listy nie tylko polecone - Szkoła Podstawowa nr 2 im. Św. Kingi w
Transkrypt
listy nie tylko polecone - Szkoła Podstawowa nr 2 im. Św. Kingi w
J E S TE ŚM Y LA UR E A T AM I I I M I EJ SC A W K O NK U R SI E G A ZE T S ZK O L NY CH O „ L AU R G Ę S IE G O P I Ó RA” DODATEK DO DWUMIESIĘCZNIKA SZKOLNEGO „NASZA DWÓJKA” NR 2 (5) / rok szkolny 2011/2012 czerwiec 2012 . Szkoła Podstawowa nr 2 im. Św. Kingi w Sanoku FORUM MISTRZÓW PIÓRA dodatek specjalny „Naszej Dwójki” Redakcja: Joanna Twardak Współpraca: Lucyna Mazur Dorota Myćka Opracowanie komputerowe Alicja Staruchowicz-Pastuszczak Sanok, czerwiec 2012 r. 2 Drodzy Czytelnicy! Z ogromną przyjemnością, już po raz czwarty, oddajemy w Wasze ręce FORUM MISTRZÓW PIÓRA- dodatek specjalny „Naszej Dwójki” Gratulujemy Autorom wyróżnionych prac i zachęcamy do dalszej aktywności pisarskiej. Redakcja 3 Spis treści Z ŻYCIA WZIĘTE ............................................................................. 7 Niezwykły dzień ........................................................................................ 7 Wojciech Tokarz, kl.4a ......................................................................... 7 Michał Kukurka, kl. 4c ......................................................................... 8 Remigiusz Bułdak, kl. 4c ....................................................................... 9 Zuzanna Zarzyka, kl 4a....................................................................... 10 Monika Buczek, kl.5d .......................................................................... 11 Aleksandra Łyko, kl. 6a ...................................................................... 13 Julia Futyma, kl. 6a ............................................................................ 14 Piotr Mól, kl. 6a.................................................................................. 15 Konrad Wolanin, kl. 5c ....................................................................... 16 Krystian Gorzkowski, kl. 5c ................................................................ 17 SPRÓBUJMY TO OPISAĆ ............................................................ 18 Ulubiona zabawka z dzieciństwa ............................................................ 18 Wiktor Szul, kl. 4a ............................................................................... 18 Mateusz Buczek, kl. 4c ........................................................................ 19 Zuzanna Zarzyka, kl. 4c ...................................................................... 20 Michał Kukurka, kl. 4c ....................................................................... 20 Katarzyna Sworst, kl.4a...................................................................... 21 Wymarzona szkoła .................................................................................. 21 Natalia Bukład, kl. 4a ......................................................................... 21 Zofia Bursztyn, kl. 4a .......................................................................... 22 Wojciech Tokarz, kl. 4a ...................................................................... 23 Burza piaskowa ...................................................................................... 24 Monika Buczek, kl. 5d ......................................................................... 24 Karolina Żywicka, kl.5d ..................................................................... 24 Miejsce .................................................................................................... 25 Aleksandra Mazgaj, kl. 5b .................................................................. 25 Aleksandra Jaklik, kl. 4a .................................................................... 25 Obraz ...................................................................................................... 26 Maszyna .................................................................................................. 26 W ŚWIECIE BOHATERÓW LEKTUR ........................................... 28 Ania z Zielonego Wzgórza ...................................................................... 28 Jakub Cecuła, kl. 5c............................................................................ 29 Angela Klepacz, kl. 5a ........................................................................ 30 Barbara Mazur, kl. 5a ........................................................................ 30 Anna Krzyżanowska, kl.5a .................................................................. 31 4 Robinson Kruzoe .................................................................................... 33 Paulina Guła, kl.6b............................................................................. 33 Paulina Guła, kl. 6b............................................................................ 34 Patrycja Pałys, kl. 6b.......................................................................... 35 Bohaterowie mitów ................................................................................. 36 Paulina Guła, kl. 6b............................................................................ 36 Dominika Załączkowska, kl. 6b .......................................................... 37 Cezary Janowski, kl. 6b ...................................................................... 38 Angela Klepacz, kl. 5a ........................................................................ 39 W pustyni i w puszczy ............................................................................. 40 Barbara Mazur, kl. 5a ........................................................................ 40 Magiczne drzewo-olbrzym ...................................................................... 41 Jan Stasiczak, kl. 4a............................................................................ 41 W PODRÓŻY ................................................................................. 43 Szymon Zdziebko, kl. 5b...................................................................... 43 Milena Wojtoń, kl. 5a ......................................................................... 46 Maria Mocur, kl. 5a............................................................................ 48 Aleksandra Jaklik, kl. 4a .................................................................... 50 Krystian Gorzkowski, kl. 5c ................................................................ 51 Maciej Kosturski, kl. 5c ...................................................................... 53 Izabela Skotnicka, kl. 6a ..................................................................... 55 NA BEZLUDNEJ WYSPIE ............................................................. 57 Piotr Mól, kl. 6a.................................................................................. 57 Martyna Konik, kl. 6d ......................................................................... 60 Aleksnandra Łyko, kl. 6a .................................................................... 62 Bartosz Gabrychowicz, kl. 6d ............................................................. 64 Julia Futyma, kl. 6a ............................................................................ 66 Łukasz Dziadosz, kl. 6a ...................................................................... 71 Daria Gonet, kl. 6a ............................................................................. 73 Dominika Załączkowska, kl. 6b .......................................................... 80 Paulina Guła, kl. 6b............................................................................ 82 Miłosz Winczowski, kl. 6d ................................................................... 83 Izabela Skotnicka, kl. 6a ..................................................................... 84 Z REPORTERSKIM MIKROFONEM ............................................. 87 Julia Lassota, kl. 5c ............................................................................ 87 Jakub Ćwiąkała, kl. 5a ....................................................................... 88 Zuzanna Kopiec, kl. 5c ....................................................................... 89 Ireneusz Worek, kl. 6b ........................................................................ 91 Dominika Załączkowska, kl. 6b .......................................................... 92 5 Dominik Frydryk, kl. 6b...................................................................... 94 JACY JESTEŚMY.......................................................................... 95 Aleksandra Kornecka, kl. 6b .............................................................. 95 Patrycja Pałys, kl. 6b.......................................................................... 95 Dominika Załączkowska, kl. 6a .......................................................... 96 Dominik Frydryk, kl. 6b...................................................................... 97 6 Z ŻYCIA WZIĘTE Niezwykły dzień Wojciech Tokarz, kl.4a Każdy z nas miewa czasem w życiu zabawne historie, a tak się składa, że chciałbym opowiedzieć wam jedną z nich. Dwa lata temu, w czasie wakacji, wraz z rodzicami i bratem byliśmy na wczasach w ośrodku wypoczynkowym w Czarnej. Wszyscy bardzo lubimy to miejsce, bo jest tam bardzo fajnie, a ośrodek otoczony jest lasem. Wielu gości zbiera tam grzyby. Widząc wiele osób wracających z pięknymi grzybami, ja też chciałem spróbować. Zazwyczaj czas spędzałem z moim bratem, ale jego grzybobranie w ogóle nie interesowało, a poza tym żaden z nas nie zna się na grzybach. Sam do lasu trochę bałem się iść. Chodząc po ośrodku rozglądałem się za grzybami. Jednak wszystkie, które znalazłem, okazały się niejadalne. Pewnego popołudnia, po burzy, próbowałem namówić mojego brata, żebyśmy pojeździli razem na rowerach, ale on wcale nie miał na to ochoty, ponieważ wolał czytać książkę i słuchać muzyki. Zacząłem szukać mojej mamy, ponieważ nie było jej w pokoju – znalazłem ją w kawiarni na trasie. Razem ze swoją znajomą, panią Asią, piły kawę. - Mamo, nudzi mi się! – powiedziałem -To weź rower i pojedź na wycieczkę! -Samemu mi się nie chce, a Marcin czyta książkę. Chciałbym pójść na grzyby. -Słuchajcie! Dobry pomysł, chodźmy na grzyby! – powiedziała pani Asia i dodała: -Kończymy kawę, przebieramy buty i za dziesięć minut spotykamy się na dole. Po umówionym czasie spotkaliśmy się przed wejściem: mama, pani Asia i ja. Na ławkach siedziało kilka znajomych osób, które też nie wiedziały, co ze sobą zrobić. -Dokąd się wybieracie? – zapytała jedna z pań. -Idziemy na grzyby. – odpowiedzieliśmy razem. -Możemy iść z wami? – zapytało kilka osób. -Dobrze, ale zbierajcie się szybko! 7 - O! Ktoś przyszedł! – krzyknęłam. Po kilku minutach nasza kilkuosobowa grupka była już w lesie i z wielką uwagą rozpoczęliśmy poszukiwania grzybów. Chodziliśmy, chodziliśmy, ale grzybów nikt nie znalazł. Minęło może pół godziny, a niektórzy już zaczęli narzekać, że nie był to dobry pomysł, bo grzybów nie ma. -Ja wam zaraz pokażę, jak się znajduje grzyby! – powiedziała pani Asia i zawołała: -Cip, cip, cip, cip grzybki! Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Zaraz śmiech się powtórzył, ponieważ pani Asia schyliła się i podniosła pięknego grzyba. Po chwili pani Asia znowu zawołała: -Cip, cip, cip, cip grzybki! Zrobiła kilka kroków i podniosła następnego grzyba. Znowu wszyscy wybuchnęli śmiechem. Po trzecim cip, cip i trzecim grzybie wszyscy uwierzyli, że jest to świetny sposób na zwabienie grzybów. Chodziliśmy po lesie i wołaliśmy: „Cip, cip, cip!” Jednak tylko pani Asia znajdowała grzyby. Kiedy wracaliśmy do pokoi, wszyscy wybuchali śmiechem, jak tylko ktoś powiedział: „cip, cip!”Najbardziej śmiała się pani Asia. Następnego dnia przed śniadaniem pani Asia ze śmiechem przywitała zebranych głośnym „cip, cip” zamiast tradycyjnego „dzień dobry”, co rozbawiło wszystkich uczestników grzybobrania. Przy śniadaniu przyznała się, że „cip, cip” wołała dopiero wtedy, gdy ujrzała grzyb. To, że tylko ona znalazła grzyby, wynikało z tego, że ona poruszała się wokół miejsca, w którym znalazła pierwszy, a pozostałym zbieraczom kazała iść w innych kierunkach. Najśmieszniejsze jest to, że wszyscy najpierw prawie uwierzyli, że „cip, cip” wabi grzyby, później sami z siebie się śmiali, a na koniec, że dali się nabrać pani Asi, która od wielu lat często chodzi do lasu na grzyby. Michał Kukurka, kl. 4c Chciałbym opisać zdarzenie, które miało miejsce wiele lat temu, ale bardzo utkwiło w mojej pamięci. Był mroźny, grudniowy poranek. Razem z siostrą bardzo wcześnie wstaliśmy, ponieważ był to szósty grudnia. Byłem chory i nie mogłem iść 8 razem z innymi dziećmi do kościoła, do Świętego Mikołaja. Rodzice chcieli nam zrobić niespodziankę, dlatego poprosili wujka, aby w przebraniu Świętego Mikołaja przyniósł nam prezenty. Wieczorem zadzwonił dzwonek do drzwi. Kiedy mama otworzyła, usłyszeliśmy słowa, na które w tym dniu czekało każde dziecko: -Ho, ho, ho, czy tu mieszkają grzeczne dzieci? -Nawet bardzo grzeczne – powiedziała mama. W ogóle nie poznaliśmy, że to wujek. Trochę bałem się pana z ogromną siwą brodą i dlatego ukryłem się za mamą. Moja starsza siostra też się bała, milczała jak zaklęta, choć zazwyczaj cały czas cos mówi. Ja szybko wziąłem prezent i znów schowałem się za mamę, ale moją siostrę Mikołaj zaczął przepytywać. Ona tylko kiwała głową, tak była zdenerwowana. W pewnym momencie została zapytana, czy umie się ,,żegnać”. Siostra pokiwała główką i cichutko powiedziała ,,do widzenia”. Trudno było nam powstrzymać się od śmiechu. Najbardziej rozbawiło mnie w tej sytuacji to, że na niedokładnie zadane pytanie, można uzyskać tak dziwne, a jednocześnie śmieszne odpowiedzi. Remigiusz Bułdak, kl. 4c Chciałbym opowiedzieć historię, która zdarzyła się, kiedy miałem pięć lat. Wtedy, z mojego punktu widzenia, to nie było śmieszne, ale teraz, gdy jestem starszy, nadal uśmiecham się od ucha do ucha, kiedy ktoś mi o tym przypomni. Pewnego jesiennego dnia na dworze było bardzo dużo błota, a ja w kaloszach wyszedłem na podwórko. Mama mówiła mi, żebym nie chodził po błocie, ale ja jej nie posłuchałem i wchodziłem nawet w największe kałuże. W pewnym momencie przystanąłem i po chwili chciałem ruszyć dalej, jednak z przerażeniem stwierdziłem, że nie mogę. Gdy spojrzałem na swoje kalosze zauważyłem, że są już do połowy zanurzone w błocie. Wtedy zacząłem krzyczeć: - Maaaaaamoo! - O co chodzi? - Chodź tutaj! Szybko!- wrzeszczałem. - Nie, to ty chodź do mnie. - Ale nie mogę! 9 - No dobrze, już idę – odpowiedziała mama. Czekałem pięć minut i mama nie przychodziła, czekałem kolejne pięć minut i dalej nikt nie przychodził. W końcu znudziło mnie to stanie, więc z niemałym trudem wydostałem nogi z kaloszy i poszedłem do domu. Kiedy otworzyłem drzwi, natknąłem się na mamę, która wychodziła do mnie na podwórko. Bardzo się zdziwiła widząc mnie, ale nic nie powiedziała, tylko popatrzyła na moje skarpetki i wyszła szukać moich kaloszy. Kiedy je już dostrzegła, musiała ułożyć podest z desek, żeby sama się nie zapadła. Historia ta zdarzyła się, kiedy trwały roboty budowlane przy naszym domu. Teraz w tym miejscu rośnie bujna, zielona trawa. Dziś, kiedy patrzę na to miejsce, często przypominam sobie to wydarzenie i wyobrażam sobie, jak śmiesznie musiałem wyglądać, kiedy próbowałem zdjąć te moje kalosze. Później mój tato podsumował tę historię jednym zdaniem: ,,Błotko wciąga!”. Zuzanna Zarzyka, kl 4a Historia, którą opowiem, zaczęła się pewnego pięknego, słonecznego dnia wakacji. Mój kot, który miał wtedy kilka miesięcy, bardzo lubił polowania na wszystko, co się rusza i często przynosił swoje zdobycze. Kładł je z dumą na schodach i oczekiwał pochwał, więc wszyscy go podziwiali. Mama, jak zwykle, zostawiła swoje ulubione klapki na ganku, a ponieważ wieczór był ciepły, postanowiła chwilę odpocząć w ogrodzie. Nagle rozległ się niesamowity pisk. Przybiegłam tam i moim oczom ukazał się interesujący widok. Mama stała w jednym bucie, trzymała się parapetu i wymachiwała nogą. - Ślimak! Zabierzcie go! Ohyda!- wrzeszczała. - O co chodzi?- zapytałam. - Ten podstępny kot włożył mi ślimaka do buta! - No i co? On nie chciał cię przestraszyć, tylko pochwalić się. - Czym?- zapytała lekko zdenerwowana mama. - Nooo… swoją zdobyczą. Myślał, że będziesz go podziwiać za to, że jest wspaniałym łowcą. - Dobrze, ale niech tego więcej nie robi. 10 Do dziś wspominam minę mamy, jak stała tak przy oknie i próbowała pozbyć się ślimaka z buta. Najbardziej rozbawiło mnie to, że mama, nie spodziewając się tego, co ją spotka, była bardzo zaskoczona, a jednocześnie przerażona. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, pomieszane z niechęcią, choć w jej głosie słychać było nutkę podziwu dla mojego kota, który wykazał się sprytem i pomysłowością w robieniu psikusów domownikom. - Następnym razem postaramy się lepiej i przygotujemy coś ekstra. Monika Buczek, kl.5d Wielkimi krokami zbliżały się urodziny Magdy. Wszyscy byli bardzo przejęci tym faktem. Najbardziej jednak jej starsza siostra Zuza, która zobowiązała się przygotować, wraz z dwiema koleżankami i trzema kuzynkami, przyjęcie urodzinowe dla siostry. Wszystko zaczęło się już w sobotę wczesnym rankiem, gdy dziewczynki w kolorowych fartuszkach przyszły gotowe do przygotowywania smakołyków. Z początku w świetnych humorach zaczęły wymieniać, co która upiecze i przygotuje. I tu zaczął się problem, okazało się , że kuzynka Wiola chciała zrobić taką samą sałatkę jak kuzynka Kasia. Koleżanka Zuzy – Ola miała w planie zrobienie sernika z truskawkami, według takiego samego przepisu jak koleżanka Ela. Sytuacja nie wyglądała za ciekawie. Zegar w gościnnym pokoju wybił trzynastą, a małe kucharki nie mogły dojść do porozumienia w sprawie menu na przyjęcie. Magda z niepokojem patrzył na zamieszanie i zamknęła się w swoim pokoju. Wybiła godzina siedemnasta, na przyjęcie zaczęli przychodzić koledzy i koleżanki z klasy Magdy. Muzyka grała wesoło, ale stół był pusty, a z kuchni dochodziły dziwne odgłosy. Co prawda, Madzia uspokoiła gości i powiedziała , że wszystko jest pod kontrolą, ale sama zaczęła się niepokoić. Zajrzała więc do starszej siostry i jej pomocnic, które kłóciły się już w najlepsze. Na widok Magdy zawstydzone umilkły i zorientowały się, że przez to swoje zachowanie nic nie przygotowały dla gości. Jubilatka miała łzy w oczach, gdy nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Już szła, aby je otworzyć, gdy nagle uprzedzili ją rodzice. Zachowywali się tak, jakby na ten dzwonek właśnie czekali. Otworzyli 11 drzwi i zapłacili dostawcy za sześć różnych rodzajów dużej pizzy, niezliczone ilości sałatek, różne gatunki ciast, wieloowocowe soki i przepiękny tort. Zamykając drzwi za dostawcą stwierdzili: „Przypuszczaliśmy, że tak skończy się przygotowywanie przyjęcia przez Zuzę i dziewczyny, bo przecież: Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść… Weronika Kumorek, kl. 5a Zbliżały się urodziny mojej mamy. Postanowiłam upiec tort czekoladowy, ale z braku talentu cukierniczego poprosiłam o pomoc babcię. Na szczęście się zgodziła. W sobotę rano zabrałyśmy się do pracy. Babcia znalazła przepis na tort. Zgromadziłam potrzebne produkty. Przygotowane ciasto włożyłyśmy do piekarnika. Gdy ciasto się piekło, zaczęłyśmy robić masę waniliową. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi, była to sąsiadka. Chciała się dowiedzieć, o której jutro jest droga krzyżowa. Babcia powiedziała, żebym dodała aromatu waniliowego. Zrobiłam tak, a gdy wróciła, kontynuowałyśmy ucieranie masy. Tort wyglądał pięknie. Na górze był czerwony napis ,,100 lat”, z boku małe różyczki w kolorze różowym. Świeczki, które ułożyłam na torcie, bardzo do niego pasowały. Urodziny rozpoczęły się, gdy przybyli wszyscy goście. Mama otworzyła prezenty i zasiedliśmy do stołu. Gdy zaśpiewaliśmy ,,Sto lat”, solenizantka zdmuchnęła świeczki i zaczęła kroić tort. Tato spróbował kawałek i nagle go wypluł. Inni goście zrobili to samo. Nie wiedziałam, o co chodzi. Babcia spytała, co dodałam do masy. Powiedziałam, że aromat waniliowy… Okazało się, że w butelce po aromacie były krople miętowe. Bardzo przeprosiłam wszystkich, a najbardziej mamę, że popsułam jej urodziny. Mama mi przebaczyła i wszystko dobrze się skończyło. 12 Aleksandra Łyko, kl. 6a Tego dnia nigdy nie zapomnę! To niesamowite zdarzenie miało miejsce podczas wakacji, które spędziłam razem z moją rodziną w Turcji Po przybyciu do hotelu, udaliśmy się na spotkanie z rezydentem. Opowiedział nam o wszystkich atrakcjach, które na nas czekały. Jedną z nich była wycieczka na rafting. Rezydent opisał pokrótce, na czym polega i z czym się wiąże taka wyprawa. To, co zastaliśmy na miejscu, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania… Wczesnym rankiem, wraz z całą rodziną i innymi uczestnikami wycieczki, mocno podekscytowani, ruszyliśmy do celu. Kiedy dotarliśmy na miejsce, podzielono nas na cztery grupy po dziesięć osób. Każda grupa dostała ponton i opiekuna do dalszej wyprawy. Przed spływem nałożyliśmy na siebie kapoki i ochronne kaski. W całym przebraniu wyglądaliśmy jak ufoludki. Weszliśmy do wody, która była przerażająco zimna. Jej temperatura wynosiła około 6 stopni Celsjusza, a temperatura powietrza - ponad 40 stopni! Dookoła otaczały nas malownicze widoki. Przepiękne, najwyższe w Turcji góry Taurus, niemal pionowo schodziły do krystalicznie czystej rzeki. Wszędzie było dużo zieleni. Rosło tam wiele różnorodnych gatunków roślin. Pośrodku tej oazy znajdowaliśmy się my i rwąca rzeka z mnóstwem małych i dużych, a raczej – ogromnych wodospadów. W pewne chwili przewodnik powiedział do nas: - Teraz wszyscy wskakujemy do wody i płyniemy przez szerokość tej rzeki! Później powiem wam, co dalej macie robić. - Co proszę, że jak?! – z przerażeniem wykrzyknęła jedna z pań. - Można wskakiwać, albo przechodzić górą po moście. Tylko macie tam na nas czekać. - Uff … To dobrze! – odetchnęła z ulgą połowa uczestników. Byłam wystraszona tym, że tato razem z moim bratem wskoczyli do tej lodowatej wody. Ja nigdy bym tego nie zrobiła. Gdy weszłam do niej, żeby zrobić sobie zdjęcie, poczułam, jakby mi z zimna wyrywało nogi. Razem z mamą przeszłyśmy przez most i patrzyłyśmy, jak nasze ,,morsy'' przepływają rzekę. Kiedy wyszli, powiedzieli nam, że było warto i szkoda, że nie poszłyśmy z nimi. My jednak nie żałowałyśmy. 13 Kiedy wszyscy wyszli z wody, udaliśmy się nad małą zatokę. Wchodząc do pontonu starałam się tak manewrować, aby tylko nie dotknąć wody. Jednak przewodnik sam mnie do niej wepchnął. I zaczęła się bitwa! Panie z pontonu - kontra opiekun wyprawy. Wszyscy zaczęli się oblewać tą przerażająco zimną wodą! Wiosła poszły w ruch i w ten sposób, oprócz tego, że wszyscy byli mokrzy od stóp do głów, to z pontonu zrobił się basen. Im dalej płynęliśmy, tym rzeka stawała się coraz bardziej rwąca i pełna zakrętów. Nagle z daleka ujrzałam, że płyniemy prosto na wodospad! Z przerażeniem krzyknęłam: - O niee!! Tylko nie to! Ale było już za późno. Nie wiedziałam, co mam robić – najchętniej wyskoczyłabym z pontonu. Zaczęliśmy piszczeć! Wzburzona woda uderzała o ponton i wlewała się do środka. Ze strachu puściłam wiosło i skulona jak przerażony kotek, wtuliłam się w koleżankę i panią siedzącą obok. Czułam tylko, jak spadamy w dół, a lodowata woda zalewa mi twarz… Jakby z zaświatów usłyszałam głos przewodnika: - Rajzem, rajzem! Miało to oznaczać, aby wszyscy razem trzymali tempo wiosłowania. Kiedy otworzyłam oczy, wodospad był już za nami, a my spokojnie płynęliśmy dalej. Po tym zdarzeniu chciałam jak najszybciej znaleźć się na lądzie. Kiedy po trzech godzinach nasza wyprawa dobiegła końca i szczęśliwie dotarliśmy do brzegu, nasz przewodnik zaprosił nas na obiad. Tam każdy z uczestników podzielił się swoimi wrażeniami z raftingu i w dobrych humorach wróciliśmy do hotelu. Z perspektywy czasu uważam, że była to jedna z moich najciekawszych przygód, ponieważ łączyła w sobie dreszczyk emocji z nutką humoru i burzą szaleństwa. Julia Futyma, kl. 6a Pewnego letniego dnia byłam świadkiem niesamowitego wydarzenia. Miało to miejsce parę lat temu, podczas rodzinnej, wakacyjnej wycieczki do Krakowa. Po przyjeździe postanowiliśmy pozwiedzać miasto, zobaczyć jakieś zabytki. Najpierw przespacerowaliśmy się pod Sukiennicami i zostaliśmy chwilę na Rynku. Miło spędzaliśmy czas na 14 oglądaniu różnych amatorskich pokazów, a także karmieniu gołębi. Później poszliśmy tradycyjnie na Wawel, aby zobaczyć Dzwon Zygmunta. Razem z nami szli inni ludzie: grubsza, przypominająca żabę pani z dwójką dzieci, żywotnych ja mrówki w kopcu; starszy pan z aparatem oraz młoda para (oboje pewnie w wieku około dwudziestu lat). Pamiętam, że zwróciłam na nich uwagę, ponieważ dziewczyna odznaczała się niezwykłą urodą. Miała jasne loki sięgające do ramion i duże, błękitne oczy okolone długimi, czarnymi rzęsami. Jej twarz była delikatnie rumiana, a rysy subtelne. Uśmiechała się bardzo sympatycznie. Ubrała się w białą, letnią sukienkę w kwiaty i lekkie sandałki. Cała jej filigranowa postać (niczym nimfa) wyglądała nieziemsko wśród ciężkich, średniowiecznych murów. Na rękach trzymała małego, kudłatego psiaka z czarnymi, słodkimi oczkami i mokrym noskiem. Na szczyt wieży- gdzie znajdował się cel naszej wspinaczkiwchodziło się dość długo po drewnianych, skrzypiących ze starości schodach. Sam Dzwon Zygmunta był imponujący. Gdy wszyscy go podziwiali, towarzysz panienki, którą wcześniej opisywałam, wziął jej pupila i podszedł z nim do okna: - Popatrz Stefan, gdzie jesteśmy! Wysoko, no nie? -Zostaw go!- Zawołała dziewczyna.- Jeszcze ci wypadnie! -Spokojnie. Wiem co ro…- nie zdążył jednak dokończyć, bo w tym momencie piesek wyrwał mu się i wyskoczył przez okno! Właścicielka krzyknęła przerażona i zaczęła zbiegać po schodach, a za nią kilkoro turystów. My zostaliśmy na górze i podeszliśmy do okienka. Biedne stworzenie nie przeżyłoby tego, gdyby nie jakiś mężczyzna , który w porę zauważył je i złapał. Wdzięczna młoda kobieta dziękowała mu wylewnie i nawet próbowała wręczyć wybawcy nagrodę pieniężną, której jednak nie przyjął. Całe zdarzenie było niezwykłe i będę je wspominać przez bardzo długi czas. Piotr Mól, kl. 6a Działo to się podczas poprzednich wakacji. Była słoneczna środa. Wstałem około godziny 8.00, po czym zjadłem przyzwoite śniadanie – było wspaniałe! Ubrałem się odpowiednio 15 do pogody i poszedłem na spacer. Szedłem ulicami: Śniegową, Polną, Płowiecką, po czym skręciłem w wysypaną kamieniami dróżkę. Wdychałem świeże, letnie powietrze. Wokół mnie tańcował ciepły i letni wiatr, jego podmuch sprawił, że zapomniałem, co się dzieję wokół mnie. Tuż przed małą kapliczką, pokrytą brązowym dachem, obok której rosły trzy potężne i zdrowe lipy, skręciłem na porośniętą trawą ścieżkę. Nie wiem dlaczego, ale zawsze gdy wchodziłem na tę górę, zaczynał padać deszcz, czułem że tym razem będzie inaczej. Słońce grzało mocno w plecy, lecz nie poddawałem się, maszerowałem nadal przed siebie. Rosnące wzdłuż ścieżki trawy były coraz wyższe, gdzieniegdzie rosły jabłonie z niedojrzałymi jeszcze jabłkami. Widać było, że dawno nikt nie pielęgnował tych drzew. Szedłem obok altanek. Wspiąłem się na sam szczyt góry. Przede mną rozciągała się zielona łąka , którą przecinał potok. Na jednym z brzegów strumienia zobaczyłem wystający z ziemi kawałek drewna - wyciągnąłem go. Teraz w ręce trzymałem drewniany bumerang. Był on przyozdobiony po bokach czterema żółtymi i dwoma niebieskimi paskami, pomiędzy którymi widniała liczba 408. Końcówki jego skrzydeł były czarne. Byłem podekscytowany. Szybko zabrałem bumerang i czym prędzej pobiegłem do domu. Najpierw starannie go umyłem, a następnie zaniosłem babci. Zapytałem: - Skąd ten bumerang wziął się tutaj? - Nasz były sąsiad, Walan, 20 lat temu był w Australii, może chciał polować na zająca? - Nie wiem, czy będę chciał mu go oddać... - Nie oddasz. Pan Walan przeprowadził się do Krakowa, nawet nie wiadomo, na jakiej ulicy mieszka. Bardzo się ucieszyłem, że bumerang będzie mój i będę mógł się nim bawić. To były niezapomniane wakacje. Taka przygoda może więcej mi się nie przytrafić, dlatego bardzo się cieszę, że choć raz przyszła do mnie. Konrad Wolanin, kl. 5c Sprawozdanie z wycieczki do Rzeszowa Wycieczka odbyła się 18 kwietnia 2012 r. w środę. Brały w niej udział klasy 5 "c" , "d" oraz grupa uczniów z klas: 6 "a", "b" i "d". Opiekę sprawowało trzech nauczycieli. Celem wycieczki był udział 16 w przedstawieniu teatralnym pt. "Janosik. Naprawdę prawdziwa historia" w teatrze "Maska" w Rzeszowie. Zebraliśmy sie na boisku o godz. 6.30, a wyjazd nastąpił o 6.40. Podróż odbyła się bez niespodzianek i przygód. Do Rzeszowa dotarliśmy o godzinie 8.20, wysiedliśmy z autobusu i powoli, pieszo, poszliśmy do teatru. Kurtki zostawiliśmy w szatni i udaliśmy się do sali teatralnej. Przedstawienie zaczęło się o 9.00 i trwało godzinę. Tematem spektaklu była historia słynnego zbója Janosika, pokazana oczami Łowcy. Było to bardzo ciekawe, ponieważ dużo się działo. Autorem tekstu jest sanoczanin, Michał Walczak. Scenografia w tym przedstawieniu jest umowna, zawiera wiele elementów. Niektóre kostiumy pochodzą z epoki, a niektóre z czasów współczesnych. Światła podkreślały nastrój poszczególnych scen, ilustrowały klimat. Po zakończeniu spektaklu, o godz. 10.15, wzięliśmy udział w warsztatach teatralnych, "Scenografia, światło, dźwięk w teatrze". Pani brała na scenę poszczególne osoby, które musiały wykonać jakieś zadanie aktorskie. O godzinie 11.00 poszliśmy do Mc Donald's, każdy kupił sobie tam coś do zjedzenia. W restauracji byliśmy przez godzinę, która minęła szybko i przyjemnie. Około godziny 14.00 wyruszyliśmy w drogę powrotną do Sanoka.. Podsumowując uważam, że przedstawienie było bardzo ciekawe, chciałbym takie kiedyś jeszcze zobaczyć. Warsztaty były interesujące, ponieważ mogłem dowiedzieć się czegoś o rzeczach, które w teatrze są bardzo ważne. Czas minął bardzo szybko, a jednocześnie miło i ciekawie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wybiorę się do teatru. Krystian Gorzkowski, kl. 5c Sprawozdanie z wycieczki do Rzeszowa W dniu 18 kwietnia odbyła się wycieczka do Rzeszowa. Brali w niej udział uczniowie klasy 5c i 5d oraz kilka osób z klas szóstych Opiekowały się nami trzy nauczycielki. Celem wycieczki był wyjazd do Teatru „Maska”na przedstawienie ,,Janosik”. Naprawdę prawdziwa historia”. Najpierw wszyscy uczestnicy wycieczki zgromadzili się na boisku szkolnym o godzinie 6:30. Jeden z nauczycieli sprawdził listę obecności. 17 Po chwili wsiedliśmy do autobusu. Wyruszyliśmy o godzinie 6:40. Podróż przebiegła bez przygód i niespodzianek. Początkowo w autobusie było cicho, chyba większość jeszcze dosypiała, później zaczęliśmy rozmawiać i jeść różne smakołyki. Na miejsce do Rzeszowa dojechaliśmy o godzinie 8:20. Po przyjściu do teatru zajęliśmy miejsca na widowni i rozpoczął się spektakl. Przedstawienie trwało godzinę. Historia słynnego zbója Janosika została pokazana oczami Łowcy. Gra aktorów była świetna. Występowali oni w barwnych kostiumach, niektóre były z czasów, w których żył Janosik, a niektóre były współczesne. Bardzo podobała mi się scenografia i muzyka. Autorem tekstu sztuki jest sanoczanin, Michał Walczak. Po zakończonym przedstawienie mieliśmy zorganizowane warsztaty. Aktorka teatru opowiadała nam o scenografii, oświetleniu i różnych ciekawych rzeczach. Z dużym zainteresowaniem słuchaliśmy o kulisach przedstawienia. Około godziny 11:00 przybiliśmy do Mc Donald s. Wszystkie dzieci zamówiły sobie coś do jedzenia. Po godzinnym pobycie w restauracji wsiadaliśmy do autobusu. Nauczyciel sprawdził, czy wszyscy są obecni i po chwili wyruszyliśmy w drogę powrotną do Sanoka. Tym razem w autobusie było gwarno i wesoło. Na miejsce dojechaliśmy o godzinie 13:30. Wszyscy rozeszliśmy się do swoich domów. Podróż do Rzeszowa była bardzo ciekawa. Przedstawienie było interesujące. Nie tylko zobaczyliśmy prawdziwy teatr, ale poznaliśmy też kulisy powstawania przedstawienia. Zobaczyliśmy z bliska aktorów. Chętnie pojechałbym jeszcze raz na taki spektakl. SPRÓBUJMY TO OPISAĆ Ulubiona zabawka z dzieciństwa Wiktor Szul, kl. 4a Długo zastanawiałem się, która zabawka jest moją najbardziej ulubioną. W pierwszej chwili pomyślałem o klockach lego z serii lego city. Przypomniałem sobie, jak budowałem z nich lotniska, domy, bloki, garaże, samochody, promy kosmiczne i statki. Następnie pomyślałem o czołgu, 18 który dostałem pod choinkę. Był on zdalnie sterowany, strzelał plastikowymi kulkami z siłą, która mogła złamać palec. Był koloru brązowego, a zamiast opon miał gąsienice. Wreszcie przypomniałem sobie, że mam w domu autko napędzane wiatraczkiem. Pamiętam, że kiedy zobaczyłem je na wystawie w sklepie, pomyślałem, że to zabawka w sam raz dla mnie. Na opakowaniu widniał niebieski samochodzik z żółtą karoserią i dwoma czarnymi drucikami. Gdy wróciłem do domu, od razu zacząłem go składać. Po złożeniu okazało się, że ma czerwony wiatraczek, czerwone, plastikowe koła, czarną karoserię i dwa srebrne druciki, łączące przód z tyłem. Zauważyłem, że druciki można odłączyć i używać samochodu jako wiatraczka. Aby włączyć silniczek, trzeba włożyć baterie, podłączyć odpowiednimi kolorami styki i przestawić przycisk włączający na ‘ON’. Dzięki sile wytwarzanej przez kręcący się wiatraczek, samochód jedzie do przodu. W instrukcji przeczytałem, że auta tego typu są jednymi z najszybszych na świecie. Pomimo iż było kupione trzy lata temu, ciągle sprawia mi dużo radości. Ponieważ jest proste w złożeniu, rozwija moje umiejętności praktyczne i pomaga zrozumieć prawa fizyki. Uważam, że kupno tego samochodu było dobrym pomysłem. Mateusz Buczek, kl. 4c Moją ulubioną zabawką jest figurka hokeisty – Mariana Gaborika. Jest to najlepszy hokeista na Słowacji, grający w amerykańskiej lidze NHL. Figurka nie jest duża, ma około 20 centymetrów wysokości. Hokeista ma ugięte kolana i stoi w pozycji strzelającej. Na sobie ma strój do hokeja: niebieski kask, getry i koszulkę z numerem, czerwone spodnie, szare łyżwy Eastona i rękawice do kompletu. Pod koszulką ma kamizelkę, która chroni klatkę piersiową. Golenie są osłonięte przez ochraniacze, na które zawodnik zakłada getry. Są one niebieskie, z czerwonym i białym paskiem. Aby figurka była kompletna, zawodnik wyposażony jest w czarny kij, również firmy Easton. Moja figurka bardzo mi się podoba, ponieważ trenuję hokej. Jest to moja ulubiona dyscyplina sportu. 19 Zuzanna Zarzyka, kl. 4c Moja ulubiona zabawka to pluszowy miś. Ma na imię Miluś. Dostałam go na trzecie urodziny i od tej chwili nie rozstajemy się. Jest moim ukochanym przyjacielem. Miś jest nieduży, ciemnożółty, łapki i uszy ma brązowe, a oczy i nos- czarne. Pod szyją zawiązałam mu czerwoną kokardkę, którą niedźwiadek nosi z dumą. Siedzi z łapkami rozpostartymi szeroko i uśmiecha się przyjaźnie. Patrzy na mnie czarnymi oczkami, w których widać wesołe iskierki. Miluś ma okrągłą głowę i małe uszka, jest mięciutki, więc można go przytulać do woli. Ma wspaniałe, aksamitne futro. Z tym pluszakiem wiąże się moje dzieciństwo, dlatego jest wyjątkowy. Pamiętam, że woziłam go w wózeczku. Bawiłam się nim całe dnie. Dzisiaj zajmuje zaszczytne miejsce na moim biurku, skąd ma na wszystko oko. Ciągle jest moją ukochaną zabawką, dlatego myślę, że zasługuje na opis. Michał Kukurka, kl. 4c Przedmiot, który chciałbym dziś opisać, to PSP, popularne wśród dzieci urządzenie do gier. Jest ono średniej wielkości, tak jak mój piórnik. Kształtem przypomina prostokąt, który ma prawy i lewy bok zaokrąglony. Kolor PSP jest czarny a po środku przebiega srebrny pasek. Na zewnątrz widzimy średniej wielkości ekran i kilka przycisków. Zbudowany jest z plastiku, ale w środku znajdziemy dużo części metalowych. Na tym urządzeniu można grać w przeróżne gry fantastyczne. Jest to nowoczesna, elektroniczna zabawka, która może zabierać dzieciom bardzo dużo czasu. PSP nie służy tylko do gier. Można na nim robić wiele innych ciekawych rzeczy. Oprócz gier można słuchać popularnej muzyki, oglądać filmy, robić przepiękne zdjęcia, a nawet przeglądać różne strony internetowe. Moim zdaniem to jedna z najciekawszych zabawek na świecie. Jest wielofunkcyjna i nowoczesna. Niestety, zabiera bardzo dużo czasu i należy korzystać z niej z umiarem. Zadziwiające jest to, że człowiek może wymyślać i tworzyć takie urządzenia. 20 Katarzyna Sworst, kl.4a Moją ulubiona zabawką jest pluszowa foka, którą babcia przywiozła mi znad morza. Moja maskotka jest bardzo mała, a dokładnie ma 10 cm, jest długa i wąska. Na brzuchu widnieje biała plamka, jednak reszta ciała jest szara w brunatne cętki. Nosek ma czarny, a po obu jego stronach są małe wąsy. Nad nimi znajduje się para dużych, czarnych oczu. Jest uszyta z mięciutkiego futerka. Ta foczka powinna służyć jako breloczek, ale ja bardzo lubię z nią spać. Jej cechą szczególną jest nieduży sznureczek na plecach. Bardzo lubię tę zabawkę, bo gdy ją widzę, zaczynam wierzyć, że kiedyś pojadę nad morze. Wymarzona szkoła Natalia Bukład, kl. 4a Szkoła moich marzeń to szkoła, w której wszystko byłoby wspaniałe. Chodziłyby do niej dzieci grzeczne, uczciwe, koleżeńskie i miłe, niektóre trochę szalone. Budynek szkoły liczyłby cztery kondygnacje, byłby pomalowany w biało-czarne paski, jak zebra. Przez korytarz na parterze ciągnęłaby się ruchoma podłoga, ściany byłyby pomalowane bajecznie kolorowo, a sufit przypominałby niebo latem. Na pierwszym piętrze przez korytarz płynęłaby woda, a na drugi brzeg można by było przedostać się tylko łódką. Ściany pomalowano by tu na niebiesko, ramy okien ozdobione by były różnymi naklejkami, przedstawiającymi ryby, kraby i raki, a sufit wyłożony kolorowymi kulkami. Podłoga na drugim piętrze byłaby wymalowana w różne wzory, ściany na żółto, okna na pomarańczowo, a sufit na zielono. Na trzecim piętrze podłoga byłaby szklana, ściany fioletowe, a okna nie miałyby ram. Szkoła nie posiadałaby dachu, a trzecie piętro sufitu. W razie niepogody, wszyscy uczniowie zbieraliby się na ostatnim piętrze i razem dmuchając, nadmuchiwaliby wielką, mydlaną bańkę, chroniącą ich przed deszczem. 21 W szkole byłyby cztery sale gimnastyczne, a w tygodniu sześć lekcji wychowania fizycznego Uczniowie sami wybieraliby lektury szkolne i byłoby ich pod dostatkiem w szkolnej bibliotece. Wszystkie schody byłyby ruchome, a w szatni szkolnej każde dziecko miałoby szafkę w swoim ulubionym kolorze. Gabinet dyrektora i sekretariat znajdowałyby się na parterze. Klasy na piętrach byłyby różnokolorowe, m.in. różowe, zielone (przewaga), fioletowe, niebieskie i brązowe. Na drugim piętrze znajdowałby się sklepik szkolny i każdemu uczniowi przysługiwałby jeden darmowy lizak na dzień. Chciałabym mieć taką szkołę, fajnie byłoby się w niej bawić i uczyć. Zofia Bursztyn, kl. 4a Szkoła moich marzeń jest duża, przestronna i kolorowa. Wokół niej rośnie dużo drzew i krzewów, a wszystkie trawniki są pięknie wystrzyżone. Na terenie podwórka szkolnego znajduje się dużo obiektów sportowych. Są to boiska do piłki nożnej, do koszykówki, piłki siatkowej oraz korty tenisowe. Jest także pływalnia, żeby dzieci nie musiały jeździć na basen miejski. Oprócz tego uczniowie mają do dyspozycji duży plac zabaw. Jest on oczywiście bardzo bezpieczny i nowoczesny. Można z niego korzystać także po lekcjach i w weekendy. Do szkoły moich marzeń wchodzi się przez wielkie, oszklone drzwi, a wszystkich uczniów wita uśmiechnięta pani dyrektor. Korytarze są przestronne i kolorowe. Na parterze znajduje się sekretariat, gabinet dyrektora, gabinet dentystyczny, biblioteka oraz jadalnia, w której można zjeść pyszny obiad. Szatnie są piętro niżej, w piwnicach. Każdy uczeń ma swoją szafkę zamykaną na zamek elektroniczny. Budynek szkolny łączy się przewiązkami z trzema salami gimnastycznymi. Sale lekcyjne zaczynają się od pierwszego piętra. Każda z nich pomalowana jest na inny, pastelowy kolor. Największa jest pracownia komputerowa. Tam każdy uczeń ma osobne stanowisko i komputer najnowszej generacji. W mojej wymarzonej szkole panowałaby przyjazna atmosfera. Nie byłoby agresji, złości i lizusostwa. Nikt nie byłby wyśmiewany z powodu swojego wyglądu czy stopni. 22 Wojciech Tokarz, kl. 4a Nie znam wielu uczniów, którzy lubią szkołę, dlatego warto byłoby to zmienić. Aby więcej dzieci ją lubiło, należałoby, moim zdaniem, nieco inaczej ją zorganizować i urządzić. Gdyby wyglądała tak, jak ja sobie ją wyobrażam, z pewnością większość uczniów polubiłaby szkołę. Wielu z nas dźwiga ciężki plecak z książkami i zeszytami z domu do szkoły i z powrotem. Gdybyśmy nie musieli codziennie nosić tych ciężkich plecaków, z pewnością byłoby łatwiej i lżej. Ale czy to w ogóle możliwe? Gdybyśmy nie musieli odrabiać zadań domowych i uczyć się dodatkowo w domu, bo na wszystko mielibyśmy czas w szkole, nasze podręczniki i zeszyty mogłyby zostawać w klasie. Do szkoły nosilibyśmy tylko drugie śniadanie i ewentualnie rzeczy na WF i basen. Wiem, że nie wszystko w szkole da się zrobić, a zadań domowych też się nie uniknie. Aby nie dźwigać ciężkich podręczników, moglibyśmy mieć dwa komplety książek: jeden w domu, drugi w szkole. Ale jeszcze lepszym rozwiązaniem byłoby, aby każdy uczeń miał tablet, w którym byłby e-podręcznik, ećwiczenia, materiały i informacje podawane na lekcjach przez nauczycieli. W szkole moich marzeń byłoby więcej zajęć praktycznych. Zamiast uczenia się na pamięć reguł i zasad, wszystkie nowe tematy byłyby objaśniane na przykładach na wielkich multimedialnych tablicach. Na przerwach, na korytarzach moglibyśmy oglądać bajki, krótkie filmiki, teledyski na dużych multimedialnych monitorach. Każdy mógłby wybrać swoje ulubione i nielubiane przedmioty. Ulubione przedmioty byłyby częściej w tygodniu, a nielubiane rzadziej. Każdą ocenę można byłoby poprawić. Na każdym korytarzu znajdowałby się automat z napojami, w którym za niewielką opłatą można byłoby kupić swój ulubiony napój. Chciałbym, aby ze szkolnego boiska mógł korzystać każdy przed i po lekcjach. Byłoby fajnie, gdyby wyposażenie naszych sal lekcyjnych było nowoczesne, ładne i kolorowe. Marzę o tym, aby każdy miał uśmiech na twarzy, nie przeklinał, nie mówił źle o innych, był miły w stosunku do koleżanek, kolegów, nauczycieli i personelu szkoły, a przede wszystkim, aby nikt nikomu nie robił krzywdy. Moim zdaniem szkoła, jaką opisałem, byłaby ciekawa i atrakcyjna, a każdy przychodziłby do niej z chęcią i z radością. Wiem, że atmosfera między uczniami zależy przede wszystkim od nas samych, od tego, w jaki sposób odnosimy się do siebie. Co do różnych propozycji rozwiązań 23 technicznych, o których pisałem, to wiem, że zależą od pieniędzy. Pieniądze to jednak sprawa dorosłych. Burza piaskowa Monika Buczek, kl. 5d Najsilniejszy wpływ na krajobraz pustyni wywiera wiatr. Zwiastunem burzy paskowej jest właśnie gorący wiatr, który goni całe chmury drobniutkiego i grubszego piasku. Miliony ton pyłu unoszącego się w powietrzu , jak ciemna chmura zasłania słońce. Rudy mrok spowija okolicę. Robi się duszno , nie ma czym oddychać. Drobny pył zgrzyta w zębach, oślepia , wdziera się do nosa, uszu , przenika przez ubrania . Wiatr jest tak silny, że z piasku tworzą się wielkie piaszczyste wiry. Jest coraz bardziej duszno, a okolica zalega w dziwnej, martwej ciszy. Nagle jaskrawe błyskawice rozświetlają czarne chmury piasku, a grzmot wybucha z siłą tak straszliwą, jakby spękane sklepienie niebieskie waliło się na ziemię. Ogromne krople deszczu pojedynczo i powoli padają na piach. Z sekundy na sekundę krople zmieniają się w ulewny deszcz. Nawałnica zaczyna gasnąć. Burza powoli przemieszcza się w inne rejony. Wichura ustąpiła , ale nie odeszła w zapomnienie. Takiego zjawiska nie da się przecież zapomnieć. Karolina Żywicka, kl.5d Myślę, że burza piaskowa na pustyni rozpoczyna się od martwej ciszy. W oddali pojawia się ciemna chmura. Nagle wzmaga się wiatr i wybucha z siłą tak straszliwą, jakby spękane sklepienie waliło się na ziemię. Huragan miota piaskiem, tworzą się tumany czerwonego pyłu i lejki z piasku, jakby ktoś wiercił kijem powierzchnię pustyni. Fale powierza, wzmagane podmuchem wiatru, lecą coraz szybciej i dookoła zapada rudy mrok. Później wichura stopniowo słabnie, odsłania się sklepienie niebieskie i wszystko zaczyna wracać do normy. Tak wyobrażam sobie burzę piaskową. 24 Miejsce Aleksandra Mazgaj, kl. 5b Z domem mojej babci jest piękna łąka. Z prawej strony rosną wabiące swoim zapachem koniczyny. W górnej części polany widnieją różane krzewy. Z lewej strony rozkwitają wysokie dzwonki, a w przedniej części dominują delikatne stokrotki. Często widzę tu kolorowe motyle, które latają z kwiatka na kwiatek. Są też pracowite pszczoły, zbierające nektar. Na polanie najbardziej dominującymi kwiatami są maki, toteż kiedy przyjeżdżam do babci, zawsze robię sobie wśród nich zdjęcia. Na żółto kwitną jaskry i mniszki lekarskie. Łąka zieleni się od traw, można znaleźć tu babkę lancetowatą i tymotkę . Między trawami znajdują się mrowiska i kopce kretów. Widziałam też kryjówki myszek. Rzadko można zobaczyć spacerującego bociana, szukającego żabek. Wieczorem grają świerszcze. Nad łąką unoszą się śpiewy skowronków. Jest też dużo czerwonych biedronek. Lubię tu przebywać. Aleksandra Jaklik, kl. 4a Mój pokój znajduje się na poddaszu jednorodzinnego domu, od strony południowej. Posiada balkon, dlatego jest bardzo jasny i słoneczny. Ma wymiary 3x3,5m. Ściany są koloru niebieskiego, przy łóżku wyklejone purpurową tapetą. Podłogę z brązowych paneli ozdabia puszysty, purpurowy dywan, położony obok łóżka i szafki nocnej. Meble w pokoju są nowoczesne, w kolorze jasnobeżowym, z metalowymi okuciami. Na północnej ścianie, obok drzwi stoi komoda i duża szafa. Na wschodniej ścianie jest łóżko, a nad nim beżowe i podświetlane półki. Na zachodniej ścianie ustawiona jest komoda i biurko z nadstawką. Naprzeciw drzwi jest okno, ozdobione białymi firankami i dobranymi do koloru ścian zasłonami. Mam w pokoju dużo kwiatów. Bardzo lubię przebywać w swoim pokoju i uważam, że to najlepsze miejsce pod słońcem 25 Obraz Obraz pt. „Pani Charpentier z dziećmi” został namalowany techniką olejną w 1878 r. przez Augusta Renoire’a, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli impresjonizmu. Płótno ma wymiary 154x190 cm. Widać na nim mamę i dwoje dzieci: starszą córkę Georgettę i młodszego syna Paula, którego można pomylić z dziewczynką, ponieważ ma długie, kręcone włosy i sukienkę. Pani Charpentier jest ubrana w piękną, sięgającą aż do ziemi, czarną suknię z białymi dodatkami, w którą wpięła czerwoną broszkę. Kobieta jest zamyślona. Jedną rękę trzyma na sofie, a drugą opiera na kolanach. Jej dzieci mają niebieskie suknie z białymi falbankami, jasne, falowane włosy i patrzą na siebie. Na dywanie leży pies w kolorze czarnym z białymi łatami. Siedzi tam też jedno z dzieci. W tle, na bordowej tapecie, widoczne są dwa pawie ze złożonymi ogonami. Po prawej stronie, w głębi, znajduje się stolik z karafką, kwiatami i miską z jedzeniem. Obok, z lewej strony, stoi krzesło. Ogólne obraz robi miłe wrażenie, a atmosfera panująca w tym domu jest ciepła i przyjemna. Aby to podkreślić, malarz użył ciepłych barw. Ten obraz podoba mi się, bo lubię harmonię rodzinną. Maszyna Hubert Rybka, kl. 6a „Super-Nowoczesny-Podróżnik-w-Czasie 2000” to urządzenie na miarę XXV wieku! Jest to genialna maszyna, zajmująca prawie 50 metrów kwadratowych! Konstrukcja opiera się na wielkim zbiorniku energii plazmowej, skondensowanej w bardzo rzadką ciecz. Reszta miejsca zajęta jest przez genialny komputer, kontrolujący precyzyjnie przepływ energii plazmowej. Płynie ona do turbiny generatora, przetwarzającej ją w czarną materię tunelu czasoprzestrzennego, tworzącego w uranowo-srebrnej ramie gazowy portal. Ilość dostarczanej czarnej materii jest ściśle kontrolowana i zależy od okresu, w który użytkownik chce się przenieść. 26 Aby skorzystać z maszyny należy: Podejść do zbiornika energii plazmowej i odkręcić zawór. Sprawdzić parametry. Na głównym ekranie komputera ustawić datę, w którą chcemy się przenieść (lata cofania się w czasie zależą od ilości plazmy w zbiorniku oraz wydajności generatora). Sprawdzić ciśnienie plazmy w dopływie do generatora. Jeżeli jest za duże, zgłosić ten fakt obsłudze. Uruchomić generator czarnej materii krótkimi, energicznymi pociągnięciami dźwigni, oznaczonej kolorem fioletowym. Poczekać, aż zacznie wydawać charakterystyczny, syczący dźwięk. Jeżeli odgłos się nie pojawi, ponawiać próbę aż do skutku. Sprawdzić ponownie parametry plazmy Stanąć przed uranowo-srebrną ramą w sterylnym ubraniu ochronnym (ze względu na potencjalnie zabójczy poziom promieniowania) Poczekać, aż na generatorze czarnej materii zaświeci się zielona kontrolka. Szybkim, zdecydowanym krokiem przejść przez utworzony portal. Zawsze chciałeś zobaczyć znane osoby z przeszłości? Dzięki mojej maszynie będziesz mógł odkryć polon wraz ze Skłodowską oraz siedzieć na tronie obok Tutenhamona! Tylko moja maszyna tego dokona! Więc nie wahaj się i zamów już dziś darmową, testową podróż w czasie! Aby skorzystać z naszej oferty, należy złożyć zgłoszenie pod numer 908324421 albo na naszej stronie internetowej. Uwaga! Po niezgodnym z instrukcją przejściu przez portal mogą wystąpić powikłania zdrowotne. W razie oparzeń bądź gwałtownej utraty włosów, należy skontaktować się z najbliższym zielarzem. Przeciwwskazania: Nadwrażliwość na radiacje, schizofrenia, zaburzenia osobowości oraz psychoruchowe. 27 W ŚWIECIE BOHATERÓW LEKTUR Ania z Zielonego Wzgórza Milena Wojtoń, kl. 5c Ania Shirley jest główną bohaterką powieści Lucy Maud Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza". Poznajemy ją jako jedenastolatkę, a rozstajemy się z nią, gdy ma szesnaście lat . Dziewczynka urodziła się w Nowej Szkocji. Jako trzymiesięczne niemowlę straciła rodziców. Najpierw mieszkała w sierocińcu , a potem opiekowała się dziećmi pani Hammond. Wreszcie trafiła na Zielone Wzgórze, przygarnięta przez rodzeństwo Marylę i Mateusz Cuthbertów. Miała bliską przyjaciółkę Dianę. Jako szesnastolatka została nauczycielką. Ania jako podlotek była chudą dziewczynką. Miała rude, opadające na ramiona warkocze. Jej twarzyczka była blada, drobna i pociągła, pokryta licznymi piegami. Posiadała zmieniające barwę oczy - były zielone albo szare. Jej lico zdobiły szerokie usta. Najczęściej nosiła skromne, niemodne i nieładne sukienki. Jako szesnastolatka dziewczyna wypiękniała. Miał smukłą, zgrabną sylwetkę, piękne, duże oczy, buzię pozbawioną piegów i bujne włosy. Ubierała się skromnie , ale gustownie. Tytułowa bohaterka była bardzo zdolna, mądra i inteligentna. Dziewczynka wzorowo się uczyła. Świetnie zdała egzaminy do seminarium nauczycielskiego i zdobyła stypendium. Pisała książki i miała bogate słownictwo. Ania była pogodną, wesołą, spontaniczną i radosną osobą. Cieszyła się z pozostania na Zielonym Wzgórzu. Zawsze szukała pozytywnych stron życia. Często marzyła i zamyślała się, co było przyczyną jej częstych kłopotów. Czasem bywała wybuchowa, np. wtedy, gdy obraziła panią Linde, albo gdy rozbiła tabliczkę na głowie Gilberta. Bohaterka była sumienna i pracowita. Pomagała Maryli w gospodarstwie i pilnie się uczyła. Pomogła w uratowaniu życia siostry Diany. Odznaczała ją odwaga i śmiałość. Któregoś dnia podjęła wyzwanie i wyszła na dach, a innym razem poszła nocą do Lasu Duchów, chociaż się bała. Ania była bardzo ambitna i rywalizowała wciąż z Gilbertem. Dążyła wytrwale do osiągnięcia wymarzonych celów. Zdobyła stypendium i została nauczycielką. Dziewczyna była zdolna do poświęceń. Gdy zmarł Mateusz 28 i Maryla zaczęła mieć problemy ze zdrowiem, Ania zrezygnowała ze stypendium i została w domu, by się nią opiekować. Według mnie Ania Shirley to postać pozytywna. Podobała mi się jej wybujała wyobraźnia. Myślę, że przyjaźń z Dianą pomogła przetrwać jej trudne chwile. Chciałabym mieć taką przyjaciółkę. Jakub Cecuła, kl. 5c Ania Shirley to główna bohaterka powieści Lucy Maud Montogomery pt. „Ania z Zielonego Wzgórza”. Poznajemy ją jako 11latkę. Ania urodziła się w Nowej Szkocji, jako trzymiesięczne niemowlę straciła rodziców. Od tej pory mieszkała w sierocińcu. Odkąd była wystarczająco duża, ciężko pracowała na swoje utrzymanie i opiekowała się dziećmi pani Hammond. Często była wykorzystywana i poniewierana, nigdy w życiu nie zaznała miłości. Wielkim szczęściem było spotkanie na jej drodze rodzeństwa, Mateusza i Maryli Cuthbert, którzy ją przygarnęli. Dziewczynka zamieszkała na Zielonym Wzgórzu i poznała Dianę Barry, która z czasem stała się jej najlepszą przyjaciółką. Ania była bardzo chuda. Miała rude, opadające na ramiona warkocze, drobną, pociągłą, bladą twarz, pokrytą licznymi piegami, oraz zmieniające barwy oczy. Ubrana była bardzo skromnie. Jako 16-latka bardzo wypiękniała. Podczas pobytu na Zielonym Wzgórzu Ania zmieniła się nie tylko zewnętrznie. Zmiany zaszły także w jej psychice. Była dzieckiem nadzwyczaj wrażliwym, nie potrafiącym opanować emocji. Anię cechowały: prostolinijność, prawdomówność i szczerość. Dziewczynka często fantazjowała i wyrażała swoje sądy na głos, przez co często miała wiele kłopotów. Była bardzo zdolna, inteligentna, ambitna i pracowita. Dzięki tym cechom osiągała liczne sukcesy. Sama pisała książki, zajmowała czołowe miejsca w szkole pod względem nauki, a także świetnie zdała egzaminy do seminarium nauczycielskiego. Ania szczerze pokochała Marylę i Mateusza, szanowała ich, pomagała w gospodarstwie, a nawet zrezygnowała ze stypendium, by zaopiekować się Marylą. Uważam, że Ania to postać niezwykła, gdyż dzięki swej zawziętości, pracowitości i ambicji, konsekwentnie dążyła do wyznaczonych sobie celów i osiągała je. Ania jest osobą godną podziwu, ponieważ potrafiła się 29 wyrzec wymarzonych studiów z wdzięczności dla swoich ukochanych opiekunów. Angela Klepacz, kl. 5a Ania Shirley to tytułowa bohaterka lektury L. M. Montgomery. Poznajemy ją w chwili przybycia na Zielone Wzgórze. Była wtedy chuda jak patyk, miała włosy jak marchewka. Na jej bladej, piegowatej twarzy znajdowały się zielonoszare oczy, kształtny nosek i małe usta. Bohaterka nosiła głowę w chmurach i często postępowała jak postrzeleniec. Była uparta jak osioł, ale w przyjaźni – wierna jak pies. Mówiła to, co jej ślina na język przyniosła, często wykładając kawę na ławę. Jednak ta gadatliwa i roztrzepana dziewczyna miała złote serce i była pracowita jak mrówka. Jej upór i skrywane ambicje pozwoliły jej osiągnąć sukces w nauce. Jej piętą Achillesową była do końca geometria. Niektóre cechy Ani, w miarę upływu czasu, uległy zmianie. Wyrosła na zgrabną i ładną panienkę. Nadal ubierała się skromnie, ale gustownie. Przestała używać efektownych wyrażeń, posługiwała się prostym językiem, ale nadal była uzdolniona literacko. Przez cały czas patrzyła na świat przez różowe okulary. W chwilach trudnych potrafiła wziąć się w garść. Zmieniła też podejście do Gilberta, z którym kiedyś żyła jak pies z kotem. Jej bogata wyobraźnia, wrażliwość i pozytywne nastawienie do świata przyczyniło się do tego, że była lubiana przez wszystkich. Stała się nawet chlubą i dumą Avonlea. Myślę, że Ania to bardzo ciekawa postać. Gdyby istniała naprawdę, to z pewnością zostałaby moją przyjaciółką „od serca”. Barbara Mazur, kl. 5a Dzisiejszy dzień był najszczęśliwszym, ale i najsmutniejszym dniem w moim życiu. Z samego rana wsiadłam do pociągu, aby udać się do mojego nowego domu w Avonlea. Byłam tak szczęśliwa, serce waliło mi jak młotem, nie mogłam pozbierać swoich myśli. Niesamowite było uczucie, że ktoś mógłby chcieć mnie pokochać. 30 Na peron przyjechałam około godziny trzeciej po południu. Nie mogłam się doczekać spotkania z moimi nowymi opiekunami. Nie wiedziałam, kim są ci ludzie, wiedziałam tylko, że to jacyś starsi państwo, którzy potrzebują pomocy w gospodarstwie. Usiadłam na peronie, i czekałam, aż ktoś się po mnie zgłosi. Pociąg odjechał, ludzie biegli, spieszyli się gdzieś, a ja, siedziałam i czekałam. Z drugiej strony byłam troszkę podenerwowana, ale tylko odrobinkę, bo prawie całe moje serce skupiło się na radości, niepohamowanej i wielkiej radości! Próbowałam ich sobie wyobrazić: starsi państwo, czyli mąż i żona, obydwoje siwi, mieszkają w małym domku z pięknym ogrodem, gdzie jest moc najprzeróżniejszych kwiatów. Ani się nie obejrzałam, a dochodziła już godzina czwarta. Na peronie było coraz mniej ludzi i nikt z nich nawet nie pytał o małą dziewczynkę. Ale musiałam być cierpliwa, to była moja życiowa szansa. W końcu pojawił się jakiś siwy pan. Nie wstałam, bo nie wiedziałam, czy to on. Podszedł do konduktora, zapytał go coś, po czym podszedł do mnie. Wiedziałam już na pewno, że to ten, na którego czekam. Przywitał się ze mną i powiedział, żebym za nim poszła. Nie mogłam powstrzymać radości, czułam jak bije moje serce. Ruszyliśmy w drogę, do mojego nowego domu. Od początku paplałem bez przerwy, ale nie mogłam powstrzymać swojej radości. W końcu dotarliśmy na miejsce. To był najwspanialszy widok w moim życiu! - piękny dom, zielonego koloru. Wokoło rosła trawa o tak intensywnej zieleni, że aż porażającej. Domek był otoczony niskim, białym płotem, wokół rosły drzewa. Miał mały taras ze stolikiem i krzesłami. Kiedy weszliśmy, przywitała nas starsza pani o imieniu Maryla. Powiedziała mi, że chcieli chłopca, i że rano odwiezie mnie z powrotem. Wpadłam w otchłań rozpaczy! To był najgorszy moment w moim życiu! Maryla powiedziała mi, żebym poszła spać i tak też zrobiłam. Nie wiem, czy Maryla naprawdę chcę mnie odesłać, wszystko okaże się jutro. Bardzo się boję, ale muszę być dobrej myśli. Anna Krzyżanowska, kl.5a Dzisiaj była piękna pogoda. Spakowałam teczkę, założyłam kapelusz i poszłam do szkoły. Przeszłam przez Aleję Zakochanych i skręciłam do domu Barrych. 31 Diana już na mnie czekała. Poszłyśmy dalej razem. Nazbierałyśmy fiołków w Dolinie Fiołków. To miejsce wyglądało dziś uroczo. Słońce białymi kaskadami spływało na ziemię. Kwiaty wyglądały jak zaczarowane kwiatki wróżek. W powietrzu było czuć zapach fiołków, lata i świeżej trawy. Gdzieś daleko kukała kukułka. Nagle zorientowałyśmy się, że już czas na nas i pognałyśmy do szkoły. Po szkole wróciłam na Zielone Wzgórze, podgrzałam obiad dla siebie, Mateusza i parobka, i zabrałam się do lekcji. W pewnej chwili ktoś zapukał do drzwi. Wyjrzałam przez dziurkę i zobaczyłam handlarza. Maryla nie kazała mi wpuszczać włoskich handlarzy... Ale on nie wyglądał na Włocha. Wyszłam na zewnątrz i wysłuchałam jego opowieści. Powiedział, że jest niemieckim Żydem, że ma rodzinę i jest bardzo biedny. Zrobiło mi się go szkoda. Bardzo chciałam pomóc temu człowiekowi. Przejrzałam jego towary i zauważyłam pudełko farby do włosów! Nie wierzyłam własnym oczom! Handlarz powiedział mi, że przemieni ona każde włosy w piękne, kruczoczarne pukle, i nigdy się nie zmyje. Musiałam ją mieć! Zaczęłam przeszukiwać portmonetkę, ale farba kosztowała 50, a ja miałam tylko 30, resztę z zakupów. Ale handlarz powiedział, że dla mnie może obniżyć cenę do 30, chociaż wtedy nic nie zarobi. To musiał być dobry człowiek, więc kupiłam farbę i nałożyłam ją na włosy. Byłam niezmiernie szczęśliwa. Od dzisiaj będę miała piękne, czarne pukle! Moja radość zgasła, kiedy w lustrze zobaczyłam, że moje włosy są zielone! No i co ja zrobiłam?! Po co się na to zdecydowałam?! Już nigdy nie spojrzę do lustra. Pobiegłam do siebie na górę i pogrążyłam się w otchłani rozpaczy. Nagle usłyszałam głos Maryli: „ -Aniu, coś ty zrobiła z włosami?” Opowiedziałam jej o wszystkim. Maryla nie pochwaliła mojej decyzji. No ale trudno. Spróbowałam zmyć farbę, ale bez skutku. No i co teraz? Maryla pozwoliła mi następnego dnia nie iść do szkoły. A ja, nie żałując wody i mydła, będę próbowała zmyć to paskudztwo. Może jednak farba zejdzie? 32 Robinson Kruzoe Paulina Guła, kl.6b Robinson Kruzoe jest tytułowym bohaterem książki Daniela Defoe. Urodził się w Anglii, w mieście Yorku. Jego ojciec był kupcem, zaś matka zajmowała się gospodarstwem. Miał dwóch starszych braci, którzy zginęli na morzu. Jak oni, pragnął zostać żeglarzem. Bez zgody rodziców wypłynął w podróż. Znalazł się w niewoli, a kiedy z niej uciekł, trafił na bezludną wyspę. Wygląd chłopca podczas pobytu na tym pustkowiu bardzo się zmienił. Miał szczupłą, muskularną sylwetkę. Ubrany był w koszulę i w spodnie, w których jedna nogawka była oberwana nad kolanem, a druga jeszcze wyżej. Twarz, która kiedyś z pewnością była rumiana i zdrowa , teraz dziko zarosła, a włosy, niegdyś krótkie , opadały mu na ramiona. Bohater książki, w czasie gdy mieszkał na wyspie, zyskał wiele cennych umiejętności. Bardzo szybko się uczył. Dzięki kapitanowi Smithowi wspaniale orientował się w terenie, a także umiejętnie wykorzystywał to, co dała mu wyspa Potrafił wykonywać prace, z którymi nigdy wcześniej nie miał do czynienia. Nauczył się polować, pleść kosze, lepić garnki z gliny itp. Umiał hodować kozy, a także skutecznie chronić swoje domostwo przed dzikimi zwierzętami. Sam zorganizował sobie broń, którą z czasem nauczył się zręcznie posługiwać. Robinsona cechowały odwaga i determinacja . Okazał je, gdy uratował Piętaszka lub kiedy uciekł z niewoli, a także, gdy mimo wielu niepowodzeń, nie poddawał się. Wyróżniały go pracowitość i odpowiedzialność. Zawsze planował sobie dzień, by ze wszystkim zdążyć na czas. Ciężko pracował nad uprawą, hodowlą ,a także by odbudować zniszczenia i chronić swoje domostwo. Główny bohater był bardzo pomysłowy. Wymyślił kalendarz, zrobił własny kompas oraz wiele innych rzeczy, które okazały się pomocne w przetrwani na wyspie. Oprócz pozytywnych cech, Robinson posiadał też wady. Jedną z nich było nieposłuszeństwo, które pokazał, gdy mimo próśb i zakazów rodziców uciekł z domu i został żeglarzem. Uważam, iż Robinson Kruzoe to bardzo dzielny i niezwykle wytrwały człowiek. Bardzo chciałabym go poznać . 33 Paulina Guła, kl. 6b Mija kolejny dzień na bezludnej wyspie… Wczoraj wieczorem po raz kolejny próbowałem rozpalić ognisko. Znowu mi się nie udało. Byłem zły. Miałem dość tego, iż ciągle mi się nie powodzi. Na mojej twarzy pojawił się groźny grymas. Z zaciśniętymi pięściami krzątałem się po Yorku. Po chwili złość przerodziła się w smutek. Czekała mnie zimna noc bez ogniska i wygodnego posłania. Nie potrafiłem powstrzymać łez, które spływały po moich policzkach. Usiadłem i zakryłem twarz dłońmi. Tak bardzo zazdrościłem tym, którzy mogą położyć się w ciepłym łóżku i bez problemów pogrążyć we śnie. Po pewnym czasie usiadłem przed grotą i nienawistnym wzrokiem spojrzałem w niebo. Nie rozumiałem, dlaczego Bóg tak bardzo mnie ukarał. Następnego dnia ponownie podjąłem próbę rozpalenia ogniska i - mimo wielu niepowodzeń - próbowałem dalej. Udało się! Ogarnęła mnie nieopisana radość. Byłem z siebie bardzo dumny. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zacząłem wesoło podskakiwać, czemu towarzyszył głośny śmiech, a nawet radosny krzyk. Spędziłem przy ognisku całe deszczowe popołudnie, a potem wybrałem się na polowanie. W lesie natknąłem się na ślad ludzkiej stopy. Przestraszyłem się . Na swoich rękach zauważyłem gęsią skórkę. Poczułem drgawki na całym ciele. Przerażony uciekłem do Yorku, gdyż nie wiedziałem, czy to Karaibowie , czy rozbitek, taki sam jak ja, który utknął na tym bezludziu. Gdy myślałem o tym zdarzeniu w mojej grocie, poczułem się samotny. Tak bardzo brakowało mi rodziny. Pragnąłem zobaczyć choć jednego człowieka, z którym mógłbym porozmawiać. W czasie mojego pobytu na wyspie towarzyszyło mi wiele różnych odczuć i emocji. W niektórych sytuacjach nie wiedziałem, jak sobie poradzić, jednak mimo wszystko przeżyłem i choć czekało mnie tu jeszcze wiele niebezpieczeństw, czułem , że to pustkowie powoli staje się moim domem. 34 Patrycja Pałys, kl. 6b Mija dziś kolejny dzień pobytu na tej tajemniczej wyspie. Nadal odczuwam niepowstrzymany lęk i przerażenie. Nie wiem, co mnie może spotkać, jeśli wyruszę ku sercu gęstwiny, mieniącej się w promieniach słonecznych. Jednakże by przeżyć, muszę opanować dreszcze odczuwane w każdej sekundzie. Bez chwili zastanowienia ruszyłem w głąb wyspy. Zaznaczając małym nożykiem drogę, z trudem pokonywałem kolczaste krzewy. Po długim i wyczerpującym marszu znalazłem drzewo. Jego owoce kusiły głębią swego złotego koloru. Tylko to znalazłem do jedzenia w tym dniu. Poczułem w ustach przyjemną słodycz. Znalazłszy jedzenie, ruszyłem na poszukiwanie schronienia. Znalazłem grotę. Postanowiłem w niej zamieszkać. Po chwili ponownie odczułem głód, lecz było już zbyt ciemno na nocne spacery po jedzenie. Próbowałem zasnąć, jednak nic z tego nie wyszło Tęsknota za rodziną i domem nie pozwoliła mi o niczym innym myśleć. W tym momencie poczułem ogromny smutek. Następny dzień przywitał mnie złocistymi promieniami słonecznymi, zaglądającymi do groty. ,,Czas coś zjeść i poszukać wody, bez niej nie przeżyję ‘’-pomyślałem. Bez namysłu ruszyłem w stronę drzewa dostrzeżonego wczoraj. Po niewielkim posiłku ruszyłem na poszukiwania innej żywności. Natknąłem się na drzewo kokosowe. Orzechy były duże i z łatwością ich połówki mogły posłużyć jako miseczki na wodę. ,,Gdybym tylko miał coś do picia. Gdybym znalazł źródło. Ach! Wtedy miałbym większe szanse na przeżycie!’’. Słońce powoli chowało się za horyzont, rzucając ostatnie promienie na lekko szumiące morze. Zebrałem owoce i szybkim krokiem wróciłem do groty Leżąc, rozmyślałem o pozytywnych stronach mojego ocalenia i znalezienia się na piaszczystej plaży. To, że przeżyłem, nie wzbudzało we mnie szczególnej radości. 35 Bohaterowie mitów Paulina Guła, kl. 6b …Po śmierci ukochanego syna Ikara, Dedal załamał się, jednak nie mógł tak po prostu się poddać. Bał się, że podstępny, zły Minos złapie go, gdy tylko dowie się o jego ucieczce. Po długim locie, gdy znajdował się już bardzo daleko od Krety, podążył w stronę Sycylii, do króla Kokalosa. - W jakiej sprawie do mnie przybywasz Dedalu? – zapytał zszokowany król, widząc przed sobą człowieka, z którym niegdyś się przyjaźnił. - Mój syn nie żyje, siostrzeniec zginął na moich oczach, a ja jestem oskarżony o spowodowanie jego śmierci. Musiałem uciekać. Trafiłem do króla Minosa i zbudowałem dla niego labirynt, w którym zostałem uwięziony. Mój spryt pomógł mi wydostać się stamtąd. Pomyślałem, że może ty mi pomożesz. – odrzekł Dedal. - Bardzo mi przykro z powodu śmierci twoich bliskich, ale nie możesz na mnie liczyć. Po tych słowach król wygnał go ze swego pałacu. Dedal był zły. Kroczył wąskimi uliczkami, kiedy natknął się na ogłoszenie. Podana była w nim informacja o wielkiej nagrodzie dla tego, kto zdoła przeciągnąć nić przez muszlę pełną zakamarków. Dedalos wybrał się do oznaczonego miejsca. Wielu śmiałków próbowało się zmierzyć się z prostym na pozór zadaniem. W końcu przyszła kolej na Dedala, który postanowił użyć swojego sprytu. Najpierw posmarował muszlę od zewnątrz miodem, w jej ślepym końcu wywiercił otwór, po czym wpuścił do środka mrówkę, do tułowia której przymocował jedwabną nić. Mrówka przebiegła przez labirynt, aby odnaleźć miód. Gdy wszyscy oklaskiwali Dedala, on w tym czasie zobaczył kogoś, kogo najbardziej się obawiał. Był to Minos, wysoki mężczyzna o lodowatym spojrzeniu i dziwnym wyrazie twarzy. Wyglądał tak, jakby cały czas cierpiał. Usta miał zaciśnięte, paliło go pragnienie zemsty. Ubrany był w czerwone, błyszczące szaty, które wyglądały jak nowe, jednak Dedal bez wątpienia już je widział. Dedalos chwycił zasłużoną nagrodę i czym prędzej zaczął uciekać. Minos był już starym człowiekiem, więc nie gonił go, bo wiedział , że i tak znajdzie sposób, by go znaleźć. Dedal, za pozwoleniem króla Kokalosa, został na Sycylii. Był tu bardzo długo i stał się dość znanym mieszkańcem wyspy. Po tym wszystkim, co 36 mu się przytrafiło, nie stracił zamiłowania do dokonywania wynalazków. Tak jak jego siostrzeniec, kochał poszukiwania nowych rozwiązań. Podczas pobytu na Sycylii tworzył wiele wspaniałych rzeczy, np. plaster miodu ze złota do świątyni Afrodyty, ruchome lalki itp. Niestety, gdy skończyły mu się zajęcia, a ludzie się od niego odwrócili, do Dedala wróciły wszystkie wspomnienia. Załamał się tak bardzo, że w tajemniczych, niewyjaśnionych okolicznościach odebrał sobie życie. Po jego śmierci Hefajstos, bóg ognia i kowali, syn Zeusa i Hery, małżonek Afrodyty, zabrał Dedala, by pomagał mu w warsztacie. Hefajstos urodził się tak brzydki, że ojciec strącił go z Olimpu. Był samotny, dlatego Dedal był dla niego idealnym towarzyszem. Tak zakończyła się historia Dedala. Dominika Załączkowska, kl. 6b [...] Dedal rozpaczał po śmierci syna. Oskarżał siebie o jego śmierć, wypominał sobie, że go nie przypilnował. Jednak starał się o tym nie myśleć i żyć normalnie. Udał się na Sycylię do króla Kokalosa z nadzieją, że zapomni o tragicznej śmierci swego syna. Żył tam w spokoju i dostatku, ale pewnego dnia zdarzyło się coś, co zmieniło życie wynalazcy. - Ogłaszam konkurs! - wykrzyknął pewnego, słonecznego ranka podwładny Minosa. Wśród tłumu zgromadzonego na placu słychać było krzyki: ,,Konkurs?! Jaki?” , ,,A jaka jest nagroda?" -Minos wręczy fantastyczną nagrodę temu, kto prawidłowo wykona następujące zadanie: „Przeciągnij nić przez muszlę pełną zakamarków”. oznajmił podwładny okrutnego króla. Wszyscy zgromadzeni zdziwili się i doszli do wniosku, że zadanie jest niewykonalne. Dedal stał trochę dalej i wiedział, że wykonałby to zadanie bez większych kłopotów, ale zastanawiał się nad podjęciem ostatecznej decyzji. Znał Minosa i przeczuwał podstęp. Dedal wiedział, że Minos to człowiek przebiegły i sprytny, ale mimo to postanowił wziąć udział w konkursie. Ojciec Ikara posmarował muszlę z zewnątrz miodem, w jej ślepym końcu wywiercił otwór, po czym wpuścił do środka mrówkę z przywiązaną jedwabną nicią. Mrówka przebiegła przez labirynt, by odnaleźć miód. Tym sposobem wykonała zadanie. Kiedy nadszedł czas na odebranie nagrody, zwycięzca ze strachem i obawami podszedł do Minosa, a ten, zamiast mu ją dać, zarzucił sieć na Dedala. Ten jednak był szybki 37 i zwinny, pozwoliło mu to uwolnić się i uciec. Wrócił na Sycylię, gdzie wiódł szczęśliwe życie. Wybitny artysta tworzył wiele wspaniałych rzeczy, np. plaster miodu ze złota do świątyni Afrodyty, ruchome lalki, itp. Żył tak jeszcze bardzo długo. Pewnego dnia wybrał się na spacer i podziwiał piękną Sycylię, a było naprawdę co podziwiać. Znajdowało się tam wiele łąk porośniętych cudownymi, pachnącymi kwiatami. Wśród tych roślin biegały i latały duże, a także małe zwierzątka, które dodawały uroku tym pięknym miejscom. Całą wyspę oblewały fale ciepłej wody. Dedal tak był zapatrzony w piękno natury, że nie spostrzegł, iż stoi na skrawku skały, która w każdej chwili może się zsunąć. Tak też się stało. Brat Polikasty spadł z ogromnej wysokości z przeraźliwym krzykiem na ziemię. Zabił się. Kiedy Hefajstos, bóg ognia i kowali, dowiedział się o śmierci Dedala, postanowił zabrać go do siebie, aby pomagał mu w warsztacie. Ojciec Ikara był silnym i zdolnym mężczyzną, więc znakomicie dawał sobie radę z pracami, jakie dawał mu Hefajstos - bóg rzemiosła, który większość swojego czasu spędzał w swoim warsztacie, gdzie wykuwał pioruny dla Zeusa, a dla pięknych bogiń tworzył równie piękną biżuterię. Cezary Janowski, kl. 6b (…) Smutny ojciec leciał przez wiele godzin, aż doleciał na Sycylię. Obmyślał plan powrotu, aby pochować syna. Nie wiedział tylko, jak odnajdzie jego zwłoki. Gdy ról Kokalas usłyszał historię niezwykłego lotu, był zachwycony pomysłowością gościa. -Jeżeli zostaniesz na mojej wyspie , będziesz mógł tworzyć swoje wynalazki.- powiedział. - Dziękuję, wielki królu, pozwól mi tylko na kilka dni żałoby -odrzekł Dedal. - Oczywiście, wrzucimy do morza kilka laurowych wieńców i pomodlimy się za Ikara. Tymczasem podstępny król Minos wymyślił sposób zwabienia Dedala. Bał się, że zdradzi on jego tajemnice. Wybrał muszlę o dziwnym kształcie i ogłosił, że kto przeciągnie przez nią nić, zdobędzie nagrodę. Przebiegły Dedal wywiercił otwór w muszli. Posmarował to miejsce miodem, a od drugiej stron wpuścił mrówkę. Przywiązał do niej jedwabną 38 nić. Mrówka pokonała trasę, a Minos musiał dać nagrodę zwycięzcy. Wręczając ją król wezwał straż, aby pojmać Dedala. Ten jednak, patrząc na morze, zaczął krzyczeć: - Potwór morski nas pożre!!! Wykorzystał zamęt, by uciec na statek, którym przybył. Wściekły Minos poprzysiągł mu zemstę. Tymczasem Dedal powrócił na Sycylię. Na prośbę króla stworzył wiele przydatnych wynalazków. Był szanowany przez wszystkich. Jego sława dotarła do bogów. Kulawy Hefajstos czekał w swojej kuźni na wieść o śmierci Dedala. Uprosił Hadesa, aby oddał mu wynalazcę. Po dziś dzień tworzy on swoje dzieła w warsztacie boskiego kowala. Angela Klepacz, kl. 5a Pandora była dziełem Hefajstosa. Bóg ognia ulepił ją z gliny i wody. Została ożywiona przez Zeusa, ale również inni bogowie obdarzyli ją niezwykłymi darami. Atena nauczyła ją tkać i haftować, Hermes-pięknie wymawiać, Charyty podarowały jej wdzięk, a Afrodyta tchnęła w nią swój czar. Piękna Pandora została żoną Epimeteusza , brata Prometeusza. Epimeteusz był zachwycony jej urodą i spełniał każdą zachciankę swojej wybranki . Pandora była jednak kapryśna i ciekawska . Uparła się, żeby otworzyć puszkę, którą otrzymała od bogów. Bezmyślna kobieta sprowadziła na siebie i na całą ludzkość okrutne choroby i cierpienia. Trudno mi ocenić tę postać. Z jednej strony zachwyciła mnie jej uroda i umiejętności. Jednak cechy charakteru, które posiadała, doprowadziły do nieszczęścia. Nie umiała zapanować nad swoją ciekawością. Wykorzystała uczucia, którymi darzył ją mąż i nakłoniła go do otwarcia tajemniczej puszki. Myślę, że powinna zachować zdrowy rozsądek i posłuchać przestróg Prometeusza. Na świecie nie byłoby tyle cierpień i śmierci. 39 W pustyni i w puszczy Barbara Mazur, kl. 5a Drugi atak febry nadszedł tydzień po pierwszym i choć nie był tak silny jak poprzedni, Staś bardzo się martwił o Nel. Z każdym kolejnym dniem dziewczynka była coraz słabsza. Chłopiec chodził smutny, przygarbiony, sam bardzo schudł, w jego oczach można było zobaczyć wiele zatroskania. Młody Tarkowski rozmyślał o ognisku, które pokazał mu Kali. Bardzo się bał, ponieważ to mogło być obozowisko Smaina, lub derwiszów. Powiedział więc Kalemu, żeby zgasił ognisko i nie ważył się go zapalać w nocy. W pewnej chwili olśniła go myśl: czyje to by nie było obozowisko, być może mógłby tam znaleźć chininę. Chłopiec zaczął się wahać: gdyby tam poszedł i zdobył lek, mogłoby to uratować życie Nel. Chodził przez jakiś czas bardzo zdenerwowany i niezdecydowany, pocierał ręką czoło i przygryzał wargi. Staś bardzo się bał, ale wiedział że musi iść, dla Nel. Rozważał za i przeciw. Zdał sobie sprawę z tego, że Smain nic nie wie o ich porwaniu, ponieważ Fatma nie mogła się z nim porozumieć, więc pewnie nie wie też nic o planie zamiany. W końcu, pomimo ryzyka, chłopiec zdecydował się na podróż. Teraz był zdecydowany i zdeterminowany, podniósł głowę, wyprostował plecy. Chciał oznajmić Kalemu swoje zamiary pożegnać się z nim na wypadek, gdyby już nie wrócił. Chłopiec bardzo stanowczym i twardym głodem powiedział Kalemu, że gdyby nie wrócił, a Nel by umarła, ma zostawić ją we wnętrzu baobabu, a na korze drzewa wyciąć znak krzyża. Kali padł przed nim na kolana i zaczął go błagać, żeby wrócił. Staś bardzo się wzruszył, w jego zaszklonych oczach można to było wyraźnie zobaczyć. Tarkowski bał się okropnie. Był spocony, dłonie mu drżały. Trawy były tak wysokie, że widoczność byłaby praktycznie zerowa, gdyby nie światło księżyca, które rozjaśniło trochę drogę. Czasami chłopiec wchodził na kopce termitów, aby sprawdzić, czy idzie w dobrym kierunku. Nagle, kiedy szedł w gąszczu, zobaczył dwa światełka. Był pewny że to lew. Ogarnęła go panika, serce zaczęło mu bić szybciej, ze strachu ledwie 40 trzymał się na nogach, jednak w pewnej chwili, dostrzegł, że punkciki się ruszają. Błyskawicznie się opanował i ponownie ruszył w głąb puszczy. Kilka kroków dalej dostrzegł na ścianie skalnej odbicie płomienia. Przystanął. Zaczął się wahać, rozglądał się, czy nikt go nie zauważył. Podszedł bliżej, a im był bliżej, tym był bardziej przerażony. Stanął, zabrakło mu tchu w piersiach, jednak pomyślał o chorej Nel, która w każdej chwili może umrzeć. Podszedł do skały i zobaczył białego człowieka w europejskim mundurze. Jego zdziwieniu nie było końca, otwierał szerzej oczy, nie mógł im uwierzyć. Z jego piersi wyrwało się westchnienie ulgi - to nie oddział Smaina, ani Arabowie! Przypadkowo chłopiec zsuną się ze skały. Był tak oszołomiony, że nie mógł wypowiedzieć słowa, dyszał ciężko ze zmęczenia. Jednocześnie był szczęśliwy. Kiedy pierwsze zdumienie minęło, Staś przedstawił się, a zaraz potem zaczął prosić o chininę dla Nel. Europejczyk był geografem, zwał się Linde. Tarkowski opowiedział mu o chorobie Nel. Okazało się, że Linde ma chininę i że chętnie podaruje ją Stasiowi. Chłopaka ogarnęła radość, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Staś odzyskał nadzieję na uratowanie życie Nel. Magiczne drzewo-olbrzym Jan Stasiczak, kl. 4a Opowiem wam ciekawy fragment książki Andrzeja Maleszki pt. „Magiczne drzewo-Olbrzym”. Jest to zabawna, a czasami straszna książka o przygodach Kukiego, Blibka i Gabi. Kuki biegł ulicą jak szalony. Ocierał z oczu cuchnący płyn. A może to były łzy? Wpadł na klatkę schodową. Przeskakiwał po dwa stopnie. Zatrzymał się przed wejściem do mieszkania. Opanował się trochę i otworzył je po cichu. Mama była w kuchni, słyszał jak podśpiewuje. Na szczęście ani tato, ani rodzeństwo jeszcze nie wrócili. Kuki przemknął do pokoju rodziców. Czerwone krzesło stało na środku. Magia nie działała na odległość, więc stąd nie mógł zmienić Blubka w szczura. Musiał zabrać krzesło ze sobą. Wiedział, że to zakazane. Kuki jednak był tak wściekły, że gotów był złamać ten zakaz. 41 - Chcę, żebyś przez dziesięć minut było małe jak palec! TRACH ! Krzesło gwałtownie się skurczyło, a Kuki spadł na podłogę. Bał się, że krzesło będzie tak małe jak palec komara. Na szczęście zobaczył je od razu. Miało pięć centymetrów wysokości. Kuki delikatnie podniósł krzesło i schował je do kieszeni. Zostało mu dziesięć minut, by wrócić do szkoły. Pobiegł do wyjścia. Pędził, jak najszybciej potrafił. Ręką przyciskał krzesło pilnując, by nie wypadło z kieszeni. Wbiegł na szkolne boisko. Był tak zajęty wymyślaniem zemsty, że nie zauważył węża ogrodowego. Potknął się i wywrócił. Zerknął na zegar. Krzesło miało się przeistoczyć! Sięgnął do kieszeni, żeby je wyjąć, ale kieszeń był pusta !!! Popędził do drzwi i wybiegł z budynku. I wtedy je zobaczył. Stało na środku boiska. Było normalnych rozmiarów. A na krześle siedział … Blubek! Trzymał konsolę i grał. - Blubek ,zejdź! Chłopak spojrzał na niego. - Twoje szczęście, kretynie, że naprawiłem konsolę – mruknął. - Inaczej bym cię załatwił.... - Nic nie mów ! - krzyknął Kuki pędząc do Blubka. - Zejdź z krzesła! - A co, twoje ? - Blubek, błagam! Nic nie mów ! Jak powiesz coś głupiego, to może być nieszczęście ! - Co ty bredzisz ? - Blubek, słuchaj, to nie jest zwykłe krzesło. Ono ma magiczną moc. Każde żądanie, które wypowiesz, zostanie spełnione. To jest niebezpieczne. Wstań! Blubek spojrzał na Kukiego jak na wariata. Roześmiał się wstrętnie. - Mówisz, że krzesło jest magiczne? - Blubek, cicho, złaź!!! - Czekaj, najpierw coś wyczaruję! Blubek zrobił głupią minę i zawołał: - Uuua! Czary mary stare gary! Chcę potwora takiego jak … - Blubek! Nieeee! Kuki rzucił się, żeby ściągnąć Blubka z krzesła, ale ten trzymał się siedzenia i gadał: - Chcę potwora takiego jak w gierce, w którą grałem. - Przestań!!! Blubek rechotał i bredził dalej: 42 - Ma tu przyjść ekstra potwór! Ma mieć siedem wcieleń jak w „Dragon Killer”, wszystko rozwalać jak w „Monsterze”. Kuki próbował zatkać usta Blubkowi, ale ten wyrwał się i brał to za śmieszny żart. - I ten potwór ma tu przyjść i wszystko rozwalić. Niech rozwali szkołę, to będą znowu wakacje! - PRZESTAŃ!!!! Kuki szarpnął krzesło i Blubek spadł na sztuczną trawę. Spojrzał zaskoczony. Kuki był blady jak ściana. - Coś ty zrobił ….? - wyszeptał. Trochę zdziwiony Blubek podniósł się. - Odbiło ci? Pożartować nie można? - Ty kompletny idioto! - krzyknął Kuki – Wyczarowałeś potwora i teraz on zje całe miasto!!! - Myślisz, że mnie wystraszysz? Ja nie jestem taki dziecinny jak ty! parsknął śmiechem Blubek. Ale Kuki go nie słuchał. Porwał czerwone krzesło i popędził w stronę szkoły. Zdziwiony kolega pobiegł za nim. - Ej, co kombinujesz? Kuki zawołał do Blubka: - Pomóż mi …! Musimy go unicestwić! - Kogo? - Potwora ! Musimy zdążyć, zanim on wszystko rozwali. Szybko! ….. ” Dalszy ciąg przygód dzieci w książce „Magiczne drzewo-Olbrzym” Bardzo polecam młodym czytelnikom w wieku 9-12 lat. Jest tam dużo fantastyki oraz magicznych rzeczy. W PODRÓŻY Szymon Zdziebko, kl. 5b 25 czerwca 2011r. Już nie mogę się doczekać! Wyruszam w największą podróż mojego życia, czyli w podróż dookoła świata. Przez cały dzień się pakowałem. Wyjeżdżam autobusem z Krakowa. 43 26 czerwca 2011r. Kiedy otworzyłem oczy, za oknami rozpościerał się wspaniały widok na Morze Czarne. Jaki przepiękny to był krajobraz. Kiedy dojechałem na Krym, od razu poszedłem do hotelu odespać nieprzespaną noc. 27 czerwca 2011r. Dziś było wyjątkowo gorąco. Termometry wskazywały temperaturę 32oC. Ponieważ pływałem statkiem po morzu, korzystałem z pięknej pogody. Następnym etapem była podróż do Turcji. Przyjechałem po południu. Nadal było bardzo gorąco, ale nic nie mogło zepsuć mojej radości. Robiłem bardzo dużo zdjęć, ponieważ wszystko było takie piękne. Najbardziej podobały mi się oliwne gaje, widziałem je po raz pierwszy. Do późnego wieczoru chodziłem po mieście. Bardzo zmęczył mnie gwar miejski. By odpocząć, udałem się na plażę. 28 czerwca 2011r. Właśnie lecę do Indii. Bardzo dłużył mi się lot, bo nie mogłem się doczekać ciekawych widoków. Po przylocie pierwszym miejscem, które zwiedziłem, było Adżanty i Elura. Nie znałem znaczenia tych słów, dopóki nie zobaczyłem dwudziestu ośmiu świątyń wykutych w skale. Następnym punktem zwiedzania Indii był wielki Park Narodowy Kaziranga. Najbardziej w tym miejscu, oprócz pięknej roślinności, podobały mi się dzikie zwierzęta, takie jak bawoły, nosorożce i tygrysy. Ciekawe było to, że chodziły wolno. 29 czerwca 2011r. Po przespanej nocy ruszyliśmy do Chin. W Szanghaju panował upał nie do wytrzymania, a ja wspinałem się na górę Tai Sham. Ze szczytu widziałem panoramę miasta. Po tej wspinaczce odpoczywałem w drodze do Pekinu, tam czekało mnie wiele niezwykłych przeżyć. 30 czerwca 2011r. Następnym miejscem pobytu była przepiękna Australia. Kolejną atrakcją był rejs statkiem na wyspę Freszer. Podczas nurkowania widziałem wielką rafę koralową. Czułem się, jakbym nurkował w wielkim akwarium. 44 31 czerwca 2011r. Jeszcze wczoraj byłem w tropikach, a dzisiaj jestem w jednym z najzimniejszych miejsc – na Alasce. Dobrze, że zabrałem ciepłe ubrania, ponieważ było naprawdę zimno. Największą atrakcją były niedźwiedzie polarne, pingwiny i foki. Następny lot był do Stanów Zjednoczonych. Postanowiłem w Chicago, że odwiedzę wujka. Wujek zabrał mnie na punkt widokowy wodospadu Niagara. 1 lipca 2011r. Dotarłem do Meksyku. W tym państwie zwiedziłem święte miasto Guadalupe. Później popłynąłem na Kubę. Chodziłem po plaży, podziwiałem urodę mieszkańców. Kubańczycy to bardzo przyjacielscy ludzie. Oprowadzali mnie po wyspie i opowiadali jej burzliwą historię. Byłem pierwszy raz na prawdziwej kubańskiej zabawie. Nawet nauczyłem się tańca kubańskiego. Po wyczerpującym dniu musiałem odpocząć. 2 lipca 2011r. Dziś płynąłem przez Morze Karaibskie w kierunku Ameryki Południowej. Dowiedziałem się od pasażerów, że w morzu żyją nie tylko łagodne delfiny, ale i krwiożercze rekiny i drapieżne piranie. Po całodziennym rejsie dotarłem do Panamy. Przesiadłem się na samolot, który leciał do Brazylii. 3 lipca 2011r. Z Brazylii autokarem udałem się do Erisa de Capiara. Zobaczyłem największy Stadion Narodowy, a nawet uczestniczyłem w meczu piłki nożnej, w którym grał najsłynniejszy piłkarz - Cristiano Ronaldo. Później jeszcze zobaczyłem Park Narodowy Amazonia. W tym parku znajdują się skaliste jaskinie i zbiorniki wodne, płynące strumienie zasilają ogromną rzekę Amazonkę. Po obu stronach tej rzeki rosną tropikalne lasy deszczowe, porośnięte różnoraką roślinnością, jak np. drzewa kauczukowe i rozmaite palmy. Żyją tam też różne zwierzęta, takie jak: 45 pancerniki, jelenie, tapiry, mrówkojady i małpy. Wśród ptaków jest niezliczona liczba kolorowych papug, kolibrów i tukanów. W Buenos Aires było bajecznie, ponieważ trwał tam właśnie karnawał, do którego dołączyłem i bawiłem się do samego rana! 4 lipca 2011r. Po wczorajszych zabawach szkoda było opuszczać ten wspaniały kraj. Ale teraz czeka na mnie kolejna podróż, a mianowicie do Afryki. Tu to dopiero są krajobrazy. Żeby to wszystko opisać, trzeba by było przynajmniej kilka dni. Ja narobiłem mnóstwo fotek, one przedstawiają wszystko bez słów. 5 lipca 2011r. Dzisiaj już jestem w Egipcie, zachwyciły mnie piramidy, starożytne świątynie. No i oczywiście posąg słynnego Sfinksa. Następnym przystankiem był Kair - islamskie miasto pełne wspaniałej architektury i nieco brudne. Moja podróż dobiegła końca. Ostatnim miejscem, które zobaczyłem, była Sahara. Jest to największa pustynia świata. Jeszcze na koniec przejechałem się samochodem terenowym po pustyni. Koniec dobrego, czas wracać do domu, do Polski. Na pewno była to najbardziej niezwykła podróż. Tak się zastanawiam, czy to nie był jakiś sen? Milena Wojtoń, kl. 5a Czwartek, 18 lipca 7:30 Obudziłam się dzisiaj wcześnie, wszyscy się już krzątali. Dzisiaj wyjeżdżamy na wakacje do Austrii. Wszystko już spakowane, trzeba tylko zjeść śniadanie. 46 Wreszcie wyjazd. Tato mówi, że musimy kierować się w stronę Cieszyna, potem jeszcze trzy godziny i będziemy na miejscu. Czasem zatrzymujemy się, aby rozprostować nogi. Jedziemy już sześć godzin. Przejeżdżamy teraz przez Czechy. Jestem podekscytowana, choć przed nami jeszcze długa droga. Mijamy pola kwitnących słoneczników. Są po prostu wszędzie, po obu stronach autostrady. Wygląda to prześlicznie. Czasem mi się trochę przysypia, rodzeństwu też. Dobrze, że mama wzięła nam poduszki pod głowę i koce. 20:20 Wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Przed nami stał mały, drewniany, przytulny domek. Od razu mi się spodobał. Za nim był las, a obok duży staw. Cały teren ogrodzono siatką. W środku było fajnie. Znajdowała się tam kuchnia, dwie sypialnie i łazienka z sauną. Rozpakowaliśmy się i zjedliśmy kolację. Jest już późno i wszyscy jesteśmy zmęczeni długą podróżą. Idziemy spać. Piątek, 19 lipca Dziś obudził mnie śpiew ptaków i szum drzew. Jest ładna pogoda. Tato musiał jechać do pracy, a my mieliśmy rozejrzeć się po okolicy. Jest tu bardzo spokojnie i ładnie. Nie ma wokół żadnych domów, tylko stadnina koni. Teren jest pagórkowaty. Mama się opalała, a my trochę graliśmy w badmintona, albo w karty. Bracia przygotowywali miejsce na ognisko i pieczenie kiełbasek. Gdy tato wrócił z pracy, przyjechał z nim kolega, pan Janek z rodziną. Poznałam jego córki, Gosię i Jolę. Były trochę starsze ode mnie, ale fajnie nam się rozmawiało. Potem pływaliśmy łódką po stawie. Mama trochę się bała, że zaraz wpadnę do wody, ale nic złego mi się nie stało. Pod wieczór łowiliśmy ryby w stawie. Tato z kolegą bardzo długo moczyli wędki, ale nic nie złowili. Ja też chciałam spróbować. Zarzuciłam wędkę i po chwili wyciągnęłam rybę! Wszyscy byli zdziwieni i mówili, że mam szczęście. Złowiłam jeszcze kilka, a tato tylko jedną. Byłam z siebie dumna. Upiekliśmy je na ognisku i zjedliśmy ze smakiem. Wieczór był bardzo miły. Siedzieliśmy przy ognisku, jedliśmy, opowiadaliśmy dowcipy i śpiewaliśmy. Było super! 47 Sobota, 20 lipca Tato ma dziś wolne i wybieramy się na wycieczkę. Najpierw jedziemy do pobliskiego miasteczka. Przepływa przez niego największa rzeka Austrii - Dunaj. Jest naprawdę szeroka! Płynęły po niej duże statki wycieczkowe i tworzyły się wysokie fale. Mama ciągle robiła zdjęcia. Następnie pojechaliśmy krętą drogą na szczyt góry, na której stał olbrzymi i zabytkowy klasztor. Widok ze szczytu był przepiękny. Gdzieniegdzie widać było miejscowości, a między nimi winnice. Aż mi się w głowie zakręciło! Słuchać tu było turystów z całego świata. Wieczorem zmęczeni wróciliśmy do domu. Przed spaniem wygrzewałam się w saunie. Ciekawe, jak minie jutrzejszy dzień? Maria Mocur, kl. 5a 13.08.11 r. Właśnie jesteśmy nad pięknym morzem w Chorwacji. Woda jest przejrzysta, ale kamienie są bardzo ostre. Rozkładamy koc i wyjmujemy pyszne kanapki z dżemem. Teraz idę pływać i szukać muszli. Wyłowiłam trzy najpiękniejsze na całym świecie. Właśnie bawię się z bratem piłką. Niestety, musimy wracać do mieszkania w Kolan, ponieważ robi się chłodno. 14.08.11 r. Wyjeżdżamy z domu. Jest około dziesiątej. Jedziemy do Pagu kupić pamiątki. Droga jest długa ale ciekawa. Tak piękne widoki nieczęsto można podziwiać! Jesteśmy już w Pagu. Kierujemy się w kierunku sklepów. Kupiłam waveboard. Jeździmy teraz z bratem na deskorolkach. Zrobiło się ciemno, więc wracamy do wynajętego mieszkania. Jesteśmy już w Kolan. Po umyciu, postanowiliśmy jeszcze obejrzeć zdjęcia z dzisiejszej wycieczki. 48 15.08.11 r. Jest prześliczny dzień. Obudził mnie śpiew „Sto lat!”. W końcu mam urodziny. Jest święto, więc wybraliśmy się na mszę, z której niewiele zrozumiałam. Po mszy wyruszyliśmy na plażę. Jest tu dzisiaj mało osób. Rozłożyliśmy koc i właśnie idziemy z bratem pływać. Woda jest lekko wzburzona, wieje delikatny wiatr. Zanurkowaliśmy. Widziałam piękną ławicę małych, srebrnych rybek. Płynęłam za nimi. Zorientowałam się, że wypłynęłam na bardzo głęboką wodę, więc szybko zawróciłam. Widziałam niezwykłe, olbrzymie muszle. Podziwiałam też kolczatki. Jesteśmy już w Kolon. Jeżdżę z bratem na deskorolkach. Po godzinie jazdy postanowiliśmy pojechać do restauracji na wielką pizzę. Teraz jemy duże, urodzinowe lody. Niestety, robi się bardzo późno, więc trzeba wracać. Zuzanna Kopiec, kl. 5c 25 lipca 2011 r. Właśnie wróciłam z zakupów. Jutro wyjeżdżam na warsztaty gitarowe do Janowic. Za chwilę zacznę się pakować, nie będzie mnie w domu cały tydzień. Muszę wszystko dokładnie sprawdzić, bo nie chcę o niczym zapomnieć. O 18:00 skończyłam pakowanie, chcę położyć się wcześniej spać, bo muszę się dobrze wyspać. Jutro wyjeżdżam o 7:00, a warsztaty zaczynają się o 10:00. 26 lipca Wstałam o godzinie 6:15, wczoraj zapomniałam spakować gitarę! Na szczęście instrument jest łatwy do schowania. Zjadłam śniadanie i byłam gotowa do wyjazdu. O godzinie 6:50, siedzimy wreszcie w samochodzie. Mama przygotowuje się psychicznie do jazdy. Wcześniej nie jeździła w tak długie trasy, prowadząc. Tato nastawił nawigację (GPS). Przeżegnaliśmy się i wyruszyliśmy w podróż. Przez cały czas pada drobny, gęsty deszcz. Przez zamknięte szyby dociera do nas odgłos rozchlapywanych kałuż i szum ulicy. Mama narzeka na drogę i pogodę, tato obiecuje, że na najbliższym postoju zamieni się z nią i będzie prowadził aż na miejsce. 49 Jest godzina 8:45. Zatrzymaliśmy się przy stacji benzynowej na chwilowy postój. Mama odetchnęła z ulgą. Wysiedliśmy, aby wyprostować kości i napić się czegoś ciepłego. Ja i moje rodzeństwo poprosiliśmy o herbatę, a rodzice napili się kawy. Odpoczynek był nam potrzebny, bo droga była bardzo wąska i kręta. O godzinie 9:30 błądziliśmy w Janowicach, ale wreszcie udało się. Warsztaty odbywały się w pałacu, położonym w pięknym olbrzymim parku, ze starymi drzewami i alejkami. Miejsce to zrobiło na nas olbrzymie wrażenie. Pan z portierni dał mi klucze do pokoju, w którym miałam mieszkać z Marysią Kozimor, moją koleżanką. O godzinie 14:00 zjedliśmy obiad i pożegnałam się z rodzinką. Mamie powiedziałam, żeby się nie denerwowała, bo na pewno sobie poradzę. Potem razem z Marysią zwiedziłyśmy pałac, który był przepiękny. Pospacerowałyśmy po parkowych alejach i wróciłyśmy do naszego pokoju, bo jutro już od 8:00 zaczynają się zajęcia. 27 lipca 2011 Dzisiaj po porannej gimnastyce miałyśmy pierwsze lekcje mistrzowskie z panią Anną Pietrzak. Okazało się, że to bardzo miła nauczycielka. Potem byłyśmy na wspaniałym koncercie w Tarnowie. To było dla nas wielkie przeżycie. Do Janowic wróciłyśmy o 22:00 i zadowolone położyłyśmy się do łóżek. Ciekawe, co przyniesie jutrzejszy dzień… Aleksandra Jaklik, kl. 4a 29 lipca 2011 r. Obudziłam się radosna i pełna optymizmu. Pogoda jest piękna. Lubię, gdy jest ciepło. Myślę, ze jutrzejsza wyprawa do Wenecji będzie niezwykle udana. 30 lipca Jest jeszcze wcześnie. Mama szykuje kanapki na drogę, tato sprawdza samochód, a ja czytam „Przewodnik po Wenecji”. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę to cudowne miasto na wodzie. 31 lipca 50 Jestem bardzo zmęczona wczorajszą wyprawą do Wenecji, ale cieszę się, że mogłam tam być. Droga nie była długa. Jechaliśmy około 3 godzin. Dobrze, że wybraliśmy się na wakacje do Słowenii. Stąd wszędzie jest blisko: i do Chorwacji, i na Węgry, i do Włoch. Nie to, co z Polski! Wenecja jest pięknym miastem, położonym na 118 wysepkach archipelagu. Ja z rodzicami byłam w jednej z jej dzielnic – w San Marco. Do Placu Św. Marka dojechaliśmy wodnym autobusem Wszystkie budynki: mieszkania, pałacyki, kościoły znajdują się tu „na wodzie”. Atrakcją turystyczną są przejażdżki gondolami. Uliczki miasta są bardzo wąskie, ale piękne. Wszędzie jest dużo zabytków, które można podziwiać. Następnym razem wybiorę się do Wenecji w maju lub we wrześniu. W miesiącach wakacyjnych jest tam bardzo dużo turystów. 1 sierpnia Dzisiejszy dzień należał do udanych. Byłam z rodzicami w miejscowości Koper. Podobało mi się to miasteczko, zwłaszcza stare centrum. A kolor morza był zachwycający. Jednak wciąż myślę o Wenecji – mieście, do którego na pewno jeszcze wrócę. Krystian Gorzkowski, kl. 5c 8 lipca 2011 r Mija kolejny dzień mojego pobytu w Gdańsku. Dzisiaj, wraz z rodzicami, bratem, ciocią i wujkiem, planujemy rejs statkiem po Zatoce Gdańskiej. Wstaliśmy rano wcześniej, około godziny 7:00. Zjedliśmy śniadanie. Ciocia spakowała trochę kanapek, owoców i napoi na drogę. Godzina 9:00. Przyjechaliśmy na przystań. Statek już czekał na turystów. Wujek kupił bilety i mogliśmy wejść na pokład. Okręt był bardzo duży, miał dwa piętra. Ja z bratem poszedłem na górny taras, aby móc podziwiać widoki. 51 Z oddali widzieliśmy Westerplatte i różne zakotwiczone okręty. Na morzu minęliśmy się ze „statkiem piratów”. Morze było spokojne, pogoda była ładna. Nad nami fruwały mewy, a w wodzie widzieliśmy wiele ryb. Godzina 11:30. Dopłynęliśmy na półwysep Hel. Mamy parę godzin wolnego czasu. Zwiedzamy zabytkowe budynki, różne sklepy i place zabaw. Kupiłem sobie na pamiątkę muszelki i obrazki. Zjedliśmy też pizzę. O godzinie 16:00 wróciliśmy na statek. Teraz jest chłodniej i wiatr mocniej wieje. Gdy zbliżaliśmy się do lądu, statek mocno zahuczał. Ludzie w oddali machali nam. Okręt zakotwiczył u brzegu, wyszliśmy i poszliśmy na lody. Do domu wróciliśmy dość późno. Wziąłem prysznic i poszedłem spać. Dzień był bardzo udany. Byłem przejęty tą wyprawą, ponieważ płynąłem pierwszy raz statkiem. 9 lipca 2011 r. Dzisiaj wstałem o godzinie 9:00. Pobawiłem się z pieskiem cioci, który ma na imię Omar. Po śniadaniu wujek zaproponował wyjazd na Kaszuby do takiego skansenu, w którym jest dom przewrócony do góry nogami. O godzinie 11:00 dojechaliśmy na miejsce. Rodzice kupili bilety, abyśmy mogli wejść na plac. Jest to teren ogrodzony, z zabytkowymi domami z II wojny światowej. Przewodniczka opowiadała nam o losach rodzin wywiezionych na Syberię. Weszliśmy też do schronu przeciwlotniczego. W pewnej chwili zgaszono światło i puszczono nagranie, przypominające naloty bombowe. Zrobiło się trochę straszno. Po wyjściu z bunkra zrobiliśmy sobie przerwę na lody. Godzina 13:00. Dotarliśmy do domu, który stoi na dachu, ednak nie wszyscy mogli do niego wejść, bo panuje w nim dziwne ciśnienie powietrza. Mama i ciocia zostały na zewnątrz. Ja z tatą i bratem wyszedłem na drugie piętro, ale musiałem się trzymać barierek, żeby utrzymać równowagę. Wszyscy ludzie, którzy wychodzili z tego domu, musieli odpoczywać, bo było to męczące. Po przerwie na pizzę zwiedziłem też budynek, w którym znajduje się najdłuższa deska na świecie. Wpisana ona jest do księgi Guinnessa. 52 W małym sklepiku kupiłem sobie pamiątkę, czyli figurkę z bursztynu. Po zwiedzaniu wszyscy wróciliśmy do domu. Tak jak poprzedniego dnia, byłem zmęczony, ale i zadowolony z wycieczki. Zaraz po kolacji idę spać. 10 lipca 2011 r. Dzisiaj obudziłem się o godzinie 8:20. Za oknem świeci piękne słońce, więc wreszcie będę mógł iść na plażę. Po śniadaniu wszyscy pakujemy stroje plażowe, ręczniki i lekki prowiant. Jedziemy na plażę. Jest ciepło i przyjemnie. Woda jest trochę zimna, słaby wiatr robi fale na morzu. Razem z bratem i kuzynami pływamy, biegamy po plaży i gramy w siatkówkę plażową. Jest wesoło i przyjemnie. Mama z ciocią trochę się opala i zbiera muszelki. Jest godzina 13:00, czyli pora obiadowa. Aby nie wychodzić z plaży, jemy bułki, kanapki i owoce na miejscu. Później znów szaleństwo w wodzie. Godzina 16:00. Niespodziewanie pojawiają się chmury i zaczyna wiać mocny wiatr. Od razu robi się chłodno, więc koniec kąpieli. Musimy się ubierać i wracać do domu. Wieczorem idziemy do restauracji na ciepłą kolację. Jemy oczywiście smażone ryby, bo przecież jesteśmy nad morzem - tak mówi ciocia. W domu, po krótkiej zabawie z ulubionym psem Omarem, idę spać. Ten dzień był wspaniały, świetnie się bawiłem. Przed zaśnięciem długo jeszcze myślę o kąpieli. Czekałem przecież cały rok na to szaleństwo w morzu. Maciej Kosturski, kl. 5c 08.07.2011r. (czwartek) Jesteśmy w Gdańsku – to pierwszy z dwóch dni. Mamy wymarzoną pogodę. W planie na dzisiaj jest pójście do kina 3D i na Stare Miasto. Wstajemy dość późno, bo jesteśmy zmęczeni po długiej podróży. Mieszkanie, w którym 53 zatrzymaliśmy się, nie jest duże, ale będziemy tu tylko dwa dni. Rozlokowujemy się w dwóch pokojach, w których są bardzo wygodne łóżka, a w jednym telewizor. Niewielka kuchnia jest wyłożona pomarańczowymi płytkami, po bokach półki, szuflady i komody, naprzeciwko drzwi - okno. W jednym pokoju jest balkon, z którego widać PGE Arenę – najnowszy stadion na EURO 2012. Jemy śniadanie i idziemy na krótki spacer. Godz. 13:25. Jedziemy tramwajem do kina na film „Auta 2” w 3D. Film jest fascynujący, niesamowite efekty specjalne i 3D robią wrażenie. Wydaje się, jakby postacie wychodziły z ekranu. Humoru i akcji w filmie nie brakuje. Po wyjściu z kina idziemy na pizzę, a potem jedziemy tramwajem na Starówkę. Tam wędrujemy podziemnymi tunelami, oglądamy różne rzeczy do kupienia, ale nie bardzo mnie to ciekawi. W drodze powrotnej myli nam się tramwaj i musimy iść długą drogą do domu. Po powrocie myjemy się, jemy kolację i idziemy spać, bo jutro kolejny dzień pełen wrażeń. 09.07.2011r. (piątek) Dziś mamy w planie zwiedzanie Oliwy. Jemy śniadanie, przygotowujemy się do wyjścia i idziemy na przystanek tramwajowy, po czym wsiadamy do tramwaju. Jedziemy bardzo długo, ale nareszcie dojeżdżamy. Idziemy główną ulicą i dochodzimy do Katedry Oliwskiej. Podziwiamy największe w Polsce organy i słuchamy koncertu, który właśnie się odbywa. Organy brzmią przepięknie, a anioły, którymi są ozdobione, podczas gry ruszają swoimi trąbkami. Po koncercie idziemy piękną drogą pośród drzew do ZOO. Towarzyszą nam ptaki, które cały czas śpiewają. Godz. 15:00. Wchodzimy do ZOO. Jest tam bardzo wiele takich zwierząt, których jeszcze nigdy nie widziałem. Najpierw oglądamy pastwiska, gdzie są antylopy, zebry żyrafy i dzikie koty. Później udajemy się w stronę basenów, gdzie znajdują się hipopotamy, pingwiny i foki. Oglądamy też bardzo wiele rodzajów ptaków. Później wchodzimy do pomieszczeń, gdzie oglądamy zwierzęta w akwariach. Wielkie żółwie i krokodyle wprawiły mnie w zachwyt, ale prawdziwe wrażenie wywołały węże. Widok boa dusiciela i dwóch pytonów zapadnie mi w pamięć na zawsze. Na koniec idziemy na pyszne lody i wracamy do mieszkania. Wieczorem oglądamy mecz 54 siatkówki, jemy kolację i idziemy spać, bo jutro wyjeżdżamy do Darłówka, ale te dwa dni były wspaniałe. 10.07.2011( sobota) Dzisiaj wyjeżdżamy do Darłówka. Rano pakujemy rzeczy, żegnamy się z ciocią i o godz. 12:00 wyjeżdżamy w dość długą podróż. Godz. 13:00 W Gdyni stoimy bardzo długich korkach, nawet nie ma czego podziwiać, bo dookoła tylko samochody. Godz.15:00 Nareszcie! Dojeżdżamy do Darłówka i wreszcie biorę głęboki oddech, bo po Gdańsku jeździ tyle pojazdów, że nie można swobodnie oddychać. Wchodzimy do recepcji i dostajemy klucze do pokoju. Nasz pokój jest dość duży, z luksusową łazienką, miękkim zielonym dywanem, dużym telewizorem. Wysokie schody prowadzą do sypialni z miękkimi łóżkami. Rozpakowujemy się i odpoczywamy. Godz. 16:00. Idziemy na spacer po plaży ze znajomymi. Słońce przygrzewa, szum morza doskonale komponuje się z krzykami mew. Po pół godzinie wracamy i jemy sytą obiadokolację. Wieczorem idziemy na basen. Na basenie są dwie zjeżdżalnie – rury, jedna ma 70 m, druga 105 m, oprócz tego dwie mniejsze zjeżdżalnie po 8 m i cztery baseny: brodzik, basen średni, basen sportowy i basen odkryty z podgrzewaną wodą. Są tam jeszcze trzy jacuzzi. Godz. 21:00. Wracamy do domu i kładziemy się spać. To był ciężki, ale wspaniały dzień. Izabela Skotnicka, kl. 6a Niezapomniane wakacje, które najbardziej utkwiły mi w pamięci, miały miejsce rok temu. Była to wycieczka do Hiszpanii, na którą udałam się wraz z moimi rodzicami i młodszym bratem. Do Hiszpanii, przylecieliśmy samolotem nocą. Gdy ogromna maszyna zbliżyła się do lądowania, zobaczyłam doskonale oświetlone lotnisko. Mimo 55 zmęczenia, wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani. Następnie udaliśmy się do hotelu. Gdy dotarliśmy na miejsce, widok położonego na wzgórzu rozległego budynku, wprawił mnie w dobry nastrój, pomimo że był to środek nocy. Hotel był zbudowany w nowoczesnym stylu, ładnie oświetlony i otoczony egzotyczną roślinnością. Spodobały mi się wysokie palmy sięgające kilku metrów oraz pięknie kwitnące, kolorowe kwiaty. W recepcji odebraliśmy klucze do naszego apartamentu. Bardzo nam się spodobał. Był przestronny i gustownie urządzony. Po częściowo przespanej nocy, nie czuliśmy dużego zmęczenia. Rozpoczęliśmy zwiedzanie. Pojechaliśmy zobaczyć rynek Plaza Mayor. Jest on przestronny, wybrukowany i zajmuje dużą powierzchnię. Główny plac powstał w XVII wieku, i ma piękny wygląd. Następnie udaliśmy się zwiedzić Palacio de Cristal, czyli kryształowy pałac, składający się ze szklanych murów, podtrzymywanych jońskimi kolumnami z żelaza. Budynek był duży i wysoki, pięknie ozdobiony kolumnami i fasadą w stylu greckim. Przed nim położone było niewielkie, zielono - niebieskie jezioro. Całość otaczał duży ogród Parque de Retiro, w którym rosło wiele nieznanych mi roślin. Po obiedzie postanowiliśmy spędzić resztę dnia w rozległym parku Buen Retiro. Jest on zadbany i dobrze zagospodarowany. W drodze do hotelu zobaczyliśmy nachylone ku sobie budynki Puerta de Europa, czyli Bramy Europy. Wyglądały naprawdę dziwnie, ale zarazem wspaniale. Któregoś z kolei dnia zwiedziliśmy stary, kamienny most Puente de Segovia, nad rzeką Monzanares. Przejście przez niego sprawiło wszystkim przyjemność. Obejrzeliśmy także piękne widoki. Celem naszego spaceru było obejrzenie Puenta de Alcara, niegdyś wschodniej bramy miasta. Potężna i przepiękna budowla jest wykonana z granitu. Później udaliśmy się do Palacio Real, czyli do królewskiego pałacu. Jest to ogromny budynek, który ma jasne ściany, pięknie ozdobione różnymi, starannie wykonanymi wzorami, freskami itp. Wieczorem zwiedziliśmy muzeum Paseo del Prado. Obejrzeliśmy wiele niesamowitych, przepięknych eksponatów, oraz dzieł sztuki. W drodze powrotnej przejeżdżaliśmy przez aleję Gran Via, wokół której ciągnął się szereg sklepów, restauracji, kin i hoteli. W przedostatni dzień naszej podróży udaliśmy się do katedry La Almudena. Została ona ukończona w 1992 roku, a zaczęto ją budować pod koniec XIX wieku. Jest bardzo duża i wysoka. Z zewnątrz budowla jest w stylu neoklasycznym. Resztę dnia miło spędziliśmy w basenie obok naszego hotelu. 56 W ostatni dzień naszego pobytu w Hiszpanii już nic nie zwiedzaliśmy. Po śniadaniu zaczęliśmy ze smutkiem pakować nasze bagaże. Każdy z nas chciałby spędzić tu jeszcze kilka dni, lecz musieliśmy wracać do Polski. Trzy godziny później wszyscy byliśmy na lotnisku i czekaliśmy na nasz samolot. Tato z bratem poszli upewnić się, że wylot odbędzie się bez żadnych opóźnień, a ja z mamą zostałyśmy i rozmawiałyśmy: - Wiesz mamo. Szkoda że już musimy wracać do domu bo tutaj jest naprawdę fajnie. -Oczywiście, wszyscy czworo wspaniale odpoczęliśmy w Hiszpanii. -Chciałabym tu przyjechać za rok na wakacje. -Nad czym się tak mamo zastanawiasz? -Nad tym, czy o niczym nie zapomnieliśmy. Ty na pewno spakowałaś wszystkie swoje rzeczy? - Tak, spokojnie, nie musisz się denerwować. Możesz sprawdzić, która jest godzina? -Oczywiście, jest dokładnie piętnasta. -O, tato z Hubertem wracają. -Weź walizkę i chodźmy. Kupimy jeszcze jakieś małe pamiątki i ustawimy się w kolejce do odprawy. Wakacje w Hiszpanii dostarczyły mi wiele niezapomnianych wrażeń. Często powracam wspomnieniami do tych pięknych krajobrazów, które zobaczyłam. Przede wszystkim jednak zrozumiałam, jak ważna jest nauka języków obcych. NA BEZLUDNEJ WYSPIE Piotr Mól, kl. 6a Bardzo marzyłem o podróży przez oceany i morza. Nie mogłem znieść tego monotonnego grania w gry komputerowe, chodzenia do szkoły i wykonywania codziennych, domowych czynności, dlatego uciekłem z domu. Wziąłem ze sobą 153 złote i 21groszy, bo tyle akurat wypadło mi ze skarbonki. Myślałem, ja głupi, że to wystarczy Udałem się w stronę portu i wtedy usłyszałem głos, który wyraźnie wykrzykiwał moje imię. 57 Podbiegłem tam. W porcie stał Matthias Elgoor, stary, cierpliwy żeglarz. Powiedział zachrypniętym głosem: - Zabiorę cię w cudowny rejs, jeśli dasz mi 155zł. - Nie mam tyle pieniędzy – odpowiedziałem. - A ha ha ha ha ha, to niedobrze! - Dlaczego? Przecież ja panu jeszcze pieniędzy nie dałem. Mogę pójść do innego żeglarza, na pewno weźmie mnie za tę kwotę. - Ile masz? - 153zl i 21gr. - W takim razie witaj na pokładzie! W tej chwili wyrwał mi pieniądze z ręki. Minęły już dwa dni żeglugi, gdy podszedł do mnie Matthias i ryknął: - Ty oszuście, dałeś mi tylko 150 złotych! Chwycił mnie za kołnierz i kazał zabrać ze sobą pięć rzeczy. W biegu chwyciłem: teczkę z przyrządami cieśli, strzykawkę, jedzenie, ubrania i zapałki. Następnie rzucił mną do szalupy i odciął liny. Na morzu trwało piekło. Po bardzo długiej chwili woda wyrzuciła mnie na piaszczysty brzeg wyspy. Krzyczałem: „Halo! Jest tu kto!?”, lecz nikt nie odpowiadał. Wtedy domyśliłem się, że jestem na bezludnej wyspie. Znajdowałem się na jednej z wielu afrykańskich wysp, gdyż przede mną rósł baobab o średnicy pnia wielkości ronda im. Zdzisława Beksińskiego w Sanoku. Teraz nie liczyłem już na czyjąś pomoc, wszystko musiałem robić sam. W myślach powtarzałem: „Nie panikuj! Nie panikuj!” Wiedziałem, że muszę znaleźć gdzieś schronienie i zaraz wpadłem na pomysł, gdzie ono będzie - w baobabie! Miał on duże pęknięcie, przez które można było przedostać się do środka drzewa. Postanowiłem, że wywabię zwierzęta z pnia drzewa za pomocą kilku owoców. Poskutkowało. Następnie zdjąłem koszulę, ładowałem na nią piasek i zanosiłem do środka. Postanowiłem, że na piaszczystej części będę spał. Nie dokończyłem wysypywania piasku, bo nie miałem już sił, by to zrobić. Tę czynność przełożyłem na później. Dzisiaj jest 16 marca 2012 roku, będę musiał jakoś mierzyć upływ czasu. A zrobię to następująco: z upływem każdego dnia będę przynosił z plaży pod baobab jeden kamień. Żeby kamienie nie zapadały się w ziemię, podłożę pod nie liście bananowca, sklejone żywicą. 58 Z każdą chwilą spędzoną na wyspie, coraz bardziej tęskniłem za domem. Byłem głodny, więc zjadłem resztki pokarmu, bo sporą jego część dałem zwierzętom, ale ciągle byłem głodny, chciałem więcej. Postanowiłem zrobić pułapkę na zwierzynę Zaostrzyłem 30 małych, wyłamanych wcześniej gałęzi drzew i powbijałem je w ziemię. Gdy zwierzę na nie wbiegnie, to zrani się. Póki co, postanowiłem zjeść „owoce mojego domu”, czyli porastający baobab „małpi chleb” , lecz nie był on wysokiej jakości. Poszedłem spać. Nad ranem zbudziły mnie ryki. Słyszałem, że coś uderza o pień drzewa. Wyszedłem z domu i zobaczyłem lwa. Zwierzę na górze i na dole grzywy miało czarną sierść, natomiast pozostała jej część była ruda. Z grzywy lwa wystawała para okrągłych uszu. Miał on wielkie kły i ciemnoróżowy język. Z przodu jego łapy były białe. Wystawały z nich pazury długości palca wskazującego. Po długim czasie lew odszedł, a ja wyszedłem z domu, wspiąłem się na palmę i zerwałem orzech kokosowy. Za pomocą dłuta i siekiery zrobiłem w nim dziurę, przez którą wypiłem mleko. Tego dnia nic już nie robiłem i poszedłem spać. Pod baobabem był już jeden kamień. Oznaczało to, że jest 19 maja, dzień przed moimi urodzinami. Rano usłyszałem krzyk ptaka. Podbiegłem do pułapki i zobaczyłem dużego, brzydkiego, czarnego sępa. Miał on długą, pozbawioną piór szyję i czarny zakrzywiony dziób. Jego szare oczy rozglądały się po okolicy. Uwolniłem ptaka , bo przecież nie będę jadł padlinożercy. Po tym „polowaniu” poszedłem nad potok, znajdujący się o dwa kroki od mojego domu, żeby złowić jakieś ryby. Zabrałem ze sobą koszulę. Gdy ryba wpłynęła w wąski kanał, odciąłem jej drogę koszulą. Ten sposób był skuteczny - złowiłem rybę wielkości mojej ręki. Następnie poszedłem z nią pod baobab, wbiłem w nią strzykawkę i wyssałem większość tłuszczu Zebrałem go w łupinie od kokosa. Nazbierałem suchych gałęzi, rozpaliłem ognisko i upiekłem rybę. Była bardzo dobra. Chciało mi się pić. Podszedłem do nieznanego mi drzewa, odciąłem długą gałąź i za jej pomocą uderzałem w kokosy na drzewie, które pospadały na ziemię, było ich pięć. Za pomocą dłuta i siekiery zrobiłem w nich dziury, wypiłem mleko, po czym pobiegłem z nimi i kolorową bluzką w ręku nad potok. Orzechy napełniłem wodą, a bluzkę zamoczyłem i przykryłem nią koksy, żeby nie wyparowała z nich woda. To wszystko zaniosłem do baobabu. Teraz zabrałem się do wykonania lampki. Tłuszcz służył mi jako wosk, a knot zrobiłem z rękawa od mojej bluzki, który zwinąłem w sznurek. Świeczka zrobiona była w łupnie orzecha kokosowego. Wyciągnąłem z kieszeni zapałki i zapaliłem ją. Teraz po raz pierwszy 59 ujrzałem wnętrze drzewa. Na górze baobabu było mnóstwo pajęczyn, ale bez pająków. Wziąłem kij do strącania orzechów i zdjąłem wszystkie. Na końcu kija utworzyło się coś w rodzaju kuli. Następnego dnia dokończyłem wysypywanie piaskiem wnętrza drzewa. Po tej ciężkiej pracy fizycznej wypiłem dużo słodkiej wody – opróżniłem aż dwie łupiny orzecha kokosowego wypełnione nią. Przed baobabem były dwa kamienie, czyli dziś są moje urodziny… W tej samej chwili usłyszałem huk armat, dobiegający najwyraźniej z pokładu jakiegoś statku! Nie tracąc czasu nazbierałem chrustu i rozpaliłem ognisko. Zauważyłem, że statek zbliża się ku mnie. W końcu dobił do brzegu. Brodaty mężczyzna zapytał w języku polskim: - Co ty tu robisz sam jeden?! - Zostałem wyrzucony ze statku za oszustwo… - Więc na pewno chcesz wrócić z nami do Polski? - Oczywiście! - Witaj na pokładzie! Zostawiłem wszystko i wsiadłem na statek. Po dwóch tygodniach dotarłem do Polski, do domu. W salonie na kanapie siedzieli rodzice. Na mój widok krzyknęli: - Wróciłeś! Gdzieżeś się podziewał?! - Wszystko opowiem wam później- powiedziałem a teraz wybaczcie, ale muszę się uczyć, jutro idę do szkoły. Od tamtej pory zostałem najlepszym uczniem w klasie. Nigdy nie zapomniałem swojej przygody. Martyna Konik, kl. 6d Obudziłam się rano wśród piasku i kamieni. Byłam przerażona; zostałam sama. Wszyscy inni zginęli, albo znaleźli się daleko ode mnie. Łzy spływały mi po policzkach, ponieważ nikogo przy mnie nie było. Serce krajało mi się na myśl o domu. Moi rodzice mnie ostrzegali, żebym nie wypływała w morze. Starałam się przypomnieć sobie, w jaki sposób się tu znalazłam, lecz na marne. Po kilku chwilach coś mi się zaczęło przypominać: Płynę razem z kilkunastoma towarzyszami. Nagle rozpętuje się burza, statkiem zaczyna kołysać na prawo i lewo. Ludzie krzyczą i lamentują. Wbiegam do kajuty, aby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Czy przeżyję tę burzę? Oby mi się na coś przydały! Każdy skacze do wody, aby spróbować 60 dopłynąć do jakiegoś brzegu. Nagle widzę rafę koralową, na którą statek się kieruje. Chwilę później słychać ogromny łomot i trzask. Statek się łamie! Tylko do tego momentu pamiętałam całe zdarzenie, później musiałam zemdleć, a fale wyrzuciły mnie na brzeg wyspy. Po południu wyruszyłam obejrzeć nieznany ląd. Otaczały mnie drzewa wysokie „do nieba”, na których rosły różnobarwne owoce. Wiedziałam już, że głód na wyspie nie będzie mi dokuczał. Słyszałam przyjemny świergot ptaków. Zaczęłam się przyglądać roślinom, które tam rosły. Cały czas zdawało mi się, że gdzieś je widziałam, ale to nie mogła być prawda. Po kilkunastu minutach zorientowałam się, że widziałam je w podręczniku, z którego uczyłam się geografii. Zapamiętałam, że występują one w Ameryce Południowej. Z lekcji wiem także, że ten kontynent leży nad Morzem Karaibskim. Przypomniałam sobie, że mam rzeczy, które wzięłam ze statku. Wśród tych rzeczy były gwoździe i młotek. Postanowiłam nie siedzieć jak kołek w płocie i zbudować jakiś domek lub coś na wzór szałasu. Pod wieczór skończyłam pracę. Domek wyglądał cudownie. Był trochę mały, ale stabilny i to mnie cieszyło. Nie miałam tylko czegoś, z czego mogłabym zrobić dach mojej chatki. Dzień zbliżał się ku wieczorowi. Postanowiłam zakończyć swoją pracę na dzisiaj i pójść się gdzieś przespać. Ostatecznie wybór padł na rozłożyste drzewo. Położyłam się na gałęziach, które wyścieliłam mchem. Rano wypoczęta poszłam szukać materiału na dach. Po godzinie szukania znalazłam liście bananowca. Był to idealny surowiec. Nazrywałam całkiem dużo tych liści, a przy okazji znalazłam dwie duże kępy bananów. Teraz jedynym problemem był brak pożywienia. Postanowiłam nazbierać owoców, lecz nie najadłabym się tylko nimi. Moim celem było złowienie kilku ryb. Wzięłam patyk i zaostrzyłam jego koniec kamieniem. Podeszłam do jeziorka i zwinnym ruchem ręki dźgnęłam rybę. Takim sposobem zdobyłam 5 ryb. W domu chciałam je zjeść, ale brzydziłam się spożyć je na surowo. Widziałam w filmach przyrodniczych, jak ludzie rozpalają ogień za pomocą krzemienia. Obok mojej chatki było akurat kilka. Udało mi się wykrzesać trochę iskier dopiero po kilkudziesięciu próbach. W końcu mogłam się ogrzać po kilku dniach marznięcia. Moja pierwsza noc w domku była całkiem spokojna. Niestety, rano tęsknota ścisnęła mnie za gardło, śniła mi się w nocy moja rodzina! Zaczęłam płakać jak małe dziecko. Serce krajało mi się na samą myśl o domu. Po paru godzinach użalania się nad sobą wpadłam na 61 pomysł, aby z mchu ułożyć wieżę, którą podpaliłabym widząc statek. Mchu przed moją siedzibą było pod dostatkiem. Minęło 15 dni i wieża była wyższa niż niektóre drzewa. Na nie znanym lądzie spędziłam najpierw tygodnie, a później miesiące, aż któregoś dnia zobaczyłam statek. Płynął tuż obok mojej wyspy. Szybko podpaliłam moją wieżę i pobiegłam na wzgórze. Serce biło mi coraz szybciej z nadzieją, że ktoś na statku mnie zauważy. Statek zawrócił! Zauważyli mnie! Radość moja nie miała końca, serce biło mi jak oszalałe, piszczałam i skakałam z radości. Nikt nie mógłby opisać mojej euforii. Zbiegłam na plażę, aby wejść na okręt. Wróciłam do domu! Radości wśród moich bliskich nie było końca. Od tej pory morze wolę oglądać z portu, do którego codziennie przychodzę. Aleksnandra Łyko, kl. 6a Jeszcze nie tak dawno nikt by nie pomyślał, że ... taka zwykła dziewczyna jak ja, mieszkająca w małym mieście w Polsce, znaleźć się może na bezludnej wyspie! Mam nadzieję, że uda mi się pokrótce opisać mój niezapomniany pobyt. Zaczęło się to wszystko zwyczajnie, mniej więcej półtora roku temu. Pojechałam wraz z moją przyjaciółką i bratem na kolonię. Pewnego dnia, sporą grupą udaliśmy się w rejs statkiem po malowniczych zakątkach okolic Jamajki. Nasza podróż trwała niecałe dwie godziny. W pewnym momencie poczuliśmy, że uderzamy w wielką skałę. Do statku zaczęła wpływać woda, poczułam, że toniemy! Wszyscy przerażeni sytuacją krzyczeli i biegali po okręcie. Tylko nieliczni zachowali spokój. Po chwili opiekunowie zaczęli rzucać nam koła ratunkowe i kazali wskakiwać do morza. Wzięłam wtedy ze sobą szybko ostry nóż, pudełko zapałek, sieć na ryby, młotek, ciepły sweter i wskoczyłam. Nie zwracając na nikogo uwagi, płynęłam przed siebie W pewnej chwili z przemęczenia zemdlałam. Kiedy się obudziłam, leżałam na plaży wraz z moimi ocalonymi rzeczami. Zaczęłam rozglądać się dookoła. Przeszedł mnie dreszcz. Byłam przerażona, gdyż nikogo koło mnie nie było. Zaczęłam krzyczeć i wołać o pomoc, lecz na darmo. Usiadłam na piachu i uświadomiłam sobie, że zgubiłam całą grupę, a sama znalazłam się na ... bezludnej wyspie! Moją pierwszą reakcją po kilku godzinach od ocknięcia się, był płacz. W tym momencie byłam bezsilna 62 Leżąc na brzegu morza, o zachodzie słońca, zastanawiałam się: co dalej? Czy wrócę jeszcze do domu? ... I czy ja w ogóle przeżyję?! ... Rozmyślając tak, spłakana, owinięta ciepłym swetrem, usnęłam. Spałabym pewnie dłużej, gdyby nie to, że poczułam mokre muśnięcie na mojej twarzy. Otworzyłam oczy i spostrzegłam trzy duże mangusty. Na początku bardzo się ich przestraszyłam, tym bardziej, że jedna z nich zaczęła mnie lizać swoim językiem. Po chwili przebywania z nimi pomyślałam, że są one przyjazne i raczej nic mi nie zrobią. W pewnym momencie zobaczyłam, że zaczynają ode mnie odchodzić. Wpadłam na pomysł, aby pójść za nimi. Wzięłam ze sobą wszystkie rzeczy i ruszyłam. Po kilkuminutowym ''spacerze'', ujrzałam przepiękne wodospady. Z czubka małego jeziorka rozwidlały się one na trzy części i spadały trzema około dziesięciometrowymi kaskadami. Wokół nich rosły śliczne, wysokie drzewa, które były oplecione lianami. W niektórych miejscach można było zobaczyć wielkie skupiska soczystozielonych paproci. W sąsiedztwie tego niesamowitego miejsca była dżungla. Postanowiłam, że muszę zrobić sobie szałas i zacząć szukać jedzenia, a dopiero potem rozmyślać, jak się stąd wydostać. Nie zastanawiając się dłużej, zabrałam się do pracy. Długo jednak mi zeszło, zanim zalazłam wszystkie materiały do wykonania mojego tymczasowego domku. Najpierw z mocnych i grubych patyków zrobiłam całą konstrukcję szałasu, a następnie oplotłam ją liśćmi bananowca i trzciny cukrowej. Zmęczona ciężką pracą pobiegłam nad wodospad, aby napić się wody i popływać. Tak orzeźwiona udałam się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby służyć jako naczynie, aby nabrać do niego wody. Chodząc tak, nagle pod palmą, zauważyłam pęknięty na pół kokos. Uradowana wydrążyłam go dokładnie nożem, który na szczęście zabrałam ze sobą ze statku. Następnie nazbierałam chrustu i rozpaliłam ognisko. Byłam już bardzo głodna, więc zabrałam z szałasu sieć i poszłam nad morze, aby coś złowić. Połów był udany. Wyciągnęłam cztery duże ryby, które wypatroszyłam, a później usmażyłam. Potem zerwałam z kakaowca owoce, rozłupałam je młotkiem i zjadłam wraz z rybami. Kiedy byłam już odświeżona i najedzona, zaczęłam zastanawiać się, jak długo tu jeszcze będę i w jaki sposób mogę zaznaczać upływający mi czas. Pomyślałam, że każdy dzień spędzony na wyspie, to jeden odłożony do naczynia z kokosu kamyczek. Tak mijały mi kolejne dni. Kąpałam się w jeziorku, zdobywałam pożywienie (zaprzyjaźniłam się nawet z małpami, które każdego dnia zrywały mi banany) i …coraz bardziej tęskniłam za rodziną i przyjaciółmi. 63 Zastanawiałam się, co stało się z Wiktorią i Łukaszem. Najgorsze było to, że coraz bardziej wątpiłam, że ktoś mnie odnajdzie. Kiedy dobrze się już zadomowiłam i coraz rzadziej myślałam o powrocie do domu, na niebie pojawił się dziwny obiekt. Kiedy był już blisko mnie, zobaczyłam, że jest to balon, w którym siedzą turyści. Zaczęłam krzyczeć i dorzucać suchych liści do ogniska, aby w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Udało mi się!!! Ludzie zauważyli mnie i powoli sprowadzili balon na ziemię. Radość moja nie miała końca!! Płakałam i śmiałam się na przemian! Kiedy poszłam, aby jeszcze raz zobaczyć miejsca, w których przebywałam przez te ostatnie tygodnie, przeliczyłam kamienie, które były w kokosie i okazało się, że spędziłam na tej wyspie 28 dni! Niby to niedługo, ale jak dla mnie, to miliony lat, ponieważ bardzo tęskniłam za dawnym życiem. Szybko pożegnałam się z mangustami i małpami i wraz z poznanymi ludźmi, balonem wróciłam do domu. Po drodze pożyczyłam telefon od jakiejś pani i zadzwoniłam do rodziców. Nie mogli uwierzyć, że to ja dzwonię! Myśleli, że to sen. Po niecałych pięciu dniach lotu, dotarliśmy do Warszawy. Stamtąd już z rodzicami, Łukaszem i Wiką, pojechaliśmy do Sanoka. Nigdy nie zapomnę tej przygody. Bardzo zmieniła moje podejście do życia. Umiem teraz cieszyć się z drobnych rzeczy. Bartosz Gabrychowicz, kl. 6d Moja przygoda rozpoczęła się 28 czerwca 2011 roku, gdy wyjeżdżałem na obóz sportowy do Argentyny i Brazylii. Mieliśmy tam spędzić miesiąc, ale plany pokrzyżował mi nieszczęśliwy wypadek… Gdy pewnej nocy byłem na głównym pokładzie, przechyliłem się przez burtę. Nagle barierka się złamała i wpadła do wody a ja… razem z nią. Na moje szczęście wypadłem razem z małą łódką, która znajdowała się na pokładzie, przymocowana do złamanej barierki. W łódce był nóż, siekiera, broń, zapas naboi na dłuższy czas, oraz zapas pożywienia. Gdy zorientowałem się, co się stało, statek, z którego wypadłem, był już daleko, ale na moje szczęście zobaczyłem niedaleko ląd. Pomyślałem, że tam mógłbym znaleźć coś, co mogłoby mi pomóc przetrwać. Po pół godzinie dopłynąłem na wyspę. Świtało już, więc się rozejrzałem wokół i zobaczyłem lasek, polanę, plażę i jakieś wzgórze ze skałami. Postanowiłem rozejrzeć się za czymś do jedzenia, bo to, co było w łódce, 64 starczyłoby może na tydzień, no i oczywiście również za wodą, bo miałem jej tylko trzy kanistry. Zabrałem wszystkie swoje rzeczy i położyłem je pod jednym z drzew na skraju lasku, a sam wziąłem tylko nóż, broń oraz wodę w manierce i poszedłem w głąb wyspy. Około 10 minut później byłem na skraju lasu od strony morza. Popatrzyłem do tyłu i zobaczyłem łódkę oraz dwie skrzynki, jedną wielką a drugą trochę mniejszą. W większej było pożywienie, a w mniejszej ok. 4 tysiące naboi. Gdy przechodziłem przez las, widziałem różne drzewa i krzewy owocowe. Po dłuższym czasie lasek zaczął się przerzedzać i wtedy zobaczyłem…krowę! Zacząłem za nią iść myśląc, że w ten sposób dotrę do stada. Po kilkunastu minutach krowa wyszła na polanę, długą na jakieś 800 m a szeroką na 500 m. Gdzieś pośrodku łąki było jeziorko, do którego wpływał strumyk. Rosły tutaj różne drzewa i krzewy, np. bananowce, kokosowce i wiele innych. Ucieszyłem się, gdyż nad jeziorkiem dostrzegłem dużo różnych zwierząt: było więcej krów, a także barany, kozy, konie, antylopy. Jedna rzecz jednak zdziwiła mnie bardzo, a mianowicie chałupa stojąca kilkadziesiąt metrów od jeziorka. Kiedy wróciłem na plażę, wziąłem wszystkie moje rzeczy i ruszyłem w drogę powrotną do doliny. Wszystko było tak jak przedtem. Ściemniło się już, więc postanowiłem, że pierwszą noc spędzę na drzewie (do chaty bałem się na razie wchodzić). Okazało się, że był to dobry pomysł, ponieważ w nocy obudziło mnie wycie wilków. Kto wie, co by było, gdybym został na dole… Rano wstałem i postanowiłem że sprawdzę, czy ktoś mieszka w chałupie. Wziąłem ze sobą broń, kilkadziesiąt naboi, nóż i poszedłem w stronę domku. W chacie było jakieś łóżko, krzesło, trzy półki, dwie szafki, w których znalazłem trochę konserw, sztućce, miski i wiele innych drobiazgów. Wyszedłem na podwórze za domem i zobaczyłem dużo desek. Wróciłem na mój biwak, zjadłem obiad, który składał się z kilku sucharów i konserwy. Później wyruszyłem zbierać owoce. Mój rozkład dnia był ściśle rozplanowany. Wstawałem rano o świcie i zbierałem owoce, by mieć jakieś zapasy żywności. Później wracałem do chałupy, by zjeść śniadanie i około 8 rano wychodziłem, by zapolować lub wydoić krowy. Później odpoczywałem, zajmowałem się wyprawianiem wilczych skór, by - w razie potrzeby – mieć z czego zrobić sobie ubrania na zimę. Dopiero później się zorientowałem, że tu nigdy nie ma zimy, a temperatura spada najwyżej do 0 stopni Celsjusza. Przeczekawszy najgorętszą części dnia, szedłem do lasu rąbać drewno, bo miałem zamiar zrobić z niego płot i kilka innych rzeczy. Następnie 65 wracałem do domu i zajmowałem się wykonywaniem narzędzi lub innymi pracami gospodarskimi. Tak mijały godziny, dni, tygodnie, miesiące i lata, a mnie było smutno, bo nie miałem z kim rozmawiać. Chciałem powrócić do domu, ale jak się później okazało, od tego czasu do mojego powrotu w rodzinne strony minęły całe wieki. Nauczyłem się rozniecać ogień i nazbierałem tyle drewna na plaży, że mogłem palić ognisko bez przerwy, a cały czas jeszcze znosiłem chrust. Gdy już nazbierałem odpowiednią ilość opału, rozpaliłem wielkie ognisko i czuwałem. 10 dni później, gdy już myślałem, że nic z tego nie będzie, usłyszałem syrenę statku. Wyrwałem się z półsnu i wystrzeliłem serię z karabinu, by mnie usłyszeli. Po dwóch godzinach kapitan statku, wraz z dziesięcioma ludźmi, dobili do brzegu mojej wyspy. Tak bardzo się cieszyłem! Moje szczęście nie znało granic. Okazali się być Polakami, którzy wypłynęli, by zbadać morze. Kiedy opowiedziałem im swoją historię, przyznali, że słyszeli o mnie . W Polsce zostałem uznany za zmarłego. Wzięliśmy razem wszystkie rzeczy i popłynęliśmy na statek. Zjadłem ciepły posiłek i wyruszyliśmy do Hiszpanii, by później przesiąść się w samolot i polecieć do Polski. Kilka godzin później jechałem już do Sanoka, mojego rodzinnego miasta. W chwili, gdy znalazłem się na bezludnej wyspie, miałem 15 lat, teraz mam 22 lata. Na wyspie spędziłem 7 lat. Nigdy nie dowiedziałem się, do kogo należała chata i stado na wpół zdziczałych krów i innych zwierząt domowych. Miesiąc później wszystko toczyło się normalnym rytmem. Powróciłem do kariery piłkarskiej. Moja przygoda była fascynująca, myślę, że dobrze by było, gdybym napisał książkę o moich przygodach na wyspie. Podczas tamtejszego pobytu nauczyłem się pracować, być cierpliwym, zaradnym i odważnym. To było wartościowe doświadczenie. Julia Futyma, kl. 6a Pewnego razu wybrałam się w samotny (mam na myśli, że bez rodziny) rejs, na Północ. Luksusowy statek miał nas „dowieźć” do Kanady, ale niestety, tak się nie stało…Którejś nocy bowiem rozpętała się straszliwa burza. Zboczyliśmy z kursu. Nie pamiętam z tego zbyt wiele, 66 ponieważ w ogólnym zamieszaniu, gdy statkiem gwałtownie szarpnęło, uderzyłam się o coś twardego i … zemdlałam ... Obudziłam się, kiedy było już po wszystkim… to znaczy – po sztormie… Leżałam na skale dziwnie powykręcana i obolała. Obok – na wpół zatopiony – stał w wodzie statek. Po chwili zastanowienia stwierdziłam, że nie jestem w środku, bo wypadłam przez dziurę, która powstała w nim na skutek zderzenia (prawdopodobnie) ze skałą. Wszędzie wokół było mnóstwo lodu i nie widziałam poza tym nic innego. Pomyślałam, że najlepiej byłoby wejść do wraku i sprawdzić, czy ktoś oprócz mnie ocalał. Tak też zrobiłam. (Później dziwiło mnie, że zachowałam zdrowy rozsądek w takiej sytuacji, ale obecnie mój umysł nie działał trzeźwo, po wstrząsie jaki przeżyłam, więc nie bardzo pojmowałam jej grozę.) Kiedy znalazłam się na okręcie, przekonałam się, że nie ma tam żywej duszy. Wiedziałam, że korab niedługo zatonie, więc porwałam stamtąd to, co wydało mi się najbardziej przydatne, a mianowicie: siekierę, nóż, mnóstwo pudełek z zapałkami oraz kilka paczek z suszonym mięsem. Wpakowałam to wszystko do lekkiej, drewnianej skrzyni, którą znalazłam pod ręką. W ostatniej chwili pochwyciłam jeszcze futro. Było obszerne, zrobione z brązowej, gładkiej skóry i zapinało się na osiem dużych guzików. Wyszłam z powrotem na skałę. Żeby to zrobić, nie musiałam chodzić po lądzie, bo znajdowała się bezpośrednio przy statku, teraz jednak, by przeprawić się na ląd, który majaczył parę metrów dalej wśród mroku nocy polarnej, nie miałam innego wyboru. Sądziłam, że warstwa lodu jest na tyle gruba, żeby mnie utrzymać, jednakże ta załamała się pode mną. Z początku spanikowałam myśląc, że utonę, lecz po chwili, gdy już się uspokoiłam, bezpiecznie dopłynęłam na wyspę. Dopiero wtedy w pełni pojęłam, w jakiej sytuacji się znalazłam. Usiadłam na śniegu i ogarnęła mnie rozpacz… Długo trwało, zanim przestałam płakać i wstałam. Założyłam na siebie futro i stwierdziłam, że dobrze by było najpierw znaleźć jakieś wzniesienie i z niego obejrzeć całą okolicę. Instynktownie ruszyłam na wschód, wzdłuż zatoki mocno wcinającej się w ląd, przy której osiedliły się dwa wielkie stada fok i pingwinów. Miałam szczęście, bowiem po niedługim czasie już wdrapywałam się na niezbyt wysoką górę. Szło mi to dość opornie, ponieważ przez cały czas taszczyłam ze sobą skrzynię z „dobytkiem”. Stanąwszy na szczycie zobaczyłam taki oto widok: 67 Później sporządziłam mapę na skale, w grocie na wyspie, a namalowałam ją patykiem zamoczonym w zwierzęcej krwi (oczywiście, część rzeczy dorysowałam także później.) Cała wyspa pokryta była śniegiem i lodem. Widziałam dwa skupiska drzew przy grocie, w której od razu zdecydowałam się zamieszkać. Kawałek dalej znajdowała się druga góra, a przy niej stado tygrysów polarnych. Oprócz tego, w „lasach” były reny. Cieszyłam się, że żyję, a jednak nie mogłam w pełni się radować, bo czułam też rozczarowanie, gdy jednak okazało się, że jestem na wyspie sama, nie licząc zwierząt. Zeszłam z góry i zataszczyłam skrzynię prosto 68 do groty. Ciężko pracowałam, brnąc przez głęboki śnieg, ale byłam zdeterminowana. Wkrótce dotarłam do celu. Jaskinia była niewielka, ciemna i zimna. Ozdabiały ją bogate zasoby stalagmitów i stalaktytów. Weszłam do środka sprawdzając, czy n i c t a m n i e m i e s z k a (?!). Postawiłam skrzynię na ziemi, a obok rozłożyłam futro, które z siebie ściągnęłam. Ułożyłam się na nim, by nieco odpocząć, lecz byłam tak zmęczona, że zasnęłam od razu… Przyśnił mi się dom: moja cała rodzina, czekająca na mój powrót. Obudziłam się zalana łzami. Czułam przeogromny smutek i żal. Gdy wreszcie otrząsnęłam się z tych sennych majaków, ruszyłam na poszukiwanie drewna na opał. Wiedziałam, że nie mogę się załamać. Wzięłam ze sobą siekierę i – dotarłszy do kolonii drzew – ścięłam parę dolnych gałęzi. Z wielkim wysiłkiem zaciągnęłam je w stronę groty. Gdy stanęłam przed wejściem, przeżyłam wstrząs: Oto tygrys polarny stoi przede mną na ugiętych łapach! Jest wielki. Mruży oczy. Mimo zimna, czuję ciepło napływające mi do twarzy. Ogarnia mnie przerażenie. Zwierzę ryczy przeciągle, ostrzegawczo. Skacze mi adrenalina. Powoli przesuwam się w stronę wyjścia. Chwytam paczkę z suszonym mięsem i rozrywam ją. Rzucam kawałek pod pysk drapieżnika. Zjada go ze smakiem. Drugi kąsek ląduje daleko. Tygrys biegnie szybko. Łapie jedzenie i ucieka z nim w głąb wyspy… Po tym zdarzeniu od razu wzięłam się za kruszenie lodu siekierą. Pracowałam gorączkowo, a strach dodawał mi sił. W końcu osiągnęłam pożądany efekt: kilkanaście brył lodu, wystarczająco dużych, by zastawić wejście do groty. Zostawiłam jeden otwór na tyle wysoko, by żaden nieproszony gość nie wszedł do środka. Skierowałam się w stronę stada renów. Byłam potwornie głodna i spragniona. Przyczaiłam się między drzewami, po czym podeszłam do jednego z nich i szybko zaatakowałam siekierą. Reszta, spłoszona, rozbiegła się w różnych kierunkach. Zaciągnęłam truchło do „domu”, jak później w myślach nazywałam jaskinię, i przecisnęłam się wraz z nim prze dziurę w ścianie z lodu. Zabrałam tam ze sobą również kolejną lodową grudę . Ustawiłam drewno w stos i próbowałam zapalić zapałkami, jednak mimo wszystko w jakiś sposób do środka dostawał się wiatr i gasił ogień. Coraz bardziej niecierpliwiłam się, ręce aż trzęsły mi się z gniewu. W końcu, po wielu minutach, mogłam upiec mięso nad ogniskiem oraz stopić lód, by uzyskać wodę zdatną do picia. Nim jednak to zrobiłam, oskórowałam zwierzę (za pomocą noża), a część jego tłuszczu umieściłam w zagłębieniu skalnym 69 i również zapaliłam. Tak stworzyłam prymitywną świecę bez knota… Moja pierwsza renowa „ofiara” przysłużyła mi się jeszcze jednym: jej krwią narysowałam na ścianie mapę, o której wspomniałam wcześniej. Potem wyczołgałam się na zewnątrz, w celu bardziej dokładnego rozpoznania terenu. To, co zobaczyłam, zaparło mi dech w piersi. Na niebie rysowały się fioletowe, żółte i zielone smugi zorzy polarnej! Wpatrywałam się zachwycona w ten cud natury, dopóki nie zbladł i nie rozmył się w nicość… Przez długi czas żyłam tak na tej wyspie, a każdy dzień podobny był do tego pierwszego. Oczywiście, w miarę upływu czasu, poznałam wiele tajemnic „mojego” lądu, jak na przykład - gdzie znaleźć jadalne grzyby (odkryłam to podczas obserwacji renów, które się nimi żywiły, wygrzebując je spod śniegu wraz z trawą). Odkopywałam je wtedy i jadłam na surowo. Po względnie niedługim okresie wypaliłam wszystkie zapałki; karmiłam się wówczas niepieczonym mięsem, a za ochronę przed zimnem służyły mi jedynie skóry zwierząt. Próbowałam zaznaczać, ile dni już tam przebywam, ryjąc nożem kreski na skale, lecz w pewnym momencie straciłam rachubę. Polowałam na różne zwierzęta; najczęściej na reny i foki, rzadziej na pingwiny. Raz znalazłam samotnego tygrysa, ogłuszyłam go więc grudą lodu i zabiłam siekierą. Kiedyś próbowałam łowić ryby, ale skończyło się na tym, że wpadłam do wody. Za każdym razem, gdy nadchodziły dni polarne, cieszyłam się jak głupia, że znów mogę ujrzeć słońce. Jednak gdy było mi źle, siadywałam na brzegu przy zatoce i wpatrywałam się w morze… Pewnego razu, po - jak się potem okazało - ośmiu latach, znów kąpałam się wśród ryb po nieudanym połowie. Nagle ujrzałam mały punkt na widnokręgu. STATEK !!! W jednej chwili przepełniła mnie nadzieja i euforia. Pobiegłam czym prędzej w stronę drzew i siekierą, którą miałam zawsze przy sobie, ścięłam długą, wiszącą nad ziemią gałąź. Wróciłam szybko na miejsce, wdrapałam się na górę i zaczęłam wymachiwać ową gałęzią, wrzeszcząc ile wlezie. Moje wysiłki zostały wynagrodzone!... Okręt wkrótce dobił do brzegu. Jego kapitan, wysłuchawszy mojej opowieści, zgodził się odwieźć mnie do domu, do tęskniącej i czekającej na mnie rodziny… 70 Łukasz Dziadosz, kl. 6a Dnia 17 czerwca 1970 roku, wraz ze swoimi towarzyszami, płynąłem statkiem ,,Niezniszczalny” do północnej Afryki. Jednak tego dnia na oceanie rozpętał się sztorm. Byłem przerażony, serce biło mi chyba trzy razy na sekundę. Wiatr huczał bardzo głośno, deszcz lał jak z cebra, fale były ogromne. Nagle ujrzeliśmy ląd. Chcieliśmy do niego dopłynąć, ale szalupy były połamane. Próbowaliśmy więc zmienić kurs, lecz fala zepchnęła nas na skałę. W tej chwili straciłem przytomność. Nie wiedziałem, co się dookoła działo. Słyszałem tylko krzyki moich towarzyszy. Gdy się obudziłem, poczułem, że leżę na piachu. Powoli wstałem i zobaczyłem czysty jak kryształ, cichy i spokojny Ocean Atlantycki. Po powierzchni wody pływały szczątki mojego statku. Wszyscy towarzysze zginęli… I wtedy ogarnął mnie strach i żal z powodu braku moich przyjaciół. Byłem na tej wyspie sam jak palec! Bezradnie rozejrzałem się wokół. W oddali zobaczyłem wielki, bujny, zielony las. Postanowiłem wyruszyć w tamtym kierunku, zabierając ze sobą przedmioty, które uratowałem z wraku statku. Był to między innymi: niedawno naostrzony nóż, strzelba, pięć paczek prochu strzelniczego, bielizna i ubrania. Gdy zebrałem wszystko, wyruszyłem w głąb wyspy. Wokół siebie zobaczyłem dużo drzew owocowych. Ucieszyłem się z tego miałem już co jeść. Las był duży. Wszędzie rosło pełno różnokolorowych kwiatów, otaczały mnie wysokie drzewa, zarośla. Gdy miałem już wracać, usłyszałem szelest. Obróciłem się i ujrzałem geparda! Był wielki. Miał czarną sierść, żółte oczy, długi ogon i długie pazury. Tak się przestraszyłem, że omal nie zemdlałem. Powoli sięgałem po moją strzelbę. W tym samym momencie gepard ruszył na mnie, lecz to ja byłem szybszy – wystrzeliłem i zwierz zginął na miejscu. Zarzuciłem go na plecy i poszedłem szukać schronienia, bo robił się wieczór. Chciało mi się pić. Po niedługim czasie natknąłem się na rzeczkę. Woda nadawała się do picia. Byłem zachwycony, ponieważ znalazłem źródło słodkiej wody. Napiłem się i ruszyłem dalej. Robiło się coraz ciemniej. Szedłem przez plażę, drugi las i pagórek. Po chwili zobaczyłem jaskinię. Pobiegłem do groty. Rzuciłem wszystko i pomyślałem o posłaniu. Zebrałem liście bananowca i ułożyłem je w kupkę. Poduszkę i kołdrę zrobiłem z ubrań. Noc była przerażająca. Było ciemno, co chwilę słyszałem jakieś groźne odgłosy blisko jaskini. Jednak w końcu zasnąłem. 71 Następnego dnia, gdy wyszedłem z groty, ujrzałem moją wyspę w całej okazałości Piasek na plaży był żółty, pomarańczowe wzgórze porastała tu i ówdzie trawa, w oddali rozpościerał się duży las. Wokół wyspy mienił się niebieski ocean, a słońce oświetlało cały teren. Przez chwilę podziwiałem naturę, a potem ułożyłem plan dnia. Ten schemat powtarzałem później codziennie: rano ubierałem się, potem zbierałem owoce, następnie polowałem na zwierzęta, a resztę dnia poświęcałem na urządzanie jaskini. Zrobiłem piwniczkę na jedzenie, tak jak Robinson Cruzoe, i mur z kamienia. Wykonanie piwniczki i muru zajęło mi dwa tygodnie. Potem pomyślałem o kalendarzu. Nazbierałem desek z wraku mojego statku i ułożyłem je w trzy kupki, w każdej po dwanaście desek. Jedna deska jeden miesiąc. Aby oznaczyć dzień, robiłem nożem nacięcia. Kolejnego dnia pomyślałem o wiaderku na wodę i jakiejś broni, bo kończył mi się proch strzelniczy. Wiaderko zrobiłem z łupiny orzecha kokosowego. Jako broń służyły mi łuk i dzida. Łuk zrobiłem z wygiętej, grubej gałązki oraz cienkiej liany, dzidę zaś z kija i noża. Pomyślałem również o koszyku na zbiory. Wykorzystałem do tego wiklinę. Wyplatanie koszyka trwało długo, bo robiłem to po raz pierwszy. Wykończyłem też mur z kamienia, zrobiłem drewniany stół, jak również krzesło oraz blat. Brakowało mi tylko jednej rzeczy, czyli ognia. Znalazłem krzemień i drewno na rozpałkę. Zacząłem więc krzesać kamienie. Trwało to całą noc, jednak wreszcie zobaczyłem iskrę, która rozpaliła drewno. Byłem szczęśliwy, bo nie musiałem już jeść surowego mięsa. Teraz mój „dom” był fantastyczny. Dorobiłem jeszcze kamienne drzwi i normalne łóżko. Urządziłem też taras. Zbudowałem tam zagrodę dla kóz. Mój kalendarz wskazywał, że jest 10 sierpnia 1990 roku. I tak mijały lata. Zbierałem jedzenie, siałem pszenicę i kukurydzę, chodziłem po wodę, opiekowałem się zwierzętami. Siedemnastego czerwca 1990 roku na ,,moich’’ wodach zobaczyłem statek. Dobrze ,że miałem przygotowane białe flagi i ognisko. Machałem flagami, a do góry unosił się czarny dym. Po jakimś czasie zauważyłem, że statek płynie w moją stronę. Byłem uratowany! Gdy szalupy już podpływały, skakałem z radości. Byli to akurat Polacy. Wsiadłem z nimi na statek i wyruszyliśmy w stronę Polski. Gdy wróciłem do domu, krzyczałem i płakałem ze szczęścia, że znów zobaczyłem rodzinę. Na bezludnej wyspie spędziłem 10 lat. 72 Daria Gonet, kl. 6a Nazywam się Daria Gonet. Jest 18 stycznia roku 2021. Moje 22 urodziny. Urodziłam się w Sanoku (miasto w Polsce). Na tej wyspie wylądowałam w 2012 r. Mój samolot spadł do Oceanu Atlantyckiego. Jedynie ja cudem ocalałam z tej katastrofy. Przypłynęłam tu na desce fragmencie rozbitego samolotu. Moja wyspa leży gdzieś na północny zachód od Hiszpanii i Portugalii. Zacznę więc od początku - opowiem o swojej przygodzie, która zmieniła całe moje życie. Urodziłam się 18 stycznia 1999r w Sanoku. Chodziłam tam do szkoły i nawet dobrze się uczyłam. Uważam, że szkoły też powinny uczyć, jak przetrwać w trudnych warunkach. Tego dopiero nauczyłam się na wyspie. Gdy wypadły moje 13 urodziny, moja rodzina postanowiła zrobić mi niespodziankę. Miałam polecieć do Hiszpanii! Wsiadłam na pokład samolotu. Maszyna po kilku minutach wzniosła się w powietrze Czułam się wspaniale! W samolocie organizatorzy rejsu dla młodzieży urządzili konkursy! Oczywiście brałam w nich udział, raz nawet udało mi się coś wygrać. Zapoznałam się też z mistrzem łucznictwie, który – w dowód sympatii - podarował mi swój łuk i strzały Wracał właśnie z zawodów, które wygrał. Jednak gdy zbliżaliśmy się już do celu podróży, maszyna uległa awarii i wpadła wprost do oceanu!!! Samolot spadał tylko chwilę, lecz dla nas, pasażerów, trwało to całą wieczność! Pamiętam, że miałam torbę na ramieniu, łuk i strzały w lewej ręce, a prawą obejmowałam jakąś deskę. Wszyscy zginęli - oprócz mnie. To było naprawdę straszne! Straciłam przytomność. Moją ostatnią myślą było to, by nie puścić deski. Gdy się obudziłam, leżałam na plaży jakiejś wyspy. Prawą ręką dalej trzymałam się deski, w lewej miałam broń , a na ramieniu torbę. Podniosłam się z trudem i zaczęłam dziękować Bogu za ratunek. Wyciągnęłam rzeczy z torby, by się osuszyły. Znalazłam w niej krzesiwowygrałam je w konkursie, nóż, „Robinsona Cruzoe”, książkę o roślinach. Pomyślałam, że nie mam czym zaspokoić głodu. Zaczęłam się rozglądać i zobaczyłam bananowce. Nie przepadam za tymi owocami, ale wtedy niezmiernie się ucieszyłam na ich widok. Ścięłam kilka i zjadłam. Położyłam się na plaży, by odpocząć. Patrząc po słońcu oceniłam, że pewnie było południe. Pozbierałam suche rzeczy i pomyślałam, że dobrze by było poszukać jakiejś jaskini czy wygodnego drzewa na nocleg. Weszłam na wysokie wzgórze i wybrałam kierunek północno- zachodni. Nie mogłam lepiej wybrać, jak się później okazało. Gdy przeszłam ok. 700 73 m, znalazłam wejście, bardzo dobrze ukryte między skałami. „Zupełnie jak Turgon w Silmarilionie”- pomyślałam. Nie wierzyłam własnym oczom! Już wiedziałam, jak nazwę to miejsce! Gondolin- tak, Gondolin! Moje własne ukryte królestwo! W środku bowiem znajdował się istny raj! Pośrodku stała wielka, głęboka jaskinia- „To będzie mój własny zamek! I ty tu będziesz panią, Dario, tylko ty!” Wokół mojego zamku rosły przeróżne drzewa owocowe: bananowce, drzewa pomarańczowe, cytrynowe, mandarynkowe! Nie mogłam lepiej trafić! Oprócz tego wszędzie było zielono. Moje królestwo otaczały wysokie skały. - Mogłabym tu zamieszkać! Teraz tylko rozpalić ogień! OGIEŃ!włożyłam rękę do torby i znalazłam, co chciałam: krzemień, hubkę i krzesiwo. Zapakowane było to w pudełko. W środku znalazłam instrukcję. Popatrzyłam na słońce. Dzień chylił się ku wieczorowi, zebrałam więc dość dużo drewna i ułożyłam je w jaskini. Zebrałam też mech na posłanie, jak Robinson. Później rozpaliłam ognisko, ciesząc się, że nie muszę czekać nie wiadomo ile dni, miesięcy lat… - Miesięcy?! Lat?! Nie, niemożliwe żebym mieszkała tu tak długo! Przecież ktoś musi, po prostu musi mnie uratować!- Wpadłam w czarną rozpacz.- Oj Daria, weź się w garść! Gdy słońce schowało się, ja leżałam koło ogniska, wspominałam stare, dobre czasy. Starałam się nie myśleć o tym, jak teraz moja rodzina musi się czuć. Tak chciałam im przekazać wiadomość, że tu jestem, że Ż Y J Ę! Niestety, na razie nie wiedziałam jak. Z tymi myślami usnęłam. Obudziłam się wypoczęta o świcie. Zjadłam kilka ananasów i bananów. Byłam głodna jak wilk! Postanowiłam przejść się na wzgórze, z którego wczoraj wybrałam kierunek marszu. - Już wiem. To będzie „Wzgórze Nadziei”.- powiedziałam. Nagle w krzakach zaczęło się coś ruszać. Zobaczyłam kozy! A dokładniejkoźlątko z matką. Postanowiłam wziąć je do mojego królestwa, lecz nie była to prosta sprawa. Wpadłam na pewien pomysł. Zaczęłam się do nich skradać. Porwałam szybko koźlę i już zaczęłam szalony bieg do Gondolinu. Tak jak myślałam, matka zaczęła za mną biec, aż się za nią kurzyło. Wreszcie dotarłam do celu. Położyłam małe koźlę koło jaskini, a matka podbiegła do niego. - Wody…-powiedziałam i nagle usłyszałam… SZCZEKANIE! -Ccco? Nie wierzę! Przecież to PIES! I to jeszcze jaki! HUSKY!Zawsze o takim marzyłam. Jego sierść była koloru piasku . Jakim cudem się uratował? Na to pytanie nigdy nie miałam poznać odpowiedzi. Pies podszedł do mnie i zaczął się tulić. 74 - Simba!- powiedziałam- Będziesz się nazywał Simba! Simba, do nogi! Wróciliśmy do Gondolinu, było chyba południe. Po drodze trochę zboczyliśmy, ale znaleźliśmy rzekę! Rzekę Życia, w której oboje ugasiliśmy pragnienie. Zjadłam pomarańczę i zaczęłam się zastanawiać, czym nakarmić Simbę. Wśród drzew zauważyłam królika. Nie namyślając się, wzięłam łuk i strzałę. Napięłam dobrze cięciwę i strzała ze świstem poleciała do wyznaczonego celu. - No to mamy obiad, piesku!- powiedziałam zadowolona ze swej pierwszej myśliwskiej zdobyczy. Zaraz też rozpaliłam ogień. Zastanawiałam się, jak Samwise Gamge przyrządzał króliki. Najpierw ściągnęłam z niego skórę co było dosyć trudne. Później odcięłam niepotrzebne kawałki. Wzięłam dwa wysokie patyki, które miały zakończenie w kształcie litery „Y” i wbiłam je naprzeciwko siebie tak, by ogień znajdował się pomiędzy nimi. Wzięłam też trzeci patyk, na tyle długi, by można go było położyć na tych dwóch. Wbiłam na niego mięso. Gdy było gotowe, przekroiłam je na 4 części. -Dwie na dzisiaj i dwie na jutro, tak piesku?- powiedziałam uśmiechając się od ucha do ucha. Oboje zjedliśmy swoje porcje ze smakiem. Później poszliśmy się napić wody. Wpadłam na pomysł, by wykopać koryto, które by prowadziło do Gondolinu. - Zabieram się od jutra do pracy! Później poszłam z psem przespacerować się po plaży. Znalazłam tam kilka ogromnych, pojemnych muszli. Gdy wracałam do domu- tak ,mogłam to miejsce nazwać domem, napełniłam dwie muszle wodą. Gdy byłam na miejscu, rzuciłam się na posłanie i zapadłam w głęboki sen. Tak minął mi drugi dzień na nieznanej mi wyspie. Rano napoiłam kozy wodą z muszli. Razem z psem zjadłam upolowanego wczoraj królika. Zabrałam się do roboty. Kopanie koryta zajęło mi prawie cały dzień. W końcu udało mi się je skończyć po południu. Zjadłam kilka mandarynek i bananów. Przeszłam się po moim królestwie i pomyślałam, że przecież kozy mają mleko! Wzięłam więc dużą muszlę, podeszłam do kozy i zaczęłam ją doić. Do muszli wpadło ciepłe, kozie mleko. Wypiłam je szybko, było dobre. Za jaskinią znalazłam też mnóstwo królików. Ucieszyłam się z tego odkrycia, ponieważ miałam jedzenie pod ręką. W końcu po ciężkim dniu pracy położyłam się spać. Rano wypiłam mleko i zjadłam 2 jabłka. Postanowiłam zwiedzić wyspę. Pomyślałam że pójdę wzdłuż Rzeki Życia. Po drodze na pewno będą rosły owoce, a wody mi nie braknie. Do torby spakowałam nóż i krzesiwo. Uzbroiłam się też w łuk i strzały. Wyruszyłam z Simbą na 75 południe, wzdłuż rzeki Po drodze spotkałam takie same drzewa, jak w moim ukrytym królestwie. W pewnym momencie rzeka skręciła na zachód. Druga jej odnoga płynęła dalej na południe. Wybrałam drogę na zachód. Po mniej więcej godzinie marszu doszłam do miejsca, gdzie rzeka na końcu tworzyła półkole. Las stał się bardzo gęsty. W końcu weszłam na polanę i zobaczyłam jeszcze więcej drzew owocowych, niż wokół mojego zamku. Rosła tu też winna latorośl. Owoce były jeszcze niedojrzałe, ale i tak nie mogłam się powstrzymać od spróbowania kilku zielonych kuleczek. Rosła też tam oliwka europejska, chrościna jagodna (jak się później okazało w mojej książce o roślinach), brzoskwinia- melocotón, wiśnia- guinda, czereśnia- cereza, grejpfruty- pomelo, melony! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! To wszystko było wspaniałe! Szkoda tylko, że większość była niedojrzała. Postanowiłam nazwać to miejsce „Lorien- Owocowym Rajem!”. Już wiedziałam, że muszę tu zbudować szałas! Gdy dwa lata temu byłam na kolonii, zwanej „obozem przetrwania”, zrobiłam 3 szałasy. Wiedziałam więc co i jak zrobić, ale wtedy to była praca grupowa. - Nie szkodzi. Zrobię sama super szałas.-powiedziałam i zabrałam się do roboty. Z jednego drzewa wyrastała gałąź, która była dość długa i wystawała na jakieś 160cm nad ziemią. Zaczęłam zbierać długie patyki i ustawiałam je tak, by opierały się o nią. Wyszło coś na kształt namiotu. Teraz tylko zbierałam mech i upychałam w miejsca szpar. Gdy skończyłam, rozpaliłam ogień przed szałasem i poszłam zapolować. Znów weszłam w gęsty las i drzewa okryły mnie ciemnością, choć, gdy opuszczałam Lorien, była może 17 lub 18, sądząc po słońcu. Nagle zza drzew wyskoczyło stado kóz. Szybko założyłam strzałę na cięciwę i wypuściłam ją ze świstem w wybrany cel. Ustrzelone zwierzę położyłam na grzbiecie Simby, który nie miał nic przeciwko temu. Po chwili wróciliśmy na polanę, a ja zaczęłam ściągać skórę ze zdobyczy. Szło mi to żmudnie. W końcu upiekłam mięso tak jak w Gondolinie. Było pyszne. Położyłam się z psem w szałasie i usnęłam. Rano zjedliśmy trochę mięsa, a resztę schowałam wraz z moim ekwipunkiem do torby. Ruszyliśmy na północ, bo przypuszczałam, że powinna znajdować się tam plaża. Po dwugodzinnym marszu wyszliśmy na piasek i ruszyłam na wschód. Z daleka zobaczyłam Wzgórze Nadziei . Wspięłam się na nie i ruszyłam do domu. Mięso schowałam do jaskini, w której było przyjemnie chłodno. Zmęczona tym dniem wróciłam do zamku i położyłam się w jego „sadzie”. Później na deser zjadłam masę mandarynek. Wspięłam się na jedno z drzew, by zobaczyć widok z góry. Drzewo było wysokie, więc zajęło mi 76 trochę czasu, by wspiąć się na samą górę. Najpierw spojrzałam na zamek, sad, moje zwierzęta. Później, daleko na północny wschód, za rzeką, za lasami, ujrzałam góry, które wydały mi się groźne, nawet niebezpieczne. Nie wiem dlaczego, ale od gór biła jakaś zła aura. Na północny zachód z oceanu wystawały ostre skały, a między nimi były wraki statków, które się tam rozbiły. Zeszłam z drzewa i zaczęłam czytać „Robinsona Cruzoe”. Obudziłam się następnego ranka i zobaczyłam szarość. Deszcz lał, a po chwili rozpętała się straszna burza. Nagle, gdzieś hen na horyzoncie, piorun uderzył w drzewo. Przestraszyłam się nie na żarty. - A co, jeśli piorun uderzy w drzewo, które rośnie w moim sadzie?! Co ja wtedy zrobię?!- mówiłam zrozpaczona sama do siebie. Deszcz ugasił pożar, ale padał przez pięć dni. Dobrze, że miałam zapas mięsa i drewna w jaskini i owoce pod ręką. - Mam nadzieję, że tu nie ma takich pór deszczowych jak na wyspie Robinsona.- mruknęłam. W końcu na moją wyspę zawitało słońce. -Muszę zrobić kalendarz! Bez niego w ogóle nie będę wiedziała, jaki jest dzień. Wiem! Może zrobię krzyż, jak Robinson ?- Sięgnęłam po książkę i przeczytałam: -„Po kilkunastu dniach pojawił się na brzegu graniasty słup, wystrugany mozolnie z prostego wiązu. W niewielkiej odległości od szczytu wyciął Robinson głęboki zacios, jak to zwykli robić pokładowi cieśle przy spajaniu dwóch belek. Krótsze ramię, opatrzone podobnym zaciosem, wbił następnie kamieniem w poprzek długiego słupa.” - No nareszcie! Udało się!- Pracowałam przy tym 5 dni. W końcu, z pomocą książki, na Wzgórzu Nadziei powstał krzyż. Na poprzecznym ramieniu wyryłam głęboko napis: „Tutaj wylądowałam 18 stycznia roku 2012”. Tak powstał mój kalendarz. Zaczęłam liczyć dni. Wyszło mi, że jest 7 lutego, czyli już 22 dni mojego pobytu na wyspie. - Jutro moja mama ma urodziny myślałam smutno. Z tymi myślami wróciłam do domu. „Dobry wieczór Państwu. Mamy wiadomości z ostatniej chwili! Samolot pasażerski, który leciał z Krakowa do Barcelony, uległ awarii i spadł do Oceanu Atlantyckiego. Prawdopodobnie nikt nie przeżył. Na pokładzie znajdowało się 150 pasażerów. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną katastrofy.” – W domu zapanowała czarna rozpacz. Obudziłam się zalana potem i cała we łzach. Właśnie świtało. Tego dnia na nic nie miałam siły. Leżałam przed jaskinią, wtulona w swego jedynego przyjaciela na tej wyspie. 77 Tak mijał dzień po dniu. Nacięć na moim kalendarzu przybywało. Był czerwiec. Wybrałam się znowu do Lorien. Drzewa uginały się pod ciężarem pysznych, soczystych owoców. Zamieszkałam tu przez dwa tygodnie. Wkrótce postanowiłam zwiedzić drugą część wyspy. Poszłam więc na południe, wzdłuż rzeki- przez straszny las. Niestety, musiałam w nim zanocować. Rozpaliłam ognisko, a pies czuwał przy mnie. Odkąd przygarnęłam tego psiaka, byliśmy nierozłączni. Następnego dnia w południe doszłam do źródła rzeki, a dalej - na zachód. Nie wiedziałam wtedy, że przekraczam granice Mordoru- jak później ten kraj nazwałam. Gdy doszłam na plażę, zobaczyłam ŚLADY PO OGNISKU! Wokół ogniska były ślady stóp. Gdzieniegdzie można było zobaczyć poodgryzane- czy odcięte palce! O nie! Nie!- Co prawda słyszałam dawno temu w telewizji, że odrodziło się plemię ludożerców, ale nie przypuszczałam, że będą oni na MOJEJ WYSPIE! Przez cały ten czas mogli po mnie przyjść! Ogarnął mnie paniczny strach. Nagle zobaczyłam następne ognisko. Wokół niego tańczyli Karaibowie po uczcie! Było ich z pięćdziesięciu! Wycofałam się co prędzej do lasu. -Tego się obawiałam!- Tuż koło mojej głowy świsnęła strzała Karaiba. Zaraz kilku zaczęło mnie ścigać! Simba zaczął mi coś pokazywać. Szybko zrozumiałam, że mam mu wejść na grzbiet. Gdy tylko to uczyniłam, zaczął pędzić z niewiarygodną szybkością. Karaibowie zostali daleko za nami. Pędziliśmy tak już dobrą godzinę. W końcu zeszłam z niego i zaczęliśmy szybki marsz. Uciekliśmy do Lorien i tam spędziliśmy niespokojną noc. - Dziękuję, Simba. Bez ciebie pewnie byłabym deserem ludojadów! Następnego dnia dotarliśmy do Gondolinu. Codziennie na mojej wyspie czekały mnie trudy, ale dzięki pracy i wytrwałości pokonałam je. Pewnego razu przypomniał mi się dzień, kiedy znalazłam glinę. Dawno już o niej zapomniałam. Postanowiłam zbudować piec. Szybko więc poszukałam „instrukcji”. „Pewnego dnia Robinson zbudował piec do wypalania naczyń. Wykorzystał w tym celu szczelinę skalną, tworzącą naturalny komin w ścianie Yorku, nieopodal groty. Obudował ją półkolem płaskich kamieni na wysokość trzech stóp, a szczeliny poutykał mchem wymieszanym z gliną. Obmurowanie to miało chronić ogień przed wiatrem, aby żar nie tracił na sile.” Skały, które ogradzały mój zamek, nadawały się idealnie. Zrobiłam wszystko tak, jak robił to Robinson. Kilka razy czytałam, jak bohater mojej 78 książki wpadł na pomysł, jak uformować garnki. Ja zamiast melonów użyłam ogromnych pomarańczy. „Dwie blisko zsunięte płyty kamienne zastąpiły blat kuchenny. Między nimi umieścił Robinson duży garnek. Pod spodem rozłożył ognisko.” Wszystko wykonałam według pomysłu Robinsona. Na „blacie” położyłam największy garnek. Nalałam do niego wody, wrzuciłam tłusty kawałek koźliny i wypatroszonego ptaka. Pokrywkę zastąpiła mi szeroka i płaska muszla. Bardzo byłam ciekawa, jak wyszła mi moja zupa. W międzyczasie z kawałka drewna wystrugałam coś przypominającego łyżkę. Kiedy wszystko było gotowe, usiadłam przed moim domem i spróbowałam pierwsze danie. Przydałoby się trochę soli, ale i tak smakowało wyśmienicie. Mięso ogryzłam do kości, dzieląc się nim z Simbą. Tego dnia położyłam się spać naprawdę zadowolona. Następne dni spędziłam w Lorien, ale zachowywałam się tam bardzo ostrożnie, w obawie przed ludożercami. Na szczęście się nie pojawili. W owocowym raju była masa owoców. Były duże, ciężkie i dojrzałe. Zamieszkałam tam kilka dni i wróciłam z torbą pełną owoców. Minęło 7 lat pobytu na wyspie. Pewnego zwyczajnego dnia zobaczyłam H E L I K O P T E R! Porwałam krzesiwo i pobiegłam na plażę. Kilka lat temu ułożyłam z patyków wielki napis SOS! Podpaliłam go. Po chwili maszyna zaczęła lądować. Z helikoptera wysiadł mężczyzna. -¿Qué pasó?- (Co się stało)- W domu uczyłam się hiszpańskiego, teraz pierwszy raz mi się przydał. Opowiedziałam mu swoją historię, czasami pomagając sobie gestami. Zabrałam go do swojego zamku. -Te puedo llevar a Barcelona, y no se ponga en contacto con su familia. –(Mogę cię zabrać do Barcelony, a stamtąd skontaktujesz się ze swoją rodziną.). -¿En serio? Muchas gracias! ¿Cuándo nos vamos?- (Naprawdę? Bardzo dziękuję! Kiedy wyruszamy?). -Podemos esperar!- (Możemy zaraz). -Gran!- (Wspaniale).- Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy i wróciłam do helikoptera. Simba bał się wejść do helikoptera, ale w końcu dał się przekonać. Lecieliśmy dość długo. Wreszczie wylądowaliśmy w Barcelonie. Hiszpan zaprowadził mnie do biura, skąd zadzwoniłam do domu. Jaka to była radość! Rodzina już zarezerwowała mi bilet do domu. Jeszcze tego dnia znów wsiadłam na pokład samolotu. Siedem godzin później byłam w domu! W DOMU! Wszyscy płakaliśmy ze szczęścia. Opowiadałam im wszystko, co przeżyłam. 79 Cztery miesiące później postanowiłam wrócić na wyspę. Nie chciałam jednak tracić kontaktu z bliskimi. Znalazłam więc sposób na komunikację z nimi. Zaproponował mi to mój znajomy Hiszpan przed moim powrotem do domu. Powiedział mi, że będzie zaglądał na moją wyspę co pół roku, przekazywał wiadomości oraz przywoził potrzebne rzeczy Wszyscy się bardzo cieszyliśmy, że będziemy mogli utrzymywać ze sobą kontakt. Z domu wzięłam masę potrzebnych mi przedmiotów, np.: kartki papieru, długopisy, ubrania, moje ulubione książki oraz te potrzebne do przetrwanie, kosze, torby, sól… Rok 2020 Powrót na wyspę. Wylądowaliśmy koło Wzgórza Nadziei. - Gracias! - No, en absoluto! Simba wyskoczył radośnie i pobiegł w stronę domu, a ja za nim. W Gondolinie nic się nie zmieniło. Pies radośnie biegał, a ja zerwałam pomarańczę i zaczęłam jeść. Dominika Załączkowska, kl. 6b Opowiem wam o przygodzie, która mi się przytrafiła. Coś takiego nie zdarza się każdemu. Pewnego dnia tato zaproponował, abyśmy wybrali się na wycieczkę. Ja i mama chętnie się zgodziłyśmy, ponieważ była piękna, słoneczna, wakacyjna niedziela. W związku z tym, że tato lubi wodę, wybraliśmy się w rejs ogromnym statkiem. Przed wejściem na pokład mama się wahała, gdyż słyszała już wiele historii o nieszczęśliwych wypadkach na morzu. Przekonana naszymi prośbami weszła na statek, na którym mieściły się restauracje, kasyna, a nawet basen. Postanowiłam trochę popływać, a rodzice poszli na uroczysty obiad do restauracji. Gdy byłam już dobre 15 minut w basenie, zauważyłam, że niektóre rzeczy się ruszają, a nawet spadają, a na pokładzie wybuchła panika. Rozpętał się sztorm. Szybko wyszłam z wody, zawinęłam się w ręcznik i ze strachem pobiegłam do moich rodziców, jednak nie było ich tam, gdzie mieli na mnie czekać. Tymczasem usłyszałam sygnał alarmowy, po którym ludzie zaczęli się ewakuować. Próbowałam dostać się do jakiejś łodzi ratunkowej, ale osób z takim zamiarem jak ja było mnóstwo, dlatego 80 też zabrakło dla mnie miejsca. Na statku było już wiele zniszczeń i dużo wody. Postanowiłam skoczyć do morza... Gdy się ocknęłam. poczułam, że leżę na gorącym piasku. Okazało się, że po skoku straciłam przytomność. Zaczęłam krzyczeć, ale po chwili przestałam, gdyż wiedziałam, że i tak nikt mnie nie słyszy. Na morzu nie było już statku, którym wcześniej płynęłam. Byłam przerażona, miałam dopiero dwanaście lat i bardzo się bałam. Wprawdzie zawsze marzyłam o tym, aby znaleźć się na bezludnej wyspie, ale teraz wiem, że nie było to warte spełnienia marzenie. Powiedziałam sobie, że nie poddam się i przetrwam. Z tą myślą wstałam i postanowiłam poszukać czegoś do jedzenia oraz picia, pomimo, że bardzo się bałam dzikich zwierząt, zamieszkujących tę wyspę. Zobaczyłam kokosy, za którymi nie przepadam, jednak nie miałam wyboru i musiałam je zjeść. Obok było czyste źródło wody pitnej, gdzie zaspokoiłam pragnienie. Zaczęłam rozmyślać nad tym, aby znaleźć miejsce, w którym mogłabym spać. Bałam się zwierząt, więc postanowiłam przespać się na drzewie. Rano bardzo bolały mnie plecy, ale nie to w tej sytuacji było najważniejsze. Myślałam nad tym, jak się stąd wydostać. Zapaliłam ogromne ognisko i czekałam, aby jakiś statek tędy przepływał, jednak nic to nie dało. Weszłam w głąb wyspy i zaczęłam się uważnie rozglądać. Nazbierałam mnóstwo kokosów, bananów i innych owoców. Nalałam też sporo wody do zwiniętych liści. Pomyślałam o noclegu, przecież nie mogłam codziennie spać na drzewie. Zrobiłabym szałas, ale nie mam narzędzi. Wtedy właśnie zobaczyłam, że z mojej kieszeni coś wystaje. Włożyłam tam rękę, a po chwili wyjęłam ostry nóż. Byłam szczęśliwa, gdyż przy jego pomocy mogłam zbudować szałas. Wzięłam się prędko do pracy. Pozbierałam grube, długie kije, a także szerokie liście bananowca. Po paru godzinach powstało miejsce, które chroniło mnie przed słońcem, deszczem, a także zwierzętami. Pierwsze dni na wyspie nie przebiegały najlepiej. Nie byłam zbyt doświadczona i nie szło mi za dobrze. Brakowało mi rodziny. Wieczorami myślałam, co stało się z mamą i tatą. Od mojego przybycia na wyspę minęło już trzy tygodnie. Upały dawały się we znaki. Jedzenia ani picia mi nie brakowało, więc nie można było narzekać. W trzydziestym dniu mojego pobytu na wyspie zdarzyło się coś, co ocaliło mi życie. Kiedy byłam na plaży, spostrzegłam statek podobny do tego, którym płynęłam miesiąc wcześniej. Zapaliłam ognisko i zaczęłam machać oraz krzyczeć. Pasażerowie statku zobaczyli mnie. Byłam 81 uratowana. Kiedy spotkałam się z ocalonymi rodzicami, łzy pociekły mi po policzkach. Potem opowiedziałam im, co działo się ze mną przez te 30 dni. Nigdy nie zapomnę tej przygody. Paulina Guła, kl. 6b Statek się rozbił, to pewne. Znalazłam się na bezludnej wyspie całkiem sama. To bardzo dziwne uczucie, kiedy obok ciebie nie ma żadnej bratniej duszy, z którą można zamienić choć kilka słów. Żadnego ratunku. Pewnie nikt nie przybędzie z pomocą. Pierwsze dni na wyspie. Pogrążona w rozpaczy i z nadzieją, że może jednak ktoś mnie tutaj odnajdzie i jak oczekiwany od dawna przyjaciel wróci ze mną do prawdziwego domu, włóczę się w poszukiwaniu jedzenia i picia. W ręku ciągle mam mały nóż, który pozostał jedną z niewielu rzeczy po ostatnim wydarzeniu. W ogóle nie spałam. Bardzo zmęczona, oprócz pożywienia szukałam również miejsca, w którym będę mogła odzyskać utracone siły. Jednak bez żadnej wiedzy o otoczeniu to bardzo trudne zadanie, któremu niejeden człowiek z pewnością by nie podołał. Po pewnym czasie natknęłam się na ślady ludzkiej stopy. Pełna strachu zaczęłam uciekać w przeciwną stronę. W biegu zgubiłam się w dość gęstym lesie. Wszędzie były jakieś nieznane mi drzewa, krzaki i wszelkiego rodzaju zarośla. Załamałam się. Nie wiedziałam nawet, jak oszukać żołądek, który tak dopominał się o swoje. W końcu jednak napełniła mnie znów nadzieja i choć byłam kompletnie wyczerpana, ostatkiem sił ruszyłam dalej. Po długim marszu stanęłam przed dość dużą grotą. Pierwszą moją myślą było to, iż jest to ślepy zaułek i już miałam zawrócić, kiedy w skale zobaczyłam niewielkie wejście. Chwila namysłu. A więc postanowione. Ustaliłam , że zbadam wnętrze tajemniczej, zupełnie nieznanej dla mnie jaskini. Wchodziłam do środka bardzo cicho i ostrożnie. W każdej chwili byłam gotowa do ucieczki w razie, gdybym napotkała tam zwierzę, a może nawet człowieka, który nie jest nastawiony na niezapowiedzianych gości. Jednak grota była całkowicie pusta, choć wyglądała, jakby ktoś w niej przebywał. Może mieszkał w niej kiedyś, a może zamieszkuje ją teraz, tyle że wybrał się na dłuższy spacer? W tamtej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Było tam posłanie i kilka owoców oraz naczynie z wodą. Pomyślałam, że nikt się nie obrazi, kiedy się tym wszystkim poczęstuję. Wtedy jeszcze niestety nie 82 wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Wypiłam wodę zaspokajając pragnienie, a także zjadłam wszystkie owoce, dzięki czemu choć trochę oszukałam wciąż narastający głód. Potem położyłam się na posłaniu. Było takie wygodne! Spałam bardzo długo. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam pochylonego nad sobą mężczyznę z dzidą w ręku. Przerażona zaczęłam uciekać. Rzucił się w pogoń za mną. Nie dogonił mnie , ale po chwili rzucił dzidę, która wbiła się w ziemię tuż przede mną. Chwyciłam ja w biegu i ruszyłam dalej. Po paru dniach wróciłam do groty. Nadal była pusta, jednak tym razem nie zastałam w niej naprawdę niczego. Zniknęły naczynia, zapasy, a także posłanie. Mieszkaniec opuścił swój ,,dom’’. W moim sercu chwilowo zagościł smutek, jednak ustąpił miejsca radości. Przecież wreszcie miałam gdzie się podziać na tej wyspie! Wyszłam, by ochłonąć. Przed jaskinią znalazłam bardzo miękkie liście. To właśnie z nich ułożyłam sobie nowe posłanie. Ogrodzenie groty zbudowałam z kamieni i kolczastych roślin, które odnalazłam w lesie. Następnego dnia wyruszyłam na brzeg morza, gdzie rosły palmy, z których z łatwością zrywałam kokosy. W drodze powrotnej natknęłam się też na źródełko wody, zgromadziłam zapasy, które przechowywałam w najchłodniejszym kącie groty na półce, którą złożyłam z wyrzuconych na brzeg części statku I tak biegły godziny, dni , tygodnie a nawet miesiące mojego pobytu na tej wyspie. Co pewien czas zbierałam zapasy, a z czasem nauczyłam się polować i zorganizowałam sobie nowe ubrania i broń. Jakoś daję sobie radę. Wieczorami rozmyślam, dlaczego tak naprawdę się tutaj znalazłam, a także, za co spotkała mnie taka kara. Wciąż żyję tu w osamotnieniu i z nadzieją, że przyjdzie czas, kiedy wrócę do rodzinnego domu. Miłosz Winczowski, kl. 6d Niedawno ja i moja załoga wyruszyliśmy w rejs. Niestety, nasz statek rozbił się, przeżyłem tylko ja. Znalazłem się na bezludnej wyspie. Ze statku ocalały narzędzia takie jak: klucze, siekiera, łuk i do tego spora ilość strzał, kilof oraz węgiel. Wyspa, na której się znalazłem, była przepiękna. Była górzysta, porośnięta lasami, nad morzem rozciągała się duża plaża. Pierwszego dnia nie dawałem sobie szans na przetrwanie tutaj dłużej niż tydzień. W ten sam dzień zjadłem parę owoców i zacząłem szukać schronienia. Znalazłem jaskinię. Była dość głęboka i nadawała się 83 do zamieszkania. Pierwszej nocy w ogóle nie spałem. Nożem w ścianie skrobałem rowki, oznaczały one dni przebyte na wyspie. Rano poszedłem szukać wody. Znalazłem strumień. Spływał on z wysokich gór. Napiłem się trochę. Z łupin leżącego obok kokosa zrobiłem miski, w których zabrałem wodę do jaskini. Wziąłem łuk i udałem sie na polowanie. Zobaczyłem dzika. Wycelowałem i wypuściłem strzałę z łuku. Niestety, trafiłem w nogę i zwierzę jeszcze żyło. Zaczęło biec w moim kierunku. Bardzo się przestraszyłem! Wielki dzik biegł w moją stronę, a ja byłem niemal sparaliżowany ze strachu. W ostatnich sekundach złapałem strzałę, napiąłem cięciwę i oddałem strzał. Trafiłem go prosto w głowę, dokładnie między oczy! Odetchnąłem z ulgą, gdy martwe zwierzę wylądowało tuż pod moimi nogami. Zabrałem jego ciało do jaskini, czyli mojego domu. W jaskini znalazłem coś, co bardzo mi się przydało - krzemień! Złapałem za siekierę i poszedłem ściąć drzewo. Ściąłem pierwszą lepszą palmę - miałem drzewo na opał, liście, które mogłem mądrze wykorzystać oraz kokosy! Rozpaliłem ogień za pomocą mojego krzemienia i upiekłem zdobycz. Kolacja była wyborna - mięso z dzika oraz kokosy na deser. Zaczęło się ściemniać, więc poszedłem spać. Następnego dnia wstałem, i nożem zrobiłem kolejną kreskę na ścianie jaskini. Dzisiaj zacząłem od obmycia się w morzu. Zjadłem śniadanie, złożone z kilku kokosów, które zostały po wczorajszej kolacji. Odkąd wstałem, miałem dziwne przeczucie, że wydarzy się coś wielkiego. Cały dzień pracowałem. Wieczorem zmęczony poszedłem spać. Mijały tygodnie, a ja zaczynałem się przyzwyczajać do tej wyspy. Zrobiłem już zagrodę dla kóz, rozbudowałem schronienie oraz wykopałem moim kilofem spiżarnię. Podczas jej kopania usłyszałem wybuch! Okazało się, że był to helikopter. Na pokładzie był jeden pilot, który nie przeżył wybuchu. Ocalało jednak radio. Dzięki niemu udało mi się skontaktować z amerykańskim wojskiem. Namierzyli mnie i przylecieli mnie uratować. Mój pobyt na wyspie nie trwał długo, bo tylko trzy miesiące, lecz wiele się przez ten czas nauczyłem. Izabela Skotnicka, kl. 6a Pewnego wieczora na oceanie rozpętał się niebezpieczny sztorm, przez który mój statek rozbił się na nieznanej mi dotąd wyspie. Ze 84 wszystkich dwudziestu pięciu osób, które znajdowały się na pokładzie, przeżyłam tylko ja. Pierwszego dnia po obudzeniu się, zaczęłam analizować wczorajsze zdarzenie. Nie mogłam dojść do siebie, byłam przerażona i nie wiedziałam, co mam teraz robić. Kilka godzin później odważyłam się na małą przechadzkę po skraju rozległego lasu. Znalazłam wiele jadalnych i znanych owoców, tj: banany, melony mandarynki, pomarańcze, kokosy. Urwałam tyle owoców, ile tylko zdołałam unieść i wróciłam ponownie nad brzeg oceanu. Nie zwróciłam wcześniej uwagi na to, że ocean wyrzucił na ląd pięć bardzo mi przydatnych rzeczy, a mianowicie: nóż, młotek, płótno z żagla, pudełko z zapałkami i materac wodny. Obrałam kilka owoców za pomocą noża i zjadłam je. Dzień był bardzo ciepły, więc szybko odczułam pragnienie. Konieczne więc było udanie się w głąb lasu, aby znaleźć słodką wodę do picia. Po około trzech godzinach wędrówki po dzikim lesie, ujrzałam piękny wodospad. Był on wysoki i rozległy. Miał srebrno turkusowy kolor. Wokół niego rosła egzotyczna roślinność. Po napiciu się zdałam sobie sprawę, że muszę przenieść się w to miejsce, ponieważ tu mam dostęp do wody, a nad brzegiem oceanu niestety nie. W drodze powrotnej znalazłam kilka przydatnych rzeczy, np. duży kawałek płaskiej kory i mały ostry kamień. Dzięki nim mogłam zrobić kalendarz do odmierzania dni pobytu w tym miejscu. Z łodyg dużych liści można było zrobić sznurki, więc zerwałam ich kilka. Zdecydowałam, że z długich i cienkich patyków zrobię konstrukcję tymczasowego domu, a na niej zawieszę płótno. Po dotarci na miejsce zabrałam się do budowania namiotu. Następnie do środka włożyłam materac wodny, który idealnie będzie zastępował łóżko, i wszystkie inne rzeczy, które posiadałam. Domek nie był solidny, lecz dostarczał mi schronienia i ładnie wyglądał. Miał wysokie ściany i kształt trójkąta. W środku było dużo miejsca. Następnego dnia obudziłam się wczesnym rankiem. Krajobraz, jaki ujrzałam po wyjściu z namiotu, był niesamowity. Słońce, mało widoczne, ukrywało się za rozległym, granatowym oceanem. Srebrno - turkusowe, bezchmurne niebo, graniczyło ze skupiskiem wody. Wszędzie panował półmrok. Las z daleka wyglądał jak ogromna, ciemnozielona plama rozlanego atramentu. Nie miałam żadnego ciekawego zajęcia, więc postanowiłam pozwiedzać jeszcze trochę tę wyspę. Po kilkugodzinnym spacerze dotarłam na rozległą równinę, pokrytą bujną i wysoką trawą, a także pojedynczymi drzewami. Po chwili ujrzałam coś poruszającego się w oddali. Ogarnął mnie strach, nie wiedziałam, czy grozi mi jakieś niebezpieczeństwo, czy jednak nie. Szybko podbiegłam do najbliższego 85 drzewa i wspięłam się na nie. Między bujnymi liśćmi w ogóle nie byłam widoczna. Kilka minut później przekonałam się , że nic złego mi się nie stanie, ponieważ w oddali znajduje się mała grupka zebr. Nigdy wcześniej nie widziałam tych zwierząt na żywo. Miały piękny, wyrazisty białoczarny kolor. Spokojnie zrywały i jadły liście. Kilka minut później stadko zniknęło mi z oczu, więc ruszyłam w dalszą wędrówkę. Gdy przechodziłam przez las, miałam przyjemność zobaczyć prawdziwe papugi. Były one wielokolorowe i pierzaste. Wydawały dziwne dźwięki. Z gracją siedziały wysoko na gałęziach drzew. Wzbudzały we mnie zachwyt i podziw. Po dotarciu do namiotu, postanowiłam ulepszyć moje mieszkanie na wypadek, gdyby zaatakowały mnie dzikie zwierzęta. Wokół zasadziłam gęsto pnie wysokich i wytrzymałych bambusów. Pomiędzy nimi poprzeplatałam - dla wzmocnienia - sznurki z włókien roślinnych. Z zewnętrznej strony, przy roślinnym ogrodzeniu ułożyłam wiele kamieni, aby nikt nie mógł przekopać się do środka. Na kamieniach poukładałam gałęzie roślin z ostrymi kolcami. Do namiotu poznosiłam wiele owoców i trochę wody w pojemnikach z wypatroszonych melonów. Zrobiłam również zapas suchego drewna, więc mogłam często ogrzewać się ogniem. Następne trzy miesiące minęły bardzo pracowicie. Założyłam małą plantację, na której posadziłam zboże i kukurydzę. Zrobiłam również wiele naczyń z gliny, i zasuszyłam duże ilości daktyli. Wiedziałam, że nieuchronnie zastanie mnie pora deszczowa, więc koniecznie trzeba zrobić zapasy. Z włókien roślinnych zrobiłam sobie dwie kołdry. Była to żmudna i czasochłonna praca, ale za to wykonałam bardzo pożyteczne rzeczy. Najbardziej cieszyłam się z tego, że przeniosłam moje małe mieszkanie w inne, bezpieczniejsze miejsce. Otóż, znajdowało się ono w głębi lasu, wysoko między czterema drzewami. Trudność sprawiło mi zrobienie podłogi, dachu i ścian, ponieważ było naprawdę wysoko. Przeniesienie mojego obecnego „całego majątku” zajęło także wiele czasu. Nieuchronnie nadeszła pora deszczowa, lecz minęła miło. Miałam całe dni wolne. Nie musiałam nic robić i odpowiadało mi to. Dach był szczelny, zrobiony z drewna, liści, i gliny. W środku szałasu miałam wygodne łóżko i pościel, małą kuchnię, w której znajdowało się pożywienie i słodka woda, a także mały stół, dwa krzesła i kilka półek. W pokoju również znajdowały się ubrania zrobione z płótna. Jako igłę wykorzystałam kolec z kaktusa, a nić zastępowały włókna roślinne. W małym salonie było specjalne miejsce do rozpalania ognia. W kącie znajdował się ogromny zapas suchego drewna. Obok ogniska leżał dywan, 86 wykonany z bawełny, a także mała poduszka. W ścianach widniały małe, kwadratowe otwory, służące jako okna. Pogoda z dnia na dzień stawała się coraz piękniejsza, gdyż powoli zbliżała się pora sucha. Egzotyczna roślinność była zachwycająca i wydawała się nierealna. Tego samego dnia, podczas spaceru na plaży, dostrzegłam płynący ku wyspie statek. Pierwszy raz, odkąd jestem w tym miejscu, poczułam radość, że jednak mam możliwość wydostać się stąd. Kilka godzin później statek dobił do brzegu. Okazało się, że jest francuską łodzią. Na szczęście umiałam posługiwać się językiem francuskim, więc miałam możliwość porozmawiać z przybyszami. Z tej rozmowy wywnioskowałam, że płynęli z Hawajów do Australii, a także, że ja znajduję się na jednej z mało znanych wysp Kiribati. Pozwolili mi również płynąć razem z nimi. Ogarnęła mnie nagła i nieopisana radość. Chciałam jak najszybciej wyruszyć w drogę. Załoga uzupełniła zapasy pożywienia i wody tak, że mogliśmy wypłynąć na drugi dzień z samego rana. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na ląd, na którym spędziłam kilka miesięcy i wsiadłam na statek. Następnie łódź odbiła od brzegu. Wysepka stawała się coraz mniejsza. Kilka minut później całkowicie zniknęła mi z oczu. Podczas pobytu na wyspie zrozumiałam, jak cenny jest czas spędzony razem z bliskimi. Każdy powinien uczyć się samodzielności, ponieważ nikt nie wie, co go w życiu może spotkać. Z REPORTERSKIM MIKROFONEM Julia Lassota, kl. 5c „Zabawa w czarnego luda – wywiad z moją babcią na temat jej czasów szkolnych” Moja babcia zaczęła chodzić do szkoły we wczesnych latach powojennych. Postanowiłam przeprowadzić z nią wywiad, ponieważ byłam ciekawa, czy doświadczenia babci z lat szkolnych bardzo różnią się od moich. -W którym roku rozpoczęłaś naukę, babciu? 87 - Było to 1.09.1950 r. Po skończeniu siedmiu lat znalazłam się w I klasie szkoły podstawowej. - Opowiesz mi coś o swojej szkole? - Była to szkoła pięcioklasowa. Dzieci w niej było mało, więc uczyliśmy się w klasach łączonych: pierwsza z drugą , trzecia z czwartą, a piąta oddzielnie . Były tylko dwie sale lekcyjne i uczyło nas dwóch nauczycieli. Najchętniej bawiliśmy się na małym boisku szkolnym. Naszą ulubioną zabawą była zabawa w „czarnego luda”. - Na czym ona polegała? - Na tym , że jedna osoba była czarnym ludem, a reszta stała po drugiej stronie boiska. Czarny lud wołał: „Boicie się czarnego luda?”, a reszta odpowiadała: „Nie!”, więc czarny lud zaczynał łapać. - Miałaś dużo przedmiotów w szkole? - Tyle co teraz , ale bez języka angielskiego i informatyki. - Czy miałaś babciu problemy z nauką? - Nie. Odrabiałam zadania, dobrze czytałam, tylko z tabliczką mnożenia miałam trudności, więc dostawałam za nią linijką po rękach. - Czy to bardzo bolało?. - Jak dostałam kantem linijki, to nieraz aż płakałam. - A mimo tego miło wspominasz te lata? - Tak, bardzo miło je wspominam. Miałam dużo przyjaciół, często graliśmy też w dwa ognie. Na tym skończyłam wywiad, bo babcią, bo uznała, że gdyby chciała opowiedzieć mi o wszystkich wspomnieniach, potrzeba by było o wiele więcej czasu. Rozmawiała: Julia Lassota Jakub Ćwiąkała, kl. 5a „Szkolne wspomnienia” Do szkoły dzieci chodzą od zawsze. Anna - moja mama – opowie o swoich wspomnieniach, z czasów, gdy w latach osiemdziesiątych chodziła do SP nr 2 w Sanoku. 88 -Czy szkoła wyglądała wtedy tak jak dziś? -Budynek był ten sam, choć nie wyglądał tak ładnie i kolorowo. Uczyły się tu wszystkie dzieci od klasy pierwszej do ósmej, ponieważ wtedy nie było jeszcze gimnazjum. -Jakie miałaś w szkole przedmioty? -Podobnie jak teraz, był język polski, była matematyka, wychowanie fizyczne. Zamiast języka angielskiego uczyliśmy się języka niemieckiego i rosyjskiego. A przyroda była podzielona na geografię, chemię i fizykę. -Czy pamiętasz nauczycieli, którzy uczyli wtedy w szkole? -Niektórzy nauczyciele z tamtych czasów uczą jeszcze do dziś. Pamiętam panią Pecka od matematyki i panią Gładysz od języka polskiego. Moją wychowawczynią była pani Popik, która uczyła techniki, a wychowanie fizyczne miałam z panem Wileczkiem. -Czy lubiłaś chodzić do szkoły? -Nie bardzo, ale lubiłam matematykę i plastykę, a także spotkania z koleżankami. Trzeba było się uczyć, choć nie pisaliśmy tak dużo egzaminów, jak wy teraz. -Widzę, że nasza szkoła dużo się nie zmieniła… -Właściwie tak, czas chodzenia do szkoły jest miły i długo pozostaje w pamięci, a SP nr 2 w Sanoku istnieje od dawna i wiele dzieci już się tam uczyło i będzie się uczyć. -Dziękuję bardzo za rozmowę. Wywiad przeprowadził Kuba Ćwiąkała Zuzanna Kopiec, kl. 5c „Lata szkolne mojej babci – wywiad z Urszulą Długosz” Witam serdecznie Urszulę Długosz, absolwentkę Technikum Ekonomicznego w Sanoku i najukochańszą babcię na świecie, która zgodziła się odpowiedzieć mi na kilka pytań dotyczących lat szkolnych. - Czy mogłabyś babciu opowiedzieć mi, jak wyglądały twoje lata szkolne? - Tak z przyjemnością, ponieważ to były najpiękniejsze lata mojego życia. - Zacznijmy może od tego, gdzie znajdowała się twoja szkoła? 89 - W pięknym moim ukochanym Niebocku. Byłą to Szkoła im. Władysława Jagiełły. - Jak w tamtych latach wyglądał budynek szkoły? - Moja szkoła mieściła się w dwóch budynkach. Jeden był murowany, w nim były sale lekcyjne i mieszkania nauczycieli. Drugi budynek był dawnym dworem, otoczonym pięknymi drzewami i stawami. - Z jakich książek i zeszytów korzystałaś na lekcjach? - W pierwszej klasie uczyliśmy się z pięknego elementarza Falskiego, w którym były różne wierszyki, między innymi „Murzynek Bambo”. To były czasy!… Zeszyty były takie jak teraz. Nie było długopisów. W pierwszej i drugiej klasie pisaliśmy ołówkami. W następnych -piórem i atramentem. Pisanie atramentem było niewygodne, często pióra robiły psikusy i wychodziły kleksy. - My nie powinniśmy narzekać na pisanie, bo mamy długopisy. - O tak! - Jakich uczyłaś się przedmiotów? - Były to: język polski, matematyka, historia, biologia, religia, geografia, śpiew, prace ręczne, wychowanie fizyczne, a z obcych języków - rosyjski. I to wszystko już od piątej klasy. - A który przedmiot lubiłaś najbardziej? - Lubiłam język polski, geografię, śpiew, wychowanie fizyczne, a największą zmorą była dla mnie matematyka. - Którego nauczyciela wspominasz najmilej? - Najlepiej wspominam panią Idę, która uczyła mnie języka polskiego. To była wspaniała nauczycielka. Dzięki niej pokochałam czytanie książek. I co ciekawe - poszłam do szkoły średniej, bo właśnie ona mnie do tego namówiła i wysłała za mnie podanie. - Uwierzyła w ciebie. - Tak! Bardzo jej jestem za to wdzięczna. - Jak wyglądały wtedy wycieczki szkolne? - Jechało się olbrzymim samochodem, jakby ciężarowym, przykrytym plandeką - oczywiście jak padał deszcz. Byliśmy na wycieczce w Łańcucie, w pięknym zamku. - Miałaś przyjaciółkę? - Tak, Danusię. Siedziałyśmy razem w ławce, pomagałyśmy sobie w nauce, a po szkole wycinałyśmy lalki z papieru i robiłyśmy im ubranka z papierków, to była świetna zabawa! Polecam. 90 - Wiem babciu, bo jak byłam młodsza, mama nauczyła mnie robić taki lalki i bardzo lubiłam się nimi bawić. To było przyjemniejsze niż zabawa prawdziwymi lalkami. - Bardzo się cieszę. - Dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia. - Ja również dziękuję, że mogłam powspominać lata szkolne. Do zobaczenia. Wywiad przeprowadziła Zuzanna Kopiec. Ireneusz Worek, kl. 6b Moim rozmówcą jest tato, Andrzej Worek, który jest kierowcą samochodu ciężarowego. Ireneusz Worek – Od jakiego czasu jeździsz zawodowo samochodem? Andrzej Worek – Przygodę z samochodem rozpocząłem w 1982r. Od tego czasu pracuję i jeżdżę w jednej firmie. IW – Jakie jest twoje miejsce pracy? Jakie masz obowiązki? AW – Moim miejscem pracy jest z definicji, firmowy samochód, który jest moim stanowiskiem pracy. W żargonie o „żelazo” trzeba dbać, myć, sprawdzać oleje, płynu, itd. IW – Twój najdalszy wyjazd służbowy? AW – W zależności od zlecenia, były wyjazdy służbowe po całym kraju. Polskę zjeździłem wszerz i wzdłuż. Od Świnoujścia po Lutowiska, od Suwałk po Zgorzelec. IW – Marka samochodu, którym jeździsz? AW – Rozpocząłem przygodę z samochodem od Żuków, Nysek, Starów – całej ich generacji. Obecnie jest to zestaw, to znaczy ciągnik + naczepa, Renault Premium. IW – Opowiedz mi o swojej najciekawszej przygodzie związanej z jazdą tirem. AW – Każdy wyjazd to jest prawie przygoda. W trasie zdarzają się mniej lub bardziej wesołe przygody. Spotkania z „miśkami” lub „krokodylkami”, „niedzielni kierowcy”, a co za tym idzie - niecenzuralne wiązanki. Podczas 91 jazdy trzeba być skupionym na tym, co się robi. Oczy trzeba mieć wokół głowy. Wiele w tej pracy pomaga radio CB. IW – Kto to są „miśki”, a kto „krokodylki”? AW – „Miśkami” nazywamy policjantów z drogówki, a „krokodylkami” inspektorów ruchu drogowego. IW – Zawód kierowcy jest twoim wymarzonym zawodem? AW – Od małego bajtla lubiłem jeździć. Moim marzeniem było zostać maszynistą parowozu, gdyż dwóch wujków pracowało na tym stanowisku. Lecz życie niesie ze sobą różne losy. W 1979 roku upomniało się o mnie LWP. Zafundowali zawodowe prawo jazdy i po skończonej służbie (gdzie też jeździłem) podjąłem pracę w mojej firmie, gdzie pracuję do dziś. IW – Serdecznie dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Irek Worek Dominika Załączkowska, kl. 6b Osobą, z którą przeprowadzałam wywiad, jest Ewelina Niżnik, pielęgniarka sanockiego szpitala. Dominika Załączkowska: Bardzo dziękuję, że zgodziłaś się, abym przeprowadziła z tobą wywiad. Ewelina Niżnik: Ależ nie masz za co dziękować, chętnie odpowiem na woje pytania. D.Z: Czy twoim marzeniem było zostać pielęgniarką? E.N: Od kiedy pamiętam, chciałam wykonywać zawód związany z medycyną. Na początku chciałam zostać lekarzem, w liceum jednak zmieniłam zdanie i celem, do jakiego dążyłam, było zostanie pielęgniarką. Uważałam wtedy, że posiadam cechy niezbędne do wykonywania tego zawodu, czyli pasję, pracowitość, rzetelność, odpowiedzialność i chęć niesienia pomocy ludziom chorym i potrzebującym. D.Z: Od kiedy zainteresowałaś się medycyną? E.N: Już jako małe dziecko miałam swoich pacjentów, a były to misie i lalki. Każdy z moich chorych miał igłę w ręce, a butelki z kroplówki leżały na meblach (śmiech). Moi poszkodowani mieli zabandażowane głowy i wszędzie ponaklejane plastry. Zabawa w szpital przynosiła mi najwięcej przyjemności. To właśnie wtedy zaczęły się moje 92 zainteresowania medycyną. D.Z: Na czym dokładnie polega twoja praca? E.N: Moim zadaniem jest udział w badaniach diagnostycznych, pobieranie badań, przygotowanie leków zgodnie z zaleceniami lekarskimi, przygotowanie pacjenta do operacji, a później opieka pooperacyjna (intensywny nadzór nad podstawowymi parametrami życiowymi). Bardzo ważnym zadaniem jest również rozmowa, wyjaśniająca wątpliwości pacjenta związane z jego badaniami, czy planowanym zabiegiem operacyjnym. D.Z: Na jakim oddziale wykonujesz swoją pracę? E.N: Pracuję na Oddziale Chirurgii Ogólnej i Naczyniowej z Pododdziałem Urologii w sanockim szpitalu. D.Z: Co czujesz, gdy pacjent, którym się zajmowałaś, umiera? E.N: Jest to bardzo ciężka chwila dla każdej pielęgniarki. Razem z całym zespołem, czyli z lekarzami i pozostałymi pielęgniarkami, podejmujemy próbę reanimacji, za wszelką cenę chcemy pacjenta uratować. Zdarza się jednak różnie, jedni przeżywają, inni niestety nie. Taka jest kolej naszego życia. Po nieudanej reanimacji myślę o pacjentach, zawsze zostaje jakaś pustka. D.Z: Lubisz swoją pracę? E.N Tak, bardzo lubię swoją pracę i nie wyobrażam sobie, abym wykonywała teraz jakiś inny zawód. Nie zamieniłabym tego zawodu na żaden inny, ponieważ satysfakcja, jaką się uzyskuje z tego, że się komuś pomogło, jest ogromna. D.Z: Zachęciłabyś innych, aby wybrali ten sam kierunek, co ty? E.N Jeżeli chęć niesienia pomocy innym jest czyimś marzeniem, to jak najbardziej zachęcałabym do wyboru tego zawodu. Zawód pielęgniarki jest bardzo interesującym zawodem. Studia pielęgniarskie nie należą do najlżejszych, lecz wdzięczność pacjentów i uśmiech na ich twarzy jest motywacją do dalszej nauki, do doskonalenie swoich umiejętności. D.Z: Dziękuję ci za rozmowę. Wywiad przeprowadziła: Dominika Załączkowska 93 Dominik Frydryk, kl. 6b Osoba, z którą przeprowadzam wywiad, jest lekarzem mającym 45 lat. Nazywa się Władysław Śnieżek. Jest szefem mojej mamy. Dominik: Dlaczego zdecydował się pan na medycynę? Przecież to bardzo trudny kierunek studiów. Władysław Śnieżek: Byłem dobrym uczniem, a poza tym to nasza rodzinna tradycja, mój ojciec, dziadek też byli lekarzami, przekazali mi wiele informacji na temat tego zawodu. D: Co daje panu największą satysfakcję z pracy ? W.Ś: Na pewno niesienie pomocy ludziom, dbanie o ich zdrowie, powierzone zaufanie, właściwa diagnoza, pozytywne efekty w leczeniu i doprowadzanie do pełni zdrowia. Bardzo cenię sobie uśmiech i zadowolenie pacjenta. D: Jakiej rady udzieliłby pan początkującym lekarzom? W.Ś: Lekarz musi przeprowadzić dokładny wywiad z pacjentem lub jego rodziną, nie może lekceważyć żadnych sygnałów ze strony chorego i traktować go tak, jakby była to jego najbliższa rodzina, oczywiście bez większego zaangażowania emocjonalnego. D: Co jest najtrudniejsze w byciu lekarzem ? W. Ś: Na pewno bezsilność, gdy przychodzą pacjenci, którym nie można już pomóc lub za późno się zgłaszają, np.: zaawansowana choroba nowotworowa. Bardzo przykro jest informować pacjenta lub jego rodzinę o tym, że ma marne szanse na powrót do zdrowia. W tym zawodzie nie mogą zdarzać się pomyłki, ponieważ wysoką stawką jest ludzkie życie. Rodziny mogą wytoczyć proces sądowy lekarzowi. D: Co by pan proponował ludziom, aby prowadzili zdrowszy tryb życia? W.Ś: Bardzo modne jest szerzenie promocji zdrowia poprzez odpowiednią dietę, uprawianie sportów, ćwiczenie, dużo ruchu na świeżym powietrzu, bieganie, pływanie, unikanie stresujących sytuacji oraz wyzwolenie się od nałogów, np.: alkoholu, papierosów, narkotyków. D: Dziękuję bardzo za wywiad i poświęcony czas. W.Ś: Było mi bardzo miło, dziękuję również. Pozmawiał: Dominik Frydryk 94 JACY JESTEŚMY Aleksandra Kornecka, kl. 6b Mam na imię Ola. Urodziłam się dwudziestego dziewiątego grudnia 1999 r. w Brzozowie, więc jestem dwunastoletnią dziewczyną. Uczęszczam do Szkoły Podstawowej nr. 2 im. Św. Kingi w Sanoku. Obecnie chodzę do klasy szóstej. Mój ojciec jest mechanikiem, a mama posiada własny sklep samochodowy o nazwie „Wojtek”. Mam trzech braci. Najmłodszy z nich ma na imię Tomek, średni to Jakub. Razem ze mną chodzą do szóstej klasy. Ostatni z nich to Krzysztof, który uczęszcza do technikum. Jestem dziewczyną średniego wzrostu, mam około sto sześćdziesiąt centymetrów. Moje włosy są krótkie i ciemnobrązowe, a oczy piwne. Noszę różne ubrania, rzadko ubieram się w sportowe spodnie lub koszule. Moje ręce nie są silne, ale też nie słabe. Posiadam dużo umiejętności. Jedną z nich jest znajomość języków obcych. Znam bardzo dobrze angielski. Przydaje mi się podczas długich wyjazdów za granicę, między innymi do Wielkiej Brytanii. Umiem dobrze rysować postacie z bajek i kreskówek. Wiem, jak obsługiwać komputer, a także znam sposób na usunięcie wirusa. Potrafię grać bardzo dobrze w szachy. Jedną z wielu moich cech jest pomysłowość. Od czasu do czasu wymyślam na plastyce różne rysunki. Wyróżnia mnie determinacja. Nigdy się nie poddaje, dążę do celu za wszelką cenę. Kolejna z moich cech to inteligencja. Objawia się, gdy jestem pytana z niektórych przedmiotów w szkole. Wyróżnia mnie umiejętność logicznego myślenia. Bardzo dobrze gram w szachy, a także rozwiązuję zadania. Zręczność to moja kolejna zaleta. Umiem szyć, a także potrafię składać orgiami. Moja wada to niecierpliwość. Często się złoszczę i denerwuję. Myślę, że jestem interesującą nastolatką. Patrycja Pałys, kl. 6b Nazywam się Patrycja Pałys. Urodziłam się w Sanoku, mam trzynaście lat. Mieszkam z rodzicami oraz moją starszą siostrą, Karoliną. 95 Jestem brunetką o szczupłej sylwetce. Posiadam małe oczy oraz średni nos, podobnie jak usta. Na mojej twarzy często gości szeroki uśmiech. Należę do wesołych osób. Jak każdy, posiadam różne umiejętności, między innymi dobrze biegam oraz gram w siatkówkę. Sądzę, że dobrze radzę sobie z grą na instrumentach. Do moich zdolności należy także zaliczyć rysowanie. Z charakteru jestem upartą i temperamentną osobą. Świadczą o tym liczne kłótnie z siostrą. Mimo wad jestem też pomocna, miła i odpowiedzialna, co udowadniam, kiedy mama prosi mnie o coś lub zostawia na moją odpowiedzialność. Lenistwo jest kolejną z moich wad. Dowodzi tego moja niechęć do sprzątania. Uważam, że jestem całkiem przeciętną osobą. Posiadam zarówno wady jak i zalety, a także własne zainteresowania. Dominika Załączkowska, kl. 6a Nazywam się Dominika Ząłaczkowska. Mam 13 lat i chodzę do klasy 6 b. Urodziłam się w Sanoku i mieszkam tu do dziś. Mój tata Tadeusz jest kierowcą, a mama - Urszula nie pracuje. Mam cztery siostry i jednego brata. Jestem dziewczyną o pogodnej i prawe zawsze uśmiechniętej twarzy. Posiadam gęste, brązowe i dosyć długie włosy, a także piwne oczy. Mam zaledwie 150 cm wzrostu. Przeważnie ubieram się w spodnie i bluzki z krótkim rękawem. Posiadam parę umiejętności. Interesuje mnie środowisko, które mnie otacza. Ambitnie dążę do wyznaczonych sobie celów. Sprawnie obsługuję komputer. Dobrze się uczę i otrzymuję świadectwa z czerwonym paskiem. Potrafię też grać w karty, siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną i ręczną. Umiem jeździć na rowerze i rolkach. Mam sporo cech charakteru, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Jestem osobą ambitną. Dobrze się uczę i chcę skończyć szkołę z jak najlepszymi wynikami. Moją zaletą jest bycie oryginalną, a także pomysłowość. Zawsze staram się wymyślić sama coś nowego i oryginalnego, a nie korzystać z gotowych pomysłów kogoś innego. Wyróżnia mnie śmiałość i odwaga. Nie boję się stawiać czoła wyzwaniom, które na mnie czekają, często też podejmuję się czynności, które nie leżą w moich kompetencjach. Pracowitość to wspaniała zaleta, którą posiadam. Chętnie pomagam rodzicom i sprawnie oraz dokładnie wykonuję te 96 czynności. Jedną z wielu moich cech jest wrażliwość. Bardzo łatwo się wzruszam, jestem też wrażliwa na słowa, kierowane pod moim adresem. Uważam, że jestem dziewczyną pogodną, osobą, do której zawsze można się zwrócić o pomoc. Myślę i mam nadzieję, że wszyscy mają o mnie takie zdanie. Dominik Frydryk, kl. 6b Nazywam się Dominik Frydryk i chodzę do klasy 6 b w Szkole Podstawowej nr2 w Sanoku. Urodziłem się 7 września 1999 roku w Brzozowie. Moi rodzice to Alicja Olszewska – Frydryk i Waldemar Frydryk. Jestem chłopcem średniego wzrostu, mam około 157 cm. Często noszę zawieszkę, do której przymocowany jest kluczyk. Ubieram się na sportowo, w lecie noszę krótkie spodenki i koszulki. Mam blond włosy i jasną karnację. Jedną z moich umiejętności jest pisanie na komputerze. Umiem w parę sekund napisać kilka zdań, co przeciętnemu człowiekowi zajęłyby więcej czasu. Znam także prawie wszystkie gatunki dinozaurów. Potrafię grać w siatkówkę i koszykówkę. Umiem rysować. Moja negatywna cecha to łatwowierność. Kiedy ktoś powie mi kłamstwo, ja od razu mu wierzę. Wyróżnia mnie niecierpliwość - przed urodzinami wypytuję rodziców, co dostanę w prezencie. Cechuje mnie lenistwo. Nieraz nie chce mi się wstawać do szkoły lub gdy mnie ktoś o coś poprosi, nie zawsze mam ochotę to wykonać. Kolejną moją cechą jest pobożność. Nawet w tygodniu chodzę do kościoła i często odmawiam modlitwy. Następną zaletą jest powaga. Umiem zachować się w każdej sytuacji. Jestem gościnny, zawsze podejmuję gości poczęstunkiem. Podsumowując, staram się nikogo nie krzywdzić, robić dobre wrażenie i być zadowolonym z życia. 97 Szkoła Podstawowa nr 2 im. Św. Kingi ul. Rymanowska 17, 38-500 Sanok www.sp2.sanok.pl; e-mail:[email protected] 98