credo in unum deum

Transkrypt

credo in unum deum
CREDO IN UNUM DEUM
Romuald Gładkowski
Wraz z artykułem Jana Dobraczyńskiego
Wydawnictwo 966
/Toronto 1988/
DROGI CZYTELNIKU !
PRZECZYTAJ, POWIEL, ROZDAJ ZNAJOMYM
- DZIĘKUJEMY
WSTĘP
Kiedy wszechświat jest traktowany jako samoistniejący, kiedy nie dostrzega się
Pana Boga stojącego ponad wszechświatem, wówczas wszystko, co nas otacza,
staje się święte; jak to ma miejsce u pogan, a jest bardzo dobrze widoczne w
panteiźmie. Właśnie chrześcijaństwo, oddając Bogu, Istocie Najwyższej,
wszystko co święte, zdesakralizowało wszechświat. Chrześcijaństwo
rozgraniczyło Stwórcę od rzeczy stworzonych. Chaos myślowy pogan został
uporządkowany.
Starożytne pogaństwo poczęło zamierać razem z rzymskim imperium. Poganie,
przegrywając konfrontacje z nauka Chrystusa Pana, przeczuwając swój bliski
koniec, usiłowali ratować się przyjmując od chrześcijan ogólny pogląd na świat,
ich dobroć i entuzjazm. Zbyt wyraźnie rzucała się w oczy wyższość chrześcijan
w pożyciu rodzinnym, w stosunkach sąsiedzkich, w spełnianiu obowiązków
wobec ojczyzny. Poganie, jeszcze u schyłku II wieku po narodzeniu Chrystusa,
desperacko broniąc się przed całkowitym przyjęciem stylu życia chrześcijan,
usiłowali kopiować moralność chrześcijańska i ewangeliczne nauczanie. Nic z
tego, nie udało się poganom uzyskać czegokolwiek, co byłoby równoważne
entuzjazmowi religijnemu chrześcijan. Mity pogańskie pozostają niezmienne, a
każda próba ich modyfikowania kończy się niepowodzeniem. Religie pogańskie,
jako zrodzone z ludzkiej fantazji, są martwe, statyczne. Nie mogło więc dojść do
syntezy religijnej. Nie mogą też istnieć równocześnie dwie prawdziwe religie,
czy dwie równoważne moralności. Gdy dwie rywalki zetkną się ze sobą, jedna z
nich musi ustąpić. Siedemnaście wieków temu ustąpili poganie. W Europie do
głosu doszła cywilizacja łacińska.
Tysiąc lat później, w cywilizacji łacińskiej powstały luki, które umożliwiły
odrodzenie się pogaństwa. Przecież, najpierw, w XIV wieku, wytworzył się
bałagan w Stolicy Apostolskiej, a dopiero potem, w wieku XV, powstał protestantyzm, jako zjudaizowana forma chrześcijaństwa [1].
Później przyszła myśl, że można mieć religię bez Boga. Sięgnięto nawet po
buddyzm, który właśnie taka religią jest. Na nowo poczęto zachwycać się
okultyzmem i magią, tworząc pseudo-religie natury ściśle intelektualnej.
Humanizm i neoplatonizm stały się faktem.
Rozum ludzki, nieodłączny atrybut chrześcijaństwa, w wiekach od XIV do
XVIII uległ wynaturzeniu zwanym racjonalizmem. Religie katolicką,
chrześcijaństwo w ogóle, zaczęto traktować jako podgatunek pierwotnej
mądrości "naturalnej". Racjonaliści poczęli głosić, że rozum ludzki jest wykładnią pojmowania i interpretacji zagadnień dotyczących świata nadprzyrodzonego.
W sukurs przyszli im alchemicy, usiłując przyspieszyć obiecane przez Chrystusa
Pana nadejście królestwa niebieskiego, przyspieszyć przywrócenie człowiekowi
utraconego raju poprzez manipulacje związkami chemicznymi.
W okresie Renesansu humanizm był wykładany zaledwie na kilku
uniwersytetach; za to w wieku XVIII stał się podstawą "racjonalizmu
klasycznego" w wydaniu Bacona, Descartesa, Spinozy, Kanta i pozostałych.
Rozrastający się w ten sposób humanizm doprowadził do rozwoju nauki opartej
na ateistycznych postulatach. W okresie Oświecenia stan względnej równowagi
pomiędzy chrześcijaństwem a neopogaństwem został zachwiany. Do
osiemnastego wieku było ściśle określone, i przyjęte, co jest herezją, niezależnie
od miejsca w hierarchii państwa i narodu. Kościół katolicki był w stanie podjąć
zaradcze środki, jak publiczna ekskomunika, czy też poprzez odpowiednie
działanie w twórczości artystycznej. Kontrakcja Kościoła Św., na odradzanie się
pogaństwa, wyraźnie uwidoczniła się w literaturze, malarstwie i muzyce.
Jednak, w końcu duchowe zasoby Kościoła rzymskiego się wyczerpały. W
wieku XVIII wszystko nagle zmieniło się. Duży wpływ na zmianę sytuacji
wywarli zajadle antykatoliccy intelektualiści, jak Voltaire, czy Lessing, wsparci
"postępowym" klerem, który otwarcie odstąpił od wyznawania doktrynalnej i
moralnej nadrzędności Kościoła świętego w życiu człowieka.
Kapłan katolicki, jako myśliciel chrześcijański, powinien opierać swoje wywody
na motywach ściśle doktrynalnych i teologicznych. Jednak, trudno jest mu
dyskutować z kimś, kto nie przyjmuje argumentów opartych na wierze, a nawet
na wydarzeniach historycznych. Starając się lepiej zrozumieć wrogów
katolicyzmu, kapłani zbliżyli się do nich, by z czasem pozwolić na podjęcie
dyskusji (dialogu), na warunkach narzuconych przez przeciwnika. Niestety,
krok po kroku, szukając argumentów nie do odparcia, pogrążyli się w racjonalizmie. Istotnie, argumenty się znalazły, ale nie mają one już nic wspólnego z
religią katolicką. Gdy racjonalizm zawładnął światem intelektualnym, nawet w
sferach moralności i metafizyki odnaleziono antykatolickiego sojusznika.
Poparto więc agnostycyzm Kanta i poczęto domagać się przeprowadzenia
rewizji pojęć biblijnych i Ewangelii świętej.
Agnostycyzm wyszedł z założenia, że rozum ludzki jest zamknięty w kręgu
zjawisk widocznych. A więc Pan Bóg nie może być bezpośrednim przedmiotem
wiedzy, nie może też być uważany za podmiot historyczny. Dalej, po
odrzuceniu objawienia Bożego, do głosu doszedł immanentyzm życiowy, który
wytłumaczenie religii znajduje w człowieku. Zwolennicy Kanta poczęli głosić,
że religia jest pewną formą życiową, wywodzącą się z potrzeby ukrytej w
podświadomości człowieka, którą mogą wyzwolić odpowiednie warunki.
Najczęściej twierdzą, że istnienie Boga jest wytworem zbiorowego strachu w
określonych etapach historii. W konsekwencji, wiara dla nich jest uczuciem, a
nie poznaniem. Każdy człowiek, ich zdaniem, musi przemyśleć swoją wiarę. Z
owych przemyśleń powstają dogmaty, które powinny się zmieniać,
dostosowując się do wymogów czasu. Zatem, poczęli głosić, że dogmaty, jako
zmienne i chwiejne, nie mają większego znaczenia w religii.
Zrodziła się w ten sposób herezja zwana modernizmem, którą Ks. Paul A.
Wickens określa jako:
"(1) herezja, która utrzymuje, iż religia katolicka, jej zasady wiary i zasady
moralne, musi być przystosowana do współczesnego świata;
(2) wszystkie doktryny objawione są pod znakiem zapytania (sceptycyzm),
wielu z nich się zaprzecza. Modernizm doprowadza do utraty łaski Bożej,
napawa jeszcze większym sceptycyzmem i prowadzi do dalszej jej utraty" [2].
Pod sloganem otwartości intelektualnej, modernizm przemycił do katolickiej
moralności coś w rodzaju pornoteologii, która godzi się z wolna miłością, z
próbnymi małżeństwami, z małżeństwami homoseksualnymi, z prawem do
aborcji, do zażywania narkotyków, godzi się z pomysłem zrównania płci, co
przejawia się w agitacji do wyświęcania kobiet na kapłanki, a wszystko jest
przypieczętowane powszechnym rozgrzeszeniem. Idea "nowego
chrześcijaństwa" modernistów opiera się na pięciu podstawowych
założeniach [3] :
1. Antropocentryzm. Religia ma skupiać się głównie na człowieku, a nie na
Panu Bogu. Bóg jest miłowany i czczony w człowieku. Zatem, religia
antropocentryczna wytwarza wypaczoną miłość do człowieka jako
obiektu
miłości Pana Boga, którego stawia na drugim planie, a w
konsekwencji neguje.
2. Immanentność świata. Królestwo Boże jest tutaj na ziemi, a nie po
ponownym przyjściu Chrystusa. Zbawienie oznacza wyzwolenie od grzechów
społecznych i od wyzysku ekonomicznego. Tym samym, religia przeobraża
się w ideologię polityczną.
3. Nowa forma ewangelizacji. Ewangelia święta ma służyć biednym i posiada
charakter ekonomiczny, a nie duchowy.
4 . Nowa struktura Kościoła. Kościół ma być częścią świata i służyć światu.
Zatem, musi rozwiązać wszystkie istniejące dotychczas instytucje kościelne.
Każdy członek Kościoła może spełniać funkcję kapłana. Zatem, nagle
"zapomina się", że Kościół św. jest dziełem Chrystusa Pana i Ducha
Świętego, a nie "świata".
5. Nowa forma adoracji Chrystusa. Jezus Chrystus jest dla modernistów
wyzwolicielem ubogich. Jest Człowiekiem służącym bliźnim. Jest Wielkim
Buntownikiem. Stworzenie tak fikcyjnej sylwetki Chrystusa Pana ma na
celu dać wsparcie dla propagandy marksizmu i rewolucji.
Papież, św. Pius X, podzielił przyczyny modernizmu na: a) natury moralnej
(wścibstwo i pycha, prowadzące do zuchwałości); b) natury intelektualnej
(ignorancja w dziedzinie scholastyki, prowadząca do kojarzenia fałszywej
filozofii z wiarą) [4] . Jednak, nie mogłoby dojść do modernizmu bez
uprzedniego powstania liberalizmu filozoficznego [5].
LIBERALIZM.
Liberalizm filozoficzny wyszedł ze sceptycznego założenia, iż zarówno
prawda oraz fałsz są pojęciami względnymi, są czymś, co zrodziło się
w umyśle człowieka. Wprowadzono nowe słowo "intelektualista" - co
oznacza człowieka zredukowanego wyłącznie do ludzkiego intelektu,
który prawdę zastąpił "opinią" na temat przedmiotu. Błędnie poczęto
gloryfikować rozum ludzki, który rzekomo ma być najwyższym sędzią w
ocenie prawdy i postępowania człowieka. Doszło do tego, że chcąc być
bohaterem w oczach świata, trzeba wejść w konflikt z Bożymi
przykazaniami.
Poza nami istnieje porządek rzeczy, którego skutki możemy dostrzec.
Ten porządek rzeczy, ustanowiony przez Stwórcę, nie może być zakłócony
bezkarnie. Brak uznania dla istniejącej rzeczywistości sprowadza
zakłamanie, grzech, zło. Badając rzeczywistość dociekamy prawdy, gdyż
prawda jest zawsze w zgodzie z istniejącym stanem rzeczy. Przywiązanie
do prawdy jest jedyną siłą, która chroni człowieka przed upadkiem, gdyż
moralność jest korzystaniem z prawdy. Zatem, prawo moralne powinno być
nakazem trzymania się rzeczywistości ustanowionej przez Pana Boga. Tu
nie może być miejsca dla etyki sytuacyjnej. Kaprys, własne widzi mi się,
nie może być sędzią otaczającego nas świata. Opinia potrzebuje autorytetu,
a bez niego jest niczym. Prawda uzyskuje autorytet z uznania
rzeczywistości stworzonej przez Boga. "Intelektualista", czy "partia", nie
może być wyrocznią dla prawdy; może jedynie proponować metodę
służenia narodowi. Nic poza tym.
Liberalizm dlatego jest zgubny, gdyż odciąga nas od prawdy.
Jednym z pierwszych zwolenników liberalizmu był Marcin Luter, który, w
imię dowolnej interpretacji Pisma Św., zerwał z Kościołem rzymskim. Niemniej jednak, dopiero po wybuchu rewolucji francuskiej z 1789 roku stało się
widoczne wyraźnie, że główną bitwę z Kościołem katolickim, z religią
rzymskokatolicką, rozegra liberalizm. Deklaracja Praw Człowieka, z czasów
tejże rewolucji, była podsumowaniem doktryny liberalizmu 1 wprowadzeniem
jej w życie. Można ją określić jako rozbudowaną formę "złotej reguły" Hillela
[6] . Deklaracja ta została potępiona przez Papieża Piusa VI.
Zmasowany atak na Sakramenty święte Kościoła katolickiego, podsycany przez
Synagogę [7] , rozpoczął się w okresie Reformacji. Sakramenty święte
nieskończenie przynoszą wiernym Chrystusa Pana. Chcąc pozbawić katolików
wiary w boski charakter Jezusa Chrystusa, musiano więc rozpocząć od prób
zabrania im sakramentów, od zabrania łącznika z boskim Odkupicielem. Te
obrażające Pana Boga zakusy zostały potępione na Soborze trydenckim (154563).
Jest na ogół wiadomo, że ciałem wykonawczym Synagogi są tajne
sprzysiężenia, zwane masonerią. Ich dziełem była rewolucja francuska z 1789
roku, a także wspomniana już Deklaracja Praw Człowieka, wprowadzająca do
polityki liberalne zasady. Rozpoczęto od "burzenia tronów i ołtarzy", poprzez
zawołanie anarchistów: "Ni Boga, ni Pana " , a skończono na dyktaturze, gdzie
tyran oświadczał: "Republika , to ja!".
Kiedy każdy ma prawo mówić i robić co mu się rzewnie podoba, mamy do
czynienia z anarchią. Żaden naród nie może rozwijać się przebywając w stanie
anarchii. Życie narodu nie może spocząć na opinii przypadkowej zbiorowości,
kolektywu. Gdy wszyscy chcą rządzić, nikt nie rządzi. Pewien ład i porządek
jest konieczny. Czy komuś to się podoba, czy też nie, w świecie istnieje Boży
porządek. Zatem, anarchia doprasza się o przywrócenie porządku. Stąd, chaos
toruje drogę dyktaturze. Nic więc dziwnego, że wszystkie porewolucyjne rządy,
które były dziełem sprzysiężenia, pod pretekstem obrony "wolności" człowieka
przed jakimikolwiek ograniczeniami moralnymi, przed dogmatami religii
katolickiej, przed autorytetem Ewangelii Św., tworzyły autorytatywny i
monopolistyczny etatyzm.
Każde wprowadzenie liberalizmu w życie musi zakończyć się tyrańską opresją,
skoro tam adorację Boga przeobraża się w adorację człowieka. Deifikacja
człowieka jest nieuniknioną konsekwencją filozofii liberalizmu. Kiedy istnienie
Boga uzna się za mit, najwyższą istotą staje się człowiek a to umieszcza go w
ateistycznym komunizmie.
Dla masonów Jezus Chrystus nie jest Synem Bożym. Nie uznają też piekła, ani
nieba, nie istnieje dla nich Trójca Święta, a jedynie panteistyczny Wielki
Architekt Wszechświata, będący częścią tegoż wszechświata.
Masoni są zdania, iż człowiek jest istotą najwyższą za swego życia na ziemi [8].
Nic więc dziwnego, że zbudowana na takich podstawach epoka Oświecenia
wypowiedziała Kościołowi katolickiemu wojnę na śmierć i życie.
Został zaatakowany jeden z fundamentalnych dogmatów Kościoła Św., a
mianowicie, dogmat o boskim Wcieleniu? dogmat, który jest oparty na faktach
historycznych i jest podbudowany rozumowaniem, tak teologicznym, jak i
filozoficznym, przez Doktorów Kościoła Św, i liczne Sobory. Zaatakowano
dogmat, który nas, katolików, zdecydowanie rozdziela od pogan, u których
bogowie, przybierający ludzką postać, są wytworem ludzkiej fantazji. Dla
dogodzenia liberalistycznemu widzi mi się, poczęto ignorować fakty
historyczne, a mianowicie, fakt Męki i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, czy
fakt Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
Chcąc osłabić ich znaczenie, poczęto próbować nadać im charakter jedynie
symboliki, która rzekomo ma pogłębiać naszą wiarę. W rezultacie, wytworzyła
się dowolność w tłumaczeniu Ewangelii św., dowolność w katechicznym
nauczaniu i w respektowaniu liturgii. Zawodowi "intelektualiści" poczęli robić
wysiłki w kierunku rozbicia jedności Trójcy świętej, gdyż nie są w stanie tego
pojąć wyłącznie na drodze intelektualnej. W wyniku zawężonego umysłowo
racjonalizmu, znaleźli się nawet tacy, którzy zaprzeczyli, że Chrystus w ogóle
istniał. W rezultacie, powstała niezliczona ilość sekt chrześcijańskich, czczących
bądź to wyłącznie Boga Ojca, jak świadkowie Jehowy i cały ruch synkretyczny,
ze Światową Radą Kościołów na czele, bądź tylko Ducha Świętego, jak
zielonoświątkowcy, bądź wyłącznie "Jezusa", co ma miejsce u sekt
murzyńskich, które w rozgorączkowaniu, podszytym okultyzmem, zapominają o
Osobach pozostałych. Chrześcijaństwo, pozbawione opieki Doktorów Kościoła
Św., prowadzi albo do przesadnego racjonalizmu, bądź też do zabobonnej
dewocji.
Rozum ludzki nie może być powyżej prawdy objawionej. Jest poniżej. Proszę
zauważyć, do czego doprowadzili protestanci, odchodząc od Kościoła Św., a
polegając wyłącznie na Biblii, na własnym rozumowaniu i doświadczeniu.
Sekty poczęły mnożyć się jak szarańcza. W Światowej Radzie Kościołów jest
ich ponad dwieście pięćdziesiąt! Każda z nich posiada własny punkt widzenia
na "prawdę". Ile to może mieć wspólnego z prawdą? - Niewiele.
Religia nie jest tworem opartym wyłącznie na rozumie, na spekulatywnej
filozofii, która jest zobowiązana by wytłumaczyć przed ludzkim rozumem każdą
doktrynę. Religia, jako ogniwo łączące człowieka ze świętością, posiada
dogmaty, obrzędy i symbole, jest zabarwiona elementami estetyki i tradycji.
Zadaniem religii jest przygotować duszę człowieka na przyjęcie Boga, udzielić
człowiekowi pomocy w poznawaniu Boga i w odkrywaniu Jego obecności w
świecie oraz w historii. Jak, w takim układzie, ktoś, bez gruntownego przygotowania w kierunku poznania Boga, może decydować, co jest dla niego dobre
i jaką drogą będzie podążać przez życie; czy też, w jaki sposób będzie
interpretować Ewangelię Św.?
Od tego są przecież Doktorzy Kościoła św., teolodzy i postacie świętych.
Misterium nauki Kościoła św. nie da się ująć w formułki racjonalizmu. Gdy tak
się dzieje, przestajemy różnić się od pogan. To, co jest "racjonalne", nie zawsze
musi być lepsze, czy wartościowsze. Nawet słowo "racjonalny" jest dyskusyjne.
Znane nam fakty i wyniki badań naukowych należą do zbioru "cesarskiego".
Oddajmy je więc "cesarzowi"; a rzeczy święte pozostawmy dla Pana Boga.
Wówczas będziemy mieli zbiory uporządkowane.
Odrodzony poganizm w okresie Renesansu, ośmielony niezmordowaną
działalnością antykatolicką Synagogi i tajnych sprzysiężeń, począł robić
starania, by raz na zawsze pozbyć się cywilizacji łacińskiej, ostoi katolicyzmu.
W epoce Średniowiecza poganie walczyli ze scholastycyzmem, a w okresie
Renesansu uratowali przed unicestwieniem sekularystyczny światopogląd.
Dzięki temu, epoka Oświecenia zatrzęsła Kościołem katolickim, wprowadzając
do niego modernizm i sekularyzację.
Każda nowa ideologia zakłada, że dominujący dotychczas światopogląd jest już
bliski zagłady. Heretycy z okresu Reformacji byli przekonani, że Kościół
katolicki był już na dnie rozkładu moralnego. Sekty protestanckie poczęły
głosić, że żyjący w ich czasach Papież jest Antychrystem. Mijały pokolenia,
Papieże się zmieniali, a "nowa era" nie nadchodziła. Pomimo tego, niektóre
sekty, jak świadkowie Jehowy, nadal widzą Antychrysta w każdym Papieżu.
Jest to ciężki przypadek ludzkiego zbłądzenia. - Jednak, powstałe wielkie zamieszanie w szeregach duchowieństwa katolickiego, jego powolne
zeświecczanie się, utrzymuje pogan w przeświadczeniu, że epoka
chrześcijaństwa dobiega końca.
Pogląd swój opierają na założeniu, iż bieg czasu i historii ma charakter
cykliczny, czyli na fałszu udowodnionym naukowo i historycznie; gdyż upadłe
cywilizacje, na które neopoganie się powołują, jako na dowód potwierdzający
cykliczność cywilizacyjną, były jedynie najrozmaitszymi dewiacjami
cywilizacyjnymi i nie mogą dać podstaw do stawiania takich hipotez.
Cały świat należy do Pana Boga, pomimo, iż jest tymczasowy. Wszystko co
ziemskie jest tymczasowe. Ma swój początek i koniec. Nawet żydzi, mimo, iż
byli ludem wybranym, w wyniku pogrążenia się w świecie zmysłów, utracili
swoje wyróżnienie. Zatem, pojęcie cykliczności czasowej jest wytworem
pradawnego egzystencjalizmu, który nadaje rzeczom i zdarzeniom takie
znaczenie, jakie odpowiada obranemu sposobowi życia. Tam rzeczywistość i
urojenia są wymienne.
Poganie wiedzą doskonale, że w królestwie Chrystusa Pana nie może być dla
nich miejsca. Lekcją poglądową dostali już od proroków; począwszy od
Abrahama, poprzez Mojżesza, sięgając czasów Ptolemeusza II. To właśnie
prorocy przepowiedzieli Kościół Chrystusowy, Kościół katolicki. Stąd u pogan
tak dużo zajadłości pod adresem katolicyzmu.
Fakt, że Kościół katolicki nadal istnieje i wydaje się być obecny we wszystkich
zakątkach świata, wrogowie katolicyzmu tłumaczą tym, iż Watykan jest
wyjątkowo elastyczny, że "doktryna katolicka nie jest wykuta w kamieniu, ale
jest zmienna", jak to ostatnio złośliwie pisał, na łamach "The Toronto Star",
Tom Harpur, z okazji wizyty Jana Pawła II w USA. Co więcej, poczęto głosić,
że Kościół katolicki stara się zachować swoją dominującą pozycję poprzez
ideologie liberalizmu i socjalizmu (!); wykorzystując w tym celu najpierw
burżuazję, a obecnie proletariat. Wrogowie katolicyzmu twierdzą, że dla
przypodobania się nowopowstałym warstwom społecznym, a więc, burżuazji i
proletariatowi, Watykan poświęcił swoich odwiecznych sojuszników, to jest,
ustrój monarchiczny i arystokrację.
Dziwne, że tak często katolicyzm jest kojarzony z monarchią; pomimo, iż
właśnie monarchie, jak pruska i rosyjska, były najgłębiej wciągnięte w dzieło
prześladowania katolików. Można przecież podać jako przykład i republiki,
które były na wskroś katolickie: wenecka, genueńska, czy kantony szwajcarskie.
Nie w tym więc rzecz, jaki ustrój jest Watykanowi milszy. Głównie chodzi o to,
kogo w nim uznaje się za istotę najwyższą: Pana Boga, czy człowieka. Warto
jest o tym wspomnieć, gdyż niejeden czytelnik spotka się zapewne z mędrkami,
którzy będą przytaczać tego rodzaju argumenty w antykatolickiej dyspucie.
To prawda, że poprzez odmitologizowanie świata i odrzucenie teorii
cykliczności dziejowej, chrześcijaństwo zbliżyło się niebezpiecznie do
racjonalizmu, który jest tradycyjną pułapką dla myśli ludzkiej. Religie
pogańskie, oparte na założeniu cykliczności czasowej, nie posiadają filozofii
historycznej, gdyż historia nie jest im potrzebna. Prawdą jest również, że
chrześcijanie nie pojawili się od razu z opracowaną filozofią historyczną.
Została ona wypracowana przez Doktorów Kościoła katolickiego, za sprawą
Ducha Świętego. Prawdą jest też, że bez podstaw filozofii historycznej
katolicyzmu Hegel i Marks nie byliby w stanie wypracować
antychrześcijańskiej filozofii walki klasowej i racjonalistycznego dialektyzmu
naukowego.
Jednak, to nie Kościół katolicki wymyślił socjalizm i liberalizm. Są to złośliwe,
sekularystyczne odpryski chrześcijaństwa, które niszczą wiarę w Boga. Ruch
socjalistyczny, czy komunistyczny, był zainicjowaną przez Synagogę próbą
oderwania od Kościoła św. ludzi biednych, opuszczonych, prześladowanych i
cierpiących. Jest to sekularystyczna próba osiągnięcia stanu świętości poprzez
przyłączenie się do walki klasy uciskanej [9]. W wyniku, zrodził się taki
potworek, jak chrześcijańscy marksiści, dla których Karol Marks jest postacią
czystą.
Winią jedynie Engelsa i Lenina, że do marksizmu dodali materializm naukowy i
ateizm. Rs. Arthur F. McGovern SI usiłuje dowieść, w książce pt. „Marxism :
An American Christian Perspective” 1980 rok, że marksizm ma poparcie w
Ewangelii św. Łukasza. Taki pogląd jest ewidentną herezją!
Socjalizm poznaliśmy już wszyscy. Większość z nas jego bezsens odczuła na
swoich barkach. Za to liberalizm, działający z ukrycia, często w sposób
zawoalowany, nie jest ogółowi dobrze znany. Warto więc zatrzymać się przy
liberalizmie nieco dłużej.
Liberalizm, z punktu widzenia doktrynalnego, jest herezja, gdyż głosi
antydogmatyczne zasady i wdraża je w życie. Jest świeckim poglądem, że
człowiek jest rzeczą świętą, co w brutalny sposób odzwierciedliło się w
indywidualizmie. Lansowany tam subiektywizm ma dać człowiekowi
"wyzwolenie". Prowadzi to do indywidualizmu; to znaczy do poglądu, że
prawda jest w człowieku, że człowiek ją tworzy. W konsekwencji,
liberalistyczna koncepcja "wolności" pozwala człowiekowi mówić i robić to, co
sprawia mu przyjemność. O ile człowiek może respektować wyłącznie siebie
samego, to nie jest to wolnością tych, którzy tworzą naród.
Bowiem, filozoficzny liberalizm pozwala tak postępować, w imię "wolności",
jak to się komuś tylko spodoba. Jest więc wówczas miejsce na homoseksualizm,
na prostytucję, na zabiegi przerywania ciąży, na opilstwo, narkomanię, rozwody
itp. Prawo do zmiany poglądów daje prawo do zmiany męża, czy żony, daje
prawo do zmiany ojczyzny, a nawet żołnierz przebywający w koszarach, w imię
"wolności", może nagle zacząć wypowiadać poglądy wrogie interesom
własnego narodu i wojska, w którym służy.
Zgodnie ze zliberalizowanym prawem, istnienie rodziny staje się sprawą bez
znaczenia, a bękart jest stawiany na równi z dziećmi z prawego łoża, owocem
miłości męża i żony. W imię zachowania absolutnej wolności dziecka, ojciec nie
ma prawa go skarcić, czy naprowadzić na właściwą drogę, zgodną z
wypróbowanym przez wieki kodem moralnym. Zliberalizowana pedagogika jest
nastawiona na danie dziecku pełnej możliwości wypowiedzenia własnych
zachcianek, a kształtowanie osobowości jest pozostawione jego motywacjom.
Szkolne pacholę nie poznaje rzeczywistości, nie nabywa prawdy, nie rozwija
cnót. Dziecko samo wybiera co jest dla niego dobre, a co nie. Czyli, jest to
celowe zbliżenie się do magii Orientu, gdzie cały świat rzeczywisty jest
traktowany jako iluzja.
Każdy zdrowy rozwój tkwi w tradycji, jest kontynuacją napoczętego dzieła.
Jedynie działalność wywrotowa, z chwilą zakończenia rewolucji, rozpoczyna
budowę nowej szlachty. To jest perwersja i nie ma nic wspólnego z rozwojem
łączącym przeszłość z przyszłością. Uczciwy respekt wobec prawdy, wobec
prawd ustanowionych przez Boga, automatycznie przekreśla "wolność" filozofii
liberalizmu.
Człowiek, jako dzieło Boże, jest przede wszystkim osobą. Jest niepowtarzalny,
posiada wolną wolę, jest inteligentny, niezastąpiony i nie dający się
scharakteryzować w sposób zupełny. Dzięki rozumowi i wolnej woli człowiek
jest w stanie kontaktować się z Bogiem i przyjmować prawdy objawione.
Wolność człowieka jest wyjątkową siłą pozwalającą mu wybierać rzeczy dobre i
prawdziwe.
Tylko w prawdzie i w moralności człowiek odnajduje swoją wolność. Tym
samym, wolność jest ograniczona duchowo i moralnie. Każda forma wolności
człowieka musi być celowa i odpowiedzialna.
Nieograniczona wolność człowieka jest iluzją pełną niedorzeczności. Człowiek
pragnąc iść przez życie bezpiecznie - gdyż ma do wyboru tylko dwie możliwości: życie, albo śmierć - musi trzymać się kodu etycznego, objawionego nam
przez Pana Boga. To są przepisy naszego "ruchu życiowego". Liberalizm,
tuszując wszystkie ludzkie błędy, ożywia je jeden po drugim, prowadzi do
herezji zakłamania. W konsekwencji, wprowadzona przez liberalizm wieloznaczność słowa "wolność" przynosi ogólne rozczarowanie.
Człowiek, posiadający naturalne pragnienie, aby być" niezależnym od innego
człowieka, gdy zbliży się do jego spełnienia, natychmiast zaczyna się rozglądać
za karierą społeczną, za bogactwem i zapomina o liberalistycznych ideach, że
wszystko jest równe i jednakowo ważne. Pragnie się wybić. Wówczas, chcąc
utrzymać liberalizm przy życiu, trzeba odwołać się do przemocy. A to oznacza,
że idea liberalizmu jest nie do spełnienia. Wszystkie herezje rozpoczynały się od
słownych dywagacji, a kończyły się konfliktem idei.
Doktryna liberalizmu, głosząca, że nie ma zupełnej prawdy w religii, podważa
podstawy wiary, zaprzeczając w zasadzie wszelkim dogmatom katolickim,
będąc sama w sobie dogmatem o całkowitej niezależności rozumu ludzkiego.
Szaty liberalizmu są urozmaicone. Ukazuje się światu w formie naturalizmu,
racjonalizmu, modernizmu, komunizmu i humanizmu. W miejsce poszanowania
dla autorytetów wprowadził racjonalizm. Według doktryny liberalizmu, to
rozum ludzki ma mierzyć i tworzyć prawdy życiowe, oczywiście większością
głosów w plebiscytach, czy na posiedzeniach parlamentu, bądź sejmu/ nie
zważając na Pana Boga i na Jego autorytet. Zatem, w konsekwencji, to Bóg i
Kościół św. mają dogadzać zachciankom człowieka, dopasowywać się do
"wymogów czasu". A to już jest nic innego jak bunt ludzkiego intelektu
przeciwko Bogu. Bunt przeciwko Panu Bogu jest najcięższym przewinieniem
człowieka. Atakuje nadprzyrodzony porządek rzeczy. Oddala człowieka od Pana
Boga najdalej jak to jest możliwe. Taki bunt kończy się nienawiścią do Pana
Boga, która jest domeną mocy piekielnych. Utwierdza to mnie w przekonaniu,
że wszelkie herezje spoczywają na dnie Piekła.
Liberalizm jest praktycznym działaniem Synagogi w systematycznej walce z
Kościołem katolickim. Wyrabia on w katolikach "mentalność masońską", a prof.
Feliks Koneczny określiłby, że judaizuje katolika [10]. Posługując się doktryną
liberalizmu, świat Lucyfera walczy z Kościołem Chrystusa Pana.
Prawo do wyznawania czego tylko dusza zapragnie, nadrzędna rola Państwa w
dziedzinie moralności, zeświecczenie szkolnictwa i pożycia rodzinnego,
sekularyzacja w każdym zakątku życia ludzkiego, odmawiająca prawa do
interwencji w postępowanie człowieka, jakie ono by nie było, a w sumie, zbiorowy ateizm, jest wynikiem wypaczonej wolności, wyłaniającej się z
racjonalizmu. Prowadzi to nieuniknienie do przeobrażenia opinii prywatnej w
opinię kolektywu. Obiecywane przez zwolenników liberalizmu "wyzwolenie"
nigdy nie nadejdzie, gdyż uwolnienie się od więzów rodzinnych, od poczucia
narodowego, od patriotyzmu, od autorytetów w hierarchii Państwa, czy Kościoła
Św., powoduje, że permanentna rewolucja, "wola ludu", wobec której człowiek
staje się bezradny, zamienia ludzi w niewolników.
Liberalizm umieszcza człowieka w dziczy. Jeżeli ktoś jest zapatrzony wyłącznie
W siebie, odnajduje tylko siebie. W zliberalizowanym narodzie rodzi się
znieczulica, wygasa zdolność do miłowania, serce wysycha.
Zliberalizowana ekonomia poza zyskiem nie uznaje żadnych innych kryteriów
produkcji. Zrodziła ona nieludzki kapitalizm XIX wieku. Tam nie mogło być
miejsca na katolickie aspekty moralne. Tworzono fakty dokonane, a prawo je
uświęcało. Wytworzyła się etyka sytuacyjna, a więc, etyka podwójna, potrójna
itd. W ten sposób dotarto do moralności cywilizacji żydowskiej. Tam prawo jest
tak zmienne jak zmienną jest opinia publiczna. Takim prawem można
usankcjonować największe łajdactwo pod słońcem.
Odrodzona Polska, po traktacie wersalskim, również odczuła skutki liberalizmu.
W przedwojennej Polsce uosobieniem liberalizmu była piłsudczyzna. Jak pisze
Jędrzej Giertych, w III części "Tysiąc lat historii polskiego narodu”, str. 102,
"trzynaście lat rządów obozu Piłsudskiego straszliwie Polskę zdemoralizowało,
a przede wszystkim zdemoralizowało i zdezorganizowało aparat państwowy"
[11].
Nie bez winy są tu członkowie ruchów narodowego i ludowego, stanowiący
przytłaczającą większość Polaków. Trudno jest oprzeć się wrażeniu, że zbyt
dużo czasu poświecono na ćwiczenie się w krasomówstwie i tęsknocie za
nawróceniem żydów. Ułatwiło to Piłsudskiemu postawić naród polski przed
faktem dokonanym. Drogą przewrotu majowego, przejął nieodwracalnie władze
w swoje ręce. Nie znalazł się nikt kto byłby w stanie temu zapobiec. Po
zamachu majowym, nikt już w Polsce nie zechciał słuchać krasomówców.
Rozgoryczenie, z powodu spotkanego zawodu, trwa do dziś. Wywodząca się z
liberalizmu piłsudczyzna ma również swoich zwolenników w Polsce
współczesnej. Przychodzi to tym łatwiej, że ruch ten jest podsycany przez te
same obce agentury, które obłowiły się na piłsudczyźnie przed wojną, a
szczególnie w czasie i po drugiej wojnie światowej. Poza tym, rozwojowi
liberalizmu, jako ruchowi antykatolickiemu i antynarodowemu, sprzyja
odradzający się neopoganizm.
Istotnie, liberalizm, jako herezja, nie tylko prowadzi człowieka do grzechu, ale
niszczy odporność moralną, zagłusza sumienie. Kwitnie wówczas moda na
samousprawiedliwianie się: że inni też kradną, piją, dopuszczają się nierządu,
rozwodzą się, czy poddają się zabiegom spędzającym płód. U bogobojnych
ludzi, od czasów stworzenia Ewy, ciąża kobiety była zawsze kojarzona z Bożym
błogosławieństwem. Jednak, grzeszny człowiek, dążący do nieograniczonego
hedonizmu, wprowadził bluźniercze pojęcie "niechcianej ciąży" oraz jej konsekwencji: "niechcianego dziecka". Dziecko coraz częściej jest widziane jako
produkt uboczny aktywności seksualnej, mającej dawać przede wszystkim
orgazmiczną rozkosz. Współczesny ruch wyzwolenia kobiet dąży do
wyzwolenia się spod "tyranii ciąży" i konieczności "hodowania dzieci". Lansowana przez niego aborcja, jako radykalny środek na rozwiązanie obu
"problemów", jest świętokradczym sięganiem po władzę nad życiem i śmiercią,
która należy wyłącznie do Boga. Pan Bóg, mimo nieograniczonej dobroci
swojej, nie może tego bluźnierstwa przepuścić płazem. Tak prowadzący się
człowiek jest skazany na zatracenie doczesne i wieczne. Historia ludzkości
potwierdziła to Wielokrotnie.
Liberalistyczna próba szanowania wszystkiego, w imię "wolności", w istocie nie
szanuje niczego. Tłumi opinię człowieka osobowego, opinię organiczną, na
rzecz opinii zbiorowej, a więc mechanicznej, martwej. Przejawia się to w
zliberalizowanych środkach masowego przekazu. Bezosobowa forma
propagandy wyrabia złudne przeświadczenie, iż "nowy pomysł" ma za sobą
wielu naukowców, teologów, że istnieje rozsądny powód, by odrzucić rzeczy
stare, tradycję. Celowo wprowadzono zwyczaj na używanie bezosobowego
"się", zamiast osobowego "ja", a także bezosobowej formy, np.: dokonano,
skradziono, zdefraudowano, zmarnotrawiono, oszukano, zepsuto, przepito itd. Studentom, piszącym prace dyplomowe, czy też rozprawy naukowe,
profesorowie wyższych uczelni zalecają tego rodzaju formę wypowiadania
myśli, jako "bardziej bezpieczną". - Ludzi mających ten sam pogląd można
policzyć, a nie zważyć lub pomierzyć. Zatem, w świecie liberalizmu nigdy nie
jest wiadomo co owe "się" jest warte ilościowo i jakościowo. Żeruje na tym
kampania na rzecz aborcji, czy wolnomyślicielstwa w ogóle. Jest to wyrabianie
kolektywnego sposobu myślenia. Stąd, w konsekwencji, są "błędy i
wypaczenia", ale nie ma winowajców.
Przy tym, jaka tu wygoda dla członków sprzysiężenia? Nie ma nazw i nazwisk,
jest tylko nieuchwytny, bo bezosobowy, winowajca, a więc niekaralny. Zatem,
przyzwyczaja się ludzi do obecności przewinienie niekaralnego, czyli jest
wyrabiane przeświadczenie, że może istnieć grzech bez kary.
W konsekwencji, liberalizm rozmiękcza charaktery, pozbawia osobowości.
Zostaje również wypaczona pozycja zawodowa i rodzinna. I tak, ojciec
przestaje być głową rodziny, a staje się czymś w rodzaju oberżysty; duchowni,
zamiast służyć Panu Bogu, wola służyć Państwu lub permanentnej rewolucji;
posłowie i ministrowie stają się funkcjonariuszami itp.
Zanika poczucie godności osobistej i gotowości do podjęcia decyzji, ryzyka, czy
poświęcenia się dla innych. Dochodzi do tego, że nikt nie jest w stanie aby móc
zrobić cokolwiek i jakkolwiek. Dochodzi do społecznej impotencji, gdyż tam,
gdzie nie ma trwałych zasad, znikają ludzie. - Skąd my to znamy?
Od końca XIX wieku niewiara w istnienie Boga stała się przyjmowalną
alternatywą światopoglądu. Zawsze cywilizacja łacińska miała pogan,
wyznawców Szatana, niedowiarków, agnostyków, czy ateistów; ale przez
pierwsze półtora tysiąca lat chrześcijaństwa stanowili oni nieliczną grupę i byli
omijani. Z chwilą nastania liberalizmu, zaczęli tworzyć widoczną, a zarazem
zaakceptowaną, składową europejskiej kultury. Wytworzyło się dziwactwo,
które można nazwać religią bez Boga. Rozwijająca się gwałtownie
sekularystyczna nauka poczęła mienić się uzdrowicielem ludzkości, obiecała
stworzyć "Królestwo Człowiecze"; obiecała otworzyć wszechświat dla
człowieka. Życie rodzinne, społeczne i polityczne nabrało czysto świeckiego
charakteru. Ta nowoczesna forma niedowiarstwa otrzymała nazwę modernizmu.
Według modernistów, wiara jest pozostawiona na pastwę laski intuicji istoty
myślącej i nie jest wynikiem Bożego objawienia. Czyli, nie jest prawdą
obiektywną, jak to naucza Kościół Św. Aby móc chronić liberalistyczną
"wolność", wolnomyślicielstwo, wprowadzono system natury politycznej,
zwany tolerancjonizmem. Doktryna jego głosi, że każdy ma prawo uznawać
własną hierarchię wartości. Oznacza to, że nie ma stałych podstaw wiary w
Boga, że Kościół św. może anulować "przestarzałe" dogmaty, nie dostosowane
do "wymogów czasu” .
Dla modernistów dogmaty Kościoła św. są pozbawione prawdy absolutnej i
obowiązują jedynie wówczas, kiedy je ogłoszono. Dla katolika, natomiast,
prawda objawiona jest jedna i niezmienna. Istotnie, czasami dogmat nie jest
doskonały, gdyż został opracowany przez człowieka, istotę niedoskonałą, ale
jest bezwzględnie potrzebny, ponieważ został objawiony za sprawą Ducha
Świętego. Rozwój doktrynalny umacnia pozycję Kościoła katolickiego, pogłębia
jego świętość, a nie jest przekreśleniem przeszłości, co niektórym może się wydawać .
Liberalizm prowadzi do radykalnej formy niemoralności. Moralność wymaga
standardów i przewodnika, wymaga hierarchii wartości, wymaga pewnego
porządku w kodzie moralnym, a to liberalizm przekreśla. Zatem, liberalizm
uwalnia człowieka od poczucia grzechu, dając człowiekowi ułudne
przeświadczenie, iż jakoś to będzie, że może jakoś uda się uchronić przed
konsekwencjami Sądu Ostatecznego. Doktryna tolerancjonizmu wprowadziła
modę na "tolerancję", co daje wolność do wszystkiego. Ich "tolerancja" ma na
celu usunięcie wszelkich norm moralnych, a więc, zbanalizowanie faktu
istnienia grzechu, uczynienie z Szatana "równego kumpla", z którym można
przyjemnie współżyć. W imię "tolerancji" wszyscy chcą być "liberalni", z
"postępowymi" katolikami włącznie. Znaleźli się już tacy, którzy twierdzą, że
pojęcie grzechu wymyślił św. Augustyn.
Czyżby tak słabo znali Księgę Rodzaju? Ten niezmordowany upór, by w jakiś
sposób oczyścić Szatana od epitetu "ojca grzechu", jest zdumiewający.
Osłabiając znaczenie grzechu, moderniści kładą coraz to większy nacisk na
miłość Bożą, a wyciszają zagadnienie bojaźni Bożej. Nic dziwnego, że prowadzi
to do herezji, skoro mamy do czynienia z odstępstwem od Składu
Apostolskiego. "Boga się bój i przykazań Jego przestrzegaj, bo cały w tym
człowiek! Bóg bowiem każda sprawę weźmie pod sąd, wszystko, choć ukryte:
czy dobre było, czy złe" (Koh 12, 13-14).
Jak pisał swego czasu Ks. Kardynał J.H. Newman [12] , bez bojaźni Bożej
słowo miłość jest czczym frazesem. Bez bojaźni Bożej religia staje się herezją,
stwarza wizję Boga rozdającego wszystkim darmową mannę. Jest to próba
wyciszania zapowiedzi nadejścia Sądu Ostatecznego, a to jest już ewidentnym
nawrotem do pogaństwa.
Tracąc dążność do wprowadzania w życie codzienne zasad naszej wiary,
tracimy katolicką koncepcje grzechu pierworodnego, która jest w harmonii z
koncepcją stworzenia świata przez Boga. Jest też doskonałym wytłumaczeniem
grzesznej natury ludzkiej i potwierdzeniem nieskończonej dobroci Bożej.
Katolicka doktryna grzechu pierworodnego tak silnie przekonywuje, iż przez
wieki przyjmowano ją bez zastrzeżeń, w pełnym przekonaniu, że inaczej być nie
mogło. Niestety, modernizując się na dobre w życiu codziennym, coraz mniej
pozostawiamy miejsca w naszej świadomości na rzeczy tak doniosłe, jak
wieczne zbawienie i obraza Pana Boga.
Dzisiaj niewielu katolików ma pełne przekonanie do doktryny grzechu
pierworodnego, szczególnie wśród księży "postępowych". Trzymając się
liberalistycznej bezosobowości, najpierw grzech zastąpiło słowo "wina", czemu
nieco później nadano charakter więcej "naukowy" (słabszy od "naukowego"),
mówiąc już tylko o "poczuciu winy", czyli dając grzechowi wymiar
bezosobowy. Jak już wspomniałem, konsekwencją bezosobowości jest zbiorowa
odpowiedzialność, a więc żadna. Obecnie, to już mamy nawet zbiorowe
rozgrzeszenie, a więc, też żadne. Przyjmując Komunię św. po takim
"rozgrzeszeniu", dopuszczamy się świętokradztwa, czyli ciężkiej obrazy Pana
Boga.
Odrzucając naukę Kościoła Św., liberalizm głosi, że wszystkie religie są
równoważne. Dochodzimy więc do indyferentyzmu religijnego. W
zliberalizowanym świecie Papież nie jest już najwyższym kapłanem. Tak
wyśmiewany, przez modernistów, dogmat o nieomylności Papieża w istocie
rzeczy pozwala godzić rozbieżne opinie, pozwala zbliżyć się do prawdy, a co
najważniejsze, przeciwdziała rozbiciu na sekty religijne, co jest na porządku
dziennym u protestantów. Tam, każdy może założyć swój "kościół". Otwarcie
wrót dla wewnętrznego doświadczenia osobistego przyczynia się do gwałtownego wzrostu ilości sekt "charyzmatycznych", których przywódcy twierdzą,
iż posiadają stały kontakt z Niebem. Jedną z najnowszych jest odrost
iluminatów, Bractwo Białe [13] (White Brotherhood), na czele z prorokiem
Mark L, Prophet i jego pomocnicą, też prorokiem, Elizabeth C. Prophet, która
twierdzi, że ma codzienne kontakty z aniołami. I znajdują się ludzie, co w to
wierzą. Nawet w katolickiej Portugalii, jak oznajmiła z dumą p. Elizabeth.
Czy w Polsce już także?
Religia ma zbliżać ludzi do Boga. Powinna też ludzi jednoczyć., W świecie
protestanckim jest na odwrót. Protestantyzm ludzi dzieli i oddala od Boga, gdyż
koncentruje się na człowieku i jego zachciankach. Przy braku niezależnego
autorytetu, bez przewodnictwa dogmatów i liturgii, które są podstawą
prawdziwej wiary w Boga, wszelkie spory dotyczące Ewangelii św. pozostają u
nich nieroztrzygnięte. Naukę Apostołów poczęto naginać do własnych,
ziemskich celów; co rozwija hipokryzję. Powstał już dziwoląg w postaci religii
środków masowego przekazu, czyli upolitycznionej herezji. Wszystko to ma
miejsce pod płaszczykiem liberalizmu, czy też "konstytucyjnej wolności
sumienia".
Protestantyzm, w sposób naturalny, sprzyja tolerancji błędu. Odrzucając
autorytet Kościoła Św., nie posiada ani kryteriów, ani definicji wiary. Tam
każdy, w oparciu o własny osąd, może dowolnie interpretować objawienie Boże.
Protestantyzm, odrzucając dogmaty, liturgię, Sakramenty Św., z Kapłaństwem
na czele, doprowadził do desakralizacji religii, nadał jej charakter ściśle
racjonalny. W takiej sytuacji, protestanci muszą dojść do wniosku, że każda
religia jest sobie równa. Jako argument, zwolennicy liberalizmu podają, że
każda religia zawiera prawdę cząstkową, np. że istnieje "siła wyższa". Nawet
masoni wierzą w "Wielkiego Architekta". Tak niewielu zastanawia się nad tym,
że Pan Bóg objawił nam jedną religię, a nie wiele i to ze sobą sprzecznych. Jest
to równia pochyła, po której człowiek powoli stacza się do stanu religijnej
anarchii, w którym wiara w Boga zanika, następuje poganienie.
Oczywiście, każdemu rozwojowi herezji akompaniuje krytyka Kościoła
katolickiego, krytyka wyznania rzymskokatolickiego. Jesteśmy więc atakowani
przez protestantów za tak bogatą liturgię i obrzędy. Jako argument podają, że
tego nie ma w Biblii. Gdyby obrzędy i liturgia nie miały znaczenia, czy były
czymś zbożnym, to Jezus Chrystus nie przyszedłby do św. Jana Chrzciciela, aby
się ochrzcić. Jezus Chrystus, jako Syn Boży, nie miał konieczności by się
chrzcić, a jednak to uczynił, aby tym samym podkreślić doniosłość obrzędów i
liturgii w życiu religijnym. Nasz Odkupiciel przestrzegał również wszystkie
obrzędy żydowskie, zgodnie z wymogami Prawa. Podobnie postąpili
Apostołowie. Dopiero zesłanie Ducha Świętego utwierdziło ich w przekonaniu,
że śmierć Chrystusa na Krzyżu przekreśliła wymóg podporządkowania się
obrzędom żydowskim, jako rzeczy koniecznej by móc uzyskać zbawienie.
Ponadto, Pismo św. dotyczy spraw wiary w Jezusa Chrystusa i Jego Odkupienie,
a nie jest sztywnym dyktandem w jaki sposób należy to robić. Od tego są
Doktorzy Kościoła św., od tego są teolodzy natchnięci przez Ducha Swiętego,
od tego są postacie świętych.
Kościół św. jest uzupełnieniem Pisma św., jest organizatorem życia religijnego.
Stąd, obok Sakramentów św. ustanowionych przez Chrystusa Pana, jak Chrztu,
Najświętszego Sakramentu i Kapłaństwa, Kościół św. wprowadził dodatkowe.
Uroczyste wyświęcanie kapłanów, grzebanie zmarłych, bierzmowanie, czy ślub,
a przede wszystkim Msza św. w języku łacińskim, budząca zachwyt przez
stulecia, nawet u ludzi z innych wyznań, mają na celu służyć chwale Bożej i
pogłębiając wiarę w Boga.
Dostojnego gościa przyjmujemy w domu doprowadzonym do wysokiego
połysku, z przepychem na jaki nas tylko stać, a co dopiero mówić o przyjęciu
Pana Boga. Ponadto, jak można naprawdę czcić Syna Bożego, Jezusa Chrystusa,
jednocześnie ignorując Jego Matkę? Przecież to robią protestanci! Jeżeli kultem
Najświętszej Maryi Panny Kościół katolicki dopuszcza się idolatrii, jak twierdzą
protestanci, to wówczas arianizm byłby prawdziwą religią.
Nic więc dziwnego, że Ks. Kardynał Newman doszedł do przekonania , iż
protestanci popadli w pełny arianizm, anglikanie w półarianizm, a jedynie
Kościół rzymski, walcząc z liberalizmem, pozostał tym, czym był od początku.
Nie zapominajmy jednak, że Ks. Kardynał John Henry Newman (1801-90)
głosił słowo Boże w XIX wieku, w czasach, kiedy Kościołowi katolickiemu
zazdroszczono Papieży i podziwiano ich za heroizm, za ich zdecydowanie w
obronie Tradycji i zasad Wiary św.
Skoro jest już mowa o protestantyzmie, to warto jeszcze poruszyć sprawę
modlitwy, gdyż wiąże się ona bezpośrednio z zagadnieniem liturgii w Kościele
katolickim. Protestanci, i nie tylko oni, w swojej ignorancji odrzucają wszelkie
standardowe formy modlitwy. Pragną być bardziej oryginalni i silą się na
własne, które chętnie wypowiadają przed audytorium. Taka modlitwa,
zazwyczaj rozwlekła, często wprowadza jej autora w stan głębokiej podniety,
który u protestantów kończy się histerycznym płaczem, wrzaskami, niekontrolowaną gestykulacją, a nawet wyciem i tarzaniem się. Ta szczególna forma
hipokryzji, tracąca faryzejstwem, którą zdecydowanie potępił Jezus Chrystus,
zamykając przed nią bramy Nieba, nie ma nic wspólnego z nawiedzeniem przez
Ducha Świętego, jak to uzasadniają zielonoświątkowcy. W tym już palce macza
Szatan.
Taka forma modlitwy Pana Bogn obraża. Dom Boży nie jest jeszcze jednym
miejscem do wzajemnej adoracji. "Zważaj na krok swój, gdy idziesz do domu
Bożego" (Koh 4,17) . Życie religijne nie jest rzeczą "łatwą i przyjemną", jak to
chcieliby mieć moderniści, skupiając głównie uwagę na medytacjach, zamiast
żyć w zgodzie z Ewangelią św. Dobrowolnie wyzbywać się modlitw, w imię
chorobliwie pojętego postępu, które były w użyciu przez Chrystusa Pana,
Apostołów i Świętych Pańskich, odłączać się od rzeczy wspaniałych i wielkich,
nie jest mądre. Wielość słów rodzi mowę głupią (Koh 5,2), rzuca w objęcia
faryzejstwa.
Tak to już bywa z ułomną naturą ludzką, że bez ustalonego programu zajęć
człowiek nic nie robi. Również przestaje się modlić, lub modli się w zależności
od nastroju. Najpierw zaniedbujemy codzienny pacierz, następnie regularne
uczęszczanie na niedzielną Mszę Św., a w dalszej kolejności przychodzi
zwątpienie w dogmaty Kościoła św. i tak, dzień po dniu, odchodzimy od wiary
w Boga. Odchodząc od tradycji, od liturgii i obrzędów, siłą rzeczy udajemy się
do jaskini. Głębokość wiary jest wprost proporcjonalna do intensywności
modlenia się (lex orandi lex credendi) . Zatem, ilu zliberalizowanych katolików
wierzy w skuteczność modlitwy? Ilu modli się regularnie? A ilu modli się
klęcząc? - Czyż powrót do Pana Boga nie następuje jedynie wówczas, gdy
nadchodzi stan zagrożenia; w myśl brzydkiej zasady: jak trwoga, to do Boga?
Czy modlitwa nie jest czasami kierowana chęcią dogodzenia własnej zawiści lub
próżności? A potem przychodzi zdziwienie, że modlitwa nie przynosi
spodziewanego skutku. Tu już jesteśmy w objęciach magii, poganiejemy, gdyż
modlitwę stawiamy na równi z czarodziejskim zaklęciem, zapominając, że Pan
Bóg nie asystuje w zawistnej walce, jak to ma miejsce w wierzeniach pogan,
pełnych bożków, którzy walczą ze sobą na żądanie człowieka. Pan Bóg ma
zasady, od których nigdy nie odstępuje. Jako doskonałość absolutna, prowadzi z
nami grę uczciwie.
Zliberalizowani wrogowie kościoła rzymskiego lubią często podkreślać, że
dogmaty katolickie przykuwają ludzkość do wsteczności; za to "wolna myśl"
zmierza do postępu. Uzasadniają ten pogląd powierzchowną wzmianką o
"ciemnocie średniowiecza" i inkwizycji. Warto więc zatrzymać się nieco i przy
tym zagadnieniu.
Mówiąc potocznie o "ciemnocie średniowiecza" krytycy tradycyjnego
katolicyzmu mają Zazwyczaj na myśli tysiącletni okres dziejów Europy
wypełniony kontrowersyjnymi krucjatami, najazdami zbrojnymi, co uzupełnia
Święta Inkwizycja i rzekoma niesprawiedliwość społeczna sztywnego ustroju
feudalnego. Jest to pogląd wypracowany przez zajadłych wrogów cywilizacji
łacińskiej, pogląd propagandowy, odbiegający od prawdy. Ta antyklerykalna
odmiana nienawiści i niewiary została nazwana sekularystycznym
humanizmem.
Humanizm jest dotychczasowym apogeum ateizmu. Głosi, że współczesny
człowiek doszedł już do takiego rozwoju psychicznego, iż nie potrzebuje liczyć
na jakiekolwiek zewnętrzne siły w rozwiązywaniu swoich problemów. Zdaniem
humanistów, człowiek ma liczyć tylko na siebie w budowie kosmicznego raju i
własnej chwały. Sekularyzację nazwano dojrzałością społeczną. Celem
humanistów jest społeczny dobrobyt i nic więcej. Jest to rewolucja myśli
ludzkiej. Występujący przeciwko Panu Bogu humaniści nie improwizują z
ukrycia. Są to akademicy, którzy opracowali pragmatyczną religię bez Boga,
opartą na matematyczno-podobnych formułkach, wspartych techniką
komputerową. Jest to naukowo-technologiczny materializm. W wyniku
powszechnej liberalizacji, owi heretycy nie należą już do marginesu
społecznego. Stanowią elitę internacjonalistyczną.
Połączeni są węzłem przynależności do grupy najważniejszych istot na ziemi.
Kontrolują przecież politykę rządów, kontrolują międzynarodowe korporacje,
trzymają w garści uniwersytety, wydawnictwa, stacje radiowe i telewizyjne, czy
w ogóle środki masowego przekazu.
Ich era rozpoczęła się w 1933 roku wydaniem I Manifestu humanistycznego.
Każda rewolucja rozpoczyna się od wydania "manifestu". Sygnatariusze I
Manifestu wywodzą się ze świata liberalizmu, więc nazwali siebie "liberalnymi
humanistami". Dla nich wszechświat jest samoistniejący, a nie stworzony. Człowiek jest u nich częścią natury, jest wynikiem ewolucji. Tradycyjny dualizm
ciała i duszy ludzkiej jest przez nich odrzucony. W religii humanistów zawiera
się antropocentryzm i immanentyzm. Ich celem jest szczęście, a nie świętość.
Dla świata i historii nadali znamię boskości. Dla humanistów najważniejsza jest
abstrakcyjna ludzkość, a człowiek jako osoba jest bez znaczenia. W ich świecie
życie ludzkie można zgasić tak lekko jak zapaloną świecę.
W II Manifeście humanistycznym, wydanym czterdzieści lat później, w 1973
roku, humaniści oświadczyli, że moralność człowieka jest autonomiczna i
sytuacyjna, że nie potrzebuje teologicznych sankcji. Nie są im potrzebne dogmaty, ani statyczna prawda. Wszelkie autorytety zaliczyli do klasy wrogów
wolnych badań naukowych, do wrogów naukowego postępu i społecznego
rozwoju. Zatem, ich nauka została upolityczniona, a to jest dla nauki zabójcze.
Polityk czuje się upokorzony, kiedy musi przyznać, że popełnił błąd; za to
naukowiec wie dobrze, iż będzie robił błędy, jednak, poszukując prawdy, musi
z pokorą uznać swoje błędy i zdecydowanie je usuwać, bez oglądania się na
znajomych, co o nim powiedzą. Upolitycznieni naukowcy siłą rzeczy prowadzą
działalność naukową , a nie naukową. W rezultacie, dzień" po dniu, oddalają się
od prawdy, stają się szarlatanami. I tak, ubywa nam naukowców, a przybywa
szarlatanów, którzy przejadają pieniądze podatników.
Opinia, że Kościół katolicki przeciwstawiał się rozwojowi nauki niewiele ma
wspólnego ze znajomością historii chrześcijaństwa. To katoliccy filozofowie
zapoznali Europę z pracami Arystotelesa. Św. Tomasz z Akwinu został
kanonizowany przez Papieża, mimo iż opierał swoje poglądy na
materialistycznych teoriach Arystotelesa. Kościół rzymski jedynie
interweniował tam, gdzie rozprzestrzeniała się herezja, stanowiąca poważne
zagrożenie tak dla duszy, jak i dla ciała człowieka. Poza tym nauka miała
otwartą drogę dla badań.
Tak wyśmiewana przez wyznawców humanizmu epoka feudalna była w stanie
dać schronienie "dla wdowy i sieroty". Owszem, feudałowie i rycerze mieli duże
prawa i przywileje, ale mieli również twarde obowiązki. To była złota epoka
rozwoju ludzkości; rozwoju literatury, architektury, filozofii i sztuki teatralnej, a
rozwój sztuki i muzyki sakralnej postawił ludzki geniusz na wyżyny. Wszystko
ku chwale Bożej. Kościół rzymski nie oponował naukowemu podejściu do
badania zjawisk ziemskich.
W epoce wielkich odkryć i wynalazków tępił panoszący się agnostycyzm, kult
ognia piekielnego, hermetyzm, czy ogólnie, herezję [14].
W późniejszym okresie, Kościół katolicki również nie potępił nauki, ale
modernizm. Żaden uczciwy historyk nie mówi o "mrokach średniowiecza".
Wszystkie wielkie odkrycia z tego okresu, wszelkie heroiczne wyczyny były
dokonywane z imieniem Bożym na ustach. Sataniści, faryzeusze i farmazoni nie
asystowali królom na polach bitew, nie brali udziału w odkrywczych
wyprawach. Ich terenem działania były dworskie sypialnie i zacisza domowych
pieleszy. Rzucali się jak sępy na rzeczy zapracowane przez innych. Chciałbym
tu być dobrze zrozumiany. Nie twierdzę, że wielcy odkrywcy i wielcy rycerze
byli ludźmi bez skazy. W ciężkich chwilach życiowych, uniesieni złością, bez
wątpienia potrafili urągać i Panu Bogu i Szatanowi. Jednak, byli to ludzie
głęboko wierzący, którzy potrafili modlić się żarliwie, gdy byli w samotności,
zgodnie z zaleceniem Chrystusa Pana: "Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do
swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu" (św.
Mat. 6,6). Wielcy ludzie zawsze wierzą w naukę Chrystusa. Nie może być
inaczej. Naszym, polskim, największym rycerzom również nie schodziła z ust
pieśń" "Bogurodzica", gdy pomni feudalnego obowiązku szli na bój. Co
więcej, wiara w Boga zawsze wymaga bohaterskiej postawy. Tak było w ciężkich czasach pierwszych chrześcijan, tak jest i dzisiaj. Tylko umysły
zniewieściałe potrafią reagować szyderstwem na wzmiankę o Bożym objawieniu.
Teraz kilka zdań o Inkwizycji.
Przyczyną ustanowienia Inkwizycji była panosząca się w Europie herezja o
charakterze radykalnie rewolucyjnym. Stolica Apostolska zleciła Inkwizycję
poważnym i pobożnym ludziom, głównie franciszkanom i dominikanom. Dla
Inkwizycji pracowało wielu uczonych i późniejszych świętych. Trybunał
Inkwizycji szczycił się wyjątkowym postępem w prawodawstwie i
sądownictwie. Sędziowie, pracujący dla Inkwizycji, poczuwali się do
obowiązku zachowania godności tak osobistej , katolickiej , jak i zawodowej.
Wyroki śmierci były wydawane na heretyków stanowiących poważne
zagrożenie dla otoczenia, jak notorycznych zabójców, podpalaczy i złodziei,
rytualnych morderców.
Owszem, były i nadużycia, gdyż Szatan wszędzie zamiata ogonem, ale to były
wyjątki haniebne i nieliczne, nie stanowiące usankcjonowanej prawem reguły,
jak to ma miejsce dzisiaj w "wyzwolonym" przez liberalizm świecie. W
przeciągu trzystu lat hiszpańska Inkwizycja wydała cztery tysiące wyroków
śmierci . Jest to kroplą w oceanie, w porównaniu do tego, co zrobili
antykatoliccy jakobini w czasie rewolucji francuskiej z 1789 roku, czy
bolszewicy w roku 1917 i w latach następnych.
A co miało miejsce w czasie wojny domowej, w Hiszpanii, z roku 1936, a co
działo się w Chinach po toku 1949, czy ostatnio w Wietnamie, Kambodży,
Gujanie, wszędzie tam, gdzie miały miejsce krwawe rewolucje, zainicjowane
przez tajne sprzysiężenia, popychające rozwój liberalizmu do przodu,
posiadające w tym swoje, ukryte cele?
Można tu jeszcze wspomnieć o hitleryzmie jako konsekwencji liberalizmu
republiki weimarskiej. To właśnie wieloetyczna cywilizacja żydowska i
spokrewniony z nią protestantyzm przywróciły do życia niewolnictwo i
nieludzki, nieodpowiedzialny wyzysk człowieka dla jak największego zysku.
Czy dzisiejsza, liberalistyczna, ogólnoświatowa cenzura na środki masowego
przekazu jest bardziej elastyczna od Inkwizycji? - Nie! Liberalizm nie docieka,
nie bada czyichś poglądów, lecz bezwzględnie narzuca swoje. Badajmy więc
fakty historyczne, a nie zadawalajmy się przewrotnymi fikcjami. Wówczas
szybko okaże się, kto naprawdę broni człowieka, jego godność i dostojeństwo.
Wszystko wskazuje na to, że jest odwrotnie niż głosi propaganda liberalizmu
[15] .
To zbytnia tolerancyjność Kościoła katolickiego dała cieplarniane warunki dla
rozwoju neopogańskiej epoki Renesansu, którą tak mocno chwalą zwolennicy
wojny z Panem Bogiem. Decyzja Stolicy Apostolskiej, o powołaniu do życia
Świętej Inkwizycji, została poparta przez głowy koronowane katolickiej Europy.
Dlaczego? -Otóż, gdy usuwa się Boga prawdziwego, nowi bogowie spieszą, by
zająć Jego miejsce. Ożywa pogaństwo. Adoracja pogańskich bogów prowadzi
do utworzenia boskiego państwa, opierającego się na teologii ciągłości.
Bogowie pogan są zawistni i wymagają ciągłych ofiar z życia ludzkiego.
Władca państwa-boga może żądać życia każdego obywatela, by złożyć je w
ofierze Molochowi. Adoracja Molocha jest zarazem adoracją Państwa. Duet
Moloch-Państwo nie opiera się na prawie i sprawiedliwości, ale na rozkazach.
Herezja, powrót do pogaństwa, czyni z człowieka boga, czy to za pomocą
odwoływania się do mocy złych duchów, demonów, co robią okultyści, czy też
za pomocą nauki, powiązanej z gnozą i alchemią, jak to ma miejsce u
humanistów naszych czasów. Jedni i drudzy dążą do stworzenia superwładzy,
wszechmocnego państwa, które będzie decydowało i życiu i śmierci każdego
człowieka. W rezultacie, hodują ludzi, którzy są bez serca, bez uczuć i nie są w
stanie troszczyć się o kogokolwiek za Wyjątkiem siebie samego. Nawet
najmniejszy wysiłek ze strony takiego samoluba jest poprzedzony pytaniem:
"Co ja z tego będę miał?". Państwo, składające się z takich obywateli, tworzy
piekło na ziemi. Nikt, kto ma Boga w sercu, nie może do tego dopuścić.
Wolność nie przewidziała miejsca dla herezji. Stąd, w trosce o dobro narodów,
zaistniała konieczność wprowadzenia Świętej Inkwizycji.
Mówiąc o wielkich wyczynach "ludzi Papieża" nie sposób jest pominąć
jezuitów [16] . To byli giganci wiedzy, jednak broniący autorytetu Kościoła św.
Dlatego wrogowie tradycyjnego katolicyzmu tak ich znienawidzili, stąd
powstało tyle obraźliwych plotek i oszczerstw pod ich adresem.
Zakon Jezuitów, jako rycerzy Chrystusa, został założony przez Św. Ignacego de
Loyola. W 1540 roku, powołując Zakon Jezuitów do życia, Papież Paweł III
postawił przed nimi dwa zadania: propagować doktrynę religijną Kościoła
rzymskiego oraz bronić praw i przywilejów Namiestnika Chrystusowego, Chcąc
wywiązać się z tych obowiązków jak najrzetelniej, w bardzo krótkim czasie
jezuici znaleźli się w czołówce światowej niemal wszystkich dziedzin nauki.
Stawiało to przed nimi otworem wszelkie uniwersytety oraz instytucje
państwowe, dawało im dostęp do każdej dziedziny działalności człowieka, w
każdym miejscu i w każdych warunkach. Byli więc najtęższymi matematykami,
fizykami, inżynierami, biologami, chemikami, astronomami, archeologami,
lekarzami, zoologami, genetykami, geografami itd. Lista naukowych odkryć i
wynalazków dokonanych przez jezuitów jest bardzo długa. Dominowali w
muzyce, w malarstwie, w sztuce teatralnej, a nawet dali podstawy dla
najnowocześniejszego baletu. Byli obecni na wszystkich dworach królewskich i
książęcych, a jak trzeba było, to potrafili przez całe życie paść świnie.
Rozjechali się po wszystkich kontynentach, aby głosić Ewangelię św. i służyć, z
wprost nadludzkim hartem, Chrystusowi Panu i chwale Bożej. Rozmach, z
jakim weszli między lud Boży, przeraził na dobre tajne sprzysiężenia i
raczkujący wówczas ruch protestancki. Drogą koronkowych intryg, opartych
głównie na dworskich sypialniach, doprowadzono do rozwiązania Zakonu
Jezuitów; zakonu, który cieszył się tak dużym błogosławieństwem Bożym. Za tę
chwilową słabość, Kościół katolicki musiał później ciężko odpokutować. Nie
pomogło stosunkowo szybkie ponowne powołanie do życia Rycerzy Chrystusa.
Gorycz w sercu, za zdradę, pozostała. Nie byli już w stanie dorównać swym
poprzednikom. "Świat" przejął ster w swoje ręce i ta sytuacja trwa do dziś.
To Kościół Chrystusa Pana położył fundament pod naukowe i racjonalne
spojrzenie na świat. Usuwając z ludzkiej wyobraźni obecność wszechmocnych
demonów i bożków, Kościół święty usunął elementy, które przerażały ludzkość,
pozbawiały ją pewności siebie, trzymały w chaotycznej improwizacji. By ludzi
ośmielić i zachęcić do pełnego korzystania z dobrodziejstw świata stworzonego
przez Boga, Jezus Chrystus tak wiele razy musiał powtarzać: "Nie bójcie się!”.
Bez chrześcijaństwa, bez powrotu do prawdziwego Boga, człowiek nie byłby w
stanie dojść do takiego stopnia rozwoju intelektualno-technologicznego, jakim
cieszy się dzisiaj. Jedynie ignoranci, zatruci filozofią liberalizmu, oraz złośliwcy
mogą twierdzić, że Kościół katolicki hamował rozwój nauki i postępu.
Złota epoka Średniowiecza była wynikiem harmonijnej współpracy Państwa i
Kościoła św. Jak to św. Robert Bellarmine trafnie określił: "Te dwie siły,
kościelna i świecka, są we wzajemnym powiązaniu tak, jak dusza i ciało w
człowieku". Filozofia liberalizmu zakłóciła tę harmonię. Ciało uwolniło się od
duszy, a nawet zaprzeczyło, że dusza istnieje. Tym samym, rządy państw
utraciły Najwyższego Nauczyciela i Stróża prawa moralnego, poczęły iść przez
życie jak statek bez steru.
Nic dziwnego, że tak często rozbijają się o skały amoralności. Świat liberalizmu
tym się jednak nie przejmuje. Wymienia rządy tak lekko, jak ludzie wymieniają
znoszone skarpety. W świecie niestabilności moralnej nie może być
poszanowania dla tradycji, dla rzeczy trwałych. "Jeśli jakieś królestwo
wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać" (św. Marek
3,24).
Masoneria, ostoja i inkubator filozofii liberalizmu, zawsze popierała pomysł
separacji Kościoła św. od Państwa. To ona oparła rządy i prawo na
naturalizmie, co wyraźnie podkreślił Papież Leon XIII w encyklice Humanum
Genus” . Stanowisko Papieży w tej sprawie jest niezmienne od czasów Papieża
Klemensa. XII, który pierwszy potępił masonerię, w 1738 roku. Dla niej, jako
dla wywrotowego sprzysiężenia, które pragnie być "Królami i Kapłanami ludu",
im jest gorzej w świecie chrześcijańskim, tym lepiej. Stąd, człowiek coraz to
bardziej oddala się od prawdziwej wolności, gdyż wolność jest jednocześnie
obowiązkiem dążenia do wiecznej szczęśliwości, w pojednaniu z Chrystusem
Panem, którego indyferentny świat filozofii liberalizmu odrzuca.
ODNOWA, CZY OD NOWA?
Kościół anglikański został podporządkowany królowi Anglii, Kościół
prawosławny z kolei, carowi, a nawet "Kościół" masoński uległ
międzynarodowemu żydostwu? jedynie Kościół katolicki pozostał wolny od
jakiegokolwiek zwierzchnictwa świeckiego. Będąc wolny od ziemskiego
zwierzchnictwa, Kościół katolicki stał się źródłem i ostoją wolnej myśli (proszę
nie kojarzyć jej z wolnomyślicielstwem), najpierw w cywilizowanej Europie, a
potem na całym świecie - wszędzie tam, gdzie respektuje się wolną wolę
człowieka i jego sumienie.
Jednak, wolność sumienia i wolna wola nie mają nic wspólnego z rozpasanym
prawem do mówienia komukolwiek czegokolwiek i robienia cokolwiek
gdziekolwiek, do sobiepaństwa. Wolność nie jest prawem do postawienia
prawdy i zakłamania na jednym szczeblu hierarchii moralnej. Wolność słowa
jest dopuszczalna jedynie wówczas, gdy respektuje dobro, gdy respektuje Boże
przykazania. Powiedzmy, w wolnym państwie komunista nie może być wolny,
jak w katolickim narodzie heretyk nie może być wolny. Obaj bowiem odrzucają
objawione i moralne wartości, służą zakłamaniu. Wolność dla herezji kończy się
niewolą dla narodu, który dał jej schronienie. Potwierdziła to historia Polski. W
przedrozbiorowej Polsce herezja otrzymała schronienie i wolność, więc w
konsekwencji, jako naród, straciliśmy niepodległość. Zostaliśmy wymazani z
mapy Europy, na którą naniósł nas traktat Dagome iudex. Bez prawdy nie ma
wolności. Pan Jezus powiedział przecież wyraźnie: "Jeżeli będziecie trwać w
nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a
prawda was wyzwoli" (św. Jan 8,32) .
To jest fundament naszego bytu narodowego. Dzięki przyjęciu Prawdy nie
spotkał nas los Prusów, a zostaliśmy przez Pana Boga nagrodzeni własną
państwowością.
Kościół Św., za sprawą Ducha Świętego, stał się ożywieniem dla ludzkiego
intelektu, ukazał zagubionemu człowiekowi prawdziwą wolność. - Tak, panowie
wolnomyśliciele! - Dzięki Kościołowi rzymskiemu powstała cywilizacja
łacińska, z której dobrodziejstw cały świat korzysta do dziś, gdyż jest to
cywilizacja organiczna, żywa, cywilizacja rozwoju i postępu. To właśnie
liberalizm, neopoganizm i cywilizacja żydowska, walcząc z katolicyzmem,
usiłują człowieka zapędzić do buszu.
W myśl doktryny Kościoła katolickiego, ani car, ani król, ani cesarz, ani
pierwszy sekretarz partii nie jest panem duszy ludzkiej, nie jest w stanie by móc
odebrać człowiekowi wolną wolę, a tym samym, odebrać mu odpowiedzialność
za uczynki. Tylko Bóg może wymagać od człowieka całkowitego oddania. Nikt
inny. Tak głosi doktryna Kościoła katolickiego. Za taką postawę, Kościół
katolicki został znienawidzony i jest prześladowany przez tych, którzy dążą do
zupełnego panowania nad światem. Wolność nie posiada ustalonej barwy
politycznej, nie jest zarezerwowana dla jednej partii. Jednak, liberalizm cierpi na
częściowy daltonizm: nie jest w stanie widzieć pasma czerwieni więc je
preferuje. Czerwień w zliberalizowanym środowisku czuje się wyśmienicie,
gdyż jest niewidoczna, nawet gdy osiąga apogeum despotyzmu.
Co więcej, masońskie nadużywanie sloganu "Wolność!", do własnych celów
wywrotowych, spowodowało, że wszyscy do wolności doczepiając kolor,
pozbawiając ją tym samym jej oryginalnego znaczenia. Stąd, wszyscy rzekomo
walczą o wolność, a wolności w świecie jest coraz to mniej. W takiej sytuacji,
wolność ludzkiego sumienia jest ostatnią nadzieją dla nas, katolików, żyjących
w świecie wyzwalanym od Bożych przykazań. Człowiek współczesny jest już
zmęczony liberalistyczną wolnością. Ma jej dość.
Wydarzenia historyczne, inspirowane przez siły sprzysiężenia, jak rewolucja
francuska z 1789 roku, wojny napoleońskie, powstania zbrojne i rozrost
protestanckich imperiów, jak Wielka Brytania, USA, Holandia i Niemcy, czy
ostra kampania antypapieska w Europie, spowodowały, że Kościół katolicki
osłabł w intelektualnej działalności. Świat nauki, kupiony przez wielkie
intermonopole, przeszedł w ręce zajadłych wrogów katolicyzmu i cywilizacji
łacińskiej. Przez stulecia racjonalizm drążył religię katolicką, niszcząc jej symbolikę, liturgię, usuwając z niej mistycyzm, traktując ją jako zabobon nie
pasujący do wymogów czasu, albo degradując jej znaczenie, starając się
sprowadzić ją na płaszczyznę czysto ziemską.
Po latach ciężkich bojów, w drugiej połowie XX wieku, Kościół katolicki
pozwolił modernistom narzucić ton, a nawet począł do nich się łasić; mimo, iż
modernizm zawsze traktował Kościół rzymski jako swojego śmiertelnego wroga
i robił wszystko, aby doprowadzić go do ruiny.
Skutki prób pojednania z modernizmem są najlepiej widoczne w Kościele
posoborowym. W obawie, że świeckie doktryny mogą zdominować życie
społeczne, Kościół św., pragnąc brać czynny udział w tym życiu, zaakceptował
sekularyzację na tyle, na ile to było możliwe w ramach Ewangelii św. W
konsekwencji, liberalizm zadomowił się nie tylko wśród ludzi świeckich, ale i w
Hierarchii Kościoła. Zwolenników liberalizmu nazwano zarozumiale "księżmi
postępowymi". Ci księża, poczęli głosić, że stanowcze potępianie modernizmu
jest niesprawiedliwe, gdyż moderniści pragną dobra dla ludzi, a celem Kościoła
św. jest nie potępiać ludzi, lecz prowadzić ich do zbawienia. Doszło więc do
"dialogu".
Ponad dwieście lat antykatolickiego sprzysiężenia żydowsko-masońskiego
poczęło wydawać w Kościele katolickim zatrute owoce. Pojawili się katoliccy
duchowni, którzy zaczęli wymyślać nowe teorie na temat stworzenia świata, na
temat pochodzenia grzechu, na temat boskości Chrystusa Pana, na temat
katolickich dogmatów, z dogmatem o nieomylności Papieża włącznie. Między
katolików zakradło się zwątpienie w prawdziwość nauki Kościoła św. Doszło do
tego, że grupa o zbliżonych poglądach do Hansa Kunga poczęła głosić, że w
całkowitym zaufaniu do Boga możemy pozwolić sobie na doktrynalne
eksperymentowanie, nie bacząc na to, iż prorocy wielokrotnie przed tym
ostrzegali. Przecież taki pogląd jest sednem modernizmu; a mianowicie, że
człowiek nowoczesny wyemancypował się spod praw Bożych i może teraz
przyszłość świata wziąć w swoje ręce, kierując się wyłącznie własną intuicją,
Tym samym, modernizm traktuje Pana Boga jako abstrakcję, a nie
oddziaływującą siłę poprzez Objawienie.
Już w wieku XV okultysta Pico della Mirandola głosił, że chrześcijaństwo
powinno iść z duchem czasu, dopasowując się do zdobyczy nauki, że powinno
pogodzić się ze "światem". Hans Kung robi to samo, podmieniając okultyzm
della Mirandola na "naukowość" [17]. Czy jest to prostym zbiegiem okoliczności, czy też konsekwentnym wypełnianiem poleceń Synagogi szatana?
Oczywiście, do rewolucji w Kościele katolickim nigdy by nie doszło, gdyby
modernizm nie rzucił ziarna zwątpienia na umysły katolickich intelektualistów
odnośnie Tradycji, gdyby katolicy nie zaczęli naginać prawd objawienia do
wyników badań naukowych, co obecnie przyjęło nazwę "pojednania". Tym
samym, katoliccy intelektualiści dopuścili się niewybaczalnego błędu,
godzącego w Prawdę. Hipotezy uzasadnione naukowo są tylko hipotezami,
które obowiązują do chwili, gdy nie. pojawią się nowe hit tezy, obalające
poprzednie. Nie ma to nic wspólnego z objawieniem Bożym, którego nie da się
powiązać z ludzką fantazją. Bez wątpienia, nie należy w zaślepieniu ignorować
osiągnięć nauki, odkryć historycznych, jednak, należy zdawać sobie sprawę, że
owe zdobycze nauki nigdy nie mogą stanowić podstaw do formułowania pojęć
religijnych, gdyż religia opiera się na innym zbiorze rzeczywistości,
niedostępnym dla mędrca szkiełka i oka. Skoro Pan Bóg dał człowiekowi ciało i
duszę, musimy karmić je w uporządkowaniu wskazanym przez Chrystusa Pana:
co cesarskie, cesarzowi, a co boskie, Panu Bogu.
Mówiąc o siewcach modernistycznej odnowy wewnątrz Kościoła katolickiego,
trudno jest nie wspomnieć o George Tyrrell, Teilhard de Chardin oraz Jacąues
Maritain. Wszystkich trzech zaliczamy do wielbicieli idei humanizmu, z dobrze
wyrobioną "mentalnością masońską". Są to odrosty z rewolucji francuskiej z
1789 roku. Irlandczyk George Tyrrell przeszedł z anglikanizmu na katolicyzm w
wieku osiemnastu lat. Wstąpił do Zakonu Jezuitów w Anglii. Jako bardzo
aktywny pedagog i płodny publicysta, stał się siewcą idei modernizmu i
internacjonalizmu wśród kleryków jezuickich. Był nauczycielem filozofii.
Potępił Lutra i Kalwina głównie za to, że odeszli od Kościoła katolickiego,
zamiast w nim pozostać i starać się go reformować. Nie wierzył w Niepokalane
Poczęcie Najświętszej Maryi Panny oraz w Zmartwychwstanie Chrystusa Pana.
Ks. Wickens twierdzi, że George Tyrrell w ogóle nie wierzył w Boga. Trudno
jest oprzeć się myśli, iż George Tyrrell został jezuitom podstawiony, aby dobrze
im namieszać w umysłach.
W 1907 roku, Papież, św. Pius X, udzielił mu nagany. Gdy George Tyrrell
odmówił odwołania swoich herezji, został usunięty z Zakonu. Należy pamiętać,
iż dogmat o nieomylności Papieża, uchwalony w czasie Soboru Watykańskiego
I , w 1870 roku, był odpowiedzią na modernizm szerzący się w łonie Kościoła
św. Po wydaleniu z Zakonu Jezuitów, George Tyrrell odszedł od wiary katolickiej .
Mimo, iż zabrakło George Tyrrella wśród jezuitów, herezja modernizmu
rozwijała się nadal, gdyż znaleźli się następcy. Jednym z nich był Teilhard de
Chardin. Już w latach gimnazjalnych Teilhard de Chardin zaraził się
kantowskim sceptycyzmem od jezuity Henri Bremonda, a później, gdy wstąpił
do seminarium, reszty zepsucia dokonał George Tyrrell. Pogląd ten
przekonywująco uzasadnił Ks. Wickens. Henri Bremond i George Tyrrell byli
ze sobą zaprzyjaźnieni. Tworzyli trzon modernistycznej inteligencji. Gdy
Bremond został usunięty z Zakonu Jezuitów, propagowaniem modernizmu
wśród kleryków zajął się jezuita Leonce de Grandmaison (wielce wymowne i
jednoznaczne nazwisko!). Jezuici w żaden sposób nie mogli pozbyć się w
swoich szeregach roznosicieli modernizmu. Tak bacznie byli pilnowani przez
Wielki Wschód Francji, który nie mógł zapomnieć przykrych doświadczeń ze
św. Ignacym de Loyola.
Na czoło modernistów wysunął sie Teilhard de Chardin. W łonie Kościoła
katolickiego powstał odpowiednik masońskiego sprzysiężenia. Wojujący piewcy filozofii liberalizmu w sposób zgrany i zorganizowany przystąpili do
badania, z zegarmistrzowską dokładnością, wszystkich przedmiotów studiów
seminaryjnych, teologicznych, tworząc coś w rodzaju "intelektualnej
manufaktury", by móc wypracować metody, którymi będą mogli skutecznie
zarazić katolików ideą modernizmu i doprowadzić do nieodwracalnego rozkładu
Kościoła rzymskiego. Już św. Pius X ostrzegł katolicką Hierarchię, że herezja
modernizmu jest doskonale zorganizowana we wnętrzu Kościoła św.
Istotnie, po długoletnim przygotowaniu, od zakończenia drugiej wojny światowej, zwątpienie w umysłach kleru, w prawdziwość tradycyjnej nauki
Kościoła Św., rosło z roku na rok.
Nie można się więc dziwić, że Teilhard de Chardin mógł sobie pozwolić na dozę
arogancji, oświadczając, iż nie obawia się o swoją przyszłość, gdyż ma
przyjaciół na znaczących pozycjach strategicznych. Pewny siebie, publicznie
powątpiewał, że należy oddawać cześć i uwielbienie Panu Bogu. Twierdził
również, że nie było pierwszych rodziców Adama i Ewy, czym umacniał
poligenizm, a w konsekwencji, nie było też i grzechu pierworodnego. Zatem,
skoro nie było grzechu pierworodnego, to nie ma potrzeby, aby dążyć do
zbawienia. Dalej, śmierć Jezusa Chrystusa na Krzyżu automatycznie staje się
bezużytecznym aktem i, w dalszej konsekwencji, nie ma Ofiary Mszy św. oraz
nie ma Przemienienia Pańskiego !
Czyli, krok po kroku, doszliśmy do sedna sprawy. Jest to cel, do którego Synagoga zmierza od początków Kościoła katolickiego. W obliczu poważnego
zagrożenia podstaw naszej wiary katolickiej, po burzy Soboru Watykańskiego
II, Papież Jan Paweł II, tuż po objęciu pontyfikatu, wydał encyklikę Redemptor
Hominis , pogłębiającą wiarę w istnienie Adama i w grzech pierwszych
rodziców w raju. Jan Paweł II bardzo często nawiązuje, w swych wystąpieniach,
do tematyki naszych pierwszych rodziców Adama i Ewy.
Swoje wątpliwości w istnienie pierwszych rodziców, Adama i Ewy, Teilhard de
Chardin starał się potwierdzić odkryciami wykopaliskowymi. Rozpoczął od
fałszerstwa praczłowieka z Piltdown. Nadało mu ono rozgłos. To jednak było
dla Teilhard de Chardina za mało. Igrając z naiwnością ludzką, podsunął
następne fałszerstwo, sinantropusa, człowieka pekińskiego. - Pieniądze na prace
wykopaliskowe szły, wiadomo, z fundacji Rockefellera. - Niestety, odkryte
szczątki sinantropusa w tajemniczy sposób zaginęły. Po niepowodzeniach z
praczłowiekiem z Piltdown, Teilhard de Chardin - czy owiany tajemnicą
inicjator poszukiwań - obawiał się, że sinantropus nie wytrzyma konfrontacji z
naukowcami, wolał więc okryć go tajemnicą, a środki masowego przekazu i tak
zrobiły swoje. Przyjęto, że sinantropus istnieje.
Poglądy Teilhard de Chardina i jego zwolenników, a mianowicie; teorię
ewolucji wszechświata, jako ewolucjonizm, teorię ewolucji ludzkości, jako
historyzm oraz teorię ewolucji osobowej, jako egzystencjalizm, potępił Papież
Pius XII w encyklice „Humani Generis” z 12 sierpnia 1950 roku [18]. Mimo
wszystko, nadal istnieją księża, którzy są przekonani, że teoria ewolucji
Darwina została udowodniona [19].
Wspierając teorię ewolucji, Teilhard de Chardin dał także poparcie dla
marksowskiej rewolucji, dla walki klasowej. "Ludzkie oblicze marksizmu",
zdaniem tego jezuity, "rokuje nadzieje na zwycięstwo". Księży, którzy posiadają
tego rodzaju nadzieję i otwarcie do tego się przyznają, jest więcej.
Podążając śladami Teilhard de Chardina, jezuita Jose Maria Diez-Alegria w
1973 roku opublikował książkę pt. "Yo Creo en la Esperanza" (Wierzę w nadzieję) . Jest w niej próba nadania dialektycznego znaczenia dla tradycyjnej
teologii katolickiej. W obliczu powyższego, tytuł niniejszej broszury niech
będzie przypomnieniem w co katolik powinien wierzyć.
Z kolei, francuski liberał katolicki Jacąues Maritain zajął się czymś w rodzaju
teologii historii opartej na filozofii Karola Marksa. Począł głosić, że prawda
religijna może być znaleziona wyłącznie w masach. Tak się złożyło, że Jacąues
Maritain zaważył na losach Kościoła katolickiego, gdyż do jego wielbicieli
należał Ks. Arcybiskup Giovanni Battista Montini. Ks. Abp Montini napisał
bardzo przychylny wstęp do włoskiego tłumaczenia książki J. Maritain, pt.
"Integralny Humanizm” , W latach sześćdziesiątych tego stulecia Hierarchia
Kościoła katolickiego była już do tego stopnia skażona ideą humanizmu, że
stało się możliwe, iż Ks. Abp Montini mógł zostać Papieżem. Poznaliśmy go
jako Pawła VI. Papież Paweł VI wierzył w liberalną utopię, opartą na filozofii
Jacąues Maritain, lansującą Kościół bez autorytetu, nie dostrzegający ludzkich
słabości, wynikających z grzechu pierworodnego, nie przypominający o karze
za grzechy. Paweł VI wierzył w wewnętrzną dobroć ludzką, a na modernistów
patrzył jak na ludzi dobrej woli. To przekonanie oparł na fałszywej przesłance
liberalizmu, że jeśli ktoś jest miły dla innych, to inni będą mili dla niego.
Proszę tę zasadę zastosować do żyda(?). - Nic więc dziwnego, że za jego
pontyfikatu Sobór Watykański II przeobraził się we frontalny atak modernizmu
na Kościół rzymski, który zakończył się sukcesem. Soborowemu "ludowi
Bożemu" nadano socjologiczne znaczenie, zbliżone do "proletariatu" użytego w
marksizmie. "Lud Boży" wyzwolono spod autorytetu Papieża i Hierarchii
Kościoła św., dając mu autonomię w sprawach dotyczących religijnych
przekonań i moralności. Zatem, z Kościoła św. zrobiono sejmik, w którym
zaczęli szarogęsić się intruzi, nazwani zarozumiale - zgodnie z duchem i
tradycją liberalizmu periti (eksperci). W miejsce Tradycji zakradła się
Rewolucja, Kościół katolicki opanowała gorączka "odnowy" w stylu dwóch
wielkich rewolucji: jakobińskiej z 1789 roku i bolszewickiej z roku 1917.
Brakowało jedynie gilotyny lub czekistów, którzy zrobiliby "porządek" z
obrońcami tradycji katolickiej, na których czele stanął Ks. Arcybiskup Marcel
Lefebvre [20].
Moderniści pragną w radykalny sposób odchrześcijanić Europę i Amerykę
Południową, dwa bastiony katolicyzmu. Chrześcijaństwo usiłują podmienić
"Kościołem ludowym" i doprowadzić do nawrotu do pogaństwa. Została
zachwiana rola cywilizacji łacińskiej, jako gwaranta stabilizacji w zorganizowaniu narodów, równoważącego wzajemne stosunki międzyludzkie, jak i
stosunek grzesznego człowieka do Boga, cywilizacji najlepszej, można powiedzieć, że świętej. Pomiędzy katolików wkradł się chaos dogmatyczny. Dochodzi
już do desakralizacji liturgii katolickiej, do głoszenia "nowych teorii" odnośnie
pochodzenia chrześcijaństwa [21].
To wszystko nie ma nic wspólnego z reformą Kościoła Św., a jest wyłącznie
podążaniem za współczesnym materializmem, hedonizmem i utylitaryzmem
Być może, iż Jacąues Maritain przerażony impetem rewolucyjnym Soboru
Watykańskiego II począł krytykować modernizm, do którego sukcesów tak
wiele się przyczynił [22]. Nawet nieśmiało skrytykował Teilhard de Chardina.
Mimo wszystko, jest trudno mu całkowicie wyzbyć się starych nawyków.
Powtórzył bowiem swoją myśl, że antysemityzm jest wypaczoną forma
antychrześcijaństwa. Jest to typowa dla liberalizmu próba zniekształcenia
historii, gdyż powszechne oburzenie na żydów sięga 458 roku przed
narodzeniem Chrystusa, a więc, na pięć wieków przed Aktem Bogobójstwa.
Na to mamy dowody historyczne, a co było wcześniej, sam Pan Bóg raczy
wiedzieć. Co więcej, wystarczy poczytać Dzieje Apostolskie, by się przekonać
jak sprawy się miały i kto pierwszy chrześcijan prześladował. Zatem,
wypowiadany tu i ówdzie pogląd, że obrażając żyda, obrażasz katolika,
wywodzi się z maritainlzmu [23] . - Niemniej jednak, racjonalistyczna i
pozytywistyczna wizja świata poczęła napawać Jacques Maritaina uczuciem
niesmaku. Dobrze, iż choć u schyłku swego życia zaczął wyrzekać się
fałszywych sojuszników.
Rewolucyjne zmiany w Kościele katolickim, w ciągu ostatnich dwudziestu lat, z
jednego, świętego, katolickiego i apostolskiego Kościoła zrobiły grupę
pluralistyczną, pobłażliwą, skłóconą, ekumeniczną i ewolucyjną. Katolicy nie są
już wyróżniani spośród masy ludzkiej. "Postępowi" księża nakazują brać udział
w otaczających nas mitach i symbolice pogańskiej; jak, dla przykładu, wspólne
modlitwy różnych wyznań, z sugestią, iż wszystkie obrzędy są sobie
równoważne. "Postępowi" księża i biskupi usiłują pojednać Kościół św. ze
"światem"; ponaglają więc katolików do włączenia się do ogólnego nurtu
humanistycznego. Wszystko opiera się na fałszywym poglądzie liberałów, że
jeśli będziesz dobry dla innych, to inni będą dobrzy dla ciebie. Fałsz tego
poglądu dobitnie potwierdziła historia rozbiorami Polski i kolejami losu naszego
narodu od tamtych czasów do dzisiaj .
Tak mile widziana przez księży "postępowych" unia z judaizmem, wyciszanie w
Ewangelii św. tego, co jest powiedziane o faryzejstwie i o jego marnym końcu,
może doprowadzić do wchłonięcia postaci Chrystusa Pana przez żydowski
monoteizm. Przekreśliłoby to szokujące żydów fakty Wcielenia i istnienia
Trójcy Świętej. Jest to próba podążania za ściekiem herezji z okresu Reformacji,
prowadzącym do odrzucenia Nowego Testamentu. Zjudaizowanie Kościoła
katolickiego pozbawi go świętości, a więc, doprowadzi do humanistycznego
absurdu, że człowiek jest Bogiem i może obejść się bez naszego Zbawiciela.
Zachowanie wiary w boskość Jezusa Chrystusa jest dla nas sprawą nie do
pominięcia, o ile chcemy uchronić się od proponowanej nam, już teraz, ery
pochrześcijańskiej .
Język religijny księży zarażonych modernizmem jest ściśle ocenzurowany.
Starannie omija wszelkie wzmianki o dogmatach Kościoła katolickiego, usiłując
robić wrażenie, iż one nie istnieją. Fundamentalnym terminom wiary katolickiej
nadaje świeckie znaczenie, czyli je zniekształca. Księża "postępowi" dają do
zrozumienia, że liturgia, obrzędy i symbole religijne są bez znaczenia. Jest to
odzieranie religii z mistycyzmu, bez którego życie religijne nie może istnieć. To
przystosowanie się do modernizmu, i równoczesne odarcie życia religijnego z
tradycyjnej symboliki i mistycyzmu, stworzyło problemy wielkiej miary.
Wprowadzenie zbyt racjonalnej, zimnej, wykalkulowanej, prozaicznej i
pozbawionej symboli liturgii, wsparte spłyconą muzyką religijną i architekturą,
co się słyszy i ogląda na co dzień, spowodowało wzrost ruchów
charyzmatycznych. Znaczenie symbolu zaczyna być opacznie rozumiane.
Pozbawiono katolika wiary i przekonania, że za symbolem kryje się niezwykle
ważna rzeczywistość; jak, powiedzmy, prawdziwa obecność Jezusa Chrystusa w
konsekrowanej hostii.
Symbolika pozwala powracać do wydarzeń z przeszłości i powtarzać je
nieskończoną ilość razy. Jest to ponawianie wydarzenia, które kiedyś miało
miejsce, a nie jedynie przypominanie go sobie. Ustanawiając Sakramenty
święte, Jezus Chrystus dał nam szansę nieustannego odnawiania łączności z
Bogiem.
Pogląd, że jesteśmy w stanie uświadamiać jedynie znaki, a nie symbole, za
którymi kryje się obecność, powoduje, iż Sakrament święty staje się rzeczą,
subiektywną, która zmienia się w zależności od osoby, czasu i miejsca. Zamiast
odtworzenia wydarzenia z przeszłości, mówi się o jego wspominaniu. Zamiast
ponowienia Ofiary na Krzyżu, mamy więc pamiątkowy wieczernik; zamiast
ołtarza, na którym składa się ofiarę, jest tylko stół, przy którym gromadzą się
biesiadnicy. Zatem, teraźniejszość nie jednoczy się już z przeszłością, a jedynie
o przeszłości pamięta.
To jest RÓŻNICA O WIELKIEJ DONIOSŁOŚCI dla przyszłych losów
Kościoła katolickiego. Thomas Molnar przypomina, że kiedy cywilizacja
zaczyna zmieniać interpretację swojej religii, życie religijne zamiera, a jej
świątynie stają się muzeami i, dodam, ośrodkami społeczno-kulturalnymi.
Istotnie, na Zachodzie stare kościoły już wyglądają jak muzea, a nowe, jak
zakłady produkcyjne.
Przez stulecia cywilizacja łacińska wydawała malarzy, architektów, poetów,
muzyków, artystów o wprost niewyczerpanej inspiracji twórczej. Katedry i
kościoły, sale koncertowe i teatry, biblioteki, ulice i place miast zawierają
arcydzieła myśli chrześcijańskiej, z którymi nie może się równać żadna inna
cywilizacja. Jednak, subiektywizm filozofii liberalizmu wywarł piętno także na
sztuce, która stała się bezprzedmiotową. Artyści, jak prorocy, poczęli
przekazywać "wiadomość", swoje przelotne wrażenie. Uwolnienie się od zasad i
norm wprowadziło sztukę w świat mechaniczny, a więc martwy.
Zawsze bezsensowność filozoficzna prowadzi do bezsensowności moralnej, a to
uwidacznia się w sztuce. W wyniku desakralizacji liturgii, Sakramentów św. nie
traktuje się jako wiecznych symboli. Katolicy coraz powszechniej wątpią, że w
czasie ofiary Mszy św. chleb i wino zostają przemienione w Ciało i Krew
Chrystusa. Jest to naukowo nieuzasadnione, powtarzają za modernistami. Czyżby chcieli przez to powiedzieć, że doszliśmy już do końca odkryć
naukowych? - Należy też, zdaniem zwolenników modernizmu, zaniechać wiary
w cuda, gdyż są sprzeczne z prawami fizyki. Po pierwsze, prawa fizyki ułożył
człowiek podpatrując prawa Boże, a po drugie, nie wszystko jeszcze zostało
dokładnie przebadane i to, co wydaje nam się, że jest nielogiczne, może być
spowodowane lukami w wiedzy. Wiedza jest powiązana ze światem doczesnym.
To, co człowiek odkrył i zbudował, może być udoskonalone? jedynie to, co Pan
Bóg nam dał, nie może być poprawione.
Wszystko, czego nie da się objąć rozumem, moderniści albo ignorują, bądź też
pozbawiają doniosłości, wypaczają sens. I tak, Chrzest św. nie jest dla nich
oczyszczeniem z grzechu pierworodnego, ale tylko wciągnięciem na listę
chrześcijan. Duch Święty jest dla nich "duchem wolności", a Kościół św. ma
dążyć nie do zbawienia dusz, ale do lepszego jutra, zgodnie z masońskimi
hasłami: wolność, równość i braterstwo. Z kolei, Niepokalane Poczęcie
Najświętszej Maryi Panny oznacza wyłącznie zbliżanie się nowej epoki w
historii. A co najważniejsze, moderniści wpychają religię do wnętrza człowieka,
czyli chwilowo robią z człowieka półboga, rzecz świętą, by z czasem, móc
oświadczyć, że to człowiek jest Bogiem. Nie ma więc potrzeby, aby adorować
Najświętszy Sakrament, skoro Chrystus jest obecny w człowieku. Dalej, skoro
nie ma religii poza człowiekiem, Hierarchia Kościoła św. jest bez znaczenia, a w
konsekwencji, Ojciec Święty również.
W miejsce Hierarchii Kościoła św. moderniści pragną wprowadzić autonomiczne komuny, zwane "Kościołem ludowym", luźno związane z Watykanem,
jedynie wspólnotą wiary, a nie autorytetem Papieża. To już mocno pachnie
panteizmem, a kierunek tej perfidii jest bardzo wyraźny. Jest tu sugestia, że
katolik może obejść się bez Stolicy Piotrowej (!) - Skąd my to już znamy [24]?
Liturgia katolicka jest redukowana do znaków i obrzędów pozbawionych
świętości. W miejsce obrzędów tradycyjnych sztucznie się wprowadza nowe.
Podczas Mszy św, można usłyszeć dowcipy, deklamację wierszy, a nawet stół
pamiątkowy, który zastąpił ołtarz, otaczają niekiedy osobnicy z rewolucyjnymi
napisami na ubiorach i ze sztandarami politycznymi w dłoniach. Ta sytuacja
dotyczy również Polaków, gdyż ma miejsce w kościołach polonijnych,
wypełnionych posolidarnościową emigracją.
Liturgia oznacza uczestnictwo wiernych w Sakramentach Św., które nie są po
to, aby w oparciu o nie wydawać opinie natury politycznej. Kiedy z liturgii
zostaje usunięty mistycyzm, praktykowanie religii staje się mechaniczne, a jej
symbole niczego już nie reprezentują. Wiara w rzeczy święte zanika.
Następuje proces desakralizacji. Jest tak zawsze, gdy dochodzi do profanacji
świętości, usiłując nią manipulować dla osiągnięcia celów ściśle doczesnych,
kiedy nie jest utrzymywany konieczny dystans pomiędzy tym, co jest święte i
wieczne, a tym, co należy do zbioru rzeczy przemijających, doczesnych.
Dokumenty Soboru Watykańskiego II umocniły pogląd zwolenników filozofii
liberalizmu, że nie jest ważne w co człowiek wierzy, pod warunkiem, iż czyni to
w dobrej intencji. Są tam sugestie, że każdy posiada "naturalne prawo" do
wybrania sobie religii bez zwracania uwagi na jej błędy. Tu już dochodzimy do
oczywistego wniosku, że wszystkie religie są sobie równoważne. Jest to
odciąganie od wiary w Pana Boga, w Trójcy Świętej Jedynego, a zbliżanie do
wiary w "Wielkiego Boga", jak to ma miejsce w Indiach, gdzie katolicyzm ulega
hinduizacji, czy do wiary w "Najwyższego Programistę", co starał się lansować
Teilhard de Chardin, czy wreszcie, do wiary w Wielkiego Architekta
Wszechświata. Każda próba mieszania religii kończy się tryumfem pogaństwa.
Posoborowy pogląd, że każdy chrześcijanin uczestniczy w kapłaństwie
Chrystusa Pana, stawia na głowie katolicką doktrynę dotyczącą sakramentu
Kapłaństwa. W konsekwencji, degraduje kapłana do poziomu gawiedzi, czy jak
kto woli, do poziomu "ludu Bożego"; a przecież kapłaństwo rozpoczyna się od
Adama, poprzez Noego, Abrahama, Melchizedecha, do Najwyższego z
Kapłanów, Jezusa Chrystusa, który oddał siebie w ofierze Bogu Ojcu, by odkupić wszystkich ludzi za ich grzechy. Zatem, kapłan nie może być
zredukowany do roli chłopca na posyłki. Odejście od zwyczaju noszenia sutann
i habitów przez osoby duchowne, od strojów, które dodawały im dostojeństwa i
trzymały w koniecznym dystansie od osób świeckich, również oznacza, iż w
Kościele katolickim kapłaństwo przestaje mieć szczególne znaczenie. Księża i
zakonnice powoli przeobrażają się w biurokratów. Na miejsce kapłana wchodzi
komuna parafialna, "lud Boży". Co więcej, kapłan już nie modli się zwrócony
do Pana Boga, ale do "ludu Bożego". Tym samym, skupienie uwagi na Bogu
przemieszcza się do koncentracji na człowieku.
W takiej sytuacji, zarówno Jezus Chrystus, jak i Sakramenty święte stają się w
świadomości katolika bez mocy. Nasz Odkupiciel jest tutaj obiektem rozumu
ludzkiego, a Sakramenty święte stają się pustymi gestami. Utrzymanie Kościoła
przy świętości może mieć miejsce jedynie wówczas, gdy zostanie zachowana
wiara w boskość Chrystusa Pana. Czy nie nadszedł już czas, aby powrócić do
pracy misyjnej wśród tradycyjnie katolickich narodów?
Pierwsze próby zdegradowania Jezusa Chrystusa wyszły od arian, w czwartym
wieku. Postać Chrystusa Pana pozbawiono mistycyzmu, redukując ją wyłącznie
do postaci historycznej. Kościół Św., pomny arian i niekończących się ataków
herezji, odrzucił prawo do nieograniczonej fantazji w sprawach religii, gdyż
może to doprowadzić do tworzenia wyobrażeń i symboli sprzecznych z jego
nauczaniem. Obecność herezji w symbolice chrześcijańskiej natychmiast ożywia
pogaństwo. Za czasów arian, z Matki Chrystusa Pana usiłowano zrobić bożycę.
Usiłowano Ją postawić na równi z Jej Synem w dziele odkupienia.
Stąd, zaistniała konieczność ujęcia tego zagadnienia w ścisłe dogmaty i
doktrynę. Postawienie znaku równości pomiędzy Najświętszą Maryją Panną a
Jezusem Chrystusem przywróciłoby do życia mitologiczną walkę bogów z
układu słonecznego, reprezentujących rodzaj męski, z bożycami układu
księżycowego, przedstawicielkami rodzaju żeńskiego. Otrzymalibyśmy więc
gnostyczny dualizm. Obecnie, walkę płci i tak już mamy, ale to jeszcze nie
wszystko. Moderniści, a raczej kryjący się za nimi gnostycy, pragną uczynić z
kobiety kapłankę, namiestniczynię Chrystusa (!) . Za wszelką cenę pragną
wprowadzić do katolicyzmu dualizm płciowy, co wprowadziłoby do niego
gnozę(!). Stąd, Kościół katolicki nie może pozwolić na dopuszczenie kobiety do
sakramentu Kapłaństwa - niezależnie od tradycji i doktryny religii katolickiej.
Wiara nasza stałaby się wówczas herezją, czyli przestałaby istnieć.
Niemniej jednak, do postaci Chrystusa Pana dołączono już cechy polityczne i
rewolucyjne. Jezus Chrystus, oderwany od Boga Ojca, staje się już symbolem
społecznym, przewodnikiem w zabiegach o dobra doczesne. Współcześni
"postępowi" katolicy kładą silny akcent na człowieczeństwo Chrystusa, a
wyciszają słowa Ewangelii św. mówiące o Jego boskości. Teocentryzm
podmieniono chrystocentryzmem, gdzie "duch rewolucyjny" Nowego Testamentu wspomaga "duch walki klasowej", a tym samym i humanistyczny ateizm.
Uczłowieczony Chrystus, z którym człowiek może się utożsamiać, stał się
rękojmią areligijnego, racjonalistycznego świata. Księża "postępowi" coraz to
mniej mówią o Bogu, jako o istocie najwyższej, stwórcy wszechświata, który za
dobre wynagradza, a za złe karze, nie mówią już o Chrystusie twórcy Opoki, na
której zbudowano Kościół św. Pana Boga powoli zastępuje "lud", który ma być
źródłem duchowego objawienia i religijnym autorytetem. "Postępowi" księża
pragną uczestniczyć, wespół z "ludem", w ewolucji i rewolucji społecznej, co
nazywają "wyzwoleniem". Słowa, wyjęte z tradycyjnej teologii, użyto w
nowym, rewolucyjnym znaczeniu. Ewangelicznemu słowu "ubogi" nadano
znaczenie marksowskiego "proletariatu". A przecież Jezus Chrystus nie widział
w proletariacie kandydata na klasę uprzywilejowaną. Pan Nasz przyszedł na
świat by odkupić wszystkich ludzi, a nie wyłącznie ubogich, w
starotestamentowym stylu.
Idea budowania raju na ziemi jest ideą wywodzącą się z żydowskiego
zbuntowania przeciwko Panu Bogu. Łączenie jej z Chrystusem jest wielkim fałszerstwem. Nasz Odkupiciel starał się przywieść człowieka przed oblicze Boga,
a nie budować Superczłowieka, czy Nadczłowieka. Nic więc dziwnego, że
trzymający się tradycji księża, odważnie wskazujący na niebezpieczeństwo
zjudaizowania Ewangelii Św., podlegają prześladowaniom ze strony "świata".
Jaskrawą formę przybrały one w opanowanej przez marksistów Gujanie
Brytyjskiej, gdzie grupa okultystyczna, o nazwie "Dom Izraela" (The House of
Israel) , dopuściła się mordu na księżach trwających przy katolickiej tradycji.
Jest to jedna z metod, którą "Dom Izraela" prostuje ścieżki dla antykatolickiej
rewolucji.
W obliczu wojny z Panem Bogiem, współczesny katolik znalazł się pomiędzy
Scyllą a Charybdą: z jednej strony Kościół katolicki, który coraz to mniej
sprosta wymogom cywilizacji łacińskiej i społecznie staje się tym, czym było
pogaństwo u schyłku imperium rzymskiego, a z drugiej, liberalistyczne
ideologie, jak modernizm, marksizm, przymusowa zamasoniona demokracja,
która nudzi i męczy swoją obłudą, czy ateistyczna nauka i technologia, pragnące
usunąć z życia ludzkiego wszystko co święte.
Kościół, pozbawiony świętości, odarty z symboli będących łącznikiem ze
światem nadprzyrodzonym, pozbawiony korzeni tradycji, znaków identyfikujących jego przynależność do ery po narodzeniu Chrystusa, przestaje przyciągać
tych, którzy świętości poszukują. Rozrastająca się próżnia duchowa powoduje,
że ludzie rozglądają się coraz częściej za religiami pogańskimi i okultyzmem;
akurat odwrotnie jak to miało miejsce prawie dwa tysiące lat temu. Wówczas
chrześcijaństwo uwolniło pogan od demonów, od poczucia niemocy wobec
przeznaczenia i śmierci. U pogan śmierć oznacza klęskę. U chrześcijan śmierć
jest zwycięstwem, tak jak zwycięską była śmierć Jezusa Chrystusa na Krzyżu.
Dla pogan wiara jest formą wytłumaczenia zjawisk zachodzących w
otaczającym ich świecie. Dla chrześcijan wiara w Boga daje nadzieję na zbawienie wieczne. Za czasów Apostołów chrześcijaństwo zaofiarowało poganom
również mistycyzm, z czego dzisiaj jest odzierane.
Powstającą próżnię duchową współczesnych chrześcijan usiłują wypełnić
bogowie pogańscy, wywodzący się ze starożytnej mitologii, z Orientu i magii,.
Świat chrześcijan został zaatakowany przez buddyzm, braminizm, zen i
szamanizm. Są to religie o panteistycznym podejściu do świata, dające nadzieję
na samoubóstwienie się, czy też na wybicie się ponad przeciętność. Pogaństwo i
okultyzm wydają się być w stanie zaspokoić potrzeby człowieka epoki
przemysłu, tak intelektualnie, jak i społecznie. Okultyzm i religie Orientu
obiecują zbawienie bez moralnych zobowiązań, co jest nie bez znaczenia dla
ludzi dążących do hedonistycznego stylu życia, trzymających się zasady: "Tutaj
i teraz!". Co więcej, obietnica zbawienia, drogą kolejnych powrotów na ziemię,
wydaje się być atrakcyjna. Hinduizm, odrzucając grzech, automatycznie odrzuca
wiarę w nadejście Sądu Ostatecznego. W hinduizmie każde działanie pogłębia
ludzkie cierpienie, oddala człowieka od doskonałości. Wyzwolenie człowieka
widziane jest tam w ucieczce od wszelkiej aktywności i od rzeczywistego
świata, który dla hinduizmu jest iluzją. Pełne wyzwolenie można tam uzyskać
tylko przez oświecenie prawdziwą wiedzą, która umożliwi powrót do stanu
przedkreacyjnego,
Religie Wschodu, pełne tradycji, symboli, więc atrakcyjne, często są gimnastyką
umysłowo-cielesną, rozładowującą wewnętrzne napięcie nerwowe - wynik
cywilizacji przemysłowej, gdzie człowieka traktuje się i ocenia jak maszynę pozbawiającą uczucia pustki wewnętrznej, dającą złudzenie ucieczki przed
rzeczywistością, której ma się już dość [25] .
Działalność szamanów, astrologów, jogów, alchemików i czarowników opiera
się na wierzeniu, iż świat jest istotą żywą, z siłami wewnątrz człowieka, jak i
poza nim, i że siły te są we wzajemnym i nieskończonym oddziaływaniu.
Okultyści usiłują te siły sprowadzić do zgodnej współpracy. Religijna
gimnastyka Hindusów, prowadząca do możliwości stania na głowie godzinami,
do zadawania sobie tortur ognia, gwoździ, czy też do deformacji ciała na skutek
długotrwałego bezruchu, ma na celu pozyskać magiczną moc. Błogostan
uzyskany poprzez okultystyczną terapię jest pustką możliwą do zniesienia przez
mistrzów ascezy, ale nie przez tych, którzy pragną żyć w harmonii z rzeczywistością. Psychika człowieka nie może być usunięta z rzeczywistości, z
otaczającego życia cywilizacyjnego. Okultyzm pozostawia więc u ludzi uczucie
niedosytu, które zazwyczaj tłumi się strachem.
Naukowcy, zafascynowani mistycyzmem Orientu, jego nieokreślonością, opartą
na hinduizmie i buddyzmie, na zoroastrianiźmie i taoiźmie, silą się, by zatrzeć
różnice pomiędzy światem materii a światem ducha. Uwidoczniło to się
jaskrawię na sympozjum naukowym w Kordobie, w październiku 1979 roku. Ich
światopogląd opiera się na dekompozycji czasu i przestrzeni, materii i ducha,
świadomości i logiki. Na tej dekompozycji ma powstać nowa cywilizacja, w
której wyselekcjowana elita sama sobie ustanowi prawo. Zamiast pozostać przy
chrześcijańskiej doktrynie sługi Boga, poszukują sposobu zlania się z boskością.
Wielu współczesnym naukowcom wydaje się, że ludzkość jest w stanie
kontrolować i odtwarzać wydarzenia historyczne, a nawet święte, bo obiecane
kiedyś przez Pana Boga. Jest to zamysł uświęcenia człowieka i jego czynów,
jest to legalizacja aktów gwałtownych, rewolucyjnych. Tym samym, religie
wprowadzają do wnętrza człowieka, bez żadnych powiązań z Bogiem. Stąd tak
często dochodzą do wniosku, że Pan Bóg jest produktem ludzkiej wyobraźni,
spełniającym rolę placebo w cywilizacyjnej terapii.
W nowotworzonym świecie, społeczeństwo ma być pożywką dla elity, której
zasady postępowania będą jedynym uznanym i obowiązującym kodem
społecznym. Masy będą stanowiły dla elity czarnoziem, na którym wyrośnie
"nowy człowiek", mędrzec i bohater w jednej osobie, nowy bóg. Ów
superczłowiek wypracuje dobrze prowadzące się społeczeństwo -a więc,
wyeliminuje grzech (!) - oparte o nowe kryteria wartości. Żydzi po cichu
wspierają ten neopogański ruch, żywiąc nadzieję, że to im przypadnie rola
"nowego człowieka", a wówczas spełniłoby się ich odwieczne marzenie o
panowaniu nad światem. Zresztą, już gdzieś słyszeliśmy teorię o nawozie z
jednej rasy dla innej. - Czyż nie w "Mein Kampf" Adolfa Hitlera?
Credo gnostyków z Uniwersytetu w Princenton, zgrupowanych w Instytucie
dla Zaawansowanych Studiów, jest mniej więcej następujące: wierzymy jedynie
w inteligencję ludzką, która od pewnego poziomu staje się formą sprzysiężenia;
wierzymy, że jej moc jest nieograniczona. Współcześni gnostycy usiłują
powiązać filozofię z matematyką, mitologią i sekularystyczną koncepcją
człowieka. Mówią już o naukowym deizmie.
Religie traktują jako ideologiczną agitację, jako zło przejściowe, które z czasem
powróci do stanu wyjściowego, czyli do powszechnego pogaństwa, które ma
być stanem harmonii i równowagi. Jest to powielanie starych mitów myślowych,
które nie zdały egzaminu w historii. Jest to powrót do monizmu czarownika
Giordano Bruno [26].
Pod koniec XV wieku, Giowanni Pico della Mirandola, i nieco później,
Giorgano Bruno, usiłowali dokonać syntezy religii, wiążąc je też z
hermetyzmem. Doktorzy Kościoła św. zdecydowanie uznali to za próbę
powiązania ze sobą sprzeczności, uznali za absurd. Nie może być syntezy religii,
jak nie ma syntezy cywilizacji. Dzisiaj kościół katolicki nie jest tak zwarty i
stanowczy. Więc gnoza może bezkarnie siać zamęt myślowy wśród katolików.
Neopoganie lansują relatywizm etyczny, gdyż amoralni bogowie pogańscy
pozwalają lekceważyć aspekty etyczne, a skupiają głównie uwagę na polepszaniu swojego bytu, na dogadzaniu sobie. Są gotowi widzieć bogów wszędzie.
Jednak, są to bogowie martwi, bezsilni jak człowiek. Nie ma tam pojęcia
"dobra", które opierałoby się na normach etycznych. Stąd u pogan powstawały
cywilizacje bezetyczne, lub z etyką sytuacyjną. Dobro oznacza u nich harmonię
rzeczy, a zło chaos. W konsekwencji, nie ma też takich pojęć jak
"sprawiedliwość" i "przebaczenie".
Chrześcijanin ma wyrobione poczucie odpowiedzialności za swoje
postępowanie i przyjmuje obowiązek zbawienia duszy, toczy wewnętrzną walkę
pomiędzy wyborem dobra lub zła. Natomiast poganin nie odpowiada za swoje
uczynki, gdyż sądzi, że przyszedł na świat jako mieszanka dobra i zła, jako
rezultat zmagań bogów dobrych i złych. Celem neopogan jest stworzyć nową
cywilizację pozbawioną chrześcijańskich nakazów i zakazów. Moralność
katolicką, podporządkowaną Bożym przykazaniom, nazywają moralnością
niewolnika. Pragną więc od niej się wyzwolić. W pogańskim świecie,
niezależnie od tego jak się poganin prowadzi, kontakt z bogami pozostaje. Tylko
u żydów i chrześcijan dystans etyczny pomiędzy człowiekiem a Bogiem jest
nieskończenie wielki, a grzech oddala człowieka od Boga.
Pan Bóg jest wszechpotężny i wszechdobry, jest etyczną doskonałością. Nie ma
też potrzeby, aby dzielić się władzą z mocami zła. W religii chrześcijan nie ma
więc miejsca na walkę tytanów. Zło sprowadziły na ziemię istoty przez Pana
Boya stworzone, odmawiając swemu Stwórcy posłuszeństwa. Zbuntowani
aniołowie i grzeszni ludzie ponoszą konsekwencje za obrazę Boga. W wyniku
grzechu pierworodnego człowiek został oddalony od Boga, stał się słaby i musi
kierować się wolną wolą, aby wyjednać przebaczenie, musi na nie zasłużyć.
Tego u pogan nie ma.
Poganin ma z bogami kontakt ciągły i w sensie wyboru boga jest wolny. W
pogańskim świecie bogowie dogadzają zachciankom człowieka, gdyż między
nimi jest ciągła walka i człowiek zawsze może podmienić jednego boga innym,
w zależności od własnego uznania.
Pogańska cywilizacja nie zależy od ciągłego dialogu pomiędzy Stwórcą a
człowiekiem, wymagającego spełniania ustalonych raz na zawsze wymogów
moralnych, jak to ma miejsce w cywilizacji łacińskiej. Poganie czują się
bezwzględnymi panami koncepcji istnienia, sami wybierają środki i metody
postępowania. Skoro człowiek jest częścią natury, którą należy kształtować, to
jedynie superludzie, elita, najlepsi mogą to czynić, mogą dostąpić władzy
absolutnej tak nad naturą, jak i nad innym człowiekiem (podczłowiekiem). Stąd
neopoganizm jest siłą napędową w tworzeniu jednego ogólnoświatowego rządu,
w skład którego wejdzie "elita".
Neopoganie wierzą, iż cywilizacje mogą być kształtowane przez ludzi, że można
je tworzyć i anulować kiedy tylko się zechce. Ich "mędrcy", którzy są dawcami
immanentnych sił, są panami religii, która podlega rytmicznym cyklom: rozwój,
dojrzewanie i upadek. Neopoganie zaprzeczają istnieniu Boskiej interwencji,
Objawieniu i Opaczności Bożej. Pachnie to mocno Heglem i jego
determinizmem. Również historię neopoganie widzą jako płynący potok,
dzielący się na cywilizacyjne cykle. Napawa to ich nadzieją na bliski koniec
historii chrześcijaństwa i przejście do całkiem nowej cywilizacji,
pochrześcijańskiej, którą pragną urządzić w swoim stylu. Poganie nie posiadają
nostalgicznego przywiązania do tradycji. Stąd historia i czas nie mają dla nich
żadnego znaczenia. Pragną jedynie odtworzyć przeszłość w teraźniejszości, a
nie powrócić do konkretnego historycznego momentu. Neopoganie zwalczają
chrześcijaństwo by móc odtworzyć starożytną świecką cywilizację. Ideałem dla
nich jest "Republika” Platona, posiadająca klasę kapłanów-intelektualistów,
klasę rycerzy i klasę chłopów. Pragną powiązać człowieka z samotwórczym
kosmosem, pragną przywrócić panteizm, który wyplewiło chrześcijaństwo,
wskazując człowiekowi jego właściwe miejsce.
Tym samym, zbliżają się do alchemii, która również pragnie zjednoczyć
przeciwne elementy i zasady, odtworzyć pradawne jajo, symbolizujące u nich
zjednoczenie ludzkości z kosmosem; pragną doprowadzić do absolutnej syntezy
świata ducha ze światem materii. Alchemicy nie zamierzają czekać aż nadejdzie
królestwo niebieskie, obiecane przez Jezusa Chrystusa, ale sami chcą
przywrócić człowiekowi nieśmiertelność, pragną uzyskać zbawienie ciała przed
skutkami grzechu pierworodnego. Tym samym, Ofiarę złożoną na Krzyżu
pragną uczynić aktem bezużytecznym(!). Jak, zatem, parający się alchemią
okultyści śmią nazywać siebie chrześcijanami [27]? Próba ucieczki przed Sądem
Ostatecznym, gdyż do tego cały ich wysiłek zmierza, jest w oczach
chrześcijanina wielkim bluźnierstwem! W stopniowym przechodzeniu od
religijnego światopoglądu do naukowego neopoganie widzą zmierzch
cywilizacji łacińskiej, koniec ery chrześcijaństwa, a nastawanie epoki innej
religii, wyższego rzędu.
W istocie tak nie jest. Jest to jedynie pogląd określonych ludzi, ich hipoteza czy
też bezbożne życzenie. Współczesny zanik religijności oznacza bardzo niewiele
w skali wieczności, a mówiąc o religii i prawach z nią związanych dotykamy
kwestii wieczności.
Nie ma dowodów na cykliczność w czasie. Są to wyłącznie spekulacje
zaczerpnięte ze świata pogańskiego, jak powiedzmy z hinduizmu, a więc świata
wypełnionego fałszem. Mity pogańskie łatwo zakradają się do myśli ludzkiej,
gdyż u pogan nie ma dogmatów, nie ma zorganizowania, nie ma potrzeby do
wysiłku umysłowego, starającego się pogodzić wiarę z obserwacjami
wszechświata. Umysły jałowe lubują się w religiach pogańskich. W wierzeniach
pogan za zjawiskami w przyrodzie stoją tajemnicze siły.
Katolicy natomiast traktują te zjawiska jako naturalne wydarzenia, a ich
podejście do wszechświata oparte na analizie wydarzeń historycznych i
bieżących obserwacjach prowadzi do rozwoju nauki, a w szczególności teologii.
W nauce Kościoła katolickiego postać Jezusa Chrystusa nie może być
zmieniona, by dogodzić "wymogom czasu", gdyż Jego działalność jest udowodniona historycznie, jest prawdziwa, w przeciwieństwie do mitów
pogańskich, wypełnionych zmyślonymi bohaterami.
To, że katolicyzm ulega pokusom sekularyzacji jest wykładnikiem słabości
człowieka, istoty grzesznej, ale nie oznacza słabości nauki Chrystusa Pana! To
ludzie popełniają błędy, a nie Pan Bóg. Mamy do czynienia z rewolucją, z
buntem przeciwko Bogu, a nie z cyklicznością czasową i historyczną. Można
przyjąć, że Szatan ma teraz żniwa. Nie powinniśmy zapomnieć o przypowieści o
synu marnotrawnym. Możemy okazywać niezadowolenie, iż Kościół katolicki z
takim trudem ustosunkowuje się do "wymogów czasu", że nie podejmuje
radykalnych środków zaradczych. To jest nasz subiektywny pogląd. Jednak,
Kościół rzymski nigdy nie zdecydował się by całkowicie wyplenić wszelkie
oznaki pogaństwa. Kościół starał się krzewić istniejące tradycje i sprawdzać
prawdę objawioną w ogniu kontrowersji. Było to dopuszczalne pod warunkiem,
że Stolica Apostolska bezwarunkowo pozostanie wierna dogmatom, doktrynom
i magisterium, że zachowa elementy mistycyzmu w liturgii, w symbolach i
Sakramentach św. Wówczas misjonarze chrześcijańscy są w stanie opanować
wierzenia pogan i nadać ich mitom nowe spojrzenie, oparte na nauce Kościoła
świętego.
W przeszłości, eliminując stopniowo mity pogańskie i zastępując je tekstami
opartymi na Ewangelii św., misjonarze zmusili pogańskich mędrców do
wycofania się z życia publicznego, do zejścia do podziemi. Schronienie dały im
sprzysiężenia masońskie. Rewolucja w dzisiejszym Kościele katolickim sytuację
nieco skomplikowała. Ufni opiece Bożej, musimy uzbroić się w cierpliwość.
Każdy pośpiech w działaniu prowadzi do niedorzeczności. Emocje są złym
przewodnikiem przez życie. Przede wszystkim, chcąc stawić czoła rewolucji,
należy uwierzyć, że powrót do katolickiej świętości jest możliwy. Każda próba
desakralizacji Kościoła św. rodzi bunt w duszy ludzkiej, spowodowany tęsknotą
za odsuniętym Panem Bogiem. Ta tęsknota jest dla człowieka o wiele cenniejsza
aniżeli obiecywana przez neopogan deifikacja ludzkości, pozbawiona
błogosławieństwa Bożego. W owym buncie tkwi siła i nadzieja Kościoła
rzymskiego.
PROPOZYCJA OBRONY
Na wstępie pragnę przypomnieć, dlaczego należy przyjąć stanowisko obronne.
Nakazuje nam to nasze poczucie patriotyzmu, a być patriotą dla nas, katolików,
jest obowiązkiem, gdyż nakaz pochodzi od Pana Boga, w którego wierzymy i
któremu staramy się być posłuszni. "Nie Jest dobrze, żeby mężczyzna był nam;
uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc" (Rdz 2,18). Pan Bóg, dając
Adamowi Ewę, a tym samym tworząc pierwszą rodzinę, nakazał człowiekowi
żyć godziwie, troszczyć się o najbliższych i otaczać ich miłością. Naród i
Państwo są konsekwencją powstania rodziny więc również pochodzą od Boga.
Tym samym, nakaz troski o rodzinę dotyczy również Narodu i Państwa.
Zabieganie o dobro własnej rodziny, własnego narodu i własnej ojczyzny,
miłość do nich, jako do tych najbliższych, a przede wszystkim miłość do Pana
Boga, który dał nam dom rodzinny - składający się z rodziny, narodu i ojczyzny
- jest patriotyzmem. Zatem, patriotyzm jest szczególną formą okazywania
wdzięczności Panu Bogu za to, że nie skazał człowieka na samotność.
Patriotyzm jest też przyjęciem odpowiedzialnego sposobu postępowania
względem Pana Boga, wobec Kościoła Św., wobec ojczyzny, wobec własnego
narodu i swojej rodziny.
Patriotyzm nie może być oderwany od kodu moralnego, od Dziesięciu
Przykazań. Patriotyzm jest dążeniem do świętości. Nic w tym dziwnego, że
najwięksi królowie, najbardziej patriotyczni, zostali świętymi (św.Kazimierz,
św, Ludwik IX, św. Henryk II, św. Edward).
W konsekwencji, jak przeciwieństwem dobra jest , tak przeciwieństwem
patriotyzmu jest zdrada. Jak nie ma rzeczy pośrednich między dobrem i złem,
tak nie ma nic pośredniego pomiędzy patriotyzmem a zdradą. Nie można być
półpatriotą, czy też półzdrajcą . Skoro patriotyzm jest trwale związany z
miłością, to zdrada, jako przeciwieństwo patriotyzmu, musi być związana z
nienawiścią. Jest to nienawiść tak do Pana Boga, do Kościoła Św., jak i do
ojczyzny, do własnego narodu i własnej rodziny. Tym samym, zdrada, obrażając
Pana Boga, wiąże się z mocami Piekieł, jest satanistyczna, jest grzechem
ciężkim.
Zatem, chcąc być wierni Panu Bogu, spełniać Jego wolę, musimy sprzeciwiać
się zdradzie, stronić od niej i ją zwalczać. Nie mamy innej możliwości, gdyż w
walce z grzechem nie można przyjąć stanowiska obojętnego. Obojętność wobec
grzechu prowadzi do obojętności wobec Pana Boga, czym Go obraża, a to jest
już zdradą. Jest więc w obowiązku katolika zwalczać tych wszystkich, którzy
świadomie obrażają Pana Boga, którzy niszczą naród i rodzinę, którzy
świadomie lub lekkomyślnie rujnują naszą ojczyznę. Bez wątpienia, należą do
nich zwolennicy idei internacjonalizmu i rewolucji, należą wojujący
neopoganie, członkowie sekt, grup okultystycznych i tajnych sprzysiężeń,
należą do nich zwolennicy filozofii liberalizmu i jej pochodnych.
Największym wrogiem narodu jest internacjonalizm. Hasło "Proletariusze
wszystkich krajów, łączcie się!", które widnieje na pierwszej stronie
komunistycznych i socjalistycznych gazet, jest dla narodu obelgą, jest
upokorzeniem, gdyż otwiera szeroko drzwi ojczyzny dla zdrady. Na szczęście,
orędownicy idei internacjonalizmu, którzy naiwnie sądzą, że historia rozpoczyna
się od nich, a to, co było przedtem, to już się nie liczy, szybko nabierają przekonania, że tak nie jest.
"Imperialistyczny" Hiszpan zawsze będzie Polakowi bliższy, nawet temu z
legitymacją PZPR w kieszeni, aniżeli "socjalistyczny" Kałmuk. Jeden okrzyk:
"Niech żyje Polska!", czy też: "Arriba Espana!" ma dla nas, Europejczyków,
większe znaczenie aniżeli wagon opasłych tomów zapisanych
„Proletariuszami...". - Dlaczego? Ponieważ toczy się wojna dwóch cywilizacji,
toczy się wojna dwóch światów: tradycyjnie katolickiej Europy, czyli świata
organicznego, oraz świata okultystycznego, pogańskiego, czyli mechanicznego.
Trudno jest Europejczykowi nie czuć odrazy do tego wszystkiego co pachnie
Orientem, turańszczyzną? a internacjonalizm tkwi korzeniami w turańszczyźnie.
Przedstawiona poniżej propozycja obrony przed zdradą i zdrajcami nie jest
czymś nowym. Są to zasady postępowania od dawna znane, lecz nie zawsze
uzmysławiane, nie zawsze zestawiane w jedną całość. Dla przykładu,
wspominał o nich często Papież, św. Pius X, w encyklice "Pascendi Dominici
Gregis” Świat filozofii liberalizmu wypowiedział wojnę Kościołowi
katolickiemu. Zatem, musi być podjęta walka. Pokój w czasie rozgorzałej wojny
jest niedorzecznością. Przeciwnicy nie mogą zawierać przymierza w połowie
rozgrywanej bitwy. Zatem, jest niedorzecznością starać się jednoczyć zwolenników liberalizmu z katolikami. Wychodzi z tego dziwoląg w rodzaju:
"liberalny katolik" bądź "katolicki liberał". Katolik, zarażony ideą liberalizmu,
de facto przestaje być katolikiem. Liberalizm jest antytezą katolicyzmu, a
synteza jest tu niemożliwa, tak jak nie jest możliwa synteza cywilizacji. Można
się tu krzywić i grymasić, ale niczego to nie zmieni, gdyż takie są prawa
dziejowe. Synkretyzm, będący w sprzeczności z prawdą objawioną, jest
tragicznym i bolesnym błędem. Posoborowe "pojednanie" trzebi szeregi
katolików jak czarna ospa w Średniowieczu.
Największą przeszkodą w utrzymaniu przy życiu katolickiego narodu jest
powszechna ignorancja. Aby nie błądzić, trzeba wiedzieć w co należy wierzyć,
następnie mieć cel, do którego należy dążyć, a dalej, wiedzieć co trzeba robić,
aby ten cel móc osiągnąć. Każde skuteczne działanie wymaga zdecydowania,
wymaga hartu ducha i gotowości do wyrzeczeń. Wierność Panu Bogu wymaga
wyrzeczeń. Obcowanie z Bogiem jest wielką sprawą, gdyż Pan Bóg nie jest
chłopcem na posyłki, czy równym kumplem, z którym można iść na wódkę; co
ostatnio usiłują nam sugerować "postępowi" moderniści. Nic z tych rzeczy. Pan
Bóg jest przede wszystkim naszym Sędzią Najwyższym i Ostatecznym, który
rozliczy nas z najmniejszego uczynku, gdy przyjdzie na to pora. Stąd, służba
Panu Bogu jest wzniosła lecz twarda, O tym należy pamiętać.
Trzeba być pokornym przed Panem Bogiem, ale nieugiętym przed nieprawością.
Bez silnego postanowienia prowadzenia walki, nabywana wiedza może
doprowadzić do psychicznego samospalenia się, do złudnego przeświadczenia,
iż zła nie da się pokonać.
Aby móc się skutecznie bronić, musimy być gotowi nawet oddać życie za nasze
ideały. Ci działacze polityczni, którzy patrzą z cielęcym zachwytem na
hedonistyczny Zachód, gdy nadejdzie chwila próby, to poza zdradą niczego
więcej nie będą w stanie zaofiarować dla narodu. Wrzesień z 1939 roku w pełni
to potwierdził. Posolidarnościowa emigracja również. Odwaga wymaga nadziei,
a odwaga w walce z Synagogą szatana wymaga zawierzenia dobroci Bożej oraz
Bożemu miłosierdziu. Potrzebna jest więc modlitwa i jeszcze raz modlitwa.
Ludzie bardzo często narzekają, że Pan Bóg ich opuścił, że im jest tak ciężko
żyć; a nie uzmysławiają sobie, iż nigdy szczerze nie prosili, aby Pan Bóg im
dopomógł. Ten tak powszechny brak logiki jest zdumiewający.
Zatem, uzbrojeni w wolę walki, możemy przystąpić do doboru właściwego
programu studiów, jednocześnie wspierając i trzymając się blisko katolickich
nauczycieli i profesorów, wiernych tradycji Kościoła świętego.
Jak rozróżniać rzeczy dobre od złych? - Warto tutaj pamiętać o starej zasadzie,
że "Qui male agit odit lucem” (Kto czyni zło, nienawidzi światła). Trzeba
bacznie przyglądać się agitatorom. Należy być powściągliwym w aprobowaniu
nieznanych nam organizacji, nawet gdy na pierwszy rzut oka wyglądają
niewinnie, czy zachęcająco. Powiedzmy, to że domokrążny protestant, czy
świadek Jehowy, nosi ze sobą Pismo Święte, a różokrzyżowiec reklamuje się
jako chrześcijanin, w ogóle nie oznacza, iż jest ostoją nauki Chrystusa Pana,
Mimo szlachetnych słów i budzącego zaufanie obycia, jego korzenie tkwią w
błędzie, w herezji. A złe drzewo nie może wydać dobrych owoców.
Heretycy, sekciarze i członkowie tajnych sprzysiężeń posiadają doskonałe
wyczucie co służy ich sprawie. Nigdy nie będą chwalić tego co jest dla nich
niedobre. W tej kwestii się nie mylą, gdyż są ku temu odpowiednio
przygotowani. Zatem, należy odrzucać to wszystko co witają z głośnym
"Hosanna!" Akceptacja słów, sloganów, zawsze prowadzi do akceptacji
postępowania, które po słowach następuje. Jest najrozsądniej wszelkie kontakty
z nimi sprowadzić do minimum; powiedzmy do koniecznych kontaktów
służbowych, zawodowych czy klubowych. Nie kupujmy ich książek i prasy,
ograniczajmy kontakt z wszelkimi środkami masowego przekazu, które szerzą
ich propagandę. Należy pamiętać, że to antykatolickie tajne sprzysiężenia
przygotowują scenariusz dla antykatolickiej polemiki. Bezmyślne wciąganie się
w taką polemikę zazwyczaj służy autorom scenariusza "dyskusji". Gdy
pozostawimy ich samym sobie, szczezną marnie, przestaną istnieć. Taki los
spotkał przecież ich protoplastów: starożytnych pogan, a później arian.
Z czasem, nabyta wiedza i mądrość podpowiedzą nam jak daleko można
posunąć się w tolerancji, a kiedy przestajemy pracować dla osiągnięcia większego dobra i służymy wyłącznie złu; kiedy trzeba zdecydowanie odpowiedzieć:
NIE! Jest bardzo trudno to zrobić, gdyż filozofia liberalizmu oduczała nas
mówienia "nie", a chętniej używamy wymijające "może", "zobaczymy", czy też
"jak się da, to się zrobi". Tolerancja jest tylko "mniejszym złem", a nie dobrem.
Można, czasowo, godzić się na "mniejsze zło", aby w końcu móc uzyskać
większe dobro. Tak widziana tolerancja jest mądrością, a mądrość nie jest
objawem tchórzostwa, lecz cnotą, która reguluje nasze postępowanie. Każdy
odruch tolerancji posiada charakter doraźny, a nie trwały. Kiedy dobro nie jest w
stanie niczego zyskać, a jedynie traci, to wówczas tolerancja jest szkodliwa.
Powiedzmy, tolerancja ze strony Kościoła katolickiego oznacza, iż kierowany
miłością nie niszczy ogniem i mieczem tych, którzy do niego nie należą, widząc
w nich zbłąkane dzieci Boże, ale nie jest obojętny na herezję, na błędy w etyce i
moralności. Z kolei, przykładem źle pojętej tolerancji jest cackanie się z ideą
internacjonalizmu, która jest złem od korzeni i z której nic dobrego nie da się
wycisnąć. Co więcej, internacjonalizm nie może odwzajemnić się
tolerancyjnością, gdyż tam wczorajsze dobro staje się dzisiaj złem (cykliczne
okresy "błędów i wypaczeń"), zgodnie z potrzebami "partii", czy walki klasowej. Nawet pozorna tolerancja własności prywatnej ma na celu zwiększyć
skuteczność rewolucji. To tylko taktyka, chwilowe zło konieczne, i nie ma nic
wspólnego z tolerancją, gdyż nie ma tam miłości.
Przywilejem człowieka, jako osoby stworzonej na obraz i podobieństwo Boże,
jest możność świadomego działania, możność podejmowania decyzji zgodnie z
własną wolą, po zastanowieniu się. To człowieka różni od bestii i czyni
wolnym. Atak na wolność człowieka jest atakiem na jego zależność osobową. Z
kolei, rozwój wolności człowieka prowadzi do rozwoju miłości. Jedynie
człowiek jest w stanie kochać, gdyż tylko człowiek jest w stanie wybierać
przedmiot swojej miłości, zgodnie z wolną wolą. Tym samym, aby móc w pełni
kochać, trzeba być wolnym. Miłość nie zna ograniczeń, jest wolna (nie mam
tutaj na myśli "wolnej miłości", która z miłością nie ma nic wspólnego). Nie
można kogoś zmusić by kochał. - Człowiek nie jest w stanie miłować "partii",
która go zniewala. Nigdy! - Co więcej, dla obiektu miłości jesteśmy gotowi
włożyć wiele wysiłku i samopoświęcenia. Jesteśmy gotowi go chronić,
ponieważ w naszym odczuci jest tego wart. Jesteśmy gotowi oddać wszystko,
aby móc posiąść te drogocenną perłę. 1 tak, dla katolika obiektem miłości jest
Pan Bóg, Kościół Św., a dalej, w logicznej konsekwencji, ojczyzna, naród i
rodzina. Tym należy tłumaczyć fakt, że ludzie są gotowi oddać swoje życie dla
obrony rodziny, własnego narodu, ojczyzny i wiary świętej. Patriotyzm jest
związany ze świętością, a katolicki naród, aby mógł istnieć w świecie grzechu,
potrzebuje świętych.
Miłość do rzeczy stworzonych musi być podrzędna w stosunku do miłości do
Pana Boga, ich Stwórcy. Miłując własną rodzinę, naród i ojczyznę, nigdy nie
wejdziemy w konflikt z miłością do Boga. Tego wymaga sam Pan Bóg.
Inaczej rzecz ma się z miłością do ludzi Pana Boga obrażających. Tutaj z
miłością jest ściśle związane miłosierdzie, spowodowane troską o zbawienie
duszy każdego człowieka. Powiedzmy, troska o zbawienie duszy złoczyńcy jest
wykładnią miłości do Boga. Z miłości do Pana Boga mamy obowiązek besztać i
obezwładnić złoczyńcę, a kara śmierci jest aktem miłosierdzia wobec niego.
Odbieramy mu szansę by mógł Boga dalej ciężko obrażać. Co więcej, krytyka i
sroga kara odciągną innych od zła, którego notoryczny złoczyńca jest
siedliskiem. Ponadto, mówienie o czyichś błędach jest również aktem
miłosierdzia, kierowanym miłością. Można więc krytykować żyda, pragnąc tym
samym sprowadzić go na dobrą drogę i przyczynić się do zbawienia jego duszy.
To jest szczera miłość chrześcijańska, nie mająca nic wspólnego z hipokryzją i
konformizmem. Co więcej, mówić o żydach to, o czym wszyscy wiedzą, nie
może przynieść im ujmy. Tak samo rzecz ma się z komunistami. Krytykowanie
ich, w imię poszanowania przykazań Bożych i sprawiedliwości, nie daje im
prawa do podnoszenia wrzasku. Wręcz przeciwnie, podnosząc "giewałt",
nadużywają swoich praw. Jedynie katolik zażydzony (skażony etyką sytuacyjną)
może czuć się źle, gdy spotyka się z krytyką żydów. Heretyk, odszczepieniec,
zawsze powinien być nazywany heretykiem, a jego poglądy herezją. Tego
wymaga odwieczne prawo sprawiedliwości. Tutaj nadużyć nie ma. Proszę
zwrócić uwagę jak św. Paweł traktował heretyków. Tak samo postępowali
pozostali Apostołowie. Tę tradycję podtrzymali następcy św. Piotra i Doktorzy
Kościoła św., aż do czasów Soboru Watykańskiego II. - Dziwne, nieprawdaż? –
Nie może być występkiem, czy odstępstwem od postawy miłosiernej, nazywanie
zła po imieniu. Trudno jest przecież chwasty nazywać pszenicą. Byłoby to
szczytem zakłamania. Jednak, tak wielu współczesnych katolików dopatruje się
w chwastach sycącego zboża. Aby się o tym przekonać, wystarczy poczytać
liberalną prasę katolicką.
Katolickie środki masowego przekazu, posiadające zliberalizowanych
dyrektorów i redaktorów, siłą rzeczy stają się sojusznikami tych, którzy walczą
z katolicyzmem pod sztandarami liberalizmu; tak otwarcie, jak i z ukrycia.
Słowa są przedstawicielem idei. Na tym polega ich doniosłość, na tym polega
ich znaczenie. Moderniści zachowują katolicką frazeologię bez katolickiego
znaczenia. Mówią o Panu Bogu, o wolności, o prawach i obowiązkach, ale w
oderwaniu od wiary katolickiej. Ich życiową filozofią jest żyć w Kościele jak
chrześcijanie, a poza Kościołem jak nakazuje "duch czasu". Zliberalizowaną
prasę katolicką można rozpoznać po jej oportunizmie. Powiedzmy, szczerze
oddana wierze katolickiej prasa nigdy nie będzie wypowiadać się przychylnie na
temat judaizmu. Mogą to robić tylko oportuniści w rodzaju redaktorów
"Tygodnika Powszechnego". Wierny Kościołowi rzymskiemu redaktor
katolickiej gazety zawsze stawia czoła błędom doktrynalnym. Jak masoneria
dzieli się na spekulatywną i praktyczną, tak i liberalizm katolicki posiada grupę
teoretyków, która poprzez środki masowego głosi dogmaty filozofii liberalizmu,
oraz grupę praktyków, która stanowi przytłaczającą większość, nie znającą się w
ogóle na zasadach liberalizmu.
Należący do grupy praktyków, kierowani w życiu hedoniziuem, potulnie
podążają za ich fałszywymi prorokami. Chcąc być "na czasie", traktują tradycyjny katolicyzm jako reakcję, jako coś, co ma przeminąć bez śladu. Liczą na to,
iż wytworzy się nowa teologia, nowa filozofia katolicka, która dopasuje się do
"ducha czasu", do "postępu". Oczekują nowej teologii, która usankcjonuje ich
rozpasanie intelektualne. Nic więc dziwnego, że liberalizm katolicki wypacza
pojęcie wiary. Prawdy objawione przyjmuje nie dlatego, że ich Dawca jest
nieomylny, ale dlatego, iż odbiorca jest nieomylny.
Owszem, jest skłonny zaakceptować dogmat o nieomylności Ojca Świętego, ale
pod warunkiem, że to zliberalizowani katolicy będą decydować kiedy Papież
jest nieomylny. Nie ma tam nadprzyrodzonej wiary, lecz tylko ludzkie przekonanie. Rola zliberalizowanego działania katolickiego sprowadza się głównie do
subiektywnego dawania przykładu dobrych uczynków, do działalności
charytatywnej, a nie dogmatycznej. W takiej sytuacji nauka. Chrystusa Pana jest
zdana na pastwę "wolnej interpretacji wiernych", a kwestia istnienia Pana Boga
podlega głosowaniu.. Zliberalizowany katolik, który pomniejsza znaczenie
prawdy, przestaje jej bronić. Broni jedynie własnych interesów. Czyniąc z
katolicyzmu religię milszą dla nieprzyjaciół Kościoła rzymskiego, których
pragnie zjednać, automatycznie zdradza katolicyzm. Reprezentuje jedynie
własny twór, który odważył się nazwać katolicyzmem, a powinien być nazwany
inaczej. Katolickie gazety, w rękach takich redaktorów, przestają być bronią dla
wiary katolickiej, a stają się tylko straszakami; gdyż spiłowano im iglicę. Zatem,
wszelki sojusz ze zliberalizowanymi katolikami jest bezużyteczny. Co więcej,
dla Kościoła św. staje się kulą u nogi, gdyż ułatwia działanie dla nieprzyjaciół
Stolicy Apostolskiej. Zaprosić ich do wnętrza narodowej twierdzy oznacza
zdradę. Wprowadzą między nas chaos, podejrzenia, nieporozumienia, pretensje,
niepewność siebie, a wszystko z pożytkiem dla świata herezji, dla ruchów
wywrotowych.
Heretycy są zawsze złymi ludźmi; nawet gdy robią rzeczy dobre, jak
wspomnianą już działalność charytatywną, ponieważ docelowy charakter ich
postępowania jest zły, przewrotny. Złodziej nie staje się człowiekiem dobrym
przez to, że czasami da żebrakowi jałmużnę. Zło często zasłania się dobrem, aby
móc przeforsować swoje plany. O ile chcemy zwalczyć epidemię, musimy
odizolować chorych. Kwarantanna jest tu zabiegiem najskuteczniejszym.
Strońmy więc od zwolenników zdrady rodziny, narodu, ojczyzny i wiary
katolickiej. Jak od choroby zakaźnej. Ich wspólnym mianownikiem jest
"wolność myśli". Jednego dnia są gotowi wołać "Hosanna!", a następnego
"Ukrzyżuj Go!". Dzisiaj uczęszczają do kościoła na Mszę Św., a jutro będą
gotowi wstąpić do klubu bezbożników. O ich postępowaniu decyduje
najczęściej nie rozum i serce, ale żołądek. Są bez charakteru, bez oblicza.
Zazwyczaj są to sceptycy, a wszelka dyskusja z nimi jest stratą czasu.. Chore
idee, pozostawione same sobie, nie będą w stanie czynić zła. Z czasem, rozpłyną
się w nicość, jak dym na wietrze. - Wiadomo, chcąc się ratować przed unicestwieniem, będą chodzić za nami jak cień, będą nawet zmuszać nas, abyśmy się z
nimi przyjaźnili.
Tak, jak istnieje praktyczny przymus przynależności do PZPR, czy nakaz
kochania każdego żyda. - Starajmy się traktować otaczające nas zło z
przymrużeniem oka. Zabawiajmy się wyszukiwaniem braku logiki i braku
konsekwencji w postępowaniu naszego przeciwnika. Inaczej grozi nam
samospalenie się. Nie atakujmy płotek i narybku, atakujmy jedynie rekiny.
Starajmy się rozbroić przede wszystkim wojujących aktywistów świata
zakłamania, stawiając ich pod pręgieżem opinii publicznej. Prowokujmy ich na
tysiąc sposobów do zejścia ze złej drogi. Ironia, jako akt miłosierdzi?, na pewno
ich upokorzy i może skłonić do zbawiennych dla nich refleksji. Warto podawać
do publicznej wiadomości ich nazwiska, czego panicznie się boją, chowając się
za fasadą bezosobowego kolektywu. Mówić otwarcie czym i kiedy starali się
zatruć serce i umysł Polaków, do czego skrycie dążą. To jest konieczne. Tylko
zadawanie ran śmiertelnych może wroga usunąć z placu boju. Tego nam nie zabrania etyka katolicka.
Jedynej rzeczy, której nie należy robić, pod żadnym względem, to kłamać.
Nigdy! Kłamstwem nie da się. służyć sprawiedliwości, gdyż oddala nas od
prawdy; a jedynie cnota prawdy jest dopuszczalna w dziejach narodu, jest
dopuszczalna w jego obronie, w obronie jego religii.
Zakazy i nakazy świata filozofii liberalizmu są agresywne i narzucają swój
pogląd w sposób tyrański, nie dając przeciwnikowi prawa do protestu i
odwoływania się. Wolność istnieje tam dla wszystkich, za wyjątkiem
zwolenników idei narodowej oraz... Ojca Świętego. Tak, narzucony nam
liberalizm nawet z Papieża usiłuje zrobić więźnia w murach Watykanu. Lektura
codziennej prasy w pełni to potwierdza. W takiej rzeczywistości, widząc nasze
zdecydowanie i bezwzględność, przeciwnik uderzy w wypróbowany już lament,
że nasze postępowanie jest niezgodne z nauczaniem Kościoła Św., że nie
kierujemy się w naszym postępowaniu miłością (tą ekumaniacką), że nie
dążymy do braterstwa i pokoju (nawet na świecie!). Zaczną krzyczeć o
tolerancji, którą zapewnia im konstytucja (a do której odmawiają nam prawa w
sposób bezwzględny), okryją nas długim ciągiem epitetów [28]. Nic nie szkodzi.
Obrona przed taką napaścią jest łatwa.
Oto kilka myśli, które mogą być pomocne w obronie. Zastanówmy się, kogo
nauka Kościoła św. potępia, kogo potępia w swych przemówieniach Ojciec
Święty: tradycyjnych katolików, zwolenników idei narodowej, czy też
zwolenników modernizmu, zwolenników walki klasowej i heretyków? - Papież,
Jan Paweł II, nie może mieć złudzeń, że trwa zawzięta wojna pomiędzy światem
herezji i światem katolickim. Jest to wojna na śmierć i życie. Jedni, albo drudzy
muszą zniknąć z powierzchni ziemi. Jezus Chrystus wyraźnie powiedział kto
będzie pokonany, Rzecz w tym, że nie wiemy kiedy to nastąpi i jakim kosztem.
Nie wiemy też ile do tego czasu dusz pójdzie na wieczne potępienie, gdyż o te
dusze toczy się walka. Jak więc można zakładać, że Ojciec Święty jest w
sprzeczności z katolicką tradycją, która sięga czasów Chrystusa Pana? Nigdy
Ojciec Święty nie potępił katolika za to, powiedzmy, że przystąpił do Komunii
św. uprzednio spowiadając się.
Wręcz odwrotnie, gromi nieustannie tych, którzy idąc z "duchem czasu"
ignorują sakrament Spowiedzi. To samo można powiedzieć o innych
sakramentach, włączając sakrament Małżeństwa. To samo można powiedzieć o
grzechach głównych, które zwolennicy modernizmu starają się lekceważyć.
Moderniści ignorują krytyczne wypowiedzi Ojca Świętego, twierdząc, że są one
wyrazem prywatnej opinii, a nie w znaczeniu ex cathedra ; a więc, nie są dla
nich obowiązujące. Herezja zawsze wyszukuje pretekst, aby móc wymigać się
przed potępieniem, bowiem przebiegłe mędrkowanie przedłuża im żywot. Nie
można wybierać z przemówień papieskich wyrwane zdania i interpretować je
niezgodnie z intencją ich autora, starając się dogodzić własnemu widzi mi się.
To jest nieuczciwy liberalizm. Podobnie postępują heretycy, protestanci, z
interpretacją Pisma św. Tak postępują owładnięci "mentalnością masońską"
politycy, interpretując umowy międzynarodowe.
Ojciec Święty, Jan Paweł II, nie może tego robić, gdyż to by oznaczało koniec
Kościoła rzymskiego, a ten ma trwać wiecznie, ma być niezniszczalny, gdyż
taka jest wola jego Twórcy, Chrystusa Pana. Bramy piekielne go nie zwyciężą.
"Każda roślina, której nie sadził mój Ojciec niebieski, będzie wyrwana" (św.
Mat. 15, 13) . Zatem, jak może Wódz Naczelny, Ojciec Święty, wydać rozkaz,
w czasie zaciekłej, a może decydującej, bitwy, aby starać się nie ranić wroga
zbyt dotkliwie? Wmawianie czegoś takiego Papieżowi jest nonsensem. Rodzi
się bądź to z krańcowej bezczelności, czy też ze skończonej głupoty a bez wątpienia nie są mądrymi ci, co ugną się przed tego rodzaju argumentami.
Kościół katolicki działa w otoczeniu nieprzyjaznym. Jednak, problemy dnia
codziennego wymagają wzajemnych kontaktów i wzajemnego traktowania się
na ogólnie przyjętych zasadach. Zatem, Kościół święty, oprócz misji
apostolskiej, musi prowadzić misje dyplomatyczną, której celem jest utrzymanie
wzajemnych stosunków z mocarzami tego świata. Misja dyplomatyczna jest
jednak podporządkowana misji apostolskiej, co ostatnio potwierdził Ojciec
Święty krytykując władze kanadyjskie za sposób traktowania Indian. W misji
apostolskiej Kościół święty jest. bezkompromisowy, a jego Hierarchia jest
gotowa do poświęceń. Przykładem może być postawa biskupów w krajach
rządzonych przez marksistów, a w szczególności postawa wielkiego Prymasa,
śp. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W misji dyplomatycznej Kościół św.
kieruje się miłosierdziem, jest życzliwy i pełen cierpliwości. Rzym, który się nie
śpieszy, dyskutuje, negocjuje, czasami jest tolerancyjny, znosi upokorzenie dla
większego dobra w przyszłości. Jednym słowem, Kościół św, jest uczciwie
dyplomatyczny.
Więc, spotkania Ojca Świętego z dyplomatami złych i niesprawiedliwych
rządów nie mają nic wspólnego z akceptacją zła i hipokryzji. Spotkania z przywódcami sekt, z przywódcami neopogan, z przedstawicielami świata
masońskiego, z przedstawicielami ateistycznych rządów są kontaktami ściśle
dyplomatycznymi i nic więcej. Tam nie może być mowy o darzeniu
wyjątkowymi uczuciami, czy też o aprobacie szatańskiego działania i akceptacji
przewrotnych doktryn.
To, że Jan Paweł II spotyka się z rabinami w ogóle nie oznacza, iż mamy
zaprzestać zwalczać rabinizm, faryzeizm i rzeczy im podobne. To, że Ojciec
Święty spotka się z ambasadorem Kuwejtu wcale nie oznacza, iż akceptuje poligamię. To, że Jan Paweł II witał się z aktorem Clint Eastwoodem nie oznacza,
iż akceptuje jego sekciarstwo i niemoralny tryb życia aktorów amerykańskich.
Nawet to, że Józef Lichtenstuhl otrzymał Order św. Grzegorza Wielkiego, w
stopniu komandorii - raz jeszcze współczuję św. Grzegorzowi - wcale nie
oznacza, iż Watykan ma stać się siedzibą loży B'nai B'rith. - To jedynie
nieuczciwi dziennikarze stawiają Jana Pawła II w takim świetle; jakoby
aprobował synkretyzm. Często, łącząc te dwie misje Kościoła św. apostolską i
dyplomatyczną, nieświadomi katolicy dochodzą do absurdalnych wniosków,
siejących zwątpienie w sercu i ból.
Oczywiście, każda nasza niepewność siebie jest sprytnie wykorzystywana przez
naszych wrogów. - Naturalnie, można dyskutować, czy dane pociągnięcie
dyplomatyczne jest dobre dla nadrzędnej misji apostolskiej; ale tylko tyle.
Warto o tym pamiętać [29]. Należy modlić się za Ojca Świętego, aby wypełniał
należycie zadania zlecone mu przez Ducha Świętego.
Chcąc walczyć ze złem, trzeba znać przyczyny jego powstawania. Wówczas,
można ustalić rozsądny plan ich usunięcia.
W jaki sposób katolik popada w herezję liberalizmu? - Dużą rolę odgrywa tu
zmasowana propaganda. Środki masowego przekazu, opanowane przez tajne
sprzysiężenia (do których zaliczam również partie socjalistyczne i
komunistyczne, gdyż ich pan, któremu służą, przebywa w ukryciu), krzewią
wolnomyślicielstwo, zmuszają ludzi do przebywania w atmosferze sprzyjającej
filozofii liberalizmu. Ludzie, nawet najuczciwsi i o dobrych intencjach,
podświadomie wchłaniają liberalistyczną truciznę, tak w życiu społecznym, jak i
prywatnym. Co więcej, powszechna ignorancja w sprawach wiary katolickiej
powoduje, że ludzie zaczynają stronić od kontaktów z duchowieństwem,
zaczynają stronić od Kościoła św. Niszcząc własne życie religijne, dają
bezmyślnie upust żartom z księży, z Sakramentów Św., z moralności katolickiej,
ze świętości w ogóle, a kończąc na szyderstwie z Pana Boga (!) , Droga, po
której kroczy herezja, jest stroma na tyle, że jest wprost niemożliwe, aby móc z
niej zawrócić; zwykle ten, kto na nią wkroczył, ląduje na dnie Piekła.
Deprawacja postawy moralnej rodzi odruchy rewolucyjne. Wolnomyślicielstwo
krzewi moralność dowolną, czyli amoralność. Odrzucając rygory moralne,
otwiera drzwi dla kaprysów i emocji. Chaos myślowy rodzi chaos w sercu,
człowieka deprawuje. Człowiek zdeprawowany na wszelkie sposoby usiłuje
zagłuszyć sumienie. Najczęściej sprzedaje duszę za coś, co dogadza jego
próżności. Zwykle, rana na sercu powoduje błędność w rozumowaniu. Czy to
będzie ugodzona miłość własna, czy to będzie kobieta, czy też worek pieniędzy,
historia każdej herezji rozpoczyna się podobnie. Człowiek upadły w naturalny
sposób skłania się do filozofii, która akceptuje, usprawiedliwia i chroni jego słabości, jego narowy, jego pychę.
W wyniku grzechu pierworodnego, człowiek jest urodzonym zwolennikiem
liberalizmu. Bez sakramentu Chrztu św., bez przemyślanej opieki duszpasterskiej człowiek tonie w objęciach świata Ciemności. Opór liberalistycznym
pokusom, które dominują w życiu publicznym, wymaga dużej samodyscypliny,
a nawet bohaterstwa. W narodzie, który uległ liberalizacji, bohaterstwo stanowi
rzadki wyjątek. Ilu współczesnych katolików mówi wprost: "Ja nie chce. być
bohaterem, ja chcę żyć !" (wygodnie)? Pokusa uzyskania poparcia od
zdeprawowanych środków masowego przekazu, od wpływowych osobistości z
wyrobioną "mentalnością masońską", jest dla większości nie do odparcia.
Pragnąc się "urządzić", wyzbywają się charakteru, wyzbywają się skrupułów.
Doszło już do tego, że niemal każda "gwiazda", czy to ze świata kulturalnego,
nr, też politycznego i zawodowego, ma nieczyste ręce i sumienie. Opowieści o
spisywaniu cyrografu z diabłem nie są wytworem wybujałej fantazji. Są
zaczerpnięte z życia. W świecie opanowanym przez cywilizacje mechaniczne
zawsze dominuje martwota i bezbarwność charakteru, zawsze będą tam chętni
by zapisać się do tajnego sprzysiężenia, do "partii", do sekt protestanckich, a
nawet do sekt okultystycznych. Inaczej, te wszystkie organizacje dawno już
podzieliłyby los arianizmu.
Człowiek uczciwy, aby się wybić, oprócz talentu musi posiadać niebywały hart
ducha. Nawet na "wolnym Zachodzie" ludzie najzdolniejsi, jeśli okazu ją
charakter, poczucie własnej godności, mogą kołatać do wszystkich drzwi, a nikt
ich nie przyjmie, "nie zauważy" ich talentu. Jednak, gdy ktoś przylgnie do
tajnego sprzysiężenia, gdy zaakceptuje filozofię liberalizmu, gdy zacznie
wypowiadać się, że inne religie są równie dobre jak jego, że to, w co człowiek
wierzy, jest zależne od stopnia wykształcenia i temperamentu, gdy zacznie
manifestować bezwyznaniowość, natychmiast lody topnieją, a droga do kariery
stoi otworem.
Życie na co dzień potwierdza myśl, że na "wolnym Zachodzie" niezbędnym
warunkiem do zrobienia kariery jest podlizywanie się żydom, gdyż oni są siłą
napędową wszelkiej przewrotności. Nic więc dziwnego, że z polskich
emigrantów najlepiej na Zachodzie "urządzają się" ci, którzy robili karierę w
szeregach "partii", będąc "za żelazną kurtyną". Mój znajomy, prawnik z
wykształcenia, powiedział mi kiedyś w szczerości, że chciałby dożyć chwili,
kiedy dolar amerykański upadnie. Wówczas, większość zdeprawowanych
groszorobów powiesiłaby się z rozpaczy i ze wstydu, a rodzaj ludzki doznałby
oczyszczenia. - Istotnie, naga prawda o świecie grzechu jest przerażająca. Zanik w narodzie dążności do poszukiwania prawdy, podziwu dla piękna i
krytyki brzydoty, powoli przeobraża go we wspólnotę hippisów lub czerwonych
brygad, a w konsekwencji, cały kraj zostaje pokryty łagrami. Sekularyzacja
moralności zawsze podmienia księży policjantami, a klasztory stają się
policyjnymi koszarami. Człowiek nie może żyć w chronicznym chaosie, gdzie
nie ma miejsca na wartości trwałe i spoza świata materialnego.
Żyjąc bez tradycji, bez uznanych i szanowanych autorytetów, człowiek zamyka
siebie w niesterowalnym świecie. To jest jazda samochodem z zablokowaną
kierownicą.
W końcu, z konieczności, musi więc dojść do rządów policyjnych, do
brutalnego zamordyzmu. Zatem, filozofia liberalizmu usiłuje budować utopię, a
przed utopią mamy prawo i obowiązek się bronić, gdyż dążność do utopii jest
zdradą własnej rodziny, narodu, ojczyzny, Kościoła św. oraz Pana Boga. Zostawmy ich! "To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego
prowadzi, obaj w dół- wpadną" |św. Mat. 15,14). Starajmy się powrócić do
tego wszystkiego, co zbliża człowieka do Boga; a więc, do starej liturgii, do
dania łacinie należytego miejsca w liturgii, do tego wszystkiego co zdało próbę
czasu w walce z fałszywymi ideologiami pogaństwa.
Największe straty możemy zadać zwolennikom filozofii liberalizmu
wyzbywając się zakłamania (wygodnictwa) . Wówczas wywrotowe organizacje
zaczną świecić pustkami. Należy więc starać się służyć dobrym przykładem,
bowiem słowa uczą, ale przykłady pociągają. To, co propagujemy, powinno być
przez nas stosowane w życiu codziennym, a od tego, co krytykujemy,
powinniśmy stronić. Zwolenników zdobywa się dobrym przykładem. Nasze
wrogie nastawienie do błędów, do kłamstwa, do zakłamania, czy w ogóle do
zdrady, nie oznacza wrogości do osoby, która zbłądziła. Brama Canossy stoi
szeroko otwarta. Jesteśmy zdecydowani, ale posiadamy miękkie serce. Z tym, że
tolerujemy synów marnotrawnych, a nie hipokrytów, czyli wilki, które
taktycznie szukają schronienia w owczarni.
Starajmy się jak najwięcej przebywać w dobrym środowisku. Dodaje to odwagi
do działania obronnego. Ponadto, wspólnie jest łatwiej rozwiązywać problemy.
Organizowanie spotkań i zjazdów, na których będziemy dyskutować
alternatywne rozwiązania trudnej sytuacji, dopomoże wypracować przejrzysty
program działania. Dobrze jest nawiązać korespondencję z kimś, kto może
służyć swoją mądrością życiową i doświadczeniem. Mamy jeszcze ludzi
mądrych, o dużym doświadczeniu i erudycji, którzy chętnie będą nam służyć
radą, gdy ich o to poprosimy. O ile będziemy kierować się dobrą wolą, o ile
zdobędziemy się na wyrozumiałość odnośnie różnic w temperamencie, różnic w
osobowości, głównie spowodowanych rozbieżnością w czasie i przestrzeni, jak
to zwykle bywa, gdy zetkną się ze sobą dwa pokolenia, o ile zdobędziemy się na
dyscyplinę wewnętrzną i weźmiemy w cugle niepotrzebne emocje, to jestem
przekonany, że wynik współpracy może być budujący. Młodzi mają sporo
czasu, by móc pracować dla dobra narodu, tylko nie zawsze wiedzą jak to robić;
starzy natomiast wiedzą jak postępować, ale nie mają na to już czasu. Stąd,
współpraca jest rzeczą mądrą i konieczną.
Działacze narodowi w kraju powinni powołać organ nadzorczy, który będzie
pilnie śledził powstawanie i szerzenie się wszelkiej herezji, będzie analizował
metody postępowania ruchów wywrotowych, aby móc wypracować zalecenia
do przeprowadzenia akcji zapobiegawczych, jak akcje wydawnicze, ujawniające
antynarodową działalność, oraz sugerować kroki samoobronne. Szczegóły
postępowania powinny być opracowane w kraju z uwzględnieniem warunków i
możliwości lokalnych. Wszystko można robić zgodnie z Konstytucją i Prawem
PRL. Trzeba tylko dobrze poznać przepisy prawne i wykorzystać je, jak
najlepiej, do własnych celów.
Należy dobierać dobrą literaturę i filmy. - Co rozumiem tutaj przez słowo
"dobro"? Dobro jest tym, co musi być zrobione, aby zachować porządek
naturalny ustanowiony przez Boskie prawo. Wiadomo, u komunistów słowo
"porządek" oznacza podporządkowanie się. rozkazom; natomiast my, katolicy,
przez porządek rozumiemy naturalny stan rzeczy, ustanowiony przez Pana
Boga. - Zasada wyboru jest prosta: odrzucamy to, co jest mocno
rozreklamowane przez zliberalizowane środki masowego przekazu. Korzystanie
z magnetowidu jest dobrym przeciwdziałaniem deprawacji ze strony telewizji i
kina. Nieodzowną jest też lektura książek dotyczących tzw. teorii spiskowej
dziejów. Bez znajomości tej dziedziny historii nie może być mowy o trzeźwym,
realnym działaniu politycznym i gospodarczym. Każda katolicka rodzina
powinna mieć dostęp do choć jednego katolickiego czasopisma. Jak je wybrać? Doprawdy, to trudna sprawa. Jest ich niewiele, a prawdziwie katolickich,
omawiających otwarcie problemy moralności i doktrynalne jest jeszcze mniej.
Nie wiem co jest czytelnikowi krajowemu dostępne. Trzeba poszukiwać na
własną rękę. Najlepiej jest popytać się u kogoś kto się w tych sprawach
orientuje. Może u proboszcza, który powinien wiedzieć skąd zdobyć niezbędne
informacje? Wybór jest naprawdę trudny, gdyż nie wszystko co ma katolicyzm
w tytule, czy w podtytule, jest katolickie. W naszych czasach aż roi się od
wilków w owczej skórze. Naturalizm, zaprzeczający lub poddający w
wątpliwość istnienie świata nadprzyrodzonego, jest wszechobecny. Nawet w
prasie katolickiej. Świeckie szkolnictwo stało się ostoją i propagatorem
naturalizmu. Szczególnie dotyczy to krajów, w których rządzą komuniści, gdzie
nie ma katolickich szkół.
Popularyzowane i przymusowe cywilne śluby, cywilne rozwody, spędzanie
płodu, cywilne pogrzeby, materializm, a więc doktryna, że naród może żyć bez
Boga, ,deprawują ludzi zupełnie. Odmówiono miejsca dla religii tam, gdzie w
pierwszym rzędzie być powinna, a więc w szkole. Zatem, należy dołożyć
wszelkich starań, aby każde dziecko z katolickiej rodziny mogło pobierać lekcje
religii. Nasz dzień jutrzejszy zależy od tego jak dzisiaj wychowujemy swoje
dzieci. Nic więc dziwnego, że Jezus Chrystus z takim naciskiem ostrzegał przed
gorszeniem maluczkich. Pan Jezus również przykazał: "Dopuśćcie dzieci i nie
przeszkadzajcie im przyjść do Mnie (św. Mat. 19,14). Więc, jest w naszym
obowiązku prowadzić dzieci do Chrystusa.
Co najistotniejsze, należy mozolnie przygotowywać ludzi zdolnych do przejęcia
wszystkich funkcji państwowych i gospodarczych. Naród, o ile chce być wolny,
musi mieć ludzi przygotowanych i gotowych do sprawowania władzy i
prowadzenia gospodarki kraju. Inaczej, zastąpią nas obcy, a to oznacza
przedłużenie okresu niewoli politycznej i gospodarczej. Z tego powodu każdy
agresor rozpoczyna okupację kraju od likwidacji tych, którzy mają kwalifikacje
do przewodzenia narodem, który postanowiono zniszczyć. Powinniśmy wyciągnąć praktyczne wnioski z lekcji danej nam w okresie międzywojennym przez
prawa dziejowe, po traktacie wersalskim. Lata 1944-48 są również wymowne w
historii naszego narodu.
Rewolucję zawsze poprzedza rozkład narodu, "kryzys obywatelski". Siły
rewolucyjne dochodzą do głosu wówczas, gdy narodowi zaczyna brakować
politycznych autorytetów. Działanie twórcze, służące rozwojowi kraju,
zostaje zastąpione agitacją. To nie burdy uliczne stanowią główne
niebezpieczeństwo dla narodu, ale AIDS ideologiczny, którym bez
wątpienia jest filozofia liberalizmu. To zabójcza dla narodu próba służenia
dwom panom na raz, którą podsyca interwencja ukrytych sił, jak
sprzysiężenia masońskie i międzynarodowe organizacje. Siła rewolucyjnego
sprzysiężenia jest zawsze większa niż widać to na pierwszy rzut oka.
Starym, podstawowym błędem jest oceniać siłę ruchu wywrotowego po liczbie
widocznych jego członków. Przecież rewolucję październikową z 1917 roku
rozegrała, z powodzeniem, garstka bolszewików. Jest dla człowieka
nieszczęściem, że swoje postępowanie opiera głównie na własnym
doświadczeniu, a nie na doświadczeniu danym mu przez historię. Stąd, mijają
wieki, a ludzkość popełnia te same błędy. Dzięki temu. Szatan jest w stanie
zbierać plony bez końca.
Byłoby niesprawiedliwym winić za tragedię narodu jedynie kilku polityków u
władzy, jak powiedzmy winić jedynie Józefa Piłsudskiego za rozmiar klęski
wrześniowej z 1939 roku. Odpowiedzialność ponosi liberalizm duchowy elity
narodu, który nie pozwala dostrzec powagi sytuacji. Uśpiony liberalizmem
naród nagle staje przed groźbą pożarów i bandytyzmu. Jest zaskoczony i
bezradny. Impet każdej rewolucji jest zaskoczeniem dla narodu. Jej
zdyscyplinowane i bezwzględne oddziały, choć początkowo nieliczne, są w stanie rozbroić i opanować chwiejnych i chaotycznych, cichych i otwartych,
zwolenników filozofii liberalizmu, urastając w ciągu jednej nocy w potęgę.
Piłsudski mógł dojść do władzy i przy niej pozostać, a po jego śmierci sanacja
mogła utrzymać się przy władzy, gdyż Obóz Narodowy był już zatruty jadem
filozofii liberalizmu. Zliberalizowana opinia publiczna pozwoliła Piłsudskiemu,
mimo wszystkich nieprawości jakich się dopuścił, pozostać u władzy. 15 maja
1926 roku i przez następne tygodnie, miesiące i lata rozlegał się tchórzliwy
lament. "Pokój! Pokój! Za wszelką cenę pokój!". Była to kapitulacja przed
Szatanem. Skoro zliberalizowani narodowcy i ludowcy nie chcieli przelać nieco
krwi w roku 1926, to w latach 1939-48 polało jej się o wiele, wiele więcej.
Wytworzyła się duchowa próżnia, którą wypełniły obce agentury, a za
wszystko, jak zawsze, zapłacił naród polski: morzem przelanej krwi i dewastacją
kraju. Prawa dziejowe są bezwzględne.
Czy to wszystko, o czym wspomniałem w niniejszym rozdziale, tak pobieżnie,
jest możliwe? Sądzę, że tak. Chociaż, niektórzy czytelnicy mogą być innego
zdania. Panuje bowiem pogląd, iż siła oraz sukces wymagają dużej ilości
zwolenników, że o sile decyduje ilość. W rzeczywistości, prawdziwa siła, w
moralnym jak i fizycznym sensie, zawiera się raczej w stężeniu, a nie w zasięgu.
Św. Ignacy de Loyola założył Zakon Jezuitów tylko z dziesięcioma
współtowarzyszami. Jednak jakość tych przyjaciół była tak wielka i budująca, że
zazdrościli mu ich najwięksi wrogowie Kościoła świętego, jak przywódcy
Iluminatów, a później, ich następcy: Lenin i Himmler.
To umiłowanie prawdy dodaje ludziom wigoru oraz ich uskrzydla. Wiara,
przekonanie co do słuszności sprawy, o którą się walczy, zawiera siłę sama w
sobie. Najlepiej przekonał się o tym Kserkses pod Termopilami, a bolszewicy w
Finlandii. Każde ludzkie pokolenie będzie miało swoich heretyków,
bluźnierców i siewców zgorszenia. Jednak, będąc takimi, częstą kierują się
modą, wygodnictwem, często są pozerami, a na łożu śmierci będą odchodzić do
wieczności z aktem żalu i skruchy w sercu. Szeregi rozległej armii Szatana są
bardzo kruche, gdyż Pan Bóg "udaremnia zamysły przebiegłych" (Hi 5,12) .
PRZYPISY
[1]. Ks. Michał Poradowski, Kościół od wewnątrz zagrożony, Katolicki Ośrodek
Wydawniczy Veritas, Londyn, 1983.
[2]. Ks. Paul A. Wickens SI, Christ Denied, TAN Books and Publishens, Inc., Rockford,
1982.
[3]. Ks. Vincent P. Miceli, Women Priests and Other Fantasies, The Christopher Publishing
House, Norwell, Mass., 1985.
[4]. Pascendi Dominici Gregis, encyklika Piusa X, Wydawnictwo św. Andrzeja Boboli,
Warszawa, 1986.
[5]. Michel Creuzet, Toleration and Liberalism, Augustine Publishing Company, Devon,
1979.
[6]. John Cotter, O złotej regule i świątyni Salomona, Wydawnictwo 966, Toronto, 1987.
[7]. Maurice Pinay, The Plot Against the Church, St. Anthony Press, Los Angeles, 1982.
Książka została wydana również w językach niemieckim, włoskim i hiszpańskim. Każdy
działacz katolicki powinien zapoznać się z jej treścią,
[8]. Przebywając w szpitalu, miałem możność być świadkiem następującej rozmowy.
Pielęgniarka, wypełniając ankietę szpitalną, zadała leżącemu na sąsiednim łóżku, 82-letniemu
mężczyźnie, następujące pytanie: "jakiego jest pan wyznania?" - "Jestem masonem", padła
odpowiedź. Chcąc się upewnić, czy pacjent dobrze zrozumiał jej pytanie, zapytała ponownie:
"Czy mam rozumieć, że pan nie życzy sobie, aby przyszedł do pana ksiądz, bądź pastor?". "Nie! Jestem masonem ostatniego stopnia", odpowiedział chory. Wówczas pielęgniarka
wyznała, że jej teść też był masonem wysokiego stopnia. Po czym, wywiązała się rozmowa
na tematy dotyczące przynależności do masonerii.
[9]. Ks. Michał Poradowski, Wyzwolenie czy ujarzmienie?, Katolicki Ośrodek Wydawniczy
Veritas, Londyn, 1907.
[10]. Feliks Koueczny, Cywilizacja żydowska, Wydawnictwa Towarzystwa Imienia Romana
Dmowskiego, Londyn, 1974.
[11]. Jędrzej Giertych, Tysiąc lat historii polskiego narodu, nakładem autora, Londyn, 1986.
[12]. Ks. John Henry Kardynał Newman, Parochial and Plain Sermons, wybrane przez
Michael Davies , w Newman Against the Liberals, Augustine Publishing Company, Devon,
1978.
[13]. Przymiotnik "biały" wywodzi się od koloru najczystszej odmiany ognia, płomienia,
który jest koloru białego. W sekcie "Bractwa Białego", podobnie jak w gnozie Persów,
aniołowie są zwiastunami Światła, objaśniają prorokom, z którymi się kontaktują, boskie
tajemnice, niedostępne dla przeciętnego śmiertelnika. Taki "prorok" zawsze twierdzi, że ma
kontakt z aniołami.
[14]. Ks, Stanisław Bartczak, Aktualne tematy, rozdz. II -Sprawa Galileusza, Veritas, Londyn,
1981.
[15]. Nawet Władysław Kopaliński, w "Słowniku mitów i tradycji kultury", PIW, Warszawa,
1985, pod hasłem "tortury" odsyła czytelnika nie pod hasło "Gestapo", czy pod "Czeka", nie
mówiąc już o "UBP", ale, wiadomo, pod hasło "Inkwizycja"; pomimo, iż trudno jest znaleźć
coś bardziej bliższego mitom od dwóch brzydkich kuzynów socjalizmu: ideologii hitleryzmu i
bolszewizmu. Pleśń filozofii liberalizmu pokryła mu umysł zupełnie.
[16]. Malachi Martin, The Jesuits, The Linden Press/Simon and Schuster, New York, 1987.
[17]. Thomas Molnar, The Pagan Temptation, William B. Berdmans Publishing Company,
Grand Rapids, 1987.
[18]. Zwięzła lista decyzji władz Kościoła Św., potępiających działalność Teilhard de
Chardina, za jego życia, przedstawia się następująco (wyjęte z przyp. 2):
1926 - Ojciec przełożony wydaje zakaz nauczania;
1933 - Stolica Apostolska usuwa go z Paryża;
1939 - Stolica Apostolska potępia pracę "L'Energie Humaine";
1944 - Stolica Apostolska potępia "Le Phenomene Humain";
1947 - Stolica Apostolska zakazuje mu pisać i nauczać w dziedzinie filozofii;
1948 - Ojciec przełożony potwierdza zakaz wydania "Le Phenomene Humain";
1949 - Odmówiono mu wyrażenia zgody na publikację "Le Groupe Zoologique";
1955 - Przełożeni zakazują mu brania udziału w Międzyna rodowym Zjeździe Paleontologów.
Rok 1955. Theilhard de Chardin przebywa u "naszych" w Nowym Jorku. Nagle umiera w
Niedzielę Wielkanocna. Jak pisze Malachi Martin (zob. przyp. 16), Theilhard de Chardin miał
bardzo zimne pożegnanie. Grudy zmarzniętej ziemi głucho uderzały o jego trumnę. Pomimo
wiosny.
[19]. Ks. Stefan J. Filipowicz Si uwidocznił swoje przekonanie, co do prawdziwości "odkryć"
Theilharda de Chardina, na łamach "Posłaniec Serca Jezusa", wydawanego w Chicago, z
marca-kwietnia 1987 roku. Poniżej załączam odbitkę kserograficzna tej wypowiedzi, aby
czytelnik mógł sam ją ocenić.
[20]. Nawet Ks. Prałat Dr Jan Jaworski dał się ponieść emocjom i pozwolił sobie na
niegrzeczność, nazywając Ks. Abp Marcel Lefebvre pogardliwie "ten starzec". Zob. Ks. Dr
J. Jaworski, Jestem człowiekiem, Belman Litho (Pty) Ltd., Johannesburg, 1981, na str. 55-56.
Nie wiem ile lat ma Ks. Jaworski, ale życzę mu, aby miłosierny Pan Bóg obdarzył go lekką
starością, bez konieczności znoszenia upokorzeń. Swoją drogą, jest to jeszcze jeden dowód,
że liberalizm nawet w sutannie potrafi być brzydki.
[21]. Zob. "Posłaniec Serca Jezusa", polski organ Apostolstwa Modlitwy na emigracji,
publikowany przez ojców jezuitów, Chicago, 111., chociażby roczniki 1986-87.
[22]. Jacąues Maritain, The Peasant of the Garonne, Holt, Rinehart and Wiston, New York,
1968.
[23]. Zob. artykuł Jana Dobraczyńskiego pt. "Obowiązek antysemityzmu", zamieszczony w
dodatku.
[24]. Zob. broszura Ks. Michała Poradowskiego pt. "Wizyta pasterska Jana Pawła Drugiego w
Chile", Wydawnictwo 966, Toronto, 1987.
[25]. Krajowe "Razem", nr 15/87, w artykule zatytułowanym "W imię tolerancji", podaje, że
w Polsce działa legalnie czterdzieści Kościołów i związków wyznaniowych. Doliczyłem się
tam sześciu związków religii Orientu. "Razem" lansuje liberalistyczną "tolerancje", która z
religii czyni "sprawę prywatną". Prowadzi to do absurdu "prywatnej świętości".
[26]. We wspomnianym, w przyp. 25, artykule z "Razem" jest wymienione stowarzyszenie o
nazwie "Zbiór Panmonistyczny", a więc, działające obecnie w Polsce.
[27]. Muszę znowu powrócić do informacji zaczerpniętych z prasy krajowej. Chodzi mi teraz
o wspólnotę religijną "Lectorium Rosicrucianum" - Filię Międzynarodowej Szkoły Złotego
Różokrzyża. Jak podaje "Razem", nr 15/87, nawiązuje ona "do tradycji XVII-wiecznych
związków różokrzyżowców, które miały cele humanitarne i etyczne". I dalej czytamy tam:
"Działa w niej sześć osób upoważnionych do czynności rytualnych", A co mówi na temat tej
"wspólnoty" jej szef? - W "Wieczorze Wrocławia", z 1 października 1987 roku, jest
zamieszczony wywiad z mgr. Alfredem Wolnym, przewodniczącym różokrzyżowców w
Polsce. Tytuł wywiadu: "Rzeczywisty człowiek jest mikrokosmosem".
Mgr. Alfred Wolny, bez wątpienia jeden z szóstki upoważnionej do czynności rytualnych, jest
odpowiednio przygotowany do dawania publicznych wywiadów i świadomy faktu, że udziela
wywiadu gazecie, która W przytłaczającej większości czytają katolicy, gdyż Polska jeszcze
jest krajem katolickim, rozpoczyna wypowiedź w stylu uspokajającym: "Różokrzyżowcy, a
dokładniej Lectorium Rosicrucianum jest wyznaniem chrześcijańskim o zabarwieniu
gnostycznym, które czerpie ze wspólnych elementów religii Wschodu i Zachodu". I dalej,
mówi już mniej przejrzyście: "jest to zinstytucjonalizowany aparat zewnętrzny wewnętrznej
szkoły, do której każdy, kto spełnia określone wymagania i posiada pewne predyspozycje,
może zostać przyjęty". Następnie, mgr. Alfred Wolny wyznaje, że "chodzi o doprowadzenie
człowieka do stanu człowieka doskonałego. Nawet nasz oficjalny znak - kwadrat i trójkąt
równoboczny wpisany w okrąg - ma przedstawiać właśnie symbol człowieka doskonałego".
A wcześniej było stwierdzenie, że "To, co my rozumiemy w tym świecie pod pojęciem
człowieka, jest tylko bardzo okaleczona osobowością". Dla dopełnienia całości obrazu,
posłużę się jeszcze jednym cytatem z tego wywiadu, mówiącym o ich odczycie "Alchemia
różokrzyżowców": "nie będzie tam mowy o alchemii w rozumieniu średniowiecznym, lecz o
alchemii jako procesie rozwoju duchowego, czyli utkaniu 'złotej szaty godowej' będącej
ciałem nośnikowym nowej duszy w procesie wchodzenia w nadnaturę".
Znudzony czytelnik zapewne już zadał sobie pytanie: "O co w tym ględzeniu chodzi?" - Otóż
to, zastanówmy się więc wspólnie, o co chodzi mgr. Alfredowi Wolnemu i jego
"wspólnocie"?
O XVII-wiecznych różokrzyżowcach pisałem już wcześniej, chociażby w ostatniej mojej
wypowiedzi pt. "Non Serviam" (Wydawnictwo 966, Toronto, 1987 rok). Zatem, "wspólnota"
mgr. Alfreda Wolnego zapuściła korzenie w grunt wyjątkowo antykatolicki. Zgodnie z
tradycjami alchemii, mgr. Alfred Wolny usiłuje wiązać ze sobą przeciwieństwa, a więc
chrześcijaństwo i gnozę. Pamiętajmy, że w wierzeniach alchemików połączenie
przeciwieństw ma doprowadzić człowieka do "stanu człowieka doskonałego".
Na poparcie mojej tezy, parę słów o gnozie. Gnostycyzm był pierwszą próbą zrobienia
schizmy w Kościele św. Wyłonił się ze starożytnego spirytyzmu. Wprawdzie gnostycy głosili,
że Bóg manifestuje swoją obecność we wszystkich religiach na świecie, to gnoza była ściśle
żydowskiego pochodzenia. Jest ona mieszanką kabały, platonizmu, nauk tajemnych Egiptu i
Persji, a nawet hinduizmu, co usiłowano wtłoczyć do chrześcijaństwa. Centrum gnozy była
Aleksandria, za czasów Apostołów największe skupisko żydów, poza Palestyną.
Celem gnozy było skabalizować chrześcijaństwo, zarazić okultyzmem, związać je z teozofią i
magią. Wyraźnie to podkreśla Nesta H. Webster w książce pt. "Secret Societies and
Subversive Movements" (Stowarzyszenia tajne i ruchy wywrotowe). Założycielem sekty
gnostyków był żyd, Szymon Magus, który przeszedł na chrześcijaństwo, aby móc posiąść
moc udzielania Ducha Świętego, Jest o nim mowa w Dziejach Apostolskich (8; 2-24).
Historycy, badający dzieje magii, podają, że był on nawet czarownikiem na dworze Nerona.
Gnoza oznacza wiedzę, a jej szczególne niebezpieczeństwo polega na tym, iż ludzie często
kojarzą ją z nauką. Gnoza uznaje istnienie Boga i materii. Bóg, jako Najwyższa Istota
stworzona, na drodze emanacji pośrednich istot (aeonów) , przedstawia królestwo światła.
Jeden z (tronów zbuntował się przeciwko Bogu, za co został usunięty z królestwa światła.
Niektórzy gnostycy owego buntownika nazywają Jehową (J). Zbuntowany Jehowa stworzył
nasz wszechświat, z człowiekiem w materialnej postaci, którego dusza jest częścią światła, a
została przykuta do materii. Bóg, aby wyzwolić dusze, posłał na ziemię innego aeona,
Chrystusa, który jest nieskończenie oddany Najwyższej Istocie i nigdy nie przybrał cielesnej
postaci, skoro materia jest źródłem wszelkiego zła. Tym samym, gnostycy odrzucili dogmat
Wcielenia, a zbawienie dusz widzą w gnozie, czyli w iluminacji prawdą, bez potrzeby
moralnego prowadzenia się w katolickim ujęciu. Iluminację można tam uzyskać drogą
głębokich wtajemniczeń, magicznych zaklęć, kontaktów z aniołami itp.
To już mocno pachnie kabałą. Gnostyczna profanacja chrześcijańskich symboli stała się
podstawą dla rozwoju czarnej magii w wiekach średnich. Gloryfikacja Szatana, za to, że
zbuntował się przeciwko Jehowie, czy wciąż żywy kult Kaina, dążą do zemsty na Panu Bogu
za zniszczenie Sodomy i Gomory oraz za tak marny koniec Judasza Iskarioty. Nawet w
musicalu "Jesus Christ Superstar" są elementy kainizmu. Mówi się tam otwarcie, że Judasz
był tylko narzędziem w rękach Boga, jego ofiarą. Źądza zemsty na Panu Bogu dała podstawy
dla współczesnych ruchów rewolucyjnych, z socjalizmem i komunizmem na czele.
Z gnozy wyszła sekta karprokratianów, założona przez Karprokratesa z Aleksandrii.
Uwidoczniły się w niej wyraźne tendencje w kierunku deifikacji człowieka; co jest doktryna
wszelkich tajnych sprzysiężeń, z różokrzyżowcami włącznie. Zwolennicy "nowej ery" nie
pragną zbliżyć się do Boga, ale chcą stać się równymi Panu Bogu. Karpokratianie głosili, że
przed wprowadzeniem prawa wszystko na ziemi było wspólne, włącznie z kobietami. Stąd
wyszła idea komunizmu i pomysł zniszczenia chrześcijańskiej rodziny. Karpokratianie głosili,
że posiadają pełną MOC nad wszystkimi rzeczami i mogą robić co im się rzewnie podoba.
Większość czasu poświęcali na rozkosze cielesne i na medytacji nad nimi. Twierdzili, że
cudzołóstwo powinno być jawne i powszechne, a wspólne kobiety uważali za mistyczną
komunię. Akt kopulacji był dla nich najświętszym misterium. Był to nawrót do starożytnego
kultu phallicznego.
Namiętność seksualną poganie utożsamiają z boską mocą. W akcie kopulacji, lub w
symbolice go imitującej, widzą mistyczną komunię z ubóstwioną naturą, którą
entuzjastycznie adorują. Stosunek płciowy traktują jako swoistą formę naśladowania stylu
życia bogów i bożyc. Phallus, taktowany jako dawca życia, stał się głównym symbolem w
obrzędach i misteriach. Z kolei, układ płciowy żeński i piersi kobiece są tam przypisane
zagadnieniu utrzymania się przy życiu, karmieniu.
Kult phalliczny jest deifikacją i czczeniem siły rozrodczej, samorodnej siły życia natury, tej
tajemniczej energii, która ożywia wszystkie rośliny i zwierzęta; a gdy zamiera, to odradza się
na nowo, w podobnej lub innej postaci. Phalliczny obraz tej tajemniczej energii natury, poganie wiążą ze stwórcą, który chroni i niszczy życie. Poza energią natury nie widzą innego
źródła życia. Jest to bóstwo samotwórcze, samozachowawcze i samorodne. Jako połączona
siła, ubóstwiona, dominuje we wszechświecie. Mit cykliczności w naturze ożywia pogańską
statyczność.
Kult phalliczny wiąże się z czczeniem słońca i światła (mitraizm) . Jedną z form tego kultu
jest adoracja rozrodczej siły w człowieku (karprokratianizm). Inną formą kultu phallicznego
jest czczenie rozrodczej siły roślin i zwierząt. Poganie wierzą, iż w narządach rozrodczych,
płciowych, zamieszkuje bóstwo-dawca życia. Stąd, uświęcono genitalia. Szczególnym kultem
były otaczane te zwierzęta, które posiadały okazałe genitalia; jak, dla przykładu, święty byk.
Na podobnej zasadzie są wyróżniani mężczyźni.
Ten zwięzły wywód "erotyczny" jest potrzebny do omówienia znaku różokrzyżowców z
Wrocławia. Widnieje na nim trójkąt równoboczny, kwadrat i okrąg. Co te figury
geometryczne naprawdę oznaczają w języku tajnych sprzysiężeń?
Trójkąt, z wierzchołkiem zwróconym ku górze, symbolizuje powiązanie ducha, aktywny
składnik męski, z materią, pasywnym składnikiem żeńskim. Wnętrze trójkąta oznacza syntezę
wszelkiej wiedzy, wszelkich mądrości. Trójkąt równoboczny, z wierzchołkiem ku górze,
oznacza też phallusa; w przeciwieństwie do takiegoż trójkąta z wierzchołkiem skierowanym
do dołu, oznaczającego narząd płciowy żeński, czasami nazywany "drzwiami życia". Ów
trójkąt nawiązuje do kultu Sziwa oraz Izis. W hinduizmie phalliczną trójcę stanowią: Brahma,
Wisznu i Sziwa.
Z kolei, kwadrat jest symbolem rozrodczości. U pitagorejczyków kwadrat jest symbolem
boskości, źródłem i korzeniami wszystkiego co żyje w naturze. W kabale kwadrat oznacza
totalne skolektywizowanie ludzkości wewnątrz twórczej boskości. Kwadrat oznacza również
lożę masońską.
Okrąg posiada w okultyzmie wyjątkowe znaczenie. Dla różokrzyżowców i iluministów jest
symbolem świętym, poprzez stałą obecność w nim bóstwa. Stąd się wzięły zapewne koncentryczne kręgi wtajemniczenia, prowadzące wtajemniczanego do boskości. W kulcie
phallicznym, który jest składnikiem gnozy, okrąg symbolizuje narząd płciowy żeński; często
z phallusem we wnętrzu. Jest to unia przeciwieństw (żydowska gwiazda Dawida jest
podobnym symbolem seksualnej unii przeciwnych płci). Phalliczne ołtarze posiadały kształt
okrągłej płyty.
Być może, iż tutaj mgr. Alfred Wolny głośno zaprotestuje, jednocześnie sypiąc, jak z rękawa,
kilka "chrześcijańskich” wytłumaczeń na każdy znak. Niczego to nie zmieni. Tajne
sprzysiężenia zawsze mają po kilka interpretacji dla każdego znaku, czy symbolu. Inna
interpretacja jest przeznaczona dla "gojów", a inna dla "naszych". Po to są wprowadzone
stopnie wtajemniczenia, aby stopniowo dowiadywać się prawdy. A prawda i tak sama
wychodzi na wierzch. Ukazuje ją historia i życie na co dzień. Aby ją poznać, nie ma
konieczności kalania się "wtajemniczeniami" i guślarstwem.
Gnostyczne pragnienie "powrotu do natury" ożywiło rozpasanie seksualne i w rewolucyjny
sposób zmaterializowało ducha. Z tym, że gnostycy chaotyczną perwersję przekształcili w
zorganizowany system, łącząc ludzi w sekty, które dążą do pełnej iluminacji, aby móc
zniszczyć moralność chrześcijańską.
Prof. Thomas Molnar twierdzi, że gnostycy byli jedną z ostatnich i najradykalniej szych sekt
pogańskich (zob. przyp. 17). Obecnie, wraz z ruchem neopogańskim ożywa i gnoza. Zatem,
dążeniem do uwolnienia duszy z "okaleczonej osobowości", mgr Alfred Wolny potwierdza
swoją przynależność do pogan. U pogan dusza jest więźniem w ciele i pragnie z niego
wydostać się jak najszybciej. U chrześcijan ciało i dusza stanowią jedną całość, która jest
odpowiedzialna za swoje postępowanie jak długo trwa życie doczesne. U chrześcijan
człowiek jest osobą, stworzony na obraz i podobieństwo Boże, a mgr Alfred Wolny widzi
człowieka jako "mikrokosmos". To jest naturalizm, a nie chrześcijaństwo. Chrześcijanie nie
posiadają "tajemniczej doktryny" - gnosis - dostępnej jedynie dla wtajemniczonych. U
chrześcijan każdy człowiek ma jednakowe szanse by zbawić swoją duszę, przestrzegając
Boże przykazania. Świat gnozy jest bardzo odległy od świata chrześcijan. A co najważniejsze,
między nimi nie może być mostu, który rzekomo pragnie budować mgr. Alfred Wolny. Każda
próba mieszania kilku religii jest próbą mieszania jednej, jedynej religii prawdziwej z
religiami fałszywymi, czyli próbą mieszania dobra ze złem, a to już jest domeną magii i nie
ma nic wspólnego z chrześcijaństwem.
Chrześcijaństwo nie rywalizuje z religiami pogańskimi. Albo poganie poprawią swoje błędy
filozoficzne, albo przestaną istnieć. Pierwsze przykazanie Boże mówi wyraźnie: "Nie
będziesz miał bogów cudzych przede Mną". Stąd, chrześcijanin, który pragnie być
wyrozumiały dla filozofii pogańskiej, który "czerpie ze wspólnych elementów religii
Wschodu i Zachodu", jak to robi mgr Alfred Wolny, automatycznie przestaje być
chrześcijaninem, gdyż popełnia grzech śmiertelny, naruszając pierwsze przykazanie Boże,
poganieje, Synkretyzm religijny nie jest możliwy. Warto, aby to sobie uświadomili
potencjalni kandydaci na różokrzyżowców.
Ciekawe, jakie predyspozycje, u kandydata na różokrzyżowca, preferuje mgr. Alfred Wolny?
- Czy phalliczne karprokratianów oraz iluministów? Czy też, opisane w Dziejach
Apostolskich, ciągoty do szymonizmu ("Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą odpowiedział mu Piotr - gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze" 8, 20)?
A może na różokrzyżowców najlepiej kwalifikują się tacy, co są gotowi wyrzec się
obywatelstwa, ojczyzny i narodowej flagi, gdy staną przed obywatelami (różokrzyżoweami) z
innych krajów, jak tego wymagał tow. Giuseppe Mazzini? -Tego mgr. Alfred Wolny w
swoim wywiadzie nie wyjaśnił.
Skoro już jesteśmy przy wrocławskich różokrzyżowcach, to warto stanowić się nad jeszcze
jedną sprawa. Otóż, dlaczego agitację i werbunek do sekty rozpoczęto w Klubie Lekarza? Oprócz kapłana, tylko lekarz ma dostęp do wnętrza człowieka. Co więcej, lekarz ma dostęp
do wnętrza tak duchowego, jak i cielesnego. Stąd, lekarze są najlepszym materiałem na
okultystycznych misjonarzy i funkcjonariuszy. Lekarze, zarażeni okultyzmem, kabałą i gnozą,
truli głowy koronowane, w przeszłości historycznej byli wykonawcami głębokich intryg
politycznych sprzysiężenia. Dzisiaj, lekarz jest w stanie zniszczyć chrześcijańska rodzinę,
zrobić z matki kurtyzanę, a z dzieci bękarty i sieroty. Na tak podziwianym w Polsce "wolnym
Zachodzie" plaga lekarzy okultystów, najczęściej psychologów i lekarzy rodzinnych,
rozpowszechniła się do tego stopnia, że obrońcy tradycyjnej rodziny zmuszeni są zakładać
samoobronne organizacje, jak "Council on Mind Abuse" (zobacz "Mind Games", w The
Toronto Star, z dnia 26 września 1987 roku). Celem ich jest walka z szarlatanerią, z plagą
moonisów, scientologów, hare krishna, est, eckanar itd. Są to neopogańskie odrosty, często
skażone gnozą i racjonalizmem.
Neopoganie liczą, że wkrótce pacjent stanie się bezbronny przed "nowoczesnym" lekarzem,
który dąży do zniszczenia moralności chrześcijańskiej. Sądzą, że człowiek medycyny,
dyktujący nową etykę, niepodzielnie zawładnie pacjentem, a tym samym i całą ludzkością.
Biolodzy, antropolodzy, odurzeni posiadaniem nagród Nobla, mówią już otwarcie: "My,
naukowcy, mamy uprawnienia, by odgrywać rolę bogów", by decydować o przyszłości
człowieka. Obecnie eksperymentują z przyszłością bezbronnego dziecka w łonie matki, a
tym samym, co jest nieuniknione, z samą matką, z jej przyszłością i z przyszłością jej
najbliższych. Patronuje temu liberalistyczny aprioryzm prawny, etyka sytuacyjna; a więc
etyka będąca śmiertelnym wrogiem cywilizacji łacińskiej i jej opoki - katolicyzmu. O ironio
losu, rozwój współczesnej medycyny zredukował niemal do zera zagrożenie życia matki w
wyniku ciąży. Jednak, zliberalizowany system opieki lekarskiej z tych osiągnięć niechętnie
korzysta.
Farmazoni sprzedali nam I-szą Rzeczpospolitą, utopili w krwi i ogniu II-gą, a teraz coraz to
śmielej panoszą się w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Skoro "partia" w Polsce wysiada,
trzeba ją wesprzeć, a nawet, jak zajdzie ta' a konieczność, zastąpić wypróbowaną już
historycznie farmazonerią. Farmazoni w rządzie nie dopuszczą do przeforsowania
jakiejkolwiek ustawy, która mogłaby wzmocnić państwo polskie i zamieszkujący je naród.
Jeżeli zbagatelizujemy pojawiające się w naszym kraju odrosty neopogaństwa, to może dojść
do tego, co jest obecnie na Zachodzie: jeśli chcesz mieć dobrą posadę, na kierowniczym
stanowisku, w rządzie, w instytutach naukowych, musisz zapisać się do farmazonerii, gdzie
chrześcijańskie "miłuj bliźniego" podmieniono na "miłuj masona".
Znając słabość Polaków do nowinek z Zachodu, farmazoneria kusi nasz naród tym, co na
Zachodzie stało się przekleństwem. Wszystko jest robione po to, aby nas rozłożyć moralnie,
aby nas unicestwić jako kraj katolicki, jako filar Kościoła rzymskiego. Jeśli rzucimy się w
objęcia pogaństwa, przestaniemy istnieć jako naród polski. - Prawa dziejowe już to nam,
Polakom, dowiodły. -I o to tutaj głównie chodzi. - Nieprawdaż, mgr. Alfredzie Wolny?
[28]. Po przykład sięgnę z własnego podwórka. Mam przed sobą artykuł pt. "O nacjonalizmie
w Polsce" (torontoński "Związkowiec", nr 81-83, 1987), który jest przedrukiem z krajowego
miesięcznika "Res Publika", o kilkudziesięciotysięcznym nakładzie. Jest w nim
przedstawiona dyskusja, typowa dla zwolenników liberalizmu, na temat "zjawiska
nacjonalizmu w Polsce". Biorą w niej udział: Tomasz Jastrun, Paweł Śpiewak, Damian
Kalbarczyk oraz Marcin Król.
Na wstępie Tomasz Jastrun zastanawia się, czy warto o tym mówić, bo nacjonalizm jest już
starą i niemodną płytą. Jednak, w drugim już zdaniu jest sugestia, że warto, gdyż zawiera
demony, a więc, złe duchy. - Należy pamiętać, że według filozofii liberalizmu "zły duch" nie
musi wywodzić się z otchłani Piekieł; kto nim jest, zależy od widzi mi się oceniającego i nie
ma nic wspólnego z hierarchią uczynków moralności chrześcijańskiej. - Niezwłocznie
następuje uzasadnienie owego niepokoju: a więc, wywyższanie własnego narodu, cały bagaż
uprzedzeń i rożne formy nietolerancji (to jest w stu procentach wyjęte z liberalizmu).
Potem dowiadujemy się, że frazeologia narodowa emigrantów z Polski manifestuje się
niechęcią do Murzynów, Latynosów, Arabów i Turków. "Musieli tego wirusa wywieźć z
ojczyzny" (cytuję dosłownie). Taktycznie, nie ma tu wzmianki o najważniejszych. Poda ją
Tomasz Jastrun na deser. Jest tam wymówka pod adresem kleryków, że okazują postawę
nacjonalistyczną. Na co skarżą się ponoć księża (o ile tak jest, to robią to księża "postępowi").
Tomasz Jastrun przypuszczał zapewne, że polskie seminaria pójdą w ślady seminariów
amerykańskich, w ogólnym zafascynowaniu Zachodem, A tu taki zawód. Nie może też
zapomnieć, że grupa narodowa wypierała z "Solidarności" działaczy "myślących bardziej
liberalnie" (jakby żywcem wzięte z terenu Toronto). - Dalej jest sugestia, że sprawa narodowa
jest chorobą, w formie prawdziwej czkawki, a więc, Paweł Śpiewak wciska do
podświadomości czytelnika wniosek, że lepiej jest trzymać się od idei narodowej z daleka,
gdyż czkawka jest rzeczą przykrą.
Mamy też wzmiankę o ekstremiźmie ruchu narodowego, o "okropnym wyszukiwaniu sobie
niewłasciwych przodków", o krzykliwych ugrupowaniach (tu, obok zmieszanego już z błotem
"Grunwaldu", umieścił "jeden z kościołów warszawskich"), które przywracają do życia
problem polskości z "często jeszcze brzydziej i gorzej: spiskowymi wizjami historii, mówiąc
o Polsce gwałconej przez masonów". To rej wodzi Paweł Śpiewak. Przytacza listę ofiar
gwałtu ze strony narodowców: Komensky, Stanisław August Poniatowski, Piłsudski,
Cyrankiewicz, Berman, Minc, Michnik, a czasem Stomma, Micewski czy Turowicz.
Oczywiście, zawsze gdy chce się wybielić szubrawcę, dołącza się do niego kogoś, kto cieszy
się lepszą, a nieraz i dobrą, opinią. Żal mi nieco prof. Stommy. Mimo wszystko, żal, - W
oparciu o tę zasadę, Paweł Śpiewak dołączył "Solidarność" do "Tygodnika Powszechnego". Jednym słowem, sprawa kryminalna. Jest przestępca, są ofiary, są sędziowie, więc niedługo i
wyrok zapadnie. Jest też sugestia zagrożenia ze strony "szaleńców", którzy ze wspólnoty
(liberalizm brzydzi się słowem "naród") polskiej chcą usunąć "osoby, jak to się mówi,
pochodzenia ukraińskiego czy żydowskiego, nie tylko ateistów i marksistów, ale również
wszystkich inaczej wierzących i inaczej myślących". - Czyżby żydzi upatrzyli sobie na
sojusznika Ukraińców, w walce z państwowością polską? Mocno to pachnie robotą
rewizjonizmu niemieckiego.
Dalej następuje pochwała indywidualizmu i hedonizmu zachodniego świata; a retoryka
nacjonalistyczna chce przywrócić Polakom świat pariasów i czasów mrocznych. To śpiewa
Paweł Śpiewak. Nic nowego w drętwej mowie przeciwników "papizmu", którzy ze
zdumiewającym uporem udają, iż nie widzą faktów historycznych, które dowodzą, że to nie
Kościół rzymski wymyślił pariasów i mroczne czasy i wyraźnie wskazują, która to
cywilizacja umożliwiła człowiekowi rozwój. - Powróćmy jednak do epitetów przyczepianych
do ruchu narodowego przez obrońców filozofii liberalizmu. Następnym z kolei jest fałszerstwo rzeczywistości. - Swoją drogą, trzeba mieć sporo tupetu, aby ustawiać fałszerstwo tak
blisko "papizmu". -A wszystko to ma miejsce przez tę niezniszczalną "endecję", która widzi
oparcie w Kościele i pragnie powrócić do programów sprzed 1905 roku (które wypracowały
nam odzyskanie niepodległości). Liberalizm nie chce pamiętać dzięki komu i na jakich
warunkach powstało państwo polskie. Traktat "Dagome iudex" dla zwolenników liberalizmu
nie istnieje; zresztą, nie o państwo polskie im chodzi, oni pragną żyć w diasporze.
Pan Damian Kalbarczyk posłużył się trafną uwagą, która jest pocieszeniem dla liberalizmu,
że "tendencje nacjonalistyczne układają się w sferze słowa, podczas gdy liberalne -w sferze
faktów społecznych". Historia naszego narodu, od czasu zamachu majowego, z 1926 roku, w
pełni to potwierdza. Za to Maciej Król powrócił do stosowania epitetów. Rozpoczął od
Sugestii, że narodowcy stanowią "margines ludzi niezrównoważonych, którzy z racji
psychologicznych zapewne (braku zaufania do samych siebie - uwaga p. Króla) odczuwają
potrzebę obrony przed wszystkim". A więc, szerzy się niebezpieczna paranoja, na którą trzeba
uważać i przed którą należy ostrzegać. Przypuszczam, że w tym psychologicznym chwycie
nie sięgnął do freudyzmu tylko dlatego, iż to mogłoby nas całkowicie rozgrzeszyć w oczach
zwolenników liberalizmu, a nie o to chodzi dyskutantom. Dalej, Maciej Król nawiązuje do
cierpień narodu polskiego; a więc, "naprawdę była wojna, Powstanie Warszawskie,
bezpodstawne aresztowania i wyroki śmierci, twarda reglamentacja życia społecznego i
politycznego, ale bodaj jeszcze ważniejsze, były ciągle ponawiane próby odbierania temu
narodowi, symbolów, do których miał pełne prawo". Pięknie to jest powiedziane, ale w
liberalistycznym stylu, bezosobowo. Więc, sprawcy trzeba się domyślić. Nie każdy jest
wystarczająco przygotowany, aby mógł to zrobić. Może ktoś nawet, pomyśleć, że te
wszystkie okropności miały miejsce z powodu narodowców, bo o nich w tej dyskusji jest
mowa.
Tu nasuwa mi się pytanie: czy okropności i cierpienia naszego narodu, o których wspomina
Maciej Król, nie były spowodowane przez tych, którzy się niczego nie bali, którzy
buńczucznie grozili wszem i wobec, że nie oddadzą jednego guzika? To nie narodowcy
wywołali Powstanie Warszawskie, a "bezpodstawne aresztowania i wyroki śmierci" w
głównej mierze dotyczyły właśnie narodowców i ludowców. Pan Król nie odważył się tutaj
wymienić takich nazwisk, jak Piłsudski, Cyrankiewicz (polecam lekturę książki Jerzego
Ptakowskiego pt. "Oświęcim bez cenzury i bez legend", Instytut Romana Dmowskiego,
Nowy Jork, 1985), Berman, Minc i Szechter (Michnik). Marcin Król sugeruje, że to
narodowcy zawieszają w polskich kościołach wronę, na której siedzą czarne okulary. Pragnę
tu podkreślić, że to nie w narodowych publikacjach tę karykaturę widziałem. Wręcz
przeciwnie, rozpowszechniały ja emigracyjne ośrodki, równie zajadle wrogie Obozowi Narodowemu, jak dyskutanci, Z kolei, znak Polski Walczącej jest obecnie lansowany przez tych,
którym marzy się kolejne powstanie w Polsce, na zgubę narodu polskiego. Narodowców
pomiędzy nimi nie ma.
Powrócę jednak do epitetów. Zdaniem p. Króla, nacjonalizm jest amoralny, pełen negatywnych resentymentów, brakuje mu intelektu, jest "uczuciem złym i uczuciem głupim, czy też
prowadzącym do umysłowego zaślepienia". Oddziela go od patriotyzmu(a więc, jest
niepatriotyczny), "uczucia także prostego, ale przecież radosnego". Jest tam wprawdzie bicie
się w piersi, że intelektualiści (o nie, według zwolenników liberalizmu, narodowcy do
intelektualistów nie należą) "zrobili naprawdę sporo, aby społeczeństwo obrazić", ale to
działo się w okresie stalinizmu (też bezosobowego).
Dalej, Maciej Król mówi już wprost: intelektualiści to my, dyskutanci. Pan Król kończy
wypowiedź stwierdzeniem, iż rzetelna praca umysłowa i artystyczna jest zawsze
antynacjonalistyczna. Czytający te wypowiedzi ma już dość. Nieodwracalnie postanowił, że
do końca swego życia będzie stronić od kontaktów z narodowym potworem (i chorobą też).
Jednak, Tomasz Jastrun uważa, iż to jest za mało. Uzupełnia poprzednie wypowiedzi
insynuacja arogancji; dodaje, .je zwolennicy idei wspólnoty narodowej należą do marginesu
ludzi zwichniętych, "którzy przyjmują postawę obronną wobec świata". - Dla przypomnienia
dodam, że "świat" oznacza tych ludzi, którzy tkwią we wrogim stosunku do Boga i Jego
przykazań (zob. św. Jan 1,10; 16,33). Św. Jakub Apostoł napisał wprost: "Cudzołożnicy, czyż
nie wiecie, że przyjaźń ze światem gest nieprzyjaźnią z Bogiem?" (4,4). -Następnie, Tomasz
Jastrun wykłada karty na stół: obawia się antyjudaizmu i represji czarownic. Czyżby miał ku
temu powody osobiste? Oczywiście, antynarodowa dyskusja (bo podmiana narodu
"wspólnotą" jest obraźliwa) nie byłaby pełna, gdyby w niej nie było wzmianki o zabójstwie
Gabriela Narutowicza, z wielkim uporem przypisywanego narodowcom.
Posłużę się tutaj parafrazą powszechnie znanego powiedzenia. Sto tysięcy dolarów, trzykroć
bym dołożył, gdyby wówczas (w 1922 roku) Gabriel Narutowicz wstał z grobu, a Józef
Piłsudski w nim się położył! Może wtedy rząd w przedwojennej Polsce zacząłby się nieco bać
i uchronił nasz naród przed tragedia września 1939 roku. Dla pełnego zrozumienia moich
intencji, pragnę podkreślić, że przypis ten nie jest polemiką, a jedynie listą epitetów oraz
insynuacji pod adresem ruchu narodowego, z niezbędnymi uwagami dla lepszego
zrozumienia całej sprawy.
[29]. O tym, że świat filozofii liberalizmu zawiódł się na Janie Pawle II, najlepiej potwierdzi
poniższy cytat, z The Economist, z 28 listopada 1987 roku. Artykuł nosi tytuł: "The Pope puts
the names in his nomenklatura", bez nazwiska autora. "Wielu liberalnych katolików,
zawiedzionych przez Jana Pawła II, spokojnie oczekuje na powracającą falę w stylu antyWojtyła, której spodziewają się po jego śmierci. Jednak, mogą zaznać rozczarowania.
Papież, mimo kul, które go przeszyły w 1981 roku, oraz wyczerpującego rozkładu zajęć,
przybiera na siłach. Polityka nowych nominacji zachowa jego wpływ na długo po jego
odejściu z Watykanu". Cytat ten potwierdza okrucieństwo, bezwzględność i głęboką
przewrotność Synagogo szatana, która doznaje rozczarowania .... mimo wysiłków
papieżobójstwa, mimo morderczego rozkładu zajęć Ojca Świętego, mimo obecności
„naszych” w Hierarchii Kościoła.
DODATEK
OBOWIĄZEK ANTYSEMITYZMU [1]
JAN DOBRACZYŃSKI
Wypis z: "Myśl Narodowa", nr 6 z 6 lutego 1938 r., str. 81 - 83.
Temat do tego artykułu nasunęła mi świeżo wydana po polsku książka - książka,
której poznanie musi stać się obowiązkiem każdego Polaka. Myślę tutaj o
"Izraelu" H. de Vries de Heekelingena [2] .
Sprawa żydowska została poruszona nie po raz pierwszy ale i na pewno nie po
raz ostatni. Tak samo jak mój artykuł nie jest ani pierwszym ani ostatnim z serii
tych, które uderzają. - wciąż i wciąż - na alarm. Jeśli jednak książce
Heekelingena należy się specjalna uwaga to przede wszystkim dlatego, że jest to
książka dająca nie tylko ocenę, ale i rozwiązanie. Ocenę prawdziwa a
rozwiązanie realne.
Fakt nawrotu fali religijności jest dziś rzeczą niezaprzeczoną. Dodajmy tu religijności nie tylko formalnej, wyrażającej się w udziale w takich czy innych
obrzędach itp. ale religijności prawdziwej, zmuszającej coraz to szersze masy do
przeżywania. swojej wiary. Katolicyzmu nie wystarczy wyznawać, trzeba go
także przeżywać bo tylko wówczas stać się może - a stać się musi - punktem
centralnym życia człowieka.
Również niezaprzeczonym faktem jest nacjonalizacja społeczeństw. I ktoby opierając się na nieprzemyślanej głębiej obserwacji zjawisk, dokonujących się w
Niemczech - chciał twierdzić, że te dwa prądy, pojawiając się jednocześnie,
walcząc ze sobą - muszą walczyć - myliłby się grubo. Wręcz przeciwnie.
Nawrót do zasad stałych, nie ulegających wpływowi przelotnych wichrów,
budowa społeczeństw zharmonizowanych, opierających się na czynniku
tradycji, języka i obyczajów a przeciwstawiających się niespójnej i różnorodnej
konstrukcji liberalnej lub "zgleischachtowanej" formacji socjalistycznej, jest
czynnikiem, który zawsze torować będzie drogę prawdziwej religijności.
Wyodrębnienie i przejęcie się losami swego narodu, rozróżnienie jego zadań i
celów jest jednoznaczne z przyjęciem Tego, który te zadania i cele narodom
powierza. Boga nie odnajduje się poza społeczeństwem ale poprzez
społeczeństwo, społeczeństwo zaś pojmujemy obejmujemy myślą poprzez
własny naród. Uniwersalizm, który by się tej hierarchii wyrzekał jest utopią.
W społeczeństwie, które nurtują z coraz większa siłą te dwa prądy, zjawić się
musi zaraz zagadnienie żydowskie. Jego napięcie może być różne i zależeć
może od wielu czynników - ale istnieć musi zawsze. Dużo się na to złożyło.
Pomijam tu argumenty historyczne (a znajdzie je czytelnik w cytowanej książce
Heekelingena jak i niestarzejącym się dziele W. Sombarta "Żydzi i życie
gospodarcze") a konflikt chciałbym przedstawić na innej platformie. Chodzi mi
mianowicie o zasadnicza antynomię między postawą żydostwa a elementami, z
z których się składa fundament państwa chrześcijańsko-narodowego.
Społeczeństwo żydowskie nie jest jednolite - zgoda. Zarysowują się w nim dwie
zasadnicze i na pozór ze sobą sprzeczne tendencje: materializm i utopizm. Żyd
stał się synonimem człowieka zdobywającego sobie majątek per fas et nefas i
to raczej ta druga droga, gdyż jego celem jest nie tylko zdobycie sobie majątku
ale jednocześnie zupełne zniszczenie konkurenta. Z drugiej strony żyd stoi w
pierwszych szeregach każdej rewolucji - każdej, niniejsza o hasła - byleby tylko
niosła zagładę chwili bieżącej. Rewolucjonista żydowski nosi pod powiekami
zwid swego królestwa, które realizuje - które wyobraża sobie, że realizuje - a
które jest niczym innym jak tylko panowaniem żydów nad nie-żydami.
Wielu ludzi uśmiecha się w tym miejscu: "Ten mały żydziak, którego ujęto z
czerwoną płachtą w ręku miałby być kandydatem na władcę świata? Absurd!
Judeofobia!"
A jednak życie potwierdza tę absurdalną na pozór hipotezę. I znów nie chcę się
uciekać do cyfr i dat, które każdy znajdzie w książce Heekelingena. Lecz czym
wytłumaczyć sobie, to dziwne - niewątpliwie - zjawisko, że żyd, który
zaczerpnął z Talmudu nienawiść i pogardę dla "goja" jednocześnie wszelkimi
siłami broni się i nie pozwala się wyprzeć ze społeczeństwa pogardzanych
"gojów"? Miłość? O to chyba żydów podejrzewać nie można! Wyrzeczenie się
Talmudu? Niestety - o tym w tej chwili nie wolno marzyć.
Talmud przeżarł duszę współczesnego żyda i to nie tylko dlatego, aby był złym
w każdym swoim wierszu, ale dlatego, że jest zbiorem sprzeczności i szkołą
obłudy. Książka, która na tej samej stronie nakazuje kochać i nienawidzić,
litować się i pogardzać, być uczciwym i oszukiwać, samą swą konstrukcją truje i
zakaża. Żyd francuski Mandel stara się wytłumaczyć swoich współrodaków:
chce dowieść, że ich zatruł Talmud, ale przecież w Talmudzie mamy nie tylko
wezwania do nienawiści... Tym gorzej! Księga, która by wzywała tylko do
nienawiści, byłaby dziełem do tego stopnia aspołecznym, że musiałaby
natychmiast zniknąć. Człowiek może bardzo nisko upaść ale zawsze potrafi
jeszcze kogoś kochać. Natomiast książka, która uczy jednocześnie miłości i
nienawiści, popycha grupę do walki ze światem. Czyni z żydów wrogów całego
świata.
Więc może naprawdę nie należy przywiązywać tyle uwagi do Talmudu? Może
należy wierzyć zapewnieniom rabbiego Jechiela, że duch Talmudu powoli
zanika, szkoły talmudyczne zamykają się w Europie wschodniej a żyd
współczesny nie umie już nawet czytać po hebrajsku?
Otóż to jest nieprawda. Talmud nadal jest wykładany. Język hebrajski odrodził
się dzięki pracom Eliezera ben Jehudy, Balika, Scheuera, Czerikowskiego. A
zresztą gdyby nawet tak było, jak ów rabin twierdzi, to - czyż to "porzucenie"
zmieniło - choćby o jotę - psychikę żydów?
Czyż Faryzeusze współcześni Chrystusowi - owi twórcy i nosiciele prawd
talmudycznych - różnią się czymkolwiek od współczesnych rewolucjonistów?
Polecam tu wczytanie się w doskonałe dzieło ks. arcb. Teodorowicza "Herold
Chrystusa" [3] , które z całą stanowczością wykazuje, iż owe stronnictwo
"obrońców ludu" rewolucyjne i demagogiczne a jednocześnie fałszywe,
posługujące się ludem nie dla jego, ale dla swego własnego dobra, przywiązane
do form a rozgrzeszające się zawsze co do treści - było prototypem dzisiejszego
socjalizmu.
Talmud więc obowiązuje nadal zarówno bezpośrednio jak też
przetransportowany w marksizm. A jeżeli obowiązuje i wzywa żydów by wciąż
pamiętali o rozdziale, który istnieje między nimi a światem nie-żydowskim, to
dlaczego, jeśli nie z myślą o zawładnięciu społeczeństwem "gojów", żyd siedzi
w nim jak rodzynek w cieście i nie chce się dać wyjąć?
Typ rewolucjonisty - zgoda. Ale typ handlarza beż uczciwości i sumienia?
Wszak oni między sobą się gryzą. Nawet Hitlera ta anormalność przeciwna
naturze napoiła wstrętem [4] .
Bez wątpienia jedna amoralność pociąga inną. Ale te wewnętrzne żydowskie
spory cichną, gdy wchodzi w grę "goj". Zniszczyć "goja" - to hasło zawsze
połączy skłóconych. I tu znikają nawet "klasowe" względy: bogaty żydwyzyskiwacz połączy się z nędzarzem-chałupnikiem, pełni obaj tych samych
pragnień.
Oba typy żydów dążą w rezultacie do tych samych celów - do zdobycia świata,
żyd-rewolucjonista pragnie to osiągnąć poprzez destrukcję, żyd-spekulant zbliża
się ku swoim celom drogą podziemnej kopaliny. Lecz i jeden i drugi jest
skończonym materialistą, jeden i drugi marzy o ustroju, któryby mu dozwolił
ciągnąć z nie-żydów nieograniczone zyski, I dlatego miliarderzy żydowscy nawet niewiele się krępując - wspierali źydów-rewolucjonistów swymi dolarami
czy frankami.
Swego czasu Ford odkrył ich politykę, sfinansowawszy słynne już dziś
"Studium nad kwestią żydowską". Pod presją międzynarodówek żydowskich,
fanatyk zmechanizowanej pracy wycofał książkę, ale nie zapomniał dodać w
swym "Moje życie i moje dzieło":
"Nasza praca nie twierdzi, że jest ostatnim słowem o żydach w Ameryce,
opisuje tylko namacalne piętno, jakie obecnie wycisnęli na naszym kraju. Jeżeli
ten wpływ się zmieni, sprawozdanie też zmienić się może, W tej chwili całe
zagadnienie spoczywa wyłącznie w rękach żydów. Jeżeli są naprawdę tacy
mądrzy jak sami twierdzą, pracować będą nad tym, by żydów robić
Amerykanami a nie Amerykę żydowską. Duch Stanów Zjednoczonych jest
chrześcijański w najszerszym tego słowa znaczeniu i przeznaczeniem jego jest
pozostać chrześcijańskim...".
Było to tylko grzeczne i pełne delikatności zwrócenie uwagi na to, że żydzi
przerabiając Amerykę "na swoje kopyto" , nie liczą się zupełnie z jej
chrześcijańskim charakterem Co do tego ostatniego mamy wprawdzie
wątpliwość, teza jednak Forda podtrzymuje stanowisko o antynomicznym
stosunku żydostwa do państwa chrześcijańskiego. Podkreślić to trzeba, gdyż
nieporozumienia po dziś dzień się zdarzają. Mam tu na myśli świeżo wydaną
książkę - o której zresztą na innym miejscu szerzej się rozpisałem [5] - wydaną
przez katolickie francuskie Towarzystwo wydawnicze "Presences" [6] . Jest to
praca zbiorowa, do udziału w której zostali zaproszeni katolicy, protestanci i
żydzi, i która miała stać się gwoździem w trumnę katolickiego antysemityzmu.
Książka jest jednym wielkim skandalem, głównie dzięki żydom, którzy
przeholowali, bo chcąc jednocześnie przy jednym ogniu upiec dwie pieczenie i
obronić siebie i przypiąć łatkę krajom, w którym żydom zaczyna być ciepło okrasili książkę nad wyraz niesmacznymi - zresztą w ich stylu - wycieczkami
antypolskimi.
Nie chcę tu wracać do książki, którą - miejmy nadzieję -zajmą się jakieś
kompetentne czynniki. Chodzi mi o postawę katolików, którzy, oburzeni
krzywdą Izraela w Niemczech, bronią go w ten właśnie sposób. Katolik jest
zawsze obowiązany protestować gdy innego człowieka krzywdzą, ale inną jest
rzeczą słuszny protest, a zupełnie inną humorystyczna aż miejscami
nieznajomość sprawy. W tej samej książce, gdzie jeden z rozsądniej szych
pisarzy wyznaje, że żyd był zawsze czynnikiem rozkładu państwa
chrześcijańskiego, inny pisarz z trzaskiem stawia tezę: "albo antysemityzm albo
katolicyzm".
Więc co? Pozwolić aby żydzi weszli nam na głowę i robili w naszym kraju co
im się podoba? Sytuacja być może pożądana dla takich pseudokatolików ale nie
dla ludzi, którzy mają świadomość ciążącej na każdym katoliku
odpowiedzialności za ich współbraci. Przede wszystkim najbliższych - zgodnie
z ordo charitatis . Otóż dobrze jest tu także przypomnieć o liście św. Tomasza
z Akwinu do Adelajdy księżnej Brabantu, właśnie w sprawie żydów Księżna
prosiła świętego o wskazówki przy postępowaniu z żydami, ten zaś jej
wyczerpująco na zadane pytania odpowiedział. Pytała się księżna, czy należy
żydów obciążać specjalnymi podatkami, a święty odrzekł: "nie" - "z obawy by
nie bluźniono Imieniu Pańskiemu".
Natomiast nie tylko wolno ale i trzeba odbierać im "co ukradli drugim przez
lichwę" i zwracać skrzywdzonym. Wprawdzie w ten sposób władca traci, gdyż
musi oddać pobrany od żyda podatek, lecz winno to być dla niego
upomnieniem, iż nie wolno mu tolerować niepracujących prawdziwie lecz
bogacących się lichwa poddanych. "Tak samo - mówi autor summy - monarchowie byliby z własnej winy oszukiwani na swych dochodach, gdyby pozwolili
swoim poddanym bogacić się rozbójnictwem albo kradzieżą".
Jedno z pytań brzmiało: "Czy dobrze jest, aby żydzi zmuszani byli nosić
odznakę, odróżniającą ich od chrześcijan?". I na to padła odpowiedź:
"Według postanowienia Konsylium powszechnego żydzi, obojej płci w
każdym kraju chrześcijańskim i po wszystkie czasy , powinni się wyróżniać od
innych pewna częścią ubrania. Tak samo nakazuje im ich własne prawo, a
mianowicie: nosić frendzle na czterech rogach płaszczów, aby się odróżniali od
innych narodów".
Zwięzła ale jasna odpowiedź świętego mówi bardzo wiele. Genialny filozof
rozumiał aż nadto dobrze, jakim niebezpieczeństwem dla państwa
chrześcijańskiego są żydzi i dlatego uważał, że separacja musi istnieć, tym
bardziej, iż rozpoczęli ją sami żydzi, a jeżeli czasami chcą się swych poczynań
wyprzeć, to tylko dlatego, aby łatwiej wcisnąć się do społeczności
chrześcijańskiej.
Separacja musi istnieć, ponieważ żydzi nie tylko chcą nas opanować
materialnie, ale równocześnie dążą do zwyciężenia nas moralnie, nie tylko
wydzierają nam podstawy bytu, lecz także, z całą perfidią, zatruwają nasze
wierzenia i ideały.
Znakomity pisarz włoski Papini wkłada w usta jednego ze swych bohaterów,
żyda, takie oto słowa:
"Dzisiejsza Europa jest po większej części pod wpływem, a jeżeli pan chce, pod
czarem tych wielkich żydów (Heinego, Marxa, Lombroso, Nordau, Freuda,
Weinigera, Bergsona, Reinacha, Einsteina, Meyersona), o których
wspomniałem. Urodzeni pośród odmiennych narodów, oddani innym
poszukiwaniom, wszyscy oni, Niemcy czy Francuzi, Włosi czy Polacy, poeci
czy matematycy, antropologowie czy filozofowie, mają wspólny charakter,
wspólny cel: poddać w wątpliwość prawa uznane, poniżać to, co jest na
piedestale, kalać to co zdaje się być czystym, wywołać chwiejbę tego, co
wydaje się solidnym, kamienować to, co jest w poszanowaniu" (Gog.).
Żyd, który taką akcję prowadzi, nie może zmieścić się w ramach społeczeństwa,
które żywi jakiekolwiek ideały, które w pewne rzeczy wierzy, i które pewne
prawdy uznaje za niewzruszalne. Musi uznać konieczność separacji. I każdy
katolik, który rozumie czym grozi zbliżenie z żydami, nie może cofać się i
oceniać z wyżyn swej "humanitarności" - wskazówek świętego.
A św. Paweł powiada: "Bo wielu jest krnąbrnych, gadatliwych i zwodzicieli,
zwłaszcza pomiędzy tymi, którzy są z obrzezania, którym trzeba gęby
zatykać...".
Czyż więc nie ma wyjścia dla żydów? Czyż pozostało im tylko ghetto i
separacja? Wyrok straszny, budzący trwogę.
Jest wyjście. Nawet nie takie trudne, ale wyjście, o którym zaślepione żydostwo
wiedzieć nie chce: stworzenie państwa żydowskiego. Naród żydowski istnieje sami żydzi się do tego przyznają. W "Warschauer Zeitung" z listopada 1916 r.
mamy takie zdanie: "Żądamy, aby nowa Polska uznała prawa żydów jako
mniejszości narodowej. Musimy to jasno wypowiedzieć w obecnym momencie
poważnym, że nie jesteśmy sektą religijną, ani Polakami wyznania
mojżeszowego, lecz jesteśmy - i zawsze chcemy być - żydami". Ale bytuje jako
pasożyt na ciele innych narodów. Stworzyć im samodzielną egzystencje t.zn.
pchnąć ich w normalne koryto rozwoju, sprowadzić do właściwej roli:
zorganizowanego w państwo narodu, realizującego swoje zadania i cele drogą
uczciwą i otwartą. To jest wyjście - zresztą to nie tylko wyjście ale i jedyna
droga, która pozwoliłaby żydom stanąć we wspólnym szeregu wszystkich
narodów. Lecz żydzi tego nie chcą. Walka - często ciężka i krwawa
- o realizacje idei wielkiego narodu, nie uśmiecha im się. Oni wola burzyć i
rabować podstępem. Im nie wystarcza cel - stworzenie wielkiego narodu
żydowskiego - oni chcą osiągnąć - jak w handlu - zwycięstwo żydostwa z
równoczesna zagłada wszystkich innych narodów. To już nie nacjonalizm ale
naojoegoizm, nacjocentryzm, walka o panowanie nad światem, szkodliwa
mania, która należy unieszkodliwić, jak się unieszkodliwia szaleńca-mordercę.
I dlatego jedyna droga jest separacja, która może targnie sumieniem tego
zbłąkanego a przecież niewątpliwie nieszczęśliwego narodu i uświadomi go o
podstawach właściwej egzystencji.
PRZYPISY
[1]. Filozof francuski Maritain ogłosił niedawno pracę pt. "Niemożliwy antysemityzm", w
której stara się dowieść, że stanowisko antysemityzmu jest sprzeczne ze stanowiskiem katolickim. W swoich poglądach społecznych Maritain myśli zawsze kategoriami liberalizmu
ub. stulecia i dlatego wielu rzeczy oczywistych nie rozumie. W artykule staram się wykazać
przede wszystkim, że antysemityzm nie tylko nie jest sprzeczny ze stanowiskiem katolickim
ale - jak obecnie -jest nawet obowiązkiem każdego katolika.
[2]. H. de Vries de Heekelingen. "Izrael, jego przeszłość i przyszłość". Wyd. św. Wojciecha.
Poznań 1938. Tłumaczenie J.M. Czerniewskiej, ze wstępem L. Czerniewskiego. Str. 220.
[3]. Ks. arcb. J. Teodorowicz. "Herold Chrystusa". Wyd, św. Wojciecha. Poznań 1937.
[4]. "Mein Kampf".
[5]. "Prosto z mostu", nr 1/38.
[6]. "Les Juifs", praca zbiorowa. Wyd. "Presences". Paris 1937.
Modlitwa w intencji zespołu wydawniczego i autorów jest najlepszą formą zapłaty za
poniesiony trud nad opracowaniem tej broszury.
Wydawca:
Stanisław Karpiński
P.O. Box 134, Stn. SUCC. "U"
Toronto, Ontario
M8Z 5M4, Canada

Podobne dokumenty