Wkładka do DGSz nr 1

Transkrypt

Wkładka do DGSz nr 1
OPIS DOLNOŚLĄSKICH OBYCZAJÓW
Dodatek redaguje młodzież wrocławskich liceów w ramach projektu ZADANIE DLA REPORTERA
realizowanego przez Strzelińsko-Wrocławski Oddział Stowarzyszenia Nauczycieli Polonistów.
Projekt dotowany jest przez Gminę Wrocław.
Z Rumunii do Wilczkowic
www.wroclaw.pl
Od redakcji
Z Katarzyną Droszczak rozmawia Natalia Majka
Obyczaj? Powszechnie przyjęty, najczęściej utwierdzony
tradycją, sposób postępowania w danych okolicznościach,
właściwy pewnej grupie ludzi,
charakterystyczny dla danego
terenu, okresu.
Pani Katarzyna Droszczak pochodzi z Rumunii. W wieku 15 lat opuściła swoją ojczyznę
i wraz ze swymi bliskimi przyjechała na Dolny Śląsk. Zamieszkała w Wilczkowicach, jednej z podwrocławskich wsi i od tej pory wraz z całą rodziną kultywuje polską tradycję.
Teraz jest już osobą w podeszłym wieku. Z rumuńskich obyczajów pamięta niewiele.
Za to o tradycjach panujących na dolnośląskiej wsi może powiedzieć bardzo dużo.
Pochodzi pani z Rumunii, ale z tego, co wiem, jest pani
bardzo przywiązana do Dolnego Śląska.
Tak, cieszę się, że moi rodzice postanowili
przyjechać do Polski. Nie wyobrażam sobie innego życia, od początku nie miałam problemu z
odnalezieniem się w nowym otoczeniu. Czasami
nawet zapominam, że 15 lat spędziłam w Rumuni,
ogólnie niewiele pamiętam z tamtego okresu.
A pani rodzina, czy kultywuje rodzime tradycje z Rumuni?
Moja mama przez pierwsze lata starała się zachowywać wyniesione z domu obyczaje, ale później zaniechała tego. Stwierdziła, że skoro mieszkamy tu, jesteśmy Polakami, to powinniśmy żyć
tak, jak oni. Zaczęliśmy poznawać panujące tu
zwyczaje i obchodzić tutejsze święta. Ja swoje
dzieci wychowałam wedle tradycji panujących na
Dolnym Śląsku. Teraz staram się je przekazywać
moim wnukom, ale nie wiem, czy będą je nadal
kultywować. Powoli już wszystko zanika, młodzi
mają swoje sprawy i nie w głowie im babcine obrzędy. Tylko my, starzy, nadal trzymamy się tradycji. To już nie jest do końca ta wieś, jaka była
kiedyś, ta, do której przyjechałam.
Wiadomo, wszystko się zmienia, ale mam nadzieję,
że chociaż niektóre zwyczaje będą nadal kultywowane w naszych domach. A skoro o nich mowa, to zacznijmy może od typowego wiejskiego święta - mam oczywiście na myśli dożynki. Jak obchodzone jest to święto
w Wilczkowicach?
No cóż, zacznę może od tego, że mamy tu we
wsi koło gospodyń wiejskich. Po żniwach, kiedy
wszystkie plony są już zebrane, ksiądz wraz z wójtem ustalają termin gminnych dożynek. Uroczystości te zawsze są obchodzone w niedzielę, więc
w sobotę przed dożynkami zbieramy się w wiejskiej świetlicy. Gospodynie z koła biorą pęki zżętego wcześniej zboża, tzw. snopy, i robią wieniec
dożynkowy. Polega to na tym, że z metalowych
prętów mamy wykonany szkielet wieńca i oplatamy te druty kłosami. Kiedy wieniec jest gotowy,
ozdabiamy go kwiatami i wstążkami, żeby był piękny i kolorowy. Jedna z gospodyń ma za zadanie
upiec chleb, który później wraz z winem ofiaruje
się księdzu podczas dożynkowej mszy. Ponadto trzeba jeszcze przygotować tacę z warzywami
i owocami, którą stawia się na ołtarzu.
Później, z tego, co wiem, odbywa się huczna dożynkowa zabawa dla całej wsi?
Tak, później zabieramy poświęcony wieniec i
udajemy się na zabawę. Kiedyś wszystko odbywało się w świetlicy, ale teraz zabawa organizowana
jest na boisku. Jest tam więcej miejsca na tańce,
problem jest tylko wtedy, gdy pogoda nie dopisuje. Dzisiaj dożynki są trochę inne niż dawniej. Teraz wójt zaprasza różne zespoły, muzyka jest bardziej dyskotekowa niż wiejska. Kiedyś to chłopi grali
sami na harmoniach, śpiewali. Chociaż do tej pory
my, gospodynie mamy swoją chwilę na dożynkach
- śpiewamy dożynkowe przyśpiewki.
Czy mogłaby pani zanucić mi jedną z tych przyśpiewek?
Oczywiście, nie ma problemu. Uwielbiam je
śpiewać. Taką najpopularniejszą przyśpiewką
dożynkową jest: „Panie wójcie nie oddamy wień-
ca, jak nie zobaczymy na stole czerwieńca” albo:
„Bo my gospodarze zbieramy plon lata, aby Polska chlebem była dziś bogata”.
Szczególnie podoba mi się ta pierwsza, ale nie wiem,
co to jest „czerwieniec”.
„Czerwieniec” to po prostu wino. Kiedyś to określenie było bardzo popularne i tak już zostało.
Bardzo jestem ciekawa, jak obchodzi Pani Boże Narodzenie? Jakie jeszcze, oprócz typowych dla każdego regionu dwunastu potraw, pierwszej gwiazdki, siana pod
obrusem i karmienia zwierząt opłatkiem, obyczaje bożonarodzeniowe kultywowane są na dolnośląskiej wsi?
U nas oprócz sianka pod obrus w kącie stawia
się jeszcze snopek, żeby upamiętnić narodziny Jezusa w stajence na sianie. Jest też taka wróżba,
że w wigilię kobieta nie może wejść pierwsza do
czyjegoś domu, bo wtedy tej rodzinie przez cały
rok nie będzie się darzyło. Jeśli w domu są panny
na wydaniu, to po ugotowaniu kutii powinny one
wziąć po łyżce tej potrawy i rzucić nią w kierunku
sufitu. Ta panna, której kutia przyklei się do sufitu
wyjdzie w przyszłym roku za mąż. O północy panna ta musi wyjść na dwór i słuchać, z której strony
wyje pies, bo stamtąd przyjdzie kawaler. Ale to we
wsi zdarza się coraz rzadziej. Moje wnuczki robią
to tylko dla zabawy. Kiedyś był też taki zwyczaj,
że panny w wigilię przynosiły drewno na rękach
i rzucały pod piecem. Ta panna, która przyniosła
parzystą liczbę drewienek, miała szybko wyjść za
mąż. W to też wierzą tylko nieliczni.
Szkoda, przecież kultywowanie takich obyczajów nic
nie kosztuje, a przy tym można się dobrze bawić. Jak
tak dalej pójdzie, to niedługo głównym świątecznym
obyczajem będzie oglądanie telewizji. Skoro o Bożym
Narodzeniu mowa, przejdźmy do Wielkiej Nocy. O jakich zwyczajach związanych z tym świętem może mi
pani opowiedzieć?
Jeśli chodzi o Wielkanoc, to raczej obchodzimy ją tak samo jak inne regiony. Lany poniedziałek to obyczaj całej Polski. Ale z palmami nie
jest tak prosto. Święcimy je w Niedzielę Palmową, w Wielki Czwartek robimy krzyżyki, następnie Wielką Sobotę kropimy je wodą święconą i raniutko w Poniedziałek Wielkanocny zanosimy je
w pole, aby chroniły przed suszą i gradobiciem.
Ponadto po przyjściu do domu w Niedzielę Palmową, gospodyni powinna wszystkich zbić palmą, aby byli zdrowi. Żeby gardło nie bolało, należy połknąć bazię.
Muszę kiedyś spróbować z tą bazią. Może naprawdę działa… Jakie zna pani zwyczaje związane z innymi
świętami? Wiem, że moja babcia wypalała na drzwiach
wejściowych gromnicą krzyż.
A tak, mamy taki zwyczaj, żeby po przyjściu
z kościoła w święto Matki Bożej Gromnicznej wypalić na drzwiach wejściowych krzyżyk. Chroni to
dom przed nieszczęściami i chorobami. I jeszcze
w czasie burzy trzeba zapalić gromnice, żeby piorun w domu nie uderzył.
Na koniec chciałabym poruszyć temat wiejskich wesel. Jest ich coraz mniej, teraz młodzi robią przyjęcie
w restauracji. Albo też wcale go nie robią.
dokończenie na str. 2
Rys. Magdalena Szymańska
Tak definiuje obyczaj Słownik języka polskiego. Ale czy rzeczywiście
obyczaje to wzorce ustalone parę setek lat wcześniej przez naszych przodków i potem w danym regionie powielane? Zestaw tekstów zamieszczony
w tym dodatku udowadnia, że obyczaje tworzą się permanentnie, każde pokolenie coś wnosi do naszej obyczajowości i coś z niej wyrzuca. Dostrzegamy także i to, że przemiany obyczajowe następują teraz w szybszym tempie niż dawniej. A tu – na Dolnym Śląsku – na styku wielu kultur, wszystko
się zmienia, miesza jeszcze szybciej
niż gdzie indziej.
Redakcja
Nasze obyczaje?
Lubimy narzekać.
Na politykę, której nie rozumiemy lub na polityków, którzy nie rozumieją nas. Na za ciepłe
lato i na za zimną zimę. Ścisk i smród. Autobusy, które nie przyjeżdżają i tramwaje, które
się psują. Kupy na trawnikach, chodnikach, ulicach. Sąsiadów i muzykę ZAWSZE za głośną.
Bo nie ma pracy, bo mało płacą, a wszystko
za drogie. Bo dzieci na osiedlu grają w piłkę,
a młodzież je słonecznik.
Nie lubimy, gdy ktoś ma lepiej. Ciekawsza
praca, ładniejsza żona, szybszy samochód.
Dostała awans? Pewnie przez łóżko szefa.
Przyjęli go na studia? Na pewno załatwił mu
to tatuś z dziekanatu.
Świetnie dostrzegamy cudze błędy, niedoskonałości, niekonsekwencje i kłamstwa. Nigdy swoje.
Krytykujemy. Chyba przybyło jej zmarszczek/kilogramów/pryszczy/siwych włosów. To
się nosiło w zeszłym sezonie. Jak ona może
z nim sypiać ?!
Szybko się denerwujemy. Bo na pizzę za
długo się czeka, bo bilety znów podrożały,
bo kolejki w urzędach. A przecież my zawsze
mamy czas, przecież zdążymy.
Robimy wszystko, by wyszło na nasze.
Poza prawem, poza konwenansami, poza
moralnością.
Nie ufamy nikomu.
Ufamy za bardzo. Umów nie czytamy, bo
po co.
Nic nie widzimy, nic nie słyszymy, nic nie
mówimy. Krzyczymy „pali się”, gdy potrzebujemy pomocy, bo przecież tylko wtedy ktoś wyjrzy z oknem. Policja jest wszędzie, tylko nie
tam, gdzie jest potrzebna.
Odpoczywamy na zakupach. Weekend?
Najlepiej w jakimś dużym centrum handlowym.
Zakładamy nasze dizajnerskie ciuchy i snuje-
my się miedzy półkami, rozpychamy łokciami
i narzekamy, że tylko jedna kasa jest otwarta,
że nasza rozmiarówka „wyszła”.
Szklanka zawsze jest w połowie pusta.
A ja lubię to miasto
Lubię je ze wszystkimi brzydotami, smrodami i niewygodami.
Przecież nigdzie nie wraca mi się tak dobrze, jak tu.
Otwarci, uśmiechnięci ludzie, z którymi można pogadać o czymkolwiek, bez przymusu, bez
zobowiązań. Bez obawy, że popatrzą na ciebie, jak na wariata, tylko dlatego, że masz dobry dzień i ochotę, by się uśmiechać.
Tętniący życiem Rynek. Miasto pulsuje własnym, niepowtarzalnym rytmem dwadzieścia
cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
Teatry, kina, muzea, opera, setki pubów i klubów, piękna architektura, zabytki – to można
znaleźć w każdym przewodniku. A przecież to
jeszcze nie wszystko.
Te leniwe niedziele, których jest wciąż za
mało. Łóżko. A w nim - późne śniadanie, zaległa prasa (czyli z całego tygodnia), aromatyczna herbata - choć raz zaparzona do końca, godzinka z Internetem, książka, która NIE
JEST lekturą. Rozmowy przez telefon, prysznic
po obiedzie i słuchanie muzyki. Tylko słuchanie. Długie spacery nad Odrą. Ciepłe promienie słoneczne, zielona trawa. I cisza.
Tu nie można czuć się samotnym - zawsze
znajdzie się koło ciebie ktoś, kto jest w takiej
samej sytuacji, kto myśli jak Ty. Z kim przez
chwilę możesz pobyć i uwierzyć, że przecież
nie jest tak źle. Że zawsze jest inne wyjście,
że świat się jeszcze nie wali.
Szklanka? Może jednak do połowy pełna?
Anna Krzesik
II str. — OPIS DOLNOŚLĄSKICH OBYCZAJÓW — 25 PAŹDZIERNIKA 2006
Dolnośląskie obyczaje
w domach z betonu
Jimi Hendrix jednoczy
pokolenia
Blok nr 10
Po wielogodzinnych przygotowaniach i trudzie, włożonym w ciężką naukę gry na gitarze, fani J. Hendrixa spotykają się na wrocławskim Rynku, aby oddać mu hołd. Trzeba tam
być i na własnej skórze przekonać się o tym,
że ta wspaniała muzyka łączy zarówno osoby wychowane na muzyce Jimi’ego jak i młodsze pokolenia.
„Thanks Jimi Festival” jest to jedna ze stałych imprez muzycznych odbywająca się we
Wrocławiu, poświęcona muzyce znakomitego
gitarzysty świata –Jimiego Hendrixa. W maju
każdego roku gitarzyści spotykają się we Wrocławiu i wykonują znany utwór „Hey Joe”, próbując pobić światowy rekord Guinnessa we
wspólnej grze na gitarach. Pomysłodawcą
happeningu jest Leszek Cichoński - wrocławski muzyk i pedagog.
Ideą festiwalu, która rodziła się kilka lat, jest
zachęcenie młodzieży do gry na gitarze, rozwinięcie w niej kreatywności oraz „zarażenie”
jej żywą muzyką. Wrocław jest miastem gitary.
To właśnie stąd pochodzi wielu znanych polskich gitarzystów (m.in. Jan Borysewicz, Mieczysław Jurecki).
1. Komputerowiec. Nie pamiętam nawet, jak wygląda.
2. Puste. Była młoda parka, ale wyprowadzili się
do Anglii.
3. Nie wiem.
4. Rodzina. Córka całuje po kolei wszystkich
nieletnich chłopców w dzielnicy.
5. „Wspólna sąsiadka”- mieszka po trochu w
każdej bramie na ulicy. Od lat.
6. Bliźniaki- dwie blond uśmiechnięte główki na
cały blok.
7. Pan bez ręki- alkoholik. Widywany sezonowo.
8. Studenci medycyny. Nieuki i hulaki.
9. Nie wiem.
10. Cowboy i jego żona- maniakalnie szuka strzykawek na klatce.
11. Gruba dama z szorstkim jamnikiem. Wnosi go
na rękach- bo „jamnik to nie pies do bloku”.
12. Pani P.- zabija imprezy sąsiadów w samym
ich zalążku.
13. Ja. Zgodnie z przyjętymi zasadami i prawnymi
obyczajami – cicha muzyka, cichy seks, ciche
życie- ludzie nade mną, ludzie pode mną…
14. itd., itp.
Ja
Wstaję rano i myślę brutalnie: co by tu zrobić,
ażeby się cały dzień opierdalać.
Tragiczny rzut oka na zegarek - za późno. Potem tramwaj. Ciasno jak cholera, staruszki zna-
cząco chrumkają nad siedzącymi, w głowie mantra chroniąca przed kanarami.
Szkoła. Pytanie pierwsze, najważniejsze i egzystencjalne: co by tu zrobić, ażeby się cały dzień…
Bieg, obiad, szybciej, dlaczego nie zmyłaś?
Lekcje, nie, nie możesz, już wszystko umiem, nie
umiesz, umiem.
Opierdalasz się!
Oni
Już na przystanku dowiaduję się, kto z kim i
dlaczego, jaki fason buta jest najmodniejszy, że
matura jest straszna, a ja to chyba śpiąca.
Hmm…Zjadłabym coś. Ty też. Jak nie, przecież widzę. No tak- miałyśmy się odchudzać…
Racja - nie ma dla kogo. Chałka? Lody?
Sobota
Wolniej. Chwila na podsumowanie tygodnia.
Rytualna pokuta i pesymistyczny uśmiech. Trzeba wykorzystać weekend. Impreza, chłopcy…
W niedzielę kac i rytualna pokuta nr 2. I tylko
tak smutno na sercu, głupie myśli w głowie, żałoba po wakacjach zakończona.
„Najpiękniejsze lata w życiu” - mówią rodzice, ale to już obyczaj i tradycja- „każdy jest kowalem swego losu”. Czasami tylko młot za ciężki albo podkowa krzywa…
Siedzimy więc i kujemy te ambicje i tę młodość, obserwując jednocześnie, jak niewiele starsi opuszczają Polskę na zawsze. Może tam obyczaje są inne?
Małgorzata Grączewska
Z Rumunii do Wilczkowic
dokończenie ze str. 1
Zdarzają się jednak wyjątki i niektórzy decydują się na
tradycyjne wesele. Jak wygląda takie wesele na dolnośląskiej wsi?
No cóż, niestety jest tak, jak powiedziałaś. Teraz nie ma już takich typowo wiejskich wesel. Pewne zwyczaje jednak przetrwały. U nas na wsi takich zwyczajem jest to, że przed błogosławieństwem na stole kładzie się chleb, a młodzi muszą
obejść dookoła, pocałować chleb i przeprosić rodziców za wyrządzone krzywdy oraz podzięko-
wać za wychowanie. Później odbywa się błogosławieństwo i młodzi wraz z gośćmi i orkiestrą idą
do kościoła. Po ślubie, tak jak wszędzie, państwo
młodzi są obsypywani ryżem i pieniędzmi, żeby im
się dobrze powodziło. Ponadto ludzie robią młodym tzw. bramy. Przepuszczają ich, dopiero wtedy, gdy dostaną odpowiednią ilość butelek wódki. Przed wejściem na salę rodzice witają dzieci
chlebem i solą, pan młody przenosi pannę młodą przez próg. Oczepiny wyglądają tak samo, jak
w innych regionach. Panna młoda rzuca welon,
a pan młody muchę. Przed oczepinami młodym
Początek tuż, tuż...
W czasie przygotowań można poczuć, że
festiwal ten będzie czymś bardzo wyjątkowym, co pozostanie w sercach ludzi na wiele
lat. Uczestnicy, nawiązują tu nowe znajomości, niektórzy nawet próbują jeszcze przed rozpoczęciem bicia rekordu namówić swoich bli-
zabiera się buty, które muszą wykupić za butelki
wódki. To wszystko, co mogę powiedzieć o weselnych obyczajach.
Na wsi zabawa, to przecież nie tylko wesele…
O tak… Wspominałam już o kole gospodyń.
Otóż raz w roku zbieramy się w domu jednej z
nas i od rana do północy skubiemy gęsie pierze. A
później robimy poduszki i kołdry. Po północy gospodyni, u której odbywało się skubanie, przynosi jedzenie i alkoholowe przysmaki. Bawimy się do
białego rana.
Widzę, że życie w Wilczkowicach jest (a raczej było)
bardzo kolorowe. Szkoda, że te zwyczaje, o których tyle
mi pani powiedziała, zanikają.
skich, aby oni również dołączyli do „największego zespołu gitarowego”. Wśród uczestników spotkać można prezydenta miasta, Rafała
Dutkiewicza, jak również prawdziwe gwiazdy
gitarowej sceny nie tylko z Polski. Przed oficjalnym rozpoczęciem wszyscy gitarzyści zapisują się na listy uczestników, stroją gitary i
wspólnie grają próbny kawałek utworu.
„With a power of soul anything is possible” (J. Hendrix)
Na znak Leszka Cichońskiego rozpoczyna się oficjalna część festiwalu. Palce gitarzystów delikatnie rozpoczynają poruszanie strun
i nadawanie im drgań. Z każdą chwilą dźwięk
jest piękniejszy i pełniejszy. Każdy stara się
wykonać ten utwór jak najlepiej.
Dłonie uczestników przesuwają się po gryfach gitar, wydobywając z nich duszę muzyki. Każda dobrze zagrana nuta napawa dumą
i sprawia, że chce się żyć, uczestniczyć z innymi w tworzeniu, obyczajów. Entuzjastyczne reakcje widzów wykonawców tworzą iście
koncertowy nastrój. Uśmiechy na twarzach,zmarszczki pojawiające się na nich ze skupienia i dążenia do perfekcji, to normalny widok podczas trwania widowiska. Radość artystów udziela się również widzom, którzy z zapartym tchem nasłuchują i czekają, by usłyszeć kolejne dźwięki stworzone niegdyś przez
Hendrix’a, a wykonywane dziś przez wielu pasjonatów, dla których jest on wzorem do naśladowania.
Po wykonaniu ostatniego „kawałka” wszyscy zgromadzeni na wrocławskim Rynku podnoszą gitary na znak tego, że pamiętają o człowieku, który dał im tą wspaniałą muzykę.I właśnie to poczucie jedności sprawia, że chce się
tam być.
Dajmy im szansę!!
Leszek Cichoński powiedział niegdyś:
„Mamy świetną, muzykalną i chętnie angażującą się w ciekawe akcje młodzież”. Mieszkańcy Dolnego Śląska, zarówno starzy, jak młodzi, podczas każdego koncertu dają dowód na
to, że potrafią świetnie się bawić i zasługują
na możliwość uczestnictwa w twórczych wydarzeniach naszego regionu.
Marta Jurga
DOLNOŚLĄSKIE JUWENALIA DOLNOŚLĄSKIE JUWENALIA DOLNOŚLĄSKIE JUWENALIA
Grillowanie na tekach
Czy ten tytuł wymaga wyjaśnienia? Pewnie
nie dla studentów z Politechniki Wrocławskiej.
Czym jest grillowanie każdy wie, ale czym są
„teki”? „Teki” to akademiki przy ul. Wittiga we
Wrocławiu opatrzone nazwami: T-5, T-6 itd.
Każdego roku dzień przed rozpoczęciem
Juwenaliów studenci Wrocławskiej Politechniki świętują. Bez względu na to, czy Wielkie Grillowanie odbywa się w weekend, czy
w środku tygodnia, studenci mają czas. Tradycja ta ma już kilka dobrych lat. Co roku w
grillowaniu udział bierze nawet kilkaset osób.
Jest to prawdopodobnie największa taka impreza w Polsce, co więcej nie tworzy jej żadna większa organizacja, wynika z inicjatywy
samych studentów.
Każdy, kto tylko ma taką możliwość, bierze
grill pod pachę i idzie na imprezę. Co najważniejsze, zabawa ta nie jest przeznaczona tylko
dla studentów Politechniki, każdy może wziąć
w niej udział. Często zdarza się, że do grillowania przyłączają się przechodnie, gdyż dzieje się
to dosłownie „pod akademikami na Wittiga”, na
ogromnym trawniku.
Chcemy tramwajady!!!
Wielki Grill to idealne miejsce do zawieraJak co roku władzę nad miastem objęli stunia nowych znajomości. Każdego roku spotydenci. Zjechało się ich do Wrocławia kilka tykają się tam i wspólnie świętują studenci z casięcy. Pragną tańczyć i śpiewać- jednym słołej Polski. Dla ludzi spoza Wrocławia impreza ta
wem zabawa na całego. To już chyba tradycja.
jest niezwykłym wydarzeniem, bowiem odbywa
Stałe elementy mieszają się z ciągle zmieniasię tylko w stolicy Dolnego Śląska, w żadnym
jącą się kulturą młodzieżową.
innym polskim ani świaPo uroczytowym mieście nie święstym przetu-je się tak hucznie rozkazaniu klupoczęcia Juwenaliów.
cza do bram
Ciekawe, co na to inni
miasta przez
mieszkańcy ulicy Wittiga
władze mieji okolic? Przecież Wielskie wszystkiemu Grillowaniu musi
ko się zmienitowarzyszyć wiele inło. Całe mianych atrakcji, takich jak
sto zostało
głośna muzyka, chmury
ogarnięte atdymu oraz bardzo chamosferą zarakterystyczny zapach
bawy. Rozsmażonych kiełbasek.
poczęły się j
Ale kultywowanie tradyu w e n a l i
cji warte jest chyba jednej
a. Przez kilka
nieprzespanej nocy?
dni to nie bęWielkie studenckie grilowanie.
Marta Nowak
dzie ten sam
Wrocław. Teraz króluje głośna muzyka i przebierańcy.
Zjechali tu studenci z całego Dolnego Śląska, organizatorzy imprezy gwarantują im poznanie miasta. Wszyscy będą mogli dowiedzieć
się, jakie są tajniki życia studenta.
Atmosferę wydarzenia podgrzewały koncerty muzyczne. Można było usłyszeć Muńka Staszczyka, zespół Kult . Na każdym kroku
spotykało się przebranych ludzi. Przez miasto przetoczył się wielki pochód studentów.
Wszystko to na platformie, z towarzyszeniem
muzyki. A wieczorami koncerty na Polach Marsowych, zabawy przy ognisku. Wielość przewidzianych atrakcji spowodowała, że nikt nie
siedział bezczynnie.
Przez te kilka dni Wrocław był miastem młodych ludzi. Jak wszystkie tego typu imprezy,
tak i ta będzie długo wspominana. A wszystko
dzięki tramwajadzie , czyli zabawie w tramwaju. Wygląda na, że studenci widzą w nim nie
tylko środek transportu. Ale przecież na juwenaliach wszystko jest dozwolone!
Marta Orzechowska
OPIS DOLNOŚLĄSKICH OBYCZAJÓW — 25 PAŹDZIERNIKA 2006 — str. III
Między nami, posłami
-Moja jest tylko racja i to święta racja i jeśli nawet jest i twoja, to moja jest mojsza niż
twojsza. Dalej nie słuchałem, bo krojenie marchewki zostało wzbogacone w przemyślenia. Musiałem się jeszcze przygotować do sesji Parlamentu Młodzieży Wrocławia.
WALKA O BYT
-Jutro nie będzie mnie w szkole. – Z niewielkimi obawami o własną głowę zapowiedziałem
swojej wychowawczyni.
-W życiu! Nie ma takiej możliwości. – Wyrok zapadł.
Spodziewałem się...
- Ale, proszę pani, jutro jest moja ostatnia
sesja w parlamencie. Ukoronowanie mojej rocznej kadencji posła. Nie możemy pozbawiać naszego ogromnego zespołu szkół, który de facto
reprezentuję, głosu w tak ważnej dla młodzieży organizacji.
-Ważna dla ciebie to jest teraz matura. Musisz
być na lekcjach, bo i tak masz już coraz większe
zaległości. Chcesz tak, jak statystyczny Polak, jedynie bawić się w politykę? Przecież do tego najbardziej potrzebne jest solidne wykształcenie.
-Z tym się akurat zgodzę, ale jakim cudem
można dzisiaj zostać politykiem, nie mając żadnych wtyków? O to trzeba walczyć już teraz
– później zbierać owoce swojej pracy. Poza tym
wszystkie zaległości nadrobię bez problemu.
- Nigdzie cię nie puszczę! A po za tym... Już
jest po dzwonku, leć na lekcje....
Na całe szczęście okazało się, że jak zwykle
wszystko pomieszałem. Przekręciłem datę sesji
i wypadała ona w dzień, kiedy nie miałem polskiego z wychowawczynią:
- A widzisz, teraz to możesz iść – usłyszałem.
SESJA
Parlament Młodzieży Wrocławia to organizacja z kilkunastoletnią tradycją. Uczniowie wrocławskich liceów i gimnazjów, w demokratycznych wyborach wewnątrzszkolnych, wybierają
swoich przedstawicieli. Spotkania, czyli tzw. sesje odbywają się w sali obrad Rady Miasta.
- W zeszłym roku szkolnym – przemawiał Prezes – zapoczątkowaliśmy cykl spotkań na temat
niepełnosprawności. Pamiętacie, że na sesji marcowej gościliśmy u nas pana Posła. Jest on inicjatorem całej tej akcji. Jak się okazało, przyjęła
się ona znakomicie już w czterech liceach. Teraz poszukujemy kolejnej, która za dwa tygodnie
przeprowadzi debatę na temat wrocławskich barier dla niepełnosprawnych.
Inicjatywa całkowicie słuszna – popieram.
Dlatego zająłem się od razu całą sprawą. Moja
szkoła jest doskonale przystosowana dla potrzeb osób niepełnosprawnych, przez co mam
z nimi codziennie jakiś kontakt. Przygotowania
pochłonęły raptem kilka godzin: rozmowa z dyrektorką, zaprojektowanie i wydrukowanie plakatów, wreszcie zamówienie sprzętu potrzebnego
w czasie spotkania. Niby już wszystko, ale sam
się złapałem na jednej refleksji:
-Na tym plakacie, który reklamuje całą akcję,
powinno znaleźć się logo naszej szkoły – stwierdziłem, rozmawiając z dyrektorką.
-Jeżeli jest to możliwe, to jak najbardziej.
Przez chwilę pomyślałem, że to wbrew etykiecie bezinteresowności? Ale wytłumaczyłem sobie, że skoro nasza szkoła oferuje tak wiele dla tej
sprawy, to przecież należy się za to jakaś zapłata.
Chociaż to może i tak za dużo powiedziane. Małe
logo reklamujące zespół szkół – wystarczyło.
Mało tego, od babci wysłuchałem całego wykładu na temat matactw i przestępstw pana Posła. Wszystko oczywiście opierało się na jednym
argumencie:
-Oni wszyscy są złodziejami, rozkradli cały
kraj! Złodziej i malwersant! Niczego dobrego dla
Polski nie zrobił!
A to, że chce pomagać innym niepełnosprawnym, poprawić ich byt, to już się nie li-
czy? A może poselska akcja to tylko mydlenie
oczu wyborcom?
W TELEWIZORZE
Ale mnie głowa rozbolała. Wszystko przez
to, że przez kwadrans oglądałem programy publicystyczne…
Fascynująca jest metamorfoza Lisa. Pamiętam, niegdyś codziennie widziałem, jak czyta wiadomości na TVNie, odbiera te wszystkie Wiktory, Superjedynki itp. Teraz jakoś... Wydoroślał?
Zmienił stację, stworzył nowy program. W Co z
tą Polską? siedzi wygodnie w czerwonym fotelu,
rozmawia z najważniejszymi politykami naszego
kraju. A na dodatek ma własne zdanie. Nie podoba mi się formuła jego programu. Pseudodebatę
wygrywa ten, kto bardziej oszkaluje przeciwnika,
albo czyja widownia głośniej tupie nogami w podłogę. Zresztą samych polityków już też słuchać
nie mogę. Ileż czasu można dochodzić do tego,
czy korupcja była korupcją, negocjacjami, czy ki
diabeł wie, czym innym. Zmieniłem kanał.
Na TVP 1 podobna sytuacja. A dobro Polski?
– wszyscy pytają, a odpowiedzi nie ma. Tak mi
się przypomniała dawna prezenterka Wiadomości, obecnie pracująca w TVNie, Jolanta Pieńkowska. Prowadziła w rankingu najseksowniejszych spikerek telewizyjnych, co, wedle władz
TVP, źle wpływało na wizerunek prowadzonego
przez nią programu. Spytana, czy nie miała kiedyś ochoty powiedzieć widzom, że jedyną prawdziwą rzeczą w tym wydaniu Wiadomości był jej
makijaż, stwierdziła, że niejednokrotnie miała
chęć wyjść bez słowa ze studia nagraniowego.
Miażdżąca prawda o mediach, czy akt rozpaczy
bezrobotnej, w owym czasie, dziennikarki?
A w tym wszystkim ja. Chcę jedynie obejrzeć
program informacyjny! Ale taki prawdziwy. Nie
chcę wiedzieć, jak jeden poseł wyzwał drugiego, tylko co w moim życiu zmieni nowa ustawa!
Dlaczego media tak bardzo uzurpują sobie władzę nad widzem? Dlaczego, kiedy oglądam kanał lub program informacyjny, jestem atakowany
samymi opiniami? Gdzie są fakty? Czy między
faktem i opinią granica się już zatarła?
PO SZKOLE
Lekcje minęły spokojnie – jak na klasę maturalną. Na matematyce jak zwykle nikt nie potrafił zrobić elementarnych zadań, na polskim nikt
nie był przygotowany. A matura próbna tuż tuż.
W takim przypadku to już nawet amnestia nie pomoże. Jednakże czegóż wymagać od uczniów,
skoro góra nadal się zastanawia, co to znaczy
ki diabeł?
Koniec dnia szkolnego – kółko fizyczne. Sam
się zastanawiam, po co – ale jak mus, to mus. W
tym kraju nie można studiować tego, co się chce,
ale to, po czym znajdzie się pracę i będzie można cokolwiek zarobić. Eldorada to u nas jeszcze
długo nie będzie...
Zatem idę po liceum na politechnikę, a do tego
jest potrzebna matura z fizyki. Po całym dniu jestem tak wyczerpany, że nie mam na nic siły. A
wieczorem jeszcze jest tyle zadań domowych do
zrobienia. Nie chce się człowiekowi. Zresztą nie
wiem dokładnie, jakie wymagania są mi stawiane. Nikt nie ma pewności, jak będzie wyglądała
matura, czy jeszcze minister czegoś nie zmieni,
czy nie zmienią ministra, czy zmieniający ministrów się nie zmienią... Takie błędne koło.
Wchodzę do domu, u dziadków jak zwykle cicho gra Radio M. Właściwie, nie mam nic przeciwko temu. Skoro ktoś ma ochotę cały dzień
słuchać Radia, to proszę bardzo. Nie widzę w
tym niczego niestosownego. Jednakże... W zeszłym roku tuż przed Wielkanocą robiłem sałatkę jarzynową – warzywa z rosołu, groszek, ma-
jonez, czyli standard. W kuchni nadawało Radio.
Dowiedziałem się, iż największą porażką okrągłego stołu było to, że był okrągły. Dalej nie słuchałem, krojenie marchewki zostało wzbogacone w przemyślenia.
SPOTKANIE
Dwutygodniowe przygotowania zostały sfinalizowane. Poświęciłem się, gdyż przywdziałem
garnitur, czego osobiście nienawidzę. Pan Poseł punktualnie zjawił się w naszej szkole. Autko
miał, i owszem, nowiutkie zapewne.
Pan Poseł był pozytywnie zaskoczony tym, jak
nasza szkoła jest świetnie przystosowana dla niepełnosprawnych. Pan Poseł opowiadał o znanych
na całym świecie niepełnosprawnych – fotografach, aktorach, naukowcach, artystach, wreszcie
politykach. Pan Poseł mówił, że najgorsze są bariery psychiczne. Pan Poseł zwrócił uwagę na to,
że wielu ludzi odtrąca osoby niepełnosprawne,
gdyż zwyczajnie boi się ich.
Już chwytało mnie za serce jego poświęcenie dla całej sprawy. Jednakże z ostatniego rzędu padło pytanie:
– Czy panowie nie mijają się z celem całej tej
akcji, podkreślając ciągle podział na MY-WY?
Kij włożony w mrowisko nie zadziałałby lepiej
niż to pytanie. Oczywiście panowie wytłumaczyli, na czym rzecz polega, trochę naokoło, coś dopowiedzieli i wszystko wyszło na ich korzyść. Po
debacie i oprowadzeniu gości po szkole odbyła
się rozmowa w gabinecie pani dyrektor. Tematyka zmieniła się całkowicie. Rozmowa dotyczyła nowego szkolnego boiska, które ma powstać
w najbliższej przyszłości. Padły nawet słowa wybory, kampania wyborcza.
***
Wróciłem, jak zwykle zresztą, po szkole do
domu. Na obiad barszcz czerwony wedle tradycyjnego przepisu, w telewizorze kolejna debata
w sprawie BegerGate (nadal obstawiam opcję
ki diabeł), zaraz potem 3012 odcinek Mody na
sukces. A ja ciągle sobie zadaję pytanie, czemu,
do cholery, w Polsce jest nadal przedwiośnie? A
może to tylko taka nowa, świecka, nie tylko dolnośląska tradycja?
Wojciech Proma
Dolnośląskie obyczaje, czyli
Kisiel dla kota
• Najdziwniejszy dolnośląski obyczaj?
Paweł: Moi rodzice, gdy zbliża się jesień, kupują masę śledzi - koniecznie w białych wiaderkach o pojemności dwóch litrów, bardziej szerszych niż głębszych. Po zjedzeniu ryb pudełeczka nie są wyrzucane, a wręcz przeciwnie, cała ta
inwestycja ma na celu składowanie opakowań.
Jeśli „wiaderek” jest już odpowiednia ilość, rodzice kupują w kwiaciarni ziemię ze sztucznym
nawozem oraz glebę dla paproci i choinek. Następnie mieszają wszystkie gatunki ziemi, którą
zakupili, i wsypują ją do tych wiaderek, później
sadzą tam marchewkę i podlewają specjalnym
specyfikiem, którego przepis jest w mojej rodzinie
od pokoleń. Zimą trzeba koniecznie ogrzewać te
sadzonki, a tym zajmuje się mój tata.
Wszystko stało się tradycją rodzinną, mamy
marchewkę w zimie odkąd pamiętam i to zawsze
własną. Znajomych dziwi to, że zawsze kupujemy nowe pudełeczka, ale wszyscy bardzo lubimy śledzie…
• Nietypowy dolnośląski obyczaj ?
Magda: Nietypowym obyczajem jest wczesne
wstawanie do szkoły…
Abym mogła kompletnie i spokojnie przygotować się do wyjścia, potrzebne jest przynajmniej pół godziny, niestety zawsze wstaję 15-25
min przed odjazdem autobusu. Generalnie powinnam wstawać około 7, aby wypełnić wszyst-
kie poranne obowiązki, zrobić poranną toaletę,
zjeść, spakować się do szkoły (moim złym zwyczajem jest to, że pakuję się rano).
• Dolnośląski obyczaj ?
Marek: Obyczajem jest to, co robię w miarę
systematycznie. Oczywiście wszystko to dzieje się na Dolnym Śląsku, ponieważ tutaj mieszkam. Nawet zwykłe podlewanie kwiatków, które
jest moim obowiązkiem powtarzanym dwa razy
w tygodniu, stało się dla mnie tradycją. Żartobliwie mówiąc, teraz w czasie nauki w szkole
moim obyczajem jest ranne spisywanie zadań
domowych.
• Czy jedzenie kisielu o smaku ananasowym przez mojego kota można nazwać dolnośląskim obyczajem?
Jaś: Zakładając, że zarówno twój kot, jak i kisiel ananasowy, są dolnośląskiego pochodzenia,
a cała rzecz również dzieje się na Dolnym Śląsku więcej niż jeden raz, mógłbym uznać to ciekawe zdarzenie za dolnośląski obyczaj. Jednak
przy wydawaniu takich sądów musimy się poprzeć jakimiś autorytetem… Jednak po usłyszeniu wypowiedzi moich kolegów z tłumu, jednogłośnie uznających to zdarzenie za dolnośląski
obyczaj, oznajmiam wszem i wobec, że jedzenie
kisielu o smaku ananasowym przez kota można
nazwać dolnośląskim obyczajem!
Dawid Krawczyk
Przepis na kaczkę dolnośląską
Kiedy dzika kaczka zostanie oskubana z pierza, wiadomo, że na biwaku pojawi się rarytas
z najbardziej wytwornej kuchni. Dziczyzna dolnośląska to zawsze strzał w dziesiątkę. Zima to
najlepszy czas, by serwować potrawy z dzikiego
ptactwa. A dolnośląskie lasy są rajem dla myśliwych, którzy mając na muszce zwierzynę, celnie
dokonują wyboru: wiedzą, że ta kaczka na rosół,
ta jest na rolady, a ta do faszerowania.
I każdy myśliwy przyzna, że nie ma nic bardziej wykwintnego od kaczki zapiekanej z jabłkami. Bo nie dość, że kaczka dolnośląska, to
jeszcze jabłka nie byle jakie. Z trzebnickich sadów- rumiane, winne, soczyste. Kwintesencja
dolnośląskiego smaku!
Co upolować?
* jedną niezbyt tłustą kaczkę - dziką dolnośląską;
* 5 jabłek, najlepiej winnych, trzebnickich;
* majeranek, z ogrodu;
* sól i pieprz, świeżo starty;
* łyżkę sojowego masła.
* Potrzebne jeszcze biwakowe ognisko
– 230°C.
Kaczkę umyj, oczyść, natrzyj solą i majerankiem – niech poleży przynajmniej pół godziny.
Jabłka obierz, podziel na ćwiartki i po usunięciu
gniazd, nadziej nimi kaczkę. Rozgrzej ognisko
do 230°C. Na kiju ułóż kaczkę, posmaruj z wierzchu masłem i poobkładaj ją pozostałymi jabłkami. Ułóż nad ogniskiem. Niech się piecze ponad
godzinę. W trakcie pieczenia, co chwilę polewaj
kaczkę tłuszczem, który się z niej wytapia. Kiedy skórka się zarumieni, sprawdź, czy mięso jest
miękkie - wystarczy wkłuć widelec w udko. Zdejmij
kaczkę z kija, włóż na korę drzewną, obłóż pieczonymi jabłkami. Polej sosem. Podawaj świeżo upieczoną, ściągniętą z ogniska z kawałkami gorącego drewna, by zbyt szybko nie wystygła.
…I pamiętajcie, Drodzy Czytelnicy, dokarmiajcie kaczki przy każdej okazji!
Małgorzata Sznajder
IV str. — OPIS DOLNOŚLĄSKICH OBYCZAJÓW — 25 PAŹDZIERNIKA 2006
FELIETONADA FELIETONADA FELIETONADA FELIETONADA FELIETONADA
Cyceron w kinie,
Młodzi mówią…
albo popcorn a sprawa polska Troszkę kultury – nic więcej…
Swego czasu Cyceron, widząc rozluźnienie obyczajów grzmiał: „O czasy! O obyczaje!”.
Z reguły byłbym ostatni do takich słów, ale tym
razem miarka się przebrała. Byłem ostatnio
w pewnym wrocławskim kinie. Chciałem zobaczyć dobry film, odprężyć się. Sala, mówiąc
oględnie, pełna. Kupa luda, a każdy ze swym
popcornem, chipsami i colą. Aż się głupio poczułem, że nic jeść nie zamierzam na seansie. Zapadły ciemności, film się rozpoczął. I się zaczęło. Siorbanie, szeleszczenie, chrupanie. Chwila,
gdy Johnny Depp umilkł na chwilę na kinowym
ekranie, wypełniona była gromkim „chrup-chrup”
z sali, jakby maszerował tam regiment piechoty.
Wtedy właśnie chciałem niczym starożytny mąż
zakrzyknąć: „O tempora! O mores!”.
Po tamtym dniu doszedłem do wniosku, że
nie tylko kinematografia ostatnio zdycha, ale
i publiczność już nie ta sama. Kto by pomyślał, aby na „Wstręt” Polańskiego przyłazić z
kubłem prażonej kukurydzy. Lub na „Osiem i
pół” przeżuwać niczym ta krowa na pastwisku.
A teraz? Proszę bardzo, cola do każdego Polańskiego, Polański do każdej coli. Ot, rzeczywistość. Wprost nowy, świecki obyczaj. Kino
jako jadłodajnia.
I cóż mam ja zrobić? Do kina i tak chodzę już
rzadko, bo się boję, że mnie Fantą obleją, popcornem obsypią i zaszeleszczą na śmierć to-
rebkami po chipsach. Do tego dodadzą jeszcze
głośne komentowanie filmu i kopanie po oparciach foteli. A przecież doświadczenie uczy nas,
że można. Można nie jeść w kinie, można rozmawiać przed seansem. Film liczy sobie sto lat
historii, a zażeranie się popcornem obserwuje
się w kinach dopiero od kilku lat. Czyli można,
wszak nikt przez te sto lat z głodu raczej na seansie nie umarł.
Nie chcę wyjść na takiego, co to z rozrzewnieniem wspomina, jak to onegdaj bywało. Jednak naprawdę marzę o dniu, w którym pójdę na
nowy film, do Heliosa czy Korony, i nie będzie
to znowu seans żywnościowy.
Robert Dudziński
Manga?
Tolerancja?
Przejdźmy jednak do sedna sprawy. Ten felieton nie jest o japońskiej sztuce,
zwanej mangą, a skoro nie o tym, to o czym?
Jestem przekonana, że podczas czytania
pierwszej części tego tekstu na wielu twarzach
Zapytajmy ludzi w różnym wieku z czym kopojawił się ironiczny uśmiech pt: „komiksy są
jarzy im się Japonia? Piętnaście lat temu więkdla dzieci”. W odpowiedzi opowiem pewną hiszość odpowiedziałaby kwiat wiśni lub samuraj.
storię. Podczas jednego z letnich popołudni
Dziś na to samo pytanie odpowiadają: manga!
w telewizji emitowany był program, w którym
Czym jest manga? Najprościej można ją zdefisamymi negatywami opisywano jedną z subniować jako japoński komiks i chociaż pochokultur, po czym na tym sadzi z Dalekiego Wschodu, to
mym kanale został wyemijest coraz bardziej popularna
towany inny program, któna Zachodzie, także w Polrego goście mówili o tolesce. Za przykład „mangowerancji i twierdzili, że Polska
go” miasta posłuży nam Wrokrajem tolerancyjnym jest.
cław, siedziba największych
Wydaje mi się, iż mamy turedakcji zajmujących się mini
taj do czynienia z pewnym
sztuką kraju kwitnącej wiśni.
paradoksem. Przecież nie
W tym uniwersyteckim miemożna mówić o tolerancji
ście w każdym kiosku czy
w kraju, w którym człowiek,
też salonie prasowym moż- Za: antidotum.org/lofiversion/index.php/t6682.html
za samo przynależenie do
na znaleźć swój ulubiony kojakiejś subkultury jest spychany na margines
miks, chociaż przyznaję, że dużego wyboru w
społeczeństwa. Dodam też, że najczęściej
naszym kraju nie ma. A co z obyczajami? Obynie mamy zielonego pojęcia, na czym dany
czaje związane z japońską pop-kulturą z jednej
odłam kultury polega, jakie ma obyczaje itp.
strony wydają się zwyczajne, a z drugiej niecoJeśli chodzi o japońską pop-kulturę, to pomidzienne. Fani spotykają się na tzw. konwentach,
mo swojej świeżości i krótkiej kariery na Zagdzie cosplay, evilcosplay i karaoke to tylko niechodzie, już teraz w Polsce przez większość
liczne atrakcje imprezy. Oczywiście rozumiem,
ludzi jej fani uważani są za środowisko łobuiż niektóre z powyższych nazw mogą być niezerii i przemocy. Dlaczego? Bo jako społezrozumiałe dla przeciętnego zjadacza kultury.
czeństwo jesteśmy płytcy, powierzchowni A
Wyjaśnię więc, że cosplay to zabawa polegapoza tym zbyt wielcy z nas egoiści, zbyt przyjąca na przebraniu się za swojego ulubionego
wiązani do tego, co swoje, by zrozumieć drubohatera z mangi i odegraniu związanej z nim
gą osobę.
scenki. Evilcosplay to także mangowa przebieZ kolei, gdy przyglądam się scenie polityczranka, z tą różnicą, że kostiumy wykonuje się
nej Polski, to wydaje mi się, że z naszą tolena miejscu, z materiałów dostępnych tam, gdzie
rancją jest coraz lepiej, cokolwiek by to nie
organizowany jest konwent. Natomiast karaoke
znaczyło…
stało się tak popularne, że tego słowa chyba tłuAda Niewolańska
maczyć nie muszę
Przecież nie można mówić o tolerancji w kraju, w którym człowiek, za samo przynależenie
do jakiejś subkultury jest spychany na margines społeczeństwa.
No cóż, może i jestem jeszcze niedoświadczoną „gówniarą”, która tylko by narzekała i nawet nie potrafi okazać szacunku starszym, ale
wydaje mi się, że bycie „starszym i bardziej
doświadczonym” nie upoważnia do potrącania
młodszych i opowiadania głośno – jaka ta dzisiejsza młodzież jest niewychowana. Trochę
kultury, Proszę Państwa!
O godzinie 7.08 wsiadam do autobusu linii K, aby zdążyć do szkoły na 8.00. Jak zwykle autobus jest spóźniony, zapchany i nie ma
gdzie usiąść, więc grzecznie staję ściśnięta
przy poręczy. Często jest tak tłoczno, że nie
mogę się ruszyć. Właśnie wtedy zawsze musi
wejść jakaś starsza pani, która zamiast powiedzieć „Przepraszam, czy mogłabyś się przesunąć?” – nawet jeżeli to nie byłoby możliwe,
ale jednak jakaś kultura obowiązuje - zacznie
się przepychać. I co ja wtedy mam zrobić?
Przecież jej nie zwrócę uwagi, bo dopiero
by się zaczęło... Zamiast tego, odepchnięta, przydeptuję komuś,
kto stoi za mną, stopy. Ale to już tę panią nie
obchodzi.
Kiedyś, jadąc z koleżanką, skomentowałam
głośno takie zachowanie. Odpowiedziała mi naburmuszona staruszka siedząca obok z miną,
jakbym jej kogoś co najmniej zabiła: „Jak będziesz w moim wieku, to zobaczysz…” Tylko
co zobaczę? Że w pewnym wieku mogę robić,
co chcę, nie licząc się z innymi? A może wtedy już nie będą mnie obowiązywały „magiczne słowa”?
Czy to tak trudno wysilić się na chociaż jedno, jedyne – wydawałoby się – proste słowo:
„PRZEPRASZAM”?
Honorata Domagała
Z cyckami
na przedzie
On kocha ją, ona jego. Jednak nie mówią
sobie wprost, co do siebie czują. Mimo to każde z nich powoli odkrywa sekret drugiego. Ich
słowa, gesty, a przede wszystkim charakterystyczny blask w oczach wspaniale go uwidaczniają. Kobieta zdaje się być tajemnicza, wprowadza niepokój, niedopowiedzenia. Ile w tym
kobiecości i seksapilu!
On - nieznośny mężczyzna po przejściach.
Wodzi za nią oczami, przypadkowo dotyka...
Na jego brodzie widoczny jest trzydniowy zarost. Bóstwo nie człowiek! Mimo że mężczyzna
przyjmuje postać złego chłopca,szanuje kobietę. Nie traktuje jej jak zabawki.
Taki podryw i w takim stylu pozostaje nam
odkrywać na stronach dawnych romansów.
Dziś, obserwując choć przez chwilę dzikie zaloty młodych, zauważamy jedynie dno. Stosunki damsko męskie zdają się być błahe i powierzchowne. Nie jest ważne zrozumienie kochanka. Bo i po co?
Gdzie się podziała kobieca intryga, dzięki
której byli zdobywani życiowi mężczyźni?
Odeszła. Zastąpił ją nowy powszechnie znany sposób: „pierwsze spotkanie, czyli pierwsze
całowanie”. Kobieta nie
jest już taka sama jak
niegdyś. Robi się powoli erotycznym potworem,
który nie ma szacunku dla samego siebie. Myśli opacznie, robi opacznie, ale to wcale nie z
głupoty. Po prostu świat pędzi na przód, a ona
za nim! Na złamanie karku. Jest w końcu kobietą XXI wieku!
Stawiając sobie takie warunki, nie jest łatwo
być niewiastą. Dlatego tych prawdziwych białogłów, nie tyle pięknych, co wrażliwych i kobiecych możemy, szukać z lupą. Pozostałe to zwykłe baby z cyckami na przedzie.
Ostatnio spotkałam koleżankę X. Z ową panną Iksińską rozmawiałam. Opowiadała mi ona
o wielce wspaniałej imprezie, na której poznała nieziemskiego pana Y. Z tego, co mówiła był
pięknym mężczyzną. Jak potoczyły się ich losy,
nietrudno się domyśleć, gdyż ochy i achy mojej
rozmówczyni mówiły same za siebie. Z ciekawości spytałam o imię nieznajomego. Pani X otworzyła szeroko czy ze zdumienia i podniesionym
głosem oznajmiła: „ A po co mi imię?”. Niech
więc tajemniczy pan pozostanie panem Y.
Majka
Z fraszek Jana Frącza
Jeżdżenie
Dolnośląskie obyczaje?
Jeżdżenie do szkoły 7 tramwajem!
OPIS DOLNOŚLĄSKICH OBYCZAJÓW
Dodatek redaguje młodzież wrocławskich liceów w ramach projektu
ZADANIE DLA REPORTERA realizowanego przez Strzelińsko-Wrocławski Oddział
Stowarzyszenia Nauczycieli Polonistów. Projekt dotowany jest przez Gminę Wrocław.
Zeszyt pierwszy redagował zespół uczniów LO Nr IV we Wrocławiu:
Barbara Kordel, Jakub Łuczak, Magdalena Szymańska.
Opieka merytoryczna: Alicja Badowska, Ewa Pietraszek
Adres redakcji: DODNiP, Wrocław, ul. Dawida 1a, pokój 19
www.gszk.tcz.info; e-mail: [email protected]

Podobne dokumenty