Anna | Rogowska W Pekinie nie dam za wygraną

Transkrypt

Anna | Rogowska W Pekinie nie dam za wygraną
Anna | Rogowska
www.anna-rogowska.com
W Pekinie nie dam za wygraną
Przyjaciółka 07-08-2008
Rekordzistka Polski w skoku o tyczce Anna Rogowska w Pekinie stanie do walki o drugi w karierze medal
olimpijski. W osiąganiu sportowych sukcesów wspiera ją Jacek Torliński, jej trener i mąż.
Razem na treningu, razem w domu – jesteście jak papużki nierozłączki. Kiedy to się zaczęło?
Anna Rogowska: Spotkaliśmy się osiem lat temu. Jacek też trenował skok o tyczce, ale wtedy
mijaliśmy się, mówiąc sobie tylko „cześć”. Wkrótce jednak zakończył karierę zawodniczą
i zaczął pracować jako trener. Prowadził grupkę młodych zawodniczek, ja też do niej
dołączyłam. I tak to się zaczęło.
Jesteście ze sobą 24 godziny na dobę. Da się to wytrzymać?
AR: Skok o tyczce to nasze życie. Uwielbiam skakać i chcę jak najlepiej wykorzystać swoją
szansę. Gdybyśmy nie pracowali razem, któreś z nas musiałoby zrezygnować albo ze
sportu albo z życia rodzinnego.
To plus, ale z drugiej strony nie może pani wrócić do domu i ponarzekać, jaki beznadziejny i
wredny jest ten trener...
AR: Długo się zastanawialiśmy, czy układ trener–zawodnik sprawdzi się też w normalnym
życiu, czy nie będzie źródłem dodatkowego stresu czy nerwów. Sukcesy, które przyszły
później pokazały, że to była dobra decyzja. Czasem tylko kilka piorunów nad stadionem
przeleci! (śmiech)
Jacek Troliński: Jak w każdym związku my też mamy lepsze i gorsze dni czy momenty,
ale wszystko, co złe załatwiamy na stadionie, gdy przychodzimy do domu jest już spokój.
Czasami mamy także ochotę odpocząć od siebie. Ja idę wtedy na męski wieczór z kolegami,
Ania spotyka się z przyjaciółkami. To nie jest problem, że żyjemy w takim związku i że życie
zawodowe miesza nam się z prywatnym. Mimo wszystko to lepsza sytuacja od tej, gdyby
Ania jeździłaby na obozy i zgrupowania a ja siedziałbym sam w domu.
Trenuje pani siedem dni w tygodniu. Nie ma pani czasem dość?
AR: Nie, jak nie ruszam się dzień czy dwa od razu zaczyna mnie nosić. Jacek musi mnie
czasami stopować, mówi, żebym przestała ćwiczyć, że już wystarczy.
Źródło: Przyjaciółka
Teresa Zuń
Anna | Rogowska
www.anna-rogowska.com
Co panią tak napędza?
AR: Zawsze garnęłam się do sportu. Zaczęłam skakać bardzo późno, gdy miałam 18 lat, ale
wcześniej przez cztery lata trenowałam bieg na 100 metrów przez płotki, jeszcze wcześniej
grałam w siatkówkę i koszykówkę. Wszędzie mnie było pełno, byłam takim dzieckiem,
które trzeba było ściągać siłą z podwórka.
Jaka jest dobra tyczkarka?
AR: Musi być szybka, skoczna, silna i nie może bać się wysokości. Największym wrogiem
jest strach przed skokiem. Czasami zdarzy się wypadek, na przykład zawodniczce
startującej przede mną złamie się tyczka a ja skaczę zaraz po niej i choć się boję, muszę ten
strach przełamać.
Niektórzy zawodnicy przed startem odprawiają jakieś swoje rytuały, coś szepczą do siebie...
Pani również?
AR: Ja w duchu wypowiadam słowa, które dodają mi energii i wiary w siebie. To działa też w
codziennym życiu, w sytuacjach, gdy przygotowujemy się do załatwienia jakiejś ważnej
sprawy można sobie w duchu mówić „dam radę”, „jestem przygotowana”.
Wiele czasu spędzacie na zgrupowaniach kondycyjnych i zawodach, gdzie nie musicie myśleć o takich
codziennych sprawach jak gotowanie, zakupy, sprzątanie. Ale kiedyś trzeba wrócić do domu i…
AR: …radzimy sobie całkiem dobrze. Niestety, sprzątanie i prasowanie jest raczej na mojej
głowie, za to Jacek częściej gotuje.
JT: Choć nasze mamy nie dają mi tu za bardzo pola do popisu, bo gdy tylko wracamy do
Sopotu, gdzie mieszkamy, zaraz dzwonią z zaproszeniem na obiad.
AR: Rodzice bardzo nam pomagają. Na początku roku wyjechaliśmy na trzy miesiące i
wtedy nawet kaktusy nam zmarniały. Teraz mieszkaniem zajmują się rodzice, dzięki nim z
przyjemnością do niego wracamy.
Jakie jest pana popisowe danie?
JT: Przygotowuję proste domowe jedzenie. Niestety, najczęściej wygląda to w ten sposób,
że telefon leży na blacie i któraś z mam mówi, co zrobić, by mielone się nie rozpadały, jak
ostatnio (śmiech).
AR: Tak naprawdę dopiero teraz uczymy się gotować, bo gdy większość czasu spędza się
na obozach sportowych, to nie ma możliwości, żeby się wykazać w kuchni.
Źródło: Przyjaciółka
Teresa Zuń
Anna | Rogowska
www.anna-rogowska.com
JT: Poza tym dopiero od dwóch lat mamy swoje mieszkanie i kuchnię.
Mieszkanie urządzone, pewnie rodzice dopominają się wnuków?
AR: Mój tata bardzo by chciał zostać dziadkiem.
JT: Za kilka dni urodzi się córeczka mojemu bratu, więc cała uwaga rodziców skupia się
teraz na nich. Moi rodzice na nas nie naciskają, rozumieją, że musimy z tym trochę
poczekać. Na razie musi nam wystarczyć to, że będę ojcem chrzestnym Julki, bo tak
malutka będzie miała na imię.
AR: Podróże i życie na stadionie nie są fajne dla małego dziecka. Myślę, że dopiero po
zakończeniu kariery sportowej zajmiemy się powiększaniem rodziny. Gdybym ja była
trenerem, a Jacek zawodnikiem, to pewnie już mielibyśmy dziecko, bo uwielbiamy dzieci i one
też nas lubią...
Przez życie w rozjazdach pewnie was trochę takich zwykłych rzeczy omija, rodzinne spotkania,
narodziny dzieci, śluby…
AR: Można się śmiać, ale gdy brat Jacka brał ślub to ustalał datę, pytając najpierw nas
kiedy mamy czas.
To cud, że wam udało się wziąć ślub! Obyło się bez niespodzianek? Zdążyliście ze wszystkim?
AR: Ślub braliśmy dwa lata temu w październiku, gdy kończy się już sezon startów. Pomogli
nam rodzice, którzy całą uroczystość zorganizowali. Tak więc wszystko odbyło się bez
nerwów, oczywiście póki nie wsiadłam do samochodu, bo wtedy zaczęłam się trząść ze
strachu jak galareta. To było dla mnie większy stres i przeżycie niż start na olimpiadzie.
Czy to prawda, że od pierwszego spojrzenia wiedział pan, że jesteście dla siebie stworzeni?
JT: Tak, od razu wiedziałem, że Ania to osoba, z którą chcę być i robiłem wszystko, żeby
dopiąć swego. Tylko musiałem jeszcze przekonać Anię, bo ona nie miała o tym zielonego
pojęcia! (śmiech)
I co pan robił?
JT: To co wszyscy. Zapraszałem na randki i wymyślałem mnóstwo powodów, żebyśmy
mogli razem spędzać czas.
AR: Dopiero moja mama powiedziała mi, że Jacek się chyba we mnie zakochał. Do dziś
pamiętam, jak wykrzyknęłam „Jacek? To niemożliwe!”. Wreszcie powiedział wprost, co do
mnie czuje. I wtedy zrozumiałam, że też go kocham.
Źródło: Przyjaciółka
Teresa Zuń
Anna | Rogowska
www.anna-rogowska.com
Co panią najbardziej w nim ujęło?
AR: Oprócz tego, że się kochamy, jesteśmy przyjaciółmi. Możemy o wszystkim ze sobą
rozmawiać i tak naprawdę to nas ze sobą połączyło. Poza tym Jacek ma niesamowite
poczucie humoru i zawsze potrafił mnie rozśmieszyć i robił wszystko, bym czuła się z nim
dobrze. I tak jest do dzisiaj.
Teraz czeka was kolejny sprawdzian – olimpiada w Pekinie. Jak ocenia pani swoje szanse?
AR: Jestem bardzo dobrze przygotowana i moja forma wciąż rośnie. Wiem już, jak
przyjemne jest stać na olimpijskim podium i to na pewno będzie dodawało mi skrzydeł.
Dam z siebie wszystko.
Źródło: Przyjaciółka
Teresa Zuń

Podobne dokumenty