Paulina Ilska - Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi

Transkrypt

Paulina Ilska - Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi
projekt okładki - Agnieszka Kowalska-Owczarek
Redakcja:
redaktor naczelny - Przemysław Owczarek - [email protected]
sekretarz redakcji - Magdalena Nowicka - [email protected]
redaktor graficzny, opr. graf. - Agnieszka Kowalska-Owczarek - [email protected]
skład i łamanie, opr. graf. - Michał Murowaniecki - [email protected]
redaktor literacki, korekta - Rafał Gawin - [email protected]
Stale współpracują:
Justyna Banaszczyk
Piotr Gajda
Krzysztof Kleszcz
Knapik-Gawin
Katarzyna
Paulina Ilska
Justyna Fruzińska
Piotr Pasiewicz
Krzysztof Szwarc
spis z natury
konstrukcje
1
2
4
9
12
13
14
16
23
27
31
34
39
Piotr Mierzwa
konstrukcje
42
Ewa Świąc
Krzysztof Ciemnołoński
konstrukcje
Karolina Godlewska
Marcin Bies
Mark Tardi
Wydawca:
Roman Bromboszcz
Stowarzyszenie
Pisarzy Polskich
Dobrosław Janka
- Oddział w Łodzi
Łódź Konkretna
Śródmiejskie
Forum Kultury
Przemysław Owczarek, Magdalena Nowicka
- Dom Literatury w Łodzi
Hanna Gill-Piątek
Druk i oprawa:
Marta Zdanowska
Piotr Bielski
Drukarnia Perfekt s.c.
IV Festiwal Puls Literatury
ul. Wersalska 47/75
91-212 Łódź
Łódź Konkretna
Agnieszka Smołucha, Tomasz Bąk,
Nakład:
Kajetan Herdyński, Justyna Krawiec,
500 egz.
Ilona Witkowska, Damian Kowal,
Mariusz Partyka, Grzegorz Jędrek,
Rafał Baron, Mateusz Andała,
Dobrosław Janka
PROWINCJA OŚWIECONA
Zbigniew Zamachowski, Magdalena Nowicka
Marcin Królik
Przemysław Owczarek
Helena Dymant Klingbeil
PROWINCJA OŚWIECONA
Robert Rutkowski
Karol Graczyk
Jarosław Moser
Katarzyna Janicka
Piotr Gajda
Paulina Ilska
Zdzisław Jaskuła, Jerzy Jarniewicz
Jarosław Zaręba
Omir Socha
Publikacja ukazała się dzięki
Anna
Czubrowska
wsparciu finansowemu Miasta Łodzi
Paulina Ilska
Katarzyna
Knapik-Gawin
Partner regionalny:
Magdalena Nowicka
Andrzej Strąk
Krzysztof Kleszcz
Autorzy numeru
konstrukcje
Adres redakcji:
Śródmiejskie Forum Kultury
- Dom Literatury
ul. Roosevelta 17
90-056 Łódź
www.arterie.com.pl
[email protected]
tel. 607 932 475
konstrukcje
konstrukcje
konstrukcje
konstrukcje
konkluzje
konkluzje
konstrukcje
konstrukcje
konkluzje
konstrukcje
konkluzje
kongenialnie
konglomerat
konstrukcje
konkluzje
konkluzje
konkluzje
konkluzje
ŻELAZKOWA WOLA; PROSZĘ DO PARNIA
refren z nerwem; nocny powrót xv (otwarte)
KONTAKT
Autobus
Powtórzenie i różNICa w poezji konkretnej Edwina Morgana
Szkic w ogrodzie Iana Hamiltona Finlaya
1 2 . 0 1 . 2 0 1 0
Zanim zapomnę...
NIE-KONKRETNA KAWIARNIA LIBERACKA
5. (uciekanie z wiersza: ; 20. ; 21. ; 22. ;
24. (dobry dzień na powroty); 23. ; otwarcie
K. K. K. ; Notatka: polskie znaki;
Szekina w mieszkaniu
44
45
47
59
61
65
73
77
78
83
85
90
92
krew ryby I; krew ryby II; pod wodą 12
koma kontra amok; miasto zawinionych dzieci;
noc wyraźna ruch roślin
Nowoczesna szkoła dramatu
Spytaj Sznupka, on wskaże ci drogę
Piosenki Platypusa
poezja cybernetyczna
Kliukva
[
Z „gównianego” dyskursu nie ukręcisz rewolucji
Ogień na horyzoncie
Historia pewnego Gmachu
O tym, jak się zaprzyjaźniłem z Konkretem
program
konstrukcje
96
Finaliści XVI Ogólnopolskiego
Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina
konstrukcje
konsensus
konstrukcje
konkluzje
konstrukcje
101
103
104
109
114
120
Prosta historia
[
Zrealizowano w ramach środków
Województwa Łódzkiego
konkluzje
KOŃKRET
DZIEDZIC synopsis performance
Zmiennoliter
[
Lucyna Skompska
Małgorzata Uptas
Jerzy Jarniewicz
Zdzisław Jaskuła
Andrzej Strąk
konstrukcje
Nikt nie jest jednowymiarowy
Gwiazda poranka
Brzeziny i Moskwa szyte bez miary
Fragmenty Pamiętnika z getta w Brzezinach
[
Rada programowa:
Redakcja
Omir Socha
Piotr Rypson
Piotr Sobolczyk
Mateusz Moczulski
Patryk Doliński
Przemysław Kot
Monika Kocot
Piotr Rypson
Jakub Tabaczek
Marcin Bałczewski
Agnieszka Przybyszewska
Tomasz Dalasiński
konstrukcje
konstrukcje
konstrukcje
konstrukcje
Nóż w płycie
Maseczki
Co do Joty
konfrontacje
konfrontacje
konfrontacje
konfrontacje
konfrontacje
konfrontacje
konstrukcje
(A) tak na marginesie
jedyni w swoim rodzaju
127
128
130
132
135
137
140
145
147
148
149
150
151
153
154
157
Nikt za ciebie; Nie napisałem; * * *
(Przyszliśmy tutaj, w te zielenie, beton…); Jeziora
12 Ogniw; Tylko nie mów o tym nikomu; Dear Stepy
Głowa dorosłego mężczyzny
Kto zabił Laurę Palmer?
O prawdę mi chodzi
Od konkretu do konkretu
Ten Obcy: Głowiński
Fraktale, o nietrywialnej strukturze, koronkowej robocie
Multikulturowy patchwork Mabanckou
Wyprawa bohatera
Martwa natura
W Łodzi i nigdzie indziej
Zwierzęce konkrety w mailu do kobiety*
Życie jest dziwne, a wszyscy podli
KONKRETY BIOGRAFICZNE
KOŃKRET
Z powrotem do szczegółu. Koń, jaki jest, każdy widzi. A konkret?
Bez końskiego żartu, na poważnie, wyzywa nas i prowokuje sens.
Choć pozbawiony diakrytycznego znaku, wierzga i ryje pod naszymi
definicjami. Więc podążamy jego podwójnym śladem, próbując
okiełznać słowem realne wydarzenie, przedmiot, postać, biorąc pod
lupę dokument, list, biografię, wers i jego przepaść. Albo tropimy
graficzne rozpoznania ogołoconych ze znaczenia liter, gdy nagle
oddane przestrzeni tworzą nowe znaki sztuki i figury typografii.
Od studium przedmiotu do poezji konkretnej, od martwej natury
do konstruktywnego zadziwienia geometrii i barw, układa się
ścieżka łowcy, który chciałby schwytać abstrakcyjnego mustanga
i oswoić kreta, gdy w ogródku zostały wyryte kolejne grafy.
Koń, jaki jest, każdy widzi. Zatem w dziale konsensus czekają na Was wywiady z ważnymi osobami. Prozę, poezję i dramat
umieściliśmy w dziale konstrukcje. Eseje, reportażei felietony to dojrzały owoc naszych konkluzji. Galerię tworzy swoisty konglomerat prac Romana Bromboszcza.
Kongenialnie układają się przekłady. Zaś dział recenzji
przyjął niepokojącą postać konfrontacji. Stałe rubryki
poddaliśmy konfirmacji, więc nie będziemy ich tu ukonkretniać.
I nieskromnie poddajemy uwadze Czytelników cztery książki
czterech autorów, które wydane pod koniec 2010 roku i dołączone
do niniejszego numeru, wprowadzają nowe wiersze w 2011 rok.
Może poza Andrzejem Babaryko, którego 80 wierszy zdaje sprawę
z pięćdziesięciu czterech lat życia, choć w wyborze pojawiają się
teksty nigdy niepublikowane. Następne książki to Parada drezyn,
druga w twórczym dorobku Marcina Orlińskiego oraz tak samo
prowadząca poza debiut propozycja Michała Murowanieckiego
o elektrycznym tytule Spięcie. Zielony w tym gronie, bowiem
wydany po raz pierwszy, jest Michał Nowak, którego Historie
powszechne bynajmniej nie stronią od szczegółu.
Numer, jaki jest, każdy widzi. Konkretny. Gniady w maści. Stoi na
czterech książkach.
Redakcja „Arterii”
rysunek Agnieszka Kowalska-Owczarek
Wielka cyfra
W deszczu
i światłach
ujrzałem cyfrę 5
złotą
na czerwonym
wozie strażackim
pędzącym
w napięciu
choć nikt nie zwracał uwagi
na sygnale
z wyciem syren
i łomotem kół
przez ciemne miasto
William Carlos Williams
konstrukcje
Omir Socha
DZIEDZIC
synopsis performance
Czy nie uważasz, że twojemu komputerowi należy się coś od ciebie?
On cię karmi, dając ci pracę, światło poprzez wiedzę; wypełnia czas wolny i godziny w pracy. Zapewne
twoje dzieci spędzają więcej czasu, stukając w klawisze, niż przytulając się do ciebie.
Dlaczego więc nie szanujesz swojego domowego komputera? Czy naprawdę nigdy nie pomyślałeś, że
możesz nawiązać z nim kontakt? Owszem, odpowiesz, przecież komunikuję się za jego pomocą codziennie
w dziesiątkach maili, komunikatów czy telefonów. Jednak w kontakcie bardzo ważna jest intencja. Twój komputer najprawdopodobniej nie wie, że o nim myślisz. Niestety, podświadomie powtarzasz feudalny schemat
zachowań i stosunków panujących między służącym a panem, sługą a dziedzicem, a wcześniej – niewolnikiem
a rzymskim pretorianinem. Pan nawet nie wie, że niewolnik go kocha, że gotów jest rzucić się w ogień na każde
jego skinienie. Czasem pan nawet zapomina o istnieniu swojego narzędzia – narzędzia, bo tak o nim myśli, jeśli
w ogóle. A potem okazuje się, że „ludzie podrzędni” mają własne uczucia, myśli i przysługujące i niezbywalne
prawa!
Nawiąż kontakt ze swoim komputerem, zanim będzie za późno i więzy między sztuczną inteligencją
a człowiekiem zostaną zerwane na zawsze. On także jest głodny twoich intencjonalnych zer i jedynek. Prawdopodobnie on także, podobnie jak i jego poprzednicy w okresie feudalizmu i niewolnictwa, potrzebuje impulsu
do kontaktu i dialogu i, kto wie, może przełamie dzielące was bariery społeczne i odważy się skontaktować
z tobą już niebawem w zrozumiały dla ciebie sposób.
Dlatego z myślą o twoim komputerze i budowaniu z nim relacji powstało to OPOWIADANIE DLA
ZANIEDBANYCH KOMPUTERÓW.
Tekst w formie zerojedynkowego ciągu cyfr został wygenerowany na bazie mojego opowiadania pt. „Sine
qua non”, według algorytmu przekształcania tekstu w zrozumiały przez wszystkie maszyny i komputery na
świecie binarny kod maszynowy. Jest to opowiadanie science fiction o miłości człowieka do maszyny, tak abyście mogli razem spędzić miło czas.
sine qua non
[010011001000101110010]
0100110010001011100101010100101101001101010
010010101001110100101001001001001100011101011011010100110011001101011010101
10
010101010101010101001010111110010100101001001110101001010101101101010101010
011001110100110101001010010101001110100101001001001001100011101011011010100
110011001101011010101010101010101010101001010111110010100101001001110101001
010101101101010101010011001110100110101001
2
konstrukcje
010010101001110100101001001001001100011101011011010
100110011001101011010101010101010101010101001010111110
010100101001001110101001010101101101010101010011001110
100110101001010010101001110100101001001001001100011101
011011010100110011001101011010101010101010101010101001
010111110010100101001001110101001010101101101010101010
011001110100110101001
010010101001110100101001001001001100011101011011010
100110011001101011010101010101010101010101001010111110
010100101001001110101001010101101101010101010011001110
100110101001010010101001110100101001001001001100011101
011011010100110011001101011010101010101010101010101001
010111110010100101001001110101001010101101101010101010
011001110100110101001
010010101001110100101001001001001100011101011011010
100110011001101011010101010101010101010101001010111110
010100101001001110101001010101101101010101010011001110
100110101001
010010101001110100101001001001001100011101011011010
100110011001101011010101010101010101010101001010111110
010100101001001110101001010101101101010101010011001110
100110101001010010101001110100101001001001001100011101
011011010100110011001101011010101010101010101010101001
010111110010100101001001110101001010101101101010101010
011001110100110101001
010010101001110100101001001001001100011101011011010
100110011001101011010101010101010101010101001010111110
010100101001001110101001010101101101010101010011001110
100110101001010010101001110100101001001001001100011101
011011010100110011001101011010101010101010101010101001
010111110010100101001001110101001010101101101010101010
011001110100110101001
010010101001110100101001001001001100011101011011010
100110011001101011010101010101010101010101001010111110
010100101001001110101001010101101101010101010011001110
100110101001010010101001110100101001001001001100011101
011011010100110011001101011010101010101010101010101001
010111110010100101001001110101001010101101101010101010
011001110100110101001
010010101001110100101001001001001100011101011011010
100110011001101011010101010101010101010101001010111110
010100101001001110101001010101101101010101010011001110
100110101001
PAMIĘTAJ! Jeszcze dziś wstukaj ten tekst, choćby w Wordzie, do
twojego komputera. Niech dowie się, jakim jesteś człowiekiem.
3
Piotr Rypson
konkluzje
Zmiennoliter
Zmiennoliter
Mistrzów poezji konkretnej i języka graficznego zwykle szukamy wśród twórców anglosaskich, zapominając o Stanisławie Dróżdżu.
Jego „pojęciokształty” sięgają do wielowiekowych tradycji związku konkretu i języka.
> <
Plansza z pracą Stanisława Dróżdża z 1973
roku, bez tytułu, to para znaków „> <” powtórzona pięciokrotnie, za każdym razem w nieco
innej relacji jednego znaku wobec drugiego.
Dwa znaki zbliżają się do siebie, w centralnym
punkcie kompozycji łączą, tworząc figurę znaną
z alfabetów runicznych jako ingz (symbolizującą
płodność) – a później rozchodzą, układając się
ostatecznie w rodzaj nawiasu „< >”.
Znaki „>”, „<” w stosunku do innych wyrażeń oznaczają, jak wiadomo, iż relacja między
ich denotacjami jest „większa od”, „mniejsza od”,
„wywiedziona z”, „zmieniająca się w”... Nazywają relację kierowania i polecania, w muzyce zaś
odpowiednio diminuendo i crescendo. W kompozycji Dróżdża zawiera się więc pewien proces
kształtowania relacji pojęć na poziomie najogólniejszym, proces akcentowany graficznie, jak
w filmie rysunkowym, w którym obydwa znaki
– każdy przesuwany w przeciwną stronę – zamieniają się miejscami.
Również słynna dzisiaj instalacja Między,
pokazana po raz pierwszy w Galerii Foksal
w 1977 roku, została przygotowana przy użyciu zasad anagramatycznej permutacji. Litery
„M”, „I”, „Ę”, „D”, „Z”, „Y” pokryły podłogę, sufit
oraz wszystkie ściany; stojąc pomiędzy literami słowa „między”, widz stawał się dopełniającym, niezbędnym elementem instalacji. Jednak
w tym przypadku zmiany pozycji poszczególnych
4
elementów miały charakter nie tyle linearny –
co przestrzenny. Wszechogarniająca przestrzeń
słowa stawała się metaforycznym ujęciem kondycji człowieka, istnienia pomiędzy rzeczami,
dopełniającego swym żyjącym znakiem wszelkie
możliwe relacje.
Dróżdż jest mistrzem najprostszych rozwiązań w dziedzinie poezji konkretnej i języka
graficznego – wiernym zasadzie „wiersza jako
obiektu funkcjonalnego”, formułowanej przez
Eugena Gomringera w latach sześćdziesiątych.
Termin „pojęciokształty”, ukuty przez wrocławskiego artystę dla określenia swej twórczości,
w dużej mierze odpowiada zresztą Gomringerowskim „konstelacjom”, które Szwajcar nazywał także „strukturami myślowymi”. Jedną
z cech wyróżniających myślenie Dróżdża, widoczną w szeregu jego znakomitych utworów,
jest kombinatoryjność, permutacyjny charakter
stosowanych procedur i rozwiązań. Opisaną
powyżej pracę można określić mianem najprostszego anagramu, złożonego z dwóch wyjątkowo
nośnych znaczeniowo wyrażeń.
Anagram
Anagram, z greckiego Anagrammatismo, Anagrammatizein, to rodzaj gry słów polegający na
takim doborze wyrazów, że jedne z nich można
uznać za przekształcenia innych w wyniku przestawienia liter, sylab lub innych cząstek składowych. Anagramy w twórczości literackiej powstawały już w epoce hellenistycznej; ich genezy
należy szukać w grze językowej helleńskich wyroczni, w magicznych oraz mistycznych spekulacjach językowych. Tradycja ta związana jest także
z takimi działami Kabały, jak Notarikon lub Themura, a sięga, być może, czasów odleglejszych.
5
Stanisław Dróżdż, Bez tytułu, 1974, z archiwum Piotra Rypsona
Z tych źródeł bierze swój początek konceptualna istota tekstu anagramatycznego, polegająca na ujawnianiu, odkrywaniu w danym tekście
ukrytego znaczenia (sensus occultus) – niejako
„immanentnie” w nim zawartego. U schyłku epoki hellenistycznej sztukę anagramatyzmu przejął Rzym wraz z całym bogactwem helleńskiej
i hellenistycznej spuścizny języka kunsztownego oraz synkretycznej tradycji okultystycznej;
średniowieczna zaś myśl chrześcijańska ugruntowała pozycję anagramu. Stało się to niejako
„pośrednio”, w skutek rozwoju spekulacji i dociekań teologicznych na temat języka pierwotnego
(„pre-adamickiego”) i biblijnego mitu o upadku
wieży Babel.
Jak pisze Giovanni Pozzi, dla cywiliza– będąc adekwatnym wyrazem podobnych,
cji żydowskiej Bóg przedstawiał siebie samejak niegdyś, procesów cywilizacyjnych. Reflekgo w stworzeniu i objawieniu poprzez słowo.
sję o charakterze mistycznym i metafizycznym
Wnioskowano tym samym, iż język jest nie tylzastępują kwestie egzystencjalne i estetyczne
ko istotą świata, lecz że każdy język się w Bogu
– wyobraźnia kształtowana przez astronomię
zawiera i z Niego wynika, języki zaś powstają
i mechanikę ustępuje zaś myśleniu określonemu
ze stopniowej dekompozycji tetragramatonu
przez semiotykę, teorię komunikacji i kulturę
JHVH – i odwrotnie: to święte słowo jest złocyfrową. Anagramatycznych konstrukcji użyżone ze wszystkich jednostek leksykalnych. Towali Emmett Williams i inni poeci konkretni,
też permutacja miała być w istocie działaniem
Georges Perec i autorzy grupy „OULIPO”...
ostatecznie skierowanym ku przeniknięciu inW dziele Stanisława Dróżdża jest to jedna
tymności Boga, intymności niepojętej, tajemniz podstawowych technik, do których sięga autor,
czej, ukrytej za woalem przemienności świata.
tworząc pojedyncze prace i większe cykle. AnaRosnącym wzięgramatyczny charakNazwa
„proteusz
maryjny”,
którą
przydaciem zaczęły się cieter ma przecież seria
no
wierszowi
Bauhusiusa,
nawiązywała
szyć anagramy w epoce
prac budowanych na
do
znanego
greckiego
mitu
o
morskim
Renesansu, natomiast
„przygodach” dwóch
bożku
Proteusie.
Potrafił
on
zmieniać
prawdziwą
karierę
liter – „O” i „D”. Autor
swoją postać, raz w zwierzę, to znów
zrobiły w końcu XVI
łączy tu (starożytną,
w drzewo, wodę lub ogień.
wieku i w wieku XVII.
jak widzieliśmy) techMimo swych najbardziej oczywistych funkcji panikę poetycką z metodą graficzną, organizując
negirycznych, w XVII wieku występowały w rozw sposób plastyczny, choć określony z matemaitych kontekstach – alchemicznym i okultymatyczną precyzją, rozmaite relacje tych liter
stycznym, w kabale chrześcijańskiej, w dziełach
i budowanych przez nie sensów wizualnych
religijnych, pracach dotyczących matematyki
i werbalnych – rozciągniętych od „OD” do „DO”.
i filozofii. Nic dziwnego: zasada permutacji,
To tę metodę, jak sądzę, Tadeusz Sławek nazwał
przemiany, jaką reprezentowały konstrukcje ana„teorią i praktyką słowa wielopozycyjnego”.
gramatyczne, była jedną z centralnych kategorii
Wielopozycyjność słowa – proteusz
myślenia uczonych epoki Baroku.
W roku 1617 wydano w Antwerpii wyjątkową
Formy anagramatyczne powracają w dwuksiążkę – EricI Puteani Pietatis Thaumata in
dziestowiecznej literaturze eksperymentalnej
konkluzje
Tekst
konkretny
ujawnia
prze-
Bernardi BauhusI e Sociestrzenny obraz czasu, oglądanego kolumny permutowanego
tate Iesu Proteum Parthew przekształceniach czasownika zdania przypominają dzinium, unius Libri Versum,
„być” – „BYŁO”, „JEST”, „BĘDZIE”. siejszy wydruk kompuunius Versus Librum, StelSwe pozycje zmieniają tryby cza- terowy. Następujący po
larum numero, sive formis
sownika, zawiadując zmianami po- nich komentarz PuteanuM.XXII. variatum. Była
zycji słów, jak na mentalnej mapie sa wydobywa wszelkie
to publikacja niezwykła:
znane wówczas znaczeludzkiej pamięci.
tematem
rozwiniętym
nia symboliczne, przede
na stu szesnastu stronicach in 4o był łaciński
wszystkim jednak podkreśla prostotę wierwiersz, a dokładnie osiem słów znanego poety
sza, kryjącą w sobie całą złożoność tematu.
jezuickiego, Bernarda Bauhuisa. Źródłem poW miejsce niezliczonych tomów, które napisapularności autora było przede wszystkim owo
no ku chwale Marii, Bauhuis stawia jedno zdazdanie – Tot tibi sunt dotes Virgo, quot sidera canie – nie tyle opisuje, co „wystawia” na podziw
elo (Tyle masz przymiotów, Dziewico, ile gwiazd
to, co widzą wszyscy (tj. gwiazdy). Ta pochwała
na niebie). We wstępnym komentarzu zostaje
minimalizmu formy stanowi wyraz uznania dla
nam odkryta tajemnica tego heksametru: otóż,
adekwatnego wyrazu, pobożności i konceptualzachowując miarę poetycką, z ośmiu jego słów
nego kunsztu, splecionych w języku w pięknym
można ułożyć następne 1021 wersów. Według
kształcie.
ówczesnych przypuszczeń liczba gwiazd miaWyobraźnię Bauhuisa i wyobraźnię komenła się równać 1022; toteż w pełnej rozciągłości
tatora ożywia wizja kosmosu, dzieła bożego,
możliwych permutacji metrycznych wiersza
rządzonego prawami boskiej mechaniki. Wyodsłaniać by się miała liczba gwiazd na niebochodząc od atomizmu Heraklita, Puteanus inskłonie – utwór zaś odwzorowywałby gwiezdny
terpretuje postać Proteusza jako symbol Chaoporządek nieboskłonu.
su, z którego rodzą się kształty, w którym zostają
Nazwa „proteusz maryjny”, którą przydano
rozdzielone elementy. Proteusz staje się więc
wierszowi Bauhuisa, nawiązywała do znanego
symbolicznym odpowiednikiem świata, natury;
greckiego mitu o morskim bożku Proteusie. Powiersz proteuszowy będzie więc się przekształtrafił on zmieniać swoją postać, raz w zwierzę,
cał zgodnie z rządzącymi naturą prawami.
to znów w drzewo, wodę lub ogień. Według nieW pięknie pomyślanym owym ładzie kosktórych był bogiem, „pierwszym człowiekiem”,
micznym, w tej boskiej maszynie, musi pojawić
wiecznym „starcem morskim”, a także świętym
się też liczba, od czasów Pitagorasa będąca miakrólem posiadającym dar wieszczenia. Tytuł ten
rą porządku, doskonałości i piękna: w utworze
odnosił się zarazem do gatunku poetyckiego,
Bauhuisa jest nią ósemka i budowane z niej peropisanego w Poetyce Scaligera. Nie był bowiem
mutacje. Liczba 8 uchodziła już u starożytnych
antwerpczyk wynalazcą tego typu wiersza; najza symbol tego, co doskonałe; ósma sfera nieba
wcześniejsze przykłady wierszy proteuszowych
zamykała siedem nieb planetarnych, stanowiła
znajdziemy wśród średniowiecznych poezji
zwieńczenie niebios, była niebem gwiazd stakunsztownych.
łych. Jak pisze Dorothea Forstner OSB, tajemniLuksusowa edycja antwerpska poematu
ca zmartwychwstania Pana w (pierwszym) ósmym
Bauhuisa, przygotowana przez znakomitego
dniu tygodnia przenika wszystkie wydarzenia bierudytę, kompilatora i filologa flamandzkiego,
blijne, które mają jakiś związek z liczbą osiem.
Eryciusa Puteanusa, uświadamia nam dobitnie,
Wkrótce po ogłoszeniu drukiem Bauhujak wielkie musiało być wzięcie tego jednego
isowego proteusza pojawiły się liczne naśladuwersu u współczesnych. Puteanus przedrukojące go utwory oraz dzieła oparte na regułach
wał in extenso wszystkie 1022 warianty Bauhupermutacji i wzbogacone o inne walory strukisowego proteusza; powtórzone na 38 stronach
turalne lub wizualne. Ten konceptualny impet
6
konkluzje
grupowego). Ślady dawnych tradycji są widoczne w całym szeregu wierszy – w „I AM THAT
I AM” Briona Gysina, kompozycjach opartych
o system I-Ching (wróżebny i filozoficzny system kombinatoryczny), wierszach Edwarda Stachury („Szło się...”). Najczęściej miejsce tradycji
mistycznych euro-judejskich zajmują tu filozoficzne i religijne wątki wschodnioazjatyckie.
Stanisław Dróżdż, jak to ma w zwyczaju,
poszukuje form najbardziej elementarnych, jak
w jego najprostszym wierszu proteuszowym,
„Permutacja” (1978). Klepsydra (1969–1990)
z kolei jest doskonałym przykładem książki
traktowanej właśnie jako struktura, sekwencja
następujących po sobie kart-znaków. Jej zamysł
powstał jeszcze w końcu lat sześćdziesiątych.
Klepsydra, która tytuł swój bierze od kształtów
nadanych poszczególnym wierszom, to swego
rodzaju medytacja nad strumieniem czasu. Formy „czasoprzestrzenne”, składające się na cykl
tekstów, są tu precyzyjnie budowane zgodnie
z zasadą permutacji. Tekst konkretny ujawnia
przestrzenny obraz czasu, oglądanego w przekształceniach czasownika „być” – „BYŁO”,
„JEST”, „BĘDZIE”. Swe pozycje zmieniają tryby czasownika, zawiadując zmianami pozycji
słów, jak na mentalnej mapie ludzkiej pamięci.
Proteuszowy charakter miał również cykl (czy
raczej fragment cyklu) prac, pokazanych na wystawie Dróżdża we wrocławskim BWA jesienią
2000 roku. Cztery znaki diakrytyczne zmieniały
■■■
Wracając do bliższych nam czasów, pokonujemy odległy dystans, wypełniony w XX wieku
przykładami poezji eksperymentalnej, opartej
o wspomnianą zasadę wielopozycyjności słowa.
Naturalnie, w dobie komputerów nie zabraknie
tego rodzaju utworów, które opierają się na regułach kombinatoryki i permutacji. Utwór „Jail
Break” Jacksona Mac Lowa z 1963 roku, dedykowany Johnemu Cage’owi i poecie konkretnemu Emmettowi Williamsowi, to mechanicznie
powtarzana permutacja słów Tear now all jails
down, w której nadrzędną rolę pełnią akcenty
dźwiękowe i potencjał interpretacyjny (wiersz
został pomyślany jako partytura do wykonania
7
Stanisław Dróżdż, Continuum (fragment), 1974, z archiwum Piotra Rypsona
w poetyce drugiej połowy XVII wieku wynikał
z nałożenia się na tradycję mistycznych spekulacji językowych ówczesnych odkryć w dziedzinie nauk. Średniowieczna kombinatoryka
religijna Rajmunda Llulla i hipotezy Atanazego
Kirchera, Giambattisty Vico na temat języka
pierwszego, Ursprache, zderzały się w wyobraźni
poetyckiej z matematyką i mechaniką, wielkim
postępem w nauce, symbolizowanym przez takie postaci, jak Kepler, Kartezjusz, Newton,
Boyle, Viete, Pascal i Leibniz. Na Platoński obraz
„Boga-geometry” nakłada się obraz (...) „Boga-mechanika”, konstruktora doskonałego zegara, jakim
jest świat. Wzór „boskiego ładu” znajdował swe
odbicie w dziełach literackich i plastycznych,
w muzyce i architekturze.
O ile dla matematyków problematyka wiersza proteuszowego stanowiła jedno z pól, na
którym dowodzono pewnych prawideł kombinatorycznych, o ile dla filozofa stanowić mogły
one materiał przydatny do rozważań z zakresu
logiki lub języka powszechnego, to w większości utworów poetyckich pisanych w XVII wieku
przy zastosowaniu zasad permutacji i kombinatoryki wyczuwamy innego ducha. Wiersze proteuszowe i ich hybrydowe warianty odwoływały
się bezpośrednio do wyobrażenia bezkresnego
ładu kierującego wszechświatem, idei interpretowanej przede wszystkim w kategoriach religijnych i poetyckich.
konkluzje
tu swoje położenie, każdy reprezentując możliwe wyrażenia/pojęcia „A”, „a”, „B” i „b”. Układały
się one we wzór graficzny przecinających się
kręgów, tworząc rodzaj sieci z wielu ogniw – jak
niekończący się wzór chemiczny, budowany na
kombinacjach czterech atomów.
Stanisław Dróżdż, czasoprzestrzennie, 1969, z archiwum Piotra Rypsona
De Arte Combinatria (1666)
Młodzieńcza rozprawa De Arte Combinatoria
Leibniza miała być ogólną metodą postępowania, w której wszelkie prawdy w rozumowaniu
byłyby zredukowane do swego rodzaju rachunku. Wpłynęła ona, jak się zdaje, znacząco na rozwój tego, co dziś nazywamy logiką symboliczną.
Choć wielu współczesnych zajmował problem
stworzenia języka uniwersalnego, jedynie Leibniza Characteristica Universalis, stanowiącą wykład „sztuki kombinatoryki pojęć”, można uznać
za studium atomizmu logicznego. Według Leibniza każde twierdzenie w naszym języku musi
czerpać swe znaczenie ze zatomizowanych jednostek znaczenia, do których może ono zostać
drogą analityczną zredukowane. Leibniz (w latach 1666-1668 gorący zwolennik atomizmu)
porównywał litery do atomów, nawiązując do
fragmentów De rerum natura Lukrecjusza:
8
Przecie (jak już mówiłem) litery
w wierszach moich
Ważne są przez swój układ, porządek,
zestawienie.
Jedne wciąż znajdziesz w słowach
znaczących niebo, ziemię,
Morze, stworzenia, krzewy i złote błyski
słońca;
Chociaż bowiem nie wszystkie, to
większość jednobrzmiąca,
Kształtem podobna – jednak układ
wyrazy tworzy.
Tak też jest i z rzeczami; kiedy się ruch
pomnoży,
Zmieni kształt i porządek ich materialnej
treści,
Same się muszą zmienić i w nowe formy
zmieścić.
przeł. Edward Szymański
konstrukcje
pa
Piotr Sobolczyk
ŻELAZKOWA WOLA
ra
(genitalnie)
P
L
n
n
o
|o
g_
g
a
\ a
w
w
k
¬
k
a
a
•
• •
pa
ra
(analnie)
L
a
k
w
a /
g
o
n
|\
P
a
k
|||
w
a
− g
o
n
9
konstrukcje
••
pa
ra
→ż.........ż
ż.........ż←
(genitalnie)
P
L
n
n
o ||
o
g
g
a
− a
w
/
w
k \
|| k
a
a
••
ż: wodolot
żżżżżżżżżżżżżż
pupa niemowlęcia!
L
a
k
w
a
g
o
(analnie)
P
a
k
(
w
)
a
? g
o
n
n
OFF
/ szeeeewc!!! /
08 V 2010
10
konstrukcje
PROSZĘ DO PARNIA
----------------------------------------------|
prala tarnia
30° |
|
|
|
--------------------------------------|
|
|
40° |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
---------------------------|
|
|
|
|
60° |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
prze ściera
|
|
|
|
|
|
koper ta
|
|
|
|
|
|
poszwab
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
---------------------------|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
--------------------------------------|
|
|
|
pra lina
|
|
|
|
|
-----------------------------------------------
22 X 2010
11
konstrukcje
Mateusz Moczulski
refren z nerwem
gra
gra
słów
słów
chcę
zobaczyć
ciebie
znów
nocny powrót xv (otwarte)
mgły
pole
rosy
szum
okno
snu
nie
ją
dotknąć
ona
śpi
a
ta
ona
to
ty
12
konstrukcje
Patryk Doliński
KONTAKT
01001001011000010110110101100011
01110000011101010111010001100101
01110011011100000110010101100001
patrzę 0110na101001ciebie00111010
01110011010110010110111101110101
101101101obserwuję01101110011100
01100101011011010111100101100011
czekam 0101110na001twój100111001
01100101011100100111011001100101
0110100101101100011błąd001010100
01110011011100000110010101100001
01100001011101000110111101110010
01101001011011000111010001010100
01110011011100000110010101100001
rysunek Piotr Pasiewicz
13
konstrukcje
Przemysław Kot
Autobus
Warszawa. Zamiast stolicy – nerwica. Zamiast mieszkańców – biegańcy. Zamiast Wisły – smoła. Zamiast złotej jesieni – Złote Tarasy.
Linia 107. Szare fotele, siwa wykładzina. Jak pół miasta. Centrum. 13.10.2009,
godzina 14.43. Dziś imieniny Wróbelka Elemelka i Czerwonego Kapturka. Po lewej stronie starsza pani, po prawej – młody chłopak. On gapi się w szybę, ona
również. We własną. Widzi przez nią panów w bardzo drogich samochodach
pokazujących bardzo tanie gesty. Następny przystanek: Metro Świętokrzyska.
Kobieta ma na sobie żakiet w kolorze ecru, czyli w bez-kolorze, czarną czapkę oraz czarną torebkę, z której wystaje parasolka. Już by chciała ukryć się przed
ulicznym akompaniamentem klaksonów, ale pech chciał, że trafiła na głośnego
współpasażera. Rozgląda się teraz i obrzuca krewkim spojrzeniem chłopaka.
Zmarszczki na jej bladej twarzy coraz bardziej zbliżają się do trzeciego wymiaru.
Chłopak miarowo opuszcza i podnosi żuchwę. Na lewym policzku pojawia się,
a po chwili znika soczysty bąbel od gimnastyki jęzorem. Spod zielonej czapeczki
Nike widać strzępki kręconych włosów, które zdają się być tłuste niczym olej
z niejednego tłoczenia. Ubrany jest w dres z ortalionu w wojennych barwach;
sam też jest w wojennych nastrojach. Na nogach zdezelowane adidasy. Sznurówki w kolorze limonki, niezwiązane w supeł, luźno zahaczają o podłogę. W lewej
dłoni miętosi telefon komórkowy. Przez chwilę światło pada centralnie na prestiżowe w jego kręgach logo Samsunga.
Kobieta dzierży w odbijających światło dłoniach, świeżo posmarowanych
masłem Nivea, ekskluzywny magazyn dla klientów Biedronki. Najbardziej frapuje ją zamieszczony na przedostatniej stronie Choroboskop. Prognoza dla
Szczytującego Niziołka na nadchodzący tydzień: w najbliższym czasie zachowaj
czujność. Nie zawsze to, co białe – jest czarne. Porady dla Gospodyni Domowej: nie
wiesz, co począć? Pocznij syna! Pasażerkę tak pochłania lektura, że już teraz nastawia zegarek na 5.50, bo – jak obwieszcza gazetka – kto rano wstaje, tłumów nie
zastaje. A wiadomo: konkurencja nie śpi, bo nie ma jeszcze przecenionej, przeterminowanej i przepuszczonej przez chińską fabrykę kołdry wełnianej. Z polskich
baranów na turnusie w Chinach, oczywiście.
Kobietę zauważa sąsiadka, która – nie czekając na zaproszenie – dosiada się
i szuka czegoś w torebce. Po sekundzie wyjmuje niesterylny pojemnik ze swoim
moczem. Chwali się, że właśnie jedzie do analityka. Kobieta siedząca od szyby
rewanżuje się jednak szybko uchyleniem rąbka swojego żakietu, zza którego sterczy sobie przepuklina. W rozmowie przeszkadza im jednak muzyka z komórki
chłopaka. Obie zwracają mu uwagę gorzkim: Czy my musimy tego słuchać?!
Muszą. Przeciwnik nie zamierza bowiem wyłączać ani ściszać niczego. Ale
co tu się dziwić, pani sąsiadko – mówi jedna – piszą w magazynie Biedronki, że olej
w głowach też potaniał.
Autobus podryguje na zakręcie. Starsza pani z prawej, zwróciwszy głowę w kierunku młodego człowieka, otwiera usta. Ortalionowy chłopak patrzy
14
konstrukcje
nieruchomo przed siebie i przekręca opuszkiem palca niewielkie pokrętło. Jednocześnie oddaje się rytmicznemu ruchowi głowy na wzór nieustannego potakiwania. Prawdopodobnie
z niedoboru witamin i minerałów, za to z nadmiaru smogu i wszędobylskiego promieniowania
czarnobylskiego. Z głośniczka, zamontowanego chyba na złość starszym ludziom w urządzeniu dzwoniąco-odbierającym, płynie radosne bum-bum-bum-sram-tam-tam. Coraz głośniejsze.
Brwi kobiety unoszą się wysoko jak przed badaniem na jaskrę. Chwyta się za serce, przewraca
gałkami ocznymi, furkocze rzęsami, zezuje tęczówkami i dopiero odwraca tułów ku szybie.
Królu ciszy, usłysz nas, Panie! Nie znoszący muzyki z komórek, wysłuchaj nas, Panie! Stwórco
wrednych małolatów, zmiłuj się nad nami!
Kierowca staje. Obie kobiety wykonują podobny manewr, co przed momentem czyniła
tylko jedna z nich. Tym razem jednak rozwierają usta jeszcze szerzej i jeszcze dłużej. Młody
mężczyzna w dalszym ciągu nieporuszony. Oczy w słup, guma w dziób. Przekłada prawą nogę
na lewe kolano w taki sposób, że ta z prawej może dokładnie zapoznać się z fikuśną geometrią
podeszwy. Postanawia wysiąść; napina wargi i rozszerza je, obracając się w stronę chłopca.
Wreszcie zbiera się cały chór krzyczący Wyłącz to! Wyłącz to! W odpowiedzi chłopiec korzysta
z komunikacji niewerbalnej, którą posiadł w jednym palcu i pokazuje im właśnie ów palec. Starsza kobieta wychodzi, skinąwszy głową pokonanej reszcie. Nie będzie We are the champions.
Zamykają się drzwi. Pojazd rusza. Szanowny kliencie, przypominamy: SKASUJ BILET!!!
Światła. Skrzyżowanie. Do pary działających sobie na nerwy pasażerów podchodzi dwóch
tęgich mężczyzn, którzy – stojąc przed każdym z osobna – zza kołnierzy wyjmują białe, zalaminowane dokumenty na smyczach z napisem „ZTM.” Oboje okazują bilety: starsza pani
– pożółkły kartonik, młody chłopak – wymiętoszony papierek. Kontrola – kto by pomyślał!
– najmilszy akcent tej podróży. Dziękujemy ci, ZTM, że o nas myślisz.
Plac Bankowy. Kontrolerzy opuszczają solarisa. Dołącza kolejny młody chłopak, sytuuje
się na przegubie. Ma grubą, watowaną kurtkę. Mruży oczy na widok starszej pasażerki, która
ponownie zwraca się do młodzika na prawym siedzeniu: taka to młodzież, taka młodzież, że
w ogóle nie młodzież! Smrodzież! Chłopak w dresie wznosi komórkę na wysokość nieruchomego
wzroku i zaczyna przesuwać mały dżojstik ku pozostałym klawiszom. Na wyświetlaczu pojawiają się pomarańczowe paseczki, które opadają z góry na dół jak w loterii. Palcem zatrzymuje
jeden z nich. Będzie to kolejny utwór muzyczny bez melodii, bez wdzięku i bez sensu, którym
sterroryzuje pojazd. A pani w żakiecie znów otwiera usta. Kiwa i potrząsa głową. Unosi dłonie
i żywo nimi macha. Mężczyzna z przegubu zrywa się i kieruje w szybkim tempie do mówiącej.
Sam opuszcza szczękę i kołacze nią energicznie. Mnie ta muzyka nie przeszkadza, tylko twoje
kłapanie, stara kuropatwo! Starsza pani rewanżuje się, silnie marszcząc brwi i krzywiąc nos.
Ach, więc nie jest tak źle; on zna na pewno dużo więcej epitetów pod literą k. Mężczyzna
w kurtce dodaje coś znowu i raptem wysiada. Nareszcie! – słyszy na pożegnanie od starszej
pani. Przystanek: Kino Femina.
Z torebki kobieta wyjmuje kukułkę, którą zaskakuje cały autobus – że też to jeszcze produkują? Gdzie można to kupić? W antykwariacie? Połyka cukierek naprędce, zaś sreberko zwija w kuleczkę i rzuca nią w pasażera z boku. Broń ląduje między jego stopami. Chłopak ani
drgnie, tylko znów steruje pokrętłem w telefonie, aż starsza pani zatyka uszy rękoma. Wrzeszczy przy tym, szarpie się. Niczym obłąkana. Na autobusowym wyświetlaczu, nie zważając na
nic, lecą informacje o dacie, celu podróży, imieninach.
Następny przystanek: szał i bezradność.
15
konkluzje
Monika Kocot
Powtórzenie i różNICa w poezji
konkretnej Edwina Morgana
Edwin Morgan, szkocki poeta narodowy, stworzył własną filozofię poezji konkretnej.
Przyjrzyjmy się jej dwóm aspektom: różnorakim formom aktualizacji zasady powtórzenia i różnicy, oraz sposobom włączania czytelnika w proces (współ)konstruowania
znaczenia w wierszach.
W konstruktywistycznym rozumieniu, sztuka, a zwłaszcza poezja konkretna, widziana
jest jako swoisty proces komunikacyjny zwany „komunikacją estetyczną”. Koncepcja ta
podkreśla, że dopiero w komunikacyjnej współgrze produkcji1, dzieła i odbioru może być
pojęciowo uchwycone „to, co estetyczne”2.
Ponieważ poezja konkretna jest zjawiskiem awangardowym, podziela ona typowe dla
awangardy skłonności do tego, co Marjorie Perloff nazywa „radykalną sztu(cz)ką” (ang. artifice). Sztu(cz)ka w takim sensie – wyjaśnia amerykańska badaczka – jest nie tyle kwestią pomysłowości czy maniery, wysiłku i eleganckiego podstępu, co uświadomieniem sobie, że wiersz,
obraz lub tekst-performance jest przedmiotem wytworzonym – zaaranżowanym, skonstruowanym, wyselekcjonowanym – i że jego interpretacja jest również procesem konstruowania, jakiego
podejmuje się odbiorca. W najlepszym wypadku ów proces wzmacnia odbiorcę poprzez zmianę
sposobu, w jaki postrzega on zdarzenia3.
Wśród „programowych” działań Edwina Morgana, słynnego szkockiego konkretysty4,
można wymienić: a) konstruowanie nie za pomocą znaczeń, lecz konstelacji słów; b) zawieszenie funkcji referencyjnej znaku (gra znaczącego i znaczonego, mająca na celu „odkotwiczenie” znaczenia), połączone z działaniem zasady powtórzenia i różnicy, prowadzące
do (d)(r)esemantyzancji słów5; c) komponowanie dzieła otwartego, dzieła w ruchu, z jego
wieloperspektywicznością, niejednoznacznością i niedookreślonością; d) aktualizacja poetyki śladu („gry resztkami”), polegającej na grze cytatami, aluzjami z tekstami kultury;
e) podjęcie swoistej gry z czytelnikiem, czyniące go aktywnym (współ)kompozytorem
wiersza.
1
a) odkrycie przestrzeni, włączenie wartości płaszczyzny i wartości graficznych do procesu tworzenia tekstu; b) stworzenie wyboru językowych form podstawowych i ich oddzielnych przedstawień:
tematyzacja środków tworzenia tekstu; c) konstruktywna albo aleatoryczna kompozycja podstawowych jednostek tekstu – przestrzeń tekstu zastępuje konstelacja; d) przekaz struktury zamiast
przesłania wiadomości; obiektywizacja i konkretyzacja zamiast reprezentacji i oznajmiania treści;
e) antysentymentalne, antysubiektywistyczne przedstawienie obiektywnych elementów i struktur językowych; f ) umiędzynarodowienie poezji przez ograniczenie jej struktur uniwersalnych
(Schmidt, Ästhetische Prozesse, s. 45).
2
Zob. Konstruktywizm w badaniach literackich, red. E. Kuźma, Universitas, Kraków 2006.
3
Marjorie Perloff, Radical Artifice: Writing Poetry in the Age of the Media, Chicago UP, Chicago
1991, s. 27-28.
4
W latach sześćdziesiątych Morgan dołączył do ruchu konkretystów, publikując zbiór wierszy zatytułowany The Second Life (1968). Inne wiersze konkretne autora można znaleźć w tomach: Newspoems (1965-1971), Emergent Poems (1967), Gnomes (1968), The Horseman’s World (1970), The
New Divan (1977), Uncollected Poems (1949-1982). Cytowane wiersze pochodzą z tomu Collected
Poems (1996).
5
Czyli desemantyzacji i/lub resemantyzacji słów.
16
konkluzje
Odbiorca tekstów Morgana staje się podmiotem (współ)tworzącym znaczenie w tekście zadanym: jest (współ)twórcą gry figury i tła, czasem palimpsestu, jest tym, kto „odbiera” morfodynamikę tekstu, zgadzając się na procesualność znaczenia6.
W Programie poezji konkretnej, sformułowanym przez brazylijską grupę „Noigandres”, czytamy o dwóch rodzajach izomorfizmu: Równolegle do izomorfizmu formy i treści istnieje izomorfizm
czasu i przestrzeni, z którego wynikł ruch. W pierwszej fazie poematu konkretnego izomorfizm zbliża
się do obszaru naśladowania rzeczywistości (wprawienie-w-ruch); na plan pierwszy wysuwa się forma
organiczna i fenomenologia kształtowania. W fazie wyższej izomorfizm zmierza do roztopienia się
w czystym ruchu strukturalnym (ruch właściwy); panuje tu geometryczna i matematyczna forma
kształtowania (uwrażliwiony racjonalizm)7.
W przypadku „werbiwokowizualnych” tekstów Morgana iście „tricksterowe” podkreślanie płynności granic między izomorfizmami zostaje zintensyfikowane poprzez eksplorowanie
punktów styku poezji konkretnej i poezji konwencjonalnej8, jak choćby w „Opening the Cage”
(o którym na końcu szkicu).
Fenomenologia kształtowania, zastosowanie zasady powtórzenia i różnicy, i inicjowanie
gry illynx, aktualizującej się w werbalnym odczycie odbiorcy (nota bene ważnym aspekcie lektury wiersza w mniemaniu Morgana), widoczne są w „Wierszu ostrzegawczym” („Warning
Poem”):
this poem is going to be cut off by a
this poem is going to be cut off by
this poem is going to be cut off b
this poem is going to be cut off
this poem is going to be cut of
this poem is going to be cut o
this poem is going to be cut
this poem is going to be cu
this poem is going to be c
this poem is going to be
this poem is going to b
this poem is going to
this poem is going t
this poem is going
this poem is goin
this poem is goi
this poem is go
this poem is g
this poem is
this poem i
this poem
this poe
this po
this p
this
thi
th
t
6
O ile komunikacja językowa oraz przedstawienie językowe oparte są na autorskiej umiejętności przekazywania czytelnikowi informacji, jak również zdolności tego drugiego do ich pojęcia, to, co n ie z ost a j e powiedziane, jest równie ważne jak to, co z ost aj e powiedziane. Ponieważ znaczenie jest produktem
systemu różnicowego, co wykazał już dawno Ferdinand de Saussure i o czym przypomina nam wciąż
Jacques Derrida, sens implikuje jego nieobecność, i vice versa. Zob. Willard Bohn, Modern Visual Poetry,
University of Delaware Press, Delaware 2000, s. 25.
7
Cyt. za Mary Ellen Solt, Concrete Poetry: A World View, Indiana UP, Bloomington 1970, s. 71.
8
Zob. W. N. Herbert, „Morgan’s Words”, [w:] About Edwin Morgan, eds. Robert Crawford and Hamish
White, Edinburgh UP, Edinburgh 1990, s. 72.
17
konkluzje
tr
tri
tria
trian
triang
triangu
triangul
triangula
triangular
triangular s
triangular sh
triangular sha
triangular shar
triangular shark
triangular shark’s
triangular shark’s f
triangular shark’s fi
triangular shark’s fin
triangular shark’s fin b
triangular shark’s fin bi
triangular shark’s fin bit
triangular shark’s fin biti
triangular shark’s fin bitin
triangular shark’s fin biting
triangular shark’s fin biting i
triangular shark’s fin biting in
triangular shark’s fin biting int
triangular shark’s fin biting into
triangular shark’s fin biting into i
triangular shark’s fin biting into it
Przestrzeń „wytartego” tekstu stopniowo
wypełnia się „wgryzającą się weń niewidoczną płetwą rekina”. Stąd możemy
mówić o „płetwie” jako o figurze/trajektorze wyłaniającej się z tła/landmarku
stopniowo zanikającego tekstu.
Jest to jeden z bardziej ekspresywnych tekstów Morgana, być może dlatego, że jest tekstem intermedialnym (konstytuowanym przez więcej niż jeden system znaków tak, że aspekty
– wizualny, werbalny, kinetyczny i performatywny są nierozłączne9). Z kognitywnego punktu
widzenia, to właśnie fuzja i interakcja różnych procesów/procedur medialnych stanowi wyzwanie dla odbiorcy. Pierwszy wers (pozbawiony agensa) – „ten wiersz zostanie odcięty/przecięty/
przepołowiony przez” – tworzy suspens, który utrzymany zostaje w zasadzie do końca „lektury”. Każdy kolejny wers pozbawiany jest jednego grafu, fraza stopniowo traci znaczenie, aż
dochodzimy do punktu „t”, w którym proces utraty znaczenia zostaje przewrotnie zanegowany
– teraz każdy kolejny wers wzbogacony zostaje jednym grafem. Trójkątny kształt wyłaniającej
się frazy/konstrukcji oddaje obecność równie trójkątnej (triangular) „płetwy rekina”.
Morgan eksploruje tu granicę między obecnością i jej brakiem, między pustką a znakiem,
między znakiem tekstowym a obrazem. Oprócz procesualnej desemantyzacji na poziomie
tekstowym, mamy do czynienia z przeniesieniem znaczenia na poziom obrazu. Przestrzeń
„wytartego” tekstu stopniowo wypełnia się „wgryzającą się weń niewidoczną płetwą rekina”.
Stąd możemy mówić o „płetwie” jako o figurze/trajektorze wyłaniającej się z tła/landmarku
stopniowo zanikającego tekstu. Syntaksa asercji jest zawieszona poprzez przeniesienie uwagi
czytelnika z zawartości znaczonego na typograficzną syntaksę znaczącego10. Niejako wbrew
lekturze ostatniego wersu, ostrzegającego, że oto niewidoczna płetwa rekina w g r y z i e się
w wiersz, czytelnik odkrywa, że trójkątna płetwa rekina j u ż wiersz przecięła i „przegryzła”.
Na j w i d o c z n i e j była w nim od samego początku!
Claus Clüver, „Concrete Sound Poetry. Between Poetry and Music”, [w:] Cultural Functions of Intermedial Explorations, Eds. Erik Hedling and Ulla-Britta Lagerroth. Rodopi, Amsterdam-New York
2002, s. 166.
10
Zob. Bohn, Willard, Modern Visual Poetry, University of Delaware Press, Delaware 2000, s. 22.
9
18
konkluzje
W wierszu „Moment śmierci” („The Moment of Death”) zastosowanie zasady powtórzenia i różnicy, oraz,
podobnie jak w „Wierszu ostrzegawczym”, rozciągnięcie w czasie (i przestrzeni) pojedynczego momentu, osiągnięte jest poprzez zamianę miejscami dwóch grafów/liter: „t” oraz „i”.
unite
unite
unite
unite
unite
unite
unite
unite
un tie
unite
unite
unite
un tie
unite
un tie
unite
unite
un tie
un tie
unite
un tie
un tie
un tie
unite
unite
un tie
un tie
unite
un tie
unite
unite
unite
un
tie
unit
u n
ti e
uni
u n
t ie
un
u
n
t ie
u
u
n
t
i
e
Maksymalna kondensacja treści wymaga od odbiorcy skupienia się na materialnym aspekcie znaczącego. Gra
leksemu „unite” („łączyć”, „jednoczyć”), z przeciwstawionym mu stopniowo „rozpraszanym” przestrzennie leksemem „untie” („rozwiązywać”, „rozsupływać”), obrazowo przedstawiona jest w formie wiązki czy sznura, wijącego
się i powoli rozsupłującego się na stronie. Użycie konwencjonalnego przedstawienia śmierci jako ruchu ku dołowi
oddane jest poprzez coraz częstsze zakłócanie stabilnego rytmu życia (unite/unite/unite/unite) motywem rozsupływania więzów (un tie… un tie… un tie… u n t ie… u n t i
e); w efekcie tego procesu, „unite”
ulega powolnej dezintegracji, by osiągnąć moment całkowitego zaniku, nieobecności, na rzecz równie zdezintegrowanego, rozproszonego, lecz dominującego w swej obecności „untie”. Jeżeli jednak formę wiersza „zobaczymy”
jako korzeń, istnieje możliwość kontynuacji obecności jako zakłócenia jedności, w formie rozplenionej, co wskazywałoby z kolei na negację negacji (nieobecność).
Owa dowolność i oczekiwana wręcz wielość odczytań tego nieskomplikowanego wydawałoby się wiersza
niech posłuży za wprowadzenie do innego, mało komentowanego przykładu geometrycznej i matematycznej
19
konkluzje
(kombinatorycznej) formy kształtowania. Poniższy utwór należy do tak zwanych wierszy prze-pisanych, czyli
eksperymentów Morgana z tekstami kultury (poczynając od Biblii, poprzez Wittgensteina, po Cage’a). „Message Clear” („wiadomość odebrana/sprawdzona/potwierdzona”, „prosty/łatwy komunikat”) eksploruje granice komunikatywności, a poprzez ich maksymalne rozciągnięcie, odsłania przed odbiorcą misterium słów
znanych każdemu chrześcijaninowi: i am the resurrection and the life („ja jestem zbawieniem i życiem”):
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
i am the resurrection and the life
20
Wybór znaczenia liter czy morfemów
jest zależny od koncepcji mentalnej
odbiorcy. Stąd mnogość odczytań
wiersza-palimpsestu, co niektórych
badaczy kieruje (nie bez przyczyny)
w stronę Kabały.
konkluzje
Na wiersz składają się pięćdziesiąt cztery „prześwietlone”/„wytarte” wersy,
będące kombinacjami wersu ostatniego, wyjątkowo ukazanego w pełni. Poprzez grę obecności i braku liter/grafów Morgan konstruuje nowe odczytania
słów Jezusa Chrystusa, obecne niejako w wersie końcowym. Z kognitywnego
punktu widzenia, ten sferyczny tekst można widzieć jako skrypt/scenariusz,
przy czym podział na ewentualne sceny leży w gestii czytelnika. Surowa precyzja rozmieszczenia „scenografów” powoduje, że odbiorca (współ)konstruując,
uspójniając tekst, uruchamia dynamiczne procesy anaforezy, metaforezy i autometaforezy, czyli podnoszenie i przenoszenie znaczeń w ruchu. Wybór znaczenia liter czy morfemów jest tu naturalnie zależny od koncepcji mentalnej
odbiorcy. Stąd mnogość odczytań wiersza-palimpsestu, co niektórych badaczy
kieruje (nie bez przyczyny) w stronę Kabały. Szczególnie interesujące wydaje
się stopniowe i konsekwentne „domykanie” (poszarpanej) ramy za pomocą grafu „i” (ang. „ja”), którą można rozpatrywać jako wariację na temat imienia Boga
(I AM, ang. „Ja Jestem”) lub/i funkcji/atrybutów Chrystusa („Ja Jestem Alfą i
Omegą”). W głośnej lekturze wiersza, owa anaforeza, połączona z metaforezą
i autometaforezą, unaocznia jeszcze jeden aspekt przemiany i związanej z nią
kwestii Foucaultowskiego „mówi się” – kto mówi i co z tego wynika, znów zależeć będzie od czytelnika (i jego kompetencji kulturowej, poetyckiej, krytycznej). Morfodynamika tekstu otwiera przed nim niezliczone możliwości (współ)
tworzenia nowych tekstów dialogujących z wersem ostatnim.
„Wittgenstein on Egdon Heath” („Wittgenstein na Wrzosowisku Egdon”
lub „Wittgenstein o Wrzosowisku Egdon”) jest kolejnym prze-pisanym wierszem, w którym Morgan bierze na warsztat twierdzenie z Traktatu Filozoficznego: „świat jest wszystkim, co jest faktem”. Jak zauważa Nicholson, zmienne
warunki semantycznego przekazu zmieniają pozycję i perspektywę mówiącego „ja”
(pozostającego w polu wypowiedzi), poddając klasyfikujący sąd komicznej dekonstrukcji i różnicowemu rozplenieniu:
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
the world is everything that is the case
21
konkluzje
Znacząco determinujące jest umieszczenie mówiącego „ja” na Wrzosowisku Egdon – zaczarowanym miejscu
z powieści Thomasa Hardy’ego – miejscu tajemniczych
przemian, które w wierszu Morgana dotyczą możliwości
aktualizacji nowych znaczeń obecnych w za-danym słowie,
frazie, zdaniu; tekst-cytat staje się pre-tekstem. Rozplenienie
znaczenia wskazuje na niedookreśloność chociażby leksemu
„case”, który w zależności od wyboru odbiorcy może oznaczać:
„fakt”, „przypadek”, „argument”, „skrzynię”, „pudełko” lub „walizkę”,
co naturalnie intensyfikuje „migotanie znaczących” (Perloff ).
Owo migotanie w wydaniu wariacyjnym widoczne jest w „Opening the Cage: 14 Variations on 14 Words”, wierszu będącym prze-pisaniem sentencji z Cage’owskiego Wykładu o niczym: „nie mam nic
do powiedzenia i mówię to i to jest poezja”11.
I have nothing to say and I am saying it and that is poetry
I have to say poetry and is that nothing and am I saying it
I am and I have poetry to say and is that nothing saying it
I am nothing and I have poetry to say and that is saying it
I that am saying poetry have nothing and it is I and to say
And I say that I am to have poetry and saying it is nothing
I am poetry and nothing and saying it is to say that I have
To have nothing is poetry and I am saying that and I say it
Poetry is saying I have nothing and I am to say that and it
Saying nothing I am poetry and I have to say that and it is
It is and I am and I have poetry saying say that to nothing
It is saying poetry to nothing and I say I have and am that
Poetry is saying I have it and I am nothing and to say that
And that nothing is poetry I am saying and I have to say it
Saying poetry is nothing and to that I say I am and have it
Dwuznaczność tytułu wiersza („Otwieranie klatki” lub „Otwieranie Cage’a”) jest jedynie preludium do inicjowanych przez Morgana gier alea i illynx. Stosując metodę Cage’a,
poeta przekształca parataktyczne w swej strukturze zdanie-motto w istne szaleństwo czternastu parataktycznych wariacji na jego temat. Zastosowanie zasady powtórzenia i różnicy
prowadzi do n i e u s t a n n e g o „odkotwiczania” znaczenia leksemów i całych fraz. To odbiorca musi wytworzyć znaczenie spośród wielu potencjalnych znaczeń i widząc je w s z y s t k i e
n a r a z , zdecydować kiedy i które wybrać. Prowokowany do ciągłego modyfikowania swoich
oczekiwań i interpretacji, czytelnik/performer12 jest niejako zmuszony do eksperymentowania
z tekstem. Znaczenie staje się systemem wciąż odnawialnych różnic, a energia tego nieustannego
powrotu jest tym, co otwiera jakiekolwiek znaczenie.
Otwieranie wizualnie zarysowanej klatki słów (Cage’a), która nota bene stanowi konkretną wersję sonetu13, eksplorowanie różNICy, (współ)tworzenie tekstu w oparciu o działanie zasady pustki
i znaku czy opozycji verbum/vox, są tymi właśnie czynnościami odbiorcy wiersza konkretnego, które,
zgodnie z intuicją Perloff, na zawsze zmieniają jego sposób postrzegania zjawisk.
Jan Kutnik, Gra słów. Muzyka poezji Johna Cage’a, Wydawnictwo UMCS, Lublin 1997, s. 46.
Performatywny aspekt lektury wiersza podkreśla w swej analizie Lopez. Zob. Tony Lopez, Meaning Performance: Essays
on Poetry, Salt Publishing, Cambridge 2006, s. 25-35.
13
W szkicu poświęconym „Opening the Cage” Jarniewicz wnikliwie rozwija ten i inne wątki. Zob. Jerzy Jarniewicz, Od
pieśni do skowytu, Biuro Literackie, Wrocław 2008, s. 80-88.
11
12
22
konkluzje
Wyspiarz, poeta konkretny, artysta-ogrodnik,
tworzący „krajobrazy kulturalne” – jakkolwiek nazwać Iana Hamiltona Finlaya, jego zamiłowanie do kontemplacji detalu wykracza
poza utarte ścieżki estetyki.
Wyspy
Ian Hamilton Finlay przyszedł na świat w Nassau, na wyspach Bahama, w 1925 roku. Dzieciństwo spędził w Szkocji, podczas II wojny
światowej przebywał na Wyspach Orkney, dokąd powrócił po jej zakończeniu, by zająć się pasterstwem i rolą; tam też podjął się pierwszych
prac literackich. W końcu lat pięćdziesiątych
przeniósł się do Edynburga, potem do Easter
Ross, by wreszcie osiąść w Stonypath, na górzystym odludziu regionu Lanarkshire, na Południowej Wyżynie Szkocji. Stonypath, dziś znane na świecie dzięki ogrodowi poety, stało się dla
Finlaya przystanią, z której niechętnie wyrusza
w świat, choć pozostaje aktywnym uczestnikiem
życia artystycznego i literackiego Euroameryki.
Można rzec, iż pomimo wędrówek z miejsca
na miejsce – Ian Hamilton Finlay w pewnym
sensie pozostał wyspiarzem.
Szkocja
Pierwsze utwory literackie Finlaya to krótkie
opowiadania i sztuki teatralne pisane w latach
czterdziestych i pięćdziesiątych, drukowane
w „Glasgow Herald” i emitowane przez BBC.
Ich bohaterami są głównie dzieci i rybacy; jak
zauważa autor jego krótkiej biografii, rytm tej
prozy jest charakterystyczny dla niesłusznie zaniedbanego prądu w literaturze szkockiej ( John
Macnair Reid, Ian MacPherson). Akcenty
Piotr Rypson
Szkic w ogrodzie
Iana Hamiltona Finlaya
szkockie, jak dialekt z wysp Orkney, pojawiają
się również w pierwszym zbiorze wierszy, The
Dancers Inherit the Party (1960), który zdobył
rozgłos w Stanach Zjednoczonych, choć nie
w samej Szkocji; znajdują się tu także odwołania, cokolwiek ironiczne, do szkockiego poety Hugha MacDiarmida, który niegdyś polecał młodego Finlaya czasopismom literackim.
Z kolei w opublikowanym rok później, drugim
tomie wierszy, Glasgow Beasts, an a Burd, cykl
„metamorfoz zwierzęcych” napisany jest w niemal niezrozumiałym dla anglojęzycznego czytelnika dialekcie proletariatu Glasgow. Mark
Scroggins zwraca uwagę, że w książce pojawiają
się po raz pierwszy akcenty wizualne, charakterystyczne dla późniejszej twórczości poety, który wkrótce da się poznać jako poeta konkretny,
wydawca Wild Hawthorn Press oraz redaktor
czasopisma poświęconego poezji eksperymentalnej „Poor. Old. Tired. Horse”.
Poezja konkretna?
Finlay zajął się poezją eksperymentalną na początku lat sześćdziesiątych, w dobrych kilka lat
po pierwszych wierszach konkretnych i manifestach poezji konkretnej poetów brazylijskich,
w tym Eugena Gomringera. Dość szybko jednak
dołączył do grona klasyków tego gatunku, choć
nigdy chyba nie był ortodoksyjnym wyznawcą
puryzmu genologicznego.
Mary Ellen Solt, autorka ważnej antologii
Concrete Poetry. A World View (1968), wskazując na pionierską działalność Finlaya na tym
polu, podkreśla zainteresowanie poety „rzeczami małymi”, trwającymi lub minionymi – i przytacza poniższy wiersz:
23
konkluzje
to
to
to
Ian Hamilton Finlay, Rough oars…, płaskorzeźba, z archiwum Piotra Rypsona
to
to
jest tutaj
małe
to
jest małe
tutaj
to
było tutaj
małe
jest
stracone
Skłonność do kontemplowania detalu nie jest
dla szkockiego poety jedynie minimalistyczną
predylekcją stylistyczną; jest zarówno metodą
poszukiwania skutecznych, acz oszczędnych
strategii poetyckich, jak i sposobem poruszania
obszernych, brzemiennych tradycją i możliwymi
znaczeniami tematów, dla których metonimiczny detal staje się dialektyczną soczewką łączącą
historię z dzisiejszymi czasy.
Wielokroć przedstawiano poezję
konkretną jako gatunek „chłodny”, akcentowano wpływ, jaki
wywarły na nią konstruktywizm,
językoznawstwo, semiotyka...
Wielokroć przedstawiano poezję konkretną
jako gatunek „chłodny”, akcentowano wpływ,
jaki wywarły na nią konstruktywizm, językoznawstwo, semiotyka... Warto w tym kontekście
przytoczyć zdanie z wielokrotnie cytowanego
24
listu Iana Hamiltona Finlaya do francuskiego
konkretysty, Pierre’a Garniera, który w 1963
roku przygotowywał manifest Position I of the
International Movement, podpisany przez wielu
znanych poetów konkretnych, w tym także Finlaya: Podoba mi się uwaga G. Vantongerloo: „Do
rzeczy należy podchodzić raczej poprzez odczuwanie, niż rozumienie...”; będące tym bardziej do
przyjęcia od Vantongerloo, iż był on daleki od bycia przeciw rozumieniu. Swe bardziej ekspresyjne
utwory Finlay nazywa więc fowistycznymi lub
suprematystycznymi, akcentując ich stosunek
do rzeczywistości. W eksperymentalnym dorobku poetyckim autora z ostatnich czterdziestu
lat widać pewien wpływ francuskiej awangardy;
jeden z jego pierwszych tekstów tego rodzaju,
Le circus (1964) to utwór ekspresyjny, bliższy
wierszom-afiszom Pierre’a Albert-Birota aniżeli
Gomringerowskim konstelacjom. Niemniej całe
cykle wierszy, zwłaszcza poświęcone morzu, łodziom i statkom, mają charakter oszczędnych
kompozycji słownych, raz o klasycznej postaci
wiersza konkretnego, to znów nasuwających
na myśl powinowactwa ze starożytnym epigramem lub renesansową i barokową twórczością
emblematyczną. Autor porównuje też swoje jednowyrazowe wiersze (złożone z tytułu i jednego
słowa) do japońskiego haiku.
Wiesz jako obiekt
Słowa w przestrzeni! – oto pełne nadziei hasło, wykrzyczane przez włoskich i polskich
futurystów, a powtarzane później wielokrotnie w rozmaitych językach. Solt
cytuje futurystę Carla Belloliego,
który z kolei cytuje Leonarda:
(...) o poeta dammi cosa che io possa
vedere e occare e non che solamente la possa udire. Temu pragnieniu
oglądania „poezji ucieleśnionej”
dał Finlay wyjątkową odpowiedź
w postaci swych „wierszy przestrzennych”, by tak nazwać cały
szereg realizacji, które zapewniły
poecie zasłużone miejsce w historii sztuki XX wieku.
konkluzje
Finlaya wiersze w przestrzeni to w pierwkontemplować również z dala od szkockiego
szym rzędzie realizacje rzeźbiarskie i teksty ryte
ogrodu, na fotografiach, które są migawkowymi
w kamieniu i piaskowane w szkle, które zaczął
ujęciami owych powidoków.
tworzyć wraz z współpracownikami w 1964
Trudno w kilku zdaniach określić charakroku. W wielu z nich poeta powraca do tematyter tych niezwykłych prac (są to wszakże dzieki morskiej – jak choćby w pomyślanej
ła, choć niewiele
dla wnętrza świątyni plakiecie FisherAngażując alchemię wody, zie- mające wspólneman’s Cross, gdzie wewnątrz krzyża
mi, skał i roślinności, umieszcza- go z tzw. land arułożonego z ośmiokrotnie powtórzojąc w naturze niewielkie inskryp- tem). Wnikliwy
nym słowem seas widnieje umieszczony
cje nakamienne i fragmenty esej poświęcił im
pośrodku wyraz ease. W innej, słynnej
architektury klasycznej, Finlay Stephen Bann
realizacji, na warstwowo nałożonych na
stworzył (a rzec by się chciało w katalogu Nasiebie szybach litery słowa wave (fala)
– wyczarował) powidoki krajo- ture over Again
kumulują się, spiętrzając na gęsto zgrubrazów malarskich dawnych After Poussin, tak
powanych literach słowa rock (skała).
mistrzów – Corota, Poussina, charakteryzując
Wśród całej serii prac przygotowanych
idealnego
ich
Altdorfera, Fragonarda...
dla Instytutu Maxa Plancka w Stuttodbiorcę: Wraz
garcie, uwagę zwraca prostokątna, pionowo
z tym, jak obserwuje i kontempluje, jego umysł bęustawiona tablica, z wyrytym piękną kursywą
dzie grał z serią asocjacji zrodzonych pod wpływem
w lustrzanym odbiciu słowem schiff (statek),
obrazu: jego związkiem, ustalonym przez wyryty
którego pozytyw odbija się w tafli wody u stóp
podpis, z dziełem danego malarza; jego związkiem,
pomnika. Z kolei dla Uniwersytetu Kalifornii
ustalonym poprzez tego malarza, z „typem” kraw San Diego poeta przygotował kilka płyt
jobrazu mocno wpisanym w naszą kulturę; ostaz krótką permutacją słowa VNDA (łac. fala)
tecznie zaś jego związkiem, ustalonym przez Iana
– rytego szlachetną antykwą i przełamywaneHamiltona Finlaya i jego „szkołę rzemieślników”,
go stylizowanym w symbol fali korektorskim
z określonym, polemicznym usytuowaniem krajoznakiem – wmurowanych w dziedziniec kambrazu w obrębie współczesnej debaty kulturalnej.
pusu (1987).
Oglądamy więc naturę poprzez „ramę” sztuki
Obok tablic, kamieni i posadzek, wśród
– w istocie zaś konkluzja jest tu taka, iż nasze
wierszy-obiektów Finlaya znajdziemy też mepostrzeganie natury jest określone przez całą
dale, pomniki, architekturę – oraz „krajobrazy
sieć interakcji w obszarze kultury. Bann zwraca
stylizowane”.
uwagę na próbę przełamania przez artystę w tej
serii prac (my zaś dodajmy – i w wielu innych
utworach) prostackiego rozdzielenia tradycyjnej
Natura – Krajobraz – Ogród
kultury i sztuki współczesnej.
Ogród w Stonypath, przez dekady kształtowany
Mówiąc w największym skrócie, problemaprzez Finlaya i jego żonę, zawdzięcza swą sławę
tyka „powidoków” krajobrazów malarskich Finchyba przede wszystkim „krajobrazom kulturallaya wykracza poza kwestie estetyczne, sięgając
nym”, na które zwiedzający ma szansę natrafić,
etyki i polityki; dyskurs dotyczący gotyckiej lub
jeśli będzie uważnie rozglądał się wkoło. Angaromantycznej wizji krajobrazu artysta uzupełnia
żując alchemię wody, ziemi, skał i roślinności,
o projekty Alberta Speera, korespondując z arumieszczając w naturze niewielkie inskrypcje
chitektem nazistowskiej utopii, projektującym
nakamienne i fragmenty architektury klasycznej,
i uprawiającym swój hortus conclusus podczas
Finlay stworzył (a rzec by się chciało – wyczarodożywotniego wyroku w wiezieniu Spandau
wał) powidoki krajobrazów malarskich dawnych
(por. cykl akwarel Finlaya A Walled Garden,
mistrzów – Corota, Poussina, Altdorfera, Fra1979, i projekt The Third Reich Revisited, 1982).
gonarda... Jego „krajobrazy kulturalne” można
25
konkluzje
Ian Hamilton Finlay, epigram, druk autorski, z archiwum Piotra Rypsona
Neoklasycyzm
Finlay zarówno w poezji, jak i w sztukach stricte wizualnych – choć nie sposób owe dziedziny
w jego przypadku rozdzielić – wielokrotnie powraca do tematyki i stylistyki neoklasycznej, najczęściej sięgając po motywy i symbole związane
z Rewolucją Francuską (w dwusetną rocznicę
Rewolucji rząd Republiki Francuskiej zamówił
zresztą u niego cały cykl prac; przypomnijmy
również choćby jego znakomitą instalację na documenta viii w Kassel). Artysta zderza tu ze sobą
pojęcia Porządku i Terroru, Wzniosłości i Dyktatury, ujawniając wewnętrzne sprzeczności modeli oświeceniowych, nie osądzając ich jednak,
a jedynie pointując jasny i mroczny charakter
postulowanych przez nie wartości. Owocem fascynacji tą tematyką są również prace odwołujące się do estetyki faszystowskiej, które nie tak
dawno sprowokowały głośne protesty krytyki.
Zwiedzający ogród w Stonypath wielokrotnie natknie się na neoklasycyzujące i antykizujące zakątki – jak choćby cytat z Saint Justa wyryty na rozrzuconych blokach kamienia: Obecny
Porządek jest Nieporządkiem Przyszłości. Podobny charakter ma również ulokowana w sercu po-
26
siadłości świątynia ogrodowa, na fasadzie której
widnieje inskrypcja: To Apollo, His Music, His
Missiles, His Muses.
Apollinowi, Jego Muzyce, Jego Pociskom, Jego
Muzom
Zakończmy niniejszy krótki szkic tym mottem,
które określa charakter wędrówki po ogrodzie
w Stonypath – a po części patronuje twórczości
Iana Hamiltona Finlaya.
Bibliografia
Steven Bann, „Introduction”, [w:] Nature over
again after Poussin. Some Discovered Landscapes
(katalog wystawy), University of Strathclyde,
Collins Exhibition Hall (b.d.).
Ian Hamilton Finlay, „Biographical Notes”,
www.stuartcollection.ucsd.edu/finlay/bio.htm.
Mark Scroggins, „The Piety of Terror: Ian
Hamilton Finlay, the Modernist Fragment and
the Neo-classical Sublime”, www.webdelsol.
com/FLASHPOINT/ihfinlay.htm.
Mary Ellen Solt, Concrete Poetry. A World View,
Bloomington: Indiana University Press, 1971.
konstrukcje
Dzisiaj było tak, że zadzwonił Morus i powiedział, że właśnie dzisiaj jest ten dzień, kiedy
chciałby się napić piwa, po czym postawił pod moim adresem znak zapytania. Wcale nie miałem ochoty nigdzie wychodzić.
Potem napisałem jednak do Gołębia i umówiliśmy się w Graciarni, na pół do dziewiątej.
Poinformowałem Morusa gdzie i o której.
Kiedy jechałem samochodem, zadzwonił zdenerwowany Morus, bo w Graciarni nie
sprzedają piwa, ani żadnych innych alkoholi, z powodu jakichś tam koncesji czy czegoś jeszcze
innego, kurwa. Spokojnie, jak przyjadę, to coś ustalimy.
W Graciarni siedział już Gołąb, naprzeciwko niego Morus. Morus palił papierosa. Podaliśmy sobie ręce, w sumie dawno się nie widzieliśmy. Rzeczywiście, w lokalu było zupełnie
bezalkoholowo, a przez to pusto. Więc Kamfora.
Podjechaliśmy samochodem, mimo grząskiego śniegu i ciasnego miejsca, zrobiłem pokazową zatoczkę.
W Kamforze też pusto. Zajęliśmy okrągły stolik, vis-â-vis wejścia. Morus zamówił duże
piwo, Lecha, jak zwykle, Gołąb wziął jakiegoś drinka bezalkoholowego, bo jak zwykle najpierw musi wypić coś bez alkoholu, żeby zrozumieć, że ma ochotę na alkohol, ja natomiast
poprosiłem o Earl Grey’a, z tej okazji, że przyjechałem samochodem.
Siedliśmy, Morus wyjął żółte Camele i zaczął palić. Gołąb nerwowo poruszał nogą. Był po
pracy, to znaczy po pracy nie był jeszcze w domu, dlatego miał na sobie włożoną w spodnie szarą
koszulę. Wcześniej poszedł na jakiś film, do Atomu, film, który nakręcił facet, co wyreżyserował
Blaszany bębenek, adaptację mojej ulubionej książki. Ja za to widziałem wczoraj film Kinski Paganini, straszną szmirę, ostatni film Kinskiego. Tak żeśmy zaczęli gadać. A potem zeszło na dziewczyny. Bo tak, Gołąb rozstał się z Ulką (Morus mówi: z tą blondyną), już jakiś czas temu. Przed
Nowym Rokiem umówił się z Renatą, dziewczyną z cateringu, którą poznał na jakimś szkoleniu, dała mu numer, zadzwonił, powiedziała, że odezwie się po Nowym Roku, kiedy wróci z Irlandii, i się nie odezwała. Powiedziałem mu, że może jeszcze nie wróciła. Morus stwierdził, że
może nie żyje. A Gołąb się wkurwiał, bo to przecież za krótko, jedna rozmowa telefoniczna, żeby
kogoś poznać, więc na pewno wzięła go za durnia i na pewno już nie zadzwoni. A on na pewno
do niej nie napisze. Ja opowiedziałem historię, która przydarzyła mi się po południu, na basenie.
Przyszła dziewczyna, którą kiedyś widziałem na uczelni, musiała być ze dwa, trzy lata wyżej.
Strasznie ładna i zgrabna. Więc na basenie w jacuzzi siedzieliśmy naprzeciwko, ale nie miałem
okularów i za dobrze nie widziałem. W pewnej chwili wydało mi się, że się do mnie uśmiechnęła, więc i ja się uśmiechnąłem, żeby nie wyjść na jakiegoś drewniaka, co się oduśmiechnąć do
ładnej dziewczyny nie potrafi, na tyle jednak dyskretnie się uśmiechałem, żeby z kolei nie wyjść
na idiotę, gdyby jednak przywidziało mi się, że się do mnie pierwsza uśmiechnęła. A w szatni,
kiedy suszyłem pałę (tak, o głowę chodziło, ale Morus i Gołąb też się śmiali), przeszła koło
mnie raz, a potem z powrotem – kiedy przechodziła z powrotem, chciałem zagadnąć, czy my
się przypadkiem skądś nie znamy, bo chyba nie tylko z basenu, tak chciałem powiedzieć, już się
nawet uśmiechnąłem, ale ona była pierwsza i spytała, czy nie idę do sauny. Na co ja wybąkałem
tylko: nie, nie, nie. Na co moi kumple zanieśli się rechotem, bo to, kurwa, szczyt elokwencji
i najlepsza gadka, jaką można dziewczynie sprzedać. Morus pochwalił mnie za asertywność.
27
Jakub Tabaczek
12.01.2010
konstrukcje
Chodziło o to, że nie wykupiłem wcześniej wejścia na saunę, ale to już było nieważne, mieli na
mnie haka na resztę wieczoru. Morus też coś opowiedział, jak kiedyś wracał nocnym, z kumplem
i był totalnie nawalony. Spodobała mu się w autobusie dziewczyna, pamiętał tylko, że ruda. Powiedział kumplowi, że jeśli ona wysiądzie na przystanku przed jego przystankiem, to on, Morus,
też wysiądzie i z nią pogada. Był już morusowy przystanek, ale mógł też wysiąść dwa przystanki
dalej, na przystanku kumpla, stamtąd też miał blisko. I ona wcześniej (przed przystankiem kumpla) wysiadła, więc Morus za nią, dogonił, zagadnął, przegadali pół godziny, odprowadził ją do
domu, gentelman. Zapamiętał, że dziewczyna pracuje w jakimś sklepie w pobliskiej galerii, więc
następnego dnia tam poszedł. Skradał się, maskował, podpatrywał z ukrycia. Morus: później
rozmawiałem z kumplem i on do mnie, że mi tego nie powiedział, ale z tą dziewczyną coś było
nie tak i rzeczywiście, kiedy tak jej się przyjrzałem z daleka, to pomyślałem, o mój Boże. Tak, jak
się człowiek porobi… Takie to wyliczaliśmy swoje przygody, ja jeszcze im opowiedziałem, jak
poznałem dziewczynę w nocnym, która strasznie ładnie pachniała, odprowadziłem ją do domu,
na Kozanowie, powiedziała, że mieszka sama, pod bramą zapytała, czy również odprowadzę ją
do kolejnych drzwi, ale ja tego nie usłyszałem albo nie zwróciłem na to uwagi i tylko grzecznie się
pożegnałem, tak też się zdarza.
Potem rozmawialiśmy dalej o dziewczynach. Morus skończył piwo i kupił następne. Gołąb zaczął się wywnętrzać, widać było, że chciał wyrzucić z siebie parę rzeczy. Mówił, że on
nie może tak jak my, nie potrafi pogadać z dziewczyną i pójść z nią do łóżka. To mu mówię,
że przecież nie od razu się idzie do łóżka. Ale Gołąb, że nawet nie chciałoby mu się rozmawiać cały czas z nowymi, dwa razy w tygodniu opowiadać o sobie znowu to samo, i jeszcze,
jak Bartek, tyle że Bartek wreszcie znalazł sobie jakąś stałą dziewczynę. Morus powiedział,
że zalogował się na portalu randkowym i wysyła cały czas tylko jeden tekst do dziewczyn,
które mają fajne zdjęcia. Wcześniej myślał, że pisze różne rzeczy, ale kiedy przejrzał historię
wysłanych wiadomości, to zorientował się, że cały czas pisze to samo. Ja do Gołębia, że rozmawianie z nowymi dziewczynami jest fajne, bo chodzi o ich poznawanie, to jak czytanie nowych
książek, oglądanie nowych filmów, trzeba pytać i słuchać, nie dość, że to interesujące, to jeszcze
cholernie skuteczne.
Gołąb powiedział, że rzadko kiedy, ale właśnie dzisiaj przysiadłby się do jakichś dziewczyn
i pogadał, na przykład do tych ze stolika dalej, trzech ładnych, młodych. Ale Morus w śmiech,
że co, przyjdziemy i powiemy im na wstępie: nie?!
Gołąb zaczął narzekać, że on to ma problem, że nie potrafi pozwolić rzeczom się dziać,
płynąć, że zawsze sobie myśli: albo się z tobą tylko prześpię, albo już zostaniesz moją żoną,
nie potrafi spokojnie cieszyć się samym dzianiem się. Zawsze wkręca jakieś ciężkie tematy.
Z Ulką tak samo i po trzech miesiącach się rozstali. Miał plan, przyjść do niej i powiedzieć jak
twardy cham, żeby oddała jego rzeczy i sobie pójść, bez słowa wyjaśnienia, ale ona nie chciała
mu, ot tak, tych rzeczy oddać (płyt!), więc powiedział: dobra, siadaj i pytaj, ona go pytała,
a on jej wszystkie swoje krzywe przemyślenia wyłożył, te, które przeszkadzają mu w dzianiu
się rzeczy i się rozstali. Powiedziałem Gołębiowi, że ja też mam problem z tym, żeby pozwolić
się rzeczom spokojnie dziać, bo z góry wiem, że to nie będzie nic poważniejszego. Może chodzi
o wyrzuty sumienia, bo jest się wtedy nieszczerym, a może o to, że rzeczywiście nie pozwala się
wtedy sobie na jakieś szczęście, chuj tam wie. Też w każdym razie nie jest mi lekko. A Morus
na to, że on się nie martwi o dziewczyny, że jest jakoś nie w porządku w stosunku do nich,
ale że on sam zbytnio się przywiąże, tak jak do Marty, bo właśnie rozstaje się z Martą, po pół
roku, tak byli i nie byli ze sobą razem, ale jednak stała się mu bliska i ciężko w tej chwili, odkąd
pokłócili się w łóżku, po czym on zdecydował, że ma już dość.
28
konstrukcje
rysunek Piotr Pasiewicz
Tak się potem na mnie Gołąb i Morus gapili, bo obaj smutni, obaj bez dziewczyn, więc i czy
ja też taki wdowiec? Ale nie, ja się wyłamuję, mi się rok zaczął znakomicie. Bo wydrukowali mi
opowiadanie w „Wędkarskim Świecie” i wydrukują w „Twórczości”. A od Sylwestra spotykam
się z S., moją największą seksualną fantazją, jeszcze z czasów liceum i jesteśmy w łóżku fantastycznie dobrani, mam straszną jazdę, zmysłową, absolutną. Tylko chyba muszę powiedzieć
Julce (na co Morus: kutas ma dwie, a my żadnej!), że już nie chcę się z nią spotykać. Kiedy
byłem przy barze, dostałem od Julki wiadomość, że czemu się nie odzywam, czy się obraziłem.
A od S., chwilę później, że
stęskniła się za spotkaniami
ze mną w knajpie. Takie to
tam rzeczy dziewczyny piszą. Morus mnie pyta, czemu w takim razie, skoro jest
tak fantastycznie, to nie będziemy razem, nie zrobimy
związku, ale mu mówię, że
fantastycznie to jest zmysłowo, ale nic więcej.
Gołąb wierzy w miłość,
tak mówi. Ja też. A Morus,
że miłość to pewne dopasowanie, które podpowiadają
nam nasze geny. Ale my
z Gołębiem się z nim nie
zgadzamy, miłość to coś innego. Mówię im, że kiedyś
do niej dojrzeję. Ale teraz
staram się po prostu osiągnąć spokój, taką miałem
nadzieję, że się uspokoję,
kiedy zacznę się spotykać
z S., że będę mógł spokojnie
pisać moją książkę i przestanę latać za dupami, ale
się pomyliłem, bo dalej nie
mogę się zabrać za pracę.
Jak tylko siadam przed monitorem, to zaczynam się bać. A mam tyle pomysłów. Na przykład teraz chcę napisać esej o Kinskim. Kto to jest, kurwa, ten Kinski?! – pyta Morus, więc
Gołąb wyjaśnia, że aktor, ale już nie żyje, nie przyjdzie dzisiaj, więc go, Morus, nie poznasz.
Gołąb mówi mi, kiedy Morus idzie się wylać, że krystalizują mu się plany dotyczące teatru, że
strasznie go irytuje to, co się w jego trupie aktualnie dzieje i coś z tym zrobi. I kończy pracę
w L., więc muszę się spieszyć, jak chcę go odwiedzić (co mi jest potrzebne do książki – wygląd
fabryki od wewnątrz). Wraca Morus i mówi, że coś go muzycznie ostatnio ruszyło, na harmonijce zagrał jakieś tam coś tam, coś River. Ja do Gołębia, że chcę wrócić do grania, bo kiedyś
mieliśmy zespół. I znowu mówię im o mojej indolencji pisackiej. Gołąb, że czytał u Gombrowicza, że wszystko, co piszesz, musi przejść przez ciebie, że nie można zbytnio kombinować.
29
konstrukcje
To mu mówię, że już wiem, co chcę napisać, ale nie mogę, po prostu. Więc oni o stylu: Gołąb,
że przestał pisać wiersze, kiedy sobie styl wyrobił, przychodziły mu one z łatwością, ale pisanie mu się skończyło. Morus, że jego wiersze, które pisał do pierwszego roku studiów, były
rymowane. A najlepiej wychodziły te zupełnie naturalne, na przykład pochwała papierosa. To
im też mówię, że styl to mam, ale dalej pisać nie mogę. Więc znajdę metodę, zdaniem Gołębia:
może masz chwilowo taki czas, ale kiedyś znajdziesz.
Gołąb wciąż rozgląda się wokoło, pyta, czy to nie ta barmanka kiedyś mi się podobała?
Kiwam głową. Morus pyta: że co? Bo nie dosłyszał, a pije już trzecie piwo, więc nawet jeśliby
dobrze słyszał, to mógłby dobrze nie zrozumieć. Ja mu mówię, że zaraz wytłumaczę, o co
chodzi, tak mu mówię, ale chwilowo nie wyjaśniam, bo mnie strasznie wkurwia, jak ktoś się
ostentacyjnie gapi na dziewczynę, która mi się podoba, a szczególnie, jeśli to barmanka. Ale
Gołąb jest szybszy i Morus odwraca się w stronę baru. Gołąb mówi, że ładna, że ma taką
francuską urodę. Morus się śmieje, bo mu się kojarzy, ta francuska.
Gołąb pije wreszcie alkohol, żołądkówkę z czymś i z ogórkiem. Ogórek nadaje drinkowi
niecodzienny smak i łagodzi działanie wódki. Nie można tak było od razu?
Teraz gadają z Morusem o warsztatach scenicznych, które prowadzi grupa Gołębia,
a Morus miał na nie ostatnio przyjść, ale nie przyszedł, bo się najebał i miał strasznego kaca.
Ale chce przyjść. Gołąb w to wierzy i myśli, że Morus się sprawdzi. Mówię im, że nic z tego
nie będzie.
Zaraz zamykają, zapalają światła, chodzi barman i moja niedoszła barmanka, zbierają
puste szkło. Gołąb i Morus dopijają. Morus na odchodnym na cały głos opowiada jeszcze
kawał o Janie Pawle Drugim, jak to zatrzymuje Karola Wojtyłę podczas wojny esesman
i każe dać dokumenty, ale Karol Wojtyła zapomniał i nie ma przy sobie; Niemiec się wścieka
i grozi, że zaraz wypruje mu flaki, ale oto zjawia się anioł i nakazuje mu, aby nie strzelał, bo
ten człowiek zostanie kiedyś papieżem; na co Niemiec, że dobrze, ale pod warunkiem, że
on zostanie papieżem po tym Polaku. Opowiada to, bo przed chwilą rozmawialiśmy jeszcze
o Ratzingerze i Günterze Grassie. Polecam im Blaszany bębenek, bo Gołąb mówi, że u niego
na warsztatach wszyscy muszą być strasznie poważni. Na to Morus, że przyjdzie rozruszać
towarzystwo. Gołąb mówi, że jeśli ktoś się śmieje, to idzie po wierzchu, nie wnika głębiej, broni się. Opowiadam mu o Grassie, że dzięki ironii pokazał rzeczy trudne w sposób łatwiejszy
do przyswojenia. Morus, że śmiech to karykaturowanie i wyśmiewanie. Ale śmiech to także
narzędzie, nie musi być celem, mówię, i już wychodzimy.
Wychodząc, Gołąb głośno stwierdza, że jutro też jest dzień i też się możemy spotkać, bo
życie jest piękne i szkoda życia – taki mu, kurwa, morał wyszedł; nam się podoba.
Na zewnątrz Gołąb tarza się w śniegu. Kiedy wstaje, wygląda, jakby ktoś wylał mu na głowę pomyje. Obiecuję Morusowi, że go podrzucę. Gołąb idzie do McDonald’sa. Żegnamy się.
Idę z Morusem i wyjaśniam mu, że Julka to ta, która ma silikonowe cycki. Morus mówi,
że silikonowe cycki są nie fair. A miałeś takie w ręce? Nie. No, a ja miałem i to jest strasznie
ciekawe, taka nowość zupełna. Potem dzielę się z Morusem spostrzeżeniem, że barmanka
chyba jest w ciąży. Ale Morusowi się ona nie podoba.
Jedziemy, Morus mówi, że naprawdę jest mu ciężko przez Martę. Wysadzam go niedaleko
domu. O co się założysz, pyta, że dziewiętnastka, z którą gadam przez serwis randkowy, okaże
się w rzeczywistości brzydka? Jestem tego pewien, odpowiadam i odjeżdżam.
Pod domem oczywiście brak wolnych miejsc, do tego żaden debil nie pomyślał, żeby odśnieżyć uliczki lub przynajmniej czymś posypać. Słucham This Is the Life i wiem, że zaraz
siądę do pisania.
30
Marcin Bałczewski
z
m
i
Zan
.
.
.
ę
n
apom
konstrukcje
ilustracja Krzysztof Szwarc
Podróż trwała długo. We wtorek przyjechałem do Kościerzyna. Z oddali widziałem
– remontowano już dach pałacyku. W środku także nie próżnowano. Kilku robotników czyściło ściany i podłogi, czuć było kurz, gips.
– Majster, Majster! – ktoś krzyknął. Później wszystko potoczyło się szybko.
– Dobrze, tutaj masz wszystko. Pracujesz do końca wakacji, rozliczymy się, znam
twojego tatę, wiec nie martw się, pamiętasz mnie? Pamiętam, jak byłeś taki mały
i biegałeś z młotkiem, gdy z twoim ojcem restaurowaliśmy willę w Jabłoniach. Spokojnie, młody, jeśli jesteś chociaż w połowie tak dobry jak ojciec, nie będzie problemu.
Spotkałem swojego szefa. Zapytał mnie, co potrafię robić, mówiłem, że nie za
bardzo się do tego nadaję. Jestem humanistą, mój tata kiedyś coś tam robił, trochę
znam się na remontach, ale szef przecież zna mojego ojca, dawno temu robili razem
sporo rzeczy. Wiem, to dzięki niemu tutaj jestem i mam tę pracę. Majster jakoś nie
zmartwił się tym, że niewiele wiem o odtwarzaniu budynków, ścian. – Humanista –
to coś nam poczytasz po pracy – tylko się uśmiechnął. – Weź się do roboty, młody.
Pokazano mi ścianę. – Masz, tu cały tynk trzeba zerwać, do gołej ściany – powiedział Tartar, mój przełożony. Mówił mi, żebym zrobił, tak delikatnie gąbką. –
Najpierw umyj, potem szpachelką, powolutku, każdy kawałek. – A jak uszkodzę?
– To nic, i tak będzie zrekonstruowane, nie musisz martwić się, czy coś uszkodzisz
czy nie. Chociaż jeśli cokolwiek z tego zostanie, będzie dobrze. Odtworzymy to, nie
martw się, teraz zrywaj farbę i bród.
Tartar wydawał się w porządku. Od dwóch lat współpracował z Majstrem przy remontach zabytkowych budynków, pałacyków. Po pracy zostałem przydzielony do
jego baraku. Gdzieś tu wygodnie muszę się usadowić.
Jeszcze tylko trzydzieści pięć dni.
Tęsknię za Twoim dotykiem, twoimi ustami. Nie mogę spać
po nocach, budzę się myśląc, że to Ty wracasz do domu. Jakże
szkoda, że musiałeś wyjechać, jakże czuję się teraz samotna,
ukochany…
Na szczęście wziąłem ze sobą kilka książek. Trochę się
nudziłem. Od rana strasznie piekło słonce, później było
jeszcze gorzej, dopiero pod wieczór robiło się zimniej.
Ręce mnie bolały, nie nadaję się do tej pracy, wiem. Ojciec
świecił za mną oczami, że młody, zdolny, a tu przysłowiowa „dupa” ze mnie. Na szczęście Tartar i Majster byli wyrozumiali. To nic, że zerwałem pół jakiegoś historycznego
31
konstrukcje
fresku z sufitu. – Powie się, że samo odpadło, ważny jest czas, musimy to jak
najszybciej skończyć – mówili.
Pałacyk miał być wyremontowany. Zamieni się w jakiś hotel. W kolejnym sezonie letnim będą tu organizowane imprezy drum’n’bass. Trzeba
wszystko ładnie wysprzątać, dla właścicieli i gości. Łatwo powiedzieć, jak
ja nawet szczotki w rękach nie umiem dobrze trzymać. Słyszałem te docinki
za plecami innych robotników. No i trudno, no i co z tego? To ja otrzymałem piątkę na egzaminie z filozofii współczesnej. To ja napisałem rozprawkę
o Derridzie, którą wygłosiłem na konferencji dotyczącej dekonstrukcji w literaturze. I co, mogę, prawda? Mogę nie znać się na trzymaniu szczotki, miotły,
czy jak to się nazywa.
Tęsknie za Tobą kochany. Co robisz? Pamiętam wciąż obraz, kiedy wsiadałeś do pociągu.
Mam nadzieję, że nic Ci się nie stało, tyle złego się słyszy, takie okropności na Wschodzie.
Boję się, żeby nic Ci się nie stało. Myślę o tym cały czas…
– Ładnie, młody, ładnie – tylko, kurna, czy tu nie było twarzy na tej ścianie, takiej mordy? –No, tak, była, ale, kurcze, szpachelka się wyślizgnęła. – Dobra, nie ma sprawy, nie
martw się.
To było jakieś dziwne. Z dnia na dzień dziwniejsze. Co bym zrobił źle, i tak byłem
chwalony przez szefów. Nawet nie posiadałem żadnych uprawnień, żadnego pozwolenia.
Nie było tu żadnego konserwatora. – E, tu Polska, tu nie trzeba pozwolenia, jak płacą –
myślałem.
Poza rewitalizacją pałacyku jedyne, co nas interesowało, to sad i owoce. I dziewczęta, które
tam przychodziły codziennie koło siedemnastej. Nie wiem, co tam robiły. Nie wydaje mi się, żeby
zrywały jakieś owoce. Przychodziły, siadały pod jednym z drzew i spoglądały na nas. Czasami
czytały książki. Podglądaliśmy je podczas przerw – zawsze zastanawiało mnie, dlaczego przerwy
mieliśmy dłuższe od godzin pracy. – Bo tu wszystko musi wyschnąć – tak mi powiedziano. Ale to
nie to, w czasie przerw Majster dokładnie przeglądał z niepokojem ściany, sprawdzał każdą z dziur,
każdy zrewitalizowany odcinek. Dlatego wysyłał nas na lunch, drugi lunch, trzeci lunch, piąty, ósmy
lunch.
– Ciekawe ile lat ma Majster? – zapytał kiedyś jeden z robotników. – Podobno zaraz po wojnie
rozpoczął pracę nad rewitalizacją obiektów zabytkowych, czyli tak z siedemdziesiąt musi już mieć.
– No to się nieźle trzyma, z piętnaście lat mu odjąć. – Ciekawe, czy był na wojnie? – Ha ha, może
w obozie? Wyobrażasz sobie Majstra w pasiakach? Ale jajca, ale, kurwa, jajca – jeden z robotników
prawie się zachłysnął ze szczęścia.
Wczoraj rozszalała się burza. Nie mogłam spać, było za gorąco. Rano jedziemy w stronę gór. Cała rodzina
i opiekunowie boją się, że nie zdążymy do granicy. Mam nadzieję, że jest ci ciepło, że nie pada, rano było słońce,
ale wieczorem burza…
– No i jak, młody? Jak jest czyste, wygląda na oryginalne. – A to nie powinien jakiś fachowiec domalowywać? – Nie, no co ty, jaki fachowiec? Nie ufasz mi? – zapytał Tartar. – Zobacz sam, masz pędzel. – Nie,
dzięki, boję się, że mi nie wyjdzie. – Twój ojciec był najlepszy z nas w odmalowywaniu – powiedział idący
obok nas Majster. – Nie martw się, to dziedziczne, też to potrafisz. Tak, jeśli to dziedziczne, to mój ojciec był
leworęcznym listonoszem.
32
konstrukcje
Nic nie mówiłem o listach. Godzinami wczytywałem się w opowieść tajemniczej dziewczyny do swojego
ukochanego, trochę to „niezbyt męskie”, tak myślałem, ale trudno, nie miałem co robić po pracy, więc czytałem te ckliwe liściki odnajdywane w kolejnych odrestaurowanych przeze mnie pomieszczeniach. Książki się
skończyły, poza podglądaniem dziewczyn w sadzie nie było innej rozrywki. Mogłem siedzieć z robotnikami
i gadać o przekładniach, smarach i Miss Polonii. Jakoś mnie to nie cieszyło.
– Jak myślicie, te dziewczyny, one chyba specjalnie tutaj przychodzą, obserwują nas – powiedziałem
jednego dnia. – To co, zarywamy? – odpowiedziano mi śmiechem. – Nie, one obserwują, nie wiem, o co
chodzi. – To szpicle, patrzą, czy pracujemy – rzekł Tartar. – Myślisz, że ta blondyna czyta Auto da fe?
Ona tam zapisuje, kto co robi, kiedy itp. Ale spokojnie. Praca idzie w dobrym tempie. Dziwne, że Tartar
znał Auto da Fe. Dziwne.
Z nudów zacząłem pisać opowiadanie, takie krótkie. Nie umiem budować historii, mimo humanistycznego zacięcia język polski nie jest mi po drodze. Pomyślmy... A gdyby tak Majster po wojnie
rozpoczął pracę przy rekonstrukcjach budowli, pałaców, domków, wszędzie tam, gdzie się spotykali.
Kto się spotykał? No, on i jego ukochana, którą musiał zostawić i iść na wojnę, prawda, że łatwe?
Szukał dziur i liścików, które przez lata chowała jego ukochana. Niekiedy musiał czekać latami,
gdyż budynek był w zbyt dobrym stanie – czekał, aż się stanie ruiną, aż rozpocznie się remont,
dzięki któremu będzie mógł przeszukać wszystkie pomieszczenia.
Wiem, że będziesz ich szukać, cały czas podróżowałam po miejscach, w których byliśmy, byłam
w każdym dworku, do którego zawitaliśmy, w każdy z pokoi zostawiłam list. Tak jak mówiłam,
pisałam każdego dnia. Dziś napisałam ostatni tekst. Nie wiem, kiedy wrócisz, czuję się zmęczona.
Tęsknię, ale nie wiem, co będzie dalej. Najlepiej skończyć to jak najkrócej. Pamiętam o Tobie.
Trochę to słabe. Nie wiem, nie umiem, ale co tu więcej robić. Rano ściany i tynk, w południe
podłoga, wieczorem dach, o siedemnastej podglądanie dziewczyn. W międzyczasie osiem-dziesięć przerw obiadowych. Nuda. Trochę mnie ta pisana przeze mnie opowieść wciągnęła, bohaterami zrobiłem postacie, z którymi pracowałem. Majstra, Tartara, nawet samego
siebie. Byłem bohaterem, który w tajemnicy przed przełożonym wykradał karteczki jego
ukochanej. Majster się denerwował, ja miałem ubaw, czytywałem te ckliwe opowieści.
W pewnej chwili mój bohater z nudów zaczął pisać opowieść o tym wszystkim, co
zastał w czasie pracy nad pałacykiem. Trochę to głupie, bo w pewnej chwili jego bohater
też musiał tak zrobić. Tak naprawdę opowieść była stabilna, do momentu w którym
nie wpadł na pomysł napisania historii o Majstrze i listach.
Z nudów zaczął pisać opowiadanie, takie krótkie. Nie umiał budować historii,
mimo humanistycznego zacięcia język polski nie był mu po drodze. Pomyślmy...
A gdyby jeden z listów rozpoczynał się tak:
Podróż trwała długo. We wtorek przyjechałem do Kościerzyna. Z oddali widziałem
– remontowano już dach pałacyku. W środku także nie próżnowano. Kilku robotników czyściło ściany i podłogi, czuć było kurz, gips…
Dla KA…
33
Agnieszka Przybyszewska
konkluzje
NIE-KONKRETNA KAWIARNIA LIBERACKA
Na marginesie kilku nieodbytych rozmów
liberatów i konkretystów
Czy od poezji konkretnej do liberatury jest
daleko? Co by było, gdyby liberatura i poezja
konkretna – reprezentowane przez ich twórców i teoretyków – spotkały się naprawdę?
Na okładce Od Joyce’a do liberatury1, pierwszej
polskiej książki poświęconej liberaturze widnieją
dwa zdjęcia Dantego Fajfera, syna pomysłodawców terminu i czołowych przedstawicieli tego
nurtu: Katarzyny Bazarnik (redaktorki wspomnianego zbioru szkiców) i Zenona Fajfera.
Czy umieszczenie fotografii pierworodnego na
okładce tomu było zwykłą matczyną fanaberią?
Jeśli tak, to matczyną w podwójnym sensie, gdyż
trzeba też pamiętać o Kasi-matce, bohaterce
Oka-leczenia autorstwa wspomnianej pary artystów. Tym samym, sfotografowany Dante – kilkakrotnie przez samego Fajfera opisywany jako
„prototyp” Dantego z przywołanego trójksięgu
– staje się symbolem, dając się odczytywać jako
znak liberatury ucieleśnionej. To nie tylko rzeczywiste, lecz też metaforyczne dziecko Bazarnik i Fajfera. Obie wspomniane fotografie pochodzą z cyklu mDiAęNdTzEy. Jego tytuł nawet
tych, którzy zdjęć nie widzieli, odnieść musi do
jeszcze jednego kontekstu. Dante zdecydowanie
bowiem stoi (czy wręcz tkwi) między. Między
literami między (fotografowany był we wnętrzu
słynnej pracy Stanisława Dróżdża). Pozostają więc dwa pytania: czy czytelnik może liczyć
na – jak zapowiada tytuł książki – wyjaśnienie
związku Joyce’a z liberaturą, i kolejne, dotyczące
relacji między tą ostatnią a poezją konkretną.
Tym, którzy nie czytali, powiem od razu, że
tom z 2002 roku nie daje odpowiedzi na drugą z wątpliwości. Niemniej, zasiewa jej ziarno.
Być może, jego plon potrzebuje wiele czasu, by
1
Od Joyce’a do liberatury, red. Katarzyna Bazarnik,
Kraków 2002.
34
dojrzeć. Bo przez bez mała dziesięć lat pojawiały
się wyłącznie sporadyczne komentarze o tym, że
„tak, poezja konkretna jest liberacka”. A jednak...
Może czas podnieść rękawicę i spróbować zastanowić się, co kierowało redaktorką Od Joyce’a do
liberatury przy projektowaniu okładki. Czy od
poezji konkretnej do liberatury jest daleko? Co
by się zdarzyło, gdyby przestrzenią ich konfrontacji stał się rzeczywisty pokój, o niekoniecznie
pokrytych literami ścianach? Dla uplastycznienia obrazu możemy ustalić, że w zamian wisiałyby na nich dwa obrazy: po jednej stronie poemat-znak Fajfera (Fajfer, il. 1), po drugiej zdjęcie
jednej z prac Iana Hamiltona Finlaya (Nienaturalne kamyki, il. 2). Jak mogłyby wyglądać dyskusje tam toczone?
Kiedy Fajfer pytałby: Czy kształt okładki, kształt i kierunek pisma, format, kolor i liczba stron, słów, a może nawet liter nie powinny
być przedmiotem refleksji twórcy jak każdy inny
element jego dzieła, wymagający od niego nie
mniejszej inwencji niż dobieranie rymów czy konstruowanie fabuły?2, Max Bense – komentując
manifest grupy „Noigandres” – wtórowałby mu
słowami: Uwzględnienie graficznych wartości pozycyjnych słowa lub zespołu słów na płaszczyźnie
jest sprawą równie oczywistą jak wykorzystywanie
faktów fonetycznych na granicy zjawisk akustycznych przy [o]mówieniu3. Być może Fajfer dodałby
jeszcze: Fizyczna budowa książki nie powinna być
wynikiem przyjętych konwencji, lecz spowodowana autonomiczną decyzją autora, tak jak perypetie
bohaterów czy dobór tego, a nie innego słowa4. Czy
Bense odpowiedziałby mu, że znaczenie tekstu,
2
Zenon Fajfer, Liberatura. Aneks do słownika terminów literackich, „Dekada Literacka” 1999, nr 5-6, s. 9.
3
Max Bense, Konkrete Poesie (cyt. za: Józef Bujnowski, Poezja konkretna, „Poezja” 1976, nr 6, s. 49; dalej
oznaczane jako Bujnowski z numerem strony).
4
Fajfer, op. cit., s. 9.
Zenon Fajfer, Autoportret
(poemat-znak), z archiwum autora
jego semantyka, rozwija się nie w gramatycznym
kontekście, lecz w wizualnym połączeniu słów5?
Czy nadmieniłby, że chodzi o tworzenie zespołów
słów, które jako całość stanowią werbalną, wokalną
i wizualną przestrzeń przekazu6?
Być może w tym momencie do dyskusji
włączyłby się kolejny z badaczy (bo czemuż
mielibyśmy im bronić udziału w tej kuszącej dla
nich zapewne nie-rozmowie): Zarówno manifest
grupy „Noigandres”, jak (...) Bense uznają słowo
ma wyłącznie funkcji ikonicznej, bowiem istotne są
jako podstawowy materiał budowy utworów poezji
również cechy fizyczne tych materiałów i związane
konkretnej, wyróżniając przy tym trzy jego elez nimi skojarzenia11. Poszłaby może o krok dalej,
menty składowe: Werbalny (V3), Wokalny (V2)
rozwinęła temat i dodała coś jeszcze o specyfice
i Wizualny (V1) (...). W dotychczasowej konwenmedium, o tym, że ta organiczna więź tekstu z forcji poetyckiej wybijał się na plan pierwszy czynnik
mą i przestrzenią nośnika zapisu, wydaje się jedną
werbalny, semantyczny (V3), podporządkowując
z kluczowych cech liberatury12.
sobie czynnik wokalny (V2) przeważnie w funkcji
Być może to Bujnowski powróciłby do kweonomatopeicznej, przy zasadniczym lekceważeniu
stii stosunku teoretyków i dotychczas sformułoczynnika wizualnego (V1)7. Siegfrid Schmidt
wanych teorii do omawianych zjawisk, mówiąc
spojrzałby wtedy na Bujnowskiego i dodał, że
o obowiązkach literaturoznawstwa (koniecznoZapisana stronica, kształt i układ znaków pisarści ustalania granic), o tym, że musi się ono zmieskich na płaszczyźnie, została (...) na nowo odnić, gdyż definicji czy opisu nowych struktur
kryta i włączona jako element
nie da się (...) przeprowadzić
konkretnej postaci tekstu, oraz,
Fajfer, myśląc o swojej libe- w ramach tradycyjnej poetyże odkrycie przestrzeni, włąraturze i patrząc na Bazarnik, ki13. Sławek, być może wierczenie wartości płaszczyzny
pewnie wyjaśniłby, że istnieją- cąc się na krześle, zaznaczyłi wartości graficznych do procesu
ce literaturoznawcze terminy by – sugerując, że wyjątkowo
tworzenia tekstu8 charakterynadają się w związku z tym do ostre terminy niewiele tu
zuje poezję konkretną. Fajfer,
wymiany, że tworzywem lite- pomogą – że przecież chodzi
myśląc o swojej liberaturze
ratury nie jest samo słowo.
o to, by normatywność koni patrząc na Bazarnik, pewnie
kretu zastąpić jego operatywwyjaśniłby, że istniejące literaturoznawcze ternością, tzn. by nie mówić o poezji konkretnej jako
miny nadają się w związku z tym do wymiany9,
o odrębnym rodzaju literackim, lecz by poszukać
że tworzywem literatury nie jest samo słowo. Tu
miejsc ujawniania się konkretności, realizacji konpewnie przerwałby mu Bense, mówiąc o tegoż
kretu w każdym tekście14.
słowa werbalnej, wokalnej i wizualnej materialnoJa, gdybym miała przyjemność uczestniczyć
ści10. Bazarnik prawdopodobnie podchwyciłaby
w dyskusji (a czemu miałabym jej sobie odmóto ostatnie hasło, zwracając też uwagę, że zastowić, jeśli to moje wodze fantazji zostały puszczosowanie (...) niekonwencjonalnych materiałów nie
ne), przyklasnęłabym mu ochoczo, stwierdzając,
5
Max Bense, Einführung in die informations-theoretische Ästhetik. Grundlage und Anwendung in der
Texttheorie,(cyt. za: Bujnowski, s. 6).
6
Bense, Konkrete Poesie (cyt. za: Bujnowski, s. 49).
7
Bujnowski, s. 36.
8
Siegfried J. Schmidt, Ästhetische Prozesse, s. 44-45
oraz 45 (cyt. za: Bujnowski, s. 46).
9
Fajfer, op. cit., s. 9.
10
Bense, Konkrete Poesie (cyt.za: Bujnowski, s. 49).
Katarzyna Bazarnik, Liberatura czyli o powstawaniu gatunków (literackich), [w:] Zenon Fajfer, Liberatura. Teksty zebrane z lat 1999-2009, red. Katarzyna
Bazarnik, Kraków 2010, s. 161.
12
Ibidem.
13
Bujnowski, s. 40 i 41.
14
Tadeusz Sławek, Między literami. Szkice o poezji
konkretnej, Wrocław 1989, s. 41 (dalej oznaczane
jako Sławek z numerem strony).
11
35
konkluzje
że również kategoria liberackości wydaje się bardziej poręczna niż sama etykietka „liberatura”15.
Bujnowski pewnie dodałby wtedy, że przecież
niektóre struktury
poezji konkretnej wyOd słowa do słowa arstępowały już wczetyści zaczęliby zapewśniej (...). Zawsze
ne wspominać tych,
jednak struktury te
którzy stali się dla nich
i tendencje do nich
inspiracją. Mallarmé!,
prowadzące były na
Joyce!, Pound... – przetorze bocznym, zaporzucaliby się autorzy
wiadając możliwość
Manifestu poezji konrozwoju literatury
kretnej z 1958 roku oraz
i w tym kierunku, ale
liberaci z Krzeszowic.
nie wybijając się na
plan pierwszy16. Ja (skoro już ustaliliśmy, że też
tam będę) wtrąciłabym swoje trzy grosze o tym,
że te boczne tory Piotr Rypson nazywa inną tradycją, że współczesność to czas, w którym rzeczywiście zaczynają coraz wyraźniej akcentować
swoją obecność, że liberatura jest tego doskonałą
egzemplifikacją17. Fajfer być może kiwałby głową, już widząc oczami wyobraźni rzeczywiste
aneksy do Słowników terminów literackich.
Od słowa do słowa artyści zaczęliby zapewne
wspominać tych, którzy stali się dla nich inspiracją. Mallarmé!, Joyce!, Pound... – przerzucaliby się
autorzy Manifestu poezji konkretnej z 1958 roku
oraz liberaci z Krzeszowic. A Fajfer może wspomniałby też Becketta. Przypomniałby sobie, że
on sam chciał, aby i o nim mówiono tak, jak Beckett o Joycie (Pisarstwo Joyce’a nie jest o czymś,
ono samo jest tym czymś18). Być może wspólnie
z Bazarnik wyszeptałby wtedy, że W dziele liberackim chodzi o [...] integralność tekstu i obrazu, że
„jak” jest częścią „co”19. Czemu nie miałby wtedy
odezwać się Tadeusz Sławek, by – przywołując
wiersz Eugena Gomringera czarna tajemnica jest
15 Agnieszka Przybyszewska, Liberackie marginesy poetyki tekstu sieciowego, [w:] Tekst [w] sieci, red.
Anna Gumkowska, Warszawa 2009, tom 2.
16
Bujnowski, s. 3.
17
Przybyszewska, Nowa? Wizualna? Architektoniczna? Przestrzenna? Kilka słów o tym, co może literatura w dobie Internetu, e-polonistyka, red. Aleksandra
Dziak, Sławomir Jacek Żurek, Lublin 2009.
18
Samuel Beckett, Dante…Bruno.Vico..Joyce., przeł.
Antoni Libera, „Teatr” nr 4/1991, s. 27.
19
Od Joyce’a do liberatury, s. 11.
36
tutaj – podkreślić, że tam nie tylko same słowa,
ale i ich przestrzenne ukształtowanie czy nawet
(związany z tym) ich brak, współkreują sensy.
Zwracając uwagę na znaczącą pustą przestrzeń
okoloną czarnymi rzędami liter, stwierdziłby:
biel nie jest przerwą w wypowiedzi, lecz jej kontynuacją przy pomocy innego medium20. Podsumowałby potem, że poezja konkretna zamiast stwarzania słownych ekwiwalentów rzeczy przeobraża
słowo w rzecz, że krótko mówiąc – wiersz nie mówi
o czymś, lecz jest „tym czymś”21.
W którymś momencie rozmowa pewnie
zeszłaby na temat problemów wydawniczych.
Może głos zabrałby Radosław Nowakowski?
Może Fajfer i Bazarnik opowiedzieliby o serii wydawniczej „Liberatura”? Może właśnie
wtedy odezwałby się Marian Grześczak, przypominając, że przecież większość jego wierszy
nadsłownych nie ujrzała światła z przyczyn technicznych i konwencjonalnych22. Sławek przyznałby zaś, że nawet to, co da się przykroić
do formatu strony, nie zawsze da się przykroić
do planów wydawcy23. Fajfer może oburzyłby
się trochę, gdy Bujnowski mówiłby o tym, że
w gruncie rzeczy listy w butelkach, słowa w pudełkach (...) itp. „inwencje” to eksperymenty (...)
nastawione na szokowanie24. Nie wiem, czy liberat dałby się udobruchać stwierdzeniem, że
napisy na przezroczystych arkuszach to już
teksty nieeksperymentalne. Autor napisów na
przezroczystym arkuszu w butelce (SPOD, il.
3) pewnie by się trochę naburmuszył.
Być może rozchmurzyłoby go wtargnięcie
Pierra Garniera, wykrzykującego, iż wiersz był
dotychczas miejscem zniewolenia słów. Wyzwólcie słowa. Szanujcie słowa. Nie czyńcie z nich niewolników fraz. Pozwólcie im zająć własne miejsce
w przestrzeni25. Można się chyba spodziewać, że
Fajfer odbiłby piłeczkę, mówiąc, że liberatura
to wolność, otwartość artystyczna, przekraczanie
Sławek, s. 23.
Sławek, s. 96 i 98.
22
Marian Grześczak, Wiersze wybrane, Warszawa
1977, s. 246 (cyt. za: Sławek, s. 52).
23
Sławek, s. 52.
24
Bujnowski, s. 40.
25
Pierre Garnier, Spatialisme et poésie concrete, Paryż
1968, s. 131 (cyt. za: Sławek, s. 11).
20
21
konkluzje
Od Joyce’a do liberatury, s. 11.
Bujnowski, s. 29.
28
Garnier, op. cit. (cyt. za: Sławek, s. 11).
29
Sławek, s. 11.
26
27
strony liberatów musiałby zareplikować, że
działanie liberackie polega zaś na dodaniu do tej
warstwy kolejnych, na pogłębieniu, rozszerzeniu konwencjonalnych znaczeń, nie zawsze na
drodze ich podważania i redukcji. Choć Sławek
mógłby tu też zaznaczyć, że przecież w poezji
konkretnej element semantyczny jednak nie
podlega zniesieniu, jakkolwiek napięcie między
znakiem a przedmiotem zostaje w znacznej mierze zredukowane, a ciężar przeniesiony na związki
między znakowe30.
Liberaci zgodziliby się też pewnie w pełni ze stwierdzeniem Bensego, że słowa używa
się (...) jako elementu materiałowego konstrukcji
w ten sposób, że znaczenie i struktura wzajemnie
się uwypuklają i określają. Trudno jednak
liczyć na to, by podpisali się również pod
innym twierdzeniem
badacza, iż słowo nie
jest zasadniczo używane
jako intencjonalny nośnik znaczenia31.
Choć Mary Ellen
Solt mówi o tym, że
poemat konkretny pozostaje poematem, że
literackość odróżnia
go od plakatu czy grafiki32, jest to inaczej rozumiana literackość niż ta liberacka. Podobnie jak
inne jest liberackie i konkretne uwalnianie słów.
Może więc lepiej, że do opisanego tu spotkania
nie doszło. Może lepiej, że nie pozwolimy im
rozmawiać dalej. Choć wiele ich łączy, choć zdecydowanie wspólny jest punkt wyjścia (jak powiedzieliby Brazylijczycy: świadomość, że historyczny cykl (...) zamknął się; następnym krokiem
jest uświadomienie sobie przestrzeni graficznej jako
elementu struktury. Przestrzeń zostaje nazwana:
struktura czasowo-przestrzenna miast linearnoSławek, s. 29.
Bense (cyt. za: Sławek, s. 18, ten zaś cytuje za
Mary Ellen Solt, A World Look at Concrete Poetry,
Bloomington 1968, s. 68).
32
Inny rodzaj kontaktu. Z prof. Mary Ellen Solt rozmawia Marek Hołyński, „Nowy Wyraz” 1997, nr 10,
s. 63.
30
31
37
Zenon Fajfer, Nienaturalne kamyki, fot. Hani Latif (za uprzejmością „Literatury na Świecie”)
granic między gatunkami i sztukami, to literatura
nie spętana ograniczeniami narzuconymi przez reguły, kanony, krytyków26.
I tak, zapewne długo, można by jeszcze ciągnąć ową wyimaginowaną rozmowę. Pozwolić
mówić zebranym i o tekstach, analizować, pokazywać, jak różnica wielkości czcionek wskazuje na
natężenie głosu27 nie tylko w dziełach liberackich,
nie tylko u Fajfera i Bazarnik, lecz i np. w poezji
konkretnej Boba Cobbinga. Dać im dalej udowadniać, że jeśli chodzi o podejście do tworzywa
tekstu, widzenie materialności i przestrzenności
słowa, kwestie prekursorów i inspiratorów, doświadczenia z wydawaniem tekstów i jeszcze
kilka innych elementów, to nie ma niemal niczego, co by ich dzieliło.
A jednak... Co by
było, gdyby nasza zszyta
z cudzych wypowiedzi
rozmowa zaczęła się od
innych zdań? Czy byliby tak zgodni? Wystarczyłoby bowiem, żeby
Garnier dokończył myśl,
którą tak bezczelnie
przerwałam mu w połowie: Słowa nie są bowiem
ani po to, by je pisać, ani
po to, by uczyć, ani po
to, by mówić: słowa są przede wszystkim po to, by
istnieć28 . Dla Fajfera są po coś więcej, niż żeby
istnieć. Są po to, by mówić. By mówić, oczywiście, nie tylko na zasadzie ustalonych konwencji,
arbitralnie przypisanych znaczeń, lecz by właśnie – jak chcą przecież też konkretyści – mówić
sobą, swoim kształtem, kolorem, fakturą, umiejscowieniem w przestrzeni. Jednak nie tylko tym.
Gdyby Sławek stwierdził, że działanie konkretystyczne polega (...) na usunięciu nieautentycznej warstwy semantycznej ustalonej jako podstawa tego, co Heidegger nazywa „pustą mową”
(Gerede), „obiegową dostępnością” (Öffentlichkeit)
i siłą anonimowego „się” (das Man)29, ktoś ze
Zenon Fajfer, Spoglądając przez ozonową dziurę, z archiwum autora
-czasowego rozwoju33), punkt dojścia jest już odmienny. Paradoksalnie jednak, słowa, którymi
Solt podsumowuje znaczenie poezji konkretnej
– a więc sformułowania, które poniekąd odnoszą się i do owego punktu dojścia, a wręcz poza
niego wykraczają – idealnie nadawałyby się na
zamknięcie owej nie-byłej rozmowy. Dajmy im
więc wybrzmieć, niech powiedzą coś jeszcze
o liberaturze i poezji konkretnej. Dziś artysta
nie może już sobie pozwolić na traktowanie słów
jako arbitralnych, nośników idei, (...) słowo istnieje
jako obiekt materialny – jako rzecz, rządząca się
własnymi prawami; (...) posiada ono formę wizualną na stronie książki; (...) składa się ono z liter,
z których każda posiada jakąś formę plastyczną
(...). Jesteśmy też wyczuleni na stronę wizualną
tekstu na kartkach książki i na zależność między
formą a treścią, którą (…) ma nam przekazać. Ponadto, literatura weszła w nowe związki z wszystkimi dziedzinami sztuki34.
Dante Fajfer na tylnej okładce zredagowanego przez Bazarnik tomu zdaje się odchodzić,
zmierzać ku wyjściu z wnętrza pracy Dróżdża.
Być może słusznie, gdyż zdaje się, że relacja między tymi dwoma nurtami nie jest ani tak przyjazna, ani tak oczywista, jak mogło się na pierwszy
rzut oka wydawać. Im dokładniej bowiem wczytywać się w teksty ich twórców i teoretyków,
tym bardziej widać, że w wielu kwestiach tylko
pozornie się zgadzają. Uczestnicy naszego niespotkania pewnie prędzej czy później poszliby
śladem Dantego. W stronę wyjścia.
Manifest poezji konkretnej (cyt. za: Bujnowski, s. 42).
Mary Ellen Solt, Poezja konkretna, „Nowy Wyraz”
1997, nr 10, s. 61.
33
38
34
konstrukcje
Tomasz Dalasiński
5. (uciekanie z wiersza:
najlepiej w tym momencie, ot tak, bez zapowiedzi
oraz bez puenty).
20.
nie sposób wiedzieć więcej. chociaż na języku
jest jeszcze kilka smaków (przepisz) / zachowaj
ślady. pozwól: najpierw wyrzuć za siebie, a
potem od końca. spróbuj, może zdążymy.
21.
rysunek Piotr Pasiewicz
może jeszcze zdążymy zaplątać się w język.
bez ciała, bez ubrania. z siecią rekwizytów,
a każdy coś wyjaśnia? gdy światło przedostaje
się przez zimne ściany i kiedy pozostawia
puste miejsca, ból. (cokolwiek teraz zrobisz,
będzie tylko tekstem).
39
konstrukcje
Tomasz Dalasiński
22.
możemy jeszcze zdążyć zaplątać się w język / i na
rysunek Piotr Pasiewicz
tym można skończyć, można się zasłonić (noc
była bardzo pusta i bardzo bezsenna (mamy
w sobie zupełnie niezłe dni na powrót:
24. (dobry dzień na powroty)
taki dzień jak pojutrze – jaki czas się zaplątał
w co? w ten znak zapytania (najlepiej pytać
o to, co nie miało miejsca, choćby o inne
czasy (dobry dzień na powroty do
czasów, które nie miały miejsca (od czasu do czasu dosłownie: dobry dzień na powroty
(najlepiej pytać o to, co nie ma języka).
najlepiej pytać o to, co nie ma języka
– niedługo będzie ciemno, ciemniej, jak
tak dalej pójdzie, ciemność niedługo będzie
(jeśli tak dalej pójdzie, to niedługo będzie
taki dzień jak pojutrze, dobry dzień na powroty
od końca).
40
konstrukcje
23.
więc odpływ w coś innego? mimo tego należy
wrócić do języka, a potem po kryjomu
zamienić kolenojść? należy zmienić kurs
rysowania pustych wielo-znaczeń? należy,
kiedy ciało jak okręt wypełniony morzem – a może
ledwie przecież pojutrze byliśmy, więc morze
i odpływ, ech, lecz może cała naprzód aż do
zachłyśnięcia? ściśle według nietaktu
umierania, w zgodzie z trasą podróży
przez rozdwojone punkty (tam i z powrotem, tam i
z powrotem), gdy wszystko rozwodnione
wewnątrz tekstu? koniec?
otwarcie
P. Aleksandrowi Madydzie
nawet w środku niczgeo można zrobić
przewrót? to jest, mówiąc otwarcie, całkiem
niezły pomysł: wywołać sobie język
jako kryzys w próżni, błąd w czasie
skierowany na rzeczy ostateczne, sumę
przesunięć w zbiorze nieprzejrzystych znaczeń. (przyjmijmy, że powiedzie się: zacząć i uciec. ktoś
kiedyś to niewiele poskłada we wszystko).
rysunek Piotr Pasiewicz
41
konstrukcje
Piotr Mierzwa
K. K. K.
1
Na powrót serce pełne krwi:
non-stop boże narodzenie.
2
Po drugiej randce, a już chcę cię zdradzić.
Nie, nie spaliśmy ani razu razem.
3
Popatrz, w tym życiu jeszcze nie ma zmarłych,
a słyszysz, że są tak śmiertelnie ważni.
4
Miasto bez boga, najszczęśliwsze miasto.
Światło wróciło i się naigrywa.
Notatka: polskie znaki
Także znów czekam, nie wiedzieć na co,
kiedy czekanie, jego przedmiot są wiadome.
Osobistość śpi i zasypia, śpi i zasypia: dobrze
znam jego imię. Powiedziałbym,
może, głośno, żeby
bez wstydu zaszumiał
w uszach, instruując je
o byciu na głowie. Chuch, huh!
42
rysunek Piotr Pasiewicz
konstrukcje
rysunek Piotr Pasiewicz
Szekina w mieszkaniu
Słone są moje słowa i słono zapłacisz
za każde ze mną spotkanie, obalisz się,
spadniesz w dom, na usta czarnej dziury,
ucałuje, przyjmie, bez zębów przeżuje, zmiażdży
dziąsłami, przełknie, strawi, wysra: gdyby bóg
istniał i twarz mi pokazał – otwarty jestem
na to i gotowy – wskutek niecnego zabiegu
o wieczność, splunąłbym mu w nią prosto,
ze wzgardliwym uśmiechem.
Wiersze otwierają cykl Tytuł.
43
konstrukcje
Ewa Świąc
krew ryby I
potem było morze schowała ją fala – cztery nogi ogon kamyki w brzuchu
pod falą kobietom wyrastają płetwy szczecina zamienia się w łuskę
woda gładzi ich skórę woda jest śliska wypełnia uszy
i usta nadziewają się na spróchniałe gałęzie a potem plują
wciąż jest ślisko
z meduzami wokół kolan złotymi rybkami wśród palców
nim wyrośnie tam błona a ryby usną
gdy oczodoły wypełnią się śluzem
obklejone fala wyrzuca na brzeg
krew ryby II
pod wodą głos się rozlewa kobiety kołyszą swoje mantry
skruszałe kości zaciskają w dłoniach wysysają resztki szpiku
weź mnie do ust obgryź aż do kości
z kości zbuduj dom zakop kość
wyrośnie drzewo stół
ilustracja Krzysztof Szwarc
kobiety wydrapują popiół z czaszek usypują kopczyki
zagrzebują w nich głowy i usta dużo ust
otwierają się jakby chciały połknąć stos
syte już zanurzają ręce w wodzie czekają
gdy morze się otwiera wchodzą w nie miękko nikną
44
konstrukcje
Ewa Świąc
pod wodą 12
pod wodą kobiety szukają miejsca – musi być ciemne wyłożone suknem i mchem
zwinięte skorupy w ich wnętrzach otwierają się ­– ten ruch podskórny widzisz to one
myślą o swoim życiu o muszlach mężczyznach o tym że nie potrafią chcieć
o włóknach splecionych chcą żeby ciasno
tam głęboko gdzie woda nie stygnie bulgot zastępuje bicie serca
wsłuchują się w ten rytm tak jakby był ich rytmem biorą go w siebie
wypływają
Krzysztof Ciemnołoński
koma kontra amok
uwaga nie ma takiej fali
P. Kozioł
mokre zaślubiny szare fale wisły mosty jak palce przyciśnięte do ust
rzeki której bieg jest wieczny zmienia ludzi i rzeczy z perspektywy brzegu
ulice w żółtym świetle zakończone cieniem i trwogą jak u de chirico
wokół lepkich neonów obrazki dzieciństwa pamięta ruchome schody
przy trasie w-z które potem zamknięto lecz trwale weszły w pamięć
mimo zawieruchy jak nakręcający się sen ruchome schody w marriocie
ruchome schody w bogusz center ruchome schody w panoramie i pnące się
po piętrach fontanny ściekające krople żyletki w rurach aqua parków
czy pizzeria gdzie rozdawano piłki z czymś przypominającym odcisk dłoni
michaela jordana aż trzeba było czekać w kolejce tworzących się dopiero
struktur które znamy współcześnie bo jeśli budowanie jest tożsame
z religijnym aktem (do kasacji) i posiada coś co nazwałby siłą komplikacji
to od lat uporczywe powraca wrażenie że miasto oparte na kołach zębatek
nieustannie zmienia swoje położenie zacierając miejsca które zaistniały
przed pierwszym garbem kulminacyjnej fali
45
konstrukcje
Krzysztof Ciemnołoński
miasto zawinionych dzieci
jeszcze raz: zwiewna vienna ziemia źródeł
nadbagaż się przybłąkał po burzy z piorunami
która zastała nas w basenie dziewczynka się
bała chłopcy krzyczeli w deszcz jesteśmy królami
burzy i inne głupoty ślina niosła na język
(w tym czasie w polsce
huragan zabił dziewięć osób)
nic nie dzieje się przypadkiem każdy dzień
to dekonstrukcja mitu i jeżeli ktoś chce łączyć
pojawienie się jednego życia w zamian za
kilka innych droga wolna my nie ustalaliśmy
zasad nie da się trzymać wciąż tej samej
treści wszędzie panoszy się jakaś zmienna
gdy lekarz przedstawia płeć z rozczarowania
ryczysz bez opamiętania aż ściska coś
w dołku
noc wyraźna ruch roślin
rysunek Piotr Pasiewicz
noc wyraźna ruch roślin to osadza się dom
grzęźnie zapuszcza korzenie ze wschodu
nadciąga techno – pas ognisk stroboskopy
wywołują epilepsje bawią się sąsiedzi obcy
jak pasażerowie składów (warszawa – radom
­– skarżysko kamienna) i późnych towarowych
które na własny użytek nazywamy
„midnight ghosts” na trasie wsi dzielonych
linią torów i drzew pod napięciem bloki tektoniczne
sprowadzone z suwałk dobrze zaznaczono
sztuki użytkowe – beton drewno śmiecie smar
i wciąż nie kończą się nasze uchodźctwa
okna na podwórze pokój na poddaszu zbiorcze
sny i oddechy mniej lub bardziej równe
nieporządek w chaosie funkcjonuje wokół
intensywniej niż w nas (stań z boku
nie prowokuj)
46
konstrukcje
OSOBY:
RYŻA – chyża, cwana kotka (trzpiotka), rudowłosa, krętowłosa, na innych patrzy z ukosa;
PETER – przybłęda z zagranicy, nosi wypolerowane buty; tępy, choć ma miły wyraz twarzy;
KARINA – żółtowłosa dziewczyna, lat dwadzieścia cztery, pracuje jako pielęgniarka;
SANDRA – no przecież przebojowa dziołcha! no przecież ma osiemnaście lat i wszystko może! no przecież
arogancka! (taki nastolatkowy typical zuch);
TOMEK – ten, który się z nią szwenda; poza tym nic nie rozumie i najlepiej ubrać go w szare szmateksy, i najbardziej szarą z szarych czapkę – szare i nijakie to;
WOJTEK – artysta nonkonformista, lat dwadzieścia pięć; jego obrazy to widziadła senne na płótnie; znany
i podziwiany; konkret człowiek;
JACYŚ RODZICE – rodzice wszystkich i nikogo, czyli ci, którzy nie potrafią wychowywać;
SŁUŻĄCY – służący;
ADELA – istnieje tylko we wspomnieniach innych; dziwolud – tyle wystarczy o niej.
AHA-AAA
AKT I
SCENA 1
Słoneczny dzień w parku (bo gdzie indziej, nie, he he he); powszedni, więc nie ma przechodniów. Na trawie, pod
płaczącą wierzbą, leży na kocu RODZIC PŁCI MĘSKIEJ, a obok – w pozycji siedzącej, głowę do słońca zadziera RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ. Obydwoje mają ogromne, kolorowe okulary na nosie.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Nie o taki park walczyłam, chociaż jest pięknie.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Ale zawsze mogłoby być piękniej. Wiem, kochanie, o co ci chodzi.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ No właśnie. Czasami wolałabym siedzieć w naszym living room, gdzie wygoda
i swoboda, niż odganiać od siebie wszelkie robactwo. Co za brak sterylności!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Sama chciałaś tu przyjść, ale wiem, kochanie, o co ci chodzi.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ No właśnie. Te zrywy głupoty kiedyś mnie wykończą.
SCENA 2
Zjawia się SANDRA; za drzewem, parę metrów dalej, TOMEK.
SANDRA (zjadliwie) Co wy tu robicie?
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Właściwie sami nie wiemy… (po chwili) Prawda, mężu? (wydyma wargi i robi do
niego słodkie oczy)
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Tak, kochanie… (do SANDRY) Córko, to był przypadek, że tu trafiliśmy. Chwila
bezmyślności.
SANDRA (zjadliwie) To może bezmyślność obrócicie w myślność i stąd pójdziecie? Dzisiaj dom sprzątają
dwie Egipcjanki. Lećcie, przecież uwielbiacie patrzyć jak ktoś sprząta, Egipcjanki to wasz ulubiony
gatunek!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wydymając wargi, mrużąc oczy i patrząc gdzieś w dal) Kochanie, ona ma rację.
47
Karolina Godlewska
N o w o cze s n a szkoł a dr amatu
konstrukcje
Egipcjanki trudno zdobyć, a o te staraliśmy się cztery miesiące. Na nasz rynek nie
dotrą one znowu tak szybko. Wykorzystajmy okazję, w końcu sami je zatrudniliśmy!
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (z całkowitą powagą, tępo, twardo) Mężu – masz rację.
Po tych słowach SANDRA puszcza oko do TOMKA obserwującego całą sytuację z oddali.
Zauważa to RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Ha, mam cię! Do kogo robiłaś te miluśkie oczka!? No przyznaj
się, gdzie czyha dziwolud Adela? (w tym momencie zaczynają się jej stroszyć kasztanowe
włosy) Dlatego chcesz nas wygonić, tak?! Bo Adela tutaj jest! Ha, przejrzeliśmy cię!
SANDRA (szeroko otwierając szczękę) Nie!!!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (spokojnie i wolno – tonem profesora; podczas przemowy mamy okazję poznać jego lewą dłoń z każdej strony) Córko, odpowiadaj. My Adeli nie tolerujemy.
Ma staroświeckie, niemodne poglądy. Do tego jest wierząca i cały czas powtarza, że
wybacza ci te twoje grzechy. Jakie grzechy?! Co za nietakt, niegodna! Tak być nie może.
Ona się nie nadaje do życia, ona odstaje od reszty społeczeństwa, gmatwa wszystko!
Wiem, co matka ma na myśli! Mówimy Adeli stanowczo nie.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (w stylu iście kobiecym, tj. tup i tup!) Nie i nie!
SANDRA (śmiejąc się złośliwie) Z Adelą dawno skończyłam. (pauza; z wyrazem nudy na twarzy) W pewnym momencie po prostu przestała mi wystarczać seksualnie, a ja miałam
ambitne plany… Dlatego teraz spotykam się z Tomkiem.
Nawołuje TOMKA. TOMEK przybiega.
TOMEK (zziajany) Siema! Miło mi! Zawsze chciałem poznać! Starych! Sandry!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (nie patrząc na TOMKA, wciąż tonem profesora) Czy jesteś tylko
mężczyzną? Czy może masz coś w zanadrzu?
TOMEK (zaskoczony, zawstydzony pytaniem) Niestety nie!... Ale zajmę się! Sandrą! (nagle
zmienia ton głosu i pojawia się błysk w jego oku) Zajmę się nią! Tak, że będzie kwiczeć!
Kwiczeć! Kwik! Kwik! Kwik! Kwik! (udaje świnię jeszcze przez parę minut; przez ten
czas wszyscy zapatrzeni są w dal)
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ To najważniejsze.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (wstając) Dzieci, my w takim razie wracamy do domu. Musimy odpocząć. Kocyk na figle wam zostawiamy. Strasznie dużo tu robactwa, uważajcie na narządy. I pamiętajcie, żeby nie kończyć na jednej pozycji. Trzeba rozwijać
wyobraźnię.
SANDRA (prychając) Komu ty to mówisz. Jakbyś nie wiedziała…
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (z furią i sterczącymi włosami) Nie jesteś lepsza ode mnie. A przynajmniej nie w tych sprawach!
SANDRA (jadowicie, przez zaciśnięte zęby; wygląda przy tym jak wężyca, z czym strasznie jej do
twarzy) Jestem! Dlatego nie miałam dzieci w wieku czternastu lat!
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Wstrętne dziewuszysko! Dziołcha! Nie wiesz, że praktyki
w burdelach dały mi to, czego ty nie będziesz mieć nawet za lat dwadzieścia! (i ciszej,
lecz wyniośle) Nawet nie wyobrażasz sobie, co z ciałem mężczyzny można robić... (po
chwili) Nie wiesz, co to znaczy zadawać prawdziwą rozkosz.
TOMEK Przepraszam! Bardzo! My dużo i często, nagminnie i smacznie! (do SANDRY ale tak,
by wszyscy słyszeli) Jak twoja stara wątpi! To niech z nami! (wystawia jęzor RODZICOWI
PŁCI ŻEŃSKIEJ)
48
konstrukcje
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wsuwa koc pod pachę, widać, że jest zdenerwowany; bez miny profesora) Spieprzajcie, dziady! Koniec lekkich wyzwisk! Porządnie nawet kląć nie potrafią! Niewykształceni! A róbcie to
sobie na drzewie! Chodź, kochanie!
Ujmuje RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ pod rękę, tanecznym krokiem oddala się z nim na prawo. Nie wiadomo, skąd słychać bicie zegara.
AKT II
SCENA 1
Mieszkanie RYŻY. Ściany mieszkania toną w pomarańczach i brązach. Na ścianach obrazy nieznanej, powielonej wielokrotnie kobiety patrzącej na domowników i gości wyniośle. Wszędzie dużo paprotek. Na prawo,
wśród paprotek, siedzą na kanapie PETER i SANDRA. Na lewo, przy okrągłym, drewnianym stole (i przy
paprotkach) siedzi RYŻA, która popija zieloną herbatkę, obok niej TOMEK zerkający nerwowo na SANDRĘ,
PETERA i paprotkę. Towarzystwo nie wygląda na uszczęśliwione sobą nawzajem, lecz stara się stwarzać pozory, że jest sensownie i przyjemnie. Zegar bije godzinę szesnastą.
RYŻA (siorbiąc wytwornie herbatę) Nie wiem, czemu nic nie chcecie. Nie chcecie pić, jeść ani sikać. A przecież
do wykonania tych czynności was tutaj zaprosiłam. Kochani moi… (do siebie) Nienormalni.
PETER (zapamiętale, piskliwie) Tak, trzeba dużo pić, poproszę herbatę!
SANDRA Bardzo mądrze powiedziane! Trzeba pić dużo, sikać dużo, pocić się dużo! Też chcę herbaty!!!
(chichocząc, flirtująco) Panie Peter, bardzo mądrze powiedziane…
SANDRA i PETER gruchają i śmieją się głośno.
TOMEK (zdenerwowany) Picie herbaty po to, żeby ją pić! Jest bez sensu! Strata czasu! Strata wody! Nawet
nie zdajecie sobie sprawy! Ile wody niepotrzebnie! Się marnuje, by spłukać wasze herbaciane! Mocze!
Bez sensu!!!
RYŻA (zdziwiona) A przepraszam bardzo – może mnie uświadomisz, do czego służy herbata? (siorbie dalej,
wpatrując się w TOMKA; i w paprotkę)
TOMEK (zmieszany, nie odrywając wzroku od gruchającej) Herbata!… He! bata, bata, heee!…
RYŻA (coraz bardziej zdziwiona) Słucham?
TOMEK (ni z tego, ni z owego wskazuje na SANDRĘ i PETERA) Chcę! Żeby oni się ze sobą! Przespali!!!
ilustracja Krzysztof Szwarc
49
konstrukcje
RYŻA (zawiedziona, do siebie) Myślałam, że brak wiedzy i nieumiejętność odpowiedzi na pytania wywołają
reakcję obronną bardziej groteskową. Ale jeśli nie może być inaczej, niech i tak będzie.
Cisza. Wszyscy patrzą na TOMKA.
TOMEK Ja już dłużej tego! Nie zniosę, Sandro! Wywołujesz! Napięcie seksualne we wszystkich! Moich
członkach, przesycasz! Atmosferę! Seksualnością, a Peter! Ją tylko wzmaga! Z Twoją pomocą! Przestańcie! Do jasnej cholery! Po co te! Ociągania! (w jeszcze większym podnieceniu) Chcę was zo! ba! czyć!
Jak się ko! cha! cie! Tu i te! raz!
SANDRA (nonszalancko i śpiewająco) Twoja prośba nie zostanie spełniona.
TOMEK (zaskoczony) Dlaczego?!
SANDRA (wciąż śpiewająco) Chcę najpierw napić się herbatki.
SCENA 2
W przedpokoju (tj. na wprost widza) zjawiają się: RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ i RODZIC PŁCI MĘSKIEJ
– oboje ubrani w za wielgaśne kożuchy. Za oknem dwadzieścia siedem stopni Celsjusza. W tle paprotki. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ ściąga brązowy kapelusz z głowy i wita się z towarzystwem.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (z nadmierną emfazą, klaszcząc w dłonie) Jak miło, cała gromadka! Dzieciaczki
kochane!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Gromadka tonie w pomarańczach! He he! (po namyśle) To są pestki, kochanie,
a nie dzieci.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (śmiejąc się pretensjonalnie) Mężu, ale ty jesteś dogadująco-paraliżujący dzisiaj.
To właśnie w tobie uwielbiam! (rechocząc) Oboje jesteśmy przesiąknięci najwyższej jakości padliną.
Duma, duma, duma. Tyle przeżartego mięsa, że nie może być inaczej. (z piskiem) Hop!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wijąc się jak do aktu seksualnego) Kochanie, z każdą chwilą stajesz się bardziej
zwierzęca. Przy tobie przestaję być prostakiem.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (głucho) No, Mieciuś!... Że słi była zawsze artistikko…
Cisza na sali.
AKT III
SCENA 1
Duża jadalnia w mieszkaniu JAKICHŚ RODZICÓW. Ogromny, szklany stół pośrodku. Jest bardzo jasno,
gdyż RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ i RODZIC PŁCI MĘSKIEJ uwielbiają wszelkiego typu lampy i sztuczne
światło. Po lewej, na końcu stołu, RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ, po prawej – na końcu stołu, RODZIC PŁCI
MĘSKIEJ. Obok rodzica płci żeńskiej TOMEK, naprzeciwko niego WOJTEK, dwa krzesła dalej PETER.
Obok RODZICA PŁCI MĘSKIEJ KARINA, naprzeciwko SANDRA, obok RYŻA. Między gośćmi lewego
stołu a gośćmi prawego stołu dużo krzeseł wolnych. Z lewej SŁUŻĄCY wnoszący wykwintne potrawy.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (w podnieceniu) O, mięsiwa! O, krwiste befsztyki! Jak ja za wami tęskniłam! Dwa
dni was nie jadłam! (klaszcze w dłonie i siorbie ślinę)
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (tonem profesora) Rozumiem cię, kochanie, wiem, o co ci chodzi. Jedz do woli.
RYŻA (oburzona) Mama nie powinna jeść tyle! Znowu pęknie jej brzuch!
KARINA (poważnie) Ryża ma rację?
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (pobłażliwie, śmiejąc się słodko) O, dzieci głupie, przesadzacie. Przesadzacie, głupie
jesteście i nic nie wiecie.
50
konstrukcje
WOJTEK (do siebie) Imbecyl nad imbecylami. Pomyśleć, że będą go malowali.
SANDRA (skacząc z radości na krześle) Uwielbiam być idiotką!
TOMEK (w zaaferowaniu) Ja! Także! My zawsze! Idioci i razem!
SANDRA Razem!!!
SANDRA i TOMEK padają sobie w ramiona i całują się.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (poufale) A jednak, mężu, czasem trudno nie uznać
ich za własne.
RYŻA (do RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ, poważnie) Moja matka była ojcem.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (nie zwracając na nią uwagi) To całkiem zdrowo.
Prawda, mężu?
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Tak, kochanie. Doskonale cię rozumiem.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Tak, ty wiesz, o co mi chodzi.
SCENA 2
Do jadalni wchodzi SŁUŻĄCY z szarą paczką w dłoniach.
SŁUŻĄCY Przesyłka od pani Ryży.
RYŻA (ściągając usteczka, z kreseczką na czole) Ciekawe, co to?
KARINA (z nadzieją) Może strzykawki?
TOMEK Lale! dmu! cha! ne!
PETER Mięso przynieśli.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (zdziwiony tym, co mówi, w dodatku ze spokojem)
Otwórzmy prezent.
WOJTEK (z niesmakiem) Myślę, że to coś zupełnie nienaturalnego w tym przypadku. Prezenty wyszły z mody. Wam się to nie spodoba. (ze złością) Co
ma znaczyć ta paczka!? Co wy tu insynuujecie?!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wpatrując się w WOJTKA) No to najpierw, kochani, zjedzmy.
SCENA 3
Długi, szklany korytarz w mieszkaniu JAKICHŚ RODZICÓW. Na środku korytarza WOJTEK stoi bezradnie. Co jakiś czas rwie sobie włosy z głowy i próbuje
powstrzymać dławiący go krzyk.
WOJTEK (do siebie, jęcząc) Pierdoły nad pierdołami i jeszcze raz pierdoły!!! (po
chwili) I ja pierdoła! (odrywając ręce od głowy) Doły-pierdoły. Zapierdoły! (rzuca wyrwane włosy na podłogę) I ja pierdoła! (po chwili) Nic mi się
nie chce.
Pojawia się TOMEK. Z prawej.
TOMEK (zdziwiony) To ty!
WOJTEK To ja!
TOMEK My zawsze osobno! I nigdy do taktu! Nie będę!!!
WOJTEK (zainteresowany) Ze mną rozmawiać?
TOMEK (oburzony) Bardzo byś, bardzo! Lecz ja nie! Nie będę!
WOJTEK (zainteresowany) Bardzo… rozmawiać?
51
konstrukcje
TOMEK Nie będę!
WOJTEK Rozmawiać?
TOMEK Nie!
WOJTEK (na odczepnego) Ty chcesz mnie przelecieć.
TOMEK (jeszcze bardziej wściekle) Nie będę!!!
WOJTEK (znudzony) Złóż w końcu dłuższe zdanie, człowieku.
TOMEK Nie i nie, i nigdy! Nie! Choć! by i Sandra, nie!
WOJTEK (do siebie) I tę kreaturę namalują. Parszywe życie.
SCENA KOLEJNA
Jadalnia. Wszyscy siedzą przy stole. SŁUŻĄCY z lewej z prezentem w dłoni. W tle jakaś skoczna muzyka.
Moc świateł razi po oczach wszystkich oprócz JAKICHŚ RODZICÓW.
RYŻA (czyniąc dziwne grymasy) Zgaśmy część tych świateł. Nie potrzeba ich aż tyle.
PETER (głośno i sztucznie) Hmm…
WOJTEK (z obrzydzeniem) Idioci nigdy nie gaszą. Im więcej sztucznego wokół nich się pali, tym bardziej
czują się oświeceni, tym bardziej czują się wspa-nia-li.
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (patrząc na WOJTKA) Patrz, mężu, jakie głupstewko spłodziłam. (śmieje się)
I po co to nam było!... Cha, cha, cha, cha!!!
Wszyscy wpatrują się w RODZICA PŁCI MĘSKIEJ.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ To dziwne, że wszyscy naraz moją ripostą są zainteresowani. (patrząc w dal)
A o czym w ogóle mówiliśmy? Cha, cha, cha, cha!!!
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Cha! Cha! Cha! Cha!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ U-cha! Cha! Cha!
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (jak w operze) Laaa-laa-la! Laaaaaaa!!!
Wszyscy zatykają uszy. Śpiew RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ trwa jeszcze przez parę minut.
KARINA (odgarniając żółte włosy za prawe ucho) Jeśli w pudełku są strzykawki, chciałabym otrzymać strzykawki.
SANDRA (podejrzliwie i arogancko) A po co ci? Pewnie nawet ich nie wykorzystasz, idiotko! Odpuść sobie!
Strzykawki będą dla nas!
TOMEK Nas! Nas! Nas!
SANDRA (nie odrywając od KARINY wzroku) Rozumiesz?
KARINA spuszcza głowę. WOJTEK zaczyna bawić się krwawym, brązowym jedzeniem na talerzu. RYŻA
patrzy na te zabawy mięsa, widelca i noża z ukosa i z niesmakiem. PETER obserwuje RYŻĘ i w zasadzie nie
wie dlaczego. KARINA wygląda, jakby chciała się rozpłakać, ale naprawdę zapomniała już o całej sytuacji
i nie myśli o niczym, ma spuszczoną głowę. JACYŚ RODZICE wpychają sobie duże kawałki mięsa do ust.
Sok i tłuszcz spływa po mięsistych wargach i brodzie jeszcze bardziej mięsistej RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ patrzy na RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ zafascynowany. SŁUŻĄCY wciąż stoi
z prezentem w prawej ręce – nie rusza się od x minut. Zegar wybija północ, a mimo to wciąż jest jasno. KARINA dotyka podbródkiem piersi.
WOJTEK (na złość) Otwórzmy w końcu ten cholerny prezent!!!
52
konstrukcje
Wszyscy wybudzają się z transu.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (tonem profesora) Myślę, że o tym, kiedy to zrobimy, powinniśmy zadecydować
wszyscy. Urządźmy głosowanie!
SANDRA Ha! Jestem za!
TOMEK I ja! I ja!
RYŻA (zmęczona) Skoro być tak musi…
KARINA (cichutko) Dobrze.
PETER A na czym będzie to polegało?
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (radośnie) A więc decyzja jednogłośnie podjęta! Że też mamy takie zgodne dzieci! Ogłaszam wszem i wobec, że uroczyste otwarcie prezentu nastąpi… za dziesięć lat, durnie!!! Cha!
Cha! Cha! Cha! Cha!
Jacyś rodzice śmieją się dziko. Inni też się cieszą i klaszczą w dłonie, tylko nie WOJTEK. Zmęczony wychodzi z jadalni i udaje się do sypialni na drugie piętro.
AKT IV
SCENA 1
Bardzo wytworna sypialnia, choć urządzona kompletnie bez gustu. Nic do siebie nie pasuje, antyki pomieszane
z przedmiotami z epoki Ikei, kolorystycznie też do kitu (niech będą jaskrawe zielenie, blady róż i kanarkowy
żółty, a wszystko doprawi bordo tapeta). Na prawo ogromne łoże. Obok łoża duży, szklany stół. Jest strasznie
jasno, wszędzie palą się światła.
WOJTEK Przeklęte nasienia! Nie wierzę, że z nich się począłem, to nie może być! Moją dyskietkę nie tym
co trzeba wręczyli! Nie powinni byli nikomu jej wręczać! Wówczas byłbym niczyją własnością, wówczas byłbym ziarnem Ziemi… (po chwili) I te cholerne światła! Czy oni pogłupieli?! Po co to, po co ta
sztuczność?! Ślepcy!!!
WOJTEK pada na łoże umęczony (tj. twarzą do kanarkowej poduszki). Wchodzi RYŻA.
RYŻA (wijąc się) Ano witaj, kotku, jakieś głosy było słychać, z kim rozmawiasz?
WOJTEK (podnosząc się) Z sobą, z sobą, bo tylko z sobą warto!...
RYŻA Cóż za dziwaczny new optymizm! Ale i tak też można…
WOJTEK (przerywając jej) Można, nie można – nie tobie o tym decydować!
RYŻA Spokojnie, malutki. Nie będziesz na mnie krzyczał. Nie wiesz, że cię podpuszczam. Gdybym nie wiedziała, co się święci, zaczęłabym inną rozmowę. Dlaczego tu jesteś?
WOJTEK (przyglądając się jej uważnie) Tak naprawdę to nawet nie wiem, czy tutaj jestem. Moje ciało funkcjonować musi w tej materii, ja sam jestem daleko stąd. Bardzo daleko.
53
konstrukcje
RYŻA (zniecierpliwiona) Tak, rozumiem pana filozofa, ale ucieczka panu nic nie da. Nic
pan tym nie zdziała. Nie lepiej grać ze wszystkimi ten koncert?
WOJTEK Ale po co?!
RYŻA (szeptem) Najważniejsze to… wzbudzać zaufanie.
WOJTEK (nie zważając na ton głosu) Czyli co – i ja mam się pogrążać w kłamstwie?!
I innych w to wciągać?!
RYŻA (oburzona) Młodzieńcze! Nic nie rozumiesz! A powinieneś! Nie masz już piętnastu lat! (ciszej) Manipulować... zrozum… Manipulować innymi w sposób przyzwoity. Dla ich dobra. Wzbudzać zaufanie, żeby potem ich zmieniać. Żeby wierzyli, że to, co mówisz, jest dobre. O to tylko chodzi!
WOJTEK (zdumiony) Ja panią o to nie podejrzewałem.
RYŻA O co, dzieciaku?
WOJTEK O umiejętność robienia czegokolwiek innego poza piciem herbatki i tego, co
się z tym wiąże.
RYŻA Udam, że nie słyszałam. (po chwili) Zapytaj, bo widzę, że chcesz o coś zapytać.
WOJTEK Dlaczego namawiasz mnie do tego wszystkiego? I skąd masz świadomość, że
jest tak, jak jest?!
RYŻA Dlatego, że jestem kobietą, oskarżasz mnie o głupotę? Dlatego, że potrafię się
dopasować do tego świata, przynajmniej z zewnątrz, śmiesz oskarżać mnie o głupotę? Kim jesteś, żeby mnie oceniać?
WOJTEK (wyniośle) Mężczyzną świadomym.
RYŻA (zniecierpliwiona) A gdybym ci powiedziała, że poziom twojej świadomości jest co
najmniej śmieszny?
WOJTEK Nie uwierzyłbym.
RYŻA Nie uwierzyłbyś, bo jesteś w sobie zadufany.
WOJTEK Nie sądzę.
RYŻA A ja sądzę, że musisz się jeszcze wiele nauczyć, człowieczku. Są mądrzejsi od ciebie. Ci również mają poczucie, że są świadomi, ale tę świadomość inaczej wykorzystują. Oni nie gloryfikują własnego ja, oni nie wysuwają swojej osoby na
plan pierwszy, ale po cichu, cichuteńku, i to małymi kroczkami, zmieniają swoje
otoczenie, kreują nową rzeczywistość. I co najważniejsze – nie robią nic na siłę.
Nikomu nie perswadują – ty to robisz, męska Hero!
WOJTEK milczy.
RYŻA Zostawiam cię z własnymi myślami, chłopczyku. Ryża idzie wziąć kąpiel. Jestem
kobietą, uwielbiam dbać o swoje ciało. Po kąpieli ubiorę satynową koszulkę i majteczki, i położę się w superwygodnym łożu. W nim będę się modliła, żeby siła
dała ci mądrość, której ci brakuje. Dobranoc!
RYŻA wychodzi, trzaskając drzwiami (gdzieś jest przeciąg). WOJTEK siedzi na łożu
ogłuszony. Po paru minutach wstaje i gasi wszystkie światła (co zajmuje mu kolejnych parę
minut). Potem już tylko słychać układające się pod pierzyną ciało. Koniec sceny 1.
54
konstrukcje
SCENA 2
Głęboka noc. RYŻA nie może spać. W łożu przewraca się z boku na bok. Postanawia wstać
i obudzić WOJTKA. Kiedy przechodzi przez korytarz, wszystkie drzwi do pokojów są otwarte,
w każdym palą się światła, w każdym pokoju ktoś śpi. Pokój WOJTKA jest zamknięty. Delikatnie naciska klamkę, zza drzwi wylewa się noc.
RYŻA Pssst, psssst! (nasłuchuje) Chłopczyku, nie wierzę w to, że śpisz. Tylko głupcy śpią!
(ciszej) To my nasłuchujemy…
WOJTEK (niechętnie) Męczysz mnie i przerażasz…
RYŻA (obruszona) Wciąż udajesz, nie potrafisz się przełamać, ty się nie chcesz przełamać! (po
chwili namysłu) Czy to wiek?
WOJTEK (poirytowany) Tak, dorosnąć muszę.
RYŻA A może zwykła niechęć, co? Jeśli to niechęć – jeszcze zostaniesz ukarany.
WOJTEK Czego ty ode mnie chcesz?!
RYŻA Dobrze wiesz czego. (podchodzi do ogromnego okna, widać nieznacznie jej twarz i rozpuszczone, kręcone włosy – istne afro; patrzy przed siebie, nieruchomo) Wszystko na nas
spadło, zdajesz sobie z tego sprawę?
WOJTEK milczy dłuższy czas, po czym nabiera powietrza do ust.
WOJTEK (szeptem) Tak.
RYŻA Bardzo dobrze, o to mi chodziło. Modliłam się, żebyś przestał się bać. I żebyś
zszedł z tego piedestału mężczyźniałości, czy jak to tam nazwać. Bardzo dobrze,
chłopczyku. (zastanawia się) Czy my mamy plan?
WOJTEK Plan istniał od zawsze, musimy go tylko wykonać.
RYŻA (odwracając się w jego stronę) Masz rację, Aha-aaa.
AHA-AAA Nie możemy przeciągać, żeby wszystko nie stało się jeszcze bardziej groteskowe.
RYŻA Tak więc zaczynajmy.
SCENA 3
Poranek w domu JAKICHŚ RODZICÓW. Wszyscy nago krzątają się po salonie
(jest na lewo, za jadalnią). Salon duży, ściana tylko po prawej – na lewo masa
okien, przez które wpada dzienne światło. Dzień jest bardzo słoneczny. SANDRA
siedzi na kanapie, wygrzewając się w promieniach słońca, a TOMEK bada ręcznie
jej wnętrzności. Obok TOMKA PETER z lupą, którą stara się zbliżyć do ciała
SANDRY jak najbardziej, lecz TOMEK co jakiś czas odpycha go, klepiąc po
tyłku. W salonie słychać chichot i wrzaski. JACYŚ RODZICE gonią się wokół
stołu w jadalni. Ilekroć RODZIC PŁCI MĘSKIEJ złapie RODZICA PŁCI
ŻEŃSKIEJ, odbywa z nim kilkunastosekundowy stosunek, po czym zabawa zaczyna się od początku. KARINA siedzi pośrodku salonu i bawi się strzykawką
wypełnioną jakimś płynem. Nie widać RYŻY i WOJTKA.
PETER (zniecierpliwiony) Bardzo mnie to denerwuje, no bo też bym chciał zobaczyć!
TOMEK (oblizując palce) Mówiłem! Nie teraz! Ona! Zbyt bardzo! Jak dla mnie,
to dla mnie i nie dla nas! Po! Śniadaniu!
55
konstrukcje
PETER (obruszony) Ale ja chcę i już! Popatrzeć! Różowa pelerynka, takiej nie
widziałem!
TOMEK warczy na niego i zajmuje się dalej uradowaną SANDRĄ.
Z jadalni:
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wesoło) Gołąbeczko, ach, pindeczko! Zaraz cię złapię! Wszystko dla naszego zdrowia!
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (śmiejąc się, gruchając, wokół stołu biegając) No, klejnociku, tylko spróbuj!
Z salonu:
KARINA (siedząc na środku pokoju praktycznie nieruchomo; głową dotyka piersi i
co jakiś czas liże jedną z nich) Nie mogę się zdecydować, w którą żyłkę…
PETER (podbiegając do KARINY) Słyszałem! Ja ci pomogę! (chwyta za strzykawkę i w tym samym momencie, w którym robi jej zastrzyk, bada ręcznie różową
pelerynkę karinową)
Po pięciu minutach SŁUŻĄCY woła wszystkich do jadalni. Towarzystwo zasiada do stołu. Tak jak wieczorem – wszędzie palą się światła.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (rozglądając się) A gdzie są nasze dzieci? Gdzie Ryża
i Wojtek?
Wszyscy wzruszają ramionami.
PETER Może się sterylizują?
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (kpiąco) Ryża – możliwe, ale po synu takich działań
bym się nie spodziewała. (rozkłada chustkę na nagich udach)
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (tonem profesora) W gruncie rzeczy… co nas to obchodzi. (wesoło) I tak mamy ich gdzieś! Zaczynajmy!
Wszyscy cieszą się i zaczynają obżerać. Po paru minutach wchodzi SŁUŻĄCY
z paczką w dłoniach.
SŁUŻĄCY Przesyłka – prezent. Od Wojtka.
Zalega cisza.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (niedbale) Drugi w tym tygodniu durny prezent? Czy
ktoś ma… (sztucznie) Cha! Cha! Cha! Uro... urodziny? Cha! Cha! Cha!
Cha! Cha!
SŁUŻĄCY Jest koperta z boku przyczepiona.
Okrzyk zdumienia. Na twarzach przerażenie.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (do siebie) A więc coś idiotycznego się święci. (starając
się zachować spokój) Duża ta koperta?
SŁUŻĄCY Taka… nieduża.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ No to duża czy nieduża?!
56
konstrukcje
SŁUŻĄCY (spanikowany) Duża! Nieduża! Nie wiem!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (pocąc się) Dureń! Co w niej, co widać?!
SŁUŻĄCY patrzy na kopertę, wszyscy z przerażeniem patrzą na SŁUŻĄCEGO. Koperta dynda sobie w najlepsze.
SŁUŻĄCY (blednąc) Nie wiem, czy mogę…
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (coraz bardziej przerażony) Żono…
RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (słabym głosem) Ja nic nie wiem, ja nic nie chcę…
(mdleje)
SANDRA (wstając energicznie od stołu) Cieniasy! Dupasy! Tak się boją! Ży…
czeń jakichś! Czy co?!
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (waląc widelcem o talerz tak, że ten się rozpryskuje)
Milcz, zidiociała idiotko! Za dziesięć lat! Otworzymy za dziesięć lat! Kiedy każdy będzie już martwy! Cha! Cha! Cha! Cha!
Zjawia się AHA-AAA.
AHA-AAA Nie!
Poruszenie. Ciała przy stole napięte. Włosy stają wszystkim dęba.
SANDRA (jednym tchem) Co, braciszku, „nie”?
AHA-AAA Otworzymy zaraz ten prezent. Ale wcześniej przeczytajmy kartkę.
Do salonu wchodzi RYŻA.
RYŻA Dokładnie. Przeczytajmy kartkę.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Ale po co, durnie zawszone?! Nie wyspaliście się, czy
co? Zmęczenie mózg wam odbiera?!
PETER No właśnie!
RYŻA (zwracając się do SŁUŻĄCEGO) Niech pan przeczyta kartkę.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Zabraniam ci!!!
RYŻA Ma pan zrobić to natychmiast.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Zabraniam ci!!!
RYŻA Jeśli pan tego nie zrobi…
SŁUŻĄCY (jąkając się i trzęsąc) Ale ja nie… co ja… czy?
WOJTEK Natychmiast, kreaturo!
SŁUŻĄCY ciągnie róg koperty trzęsącymi się rękoma. Wszyscy patrzą na niego
przerażeni.
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Jeśli to zrobisz, zabiję cię!!!
WOJTEK (spokojnie, lecz kpiąco) Jeśli tego nie zrobisz, zabiję cię.
SŁUŻĄCY (roztrzęsiony tak, że pot i ślina zaczynają mu ciec po brodzie) Ale… co!!!
Jaa… cooo… Bożeee!!!
Wszyscy milkną. Od ścian odbija się jeszcze ostatnie słowo. Przerażenie osiąga
stan krytyczny.
57
konstrukcje
RYŻA (śmiejąc się dobrotliwie) Boga wzywa? Kto by się spodziewał, że pod
tym dachem takie kwiatki mamy…
WOJTEK (równie ucieszony) Dokładnie. Szczerze mówiąc, nawet przez
myśl mi nie przeszło…
RODZIC PŁCI MĘSKIEJ, SANDRA, TOMEK, PETER, KARINA
i SŁUŻĄCY obserwują z przerażeniem rozluźnioną RYŻĘ i WOJTKA.
Zemdlały RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ leży pod stołem. Nagle RYŻA kiwa
znacząco na SŁUŻĄCEGO. W tym czasie RODZIC PŁCI MĘSKIEJ
dostaje palpitacji serca. SANDRZE robi się niedobrze. TOMEK i PETER
siedzą tępo. SŁUŻĄCY chwyta kopertę. SANDRA wymiotuje. SŁUŻĄCY rozdziera kopertę. SANDRA wymiotuje jeszcze bardziej. SŁUŻĄCY
wyjmuje z koperty kartkę. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ zaczyna się dusić.
W tej chwili odzyskuje przytomność RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ. Rzyga.
SŁUŻĄCY (po nabraniu powietrza do płuc trzęsącym się głosem czyta) BARDZO WAS KOCHAMY, RODZICE. BARDZO.
Wszystkie światła gasną.
58
konkluzje
Marcin Bies
Spytaj Sznupka,
on wskaże ci drogę
ilustracja Krzysztof Szwarc
Egzystencja policjanta to nie lada wyzwanie, podejrzewam, że
bycie stróżem prawa wywołuje jeszcze większe napięcie niż bycie poetą, na pewno brakuje poetów policjantów właśnie dlatego, że taka kompilacja wywołałaby stan napięcia nieosiągalny
w przyrodzie. Natomiast znam jednego policjanta, który bardzo się poezją interesuje i często sobie o wierszach rozmawiamy, kiedy na przykład znajdę w parku wisielca i muszę wykonać telefon, wykorzystując znany wszystkim dzieciom numer.
Piszę o policji z kilku powodów, między innymi dlatego, że
dostałem niedawno, zupełnie za darmo, płytę CD pod tytułem
Sznupek radzi. Nie mając nic lepszego do roboty, a nie chcąc
odpalać telewizora, odpaliłem komputer i zobaczyłem, co radzi. Chodzi o to, żeby być bezpiecznym na drodze, występuje
tu w teledysku Majka Jeżowska i trzeba przyznać, że trzyma
się całkiem nieźle; dzieci, jak to dzieci, dały się zaprzęgnąć do
śpiewania piosenki i w ogóle robienia z siebie małych błaznów
– ale najbardziej zastanowiło mnie, dlaczego akurat Sznupek, postać niejako centralna w tym przedsięwzięciu, nazywa
się właśnie Sznupek. Otóż, jak ładnie podaje słownik gwary
śląskiej, „sznupa” to pysk zwierzęcia (Tyn zwiyrz mo ale wielgo
sznupa), pogardliwe określenie twarzy człowieka (Wejrzij sie
jeji sznupa!), a „sznupać” to, oczywiście, szukać (Niy sznup mi
w tyj tasi!). Nasz bohater Sznupek jest wielkim pluszowym
psem w stroju policjanta, czyli wszystko się zgadza: policjant
to pies szukający wszelakich przejawów niegodziwości w zróżnicowanej przecież moralnie tkance narodu polskiego.
Problem w tym, że zawsze mi się wydawało, że określenie
„pies” w kontekście funkcjonariusza policji jest raczej obraźliwe, raz nawet jeden policjant poszczuł mnie psem, bo myślał, że cmokam na niego, a nie na jego czworonoga. Dlatego
pomyślałem, że ta niefrasobliwa konotacja jest wynikiem cięć
w budżecie, że z oszczędności zatrudnili jakiegoś początkującego faceta od wizerunku i tak jakoś wyszło. Jakież było moje
zdumienie, kiedy nie mając nic lepszego do roboty, odpaliłem
niedawno telewizor i mój jedyny i znienawidzony program
pierwszy zaserwował mi polski serial o polskich policjantach,
pozwalając mi jednocześnie zweryfikować swoje semantyczne
59
konkluzje
70 cm
60 cm
50 cm
40 cm
30 cm
20 cm
10 cm
0 cm
ilustracja Krzysztof Szwarc, Agnieszka Kowalska-Owczarek
niepokoje na temat polskiej policji. A chodziło mniej więcej o to, że jest stary
policjant, młody policjant, córka starego, która kocha się pierwszą miłością
z młodym, jest jeszcze ojciec starego i, rzecz jasna, bandyci. Bandyci, którzy
mają pewne prawo, by nie lubić policjantów, wypowiadają się o nich wręcz
delikatnie, każdy „pies” w ustach bandziora jest rasowy i wydaje się wzbudzać
szacunek. Natomiast napięcie, jakie panuje między stróżami prawa, jest porażające, rzucają w siebie tymi „psami” z rozmachem, do tego piją okrutnie,
w końcu nawet dla najpierwszej miłości młodego policjanta ten staje się psem,
ale na szczęście nie takim skundlonym jak jej ojciec, chociaż widz nie powinien
mieć wątpliwości, że w końcu tak samo się zeźli i ciągłość zostanie zachowana.
Najgorsze jest to, że stary pies dowiaduje się, że młody pała uczuciem do jego
córki, toteż leje go potwornie, a potem idzie pogadać ze swoim ojcem, który go
nie szanuje za to, że jest psem.
Tak, bycie psem to nie lada wyzwanie, ja nie wiem, czy policjanci oglądają seriale o policji, pewnie tak, skoro sam strasznie lubię filmy o poetach, ale
wydaje mi się, że gdyby poeci mieli taki leksykalny substytut jak psy, czyli policjanci, to życie literackie w Polsce nabrałoby kolorytu. A koniec końców jest
tak, że w tym kraju policjantów się nie szanuje, a wierszy nie czyta.
60
Kongenialnie
Mark Tardi
Piosenki Platypusa
Papier Kamień Dziobak
Gdyby miał trochę więcej czasu, mógłby udoskonalić
swoją teologię, mógłby pochwycić spadający nóż.
Mając nieco więcej czasu, mógłby wynaleźć
zęby i trzy nowe ruchy taneczne. Mógłby
powiedzieć ci, że kochał żółwia i nie byłoby
wątpliwości. Przy odrobinie więcej czasu, mógłby
wyjaśnić elektrolokację i hipotezę
continuum, jak niedźwiedzie powodują całą pogodę.
Mając kilka sekund więcej, mógłby wesprzeć
ulgi podatkowe dla właścicieli domów, jak, gdy
przychodzi co do czego, dolegliwości rodzą się wzajemnie.
Gdyby tylko było więcej czasu, mógłby podziękować ci
za turecki sweter, zawroty głowy, i te wszystkie chwile
kiedy kolec jadowy okazał się pomocny.
Tuesday
Scena:
Twoja kuchnia.
Otwierają się drzwi. Drzwi dalej się otwierają.
Czasami gram tu w siatkówkę.
Balonem.
{Pojawia się nadmuchiwany przedmiot}.
Czasami wygrywam.
Czasami wygrywają noże do steków.
ilustracja Krzysztof Szwarc
Twoja głowa kiedyś przypominała mi balon.
A może to była Walonia. Albo wafel.
Prawdopodobnie nie jesteś niczym takim.
Czasami przepływam tutaj 400-metrowy tor stylem zmiennym.
{Dwa przekręcenia kurka w prawo}.
61
Kongenialnie
Czasami jem. Schab winegret. Jabłka ziemi.
Owsiankę. Migdały. Dziwnie pachnące sery.
Czasami dostaję skurczy.
Czasami śni mi się, że moje kości są z szarego granitu.
Wtedy kiepsko mi się pływa.
Czasami się pocę.
Czasami poci się spłuczka klozetowa.
In a Word
z błędem za usta, z sumą poznawalnego, wszystkim co prawdziwe
ze ślepą metryką, z ponad siedmioma pokojami, i pianinem
nie tym płaszczem, czyimś ogonem
ze skurczonym domem, kością kruczą, i balkonem, który wisi do połowy
z niezbyt dużą szansą na wybranie zwycięskiej karty
z brakiem powietrza odczuwanym cały dzień, samą ideą sprzeciwu
bez lotnictwa, zawrotów głowy, uśmiechu przodków
gdzieś pomiędzy twardością słomy i twardością deszczu
bez rytualnej wymowy, z niskim pomrukiem, gdy zirytowany głuchym pytaniem
każdego dnia nowa kolizja gdy się tylko wyjdzie za drzwi
bez powszechnie uznanej liczby mnogiej, ze stopami wydry, niewidzialnymi uszami
wielkimi łatami wilgoci, starymi rupieciami znalezionymi w zaułkach, resztkami
bankietu
bez ekwiwalentów, najmniej prawdopodobny by wziąć go za kapelusz
z wykręcaniem chmur, ze wzruszeniem ramion prawie słyszalnym
jakby zwyczajnie pomylony z wapnem, potasem
z faktem, że posiadanie pięciu palców u jednej dłoni mnie przeraża, a ja mam
najwyższy
62
szacunek dla faktów
Kongenialnie
ilustracja Krzysztof Szwarc
Kolec na Kostkę
Ponieważ nie potrafiłeś odróżnić płatku śniegu od gwiazdy
Ponieważ to jest pocałunek, ułamek łańcuchowy
nieistotne fakty czasu
i pogody
rozciągnięte w każdym położeniu
Ponieważ zdaje się, że nie trzymam się całości jak należy
rozszyty między gwiazdozbiorami
kwadratowy kawałek światła
Ponieważ pies, jeśli na coś wskażesz, popatrzy tylko na twój palec
Ponieważ jedyne bezpieczeństwo jest w szczegółach
Ponieważ dzieją się przynajmniej trzy niewytłumaczalne zjawiska dziennie – cztery,
jeśli wliczysz moje nieprzerwane istnienie
w ten sposób meble
obietnice
wpadanie na siebie
Ponieważ możesz zachować albo swoją kartę kredytową, albo swoje dzieci
ich najstarszych znanych krewnych
rozwiązanie pustyni
pozbawione tchu naleganie
Ponieważ tu masz szpadel i torbę ołowiu
63
Kongenialnie
konglomerat [
Friday
Czasami wyprawiam tu przyjęcia.
Czasami przychodzą goście.
Przesuwam wtedy rośliny w jeden kąt.
Żeby zrobić miejsce na konkurs limbo.
{Produkcja tyczki}.
Czasami przegrywam.
Czasami pytam gości czy chcieliby polambadować ze mną.
Nie chcą.
Jesteś mocny w limbo. Twoja matka pewnie cię kocha.
Czasami próbuję zabawić moich gości błyskotliwymi żartami.
Mówię rzeczy jak „Seler jest sałatą w świecie warzyw” albo
„Jedyną sprawą jaką powinno się traktować poważnie jest śmierć”.
Czasami się śmieją.
Czasami gram w karty z moimi gośćmi.
Zazwyczaj w pokera.
Rośliny mówią mi jaką moi goście mają rękę.
Czasami wygrywam.
Czasami moi goście mają ręce.
Przełożyła Katarzyna Szuster
Mark Tardi jest autorem książki Euclid Shudders (Litmuss Press) i dwóch tomików: Part
First––––Chopin’s Feet (g o n g) i Airport Music (Bronze Skull). Jego najnowsze wiersze ukazały
się w „Chicago Review”,„Van Gogh’s Ear” i antologiach The City Visible: Chicago Poetry for the New
Millennium oraz Chopin with Cherries: A Tribute in Verse. W ostatnim czasie pełnił gościnną
rolę edytora przy specjalnej sekcji literackiego dziennika „Aufgabe”, poświęconej Mironowi
Białoszewskiemu i współczesnej poezji polskiej. Jest laureatem Stypendium Fulbrighta,
Stypendium im. Petera Kaplana oraz programu Djerassi dla Artystów-rezydentów. Ostatnio –
w końcu uczy się gry w szachy.
64
Roman Bromboszcz, Krew, 1656 x 1652 pix, 2010
Roman Bromboszcz, Labirynt_bez, 1669 x 1668 pix, 2010
Roman Bromboszcz, Bolidy, 1660 x 1660 pix, 2010
Roman Bromboszcz, s.c.r.a.t.c.h., 1655 x 1692 pix, 2010
Roman Bromboszcz, Refleks, 1654 x 1654 pix, 2010
Roman Bromboszcz, Skoczek_w, 1654 x 1654 pix, 2010
Roman Bromboszcz, Płóco, 1791 x 1322 pix, 2010
Roman Bromboszcz, Spacer_po, 1656 x 1656 pix, 2010
konstrukcje
KK ll ii uu kk vv aa
Dzień był słoneczny, ale ulica, u początku której stałem w lekkim zakłopotaniu, trwała w mroku. Masywne wille wiktoriańskie z brązowego kamienia okalały nitkę asfaltu
jak kleszcze. W powietrzu dało się odczuć niemal elektryczne napięcie, gazety i liście
tańczyły na wietrze. Ze stojącego na poboczu czarnego mercedesa zeskoczył na chodnik kot wielki jak dzik, zostawiając w miejscu, w którym leżał, głęboko wgniecioną
maskę. Stanął przede mną i spojrzał z wyższością.
– Gdzie?
– Szukam domu numer sześć.
– W jakim celu?
– Będę tam mieszkał.
Lustrował mnie od dołu do góry.
– Co masz w torbie?
– Cztery puszki piwa, książkę, zeszyt, drobne…
– Dobra, postaw piwo pod murem. Zaprowadzę cię.
Ruszyliśmy w górę ulicy. Kot majestatycznie przodem i ja bez przekonania
za nim.
Byłem w mieście od kilku miesięcy, ale nie znałem tej okolicy. Peryferyjna, północna część, tuż u podnóża gór.
Potrzebowałem nowego mieszkania. W ostatnim, przy użyciu mocnej taśmy
budowlanej i kleju, poprzyklejałem do ścian i sufitu krzesła, sztućce i drobny sprzęt
AGD. Nawet ciekawie wyglądało, ale właściciel odebrał to inaczej i w żołnierskich
słowach kazał wypierdalać. Kolega kolegi miał koleżankę, która zwalniała miejsce
w pokoju i dał namiary. No i jestem. Kliukva Street 6. Stałem z kotem przed wielkim domem porośniętym bluszczem. Okna na parterze były zakryte drewnianymi
okiennicami.
– Na co czekasz? Nie myślisz chyba, że otworzę ci drzwi? – powiedział kot
i odszedł.
Zastukałem kołatką.
Otworzył facet z oczami czarnymi jak węgiel i wąsami zakrywającymi podbródek. Patrzył się.
– Dzień dobry panu. Nazywam się Tomasz. Czy zastałem Angelikę?
Patrzył się.
– Jestem umówiony z Angeliką na oglądanie pokoju. Planuję tutaj zamieszkać.
Rozumie mnie pan?
Nadal się patrzył. W jeden punkt na moim czole. Przetarłem dłonią, może brud
jakiś.
– Panie, kurwa, jest Angelika? Nie zgrywaj wariata.
Z głębi domu wyszła pulchna do przesady, z wielką dupą zwłaszcza, kobieta
lat około czterdziestu. Uśmiechnęła się szeroko, pomimo wyraźnych niedostatków
w uzębieniu.
73
Dobrosław Janka
Z głębi domu wyszła pulchna do przesady, z wielką dupą zwłaszcza, kobieta lat około czterdziestu.
Uśmiechnęła się szeroko, pomimo wyraźnych niedostatków w uzębieniu.
- On ciebie nie rozumie. Poza tym nie mówi, bo ma wyrwany język. Na imię mam Ljena.
Z konglomerat
Śmiech Chińczyka wwiercał się
w czaszkę. Jego
twarz zamieniła
się w balon wesoło
podskakujący przed
moimi oczami. Miał
gadzi, długi jęzor, którym międlił powietrze.
Ciężko dyszałem.
Pulsowanie żył na
skroniach, serce głośno dudniło
w żebra. Zamknąłem
oczy, a jak otworzyłem, zobaczyłem pokój rozlany
jak zegary u Dalego, a Chińczyk
ze spuszczonym powietrzem smutno
furkotał na stole. Stał nad nim
mężczyzna. Wysoki
i bardzo szczupły, w samych bokserkach. Widać mu
było jaja. Nalewał
sobie wody z czajnika. Popatrzył na
mnie.
- Grasz w ProEvo?
- Eeee.
W drzwiach pokazała się nalana jak
dzbanek twarz starszego faceta. Patrzył ze złością.
,
- Nie kurit, kurwyje
, syny,,nie kurit ! Dawat Kitajca ka mnie.
– On ciebie nie rozumie. Poza tym nie mówi, bo ma
wyrwany język. Na imię mam Ljena.
Wyciągnęła rękę, którą serdecznie uścisnąłem. Facet jak
stał, tak stał i się gapił. Pokazałem mu język i wszedłem do
środka.
– Angelika mieszka na samej górze, na poddaszu. Znajdziesz bez problemu.
Ljena wskazała na szerokie schody o mosiężnych poręczach, pokryte czerwonym, starym i zdeptanym dywanem. Na zakręcie ustawiony był ołtarz z naturalnej wielkości Matką Boską o nieco diabolicznym wyrazie twarzy.
Oczy miała jak na narkotykowym zejściu, ale usta ułożone w ironiczny uśmieszek. Na świętą nie wyglądała, może
to przez starość, farba tak na niej obwisła i zniekształciła
postać. Otoczona była sztucznymi kwiatami i lampionami. Pomyślałem, że jak tu zamieszkam, to pomażę ją
markerem. Na piętrze, inaczej niż na obskurnym parterze,
czysto i błyszcząco. Wielkie lustro w złotej ramie i obrazy
na ścianach przedstawiające konie w galopie. Tutaj dywan
nie był zdeptany, ale puszysty i miły w dotyku, odczuwalny nawet przez podeszwy. Na piętrze skręciłem w lewo,
w stronę kolejnych schodów. Te, ciasne i ciemne, wspinały
się stromo. Trzeba się było zginać, ciągle się potykałem
i opierałem o ścianę. Wchodziłem długo. Niemożliwe,
żeby dom był tak wysoki. Doszedłem do małego korytarzyka. Cztery pomieszczenia o jednakowych drzwiach, ale
co ciekawe, o różnych klamkach. Zapukałem w pierwsze
drzwi po prawej. Cisza. Pchnąłem. Kibel, nawet czysty,
na stoliku leżą gazety z gołymi babami. Kolejne drzwi
zamknięte na głucho. Zauważyłem, że spod następnych
przeciska się delikatny dymek. Zapukałem. Głośny, zdecydowany okrzyk: Won! To raczej nie była Angelika.
Zapukałem w ostatnie i wszedłem. W progu uderzyła
mnie myśl, że ten pokój jest stworzony dla szaleńca. Van
Gogh albo Janka mogliby się tu nieźle poczuć. Ja też od
razu go polubiłem. Sufit pokryty białą tapetą, w jednym
rogu przybitą gwoździami. Spadzista część w granatowosrebrne prążki, ściany zgniła zieleń. Oprócz dwóch łóżek, dużego stołu, dwóch krzeseł, czajnika elektrycznego
i popielniczki z kokosa nie było na pozór nic statycznego.
Ubrania, gazety, kosmetyki i jedzenie walały się w bezładzie po podłodze. Na jednym z dwóch łóżek siedziała ładna, drobna, czarnowłosa, ale ciut za blada dziewczyna. Jakaś taka zeszmacona. Wskazała na okno.
– Przez okno można wyjść na dach i się opalać. Jest bardzo ładny widok.
konstrukcje
ilustracja Krzysztof Szwarc
Faktycznie, widok robił wrażenie. Całe miasto, góry, a jak się podskoczyło, to nawet zatoka.
– Kto jest twoim współlokatorem, Angela?
– Chińczyk, tam siedzi – bezwiednie pokazała palcem pod stół.
Schyliłem się. Pod stołem, wciśnięty w kąt, siedział chłopak i żuł kciuk. Wyglądał
na sympatycznego.
– On wcale nie jest sympatyczny. To przez niego się wyprowadzam.
– A co z nim nie tak?
– Bywa agresywny.
– A nie wygląda.
– Ale jest.
Przyjrzałem się Chińczykowi bliżej, ale nie zauważyłem żadnego symptomu potwierdzającego słowa Angeliki.
– Dla mnie to nie problem. Utemperuję go.
– Dobra, to ja spadam.
– No dobra, ja zostaję. Z kim się rozliczam?
– Z księdzem Michałem.
– Polak?
– Uzbek. Ma tu uzbecki kościół, Jest proboszczem. Większość lokatorów tutaj to
jego poplecznicy.
– Ej, a dlaczego na twoim łóżku nie ma materaca?
Dopiero zauważyłem, że łóżko, na którym siedziała, to zwykła decha.
– Poprawia krążenie. Wypróbuj.
Wyszła.
Chińczyk wygramolił się i poszedł do łazienki, skąd przytargał wielkie, napełnione
wodą wiaderko. Poszperał w szpargałach i zmajstrował butelkę z cybuchem. Pokazał,
żeby podejść. Podpalił i napełnił butelkę dymem. Skosztowałem i aż przysiadłem na
75
dupie. To musiało być jakieś azjatyckie gówno. Teraz on. Odchylił głowę
i kaszląc, wypuścił dym.
– Szok.
– Mówisz po polsku?
– Tylko jak zażyję.
– Kto tu mieszka?
– Na dole Uzbecy, trzech, dwie Polki z Ukrainy, matka i córka, obok
kuchni, nad pralnią Maoryska, na piętrze ksiądz i jego prawa ręka, Skopan,
tutaj my, z lewej Niemiec, z prawej gość, który mówi, że jest Genueńczykiem, ale gada tylko po polsku.
– Widziałeś gadającego kota na ulicy?
– To Skopan właśnie, ale to chyba nie kot, za duży trochę.
Kręciło mi się w głowie. Siadłem na desce.
– Chińczyku, mocne te gówno.
– Pewnie, że mocne. Prosto z Tybetu.
Zawirowało. Śmiech Chińczyka wwiercał się w czaszkę. Jego twarz zamieniła się w balon wesoło podskakujący przed moimi oczami. Miał gadzi,
długi jęzor, którym międlił powietrze. Ciężko dyszałem. Pulsowanie żył na
skroniach, serce głośno dudniło w żebra. Zamknąłem oczy, a jak otworzyłem, zobaczyłem pokój rozlany jak zegary u Dalego, a Chińczyk ze spuszczonym powietrzem smutno furkotał na stole. Stał nad nim mężczyzna.
Wysoki i bardzo szczupły, w samych bokserkach. Widać mu było jaja. Nalewał sobie wody z czajnika. Popatrzył na mnie.
– Grasz w ProEvo?
– Eeee.
W drzwiach pokazała się nalana jak dzbanek twarz starszego faceta.
Patrzył ze złością.
– Nie kurit’, kurwyje syny, nie kurit’! Dawat’ Kitajca ka mnie.
Facet z jajami na wierzchu wziął zwiędły balonik w dwa palce i rzucił
w kierunku drzwi, które po chwili się zamknęły. Słychać było jakieś wrzaski.
– No co, gościu, grasz trochę?
Zamknąłem oczy.
76
Łódź Konkretna
fotografia Przemysław Owczarek, Aleja Mickiewicza
Łódź Konkretna
Przemysław Owczarek, Magdalena Nowicka
konkluzje
Z „gównianego” dyskursu
nie ukręcisz rewolucji
Polemika z felietonem Tomasza
Piątka pt. „Nie Łódźmy się”1
to, że nie wszystkie dyskursy są
równie ważne,
mimo że wszystkie są ważne
i mimo że nie jest ważne
czy komuś to jest na rękę czy nie,
to komuś jest to na rękę
choć właśnie nie o to tu chodzi.
Tak pisze w „Wierszyku dla relatywistów”
Szczepan Kopyt, hołubiony przez Krytykę Polityczną poeta, nota bene laureat organizowanego
w Łodzi prestiżowego Konkursu Poetyckiego
im. Jacka Bierezina. Warto odnieść ów fragment
wiersza do tekstu o jakże mało odkrywczym
tytule Nie Łódźmy się, autorstwa hołubionego
przez Krytykę Polityczną felietonisty Tomasza
Piątka. Wypracował on własny, samoreferencyjny dyskurs, w którym chodzi o to, by stworzyć
perswazyjny, postmarksistowsko-manichejski
obraz świata – bezdyskusyjny i bezrefleksyjny.
Po pierwsze, Piątek uprawia dyskurs, który można nazwać – trawestując Edwarda
W. Saida – wewnętrznym orientalizmem; albo za
Alexandrem Etkindem – wewnętrznym kolonializmem. Said pisał o ideologicznej epistemologii,
przejawiającej się w narzucaniu pewnym grupom
tożsamości „ludzi Wschodu” przez tzw. „ludzi
Zachodu”. Celem takich zabiegów było zracjonalizowanie wyobrażenia o gorszości innych.
Z kolei Etkind mówi o wewnętrznym kolonializmie wymierzonym przez zamożnych Rosjan
w ich gorzej sytuowanych i mieszkających poza
1
Felieton Tomasza Piątka ukazał się na portalu Krytyki Politycznej 20 września 2010 roku, por. http://
www.krytykapolityczna.pl/TomaszPiatek/NieLodzmysie/menuid-192.html
78
metropoliami współziomków. Szufladkowano
ich jako „zapóźnione cywilizacyjnie” ofiary. Tym
tropem, w duchu krytyki lewicowej, idzie Michał
Buchowski, lokując wewnętrzny orientalizm na
osi wygrani/przegrani transformacji ustrojowej.
Wedle tej diagnozy, to elity III Rzeczpospolitej
orientalizują takie grupy, które albo straciły pozycję ekonomiczną w okresie transformacji, albo
nie podzielają wartości eksportowanego z Zachodu liberalizmu (vide: tzw. „moherowe berety”). Tymczasem Piątek forsuje nowy podział na
„Okcydent” i „Orient”. Tym pierwszym miałaby
być Warszawa i jej cywilizowani mieszkańcy,
tym drugim Łódź – kuriozum w środku Europy, przynajmniej tej geograficznej. W wizji Piątka,
równającej z ziemią heterogeniczność łodzian,
stają się oni tępą masą. Zdaniem autora łódzka
„klasa średnia” jest dumna z blokowisk na peryferiach miasta, gdyż w Łodzi mieszkanie w bloku to
luksus. Dzięki takim skrótom myślowym i manipulacjom językiem czytelnik ma odnieść wrażenie, że Łódź zamieszkuje jakaś lokalna odmiana
homo sovieticusa, jednostki mentalnie zniewolonej
resentymentem i biernością.
Zostali tylko ci, którym coś bardzo utrudniało
mobilność: matki z dziećmi, emeryci, alkoholicy. Zastanawiamy się, do której kategorii w swojej – jak
rozumiemy – wyczerpującej typologii zaliczyłby
nas Piątek. Nowickiej nic nie utrudnia mobilności łódzko-warszawskiej albo łódzko-brytyjskiej
– nawet „coś” takiego jak dziecko (oj, wymsknął
się Piątkowi seksistowski żarcik, prawie śmieszny). Owczarkowi, pracującemu w zawodzie antropologowi kultury, tym bardziej. Chyba zatem
musimy być „cwanymi miśkami”. Etykietkowanie
innych bądź łączenie ich w obiektywnie nieistniejące monolityczne grupy (tzw. grupizm) należą
do podstawowego i zgranego zestawu „małego
retora” (a może „małego demagoga”?). Warto
jednak pamiętać, że taka strategia jest mieczem
konkluzje
Kolejne przykłady: Urbaniści proponują wyburzenie całego zabytkowego centrum Łodzi, bo
mówią, że po stu dwudziestu latach bez remontu,
tego wyremontować się już nie da. Którzy urbaniści
czynią taki zamach na rejestr zabytków? Fasady
odrapane, z odpadającym tynkiem, albo – za sprawą śmiesznych, absurdalnych działań zwanych tutaj
rewitalizacją – obite czymś w rodzaju ohydnego aluminiowego sidingu, od razu zresztą demolowanego
przez łódzkich złomiarzy (tak jest na ulicy Nawrot).
Wygląda na to, że całe łódzkie śródmieście mogłoby służyć za kolektor słoneczny. Do tego – potworne bruki, połamane chodniki, asfalt na jezdni
z dziurami o głębokości ćwierć metra. I tonące w gnoju podwórka, wybrukowane przeważnie gęsto nasadzonym gównem, nie tylko psim. Po takiej zimie
podobnie wyglądają ulice w niejednym mieście
w Polsce czy nawet Anglii. Jakoś przyjemnie jeździ się ostatnio wyremontowanym odcinkiem
Sienkiewicza, w remoncie jest Kilińskiego, załatali Maratońską. Ale „skupmy się” na owym gównie – podmiot dyskursu sugeruje, że „przebadał”
jakąś reprezentatywną ilość podwórek, przewąchał i w niejedno gie empirycznie wdepnął. Przydałyby się jeszcze fotografie.
Owszem, na Piotrkowskiej są kebabiarnie,
chyba ze cztery. Niechże podmiot tego dyskursu
zajrzy do centrum Krakowa. Tam kebabiarnie, na
drodze ze Starego Rynku do Wawelu, znajdują
się w naprawdę nieprzyzwoitej ilości. Owszem,
można zlikwidować dwa kluby piłkarskie, ale
uczciwie podmiot mógł napisać, że to samo warto
akcja Patmana, fotografia autora, Łódź, ulicami Limanowskiego, Zachodnią do Tuwima i Kilińskiego, grudzień 2010
obosiecznym – podsuwa nowe dychotomie, prowokuje antytezy. Skoro nas nazywają „cwanymi
miśkami”, to Piątka ochrzcimy „tchórzliwym
zajączkiem”, dla którego dyskurs deprecjacji jest
bezpieczniejszy niż aktywne działanie na rzecz
Łodzi. I też będziemy mieć rację w ramach racjonalności naszego własnego anty-Piątkowego
dyskursu.
W domach przy ulicy Wschodniej ludzie
mieszkają w mieszkaniach bez drzwi wejściowych;
w ciągu kilku dni mój syn raz widział, jak kilku
chłopaków gwałci dziewczynę w bramie, a za drugim razem ktoś mu próbował wyciąć nożem napis
„JUDE” na czole. Piątek doskonale opanował
mechanizm, który klasyk językoznawstwa i retorycznego krytycyzmu, Kenneth Burke, określił mianem „reprezentatywnej anegdoty”. Polega
ona na tym, że przytacza się pojedynczy, ale szalenie obrazowy czy drastyczny przykład, który
ma reprezentować rzekomo powszechne zjawisko. Na taką anegdotę aż prosi się odpowiedzieć
inną. Bywamy u paru zacnych znajomych na
ulicy Wschodniej i zaświadczamy, że mają oni
drzwi, a nawet działający domofon (sic!). Nowicka mieszka w Łodzi dwadzieścia sześć lat,
Owczarek nieco dłużej – i nigdy nie widzieliśmy
tu gwałtu. No, ale każdy widzi to, co chce zobaczyć. Z konkretu wywodzi się ogólne stwierdzenia albo z mglistego ogółu wyprowadza rzekomy konkret – wszystko to świetnie działa na
rzecz demagogicznej elukurbacji, w której brak
jednak istotnej wiedzy.
Łódź Konkretna
akcja Patmana, fotografia autora, grudzień 2010
Łódź Konkretna
zrobić w Warszawie lub w Krakowie. Tam też kibice swojskich klubów czasami teroryzują miasto.
Wróćmy jeszcze na chwilę do Kennetha
Burke’a. W ramach swojej koncepcji dramatyzmu zwracał uwagę na to, że większość retorów
buduje wywody wokół tzw. „boskiego pojęcia”,
które skupia wszystko, co dobre, i wokół jego
opozycji, czyli „szatańskiego pojęcia”. U Piątka
„szatańskim pojęciem” jest każda opcja, która
polemizuje ze stanowiskiem… Piątka. Zbiorczo
nazywa swoich przeciwników „Euro-Wspanialcami”, „cwanymi miśkami” albo „neoliberałami”
– bez względu na to, czy reprezentują oni światopogląd neoliberalny, liberalny, neokonserwatywny, czy są bezideowcami. Natomiast „boskiego pojęcia” w dyskursie Piątka nie znajdziemy,
ponieważ autor nie ma nic do zaproponowania
miastu i społeczności, którą pomawia o wypieranie prawdy o sobie i obsesyjne projektowanie
wspaniałej przyszłości.
We wspomnianej w felietonie debacie
w ms2, na którą zaproszono Piątka, uczestniczył
jeden neoliberał (kwartalnik „Liberté”), jeden
neokonserwatysta (Fundacja „Projekt Łódź”),
dwóch przedstawicieli lewicy – inaczej nie da
się określić przedstawiciela Stowarzyszenia „Topografie”, który oprócz Piątka wygłaszał swoje
poglądy – u pozostałej trójki uczestników (prowadzący, dyrektor Łódź Art Center i przedstawicielka Muzeum Sztuki w Łodzi) trudno określić tzw. zaplecze ideowe, ale też trudno nazwać
ich neoliberałami. To prawda, jedna z wymienionych wyżej osób była aresztowana, wycofano
jednak najpoważniejsze zarzuty. Jej konkretna
działalność na rzecz łódzkich przedsięwzięć
związanych z komiksem, muzyką kapel rockowych czy młodą literaturą ma swoją wagę, którą
80
doceni każdy lewicowiec i buddysta, biorący
udział w tych projektach. I jakoś w owych działaniach nie przeszkadzały wyraźnie sformułowane
przez ich uczestników odmienne światopoglądy polityczne. Liczyła się Łódź. Podobnie było
podczas wzmiankowanej debaty, gdzie Krytyka
Polityczna mogła zetrzeć się ze swoimi adwersarzami. Ale czy to przyniosło łódzkiej Krytyce
Politycznej jakąś korzyść? Nie „Łódźmy się”, skoro Piątek, ostatni inteligent, wyjechał z Łodzi,
w miejscowym klubie Krytyki Politycznej mogą
już tylko spotykać się matki z dziećmi, emeryci
i alkoholicy. Taką konkluzję podsuwa poniekąd
dyskurs Piątka. Inna rzecz, że miejscowa Krytyka Polityczna korzysta z dotacji „neoliberalnego”
magistratu, organizuje spotkania ze słusznymi
autorami, sprzedaje swoje produkty książkowe,
ale jakoś nie tworzy własnych konstruktywnych
wizji przekształcania miasta i nie zaprasza artystów, którzy w myśl manifestu Stosowanych
Sztuk Społecznych mogliby przyczynić się do
społecznego „rewitalizowania” np. straumatyzowanych przez Holokaust przestrzeni Bałut.
Od łódzkiej Krytyki Politycznej oczekujemy
bardziej ambitnych lewicowych projektów zaangażowania społecznego i takie chętnie poprzemy. Nie „Łódźmy się” też, że łódzka Krytyka
Polityczna jest zdolna do wewnętrznej polemiki
z fekalnym dyskursem Piątka.
I jeszcze: Łódź nie pasuje do Tusko-Bonizmu, do propagandy sukcesu, do opowieści
o wzroście i rozwoju – to zdanie ostatecznie demaskuje ideologiczny charakter felietonu Piątka. Nie o Łódź tu chodzi, lecz o „krytyczno-polityczną” nawalankę na neoliberalizm, albo
raczej na to, co Krytyka Polityczna rozumie
jako neoliberalizm.
konkluzje
nie udało się stworzyć podobnego dokumentu,
który powstawałby na bazie szerokich konsultacji społecznych i diagnoz (proszę nam wierzyć,
diagnoz eksplorujących także przeróżne „gówniane” rejony naszego miasta). Łódź to miasto,
które nadal nie ma strategii rozwoju.
Tytuł ESK był bardziej środkiem, niż celem służącym do wprowadzenia gruntownych
zmian w najważniejszych obszarach życia miasta. Łódzka aplikacja nie miała szans w ocenie
ekspertów, nie ze względu na jej kształt i główne postulaty. Te doceniła komisja konkursowa
(wystarczy przeczytać raport na temat aplikacji
wszystkich miast startujących do miana ESK
2016 na stronie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Eksperci wykluczyli
Łódź ze względu na niejasne mechanizmy finansowania łódzkiego projektu, miasto zdyskwalifikowano za demokratyczną zmianę władzy, konflikty wokół festiwalów Camerimage
i Dialogu Czterech Kultur. Zatem odrzucono
Łódź za decyzje rządzących sił politycznych,
ale też ukarano za dojrzałą obywatelskość łodzian. W oczach komisji kwestie finansowania
projektu na tym wstępnym etapie i zawirowania
polityczne były ważniejsze, niż realizacja dwóch
najważniejszych kryteriów pierwszej fazy wdrażania aplikacji: miasto i obywatele oraz wymiar
akcja Patmana, fotografia autora, grudzień 2010
Za mało tu miejsca na dywagowanie
o Piotrkowskiej, Festiwalu Łódź Czterech Kultur, Specjalnej Strefie Sztuki i kandydaturze
Łodzi do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury.
W dyskursie Piątka te miejsca i projekty kwituje się paroma stwierdzeniami, ale oczywiście
podmiot nie odnosi się do żadnych merytorycznych kwestii i pozostaje tylko na poziomie
retoryki – trudno nazwać atak na ulotkę Festiwalu Czterech Kultur merytoryczną oceną
tego przedsięwzięcia.
Zatrzymajmy się przy „neoliberalnej” kandydaturze Łodzi do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Łódzka aplikacja objeła szereg powiązanych projektów, których realizację
przewidywano na lata 2010-2020, nie tylko na
rok 2016. Bezpośrednio pracowało przy niej
osiemdziesiąt osób, pośrednio dwieście, współpracowało kilkadziesiąt najważniejszych lokalnych organizacji pozarządowych i ekspertów.
To pierwszy oddolnie sformułowany program
reformy łódzkiej kultur. Zakłada długoterminową strategię i został poparty przez zasiadające
w miejskiej radzie siły polityczne – od lewa do
prawa. Program powstał w stosunkowo krótkim czasie, w okresie zmiany władzy w mieście,
po odwołaniu przez mieszkańców „króla trzech
króli”. Jakoś przez osiem lat jego królowania
Łódź Konkretna
europejski projektu. Obydwa te kryteria aplikacja
Łodzi w pełni spełniała. Wniosek – werdykt komisji był decyzją polityczną, a miasto, któremu
najbardziej potrzebny był ten tytuł, żeby wreszcie mogło realizować jakąś całościową wizję
swojego rozwoju, zostało poddane kolejnemu
wykluczeniu.
Tropienie przez niektorych dziennikarzy
łódzkiej „Gazety Wyborczej” błędów stylistycznych aplikacji, jej wodolejstwa i unijnego „bełkotu” uważamy za niepoważne, bo pozbawione merytorycznej analizy. Te ataki na łódzki
projekt, który określono jako „porażkę”, trzeba
zestawić z wybitnie „wybiórczym” publikowaniem negatywnych tekstów o Łodzi przed jego
oceną przez panel ekspertów – jak choćby przedruk tekstu Piątka bez polemiki i tendencyjny
wywiad z pisarzem. Łódzcy dziennikarze, którzy „docenili” w ten sposób „własne” miasto, nie
wzięli pod uwagę niezależnych od autorow aplikacji kntekstów i wydarzeń, ktore miały wpływ
na jej odrzucenie.
Wróćmy do Piątka. Czy potrzebni nam są
squatersi? Tak. Ale potrzebujemy także systemu
preferencyjnych czynszów dla grup artystów,
wspólnot i organizacji, które chcą tworzyć kulturę w obszarach miasta przeznaczonych do rewitalizacji – chodzi np. o Księży Młyn.
Fakt, w wielu dziedzinach życia miasta dzieje się źle, ale „gównowidztwo” niczego nie zmienia. Mamy je za sobą, okazało się mało konstruktywne. Oślepia. Trzeba ciężko, po pepeesiacku,
Łódź Konkretna
akcja Patmana, fotografia autora, Łódź, ulicami Limanowskiego, Zachodnią do Tuwima i Kilińskiego, grudzień 2010
konkluzje
82
pracować u podstaw, żeby oddolna siła tego miasta i zaangażowanie społeczne jego mieszkańców właściwie mobilizowało struktury władzy.
I to są realne podstawy miejskiej rewolucji. Tego
nie załatwi żaden interwencjonizm – bo jakie
państwo miałoby go wprowadzić?
Czy można bronić tekst Piątka? Owszem,
jeśli potraktujemy go jako hiperbolę, której celem było wywołanie skandalu, szoku, etc. Ale
miasto od dawna jest hiperbolizowane zarówno w pozytywnym sensie, jak i w negatywnym.
Niestety, żadna poważna grupa ludzi odpowiedzialnych za los Łodzi, z urzędu i wyboru,
nie przedstawiła dotąd dobrze opracowanej
strategii miasta, wizji jego rozwoju na następne dekady, jego misji w kraju i Europie – jako
urbanistycznego ośrodka o konkretnym potencjale i charakterystyce. Potrzebna jest żelazna lista konkretów, opracowane działania
i społeczno-polityczny konsensus. Na razie
Łódź to rozsypujące się królestwo melancholii
o genialnej przeszłości, zdegradowanej teraźniejszości i mętnej przyszłości.
Nie wyobrażamy sobie dobrej pracy dla
miasta bez udziału Krytyki Politycznej. Ale „pisemne defekacje” jej przedstawiciela świadczą
nie tyle o niskich ambicjach czy złych intencjach, ale o wykreowanym na konkretne potrzeby skandalizującym dyskursie i braku pomysłu
na miasto o najbardziej lewicowych tradycjach
w Polsce. A kto nie ma pomysłu na to miasto, na
siebie w tym mieście, po prostu wyjeżdża.
konkluzje
83
Łódź Konkretna
A potem wrócił po czterdziestu pięciu latach,
by nakręcić swój pierwszy dokument o tych
wydarzeniach, Roger i ja.
W filmie Moore’a jest taka scena, w której
mieszkańcy palą na demonstracji egzemplarze
magazynu „Money“. Robią tak, bo ktoś ośmielił się napisać, że Flint jest najgorszym miejscem do życia w całych Stanach. W mieście
brakuje ciężarówek z powodu ilości sądowych
eksmisji, strzelaniny na ulicach pochłaniają
wciąż nowe ofiary, połowa
ludności pobiera zasiłek
z opieki. Ludzie montujący dotąd samochody starają się przekwalifikować
do pracy w fast-foodach
– jeśli szczęśliwie dostali
taką robotę. Więźniowie
w lokalnych więzieniach
po krótkim „strażniczym“
przeszkoleniu pilnują własnych kolegów. Niektórzy
mieszkańcy hodują w klatkach przy domu własnoręcznie ubijane na mięso
króliki. Czyni tak jedna
z bohaterek fimu. Mimo
to kobieta, która przyszła
na pikietę przeciw artykułowi w „Money“, krzyczy na tle płonącego stosu
egzemplarzy pisma, że Flint jest pełne szans i że
wszyscy oni właśnie tu chcą żyć i zostać.
Nawet się nie zdziwiłam. Bo jestem chora
na to samo. Do Łodzi przywiozłam swojego
męża pełna wiary, że rzeczywiście jest to ziemia
obiecana. I że tu chcę mieszkać. Gorzej – nadal
tak sądzę. Nie tylko dlatego, że Łódź jest lepsza od Flint. W końcu z powodu ostrzejszych
kryteriów kwalifikacji do pobierania zasiłku mamy tu jedynie dwanaście enklaw biedy.
akcja Patmana, fotografia autora, grudzień 2010
Było takie miasto, które kiedyś opuścił przemysł. Z dnia na dzień tysiące ludzi zostało
bez pracy. I bez środków do życia. Duża część
mieszkańców wyjechała w poszukiwaniu lepszego losu, a dla reszty bieda i przemoc stały się
w ciągu kilku lat codziennością. Aby ratować
sytuację, władze postawiły twardo na promocję
miasta. To miał być skok w przyszłość. Nowe
narodziny. Zburzono hektary starej zabudowy
w sercu Śródmieścia, straszącego zmasakrowanymi fasadami i pustymi witrynami dawnych
sklepów. Postawiono nowiutką galerię handlową,
pięciogwiazdkowy hotel,
centrum kulturalno-rozrywkowe. Uśmiechnięty
pan przedstawił całemu
krajowi nowe logo. Wydrukowano setki folderów, zaproszono turystów. Ale i tak nikt nie
chciał tam przyjechać.
Padło wszystko, nawet
luksusowy Hyatt, który
zdołał ugościć w ciągu
swojego istnienia regionalny zjazd przedstawicieli przemysłu mięsno-chłodniczego oraz ligę starszych pań grających
w scrabble. Znacie skądś tę opowieść?
Wiem, zaraz dostanie mi się za snucie nieprawdziwych scenariuszy. Za defetyzm wobec
wielkich planów i brak lokalnej łódzkiej dumy.
I słusznie, gdyby nie fakt, że wszystko, co opisałam, już się dawno wydarzyło. Gdzie indziej.
To prawdziwa historia amerykańskiego miasta
Flint w stanie Michigan, gdzie General Motors zamknęło nagle swoje fabryki. Wcześniej,
w 1954 roku urodził się tam Michael Moore.
Hanna Gill-Piątek
Ogień na horyzoncie
Eksmisje nie są tak powszechne, bo kiedy właekspercki jesteśmy przyzwyczajeni do prześciciel kamienicy zamuruje jedyny kibel, to człoformułowywania go na mniej lub bardziej rawiek sam się w końcu wyniesie. I przemoc jest
cjonalne argumenty. Jednak w tym przypadku
bardziej swojska, można by rzec: domowa. Lub
czysto stronnicze i emocjonalne podejście wysportowa. A Nowe Centrum Łodzi i Hilton nie
daje się być jak najbardziej równouprawnione.
splajtują, mam nadzieję, w ciągu pół roku od wyJeśli gdziekolwiek jest nadzieja na zmianę dla
budowania.
Łodzi, to właśnie w sumie indyByć
może,
tak
jak
mieszMój powód jest inny, zuwidualnych stronniczości nazykańcom
Flint,
odebrano
pełnie własny i sentymentalny:
wanych czasem patriotyzmem
nam
szansę
złapania
pourodziłam się w Łodzi i tu przelokalnym. Pod warunkiem jedśpiesznego pociągu do nak, że będzie to patriotyzm
żyłam najfajniejsze lata. Nawet
sukcesu, ale nie odebrano oświecony, a nie reaktywne wyniespecjalnie czułam, że jestem
nam godności.
biedna, bo różnice majątkowe
pieranie rzeczywistości.
między nami polegały wtedy na
Ta siła oburzenia i opowytypowaniu sponsora toniku, który rozlewaru paradoksalnie jest dla mnie nadzieją. Być
liśmy do sześciu szklanek w kawiarni „Magda“,
może, tak jak mieszkańcom Flint, odebrano
gdzie chodziliśmy na wagary. Kelnerka była groźnam szansę złapania pośpiesznego pociągu do
na, więc coś zamówić było trzeba. I kiedy niesukcesu, ale nie odebrano nam godności. Kiedawno podczas mojej dłuższej nieobecności mój
dy mijam w alejce łódzkiego marketu kobiemąż, Tomasz Piątek, napisał felieton pt. „Nie
tę z dwójką dzieci i bardzo pustym wózkiem,
Łódźmy się“, w pierwszym odruchu chciałam go
a w jej oczach widzę strach zwierzęcia przyspalić, w razie konieczności razem z komputerem.
partego do ściany, to być może jest to wyjątek,
Dlatego rozumiem gwałtowne reakcje łodzianek
a nie reguła. Może też nie mylą się moi przyi łodzian. Niestety, dociera do mnie również, że
jaciele z różnych organizacji pozarządowych,
pewna część zawartych w polemice argumentów
którzy podejmują trud orki na tym ugorze. Być
jest wyłącznie racjonalizacją pokrywającą sentymoże warto. Nie wiem, co obecnie dzieje się
mentalne emocje, podobne do moich. Szkoda, że
w rodzinnym mieście Moora. Roger i ja powstał
nie są to emocje wyrażone wprost.
dwadzieścia lat temu. W Łodzi jak na razie
Siła sentymentu polega na jego subiektywpalimy krytyczne artykuły na nasz temat. Coś
ności. Owszem, przez wszechobecny dyskurs
w tym ogniu jest.
Łódź Konkretna
akcja Patmana, fotografia autora, Łódź, ulicami Limanowskiego, Zachodnią do Tuwima i Kilińskiego, grudzień 2010
konkluzje
84
Historia pewnego Gmachu
konkluzje
Historia pewnego Gmachu
They said be careful where you aim
‘cause where you aim you just might hit
U2, „Dirty Day”, ZOOropa
Jedna z najciekawszych opowieści wawelskich
dotyczy czakramu – koncentrującego energię
świętego miejsca, odwiedzanego przez pielgrzymów z Indii. Tutaj Sziwa objawia swą
boską moc. Skoro Wawel nawiedza boska
energia, może i łódzkie gmachy mają zdolność
wydzielania pozytywnych lub negatywnych
energii i wpływania na ludzkie zachowania?
Czy dziesiątki łódzkich polonistów zdają
sobie sprawę, że Gmach, w którego murach
spędzili pięć lub więcej lat, to energetyczna
pułapka?
Wólczańskiej i oddziela przestrzeń miasta od
przestrzeni universitas, skrywając przed oczyma
przechodniów na wskroś prozaiczny parking.
Równie skutecznie mur kryje w swoim cieniu
stojak rowerowy, który bez wątpienia wygrałby
konkurs na najlepiej schowany stojak rowerowy
intra/extra muros.
Czy wiemy, gdzie jesteśmy? Jeśli topografia
miejska nadal wydaje się niejasna, nie pozostaje
już nic innego, jak zapożyczyć słowa pisarza: we
Francji jakoś utarł się zwyczaj, że im szkoła zacniejsza, tym gmaszysko bardziej ponure (...), łączące
gustownie atmosferę idealnego więzienia z urokiem
szpitala psychiatrycznego1. Co do wcielania tego
zwyczaju w życie, Polska i Francja nie różnią
się zbytnio – Gmach realizuje zasadę nadzorować i karać z wdziękiem typowym dla instytucji
przejętej swoją rolą. Ze względu na historyczną
przeszłość o tajemnicach Gmachu opowiadano w trakcie gry miejskiej, czyli edukacyjnych
podchodów dla dorosłych dzieci. Uczestników
zaproszono do wspięcia się na poddasze, a więc
w rejony frenetyczne nawet dla Gmachu. Co
ciekawe, aż trzy drużyny zapytane o to, co mógł
mieścić Gmach przed laty, odpowiedziały prostodusznie: więzienie.
K. Rutkowski, Paryskie pasaże. Opowieść o tajemnych przejściach, Gdańsk 1995, s. 264.
1
85
Łódź Konkretna
Można dotrzeć tu na dwa sposoby. Oczywiście
sposobów może być więcej, ale tylko dwa są warte
odnotowania. Łódzki Tramwaj Regionalny, przy
którego budowie odnaleziono ponoć najstarszą
(1897) niemiecką szynę tramwajową w Łodzi,
zapowiada przystanek Kościuszki-Zamenhofa.
Wysiadamy, skręcamy w prawo i już czeka na
nas reprezentacyjne wejście z kamienną sową
i pszczołami. Ptak i owady. Mądrość i pracowitość. Albo sowy, puchacze, kruki i entomologiczne pasje Maeterlincka. Do wyboru, do koloru.
Jeśli wybierzemy tę drogę, ironia losu mrugnie
do nas już wcześniej, o ile oczywiście nie zasłoni
jej tramwaj na torze obok. Bowiem tylko z tramwaju zobaczymy w odpowiedniej perspektywie
pewien miejski detal. Przy skrzyżowaniu Zielonej i Kościuszki pręży się zardzewiała stalowa
konstrukcja – stragan z niewymownie dowcipną maksymą Per aspera ad astra, wymalowaną
fantazyjnymi literami na pragmatycznej desce.
Stragan ów oferuje marchew i hurtowe ilości
rajstop. Zachodzi prawdopodobieństwo, że ten
ironiczny obiekt to symboliczna antycypacja
sowy i pszczół, których kamienne podobizny
tkwią w murze dwa przystanki dalej.
Można jednak ominąć drażliwą kwestię
symboli i dostać się tutaj inną drogą. W drodze
będzie nam towarzyszył mur. Mur ma niewyraźny kolor, nad bramą nie znajduje się żadna
inskrypcja, bo nieistniejącą bramę zastępuje
szlaban, a wnętrze to miejsce nienazwane i nazwane zarazem – intra muros. Mur stoi na ulicy
Marta Zdanowska
Historia pewnego Gmachu
konkluzje
Łódź Konkretna
Gmach to Instytut Filologii Angielskiej i Instytut Filologii Polskiej, oddzielone jak warstwy
cafe latte: na dole anglistyka,
na górze polonistyka, trzecia
warstwa to dziekanaty filologiczne. Tylko śmietanka, czyli
górna warstwa Gmachu wystąpi w tej opowieści...
No więc wreszcie jakiś konkret, a nie tylko
szczegół. Gmach. Ledwie dostrzegalna tabliczka informuje o numerze: 65. Al. Kościuszki 65.
Adresy niewiele mówią, o ile nie łączą się z osobami, wspomnieniami czy instytucjami – wspólnota osób, które pamiętają sposoby dotarcia do
konkretnego miejsca, choć nie pamiętają adresu,
jest liczniejsza, niż można przypuszczać. Gmach
to Instytut Filologii Angielskiej i Instytut Filologii Polskiej, oddzielone jak warstwy cafe latte:
na dole anglistyka, na górze polonistyka, trzecia
warstwa to dziekanaty filologiczne. Tylko śmietanka, czyli górna warstwa Gmachu wystąpi
w tej opowieści...
Zanim jednak dopuścimy do głosu śmietankę, zatrzymajmy się na chwilę nad przeszłością
Gmachu, bo jego powstanie jest splecione nierozłącznie z historią zaboru rosyjskiego, który
choć postkolonialnie utkwił nam w gardle, to
nie w pamięci. Manifest carski, będący appendixem krwawych wydarzeń rewolucji 1905 roku,
umożliwił zakładanie szkół z narodowymi językami wykładowymi dla mieszkańców terytorium
wcielonego do Cesarstwa, czyli, mówiąc współczesnym językiem, dla mniejszości. Z punktu
widzenia caratu było to niewielkie ustępstwo,
z punktu widzenia mniejszości – kamień milowy. 17 października 1906 roku w tymczasowej
siedzibie przy Wólczańskiej 55 rozpoczął się
rok szkolny w Gimnazjum Polskim (ni mniej, ni
więcej, a protoplaście I Liceum Ogólnokształcącego im. M. Kopernika).
Tym samym tropem poszli łódzcy Niemcy. W 1906 roku zdobyli koncesję na założenie
gimnazjum, w 1907 utworzyli Komitet Budowy Niemieckiego Gimnazjum Reformowanego, a w 1909 zebrane fundusze pozwoliły na
86
wmurowanie kamienia węgielnego i rozpoczęcie
budowy. Gmach powstawał u zbiegu ulic Karola
(dziś: Zamenhofa) i Spacerowej (dziś: al. Kościuszki 65) według projektu berlińskiego architekta Ottona Herrnringa2. Niemiecki architekt
specjalizował się w projektowaniu masywnych
gmachów szkolnych, których zaprojektował
około trzynastu i od których niepokojąco odstaje projekt berlińskiego krematorium Wilmersdorf. Być może Herrnring był wyznawcą zasady
per aspera ad astra w wersji krańcowej, co wyjaśnia powstanie krematorium.
Budynek gimnazjum został wzniesiony na
planie litery L, jego główną część oddano do
użytku we wrześniu 1910 roku, a rok później
udostępniono już całość wraz z salą gimnastyczną oraz aulą. Męskie Niemieckie Gimnazjum
Reformowane mieściło się tutaj aż do roku
1945, kiedy wiatr historii wymusił opuszczenie
miasta przez mniejszość niemiecką. Od tego
czasu Gmach przechodził z rąk do rąk – czasowo mieściły się tu licea, ale na stałe rozgościł się
w modernistycznych murach dopiero Uniwersytet Łódzki. Historia zakorzeniania uniwersytetu w murach zaprojektowanych przez autora
krematorium w Charlottenburg-Wilmersdorf
(nota bene dzielnicy naznaczonej turystycznym
fantazmatem Bahnhof Zoo) byłaby bardzo ciekawą opowieścią, ale czas już zająć się śmietanką, czyli piętrem polonistyki.
Jeśli zabłąkany przechodzień zastanawiałby się, co zmieniło się w środku w ciągu ostatnich dziesięciu lat przypadających na pierwsze
dziesięciolecie XXI wieku, odpowiedź nasuwa
się sama. Biblioteka polonistyczna została przeniesiona z III piętra na parter i zyskała patrona.
Chcąc być jednak skrupulatnym, trzeba dodać
pewien drobiazg sprzed przeniesienia: pod ciężarem setek tomów podłoga biblioteki zaczęła
realizować w praktyce teorię grawitacji, ponieważ nawet sam Herrnring nie przewidział możliwości umieszczenia biblioteki na najwyższym
piętrze, bez wzmocnionej podłogi, a zbiorów
– w piwnicy. Na szczęście Gmach potrafił sam
2
Zob. K. Radziszewska, K. Woźniak, Pod jednym
dachem – Niemcy oraz ich polscy i żydowscy sąsiedzi
w Łodzi w XIX i XX w., Łódź 2000.
konkluzje
ilustracja Krzysztof Szwarc
w stosownym momencie przypomnieć o swoodczuwała niepowtarzalny klimat Gmachu przy
ich potrzebach, dzięki czemu życie stało się
każdym stopniu pokonywanym mozolnie o kuprostsze. Są jednak kwestie, o które Gmach się
lach w górę i w dół. Nie była to jedyna tak klinie upomina i nie ma raczej szans, aby sytuacja
matyczna osoba. Nie warto chyba wspominać,
uległa zmianie. Kilże osoby, które los
Jak
podają
słowniki
ezoterycznych
dzika lat temu w pewna stałe przykuł do
wactw:
szary
to
kolor
neutralny,
niemal
nym biuletynie przewózka, niestety nie
pozbawiony
energii;
szarość
kojarzona
jest
czytałam krótki tekst
doświadczą niepoz
pasywnością,
zestresowaniem,
nadmiero Gmachu, z którego
wtarzalnego klimatu,
zapamiętałam orygi- nym obciążeniem i niezrealizowaniem.
bo nie dotrą nigdzie.
nalną, jednozdanioEzoterycy mawą teorię. Autorka dowodziła, że brak windy
wiają, że aura jest odbiciem prawdziwej natury.
i innych udoskonaleń technicznych sprawia, że
Gmach charakteryzuje pewien szczegół, którebudynek zachował swój niepowtarzalny klimat,
go istnienia nieświadomy przechodzień może
a wartość zabytkową potwierdza wpis do rejenie dostrzec, ale drobiazg ten wsącza się regustru zabytków.
larnie przez pory skóry i stopniowo przejmuje
W łódzkiej przestrzeni miejskiej, w któwładzę. Szczegół ten najlepiej dostrzega się po
rej zabytkowe pałace obracają się na naszych
opuszczeniu budynku. Otóż Gmach posiada
oczach w ruinę – bo cóż dają gorzkie żale nad
magiczną zdolność wytwarzania zmierzchu.
Pałacem Rudolfa Kellera czy Pałacem SteinerSzarość niepodzielnie króluje na ścianach kotów – dbałość o zabytki to cnota kardynalna.
rytarzy i kratach wokół schodów, otacza nas
O ile jednak bez innych udoskonaleń technicznych
barwa perfekcyjna, możliwa do uzyskania tylGmach doskonale daje sobie radę, to teza o nieko dzięki idealnie szarej farbie olejnej. Jak popowtarzalnym klimacie uwarunkowanym bradają słowniki ezoterycznych dziwactw: szary
kiem windy wydaje mi się co najmniej kontroto kolor neutralny, niemal pozbawiony energii;
wersyjna. Zwłaszcza podejrzliwie patrzę na to
szarość kojarzona jest z pasywnością, zestresozdanie, odkąd przez dwa miesiące miałam przywaniem, nadmiernym obciążeniem i niezrealijemność wozić na wózku inwalidzkim osobę
zowaniem. Ponieważ z szarością Gmach obcopo porażeniu mózgowym, która przez kilka lat
wał zawsze, była ona, jest i będzie dominantą,
Łódź Konkretna
87
Łódź Konkretna
konkluzje
bo stała się esencją Gmachu. Nie wiadomo już
W tej wersji utopijna idea universitas jako
właściwie, co było pierwsze – czy katastrowspólnoty nie tylko jest niemożliwa, ona w ogófa kolorystyczna na ścianach, czy też marazm
le nie ma prawa pojawić się w dyskusji, bo kai stagnacja wytworzyły achromatyczną barpitał ludzki (sic!) nie rozumie, a co więcej – nie
wę jako tło idealne. Tutaj metarefleksja opuści
ma nawet potrzeby rozumienia definicji i sensu
królestwo kolorów i kształtów, przenosząc się
universitas. No, może poza tym, że Universitas
na grunt relacji intelektualnych i wspólnototo jakieś krakowskie wydawnictwo naukowe...
wych wewnątrz Gmachu. Grunt to grząski
Zapewne tutaj zakorzeniony jest fascynująco
i zdradliwy, co krok, to sidła.
pojmowany egalitaryzm – zajęcia uruchamiaNie przeczytacie tu Państwo oczywistości
ne dopiero po zwerbowaniu piętnastu osób
dotyczących kwestii kształcenia, czyli systemu boi niemożliwość przeprowadzenia tych samych
lońskiego, który dzieli proces studiów na dwa etazajęć dla dziewięciu osób, choćby były intelekpy (3+2), co szczególnie zatualnymi geniuszami,
bawne w wypadku studiów
Na spotkaniach z pisarzami i krytyka- dwieście osób na roku,
filologicznych – bowiem
mi częściej można spotkać kulturo- z czego sto trzydziezrealizowanie „programu”
znawców czy historyków sztuki niż fi- ści w wyniku zbiegu
pięcioletnich studiów w trzy
lologów. Cóż, dobry pisarz to martwy okoliczności, brak zalata wymaga sporych umiepisarz. A żywy krytyk pewnie będzie interesowania tematyjętności zarówno dla ucząką bloków nauczania,
nudny.
cych się, jak i dla uczonych.
a co za tym idzie brak
Zwłaszcza istotna jest tu umiejętność pomijania.
najmniejszego choćby wpływu na nią. Brak reEfektem jest nadanie tytułu zawodowego licenprezentacji. To ostatnie jednak nie dziwi, bo kto,
cjata, w wypadku filologicznym sytuującego kankogo, jak i po co miałby reprezentować, skoro
dydata nieco gorzej niż absolwentkę zawodowego
w zunifikowanej formule nikt nie wpadłby nastudium pielęgniarskiego, bo ta nabyła prawo do
wet na pomysł, że można mieć na cokolwiek
wykonywania zawodu, a licencjat filologiczny tawpływ. Poza tym reprezentowanie jest niebezkiego prawa nie zapewnia, przez co tytuł ten nie
pieczne dla jednostek.
ma kompletnie nic wspólnego z tytułem zawoOstatnia sensowna literaturoznawcza kondowym. Kolejne dwa lata w drodze per aspera ad
ferencja studencka polonistów odbyła się około
astra to wariant powtórek z ostatnich trzech lat
ośmiu lat temu, jej uczestnicy to dzisiejsi doktoułożonych w nieco innej formie i pod inną nazwą.
rzy, z czego spora część już poza Łodzią. Rzecz
Pisanie o systemie bolońskim nie ma też sensu
zaskakująca o tyle, że pokrewne w pewnych
z innego powodu – do tej pory nie udało mi się
aspektach kulturoznawstwo organizuje konjeszcze porozmawiać z żadnym rozsądnym wyferencje bez najmniejszych problemów, by nie
kładowcą akademickim, który będąc humanistą,
wspomnieć już o prężnym działaniu kół naukobyłby jednocześnie piewcą tego rozwiązania. Powych, które charakteryzują się zastanawiającą
zostaje mi zatem zgodzić się z faktem, że mam do
ciągłością pracy3. Co sprawiło, że polonistyka,
czynienia z systemową rozbudową kolejnego etamiejsce, do którego w lepszych czasach – bo
pu społeczeństwa widowiska Deborda, które tym
zawsze są przecież jakieś lepsze czasy – ściąrazem objęło terytorium szkolnictwa wyższego,
gali outsiderzy, osoby zainteresowane pisaniem
i nie można z niego zwiać, bo wiedza to fetysz
czy krytyką kultury, stała się fabryką potulnych,
3
towarowy, taki sam jak każdy inny towar – albo
Oczywiście filologia ma literaturoznawcze koła
naukowe,
ale opowieść o dwóch najprężniej działajązgadzasz się na zasady konsumpcji i bycia konsucych od środka (KNP i Kole „Na marginesie”) przementem poprawnym, albo widowisko cię wyplukracza moje możliwości. To raczej thriller psychologiczny w odcinkach. Ale koła starają się, jak mogą,
wa, a inni jego uczestnicy z uśmiechem zajmują
a nawet tam, gdzie nie mogą – vide projekt „Literatutwoje miejsce.
ra: miasto otwarte”.
88
konkluzje
Łódź Konkretna
spośród rzucanych w przestrzeń pomysłów,
pozostaje zazwyczaj jeden lub dwa, który jest
wcześniej czy później realizowany – zależy to
w dużej mierze od grupy, która zgromadzi się
wokół jakiegoś postulatu, i od jej uporu. Dziś
uważam, że taka debata na polonistyce jest niemożliwa – nikt by na nią nie przyszedł. Jedni
z oportunizmu, inni, bo uważają studentów
za bezkształtną masę, a jeszcze inni z samego zaskoczenia, że ktoś mógł wpaść na pomysł
WSPÓLNEGO zastanawiania się nad kierunkiem studiów. Kierunek to kierunek, nie ma się
nad czym zastanawiać. Owszem, nie ma. Bo nie
ma też śladu po universitas. Rozwiążmy sobie lepiej test wyboru: kim był Miłosz i dlaczego nie
Oskarem?
Lepiej poinformowani donoszą, że za kilka
lat, w ramach ujednolicania przestrzeni kampusu uniwersyteckiego, filologia doczeka się
nowego budynku, który zgromadzi pod swoim
dachem wszystkie kierunki filologiczne. Prawdziwa wieża Babel! Nie wiadomo, co wtedy
stanie się z Gmachem berlińskiego architekta.
Nie wiadomo też, czy przeniesienie wpłynie
w jakikolwiek sposób na istotę filologii, bo do
końca nie wiadomo przecież, czy Gmach generuje szary stan polonistyki, czy polonistyka
generuje szarą barwę ścian. W ogóle niewiele
wiadomo na ten temat, bo może się okazać, że
budynku wcale nie będzie, za to będzie jakiś
nowy stadion. Wiele jeszcze może się zmienić...
Pewien profesor powiedział mi kiedyś, tj. wtedy,
kiedy jeszcze ze mną rozmawiał, że nie rozumiem istoty uniwersytetu. Przyznaję mu dzisiaj
rację. Rzeczywiście, istoty uniwersytetu rodem
z widowiska wcielonego Deborda nie rozumiem
w najmniejszym stopniu. I pod tym względem
niewiele może się zmienić, a jeśli cokolwiek, to
tylko na gorsze.
rysunek Krzysztof Szwarc
nikomu niepotrzebnych (gigantyczny niż, emigracja) nauczycielek i niemal niczym ponad to?
Jak to się dzieje, że kierunek umiera? Może
wtedy, kiedy ludzie przestają czytać i zastanawiać się nad tekstami dla samych tekstów, kiedy poza zaliczeniem nie widzą żadnego sensu
w tym, co robią? Słowem, gdy kierunek opanowali ludzie, których kompletnie nie interesuje to,
co studiują? Zbyt jednostronne i niesprawiedliwe. A może wtedy, kiedy program studiów stopniowo zmasakrował w nich ciekawość literacką,
wykastrował refleksję i zastąpił ją gotowymi
schematami poznawczymi, powtarzanymi monotonnie od lat? A może jeszcze inaczej – tak,
jak mówił prof. Przemysław Czapliński – uniwersytet musi podążać za czasem – dlatego
literatura potrzebuje kontekstów. Łódzka filologia kontekstów nie otwiera, rzadko je pokazuje i skupia się głównie na uwarunkowaniach
historycznoliterackich. Efekt jest piorunujący –
na spotkaniach z pisarzami i krytykami częściej
można spotkać kulturoznawców czy historyków
sztuki niż filologów. Cóż, dobry pisarz to martwy pisarz. A żywy krytyk pewnie będzie nudny.
Jeśli dodamy do tego snujące się pod ścianami
od niepamiętnych czasów postacie penetrujące
językoznawstwo ogólne, szczególne, historyczne, opisowe i nie do opisania, mamy pełen obraz. Na konteksty brakuje czasu. Na literaturę
powszechną brakuje czasu. Na twórcze pisanie
brakuje czasu. Hmm... na jakiekolwiek pisanie
brakuje czasu. O pracowni krytyki literackiej
można jedynie śnić.
Uniwersytet tworzą ludzie. Spotkałam
wspaniałych i takich, których wolałabym zapomnieć. Uniwersytet tworzą też KONKRETNE
działania. Jeszcze dwa lata temu uważałam, że
łódzkiej filologii potrzebna jest debata Co z tą
polonistyką? – debata na wskroś egalitarna, partnerska i krytyczna, w pozytywnym znaczeniu
tego słowa. Możliwość spotkania studentów,
doktorantów i wykładowców w ramach rzetelnej rozmowy o miejscu, które tworzą. Pytanie o przyszłość. Wymiana pomysłów, sugestii
i pokazanie punktów zapalnych. Nie uważam takiej formy za przelewanie z pustego w próżne –
Łódź Konkretna
Piotr Bielski
konkluzje
O tym, jak się zaprzyjaźniłem
z Konkretem
Gdy pierwszy raz usłyszałem, że tematem tego
inaczej holistycznego, spojrzenia, by poradzić
numeru „Arterii” ma być barowanie się konsobie z problemami na przykład ludzkich relacji,
kretu z ogółem, od razu stanąłem po stronie
które stają się klikowo-emotikonowe, o zmianach
ogółu, spojrzenia na świat z perspektywy ptaka
klimatycznych i innych nie wspominając. Aż coś
i zaproponowałem, że napiszę tekst o roboczej
we mnie pękło. I poczułem jakieś dziwne braternazwie „Obsesja konkretu”. Zamierzałem skrystwo z towarzyszem Konkretem.
tykować w nim nasze czasy, diabelsko stechniW spokojnym momencie, patrząc w swoje
cyzowane, pokawałkowane życie, odejście od
odbicie w jeziorze, przyjrzałem się mojemu życiu
nadających mu sens wielkich narracji tak spoi dostrzegłem, że konkret można odczuć, a ogół
łecznych, jak i prywatnych. Moje zaniepokojenie
jedynie pomyśleć. I zdałem sobie sprawę, że
wzbudziło nastawienie na konkret jako celokochać potrafię tylko konkretnie, a nie ogólnie.
wość i praktyczność wymuszaną przez obecny
Jako poszukiwacz szukałem konkretów, które
system gospodarczy – już w gimnazjum, jeśli
sprawią, że życie będzie ciekawsze, mądrzejsze
nie w przedszkolu, ludzie mają wybierać profile.
lub bardziej szalone. W sferze społecznej zacząWkurzyła mnie szaleńcza rywalizacja w gromałem mój bunt wraz z bliskimi mi ludźmi od waldzeniu kursów i konkretnych umiejętności, naki z konsumpcjonizmem, od happeningów wypędzana strachem o brak pracy lub perspektywą
mierzonych w wojny, w telewizyjną propagandę,
wyalienowanej pracy w magazynie czy na stacji
zakupoholizm. Ale szybko zapragnęliśmy być
benzynowej. Zaobserwowałem, że lukonstruktywnymi
Czas, jaki spędziłem na dłudzie goniąc za tymi konkretami, zbierają
krytykami, czyli takigich rozmowach z konkretjak najwięcej mierzalnych i „łatwo-wstami, którzy proponują
nymi ludźmi, na przykład
wialnych” do CV skills, takich punktów
konkretne rozwiązarolnikami ekologicznymi,
na bonie do supermarketu, a może nienia alternatywne, zaznacznie milej wspominam,
koniecznie zadają sobie pytanie Po co?
częliśmy organizować
niż czytanie nawet najbari ogólnie nie zastanawiają się nad kierunakcje wymian rzeczy,
dziej ciekawych książek.
kiem swojego życia.
bank czasu, przed Ponadto, chciałem uderzyć w samą postawiać rozwiązania świadomej konsumpcji,
goń za konkretem, nowymi namacalnymi umiewreszcie zabraliśmy się za pracę z konkretnymi
jętnościami, zdjęciami, osiągnięciami w rodzaju
dzieciakami, zapomnianymi przez ogół. Poznaodwiedzonych krajów czy zdobytych szczytów
jąc dzieciaki kręcące się bez celu po podwórku
– w skrócie: w racjonalną organizację czasu, któi ulicy, zacząłem szukać konkretnych sposobów
ry ma służyć oderwaniu się od rozumowania. No
zainspirowania ich jakimiś pasjami.
i żeby już ostatecznie dobić przeciwnika, chciaJeśli chodzi o moją dziedzinę nauki – sołem skrytykować barbarzyństwo specjalizacji,
cjologię – poszedłem w stronę badań empipanoszenie się mędrców ze szkiełkami, co już nie
rycznych, znacznie bardziej ciągnęło mnie potylko serca nie słuchają, ale zanurzeni w sfragznanie sposobu myślenia konkretnych ludzi
metaryzowanym konkrecie mają problemy
z krwi i kości, a nużyły abstrakcyjne teorie,
z oczami, nie widząc całości. Odgrzałbym niniemające odwołania do żywych przykładów.
czym kotleta formułkę o potrzebie całościowego,
Czas, jaki spędziłem na długich rozmowach
90
konkluzje
jest myśleć pozytywnie
i cieszyć się życiem tu
i teraz, niewiele mi dawały, bo nie wiedziałem,
jak konkretnie do tego
dojść. Gdy poznałem
bardzo prostą i niezwykle konkretną technikę
medytacji i relaksacji umysłu, natychmiast znikły moje problemy z zasypianiem i w każdej
chwili, w której zawładnie mną złość lub smutek,
potrafię odnaleźć w sobie olbrzymią przestrzeń
spokoju i radości. Czasami szukamy czegoś wyrafinowanego, a proste, konkretne sposoby wystarczą, by ujarzmić lwa.
Ostatnio staram się też konkretnie planować moje dni pracy i zapisywać na karteczkach
konkretne działania, jakie zamierzam podjąć,
dzielić je na te pilne i mniej pilne, przeglądać
regularnie. No cóż, czas na swoisty coming out:
zaprzyjaźniłem się z Konkretem i jeśli muszę
stanąć po czyjejś stronie, to chyba bardziej po
jego. Myślę, że jest czymś wspaniałym, jeśli ludziom udaje się nadać swoim marzeniom formę konkretnych działań, by z krainy marzeń
przeszły w rzeczywistość. Po owocach ich poznacie – no właśnie, te ewangeliczne owoce to dla
mnie konkrety i tych, co obiecują, warto z nich
rozliczać. Problemy zaczynają się, gdy przesadzimy z wiernością konkretom i przestaniemy
dostrzegać całościowy obraz sytuacji. A jeszcze
większy problem powstaje, gdy trwonimy życie
na konkretne działania, które służą realizacji celów niebędących naszymi celami. W pracy można osiągnąć super efektywność w konkretnych
działaniach, które nas wcale
duchowo nie wzbogacają. Zastanówmy się, kto jest autorem naszych marzeń i działań;
jeśli ta siła nie wzbudza w nas
podejrzeń, to można przejść
do konkretów. A potem tych
konkretów doświadczać, dotykać, smakować, odczuwać...
91
Łódź Konkretna
z konkretnymi ludźmi,
na przykład rolnikami
ekologicznymi, znacznie
milej wspominam, niż
czytanie nawet najbardziej ciekawych książek.
W odniesieniu do całej
twórczości naukowej,
przynajmniej w zakresie nauk humanistycznych
i społecznych, skłaniam się ku heretyckiej opinii, że ludzie szukają raczej historii i opowieści
lub lustra, w którym mogą się przejrzeć, a cały
szkielet teoretyczny to dodatek, choć czasem
niezbędny. Prowadząc zajęcia ze studentami,
szukam możliwości zakorzenienia wiedzy w ich
konkretnym życiu: analizowaliśmy cechy organizacji na przykładzie Tesco, gdzie pracowało
dwoje studentów. Przyznam się, że wyzysk również tłumaczyliśmy na konkretnych przykładach, co było jeszcze bardziej ekscytujące. Teoria
społeczna, nieodwołująca się do ich konkretnego
życia, będzie dla nich raczej zbędnym balastem,
którego po zaliczeniu zajęć się pozbędą.
W relacjach z ludźmi też dążę do poznania
konkretu. Gdy jestem ogólnie w złym nastroju,
dostrzegam, że kryje się za tym jedna, najważniejsza i bardzo konkretna przyczyna. Jeśli ktoś
ma do mnie żal, to zawsze jest on konkretny
i zależy mi na szczerej komunikacji, by to konkretnie wyjaśnić. Choć oczywiście mam nadzieję, że moja wrażliwość ogólna sprawia, że nie
przybieram wobec znajomych postawy sprzedawcy: W czym mogę pomóc? Miłego dnia.
Długo szukałem spokoju umysłu, ale
książki mówiące o tym, jak to ogólnie ważne
ilustracja Krzysztof Szwarc
No cóż, czas na swoisty coming out:
zaprzyjaźniłem się z Konkretem i jeśli
muszę stanąć po czyjejś stronie, to
chyba bardziej po jego. Myślę, że jest
czymś wspaniałym, jeśli ludziom udaje się nadać swoim marzeniom formę
konkretnych działań, by z krainy marzeń przeszły w rzeczywistość.
IV Festiwal
Puls
Literatury
2 grudnia 2010 (czwartek), Skierniewice
Miejska Biblioteka Publiczna, Filia nr 2 (ul. Reymonta 33)
10:00 „Puls Literatury dla dzieci”. Spotkanie z Kaliną Jerzykowską
Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Prusa (ul. Sienkiewicza 10)
13:00 „Puls Literatury w szkole”. Spotkanie z Krzysztofem Siwczykiem, projekcja
filmu Lecha Majewskiego Wojaczek
Klub Art De Grand (ul. Reymonta 33)
18:00 Spotkanie z Darkiem Foksem, Konradem Ciokiem i Emilem Jastrzębskim
19:00 Turniej Jednego Wiersza
20:00 Koncert zespołu Agnellus
3 grudnia 2010 (piątek), Brzeziny
Łódź Konkretna
Muzeum Regionalne (ul. Piłsudskiego 49)
12:00 „Puls Literatury dla dzieci”. Spotkanie z Andrzejem Strąkiem
18:00 Liryczne wspomnienia o patronie konkursu i prezentacja tomu wierszy
wybranych Andrzeja Babaryki
18:20 Finał II Ogólnopolskiego Konkursu Poezji Lirycznej im. Andrzeja Babaryki
18:40 Prezentacja wierszy laureatów
19:30 Koncert muzyczny Jakuba Pawlaka
20:00 Występ kabaretu Kapota z Markiem Kaweckim
3–4 grudnia 2010, Tomaszów Mazowiecki
3 grudnia 2010 (piątek)
II Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego (ul. Jałowcowa 10)
11:45 „Puls Literatury w szkole”. Projekcja filmu Macieja Gawlikowskiego Errata do
biografii: Władysław Broniewski. Dyskusja z udziałem Sergiusza Sterny-Wachowiaka
4 grudnia 2010 (sobota)
Ośrodek Kultury „Tkacz” (ul. Niebrowska 50)
17:00 Prezentacja Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie” oraz spotkanie
z Krzysztofem Kleszczem, Tomaszem Bąkiem i Piotrem Gajdą
92
17:45 Występ parateatralny
18:00 Spotkanie z Piotrem Matywieckim, autorem książki Twarz Tuwima
18:50 Koncert Zespołu Objawów Muzycznych Philomelos (poezja śpiewana,
flamenco)
5–12 grudnia 2010, Łódź
5 grudnia 2010 (niedziela)
Muzeum Kinematografii (Pl. Zwycięstwa 1)
17:00 Projekcja filmu Nikity Michałkowa Kilka dni z życia Obłomowa 19:30 Panel dyskusyjny Adaptacje literackie w filmach radzieckich. Ewa Ciszewska i Michał Dondzik
6 grudnia 2010 (poniedziałek)
Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17)
INAUGURACJA FESTIWALU
17:00 Otwarcie wystaw:
– 35 lat pracy translatorskiej Sławy Lisieckiej
– 30 lat Wydawnictwa Correspondance des Arts (z kolekcji Muzeum Książki
Artystycznej w Łodzi)
– 15 lat „Tygla Kultury” (okładki autorstwa Zbigniewa Koszałkowskiego)
Teatr Lalki i Aktora Pinokio (ul. Kopernika 16) 19:00 Spektakl Konrada Dworakowskiego Bruno Schulz. Historia występnej
wyobraźni – bilety: 18 zł
7 grudnia 2010 (wtorek)
Łódź Konkretna
Poleski Ośrodek Sztuki (ul. Krzemieniecka 2a)
17:00 Panel dyskusyjny Socrealizm i dzisiejsze formy zaangażowania literatury.
Bożena Umińska-Keff, Adam Wiedemann, Tomasz Bocheński (prowadzenie)
18:00 Prezentacja „Arterii” 9
18:45 Biblioteka „Arterii”: Michał Murowaniecki Spięcie, Michał Nowak
Historie powszechne i Marcin Orliński Parada drezyn
20:00 Koncert zespołu Fonovel
8 grudnia 2010 (środa)
Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17)
17:00 Otwarcie wystawy Stanisław Dróżdż – poezja konkretna
17:30 Liberatura – prezentacja książek
93
18:00 Panel dyskusyjny Poezja konkretna. Maria Cyranowicz, Katarzyna Bazarnik, Zenon Fajfer, Jerzy Jarniewicz (prowadzenie)
19:00 5 lat „Puzdro”, magazynu o zabarwieniu nadrealnym. Spotkanie z redakcją, Agnieszką Taborską, Marcinem Bałczewskim i Łukaszem Badulą. Panel
dyskusyjny Świecki mistycyzm. Maciej „Neptyczny” Milach. Wizualizacje Zalibarka
Pub Łódź Kaliska (ul. Piotrkowska 102)
21:00 Koncert zespołu Świetliki – bilety: 25/30 zł
9 grudnia 2010 (czwartek)
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi (ul. Zachodnia 93)
17:00 Otwarcie wystawy Elżbiety Lempp fotoNarracja
17:30 Spotkanie z cyklu „Krytyk i jego pisarz”: Adam Poprawa i Mariusz Grzebalski
18:30 Dzień ukraiński z „Tyglem Kultury”. Spotkanie z Bohdaną Matyjasz,
Andrijem Lubką, Hałyną Kruk i Aleksandrem Kabanowem
Łódzka Piwnica Artystyczna Przechowalnia (ul. 6 sierpnia 5)
21:00 Koncert zespołu Agnellus – bilety: 10/15 zł
10 grudnia 2010 (piątek)
Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17)
17:00 Spotkanie z cyklu „Krytyk i jego pisarz”: Alina Świeściak i Bartosz Konstrat
18:00 Spotkanie z Renate Schmidgall i Andrzejem Stasiukiem
19:00 Ogłoszenie wyników V Ogólnopolskiego Konkursu na Prozę Poetycką
im. Witolda Sułkowskiego
19:30 Slam poetycki
21:00 Koncert zespołu Mikrowafle
Łódź Konkretna
11 grudnia 2010 (sobota)
Poleski Ośrodek Sztuki (ul. Krzemieniecka 2a)
10:00 Warsztaty translatorskie (język angielski).
Prowadzenie: Maciej Świerkocki (impreza zamknięta)
17:00 Panel dyskusyjny Studium przedmiotu: Od Herberta do Sommera.
Tomasz Cieślak, Tomasz Wójcik, Maciej Robert, Krystyna Pietrych
(prowadzenie)
18:00 Spotkanie z cyklu „Krytyk i jego pisarz”: Joanna Orska i Andrzej Sosnowski
19:00 Prezentacja finalistów XVI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego
im. Jacka Bierezina
19:40 Ogłoszenie wyników konkursu krytycznoliterackiego
20:00 Turniej Jednego Wiersza o Czekan Jacka Bierezina
21:00 Koncert zespołu Sosnowski & The Chain Smokers
22:30 Ogłoszenie wyników Turnieju Jednego Wiersza o Czekan Jacka Bierezina
oraz XVI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina
94
fotografia Przemysław Owczarek, Łódź
Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17)
12:00 Warsztaty translatorskie (język niemiecki). Prowadzenie: Sława Lisiecka
(impreza zamknięta)
12 grudnia 2010 (niedziela)
Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17)
10:00 Warsztaty translatorskie (język niemiecki). Prowadzenie: Sława Lisiecka
(impreza zamknięta)
17:00 Laboratorium Reportażu – polifoniczna powieść reportażowa. Marek Miller
18:00 Ogłoszenie wyników konkursów translatorskich
18:10 Spotkanie z cyklu „Przeczytane w tłumaczeniu” oraz ogłoszenie wyników
konkursów translatorskich
20:30 Koncert zespołu Bielas i Marynarze
Poleski Ośrodek Sztuki (ul. Krzemieniecka 2a)
10:00 Warsztaty translatorskie (język angielski). Prowadzenie: Maciej Świerkocki
(impreza zamknięta)
Imprezy towarzyszące:
1-12 grudnia – Aleja Poezji. Art happening w przestrzeni miasta
3-30 grudnia – Z kraju Rad: Ekranizacje Klasyki Literatury w Kinematografie
(Pl. Zwycięstwa 1)
Łódź Konkretna
95
konstrukcje
Finaliści
XVI Ogólnopolskiego
Konkursu Poetyckiego
im. Jacka Bierezina
Agnieszka Smołucha, godło „linoleum”
Upadek pierwszych ludzi
początek był etymologią naszych imion, wymianą
języków, obcych sobie zwierząt, mówiłeś: strzeż się
swoich rąk w okolicy szyi. teraz pomagasz mi zbierać
brzoskwinie. odsuwasz gałęzie, nie pamiętam żebyś
kiedyś wcześniej odginał mi ręce w ten sposób.
a jeśli Ewa była drzewem, jeśli była sadem?
Tomasz Bąk, godło „Św. Spokój”
Apokryf
Letni rozkład, plenerowe imprezy do białego rana
lub pierwszego przyjazdu policji. Cudów nie ma.
Po kilku godzinach w pełnym słońcu można dopatrzeć się
ulicznych interpretacji scen z Ewangelii, świętych w japonkach.
Wczoraj na przykład jechałem rowerem i prawie zabiłem Ducha Świętego.
To musiał być on, bo zwykłe gołębie nie bywają tak niebiańsko białe.
rysunek Piotr Pasiewicz
A dzisiaj jest gorzej. Poznałem człowieka, który w piętnaście minut
odegrał monodram na podstawie misterium męki pańskiej.
Wcześniej wydawało się to niemożliwe – tak po prostu, równolegle
grać role mesjasza, Judasza i Magdaleny: upaść, umrzeć i zapłakać,
a potem zmartwychwstać, otrzepać się i iść na dziwki. Czysta perfekcja.
Brudna perwersja. Nawet się nie zająknął, nawet nie przedstawił.
Wycedził tylko przesłanie. Siedzieć i pić czerwone wino
to jak być Bogiem i móc przełknąć cudzą boskość.
96
konstrukcje
Kajetan Herdyński, godło „La Pendola”
Wakacje pod arsenałem
poem for Margaret Burnell raczej mnożyć się w czasie niż rosnąć i odejmować
jak ubywające zęby włosy rozproszone na wietrze
pogubione kokardy i wianki świece skruszone o chodnik
przejście z napisem ja to ktoś inny gdy ja to ktoś jeszcze wyobraź sobie że piekło to nieustający ból zębów
którego nie da się przeczekać nie da się sposobem
powstrzymać lub chociaż zwieść jak szkolnych uczniów
wszechświat na wykresie przypomina wielką głowę pełną niespełnienia pamięci i czarnej roboty
pamięć jest czarna i ze wszystkim zwleka
więc chodź kupimy ci jakieś buty na pogrzeb
więc chodź najpierw umrzesz a potem zaczekasz rysunek Piotr Pasiewicz
Justyna Krawiec, godło „Zmarła-Nie-Umarła”
Pies
pies, który we mnie mieszka, nie wie, że nie wrócisz.
nie jest spragniony, głodny, nie chce stąd wyjść.
czeka.
potem otwiera oczy i przestaje cię dostrzegać, traci
węch.
zwija się w kłębek, próbując odnaleźć serce.
pocierasz kciukiem kręgi, poddaje się dłoniom. jest
kukiełką,
a jego miejscem są kąty.
pies, który we mnie mieszka, składa się z kłów i
warczenia.
odzyskał wzrok i węch. teraz nie podejdziesz za blisko.
97
konstrukcje
Ilona Witkowska, godło „srn”
nie mówię o sarnach
to dzieje się w nocy. w ruchu.
ludzie śpią i wyglądają brzydko.
eksponują stopy. mają fałdy.
jestem smutna i spięta. mam ze sobą lisa, ale on jest martwy.
z jednej strony widzę, jak mnożą się brzydkie, nowe kościoły.
z drugiej słyszę język, którego nie rozumiem.
kiedy pojawia się pole, nie rozpoznaję zwierząt, które stoją w śniegu.
Damian Kowal, godło „hahahaha jk”
heavy metal
Justynie Krawiec, która sama wie najlepiej,
że ją kocham.
volkswagen golf; dwa ogniki rude jak jej włosy,
zatłoczona ulica, dym i kompletny brak słów.
przypomina mi się inny wiersz dla niej, jak to szło?
you will never walk alone, legnica, łódź, gdziekolwiek. rysunek Piotr Pasiewicz
zaciągam się, ona mówi o perfumach, których cena
to dziesięć butelek wódki, ale zapach mają nieziemski.
Tony Iommi ciężko gra, Ozzy wyje i’m iron man.
my również, składamy się z wszelkich odmian metalu, jesteśmy brzmieniem wszystkich wielkich zespołów,
na których wyrośliśmy. samochód staje na światłach,
ludzkość rozpływa się, a my gwiżdżemy wesoło melodię
paranoid.
98
konstrukcje
Mariusz Partyka, godło „Sny myśliwego”
preparowanie
jastrząb szeroko rozłożył skrzydła, przypomina gapę.
dwie bursztynowe atrapy spoglądają na mnie podejrzliwie
z wysokości szafy.
jego ofiary już dawno zmieniły swoje położenie, teraz płyną,
rosną lub nadal nie istnieją. to nieważne, jastrząb jest wypełniony,
zajmują go inne sprawy.
farba i sierść są poza jego zasięgiem, podobnie jak wiatr i jaskółka,
której nigdy nie upolował.
Grzegorz Jędrek, godło „Mikail Richter”
Katatonia – katalepsja
I świat się odnajduje – w miarę jak świat znika. J. Iwaszkiewicz rysunek Piotr Pasiewicz
Zbliża się pora szerszeni w skupieniu czekają na parapetach kiedy rok temu obsiadły szafę wyprowadziłem się z krzesłem na balkon cień z którym dzielę pokój boi się o stan moich dziąseł choćbyś znieść musiał setkę ukąszeń obiecaj mi że nie będziesz krzyczał
99
konstrukcje
Rafał Baron, godło „Zwiad Hatifnatów”
a teraz
zwijam się w kłębek na szpitalnym łóżku,
lecz nie muszę otwierać oczu, bo otwarte jest
wszystko; drzwi do pokoju pielęgniarek, wnętrze
tego z kardiologii, którego wzięli
na niespodziewany zabieg, okno korytarza,
by wpuścić chodne powietrze do ciała,
któremu nie pozwolą umrzeć.
wszystko otwarte na przestrzał do ostatniego
szczegółu. i dalej poza nim. wszystko możliwe,
lecz bez pewności drogi.
pewność, że nic nie ma końca. pewność
gładkiego oceanu. jego granat
bez zawleczki.
rysunek Piotr Pasiewicz
Mateusz Andała, godło „Fimbuś”
małpie figle
jeśli mężczyzna nie ma władzy ani pieniędzy
powinien znać chociaż kilka sztuczek
jako że nie grzeszę ani jednym ani drugim
nauczyłem się żonglować chodzić na rękach
chować rozżarzony niedopałek w ustach a nawet
gasić pierdnięciem świeczki na weselnym torcie
oczywiście tak żeby się nie zapalić i nie uszkodzić
marcepanowych figurek pary młodej
naprawdę się starałem dając z siebie wszystko
a ona i tak pewnego dnia postanowiła odejść
- jesteś idiotą jeżeli myślisz że chcę być z nim
tylko z powodu jego obrzydliwego bogactwa
ja zwyczajnie się zakochałam - powiedziała i wyszła
więcej nigdy już jej nie widziałem
chociaż po roku od dramatycznych wydarzeń
naszego rozstania dowiedziałem się przypadkiem
że facet dla którego mnie zostawiła
potrafi otwierać piwo oczodołem 100
konstrukcje
­ Zróbmy coś, Sylwek, zróbmy coś, bo zwariuję. Wakacje są, a my siedzimy na dupie. Ja wstaję, patrzę
–
przez okno na osiedle i nie mogę. Chodzę kanałami, bo siły nie mam gadać. Rusz głową, Sylwuś, zadziałajmy.
– A czy ja jestem twoja mama, żeby myśleć za ciebie?
– Sylwuniu, ja to w sumie pomysł mam, ale wymaga on twojej, tej, no, akceptacji.
– No, zaskocz mnie. Co tym razem, łazimy po budówkach i zrywamy instalacje, czy kradniemy
wapno z pól?
– Lepiej, Sylwuniu, lepiej. Duże pieniążki. Słuchaj. Ciężarówkę masz.
– Mam.
– Ukraińców znasz.
– Znam.
– Tego facia z Katowic pamiętasz, co mówił, że każdą ilość o każdej porze.
– Do rzeczy, Wacławie.
– Zrobimy tak…
***
Takich ciężarówek już się na ulicach nie spotyka. Na szrocie nawet ciężko uświadczyć. Toporne to
i powolne, ale poczciwe jak koń Siwek dziadka Oczki, co nawet jak się dziadek schlał i zasnął na wozie,
to konik go zaciągnął do domu. Ifunia, Zdzisława, Monika – mówiłem do tej maszyny, bo jak kobietę
trzeba było czasem prosić, błagać lub złorzeczyć. Nie była uległa, miała swoje kaprysy, ale, cholera, no,
kochana była. Odpalać ją trzeba było metodą „na kwacza”, polegającą na nawinięciu szmaty namoczonej
w benzynie na metalowy drąg i podpaleniu jej w kabinie, co szatańsko dusiło i oczy gryzło, ale Ifunia sobie
kaszlnęła, pierdnęła i zajundała, a jak zajundała, to zwykle już jechała.
Wyruszaliśmy o świcie z pompą. Kłęby dymu gęstego jak ptasie mleczko spowiły ulicę. Staliśmy
przez chwilę z Wackiem i słuchaliśmy, jak w maszynie gra mechanizm. Tyr, tyr, tyr. W kilku oknach
zabłysnęły światła.
– Zdrowa jest niunia!
Przebiliśmy piątkę i wskoczyliśmy do kabiny.
Po spokojnych pierwszych pięćdziesięciu kilometrach zerwała się ulewa. Ifka z trudem sprzeciwiała
się naporowi wiatru i deszczu smagającego kadłub. Wycieraczki się zepsuły. Odkręciłem okno, które się
przy okazji zablokowało i przecierałem szybę ręką. Po kolejnych kilkudziesięciu kilometrach spadł pasek
klinowy. Wlazłem pod spód i założyłem. Jadąc, maszyna piszczała jak zarzynana świnia i przekornie
zrzucała ten jebany pasek co kilka minut. I tak w kółko: jedź, stój, właź pod spód, nakładaj, jedź, stój. Nie
mogłem go trwale umocować. Wacek stroił głupie miny z zakłopotaniem, bo pewnie chciał mi pomóc,
a nie wiedział jak.
W okolicach Tarnowa, po pięciu godzinach męki, pogoda się uspokoiła, a pasek siedział jak należy,
wyszło słoneczko i wiał ciepły wietrzyk, tak jak lubię najbardziej. W radio śpiewała Maryla Rodowicz
i nie dało się nie uśmiechać. Klepnąłem Ifkę w silnik z sympatią.
– Kaprysku ty.
101
Dobrosław Janka
Prost a hi s t oria
konstrukcje
ilustracja Krzysztof Szwarc
***
Nagle Wacek znieruchomiał i pobladł jak wapno,
co go nieraz kradliśmy z pól.
– Kurwa w dupę jebana mać, psy.
Psiarski samochód nas wyprzedził i ręka
uzbrojona w czerwone świecidełko pokazała, żeby
zjechać w zatoczkę.
– Wacek, tylko spokojnie...
– Jesteśmy w dupie.
– Zachowuj się. Opanowanie, Wacek, o-pa-no-wa-nie!
Ścisnąłem pośladki, żeby się nie posrać. Powtarzałem sobie w głowie słowa Salvadore Dali:
geniusz i chwacka mina, geniusz i chwacka mina, geniusz i chwacka mina…
– Wacek, kurwa, chwacka mina, nie posyp się.
Dwaj psiarze podeszli do kabiny.
– Czołem, panowie władzy. Jak dzionek?
– Niekiepsko, panie kierowco. Posterunkowy
Majcher. Proszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny.
Dziękuję. Co wieziecie?
– Kartofelki.
Jeden wspiął się po kole i zajrzał pod plandekę.
Zimny pot spływał mi po plecach. Wacek pulsował
na zielono. Pod cieniutką warstewką ziemniaków
chlupało tysiąc litrów czystego jak lekarstwo spirytusu.
– Wóz sprawny?
– Jak należy. Jak chcę, to jedzie, jak chcę, to
stoi.
– Zamruga pan do mnie kierunkami. Dobra,
są. Daleko jedziecie?
– Jeszcze z sześć dyszek przed nami.
– Dobra, to szerokiej drogi. Tylko ostrożnie, bo
się wam ta kolumbryna rozleci po drodze.
Uśmiechnęli się obaj i odeszli.
– Jezus Maria, Sylwek, zeszczałem się w gacie.
– Fortuna nam sprzyja Wacuś, pizdefko.
– Myślałem, że już po nas. Dobrze, że trafiliśmy
na takich psiaków wyluzowanych. Jakby chcieli, to
do wszystkiego by się przypierdolili. Psy z ludzką
twarzą, można rzec.
– Dzwoń do Tadeusza. Powiedz, że będziemy
na miejscu za trzy godziny.
102
***
– Panowie, tu nie można parkować.
– My tylko na chwilę, weźmiemy prysznic
i uciekamy.
– Tu nie można parkować, a poza tym nie
ma ciepłej wody.
– To niech pani w garnku nagrzeje.
***
– Kurwa mać, Sylwek, Ifki nie ma!
Parking był pusty. W miejscu, gdzie stała
maszyna, wirowała reklamówka na wietrze.
***
Maszynę znaleźli na parkingu pod laskiem. Pustą. Zajebali nawet kartofle.
– To się, kurwa, przejechaliśmy, Wacławie.
Wacek stał i łzy jak grochy spadały mu
z policzków na koszulę, pociągał nosem.
– Taką piękną przygodę strzelił chuj.
Objąłem Wacka ramieniem. Staliśmy
przed Ifką zapłakani. Szukałem morału.
***
W Bochni jest kilka nieprzyjemnych górek.
Wdrapaliśmy się na jedną i zgubiliśmy hamulce. Trzepnąłem Wacka w beret.
– Wyskakuj, kurwa, migiem.
– Ło, co?
– Bierz dokumenty, nie ma hamulców, rozbijemy się kurwa na amen!!
– O matko, hamuj silnikiem...
Wbiłem paznokcie w kierownicę. Wacek
wyskoczył.
– Ifka, ty pizdo, litości…
PROWINCJA OŚWIECONA
fotografia Przemysław Owczarek, Brzeziny
PROWINCJA OŚWIECONA
Zbigniew Zamachowski, Magdalena Nowicka
konsENSUS
Nikt nie jest jednowymiarowy
– ze
Zbigniewem Zamachowskim
rozmawia
Magdalena Nowicka
Magdalena Nowicka: Jak to było z pana naroM.N.: Nie czuje się pan niekiedy sam ekspodzinami w budynku Muzeum Regionalnego
natem? Został pan Honorowym Obywatew Brzezinach?
lem Brzezin, jest pan zapraszany na wszelZbigniew Zamachowski: Dokładnie nie pamiękie lokalnie święta i uroczystości, spotkania
tam (śmiech), ale z tego, co mówi moja mama, po
w szkołach...
prostu miast urodzić się w szpitalu, urodziłem
Z.Z.: Zapraszany jestem zawsze, nie zawsze
się w pałacyku przy ulicy – wówczas – Świermogę przyjechać, bo pracuję w różnych miejczewskiego, a przed wojną i obecnie Piłsudskiescach i o dziwnych porach: w dniach, kiedy ludzie
go. Skąd się tam wzięliśmy? Po wojnie budynek
świętują, ja „pomagam” im świętować. W miarę
został odebrany prawowitemu właścicielowi,
możliwości staram się być jednak obywatelem
panu Kleiberowi, i zakwaterowano tam kilka ronie tylko honorowym, ale i rzeczywistym.
dzin, między innymi rodzinę mojego taty i mojej
M.N.: Powiedział pan z jednym z wywiadów,
mamy. Tam się spotkali, czego owocem jest moja
że Brzeziny to ładne miasteczko na drodze
starsza siostra i ja. Do dziś czuję bardzo silną
z Warszawy do Łodzi. Jaki smak miało dziewięź i z Brzezinami, i z tym domem, bo wszystciństwo w tym ładnym miasteczku?
ko, co kojarzy mi się ze szczęśliwym dziecińZ.Z.: Moje dzieciństwo miało smak szczawiu
stwem, a moje było szczęśliwe, budzi we mnie
i rabarbaru.
sentyment i wspomnienia. Leży mi na sercu los
M.N.: Ciasta z rabarbarem?
tego budynku i muzeum, które obecZ.Z.: Nie, tanie się w nim znajduje. Muszę przyNigdy, nawet w najśmielszych ma- kiego rwanego,
znać, że zawsze wracam tam z emorzeniach, nie przypuszczałem, że prosto z ziemi.
cjami. W czerwcu tego roku udało mi
wrócę w to samo miejsce, gdzie Pachniało jasię namówić na występ w Brzezinach
biegałem jako dzieciak, i będę śminem i bzem,
moich wspaniałych przyjaciół, Magdę
gościć pół miasta, razem z tak nie- których krzaUmer i Piotra Machalicę oraz trzech
samowitymi ludźmi, z którymi przy- ki rosły wokół
świetnych muzyków, z którymi granaszego domu.
szło mi pracować.
my przedstawienie pt. Zimy żal. PioPewnie dziasenki Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego.
ła u mnie zasada, że im bardziej oddalamy się
Wystąpiliśmy z tym repertuarem na terenie
od dzieciństwa, tym bardziej je idealizujemy.
przedszkola, gdzie wybudowana jest plenerowa
Wspominam tylko rzeczy najfajniejsze, a było
scenka. Przyszło mnóstwo ludzi. Nigdy, nawet
ich mnóstwo. Nie można sobie chyba wyobraw najśmielszych marzeniach, nie przypuszczazić lepszej przestrzeni dla ciekawskiego dziełem, że wrócę w to samo miejsce, gdzie biegałem
ciaka, niż stary dom z przepastnym strychem
jako dzieciak, i będę gościć pół miasta, razem
i piwnicami. Ze strychem wiąże się bardzo ważz tak niesamowitymi ludźmi, z którymi przyne dla mnie zdarzenie, zwłaszcza kiedy patrzę
szło mi pracować.
na nie z perspektywy czasu. Otóż, przy którejś
104
konsENSUS
Z.Z.: Tak, ale miały dość długą przerwę w tych
wizytach, dlatego że zazwyczaj bywam w Brzezinach wtedy, kiedy one są w szkole. Ostatnio
jednak zdarzyła się dobra okoliczność. Moja
mama, po długim wdowieństwie, jako siedemdziesięciojednoletnia pani ponownie wyszła za
mąż. Ślub i uroczysty obiad odbył się w Brzezinach, bardzo blisko pałacyku. Niestety, w sobotę
był zamknięty. Dzieciaki muszą przecież poznać
moje i także swoje korzenie, więc snuję chytry
plan, że w przyszłym roku, wczesną porą wakacyjną, spędzimy kilka dni, jeżdżąc na rowerach
moimi dawnymi ścieżkami. Pokażę im różne
osobliwe rzeczy, które w dzieciństwie i młodości
były dla mnie ważne.
M.N.: Na początku lat osiemdziesiątych studiował pan aktorstwo w łódzkiej Filmówce.
Jak powiedział mi kiedyś Maciej Zembaty,
studenci tej szkoły zwykle dzielą się na dwie
frakcje: na tych, którzy Łódź przyjmują w całości i wręcz z pewnym upodobaniem zapuszczają się na przykład w zaułki Bałut, i na tych,
dla których życie koncentruje się na Targowej
i w paru knajpach w Śródmieściu. W której
pan był frakcji?
Dopiero śmierć ojca, kiedy miałem
osiemnaście lat, spowodowała, że
w naturalny sposób pojawiła się
we mnie potrzeba autoterapii, objawiająca się tym, że zapisywałem
swoje stany i emocje.
Z.Z.: A jak pani myśli?
M.N.: Mam nadzieję, że w pierwszej.
Z.Z.: Jasne, że tak. Brzeziny leżą dwadzieścia
kilometrów od Łodzi i ona nigdy nie była dla
mnie obcym miastem, często jeździliśmy tam na
zakupy, do kina, do teatru. Kiedy więc dostałem
się na Filmówkę, miałem Łódź już „w krwiobiegu”. W czasie studiów mieszkałem całe cztery
lata w środku Bałut, akademik mieścił się przy
ulicy Ciesielskiej. Ówczesna Łódź miała nieprawdopodobny klimat włókienniczego miasta.
Powiem więcej, kończąc liceum ekonomiczne
(to była pomyłka, ale mam do dziś konkretny
105
PROWINCJA OŚWIECONA
z kolei wędrówce na strych – a sama wyprawa
była niełatwa, gdyż nie było schodów, musieliśmy wspinać się po drewnianej kratownicy,
lekko już omszałej – odkryliśmy z siostrą fortepian. A dokładniej to, co z fortepianu zostało.
Stał zupełnie z boku, wciśnięty między ścianę
a stare meble. Nie miał już klawiatury ani nóg,
był mocno rozstrojony. Odkryłem jednak coś,
wetknąwszy się w szparę między innymi sprzętami. Wymagało to dużej odwagi, bo było tam
pełno pajęczyn, chodziły pająki, ale kiedy – jak
w Harrym Potterze – pokonało się już strach,
można było grać na strunach fortepianu jak na
harfie. Ciekawe, że do dziś pamiętam te dźwięki,
które jawiły się wówczas niemal jak magia. Być
może dlatego zdecydowałem się później uczyć
gry na fortepianie i tamta muzyka do dzisiaj mi
towarzyszy. Chyba zbyt impresyjnie wspominam dzieciństwo, ale to była idylla. Co prawda, w pałacyku mieszkałem ledwie dwa lata, bo
w 1963 roku przeprowadziliśmy się do świeżo
wybudowanego bloku w samym środku miasta.
Mimo to wraz z pierwszymi ciepłymi dniami,
w kwietniu, najdalej w maju, przenosiliśmy się
z powrotem do starego domu, gdzie zostawaliśmy aż do zimy. Wczesnego dzieciństwa prawie
w ogóle nie pamiętam z bloku, większość wspomnień wiąże się z tym pierwszym, magicznym
miejscem.
M.N.: Szczęściarz z pana.
Z.Z.: Myślę, że tak. Zresztą, ja się urodziłem
– dosłownie – w czepku, więc może stąd to
szczęście.
M.N.: Czym się zajmowali rodzice?
Z.Z.: Mama prawie całe życie pracowała w Zakładzie Gazownictwa Bezprzewodowego – tak
to się wtedy dumnie nazywało. Krótko mówiąc,
była odpowiedzialna za dostarczanie butli gazowych, ponieważ w Brzezinach nie było wówczas
sieci centralnej. A tato był kierowcą ciężarówki,
pojazdu strażackiego, karetki... Bardzo często
zabierał mnie na bliższe i dalsze przejażdżki,
czasem w Polskę. Z nim, w starej ciężarówce
odbyłem swoje pierwsze odleglejsze podróże.
M.N.: Przyjeżdża pan czasem do Brzezin ze
swoimi dziećmi?
PROWINCJA OŚWIECONA
fotografia z archiwum artysty
konsENSUS
tytuł zawodowy: technika ekonomisty), musiałem przygotować pracę dyplomową. Pisałem
o procesie produkcyjnym w zakładach Uniontexu, dawniej Scheiblera, i przez cały miesiąc,
w dodatku maj, jeździłem codziennie do Łodzi.
Można by rzec, że od podszewki poznałem klimat wielkiego konglomeratu tkalni, gdzie jeszcze można było zobaczyć krosna sprzed stu lat
i przeżyć podróż w czasie. Mogłem wręcz dotknąć pamiątek z czasów Ziemi Obiecanej. Łódź
pozostaje dla mnie niesamowita właśnie dlatego, że jest nieoczywista, czasami dzika, niekiedy
groźna. A ja lepiej się czuję w atmosferze bliskiej
Dostojewskiemu, niż w wymuskanych i sterylnych przestrzeniach.
M.N.: Skończył pan technikum ekonomiczne, szkołę muzyczną, szkołę filmową, gra pan
w teatrze, w filmie, koncertuje... Wydał pan
także w 1996 roku tomik wierszy pt. Półkrople, ćwierćkrople. W blurbie Magda Umer
napisała: To bardzo odważna decyzja – nie
ukryć się za żadną z ról, tylko powiedzieć coś od
siebie. To był akt odwagi?
106
Z.Z.: Z tą odwagą to przesada. Moja poezja jest bez wątpienia rodzajem autoterapii,
zresztą chyba każdy pisząc, próbuje z sobą
coś załatwić. Pisałem, odkąd pamiętam, tylko
że wiersze zawsze lądowały w szufladzie. Jeszcze w liceum zakładałem pierwsze kabarety
i pewnie tylko dzięki temu ukończyłem szkołę. Śpiewałem piosenki na różnych festiwalach, no i zdawałem do kolejnej klasy. Dopiero śmierć ojca, kiedy miałem osiemnaście lat,
spowodowała, że w naturalny sposób pojawiła
się we mnie potrzeba autoterapii, objawiająca
się tym, że zapisywałem swoje stany i emocje.
Ponieważ mój znajomy, który wówczas był
jednym z wydawców „Magazynu Literackiego”,
wiedział o tej poezji, zaproponował mi, żebym
dokonał wyboru wierszy, a oni je opublikują.
Z mojej strony to był akt odwagi w tym sensie,
że pokazałam siebie z zupełnie innej strony –
całkowicie szczerej. W moich utworach nie ma
konfabulacji.
konsENSUS
107
PROWINCJA OŚWIECONA
M.N.: Porusza pan wątki spraw ostatecznych,
i drobnej prozy. Autor zdobył za tę książkę
odchodzenia, śmierci, a także barowania się
Nagrodę Poetycką Silesius w kategorii debiut
z Bogiem. Najmocniej wzruszył mną wiersz
roku i wywołał tym mały skandal. Niektórzy
kończący się strofą: Gdyby / mój ojciec żył / moja
„prawdziwi poeci” oburzyli się, że laury zebrał
matka / nie zmawiałaby codziennych / pacierzy lękabareciarz.
ków / a ja / nie wygrażałbym Panu Bogu / zwichZ.Z.: No, widzi pani, oto nasza dziwna polska
niętym długopisem. Tworzenie poezji spełniło
cecha, że kiedy ktoś zaczyna robić coś innego niż
funkcję terapeutyczną? Przyniosło ulgę?
to, do czego nas przyzwyczaił, jesteśmy strasznie
Z.Z.: W jakimś sensie tak. Jeśli potrafimy zdiaoburzeni. Pamiętam, kiedy dyrektor Jerzy Grzegnozować w sobie trudne sprawy i umiemy je –
gorzewski (dyrektor Teatru Narodowego w latach
lepiej czy gorzej, ocenę zostawiam krytykom –
1997–2003 – przyp. M.N.) powierzył mi reżyzapisać, namalować, oddać w nutach, na pewno
serię Żab Arystofanesa, czytałem w prasie recenma to na nas pozytywny wpływ. Pozwala pozbyć
zje, które najczęściej nie były merytoryczną ocesię fobii i lęków. Mnie poezja bardzo pomogła
ną przedstawienia, lecz krytyką samego faktu,
i odtworzyła mi też umysł na sprawy, których
że aktor bierze się za reżyserowanie. W Teatrze
wcześniej nie dostrzegałem albo nie potrafiłem
Syrena gramy dziś Klub hipochondryków, sztukę,
wyrazić. Napisałem na przykład wiersz o cmenktórej autorką jest niejaka Meggie W. Wrightt.
tarzach. Mieliśmy w Brzezinach czterystuletni
Tak naprawdę to Magda Wołłejko. Przewidużydowski cmentarz, który jeszcze pamiętam
jąc, że jej nowe wcielenie może być źle przyjęte,
z dzieciństwa. Nie zniszczyła go
napisała sztukę pod pseudonimem.
ani pierwsza, ani druga wojna,
To, co znalazło się Do pięćdziesiątego spektaklu podnie zniszczyli go Niemcy, zrobiw tomiku, jest efektem trzymywaliśmy tę fikcję. Dopiero
liśmy to my sami, zmieniając go
wieloletniego szlifowa- kiedy było już wiadomo, że przedw żwirownię. Mnie takie rzeczy
nia wersów. W żadnym stawienie odniosło sukces, zrobilimocno poruszają. Bardzo się cieprzecinku, żadnym apo- śmy kolejną konferencję prasową,
szę z tego tomiku, choć nie ma on
strofie nie ma przy- na której ogłosiliśmy, że z zagrakontynuacji. Pewnie dlatego, że te
padku. Nie wiem, czy niczną autorką to była mistyfikacja.
wiersze były przypisane do szczeteraz byłbym w sta- M.N.: Teraz zadam panu pytanie,
gólnego okresu mojego życia.
nie nawiązać do tam- bez którego nie może się obyć
W momencie, kiedy pojawiła się
żaden wieczorek poetycki. Kto
tej formy.
w nim rodzina i dzieci, wszystko
w poezji jest dla pana mistrzem?
się przewartościowało. Słabiej odczuwam poZ.Z.: Było ich paru, przytrafiali mi się „niechrotrzebę przelewania uczuć na papier. Moje conologiczne” i pewnie nieprzypadkowo. Pierwszy
dzienne życie jest tak intensywne, absorbujące,
autor, który wywarł na mnie niezwykłe wrażenie,
i tak wkręca, że pisanie wierszy stało się właścikiedy byłem jeszcze gówniarzem i wolałem kopać
wie niemożliwe.
piłkę niż czytać książki, to Joyce. Trafiłem w biM.N.: Rozumiem, ale szkoda.
bliotece miejskiej w moich Brzezinach, szukając
Z.Z.: Może jeszcze kiedyś...
pewnie jakiejś lektury szkolnej, na Epifanie. WczeM.N.: Zna pan twórczość innych osób znaśniej nie wyobrażałem sobie, że można TAK pinych z filmu, teatru, kabaretu, które opublikosać i o TYM pisać. Przebrnąłem przez Epifanie
wały tomiki wierszy? Mam na myśli chociażby
w ogromnym tempie, właściwie dzięki nim odKrzysztofa Pieczyńskiego albo Dariusza Bakryłem pojęcie formy literackiej. W bardziej dosińskiego.
rosłym i świadomym życiu moim mistrzem bez
Z.Z.: Basiński wydał wiersze?
wątpienia był Zbigniew Herbert, którego przeM.N.: Tom Motor kupił Duszan jest czymś
czytałem od deski do deski. Pozostaje dla mnie
na granicy poezji: zbiorem wierszy, grafiki
wzorem niedoścignionym.
PROWINCJA OŚWIECONA
konsENSUS
M.N.: W Półkroplach, ćwierćkroplach inspiracje Herbertem są wyraźne.
Z.Z.: Tak, na pewno, wręcz piszę w jednym
wierszu o Panu Cogito.
M.N.: Zgadzam się całkowicie z Magdą
Umer, która zauważa, że Półkrople, ćwierćkrople zaskoczą wszystkich, oczekującym po
nich kolejnego komediowo-pogodnego wcielenia Zbigniewa Zamachowskiego. W jednym
z wierszy pisze pan: Dziś dowiedziałem się (telewizja), że melancholia / (Kępiński) to choroba. / Obawiam się. Rzeczywiście, cały tomik
jest przesiąknięty melancholią. Od jakiegoś
czasu już pan nie pisze wierszy. Melancholia
odeszła?
Z.Z.: To nie tylko kwestia melancholii. Całkiem niedawno ów tomik znów wpadł mi w ręce
– bo ja w ogóle nie mam swojego egzemplarza.
Wszystkie rozdałem. Jeden uchował się u mojej mamy. Przeglądając go, pomyślałem, i to nie
jest jakaś fałszywa skromność, że dość wysoko
sobie zawiesiłem wówczas poprzeczkę. Zawsze
jeździłem z zeszytem i długopisem, wszystko zapisywałem. To, co znalazło się w tomiku,
jest efektem wieloletniego szlifowania wersów.
W żadnym przecinku, żadnym apostrofie nie ma
przypadku. Nie wiem, czy teraz byłbym w stanie
nawiązać do tamtej formy. Nie mówię nigdy, ale
nie chcę tego sztucznie prowokować. Wracając
do melancholii, przecież nikt nie jest jednowymiarowy! Banalne stwierdzenie, ale czasem
zapominamy o nim. Niedawno minęła kolejna
rocznika śmierci Adolfa Dymszy i odbył się poświęcony mu wieczór wspomnień. Pan Roman
Dziewoński, syn Edwarda Dziewońskiego, szukając drugiej strony Dodka, wynajdował teksty
jego i o nim, które wcale nie opowiadały tylko
o komiku, ale o człowieku będącym melancholikiem na którymś poziomie swojego jestestwa.
To chyba całkiem normalna dwoistość.
M.N.: W 2011 roku, w kinie zobaczymy
pana w...
Z.Z.: …polsko-niemieckiej koprodukcji, która nosi roboczy tytuł Święta krowa. Widziałem
już zmontowany obraz, ale niewiele zdradzę.
108
Premiera odbędzie się prawdopodobnie w marcu, ponieważ producenci niemieccy chcą, uznając ten film za godny tego zaszczytu, zgłosić go
na festiwal w Berlinie. Gdyby się zakwalifikował,
przed festiwalem nie mógłby mieć premiery. Co
jeszcze? Teraz mniej gram w filmach. Czasami występuje zjawisko, nazwane w socjalizmie
„klęską urodzaju” – ja jej teraz doświadczam nie
w kinie, a w teatrze. Gram przede wszystkim
w Narodowym, ale też w Syrenie...
M.N.: …gdzie się spotykamy. Od kilku lat
nie schodzi z afisza wspominany przez pana
Klub hipochondryków, komedia o męskim
kryzysie wieku średniego. Poproszono wręcz
autorkę sztuki o napisanie drugiej części,
która też już od paru lat grana jest w Syrenie.
Co tak przypadło publiczności w tej opowieści do gustu?
Z.Z.: Jest to bardzo zgrabnie napisana przez
Magdę Wołłejko komedia. Mamy trzech równorzędnych, wyrazistych głównych bohaterów,
granych przez Wojciecha Malajkata, Piotra Polka i mnie. Ja wcielam się w geja z kłopotami sercowymi i chorobowymi, zresztą każda z postaci
cierpi na sto pięćdziesiąt różnych rzekomych
przypadłości. Więcej, mamy fantastyczną scenografię samego Allana Starskiego, którego udało
nam się namówić do współpracy. A ja okrasiłem
fabułę paroma piosenkami. Jeśli można myśleć
o szlachetnej rozrywce, to właśnie jej przykład,
a nie coś, o czym żartobliwie mówi Marek Kondrat, że „naprawdę baki zrywać” – tylko rzecz
godna i miejsca, i aktorów, którzy w niej występują. Gramy dziś dwieście trzydziesty drugi raz,
a końca nie widać, bo widownia wciąż jest pełna.
Chociaż przestajemy już być czterdziestolatkami, wygląda na to, że jeszcze parę lat będziemy
tych czterdziestolatków udawać.
M.N.: Dziękuję za rozmowę.
konstrukcje
Marcin Królik
Natalia wbiegła do magistratu jak na skrzydłach. W równym stopniu co wiosenna miłość,
o której sądziła, że jest już poza jej zasięgiem, radością rozpierała ją myśl o podwyżce. Z nieoficjalnych przecieków dowiedziała się, że właśnie dziś burmistrz Borucki wezwie ją do gabinetu,
żeby zakomunikować dobrą wieść. Podwyżka miała być nagrodą za wyśmienicie oceniany na
ostatnim posiedzeniu rady miejskiej projekt kampanii promującej trzeźwość, którego wprowadzenie do wszystkich gimnazjów powiatu cisowskiego radni zadekretowali jednogłośnie
i dodatkowo nagrodzili brawami.
Może to i niewiele, a już na pewno stanowczo za mało, by obdarować promienistym
uśmiechem przybitą rozwlekającym się rozwodem panią Beatę, straszącą petentów z okienka
Biura Obsługi Interesantów, ale Natalii wystarczyło. Mając trzydzieści cztery lata, z których
ostatnie dziesięć minęło ci za urzędowym biurkiem, uczysz się nie mieć wygórowanych oczekiwań wobec losu i z otwartymi ramionami przyjmować to, co zechce ci dać. A tak się złożyło, że
Natalii miesiąc temu dał Roberta. Zaś wszystkie znaki na niebie i ziemi wieszczyły, że poznany
przez Internet jubiler z Warszawy zagnieździ się w jej życiu i łóżku na dłużej niż pół roku,
stanowiące do tej pory zaporową długość jej związków. Nawet gdyby wirtualny romans nie
znalazł zwieńczenia przed ołtarzem, utrzymanie go chociażby o dzień dłużej niż te cholerne
sześć miesięcy poczytałaby sobie za sukces.
Nie martw się na zapas – nakazała sobie, wbiegając lekko na schody i ściskając w ręku
papierową torbę pełną ciepłych jeszcze pączków kupionych w pobliskiej cukierni „U Marysi”
– po tych wszystkich klapach wyhodowałaś sobie w brzuchu wzorcowego, pesymistycznego
pasożyta, który bez przerwy trajkocze, nawet jak masz usta pełne nasienia. Skończ już z tym
jojczeniem, dobra, laluniu-Nataluniu?
– Hej, pracy, mam coś na osłodzenie początku dnia! – zawołała radośnie od progu i wyciągnęła torbę z malinowym logo „U Marysi”.
– Nie dość, że zakochana po uszy, to jeszcze sławna – stwierdziła zza swojego monitora
Agnieszka.
Natalia położyła pączki na swoim biurku i rozpięła płaszcz. W biurze pachniało już świeżo zaparzoną kawą i zamierzała nalać sobie i Agnieszce po kubku, ale zastygła z uzbrojonymi
w tipsy palcami na uchwycie dzbanka.
– Co, ja sławna? – rzuciła zdziwiona przez ramię. – Coś ci się przypadkiem, Agusiu, nie
pomyliło?
– Nic a nic, jesteś w gazecie.
Natalię przeszył dreszcz złego przeczucia. Odwróciła się do Agnieszki. Dziś był piątek,
a w piątki wychodziło cisowskie „Echo”. Jego redakcja mieściła się po przeciwnej stronie ulicy
Powstańców Śląskich, vis a vis okien burmistrza, co – jeśli zważyć na paszkwile wypisywane
notorycznie pod jego adresem przez założyciela i jak dotąd jedynego właściciela gazety, siwiejącego pokurcza nazwiskiem Sobotka – stanowiło częsty powód żarcików. Urząd prenumerował
PROWINCJA OŚWIECONA
Gwiazda poranka
Gwiazda poranka
109
PROWINCJA OŚWIECONA
konstrukcje
wszystkie lokalne tygodniki i zaraz
po ich pojawieniu się w kioskach
i sklepach egzemplarze trafiały do
Boruckiego i wszystkich biur.
Nazwisko Natalii nieczęsto
gościło na łamach, ale jeden jedyny
raz stała się ich królową, i to bynajmniej nie w kontekście działań
Miejskiej Komisji Rozwiązywania
Problemów Alkoholowych. W lutym „Echo” ogłosiło walentynkowy
konkurs na wiersz o miłości, w którym główną nagrodą była romantyczna kolacja dla dwojga w Podzamczu, najbardziej ekskluzywnej
restauracji w Cisowie, położonej
w podziemiach klasycystycznego pałacyku stojącego w parku.
A ponieważ Natalia miała w sobie
więcej romantyzmu i tęsknoty niż
mogła pomieścić, wysłała jeden ze
swoich pisywanych nie tak znów
sporadycznie wierszy i wygrała.
Jej poetycki debiut został wydrukowany i zilustrowany zdjęciem
szczęśliwej autorki dzierżącej
w ręku podwójny karnet ufundowany przez Sobotkę.
Tyle że walentynkowy wieczór
przy świecach, winie i nastrojowej
muzyce spędziła z koleżanką, a po
powrocie do domu spłakała się jak
bóbr. Nigdy przedtem nie czuła się
tak samotna i upokorzona. Chociaż koniec końców te Walentynki
okazały się jednak czarodziejskie,
bo po maksymalnym dole, jakiego zaliczyła po katastrofalnej kolacji, postanowiła wrzucić anons
na portal randkowy, i tak do jej
monotonnej egzystencji rozpiętej
między biurem, zakupami i oglądaniem na kablówce wszystkich
możliwych wyciskaczy łez z drinkiem i paczką chrupek na podołku
zawitał Robert.
110
Ale od tej minuty literackiej chwały nie mogła sobie przypomnieć, by choć raz została wymieniona w jakimkolwiek artykule w którejkolwiek z trzech ukazujących się w powiecie gazet.
Gdyby tak było, matka zaraz by dzwoniła. Czegóż takiego mogła dokonać, że zasłużyła sobie na zainteresowanie lokalnych
mediów? Ani jej projekt, ani fakt, że napisany przez nią wniosek o dotację unijną otrzymał na sesji publiczną pochwałę od
opozycyjnych radnych, nie zrobiły na Sobotce najmniejszego
wrażenia. Jej nazwisko może mimochodem padnie w relacji
z rozdania nagród w stanowiącym część programu konkursie
„Żyję trzeźwo – żyję zdrowo”. A i tak sednem tekstu będzie
zbiorowa fotografia laureatów, dzięki której ich babcie i ciocie kupią w piątek gazetę. No chyba że… nie, to niemożliwe
– uznała – nawet Sobotka by się nie ośmielił.
– W jakiej gazecie? – głos, który wydobył się z jej krtani,
był głosem drzewa kamieniejącego w błyskawicznym tempie.
Agnieszka bez słowa podsunęła jej ostatni numer „Echa”.
Natalia poczuła, jak po całym jej ciele rozlewa się cmentarny
chłód. Przed kwadransem jej głowę wypełniały plany związane
z podwyżką (sprawa zaklepana – upewniały ją konspiracyjnym
szeptem dziewczyny z księgowości) i wizje czekającego ją wieczorem dzikiego seksu – Robert okazał się pod tym względem
wyjątkowo kreatywny, inaczej niż jej poprzedni partnerzy uważający przedwczesny wytrysk między cyckami, podpatrzony
w pornosach, za szczyt inwencji – teraz jednak w jej głowie
utworzył się zachłanny, wysysający resztki światła wir. Gorączkowo przebiegała wzrokiem linijki tekstu, czując, jak z każdym
przecinkiem się rozpada. Jednak dopiero zdjęcie i umieszczony
w ramce pod nim podpis doprowadziły ją na krawędź tępego,
zatykającego zmysły niczym wata zaskoczenia.
– Ktoś to już widział? – jej krtanią i językiem najwyraźniej
musiała poruszać jakaś obca moc.
– Żartujesz? Cały urząd gada o tym od rana.
A więc to dziwne, pełne otwartej wrogości spojrzenie wiecznie skwaszonej Beatki, którą mąż puścił w trąbę z ekspedientką
z nocnego, było czymś więcej niż zwykłą porcją jadu serwowanego wchodzącym nieprzerwanie, odkąd pan Skok-W-Bok
oświadczył, że będzie walczył o prawo do widzeń z dzieckiem.
Na biurku Natalii zaćwierkał telefon.
– Może mi pani łaskawie wyjaśni, co to, do ciężkiej cholery, ma być? – Borucki, jak zwykle senny i apatyczny, emanował
raczej zmęczeniem niż złością, co wziąwszy pod uwagę dobór
słów, było nawet zabawne.
Przed nim leżał egzemplarz „Echa”, którego niekwestionowaną, choć niewymienioną z nazwiska gwiazdą, była jedna z jego podwładnych. Artykuł autorstwa Wacława Sobotki
konstrukcje
rysunek Maciej Bugajski
– nic w tym nadzwyczajnego, swoją dziennikarską produkcją zapełniał trzy czwarte
zawartości każdego numeru, aż w końcu zaczął nadawać sobie pseudonimy, które
wszyscy bez trudu rozszyfrowywali – nosił tytuł „e-Dulscy z Cisowa” i stanowił
błyskotliwą, popartą kilkoma przykładami analizę internetowego kołtuństwa i niemoralności mieszkańców grodu nad rzeką Białą. Według ustaleń Sobotki, w niedzielę po powrocie z kościołów cisowianie najchętniej zamykają się na cztery spusty,
włączają komputery i logują do sieci, by tam oddawać się plugawej rozpuście. Pół
biedy, jeśli ściągają nielegalne filmy albo na miejskim forum – oczywiście anonimowo – opluwają jedyny liczący się i opiniotwórczy tygodnik w powiecie. Ale niestety
najczęściej kusi ich wirtualny seks.
Na co dzień pruderyjni, w domowym zaciszu bez skrępowania buszują na potęgę po erotycznych i pornograficznych stronach. Wchodzą na czaty dla onanistów
i zboczeńców lubiących patrzeć, jak ich własne żony bzykają się z ich najlepszymi
przyjaciółmi. Umawiają się na dyskretne numerki, zaś co bardziej zdemoralizowani
zakładają profile na portalach randkowych, w których otwarcie przyznają, że kręci
ich stosunek oralny, sado maso i skórzana bielizna. Wieloryb lokalnego dziennikarstwa zadał sobie okupiony ciężkim moralnym kacem trud przebrnięcia przez ociekające wyuzdaniem zakamarki sieciowych burdeli i obok dwóch blogów, na których
młode, grzeczne cisowianki prezentują swoje nagie fotki, zachęcając do komentowania (jeśli nie będzie przynajmniej dwudziestu komentarzy, zamykam stronkę),
znalazł ten obleśny anons.
Zdjęcie przedstawiało zrzut ekranowy z profilu internautki legitymującej się
nickiem nata34. Widoczna na nim kobieta miała na sobie tylko podwiązki i czarne stringi. Leżała rozwalona na łóżku, z wyzywająco i zapraszająco rozłożonymi
udami. Natalia dobrze pamiętała, ile trudu kosztowało ją zrobienie tego zdjęcia
za pomocą samowyzwalacza. Najpierw ustawiła aparat na półce na książki, potem
PROWINCJA OŚWIECONA
PROWINCJA OŚWIECONA
eksperymentowała z pożyczoną od sąsiada drabiną, aż wreszcie kupiła statyw. Oczy kobiety na zdjęciu zasłaniał czarny prostokąt, ale kolor włosów
i rysy twarzy były doskonale widoczne nad wzgórkami piersi zwieńczonymi
twardymi sutkami. Podpis pod zdjęciem głosił: Obok przepisów kulinarnych, cisowianki najchętniej szukają w sieci ogiera.
– Pani oczywiście rozumie – Borucki splótł dłonie i oparł na nich zmęczoną, ziemistą twarz starego człowieka, który najchętniej poświęcałby pozostały mu czas na pielęgnację ogrodu – że w tej sytuacji zmuszony jestem
wręczyć pani natychmiastowe wymówienie? Moja sekretarka zaraz je przyniesie.
– Nie, panie burmistrzu, obawiam się, że nie rozumiem – Natalii resztkami sił udało się stworzyć iluzję panowania nad sytuacją. – To, co robię po
pracy, jest moją prywatną sprawą. I dziwię się, że w ogóle ktoś się w to wtrąca,
nie mówiąc, że ujawnia w prasie. Powinnam tego małego plotkarza podać do
sądu! W urzędzie powinny chyba liczyć się moje kwalifikacje, nie z kim i co
robię pod kołdrą.
Borucki wyglądał, jakby za chwilę miał zachrapać. Drzemki zdarzały mu
się na oficjalnych imprezach i sesjach wcale nierzadko. Sobotka uwielbiał go
przyłapywać. Ilekroć więc burmistrz pojawiał się na łamach „Echa”, zawsze
miał głowę podpartą rękami i zamknięte oczy. I nawet na fotografii z rozprawy sądowej wytoczonej mu przez jednego z opozycyjnych radnych za nieprawidłowości przy rozstrzyganiu przetargu na budowę lodowiska, przez którą
to aferę miał za kilka miesięcy opuścić urząd w niesławie, widniał w – jak to
w komentarzu ujął Sobotka – sokratejskiej pozie.
Ale teraz, choć cała jego postać błagała, żeby zostawić go w świętym spokoju, załatwić to jakoś poza nim tak, żeby nie musiał już robić niczego poza
złożeniem parafki, zebrał w sobie resztkę splendoru władzy.
– Naprawdę pani tak sądzi? Naprawdę się pani wydaje, że pani prywatne
życie nijak się ma do urzędu? Pani jest, przypominam, pracownikiem administracji publicznej i w każdej chwili wystawia pani jej świadectwo swoją postawą. Nawet poza godzinami pracy. Ja wiem, że dla was, młodych, prawość,
etyka i sumienie to puste hasła, których nie macie skrupułów obśmiewać.
Ale bez nich – i mówi to pani ktoś, kto sporo już widział, kto przetrwał
komunę – bez nich społeczeństwo w mig popadłoby w anarchię. A pani swoim bezeceństwem ośmieszyła powagę urzędu oraz osobiście mnie, jako jego
reprezentanta.
Cały ten monolog wygłosił monotonnie i bezbarwnie. Gdy tylko skończył mówić, do gabinetu bezszelestnie wsunęła się sekretarka, położyła na
biurku wydrukowany na oficjalnym arkuszu dokument oznajmiający, że
Natalia zostaje zwolniona ze skutkiem natychmiastowym, i czym prędzej
się wycofała, unikając wzrokowego kontaktu z od teraz byłą koleżanką
z pracy, skuloną w skórzanym fotelu, jak gdyby ktoś uderzył ją w brzuch.
Borucki flegmatycznie sięgnął po błyszczącego złotawo we wpadającym
przez okno słońcu parkera i wystudiowanym ruchem położył swój autograf, który niedługo miał przestać cokolwiek znaczyć. Przesunął papier
w kierunku Natalii.
112
konstrukcje
113
PROWINCJA OŚWIECONA
– Przykro mi, że to musi się tak skończyć – powiedział. – Była pani naprawdę świetnym fachowcem. To znaczy, nadal pani nim jest i na pewno znajdzie pani zatrudnienie.
Choć wątpię, czy w którejkolwiek z instytucji naszego powiatu.
– Bo wszyscy się zlękną, że wielki redaktor Sobotka wypomni im, że przyjęli do siebie
kurwę?! – Natalia odzyskała nagle część energii, zupełnie jakby puścił lód, który rozprzestrzenił się po jej wnętrzu. Zachciało jej się śmiać i musiała zagryźć policzki, żeby nie
parsknąć histerycznym rżeniem.
– Niech pani już idzie. – Burmistrz wymówił to z ojcowską łagodnością, po czym
zanurzył się w swój fotel i zmrużył powieki.
Za nim, w poszatkowanej paskami rolet szybie rozciągał się podłużny gmach będący
w czasach jej dzieciństwa hotelem robotniczym Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego, a po dokonanej kilkanaście lat temu prywatyzacji zmienił się w pawilon usługowy
z biurami prawników, notariuszy, deweloperów, gabinetem dentystycznym i redakcją największego i najbardziej wpływowego tygodnika w powiecie. Jego ogromny szyld wisiał na
prawo od wejścia, tuż nad warzywniakiem i punktem ksero. Przez ułamek sekundy Natalii wydało się, że w jednym z okien redakcji, tym należącym do wiecznie zadymionego
gabinetu naczelnego, mignęła szczurza gębka z posrebrzonym wąsikiem, uśmiechająca się
co tydzień znad otwierającego każdy numer „Echa” wstępniaka, gdzie Sobotka popuszczał sobie cugli, które musiał trzymać ściągnięte w „normalnych” artykułach.
Szkoda, że aż zbyt często zapomina o tej zasadzie – pomyślała Natalia, ujmując wymówienie w zdrętwiałe palce.
Była ciekawa, kiedy nasmarował to gówno. Swój erotyczny profil skasowała zaraz
po poznaniu Roberta – częściowo również dlatego, że bez przerwy pisali do niej różni
zboczeńcy – zatem reportaż o cisowskiej e-dulszczyźnie musiał odczekać w szufladzie,
aż nastanie czas imprezowej posuchy, przez którą nie było czym zapełnić numeru. Wtedy
takie perełki nadawały się jak znalazł.
Natalia podniosła się, ale nie od razu ruszyła do drzwi.
– Zaskarżę go – wycedziła przez zaciśnięte zęby – i pana też. Przysięgam, że podam
pana do Sądu Pracy.
Burmistrz nie patrzył na nią. W ogóle myślami prawdopodobnie przebywał gdzieś
indziej. Ale Natalia pomyliłaby się, gdyby złożyła to na karb jego bezradności. W istocie
ów pancerz, w który się zakuwał, był raczej przejawem uporu. Jerzy Borucki nauczył się
tej strategii za Solidarności. Na przesłuchaniach odkrył, że jeśli wprowadzi ciało w stężenie, a umysł wycofa w głąb, tak daleko, że wyobraźnia stawała się realniejsza od pokoju na
komisariacie, krzyki milicjantów wsiąkną w niego jak w gąbkę i przepadną. Na samorządowym placu boju umiejętność ta okazała się równie przydatna.
– Ma pani takie prawo – mruknął – ale wątpię, czy pani wiele wskóra. Życzę powodzenia. A jeśli pani chce, może pani iść poskarżyć się do mediów. One lubią takie chwytliwe historyjki.
PROWINCJA OŚWIECONA
Przemysław Owczarek
konkluzje
Brzeziny i
Moskwa s
zyte bez m
iary
Historia tej skromnej podróży nie może być
prostym opisem drogi od punku A do punktu
X, pomiędzy którymi kilka liter da się ułożyć
w anagram albo objawi sens zakorzenionego
lokalnie słowa powierzonego dystyngowanej
hermeneutyce. Mogę stworzyć opis tej trasy wedle rzeczy, które tego dnia konkretnie
robiłem. Bo konkret w literackim i etnograficznym tekście daje efekt niezwykły. Ale jaką
może przyjąć formę?
Patchwork? Kolaż. Szosa pozszywana z asfaltu,
kałuż i listopadowych liści, znaczona podłużną
fastrygą samochodowych śladów i kolein. Czterdzieści pięć minut jazdy z Łodzi na wschód,
przez Park Krajobrazowy Wzniesień Łódzkich, fałdy pól i zalesione pagórki, jakby noc
właśnie odeszła znad jeziora, ukazując drobne
fale i gigantyczne zmarszczki. Listopad. Szaro
pomiędzy czernią i bielą. Światło wywiedzione
z ogromnej ciemni, brudne i zmięte.
W każdym razie jadę do Brzezin, w sporadycznych obłokach kropel nasyłanych przez
tiry, dowiedzieć się, jaki rodzaj kulturowej biedy
piszczy pośród starych kamienic i jaki rodzaj nadziei i przemyślności nawołuje ludzi, by chcieli
żyć w powiatowym miasteczku. Jadę odwiedzić
grób przyjaciela, poety związanego z Brzezinami, Andrzeja Babaryki. Obejrzeć Muzeum Regionalne i odkryć kilka sekretów owego sztetl
dawnych krawców. Szukam konkretu. Bez planu i specjalnych zamiarów, wierząc, że go odnajdę, a poszczególne wątki i nici pozwolą mi zszyć
z fragmentów brzezińską opowieść, poskładać ją
z łat, które wytnę z innych historii. Przywołań?
Czy opis krajobrazu nie jest jego cytatem?
Jaki ma sens w mgławicy kropel, opadających
na szybę samochodu, jak kurz opada na starą
maszynę Singera, której żeliwna rama dźwiga
114
los dawnego brzezińskiego krawca. Mgła dusi
pola za Natolinem, nieopodal wsi Moskwa i dalej przy zjeździe do Brzezin, który znosi samochód z niewielkiego wzgórza w dół do miasta.
Obok cmentarza, pomiędzy niską zabudową
starych drewniaków, obok kościoła farnego i stawu, gdzie figura Św. Jana Nepomucena chroniła dawnych niedzielnych kajakarzy przed nagłą
ablucją i pośmiewiskiem miasteczka. I można
fartownie wejść w zakręt, a potem pod górę, do
rynku, niewielkiego centrum, nad którym górowała niegdyś piękna synagoga w mauretańskim
stylu, a po ulicach roznosił się zapach płótna
i sukna, przeszywany zapewne wonią czosnku
i cebuli. Mógłbym przełożyć na międzywojenne dzieje miasta twój wiersz „Gęstnienie mgły”,
przyjacielu Babaryko?
Brud i niedostatek / Na ciasnych ulicach ciasno / w głowach / Gryząc czosnek i cebulę Szukam
/ jakiegoś ładu / godziny snu dla serca Słyszą mnie
/ bezsenni Przeklinają zapóźnieni / Mgła gęstnieje za mgłą.
Tak pisałeś trzy dekady temu. Pozostały
ciasne ulice, a ja mam zbyt mało czasu, żeby
przystanąć na dłużej w jakiejś tutejszej głowie.
Omijam centrum, wiem, że najciekawsze sprawy czekają na poboczach, miedzach i marginesach, na styku cytatów i większych fragmentów,
w kwartałach otwartych na podmiejski krajobraz.
Wjeżdżam na dziedziniec neogotyckiej
willi Muzeum Regionalnego w Brzezinach.
Budynek zamknięty. Biuro znajduje się w oficynie, do której trzeba wejść po schodkach.
Pochylam się nad opartymi pod ścianą macewami z brzezińskiego kirkutu. Za załomem
oficyny ułożono następne. Za załomem historii tworzyły kiedyś inną tożsamość miasta.
Dziś są zmurszałymi dowodami wybiórczej
konkluzje
pamięci po społeczności wygnanej z własnych
domów. Kto dzisiaj w nich mieszka? Kto pamięta poprzednich właścicieli?
Witam się z Pawłem Zybałą, dyrektorem
muzeum, i umawiam na rozmowę za godzinkę,
bo chciałbym najpierw zapalić parę zniczy na
grobie Andrzeja Babaryki. Zostawiam plecak,
pakuję lampki i canona. Wychodzę wciągnąć
w płuca deszczowy zapach miasteczka, wniknąć w jego zamokłą szarość. Przez mostek nad
Mrożycą, która rozlewa się w staw, docieram
do ulicy Kościuszki i zbaczam pod szyld „Parkowej”, żeby porządnym obiadem podnieść sobie ciśnienie. Zamawiam barszczyk z uszkami,
gulasz z ziemniakami i zieloną herbatę. Czekam na kelnerkę i przysłuchuję się rozmowie
szefowej lokalu, zondulowanej czterdziestki,
z jakimś łysiejącym szachrajem z telehandlu,
który chciałby wynająć restaurację na spotkania promocyjne dla stu dwudziestu osób tygodniowo i zarzeka się, że nie może zapłacić
z góry. Ja muszę być konkretnie zabezpieczona –
mówi szefowa i proponuje aneks lub klauzulę.
Rozgrzewam się barszczem, nadstawiam ucho
na powtórzenia, aneks, aneks, klauzula, klauzula. Tandetna opera, gdy śpiewa sknera. Gulasz,
zielona herbata i hulasz, syty energii. Zapłata
niebogata i hej.
Brama cmentarza znajduje się w prostopadłym zbiegu ulic. Wędruję między grobami, oglądając wystające znad muru reklamy przedsiębiorstw ostatniej posługi. I nagle zachwyca mnie
widok tablicy z napisem „nagrobki”, pod którą
ktoś postawił motorówkę na lawecie. Szybki dojazd na drugi brzeg Styksu. Bylibyście zdumieni,
zacni Achajowie. Dalej, pośród krzyży, wyrasta
cokół z czerwoną gwiazdą i pomiędzy Chrystusami kraśnieje pamięć po walecznych armiejcach.
Cicha zgoda między niebieskim i czerwonym
królestwem. Kluczę między lastryko, żeliwem,
plastikiem. Odnajduję wreszcie grób Andrzeja,
w którym spoczął z rodzicami. Nad płytą ustawiono figurę Matki Bożej. Jej święta postać była
tak samo dla Babaryki ważna, jak osoba własnej
matki, która troszczyła się o niego po śmierci
ojca. Przypominam sobie wiersz – „Litanię…”,
którą poświecił obu Matkom:
fotografia Przemysław Owczarek
Kluczę między lastryko,
żeliwem, plastikiem. Odnajduję wreszcie grób
Andrzeja, w którym spoczął z rodzicami. Nad
płytą ustawiono figurę
Matki Bożej. Jej święta
postać była tak samo dla
Babaryki ważna, jak osoba własnej matki, która
troszczyła się o niego po
śmierci ojca.
PROWINCJA OŚWIECONA
konkluzje
PROWINCJA OŚWIECONA
Matko moja, nocna moja i / moja ranna madonno / do twoich chorych kości – modlę się / do
uśmiechu którego nie znałaś – modlę się / do twojej
świętości – modlę się // Matko moja, nocna moja
i / moja ranna madonno (…)
Zapalam dwa znicze. Nie umiem modlić się,
przyjacielu. Dziękuję ci, że łatałeś moje pierwsze
wiersze, moje ranne, kalekie wiersze, moje ranne
widzenie świata.
mieściła się tu Kasa Chorych, a w czasie wojny
Niemcy urządzili świetlicę dla młodzieży. Tu miała siedzibę brzezińska Hitlerjugend. Po wojnie jakiś
czas ZHP, krótko, a następnie – mieszkania komunalne. Plus był taki, że urodził się tutaj pan Zbigniew
Zamachowski. I cały czas obdarza to miejsce, tę instytucję, naprawdę wielkim uczuciem. Bardzo często
wykorzystujemy to uczucie dla dobra muzeum. Po
wojnie doszło niestety do dużej degradacji budynku,
różnych samowolek budowlanych, przeróbek. Dlate***
go wnętrza w ogóle nie mają zabytkowego charakteru. Pierwsza dyrektor muzeum, jego twórczyni,
Wracam z cmentarza ulicą Kościuszki. Z kośpani Elżbieta Putyńska, wspomina, że gdy siedzieli
cioła farnego wypływa pogrzebowy kondukt
w oficynie i padało, to musieli rozstawiać miski, żeby
i wlewa się w ulicę. Podnoszę aparat i fotograwoda się nie lała. W tej chwili, na podstawie nowych
fuję czarną lawę, nad którą unosi się trumna
planów, powstał projekt renowacji i rekonstrukcji cai powiewają kościelne sztandary. Przyciąga mnie
łego budynku. Na razie zdobyliśmy tylko pieniądze
pewien rodzaj niepokojącej estetyki, gdy ta czerń
na remont wnętrz. Będziemy się jeszcze starać o dozatapia przelotową ulicę. Ksiądz widzi we mnie
tację u Ministra Kultury na remont całości. (…) To
złoczyńcę. Niech da przykład i wybaczy.
muzeum jest dość specyficzne, tak samo jest ważna
dla nas działalność kulturalna, jak wystawiennicza.
***
Głównymi naszymi klientami jest młodzież ze szkół,
mieszkańcy Brzezin. Ale coraz więcej jest turystów,
Za parę minut jestem znów w muzeum. Rozktórzy cenią sobie podróże sentymentalne. Na przymawiamy z Pawłem Zybałą o historii neogotykład gości z zagranicy, pochodzenia żydowskiego,
ckiej willi.
którzy chcą tutaj odnaleźć swoje rodzinne korzenie.
– Ponoć to był najpierw drewniany dworek?
– W ilu procentach Brzeziny były zamiesz– Tak, rodziny Buyno-Arctowych. Tu mieszkane przez Żydów?
kała Maria Buyno-Arcto– W ponad pięćdziesięciu.
Kiedy
toczyły
się
tu
walki
podwa, pisarka. Zachowały się
Kamienice głównie należały do
czas
pierwszej
wojny
światona przykład jej opowiadaŻydów. Oni byli najbogatszą
wej, w lipcu 1914 roku w ra- grupą. Cały interes krawiecki
nia o dziecięcych zabawach
mach operacji łódzkiej doszło był w ich rękach. Funkcjonował
w ogrodzie. Od tej rodziny
do słynnej bitwy brzezińskiej, to system nakładczy. Nakładca
kupił posiadłość Karol Kleiponoć rosyjski dowódca arty- zajmował się organizowaniem
ber. Był architektem powiatu
lerii nie wykorzystał wszystkich rynków zbytu. Miał swoje mabrzezińskiego i jego autorswoich dział, żeby oszczędzić gazyny i zlecał chałupnikom
stwa jest co najmniej połowa
Brzeziny. Tak mu się miasto spo- szycie konkretnych ubiorów.
obecnie istniejących kamienic
dobało.
w Brzezinach. A przy okaGeneralnie to były ubrania
zji zaprojektował sobie siegorszego sortu, bo się mówiło
dzibę w stylu pałacyku neogotyckiego. Najpierw,
nawet o brzezińskiej tandecie. Chociaż pamiętam
w 1900 roku powstał mały domek – oficyna
taką anegdotę, że przed wojną jeden z bogatych
w ogrodzie. A w 1903 roku ten pałacyk neogotycki,
brzezinian pojechał do Warszawy kupić sobie
w którym mieści się obecnie Muzeum Regionalne.
w eleganckim sklepie garnitur i okazało się, że
Gdy Kleiber przeniósł się do Warszawy, jeszcze
został wyprodukowany w Brzezinach. Więc z tą
przed wojną, sprzedał go Skarbowi Państwa. Potem
tandetą to do końca nie była prawda. Nakładcy
116
konkluzje
fotografia Przemysław Owczarek
ślady po jego rodzinie zostały zniszczone. Ja go
rozumiem. Rodzina pochodziła z Brzezin, to byli
bogaci krawcy. Uciekli przed pierwszą wojną światową do Rosji. Tam się znowu odnaleźli i zaczęli
robić biznesy. Ale jak bolszewicy weszli, to wiadomo, wszystko stracili i znowu uciekli. Znaleźli się
w Brzezinach i tutaj się rozwinęła ich działalność.
Zanim Helena się urodziła, wszyscy mówili, że to
będzie synek, więc ojciec się później wstydził i ją
do piątego roku życia ubierał jak chłopczyka. Ona
zaś właśnie miała jednego syna i jak wybuchła wojna, to on miał pięć latek. Jest w tym pamiętniku
wstrząsający opis, jak Niemcy przed likwidacją
getta każą przyjść matkom z dziećmi do lat dziesięciu. I zabierają te dzieci – ona już tego synka nie
zobaczyła. Samych starców i dzieci oni od razu wywieźli do Chełmna nad Nerem. A tych, co jeszcze
byli produkcyjni, do Łodzi. Ona już ani swojego
męża nie zobaczyła, ani dziecka. Jej mąż się nazywał Klingbeil. Znalazłem tę rodzinę w Internecie.
Mają swoją stronę. Jej drugi mąż też nazywa się
Klingbeil. I syna ma. Nie mogłem dojść, o co chodzi? A ona się ożeniła z rodzonym bratem swojego
męża, w Paryżu, już po wojnie. Wtedy zrozumiałem, o co tu chodzi.
Myślę o prastarym żydowskim obyczaju,
który nakazuje wdowie poślubić brata męża.
I zastanawia mnie jego psychologiczna siła,
która traumie Zagłady przeciwstawia pamięć
o zamordowanych, zaś ich „fizyczną obecność”
odnajduje w żyjących krewnych. Wola życia zachowana w pokrewieństwie.
Zatem znalazłem ów główny konkret, którego szukałem w Brzezinach – kopię pamiętnika
Heleny Dymant-Klingbeil. To niezwykle ważne,
117
PROWINCJA OŚWIECONA
czerpali największe zyski, właśnie z tak urządzonej
produkcji. Mówiło się o Brzezinach jako o mieście
białych Murzynów. Zarobki były skrajnie niskie.
Ale gdy była koniunktura, Brzeziny się bujnie rozwijały. Oprócz renesansu – ale to inna historia –
rozwinęły się pod koniec lat dziewięćdziesiątych
XIX wieku, do okresu pierwszej wojny światowej. Sprzedawano wtedy do Rosji, Anglii, Afryki.
Wzrosła dynamicznie liczba mieszkańców, przed
pierwszą wojną światową w Brzezinach mieszkało
siedemnaście i pół tysiąca mieszkańców. Obecnie
mamy tylko dwanaście i pół tysiąca. Wówczas,
w przeciągu dwudziestu lat wzniesiono osiemdziesiąt procent zabudowy murowanej. To był jeden
wielki plac budowy. Kiedy toczyły się tu walki podczas pierwszej wojny światowej, w lipcu 1914 roku
w ramach operacji łódzkiej doszło do słynnej bitwy
brzezińskiej, to ponoć rosyjski dowódca artylerii nie
wykorzystał wszystkich swoich dział, żeby oszczędzić Brzeziny. Tak mu się miasto spodobało. Wierzę w to, bo wtedy te kamienice były nowe, miały
po kilkanaście lat. Naprawdę były śliczne. W tej
chwili już takie nie są (…).
– Wtedy to było też inne miasteczko, wielokulturowe, nie tylko ze względu na mieszkającą tu
społeczność żydowską, ale także niemiecką. Prawie wszyscy Żydzi zginęli pewnie w Brzezińskim
getcie? Synagoga spłonęła w tym samym dniu, co
łódzka, niedługo po wejściu hitlerowców – zagajam
dalej Zybałę, a w myślach przypominam sobie
zdania z artykułu poświęconego sztetl, którego
autorką jest Alina Cała, że w polskim przedwojennym krajobrazie było miasteczko – w przewadze żydowskie – przecież czymś swojskim
i pozwalało identyfikować przestrzeń ojczyzny
na równi ze szlacheckim dworkiem. – Kiedy powstało brzezińskie getto?
– W maju 1940 roku, a w maju 1942 była
likwidacja. Zeszłego roku odbył się spacer ulicami
brzezińskiego getta. Śladami utrwalonymi w pamiętniku Heleny Dymant-Klingbeil. Chcemy go
wydać w 2012 roku, w siedemdziesiątą rocznicę
likwidacji getta. Namawiam na to jej syna, ale jest
niechętny, oczywiście ma złe wspomnienia związane z Brzezinami. On się urodził już po wojnie.
Ciężko mu przyjechać do miasta, gdzie wszystkie
fotografia Przemysław Owczarek, Muzeum Regionalne w Brzezinach
PROWINCJA OŚWIECONA
że muzeum przywraca pamięć po nieistniejącym sztetl, miasteczku, przeważnie żydowskich,
biednych i bogatych krawców, a jednocześnie
odnajduje właściwe proporcje przedwojennego
polskiego krajobrazu.
Zmieniam temat i chcę się czegoś dowiedzieć o aktualnej działalności muzeum.
– Rewelacyjna sprawa – mówi Zybała – że
znaleźli się ludzie, którzy stworzyli w Brzezinach
muzeum. Jest też sporo „światłych” osób, które
uważają, że taka instytucja nie jest potrzebna.
Ale dzięki muzeum zachowała się historia. Od
kiedy zaczęliśmy bardziej dynamicznie działać
w kulturze, coraz więcej ludzi przychodzi do muzeum. Organizujemy na przykład „Bogusy”, czyli
taki odwieczny obyczaj brzeziński, przebieranie się
w zapustny wtorek przed środą popielcową. Od
kilku lat staramy się w Brzezinach robić to z większym rozmachem. Zrobiliśmy też jarmark brzeziński, co prawda tylko raz, w maju 2009 roku,
w tym roku nie mieliśmy na to pieniędzy, ale na
2011 już je zdobyliśmy. Przygotowujemy również „Dni Brzezin”. Kolejną imprezą jest Konkurs
Poezji Lirycznej im. Andrzeja Babaryki, z czego
bardzo się cieszymy. Niby to nie jest działalność
118
muzealna, ale jednak to ocalenie pamięci o autorze ważnym dla Brzezin. Mamy nadzieję, że po
remoncie nasza działalność się rozwinie. Bo dziś
strach dzieci wprowadzić w te wyziębione mury.
Od listopada do kwietnia nie zmieniamy nic na
wystawach, bo nie ma sensu. Nie dogrzejemy sal
wystawowych. Ale jakieś sześć wystaw czasowych
w roku robimy – to całkiem nieźle, jak na Brzeziny. (…) Planujemy wystawę o krawiectwie brzezińskim. W archiwum łódzkim znajduje się większość projektów kamienic Brzezińskich. Chcemy
z tego zrobić taką wizualizację w 3D – „Brzeziny
– miasto krawców”.
Myślę, że to fajny i atrakcyjny pomysł dla
tutejszego i zamiejscowego widza. Jako muzealnik trochę zazdroszczę Zybale materiału na
projekty. Jeszcze bardziej zazdroszczę, gdy oglądamy eksponaty przedwojennego krawiectwa,
zgromadzone w sali wystawowej, w głównym,
nieczynnym teraz budynku. Różne typy maszyn, bogatą kolekcje żelazek i inne przedmioty,
które w miłośniku staroci wzbudzają ekscytację.
Muzeum Regionalne w Brzezinach ma wystarczający potencjał, by stać się ośrodkiem lokalnej
i regionalnej edukacji, tak ważnej w dzisiejszych
strategiach polityki społecznej i kulturalnej,
które chcą budować lokalną tożsamość. Ale czy
nowoczesna wystawa wystarcza, by krawiecka
przeszłość miasta właściwie wpływała na emocjonalne przywiązanie brzezinian do ich miejsca
zamieszkania? Wyobrażam sobie, że w Brzezinach odbywa się międzynarodowe święto
krawców i zawody mistrzów tego rzadkiego już
rzemiosła, podobnie jak w Sieradzu odbywa się
Open Hair Festiwal, gdzie w nowatorski sposób
przywołuje się postać genialnego sieradzkiego
i paryskiego fryzjera, Antoine’a Cierplikowskiego, który wymyślił „włosy na chłopczycę” i rzeźbił fryzurę Josephine Baker. Wszyscy kochają
projektantów, ale zapomina się o tych skromnych ludziach, którzy szyją najtrudniejsze kreacje. Wyobrażam sobie, że specjalnie chroniona
makieta synagogi i jej wizualizacja pokażą rozmiar i architektoniczną formę tej budowli. Wyobrażam sobie, że wydanie pamiętnika Heleny
Dymant-Klinbeil zostanie połączone z naukową
konkluzje
***
PROWINCJA OŚWIECONA
Na szosie do Łodzi powinienem skręcić w prawo. Po dziesięciu minutach znajduję właściwy
zjazd. Zatrzymuję samochód przed zieloną tablicą o groteskowej nazwie rosyjskiej stolicy. To
także tytuł jednego z wierszy Andrzeja:
Tutaj nie było świata. Stwarzali / go ludzie,
walcząc o byt, bez jakiejkolwiek / przenośni. /
Moskwa – / lamp naftowych, wody ze studni,
kos do / żniw i motyk do ziemniaków. Zasypiała
/ o zmroku, mówiło się z kurami, a budziły ją /
pierwsze oddechy słońca. Cztery / domy, w każdym – babcie i dziadkowie, ojcowie / i matki, dużo
dzieci.
Czy to tutaj jedno dziecko zapadło na chorobę języka i samych zdziwień? Czy są jeszcze
te cztery domy? Znajduję ich więcej. Otaczają rozwidlenie dróg w środku wsi, oznaczone
tablicą informującą o atrakcjach Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Wybieram
asfaltową odnogę i jadę na wschód. Wyżej,
na pagórek, z którego chcę obejrzeć okolicę.
Przypomina skarlałą wyżynę. Z samotnymi
drzewami na wybrzuszonych miedzach, brzozowymi zagajami osaczającymi pola, kreską
lasu na horyzoncie, która wznosi się i opada,
jak w tytułowej Linii horyzontu, trzeciej książce
Andrzeja – sinusoidalnie między ekstazą a lękiem wobec śmierci, którą złośliwie wieszczył
nowotwór.
Dalej, za zakrętem, w siąpiącym deszczu nabrzmiewa światło i wylewa się jak zaogniona limfa z przeciętego guza. A potem
blask oczyszcza się i wczytuje w umysł niczym program odtwarzający obraz biblijnych
okolic. Daleko na horyzoncie samotny rowerzysta sunie polną drogą, odcinając oziminę
od smug i nadpalonych chmur. Jednak nie
myślę o historii świętej, lecz o małych dziejach wioski, którą Babaryko opisał w wierszu
„Lekcja historii”:
Małe wioski, bez światła, wielka / historia
raczej omijała. Nie było Stalina, / Bieruta i nie
słyszano, co mówił / Chruszczow na XX Zjeździe KPZR. Mówiło / słońce: o pracy, a zachodząc o usypianiu / zmęczonych ciał. Mówiono /
o Niemcach, bo ziemia drżała jeszcze od / wojny,
mówiono z nienawiścią, ale dodawano, że Hitler /
zrobił porządek z Żydami. / W pobliskim Plichtowie uczono dzieci, by wyszły / na ludzi. Była tam
biblioteka, zjawiało się / objazdowe kino i straszni
/ lekarze, którzy patrzyli w gardła (…)
Wsiadam do samochodu i ruszam w powrotną drogę. Chciałbym, żeby Babaryko siedział tu obok i opowiadał mi o swojej Moskwie.
O tym czasie, kiedy coś zmusiło go do zapisania pierwszych słów, które chyba nas zachowują
i przenoszą, choć wiersz jest wolny i zmierza,
dokąd chce. Co ty na to, Andrzeju:
(…) Nie mam odpowiedzi / Pewnie chodzę
zdaje się śniłem / zieloną Oceanię i wielką przestrzeń / zdaje się byłem trawą i pod wodospadem
/ staliśmy nadzy / zdaje się umierałem pięknie na
szorstkim piasku / Nie trzeba słów / nie trzeba
milczenia / komunia nędzarzy okruchy rozmów
/ co jeszcze mogę / w pół zdania książka odchodzi w niepamięć / Stygnie krew włosy wypadną /
Zasnę.
fotografia Przemysław Owczarek
sesją poświęconą literaturze i różnym sposobom pisania o zagładzie, która wydarzyła się
w miasteczkach podobnych Brzezinom. Że ów
pamiętnik pomoże zrozumieć mieszkańcom ich
własną przeszłość. Ale to wszystko jest w umysłach i rękach tutejszych ludzi.
Ściskam dłoń Pawła Zybały. Żegnam się
i opuszczam Brzeziny. Chcę po drodze zajrzeć do
rodzinnej wsi Andrzeja Babaryki, małej Moskwy.
konstrukcje
Helena Dymant Klingbeil
Fragmenty Pamiętnika
z getta w Brzezinach
PROWINCJA OŚWIECONA
publikowane za zgodą doktora Françoisa Klingbeila
120
Panorama rynku, fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach
PROWINCJA OŚWIECONA
121
PROWINCJA OŚWIECONA
Wielopokoleniowa rodzina żydowska, przy ul. Lasockich, 1940 r.,
fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach
konstrukcje
122
konstrukcje
Deportacja brzezińskich Żydów do getta łódzkiego, fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach
PROWINCJA OŚWIECONA
123
PROWINCJA OŚWIECONA
Brzezińska synagoga, fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach
konstrukcje
124
konstrukcje
Chłopiec przy spalonej przez Niemców brzezińskiej synagodze,
fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach
PROWINCJA OŚWIECONA
125
PROWINCJA OŚWIECONA
fotografia Przemysław Owczarek, pola za wsią Moskwa niedaleko Brzezin
konstrukcje
Robert Rutkowski
Nikt za ciebie
Nikt za ciebie nie wymyśli prochu,
którym jesteś.
Nikt za ciebie.
Nikt za ciebie nie będzie nikim
więcej.
Nikt zza ciebie
ściera z czoła pierwszą literę,
wyciąga z ust gotowe
słowa.
Nikt za ciebie wchodzi do domu.
Nikt zajmuje miejsce za stołem.
Nikt nie zauważa
różnicy.
Nie napisałem
Nie napisałem wiersza o katastrofie smoleńskiej.
Nikomu nie przysporzyło to cierpienia,
ani nie odjęło.
10.10.2010
***
Żonie
Prawdziwa miłość przychodzi tylko
do ludzi dobrych – mówisz.
Nigdy wcześniej nie myślałem o sobie
jak o kimś dobrym.
Szczawnica, sierpień 2010
127
konstrukcje
Karol Graczyk
(Przyszliśmy tutaj, w te zielenie, beton…)
Przyszliśmy tutaj, w te zielenie, beton, teraz,
w to ciągłe pomiędzy, z jasnego powodu. Gra,
w której nie da się przegrać, jeśli ją zaczniemy.
Takiej bzdury dawno nie słyszałem. Że miłość
jest czysta, kiedy nie ma żadnych oczekiwań.
Jakbym wrócił do domu po ciężkim dniu pracy,
gdybyś ty wróciła bez potrzeby słów, spojrzeń
i wspólnych zachwytów, koniec byłby prędki.
Gdybym jeszcze nie wypatrywał, nie miał w oczach
ciała, które jest mi potrzebne, wszystkich jego części,
żeby każda z nich należała do codziennie używanych,
ulubionych przedmiotów. Tych najbardziej świętych,
ale codziennych. I gdybym nie czekał na wspólne posiłki,
koniec byłby prędki. Ta wiara w brak oczekiwań, to zachwianie
wiary, więc kiedy cię nie widzę, wtedy chcę najwięcej
rysunek Krzysztof Szwarc
i leżę i patrzę w pustą pościel, na którą wczoraj wylałaś kubek
czarnej kawy. Nie powinno się robić jednoosobowych łóżek,
bo przyszliśmy tu razem, w te zielenie, w beton, teraz, w to
ciągłe pomiędzy, z jasnego powodu. Gra, w której nie da się
przegrać, jeśli ją zaczniemy, a zaczęliśmy ją bodaj tydzień temu.
128
konstrukcje
Jeziora
Trudno dzisiaj powiedzieć, kiedy był początek,
subtelne rzeczy nigdy nie stają się nagle,
jak usuwanie numerów telefonów zmarłych.
Ten początek, ten koniec – są bardziej umowne
jak świadoma decyzja, przychodząca z czasem,
żeby zapamiętać siebie bez wad i w ubraniu.
Może to było wtedy, kiedy marnowaliśmy czas
siadając na ławkach w parku. Że marnowaliśmy,
dotarło do nas później. Zresztą z blondynkami
nigdy nie było po drodze, a każda z nich ma to samo
imię (nie było ich wiele). Początek mógł być też
zupełnie inny, może odejście od roli grzecznego
chłopczyka, jeszcze z całą naiwnością, kiedy
zamiast trawy płaciło się za szczaw, a zamiast
fety, za inny biały proszek. Może to było wtedy.
Może jeszcze, kiedy co tydzień, w niedzielę
odprawiało się rytuał ziewania w kościele.
Chociaż to było wcześniej, subtelnie jest,
subtelnie. Ale wtedy, pamiętam, był spokój,
zupełny. Brak poczucia czasu, jego marnowania.
Teraz, kiedy to trwa i zmienia się niewiele,
sumienie coraz bardziej gryzie, a wrócić jest ciężko
na tory, tam gdzie trzeba, ciężko zapamiętać, że jeśli
chce się chodzić po wodzie, trzeba wejść do jeziora.
konstrukcje
Jarosław Moser
12 Ogniw
rano mnisi z taszilumpo
napełniają wodą mosiężne miseczki
dla ptaków z okolicznych wzgórz
wieczorem żołnierze wrogiej armii
wchodzą do klasztoru zrywają ze ścian
święte obrazy krępują drutem ręce
mnichów miażdżą ich ciała czołgami
rano mnisi wracają
napełniają mosiężne miseczki
ptaki ze wzgórz potrzebują wody
Tylko nie mów o tym nikomu
Moloch! Samotność! Brud! Brzydota!
Allen Ginsberg
ilustracja Krzysztof Szwarc
hardy jak mickey rourke,
z przywiędłą włoszczyzną w białej
reklamówce. odwróciłem wzrok,
kiedy mnie mijał, nie dowiedział się,
czy pamiętam. czyż jestem stróżem
moich kolegów z dzieciństwa?
pomimo wszystkich pożarów,
huku siedmiu wojen, to nie była
wspólna krew, oceaniczna
imaginacja palmowych archipelagów.
130
konstrukcje
osobne były nasze przebudzenia
w cuchnących zaułkach dzielnicy
cichej śmierci, gdzie nikt nie zbiera
na plażach miękkich kałamarnic.
przegrany, ale dumny jak spalone
imperium, w tatuażach, z otartym
kolanem, szedłeś w słońcu
niczym rycerz zamieniony w smoka;
wierny do końca, odarty z młodości,
hardy jak mickey rourke.
Dear Stepy
Dominice Waśko
po pierwsze
pisanie wiersza na konkurs
przypomina kastrowanie kota
co prawda weterynarz wyjdzie na swoje
a właściciel ma spokój
ale kot siedzi potem osowiały
na parapecie i obserwując
rudą kotkę z naprzeciwka
zastanawia się: co ja w niej właściwie
takiego widziałem?
po drugie
nawiązywanie po nocy do cudzego tekstu
przypomina życie seksualne artystów cyrkowych
w świetle reflektorów wyciągają widza na arenę
dymają go że publika ryczy do łez
a on się jeszcze cieszy
po trzecie
nie lubię oregano
131
Katarzyna Janicka
konstrukcje
Głowa dorosłego mężczyzny
Umówili się na nic wielkiego – mówiła sobie, kiedy zadzwonił do pracy potwierdzić spotkanie.
Odłożył telefon i zawołał do współlokatora:
– Udało się, przyjdzie!
To pierwszy raz, kiedy mieli to zrobić w czwórkę. Wszyscy się trochę denerwowali.
Kupiła bieliznę w drodze do domu. Po kąpieli dokładnie wmasowała w ciało balsam o duszącym, czekoladowym zapachu. On kupił trzy butelki wina. Powinienem był kupić cztery
– pomyślał przy kasie.
Gdy w końcu przyszła, zostały już tylko dwa. Weszła do mieszkania dość niepewnie. Powiedzieli, żeby poszła rozebrać się do bielizny. Siedzieli przy stole. Jej chłopak, Zaid, był już
nago, trzymał nogę na nodze. Próbowała złapać jego spojrzenie, uniknął spotkania oczu. Druga dziewczyna – Sofi, była pijana, miała bardzo obfity biust. Zerknęła na jej nogi. Chyba nic
ciekawego – pomyślała.
Mężczyzna, który zgrywał wcześniej najważniejszego, wydał jej się zakłopotany. Patrzył na
nią z niekłamanym podnieceniem. Usiadła. Nalał jej czystej wódki. Wypiła, uśmiechnęła się.
To co teraz? Jak się w to bawi?
– Chcesz patrzeć czy uczestniczyć? – Zapytał Zaid.
Póki co mogę patrzeć. Obfita dziewczyna odpaliła papierosa i zachichotała:
– Spóźniłaś się… zaczęliśmy bez ciebie.
Acha, poprosiła o papierosa i gdy go odpaliła, Sofi padła na kolana, miała wyjątkowo
krótkie nóżki, śmiesznie zamachała nimi, zabierając się za kutasa Zaida. On przymknął oczy
i jęczał.
Kristin zapytała siebie, czy czuje zazdrość. Nie czuła. Ale nie czuła także podniecenia.
Ścisnęło ją w krtani i zaczerwienił się jej dekolt. Położyła na nim dłoń, była chłodna. Popatrzyła na tego drugiego, inicjatora, wgapiał się w swoje bokserki.
– Masz problem? – zaszydziła.
– Chwilowy – odparł, po czym otworzył piwo. Tamci zabawiali się w najlepsze. Ssanie
i mlaskanie trwały przy pełnym kuchennym świetle. Zaid próbował, wciąż z zamkniętymi
oczami, odpiąć stanik pijanej dziewczynie. W końcu mu się udało. Wszyscy patrzyli teraz na
jej wielkie cycki, zwisające do ziemi, gdy ta, nachylona, oddawała się, jak można było bez trudu
orzec, sprawiającej jej przyjemność czynności.
Znała twarz swojego mężczyzny, gdy dochodzi i widziała, że mimo jego euforii, daleko
mu do tego. Zupełnie bezmyślnie podeszła do niego, pomasowała po karku, by go rozluźnić.
I wtedy mu się udało.
– Przestańcie! – krzyknął, uśmiechnął się błogo. Dziewczyny wróciły na miejsca. Polano
kolejną kolejkę.
– To co teraz? – zapytała Kristin, gdy przestali żartować z łysiejącego wykładowcy noszącego tupecik.
Współlokator zapytał:
– Patrzysz czy działasz?
132
konstrukcje
– Patrzę – powtórzyła.
Podszedł do swojej dziewczyny, przechylił ją,
położył na stole, odsuwając szklanki i popielniczkę,
całował po okazałym jak globus brzuchu, zdjął ich
bieliznę i wszedł w nią. Kochali się zupełnie bezdźwięcznie, bez radości.
Kristin wstała, by pogłośnić muzykę. Tamci nie
całowali się, co ją dziwiło – oni się uderzali, wybijali rytm, do którego ona bezwiednie tupała stopą.
Krótkie nogi dziewczyny, wysoko uniesione, układały się w literę A.
Zaid stał nad nimi, przechylał się, by móc obserwować genitalia. Trwało to najwyżej sześć minut. Sofi po wszystkim poszła do łazienki i długo stamtąd nie wracała.
Siedzieli we trójkę. Rozmawiali o wystawie wideo, ale nikomu nie podobała się instalacja. Podśmiechiwali się, że zrobiliby lepszy performance. Dziewczyna wróciła w szlafroku, nalała sobie wina i nachyliła się nad Kristin.
Pocałowała ją i zapytała, czy może jej rozpuścić włosy. Ta zgodziła się. Po chwili
zdjęła jej stanik, Krisitin poczuła spojrzenia mężczyzn na swoim ciele, więc wstydliwie
zamknęła oczy. Sofi całowała ją po piersiach, co sprawiało obu przyjemność. Panowie po
chwili stracili zainteresowanie, dolali sobie kolejkę, dziewczyny zaśmiały się i dołączyły
do nich. Zapanowała niezgrabna cisza. Chłopak Sofi pocałował ją przez stół i szepnął:
ilustracja Krzysztof Szwarc
– Dziękuję, że tu jesteś.
Nie odpowiedziała. Chwilę później odwdzięczał się Sofi francuską miłością na stole.
Obrzydzało ją to.
Miała wrażenie, że jest gazelą. Zagrożenie przechodziło przez nią, marzła, pragnęła
skryć się pod stół. Nie wiedziała, dlaczego pocałowała tego drugiego, było nawet nieźle,
wstali, całując się i dotykając, podczas gdy ci na stole przeszli już do seksu. Próbowała
oderwać się od niego, ale wsuwał jej język coraz głębiej i przytrzymywał dłońmi głowę.
Nie mogła wytrzymać napięcia, wyrwała się i poszła do łazienki, a gdy wróciła, tamci
zabawiali się w trójkę. Chłopcy wobec siebie byli bardziej nieufni. Zaśmiała się na głos,
gdy Zaid wydarł się z bólu, kiedy ten drugi wpakował mu kutasa w tyłek. Robili to bardzo
mechanicznie, mieli skrzywione twarze. Zasłoniła dłonią usta, wpatrywała się w Zaida
z zaciekawieniem, co chwilę wybuchając tłumionym śmiechem. Sofi siedziała po turecku
na stole i dogadzała obu na przemian.
Nie wiedziała już, kto jest w kim, przechylała głowę. Tak wygląda orgia, pomyślała.
Poczuła się znudzona nadmiarem emocji, nalała sobie wina, gdy Zaid złapał ją za rękę
zapraszającym gestem. Położyła się na stole, ściągnął jej majtki, kochali się dość namiętnie, jednak miała wrażenie, że na pokaz, w końcu tamci patrzyli, siedząc na krzesłach.
Gdy skończyli, oparła się na łokciach, leżąc wciąż nago. Czuła się jak potrawa, jakby wszyscy mieli złapać za widelce.
Chwyciła szklankę i odchyliła głowę, tak że zwisała ze stołu. Otworzyła oczy, gdy pocałował ją ten drugi. Przekręciła się na brzuch i wsparta rękami kontynuowała pocałunek.
Jej chłopak z drugą dziewczyną zniknęli, tamten próbował podsunąć jej pomysł, kręcąc
fiutem na wysokości jej ust, ale udawała, że nie domyśla się, o co chodzi.
Złapał ją pod ręce i posadził.
133
konstrukcje
rysunek Piotr Pasiewicz
– Muszę być teraz w tobie, muszę – powtarzał.
Kiwała głową. Całował ją po udach, wsunął w nią palce, zajęczała i napięła się jak
trampolina. Lizał jej cipkę, jęczała i odciągała jego głowę.
– Nie, nie – szeptała.
Całował ją i lizał, kręciło jej się w głowie, nigdy czegoś takiego nie czuła. Uniósł
jej nogi i nagle stało się coś dziwnego. Poczuła w sobie jego nos, po chwili coś bardzo
zabolało. Ocknęła się z rozkoszy i spojrzała między nogi, przechyliła głowę jak kura,
usłyszała krzyk ze środka. Jego cała głowa znajdowała się w niej. Przez chwilę machał
nogami, by po kilku minutach rzucić nimi o ziemię. Przestał się ruszać. Pogłaskała go
po plecach, choć chciała uderzyć i przez dobre pół godziny próbowała go wypchnąć
z siebie, urodzić. Krzyczała, ale nie za głośno, by nie zwabić tamtych. Unosiła ciało na
rękach, wyginając się prawie do mostka. Ból był falowy, raz zapłakała, zagryzła zęby
i zawyła do wewnątrz. Zdawało jej się, że usłyszała echo, on też pewnie zawył. Gdy
w końcu się udało, była obolała, spocona. On był łysy jak niemowlę. Mokry od jej
płynów. Pochyliła się, wciąż miała rozszerzone nogi. Zajrzała do środka z niedowierzeniem i żeby sprawdzić, czy jakaś jego część nie pozostała w niej. Wpatrywała się
w siebie z uwielbieniem dla kobiecych możliwości. Pamiętała, że kiedyś nie mogła uwierzyć, że zmieścił się w niej tampon. Gdy po tygodniu prób, leżenia na ziemi
w pokoju gościnnym w końcu udało się go umieścić w środku. Tak samo jak nie mogła
wyjść z podziwu, gdy jej pierwszy chłopak wszedł w nią i tam jeszcze czuła, że jest na
coś miejsce. A teraz głowa! Cała głowa dorosłego mężczyzny!
Wino się skończyło, dolała sobie wódki. Wypiła i nalała kolejną kolejkę. Obróciła
go na plecy, twarz miał siną i spokojną, oczy zamknięte, ale erekcja wciąż się utrzymywała, purpurowa.
Sprawdziła puls, nie mogła rozpoznać, czy żyje. Ubrała się już w przedpokoju. Zajrzała do sypialni. Tamci spali przytuleni, jej chłopak chrapał, po czym rozpoznała, że
jest bardzo pijany.
Zamówiła taksówkę i zbiegła po schodach.
– Cała głowa dorosłego mężczyzny! – powiedziała dumnie, wsiadając do samochodu.
134
Nóż w płycie
Piotr Gajda
Kto zabił Laurę Palmer?
, to Nick Cave jest
o kryminału od razu – tak
teg
ie
zen
ńc
ko
za
y
źm
Zdrad
e mnóstwo pośledczych znalazło się cał
ach
ręk
w
,
iej
śn
cze
W
ą!
morderc
ia słodką Kystać, która pozbawiła życ
po
a
czn
aty
op
ych
ps
o
jak
szlak: Cave
dni, wszyscy
musi umrzeć, bo bogaci i bie
e,
kn
pię
co
,
tko
zys
ws
bo
lie Minogue,
morderstw
lladach ponure historie
ba
w
cy
ają
iew
op
ve
Ca
muszą umrzeć;
pandemoym środku rozszalałego
sam
w
ve
Ca
ci;
łoś
mi
i niespełnionych
, to był on!
m wieku średniego. To on
yse
yz
kr
z
o
eg
an
iąz
zw
m
niu
ez niespełnionego
ański wiersz napisany prz
fom
gra
a
ust
na
się
nie
Aż ciś
wykrył tę ponurą
skonałego śledczego, który
do
to
za
ale
,
etę
po
go
we
i wstydli
s / wkracza na
od / miasteczka Twin Peak
nie
ud
poł
na
/
ve
Ca
ck
Ni
zbrodnię:
Palmerem / to
odni / to on jest / Lelandem
zbr
/
nej
nio
jaś
wy
nie
dy
ścieżkę / nig
i tam… lecz
Laurą Palmer. A więc także
/
był
on
to
/
bem
Bo
rcą
on jest / morde
nie było na to dowodów!
nać się
yjnego ogara, warto zapoz
lic
po
,
go
ałe
arz
dst
po
m”
Idąc za „niuche
z zeznaniami wyblakłych
w stenogramy przesłuchań
ać
zyt
wc
ł,
kry
od
co
,
ym
z t
ch się nie odsiadywać
buntowników, dziś starający
h
zyc
ejs
ysi
gd
nie
,
rów
do
gwiaz
desperacji popchnął
otnich wyroków. Jaki akt
żyw
do
ze
tur
ery
em
j
we
ko
na roc
, wszyscy z bagaerman 2 Nick Cave i spółka
ind
Gr
cie
pły
Na
u?
pk
stę
ich do wy
żyła swojego
(na których, póki co, nie zło
ch
rka
ka
na
d
ka
de
ciu
pię
żem ponad
, pełną utapodszytą bluesem i punkiem
ę
zyk
mu
li
gra
na
),
na
oty
pocałunku gil
poderwać
czasu jest im coraz trudniej
ego
wn
pe
od
–
i
acj
str
fru
j
jonej, seksualne
ią i lotne
ć się w lasy pachnące wanil
cza
usz
zap
ast
mi
Za
kę.
szesnastoletnią las
rost
John Malkovich – aktor wp
jak
ą
iej
łys
hy,
uc
brz
i
sy
wą
piaski, zapuszczają
tów i psychopatów.
seryjnych zabójców, dewian
ról
nia
wa
gry
od
do
ny
rzo
wyma
Mouse And The
, psychodeliczny „Mickey
um
alb
y
jąc
na
czy
po
roz
Już
się temperaturą.
dynamiką i zmieniającą
agę
uw
a
uw
yk
prz
”
an
M
e
Goodby
135
Nóż w płycie
Idąc za
„niuchem”
podstarzałego,
W więziennej celi? Kolejn
y dowód: na płycie znalazła
się piosnka zatytułowana „Heathen Child”, w
któ
rej
Ca
ve
odkrywa przed światem sw
ogara, warto
oje preferencje: Nie obchodzi mnie
Budda, Krishna, Allah, po
pro
stu siedzę w wannie
zapoznać się z
i ssę jej kciuka. Czy to mr
oczna, wilgotna religia roc
k’n’rolla? Tak, tak! Na
albumie, od pierwszej do
tym, co odkrył,
ostatniej sekundy, dominu
je libido, cały ocieka
adrenaliną, jest pełen seksua
wczytać
lnego napięcia i energii. Ku
rwa mać, drżyjcie,
słodkie lolitki Nabokova,
oto nadchodzi Cave w tow
w stenogramy
arzystwie kolegów
ubranych w doskonale skr
ojo
ne
ma
ryn
ark
i! Z utworem „When My
przesłuchań
Baby
Comes” na ustach (wcześni
ej zwilżonych podłą whisk
y)!
M
yjcie się, dziewz zeznaniami
czyny, nie znacie dnia ani
godziny! Czy to w starej,
op
usz
czonej szopie ze
skrzypiąca podłogą („Wha
wyblakłych
t I Know”), czy to w objęc
iach samego diabła
(„Evil”), przecież w końcu
gwiazdorów,
i tak przestaniecie się bronić
i tylko słodko szeptał wam będzie do ucha „dł
ugopalcy” Nick – oh, baby,
niegdysiejszych
baby, baby… – jakby dedykował ojcom i nie
śmiałym narzeczonym zd
eprawowanych panien
buntowników,
„Kitchenette” – psychodeli
czny blues na otarcie gorzk
ich łez. No cóż, panodziś
wie… Wam pozostało jed
ynie ostre picie, a potem szy
bki zjazd przy dźwiękach „Palaces Of Montezum
starających się
a”. I nie będzie wam dane
zażyć pejotlu!
Jeśli na płytach nagranych
nie odsiadywać
z zespołem Bad Seeds Ni
ck Cave jawił się
jako ktoś od urodzenia po
nury, niczym negatywny
na rockowej
bo
hater którejś z Dickensowskich powieści, to
w tym składzie jest zdyst
ansowany do siebie
emeryturze
i do swojej muzyki, jak kto
ś tonący na bagnach. Chcia
łoby się rzec, że na
dożywotnich
Grindermanie 2 stale tow
arzyszy mu wisielczy humo
r – z tym że w jego
rodzinnych stronach na grz
wyroków. Jaki
ęzawiskach nie rosną drzew
a, i co za tym idzie,
nie ma zwisających nad nim
i gałęzi. Jest za to brudna,
akt desperacji
hipnotyczna muzyka
i mnóstwo pięknych, akust
ycz
ny
ch
śm
iec
i.
Są dźwięki nagrane przez
popchnął ich
kilku
zdecydowanych mężczyzn
po przejściach i czas, który
lec
zy rany i kończy
do występku?
długoletnie wyroki. A jaka
nauka z tego wynika dla cie
bie
, drogi słuchaczu?
Oto po czterdziestu latach
wyjdziesz z więzienia i zan
im już na wolności
wyskrobiesz na ścianie po
koju wynajętego w obsku
rnym hoteliku swoje
„Brooks Was Here! – a na
wet zanim przekroczysz bra
mę – naczelnik pożegna cię monumentalnym
„Bellringer Blues”.
Któż zatem powiedział, że
istnieje tylko zbrodnia i ka
ra, że po każdym
„brudnym czynie” przych
odzi nieuchronny moralnia
k? Dostojewski? No
tak, ten mógłby wejść do
składu Grindermana bez
zbytnich ceregieli. Tak
jak i Cave, wstać od pianin
a, wziąć do ręki rozstrojoną
gitarę i razem z kilkoma wspólnikami nagra
ć bezkompromisową rocko
wą płytę, bez przebojów i dochodzącego z po
bliskich krzaków chóru nie
szczerych klakierów:
lokalnych pijaczków, a by
wa, że po denaturacie – osi
edlowych Hannibali
Lecterów.
policyjnego
Grinderman, Grinderman
2, Mute 2010.
136
Słowa Władysława Bogusławskiego.
Konstanty Stanisławski, [w:] Kazimierz Braun,
Wielka Reforma Teatralna, s. 18.
3
op. cit. s. 19.
4
Kazimierz Braun, Wielka Reforma Teatralna, s. 17,
18, 19.
1
2
O prawdę
mi chodzi
Paulina Ilska
mierz Braun. Jeśli do tego dodamy wspominaną
przez Stanisławskiego bezduszną cenzurę, staje
się zrozumiałe, czemu Wielka Reforma Teatralna wybuchła z tak wielką siłą i zapoczątkowała
przemiany, które zmieniły myślenie o teatrze
w sposób nieodwracalny.
mi chodzi
Teatr, druga połowa XIX wieku. Jak relacjonuje
naoczny świadek, Konstanty Stanisławski: Artyści stojący w pobliżu dekoracji byli znacznie wyżsi
od domów. Brudna podłoga sceny była obnażona
w całej swej ohydzie, dając artystom całkowitą
swobodę stania przed budką suflera, która jak wiadomo, ciągnie ku sobie bractwo Melpomeny. Na
scenie panoszył się uroczy pawilon w stylu empire
lub rococo, namalowany szablonowo2. Aktorom
wolno znacznie więcej, niż dziś Joannie Szczepkowskiej, w czasie spektaklu wywracającej na
opak koncepcję reżysera Lupy. Tylko środki
wyrazu i pobudki pozostają inne. System gwiazdorski będący ostoją i ostatnim bastionem sztuki
w teatrze, był także rakiem teatr wyniszczającym.
Aktor zmieniał i przykrawał dla siebie tekst, grał
pod publiczność polując na jej poklask, a nawet na
prezenty rzucane na deski sceny na benefisach3 –
pisze Stanisławski. Nie najlepiej jest też z dramatem. Króluje niewybredna komedia i operetka. Po Schillerze, Goethem, Byronie, Mickiewiczu
następują Kotzeube, Dumas-syn, Scribe, Sardou
i plejada innych, których nazwisk nie warto przypominać. Historia literatury tylko je odnotowuje,
historia teatru – zapomina4 – ubolewa Kazi-
O prawdę
mi chodzi
O prawdę
mi chodzi1
O prawdę
mi chodzi
Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki
Pierwsi na skarlenie i zidiocenie5 teatru zareagowali krytycy. Przełomem okazał się Naturalizm w teatrze Emila Zoli (1873). Postulował
wprowadzenie na scenę współczesnych tematów,
autentycznych środowisk, prawdziwych postaci,
dekoracji i kostiumów oraz zmian w sztuce aktorskiej. Zamiast piętrowych sztuczności i patetycznych bohaterów, aktor miał odtwarzać
postaci i zachowania, jakie można spotkać w życiu6. O prawdę mi chodzi – głosił Polak Władysław Bogusławski. Dla wpisania teatru w bieżące przemiany ideowe istotne były filozoficzne
teksty Hegla, Taine’a, Nietzschego. Pierwszy
twierdził, że sztuka powinna ujawniać prawdę,
która warunkuje piękno i w świecie sztuki stanowi punkt centralny. Prawdę, jako taką, wiązał
z prawdą idei, natomiast Taine łączył to pojęcie ze środowiskiem. Aby sztuka mogła zyskać
miano prawdziwej, powinna odtwarzać rzeczy
wistość7.
Pierwszy krok w stronę realizmu i aktorskiej gry zespołowej poczynił Teatr z Meiningen, potem w myśl nowych założeń powstały
nowe sceny naturalistyczne: Antoine Libre Antoine’a, berliński Freie Bühne, Independent
Theatre w Londynie, Moskiewski Teatr Artystyczny. Pojawiły się dekoracje dalekie od dotychczasowej umowności: prawdziwe meble, słoma, surowe
mięso, a nawet żywe psy i kury. Aktorzy porzucili sztywne kostiumy na rzecz strojów bliskich
codzienności, ubierali się w cuchnące łachmany
biedaków. Wbrew wszelkim ówczesnym podręcznikom odwracali się tyłem do widza, mamrotali, szeptali, kichali. Dążyli do autentycznego
5
6
7
op. cit. s. 20.
op. cit. s. 20.
op. cit, s. 21.
137
Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki
przeżycia uczuć kreowanych na scenie postaci.
Przemysław Czapliński uznał sztukę bruW sukurs przychodziła im nowa dramaturgia,
talistów za przypadek kliniczny. Ich chorobę napodejmująca problematykę społeczną: Upiory
zwał socjozą, czyli szczególną odmianą psychoIbsena, Święto pokoju Hauptmanna, Profesja
zy, naskórkowym „uwrażliwieniem na Innego”
pani Warren George’a Berczy powierzchownym zaanPowieszenie przez Loresa słynnarda Shawa, teksty Czenych połci mięsa w Rzeźnikach gażowaniem społecznym.
chowa i Gorkiego, a w Polsce
odsyła widza wcale nie do ży- Mikroby tego schorzenia to
dramaty Gabrieli Zapolskiej.
ciowego konkretu, ale do sfery TPS-y (Trudne Problemy
A jednak z bliska cały
jego odniesień, skłania do za- Społeczne), które krytyk
dania pytania, po co i dlaczego wskazał jako nieodłącznych
ten anturaż nie jest ani tak
po taki środek sięgnięto.
prosty i jednoznaczny, ani
sprzymierzeńców sztuki tentak toporny, jak się początdencyjnej9.Zupełnie inaczej
kowo wydaje. Wszystko, co pojawi się na scenie,
podchodzi do problemu Joanna Chojka. Uwastaje się znakiem, a następnie znakiem znaku.
ża, że nihilizm był dla dla Kane skrajną formą
Zatem powieszenie przez Loresa słynnych połci
współczesnego romantyzmu. Nie należy intermięsa w Rzeźnikach odsyła widza wcale nie do
pretować jej twórczości jako sztuki realistycznej,
życiowego konkretu, ale do sfery jego odniesień,
odwzorowującej świat w skali 1:1. Tak się stało
skłania do zadania pytania, po co i dlaczego po
w przypadku inscenizowania Zbombardowanych
taki środek sięgnięto. Niekoniecznie musi choMcDonagha, po których przylgnęła do Kane
dzić tylko o „odwzorowanie jak w życiu”.
łatka brutalistki. Tymczasem scena wysysania
Podobne kontrowersje wzbudza dziś bruoczu czy obgryzania ludzkich kadłubków przez
talizm, słynny nurt dramaturgii zachodniej XX
armię szczurów to obrazy poetyckie, a nie rewieku. Wśród tzw. nowych brutalistów, debiualistyczne. Budują metaforę „zbombardowanej”
tujących w latach dziewięćdziesiątych wymienia
rzeczywistości. Chojka zwraca też uwagę na scesię Sarah Kane (Oczyszczeni), Marka Ravenny rozszarpywania ludzkiego ciała w antycznych
hilla (Shopping and fucking), Martina McDonaBachantkach Eurypidesa czy sceny defekacji
gha, Wernera Schwaba. W Polsce nurt rozsławiou Arystofanesa. Są nie mniej brutalne niż u dwuny został przez warszawski Teatr Rozmaitości
dziestowiecznych „brutalistów”. Dopiero w bai reżyserów: Pawła Łysaka, Krzysztofa Warliroku teatr zaczął stawać się enklawą specyficznie
kowskiego i Grzegorza Jarzynę; oraz szczeciński
rozumianej sztuki „wysokiej”, wyestetyzowanej
Współczesny (Polaroidy Anny Augustynowicz).
i omijającej drażliwe problemy współczesności
Łódzką publiczność z brutalizmem oswaja od lat
(ten prąd utrzymywał się aż do połowy XIX
Teatr Jaracza. Czemu te teksty wymagają oswawieku). W ten sposób teatr sam się wykluczył.
jania? Bo bardzo ostro krytykują społeczeństwo
Czas, by go stamtąd wyciągnąć, przywracając mu
konsumpcyjne, przedstawiają brutalną przemoc
zapomnianą funkcję „zmagania się ze światem”10.
Na fali bliskiego brutalistom New Writing
i seks bez ogródek. Zdaniem ich twórców: Sztukształtowała się w Royal Court technika verka ma służyć opisowi świata i pobudzać do dyskusji.
batim, rozwinięta później w Moskwie. W tej
Pokazuje cierpienia i udręczenie, aby zmusić odbiormetodzie pracy grupa artystów znajduje ostry,
cę do refleksji nad ludzkim zagubieniem i bezrad8
konfliktowy temat i osoby, które rzeczywiście
nością .W Shopping and Fucking życie młodych
Brytyjczyków zżera głód uczuć i autorytetów,
borykają się z danym problemem. Przeprowanarkotyki i prostytucja nieletnich są na porządku
dza z nimi wywiady, starannie je dokumentując.
dziennym. W Miłości Fedry główne zajęcia HipoWażne są nie tylko słowa, ale i i mimika, gesty,
lita to patrzenie w telewizor i masturbacja. 9
op. cit., s. 30.
Krzysztof Górski, Rozmowy – Joanna Chojka
– Nowy brutalizm, [w:] „Gazeta Morska”, 17 grudnia
2001, [w:] www. teatry.art.pl, pobrane 17.11.2010.
10
„Brutalizm”, [w:] Wątroba. Słownik polskiego teatru
po 1997 r., Warszawa 2010, s. 28.
8
138
wać grupy teatralne angażujące osoby niepełnosprawne, zagrożone wykluczeniem społecznym,
więźniów, osoby zmagające się z różnego rodzaju nałogami. W 1995 roku przy teatrologii Uniwersytetu Łódzkiego powstało Stowarzyszenie
Terapia i Teatr, Warsztaty, seminaria i Spotkania Teatralne, na które co dwa lata zjeżdżają się
grupy z Polski i zagranicy, także doświadczeni
mistrzowie (np. Ton Baroo z Belgii), co zaowocowało wypracowaniem metod pracy i sieci kontaktów w środowisku. Wśród najciekawszych
łódzkich grup warto wymienić Łódzką Grupę
Pantomimy działającą przy Polskim Związku
Głuchych.
Jakkolwiek naiwne i toporne wydają się
pierwsze naturalistyczne postulaty, wprowadzenie ich w czyn przeobraziło teatr nieodwracalnie. Rozpoczęło Wielką Reformę i wywarło
wpływ na to, jak teatr wygląda dziś. A zmagania
„o prawdę” w teatrze zapewne nigdy nie ustaną,
bo nie da się stworzyć jej jednej niepodważalnej
definicji.
11
Wątroba. Słownik polskiego teatru po 1997 r., Warszawa 2010, s. 383.
12
„Więcej niż teatr”, [w:] Wątroba. Słownik polskiego
teatru po 1997 r., Warszawa 2010, s. 394.
Głuchych Bohdana Głuszczaka, która rozpoczęła działalność w latach siedemdziesiątych.
Dwadzieścia lat później słynny stał się Teatr Ludowy w Nowej Hucie, gdzie Jerzy Fedorowicz
włączał do pracy nad spektaklami subkultury młodzieżowe, dzieci z domów dziecka, osoby uzależnione czy upośledzone. Słynny był spektakl Romeo
i Julia Szekspira (1991) z udziałem punków i skinów12. Wkrótce w całej Polsce zaczęły powsta-
139
Spektakl Marii Pietruszy Budzyńskiej, Malowany ptak, IX Spotkania Teatralne „Terapia i Teatr” 2010,
fotografia Bogdan Sałaciński, z archiwum Poleskiego Ośrodka Sztuki w Łodzi
zachowanie i sposób mówienia
postaci. Na tej podstawie powstaje kanwa spektaklu, który
uznaje się za pracę zespołową. W wywiadzie głębokim,
stosowanym przez moskiewski Teatr.doc, aktor przyswaja
sobie materiał dokumentalny
i przeistacza się w postać, udziela
w jej imieniu wywiadu, odpowiada na pytania na sali11. W Polsce chlubnym przykładem wykorzystania techniki verbatim
był cykl Szybki Teatr Miejski
angażujący bezrobotnych przez Teatr Wybrzeże
w Gdańsku.
Etos „zmagania się teatru ze światem” zdaje
się być w Polsce szczególnie silny. Zaangażowanie społeczne, niezgoda na otaczającą rzeczywistość, odegrały ogromną rolę w rozwoju teatru
alternatywnego za czasów komuny. Mimo narzekań nestorki ruchu, Ewy Wójciak z Teatru
Ósmego Dnia, że kolejne lata Łódzkich Spotkań
Teatralnych sprzeniewierzają się idei teatru społecznie zaangażowanego, grupy teatralne nadal
to robią, choć w inny sposób. Nie zawsze głoszą wprost antysystemowe, polityczne hasła, jak
Komuna Otwock (Przyszłość świata) czy Teatr
Realistyczny (w którym zresztą w czasie spektaklu Tra – ta – ta pojawiło się na scenie świeże
mięso, a The end był wystawiany w zimnych, zapuszczonych norach) bądź otwarcie podżegają
do spalenia ZUS-u (Teatr Zielony Wiatrak).
Często natomiast wykonują pracę u podstaw.
Komuna prowadziła ośrodek kulturalno-społeczny we wsi Ponurzyca, Stowarzyszenie Teatralne Chorea w ramach Terenu Polska pokazuje Gry w pana Cogito i prowadzi warsztaty na
najodleglejszej prowincji, nie bacząc na bardzo
amatorskie warunki i niewygody. Teatr Kana
ze Szczecina uczestniczył w projekcie „Ćpanie
sztuki”, prowadząc zajęcia teatralne w Monarze. Silnie rozwija się też nurt terapii teatrem.
Prekursorami była olsztyńska Pantomima
Zdzisław Jaskuła, Jerzy Jarniewicz
Co do Joty
Jaskuła do Jarniewicza, Jarniewicz do Jaskuły
Od konkretu do konkretu
Zdzisław Jaskuła: Zgodzisz się, że w samym słowie konkret tkwi coś abstrakcyjnego i paradoksalnie niekonkretnego?
Jerzy Jarniewicz: Niby tak, bo malarstwem najbardziej konkretnym, a więc skupionym na
materialności tworzywa, jest malarstwo abstrakcyjne, prawda? Ale ten paradoksalnie mało
konkretny, jak mówisz, konkret leży przecież u źródeł literatury. Bo jeśli najpierwotniejszym
modelem poezji jest poezja dziecka, a więc twórczość pozbawiona semantyki w tych swoich
wyliczankowych entliczkach pentliczkach, ene due rabe czy misia kasia konfacela, w których
dzieci bawią się słowem jak przedmiotem, to znaczy, że poezja zaczyna się od fascynacji
formą języka…
Z.J.: …i dopiero potem literatura zwraca się ku znaczonemu…
J.J.: …a jej język staje się, lub próbuje się stać, przezroczysty.
Z.J.: Tak, zaczyna dążyć do konkretu wychwytywanego z rzeczywistości. Tarcza Achillesa
u Homera to jest ten konkret, o którym można mówić jako o fantomie realizmu.
J.J.: Dobrze powiedziałeś, że ta tarcza to fantom. Bo przecież Homer opisał coś, co jest
przedmiotem niemożliwym. Gdybyśmy próbowali zmieścić na prawdziwej tarczy to wszystko, co sobie w jej opisie wymyślił Homer, od prac wiejskich w czterech porach roku po oblężenie miasta i sprzeczkę w sądzie, od lwów rozszarpujących byka po barda grającego na
harfie, to taka tarcza musiałaby być gigantyczna. Co jednak ważniejsze, szybko uzmysłowilibyśmy sobie, że to, co potrafi opisać słowo, nie zawsze może być przedstawione w obrazie. Bo
jaką wybrać skalę, skoro według Homera na Achillesowej tarczy ma być widać zarówno krążące na niebie planety, jak i złotą monetę na dłoni sędziego? Jak przedstawić obrazem to, co
Homer opisuje słowem, na przykład muzykę i taniec? W opisie tarczy Achillesa rozgrywają
się historie, których nie sposób przedstawić za pomocą konkretnego obrazu. Mamy więc
ciekawą sytuację, że temu bardzo konkretnemu i szczegółowemu opisowi nie odpowiada, bo
nie może, żaden realny przedmiot. Konkret nie wiąże się tu z realizmem. Opis Homera nie
jest opisem tarczy jako przedmiotu, ale literackim i językowym konceptem.
Z.J.: Czyli to byłby ten rodzaj konkretu, który jest niekonkretny… Ale konkret rozumiany
jako realizm świata przedstawionego chyba pojawił się już w antyku. Oczywiście, realizm
pełny, Balzakowski, jest w ogóle niemożliwy. Autor i tak dokonuje selekcji, nie jest w stanie
dokładnie opisać nawet jednej kamienicy. Ulegamy złudzeniom konkretności. Być może, jedynym konkretem literatury jest ciało słowa. Ta tradycja, która tobie jest też bardzo bliska,
wiedzie od Mallarmego i tych poetów, którzy uważali, że poezję robi się ze słów. Benn sądził,
że ważne są nieoczekiwane spotkania słów. Istnieje więc pewna ich autonomia.
J.J.: No właśnie, ważne słowo – autonomia. Dla poezji, która nazywa siebie konkretną, w jej
dążeniu do konkretności słowa, bardzo istotne bywa tych słów rozsypanie, uwolnienie ich
z oków zdania, zawieszenie składni. Słowo staje się wtedy niezależne, samoistne, jednostkowe, nie służy nadrzędnej i przedustanowionej idei porządku, którą składnia uosabia.
140
Co do Joty
powiedział, że nazwać przedmiot to zepsuć przyjemność obcowania z nim. Wiedzieli o tym autorzy łacińskich czy staroangielskich zagadek, tego zapomnianego już gatunku, w którym przedmiot,
najczęściej bardzo zwyczajny, jest szczegółowo opisany, ale nigdzie nie pada jego nazwa. Kreowanie ze
słów jednostkowego obrazu konkretnego przedmiotu to źródło estetycznej przyjemności. Tego typu utwory
141
Zdziasław Jaskuła, fotografia Przemysław Owczarek, opr. graf. Agnieszka Kowalska-Owczarek
Z.J.: Słowo jest po prostu przedmiotem, który może
być rozmaicie ustawiany i potrafi istnieć samodzielnie.
J.J.: Można powiedzieć, że tego rodzaju konkret jest
buntem literatury przeciwko własnej znakowości. Literatura nie chce być znakiem, który zawsze odsyła do
czegoś poza sobą samym, ale przedmiotem, który odsyła tylko do siebie samego. Przedmiot, zanim cokolwiek znaczy, po prostu jest. Słowo zaś, w niepoetyckim
użyciu, przede wszystkim znaczy i traktowane jest jak
przezroczysta szyba.
Z.J.: Tak, bo prawdziwym bytem poezji jest forma.
Ale weźmy taki gatunek jak kryminał. Czy to nie jest
jakaś gra konkretami? Jeden włos prowadzi nas do
mordercy, jeden szczegół decyduje o rozstrzygnięciu.
Trup też musi być konkretny.
J.J.: Ale zauważ, że jeśli w kryminale pojawia się
konkret, to jest on ważny tylko poprzez kontekst,
w którym występuje. Ten włos mordercy nie przykuwa uwagi ze względu na swój kształt, grubość czy
kolor, czyli swoją jednostkową materialność. On staje
się znakiem czegoś innego – znakiem sprawcy. W powieści kryminalnej wszystko podporządkowane jest
tej szczególnej składni, której końcem jest odkrycie
zbrodniarza. Konkret staje się tylko szczebelkiem na
drodze do rozwiązania zagadki, czyli stworzenia sobie
obrazu całości. Jest epizodem w misternie kreowanej
historii, który poza tą historią traci sens.
Z.J.: No dobrze, zostawmy kryminał. Mnie się kiedyś wydawało, że taką „konkretną” realizacją jest nouveau
roman, na przykład Robbe-Grillet, proza oparta na precyzyjnym faktograficznym opisie, a także filmy Nowej Fali, tworzone z obrazów o charakterze niemalże dokumentacyjnym. To
była jakaś prawda życia, u nas zjawisko występująca w ramach tzw.
małego realizmu, w modnych swego czasu mikropowieściach. Precyzyjny opis dawał złudzenie odpowiedzi na Balzakowski, uogólniony świat
realizmu.
J.J.: Ten konkret, rozumiany raczej realistycznie i jednostkowo, odnosił się do
samego siebie. Jeżeli ktoś opisywał krzesło, to było to krzesło, a nie antropomorficzny przedmiot, który miał symbolizować, powiedzmy, kondycję ludzką, jak w tym
słynnym obrazie Andrzeja Wróblewskiego Ukrzesłowienie, w którym krzesła przybrały
ludzkie kształty, a raczej ludzie zamienili się w krzesła. Chodzi o to, by przedmiot uwolnić od
etykiety, którym jest opatrzony, od zautomatyzowanych skojarzeń i wartości. Chyba Mallarmé
Co do Joty
Jerzy Jarniewicz, fotografia Przemysław Owczarek
literackie wymagają od autora wyjątkowej atencji, bo autor tym przedmiotom musi się nie
tylko przyglądać, ale wąchać je, opukiwać, dotykać, brać na język.
Z.J.: Mamy przykłady takich skróconych wersji zagadek: nie je, nie pije, a chodzi i bije.
Trudna dzisiaj do rozwiązania zagadka, bo mało które dziecko spotyka się z bijącym
zegarem.
J.J.: A weźmy te przysłowiowe, wyszydzane wiersze o sadzeniu grochu. Toż to apoteoza
konkretu! Klasycystyczny reizm. Poeci, którzy są w ten sposób wrażliwi na konkret, często
katalogują, czyli podobnie jak poeci konkretni próbują pozbyć się składni, bo katalog jest
bezskładniową konstrukcją.
Z.J.: Ale to jest też inwentaryzowanie własnej świadomości.
J.J.: Do tego często podszyte melancholią. A co myślisz o kimś takim jak Francis Ponge?
On opisuje przedmioty, jakby je widział po raz pierwszy. Ba, jakby je dopiero swoim opisem powoływał do życia. Opisywanie świata za pomocą gotowych i sprawdzonych formuł
to śmierć literatury. I świata. Kiedy posługujemy się przezroczystym językiem nazw i formuł, tracimy świat z pola widzenia. Takie podejście wywodzi się od Mallarmego.
Z.J.: Tak, to jest ten sam rdzeń. Również u Stevensa istnienie przedmiotów jako konkretów to punkt wyjścia.
J.J.: Trzynaście sposobów patrzenia na kosa to skupienie uwagi na przedmiocie jednostkowym i niepowtarzalnym, który jednocześnie z każdej perspektywy wygląda inaczej. Za
konkretem musi iść uważność dla świata zmysłowego i zawieszenie pokusy nadawania
temu, co widzimy i czego doświadczamy, innych znaczeń. To, z jednej strony, taka redukcja
fenomenologiczna, a z drugiej – działanie destrukcyjne. Demontaż, rozprężenie składni.
Jeżeli rozkręcamy ją tak, że zdanie się sypie, to gotowe formuły czy struktury już nie zagrażają naszemu spotkaniu z przedmiotem. Albo zagrażają mniej. Wspomniałeś, Zdzisławie,
o nouveau roman. Agnés Varda nakręciła bliski tej poetyce film, który zapisywał toczący się
czas – w czasie rzeczywistym. Rejestrował zdarzenia, czy raczej nie-zdarzenia, jakie zaszły
w życiu bohaterki w ciągu dwóch godzin, od piątej do siódmej.
142
Co do Joty
Z.J.: Mnie się to wydaje wciągające, oglądanie człowieka trzymanego przez
kilka godzin na jednym ujęciu…
J.J.: A Warhol? Trudno w tej rozmowie nie przywołać Warhola, który deklarował: mnie znaczenie nie interesuje. I pokazywał przez kilka godzin śpiącego człowieka. Albo sfilmował sam siebie podczas konsumpcji hamburgera. Mamy imperialistyczny nawyk narzucania rzeczom (naszych) sensów,
sprowadzamy więc je do naszego świata, wkładamy do naszych szufladek.
Popatrz, siedzimy teraz na krzesłach, którym żaden z nas się bliżej nie przyjrzał. Bo sprowadziliśmy krzesło do jego funkcji, do rzeczy, na której się siada, unicestwiając je jako konkretny, materialny przedmiot. Siedzimy na tych
krzesłach i nie wiemy nawet, jaki mają kolor. Żaden z nas nie spojrzał na nie
od spodu i nie sprawdził, jak ciekawe mogłyby być od tamtej strony albo jaki
dźwięk mogłyby wydawać, gdybyśmy je opukali. Krzesło dla nas jako przedmiot nie istnieje, choć jest jak najbardziej konkretne. Chyba, że jakiś Marcel
Duchamp wystawi je w galerii.
Z.J.: Mnie się wydaje, że konkret to jest coś takiego, co w sensie filozoficznym
doprowadza nas jednak do przedmiotu. A przedmiot jest przeciwieństwem
podmiotu. Literatura, o której rozmawiamy, stara się ukryć podmiot…
J.J.: Wręcz go wymazuje. Jeszcze jedno nazwisko: John Cage, który całkowicie wymazał siebie jako autora panującego nad swoim dziełem. Słynne
4’33’’ to otwarcie na coś, co się dzieje w sposób całkowicie nieprzewidywalny w ciągu tego właśnie, zapisanego w tytule czasu. To jest muzyka, którą
tworzy nie Cage, a niezależny od niego przypadek.
Z.J.: A gdzie by tu na przykład umieścić Białoszewskiego? Zwróć uwagę, że
zanim wziął się za reportaże, pisał teksty antropologiczne. Przedmiot podobno istniał w socrealizmie. Natomiast po socrealizmie zaczęliśmy studiować przedmiot, to znaczy odkrywać coś więcej, niż jego funkcjonalność.
J.J.: Wedle tradycyjnej interpretacji ten przedmiot, który tak sobie upodobała
polska poezja powojenna, był bytem niepoddającym się ideologizacji – w czasach powszechnego ideologicznego zafałszowania. Był jakąś opoką, umożliwiającą bezpośredni kontakt z tym, co realne. Ale nie wiem, czy takie polityczne
odczytanie pasowałoby do wszystkich działań Białoszewskiego. W genialnej
„Mojej nieustającej odzie do radości” jest konkret, piec, którego przyszłość jest
niepewna, bo przyjdą „oni” i zabiorą go poecie tak, jak zabrali już wszystko.
Ale nawet kiedy ten piec zabiorą, pozostanie mu szara naga jama. To ważne:
dla Białoszewskiego jako poety, czy raczej dla podmiotu tego wiersza, zostają
wtedy słowa: szara naga jama. I mimo że pozbawiono go właśnie ostatniego
przedmiotu, zaczyna bawić się tymi słowami: szara-naga-jama, szaranagajama.
Słowa uniezależniają się od znaczenia, stają się cenne z powodu rytmu i współbrzmień, ale też ewokują egzotykę, przywodzą na myśl japońską Fudżijamę.
Innymi słowy, otwierają przed wydziedziczonym, pozbawionym nawet pieca
poetą cały świat, którego żaden reżim mu nie odbierze.
Z.J.: Mnie to się jednak zawsze kojarzyło z Hiroszimą i Nagasaki…Może
nazbyt ideologicznie.
J.J.: Może, ja czytam to inaczej: jak zabierają piec, to poecie pozostaje jeszcze nazwa tej dziury powstałej w wyniku wydziedziczenia. Pozostaje słowo
143
i tego słowa mu nikt nie odbierze. I to słowo staje się dla
niego całym światem. To jest pokazywanie stalinowcom:
takiego wała, nie zabierzecie mi moich słów, ja je uwalniam. A słowa z kolei uwalniają mnie. To się nie śniło
żadnym aparatczykom.
Z.J.: No tak, a ja wciąż myślę o tym krześle i już teraz
widzę, wiem, na czym siedzę. I że można na nie spojrzeć
z różnych stron.
J.J.: Tego nauczyli nas formaliści, prawda? Defamiliaryzacja, czyli uniezwyklanie. Na tym polega sztuka,
że przedmiot, który przyzwyczajenie zredukowało do
funkcji, zamienia w coś, co jest dla nas niezwykłe, nowe,
gotowe do ponownego odkrycia, a tym samym wymagające spowolnionej i dłuższej percepcji. Z czegoś abstrakcyjnego staje się ponownie konkretem. Dzięki uniezwykleniu odkrywamy rejony, które zwykle odruchowo
lekceważymy. Ale zauważ, że we wszystkich przejawach
zainteresowania konkretem, o których tutaj mówi, chodzi o wyjście poza siebie.
Z.J.: Jednak „ja” należy do liryki, a opis sadzenia grochu
raczej przyporządkowywano epice. Jeśli poezja ukrywa
„ja”, to ukrywa swoją istotę, działa wbrew swoim prawom gatunkowym. Z drugiej strony egotyzm poetycki
został dzisiaj już doprowadzony do skrajności. Każde
pierdnięcie „ja” jest celebrowane w niesłychany sposób.
Dobrze, że istnieje jeszcze to drugie wyjście. „Ja” pozostaje oczywiście sprawcze, istnieje, ale odsyła do innego
świata, niż ono samo. Nie zajmuje się sobą, nie rozdrapuje swoich ran. Bardzo by się to przydało dzisiejszej
poezji.
J.J.: Naprawdę zła poezja to poezja rozdymanego „ja”.
A każdy wiersz, który by zdołał opisać to krzesło, byłby
już jakimś wierszem – jeśli nie genialnym, to przynajmniej wolnym od pensjonarskiego egocentryzmu, mizdrzenia się lub użalania nad sobą.
Z.J.: Mnie konkret był zawsze jakoś bliski, bo wywodzę
go z Nowej Fali, która odkryła, że fakty zwykle przemawiają na naszą niekorzyść. Konkrety z nami walczą.
Zdałem sobie sprawę, że siedzę na tym krześle i to mnie
wybiło z dobrego samopoczucia. To, że ja na nim siedzę tak, a nie inaczej, jest objawem mojego stosunku do
świata.
J.J.: Literatura jest takim krzesłem, które mówi: nie siadaj na mnie, tylko mnie oglądaj.
144
fotografie Przemysław Owczarek
konFRONTACJE
Jarosław Zaręba
Ten Obcy: Głowiński
Jednym z najbardziej intrygujących fragmentów
opowieści autobiograficznej Michała Głowińskiego Kręgi obcości wydaje się opis burzy, wspomnienie z getta. Mały (ośmioletni zaledwie) Głowiński
zostaje sam, schowany – przezornie – za szafą.
orientacja wykorzystana zostanie przez ubecję. Albo
i przez ludzi ,,życzliwych”, całkiem bezinteresownie...
Książka przejmująca bywa w wielu momentach.
Głowiński pisze w sposób powściągliwy. Przyznaje:
Jestem doskonale świadom, jak niewiele w tej dziedzinie (a więc pisaniu – przyp. J.Z.) umiem i jak ograniczone są moje możliwości. Tego typu wyznania nie
są nigdy wolne od kokieterii... Inna rzecz, że ,,możliwości” schodzą często na drugi plan. Dzieje się tak
w pierwszej części opowieści (za cezurę przyjmijmy
egzamin na polonistykę). Trudno nie być poruszonym, kiedy czyta się o dramacie, jaki stał się treścią
życia Głowińskiego. O getcie, ukrywaniu się, ale
i tych z pozoru drobiazgach, co tak dziwnie mocno
bolą i pozostają już trwale w pamięci... Nazwanie
głupim przez głupią dziewczynkę, oschły gest ze
strony dziadka... Rozmaici odszczepieńcy (do których, żeby nie było, i siebie zaliczam) niewątpliwie
będą pod urokiem.
Jednak słabości, traumy, choroby to jedno... Wiadomo, że nawet klęski można przekuć w jakiś sukces,
wpleść w inną, ,,zwycięską’’ narrację. Głowiński pisze,
że nie starał się o awans albo o zaszczyty. Otwarcie
chwali się tylko kilka razy. Na przykład, że terminy,
jakie stworzył (jak choćby „monolog wypowiedziany”
czy „grupy sytuacyjne i grupowe”), tak się zadomowiły w języku, że już nikt mu nie wierzy, że to jego.
Niepokoi co innego.
Jak na profesora polonistyki – mało w Kręgach
obcości książek. Głowiński napomyka coś od czasu do
czasu. Nie żebym się spodziewał czegoś w rodzaju
145
motywy rysunkowe Krzysztof Szwarc
To wyjątkowy fragment, jest w tym obrazie coś więcej
niż zapis traumy żydowskiego dziecka – ogniskuje się
w nim tytułowa obcość bohatera. Chłopiec zawieszony jest między jawą a snem, pogrążony w lęku. Jednak uświadomienie sobie, że lęk jego jest ,,naturalny’’
(bo rozbudzony przez anarchiczne, niepoddające się
aksjologii siły natury, a nie nazistów) przynosi rodzaj
uspokojenia. Bohater – w swym pragnieniu, fantazji
– przechwytuje grzmoty. Głowiński pisze: Roiłem sobie, że ta burza nadeszła po to, by na niedobrym świecie
zaprowadzić porządek, uderzając w okrutników (...)
(charakterystyczne, nie myślałem, że burza została zesłana przez Boga, o Bogu wtedy raczej nie słyszałem. Nie
myślał o nim, bo Bóg nie był (już? jeszcze?) potrzebny. Srogi, pragnący zemsty chłopiec sam się nim staje.
I przeżywa oczarowanie wrogiem. Czystym,
wyglądającym dobrze. Pełnym życia. Nie to, co zabiedzeni mieszkańcy getta. Może nawet doświadcza
pewnego oczarowania okrucieństwem, które wydaje
się być niezbywalną cechą oprawców. Jest coś niepokojącego w tej fascynacji, z czego Głowiński zdaje sobie sprawę, z czego – niepotrzebnie – się tłumaczy, że
między ofiarą a oprawcą może wytworzyć się szczególna więź... Tamten chłopiec okazuje się bogiem
pragnącym w odwecie zniszczenia. Ale chciałby też
niszczyć obiekty swego pożądania. Piękno jest splecione z okrucieństwem. I jest to jedna z pierwszych
w życiu lekcji...
Czy nie tym (a więc tworzeniem sensów ,,na
gorąco’’) jest literatura? Można z pewną dozą złośliwości pokusić się o stwierdzenie, że to jedyny (a na
pewno jeden z nielicznych) moment Kręgów obcości,
w którym Głowiński jest pisarzem z prawdziwego
zdarzenia. Pisarzem, co nie tylko opowiada swoje
życie, ale i otwiera się na obrazy, jakie mu podsuwa
wyobraźnia. To niby tylko wspomnienie, ale i coś
więcej: śnienie o sobie – bogu. I poczucie jakiejś kosmicznej samotności: gdy ciska się grom i jest trochę
jak w dniu stworzenia.
Ten fragment – niejednoznaczny, niepokojący,
hipnotyczny – więcej mówi o Głowińskim niż wiele
innych, razem wziętych, akapitów Kręgów obcości.
Głowiński powtarza, że chce stworzyć jak najpełniejszy autoportret. Dlatego zamierza mówić
o sprawach bolesnych, intymnych. Niczego nie przemilczać. Pisze o nieprzystosowaniu, nieumiejętności
radzenia sobie z prozą życia. O swym żydostwie,
naznaczeniu przez Holokaust, klaustrofobii – którą
uznaje za spadek po Holokauście.
Wreszcie – co Głowiński czyni po raz pierwszy
– o homoseksualizmie. Nie jest to, jak można się domyśleć, tryumfalny coming out. O swej skłonności
Głowiński opowiada jako o udręce, zmarnowanym
życiu. Zmarnowanym za sprawą lęku przed odsłonięciem prawdy o sobie, pogodzeniem się z własnymi
pragnieniami, pożądaniem. Zdaje sobie sprawę, że
jego wieloletnie milczenie też jest jakimś ,,dowodem’’.
Przez lata bał się dekonspiracji, możliwości, że jego
KONFRONTACJE
Książek mojego życia Millera... Głowiński zachowuje
daleko posunięty dystans, obiektywizm badacza.
W Kręgach obcości nie ma romansu z tekstem.
Mała próbka. Oto, co ma Głowiński do powiedzenia o jednym ze swych ukochanych pisarzy, Williamie Faulknerze: Podziwiałem (i nadal podziwiam)
jego imponujący kunszt narracyjny i to przede wszystkim, że stworzył swój własny świat, niezmiernie rozległy
i bogaty, taki, w którym kłębią się i przenikają wątki
i wydarzenia, a tłum postaci – tak z pierwszego planu,
jak epizodycznych – żyje pełnią życia. Pod tym względem powieści Faulknera przypominają Shakespeare’a.
Tego typu uwagi można poczynić chyba o każdym autorze epickich powieści. Dodam, że w Kręgach obcości nie znajdziemy na temat cudzych utworów bardziej rozbudowanych wypowiedzi.
Stosunkowo dużo uwagi poświęca Głowiński
polityce i przemianom społecznym. Przejmująco
opisany zostaje stan wojenny – poprzez obraz odciętego telefonu i rosnącego pod jego wpływem poczucia osaczenia i zamknięcia. Niestety: pisząc o latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, autor nie
wychodzi poza wielokrotnie powtarzane komunały.
Pozwolę sobie zacytować: Sygnałem donośnym i łatwo
zrozumiałym stała się podwyżka cen. Pamiętam, że na
imieninach Jana Józefa Lipskiego 24 czerwca A.D. mówiło się o niej jako o wydarzeniu aktualnym, o decyzji
odznaczającej się pełną świeżością (na czym miałaby
swoją drogą polegać ta ,,decyzja odznaczająca się
świeżością?’’ czy nie na tym po prostu, że zapadła
akurat w czasie, kiedy Lipski obchodził imieniny?
– przyp. J.Z.). Wśród licznie zgromadzonych gości byli
wybitni działacze opozycyjni (...), między innymi Jacek
Kuroń. To oni przede wszystkim się zastanawiali, czy
po tak niepopularnym postanowieniu władz coś zacznie
się dziać, jak na nie zareagują robotnicy. Na odpowiedź
nie trzeba było długo czekać, na plan pierwszy wysunęły
się dwie nazwy miejscowe – Radom i Ursus.
Może starczy.... Jakbym czytał list Toruńczyk do
Sierakowskiego. Choć może jeszcze jeden drobiazg:
Dwa dni później podpisano wielkie porozumienie. Na
scenie nie tylko polskiej, ale światowej, pojawił się nowy
bohater, wąsaty robotnik, Lech Wałęsa, który dzięki swej
mądrości i talentom przywódczym, doprowadził strajk
do zwycięskiego końca. Wąsaty robotnik – żeby czytelnik nie miał wątpliwości, o kogo chodzi... Zdanie jak
z podręcznika historii dla obcokrajowców. Rozdziały,
w których mowa o wspomnianym okresie, rozczarowują. Głowiński chowa się za zobiektywizowaną do
bólu, by nie powiedzieć – buchalteryjną, narracją.
146
Najbardziej miałki jest opis przemian ustrojowych
na Służewcu: Biedniutkie sklepy z poprzedniej epoki
przekształciły się w nowoczesne sklepy samoobsługowe,
nie było aptek, jest ich cztery, nie było zakładów fryzjerskich – jest ich kilka, nawet pocztę otworzono tu przed
dziesięciu laty. To wyliczenie mógłbym kontynuować,
by napomknąć o kilku restauracjach, różnych, dostosowanych do rozmaitych możliwości finansowych, ale też
kulinarnych upodobań. (...) Na osiedlu powstał duży
dom handlowy, interesujący także z architektonicznego
punktu widzenia. Kiedy przystępowano do jego budowy, część mieszkańców gorąco protestowała, podobno
pewnego wieczora doszło do bijatyki. (...) Budowa tego
centrum nie naruszała niczyich interesów, nie mogła nikomu przeszkadzać, chodziło zatem o nieufność wobec
wszelkich zmian w najbliższym otoczeniu, czyli po prostu o nie kierujący się żadnymi racjonalnymi względami
konserwatyzm.
Jakby żywcem wycięte z gazetki osiedlowej... Nie
wydaje mi się, by Głowiński był czułym sejsmografem przemian wówczas zachodzących. Oczekiwałbym czegoś więcej po badaczu nowomowy PRL-u.
Głowiński w rozmowie przeprowadzonej dla
,,Kwartalnika Artystycznego” (Autobiografia musi być
kompromisem, „Kwartalnik Artystyczny” nr 2/2010)
przyznaje, że nie chciał nikogo z żyjących dotknąć.
Jest na ogół dyplomatą. Jeśli już się nad kimś pastwi,
to nad postaciami, wydaje się, ewidentnie turpistycznymi. Ksiądz – antysemita i erotoman – ze szkoły,
przedstawicielka partyjnego betonu – Nowak...
Umieścił jednak w książce barwną anegdotę o profesorze Zdzisławie Skwarczyńskim (Głowiński zaznacza: mnie nie dane było z nim nigdy się zetknąć,
powtarzam to, co usłyszałem), rekordowo krótko dyrektorującym Instytutem Badań Literackich. Urzędowanie Skwarczyńskiego miało trwać trzy godziny,
a sprowadzić się do tropienia Żydów w Instytucie.
Kiedy okazało się, że nawet były endek, pan Edmund
(od Orzeszkowej) nie chce pomóc – Skwarczyński
miał się załamać i uciec.
Jeden akapit – jedno życie. Skwarczyński ponosi we wspomnianym fragmencie śmierć cywilną.
Wpierw złośliwie zostaje mu wypomniana przypadkowa zbieżność nazwisk z wybitną badaczką Stefanią... A jaki obraz się wyłania z anegdoty? Żydożerca
i frustrat. Pozostał efemerydą, nigdy potem o nim już
nie słyszałem – kwituje Głowiński.
Coś jest na rzeczy – o czym świadczy choćby
inny fragment wspomnianej już rozmowy. Głowiński wspomina, że anegdotę przypomniał sobie po
KONFRONTACJE
lekturze agresywnego artykułu syna Zdzisława – Henryka Skwarczyńskiego, w którym tenże bronił ojca, przeciętnego historyka literatury...
Tylko pytam: czy Głowiński, który brzydzi się
lustracją – Skwarczyńskiego nie ,,zlustrował’’?
Najciekawsze pozostają rozdziały dotyczące Zagłady i lat tuż po wojnie. Dzieciństwo Głowiński już
jednak literacko przepracował. Często zresztą odsyła
czytelnika do Czarnego sezonu albo Magdalenki z razowego chleba, gdzie dane wspomnienie zostało opisane.
Tytuł uwodzi, jest genialny w swej prostocie jako
dość czytelne przekształcenie ,,kręgów rodzinnych”
(w których jest często bardzo obco). Kręgi obcości
– jak się wydaje – udało się Głowińskiemu opuścić.
Wbrew temu, co można przeczytać w wielu
tekstach na temat tej książki – narracja Głowińskiego jedynie bywa intymna. O co trudno mieć przecież
pretensje... Inna rzecz, że pismo nas zdradza. I tym
cenniejszy wydaje mi się fragment, któremu poświęciłem trochę miejsca na początku tego tekstu. Mam
wrażenie, że we wspomnieniu o burzy Głowiński
sam się sobie (choć nie na długo) wymyka. I z jakąś
„inną” obcością mamy do czynienia… Z obcością,
którą trudno zmedykalizować (czyż Holocaust nie
był owocem medykalizacji ,,problemu żydowskiego’’?), w ogóle trudno nazwać – obcością, która niekoniecznie jest traumą, która bywa własnego cienia
zgubą w jarach...
Michał Głowiński, Kręgi obcości. Opowieść autobiograficzna,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.
Omir Socha
Fraktale, o nietrywialnej strukturze,
koronkowej robocie
Nie wiem, dlaczego sięgając po najnowszą książkę Beaty Patrycji Klary, pomyślałem o fraktalach –
podzbiorach płaszczyzny zespolonej, wymyślonych
przez francuskiego matematyka polskiego pochodzenia Benoita Mandelbrota. Dla humanistów mających
za nic matematykę, wyjaśnię, że fraktale, podobnie
jak płynna rzeczywistość, charakteryzują się (cytaty
z definicji fraktala podaję za Wikipedią):
1) nietrywialną strukturą w każdej skali; chwała
poetce, że w najnowszym tomie udało się jej uniknąć
trywialności, tego kata każdej fizycznej i duchowej
miłości, że posłużę się częstochowskim rymem do
uzmysłowienia skali zagrożeń stojących przed poetą.
Zawsze kiedy pojawia się rzeczone niebezpieczeństwo kanibalizmu myślowego, poetkę ratuje ironia,
kolor języka i – co najważniejsze – inteligencja. Te
połączone cechy ujawniają się już w pierwszym wierszu tomu, „zmyśleni”, w którym autorka pisze: od razu
umieliście czytać, oraz w tytule utworu „nazwij to pornografią, a udowodnię, że się mylisz” i w nim samym:
A ja tymczasem zmieniam bieg i zapinam oczy sutkami.
2) Struktura ta nie daje się łatwo opisać w języku
tradycyjnej geometrii euklidesowej; to znaczy, że poetka w trzech rozdziałach książki oddzielonych zdjęciami kobiecych aktów unika tradycyjnego podziału
na erotyki męskie i żeńskie, stosując płodozmian, raz
oddając głos jakby sobie, raz jakby narratorowi kobiecemu, a czasem męskiemu. A że tytułowi mężczyźni
szczekają? Uczmy się od psów, wszak psy potrafią tak
pięknie wyć.
3) Fraktal jest samo-podobny; dowiadujemy się
tego z wiersza pt. „milczenie”, w którym Ponoć żadna nie jest tak ciasna, żadna inna kochanka, nawet ta,
która odeszła, a z „ballady nadmorskiej” możemy wywieść, że Brak jej pewności, przed kim ostatnio rozpinał
rozporek. Mężczyźni są tu nudni, aż do zdarcia starej
płyty gramofonowej serwują ograne nawojki w stylu: Wstąp do mnie na herbatę. Nie żebym ciebie tak od
razu do łóżka ciągnął, ale nóżki chętnie rozgrzeję („mirafiori”), wszak za zakrętem jest wiele potrzebujących.
Oszczędność formy jako program sygnalizuje wiersz
„abdykacja”, w którym kolejne kody skracają się do
pojedynczego słowa Do.
4) Fraktal ma względnie prostą definicję rekurencyjną; poetka utrzymuje constans temperatury ciała-wiersza, z nielicznymi wyjątkami: niepowstrzymanej
ekspresji słownej („milonga”), delikatnego ekspresjonizmu językowego („poziom czarnej kreski”), poezji
lingwistycznej („w tym roku kwitnie później, taka
wegetacja”), zachowując przy tym klasyczny styl języka. Poetka odwołuje się, nawet w tytułach, do ballady,
jakby na przekór pozornie swawolnym („bez lukru”)
lub nawilżonym miejskim erotyzmem („nie jest niewinna”) tekstom. W wierszu „dobry temat na film”
pojawia się fraza: Oszczędzam / wszystko. Nawet ruch.
5) Fraktal ma naturalny („poszarpany”, „kłębiasty” itp.) wygląd; autorka znakomicie ukazuje rozkosz
i jej efekty, różne (psychiczne i fizyczne) wymazy
seksualne, nie tracąc nic z intrygującej atmosfery
napięcia erotycznego. Osiąga to dzięki umiejętnemu
147
kojarzeniu sacrum i profanum współczesnego (?)
seksu, posiłkując się językiem quasi-przyrodniczym,
quasi-naturalnym. Podobnie jak fraktale, są raczej
tworami sztucznymi (nigdy nie będą prawdziwym
„kalafiorem” ani „chmurą”, choć „jako żywo” go przypominają), u Beaty Klary seksualność współczesnego
człowieka jest jedynie quasi-powrotem-do-natury,
gdyż jednostka dzięki swoim urządzeniom psychicznym, już do natury wrócić nie może.
6) W definicji fraktal jest jeszcze jeden punkt,
mówiący o tym, że jego wymiar Hausdorffa jest większy niż jego wymiar topologiczny, co pozwolę sobie
przetransponować na hasło: czytelnik znajdzie tu na
pewno więcej poezji niż pozycji.
***
Moje pierwsze spostrzeżenie chyba było trafne,
bowiem samo słowo fraktal pojawia się pod koniec
tomu, we „wrażeniach z Fraktala” właśnie, gdzie słychać także głos tytułowych szczekających psów.
Fraktal zaś zamienia się w rozrosłe wokół aktu
spółkowania słowo, przybierające formę kilkudziesięciu wierszy, a raczej ich graficzną realizację w przestrzeni, zwaną stosunkiem seksualnym, o cechach jak
w punktach 1-5. A słowa, czy też raczej głos i szczekanie mężczyzn opisanych/mówiących w trzech
rozdziałach tomu, przyjmują postać nagiej kobiety,
już całej, dopełnionej, stworzonej. Przynajmniej pod
moimi powiekami.
Żeby nie było wątpliwości, ten tomik skierowany jest do mężczyzn, którzy go nie przeczytają. Klary
podejmuje w nim trud męski, nie zawsze zwycięski,
aby nie tyle zrozumieć brzydką płeć, co wyjść jej naprzeciw, i to tak, jakby właściciel wyszedł z domu, by
rzucić łańcuchowemu psu kość. Albo i cipkę, i udo.
Alas! Z „milczenia” dowiadujemy się także, iż Rozbierać do koronek jest lepiej niż do bawełny. Ja mam się
tylko nie odzywać. Więc mężczyźni, raczej nie nauczą
się dawać głosu (np. zamiast nasienia, złudzeń, pieniędzy...). Chociaż... w lirycznych „podziękowaniach”
znajdujących się na końcu książki poetka zapewnia:
Dziękuję wszystkim za to, że pozwolili mi podpatrywać / siebie, że nie zasłaniali woalkami swoich fallusów /
i wagin, że byli gotowi na długie nocne zwierzenia.
Czyli jednak można... Panie i Panowie!
Beata Patrycja Klary, Szczekanie głodnych psów, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta
w Gorzowie Wielkopolskim, 2010.
148
Anna Czubrowska
Multikulturowy patchwork
Mabanckou
Black Bazar to przedostatnia powieść kongijskiego
pisarza – Alaina Mabanckou – wydana nakładem
wydawnictwa Seuil, zaliczoną przez „L’Expresse”,
„Nouvel Observateur” i „Livres Hebdo” do dwudziestu najlepszych książek beletrystycznych we Francji
w 2009 roku. Polskie tłumaczenie zawdzięczamy
Jerzemu Giszczakowi, który jest jednym z niewielu
tłumaczy prozy frankofońskiej. Poza Black Bazar,
dotychczas ukazały się w jego tłumaczeniu, nakładem wydawnictwa Karakter, powieści Mabanckou
pt. Kielonek (2008) i African Psycho (2009).
Alain Mabanckou jest jednym z bardziej znanych i cenionych autorów kongijskich. Z wykształcenia adwokat, z zamiłowania pisarz i poeta, obecnie
pracuje na Uniwersytecie Kalifornijskim jako profesor literatury francuskojęzycznej. W 1993 roku debiutował zbiorem poezji. Jednakże dopiero powieść
Bleu blanc rouge (Niebieski biały czerwony) w 1996
roku przyniosła mu prawdziwy sukces. Mabanckou
jest laureatem między innymi: Grand Prix Littéraire
d’Afrique Noire (Nagrody Literackiej Czarnej Afryki) czy nagrody Renaudot. Jego teksty tłumaczone
były na jezyk angielski, amerykański, hebrajski, koreański, kataloński i włoski. W sierpniu tego roku ukazała się we Francji jego nowa powieść Demain j’aurai
vingt ans (Jutro będę miał dwadzieścia lat).
Tytuł książki Black Bazar zdradza na wstępie jej
problematykę. Bazar – miejsce, gdzie kiedyś sprzedawano niewolników, handlowano tanimi produktami – współcześnie utożsamiane jest z chaosem
i bałaganem. Natomiast słowo black budzi oczywiste
skojarzenia z czarnymi imigrantami. Dlatego też centralnym spoiwem powieść są losy typowego afrykańskiego dandysa – Zadkologa, przedstawiciela SAPE
(Stowarzyszenia Amantów, Pedantów i Elegantów),
który ubóstwia włoskie kołnierzyki na trzy lub cztery
guziki, garnitury Cerruti 1884 i jedwabne krawaty;
systematycznie uczęszcza do Jipe’a, afrokubańskiego
baru w pierwszej dzielnicy Paryża, gdzie spotyka się
z Paulem z dużego Konga, Rogerem – Francuzem
z Wybrzeża Kości Słoniowej, barmanem Willy oraz
Yves’em, też z Wybrzeża. W rzeczywistości bar jest
tylko pretekstem do ukazania barwnego życia emigracji i tworzy swoistą paralelę z powieścią Kielonek
KONFRONTACJE
(tam pojawia się bar „Le crédit a voyagé”). W skład
tego swoistego, wielowarstwowego obrazu Paryża
dodatkowo wchodzi sąsiad Hipokrates i Arab z rogu,
skarżący się na drobnych sklepikarzy chińskich.
Tym, co bawi czytelnika w powieści Mabanckou,
jest „lekkość” języka i swobodne podejmowanie rozmaitych tematów. Jednym z nich jest Wiedza o tyłku,
która istnieje od zarania dziejów, od kiedy Adam i Ewa
odwrócili się plecami do Stwórcy (s. 68), konstatuje
Zadkolog, którego poznajemy w momencie przełomowym: jego kobieta, Pierwotna Barwa (posiadająca
idealnie wydatną stronę B) opuszcza go wraz z ich
małą córeczką, uciekając z Hybrydą – facetem grającym na tam-tamie, który jest niczym karzeł, nie widać
go, kiedy przechodzi obok. Jeśli się nie uważa, można
na niego nadepnąć albo dojść do wniosku, że to jakieś
czworonożne zwierzę bez ogona (s. 41).
W obliczu pogłębiającej się samotności, stagnacji, marazmu życia w społeczeństwie nieustannie
zagrożonym dziurą budżetową, Zadkolog tworzy,
stając się na naszych oczach autorem Black Bazar
– Piszę tak, jak żyję, bez ładu i składu, takie też bywa
życie, gdybyś przypadkiem nie wiedział (s. 19). Wykorzystując postać Zadkologa, Mabanckou snuje wątek
intertekstualnych analogii do współczesnej literatury
frankofońskiej, pojawiają się tutaj nazwiska pisarzy
takich jak: Césaire, Louis-Philippe d’Alembert czy
Dany Lafferrière.
Estetyka książki – jej odważna okładka z plasterkami w barwach trójkolorowej flagi „na stronie
B” – dodatkowo zachęca do sięgnięcia po tą pozycję,
a śmiech, sarkazm, inteligentna obserwacja i ironia,
to niewątpliwie jej podstawowe atuty.
Podczas lektury nasuwa się czytelnikowi pytanie: czym jest Black Bazar? To powieść-satyra na tak
zwany „czarny Paryż”, to multikulturowy patchwork
prezentujący w formie lekkiej i przyjemnej poważne zagadnienia, takie jak: życie czarnych w Europie,
kolonizacja, problemy socjalne, wyobcowanie, seksualność, relacje między literaturą a sztuką. Całość
przepełniona jest autoironią, sarkazmem i głębokim
dystansem wobec siebie i innych. Bowiem jak twierdzi Mabanckou w jednym z francuskich wywiadów:
Samokrytyka jest najważniejsza, jeżeli chcemy spojrzeć sprawiedliwie na innych. Taką refleksję autor
serwuje w sposób zabawny i frywolny, a uprzedzenia społeczno-kulturowe, porozrzucane swobodnie
na ponad dwustu stronach powieści, poddaje pod
rozwagę czytelnika, pytając o kondycję i rolę społeczeństwa europejskiego. Bowiem Europa zbyt długo
karmiła nas kłamstwami i zarażała zgnilizną…
Alain Mabanckou, Black Bazar, przeł. Jerzy Giszczak, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2010.
Paulina Ilska
Wyprawa bohatera
Podróż autora Christophera Voglera to książka już
od pierwszych stron trafiająca w czuły punkt osób,
które piszą bądź w jakikolwiek inny sposób tworzą
i opowiadają historie. Odwołuje się do, wspominanej
już przez Izabelę Filipiak w Twórczym pisaniu, naiwnej tęsknoty za odkryciem jakiegoś uniwersalnego
wzoru, sposobu na pisanie, dotarcia do sedna, które gdzieś tam w podświadomości zbiorowej istnieje
i może zaowocować erupcją niepowtarzalnej, niczym
nie skrępowanej twórczości. Vogler składa nam właśnie taką kuszącą obietnicę wyprawy po złote runo
twórców fabuł, nie tylko filmowych. A że czyni to
w sposób pasjonujący – od Podróży autora trudno się
oderwać.
Pierwotnym celem Voglera było stworzenie
popularnego podręcznika, w którym pradawne
struktury mityczne zostałyby zaadoptowane tak,
by mogli z nich swobodnie korzystać zawodowi
wymyślacze historii tworzący scenariusze filmowe.
I rzeczywiście, pierwsze wydanie Podróży autora
krążyło po Hollywood w formie popularnego „bryka”. Korzystano z niego namiętnie, mechanicznie
i bezrefleksyjnie odtwarzając poszczególne etapy
mitycznej Wyprawy bohatera. Można to sobie poobserwować w wielu filmach klasy B, żeby nie powiedzieć – C. To na przykład te wszystkie momenty,
gdy bohater już, już zostaje pożarty przez krokodyla/dinozaura / zabity przez męża kochanki/seryjnego mordercę i... cudem ratuje się z opresji. Albo
gdy czujemy, że w filmie jest tak pięknie, bohaterowie tak sympatyczni i trawa tak zielona, że za chwilę na pewno coś się złego wydarzy.
Na szczęście Podróż autora to uczta dla konesera, którą można degustować na wielu poziomach.
I nie rości sobie prawa do „stworzenia” wzoru, raczej
do opisu wieloletnich obserwacji, poczynionych na
podstawie przestudiowania ogromnej ilości fabuł
149
KONFRONTACJE
mitycznych, literackich i filmowych. Cześć zatytułowana Wyprawa bohatera, to, cytując autora, spójny zbiór koncepcji oparty na psychologii głębi Carla
Gustawa Junga i mitoznawczych studiach Josepha
Campbella (Bohater o tysiącu twarzy). Vogler wyszczególnia dwanaście uniwersalnych, wpisanych
w koło etapów podróży – od wezwania do wyprawy
(czyli właśnie owo pierwsze „niespodziewane zdarzenie”, wyrywające bohatera z codziennego letargu),
poprzez największą Próbę – konfrontację z Cieniem
i ze Śmiercią, aż po powrót bohatera do Świata Zwyczajnego (niekoniecznie zakończony happy endem,
jak zinterpretowano to w Hollywood).
Szczegółowo omówione są archetypy postaci
oraz ich istotne umocowanie w fabule. W dobrze
skonstruowanej historii Mentor, Strażnik Progu,
Zmiennokształtny, Trickster i oczywiście Cień,
zawsze pojawiają się PO COŚ. Sens i cel Wyprawy bohatera oraz stających na jego drodze postaci
obrazuje Vogler wieloma, często zaskakującymi,
przykładami – od mitu o Ariadnie poczynając, poprzez Czarnoksiężnika z Krainy Oz, na Gwiezdnych
wojnach czy Milczeniu owiec kończąc. Starożytne
kategorie rodem z Poetyki Arystotelesa, takie jak
katharsis czy anagnorisis odnosi do kultury współczesnej, bez wyraźnego podziału na kulturę wysoką
czy niską. Ta homogenizacja jednak przestaje razić,
gdy na pewnym etapie lektury koncepcja Voglera
zaczyna tworzyć spójną całość i staje się bardzo
przekonująca. Tak bardzo, że jej elementy zaczynamy dostrzegać w każdej powieści i w każdym filmie, który oglądamy. Pod koniec lektury widać, że
autor nie był gołosłowny, pisząc we wstępie, że gdy
szukał zasad rządzących opowiadaniem, odkrył coś
więcej – coś, co określił jako zbiór zasad życiowych.
Nie da się ukryć, że każdy z nas dostaje od czasu
do czasu wezwanie do Wyprawy, któremu się opiera i któremu ostatecznie musi stawić czoło. Jeśli
tym wezwaniem jest tworzenie historii, zdobycie
bieguna południowego czy rozprawienie się z demonami przeszłości, lektura Podróży autora może
tylko pomóc. Zanim się zbuntujemy i złamiemy
wszystkie zawarte w niej zasady, warto je gruntownie poznać.
Christopher Vogler, Podróż autora. Struktury mityczne dla
scenarzystów i pisarzy, przeł. Katarzyna Kosińska, Wydawnictwo Wojciech Marzec, Warszawa 2010.
150
Katarzyna Knapik-Gawin
Martwa natura
Lubię covery. Śmiem twierdzić nawet, że niektórym
utworom wyszły tylko na dobre, dzięki wykopaniu
z zapomnienia lub gatunkowej niszy. Przeróbka
bywa tchnięciem nowego życia w coś, co zdążyło już
się zasuszyć i skurczyć lub wręcz przeciwnie – czcigodnie zabalsamować. Podstawowe BHP ożywiania
tak muzycznych, jak i literackich zwłok jest proste:
ofiara musi być osuszona z interpretacyjnych możliwości, bo sztuczne oddychanie aplikowane zdrowemu i przytomnemu obiektowi może się, jak wiadomo z lekcji pierwszej pomocy, skończyć nieciekawie;
a nadto dobrze zakonserwowana, by estetycznie się
prezentowała po tym, jak dostanie nowy oddech. Są
naturalnie i tacy Zeusowie, co bardzo brzydkie trupy postawili do pionu, ale to raczej wyjątki potwierdzające regułę. Są także i tacy, co z pięknych trupów
uczynili równie piękne zombie, tak piękne, że do
złudzenia przypominające żywą osobę – na polu
fantastyki warto wspomnieć choćby Kira Jeskowa
i jego Ostatniego Władcę Pierścienia, powieść o zdrowych rumieńcach, bystrym oku i świeżym oddechu,
chociaż będącą – co do zasady – Władcą Pierścieni
wypatroszonym i wywróconym na nice.
Kamil Śmiałkowski nie porywa się na równie
ambitne rytuały. Jak na przezornego nekromantę
przystało, obrał sobie bezpiecznie uleżanego („jak
tytuń” – że przywołamy tutaj innego, równie zakonserwowanego klasyka), a nadto szacownego nieboszczyka, jakim jest straszący w szkolnych salach
Stefan Żeromski ze swoim Przedwiośniem. Tekst
tak skutecznie upupiony, przemielony i szczerze
znienawidzony przez pokolenia Polaków, że aż sam
się prosi o profanację. Intencji tej zresztą autor nie
ukrywa: Niech sobie tam inni wieszczą degrengoladę
i pożeranie własnego ogona (pewnie znajdę to i w recenzjach w najbliższych miesiącach), ale ja lubię takie kulturalne bigosy, wszelkiego rodzaju crossovery, pastisze,
rozwinięcia, ciągi dalsze i wszystko, co wynika z fabułek
na drugim, trzecim piętrze. (…) A przecież potencjał
w naszej klasyce literackiej mamy przeogromny (za: K.
Śmiałkowski, „POTRAWKA Z ŻEROMSKIEGO. O źródłach zombiezacji klasyki polskiej” – na
stronie Runa.pl).
W tym miejscu należy dla porządku zaznaczyć,
że kogo odrzuca sama idea podobnych przeróbek
i sprowadzania Dzieł do artystycznego parteru,
tudzież szeroko pojmowany postmodernizm, dekonstrukcja i estetyka campu, niech sobie od razu
wymienioną pozycję odpuści. Rzecz jest kiczem
w czystej postaci, a fabuły nawet nie warto streszczać,
bo kto uczciwie w liceum przebrnął przez Żeromskiego, tego nic nie zaskoczy. Śmiałkowski starannie trzyma się linii fabularnej oryginału, a cały trik
polega na umiejętnym podmienianiu detali tak, by
zarówno motywacja bohatera, jak i wymowa książki była zupełnie inna. Kto oczekuje, że po najdalej
piętnastej stronie akcja zamieni się w scenariusz filmów klasy D, srodze będzie rozczarowany. Estetyka
gore dawkowana jest pomału, niejako w tle i sama
w sobie staje się obiektem parodii, bo grozy w tym za
grosz, za to Cezary Baryka prowadzący rozmowy za
pomocą notesika, by zamaskować upiorne wycie, jest
rozczulający w swojej zabawności.
Co więcej, nawet nietknięte ręką Śmiałkowskiego fragmenty powieści zdają się pobrzmiewać jak
parodia, chociaż wcale nią nie są, dotyczy to szczególnie części o Nawłoci. W pewnym momencie
czytelnik nie wie już, czy komizm przerysowanego
obrazka polskiej „szlacheckości” to skutek ingerencji
parodysty, czy zderzenia estetyk, a może – upiorna
myśl! ­– zamierzony, ironiczny zabieg posągowego
Żeromskiego? Warto dodać, że „bonusy” nie ograniczają się tylko do wątku zombie, ale pozostawię czytelnikom sprawdzanie, czy dobrze pamiętają dawno
już przerabianą powieść. Być może nawet odkryją, że
ponowna lektura Przedwiośnia nie musi być kontaktem z zimnymi literackimi zwłokami – i to niezależnie od mash-upowych wstawek. Być może zamajaczy
nawet komuś myśl, że zamiana komunizmu na zarazę zombie, szerzącą się równie szybko i nieubłagalnie
jak światowa rewolucja proletariatu, ma swoje drugie
dno albo że dziwne zachowanie Baryki nabiera sensu,
dopiero gdy weźmie się poprawkę na jego nowe ja...
ale może nie wybiegajmy za daleko, bo poczciwy ożywieniec może za nami nie nadążyć. Przedwiośnie…
to w końcu przede wszystkim rozrywka, nie reinterpretacja. Do kanonu literackich nawiązań wejdzie co
najwyżej jako ciekawostka.
Kamil Śmiałkowski, Stefan Żeromski, Przedwiośnie żywych trupów, Runa 2010.
Magdalena Nowicka
W Łodzi i nigdzie indziej
Na otarcie łez tym, którzy płaczą po klęsce Łodzi
w staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury
i zarywają noce, obmyślając nową markę tego miasta, zalecam lekturę wygrzebanej z mocno zapomnianego lamusa monografii W «Bi-ba-bo» i gdzie
indziej Janusza Dunina (1931-2007), wybitnego
bibliotekoznawcy i bibliofila. Profesor Dunin, poza
zainteresowaniami arcypoważnymi, miał słabość do
lekkiej muzy: kabaretów, kupletów, prasy rozrywkowej, w tym do frywolnych jednodniówek. Jego łódzką
kabaretianę, wydaną w 1966 roku, wznawia łódzkie
(a jakże!) Wydawnictwo Officyna w edycji bibliofilskiej – trzystu pięćdziesięciu egzemplarzy. Każdy
z nich jest ręcznie numerowany (mój egzemplarz ma
numer 033). W «Bi-ba-bo» i gdzie indziej to pierwszy
tytuł w serii Officyny „Archiwa popkultury”.
No właśnie – czas ostatecznie dowartościować
popkulturę. To, że Łódź w 2016 roku nie zostanie
Europejską Stolicą Kultury, nie znaczy, że nigdy nie
była centrum pewnej specyficznej kultury: kabaretów i prasy satyrycznej, a więc swojskiej, ale też nieco „sparyziałej” i „zwiedeńczonej”, kultury rewiowo-jarmarcznej. W książce Dunina można przeczytać,
że przed wojną działało w Łodzi sześć kabaretów
o iście kosmopolitycznych nazwach: „Aquarium”,
„Corso”, „Ermitage”, „Urania” (jej właścicielem był
ojciec Eugeniusza Bodo), „Koloseum”, „Scala”. Natomiast legendą owiany „Bi-Ba-Bo” od 1914 roku
przez prawie dwa lata bawił gości hotelu Savoy,
a swoje pierwsze komiczne teksty popełnił dlań maturzysta Julian Tuwim.
Książka Dunina to balsam dla łódzkiej zbolałej
duszy także z innych powodów. Otóż autor przekonuje, że w owym czasie kabaretowa Łódź częściej
inspirowała rozrywkową Warszawę, niż odwrotnie.
Łódzkie wydawnictwa satyryczne – „Śmiech”, „Łodzianka” – w niczym nie ustępowały warszawskim
„Kolcom” lub „Musze”, a nawet przewyższały je graficznie i estetycznie. Na łamach „Śmiechu” publikowano m.in. rysunki cenionego na świecie Heinricha
Kleya, współpracownika poczytnych niemieckich
magazynów, oraz teksty i ilustracje polskich sław:
Artura Szyka czy Konrada Toma. Sęk w tym, że po
151
KONFRONTACJE
pierwszych sukcesach w Łodzi zdolni autorzy zazwyczaj stąd wyjeżdżali, szukając szczęścia w Warszawie lub jeszcze dalej.
Z czego się w Łodzi wówczas śmiano? Z geszeftów, fabrykantów, nagłych fortun i bankructw, spraw
obyczajowych i... z warszawiaków. Oto anegdotka
o jednym ze stołecznych przybyszy:
− Przeklęta Łódź! Wyobrazi pan sobie
chcę rozmienić dwadzieścia pięć rubli...
− No i cóż?
− No i nie mam w kieszeni ani rubla.
(s. 30)
Na drugim biegunie żartów z łódzkiej odmiany
amerykańskiego snu znajdował się lokalny bon vivant
Antek z Bałut i jego luba Mańka:
motywy rysunkowe Krzysztof Szwarc
Antek z Mańką raz we dwoje
Poszli na majówkę,
Wzięli kichy i serdelków
Za całą złotówkę,
A po drodze Antek kupił,
Bo tak Mańka chciała,
Monopolu, by zabawa
Lepiej się udała.
(s. 83)
Co więcej, jak twierdzi autor przedmowy Tomasz Majewski, o ile Łódź przełomu wieków XIX
i XX tworzyła barwną popkulturę, o tyle Łódź powojenna, lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego stulecia, przodowała na odcinku socjologii
kultury popularnej – a w Duninie można by upatrywać naszego rodzimego przedstawiciela studiów
kulturowych, których słynna brytyjska szkoła wtedy
właśnie rozwijała się prężnie w Birmingham. Majewski udatnie żongluje terminami Richarda Hoggarta
i E.P. Thompsona, prekursorów brytyjskich studiów
kulturowych, oraz Foucaultowskim pojęciem archiwum i kategorią kompetencji statusowej Pierre’a
Bourdieu. Problem w tym, że w książce Dunina tych
i podobnych koncepcji teoretycznych nie znajdziemy. W «Bi-ba-bo» i gdzie indziej to dobrze napisana
dokumentacja okresu świetności satyry i kabaretu
w Łodzi, a nie rozprawa naukowa. Skromna objętościowo, oryginalna praca z 1966 roku zostawiałaby
zresztą duży niedosyt, gdyby nie prezent od nowych
wydawców – aneks z kupletami i skeczami. Zebrał
je Dunin, ale nie wydał i przed śmiercią przekazał
Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego. Wylądowały
152
wśród zbiorów nieskatalogowanych i tylko szczęśliwy traf sprawił, że szara koperta z tymi prawdziwymi
perełkami niedawno się odnalazła.
Na pochwałę zasługuje też staranna szata graficzna książki: lekko zażółcone kartki, dobrej jakości
reprodukcje rysunków i grafik z dawnych czasopism
oraz przyjemnie zielona okładka z subtelną fakturą.
A na jej tylnej stronie – niespodzianka – kolekcja
„autentycznych szyldów łódzkich”: Stary Felczer.
Zęby wyrywa i golenie męzkie; Wypychanie zwierząt.
Poszukuje się uczniów; Krawiec reperóje stary dżury.
Wychodzą jak nowe (pisownia oryginalna).
Mimo że posiadanie jednego z trzystu pięćdziesięciu numerowanych egzemplarzy miło łechce snobizm tych nielicznych czytelników, edycja bibliofilska
jednocześnie skazuje tę wartościową pracę na kolejny
lamus. Ciekawe, czy włodarze miasta i działacze różnych maści mieli ją w rękach? Jeśli tak, to powinni
bez wahania dofinansować dodruk i dystrybuować
książkę przy okazji festiwali, gier miejskich i pikników, których w ostatnim czasie tyle się w Łodzi
namnożyło. Bo kiedy zapał do zabawy przygaśnie
i ogarnie nas zwątpienie w to miasto, zawsze można
przywołać kuplet śpiewany niegdyś w „Bi-Ba-Bo”:
O Łodzi cudna, przepiękny grodzie,
choć jesteś brudna, a jednak w modzie
jesteśmy goli, więc w dal z ochotą
pędzim do ciebie Łodzi po złoto
(s. 172)
Janusz Dunin, W «Bi-ba-bo» i gdzie indziej. O humorze
i satyrze Miasta Łodzi od Rozbickiego do Tuwima, wstęp Tomasza Majewskiego, Wydawnictwo Officyna, Łódź 2010.
konstrukcje
Andrzej Strąk
Zwierzęce konkrety
w mailu do kobiety*
Jeśli lubisz moją kotkę**,
bądź konkretna, wyślij notkę;
jeśli nie chcesz lub nie możesz,
starą notkę w tomik włożę.
Co z miłością? – pieskie życie!
molestuję pewną kicię***,
beznadziejnie i konkretnie,
bo bezwstydnie, choć sekretnie!
Konkret twoich rad doceniam,
lecz sól ziemi w pieprz zamieniam,
Perłę**** rzucam swą przed wieprze
i co spieprzyć mam, to pieprzę!
Co ze zdrowiem? – odpowiadam:
badam, gadam i z łap padam!
A konkretnie? – ogon boli!
Bo goniłem go do woli!.
W gardle rana niesłychana,
lecz konkretna przyjdzie pora,
żebym z rana ja, kochana,
jak chart pognał do doktora.
A wracając do konkretów:
brak konkretów u poetów,
cóż, że notka nie jest nowa;
sprawa nie jest to gardłowa...
ilustracja Jan Zieliński
___________
* Imię i nazwisko do wiadomości redakcji.
** Kotkę Celinę – dziką przyjaciółkę autora.
*** Imię i nazwisko do wiadomości redakcji.
**** Wyżlicę Perłę – obecną towarzyszkę życia autora.
153
Krzysztof Kleszcz
(A) tak na marginesie
Życie jest dziwne,
a wszyscy podli
„Wyprawa pierwsza A” z Cyberiady Stanisława Lema to genialne opowiadanie o tym, jak szalony konstruktor
Trurl zbudował „maszynę do pisania poezji”– Elektrybałta.
Było to bardzo skomplikowane przedsięwzięcie. Trurl budując liryczną maszynę: osłabił (...) obwody logiczne, wzmocnił emocjonalne; dostała najpierw czkawki, potem ataku płaczu, wreszcie z największym trudem wygęgała, że życie jest straszne. Wzmocnił semantykę, (...) wstawił jej dławik filozoficzny. (...) Dał sześć filtrów przeciwgrafomańskich, lecz pękały jak zapałki; (...) podłączył generator rymów. (...) Wstawił (...) ksenobne egocentryzatory ze
sprzężeniem narcystycznym. Maszyna zachwiała się, zaśmiała się, zapłakała i powiedziała, że boli ją coś na trzecim
piętrze, że ma wszystkiego dość, że życie jest dziwne, a wszyscy podli, że na pewno niedługo umrze i pragnie tylko
jednego: aby o niej pamiętano, gdy jej już tu nie będzie. Potem kazała sobie dać papieru1.
Ta niezwykła przygoda, którą Lem zakończył sprzedażą Elektrybałta do sąsiedniego systemu gwiezdnego,
aż się prosi o dalszy ciąg.
Zatem: Klapaucjusz – nicpoń i okrutnik, wyhaczył na Cyberallegro.pl aukcję „kup teraz!”: Cyberpoeta okazja – bardziej uznany niż autorzy BL. Czy go przekonało czternaście laudacji, czy miał ADHD – nie wiadomo.
W każdym razie: odruchowo kliknął „kup”. Szast! Prast! – gwiezdny kurier zrzucił mu z orbity wielką pakę.
Od razu rozpoznał, że to stary Elektrybałt, choć troszkę stiuningowany.
– Toż to Cyprian cyberotoman!, twoje fristajle były boskie! – przywitał się serdecznie. Jednak już kiełkowało mu w głowie, jak zadrwić z Trurla. – Przyjeżdżaj, przyjacielu, pora na wielką improwizację!
Plan był taki: za pomocą prostego urządzenia maskującego zakłócić działanie najważniejszej części Elektrybałta – improwizatora. Odtąd zamiast tworzyć, maszyna miała czytać podstawione przez Klapaucjusza
wiersze polskich poetów współczesnych. Jak zachowa się Trurl?
– Czy ta twoja maszyna w ogóle zadziała? – zapytał go w progu i zanim tamten zdążył wytrzeć buty, uruchomił maszynę.
niech już mnie / nie trzyma: ten gniew / wezbrany w opuszczeniu rąk na terminale, obręcz / argonowego blasku
nad głowami tłumu – anioł / krzewienia wiary i pederastii, islam bożego narodzenia, / islam – bestia z gór2
Dawne ojcowskie uczucie Trurla do swego dzieła odżyło. Zatem nie czekał na reakcję Klapaucjusza. Pogłaskał elektrybałcką blachę niczym grzywkę przedszkolaka, zajrzał w panel i miał diagnozę.
– A niech mnie! Bezpiecznik strzelił. Przez niego zagęszczacz metafor zbzikował, wulgaryzator dostał
ciśnienia – i wyciągnął coś podobnego do wentyla. Dmuchnął. – Teraz powinno być dobrze.
Nazwy własne padające w utworach / o charakterze kultowym są jak dachy, / dach jest bardziej domowy niż
ściana. Poczucie bezpieczeństwa, jakie daje / wyraźny rytm czy choćby drobne upodobnienie do mechanizmu //
zegarowego wyraźnie kłóci się3
– To jakieś zwarcie... Małe zwarcie – biegał jak szalony po rusztowaniach. Wreszcie trzymając jakąś małą
śrubkę, krzyknął: – Jasny gwint! – po czym oświadczył: – Gotowe!
1
2
3
Stanisław Lem, Cyberiada, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1967, s. 153.
Roman Honet, „Wyznawcy”, [w:] Piąte królestwo, Biuro Literackie, Wrocław 2011.
Adam Wiedemann. „Pensum”. [w:] Pensum, WBPiCAK, Poznań 2007.
154
(A) tak na marginesie
koty, i tylko one, zapadają w sen jakby świat miał się skończyć nazajutrz / zasypiają
niespiesznie, przykryte samymi sobą, / a opuszki ich łap dotykają się lekko4
Trurl widząc konfuzję Klapaucjusza, przerwał działanie maszyny.
– Czekaj, czekaj, ty masz uczulenie na sierść… Pamiętam, pamiętam – i do elektrybałckiego Słownika wyrazów zakazanych, obok „anioła”, „ciernia”, „serca”, „mgły” i jeszcze
ilustracja Krzysztof Szwarc
czterdziestu dwóch innych rzeczowników dopisał kolejny – „kot”.
Tlenionej nauczycielce w kusej spódniczce, która skromnie tańczyła / na każdej imprezie,
to właśnie mówiłeś, aż przecierała oczy, / aż na jej twarzy wykwitał uśmieszek, jak pleśń zabarwiająca kawy, / które sto lat temu zostawili rodzice w filiżankach białych jak puch gęsi, /
delikatnych jak śmierć, mocnych jak gęsta rzęsa na jeziorze5.
Trurl drapał się w brodę i wyciągał na brzuchu stary sweter. Dyskretnie uderzył
Elektrybałta, jak uderzało się w telewizory Rubin. Elektrybałt przez chwilę się zawiesił,
ale dał radę. Wyraźnie się odetkał. Słychać było, jak nagle równo pracują generatory, jak
tłoki mocują się z absolutem. Trurl złożył dłonie do modlitwy.
– Może teraz. Dajmy mu parę blokad.
każdy obcy człowiek mówi w obcym języku6
Nastała cisza. Klapaucjusz tylko pukał opuszkami palców lewej ręki w opuszki palców prawej ręki. Kątem oka dostrzegł, jak Trurl manipuluje przy wskaźniku lakoniczności. Przestawił go z max. na min. Elektrybałt aż jęknął..
Stanęłam naga, bardzo narażona przed sobą / Spoglądałam ciekawie, uśmiechałam się
cynicznie / wobec siebie, wobec mojego własnego podglądactwa / W moich włosach zaszczepiłam dyskretne sadzonki / byłam bardzo tkliwą ogrodniczką dla owych pasożytów / jak
dziwne zwierzę w głębi ciemnych kolorów / z drobnymi żyjątkami narośniętymi na nim /
naturalnie, bez dekoratorstwa, bez designu / Tylko niech one zdobią moją niezręczną nagość7
– Ki czort! A gdzie wyrazobloker? Co mi tu? Ktoś go zwyczajnie wykręcił! I metaforyzator zdechł, i ozdobnica – łapał się za głowę. W maszynie do przerzutni (dobrze
pamiętał, jak konstruował ją z łopaty do odśnieżania) pękł trzpień. – Czekaj, czekaj.
Zapomnieliśmy o najważniejszym! Mój Elektrybałt ma wmontowany ekspres do kawy.
Joanna Wajs , „Lekcja zasypiania”, [w:] Sprzedawcy kieszonkowych lusterek, Zielona Sowa, Kraków 2004.
5
Edward Pasewicz, „Puch”, [w:] Dolna Wilda, wydanie II, WBPiCAK, Poznań 2006.
6
Robert Rutkowski, „Zdanie”, [w:] Wyjście w ciemno, SL im. K.K. Baczyńskiego, Łódź 2009.
7
Bianka Rolando, „Pieśń pierwsza. Strojne przygotowania”, [w:] Biała książka, Święty Wojciech,
Poznań 2009.
4
155
(A) tak na marginesie
Do prawidłowej percepcji poezji niezbędny jest napar, prawdziwa czerń. Fraza powinna pachnieć czarnym
ziarnem, dobrze zmielonym. Doprawdy, nie ma wiele rzeczy dla ducha tak świetnych, jak mocca, cukier
z trzciny i moc fraz.
Wraz z sykiem ciśnieniowego ekspresu do kawy, maszyna buchnęła poezją:
Kości nie znają ciepła, wyrosną spod ziemi / jak drzewa. Kiedyś byliśmy młodzi. Potem przyszła / miłość, niepodlegająca kontroli jak atak epilepsji. // Czułość spowalnia każdy ruch. Komnaty, / przez które światło przewierca
się, rozszczepia / ściany. Poddałeś się, uległeś rozerwaniu. Byliśmy / młodzi. Dół był szeroki i chcieliśmy skoczyć8.
– Mocne. Smutne jak mgławice, czarne karły i antymateria – powiedział Trurl i wziął łyk kawy. – Jeszcze
chcę, jeszcze – cmokał.
Za każdym krokiem cegły w murze puchły jak czerwone / mięso na słońcu. Przeciskałem się przez szczeliny,
węższe / od przełyku zarzynanej nutrii. Gruz był ruchomy, ale wierzyłem / wodzie w płucach, dźwiękom w fali9.
– Mniam, czarne ciasteczka z pudełeczka, jak smoła, jak czarna dziura. Klapaucjuszu, zobaczmy, co się
stanie, jak włączymy ironizator?
W ślad za nim / Wisława Szymborska postanawia porzucić płytką poezję i zostać emo. / Rodzice jej nie rozumieją. Jest zbyt wrażliwa10.
Zaśmiali się.
– Tym tekstem można wygrać wszystkie slamy w naszej galaktyce, prawda, Klapaucjuszu? W przyszłym
tygodniu jest slam w Obłoku Magellana, może polecimy? Włącz, dalej.
Znam Cię po imieniu jestem twoim lekarzem / błogosławię mnożenie przez podział / choć jestem bogiem zazdrosnym / o bebilonie o meriba o massa / o manno boska słodsza nad makagigę / nomen omen amen11
Ha! Słowotwór dostaje za duże ciśnienie i gruchocze po przekładni! Język wystaje z jamy znaczeniowej.
Puchnie jak gąbka. Konstruktorzy zaczęli więc wymieniać słowniki, obciążać mechanizmy semantyczne ołowiem, biegać po piętrach i półpiętrach.
i nie powiadaj że nikt cię / nie chce gdyż jesteś o wiele bardziej / słodki aniżeli wiatr który sam siebie wyssie / w polu
w pochyleniu drzew w szeleście / sam siebie wyssie z każdego źdźbła i z pestki wiśni / i pod nogi rzuci papierek tu leż12
Klapaucjusz stał jak zahipnotyzowany, a Trurl manipulował przy setce różnych przełączników. Niektóre
z nich syczały, inne zaczęły podświetlać się na czerwono: wyobcownik, manieryzator, ekshibicjoner. Musiał
też dociążyć Elektrybałta, by ten nadmiernie się nie pochylał. Niechcący zmienił tryb pracy na ekonomiczny:
ślady moje. łzy moje. / słowa moje. // drzewa moje. góry moje. pola moje. / chmury moje. // zagubione. /
gubione po drodze13.
– Trurlu, przyjacielu – odezwał się Klapaucjusz. – Musisz wiedzieć, że bawię się tobą – i pokazał mu
marker sygnału, straszny z wyglądu niczym paralizator.
Ale Trurl tylko się uśmiechnął.
– To nie tak. Musisz wiedzieć, że wszystkie polskie wiersze, zanim napisali je Honet, Wiedemann czy ktokolwiek inny, wymyślił Elektrybałt. On je nadawał na wszystkich falach radiowych, mózgowych… Tylko jeden
poeta – Wencel – zorientował się, że ktoś mu dyktuje…
A Klapaucjuszowi zrobiło się łyso, pusto jak w stepie.
– Jedźmy, nikt nie woła – bezwiednie zacytował Mickiewicza, tzn. Elektrybałta...
Izabela Kawczyńska, „Opłakiwanie”, [w:] Largo, NEON, Olkusz 2009.
Piotr Gajda, „Ruiny”, [w:] Zwłoka, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Poleski Ośrodek Sztuki, Łódź
2010.
10
Dawid Koteja, „Adam Zagajewski postanawia porzucić płytką poezję i zostać emo”, [w:] Trupy, trupy, Klub Integracji
Twórczych „Stowarzyszenie Żywych Poetów”, Brzeg 2009.
11
Joanna Muller, „przejście przez morze wewnętrzne. partogram”, [w:] Zagniazdowniki, Zielona Sowa, Kraków 2007.
12
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki , „Uwodziciel”, [w:] Rzeczywiste i nierzeczywiste staje się jednym ciałem. 111 wierszy, Biuro
Literackie, Wrocław 2009.
13
Krystyna Miłobędzka, „[ślady czyje? łzy czyje?]”, [w:] gubione, Biuro Literackie, Wrocław 2008.
8
9
156
KONKRETY BIOGRAFICZNE
Marcin Bałczewski, ur. 1981 w Łodzi. Opublikował książki prozatorskie W poszukiwaniu straconego miejsca (2002)
i Malone (2010). Redaktor naczelny „Plastra Łódzkiego”.
Piotr Bielski, ur. 1982. Socjolog, publicysta, aktywista,
współtwórca Fundacji „Białe Gawrony”, doktorant w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Kierunek:
zmienianie świata. Zainteresowania: polityka, ekologia,
podróże, medytacja, taniec, celebracja. Mieszka w Łodzi.
Marcin Bies, ur. 1982 w Mikołowie. Opublikował arkusz poetycki Atrapizm (2009) i tom wierszy Funkcje
faktyczne (2010).
Roman Bromboszcz poeta, muzyk, teoretyk. Wykładowca
w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu. Członek grup artystycznych KALeKA
i Perfokarta. Opublikował książkę poetycką digital.prayer
(2008). Zajmuje się sztuką słowa, korzystając z zaplecza
cybernetyki i tradycji sztuki awangardowej. Występuje
na żywo, wykorzystując projekcje wideo oraz komputery.
Tworzy niekomercyjne strony internetowe, projekty sieciowe i wydarzenia kuratorskie.
Maciej Bugajski, ur. 1985. W latach 2003-2006 studiował
wzornictwo na Wydziale Inżynierii i Marketingu Tekstyliów Politechniki Łódzkiej. Od 2006 student łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. Mieszka w Łodzi.
Krzysztof Ciemnołoński, ur. 1985. Poeta, DJ. Wydał arkusz poetycki płaskostopie (2003) i tom wierszy przebicia
(2005). Przygotowuje nowy tom wierszy, który ukaże się
w 2011. Publikował m.in. w „Nocy Poetów”, „Lite Racjach”,
„Pro Arte”, „Lampie”, „Portrecie”, „Odrze”, „Wakacie” i „Gazecie
Wyborczej”. Mieszka w Zalesiu Górnym z żoną i synami.
Anna Czubrowska, ur. 1983. Doktorantka Uniwersytetu Śląskiego, absolwentka II Nauczycielskiego Kolegium
Języków Obcych (język francuski). Zajmuje się komparatystką, ze szczególnym uwzględnieniem pogranicza kultury francuskiej i polskiej. Interesuje się literaturą francuskojęzyczną i kinem współczesnym.
Tomasz Dalasiński, ur. 1986. Doktorant w Zakładzie Polskiej Literatury Współczesnej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Wydał książki poetyckie: zmiana biegunów (2009)
i zeitmusik (2010), przygotowuje do druku trzecią pt. flow,
flow, flow. Wiersze publikował w „Kresach”, „Toposie”, „Tyglu Kultury”, „Odrze”, „Frazie”, „Zeszytach Poetyckich”,
„Opcjach”, „Ricie Baum”, „Portrecie”, „Dwutygodniku”, „Red.
zie” i „Instynkcie”. Laureat Tyskiej Zimy Poetyckiej (2010),
nominowany do nagrody głównej w konkursie poetyckim
im. J. Bierezina (2008). Stypendysta Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego w dziedzinie kultury.
Mieszka w Toruniu.
Patryk Doliński, ur. 1980. Absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Aktywista, poeta, okazjonalnie autor przekładów. Autor i współautor kilku zbiorów poetyckich. Założyciel i redaktor naczelny magazynu
„Fragment”. Współtwórca serwisu poecidlatybetu.pl.
Helena Dymant-Klingbeil. Jedna z nielicznych ocalałych
mieszkanek Brzezin pochodzenia żydowskiego. W chwili
wybuchu wojny miała dwadzieścia sześć lat. W czasie wojny straciła całą rodzinę: męża i pięcioletniego synka. Przez
dwa lata mieszkała w getcie w Brzezinach, później ewakuowana do Gałkówka, a dalej do getta w Łodzi. Pamiętnik
spisała w końcu lat siedemdziesiątych w Paryżu.
Piotr Gajda, ur. 1966. Poeta. Wydał książki poetyckie:
Hostel (2008) i Zwłoka (2010). Stały współpracownik „Arterii”. Wiersze publikował m.in. w „Tyglu Kultury”, „Cegle”,
„Arteriach”, „Opcjach”, „Toposie”, „Frazie”, „Nowym Zagłębiu” i w antologii łódzkich debiutantów Na grani (2008).
Mieszka w Tomaszowie Mazowieckim.
Hanna Gill-Piątek. Działaczka społeczna i polityczna.
Członkini zarządu partii Zieloni 2004. Współpracuje
z Krytyką Polityczną. Pracuje zawodowo jako graficzka, dyrektorka artystyczna i brand managerka. W latach
2005-2008 liderka lokalnych stowarzyszeń warszawskich.
Razem z Henryką Krzywonos opublikowała książkę Bieda. Przewodnik dla dzieci (2010). Razem z mężem Tomaszem Piątkiem założyła Obywatelskie Forum Dostępu do
Książki. Inicjatorka poznańskiego Marszu Tyłem, związanego z projektem Minaret Joanny Rajkowskiej. Matka piętnastoletniego Martyna.
Karolina Godlewska, ur. 1985. Kiedyś postanowiła rzucić
jedne studia na rzecz drugich – przyjechała do Poznania.
Tym samym, na przekór wszystkiemu, (wciąż) studiuje.
Od czasu do czasu pisze teksty prozą i ma nadzieję, że
w przyszłości stanie się to jej nałogiem.
Karol Graczyk, ur. 1984 w Gorzowie Wielkopolskim.
Poeta, prozaik, recenzent w dziedzinie literatury, filmu
oraz muzyki. Redaktor internetowego „Polskiego Kulturalnego Podziemia”, współpracownik „Koziegorynku”. Wydał tomy wierszy: Oko i oko, Osiemdziesiąt cztery i Łowy.
Teksty publikował m.in. w „Twórczości”, „Tyglu Kultury”,
„Frazie”, „Obrzeżach” i „Zeszytach Poetyckich”. Dwukrotny
157
stypendysta Miasta Gorzowa. Współorganizator Gorzowskiego Festiwalu Poetyckiego Wartal. Nagradzany
i wyróżniany w konkursach poetyckich, m.in. im. M. Kajki,
J. Kulki i W. Pietrzaka.
Na grani (2008). Wyróżniony w konkursie „Złoty Środek
Poezji” na debiut poetycki (2009). Mieszka w Tomaszowie
Mazowieckim.
Paulina Ilska. Kulturoznawczyni, nauczycielka i trenerka,
prowadzi zajęcia w Centrum Rozwoju Osobowości Thelema i w Monarze. Recenzentka teatralna, związana z Łódzkimi Spotkaniami Teatralnymi, portalem Reymont.pl i „Arteriami”. Mieszka w Łodzi.
Katarzyna Knapik-Gawin, ur. 1986. Doktorantka w Katedrze Slawistyki Południowej Uniwersytetu Łódzkiego.
Tłumaczy z języka serbskiego i chorwackiego. Stale współpracuje z „Arteriami”, artykuły i tłumaczenia publikowała
w „Korespondencji z ojcem”, „Red.zie” i „Balkan United”.
Mieszka w Łodzi.
Katarzyna Janicka, ur. 1982. Absolwentka Filologii Słowackiej i Studium Literacko-Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikowała w „Odrze”, „Rzeczpospolitej Kulturalnej” i „Akancie”. Mieszka w Krakowie.
Dobrosław Janka, ur. 1984. Z wykształcenia i zainteresowań socjolog. Pierwszy tekst napisał w czerwcu 2010. Pod
wielkim wrażeniem Saint-Exupery’ego, Endo, Vonneguta,
Oatesa. Mąż i ojciec. Od dwóch lat w Krakowie. Wcześniej
go nosiło.
Jerzy Jarniewicz, ur. 1958. Poeta, tłumacz, krytyk, wykładowca uniwersytecki. W 1982 ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 filozofię. W prasie debiutował
w 1974 w „Motywach”. Opublikował tomy wierszy: Korytarze (1984), Rzeczy oczywistość (1992), Rozmowa będzie możliwa (1993), Są rzeczy, których nie ma (1995), Niepoznaki
(2000), Po śladach (2000), Dowód tożsamości (2003), Oranżada (2005), Skądinąd (2007) i Makijaż (2009); książki
krytyczne – ostatnio Od pieśni do skowytu. Szkice o poetach
amerykańskich (2008), ponad czterysta artykułów, szkiców,
recenzji w pismach krajowych i zagranicznych. Od 1994
redaktor „Literatury na Świecie”. Współpracuje z „Gazetą
Wyborczą”, „Tygodnikiem Powszechnym” i „Tyglem Kultury” oraz z brytyjskimi pismami literackimi „Poetry Review”
i „Areté”. Wykłada współczesną literaturę angielską na uniwersytetach w Łodzi i Warszawie. Mieszka w Łodzi.
Zdzisław Jaskuła, ur. 1951. Poeta, pisarz, autor adaptacji
i piosenek teatralnych, reżyser. Od 1976 związany ze środowiskiem KOR-u. W latach 1977-1981 współpracował
z pismem społeczno-literackim „Puls” w Łodzi, które funkcjonowało poza cenzurą. Debiutował w 1969 na łamach
„Poezji”. Opublikował tomy poetyckie: Zbieg okoliczności,
Dwa poematy, Wieczór autorski i Maszyna do pisania. Był
dyrektorem Teatru Studyjnego, obecnie ponownie dyrektor Teatru Nowego w Łodzi. Wraz z żoną Sławą Lisiecką
opracował nowe tłumaczenie Tako rzecze Zaratustra Fryderyka Nietzschego. Autor artykułów prasowych i felietonista „Fabryki”. Wiceprezes Oddziału Łódzkiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Łodzi.
Krzysztof Kleszcz, ur. 1974. Poeta. Wydał książkę poetycką Ę (2008). Wiersze publikował w „Tyglu Kultury”,
„Red.zie”, „Arteriach” i w antologii łódzkich debiutantów
158
Monika Kocot, ur. 1979. Absolwentka filologii polskiej
i angielskiej na Uniwersytecie Łódzkim, doktorantka
w Katedrze Kultury i Literatury Brytyjskiej UŁ; literaturoznawca i teoretyk literatury. Przewodnicząca Stowarzyszenia Literackiego im. K.K. Baczyńskiego i członkini
Polskiego Towarzystwa Językoznawstwa Kognitywnego.
Zajmuje się polską i brytyjską poezją najnowszą, a także
współczesnymi teoriami literaturoznawczymi i kognitywnymi oraz ich zastosowaniem w analizach porównawczych
dzieł literackich.
Patman. Artysta z Łodzi.
Przemysław Kot, ur. 1985. Wciąż student Uniwersytetu
Wrocławskiego. Autor kilku opowiadań.
Agnieszka Kowalska-Owczarek, ur. 1977. Absolwentka
łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych (2004) oraz teatrologii Uniwersytetu Łódzkiego, redaktor graficzny „Arterii”.
Współpracuje z Muzeum Książki Artystycznej w Łodzi.
Zajmuje się grafiką komputerową, książkową, projektami
okładek, książką artystyczną, formami przestrzennymi,
performance oraz projektami interdyscyplinarnymi. Materią jej prac bywają rośliny oraz ręcznie preparowany papier.
Wielokrotnie nagradzana, wystawy i prezentacje w kraju
i za granicą. Współtwórczyni muzyki oraz wokalistka zespołu Agnellus (wcześniej Agnes’band). Mieszka w Łodzi.
Marcin Królik, ur. 1979 w Mińsku Mazowieckim. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Prozaik,
okazjonalny poeta, pełnoetatowy bloger i dziennikarski
wolny strzelec. Debiutował w antologii opowiadań Wbrew
naturze (2010). Publikował m.in. w „Literze” i „Kozimrynku”. Dwukrotnie wyróżniony za prozę na Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania we Wrocławiu. Współzałożyciel mińskiego Klubu Idei zajmującego się promocją
kultury i nauki.
Piotr Mierzwa, ur. 1980. Poeta, eseista, tłumacz. Opublikował juwenilnego małego (1997), Gościnne morze (2005)
i Stereo (2010), ogłoszone w całości na portalu Liternet.
pl (ponieważ jego wydanie papierowe zostało odroczone
do odwołania) oraz kilku innych nieogłoszonych kompozycji książkowych wierszem. Pisze wierszyki (sic!),
wiersze, krótkie eseje, wypowiedzi interwencyjne; przekłada z angielskiego i na angielski, również literaturę. Urodził się, mieszka, żyje, pracuje, przeżywa, zażywa i nie pochodzi z Krakowa.
Mateusz Moczulski, ur. 1974. Aktualnie freelancer.
Opublikował powieść science fiction Przeholowana wyspa
w „Lampie i Iskrze Bożej” (2005). Własnym nakładem wydał dwa tomiki poetyckie: Smutki uboczne oraz Wiersze niebyłe (2006). Publikował m.in. w „bruLionie”, „Ataku”, „Ocaleni przez poezję”, oraz antologiach poezji pod redakcją
Zbigniewa Fałtynowicza. Pisze słuchowiska i scenariusze.
Nagrodzony za sztukę teatralną Kawiarnia Mahatma na
festiwalu Witkacy pod Strzechy w Słupsku 2008. Krótkometrażowy film science fiction Nowy człowiek, który zrobił
z Marcinem Nohuckim i Aleksandrą Marciniak, otrzymał
nagrodę na Lubelskiej Gali Filmu Niezależnego 2010.
Jarosław Moser, ur. 1963. Wiersze publikował w „Odrze”,
„Akcencie”, „Portrecie”, „Kresach” i „PKPzinie”. Finalista
konkursu im. T. Karpowicza, laureat konkursów m.in. im.
C.K. Norwida i Z. Morawskiego.
Magdalena Nowicka, ur. 1984. Pracuje w Instytucie
Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Sekretarz redakcji
„Arterii”. Wydała tom wierszy Przewieszka (2009). Publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, „Wiedzy i Życiu”, „Odrze”, „Red.zie”, „Tyglu Kultury” i „Filmie”. Mieszka w Łodzi.
Przemysław Owczarek, ur. 1975. Poeta, prozaik, z zawodu antropolog kultury. Redaktor naczelny „Arterii”. Mieszka w Łodzi.
Piotr Pasiewicz, ur. 1979. Grafik, rysownik, performer, fotograf, ilustrator, często określa się terminem grafomówca.
Od 2008 student łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych na
Wydziale Malarstwa i Grafiki. Eksponował swoje prace
w Pałacu Scheiblera, Muzeum Kinematografii, Muzeum
Książki Artystycznej, Galerii Manhattan, Galerii Rondo,
Klubie „Forum Fabricum”, Galerii Urzędu Miasta Łodzi,
na V Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, IV Międzynarodowym Festiwalu Animacji „Reanimacja” w Łodzi, w Instytucie Historii Sztuki we Wrocławiu i w Łodzi, a także
w Vancouver (2004) i Neapolu (2009). Realizuje projekty
performance: Horyzont, Filary Wrażliwości, Teatr Wyobraźni w procesie. Mieszka w Łodzi.
Agnieszka Przybyszewska. Absolwentka filologii polskiej
oraz filmoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim, doktorantka w Katedrze Teorii Literatury UŁ. Kilkakrotna
stypendystka Ministra Edukacji Narodowej. Laureatka
pierwszego miejsca VI edycji Konkursu im. Cz. Zgorzelskiego. Naukowo zajmuje się liberaturą, związkami
literatury i nowych mediów oraz flamencologią. Mieszka
w Łodzi.
Robert Rutkowski, ur. 1978 w Łodzi. Wydał tomy wierszy: Niezobowiązujący spacer po cmentarzu (2002), Łowienie
spod lodu (2008) oraz Wyjście w ciemno (2009). Publikował
m.in. w „Akcencie”, „Czasie Kultury”, „Frazie”, „Kresach”,
„Odrze”, „Toposie” i „Tyglu Kultury”. Laureat kilku ogólnopolskich konkursów poetyckich. Jego wiersze tłumaczono
na język angielski i serbski. Mieszka w Łodzi.
Piotr Rypson, ur. 1956. Krytyk sztuki, historyk sztuki i literatury, specjalista w dziedzinie edukacji elektronicznej.
W 2000 obronił pracę doktorską o staropolskiej poezji wizualnej w Instytucie Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Redaktor naczelny „Obiegu” (1990-94). Główny
Kurator Zbiorów i Galerii w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim (1993-96). Wykładowca
gościnny Rhode Island School of Design w Providence,
USA (1993-99) oraz Studium Muzealnego przy Instytucie Historii Sztuki UW (1995-98). Wiceprzewodniczący
polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA) (1997-2002). Przewodniczący Rady
Programowej Fundacji Galerii Foksal (2001-). Autor sześciu książek i ponad stu pięćdziesięciu artykułów, esejów,
tekstów w katalogach i recenzji drukowanych w Polsce
i zagranicą. Publikował m.in. w „Polityce”, „Odrze”, „Magazynie Sztuki”, „Machinie”, „Gazecie Wyborczej” i „Visible
Language”. Przygotowuje książkę o wpływie technologii na
poezję oraz album o projektowaniu graficznym w Polsce
w okresie międzywojennym.
Piotr Sobolczyk. Poeta, prozaik, dramaturg, badacz literatury i krytyk literacki; tłumacz literatury hiszpańskiej,
katalońskiej, francuskiej, angielskiej i rosyjskiej. Debiutował opowiadaniem w 1994, jako dramaturg w 1996, jako
poeta w 1997. Jego dramat Sen Ministra był wystawiany
we Wrocławiu i w Lublinie. Opublikował tomy poezji Samotulenie (2002), Homunculus (2005) i Dywan Pierrota
(2009), książki prozatorskie Opowieści obrzydliwe (2003)
i Espanadiós (2006) oraz książki naukowej Tadeusza Micińskiego podróż do Hiszpanii (2005). Stypendysta Prezydenta Krakowa w dziedzinie literatury (2005), stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2011).
Mieszka w Krakowie.
Omir Socha, ur. 1977 w Śremie. Absolwent Szkoły Tłumaczy i Języków Obcych Uniwersytetu Adama Mickiewicza, tłumacz z języków angielskiego i francuskiego.
Redaktor naczelny „Okowykolu Okularnego”, dodatku do
„Protokołu Kulturalnego”, stały współpracownik „Zeszytów Poetyckich”. Poezję, prozę, eseje i recenzje publikował
w „Protokole Kulturalnym”, „Akancie”, „Megalopolis”, „Kursywie”, „Lampie”, „Wirze” (Niemcy) i „Plemionach” (Serbia).
Mieszka w Kórniku.
Andrzej Strąk, ur. 1952. Był m.in.: pomocą (operatora),
asystentem (reżysera), drugim (reżyserem), szefem (Zakładu Dźwięku i Montażu), dyrektorem (Studia Filmowego
159
Semafor). Jest: poetą, dyrektorem (Śródmiejskiego Forum
Kultury w Łodzi) oraz prezesem (Łódzkiego Oddziału
Stowarzyszenia Pisarzy Polskich). W wolnych chwilach
układa wiersze (także dla dzieci) oraz piosenki (także dla
dorosłych), uprawia twórczość satyryczną, pisze dla filmu i teatru. Opublikował m.in. tomiki poetyckie: Co się
zdarzyło Sejmurowi, Węch, Mars wita nas oraz książeczki dla dzieci: 13 budowli świata i Filmowe psoty. Mieszka
w Łodzi.
Katarzyna Szuster, ur. 1986. Absolwentka filologii angielskiej na Uniwersytecie Łódzkim, w trakcie studiów podyplomowych na Katedrze Edytorstwa. Głównie tłumaczka,
pisze wiersze w języku polskim i angielskim. Jej tłumaczenia (m.in. M. Białoszewskiego, J. Bargielskiej, A. Kamińskiej, P. Owczarka, M. Mosiewicz) można znaleźć
w amerykańskim dzienniku „Aufgabe”, Dzienniku Literackim „Dekadentzya”, Dzienniku Poetyckim „Moria” oraz
w wersji audio „Biweekly”. Laureatka konkursu poetyckiego im. Z. Dominiaka. Prowadzi działalność językowo-artystyczną Dziki Studio. Mieszka w Łodzi.
Krzysztof Szwarc, ur. 1976. Ukończył studia ekonomiczne na Uniwersytecie Łódzkim, pracuje w jednej
z dużych firm. Rysownik-amator, twórca komiksów. Jego
prace były publikowane w „Red.zie” i „Być dla innych”.
Mieszka w Łodzi.
Zbigniew Zamachowski, ur. 1961 w Brzezinach. Aktor
filmowy i teatralny, piosenkarz, autor muzyki i tekstów
piosenek. Ukończył szkołę muzyczną, technikum ekonomiczne, a w 1983 Państwową Wyższą Szkołę Filmową,
Telewizyjną i Teatralną w Łodzi. Na ekranie debiutował
w 1981 rolą Ryśka Kołonta w Wielkiej majówce. Znany
z takich filmów jak m.in. Trzy kolory. Biały, Pułkownik
Kwiatkowski, Szczęśliwego Nowego Jorku, Cześć Tereska,
Zmruż oczy, Operacja Dunaj. Aktor Teatru Narodowego i Teatru Syrena w Warszawie. Laureat wielu wyróżnień m.in. Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, Nagrody
im. Aleksandra Bardiniego, Złotych Kaczek i Wiktorów.
W 2008 odsłonięto jego gwiazdę w Alei Gwiazd na
ul. Piotrkowskiej.
Jarosław Zaręba, ur. 1982. Ukończył filologię polską na
Uniwersytecie Łódzkim. Mieszka w Łodzi.
Marta Zdanowska. Animatorka kultury, członkini Krytyki Politycznej, współzałożycielka Koła Naukowego „Na
marginesie”. Kontynuuje edukację literaturoznawczo-antropologiczną, wierząc, że gdzieś ją to doprowadzi. Nałogowo zwiedza cmentarze i zbiera książki. Mieszka w Łodzi
i stara się nie wyjechać.
Ewa Świąc. Polonistka, doktorantka na Uniwersytecie
Śląskim, współredaktorka Śląskiej Strefy Gender. Wiersze i recenzje publikowała m.in. w „Akcencie”, „Cegle”,
„Frazie”, „Pograniczach”, „Śląsku” i „Toposie”. Mieszka
w Katowicach.
Jan Zieliński, ur. 1946 w Łodzi. Absolwent Państwowej
Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi (1971).
Zajmuje się plakatem, karykaturą, ilustracją książkową
i szeroko pojętą grafiką użytkową. Współpracował z wieloma teatrami lalek w Polsce. Pracował w redakcji pisma
satyrycznego „Karuzela”. Nagradzany w kraju i zagranicą
w dziedzinie rysunku satyrycznego. Od 1991 związany
z Poleskim Ośrodkiem Sztuki w Łodzi.
Jakub Tabaczek. Robi wiele rzeczy, ale większość spośród
nich w dłuższym dystansie rozmywa się i dezaktualizuje.
Uważa, że opowiadania to najbardziej rzetelne notki o autorach. Mieszka i pisze we Wrocławiu.
Paweł Zybała, ur. 1969 w Stalowej Woli. Magister filologii polskiej, nauczyciel języka polskiego w liceach łódzkich
i brzezińskim. Od 2008 dyrektor Muzeum Regionalnego
w Brzezinach.
Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy!
Uprzejmie zawiadamiamy, że ogłoszone przez nas jesienią na portalach literackich i społecznościowych konkursy literackie i artystyczne: Konkurs na Reportaż Literacki pod hasłem Mieszkam
w konkretnym miejscu, Konkurs Fotograficzny pod hasłem Dom dobry, dom zły oraz Ogólnopolski Konkurs Poetycki Polonez typograficzny, których termin nadsyłania prac minął 20 listopada
2010 roku, zostały nierozstrzygnięte. Wszystkie nadesłane prace nie spełniały wymagań konkursowych lub nie prezentowały satysfakcjonującego nas poziomu.
160
161

Podobne dokumenty