credo in unum deum
Transkrypt
credo in unum deum
CREDO IN UNUM DEUM Romuald Gładkowski Wraz z artykułem Jana Dobraczyńskiego Wydawnictwo 966 /Toronto 1988/ DROGI CZYTELNIKU ! PRZECZYTAJ, POWIEL, ROZDAJ ZNAJOMYM - DZIĘKUJEMY WSTĘP Kiedy wszechświat jest traktowany jako samoistniejący, kiedy nie dostrzega się Pana Boga stojącego ponad wszechświatem, wówczas wszystko, co nas otacza, staje się święte; jak to ma miejsce u pogan, a jest bardzo dobrze widoczne w panteiźmie. Właśnie chrześcijaństwo, oddając Bogu, Istocie Najwyższej, wszystko co święte, zdesakralizowało wszechświat. Chrześcijaństwo rozgraniczyło Stwórcę od rzeczy stworzonych. Chaos myślowy pogan został uporządkowany. Starożytne pogaństwo poczęło zamierać razem z rzymskim imperium. Poganie, przegrywając konfrontacje z nauka Chrystusa Pana, przeczuwając swój bliski koniec, usiłowali ratować się przyjmując od chrześcijan ogólny pogląd na świat, ich dobroć i entuzjazm. Zbyt wyraźnie rzucała się w oczy wyższość chrześcijan w pożyciu rodzinnym, w stosunkach sąsiedzkich, w spełnianiu obowiązków wobec ojczyzny. Poganie, jeszcze u schyłku II wieku po narodzeniu Chrystusa, desperacko broniąc się przed całkowitym przyjęciem stylu życia chrześcijan, usiłowali kopiować moralność chrześcijańska i ewangeliczne nauczanie. Nic z tego, nie udało się poganom uzyskać czegokolwiek, co byłoby równoważne entuzjazmowi religijnemu chrześcijan. Mity pogańskie pozostają niezmienne, a każda próba ich modyfikowania kończy się niepowodzeniem. Religie pogańskie, jako zrodzone z ludzkiej fantazji, są martwe, statyczne. Nie mogło więc dojść do syntezy religijnej. Nie mogą też istnieć równocześnie dwie prawdziwe religie, czy dwie równoważne moralności. Gdy dwie rywalki zetkną się ze sobą, jedna z nich musi ustąpić. Siedemnaście wieków temu ustąpili poganie. W Europie do głosu doszła cywilizacja łacińska. Tysiąc lat później, w cywilizacji łacińskiej powstały luki, które umożliwiły odrodzenie się pogaństwa. Przecież, najpierw, w XIV wieku, wytworzył się bałagan w Stolicy Apostolskiej, a dopiero potem, w wieku XV, powstał protestantyzm, jako zjudaizowana forma chrześcijaństwa [1]. Później przyszła myśl, że można mieć religię bez Boga. Sięgnięto nawet po buddyzm, który właśnie taka religią jest. Na nowo poczęto zachwycać się okultyzmem i magią, tworząc pseudo-religie natury ściśle intelektualnej. Humanizm i neoplatonizm stały się faktem. Rozum ludzki, nieodłączny atrybut chrześcijaństwa, w wiekach od XIV do XVIII uległ wynaturzeniu zwanym racjonalizmem. Religie katolicką, chrześcijaństwo w ogóle, zaczęto traktować jako podgatunek pierwotnej mądrości "naturalnej". Racjonaliści poczęli głosić, że rozum ludzki jest wykładnią pojmowania i interpretacji zagadnień dotyczących świata nadprzyrodzonego. W sukurs przyszli im alchemicy, usiłując przyspieszyć obiecane przez Chrystusa Pana nadejście królestwa niebieskiego, przyspieszyć przywrócenie człowiekowi utraconego raju poprzez manipulacje związkami chemicznymi. W okresie Renesansu humanizm był wykładany zaledwie na kilku uniwersytetach; za to w wieku XVIII stał się podstawą "racjonalizmu klasycznego" w wydaniu Bacona, Descartesa, Spinozy, Kanta i pozostałych. Rozrastający się w ten sposób humanizm doprowadził do rozwoju nauki opartej na ateistycznych postulatach. W okresie Oświecenia stan względnej równowagi pomiędzy chrześcijaństwem a neopogaństwem został zachwiany. Do osiemnastego wieku było ściśle określone, i przyjęte, co jest herezją, niezależnie od miejsca w hierarchii państwa i narodu. Kościół katolicki był w stanie podjąć zaradcze środki, jak publiczna ekskomunika, czy też poprzez odpowiednie działanie w twórczości artystycznej. Kontrakcja Kościoła Św., na odradzanie się pogaństwa, wyraźnie uwidoczniła się w literaturze, malarstwie i muzyce. Jednak, w końcu duchowe zasoby Kościoła rzymskiego się wyczerpały. W wieku XVIII wszystko nagle zmieniło się. Duży wpływ na zmianę sytuacji wywarli zajadle antykatoliccy intelektualiści, jak Voltaire, czy Lessing, wsparci "postępowym" klerem, który otwarcie odstąpił od wyznawania doktrynalnej i moralnej nadrzędności Kościoła świętego w życiu człowieka. Kapłan katolicki, jako myśliciel chrześcijański, powinien opierać swoje wywody na motywach ściśle doktrynalnych i teologicznych. Jednak, trudno jest mu dyskutować z kimś, kto nie przyjmuje argumentów opartych na wierze, a nawet na wydarzeniach historycznych. Starając się lepiej zrozumieć wrogów katolicyzmu, kapłani zbliżyli się do nich, by z czasem pozwolić na podjęcie dyskusji (dialogu), na warunkach narzuconych przez przeciwnika. Niestety, krok po kroku, szukając argumentów nie do odparcia, pogrążyli się w racjonalizmie. Istotnie, argumenty się znalazły, ale nie mają one już nic wspólnego z religią katolicką. Gdy racjonalizm zawładnął światem intelektualnym, nawet w sferach moralności i metafizyki odnaleziono antykatolickiego sojusznika. Poparto więc agnostycyzm Kanta i poczęto domagać się przeprowadzenia rewizji pojęć biblijnych i Ewangelii świętej. Agnostycyzm wyszedł z założenia, że rozum ludzki jest zamknięty w kręgu zjawisk widocznych. A więc Pan Bóg nie może być bezpośrednim przedmiotem wiedzy, nie może też być uważany za podmiot historyczny. Dalej, po odrzuceniu objawienia Bożego, do głosu doszedł immanentyzm życiowy, który wytłumaczenie religii znajduje w człowieku. Zwolennicy Kanta poczęli głosić, że religia jest pewną formą życiową, wywodzącą się z potrzeby ukrytej w podświadomości człowieka, którą mogą wyzwolić odpowiednie warunki. Najczęściej twierdzą, że istnienie Boga jest wytworem zbiorowego strachu w określonych etapach historii. W konsekwencji, wiara dla nich jest uczuciem, a nie poznaniem. Każdy człowiek, ich zdaniem, musi przemyśleć swoją wiarę. Z owych przemyśleń powstają dogmaty, które powinny się zmieniać, dostosowując się do wymogów czasu. Zatem, poczęli głosić, że dogmaty, jako zmienne i chwiejne, nie mają większego znaczenia w religii. Zrodziła się w ten sposób herezja zwana modernizmem, którą Ks. Paul A. Wickens określa jako: "(1) herezja, która utrzymuje, iż religia katolicka, jej zasady wiary i zasady moralne, musi być przystosowana do współczesnego świata; (2) wszystkie doktryny objawione są pod znakiem zapytania (sceptycyzm), wielu z nich się zaprzecza. Modernizm doprowadza do utraty łaski Bożej, napawa jeszcze większym sceptycyzmem i prowadzi do dalszej jej utraty" [2]. Pod sloganem otwartości intelektualnej, modernizm przemycił do katolickiej moralności coś w rodzaju pornoteologii, która godzi się z wolna miłością, z próbnymi małżeństwami, z małżeństwami homoseksualnymi, z prawem do aborcji, do zażywania narkotyków, godzi się z pomysłem zrównania płci, co przejawia się w agitacji do wyświęcania kobiet na kapłanki, a wszystko jest przypieczętowane powszechnym rozgrzeszeniem. Idea "nowego chrześcijaństwa" modernistów opiera się na pięciu podstawowych założeniach [3] : 1. Antropocentryzm. Religia ma skupiać się głównie na człowieku, a nie na Panu Bogu. Bóg jest miłowany i czczony w człowieku. Zatem, religia antropocentryczna wytwarza wypaczoną miłość do człowieka jako obiektu miłości Pana Boga, którego stawia na drugim planie, a w konsekwencji neguje. 2. Immanentność świata. Królestwo Boże jest tutaj na ziemi, a nie po ponownym przyjściu Chrystusa. Zbawienie oznacza wyzwolenie od grzechów społecznych i od wyzysku ekonomicznego. Tym samym, religia przeobraża się w ideologię polityczną. 3. Nowa forma ewangelizacji. Ewangelia święta ma służyć biednym i posiada charakter ekonomiczny, a nie duchowy. 4 . Nowa struktura Kościoła. Kościół ma być częścią świata i służyć światu. Zatem, musi rozwiązać wszystkie istniejące dotychczas instytucje kościelne. Każdy członek Kościoła może spełniać funkcję kapłana. Zatem, nagle "zapomina się", że Kościół św. jest dziełem Chrystusa Pana i Ducha Świętego, a nie "świata". 5. Nowa forma adoracji Chrystusa. Jezus Chrystus jest dla modernistów wyzwolicielem ubogich. Jest Człowiekiem służącym bliźnim. Jest Wielkim Buntownikiem. Stworzenie tak fikcyjnej sylwetki Chrystusa Pana ma na celu dać wsparcie dla propagandy marksizmu i rewolucji. Papież, św. Pius X, podzielił przyczyny modernizmu na: a) natury moralnej (wścibstwo i pycha, prowadzące do zuchwałości); b) natury intelektualnej (ignorancja w dziedzinie scholastyki, prowadząca do kojarzenia fałszywej filozofii z wiarą) [4] . Jednak, nie mogłoby dojść do modernizmu bez uprzedniego powstania liberalizmu filozoficznego [5]. LIBERALIZM. Liberalizm filozoficzny wyszedł ze sceptycznego założenia, iż zarówno prawda oraz fałsz są pojęciami względnymi, są czymś, co zrodziło się w umyśle człowieka. Wprowadzono nowe słowo "intelektualista" - co oznacza człowieka zredukowanego wyłącznie do ludzkiego intelektu, który prawdę zastąpił "opinią" na temat przedmiotu. Błędnie poczęto gloryfikować rozum ludzki, który rzekomo ma być najwyższym sędzią w ocenie prawdy i postępowania człowieka. Doszło do tego, że chcąc być bohaterem w oczach świata, trzeba wejść w konflikt z Bożymi przykazaniami. Poza nami istnieje porządek rzeczy, którego skutki możemy dostrzec. Ten porządek rzeczy, ustanowiony przez Stwórcę, nie może być zakłócony bezkarnie. Brak uznania dla istniejącej rzeczywistości sprowadza zakłamanie, grzech, zło. Badając rzeczywistość dociekamy prawdy, gdyż prawda jest zawsze w zgodzie z istniejącym stanem rzeczy. Przywiązanie do prawdy jest jedyną siłą, która chroni człowieka przed upadkiem, gdyż moralność jest korzystaniem z prawdy. Zatem, prawo moralne powinno być nakazem trzymania się rzeczywistości ustanowionej przez Pana Boga. Tu nie może być miejsca dla etyki sytuacyjnej. Kaprys, własne widzi mi się, nie może być sędzią otaczającego nas świata. Opinia potrzebuje autorytetu, a bez niego jest niczym. Prawda uzyskuje autorytet z uznania rzeczywistości stworzonej przez Boga. "Intelektualista", czy "partia", nie może być wyrocznią dla prawdy; może jedynie proponować metodę służenia narodowi. Nic poza tym. Liberalizm dlatego jest zgubny, gdyż odciąga nas od prawdy. Jednym z pierwszych zwolenników liberalizmu był Marcin Luter, który, w imię dowolnej interpretacji Pisma Św., zerwał z Kościołem rzymskim. Niemniej jednak, dopiero po wybuchu rewolucji francuskiej z 1789 roku stało się widoczne wyraźnie, że główną bitwę z Kościołem katolickim, z religią rzymskokatolicką, rozegra liberalizm. Deklaracja Praw Człowieka, z czasów tejże rewolucji, była podsumowaniem doktryny liberalizmu 1 wprowadzeniem jej w życie. Można ją określić jako rozbudowaną formę "złotej reguły" Hillela [6] . Deklaracja ta została potępiona przez Papieża Piusa VI. Zmasowany atak na Sakramenty święte Kościoła katolickiego, podsycany przez Synagogę [7] , rozpoczął się w okresie Reformacji. Sakramenty święte nieskończenie przynoszą wiernym Chrystusa Pana. Chcąc pozbawić katolików wiary w boski charakter Jezusa Chrystusa, musiano więc rozpocząć od prób zabrania im sakramentów, od zabrania łącznika z boskim Odkupicielem. Te obrażające Pana Boga zakusy zostały potępione na Soborze trydenckim (154563). Jest na ogół wiadomo, że ciałem wykonawczym Synagogi są tajne sprzysiężenia, zwane masonerią. Ich dziełem była rewolucja francuska z 1789 roku, a także wspomniana już Deklaracja Praw Człowieka, wprowadzająca do polityki liberalne zasady. Rozpoczęto od "burzenia tronów i ołtarzy", poprzez zawołanie anarchistów: "Ni Boga, ni Pana " , a skończono na dyktaturze, gdzie tyran oświadczał: "Republika , to ja!". Kiedy każdy ma prawo mówić i robić co mu się rzewnie podoba, mamy do czynienia z anarchią. Żaden naród nie może rozwijać się przebywając w stanie anarchii. Życie narodu nie może spocząć na opinii przypadkowej zbiorowości, kolektywu. Gdy wszyscy chcą rządzić, nikt nie rządzi. Pewien ład i porządek jest konieczny. Czy komuś to się podoba, czy też nie, w świecie istnieje Boży porządek. Zatem, anarchia doprasza się o przywrócenie porządku. Stąd, chaos toruje drogę dyktaturze. Nic więc dziwnego, że wszystkie porewolucyjne rządy, które były dziełem sprzysiężenia, pod pretekstem obrony "wolności" człowieka przed jakimikolwiek ograniczeniami moralnymi, przed dogmatami religii katolickiej, przed autorytetem Ewangelii Św., tworzyły autorytatywny i monopolistyczny etatyzm. Każde wprowadzenie liberalizmu w życie musi zakończyć się tyrańską opresją, skoro tam adorację Boga przeobraża się w adorację człowieka. Deifikacja człowieka jest nieuniknioną konsekwencją filozofii liberalizmu. Kiedy istnienie Boga uzna się za mit, najwyższą istotą staje się człowiek a to umieszcza go w ateistycznym komunizmie. Dla masonów Jezus Chrystus nie jest Synem Bożym. Nie uznają też piekła, ani nieba, nie istnieje dla nich Trójca Święta, a jedynie panteistyczny Wielki Architekt Wszechświata, będący częścią tegoż wszechświata. Masoni są zdania, iż człowiek jest istotą najwyższą za swego życia na ziemi [8]. Nic więc dziwnego, że zbudowana na takich podstawach epoka Oświecenia wypowiedziała Kościołowi katolickiemu wojnę na śmierć i życie. Został zaatakowany jeden z fundamentalnych dogmatów Kościoła Św., a mianowicie, dogmat o boskim Wcieleniu? dogmat, który jest oparty na faktach historycznych i jest podbudowany rozumowaniem, tak teologicznym, jak i filozoficznym, przez Doktorów Kościoła Św, i liczne Sobory. Zaatakowano dogmat, który nas, katolików, zdecydowanie rozdziela od pogan, u których bogowie, przybierający ludzką postać, są wytworem ludzkiej fantazji. Dla dogodzenia liberalistycznemu widzi mi się, poczęto ignorować fakty historyczne, a mianowicie, fakt Męki i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, czy fakt Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Chcąc osłabić ich znaczenie, poczęto próbować nadać im charakter jedynie symboliki, która rzekomo ma pogłębiać naszą wiarę. W rezultacie, wytworzyła się dowolność w tłumaczeniu Ewangelii św., dowolność w katechicznym nauczaniu i w respektowaniu liturgii. Zawodowi "intelektualiści" poczęli robić wysiłki w kierunku rozbicia jedności Trójcy świętej, gdyż nie są w stanie tego pojąć wyłącznie na drodze intelektualnej. W wyniku zawężonego umysłowo racjonalizmu, znaleźli się nawet tacy, którzy zaprzeczyli, że Chrystus w ogóle istniał. W rezultacie, powstała niezliczona ilość sekt chrześcijańskich, czczących bądź to wyłącznie Boga Ojca, jak świadkowie Jehowy i cały ruch synkretyczny, ze Światową Radą Kościołów na czele, bądź tylko Ducha Świętego, jak zielonoświątkowcy, bądź wyłącznie "Jezusa", co ma miejsce u sekt murzyńskich, które w rozgorączkowaniu, podszytym okultyzmem, zapominają o Osobach pozostałych. Chrześcijaństwo, pozbawione opieki Doktorów Kościoła Św., prowadzi albo do przesadnego racjonalizmu, bądź też do zabobonnej dewocji. Rozum ludzki nie może być powyżej prawdy objawionej. Jest poniżej. Proszę zauważyć, do czego doprowadzili protestanci, odchodząc od Kościoła Św., a polegając wyłącznie na Biblii, na własnym rozumowaniu i doświadczeniu. Sekty poczęły mnożyć się jak szarańcza. W Światowej Radzie Kościołów jest ich ponad dwieście pięćdziesiąt! Każda z nich posiada własny punkt widzenia na "prawdę". Ile to może mieć wspólnego z prawdą? - Niewiele. Religia nie jest tworem opartym wyłącznie na rozumie, na spekulatywnej filozofii, która jest zobowiązana by wytłumaczyć przed ludzkim rozumem każdą doktrynę. Religia, jako ogniwo łączące człowieka ze świętością, posiada dogmaty, obrzędy i symbole, jest zabarwiona elementami estetyki i tradycji. Zadaniem religii jest przygotować duszę człowieka na przyjęcie Boga, udzielić człowiekowi pomocy w poznawaniu Boga i w odkrywaniu Jego obecności w świecie oraz w historii. Jak, w takim układzie, ktoś, bez gruntownego przygotowania w kierunku poznania Boga, może decydować, co jest dla niego dobre i jaką drogą będzie podążać przez życie; czy też, w jaki sposób będzie interpretować Ewangelię Św.? Od tego są przecież Doktorzy Kościoła św., teolodzy i postacie świętych. Misterium nauki Kościoła św. nie da się ująć w formułki racjonalizmu. Gdy tak się dzieje, przestajemy różnić się od pogan. To, co jest "racjonalne", nie zawsze musi być lepsze, czy wartościowsze. Nawet słowo "racjonalny" jest dyskusyjne. Znane nam fakty i wyniki badań naukowych należą do zbioru "cesarskiego". Oddajmy je więc "cesarzowi"; a rzeczy święte pozostawmy dla Pana Boga. Wówczas będziemy mieli zbiory uporządkowane. Odrodzony poganizm w okresie Renesansu, ośmielony niezmordowaną działalnością antykatolicką Synagogi i tajnych sprzysiężeń, począł robić starania, by raz na zawsze pozbyć się cywilizacji łacińskiej, ostoi katolicyzmu. W epoce Średniowiecza poganie walczyli ze scholastycyzmem, a w okresie Renesansu uratowali przed unicestwieniem sekularystyczny światopogląd. Dzięki temu, epoka Oświecenia zatrzęsła Kościołem katolickim, wprowadzając do niego modernizm i sekularyzację. Każda nowa ideologia zakłada, że dominujący dotychczas światopogląd jest już bliski zagłady. Heretycy z okresu Reformacji byli przekonani, że Kościół katolicki był już na dnie rozkładu moralnego. Sekty protestanckie poczęły głosić, że żyjący w ich czasach Papież jest Antychrystem. Mijały pokolenia, Papieże się zmieniali, a "nowa era" nie nadchodziła. Pomimo tego, niektóre sekty, jak świadkowie Jehowy, nadal widzą Antychrysta w każdym Papieżu. Jest to ciężki przypadek ludzkiego zbłądzenia. - Jednak, powstałe wielkie zamieszanie w szeregach duchowieństwa katolickiego, jego powolne zeświecczanie się, utrzymuje pogan w przeświadczeniu, że epoka chrześcijaństwa dobiega końca. Pogląd swój opierają na założeniu, iż bieg czasu i historii ma charakter cykliczny, czyli na fałszu udowodnionym naukowo i historycznie; gdyż upadłe cywilizacje, na które neopoganie się powołują, jako na dowód potwierdzający cykliczność cywilizacyjną, były jedynie najrozmaitszymi dewiacjami cywilizacyjnymi i nie mogą dać podstaw do stawiania takich hipotez. Cały świat należy do Pana Boga, pomimo, iż jest tymczasowy. Wszystko co ziemskie jest tymczasowe. Ma swój początek i koniec. Nawet żydzi, mimo, iż byli ludem wybranym, w wyniku pogrążenia się w świecie zmysłów, utracili swoje wyróżnienie. Zatem, pojęcie cykliczności czasowej jest wytworem pradawnego egzystencjalizmu, który nadaje rzeczom i zdarzeniom takie znaczenie, jakie odpowiada obranemu sposobowi życia. Tam rzeczywistość i urojenia są wymienne. Poganie wiedzą doskonale, że w królestwie Chrystusa Pana nie może być dla nich miejsca. Lekcją poglądową dostali już od proroków; począwszy od Abrahama, poprzez Mojżesza, sięgając czasów Ptolemeusza II. To właśnie prorocy przepowiedzieli Kościół Chrystusowy, Kościół katolicki. Stąd u pogan tak dużo zajadłości pod adresem katolicyzmu. Fakt, że Kościół katolicki nadal istnieje i wydaje się być obecny we wszystkich zakątkach świata, wrogowie katolicyzmu tłumaczą tym, iż Watykan jest wyjątkowo elastyczny, że "doktryna katolicka nie jest wykuta w kamieniu, ale jest zmienna", jak to ostatnio złośliwie pisał, na łamach "The Toronto Star", Tom Harpur, z okazji wizyty Jana Pawła II w USA. Co więcej, poczęto głosić, że Kościół katolicki stara się zachować swoją dominującą pozycję poprzez ideologie liberalizmu i socjalizmu (!); wykorzystując w tym celu najpierw burżuazję, a obecnie proletariat. Wrogowie katolicyzmu twierdzą, że dla przypodobania się nowopowstałym warstwom społecznym, a więc, burżuazji i proletariatowi, Watykan poświęcił swoich odwiecznych sojuszników, to jest, ustrój monarchiczny i arystokrację. Dziwne, że tak często katolicyzm jest kojarzony z monarchią; pomimo, iż właśnie monarchie, jak pruska i rosyjska, były najgłębiej wciągnięte w dzieło prześladowania katolików. Można przecież podać jako przykład i republiki, które były na wskroś katolickie: wenecka, genueńska, czy kantony szwajcarskie. Nie w tym więc rzecz, jaki ustrój jest Watykanowi milszy. Głównie chodzi o to, kogo w nim uznaje się za istotę najwyższą: Pana Boga, czy człowieka. Warto jest o tym wspomnieć, gdyż niejeden czytelnik spotka się zapewne z mędrkami, którzy będą przytaczać tego rodzaju argumenty w antykatolickiej dyspucie. To prawda, że poprzez odmitologizowanie świata i odrzucenie teorii cykliczności dziejowej, chrześcijaństwo zbliżyło się niebezpiecznie do racjonalizmu, który jest tradycyjną pułapką dla myśli ludzkiej. Religie pogańskie, oparte na założeniu cykliczności czasowej, nie posiadają filozofii historycznej, gdyż historia nie jest im potrzebna. Prawdą jest również, że chrześcijanie nie pojawili się od razu z opracowaną filozofią historyczną. Została ona wypracowana przez Doktorów Kościoła katolickiego, za sprawą Ducha Świętego. Prawdą jest też, że bez podstaw filozofii historycznej katolicyzmu Hegel i Marks nie byliby w stanie wypracować antychrześcijańskiej filozofii walki klasowej i racjonalistycznego dialektyzmu naukowego. Jednak, to nie Kościół katolicki wymyślił socjalizm i liberalizm. Są to złośliwe, sekularystyczne odpryski chrześcijaństwa, które niszczą wiarę w Boga. Ruch socjalistyczny, czy komunistyczny, był zainicjowaną przez Synagogę próbą oderwania od Kościoła św. ludzi biednych, opuszczonych, prześladowanych i cierpiących. Jest to sekularystyczna próba osiągnięcia stanu świętości poprzez przyłączenie się do walki klasy uciskanej [9]. W wyniku, zrodził się taki potworek, jak chrześcijańscy marksiści, dla których Karol Marks jest postacią czystą. Winią jedynie Engelsa i Lenina, że do marksizmu dodali materializm naukowy i ateizm. Rs. Arthur F. McGovern SI usiłuje dowieść, w książce pt. „Marxism : An American Christian Perspective” 1980 rok, że marksizm ma poparcie w Ewangelii św. Łukasza. Taki pogląd jest ewidentną herezją! Socjalizm poznaliśmy już wszyscy. Większość z nas jego bezsens odczuła na swoich barkach. Za to liberalizm, działający z ukrycia, często w sposób zawoalowany, nie jest ogółowi dobrze znany. Warto więc zatrzymać się przy liberalizmie nieco dłużej. Liberalizm, z punktu widzenia doktrynalnego, jest herezja, gdyż głosi antydogmatyczne zasady i wdraża je w życie. Jest świeckim poglądem, że człowiek jest rzeczą świętą, co w brutalny sposób odzwierciedliło się w indywidualizmie. Lansowany tam subiektywizm ma dać człowiekowi "wyzwolenie". Prowadzi to do indywidualizmu; to znaczy do poglądu, że prawda jest w człowieku, że człowiek ją tworzy. W konsekwencji, liberalistyczna koncepcja "wolności" pozwala człowiekowi mówić i robić to, co sprawia mu przyjemność. O ile człowiek może respektować wyłącznie siebie samego, to nie jest to wolnością tych, którzy tworzą naród. Bowiem, filozoficzny liberalizm pozwala tak postępować, w imię "wolności", jak to się komuś tylko spodoba. Jest więc wówczas miejsce na homoseksualizm, na prostytucję, na zabiegi przerywania ciąży, na opilstwo, narkomanię, rozwody itp. Prawo do zmiany poglądów daje prawo do zmiany męża, czy żony, daje prawo do zmiany ojczyzny, a nawet żołnierz przebywający w koszarach, w imię "wolności", może nagle zacząć wypowiadać poglądy wrogie interesom własnego narodu i wojska, w którym służy. Zgodnie ze zliberalizowanym prawem, istnienie rodziny staje się sprawą bez znaczenia, a bękart jest stawiany na równi z dziećmi z prawego łoża, owocem miłości męża i żony. W imię zachowania absolutnej wolności dziecka, ojciec nie ma prawa go skarcić, czy naprowadzić na właściwą drogę, zgodną z wypróbowanym przez wieki kodem moralnym. Zliberalizowana pedagogika jest nastawiona na danie dziecku pełnej możliwości wypowiedzenia własnych zachcianek, a kształtowanie osobowości jest pozostawione jego motywacjom. Szkolne pacholę nie poznaje rzeczywistości, nie nabywa prawdy, nie rozwija cnót. Dziecko samo wybiera co jest dla niego dobre, a co nie. Czyli, jest to celowe zbliżenie się do magii Orientu, gdzie cały świat rzeczywisty jest traktowany jako iluzja. Każdy zdrowy rozwój tkwi w tradycji, jest kontynuacją napoczętego dzieła. Jedynie działalność wywrotowa, z chwilą zakończenia rewolucji, rozpoczyna budowę nowej szlachty. To jest perwersja i nie ma nic wspólnego z rozwojem łączącym przeszłość z przyszłością. Uczciwy respekt wobec prawdy, wobec prawd ustanowionych przez Boga, automatycznie przekreśla "wolność" filozofii liberalizmu. Człowiek, jako dzieło Boże, jest przede wszystkim osobą. Jest niepowtarzalny, posiada wolną wolę, jest inteligentny, niezastąpiony i nie dający się scharakteryzować w sposób zupełny. Dzięki rozumowi i wolnej woli człowiek jest w stanie kontaktować się z Bogiem i przyjmować prawdy objawione. Wolność człowieka jest wyjątkową siłą pozwalającą mu wybierać rzeczy dobre i prawdziwe. Tylko w prawdzie i w moralności człowiek odnajduje swoją wolność. Tym samym, wolność jest ograniczona duchowo i moralnie. Każda forma wolności człowieka musi być celowa i odpowiedzialna. Nieograniczona wolność człowieka jest iluzją pełną niedorzeczności. Człowiek pragnąc iść przez życie bezpiecznie - gdyż ma do wyboru tylko dwie możliwości: życie, albo śmierć - musi trzymać się kodu etycznego, objawionego nam przez Pana Boga. To są przepisy naszego "ruchu życiowego". Liberalizm, tuszując wszystkie ludzkie błędy, ożywia je jeden po drugim, prowadzi do herezji zakłamania. W konsekwencji, wprowadzona przez liberalizm wieloznaczność słowa "wolność" przynosi ogólne rozczarowanie. Człowiek, posiadający naturalne pragnienie, aby być" niezależnym od innego człowieka, gdy zbliży się do jego spełnienia, natychmiast zaczyna się rozglądać za karierą społeczną, za bogactwem i zapomina o liberalistycznych ideach, że wszystko jest równe i jednakowo ważne. Pragnie się wybić. Wówczas, chcąc utrzymać liberalizm przy życiu, trzeba odwołać się do przemocy. A to oznacza, że idea liberalizmu jest nie do spełnienia. Wszystkie herezje rozpoczynały się od słownych dywagacji, a kończyły się konfliktem idei. Doktryna liberalizmu, głosząca, że nie ma zupełnej prawdy w religii, podważa podstawy wiary, zaprzeczając w zasadzie wszelkim dogmatom katolickim, będąc sama w sobie dogmatem o całkowitej niezależności rozumu ludzkiego. Szaty liberalizmu są urozmaicone. Ukazuje się światu w formie naturalizmu, racjonalizmu, modernizmu, komunizmu i humanizmu. W miejsce poszanowania dla autorytetów wprowadził racjonalizm. Według doktryny liberalizmu, to rozum ludzki ma mierzyć i tworzyć prawdy życiowe, oczywiście większością głosów w plebiscytach, czy na posiedzeniach parlamentu, bądź sejmu/ nie zważając na Pana Boga i na Jego autorytet. Zatem, w konsekwencji, to Bóg i Kościół św. mają dogadzać zachciankom człowieka, dopasowywać się do "wymogów czasu". A to już jest nic innego jak bunt ludzkiego intelektu przeciwko Bogu. Bunt przeciwko Panu Bogu jest najcięższym przewinieniem człowieka. Atakuje nadprzyrodzony porządek rzeczy. Oddala człowieka od Pana Boga najdalej jak to jest możliwe. Taki bunt kończy się nienawiścią do Pana Boga, która jest domeną mocy piekielnych. Utwierdza to mnie w przekonaniu, że wszelkie herezje spoczywają na dnie Piekła. Liberalizm jest praktycznym działaniem Synagogi w systematycznej walce z Kościołem katolickim. Wyrabia on w katolikach "mentalność masońską", a prof. Feliks Koneczny określiłby, że judaizuje katolika [10]. Posługując się doktryną liberalizmu, świat Lucyfera walczy z Kościołem Chrystusa Pana. Prawo do wyznawania czego tylko dusza zapragnie, nadrzędna rola Państwa w dziedzinie moralności, zeświecczenie szkolnictwa i pożycia rodzinnego, sekularyzacja w każdym zakątku życia ludzkiego, odmawiająca prawa do interwencji w postępowanie człowieka, jakie ono by nie było, a w sumie, zbiorowy ateizm, jest wynikiem wypaczonej wolności, wyłaniającej się z racjonalizmu. Prowadzi to nieuniknienie do przeobrażenia opinii prywatnej w opinię kolektywu. Obiecywane przez zwolenników liberalizmu "wyzwolenie" nigdy nie nadejdzie, gdyż uwolnienie się od więzów rodzinnych, od poczucia narodowego, od patriotyzmu, od autorytetów w hierarchii Państwa, czy Kościoła Św., powoduje, że permanentna rewolucja, "wola ludu", wobec której człowiek staje się bezradny, zamienia ludzi w niewolników. Liberalizm umieszcza człowieka w dziczy. Jeżeli ktoś jest zapatrzony wyłącznie W siebie, odnajduje tylko siebie. W zliberalizowanym narodzie rodzi się znieczulica, wygasa zdolność do miłowania, serce wysycha. Zliberalizowana ekonomia poza zyskiem nie uznaje żadnych innych kryteriów produkcji. Zrodziła ona nieludzki kapitalizm XIX wieku. Tam nie mogło być miejsca na katolickie aspekty moralne. Tworzono fakty dokonane, a prawo je uświęcało. Wytworzyła się etyka sytuacyjna, a więc, etyka podwójna, potrójna itd. W ten sposób dotarto do moralności cywilizacji żydowskiej. Tam prawo jest tak zmienne jak zmienną jest opinia publiczna. Takim prawem można usankcjonować największe łajdactwo pod słońcem. Odrodzona Polska, po traktacie wersalskim, również odczuła skutki liberalizmu. W przedwojennej Polsce uosobieniem liberalizmu była piłsudczyzna. Jak pisze Jędrzej Giertych, w III części "Tysiąc lat historii polskiego narodu”, str. 102, "trzynaście lat rządów obozu Piłsudskiego straszliwie Polskę zdemoralizowało, a przede wszystkim zdemoralizowało i zdezorganizowało aparat państwowy" [11]. Nie bez winy są tu członkowie ruchów narodowego i ludowego, stanowiący przytłaczającą większość Polaków. Trudno jest oprzeć się wrażeniu, że zbyt dużo czasu poświecono na ćwiczenie się w krasomówstwie i tęsknocie za nawróceniem żydów. Ułatwiło to Piłsudskiemu postawić naród polski przed faktem dokonanym. Drogą przewrotu majowego, przejął nieodwracalnie władze w swoje ręce. Nie znalazł się nikt kto byłby w stanie temu zapobiec. Po zamachu majowym, nikt już w Polsce nie zechciał słuchać krasomówców. Rozgoryczenie, z powodu spotkanego zawodu, trwa do dziś. Wywodząca się z liberalizmu piłsudczyzna ma również swoich zwolenników w Polsce współczesnej. Przychodzi to tym łatwiej, że ruch ten jest podsycany przez te same obce agentury, które obłowiły się na piłsudczyźnie przed wojną, a szczególnie w czasie i po drugiej wojnie światowej. Poza tym, rozwojowi liberalizmu, jako ruchowi antykatolickiemu i antynarodowemu, sprzyja odradzający się neopoganizm. Istotnie, liberalizm, jako herezja, nie tylko prowadzi człowieka do grzechu, ale niszczy odporność moralną, zagłusza sumienie. Kwitnie wówczas moda na samousprawiedliwianie się: że inni też kradną, piją, dopuszczają się nierządu, rozwodzą się, czy poddają się zabiegom spędzającym płód. U bogobojnych ludzi, od czasów stworzenia Ewy, ciąża kobiety była zawsze kojarzona z Bożym błogosławieństwem. Jednak, grzeszny człowiek, dążący do nieograniczonego hedonizmu, wprowadził bluźniercze pojęcie "niechcianej ciąży" oraz jej konsekwencji: "niechcianego dziecka". Dziecko coraz częściej jest widziane jako produkt uboczny aktywności seksualnej, mającej dawać przede wszystkim orgazmiczną rozkosz. Współczesny ruch wyzwolenia kobiet dąży do wyzwolenia się spod "tyranii ciąży" i konieczności "hodowania dzieci". Lansowana przez niego aborcja, jako radykalny środek na rozwiązanie obu "problemów", jest świętokradczym sięganiem po władzę nad życiem i śmiercią, która należy wyłącznie do Boga. Pan Bóg, mimo nieograniczonej dobroci swojej, nie może tego bluźnierstwa przepuścić płazem. Tak prowadzący się człowiek jest skazany na zatracenie doczesne i wieczne. Historia ludzkości potwierdziła to Wielokrotnie. Liberalistyczna próba szanowania wszystkiego, w imię "wolności", w istocie nie szanuje niczego. Tłumi opinię człowieka osobowego, opinię organiczną, na rzecz opinii zbiorowej, a więc mechanicznej, martwej. Przejawia się to w zliberalizowanych środkach masowego przekazu. Bezosobowa forma propagandy wyrabia złudne przeświadczenie, iż "nowy pomysł" ma za sobą wielu naukowców, teologów, że istnieje rozsądny powód, by odrzucić rzeczy stare, tradycję. Celowo wprowadzono zwyczaj na używanie bezosobowego "się", zamiast osobowego "ja", a także bezosobowej formy, np.: dokonano, skradziono, zdefraudowano, zmarnotrawiono, oszukano, zepsuto, przepito itd. Studentom, piszącym prace dyplomowe, czy też rozprawy naukowe, profesorowie wyższych uczelni zalecają tego rodzaju formę wypowiadania myśli, jako "bardziej bezpieczną". - Ludzi mających ten sam pogląd można policzyć, a nie zważyć lub pomierzyć. Zatem, w świecie liberalizmu nigdy nie jest wiadomo co owe "się" jest warte ilościowo i jakościowo. Żeruje na tym kampania na rzecz aborcji, czy wolnomyślicielstwa w ogóle. Jest to wyrabianie kolektywnego sposobu myślenia. Stąd, w konsekwencji, są "błędy i wypaczenia", ale nie ma winowajców. Przy tym, jaka tu wygoda dla członków sprzysiężenia? Nie ma nazw i nazwisk, jest tylko nieuchwytny, bo bezosobowy, winowajca, a więc niekaralny. Zatem, przyzwyczaja się ludzi do obecności przewinienie niekaralnego, czyli jest wyrabiane przeświadczenie, że może istnieć grzech bez kary. W konsekwencji, liberalizm rozmiękcza charaktery, pozbawia osobowości. Zostaje również wypaczona pozycja zawodowa i rodzinna. I tak, ojciec przestaje być głową rodziny, a staje się czymś w rodzaju oberżysty; duchowni, zamiast służyć Panu Bogu, wola służyć Państwu lub permanentnej rewolucji; posłowie i ministrowie stają się funkcjonariuszami itp. Zanika poczucie godności osobistej i gotowości do podjęcia decyzji, ryzyka, czy poświęcenia się dla innych. Dochodzi do tego, że nikt nie jest w stanie aby móc zrobić cokolwiek i jakkolwiek. Dochodzi do społecznej impotencji, gdyż tam, gdzie nie ma trwałych zasad, znikają ludzie. - Skąd my to znamy? Od końca XIX wieku niewiara w istnienie Boga stała się przyjmowalną alternatywą światopoglądu. Zawsze cywilizacja łacińska miała pogan, wyznawców Szatana, niedowiarków, agnostyków, czy ateistów; ale przez pierwsze półtora tysiąca lat chrześcijaństwa stanowili oni nieliczną grupę i byli omijani. Z chwilą nastania liberalizmu, zaczęli tworzyć widoczną, a zarazem zaakceptowaną, składową europejskiej kultury. Wytworzyło się dziwactwo, które można nazwać religią bez Boga. Rozwijająca się gwałtownie sekularystyczna nauka poczęła mienić się uzdrowicielem ludzkości, obiecała stworzyć "Królestwo Człowiecze"; obiecała otworzyć wszechświat dla człowieka. Życie rodzinne, społeczne i polityczne nabrało czysto świeckiego charakteru. Ta nowoczesna forma niedowiarstwa otrzymała nazwę modernizmu. Według modernistów, wiara jest pozostawiona na pastwę laski intuicji istoty myślącej i nie jest wynikiem Bożego objawienia. Czyli, nie jest prawdą obiektywną, jak to naucza Kościół Św. Aby móc chronić liberalistyczną "wolność", wolnomyślicielstwo, wprowadzono system natury politycznej, zwany tolerancjonizmem. Doktryna jego głosi, że każdy ma prawo uznawać własną hierarchię wartości. Oznacza to, że nie ma stałych podstaw wiary w Boga, że Kościół św. może anulować "przestarzałe" dogmaty, nie dostosowane do "wymogów czasu” . Dla modernistów dogmaty Kościoła św. są pozbawione prawdy absolutnej i obowiązują jedynie wówczas, kiedy je ogłoszono. Dla katolika, natomiast, prawda objawiona jest jedna i niezmienna. Istotnie, czasami dogmat nie jest doskonały, gdyż został opracowany przez człowieka, istotę niedoskonałą, ale jest bezwzględnie potrzebny, ponieważ został objawiony za sprawą Ducha Świętego. Rozwój doktrynalny umacnia pozycję Kościoła katolickiego, pogłębia jego świętość, a nie jest przekreśleniem przeszłości, co niektórym może się wydawać . Liberalizm prowadzi do radykalnej formy niemoralności. Moralność wymaga standardów i przewodnika, wymaga hierarchii wartości, wymaga pewnego porządku w kodzie moralnym, a to liberalizm przekreśla. Zatem, liberalizm uwalnia człowieka od poczucia grzechu, dając człowiekowi ułudne przeświadczenie, iż jakoś to będzie, że może jakoś uda się uchronić przed konsekwencjami Sądu Ostatecznego. Doktryna tolerancjonizmu wprowadziła modę na "tolerancję", co daje wolność do wszystkiego. Ich "tolerancja" ma na celu usunięcie wszelkich norm moralnych, a więc, zbanalizowanie faktu istnienia grzechu, uczynienie z Szatana "równego kumpla", z którym można przyjemnie współżyć. W imię "tolerancji" wszyscy chcą być "liberalni", z "postępowymi" katolikami włącznie. Znaleźli się już tacy, którzy twierdzą, że pojęcie grzechu wymyślił św. Augustyn. Czyżby tak słabo znali Księgę Rodzaju? Ten niezmordowany upór, by w jakiś sposób oczyścić Szatana od epitetu "ojca grzechu", jest zdumiewający. Osłabiając znaczenie grzechu, moderniści kładą coraz to większy nacisk na miłość Bożą, a wyciszają zagadnienie bojaźni Bożej. Nic dziwnego, że prowadzi to do herezji, skoro mamy do czynienia z odstępstwem od Składu Apostolskiego. "Boga się bój i przykazań Jego przestrzegaj, bo cały w tym człowiek! Bóg bowiem każda sprawę weźmie pod sąd, wszystko, choć ukryte: czy dobre było, czy złe" (Koh 12, 13-14). Jak pisał swego czasu Ks. Kardynał J.H. Newman [12] , bez bojaźni Bożej słowo miłość jest czczym frazesem. Bez bojaźni Bożej religia staje się herezją, stwarza wizję Boga rozdającego wszystkim darmową mannę. Jest to próba wyciszania zapowiedzi nadejścia Sądu Ostatecznego, a to jest już ewidentnym nawrotem do pogaństwa. Tracąc dążność do wprowadzania w życie codzienne zasad naszej wiary, tracimy katolicką koncepcje grzechu pierworodnego, która jest w harmonii z koncepcją stworzenia świata przez Boga. Jest też doskonałym wytłumaczeniem grzesznej natury ludzkiej i potwierdzeniem nieskończonej dobroci Bożej. Katolicka doktryna grzechu pierworodnego tak silnie przekonywuje, iż przez wieki przyjmowano ją bez zastrzeżeń, w pełnym przekonaniu, że inaczej być nie mogło. Niestety, modernizując się na dobre w życiu codziennym, coraz mniej pozostawiamy miejsca w naszej świadomości na rzeczy tak doniosłe, jak wieczne zbawienie i obraza Pana Boga. Dzisiaj niewielu katolików ma pełne przekonanie do doktryny grzechu pierworodnego, szczególnie wśród księży "postępowych". Trzymając się liberalistycznej bezosobowości, najpierw grzech zastąpiło słowo "wina", czemu nieco później nadano charakter więcej "naukowy" (słabszy od "naukowego"), mówiąc już tylko o "poczuciu winy", czyli dając grzechowi wymiar bezosobowy. Jak już wspomniałem, konsekwencją bezosobowości jest zbiorowa odpowiedzialność, a więc żadna. Obecnie, to już mamy nawet zbiorowe rozgrzeszenie, a więc, też żadne. Przyjmując Komunię św. po takim "rozgrzeszeniu", dopuszczamy się świętokradztwa, czyli ciężkiej obrazy Pana Boga. Odrzucając naukę Kościoła Św., liberalizm głosi, że wszystkie religie są równoważne. Dochodzimy więc do indyferentyzmu religijnego. W zliberalizowanym świecie Papież nie jest już najwyższym kapłanem. Tak wyśmiewany, przez modernistów, dogmat o nieomylności Papieża w istocie rzeczy pozwala godzić rozbieżne opinie, pozwala zbliżyć się do prawdy, a co najważniejsze, przeciwdziała rozbiciu na sekty religijne, co jest na porządku dziennym u protestantów. Tam, każdy może założyć swój "kościół". Otwarcie wrót dla wewnętrznego doświadczenia osobistego przyczynia się do gwałtownego wzrostu ilości sekt "charyzmatycznych", których przywódcy twierdzą, iż posiadają stały kontakt z Niebem. Jedną z najnowszych jest odrost iluminatów, Bractwo Białe [13] (White Brotherhood), na czele z prorokiem Mark L, Prophet i jego pomocnicą, też prorokiem, Elizabeth C. Prophet, która twierdzi, że ma codzienne kontakty z aniołami. I znajdują się ludzie, co w to wierzą. Nawet w katolickiej Portugalii, jak oznajmiła z dumą p. Elizabeth. Czy w Polsce już także? Religia ma zbliżać ludzi do Boga. Powinna też ludzi jednoczyć., W świecie protestanckim jest na odwrót. Protestantyzm ludzi dzieli i oddala od Boga, gdyż koncentruje się na człowieku i jego zachciankach. Przy braku niezależnego autorytetu, bez przewodnictwa dogmatów i liturgii, które są podstawą prawdziwej wiary w Boga, wszelkie spory dotyczące Ewangelii św. pozostają u nich nieroztrzygnięte. Naukę Apostołów poczęto naginać do własnych, ziemskich celów; co rozwija hipokryzję. Powstał już dziwoląg w postaci religii środków masowego przekazu, czyli upolitycznionej herezji. Wszystko to ma miejsce pod płaszczykiem liberalizmu, czy też "konstytucyjnej wolności sumienia". Protestantyzm, w sposób naturalny, sprzyja tolerancji błędu. Odrzucając autorytet Kościoła Św., nie posiada ani kryteriów, ani definicji wiary. Tam każdy, w oparciu o własny osąd, może dowolnie interpretować objawienie Boże. Protestantyzm, odrzucając dogmaty, liturgię, Sakramenty Św., z Kapłaństwem na czele, doprowadził do desakralizacji religii, nadał jej charakter ściśle racjonalny. W takiej sytuacji, protestanci muszą dojść do wniosku, że każda religia jest sobie równa. Jako argument, zwolennicy liberalizmu podają, że każda religia zawiera prawdę cząstkową, np. że istnieje "siła wyższa". Nawet masoni wierzą w "Wielkiego Architekta". Tak niewielu zastanawia się nad tym, że Pan Bóg objawił nam jedną religię, a nie wiele i to ze sobą sprzecznych. Jest to równia pochyła, po której człowiek powoli stacza się do stanu religijnej anarchii, w którym wiara w Boga zanika, następuje poganienie. Oczywiście, każdemu rozwojowi herezji akompaniuje krytyka Kościoła katolickiego, krytyka wyznania rzymskokatolickiego. Jesteśmy więc atakowani przez protestantów za tak bogatą liturgię i obrzędy. Jako argument podają, że tego nie ma w Biblii. Gdyby obrzędy i liturgia nie miały znaczenia, czy były czymś zbożnym, to Jezus Chrystus nie przyszedłby do św. Jana Chrzciciela, aby się ochrzcić. Jezus Chrystus, jako Syn Boży, nie miał konieczności by się chrzcić, a jednak to uczynił, aby tym samym podkreślić doniosłość obrzędów i liturgii w życiu religijnym. Nasz Odkupiciel przestrzegał również wszystkie obrzędy żydowskie, zgodnie z wymogami Prawa. Podobnie postąpili Apostołowie. Dopiero zesłanie Ducha Świętego utwierdziło ich w przekonaniu, że śmierć Chrystusa na Krzyżu przekreśliła wymóg podporządkowania się obrzędom żydowskim, jako rzeczy koniecznej by móc uzyskać zbawienie. Ponadto, Pismo św. dotyczy spraw wiary w Jezusa Chrystusa i Jego Odkupienie, a nie jest sztywnym dyktandem w jaki sposób należy to robić. Od tego są Doktorzy Kościoła św., od tego są teolodzy natchnięci przez Ducha Swiętego, od tego są postacie świętych. Kościół św. jest uzupełnieniem Pisma św., jest organizatorem życia religijnego. Stąd, obok Sakramentów św. ustanowionych przez Chrystusa Pana, jak Chrztu, Najświętszego Sakramentu i Kapłaństwa, Kościół św. wprowadził dodatkowe. Uroczyste wyświęcanie kapłanów, grzebanie zmarłych, bierzmowanie, czy ślub, a przede wszystkim Msza św. w języku łacińskim, budząca zachwyt przez stulecia, nawet u ludzi z innych wyznań, mają na celu służyć chwale Bożej i pogłębiając wiarę w Boga. Dostojnego gościa przyjmujemy w domu doprowadzonym do wysokiego połysku, z przepychem na jaki nas tylko stać, a co dopiero mówić o przyjęciu Pana Boga. Ponadto, jak można naprawdę czcić Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, jednocześnie ignorując Jego Matkę? Przecież to robią protestanci! Jeżeli kultem Najświętszej Maryi Panny Kościół katolicki dopuszcza się idolatrii, jak twierdzą protestanci, to wówczas arianizm byłby prawdziwą religią. Nic więc dziwnego, że Ks. Kardynał Newman doszedł do przekonania , iż protestanci popadli w pełny arianizm, anglikanie w półarianizm, a jedynie Kościół rzymski, walcząc z liberalizmem, pozostał tym, czym był od początku. Nie zapominajmy jednak, że Ks. Kardynał John Henry Newman (1801-90) głosił słowo Boże w XIX wieku, w czasach, kiedy Kościołowi katolickiemu zazdroszczono Papieży i podziwiano ich za heroizm, za ich zdecydowanie w obronie Tradycji i zasad Wiary św. Skoro jest już mowa o protestantyzmie, to warto jeszcze poruszyć sprawę modlitwy, gdyż wiąże się ona bezpośrednio z zagadnieniem liturgii w Kościele katolickim. Protestanci, i nie tylko oni, w swojej ignorancji odrzucają wszelkie standardowe formy modlitwy. Pragną być bardziej oryginalni i silą się na własne, które chętnie wypowiadają przed audytorium. Taka modlitwa, zazwyczaj rozwlekła, często wprowadza jej autora w stan głębokiej podniety, który u protestantów kończy się histerycznym płaczem, wrzaskami, niekontrolowaną gestykulacją, a nawet wyciem i tarzaniem się. Ta szczególna forma hipokryzji, tracąca faryzejstwem, którą zdecydowanie potępił Jezus Chrystus, zamykając przed nią bramy Nieba, nie ma nic wspólnego z nawiedzeniem przez Ducha Świętego, jak to uzasadniają zielonoświątkowcy. W tym już palce macza Szatan. Taka forma modlitwy Pana Bogn obraża. Dom Boży nie jest jeszcze jednym miejscem do wzajemnej adoracji. "Zważaj na krok swój, gdy idziesz do domu Bożego" (Koh 4,17) . Życie religijne nie jest rzeczą "łatwą i przyjemną", jak to chcieliby mieć moderniści, skupiając głównie uwagę na medytacjach, zamiast żyć w zgodzie z Ewangelią św. Dobrowolnie wyzbywać się modlitw, w imię chorobliwie pojętego postępu, które były w użyciu przez Chrystusa Pana, Apostołów i Świętych Pańskich, odłączać się od rzeczy wspaniałych i wielkich, nie jest mądre. Wielość słów rodzi mowę głupią (Koh 5,2), rzuca w objęcia faryzejstwa. Tak to już bywa z ułomną naturą ludzką, że bez ustalonego programu zajęć człowiek nic nie robi. Również przestaje się modlić, lub modli się w zależności od nastroju. Najpierw zaniedbujemy codzienny pacierz, następnie regularne uczęszczanie na niedzielną Mszę Św., a w dalszej kolejności przychodzi zwątpienie w dogmaty Kościoła św. i tak, dzień po dniu, odchodzimy od wiary w Boga. Odchodząc od tradycji, od liturgii i obrzędów, siłą rzeczy udajemy się do jaskini. Głębokość wiary jest wprost proporcjonalna do intensywności modlenia się (lex orandi lex credendi) . Zatem, ilu zliberalizowanych katolików wierzy w skuteczność modlitwy? Ilu modli się regularnie? A ilu modli się klęcząc? - Czyż powrót do Pana Boga nie następuje jedynie wówczas, gdy nadchodzi stan zagrożenia; w myśl brzydkiej zasady: jak trwoga, to do Boga? Czy modlitwa nie jest czasami kierowana chęcią dogodzenia własnej zawiści lub próżności? A potem przychodzi zdziwienie, że modlitwa nie przynosi spodziewanego skutku. Tu już jesteśmy w objęciach magii, poganiejemy, gdyż modlitwę stawiamy na równi z czarodziejskim zaklęciem, zapominając, że Pan Bóg nie asystuje w zawistnej walce, jak to ma miejsce w wierzeniach pogan, pełnych bożków, którzy walczą ze sobą na żądanie człowieka. Pan Bóg ma zasady, od których nigdy nie odstępuje. Jako doskonałość absolutna, prowadzi z nami grę uczciwie. Zliberalizowani wrogowie kościoła rzymskiego lubią często podkreślać, że dogmaty katolickie przykuwają ludzkość do wsteczności; za to "wolna myśl" zmierza do postępu. Uzasadniają ten pogląd powierzchowną wzmianką o "ciemnocie średniowiecza" i inkwizycji. Warto więc zatrzymać się nieco i przy tym zagadnieniu. Mówiąc potocznie o "ciemnocie średniowiecza" krytycy tradycyjnego katolicyzmu mają Zazwyczaj na myśli tysiącletni okres dziejów Europy wypełniony kontrowersyjnymi krucjatami, najazdami zbrojnymi, co uzupełnia Święta Inkwizycja i rzekoma niesprawiedliwość społeczna sztywnego ustroju feudalnego. Jest to pogląd wypracowany przez zajadłych wrogów cywilizacji łacińskiej, pogląd propagandowy, odbiegający od prawdy. Ta antyklerykalna odmiana nienawiści i niewiary została nazwana sekularystycznym humanizmem. Humanizm jest dotychczasowym apogeum ateizmu. Głosi, że współczesny człowiek doszedł już do takiego rozwoju psychicznego, iż nie potrzebuje liczyć na jakiekolwiek zewnętrzne siły w rozwiązywaniu swoich problemów. Zdaniem humanistów, człowiek ma liczyć tylko na siebie w budowie kosmicznego raju i własnej chwały. Sekularyzację nazwano dojrzałością społeczną. Celem humanistów jest społeczny dobrobyt i nic więcej. Jest to rewolucja myśli ludzkiej. Występujący przeciwko Panu Bogu humaniści nie improwizują z ukrycia. Są to akademicy, którzy opracowali pragmatyczną religię bez Boga, opartą na matematyczno-podobnych formułkach, wspartych techniką komputerową. Jest to naukowo-technologiczny materializm. W wyniku powszechnej liberalizacji, owi heretycy nie należą już do marginesu społecznego. Stanowią elitę internacjonalistyczną. Połączeni są węzłem przynależności do grupy najważniejszych istot na ziemi. Kontrolują przecież politykę rządów, kontrolują międzynarodowe korporacje, trzymają w garści uniwersytety, wydawnictwa, stacje radiowe i telewizyjne, czy w ogóle środki masowego przekazu. Ich era rozpoczęła się w 1933 roku wydaniem I Manifestu humanistycznego. Każda rewolucja rozpoczyna się od wydania "manifestu". Sygnatariusze I Manifestu wywodzą się ze świata liberalizmu, więc nazwali siebie "liberalnymi humanistami". Dla nich wszechświat jest samoistniejący, a nie stworzony. Człowiek jest u nich częścią natury, jest wynikiem ewolucji. Tradycyjny dualizm ciała i duszy ludzkiej jest przez nich odrzucony. W religii humanistów zawiera się antropocentryzm i immanentyzm. Ich celem jest szczęście, a nie świętość. Dla świata i historii nadali znamię boskości. Dla humanistów najważniejsza jest abstrakcyjna ludzkość, a człowiek jako osoba jest bez znaczenia. W ich świecie życie ludzkie można zgasić tak lekko jak zapaloną świecę. W II Manifeście humanistycznym, wydanym czterdzieści lat później, w 1973 roku, humaniści oświadczyli, że moralność człowieka jest autonomiczna i sytuacyjna, że nie potrzebuje teologicznych sankcji. Nie są im potrzebne dogmaty, ani statyczna prawda. Wszelkie autorytety zaliczyli do klasy wrogów wolnych badań naukowych, do wrogów naukowego postępu i społecznego rozwoju. Zatem, ich nauka została upolityczniona, a to jest dla nauki zabójcze. Polityk czuje się upokorzony, kiedy musi przyznać, że popełnił błąd; za to naukowiec wie dobrze, iż będzie robił błędy, jednak, poszukując prawdy, musi z pokorą uznać swoje błędy i zdecydowanie je usuwać, bez oglądania się na znajomych, co o nim powiedzą. Upolitycznieni naukowcy siłą rzeczy prowadzą działalność naukową , a nie naukową. W rezultacie, dzień" po dniu, oddalają się od prawdy, stają się szarlatanami. I tak, ubywa nam naukowców, a przybywa szarlatanów, którzy przejadają pieniądze podatników. Opinia, że Kościół katolicki przeciwstawiał się rozwojowi nauki niewiele ma wspólnego ze znajomością historii chrześcijaństwa. To katoliccy filozofowie zapoznali Europę z pracami Arystotelesa. Św. Tomasz z Akwinu został kanonizowany przez Papieża, mimo iż opierał swoje poglądy na materialistycznych teoriach Arystotelesa. Kościół rzymski jedynie interweniował tam, gdzie rozprzestrzeniała się herezja, stanowiąca poważne zagrożenie tak dla duszy, jak i dla ciała człowieka. Poza tym nauka miała otwartą drogę dla badań. Tak wyśmiewana przez wyznawców humanizmu epoka feudalna była w stanie dać schronienie "dla wdowy i sieroty". Owszem, feudałowie i rycerze mieli duże prawa i przywileje, ale mieli również twarde obowiązki. To była złota epoka rozwoju ludzkości; rozwoju literatury, architektury, filozofii i sztuki teatralnej, a rozwój sztuki i muzyki sakralnej postawił ludzki geniusz na wyżyny. Wszystko ku chwale Bożej. Kościół rzymski nie oponował naukowemu podejściu do badania zjawisk ziemskich. W epoce wielkich odkryć i wynalazków tępił panoszący się agnostycyzm, kult ognia piekielnego, hermetyzm, czy ogólnie, herezję [14]. W późniejszym okresie, Kościół katolicki również nie potępił nauki, ale modernizm. Żaden uczciwy historyk nie mówi o "mrokach średniowiecza". Wszystkie wielkie odkrycia z tego okresu, wszelkie heroiczne wyczyny były dokonywane z imieniem Bożym na ustach. Sataniści, faryzeusze i farmazoni nie asystowali królom na polach bitew, nie brali udziału w odkrywczych wyprawach. Ich terenem działania były dworskie sypialnie i zacisza domowych pieleszy. Rzucali się jak sępy na rzeczy zapracowane przez innych. Chciałbym tu być dobrze zrozumiany. Nie twierdzę, że wielcy odkrywcy i wielcy rycerze byli ludźmi bez skazy. W ciężkich chwilach życiowych, uniesieni złością, bez wątpienia potrafili urągać i Panu Bogu i Szatanowi. Jednak, byli to ludzie głęboko wierzący, którzy potrafili modlić się żarliwie, gdy byli w samotności, zgodnie z zaleceniem Chrystusa Pana: "Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu" (św. Mat. 6,6). Wielcy ludzie zawsze wierzą w naukę Chrystusa. Nie może być inaczej. Naszym, polskim, największym rycerzom również nie schodziła z ust pieśń" "Bogurodzica", gdy pomni feudalnego obowiązku szli na bój. Co więcej, wiara w Boga zawsze wymaga bohaterskiej postawy. Tak było w ciężkich czasach pierwszych chrześcijan, tak jest i dzisiaj. Tylko umysły zniewieściałe potrafią reagować szyderstwem na wzmiankę o Bożym objawieniu. Teraz kilka zdań o Inkwizycji. Przyczyną ustanowienia Inkwizycji była panosząca się w Europie herezja o charakterze radykalnie rewolucyjnym. Stolica Apostolska zleciła Inkwizycję poważnym i pobożnym ludziom, głównie franciszkanom i dominikanom. Dla Inkwizycji pracowało wielu uczonych i późniejszych świętych. Trybunał Inkwizycji szczycił się wyjątkowym postępem w prawodawstwie i sądownictwie. Sędziowie, pracujący dla Inkwizycji, poczuwali się do obowiązku zachowania godności tak osobistej , katolickiej , jak i zawodowej. Wyroki śmierci były wydawane na heretyków stanowiących poważne zagrożenie dla otoczenia, jak notorycznych zabójców, podpalaczy i złodziei, rytualnych morderców. Owszem, były i nadużycia, gdyż Szatan wszędzie zamiata ogonem, ale to były wyjątki haniebne i nieliczne, nie stanowiące usankcjonowanej prawem reguły, jak to ma miejsce dzisiaj w "wyzwolonym" przez liberalizm świecie. W przeciągu trzystu lat hiszpańska Inkwizycja wydała cztery tysiące wyroków śmierci . Jest to kroplą w oceanie, w porównaniu do tego, co zrobili antykatoliccy jakobini w czasie rewolucji francuskiej z 1789 roku, czy bolszewicy w roku 1917 i w latach następnych. A co miało miejsce w czasie wojny domowej, w Hiszpanii, z roku 1936, a co działo się w Chinach po toku 1949, czy ostatnio w Wietnamie, Kambodży, Gujanie, wszędzie tam, gdzie miały miejsce krwawe rewolucje, zainicjowane przez tajne sprzysiężenia, popychające rozwój liberalizmu do przodu, posiadające w tym swoje, ukryte cele? Można tu jeszcze wspomnieć o hitleryzmie jako konsekwencji liberalizmu republiki weimarskiej. To właśnie wieloetyczna cywilizacja żydowska i spokrewniony z nią protestantyzm przywróciły do życia niewolnictwo i nieludzki, nieodpowiedzialny wyzysk człowieka dla jak największego zysku. Czy dzisiejsza, liberalistyczna, ogólnoświatowa cenzura na środki masowego przekazu jest bardziej elastyczna od Inkwizycji? - Nie! Liberalizm nie docieka, nie bada czyichś poglądów, lecz bezwzględnie narzuca swoje. Badajmy więc fakty historyczne, a nie zadawalajmy się przewrotnymi fikcjami. Wówczas szybko okaże się, kto naprawdę broni człowieka, jego godność i dostojeństwo. Wszystko wskazuje na to, że jest odwrotnie niż głosi propaganda liberalizmu [15] . To zbytnia tolerancyjność Kościoła katolickiego dała cieplarniane warunki dla rozwoju neopogańskiej epoki Renesansu, którą tak mocno chwalą zwolennicy wojny z Panem Bogiem. Decyzja Stolicy Apostolskiej, o powołaniu do życia Świętej Inkwizycji, została poparta przez głowy koronowane katolickiej Europy. Dlaczego? -Otóż, gdy usuwa się Boga prawdziwego, nowi bogowie spieszą, by zająć Jego miejsce. Ożywa pogaństwo. Adoracja pogańskich bogów prowadzi do utworzenia boskiego państwa, opierającego się na teologii ciągłości. Bogowie pogan są zawistni i wymagają ciągłych ofiar z życia ludzkiego. Władca państwa-boga może żądać życia każdego obywatela, by złożyć je w ofierze Molochowi. Adoracja Molocha jest zarazem adoracją Państwa. Duet Moloch-Państwo nie opiera się na prawie i sprawiedliwości, ale na rozkazach. Herezja, powrót do pogaństwa, czyni z człowieka boga, czy to za pomocą odwoływania się do mocy złych duchów, demonów, co robią okultyści, czy też za pomocą nauki, powiązanej z gnozą i alchemią, jak to ma miejsce u humanistów naszych czasów. Jedni i drudzy dążą do stworzenia superwładzy, wszechmocnego państwa, które będzie decydowało i życiu i śmierci każdego człowieka. W rezultacie, hodują ludzi, którzy są bez serca, bez uczuć i nie są w stanie troszczyć się o kogokolwiek za Wyjątkiem siebie samego. Nawet najmniejszy wysiłek ze strony takiego samoluba jest poprzedzony pytaniem: "Co ja z tego będę miał?". Państwo, składające się z takich obywateli, tworzy piekło na ziemi. Nikt, kto ma Boga w sercu, nie może do tego dopuścić. Wolność nie przewidziała miejsca dla herezji. Stąd, w trosce o dobro narodów, zaistniała konieczność wprowadzenia Świętej Inkwizycji. Mówiąc o wielkich wyczynach "ludzi Papieża" nie sposób jest pominąć jezuitów [16] . To byli giganci wiedzy, jednak broniący autorytetu Kościoła św. Dlatego wrogowie tradycyjnego katolicyzmu tak ich znienawidzili, stąd powstało tyle obraźliwych plotek i oszczerstw pod ich adresem. Zakon Jezuitów, jako rycerzy Chrystusa, został założony przez Św. Ignacego de Loyola. W 1540 roku, powołując Zakon Jezuitów do życia, Papież Paweł III postawił przed nimi dwa zadania: propagować doktrynę religijną Kościoła rzymskiego oraz bronić praw i przywilejów Namiestnika Chrystusowego, Chcąc wywiązać się z tych obowiązków jak najrzetelniej, w bardzo krótkim czasie jezuici znaleźli się w czołówce światowej niemal wszystkich dziedzin nauki. Stawiało to przed nimi otworem wszelkie uniwersytety oraz instytucje państwowe, dawało im dostęp do każdej dziedziny działalności człowieka, w każdym miejscu i w każdych warunkach. Byli więc najtęższymi matematykami, fizykami, inżynierami, biologami, chemikami, astronomami, archeologami, lekarzami, zoologami, genetykami, geografami itd. Lista naukowych odkryć i wynalazków dokonanych przez jezuitów jest bardzo długa. Dominowali w muzyce, w malarstwie, w sztuce teatralnej, a nawet dali podstawy dla najnowocześniejszego baletu. Byli obecni na wszystkich dworach królewskich i książęcych, a jak trzeba było, to potrafili przez całe życie paść świnie. Rozjechali się po wszystkich kontynentach, aby głosić Ewangelię św. i służyć, z wprost nadludzkim hartem, Chrystusowi Panu i chwale Bożej. Rozmach, z jakim weszli między lud Boży, przeraził na dobre tajne sprzysiężenia i raczkujący wówczas ruch protestancki. Drogą koronkowych intryg, opartych głównie na dworskich sypialniach, doprowadzono do rozwiązania Zakonu Jezuitów; zakonu, który cieszył się tak dużym błogosławieństwem Bożym. Za tę chwilową słabość, Kościół katolicki musiał później ciężko odpokutować. Nie pomogło stosunkowo szybkie ponowne powołanie do życia Rycerzy Chrystusa. Gorycz w sercu, za zdradę, pozostała. Nie byli już w stanie dorównać swym poprzednikom. "Świat" przejął ster w swoje ręce i ta sytuacja trwa do dziś. To Kościół Chrystusa Pana położył fundament pod naukowe i racjonalne spojrzenie na świat. Usuwając z ludzkiej wyobraźni obecność wszechmocnych demonów i bożków, Kościół święty usunął elementy, które przerażały ludzkość, pozbawiały ją pewności siebie, trzymały w chaotycznej improwizacji. By ludzi ośmielić i zachęcić do pełnego korzystania z dobrodziejstw świata stworzonego przez Boga, Jezus Chrystus tak wiele razy musiał powtarzać: "Nie bójcie się!”. Bez chrześcijaństwa, bez powrotu do prawdziwego Boga, człowiek nie byłby w stanie dojść do takiego stopnia rozwoju intelektualno-technologicznego, jakim cieszy się dzisiaj. Jedynie ignoranci, zatruci filozofią liberalizmu, oraz złośliwcy mogą twierdzić, że Kościół katolicki hamował rozwój nauki i postępu. Złota epoka Średniowiecza była wynikiem harmonijnej współpracy Państwa i Kościoła św. Jak to św. Robert Bellarmine trafnie określił: "Te dwie siły, kościelna i świecka, są we wzajemnym powiązaniu tak, jak dusza i ciało w człowieku". Filozofia liberalizmu zakłóciła tę harmonię. Ciało uwolniło się od duszy, a nawet zaprzeczyło, że dusza istnieje. Tym samym, rządy państw utraciły Najwyższego Nauczyciela i Stróża prawa moralnego, poczęły iść przez życie jak statek bez steru. Nic dziwnego, że tak często rozbijają się o skały amoralności. Świat liberalizmu tym się jednak nie przejmuje. Wymienia rządy tak lekko, jak ludzie wymieniają znoszone skarpety. W świecie niestabilności moralnej nie może być poszanowania dla tradycji, dla rzeczy trwałych. "Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać" (św. Marek 3,24). Masoneria, ostoja i inkubator filozofii liberalizmu, zawsze popierała pomysł separacji Kościoła św. od Państwa. To ona oparła rządy i prawo na naturalizmie, co wyraźnie podkreślił Papież Leon XIII w encyklice Humanum Genus” . Stanowisko Papieży w tej sprawie jest niezmienne od czasów Papieża Klemensa. XII, który pierwszy potępił masonerię, w 1738 roku. Dla niej, jako dla wywrotowego sprzysiężenia, które pragnie być "Królami i Kapłanami ludu", im jest gorzej w świecie chrześcijańskim, tym lepiej. Stąd, człowiek coraz to bardziej oddala się od prawdziwej wolności, gdyż wolność jest jednocześnie obowiązkiem dążenia do wiecznej szczęśliwości, w pojednaniu z Chrystusem Panem, którego indyferentny świat filozofii liberalizmu odrzuca. ODNOWA, CZY OD NOWA? Kościół anglikański został podporządkowany królowi Anglii, Kościół prawosławny z kolei, carowi, a nawet "Kościół" masoński uległ międzynarodowemu żydostwu? jedynie Kościół katolicki pozostał wolny od jakiegokolwiek zwierzchnictwa świeckiego. Będąc wolny od ziemskiego zwierzchnictwa, Kościół katolicki stał się źródłem i ostoją wolnej myśli (proszę nie kojarzyć jej z wolnomyślicielstwem), najpierw w cywilizowanej Europie, a potem na całym świecie - wszędzie tam, gdzie respektuje się wolną wolę człowieka i jego sumienie. Jednak, wolność sumienia i wolna wola nie mają nic wspólnego z rozpasanym prawem do mówienia komukolwiek czegokolwiek i robienia cokolwiek gdziekolwiek, do sobiepaństwa. Wolność nie jest prawem do postawienia prawdy i zakłamania na jednym szczeblu hierarchii moralnej. Wolność słowa jest dopuszczalna jedynie wówczas, gdy respektuje dobro, gdy respektuje Boże przykazania. Powiedzmy, w wolnym państwie komunista nie może być wolny, jak w katolickim narodzie heretyk nie może być wolny. Obaj bowiem odrzucają objawione i moralne wartości, służą zakłamaniu. Wolność dla herezji kończy się niewolą dla narodu, który dał jej schronienie. Potwierdziła to historia Polski. W przedrozbiorowej Polsce herezja otrzymała schronienie i wolność, więc w konsekwencji, jako naród, straciliśmy niepodległość. Zostaliśmy wymazani z mapy Europy, na którą naniósł nas traktat Dagome iudex. Bez prawdy nie ma wolności. Pan Jezus powiedział przecież wyraźnie: "Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" (św. Jan 8,32) . To jest fundament naszego bytu narodowego. Dzięki przyjęciu Prawdy nie spotkał nas los Prusów, a zostaliśmy przez Pana Boga nagrodzeni własną państwowością. Kościół Św., za sprawą Ducha Świętego, stał się ożywieniem dla ludzkiego intelektu, ukazał zagubionemu człowiekowi prawdziwą wolność. - Tak, panowie wolnomyśliciele! - Dzięki Kościołowi rzymskiemu powstała cywilizacja łacińska, z której dobrodziejstw cały świat korzysta do dziś, gdyż jest to cywilizacja organiczna, żywa, cywilizacja rozwoju i postępu. To właśnie liberalizm, neopoganizm i cywilizacja żydowska, walcząc z katolicyzmem, usiłują człowieka zapędzić do buszu. W myśl doktryny Kościoła katolickiego, ani car, ani król, ani cesarz, ani pierwszy sekretarz partii nie jest panem duszy ludzkiej, nie jest w stanie by móc odebrać człowiekowi wolną wolę, a tym samym, odebrać mu odpowiedzialność za uczynki. Tylko Bóg może wymagać od człowieka całkowitego oddania. Nikt inny. Tak głosi doktryna Kościoła katolickiego. Za taką postawę, Kościół katolicki został znienawidzony i jest prześladowany przez tych, którzy dążą do zupełnego panowania nad światem. Wolność nie posiada ustalonej barwy politycznej, nie jest zarezerwowana dla jednej partii. Jednak, liberalizm cierpi na częściowy daltonizm: nie jest w stanie widzieć pasma czerwieni więc je preferuje. Czerwień w zliberalizowanym środowisku czuje się wyśmienicie, gdyż jest niewidoczna, nawet gdy osiąga apogeum despotyzmu. Co więcej, masońskie nadużywanie sloganu "Wolność!", do własnych celów wywrotowych, spowodowało, że wszyscy do wolności doczepiając kolor, pozbawiając ją tym samym jej oryginalnego znaczenia. Stąd, wszyscy rzekomo walczą o wolność, a wolności w świecie jest coraz to mniej. W takiej sytuacji, wolność ludzkiego sumienia jest ostatnią nadzieją dla nas, katolików, żyjących w świecie wyzwalanym od Bożych przykazań. Człowiek współczesny jest już zmęczony liberalistyczną wolnością. Ma jej dość. Wydarzenia historyczne, inspirowane przez siły sprzysiężenia, jak rewolucja francuska z 1789 roku, wojny napoleońskie, powstania zbrojne i rozrost protestanckich imperiów, jak Wielka Brytania, USA, Holandia i Niemcy, czy ostra kampania antypapieska w Europie, spowodowały, że Kościół katolicki osłabł w intelektualnej działalności. Świat nauki, kupiony przez wielkie intermonopole, przeszedł w ręce zajadłych wrogów katolicyzmu i cywilizacji łacińskiej. Przez stulecia racjonalizm drążył religię katolicką, niszcząc jej symbolikę, liturgię, usuwając z niej mistycyzm, traktując ją jako zabobon nie pasujący do wymogów czasu, albo degradując jej znaczenie, starając się sprowadzić ją na płaszczyznę czysto ziemską. Po latach ciężkich bojów, w drugiej połowie XX wieku, Kościół katolicki pozwolił modernistom narzucić ton, a nawet począł do nich się łasić; mimo, iż modernizm zawsze traktował Kościół rzymski jako swojego śmiertelnego wroga i robił wszystko, aby doprowadzić go do ruiny. Skutki prób pojednania z modernizmem są najlepiej widoczne w Kościele posoborowym. W obawie, że świeckie doktryny mogą zdominować życie społeczne, Kościół św., pragnąc brać czynny udział w tym życiu, zaakceptował sekularyzację na tyle, na ile to było możliwe w ramach Ewangelii św. W konsekwencji, liberalizm zadomowił się nie tylko wśród ludzi świeckich, ale i w Hierarchii Kościoła. Zwolenników liberalizmu nazwano zarozumiale "księżmi postępowymi". Ci księża, poczęli głosić, że stanowcze potępianie modernizmu jest niesprawiedliwe, gdyż moderniści pragną dobra dla ludzi, a celem Kościoła św. jest nie potępiać ludzi, lecz prowadzić ich do zbawienia. Doszło więc do "dialogu". Ponad dwieście lat antykatolickiego sprzysiężenia żydowsko-masońskiego poczęło wydawać w Kościele katolickim zatrute owoce. Pojawili się katoliccy duchowni, którzy zaczęli wymyślać nowe teorie na temat stworzenia świata, na temat pochodzenia grzechu, na temat boskości Chrystusa Pana, na temat katolickich dogmatów, z dogmatem o nieomylności Papieża włącznie. Między katolików zakradło się zwątpienie w prawdziwość nauki Kościoła św. Doszło do tego, że grupa o zbliżonych poglądach do Hansa Kunga poczęła głosić, że w całkowitym zaufaniu do Boga możemy pozwolić sobie na doktrynalne eksperymentowanie, nie bacząc na to, iż prorocy wielokrotnie przed tym ostrzegali. Przecież taki pogląd jest sednem modernizmu; a mianowicie, że człowiek nowoczesny wyemancypował się spod praw Bożych i może teraz przyszłość świata wziąć w swoje ręce, kierując się wyłącznie własną intuicją, Tym samym, modernizm traktuje Pana Boga jako abstrakcję, a nie oddziaływującą siłę poprzez Objawienie. Już w wieku XV okultysta Pico della Mirandola głosił, że chrześcijaństwo powinno iść z duchem czasu, dopasowując się do zdobyczy nauki, że powinno pogodzić się ze "światem". Hans Kung robi to samo, podmieniając okultyzm della Mirandola na "naukowość" [17]. Czy jest to prostym zbiegiem okoliczności, czy też konsekwentnym wypełnianiem poleceń Synagogi szatana? Oczywiście, do rewolucji w Kościele katolickim nigdy by nie doszło, gdyby modernizm nie rzucił ziarna zwątpienia na umysły katolickich intelektualistów odnośnie Tradycji, gdyby katolicy nie zaczęli naginać prawd objawienia do wyników badań naukowych, co obecnie przyjęło nazwę "pojednania". Tym samym, katoliccy intelektualiści dopuścili się niewybaczalnego błędu, godzącego w Prawdę. Hipotezy uzasadnione naukowo są tylko hipotezami, które obowiązują do chwili, gdy nie. pojawią się nowe hit tezy, obalające poprzednie. Nie ma to nic wspólnego z objawieniem Bożym, którego nie da się powiązać z ludzką fantazją. Bez wątpienia, nie należy w zaślepieniu ignorować osiągnięć nauki, odkryć historycznych, jednak, należy zdawać sobie sprawę, że owe zdobycze nauki nigdy nie mogą stanowić podstaw do formułowania pojęć religijnych, gdyż religia opiera się na innym zbiorze rzeczywistości, niedostępnym dla mędrca szkiełka i oka. Skoro Pan Bóg dał człowiekowi ciało i duszę, musimy karmić je w uporządkowaniu wskazanym przez Chrystusa Pana: co cesarskie, cesarzowi, a co boskie, Panu Bogu. Mówiąc o siewcach modernistycznej odnowy wewnątrz Kościoła katolickiego, trudno jest nie wspomnieć o George Tyrrell, Teilhard de Chardin oraz Jacąues Maritain. Wszystkich trzech zaliczamy do wielbicieli idei humanizmu, z dobrze wyrobioną "mentalnością masońską". Są to odrosty z rewolucji francuskiej z 1789 roku. Irlandczyk George Tyrrell przeszedł z anglikanizmu na katolicyzm w wieku osiemnastu lat. Wstąpił do Zakonu Jezuitów w Anglii. Jako bardzo aktywny pedagog i płodny publicysta, stał się siewcą idei modernizmu i internacjonalizmu wśród kleryków jezuickich. Był nauczycielem filozofii. Potępił Lutra i Kalwina głównie za to, że odeszli od Kościoła katolickiego, zamiast w nim pozostać i starać się go reformować. Nie wierzył w Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny oraz w Zmartwychwstanie Chrystusa Pana. Ks. Wickens twierdzi, że George Tyrrell w ogóle nie wierzył w Boga. Trudno jest oprzeć się myśli, iż George Tyrrell został jezuitom podstawiony, aby dobrze im namieszać w umysłach. W 1907 roku, Papież, św. Pius X, udzielił mu nagany. Gdy George Tyrrell odmówił odwołania swoich herezji, został usunięty z Zakonu. Należy pamiętać, iż dogmat o nieomylności Papieża, uchwalony w czasie Soboru Watykańskiego I , w 1870 roku, był odpowiedzią na modernizm szerzący się w łonie Kościoła św. Po wydaleniu z Zakonu Jezuitów, George Tyrrell odszedł od wiary katolickiej . Mimo, iż zabrakło George Tyrrella wśród jezuitów, herezja modernizmu rozwijała się nadal, gdyż znaleźli się następcy. Jednym z nich był Teilhard de Chardin. Już w latach gimnazjalnych Teilhard de Chardin zaraził się kantowskim sceptycyzmem od jezuity Henri Bremonda, a później, gdy wstąpił do seminarium, reszty zepsucia dokonał George Tyrrell. Pogląd ten przekonywująco uzasadnił Ks. Wickens. Henri Bremond i George Tyrrell byli ze sobą zaprzyjaźnieni. Tworzyli trzon modernistycznej inteligencji. Gdy Bremond został usunięty z Zakonu Jezuitów, propagowaniem modernizmu wśród kleryków zajął się jezuita Leonce de Grandmaison (wielce wymowne i jednoznaczne nazwisko!). Jezuici w żaden sposób nie mogli pozbyć się w swoich szeregach roznosicieli modernizmu. Tak bacznie byli pilnowani przez Wielki Wschód Francji, który nie mógł zapomnieć przykrych doświadczeń ze św. Ignacym de Loyola. Na czoło modernistów wysunął sie Teilhard de Chardin. W łonie Kościoła katolickiego powstał odpowiednik masońskiego sprzysiężenia. Wojujący piewcy filozofii liberalizmu w sposób zgrany i zorganizowany przystąpili do badania, z zegarmistrzowską dokładnością, wszystkich przedmiotów studiów seminaryjnych, teologicznych, tworząc coś w rodzaju "intelektualnej manufaktury", by móc wypracować metody, którymi będą mogli skutecznie zarazić katolików ideą modernizmu i doprowadzić do nieodwracalnego rozkładu Kościoła rzymskiego. Już św. Pius X ostrzegł katolicką Hierarchię, że herezja modernizmu jest doskonale zorganizowana we wnętrzu Kościoła św. Istotnie, po długoletnim przygotowaniu, od zakończenia drugiej wojny światowej, zwątpienie w umysłach kleru, w prawdziwość tradycyjnej nauki Kościoła Św., rosło z roku na rok. Nie można się więc dziwić, że Teilhard de Chardin mógł sobie pozwolić na dozę arogancji, oświadczając, iż nie obawia się o swoją przyszłość, gdyż ma przyjaciół na znaczących pozycjach strategicznych. Pewny siebie, publicznie powątpiewał, że należy oddawać cześć i uwielbienie Panu Bogu. Twierdził również, że nie było pierwszych rodziców Adama i Ewy, czym umacniał poligenizm, a w konsekwencji, nie było też i grzechu pierworodnego. Zatem, skoro nie było grzechu pierworodnego, to nie ma potrzeby, aby dążyć do zbawienia. Dalej, śmierć Jezusa Chrystusa na Krzyżu automatycznie staje się bezużytecznym aktem i, w dalszej konsekwencji, nie ma Ofiary Mszy św. oraz nie ma Przemienienia Pańskiego ! Czyli, krok po kroku, doszliśmy do sedna sprawy. Jest to cel, do którego Synagoga zmierza od początków Kościoła katolickiego. W obliczu poważnego zagrożenia podstaw naszej wiary katolickiej, po burzy Soboru Watykańskiego II, Papież Jan Paweł II, tuż po objęciu pontyfikatu, wydał encyklikę Redemptor Hominis , pogłębiającą wiarę w istnienie Adama i w grzech pierwszych rodziców w raju. Jan Paweł II bardzo często nawiązuje, w swych wystąpieniach, do tematyki naszych pierwszych rodziców Adama i Ewy. Swoje wątpliwości w istnienie pierwszych rodziców, Adama i Ewy, Teilhard de Chardin starał się potwierdzić odkryciami wykopaliskowymi. Rozpoczął od fałszerstwa praczłowieka z Piltdown. Nadało mu ono rozgłos. To jednak było dla Teilhard de Chardina za mało. Igrając z naiwnością ludzką, podsunął następne fałszerstwo, sinantropusa, człowieka pekińskiego. - Pieniądze na prace wykopaliskowe szły, wiadomo, z fundacji Rockefellera. - Niestety, odkryte szczątki sinantropusa w tajemniczy sposób zaginęły. Po niepowodzeniach z praczłowiekiem z Piltdown, Teilhard de Chardin - czy owiany tajemnicą inicjator poszukiwań - obawiał się, że sinantropus nie wytrzyma konfrontacji z naukowcami, wolał więc okryć go tajemnicą, a środki masowego przekazu i tak zrobiły swoje. Przyjęto, że sinantropus istnieje. Poglądy Teilhard de Chardina i jego zwolenników, a mianowicie; teorię ewolucji wszechświata, jako ewolucjonizm, teorię ewolucji ludzkości, jako historyzm oraz teorię ewolucji osobowej, jako egzystencjalizm, potępił Papież Pius XII w encyklice „Humani Generis” z 12 sierpnia 1950 roku [18]. Mimo wszystko, nadal istnieją księża, którzy są przekonani, że teoria ewolucji Darwina została udowodniona [19]. Wspierając teorię ewolucji, Teilhard de Chardin dał także poparcie dla marksowskiej rewolucji, dla walki klasowej. "Ludzkie oblicze marksizmu", zdaniem tego jezuity, "rokuje nadzieje na zwycięstwo". Księży, którzy posiadają tego rodzaju nadzieję i otwarcie do tego się przyznają, jest więcej. Podążając śladami Teilhard de Chardina, jezuita Jose Maria Diez-Alegria w 1973 roku opublikował książkę pt. "Yo Creo en la Esperanza" (Wierzę w nadzieję) . Jest w niej próba nadania dialektycznego znaczenia dla tradycyjnej teologii katolickiej. W obliczu powyższego, tytuł niniejszej broszury niech będzie przypomnieniem w co katolik powinien wierzyć. Z kolei, francuski liberał katolicki Jacąues Maritain zajął się czymś w rodzaju teologii historii opartej na filozofii Karola Marksa. Począł głosić, że prawda religijna może być znaleziona wyłącznie w masach. Tak się złożyło, że Jacąues Maritain zaważył na losach Kościoła katolickiego, gdyż do jego wielbicieli należał Ks. Arcybiskup Giovanni Battista Montini. Ks. Abp Montini napisał bardzo przychylny wstęp do włoskiego tłumaczenia książki J. Maritain, pt. "Integralny Humanizm” , W latach sześćdziesiątych tego stulecia Hierarchia Kościoła katolickiego była już do tego stopnia skażona ideą humanizmu, że stało się możliwe, iż Ks. Abp Montini mógł zostać Papieżem. Poznaliśmy go jako Pawła VI. Papież Paweł VI wierzył w liberalną utopię, opartą na filozofii Jacąues Maritain, lansującą Kościół bez autorytetu, nie dostrzegający ludzkich słabości, wynikających z grzechu pierworodnego, nie przypominający o karze za grzechy. Paweł VI wierzył w wewnętrzną dobroć ludzką, a na modernistów patrzył jak na ludzi dobrej woli. To przekonanie oparł na fałszywej przesłance liberalizmu, że jeśli ktoś jest miły dla innych, to inni będą mili dla niego. Proszę tę zasadę zastosować do żyda(?). - Nic więc dziwnego, że za jego pontyfikatu Sobór Watykański II przeobraził się we frontalny atak modernizmu na Kościół rzymski, który zakończył się sukcesem. Soborowemu "ludowi Bożemu" nadano socjologiczne znaczenie, zbliżone do "proletariatu" użytego w marksizmie. "Lud Boży" wyzwolono spod autorytetu Papieża i Hierarchii Kościoła św., dając mu autonomię w sprawach dotyczących religijnych przekonań i moralności. Zatem, z Kościoła św. zrobiono sejmik, w którym zaczęli szarogęsić się intruzi, nazwani zarozumiale - zgodnie z duchem i tradycją liberalizmu periti (eksperci). W miejsce Tradycji zakradła się Rewolucja, Kościół katolicki opanowała gorączka "odnowy" w stylu dwóch wielkich rewolucji: jakobińskiej z 1789 roku i bolszewickiej z roku 1917. Brakowało jedynie gilotyny lub czekistów, którzy zrobiliby "porządek" z obrońcami tradycji katolickiej, na których czele stanął Ks. Arcybiskup Marcel Lefebvre [20]. Moderniści pragną w radykalny sposób odchrześcijanić Europę i Amerykę Południową, dwa bastiony katolicyzmu. Chrześcijaństwo usiłują podmienić "Kościołem ludowym" i doprowadzić do nawrotu do pogaństwa. Została zachwiana rola cywilizacji łacińskiej, jako gwaranta stabilizacji w zorganizowaniu narodów, równoważącego wzajemne stosunki międzyludzkie, jak i stosunek grzesznego człowieka do Boga, cywilizacji najlepszej, można powiedzieć, że świętej. Pomiędzy katolików wkradł się chaos dogmatyczny. Dochodzi już do desakralizacji liturgii katolickiej, do głoszenia "nowych teorii" odnośnie pochodzenia chrześcijaństwa [21]. To wszystko nie ma nic wspólnego z reformą Kościoła Św., a jest wyłącznie podążaniem za współczesnym materializmem, hedonizmem i utylitaryzmem Być może, iż Jacąues Maritain przerażony impetem rewolucyjnym Soboru Watykańskiego II począł krytykować modernizm, do którego sukcesów tak wiele się przyczynił [22]. Nawet nieśmiało skrytykował Teilhard de Chardina. Mimo wszystko, jest trudno mu całkowicie wyzbyć się starych nawyków. Powtórzył bowiem swoją myśl, że antysemityzm jest wypaczoną forma antychrześcijaństwa. Jest to typowa dla liberalizmu próba zniekształcenia historii, gdyż powszechne oburzenie na żydów sięga 458 roku przed narodzeniem Chrystusa, a więc, na pięć wieków przed Aktem Bogobójstwa. Na to mamy dowody historyczne, a co było wcześniej, sam Pan Bóg raczy wiedzieć. Co więcej, wystarczy poczytać Dzieje Apostolskie, by się przekonać jak sprawy się miały i kto pierwszy chrześcijan prześladował. Zatem, wypowiadany tu i ówdzie pogląd, że obrażając żyda, obrażasz katolika, wywodzi się z maritainlzmu [23] . - Niemniej jednak, racjonalistyczna i pozytywistyczna wizja świata poczęła napawać Jacques Maritaina uczuciem niesmaku. Dobrze, iż choć u schyłku swego życia zaczął wyrzekać się fałszywych sojuszników. Rewolucyjne zmiany w Kościele katolickim, w ciągu ostatnich dwudziestu lat, z jednego, świętego, katolickiego i apostolskiego Kościoła zrobiły grupę pluralistyczną, pobłażliwą, skłóconą, ekumeniczną i ewolucyjną. Katolicy nie są już wyróżniani spośród masy ludzkiej. "Postępowi" księża nakazują brać udział w otaczających nas mitach i symbolice pogańskiej; jak, dla przykładu, wspólne modlitwy różnych wyznań, z sugestią, iż wszystkie obrzędy są sobie równoważne. "Postępowi" księża i biskupi usiłują pojednać Kościół św. ze "światem"; ponaglają więc katolików do włączenia się do ogólnego nurtu humanistycznego. Wszystko opiera się na fałszywym poglądzie liberałów, że jeśli będziesz dobry dla innych, to inni będą dobrzy dla ciebie. Fałsz tego poglądu dobitnie potwierdziła historia rozbiorami Polski i kolejami losu naszego narodu od tamtych czasów do dzisiaj . Tak mile widziana przez księży "postępowych" unia z judaizmem, wyciszanie w Ewangelii św. tego, co jest powiedziane o faryzejstwie i o jego marnym końcu, może doprowadzić do wchłonięcia postaci Chrystusa Pana przez żydowski monoteizm. Przekreśliłoby to szokujące żydów fakty Wcielenia i istnienia Trójcy Świętej. Jest to próba podążania za ściekiem herezji z okresu Reformacji, prowadzącym do odrzucenia Nowego Testamentu. Zjudaizowanie Kościoła katolickiego pozbawi go świętości, a więc, doprowadzi do humanistycznego absurdu, że człowiek jest Bogiem i może obejść się bez naszego Zbawiciela. Zachowanie wiary w boskość Jezusa Chrystusa jest dla nas sprawą nie do pominięcia, o ile chcemy uchronić się od proponowanej nam, już teraz, ery pochrześcijańskiej . Język religijny księży zarażonych modernizmem jest ściśle ocenzurowany. Starannie omija wszelkie wzmianki o dogmatach Kościoła katolickiego, usiłując robić wrażenie, iż one nie istnieją. Fundamentalnym terminom wiary katolickiej nadaje świeckie znaczenie, czyli je zniekształca. Księża "postępowi" dają do zrozumienia, że liturgia, obrzędy i symbole religijne są bez znaczenia. Jest to odzieranie religii z mistycyzmu, bez którego życie religijne nie może istnieć. To przystosowanie się do modernizmu, i równoczesne odarcie życia religijnego z tradycyjnej symboliki i mistycyzmu, stworzyło problemy wielkiej miary. Wprowadzenie zbyt racjonalnej, zimnej, wykalkulowanej, prozaicznej i pozbawionej symboli liturgii, wsparte spłyconą muzyką religijną i architekturą, co się słyszy i ogląda na co dzień, spowodowało wzrost ruchów charyzmatycznych. Znaczenie symbolu zaczyna być opacznie rozumiane. Pozbawiono katolika wiary i przekonania, że za symbolem kryje się niezwykle ważna rzeczywistość; jak, powiedzmy, prawdziwa obecność Jezusa Chrystusa w konsekrowanej hostii. Symbolika pozwala powracać do wydarzeń z przeszłości i powtarzać je nieskończoną ilość razy. Jest to ponawianie wydarzenia, które kiedyś miało miejsce, a nie jedynie przypominanie go sobie. Ustanawiając Sakramenty święte, Jezus Chrystus dał nam szansę nieustannego odnawiania łączności z Bogiem. Pogląd, że jesteśmy w stanie uświadamiać jedynie znaki, a nie symbole, za którymi kryje się obecność, powoduje, iż Sakrament święty staje się rzeczą, subiektywną, która zmienia się w zależności od osoby, czasu i miejsca. Zamiast odtworzenia wydarzenia z przeszłości, mówi się o jego wspominaniu. Zamiast ponowienia Ofiary na Krzyżu, mamy więc pamiątkowy wieczernik; zamiast ołtarza, na którym składa się ofiarę, jest tylko stół, przy którym gromadzą się biesiadnicy. Zatem, teraźniejszość nie jednoczy się już z przeszłością, a jedynie o przeszłości pamięta. To jest RÓŻNICA O WIELKIEJ DONIOSŁOŚCI dla przyszłych losów Kościoła katolickiego. Thomas Molnar przypomina, że kiedy cywilizacja zaczyna zmieniać interpretację swojej religii, życie religijne zamiera, a jej świątynie stają się muzeami i, dodam, ośrodkami społeczno-kulturalnymi. Istotnie, na Zachodzie stare kościoły już wyglądają jak muzea, a nowe, jak zakłady produkcyjne. Przez stulecia cywilizacja łacińska wydawała malarzy, architektów, poetów, muzyków, artystów o wprost niewyczerpanej inspiracji twórczej. Katedry i kościoły, sale koncertowe i teatry, biblioteki, ulice i place miast zawierają arcydzieła myśli chrześcijańskiej, z którymi nie może się równać żadna inna cywilizacja. Jednak, subiektywizm filozofii liberalizmu wywarł piętno także na sztuce, która stała się bezprzedmiotową. Artyści, jak prorocy, poczęli przekazywać "wiadomość", swoje przelotne wrażenie. Uwolnienie się od zasad i norm wprowadziło sztukę w świat mechaniczny, a więc martwy. Zawsze bezsensowność filozoficzna prowadzi do bezsensowności moralnej, a to uwidacznia się w sztuce. W wyniku desakralizacji liturgii, Sakramentów św. nie traktuje się jako wiecznych symboli. Katolicy coraz powszechniej wątpią, że w czasie ofiary Mszy św. chleb i wino zostają przemienione w Ciało i Krew Chrystusa. Jest to naukowo nieuzasadnione, powtarzają za modernistami. Czyżby chcieli przez to powiedzieć, że doszliśmy już do końca odkryć naukowych? - Należy też, zdaniem zwolenników modernizmu, zaniechać wiary w cuda, gdyż są sprzeczne z prawami fizyki. Po pierwsze, prawa fizyki ułożył człowiek podpatrując prawa Boże, a po drugie, nie wszystko jeszcze zostało dokładnie przebadane i to, co wydaje nam się, że jest nielogiczne, może być spowodowane lukami w wiedzy. Wiedza jest powiązana ze światem doczesnym. To, co człowiek odkrył i zbudował, może być udoskonalone? jedynie to, co Pan Bóg nam dał, nie może być poprawione. Wszystko, czego nie da się objąć rozumem, moderniści albo ignorują, bądź też pozbawiają doniosłości, wypaczają sens. I tak, Chrzest św. nie jest dla nich oczyszczeniem z grzechu pierworodnego, ale tylko wciągnięciem na listę chrześcijan. Duch Święty jest dla nich "duchem wolności", a Kościół św. ma dążyć nie do zbawienia dusz, ale do lepszego jutra, zgodnie z masońskimi hasłami: wolność, równość i braterstwo. Z kolei, Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny oznacza wyłącznie zbliżanie się nowej epoki w historii. A co najważniejsze, moderniści wpychają religię do wnętrza człowieka, czyli chwilowo robią z człowieka półboga, rzecz świętą, by z czasem, móc oświadczyć, że to człowiek jest Bogiem. Nie ma więc potrzeby, aby adorować Najświętszy Sakrament, skoro Chrystus jest obecny w człowieku. Dalej, skoro nie ma religii poza człowiekiem, Hierarchia Kościoła św. jest bez znaczenia, a w konsekwencji, Ojciec Święty również. W miejsce Hierarchii Kościoła św. moderniści pragną wprowadzić autonomiczne komuny, zwane "Kościołem ludowym", luźno związane z Watykanem, jedynie wspólnotą wiary, a nie autorytetem Papieża. To już mocno pachnie panteizmem, a kierunek tej perfidii jest bardzo wyraźny. Jest tu sugestia, że katolik może obejść się bez Stolicy Piotrowej (!) - Skąd my to już znamy [24]? Liturgia katolicka jest redukowana do znaków i obrzędów pozbawionych świętości. W miejsce obrzędów tradycyjnych sztucznie się wprowadza nowe. Podczas Mszy św, można usłyszeć dowcipy, deklamację wierszy, a nawet stół pamiątkowy, który zastąpił ołtarz, otaczają niekiedy osobnicy z rewolucyjnymi napisami na ubiorach i ze sztandarami politycznymi w dłoniach. Ta sytuacja dotyczy również Polaków, gdyż ma miejsce w kościołach polonijnych, wypełnionych posolidarnościową emigracją. Liturgia oznacza uczestnictwo wiernych w Sakramentach Św., które nie są po to, aby w oparciu o nie wydawać opinie natury politycznej. Kiedy z liturgii zostaje usunięty mistycyzm, praktykowanie religii staje się mechaniczne, a jej symbole niczego już nie reprezentują. Wiara w rzeczy święte zanika. Następuje proces desakralizacji. Jest tak zawsze, gdy dochodzi do profanacji świętości, usiłując nią manipulować dla osiągnięcia celów ściśle doczesnych, kiedy nie jest utrzymywany konieczny dystans pomiędzy tym, co jest święte i wieczne, a tym, co należy do zbioru rzeczy przemijających, doczesnych. Dokumenty Soboru Watykańskiego II umocniły pogląd zwolenników filozofii liberalizmu, że nie jest ważne w co człowiek wierzy, pod warunkiem, iż czyni to w dobrej intencji. Są tam sugestie, że każdy posiada "naturalne prawo" do wybrania sobie religii bez zwracania uwagi na jej błędy. Tu już dochodzimy do oczywistego wniosku, że wszystkie religie są sobie równoważne. Jest to odciąganie od wiary w Pana Boga, w Trójcy Świętej Jedynego, a zbliżanie do wiary w "Wielkiego Boga", jak to ma miejsce w Indiach, gdzie katolicyzm ulega hinduizacji, czy do wiary w "Najwyższego Programistę", co starał się lansować Teilhard de Chardin, czy wreszcie, do wiary w Wielkiego Architekta Wszechświata. Każda próba mieszania religii kończy się tryumfem pogaństwa. Posoborowy pogląd, że każdy chrześcijanin uczestniczy w kapłaństwie Chrystusa Pana, stawia na głowie katolicką doktrynę dotyczącą sakramentu Kapłaństwa. W konsekwencji, degraduje kapłana do poziomu gawiedzi, czy jak kto woli, do poziomu "ludu Bożego"; a przecież kapłaństwo rozpoczyna się od Adama, poprzez Noego, Abrahama, Melchizedecha, do Najwyższego z Kapłanów, Jezusa Chrystusa, który oddał siebie w ofierze Bogu Ojcu, by odkupić wszystkich ludzi za ich grzechy. Zatem, kapłan nie może być zredukowany do roli chłopca na posyłki. Odejście od zwyczaju noszenia sutann i habitów przez osoby duchowne, od strojów, które dodawały im dostojeństwa i trzymały w koniecznym dystansie od osób świeckich, również oznacza, iż w Kościele katolickim kapłaństwo przestaje mieć szczególne znaczenie. Księża i zakonnice powoli przeobrażają się w biurokratów. Na miejsce kapłana wchodzi komuna parafialna, "lud Boży". Co więcej, kapłan już nie modli się zwrócony do Pana Boga, ale do "ludu Bożego". Tym samym, skupienie uwagi na Bogu przemieszcza się do koncentracji na człowieku. W takiej sytuacji, zarówno Jezus Chrystus, jak i Sakramenty święte stają się w świadomości katolika bez mocy. Nasz Odkupiciel jest tutaj obiektem rozumu ludzkiego, a Sakramenty święte stają się pustymi gestami. Utrzymanie Kościoła przy świętości może mieć miejsce jedynie wówczas, gdy zostanie zachowana wiara w boskość Chrystusa Pana. Czy nie nadszedł już czas, aby powrócić do pracy misyjnej wśród tradycyjnie katolickich narodów? Pierwsze próby zdegradowania Jezusa Chrystusa wyszły od arian, w czwartym wieku. Postać Chrystusa Pana pozbawiono mistycyzmu, redukując ją wyłącznie do postaci historycznej. Kościół Św., pomny arian i niekończących się ataków herezji, odrzucił prawo do nieograniczonej fantazji w sprawach religii, gdyż może to doprowadzić do tworzenia wyobrażeń i symboli sprzecznych z jego nauczaniem. Obecność herezji w symbolice chrześcijańskiej natychmiast ożywia pogaństwo. Za czasów arian, z Matki Chrystusa Pana usiłowano zrobić bożycę. Usiłowano Ją postawić na równi z Jej Synem w dziele odkupienia. Stąd, zaistniała konieczność ujęcia tego zagadnienia w ścisłe dogmaty i doktrynę. Postawienie znaku równości pomiędzy Najświętszą Maryją Panną a Jezusem Chrystusem przywróciłoby do życia mitologiczną walkę bogów z układu słonecznego, reprezentujących rodzaj męski, z bożycami układu księżycowego, przedstawicielkami rodzaju żeńskiego. Otrzymalibyśmy więc gnostyczny dualizm. Obecnie, walkę płci i tak już mamy, ale to jeszcze nie wszystko. Moderniści, a raczej kryjący się za nimi gnostycy, pragną uczynić z kobiety kapłankę, namiestniczynię Chrystusa (!) . Za wszelką cenę pragną wprowadzić do katolicyzmu dualizm płciowy, co wprowadziłoby do niego gnozę(!). Stąd, Kościół katolicki nie może pozwolić na dopuszczenie kobiety do sakramentu Kapłaństwa - niezależnie od tradycji i doktryny religii katolickiej. Wiara nasza stałaby się wówczas herezją, czyli przestałaby istnieć. Niemniej jednak, do postaci Chrystusa Pana dołączono już cechy polityczne i rewolucyjne. Jezus Chrystus, oderwany od Boga Ojca, staje się już symbolem społecznym, przewodnikiem w zabiegach o dobra doczesne. Współcześni "postępowi" katolicy kładą silny akcent na człowieczeństwo Chrystusa, a wyciszają słowa Ewangelii św. mówiące o Jego boskości. Teocentryzm podmieniono chrystocentryzmem, gdzie "duch rewolucyjny" Nowego Testamentu wspomaga "duch walki klasowej", a tym samym i humanistyczny ateizm. Uczłowieczony Chrystus, z którym człowiek może się utożsamiać, stał się rękojmią areligijnego, racjonalistycznego świata. Księża "postępowi" coraz to mniej mówią o Bogu, jako o istocie najwyższej, stwórcy wszechświata, który za dobre wynagradza, a za złe karze, nie mówią już o Chrystusie twórcy Opoki, na której zbudowano Kościół św. Pana Boga powoli zastępuje "lud", który ma być źródłem duchowego objawienia i religijnym autorytetem. "Postępowi" księża pragną uczestniczyć, wespół z "ludem", w ewolucji i rewolucji społecznej, co nazywają "wyzwoleniem". Słowa, wyjęte z tradycyjnej teologii, użyto w nowym, rewolucyjnym znaczeniu. Ewangelicznemu słowu "ubogi" nadano znaczenie marksowskiego "proletariatu". A przecież Jezus Chrystus nie widział w proletariacie kandydata na klasę uprzywilejowaną. Pan Nasz przyszedł na świat by odkupić wszystkich ludzi, a nie wyłącznie ubogich, w starotestamentowym stylu. Idea budowania raju na ziemi jest ideą wywodzącą się z żydowskiego zbuntowania przeciwko Panu Bogu. Łączenie jej z Chrystusem jest wielkim fałszerstwem. Nasz Odkupiciel starał się przywieść człowieka przed oblicze Boga, a nie budować Superczłowieka, czy Nadczłowieka. Nic więc dziwnego, że trzymający się tradycji księża, odważnie wskazujący na niebezpieczeństwo zjudaizowania Ewangelii Św., podlegają prześladowaniom ze strony "świata". Jaskrawą formę przybrały one w opanowanej przez marksistów Gujanie Brytyjskiej, gdzie grupa okultystyczna, o nazwie "Dom Izraela" (The House of Israel) , dopuściła się mordu na księżach trwających przy katolickiej tradycji. Jest to jedna z metod, którą "Dom Izraela" prostuje ścieżki dla antykatolickiej rewolucji. W obliczu wojny z Panem Bogiem, współczesny katolik znalazł się pomiędzy Scyllą a Charybdą: z jednej strony Kościół katolicki, który coraz to mniej sprosta wymogom cywilizacji łacińskiej i społecznie staje się tym, czym było pogaństwo u schyłku imperium rzymskiego, a z drugiej, liberalistyczne ideologie, jak modernizm, marksizm, przymusowa zamasoniona demokracja, która nudzi i męczy swoją obłudą, czy ateistyczna nauka i technologia, pragnące usunąć z życia ludzkiego wszystko co święte. Kościół, pozbawiony świętości, odarty z symboli będących łącznikiem ze światem nadprzyrodzonym, pozbawiony korzeni tradycji, znaków identyfikujących jego przynależność do ery po narodzeniu Chrystusa, przestaje przyciągać tych, którzy świętości poszukują. Rozrastająca się próżnia duchowa powoduje, że ludzie rozglądają się coraz częściej za religiami pogańskimi i okultyzmem; akurat odwrotnie jak to miało miejsce prawie dwa tysiące lat temu. Wówczas chrześcijaństwo uwolniło pogan od demonów, od poczucia niemocy wobec przeznaczenia i śmierci. U pogan śmierć oznacza klęskę. U chrześcijan śmierć jest zwycięstwem, tak jak zwycięską była śmierć Jezusa Chrystusa na Krzyżu. Dla pogan wiara jest formą wytłumaczenia zjawisk zachodzących w otaczającym ich świecie. Dla chrześcijan wiara w Boga daje nadzieję na zbawienie wieczne. Za czasów Apostołów chrześcijaństwo zaofiarowało poganom również mistycyzm, z czego dzisiaj jest odzierane. Powstającą próżnię duchową współczesnych chrześcijan usiłują wypełnić bogowie pogańscy, wywodzący się ze starożytnej mitologii, z Orientu i magii,. Świat chrześcijan został zaatakowany przez buddyzm, braminizm, zen i szamanizm. Są to religie o panteistycznym podejściu do świata, dające nadzieję na samoubóstwienie się, czy też na wybicie się ponad przeciętność. Pogaństwo i okultyzm wydają się być w stanie zaspokoić potrzeby człowieka epoki przemysłu, tak intelektualnie, jak i społecznie. Okultyzm i religie Orientu obiecują zbawienie bez moralnych zobowiązań, co jest nie bez znaczenia dla ludzi dążących do hedonistycznego stylu życia, trzymających się zasady: "Tutaj i teraz!". Co więcej, obietnica zbawienia, drogą kolejnych powrotów na ziemię, wydaje się być atrakcyjna. Hinduizm, odrzucając grzech, automatycznie odrzuca wiarę w nadejście Sądu Ostatecznego. W hinduizmie każde działanie pogłębia ludzkie cierpienie, oddala człowieka od doskonałości. Wyzwolenie człowieka widziane jest tam w ucieczce od wszelkiej aktywności i od rzeczywistego świata, który dla hinduizmu jest iluzją. Pełne wyzwolenie można tam uzyskać tylko przez oświecenie prawdziwą wiedzą, która umożliwi powrót do stanu przedkreacyjnego, Religie Wschodu, pełne tradycji, symboli, więc atrakcyjne, często są gimnastyką umysłowo-cielesną, rozładowującą wewnętrzne napięcie nerwowe - wynik cywilizacji przemysłowej, gdzie człowieka traktuje się i ocenia jak maszynę pozbawiającą uczucia pustki wewnętrznej, dającą złudzenie ucieczki przed rzeczywistością, której ma się już dość [25] . Działalność szamanów, astrologów, jogów, alchemików i czarowników opiera się na wierzeniu, iż świat jest istotą żywą, z siłami wewnątrz człowieka, jak i poza nim, i że siły te są we wzajemnym i nieskończonym oddziaływaniu. Okultyści usiłują te siły sprowadzić do zgodnej współpracy. Religijna gimnastyka Hindusów, prowadząca do możliwości stania na głowie godzinami, do zadawania sobie tortur ognia, gwoździ, czy też do deformacji ciała na skutek długotrwałego bezruchu, ma na celu pozyskać magiczną moc. Błogostan uzyskany poprzez okultystyczną terapię jest pustką możliwą do zniesienia przez mistrzów ascezy, ale nie przez tych, którzy pragną żyć w harmonii z rzeczywistością. Psychika człowieka nie może być usunięta z rzeczywistości, z otaczającego życia cywilizacyjnego. Okultyzm pozostawia więc u ludzi uczucie niedosytu, które zazwyczaj tłumi się strachem. Naukowcy, zafascynowani mistycyzmem Orientu, jego nieokreślonością, opartą na hinduizmie i buddyzmie, na zoroastrianiźmie i taoiźmie, silą się, by zatrzeć różnice pomiędzy światem materii a światem ducha. Uwidoczniło to się jaskrawię na sympozjum naukowym w Kordobie, w październiku 1979 roku. Ich światopogląd opiera się na dekompozycji czasu i przestrzeni, materii i ducha, świadomości i logiki. Na tej dekompozycji ma powstać nowa cywilizacja, w której wyselekcjowana elita sama sobie ustanowi prawo. Zamiast pozostać przy chrześcijańskiej doktrynie sługi Boga, poszukują sposobu zlania się z boskością. Wielu współczesnym naukowcom wydaje się, że ludzkość jest w stanie kontrolować i odtwarzać wydarzenia historyczne, a nawet święte, bo obiecane kiedyś przez Pana Boga. Jest to zamysł uświęcenia człowieka i jego czynów, jest to legalizacja aktów gwałtownych, rewolucyjnych. Tym samym, religie wprowadzają do wnętrza człowieka, bez żadnych powiązań z Bogiem. Stąd tak często dochodzą do wniosku, że Pan Bóg jest produktem ludzkiej wyobraźni, spełniającym rolę placebo w cywilizacyjnej terapii. W nowotworzonym świecie, społeczeństwo ma być pożywką dla elity, której zasady postępowania będą jedynym uznanym i obowiązującym kodem społecznym. Masy będą stanowiły dla elity czarnoziem, na którym wyrośnie "nowy człowiek", mędrzec i bohater w jednej osobie, nowy bóg. Ów superczłowiek wypracuje dobrze prowadzące się społeczeństwo -a więc, wyeliminuje grzech (!) - oparte o nowe kryteria wartości. Żydzi po cichu wspierają ten neopogański ruch, żywiąc nadzieję, że to im przypadnie rola "nowego człowieka", a wówczas spełniłoby się ich odwieczne marzenie o panowaniu nad światem. Zresztą, już gdzieś słyszeliśmy teorię o nawozie z jednej rasy dla innej. - Czyż nie w "Mein Kampf" Adolfa Hitlera? Credo gnostyków z Uniwersytetu w Princenton, zgrupowanych w Instytucie dla Zaawansowanych Studiów, jest mniej więcej następujące: wierzymy jedynie w inteligencję ludzką, która od pewnego poziomu staje się formą sprzysiężenia; wierzymy, że jej moc jest nieograniczona. Współcześni gnostycy usiłują powiązać filozofię z matematyką, mitologią i sekularystyczną koncepcją człowieka. Mówią już o naukowym deizmie. Religie traktują jako ideologiczną agitację, jako zło przejściowe, które z czasem powróci do stanu wyjściowego, czyli do powszechnego pogaństwa, które ma być stanem harmonii i równowagi. Jest to powielanie starych mitów myślowych, które nie zdały egzaminu w historii. Jest to powrót do monizmu czarownika Giordano Bruno [26]. Pod koniec XV wieku, Giowanni Pico della Mirandola, i nieco później, Giorgano Bruno, usiłowali dokonać syntezy religii, wiążąc je też z hermetyzmem. Doktorzy Kościoła św. zdecydowanie uznali to za próbę powiązania ze sobą sprzeczności, uznali za absurd. Nie może być syntezy religii, jak nie ma syntezy cywilizacji. Dzisiaj kościół katolicki nie jest tak zwarty i stanowczy. Więc gnoza może bezkarnie siać zamęt myślowy wśród katolików. Neopoganie lansują relatywizm etyczny, gdyż amoralni bogowie pogańscy pozwalają lekceważyć aspekty etyczne, a skupiają głównie uwagę na polepszaniu swojego bytu, na dogadzaniu sobie. Są gotowi widzieć bogów wszędzie. Jednak, są to bogowie martwi, bezsilni jak człowiek. Nie ma tam pojęcia "dobra", które opierałoby się na normach etycznych. Stąd u pogan powstawały cywilizacje bezetyczne, lub z etyką sytuacyjną. Dobro oznacza u nich harmonię rzeczy, a zło chaos. W konsekwencji, nie ma też takich pojęć jak "sprawiedliwość" i "przebaczenie". Chrześcijanin ma wyrobione poczucie odpowiedzialności za swoje postępowanie i przyjmuje obowiązek zbawienia duszy, toczy wewnętrzną walkę pomiędzy wyborem dobra lub zła. Natomiast poganin nie odpowiada za swoje uczynki, gdyż sądzi, że przyszedł na świat jako mieszanka dobra i zła, jako rezultat zmagań bogów dobrych i złych. Celem neopogan jest stworzyć nową cywilizację pozbawioną chrześcijańskich nakazów i zakazów. Moralność katolicką, podporządkowaną Bożym przykazaniom, nazywają moralnością niewolnika. Pragną więc od niej się wyzwolić. W pogańskim świecie, niezależnie od tego jak się poganin prowadzi, kontakt z bogami pozostaje. Tylko u żydów i chrześcijan dystans etyczny pomiędzy człowiekiem a Bogiem jest nieskończenie wielki, a grzech oddala człowieka od Boga. Pan Bóg jest wszechpotężny i wszechdobry, jest etyczną doskonałością. Nie ma też potrzeby, aby dzielić się władzą z mocami zła. W religii chrześcijan nie ma więc miejsca na walkę tytanów. Zło sprowadziły na ziemię istoty przez Pana Boya stworzone, odmawiając swemu Stwórcy posłuszeństwa. Zbuntowani aniołowie i grzeszni ludzie ponoszą konsekwencje za obrazę Boga. W wyniku grzechu pierworodnego człowiek został oddalony od Boga, stał się słaby i musi kierować się wolną wolą, aby wyjednać przebaczenie, musi na nie zasłużyć. Tego u pogan nie ma. Poganin ma z bogami kontakt ciągły i w sensie wyboru boga jest wolny. W pogańskim świecie bogowie dogadzają zachciankom człowieka, gdyż między nimi jest ciągła walka i człowiek zawsze może podmienić jednego boga innym, w zależności od własnego uznania. Pogańska cywilizacja nie zależy od ciągłego dialogu pomiędzy Stwórcą a człowiekiem, wymagającego spełniania ustalonych raz na zawsze wymogów moralnych, jak to ma miejsce w cywilizacji łacińskiej. Poganie czują się bezwzględnymi panami koncepcji istnienia, sami wybierają środki i metody postępowania. Skoro człowiek jest częścią natury, którą należy kształtować, to jedynie superludzie, elita, najlepsi mogą to czynić, mogą dostąpić władzy absolutnej tak nad naturą, jak i nad innym człowiekiem (podczłowiekiem). Stąd neopoganizm jest siłą napędową w tworzeniu jednego ogólnoświatowego rządu, w skład którego wejdzie "elita". Neopoganie wierzą, iż cywilizacje mogą być kształtowane przez ludzi, że można je tworzyć i anulować kiedy tylko się zechce. Ich "mędrcy", którzy są dawcami immanentnych sił, są panami religii, która podlega rytmicznym cyklom: rozwój, dojrzewanie i upadek. Neopoganie zaprzeczają istnieniu Boskiej interwencji, Objawieniu i Opaczności Bożej. Pachnie to mocno Heglem i jego determinizmem. Również historię neopoganie widzą jako płynący potok, dzielący się na cywilizacyjne cykle. Napawa to ich nadzieją na bliski koniec historii chrześcijaństwa i przejście do całkiem nowej cywilizacji, pochrześcijańskiej, którą pragną urządzić w swoim stylu. Poganie nie posiadają nostalgicznego przywiązania do tradycji. Stąd historia i czas nie mają dla nich żadnego znaczenia. Pragną jedynie odtworzyć przeszłość w teraźniejszości, a nie powrócić do konkretnego historycznego momentu. Neopoganie zwalczają chrześcijaństwo by móc odtworzyć starożytną świecką cywilizację. Ideałem dla nich jest "Republika” Platona, posiadająca klasę kapłanów-intelektualistów, klasę rycerzy i klasę chłopów. Pragną powiązać człowieka z samotwórczym kosmosem, pragną przywrócić panteizm, który wyplewiło chrześcijaństwo, wskazując człowiekowi jego właściwe miejsce. Tym samym, zbliżają się do alchemii, która również pragnie zjednoczyć przeciwne elementy i zasady, odtworzyć pradawne jajo, symbolizujące u nich zjednoczenie ludzkości z kosmosem; pragną doprowadzić do absolutnej syntezy świata ducha ze światem materii. Alchemicy nie zamierzają czekać aż nadejdzie królestwo niebieskie, obiecane przez Jezusa Chrystusa, ale sami chcą przywrócić człowiekowi nieśmiertelność, pragną uzyskać zbawienie ciała przed skutkami grzechu pierworodnego. Tym samym, Ofiarę złożoną na Krzyżu pragną uczynić aktem bezużytecznym(!). Jak, zatem, parający się alchemią okultyści śmią nazywać siebie chrześcijanami [27]? Próba ucieczki przed Sądem Ostatecznym, gdyż do tego cały ich wysiłek zmierza, jest w oczach chrześcijanina wielkim bluźnierstwem! W stopniowym przechodzeniu od religijnego światopoglądu do naukowego neopoganie widzą zmierzch cywilizacji łacińskiej, koniec ery chrześcijaństwa, a nastawanie epoki innej religii, wyższego rzędu. W istocie tak nie jest. Jest to jedynie pogląd określonych ludzi, ich hipoteza czy też bezbożne życzenie. Współczesny zanik religijności oznacza bardzo niewiele w skali wieczności, a mówiąc o religii i prawach z nią związanych dotykamy kwestii wieczności. Nie ma dowodów na cykliczność w czasie. Są to wyłącznie spekulacje zaczerpnięte ze świata pogańskiego, jak powiedzmy z hinduizmu, a więc świata wypełnionego fałszem. Mity pogańskie łatwo zakradają się do myśli ludzkiej, gdyż u pogan nie ma dogmatów, nie ma zorganizowania, nie ma potrzeby do wysiłku umysłowego, starającego się pogodzić wiarę z obserwacjami wszechświata. Umysły jałowe lubują się w religiach pogańskich. W wierzeniach pogan za zjawiskami w przyrodzie stoją tajemnicze siły. Katolicy natomiast traktują te zjawiska jako naturalne wydarzenia, a ich podejście do wszechświata oparte na analizie wydarzeń historycznych i bieżących obserwacjach prowadzi do rozwoju nauki, a w szczególności teologii. W nauce Kościoła katolickiego postać Jezusa Chrystusa nie może być zmieniona, by dogodzić "wymogom czasu", gdyż Jego działalność jest udowodniona historycznie, jest prawdziwa, w przeciwieństwie do mitów pogańskich, wypełnionych zmyślonymi bohaterami. To, że katolicyzm ulega pokusom sekularyzacji jest wykładnikiem słabości człowieka, istoty grzesznej, ale nie oznacza słabości nauki Chrystusa Pana! To ludzie popełniają błędy, a nie Pan Bóg. Mamy do czynienia z rewolucją, z buntem przeciwko Bogu, a nie z cyklicznością czasową i historyczną. Można przyjąć, że Szatan ma teraz żniwa. Nie powinniśmy zapomnieć o przypowieści o synu marnotrawnym. Możemy okazywać niezadowolenie, iż Kościół katolicki z takim trudem ustosunkowuje się do "wymogów czasu", że nie podejmuje radykalnych środków zaradczych. To jest nasz subiektywny pogląd. Jednak, Kościół rzymski nigdy nie zdecydował się by całkowicie wyplenić wszelkie oznaki pogaństwa. Kościół starał się krzewić istniejące tradycje i sprawdzać prawdę objawioną w ogniu kontrowersji. Było to dopuszczalne pod warunkiem, że Stolica Apostolska bezwarunkowo pozostanie wierna dogmatom, doktrynom i magisterium, że zachowa elementy mistycyzmu w liturgii, w symbolach i Sakramentach św. Wówczas misjonarze chrześcijańscy są w stanie opanować wierzenia pogan i nadać ich mitom nowe spojrzenie, oparte na nauce Kościoła świętego. W przeszłości, eliminując stopniowo mity pogańskie i zastępując je tekstami opartymi na Ewangelii św., misjonarze zmusili pogańskich mędrców do wycofania się z życia publicznego, do zejścia do podziemi. Schronienie dały im sprzysiężenia masońskie. Rewolucja w dzisiejszym Kościele katolickim sytuację nieco skomplikowała. Ufni opiece Bożej, musimy uzbroić się w cierpliwość. Każdy pośpiech w działaniu prowadzi do niedorzeczności. Emocje są złym przewodnikiem przez życie. Przede wszystkim, chcąc stawić czoła rewolucji, należy uwierzyć, że powrót do katolickiej świętości jest możliwy. Każda próba desakralizacji Kościoła św. rodzi bunt w duszy ludzkiej, spowodowany tęsknotą za odsuniętym Panem Bogiem. Ta tęsknota jest dla człowieka o wiele cenniejsza aniżeli obiecywana przez neopogan deifikacja ludzkości, pozbawiona błogosławieństwa Bożego. W owym buncie tkwi siła i nadzieja Kościoła rzymskiego. PROPOZYCJA OBRONY Na wstępie pragnę przypomnieć, dlaczego należy przyjąć stanowisko obronne. Nakazuje nam to nasze poczucie patriotyzmu, a być patriotą dla nas, katolików, jest obowiązkiem, gdyż nakaz pochodzi od Pana Boga, w którego wierzymy i któremu staramy się być posłuszni. "Nie Jest dobrze, żeby mężczyzna był nam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc" (Rdz 2,18). Pan Bóg, dając Adamowi Ewę, a tym samym tworząc pierwszą rodzinę, nakazał człowiekowi żyć godziwie, troszczyć się o najbliższych i otaczać ich miłością. Naród i Państwo są konsekwencją powstania rodziny więc również pochodzą od Boga. Tym samym, nakaz troski o rodzinę dotyczy również Narodu i Państwa. Zabieganie o dobro własnej rodziny, własnego narodu i własnej ojczyzny, miłość do nich, jako do tych najbliższych, a przede wszystkim miłość do Pana Boga, który dał nam dom rodzinny - składający się z rodziny, narodu i ojczyzny - jest patriotyzmem. Zatem, patriotyzm jest szczególną formą okazywania wdzięczności Panu Bogu za to, że nie skazał człowieka na samotność. Patriotyzm jest też przyjęciem odpowiedzialnego sposobu postępowania względem Pana Boga, wobec Kościoła Św., wobec ojczyzny, wobec własnego narodu i swojej rodziny. Patriotyzm nie może być oderwany od kodu moralnego, od Dziesięciu Przykazań. Patriotyzm jest dążeniem do świętości. Nic w tym dziwnego, że najwięksi królowie, najbardziej patriotyczni, zostali świętymi (św.Kazimierz, św, Ludwik IX, św. Henryk II, św. Edward). W konsekwencji, jak przeciwieństwem dobra jest , tak przeciwieństwem patriotyzmu jest zdrada. Jak nie ma rzeczy pośrednich między dobrem i złem, tak nie ma nic pośredniego pomiędzy patriotyzmem a zdradą. Nie można być półpatriotą, czy też półzdrajcą . Skoro patriotyzm jest trwale związany z miłością, to zdrada, jako przeciwieństwo patriotyzmu, musi być związana z nienawiścią. Jest to nienawiść tak do Pana Boga, do Kościoła Św., jak i do ojczyzny, do własnego narodu i własnej rodziny. Tym samym, zdrada, obrażając Pana Boga, wiąże się z mocami Piekieł, jest satanistyczna, jest grzechem ciężkim. Zatem, chcąc być wierni Panu Bogu, spełniać Jego wolę, musimy sprzeciwiać się zdradzie, stronić od niej i ją zwalczać. Nie mamy innej możliwości, gdyż w walce z grzechem nie można przyjąć stanowiska obojętnego. Obojętność wobec grzechu prowadzi do obojętności wobec Pana Boga, czym Go obraża, a to jest już zdradą. Jest więc w obowiązku katolika zwalczać tych wszystkich, którzy świadomie obrażają Pana Boga, którzy niszczą naród i rodzinę, którzy świadomie lub lekkomyślnie rujnują naszą ojczyznę. Bez wątpienia, należą do nich zwolennicy idei internacjonalizmu i rewolucji, należą wojujący neopoganie, członkowie sekt, grup okultystycznych i tajnych sprzysiężeń, należą do nich zwolennicy filozofii liberalizmu i jej pochodnych. Największym wrogiem narodu jest internacjonalizm. Hasło "Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!", które widnieje na pierwszej stronie komunistycznych i socjalistycznych gazet, jest dla narodu obelgą, jest upokorzeniem, gdyż otwiera szeroko drzwi ojczyzny dla zdrady. Na szczęście, orędownicy idei internacjonalizmu, którzy naiwnie sądzą, że historia rozpoczyna się od nich, a to, co było przedtem, to już się nie liczy, szybko nabierają przekonania, że tak nie jest. "Imperialistyczny" Hiszpan zawsze będzie Polakowi bliższy, nawet temu z legitymacją PZPR w kieszeni, aniżeli "socjalistyczny" Kałmuk. Jeden okrzyk: "Niech żyje Polska!", czy też: "Arriba Espana!" ma dla nas, Europejczyków, większe znaczenie aniżeli wagon opasłych tomów zapisanych „Proletariuszami...". - Dlaczego? Ponieważ toczy się wojna dwóch cywilizacji, toczy się wojna dwóch światów: tradycyjnie katolickiej Europy, czyli świata organicznego, oraz świata okultystycznego, pogańskiego, czyli mechanicznego. Trudno jest Europejczykowi nie czuć odrazy do tego wszystkiego co pachnie Orientem, turańszczyzną? a internacjonalizm tkwi korzeniami w turańszczyźnie. Przedstawiona poniżej propozycja obrony przed zdradą i zdrajcami nie jest czymś nowym. Są to zasady postępowania od dawna znane, lecz nie zawsze uzmysławiane, nie zawsze zestawiane w jedną całość. Dla przykładu, wspominał o nich często Papież, św. Pius X, w encyklice "Pascendi Dominici Gregis” Świat filozofii liberalizmu wypowiedział wojnę Kościołowi katolickiemu. Zatem, musi być podjęta walka. Pokój w czasie rozgorzałej wojny jest niedorzecznością. Przeciwnicy nie mogą zawierać przymierza w połowie rozgrywanej bitwy. Zatem, jest niedorzecznością starać się jednoczyć zwolenników liberalizmu z katolikami. Wychodzi z tego dziwoląg w rodzaju: "liberalny katolik" bądź "katolicki liberał". Katolik, zarażony ideą liberalizmu, de facto przestaje być katolikiem. Liberalizm jest antytezą katolicyzmu, a synteza jest tu niemożliwa, tak jak nie jest możliwa synteza cywilizacji. Można się tu krzywić i grymasić, ale niczego to nie zmieni, gdyż takie są prawa dziejowe. Synkretyzm, będący w sprzeczności z prawdą objawioną, jest tragicznym i bolesnym błędem. Posoborowe "pojednanie" trzebi szeregi katolików jak czarna ospa w Średniowieczu. Największą przeszkodą w utrzymaniu przy życiu katolickiego narodu jest powszechna ignorancja. Aby nie błądzić, trzeba wiedzieć w co należy wierzyć, następnie mieć cel, do którego należy dążyć, a dalej, wiedzieć co trzeba robić, aby ten cel móc osiągnąć. Każde skuteczne działanie wymaga zdecydowania, wymaga hartu ducha i gotowości do wyrzeczeń. Wierność Panu Bogu wymaga wyrzeczeń. Obcowanie z Bogiem jest wielką sprawą, gdyż Pan Bóg nie jest chłopcem na posyłki, czy równym kumplem, z którym można iść na wódkę; co ostatnio usiłują nam sugerować "postępowi" moderniści. Nic z tych rzeczy. Pan Bóg jest przede wszystkim naszym Sędzią Najwyższym i Ostatecznym, który rozliczy nas z najmniejszego uczynku, gdy przyjdzie na to pora. Stąd, służba Panu Bogu jest wzniosła lecz twarda, O tym należy pamiętać. Trzeba być pokornym przed Panem Bogiem, ale nieugiętym przed nieprawością. Bez silnego postanowienia prowadzenia walki, nabywana wiedza może doprowadzić do psychicznego samospalenia się, do złudnego przeświadczenia, iż zła nie da się pokonać. Aby móc się skutecznie bronić, musimy być gotowi nawet oddać życie za nasze ideały. Ci działacze polityczni, którzy patrzą z cielęcym zachwytem na hedonistyczny Zachód, gdy nadejdzie chwila próby, to poza zdradą niczego więcej nie będą w stanie zaofiarować dla narodu. Wrzesień z 1939 roku w pełni to potwierdził. Posolidarnościowa emigracja również. Odwaga wymaga nadziei, a odwaga w walce z Synagogą szatana wymaga zawierzenia dobroci Bożej oraz Bożemu miłosierdziu. Potrzebna jest więc modlitwa i jeszcze raz modlitwa. Ludzie bardzo często narzekają, że Pan Bóg ich opuścił, że im jest tak ciężko żyć; a nie uzmysławiają sobie, iż nigdy szczerze nie prosili, aby Pan Bóg im dopomógł. Ten tak powszechny brak logiki jest zdumiewający. Zatem, uzbrojeni w wolę walki, możemy przystąpić do doboru właściwego programu studiów, jednocześnie wspierając i trzymając się blisko katolickich nauczycieli i profesorów, wiernych tradycji Kościoła świętego. Jak rozróżniać rzeczy dobre od złych? - Warto tutaj pamiętać o starej zasadzie, że "Qui male agit odit lucem” (Kto czyni zło, nienawidzi światła). Trzeba bacznie przyglądać się agitatorom. Należy być powściągliwym w aprobowaniu nieznanych nam organizacji, nawet gdy na pierwszy rzut oka wyglądają niewinnie, czy zachęcająco. Powiedzmy, to że domokrążny protestant, czy świadek Jehowy, nosi ze sobą Pismo Święte, a różokrzyżowiec reklamuje się jako chrześcijanin, w ogóle nie oznacza, iż jest ostoją nauki Chrystusa Pana, Mimo szlachetnych słów i budzącego zaufanie obycia, jego korzenie tkwią w błędzie, w herezji. A złe drzewo nie może wydać dobrych owoców. Heretycy, sekciarze i członkowie tajnych sprzysiężeń posiadają doskonałe wyczucie co służy ich sprawie. Nigdy nie będą chwalić tego co jest dla nich niedobre. W tej kwestii się nie mylą, gdyż są ku temu odpowiednio przygotowani. Zatem, należy odrzucać to wszystko co witają z głośnym "Hosanna!" Akceptacja słów, sloganów, zawsze prowadzi do akceptacji postępowania, które po słowach następuje. Jest najrozsądniej wszelkie kontakty z nimi sprowadzić do minimum; powiedzmy do koniecznych kontaktów służbowych, zawodowych czy klubowych. Nie kupujmy ich książek i prasy, ograniczajmy kontakt z wszelkimi środkami masowego przekazu, które szerzą ich propagandę. Należy pamiętać, że to antykatolickie tajne sprzysiężenia przygotowują scenariusz dla antykatolickiej polemiki. Bezmyślne wciąganie się w taką polemikę zazwyczaj służy autorom scenariusza "dyskusji". Gdy pozostawimy ich samym sobie, szczezną marnie, przestaną istnieć. Taki los spotkał przecież ich protoplastów: starożytnych pogan, a później arian. Z czasem, nabyta wiedza i mądrość podpowiedzą nam jak daleko można posunąć się w tolerancji, a kiedy przestajemy pracować dla osiągnięcia większego dobra i służymy wyłącznie złu; kiedy trzeba zdecydowanie odpowiedzieć: NIE! Jest bardzo trudno to zrobić, gdyż filozofia liberalizmu oduczała nas mówienia "nie", a chętniej używamy wymijające "może", "zobaczymy", czy też "jak się da, to się zrobi". Tolerancja jest tylko "mniejszym złem", a nie dobrem. Można, czasowo, godzić się na "mniejsze zło", aby w końcu móc uzyskać większe dobro. Tak widziana tolerancja jest mądrością, a mądrość nie jest objawem tchórzostwa, lecz cnotą, która reguluje nasze postępowanie. Każdy odruch tolerancji posiada charakter doraźny, a nie trwały. Kiedy dobro nie jest w stanie niczego zyskać, a jedynie traci, to wówczas tolerancja jest szkodliwa. Powiedzmy, tolerancja ze strony Kościoła katolickiego oznacza, iż kierowany miłością nie niszczy ogniem i mieczem tych, którzy do niego nie należą, widząc w nich zbłąkane dzieci Boże, ale nie jest obojętny na herezję, na błędy w etyce i moralności. Z kolei, przykładem źle pojętej tolerancji jest cackanie się z ideą internacjonalizmu, która jest złem od korzeni i z której nic dobrego nie da się wycisnąć. Co więcej, internacjonalizm nie może odwzajemnić się tolerancyjnością, gdyż tam wczorajsze dobro staje się dzisiaj złem (cykliczne okresy "błędów i wypaczeń"), zgodnie z potrzebami "partii", czy walki klasowej. Nawet pozorna tolerancja własności prywatnej ma na celu zwiększyć skuteczność rewolucji. To tylko taktyka, chwilowe zło konieczne, i nie ma nic wspólnego z tolerancją, gdyż nie ma tam miłości. Przywilejem człowieka, jako osoby stworzonej na obraz i podobieństwo Boże, jest możność świadomego działania, możność podejmowania decyzji zgodnie z własną wolą, po zastanowieniu się. To człowieka różni od bestii i czyni wolnym. Atak na wolność człowieka jest atakiem na jego zależność osobową. Z kolei, rozwój wolności człowieka prowadzi do rozwoju miłości. Jedynie człowiek jest w stanie kochać, gdyż tylko człowiek jest w stanie wybierać przedmiot swojej miłości, zgodnie z wolną wolą. Tym samym, aby móc w pełni kochać, trzeba być wolnym. Miłość nie zna ograniczeń, jest wolna (nie mam tutaj na myśli "wolnej miłości", która z miłością nie ma nic wspólnego). Nie można kogoś zmusić by kochał. - Człowiek nie jest w stanie miłować "partii", która go zniewala. Nigdy! - Co więcej, dla obiektu miłości jesteśmy gotowi włożyć wiele wysiłku i samopoświęcenia. Jesteśmy gotowi go chronić, ponieważ w naszym odczuci jest tego wart. Jesteśmy gotowi oddać wszystko, aby móc posiąść te drogocenną perłę. 1 tak, dla katolika obiektem miłości jest Pan Bóg, Kościół Św., a dalej, w logicznej konsekwencji, ojczyzna, naród i rodzina. Tym należy tłumaczyć fakt, że ludzie są gotowi oddać swoje życie dla obrony rodziny, własnego narodu, ojczyzny i wiary świętej. Patriotyzm jest związany ze świętością, a katolicki naród, aby mógł istnieć w świecie grzechu, potrzebuje świętych. Miłość do rzeczy stworzonych musi być podrzędna w stosunku do miłości do Pana Boga, ich Stwórcy. Miłując własną rodzinę, naród i ojczyznę, nigdy nie wejdziemy w konflikt z miłością do Boga. Tego wymaga sam Pan Bóg. Inaczej rzecz ma się z miłością do ludzi Pana Boga obrażających. Tutaj z miłością jest ściśle związane miłosierdzie, spowodowane troską o zbawienie duszy każdego człowieka. Powiedzmy, troska o zbawienie duszy złoczyńcy jest wykładnią miłości do Boga. Z miłości do Pana Boga mamy obowiązek besztać i obezwładnić złoczyńcę, a kara śmierci jest aktem miłosierdzia wobec niego. Odbieramy mu szansę by mógł Boga dalej ciężko obrażać. Co więcej, krytyka i sroga kara odciągną innych od zła, którego notoryczny złoczyńca jest siedliskiem. Ponadto, mówienie o czyichś błędach jest również aktem miłosierdzia, kierowanym miłością. Można więc krytykować żyda, pragnąc tym samym sprowadzić go na dobrą drogę i przyczynić się do zbawienia jego duszy. To jest szczera miłość chrześcijańska, nie mająca nic wspólnego z hipokryzją i konformizmem. Co więcej, mówić o żydach to, o czym wszyscy wiedzą, nie może przynieść im ujmy. Tak samo rzecz ma się z komunistami. Krytykowanie ich, w imię poszanowania przykazań Bożych i sprawiedliwości, nie daje im prawa do podnoszenia wrzasku. Wręcz przeciwnie, podnosząc "giewałt", nadużywają swoich praw. Jedynie katolik zażydzony (skażony etyką sytuacyjną) może czuć się źle, gdy spotyka się z krytyką żydów. Heretyk, odszczepieniec, zawsze powinien być nazywany heretykiem, a jego poglądy herezją. Tego wymaga odwieczne prawo sprawiedliwości. Tutaj nadużyć nie ma. Proszę zwrócić uwagę jak św. Paweł traktował heretyków. Tak samo postępowali pozostali Apostołowie. Tę tradycję podtrzymali następcy św. Piotra i Doktorzy Kościoła św., aż do czasów Soboru Watykańskiego II. - Dziwne, nieprawdaż? – Nie może być występkiem, czy odstępstwem od postawy miłosiernej, nazywanie zła po imieniu. Trudno jest przecież chwasty nazywać pszenicą. Byłoby to szczytem zakłamania. Jednak, tak wielu współczesnych katolików dopatruje się w chwastach sycącego zboża. Aby się o tym przekonać, wystarczy poczytać liberalną prasę katolicką. Katolickie środki masowego przekazu, posiadające zliberalizowanych dyrektorów i redaktorów, siłą rzeczy stają się sojusznikami tych, którzy walczą z katolicyzmem pod sztandarami liberalizmu; tak otwarcie, jak i z ukrycia. Słowa są przedstawicielem idei. Na tym polega ich doniosłość, na tym polega ich znaczenie. Moderniści zachowują katolicką frazeologię bez katolickiego znaczenia. Mówią o Panu Bogu, o wolności, o prawach i obowiązkach, ale w oderwaniu od wiary katolickiej. Ich życiową filozofią jest żyć w Kościele jak chrześcijanie, a poza Kościołem jak nakazuje "duch czasu". Zliberalizowaną prasę katolicką można rozpoznać po jej oportunizmie. Powiedzmy, szczerze oddana wierze katolickiej prasa nigdy nie będzie wypowiadać się przychylnie na temat judaizmu. Mogą to robić tylko oportuniści w rodzaju redaktorów "Tygodnika Powszechnego". Wierny Kościołowi rzymskiemu redaktor katolickiej gazety zawsze stawia czoła błędom doktrynalnym. Jak masoneria dzieli się na spekulatywną i praktyczną, tak i liberalizm katolicki posiada grupę teoretyków, która poprzez środki masowego głosi dogmaty filozofii liberalizmu, oraz grupę praktyków, która stanowi przytłaczającą większość, nie znającą się w ogóle na zasadach liberalizmu. Należący do grupy praktyków, kierowani w życiu hedoniziuem, potulnie podążają za ich fałszywymi prorokami. Chcąc być "na czasie", traktują tradycyjny katolicyzm jako reakcję, jako coś, co ma przeminąć bez śladu. Liczą na to, iż wytworzy się nowa teologia, nowa filozofia katolicka, która dopasuje się do "ducha czasu", do "postępu". Oczekują nowej teologii, która usankcjonuje ich rozpasanie intelektualne. Nic więc dziwnego, że liberalizm katolicki wypacza pojęcie wiary. Prawdy objawione przyjmuje nie dlatego, że ich Dawca jest nieomylny, ale dlatego, iż odbiorca jest nieomylny. Owszem, jest skłonny zaakceptować dogmat o nieomylności Ojca Świętego, ale pod warunkiem, że to zliberalizowani katolicy będą decydować kiedy Papież jest nieomylny. Nie ma tam nadprzyrodzonej wiary, lecz tylko ludzkie przekonanie. Rola zliberalizowanego działania katolickiego sprowadza się głównie do subiektywnego dawania przykładu dobrych uczynków, do działalności charytatywnej, a nie dogmatycznej. W takiej sytuacji nauka. Chrystusa Pana jest zdana na pastwę "wolnej interpretacji wiernych", a kwestia istnienia Pana Boga podlega głosowaniu.. Zliberalizowany katolik, który pomniejsza znaczenie prawdy, przestaje jej bronić. Broni jedynie własnych interesów. Czyniąc z katolicyzmu religię milszą dla nieprzyjaciół Kościoła rzymskiego, których pragnie zjednać, automatycznie zdradza katolicyzm. Reprezentuje jedynie własny twór, który odważył się nazwać katolicyzmem, a powinien być nazwany inaczej. Katolickie gazety, w rękach takich redaktorów, przestają być bronią dla wiary katolickiej, a stają się tylko straszakami; gdyż spiłowano im iglicę. Zatem, wszelki sojusz ze zliberalizowanymi katolikami jest bezużyteczny. Co więcej, dla Kościoła św. staje się kulą u nogi, gdyż ułatwia działanie dla nieprzyjaciół Stolicy Apostolskiej. Zaprosić ich do wnętrza narodowej twierdzy oznacza zdradę. Wprowadzą między nas chaos, podejrzenia, nieporozumienia, pretensje, niepewność siebie, a wszystko z pożytkiem dla świata herezji, dla ruchów wywrotowych. Heretycy są zawsze złymi ludźmi; nawet gdy robią rzeczy dobre, jak wspomnianą już działalność charytatywną, ponieważ docelowy charakter ich postępowania jest zły, przewrotny. Złodziej nie staje się człowiekiem dobrym przez to, że czasami da żebrakowi jałmużnę. Zło często zasłania się dobrem, aby móc przeforsować swoje plany. O ile chcemy zwalczyć epidemię, musimy odizolować chorych. Kwarantanna jest tu zabiegiem najskuteczniejszym. Strońmy więc od zwolenników zdrady rodziny, narodu, ojczyzny i wiary katolickiej. Jak od choroby zakaźnej. Ich wspólnym mianownikiem jest "wolność myśli". Jednego dnia są gotowi wołać "Hosanna!", a następnego "Ukrzyżuj Go!". Dzisiaj uczęszczają do kościoła na Mszę Św., a jutro będą gotowi wstąpić do klubu bezbożników. O ich postępowaniu decyduje najczęściej nie rozum i serce, ale żołądek. Są bez charakteru, bez oblicza. Zazwyczaj są to sceptycy, a wszelka dyskusja z nimi jest stratą czasu.. Chore idee, pozostawione same sobie, nie będą w stanie czynić zła. Z czasem, rozpłyną się w nicość, jak dym na wietrze. - Wiadomo, chcąc się ratować przed unicestwieniem, będą chodzić za nami jak cień, będą nawet zmuszać nas, abyśmy się z nimi przyjaźnili. Tak, jak istnieje praktyczny przymus przynależności do PZPR, czy nakaz kochania każdego żyda. - Starajmy się traktować otaczające nas zło z przymrużeniem oka. Zabawiajmy się wyszukiwaniem braku logiki i braku konsekwencji w postępowaniu naszego przeciwnika. Inaczej grozi nam samospalenie się. Nie atakujmy płotek i narybku, atakujmy jedynie rekiny. Starajmy się rozbroić przede wszystkim wojujących aktywistów świata zakłamania, stawiając ich pod pręgieżem opinii publicznej. Prowokujmy ich na tysiąc sposobów do zejścia ze złej drogi. Ironia, jako akt miłosierdzi?, na pewno ich upokorzy i może skłonić do zbawiennych dla nich refleksji. Warto podawać do publicznej wiadomości ich nazwiska, czego panicznie się boją, chowając się za fasadą bezosobowego kolektywu. Mówić otwarcie czym i kiedy starali się zatruć serce i umysł Polaków, do czego skrycie dążą. To jest konieczne. Tylko zadawanie ran śmiertelnych może wroga usunąć z placu boju. Tego nam nie zabrania etyka katolicka. Jedynej rzeczy, której nie należy robić, pod żadnym względem, to kłamać. Nigdy! Kłamstwem nie da się. służyć sprawiedliwości, gdyż oddala nas od prawdy; a jedynie cnota prawdy jest dopuszczalna w dziejach narodu, jest dopuszczalna w jego obronie, w obronie jego religii. Zakazy i nakazy świata filozofii liberalizmu są agresywne i narzucają swój pogląd w sposób tyrański, nie dając przeciwnikowi prawa do protestu i odwoływania się. Wolność istnieje tam dla wszystkich, za wyjątkiem zwolenników idei narodowej oraz... Ojca Świętego. Tak, narzucony nam liberalizm nawet z Papieża usiłuje zrobić więźnia w murach Watykanu. Lektura codziennej prasy w pełni to potwierdza. W takiej rzeczywistości, widząc nasze zdecydowanie i bezwzględność, przeciwnik uderzy w wypróbowany już lament, że nasze postępowanie jest niezgodne z nauczaniem Kościoła Św., że nie kierujemy się w naszym postępowaniu miłością (tą ekumaniacką), że nie dążymy do braterstwa i pokoju (nawet na świecie!). Zaczną krzyczeć o tolerancji, którą zapewnia im konstytucja (a do której odmawiają nam prawa w sposób bezwzględny), okryją nas długim ciągiem epitetów [28]. Nic nie szkodzi. Obrona przed taką napaścią jest łatwa. Oto kilka myśli, które mogą być pomocne w obronie. Zastanówmy się, kogo nauka Kościoła św. potępia, kogo potępia w swych przemówieniach Ojciec Święty: tradycyjnych katolików, zwolenników idei narodowej, czy też zwolenników modernizmu, zwolenników walki klasowej i heretyków? - Papież, Jan Paweł II, nie może mieć złudzeń, że trwa zawzięta wojna pomiędzy światem herezji i światem katolickim. Jest to wojna na śmierć i życie. Jedni, albo drudzy muszą zniknąć z powierzchni ziemi. Jezus Chrystus wyraźnie powiedział kto będzie pokonany, Rzecz w tym, że nie wiemy kiedy to nastąpi i jakim kosztem. Nie wiemy też ile do tego czasu dusz pójdzie na wieczne potępienie, gdyż o te dusze toczy się walka. Jak więc można zakładać, że Ojciec Święty jest w sprzeczności z katolicką tradycją, która sięga czasów Chrystusa Pana? Nigdy Ojciec Święty nie potępił katolika za to, powiedzmy, że przystąpił do Komunii św. uprzednio spowiadając się. Wręcz odwrotnie, gromi nieustannie tych, którzy idąc z "duchem czasu" ignorują sakrament Spowiedzi. To samo można powiedzieć o innych sakramentach, włączając sakrament Małżeństwa. To samo można powiedzieć o grzechach głównych, które zwolennicy modernizmu starają się lekceważyć. Moderniści ignorują krytyczne wypowiedzi Ojca Świętego, twierdząc, że są one wyrazem prywatnej opinii, a nie w znaczeniu ex cathedra ; a więc, nie są dla nich obowiązujące. Herezja zawsze wyszukuje pretekst, aby móc wymigać się przed potępieniem, bowiem przebiegłe mędrkowanie przedłuża im żywot. Nie można wybierać z przemówień papieskich wyrwane zdania i interpretować je niezgodnie z intencją ich autora, starając się dogodzić własnemu widzi mi się. To jest nieuczciwy liberalizm. Podobnie postępują heretycy, protestanci, z interpretacją Pisma św. Tak postępują owładnięci "mentalnością masońską" politycy, interpretując umowy międzynarodowe. Ojciec Święty, Jan Paweł II, nie może tego robić, gdyż to by oznaczało koniec Kościoła rzymskiego, a ten ma trwać wiecznie, ma być niezniszczalny, gdyż taka jest wola jego Twórcy, Chrystusa Pana. Bramy piekielne go nie zwyciężą. "Każda roślina, której nie sadził mój Ojciec niebieski, będzie wyrwana" (św. Mat. 15, 13) . Zatem, jak może Wódz Naczelny, Ojciec Święty, wydać rozkaz, w czasie zaciekłej, a może decydującej, bitwy, aby starać się nie ranić wroga zbyt dotkliwie? Wmawianie czegoś takiego Papieżowi jest nonsensem. Rodzi się bądź to z krańcowej bezczelności, czy też ze skończonej głupoty a bez wątpienia nie są mądrymi ci, co ugną się przed tego rodzaju argumentami. Kościół katolicki działa w otoczeniu nieprzyjaznym. Jednak, problemy dnia codziennego wymagają wzajemnych kontaktów i wzajemnego traktowania się na ogólnie przyjętych zasadach. Zatem, Kościół święty, oprócz misji apostolskiej, musi prowadzić misje dyplomatyczną, której celem jest utrzymanie wzajemnych stosunków z mocarzami tego świata. Misja dyplomatyczna jest jednak podporządkowana misji apostolskiej, co ostatnio potwierdził Ojciec Święty krytykując władze kanadyjskie za sposób traktowania Indian. W misji apostolskiej Kościół święty jest. bezkompromisowy, a jego Hierarchia jest gotowa do poświęceń. Przykładem może być postawa biskupów w krajach rządzonych przez marksistów, a w szczególności postawa wielkiego Prymasa, śp. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W misji dyplomatycznej Kościół św. kieruje się miłosierdziem, jest życzliwy i pełen cierpliwości. Rzym, który się nie śpieszy, dyskutuje, negocjuje, czasami jest tolerancyjny, znosi upokorzenie dla większego dobra w przyszłości. Jednym słowem, Kościół św, jest uczciwie dyplomatyczny. Więc, spotkania Ojca Świętego z dyplomatami złych i niesprawiedliwych rządów nie mają nic wspólnego z akceptacją zła i hipokryzji. Spotkania z przywódcami sekt, z przywódcami neopogan, z przedstawicielami świata masońskiego, z przedstawicielami ateistycznych rządów są kontaktami ściśle dyplomatycznymi i nic więcej. Tam nie może być mowy o darzeniu wyjątkowymi uczuciami, czy też o aprobacie szatańskiego działania i akceptacji przewrotnych doktryn. To, że Jan Paweł II spotyka się z rabinami w ogóle nie oznacza, iż mamy zaprzestać zwalczać rabinizm, faryzeizm i rzeczy im podobne. To, że Ojciec Święty spotka się z ambasadorem Kuwejtu wcale nie oznacza, iż akceptuje poligamię. To, że Jan Paweł II witał się z aktorem Clint Eastwoodem nie oznacza, iż akceptuje jego sekciarstwo i niemoralny tryb życia aktorów amerykańskich. Nawet to, że Józef Lichtenstuhl otrzymał Order św. Grzegorza Wielkiego, w stopniu komandorii - raz jeszcze współczuję św. Grzegorzowi - wcale nie oznacza, iż Watykan ma stać się siedzibą loży B'nai B'rith. - To jedynie nieuczciwi dziennikarze stawiają Jana Pawła II w takim świetle; jakoby aprobował synkretyzm. Często, łącząc te dwie misje Kościoła św. apostolską i dyplomatyczną, nieświadomi katolicy dochodzą do absurdalnych wniosków, siejących zwątpienie w sercu i ból. Oczywiście, każda nasza niepewność siebie jest sprytnie wykorzystywana przez naszych wrogów. - Naturalnie, można dyskutować, czy dane pociągnięcie dyplomatyczne jest dobre dla nadrzędnej misji apostolskiej; ale tylko tyle. Warto o tym pamiętać [29]. Należy modlić się za Ojca Świętego, aby wypełniał należycie zadania zlecone mu przez Ducha Świętego. Chcąc walczyć ze złem, trzeba znać przyczyny jego powstawania. Wówczas, można ustalić rozsądny plan ich usunięcia. W jaki sposób katolik popada w herezję liberalizmu? - Dużą rolę odgrywa tu zmasowana propaganda. Środki masowego przekazu, opanowane przez tajne sprzysiężenia (do których zaliczam również partie socjalistyczne i komunistyczne, gdyż ich pan, któremu służą, przebywa w ukryciu), krzewią wolnomyślicielstwo, zmuszają ludzi do przebywania w atmosferze sprzyjającej filozofii liberalizmu. Ludzie, nawet najuczciwsi i o dobrych intencjach, podświadomie wchłaniają liberalistyczną truciznę, tak w życiu społecznym, jak i prywatnym. Co więcej, powszechna ignorancja w sprawach wiary katolickiej powoduje, że ludzie zaczynają stronić od kontaktów z duchowieństwem, zaczynają stronić od Kościoła św. Niszcząc własne życie religijne, dają bezmyślnie upust żartom z księży, z Sakramentów Św., z moralności katolickiej, ze świętości w ogóle, a kończąc na szyderstwie z Pana Boga (!) , Droga, po której kroczy herezja, jest stroma na tyle, że jest wprost niemożliwe, aby móc z niej zawrócić; zwykle ten, kto na nią wkroczył, ląduje na dnie Piekła. Deprawacja postawy moralnej rodzi odruchy rewolucyjne. Wolnomyślicielstwo krzewi moralność dowolną, czyli amoralność. Odrzucając rygory moralne, otwiera drzwi dla kaprysów i emocji. Chaos myślowy rodzi chaos w sercu, człowieka deprawuje. Człowiek zdeprawowany na wszelkie sposoby usiłuje zagłuszyć sumienie. Najczęściej sprzedaje duszę za coś, co dogadza jego próżności. Zwykle, rana na sercu powoduje błędność w rozumowaniu. Czy to będzie ugodzona miłość własna, czy to będzie kobieta, czy też worek pieniędzy, historia każdej herezji rozpoczyna się podobnie. Człowiek upadły w naturalny sposób skłania się do filozofii, która akceptuje, usprawiedliwia i chroni jego słabości, jego narowy, jego pychę. W wyniku grzechu pierworodnego, człowiek jest urodzonym zwolennikiem liberalizmu. Bez sakramentu Chrztu św., bez przemyślanej opieki duszpasterskiej człowiek tonie w objęciach świata Ciemności. Opór liberalistycznym pokusom, które dominują w życiu publicznym, wymaga dużej samodyscypliny, a nawet bohaterstwa. W narodzie, który uległ liberalizacji, bohaterstwo stanowi rzadki wyjątek. Ilu współczesnych katolików mówi wprost: "Ja nie chce. być bohaterem, ja chcę żyć !" (wygodnie)? Pokusa uzyskania poparcia od zdeprawowanych środków masowego przekazu, od wpływowych osobistości z wyrobioną "mentalnością masońską", jest dla większości nie do odparcia. Pragnąc się "urządzić", wyzbywają się charakteru, wyzbywają się skrupułów. Doszło już do tego, że niemal każda "gwiazda", czy to ze świata kulturalnego, nr, też politycznego i zawodowego, ma nieczyste ręce i sumienie. Opowieści o spisywaniu cyrografu z diabłem nie są wytworem wybujałej fantazji. Są zaczerpnięte z życia. W świecie opanowanym przez cywilizacje mechaniczne zawsze dominuje martwota i bezbarwność charakteru, zawsze będą tam chętni by zapisać się do tajnego sprzysiężenia, do "partii", do sekt protestanckich, a nawet do sekt okultystycznych. Inaczej, te wszystkie organizacje dawno już podzieliłyby los arianizmu. Człowiek uczciwy, aby się wybić, oprócz talentu musi posiadać niebywały hart ducha. Nawet na "wolnym Zachodzie" ludzie najzdolniejsi, jeśli okazu ją charakter, poczucie własnej godności, mogą kołatać do wszystkich drzwi, a nikt ich nie przyjmie, "nie zauważy" ich talentu. Jednak, gdy ktoś przylgnie do tajnego sprzysiężenia, gdy zaakceptuje filozofię liberalizmu, gdy zacznie wypowiadać się, że inne religie są równie dobre jak jego, że to, w co człowiek wierzy, jest zależne od stopnia wykształcenia i temperamentu, gdy zacznie manifestować bezwyznaniowość, natychmiast lody topnieją, a droga do kariery stoi otworem. Życie na co dzień potwierdza myśl, że na "wolnym Zachodzie" niezbędnym warunkiem do zrobienia kariery jest podlizywanie się żydom, gdyż oni są siłą napędową wszelkiej przewrotności. Nic więc dziwnego, że z polskich emigrantów najlepiej na Zachodzie "urządzają się" ci, którzy robili karierę w szeregach "partii", będąc "za żelazną kurtyną". Mój znajomy, prawnik z wykształcenia, powiedział mi kiedyś w szczerości, że chciałby dożyć chwili, kiedy dolar amerykański upadnie. Wówczas, większość zdeprawowanych groszorobów powiesiłaby się z rozpaczy i ze wstydu, a rodzaj ludzki doznałby oczyszczenia. - Istotnie, naga prawda o świecie grzechu jest przerażająca. Zanik w narodzie dążności do poszukiwania prawdy, podziwu dla piękna i krytyki brzydoty, powoli przeobraża go we wspólnotę hippisów lub czerwonych brygad, a w konsekwencji, cały kraj zostaje pokryty łagrami. Sekularyzacja moralności zawsze podmienia księży policjantami, a klasztory stają się policyjnymi koszarami. Człowiek nie może żyć w chronicznym chaosie, gdzie nie ma miejsca na wartości trwałe i spoza świata materialnego. Żyjąc bez tradycji, bez uznanych i szanowanych autorytetów, człowiek zamyka siebie w niesterowalnym świecie. To jest jazda samochodem z zablokowaną kierownicą. W końcu, z konieczności, musi więc dojść do rządów policyjnych, do brutalnego zamordyzmu. Zatem, filozofia liberalizmu usiłuje budować utopię, a przed utopią mamy prawo i obowiązek się bronić, gdyż dążność do utopii jest zdradą własnej rodziny, narodu, ojczyzny, Kościoła św. oraz Pana Boga. Zostawmy ich! "To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół- wpadną" |św. Mat. 15,14). Starajmy się powrócić do tego wszystkiego, co zbliża człowieka do Boga; a więc, do starej liturgii, do dania łacinie należytego miejsca w liturgii, do tego wszystkiego co zdało próbę czasu w walce z fałszywymi ideologiami pogaństwa. Największe straty możemy zadać zwolennikom filozofii liberalizmu wyzbywając się zakłamania (wygodnictwa) . Wówczas wywrotowe organizacje zaczną świecić pustkami. Należy więc starać się służyć dobrym przykładem, bowiem słowa uczą, ale przykłady pociągają. To, co propagujemy, powinno być przez nas stosowane w życiu codziennym, a od tego, co krytykujemy, powinniśmy stronić. Zwolenników zdobywa się dobrym przykładem. Nasze wrogie nastawienie do błędów, do kłamstwa, do zakłamania, czy w ogóle do zdrady, nie oznacza wrogości do osoby, która zbłądziła. Brama Canossy stoi szeroko otwarta. Jesteśmy zdecydowani, ale posiadamy miękkie serce. Z tym, że tolerujemy synów marnotrawnych, a nie hipokrytów, czyli wilki, które taktycznie szukają schronienia w owczarni. Starajmy się jak najwięcej przebywać w dobrym środowisku. Dodaje to odwagi do działania obronnego. Ponadto, wspólnie jest łatwiej rozwiązywać problemy. Organizowanie spotkań i zjazdów, na których będziemy dyskutować alternatywne rozwiązania trudnej sytuacji, dopomoże wypracować przejrzysty program działania. Dobrze jest nawiązać korespondencję z kimś, kto może służyć swoją mądrością życiową i doświadczeniem. Mamy jeszcze ludzi mądrych, o dużym doświadczeniu i erudycji, którzy chętnie będą nam służyć radą, gdy ich o to poprosimy. O ile będziemy kierować się dobrą wolą, o ile zdobędziemy się na wyrozumiałość odnośnie różnic w temperamencie, różnic w osobowości, głównie spowodowanych rozbieżnością w czasie i przestrzeni, jak to zwykle bywa, gdy zetkną się ze sobą dwa pokolenia, o ile zdobędziemy się na dyscyplinę wewnętrzną i weźmiemy w cugle niepotrzebne emocje, to jestem przekonany, że wynik współpracy może być budujący. Młodzi mają sporo czasu, by móc pracować dla dobra narodu, tylko nie zawsze wiedzą jak to robić; starzy natomiast wiedzą jak postępować, ale nie mają na to już czasu. Stąd, współpraca jest rzeczą mądrą i konieczną. Działacze narodowi w kraju powinni powołać organ nadzorczy, który będzie pilnie śledził powstawanie i szerzenie się wszelkiej herezji, będzie analizował metody postępowania ruchów wywrotowych, aby móc wypracować zalecenia do przeprowadzenia akcji zapobiegawczych, jak akcje wydawnicze, ujawniające antynarodową działalność, oraz sugerować kroki samoobronne. Szczegóły postępowania powinny być opracowane w kraju z uwzględnieniem warunków i możliwości lokalnych. Wszystko można robić zgodnie z Konstytucją i Prawem PRL. Trzeba tylko dobrze poznać przepisy prawne i wykorzystać je, jak najlepiej, do własnych celów. Należy dobierać dobrą literaturę i filmy. - Co rozumiem tutaj przez słowo "dobro"? Dobro jest tym, co musi być zrobione, aby zachować porządek naturalny ustanowiony przez Boskie prawo. Wiadomo, u komunistów słowo "porządek" oznacza podporządkowanie się. rozkazom; natomiast my, katolicy, przez porządek rozumiemy naturalny stan rzeczy, ustanowiony przez Pana Boga. - Zasada wyboru jest prosta: odrzucamy to, co jest mocno rozreklamowane przez zliberalizowane środki masowego przekazu. Korzystanie z magnetowidu jest dobrym przeciwdziałaniem deprawacji ze strony telewizji i kina. Nieodzowną jest też lektura książek dotyczących tzw. teorii spiskowej dziejów. Bez znajomości tej dziedziny historii nie może być mowy o trzeźwym, realnym działaniu politycznym i gospodarczym. Każda katolicka rodzina powinna mieć dostęp do choć jednego katolickiego czasopisma. Jak je wybrać? Doprawdy, to trudna sprawa. Jest ich niewiele, a prawdziwie katolickich, omawiających otwarcie problemy moralności i doktrynalne jest jeszcze mniej. Nie wiem co jest czytelnikowi krajowemu dostępne. Trzeba poszukiwać na własną rękę. Najlepiej jest popytać się u kogoś kto się w tych sprawach orientuje. Może u proboszcza, który powinien wiedzieć skąd zdobyć niezbędne informacje? Wybór jest naprawdę trudny, gdyż nie wszystko co ma katolicyzm w tytule, czy w podtytule, jest katolickie. W naszych czasach aż roi się od wilków w owczej skórze. Naturalizm, zaprzeczający lub poddający w wątpliwość istnienie świata nadprzyrodzonego, jest wszechobecny. Nawet w prasie katolickiej. Świeckie szkolnictwo stało się ostoją i propagatorem naturalizmu. Szczególnie dotyczy to krajów, w których rządzą komuniści, gdzie nie ma katolickich szkół. Popularyzowane i przymusowe cywilne śluby, cywilne rozwody, spędzanie płodu, cywilne pogrzeby, materializm, a więc doktryna, że naród może żyć bez Boga, ,deprawują ludzi zupełnie. Odmówiono miejsca dla religii tam, gdzie w pierwszym rzędzie być powinna, a więc w szkole. Zatem, należy dołożyć wszelkich starań, aby każde dziecko z katolickiej rodziny mogło pobierać lekcje religii. Nasz dzień jutrzejszy zależy od tego jak dzisiaj wychowujemy swoje dzieci. Nic więc dziwnego, że Jezus Chrystus z takim naciskiem ostrzegał przed gorszeniem maluczkich. Pan Jezus również przykazał: "Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie (św. Mat. 19,14). Więc, jest w naszym obowiązku prowadzić dzieci do Chrystusa. Co najistotniejsze, należy mozolnie przygotowywać ludzi zdolnych do przejęcia wszystkich funkcji państwowych i gospodarczych. Naród, o ile chce być wolny, musi mieć ludzi przygotowanych i gotowych do sprawowania władzy i prowadzenia gospodarki kraju. Inaczej, zastąpią nas obcy, a to oznacza przedłużenie okresu niewoli politycznej i gospodarczej. Z tego powodu każdy agresor rozpoczyna okupację kraju od likwidacji tych, którzy mają kwalifikacje do przewodzenia narodem, który postanowiono zniszczyć. Powinniśmy wyciągnąć praktyczne wnioski z lekcji danej nam w okresie międzywojennym przez prawa dziejowe, po traktacie wersalskim. Lata 1944-48 są również wymowne w historii naszego narodu. Rewolucję zawsze poprzedza rozkład narodu, "kryzys obywatelski". Siły rewolucyjne dochodzą do głosu wówczas, gdy narodowi zaczyna brakować politycznych autorytetów. Działanie twórcze, służące rozwojowi kraju, zostaje zastąpione agitacją. To nie burdy uliczne stanowią główne niebezpieczeństwo dla narodu, ale AIDS ideologiczny, którym bez wątpienia jest filozofia liberalizmu. To zabójcza dla narodu próba służenia dwom panom na raz, którą podsyca interwencja ukrytych sił, jak sprzysiężenia masońskie i międzynarodowe organizacje. Siła rewolucyjnego sprzysiężenia jest zawsze większa niż widać to na pierwszy rzut oka. Starym, podstawowym błędem jest oceniać siłę ruchu wywrotowego po liczbie widocznych jego członków. Przecież rewolucję październikową z 1917 roku rozegrała, z powodzeniem, garstka bolszewików. Jest dla człowieka nieszczęściem, że swoje postępowanie opiera głównie na własnym doświadczeniu, a nie na doświadczeniu danym mu przez historię. Stąd, mijają wieki, a ludzkość popełnia te same błędy. Dzięki temu. Szatan jest w stanie zbierać plony bez końca. Byłoby niesprawiedliwym winić za tragedię narodu jedynie kilku polityków u władzy, jak powiedzmy winić jedynie Józefa Piłsudskiego za rozmiar klęski wrześniowej z 1939 roku. Odpowiedzialność ponosi liberalizm duchowy elity narodu, który nie pozwala dostrzec powagi sytuacji. Uśpiony liberalizmem naród nagle staje przed groźbą pożarów i bandytyzmu. Jest zaskoczony i bezradny. Impet każdej rewolucji jest zaskoczeniem dla narodu. Jej zdyscyplinowane i bezwzględne oddziały, choć początkowo nieliczne, są w stanie rozbroić i opanować chwiejnych i chaotycznych, cichych i otwartych, zwolenników filozofii liberalizmu, urastając w ciągu jednej nocy w potęgę. Piłsudski mógł dojść do władzy i przy niej pozostać, a po jego śmierci sanacja mogła utrzymać się przy władzy, gdyż Obóz Narodowy był już zatruty jadem filozofii liberalizmu. Zliberalizowana opinia publiczna pozwoliła Piłsudskiemu, mimo wszystkich nieprawości jakich się dopuścił, pozostać u władzy. 15 maja 1926 roku i przez następne tygodnie, miesiące i lata rozlegał się tchórzliwy lament. "Pokój! Pokój! Za wszelką cenę pokój!". Była to kapitulacja przed Szatanem. Skoro zliberalizowani narodowcy i ludowcy nie chcieli przelać nieco krwi w roku 1926, to w latach 1939-48 polało jej się o wiele, wiele więcej. Wytworzyła się duchowa próżnia, którą wypełniły obce agentury, a za wszystko, jak zawsze, zapłacił naród polski: morzem przelanej krwi i dewastacją kraju. Prawa dziejowe są bezwzględne. Czy to wszystko, o czym wspomniałem w niniejszym rozdziale, tak pobieżnie, jest możliwe? Sądzę, że tak. Chociaż, niektórzy czytelnicy mogą być innego zdania. Panuje bowiem pogląd, iż siła oraz sukces wymagają dużej ilości zwolenników, że o sile decyduje ilość. W rzeczywistości, prawdziwa siła, w moralnym jak i fizycznym sensie, zawiera się raczej w stężeniu, a nie w zasięgu. Św. Ignacy de Loyola założył Zakon Jezuitów tylko z dziesięcioma współtowarzyszami. Jednak jakość tych przyjaciół była tak wielka i budująca, że zazdrościli mu ich najwięksi wrogowie Kościoła świętego, jak przywódcy Iluminatów, a później, ich następcy: Lenin i Himmler. To umiłowanie prawdy dodaje ludziom wigoru oraz ich uskrzydla. Wiara, przekonanie co do słuszności sprawy, o którą się walczy, zawiera siłę sama w sobie. Najlepiej przekonał się o tym Kserkses pod Termopilami, a bolszewicy w Finlandii. Każde ludzkie pokolenie będzie miało swoich heretyków, bluźnierców i siewców zgorszenia. Jednak, będąc takimi, częstą kierują się modą, wygodnictwem, często są pozerami, a na łożu śmierci będą odchodzić do wieczności z aktem żalu i skruchy w sercu. Szeregi rozległej armii Szatana są bardzo kruche, gdyż Pan Bóg "udaremnia zamysły przebiegłych" (Hi 5,12) . PRZYPISY [1]. Ks. Michał Poradowski, Kościół od wewnątrz zagrożony, Katolicki Ośrodek Wydawniczy Veritas, Londyn, 1983. [2]. Ks. Paul A. Wickens SI, Christ Denied, TAN Books and Publishens, Inc., Rockford, 1982. [3]. Ks. Vincent P. Miceli, Women Priests and Other Fantasies, The Christopher Publishing House, Norwell, Mass., 1985. [4]. Pascendi Dominici Gregis, encyklika Piusa X, Wydawnictwo św. Andrzeja Boboli, Warszawa, 1986. [5]. Michel Creuzet, Toleration and Liberalism, Augustine Publishing Company, Devon, 1979. [6]. John Cotter, O złotej regule i świątyni Salomona, Wydawnictwo 966, Toronto, 1987. [7]. Maurice Pinay, The Plot Against the Church, St. Anthony Press, Los Angeles, 1982. Książka została wydana również w językach niemieckim, włoskim i hiszpańskim. Każdy działacz katolicki powinien zapoznać się z jej treścią, [8]. Przebywając w szpitalu, miałem możność być świadkiem następującej rozmowy. Pielęgniarka, wypełniając ankietę szpitalną, zadała leżącemu na sąsiednim łóżku, 82-letniemu mężczyźnie, następujące pytanie: "jakiego jest pan wyznania?" - "Jestem masonem", padła odpowiedź. Chcąc się upewnić, czy pacjent dobrze zrozumiał jej pytanie, zapytała ponownie: "Czy mam rozumieć, że pan nie życzy sobie, aby przyszedł do pana ksiądz, bądź pastor?". "Nie! Jestem masonem ostatniego stopnia", odpowiedział chory. Wówczas pielęgniarka wyznała, że jej teść też był masonem wysokiego stopnia. Po czym, wywiązała się rozmowa na tematy dotyczące przynależności do masonerii. [9]. Ks. Michał Poradowski, Wyzwolenie czy ujarzmienie?, Katolicki Ośrodek Wydawniczy Veritas, Londyn, 1907. [10]. Feliks Koueczny, Cywilizacja żydowska, Wydawnictwa Towarzystwa Imienia Romana Dmowskiego, Londyn, 1974. [11]. Jędrzej Giertych, Tysiąc lat historii polskiego narodu, nakładem autora, Londyn, 1986. [12]. Ks. John Henry Kardynał Newman, Parochial and Plain Sermons, wybrane przez Michael Davies , w Newman Against the Liberals, Augustine Publishing Company, Devon, 1978. [13]. Przymiotnik "biały" wywodzi się od koloru najczystszej odmiany ognia, płomienia, który jest koloru białego. W sekcie "Bractwa Białego", podobnie jak w gnozie Persów, aniołowie są zwiastunami Światła, objaśniają prorokom, z którymi się kontaktują, boskie tajemnice, niedostępne dla przeciętnego śmiertelnika. Taki "prorok" zawsze twierdzi, że ma kontakt z aniołami. [14]. Ks, Stanisław Bartczak, Aktualne tematy, rozdz. II -Sprawa Galileusza, Veritas, Londyn, 1981. [15]. Nawet Władysław Kopaliński, w "Słowniku mitów i tradycji kultury", PIW, Warszawa, 1985, pod hasłem "tortury" odsyła czytelnika nie pod hasło "Gestapo", czy pod "Czeka", nie mówiąc już o "UBP", ale, wiadomo, pod hasło "Inkwizycja"; pomimo, iż trudno jest znaleźć coś bardziej bliższego mitom od dwóch brzydkich kuzynów socjalizmu: ideologii hitleryzmu i bolszewizmu. Pleśń filozofii liberalizmu pokryła mu umysł zupełnie. [16]. Malachi Martin, The Jesuits, The Linden Press/Simon and Schuster, New York, 1987. [17]. Thomas Molnar, The Pagan Temptation, William B. Berdmans Publishing Company, Grand Rapids, 1987. [18]. Zwięzła lista decyzji władz Kościoła Św., potępiających działalność Teilhard de Chardina, za jego życia, przedstawia się następująco (wyjęte z przyp. 2): 1926 - Ojciec przełożony wydaje zakaz nauczania; 1933 - Stolica Apostolska usuwa go z Paryża; 1939 - Stolica Apostolska potępia pracę "L'Energie Humaine"; 1944 - Stolica Apostolska potępia "Le Phenomene Humain"; 1947 - Stolica Apostolska zakazuje mu pisać i nauczać w dziedzinie filozofii; 1948 - Ojciec przełożony potwierdza zakaz wydania "Le Phenomene Humain"; 1949 - Odmówiono mu wyrażenia zgody na publikację "Le Groupe Zoologique"; 1955 - Przełożeni zakazują mu brania udziału w Międzyna rodowym Zjeździe Paleontologów. Rok 1955. Theilhard de Chardin przebywa u "naszych" w Nowym Jorku. Nagle umiera w Niedzielę Wielkanocna. Jak pisze Malachi Martin (zob. przyp. 16), Theilhard de Chardin miał bardzo zimne pożegnanie. Grudy zmarzniętej ziemi głucho uderzały o jego trumnę. Pomimo wiosny. [19]. Ks. Stefan J. Filipowicz Si uwidocznił swoje przekonanie, co do prawdziwości "odkryć" Theilharda de Chardina, na łamach "Posłaniec Serca Jezusa", wydawanego w Chicago, z marca-kwietnia 1987 roku. Poniżej załączam odbitkę kserograficzna tej wypowiedzi, aby czytelnik mógł sam ją ocenić. [20]. Nawet Ks. Prałat Dr Jan Jaworski dał się ponieść emocjom i pozwolił sobie na niegrzeczność, nazywając Ks. Abp Marcel Lefebvre pogardliwie "ten starzec". Zob. Ks. Dr J. Jaworski, Jestem człowiekiem, Belman Litho (Pty) Ltd., Johannesburg, 1981, na str. 55-56. Nie wiem ile lat ma Ks. Jaworski, ale życzę mu, aby miłosierny Pan Bóg obdarzył go lekką starością, bez konieczności znoszenia upokorzeń. Swoją drogą, jest to jeszcze jeden dowód, że liberalizm nawet w sutannie potrafi być brzydki. [21]. Zob. "Posłaniec Serca Jezusa", polski organ Apostolstwa Modlitwy na emigracji, publikowany przez ojców jezuitów, Chicago, 111., chociażby roczniki 1986-87. [22]. Jacąues Maritain, The Peasant of the Garonne, Holt, Rinehart and Wiston, New York, 1968. [23]. Zob. artykuł Jana Dobraczyńskiego pt. "Obowiązek antysemityzmu", zamieszczony w dodatku. [24]. Zob. broszura Ks. Michała Poradowskiego pt. "Wizyta pasterska Jana Pawła Drugiego w Chile", Wydawnictwo 966, Toronto, 1987. [25]. Krajowe "Razem", nr 15/87, w artykule zatytułowanym "W imię tolerancji", podaje, że w Polsce działa legalnie czterdzieści Kościołów i związków wyznaniowych. Doliczyłem się tam sześciu związków religii Orientu. "Razem" lansuje liberalistyczną "tolerancje", która z religii czyni "sprawę prywatną". Prowadzi to do absurdu "prywatnej świętości". [26]. We wspomnianym, w przyp. 25, artykule z "Razem" jest wymienione stowarzyszenie o nazwie "Zbiór Panmonistyczny", a więc, działające obecnie w Polsce. [27]. Muszę znowu powrócić do informacji zaczerpniętych z prasy krajowej. Chodzi mi teraz o wspólnotę religijną "Lectorium Rosicrucianum" - Filię Międzynarodowej Szkoły Złotego Różokrzyża. Jak podaje "Razem", nr 15/87, nawiązuje ona "do tradycji XVII-wiecznych związków różokrzyżowców, które miały cele humanitarne i etyczne". I dalej czytamy tam: "Działa w niej sześć osób upoważnionych do czynności rytualnych", A co mówi na temat tej "wspólnoty" jej szef? - W "Wieczorze Wrocławia", z 1 października 1987 roku, jest zamieszczony wywiad z mgr. Alfredem Wolnym, przewodniczącym różokrzyżowców w Polsce. Tytuł wywiadu: "Rzeczywisty człowiek jest mikrokosmosem". Mgr. Alfred Wolny, bez wątpienia jeden z szóstki upoważnionej do czynności rytualnych, jest odpowiednio przygotowany do dawania publicznych wywiadów i świadomy faktu, że udziela wywiadu gazecie, która W przytłaczającej większości czytają katolicy, gdyż Polska jeszcze jest krajem katolickim, rozpoczyna wypowiedź w stylu uspokajającym: "Różokrzyżowcy, a dokładniej Lectorium Rosicrucianum jest wyznaniem chrześcijańskim o zabarwieniu gnostycznym, które czerpie ze wspólnych elementów religii Wschodu i Zachodu". I dalej, mówi już mniej przejrzyście: "jest to zinstytucjonalizowany aparat zewnętrzny wewnętrznej szkoły, do której każdy, kto spełnia określone wymagania i posiada pewne predyspozycje, może zostać przyjęty". Następnie, mgr. Alfred Wolny wyznaje, że "chodzi o doprowadzenie człowieka do stanu człowieka doskonałego. Nawet nasz oficjalny znak - kwadrat i trójkąt równoboczny wpisany w okrąg - ma przedstawiać właśnie symbol człowieka doskonałego". A wcześniej było stwierdzenie, że "To, co my rozumiemy w tym świecie pod pojęciem człowieka, jest tylko bardzo okaleczona osobowością". Dla dopełnienia całości obrazu, posłużę się jeszcze jednym cytatem z tego wywiadu, mówiącym o ich odczycie "Alchemia różokrzyżowców": "nie będzie tam mowy o alchemii w rozumieniu średniowiecznym, lecz o alchemii jako procesie rozwoju duchowego, czyli utkaniu 'złotej szaty godowej' będącej ciałem nośnikowym nowej duszy w procesie wchodzenia w nadnaturę". Znudzony czytelnik zapewne już zadał sobie pytanie: "O co w tym ględzeniu chodzi?" - Otóż to, zastanówmy się więc wspólnie, o co chodzi mgr. Alfredowi Wolnemu i jego "wspólnocie"? O XVII-wiecznych różokrzyżowcach pisałem już wcześniej, chociażby w ostatniej mojej wypowiedzi pt. "Non Serviam" (Wydawnictwo 966, Toronto, 1987 rok). Zatem, "wspólnota" mgr. Alfreda Wolnego zapuściła korzenie w grunt wyjątkowo antykatolicki. Zgodnie z tradycjami alchemii, mgr. Alfred Wolny usiłuje wiązać ze sobą przeciwieństwa, a więc chrześcijaństwo i gnozę. Pamiętajmy, że w wierzeniach alchemików połączenie przeciwieństw ma doprowadzić człowieka do "stanu człowieka doskonałego". Na poparcie mojej tezy, parę słów o gnozie. Gnostycyzm był pierwszą próbą zrobienia schizmy w Kościele św. Wyłonił się ze starożytnego spirytyzmu. Wprawdzie gnostycy głosili, że Bóg manifestuje swoją obecność we wszystkich religiach na świecie, to gnoza była ściśle żydowskiego pochodzenia. Jest ona mieszanką kabały, platonizmu, nauk tajemnych Egiptu i Persji, a nawet hinduizmu, co usiłowano wtłoczyć do chrześcijaństwa. Centrum gnozy była Aleksandria, za czasów Apostołów największe skupisko żydów, poza Palestyną. Celem gnozy było skabalizować chrześcijaństwo, zarazić okultyzmem, związać je z teozofią i magią. Wyraźnie to podkreśla Nesta H. Webster w książce pt. "Secret Societies and Subversive Movements" (Stowarzyszenia tajne i ruchy wywrotowe). Założycielem sekty gnostyków był żyd, Szymon Magus, który przeszedł na chrześcijaństwo, aby móc posiąść moc udzielania Ducha Świętego, Jest o nim mowa w Dziejach Apostolskich (8; 2-24). Historycy, badający dzieje magii, podają, że był on nawet czarownikiem na dworze Nerona. Gnoza oznacza wiedzę, a jej szczególne niebezpieczeństwo polega na tym, iż ludzie często kojarzą ją z nauką. Gnoza uznaje istnienie Boga i materii. Bóg, jako Najwyższa Istota stworzona, na drodze emanacji pośrednich istot (aeonów) , przedstawia królestwo światła. Jeden z (tronów zbuntował się przeciwko Bogu, za co został usunięty z królestwa światła. Niektórzy gnostycy owego buntownika nazywają Jehową (J). Zbuntowany Jehowa stworzył nasz wszechświat, z człowiekiem w materialnej postaci, którego dusza jest częścią światła, a została przykuta do materii. Bóg, aby wyzwolić dusze, posłał na ziemię innego aeona, Chrystusa, który jest nieskończenie oddany Najwyższej Istocie i nigdy nie przybrał cielesnej postaci, skoro materia jest źródłem wszelkiego zła. Tym samym, gnostycy odrzucili dogmat Wcielenia, a zbawienie dusz widzą w gnozie, czyli w iluminacji prawdą, bez potrzeby moralnego prowadzenia się w katolickim ujęciu. Iluminację można tam uzyskać drogą głębokich wtajemniczeń, magicznych zaklęć, kontaktów z aniołami itp. To już mocno pachnie kabałą. Gnostyczna profanacja chrześcijańskich symboli stała się podstawą dla rozwoju czarnej magii w wiekach średnich. Gloryfikacja Szatana, za to, że zbuntował się przeciwko Jehowie, czy wciąż żywy kult Kaina, dążą do zemsty na Panu Bogu za zniszczenie Sodomy i Gomory oraz za tak marny koniec Judasza Iskarioty. Nawet w musicalu "Jesus Christ Superstar" są elementy kainizmu. Mówi się tam otwarcie, że Judasz był tylko narzędziem w rękach Boga, jego ofiarą. Źądza zemsty na Panu Bogu dała podstawy dla współczesnych ruchów rewolucyjnych, z socjalizmem i komunizmem na czele. Z gnozy wyszła sekta karprokratianów, założona przez Karprokratesa z Aleksandrii. Uwidoczniły się w niej wyraźne tendencje w kierunku deifikacji człowieka; co jest doktryna wszelkich tajnych sprzysiężeń, z różokrzyżowcami włącznie. Zwolennicy "nowej ery" nie pragną zbliżyć się do Boga, ale chcą stać się równymi Panu Bogu. Karpokratianie głosili, że przed wprowadzeniem prawa wszystko na ziemi było wspólne, włącznie z kobietami. Stąd wyszła idea komunizmu i pomysł zniszczenia chrześcijańskiej rodziny. Karpokratianie głosili, że posiadają pełną MOC nad wszystkimi rzeczami i mogą robić co im się rzewnie podoba. Większość czasu poświęcali na rozkosze cielesne i na medytacji nad nimi. Twierdzili, że cudzołóstwo powinno być jawne i powszechne, a wspólne kobiety uważali za mistyczną komunię. Akt kopulacji był dla nich najświętszym misterium. Był to nawrót do starożytnego kultu phallicznego. Namiętność seksualną poganie utożsamiają z boską mocą. W akcie kopulacji, lub w symbolice go imitującej, widzą mistyczną komunię z ubóstwioną naturą, którą entuzjastycznie adorują. Stosunek płciowy traktują jako swoistą formę naśladowania stylu życia bogów i bożyc. Phallus, taktowany jako dawca życia, stał się głównym symbolem w obrzędach i misteriach. Z kolei, układ płciowy żeński i piersi kobiece są tam przypisane zagadnieniu utrzymania się przy życiu, karmieniu. Kult phalliczny jest deifikacją i czczeniem siły rozrodczej, samorodnej siły życia natury, tej tajemniczej energii, która ożywia wszystkie rośliny i zwierzęta; a gdy zamiera, to odradza się na nowo, w podobnej lub innej postaci. Phalliczny obraz tej tajemniczej energii natury, poganie wiążą ze stwórcą, który chroni i niszczy życie. Poza energią natury nie widzą innego źródła życia. Jest to bóstwo samotwórcze, samozachowawcze i samorodne. Jako połączona siła, ubóstwiona, dominuje we wszechświecie. Mit cykliczności w naturze ożywia pogańską statyczność. Kult phalliczny wiąże się z czczeniem słońca i światła (mitraizm) . Jedną z form tego kultu jest adoracja rozrodczej siły w człowieku (karprokratianizm). Inną formą kultu phallicznego jest czczenie rozrodczej siły roślin i zwierząt. Poganie wierzą, iż w narządach rozrodczych, płciowych, zamieszkuje bóstwo-dawca życia. Stąd, uświęcono genitalia. Szczególnym kultem były otaczane te zwierzęta, które posiadały okazałe genitalia; jak, dla przykładu, święty byk. Na podobnej zasadzie są wyróżniani mężczyźni. Ten zwięzły wywód "erotyczny" jest potrzebny do omówienia znaku różokrzyżowców z Wrocławia. Widnieje na nim trójkąt równoboczny, kwadrat i okrąg. Co te figury geometryczne naprawdę oznaczają w języku tajnych sprzysiężeń? Trójkąt, z wierzchołkiem zwróconym ku górze, symbolizuje powiązanie ducha, aktywny składnik męski, z materią, pasywnym składnikiem żeńskim. Wnętrze trójkąta oznacza syntezę wszelkiej wiedzy, wszelkich mądrości. Trójkąt równoboczny, z wierzchołkiem ku górze, oznacza też phallusa; w przeciwieństwie do takiegoż trójkąta z wierzchołkiem skierowanym do dołu, oznaczającego narząd płciowy żeński, czasami nazywany "drzwiami życia". Ów trójkąt nawiązuje do kultu Sziwa oraz Izis. W hinduizmie phalliczną trójcę stanowią: Brahma, Wisznu i Sziwa. Z kolei, kwadrat jest symbolem rozrodczości. U pitagorejczyków kwadrat jest symbolem boskości, źródłem i korzeniami wszystkiego co żyje w naturze. W kabale kwadrat oznacza totalne skolektywizowanie ludzkości wewnątrz twórczej boskości. Kwadrat oznacza również lożę masońską. Okrąg posiada w okultyzmie wyjątkowe znaczenie. Dla różokrzyżowców i iluministów jest symbolem świętym, poprzez stałą obecność w nim bóstwa. Stąd się wzięły zapewne koncentryczne kręgi wtajemniczenia, prowadzące wtajemniczanego do boskości. W kulcie phallicznym, który jest składnikiem gnozy, okrąg symbolizuje narząd płciowy żeński; często z phallusem we wnętrzu. Jest to unia przeciwieństw (żydowska gwiazda Dawida jest podobnym symbolem seksualnej unii przeciwnych płci). Phalliczne ołtarze posiadały kształt okrągłej płyty. Być może, iż tutaj mgr. Alfred Wolny głośno zaprotestuje, jednocześnie sypiąc, jak z rękawa, kilka "chrześcijańskich” wytłumaczeń na każdy znak. Niczego to nie zmieni. Tajne sprzysiężenia zawsze mają po kilka interpretacji dla każdego znaku, czy symbolu. Inna interpretacja jest przeznaczona dla "gojów", a inna dla "naszych". Po to są wprowadzone stopnie wtajemniczenia, aby stopniowo dowiadywać się prawdy. A prawda i tak sama wychodzi na wierzch. Ukazuje ją historia i życie na co dzień. Aby ją poznać, nie ma konieczności kalania się "wtajemniczeniami" i guślarstwem. Gnostyczne pragnienie "powrotu do natury" ożywiło rozpasanie seksualne i w rewolucyjny sposób zmaterializowało ducha. Z tym, że gnostycy chaotyczną perwersję przekształcili w zorganizowany system, łącząc ludzi w sekty, które dążą do pełnej iluminacji, aby móc zniszczyć moralność chrześcijańską. Prof. Thomas Molnar twierdzi, że gnostycy byli jedną z ostatnich i najradykalniej szych sekt pogańskich (zob. przyp. 17). Obecnie, wraz z ruchem neopogańskim ożywa i gnoza. Zatem, dążeniem do uwolnienia duszy z "okaleczonej osobowości", mgr Alfred Wolny potwierdza swoją przynależność do pogan. U pogan dusza jest więźniem w ciele i pragnie z niego wydostać się jak najszybciej. U chrześcijan ciało i dusza stanowią jedną całość, która jest odpowiedzialna za swoje postępowanie jak długo trwa życie doczesne. U chrześcijan człowiek jest osobą, stworzony na obraz i podobieństwo Boże, a mgr Alfred Wolny widzi człowieka jako "mikrokosmos". To jest naturalizm, a nie chrześcijaństwo. Chrześcijanie nie posiadają "tajemniczej doktryny" - gnosis - dostępnej jedynie dla wtajemniczonych. U chrześcijan każdy człowiek ma jednakowe szanse by zbawić swoją duszę, przestrzegając Boże przykazania. Świat gnozy jest bardzo odległy od świata chrześcijan. A co najważniejsze, między nimi nie może być mostu, który rzekomo pragnie budować mgr. Alfred Wolny. Każda próba mieszania kilku religii jest próbą mieszania jednej, jedynej religii prawdziwej z religiami fałszywymi, czyli próbą mieszania dobra ze złem, a to już jest domeną magii i nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Chrześcijaństwo nie rywalizuje z religiami pogańskimi. Albo poganie poprawią swoje błędy filozoficzne, albo przestaną istnieć. Pierwsze przykazanie Boże mówi wyraźnie: "Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną". Stąd, chrześcijanin, który pragnie być wyrozumiały dla filozofii pogańskiej, który "czerpie ze wspólnych elementów religii Wschodu i Zachodu", jak to robi mgr Alfred Wolny, automatycznie przestaje być chrześcijaninem, gdyż popełnia grzech śmiertelny, naruszając pierwsze przykazanie Boże, poganieje, Synkretyzm religijny nie jest możliwy. Warto, aby to sobie uświadomili potencjalni kandydaci na różokrzyżowców. Ciekawe, jakie predyspozycje, u kandydata na różokrzyżowca, preferuje mgr. Alfred Wolny? - Czy phalliczne karprokratianów oraz iluministów? Czy też, opisane w Dziejach Apostolskich, ciągoty do szymonizmu ("Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą odpowiedział mu Piotr - gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze" 8, 20)? A może na różokrzyżowców najlepiej kwalifikują się tacy, co są gotowi wyrzec się obywatelstwa, ojczyzny i narodowej flagi, gdy staną przed obywatelami (różokrzyżoweami) z innych krajów, jak tego wymagał tow. Giuseppe Mazzini? -Tego mgr. Alfred Wolny w swoim wywiadzie nie wyjaśnił. Skoro już jesteśmy przy wrocławskich różokrzyżowcach, to warto stanowić się nad jeszcze jedną sprawa. Otóż, dlaczego agitację i werbunek do sekty rozpoczęto w Klubie Lekarza? Oprócz kapłana, tylko lekarz ma dostęp do wnętrza człowieka. Co więcej, lekarz ma dostęp do wnętrza tak duchowego, jak i cielesnego. Stąd, lekarze są najlepszym materiałem na okultystycznych misjonarzy i funkcjonariuszy. Lekarze, zarażeni okultyzmem, kabałą i gnozą, truli głowy koronowane, w przeszłości historycznej byli wykonawcami głębokich intryg politycznych sprzysiężenia. Dzisiaj, lekarz jest w stanie zniszczyć chrześcijańska rodzinę, zrobić z matki kurtyzanę, a z dzieci bękarty i sieroty. Na tak podziwianym w Polsce "wolnym Zachodzie" plaga lekarzy okultystów, najczęściej psychologów i lekarzy rodzinnych, rozpowszechniła się do tego stopnia, że obrońcy tradycyjnej rodziny zmuszeni są zakładać samoobronne organizacje, jak "Council on Mind Abuse" (zobacz "Mind Games", w The Toronto Star, z dnia 26 września 1987 roku). Celem ich jest walka z szarlatanerią, z plagą moonisów, scientologów, hare krishna, est, eckanar itd. Są to neopogańskie odrosty, często skażone gnozą i racjonalizmem. Neopoganie liczą, że wkrótce pacjent stanie się bezbronny przed "nowoczesnym" lekarzem, który dąży do zniszczenia moralności chrześcijańskiej. Sądzą, że człowiek medycyny, dyktujący nową etykę, niepodzielnie zawładnie pacjentem, a tym samym i całą ludzkością. Biolodzy, antropolodzy, odurzeni posiadaniem nagród Nobla, mówią już otwarcie: "My, naukowcy, mamy uprawnienia, by odgrywać rolę bogów", by decydować o przyszłości człowieka. Obecnie eksperymentują z przyszłością bezbronnego dziecka w łonie matki, a tym samym, co jest nieuniknione, z samą matką, z jej przyszłością i z przyszłością jej najbliższych. Patronuje temu liberalistyczny aprioryzm prawny, etyka sytuacyjna; a więc etyka będąca śmiertelnym wrogiem cywilizacji łacińskiej i jej opoki - katolicyzmu. O ironio losu, rozwój współczesnej medycyny zredukował niemal do zera zagrożenie życia matki w wyniku ciąży. Jednak, zliberalizowany system opieki lekarskiej z tych osiągnięć niechętnie korzysta. Farmazoni sprzedali nam I-szą Rzeczpospolitą, utopili w krwi i ogniu II-gą, a teraz coraz to śmielej panoszą się w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Skoro "partia" w Polsce wysiada, trzeba ją wesprzeć, a nawet, jak zajdzie ta' a konieczność, zastąpić wypróbowaną już historycznie farmazonerią. Farmazoni w rządzie nie dopuszczą do przeforsowania jakiejkolwiek ustawy, która mogłaby wzmocnić państwo polskie i zamieszkujący je naród. Jeżeli zbagatelizujemy pojawiające się w naszym kraju odrosty neopogaństwa, to może dojść do tego, co jest obecnie na Zachodzie: jeśli chcesz mieć dobrą posadę, na kierowniczym stanowisku, w rządzie, w instytutach naukowych, musisz zapisać się do farmazonerii, gdzie chrześcijańskie "miłuj bliźniego" podmieniono na "miłuj masona". Znając słabość Polaków do nowinek z Zachodu, farmazoneria kusi nasz naród tym, co na Zachodzie stało się przekleństwem. Wszystko jest robione po to, aby nas rozłożyć moralnie, aby nas unicestwić jako kraj katolicki, jako filar Kościoła rzymskiego. Jeśli rzucimy się w objęcia pogaństwa, przestaniemy istnieć jako naród polski. - Prawa dziejowe już to nam, Polakom, dowiodły. -I o to tutaj głównie chodzi. - Nieprawdaż, mgr. Alfredzie Wolny? [28]. Po przykład sięgnę z własnego podwórka. Mam przed sobą artykuł pt. "O nacjonalizmie w Polsce" (torontoński "Związkowiec", nr 81-83, 1987), który jest przedrukiem z krajowego miesięcznika "Res Publika", o kilkudziesięciotysięcznym nakładzie. Jest w nim przedstawiona dyskusja, typowa dla zwolenników liberalizmu, na temat "zjawiska nacjonalizmu w Polsce". Biorą w niej udział: Tomasz Jastrun, Paweł Śpiewak, Damian Kalbarczyk oraz Marcin Król. Na wstępie Tomasz Jastrun zastanawia się, czy warto o tym mówić, bo nacjonalizm jest już starą i niemodną płytą. Jednak, w drugim już zdaniu jest sugestia, że warto, gdyż zawiera demony, a więc, złe duchy. - Należy pamiętać, że według filozofii liberalizmu "zły duch" nie musi wywodzić się z otchłani Piekieł; kto nim jest, zależy od widzi mi się oceniającego i nie ma nic wspólnego z hierarchią uczynków moralności chrześcijańskiej. - Niezwłocznie następuje uzasadnienie owego niepokoju: a więc, wywyższanie własnego narodu, cały bagaż uprzedzeń i rożne formy nietolerancji (to jest w stu procentach wyjęte z liberalizmu). Potem dowiadujemy się, że frazeologia narodowa emigrantów z Polski manifestuje się niechęcią do Murzynów, Latynosów, Arabów i Turków. "Musieli tego wirusa wywieźć z ojczyzny" (cytuję dosłownie). Taktycznie, nie ma tu wzmianki o najważniejszych. Poda ją Tomasz Jastrun na deser. Jest tam wymówka pod adresem kleryków, że okazują postawę nacjonalistyczną. Na co skarżą się ponoć księża (o ile tak jest, to robią to księża "postępowi"). Tomasz Jastrun przypuszczał zapewne, że polskie seminaria pójdą w ślady seminariów amerykańskich, w ogólnym zafascynowaniu Zachodem, A tu taki zawód. Nie może też zapomnieć, że grupa narodowa wypierała z "Solidarności" działaczy "myślących bardziej liberalnie" (jakby żywcem wzięte z terenu Toronto). - Dalej jest sugestia, że sprawa narodowa jest chorobą, w formie prawdziwej czkawki, a więc, Paweł Śpiewak wciska do podświadomości czytelnika wniosek, że lepiej jest trzymać się od idei narodowej z daleka, gdyż czkawka jest rzeczą przykrą. Mamy też wzmiankę o ekstremiźmie ruchu narodowego, o "okropnym wyszukiwaniu sobie niewłasciwych przodków", o krzykliwych ugrupowaniach (tu, obok zmieszanego już z błotem "Grunwaldu", umieścił "jeden z kościołów warszawskich"), które przywracają do życia problem polskości z "często jeszcze brzydziej i gorzej: spiskowymi wizjami historii, mówiąc o Polsce gwałconej przez masonów". To rej wodzi Paweł Śpiewak. Przytacza listę ofiar gwałtu ze strony narodowców: Komensky, Stanisław August Poniatowski, Piłsudski, Cyrankiewicz, Berman, Minc, Michnik, a czasem Stomma, Micewski czy Turowicz. Oczywiście, zawsze gdy chce się wybielić szubrawcę, dołącza się do niego kogoś, kto cieszy się lepszą, a nieraz i dobrą, opinią. Żal mi nieco prof. Stommy. Mimo wszystko, żal, - W oparciu o tę zasadę, Paweł Śpiewak dołączył "Solidarność" do "Tygodnika Powszechnego". Jednym słowem, sprawa kryminalna. Jest przestępca, są ofiary, są sędziowie, więc niedługo i wyrok zapadnie. Jest też sugestia zagrożenia ze strony "szaleńców", którzy ze wspólnoty (liberalizm brzydzi się słowem "naród") polskiej chcą usunąć "osoby, jak to się mówi, pochodzenia ukraińskiego czy żydowskiego, nie tylko ateistów i marksistów, ale również wszystkich inaczej wierzących i inaczej myślących". - Czyżby żydzi upatrzyli sobie na sojusznika Ukraińców, w walce z państwowością polską? Mocno to pachnie robotą rewizjonizmu niemieckiego. Dalej następuje pochwała indywidualizmu i hedonizmu zachodniego świata; a retoryka nacjonalistyczna chce przywrócić Polakom świat pariasów i czasów mrocznych. To śpiewa Paweł Śpiewak. Nic nowego w drętwej mowie przeciwników "papizmu", którzy ze zdumiewającym uporem udają, iż nie widzą faktów historycznych, które dowodzą, że to nie Kościół rzymski wymyślił pariasów i mroczne czasy i wyraźnie wskazują, która to cywilizacja umożliwiła człowiekowi rozwój. - Powróćmy jednak do epitetów przyczepianych do ruchu narodowego przez obrońców filozofii liberalizmu. Następnym z kolei jest fałszerstwo rzeczywistości. - Swoją drogą, trzeba mieć sporo tupetu, aby ustawiać fałszerstwo tak blisko "papizmu". -A wszystko to ma miejsce przez tę niezniszczalną "endecję", która widzi oparcie w Kościele i pragnie powrócić do programów sprzed 1905 roku (które wypracowały nam odzyskanie niepodległości). Liberalizm nie chce pamiętać dzięki komu i na jakich warunkach powstało państwo polskie. Traktat "Dagome iudex" dla zwolenników liberalizmu nie istnieje; zresztą, nie o państwo polskie im chodzi, oni pragną żyć w diasporze. Pan Damian Kalbarczyk posłużył się trafną uwagą, która jest pocieszeniem dla liberalizmu, że "tendencje nacjonalistyczne układają się w sferze słowa, podczas gdy liberalne -w sferze faktów społecznych". Historia naszego narodu, od czasu zamachu majowego, z 1926 roku, w pełni to potwierdza. Za to Maciej Król powrócił do stosowania epitetów. Rozpoczął od Sugestii, że narodowcy stanowią "margines ludzi niezrównoważonych, którzy z racji psychologicznych zapewne (braku zaufania do samych siebie - uwaga p. Króla) odczuwają potrzebę obrony przed wszystkim". A więc, szerzy się niebezpieczna paranoja, na którą trzeba uważać i przed którą należy ostrzegać. Przypuszczam, że w tym psychologicznym chwycie nie sięgnął do freudyzmu tylko dlatego, iż to mogłoby nas całkowicie rozgrzeszyć w oczach zwolenników liberalizmu, a nie o to chodzi dyskutantom. Dalej, Maciej Król nawiązuje do cierpień narodu polskiego; a więc, "naprawdę była wojna, Powstanie Warszawskie, bezpodstawne aresztowania i wyroki śmierci, twarda reglamentacja życia społecznego i politycznego, ale bodaj jeszcze ważniejsze, były ciągle ponawiane próby odbierania temu narodowi, symbolów, do których miał pełne prawo". Pięknie to jest powiedziane, ale w liberalistycznym stylu, bezosobowo. Więc, sprawcy trzeba się domyślić. Nie każdy jest wystarczająco przygotowany, aby mógł to zrobić. Może ktoś nawet, pomyśleć, że te wszystkie okropności miały miejsce z powodu narodowców, bo o nich w tej dyskusji jest mowa. Tu nasuwa mi się pytanie: czy okropności i cierpienia naszego narodu, o których wspomina Maciej Król, nie były spowodowane przez tych, którzy się niczego nie bali, którzy buńczucznie grozili wszem i wobec, że nie oddadzą jednego guzika? To nie narodowcy wywołali Powstanie Warszawskie, a "bezpodstawne aresztowania i wyroki śmierci" w głównej mierze dotyczyły właśnie narodowców i ludowców. Pan Król nie odważył się tutaj wymienić takich nazwisk, jak Piłsudski, Cyrankiewicz (polecam lekturę książki Jerzego Ptakowskiego pt. "Oświęcim bez cenzury i bez legend", Instytut Romana Dmowskiego, Nowy Jork, 1985), Berman, Minc i Szechter (Michnik). Marcin Król sugeruje, że to narodowcy zawieszają w polskich kościołach wronę, na której siedzą czarne okulary. Pragnę tu podkreślić, że to nie w narodowych publikacjach tę karykaturę widziałem. Wręcz przeciwnie, rozpowszechniały ja emigracyjne ośrodki, równie zajadle wrogie Obozowi Narodowemu, jak dyskutanci, Z kolei, znak Polski Walczącej jest obecnie lansowany przez tych, którym marzy się kolejne powstanie w Polsce, na zgubę narodu polskiego. Narodowców pomiędzy nimi nie ma. Powrócę jednak do epitetów. Zdaniem p. Króla, nacjonalizm jest amoralny, pełen negatywnych resentymentów, brakuje mu intelektu, jest "uczuciem złym i uczuciem głupim, czy też prowadzącym do umysłowego zaślepienia". Oddziela go od patriotyzmu(a więc, jest niepatriotyczny), "uczucia także prostego, ale przecież radosnego". Jest tam wprawdzie bicie się w piersi, że intelektualiści (o nie, według zwolenników liberalizmu, narodowcy do intelektualistów nie należą) "zrobili naprawdę sporo, aby społeczeństwo obrazić", ale to działo się w okresie stalinizmu (też bezosobowego). Dalej, Maciej Król mówi już wprost: intelektualiści to my, dyskutanci. Pan Król kończy wypowiedź stwierdzeniem, iż rzetelna praca umysłowa i artystyczna jest zawsze antynacjonalistyczna. Czytający te wypowiedzi ma już dość. Nieodwracalnie postanowił, że do końca swego życia będzie stronić od kontaktów z narodowym potworem (i chorobą też). Jednak, Tomasz Jastrun uważa, iż to jest za mało. Uzupełnia poprzednie wypowiedzi insynuacja arogancji; dodaje, .je zwolennicy idei wspólnoty narodowej należą do marginesu ludzi zwichniętych, "którzy przyjmują postawę obronną wobec świata". - Dla przypomnienia dodam, że "świat" oznacza tych ludzi, którzy tkwią we wrogim stosunku do Boga i Jego przykazań (zob. św. Jan 1,10; 16,33). Św. Jakub Apostoł napisał wprost: "Cudzołożnicy, czyż nie wiecie, że przyjaźń ze światem gest nieprzyjaźnią z Bogiem?" (4,4). -Następnie, Tomasz Jastrun wykłada karty na stół: obawia się antyjudaizmu i represji czarownic. Czyżby miał ku temu powody osobiste? Oczywiście, antynarodowa dyskusja (bo podmiana narodu "wspólnotą" jest obraźliwa) nie byłaby pełna, gdyby w niej nie było wzmianki o zabójstwie Gabriela Narutowicza, z wielkim uporem przypisywanego narodowcom. Posłużę się tutaj parafrazą powszechnie znanego powiedzenia. Sto tysięcy dolarów, trzykroć bym dołożył, gdyby wówczas (w 1922 roku) Gabriel Narutowicz wstał z grobu, a Józef Piłsudski w nim się położył! Może wtedy rząd w przedwojennej Polsce zacząłby się nieco bać i uchronił nasz naród przed tragedia września 1939 roku. Dla pełnego zrozumienia moich intencji, pragnę podkreślić, że przypis ten nie jest polemiką, a jedynie listą epitetów oraz insynuacji pod adresem ruchu narodowego, z niezbędnymi uwagami dla lepszego zrozumienia całej sprawy. [29]. O tym, że świat filozofii liberalizmu zawiódł się na Janie Pawle II, najlepiej potwierdzi poniższy cytat, z The Economist, z 28 listopada 1987 roku. Artykuł nosi tytuł: "The Pope puts the names in his nomenklatura", bez nazwiska autora. "Wielu liberalnych katolików, zawiedzionych przez Jana Pawła II, spokojnie oczekuje na powracającą falę w stylu antyWojtyła, której spodziewają się po jego śmierci. Jednak, mogą zaznać rozczarowania. Papież, mimo kul, które go przeszyły w 1981 roku, oraz wyczerpującego rozkładu zajęć, przybiera na siłach. Polityka nowych nominacji zachowa jego wpływ na długo po jego odejściu z Watykanu". Cytat ten potwierdza okrucieństwo, bezwzględność i głęboką przewrotność Synagogo szatana, która doznaje rozczarowania .... mimo wysiłków papieżobójstwa, mimo morderczego rozkładu zajęć Ojca Świętego, mimo obecności „naszych” w Hierarchii Kościoła. DODATEK OBOWIĄZEK ANTYSEMITYZMU [1] JAN DOBRACZYŃSKI Wypis z: "Myśl Narodowa", nr 6 z 6 lutego 1938 r., str. 81 - 83. Temat do tego artykułu nasunęła mi świeżo wydana po polsku książka - książka, której poznanie musi stać się obowiązkiem każdego Polaka. Myślę tutaj o "Izraelu" H. de Vries de Heekelingena [2] . Sprawa żydowska została poruszona nie po raz pierwszy ale i na pewno nie po raz ostatni. Tak samo jak mój artykuł nie jest ani pierwszym ani ostatnim z serii tych, które uderzają. - wciąż i wciąż - na alarm. Jeśli jednak książce Heekelingena należy się specjalna uwaga to przede wszystkim dlatego, że jest to książka dająca nie tylko ocenę, ale i rozwiązanie. Ocenę prawdziwa a rozwiązanie realne. Fakt nawrotu fali religijności jest dziś rzeczą niezaprzeczoną. Dodajmy tu religijności nie tylko formalnej, wyrażającej się w udziale w takich czy innych obrzędach itp. ale religijności prawdziwej, zmuszającej coraz to szersze masy do przeżywania. swojej wiary. Katolicyzmu nie wystarczy wyznawać, trzeba go także przeżywać bo tylko wówczas stać się może - a stać się musi - punktem centralnym życia człowieka. Również niezaprzeczonym faktem jest nacjonalizacja społeczeństw. I ktoby opierając się na nieprzemyślanej głębiej obserwacji zjawisk, dokonujących się w Niemczech - chciał twierdzić, że te dwa prądy, pojawiając się jednocześnie, walcząc ze sobą - muszą walczyć - myliłby się grubo. Wręcz przeciwnie. Nawrót do zasad stałych, nie ulegających wpływowi przelotnych wichrów, budowa społeczeństw zharmonizowanych, opierających się na czynniku tradycji, języka i obyczajów a przeciwstawiających się niespójnej i różnorodnej konstrukcji liberalnej lub "zgleischachtowanej" formacji socjalistycznej, jest czynnikiem, który zawsze torować będzie drogę prawdziwej religijności. Wyodrębnienie i przejęcie się losami swego narodu, rozróżnienie jego zadań i celów jest jednoznaczne z przyjęciem Tego, który te zadania i cele narodom powierza. Boga nie odnajduje się poza społeczeństwem ale poprzez społeczeństwo, społeczeństwo zaś pojmujemy obejmujemy myślą poprzez własny naród. Uniwersalizm, który by się tej hierarchii wyrzekał jest utopią. W społeczeństwie, które nurtują z coraz większa siłą te dwa prądy, zjawić się musi zaraz zagadnienie żydowskie. Jego napięcie może być różne i zależeć może od wielu czynników - ale istnieć musi zawsze. Dużo się na to złożyło. Pomijam tu argumenty historyczne (a znajdzie je czytelnik w cytowanej książce Heekelingena jak i niestarzejącym się dziele W. Sombarta "Żydzi i życie gospodarcze") a konflikt chciałbym przedstawić na innej platformie. Chodzi mi mianowicie o zasadnicza antynomię między postawą żydostwa a elementami, z z których się składa fundament państwa chrześcijańsko-narodowego. Społeczeństwo żydowskie nie jest jednolite - zgoda. Zarysowują się w nim dwie zasadnicze i na pozór ze sobą sprzeczne tendencje: materializm i utopizm. Żyd stał się synonimem człowieka zdobywającego sobie majątek per fas et nefas i to raczej ta druga droga, gdyż jego celem jest nie tylko zdobycie sobie majątku ale jednocześnie zupełne zniszczenie konkurenta. Z drugiej strony żyd stoi w pierwszych szeregach każdej rewolucji - każdej, niniejsza o hasła - byleby tylko niosła zagładę chwili bieżącej. Rewolucjonista żydowski nosi pod powiekami zwid swego królestwa, które realizuje - które wyobraża sobie, że realizuje - a które jest niczym innym jak tylko panowaniem żydów nad nie-żydami. Wielu ludzi uśmiecha się w tym miejscu: "Ten mały żydziak, którego ujęto z czerwoną płachtą w ręku miałby być kandydatem na władcę świata? Absurd! Judeofobia!" A jednak życie potwierdza tę absurdalną na pozór hipotezę. I znów nie chcę się uciekać do cyfr i dat, które każdy znajdzie w książce Heekelingena. Lecz czym wytłumaczyć sobie, to dziwne - niewątpliwie - zjawisko, że żyd, który zaczerpnął z Talmudu nienawiść i pogardę dla "goja" jednocześnie wszelkimi siłami broni się i nie pozwala się wyprzeć ze społeczeństwa pogardzanych "gojów"? Miłość? O to chyba żydów podejrzewać nie można! Wyrzeczenie się Talmudu? Niestety - o tym w tej chwili nie wolno marzyć. Talmud przeżarł duszę współczesnego żyda i to nie tylko dlatego, aby był złym w każdym swoim wierszu, ale dlatego, że jest zbiorem sprzeczności i szkołą obłudy. Książka, która na tej samej stronie nakazuje kochać i nienawidzić, litować się i pogardzać, być uczciwym i oszukiwać, samą swą konstrukcją truje i zakaża. Żyd francuski Mandel stara się wytłumaczyć swoich współrodaków: chce dowieść, że ich zatruł Talmud, ale przecież w Talmudzie mamy nie tylko wezwania do nienawiści... Tym gorzej! Księga, która by wzywała tylko do nienawiści, byłaby dziełem do tego stopnia aspołecznym, że musiałaby natychmiast zniknąć. Człowiek może bardzo nisko upaść ale zawsze potrafi jeszcze kogoś kochać. Natomiast książka, która uczy jednocześnie miłości i nienawiści, popycha grupę do walki ze światem. Czyni z żydów wrogów całego świata. Więc może naprawdę nie należy przywiązywać tyle uwagi do Talmudu? Może należy wierzyć zapewnieniom rabbiego Jechiela, że duch Talmudu powoli zanika, szkoły talmudyczne zamykają się w Europie wschodniej a żyd współczesny nie umie już nawet czytać po hebrajsku? Otóż to jest nieprawda. Talmud nadal jest wykładany. Język hebrajski odrodził się dzięki pracom Eliezera ben Jehudy, Balika, Scheuera, Czerikowskiego. A zresztą gdyby nawet tak było, jak ów rabin twierdzi, to - czyż to "porzucenie" zmieniło - choćby o jotę - psychikę żydów? Czyż Faryzeusze współcześni Chrystusowi - owi twórcy i nosiciele prawd talmudycznych - różnią się czymkolwiek od współczesnych rewolucjonistów? Polecam tu wczytanie się w doskonałe dzieło ks. arcb. Teodorowicza "Herold Chrystusa" [3] , które z całą stanowczością wykazuje, iż owe stronnictwo "obrońców ludu" rewolucyjne i demagogiczne a jednocześnie fałszywe, posługujące się ludem nie dla jego, ale dla swego własnego dobra, przywiązane do form a rozgrzeszające się zawsze co do treści - było prototypem dzisiejszego socjalizmu. Talmud więc obowiązuje nadal zarówno bezpośrednio jak też przetransportowany w marksizm. A jeżeli obowiązuje i wzywa żydów by wciąż pamiętali o rozdziale, który istnieje między nimi a światem nie-żydowskim, to dlaczego, jeśli nie z myślą o zawładnięciu społeczeństwem "gojów", żyd siedzi w nim jak rodzynek w cieście i nie chce się dać wyjąć? Typ rewolucjonisty - zgoda. Ale typ handlarza beż uczciwości i sumienia? Wszak oni między sobą się gryzą. Nawet Hitlera ta anormalność przeciwna naturze napoiła wstrętem [4] . Bez wątpienia jedna amoralność pociąga inną. Ale te wewnętrzne żydowskie spory cichną, gdy wchodzi w grę "goj". Zniszczyć "goja" - to hasło zawsze połączy skłóconych. I tu znikają nawet "klasowe" względy: bogaty żydwyzyskiwacz połączy się z nędzarzem-chałupnikiem, pełni obaj tych samych pragnień. Oba typy żydów dążą w rezultacie do tych samych celów - do zdobycia świata, żyd-rewolucjonista pragnie to osiągnąć poprzez destrukcję, żyd-spekulant zbliża się ku swoim celom drogą podziemnej kopaliny. Lecz i jeden i drugi jest skończonym materialistą, jeden i drugi marzy o ustroju, któryby mu dozwolił ciągnąć z nie-żydów nieograniczone zyski, I dlatego miliarderzy żydowscy nawet niewiele się krępując - wspierali źydów-rewolucjonistów swymi dolarami czy frankami. Swego czasu Ford odkrył ich politykę, sfinansowawszy słynne już dziś "Studium nad kwestią żydowską". Pod presją międzynarodówek żydowskich, fanatyk zmechanizowanej pracy wycofał książkę, ale nie zapomniał dodać w swym "Moje życie i moje dzieło": "Nasza praca nie twierdzi, że jest ostatnim słowem o żydach w Ameryce, opisuje tylko namacalne piętno, jakie obecnie wycisnęli na naszym kraju. Jeżeli ten wpływ się zmieni, sprawozdanie też zmienić się może, W tej chwili całe zagadnienie spoczywa wyłącznie w rękach żydów. Jeżeli są naprawdę tacy mądrzy jak sami twierdzą, pracować będą nad tym, by żydów robić Amerykanami a nie Amerykę żydowską. Duch Stanów Zjednoczonych jest chrześcijański w najszerszym tego słowa znaczeniu i przeznaczeniem jego jest pozostać chrześcijańskim...". Było to tylko grzeczne i pełne delikatności zwrócenie uwagi na to, że żydzi przerabiając Amerykę "na swoje kopyto" , nie liczą się zupełnie z jej chrześcijańskim charakterem Co do tego ostatniego mamy wprawdzie wątpliwość, teza jednak Forda podtrzymuje stanowisko o antynomicznym stosunku żydostwa do państwa chrześcijańskiego. Podkreślić to trzeba, gdyż nieporozumienia po dziś dzień się zdarzają. Mam tu na myśli świeżo wydaną książkę - o której zresztą na innym miejscu szerzej się rozpisałem [5] - wydaną przez katolickie francuskie Towarzystwo wydawnicze "Presences" [6] . Jest to praca zbiorowa, do udziału w której zostali zaproszeni katolicy, protestanci i żydzi, i która miała stać się gwoździem w trumnę katolickiego antysemityzmu. Książka jest jednym wielkim skandalem, głównie dzięki żydom, którzy przeholowali, bo chcąc jednocześnie przy jednym ogniu upiec dwie pieczenie i obronić siebie i przypiąć łatkę krajom, w którym żydom zaczyna być ciepło okrasili książkę nad wyraz niesmacznymi - zresztą w ich stylu - wycieczkami antypolskimi. Nie chcę tu wracać do książki, którą - miejmy nadzieję -zajmą się jakieś kompetentne czynniki. Chodzi mi o postawę katolików, którzy, oburzeni krzywdą Izraela w Niemczech, bronią go w ten właśnie sposób. Katolik jest zawsze obowiązany protestować gdy innego człowieka krzywdzą, ale inną jest rzeczą słuszny protest, a zupełnie inną humorystyczna aż miejscami nieznajomość sprawy. W tej samej książce, gdzie jeden z rozsądniej szych pisarzy wyznaje, że żyd był zawsze czynnikiem rozkładu państwa chrześcijańskiego, inny pisarz z trzaskiem stawia tezę: "albo antysemityzm albo katolicyzm". Więc co? Pozwolić aby żydzi weszli nam na głowę i robili w naszym kraju co im się podoba? Sytuacja być może pożądana dla takich pseudokatolików ale nie dla ludzi, którzy mają świadomość ciążącej na każdym katoliku odpowiedzialności za ich współbraci. Przede wszystkim najbliższych - zgodnie z ordo charitatis . Otóż dobrze jest tu także przypomnieć o liście św. Tomasza z Akwinu do Adelajdy księżnej Brabantu, właśnie w sprawie żydów Księżna prosiła świętego o wskazówki przy postępowaniu z żydami, ten zaś jej wyczerpująco na zadane pytania odpowiedział. Pytała się księżna, czy należy żydów obciążać specjalnymi podatkami, a święty odrzekł: "nie" - "z obawy by nie bluźniono Imieniu Pańskiemu". Natomiast nie tylko wolno ale i trzeba odbierać im "co ukradli drugim przez lichwę" i zwracać skrzywdzonym. Wprawdzie w ten sposób władca traci, gdyż musi oddać pobrany od żyda podatek, lecz winno to być dla niego upomnieniem, iż nie wolno mu tolerować niepracujących prawdziwie lecz bogacących się lichwa poddanych. "Tak samo - mówi autor summy - monarchowie byliby z własnej winy oszukiwani na swych dochodach, gdyby pozwolili swoim poddanym bogacić się rozbójnictwem albo kradzieżą". Jedno z pytań brzmiało: "Czy dobrze jest, aby żydzi zmuszani byli nosić odznakę, odróżniającą ich od chrześcijan?". I na to padła odpowiedź: "Według postanowienia Konsylium powszechnego żydzi, obojej płci w każdym kraju chrześcijańskim i po wszystkie czasy , powinni się wyróżniać od innych pewna częścią ubrania. Tak samo nakazuje im ich własne prawo, a mianowicie: nosić frendzle na czterech rogach płaszczów, aby się odróżniali od innych narodów". Zwięzła ale jasna odpowiedź świętego mówi bardzo wiele. Genialny filozof rozumiał aż nadto dobrze, jakim niebezpieczeństwem dla państwa chrześcijańskiego są żydzi i dlatego uważał, że separacja musi istnieć, tym bardziej, iż rozpoczęli ją sami żydzi, a jeżeli czasami chcą się swych poczynań wyprzeć, to tylko dlatego, aby łatwiej wcisnąć się do społeczności chrześcijańskiej. Separacja musi istnieć, ponieważ żydzi nie tylko chcą nas opanować materialnie, ale równocześnie dążą do zwyciężenia nas moralnie, nie tylko wydzierają nam podstawy bytu, lecz także, z całą perfidią, zatruwają nasze wierzenia i ideały. Znakomity pisarz włoski Papini wkłada w usta jednego ze swych bohaterów, żyda, takie oto słowa: "Dzisiejsza Europa jest po większej części pod wpływem, a jeżeli pan chce, pod czarem tych wielkich żydów (Heinego, Marxa, Lombroso, Nordau, Freuda, Weinigera, Bergsona, Reinacha, Einsteina, Meyersona), o których wspomniałem. Urodzeni pośród odmiennych narodów, oddani innym poszukiwaniom, wszyscy oni, Niemcy czy Francuzi, Włosi czy Polacy, poeci czy matematycy, antropologowie czy filozofowie, mają wspólny charakter, wspólny cel: poddać w wątpliwość prawa uznane, poniżać to, co jest na piedestale, kalać to co zdaje się być czystym, wywołać chwiejbę tego, co wydaje się solidnym, kamienować to, co jest w poszanowaniu" (Gog.). Żyd, który taką akcję prowadzi, nie może zmieścić się w ramach społeczeństwa, które żywi jakiekolwiek ideały, które w pewne rzeczy wierzy, i które pewne prawdy uznaje za niewzruszalne. Musi uznać konieczność separacji. I każdy katolik, który rozumie czym grozi zbliżenie z żydami, nie może cofać się i oceniać z wyżyn swej "humanitarności" - wskazówek świętego. A św. Paweł powiada: "Bo wielu jest krnąbrnych, gadatliwych i zwodzicieli, zwłaszcza pomiędzy tymi, którzy są z obrzezania, którym trzeba gęby zatykać...". Czyż więc nie ma wyjścia dla żydów? Czyż pozostało im tylko ghetto i separacja? Wyrok straszny, budzący trwogę. Jest wyjście. Nawet nie takie trudne, ale wyjście, o którym zaślepione żydostwo wiedzieć nie chce: stworzenie państwa żydowskiego. Naród żydowski istnieje sami żydzi się do tego przyznają. W "Warschauer Zeitung" z listopada 1916 r. mamy takie zdanie: "Żądamy, aby nowa Polska uznała prawa żydów jako mniejszości narodowej. Musimy to jasno wypowiedzieć w obecnym momencie poważnym, że nie jesteśmy sektą religijną, ani Polakami wyznania mojżeszowego, lecz jesteśmy - i zawsze chcemy być - żydami". Ale bytuje jako pasożyt na ciele innych narodów. Stworzyć im samodzielną egzystencje t.zn. pchnąć ich w normalne koryto rozwoju, sprowadzić do właściwej roli: zorganizowanego w państwo narodu, realizującego swoje zadania i cele drogą uczciwą i otwartą. To jest wyjście - zresztą to nie tylko wyjście ale i jedyna droga, która pozwoliłaby żydom stanąć we wspólnym szeregu wszystkich narodów. Lecz żydzi tego nie chcą. Walka - często ciężka i krwawa - o realizacje idei wielkiego narodu, nie uśmiecha im się. Oni wola burzyć i rabować podstępem. Im nie wystarcza cel - stworzenie wielkiego narodu żydowskiego - oni chcą osiągnąć - jak w handlu - zwycięstwo żydostwa z równoczesna zagłada wszystkich innych narodów. To już nie nacjonalizm ale naojoegoizm, nacjocentryzm, walka o panowanie nad światem, szkodliwa mania, która należy unieszkodliwić, jak się unieszkodliwia szaleńca-mordercę. I dlatego jedyna droga jest separacja, która może targnie sumieniem tego zbłąkanego a przecież niewątpliwie nieszczęśliwego narodu i uświadomi go o podstawach właściwej egzystencji. PRZYPISY [1]. Filozof francuski Maritain ogłosił niedawno pracę pt. "Niemożliwy antysemityzm", w której stara się dowieść, że stanowisko antysemityzmu jest sprzeczne ze stanowiskiem katolickim. W swoich poglądach społecznych Maritain myśli zawsze kategoriami liberalizmu ub. stulecia i dlatego wielu rzeczy oczywistych nie rozumie. W artykule staram się wykazać przede wszystkim, że antysemityzm nie tylko nie jest sprzeczny ze stanowiskiem katolickim ale - jak obecnie -jest nawet obowiązkiem każdego katolika. [2]. H. de Vries de Heekelingen. "Izrael, jego przeszłość i przyszłość". Wyd. św. Wojciecha. Poznań 1938. Tłumaczenie J.M. Czerniewskiej, ze wstępem L. Czerniewskiego. Str. 220. [3]. Ks. arcb. J. Teodorowicz. "Herold Chrystusa". Wyd, św. Wojciecha. Poznań 1937. [4]. "Mein Kampf". [5]. "Prosto z mostu", nr 1/38. [6]. "Les Juifs", praca zbiorowa. Wyd. "Presences". Paris 1937. Modlitwa w intencji zespołu wydawniczego i autorów jest najlepszą formą zapłaty za poniesiony trud nad opracowaniem tej broszury. Wydawca: Stanisław Karpiński P.O. Box 134, Stn. SUCC. "U" Toronto, Ontario M8Z 5M4, Canada