ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011 www.nad-odra.pl non

Transkrypt

ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011 www.nad-odra.pl non
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011
W NUMERZE:
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA.
TEKSTY I ANALIZY
Leon XIII, Jan Paweł II, Benedykt XVI,
Ks. Kardynał Stefan Wyszyński,
Ks. Abp Kazimierz Majdański,
Ks. Abp Stanisław Wielgus,
Ks. Bp Ignacy Dec, Ks. Bp Wiesław Mering
str. 7-22
Ks. Henryk Nowik, Filozofia i jej paradygmaty
str. 23
Barbara Wodzińska,
W roku 1937 odbył się w Polsce Pierwszy
Międzynarodowy Kongres Chrystusa Króla
str. 26
Jakub Marcinowski,
Świebodzińska figura
Chrystusa Króla Wszechświata
poważnym wyzwaniem inżynierskim
str. 32
Wojciech Piotrowicz,
Księża Polacy spoczywający
na nekropoliach Wilna
str. 43
Jerzy B. Sprawka,
Humoreski z teki Worszyłły H. Sienkiewicza
– wizjonerska przestroga
str. 49
Grzegorz Kubski,
„To, co wyniósł zza muru” Janusz Krasiński
(O tetralogii powieściowej)
str. 53
Eugeniusz Łastowski,
Widma
str. 60
Cyprian Kamil Norwid,
Wiersze
str. 63
Lech Ludorowski,
Świetna monografia o rodzinie macierzystej
Henryka Sienkiewicza
str. 89
9-10
www.nad-odra.pl
non profit
ISSN 0867-8588 Łężycki pomnik ofiar ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej
Miesięcznik jest wydawany dzięki wsparciu P.T. Czytelników w kraju i za granicą.
Dziękujemy Autorom za bezinteresowne współredagowanie pisma.
Dobroczyńców prosimy o wpłaty na konto:
GBS Gorzów Wielkopolski. Oddz. Zielona Góra, 54 83 63 0004 0003 8771 2000 0001.
Redakcja publikuje materiały, nie zawsze podzielając w całości poglądy ich Autorów.
czasopismo społeczno-kulturalne
założone przez ks. dra Henryka Nowika w 1991 roku
Wydawca: TOWARZYSTWO KULTURY NARODOWO-RELIGIJNEJ
"POLSKA BOGIEM SILNA" im. JANA PAWŁA II
65-238 Zielona Góra, ul. Wileńska 2, tel./fax 68 320 05 02, [email protected]
Redaguje Zespół Międzyregionalny
Redaktor odpowiedzialny: Henryk Nowik, tel. 68 320 05 02, [email protected]
Redaktor naczelny: Maria Jazownik, [email protected]
Strona internetowa: www.nad-odra.pl
Wydaje Towarzystwo Kultury Narodowo-Religijnej w ramach działalności statutowej
jako działalność non profit.
SPIS TREŚCI
OD REDAKCJI.............................................................................................................................................................. 2
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
Leon XIII, Encyklika Rerum novarum .......................................................................................................................... 3
Jan Paweł II, Miara wyznaczona złu w dziejach Europy.................................................................................................. 6
Benedykt XVI, Encyklika Caritas in Veritate................................................................................................................. 7
Ks. Kardynał Stefan Wyszyński, Kazanie świętokrzyskie 25 I 1976.......................................................................... 9
Ks. Abp Kazimierz Majdański, Polski bilans XX wieku............................................................................................... 10
Ks. Abp Kazimierz Majdański, Chrystus z Dachau.................................................................................................... 11
Ks. Abp Stanisław Wielgus, Nowe oblicza totalitaryzmu............................................................................................ 12
Ks. Bp Ignacy Dec, Uniwersytet – szkołą rozwoju duchowego................................................................................... 14
Ks. Bp Wiesław Mering, Pasterz nie ucieka przed wilkami......................................................................................... 16
Ks. Henryk Nowik, Jan Pawła II idea solidarności ludzi pracy.................................................................................... 19
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Ks. Henryk Nowik, Filozofia i jej paradygmaty............................................................................................................
Barbara Wodzińska, W roku 1937 odbył się w Polsce Pierwszy Międzynarodowy Kongres Chrystusa Króla............
Jakub Marcinowski, Świebodzińska figura Chrystusa Króla Wszechświata poważnym wyzwaniem inżynierskim....
Witold Stański, Poryck – dawne miasteczko na Wołyniu............................................................................................
Krzysztof Kołtun, Wołyńskie cmentarze (Maciejów, Kowel).......................................................................................
Wojciech Piotrowicz, Księża Polacy spoczywający na nekropoliach Wilna...............................................................
Poeci polscy z Wileńszczyzny – Teresa Markiewicz...................................................................................................
Zbigniew Miszczak, XI Walny Zjazd Członków i Sympatyków Towarzystwa im. Henryka Sienkiewicza.
„Sienkiewicz i współczesność” ........................................................................................................................
Jerzy B. Sprawka, Humoreski z teki Worszyłły H. Sienkiewicza – wizjonerska przestroga.........................................
Grzegorz Kubski, „To, co wyniósł zza muru” Janusz Krasiński (O tetralogii powieściowej
– Na stracenie, Twarzą do ściany, Niemoc, Przed agonią)..............................................................................
Maria Jazownik, Leszek Jazownik, Pamięć Berezwecza w prozie Eugeniusza Łastowskiego................................
23
26
32
39
42
43
47
48
49
53
58
ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!
Eugeniusz Łastowski, Widma..................................................................................................................................... 60
Cyprian Kamil Norwid, Wiersze.................................................................................................................................. 63
W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH
Jan Nowik, Odpowiedzialność i Pojednanie................................................................................................................. 66
Włodzimierz Wawszczak, Godność człowieka pośród cnót i transcendentaliów....................................................... 67
Marek Kopaczyk, Rodzina fundamentem Narodu....................................................................................................... 72
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
Zygmunt Stański, Moje wołyńskie wspomnienia.........................................................................................................
Z Warwaryniec do Zatonia. Rozmowa Magdaleny Woeltz z Janiną Bojarską...........................................................
Maria Jazownik, Leszek Jazownik, Uroczystości kresowe w Zielonej Górze i Łężycy..............................................
Maria Jazownik, Leszek Jazownik, Ministerstwo Szokujących Zaniechań..............................................................
Witold Stański, List otwarty w sprawie Księdza Proboszcza Witolda Kowalowa......................................................
Jan Niewiński, O przywrócenie prawdy historycznej...................................................................................................
73
79
82
84
85
85
RECENZJE I OMÓWIENIA
Lech Ludorowski, Pięć wieków chełmskiej literatury pięknej. Cenna książka Longina Jana Okonia.........................
Lech Ludorowski, Świetna monografia o rodzinie macierzystej Henryka Sienkiewicza.............................................
Zbigniew Dmochowski, [rec.:] Pamięć. Wyzwanie dla nowoczesnej Europy.............................................................
Piotr Szelągowski, [rec.:] Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Nie zapomnij o Kresach .................................................
Maria Jazownik, Leszek Jazownik, Przywracanie pamięci o wileńskich Ponarach...................................................
87
89
91
94
95
PRZEGLĄD
Iwo Cyprian Pogonowski, Koniec Euro w 2011 roku? ...............................................................................................
Ks. Witold Józef Kowalów, „Prawdziwa perła kresowego świata”..............................................................................
Krzysztof Wojciechowski, 100. numer „Wołania z Wołynia”......................................................................................
Konstanty Czawaga, Modlitwa ponad polityką............................................................................................................
Konstanty Czawaga, Rajd Katyński – przystanek Lwów.............................................................................................
Rezolucja akcji protestacyjnej na Litwie........................................................................................................................
Robert Mickiewicz, Z perspektywy Parlamentu Europejskiego – sprawy Wileńszczyzny...........................................
Stanisław Tarasiewicz, Krótkie nogi i długa historia łgarstwa litewskich władz..........................................................
96
96
97
98
101
102
102
106
Zbigniew Szczepanek, Zamki na Kresach w malarstwie i rysunku............................................................................. 107
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
1
OD REDAKCJI
Życie zbiorowe różnych społeczeństw przebiega w płaszczyźnie narodowej i religijnej. To pogranicze jest bardzo
twórcze. Współistnieją tu bowiem problemy porządku naturalnego i nadnaturalnego. Płaszczyzny te w oderwaniu od
siebie ukazują się człowiekowi jako konieczne, ale zarazem niewystarczające, np. chleb jest nieodzownym pokarmem
dla organizmu, lecz niewystarczającym: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust
Bożych (Mt 4,4).
Dopiero synteza wskazanych tu dwóch nurtów bytowania człowieka zapewnia pełnię egzystencji jednostki ludzkiej. Synteza ta ma charakter komplementarny w twórczej syntezie całości świata naturalno-nadprzyrodzonego. Człowiek wobec tej złożoności nie może uniknąć dylematu wiary. Będzie bowiem wierzyć, że istnieje Bóg i od niego pochodzi stworzenie (wiara objawiona), lub będzie wierzyć, że On nie istnieje i wszystkie atrybuty Boga przypisze materii, twierdząc, że jest ona wieczna, racjonalna w rozwoju, ukierunkowanym na człowieka, budującego kulturę materialną i duchową (wiara ideologiczna). Jest to kres „wiary ateisty”, czyli człowieka wierzącego o nachyleniu naturalistycznym. Ateizm jest wiarą, dlatego że naukowe zdania obserwacyjne oraz ich uogólnienia nie są w stanie uzasadnić
twierdzenia o nieistnieniu Boga. Problem ten znajduje się bowiem poza zasięgiem metod nauk przyrodniczych, takich
jak obserwacja i eksperyment.
Pogląd, zakładający ewolucyjny wzrost hierarchicznej organizacji materii nieożywionej i ożywionej oraz stwórcze
pojawienie się człowieka jako osoby o wrodzonej godności, której przysługują właściwości takie jak: zdolność do intelektualnego poznania, uzdolnienie do miłości ofiarnej, wolność, podmiotowość wobec prawa naturalnego i stanowionego oraz zupełność, jest również przedmiotem wiary, gdy chodzi o ideę stworzenia człowieka, ale jest to wiara racjonalna, bo ma swoje uzasadnienie w starogreckiej myśli Zachodu, Objawieniu, zweryfikowanym Zmartwychwstaniem
Ukrzyżowanego Chrystusa. Stąd Krzyż jest znakiem najwyższych wartości ogólnoludzkich. Pogląd ten, kształtujący
się na kanwie uznania Boga Objawienia, jest pełnym uzupełnieniem myśli naturalistycznej o cały wymiar nadprzyrodzony, który jest przedmiotem „wiary teisty”, czyli człowieka wierzącego w skali nadprzyrodzonej.
„Wiara ateisty” stała się podstawą światopoglądu materialistycznego, głównie w wersji komunistycznej i liberalistycznej. W płaszczyźnie społeczno-politycznej światopogląd ten jest lansowany na gruncie koncepcji państwa świeckiego, czyli zaangażowanego w „wiarę ateistyczną”. Teoria państwa świeckiego jest nierozłącznie związana z „wiarą
ateistyczną”, czyli z wiarą bezbożną.
Należy w tym miejscu podkreślić z naciskiem, że żaden z polityków o światopoglądzie teistycznym nie wygłosił tezy o potrzebie wprowadzania państwa wyznaniowego, w sensie doktryny filozoficzno-teologicznej o tradycji patrystycznej. Tym bardziej nie czyni tego kler katolicki. Kapelani „Solidarności”, Wojska Polskiego i innych służb publicznych pełnią-służbę Duszpasterską o podłożu absolutnych wartości, takich jak prawda, dobro, piękno i świętość. Są to
odwieczne wartości, związane z prawem naturalnym i Objawieniem.
Te wartości pielęgnuje Kościół Katolicki i winno je chronić prawo stanowione. Wobec tych wartości państwo nie
może być obojętne. Natomiast państwo powinno być neutralne wobec światopoglądu swych obywateli. W parlamencie
nie wolno lansować programu państwa świeckiego czy wyznaniowego. Albowiem oba te światopoglądy oparte są na
wierze w kwestii istnienia lub nieistnienia Boga.
Kościół, jako wspólnota ludzi wierzących, chroni i pielęgnuje wartości absolutne i ma obowiązek przynaglania
państwa do ochrony tych wartości, ujmowanych w płaszczyźnie praw człowieka i narodów. Bez wartości absolutnych
nie ostoi się ani Kościół, ani państwo. We współczesnym kryzysie władzy bezskuteczna jest ucieczka do budowy państwa globalnego, w sytuacji gdy zachwiane są fundamenty Człowieczeństwa na skutek upadku wartości absolutnych.
Tym bardziej więc należy zwrócić się dziś do Chrystusa Władcy Wszechświata o przyjście Królestwa prawdy, dobra, piękna i świętości.
INFORMACJE DLA AUTORÓW
Uprzejmie prosimy Autorów o przestrzeganie następujących zasad przy przygotowywaniu tekstu:
- Format tekstu: Times New Roman 12 pkt., interlinia 1,5 wiersza, format .doc.
- Ilustracje, fotografie, wykresy itp. powinny być dołączone do artykułu w oddzielnych
plikach.
ttp://www.kolbe.pl/modlitwy.php
[02.08.2011]

- Tytuły czasopism oraz cytaty należy podawać w cudzysłowie.
- Tytuły książek, rozdziałów i artykułów oraz zwroty obcojęzyczne wplecione w tekst polski należy wyodrębnić kursywą.
- Konieczne wyróżnienia w tekście należy oznaczyć pogrubioną czcionką.
- Przypisy powinny zawierać: inicjał imienia i nazwisko autora, tytuł, miejsce i rok wydania, strony.
Inne informacje:
* W materiałach niezamawianych Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów.
* Zastrzega się możliwość publikowania dłuższych tekstów w odcinkach.
* Redakcja pracuje bez wynagrodzenia i nie płaci honorariów autorskich.
* Materiały należy nadsyłać pocztą elektroniczną w plikach o formacie .doc na dwa adresy mailowe jednocześnie:
[email protected], [email protected]
ZE WZGLĘDÓW ORGANIZACYJNYCH PROSIMY O DOSTARCZENIE
MATERIAŁÓW DO NASTĘPNEGO NUMERU NAJPÓŹNIEJ DO 10 GRUDNIA.
2
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
 Ojciec Święty Leon XIII
ENCYKLIKA RERUM NOVARUM
Społeczne zadania organizacji zawodowych
36. W końcu pracodawca i pracownicy sami wiele
mogą uczynić w tej sprawie, mianowicie za pośrednictwem tych urządzeń, które pomagają potrzebującym,
i klasy społeczne do siebie zbliżają. Należą tu towarzystwa wzajemnej pomocy, różne instytucje powstałe z inicjatywy prywatnej, które mają na celu zabezpieczyć pracowników, ich wdowy i sieroty w razie śmierci, choroby
lub wypadku nieszczęśliwego, stowarzyszenia opiekujące się młodzieżą obojga płci i starszymi. Naczelne jednak
miejsce zajmują związki pracowników, które prawie
wszystkie te działania obejmują.
Nasi przodkowie przez długi czas doświadczali dobroczynnego wpływu tego rodzaju organizacji rzemieślniczych. Dawały bowiem nie tylko cenne korzyści samym
rzemieślnikom, ale i rękodziełu zapewniły świetny rozwój,
o czym liczne świadczą pomniki przeszłości. Dzisiaj ze
względu na wyższy poziom wykształcenia, rozwój obyczajów i wzrost potrzeb życia codziennego należy stowarzyszenia pracowników do obecnych nagiąć wymagań.
I miło nam jest stwierdzić, że się często tworzy takie stowarzyszenia, czy to wyłącznie z samych pracowników,
czy też z obydwóch klas złożone; życzyć sobie tylko należy, by w liczbę członków rosły i coraz żywszą rozwijały
działalność.
Nieraz już wprawdzie o nich mówiliśmy, jeszcze raz
jednak przy tej sposobności chcemy podkreślić, że są
bardzo na czasie i że mają prawo do istnienia. Teraz zaś
o tym, jak się powinny organizować i co powinny robić?
37. Doświadczenie codzienne uczy człowieka, że siły
ma słabe; ono go też skłania i wzywa do starania się
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
o pomoc drugich. W Piśmie Świętym czytamy zdanie:
Lepiej dwiema być społem, niż jednemu; albowiem mają
pożytek ze swego towarzystwa, jeśli jeden upadnie, drugi
go podeprze. Biada samemu, bo, jeśli upadnie, nie ma
kto by go podniósł (Syr 4,9-12). I drugie zdanie: Brat, który bywa wspomagam od brata, jako miasto mocne (Prz
18,19). Z tego to naturalnego pędu rodzi się wszelka
łączność i nawet państwo; on także skłania człowieka do
tworzenia ze współobywatelami w ramach państwa innych związków, szczuplejszych wprawdzie i niedoskonałych, w każdym jednak razie prawdziwych społeczności.
Jest różnica wielka między tymi małymi stowarzyszeniami i państwem. Celem państwa objęci są wszyscy
obywatele: jest nim bowiem dobro wspólne, to jest dobro,
w którym każdy obywatel i wszyscy razem mają prawo
uczestniczyć w odpowiednim stosunku. Stąd państwo
nazywamy „rzeczą pospolitą”, ponieważ ono łączy ludzi
z sobą dla dobra pospolitego (S. Thom. Contra impugnantes Dei cultum et religionem, cap. II), to jest powszechnego. Te natomiast stowarzyszenia, które się niejako w łonie państwa tworzą, uważane są za prywatne
i prywatnymi są rzeczywiście; bezpośrednio bowiem pożytki prywatne swoich członków mają na celu. Prywatnym
zaś jest to stowarzyszenie, które się tworzy dla jakiegoś
prywatnego celu, jak na przykład, gdy dwaj albo trzej ludzie łączą się wspólnie dla prowadzenia handlu (tamże).
38. Jednak stąd, że stowarzyszenia prywatne istnieją
w łonie państwa, którego są niejako częściami, nie wynika bynajmniej, by państwo mogło dowolnie odmawiać im
prawa do istnienia. Wolność bowiem tworzenia prywatnych stowarzyszeń ma człowiek na podstawie prawa natury, a państwo istnieje nie dla niszczenia prawa natury,
ale dla jego ochrony; dlatego państwo zakazując prywatnych związków obywateli podważałoby własne swoje
podstawy, skoro tak samo ono, jak i związki prywatne,
z jednego pochodzi źródła, ze społecznej natury ludzkiej.
Są oczywiście chwile, kiedy państwo może przeciwstawić się tym stowarzyszeniom; mianowicie wówczas,
kiedy stowarzyszenia na mocy swego statutu dążą do
czegoś, co się kłóci z moralnością, sprawiedliwością
i dobrem państwa. W tych wypadkach państwo może nie
dopuścić do ich powstania, lub je rozwiązać, o ile powstały; strzec się jednak winno bardzo pilnie, żeby nie
łamało praw obywatelskich, i żeby pod pozorem dobra
państwowego nie tworzyło porządku, który się rozumowi
sprzeciwia. O tyle tylko bowiem należy słuchać praw,
o ile odpowiadają zdrowemu rozumowi i wiecznemu prawu Boskiemu. Prawo ludzkie o tyle ma moc prawa, o ile
odpowiada zdrowemu rozumowi; a to świadczy, czy się
wywodzi z prawa wiecznego. Jeśli zaś mija się z rozumem, jest prawem niesprawiedliwym i nie ma mocy prawa, ale tylko moc gwałtu (S. Thom. Sum. Theol., I-II Quaest. XIII. a: 3).
39. Mamy tu na myśli różne stowarzyszenia, bractwa
i zakony religijne, które do życia powołała powaga Kościoła i pobożność wiernych, a jakie korzyści przyniosły
ludzkości, jeszcze dziś historia opowiada. Oceniając je
samym rozumem, dochodzimy do przekonania, że były
oparte na prawie natury, ponieważ tworzono je dla celów
3
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
szlachetnych. Jeśli zaś chodzi o ich stosunek do religii, to
podlegają wyłącznie ocenie Kościoła. Nie mogą zatem
władze państwowe rościć sobie słusznego prawa do
nich, ani rządzić nimi, a owszem mają obowiązek otaczać je szacunkiem, zapewniać im rozwój, a w razie potrzeby bronić ich przed krzywdami. Daleko jednak inny,
niestety, stan rzeczy w obecnym czasie widzimy. W wielu
krajach państwo wyrządziło tym stowarzyszeniom niejedną krzywdę, krępując je pętami praw cywilnych, pozbawiając je praw osoby moralnej i zabierając ich majątek. A przecież ścisłe prawo do tych dóbr miał Kościół,
mieli poszczególni członkowie stowarzyszeń, mieli ofiarodawcy, którzy je na pewien określony cel przeznaczyli,
mieli je wreszcie ci, których wspieraniu i uldze służyły.
Dlatego wstrzymać nie możemy żalu z powodu niesprawiedliwych i zgubnych zarazem grabieży, a to tym bardziej, że w tym samym czasie, gdy się uniemożliwia pracę stowarzyszeniom katolickim, spokojnym i ze wszech
miar użytecznym, i kiedy się głosi, że prawa pozwalają
na tworzenie prywatnych stowarzyszeń, wolność tę
w szerokim zakresie daje się ludziom, dążącym do celów
zarówno dla religii, jak i dla państwa niebezpiecznych.
40. Nigdy z pewnością nie było tyle, co obecnie najrozmaitszych, a zwłaszcza robotniczych, stowarzyszeń.
Nie jest tu miejsce zastanawiać się nad tym, jaki mają
początek, czego chcą i jaką idą drogą. Lecz panuje przekonanie, licznymi stwierdzone dowodami, że najczęściej
podlegają tajnym władzom i rozkazom niezgodnym
z chrześcijańską zasadą i dobrem państwa; i wiadomo, że
te stowarzyszenia opanowawszy wszystkie warsztaty pracy, na karę nędzy skazują tych robotników, którzy się do
nich nie chcą przyłączyć. W tych warunkach nie pozostaje
chrześcijańskim robotnikom nic innego, jak wybór jednej
z dwóch możliwości: albo przyłączyć się do stowarzyszeń
niebezpiecznych dla religii, albo też zakładać nowe stowarzyszenia i złączyć siły w tym celu, by się wydobyć z tej
niesprawiedliwej i nieznośnej niewoli. Że zaś to drugie wybrać należy, nie będzie wątpił ten, kto nie chce najcenniejszego dobra ludzkiego narazić na zgubę.
41. Dlatego na uznanie zasługują ci liczni mężowie,
którzy zrozumiawszy potrzeby chwili, szukają i doświadczają dróg uczciwych do polepszenia doli proletariatu
prowadzących: I tak wziąwszy proletariat w opiekę starają się o dobrobyt tak rodzin, jak i jednostek; w sposób
odpowiadający sprawiedliwości łagodzą stosunek pracowników do przedsiębiorców; budzą i utwierdzają
w jednych i drugich pamięć na obowiązek i na przykazania Ewangelii, które wychowując ludzi w skromności,
a odwodząc od zbytków, utrzymują harmonię między
osobami i stosunkami, tak nieraz skłóconymi. Z tymi to
myślami zbierają się często – jak widzimy – w pewnych
miejscowościach znakomici mężowie, aby sobie wzajem
udzielić rad, siły złączyć i zastanowić się nad najpiękniejszymi zadaniami. Inni znów pracują nad tworzeniem stowarzyszeń robotniczych; słowem i mieniem je wspierają
i zabiegają o to, by ich działalność była szlachetna i skuteczna. Biskupi ze swej strony pobudzają wysiłki jednostek i udzielają im poparcia; a z ich polecenia i pod ich
przewodem duchowieństwo tak świeckie, jak zakonne,
stara się o sprawy duchowe w stowarzyszeniach. Wreszcie nie brak zamożnych katolików, którzy się stali dobrowolnymi niejako towarzyszami ludności zarobkującej,
i którzy znaczne fundusze poświęcają na zakładanie
i rozszerzanie stowarzyszeń, by przy ich pomocy robot-
4
nik zapewnił sobie nie tylko doraźne korzyści, ale jeszcze
zadatek bezpiecznej przyszłości.
Tyle wysiłków i tyle przemyślnej gorliwości przyniosło
społeczeństwu znaczne korzyści, zbyt znane, by je tu
trzeba było przypominać. Na nich to opieramy nasze
obiecujące na przyszłość nadzieje, byle oczywiście stowarzyszenia te stale postępowały w rozwoju i byle kierowane były roztropnością. Niechże państwo otoczy opieką
te prawnie tworzone związki obywateli; niech się nie
wtrąca w ich działalność i w ich organizację; życiowy bowiem pęd wynika z wewnętrznych źródeł, a zanika szybko pod naciskiem z zewnątrz.
42. Stowarzyszeniom tym – nie ulega wątpliwości –
trzeba rozwagi i karności, żeby osiągnęły jednolitość
w działaniu i zgodę w zamiarach. Skoro więc wolność
stowarzyszania się – jak się to dziś przyjęło – jest prawem każdego obywatela, to obywatele winni mieć także
wolność wyboru statutów i regulaminów, które się im wydadzą najodpowiedniejszymi dla celów stowarzyszenia.
Wspomnianych tu zasad organizacji, zwłaszcza gdy chodzi o szczegóły, nie można, naszym zdaniem, ująć w stałe prawidła; trzeba bowiem przy ich ustalaniu brać pod
uwagę ducha narodu, próby i doświadczenia zrobione,
rodzaj i skuteczność zajęć zawodowych; szerokość stosunków handlowych państwa i inne okoliczności rzeczy
i miejsca, które należy badać z całą roztropnością. Należy przecież jako ogólną i niezmienną zasadę organizacji
i kierownictwa w związkach robotniczych uznać żądanie,
by członkom swoim w granicach możliwości dostarczały
środków najstosowniejszych i najskuteczniejszych do
osiągnięcia celu, którym jest: pomyślność stowarzyszonych w zakresie dóbr duchowych, cielesnych i materialnych. Jest jednak rzeczą jasną, że szczególną uwagę,
jako na cel pierwszorzędny, zwracać należy na udoskonalenie religijno-moralne, i że ku niemu cała praca organizacyjna winna być skierowana. W przeciwnym razie
stowarzyszenia te musiałyby się wyrodzić i niewiele by
się różniły od tych związków robotniczych, w których nie
ma miejsca na religię. Zresztą, cóż za korzyść miałby robotnik, gdyby mu stowarzyszenie zapewniło dostateczność dóbr doczesnych, a zubożywszy go duchowo, wystawiło zbawienie jego duszy na niebezpieczeństwo?
Cóż pomoże człowiekowi, jeśliby wszystek świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł, (Mt 16,26). I to
jest znak, którym według nauki Chrystusa Pana odróżniać się winien chrześcijanin od poganina. Tego wszystkiego poganie pilnie szukają [...] Szukajcie naprzód królestwa Bożego i sprawiedliwości Jego, a to wszystko będzie wam przydane (Mt 6,32-33).
Wziąwszy w ten sposób Boga za punkt wyjścia
w pracy organizacyjnej, należy dużo miejsca zostawić wychowaniu religijnemu, aby wszyscy członkowie stowarzyszenia poznali swoje względem Boga obowiązki, aby wiedzieli, w co wierzyć należy, czego się spodziewać,
i co czynić dla osiągnięcia zbawienia wiecznego, i aby byli
szczególną troskliwością zabezpieczeni przed błędami
opinii i wszelkiego rodzaju zepsuciem. Należy budzić w
nich szacunek dla Boga i ducha pobożności, szczególniej
zaś poszanowanie dni świętych. Niech się uczy robotnik w
stowarzyszeniu czcić i kochać Kościół katolicki, matkę
wszystkich, również spełniać przykazania kościelne i przystępować do Sakramentów świętych, które z ustanowienia
Bożego gładzą winy i przywracają świętość.
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
43. Gdy się w ten sposób religię uczyni podstawą
wszystkich praw w stowarzyszeniu, łatwo będzie uzgodnić stosunki członków do siebie, żeby panował pokój,
a stowarzyszenie pomyślną rozwijało działalność. Urzędy
organizacyjne winny być rozdzielane w sposób najbardziej sprzyjający dobru ogólnemu i tak, żeby przy obsadzaniu urzędów nie ucierpiała zgoda. Szczególnie ważną
jest rzeczą, żeby obowiązki organizacyjne były rozkładane rozumnie i żeby były jasno określone, iżby się nikomu
nie działa krzywda. Majątkiem stowarzyszenia należy zarządzać sumiennie, a tylko potrzeba jednostki winna być
miarą zastrzeżonej statutem pomocy.
Prawa i obowiązki przedsiębiorców należy uzgodnić
z prawem i obowiązkami pracowników. W razie pojawienia
się skarg z jednej lub drugiej strony z powodu naruszenia
czyichś praw najlepiej byłoby, gdyby na podstawie osobnych przepisów statutu byli ustanowieni mężowie roztropni
i sumienni, którzy by spory załatwiali swoim wyrokiem.
Wreszcie stowarzyszenia te winny starać się, żeby pracownik nigdy nie był pozbawiony pracy, i żeby istniał fundusz, z którego by można było przychodzić z pomocą
członkom nie tylko w okresie nagłych i nieprzewidzianych
przesileń gospodarczych, ale także podczas choroby, starości i w razie nieszczęśliwego wypadku.
Jeśli te zasady będą przyjęte chętnym sercem przez
ludzi, to już dość będzie, by słabym zapewnić utrzymanie
życia i pewien dobrobyt. Lecz katolickie stowarzyszenia
zdolne są jeszcze do przyczynienia pomyślności całemu
społeczeństwu. Z przeszłości śmiało snujemy wnioski na
przyszłość. Jeden rok mija po drugim, lecz historia dziwne w swym rozwoju przedstawia podobieństwa, co się
tym tłumaczy, że nią rządzi Opatrzność Boża, która i biegiem wypadków i ich następstwem kieruje i skłania je ku
celowi wyznaczonemu w początkach rodzaju ludzkiego.
Pierwszym chrześcijanom – wiemy z historii – za hańbę
poczytywano, że bardzo wielu z nich z jałmużny lub z
pracy rąk żyło. A przecież ci, pozbawieni mienia i znaczenia ludzie, zdobyli sobie z czasem i hojność bogatych
i opiekę możnych. Byli bowiem pilnymi, pracowitymi
i spokojnymi ludźmi, wzorami sprawiedliwości i szczególnie miłości. A wobec tego widowiska cnót, które swym
życiem dawali, padały uprzedzenia, milkły potwarze złośliwe, aż i zastarzałe przesądy pogaństwa ustąpiły z wolna przed prawdą chrześcijaństwa.
44. Kwestia robotnicza stanowi dziś istotę najgwałtowniejszych sporów; dla państw nie może być obojętne,
czy będzie załatwiona w zgodzie z rozumem, czy też
przeciwko niemu. Będzie zaś załatwiona rozsądnie przez
chrześcijańskich pracowników, jeśli złączeni w stowarzyszeniach i roztropnych mając przywódców na czele, tę
samą wybiorą drogę, której się trzymali ojcowie i praojcowie ku wielkiemu pożytkowi swojemu i powszechnemu. Albowiem jakkolwiek wielka jest w człowieku siła
przesądów i namiętności, jednak jeśli tylko przewrotność
nie zagłuszy poczucia moralnego, społeczeństwo odniesie się z życzliwością do pracowników, których pozna jako pracowitych ludzi i skromnych, co sprawiedliwość
zwykli stawiać wylej, niż zysk, a świętość obowiązku nade wszystko.
Wyniknie stąd jeszcze jedna korzyść. Oto nadzieja
i możność zmiany na lepsze ukaże się tym robotnikom,
którzy albo w ogóle w pogardzie dla chrześcijaństwa żyją, albo obyczajami kłam zadają wierze. Jest wielu wśród
nich, którzy zrozumieli, że się dali uwieść błędnej nadziei
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
i fałszywym poglądom na życie. Z jednej strony czują, że
ich chciwi przedsiębiorcy traktują nie po ludzku, że ich
szacują tylko według dostarczanych pracą zysków;
z drugiej jednak strony związali się ze stowarzyszeniami,
w których zamiast zgody i miłości spory panują wewnętrzne, zjawiska, towarzyszące biedzie buntującej się,
a niewierzącej. Złamani duchowo, wynędzniali materialnie, jakżeżby się chcieli z tej poniżającej niewoli wydobyć. Nie mają jednak odwagi; trzyma ich albo wstyd, albo
bojaźń popadnięcia w większą jeszcze niedolę. Otóż katolickie stowarzyszenia mogą im wiele pomóc a więc naprzód chwiejnym, zapraszając ich do siebie i pomagając
im w zwalczaniu trudności – a także tym, co się opamiętali, przyjmując ich z życzliwością w stowarzyszenia i zapewniając im opiekę.
ZAKOŃCZENIE
45. Oto, Czcigodni Bracia, kto i w jaki sposób ma
pracować w tej trudnej sprawie. Stanąć więc każdemu
trzeba na właściwym stanowisku i to jak najprędzej, aby
odwlekanie leczenia nie uczyniło zła nieuleczalnym. Niech
mężowie państwami rządzący zrobią użytek z powagi
opiekuńczej praw i z urządzeń publicznych; niech bogaci i
przedsiębiorcy zdadzą sobie sprawę ze swych obowiązków; niech pracownicy, o których los tu chodzi, praw
swych dochodzą na drodze rozsądku; a skoro tylko religia,
jak na początku powiedzieliśmy, zło może w korzeniu
zniszczyć, niech wszyscy zrozumieją, że nacisk należy położyć na odnowienie chrześcijańskie obyczajów, bez czego na nic się przydadzą środki podane przez roztropność
ludzką, choćby uznane były za najwłaściwsze.
Co się zaś Kościoła tyczy, to nigdy nie braknie Jego
w tej sprawie pomocy, która znów tym więcej będzie skuteczną, im większą Kościół cieszył się będzie wolnością;
niech o tym pamiętają ci, którzy z urzędu czuwają nad
dobrem powszechnym. Niech duchowieństwo wytęży
wszystkie siły ducha i całą pomysłowość swej gorliwości,
i pod Waszym, Czcigodni Bracia, przewodem i przykładem niech w ludzi wszystkich klas wpaja ewangeliczne
zasady życia chrześcijańskiego; niech ze wszystkich sił
pracuje dla dobra społeczeństwa, a przede wszystkim
niech się stara posiąść, utrzymać i w drugich rozniecić,
zarówno w bogatych, jak ubogich, miłość, panią i królową
wszystkich cnót.
Upragnionego ratunku bowiem można się spodziewać tylko od szeroko rozlanej miłości, to jest chrześcijańskiej miłości, w której się cała streszcza Ewangelia,
a która, zawsze gotowa do poświęceń na rzecz bliźniego,
stanowi najpewniejsze lekarstwo przeciw współczesnemu duchowi buntu i przeciw egoizmowi. Tak jej działanie
i Boskie rysy skreślił święty Paweł Apostoł: Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest [...] nie szuka swego [...] wszystko znosi [...] wszystko wytrwa (1 Kor 13,4-7).
Jako zadatek łaski Bożej i jako dowód Naszej miłości
udzielamy z całego serca błogosławieństwa Apostolskiego w Panu Wam wszystkim, Czcigodni Bracia, Waszemu
duchowieństwu i Waszym wiernym.

Encykliki społeczne Kościoła Katolickiego,
Biblioteka Diecezji Świdnickiej,
Redaktor serii: Ks. Jarosław M. Lipnik,
Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Świdnickiej,
Świdnica 2005.
5
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
 Ojciec Święty Jan Paweł II
MIARA WYZNACZONA ZŁU W DZIEJACH EUROPY
Ludziom wydaje się czasem, że zło jest wszechpotężne, że panuje niepodzielnie na tym świecie. Czy według Waszej Świątobliwości istnieje jakaś określona miara, której zło nie może przekroczyć?
Dane mi było doświadczyć osobiście „ideologii zła”.
To jest coś, czego nie da się zatrzeć w pamięci. Najpierw
nazizm. To, co się widziało w tamtych latach, było okropne. A wielu wymiarów nazizmu w tamtym okresie przecież się nie widziało. Rzeczywisty wymiar zła, które przeszło przez Europę, nie wszystkim nam był znany, nawet
tym spośród nas, którzy żyli w samym jego środku. Żyliśmy pogrążeni w jakimś wielkim „wybuchu” zła i dopiero
stopniowo zaczęliśmy sobie zdawać sprawę z jego rzeczywistych wymiarów. Odpowiedzialni za zło starali się
bowiem za wszelką cenę ukryć swe zbrodnie przed
oczami świata. Zarówno naziści w czasie wojny, jak i potem komuniści na wschodzie Europy starali się ukryć
przed opinią światową to, co robili. Zachód długo przecież nie chciał uwierzyć w eksterminację Żydów. Dopiero
potem wyszło to na jaw w całej pełni. Nawet w Polsce nie
wiedziało się o wszystkim, co robili naziści z Polakami,
co Sowieci zrobili z oficerami polskimi w Katyniu, a tragiczne dzieje deportacji znane były tylko po części.
Później, już po zakończeniu wojny, myślałem sobie:
Pan Bóg dał hitleryzmowi dwanaście lat egzystencji i po
dwunastu latach system ten się zawalił. Widocznie taka
była miara, jaką Opatrzność Boża wyznaczyła temu szaleństwu. Prawdę mówiąc, to było nie tylko szaleństwo –
to było jakieś „bestialstwo”, jak napisał Konstanty Michalski (por. Między heroizmem a bestialstwem). A więc
6
Opatrzność Boża wymierzyła temu bestialstwu tylko
dwanaście lat. Jeżeli komunizm przeżył dłużej – myślałem – i jeśli ma przed sobą jakąś perspektywę dalszego
rozwoju, to musi być w tym jakiś sens.
Wtedy, w pierwszych latach powojennych, komunizm
jawił się jako bardzo mocny i groźny – o wiele bardziej
niż w roku 1920. Już wtedy zdawało się, że komuniści
podbiją Polskę i pójdą dalej do Europy Zachodniej, że
zawojują świat. W rzeczywistości wówczas do tego nie
doszło. „Cud nad Wisłą”, zwycięstwo Piłsudskiego w bitwie z Armią Czerwoną, zatrzymał te sowieckie zakusy.
Po zwycięstwie w II wojnie światowej nad faszyzmem
komuniści z całym impetem szli znowu na podbój świata,
a w każdym razie Europy. Doprowadziło to z początku do
podziału kontynentu na strefy wpływów, zgodnie z porozumieniem zawartym na konferencji w Jałcie w lutym
1945 roku. Był to układ, który komuniści pozornie respektowali, naruszając go jednocześnie na różne sposoby,
przede wszystkim poprzez inwazję ideologiczną i propagandę polityczną nie tylko w Europie, ale i w innych częściach świata. Stało się więc dla mnie jasne, że ich panowanie potrwa dłużej niż nazizm. Jak długo? Trudno było przewidzieć. Można było myśleć, że i to zło było w jakimś sensie potrzebne światu i człowiekowi. Zdarza się
bowiem, że w konkretnym realistycznym układzie ludzkiego bytowania zło w jakimś sensie jawi się jako potrzebne – jest potrzebne o tyle, o ile daje okazję do dobra. Czy Johann Wolfgang von Goethe nie powiedział o
diable: ein Teil von jener Kraft, die stets das Böse will
und stets das Gute schafft – „jestem częścią tej siły, która pragnie zła, a czyni dobro”*. Św. Paweł na swój sposób wzywa: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem
zwyciężaj” (Rz 12, 21). Ostatecznie, zastanawiając się
nad złem, dochodzimy do uznania większego dobra.
Jeżeli zatrzymałem się tu, aby uwydatnić miarę wyznaczoną złu w dziejach Europy, to muszę zaraz dodać,
że ta miara jest wyznaczona przez dobro – dobro boskie
i ludzkie, które się objawiło w tych samych dziejach,
w ciągu minionego stulecia, a także w ciągu całych tysiącleci. Tak czy owak, zła doznanego nie zapomina się
łatwo. Można je tylko przebaczyć. A co to znaczy przebaczyć? To znaczy odwołać się do dobra, które jest
większe od jakiegokolwiek zła. Ostatecznie takie dobro
ma swoje źródło tylko w Bogu. Tylko Bóg jest takim Dobrem. Ta miara wyznaczona złu przez boskie dobro stała
się udziałem dziejów człowieka, w szczególności dziejów
Europy, za sprawą Chrystusa. Chrystusa nie da się więc
odłączyć od dziejów człowieka. To samo powiedziałem
podczas moich pierwszych odwiedzin w Polsce, w Warszawie, na placu Zwycięstwa. Mówiłem wtedy, że nie
można odłączyć Chrystusa od dziejów mojego narodu.
Czy można oddzielić Go od dziejów jakiegokolwiek narodu? Czy można oddzielić Go od dziejów Europy? To
przecież w Nim wszystkie narody i ludzkość cała mogą

przekroczyć „próg nadziei”!
Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość. Rozmowy na przełomie
tysiącleci, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2005, s. 22-24.
_________________________
1
Johann Wolfgang Goethe, Faust, akt I, sc. 3: Pracownia, tłum. Bernard Antochewicz, Wrocław 1978, s. 44.
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
 Ojciec Święty Benedykt XVI
ENCYKLIKA CARITAS IN VERITATE OJCA ŚWIĘTEGO BENEDYKTA XVI
DO BISKUPÓW, PREZBITERÓW I DIAKONÓW, DO OSÓB KONSEKROWANCH,
DO WIERNYCH ŚWIECKICH, WSZYSTKICH LUDZI DOBREJ WOLI
O INTEGRALNYM ROZWOJU LUDZKIM W MIŁOŚCI I PRAWDZIE
(ciąg dalszy)
i konsumistyczny. W obliczu tego prometejskiego roszczenia powinniśmy umocnić zamiłowanie do wolności nie
arbitralnej, ale prawdziwie ludzkiej, dzięki uznaniu uprzedzającego ją dobra. W tym celu trzeba, żeby człowiek
wszedł w samego siebie, by uznać fundamentalne normy
naturalnego prawa moralnego, wpisane przez Boga
w jego sercu.
ROZDZIAŁ VI
ROZWÓJ NARODÓW A TECHNIKA
68. Temat rozwoju narodów jest ściśle związany
z tematem rozwoju każdego pojedynczego człowieka.
Osoba ludzka ze swej natury jest dynamicznie nastawiona na własny rozwój. Nie chodzi o rozwój gwarantowany
przez mechanizmy naturalne, ponieważ każdy z nas wie,
że może dokonywać wolnych i odpowiedzialnych wyborów. Tym bardziej nie chodzi o rozwój pozostający na łasce naszego kaprysu, ponieważ wszyscy wiemy, że jesteśmy darem, a nie wynikiem stworzenia samych siebie.
Wolność w nas pierwotnie jest charakteryzowana naszym istnieniem i jego ograniczeniami. Nikt nie kształtuje
dowolnie swojego sumienia, ale wszyscy budują własne
ja na bazie pewnego siebie, które zostało nam dane. Nie
tylko inne osoby nie są do dyspozycji, ale również my takimi nie jesteśmy dla nas samych. Rozwój osoby degraduje się, jeśli zamierza być ona jedynym twórcą siebie
samej. Analogicznie rozwój narodów ulega degradacji,
jeśli ludzkość uważa, że może stworzyć się na nowo, posługując się „cudami” techniki. Podobnie rozwój ekonomiczny okazuje się fikcyjny i szkodliwy, jeśli się powierza
„cudom” finansów, by podtrzymywać wzrost nienaturalny
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
69. Problem rozwoju jest dzisiaj ściśle związany
z postępem technologicznym, z jego zadziwiającymi zastosowaniami w dziedzinie biologicznej. Technika – warto to podkreślić – jest faktem głęboko ludzkim, związanym z autonomią i wolnością człowieka. W technice wyraża się i potwierdza panowanie ducha nad materią.
Duch, „uwolniony «w większym stopniu od zniewolenia
rzeczami, może być szybciej wyniesiony do uwielbiania
150
i kontemplacji samego Stwórcy»” . Technika pozwala
panować nad materią, zmniejszyć ryzyko, zaoszczędzić
trudu, polepszyć warunki życia. Odpowiada ona na tę
samą celowość pracy ludzkiej: w technice, postrzeganej
jako dzieło własnego geniuszu, człowiek uznaje samego
siebie i urzeczywistnia swoje człowieczeństwo. Technika
stanowi obiektywny aspekt ludzkiego działania151 którego
źródło i racja istnienia zawiera się w elemencie subiektywnym: w człowieku, który działa. Dlatego technika nie
jest nigdy tylko techniką. Ukazuje ona człowieka i jego
aspiracje do rozwoju, wyraża skłonność człowieka do
stopniowego przezwyciężania pewnych uwarunkowań
materialnych. Dlatego technika wpisuje się w przykazanie uprawiania i doglądania ziemi (por. Rdz 2,15), którą
Bóg powierzył człowiekowi i trzeba ją tak ukierunkować,
aby umacniała owo przymierze między człowiekiem
i środowiskiem, które powinno odzwierciedlać stwórczą
miłość Bożą.
70. Rozwój technologiczny może zrodzić ideę samowystarczalności techniki, jeżeli człowiek, stawiając sobie
tylko pytanie jak, nie zastanawia się nad wieloma dlaczego, które skłaniają go do działania. Z tego też powodu
technika przyjmuje dwuznaczne oblicze. Zrodzona
z twórczości ludzkiej jako narzędzie wolności człowieka,
może być ona pojmowana jako element wolności absolutnej, tej wolności, która chce abstrahować od ograniczeń, jakie rzeczy zawierają w sobie. Proces globalizacji
mógłby zastąpić ideologie techniką152, która sama stałaby się władzą ideologiczną, narażającą ludzkość na ryzyko zamknięcia się wewnątrz pewnego a priori, z którego nie mogłaby wyjść, aby spotkać istnienie i prawdę.
W takim przypadku my wszyscy poznawalibyśmy, ocenialibyśmy i decydowalibyśmy o sytuacjach naszego życia w obrębie technokratycznego horyzontu kulturowego,
do którego należelibyśmy strukturalnie, nie mogąc nigdy
znaleźć sensu, który by nie był przez nas wytworzony.
Powyższa wizja sprawia dzisiaj, że mentalność technicy-
7
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
styczna staje się tak mocna, że prowadzi do utożsamienia prawdy z rzeczą możliwą do zrobienia. Ale kiedy jedynym kryterium prawdy jest skuteczność i użyteczność,
rozwój zostaje automatycznie zanegowany. Prawdziwy
bowiem postęp nie polega w pierwszym rzędzie na robieniu czegoś. Kluczem do postępu jest inteligencja
zdolna do myślenia o technice i zrozumienia w pełni
ludzkiego sensu działania człowieka, w perspektywie
sensu osoby wziętej w całości swego bytu. Nawet gdy
działa ona przez satelitę lub impuls elektroniczny na odległość, jej działalność pozostaje zawsze ludzką, wyrazem odpowiedzialnej wolności. Technika pociąga głęboko człowieka, ponieważ uwalnia go od ograniczeń fizycznych i poszerza mu horyzont. Ale wolność ludzka pozostaje sobą tylko wtedy, gdy na fascynację techniką odpowiada decyzjami będącymi wynikiem odpowiedzialności moralnej. Stąd pilna potrzeba formacji do etycznej
odpowiedzialności w posługiwaniu się techniką. Wychodząc od fascynacji człowieka techniką, trzeba odzyskać
prawdziwy sens wolności, nie polegającej na upojeniu totalną autonomią, ale na odpowiedzi na apel istnienia, poczynając od istnienia, jakim sami jesteśmy.
71. To możliwe odejście mentalności technicznej od
jej pierwotnej drogi humanistycznej jest dziś widoczne
w zjawiskach technicyzacji zarówno rozwoju, jak i pokoju.
Często rozwój narodów uważany jest za problem inżynierii finansowej, otwarcia rynków, zniesienia ceł, inwestycji
produkcyjnych, reform instytucjonalnych, jednym słowem
za problem jedynie techniczny. Wszystkie te dziedziny są
bardzo ważne, ale musimy zadać pytanie, dlaczego wybory typu technicznego dotychczas funkcjonowały tylko
względnie. Racji trzeba poszukiwać w głębi. Rozwoju nie
zapewnią nigdy całkowicie siły w jakiejś mierze automatyczne i bezosobowe, zarówno siły rynku, jak i polityki
międzynarodowej. Rozwój jest niemożliwy bez ludzi prawych, bez fachowców w ekonomii oraz polityków, którzy
w swoim sumieniu przeżywają głęboko wezwanie dobra
wspólnego. Potrzebne jest zarówno przygotowanie zawodowe, jak i spójność moralna. Kiedy bierze górę absolutyzacja techniki, dochodzi do pomieszania między
środkami i celami; przedsiębiorca będzie uważał za jedyne kryterium działania najwyższy zysk z produkcji; polityk umocnienie władzy; a naukowiec wynik swoich odkryć. Zdarza się, że często obok sieci relacji ekonomicznych, finansowych lub politycznych pozostają nieporozumienia, kłopoty i niesprawiedliwości; mnoży się obieg
informacji technicznych, ale na użytek ich właścicieli, natomiast rzeczywista sytuacja narodów żyjących pod
wpływem i prawie zawsze w niewiedzy co do tych procesów, pozostaje niezmienna, bez realnych możliwości
uniezależnienia się.
72. Pokojowi również niekiedy zagraża to, że będzie
uważany za produkt techniczny, jedynie owoc porozumienia między rządami albo inicjatyw mających na
względzie zapewnienie skutecznej pomocy ekonomicznej. Prawdą jest, że budowanie pokoju wymaga stałego
utrzymywania kontaktów dyplomatycznych, wymiany
ekonomicznej i technologicznej, spotkań kulturalnych,
uzgodnień co do wspólnych projektów, jak również podjęcia wspólnych zobowiązań, by zapobiec zagrożeniom
typu konfliktu wojennego i wykorzenić u podstaw powtarzające się zapędy terrorystyczne. Żeby jednak te wysiłki
8
przyniosły trwałe owoce, konieczne jest, aby opierały się
na wartościach zakorzenionych w prawdzie życia. To
znaczy trzeba wsłuchiwać się w głos i obserwować sytuację zainteresowanych narodów, aby właściwie interpretować ich oczekiwania. Inaczej mówiąc, trzeba, aby
nadal wiele osób bardzo zaangażowanych w promowanie spotkania między narodami i sprzyjanie rozwojowi
podejmowało ten wysiłek, biorąc za punkt wyjścia wzajemną miłość i zrozumienie. Pośród tych osób są również
wierni chrześcijanie, zaangażowani w wielkie zadanie
nadawania rozwojowi i pokojowi w pełni ludzkiego sensu.
73. Z rozwojem technologicznym związany jest
zwiększający się wpływ środków społecznej komunikacji.
Nie można już wyobrazić sobie bez nich życia rodziny
ludzkiej. Na dobre i na złe, są tak wpisane w życie świata, że wydaje się absurdalne stanowisko tych, którzy
uważają je za neutralne, w konsekwencji żądając ich autonomii w odniesieniu do moralności dotyczącej osób.
Często podobne perspektywy, dobitnie podkreślające
ściśle techniczną naturę mediów, faktycznie sprzyjają ich
podporządkowaniu kalkulacji ekonomicznej, zamiarom
panowania na rynkach oraz – nie na ostatnim miejscu –
pragnieniu narzucenia wzorców kulturowych odpowiadających planom władzy ideologicznej i politycznej. Biorąc
pod uwagę ich podstawową rolę w określaniu zmian
w sposobie postrzegania i poznawania rzeczywistości
oraz samej osoby ludzkiej, rzeczą konieczną staje się
uważna refleksja nad ich wpływem, zwłaszcza w odniesieniu do etyczno-kulturowego wymiaru globalizacji i solidarnego rozwoju narodów. Podobnie do tego, czego się
oczekuje od poprawnego zarządzania globalizacją i rozwojem, trzeba doszukiwać się sensu i celowości mediów
w fundamentach antropologicznych. Oznacza to, że mogą one stać się okazją do humanizacji nie tylko wtedy,
gdy dzięki rozwojowi technologicznemu stwarzają większe możliwości komunikacji i informacji, ale przede
wszystkim wtedy, gdy są zorganizowane i ukierunkowane na naświetlenie obrazu osoby i dobra wspólnego, odzwierciedlającego jej uniwersalne wartości. Środki społecznego przekazu nie sprzyjają wolności ani nie globalizują rozwoju i demokracji dla wszystkich z tego tylko
względu, że pomnażają możliwości wzajemnej łączności
i obiegu idei. By osiągnąć cele tego rodzaju, powinny
skoncentrować się one na krzewieniu godności osób
i narodów, muszą być wyraźnie inspirowane miłością
i służyć prawdzie, dobru oraz braterstwu naturalnemu
i nadprzyrodzonemu. Istotnie, w ludzkości wolność jest
wewnętrznie związana z tymi wyższymi wartościami.
Media mogą stanowić ważną pomoc do pogłębienia komunii rodziny ludzkiej oraz etosu społeczeństw, gdy stają
się narzędziami promocji powszechnego uczestnictwa
we wspólnym poszukiwaniu tego, co jest słuszne.


Ojciec Święty Benedykt XVI,
Encyklika Caritas in Veritate,
Wydawnictwo M, Kraków 2009, s. 83-87.
_________________________
150
PAWEŁ VI, Enc. Populorum progressio, 41; por. SOBÓR WAT. II,
Konst. duszpast. Gaudium et spes, 57.
151
Por. JAN PAWEŁ II, EnC. Laborem exercens, 5.
152
Por. PAWEŁ VI, List apost. Octogesima adveniens, 29.
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
 Ks. Prymas Stefan Kardynał Wyszyński
KAZANIE ŚWIĘTOKRZYSKIE – 25 I 1976
II
KOŚCIÓŁ – PAŃSTWO – KOŚCIÓŁ
Przejdźmy do drugiego punktu naszych rozważań:
Kościół – państwo – Kościół. Na pewnych etapach naszych rozległych dziejów Kościół żyjący w narodzie polskim tak był z nim związany, jak państwo było związane
z narodem. Tyle weźmy pod uwagę samą instytucję państwa, państwo jako takie i stosunek: Kościół – państwo.
W ojczyźnie naszej stosunki między Kościołem
a państwem układają się jeszcze najkorzystniej i najspokojniej w porównaniu z innymi państwami w owych czasach. Były kraje i narody, w których sytuacja ta była
o wiele trudniejsza, bardziej skomplikowana i bardziej
konfliktowa. Kościół bowiem nie jest taki łatwy dla władzy
państwowej.
Wiemy, że już Chrystus nie miał szczęścia do instytucji państwa, bo stanął przed przedstawicielem najeźdźcy rzymskiego – Piłatem, wydany przez własnych współrodaków – „Herodów”. Podejrzewano Chrystusa o to, że
chce tworzyć królestwo na tej ziemi, jakkolwiek On mówił: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym
nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie
jest stąd” (J 18,36). Jakże pięknie określa to jeden
z hymnów z uroczystości Objawienia: Nie wyrywa wartości doczesnych Ten, który daje wieczne. – Non eripit
mortalia, qui regna dat caelestia. Źle zrozumiał Chrystusa przedstawiciel imperium rzymskiego, gdy BógCzłowiek stał przed nim na Litostrotos. I źle zrozumiał
niepoważny władca Herod, który oczekiwał od Chrystusa
jedynie jakiegoś cudu czy dziwowiska.
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Są to czasy dalekie, lecz bardzo wymowne. Stanowią
one pewnego rodzaju schemat: z Kościołem łatwo nie
jest. Podobnie jak z gorzkim lekiem, który trzeba przyjąć.
Cała natura człowieka może się krzywić i bronić przed
jego przyjęciem, ale tylko on pomaga. Z Kościołem łatwo
się nie współżyje. Jednak można być pewnym i spokojnym, że Kościół krzywdy nikomu nie wyrządzi.
Różne były dzieje Kościoła w państwie. Był okres
prześladowań i katakumb, był okres przewagi Kościoła
nad państwem – w wiekach średnich czy też państwa
nad Kościołem – w czasach późniejszych. Różne były
sytuacje. Jednak zawsze relacje te i układy zmieniały się,
a Kościół wychodził zwycięsko.
W czasach, gdy za bardzo niepokojono się o przewagę Kościoła nad państwem, powstawały różne teorie
jak na przykład: wolny Kościół w wolnym państwie; zostawmy Kościół w spokoju. Jednakże już na przełomie
XIX wieku dostrzeżono, że tak zwana absolutna wolność
Kościoła w państwie za bardzo Kościołowi pomaga w jego rozwoju. Dlatego też wymyślono co innego, a mianowicie tak zwany rozdział Kościoła i państwa.
Ten slogan, powiedzmy program, jest w niektórych
państwach jeszcze do dziś aktualny. Można się pytać,
czy jest możliwe, całkowite oddzielenie Kościoła i państwa? Przecież jak w wielu narodach, tak i w Polsce program taki dotyczy człowieka, który jest katolikiem, Polakiem i obywatelem swojego państwa. A więc zasada ta
rozbija się o jedność osoby. W tej jedni osobowej musi
być jakaś jednia sumienia i postępowania. Jeżeli człowiek ma być normalnie wychowany, musi zachować jedność poglądów, musi być otwarty i w pracy obywatelskiej
i w życiu religijnym. Nie może być inny w czterech ścianach własnego domu, a inny w pracy, na urzędzie, w fabryce czy w biurze. Jeżeli istniałaby taka rozbieżność,
trzeba by mówić o alienacji psychicznej człowieka, a więc
o sytuacji najgorszej, jaka mogłaby być w procesie wychowania obywatelskiego, zwłaszcza młodego pokolenia.
Gdy prześledzi się ogromną literaturę dotyczącą tego
problemu, określanego dawniej mianem – rozdziału Kościoła i państwa, a dzisiaj – oddzieleniem Kościoła od
państwa, jakkolwiek będziemy go nazywali, dostrzeżemy,
że program ten właściwie nigdzie nie dał się zrealizować
w pełni. Nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie istnieje
konstytucyjne rozdzielenie Kościoła i państwa, rzeczywistość codzienna jest inna. Dlaczego? Dlatego że podział
taki jest sztuczny, jest próbą dzielenia jedności organizmu społecznego. A wszystko, co idzie po tej linii, stwarza różne amputacje i okaleczenia psychiczne, zarówno
w dziedzinie życia osobistego, rodzinnego, jak i narodowego, a także politycznego.
Nawet w Polsce współczesnej, pomimo że państwo
odrodzone chciało reprezentować nowy program i stanęło na stanowisku oddzielenia Kościoła od państwa, nie
zdołało tego rozdziału przeprowadzić, bo rzeczywistość
polska, głęboko zakorzeniona w tysiącletniej tradycji narodu, okazała się inna. Dlatego też rozpoczęliśmy od
rozmów z władzami państwowymi o porozumieniu. Gdy
w roku 1948 zostałem powołany na stolicę arcybiskupią
9
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
gnieźnieńską i warszawską, już w kilka miesięcy później
w Warszawie rozpoczęły się rozmowy z władzami państwowymi na temat zawarcia tak zwanego porozumienia.
I chociaż w Konstytucji postawiona była zasada określona mianem oddzielenia Kościoła i państwa, w praktyce
okazało się to absolutnie niemożliwe.
Dlatego i dziś, po trzydziestu latach doświadczeń,
nasze władze państwowe rozmawiają z Episkopatem
polskim i ze Stolicą Świętą, szukając należytego ułożenia
stosunków i dążąc do tak zwanej normalizacji.
Co więcej, gdyby państwo stosowało konsekwentnie
„oddzielenie od Kościoła”, nie mogłoby interesować się
tym, czego Kościół uczy, co mówi i czyni. A wiemy z doświadczenia, że nasze państwo żywo się tym interesuje.
Owszem, były nawet różne próby całkowitego podporządkowania duchowieństwa politycznej racji stanu. Nie
udały się one, ale wzbogaciły nasze doświadczenie –
zwłaszcza gdy idzie o sprawę wychowania w seminariach duchownych, których samodzielności i niezależności Episkopat bronił zdecydowanie. Kapłani bowiem są
ludźmi kształtującymi sumienia. Nie mogą więc być wy
chowani „politycznie”. Straciliby wówczas zaufanie
u wiernych. To samo można by odnieść do sprawy udziału państwa w wyznaczaniu biskupów na wakujące stolice. Kościół na zbyt daleko idącą interwencję państwa
musiał powiedzieć: „nie” – dla zachowania niezależności
duchowej, niezależności sumienia przyszłych pasterzy,
którym wierni mają ufać.
Państwo, zajmując się sprawami materialnymi, doczesnymi, ma – taka już jest sytuacja życiowa – więcej
okazji do konfliktu z obywatelem niż Kościół, który obiecuje mu królestwo niebieskie. Dlatego też nie ma tak
wielkich różnic między dążnościami wierzących a hierarchią, jak to się zdarza na odcinku życia gospodarczego,
zawodowego czy politycznego.
Nie udało się też i tak zwane tworzenie „wiary w niewiarę”, a więc tworzenie ateizmu w Polsce. Chociaż dążenia te przyniosły pewne szkody i narodowi, i Kościołowi, jednakże nie dały się one przeprowadzić w takim
wymiarze, jak były początkowo zaprogramowane. Później, gdy odeszło się już od programu ateizacji na korzyść laicyzacji, zaczęto tworzyć tak zwaną obrzędowość
laicką, którą chciano zastąpić obrzędowość sakramentalną Kościoła świętego. Wypadło to jednak raczej pogodnie, wesoło, groteskowo i nie wiem, czy rzeczywiście
przyniosło komuś jakiekolwiek „korzyści”.
 www.nonpossumus.pl/nauczanie/0705.php
[01.08.2011]
Ks. Abp Kazimierz Majdański
POLSKI BILANS XX WIEKU
Kończy się wiek XX. Wiek niezwykły w dziejach Polski.
Pierwsze 20-lecie tego wieku było bezpośrednim
przygotowaniem do odzyskania wolności – po długiej
niewoli. Wolność przyszła, po niezwykłych ofiarach, jakie
poniósł Naród, wśród powstańczych zmagań z Rosją,
wśród kazamatów i bolesnych zesłań na Syberię, wśród
Kulturkampfu i wśród zmagań o zachowanie polskiego
10
języka i polskiej ziemi, żegnana niezwykłym zrywem
Konstytucji 3 Maja (1791), która wzbudziła zazdrosną
nienawiść sąsiadów, a teraz – po latach – odsłonięta na
mapach świata poprzez zmagania potężnej wojny światowej (1914-1918), w której Polacy brali udział na
wszystkich frontach, wierni zawołaniu: „Za wolność naszą i waszą!”
Koniec wojny światowej przyniósł początek wolności
Polski, powstałej do nowego życia z otchłani walki i cierpień. Ale natychmiast wolna Rzeczpospolita musiała
zdawać egzamin z męstwa i z ofiarności swoich szybko
sformowanych szeregów, które zapełnili także młodzi
chłopcy – ochotnicy. Zwycięstwo (zostało) nazwane „Cudem nad Wisłą”, by ukazać nie tylko męstwo, z jakim
spotkała się u nas potęga Armii Czerwonej Związku Radzieckiego, ale by zarazem powiedzieć, że ta potęga
niosła z sobą walkę przeciwko Bogu i Jego Matce, Królowej Polski.
Wielka bitwa, która ocaliła Warszawę i Polskę, uratowała też – nie po raz pierwszy – Europę.
Nastało następne 20-lecie: okres niewiarygodnie
szybkiej odbudowy i zagospodarowywania kraju, z budową Gdyni i gdyńskiego portu, by nasz dostęp do morza
nie był tylko symboliczny, lecz bardzo rozsądnie zagospodarowany; z budową, w ubogiej dzielnicy Polski, Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP), ze stolicą okręgu o charakterystycznej nazwie: Stalowa Wola.
Nie zakończyło się jeszcze to dwudziestolecie niezwykłego rozwoju Polski, gdy dwaj dawni zaborcy: Niemcy i spadkobierca Rosji, Związek Radziecki, zawarli pakt,
który miał pochłonąć Polskę, rozdartą przez te dwa mocarstwa, rządzone przez dwóch tyranów: Adolfa Hitlera
i Józefa Stalina.
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
Wybuchła II wojna światowa, rozpoczęta nagłym napadem Hitlera na Polskę w dniu 1 września 1939 roku.
Szybko dołączył Stalin i rozpoczęła się niesłychana gehenna Narodu, znów bohatersko walczącego na wszystkich frontach Europy, od Narwiku po Monte Cassino;
poddanego – tym razem w sposób najzupełniej nieprawdopodobny – terrorowi i eksterminacji.
Terror panował na Wschodzie i na Zachodzie. Na
Wschodzie jego symbolem stał się Katyń, z wymordowanymi z chłodną kalkulacją tysiącami oficerów polskich oraz
wypełnione rzeszą Polaków łagry sowieckie. System łagrów pochodził jednak od hitlerowskiego systemu obozów
koncentracyjnych. Najstarszy z nich – to Dachau, w Bawarii, niedaleko Monachium – katownia księży polskich, choć
i tu, jak wszędzie, więziono mnóstwo Polaków.
Łagrów i obozów koncentracyjnych było mnóstwo.
Stały się też, podobnie jak Armia polska i jak Powstańcy
Warszawy, choć inaczej, obronnym ramieniem na nowo
straszliwie umęczonej Polski. Mówił o tym w kazaniu wygłoszonym na Monte Cassino Kardynał Karol Wojtyła
(obecnie Papież Jan Paweł II):
„Oto z ziemi polskiej, ziemi udręczonej, wyruszyli żołnierze i różnymi drogami – przez różne części i przez
różne kraje świata – zdążali na to miejsce: nie na to jedno, ale także i na to. W ślad za żołnierzami wyruszyli także i kapłani. Byli, tak jak za dni pokoju, tak i za dni wojny,
duszpasterzami. Historyczny to moment.
A drugi, prawie równolegle z tym, wyruszył z naszej
udręczonej ziemi polskiej pochód więźniów. Ci, nie na
szlakach żołnierskich – na szlakach wolności i walki – ale
na szlakach niewoli, na szlakach upokorzenia tak głębo-
kiego, jak tylko może zadać człowiek człowiekowi, odbywali swój pochód. Wśród tego pochodu także byli, i to
w znacznej liczbie, kapłani. To są te dwa pochody, które
chociaż nie spotkały się wówczas, kiedy szły – chociaż
każdy podążał w inną stronę i każdy inną spełniał funkcję, inne posłannictwo – to przecież od początku były razem i jednej służyły sprawie”.
Jak ocenić i zmierzyć moc i zasługi, przed Bogiem
i ludźmi, uczestników tej niezliczonej drugiej rzeszy pielgrzymów, idących ku wolnej Polsce, przez mękę, terror
i – jakże częstą! – śmierć?
Autor „Będziecie Moimi świadkami” ośmiela się proponować Czytelnikowi zapoznanie się z własnym świadectwem wojennych przeżyć. Są kroplą w oceanie męki
przeżytej przez Polaków w czasie II wojny światowej. Są
jednak zarazem cząstką polskiej Ziemi, pooranej milionami (zagonów).
Na tej Ziemi, nie mającej ceny, żyjemy. Jej dziejami
oddychamy i dzielimy się nimi z Europą i światem, powtarzając: To było „za wolność naszą i waszą”. Jej kulturę, zbudowaną przez wieki, rozwijamy i niesiemy ją pokoleniom, które już idą i które przyjdą. Tak jak przyjdzie
niebawem wiek XXI, a po nim wieki następne, znaczone
od czasów Mieszka I Krzyżem – Chrystusowym Krzyżem – i wypełnione śpiewem najstarszej naszej pieśni
bitewnej i kościelnej: „Bogurodzicy”.

http://www.isnr-ng.uksw.edu.pl/wsr.htm
[24.09.2011]
 Ks. Abp Kazimierz Majdański
CHRYSTUS Z DACHAU
Czcigodni Goście, Nauczyciele Akademiccy i Młodzieży Akademicka, Wszyscy Drodzy Przyjaciele!
Stało się tak, że to właśnie dziś (13 V 2000 r.), i to
chyba nawet dość dokładnie o tej porze dnia, wyniósł Ojciec Święty Jan Paweł II do chwały ołtarzy dwoje Pastuszków z Fatimy: Hiacyntę i Franciszka. Stają się więc
nam szczególnie bliscy i niech tak już zawsze będzie,
byśmy nigdy nie zapomnieli słów Pana Jezusa: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11, 25). Niech będzie od nas zawsze daleko pokusa pozornej i zarozumiałej mądrości i tej roztropności, która nie zbliża do Boga, ale od Niego oddala.
O ten sam jubileuszowy dar proszę dziś moją Współdiecezjankę z Głogowca koło Warty, św. Faustynę Kowalską.
A teraz zwięzłe rozważanie o Chrystusie z Dachau.
Świętujemy dziś 25-lecie naszego Instytutu, bo znajdujemy się w sąsiedztwie tego dnia, który był 55 lat temu
dniem wyzwolenia Dachau, 29 IV 1945 r., a po latach
trzydziestu był dniem powstania Instytutu, w Kaliszu, 29
IV 1975 r. Gdy cztery lata temu, tutaj w Łomiankach, w
dniu 29 IV 1996 r., szliśmy procesjonalnie na Mszę Świętą dziękczynną za wyzwolenie i za powstanie Instytutu,
niespodziewanie przywieziono wizerunek Zbawiciela
świata, odzianego w wykuty z żelaza pasiak obozowy.
Został on zdjęty z drzewca obozowej Kaplicy pw. Śmier-
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
telnego Lęku Chrystusa. Drzewo Krzyża tam zostało, ale
dla wymownej postaci Chrystusa miejsca jakby nagle zabrakło. Prosiliśmy więc ludzi odpowiedzialnych za Kaplicę obozu, by nową gospodą dla Umęczonego Pana mógł
być nasz Ośrodek w Łomiankach. I tak się stało: Chrystus z Dachau przywieziony został tutaj z precyzyjną
punktualnością w godzinie dziękczynnego Te Deum za
dwie rocznice: wyzwolenia obozu i powstania Instytutu.
Nikt z ludzi tego nie planował.
Odtąd Wizerunek Chrystusa z Dachau przemawia do
nas wieloraką symboliką:
– Jest to najświętszy Znak tych niezwykłych dziejów,
w jakie wpisało się w Dachau największe cmentarzysko
polskich duchownych. „Byli Jego świadkami” (por. Dz 1,
8) i całą rzeszą dali świadectwo, jako Męczennicy Boży.
Kościół wyniósł na ołtarze jako pierwszego spośród nich
bł. Michała Kozala, Biskupa i Męczennika (rok 1987). Za
nim zaś szli następni: bł. Ks. Stefan Wincenty Frelichowski (rok 1999) i wkrótce potem 45 Kapłanów i Kleryków
polskich.
– Zarazem zaś Chrystus z Dachau to przypomnienie
tego ocalenia, o które błagany był przybrany Ojciec Zbawiciela świata, Święty Józef. Usłyszał niegdyś o tym, że
„Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić” (Mt 2,
13), i gdy usłyszał, ocalił. Ocalił Tego, który ocalił nas
wszystkich, a w Dachau, w Jego Imię, „Cień Ojca” usły-
11
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
szał błaganie tych, którzy wołali: „Ocaliłeś Dziecię Jezus,
ocal też i Jego sługi!” I ocalił.
– Wołanie o ratunek zawierało w swej treści kapłańskie zobowiązanie do troski o rodzinę. Taka jest więź
między Dachau a tutejszym Ośrodkiem nauki i posługi
oddawanej rodzinie. Potwierdzona została ta więź niezwykłym wydarzeniem: rocznica ocalenia połączyła się
ściśle z datą zezwolenia na otwarcie Instytutu, dokładnie
w 30 lat po wyzwoleniu, w czasie dziękczynnej modlitwy
w Kaliskim Sanktuarium Świętego Józefa i Świętej Rodziny, 29 IV 1975 roku.
– Po co więc powstał Instytut Studiów nad Rodziną?
– By nauczać prawdy o miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, o „Tajemnicy wielkiej w Chrystusie i Kościele” (por.
Ef 5, 31n). „Czy nie czytaliście – mówił Jezus – że
Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną” (Mt 19, 4-5). To Bóg złączył! Ta
wielka prawda o małżeństwie zawsze budziła sprzeciw,
nigdy jednak taki, jak dziś. Stał się też współczesny świat
„areną bitwy o życie”. Bo świat naszego czasu woli umierać, niż radować się życiem. Gdzieś zagubiła się radość,
której błogosławi Zbawiciel świata: „Radość z tego, że się
człowiek narodził na świat” (J 16, 21). W tym wielkim
zamęcie „Drogą, Prawdą i Życiem” (J 14, 6) pozostaje
Chrystus ukrzyżowany – dziś i na zawsze.
– I tak weszliśmy naszym skromnym jubileuszem w
Wielki Jubileusz przyjścia na świat Syna Bożego w Jego
Najświętszej Rodzinie. Prosiliśmy i prosimy, by to wła-
śnie Ona raczyła ogarnąć bez reszty wszystkie wysiłki
tego Ośrodka w jego posługiwaniu Prawdzie. Prawdzie,
która ocala rodzinę. Bo trzeba ją ocalić!
– Konstelacja opowiedzianych wydarzeń i miejsc jest
niezwykła: to jest Chrystus z Dachau, to są dzieje obozu
śmierci i świadków życia, to są dzieje ocalenia i rocznicy
ocalenia w Święto-Józefowym Kaliszu, to jest troska o
rodzinę – „wspólnotę życia i miłości”, to jest Wielki Jubileusz, obchodzony teraz, bo się 2000 lat temu narodził
Syn Boży, uczy zaś Ojciec Święty: „Tak więc Boska tajemnica Wcielenia Słowa pozostaje w ścisłym związku z
ludzką rodziną” (LdR 2). W tej przedziwnej konstelacji
mieszczą się też podwarszawskie Łomianki. „Cóż by tu
mogło być dobrego?!” (por. J 1, 46). Tak, jak wiadomo,
pytano kiedyś o Nazaret. A jednak Pan Bóg lubi miejsca
małe i skromne. Powstał więc właśnie tutaj Ośrodek naukowy, który postawił sobie za cel zadanie tak trudne, że
po ludzku – jakby niemożliwe: ocalić „Blask Prawdy” o
małżeństwie i rodzinie!
Dziękujemy Najświętszej Rodzinie za Jej opiekę i tej
opiece całą przyszłość Instytutu zawierzamy.
Dziękujemy Najświętszej Rodzinie za przyjaźń wielkiego kręgu ludzi. Ufamy, że za Jej przyczyną będzie ta
przyjaźń trwać i róść!
Niech tak będzie! Amen.

http://www.isnr-ng.uksw.edu.pl/wsr.htm
[24.09.2011]
 Ks. Abp Stanisław Wielgus
NOWE OBLICZA TOTALITARYZMU
Przemówienie na otwarcie Duszpasterskich Wykładów Akademickich 28-29 VIII 1995
Współczesny świat zmienia się bardzo szybko. Na
naszych oczach rozpadają się państwa, ideologie i struktury – społeczne, polityczne i ekonomiczne. Rodzą się
w związku z tym coraz to nowe problemy o globalnym,
kontynentalnym bądź narodowym charakterze, które
12
znajdują swoją szczegółową, często trudną, a nawet tragiczną aplikację w życiu zwykłych rodzin i zwykłych ludzi.
Przed społeczeństwami, a także przed Kościołem, stają
nieznane wcześniej, groźne w swoich konsekwencjach
wyzwania.
Organizatorzy odbywających się corocznie w naszej
uczelni Duszpasterskich Wykładów Akademickich, ustalając, w konsultacji z Księdzem Prymasem Kardynałem
Józefem Glempem oraz Wielkim Kanclerzem KUL Księdzem Arcybiskupem Bolesławem Pylakiem, przewodnie
tematy tych spotkań, starają się je dostosować do jakże
czytelnych dla każdego żyjącego wiarą chrześcijanina
znaków czasu. Najważniejszym spośród nich jest dziś
problem wolności.
Po upadku urzędowego totalitaryzmu komunistycznego, po dość niespodziewanym upadku struktur, które
brutalnie i bezwzględnie zniewalały narody Europy Środkowowschodniej, społeczeństwa krajów postkomunistycznych uświadomiły sobie, że wolność, o którą przez
dziesiątki lat się upominały i którą dość nieoczekiwanie
otrzymały, jest wartością tyleż piękną, co trudną – bo
wiążącą się ściśle z wielką odpowiedzialnością za siebie
i za innych, której to odpowiedzialności nie da się już zepchnąć na zniewalające wprawdzie, ale w miarę opiekuńcze państwo – ponieważ ono, zbudowane na fałszywej wizji rzeczywistości, człowieka i ekonomii – musiało
się rozpaść. Nieprzygotowanie nowych elit politycznych
do rządzenia, zupełnie zrozumiałe w kraju rządzonym
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
wcześniej przez totalitarną partię; ogromne problemy
ekonomiczne, będące spuścizną ideologicznego, nie
związanego z prawami ekonomii gospodarowania socjalistycznego; bolesne skutki przeprowadzanych reform;
a poza tym charakterystyczny dla przełomowych, nie
ustabilizowanych prawnie i ekonomicznie okresów,
wzrost bezrobocia, korupcji, przestępczości i zagrożenia
bezpieczeństwa osobistego, wszystko to wywołało w ludziach nieprzygotowanych na taką sytuację – ani mentalnie, ani praktycznie – olbrzymią frustrację, rozgoryczenie i pretensje, w stosunku do nowego państwa, do nowych partii rządzących, a w Polsce nawet w stosunku do
Kościoła, obwinianego przez starych, doświadczonych
prowokatorów o udział w spowodowaniu tego kryzysu.
Zrodziła się tęsknota za minionym, siermiężnym wprawdzie, ograniczającym ludzką wolność i ludzkie sumienie,
ale dającym minimum bezpieczeństwa socjalnego, systemem. Tęsknota ta, połączona z kompletnym nieradzeniem sobie milionów ludzi w nowych warunkach życia,
spowodowała w nich naiwne przekonanie, że możliwy
jest powrót do minionego świata. Znalazło to swój wyraz
w wyborach do parlamentów, jakie odbyły się w ostatnich
latach w kilku postkomunistycznych krajach, ale spowodowało nowe rozczarowania. Okazało się bowiem, że
tamtego świata nie da się już wskrzesić, że nie da się
przywrócić skromnego wprawdzie, ale ustabilizowanego
bezpieczeństwa socjalnego. Okazało się, że nowe władze, bez względu na głoszone hasła, nie mogą zlikwidować bezrobocia, polepszyć bytu milionom ludzi, opanować przestępczości – po prostu nie są w stanie rozwiązać żadnego z trapiących ludzi problemów. Nie da się
bowiem szybko i bezboleśnie polepszyć bytu milionom
ludzi i rozwiązać problemów, które narastały przez dziesięciolecia. Można za to, i to stosunkowo łatwo, doprowadzić do utraty wolności narodu, jeśli ten nie rozumie jej
istoty, jeśli jej nie ceni, jeśli gotów jest ją sprzedać za
przysłowiową miskę soczewicy takiemu czy innemu totalitaryzmowi, zmieniającemu ciągle swoje oblicze, a dziś
przyjmującemu postać liberalizmu, agresywnie i bardzo
skutecznie atakującego te części społeczeństw, które
pozbyły się wprawdzie ideologii marksistowskiej, ale oderwane przez nią od chrześcijaństwa, przeżywają obecnie
próżnię ideową. Jeśli społeczeństwa te nie obudzą się w
porę, doznają tego, co można by określić zamianą diabła
na Belzebuba.
Pojęcie liberalizmu jest wieloznaczne. Występuje on
w różnych postaciach. U podstaw wszystkich jego odmian znajduje się tzw. liberalizm filozoficzny, głoszący
całkowite wyzwolenie jednostki od jakichkolwiek więzów
nakładanych na nią przez państwo, Kościół, religię czy
jakąkolwiek wspólnotę bądź instytucję; dostrzegający
w człowieku nie lektora istniejących ponad nim norm moralnych, lecz twórcę owych norm; wynoszący go ponad
Dekalog i ponad prawo naturalne.
Na liberalizmie filozoficznym bazuje liberalizm teologiczny, który głosząc przesadny indywidualizm, próbuje
strząsnąć z człowieka wszelkie zewnętrzne zakazy, nakazy i autorytety, ograniczające jakoby jego wolność. Taka postawa rodzi całkowity subiektywizm, który wyklucza
uznanie przez człowieka absolutnej prawdy, powszechnie obowiązujących norm moralnych oraz jakiegokolwiek
autorytetu, łącznie z autorytetem urzędu nauczycielskiego Kościoła.
Szczególnie groźną dla współczesnego człowieka
odmianą liberalizmu jest liberalizm etyczny i moralny,
prowadzący do całkowitego egoizmu, hedonizmu i utylitaryzmu; niosący ze sobą destrukcję sumienia i niewrażliwość na dobro wspólne.
Liberalizm etyczny i moralny wiąże się często z liberalizmem ekonomicznym, który w skrajnej swej postaci
wprowadza do życia gospodarczego i społecznego bezwzględne prawa dżungli, a który jest tak samo wrogi
człowiekowi jak marksistowski kolektywizm.
Są to główne, choć oczywiście nie wszystkie, postacie liberalizmu, który stanowi największe zagrożenie dla
współczesnego chrześcijanina. Bazując na satanistycznej koncepcji człowieka, który podobnie jak Lucyfer woła
do Boga – Non serviam !, i próbując człowieka deifikować, liberalizm czyni z niego w konsekwencji niewolnika
materii, pozbawionego wymiaru nadprzyrodzonego, zatopionego w konsumpcjonizmie i hedonizmie, przeżywającego najstraszniejszy z kryzysów, jakim jest kryzys
braku sensu istnienia.
Tak jak była już o tym mowa, dla wielu ludzi z Europy
Środkowowschodniej, którym skompromitowany obecnie
całkowicie marksizm przez dziesiątki lat zastępował religię, liberalizm chce się stać nowym religijnym substytutem. Jego wpływy gwałtownie rosną, zważywszy na to, że
bazuje na ludzkim egoizmie i koncentruje się na zaspokajaniu cielesnych popędów, że wyszydza wszelkie formy
samoopanowania i ascezy, że wreszcie za zbędną, a nawet szkodliwą uważa pracę nad kształtowaniem charakteru. Nośnikami tak sformułowanej ideologii są różne siły polityczne i ekonomiczne, dysponujące wielkimi możliwościami oddziaływania na ludzką świadomość, przy pomocy
stojących do ich dyspozycji potężnych mass mediów, z
których liczne – niby apokaliptyczna bestia – okłamują
człowieka i bluźnią Bogu milionem swoich ust.
Bóg tak sprawił, że wobec tego trudnego wyzwania
stanęło nasze pokolenie chrześcijan, których polityczne
i ekonomiczne możliwości oddziaływania są znikome
w porównaniu z możliwościami apostołów liberalizmu, ale
którzy mają za sobą moc Chrystusowego Królestwa. Zechciejmy tylko z tej mocy zaczerpnąć. Będzie to możliwe
jeśli zgromadzimy nasze siły, zespolimy nasze serca
i umysły, jeśli to co posiadamy, oddamy do dyspozycji
Chrystusowi. Z tych skromnych naszych możliwości,
z naszego małego entuzjazmu, ograniczonej ofiarności,
niewielkiej wiedzy – Chrystus uczyni dzieło wielkie, tak
jak odrobiną pokarmu, którą mu dali apostołowie, nakarmił tysięczne rzesze.
Raz jeszcze dziękuję wszystkim Uczestnikom naszego
spotkania za przybycie do Lublina i za udział w Wykładach. W sposób szczególny dziękuję referentom, którzy
ponieśli trud przygotowania swoich referatów, aby podzielić się z nami swoją refleksją i swoimi doświadczeniami.
Wyrażam również wdzięczność pod adresem organizatorów tegorocznych Wykładów w osobach Księdza
Magistra Zbigniewa Kowalskiego i Księdza Magistra Janusza Stefanka, pracujących pod kierunkiem Księdza
Prorektora Profesora Bolesława Bartkowskiego.
Wszystkim zgromadzonym życzę twórczych i owocnych obrad.
Lublin, 28 sierpnia 1995 r.
Abp Stanisław Wielgus, Bogu i Ojczyźnie,
Lublin 1996, s. 191-194.

ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
13
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
 Ks. Bp Ignacy Dec
UNIWERSYTET – SZKOŁĄ ROZWOJU DUCHOWEGO
Zielona Góra, 7 czerwca 2011 r.
Homilia Ks. Bp. Ignacego Deca, Ordynariusza Świdnickiego, wygłoszona podczas Mszy św. sprawowanej pod przewodnictwem Ks. Biskupa Stefana Regmunta, Biskupa Zielonogórsko-Gorzowskiego, w konkatedrze pw. św. Jadwigi Śląskiej w Zielonej
Górze z okazji 10-lecia Uniwersytetu Zielonogórskiego i 46-lecia zielonogórskiego środowiska akademickiego, połączonej z nadaniem tytułu Doktora Honoris Causa Uniwersytetu Zielonogórskiego Ks. Bp. Dr. Adamowi Dyczkowskiemu
Wstęp
Otrzymaliśmy piękne teksty biblijne na dzisiejszą
uroczystość 10-lecia Uniwersytetu Zielonogórskiego i 46lecia zielonogórskiego środowiska akademickiego. Zanim
je odniesiemy do środowiska Uniwersytetu, przypomnijmy, jakie przesłanie kryją one dla każdego chrześcijanina
i dla każdego człowieka.
1. Przesłanie słowa Bożego
W pierwszym czytaniu zostało nam przypomniane, że
wszyscy jesteśmy powołani do poszukiwania mądrości.
„Będąc jeszcze młodym, zanim zacząłem podróżować,
szukałem jawnie mądrości w modlitwie. U bram świątyni
prosiłem o nią i aż do końca szukać jej będę. … Dusza
moja walczyła o nią i z całą starannością usiłowałem zachować Prawo; ręce wyciągałem w górę, a błędy przeciwko niej opłakiwałem. Skierowałem ku niej moją duszę
i znalazłem ją dzięki oczyszczeniu…” (Syr 13-14.1920a).
Z tekstu wynika, że mądrość jest nam dana i zadana.
Jest dana, to znaczy, że jest ona darem Bożym, jest jednym z siedmiu darów Ducha Świętego, o który trzeba
prosić w modlitwie. Jest nam także zadana – to znaczy,
że trzeba ją poszukiwać w trudzie i w wysiłku i to
z oczyszczonym sercem: „Dusza moja walczyła o nią….
I znalazłem ją dzięki oczyszczeniu”. Mądrość to szczególna sprawność duchowa człowieka, decydująca o jego
szlachetności i wielkości.
W Ewangelii została dziś proklamowana przypowieść
Pana Jezusa o talentach. Można w niej odnaleźć trzy
podstawowe prawdy:
a) Prawda pierwsza: każdy człowiek otrzymuje od
Boga jakieś talenty, uzdolnienia: cielesne, a zwłaszcza
duchowe. Jedni otrzymują ich więcej, inni mniej. Jedni
takie, drudzy inne. Jest pewne, że każdy coś otrzymał.
Dlatego nie wolno mówić, że się nic nie otrzymało, że
14
otrzymało się za mało. Nie wolno zazdrościć tym, którzy
otrzymali więcej. Bóg dobrze porozdawał, dobrze wiedział komu co przydzielić. Każdy otrzymuje tyle, aby
mógł się zbawić. Te talenty powinniśmy znać, by wiedzieć, za co Panu Bogu dziękować.
b) Prawda druga: Bóg daje talenty, uzdolnienia po to,
by je rozwijać, pomnażać. Nie jest zatem ważne, jakie się
talenty otrzymało, ale co się z nimi zrobiło. Talentów nie
wolno zakopać, schować, nie wolno włożyć ich do zamrażarki. Droga życia to droga rozwoju, przede wszystkim
droga rozwoju duchowego. Rozwój biologiczny trwa do
czasu młodości. Ma on swoje wyraźne granice. Do pewnego czasu rośniemy w górę, przybywamy na wadze.
W rozwoju biologicznym się zatrzymujemy, natomiast nie
wolno nam się zatrzymać w rozwoju duchowym. Rozwój
duchowy, rozwój uzdolnień duchowych: intelektualnych
i wolitywnych nie ma zakreślonych granic. Wiemy dobrze,
że możemy być mądrzejsi niż jesteśmy, możemy być lepsi, bardziej cierpliwi, kochający – niż jesteśmy. Możesz
być ciągle jeszcze lepszym człowiekiem niż jesteś. Zatem
idziemy przez życie ziemskie do Boga, do wieczności,
drogą rozwoju, drogą pomnażania talentów.
c) Trzecia prawda zawarta w przypowieści o talentach. Z otrzymanych talentów trzeba się będzie rozliczyć.
Czas rozrachunku na pewno nadejdzie. Dla niektórych
ludzi nadchodzi zupełnie niespodzianie. Niektórzy wychodzą rano z domu i już do niego nie wracają. Niektórzy
kładą się spać i rano się nie budzą. Przyjście Pana po
każdego z nas będzie połączone z rozrachunkiem naszego życia. Każdy będzie na końcu zapytany, co zrobił
z tymi talentami, które otrzymał. Bóg każdego dobrze
i sprawiedliwie rozliczy. Wtedy, przy tej ocenie, nie będzie tak ważne, kim się tu na ziemi było, ale czego się
dokonało. Nieważne, czy się było prezydentem, aktorem,
profesorem, lekarzem, biskupem, księdzem, matką czy
osobą samotną, człowiekiem prostym czy wykształconym. Ważne będzie to, ile zyskamy nowych talentów,
z czym staniemy przed Bogiem.
Po tym wskazaniu na główne wątki w ogłoszonym
słowie Bożym spróbujmy jeszcze zaaplikować je do realiów dzisiejszego święta obchodzonego w zielonogórskim środowisku akademickim.
2. Uniwersytet – środowiskiem wspólnego
poszukiwania prawdy, która jest mądrością
Gdy dzisiaj czcimy dziesięciolecie powstania Uniwersytetu Zielonogórskiego, przypomnijmy, czym jest uniwersytet i jakie ma zadania. A więc przypomnijmy, że instytucja uniwersytetu jest dzieckiem Kościoła, narodziła
się ex corde Ecclesiae. Pierwsze europejskie uniwersytety wyłoniły się na progu trzynastego wieku ze szkół katedralnych, klasztornych oraz z tzw. studiów generalnych.
Zakładał je Kościół, albo też dawał przyzwolenie na ich
powstanie. Od samego początku uniwersytety średnio-
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
wieczne miały charakter uniwersalny. Obejmowały nauczanie wszystkich ówczesnych nauk i były otwarte dla
młodzieży ze wszystkich narodowości, nacji, stanów
i zawodów. Stanowiły universitas magistrorum et scholarum, wspólnotę mistrzów i studentów, nauczających i nauczanych. Filarami uniwersytetu były cztery wydziały:
wydział filozoficzny, wydział teologiczny, wydział prawa
i wydział medycyny. Średniowieczny uniwersytet łączył w
sobie kształcenie ogólne z zawodowym, nauczanie z badaniami naukowymi, kształtowanie intelektu z pracą nad
charakterem, wiedzę z wiarą, refleksję nad rzeczywistością naturalną z refleksją nad rzeczywistością nadprzyrodzoną. Naczelnym zadaniem uniwersytetu było prowadzenie badań naukowych, nauczanie młodzieży oraz
promowanie wartości, takich jak: prawda, dobro, piękno,
świętość. Nie może nikogo dziwić, że pełniąc takie zadania, uniwersytety klasyczne były traktowane jako rodzaj
świątyń, powołanych do niesienia ludzkości światła wiedzy i mądrości, wartości intelektualnych, moralnych i estetycznych. Pracę na niwie nauki traktowano jako służbę
Bożą adresowaną do człowieka w trosce o jego rozwój
intelektualny i moralny.
Józef Ignacy Kraszewski w powieści Zygmuntowskie
czasy przytacza wzruszającą scenę. Oto scholar udający
się do Krakowa, do Alma Mater Jagiellonica, gdy dostrzega na horyzoncie szczyty wież kościelnych królewskiego miasta, klęka i odmawia pacierz. Zachowuje się
jak pielgrzym przybywający do świętego miejsca.
Przed dostojeństwem uniwersytetu skłaniał głowę Jana Paweł II. W r. 1987 mówił na dziedzińcu KUL-u: „Pamięć tego, czym jest uniwersytet – Alma Mater – noszę
wciąż żywą. Nie tylko pamięć, ale i poczucie długu, który
należy spłacać całym życiem” (Jan Paweł II, Do końca ich
umiłował. Trzecia wizyta duszpasterska w Polsce, 8-14
czerwca 1987 roku, Citta del Vaticano 1987, s. 41).
Podążając śladami historii instytucji uniwersyteckiej,
odnotujmy to, iż w czasach nowożytnych nastąpiła zmiana paradygmatu uniwersytetu. Pod wpływem trendów
oświeceniowych w XIX wieku ukształtował się w Europie
tzw. pozytywistyczny paradygmat uniwersytetu, który
w bardzo wielu uczelniach europejskich i amerykańskich
zastąpił paradygmat tradycyjny, klasyczny. W modelu
tym wielki nacisk kładziono na poprawność metodologiczną i ścisłość prowadzonych badań, ale niestety, zbudowano ten paradygmat na filozoficznej tezie, że jedyną
rzeczywistością jest świat materialny i że jedynie nauki
matematyczno-przyrodnicze
pozwalają
prawdziwie,
kompetentnie i wyczerpująco go opisać. Zwolennicy pozytywistycznego modelu uniwersytetu oddzielali fakty od
wartości. Te ostatnie eliminowali z życia akademickiego.
Dawne naukotwórcze pytanie „dlaczego”, pytanie o sens
i ostateczny cel życia człowieka, zadumę nad jego wymiarem duchowym – wszystko to wypędzono z grodu
nauki. Przed poznaniem naukowym postawiono pytanie:
„jak się mają rzeczy; jaki jest świat, jaki jest człowiek?”
Nauka przestała wyjaśniać rzeczywistość, a zajęła się
jedynie jej opisem. Zmieniono także cel kształcenia uniwersyteckiego. W edukacji akademickiej na pierwszy
plan wysunięto przygotowanie do zawodu, a nie uformowanie studentów na mądrych, kierujących się prawym
sumieniem absolwentów. W powstających nowych uniwersytetach nie było już miejsca na wydziały teologiczne.
Zauważmy, że pozytywistyczny model uniwersytetu
zawłaszczyły sobie systemy totalitarne i dostosowały go
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
do swoich ideologicznych celów. Nauka wyzwolona
z rzekomego zniewolenia kościelnego popadła w zniewolenie ideologiczne. Odtąd nie liczyły się kompetencje naukowe, ale tzw. poprawność ideologiczna. Znakomitych,
ale ideologicznie niepoprawnych profesorów odsuwano
od dydaktyki, spychano na margines, przenoszono
gdzieś do archiwów, laboratoriów albo wysyłano na
wcześniejsze emerytury. Z wielu uniwersytetów usunięto
wydziały teologiczne. Szkoły wyższe poddano indoktrynacji ideologicznej i czyniono z nich ośrodki ateizmu.
Pozytywistyczny model uniwersytetu, niestety, nie
jest dziś zupełnym przeżytkiem. Mimo że komunizm,
skompromitowany ideowo, kulturowo i ekonomicznie,
upadł w Europie już kilkanaście lat temu, materialistyczna ideologia pozytywistyczno-marksistowskiego modelu
uniwersytetu funkcjonuje nadal w wielu europejskich,
i nie tylko europejskich uczelniach, oddziałując destruktywnie na kształcącą się w nich młodzież, a także na
kształt prowadzonych w tych uczelniach badań naukowych” (Bp S. Wielgus, Nauka i wiara, „Nasz Dziennik”
z dnia 2-3 listopada 2002 r., s. 23).
W drugiej połowie XX wieku pojawił się na Zachodzie, a zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, trzeci model uniwersytetu, tzw. model postmodernistyczny. Wyrósł
on na gruncie sprzeciwu wobec modelu pozytywistycznego. Nie naruszył pozytywistycznej tezy o totalnej materialności świata, ale podważył pozytywistyczną tezę
o nieograniczonych zdolnościach poznawczych ludzkiego rozumu. Zakwestionował istnienie niezmiennych, absolutnych wartości, takich jak: prawda, dobro, piękno.
Ogłosił upadek myślenia jednoznacznego i pewnego.
Gloryfikował bezsens, chaos, relatywność, subiektywność, permisywizm moralny, absolutną wolność. Reakcją
ze strony Kościoła na ten model uniwersytetu i nauki jest
encyklika Jana Pawła II Fides et ratio (1998).
Drodzy bracia i siostry, życie pokazało, że świata nie
da się opisać jedynie w wymiarach materialnych. Sama
materia stała się dla nauki zagadką nie do przeniknięcia.
W ostatnim czasie z powrotem do nauki wróciło słowo
„tajemnica”. O ile teologia od dawna mówiła o tajemnicach nadprzyrodzonych, poznawanych przez wiarę,
a więc o tajemnicach wiary, o tyle w najnowszych czasach wielu uczonych wyraźnie przyjmuje tajemnice przyrodzone, naturalne. W stosunku do dziewiętnastowiecznej pychy, gloryfikującej hasło świata bez tajemnic, że
nauka wszystko może i wszystko wyjaśni, daje się dziś
zauważyć większa pokora wobec tajemnicy, pokora wobec rzeczywistości.
Owocem tego trendu jest powrót wydziałów teologicznych na uniwersytety, jest odwrót od pozytywistycznej, zawężonej koncepcji nauki i rozszerzenie jej o nauki
humanistyczne, w tym o filozofię i teologię. Życie pokazało, że nauki pozytywistyczne, przyrodnicze nie są w stanie opisać adekwatnie rzeczywistości, przede wszystkim
nie są w stanie opisać i wyjaśnić tajemnicy człowieka, jego ducha, który poznaje abstrakcyjnie, który jest wolny
w swoich decyzjach moralnych i który potrafi bezinteresownie kochać.
I tak oto doczekaliśmy się zbliżenia tzw. nauk świeckich, przyrodniczych, technicznych i humanistycznych do
teologii oraz nauki do religii.
Na linii tego trendu odnajdujemy i dzisiejszą uroczystość, kiedy to Uniwersytet obdarza osobę duchowną, biskupa, pasterza najwyższą godnością akademicką, tytu-
15
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
łem doktora honoris causa. Chwała za to Uniwersytetowi,
uznanie dla tych, którzy chcą razem zdążać do prawdy,
drogą rozumu i drogą wiary, drogą nauki i religii.
Wszystkie te procesy w świecie nauki i kultury dokonały się niewątpliwie pod wyraźnym wpływem wielkiego
syna naszej ziemi, bł. Jana Pawła II: człowieka nauki i religii, filozofii, teologii i mistyki, wielkiego rozumu i głębokiej wiary .
3. Bł. Jan Paweł II o pojednaniu
nauki i religii, wiary i rozumu
Chciałbym pod koniec przytoczyć słowa Ojca Świętego Jana Pawła II skierowane do Kolegium Rektorów
Wyższych Uczelni Wrocławia i Opola dnia 8 stycznia
2004 r. podczas audiencji w Watykanie. Przypomnę, że
była to audiencja, w czasie której rektorzy z uczelni Dolnego Śląska wręczyli Ojcu Świętemu Złoty Laur Akademicki, z racji 50-lecia jego habilitacji. Papież Jan Paweł II
powiedział wówczas: „Z wdzięcznością przyjmuję dar, jakim wasze uczelnie zechciały mnie wyróżnić. Przyjmuję
go jako wyraz uznania, ale przede wszystkim jako wymowny znak tej więzi, jaka coraz bardziej zacieśnia się
pomiędzy Kościołem a światem nauki w Polsce. Wydaje
się, że dzięki Bogu mamy już za sobą ten okres, w którym ze względów ideologicznych usiłowano rozdzielić,
a nawet w pewien sposób przeciwstawić te dwa źródła
duchowego rozwoju człowieka i społeczeństwa. Sam tego doświadczyłem w szczególny sposób. Jeżeli dziś
wspominamy 50-lecie mojej habilitacji, to trzeba pamiętać, że była to ostatnia habilitacja na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, który wkrótce potem został zniesiony przez władze komunistyczne. Był to
akt, który rozdzielał instytucje, ale oznaczał zdecydowane dążenie do wprowadzenia podziału pomiędzy rozumem i wiarą. Nie mówię tu o tym podziale, który zrodził
się w późnym średniowieczu na bazie autonomii nauk,
ale o rozdziale, który się kładł przemocą na duchowym
dziedzictwie narodu.
Nigdy jednak nie opuszczało mnie przekonanie, że te
próby nie będą do końca skuteczne. A było ono umac-
niane przez osobiste spotkania z ludźmi nauki, profesorami w różnych dziedzinach, którzy dawali świadectwo
o głębokim pragnieniu dialogu i wspólnego poszukiwania
prawdy. Temu przekonaniu dałem wyraz również jako
papież, gdy pisałem: »Wiara i rozum są jak dwa skrzydła,
na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy«
(Fides et ratio, 1).
Wasza obecność tutaj budzi we mnie nadzieję, że ten
ożywczy dialog będzie nadal trwał i żadne inne współczesne ideologie nie zdołają go przerwać. Z tą nadzieją
patrzę w kierunku wszystkich polskich uniwersytetów,
akademii i szkół wyższych. Życzę, aby wielkie możliwości
intelektualne i duchowe polskiego świata nauki spotykały
się z takim materialnym wsparciem, aby mogły być wykorzystane i objawione światu, dla powszechnego dobra”.
Słowa te są dla nas wezwaniem, abyśmy w owym
dialogu interdyscyplinarnym nie ustawali, ale twórczo go
rozwijali; dialogu nauki i religii, rozumu i wiary, teologii, filozofii i tzw. nauk szczegółowych: humanistycznych,
przyrodniczych i technicznych, abyśmy nigdy nie działali
nawzajem przeciwko sobie, ale współdziałali na drogach
ku prawdzie i ku dobru.
Zakończenie
I zakończmy naszą dzisiejszą refleksję w tej katedrze
życzeniem, by środowisko akademickie w Zielonej Górze, skupione wokół Uniwersytetu Zielonogórskiego, obchodzącego swój pierwszy jubileusz, żeby zarówno profesorowie jak i studenci tego środowiska rozwijali swoje
talenty, służyli prawdzie w miłości, żeby na drogach swego naukowego, profesorskiego i studenckiego życia obcowali z Mądrością, która pochodzi od Ducha Świętego,
żeby łączyli w swojej działalności uprawę, pielęgnowanie
intelektu i serca, prawdy i miłości. Niech temu środowisku, tej Universitas, doda blasku dzisiejsze włączenie do
jej grona człowieka Kościoła, naszego drogiego i cenionego biskupa Adama. Amen.


 Ks. Bp Wiesław Mering
PASTERZ NIE UCIEKA PRZED WILKAMI
Homilia Ks. Bp. Wiesława Meringa, Ordynariusza Włocławskiego, wygłoszona w katedrze włocławskiej 9 października 2011 roku
Czcigodny i Dostojny Księże Biskupie, Poprzedniku na
stolicy biskupów włocławskich, Drodzy Prezbiterzy i Wy,
Siostry i Bracia, którzyście zbiegli się w to przedpołudnie,
żeby tu, w prastarej bazylice włocławskiej, napełnionej
szeptem modlitw zanoszonych w ciągu wieków, oddać
w dzisiejszym dniu raz jeszcze cześć Panu, dziękując Mu
za wszystkie te dobra, które stały się udziałem naszych ojców i które są naszym udziałem. Bądźcie pozdrowieni.
Dziękujemy Telewizji Trwam
Bardzo szczególnie i z wielką serdecznością chcę
również powitać Słuchaczy Radia Maryja zgromadzonych w tej chwili przy odbiornikach na całym świecie.
Mieliśmy wiele dowodów na to, że tak jak łączyli się
z nami wtedy, kiedy rozpoczynaliśmy ten uroczysty jubileusz, jak obecni byli w czasie wielkich wydarzeń, które
16
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
Radio Maryja i Telewizja Trwam transmitowały, tak, sądzimy, i dzisiaj słucha nas i ogląda wielu naszych przyjaciół w świecie. Pamiętamy o nich, obejmujemy ich modlitwą, jednoczymy się z nimi i pozdrawiamy w Imię Boga.
Widzów Telewizji Trwam obejmuję tą samą, serdeczną
czcią. Dziękuję tej Telewizji za to, że jest, za to, że nauczanie Kościoła przekazuje w naszej Ojczyźnie i poza
jej granice.
Wiele razy w tym Roku Jubileuszowym myśleliśmy,
co by było, gdyby nam Telewizji Trwam zabrakło. Nie
mielibyśmy bezpośrednich transmisji z pielgrzymki Ojca
Świętego w Hiszpanii. Ponad półtora miliona ludzi to widocznie jest za mało dla takich czy innych telewizji,
a nawet dla telewizji publicznej. Półtora miliona młodych,
entuzjastycznych serc Europejczyków, chrześcijan widocznie bardzo niewiele znaczy dla tych, którzy decydują, czy dany fakt, wydarzenie ma być obecne w transmisji, w audycji, na ekranie. Kiedy jest to pięćdziesięciu
odmieńców, jest to fakt wart rozpowszechniania i ukazania, ale te ponad półtora miliona ludzi to widocznie jest
za mało, by poświęcić im uwagę. Nie doczekaliśmy się
też bezpośredniej transmisji z pobytu Ojca Świętego Benedykta XVI w Niemczech, które są tak ważnym dla nas
partnerem, od których tyle zależy i z którymi powinniśmy
mieć dobre stosunki, najlepiej poprzez wzajemne poznawanie, poprzez obfite relacje, poprzez zacieśnianie
więzów. Widocznie pobyt Ojca Świętego w jego ojczyźnie nie zasłużył na to, aby zająć dwie godziny w publicznej telewizji. Dlatego dziękujemy Telewizji Trwam my
wszyscy, tak jak tu jesteśmy obecni, za to, że pozwala
nam śledzić działalność i nauczanie Ojca Świętego Benedykta XVI, tak jak to kiedyś robiła nasza polska telewizja, gdy do kraju przyjeżdżał Ojciec Święty Jan Paweł II.
Pozdrawiam zatem wszystkich, którzy są tutaj, i wszystkich, którzy łączą się z nami za pośrednictwem mediów.
Kościół żyje świętymi
„Finis coronat opus”. Właśnie dobiegliśmy do celu.
Nasze jubileuszowe dzieło miało być hymnem, jaki chcemy wyśpiewać Bogu Stwórcy, Bogu, naszemu Panu, Bogu, którego chcemy czcić i któremu chcemy pozostać
wierni niezależnie od tego, czy się to komuś podoba, czy
nie. Bo On dla nas, chrześcijan, jest wartością największą,
Jemu chcemy służyć, Jemu chcemy być wierni do końca
swoich dni. Dziękujemy Bogu za tę świątynię, dziękujemy
Bogu za jej historię, a zwłaszcza za ludzi, których w swojej
niedościgłej Opatrzności powoływał, aby wypełniali ją swoją służbą, swoją pracą, swoją pobożnością, swoją świętością, swoim dojrzewaniem ku świętości.
Wspominamy niektóre z tych sylwetek stanowiących
dla nas do dzisiaj niedościgły wzór. Wpatrzeni w te wzorce
chcemy naśladować wielkich ludzi, którzy Boga potraktowali jak swojego Przyjaciela. Chcieliśmy w tym roku jubileuszowym pamiętać o księdzu kardynale Stefanie Wyszyńskim, o biskupie męczenniku Michale Kozalu i o biskupie
Wojciechu Owczarku, o księdzu Jerzym Popiełuszce, tak
przedziwnie związanym z Włocławkiem, i o naszych, najbardziej naszych świętych, takich jak Siostra Faustyna.
Rzadko kojarzy się ją w Polsce z Kościołem włocławskim, a przecież połowę swojego życia spędziła w tej
diecezji, tu wzrastała, tutaj rosła, tu dojrzewała jej wiara –
w Kościele włocławskim. I potem dopiero Bóg wybrał ją,
aby stała się Jego posłańcem, aby głosiła Jego miłosierdzie, aby zwiastowała czy przypomniała tę prawdę, na
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
którą tak bardzo czeka cały świat. Wspominamy także
Ojca Maksymiliana, bo on również na terenie Kościoła
włocławskiego urodził się, wzrastał, został ochrzczony,
potem przyjął sakrament bierzmowania i też oczywiście
został posłany w świat, ale korzenie, początki tej wiary
otrzymał w Zduńskiej Woli. Domy rodzinne tych dwojga
świętych: św. Maksymiliana i św. Siostry Faustyny, stojące do dzisiaj, są dla każdego, kto je nawiedzi, źródłem
wielu refleksji i wielu dobrych postanowień. Chwała Jezusowi za świętych związanych z włocławskim Kościołem, za świętość, czyli przyjaźń z Bogiem, bo nie da się
tego powiedzieć inaczej, za przyjaźń wierną i świadomą.
Jak nam potrzebny był ten jubileusz. Zwykle, kiedy obchodzimy jakąś rocznicę, kiedy myślimy o tym, co zrobili
tacy czy inni wielcy ludzie, myślimy, że to im oddajemy
cześć, że to im potrzebne jest nasze wspomnienie. Nic
bardziej mylnego. To my potrzebujemy tych skojarzeń,
przypomnień, myśli, bo one ukazują nam, że w każdych
warunkach, w jakich żyje człowiek, możliwe jest jego
trwanie przy Bogu, jeżeli tylko zechce poważnie potraktować Jego zaproszenie, zaproszenie dzisiaj przypomniane nam w Ewangelii. Król - Bóg zaprasza, ale człowiek może zamknąć drzwi swego serca, drzwi umysłu
i zająć się swoimi sprawami. To oni pomagają nam wytrwać przy Bogu, dlatego tak bardzo byli nam potrzebni.
Owszem, doświadczamy dzisiaj najrozmaitszych ataków
na tę wierność w stosunku do Boga, nie tylko w naszym
kraju. Cała Europa, jak to klasyk mówi, „zaczadzona jest
swoją nienawiścią do Boga”. Cała Europa, zwłaszcza zachodnia, odwraca się od chrześcijaństwa. Jeszcze za
chwileczkę o tym trochę opowiem.
Chrześcijanin musi być dumny z wiary
Czytamy w takich czy innych gazetach karkołomne
tezy. Autorka jednego z artykułów w dużym polskim
dzienniku pisze, że powinniśmy być dumni z „Nergala”,
satanisty, i żebyśmy nie czuli się dumni z naszego byle
jakiego chrześcijaństwa i byle jakiego katolicyzmu.
Ostrzegam przed takim myśleniem, także panią, która
napisała ten artykuł, niech się zastanowi nad słowami,
które powiem: bo im bardziej się atakuje, im boleśniej się
ośmiesza, im poważniej profanuje chrześcijaństwo, tym
bardziej ożywia się duch i przywiązanie do wiary, tym
bardziej ożywia się przywiązanie do Kościoła i do Chrystusa. Droga Pani Redaktor, proszę zajrzeć do starych
zapisków, starych dzieł pierwszych chrześcijan i przeczytać, co napisał Tertulian. To właśnie „krew chrześcijan
jest nasieniem nowych ich zastępów”. W niczym zatem
nie są w stanie zaszkodzić chrześcijaństwu najrozmaitsze zabawne i niedojrzałe tezy. Ostatnie wydarzenia tego
dowodzą. Ruszyła się chrześcijańska Polska, obudziła
się Polska, obudzili się chrześcijanie, poczuli, że coś, co
jest tak bliskie ich sercom, staje się zagrożone. Policzyli
się, zobaczyli, że jest ich wielu.
Drodzy moi Przyjaciele, zawsze mi się wydaje, że
atakowanie religii drugiego człowieka jest postępowaniem płaskim i niegodziwym. Obojętnie, czy jest to
chrześcijaństwo w którejkolwiek swojej wersji, czy to jest
islam, czy religia judaistyczna, czy jakakolwiek inna.
Człowiek powinien odnosić się do religii drugiego człowieka z tym szacunkiem, na jaki religia zasługuje, na poziomie czysto ludzkim. Szacunek do człowieka wymaga
także, żeby szanować tak intymną wartość, jaką jest religia. Bo jeżeli powtarzamy z upodobaniem marksistowską
17
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
tezę, że „religia jest sprawą prywatną człowieka” (wmawiali nam to przez wiele dziesiątek lat i wielu z nas w to
uwierzyło), to ta teza jest prawdziwa tylko w tym sensie,
że jest to niesłychanie intymna dziedzina osobowości
ludzkiej. Nie każdy człowiek ma odwagę i ochotę, by
o niej mówić. W naszym kraju w ogóle nie wypada mówić
o religii. Jak byłem zdumiony, kiedy pierwszy raz pojechałem do Francji i zetknąłem się tam z młodymi ludźmi.
Dla nich rozmowa o religii jest czymś naturalnym, jest
czymś, co wymaga refleksji, czymś, czym trzeba się dzielić. Oni się sprzeczają o rozumienie rozmaitych spraw,
problemów, twierdzeń religii, ale nie odnoszą się do siebie z nienawiścią. U nas tak się jakoś dziwnie porobiło,
że stworzyła się grupa ludzi, która uważa, że lepiej rozumie chrześcijaństwo, lepiej niż Papież, lepiej niż biskup, lepiej niż ksiądz, lepiej niż „moherowy” chrześcijanin. Mojemu księdzu kapelanowi powiedziałem ostatnio,
że chciałbym, aby mi uszył moherowy biret na znak solidarności i szacunku dla ludzi, o których mówi się z lekceważeniem, używając tego właśnie słowa.
Kryzys w Kościele – może dlatego nam nie pokazano
Benedykta XVI, że powiedział otwarcie i spokojnie: „Kryzys w Kościele zawsze jest ten sam od początku do końca świata”. Chcę pocieszyć wszystkich tych, którzy walkę
z Kościołem uczynili sprawą dla siebie najważniejszą:
„do końca świata”, bo to jest kryzys wiary, w tym sercu,
w moim i w sercu moich słuchaczy, w sercu człowieka.
To jest jedyny kryzys Kościoła, że ta wiara jest za słaba,
jest byle jaka, że ona szybko wątpi, że nie opiera się na
Chrystusie, który jest Skałą. To jest kryzys Kościoła.
Z tym i o to musimy walczyć, żeby wiara w nas była
świeża, silna, pewna, żebyśmy byli dumni z naszej przynależności do Chrystusa. Jak to pisał dzisiaj św. Paweł
do nas we fragmencie listu skierowanego do parafii, którą sam jako pierwszą w Europie założył, czyli w Liście do
Filipian: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”.
Tylko muszę być pewny, tak pewny, że jestem gotowy
znieść każdą obrazę, każde kłamstwo, każde zniesławienie, każde oplucie. „Wszystko to nie ma znaczenia,
bylebym Chrystusa pozyskał”. Czego się bać? Jeszcze
nas nie rzucają lwom, choć o to właśnie zabiega „Tergal”
w jednej ze swoich piosenek: chrześcijanie dla lwów!
Trzeba umieć bronić swojego chrześcijaństwa. Brońcie
krzyża! Pamiętacie, kto to powiedział? To ten, którego
dzisiaj wspominamy. Brońcie krzyża! Jeżeli mamy bronić,
to widocznie Ojciec Święty Jan Paweł II doskonale widział, że ten krzyż jest zagrożony. Nie umieliśmy wyjść
godnie w sprawie obrony krzyża, nie umieliśmy wtedy jako Naród, także jako chrześcijanie, jako Kościół, właściwie się zachować. Byle jakie to chrześcijaństwo, kiedy
nie przejmuję się tym, że Biblię nazywa się... i tu się zatrzymam, bo nie wypada mi użyć określeń, którymi posłużył się nasz „wielki” artysta, czyli „Tergal” (dodaję na
wszelki wypadek, bo tych artystów mamy dużo więcej).
Jedni uważają, że szczytem sztuki jest powiesić genitalia
na krzyżu, inni właśnie, że podrzeć to, co jest dla chrześcijan święte, jeszcze inni miewają różne inne pomysły,
ale trochę szkoda na to czasu, żeby tutaj to przypominać.
Dla mnie taka artystyczna ekspresja to jest po prostu coś
prymitywnego i niskiego. Ileż trzeba takiego prymitywizmu i takiego tupetu, żeby uważać tego typu działalność
za coś mądrego, coś twórczego. Ile trzeba tupetu, żeby
będąc człowiekiem wykształconym, publicznie przed Polską powiedzieć: „Ja też mam ochotę porwać Biblię”.
18
Niech porwie zdjęcie, fotografię swojej matki, list swojego
ojca, niech go podepcze na oczach ludzi, to wtedy zrozumie, czy tak być powinno. Bóg dał nam także i tę
sprawę do przemyślenia w Roku Jubileuszowym. O natchnieniu Pisma Świętego pisał Paweł Apostoł Narodów
do swojego ukochanego ucznia, żeby nikt z chrześcijan
nie miał wątpliwości, z czym ma do czynienia, kiedy bierze
do rąk Pismo Święte. Może za mało je czytamy, może za
mało kochamy. Uczmy się od Żydów, jak kochają, jak
umieją kochać słowa Biblii. „Czytaj Biblię częściej, niż oddychasz. To jest Księga Ksiąg – mówił Brandstaetter – do
której wszystkie inne księgi stanowią jedynie mały komentarz”. Nie umieliśmy obronić godności krzyża latem 2010
roku, ale nauczyliśmy się czegoś: strachliwość, tchórzostwo, bierność, święty spokój, zapominanie o najbiedniejszych i najzwyklejszych ludziach, odnoszenie się do nich
z pogardą nie jest zachowaniem godnym chrześcijan.
Pan karci milczących pasterzy
Drodzy moi Siostry i Bracia, cytowałem już kiedyś tutaj wypowiedź świętego Grzegorza z VII wieku: „Pasterz
niech będzie roztropny w milczeniu, a pożyteczny w mówieniu. Nieroztropne milczenie pozostawia w błędzie
tych, którzy mogliby poznać prawdę. Nierozważni pasterze w obawie przed utratą ludzkich względów często powstrzymują się od otwartego głoszenia tego, co jest
słuszne”. Nie chcę mieć takiego grzechu na sumieniu.
„Nie strzegą owczarni, ale postępują jak najemnicy, uciekając w obliczu nadchodzącego wilka i zasłaniając się
milczeniem”. Pamiętacie to powiedzenie Ojca Świętego
Benedykta XVI, kiedy rozpoczynał swoje urzędowanie:
„Módlcie się za mnie, abym nie uciekał z obawy przed
wilkami”. Nic to, że będą wskazywali palcami, że będą
próbowali obrzucić najrozmaitszymi kalumniami, kłamstwami. To bardzo łatwe. Dzisiaj rozwój mediów jest taki,
że wolno wygłosić każdą tezę bez żadnej odpowiedzialności. Trzeba liczyć się ze wszystkim. Pan karci milczących pasterzy przez proroka: „To nieme psy, niezdolne,
by zaszczekać”. Tak się modliliśmy przed kilku dniami
w naszych kapłańskich brewiarzach, przypominając sobie tego wielkiego Doktora Kościoła, który zmarł na początku VII wieku. Strachliwość, tchórzostwo, milczenie,
święty spokój, pogarda wobec ludzi prostych nie mają nic
wspólnego z chrześcijaństwem. Dlatego trzeba siebie pytać: kto jest dla mnie jako chrześcijanina najważniejszy?
Polityk, biznesmen, człowiek zasobny w pieniądze, który
mnie wesprze w dobrym skądinąd i godziwym działaniu,
ktoś, kto mówi o sobie, że jest Europejczykiem, urzędnik,
który pomoże mi załatwić taką czy inną sprawę, czy jeden z tych najmniejszych? To są pytania dotyczące samej istoty naszego chrześcijaństwa. To jest jubileusz
przełożony na konkrety, z którymi styka nas codziennie
życie. Kto mnie upoważnił do pogardy wobec drugiego
człowieka? Kto pozwala mi sądzić, kłamać, podejrzewać,
żeby zniszczyć przeciwnika? „A Ty, kim jesteś, byś sądził
bliźniego?”, mówi św. Jakub. „Kto wybrał Chrystusa, wybrał Kościół – tak prosto i jasno powiedział to Benedykt
XVI – wybrał Kościół, spełnia jego nauki”.
Widzę chrześcijan „zaczadzonych” nie swoją grupą
współwyznawców, tylko „zaczadzonych” liberalizmem,
ateizmem – tylko swoimi współwyznawcami nie są „zaczadzeni”. Więcej myślą o tym, jak podobać się ludziom
spoza Kościoła niż tym, którzy są w Kościele. Ateistów
opublikują natychmiast, poprą, pochwalą, ale swoich,
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
choć niekoniecznie o wszystkich sprawach myślących
tak samo, z pewnością nie. To jest wybiórcza tolerancja.
To jest wybiórcze zainteresowanie. Najpierw, zanim będziemy rozmawiali z innymi, powinniśmy poznać, zrozumieć i ukochać własną wspólnotę, z której pochodzimy,
żeby potem dopiero dawać dobro innym. Ukochać Kościół z całym jego dziedzictwem, z całą jego różnorodnością, z jego liturgią. Mówią mi czasem na Zachodzie: „Wy
tylko umiecie Liturgię sprawować w Polsce”, i nie widzą,
że Liturgia prowadzi człowieka w stronę lepszego, bardziej godziwego życia, że ona nie jest celem samym
w sobie.
Pisze do mnie siostra z Belgii, wielu księży, tu
zwłaszcza z Włocławka, dobrze ją zna: „Wczoraj byłam
na spotkaniu z naszym biskupem [nowym biskupem
Gandawy, też go spotkałem przed kilku dniami]. Rozmawiałam z jednym z księży, dziekanem, o sprawach dotyczących naszego Kościoła. „To już nie są teraz potrzebne sakramenty?” – pytam. A on mi odpowiada: „Ty to patrzysz na to, co było, na przeszłość, a trzeba patrzeć w
przyszłość. Kościół niekoniecznie musi mieć księży. Bez
nich też sobie poradzi”. Kilka dni wcześniej przysłała mi
e-maila, w którym mówi o kapelanie kliniki, którą miałem
okazję zwiedzać. Ksiądz kapelan mówi do niej, bo to ona
tam faktycznie organizuje duszpasterstwo chorych: „Koniec z noszeniem Komunii Świętej do ludzi chorych, oni
tego nie potrzebują. Koniec z nabożeństwami, które siostra odprawia”. Ona odprawia w tym sensie, że po prostu
przychodzi, śpiewa, modli się, odmawia Różaniec. To
wszystko jest już niepotrzebne. To właśnie rzekomo dowodzi jej patrzenia w przeszłość. Na tym ma polegać reforma Kościoła? Na tym ma polegać myślenie o przyszłości chrześcijaństwa? Trudno się dziwić, że myślący
inaczej prymas Belgii dwukrotnie już został publicznie
znieważony. Raz przez młodego studenta Katolickiego
Uniwersytetu w Leuven, który rzucił mu w twarz tort.
A innym razem ktoś w czasie, kiedy odprawiał nabożeństwo w Brukseli w katedrze, zrobił dokładnie to samo.
Jeżeli tak ma wyglądać ta praca duszpasterska Kościoła,
którą nam proponują najrozmaitsi liberałowie, to ja nie je-
stem nią zachwycony. Czasem myślę o słowach bł. Jana
Pawła II. Przytaczałem je moim prezbiterom na jednym
ze spotkań z nimi. „Najboleśniej potrafi zranić Kościół
właśnie ksiądz”.
Módlmy się zatem za Kościół, módlmy się za księży.
Wiemy, że nie są idealni, ale wychodzą z tych samych
rodzin, z których wychodzimy wszyscy. Nie rodzą się na
wierzbach ani nie przynoszą ich bociany. Potrzebują modlitwy, potrzebują serdeczności i ciepła. Potrzebują pomocy tak jak każdy człowiek. Nie są inni. Nie ma podziału: ta matka będzie rodziła tylko księży, a ta zwykłych ludzi. Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Tylko moc sprawowania
sakramentów i głoszenia słowa została złożona w nasze
ludzkie i nieudolne ręce.
Tak doszliśmy, Drodzy moi, do Jana Pawła II. Rok
Jubileuszowy bogaty był w beatyfikację Ojca Świętego.
Wielu z nas w beatyfikacji w Rzymie uczestniczyło. Ileż
spotkałem tam entuzjazmu, radości. Mógłbym powtórzyć
za Benedyktem XVI: to była prawdziwa fala, strumień
światła, który pojawił się w ciemnościach naszego zwykłego życia. Entuzjazm młodych, którzy modlili się wiele
godzin wcześniej, oczekując uroczystości beatyfikacyjnych, którzy pozjeżdżali się z całego świata, którzy prosili
o błogosławieństwo, którzy za największą łaskę poczytywali sobie, że mogli być w pobliżu nowego błogosławionego Kościoła. To było coś niesamowitego, o czym trudno opowiadać. „Totus Tuus Maria” – Całkiem Twój, mówił
Papież. Nie kogoś innego, ale całkiem Twój, Maryjo, a
razem z Tobą – Boga. Wszystko, co robiliśmy tu, w Roku
Jubileuszu, miało nas w tę stronę poprowadzić. Niech
Najświętsza Maryja Panna Wniebowzięta, Patronka tej
świątyni, pomoże nam te dobre zamiary realizować.

Tytuł i sródtytuły pochodzą od redakcji „Naszego Dziennika”.
„Nasz Dziennik” 2011, nr 238 (12 X)
www.naszdziennik.pl/bpl_index.php?typ=my&dat=2
0111012&id=my03.txt
 Ks. Henryk Nowik
JANA PAWŁA II IDEA SOLIDARNOŚCI LUDZI PRACY
III
Bóg stworzył człowieka mężczyzną i niewiastą dla
wzajemnej pomocy w celu wykończenia dzieła stworzenia: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię
mu zatem odpowiednią dla niego pomoc” (Rdz 2, 18).
Zdanie to zawiera bogaty sens Objawienia. Jan Paweł II
podjął się intelektualnego wysiłku odsłonięcia jego idei
w aspekcie doznań ludzkiej samotności, podmiotowości
i otwartości, wychodząc z ducha wspólnoty osób (Mężczyzną i niewiastą stworzył ich, Watykan 1980, s. 18-37).
Papież jednak woli posługiwać się terminem „komunia”,
a nie „wspólnota”, a to dlatego, że sens tego terminu
„oznacza właśnie ową »pomoc« płynącą poniekąd z samego faktu zaistnienia osoby »obok« osoby. W opisie biblijnym ów fakt staje się eo ipso faktem zaistnienia osoby
»dla« osoby […] »Pomoc« oznacza także tę wzajemność
w bytowaniu, której nie mogła zapewnić żadna inna istota
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
żyjąca” (tamże). Znamienny jest fakt, iż Pismo św. poprzez kontekst pracy naprowadza na stan samotności,
podmiotowości i „komunię” osób. Być może, że to wiąże
się z pierwotnym poleceniem Boga: „Bądźcie płodni
i rozmnażajcie się, abyście zaludniali ziemię i uczynili ją
sobie poddaną” (Rdz 1,28). Misja ta wypływa z faktu, iż
człowiek stworzony został „na obraz i podobieństwo Boże” (Rdz 1,26). Zauważamy tu ścisły związek owego:
„bądźcie płodni i rozmnażajcie się” w procesie czynienia
sobie ziemi poddaną. Więź ta ma znamiona Boże w obszarze miłości rodzicielskiej, powołującej do istnienia
osoby podobne do Stworzyciela.
Drugi rozdz. Księgi Rodzaju ukazuje pracę jako niezwykłą drogę budowania communio personarum w więzi
miłości i pracy. „Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał. […]
19
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
Potem Pan Bóg rzekł: »Nie jest dobrze, żeby mężczyzna
był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc« […]. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: »Ta dopiero jest kością z moich kości
i ciałem z mego ciała!« […] Dlatego to mężczyzna
opuszcza ojca i matkę swoją i łączy się ze swoją żoną
tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2,15-24). Autor natchniony wyartykułował miłość na kształt zjednoczenia mężczyzny i niewiasty jako osób złączonych
w jednym ciele. Model „jednego ciała” oddaje najgłębszy
sens miłości, która jawi się przed pracą doglądania ogrodu w Eden. Do tej miłości Bóg przygotował Adama na
drodze nadawania nazw obiektom świata ożywionego.
Nadanie nazwy jest równoważne z poznaniem istoty rzeczy. Każde zwierzę nazwał „istotą żywą” (Rdz 2,19), ale
z owymi istotami się nie utożsamiał. Uczynił to dopiero
na widok Ewy (Rdz 2, 23). Ta międzyosobowa więź stała
się miłością ich życia u progu pracy doglądania edeńskiego ogrodu, z woli Boga jako Osoby.
Jan Paweł II w encyklice Laborem exercens kładzie
akcent na ową więź miłości osób przed pracą, by nadać
jej charakter ludzkiego ducha, gdyż „pierwszą podstawową wartości pracy jest sam człowiek – jej podmiot” (LE
6). Praca jest czynnikiem, tworzącym „communio personarum”, co można traktować w płaszczyźnie filozoficznej.
Niemniej jednakowoż Encyklika Laborem exercens
przyjmuje wymiar chrześcijański, gdyż jest to perspektywa powołania człowieka do współpracy ze Stwórcą, która
konstytuuje objawiony sens pracy ludzkiej. Wydaje się,
że Stwórca jakby świadomie przekazał człowiekowi świat
nie dokończony. Biblia bowiem mówi, że „wziął […] człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go
i doglądał” (Rdz 2, 15). W ten sposób założony przez
Boga edeński świat doznaje uczłowieczenia. Zatem
wszelka praca ludzka, w myśl rozdziału drugiego Księgi
Rodzaju, jest współpracą z Bogiem, której Bóg „potrzebuje”, by wszechświat otrzymał pełnię i piękno swego
istnienia. Współpracownik w zamyśle Bożym to ktoś,
komu Bóg bezgranicznie zaufał. Występuje tu bowiem
akt wyniesienia człowieka do rangi spotkania Boga
z człowiekiem. W tym spotkaniu występuje swoisty język
osób, zwany modlitwą. Tradycja chrześcijańska wyraża
ten fakt w idei patrona Europy św. Benedykta: „ora et labora”. Z całą mocą Jan Paweł II przestrzegał w Częstochowie, by nie dopuścić do „rozdarcia tego przymierza,
jakie w duszy ludzkiej winny zawierać z sobą praca i modlitwa […]. Modlitwa bowiem, która w każdą ludzką pracę
wnosi odniesienie do Boga, Stwórcy i Odkupiciela, równocześnie przyczynia się do pełnego »uczłowieczenia«
pracy” (Przemówienia i homilie, Kraków 1979, s. 165).
Każda praca to „podstawowy wymiar bytowania
człowieka na ziemi” (LE 4). To dobro, przez które „człowiek nie tylko przekształca przyrodę, […] ale także urzeczywistnia siebie jako człowiek, a także poniekąd bar-
dziej »staje się człowiekiem«” (LE 9). Praca zatem stanowi niezastąpioną szansę samospełnienia przez akt
trwania w Bogu, jednakże realizacja tej szansy ściśle zależy od decyzji i wartości samego człowieka. Jawi się tu
jednak zasadniczy problem, gdyż „praca każda […] łączy
się nieodzownie z trudem” (LE 27), który musi być podjęty, by odbudować pierwotną więź z Bogiem, za sprawą
Chrystusa, który podjął się trudu pracy w Nazarecie i odsłonił w swym „krzyżu-trudzie nowe dobro, które z tej
pracy bierze początek” (LE 27). Chrystus w swym zmartwychwstaniu objawia „przebłysk nowego życia, nowego
dobra […], które właśnie przez trud staje się udziałem
człowieka i świata” (LE 27). Trud ten wypływa nie tylko
z oporności ziemi, rodzącej „ciernie i osty” (Rdz 3, 18),
ale też z wymogu uznania sensu pracy jako współpracy
ze Stwórcą, w Jego aktywności, jednaniu ludzi między
sobą. Praca jawi się tu jako droga do pojednania ludzi
z Bogiem, a następnie między sobą. W historii ludzkiej
pracy zauważamy jednak, że praca zamiast łączyć ludzi
przez wzajemną miłość do siebie, prowadzi świat do nienawiści i walki. To właśnie w tej płaszczyźnie narodziła
tzw. „kwestia społeczna”. Podobnie technika, powołana
do postępu gospodarczego, staje się niejednokrotnie
wrogą siłę przeciw człowiekowi (Przemówienie do robotników w Rosignamo. Nr 4 OR 3:1982 nr 3). Egoizm,
w płaszczyźnie gospodarczej, prowadzi do pasożytniczej
eksploatacji dóbr ziemi, a zwłaszcza jej zasobów geologicznych, co utrwala niesprawiedliwą strukturę stosunków społecznych. Ziemia jest bowiem darem Boga ku
pożytkowi wszystkich, by rozwijała się miłość społeczna.
Podstawowym kręgiem tej miłości jest rodzina. Wysiłek
rodziców kieruje się ku potrzebom elementarnym: wyżywienia, odzieży, schronienia oraz ku potrzebom specyficznie ludzkim: wzajemnej bliskości duchowej, akceptacji
postaw innych, wzrostu odpowiedzialności za drugich
i rozwoju wszelkich duchowych wartości międzypokoleniowych. Zaspokojenie potrzeb materialno-duchowych
pociąga za sobą obowiązek pracy w domu i poza domem. To wszystko byłoby niemożliwe bez wzajemnej miłości, otwartej na innych. Ona to bowiem wiąże rodzinę
z szerszym kręgiem społecznym, zwłaszcza z narodem,
z którego dorobku kulturowego nieustannie czerpie wartości kulturowe i religijne (LE 10).
Jednostka ludzka nie tylko nie tylko pracuje dla innych, ale zarazem z innymi. Dzieje się to w płaszczyźnie
uczestnictwa w drugim człowieku. Jest to najgłębsza
więź solidarnościowa. Ta autentyczna solidarność wyzwala możliwości twórczej aktywności osoby ludzkiej,
przez co człowiek staje się podmiotem, a nie przedmiotem. W imię takiej solidarności Jan Paweł II zachęca ludzi pracy do twórczego wysiłku, dzięki któremu może
powstać świat o ludzkim obliczu, na drodze uczestnictwa
w dziele Stwórcy, podjętego trudu miłości dla człowieka
oraz solidarności z innymi:
Bardzo głęboko wpisana jest w Słowo Bożego Objawienia ta podstawowa prawda, że człowiek, stworzony na
obraz Boga, przez swoją pracę uczestniczy w dziele swego Stwórcy – i na miarę swoich ludzkich możliwości poniekąd
dalej je rozwija i dopełnia, postępując wciąż naprzód w odsłanianiu ukrytych w całym stworzeniu zasobów i wartości.
Laborem exercens 25
Język Biblii mówi wyraźnie, że jest wolą Stwórcy, by związek człowieka z naturą był związkiem mądrego i szlachetnego gospodarza i opiekuna, a nie nierozważnego eksploratora. Takie właśnie znaczenie mają słowa »panować«
i »uprawiać« ziemię.
Przemówienie do rolników w Legazpi OR 2 (1981), p. 6 (edycja polska)
20
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
Podobnie jak Bóg nie chce działać bez specyficznego wkładu człowieka, również człowiek nie może postępować
tak, jak gdyby był wyłącznym panem stworzenia. Rozłam taki stałby się, jak już bywało i bywa, najgłębszą i deprecjonującą przyczyną wszelkiej niesprawiedliwości, ponieważ zakłócając równowagę związku z Bogiem narusza się również stosunki między ludźmi.
Przemówienie z okazji 90 rocznicy „Rerum novarum” OR 1 (1980), p.1 (e.p.)
Nie jest dopuszczalne takie używanie tego daru (ziemia N.H.), żeby korzyści, jakie z niego płyną, służyły wyłącznie ograniczonej liczbie ludzi, podczas gdy inni – zdecydowana większość – wykluczeni są z udziału w dobrach, które
ona dostarcza […]. Prawo własności jest samo w sobie słuszne, nie można go jednak oddzielać od szerszego, społecznego wymiaru.
Przemówienie w Bacalod 6,7 OR 2 (1981), p. 4
Praca nosi na sobie szczególne znamię człowieka i człowieczeństwa, znamię osoby działającej we wspólnocie
osób – znamię to stanowi jej wewnętrzną kwalifikację, konstytuuje niejako samą jej naturę.
Laborem exercens, Wstęp
Znacie godność i szlachetność waszej pracy, znacie ją wy, którzy pracujecie, by żyć lepiej, by zarobić na chleb
dla waszych rodzin, na chleb powszedni […]. Praca jest służbą, służbą waszym rodzinom i całemu miastu, służbą, w
której sam człowiek rośnie o tyle, o ile daje siebie innym.
Przemówienie w Sao Paulo. 5 OR 1 (1980), p. 8
Istnieje ścisły, istnieje szczególny związek pomiędzy pracą człowieka a tym podstawowym środowiskiem ludzkiej miłości, któremu na imię rodzina. Człowiek pracuje od początku, ażeby ziemię czynić sobie poddaną. Taką definicję pracy czerpiemy z pierwszych rozdziałów Księgo Rodzajów. Człowiek pracuje po to, ażeby utrzymać siebie i swoja
rodzinę. Taką definicję czerpiemy z Ewangelii, z życia Jezusa, Maryi i Józefa – oraz z codziennego doświadczenia.
Są to podstawowe określenia pracy ludzkiej. Jedno i drugie jest autentyczne, czyli w pełni humanistyczne – a drugie
zawiera w sobie szczególną pełnię ewangelicznej treści. […]. Dlatego pośród różnych miar, jakie przekłada się do
pracy człowieka, trzeba na pierwszy plan wysunąć miarę rodziny. Kiedy człowiek pracuje, ażeby utrzymać rodzinę,
znaczy to, że w pracę swoją wkłada codzienny trud miłości.
Homilia w Saint Denis. 4. OR 1 (1980), p. 6
Solidarność świata pracy będzie więc solidarnością, która rozszerza horyzonty, by wraz z interesem jednostek I
poszczególnych grup objąć dobro wspólne całej społeczności tak na płaszczyźnie narodowej, jak i międzynarodowej i
planetarnej […]. Aby zbudować świat sprawiedliwości i pokoju, solidarność musi obalić podstawy nienawiści, egoizmu
i niesprawiedliwości, często wynoszone do godności zasad ideologicznych czy też zasad życia społecznego […]. Naród – podobnie jak osoba ludzka – jest jednocześnie elementarną indywidualnością i otwarciem ku innym.
Przemówienie na 68 sesji MOP. 9. OR 3 (1982), p. 7-8
Polska, jak gdyby wielki warsztat pracy. Warsztat ludzkiej pracy warsztat złożony z wielu warsztatów. Jest to i
praca fizyczna, i praca umysłowa. I praca w fabryce, i praca narodu. I praca w zawodzie i praca w rodzinie.
Homilia do delegacji „Solidarności”. OR 2 (1981), p.1
Ukochani rolnicy i robotnicy rolni, właśnie wy musicie w duchu współpracy stawać się współtwórcami postępu
rolnictwa […]. Starajcie się więc rozwijać w sobie zmysł inicjatywy.
Przemówienie w Vila Vicosa. 8. OR 3 (1982), p. 5
Praca […] jest wyrazem wolności twórczej, w której człowiek oddaje swe zdolności współpracy z dziełem stworzenia.
Przemówienie w Terni. 4 OR 2 (1981), p.3
Oto chrześcijańska koncepcja pracy: wychodzi ona od wiary w Boga Stwórcę i poprzez Chrystusa Odkupiciela
dochodzi do budowania ludzkiego społeczeństwa, do solidarności z człowiekiem. Wszelki wysiłek, nawet najbardziej
uporczywy, bez tej wizji jest niedostateczny i skazany na przegraną.
Przemówienie w Sao Paulo. 5 (OR (1980), p.7
Niepokoją tu straszliwe czasem różnice pomiędzy wąskim kręgiem ludzi nadmiernie bogatych z jednej strony, a
z drugiej – większość społeczeństw, którą stanowią biedacy, wręcz nędzarze, pozbawieni żywności, bez możliwości
pracy i kształcenia się, ludzie skazani masowo na głód i choroby. Ale niepokój budzi również radykalne oddzielenie
pracy od własności. Niepokój budzi się choćby na widok zobojętnienia człowieka wobec warsztatu produkcji, z którym
wiąże go tylko obowiązek pracy, bez poczucia, że pracuje on dla siebie i dla własnego dobra.
Przemówienie do Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Nowy York, 2 października 1979, p.18
Problemem najbardziej naglącym, który winien zmobilizować wszelkie formy współdziałania, jest sam dostęp do
pracy; zbyt wiele już lat kontynent ten nękany jest kryzysem zatrudnienia, który grozi dotkliwie w mężczyzn i w kobiety, uniemożliwiając im zaspokojenie osobistych i rodzinnych potrzeb poprzez wykonywaniu zawodu, do którego są
przygotowani. Czyż będzie utopią domaganie się aby – przygotowując decyzje natury gospodarczej – uwzględniono
bolesne doświadczenia tych, którzy tracąc pracę, tracą wraz z nią coś ze swej godności, niekiedy popadając w bezsil-
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
21
Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY
ną rozpacz? Kościół pragnie więc dodać odwagi wszystkim podejmowanym wysiłkom zmierzającym do zapewnienia
prawdziwej solidarności pomiędzy obywatelami różnych narodów, która jako „cnota” ludzka i chrześcijańska nie zmierza wyłącznie do rekompensowania utraty bogactw, ale jednocześnie zawiera w sobie zdecydowanie i odwagę, konieczne do lepszego podziału pracy.
Przemówienie do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, Strasburg, 8 października 1988
Zwracam się do was, Panie i Panowie, pragnę przede wszystkim za waszym pośrednictwem oddać hołd ludzkiej
pracy, bez względu na jej naturę i bez względu na to, gdzie jest ona w świecie wykonywana, hołd wszelkiej pracy oraz
każdemu mężczyźnie i każdej kobiecie, którzy ją wykonują, nie czyniąc różnicy między jej specyficznymi cechami:
między pracą „fizyczną” czy „umysłową”, a także nie czyniąc różnicy między jej szczególnymi celami: czy chodzi o
pracę „twórczą” czy też „odtwórczą”, czy chodzi o badania teoretyczne stwarzające podstawy dla pracy innych, czy o
pracę polegającą na organizowaniu warunków i struktur pracy, czy też wreszcie o prace kierownicze lub prace robotników, wykonujących zadania konieczne dla realizacji ustalonych programów. W każdej ze swych postaci praca ta zasługuje na szczególny szacunek, ponieważ za każdą pracą stoi zawsze jej żywy podmiot: osoba ludzka. Stąd praca
bierze swą wartość i godność.
Przemówienie w Siedzibie Międzynarodowej Organizacji Pracy, Genewa, 15 czerwca 1982, p. 2
Duch, w jakim Międzynarodowa Organizacja Pracy pełniła swoją misję od samego początku, to duch uniwersalizmu, mający oparcie w podstawowej równości narodów i równości ludzi, która jest pojmowana zarazem jako punkt
wyjścia i punkt dojścia wszelkiej polityki społecznej. Jest to także duch humanizmu, starającego się rozwijać wszelkie
potencjalne zdolności człowieka, zarówno materialne, jak i duchowe. Jest to wreszcie duch wspólnoty, z powodzeniem odzwierciedlony w waszej trójczłonowej strukturze. W tej sprawie mogę tylko powtórzyć słowa wypowiedziane
tutaj przez Pawła VI w czasie jego wizyty w roku 1969: „Waszym oryginalnym i organicznym narzędziem działania
jest połączenie trzech sił […]: ludzi rządzących, pracodawców i pracowników. Waszą zaś metodą – stanowiącą odtąd
typowy wzorzec – jest harmonizowanie tych trzech sił, tak by się już sobie nie przeciwstawiały”.
Przemówienie…, p. 5
Podstawowa przyczyna, dla której proponuję wam temat solidarności, leży zatem w samej naturze pracy ludzkiej. Problem pracy jest nadzwyczaj ściśle związany z problemem sensu życia. Dzięki tej więzi praca staje się problemem natury duchowej i jest nim rzeczywiście.
Przemówienie…, p. 6
Mamy prawo i obowiązek traktować człowieka nie pod kątem jego tego, czy jest on użyteczny lub nieużyteczny
dla pracy, ale traktować pracę w odniesieniu do człowieka, do każdego człowieka – traktować pracę ze względu na to,
czy jest ona użyteczna lub nieużyteczna dla człowieka. Mamy prawo i obowiązek rozważać pracę, biorąc pod uwagę
różne potrzeby człowieka w dziedzinach ducha i ciała, traktować tak pracę człowieka w każdym społeczeństwie i w
każdym ustroju, w strefach lub regionach, gdzie panuje dobrobyt, a jeszcze bardziej tam gdzie szerzy się nędza. Mamy prawo i obowiązek tak właśnie – a nie odwrotnie – traktować pracę w jej związku z człowiekiem jako podstawowe
kryterium oceny postępu.
Przemówienie …, p. 7
W obliczu krzyczących niesprawiedliwości płynących z systemów ostatniego stulecia, robotnicy, zwłaszcza, w
przemyśle zareagowali, odkrywając ponad wspólną nędzą siły, jaką przedstawia zorganizowane działanie. Będąc ofiarami tych samych niesprawiedliwości, zjednoczyli się we wspólnym działaniu. W encyklice o pracy ludzkiej nazwałem
tę reakcję „słuszną reakcją społeczną”, sytuacja ta „wyzwoliła wielki zryw solidarności pomiędzy ludźmi pracy, a
przede wszystkim pomiędzy pracownikami przemysłu”.
Przemówienie…, p. 8
Solidarność świata pracy, ludzi pracy, wyraża się w różny sposób. Jest ona solidarnością ludzi pracy między
sobą; jest także solidarnością z ludźmi pracy; jest przede wszystkim, w swej najgłębszej rzeczywistości, solidarnością
z pracą, pojmowaną jako podstawowy wymiar ludzkiej egzystencji, od której zależy także sens samej tej egzystencji.
Tak pojmowana solidarność rzuca szczególne światło na problem zatrudnienia, który stał się jednym z naczelnych
problemów współczesnego społeczeństwa.
Przemówienie…, p. 11
Prawo do swobodnego zrzeszania się jest podstawowym prawem tych wszystkich, którzy są związani ze światem pracy i stanowią wspólnotę pracy. Dla każdego człowieka pracy prawo to oznacza, że nie zostanie on sam ani
odosobniony; wyraża ono solidarność wszystkich w obronie praw, które im przysługują i które płyną z wymogów ich
pracy; daje ono, w normalny sposób, środek czynnego uczestnictwa w wykonywaniu pracy i we wszystkim, co się z
tym wiąże, będąc zarazem kierowane troską o dobro wspólne.
Przemówienie…, p. 13
Panie i Panowie, poza systemami, ustrojami i ideologiami starającymi się regulować stosunki społeczne, zaproponowałem wam drogę solidarności, drogę solidarności świata pracy. […]. Niech ta solidarność posłuży wam za
przewodnika w waszych obradach i waszych działaniach!
Przemówienie…, p. 14
22

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
 Ks. Henryk Nowik
FILOZOFIA I JEJ PARADYGMATY
II
W historii filozofii zwykło się wyróżniać określone nurty myślowe, gdzie każdy z nich jest scalony logicznie wokół przewodniej idei badawczej, tworząc tym samym paradygmaty typu: metafizycznego (o czym była mowa
w odcinku I), mentalistycznego i lingwistycznego, ze
względu na przedmiot poznania, będącego: rzeczą, myślą lub językiem.
PARADYGMAT MENTALISTYCZNY
Atrakcja filozofowania w paradygmacie metafizycznym tkwi w możliwości poznawania z zachwytem
wszystkiego, co przygodnie istnieje w otaczającym świecie, w relacji do odkrywanego Bytu, o absolutnym istnieniu. Ta aktywność filozoficzna poniosła jednak wielką
stratę, gdyż od czasu Kartezjusza (1596-1650) zaczęto
filozofować w płaszczyźnie mentalistycznej, na drodze
wycofywania się do wnętrza świadomości. Nastąpiła
w ten sposób wielka deformacja pierwotnie „zdroworozsądkowego” stosunku między podmiotem a przedmiotem poznania. Zniekształcenie tej relacji nastąpiło w samym punkcie wyjścia refleksji filozoficznej. Odstąpiono tu
bowiem od wiedzotwórczego pytania: „co istnieje?”,
w kontekście podziwu poznawczego, na rzecz zwątpienia
w sens poznania obiektywnego, w formie zdania pytajnego: „co możemy wiedzieć?”
Rodzi się tu pytanie, dlaczego ta wątpliwość zmusza
do zmiany paradygmatu, z metafizycznego na mentalistyczny. Przywołajmy na pamięć klasyczną definicję
prawdy jako zgodności podmiotu poznającego z przedmiotem poznania (adaequatio rei et intellectus). Adekwatność ta jest sprawą najważniejszą. Wystarczy ją zakwestionować, a natychmiast upada relacja bezpośredniego odnoszenia się do przedmiotu (res). Pozostaje tylko nasz intellectus. Droga do niego, czyli „do wewnątrz”,
nie jest tylko subiektywną skłonnością. Wymuszą ją
sceptycyzm od czasów Pyrrona z Elidy (365-275),
w myśl jego zasad: „wstrzymanie się od sądu” oraz „spokój duszy”, gdyż wszelki niepokój jest następstwem dążenia do poznania rzeczy i ich oceny.
Ideę sceptycyzmu przyjęto w filozofii, ale w sensie metodologicznym, czyli krytycznym, ustalając odpowiednie racje „za i przeciw” w procesie odkrywania prawdy (wątpienie odkrywcze). Nawet Akademia Platońska
kierowała się sceptyzmem, przy określaniu stosunku
między poznaniem (episteme) a mniemaniem (dóxa).
Platon uwarunkował poznanie od przypomnienia
(anamnesis), które pojawia się w duszy. Myśliciel ten nie
był skłonny utożsamiać świata doxa z ontos ón. Należy
tu dodać, że koncepcja anamnesis nie zabezpiecza
w pełni platonizmu przed sceptycyzmem. Wystarczy bowiem podważyć jej zasadność, a poznanie utraci swój
realizm. Filozoficzną drogę „do wewnątrz” uprawomocni
dopiero św. Augustyn.
Sam, będąc sceptykiem, zrozumiał jednak, że istnieje
coś, w co już dalej wątpić nie można. Chodzi tu bowiem
o fakt, że wątpienie zakłada istnienie (wątpię, gdyż jestem). U Kartezjusza zaś istnienie jest wnioskiem, i to
jeszcze nieusprawiedliwionym (brak tu odniesienia do
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
rzeczy). Podmiot wątpiący nie może podawać w wątpliwość faktu swego istnienia. „Wątpię, więc jestem (dubito,
ergo sum). Nietrudno zauważyć, że po dziesięciu stuleciach Kartezjusz wypowie analogiczne twierdzenie, ale
w jakże ubogiej refleksji filozoficznej, gdyż pozbawionej
realizmu metafizycznego, o czym więcej w głównym toku
rozumowania, ale już warto podkreślić, że Augustyn pojmuje siebie teologicznie jako dzieło rąk Bożych. Napisał
w Wyznaniach: „Nie istniałbym więc, Boże mój, nie istniałbym wcale, gdybyś nie był we mnie” (Warszawa
2001, s. 2). Zatem jest przekonany, że wszystko, co
znajduje w sobie, może odnaleźć jako ślady, znaki, myśli
i działanie Boga. To już nie platońska idea anamnesis
(przypomnienie), ale rzeczywistość Boża w człowieku,
podstawa obiektywnego poznania.
Kartezjusz odrzuca augustyński wymiar teologicznej
rzeczywistości, przyjętej na wiarę, a cogito rozumie jako
całkowite oparcie się na sobie samym. Domaga się od
nowożytnego podmiotu poznającego pełnej autonomii,
racjonalistycznej samodzielności, pewności wiedzy zdobytej samodzielnie, w myśl zasady oświeceniowej.
Kartezjusz, odrzuciwszy teistyczny obiektywizm metafizyczny św. Augustyna, oparty o ideę obecności Boga
w duszy osoby ludzkiej jako podstawę realistycznego poznania, wysuwa koncepcję „Boga zwodziciela”, czyli ducha złośliwego – nieżyczliwego człowiekowi genius malignus . Uwodzicielstwo owo ma jednak swoje granice. Nie
może bowiem ów „Bóg zwodziciel” prowadzić na manowce poznania co do tego, że jestem, jeżeli myślę, że
jestem (Medytacja, s. 19 n.) – tak dalece jego uwodzicielstwo nie sięga. Ceną tego procesu poznawczego jest
to, że podmiot myślący nie może już na wstępie brać pod
uwagę niczego poza tym, co zawiera się w cogito, ergo
sum i co jest tego twierdzenia implikacją. W konsekwencji daje się zauważyć, że po wielkich przemyśleniach św.
Augustyna (od sceptycyzmu po teologię chrześcijańską)
filozofia musi zaczynać jako czysta filozofia świadomości.
Przejście od paradygmatu metafizycznego do paradygmatu mentalistycznego zmieniło koncepcję filozofii.
Utożsamienie filozofii z nauką utrzymuje się aż do Hegla.
Nie inaczej mówi Kartezjusz: „słowo »filozofia« znaczy
dążenie do mądrości i że przez mądrość rozumie się nie
tylko roztropność w działaniu, ale także doskonałą znajomość wszystkich rzeczy, które człowiek może poznać…” (Descartes, Zasady filozofii, tłum. Izydora
Dąmbska, Warszawa 1960, s. 355). Należy przy tym dodać, że po sceptycyzmie filozofia pierwsza nie może już
być ontologią, czyli teorią istnienia czegokolwiek. Przyczynowym tłumaczeniem zaś tego istnienia w ogólności
zajmuje się metafizyka. Dyscyplina ta, zdaniem Kartezjusza, nie jest teorią bytu, ale koncepcją zasad ludzkiego
poznania. Podobnie Kant uważa, że refleksję filozoficzną
należy zaczynać nie od badania przedmiotów, ale od
ustalenia granic możliwości percepcji poznawczej. W tym
przypadku filozof królewiecki jest kartezjanistą. W oparciu o dalsze analizy on mówi: „Wszelka filozofia zaś jest
albo poznaniem [uzyskiwanym] z czystego rozumu albo
też poznaniem [wywiedzionym] z zasad empirycznych.
23
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Pierwsza nazywa się filozofią czystą, druga empiryczną”
(Krytyka czystego rozumu, B 868). Koncepcja filozofii
empirycznej odnosi się do tradycji arystotelesowskotomistycznej. Natomiast definicja filozofii w sensie węższym brzmi: „Czyste poznanie rozumowe [uzyskiwane]
z samych pojęć nazywa się czysta filozofią, czyli metafizyką”. Termin „czysty” znaczy „niezależny od i nie pomieszany z wiedzą empiryczną”. Metafizyka jest dziedziną poznania rozumowego w sensie apriorycznym i należy do tradycji platońsko-augustyńskiej. Filozof ten podąża jednak za Kartezjuszem. Wszak mówi on, że „zamiarem moim jest przekonać wszystkich, którzy uważają, że
warto się zajmować metafizyka, że musza koniecznie
odłożyć na czas jakiś swą pracę, wszystko, co było dotychczas, uznać za niebyłe, a przede wszystkim postawić
pytanie czy też coś takiego jak metafizyka jest w ogóle
możliwe?” (Kant, Prolegomena, Wstęp). W miejsce Kartezjańskiej idei metodycznego wątpienia jako drogi do
metafizyki zasad ludzkiego poznania Kant wysuwa bardzo radykalny postulat odrzucenia metafizyki, gdyż ona
jest niemożliwa. Otóż metafizykę, rozumianą jako „poznanie [pozyskane] z zasad czystego rozumu”, poprzedza filozof królewiecki „krytyką czystego rozumu, która
ma wyjaśnić, czy i w jakim sensie czysty, niezależny od
doświadczenia rozum jest w ogóle władzą poznawczą”.
Dziedzinę analizy subiektywnych warunków poznania
nazywa myśliciel ten „filozofią transcendentalną”. Terminem tym nazywa wszelkie poznanie, które zajmuje się
nie przedmiotem, ale sposobem poznania przedmiotu
(Krytyka czystego rozumu, B 25). Stąd metafizyka nie
może być filozofią pierwszą, gdyż wszelkie „poznanie
[pozyskane] z czystego rozumu musi najpierw przejść
przez krytykę czystego rozumu” (Krytyka czystego rozumu, B 844). W filozoficznych dociekaniach Kanta pytanie
o czyste poznanie w świetle rozumu jest równoznaczne
z wiedzotwórczym pytaniem: „W jaki sposób możliwe są
syntetyczne sądy a priori ?”, gdyż metafizyka za wszelką
cenę pragnie być dziedziną syntetyczną, czyli rozszerzać
i ulepszać naszą wiedzę, a nie tylko jaśniej ujmować to,
co już poznaliśmy. Po okresie sceptycyzmu filozofia
pierwsza jako dyscyplina naukowa o „zasadach ludzkiego poznania” (Descartes, Zasady filozofii) może, jak
utrzymuje Kant, podjąć sprawę wyjaśniania, czy i pod jakimi warunkami możliwe są sądy syntetyczne a priori.
W następstwie takiego toku rozumowania ontologia winna ustąpić miejsce na rzecz analityki czystego intelektu
(Krytyka czystego rozumu, 303). Pod koniec rozważań
swojej „analityki intelektu”, o strukturze „dedukcji czystych pojęć intelektu”, filozof królewiecki dochodzi do następujących konsekwencji: „warunki możliwości doświadczenia w ogóle są zarazem warunkami możliwości
przedmiotów doświadczenia i mają dlatego przedmiotową ważność w syntetycznym sądzie a priori (Krytyka
czystego rozumu B 197). Wbrew twierdzeniom ontologii,
że nasz sposób poznania musi dostosować się do
przedmiotu, nasze sposoby poznania i możliwości poznawcze determinują a priori to, co może być wyłącznym
przedmiotem. Wystąpił tu filozoficzny przewrót na skalę
kopernikańską. Nie myśl poznawcza ma się dostosować
się do przedmiotu, ale przedmiot do tej myśli. Podobnie
w relacji między przedmiotem a metodą w porządku poznawczym; metoda nie może stosować się do przedmiotu, gdyż przedmiot należy zrekonstruować na drodze
stosowania metody. Już u Kartezjusza zagadnienie me-
24
tody należy do „zasad poznania ludzkiego” i tym samym
wyprzedza każde poznanie przedmiotowe. W rozprawie
o metodzie charakteryzuje sens pojęcia metody za pomocą czterech reguł: 1) przyjąć za prawdziwe to, co
umysłowi przedstawia się w sposób jasny i wyraźny;
2) problemy należy rozkładać na cząstki elementarne
(resolutio – rozwiązanie na drodze wątpienia); 3) ostateczne rozwiązanie problemu następuje w procesie porządkowania myślowego od prostoty do złożoności
(compositio – złożenie pochodzi od ego cogito); 4) należy
upewnić się, czy coś nie zostało pominięte w procesie
stosowania tej metody (por. Rozprawa o metodzie właściwego kierowania się rozumem i poszukiwania prawdy
w naukach, tłum. Wanda Wojciechowska, Warszawa
1981, parag. II, s.14-17). Metodę tę, zwaną rezolutywnokompozycyjną, wyprowadza Kartezjusz z geometrii euklidesowej, gdyż ona jest nauką jasną, wyraźną i systemową. Tak zrekonstruowana filozofia tworzy system. Filozofia jako system jest poznaniem pełnym. Zbudowana
ona na modelu geometrii euklidesowej, widzi przyrodę
jako res extensa (świat brył rozciągłych). Podobnie i Kant
utrzymuje, że w teorii przyrodniczej jest tyle wiedzy, ile
jest w niej matematyki.
Należy tu z całym naciskiem podkreślić, że geometria
i matematyka są tylko narzędziami w procesie badania
zjawisk przyrodniczych, przy założeniu, że świat jest matematyczny. Nauki empiriologiczne rządzą się własnymi
relacjami metodologicznymi (indukcjonizm, dedukcjonizm
hipotetyczny, mikroredukcjonizm, makroredukcjonizm)
różnymi od nauk formalnych. Nauki te nie mogą być modelem dla powstania i rozwoju nauk szczegółowych,
gdyż ich zdania wyjściowe (aksjomaty) mają naturę mentalistyczną, a nie obserwacyjną, jak to ma miejsce w naukach empiriologicznych. Ponadto nauki te maja strukturę sieci relacji pomiędzy hipotezami, prawami, czy teoriami, względnie definicjami, a nawet fikcyjnymi założeniami. Przy czym struktura nauk formalnych ma charakter hierarchiczny (aksjomaty i twierdzenia pochodne).
W filozofii świadomości intelekt konstruuje zjawiska i wyznacza prawa przyrodzie. W miejsce filozofii jako nauki
(Arystoteles, św. Tomasz) i oświecenia (Platon, św. Augustyn) przyjęto filozofię świadomości, której przedmiotem jest to, na co pozwalają metodyczne zasady poznania ludzkiego (Kartezjusz), lub o czym możliwe są sądy
powszechnie obowiązujące (Kant). Odejście od metafizyki klasycznej doprowadziło do tragedii ludzkiej, w formie utraty prawdy (zgodności myśli z rzeczą). Kant wywarł destrukcyjny wpływ na współczesnych swą krytyką
argumentów na istnienie Boga, opartych na kauzalnych
relacjach, wielkiej zdobyczy intelektualnej Zachodu.
Wcześniej uczynił to Kartezjusz, wyznaczając Bogu zadanie zapewniające obiektywność naszym subiektywnym
dążeniom poznawczym. Natomiast to, że można do niego również się modlić, jest już sprawą prywatną.
Podważywszy racjonalną zasadność istnienia Stwórcy, podważono cały ład świata materialnego i porządek
moralny ludzkości. Wszechświat jest bowiem całością
organiczną, systemem naczyń połączonych, o strukturze
hierarchicznej, zwieńczoną stanem świadomości refleksyjnej człowieka. Kosmologia empiriologiczna uważa
jednostkę ludzką jako antropiczny warunek pojawienia
się kosmosu w postaci zrealizowanej, spośród licznych
możliwych światów. Jest to zasada antropiczna. W formie uproszczonej głosi ona ideę: „Świat jest taki, by mógł
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
pojawić się w nim człowiek”. Sam zaś człowiek również
domaga się swego racjonalnego uzasadnienia. Jest to
możliwe, ale tylko przez fakt uznania istnienia Absolutu,
do którego istoty należy istnienie Osobowe, gdyż człowiek jest osobą o wrodzonej godności. Jest to relacyjna
droga teodycealna. W szerszym zaś ujęciu przebiega
ona od przygodnego świata do Absolutu egzystencjalnego. W przestrzeni antropicznej fakt ten kontroluje zasada
Chrystyczna. Głosi ona bowiem ideę: „Człowiek jest taki,
by mógł w nim pojawić się Chrystus (Wcielenie), ze
względu na odnowienie ludzkości i wszechświata przez
Chwałę Krzyża (Zmartwychwstanie)”. Jest to teocentryczna wizja świata. Ma ona swą racjonalizację w filozofii, o profilu naukowym, opartym na metodologii makroredukcjonistycznej (od przygodności świata do Absolutnego Istnienia Boga). Ten tok rozumowania ma swoją racjonalizację w klasycznej filozofii przedmiotu, którą to
właśnie odrzuciła filozofia podmiotu, sformułowana głównie przez Kartezjusza i Kanta. Pozbawienie ludzkości idei
hierarchii teocentrycznej, w obszarze: nauki, filozofii
i moralności, prowadzi świat do jego tragicznego losu,
z racji braku stałego punktu odniesienia dla dziejów
wszechświata i ludzkości. To główne następstwo filozofii
podmiotu. Ponadto sam system np. Kanta posiada bardzo liczne wady logiczne. Wystarczy wspomnieć choćby
ten fakt, że intelekt wyznacza prawa przyrodzie, na drodze wrodzonych form rozumu. Należy jednak pamiętać
o tym, że nie czyni tego w oderwaniu od otaczającego
świata. Ponadto metafizyka przestała być u filozofa królewieckiego wiedzą o tym, co jest możliwe do pomyślenia
w aspekcie obiektywnym, koniecznym i niezmiennym.
Należy również mieć na uwadze to, że platonik, augustynik i kartezjanista znajdują w drodze do wewnątrz coś, co
należy do myśli o czymś obiektywnym. Napotkane treści
świadomości nazywa Kartezjusz „ideami”, a to są zwykłe
wyobrażenia. Subiektywne pojęcie idei jest podstawą do
nazwy systemu myślowego, jako „subiektywny idealizm”.
Stąd wszyscy filozofowie mentalistyczni są idealistami.
Filozofowanie na sposób kartezjański jest idealistyczne,
gdyż nie wiadomo nic o rzeczach materialnych, w punkcie wyjścia filozofii i o prawdzie w sensie adaequatio. Filozofowanie na sposób Kanta nazywa się kantyzmem.
W filozofii niemieckiej wyraźnie rysuje się linia dziedziczenia, wiodąca od Fichtego i Hegla, uwzględniając
Schellinga i Schopenhauera, zmierzając do neokantystów jak H. Cohen i P. Natorp, do Husserla i Heideggera.
Myśliciele ci przyjmowali do swoich koncepcji liczne
fragmenty filozofii Kanta, nie zawsze apoteozując system
w całości. Dwie cechy mogą posłużyć jako kryterium kantyzmu: transcendentalna apercepcja i metoda transcendentalna (ujęcie sądów syntetycznych a priori oraz koncepcje „warunków możliwego doświadczenia”). Kant,
a wcześniej Kartezjusz, stworzyli platformę negacji filozofii klasycznej, objętą paradygmatem metafizycznym, czyli
logiczną całością prawdy, dobra, piękna i świętości. Paradygmat ten jest wielkim dziedzictwem racjonalizacji
Objawienia. Stało się ono w ten sposób fundamentem
cywilizacji chrześcijańskiej w Europie i na innych kontynentach świata. Błąd antropologiczny filozofii Kartezjusza
i Kanta polega na tym, iż oderwano myśl od rzeczy,
w punkcie wyjścia refleksji filozoficznej nad człowiekiem
w świecie w relacji do Boga. Descartes wyszedł od myśli,
by dojść do rzeczy i nigdy do niej nie doszedł. Filozof
królewiecki zaś wyszedł od konstrukcji myślowej, by
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
skonstruować przedmiot poznania, czyli rzecz i nigdy
z nią się nie spotkał. W ten sposób człowiek został zawieszony w próżni i tym samym skazany na samounicestwienie. W ten sposób pojawiła się w Europie i na innych kontynentach cywilizacja śmierci. Paradygmat mentalistyczny jest jej korzeniem.
Analizę genezy tego procesu przeprowadził Jan Paweł II w książce o licznych przemyśleniach dogłębnych
w Polsce i w Watykanie: Pamięć i tożsamość, podejmując się, w rozdziale drugim, niezwykłego zadania rekonstrukcji „filozofii zła”, która wydała owoce śmierci w postaci ludobójstwa nazizmu, komunizmu i nadchodzącego
liberalizmu, wymierzonego wprost przeciw tajemnicy narodzin życia rodzaju ludzkiego. Podjęte zadanie przynagla nas do wejścia w świat wiary, by lepiej dostrzec
ogrom zła, będącego brakiem odwiecznego dobra.
„Trzeba – mówi Papież – dotknąć tajemnicy Boga i stworzenia, a w szczególności tajemnicy człowieka. Są to tajemnice, którym starałem się dać wyraz w pierwszych latach mego posługiwania na Stolicy św. Piotra poprzez
encykliki Redemptor hominis, Dives in misericordia oraz
Dominum et vivificantem. Cały ten tryptyk odpowiada w
istocie trynitarnej tajemnicy Boga. [..] Redemptor hominis
przyniosłem z sobą z Polski. Również refleksje zawarte
w Dives in misericordia były owocem moich doświadczeń
duszpasterskich zdobytych w Polsce […]. To jest właśnie
ten czas, w którym powstawały i rozwijały owe ideologie
zła, jakimi były nazizm i komunizm. […] Encyklika o Duchu Świętym Dominum et vivificantem ma już swój rzymski rodowód. […] Encyklika […] zrodziła się z medytacji
nad Ewangelią św. Jana, nad tym, co Chrystus mówił
podczas Ostatniej Wieczerzy. […] Mówi on, że Duch
Święty »przekona świat o grzechu« (J 16, 8). […].
Wspomniałem krótko trzy encykliki, które wydały mi
się koniecznym komentarzem do całego magisterium
II Soboru Watykańskiego, także do złożonych sytuacji
pojawiających się w tym momencie dziejów, w którym
wypadło nam żyć […]. W ciągu lat zrodziło się we mnie
przeświadczenie, że ideologie zła są głęboko zakorzenione w dziejach europejskiej myśli filozoficznej. […] Kiedy ukazała się encyklika o Duchu Świętym, pewne środowiska na Zachodzie bardzo negatywnie na nią zareagowały. Z czego wynikała ta reakcja? Pochodziła ona
z tych samych źródeł, z których przed ponad dwustu laty
zrodziło się tak zwane europejskie oświecenie –
w szczególności oświecenie francuskie, nie wykluczając
jednak angielskiego, niemieckiego, hiszpańskiego czy
włoskiego” (s. 13-16). Należy podkreślić, że w Polsce
Oświecenie miało przebieg swoisty. Otrzymało ono zabarwienie wyraźnie narodowe. Cele ogólne, jakie przeświecały wszystkim naszym myślicielom tej doby, były
skierowane na odrodzenie narodowe przez reformę
oświaty, nauki i filozofii i zaowocowało w 1791 r. Konstytucją 3 Maja: „W imię Boga w Trójcy Świętej Jedynego”
(Invocatio Dei Ustawy Zasadniczej).Według tego kryterium narodowo-religijnego oceniano i kształtowano, nie
tylko intelektualną tradycję ojczystą, ale również nowe
prądy, które w tym okresie przenikały do nas z zachodniej granicy. Zdrowy zmysł percepcji nowości intelektualnych był wybitnie selektywny, gdyż wyrastał z podłoża
o paradygmacie metafizycznym. Stąd np. kantyzm nie
znalazł oparcia w filozofii polskiej. Religijny uniwersalizm
i narodowa swoistość kultury duchowej sprawiły, że Polska zachowała swą pamięć dziejową i tożsamość poko-
25
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
leń. Tą mocą przetrwaliśmy ideologie zła: Rewolucji
Francuskiej i Rewolucji Radzieckiej, które w swych tragicznych skutkach odbudują dziś cywilizację śmierci.
Chcąc zrozumieć jej genezę, należy wrócić do okresu
przedoświeceniowego w filozofii europejskiej. Okazuje
się bowiem, że myśl filozoficzną należy oceniać nie tylko
w kategoriach prawdy i fałszu, ale również w kategoriach
dobra i zła. Filozofia mentalistyczna, która ugruntowała
cywilizację śmierci na kontynencie europejskim i nie tylko, jest ideologią zła.
Nasz Papież, po licznych przemyśleniach na temat
ideologii zła utrzymuje, że jego źródła należy szukać w
mentalistycznej filozofii Kartezjusza. „W okresie przedkartezjańskim filozofia, a więc cogito (myślę) czy raczej
cognosco (poznaję) – argumentuje Jan Paweł II – była
przyporządkowana do esse (być), które było czymś pierwotnym. Dla Kartezjusza natomiast esse stało się czymś
wtórnym, podczas gdy za pierwotne uważał cogito. […]
Wcześniej wszystko było interpretowane przez pryzmat
istnienia (esse) i wszystko się przez ten pryzmat tłumaczyło. Bóg jako samoistne Istnienie (Ens subsistens) stanowił nieodzowne oparcie dla każdego ens non subsistens, ens participatum, czyli dla wszystkich bytów stworzonych, a więc także dla człowieka. […] Od Kartezjusza
filozofia staje się nauką czystego myślenia: wszystko to,
co jest bytem (esse) – zarówno świat stworzony, jak
i Stwórca – pozostaje w polu cogito jako treść ludzkiej
świadomości” (tamże, s.16 n.).
Dalej Jan Paweł II podejmuje myśl z zakresu najnowszej filozofii europejskiej, a w szczególności polskiej,
w aspekcie następstw ideologii zła o podłożu mentalistycznej filozofii kartezjańskiej, przywołując na pamięć
czasy: faszyzmu, komunizmu i liberalizmu. „Skoro człowiek sam, bez Boga, może stanowić o tym, co jest dobre,
a co złe, może też zdecydować, że pewna grupa ludzi
powinna być unicestwiona. Takie decyzje, na przykład
były podejmowane w Trzeciej Rzeszy przez osoby, które
po dojściu do władzy na drodze demokratycznej uciekały
się do nich, aby realizować przewrotny program ideologii
narodowego socjalizmu, inspirującej się przesłankami rasowymi. Podobne decyzje podejmowała też partia komunistyczna w Związku Radzieckim i w krajach poddanych
ideologii marksistowskiej. […] Podobnie dokonywały się
prześladowania wszystkich osób niewygodnych dla
ustroju: na przykład kombatantów września 1939 roku
oraz Armii Krajowej w Polsce po II wojnie światowej,
a także przedstawicieli inteligencji, którzy nie podzielali
światopoglądu marksistowskiego. […]
Po upadku ustrojów zbudowanych na »ideologii zła«
wspomniane formy eksterminacji w tych krajach wprawdzie ustały, utrzymuje się jednak nadal legalna eksterminacja poczętych istnień ludzkich przed ich narodzeniem.
Również i to jest eksterminacja zadecydowana przez
demokratycznie wybrane parlamenty i postulowana
w imię cywilizowanego postępu społeczeństw i całej
ludzkości. Myślę na przykład o silnych naciskach Parlamentu Europejskiego, aby związki homoseksualne zostały uznane za inną postać rodziny, której przysługiwałyby
również prawo adopcji. Można, a nawet trzeba się zapytać, czy tu nie działa również jakaś inna jeszcze »ideologia zła«, w pewnym sensie głębsza i ukryta, usiłująca
wykorzystać nawet prawa człowieka przeciwko człowiekowi oraz przeciwko rodzinie” (tamże, s. 19 n.).
Ostatnio „ideologia zła” wpisuje się w eksterminację
płci. Nikt nie rodzi się kobietą i mężczyzną, społeczeństwo nas nimi czyni, twierdzą ideolodzy gender (płeć kulturowa). Uniwersytet Warszawski, za przykładem innych
uniwersytetów w świecie, pracujących w dziedzinie genderyzacji, popełnia błąd biologiczny, gdyż ontogeneza już
w okresie prenatalnym odmiennych płci przebiega odmiennie, w przypadku pierwszorzędnych cech płciowych
(organa rodne); następnie w życiu płodowym mózg
chłopca jest inaczej rozwinięty niż mózg dziewczynki.
Genderyzacja jest również błędem antropologicznym, albowiem struktura psychofizyczna kobiety i mężczyzny
jest uformowana ewolucyjnie w odmiennopłciowych liniach ontogenetycznych, ze względu na zachowanie gatunku „homo sapiens”, w myśl zamysłu Bożego: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go
stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27).
Ową odmienność płciową rozwija kultura osobowości
w płaszczyźnie wrodzonej godności osoby ludzkiej ze
względu na zachowanie Rodzaju Ludzkiego. Mentalistyczną filozofię – korzeń ideologii zła, można przezwyciężyć na drodze powrotu do źródła wody życia, znanej
z Objawienia (J 14), które znalazło główną swoją racjonalizację w filozofii arystotelesowsko-tomistycznej, pojętej jako nauka, i w filozofii platońsko-augustyńskiej, interpretowanej jako oświecenie. Klasyczna ta filozofia, o profilu oświeceniowym i naukowym, jest fundamentem cywilizacji chrześcijańskiej.

 Barbara Wodzińska
W ROKU 1937 ODBYŁ SIĘ W POLSCE
PIERWSZY MIĘDZYNARODOWY KONGRES CHRYSTUSA KRÓLA
Mur, który wznosi się dzisiaj w sercach, mur, który dzieli Europę nie minie bez nawrotu do Ewangelii. Jak można liczyć na zbudowanie „wspólnego domu” dla całej Europy, jeżeli zabraknie cegieł ludzkich sumień wypalonych w ogniu Ewangelii, połączonych
spoiwem solidarnej miłości społecznej.
Jan Paweł II, Gniezno, 1997
Polska woła dzisiaj nade wszystko o ludzi sumienia. Pod hasłem tolerancji w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu, szerzy się wielka, coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencję do spychania ich
na margines życia społecznego, ośmiesza się wyszydza to, co dla nich stanowi największą świętość.
Jan Paweł II, Skoczów, 1995
Religia potrzebuje wolności, ale wolność potrzebuje liczenia się z Bogiem, wolność – potrzebuje religii.
Benedykt XVI, Berlin, wrzesień, 2011
26
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Polityka nie może być pozbawiona moralności, bez tego pierwiastka, staje się instrumentem zniewalania ludzi przez bandę
złoczyńców.
Benedykt XVI, Bundestag, wrzesień, 2011
Meldujemy Ci, Matko i Królowo, że mamy świadomość Unii Europejskiej, której gmach postawiono na piasku, nie na skale.
W dokumencie podstawowym nie tylko odrzucono Jezusa, nawet nie wspomina się o korzeniach chrześcijańskich naszego kontynentu. Zawiało kryzysem. Zachwiało się euro. Chwieje się gmach Unii na piasku postawiony. Decydenci europejscy uznają za to tolerancję rzeczy świeckich, grzesznych, sprzecznych z Dekalogiem i uprzywilejowują sekularyzm. Nie uznają tolerancji dla religii, dla
tradycji chrześcijańskiej. Sądy sofistycznie uznają profanację rzeczy świętych za przejaw normalności. Środki społecznego przekazu przestały być sumieniem w Polsce. Liczą się bardziej europejskie standardy aniżeli ojczyźniana tradycja. […]
Meldujemy Ci, że się nie poddajemy. Spraw, byśmy byli świadkami Jezusa Chrystusa i prawymi dziećmi Ojczyzny – Polski.
Ks. bp Kazimierz Ryczan, Jasna Góra, 17 września 2011
Stały Komitet Międzynarodowy
Kongresów Chrystusa Króla
Wydział wykonawczy:
J. Em. Ks. Biskup Alojzy Schweiwiler
(St. Gallen – Szwajcaria)
Przewodniczący
Ks. kan. dr F. Mack (Luksemburg)
Wiceprzewodniczący
Dr P. Metzger (Niemcy)
Sekretarz generalny
Ks. radca Jan Kalàn (Jugosławia)
Zastępca sekretarza
Dyr. Jan Frel (Szwajcaria)
Skarbnik
Ks. prał. dr Stanisław Bross (Poznań)
i O. J. Ledit T. J. (Rzym)
*
Członkowie Komitetu:
O. Meus (Bruksela), dyr. Haw (Leutesdorf),
O. Gemelli (Mediolan), dr Corsanego (Rzym),
prof. Fillere (Paryż), wicehr. de Curelle (Paryż),
Ruyer (Colmar), prof. Steger (Haga), dr Poels (Roermond),
ks. prał. Fried (Wiedeń), ks. prał. Ohnmacht (Linz),
ks. dr B. Kominek (Katowice), min. Huszar (Budapeszt),
baron Armfelt (Szwecja), ks. prał. Pfeifer (Koszyce),
dr Janda (Praga)
Prezydium Międzynarodowego Kongresu Chrystusa
Króla w Poznaniu
Jego Eminencja Ks. Kardynał-Prymas August Hlond
Legat a Intere jego Świątobliwości
*
Przewodniczący
Dr Bronisław Dembiński
Prof. Uniwersytetu Poznańskiego
Wiceprzewodniczący
Baron Armfelt – Szwecja
Karoly Huszar – Węgry
były premier węgierski,
O. Joseph Edit S.J. – Rzym
Dr Antoni Peretiatkowicz
Rektor Uniwersytetu Poznańskiego
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Ksiądz Prymas August Hlond, organizator Kongresu,
doceniając wartość odzyskanej przez Polskę, po 123 latach, wolności, widział jednocześnie jej śmiertelne niebezpieczeństwa, które my, dziś – po przeszło siedemdziesięciu latach wyraźnie odczytujemy – jesteśmy
świadkami spełniania się przewidywanych zagrożeń.
Wielki Hierarcha polskiego Kościoła precyzyjnie charakteryzował zmagania o duszę Europy, ze szczególnym
nasileniem o duszę Polski, które z różnym natężeniem
trwały już od ponad dwóch wieków. Wskazywał na źródła
antyludzkiej, bo antychrześcijańskiej, agresji intelektualnej – na filozofię oświecenia, na ideologów tej niszczycielskiej filozofii, dla których Europa miała przestać być
kontynentem wspólnoty chrześcijańskiej, a stać się obszarem „neutralności światopoglądowej”. Udowadniał, że
„neutralność” w dziedzinie światopoglądu nie istnieje, że
przyjęta przez oświecenie, wyrażona przez encyklopedystów „neutralność” w sferze wartości jest niemożliwa
w realizacji, gdyż człowiek – istota wolna, zdolna do dokonywania wyborów moralnych, jest skazany na opowiadanie się za dobrem lub złem, a obowiązujące w każdej
społeczności prawo musi opierać się na przyjętym fundamencie aksjologicznym, w którym niemożliwa jest postawa neutralności. Obserwował z niepokojem, jak
oświeceniowi szermierze tej idei za cel swej niszczącej
działalności obrali Europę, a szczególnie państwowo odrodzoną Polskę. Był świadom, że filozofia oświecenia infekuje umysły adeptów nauki i elit politycznych przekonaniami, że ich autorytetem powinien być Wolter wznoszący swój okrzyk przeciwko Kościołowi: „Zgniećmy infamię”. Dlatego dwa lata przed najokrutniejszą wojną
w dziejach ludzkości, dla wyakcentowania jedynego ratunku dla Europy i Świata, zwołał wielki Prymas naszego
Kościoła Międzynarodowy Kongres Chrystusa Króla, który odbył się w Poznaniu w dniach 25-29 czerwca 1937 r.
Ojciec św. Pius XI mianował Kardynała Augusta Hlonda
swoim Legatem.
Papież Pius XI w liście do Księdza Prymasa pisał
między innymi:
[…] Kongres, zbierający się w nadchodzącym miesiącu
czerwcu w ważnym mieście Poznaniu, zgromadził z całego
świata katolickiego liczne zastępy tych, którzy gorąco pragną
Chrystusowego panowania. […] Wrogowie Chrystusa i Jego
panowania niczego nie zaniedbują by swą nienawiścią zarazić
świat cały, czyż nie jest rzeczą konieczną by w jedno ognisko
zebrać swe myśli i wysiłki i by się bez względu na swe pochodzenie i swą przynależność narodową w jedną wspólną armię
ku obronie Chrystusa skupili ci, dla których przynależność do
Jego królestwa jest szczęściem i zachwytem.
[…] Kongres poznański postanowił skierować swe prace
w celu odwrócenia od ludów haniebnego zła i straszliwego niebezpieczeństwa jakimi są komunistyczne zasady i knowania,
które ostatnio napiętnowaliśmy w obliczu Kościoła i całego rodzaju ludzkiego Encykliką „Divini Redemptoris”. Nie rządcom
ciemności tego świata, lecz Jemu, jedynemu nieśmiertelnemu
27
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Królowi wieków, powiedział Bóg: dam Tobie narody dziedzictwo
Twoje, a posiadłość Twą krańce ziemi.
Nie mogę pominąć milczeniem szczególnej okoliczności,
stanowiącej pomyślną zapowiedź na przyszłość. Pierwszy Międzynarodowy Kongres Chrystusa Króla odbędzie się w Kraju,
który słusznie nazwano i który był rzeczywiście przedmurzem
chrześcijaństwa. Na tej ziemi, która od świętych Biskupów Wojciecha i Stanisława, aż do Męczenników podlaskich za Unię katolicką, tak często była zraszana krwią męczeńską; na tej ziemi,
która była matką tylu Świętych czczonych w całym Kościele, jakimi są Jan Kanty, Jacek, Kazimierz, Jadwiga i anielski Stanisław Kostka; na tej ziemi, która w ciągu wieków aż po nasze
czasy tylekroć rozgromiła nieprzyjaciół Chrystusa, ufających
zuchwale we własnych siłach, a mimo najazdów herezji i schizmy zachowała nieskalaną wiarę katolicką, i to wiarę gorącą,
jakiej naocznym świadkiem byliśmy tylokrotnie i My, gdy u Was
spełnialiśmy misję Nuncjusza Apostolskiego; na tej ziemi kłaść
będziecie podwaliny pod nowe opatrznościowe dzieła ku czci
Chrystusa Króla.
W odezwie w sprawie zbliżającego się Kongresu,
Kardynał Prymas, w maju, pisał z Rzymu:
Jest już rzeczą jasną, że bez legitymacji bezbożniczej nikt
nie ma i nie będzie miał praw obywatelskich w państwach wcielonego socjalizmu czy komunizmu.
Toczy się walka z Bogiem i religią przy obłudnym głoszeniu
„wolności sumienia”. Boga chciano by zaliczyć do fabuł, zabobonów i wstecznictwa.
Ułatwiły to zadanie, bezbożnictwu, antyreligijne prądy
i ruchy ostatnich stuleci. Wprzęgając umiejętnie w swą
służbę grzechy przeszłości, bezbożnictwo obejmuje bez
trudu spadek po wolnomyślicielstwie i laicyzmie, przepisuje, bez napotykania na opór, na swoje dobro, pozycje liberalizmu i indyferentyzmu religijnego, zbiera plon na ateuszowskiej niwie wolnomularstwa, zgarnia ostatnie plony
pozytywizmu. Nawet tam, gdzie jeszcze nie zdobyło władzy
wpływa na kierunek polityki. […] Narody, które się w takiej
potworności pogrążą przejdą przez plagi wywrotowe i na
długo wyłączą się od twórczego kształtowania nowych
czasów. (podkr. B.W.)
Jesteśmy tego najlepszym przykładem, już dwadzieścia lat trwa nasze wyłączenie, podobno, z plagi komunizmu, a do kształtowania „nowych czasów” coraz dalej!
W przemówieniu inauguracyjnym Prymas Legat powiedział:
[…] Snać w świadomości ludów katolickich nabiera pełnej
treści idea Chrystusowego Królestwa, sformułowana w encyklice „Quas primas”. Snać narody rozumieją, że nadeszła godzina
ostatecznego zdecydowania się na Boga lub przeciw Bogu. Gigantyczna walka duchów sprowadzona została do alternatywy: Chrystus albo bezbożnictwo. (podkr. B.W.) Kościół
chce pełnego ducha Chrystusowego, komunizm i neopogaństwo dążą do całkowitego odwyznanienia i zeświecczenie życia. Ta antyteza, wyłączająca porozumienie i kompromisy, zaciążyła na wieku dwudziestym (był dopiero rok 1937! – B.W.)
jako zagadnienie, bez którego rozwiązania nie podobna ani
ustalić definitywnie ustrojów politycznych czy społecznych, ani
utrwalić podstaw spokojnego międzynarodowego współżycia,
ani uwydatnić duchowego oblicza nowego człowieka.
[…] Obecność na tym Kongresie Pana Delegata Rządu
Rzeczypospolitej jest publicznym świadectwem, że odbudowa polskiej myśli państwowej uwzględnia ogromne potencjały religijne Narodu, i że polska świadomość polityczna potęguje się w miarę gruntowania się zasad chrześcijańskich w naszej państwowej rzeczywistości. Widzę w tym
niezawodną zapowiedź wielkości, bo wierzę, że Polska,
całkowicie zbudowana na wiecznym prawie Chrystusowym, przed innymi ziści w sobie nieskazitelny ideał państwowy i w taką urośnie powagę, że jako czynnik światotwórczy sięgnie po wybitny udział realizacji planów
Opatrzności w kształtowaniu nowych czasów. Z tą wizją
w duszy ze czcią należną witam dostojnego Delegata Rzą-
28
du Rzeczypospolitej Pana Ministra Świętosławskiego i serdecznie pozdrawiam otaczające go grono szanownych reprezentantów władz politycznych, wojskowych, sądowych,
szkolnych i samorządowych […] (podkr. B.W.)
Prof. Dr Wojciech Świętosławski w podziękowaniu
podkreślił:
[…] Zdajemy sobie sprawę, że świat cały żyje obecnie
w niezdrowym podnieceniu. Społeczność ludzka wciąż szuka
rozwiązania wielu palących zagadnień, których uregulowanie
nie jest łatwe. Szukamy dróg, zmierzających do stworzenia najlepszych warunków życia ludzi w obrębie jednego narodu, oraz
narodu w obrębie kuli ziemskiej. […]
Pokoleniu naszemu danym było poznać, do jakich wyników się dochodzi, gdy zamiast wychowania religijnego,
opartego na zasadach etyki chrześcijańskiej, wszczepia się
pojęcia materialistyczne. […] (podkr. B.W.)
Prelegenci kongresowi wskazywali na szczególną rolę
Polski w czasie, kiedy na dwu krańcach Europy szalał
obłąkańczy terror. Na wschodzie – pod gniotącym panowaniem materialistycznego, bezbożniczego komunizmu,
w atmosferze niewolniczego marazmu. Na zachodzie –
w śmiertelnym zmaganiu się oświeconym pożogą kościołów i mordowaniem katolickich księży w Hiszpanii. Kiedy,
jednocześnie, w samym środku Europy – w Niemczech –
pod hasłem rzekomego przeciwstawienia się bolszewizmowi rósł owiany szowinistyczną pychą krwi i rasy wrogi
napór na Kościół; kiedy bunty religijne Lutra, Kalwina i tylu innych herezjarchów, powstałe na przełomie czasów
w imię swobody i niezależności jednostki ludzkiej, pod
złudnymi hasłami moralnej sanacji i odrodzenia – stawały
się zaczynem coraz dalszego rozkładu.
Podkreślano, że Bóg postawił nas na dalekim posterunku i taką kolej losów wyznaczył, że z wielu względów
Polska powinna starać się o stanowisko czołowe w rzeszy ludów chrześcijańskich.
Panicznie boją się takiego stanowiska wrogowie Boga!
A nam Bóg przypomniał o naszym zadaniu w roku
1978 – jak przetworzyliśmy 27-letni pontyfikat?
Profesor Ludomił Czerniewski w jednym z referatów
Kongresu mówił:
I nie ma innej drogi dla nas, jeno ta, albo spełnić obowiązek
i żyć w blasku błogosławieństwa Bożego – albo zaparłszy Go
się rozpaść i zginąć, ulec zmieceniu z powierzchni ziemi – zatonąć pod falami wzburzonego morza.
Życie Polski i przyszłość jest tylko w rycerskiej mocy
Chrystusa.
Rycerstwo spod Turska, Chmielnika i Legnicy wzywa nas;
rycerstwo spod Grunwaldu i spod Kircholmu, i spod Kłuszyna,
spod Chocimia i Wiednia wzywa nas.
Wzywają nas duchy Skargi i św. Andrzeja Boboli i tylu innych bojowników mocnych i ofiarnych w Panu.
W obozie naszym larum grają na bój pod Sztandar Chrystusowy dla zdobycia pokoju Chrystusowego w Królestwie Chrystusowym.
Kongres wskazał na dwa źródła propagowania bezbożnictwa w odrodzonej Polsce i na świecie: masonerię
i komunizm. Podkreślano, że pod względem ustrojowym
postulaty świata antychrześcijańskiego genezą swoją sięgają do rewolucji francuskiej. Szczególnie wyakcentowano
dwutysiącletnie doświadczenie chrześcijaństwa, które
przekonuje, że prawdziwy postęp kulturalny dokonuje się
na podstawie dorobku poprzednich pokoleń z poszanowaniem tradycji. W tym miejscu należy się podziękowanie
niestrudzonemu Panu Marcinowi Dybowskiemu (Wyd.
ANTYK) za udostępnienie nam (w 2011 r.) w formie reprintu zbioru materiałów Kongresu Chrystusa Króla.
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Systematyczna lektura treści kongresowych zmusza
do konfrontacji z obecną rzeczywistością. W toku obrad
wskazywano, na podstawie doświadczeń historycznych
i aktualnych, na możliwe poważne zagrożenia, zapewne
nie wyobrażano sobie, z jakim przyśpieszeniem będą się
one dokonywać od chwili rozpoczęcia okrutnej wojny,
a z jakim – po jej zakończeniu, do jakiego stopnia otwarcie ukażą swoją agresję na przełomie wieku XX i XXI.
Treści referatów z roku 1937 odesłały mnie do siedmiu
wcześniejszych lektur, pięciu autorów:
1. Aldousa Huxleya Nowy wspaniały świat, książki
napisanej w roku 1931 – ciągle obecnej na liście bestsellerów! Huxley już wtedy ostrzegał, że nadchodzi era
światowej organizacji, że era ta zniszczy prywatne życie
i zniesie osobistą odpowiedzialność. Obrazy, w których
przedstawił wizję nowego świata, nie tylko w latach trzydziestych, lecz jeszcze niedawno mogły wydawać się
ponurą fantazją.
Myślę, że głośny film Machulskiego Seksmisja mógł
być, albo na pewno był (?) inspirowany Nowym wspaniałym światem, a nie, jak się podaje – posiada cechy
wspólne z książką Huxleya. Ale film przedstawia tylko
fragment zapowiadanej ery: zamach na naturalny porządek prokreacji człowieka, z zastosowaniem inżynierii genetycznej, likwidację rodzicielstwa, negację i walkę płci.
Z tym, że film prezentuje ten proces w ramach „aksamitnej” fantazji, na płaszczyźnie rozrywki. Huxley rysuje ten
proces w sposób drastyczny, dziś widzimy, że realny,
w atmosferze nie tylko niszczenia, ale barbarzyńskiej
dewastacji całej sfery życia człowieka.
W roku 1961 ukazał się Nowy wspaniały świat poprawiony, w którym autor wyraził swoje przekonanie, że jego
przypuszczenia z roku 1931 zaczęły się materializować
o wiele szybciej niż sądził. Ostrzegał, że w niedalekiej
przyszłości będziemy świadkami powstania „naukowej doktryny”, w której będzie mniej przemocy niż za
rządów Hitlera i Stalina, ale w której bezboleśnie zostaniemy poddani antyludzkiej dyscyplinie przez oddziały „wysoko wyszkolonych społecznych inżynierów”, w której „demokracja i wolność” będą tematem
każdej informacji i głównych medialnych wiadomości, że będzie w tym ukryty nowy rodzaj totalitaryzmu
pozbawiony fizycznej przemocy.
Autor opisał najbardziej nieludzką formę totalitaryzmu,
którego agresywną inwazję właśnie przeżywamy. Huxley
był niewierzący, dokładnie znał plany świeckich „kapłanów” zakorzenionych w znanych i tajnych organizacjach,
nie przyjmował tego za urojenia w świecie fantazji, precyzyjnie opisał ich tragiczne skutki, ale dlatego, że był
ateistą, nie widział, nie rozumiał przyczyny umożliwiającej realizację „naukowej doktryny”, jaką może być tylko –
odebranie człowiekowi Boga!
2. Michela Schooyansa Ukryte oblicze ONZ – jest to
wyjątkowe opracowanie, w którym belgijski myśliciel katolicki, członek Papieskiej Akademii Nauk Społecznych,
profesor Katolickiego Uniwersytetu w Louvain, członek
Królewskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych
(Bruksela), Instytutu Demografii Politycznej (Paryż), Instytutu Badań nad Populacją (Waszyngton), wykazuje,
że ONZ i niektóre jej agencje zachowują się coraz bardziej otwarcie, jak gdyby otrzymały mandat na opracowanie koncepcji praw człowieka radykalnie odmienny od
tych wyrażonych w 1948 roku w „Powszechnej Deklaracji
Praw Człowieka”. Autor udowadnia, że według ONZ
człowiek jest fragmentem kosmosu i nie ma wiecznego
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
przeznaczenia; jest produktem ewolucji, jest stworzony
do śmierci. Jest tylko jednostką poszukującą przyjemności, niezdolną do rozpoznawania prawdy. Prawa nie są
już uznawane, tylko w zależności od potrzeb tworzone
i narzucane wolą mocniejszego. Psychospołeczna siła
będąca na usługach ONZ opanowała media, wiedzę,
technikę, ideologię, prawo i religię. ONZ pełni super
scentralizowaną kontrolę nad tymi sześcioma czynnikami
– żeby rządzić światem. Rolą tej organizacji jest kontrola
życia, stąd kontrola jednostek, rodzin i państw.
Schoayans przedstawia, z bogato dokumentowaną
precyzją, że w historii nowożytnej doszło do narodzin
„despotyzmu oświeceniowego”. W systemie tym despota
utrzymuje, że posiadł przywilej dysponowania światem
Rozumu, niedostępnym dla większości śmiertelników.
Jego władza jest absolutna i nie musi tłumaczyć się ze
swojego postępowania przed nikim.
Ksiądz Profesor podkreśla, że od pięćdziesięciu lat
jesteśmy świadkami procesu, polegającego na stopniowym odchodzeniu przez ONZ od pierwotnego ducha
i misji, a proces ten odbywa się pod wpływem karty
z San Francisco (1945) stanowiącej dokument założycielski ONZ, który różni się w istotnych punktach od Deklaracji z roku 1948.
Karta z 1945 roku opiera się na założeniach pozytywizmu prawnego wypływającego z woli ustawodawcy. Deklaracja z roku 1948 opiera się na zasadach wynikających z samej natury rzeczy.
Autor pisze: „ONZ potrzebuje Kościoła i chrześcijan,
ponieważ potrzebuje ona uwolnienia od kłamstw i intelektualnej przemocy”.
3. Michaela D. O’Briena Pamięć przyszłości. Przewodnik na czasy ostateczne. Głośna książka kanadyjskiego pisarza, którego powieści ukazujące ludzkie dramaty porównywane są do powieści Fiodora Dostojewskiego. W Pamięci przyszłości O’Brien zaprezentował
proroczą wizję tego, gdzie jesteśmy, a przez to, dokąd
zmierzamy. Odpowiada, na czterystu stronach, na pytania: czy żyjemy w czasach apokaliptycznych, czy stoimy
u progu nowego totalitaryzmu, dokąd doprowadzi nas
globalizacja, jak będzie wyglądał Kościół w przyszłości,
co głoszą współcześni heretycy, homoseksualizm – tolerować czy potępiać?
Książka dedykowana jest „Królowej Polski i Królowej
Świata”! O nas, Polakach, kanadyjski pisarz we wstępie
do wydania polskiego tak pisze:
Wiele mogę powiedzieć o życiu Polaków, których poznałem,
o ich odwadze, nadzwyczajnej wierze o rozumieniu odsłaniającego się dramatu walki między dobrem a złem (podkr.
B.W.). Życie Polaków jest świadectwem wielkości ludzkich
dusz, czasami ukrytym i ujawniającym się dopiero w momencie,
kiedy ludzkość staje w obliczu radykalnej próby (tylko – czasem
może być za późno! – B.W.). Tacy ludzie zmieniają nasze życie. Dają nam siłę do wzięcia udziału w walce całego rodzaju
ludzkiego. Otwierają nasze oczy na rzeczywistość wojny, która
będzie trwała do końca świata!
Polska przetrwała wiele dramatów narodowych, przelewając
krew i wykazując się ogromnym heroizmem. Z każdym takim
podmuchem historii stawała się mocniejsza, dźwigając krzyż
swojej opatrznościowej roli w dziejach świata. Czy jest wezwana przez Pana Boga, aby „być ością w gardle smoka” i w swym
uporze pokonać nawet starodawnego wroga rodzaju ludzkiego
mocą Chrystusa, która się w niej tli?
W pewnym stopniu, na wiele różnych sposobów, to się Polsce już udało, jednak historia jeszcze nie dobiegła końca.
Polski poeta Cyprian Kamil Norwid przestrzegał: „Ludzkość
bez Boga sama siebie zdradza”.
29
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Skutki zanegowania Boga O’Brien ilustruje historią
Niemiec, które nie tylko zrodziły Hegla i Nietzschego, ale
zostały przez nich uformowane. Niemcy pokazały jasny
przykład ekstremum pogańskiego narodu. Ich nowy panteon stał się bardziej niebezpieczny niż starożytni germańscy bogowie, gdyż został zdominowany przez „nadczłowieka”, apoteozę humanizmu, głosiciela nowego okultystycznego humanizmu, który ujawnił się z całą jaskrawością w latach trzydziestych XX wieku. Podczas gdy wydarzenia stawały się coraz bardziej ekstremalne, wśród
Niemców, nawet wśród chrześcijan i wyznawców judaizmu, rosła pokusa ucieczki w marzenia lub rozproszenia
wiedzy o wydarzeniach – komfortem. Krytyczne myślenie
Niemców zostało uśpione. Autor dowodzi na przykładzie
niemieckim, że religijne i polityczne „czuwanie” wymaga intelektualnej odwagi i energii, stałego zdobywania wiedzy i woli wytrwania w stanie chronicznego
napięcia. Oczywiście – o wiele łatwiej być optymistą
i opierać się na stadnym widzeniu rzeczywistości.
Ukazując rolę mediów w zniekształcaniu myślenia
współczesnego człowieka, autor posłużył się szeregiem
kanadyjskich przykładów, które niczym nie odbiegają od
naszych polskich doświadczeń.
W czasie lektury Pamięci przyszłości orientujemy się,
jak bez użycia frontowego oręża, opracowywana przez
ostatnie stulecia walka z Bogiem w celu pokonania człowieka przez jego przekształcenie drogą zmiany myślenia, już na przestrzeni jednego pokolenia cywilizacja
chrześcijańska stałą się cywilizacją odstępstwa i apostazji. W wymiarze filozofii społeczno-kulturowej objawia się
to na wiele sposobów, między innymi jako: modernizm,
postmodernizm, sekularyzm, nowopoganizm, utylitaryzm,
neoliberalizm, antypersonalizm, nihilizm, automatyzm,
seksualizm itd.
Przed tym ostrzegał w pierwszej połowie XX wieku
Kardynał August Hlond i uczestnicy Kongresu Chrystusa
Króla. Nasze pokolenia, przełomu XX i XXI wieku, są już
świadkami zjawiska bez precedensu w historii ludzkości
– dalekoksiężnej destrukcyjnej rewolucji społecznej,
a w szerszym kontekście – rewolucji kulturalnej, która
splata prawdy i nieprawdy w mocną tkaninę złudzenia,
a wszystko to czyni przy wykorzystaniu mocy współczesnych środków przekazu.
Lektura potwierdza przekonanie, że jesteśmy obserwatorami metamorfozy materializmu, który objawia
się w formach, których potworność jest mniej dostrzegalna i dokonuje daleko posuniętej destrukcji wspólnoty
ludzkiej poprzez przeobrażenie wielu ludzi w konsumentów (materii i przyjemności) bez sumienia, a innych ludzi
w przedmioty konsumpcji; niszczenia kobiecości i męskości, co uniemożliwia osiągnięcie pełnej dojrzałości
i staje się destrukcyjnym kataklizmem społecznym. Na
początku drogi destrukcyjnej stoi zawsze propozycja –
przynęta – najczęściej pod nazwą kompromisu albo
„prawa do szczęścia, wygody”, po akceptacji których
brakuje już sił, aby sprzeciwić się zdradzie wszystkiego.
Opisując problem kompromisu O’Bian przytacza znane słowa Papieża Jana Pawła II: Wolałbym po stokroć
bardziej Kościół prześladowany, niż Kościół, który poszedł na kompromis.
Każda strona opracowania potwierdza nasze doświadczenia. Świat cierpi na jałowość duchową i moralną, ale się temu nie przeciwstawia. Zakłada się, że
wola czynienia tego, co barbarzyńskie i diaboliczne zostanie zahamowane przez proces demokratyczny, a jest
30
to ogromna współczesna naiwność, kłóci się z pouczającymi wydarzeniami XX wieku i obrazami świata Zachodu.
Przeżywamy subtelny przebieg procesu historycznego, w którym demokracja niszczona jest przez te same
wady, które rządzą oligarchią. Demokracja wzięła w objęcia anarchię, dlatego szkody są dalej idące i groźniejsze, a ujarzmienie bardziej całkowite.
Ludzie wychowani środkami masowego przekazu
poddali się argumentowi „mniejszego zła”. Jakie są konsekwencje tak zwanego „realizmu” czyli „ mniejszego
zła”: spustoszone społeczeństwa!
4. Grzegorza Górnego (ur. 1969), Demon Południa
i Anioł Północy, dwa „siostrzane” opracowania, w których
nasz wybitny reporter, eseista, publicysta, dziennikarz telewizyjny i prasowy, odważny wydawca, współtwórca
i redaktor Frondy, współautor z Rafałem Tichym (ur.
1969) głośnej, dwutomowej (łącznie 1087 stron) rozmowy z Księdzem Profesorem Waldemarem Chrostowskim,
ukazuje realne podłoże wynaturzenia współczesnego
świata, agresywną postawę wobec chrześcijaństwa,
kreśli ich szeroki kontekst historyczny, społeczny,
polityczny i teologiczny. Górny pisze:
Ludzkość przypomina pacjenta, który dostał się w ręce znachorów eksperymentujących na nim swoje wynalazki. Znachorów, którzy mówili i mówią, że odczarowują świat, a sami go
zaczarowują, twierdzili i twierdzą, że dokonują demitologizacji,
a tworzą rozbudowane mitologie, obiecywali i obiecują raj na
ziemi, a zawsze wychodzi piekło.
Ratunkiem jest powrót do duchowego wymiaru człowieka.
Przy czym duchowność nie jest – jak sądzą niektórzy – jedynie
epifenomenem kulturowym i ubocznym efektem rozwoju kultury, lecz realną rzeczywistością, stanowiącą najgłębszy fundament naszego człowieczeństwa, konstytuującą wręcz jego jestestwo. To w ludzkiej duszy rozgrywają się najważniejsze
sprawy na świecie, dokonują się najistotniejsze wybory. Dusza
nie jest pojęciem symbolicznym.
W rozdziale Manipulacja, prowokacja, dezinformacja
(Demon Południa) autor przedstawia historię mechanizmów narzucania masom zmanipulowanej wizji rzeczywistości, zatrzymując się na dłuższej analizie przykładów
Rosji carskiej, sowieckiej i zachodnich oświeceniowych
„kapłanów”.
Ksiądz Kardynał August Hlond mówił:
Dopiero zaczęliśmy rozumieć swoje nowe posłannictwo narodowe, a już stajemy się widowiskiem walki z własną przyszłością i z prawdą duszy polskiej, z twórczymi pierwiastkami postępu i podstawami własnego rozwoju. Mówią, że to powiew
Europy, a w rzeczywistości wieje tu woń przykra moralnego
rozkładu tej Europy, która już cuchnie, z Europy wieje trupi zaduch bolszewickiego Wschodu.
Te powiewy, raczej huragany, zawsze stanowiły mieszaninę z dominacją wschodnich wichrów, które wprzęgały do swego rydwanu zachodnich „agentów wpływu”,
potrafiących narzucić swój oświeceniowy „ład” całemu
światu. Pamiętamy, dwaj z nich – Diderot i Wolter – zostali „agentami wpływu” petersburskich władców.
Diderot nazywał Rosję „idealnym państwem rozumu”,
a Wolter usprawiedliwiał rozbiory Rzeczypospolitej koniecznością zaprowadzenia tolerancji, gdyż „ciemne katolickie masy polskie nie tolerowały dysydentom religijnym wolności wyznania. Za zapłatę, wypłaconą w dukatach przez księcia Woroncowa, usprawiedliwiali rosyjską
politykę wobec Polski.
W tym rozdziale spotykamy też długą listę sprzedajnych pisarzy wykonujących polecenia Rosji. Oto lista,
która poraża: Fontenelle, Marmontel, Grimm, Falconet,
Marcier, Dumas, Romain Rolland, André Gide, Lion Fe-
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
uchtwanger, George Bernard Shaw, Jean Paul Sartre,
Luis Aragon, André Breton, Simone de Beauvoir, Paul
Eluard, Henri Barbusse, Jean Cocteau, André Malraux,
Paul Valéry, Herbert George Wells, Virginia Woolf, Luis
Buñuel, Stefan Zweig, Henrich Mann, Anna Seghers, Ernest Hemingway, Man Ray, Sinclair Lewis, Upton Sinclair, Tristan Tzara i inni, którzy podziwiali „socjalizm z ludzką twarzą”.
W 1935 roku w Paryżu odbył się Międzynarodowy
Kongres Pisarzy w Obronie Kultury, który zaszczyciło
wiele z wymienionych wyżej sław literackich. Inicjatorem
zwołania kongres był osobiście… Józef Stalin, który zadanie to powierzył sowieckiemu pisarzowi, a zarazem korespondentowi Izwiestii w Paryżu – Ilji Erenburgowi !!!
Cały wiek XX był okresem nieustannego subsydiowania przez Rosję największych gazet europejskich, wśród
których znajdował się między innymi brytyjski Times.
Pieniądze płacono za niepodejmowanie na swoich
łamach „kwestii polskiej”.
Górny cytuje emigracyjnego znawcę problemów
ZSRR Michaela Hellera: „specyfika sowieckiej dezinformacji polega na tym, że czerpie ona swe soki żywotne z
postawy Zachodu, który po otrzymaniu impulsu z Moskwy dezinformuje się już sam”.
5. Paula Johnsona Intelektualiści. Po oświeceniowych
encyklopedystach, w XX wieku, władcami umysłów
kształtującymi wyobrażenia mas zostali wychowankowie
encyklopedystów – „intelektualiści”. To „intelektualiści”
decydują, które i w jakiej przekształconej formie opinie
i poglądy do mas dotrą!
Znany historyk angielski w prowokującej książce
przedstawia sylwetki najbardziej znanych „intelektualistów”, którzy rościli sobie moralne prawo do pouczania
ludzkości. Śmiałe portrety ukazują, kim byli naprawdę:
Rousseau, Shelley, Marks, Ibsen, Tołstoj, Hemingway,
Bertrand Russell, Brecht, Sartre, Norman Miller, James
Baldwin i wielu innych. Odpowiada na pytania: jak postępowali i myśleli ci, którzy chcieli i zmieniali świat wbrew
logice? Jak daleko sięgał ich szacunek dla prawa? Czy
zasady głoszone publicznie stosowali w życiu prywatnym? Jaki był ich stosunek do pieniądza? Jak traktowali
swoje żony i dzieci: ślubne i nieślubne? Czy byli wierni
w przyjaźni?
„Sunday Telegrach” nazwał tę książkę serią „intelektualnych” awanturników. Bardzo oględnie!
Johnson i Górny podkreślają, że sukcesem sowieckich komunistów było to, że nie wszyscy zachodni „intelektualiści” oddawali się na usługi komunizmu za pieniądze. Nie zmieniało to faktu, że przez samych bolszewików wszyscy traktowani byli – tak jak nazywał ich Lenin –
jak „użyteczni idioci”.
Anioł Północy Grzegorza Górnego kończy się stwierdzeniem:
Rewolucja kulturalna, która dokonała się w ostatnich dziesięcioleciach, przy zastosowaniu systemowej dezinformacji,
tworzy podwaliny pod budowę pierwszej czysto laickiej cywilizacji w dziejach. Wprowadza ona swoje „przewartościowanie
wszystkich wartości” do świata polityki, filozofii, kultury, prawodawstwa. Jednak ostatecznym triumfem dla niej byłoby zdobycie dla jej wizji sfery teologii. „Długi marsz przez instytucje” zakończyłby się sukcesem dopiero wtedy, gdyby nowe „wartości”
przyjęła ostatnia instytucja – Kościół katolicki. O przyszłości
świata rozstrzygną – teolodzy.
O wczesnych, ale już czytelnych wizjach „długiego
marszu przez instytucje”, które zagrażały ludzkości, zajmowali się uczestnicy Pierwszego Międzynarodowego
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Kongresu Chrystusa Króla w roku 1937. Przedstawiciel
Rządu prof. dr Wojciech Świętosławski po zakończeniu
obrad Kongresu, dziękując Księdzu Kardynałowi Legatowi Jego Świątobliwości, powiedział między innymi:
Kongres obecny odbywa się w chwili, kiedy utrwalenie zasad chrześcijańskich i oparcie na nich naszego postępowania
staje się nieodzowną koniecznością. Ludzkość jest zmęczona
atakami elementów wywrotowych i wrogów cywilizacji, którzy
chcieliby podstawy etyczne ludzkości zawiesić w próżni. Na
szczęście życie codzienne jest zaprzeczeniem tych usiłowań,
a wytyczne tego Kongresu stają się żywym świadectwem, że
ludzkość może czerpać nieprzebraną moc z tego co jest wieczne i silniejsze ponad wszelką przyziemność. […]
Międzynarodowy Kongres Chrystusa Króla w Polsce stał się
dla jednych przypomnieniem zwycięskiej walki w obronie Cywilizacji i Wiary, dla drugich pokrzepieniem moralnym i pogłębieniem uczuć religijnych, dla innych wreszcie uodpornieniem na
działanie czynników, godzących w pokój powszechny i wewnętrzną równowagę życia państwowego.
Minęły 74 lata, walka z Cywilizacją i Wiarą – trwa,
przybierając na sile.
Obraz walki przedstawił z całą wyrazistością, wtedy
w 1937 roku, Ksiądz Arcybiskup Józef Gawlina podczas
Mszy św. inauguracyjnej; ten obraz nie uległ złagodzeniu
– staje się porażająco czytelny! Ksiądz Arcybiskup mówił:
W świecie rozgrywa się jakaś dziwna liturgia demoniczna.
Wszystko co przedtem z Chrystusem walczyło, schizmy, herezje, bunty, odstępstwa, to tylko marne próby kostiumowe – lecz
dziś zaczęła się walka prawdziwa. Tak, obecnie rozgrywa się
naprawdę „Nieboska Komedia” w świecie. Odwieczny wróg Boga żywego łudzi, że chce stworzyć plemię ostatnie, najwyższe,
najbardziej rasowe. „Ziemia cała jednym miastem kwitnącym,
jednym domem szczęśliwym, jednym warsztatem bogactw”.
Człowieka wolnego wciela w kolektyw ekonomiczny lub biologiczny, czyni go kółkiem wirującego mechanizmu ślepego, tłumacząc mu obłudnie, że to właśnie „taniec wolnych ludzi”.
Gnany szałem uderza w Kościół, jedyną wolności i godności
duszy ostoję […]. W tym czasie nie wystarczą liberalne powierzchowne naprawy gmachu europejskiego, skoro z gór pędzi groźna fala potopu. A polityką strusią wręcz nazwać można
owo wyczekiwanie, odwlekanie, tę bojaźń stawiania wyraźnie
na kartę encyklik papieskich. Nie wolno w rozstrzygającym
boju o nową formę życia twierdzić, że wszystkie sprzeczne
zasady są równie dobre i że wystarczy być akrobatą tańczącym od lewicy do prawicy, by utrzymać równowagę
wśród sprzecznych żywiołów. Między frontami stać – niebezpiecznie! Nie rozsadzi się też koalicji mocy piekielnych
przeciętną uczciwością i liberalnym kompromisem. Jedynym środkiem jest nawrót do paradoksu nadnaturalności,
jest zdecydowane wyznanie ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. (podkr. B.W.)
Powtórzmy: O PRZYSZŁOŚCI
STRZYGNĄ – TEOLODZY!
ŚWIATA
ROZ
___________________________________
Literatura:
1. Aldous Huxley, Nowy wspaniały świat, RÓJ, Warszawa 1933;
pierwsze powojenne wydanie: Wyd. Literackie, Warszawa 1988;
ostatnie wydanie: MUZA, Warszawa 2010; Aldous Huxley, Nowy
wspaniały świat poprawiony, Oficyna Liberałów, Warszawa 1984.
2. Michel Schooyans, Ukryte oblicze ONZ, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, Toruń 2002.
3. Michael D. O’Brein, Pamięć przyszłości. Przewodnik na czasy
ostateczne, Wyd. Fides et Traditio, Wyd. AA, Rzeszów-Kraków
2010.
4. Grzegorz Górny, Demon Południa, FRONDA, Warszawa,
2007; Grzegorz Górny, Anioł Północy, Wyd. FRONDA, Wyd. AA,
Warszawa-Kraków 2010.
5. Paul Johnson, Intelektualiści, EDITIONS SPOTKANIA, Warszawa 1988.
31
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
 Jakub Marcinowski
Świebodzińska figura Chrystusa Króla Wszechświata
poważnym wyzwaniem inżynierskim
Budowa świebodzińskiej figury Chrystusa Króla
Wszechświata była poważnym przedsięwzięciem inżynierskim i warto to sobie uświadomić, oglądając potężny
obiekt wzniesiony pod Świebodzinem, na sztucznie usypanym kopcu, tuż przy trasie S3. Doświadczenia uczestników projektu nie obejmowały obiektów tego typu.
Względnie łatwo buduje się obiekty kubaturowe, problemów nie stwarza budowa mostu, komina czy hali przemysłowej, ale figura takich rozmiarów!? W grupie projektantów i wykonawców nie było nikogo, kto by uczestniczył w przedsięwzięciu budowlanym o podobnym charakterze. Stąd długie wahania co do wyboru technologii,
stąd wiele modyfikacji dokonywanych już w trakcie
wznoszenia. Szczęśliwie wszystkie problemy inżynierskie
udało się rozwiązać i od roku możemy podziwiać efekt
wieloletniego wysiłku projektantów, wykonawców i osób
nadzorujących przebieg prac budowlanych.
Idea budowy figury Chrystusa Króla Wszechświata
w Świebodzinie narodziła się w 2001 roku. Pomysłodawcą był ksiądz prałat Sylwester Zawadzki, proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego w Świebodzinie. Il. 1. (na okładce)
przedstawia księdza prałata wraz z gipsową figurą wykonaną przez rzeźbiarza Mirosława Kazimierza Pateckiego,
która była pierwowzorem kształtu docelowego.
Rzeźba ta została zeskanowana techniką skanowania
przestrzennego. Tak powstał jej precyzyjny obraz cyfrowy. Otrzymaną w ten sposób geometrię przeskalowano
do planowanych rozmiarów rzeczywistych. Uzyskany
w ten sposób kształt ostateczny stał się podstawą projektu konstrukcyjnego i prac realizacyjnych.
Długie dyskusje zespołu doradców pozwoliły wypracować następującą koncepcję konstrukcji: skorupa zewnętrzna (powłoka) zostanie wykonana z betonu narzucanego (torkretu) na szkielet z prętów i siatek stalowych
rozdzielonych warstwą twardej wełny mineralnej. Technologia ta pozwoliła względnie łatwo i tanio wymodelować kształt figury.
Wewnątrz, jako dodatkowe wzmocnienie powłoki figury, zaprojektowano przestrzenną konstrukcję stalową, na
którą złożyło się 6 trzonów żurawi budowlanych połączonych ze sobą przestrzennie prętami stalowymi. Tak wykształcona stalowa, przestrzenna konstrukcja prętowa łączyła się z powłoką w miejscach występowania stalowych
pierścieni rozdzielających poszczególne segmenty figury.
Il. 2. przedstawia montaż fragmentu jednego z dolnych
segmentów figury. Wewnątrz jest widoczna przestrzenna
struktura prętowa.
Każdy z segmentów miał wysokość 2,5 m. Były one
wykonywane w hali w postaci odrębnych części o takich
wymiarach, by można je było swobodnie dostarczyć na
plac budowy. Po przewiezieniu na miejsce budowy były
osadzane za pomocą żurawia budowlanego, a następnie
łączone w całość. Il. 3. przedstawia jeden z dolnych segmentów.
il. 3
Segment kończył się i zaczynał wstęgą (pierścieniem)
z blachy stalowej; na il. 3. widoczna jest wstęga górna
pokazanego segmentu. Do tych blach były przyspawane
pręty pionowe. Pręty poziome były łączone z prętami
pionowymi za pomocą drutu wiązałkowego. Dodatkowa
siatka stalowa o drobnych oczkach, mocowana do prętów miała zapewnić lepszą przyczepność torkretu.
Precyzyjny kształt każdej wstęgi stalowej uzyskiwano
z obrazu cyfrowego, którym od początku dysponowali
wykonawcy i projektanci.
Dwa kolejne segmenty były wykonywane na placu budowy w pobliżu kopca oraz w zakładzie przemysłowym,
w którym wykonywano dłonie i głowę figury. Cały segment
(pierścień) rozdzielono na mniejsze części i operację torkretowania wykonano na placu w zakładzie (Il. 4.). Tak
przygotowane fragmenty transportowano na plac budowy i
montowano z wykorzystaniem żurawia budowlanego
ustawionego w bezpośrednim sąsiedztwie figury.
il. 4
il. 2
32
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
il. 5
Il. 7. przedstawia kopiec we wczesnej fazie
wznoszenia. Widoczne jest deskowanie płyty podstawy figury oraz górne odcinki żelbetowych słupów biegnących w dół, wewnątrz kopca, do dolnej
płyty posadowionej w gruncie rodzimym. Kolumny
kratowe staną się częścią wewnętrznego, stalowego ustroju nośnego figury.
il. 7
Figura została posadowiona na 16-metrowym kopcu,
co schematycznie pokazano na il. 5. Istotnym elementem
posadowienia jest płyta kwadratowa o boku 6,30 m i grubości 0,4 m umieszczona w gruncie rodzimym. Z płyty tej
wyprowadzono 6 słupów żelbetowych o przekroju kwadratowym 30 x 30 cm. Słupy te łączono wzajemnie, by
uzyskać w gruncie stabilną konstrukcję prętową. Nasyp
wykonywano kolejnymi warstwami. Na powierzchni zewnętrznej stożkowego kopca wykonano spiralną drogę
wjazdową.
Słupy betonowe zostały zwieńczone płytą kołową
o grubości 1,0 m i średnicy 8,4 m. Słupy betonowe przenikają przez tę płytę do wnętrza figury. W płycie zakotwiono podstawy sześciu stalowych trzonów kratowych,
które stanowią główny element nośny wewnętrznej,
przestrzennej struktury prętowej. Poza tymi trzonami kratowymi przewidziano dodatkowo kształtownik walcowany
HEB 400 zlokalizowany centralnie. Słup ten bierze swój
początek w połowie wysokości kopca i sięga aż do platformy, na której została posadowiona konstrukcja torsu,
ramion i głowy.
Il. 6. przedstawia w sposób ideowy wewnętrzną, nośną strukturę prętową. Sześć kolumn kratowych zostało
połączonych wzajemnie między sobą prętami stalowymi.
Tak wykonstruowana struktura przestrzenna została
uzupełniona prętami łączącymi ją z pierścieniami płaszcza. Dzięki temu powstała bardzo sztywna konstrukcja
prętowo-powłokowa.
Il. 8. przedstawia montaż pierwszych segmentów powłoki na szczycie kopca. Widoczna jest wewnętrzna
struktura prętowa znacznie wystająca ponad poziom aktualnie montowanego segmentu.
il. 8
Dolny segment płaszcza był kotwiony na całym obwodzie do żelbetowej płyty kołowej. Kotwy rozmieszczono równomiernie na stalowym pierścieniu dolnym pierwszego segmentu. Ich rolą jest przejęcie sił rozciągających, które mogą się pojawiać na skutek działania wiatru.
il. 6
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
33
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Il. 9. przedstawia pierwsze cztery segmenty płaszcza
figury przed nałożeniem torkretu. Widać siatkę pionowych i poziomych prętów stalowych oraz wełnę mineralną, stanowiącą rdzeń przekroju warstwowego. Analogiczny układ prętów występuje od strony wewnętrznej.
Poszczególne segmenty były rozdzielone pierścieniami z
blachy stalowej w postaci wstęg wiernie oddających
układ fałd płaszcza na danym poziomie. Wstęga dolna
danego segmentu była identyczna ze wstęgą górną
segmentu występującego poniżej. Uciąglenie było realizowane za pomocą śrub (faza montażu), a następnie
obwodowego spawania obu sąsiednich wstęg blachy.
Prętowa konstrukcja wewnętrzna była sukcesywnie
rozbudowywana. Pięła się w górę wraz z powłoką figury.
Kolejne 4 segmenty były wykonywane na placu budowy u podnóża figury lub na terenie zakładu przemysłowego łącznie z torkretowaniem. Podzielone na mniejsze części były unoszone przez żuraw budowlany i kolejno montowane. Na il. 11. widać połączenia pionowe, które następnie były starannie szpachlowane.
il. 11
il. 9
Il. 10. przedstawia dolny fragment (4 segmenty po
2,5 m każdy) po zakończeniu torkretowania. Otrzymana
powierzchnia surowego betonu była następnie częściowo
profilowana, szpachlowana i malowana. Na zdjęciu widoczne są także betonowe elementy stabilizujące skarpy
kopca.
il. 10
Dwa ostatnie segmenty tej części figury były wykonane z pianki poliuretanowej pokrytej zewnętrznie laminatem z żywicy, wzmocnionej matami z włókien szklanych.
Wewnątrz zastosowano analogiczną jak niżej siatkę
z prętów stalowych oraz pierścienie z blachy. Na szczycie widoczna jest platforma kończąca przestrzenną strukturę prętową. To na tej platformie została osadzona
część piersiowa figury z ramionami.
Wszystkie prace zrealizowano bez użycia rusztowań.
Bardzo pomocne okazały się żurawie budowlane.
W pewnej fazie prac były wykorzystywane jednocześnie
dwa żurawie. Prace wykończeniowe powierzchni zewnętrznych były realizowane z wykorzystaniem platform
podwieszonych. Na il. 12. pokazano szpachlowanie i malowanie powierzchni zewnętrznej powłoki.
il. 12
34
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Do części robót byli zaangażowani alpiniści. Ich pomoc okazała się nieodzowna w trakcie końcowego montażu ramion i głowy na szczycie figury i później w trakcie
realizacji drobnych prac wykończeniowych.
Równolegle do prac realizowanych na kopcu trwały
intensywne prace w hali przemysłowej zlokalizowanej po
przeciwnej stronie Świebodzina. Modelowano w niej głowę, dłonie oraz wykonano kratownicę ramion.
Il. 13. przedstawia rzeźbiarza, Mirosława Kazimierza
Pateckiego modelującego rysy twarzy w twardym styropianie (styrodurze). Powierzchnię zewnętrzną wzmacniano następnie prętami stalowymi i siatką stalową
o drobnych oczkach. Na takim podłożu był wykonywany
laminat z żywicy oraz mat z włókien szklanych.
Wewnątrz głowy wykonano konstrukcję stalową z prętów. Konstrukcja ta łączyła się z górnym pasem stalowej
kratownicy ramion.
il. 13
Il. 14. przedstawia wewnętrzną konstrukcję prętową
w trakcie budowy. Jedyną drogą na szczyt była i jest widoczna na zdjęciu drabina włazowa.
il. 15
Trudnym problemem było modelowanie dłoni (il. 15.).
Zostały one uformowane z laminatu w postaci gigantycznych rękawic. W ich wnętrzu wykonstruowano następnie
prętową konstrukcję usztywniającą, którą połączono
z kratownicą podtrzymującą ramiona.
Fazę wykonawstwa poprzedziły obliczenia konstrukcyjne. Figura tej wielkości, jak każdy obiekt budowlany,
musi spełniać warunki bezpiecznego użytkowania.
Geometria wygenerowana w skanowaniu przestrzennym była podstawą przygotowania modelu obliczeniowego. W obliczeniach wykorzystano profesjonalne oprogramowanie stosowane do obliczeń inżynierskich. Główne czynniki o charakterze obciążeniowym to ciężar własny konstrukcji oraz działanie wiatru. Parametry rozkładu
ciśnienia wywołanego działaniem wiatru przyjęto z dużym nadmiarem. W modelu obliczeniowym uwzględniono
jedynie powłokę figury, zakładając, że wewnętrzna konstrukcja prętowa będzie dodatkowym elementem zwiększającym nośność całej konstrukcji. Il. 16. przedstawia
rozkład naprężeń głównych w powłoce pomnika. Źródłem
tych naprężeń był ciężar własny oraz obciążenie wiatrem
(wiatr z tyłu) figury.
il. 14
il. 16
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
35
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Il. 17. przedstawia
obraz przemieszczeń
wywołanych działaniem
wiatru wiejącego z tyłu.
Podczas porywów wiatru konstrukcja może
się wychylać nawet
o 46 mm. Przy wysokości całkowitej 33 m
nie jest to wartość budząca niepokój.
W pierścieniu podporowym pojawią się
odcinkowe rozciągania.
Zaprojektowane kotwy
łączące dolną krawędź
powłoki z płytą fundamentową
przeniosą
maksymalne siły rozciągające.
Tuż przed operacją montażu głowa została oddzielona od torsu. Montaż obu części miał być przeprowadzony
oddzielnie.
Aby unieść ciężar tego kształtu z wykorzystaniem zawiesi wiotkich, należało wyznaczyć położenie środka
ciężkości podnoszonego fragmentu. Hak z zawiesiami
musiał zostać umieszczony dokładnie ponad środkiem
ciężkości. Tylko w tym przypadku można było unieść tę
część bez obawy, że dojdzie do przechyłu uniemożliwiającego montaż do istniejącego fragmentu figury.
il. 17
Wewnątrz ramion zaprojektowano stalową kratownicę, której celem było przeniesienie ciężaru własnego ramion. W obliczeniach uwzględniono także wiatr działający na ramiona. Maksymalne przemieszczenia końców
ramion mogą osiągać wartości rzędu 35 mm (il. 18.).
Maksymalne naprężenia w najbardziej wytężonym pręcie
kratownicy nie przekroczą wartości 140 MPa (il. 19.).
il. 20
il. 18
il. 19
il. 21
Położenie środka ciężkości tuż pod płaszczem (il. 22.
i 23.) wymusiło montaż dodatkowej konstrukcji zewnętrznej do zamocowania zawiesi. Konstrukcja ta jest widoczna na il. 24. i 25.
Kratownicę oraz wewnętrzną konstrukcję stalową głowy wykonano w hali, a następnie już u podnóża kopca
rozpoczęła się operacja modelowania części torsu, ramion, dłoni i głowy (il. 20. i 21.). Podstawą konstrukcyjną
była kratownica stalowa. Do niej mocowano pierścienie
stalowe (wręgi, krążyny) i siatkę prętów. Na tak przygotowanym podłożu nośnym modelowano powierzchnię tego
fragmentu figury z wykorzystaniem laminatu z żywicy i mat
z włókien szklanych. Powierzchnia zewnętrzna została
pomalowana farbą o śnieżnobiałej barwie identycznej z
barwą farby, którą pokryta została pozostała część figury.
36
il. 17
il. 22
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
il. 23
il. 26
il. 24
il. 27
Na il. 28. i 29. można podziwiać zdjęcia lotnicze figury
wykonane nazajutrz po operacji montażu.
Na il. 29. zwraca uwagę spiralna droga na szczyt
kopca oraz jego zbocza wzmocnione głazami z kamienia
polnego. W oddali widoczne zabudowania Świebodzina.
il. 25
il. 28
Montaż odbył się w dniu 6.11.2010 r. Prace montażo00
00
we trwały od godz. 8 do godz. 17 . Realizowała je firma Żuraw Grohmann, a całą operacją kierował Stanisław
Bandura. Do montażu wykorzystano żuraw o udźwigu
maksymalnym 700 t. Montowana część torsu i ramion
ważyła około 23 t, głowa – 3 t. Montaż pokazanego na il.
25 fragmentu figury trwał niemal 7 godzin. Zawiesia
można było zwolnić dopiero po dokręceniu wszystkich
śrub mocujących montowany fragment ze stalową platformą przygotowaną na szczycie.
Montaż głowy (il. 26., 27.) przebiegł bardzo sprawnie.
Ta operacja trwała niecałą godzinę.
Widoczne na il. 27 otwory w odcinku piersiowym figury to miejsca mocowania dodatkowej konstrukcji, która
posłużyła do podwieszenia zawiesi. Otwory te zostały
następnie wypełnione laminatem przez alpinistów.
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
il. 29
37
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Il. 30. pokazuje wnętrze figury w pogodny dzień. Delikatna miodowa poświata występuje w obszarze ramion,
tam gdzie zastosowano modelowanie powierzchni zewnętrznej za pomocą laminatu. Na pierwszym planie widoczne są rurowe pręty kratownicy podtrzymującej ramiona.
il. 30
Il. 31. ukazuje wnętrze głowy figury, doświetlone po
otwarciu klapy włazowej prowadzącej na szczyt. Widać
wewnętrzną konstrukcję prętową z kątowników stalowych. Na ścianie w głębi widoczna jest rura z PCV odprowadzająca w dół wody opadowe z platformy na
szczycie głowy.
Podstawowe dane techniczne świebodzińskiej figury Chrystusa Króla Wszechświata:
– wysokość całkowita – 52 m (kopiec – 16 m, płyta –
1 m, postać – 33 m, korona – 2 m);
– rozpiętość ramion – 26 m;
– ciężar całkowity – ok. 260 T (postać z konstrukcją wewnętrzną);
– grubość powłoki w segmentach dolnych – około 20 cm;
– grubość laminatu w obszarze torsu i ramion – ok. 6
mm;
– korona stalowa, wykonana z blachy zabezpieczonej w
procesie galwanizacji, złocona złotem płatkowym.
Wewnątrz wykonano drabinę włazową prowadzącą aż
na szczyt. Figura została wyposażona w instalację odgromową, elektryczną oraz rury spustowe odprowadzające wody opadowe ze szczytu głowy.
Budowa trwała od 2001 do 2010 r. Na końcowy efekt
złożyła się praca bardzo wielu ludzi, często bezinteresownie poświęcających swój czas, wiedzę i umiejętności.
Oto lista osób, którzy walnie przyczynili się do powstania figury świebodzińskiej:
– rzeźbiarz, Mirosław Kazimierz Patecki;
– plastyk, Tomasz Stafiniak;
– konstruktorzy: doc. dr inż. Mikołaj Kłapoć, dr hab. inż.
Jakub Marcinowski, prof. nadzw. Uniwersytetu Zielonogórskiego,
– projektant fundamentów, inż. Marian Wybraniec,
oraz ksiądz prałat Sylwester Zawadzki, bez którego determinacji i wytrwałości obiekt ten nigdy by nie powstał.
il. 31















Ze szczytu figury rozciąga się wspaniały widok (il. 32.,
na okładce). Szkoda, że to miejsce jest dostępne tylko
dla nielicznych. To zdjęcie jest dla autora jedną z najcenniejszych pamiątek z okresu realizacji projektu.
Il. 33. przedstawia świebodzińską figurę Chrystusa
Króla Wszechświata w całej okazałości. Prezentuje się
imponująco i nic dziwnego, że budzi coraz większe zainteresowanie i podziw pielgrzymów z kraju i z zagranicy.
il. 33

38
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
 Witold Stański
PORYCK – DAWNE MIASTECZKO NA WOŁYNIU
11 lipca 2003 roku, w 60 rocznicę tragicznych mordów dokonanych na Polakach przez nacjonalistów ukraińskich OUN-UPA, odbyła się w Porycku (obecnie Pawliwka) wielogodzinna uroczystość z udziałem prezydentów Polski i Ukrainy, biskupów i duchownych, przedstawicieli różnych organizacji polskich oraz Kresowiaków
i ich potomków. Odbyło się to na byłym katolickim cmentarzu, który po II wojnie światowej zrównano z ziemią
i tylko na skutek wieloletnich walk ocalałych z pogromu
byłych mieszkańców Porycka (głównie ś.p. Pana Stanisława Filipowicza) nie dopuszczono do wybudowania na
tym miejscu młyna. Osada ta odległa jest około 25 km na
południe od Włodzimierza Wołyńskiego.
Historię Porycka opisuję, opierając się na Ilustrowanym przewodniku po Wołyniu dra Mieczysława Orłowicza
wydanego w Łucku w 1929 roku przez Wołyńskie Towarzystwo Krajoznawcze i Opieki nad Zabytkami Przeszłości, którego reprint został dokonany przez wydawnictwo
ARDABLJU S.c. w Lublinie w 1997 roku, jak również na
podstawie pracy dyplomowej mojego Ojca Zygmunta
Stańskiego, wykonanej na SGGW w 1935 roku u profesora Władysława Grabskiego pod tytułem Monografia
gminy Poryck pow. włodzimierskiego, woj. wołyńskiego
oraz moich własnych trzykrotnych odwiedzin tej miejscowości w latach 2004-2009:
„Poryck – miasteczko o 2.200 mieszkańcach ładnie
położone na wzgórzu nad jeziorem. Jest to gniazdo kniaziów Poryckich, w XVI wieku dziedzictwo Zbaraskich,
później Koniecpolskich, w r. 1648 Zahorowskich, od r.
1694 przez cały wiek XVIII i XIX Czackich. W roku 1765
urodził się tu głośny Tadeusz Czacki. Niezbyt duża włość
tutejsza obejmowała niegdyś obszar 120 km² z miasteczkiem i 7 wsiami.
Kościół (fot.1) w stylu przejściowym z rokoka w klasyczny fundowali Michał i Konstancja z Wielhorskich
Czaccy, rodzice Tadeusza. Budował go w latach 1759-74
jezuita Andrzej Ahorn, który jest autorem fresków, przez
niektórych przypisywany Pastellowi. Zepsuło je odnowienie w r. 1857 przez Aleksandra Rycerskiego i Ignacego
Waźniewskiego. Przed rokokowym wielkim ołtarzem
w wiecznej lampie wisiało do niedawna serce Tadeusza
Czackiego (zmarłego w 1816 roku) zrabowane w r. 1920
przez bolszewików. Znajduje się tu też jego grobowiec.
W r. 1915 kościół, którego fasadę zdobią dwie wieże, podpalili przy odwrocie Rosjanie, zrabowawszy wpierw cenne
ornaty i kapy gobelinowej roboty z XVII i XVIII wieku
w liczbie 30. W czasie pożaru wnętrze częściowo ocalało.
Zachował się też piękny wielki ołtarz z cennym obrazem
Matki Boskiej z XVII w. Zabytkiem z poprzedniego kościoła
jest stara kamienna chrzcielnica. W skarbcu ładny ornat
francuskiej roboty z początku XVIII wieku, jeden z nielicznych którego nie zrabowali Rosjanie. Dookoła kościoła
krużganki ze starymi obrazami.
Poryck – pałac
Nad jeziorem stały przed wojną dwa piętrowe empirowe pałace Czackich zbudowane w r. 1806 przez Tadeusza Czackiego, jeden przeznaczony na bibliotekę i zbiory. Główny pałac zdobiła facjata, oparta na czterech kolumnach doryckich (fot. 2). W r. 1915 został pałac obrabowany, przyczem zniszczono bibliotekę i zbiory porcelany. Natomiast drugi pałac, ów w którym mieszkał Tadeusz Czacki, spalony w r. 1915 przez wojska austryjackie, przedstawia się obecnie jako kompletna ruina. Wraz
z nim spaliło się także archiwum Czackich. Pozostała po
Tadeuszu Czackim biblioteka z 15.000 tomów wkrótce
po jego śmierci została wywieziona do Puław.
Ponadto posiada Poryck cerkiew fundacji Czackich
(fot. 3), stojącą obok kościoła ładną figurę Matki Boskiej,
oraz drewnianą synagogę z XVII w. typu dość powszechnego na wschodnich ziemiach Polski (fot. 4).
Charakterystyczne domki mieszczańskie z podniesieniami i pięknie wycinanymi słupami. Jezioro, o 61 morgach obszaru posiadało przed wojną dobrze prowadzone
gospodarstwo rybne (pstrągi i sieje).
W r. 1831 toczyła się pod Poryckiem bitwa korpusu
gen. Dwernickiego z wojskiem gen. Rydigera. Polegli w tej
bitwie pochowani są w Mogile przy folwarku Poryck Stary”.
Poryck – kościół, stan przedwojenny
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
39
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Poryck – cerkiew
Według monografii mego Ojca z 1935 roku do Porycka należała Barbarówka, w której znajdowały się 33 domy z 74 Polakami i 116 Ukraińcami, Holendernia, dziesięć domów z 87 Polakami i 47 Ukraińcami, Łysa Góra
z ośmioma domami, 65 Polakami i 6 Ukraińcami, Michałówka z 40 domami, 50 Polakami, 141 Ukraińcami, jednym Czechem, trzema Rosjanami i 10 Żydami, Pawłówka ze 107 domami, 159 Polakami i 485 Ukraińcami,
8 Żydami i jednym Czechem, Poryck z 221 domami, 129
Polakami, 36 Ukraińcami, jednym Niemcem, czterema
Rosjanami i 1275 Żydami, Stary Poryck z 119 domami,
85 Polakami, 609 Ukraińcami i 5 Żydami.
W sumie więc mieszkało 2698 osób do 1935 roku,
zaś po wybuchu II wojny światowej znacznie więcej ze
względu na uciekinierów z Polski centralnej.
Obecnie nie zachował się nawet najmniejszy ślad
z powyżej opisanego kościoła katolickiego, a na jego
miejscu znajduje się brzydki jednopiętrowy budynek, a w
nim sklep meblowy na parterze i podrzędna restauracja
na pierwszym piętrze. Na tyle znajdującego się obok
przystanku autobusowego postawiono kaplicę baptystów.
Podobny los spotkał pałac hrabiego Czackiego, a na terenie jego dawnego pięknego parku zbudowano kilka parterowych baraków, które służą jako sanatorium dla górników z odległego o kilkadziesiąt kilometrów Nowowołyńska.
Nie znajdziemy również najmniejszego śladu po synagodze ani budynku szkoły podstawowej w Holenderni,
do której uczęszczał między innymi mój Ojciec. Domy,
w których mieszkali Polacy i Żydzi, zostały w pamiętnym
roku 1943 prawie w całości zniszczone i spalone. Dlatego też dzisiejszy widok miejscowości mego urodzenia
jest wprost przerażający, szczególnie jeśli widziało się
przedwojenne zdjęcia czy też żyło tam przez wiele lat.
Kiedy odwiedziłem Poryck wraz z moją żoną, młodszą córką i dr Józefem Kaczorem z Lublina w 2008 roku,
byliśmy wszyscy wstrząśnięci widokiem, którym „powitała” nas ta zapadła dzisiejsza wieś. Cmentarz katolicki, na
40
którym z taką pompą odbywały się uroczystości państwowe 11 lipca 2003 roku, jest co prawda ogrodzony,
jednak zupełnie niepielęgnowany. Dlatego też pierwszą
naszą czynnością po złożeniu kwiatów i zapaleniu zniczy
na symbolicznej mogile zamordowanych: dziadka, babci,
dwóch stryjków, dwóch ciotek i dziewięcioletniego brata
ciotecznego, było koszenie bardzo wysokiej trawy przypadkowo znalezioną tam kosą. W myśl umowy polskoukraińskiej pielęgnacja grobów i cmentarzy należy do
państwa, na którym znajdują się te miejsca. Polska wywiązuje się z tego, niestety Ukraina nie czyni nic nie tylko
w Porycku, ale i w innych miejscach byłych polskich Kresów Wschodnich.
Tzw. pomnik pojednania, który odsłonili prezydenci
Kwaśniewski i Kuczma 11 lipca 2003 roku, znajduje się
około 100 metrów po przeciwnej stronie od cmentarza
katolickiego na końcu cmentarza prawosławnego i cyplu
dwóch ulic, które połączone w jedną drogę prowadzą do
miasteczka Iwanicze. Niestety, ten pomnik też nie jest
pielęgnowany i między kostką kamienną wyrastają wysokie chwasty.
Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ustaliła z
odpowiednimi władzami ukraińskimi napis na tym pomniku o treści: Pamięć – Żal – Pojednanie, jednak Ukraińcy
zmienili samowolnie te słowa i napisali w dwóch językach: Pamięć – Żałoba – Jedność.
Na cmentarzu katolickim nie pozwolili Ukraińcy pozostawić Polakom na symbolicznych grobach ich krewnych
słowa „zamordowani” i stąd też musiano na krzyżach
granitowych zastąpić to słowo kawałkiem wstawionego
paska granitowego. Nawet słowa ukraińskie na tablicy
przed wejściem do cmentarza zostały wykute przez nieznanych sprawców, gdyż zawierały zdanie o morderstwie
dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich.
Ulice główne pokryte są asfaltem albo nieobrobionymi kamieniami (kocimi głowami, jak pospolicie się o tym
mówi), jednak obie drogi prowadzące do Holenderni są
piaszczyste i po deszczu bardzo trudne do przejazdu samochodem osobowym, o czym sam się dwukrotnie przekonałem, będąc tam w maju 2008 i sierpniu 2009 roku.
Poryck – synagoga
Moje trzykrotne wizyty w Porycku od 2004 roku miały
na celu odwiedzenie miejsca urodzenia, oddanie hołdu
zamordowanym tylko dlatego, że byli Polakami oraz pomoc humanitarną dla biednych ludzi zamieszkujących
dzisiaj te tereny. Działałem w myśl hasła, aby dobrem
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
przezwyciężać zło. Niestety, kontakty te były bardzo
smutne, zaś stosunek społeczeństwa ukraińskiego na
tym terenie do nas bardzo chłodny, a nawet nieprzyjemny, szczególnie przy przekraczaniu granicy w ZosinieUściług.
Moja książka Poryck. Miasteczko kresowe. Symbol
tragedii Polaków na Wołyniu zawiera rozdział Poryck
i okolice – stan dzisiejszy, który został opracowany dla
mnie przez pewnego Ukraińca z Kowla, by porównać dane gminy Poryck z roku 1935 ze stanem obecnym.
Fragmenty odnośnie Porycka zamieszczam poniżej:
Holendernia – obecnie należy terytorialnie do wsi
Stary Poryck. Zachowała się cerkiew drewniana i stary
cmentarz prawosławny. Cerkiew jest p.w. Zaśnięcia Bogorodzicy i pochodzi z 1784 r. Miejscowi używają nazwy
„Holendernia”. Według tradycji był tu zamek i folwark
z 6 budynkami. Gdy zbudowano nowe gospodarstwo nad
jeziorem Poryckim, hrabia Czacki przeniósł budynki
i pracowników do nowego folwarku i dano jemu nazwę
Poryck Stary na pamiątkę dawnej wsi.
Pawłówka – ukr. Pawliwka, obecnie centrum gminy
(Rady Wiejskiej Pawliwka), do której należą wsie Pawliwka, Samowola i Starosilla. Teren obejmuje obszar
4022,7 ha. Do wsi Pawliwka należy 277,5 ha ziemi. Pawliwka liczy 291 budynków i 914 mieszkańców. Na razie
nie udało się ustalić dokładnie, jak duży teren zajmowała
dawna Pawliwka i gdzie był ulokowany folwark. Potrzebne dalsze badania. Nazwę Pawliwka rozciągnięto na Poryck, Michałówkę, Łysą Górę, Barbarówkę. Pawliwka
obecnie jest znana ze spotkania prezydentów Kwaśniewskiego i Kuczmy, które miało miejsce 11 lipca 2003
roku w 60 rocznicę wołyńskiej tragedii. Nie udało się na
razie ustalić, w którym roku dokonano zmiany nazewnictwa. Niektórzy z miejscowych mówią, że podobno po
wojnie Poryck był bardzo zniszczony, a Pawłówka nie,
więc postanowiono zmienić nazwę Porycka na Pawłówkę. Ile jest w tym prawdy, nie wiadomo. Potrzebne badania archiwalne. W 1939 roku, po wkroczeniu Sowietów,
powstał rejon Porycki. Taką nazwę miał jeszcze po wojnie, dopiero zgodnie z ustawą Prezydium Rady Najwyższej Ukrainy z dnia 7 VI 1946 roku został przemianowany
na Iwaniczewski. Do Iwanicz siedzibę rejonu podobno
przeniesiono w 1944 r.
Pawłówkę (w całości) można obecnie określić mianem osady miejskiego typu. Drogi przez Barbarówkę,
Poryck i częściowo Pawliwkę zostały zaasfaltowane.
Działa browar oraz gospodarstwo rybne, w rejonie Łysej
Góry mieści się nadleśnictwo, a nieco dalej za nim, w
strone dawnego folwarku Marysin, wybudowano domki
dziecięcego ośrodka wypoczynkowego. Działa poczta,
apteka, stacja benzynowa oraz kilka sklepów i barów.
Jest przystanek autobusowy. Działa też gospodarstwo
rolne, które znajduje się na miejscu starego folwarku przy
drodze do Samowoli.
Poryck – miasteczko i folwark obecnie należą terytorialnie do wsi Pawłówka. Na terenie miasteczka zachowało się kilka starych domów w tym budynek dawnej
elektrowni oraz częściowo browar. Na terenie folwarku
zachował się murowany magazyn. Po kościele nie ma
żadnych śladów. Na miejscu pałaców hr. Czackiego wybudowano w latach powojennych ośrodek wypoczynkowy dla górników z Nowowołyńska.
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Poryck Stary – ukr. Staryj Poryck, obecnie wieś jest
centrum gminy o tej samej nazwie, czyli we wsi jest Rada
Wiejska, do której należy także pobliska wieś Kłopoczyn.
Teren Rady Wiejskiej obejmuje obszar 1753,6 ha. Do wsi
Stary Poryck należy 216,5 ha ziemi i posiada 131 budynków, w których zamieszkuje 431 osób. Po folwarku nie
ma prawie żadnych śladów, a na jego terenie częściowo
znajduje się nowe gospodarstwo rolne. Miejscowość nie
wyróżnia się obecnie żadną osobliwością. Na miejscu
mogił powstańców z 1831 i 1863 roku wybudowano suszarnię zboża. Miejsce mogiły może w przybliżeniu
wskazać mieszkaniec wsi Fiodor Tymoszczuk (rocznik
1920).
Informacja o podziale administracyjnym
Do 1944 roku rejon Porycki z centrum w Porycku
(później Pawliwka).
Od 1944 do 1959 r. rejon z siedzibą w Iwaniczach
(od 1946 r. Iwaniczewski).
Od 1959 do 1962 r. siedzibę przeniesiono do Nowowołyńska i rejon otrzymał nazwę Nowowołyński. W 1962
r. rejon rozformowano, a wsie rozdzielono między trzema
ościennymi rejonami: Włodzimierzem-Wołyńskim, Łokaczyńskim i Horochowskim. Na przykład Iwanicze należały
wówczas do rejonu we Włodzimierzu-Wołyńskim, Milatyn, Zawidów – do Horochowa, Kołona, Rykowicze, Topielicze do Łokacz. W 1965-1966 r. Iwanicze należały też
do Łokacz. W grudniu 1966 r. zgodnie z ustawą Rady
Najwyższej Ukrainy ponownie utworzono rejon w centrum w Iwaniczach.
Według danych powszechnego spisu ludności Ukrainy z grudnia 2001 r. w rejonie Iwaniczewskim zamieszkiwało 35995 osób obojga płci. Ukraińców – 35534, Rosjan – 302, Białorusinów – 58, Gruzinów – 18, Polaków –
13, Mołdawian – 13, Ormian – 9, Niemców – 8, Litwinów
– 6 oraz po 1 –3 – 4 przedstawicieli innych narodowości.
W samych Iwaniczach zamieszkiwało 6918 osób obojga
płci, w tym 6780 Ukraińców, 96 Rosjan, 12 Białorusinów,
5 Ormian, 4 Polaków, 4 Niemców.
Liczba mieszkańców w opisanych wyżej wsiach stanowiła: Dolinka – 264 (mężczyzn 127, kobiet 137), Romanówka – 75 (mężczyzn 32, kobiet 43), Żaszkowicze –
577 (mężczyzn 265, kobiet 312), Zawidów – 658 (mężczyzn 295, kobiet 363), Kołona – 602 (mężczyzn 281,
kobiet 321), Wolica – 419 (mężczyzn 208, kobiet 211),
Milatyn – 660 (mężczyzn 309, kobiet 351), Gruszów –
371 (mężczyzn 176, kobiet 195), Drewinie – 660 (mężczyzn 303, kobiet 357), Ługowe (Szczeniutyn Mały) –
240 (mężczyzn 115, kobiet 125), Pawłówka (Poryck) –
980 (mężczyzn 475, kobiet 505), Samowola – 384 (mężczyzn 192, kobiet 192), Starosiele (Lachów) – 371 (mężczyzn 174, kobiet 197), Przesławicze – 640 (mężczyzn
298, kobiez 342), Trubki – 485 (mężczyzn 238, kobiet
247), Radowicze – 449 (mężczyzn 225, kobiet 224),
Szczeniatyn (Szczeniutyn Duży) – 260 (mężczyzn 129,
kobiet 131), Rykowicze – 1024 (mężczyzn 457, kobiet
567), Stary Poryck – 433 (męńczyzn 195, kobiet 238),
Kłopoczyn – 328 (mężczyzn 154, kobiet 174), Topielicze
– 521 (mężczyzn 257, kobiet 264).





41
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
 Krzysztof Kołtun
WOŁYŃSKIE CMENTARZE
Wieczorami żurawie, jak zaczną ciągnąć kluczami
z szackich błot na Polesiu aż ponad chełmską Górkę,
budzą wołaniem „kre, kre” rodową tęsknotę. Pustoszejący świat przyrody, szarzejąca jesień – to czas odwiedzin
wołyńskich cmentarzy. Tylko one pozostały tam ostatnimi
bastionami dawnej historii i świadczą o jej okaleczeniu.
Maciejów
Słynne miasteczko na Wołyniu otrzymało prawa miejskie w 1577 r. Szczególną, historyczną postacią związaną
z Maciejowem jest urodzony tutaj Anastazy Miączyński
(1639-1723).Wychowany w kręgu Jakuba Sobieskiego,
później przedstawiony królowi Janowi III Sobieskiemu.
Brał udział w wyprawie pod Wiedeń. Fundator dwóch kościołów – w Kijanach (lubelskie) i w Maciejowie na Wołyniu. Tutaj został pochowany. Maciejów szczycił się barokowym kościołem św. Anny, ufundowanym przez A. Miączyńskiego. W okresie międzywojennym Siostry Niepokalanki prowadziły w starym pałacu Seminarium Nauczycielskie dla dziewcząt. Zasłynęło ono wysokim poziomem nauczania, dając kresowej Polsce wybitne jednostki. W miasteczku odbywały się też duże jarmarki i odpusty.
Dzisiaj maciejowski kościół – spalony celowo przez
Ukraińców po 1970 roku – zniszczony, stanowi ruinę.
W rynku maciejowski cmentarz, z którego pozostała tylko
mocno odarta z dachu kaplica i trochę starych nagrobków
w krzakach. Tutaj, pod próg kaplicy, na wzgórek, zawsze
przychodzimy ze światłem – by odmówić Anioł Pański, za
wszystkich. Trudno opowiedzieć, jak wyglądał ten cmentarz – dzisiaj bez muru, bram, bez nagrobków (ocalały nieliczne). Tylko na starej, zabranej słupowej kaplicy – puste,
jesienne bocianie gniazdo i dziko rozsiane głogi. Przyległe
domy, skąd zawsze wychodzą starzy ludzie chętni do
rozmowy i dziwiący się, że zawsze tutaj wracamy.
Kowel
Kowel otrzymał prawa miejskie w 1518 r. W okresie
międzywojennym miasto powiatowe i duży węzeł kolejowy. Miasto wielu polskich szkół, małego przemysłu (tytoniowy, monopolowy, taboru kolejowego) nad rozlaną Turią. Szczycące się Kościołem Pomnikiem ku czci Niepodległości i Bohaterów Kresów, pod wezwaniem św. Stanisława, budowanym od 1924 do 1939 r. (dzisiaj nie pozostał po nim ani jeden kamień, na tym miejscu jest stadion
sportowy). Kościół zniszczyła wojna i fronty, a ogromne
mury rozebrano po wojnie, budując między innymi więzienie i inne budynki miejskie. Kowel między wrześniem
1939 a czerwcem 1941 był pod okupacją sowiecką, następnie pod okupacją niemiecką, ponownie zajęty przez
Armię Czerwoną w lipcu 1944. W latach 1939-1946 ukraińska organizacja OUN-UPA zamordowała w powiecie
kowelskim około 3.750 Polaków.
Cmentarz w Kowlu, stary, o ponad dwuwiekowej historii, zachował się w dużym procencie. Poza przejętą
kaplicą cmentarną i zniszczoną kwaterą obok niej – reszta pozostała do dzisiaj (częściowo wyparta przez powojenne, miejscowe pochówki). Zachowana główna aleja,
do dzisiaj ma słupy z opisanymi „dzielnicami” pod wezwaniem św. Katarzyny, św. Wojciecha i innych. Zacho-
42
wały się nagrobki wielu mieszczan z okresu do 1939 r.,
kwatera policjantów, legionistów, małych dzieci. Wiele
okazałych i zabytkowych nagrobków oczekuje na natychmiastową pomoc ludzkiej ręki. Cmentarzem opiekuje
się i ciągle go renowuje Anatol Sulik (opiekun miejsc pamięci narodowej), mieszkający w Kowlu. Spora część
cmentarza czeka na odrzewienie i oczyszczenie wielu
piaskowców, poklejenie pobitych niegdyś krzyży, połatanie grobowców. Może znajdzie się w Polsce jakaś szkoła, harcerze – podejmą pracę nad ratowaniem historycznego cmentarza, gdzie spoczywa wielu zasłużonych
i wybitnych Polaków... Warto… Tym bardziej, że w Kowlu
istnieje parafia rzymskokatolicka, kościół i klasztor (nowy) dysponujący miejscami noclegowymi. Na cmentarzu
w Kowlu, gdzie klonowe liście sypią się na głowy i gdzie
na krzyżach są powiązane biało-czerwone wstążki,
wzruszenie ogarnia każdego. Tutaj napisałem ten wiersz:
Klonowe liście ze złota,
głogi zdziczałe z żalu
i cisza pusta.
Chodzę w Kowlu cmentarzem,
dzieląc płomyczek jasności
– dopóki cmentarz z krzyżami
i biało-czerwone wstążki
– jest do kogo powracać.
Poszukać Polski,
słuchając szumu lotów
– orłów czy Aniołów.
Pozbierać pióra z poranionych skrzydeł.
Złożyć na cokół.
Z takich wypraw, porządkowania i odwiedzania polskich cmentarzy na Wołyniu, wraca się mocniejszym.
O groby zapomniane warto dbać, służąc historii.
Fot.: Marek Kuśmierowicz i Elżbieta Chomik
Książkę Cmentarz w Kowlu, zawierającą spis nagrobków
i bogatą dokumentację fotograficzną, można zamówić pod adresem: www.antykwariat-kresowy.pl

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
 Wojciech Piotrowicz
KSIĘŻA POLACY SPOCZYWAJĄCY NA NEKROPOLIACH WILNA
W dolinie polodowcowej Wilii u jej zbiegu z Wilenką
historycznie powstawały osady. Tak z biegiem czasu
ukształtowało się tu Wilno.
Na nadwilejskich tarasach w dobie zamykania cmentarzy przyświątynnych bądź ich likwidowania zaczęły na
nieużytkach powstawać cmentarze pozamiejskie,
w pierwszej kolejności katolickie. W Wilnie w ten sposób
uformował się cały otaczający miasto ich półpierścień.
Na przedmieściu Rossy powstał cmentarz Rossa, na Zarzeczu – Bernardyński, na Antokolu – dwa cmentarze:
parafialny kościoła św.św. Apostołów Piotra i Pawła oraz
wojskowy. W Kalwarii Wileńskiej w pobliżu kościoła pw.
Znalezienia Krzyża Świętego – cmentarz Kalwaryjski, za
przedmieściem Zwierzyniec – Sołtaniski.
Obok zwykłych śmiertelnych, którzy znaleźli tam swój
wieczny spoczynek, chowano również księży katolickich.
Na najstarszych cmentarzach – Rossa i Bernardyńskim –
księży zasadniczo chowano w kolumbariach (do dziś nie
dotrwały), w podziemiach bądź w pobliżu cmentarnych
kaplic. Pojawiały się też odrębne nagrobki.
Za okres minionych ponad 200 lat grobów księży da
się naliczyć dziesiątki. W ramach prezentowanego tu
opracowania nie sposób jednak objąć całości. Poprzestańmy przy miejscach pochówków zaledwie co bardziej
znanych i zasłużonych katolickich duszpasterzy Polaków.
Ksiądz Tomasz Hussarzewski (1732-1807), prof.
historii powszechnej na Uniwersytecie Wileńskim. Miał
duży wpływ na studiującego młodego Joachima Lelewela, co ciekawsze, był z nim spokrewniony. Toteż nie tylko
podczas wykładów, lecz również w toku kontaktów indywidualnych miał przyszły historyk sposobność zapoznać
się z poglądami starego już podówczas profesora,
zwłaszcza że podobno Lelewel przepisywał mu jego kurs
wykładów liczący około 70 arkuszy.
Hussarzewski wstąpił do stanu duchownego w Warszawie w 1752 r., należał do zgromadzenia misjonarzy,
prace misyjne podjął na 5 lat w Wiedniu. W 1769 r. zostaje kierownikiem seminarium duchownego w Wilnie, od
1781 r. prowadzi wykłady z historii powszechnej aż do
emerytury – 1805 r. Uzbierał znaczną bibliotekę dzieł historycznych, szczególnie francuskich. Twierdził, że historia
uczy i bawi, więc jest nauką najprzyjemniejszą i najpożyteczniejszą. Historia powinna służyć moralności i polityce.
Profesor pragnął uszczęśliwić całą ludzkość za pomocą
podniesienia dobrobytu i oświecenia społeczeństwa. Nastawiony przeciwko wojnom, pragnął widzieć choć słaby,
ale ciągły postęp na drodze do wiecznego pokoju.
Ksiądz prof. Hussarzewski przed śmiercią spalił swoje rękopisy. Spoczął na Rossie w kolumbariach, które –
jak wspomnieliśmy – do naszych dni się nie dochowały.
Ksiądz Franciszek Milikont Narwojsz (1742-1819)
urodził się na Wileńszczyźnie nie opodal Hoduciszek,
w 1756 r. wstąpił do zakonu jezuitów. W Akademii Wileńskiej studiował filozofię, matematykę, później teologię,
święcenia kapłańskie przyjął w 1768 r. Kanonik katedralny. Znał języki: litewski, łotewski, polski, niemiecki, francuski, oczywiście też łacinę. W tejże Akademii wykładał
matematykę. Z polecenia Antoniego Tyzenhauza miał
nadzór nad pracami w zakresie oczyszczania koryta
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Niemna między Grodnem a Rumszyszkami, usunięto
wtedy około 3 mln co większych kamieni. W latach 17731774 i 1782-1808 w zreformowanej już uczelni wykładał
oprócz klasycznej matematyki również teorię prawdopodobieństwa, wykorzystując nauki Newtona, Leibnitza,
Bernoullego, Eulera, d’Alemberta. Należał do loży masońskiej „Gorliwy Litwin”.
Zmarł w Wilnie, pochowany w kolumbariach na
cmentarzu Bernardyńskim. Grób się nie zachował.
Ksiądz Michał Dłuski (1760-1821), prałat, znawca
7 języków, rysownik i malarz, architekt i agronom. Znany
memuarysta, filareta. Stanisław Morawski tak charakteryzuje Dłuskiego:
Jeżeli był kiedy na świecie ksiądz chrześcijański ręką Boga
anielskim naznaczony obliczem, to pewno ksiądz Michał.
Kształtny w budowie ciała, wzrostu więcej niż miernego, ruchów
i poważnych i szlachetnych, ręki prawdziwie pańskiej, układu
skromnego, cichego, chociaż nie jezuickiego – każdego, co go
tylko zobaczył, porywał za serce. Ale główną tego ciała ozdobą
była twarz tego człowieka i wyraz jej, kiedy z kim mówił. Oczy
niebieskie, włosy jasne, długie, na szyję w pięknych przyrodzonych kędziorach spadające, łagodność wejrzenia robiły go zaprawdę podobnym do anioła.
[…] ksiądz Dłuski posiadał probostwo w Katedrze i dwa
znaczne beneficja: Rukojnie i Michniszki.
Właśnie w Rukojniach zbudował kościół murowany
oraz dom mieszkalny i otoczył je prawdziwym ogrodem
na wzór botanicznego.
Uległ w pewnym czasie pokusie wdzięków Narbuttówny z domu, generałowej Łobarzewskiej, że z sideł miłosnych musieli go wyzwolić bliscy przyjaciele. Sama Łobarzewska później dobrze się zapisała między innymi
w pamięci zesłanych filomatów Adama Mickiewicza
i Franciszka Malewskiego. W Petersburgu jako ministrowa Szyszkowa prowadziła otwarty dom dla Polaków,
przy tym przychylnie nastrajała swego męża, kierującego
oświatą w Rosji, wobec skazanej na przymusowy tutaj
pobyt młodzieży z Wilna.
Ksiądz Dłuski ucierpiał później za pomoc francuskiemu generałowi, uczestnikowi pochodu Napoleona na
Moskwę. Wieść o tej pomocy przekazał feldmarszałek
Kutuzow carowi Aleksandrowi I, na którego rozkaz Dłuskiego zesłano do Tobolska. Znów staraniem przyjaciół
po 2 latach powrócił do Wilna. Pod koniec życia uległ
wypadkowi z karetą, groziła mu amputacja nogi, na co
kategorycznie się nie zgodził. Mimo starań lekarzy szybko zszedł z tego świata. Powszechnie lubianego, odprowadzono go uroczyście i pochowano w kolumbariach na
cmentarzu Bernardyńskim. Grób, jak i w przypadku księdza Narwojsza, nie zachował się.
Ksiądz Stanisław Bonifacy Jundziłł (1761-1847)
urodził się pod Woronowem (dziś obwód grodzieński na
Białorusi), uczył się w szkołach pijarskich w Lidzie
i Szczuczynie, później na Ukrainie. Z przerwami w 17791792 pracował jako nauczyciel w szkołach pijarskich
w Rosieniach, Szczuczynie i Wilnie. W 1784 r. przyjął
święcenia kapłańskie. W latach 1781-1784 uczęszczał
na wykłady uniwersyteckie z fizyki i chemii, w latach
1786-1787 wysłuchał kursu chemii, zoologii oraz prywatnego kursu botaniki u Johana Georga Adama Förstera.
43
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Po raz pierwszy na Litwie w szkole pijarskiej w Wilnie
rozpoczął wykłady z botaniki i zoologii.
W latach 1792-1824 z przerwami wykładał na Uniwersytecie Wileńskim mineralogię, botanikę i zoologię.
W latach 1792-1797 zapoznał się z florą i ogrodami botanicznymi Saksonii, Czech, Niemiec, przy szkole weterynaryjnej w Wiedniu założył ogród botaniczny.
Po powrocie do Wilna w latach 1799-1824 kierował
ogrodem botanicznym i gabinetem nauk przyrodniczych.
W wileńskich Serejkiszkach urządził cieplarnie, sadzał
nowe rośliny, uporządkował zbiory zoologiczne. Jego
ogród botaniczny, którym kierował 37 lat, stał się jednym
z najpiękniejszych i najbardziej uporządkowanych w Europie. Osobiście badał florę pod Wilnem, Szczuczynem,
Lidą i Grodnem. Badał również źródła mineralne pod
Stakliszkami.
Wydał Botanikę stosowaną i Zoologię. Ze względu na
pasje naukowe wymówił się od godności kanonika kapituły wileńskiej. Był lubiany, pracowity, z poczuciem humoru. W 1827 r. przeszedł na emeryturę, ale nadal pracował naukowo. Zostawił po sobie cenne wspomnienia.
Nie uznawał romantyzmu. Wypowiadał się przeciwko
ideałom filomatów i filaretów.
Napis na nagrobku kamiennym na cmentarzu Bernardyńskim:
Bonifacy Stanisław / JUNDZIŁŁ / Sch. Piar. / Zasłużony Profesor / Zoologii i Botaniki / w / UNIWERSYTECIE /
WILEŃSKIM / ur. Maja 6 / Kwiet. 25. 1761. Um. Kwiet. 27 /
15 1847. / Historyi naturalnej w Kraju / ROZKRZEWICIEL /
Ogrodu botanicznego w Wilnie / TWÓRCA.
Nagrobek ks. J. Kurczewskiego Na Rossie
Ksiądz Jan Kurczewski (1854-1916), szambelan
Jego Świątobliwości, prałat Kapituły Wileńskiej, pierwszy
prezes i współzałożyciel Towarzystwa Przyjaciół Nauk
w Wilnie, kaznodzieja.
Urodzony w Daniszewie nad Wilią (dziś Białoruś),
Seminarium Duchowne ukończył w Wilnie, Akademię
Duchowną – w Petersburgu, wyświęcony na kapłana
w Kownie w 1881 r. W Wilnie był profesorem Seminarium Duchownego. Po zwolnieniu przez gubernatora objął probostwo. Dopiero w 1900 pozwolono mu ponownie
zająć stanowisko profesorskie. Porywał słuchaczy jako
44
kaznodzieja. Oprócz Kazań niedzielnych zostawił poważne prace naukowe: Kościół Zamkowy, czyli Katedra
Wileńska w jej dziejowym, liturgicznym, architektonicznym i ekonomicznym rozwoju (1908), Biskupstwo wileńskie… (1912) i in. Zamieszczał liczne artykuły w prasie
i rocznikach Towarzystwa Przyjaciół Nauk założonego
w 1906 roku. Prywatnie odnowił w 1901 r. zagrożoną
upadkiem wiekową kapliczkę św. Jacka przy Wielkiej
Pohulance w Wilnie.
Zmarł podczas wygłaszania homilii w Katedrze 30
lipca 1916 r. Pochowany na wileńskiej Rossie w pobliżu
głównej kaplicy cmentarnej.
Ksiądz Juliusz Alojzy Ellert, zmarł 10.11.1925 r.
w wieku lat 59, proboszcz akademickiego kościoła św.
Jana w Wilnie, kanonik honorowy Kapituły Wileńskiej.
Pochodził ze spolonizowanej rodziny francuskiej. Wykształcony w Akademii Duchownej w Petersburgu, studiował również w Monachium. Przez wiele lat był kapelanem gimnazjum w Grodnie, nauczał języka polskiego
i religii, przyczynił się do pielęgnowania uczuć patriotycznych i narodowych. Jako dziekan fary grodzieńskiej niefortunnie wystąpił po śmierci Elizy Orzeszkowej z pretensjami finansowymi na rzecz dekanatu. Po przeniesieniu
się do Wilna brał czynny udział w pracy filantropijnej
i oświatowej.
Tu również nie obyło się bez skarg. Będąc proboszczem świętojańskiego kościoła, ksiądz Ellert niedostatecznie dbał o stan świątyni. W dolnym pomieszczeniu
pod zakrystią, gdzie niegdyś był sklep spożywczy, urządzono za jego wiedzą „Placówkę” (należy rozumieć kawiarnię-bar), w której gospodarzyła niejaka pani Wacława. Przy remontach naruszono stare pochówki, zmieniano układ wnętrz. Urządzane tam wieczorowe spotkania
wywoływały sprzeciw wiernych. Umowę o dzierżawieniu
tego lokum zerwano dopiero po śmierci proboszcza.
Księdza Ellerta pochowano po prawej stronie wejścia
do głównej kaplicy cmentarnej na Rossie. Nagrobek
składa się z cokołu i postumentu z szarego granitu, u góry widoczne miejsce po zniszczonym krzyżu. Wyraźny
napis zachował się do dziś:
Ś. P. KS. JULIUSZ ALOJZY / ELLERT / PROBOSZCZ KOŚC. ŚW. JANA / KANONIK HONOROWY /
KAPITUŁY WILEŃSKIEJ / † 10.XI.1925 / W WIEKU LAT
59 / REQUIESCAT IN PACE.
Ksiądz Bronisław Źongołłowicz (1870-1944), urodzony w Datnowie ziemi kowieńskiej. Uczył się w Szawlach (1879-1887), studiował w Kownie (1887-1891)
i Akademii Duchownej w Petersburgu. Od 1895 r. magister teologii. Uzupełniał studia za granicą (Włochy, Francja, Niemcy i Belgia). Od 1917 r. doktor prawa kanonicznego. Był profesorem seminarium diecezjalnego w Kownie i sekretarzem Kurii biskupiej. Po ewakuacji z Litwy
w 1915 r. został profesorem prawa kościelnego w Akademii Duchownej w Petersburgu. W 1918 r. był dziekanem prawa kościelnego na Uniwersytecie Lubelskim,
w 1919 r. został profesorem zwyczajnym prawa kanonicznego na Uniwersytecie Stefana Batorego, pełnił tu
też kolejne funkcje prodziekana, dziekana i prorektora.
Był wiceministrem Oświaty.
Wraz z księdzem Leonem Puciatą w 1918 r. ostatecznie dopracował projekt Wydziału Teologicznego,
w którym ograniczono się do 10 katedr.
Od początkowych zamiarów ogarnięcia przez wydział
krajów nadbałtyckich, Żmudzi, wschodnich i południo-
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
wych dzielnic dawnego WKL i stworzenia, oprócz katedr
teologicznych z wykładowym językiem łacińskim, osobnych katedr filozofii, historii kościelnej i wymowy z językiem wykładowym polskim i litewskim, trzeba było odstąpić. Bieg historii pozwolił Kownu utworzyć swój wydział
teologiczny aż o 22 katedrach.
Słuchaczami Wydziału Teologicznego USB początkowo było 5 księży i 5 świeckich. Prof. Żongołłowicz
w roku 1832 wygłosił pierwszy wykład na temat Fakultet
teologiczny w oddziale nauk moralnych i politycznych,
nawiązujący do dziejów Uniwersytetu tuż przed jego zamknięciem przez carat. Ogłosił drukiem wiele artykułów,
w tym Ustrój Uniwersytetu Wileńskiego (1792-1802), był
autorem interesujących dzienników.
Pochowany w alei profesorów USB przy murze
cmentarnym na Rossie.
Fot.: Nagrobek ks. J. Kretowicza na cmentarzu Bernardyńskim
Ksiądz Jan Kretowicz (1874-1956), kanonik, ostatni
proboszcz parafii bernardyńskiej Wilnie przed jej likwidacją przez władze sowieckie. Kierował parafią 5 lat. Sprzyjał działalności polskiego podziemia w walce z hitlerowskim okupantem. W ostatnich kilkunastu latach w toku
dotąd prowadzonych prac renowacyjnych kościoła
św.św. Franciszka i Bernardyna oraz pomieszczeń klasztornych natrafiono na zbiór części dokumentów dotyczących więzi z Armią Krajową.
Pochowano księdza nie opodal bramy wejściowej
cmentarza Bernardyńskiego na Zarzeczu. Do nagrobka
użyto kamienia polnego, granitu i metalu. W 2010 r. w
ramach przygotowań do 200 rocznicy cmentarza nagrobek odsolono, oczyszczono powierzchnię, zdezynfekowano. Napis na nagrobku:
KS. KANONIK / JAN KRETOWICZ / PROBOSZCZ
/1874-1956
Ksiądz Leon Puciata (1884-1944), teolog, profesor
USB. W 1902 r. skończył klasyczne Gimnazjum nr 1
w Wilnie i gdzie również przez następne dwa lata studiował w Seminarium Duchownym. Pod nazwiskiem Alojzego Junga studiował na Uniwersytecie Gregoriańskim
w Rzymie, uzyskując tam stopień doktora teologii. Nie
uznawały mu tego władze rosyjskie, pomimo powtórzenia
egzaminów w Petersburgu. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1911 r. W latach 1912-1914 był wikariuszem przy
kościele Bernardynów w Wilnie, w 1914-1939 probosz-
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
czem przy kościele św. Anny i duszpasterzem katolików
niemieckich. Działał w tajnych szkołach polskich. W 1915
r. z upoważnienia władz niemieckich organizował nauczanie w szkołach średnich, Seminarium Duchownym
i nauczycielskim, opracowywał programy nauczania religii w szkołach powszechnych.
Od 1915 r. ksiądz Puciata był sekretarzem sufragana
diecezji wileńskiej Kazimierza Michalkiewicza. W 1919 r.
był członkiem komitetu organizacyjnego wskrzeszenia
Uniwersytetu Wileńskiego, w którym został później lektorem języka włoskiego, a od 1923 – profesorem na Wydziale Teologicznym. W latach 1917-1942 w Wileńskim
Seminarium Duchownym wykładał historię sztuki oraz język niemiecki, w latach 1922-1939 w USB wykładał język
włoski i dyscypliny teologiczne. Od roku 1935 – profesor.
W różnych gimnazjach miasta uczył religii i łaciny. Członek Wileńskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.
Od 3.03.1942 do 31.03.1943 był więziony przez niemieckie władze okupacyjne w Wilnie na Łukiszkach z innymi wykładowcami Wydziału Teologii Uniwersytetu Wileńskiego, Seminarium Duchownego oraz klerykami.
Więziono go również w obozach w Wyłkowiszkach
i w Szałtupiach w rejonie preńskim, skąd zwolniono ze
względu na stan zdrowia.
Opublikował wiele artykułów naukowych, napisał pracę habilitacyjną Grzech pierworodny w teologii św. Anzelma.
Pochowany na cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie.
Na tablicy lastrykowego nagrobka umieszczono tekst:
ŚP/ KS. Dr LEON PUCIATA/ PROF. USB/ ZM. 12 VII
1943/ W W. 57 LAT/ REQUIESCAT IN PACE.
Ksiądz Paweł Bekisz (1895 -1984), dziekan, długoletni proboszcz kościoła św.
Rafała oraz św. Ducha w
Wilnie. Spoczął na cmentarzu w Kalwarii Wileńskiej. Na
granitowym nagrobku napis:
KS. DZIEKAN / PAWEŁ BEKISZ / 1895 II 051984.VII.09.
Tu przytoczę fragment książki Adama Bobryka
o opiece religijnej nad ludnością polską w Wilnie w
pierwszych latach powojennych:
Istotnym zagadnieniem jest też liczebność polskich księży
w Wilnie. W 1945 r. było ich 54 (71% ogółu), w 1948 r. – 24
(54,4%), w 1949 r. – 6 (35,3%), 1953 r.– 5 (25%) oraz w 1958 r.
– 7 (23,3%). Władze, by przyśpieszyć proces depolonizacji
miasta, administracyjnie wysiedliły z Wilna w 1949 r. większość
duchownych polskich, nie tylko jako księży, ale również przedstawicieli nielicznej już inteligencji. Na wieś musieli wtedy wyjechać m. in. prałat kapituły wileńskiej, kanclerz kurii za czasów
bp J. Matulaitisa, ks. Lucjan Chalecki, ks. Leon Żebrowski, ks.
Bronisław Jeleński, ks. Sylwester Małachowski, ks. Jan Kozak,
ks. Aleksander Lachowicz, dziekan wileński ks. kanonik Jan
Kretowicz, były katecheta Czesława Miłosza z Gimnazjum im.
Zygmunta Augusta ks. Leopold Chomski, były wykładowca seminarium ks. dr Leonard Pukianiec. Parafie, które mogły funkcjonować za zgodą władz, były wtedy poobsadzane, więc księża ci nie mieli gdzie się udać. Zdarzało się więc, że w jednej
miejscowości było ich nawet kilku.
Sytuacja ta doprowadziła do tego, że w latach 70. w Wilnie
został tylko jeden ksiądz narodowości polskiej – proboszcz parafii św. Ducha, Paweł Bekisz (rocznik 1898). Z powodu wieku
niezdolny już był sam do normalnej pracy […]. Jego pogrzeb
stał się swoistą manifestacją religijną, w której uczestniczyło
kilka tysięcy osób oraz ok. 100 duchownych z całego ZSRR.
Oprócz księdza Bekisza w tym samym rzędzie na
cmentarzu Kalwaryjskim znaleźli miejsce wiecznego
spoczynku księża: Władysław Kamil Wielemański, Tade-
45
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
usz Makarewicz, Stanisław Woronowicz, Wincenty Źyworonek, a także Augustyn Piórko zmarły 13 II 1942, jak
świadczy napis na bocznej ściance nagrobka:
ZGINĄŁ Z RĄK/ HITLEROWSKICH/ W WIĘZIENIU
NA/ ŁUKISZKACH
Ksiądz Władysław Kamil Wielemański (1910-1999),
o. franciszkanin. W dobie ostrej walki władz sowieckich
z religią 24 lutego 1949 r. w Wilnie był aresztowany pod
zarzutem zgubnego wpływu na młodzież poprzez kierowanie Sodalicją Mariańską. Wykazano w śledztwie, że był
kapelanem organizacji harcerskiej. Został 25 maja tegoż
roku skazany na 25 lat łagrów. Miał zasługi w przetrwaniu
franciszkanów konwentualnych na Litwie.
Po powrocie z zesłania kontynuował pracę duszpasterską. Po odzyskaniu przez Litwę niepodległości zwrócił się do przełożonych władz o zgodę na utworzenie
klasztoru w Miednikach. Starał się o zwrot budynków sakralnych w Wilnie i w Kownie.
Przyczynił się do odzyskania i generalnego remontu
jednego z najstarszych kościołów w Wilnie pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, zabranego w 1949 r. przez NKWD. Za władzy sowieckiej świątynia pod pretekstem badań konserwatorskich i archeologicznych została zdewastowana. Zniszczono wtedy
gmach, posadzkę, uszkodzono w wielu miejscach ściany,
wyburzono podziemia wraz ze szczątkami spoczywających tam zakonników. Świątynię w nader opłakanym
stanie zwrócono Kościołowi dopiero w 1955 r. Pierwsza
msza została odprawiona 10.06.1997 r. Ostatecznie zakon franciszkanów przejął świątynię w maju 1998 r.
Z maszynopisu nieopublikowanego wywiadu Danuty Piotrowicz z księdzem Wielemańskim z 6 kwietnia 1993 r.:
Pierwsze wrażenie, że księdzu daleko jest do osiemdziesiątki, którą już przekroczył. Postać krępa. Zażyczył nie włączać
dyktafonu, ani zapisywać do notesu, a więc na nic próba przypomnienia postaci księdza będącego niejako w cieniu w porównaniu z wiedzą ogólnie już z upowszechnioną o księdzu
prałacie Józefie Obrębskim z Mejszagoły czy o księdzu zakonnym misjonarzu Adolfie Trusewiczu z Suderwy.
Wielemański pochodził spod Lwowa, gdzie posiadł nauki.
Potem przestrzeżono go, żeby czym prędzej uciekał. Tak
w 1940 r. znalazł się w Wilnie. Gdy go zesłano, trasa prowadziła przez Moskwę-Workutę-Kotłas-Kołymę-Bajkonur. W 1957 r.
wrócił do Litwy, gdzie trafił do Rudnik.
Tam odnowił miejscowy kościół, posługiwał jednocześnie w
Jaszunach. Na dziesięciolecia następnie utkwił w Miednikach,
skąd dojeżdżał również do Murowanej Oszmianki na Białorusi.
Wspominał w wywiadzie, jak z setkami młodych osób został zagarnięty na zesłanie. Co słabsi stopniowo poumierali,
jemu jedynie dobra własna kondycja pozwoliła przetrwać wyczerpującą harówkę, szczególnie na otoczonym wysokim murem Bajkonurze, gdzie było i chłodno, i głodno.
Napis na nagrobku księdza przy kościele kalwaryjskim w Wilnie, gdzie został pochowany:
KS. WŁADYSŁAW-KAMIL / WIELEMANSKI /
O. FRANCISZKANIN Z WILNA / 1910-1999 / IDŹMY,
OJCIEC NAS WZYWA.
Po niepełnym z konieczności omówieniu kilku sylwetek księży pochowanych w Wilnie, robimy wyjątek dla
jednego z duszpasterzy, pochowanego poza Wilnem. To
wielce zasłużony:
Ksiądz Józef Obrębski (19.03.1906-7.06.2011), prałat Jego Świątobliwości. Urodził się w Skarzynie Nowym
koło Łomży. Żywot zakończył w wieku ponad 105 lat
w Mejszagole pod Wilnem. Pochowany został na terenie
przykościelnym swojej byłej parafii.
46
W Ostrowi Mazowieckiej ukończył 7 klas gimnazjum. W 1925 r. wstąpił do
Seminarium Duchownego
w Wilnie, w 1926 r. złożył
egzamin dojrzałości i wstąpił na Wydział Teologiczny
USB w Wilnie. Święceń kapłańskich udzielił mu w kościele świętojańskim w Wilnie arcybiskup Romuald
Jabłrzykowski. W latach
1932-1950 był wikarym
w parafii Turgiele, skąd gdy
władze sowieckie go usunęły, przeniesiony został do
parafii mejszugolskiej. Tu
przeszedł na emeryturę.
W 1979 r. został prałatem
Jego Świątobliwości.
Nękały go władze niemieckie i sowieckie, ale hart ducha miał niezłomny. Prowadził z samozaparciem społeczność wierzących, pomnażał ją, był przewodnikiem
duchowym i ojcem, cieszył się niepodważalnym autorytetem daleko poza granicami parafii, w których działał. Jego skromną plebanię, którą sam mienił żartobliwie „pałacykiem” odwiedzali prezydenci Polski i Litwy, kardynałowie: Henryk Gulbinowicz, Józef Glemp, Audrys Juozas
Bačkis; dostojnicy państwowi i Stolicy Apostolskiej, księża i całe pielgrzymki. Doczekał się też ksiądz na koniec
życia wielu nagród i tytułów.
Ksiądz Obrębski w Turgielach, a później w Mejszagole opiekował się starymi księżmi, usuniętymi z ich parafii.
Wśród nich aż do śmierci był ksiądz Leon Żebrowski,
prałat Kurii Wileńskiej, senator Rzeczypospolitej, wybitny
kaznodzieja. Ksiądz Józef Szołkowski, dożył tu do 82 lat,
w tym kilka z nich, będąc „na pościeli”. Ksiądz Lucjan
Chalecki, prałat Kapituły Wileńskiej, sześć lat był sparaliżowany. Sześć lat mieszkał ksiądz Sylwester Małachowski, doktor, gromadził materiały do historii kościoła i parafii mejszagolskiej. Wielu innych. Niektórzy z nich są pochowani w Mejszagole.
W czerwcu tego roku dołączył do nich pasterz nestor
Wileńszczyzny, ksiądz prałat Józef Obrębski.

_________________________
LITERATURA:
Bobryk Adam, Odrodzenie narodowe Polaków w Republice Litewskiej
1987-1997, Toruń: Dom Wydawniczy DUET, 2005.
Drema Vladas, Vilniaus Šv. Jono bažnyčia, Vilnius: R. Paknio leidykla,
1997.
Kłos Juliusz, Wilno. Przewodnik krajoznawczy, Wilno: Wydaw. Wileńskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, 1937.
Księga Pamiątkowa ku uczczeniu CCCL Rocznicy Założenia i X Wskrzeszenia Uniwersytetu Wileńskiego, Komitet Redakcyjny, Wilno: Nakładem
Uniwersytetu Stefana Batorego, 1929:
- T. 1. Z dziejów Dawnego Uniwersytetu,
- T. 2. Dziesięciolecie 1919-29.
Małachowicz Edmund, Cmentarz na Rossie w Wilnie, Wrocław, Warszawa, Kraków: Wydaw. Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich, 1993.
Małachowicz Edmund, Wilno. Dzieje. Architektura. Cmentarze, Wrocław:
Oficyna Wydawnicza Politechniki Wrocławskiej, 1996.
Morawski Stanisław, Kilka lat młodości mojej w Wilnie (1818-1825), Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1959.
Piotrowiczowa Danuta, Wywiad z księdzem Wielemańskim, Wilno (niepublikowany maszynopis, 1993).
Venclova Tomas, Vilniaus vardai, Vilnius: R. Paknio leidykla, 2006.
Vilniaus Bernardinu kapinås 1819-2010 /Sudarytoja Vida Girininkiene/,
Vilnius: Versus aureus, 2010.
Żywot jak słońce. Wspomnienia księdza prałata Józefa Obrębskiego, spisał i opracował Jan Sienkiewicz, wyd. Scripta manent, 2004.
Wilno, 2011.
Foto: Kamil Piotrowicz oraz (fot. Ks. Obrębskiego), Walery Charin.
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
POECI POLSCY Z WILEŃSZCZYZNY
 TERESA MARKIEWICZ
Teresa Markiewicz urodziła się w rejonie solecznickim na Wileńszczyźnie.
Ukończyła polską szkołę średnią, a później studium zecerskie. Pracowała
w redakcjach dzienników: „Czerwony Sztandar”, „Echo Litwy”, a obecnie pracuje w „Kurierze Wileńskim”. Otrzymała honorową odznakę Zasłużonego Działacza Kultury przyznaną przez Ministra Kultury RP. Jest także członkiem Stowarzyszenia Polskich Autorów, Dziennikarzy i Tłumaczy w Europie. Wydała zbiorki poezji: Zostań jeszcze ten raz (2004), Dziwna Pani (2005), Krótkie Niebo
(2006), Antonówki jesienny aromat (2007), Świat myśliwych i mścicieli (2009),
Mnie swój płacz zostawiły żurawie (2010).
Teresa Markiewicz jest poetką ściszonych wzruszeń i zwierzeń zabarwionych nieraz nostalgiczną refleksją. Występuje ona często na tle otaczającego
wiejskiego krajobrazu, który jest bliski i kochany od dziecka. Niestety, oddala
się on coraz bardziej. Zastępują go sprawy rodzinne toczące się w nowych
miejskich realiach, choć ten dawny świat pozostaje bliski sercu poetki.
Jesienna chłosta
Nad morzem
Nie tylko żurawie płaczą
Odlatując do ciepłych krajów
Jesienią chłostana zapłacze ludzka dusza
I spracowane skrzydła nie wzniosą się w górę
Gdy monotonią weń uderzy jesień
Błotem obrzuci
Gnębiące myśli na widok straszliwych chmurzysk powstaną
A w sercu pustka jak rżysko nasunie odwieczny temat
O przemijaniu wartości
I bezradności
Która paraliżuje świadomość
Brakuje mi skrzydeł w tej chwili
By wzlecieć nad falą śródziemną
By fruwać w obłokach
I kąpieli zażywać w morskim powietrzu
Bez ciebie
morze to woda
ciecz nieustannie tańcząca
porcelanowe odbicie
zachodu i wschodu słońca
Gwiazdka z Tobą
Już zima za mym oknem
Śnieg sypie – biały dym
Usiądźmy przy kominku
Wspomnijmy nasze dni
Na stole wino stoi
Kojący świecy wosk
Ciebie nadal niepokoją
Codzienne życia troski
Włóż dłoń do mojej dłoni
Nic nie mów tylko patrz
W ten wieczór nasz gwiazdkowy
Pytanie pewnie masz
Sens życia niepojęty
Przyszłości w oczy spójrz
Naszej miłości wielkiej
Nikt nie zrujnuje już
W ten Wielki wieczór święty
Radość swą ze mną dziel
I podnieś kielich w święto
Za przyszłość za nasz dzień
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Wpatruję się w dal diamentową
W falę burzliwą nad brzegiem
Nie wiem czy jestem szczęśliwą
Tu bardzo brakuje mi ciebie
Małe Wilno
Wilno jest małe
Można je w garść uchwycić
I nieść ze sobą
Majątek na dłoni
Wilno jest małe
I ciasne ulice
Wstążkami wplotły się
Wśród zabytków wiekowych
Wilno jest małe
I tylko chwilę
Wygląda że wielkie
Gdy idziesz Starówką
Stare Wilno
Romantyczne Wilno
Magiczne Wilno
Wilna-Wilno-Vilnius
Opracował Henryk Szylkin
47
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
 Zbigniew Miszczak
XI Walny Zjazd Członków i Sympatyków Towarzystwa im. Henryka Sienkiewicza
„SIENKIEWICZ I WSPÓŁCZESNOŚĆ”
Pod takim hasłem odbyły się we wrześniu Ogólnopolskie Spotkania Sienkiewiczowskie 2011 – konferencja naukowa ciesząca się uznaniem i dużą popularnością wśród dorosłych i młodzieży, a zarazem atrakcyjna impreza kulturalna, która w tym roku została połączona z XI. Walnym Zjazdem Członków i Sympatyków
Towarzystwa im. Henryka Sienkiewicza Zarząd Główny w Lublinie. Trzeba podkreślić, że Spotkania zorganizowano po dwuletniej przerwie mimo braku dotacji Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Wprawdzie
trwały one krócej niż w poprzednich latach (tylko półtora
dnia), znów okazały się przedsięwzięciem atrakcyjnym,
naukowo inspirującym, potrzebnym dla naszej oświaty.
Zgodnie z dobrą tradycją sesja miała miejsce w Zespole Szkół im. Gen. Franciszka Kamińskiego w Adamowie koło Łukowa na ziemi dzieciństwa Noblisty –
Podlasiu. Ujmująca spokojem kraina „lat dziecinnych” Litwosa, bliska naszym sercom, wzbudzi niebawem jeszcze większe zainteresowanie turystów. W Okrzei bowiem powstanie dzięki społecznej inicjatywie realizowanej przez Towarzystwo piękny pomnik „Matka
i Syn”, upamiętniający Stefanię z Cieciszowskich
Sienkiewiczową (matkę pisarza), natomiast zaczyna już
funkcjonować duży obiekt hotelowo-konferencyjny „Dwór
Sienkiewicz” (inicjatywa prywatna).
Warto przypomnieć, że historia działalności statutowej Towarzystwa im. H. Sienkiewicza liczy ćwierć wieku,
jakkolwiek już przed r. 1986 Stowarzyszenie działało nieoficjalnie. Tegoroczne Ogólnopolskie Spotkania Sienkiewiczowskie rozpoczęły obrady nad sprawozdaniem
z działalności Towarzystwa za lata 2006-2011 i wyborem
nowych władz Zarządu. Na poprzedni Zjazd delegaci
przybyli do Ziębic koło Wrocławia w 2006 roku. Tamto
pięciolecie pracy (2001-2006) było bardzo owocne: zorganizowano wtedy aż 20 ogólnopolskich konferencji naukowych, 4 konwersatoria, 1 cykl prelekcji; wygłoszono
dla około 6500 osób ponad 160 referatów (nie licząc kilkunastu nadesłanych tekstów, głównie zagranicznych)
w kilkudziesięciu miejscowościach województw dolnośląskiego, śląskiego, świętokrzyskiego, lubelskiego; wydano
6 książek autorskich, 4 tomy „Studiów Sienkiewiczowskich” oraz 3 kolejne tytuły w serii „Bibliofilska Edycja
Dzieł Henryka Sienkiewicza”. Jak wyglądają dokonania
Towarzystwa z ostatnich pięciu lat?
W sprawozdaniu podkreślono, że Towarzystwo kontynuowało w latach 2007-2009 tradycję Ogólnopolskich
Spotkań Sienkiewiczowskich, uzyskując wsparcie instytucji takich jak: urzędy miast, gminne władze poszczególnych terenów, szkoły i placówki kulturalne, oraz rozszerzając miejsce działalności konferencyjnej o nowe
województwa (warmińsko-mazurskie) i miejscowości.
Sesje, odczyty, panele dyskusyjne odzwierciedlały wielonurtowość podejmowanej problematyki. W 20 zorganizowanych konferencjach (a jeszcze uwzględnić należałoby sympozja, konwersatoria, wykłady i prelekcje) wzięło udział około 11 tysięcy osób! Jednak działalność
Towarzystwa nie zamyka się tylko w gigantycznym
wprost dorobku naukowym i sesyjnym; należy wskazać
48
na ukazujące się systematycznie kolejne tomy „Studiów Sienkiewiczowskich” (VII, VIII, IX) oraz cenne
książki, wśród których dużą poczytność zdobyła publikacja polsko-hiszpańska prof. Lecha Ludorowskiego pt.
Henryka Sienkiewicza podróż do Hiszpanii i „Walka byków” (o czym „Nad Odrą” informowało w numerze 3-4
br.). Na uwagę zasługuje także edycja bibliofilska tekstów Sienkiewiczowskich, jak: „Mowy noblowskiej” (w
wersji polskiej i – po raz pierwszy – dwujęzycznej: polsko-łacińskiej i polsko-francuskiej, 1905), „Przemówienia
balkonowego” (1905), „Listu na odsłonięcie pomnika Stefana Czarnieckiego” (1907), „Mowy na odsłonięcie pomnika Adama Mickiewicza w Warszawie i pomnika Juliusza Słowackiego w Miłosławiu” (1898, 1899), „Pisma na
odnowienie grobowca Hetmana Żółkiewskiego” (1908).
Chyba jednak największym osiągnięciem jest unikalna seria „Studiów Sienkiewiczowskich” (od roku
1998 do 2010 ukazało się 9 tomów w 11 woluminach).
Policzono, że dotychczas publikowało w „Studiach...” aż
99 autorów, zamieszczając w nich 275 tekstów, wśród
nich także teksty źródłowe Sienkiewicza. Łączna ilość
stron liczy 4313. Kolejne ukazujące się tomy zyskiwały
nowe formy, jak rubrykę „Kronika” czy „Sienkiewiczowscy
entuzjaści” oraz fotografie i ryciny.
Niestety, w latach 2010-2011 rozwój działalności Towarzystwa został spowolniony wskutek braku dotacji ministerialnych (z powodów nieznanych!) i z przyczyn losowych. Odbyły się tylko „małe spotkania”, natomiast było kontynuowane wielkie i trudne dzieło ratowania grobu
Matki Noblisty na cmentarzu w Okrzei, rozpoczęte
w 2008 roku. Wydawane karty pocztowe przedstawiające pomniki Sienkiewicza istniejące w kraju i poza jego granicami (Warszawa, Rzym, Vevey, Szczawnica,
Kielce) stanowią rodzaj cegiełek na fundusz odbudowy
grobu. Brak dotacji MNiSW uniemożliwił w tym roku zorganizowanie Ogólnopolskich Spotkań Sienkiewiczowskich w tradycyjnej formie serii cyklów konferencyjnych.
Można by pokusić się o liczbowe zestawienie (za
okres pięciu lat) zorganizowanych konferencji, spotkań,
wykładów, imprez artystycznych i programów dydaktycznych – ale nie jest tu potrzebne epatowanie cyframi, nawet to ogólne omówienie obrazuje wyjątkowo wartościowy i znaczący dorobek Towarzystwa im. Henryka Sienkiewicza. Aby poznać dane szczegółowe, warto sięgnąć
do poszczególnych tomów „Studiów Sienkiewiczowskich”.
Po żywej i merytorycznej dyskusji nad sprawozdaniem zebrani podziękowali Prezesowi i Zarządowi Głównemu za udane kierowanie Towarzystwem w bardzo
trudnej kadencji i udzielili jednogłośnie absolutorium
ustępującym władzom. Na prezesa wybrano ponownie
prof. Lecha Ludorowskiego – znanego sienkiewiczologa,
organizatora wielu konferencji krajowych i międzynarodowych, redaktora jedynej w swoim rodzaju serii „Studiów Sienkiewiczowskich”, obecnie koordynatora prac
mających urzeczywistnić ideę budowy pomnika Stefanii
Sienkiewiczowej.
Następnie wieczór wspomnień z udziałem m. in. pisarki Barbary Wachowicz i prof. Ludorowskiego został
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
poświęcony Ignacemu Mosiowi (1917-2001). „Igo Moś –
to był Ktoś!”: serdeczny, pełen pogody ducha, szlachetny
człowiek, który w czasie wojny doprowadził do wykupienia z niewoli niemieckiej syna twórcy Quo vadis?, założyciel Muzeum Literackiego Henryka Sienkiewicza w Poznaniu, gdzie przechowywana jest maska pośmiertna pisarza i odlew jego prawej ręki.
Z kolei konwersatorium dotyczyło dokonań, zadań
bieżących i zamierzeń związanych z budową Sienkiewiczowskiego pomnika „Matki i Syna”. W trakcie dyskusji
mówiono m. in. o znaczącym udziale społeczeństwa w
realizacji planu wzniesienia monumentu; nie pominięto
faktu, że „Nad Odrą” prezentowało projekt na swoich łamach. Obliczono, że członkowie Towarzystwa rozprowadzili 10 000 apeli i kart pomnikowych w sprawie ratowania grobu Matki Sienkiewicza – trafiły one do wielotysięcznej rzeszy odbiorców w kraju i zagranicą.
Odbyła się ponadto promocja nowych Sienkiewiczowskich wydawnictw: książek, druków bibliofilskich,
pocztówek. Spośród nich szczególną uwagę zwrócono
na Lecha Ludorowskiego Ikonotekę 2009 – zbiór zdjęć
projektu „Matka i Syn”, szkiców o Pani Sienkiewiczowej,
kolorowych reprodukcji pomników Noblisty, oraz tegoż
autora publikację książkową pt. Henryka Sienkiewicza
podróż do Hiszpanii i „Walka byków” – polskohiszpańską edycję opowieści o iberyjskiej wyprawie Pana
Henryka i jego reportażu z korridy (mało znanego, a jakże pasjonującego), a także monografię W familiarnym
kręgu Henryka Sienkiewicza. Nowe dokumenty, ustalenia, hipotezy Zbigniewa Miszczaka – pierwsze, odkrywcze, bogato ilustrowane studium o rodzinie macierzystej znakomitego pisarza i jego uczuciach do rodziców
i trzech sióstr. Na stoisku wydawniczym nie zabrakło też
pięknie edytowanego przez lubelską Oficynę Polihymnia
cyklu świetnych (dziś zapomnianych niestety) „Przemówień” Sienkiewicza oraz kart pocztowych z pomnikami
autora Quo vadis?.
Poza tym odbyła się sesja naukowa, którą wypełniły
4 wykłady i prelekcje naukowców z Katowic, Sosnowca
i Częstochowy. Mówiono o Sienkiewiczu jako „piewcy
polskiej chwały” (prof. Ewa Kosowska), wykazano „podszepty Sienkiewiczowskie” w powieści Jacka Komudy
„Bohun” (prof. Zdzisława Mokranowska), zanalizowano
mało znane przemówienie Stefana Żeromskiego w hołdzie Sienkiewiczowi (dr Barbara Kubicka-Czekaj), scharakteryzowano „familiarną osobowość” autora Rodziny
Połanieckich (mgr Zbigniew Miszczak).
Uznanie zyskał również program artystyczny specjalnie przygotowany przez organizatorów konferencji. Przypomniano świetną inscenizację noweli Sienkiewicza
Pójdźmy za Nim! w reż. Janiny Lacel (Ziębice 2006).
Wielkie brawa otrzymali uczniowie ZS w Adamowie za
wystawienie scen z Pana Wołodyjowskiego. Anna Świetlicka (Teatr im. J. Osterwy w Lublinie) zinterpretowała
aktorsko „opowieści chreptiowskich rycerzy” z ostatniej
części „Trylogii”.
Ogólnopolskie Spotkania Sienkiewiczowskie 2011
w Adamowie, objęte honorowym patronatem starosty
powiatu łukowskiego Janusza Kozioła, należy uznać za
udane i pożyteczne. Doszły do skutku, mimo że od pewnego czasu MNiSW nie dofinansowuje konferencji i wydawnictw Towarzystwa. Koszty realizowanych zadań
trzeba więc pokrywać ze składek członkowskich i dobrowolnych datków. W gronie ofiarodawców są także czytelnicy „Nad Odrą”. Niniejszym Zarząd gorąco dziękuje za
dotychczasową pomoc i prosi o dalszą (nr konta 42
1240 2500 1111 0000 3765 9293). Trudne dzieło budowy
pomnika „Matka i Syn” będzie ukończone dzięki naszej
ofiarności być może za rok.
Publikacje prosimy zamawiać pod adresem: Towarzystwo im. Henryka Sienkiewicza Zarząd Główny w Lublinie ul. Żelazowej Woli 17/12 20-853 Lublin tel. (81)
741-54-32.

 Jerzy B. Sprawka
HUMORESKI Z TEKI WORSZYŁŁY H. SIENKIEWICZA
– WIZJONERSKA PRZESTROGA
Ogłoszone drukiem w latach 1872-1873 dwie nowele
Henryka Sienkiewicza pod wspólnym tytułem Humoreski
z teki Worszyłły nosiły w swojej treści postępowe hasła
pozytywistyczne. Młody, zaledwie dwudziestosześcioletni
pisarz popisuje się retoryką, nie stroniąc także od dydaktyzmu. Występujące w opowiadaniach postacie przedstawione są w sposób karykaturalny i groteskowy, co –
obok innych wartości – przekonuje o komicznym talencie
przyszłego laureata Literackiej Nagrody Nobla.
W pierwszym opowiadaniu – Nikt nie jest prorokiem
między swymi – Sienkiewicz odmalowuje postać młodzieńca Wilka Garbowieckiego, zafascynowanego hasłami pozytywistycznymi ideologa, który, zrywając z tradycjami rodzinnymi, pracuje na roli, szerzy oświatę i kulturę pośród zacofanego społeczeństwa. Jego wysiłki napotykają na wielki, niezrozumiały opór, a nawet wywołują
nieskrywaną wrogość. Na skutek uporu w realizacji ambitnych planów dochodzi do ostrych zatargów pomiędzy
młodym ideologiem a anachronicznie myślącą szlachtą.
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Sprowokowany Wilk bierze udział w pojedynku z intrygantem Strączkiem, podczas którego ginie. Na usprawiedliwienie niepotrzebnej śmierci lokalne „autorytety” ogłosiły, że Wilk Garbowiecki popełnił samobójstwo i uzasadniły to protokółem złożonym z siedmiu punktów, które
brzmią jak wyrzuty sumienia.
Drugie opowiadanie, zatytułowane Dwie drogi, osnute
jest wokół obrazów dwu przeciwstawnych światów. Z jednej strony – egoistyczne, zaskorupiałe, ubożejące (poszukujące na gwałt pieniędzy, choćby poprzez wyprzedaż
rodzinnych dóbr), nieprzystępne sfery ziemiańskie, z drugiej zaś – środowisko stanowiące przykład postępu nauki
i pracy dla ogółu. Sienkiewicz w osobie Jasia Złotopolskiego i otaczającym go wianuszku nicponi i leniuchów
objawia gorzką prawdę o dewaluującej się arystokracji.
Jako wzór do naśladowania przedstawia inżyniera Iwaszkiewicza, skromnego i pracowitego Polaka, dla którego
rozwój i przyszłość ojczyzny jest najwyższym celem. Takiej postawy nie rozumieją wyprzedający ojczystą ziemię
49
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
arystokraci, którzy mają świadomość, że na uświęconym
krwią pobojowisku niemiecki kolonista będzie hodował
ogórki. Nad rozrzuconymi kośćmi sodalisów z „okopów
szwedzkich” ulituje się prosty wiejski lud.
Jakże to brzmi po niemal 140 latach!?
1. Nikt nie jest prorokiem między swymi
„Nie tyle jednak boli mnie samo prześladowanie,
ile nikczemność, która leży na dnie tego wszystkiego.
Toczy się skryta walka w ciemnościach”.
(H. Sienkiewicz, Nikt nie jest prorokiem między swymi, s. 190)
Ta niezwykle wymowna skarga wyrażona przez Wilka
Garbowieckiego w liście do przyjaciela jest leitmotivem
całego opowiadania zatytułowanego przez Henryka Sienkiewicza Nikt nie jest prorokiem między swymi.
Na dnie wszelkiego postępowania ludzkiego leżą
różne intencje. Obok szlachetnych zamierzeń pędzą żywot podłe, niegodziwe czyny zazdrosnych miernot. Toczy
się nieustanna, bezpardonowa walka o wpływy, o władzę
i pieniądze. Do takich refleksji skłania lektura wczesnych,
debiutanckich niemal opowiadań Sienkiewicza ogłoszonych drukiem w 1872 roku pod wspólną nazwą Humoreski z teki Worszyłły.
Młody publicysta i początkujący pisarz Henryk Sienkiewicz dostrzegał nadchodzące zmiany społeczne; nieuchronność tych zmian sygnalizował w swoich artykułach
na łamach „Przeglądu Tygodniowego”, a także współpracując z redakcją „Niwy” w tygodniowych cyklach Bez tytułu. Następnie podjął pracę w „Gazecie Polskiej”, w której
prowadził rubrykę pn. Chwila obecna. Tutaj pod pseudonimem Litwos zamieszczał felietony wymierzone swoim
ostrzem przeciwko szlacheckiej zaściankowości i snobistycznej arystokracji. W ostrych słowach zwracał się również do ospałego społeczeństwa, nawołując do realizacji
pozytywistycznych haseł „pracy u podstaw” oraz reform
społecznych, jakie dla ogólnego dobra należało przeprowadzić.
W noweli Nikt nie jest prorokiem między swymi przyszły laureat Literackiej Nagrody Nobla w groteskowych
ujęciach charakteryzuje warstwę nowej, bogacącej się
klasy społecznej – burżuazję i przedstawicieli zubożałej
szlachty, wiernej tradycyjnym przekonaniom, poszukującej swojego miejsca w odmiennej rzeczywistości, jaka
następowała po upadku Powstania Styczniowego. Trudna sytuacja gospodarcza spowodowała masową emigrację dawnych właścicieli ziemskich do miast w poszukiwaniu źródeł utrzymania. W tym duchu powstają pierwsze
nowele, których bohaterami są osoby z tak zwanego „towarzystwa”. Znajdujące się na krawędzi bankructwa rody
poszukują sposobów na przetrwanie.
Nabyte doświadczenia dziennikarskie Sienkiewicz
wykorzystuje jako tworzywo do dwóch znakomitych utworów. Pisarz przywołuje więc postać Wilka Garbowieckiego, spadkobiercy znakomitych tradycji rodzinnych, wykształconego młodzieńca, którego postępowe poczynania
burzą sielski spokój anachronicznie myślącej szlachty.
Zdumienie i drwinę warszawskich salonów wzbudzają
nowatorskie plany Garbowieckiego. Otóż ogłosił on zamiar powrotu na wieś, by oddać się pracy na roli i szerzeniu oświaty pośród ciemnego chłopstwa. W tym celu
za uciułane pieniądze dokonuje zakupu podupadłego majątku w Mżynku. Niepopularne w kręgach towarzyskich
plany wywołują prawdziwą konsternację. Oburzenie wy-
50
wołuje zamiar szerzenia edukacji wśród chłopów poprzez
założenie czytelni. Od realizacji tego pomysłu starają się
go odwieść – za wszelką cenę – zaskorupiali w poglądach miejscowi notable i wpływowi przedstawiciele elity,
wywodzący się ze szlachty.
Wyszydzony zarówno przez możnych, jak i przez
tych, których pragnął oświecić, Wilk Garbowiecki nie
poddaje się. Pod groźbą kary zmusza swoich parobków
do nauki czytania: „Szlachta wiadomość o czytelni przyjęła jak najgorzej. Słyszałem bardzo rozsądne dowodzenie
jednego z tamtejszych obywateli: Dajcie im (mówił o małomiasteczkowych urzędnikach) naukę, dajcie im wykształcenie, a ręczę, że zechcą stanąć na równi z nami,
zechcą bywać u nas, zechcą być przyjmowani, będą się
uważać za równych nam” (s. 160). Użala się w swoim liście do przyjaciela Wilk Garbowiecki, by zaraz w entuzjastycznym nastroju donieść o dobrych relacjach, jakie panują pomiędzy nim a chłopami pracującymi w jego majątku. Nie bacząc na drwiny i złośliwości ze strony szlacheckiego stanu, realizował swoje zamierzenia kosztem
opinii własnej.
Sienkiewicz w mistrzowski sposób wpisywał się
w pozytywistyczny program ideowy, umiejętnie wprowadzając wątki patriotyczne – raczej obce temu nurtowi
w jego początkowej fazie. Postępowym działaniom Wilka
Garbowieckiego przeciwstawiał obskurantyzm ustosunkowanej warstwy, jaką było ziemiaństwo i cała sfora żyjącej z pochlebstwa gawiedzi.
Naturalne odruchy obronne spychanej na margines,
uprzywilejowanej przez całe wieki szlachty, mogą u dzisiejszego czytelnika Humoresek budzić niezrozumienie
i sprzeciw. Może drażnić sobkostwo poszczególnych postaci, które odmalowane z dużą dozą komizmu przybliżają obraz minionej epoki. W mistrzowski sposób ukazane
niedołęstwo w osobie kasjera powiatowego pana Ludwika, kabotyna szczycącego się posiadaniem sygnetu zakupionego u podejrzanej osoby, świadczy o znajomości
instynktów psychiki ludzkiej.
Wilkowi dokucza samotność. W listach do przyjaciela
uskarża się na brak towarzystwa kobiety. Wkrótce liczy
na zmianę w tej kwestii, ponieważ w sąsiedniej Chłodnicy
zostaje nauczycielem języka angielskiego niezwykle dystyngowanej panny Lucy Chłodno. Spragniony miłości Wilk
wyimaginował sobie, że panna odwzajemnia jego uczucia, nie przypuszczając nawet, że jest to tylko wyrafinowana zabawa rozkapryszonej młodej dziewczyny.
W tym miejscu Sienkiewicz jako znakomity obserwator codziennego życia wprowadza kolejnych bohaterów,
świetnie charakteryzując ich postacie. Są to pyszałkowaci
bracia, Władysław i Jan Hoszyńscy, z nieodłącznym towarzyszem Strączkiem. Z krótkiej charakterystyki wynika,
że Strączek jest niebezpiecznym, próżnym człowiekiem,
łasym na łaskawość możnych pochlebcą i pasożytem żyjącym kosztem innych. Po zapoznaniu się z nowymi postaciami czytelnik oczekuje intrygi, którą pisarz rozwija
w sposób doskonały. Okazją do tego jest pobyt w salonach państwa Chłodno nowoprzybyłych gości brylujących
wokół panny Lucy.
Wilk Garbowiecki, którego nie zrażają uszczypliwości
Strączka, zdaje się dostrzegać konkurenta do ręki Lucy
w osobie Władysława Hoszyńskiego. Pomiędzy dwoma
mężczyznami trwa cicha, wroga rywalizacja. Niechęć do
samego Garbowieckiego i jego niepopularnych idei zaczęła niepomiernie wzrastać. Od chwili pojawienia się
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
krytycznych uwag w gazecie, które ośmieszały całe miejscowe społeczeństwo, nastąpiły kłopoty. Odrzucone
z oburzeniem przez pannę Lucy oświadczyny Wilka dopełniły reszty.
Sprowokowany przez mąciciela Strączka Wilk Garbowiecki poszukiwał sekundanta do mającego się odbyć
pojedynku. Po długiej rozmowie udobruchał podburzonego wspólnika w prowadzeniu czytelni, pana Ludwika,
i przekonał, aby ten został jego świadkiem. Podczas dalszej przyjacielskiej rozmowy, gdy doszło między nimi do
porozumienia, zaczął się skarżyć: „– Patrz! […] W innych
stronach kwitnie wszystko rozumem, ładem, dostatkiem;
wznosi się rolnictwo, wznosi się przemysł, budują fabryki,
ludzie pracują, czytają, myślą; wszyscy dążą do tego, co
rozumne i dobre – błogosławią naukę i pracę, a u nas,
co?” (s. 199).
Bladym świtem w podmiejskim lasku stanęli naprzeciw siebie przedstawiciele dwóch światów. Szlachetny
światły człowiek i niegodziwy próżniak skierowali ku sobie
broń. Zwycięstwo odniósł obskurantyzm, głosząc śmierć
samobójczą postępu. Na usprawiedliwienie niegodziwości znaleziono wyjście:
Dobrowolni świadkowie, którzy dobrze znali Wilka, złożyli
piśmiennie następujące zeznanie:
1. Ponieważ nieboszczyk za życia odznaczał się niezwykłą
tak w słowach, jak postępkach, oryginalnością i dziwactwem
swych zasad;
2. Ponieważ zakładał jakieś czytelnie i sprowadzał książki,
których nikt nie chciał czytać;
3. Ponieważ ze szczególną natarczywością napadał na ludzi, zachęcając ich, mimo najsilniejszego oporu, do nauki;
4. Ponieważ uczył czytać swoich parobków;
5. Ponieważ do gospodarstwa w swojej kolonii wprowadzał
dziwaczne i nieznane nowości, jako to: jedwabnictwo, pasieki,
wysadzanie dróg owocowymi drzewami, bez czego, jak wiadomo, wszyscy porządni ludzie obejść się mogą;
6. Ponieważ, mimo iż podobno był szlachcicem, sam za
pługiem chodził i dopuszczał się częstokroć najprostszych prac
w gospodarstwie;
7. Ponieważ takie postępowanie ze zdrowym rozsądkiem
pogodzić się nie da...
Przeto oni – podpisani świadkowie – jednomyślnie zgadzają
się: »że nieboszczyk cierpiał pewnego rodzaju manię«, która
dla wszystkich rozsądnych była widoczną, a która z czasem
przeszedłszy w zupełne obłąkanie, stała się przyczyną samobójstwa (s. 203-204).
Puenta tego opowiadania zawiera charakterystyczną,
smutną refleksję. W siedmiu punktach przedstawiono
siedem grzechów głównych zniewolonego obskurantyzmem narodu.
2. Dwie drogi
„Ojczyzna jest to wielki – zbiorowy obowiązek.”
(Cyprian Kamil Norwid, Memoriał o Młodej Emigracji)
„[...] myśwy przyszli prosić, żeby jaśnie pan nie sprzedawał
Złotopola.
Tu nasi ojce pracowali, tu i jasnego pana ojciec żył i pomer,
myśwa
tu zawsze byli swoi, a z kolonistami nie dojdziemy do ładu.
[...] To mazurska ziemia, nie kolonistów”.
(H. Sienkiewicz, Dwie drogi, s. 232)
Nowela zatytułowana Dwie drogi ukazała się w tym
samym czasie, co omówiony powyżej utwór Nikt nie jest
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
prorokiem między swymi i należy do najwcześniejszych
publikacji Henryka Sienkiewicza. Opowieść osnuta jest
na tle dwóch przeciwstawnych sobie światów, dwóch
światopoglądów, dwóch różnych bohaterów.
Autor tej interesującej noweli dostrzega skutki
uwłaszczenia chłopów, polegające m.in. na utracie znaczenia przez warstwy uprzywilejowane. Z jednej strony,
w osobach Jasia Złotopolskiego, Misia Rossowskiego,
księcia M...skiego i innych, przedstawia chylącą się do
upadku arystokrację, która zdaje się nie rozumieć napływających nowych prądów społecznych, z drugiej zaś
ukazuje przedstawiciela inteligencji postępowej, inżyniera
Iwaszkiewicza, właściwie pojmującego „ducha nowych
czasów”, który potrafi w praktyczny sposób ocenić rzeczywistość i wykorzystać sprzyjające warunki do osiągnięcia wyznaczonego celu.
Bezwzględne zasady rozwijającego się dynamicznie
kapitalizmu bezlitośnie rozprawiały się z zacofanymi gospodarczo majątkami. Właściciele ziemscy, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji materialnej, zmuszeni byli do
porzucenia honorowych, zakorzenionych przez tradycję
przesądów. Chcąc wybrnąć, poszukiwali ratunku w bogatych ożenkach z córkami bankierów i fabrykantów.
Czy parcelacja gruntów Złotopola na rzecz kolonistów
niemieckich, poważny mezalians, jakim było zawarcie
związku małżeńskiego księcia M...skiego z panną Berlińską dla ratowania pozycji towarzyskiej, nie świadczy
o przewadze kapitalizmu nad bankrutującym ziemiaństwem? Kto mógł, bez najmniejszych skrupułów sprzedawał swoje nazwisko dorobkiewiczom, wtapiając się w powstającą klasę burżuazyjną, albo wyprzedając majątek
tracił pozycję, powiększając rzeszę biednej inteligencji, która w obsesyjny sposób kultywowała szlacheckie obyczaje.
Rozwój przemysłu w Królestwie Polskim wykształca
nowe warstwy społeczne. Następują powolne, ale nieuchronne przeobrażenia w życiu całego społeczeństwa.
Tradycje rycerskie odchodzą do lamusa, ustępując miejsca szybko powstającym fabrykom. Rośnie zapotrzebowanie na kadrę i myśl techniczną.
Przedstawiona w noweli pt. Dwie drogi rywalizacja
o rękę Fanny Bujnickiej i konflikt pomiędzy „urodzonym”
Złotopolskim a synem profesora, inżynierem Iwaszkiewiczem, są pokazane z całą ostrością. Henryk Sienkiewicz
nie pozostawia wątpliwości, po czyjej stronie są jego
sympatie.
Przyszły autor Quo vadis? obywatelstwo w osobach
Złotopolskich, Rossowskich i innych arystokratycznych
rodów oskarża nie tylko o wyprzedaż rodzinnej ziemi.
Snuje także smutne refleksje co do przyszłości:
Ożyło całe Złotopole i jeszcze piękniejsze wydaje się, niż
zwykle. I to dobra nowina! Im Złotopole piękniej się wyda, tym
więcej Niemcy za Złotopole dadzą.
Prócz chłopów wszyscy kontenci. Pan Maszko rozpływa się
z radości, bo oto książę Antoś, który ma także majątek do rozkolonizowania, chodzi z nim pod rękę lub klepie go po ramieniu
i mówi mu: cher ami, a pan Maszko nazywa go z kolei poczciwym Antosiem (s. 225).
Ważną cechą upadającej szlachetczyzny jest ukazana
w Dwóch drogach obojętność wobec tradycji narodowych:
– To okop szwedzki.
– Skąd się tu wziął?
– Jeszcze od wojen szwedzkich. Tu podobno bronił się mój
pra-pradziad Karolowi XII.
– Ehe! To tu była bitwa?
– Tak. Tu tylko ziemię poruszyć, zaraz natrafisz na kości.
51
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
– Ho! Ho!
– A no, patrz! – zawołał nagle książę Antoś – ot, czaszka!
Istotnie, w dołku wypłukanym od deszczów, na podścielisku
wrzosów, leżała pożółkła od czasu czaszka; słońce oblewało
promieńmi ten czerep zapewne jakiegoś sodalisa, który tu ongi
gardło dał, chwaląc Marię i mękę krwawego Chrystusa. Czerep
spoglądał pustymi jamami oczu i na Jasia Złotopolskiego, i na
Misia Rossowskiego, i na księcia Antosia.
[...]
– Ciekawym, co Niemcy zrobią z kośćmi, które tu znajdą?
Ale? (tu Złotopolski zwrócił się do Maszki), czy okop objęty pomiarami, czy mój?
– Nein, nein! – to nasz ma bycz! – zawołał nagle jakiś basowy głos za plecami Jasia.
[...]
– Mi nie tacy głupi, aby pozwolili się marnować takiemu dobry plac – tu będzie ogórki kwitnąć.
– To cmentarzysko dawne, tu pełno kości.
– To nie szkodzi! To kości pójdzie precz, a tu będzie ogórki
kwitnąć.
– Musicie lubić ogórki?
– Lubi! Lubi! O!... – zawołał pan Jausch, spostrzegłszy
czaszkę – prawda, że tu jest kości, aber to będzie z nimi tak!
Tu pan Jausch kopnął silnie czaszkę sodalisa, która, jęknąwszy echem, potoczyła się na dół między wrzosy.
– Ha! Ha! Ha! Twarda polska głowa. Tu będzie ogórek
kwitnąć.
Zaśmiał się serdecznie pan Jausch, a pan Wiseman zaśmiał się jeszcze serdeczniej (s. 230-231).
Na wieść o sprzedaży dziedzicznego majątku niemieckim kolonistom do dworu udaje się delegacja chłopska. W prostych słowach proszą dziedzica Złotopolskiego
o zaniechanie decyzji o przekazaniu ziemi w ręce kolonistów. Przyjęci z wielkopańską pogardą chłopi nie mogą
pogodzić się z decyzją dziedzica.
[...] gospodarz zwrócił się do Złotopolskiego.
– Jaśnie panie, a ze Złotopolem jak będzie?
– Nie nudźcie mnie już wszyscy razem i idźcie do diabła,
raz powiedziałem.
– Ha! To trzeba iść. Niech Pan Bóg nie pamięta. My głupi
ludzie jesteśwa, ale my rozumiewa, że to jakoś nie dobrze dzieje się teraz między panami (s. 234).
Tak dzieje się na zacofanej prowincji, a tymczasem
wielkomiejska Warszawa żyje swoimi intrygami, bawi się
beztrosko i uczestniczy w salonowych przyjęciach.
Henryk Sienkiewicz z nieskrywanym szyderstwem
odnosi się do bezmyślnego, snobistycznego naśladowania cudzoziemszczyzny. Bez obawy zarzuca arystokratycznym rodom pasożytniczy tryb życia, jałowe dyskusje
podczas towarzyskich spotkań oraz dyletanckie zachwyty
nad pojawiającymi się pseudo talentami. Przyszły autor
Szkiców węglem w swoim radykalizmie społecznym
w sposób krytyczny przedstawia dowody na przeżytek
dawnych form obyczajowych i głosi ich nieprzydatność.
W zamian wyraża szacunek i podziw dla powstających
fabryk. W działaniach inżynierów dostrzega przyszłość
i rozwój narodu.
Najlepszą ilustracją pokładanych nadziei niech będzie
poniższy cytat:
Fabryka była w pełnym biegu. Ogromne koła zębate i niezębate poruszały się z piekielnym rozmachem i piekielną szybkością; olbrzymie tłoki podnosiły się i spadały ruchem mającym
coś potwornego, warczenie kół, łoskot, zgrzyt, przeraźliwy świst
i bolesne wycie piłowanego żelaza, huk młotów ściskały duszę
jakimś nieokreślonym a lękliwym poczuciem owej niepojętej siły,
która nadawała ruch wszystkiemu.[...]
– A co, panie? – krzyknął inżynier do ucha Złotopolskiego.
– Potęga! Potęga!
52
– A tak ciągle jest od czasu, jak mamy dyrektorem Iwaszkiewicza.
[...] Jasiowi smutek ścisnął serce: czymże on był przy owym
Iwaszkiewiczu? (s. 278-279)
***
W obydwu omówionych Humoreskach można dostrzec głęboki zatroskanie i nieskrywany patriotyzm Henryka Sienkiewicza. Ukazane intencje inżyniera Iwaszkiewicza w Dwóch drogach w rzeczywistości można utożsamić z intencjami pisarza, który w trosce o narodową
gospodarkę usiłował protestować przeciw obcym siłom
zawłaszczającym polski przemysł. Tendencje narodowościowe odczytać można także we fragmentach, w których
Sienkiewicz skrytykował egoistyczne posunięcie Złotopolskiego w chwili, gdy ten w sposób lekkomyślny pozbywał się swego gospodarstwa na rzecz kolonistów
niemieckich. Przyszły najpoczytniejszy polski autor potępia kosmopolityzm arystokracji, dbającej o swoje interesy
klasowe. Na próżno dopomina się szacunku dla ofiar wojen wyzwoleńczych staczanych w ciągu wieków.
Krytyka warstw uprzywilejowanych w zetknięciu
z „dołami społecznymi”, jakimi była warstwa chłopska,
wypada bardzo ostro. To, czego nie pojmował intelekt
arystokraty, znajdowało zrozumienie w umysłach prostego ludu. To prosty wieśniak odważył się występować
przeciwko beztroskiej wyprzedaży ziemi. To lud stanął na
wysokości zadania, oddając hołd historycznej, narodowej
przeszłości: „W Złotopolu za to na szwedzkich okopach
kwitnęły ogórki, a jeno kości sodalisów póty nie znalazły
spoczynku, póki chłopstwo nie ulitowało się nad nimi
i owych »świętych szczątków żołnierskich« nie pochowało w poświęcanych grobach” (s. 282).
Humoreski z teki Worszyłły przez swoją problematykę
związane są z wczesnymi hasłami pozytywizmu. Powstały jak gdyby na zamówienie społeczne. Autor Humoresek
w przedstawianych wydarzeniach nawiązuje do otaczającej go rzeczywistości. Osobiste zaangażowanie się pisarza w społeczne zagadnienia jest wyraźne i tendencyjne.
Ma uświadomić społeczeństwu szkody wynikające z konserwatywnego myślenia.
Przyszły laureat nagrody Nobla w swoich obydwu
humoreskach piętnuje anachronicznie myślącą szlachtę,
występuje przeciwko jej konserwatywnym poglądom blokującym drogi rozwoju i postępu. Krytykując wyprzedaż
ojcowizny, wykazuje niebezpieczeństwo uzależnienia od
obcych wpływów gospodarczych, a przez to dobrowolne
poddanie się zniewoleniu kraju.
Na usta się ciśnie krzyk powszechnie znanego przysłowia o historii zataczającej koło.








___________________________________
Bibliografia:
H. Sienkiewicz, Nowele młodzieńcze, Warszawa 1949.
Literatura polska, Warszawa 1984 (autor haseł: Julian Krzyżanowski).
J. Krzyżanowski, Dzieje literatury polskiej, Warszawa 1979.
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
 Grzegorz Kubski
„TO, CO WYNIÓSŁ ZZA MURU” JANUSZ KRASIŃSKI
(O TETRALOGII POWIEŚCIOWEJ
– NA STRACENIE, TWARZĄ DO ŚCIANY, NIEMOC, PRZED AGONIĄ)
Trudno dziś zachęcać do sięgania po powieści. Chyba dlatego, że czytelnicy, świadomi, jak dalece literatura
jest czymś wymyślanym, wolą, w odruchu podążania za
prawdą, wszelkie świadectwa, zwierzenia, pamiętniki,
rozmaite dokumenty. Tylko zawodowi humaniści starają
się przypominać, że te formy opowiadania o świecie także muszą być układane, zamyślone wcześniej, właśnie
niczym powieść. A jest i prasa, gazety, telewizje… Te
wszakże już dosyć masowo zostały rozpoznane jako zatrudnione do mozolnego budowania zamówionych wyobrażeń, a nie do powiadamiania, co się wydarzyło…
Mamy też autorów, nieraz całkiem młodych, którzy – znając wspomniane tu wybory klientów dokonywane przy
księgarskich półkach – piszą w zaparte tęgie tomy powieści, i to wybitne, niczym ich poprzednicy z dziewiętnastego wieku czy pierwszej połowy ubiegłego. By
wspomnieć tu spośród liczniejszej grupy choćby Bronisława Wildsteina czy Jacka Dukaja. Ja chciałbym zwrócić uwagę na dzieło ich znacznie starszego kolegi. Dzieło
ważne, ale niestety, co do swej treściowej materii ciągle
zbyt samotne w skarbnicy literackiego utrwalania istotnych losów Polaków. Mianowicie rzecz będzie o tetralogii
Janusza Krasińskiego, na którą składają się powieści: Na
stracenie (Białystok 1992 – dalej będę cytował z oznaczeniem NS), Twarzą do ściany (Kraków 2006 – TS), Niemoc
(Kraków 2006 – Ni) oraz Przed agonią (Kraków 2005 –
PA). W cykl łączy je postać głównego bohatera, Szymona Bolesty, jego przeżycia od więzień komunistycznych
po pogrzeb ks. Jerzego Popiełuszki w 1984 roku.
Już ramy czasowe wydarzeń przedstawionych w cyklu Krasińskiego mogą nasuwać przypuszczenie, co jest
powodem braku znaczących świadectw literackich podobnego rodzaju spisanych wśród rówieśników autora.
Chodzi o początek opowiadanej historii, a ściślej o miejsce – komunistyczne więzienia (pewnym przełomem
w publicznej o nich pamięci będzie chyba dopiero rozgłos
Rozmów z katem Kazimierza Moczarskiego). Albowiem
losy dla większości powojennych twórców były, no, może
nie łaskawsze, ale zdecydowanie przyjemniejsze. Kiedy
nasz autor od samego progu metrykalnej dorosłości był
więźniem politycznym Mokotowa i Wronek, to przecież ci
sami, którzy go więzili jak największego zbrodniarza, roztaczali parasol ochronny, starannie wytyczony co do zasięgu, nad tymi, którzy pilnie i czasem z satysfakcją wykonywali zadania inżynierii dusz w zakresie twórczości literackiej. Nad tymi, którzy będą kreować obowiązujące,
później modne, a z czasem i wysmakowane wzory sztuki
pisarskiej. Czy nasz autor jest za daleko od owych wzorów? Czy o obecności późnych dzieł Janusza Krasińskiego można to samo powiedzieć, co pisarz Jędrek
z jego powieści Bracia syjamscy z San Diego stwierdza
o losach własnego dorobku:
Od kilkunastu lat w kraju nie było już najlepszego z ustrojów, lecz na wielu stanowiskach pozostali dawni pretorianie, ja
zaś pisałem o nich. Więc moje książki bardzo niechętnie wydawano. Sami wydawcy, jakby na czyjeś polecenie usiłowali ukryć
je przed czytelnikiem. Nie zapraszali mnie na Międzynarodowe
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Targi Książki, a na krajowych zawsze brakowało dla mnie stolika i zmuszony byłem wymuszać swój udział.
– Mamy tylu autorów, gdzie ich wszystkich posadzić? –
dość opryskliwie odpowiadała pani prezes M. mojej żonie, gdy
ta upominała się o miejsce dla mnie przy stoisku. Zaś w innym
wydawnictwie, gdy nie mogłem doczekać się jasnej odpowiedzi,
czy wydadzą, czy też nie, inna pani M. wycedziła ironicznie
w słuchawkę:
– Przecież nie sądzi pan, że kupimy kota w worku!
I miała rację, gdyż worek mieścił nie tylko gładkie futerko
kota, ale też wstrząsające opisy skrytobójstw w okresie komunizmu, i nie kupiła. […] Żyłem w wolnym kraju, otrzymywałem literackie nagrody, po których zalegała cisza i czułem się coraz
bardziej osaczony. A teraz niespodzianie to zaproszenie do
Stanów! Dlaczego dopiero teraz?! Dlaczego żadna Polonia poza kanadyjską nie chciała mnie dotąd widzieć u siebie?! Zapraszała wielu literatów, artystów, mnie zaś, byłego więźnia,
współtowarzysza jej dawnych politycznych kolegów, towarzyszy
broni, którym po wejściu Sowietów nie udało się znaleźć
w bezpiecznym miejscu, unikała jak ognia (Bracia syjamscy
z San Diego, Kraków 2009, s. 6).
Bo też podobnie jak w wypadku Jędrka z owej powieści, tak w wypadku jej autora głównym tematem jego
utworów jest przeszłość. Odleglejsza, a nieraz całkiem
niedawna, ale przeważnie niewygodna dla jeszcze żyjących świadków. Nieproszona w tak mozolnie poukładanym świecie. Odnawiająca niepokój sumień także spadkobierców zaszłości – po raz kolejny przemalowanych
w barwy znośne dla aktualnego smaku, tyle estetycznego, co politycznego...
Ramy czasowe tetralogii Krasińskiego są dodatkowo
poszerzane przez wspominanie wydarzeń sprzed uwięzienia. Sporo tych wspomnień w tomie Na stracenie dotyczy czasu w obozie przejściowym w Niemczech
w amerykańskiej strefie okupacyjnej. Z tego powodu
można też rozważyć dzieło naszego pisarza jako komplementarne wobec słynnej powieści Tadeusza Nowakowskiego Obóz Wszystkich Świętych, jednak ono funkcjonowało przede wszystkim przez lata w obiegu emigracyjnym. Także w ograniczonym zakresie będzie tu tłem
proza Tadeusza Borowskiego. Jednak perspektywa
oglądu świata protagonisty tekstów Krasińskiego, choćby
ze względu na jego wiek, jest różna od obu pozostałych
prozaików. Z kolei główny problem tetralogii, czyli losy
bohatera w warunkach instalowanego, a potem rozwijanego systemu sowieckiego na podporządkowanych Rosji
ziemiach, znajduje paralelę w prozie Józefa Mackiewicza, przy czym nawet technika pisarska obu autorów
w budowaniu postaci jest dosyć podobna. To co zaś różni Krasińskiego od pozostałych tu wymienionych, to
uwzględnienie, i to dosyć znaczne, sfery religijnej w ukazywanym porządku świata. Lecz nie polega ono na wyeksponowaniu relacji człowieka do Boga, choć nawet
przeczytamy interesujące modlitwy złożone w kształty
prozy poetyckiej. Protagonista tetralogii sam nie jest
człowiekiem głęboko religijnym, choć nie można mu odmówić nakierowania sumienia na Dekalog w ocenie własnych czynów. Natomiast znajduje się ciągle wśród ludzi
religijnych i jest świadomy istotnego, wręcz identyfikują-
53
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
cego miejsca religii w rzeczywistości Polski. Najczęściej
są to księża, najpierw w więzieniu, a potem poza jego
murami, aż po promieniowanie wielkości ks. Jerzego Popiełuszki.
Sytuacja tetralogii Krasińskiego jest w panoramie
współczesnej prozy polskiej wyjątkowa. Tomasz Burek,
jeden z czołowych naszych krytyków literackich, zaliczył
Na stracenie do elementu pewnej serii, ale nie wiedział,
że po tej powieści ukażą się jeszcze następne ogniwa
rozległego cyklu. Wskazał bowiem ten utwór jako jedną
z powieści-summ w dorobku tzw. pokolenia „Współczesności”, a więc umieścił obok Chleba rzuconego umarłym
Bogdana Wojdowskiego, Zasypie wszystko, zawieje
Włodzimierza Odojewskiego, Obłędu Jerzego Krzysztonia, Kamienia na kamieniu Wiesława Myśliwskiego oraz
Nie wierz nikomu Stanisława Czycza (T. Burek, Dzieło
niczyje, Kraków 2001, s. 18-19). Wszystkich tych twórców łączy zbliżona data urodzenia. Zestaw zaproponowanych przez Burka tytułów już uświadamia, że ci autorzy przeważnie preferują spojrzenie na bohaterów, których doświadcza najnowsza historia. Ale też widać, jakże
inne od pozostałych rejony świata przyszło penetrować
każdemu z nich. Krytyk spogląda na tak wyodrębnioną
twórczość jako już dokonaną, spełnioną głównie w dekadach od 1960 do 1990. W wypadku Krasińskiego – także
gdy chodzi o objętość – zauważamy, że dopiero nowe
warunki polityczne po 1989 roku dają okazję, by w swojej
tetralogii zawarł, owszem, summę dotychczasowej działalności pisarskiej, lecz także wreszcie powiedział tak
wiele nowego i wprost, że powstało coś, co zdecydowanie przekracza wcześniejszy dorobek.
Janusz Krasiński urodził się w 1928 roku Warszawie,
w czasie Powstania Warszawskiego był harcerzem Szarych Szeregów. Stamtąd trafił do obozu w Oświęcimiu,
a później do Dachau. Po wyzwoleniu tego obozu przez
Amerykanów przez dwa lata przebywał w ich strefie okupacyjnej. Po powrocie do Polski wkrótce został więźniem
politycznym (Mokotów, Wronki), by po odsiedzeniu dziewięciu lat z zasądzonych piętnastu doczekać amnestii.
Debiutował już w 1956 roku w prasie wierszem i opowiadaniem odzwierciedlającymi świeże przeżycia więzienne.
Lecz przede wszystkim został prozaikiem i szczególnie
cenionym dramaturgiem. Jego Czapa (co w języku skazanych oznacza ‘wyrok śmierci’) święciła triumfy na wielu
scenach kraju i Europy. W ogóle mimo jasnej przeszłości
politycznej osiągnął jednak jak na warunki PRL niewątpliwy sukces i pozycję społeczno-zawodową. Tak że był
nawet w latach 1978-1980 wiceprezesem Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich. W nowych okolicznościach, w latach 2005-2008 – prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, a obecnie – prezes honorowy.
Dopiero ostatnie powieści Janusza Krasińskiego pozwalają zauważyć, że ten pisarz właściwie przez całe życie tworzył jedną, tę samą opowieść o losach człowieka
zmuszonego do morderczego pojedynku z przemocą
państwa totalitarnego. Może ono mieć kształt okupacji
niemieckiej, a jednak z perspektywy widać, że niektóre
elementy tego świata są dobrze znane także w realiach
powojennych. A niezależnie od owych realiów wiele momentów biografii bohaterów tej prozy stanowi efekt artystycznych przekształceń osobistego doświadczenia samego autora – sytuacji przeżytych przez niego i przez
dobrze mu znane osoby.
54
Sięgnijmy chociażby po utwór dosyć wczesny, powieść Haracz szarego dnia z 1958 roku (wydanej w
1959). Tak na marginesie – stanowi ona znaczącą polemikę z przesłaniem Pokolenia Bohdana Czeszki, kanonicznej wersji okupacyjnych losów warszawskiej młodzieży podawanej przez komunistów. Lecz to już osobny
temat. Wróćmy do Haraczu. Jeden z bohaterów, Gonczar, przeżywa rozterki związane z zagrożeniem bezpieczeństwa ojca, matka bowiem już nie żyje. Strach jest
zresztą uzasadniony, bo na skutek wpadki po akcji wysadzenia pociągu z niemieckimi wojskowymi ojciec także
zostaje aresztowany. Dla poszukiwaczy związków między biografią autora a jego twórczością będzie miało w
tym wypadku znaczenie, że gdy Krasiński działał w konspiracji, miał już tylko matkę spośród obojga rodziców, i
że gdy został złapany przez Niemców, ona właśnie także
dała się zaaresztować tam gdzie syn, by mu dostarczyć
chleb. To stanowiło początek jej drogi do Oświęcimia,
gdzie została zabita wkrótce po przywiezieniu do obozu.
Zresztą pewne cechy innego chłopca z konspiracji, mającego tylko matkę, modystkę z zawodu, także wykazują
zbieżność z sytuacją domową autora podczas okupacji.
Z kolei sugestywne przedstawienie w powieści stanów
psychicznych Gonczara w celi przy Szucha znajdzie analogie później, w ukazaniu kondycji duchowej Szymona
Bolesty – szczególnie w tomie Twarzą do ściany, którego
akcja dzieje się za komunizmu we Wronkach (gdzie to
siedział właśnie sam autor).
Szczególnie cyniczne myśli zdrajcy, szpicla Korsunia
z Haraczu, czytane przez niegdysiejszą młodzież akowską – ale i wielu innych odbiorców – musiały odkrywać
swoje dramatycznie aktualizujące się sensy w nowej,
komunistycznej rzeczywistości. Refleksje szpicla, który
zapobiegliwie planował już swoje wygodne miejsce
w najbliższej przyszłości, zahaczały też o postać Zwrotnicy. O to, co będzie z owym polskim dowódcą w nowych
czasach – czytajmy – o to, co będzie z całą formacją
tych, którzy walczyli, gdy nadejdą nie ich czasy, a wreszcie – o to, co będzie z całym krajem:
Co to ja myślałem? Aha. Nowy podział świata, w którym –
pytam się – gdzie jest miejsce dla… chapeaux bas, wielkie słowo: dla pana Zwrotnicy? […] Chapeaux bas, uchowaj Boże, daleki jestem od ironii. To wielki przeciwnik. A wysokość stanowisk mierzyć się będzie wielkością pogrążonych. Składając
swoją klęskę w ręce… […] I tak oto ode mnie zaczyna się Polska. […] Jego następca [Hitlera] nie nazwie nas już Gubernią
Generalną, lecz autonomiczną lub coś w tym rodzaju… Dziś
potrzebna im polska policja, jutro podpisze się pięcioletni pokój
i wówczas okaże się, że w strategicznych planach nieodzowna
jest polska armia. Ot i początek. Ciekawe, czy też Zwrotnica
czytał już dzisiejszy dodatek [do gadzinówki]? (Haracz szarego
dnia, Warszawa 1972, s. 225-227)
Należy w tym wypadku oczywiście podziwiać zręczność autora i nieuwagę cenzury. Janusz Krasiński unika
wprawdzie w swoich powieściach historiozoficznych i politycznych uogólnień podawanych z pozycji autorytetu.
Jeśli zaś wskazuje na jakieś powszechniej występujące
mechanizmy, to ich ujęcie przedstawia z punktu widzenia
samych postaci. W tetralogii o losach Szymona Bolesty
autorowi sprzyjają nowe okoliczności wypowiadania się,
brak cenzury państwowej. Teraz już nie będzie mu potrzebny kostium – np. taki jak w Haraczu, że realia osadzone pod okupacją hitlerowską stanowią czytelną reprezentację stanów rzeczy charakteryzujących system
sowiecki.
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Tetralogia opiera się na pewnym interesującym, bardzo znaczącym zamyśle, który ma zapewne prowadzić
do rekompensat poznawczych wobec czytelników autora,
ale przede wszystkim wobec jego bohaterów. A wśród
nich są postaci autentyczne, historyczne, takie jak np.
rotmistrz Witold Pilecki, który w Oświęcimiu, do którego
dał się z zamysłem złapać, zorganizował owocne działania ruchu oporu, a po wojnie został ofiarą komunistycznej
zbrodni sądowej (przy czym część jego zasług przeszła
na konto propagandowego wizerunku Józefa Cyrankiewicza, świadomego wyroku śmierci na swoim konspiracyjnym zwierzchniku!) czy zamordowany tak samo
w więzieniu na Mokotowie Kazimierz Pużak, wybitny socjalista. Tamże czekali na wykonanie wyroku śmierci żołnierze sławnego Ognia. W tym samym więzieniu był
osadzony do procesu sam Krasiński, tam też jako polityczny znajduje się Bolesta. Bolesta, który jak autor naszych powieści, po wyjściu z więzienia zostanie pisarzem. Zresztą Krasiński przypisze mu w Niemocy autorstwo tomu opowiadań zatytułowanego tak samo jak niegdyś jego własny – Jakie wielkie słońce. Taką grę z czytelnikiem opartą na oscylowaniu faktów i fikcji literackiej
znamy z dzieł największych twórców. Znamy choćby z IV
części Dziadów, w których Gustaw recytuje wiersze Mickiewicza jako swoje.
Fikcyjny pisarz, postać literacka, zmaga się zatem
z poczuciem własnej pisarskiej powinności wobec ludzi,
których przeżył jako świadek ich skrzywdzenia i szerzej
ciągle nieznanej ich wielkości. Jest to bardzo podobne do
imperatywu świadczenia o ofiarach, tego, o czym wspominał narrator Innego świata Gustawa HerlingaGrudzińskiego. Bolesta Krasińskiego także ciągle pamięta, że „to, co wyniósł zza muru, domagało się spełnienia.
Było niczym nakaz jakichś najwyższych instancji i nie
znało odwołania jak ostateczny wyrok, gdy zapadnie.
Tylko jak znaleźć formę, w jakiej miałby to wyrazić” (Ni, s.
238). W wypadku fikcyjnego pisarza Bolesty okazało się,
niestety, że nie to będzie problemem, czy uda mu się
opowiedzieć o świecie „zza muru”, gdy tylko uchwyci odpowiednią do tego „formę”. Zasadniczym pytaniem bohatera tetralogii Krasińskiego stanie się bowiem, czy w ogóle uda się to opowiedzieć na drogach jakiegokolwiek dostępu do tutejszych czytelników, czyli – co z tego władze
pozwolą udostępnić w ramach polityki kulturalnej. A zatem najpierw, tuż po wypuszczeniu go z Wronek w 1956
roku, wydaje się to całkiem realne. Pewnie też dlatego
wydaje to się realne bohaterowi z imperatywem pisania,
gdyż świata komunizmu poza murami nie miał dotąd
okazji poznawać, znał go tylko przez lata w styku władzy
z więźniami, szczególnie – politycznymi. Przez większość czasu odbywania wyroku nie miał on przecież
możliwości wglądu do prasy, żadnej (ale też każda powszechnie dostępna ówczesna gazeta, nawet wyznaniowa w Polsce była ściśle poddana ideologicznej weryfikacji). Kiedy więc w pierwszych miesiącach po Wronkach, jako ktoś, kto w więzieniu zawarł także znajomości
z kręgiem skazanych przedwojennych socjalistów, dzięki
tym kontaktom zyska rekomendację w jednym z nowych
pism komunistów-reformatorów, to oni chętnie wydrukują
jego opowiadanie dokumentujące przeżycia z ostatnich
lat. Ale doskonale rozumie instrumentalną rolę własnej
publikacji w spektaklu propagandy, rozumie, że ta „gazeta […] się nim posłużyła jako kimś ze świata prawdy” (Ni,
s. 107). Przy okazji jednak chwilowej „odwilży” w kulturze
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Bolesta doświadcza też swoistej odwilży, osobistej i jako
pisarza: „i w nim odtaje to, co skute jak lodem w pamięci”
(Ni, s. 254).
Oczywiście, z pisarską eksploatacją przez Bolestę
„odtajanego” materiału pamięci nie będzie dobrze.
Wkrótce usłyszy, że pisze rzeczy nie do publikacji,
wkrótce odbierze na pocieszenie (i zgodnie z rzeczywiście obowiązującym prawem autorskim) połowę honorarium za zamówioną i przyjętą w wydawnictwie książkę,
która nie będzie dopuszczona do publikacji. Wysłucha
też rad, jak przenosić akcję i osoby w inne miejsce
i czas, jak poprzerabiać „odtajany” materiał pamięci, by
funkcjonować jako pisarz. Tytułowa „niemoc”, nazywająca trzecią część tetralogii Krasińskiego, nie jest więc
niemocą twórczą, lecz w rozmaitym znaczeniu sytuacyjną i wreszcie moralną. Tę sytuacyjną czytelnik ma okazję
bliżej poznać, gdy śledzi starania Bolesty, by przed kolegium redakcyjnym czasopisma literackiego, w którym
pracuje w 1968 roku, uzyskać akceptację opublikowania
tekstu nieznanego autora o ostatnich godzinach życia
Romka Strzałkowskiego. Jasne, że Bolesta daje satysfakcję swojej potrzebie świadczenia prawdzie, a nie że
realizuje jakiś skuteczny pomysł na doprowadzenie do
publikacji powierzonego tekstu. Przypomnijmy: Romek
Strzałkowski to chłopiec w wieku szkolnym, który włączył
się w nurt demonstrantów 28 czerwca 1956 roku w Poznaniu, wskutek czego dostał się w ręce bezpieki i został
z premedytacją zastrzelony przez jedną z funkcjonariuszek. Krasiński doskonale literacko realizuje ten epizod.
Przytacza cały tekst tajemniczego autora jako czytany
stopniowo przez Bolestę-redaktora. Dodajmy – przebieg
wydarzeń jest w szczegółach wierny temu, co już od lat
osiemdziesiątych można znaleźć w opracowaniach historyków o Poznańskim Czerwcu. Ale wcześniej w powieści
odnajdziemy podsłuchane przez Bolestę świeże komentarze młodych działaczy komunistycznych podczas pobytu w sanatorium dla płucnochorych w Zakopanem
w owym 1956 roku. Szymon znalazł się wtedy w górach
nie jako komunista, ale za protekcją wspomnianego pisma rewizjonistów-marksistów, w którym publikował swój
więzienny tekst. Usłyszane przez niego sądy młodych
pretorianów pezetpeerowskiego porządku układają się
w schemat propagandowego zakłamania śmierci chłopca-bohatera. W powieści znajdzie się też cytacja pisma
ojca zamordowanego chłopca skierowana do aparatu
sprawiedliwości. Wykorzystane w tym wypadku zabiegi
Krasińskiego, by w rozmaity sposób wpleść w materiał
utworu dane ze źródeł niefikcjonalnych, należą do standardów powieści historycznej i były do perfekcji stosowane przez samego Sienkiewicza. Są więc niejako klasycznym chwytem powieściowego realizmu.
Jak powiedziałem, „niemoc” ma jeszcze w powieści
tak zatytułowanej, ale i szerzej także, a może przede
wszystkim znaczenie moralne:
Po wyjściu z więzienia odczuł ją już niejednokrotnie, tym
razem jednak wyjątkowo dojmująco. Wszechobecny, wszechmocny paraliż dobrej woli. Oszczerstwo, donos, potwarz, blaga,
oszustwo, destrukcja, bezprawie i mord… Wszystko, wszystko
w tym systemie było możliwe, tylko nie zwykły zbożny czyn (Ni,
s. 446).
„Zbożnym czynem” miało być wręczenie Władysławowi Gomułce listu od matki jakiegoś chłopaka, który
siedział w więzieniu. Szymon zobowiązał się, że jej pismo wręczy pierwszemu sekretarzowi KC. Obstawa
55
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
uniemożliwiła próbę przekazania korespondencji z ręki
do ręki. A działo się to podczas lubelskiego zjazdu pisarzy, na którym Bolesta nie był już czysto szeregowym
uczestnikiem. Był przecież wygłaszającym referat…
Objawy tytułowej niemocy występują na dole drabiny
społecznej i na samej górze (czego dowodem plastycznie, w kilku rysach uchwycona postać tow. Kliszki na
tymże zjeździe pisarzy). Niemocy – która jest dręcząca,
bo przecież w skutkach taka sama jak najgorsza wola.
Bolesta nabiera tej tragicznej wiedzy tak wiele razy. Także podczas przemówienia premiera Cyrankiewicza po
poznańskim 28 czerwca 1956: „Krwawe exposé w radiu
i widma zamordowanych, najbliższych kiedyś premierowi
ludzi. Nie zrobił [Cyrankiewicz] nic, by ocalić ich od
śmierci” (Ni, s. 107).
Czy lektura tetralogii Krasińskiego także stopniowo
i sukcesywnie wtrąca czytelnika w przekonanie o bezgranicznej niemocy wpisanej w życie człowieka pod komunizmem? Otóż zdecydowanie nie. Szczególnie gdy
się pochylamy nad dwiema pierwszymi powieściami.
Większość sportretowanych w nich więźniów powoli, ale
przemożnie wprawia w jakiś wyjątkowy podziw – właśnie
– nad siłą człowieczeństwa (cóż, że brzmi to patetycznie), mimo że autor nie sięga po środki heroicznego stylu
utrwalone przez eposy. Nie znaczy to, że nie było zwycięstw nad maltretowanymi. Nawet same sposoby maltretowania, dziś już coraz powszechniej rozpoznane
przez prace historyków oddające głos ostatnim jeszcze
żyjącym ofiarom, są raczej sugerowane, a rzadko przywoływane w całej naoczności przez pisarza. Nie daje
zbyt często obrazów niewytrzymywania bólu (fizycznego
i moralnego). Może właśnie przez to osiąga też, całkiem
uzasadniony, patos wzbudzany samym przesłaniem relacji o ofiarach. Czytamy więc niekiedy o upadkach więźniów. Ale więcej czytamy o ich wytrwaniu. Nawet tych
skazanych na śmierć. I z wymową tych powieści jest coś
takiego, co trafnie ujmuje spotkany nieoczekiwanie w Laskach ksiądz, do niedawna współwięzień Szymona: „Ale
nie oskarżajmy, abyśmy sami nie zostali oskarżeni.
Ludzka wytrzymałość na ból ma granice. Kto wie, może
kończy się tam, gdzie zaczyna się świętość” (Ni, s. 208).
Kiedy więc po latach będzie z innym współwięźniem,
a później teściem, doc. Andrzejem wspominać, jak był
mimowolnie podsłuchującym zeznania maltretowanego
chłopaka, którego rozpoznał po głosie, usłyszy od ojca
żony: „»Nie znamy własnego przywiązania do życia […]
i nie wiemy, za jaką cenę zgodzilibyśmy się je oddać«.
Szymon był tego samego zdania. Tak, są ludzkie czyny,
które trudno poddają się kwalifikacjom moralnym” (Ni, s.
259). Póki co, dodajmy i podkreślmy – mężczyźni mówią
o trudności – zresztą potwornej, niebywałej, a nie o niemożliwości.
Tymczasem sami oprawcy i ich sojusznicy dbali nie
tylko o wymazanie swoich ofiar ze zbiorowej pamięci. Bo
dbali też o pamięć fałszywą. W ten sposób powstała, jak
to określa narrator, „liryczna” wersja śmierci Kazimierza
Pużaka, spreparowana na użytek jego towarzyszy żyjących na emigracji. Rozniósł ją po wolnym świecie więzień-konfident – „nikt bowiem w komunizmie nie umiera
w samotności. Zawsze ktoś słucha, czy nie powie jeszcze czegoś, co zataił” (TS, s. 282).
To ostatnie stwierdzenie, należące do uogólnień, jak
wiemy, rzadkich w tetralogii Krasińskiego, nasuwa skojarzenia z atmosferą ponurego świata ukazanego w powie-
56
ściach Franza Kafki. Szczególnie Proces zaistniał
w świadomości Europejczyków najpierw jako intuicyjnie
trafne ujęcie rzeczywistości totalitarnej, nieszczęśliwe
proroctwo tego, co wkrótce stanie się realnością. W komunizmie chętnie odczytywano tę powieść jako metaforę
aktualnego zniewolenia przez państwo. Coś z takiej aktualizującej wymowy Procesu Kafki pobrzmiewa w powieściach Krasińskiego.
Jak pamiętamy, na początku Procesu jest przebudzenie się bohatera we własnej sypialni, gdzie znajduje
dwóch nieznajomych (jeden z nich jest w uniformie), którzy przyszli, by go aresztować. Podobna para mężczyzn
budzi Szymona Bolestę na początku tomu Na stracenie.
Aresztowanie będzie przebiegało dalece podobnie. Wiemy, że Kafkowski Józef K. będzie utrzymywał tezę o braku swojej winy, że będzie się zastanawiał, kto go zadenuncjował. Podobnie Szymon. I też będzie stopniowo
nabywał świadomości tragicznego paradoksu: „Nie poczuwał się do żadnej winy, a człowiek niewinny może tylko zlekceważyć groźbę. Co innego w obliczu samej
groźby – nawet niewinność staje się przewinieniem” (NS,
s. 22). Kiedy będzie na Mokotowie w oczekiwaniu sądu,
jego myślenie stanie się jeszcze bardziej kafkowskie:
„Teraz tylko kamienny ucisk poczucia winy i pytanie, coraz częściej nasuwające się pytanie, czy aby dobrze zrozumiał mechanizm swojej sprawy” (TS, s. 66).
Proces zaczyna się przebudzeniem protagonisty,
a kończy jego śmiercią. Na stracenie oraz Twarzą do
ściany też rozpoczynają się przebudzeniem głównego
bohatera. Za to już wszystkie cztery części tetralogii Krasińskiego mają wyeksponowany w zakończeniu motyw
śmierci. Jeśli nawet czas akcji jest inny, to w końcowych
partiach narracji nawiązuje się do wcześniejszego zgonu.
W wypadku Na stracenie są to myśli Szymona o poległych podczas okupacji oraz o zabitych w więzieniu.
Twarzą do ściany kończy się śmiercią Stalina. Chociaż
Niemoc jest doprowadzona do 1968 roku, to końcowa
partia powieści powraca do ostatnich chwil życia Romka
Strzałkowskiego. A Przed agonią zamyka pogrzeb ks.
Jerzego Popiełuszki. Już z tego zestawienia widać, że
Krasiński nie wprowadza śmierci jako kresu, ale jako
przełom, jako otwarcie ku lepszemu. Pisarz jest wprawdzie także znakomitym dramaturgiem. Akcję prowadzi
tak, że w dwóch pierwszych powieściach czytelnik nieodparcie spodziewa się jej zakończenia śmiercią Szymona. Lecz otwiera się zupełnie inna perspektywa niż
u Kafki. Bo choć świat ukazany w tetralogii jest okropny,
ale ukazany przez wrażliwość jakże inną od beznadziejnego, skupionego na sobie samym tragicznego heroizmu
Kafki. Wrażliwość nie człowieka-symbolu, ale człowieka
przeżywającego (we wszelkich tego słowa znaczeniach)
naprawdę. U Kafki system trwa ponad jednostkowe życie. U Krasińskiego jednak tyrani są śmiertelni i dobrze
znani z imienia, a śmierć bohaterów i ofiar nie stanowi
pozbawienia ich miejsca w ludzkiej pamięci i uczuciu.
Więc Szymon musi przeżyć, by być ich świadkiem.
Konstrukcja tetralogii – z podanego wyżej powodu –
stopniowo oddala się od Kafkowskiej konstrukcji. Narastają epizody, których bohaterem nie jest protagonista.
Możemy je nawet czytać osobno, jako epickie miniatury
o wielkiej wartości literackiej. Jest ich sporo. A więc
choćby opowieść o Pitagorasie, nieuczonym matematycznym geniuszu, który zachwycał swym talentem
prawdziwych uczonych, osadzonych z nim; opowieść
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
o ostatnich godzinach życia Romka Strzałkowskiego, rewelacyjne opowiadanie Alek – wcześniej drukowane
osobno przez Krasińskiego – ukazujące znany bohaterski
epizod ze służby wojskowej kleryka Jerzego Popiełuszki.
Od abstrakcyjnej przestrzeni Kafki różni się też tetralogia pełnym pietyzmu odtwarzaniem realiów historycznych. Mamy zatem środowisko tuż powojennego PSL-u
(tego z lat czterdziestych, a nie obecnego falsyfikatu politycznego sfabrykowanego z szeregów pamiętnego ZSLu), z którym Szymon styka się wprawdzie przypadkowo
i towarzysko, ale to zaciąży na jego sytuacji przez lata.
Czytelnik, szczególnie młodszych generacji, pozna tu być
może jeszcze sobie nieznaną atmosferę jedynej i to krótko tolerowanej opozycji wobec sowieckiego aparatu władzy w Polsce. Nic więc dziwnego, że ona skupi ludzi nie
tylko o ludowcowych ideałach. Odbiorca znajdzie zatem
atmosferę gorących dyskusji politycznych prowadzonych
w domach, entuzjastyczną młodzież roznoszącą ulotki
przed nadchodzącymi wyborami do sejmu i ewentualnego senatu. A potem rozpoczną się aresztowania. Nie
dziwi zatem, że gdzie indziej sam Krasiński porówna to
wszystko do późniejszego karnawału Solidarności.
W Na stracenie córka Edwarda (prominentnego działacza PSL-u), Emilka, wypowiada sąd na temat aktualnego położenia dzieci wiejskich. Młodszym czytelnikom
wypada wyjaśnić, że w latach powojennych drastycznie
utrudniano, a nieraz uniemożliwiano dostęp do wyższych
szczebli edukacji młodym ludziom pochodzącym ze środowisk w jakiś sposób towarzysko uprzywilejowanych
przed okupacją. Propaganda zachłystywała się dobrymi
nowinami, przez siebie samą produkowanymi, o historycznym awansie dawniejszych warstw najuboższych,
a przede wszystkim chłopskich. Naprawdę to było jednak
nieraz całkiem inaczej. Tym bardziej, że także warstwy
chłopskie często stawiały zdecydowany opór wysłannikom importowanego ustroju. I na to zwraca uwagę Emilia, gdy pewnego razu nie wytrzymuje, poruszona emocjonalnie pełnymi nienawiści do dawnych elit słowami
funkcjonariusza bezpieki. Przesłanie jego wypowiedzi
jest takie, że potomkowie inteligentów blokują miejsce
w szkołach ludziom biednym, choć nieraz zdolnym. Przy
okazji lży on swoją rozmówczynię, wyzywa od „reakcji,
zgniłej inteligencji i płatnych kibiców stronnictwa burżujów”, którzy powinni „iść precz z miasta doić krowy… razem z premierem Mikołajczykiem” (NS, s. 62). Ów funkcjonariusz – dodajmy – zajmuje większość domu należącego do rodziców dziewczyny. Zaczepiona Emilka mówi
do pretorianina komunizmu i niechcianego sąsiada: „co
zaś do dzieci chłopów, to gdyby nie ścigano ich po lesie
i nie pakowano do kryminałów, jakoś docisnęłyby się do
szkół” (NS, s.62).
W dyskusjach więźniów politycznych z kolei pojawia
się wątek ewentualnej trzeciej wojny światowej. Choć byli
oni odcięci od wiadomości spoza muru, to właśnie ten
temat, jak się okazuje, był wspólny im i wielu ludziom poza kratami. Dla Szymona miała znaczenie nie tylko wtedy: „Wielka antybolszewicka wojna! Ta obłąkańcza myśl
zrodzona z beznadziei i rozpaczy miała mu towarzyszyć
przez wiele lat. I było mu z nią lżej” (NS, s. 227). Podobnych rozmów było kiedyś w Polsce niemało, nie tylko na
kartach literatury:
Amerykanie nie zechcą bić się sami za Europę – odparł
stary partyzant. – A komuny własnymi siłami nie pokonamy.
Zresztą Wschodni Niemcy też się zbroją. W wypadku wojny
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
walczyć będą ze sobą dwie niemieckie armie, jak w Korei.
I jedną z nich trzeba będzie uznać za sojuszniczą. Rozumiem
cię, mnie też nie przyjdzie to łatwo.
Sposępniał. Pomyślał, że ten jeep, którego wypatrywał za
oknem, ten, który raz jeszcze miałby mu przynieść wyzwolenie,
gdy kiedyś pojawi się nad rzeką, może się okazać nie amerykański, lecz niemiecki. Po Auschwitz i Dachau byłoby to dla
niego czymś porażającym, jakąś tragiczną projekcją ironii. Buntował się przeciw temu, lecz szukając pomocy dla nich i dla całej Europy niemal w boskich zastępach, nie znajdował innych
rozwiązań (TS, s. 225).
Kolorytem więziennych realiów życia politycznych są
– znakomicie w powieściach scharakteryzowane – grupy
samokształceniowe. Skoro wśród więźniów nie brakowało uczonych najwyższej renomy, którzy nawet tam nie
porzucali zadań swojego intelektualnego powołania, dla
wszystkich chętnych słuchaczy, no a przede wszystkim
dla najmłodszych, co tam nie mieli oficjalnie dostępu do
jakiejkolwiek niezbędnej w ich wieku formy edukacji, koledzy z celi i jednocześnie prawdziwe tuzy z rozmaitych
dziedzin akademickich czy praktycznych prowadzili wykłady, ćwiczenia, regularne kursy. Na uwagę zasługuje
życie towarzyskie, jak tylko możliwe przenoszące z wolnej Polski w więzienne mury poczucie socjalnej hierarchii, elegancji współżycia, a nawet rozrywek. Były więc
gry w warcaby, był nawet kabaret literacki… bez dostępu
do materiałów pisarskich. Dla czytelnika będą w tym wypadku ciekawe podobieństwa oraz jakże znaczące różnice z atmosferą, która panowała w miejscach internowania w stanie wojennym.
Do kart heroicznych należy zaliczyć zapisy działań
więziennych grup medycznych. Ponieważ lekarstwa ratujące życie były reglamentowane imiennie, za zgodą najwyższych władz państwowych, formalnie przysługiwały
tylko nielicznym. Sanitariusze skrzętnie gromadzili resztki
szczepionek z ampułek, aby chociaż ich roztwór („popłuczki”) mógł pomóc jak największej liczbie zagrożonych
niechybną śmiercią.
Obraz Polaków prześladowanych w powojennych latach byłby niekompletny, gdyby nie było w powieściach
Krasińskiego ukazania roli religii. Przede wszystkim dlatego, że wśród uwięzionych było wtedy wielu księży, których kapłańska misja okazywała się niezbędnym ratunkiem dla współwięźniów. Ale także dlatego, że wiara
w Boga w momentach trudnych ujawnia takie swoje
aspekty, których nieraz nie wydobywają sytuacje banalne. Stąd także obecność wątków związanych z religią
wśród motywów cierpienia jest tyleż pewnym schematem
literackim, szczególnie wzmocnionym sugestywnymi
wzorami dzieł romantycznych, co wynika także z samej
natury człowieka; stawia go w sytuacjach bliskich wyobraźni biblijnej.
Jak już wspomniano, sam protagonista powieści nie
jest człowiekiem silnie przeżywającym religijność. Jest
jednym z tych, których wiara załamała się pod wpływem
doświadczenia okrucieństwa i śmierci, jest tym, który
„odszedł od Boga, jak odchodzi się od kogoś, kto zbyt
długo nie wywiązuje się ze złożonej obietnicy” (Ni, s. 8).
Zdaje sobie sprawę, że z tym odejściem przegrywa wiele
– „bez wiary trudno mu będzie oprzeć się złu” (tamże).
Choć pozostaje mu przynajmniej świadomość niezniszczalnych zasług chrześcijaństwa dla tożsamości naszego
świata. Bo gdy tuż po wypuszczeniu z więzienia zachodzi
do kościoła, natychmiast konstatuje: „Tu widać, że świat
się nie zaczął w Jałcie” (Ni, s. 8).
57
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
Z Szymonem stało się tak, mimo że w celi na Mokotowie należał do najpilniejszych słuchaczy wykładów ks. Jana, absolwenta Biblicum, wybitnej postaci z kręgów AK.
Jednak kiedy miał już po wojnie przygotowane swoje
pierwsze wykłady, został uwięziony, nawet trafił do celi
śmierci. Dzięki staraniom kard. Sapiehy zmieniono mu wyrok. I wtedy jakby zyskał nowe życie. Intensywniejsze.
Otrzymał cenny dar przekonywającego głoszenia Boga.
Swoje pierwsze wykłady akademickie miał właśnie wygłaszać do współwięźniów. Oczywiście nie tylko głosił. Swoją
cichą modlitwą towarzyszył z okna celi skazańcom prowadzonym na śmierć. Szymon nawet się zastanawiał, czy
kapłan w ten sposób odprowadzał nie tylko „znamienitych
Polaków, ale i hitlerowskich zbrodniarzy wojennych” (Ni, s.
210). Tenże ks. Jan, już w 1956 roku, w Laskach, tak dobrze określi to, co przegrywał Szymon, ale może i Polska:
Bóg jest nieskończonym dobrem, wymaga jednak od nas
bezustannego wsparcia w walce ze złem. Prawie dziesięć lat
komunizmu w tym kraju zrobiło straszliwe spustoszenie w duszach ludzkich. A ta choroba, mimo wstrząsu, jakim była śmierć
Stalina, zatacza coraz szersze kręgi. Zmierza do narzucenia
światu moralnej próżni, wymazania granicy między złem a dobrem i całkowitego zniewolenia narodów. Judejczycy w Babilonie
obronili się przed tym. Polacy we własnym kraju mogą się nie
obronić. Dziś, po wydarzeniach poznańskich, ostatnim bastionem
jest Kościół. I potrzeba mu wiernych, szczególnie spośród inteligencji. Prosty człowiek w Polsce, na szczęście, zachował wiarę.
Trudniej powiedzieć to o ludziach wykształconych. Iluż spośród
nich wskutek jej braku załamało się w śledztwie i po wyroku.
– To prawda – zgodził się Szymon, pamiętając jednakże,
by nie dać się wciągnąć w święte rewiry. – Można podziwiać
chłopów, jak zachowywali się na przesłuchaniach. Nawet torturami nie dało się ich zmusić, by oskarżyli kogoś fałszywie, nie
sypali i nie wchodzili w układy ze swoimi oprawcami, co przytrafiało się inteligentom (Ni, s. 208).
W istocie – jest cykl powieści Krasińskiego jakimś
przyciągającym uwagę, co raz to prowokującym myślenie, snuciem historii człowieka metafizycznie przypisanego przyciąganiu wierności i prawdy. Jak bohater Herberta, jak postaci z polskiego romantyzmu. Ale i jak to w literaturze nowoczesnej – dalece w tej wierności i prawdzie
niespełnionego, co może przynależy też do literackich
standardów wizerunku intelektualisty… Te motywy, wierności i prawdy, będą w tetralogii powracać do samego
końca cyklu. Przed końcem – w odtwarzanych słowach
ks. Popiełuszki na jego pogrzebie: „głos księdza Jerzego.
Młodzieńczy, silny, powtarza, że dążenie do prawdy
wszczepił w człowieka sam Bóg, że stąd jest w nim ono
tak naturalne, jak i niechęć do kłamstwa. I że prawda podobnie jak sprawiedliwość łącząc się z miłością kosztuje”
(PA, s. 507). I na samym końcu, gdy „Szymonowi wpadła
pod nogi zmięta w kulę gazeta i przylgnęła do nogawki.
Kopnął, porwana wiatrem potoczyła się dalej jak balon.
Wałkowały się po bruku wypisane w niej kłamstwa” (PA,
s. 531).
W tetralogii Krasińskiego chodzi o pamięć o bohaterach, o zabitych. Chodzi o właściwy ciężar życia jednostki.
Cały czas też chodzi o Polskę. Wobec tego dziś czytelnik
musi się pytać też o to, jak daleko i w którym miejscu jest
ona w stosunku do tego, co widział i wiedział Szymon? 
W rocznicę sowieckiej napaści na Polskę
 Maria Jazownik, Leszek Jazownik
PAMIĘĆ BEREZWECZA W PROZIE EUGENIUSZA ŁASTOWSKIEGO
Berezwecz (biał. Беразьве́чча) – przed wojną wieś
w powiecie głębockim w województwie wileńskim, stanowiąca obecnie północno-wschodnią część miasta Głębokie, usytuowanego na terenie dzisiejszej Białorusi,
stanowi jeden z największych symboli sowieckich zbrodni
na Kresach. Armia Czerwona zajęła Berezwecz 18 września 1939 roku. Znajdujące się tu olbrzymie budynki kościoła i klasztoru o charakterystycznych – typowych dla
architektury rokokowej – wkłęsło-wypukłych ścianach,
wzniesione w latach 1756-1767 według projektu znakomitego wileńskiego architekta Jana Krzysztofa Glaubitza
na miejscu drewnianego zespołu kościelno-klasztornego
ufundowanego w 1637 roku przez wojewodę mścisławskiego Józefa Korsaka, NKWD przekształciła w więzienie
1
śledcze . Jego naczelnikiem został sierżant bezpieczeństwa państwowego Michaił Prijomyszew2. W niewyobrażalnie zatłoczonych celach więzienia przetrzymywano tu
oficerów Wojska Polskiego, policjantów, urzędników
państwowych, „kułaków", „szpionów” oraz oskarżonych
o różne przestępstwa „kontrrewolucjonistów". Chociaż
wśród uwięzionych byli przedstawiciele różnych narodowości, dominowali Polacy. Morzono ich głodem i stosowano wobec nich wymyślne tortury3.
W obliczu niemieckiej inwazji na Związek Radziecki –
wieczorem 23 czerwca 1941 r. – ludowy komisarz spraw
wewnętrznych ZSRR Ławrentij Beria nakazał szefowi
NKWD Białorusi Aleksandrowi Matwiejewowi niezwłocz-
58
nie przystąpić do likwidacji więzienia. Tej samej nocy organy NKWD dokonały masakry ok. 300-500 więźniów
skazanych na karę śmierci oraz oskarżonych o „przestępstwa kontrrewolucyjne" i „działalność antysowiecką".
Pozostałych (w liczbie ok. 800-900 osób) ewakuowano.
Przygotowując się do egzekucji, funkcjonariusze
NKWD wykopali w głębi więziennego dziedzińca doły
przeznaczone do ukrycia zwłok. Następnie, po włączeniu
głośnej muzyki, która miała zagłuszać odgłos strzałów,
przystąpili do zabijania więźniów w pomieszczeniach
piwnicznych więzienia. Zabijano strzałem z pistoletu w tył
głowy, uderzeniem kolby karabinu, przebijano bagnetem.
Ślady na zwłokach wskazywały, że przed zamordowaniem więźniowie byli bici, maltretowani i okaleczani.
O stosowanych tam torturach świadczy fakt, że w piwnicach odkryto stos wyciętych ludzkich języków. Część
więźniów, o nieustalonej liczebności, zamurowano żywcem w celach więziennych. Zwłoki pomordowanych
transportowano do dołów i tam układano rzędami twarzą
do ziemi. Na koniec przykryto je warstwą ziemi – pospiesznie i niestarannie4.
W pamięci Leokadii Skrackiej – będącej jednym ze
świadków, którzy weszli na teren więzienia po odejściu
Sowietów – zapisał się następujący widok:
„Za klasztorem w olbrzymich dołach leżała masa ciał jeszcze nie zasypanych, nie zdążyli. Ciała były zmasakrowane, bez
nosów, inni bez uszu, oczu, palców, połamane kości. Ludzie
weszli do klasztoru, zaczęli szukać i znaleźli świeży mur. Za-
KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA
częli go rozbijać. Wysypały się ciała ludzi żywcem zamurowanych. Paru jeszcze żyło”5.
Wedle relacji Marii Jakubowskiej:
„Ci ludzie [więźniowie-red.] za życia byli straszliwie torturowani, mieli poprzecinane pięty, okaleczone twarze. Najgorszy
był obraz niektórych dłoni ludzkich, z których pozdzierana skóra
zwisała jak pomarszczona rękawiczka” 6.
Los ewakuowanych więźniów był równie okrutny.
Wyprowadzonych z więzienia, pognano w stronę Witebska. Szlak ich przemarszu stał się prawdziwą „drogą
śmierci”, gęsto usłaną trupami. Pozbawieni jedzenia i picia, szli długimi kolumnami. Ci, którzy ustali w marszu lub
nie dostosowali się do poleceń konwojentów, ginęli od
kul karabinów i uderzeń bagnetów. Marsz długich kolumn
zakończył się nad Dźwiną w pobliżu kołchozu Taklinowo,
położonego obok miejscowości Ułła (obecnie Nikołajewo). Na udręczonych więźniów, którym kazano położyć
się twarzą do ziemi, posypały się kule karabinów i bomby
zrzucane z samolotów7.
Zbrodnia sowiecka była w okresie PRL-u starannie
przemilczana. W latach 70. Rosjanie zburzyli wieże kościelne. Pozbawiony wież kościół nadal stanowi część
składową więzienia dla bardzo ciężkich przestępców8.
Tragiczny los berezweckich więźniów został interesująco zobrazowany na kartach niepublikowanej mikropowieści Eugeniusza Łastowskiego, opatrzonej znamiennym tytułem – Widma. Liczący sobie obecnie 92 lata zielonogórski pisarz urodził się na Wileńszczyźnie we wsi
Myszki, gmina Duniłowicze, powiat Postawy. Tu spędził
najwcześniejsze lata dzieciństwa, tutaj też skończył szkołę powszechną. Kontynuował naukę w słynnym wileńskim Gimnazjum i Liceum im. Zygmunta Augusta, którego absolwentami byli m.in. późniejszy laureat literackiej
Nagrody Nobla Czesław Miłosz oraz dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” i poseł na Sejm Stanisław Stomma. Maturę zdał w maju 1939 roku.
Przyszły pisarz debiutował bardzo wcześnie. W lipcu
1936 roku jako 17-letni młodzieniec wygrał literacki konkurs na opowiadanie o tematyce animalistycznej, ogłoszony przez spikera Polskiego Radia w Wilnie – Leona
Lecha Beynara (znanego później pod nazwiskiem Paweł
Jasienica). Pierwsza nagroda, którą Eugeniusz Łastowski otrzymał za opowiadanie o trudnej sytuacji zwierząt
na wsi, otworzyła mu drogę do wileńskiej rozgłośni. Tu co
tydzień przygotowywał 10-minutowe pogadanki, podejmujące różnorodną problematykę. Zaczął też pisać debiutanckie utwory literackie, które jednakże zaginęły
w wojennej zawierusze. Akcentując swoje wczesne inklinacje do uprawiania twórczości literackiej, zielonogórski
pisarz żartobliwie stwierdza, że jako gimnazjalista mieszkał w Wilnie przy ulicy Zarzecznej, idąc więc do szkoły,
przechodził przez Zaułek Bernardyński, dzięki czemu
mógł spoglądać na budynek, w którym Mickiewicz napisał Grażynę.
Wybuch II wojny światowej zastał Eugeniusza Łastowskiego w rodzinnej miejscowości. We wrześniu do
Myszek wkroczyli Rosjanie. Młody literat, którego cudem
ominęło powołanie do wojska, stał się świadkiem najpierw wcielania mężczyzn do armii radzieckiej, a później
masowej deportacji miejscowej ludności w głąb Rosji
Sowieckiej. Wraz z ojcem nosił paczki do uwięzionego w
Berezweczu wspaniałego nauczyciela z Myszek – Ferdynanda Malca (który nb. przeżywszy ewakuację więzienia, wstąpił do Armii Andersa; wraz z nią wydostał się ze
Związku Radzieckiego i osiadł w Argentynie). O losach
Polaków przetrzymywanych przez NKWD w bazyliańskim
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
zespole kościelno-klasztornym Eugeniusz Łastowski dowiadywał się także u wujostwa mieszkającego w oddalonej od Berezwecza o 5 km miejscowości Ławrynówka.
Co więcej, wuj oprowadzał go po pobliskich lasach, gdzie
NKWD zakopało ciała pomordowanych Żydów i Polaków.
Sytuacje znane pisarzowi z autopsji, a także zdarzenia
opowiedziane mu przez cudem ocalonego z pogromu na
„drodze śmierci” Władysława Bułata, stały się kanwą
wspomnianej tu mikropowieści. Widma przynoszą
wstrząsający, bardzo realistyczny, z fotograficzną niemal
dokładnością rejestrowany obraz ewakuacji berezweczańskiego więzienia. Zastosowana w utworze narracja
pierwszoosobowa znakomicie uwydatnia autentyzm zdarzeń. Z kolei kreacja narratora na świadka i uczestnika
zdarzeń pozwala przybliżać myśli i emocje, które towarzyszyły więźniom w czasie morderczego marszu, przerwanego w Ulle-Taklinowie.
Opowieść Eugeniusza Łastowskiego o więźniach Berezwecza zainteresowała Andrzeja Przewoźnika. Sekretarz Generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa uznał, że Widma zasługują na opublikowanie i obiecał znaleźć niezbędne w tym celu środki finansowe. Miał
zająć się sprawą bezzwłocznie po powrocie z katyńskich
grobów. Niestety, katastrofa smoleńska zniweczyła te
plany. „Wraz z Andrzejem Przewożnikiem pod Smoleńskiem zginęła także moja powieść” – mówi z rozgoryczeniem Pan Eugeniusz. Okazało się bowiem, że nowy Sekretarz Generalny Rady OPWiM – Andrzej Kunert – odmówił dotowania publikacji. W piśmie do autora Widm
podał dwa powody swej decyzji. Pierwszy powód – to
brak środków finansowych. Z takim uzasadnieniem można by się pogodzić, aczkolwiek nie przychodzi to łatwo,
gdy zważy się, że w Polsce znajdują się fundusze na finasowanie różnego rodzaju tandety wydawniczej, która
zalega półki księgarskie, tymczasem nie ma pieniędzy na
wydawanie publikacji zdolnych wpływać na kształt naszej
narodowej pamięci. Zupełnie jednak nie do przyjęcia wydaje się drugi z wysuniętych w piśmie powodów. Jest on
wręcz szokujący. Oto okazuje się, że utwór nie może być
dotowany z funduszy Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, ponieważ „mimo walorów artystycznych i edukacyjnych, nie nawiązuje do tematyki polskich miejsc
pamięci”9.
Nie podejmujemy się tu wnikać w to, jak minister Kunert rozumie pojęcie „polskich miejsc pamięci”, skoro
w jego przekonaniu Berezwecz nie mieści się w zakresie
tego pojęcia. Wbrew Sekretarzowi Generalnemu Rady
OPWiM, sądzimy, że zbrodnia, której dokonało NKWD
na Polakach uwięzionych w berezweckim klasztorze,
powinna trwale wpisać się w świadomość historyczną
polskiego społeczeństwa. Z tą intencją zdecydowaliśmy
się zamieścić fragmenty utworu Eugeniusza Łastowskiego na łamach naszego pisma.

___________________________________
1
Internet,htp://pl.wikipedia.org/wiki/Kościół_Świętych_Apostołów_Piotra_i
_Pawła_i_klasztor_Bazylianów_w_Berezweczu [ 02.10.11].
2
S. Kalbarczyk, Zbrodnicza ewakuacja więzienia w Berezweczu w czerwcu 1941 r. W 70. rocznicę, „Nasz Dziennik”, 29.07.2011, Dodatek historyczny IPN nr 7/2011 (50).
3
S. Kowalczyk, Berezwecz, „Karta” 1991, nr 3, s. 94-97.
4
S. Kalbarczyk, op.cit.
5
S. Kowalczyk, op.cit.,s. 97 .
6
Ibidem.
7
S. Kalbarczyk, op.cit., S. Kowalczyk, op.cit., s. 98-99.
8
A. Rudak, Zatrzymane w pamięci (lapidarium kresowe),
http://smok.hostil.pl/img/Rudak/wspomnienia/album/ksiazka.doc
9
Pismo Sekretarza Generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Kunerta z 23 grudnia 2010 do Eugeniusza Łastowskiego
(dokument w posiadaniu Adresata).
59
ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!
 Eugeniusz Łastowski
WIDMA
Fot. Redakcja
Weszliśmy na drewniany most. W dole płynęła szeroka rzeka.
– To jest Dźwina – wyjaśnił Zaruba i westchnął głęboko. Tutaj można by napić się wody, gdyby pozwolono
– tyle, ile kto sobie życzy. Spostrzegłem, jak więźniowie
z przednich szeregów zaczęli skakać do rzeki. Lecieli
z wysokiego mostu jak spadochroniarze, jeden za drugim. Zanim konwojenci zorientowali się w niespokojnej
sytuacji, śmiałkowie już płynęli w wartkiej wodzie. Posypały się strzały. Kilku konwojentów ustawiło karabiny
maszynowe na poręczach mostu i strzelało na oślep do
wody. Nikt nie wiedział, ilu śmiałków ocalało, a ilu utonęło. Być może nikt nie przeżył i wszyscy zginęli w odmętach wartko płynącej Dźwiny. W tej chwili przyszła mi do
głowy straszna myśl, która zachęcała do rychłego odebrania sobie życia.
„Co tak długo się namyślasz, skacz do rzeki, jak inni!
Nie umiesz dobrze pływać, tym lepiej dla ciebie, bo szybciej pójdziesz na dno. Most wysoki. Zanim dosięgnie cię
kula, będziesz głęboko w wodzie. Nie będziesz cierpiał
głodu, tułał się po nieznanych sowieckich więzieniach
i łagrach. Nie będziesz z trudem wlókł się po tej nieszczęsnej drodze, poganiany przez uzbrojonych oprawców. Znajdziesz w głębinach rzeki mieszkanie i umkniesz
bolesnej podróży. Nie będziesz maszerował pod strażą
najeżonych bagnetów w dalszą podróż do nieznanego
celu, gdzie może spotkać cię tylko śmierć. Po co się męczyć? Póki jeszcze siły ci dopisują i jesteś sprytniejszy od
innych więźniów, skacz do rzeki! Nie będziesz widział
okrutnych konwojentów i drżał na widok ostrych bagnetów, które mogą cię w każdej chwili przebić tak, jak w sadzawce przebito więźniów spragnionych wody. Przekłuty
bagnetem, będziesz długo umierał. Nikt nie udzieli ci
pomocy. Pożegnaj ten świat! Pójdziesz do innego świata
przez głębiny rzeki. Ona da ci schronienie przed znienawidzonymi konwojentami. Nie będziesz trwożył się o swój
60
los. Nie wiesz, dokąd oprawcy cię gonią. Być może
w nieznane, jeszcze gorsze miejsce aniżeli w Berezweczu. Masz na sobie lekkie ubranie, będzie ci wygodniej
zanurzyć się w wodzie, która w czerwcu jest ciepła. Rzeka okaże ci litość. Po pewnym czasie wyniesie twoje ciało na powierzchnię wody, pokaże ludziom, aby topielcowi
uczynili pogrzeb”.
Druga myśl odradzała ryzyko. „Nie słuchaj nikogo!
Przed tobą płynie Dźwina. Będziesz przechodził przez
most. Przypomnij sobie obrazek, który wisiał na ścianie
twego domu. Dzieci szły po urwistym brzegu, a w dole
były odmęty głębokiej wody. Za tymi dziećmi kroczył
Anioł Stróż i ochraniał od zguby. Pomyśl, że przy tobie
znajduje się Anioł. On ciebie ochrania. Nie myśl o samobójstwie. Żyj w cierpieniu. Ono jest potrzebne na świecie.
Niezbadane są wyroki Boże”.
Jeszcze raz spojrzałem w ciemną wodę pod mostem
i na myśl o samobójstwie obleciał mnie strach, jakiego
w życiu nie zaznałem. Zimno mi się zrobiło, kłujące ciarki
przechodziły po ciele. Miałem wrażenie, że ktoś kłuł
szpilkami moje ciało. Rzeka wydała mi się straszna. Nie
wierzyłem, że miałem zamiar skoczyć do ciemnej otchłani. Odmówiłem „Pod Twoją Obronę”.
Gdy pochodziliśmy do miasteczka Ułła, nikt nie przyniósł chleba ani nie podał paczki żywnościowej. Jakiś
mężczyzna stojący za chodnikiem w przydomowym
ogródku krzyczał:
– Towarzysze! Dokąd prowadzicie tych polskich bandytów?! Należy rozstrzelać ich na miejscu.
Potem wyrwała się z zagrody kobieta z czerwoną
chustką na głowie, podskoczyła do naszego szeregu
i złorzeczyła:
– Bandyci, złodzieje, precz z naszej drogi!
Nikt tu nie okazał miłosierdzia. Upadałem na duchu
i zdrowiu. Nie rozumiałem ani tych ludzi, ani ich złorzeczeń. Cały świat walił się w gruzy. Słońce przestało
świecić, chociaż zbliżało się południe i w górze niebo było pogodne. Nie widziałem teraz wlokących się resztą sił
więźniów. Pochyliłem się do ziemi, zgarbiłem pod ciężarem nieszczęścia, przygnębienia i słów wypowiedzianych
pod naszym adresem. Więźniowie posuwali się wolno
w rozpadającym się pod ich stopami obuwiu. Strzępy lipowych łapci nie chroniły już pokaleczonych stóp nędzarzy. Niektórzy mieli nogi obwiązane zgrzebnymi, okrytymi
kurzem onucami. Inni, nie mając obuwia, szli boso, mieli
na nogach odciski i popękane pęcherze. Poznałem
dziewczynę z czerwonymi śladami nacięć na łydkach po
pijawkach. Pomimo młodego wieku szła z wyrazem bolesnego cierpienia na twarzy. Była szczupła jak łodyga słonecznika, który kołysał się za drewnianym ogrodzeniem
płotu.
„Teraz już nikt nie myślał o posiłku i wodzie. W tych
stronach ludzie nie mają serca” – pomyślałem z niepokojem w duchu.
Przeszliśmy popychani kolbami szeroki, drewniany
most, minęliśmy miasteczko, jakieś osiedle i znaleźliśmy
się na brukowanej szosie. Wtem padła niespodziewana
komenda: „Padnij!” Wszyscy legli twarzą do ziemi. Jedni
ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!
na bruku, drudzy na poboczu, przy rowie. Konwojent
o dzikiej, strasznej twarzy podbiegł do naszego szeregu
i krzyknął gardłowym głosem:
– Jeśli ktoś ruszy ręką lub nogą, czy też podniesie
głowę, zostanie zabity na miejscu!
– Nie ruszaj się teraz – szepnął do mnie przywarty do
ziemi Zaruba – bo licho nie śpi!...
Dookoła trwały jakieś przygotowania. Konwojenci
biegali z miejsca na miejsce, jakiś wojskowy dryblas
nerwowym krokiem przechadzał się po łące, machał szeroko ręką. Inni żołnierze biegali za rowem.
– Oj, oj! – zajęczał żałośnie Zaruba. – Szykuje się
coś złego!
Wtem rozległ się niesamowity huk, podobny do stuku
setek młotów po kowadle. Rąbano z karabinów maszynowych. Ktoś rozpaczliwie krzyknął:
– Bracia Polacy, strzelają do nas!
Słyszałem tylko rozpaczliwe jęki, straszne wrzaski
zmieszane z wyciem psów. Widziałem, jak konwojenci
dobijają rannych kolbami, bagnetami, strzelają z karabinów lub rewolwerów do konających. Obok mnie leżał nieruchomo Zaruba z dziwnie wykrzywioną twarzą. Zaniepokojony, poruszyłem go za ramię. Nie reagował. Zobaczyłem pod kraciastą koszulą świeżą kałużę krwi. Nie
płakałem, ale łkałem, trzęsły mną drgawki i zostałem pozbawiony wszystkiego, w co jeszcze do tego czasu wierzyłem, w dobroć ludzką, miłosierdzie, poszanowanie
prawa. Wszystkie myśli we mnie zamarły, rozum przestał
istnieć, głowa opustoszała, przypominała piłkę napełnioną
tylko powietrzem, którą można podrzucać, łapać i kopać.
– Boże, gdzie jesteś? – spojrzałem w górę, na błękitne, czerwcowe niebo. Nie wierzyłem, że żyję. Niedaleko
mnie leżał Zaruba i dziewczyna, która opowiadała, że
śniła się jej Polska. Dziecinna twarzyczka była zwrócona
w górę, a wątłe, obnażone piersi pokryły się świeżą
krwią. Biała sukieneczka ledwie okrywała cienkie, podobne do patyków nóżki. Panienka wydała mi się aniołem, którego kiedyś widziałem na obrazku w książeczce
do nabożeństwa. Odmówiłem w duchu „Wieczne odpoczywanie, racz im dać, Panie”. Obmacałem swoje ciało,
czy nie zostałem ranny. Na dłoni zauważyłem świeżą
krew. To krew Zaruby. Poplamiłem się nią, gdy poruszałem go za ramię, aby przekonać się, czy żyje.
Po chwili naokoło ucichło. Nie wierzyłem w tę złowieszczą ciszę, która być może stanowiła preludium do
jeszcze straszniejszych wydarzeń. Traciłem wiarę we
wszystko. Przede mną i za mną setki trupów, kałuże
świeżej krwi ludzkiej, roztrzaskane czaszki, z których wypływały mózgi. Widziałem wybite zęby, zmiażdżone kości
policzkowe, oczy, uszy. Ci ludzie niedawno śpiewali religijne i patriotyczne pieśni, błagali o żywność i wodę, stawiali z trudem bose, pokaleczone stopy po bruku. Teraz
już im niczego nie trzeba! Padli na tej drodze, po której
szli donikąd. Kamienie na bruku zaczerwieniły się od
krwi. Oniemiało i ucichło pole pod nieszczęsną Ułłą.
Wtem usłyszałem rozkaz:
– Kto na ochotnika do roboty, wstać!
Odruchowo poderwałem się z ziemi. Nogi zdrętwiały.
Z początku nie czułem, że na nich stoję. Ale jakoś ruszyłem z miejsca. Nie ja jeden!
– Zbierać trupy z jezdni! – rozkazał konwojent.
Po dwóch chwytaliśmy ciała za bezwładne ręce i nogi, znosiliśmy za rów, na pobocze szosy. Gdy niosłem
czerwone od krwi ciało Zaruby, zemdlałem. Widziałem
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
przed sobą nieprzeniknioną ciemność. Czułem na sobie
ciężar ciał nieboszczyków. Coś waliło się na mnie. Zrobiło mi się duszno, przestałem oddychać. Jakieś stłumione
głosy jeszcze dochodziły od drogi. Wszystko waliło się
w mojej świadomości. Świat, ludzie, trupy. Cichły strzały,
ogarniała mnie ciemność, nieprzenikniony mrok. Wówczas straciłem pamięć i czucie. Nie wiadomo kiedy odzyskałem świadomość. Chwilę nie wiedziałem, gdzie się
znajduję. Odczułem jakiś dotkliwy, przygniatający ciężar
na piersiach, brzuchu, ramionach, głowie. Otworzyłem
oczy i zobaczyłem nad sobą oraz obok mnie stosy nieboszczyków. Przestraszyłem się tak mocno, że nie mogłem się modlić. Miałem chaos w głowie. Próbowałem
odmawiać pacierze, ale nie pamiętałem słów modlitwy.
Nie mogłem poruszyć ręką ani nogą. Przygniatał mnie
ciężar umarłych. Nie wierzyłem, że żyję, ale powoli dochodziłem do siebie.
Usłyszałem pianie kogutów i znajomy szum samolotów pod niebem. Cieszyłem się, że wraca mi pamięć, ale
nie wiedziałem, czy jestem ranny. Nie mogłem poruszyć
jedną ani drugą ręką, aby obmacać swoje ciało. Gdy odzyskałem siły, próbowałem poruszyć tułowiem. O, to się
mi udało. Prawa ręka odsunęła leżącego na mojej piersi
nieboszczyka. Gdy kilkakrotnie poruszyłem się na miejscu, ktoś obok mnie zajęczał, tak żałośnie i niepokojąco,
jakby jego głos wydobywał się z tamtego świata.
„Trup jeszcze żyje i prosi o pomoc” – pomyślałem
w rozpaczy.
– W swoim życiu bezdomnego kotka nie mijałem –
słyszałem wyraźnie jego głos – przygarnąłem, dałem mu
mleka. Głodnym wróbelkom sypałem okruszyny, a tu nie
otrzymuję od ludzi żadnej pomocy.
Trup o dziwo podniósł głowę czerwoną od krwi i spojrzał błędnym wzrokiem w moim kierunku.
– Czy jest tu ktoś żywy? – usłyszałem jego cichy,
urywany głos.
– Jestem – wykrztusiłem.
– A gdzie Sowieci?
– Nie wiem.
– Być może ukryli się w pobliżu. Gdy ktoś się poruszy, mogą dobić. Poleżmy jeszcze jakiś czas pod trupami
– radził nieznajomy glos. – A gdy przyjdą zbierać trupy
i zakopią nas żywcem? – zapytał znowu.
– To prawda – odpowiedziałem ze strachem. – Trzeba się śpieszyć!
– Śpieszyć się, śpieszyć! – ponaglał z jękiem głos.
Rozpocząłem walkę z ciężarem o uwolnienie mego
ciała spod stosu trupów. Przewracałem się z boku na
bok, ale skostniałe, skrwawione stosy nieboszczyków
przygniatały mnie do ziemi. Wydawało się mi, że nie
chcą mnie wypuścić, abym szedł jako żywy człowiek
w świat. Dlaczego ty przeżyłeś, a tysiące innych zostało
zabitych bagnetami, przeszytych kulami, dobitych kolbami karabinów? Dlaczego ty jesteś wolnym człowiekiem?
Być może wrócisz do domu? Będziesz jadł do syta, czego dusza zapragnie, pił, ile zechcesz wody, oddychał
świeżym powietrzem. Cuchnący, wilgotny zaduch lochu
w Berezweczu pozostanie tylko w twojej pamięci.
Nie będziesz maszerował w nieznane pod najeżonymi bagnetami oprawców, nie będziesz oglądał pod Ułłą
tysięcy więźniów, którzy padli od kul, nie wiedząc, za co.
Nie będziesz słyszał krzywdzących słów wypowiedzianych przez mieszkańców Ułły, że jesteś polskim bandytą,
którego należy zabić. Będziesz żył pod wysokim pogod-
61
ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!
nym niebem, gdzie słońce nie skąpi zbawczych promieni
nie tylko tobie, ale milionom ludzi na świecie.
My, w odróżnieniu od ciebie, żegnamy ten świat
bezmyślnych, potwornych konwojentów, straszny Berezwecz, most na Dźwinie, niezapomnianą, brukowaną
szosę pod miasteczkiem Ułła, na której padaliśmy od kul.
Nie wiemy, za co oprawcy zgotowali nam niesprawiedliwą śmierć. Pewnie dlatego, że byliśmy Polakami, a ojczyznę kochaliśmy zawsze i wszędzie. A może dlatego,
że w ostatnich chwilach naszego życia wołaliśmy Boga
na pomoc? Urodziliśmy się dziećmi, jakie żyją na całym
świecie, pod każdą szerokością geograficzną na kuli
ziemskiej. Zrodziła nas matka-Polka. Byliśmy z nią od
chwili narodzenia. Ona uczyła nas pierwszy raz, jak mamy składać rączki do modlitwy. Uczyła pierwszych pacierzy, a wśród nich „Aniele stróżu mój, ty zawsze przy mnie
stój”. Matka nasza często nad kołyską zawieszała obrazek z wizerunkiem Matki Boskiej. Nasze pierwsze spojrzenie, jako dzieci, kierowaliśmy na ten święty wizerunek.
Cieszyliśmy rodziców posłuszeństwem, pomocą. Żyliśmy
na polskiej ziemi, pod pogodnym niebem, gdzie słyszeliśmy donośny głos dzwonów na „Anioł Pański”. Większość z nas urodziła się na polskiej ziemi, którą później
uprawialiśmy, zasiewaliśmy zbożem. Zagony rodziły bogate plony. Ziemia nas wynagradzała chlebem. Nigdy nie
zaznaliśmy głodu w ojczystej zagrodzie. A tutaj, w Berezweczu, głodzono nas i nie wiemy, dlaczego ludzie ludziom zgotowali taki los. Zostaliśmy uśmierceni za to, że
kochaliśmy nasz dom, zagrodę, wieś, miasteczko, gminę,
cały nasz kraj.
17 września 1939 roku przyszli ludzie ze wschodu,
aresztowali nas, więzili, głodzili, torturowali i wreszcie
uśmiercili. I to uczynili nasi pobratymcy, Słowianie. Tego
wszystkiego nie możemy zrozumieć!
Wszystkie krzywdy poświęcamy Wszechmogącemu
Bogu. Jako nieboszczycy nie chcemy rozwiązywać tych
bolesnych spraw. Leżymy teraz na stosach trupów pod
Ułłą. W ostatnich słowach modlitwy prosimy Stwórcę, aby
w przyszłości cierpienie i śmierć nigdy nie spotkały ludzi
żyjących na świecie. Idziemy na tamten świat mordowani, umazani krwią. Zabrano nam najcenniejszy skarb, jaki
stanowi życie. Błagamy pokornie Boga o przebaczenie
naszym oprawcom, ale jednocześnie prosimy Stwórcę,
aby pamięć o nas, o tej strasznej zbrodni pod Ułłą, nie
gasła. Droga z Berezwecza do Ułły, na której zginęły tysiące Polaków i ludzi innych narodowości, niech pozostanie w pamięci jako kalwaria śmierci. Prosimy to miejsce upamiętnić pomnikiem.
Te słowa pamięci o umarłych utrwalałem głęboko
w sercu.
Z trudem, ostatnimi siłami wydostałem się spod stosu
trupów, przytuliłem ocalały, pokrwawiony obrazek z matką Boską Miłosierdzia do serca i wlokłem się, słaniając
się z wycieńczenia w kierunku byłej granicy polskosowieckiej. Zdawało się mi, że ziemia drży. W uszach
trwały jeszcze hałaśliwe wystrzały, jęki umierających
i przeraźliwe przekleństwa konwojentów. Jednak w polu
było cicho. Od czasu do czasu słyszałem ćwierkanie koników polnych, a w górze, pod lazurowym niebem, śpiewały skowronki. One dodawały mi otuchy do dalszej wędrówki. Wiedziałem, że źli ludzie pozostali za mną, na
wschodzie, a tutaj, na polskiej ziemi, umilają mi drogę
skowronki, koniki polne, a na mokradłach czajki. Byłem
teraz szczęśliwy. Głowa powoli dochodziła do normalne-
62
go stanu, nogi pod zakrwawionymi od trupów nogawicami już mnie nie bolały. Od czasu do czasu siadałem na
miedzy i odpoczywałem. Pomimo głodu wlokłem się dalej
i dalej. Wtem ujrzałem przed sobą samotną kolonię. Wydało się mi, że sam Bóg pokazał mi chatę i inne zabudowania, kryte zrudziałą słomą. Tutaj opowiedziałem
mieszkańcom o sobie. Wymieniłem nazwisko i podałem
nazwę swojej wsi. Gospodarz, wysoki, siwy mężczyzna,
na mój widok przeżegnał się, szybko zaprzągł konia do
grubo wyścielonego sianem wozu i zawiózł mnie do domu. Tutaj radości nie było końca. Rodzice całowali mnie,
a z ich oczu łzy płynęły jak paciorki różańca. Po obu
stronach naszej wsi, na drogach, huczały czołgi, warkotały motocykle, a w górze leciały samoloty. Wojska niemieckie maszerowały na wschód.
W uszach usłyszałem słowa zabitego Zaruby, które
często podtrzymywały mnie na duchu w najcięższych
dniach próby. Gdyby nie ten niezapomniany człowiek,
przez którego, być może, sam Bóg wypowiadał słowa
otuchy, nie wróciłbym do rodziców, do domu. Zapamiętałem ostatnie słowa mego towarzysza wędrówki: „Wszystko mija – pozostaje modlitwa”.

































Kościół bazylianów w Berezweczu,
cudaswiata.archeowiesci.pl/2008/03/kosciol-bazylianow-wberezweczu/



___________________________________
*Zamieszczamy tu końcowy fragment liczącego nieco
ponad 60 stron utworu.
ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!
CYPRIAN KAMIL NORWID
24 IX 1821 – 23 V 1883
190. ROCZNICA URODZIN POETY
Do Bronisława Z.
[...]
„Co piszę?” -- mnie pytałeś -- oto list ten piszę do Ciebie -Zaś nie powiedz, iż drobną szlę Ci dań -- tylko poezję!
Tę, która bez złota uboga jest -- lecz złoto bez niej,
Powiadam Ci, zaprawdę, jest nędzą-nędz...
Zniknie i przepełźnie obfitość rozmaita,
Skarby i siły przewieją -- ogóły całe zadrżą,
Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie,
Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic...
Umiejętność nawet bez dwóch onych zblednieje w papier,
Tak niebłahą są dwójcą te siostry dwie!...
Krzyż i dziecko
I
„Ojcze mój! twa łódź
Wprost na most płynie -Maszt uderzy!... wróć...
Lub wszystko zginie.
II
Patrz! jaki tam krzyż,
Krzyż niebezpieczny -Maszt, się niesie w-z-wyż.,
Most mu poprzeczny --„
Czasy
Czasy skończone! — historii już nie ma,
Tworzenie tylko w bezbrzeżnej otchłani.
Wiwat!... lecz czemuż to ogromne tema
Ludzie, kształtami ras napiętnowani,
I usta mową zaprawne rozliczną,
I serca głoszą w kraj cieknące styczną?
O, nie skończona dziejów jeszcze praca,
Jak bryły w górę ciągnięcie ramieniem:
Umknij — a już ci znów na piersi wraca;
Przesiądź, a głową zetrze ci brzemieniem.
O, nie skończona dziejów jeszcze praca,
Nie przepalony jeszcze glob sumieniem!...
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
III
„-- Synku! trwogi zbądź:
To -- znak-zbawienia;
Płyńmy! -- bądź co bądź -Patrz, jak? się zmienia...
*
Oto -- w szerz i w-z-wyż.
Wszystko -- toż samo --”
*
„Gdzież się podział krzyż?...”
*
„Stał się nam bramą”.
63
ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!
Za wstęp. Ogólniki
1
Gdy z wiosną życia duch Artysta
Poi się jej tchem jak motyle,
Wolno mu mówić tylko tyle:
„Ziemia jest krągła – jest kulista!
2
Lecz gdy późniejszych chłodów dreszcze
Drzewem wzruszą – i kwiatki zlecą –
Wtedy dodawać trzeba jeszcze:
„U biegunów – spłaszczona nieco…”
3
Ponad wszystkie wasze uroki –
Ty! poezjo, i ty, wymowo –
Jeden wiecznie będzie wysoki:
*********************
Odpowiednie dać rzeczy słowo!
Trzy strofki
Nie bluźń, żem zranił Cię, lub jeszcze ranię,
Bom Ci ustąpił na mil sześć tysięcy;
I pochowałem łzy me, w Oceanie,
Na pereł więcéj!...
I nie m y ś l – jak Cię nauczyli w świecie
Świątecznych-uczuć, ś w i ą t e c z n i - c z c i c i e l e*
–
I nie m ó w, ziemskie iż są marne cele –
Lecz żyj – raz – przecie!...
I m y ś l – gdy nawet o mnie mówić zaczną,
Że grób to tylko, co umarłe chowa –
A m ó w... że gwiazda ma była rozpaczną,
I – bywaj zdrowa...
Moja piosnka
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba....
Tęskno mi, Panie...
*
Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą...
Tęskno mi, Panie...
*
Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony
Są, jak odwieczne Chrystusa wyznanie,
„Bądź pochwalony!”
Tęskno mi, Panie...
*
Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej,
Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie,
Równie niewinnej...
Tęskno mi, Panie...
*
Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia,
Do tych, co mają tak za tak – nie za nie,
Bez światło-cienia...
Tęskno mi, Panie...
*
Tęskno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi?
I tak być musi, choć się tak nie stanie
Przyjaźni mojéj...
Tęskno mi, Panie...
W Weronie
I
Ty mnie do pieśni pokornej nie wołaj…
Ty mnie do pieśni pokornej nie wołaj,
Bo ta już we mnie bez głosu,
A jeśli milczę, nie przeto mnie połaj,
Kwiatów, Ty, nie chciej od kłosu...
Bo ja z przeklętych jestem tego świata,
Ja bywam dumny i hardy,
A miłość moja, Bracie, dwuskrzydlata:
Od uwielbienia do wzgardy.
Gdy w głębi serca purpurę okrutną
Wyrabia prządka cierpienia,
Smutni - lecz smutni, że aż Bogu smutno Królewskie mają milczenia.
64
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu.
II
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów -I gwiazdę zrzuca ze szczytu;
III
Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
Że dla Romea -- ta łza znad planety
Spada... i groby przecieka;
IV
A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I -- że nikt na nie... nie czeka!
ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!
Promethidion /fragmenty/
Spytam się tedy wiecznego człowieka,
Spytam się dziejów o spowiedź piękności,
Wiecznego człeka, bo ten nie zazdrości,
Wiecznego człeka, bo bez żądzy czeka,
Spytam się tego bez namiejętności:
Cóż wiesz o pięknem*?
. . . . . . . . . . . Kształtem jest miłości.
On mi przez Indy, Persy, Egipt, Greków,
Stoma języki i wiekami wieków,
I granitami rudymi, i złotem,
Marmurem, kością słoniów, człeka potem,
To mi powiada on, Prometej z młotem.
Kształtem miłości piękno jest, i tyle,
Ile ją człowiek oglądał na świecie,
W ogromnym Bogu, albo w sobie-pyle,
Na tego Boga wystrojonym dziecię,
Tyle o pięknem człowiek wie i głosi,
Choć każdy w sobie cień pięknego nosi
I każdy, każdy z nas, tym piękna pyłem!
Gdyby go czysto uchował w sumieniu,
A granitowi rzekł: żyj, jako żyłem,
Toby się granit poczuł na wyjrzeniu
I może palcem przecierał powieki,
Jak przebudzony mąż z ziemi dalekiej.
Lecz to z granitu bryłą ten by zrobił,
A inny z tęczy kolorem na ścianie,
A inny drzewa by tak usposobił,
Żeby się dłońmi splotły w rusztowanie,
A jeszcze inny głosu by kolumnę,
Rzucając w psalmy akordów rozumne,
Porozpowijał jak rzecz zmartwychwstałą,
Co się zachwyca w niebo. Szłaby dusza
Tam, tam, a płótno na dół by spadało,
Jako jesienny liść, gdy dojrzy grusza.
[…]
Wczora – i – ja
Oh! smutna to jest i mało znajoma
Głuchota –
Gdy Słowo słyszysz – ale ginie koma
I jota...
*
Bo anioł woła... a oni ci rzeką:
„Zagrzmiało!”
Więc trumny na twarz załamujesz wieko
Pod skałą.
*
I nie chcesz krzyknąć: „Eli... Eli...” – czemu?
– Ach, Boże!...
Żagle się wiatru liżą północnemu,
Wre morze.
*
W uszach mi szumi (a nie znam z teorii,
Co burza?),
Więc śnię i czuję, jak się tom historii
Z-marmurza...
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy, praca, by się zmartwychwstało.
*
I stąd największym prosty lud poetą,
Co nuci z dłońmi ziemią brązowemi,
A wieszcz periodem pieśni i profetą,
Odlatującym z pieśniami od ziemi.
I stąd największym prosty lud muzykiem,
Lecz muzyk jego płomiennym językiem.
I stąd najlepszym Cezar historykiem,
Który dyktował z konia, nie przy biurze,
I Michał-Anioł, co kuł sam w marmurze.
[…]
Kto kocha, widzieć chce choć cień postaci,
I tak się kocha matkę, ojca, braci,
Kochankę, Boga nawet, więc mi smutno,
Że mazowieckie ani jedno płótno
Nie jest sztandarem sztuce, że ciosowy
W krakowskiem kamień zapomniał rozmowy,
Że wszystkie chaty chłopskie krzywe, że kościoły
Nie na ogiwie polskim stoją, że stodoły
Za długie, świętych figury patronów
Bez wyrazu; od szczytu wież aż do zagonów
Rozbiorem kraju forma pokrzywdzona woła
O łokieć z trzciny w ręku Pańskiego anioła.
Niejeden szlachcic widział ApollinaI Skopasową Milejską Wenerę,
A wyprowadzić nie umie komina,
W ogrodzie krzywo zakreśla kwaterę,
Budując spichlerz, często zapomina,
Że użyteczne nigdy nie jest samo,
Że piękne wchodzi, nie pytając, bramą!
[…]
Język - ojczysty
Gromem bądźmy pierw -- niżli grzmotem;
Oto tętnią i rżą konie stepowe;
Górą czyny!... a słowa? a myśli?... potem!...
Wróg pokalał już i Ojców mowę --"
Energumen tak krzyczał do Lirnika
I uderzał w tarcz, aż się wygięła;
Lirnik na to . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . „Nie miecz, nie tarcz bronią Języka,
Lecz -- arcydzieła!”
65
W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH
 Jan Nowik
ODPOWIEDZIALNOŚĆ I POJEDNANIE
VI
Przedstawiamy wybrane teksty i wypowiedzi z działalności organizacyjnej i publicystycznej śp. Jana Nowika, b. Redaktora Naczelnego Nad Odrą. Tytuł Odpowiedzialność i Pojednanie odsyła do przewodniej idei Jego refleksji prawno-społecznej, którą promował w założonym przez siebie biuletynie Nasz Wybór. Redakcja
O SOLIDARNOŚĆ SPOŁECZNĄ
***
Czwartym numerem „Informatora” kończymy rok
2003.
Informator stał się aneksem do miesięcznika społeczno-kulturalnego „Nad Odrą”, którego wydawcą jest
Towarzystwo Kultury Narodowo-Religijnej z siedzibą
w Zielonej Górze, ul. Wileńska 2. Miesięcznik „Nad Odrą”
oraz jego aneksy „EIDOS” i „Informator dla poszkodowanych” wprowadzany jest na stronę internetową:
www.nad-odrą.Info.pl, co pozwala na zwiększenie możliwości docierania do nieograniczonej liczby P.T. Czytelników i dokonywania przez nich przedruków. „Informator”
spełnia warunki statutowe Wydawcy przez kształtowanie
kultury prawnej osób poszkodowanych nie tylko w wypadkach i kolizjach drogowych, ale również w wypadkach
innych zdarzeń, w tym także losowych. Korzystanie
przez poszkodowanych z prezentowanych przepisów
i orzeczeń sądowych wywoła niewątpliwie odzew tych
osób lub członków ich rodzin, co ułatwi dokonywanie wyboru tekstów prawnych do zamieszczania ich w „Informatorze”, a jednocześnie będzie skutkować w nawiązaniu
dialogu również pomiędzy samymi poszkodowanymi integrującego to środowisko.
Redagujący zapewnia również pomoc w zastosowaniu przez poszkodowanego prezentowanych przepisów
w jego indywidualnej sytuacji w bezpośredniej wymianie
korespondencji, bez względu na miejsce zamieszkania
osoby poszkodowanej, a także przez telefon, ale w ograniczonym czasie, bo od 20:00 do 22:00, telefon domowy
095-7513310 lub faxem 72877513 przez cały dzień.
W roku 2004 zachowany będzie rytm wydawania „Informatora” 1 raz na kwartał. Życzymy wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku 2004, a życzenia te niech przekładają się na takie jego rozumienie, jakie w indywidualnej
sytuacji życiowej osoby poszkodowanej i jej rodziny może budzić nadzieje, że nawet w cierpieniu można odnaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości i spotkać na
swej drodze innego Człowieka.
„Informator dla poszkodowanych” Nr 4, październikgrudzień 2003, Aneks do „Nad Odrą”,
Od Redakcji, Jan Nowik – radca prawny. [Tekst ten nawiązuje do ideowej tradycji „Poradnika
dla poszkodowanych w wypadkach drogowych” – pisma
założonego i redagowanego przez Jana Nowika].
***
„Stowarzyszenie Poszkodowanych w Wypadkach
Drogowych” z/s w Gorzowie Wlkp., [założone przez Jana
Nowika] stało się na podstawie zawartego porozumienia
Oficyną Wydawniczą „Elita-Lex” WYDAWCĄ „PORADNIKA DLA POSZKODOWANYCH W WYPADKACH
DROGOWYCH”. „Poradnik” winien stać się pomocny
w zakładaniu regionalnych stowarzyszeń poszkodowa-
66
nych w wypadkach drogowych, które spełnią swą rolę lepiej niż Oddziały Terenowe jednego ogólnopolskiego
Stowarzyszenia. Zaistnienie regionalnych Stowarzyszeń
o tym samym charakterze nie wyklucza porozumień o
współpracy międzyregionalnej i wspólnego realizowania
celów postawionych w statutach tych stowarzyszeń.
Każdego roku sprawcy wypadków drogowych „tworzą”
przeogromną grupę poszkodowanych i „Poradnik” winien
stać się podporą w indywidualnych sprawach, ale jednocześnie łączyć poszkodowanych w grupy inicjatywne.
Dlatego publikujemy „List” artystów plastyków malujących ustami i nogami, zjednoczonych w spółce „AMUN”,
gdzie mogą oni najbardziej autentycznie podzielić się doświadczeniami w realizowaniu swojego życia w inny sposób. Dla Nich stało się tym malarstwo, dla innych śpiew,
instrument muzyczny, a nawet wyczyn sportowy. Kilkadziesiąt tysięcy wypadków drogowych w skali roku to
niewątpliwie problem ekonomiczny dla towarzystw ubezpieczeniowych wyrównania szkód, ale jednocześnie to
zadanie społeczne wypracowania właściwego stosunku
do poszkodowanych nie tylko ze strony policji, prokuratorów, sędziów, ale również lekarzy zaufania towarzystw
ubezpieczeniowych. Poszkodowani to ci, którym sprawcy
wypadków zmienili życie na gorsze i mają moralne prawo
do godziwego zadośćuczynienia i pełnego odszkodowania, które wcale nie wzbogaca, ani nie przywraca utraconego zdrowia i życia. Poszkodowani zjednoczeni podobnym losem mają jednak szansę coś dla siebie uczynić i
mogą to uczynić w ramach Stowarzyszenia Poszkodowanych w Wypadkach Drogowych, zwłaszcza że corocznie liczba poszkodowanych powiększa się o kilkadziesiąt
tysięcy osób.
Za Zespół Redakcyjny „PORADNIKA” Jan Nowik Redaktor Naczelny i Odpowiedzialny.
***
Świadectwem realizacji powyższych założeń ideowych „PORADNIKA” po linii zasady pomocniczości jest
jego dział „Wybrane listy Czytelników”, gdzie czytamy:
Szanowni Państwo! Byłem w PZU w G. aby pobrać druk
zgłoszenia szkody (zawiadomienie o szkodzie), jak mi Państwo
opisali i dostałem odpowiedź odmową, nawet gdy pokazałem,
jak ono wygląda, z „Poradnika”. Mówili, że jedynie w zakładzie
pracy, po ukończeniu leczenia, bierze się jakiś druk i oni mówią, co robić dalej. Była kiedyś porada prawna w gazecie i jedna czytelniczka powoływała się na nią, a w urzędzie poinformowali ją, że jeżeli tak gazeta pisze, to i niech tak załatwia, czy
da określone roszczenia, a u nas w urzędzie jest tak i nikt nic
nie zrobi. Tu jest Polska „C”, czyli Chiny i po swojemu załatwiają różne sprawy, a w jakiś inny sposób może się coś załatwi, a
normalnie nie można”. K.S. (nazwisko i adres znane Redakcji).
Drogi Czytelniku! Odpowiadamy – praktyka odsyłania
poszkodowanych z „kwitkiem” jest nam znana. Przyjęcie
zgłoszenia szkody (zawiadomienie o szkodzie) zobowiązuje do wszczęcia postępowania likwidacyjnego szkody i
W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH
powoduje upływ ustawowych 30 dni, a w konsekwencji liczenie odsetek zwłoki w sytuacji gdy poszkodowany zaczyna dokumentować koszty leczenia, a nawet wykazując zakończenie tego leczenia zgłasza roszczenie o zadośćuczynienie. Wtedy bowiem upływ 14 dni od udokumentowania swojego roszczenia wywołuje właśnie dodatkowe roszczenie o zapłatę odsetek ustawowych. Magiczne słowa „proszę zgłosić po zakończonym leczeniu,
a nadto także po zakończonej sprawie karnej” zwalniają
Towarzystwo Ubezpieczeniowe z obowiązku przystąpienia do częściowej likwidacji szkody. Zgłoszenie szkody
(zawiadomienie o szkodzie) z obowiązkowego ubezpieczenia komunikacyjnego OC sprawcy wypadku nie musi
być dokonywane na druku ubezpieczyciela sprawcy.
Można to uczynić na druku innego towarzystwa ubezpieczeniowego, byle wpisać prawidłową nazwę właściwego
towarzystwa, można o taki druk zwrócić się do naszego
Stowarzyszenia. Ważna jest treść zgłoszenia, by zawierała te wszystkie dane, jakie z druku wynikają i można to
napisać na zwykłej kartce papieru i wpisać „brak danych”
w tym miejscu, które nie możemy wypełnić (napisać).
Z taki zgłoszeniem szkody (zawiadomieniem o szkodzie)
nie musimy chodzić osobiście do ubezpieczyciela i narażać się na szykany. Wystarczy wysłać listem poleconym
za potwierdzeniem odbioru, a do kserokopii dołączyć
„dowód nadania i doręczenia”, by potem dowiedziawszy
się o numerze założonych akt szkodowych dosłać zgłoszenie roszczeń (nawet częściowe), dołączając rachunki,
oświadczenia itp.
Uzyskując członkostwo w Stowarzyszeniu Poszkodowanych w Wypadkach Drogowych można liczyć na bezpłatne porady, co czynić dalej, chyba że okaże się konieczna pomoc prawna. Wysyłamy pocztą Panu druki
zgłoszenia szkody stosowane w PZU S.A., proszę z nich
korzystać i przekazać tym, którzy zostali odesłani z „kwitkiem”.
0644, do Stowarzyszenia Poszkodowanych w Wypadkach Drogowych:
Drodzy Państwo!
Zwracam się do Państwa z kolejną naszą ofertą. Wpłaty,
które dokonali Państwo na konto Wydawnictwa „AMUN”,
świadczą o zainteresowaniu naszą twórczością, a to pomaga
nam żyć i tworzyć coraz piękniejsze dzieła.
Z myślą o Was namalowaliśmy – za pomocą ust lub stopy
– nowe motywy zawarte w załączonych kartkach. Cena tej wyjątkowej serii wynosi: 9 zł 90 gr. Mamy nadzieję, że nasze dzieła spodobają się Wam i sprawią radość Waszym bliskim, którym prześlecie je wraz z życzeniami lub obdarowując Ich prezentami, na których znajdują się nasze prace.
Nie jesteśmy instytucją charytatywną. Prosimy więc nie
traktować naszej propozycji jako wymuszenie zakupu, ale korzystając z niej pomożecie nam zarobić na swoje utrzymanie.
Jednocześnie informujemy, że Wydawnictwo „AMUN” jest
jedynym Wydawnictwem w Polsce, które może rozprowadzać
reprodukcje naszych obrazów.
Życzymy Państwu Pogodnych i Radosnych Świąt
Wielkanocnych
w imieniu artystów
Jolanta Borek-Unikowska
Oryginał tego listu napisałam ustami.
***
W ramach działalności Stowarzyszenia nawiązaliśmy
kontakt telefoniczny z artystami z AMUN-u, którzy wyrazili gotowość pomocy Stowarzyszeniu przez przekazanie
na aukcję swoich obrazów, mimo że tak bardzo są z nimi
związani i przekazują je wyłącznie na wystawy. Jednocześnie pod numerami telefonów: Jerzy Omelczuk, Dorota Szachewicz, Mariusz Mączka artyści oczekują na telefony od Państwa, udzielając porad, jak wydźwignąć się
z problemów dnia codziennego i dzieląc się swoją radością życia. Właśnie dzięki pomocy artystów z AMUN-u
mogą odbywać się nasze imprezy, połączone z aukcją
obrazów w/w artystów.
***
O integracyjnej roli ,,Poradnika” w życiu społecznym
świadczy kolejny list. Tym razem od Wydawnictwa Artystów Malujących Ustami i Nogami SP ZOO rok założenia
1993, 47 400 Racibórz ul. Waryńskiego 21, tel/fax 32 415
Maria Kadłubek – Prezes Zarządu
Elżbieta Grześkowiak-Michalak – Członek Zarządu,
b. Przewodnicząca Komitetu Założycielskiego
Stowarzyszenia
Poszkodowanych w Wypadkach Drogowych

 Włodzimierz Wawszczak
GODNOŚĆ CZŁOWIEKA POŚRÓD CNÓT I TRANSCENDENTALIÓW
III
4. Godność w innym świetle
Powyższe fenomenologiczno-teologiczne rozważania
byłyby niepełną relacją oraz konstatacją rzeczywistej
kondycji człowieka, bowiem nie wyczerpują chrześcijańskiej antropologii. Aby to jakoś usunąć i uzupełnić, należy
wprowadzić blask ducha i myśli pochodzący od serca,
sumienia i łaski, co uczyniono poniżej.
4.1. O sercu
Serce – gr. kardja, łac. cordis – występuje w znaczeniu przenośnym i symbolicznym (hebr. leb) oraz realnym,
jako siedziba „energii” (np. duchowej, intelektualnej i innych) oraz sił witalnych człowieka. Jest to popularna kategoria Nowego Testamentu. Określa i opisuje wnętrze
człowieka, siedlisko: rozumienia czegoś niezwyczajnego
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
oraz wyjątkowego, uczuć (np. zatwardziałości), wiary, intuicji, ducha, sumienia moralnego, godności oraz prawa
naturalnego.
Serce jest praktycznym (roboczym) miejscem spotykania się człowieka z Bogiem, który jest w stanie je przeniknąć i rozgrzewa się na głos Chrystusa – Łk 24,32:
„Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w
drodze i Pisma nam wyjaśniał”. W sercu, w każdej chwili
świadomego życia człowieka, pulsuje ufność i godność –
jak tarcze, które chronią człowieka w kontaktach z innymi
ludźmi i całym światem – 1J 3,21: „Umiłowani, jeśli serce
was nie oskarża, mamy ufność wobec Boga [...]”.
Bóg objawia człowiekowi codzienną miłość i miłosierdzie – dlaczego budzę się rano? – ponieważ Bóg mnie
potrzebuje – Rz 5,5: „A nadzieja zawieść nie może, po-
67
W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH
nieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych
przez Ducha Świętego [...]”.
Nie jesteśmy już niewolnikami, lecz synami i dziedzicami – Gal 4,6: „Na dowód tego, że jesteście synami,
Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który
woła: Abba, Ojcze!”. Czujemy realnie, w tym rozważaniu,
wzrost osobowej godności człowieka.
Powszechnie funkcjonują poetyckie maksymy, np:
„Czucie i wiara więcej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko
i oko” oraz „Miej serce i patrzaj w serce”. Pierwsza zapewnia nas, że w sercu tkwi najwyższa praktyczna mądrość, która najlepiej kieruje postępowaniem człowieka.
Druga zaś napomina i nawołuje do okazywania przyjaźni
i miłości, okazywania dobrych uczuć drugiemu człowiekowi. Serce, praktycznie i na bieżąco, nieustannie czuwa
nad kondycją i losem człowieka oraz okazuje gorliwą troskę nad jego godnością.
4.2. O sumieniu
Sumienie – gr. syneidesis, łac. conscientia – zdolność do samooceny własnych aktów i decyzji objawiająca się jako możliwość praktycznego orzekania o tym, co
jest samo w sobie dobre albo złe. Ma korzenie w starożytnej religijności – Job 27,6: „[…] że strzegę prawości,
a nie porzucam: za moje dni nie potępia mnie serce”.
U Pawła Apostoła jest ono jako „prawo wpisane w serce
pogan” – Rz 2, 15: „Wykazują oni, że treść Prawa wypisana jest w ich sercach, gdy jednocześnie ich sumienie
staje jako świadek, a mianowicie ich myśli na przemian
ich oskarżające lub uniewinniające”. Serce jest głównie
siedliskiem sumienia, czujnie współpracują one w życiu
praktycznym człowieka.
Tomasz z Akwinu przed sumieniem wyróżnia tzw.
prasumienie (syndereza), które związane jest z intelektem praktycznym, w odróżnieniu od intelektu teoretycznego, jako dwa rodzaje poznania pierwszych zasad bytu.
Prasumienie zastanawia się, co jest możliwe do uczynienia oraz sprzeciwia się złu i kieruje do dobra, jest naturalną sprawnością w obliczu nakazów prawa naturalnego. Z prasumienia czerpie sumienie moc normatywną
przed prawem stanowionym i innymi umowami bądź nakazami społecznymi. Tomasz wymienia trzy funkcje sumienia, gdy: świadczy, zobowiązuje lub pobudza
i usprawiedliwia. Świadczy – kiedy rozpoznajemy, żeśmy
coś uczynili albo nie uczynili. Gdy osądzamy w swoim sumieniu, że coś należy (powinniśmy) czynić albo nie należy
czynić, mówimy, że sumienie pobudza lub zobowiązuje.
I wreszcie, gdy w sumieniu osądzamy, czy to coś spełnione (zrealizowane), zostało uczynione dobrze albo źle,
wówczas sumienie usprawiedliwia lub oskarża (gryzie).
Głos (akt) sumienia jest specyficznym, tylko osoby
ludzkiej, przeżyciem prostym i pierwotnym oraz autorytatywnym i w pełni wolnym, w powiązaniu z intelektualnym
rozpoznawaniem dobra i prawa naturalnego. Sumienie
nie jest autonomiczne, tzn. jakoby tylko człowiek rozsądzał i rozrządzał, co jest dobre, a co złe. Jest ono teonomiczne, gdyż osąd sumienia jest zawsze korygowany
oraz podporządkowywany osądowi Bożemu – 1 Kor 4,4:
„Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to
mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią”.
Jedynie wiara może oświecić sumienie, czyniąc je
dobrym, mężnym i nienagannym – Dz 23,1: „Paweł zaś,
spojrzawszy śmiało na Sanhedryn, przemówił: Bracia, aż
do dnia dzisiejszego służyłem Bogu z zupełnie spokoj-
68
nym sumieniem”. Prawe i dobre sumienie czyni nas wolnymi wtedy tylko, gdy jednocześnie respektujemy sumienie drugiego człowieka oraz wolę Bożą – 1P 2, 19: „To
się bowiem podoba Bogu, jeśli ktoś ze względu na sumienie uległe Bogu znosi smutki i cierpi niesprawiedliwie”. W skrytości sumienia właśnie człowiek na bieżąco
dokonuje oglądu, rozlicza i bilansuje potencjał swojej
godności.
4.3. O łasce
Łaska – gr. chris, łac. gratia – dar, bez względu na
zasługi, dany człowiekowi jako akt miłości (miłosierdzia),
udzielonej osobie ze względu na odczytywane w niej dobro, czyniący obdarowanego kimś godniejszym. Ów dar
realizuje się w relacjach między winą a karą albo jako
pomocniczy, wspomagający czy uzdatniający do działań
na rzecz realizacji dobra.
W literaturze świeckiej (profanum) łaska jest zdecydowanie zminimalizowana, bowiem ograniczona, zawsze
ułomnym, prawem stanowionym (np. prawem karnym).
W starożytności także funkcjonowało pojęcie łaski; kiedy
to np. znamiona wzniosłej twórczości w sztukach i poezji
były uznawane jako łaski pochodzące od bogów (bóstw)
i muz.
W obszarze sacrum, nadprzyrodzony Bóg – Stwórca
człowieka jest dawcą łaski – daru nieograniczonego
i nieskończonego. Taka Łaska – dar Boga – stanowi naczelny paradygmat rozumienia łaski, na co wskazuje
Nowy Testament – J 1,17: „Podczas gdy Prawo zostało
nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez
Jezusa Chrystusa”. Możliwość poznania prawdy jest darem danym tylko na mocy łaski udzielonej człowiekowi.
Mówimy wtedy o prawdzie objawionej, w odróżnieniu od
prawdy natury, odkrywanej przez przyrodzone światło rozumu – uczonych i filozofów; dlatego między tymi dwoma
drogami nie ma sprzeczności. Tylko Bóg, w zgodzie
z prawem naturalnym, w swojej Miłości – Miłosiernej, łaską może zgładzić każdą winę człowieka. Łaska jest
nadprzyrodzoną pomocą Boga daną człowiekowi.
Teologia chrześcijańska naucza o łasce uczynkowej
(gratia actualis) i o łasce uświęcającej (gratia sanctificans). W każdej postaci łask, jako np. cnót, są one niezasłużonymi przez człowieka darami Boga umożliwiającymi osiągnięcie najwyższego szczęścia człowieka, jakim jest życie wieczne, czyli uczestniczenie w wewnętrznym życiu Boga.
Działanie łaski uczynkowej przysposabia człowieka
w życiu praktycznym do upodobniania się do Chrystusa
Zbawiciela. Łaska uświęcająca zaś jest już trwałą dyspozycją Duszy ludzkiej na drodze do świętości Duszy, dzięki której człowiek transcenduje – w miłości i poznaniu –
przyrodę, społeczeństwo i samego siebie, na drodze do
najwyższej godności, którą jest praktyczna świętość, jako
najdoskonalsza na ziemi bliskość i harmonia obcowania
z Bogiem. Na taką osobową transcendencję zwrócił
uwagę Jan Paweł II w homilii w Warszawie w roku 1979:
„[…] człowiek nie może zrozumieć sam siebie – bez
Chrystusa”, który jest dawcą łaski i Zbawicielem.
W języku hebrajskim łaskę (hen lub heses) pojmowano jako ideę życzliwego i pełnego pochylenia się nad
innym człowiekiem oraz wierność względem przymierza.
Jezus nie używa tego słowa, natomiast operuje nim św.
Paweł, i to bardzo często, w Nowym Testamencie – Rz
1,5: „Przez Niego otrzymaliśmy łaskę i urząd apostolski,
W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH
aby ku chwale Jego imienia pozyskiwać wszystkich pogan dla posłuszeństwa wierze”. I za darmo, łaską, obdarowuje Bóg człowieka – Rz 3,24: „[…] a dostępują
usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie,
które jest w Chrystusie Jezusie”. Obfitością darów duchowych jesteśmy zobowiązani dzielić się wzajemnie –
1P 4,10: „Jako dobrzy szafarze różnorakiej łaski Bożej
służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał”.
W swoich pięknych listach, na początku i na końcu, Paweł lubi nawiązywać właśnie do łaski, np. – 1 Kor 1,3
oraz 16,23: „Łaska wam i pokój od Boga Ojca naszego
Pana” oraz „Łaska Pana Jezusa niech będzie z wami”.
Różnorodne, w zasadzie bezgraniczne, jest bogactwo łaski – dotyczy odpuszczania grzechów i przebaczania – Ef 1,7: „W Nim mamy odkupienie przez Jego krew
– odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski”, a także charyzmatycznej obfitości darów duchowych
– 1Kor 7,7 oraz 12,4: ”Pragnąłbym, aby wszyscy byli jak
i ja, lecz każdy otrzymuje własny dar od Boga: jeden taki,
a drugi taki” oraz „Różne są dary łaski, lecz ten sam
Duch”. Człowiek, który otrzymuje łaskę, odczuwa
wdzięczność i może sądzić o posiadaniu względów
u Boga, że został wybrany – Dz 4,33: „Apostołowie
z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wszyscy oni mieli wielką łaskę”. Ale przecież my
wszyscy możemy być apostołami (gr. apostolos: wysłannik, posłany – obdarzony określona misją).
Z rozważań z łatwością wnioskujemy, że łaska jest
rezerwuarem godności, którą Bóg szczodrze wylewa na
człowieka i ludzkość.
5. Prawdziwie o godności
W historii myśli ludzkiej, godność (ona) ma starszego
brata – honor (on). Godność jednakże ogarnia i pochłania honor, horyzontalnie i wertykalnie.
5.1. O honorze
Honor – gr. time, łac. honor, honos – zaszczyt, chwała, cześć, odznaczenie, szacunek, dobre imię, poważanie, sława, tytuł, (np. państwowy, naukowy, społeczny,
religijny, honoris causa, itp.), stanowisko. Jako miernik
wartości człowieka, jego pozycji społecznej oraz zasług
i funkcji. Jest traktowany jako dobro osobiste. Słowo bardzo aktualne od starożytności, w utworach kultury greckiej, oceniające postawy, działania i wszelkie zachowania
ludzi oraz zasługi i pozycję społeczną. Człowiek honoru
jest (gr. aristos) najlepszy – stąd arystokracja, o najwyższych dostępnych ludzkich sprawnościach.
Arystoteles uważał, że odbieranie honoru – czci, czy
czci – honoru, jest zapłatą za świadectwo życia nacechowanego pełnią cnót. Cześć (honor), to właściwość
człowieka słusznie dumnego, jako nagroda za jego
etyczną dzielność, a wzorcem i uosobieniem jest mędrzec – filozof. W nawiązaniu do doskonałości cnót w
budowaniu honoru, Seneka powie: „Raz na zawsze
chwycić się jakiegoś jednego prawidła, wedle którego
wiódłbyś życie, i do tego prawidła przystosuj cały swój
sposób postępowania”. Tomasz z Akwinu upatruje istotę
honoru w posiadanej przez człowieka (excellentia) znakomitości moralnej, która wywodzi się z dobra istniejącego w człowieku z powodu jego powinowactwa i podobieństwa z Bogiem. Honor przeciwstawia się postawie
obdarzania nim kogoś z błahych powodów, jak np.: dobrego urodzenia, bogactwa, a w dzisiejszych czasach
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
z powodu np. układów, koterii,… itp. W tradycji rzymskiej
było wysokim honorem pełnienie funkcji urzędowych oraz
publicznych i nieotrzymywanie wynagrodzenia. Stagiryta
uważał, że nie czci się tych, którzy nie przyczynili się do
wzrostu wspólnego dobra, a także, że honor bardziej tkwi
w obdarzającym niż w obdarzanym.
W przeciwieństwie do dobrej sławy (imienia), jako
dobra zewnętrznego, honor jest wartością wewnętrzną
i indywidualną, nie jest wartością narodową ani historyczną, jednakże jest wartością uniwersalną. Ponieważ
zasadza się na wewnętrznych wartościach człowieka,
jest niezniszczalny od zewnątrz.
Uszczerbek lub plamę na honorze może wyłącznie
przynieść człowiek sam sobie, poprzez własne działania
sprzeczne wobec ogólnego ładu moralnego i prawa naturalnego. Człowiek ma (trzy) prawa i obowiązki: zachowania i rozwoju honoru oraz godności, a także do podwójnej
obrony, raz przed zewnętrznymi zagrożeniami, np. obelgi, oszczerstwa,…itp., a drugi raz – przede wszystkim –
zagrożeniem siebie przez własne hańbiące zachowanie.
Ten drugi aspekt trafnie wyraziła Maria Ossowska: „ma
godność ten, kto umie bronić pewnych uznawanych
przez siebie wartości, z których obroną związane jest jego poczucie własnej wartości i kto oczekuje z tego tytułu
szacunku ze strony innych”. Bowiem obrona własnego
honoru to obrona własnego człowieczeństwa i osobowej
godności.
W średniowiecznej kulturze Europy wykształciły się
różne honorowe kodeksy. Stan rycerski zrodził kult tzw.
honoru rycerskiego, jako obowiązek restytucji i pomszczenia honoru, o ile on został jakoś splamiony. Kodeksy
stanowe i zawodowe dotyczyły różnych grup i wspólnot,
jako honory: urzędniczy, rzemieślniczy, szlachecki, kobiecy, rodzinny, żołnierski, męski, lekarski, kupiecki,
a nawet złodziejski. W Polsce słowo honor pojawiło się
w XVI w. w znaczeniu: zaszczyt, sumienie i cześć. Człowiek honoru jest to człowiek o głębokim poczuciu zasad
moralnych, o prawym sumieniu, uczciwego postępowania, sprawiedliwy i o wysokiej godności.
We wszystkich sensach słowa honor słusznie przewija się niekiedy słowo godność, a dlatego, że jest ono
o silnej mocy antropologicznej i moralnej. Współcześnie
używanie terminu „honor”, historycznie i kulturowo, już
wyczerpało swoją powszechną używalność. Zostało zastąpione słowami „cześć”, „duma”, ale przede wszystkim
– słowem „godność”. Nie są one synonimiczne, należy je
oddzielać i rozróżniać.
5.2. O godności klasycznie
W historii nauki i myśli ludzkiej słowa godność i honor
oraz inne podobne znaczeniowo pokrywały się, krzyżowały, bądź ocierały się, w umownym sensie były zastępowalne, ale tylko w płaszczyźnie (przestrzeni) horyzontalnej – niejako ilościowej. Prześledźmy to skrótowo.
Koncepcje idei godności sięgają kultury starożytnej
Grecji, kiedy to dotyczyły osobowych wzorców: mędrca,
arystokraty, wojownika oraz człowieka wielkodusznego,
zasługujących na najwyższą cześć, szacunek i uznanie
w wypełnianiu cnót: dzielności, sprawności, odwagi, męstwa oraz doskonałości. Na godność składały się: opinia,
sława, cześć i honor, a przymiotami zewnętrznymi były
władza, bogactwo i tradycja społeczna.
Godność obywatelska obejmowała cnoty uzdatniające obywateli do czynów odważnych politycznie, roztrop-
69
W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH
nych i sprawiedliwych. Godność filozofa (mędrca) przedkładała intelektualną oraz moralną troskę w nauczaniu
i wychowywaniu, czyniąc ludzi miłośnikami wiedzy, poprzez którą będą rozpoznawali istotę dobra, piękna
i sprawiedliwości, mające użyteczną rolę w społeczeństwie. Obie godności łączą się, u Stagiryty, w godność
człowieka wielkodusznego przekraczającego cnoty mędrca, obywatela i bohatera, bowiem istnieją wartości
„rzeczy wielkich”, których należy bronić nawet za cenę
życia, ale jest też on przekonany, że nie za wszelką cenę
żyć warto.
W średniowieczu i nowożytności stawiano pytanie
(nawet do dzisiaj): Czym są godność oraz człowiek, jej
nosiciel? Jakie cechy – ją i człowieczeństwo – konstytuują? W dziejach europejskiego humanizmu wyróżniają
się zasadnicze orientacje: świecka i teologiczna (jako
chrześcijańska), o dwóch interpretacjach: naturalistycznej i metafizycznej (jako ontologicznej).
Istnieje bardzo wiele kierunków, koncepcji i systemów naturalistyczno-racjonalno-empirycznych, które
utrzymywały, że godność jest wartością wypracowaną
i nabytą w toku dziejów przez człowieka, jako efekt rozumnych działań, i przysługuje ona pewnym typom jego
zachowań, czyli jest jakoby indywidualnym osiągnięciem
człowieka, jako cnota nabyta.
Wypowiadali się w kwestii godności liczni myśliciele,
jako tzw. racjonaliści (np. Pascal, Kartezjusz, Spinoza),
dla których godność byłaby miarą wielkości człowieka,
jako „trzciny myślącej”, którego rozum może posiąść
wiedzę o swoich niedoskonałościach i ograniczeniach,
które go przerastają, i określić swoją istotną wartość. Inaczej widzieli tą sprawę tzw. empiryści (np. Locke, Hume, Hobbes), twierdząc, że człowiek swoim rozumem
przerasta to wszystko, co dostrzega w empirycznej obserwacji i może nabyć sprawności o najwyższym dostojeństwie jako cnoty. Wybrane cnoty człowiek dobrowolnie
pielęgnuje, aby chronić się (Hobbes) od strachu przed
śmiercią lub samozagładą.
Ideał cnoty jako godności podejmowało bardzo wielu
filozofów w różnych ujęciach – jako wyzwolenie: egzystencjalne (Kierkegard), wolitywno-moralne (Nietzsche),
ekonomiczno-społeczne (Marks). Z odmiennych założeń
wychodzi Kant, upatrując w autonomii woli istoty racjonalnej – moralne źródło człowieczeństwa, co wyraził następująco: „Postępuj tak, abyś człowieczeństwa tak
w twojej osobie jak też w osobie każdego innego używał
zawsze zarazem jako celu, nigdy tylko jako środka”.
Godność tutaj jest zatem pewnym idealnym zamysłem –
projektem człowieczeństwa.
Na gruncie metafizyczno-teologicznym godność jest
wartością nadprzyrodzoną i uniwersalną oraz nierozerwalnie przejawia się dualistycznie w samorealizowaniu
człowieka: na poziomie bytowania osobowego w podobieństwie do Boga (imago Dei) oraz na poziomie bytowania naturalnego jako rozumności i wolności (w kulturze). Fakt ten przesądza o powołaniu człowieka do nieskończonego rozwoju i doskonalenia się oraz nadaje
najwyższą wartość tkwiącą w godności. Najgodniejszy
jest również sposób istnienia bytu ludzkiego (osobowego) spośród wszystkich natur stworzonych. Przez taką
ontyczną i nadprzyrodzoną godność człowieka zyskuje
on nową wertykalną jakość. Współcześnie kształtują się
jeszcze inne teorie godności człowieka, na podłożu np.:
70
personalizmu, egzystencjalizmu, fenomenologii, filozofii
dialogu, itp.
W przestrzeni (płaszczyźnie) wertykalnej – niejako
jakościowej, słowo godność potrafi w pełni zaabsorbować słowa honor, duma i inne podobne terminy, ale ponadto, łącznie obejmując je, jednocześnie górując
i przewyższając, jest też – istotnym bytowym fundamentem. Etos pojęcia „godność” współcześnie wchłonął termin „honor”. Godność jest niewyczerpywalna i nieutracalna, a honor jest.
Trzeba się cieszyć i uznać za cywilizacyjny sukces
ludzkości, że słowo godność uczestniczy w jurysprudencji, jako np. zapisane w Powszechnej Deklaracji Praw
Człowieka – ONZ, 10.12.1948. Artykuł 1 stwierdza:
„Wszystkie istoty ludzkie rodzą się równe i wolne w swej
godności i prawach. Są one obdarzone rozumem i sumieniem i powinny postępować wobec siebie w duchu
braterstwa”. Deklaracja potwierdza, że człowieczeństwo
jako najwyższa wartość nie zależy od kondycji i psychofizycznego (np. osoby niepełnosprawne) rozwoju człowieka. Dlatego godność stanowi potężny argument
w walce o równość, wolność i pokój.
5.3. O godności na nowo
Godność – gr. aksjon, łac. dignitas – najwyższa wartość samoświadomości osoby ludzkiej. Umysł ludzki jest
nieograniczalny w swojej twórczej afirmacji, konceptualności oraz pomysłowości. Dlatego większość racjonalnych, irracjonalnych i subiektywnych idei godności jest
na pewno interesującym i wartościowym materiałem intelektualnym oraz doświadczeniem poznawczym w badaniach nad osobą ludzką. Człowiek w swej nie poskromionej i nie zniewolonej wolności może tworzyć i budować
różnorodne koncepcje antropologicznych modeli samego
siebie, nawet niebezpiecznie – gdy czyni to tylko na swoją cześć i chwałę, zamykając się na obiektywizację. Potrzebna dlatego jest od zarania uniwersalistyczna teoria
idei godności, adekwatna dla pełnej przyrodniczometafizycznej rzeczywistości człowieka. I ten właśnie cel
w realizacji podjęto w tej pracy.
W dwojaki, biegunowo przeciwstawny sposób, można dokonywać oglądu i badań fenomenu godności człowieka. Ten pierwszy sposób dotyczyłby racjonalnych
i subiektywnych kierunków filozoficznych, a szczególnie
– np. postkartezjańskich i kantowskiego. Kiedy to realnie
istniejącą rzeczywistość przyrody nieożywionej i ożywionej oraz człowieka zastąpiono ich niejako „odbiciem”
w percepcji i konstatacji jaźni samego człowieka.
Poznanie prawdziwej realności zastąpiono poznaniem własnych idei człowieka (jako podmiotu poznającego), czyli zastąpiono samym myśleniem człowieka. Myśleniem opartym na słowach, umownych znakach i symbolach, na rozmaicie sfabrykowanych przeźroczystych
i niekiedy sprzecznych ideach. Poznający podmiot zadufał się w sobie, zamknął się we własnej świadomości
oraz w jej wytworach, czyli człowiek odciął się od świata
realnego. Uznawano, że człowiek nie jest zdolny do cna
poznawać rzeczy świata, ponieważ rzecz sama w sobie
jest niedostępna. Dostępne są tylko (jakieś) wrażenia,
które na różne sposoby można i trzeba usensowniać
w rozsądkowych oraz krytycznych procesach poznawczych, aby uzyskiwać jakąś (wątpliwą) obiektywizację.
Cała ta machina poznawcza dzieje się w człowieku
i wtedy człowiek jest nie tylko twórcą, ale najwyższym
W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH
stwórcą racjonalnej i subiektywnej prawdy o świecie. Owe
filozoficzne kierunki odrzucały metafizykę, transcendencję
i teologię. Nie potrafiły rozstrzygać o istocie rzeczywistości
oraz wikłały się w sprzecznościach, kontrowersjach oraz
niekończących się dyskusyjnych sporach.
Patrząc globalnie na problematykę epistemologiczną
i ontologiczną, nie można było stworzyć adekwatnej,
spójnej i uniwersalnej filozofii godności człowieka bez
uznania – „Uniwersale Concretum” – Absolutnego Stwórcy – Boga. I to jest ów drugi, już prawdziwy sposób,
oglądu realnej rzeczywistości w aspekcie godności człowieka. Teraz już pierzchają intelektualne iluzje i pozory,
świat realny wynurza się w świadomości człowieka jako
harmonijny, nieskończenie mądry oraz doskonale piękny.
Człowiek jest bowiem aktem stwórczym Boga. Tym
aktem otrzymuje duszę jako źródło życia poznawczointelektualnego oraz wolnego w swoich aktach decyzyjnych. Otrzymuje siebie od Boga! – a nie od przyrody, którą ludzka osobowa dusza transcenduje, w aktach stwarzania udzielanych swemu ciału (człowieka) oraz otaczającej materii nieożywionej i ożywionej. Ludzkie czynności
duchowo-intelektualne i wolitywne człowiek wyraża poprzez organizowane przez siebie ciało oraz doskonali się
jako potencjalny cel „wsobnych ruchów – działań” (motus
immanens), konstytuując się i trwając w „samoposiadaniu” i „samostanowieniu”. Ta pełna bytowa jednoczesność stanowi o jego godności, ustanowionej w akcie
stwarzania duszy, czyli człowieka. Człowiek „posiada
sam siebie” (i tylko) – a nie ktoś inny, czy coś inne; w ten
sposób posiada swoją godność.
W każdym działaniu człowieka sprzęgają się trzy akty: rozumowego poznania, wolności oraz miłości. A znamionami godności człowieka są – transcendencja materii, przyrody i samego siebie oraz w życiu społecznym,
gdy zawsze jest celem jako „dobrem godziwym”
(rozdz.3.2). Traktowanie człowieka – nie jako celu, lecz
jako użytecznego bądź przyjemnego środka czy narzędzia w działaniach lub w prawie stanowionym, powoduje
alienację (łac. alienatio – oddanie, sprzedanie) jako wyobcowanie, wykorzenienie. Będzie to na pewno istotne
zubożenie godności.
Teologiczna wartość godności pojawia się w Starym
Testamencie jako opis stworzenia człowieka pokazujący
jego górowanie (transcendencję) nad przyrodą oraz podobieństwo i więź z Bogiem. Szczytem ludzkiej godności
według Objawienia jest to, że Bóg – jako Syn Boży –
przyjął ludzką naturę. I dalej, życie Słowa Wcielonego,
Jego ludzka śmierć oraz w ludzkim ciele Zmartwychwstanie, to apogeum godności człowieka.
Chcieliśmy w tej niejako hermeneutycznej pracy głębiej i szerzej objaśnić źródło, sens oraz rozwój fenomenu
kategorii filozoficznej „godność człowieka”. Godność, jak
bardzo wiele innych w podobnej sytuacji słów, jest to pojęcie „proste”, nie można więc definiować przez słowa
bardziej elementarne [6]. Można wyrażać jedynie poprzez podobne oraz analogiczne słowa i konteksty oraz
stosując porównania słów bliskoznacznych.
Ponadto, zamysłem rozważań było oświetlić i wyświetlić egzystencję godności pośród cnót i transcendentaliów (rozdz. 2 i 3), ale także pokazać rozkład oraz natężenie i moc godności (jak wyżej) oraz w innym świetle
(rozdz.4). W rozdz. 5 poczyniliśmy już swoisty bilans. Co
więc z niego i z całej pracy wynika?
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
A. Godność może zrozumieć i rozumnie żyć z nią
wyznawca Boga i Chrystusa. Tylko w tej religii jest pełna
afirmacja godności człowieka. Jest zakorzeniona w akcie
zaistnienia człowieka od jego poczęcia.
B. Cnoty, w szerokim pojmowaniu (aż 41 wymieniono), przesycone są twórczą rolą godności, która dźwiga
cnotę do szczytu rozwoju. Ponieważ godność musi być
jednością, a zatem jest ponad cnotami. Można wyrazić
się, że godność człowieka jest również cnotą – najwyższego szczytu.
C. Wyróżniającymi się są cnoty Boskie (rozdz. 2.1,
2.2 i 2.3), którym cnota godności zdaje się nie dorównywać, raczej stoi obok Nich.
D. Godność jest bytem statycznym, bowiem już
a priori danym jako dar, przy obdarowaniu człowieka Duszą Nieśmiertelną, natomiast jako byt dynamiczny wylewana jest a posteriori na człowieka w łasce, co pokazano
w rozdz. 4.3.
E. Godność wyrasta z istnienia bytu osoby ludzkiej
(od Stwórcy), podobnie jak transcendentalia: prawda,
dobro i piękno, co wynika odpowiednio z rozdz. 3.1, 3.2
i 3.3. Ale nie dorównuje im w ich dziejowo utrwalonym
dostojeństwie.
F. Świętość (rozdz. 3.4) jest jakoby „konsumowaniem” godności, w samo-doskonaleniu się człowieka, aby
naśladować i dorównywać Bogu; gdyż wtedy obraz –
człowiek upodobnia się do swojego Stwórcy.
G. Serce (rozdz. 4.1) wespół z sumieniem (rozdz.
4.2) są jakoby cudownym modelowym, np. „gospodarstwem” (np. rolniczym), w którym integracyjnie [5] uprawiane są wszystkie cnoty i transcendentalia.
Apostoł Narodów w natchnionym słowie zbawiania
świata nie mógł nie rozmyślać o godności człowieka, np.
gdy napomina i poucza – Flp 4,8: „W końcu, bracia,
wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe,
co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to miejcie na myśli”.
Wskazuje na porządek i hierarchię wartości jako sześciu
kolejnych podmiotów, które są cnotami. Najwyżej stawia
prawdę, a po niej – jest godność. Następnie jest sprawiedliwość, której może najbliżej jest do dobra i sumienia. Dalej – co czyste; to może być wiara i piękno. A potem – co miłe; to może być miłość i dobro. A na końcu
jest – uznanie; to może być świętość.
To, co napisano w tej pracy, i o czym rozmyślano, niczego nie rozstrzyga i nie kończy. Objaśnia i porusza jedynie, głębiej i dalej – intuicje, wiarę, samo-zrozumienie,
wyobrażenia oraz natchnienia twórcze [4]; czyńmy tak
dalej!

___________________________________
Literatura
[1] W. Wawszczak, Wybrane relacje techniki z etyką i religią, ChFPN –
Nauka – Etyka – Wiara, Wisła 2005, s. 293-315.
[2] W. Wawszczak, Aspekty humanizacji techniki, Aspekt Polski, Katolicki Klub im. Św. Wojciecha, Części: 1-7, Łódź 2006-7.
[3] W. Wawszczak, Modele człowieka – „humanizacja techników”, ale
także „technicyzacja humaniorów”, ChFPN – Nauka – Etyka – Wiara,
Rogów 2007, s. 386-411.
[4] W. Wawszczak, Konwersatorium „Bóg i Nauka” – Kulturowy fenomen w Archidiecezji Łódzkiej, „Łódzkie Studia Teologiczne” 2008, nr
17, Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie, s. 488-495.
[5] W. Wawszczak, Wprowadzenie do filozofii informacji, ChFPN – Nauka – Etyka – Wiara, Jastrzębia Góra 2009, s. 284-297.
[6] W. Wawszczak, Perturbacje definiowalności, Autorytety w perspektywie chrześcijańskiej, Wydawnictwo – Ośrodek Badawczy Myśli
Chrześcijańskiej, Uniwersytet Łódzki, Łódź 2011.
71
W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH
 Marek Kopaczyk
RODZINA FUNDAMENTEM NARODU
Rodzina to najmniejsza komórka społeczna, jest ona
fundamentem oraz kamieniem węgielnym Narodu. Choć
nauka dopiero od niedawna zaczęła zajmować się rodziną (przeważnie sytuacjami patologicznymi, które stały się
„modne” dzięki niszczeniu tradycyjnej rodziny), to jednak
owo najmniejsze ogniwo Narodu jest dźwignią ludzkości.
Każdy z ludzi szuka szczęścia, szczęście, do którego
człowiek zmierza, można znaleźć w rodzinie lub poświęceniu się służbie innemu człowiekowi (jak czynią to zakonnicy czy też siostry zakonne, księża lub osoby świeckie, które taki styl życia wybrały).
Głównym celem rodziny jest zachowanie ciągłości
rodzaju ludzkiego. Ten podstawowy i naturalny dar,
obecnie wyśmiewany i poniżany w wielu publikacjach
„naukowych”, zaczyna powoli przebijać się znowu na
pierwszy plan w niektórych społeczeństwach (czy niż
demograficzny w Europie nie świadczy o kłamstwach
pseudonaukowych publikacji?). Należy jeszcze podkreślić, że rodzina jest równocześnie grupą naturalną, w której człowiek znajduje najlepsze warunki rozwoju, rzutującego zarówno na zdrowie psychiczne jak i fizyczne. I co
znamienne, jest ona podstawowym składnikiem większych społeczności. Od niej właśnie zaczyna się odrodzenie lub upadek NARODU. Dlatego też demoliberałowie, walcząc z NARODEM, chcą zniszczyć lub rozbić rodzinę. Oni wiedzą, że naturalną fortecą każdego normalnego człowieka jest właśnie rodzina. Dlatego też z taką
furią lansują antyrodzinny styl życia. Kreowanie różnego
rodzaju związków, wypaczających istotę rodziny, to jedna
z wielu broni skierowanych w serce NARODU.
Normalna rodzina powinna się opierać na małżeństwie, a nie na partnerstwie czy też modnym dzisiaj
„związku”. Dlaczego? Otóż małżeństwo jest owocem miłości (nie seksu, jak to wtłaczają dzisiejszej młodzieży kolorowe pisemka), pojętej jako bezustanny dar z samego siebie na rzecz najbliższych, czyniąc z osobowości ludzkiej
wieczne i niewyczerpane źródło dobra. Miłość małżeńska,
a potem rodzicielska, czy też synowska, to siła wydobywająca z człowieka najgłębsze, ukryte wartości, inaczej mówiąc, jest to zwycięstwo poświęcenia nad ludzkim egoizmem i samolubstwem. Obecne „związki” wydobywają na
wierzch z człowieka wszystkie te instynkty, które powinny
być uśpione, lub zwalczane. To właśnie w tzw. „związkach” dochodzi do największych tragedii, z maltretowaniem noworodków włącznie (większość tego typu tragedii
można zaobserwować w tzw. konkubinatach).
Największym zagrożeniem dla rodziny jest dzisiaj
szeroko rozpowszechniony styl życia bez odpowiedzialności jak i wypaczenia słowa „miłość”. Dzisiejsze sklepy,
kioski emanują wszędobylską pornografią, filmy, wystąpienia teatralne naszprycowane nadmiernym erotyzmem,
zniekształcają cały obraz relacji między kobietą a mężczyzną. Jednym celem tych akcji jest zabicie w człowieku
wstydliwości (naturalnej zapory, chroniącej ciało przed
uprzedmiotowieniem człowieka). Seks bez miłości staje
się zwierzęcą kopulacją ludzi. Bez uczucia, bez ograniczenia, bez odpowiedzialności. Było – minęło. Sprzyja
też takiej postawie nachalna propaganda środków antykoncepcyjnych (nikt nawet nie zadaje sobie pytania, ja-
72
kimi milionami obracają koncerny produkujące owe
„środki” i jaki mają w tym cel).
Dostępność środków antykoncepcyjnych, jak i moda
na nie, powoduje wzrost niechcianych ciąż. Taki beztroski styl życia wykrystalizował się wśród młodzieży. Nikt
z tych młodych ludzi nie uświadamia sobie, jakie konsekwencje ponosi się, gdy dochodzi do pojawienia się
dziecka. Nie jest żadnym wyjściem zabicie dziecka. Ludobójstwo, zwane aborcją, powoduje degradację człowieczeństwa. I pozostaje podstawowe pytanie, dlaczego
dziecko, które nie ze swojej winy pojawia się na świecie,
musi otrzymać najokrutniejszy wyrok na ziemi? Dlaczego
nie obarcza się odpowiedzialnością rodziców, czy też
prawnych opiekunów, jeżeli dotyczy to niepełnoletnich?
Nikt nie chce mówić ani pisać o tzw. syndromie poaborcyjnym, czyli zaburzeniach psychiczno-fizycznych po dokonaniu zbrodni dzieciobójstwa. Lęk przed mężczyzną,
stany depresyjne, myśli samobójcze, nienawiść do samej
siebie, powikłania ginekologiczne, nienawiść lub obojętność wobec przyszłych dzieci, to tylko ułamek z listy
„efektów” korzystania z tzw. prawa do zabijania. Dla mnie
osobiście aborcja to chichot Hitlera zza grobu (eutanazja
zresztą też).
Tylko człowiek odpowiedzialny za swoje czyny może
tworzyć rodzinę (bo bierze na siebie obowiązki i daje poręczenie, że się nie załamie w trudnych sytuacjach).Dlatego, aby uzdrowić Polskę, trzeba zacząć
tworzyć i propagować normalne, tradycyjne, wielodzietne
rodziny (oczywiście w granicach zdrowego rozsądku).
Zachęcam rodziców, by nie tworzyli rodzin tzw. „satelitarnych”, to znaczy takich, gdzie rodzice ograniczają się
do jednego dziecka (oczywiście są takie pary, gdzie nie
można mieć więcej dzieci, ale to trochę inny temat). Bo
tylko w wielodzietnej rodzinie dziecko może nauczyć się
ponoszenia ofiar na rzecz innych członków rodziny,
ustępstwa wobec młodszego rodzeństwa, współżycia,
czynnej postawy wobec trudności. Ja sam, obserwując
swoje pociechy (a mam ich troje), widzę, jak młodsze
uczy się od starszego lub na odwrót, starsze od młodszego. I co ciekawe, nawet taka błaha sprawa jak kupno
lizaków w sklepie, daje mi wiele do myślenia. Otóż zawszę muszę kupić trzy lizaki, a nie jeden (i to bez różnicy,
z którym dzieckiem jestem, najmłodszym Michałem, czy
z najstarszą Kamilą, czy też z młodszą córką Weroniką,
każde z nich myśli o swoim rodzeństwie, a nie tylko
o sobie). Zdrowy NARÓD to zdrowa rodzina, walczmy
o nią, póki nie jest za późno.

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
 Zygmunt Stański
MOJE WOŁYŃSKIE WSPOMNIENIA
II
Zagłada kresowych Żydów
Jakież to były okropne czasy, kiedy niemal na
każdym kroku widywało się znęcanie ludzi nad
ludźmi, a zarazem jakże do podziwu godnej rzadkości spotkać można było objawy odruchów serc ludzkich. Widziałem (jak to się utarło mówić – na własne
oczy) idąc ulicą we Włodzimierzu Wołyńskim, jak
dwóch policjantów ukraińskich znęcało się nad prowadzonym jezdnią Żydem, który mając zmasakrowaną twarz był jeszcze bity pałkami, cały okrwawiony, że nawet przechodzący niemiecki oficer na to
zareagował, ale uzyskał od konwojentów odpowiedź, że prowadzą Jude...
Również w tym miejscu byłem naocznym świadkiem, jak kilku własowców (z tzw. Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii, w skrócie ROA – dywizja, której
dowódcą był generał radziecki Własow – zdrajca)
i Niemców konwojowało do więzienia grupę mężczyzn i kobiet żydowskich bijąc ich nieludzko.
W czasie eksterminacji ludności żydowskiej we
Włodzimierzu Wołyńskim brali udział i „nadludzie”
niemieccy w różnych mundurach, i mężczyźni z wołyńskich kolonii niemieckich ze swastyką na rękawach, i nawet okryci hańbą, będący na usługach
u Niemców spośród grupy Słowian (nacjonaliści
różnej maści – żółto-niebieskiej i białej). Tego, co
się wówczas działo, do jakiego upodlenia mogli –
ba, doszli (nawet mając serce i rozum) ludzie nie da
się w istocie swej odtworzyć, ani wypowiedzieć, ani
napisać...
Piszę jednak dalej o faktach, które zaistniały,
a które się działy w czasach mojej generacji (raczej
degeneracji) – dla potomnych, żeby i o tej prawdzie
wiedzieli i żeby do takiej i podobnej prawdy nigdy
nie dopuścili.
Szedłem wówczas ulicą Uściługską miasta Włodzimierza i widziałem kilka pędzących samochodów
ciężarowych i na ich przepełnionych platformach
siedzieli skurczeni Żydzi, których bez przerwy bili na
przemian grubymi tyczkami stojący po rogach platformy, będący na usługach niemieckich mołojcy
w żółto-niebieskich czapkach. W takich transportach
przewożono ludność żydowską na stracenie do okolicznych lasów, gdzie uprzednio spędzano tych ludzi
do kopania rowów rzekomo dla celów wojskowych.
Na miejscu straceń działy się nie do wyrażenia
okrutne tragedie ludzi, których grupami ustawiano
nad rowem i zabijano serią z karabinu maszynowego. Egzekutorem był żandarm, który strzelał siedząc
na krześle przy stole, na którym ustawiony był karabin maszynowy i obok butelka wina. Po kilkunastu
egzekucjach żandarm ten doznał pomieszania zmysłów – wtedy inni, biorący w tym udział gestapowcy
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
zabili go jako tego, który nie wykonał do końca rozkazu i zhańbił tym naród niemiecki. Życzyć by należało wszystkim, całej ludzkości, żeby tak rozumiany
honor w żadnym narodzie nigdy nie zaistniał.
I jeszcze przytoczę taki oto fakt, którego pominąć nie wolno, gdyż okazuje podłość, której nie
chce się dać wiary, żeby mógł tego dokonać przedstawiciel rodu ludzkiego. Gdy jedna z Żydówek wyraziła swoją ostatnią wolę, żeby stojąc nad mogiłą
zbiorową pozwolono umrzeć jej razem ze swoim
dzieckiem trzymanym u piersi, podszedł wówczas
z obsługi niemieckiej watażka, porwał za nóżki to
dziecko i roztrzaskał główkę o drzewo, a działo się
to wszystko na oczach matki.
Odtwarzając makabryczną prawdę tamtych lat,
których czas niewspółmiernie się dłużył, gdy obecnie usiłuje się przywołać te podłości, jakie poczynili
ludzie – ludziom i żeby one mogły być prawdziwe,
to sumienie u normalnych ludzi nie daje temu wiary... A jednak tak było!...
Były też i takie udręki (połączone z przejawami
perwersji i sadyzmu), jak to miało miejsce na dziedzińcu więziennym we Włodzimierzu Wołyńskim,
gdzie w mroźny zimowy dzień gestapowcy spędzili
młode i nagie Żydówki, a sami przechadzali się
między nimi uderzając się pejczami po cholewach.
Jedna z nich zawołała tragicznym głosem – „ludzie
ratujcie, co my jesteśmy winni”!... Tego rodzaju
przeróżne przejawy ludzkich podłości, jakie były
udziałem przede wszystkim wojen, ale nie tylko, bo
i w innych czasach dziejów ludzkości działy się barbarzyństwa, morderstwa i przeróżne tortury, jakby
tak być musiało, bo „homo homini lupus est” (człowiek człowiekowi wilkiem jest).
Rodzi się zatem pytanie, czy tak być musi i czy
wreszcie, a może kiedyś, zaczną normalni ludzie
rządzić normalnymi ludźmi, żeby nie było zdegenerowanie podłych – jak to wykazały czasy mojej generacji i minionych dziejów ludzkości.
Samoobrona polska na Wołyniu
W latach okupacji niemieckiej, zwłaszcza po klęsce pod Stalingradem wzmogła się antypolska działalność nacjonalistów ukraińskich będących na usługach niemieckich, jak też ze strony potworzonych
band rabunkowych, co spowodowało ucieczkę ludności polskiej do większych miast wołyńskich i za
Bug oraz tworzyć się zaczęły samoobrony. I tu gwoli
zaistniałej prawdy, dla lepszego jej wyjaśnienia
w myśl zasady sprawiedliwości „suum cuique” (każdemu to, co jemu się należy) prawdę tę przekażę.
Po morderstwach dokonanych przez bandy
ukraińskie w kościołach – do Włodzimierza Wołyń-
73
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
skiego przedostało się wielu uchodźców, którymi
zaopiekowali się miejscowi Polacy. Po kilku dniach
ukazały się, rozlepione po całym mieście, odezwy
do Polaków, mniej więcej takiej treści: „Polacy!
Bandy leśne napuszczone przez komunistów moskiewskich mordują Wasze dzieci, żony, matki...
Mężczyźni zdolni do noszenia broni, zwłaszcza rezerwiści, zgłaszajcie się pod opiekę wielkiego narodu niemieckiego, który organizuje z Was batalion
żołnierzy przeciwko tym bandytom – podając miejsce rejestracji i godziny przyjęć... Lipiec 1943 r.
Podpis”.
Odezwa ta była dość długiej treści, napisana nie
najlepszą polszczyzną. W atmosferze beznadziejności, głębokiej depresji i wizji męczeńskiej śmierci
jakie zaistniały wówczas wśród ludności polskiej –
odezwa, wprawdzie wrogów, ale dawała szansę pozyskania broni przeciwko największym wrogom Polaków, jakimi okazali się nacjonaliści ukraińscy. Nie
było wtedy innej możliwości... Nic przeto nie może
obwiniać naszych Rodaków, którzy masowo zgłaszali się do rejestracji – jakoby zgłosiło się ponad
3000 mężczyzn, co przeszło oczekiwanie Niemców,
z czego przyjęto około jedno trzecią część, bo obawiano się, że po przyjęciu wszystkich zgłoszonych –
Włodzimierz (jak mówiono) byłby w rękach Polaków. Po tak dokonanym doborze, wymuszonych sytuacją „ochotników” skoszarowano w murowanym,
jednopiętrowym budynku 7-klasowej szkoły powszechnej. Umundurowano jak żandarmów i uzbrojono w broń lekkich maszynowych automatów,
z wyposażeniem w amunicję i granaty ręczne oraz
do wyłącznej dyspozycji przydzielono im transport
samochodowy. Część tych naszych (nazwanych
w cudzysłowie) – „ochotników” rozmieszczona też
była na potworzonych przez Niemców posterunkach
w okolicach Włodzimierza, których zadaniem była
ochrona pracujących na polach żniwiarzy (lato 1943
r.) przed bandami. Na każdym takim posterunku
poczynione były bunkry i rowy strzeleckie i zasieki
z drutu kolczastego, a na dachu przy kominie pobudowane były tzw. gniazda bocianie, w których dzień
i noc przesiadywał obserwator. Trzeba obiektywnie
jednak stwierdzić, że dzięki wzięciu do ręki broni,
wprawdzie od wroga, przez naszych bohaterskich
obrońców, ocalało wiele tysięcy zamieszkałych ma
Wołyniu rodzin polskich.
Należałem wówczas do samoobrony Polaków we
Włodzimierzu Wołyńskim, a więc do organizacji ściśle tajnej, gdzie po rozeznaniu mojej tragedii utraty
najbliższych, o czym już wspominałem, obdarzono
mnie zaufaniem jako podporucznika rezerwy (od
1932 r.). Mianowano dowódcą samoobrony wschodniej części miasta Włodzimierza, to jest w tej części
miasta, w której przy ulicy Łuckiej mieszkałem.
Pamiętam tyle tylko, że był to gorący letni dzień,
kiedy przechadzając się po chodniku tuż przy domu
pożydowskim, w którym mieszkałem, nagle wjechał
74
rowerem na trotuar młody mężczyzna i mijając mnie
raptownie zahamował i zapytał – czy pan jest „gończyk” – moim, używanym w konspiracji pseudonimem. Widząc po raz pierwszy w swoim życiu tego
człowieka zaprzeczyłem kategorycznie, podając
jednocześnie moje prawdziwe nazwisko. Nie wdając
się w rozmowę – polecił mi stawić się o godzinie 18tej w oznaczonym miejscu i sam, jak świetny rowerzysta, bystro ulotnił się. Pozostałem z odczuciem
niepewności – czy aby nie zasadzka... Wpadka bowiem w ręce zbirów niemieckich, czy ukraińskich,
groziła śmiercią męczeńską, gdyż oni takich z konspiracji nie zabijali, lecz zazwyczaj w okrutny sposób mordowali. Zgłosiłem się jednak w terminie na
wyznaczone miejsce. Dookoła panowała cisza, pogodny letni dzień, a słońce pochylało się już ku zachodowi. Stanąłem przed jednopiętrowym, drewnianym i otynkowanym budynkiem, a schody zewnętrzne służyły do wejścia na pierwsze piętro. Po
tych schodach dostałem się do przedpokoju, w którym przy małym stoliku siedziały dwie nobliwie i tak
jakoś dobrotliwie wyglądające starsze panie, które
na moje słowne powitanie opanowanym głosem zaprosiły mnie do przejścia aż do trzeciego pokoju.
Tam zastałem czterech, w średnim wieku mężczyzn, siedzących przy stole. Z całą powagą odbyło
się powitanie uściskiem dłoni. Przewodniczył temu
tajnemu zebraniu, jak można było osądzić, oficer,
który znał się na wojskowości. Na wstępie zapewnił,
że nikt z nas nie zginie śmiercią męczeńską, bo
gdyby nas tu nakryli, ma pistolet z siedmioma nabojami i strzela wówczas każdemu i sobie w głowę.
Omówił następnie pokrótce sytuację wojsk niemieckich na froncie wschodnim i po zapoznaniu z całością morderstw dokonywanych przez Ukraińców
przydzielił każdemu z nas czterech, jako dowódcom
samoobrony miasta Włodzimierza, (według stron
świata) jedną z jego dzielnic. Jednocześnie zapoznał każdego z nas, ilu ma ludzi, jakie ich uzbrojenie i stan ilościowy amunicji, zaznaczając przy tym,
że dozbrajanie ludzi może nastąpić tylko bronią
zdobyczną, bo innych możliwości nie ma. Określił
też, możliwie dokładnie, dla każdego mianowanego
dowódcy miejsce, gdzie jego podkomendni znajdą
się w razie napadu band ukraińskich na Włodzimierz, zalecając przy tym, żeby każdy z dowódców
zapoznał się bliżej ze wskazanym terenem i miejscem swego dowodzenia. Rozeszliśmy się, po braterskim uścisku, pojedyńczo, w różnych odstępach
czasu, świadomi wielkości i powagi powierzonej
nam misji – obrony naszych Rodaków mieszkających we Włodzimierzu Wołyńskim.
Fakt istnienia zorganizowanej samoobrony Polaków na terenie miasta Włodzimierza utrzymywany
był w największej tajemnicy. Luźne tylko kontakty
zachowane były pojedyńczych ludzi z samoobrony
i zorganizowanego przez Niemców batalionu polskiego, od których różnymi sposobami i drogami
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
otrzymywano przede wszystkim amunicję i rzadziej
broń małokalibrową.
Do równie ważnych, a może i ważniejszych kontaktów należy zaliczyć rozmowy tajne, jakie były
przeprowadzane przy każdych sprzyjających się
okazjach z naszymi chłopcami z „batalionu”. Tak się
złożyło, że przechodziłem pewnego dnia obok szkoły, w której stacjonowali nasi przecież bliscy sercem
Polacy, a tylko zrządzeniem losu przyodziani
w mundury niemieckie. Na dziedzińcu szkolnym
przy ogradzającej siatce siedziała grupa kilkunastu
tych chłopców. Część z nich poznała mnie i jakby
z radością rozpoczęta została rozmowa o treści
pełnej wyrzutów sumienia, że służą wrogowi, że
w batalionie są tylko chłopi i robotnicy, a nie ma nikogo z inteligencji. Na co też, jak mi mówili, zwrócił
uwagę ich dowódca major niemiecki mówiąc, że
przecież są polscy oficerowie rezerwy i byli zawodowi, a jednak żaden z nich się nie zgłosił i dlatego
nie macie Polaka dowódcy. I tu rozmówcy moi
ujawnili swoje rozgoryczenie, że widocznie źle zrobili wstępując do uformowanego batalionu niemieckiego. Zaczęli mnie wreszcie prosić – widocznie
wiedzieli, że jestem oficerem – żebym wstąpił do
nich i był ich dowódcą. Niełatwa na to była odpowiedź. Nie mogłem przecież powiedzieć im i tak
wówczas pomyślałem, będąc już dowódcą w samoobronie i to mianowanym przez dowództwo polskie
dla obrony Polaków, a nie, żeby być na usługach
zwyrodnialców, jakimi okazali się hitlerowcy. Serdecznie natomiast ich zapewniałem, że nikt z Polaków nie będzie mieć za złe powziętej decyzji wstąpienia do batalionu niemieckiego, bo to jedyna droga
jaka zaistniała dla pozyskania broni, by móc obronić
naszych Rodaków mieszkających na Wołyniu. I tak
rozstaliśmy się w powadze pożegnalnej chwili,
z uczuciami serdecznych i bliskich sobie ludzi.
W tej paradoksalnej sytuacji, w otoczeniu dwóch
wrogów (spod znaku swastyki i trójzębu) – ten ze
swastyką okazał się dla Polaków mieszkających we
Włodzimierzu lepszym li tylko dlatego, że sam był
też zagrożony przez wzmagającą się wciąż działalność band ukraińskich i usadawianie się ich w pobliżu miasta Włodzimierza – doprowadzając tym
Niemców do stałego zachowania ostrego pogotowia
i nocowania ich rodzin w koszarach otoczonych
okopami i zasiekami. Nerwowa atmosfera wśród
władz niemieckich wzrosła jeszcze bardziej, kiedy
w terenie zaczęto, wprawdzie sporadycznie, zabijać
też i „nadludzi”, czego dopuszczały się, jak stwierdzono, bandy ukraińskie. Po takim zabójstwie miejscowi Ukraińcy usiłowali wmówić Niemcom, że
uczynili to Polacy, ale prawdy nie udało im się
ukryć. Niemcy bowiem powiesili w centrum miasta
Włodzimierza jednego z członków band ukraińskich
na specjalnie zbudowanej szubienicy, która przez
szereg dni budziła u przechodniów odrazę, a matki
odwracały swym dzieciom główki – przed tak niepo ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
żądanym dla nich szczególnie widokiem. Sympatia
nacjonalistów ukraińskich do swoich mocodawców
poczęła maleć, a Niemców zaś (wobec samodzielnych poczynań Ukraińców) doprowadzać do wściekłości i zbrojnych przeciwko nim wystąpień, jak to
zostało ujawnione w sierpniową niedzielę 1943 roku.
Był pogodny, słoneczny poranek, kiedy seria
przeraźliwych detonacji poderwała mnie z łóżka –
wybiegłem na ulicę i kierując się przyspieszonym
krokiem do mego miejsca dowodzenia, po drodze
zorientowałem się, że artyleria niemiecka ostrzeliwuje klasztor prawosławny w Zimnem. W tym celu
został sprowadzony o świcie pociąg pancerny
z Kowla, z którego po huraganowym ogniu artyleryjskim główna kopuła klasztoru zaczęła się palić.
Wtedy ruszyło natarcie na klasztor wzdłuż rzeki Ługi
równinnym terenem nizinnych łąk przez naszych
chłopców z batalionu polskiego dowodzonego przez
oficerów niemieckich. Obrona klasztoru położonego
na wzgórzu i otoczonego murem u podnóża rzeką
Ługą nie trwała długo mimo dobrych warunków
obronnych i posiadanych sił ognia z ciężkich karabinów maszynowych. Ze strony nacierających nie
zginął ani jeden żołnierz. Z obrońców klasztoru
część mołojców poddała się, a część w panicznym
popłochu uciekła przed pościgiem nacierających.
Z lochów klasztoru powychodziły blade i drżące zakonnice z ikonami podtrzymywanymi na piersiach.
Po zakończonej zwycięskiej bitwie dowództwo niemieckie zarządziło zbiórkę żołnierzy polskich na
dziedzińcu klasztornym. Major niemiecki wygłosił
przemówienie dziękczynne, następnie przypomniał
o wydanym rozkazie zabraniającym zabijanie ludzi
cywilnych, a jednak widział kilka rodzin ukraińskich
zabitych podczas pościgu za uciekającymi. I na pytanie, kto to uczynił, wystąpił mój kuzyn, który na
pytanie odpowiedział też pytaniem: „panie majorze,
gdy posłyszałem mowę ukraińską, a więc byli to
Ukraińcy, i nie kto inny tylko oni zamordowali moją
matkę, ojca, siostry i braci dlatego tylko, że byli Polakami, nie mogłem się powstrzymać – a czy pan
major w takim przypadku mógłby się opanować”?
Na powyższe odpowiedź była – „tak” – i po czym
kazał wstąpić do szeregu.
Zabytkowy klasztor został niepotrzebnie poważnie uszkodzony, bo jako zabytek nie mógł i nie powinien służyć w tym przypadku jako twierdza
obronno-wypadowa. Po dokonanych przez Ukraińców okrucieństwach na Polakach zrodziły się wśród
ludności polskiej bohaterskie spośród nich jednostki
w różnym wieku (chłopi, robotnicy i inteligencja)
wśród kobiet i mężczyzn, którzy obdarzali siebie
wzajemnym zaufaniem i spojeni byli jednością celu,
z myślą o samoobronie nie tracili nadziei w wyzwolenie i sprawiedliwość społeczną. Nie brak było
wówczas zwłaszcza cichych bohaterów. I takich,
którzy w nocnych wypadach dokonywali odwetów
zbiorowych i pojedyńczych, które wśród rezunów
75
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
ukraińskich budziły strach i niepokój, a nawet poczynały się mnożyć głosy i ukłony w stronę Polaków, by wstąpić na drogę dobrego współżycia. Były
to paradoksalne czasy, gdy tylko przejawiana siła
odgrywała zasadniczą i decydującą rolę w stosunkach poprawnych międzyludzkich, a nie prawdziwa
dobroć ludzka.
Bohaterami tamtych dni była też i młodzież polska, która po szczęśliwej ucieczce do miast podczas morderstw ich rodzin w miasteczkach i wioskach wołyńskich wracała, po zaopatrzeniu się od
Niemców w broń, do swoich domów, by tam wydobyć swoje wartościowe rzeczy, a najczęściej by pogrzebać swoich najbliższych. Z jednym takim młodzieńcem rozmawiałem, słuchając z podziwem jego
opowiadania. Pracując u Niemców opowiedział im
swoją tragedię i prosił ich o nauczenie strzelania
z automatu i wypożyczenie, aby mógł pójść do gospodarstwa, położonego kilka kilometrów od Włodzimierza i tam pochować swoich rodziców i rodzeństwo. Z pewnym podziwem, ale także uznaniem dla jego odwagi, Niemcy spełnili całkowicie jego prośbę. Taką drogą uzbrojony młodzian, lat około 16, udał się w niebezpieczną i grożącą śmiercią
podróż. Dotarł do miejsca i tam w przydomowym
sadeczku wykopał wspólną mogiłę, ułożył w niej
zamordowaną swoją rodzinę i przysypał ziemią.
I naraz zauważył, jak posuwała się tyralierą w zbożu
grupa w żółto-niebieskich czapkach, jakby go chciała otoczyć żywego. Wtedy porwał on swój załadowany pistolet maszynowy i krótkimi seriami posiał
po nich i wycofując się strzelając, bez szwanku dotarł do Włodzimierza. Przy opowiadaniu często powtarzał z zachwytem o swoim szybkostrzelnym automacie.
76
Przejawy dobra w morzu nienawiści
W roku 1943 bandy ukraińskie na Wołyniu przejawiały swoją szczególnie polakobójczą aktywność,
stosując wiele różnego rodzaju zachęcających metod działania zmierzających do wyszukiwania przez
miejscowych Ukraińców ukrywających się Polaków,
których w zorganizowany sposób zwożono do wyznaczonych miejsc straceń. A były to nie obetonowane jeszcze bunkry (głębokości około 2 pięter), do
których wrzucano ludzi, a następnie ręcznymi granatami zabijano. W taki barbarzyński – a raczej brak
słów na określenie tak zorganizowanego ludobójstwa – i to przez uzdolnionych w tym zakresie pewnej grupy ludzi – zginęli i moi kuzyni: 5-cio letnia
Basia – o nieprzeciętnej piękności, jej matka –
z zawodu akuszerka, która znana była ze swej dobroci i babcia, która tak bardzo kochała swoją wnusię. Wszyscy troje zginęli w bunkrze – tylko babcia,
zanim dojechała do bunkra śmierci, widocznie w
odczuciu co ich czeka, doznała pomieszania zmysłów i jadąc na wozie zaczęła śpiewać.
Utkwiło też w mojej pamięci szczęśliwie uratowane dziecko (lat 2-3), które w czasie napadu band
ukraińskich na osiedle polskie w Kałusowie ocalało
dzięki wydostaniu się z domu i jak pisklę wiedzione
instynktem samozachowawczym znalazło się w rosnącym zbożu opodal zabudowań. I tam dosięgła
go kula, raniąc w nóżkę. Przypadkowo odnalazły to
dziecko sąsiadki, które po udanej ucieczce do Włodzimierza powróciły do swoich domów, by zaopatrzyć się w żywność i usłyszały wtedy szloch i jęk
ukrytego w zbożu dziecka zgłodniałego, wycieńczonego i cierpiącego z powodu przestrzelonej nóżki.
Widziałem Wojtusia – bo tak go nazwał mój gimnazjalny kolega, który wraz ze swoją żoną adoptowali
to osierocone, a jakże przemiłe dziecię, które mówiąc – jeszcze wprawdzie słabo – nie uśmiechało
się, ale w jego oczętach tkwił nie spotykany w tym
wieku u dzieci głęboki przestrach i usiłowanie mówienia tylko o czymś strasznym, co było udziałem
jego zaledwie paroletniego życia – i to bez żadnej
winy, a dlatego jedynie, że to dziecko zrodzone zostało przez Polkę.
Pisząc o tak niegodnych imienia ludzkiego podłościach – nasuwa się nieodparcie wypowiedź jednego z niemieckich pisarzy: „im bliżej poznałem ludzi, tym bardziej polubiłem zwierzęta”.
W tych makabrycznych czasach z lat 1939-1945,
kiedy tak powszechnie przejawiana była podłość
ludzka przez różnych ludzi z różnych warstw społecznych – zdarzały się i wówczas jednostki, których
nazwisk nie znamy, ale ich ujawnione humanitarne
czyny zasługują, by je przekazać potomnym.
Poznałem tam na Kresach Wschodnich wśród
wieśniaków ukraińskich ziemi wołyńskiej człowieka
z wielodzietną rodziną utrzymującego się przez wiele już lat z 6-hektarowego gospodarstwa, jako jedynego źródła utrzymania całej jego rodziny. Gospo-
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
darstwo to położone było tuż o miedzę od przyległych pól należących do majątku, którego właścicielem był Polak, posiadający kilka folwarków. I o dziwo – gdzieś w starych dokumentach hipotecznych
znaleziono, że ziemia tego gospodarstwa (6 ha)
stanowiła integralną część majątku i z mocy sądu
nastąpiła rewindykacja, co było jakże dotkliwym ciosem pozbawienia rodziny środków do życia. I tak –
zgodnie z suchą literą prawa – zadana została wielka krzywda człowiekowi wraz z jego rodziną. Ale ten
człowiek w najcięższych chyba czasach tego ziemianina okazał swoje aż tak wrażliwe serce, że kiedy odbywały się napady, gwałty, zabójstwa i morderstwa Polaków na Wołyniu jesienią 1939 roku –
ten tak pokrzywdzony gospodarz Ukrainiec wywiózł,
ryzykując własnym życiem, do odległego (ca 25 km)
Sokala całą jego rodzinę bez żadnej zapłaty. Jedynie uratowani ze łzami w oczach wyrazili wdzięczność w hołdzie dla Człowieka, który za tak humanitarny wyczyn został – zamiast uznania i uhonorowania – ukarany więzieniem. Po wyjściu jego z więzienia (22 VI1941 r.) miałem zaszczyt z nim rozmawiać, a słuchając opowiadania tego Człowieka poczułem się mocno upokorzonym i zawstydzonym.
Są bowiem prawdy niczym nie podważalne, a mówiąc o tym, że wśród ludzi bez względu na stanowisko, wykształcenie, pochodzenie, przynależność do
takich czy innych ugrupowań społecznych, politycznych czy zawodowych – wszędzie znajdują się ludzie dobrzy i źli, a najmniej jednak z tytułem Człowieka, o którym się tylko mówi, że jest najwyższym
dobrem, ale codzienna rzeczywistość wykazuje inaczej, bo to prawdziwe dobro, jakim jest Człowiek, nie
zawsze się widzi i nie zawsze należycie docenia.
Niemiecka okupacja Wołynia
Pisząc te swoje wspomnienia wołyńskie (z lat
1939-1944), jakie utkwiły w mojej pamięci – te złe
przede wszystkim, którym sprzyjała wojna dla ich
ujawnienia i dlatego o tych „nadludziach”, którzy tę
wojnę wywołali i jak się nieludzko zachowali trzeba,
gwoli tej prawdy, tu podać.
Już w pierwszym dniu (22 VI 1941 r.) napaści
Niemiec hitlerowskich na Związek Radziecki, kiedy
zostałem poderwany z łóżka wstrząsem i wybuchem pocisków artyleryjskich – wybiegłem z domu.
Był wczesny, pogodny i słoneczny poranek o dużej
widoczności. Natarcie na osi Iwanicze – Poryck nie
trwało długo, bo i obrona na tym odcinku nie była
należycie przygotowana. A może zadziałało tu zaskoczenie – nagłe i niespodziewane. I kiedy ucichły
strzały i kiedy część ludności zawiedzonej, rozczarowanej wybiegła by powitać ich w mniemaniu swoich wybawicieli, okazali się ludobójcami, dając tego
konkretne dowody. W gronie witających byli przede
wszystkim miejscowi chłopi ukraińscy – dorośli
i starcy, matki ze swoimi dziećmi i niemowlętami
u piersi oraz rzadziej dorastająca i w wieku poboro ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
wym młodzież. Niedługo to powitanie trwało. Niemalże jednocześnie odbywała się łapanka mężczyzn, których grupowano i odprowadzano do pobliskiego zagajnika i rozstrzeliwano. Opowiedział mi
o tym jeden z uratowanych, który stojąc już w grupie
do rozstrzelania nad wykopanym rowem – mogiłą,
w ułamku sekundy przed serią strzałów z automatu,
upadł do tej zbiorowej mogiły, w której został ranny
w nogę z rewolweru, którym dowódca egzekucji dobijał poruszających się w tej wspólnej mogile. Po
zakończeniu tych zabójstw – kiedy zapanowała głucha cisza, cudem uratowany mój rozmówca wydostał się spod zwałów zabitych w sile wieku, niewinnych mężczyzn i z trudem doczołgał się do swego
domu.
W innym miejscu, już pierwszego dnia wojny ze
Związkiem Radzieckim, na terenach opanowanych
przez armię niemiecką dokonywane były przez żołnierzy niemieckich zabójstwa zupełnie bez żadnej
odpowiedzialności niezawinionych w niczym ludzi,
w pierwszej kolejności narodowości żydowskiej,
a następnie z grupy Słowian (wśród której to grupy
znalazła się jednak część zwyrodniałych sługusów
niemieckich).
Objawy patologicznych zwyrodnialców spośród
żołnierzy hitlerowskich spotykało się nazbyt wielu.
Jednym też z takich objawów było zastrzelenie z pistoletu młodego mężczyzny trzymającego na ręku
małe dziecko w gronie kobiet, i to bez najmniejszego powodu. Podłość Wehrmachtu ujawniana była
powszechnie, na każdym niemal kroku, często nie
mająca żadnego ani ludzkiego, ani ekonomicznego,
ani nawet z punktu widzenia wojskowego uzasadnienia. Już bowiem było po całkowitym zdobyciu
miasta Porycka i jego okolic, ale ostre pogotowie w
armii niemieckiej jeszcze trwało na tym bocznym
odcinku frontu wschodniego. I naraz bliżej godzin
południowych rozległ się – przerażający i nie do wyrażenia, ani nie do wyobrażenia – ryk, jęk, pisk...
Jak się okazało, w kołchozie Pawłówka (byłego majątku hrabiego Czackiego), odległym od mego miejsca zamieszkania w prostej linii o ca 3 km – niemieccy żołnierze podpalili dużą oborę, a w niej
uwiązanych na łańcuchach przy żłobach było kilkadziesiąt (ca 60 sztuk) rasy holenderskiej, czarnobiałych krów. Do tego – tak jak i jęku krów odtworzyć nie mogłem – komentarza żadnego nie trzeba...
Po kilku dniach byłem w tej spalonej oborze
i widziałem szczątki tych spalonych krów – i murowane tylko ściany obory. W tej wiosce Pawłówce
zamordowany został brygadzista miejscowego kołchozu strzałem w szyję i pozostawiony bez żadnej
pomocy, który po całodobowej męczarni zmarł. Ze
wspomnień moich o wsi Pawłówka zanotowane zostały inne jeszcze, godne ujawnienia fakty, a mianowicie bohaterstwo żołnierza radzieckiego z Uzbekistanu, który w odwrocie walcząc pomiędzy do-
77
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
mami z nacierającymi tyralierami niemieckimi,
ogniem karabinu maszynowego unieszkodliwił 27
piechurów. Sam natomiast ciężko ranny i pilnowany
przez wartownika niemieckiego, by nikt mu nie
udzielił – mimo proszenia o wodę – jakiejkolwiek
pomocy, po całodziennym męczeniu się skonał.
Mijały dnie i tygodnie – ucichły strzały, zapanowany spokój zakłócały jedynie, z każdym dniem
wzmagające się, przeloty niemieckich samolotów na
wschód, wśród których były olbrzymy, jakich się
jeszcze nie widziało. W tak zaistniałej atmosferze
indolencji – pierwsze intensywne ożywienie nastąpiło u ludności ukraińskiej, która masowo przystąpiła
do zwożenia z lasu olbrzymich (dębowych i grabowych) drzew jako materiału do robienia krzyży, które następnie rozwożono i ustawiano na skrzyżowaniach wszystkich dróg, w zasięgu swego działania.
Na tę samowolę ludności ukraińskiej władze niemieckie nie reagowały, co też oznaczało ich tolerancję... Dla tej zaś ludności, która to czyniła, było
upamiętnieniem ich niezłomnej wiary i nadziei – IHS
... (w tym znaku zwyciężysz). Dopiero w początkach
sierpnia (od rozpoczęcia inwazji niemieckiej na
Związek Radziecki) zaczęła się ujawniać aktywna
działalność okupacyjnych zwyrodnialców, których
władze rozmieszczone były tylko w większych miastach powiatowych, gdzie też stacjonowały jednostki wojskowe i różne służby bezpieczeństwa i porządku publicznego. Z tych ośrodków władze niemieckie przy pomocy podległych im sił zbrojnych
często terrorem oddziaływały na zamieszkałą ludność województwa wołyńskiego. W tym celu organizowane były wypady w teren w związku z podjętą
eksterminacją ludności żydowskiej.
Pamiętam – była sierpniowa niedziela i jeszcze
nacjonaliści ukraińscy nie ujawnili swojej nienawiści
do ludności polskiej. Zgromadzona ludność polska
przy kościele w Porycku, gdzie jak już wspomniano,
w 1943 roku dokonano masowych morderstw w kościele, oczekiwała na rozpoczęcie sumy i nagle na
drodze od strony Włodzimierza ukazały się samochody ciężarowe przepełnione Niemcami w różnobarwnych mundurach (żółtych, szaro-niebieskich
i czarnych). Przez kilka godzin trwała obława na
Żydów zamieszkałych w Porycku i okolicy, których
zgromadzono na ogromnym podwórzu szkolnym w
liczbie 40-42 mężczyzn. Widziałem, jak ich prowadzono koło kościoła – wielu z nich znałem jeszcze z
podstawowej szkoły. Spojrzałem na ich blade twarze i zmartwiałe oczy, pozostając z głębią odczuć
swojej bezradności...
Idąc do swego domu zamieszkania na osiedlu
Holendernia, spoglądałem od czasu do czasu na
prawą stronę, by utrwalić w pamięci całą do końca,
może ostatnią drogę życia tych, których Niemcy
prowadzili w kierunku Łysej Góry. Wreszcie tuż przy
Łysej Górze cały ten pochód skręcił na lewo i szedł
po torze nieczynnej kolejki wąskotorowej. Gdy do 78
chodziłem już do domu i gdy nie widziałem przesuwającej się poza krzakami przyleśnymi kolumny –
po kilku minutach usłyszałem serię strzałów, potem
pojedyńcze i znów seria... Wreszcie zapanowała cisza zadumy – jak mogą tak czynić ludzie – ludziom!?...
Na drugi dzień naoczny świadek opowiedział mi
o tragedii, jaka się odbyła w drodze do Łysiej Góry.
Oto żona aptekarza, który był w tej kolumnie, podbiegła do konwojentów i z wielką rozpaczą błagała
ich o zwolnienie męża. Wynik był taki, że pozwolili
jej iść razem z mężem. Na miejscu straceń, gdy padły pierwsze strzały, mężowi szczęśliwie udało się
uciec w las i ocalał, a jego żona zginęła. Nie wiem,
czy uratowany przeżył wojnę...
Ujawniona w tej wojnie podłość niemiecka
w stosunku do ludzi na okupowanych terenach
świadczy o degeneracji i notorycznym sadyzmie –
czego u normalnych istot ludzkich nie da się zauważyć w żadnej sytuacji. Oprócz zabójstw zorganizowanych masowych i pojedyńczych czynionych z
nakazu władz niemieckich – dokonywane były jeszcze bezkarne zabójstwa przez poszczególnych
Niemców różnego autoramentu. Na terenach okupacyjnych każdy pojedynczy Niemiec był autokratą
i w stosunku do miejscowej ludności (nie niemieckiej)
był panem życia i śmierci, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności. Znane są nawet zabójstwa dokonywane przez Niemców mających dystynkcje oficerskie – i to bez uzasadnionego powodu, byle pretekst
dawał im asumpt do zabójstw niewinnych ludzi.



















Z. Stański, Moje wołyńskie wspomnienia, [w:] W. Stański,
Z. Stański, Poryck. Miasteczko kresowe. Symbol tragedii Polaków na Wołyniu, przedmowa prof. dr hab. Władysław Filar, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2005. Śródtytuły pochodzą
od redakcji.
Dziękujemy Panu Witoldowi Stańskiemu za
zgodę na przedruk wspomnień Jego Ojca –
Redakcja
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
Z WARWARYNIEC DO ZATONIA
Z Babcią koleżanki – Janiną Bojarską – rozmawia studentka filologii polskiej
Uniwersytetu Zielonogórskiego Magdalena Woeltz
– Babciu Janino, jesteś Kresowianką. Opowiesz
nam coś o sobie i o swojej miejscowości?...
– Jestem Janina Bojarska. Urodziłam się na Wschodzie, w miejscowości Warwaryńce, powiat Trembowla,
województwo Tarnopol. Pochodzę z rodziny wielodzietnej. Najstarszy był brat Bolesław, później Kunegunda,
Władysława (która umarła, jak była dzieckiem, miała dwa
latka) i ja. Ojciec zajmował się krawiectwem. Szył dla zacnych ludzi – dyrektora szkoły, nauczycieli i dla księży.
Był bardzo dobrym krawcem i przyjmował nawet
uczniów. Mama się zajmowała dziećmi. Mieliśmy kawałek pola, krowy, gęsi i kury, jak w gospodarstwie. Na polu
uprawiało się proso, grykę, pszenicę, jęczmień – wszystkiego po kawałeczku, żeby było na całą zimę. Konopie
się też siało i len. Później się z nich robiło płótna, prześcieradła – lniane, konopiane. Ziemie na terenie tarnopolskim, lwowskim są bardzo urodzajne i bardzo się ładnie wszystko rodziło. Warzywa i owoce mieliśmy z własnych ogródków. Jabłonie były przy każdym domu. Każdy starał się posadzić jakieś drzewa owocowe.
Mieszkałam w środku wioski. Było daleko tylko do
kościoła, ale była zawsze chęć chodzenia do niego,
i mama nas prowadziła. Mój brat służył do mszy przez
całą swoją młodość. Przez wieś przepływała rzeka Seret.
W tym Serecie można się było kąpać, ale można się było
i utopić, bo w niektórych miejscach rzeka była głęboka.
Na lato przyjeżdżały tam kolonie z miasta. Miałam nawet
możność bawić się z dziećmi, które przyjechały. We wsi
był młyn, kuźnia, trzy sklepy.
– A szkoła?
– Szkoła też była, pięcioklasowa. Pięć klas ukończyłam we wsi. A do szóstej, siódmej klasy trzeba było chodzić może ze dwa kilometry do Strusowa. I właśnie tam
skończyłam siódmą klasę. Siódmą klasę skończyłam
w czerwcu, jak zwykle się kończy szkołę. A pierwszego
września zaczęła się wojna. Przychodziły do szkoły i ruskie dzieci, i żydowskie dzieci.
– Ale nie kłóciliście się z nimi?
– Nie kłóciliśmy się. W szkole był porządek. Mieliśmy
bardzo dobrego do sportu wychowawcę – Kazimierza
Gołębiowskiego. Bardzo dobrze nas uczył.
– A wśród nauczycieli byli Polacy, czy byli też
Ukraińcy?
– Jeden był pan Giebliński, był Rusek. Ale nie Ukrainiec. Uczył nas śpiewu i przepięknie grał na skrzypcach.
Jego żona uczyła nas polskiego. Była bardzo wymagająca. Pani Gołębiowska historii uczyła, a pani Tarkowska –
geografii. I bardzo mile wspominam ten cały zespół.
Przede wszystkim bardzo się nami interesowali. Mój brat
chorował pół roku w siódmej klasie. Przyszedł pan dyrektor Grandżan i doradził mamie, żeby on powtarzał jeszcze jeden rok, bo dla chłopaka potrzebna jest ta siódma
klasa. W szkole było bardzo pięknie. Uczyliśmy się w
siódmej klasie gotować, szyć. Mieliśmy w szkole chór,
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
który prowadził pan Giebliński. Jak zmarł nasz „dziadek”
Piłsudski, to myśmy dosłownie płakali i śpiewaliśmy taką
piosenkę:
To nieprawda, że Ciebie już nie ma,
To nieprawda, że jesteś już w grobie,
Chociaż płacze dziś cała polska ziemia,
Cała polska ziemia w żałobie...
Chociaż serce Ci w piersi nie bije,
Chociaż spoczął na wieki miecz dzielny,
W naszych sercach jak żyłeś, tak żyjesz,
Ukochany Wodzu nieśmiertelny!...
Byłeś dla nas posągiem ze stali,
Byłeś dla nas sztandarem wspaniałym,
Ty, coś Polskę obronił i ocalił,
I wydźwignął na wieczny szczyt chwały...
Już usnąłeś po trudach nadludzkich,
Nie zwycięży już Ciebie ból żaden,
Ukochany Marszałku Piłsudski,
My, żyjący, Twoim pójdziem śladem!...
– Powiedziałaś, że z Tobą do szkoły chodziły
dzieci z mniejszości narodowych…
– Były polskie, ruskie i żydowskie. Żydzi mieli swoją
synagogę, swój cmentarz. W Strusowie były kościół
i cerkiew. Była pod tym względem wielka tolerancja. Nikt
nikomu nie przeszkadzał, nie przedrzeźniał się.
– A księża różnych wyznań spotykali się?
– Księża się spotykali tylko w swoich sprawach.
Księża ruscy z polskimi, ale to nie było tak widoczne dla
ludności. Ale na Trzech Króli szło się nad rzekę w celu
poświęcenia wody. Wtedy wychodziła procesja z cerkwi
i wychodziła z kościoła, a że niedaleko jedna obok drugiej była, więc tak ładnie się chorągwiami witali i szli razem wszyscy dosyć daleko nad rzekę. Odprawiali w jednym i drugim języku nabożeństwo. A potem wracali i żegnali się chorągwiami.
– Pamiętasz swój sakrament pierwszej komunii
świętej?
– Bardzo, jak gdyby to było wczoraj. Byłam najmniejszą dziewczynką i razem z jedną koleżanką cały orszak
prowadziłam do komunii, a było bardzo dużo dzieci.
Pięknie słońce świeciło i tak mi to utkwiło na całe życie.
– Pamiętasz, czy w Twojej miejscowości były organizowane odpusty?
– W kościele były przepiękne odpusty. Kościół był
pod wezwaniem świętego Antoniego. W dzień tego patrona było zawsze bardzo dużo ludzi. Przyjeżdżali wozami wierni z innych parafii. Przepiękne były kazania
i przepiękne były przyjęcia tych ludzi przyjezdnych. Potem się ci ludzie rozjeżdżali po znajomych i się gościli.
My też jeździliśmy na odpusty do innych miejscowości –
do Mikuliniec, Ładyczyna, Słobódki. Taka była przyjaźń
rodzinna.
– Jak spędzaliście święta Bożego Narodzenia?
79
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
– Pięknie i zawsze w domu. Musiał być barszcz
z uszkami z grzybami. Obowiązkowo musiały być pierogi
z kapustą. Kutia z pszenicy albo z kluskami. Oprócz tego
gołąbki z kaszy gryczanej – pyszne są! Jak zwykle, szykowało się dwanaście potraw. Karpia się nie kupowało,
ale była rzeka Seret, więc do tej rzeki chodzili panowie
na ryby. Mój stryjek chodził właśnie na te ryby, to zawsze
nam udzielił dwie, trzy, tak że mieliśmy. Ryba była tylko
smażona.
– Oczywiście przed kolacją trzeba było się połamać opłatkiem…
– U nas w domu obchodziło się Wigilię bardzo uroczyście. Stroiło się małą choineczkę, bo za wiele miejsca
nie było. Jak już chodziłam do szkoły, tośmy na zajęciach
robili ozdoby. A nim poszłam do szkoły, to mama jakieś
łańcuszki robiła, kilka bombek się kupiło i cukierków, jakieś ciastka się upiekło – takie gwiazdki albo kółeczka.
Oprócz tego przynosiło się snop pszenicy i w tym snopie
kładło się opłatek. Potem mama łamała, nawet z miodkiem czasami przykraszała ten opłateczek. No i dzieliliśmy się opłatkiem. Snop pszenicy miał symbolizować
dobrobyt na cały rok. I stał przez całe święta do Nowego
Roku. A po kolacji pasterka. Starsi szli na pasterkę,
a małe dzieci szły spać. Ale jak już były troszkę większe,
chodziły do szkoły, to też się starały być na pasterce. Na
drugi dzień świąt żeśmy wszyscy szli do babci, czyli do
mojej mamy rodziców. Dużośmy śpiewali. Teraz tego nie
ma. Śpiewu nigdzie się nie słyszy w domach.
– A jak spędzaliście święta Wielkanocne?
– Przede wszystkim musieliśmy wszystko mieć nowe.
Mama nam zawsze dawała coś nowego, jakiś ubiór, jakieś
buty. W pierwszy dzień Świąt każdy, kto mógł, szedł na
rezurekcję z rana. Potem się przychodziło i jadło śniadanie. Na wielkanocne święta musiała być kiełbasa swojej
roboty, i musiała być szynka, i musiała być nadzianka.
Nadzianka była ze skwarków. Dawało się dużo jajek i zaprawę. I ten zapach. I to wszystko było bardzo pyszne.
– Podczas śniadania dzieliliście się jajkiem?
– Obowiązkowo. I to święconym. Wszystkie święconki, które były w koszyczku poświęcone, musiały być przy
tym stole wkrojone. Potem szliśmy do babci. U niej zawsze się spędzało Boże Narodzenie i Wielkanoc.
– Jak wyglądała kultura, rozrywka w Twojej miejscowości? Jak ludzie spędzali wolny czas, chodzili
na zabawy?
– Zabawy, owszem, były. Urządzano je i „na opłatki” ,
i „na święcone jajka”. Organizowano też zabawy strażackie. No i młodzi się bawili. Tak trochę dla śmiechu powiem,
że musieli mieć oni przyzwoitki. Czyli każda panienka
przychodziła z chłopakiem i ze swoją mamą. Można było
sobie posiedzieć, porozmawiać. Tak przyjemnie było, ale
przyzwoitkę musiała mieć każda dziewczyna.
– A jak wyglądało czytelnictwo, książki, czasopisma, bo biblioteki miejskiej jeszcze wtedy nie było?
– Miejskiej biblioteki jeszcze nie było, ale szkolna była. Zarówno w Warwaryńcach, jak i w Strusowie. Mama
ze swoimi znajomymi prenumerowała „Niepokalaną”,
więc tam były bardzo ciekawe rzeczy. I przychodzili do
mamy gospodarze, znajomi do domu i mama im czytała.
Były takie seryjne wydania i tak wieczorem spędzali przyjemnie czas. Składali się, żeby kupić jeden egzemplarz,
80
a potem jedna rodzina drugiej oddawała i każda korzystała. Niekiedy słuchaliśmy radia, które kupił sobie wujek.
– Jako jedyny miał on radio?
– Na całą wioskę było ich pięciu, może sześciu. Ale
on miał. Pracował na kolei i miał możność ku temu. I myśmy bardzo często słuchali. Jest rok 39. We wrześniu jesteśmy w niedzielę, właśnie słuchamy tego radia. I właśnie w tym dniu dowiedzieliśmy się, że bez wypowiedzenia wojny Niemcy wkroczyli na Zaolzie. Od wujka z tą
wiadomością przechodzimy na plac środkowy wioski.
Pełno ludzi. Niektórzy dostali już zawiadomienie mobilizacyjne. Jedni śpiewają, inni płaczą.
Na drugi dzień z radia dowiedzieliśmy się, że Warszawa została zbombardowana przez Niemców. Dowiedzieliśmy się też, że Niemcy i Rosjanie spotkali się
w Brześciu jako już na zabranej ziemi. Fetowali cały
dzień i cieszyli się właśnie z tego spotkania. I z załatwienia sprawy, i z rozbioru Polski. A w Polsce zaczęła się
gehenna Wschodu. W tym czasie dużo wojska przeszło
przez granicę – z relacji radiowych – na Węgry i Rumunię. Natomiast jak już Rosjanie przyszli, zamknęli granicę, zamknęli nam radio i nie mieliśmy żadnych już wiadomości znikąd.
– Jak reagowali mieszkańcy wsi na widok żołnierzy rosyjskich?
– Był to bardzo wielki cios dla nas, dlatego że – jak
nas w szkole uczyli – mieliśmy z Moskalami pakt o nieagresji. A tu idą jak barany. I to bez żadnego szyku. Zabierają miasta i wioski polskie. Ja, jak zobaczyłam przez
okno, że idą Rosjanie, to strasznie płakałam, nie mogłam
sobie dać rady. W tym czasie przyszedł Żyd Herszko,
który u nas dorabiał. Przyniósł babci pieniążki, bo był winien dolary. Przyniósł pieniądze i mówi z takim zadowoleniem: „nasi przyszli”. A ja się pytam: „A jakie to nasi?
To przecież Rosjanie są”. – „Ale to nasi są, oni przyszli
nas wyzwolić”. No i ja tak popatrzyłam, co za fałsz, co za
przewrotność. Jemu się bardzo dobrze powadziło i dosłownie się dorabiał na polskim nieszczęściu, na polskich
rodzinach. A on tak z czystym sercem powiedział, że wyzwoliciele przyszli.
– Gdy już wkroczyli Rosjanie, to jak traktowali
polskie wojsko?
– Wojsko polskie starało się przejść przez granicę.
Tych, co zostali, to Rosjanie internowali i ponoć wywozili
do Rosji. Co tam się z żołnierzami stało, nie wiedzieliśmy. Nie było od nich żadnej wiadomości. Od żadnego
wojskowego.
– A co się działo z inteligencją, z lekarzami, nauczycielami, z duchownymi?
– To jest długa historia Syberii i bardzo przykra. Do
naszej wioski na początek przyjechali do gajowego, do
mojego wujka. Zapukali do okna i powiedzieli, żeby się
wszyscy zbierali. A wujek mówi, że dzieci śpią. –
„Z dziećmi wszystko zbierać i tylko brać to, co się weźmie w rękę”. Pojazd konny już czekał. Jechali na stację
i wsadzali ich do bydlęcych wagonów, w których tylko były kominki. Tymi wagonami wywozili ich na Syberię. Potem listy przychodziły, jak oni daleko musieli jechać, jak
długo. I jak po drodze, bo to była zima, wyrzucali takich,
którzy nie wytrzymali podróży. Dziecko nie wytrzymało,
to wyrzucili i koniec. Pogrzebu nie było, nie.
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
– Czy tylko jednym pociągiem Rosjanie wywieźli
Polaków z twoich stron na Syberię?
– Niestety, przykro powiedzieć, ale tysiące, tysiące
ludzi zabrali na Syberię. I tak te pociągi przyjeżdżały co
jakiś czas. Kiedy już przyjechał pociąg z kominkami, to
każdy był w szoku, bo nie wiedział, czy to już po niego,
czy to wszyscy Polacy mają być na Syberię wywiezieni.
Ale przeważnie mądrych ludzi wybierali. Księża jechali,
nauczyciele jechali… Wszyscy Polacy mieli naszykowane tobołki, sucharki, żeby jakoś przetrwać tę podróż, bo
się dowiadywali, że bardzo długo trzeba jechać, nim się
zajedzie tam, na drugi koniec świata.
Ale się teraz pojawiła znowu inna sprawa – ukraińska. Bo Ukraińcy wyszli z podziemia, w którym przygotowywali się już dłuższy czas. Prześladowali Polaków,
ale w mojej wiosce jeszcze tych prześladowań tak bardzo nie było.
– Ale słyszałaś od swojej rodziny o tym, jak banderowcy traktują Polaków?
– Tak. Mojej babci kuzynka wyszła za mąż za hallerczyka. I ten właśnie hallerczyk jak wrócił z wojny, to było
w 20. roku, dostał dwadzieścia morgów pola. Był w Bieniawie. Założył rodzinę i mieli jedną córkę tylko. Wyuczyli
ją na nauczycielkę. W tym czasie, jak Rosjanie byli, przyszli Ukraińcy. Wyciągnęli na dwór kuzynkę babci i dosłownie ja rozerżnęli piłą, tak jak się drzewo rżnie.
I w końcu powiesili to ciało, takie rozbryzgane krwią, na
parkan, a jej córka Stefcia – opatrzność Boża nad nią była – jakoś uciekła do sąsiadów i przechowali ją. Potem,
już jak Niemcy przyszli, można było się przemieszczać
do innych miejscowości.
Nadchodzi rok 43. Przychodzą Niemcy i zaczynają likwidację Polaków. Młodych ludzi – od osiemnastu lat zabierają przymusowo na roboty do Niemiec. Ja też dostałam wezwanie. Cały transport przez stacje Strusów i Tarnopol wieźli do Lwowa. Był cały pociąg naładowany. We
Lwowie wyprowadzili nas z pociągu i zrobili kwarantannę.
We Lwowie miałam brata Bolesława i wujka Mirona.
– Oni byli tam we Lwowie wcześniej?
– Byli we Lwowie podczas całej wojny. I przyszli po
mnie. Dowiedzieli się, że my jesteśmy. Jakimiś drogami,
nie wiem, jak to było. Wujek wyciągnął swoją siostrę,
Wandę, Bolcio – mnie i jeszcze sąsiadkę Janę Moczulską. Wszyscy troje zostaliśmy we Lwowie. Bolek pracował w restauracji „Bristol”. To jest piękna restauracja,
znana na cały Lwów. Pierwszy jest „George”, a druga
„Bristol”. Więc jakoś mi się postarał o pracę. Pracowałam
w bufecie piwnym. Naprzód podawałam szklanki, a potem wydawałam piwo. Brat mój był kelnerem. Było ich
piętnastu, a każdy z nich miał te pikola – pomocników.
Od czasu do czasu mój brat podrzucił mi jakieś fajne jedzenie. Myśmy mieli jako personel takie zwykłe zupy.
Wtedy był bardzo wielki głód.
– A jak wyglądało życie towarzyskie we Lwowie,
rozrywki? Bo wiadomo, że była wojna, trudny okres,
ale ludzie chyba jakoś spędzali wolny czas, starali
się w miarę normalnie funkcjonować, tym bardziej, że
wtedy była to metropolia?
– Tak. To było wielkie, piękne miasto. Kochany
Lwów. Ludzie chodzili posępni, bo przecież też stamtąd
wywozili do Niemiec i dużo osób ginęło podczas działań
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
wojennych; słyszeli, że tam zginęli, tam zginęli. W czasie
przerwy można było sobie wyjść na spacer. Niekiedy
chodziliśmy do kina. Okazuje się, że przed każdym filmem – dużo razy tego nie było, ale było – na planszy,
nim zaczął się film, to był napis: „Pamiętaj o zbrodni w
lasku pod Katyniem”. To nas zastanawiało. I znowu kończy się film, a na planszy się ukazuje: „Pamiętaj o zbrodni w lasku pod Katyniem”. Można było wyciągnąć z tego
wnioski, ale co tam się stało, to nikt nie wiedział, bo żadnej wiadomości stamtąd nie było.
Rok 45. Wyzwolenie Polski, jesteśmy wolni, więc
możemy się teraz poruszać po całej Polsce. Ja pracuję w
dalszym ciągu w restauracji, mieszkam na Wernyhory i
normalnie się żyje. Przychodzi wiadomość, że można
wyjeżdżać na Ziemie Zachodnie. I w biurze repatriacyjnym wyrabia się zaświadczenie takie…
– Specjalną kartę…
– Specjalną kartę. W pewnym momencie zapisałam
się w tym biurze i otrzymałam kartę. I mogłam sobie pojechać normalnie pociągiem. Nie repatriacyjnym, tylko
normalnym… Przyjeżdżam do Jarosławia, bo tu Bolcio
się przeniósł ze Lwowa z rodziną i pracował już jako kierownik restauracji. Mieszkałam w Jarosławiu przez całe
lato. Moja bratowa miała kawałek działki i handlowała
warzywami, więc jej pomagałam. Jesienią przyjechał
zdemobilizowany mój szwagier. Był sierżantem w wojsku. Przyjechał do Jarosławia i powiedział, że nasza rodzina z Warwaryniec zapisała się na wyjazd na Ziemie
Odzyskane. Całe mienie zabierali ze sobą.
– Cały dobytek, wszystko…
– Tak, wszystko, cały dobytek. I zwierzęta, bo to były,
zwierzęce z tyłu, ogromne transporty.
–Twoja siostra z mamą też jechały?
– Moja siostra, i mama, i dziecko siostry. Więc przyjechali i on już chyba z nimi pojechał, bo wiedział, gdzie
oni się osadzą, gdzie zamieszkają. I zamieszkali właśnie
w Zatoniu. Tak prawie od jednego krańca Polski, na drugi
kraniec.
– A ile trwała taka podróż?
– Bardzo długo. Nie ze względu na to, że to daleko,
ale nieraz przełożyli na boczny tor, bo wojskowe transporty jechały. To nieraz na bocznym torze ludzie musieli
przeczekać i dwa, i trzy dni. Tak że prawie do miesiąca
trwał taki transport. Przyjechali do Zatonia i zajęli domek
wszyscy razem. Nie był to duży domek. Potem szwagier
przyjechał po mnie do Jarosławia. Tutaj w Zatoniu przeżyliśmy pięćdziesiąt lat.
– Dziękuję za udzielenie wywiadu.





Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy,
bardzo prosimy o nadsyłanie na adres Redakcji
wspomnień kresowych. Apelujemy do młodzieży
polskiej o udzielenie pomocy Babciom i Dziadkom
w rejestrowaniu tych wspomnień.
81
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
 Maria Jazownik, Leszek Jazownik
UROCZYSTOŚCI KRESOWE W ZIELONEJ GÓRZE I ŁĘŻYCY
W Zielonej Górze oraz pobliskiej Łężycy odbyły się
spotkania i uroczystości organizowane w ramach Dni
Kresowych. 27 września w Teatrze Lubuskim im. Leona
Kruczkowskiego dzięki życzliwości jego Dyrektora Roberta Czechowskiego oraz Wójta Gminy Zielona Góra Mariusza Zalewskiego oraz Radnego z Łężycy Krzysztofa
Wołczyńskiego Kresowianie i ich potomkowie mogli obejrzeć gościnne występy Teatru NIE TERAZ z Tarnowa,
który przedstawił wzruszający spektakl w reżyserii Tomasza Żaka, zatytułowany Ballada o Wołyniu. We
wstrząsającej inscenizacji zbrodnie dokonane przez UPA
ukazane zostały przez pryzmat doświadczeń młodych
bohaterek, w które wcieliły się aktorki Ewa Tomasik
i Magdalena Zbylut oraz studentka Akademii Teatralnej
z Wilna – Agne Muralyte.
Zasadnicza część uroczystości miała miejsce 15
października. Tego dnia w zielonogórskim Muzeum Ziemi
Lubuskiej odbyła się prelekcja księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego powiązana z promocją jego najnowszej
książki Nie zapomnij o Kresach. Prelegent, omawiając
genezę i problematykę swej publikacji, szeroko charakteryzował zmagania środowisk kresowych o przywracanie
prawdy o ludobójstwie dokonanym przez ukraińskich
szowinistów .
Uroczystość poprzedziło wystąpienie Zbigniewa Żyromskiego – reprezentującego Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów /SUOZUN/
we Wrocławiu.
W imieniu organizatorów głos zabrał – prowadzący
spotkanie – Prezes Zielonogórskiego Oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów PołudniowoWschodnich – Jan Tarnowski.
Podziękował on za przybycie przedstawicielom Wojewody Lubuskiego i Marszałka Lubuskiego, Wójtowi
Gminy Zielona Góra, reprezentantom organizacji kresowych, a także pozostałym Gościom. Szczególne słowa
wdzięczności adresował do Dyrektora Muzeum Lubuskiego – Dra Andrzeja Toczewskiego za systematycznie
okazywaną życzliwość i pomoc udzielaną środowiskom
kresowym, a także Rektorowi Uniwersytetu Zielonogórskiego – Profesorowi Czesławowi Osękowskiemu – za
sfinansowanie przywozu wystawy SUOZUN do Zielonej
Góry oraz wyrażenie zgody na prezentację ekspozycji
w budynku dydaktycznym przy ul. Wojska Polskiego.
Prelekcji księdza Zaleskiego towarzyszyło uroczyste
otwarcie wystawy przedstawiającej Ludobójstwo dokonane na Polakach w latach 1939-1947 przez Organizację
Ukraińskich Nacjonalistów /OUN/ i Ukraińską Powstańczą
Armię /UPA/. Otwarcia dokonał przedstawiciel Marszałka
Województwa Lubuskiego – Stanisław Szymkowiak.
Dalsza część uroczystości kresowych zorganizowana
została w Łężycy. W godzinach popołudniowych odprawiona została Msza Św. za pomordowanych na Kresach
Wschodnich II Rzeczypospolitej. Koncelebrowali ją
ks.Tadeusz Isakowicz-Zaleski, ks. Władysław Obacz ze
Słupska oraz wikary Parafii w Czerwieńsku – ks. Adam
Firak.
82
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
nie we krwi polskiej tonące. Ponadto w miejscowej Bibliotece Gminnej zorganizowano poczęstunek dla Kresowian
powiązany ze spotkaniem autorskim i promocją najnowszej książki Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.
Warto podkreślić, że spotkania i uroczystości kresowe w Zielonej Górze po raz kolejny – co organizatorzy
imprez poczytują sobie za wyjątkowy zaszczyt – objęte
zostały honorowym patronatem przez Wojewodę Lubuskiego Helenę Hatkę oraz Marszalka Lubuskiego Elżbietę Annę Polak. W liście do przedstawicieli Komitetu Organizacyjnego Budowy Pomnika w Łężycy, Wojewoda
Hatka napisała:
Następnie przy łężyckim pomniku ofiar OUN-UPA
nastąpiło odsłonięcie dwóch tablic upamiętniających ofiary ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów. Pierwszą z nich, upamiętniającą księdza Marcina
Bosaka oraz 70 innych osób pomordowanych w Mariampolu (woj. tarnopolskie), ufundowali ksiądz Władysław
Obacz i jego brat – Stanisław Obacz ze Smolna Wielkiego. Fundatorami drugiej, poświęconej pamięci Michała
Działoszyńskiego zamordowanego w Nowosiółce pow.
Buczacz (woj. tarnopolskie) byli Lucjan Hołub oraz poseł
PiS Jerzy Materna.
Organizowane uroczystości są istotnym momentem, by zatrzymać się i pochylić nad historią oraz losem ofiar. Niniejsze
spotkanie jest także hołdem, wyrazem czci i pamięci o zamordowanych. Cieszy mnie fakt, że są osoby, które w sposób niezwykły dbają o pamięć ofiar ludobójstwa i troszczą się o dzieje
historyczne.
Nasza historia jest bogata w wiele wydarzeń, które powinny
zostać zapamiętane przez przyszłe pokolenia. Dzięki takim
uroczystościom, z pewnością będzie to możliwe. Miejsca pamięci narodowej, jakim jest pomnik ofiar Ludobójstwa Dokonanego przez OUN-UPA na Kresach Południowo-Wschodnich II
Rzeczypospolitej przyczyni się do poszanowania tradycji oraz
pielęgnowania w sercach ludzi pamięci o przeszłości.
Z kolei w liście, odczytanym w trakcie uroczystości
przez Przedstawiciela Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego – Gerarda Nowaka, Helena Hatka dodała:
Oddaję cześć Polakom i obywatelom II Rzeczypospolitej
Polskiej innych narodowości, pomordowanym na Kresach Rzeczypospolitej przez zbrodniarzy wywodzących się z Organizacji
Ukraińskich Nacjonalistów i tzw. Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Jednocześnie wyrażam uznanie i wdzięczność tym Ukraińcom,
którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom. Składam hołd Żołnierzom Samoobrony Kresowej oraz Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, którzy podjęli
bohaterską walkę w obronie polskiej ludności cywilnej. Uważam, że przywrócenie prawdy historycznej o tragedii Polaków
na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej, a taki ma sens
Spotkanie i Uroczystości w dniu 15.10.2011 roku na zielonogórskiej ziemi, jest niezbędne do pojednania pomiędzy narodami polskim i ukraińskim.
Równie wzruszający list, zaprezentowany przez
Przedstawiciela Lubuskiego Urzędu Marszałkowskiego –
Stanisława Szymkowiaka, skierowała do uczestników Dni
Kresowych Marszałek Lubuski Elżbieta Anna Polak. Czytamy w nim m.in:
W trakcie uroczystości Kresowianka Karolina Flasza,
Wójt Mariusz Zalewski, oraz ks. Tadeusz IsakowiczZaleski dokonali uroczystego posadzenia Dębu Pamięci.
Warto zaznaczyć, że otrzymana przez mieszkańców Łężycy w darze od Dyrekcji Lasów Państwowych w Zielonej
Górze oraz Nadleśnictwa Lipinki sadzonka dębu bezszypułkowego odmiany mużakowskiej stanowi niezmiernie
rzadki okaz drzewa. Na terenie Polski zlokalizowano tylko
jeden okaz tej odmiany w Parku w Nietkowie nad Odrą.
Szczególnie wzruszającym elementem uroczystości
stal się Apel Pamięci zorganizowany przez żołnierzy 4
Zielonogórskiego Pułku Przeciwlotniczego /JW1517/ w
Czerwieńsku. Apel ten zwieńczyły salwy honorowe.
Po uroczystościach przy Pomniku Goście imprezy
obejrzeć mogli zaaranżowaną przez Jolantę Rabendę
ekspozycję prac anonimowego malarza Kresy Wschod-
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Wielu Kresowian nie zna miejsca spoczynku swoich bliskich, a wiele ofiar nie ma nawet symbolicznego grobu. Tym
bardziej ważna jest pamięć i godne uczczenie pamięci ofiar w
wymowny sposób.
Wierzę głęboko, że symboliczne posadzenie Dębu Pamięci
oraz odsłonięcie tablic upamiętniających pomordowanych są
istotnymi krokami na drodze ku wiernej prawdzie historycznej i
potępieniu sprawców zbrodni [….]. Jestem pewna, że chwila ciszy i słowa prawdy mogą mieć również niezwykle pozytywny
upływ na pogłębianie dialogu, porozumienia i dobrej współpracy
z narodem ukraińskim.
Z uwagi na patronat Wojewody Lubuskiego oraz
Marszalka Województwa spotkaniom i uroczystościom
kresowym towarzyszyło logo „Lubuskie warte zachodu”.

83
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
 Maria Jazownik, Leszek Jazownik
MINISTERSTWO SZOKUJĄCYCH ZANIECHAŃ
Kierowane przez Radosława Sikorskiego Ministerstwo Spraw Zagranicznych zdążyło już nas przyzwyczaić
do swej opieszałości i nieudolności, a przede wszystkim
– do braku pomysłu na politykę wschodnią. Ostatnio jednak w tej dziedzinie przechodzi samo siebie. Przekonuje
nas o tym kilka znamiennych faktów, na które warto
zwrócić uwagę.
O jednym z nich dowiadujemy się na podstawie listu,
który Ksiądz Witold Józef Kowalów, niepokorny redaktor
naczelny „Wołania z Wołynia”, wystosował do Ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej w Kijowie. W liście tym
czytamy m.in:
„Jako Polak od 20 lat mieszkający na stałe na Wołyniu i jako kawaler Orderu Odrodzenia Polski »Polonia Restituta« protestuję przeciwko działaniu ochraniarza Konsulatu Generalnego
w Łucku, który w dniu 12 października 2011 roku przerwał mi
rozmowę z konsulem Krzysztofem Sawickim, zaczął mnie popychać i wyrzucił mnie z konsulatu. Skończyła mi się wiza do
Polski. W systemie elektronicznym nie można się zarejestrować. Sekretarka nie chce mnie umówić na spotkanie z konsulem. Konsul d/s kultury miał tylko dla mnie 3 minuty. »Nie ma
żadnego zmiłuj«. Ochraniarz wyrzuca mnie z konsulatu. Nie
zasłużyłem sobie na takie traktowanie!
Pomiatanie człowiekiem zaczyna się od konsulatu i granicy. Z ludźmi trzeba rozmawiać, a nie robić trzymetrowe ogrodzenia.
Urodziłem się w Polsce. W Polsce mam rodziców i siostrę.
To że nie jestem obywatelem Polski nie oznacza, że ochraniarz
ma mnie traktować jak bydło”.
Jak widać, nasza ambasada nie zdołała należycie
przygotować systemu elektronicznego, mogącego
usprawnić wydawanie wiz, postanowiła więc gruntownie
się „okopać” i rozbudować system ochrony, którego
funkcjonariusze decydują o tym, z kim i jak długo ma
rozmawiać konsul. Okazuje się, ze w MSZ ogon kręci kotem, a nie kot ogonem.
Niestety, inne fakty są jeszcze bardziej szokujące.
Oto na początku października ukraińscy pogranicznicy w rejonie Sianek malowali swoje słupy graniczne.
Pędzle wycierali w polskie słupy, niszcząc nasze barwy
narodowe i godła!
Co na to polskie MSZ? Łatwo można się domyślić, że
to, co zwykle – milczy! Jakże tu, panie dzieju, protestować, skoro wspólnie organizujemy Euro 2012!
Nieco wcześniej, w czasie prowadzonych pod auspicjami Rady Ochrony Miejsc Pamięci i Męczeństwa prac
ekshumacyjnych w Ostrówkach, gdzie UPA dokonała
masowej rzezi na polskiej ludności cywilnej, na teren wykopalisk wtargnęła grupa nacjonalistycznie zorientowanych polityków ukraińskich, którzy – negując trafność
ustaleń dotyczących liczby pomordowanych – dokonali
brutalnej profanacji szczątków raz już umęczonych ofiar.
Rzucali kośćmi pomordowanych Polaków, jakby to były
przedmioty użytkowe. Mało tego. Po ekshumacjach
w Ostrówkach wyrzucono z pracy pracującego dla
ROPWiM dyrektora lwowskiego przedsiębiorstwa archeologicznego, uznając go za polskiego sługusa. Co na to
wszystko polskie MSZ? Oczywiście – głowa w piasek po
84
kości biodrowe, aby niczego nie widzieć, niczego nie słyszeć, o niczym nie wiedzieć.
Na wniosek Mariana Berezdeckiego, radnego z partii
„Swoboda”, radni Nieżuchowskiej Rady Wiejskiej (rejon
stryjecki, obwód lwowski) przemianowali główny trakt we
wsi Rajłów z ulicy Pokoju na ulicę Żołnierzy Batalionu
Nachtigall. Uznawszy, że „ulica Pokoju – to relikt sowieckich stereotypów”, jednogłośnie zagłosowali za zmianą
nazwy. Natychmiast oburzeniem zareagowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Polski
MZS, zatrudniający na kluczowych stanowiskach osoby
pokroju Aleksandry Hnatiuk (znanej z ataków na kijowską
wystawę poświęconą ludobójstwu OUN-UPA oraz
z udziału w promocjach książek o charakterze probanderowskim), pozostał całkowicie obojętny. Wierzyć się nie
chce, bo sprawa wygląda jak sen idioty! Oto w sąsiednim
państwie honoruje się żołnierzy Wehrmachtu, oskarżanych o udział w masowej rzezi Żydów oraz w mordzie polskich profesorów Uniwersytetu Jana Kazimierza, tymczasem naszych (czy może lepiej – reprezentujących nasz
kraj) służb dyplomatycznych w ogóle to nie obchodzi!
Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz zapowiedział
publicznie we Lwowie, że nie ma nic przeciwko nazwaniu
lotniska we Lwowie imieniem Stepana Bandery, jeśli taka
będzie decyzja Lwowskiej Rady Miejskiej. A tymczasem
taka decyzja już praktycznie zapadła...
Znając polskie realia, niedługo usłyszymy jakiś bełkot
o prawie Ukrainy do wybierania sobie bohaterów. Strach
pomyśleć, co będzie, jeśli w Niemczech któreś z ugrupowań nacjonalistycznych zechce nadawać lotniskom
imiona przywódców III Rzeszy!
Na skutek braku suwerenności polskiej polityki zagranicznej nazwanie przez Ukraińców lotniska we Lwowie imieniem Bandery, a stadionu np. imieniem Szuchewycza lub SS Galizien, nie wywoła ze strony naszego
państwa żadnej reakcji. Środowiskom kresowym nie pozostanie w tej sytuacji nic innego, jak tylko podjęcie nawoływań do bojkotu EURO 2012, bo widać wyraźnie, że szykuje się nie impreza sportowa, ale faszystowska hucpa.






















POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
LIST OTWARTY W SPRAWIE KSIĘDZA PROBOSZCZA WITOLDA KOWALOWA
Krefeld, 19 października 2011
Szanowna Pani Poseł
Małgorzata Kidawa-Błońska
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej
Al. Ujazdowskie 18
00-478 Warszawa
Szanowna Pani Poseł,
zaszokowany zostałem wiadomością, z której dowiedziałem się o skandalicznym traktowaniu znanego mi od
lat Księdza-Polaka, który po skończeniu seminarium duchownego postanowił wyjechać na Wołyń jako duszpasterz dla tamtejszej ludności. Trzy lata temu władze ukraińskie postawiły księdzu Witoldowi ultimatum, że jako
obywatel polski musi opuścić Ukrainę albo wystąpić o
przyznanie obywatelstwa ukraińskiego przy równoczesnym zrzeczeniu się obywatelstwa polskiego. Było to dla
niego wielkim szokiem, gdyż od kilkunastu lat prowadził
w Ostrogu i nie tylko tam znakomitą pracę duszpasterską
ale jednocześnie stworzył wydawnictwo i miesięcznik
„Wołanie z Wołynia” w języku polskim i ukraińskim. Do
dnia dzisiejszego wydał 101 numerów, jak również ponad
70 książek o tematyce religijnej i historycznej napisanych
przez wielu autorów oraz własnych.
Nie widząc innej możliwości kontynuowania służby
bożej dla mieszkańców Wołynia wniósł wniosek o przyznanie mu obywatelstwa ukraińskiego i zarazem wystąpił
do ówczesnego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z
prośbą o odebranie obywatelstwa polskiego, jak to wymagali Ukraińcy. Był to akt rozpaczy Polaka-Księdza,
który chciał kontynuować wprowadzenia coraz większej
ilości mieszkańców tych regionów do religii katolickiej i
opieki duszpasterskiej nad nimi. Niestety ani ś.p. Prezydent Lech Kaczyński ani rząd Premiera Donalda Tuska
nie wystąpili w obronie tego czcigodnego Proboszcza i
nie starali się wpłynąć na skandaliczne stanowisko władz
ukraińskich.
Z naszej korespondencji mogła Pani się dowiedzieć,
że w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku występowałem
jako ówczesny prezes organizacji polonijnej w Niemczech do władz niemieckich aby uznawały one podwójne
obywatelstwo polskie i niemieckie. Pomagał mnie w tej
sprawie wówczas nie tylko ówczesny poseł CDU Klaus
Evertz, ale również polscy komunistyczni politycy. Niemcy doszli wówczas do porozumienia z komunistycznymi
polskimi władzami i od około 1988 roku uznawane są dla
nas podwójne obywatelstwa.
Ksiądz Witold Kowalów rozprowadza Wołanie z Wołynia i książki nie tylko z Ukrainy ale i z Polski (z Poronina), gdzie mieszka jego cała najbliższa rodzina i dlatego
powinien mieć możliwość przyjazdów stałych do Polski
bez żadnych utrudnień. Z poniżej cytowanego pisma
księdza Witolda ze skargą wynika, że traktowany on jest
skandalicznie przez Konsulat RP.
W związku z tym uprzejmie proszę Panią jako zaangażowaną poseł o odpowiednią interwencję nie tylko w
Ministerstwie Spraw Zagranicznych ale i u samego Prezydenta RP, by w ramach popierania Ukrainy w Unii Europejskiej wymagać od nich standardów zachodnioeuropejskich i uznawania podwójnego obywatelstwa polskoukraińskiego przez obie strony. Oby udało się wówczas
przywrócić księdzu Witoldowi polskie obywatelstwo i podwójny paszport.
Pozostaję z wyrazami szacunku
Witold Bohdan Stański

Jan Niewiński
Przewodniczący Stowarzyszenia
Instytut Kresów Rzeczypospolitej
O PRZYWRÓCENIE PRAWDY HISTORYCZNEJ
LIST OTWARTY
Z inspiracji Kresowego Ruchu Patriotycznego i na
wniosek Klubu Parlamentarnego PSL, w dniu 15 lipca
2009 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przez aklamację podjął uchwałę w sprawie „tragedii Polaków na Kresach Wschodnich II RP”. W tej uchwale m.in. jest zawarta dyspozycja następującej treści:
„Tragedia Polaków na Kresach Wschodnich II RP
powinna być przywrócona pamięci historycznej współczesnych pokoleń. Jest to zadanie dla wszystkich władz
publicznych w imię lepszej przyszłości i porozumienia narodów naszej części Europy, w tym szczególnie Polaków
i Ukraińców.”
Wspomniana uchwała, choć ułomna z powodu braku
w niej jednoznacznego nazwania zbrodni na Polakach
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
banderowskim ludobójstwem i potępienia faszystowskich
formacji OUN-UPA – użyto określenia „zbrodnia o znamionach ludobójstwa” – była jednak nieśmiałym krokiem
we właściwym kierunku. Dała ona podstawę do normowania stosunków polsko-ukraińskich na gruncie prawdy.
Niestety, władze wszystkich szczebli i media totalnie tę
uchwałę zignorowały. Ważny dokument sejmowy stał się
martwą literą.
W tym stanie rzeczy Kresowianie, świadkowie
i uczestnicy tragedii Kresów oraz ich potomkowie i najbliżsi, a także środowiska patriotyczne, powołali Stowarzyszenie Instytut Kresów Rzeczypospolitej. Jednym
z celów i zadań Stowarzyszenia jest nie tyle wyręczanie
wszystkich władz publicznych w ich obowiązku, co raczej
85
POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE
inicjowanie realizacji uchwały Sejmu. Zadanie to ma
szczególną wagę w sytuacji, gdy za wschodnią granicą
nasz „strategiczny partner” toleruje szerzenie się banderowskiego faszyzmu i antypolonizmu, do roszczeń terytorialnych włącznie.
Jeszcze trwała druga wojna światowa, a już kiełkowały koncepcje zimnej wojny. Wtedy bandy OUN-UPA
uchodziły na Zachód przed sowieckim frontem. Rychło
okazało się, że zbrodniarze-ludobójcy będą przydatni.
Przed deportacją do Związku Sowieckiego uchronił ich
generał Władysław Anders, a nawet wcielił do II Korpusu
137 banderowców. Wówczas wywiady zachodnich demokracji „zaopiekowały się” zbrodniarzami nie tylko
z OUN-UPA i wykorzystano ich w okresie trwania zimnej
wojny przeciw blokowi sowieckiemu. Główną areną penetracji wywiadów zachodnich i OUN-UPA stała się Polska. Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego w 1947
roku, po Operacji „Wisła”, w ośrodku śledczym w Jaworznie młodych banderowców – do 22 roku życia –
skazanych nawet na dożywocie czy karę śmierci, werbowano do UB. Tym, którzy się zgodzili, anulowano kary
i kierowano ich do centrum wyszkolenia MBP w Legionowie (według relacji zwerbowanego banderowca).
Stowarzyszenie IKR, podejmując inicjatywę „ożywienia” martwej uchwały Sejmu, liczy na aktywną współpracę i wsparcie środowisk i organizacji patriotycznych oraz
tych urzędników, u których jeszcze nie zgasło sumienie
i godność narodowa.
Dając świadectwo prawdzie historycznej, należy
wskazać źródła zafałszowań. Jednym z nich była działalność paryskiej „Kultury”, tam bowiem powstała zgubna
dla Polski doktryna Jerzego Giedroycia, która zapoczątkowała
fałszowanie
historii
stosunków
polskoukraińskich. Jerzy Giedroyć, nacjonalista litewski, przychylny działaczom OUN i przyjmujący bezkrytycznie ich
wersję historii, nie znosił Polaków. Przyjaźnił się i współpracował z twórcą ukraińskiego nacjonalizmu Dmytrem
Doncowem. Przygarnął też do współpracy Bohdana
Osadczuka. Jerzemu Giedroyciowi i Bohdanowi Osadczukowi należy poświęcić osobne opracowanie, ale to
powinni uczynić niezależni historycy. Trzeba jednak tu
wspomnieć, że Jerzy Giedroyć odmówił przyjęcia nadanego mu przez Aleksandra Kwaśniewskiego Orderu Orła
Białego, zaś Bohdan Osadczuk, przedwojenny komunista, a w początkach okupacji niemieckiej faszysta, komisarz niemiecki i depolonizator Chełmszczyzny, stypendysta Hitlera – w czasie wojny studiował w Berlinie i brylował w salonach dygnitarzy niemieckich – po wojnie znów
komunista, doradca i zły duch kancelarii prezydenckich
RP, gloryfikator dywizji Waffen SS-Galizien, zabiegał
również o nadanie przez KUL doktoratu honoris causa
Wiktorowi Juszczence. Został nagrodzony Krzyżem Komandorskim przez Lecha Wałęsę, a przez Aleksandra
Kwaśniewskiego – Orderem Orła Białego. Ponadto
otrzymał on wiele honorowych doktoratów od polskich
uczelni.
Nauki Jerzego Giedroycia szczególnie gorliwie wcielali w życie Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Lech
Kaczyński. Nie wolno pominąć faktu, że Aleksander
Kwaśniewski ufundował i uroczyście odsłonił w Jaworznie okazały pomnik więźniów-banderowców. Gościł też w
Polsce uczestników I Światowego Kongresu Ukraińskich
Nacjonalistów i wystosował do nich specjalne posłanie.
Ponadto wielokrotnie przepraszał Ukraińców – jak to
określił – „za polskie bezeceństwa”.
Należy także przypomnieć, że banderowców skazanych za ludobójstwo uznano za męczenników komunizmu. Wstąpili oni do Solidarności i stali się jej awangardą, co spowodowało, że Senat RP, w 99% solidarnościowy, potępił Akcję „Wisła”. Ta haniebna uchwała,
oparta na fałszywych przesłankach, dała początek urzędowemu fałszerstwu stosunków polsko-ukraińskich. Ponadto w okresie tworzenia się Solidarności i transformacji
ustrojowych Polskę odwiedzali, w charakterze emisariuszy i doradców, wszyscy ważni działacze OUN-UPA ze
Stanów Zjednoczonych i Kanady, z Mykołą Łebediem,
twórcą UPA i szefem krwawej Bezpeky – który w Stanach Zjednoczonych przygotowywał i szkolił komandosów do Wietnamu – a także z Askoldem Łozyńskim,
przewodniczącym Światowego Kongresu Ukraińskich
Nacjonalistów i ostatnim dowódcą UPA Wasylem Kukiem
na czele.
Szczytem hipokryzji i dnem moralnym było porozumienie nowojorskich handlarzy Holokaustem z faszystowską OUN, czego wymownym dowodem było odstąpienie od osądzenia i zwolnienie z więzienia w Izraelu
Demianiuka. Dopiero po wielu latach sąd niemiecki uznał
go winnym.
To wszystko są zaszłości historyczne, a obecnie nasuwa się pytanie, czy naród polski jest suwerenem we
własnej ojczyźnie. Jak bowiem ocenić zdarzenie sprzed
kilku miesięcy? Klub Parlamentarny PSL doprowadził do
zaakceptowania przez Prezydium Sejmu projektu uchwały „Ustanowienie 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa
Kresowian”. I nagle zjawił się w Polsce Przewodniczący
Światowego Kongresu Ukraińskich Nacjonalistów z siedzibą w Kanadzie, Jewhen Solij, i – jak sam oznajmia w
Internecie – że w rozmowie z Marszałkiem Schetyną
„wezwał Sejm RP do nieuchwalania 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian, bo spowoduje to nasze
[t.j. ukraińskie] żądania i pogorszy stosunki ukraińskopolskie”. W rezultacie projekt uchwały wycofano – po raz
kolejny – z porządku obrad Sejmu. Mamy więc obraz
polskiej suwerenności. Powyższe wyrywkowo przytoczone fakty ukazują złożoność problemów oraz zakres i skalę barier do przezwyciężenia.
Uchwałę Sejmu z dnia 15 lipca 2009 roku będziemy
realizować w ramach obchodów 70. rocznicy banderowskiego ludobójstwa na Kresach. 10 marca 2011 roku
Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Obchodów,
Jarosław Kalinowski, zwrócił się do Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego o objęcie uroczystości patronatem. Niestety, do dnia dzisiejszego nie otrzymaliśmy
żadnej odpowiedzi. Żywimy jednak nadzieję, że pan prezydent Bronisław Komorowski nie pozostanie obojętny
w sprawie godnego uczczenia i upamiętnienia ponad
200 000 obywateli polskich pomordowanych w wyjątkowo okrutny sposób.

86
RECENZJE I OMÓWIENIA
 Lech Ludorowski
PIĘĆ WIEKÓW CHEŁMSKIEJ LITERATURY PIĘKNEJ.
CENNA KSIĄŻKA LONGINA JANA OKONIA
L.J. Okoń, Historia literatury Ziemi
Chełmskiej 1505-2010 uzupełniona
szkicami, Chełm 2010, ss. 359.
Powstało ważne, ze
wszech miar potrzebne, pożyteczne i udane dzieło
o doniosłym znaczeniu –
unikalna książka o chełmskiej literaturze artystycznej
– znacznie wykraczająca
poza regionalne konotacje.
Otwarta na perspektywy
ogólnopolskie. Takiego dzieła jeszcze nie było! Ta ambitna księga – zwłaszcza jej część pierwsza – ukazuje
bowiem z encyklopedyczną dokładnością całą panoramę
„pięciu wieków literatury pięknej regionu chełmskiego” i
twórczość pisarzy (czytamy we wstępie) związanych z
nim urodzeniem, zamieszkaniem, pracą oraz powstałymi
tu dziełami.
Stworzył ją znakomity, znany i ceniony pisarz (a dla
mnie i dla wielu) – człowiek– instytucja – Longin Jan
Okoń, autor wybitnych powieści, ze sławnym cyklem historii indiańskich na czele, mistrz poetyckiego słowa, ale
także dysponujący własnym warsztatem literaturoznawczym, dociekliwy interpretator i krytyk utworów artystycznych, eseista, uprawiający różne dziedziny pisarstwa
społeczno-kulturowego. Jego nazwisko stanowi już eo
ipso wystarczającą rekomendację wartości przygotowanego wydawnictwa.
*
Witam więc z radością tę ambitną i ważną księgę
z poczuciem pewnej osobistej satysfakcji i szczególnego
duchowego pokrewieństwa. Łączy mnie z nią bowiem
żywa więź ideowa. Widzę w tej księdze szczęśliwie dokonaną kontynuację moich dawnych pomysłów i (niestety) niespełnionych zamierzeń z ambitnych czasów „wojewódzkiego Chełma”. Cieszę się z jej powstania jako
pomysłodawca własnego, niezrealizowanego, projektu
podobnego. Mojej – rozpoczętej, lecz nigdy nieurzeczywistnionej – inicjatywy sprzed blisko trzydziestu laty, gdy
jako dziekan Wydziału Humanistycznego UMCS (illo
tempore) na zaproszenie ówczesnego dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Chełmie,
nieodżałowanej pamięci Zenona Stachiry i Wojewody
Chełmskiego opracowałem dwa pionierskie projekty
i przystąpiłem do ich realizacji.
*
Pierwszym z nich była właśnie Encyklopedia Chełma
i Ziemi Chełmskiej. Miała ona prezentować oczywiście
i dzieje literatury (na tle kultury) tego regionu i osobne
studia poświęcone jego najwybitniejszym twórcom. To w
ramach tego przedsięwzięcia zorganizowałem (w latach
80-tych ub. wieku) w stolicy i wielu miejscowościach ówczesnego województwa cały cykl pomysłowych interdyscyplinarnych międzynarodowych i ogólnopolskich konferencji „peregrynujących” z udziałem wybitnych specjalistów różnych dziedzin humanistyki z kraju i zagranicy.
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Owe sesje „wędrujące” przyniosły wtedy ogromną dawkę
nowoczesnej (nieskażonej marksistowskim doktrynerstwem) wiedzy o literaturze, języku, kulturze, filmie, sztuce, historii na najwyższym poziomie, a swoimi programami edukacyjnymi i „spotkaniami autorskimi” w szkołach, bibliotekach, klubach objęły dziesiątki tysięcy odbiorców. Były wśród wygłoszonych wówczas wykładów
również liczne tematy dotyczące chełmskich pisarzy.
Uczestniczył w nich także Longin Jan Okoń.
Ale odbyła się jeszcze (wśród tych sesji) jedna ważna
konferencja: specjalne dwudniowe „monograficzne” spotkanie w Dubience; referaty tam przedstawione złożyły
się właśnie na pierwszą część „próbną” (poświęconą temu subregionowi) przygotowywanej „Chełmskiej Encyklopedii”. Opracowane redakcyjnie ich teksty – przekazane władzom województwa do wydania – niestety nigdy
nie zostały opublikowane (podobno spłonęły podczas
pożaru drukami!?), a cały nasz ogromny wysiłek naukowy i organizacyjny został niemal doszczętnie zmarnotrawiony. Te ważne pionierskie (jaka szkoda, że niezrealizowane!) przedsięwzięcia, pozostawiły jedynie nikłe ślady we wdzięcznych wspomnieniach żyjących jeszcze
świadków i uczestników tamtych wydarzeń oraz nieco
trwalsze echa pamięci w drukowych w ogólnopolskiej
prasie sprawozdaniach, i opublikowanych przeze mnie
tomach zbiorowych „Litteraria Lublinensia”.
*
Niech mi wolno będzie jednak przypomnieć także
drugą inicjatywę, niezwykle pożyteczną, potrzebną, wychodzącą naprzeciw intelektualnym aspiracjom i możliwościom środowisk twórczych tamtego „wojewódzkiego”
Chełma. Był nią mój projekt o bezprecedensowym znaczeniu, a ściśle z Chełmem związany. Projekt utworzenia
nowej jednostki w Uniwersytecie Marii CurieSkłodowskiej – jedynego w tej części kraju – Zakładu Historii Sztuki i Konserwacji: z pracowniami konserwacji
papieru (dokumenty, księgi), drewna, metalu, kamienia,
malarstwa w ścisłej współpracy z Muzeum Chełmskim
(i zlokalizowanymi częściowo w jego pomieszczeniach).
Ta interdyscyplinarna placówka o szerokim profilu „aplikacyjnym” („użytecznościowym”, „usługowym”) – łącząca
przecież specjalistów różnych dziedzin chemii, fizyki, biologii i humanistyki – byłaby wielką szansą dla intelektualnego awansu Chełma. Urzeczywistnienie tej inicjatywy
(niestety ostatecznie storpedowanej przez wpływowych
zawistników w Lublinie, co wspominam zawsze z goryczą) wzbogaciłoby dzisiejszy „uniwersytecki krajobraz”
Chełma o wyjątkowe wartości naukowo-badawcze. Żałuję, że tego zamierzenia nie udało mi się zrealizować.
Wiedząc, z własnego doświadczenia, z jakimi przeszkodami, z jakimi trudnościami tworzy się u nas ważne
i pożyteczne dzieła, z tym większym uznaniem serdecznie gratuluję Longinowi Okoniowi wybitnego osiągnięcia
autorskiego i organizacyjnego. Jego Historia literatury
Ziemi Chełmskiej 1505-2010 uzupełniona szkicami
(Chełm 2010, s. 359) jest – bez najmniejszych wątpliwości – naprawdę wyjątkowym, poważnym i doniosłym dokonaniem.
87
RECENZJE I OMÓWIENIA
*
Księga ta łączy właściwie dwa samoistne, lecz – różnorodne pod względem konceptualnym, „metodologicznym”, konstrukcyjnym i pisarskim – (autonomiczne) człony. Składa się ona właśnie z dwóch osobnych (mało
z sobą „wewnętrznie” powiązanych) całości wydawniczych – opracowania typowo encyklopedycznego i (równie typowego) tomu zbiorowego – mogących przecież
istnieć zupełnie niezależnie, jest więc już w swoim podstawowym założeniu swoistym, trochę hybrydalnym, dyptykiem (co nie umniejsza jednak w jakiś szczególny sposób wartości przygotowanej publikacji).
Jej część pierwszą tworzy przecież obszerne monograficzne studium encyklopedyczne jednego autora. To
właściwie stustronicowa książka opracowana przez Longina J. Okonia. Wyróżnia je charakterystyczna metodyczna jednolitość, racjonalna przejrzystość, logika chronologicznego uporządkowania, postawa historycznego
dystansu, rzeczowość i dokładność, wyważone orzeczenia wartościujące i towarzyszący im rozkład ocen, oraz
dostosowany do tej całości, zobiektywizowany, równomierny tok wykładu. Monograficzne opracowanie Okonia
daje usystematyzowaną wiedzę o całości chełmskiej literatury – od Reja aż po najbardziej aktualną współczesność (uwzględnia nawet najnowsze wydawnictwa i debiuty) w ujęciu wyłącznie linearnym. Bogactwo rzetelnych, dokładnych i przystępnie podanych informacji jest
szczególnie cennym walorem encyklopedycznej części
chełmskiej historii literackiej.
Przydałaby się jednak na jej zakończenie próba jakiegoś rozbudowanego uogólnienia, dobitniejszej syntezy, finalnej puenty. Mogłoby to być nawet całkiem osobista ocena, wyznanie – jakiś esej proponujący subiektywny ogląd tych pięciu stuleci chełmskiej sztuki literackiej,
uzasadniony wszakże własnym wkładem twórczym – jaki
autor wnosi od długich dziesięcioleci do rozwoju pisarstwa artystycznego (nie tylko) Ziemi Chełmskiej. Jeśli
dojdzie do następnej edycji tej książki, to namawiam
Longina Okonia do napisania takich właśnie najbardziej
osobistych refleksji o chełmskiej literaturze. Będzie to dla
mnie najciekawsza część tego wydawnictwa.
*
Natomiast człon jej drugi jest już typową „zbiorówką”
z właściwymi dla tego rodzaju wydawnictw zaletami
(a więc urokiem różnorodności, odkrywczości, sugestywnej pomysłowości), ale i częstymi też wadami takich tomów (powierzchownością, wtómością, bylejakością, nawet zwykłym nieuctwem). To – dodany do „zwartej” uporządkowanej encyklopedycznej monografii jej swoisty autonomiczny suplement – wielogłosowy tom zbiorowy.
Zawiera on 29 (w większości udanych i ciekawych) artykułów analityczno- interpretacyjnych, wyraźnie różniących się formą, indywidualnym sposobem ujęcia i (oczywiście) także swoją wartością, napisanych przez 18 autorów, omawiających twórczość 27 „wybranych” pisarzy
„chełmskich” (wybranych, ale na jakiej zasadzie, wedle
jakich kryteriów? – warto by przecież określić je we
wstępie).
Ta właśnie druga część „suplementowa”, „aneksowa”
kreśli mozaikową, nieco chybotliwą, ale za to bardziej
szczegółową (na dwustu pięćdziesięciu stronach) panoramę chełmskiej literatury. Brakuje mi w niej jednak nieco
głębszej historycznej perspektywy (mamy tu, po udanym
przyczynku o Reju (tylko przyczynku) – lukę całych stule-
88
ci – aż do ciekawego szkicu o Kamieńskim, potem już
„sprawozdawczy” artykuł o Brzozowskim, o którym tak
wiele przecież napisano (!), a następnie już świetny tekst
o poezji K.A. Jaworskiego). Zdecydowanie łatwiej pisze
się o współczesności, nic więc dziwnego, że w zrealizowanym wydawnictwie o dziejach chełmskiej literatury
wyeksponowano przede wszystkim twórczość minionego
stulecia, z ostatnią dekadą włącznie.
Ukazane tu szczegółowe, „egzemplifikacyjne” odczytania dorobku artystycznego 27 pisarzy chełmskich mają
dużą wartość analityczno-poznawczą i spore zalety interpretacyjne. Dominują bowiem w tej części księgi prace
w pełni udane, wybitne, bardzo dobre i dobre, przekonujące swoją kompetencją, wnikliwością, sugestywnością.
Czyta je się z prawdziwą przyjemnością i pożytkiem. Ale,
jak w prawie w każdym tomie zbiorowym, trafiają się także nieliczne artykuły odbiegające od poziomu całości:
teksty niedbałe, sklecone na kolanie, w pośpiechu, wtórne, powierzchowne, po prostu byle jakie!
Muszę także zauważyć, że ogromny dorobek twórczy
Longina J. Okonia nie został w „chełmskiej encyklopedii”
wyeksponowany w sposób adekwatny do wartości i rozległości jego dokonań. Jego osobista nieśmiałość,
skromność – po staropolsku mawiając, jego wrodzona
„modestia” – nie powinna być tu żadną przeszkodą, aby
ukazać miejsce tego wybitnego autora w panoramie
chełmskiej sztuki literackiej.
Opracowania słabsze – to (na szczęście) w omawianym tomie – zjawisko marginalne (przeto szczegółowych
uwag na ten temat nie będę tutaj mnożyć). Nie podoba mi
się natomiast pewna niezborność tytułu tego wydawnictwa. Proponowałbym zatem jego redakcyjną meliorację,
potrzebę udobitnienia tytułu w ewentualnym drugim wydaniu księgi. Tytuł powinien być krótszy, np: Literatura Ziemi
Chełmskiej 1505-2010. Cz. I. Historia. Cz. II. Studia o autorach (zamiast obecnego Szkice krytyczne o twórczości
wybranych pisarzy chełmskich, mającego pewien „posmak
dezinformacyjny”, bo nie są to wcale opracowania „krytyczne”, lecz w większości „informacyjne”).
Omawiany tu zarys dziejów chełmskiej literatury
i szkice o jej twórcach jest dokonaniem o charakterze
pionierskim. Rzadko który – nawet z zasobnych kulturowo – „obszarów”, „ziem”, lub „powiatów” „wielkiej Lubelszczyzny”, czy regionów naszego kraju może poszczycić się podobnym dziełem, jak chełmska encyklopedia literacka.
Książka została szybko opublikowana jako tom IV
„Biblioteki Rocznika Chełmskiego” (szkoda jednak, że korektorom nie udało się wyeliminować różnych usterek
i niedociągnięć drukarskich). Stanie się ona zapewne
wydarzeniem wykraczającym poza zasięg kultury regionalnej i zostanie dostrzeżona w Kraju jako dokonanie
znaczące.
Warto więc Longina Jana Okonia Historię Literatury
Ziemi Chełmskiej 1505-2010... przeczytać. Tę księgę –
stworzoną przez znakomitego pisarza, którego los związał z Ziemią Chełmską i Lubelszczyzną, a który wzbogacił kulturę narodową pięknem własnej sztuki, zaś rynek
czytelniczy blisko trzema milionami wydanych książek –
warto poznać.





RECENZJE I OMÓWIENIA
 Lech Ludorowski
ŚWIETNA MONOGRAFIA
O RODZINIE MACIERZYSTEJ HENRYKA SIENKIEWICZA
„Studia Sienkiewiczowskie” t. X:
Z.J. Miszczak, W familiarnym
kręgu Henryka Sienkiewicza.
Nowe dokumenty, ustalenia, hipotezy, Lublin 2011.
Zbigniewa J. Miszczaka
monografia W familiarnym
kręgu Henryka Sienkiewicza.
Nowe dokumenty, ustalenia,
hipotezy – ogarniająca swoim zasięgiem badawczym
ważne, interesujące, trudne,
skomplikowane, a tak mało
jeszcze poznane problemy
„żywota i spraw” twórcy Quo
vadis? – jest pierwszą książką o rodzinie macierzystej
znakomitego pisarza. Jest pierwszą tej miary wybitną,
odkrywczą, oryginalną biografią, rzeczową, świetnie napisaną, doskonale udokumentowaną historią jego najbliższych. Tak mało przecież jeszcze wiemy o jego obojgu rodzicach i trzech siostrach. A przecież cała gromadka rodzeństwa naszego Noblisty liczyła sześcioro dzieci.
Z dziejów tego rodu zniknęły – chyba nieodwracalnie –
dwie osoby: pierworodny syn i najmłodsza córka Stefanii
i Józefa Sienkiewiczów.
1.
Historia rodziny prawie nic nie wie o Kazimierzu
(1844-1871), najstarszym bracie Henryka, powstańcu
styczniowym (który poległ w obronie Francji przed pruską
agresją pod Orleanem, i spoczął w nieznanej, może zbiorowej żołnierskiej mogile). Jeszcze mniej wiadomo o Marii Felicjannie Irenie Izabeli, urodzonej 17 maja 1855 r.,
jego najmłodszej siostrzyczce. Przeżyła ona nie więcej
niż trzynaście lat; prawdopodobnie zmarła w połowie
1868 r., może w Łazach k. Łukowa, i tam spoczęła w nieistniejącej już mogile? Po obojgu, najstarszym i najmłodszym dziecku Sienkiewiczów, pozostały tylko pięknie wykaligrafowane metryki urodzenia. Są tam skrupulatnie
odnotowane ich wszystkie imiona, dokładne daty narodzin, chrztu, nazwiska rodziców chrzestnych, świadków.
To jedyny dowód ich istnienia! Nie ma żadnych innych
udokumentowanych szczegółów, poza przypuszczeniami
i niepotwierdzonymi domysłami. I to wszystko!
Dlaczego w rodzinie macierzystej Henryka, w której
aż cztery (!) osoby uprawiały twórczość literacką (matka,
on sam i dwie siostry) nie napisano nic o losach tych
dwojga? Można tylko ubolewać, że ten ród w ogóle nie
utrwalił swojej historii, nie stworzył archiwum domowych
pamiątek! Sienkiewiczowie archiwum takie z pewnością
mieli, ale w warunkach „wędrownego” życia licznej rodziny dokumenty ulegały łatwo naturalnemu uszczuplaniu.
Papiery się gubiły, niszczały. Podobny los spotkał z pewnością sporą korespondencję rodzinną (zwłaszcza
z okresu „wiejskiego” i warszawskiego), której zbytnio nie
ceniono, nie kolekcjonowano (może też często niszczono) i która przepadała podczas kolejnych przeprowadzek.
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Może dlatego nie przetrwały żadne listy Kazimierza
(czy jakieś inne zakonspirowane, ukradkiem o nim przemycane wieści do kraju) z siedmiolecia (1864-1871) jego
emigracyjnej tułaczki (trudno przecież przypuścić, żeby
nie było żadnych kontaktów najstarszego syna z rodzinnym domem). Dlaczego jednak nie zachowały się żadne
o nim wspomnienia jego znajomych, towarzyszy broni
(zwłaszcza) z czasów powstania, czy z późniejszych bitewnych szlaków we Francji? Tylko Barbara Wachowicz
odkryła dotąd jedno takie osobiste świadectwo (zapisane
we Wspomnieniach sierżanta Legii Cudzoziemskiej –
książki „krewniaka-imiennika” Noblisty, też Henryka
Sienkiewicza – wydanej w 1914 r.). Czytamy w świetnej
monografii tej znakomitej autorki: „Tam to [pod Orleanem] padł śmiercią walecznych brat mój stryjeczny, Kazimierz, a pozostawił między kolegami wspomnienie
dzielnego żołnierza" (Marie jego życia 1996, s. 56-57).
Ale dlaczego pierworodnego syna Sienkiewiczów nie
ma w ogóle w pamięci rodzinnej, wspomnieniach, opowieściach najbliższych, a zwłaszcza w twórczości (poza
mglistymi aluzjami) genialnego brata? Dziwne, że heroiczność powstańczego losu Kazimierza i jego uwznioślająca żołnierska śmierć „za wolność naszą i waszą” na polu bitwy (z pruskim najeźdźcą) we Francji („naturalnie mityzująca”) nie odbiły się – zgodnie z kulturą dobrej pamięci – jakimś uwznioślającym echem, nie wytworzyły
owej aury patosu i nie nobilitowały go w legendzie rodzinnej, nie uczyniły bohaterem rodowego mitu?
Nie można więc opracować naukowego biogramu
Kazimierza Sienkiewicza. I nie ma go w monografii częstochowskiego badacza. Natomiast prawdziwe uznanie
budzi fakt, że mając do dyspozycji tak szczupłą – ograniczającą przecież badacza (!) – podstawę źródłową, niewiele zachowanych listów, skromny zasób dokumentów
– zdołał jednak Zbigniew Miszczak napisać książkę wysokiej wartości poznawczej.
2.
W serii kapitalnych studiów tworzy autor biogramy,
a właściwie raczej „szkice” biograficzne, „zarysy portretowe”, rzadziej (gdy pozwalają obfitsze źródła) „uszczegółowione” biografie rodziców Henryka i jego trzech
sióstr. Przedstawia ich historie, rekonstruuje indywidualne losy jego najbliższych, z wyjątkową dokładnością,
skrupulatnością, najczęściej z jakże szczupłego zbioru
źródeł. Układa je ze strzępków, ułomków informacji, odprysków wiadomości, wyczytanych w korespondencji, ze
wzmianek rozsianych w listach, z doniesień prasowych,
wypatruje w starych fotografiach, obrazach, portretach,
szuka prawdy w każdym szczególe, detalu, drobiazgu
(by powiedzieć za Sienkiewiczem) wręcz z „Cuvierowską
precyzją analogicznego odtwarzania”, ale i z inwencją
twórczej wyobraźni. Oto ożywają – wydobyci z niepamięci, z bezpowrotnie (zdawałoby się) utraconej przeszłości,
z historii spełnionej, lecz nigdy niezapisanej, czy rzadko
tylko utrwalonej w jakimś starym dokumencie, zapomnianej nawet w legendzie familijnej, w szczątkach sagi rodowej – stają przed nami rodzice Henryka i jego trzy siostry.
89
RECENZJE I OMÓWIENIA
Oto Stefania z Cieciszowskich (1814-1873) matka
Henryka ukazuje się czytelnikowi w „bezwyglądowym
portrecie” (bo nie zachowała się przecież żadna jej fotografia poza literacką wizją „anielskiej twarzy” wyobrażonej w pięknej, wzruszającej – wielokrotnie filmowanej –
krypto-biograficznej, młodzieńczej noweli pt. Hania,
1875), raczej szkicu charakterologicznym nakreślonym
z sugestywnym przekonywającym prawdopodobieństwem psychologicznym. Z detektywistyczną precyzją
stworzył badacz (na podstawie zaledwie dwóch krótkich
listów, w tym świetnej interpretacji grafologicznej jej jednego rękopisu (a więc nieomal ex nihilo!) wyrazisty wizerunek osobowości Matki twórcy Trylogii. Niewątpliwie pani Stefania Sienkiewiczowa to kobieta energiczna, zdecydowana (widziałem przecież jej zamaszysty, pełen
wewnętrznej siły podpis na akcie ślubu), zaradna, odpowiedzialna, zapobiegliwa, mądra, wykształcona, literacko
uzdolniona (autorka udanych drukowanych opowiadań,
wnikliwie w monografii omówionych). Prawdziwa głowa
rodziny, matka familii, „Macierz Rodu”.
Z równą sugestywnością i logiczną intuicją zrekonstruował Zbigniew Miszczak biograficzny konterfekt ojca
Józefa Pawła Ksawerego Sienkiewicza (1813-1896).
Przekonująco określił jego osobowość („jakim był człowiekiem”), ukazując jego ujmującą „naturalność”, pogodę
ducha, prawość, osobistą uczciwość, oddanie sprawom
rodziny, a jednocześnie też pewną życiową chroniczną
nieporadność, dziwną bierność (rzec można) graniczącą
wręcz z nieudacznictwem czy pechowym losem. Ale
przede wszystkim wyeksponował synowskie uczucia, to
wyjątkowe zatroskanie, opiekę, systematyczną pomoc,
dobroć, szlachetność, jaką obdarzał swego ojca Henryk
przez całe swoje dorosłe życie.
Uzupełnia tę hipomysłowa
storię
hipoteza, odkrywcza próba poszukiwania „ikonicznie”
utrwalonego, autentycznego wizerunku
(nie ma przecież,
podobnie jak matki,
żadnego zdjęcia!)
ojca – właśnie poza
dokumentacją fotograficzną. Badacz
przyjął (kierując się
informacjami „Biesiady
Literackiej”
z 1902 r.), że można jednak odnaleźć
rysy Józefa Sienkiewicza w ikonografii artystycznej,
Latarnik Piotra Stachiewicza, prawi
to w dość znanym
dopodobnie ojciec Henryka Sienkieportrecie. Jego zdaniem, wizerunek ojca utrwala właśnie malarska fizjonomia... Skawińskiego ze sławnego portretu Latarnika namalowanego przez wybitnego artystę (znanego zresztą
ilustratora dzieł naszego Noblisty) Piotra Stachiewicza.
Czy jednak rzeczywistym „modelem” tego portretu był ojciec Henryka? To chyba jedna z niewielu trudnych kwestii jeszcze w książce nierozstrzygnięta.
90
3.
W kolejnych rozdziałach nakreślił autor wyraziste
(choć w różnym stopniu uszczegółowione) biografie młodszych trzech sióstr Henryka i w sposób wysoce przekonywający ukazał jego znaczący (niekiedy rozstrzygający, jak
w przypadku Heleny,) udział w ich losach, który można by
określić mianem rzeczywistego „ojcowania”.
Aniela, Helena i Zofia – siostry H. Sienkiewicza
Ubóstwo przekazów źródłowych pozwoliło badaczowi zaledwie naszkicować krótki biogram najstarszej Anieli
(1850-1883) nazwanej „czystą różyczką polną”, której ciche i krótkie, prawie nieznane życie, wypełnione obowiązkami żony i matki trojga dzieci, trwało tylko 33 lata,
ale znacznie dokładniej i pełniej udało się autorowi ukazać losy jej męża, znanego poety Jana Komierowskiego
i ich potomstwa. Blok 64 zachowanych listów umożliwił
natomiast sporządzenie znacznie bardziej szczegółowego, „całościowego” portretu drugiej siostry – poważnej,
„cichej, zamkniętej w sobie” Heleny (1852-1910) „kanoniczki”, (której zapewnił godne życie w warszawskim
ekskluzywnym zgromadzeniu zakonnym), tłumaczki, najbardziej zżytej z bratem, jego powierniczki i do niego
szczególnie przywiązanej. W trzecim rozdziale – przedstawił badacz przejmująco smutne dzieje najmłodszej
siostry (w panieństwie „szczebiotki, zwinnej, wesołej”) –
w małżeństwie zaś – „biednej Zosi” (1853-1903) żyjącej
w wiecznych kłopotach, udręczonej przez nieodpowiedzialnego męża (aferzystę wyłudzającego od autora Trylogii co raz nowe, niespłacane pożyczki, sięgające nierzadko setek, a nawet paru tysięcy rubli!), matki sześciorga dzieci i poetki.
Był więc Henryk dla swoich sióstr i ich rodzin (jak
trafnie i precyzyjnie dowiódł autor monografii) wyjątkowo
dobrym bratem, „ojcował” im – z rzadko spotykaną troskliwością i wrażliwością na potrzeby materialne, spiesząc zawsze z niezawodną pomocą pieniężną – przez
całe życie. Stał się dla nich rzeczywiście prawdziwym ojcem. I w tej roli wytrwał do końca. W roli Familiae Patris.
4.
Wieńczy tę cenną książkę wnikliwie odkrywane, tak
mało dotąd poznane, „rodzinne oblicze wielkiego pisarza”. Rozdział końcowy – Familiarny portret Sienkiewicza
– to dociekliwe studium analityczne o jego rodzinnych
uczuciach wobec najbliższych, niezwykłej dobroci, szlachetności, bezinteresownej pomocy, jakiej przez całe życie udzielał on swoim najbliższym. Ukazuje swoisty charyzmat jego familiarności, który naznacza właściwie całe
osobiste, rodzinne, dorosłe życie Sienkiewicza – podobnie, jak etos „Wielkiego Jałmużnika Polaków”, który określa jego żywot jako człowieka publicznego.
Monografia Zbigniewa Miszczaka tworzy nową, ważną i cenną wartość poznawczą, wypełnia lukę w Sien-
RECENZJE I OMÓWIENIA
kiewiczowskiej biografistyce i zajmie w niej trwałe miejsce. Wyróżnia wszakże tę książkę jeszcze jedna cecha –
jej wyjątkowy walor informacyjny. Po raz pierwszy bowiem zastosowaliśmy w „Studiach Sienkiewiczowskich”
(książka ukazała się w naszej znanej i zasłużonej serii
jako jej tom X) bardzo pożyteczną innowację, wprowadzając obszerne czterojęzyczne streszczenia tej monografii – po angielsku, francusku, niemiecku i rosyjsku –
ułatwią one jej recepcję w humanistyce zagranicznej.
Tę odkrywczą, niezwykle ciekawą, potrzebną, pożyteczną, sugestywnie napisaną książkę naprawdę warto
przeczytać. Z pewnością powinna się ona znaleźć w bi-
bliotekach publicznych i szkolnych, zwłaszcza we
wszystkich szkołach noszących imię pierwszego Noblisty
literatury polskiej. To właśnie Szkoły Sienkiewiczowskie
mają szczególny obowiązek szerzyć rzetelną wiedzę o
swoim znakomitym Patronie, jednym z największych
twórców naszej literatury, obecnym trwale i nieprzerwanie od stu kilkunastu lat w kulturze światowej. Książka ta
pokazuje Henryka Sienkiewicza jako wyjątkowo dobrego,
szlachetnego i wspaniałego człowieka.
Książkę można zamówić pod numerem telefonu 502422529.

 Zbigniew Dmochowski
(Rec.) Pamięć. Wyzwanie dla nowoczesnej Europy – Erinnerung. Eine Herausforderung für
das moderne Europa, red. Robert Traba, Wydawnictwo Borussia, Olsztyn 2008, ss. 276.
1. Mój komentarz do
wypowiedzi prof. Władysława Bartoszewskiego, specjalisty od stosunków polsko-niemieckich i polskożydowskich.
Autor wystąpił jako tropiciel europejskiej duszy.
Doszedł on do wniosku, że:
po pierwsze, istnieje jakoby
„Europa prof. Poetteringa”,
oraz – po drugie, osadzona
jest ta Europa od stuleci na
szacunku dla godności
człowieka. Z moich kilkakrotnych kontaktów poprzez
Internet z prof. HansemGertem Poetteringiem jako Przewodniczącym Parlamentu
Europejskiego i doctorem honoris causa Uniwersytetu
Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie wyłania się inny obraz: Jest to osoba, która nie powinna mówić o szacunku
„swojej Europy” dla godności człowieka, gdy Parlament
Europejski (PE) wypracował metody, które można określić
jako antydemokratyczne i antykulturalne. Dowodem na to
są następujące fakty sprowokowane przez władze PE:
a) Uniemożliwianie stosowania przez zasoby osób
z krajów członkowskich Unii Europejskiej (UE) wypowiedzenia się w formie referendum nad nowymi prawami UE
w postaci Traktatów z Maastricht, Amsterdamu i Nicei
oraz ostatnio Lizbony.
b) Stosowanie metody kilkakrotnych niedemokratycznych referendów w krajach mających zapis w ich
Konstytucjach (Irlandia) aż do uzyskania efektu „tak”.
c) Przygotowywanie projektów Traktatów w rozwlekłej i nieczytelnej formie nie tylko dla przeciętnych obywateli UE, ale także członków Parlamentów narodowych
(przykład – projekt Traktatu z Lizbony).
d) Stosowanie antykulturalnych nacisków na władze
państw narodowych dla uzyskania efektów potrzebnych
władzom UE (Komisja Europejska, Rada, Parlament Europejski); przykład związany z Traktatem z Lizbony –
niegodne naciski w treści i formie przez władze PE na
Hradczanach w stosunku do Vaclava Klausa, Prezydenta
Republiki Czeskiej w 2008 r.
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
2. Mój komentarz do wypowiedzi praktyków: Mirosława Pampucha z Polski (Olsztyn) oraz Manfreda Hugo
z Niemiec (Osnabrück).
Mówienie prawdy o historii i teraźniejszości stosunków polsko-niemieckich nie wymaga ani dyplomatycznego, ani zwykłego lokajstwa. Natomiast niesięganie do
prawdy ułatwia partnerom przy dodatkowym wsparciu
bogatszego tworzenie wirtualnej sielanki tych stosunków,
szczególnie jeżeli im patronuje tak znakomita i dobroduszna postać, jak prof. Hans-Gert Poettering, były
Przewodniczący PE.
3. Mój komentarz do Wprowadzenia Roberta Traby,
redaktora naczelnego kwartalnika „Borussia” oraz współprzewodniczącego Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej.
Proponuję mimo wszystko sterowaną „gorącą debatę
publiczną” zastąpić przez zmierzającą do prawdy „żywą
lub zakonserwowaną pamięć Europy co najmniej XX i XXI
wieku”. Tego wymaga autentyczna pamięć edukacyjna.
4. Mój komentarz do rozmowy polsko-niemieckofrancuskiej Po co nam wspólna historia?, przeprowadzonej przez Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, R.T. Valeya i Gesine Schwan, pełnomocnika rządu niemieckiego ds. dialogu polsko-niemieckiego
i prof. Marca Nouschiego, byłego Dyrektora Instytutu
Francuskiego w Warszawie i Berlinie.
Nie widzę konieczności tworzenia wspólnej historii
europejskiej. Przez Autorów, którzy wspólnie chcieliby
prawdopodobnie opracować taką wirtualną historię dla
potrzeb np. Eurazji (Michnik), powieściową (Traba) lub
rewolucyjną (Nouschi). Wygląda to na majstrowanie wokół historii Europejczyków, którzy nie akceptują wyraźnie
swej przynależności do IMPERIUM EUROPA, lecz raczej
do Polski, Niemiec czy Francji. Jest to działanie jakby
pod hipnozą, tylko nie wiadomo – czyją?
5. Mój komentarz do wypowiedzi H.-G. Poetteringa
pt. Obrona wartości europejskich – za Europę obywateli.
Były Przewodniczący PE lubi operować sloganami.
Wartości reprezentowane przez PE to zbiór niepełny
opierający się na wartościach wytworzonych jeszcze
w klimacie gilotyn podczas rewolucji francuskiej – równo-
91
RECENZJE I OMÓWIENIA
ści, wolności i braterstwa. Brakuje w nim odrzuconych
przez UE wartości chrześcijańskich: prawdy, sumienia
i rodziny – normalnej (zakłócanych przez coraz silniejsze
lobby lesbijek i homoseksualistów, którym na szczęście
nie grożą aborcje, chociaż nie muszą uniknąć eutanazji).
Nie widzę natomiast perspektyw, aby te zdegradowane wartości UE można było wymusić dla całej Europy
i całego świata, w szczególności w części islamskiej
(świadczą o tym „mierne sukcesy” np. w Afganistanie).
Szermowanie przy tym jakoby „solidarnością europejską”
jest w pełni niezgodne z praktyką eurobiurokracji, która
wydaje się zupełnie oderwana od „rzeczywistości politycznej i społecznej UE”. Stanowi ona „modernistyczny
trąd” dla obywateli UE i częściowo dla władz państw narodowych UE.
6. Mój komentarz do tematu Jakiej Europy i jakiej Unii
chcemy?, zreferowanego przez prof. Krzysztofa Pomiana, dyrektora tworzonego w Brukseli Muzeum Europy.
Podzielam wątpliwości Autora, który odchodzi od hurraoptymizmu i widzi realny problem „Europy bez Europejczyków”. Ten sposób rozumowania wyśledziłem także
w publikacjach znanej niemieckiej gazety katolickiej „Die
Tagespost” (Bawaria).
7. Mój komentarz do tematu Władza i geografia pamięci, przedstawionego przez Aleksandra Smolara, prezesa Fundacji im. Stefana Batorego.
Również ten Autor charakteryzuje się pragmatyzmem
i stwierdza oficjalnie: Europa nie jest i nie będzie jednym
narodem. Rola jeszcze regionalnego imperium rosyjskiego z perspektywą na powrót do imperium globalnego
wobec całej UE i poszczególnych państw członkowskich
UE jest różna. Nie mogą jednak w szczególności Niemcy
i Francja wykorzystywać stosunki z Rosją do prowadzenia polityki quasiimperialnej wewnątrz UE.
W tym miejscu trzeba także przypomnieć, że to
członkowie UE – Niemcy jako państwo, które dokonało
agresji na Polskę w 1939 r. oraz Anglia i Francja jako
państwa koalicyjne z Polską, które odetchnęły z ulgą w
1939 r., gdy 17 września Armia Czerwona ZSRR wspomogła niemiecką agresję – dotąd nie czuły się zobowiązane do rozliczenia długu, jaki zalegają nadal w stosunku
do rodzin polskich, a są to kwoty liczone w setkach miliardów USD. Zupełnie innym problemem jest dług w setkach miliardów USD ze strony Rosji, spadkobiercy ZSRR
w stosunku do rodzin polskich. Takich spraw nie można
nie widzieć, gdy mówimy o Unii Europejskiej z Polską
w jej składzie.
8. Mój komentarz do tematu Czym jest zachodnia
wspólnota wartości?, opracowanego przez Heinricha Augusta Winklera, członka Rady Naukowej Domu Historii
Republiki Federalnej Niemiec oraz Instytutu Historii
Współczesnej.
Autor potwierdza tu moje wątpliwości odnośnie stworzenia wspólnoty wartości przez Unię Europejską. Skoro
UE odrzuciła we wszystkich Traktatach invocatio Dei
oraz „korzenie chrześcijańskie”, a jednocześnie twierdzi,
że bez tej idei osobistej godności każdego człowieka,
zawartej w żydowsko-chrześcijańskiej wierze w jednego
Boga, który stworzył człowieka na swoje podobieństwo,
ma swoje odpowiedniki zespół wartości, to wygląda to na
objawy głębokiej schizofrenii.
92
Co do współpracy ducha religii i wolności w USA, to
trzeba pamiętać, że religia amerykańska to wiara w Boga, którym jest sama Ameryka. Bardzo ważne jest także
stwierdzenie Autora, że Zachód zawsze w elegancki
sposób łamał pielęgnowane przez siebie wartości. To
stwierdzenie dotyczy także wielu praktyk wewnątrz UE.
Ta wypowiedź niweluje kolejny raz hurraoptymizm,
wprowadzony w sposób nieodpowiedzialny i nieuzasadniony przez zarówno najwyższe władz UE, jak i mało
znaczących praktyków na poziomie wybranych samorządów polskich i niemieckich.
9. Mój komentarz do tematu Pamięć zbiorowa i krajobraz kulturowy. Cmentarz wojenny w Drwęcku (Drobnitz), przedstawionego przez Roberta Trabę, pracownika
Instytutu Studiów Politycznych PAN.
Żal mi Roberta Traby, który podejmuje działania jako
kierownik grupy płaczek nad losem Mazurów, których na
mocy decyzji wielkich tego świata w Poczdamie zastąpiono przez kręgi wypędzonych polskich kresowian
z dawnych kresów Polski, przekazanych we władanie
sowieckiej Litwie, sowieckiej Białorusi i sowieckiej Ukrainie. Największym problemem Autora są zaniedbane
i częściowo zdewastowane cmentarze z okresu I wojny
światowej, w tym żołnierzy wszystkich formacji biorących
udział w tej wojnie.
Sądzę, że akcenty prawdy nie pasują do modelu pojednania polsko-niemieckiego opracowanego w ramach
działalności stowarzyszenia „Borussia”. Taki sposób
działania jest małostkowy, opierający się na dziwacznym
zestawie wartości, które reprezentują budowniczowie jakoby „raju europejskiego”, zwanego Unią Europejską.
Jest to bardzo zły sygnał dawany przez osobę
współprzewodniczącego Polsko-Niemieckiej Komisji
Podręcznikowej. Można mieć w związku z tym duże wątpliwości odnośnie jakości działań wymienionej wyżej
międzynarodowej Komisji Podręcznikowej. Moje stanowisko wynika z doświadczeń moich jako przewodniczącego Komisji Nauki i Edukacji Porozumienia Centrum
w latach 90-tych.
10. Mój komentarz do tematu Historia i współczesne
pojęcie narodu politycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego, przedstawionego przez Alvydasa Nikžentaitisa,
dyrektora Instytutu Historii Litwy w Wilnie.
Autor zajął się poważnym problemem narodu politycznego i słusznie podkreśla złożony i manipulowany
mechanizm powstawania jakoby „samorzutnego” narodów w średniowieczu i epoce nowożytnej. Szczególnie
drastycznie rozwijał się problem tworzenia narodu litewskiego, którego formy polskie sięgają czasów Wielkiego
Księstwa Litewskiego, ale pewne fobie poprzez wieki
przyjęły nie w pełni merytoryczną fobię językową Litwinów w XX i XXI wieku.
Moja krytyczna wypowiedź wiąże się z faktem, że
pochodzę z rodu (po linii matki Anieli Krasowskiej), który
ma dwie gałęzie, jedną polską, a drugą litewską, związanych z powiatem święciańskim (po I wojnie światowej należącym do Polski, zaś po II wojnie światowej do Litwy
sowieckiej), a sam czuję się nadal Wilniukiem.
11. Mój komentarz do tematu Ukradziona pamięć,
przedstawionego przez prof. Bohdana Osadczuka, zajmującego się politologią i historią.
RECENZJE I OMÓWIENIA
Bardzo cenne są uwagi Autora odnośnie skomplikowanej historii Ukrainy. Nawiązuje on do błędów polityki
narodowościowej Polski, Rumunii i Czechosłowacji oraz
świadomych działań destrukcyjnych państw wrogich wobec Warszawy. Jak też przypomniał, że to z woli Stalina
nastąpiło scalenie etnograficzne ziem ukraińskich w 1945
r. bez opinii społeczeństw, które zmuszone zostały do
przyłączenia się do sowieckiej Ukrainy.
12. Mój komentarz do tematu Warmia i Mazury we
współczesnej Europie. Obszar I. Tożsamość warmińskomazurska: „zaludnianie skansenu”, na który wypowiedzieli się: Maciej Rytczak, dyrektor Wydziału Informacji,
Promocji i Rozwoju Starostwa Powiatowego w Olsztynie,
Norbert Kasparek, prof. Uniwersytetu WarmińskoMazurskiego, Adam Sierzputowski, przewodniczący
Konwentu
Powiatów
Województwa
WarmińskoMazurskiego.
W wypowiedziach przewijał się problem rzeczywistej
tożsamości państw i narodów na przykładzie: islamski
Egipt/piramidy oraz na przykładzie: współczesna Turcja/zabytki Troi. A przy „zaludnianiu skansenu” warmińsko-mazurskiego zderzają się ludzie, którzy jeszcze
w roku 1954 widzieli zniszczenia wojenne Olsztyna i bardziej zabiegali o przeżycie niż o realizację przyszłości regionu.
13. Mój komentarz do tematu Warmia i Mazury we
współczesnej Europie. Obszar II. Krajobraz kulturowy
Warmii i Mazur: problem wschodniopruskiego dziedzictwa, przedstawionego przez prof. Mieczysława Jackiewicza, historyka literatury rosyjskiej, litewskiej i białoruskiej
oraz Iwonę Liżewską, historyka sztuki i dyrektora Regionalnego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków
w Olsztynie.
Autorzy przypomnieli słusznie, że po I wojnie światowej odbudowywano prowincję pruską ze zniszczeń wojennych przy założeniu modernistycznej architektury, ale
opartej na wzorcu charakterystycznym dla tej ziemi. Nie
jest to możliwe przy nowym układzie politycznym i przynależności Warmii i Mazur przede wszystkim do Rzeczypospolitej Polskiej, a następnie samej Polski do Unii Europejskiej.
Warmia i Mazury mają piękny krajobraz, który powinno się zachować i rozwijać, szukając złotego środka pomiędzy tradycją a przewidywanymi wymogami postępu
cywilizacyjnego.
14. Mój komentarz do tematu Warmia i Mazury we
współczesnej Europie. Obszar III. Warmia i Mazury
a Niemcy: jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?,
przedstawionego przez prof. Ryszarda Góreckiego oraz
Adama Sierzputowskiego.
Trzeba przyznać, że opinii Autorów o historycznych
stosunkach polsko-niemieckich nie można uznać jako
merytoryczne. Wrogość i wzajemna niechęć niemieckopolska dotyczyła nie tylko okresu rozbiorowego, wieku
XIX i XX, ale także historii sięgającej początków Polski
i Niemiec i stąd stwierdzenie o zgodnym współżyciu sąsiadów Niemcy – Polska przez stulecia jest nie tylko
uproszczeniem, ale jest dezinformacją historyczną. Jak
należy rozumieć, że obywatele III Rzeszy w Prusach
Wschodnich nic nie wiedzieli w okresie 1939-1945 o lu-
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
dobójstwie Niemiec nie tylko w stosunku do Żydów, ale
i Polaków? To jest znowu dezinformacja.
A z tego wynika wniosek, że nie można budować na
dziś „cudownej” współpracy samorządów w trójkącie:
polscy i niemieccy samorządowcy oraz byli mieszkańcy,
nie wymieniając się prawdziwymi faktami dotyczącymi
okresu choćby z XX wieku. To przypomina brutalną zabawę, gdzie zablokowane są fakty historyczne, a mówi
się tylko o teraźniejszości, a najlepiej o budowaniu sielskiej przyszłości i to w wymiarze „ateistycznej europejskości”.
15. Mój komentarz do tematu Warmia i Mazury we
współczesnej Europie. Obszar IV. Patriotyzm: europejski,
polski, lokalny, przestawionego przez prof. Mieczysława
Jackiewicza i prof. UWM N. Jackiewicza.
Obaj Autorzy są lobbystami systemu regionów, w którym „patriotyzm europejski”, współdziałając z „patriotyzmem lokalnym”, zabiega o możliwie szybką eutanazję
„patriotyzmu polskiego”. Wielką dezinformacją jest operowanie pojęciem „narodu europejskiego” (bo takiego
jeszcze na szczęście nie stworzono), natomiast świadomie określenie „naród polski” opatruje się dodatkowym
przymiotnikiem „nacjonalistyczny”. Jeden z Autorów ze
smutkiem przypomina cudowny długi kilkusetletni okres
wolnego, autonomicznego samorządu bez narodu z czasów Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
16. Mój komentarz do tekstu Zamiast zakończenia,
zamieszczonego przez Jacka Protasa, Marszałka Województwa Mazurskiego i Wiceprezydenta Euroregionu
Bałtyk.
Nie wiem, na jakiej podstawie Autor wyciąga całkowicie błędny wniosek, że: „Dzięki nauce płynącej z historii,
pełnej jasnych, ale i ciemnych kart, uporaliśmy się z
trudnym dziedzictwem pamięci”. Bardzo może cieszyć
fakt, że Autor oswoił się z odmiennością, obudził w sobie
ciekawość świata i wykreował przestrzeń ogólnoeuropejską do europejskiego dialogu.
Widzę już oczyma duszy, jak Autor – współczesny
Samson, podparty przez Gombrowicza i Giedroycia, mimo utraty swych włosów stanowiących o jego nadprzyrodzonej sile, dzięki swojej peryferyjności i wiedzy o tym,
czego nie wie Europa, zburzy w pewnym momencie potężny bastion współczesnych Filistynów, bazujących na
dezinformacji (kłamstwie) i kompromitowaniu informacji
(prawdy).



____________________________
Literatura:
1. Pamięć. Wyzwanie dla nowoczesnej Europy – Erinnerung. Eine Herausforderung für das moderne Europa, red. Robert Traba, Wydawnictwo Borussia, Olsztyn 2008, ss. 276.
2. Z. Dmochowski, Informacje i dezinformacje o Eurazji, Unii Europejskiej i Polsce.
3. Z. Dmochowski, Unia Europejska – technokratyczna dyktatura, Inicjatywa Wydawnicza „ad astra”, Warszawa 2003.
4. Z. Dmochowski, Dwie polskie Konstytucje i Traktat z Lizbony, Dokumentacja internetowa, Warszawa 2008.
5. Z. Dmochowski, Sumienie – Rodzina – Prawda, Dokumentacja internetowa, Warszawa 2008.
6. Z. Dmochowski, Losy Polski i Polaków w latach 1939-2008, Dokumentacja internetowa, Warszawa 2008.
7. Z. Dmochowski, Anty- i filopolonizm, cz. I,II,III i IV, Dokumentacja internetowa, Warszawa 2008; cz. V i VI, Warszawa 2009.
93
RECENZJE I OMÓWIENIA
CZYTELNIA KRESOWA
 Piotr Szelągowski
[Rec.] Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Nie zapomnij o Kresach,
Małe Wydawnictwo, Kraków 2011
Książka ks. Tadeusza Isakowicza Zaleskiego to trzyczęściowa, rozbudowana o
nowe wątki prezentacja felietonów o Kresach i o innej
tematyce, zamieszczanych
na ostatniej stronie „Gazety
Polskiej”. Tytuł – jak ksiądz
pisze w Przedmowie – jest
parafrazą tytułu filmu, który
ukazał się prawie dwa lata
temu w ramach dodatku do
czasopisma „Wiedza i Życie”, zatytułowanego Inne
Oblicza Historii.
Film złożony jest z relacji
świadków. Założenie moje było takie, aby wskazać na
konieczność dokumentowania relacji. Drugi cel – to pokazanie faktu ludobójstwa i roli, jaką odgrywali ci Ukraińcy, którzy często za cenę życia ratowali czy też próbowali
ratować swoich sąsiadów przed bandami UPA. Sam tytuł
zaproponowany przez reżysera miał wskazywać w swoim założeniu, że temat ma być zapomniany. Moją propozycją był tytuł: „Rozkaz – Zapomnieć Kresy”, który wprost
wskazywał na działania służące zamazaniu czy unicestwieniu pamięci i historii.
Ksiądz w swojej książce pokazuje wiele aspektów
właśnie takich prób, ale też i opór kresowian czy osób takich jak ja (bez pochodzenia kresowego), które nie mogą
pogodzić się z fałszowaniem historii.
Moja obecność na otwarciu wystawy w Kijowie
(w dużej mierze zawdzięczam ją poleceniu mojej osoby
przez księdza, a później akceptacji przez prezesa
Szczepana Siekierkę, którego poznałem w Poznaniu
w roku 2009 na uroczystym odbiorze przez niego statuetki Semper Fidelis) w delegacji uczestniczącej w otwarciu wystawy SUOZUN dodatkowo podkreśla fakt mojej
bezpardonowej walki o prawdę dotyczącą ludobójstwa na
Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej. Tam mogłem
zetknąć się z nieznanym mi Ukraińcem, który podczas
protestu ze strony SWOBODY, nacjonalistycznej partii na
Ukrainie, wspólnie ze mną zbierając podarte fragmenty
katalogów wystawy, kiedy zorientował się, że jestem Polakiem, zaczął dziękować mi ze łzami w oczach za moją
obecność. Starał się mi opowiedzieć historię swojej doświadczonej przez banderowców rodziny. Niestety,
w ogólnym rozgardiaszu i zagrożeniu ze strony demonstrujących nacjonalistów nie pomyślałem o wzięciu od tej
osoby chociażby telefonu, czego do tej pory żałuję. Niemniej moja determinacja związana z głoszeniem Prawdy
o ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów, mordujących w zasadzie wszystkie narodowości tej ziemi,
ugruntowała się. Spotkałem tam Ukraińców, tak samo jak
i ja zdeterminowanych do mówienia o tym.
94
To jest nasza nadzieja. Wspólne działania i wspólne
wspieranie się. Wielu próbuje podważyć je poprzez sugerowanie, że jest to rosyjski spisek. Nic bardziej mylnego.
To, że również Rosjanie domagają się ukarania zbrodniarzy, jest osobną sprawą. Tutaj jest mowa o Ukraińcach…
Książka ks. Tadeusza Isakowicza składa się z następujących trzech części:
KRESOWIANIE ŻĄDAJĄ PRAWDY
HISTORIE, KTÓRE WARTO POZNAĆ
ORMIANIE POLSCY
W zasadzie trudno jest znaleźć jakiś temat w tej
książce, który nie łączyłby się w pewien sposób z innym
tematem z sąsiedniego działu. W efekcie otrzymujemy
obraz, w którym się przeplata i łączy wiele różnych wątków, w innych historiach pojawiają się elementy z pierwszego działu, a ten z kolei siłą rzeczy zawiera pozostałe.
Nie wiem, czy było to celowe zamierzenie Autora,
niemniej jest to obraz przypominający trochę naszą poplątaną historię; historię kraju poddawanego tak wielkim
i zróżnicowanym naciskom, że siłą rzeczy jego historia
stawała się jak poplątana ścieżka, z mrocznymi i jasnymi
miejscami, czasami gubiąca się wśród bagien, innym
znów razem idąca w rozmaitych cieniach różnych drzew
– i karłowatych, i potężnych. Przeplatała się też gęsto ze
ścieżkami innych narodów, często przechodząc w szerszy trakt, czasami całkiem dobrze zagospodarowany,
a z kolei w innych miejscach – przypominający rozmiękłe
bagnisko…
W konsekwencji można się zadumać nad losami narodu, ale także należy próbować wyciągać wnioski, które
doprowadzić powinny do tego, aby przyszłe pokolenia w
naszym kraju miały do dyspozycji coś bardziej przypominającego autostradę z wieloma pasami ruchu niż tylko zaplątaną ścieżkę, zagubioną w nieskończoności czasu…
Polecam lekturę pozycji szczególnie tym, którzy
chcieliby znaleźć drogowskaz na przyszłość, jak należy
postępować, aby być w zgodzie ze swoim sumieniem. A
także wszystkim tym, którzy szybko chcieliby dowiedzieć
się, jak trudna i ciężka jest walka o Prawdę dotyczącą
wymordowania przez faszystowsko-nacjonalistyczną
ukraińską organizację OUN-UPA setek tysięcy ludzi, w
tym również członków swojego własnego narodu…
Uważam, że naszym obowiązkiem jako Polaków, ale
także ludzi żyjących zgodnie z chrześcijańskimi normami
etyczno-moralnymi jest podjęcie starań, aby po imieniu
nazwana została zbrodnia ludobójstwa, dokonana przez
nacjonalistyczne organizacje ukraińskie OUN-UPA na
Polakach, Ormianach, Rosjanach, a także Ukraińcach
oraz wielu innych narodowościach zamieszkujących Kresy II RP. Tytułem konkluzji chciałbym zacytować wypowiedź Piotra Lisiewicza zamieszczoną pod opublikowanym na stronie www.bezprzesady.pl artykułem dra Bartosza Józwiaka pt. Penalizacja zbrodni ludobójstwa na
Wołyniu:
RECENZJE I OMÓWIENIA
„Nikt za nas nie wprowadzi pojęcia »kłamstwo wołyńskie« do Kodeksu Karnego. To my musimy powtarzać je
często i we właściwym kontekście. Aż wreszcie trafi do
głównego nurtu debaty publicznej. A potem może również stanie się kategorią prawną. Żeby każdy, kto kwe-
stionuje rzezie UPA, liczył się z sankcją. Jak każdy Niemiec, który podważa Holocaust”.
Nieco zmieniona wersja artykułu zamieszczonego na stronie:
http://bezprzesady.pl/aktualnosci/nie-zapomnij-o-kresach-ks-tadeuszisakowicz-zaleski
[18.10.2011]

 Maria Jazownik, Leszek Jazownik
PRZYWRACANIE PAMIĘCI O WILEŃSKICH PONARACH
P. Niwiński, Ponary –
miejsce „ludzkiej rzeźni”,
Instytut Pamięci Narodowej, b. m. 2011, ss. 44.
Ponary – to miejsce
szczególne. Nieznane bliżej
zarówno społeczeństwu polskiemu, jak i mieszkańcom
innych krajów, jednocześnie
symbolizujące wielką tragedię i okrucieństwo. Przez lata spychane do niepamięci, w przeciwieństwie do miejsc równie wielkich tragedii, jak lasy Piaśnickie
czy Szpęgawskie na Pomorzu, Dolina Śmierci koło Bydgoszczy,
Sobibór, Treblinka. Przemilczane przez totalitarny reżim sowiecki, zapomniane przez naszych sąsiadów – Niemców i Litwinów.
Po siedemdziesięciu latach od rozpoczęcia tej kaźni na pewno
warto przywrócić pamięć o wileńskich Ponarach (s. 3).
Rzeczywiście, zbrodnia w Ponarach, przemilczana
lub fałszowana przez kolejne powojenne dekady, stanowi
białą plamę na mapie polskiej zbiorowej pamięci historycznej. A przecież zbrodnia ta, dokonana w latach 19411944 przez SS, niemiecką policję i kolaborującą z Niemcami policję litewską, liczbą ofiar przewyższa zbrodnię
katyńską, obejmuje bowiem około 100 tys. osób – obywateli II Rzeczypospolitej: około 60-70 tys. Żydów, około
20 tysięcy Polaków – inteligencji i młodzieży wileńskiej
oraz żołnierzy AK, a także Romów, Rosjan i Litwinów.
Ofiarami niemieckich i litewskich faszystów byli niewinni i
całkowicie bezbronni cywile – kobiety i dzieci, młodzież
gimnazjalna, licealna i studencka, profesorowie Uniwersytetu Stefana Batorego, duchowni, harcerze, nauczyciele…
W ostatnich latach bardzo wiele dla przełamania
zmowy milczenia wokół Ponar uczyniła Helena Pasierbska (1921-2010), autorka książek: Wileńskie Ponary
(1996), Wileńskie Łukiszki (2003), Ponary i inne miejsca
męczeństwa Polaków z Wileńszczyzny w latach 19411944 (2005). Założone i kierowane najpierw przez nią,
a obecnie przez Marię Wieloch, Stowarzyszenie „Rodzina Ponarska”, podjęło trudną walkę z „kłamstwem ponarskim”, m.in. przez fundowanie tablic upamiętniających
ofiary zbrodni. Jednak przywracanie pamięci o Ponarach,
a także o innych miejscach kaźni na dawnych Kresach
Wschodnich, nie może być tylko sprawą kresowych środowisk oraz ich sympatyków, lecz powinno stać się zadaniem państwa i powołanych w tym celu instytucji.
Taką instytucją jest przede wszystkim Instytut Pamięci Narodowej. Z inicjatywy Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego IPN wydał ostatnio broszurę pt. Ponary – miejsce „ludzkiej rzeźni”. Autorem publikacji jest Piotr Niwiński, profesor Uniwersytetu Gdańskiego. Praca ukazała się w trzech wersjach językowych:
polskiej, angielskiej i litewskiej.
Mimo niewielkiej objętości, opracowanie zawiera
przystępnie napisaną i wartościową pod względem po-
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
znawczym rekonstrukcję przebiegu zbrodni ponarskiej –
od pierwszych egzekucji dokonanych 4 lipca 1941, po
trwające od jesieni 1943 zacieranie śladów zbrodni
(związane z wejściem Armii Czerwonej). Wydarzenia te
autor przedstawia na tle szerszego kontekstu historycznego: ukazuje m.in. trudne relacje polsko-litewskie w
okresie międzywojennym, kolejne okupacje Wilna i Wileńszczyzny w latach II wojny, kolaborację szowinistów litewskich z niemieckim aparatem terroru, działalność polskiego podziemia, m.in. Związku Wolnych Polaków z Janem Mackiewiczem na czele, tragiczną sytuację ludności
żydowskiej, na której dokonano masowych mordów również w Niemenczynie, Nowej Wilejce, Oranach, Jaszunach, Ejszyszkach, Trokach, Święcanach oraz w getcie
wileńskim.
Charakteryzując mordy ponarskie, autor wykorzystuje
nie tylko najnowsze opracowania (zwłaszcza H. Pasierbskiej, a także M. Tomkiewicz), sięga również po relacje
świadków i ocalałych skazańców (zapiski Kazimierza Sakowicza obejmujące okres 11 lipca 1941 do 4 listopada
1943, relacje pisarza Józefa Mackiewicza, który określił
Ponary jako „rzeźnię ludzką”, zachowane grypsy). Dzięki
wykorzystaniu różnorodnych źródeł, a wśród nich – tekstów nacechowanych emocjonalnie, opis zbrodni przemawia do czytelnika nie tylko prawdą faktów, lecz również prawdą przeżycia. Przypomnijmy choćby cytowaną
przez autora relację Mackiewicza:
Żyd chciał przeskoczyć rampę, ranny w nogę padł na kolana i teraz słyszę wyraźnie i kolejno: płacz, strzał, rzężenie...
Ach, a ten co robi?!!! Ten tam, obok, o czterdzieści kroków, nie
dalej, w czarnym mundurze! Co on chce zro... Rozkraczył nogi
koło słupa, stanął ukosem, zamachnął się dwiema rękami...
Sekunda jeszcze... Co on ma w ręku?! Co on ma w tych rękach?!!! Na rany Jezusa Chrystusa! Na rany Boga! Coś wielkiego, coś strasznie strasznego!!! Zamachnął się i – bęc głową
dziecka o słup telegraficzny!... A w niebie... nie w niebie, a na
tle tylko nieba, zadrgały od uderzenia przewody drutów telegraficznych (s. 24).
Słusznie autor podkreśla, że często Żydzi są uznawani
za jedyne ofiary tego miejsca, a tymczasem jest to miejsce
kaźni wielu narodowości. Na pewno jednak wśród ofiar
najwięcej było Żydów – polskich obywateli (s. 26).
Obok relacji historycznej (wspartej znakomicie dobranymi reprodukcjami archiwalnych fotografii) autor
przedstawia również refleksje dotyczące z jednej strony
fałszowania i – z drugiej strony – upamiętniania zbrodni
ponarskiej. Okazuje się, że mimo intensywnej działalności „Rodziny Ponarskiej”, „Ponary – miejsce »ludzkiej
rzeźni« – ciągle nie istnieje w zbiorowej pamięci” (s. 42).
Prezentowane opracowanie może w istotny sposób przyczynić się do zmiany tego stanu rzeczy.

Broszura w wersji elektronicznej jest dostępna na stronie MSZ
http://www.msz.gov.pl/files/docs/komunikaty/20110721PONARY/Brosz
ura_Ponary.pdf
95
PRZEGLĄD
 Iwo Cyprian Pogonowski
KONIEC EURO W 2011 ROKU?
Koniec euro w 2011 roku jest obecnie wspominany
w dyskusjach ekonomistów w związku z kryzysem w Europie, gdzie waluta ta kontrolowana przez Centralny
Bank Niemiec ma niby reprezentować wszystkie gospodarki unii monetarnej bez jednoczesnej władzy centralnej
nad gospodarką każdego państwa członkowskiego. Sama inicjatywa stworzenia waluty euro miała dać Niemcom silną pozycję w gospodarce światowej.
Faktycznie dla Niemiec pokonanych w 1945 roku,
Zimna Wojna USA przeciwko Związkowi Sowieckiemu
była „bonanzą” ekonomiczną i ratunkiem od zemsty Żydów za ludobójstwo dokonane głównie na tzw. Żydach
Wschodnich, o których asymilujący się w Niemczech Żydzi rozpowszechniali negatywne opinie, w celu nie dopuszczania do ich imigracji do Niemiec.
W 1944 roku w USA był sporządzony plan, który miał
na celu uniemożliwienie Niemcom odbudowę ich potęgi
po nadchodzącej klęsce w 1945 roku. Autorem tego planu był Żyd, były (52. z kolei) minister skarbu USA, przy
rządzie prezydenta Roosevelta, Henryk Morgenthau Jr.
(1891-1967). Stworzył on tak zwany „Plan Morgentau’a”,
który to plan miał na celu stworzenie z Niemiec kraju pasterskiego i zniszczenie Niemiec jako potęgi przemysłowej, począwszy od permanentnego podziału na Północne i Południowe Niemcy oraz strefę międzynarodową, jak
też tereny przyłączone do Francji, Polski i Związku Sowieckiego.
Perspektywa dążenia do dominacji świata przez
Niemcy nie miała sensu po kapitulacji w 1945, ale pomoc
USA w odbudowaniu Niemiec pozwoliła na plany budowy
Unii Europejskiej i strefy euro, waluty kontrolowanej
przez bank centralny Niemiec. Dominacja gospodarcza
Europy przez Niemcy za pomocą euro okazała się bardzo trudna i kosztowna, jak wykazała tak zwana „tragedia grecka”, po której grożą podobne tragedie Irlandii,
Portugalii, Hiszpanii i Włoch. Wielu uważa, że Polska
bardzo skorzystała dzięki temu, że jak dotąd nie została
przyjęta do strefy monetarnej euro. Natomiast słyszy się
o ugrupowaniach greckich i ich nawoływania do wyjścia
Grecji ze strefy euro.
Głównym problemem euro jest brak sił politycznych
władz centralnych do kontrolowania gospodarek poszczególnych członków przez bank centralny Niemiec.
Fakt, że euro stał się walutą konkurencyjną wobec dolara
i mógłby spełniać rolę światowej waluty rezerwowej powoduje akcje przeciwko euro ze strony (głównie żydowskiej) elity finansowej USA. Niedawno w wywiadzie telewizyjnym były minister skarbu USA nazwiskiem Baker powiedział, że gdyby dolar stracił pozycję waluty rezerwowej,
to USA byłoby takim samym bankrutem jak Grecja.
Sytuacja międzynarodowa waluty euro powoduje, że
ekonomiści w Nowym Jorku otwarcie wyrażają wątpliwości, czy euro dotrwa do końca roku 2012? Ostatnio w piśmie „The New York Review of Books”, oficjalnie z 13
października 2011, ukazał się artykuł pod tytułem: „Czy
Euro ma Przyszłość?” („Does Euro Have Hale Future?”)
napisany przez George’a Sorosa, Żyda węgierskiego
urodzonego pod nazwiskiem Gyorgy Schwartz w roku
1930.
Soros jest spekulantem walutowym na wielką skalę,
który zarobił ponad 25 miliardów dolarów i w Polsce jest
znany ze stworzenia wpływowej Fundacji Batorego
w ramach jego interwencji polityczno-charytatywnych
w wysokości 7 miliardów dolarów. Sąd w Paryżu skazał
Sorosa w roku 2002 na 2,3 miliony dolarów grzywny za
nielegalne transakcje, tak zwane „insider trading”.
Soros uważa, że Niemcy jako główny wierzyciel
w strefie euro obecnie decydują o przyszłości gospodarczej Unii Europejskiej. Twierdzi on, że trzeba być przygotowanym na opuszczenie strefy euro przez Grecję, Portugalię i Irlandię. Żeby uniknąć katastrofy finansowej,
trzeba zabezpieczyć depozyty w bankach pod nadzorem
centralnego banku UE, który to bank miałby prawo nakładać podatki i pożyczać pieniądze w strefie euro.
Załamanie się wartości euro według Sorosa grozi
kryzysem nie do opanowania przez rząd niemiecki.
Obecnie wyjście Grecji i Portugalii ze strefy euro Soros
uważa za konieczne, żeby gospodarki tych państw mogły
funkcjonować. Według Sorosa, upadek gospodarczy
Grecji i Portugalii obecnie jest w stanie spowodować załamanie się globalnego systemu bankowego i bardzo
ciężki kryzys światowy.

http://www.pogonowski.com/
[29.09.2011]
 Ks. Witold Józef Kowalów
„PRAWDZIWA PERŁA KRESOWEGO ŚWIATA”
Tekst Furmanka do Zdohmowa – świadectwo o bohaterskiej i ludzkiej, sprawiedliwej postawie mieszkańców
wsi Stadniki k. Ożenina – zaczerpnęliśmy z książki Maryny Okęckiej-Bromkowej pt. Sekretarzyk babuni (wyd. II,
Olsztyn 1973, s. 219-221). Maryna Okęcka-Bromkowa
(1922-2003) była czytelniczką i prenumeratorką „Wołania
z Wołynia” w jego pierwszych latach istnienia. Ofiarowała
nam tomik Kresowe Madonny, który powstał w stanie wojennym. W swej skromności nic nam nie wspominała
o swej wołyńskiej przeszłości. Zresztą ona nie lubiła
o tym opowiadać, chciała swą przeszłość, jak wielu Wo-
96
łyniaków, „zamknąć za sobą”. Dopiero p. Jadwiga Gusławska z Krzemieńca zapytała mnie swego czasu, czy
znam przepiękne gawędy kresowe Maryny OkęckiejBromkowej zapisane w książce Sekretarzyk babuni. Ze
wstydem przyznałem się, że nie znam. Przy kolejnej wizycie w Ostrogu p. Jadwiga Gusławska sprezentowała mi
jedno z wydań tej książki (Białystok 1994).
Maryna Okęcka-Bromkowa urodziła się w 1922 r.
w Uściługu na Wołyniu. Była córką Bronisława Okęckiego i Heleny Pomianowskiej. W Jazłowcu w powiecie buczackim w Zakładzie Sióstr Niepokalanek ukończyła Li-
PRZEGLĄD
ceum Gospodarstwa Wiejskiego. Marynia, zwana Ciupeńką, wychowywała się jako półsierota w polskim dworze szlacheckim w Stadnikach. Tam na wskroś przesiąknęła kresową tradycją, co znalazło wyraz w autobiograficznej powieści Sekretarzyk babuni. Jej bogata protektorka Babcia Duszka – Jadwiga Mogilnicka – jest nie tylko najciekawszą postacią powieści, ale to „prawdziwa
perła kresowego świata” (Joanna Chłosta-Zielonka).
Dama starannie wykształcona, obyta w świecie, znająca
kilka języków obcych, na początku II wojny światowej
prowadzi dwór w Stadnikach. Jeszcze w czasie zaborów
prowadziła tajną polską szkołę dla dzieci. Później swój
dwór, po I wojnie światowej, zamieniła w swego rodzaju
dom opieki, gdzie otrzymało wychowanie około 30 dzieci
zubożałych krewnych oraz dzieci nieszczęśliwych zagubionych w czasie zawieruchy wojennej. Jej majestatowi
i autorytetowi ulegają współpracownicy i oponenci.
Joanna Chłosta-Zielonka z Olsztyna w szkicu o pisarstwie gawędowym Maryny Okęckiej- Bromkowej pisze
m.in.:
„Zróżnicowanie charakterologiczne, usytuowanie w innym
czasie historycznym trzech narratorów osiąga Bromkowa umiejętnie różnicując ich język. Pradziadek Adolf używa jeszcze
mowy XlX-wiecznej, w której jest wiele archaizmów (obaczyć,
suponować). Widać upodobanie do łaciny i francuszczyzny, objawiające się licznymi przytoczeniami zwrotów ogólnie znanych.
Nie brakuje także zwrotów ukraińskich, pojawiających się ze
względu na kresowe usytuowanie. Wiele tu zmian w zakresie
budowy zdania, np. szyk przestawny, odmiany wyrazów itp.
Babcia Duszka posługuje się polszczyzną literacką. Nie potrafi jednak zapanować nad francuskimi wtrąceniami, które właściwie zaciemniają często logiczną wypowiedź. Nieobce są jej
zwroty ukraińskie. W sposobie opowiadania znać jednak osobę
wykształconą, świadomą zachodzących procesów politycznych
i społecznych, znającą swoje miejsce i rolę w świecie.
Współczesnym językiem literackim posługuje się Ciupeńka,
wspominając przeszłość, czuwa nad niepopadaniem w senty-
mentalizm i ckliwość. Jest rzetelna i bardzo konkretna w przekazie” (Chłosta-Zielonka, Joanna: O pisarstwie gawędowym
Maryny Okęckiej-Bromkowej, [w:] „Prace Językoznawcze”
2008, z. 10, s. 25-36, cyt. s. 31).
Myślę, że po takiej zachęcie wielu sięgnie po lekturę
jej kresowej gawędy, tym bardziej, że Sekretarzyk babuni
był wielokrotnie wydawany.
Maryna Okęcka-Bromkowa po ucieczce ze Stadnik
znalazła schronienie we Lwowie. Był to trudny czas sowieckiej i niemieckiej okupacji miasta. W 1945 r. w ramach przymusowej ekspatriacji opuściła to miasto. W latach 1945-1948 zatrudniona była w Bytomskich Zakładach Budowy Maszyn w Katowicach. Od 1948 roku zamieszkała w Olsztynie, gdzie podjęła prace w Banku Inwestycyjnym. W latach 1949-1955 była kierownikiem referatu tego banku. Od początku swego pobytu w Olsztynie interesowała się miejscowym folklorem. Z jej inicjatywy zostały zorganizowane izby regionalne i leśne w Jaśkowie, Parlezie Wielkiej, Rucianem-Nidzie, Spychowie
i Wrzesinie. W latach 1971-1981 była członkiem Związku
Literatów Polskich, w latach 1972-1976 wiceprezesem.
Od 1982 r. publikowała swe teksty w dwutygodniku katolickim „Posłaniec Warmiński”. Od 1989 r. była członkiem
Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jest autorką kilku setek audycji radiowych, zbiorów reportaży, przypowieści
i powieści wspomnieniowych. Zmarła 15 października
2003 roku w Olsztynie.
Chociaż Maryna Okęcka-Bromkowa chciała, jak sama to ujęła, „zamknąć za sobą” wołyńską przeszłość, to
dzięki jej kresowej gawędzie mamy przejmujący obraz
klimatu przestrzeni, której na imię Wołyń. Ilekroć jadę
z Ożenina do Równego lub Korca przez Stadniki, przypomina mi się Sekretarzyk babuni.

„Wołanie z Wołynia” lipiec-sierpień 2011,
nr 4 (101), s.14
 Krzysztof Wojciechowski
100. NUMER „WOŁANIA Z WOŁYNIA”
Tę magiczną cyfrę (nie miarę) dwumiesięcznik religijno-społeczny Rzymskokatolickiej Diecezji Łuckiej „Wołanie z Wołynia” ma już za sobą. Przed kilkoma dniami dotarł do mnie bowiem majowo- czerwcowy numer tego
czasopisma, który jest jednocześnie setnym numerem.
Pismo to redagowane jest już od 17 lat przez wołyńskiego proboszcza z Ostroga nad Horyniem, człowiekaorkiestrę, jak się u nas mawia, albo „ludynu jawyszcze”,
jak mawiają o takich na Ukrainie, ks. kanonika Witolda
Józefa Kowalowa.
Obecny setny numer w zasadzie niewiele się różni od
poprzednich. Format i objętość taka sama, i treść równie
ciekawa – jak zawsze. A w niej wiele różnorodnych artykułów i informacji. W zasadzie trudno tutaj „zareklamować” jakiś konkretny artykuł, bo wszystkie są zajmujące,
dlatego postaram się napisać po kilka słów o każdym
niemal. Numer otwiera stała rubryka Z życia Kościoła na
Wołyniu, a w niej: informacje o konferencji poświęconej
10-leciu wizyty papieża Jana Pawła II na Ukrainie,
o ćwierćwieczu życia zakonnego o. Augustyna Sicińskiego, o konferencji o świętych Ziemi Wołyńskiej i okrągłym
stole na temat tolerancji religijnej. Ciekawostką w tym
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
dziale jest Litania do błogosławionego Jana Pawła II. Ks.
Mieczysław Maliński w kolejnym swym doskonałym eseju
zmusza czytelnika do zastanowienia się nad własnym
stosunkiem do ojczyzny i narodu. Redaktor Marek A. Koprowski zaprasza do Berezdowa. Profesor Stanisław
Sławomir Nicieja z Opola (na marginesie –
niedawno
wyszła drukiem wspaniała monografia Cmentarza Łyczakowskiego autorstwa profesora) barwnym językiem opowiada o „swoich kresach”. Przeplatają się w jego opowieści postacie słynne, nieszczęśliwe, ale i znane, i wielce zasłużone dla Wołynia. Znaczną część bieżącego
numeru poświęcono motywom ukraińskim w twórczości
Jarosława Iwaszkiewicza. Nawet przyrodnik znajdzie
w tym wydaniu coś dla siebie – ciekawy artykuł na temat
unikalnego kompleksu przyrodniczego, jakim jest Dolina
Ostrogska. W końcowej części pisma opisane zostały
imprezy teatralne i spotkania związane z Wołyniem, które
się odbyły, oraz kilka ciekawych nowych wydawnictw.
Numer zamyka (tradycyjnie już) Krzysztof Rafał Prokop
prezentacją kolejnego biskupa łuckiego. Tym razem opisany został żywot bpa Andrzeja Gembickiego.
97
PRZEGLĄD
Od kilku przynajmniej lat jestem wiernym czytelnikiem „WzW” i każdy numer czytam od pierwszej strony
okładki z łucką katedrą w prawym górnym rogu po ostatnią z wołyńskim krzyżem na dole strony. Pismo to zawsze pociągało mnie prawdziwie chrześcijańskim podejściem do historii i współczesności na tym „trudnym” terenie. Nigdy nie ulegało politycznej czy innej poprawności,
by zaniedbywać czy przemilczać te okrutne momenty
naszej wspólnej historii, nigdy nie relatywizowało pojęć
„ofiara” i „sprawca”. Ale też te trudne treści podawane były tak, by nie wywoływać nienawiści, bo to uczucie powinno być obce każdemu chrześcijaninowi. I zawsze szło
o krok na przód, pytało „co dalej” i podejmowanymi na
swych łamach tematami dawało próbę odpowiedzi. Pokazana została dobra wola ze strony nas, Polaków,
względem obecnych gospodarzy Wołynia – Ukraińców.
I wydaje mi się, że to przynosi skutki. Dlatego gorąco polecam wszystkim czytelnikom kresy.pl nie tylko ten jubileuszowy numer, ale i wszystkie archiwalne, jak i te, które – daj Boże – licznie jeszcze się ukażą.
Znając osoby (działaczy) pokroju ks. Kowalowa,
wiem, że nie rocznice, okrągłe wydania czy nakłady wydawanych materiałów są dla nich najważniejsze, a to, co
w nich jest i jaki efekt w nas przynosi to zasiane przez
słowo drukowane ziarno. Niemniej jednak każdemu zapewne jest miło, że jego dzieło trwa i przynosi owoce.
Tym bardziej, że działalność ks. Kowalowa to (prócz
zwykłych obowiązków proboszczowskich) nie tylko pismo
„Wołanie z Wołynia”, to także internetowy blog „Dziennik
pisany nad Horyniem”, Wołyński Słownik Biograficzny
i coś, co osobiście najbardziej cenię, czyli Biblioteka
„Wołania z Wołynia”. W jej ramach ukazało się już ponad
70 tytułów. Są to reprinty starych wydawnictw, publikacje
reportażowe (zwłaszcza doskonałe książki Pana Marka
A. Koprowskiego), wspomnienia, kalendarze, leksykony,
a nawet co ciekawsze prace magisterskie. Wiele z nich
miałem przyjemność opisywać na łamach różnych czasopism.
Zatem nie będzie czymś nagannym, jeśli przy tej
„okrągłej okazji” będę życzył ks. redaktorowi dużo, dużo
sił, nieustającego wsparcia „z Góry”, dobrych i oddanych
współpracowników i wiernych czytelników. Jak również
tego, co szczęścia nie przynosi, ale jest do drukowania
koniecznie potrzebne, czyli nieco gotówki.
I, jeszcze przynajmniej „setka”, księże Witoldzie!


„Wołanie z Wołynia” lipiec-sierpień 2011, nr 4 (101), s. 25
 Konstanty Czawaga
MODLITWA PONAD POLITYKĄ
Szczątki zamordowanych przez UPA mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej ekshumowano
w lipcu i sierpniu br. ze zbiorowych mogił pod Sokołem i w Woli Ostrowieckiej. 30 sierpnia, w 68. rocznicę tragicznych wydarzeń na Wołyniu, odbyło się ich
uroczyste przeniesienie i ponowny pochówek na
cmentarzu parafialnym w Ostrówkach koło Lubomla.
Trumny z ekshumowanymi szczątkami zamordowanych
przez UPA mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej
Teraz tam rosną sosny, brzozy i chwasty
Jeszcze rok temu musieliśmy błądzić wśród bezludnych pól i nadbużańskich wiosek bez drogowskazów.
Obecnie z tzw. „warszawki”, autostrady prowadzącej do
pobliskiego ukraińsko-polskiego przejścia w Jagodzinie,
skręcamy na drogę pachnącą świeżym asfaltem. Po obu
stronach widoczne są świeżo powycinane stare wierzby
oraz nowe płoty, takie same przed każdym podwórkiem.
Parkujemy koło starego polskiego cmentarza, do którego
kiedyś można było dostać się przez moczary wyłącznie
98
dżipem lub pieszo. Zauważyłem też nowe ogrodzenie
dookoła cmentarza. Od kilku miesięcy zapowiadano, że
na odsłonięcie pomnika pomordowanych Polaków, ofiar
rzezi wołyńskiej, do Ostrówek przyjadą prezydenci Polski
i Ukrainy – Bronisław Komorowski i Wiktor Janukowycz.
Prawie nie ma już widocznych śladów po Ostrówkach, Woli Ostrowieckiej oraz okolicznych polskich osadach i koloniach. No, z wyjątkiem kilku krzyży, bezgłowej
figury Matki Boskiej w miejscu kościoła i pojedynczych
starych drzew owocowych.
Pani Halina Lisowska z trójką synów chce pokazać
nam, gdzie była jej rodzinna wioska. Ruszamy po wąskiej
leśnej drodze i niebawem, pośród szerokiego pola, samochód zatrzymuje się w krzakach. Tu kiedyś była Wola
Ostrowiecka, której Halina Lisowska nie pamięta, ponieważ miała wtedy zaledwie 9 miesięcy. „Mama i członkowie rodziny, którzy ocaleli, opowiadali mi później o tragedii. Matka leżała w bruździe i wkładała mi do buzi pierś
abym nie płakała. Zginął jej ojciec i dwie siostry. Ze strony ojca wszyscy zginęli. Potem matka dostała się do Jagodzina, do siostry. Może Pan Bóg czuwał nad nami”.
„Polacy, którzy ocaleli, opowiadali później, że do tego
dnia nie było żadnych konfliktów z Ukraińcami z sąsiednich wiosek”, – zaznaczyła kobieta. Po modlitwie przed
krzyżem ustawionym w miejscu ekshumacji, Halina Lisowska z synami prowadzi nas do miejsc, gdzie była szkoła,
stodoła, młyn. Tylko oni wiedzą, gdzie się znajdywały.
„Kiedy oglądałam w telewizji relacje z tego, co zaszło
w krajach byłej Jugosławii, miałam przed oczyma opowieści matki – uzupełnia pani Halina. – Od tylu lat tu
przyjeżdżam, spotykam się z Ukraińcami. Nie narzekam
na nich. Czasem pomagali nam dojechać furmanką.
Mam tylko ogromny żal o to, że Ukraińcy tak bili, mordowali polski naród, a do dzisiaj nie zagospodarowali tej
PRZEGLĄD
ziemi. Przecież mówią, że walczyli w ten sposób o niepodległość Ukrainy. A tu się nie orze, nie sieje. Przecież
to wszystko było kiedyś zagospodarowane. Nie mogę tego zrozumieć...”.
Droga do braterstwa leży w prawdzie
Po powrocie na cmentarz spotykam ks. prof. Bernarda Kołodzieja TChr z Zakładu Historii Kościoła Wydziału
Teologicznego UAM w Poznaniu. Już po raz szósty
przewodniczy pielgrzymce do tego miejsca. „Nieprzypadkowo jestem w Ostrówkach. Spoczywa tu mój brat zakonny Józef Harmata, który pochodził z Woli Ostrowieckiej i zginął razem z proboszczem” – mówi. Duchowny
przyznaje, że dowiedział się o zmarłym przypadkowo,
podczas poświęconego tragedii sympozjum na KUL-u.
„Pamiętam, jak członkowie rodziny Harmatów mówili, że
nie chcą, aby ich ktoś przepraszał wprost – mówił dalej
ks. Kołodziej. – Wybaczyłem wszystkim, którzy wymordowali moich krewnych, ale chciałbym usłyszeć tylko
jedno skromne zdanie: „Przepraszamy za to, co się stało”. Ks. Bernard kilkakrotnie głosił tu kazania, podkreślając, że największą cnotą jest miłość, a największym
grzechem – nienawiść. „Trzeba wyrwać się z nienawiści,
ponieważ cmentarze i pomniki niczego nie zmienią. Największym kłamcą w historii jest ten, kto mówi półprawdę.
Albo niech mówi prawdę, albo niech niczego nie mówi” –
stwierdził.
„Trzeba odczytywać prawdę i być dumnym z bohaterskiej historii tych ziem – stwierdza prof. Włodzimierz
Osadczy, dyrektor Centrum UCRAINICUM Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego i Instytutu Badań Kościelnych
w Łucku. Włodzimierz Wołyński oraz każda mieścina
nieopodal jest naznaczona wielokulturowością, wielowiekową tradycją tworzenia bogatej kultury pogranicza.
Współczesna Ukraina powinna być z tego dumna. Odchodzić od narzuconych schematów ideowych, a odczytywać w sposób właściwy przeogromną historię tych
ziem”. Naukowiec jest przekonany, że powinniśmy dać
świadectwo. „Trzeba chyba odejść od partnerstwa strategicznego, a szukać braterstwa. Braterstwo natomiast
leży w prawdzie” – uważa prof. Osadczy.
Ludność miejscowa przeważnie unikała rozmów
z dziennikarzami. „Niczego nie wiemy o tym, co się tu
wydarzyło” – odpowiadali. – Teraz niektórzy mówią nam,
że to aż z Rosji, spod Smoleńska przybyli ci, którzy wymordowali tu Polaków. Kto wie, jaka jest prawda”.
„Pani też nigdy nie słyszała jak znikły Ostrówki i Wola
Ostrowiecka? – pytam staruszkę wieśniaczkę. „Czemu
nie słyszałam? Słyszałam i widziałam – odpowiada po
chwili milczenia. – Tu było bardzo niedobrze. Pan Bóg
wie, kto to uczynił – jedni czy drudzy, jednak ci ludzi niewinnie zginęli. Mieszkaliśmy w sąsiedztwie. Moja ciotka
była zamężna za Polakiem. Było dobrze. Chodziłam do
szkoły razem z Polakami. A co się stało, to nie wiem. To
przybysze, upowcy z innych stron wymordowali Polaków.
Z naszej wsi takich nie było”.
Sprawiedliwi dla Polaków
Większość zgromadzonych ludzi – to Polacy. Z Łucka i z Polski. „Z Woli Ostrowieckiej pochodził mój dziadek
Jan, któremu udało się szczęśliwie uratować z tej rzezi –
mówi Krzysztof Giec. – Zawdzięcza to jednemu z okolicznych mieszkańców. To był Ukrainiec, który przyszedł
i ostrzegł ich przed akcją. Dzięki temu udało się mu oca-
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
lić całą rodzinę. Mój ojciec, który wtedy miał 12 lat, był
świadkiem tych wydarzeń. Bardzo to przeżył i przez wiele
lat nie chciał tu przyjeżdżać. Wśród znajomych część
osób rozpoznała oprawców. Był nawet taki przypadek, że
do nas przyjeżdżali Ukraińcy z wizytą i ojciec rozpoznał
jednego z uczestników tamtych wydarzeń. Ukrainiec, który uratował moją rodzinę już nie żyje, ale mieszka tu jego
córka. Nazywa się Aleksandra Wasejko. Nazwiska jej ojca nie pamiętam. Pracowałem jako wolontariusz przy
ekshumacji i porządkowaniu cmentarza. Na co dzień nie
ma się do czynienia z takimi sprawami. To było przygnębiające, zwłaszcza, gdy wydobywaliśmy kości dzieci. Antropolog i archeolodzy ustalali przyczyny śmierci.
W większości ofiary były rozstrzelane lub spalone żywcem, jak w przypadku szkoły”.
Po chwili pan Krzysztof zapoznał nas z obecną na
uroczystości pogrzebowej panią Szurą, czyli Aleksandrą
Wasejko z wioski Sokół. „Urodziłam się po wojnie,
w 1946 r. Ojciec niczego nie opowiadał mi o tamtych wydarzeniach. Potrzebna jest miłość, żeby więcej nie dopuścić do takiej tragedii i żeby ludzie żyli po przyjacielsku,
Ukraińcy i Polacy – wszyscy. Lubię naród polski, podobnie jak mój ojciec i matka. Wspominali, jak jedni do drugich na wieczorki chodzili. Nauczyli nas żyć w miłości
z sąsiadami. „Kochajcie naród polski – pouczał tato. – Są
to ludzie, nasi bracia i siostry”. Nauczyłam się języka polskiego, słuchając Radia Maryja. Przyszłam pieszo aż
z Sokoła, ażeby razem z Polakami pomodlić się na tym
żałobnym nabożeństwie”.
Ekumeniczny hołd ofiarom
Międzywyznaniowy charakter miały nabożeństwa żałobne podczas ponownego pochówku ponad 300 zwłok
Polaków, zamordowanych przez UPA i okoliczną ludność
ukraińską. Obrzędom przewodniczyli łaciński biskup łucki
Marcjan Trofimiak, ordynariusz łucki i wołyński Nifont oraz
biskup włodzimiersko-wołyński Nikodem z Ukraińskiego
Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego.
Szczątki, znalezione podczas tegorocznych prac archeologicznych na tzw. Trupim Polu pod Ostrówkami,
złożono do siedmiu trumienek. Badacze z Polski ekshumowali kości i czaszki ofiar, przeważnie kobiet i dzieci.
Uroczystość ponownego pochówku odbyła się na starym
cmentarzu, obok mogiły, gdzie spoczywają już ofiary masakry, ekshumowane podczas prac w 1992 roku.
Mszy św. z udziałem duchowieństwa rzymskokatolickiego z Ukrainy i Polski przewodniczył biskup Trofimiak.
„Dzisiaj stoimy nad skromnymi trumnami. Skromne są
nie dlatego, że zabrakło pieniędzy na bardziej okazałe.
Chcieliśmy, aby były jak najprostsze i jak najskromniejsze” – podkreślił mówca. Zwrócił uwagę, że znajdują się
w nich szczątki bardzo wielu spośród tych, którzy zginęli.
„Okazuje się, że po śmierci zajmujemy bardzo mało
miejsca. Ale są to pozostałości po ludziach, którzy potrzebują chrześcijańskiego pogrzebu. Dlatego dzisiaj,
wprawdzie ze smutkiem, ale i z wdzięcznością stajemy
przed Bogiem, dziękując za to, że możemy dopełnić tego
dzieła” – powiedział biskup łucki. Podziękował również
miejscowym władzom ukraińskim za zgodę na przeprowadzenie tej uroczystości.
„Dzisiaj zjednoczyło nas w tym świętym miejscu tragiczne wydarzenie z przeszłości i pomodliliśmy się za
tych, którzy odeszli do wieczności” – powiedział metropolita Nifont. „Wierzymy i wiemy, że u Pana nie ma mar-
99
PRZEGLĄD
twych, a kości tych, którzy spoczywają w tych małych
trumnach świadczą o tym, że oni też dążyli, podobnie jak
my, do życia w pokoju i zgodzie, w miłości braterskiej,
w chrześcijaństwie, a jednak stało się tak, jak świadczy
o tym historia. Nikogo nie osądzamy, ale modlimy się
i błagamy” – dodał. Hierarcha prawosławny zaznaczył, że
miejscowa ludność wie o tej tragedii i wspomina jej ofiary
w swoich modlitwach. Podziękował Ukraińcom i Polakom
za wspólną modlitwę. „Niech Pan pobłogosławi nas
wszystkich, żebyśmy żyli w pokoju i zgodzie, abyśmy wyznawali swe grzechy i miłowali się wzajemnie” – życzył.
Od mogił do przyszłości
Uroczystość żałobną poprowadził sekretarz Rady
Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (OPWiM) Andrzej
K. Kunert. W przededniu obchodów 72. rocznicy wybuchu II wojny światowej zauważył, że dwa reżimy totalitarne – niemiecki i sowiecki, postanowiły wprowadzić nowy
porządek na świecie, który oznaczał zaprzeczenie
wszelkim prawom ludzkim i boskim. Wspomniał też słowa Ojca Świętego Jana Pawła II, wypowiedziane w 1992
roku w Warszawie przy Pomniku Poległym i Pomordowanym na Wschodzie: „Boże, przyjmij świadectwo ofiary,
śmierci i męki Synów i Córek umęczonego narodu polskiego i spraw, by stały się posiewem pokoju i wolności”.
„Kiedy słyszymy pytanie „cóż możemy uczynić dla
tamtych ofiar?”, odpowiadamy – mamy dwa święte obowiązki. Pierwszy to zapewnienie im godnego miejsca
spoczynku, poszukiwanie i odnajdywanie grobów, a także straszliwych dołów śmierci. To ekshumacje, budowanie grobów i cmentarzy. Zależy nam na tym, żeby ich
ofiara miała sens. Uczynimy wszystko, co możliwe, żeby
nie zwyciężyła niepamięć, bo będziemy pamiętali, i żeby
nie zwyciężyła nienawiść, bo wtedy oni by przegrali, a oni
nie mogą przegrać” – zaznaczył Kunert.
Zdaniem wojewody wołyńskiego Borysa Klimczuka,
wspólne upamiętnienie i uporządkowanie grobów polskich i ukraińskich po obydwu brzegach Bugu jest sprawą Bożą. Dziękował biskupom, księżom i wiernym za
modlitwę oraz wzywał, ażeby Pan na zawsze pozostał
wśród ludzi na ziemi wołyńskiej i chełmskiej. Apelował
też do obecnej młodzieży polskiej i ukraińskiej: „Jesteśmy tu po to, by uczynić dla was lepszy świat. Abyście
nigdy w swoim życiu nie poznali takiej tragedii. To jest
misją siwych ludzi. Kochajcie się i rodźcie dzieci, śpiewajcie pieśni. Bądźcie szczęśliwi”– wzywał Klimczuk.
Ambasador RP na Ukrainie Henryk Litwin wspomniał,
jak na początku swojej pracy dyplomatycznej, chyba 18
lat temu, jeszcze jako kierownik Agencji Konsularnej RP
we Lwowie, uczestniczył w pierwszej uroczystości
w Ostrówkach, po pierwszej ekshumacji. „Wspominając
tamtą uroczystość, ktoś by powiedział, że stoimy ciągle
wobec tych samych problemów. Wolałbym jednak zwrócić uwagę na inną sprawę. Wspólnie przygotowaliśmy tę
uroczystość. Trzeba z wielkim szacunkiem wspomnieć
o pracy Rady OPWiM i ekipy archeologów, którzy pracowali przy ekshumacjach. Tym razem wkład organizacyjny
i materialny strony ukraińskiej był większy, niż nasz.
Uważam to za wielkie osiągnięcie. Możemy patrzyć
w przyszłość i myśleć o wspólnych działaniach. Ofiary,
rozsiane po polach naszej części Europy, które ciągle
czekają na chrześcijański pochówek, są częścią gigantycznego nieładu, który przyniosła II wojna światowa i reżimy totalitarne. W jakiejś mierze przywracamy ten ład
100
poprzez zapewnienie tym ofiarom chrześcijańskiego pochówku. Pamiętamy jednak, iż ten ład powinien zostać
przywrócony w całości. Widząc, że jesteśmy w stanie razem pracować, mamy większą nadzieję, że uda się nam.
Mamy nadzieję, że wszystkie ofiary na Ukrainie i w Polsce, ze wszystkich bezimiennych mogił, znajdą swój
ostateczny spoczynek w poświęconej ziemi” – zapewnił
polski dyplomata.
Prof. Andrzej Kunert dodał, że w ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie bywał w takich miejscach jak Ostrówki.
Zauważył, że kiedy Ukraińcy i Polacy wspólnie milczą
i modlą się na takich cmentarzach, to później łatwiej mogą mówić o współczesności, zbliżeniu i współpracy na
różnych płaszczyznach. „Ta oczywistość w niezwykły
sposób wyrasta ze wspólnej modlitwy. Jest to coś bardzo
pięknego” – zaznaczył Andrzej Kunert.
Ogromne zasługi w upamiętnieniu Ostrówek i Woli
Ostrowieckiej ma dr Leon Popek z Lublina. Doprowadził
do odnowienia polskiego cmentarza, ekshumacji ofiar,
napisał kilka książek o tych tragicznych wydarzeniach, co
roku organizuje pielgrzymki do tych miejsc, a teraz zajmuje się przygotowaniem do przyszłej uroczystości – odsłonięcia i poświęcenia pomnika. W przemówieniu,
w imieniu rodzin byłych mieszkańców Ostrówek i Woli
Ostrowieckiej dziękował Polakom i Ukraińcom za godny
udział w tym żałobnym nabożeństwie. Zaznaczył: „Po 68
latach dopełniliśmy to, co było naszym chrześcijańskim
obowiązkiem. Rodzinnym obowiązkiem. Od dziecka
wzrastałem w takiej atmosferze. Trzydzieści lat temu marzyłem o tym, by udało się w Ostrówkach pochować po
katolicku tych, którzy leżą gdzieś na polach, łąkach
i w lasach. Nawet nie marzyło się mi, że spotkają się tu
na wspólnej modlitwie Ukraińcy i Polacy, księża rzymskokatoliccy i duchowni prawosławni. Cieszę się, że udało się przełamać uprzedzenia. Zaczynamy budować nową drogę w stosunkach polsko-ukraińskich – chyba najtrudniejszych stosunkach. Do tej pory ten temat skrzętnie
omijano. Nad grobem w Woli Ostrowieckiej przedstawiciel administracji lubomelskiej zapytał mnie, czy trzeba
było czekać aż 68 lat, żebyśmy mogli to zrobić? Sam odpowiedział na to pytanie: Chyba tak”.
Uroczystość nie odbyłaby się, gdyby nie otwarte serce i wielka pomoc, zaangażowanie i przychylność przewodniczącego Wołyńskiej Obwodowej Administracji Państwowej Borysa Klimczuka” – podkreślił dr Leon Popek.
Dalej publicznie przekazał słowa wojewody wołyńskiego
wypowiedziane przy mogile: „Usłyszałem od pana słowa,
które mnie bardzo poruszyły. Ujmując mnie za ręce pan
powiedział: Leonie, wybacz. Przepraszam ciebie i proszę
o wybaczenie. Ale ty wiesz, co się stało z moim stryjem?
Znałem tę historię i powiedziałem: Panie Borysie, przepraszam Pana i proszę o wybaczenie. Chciałbym powiedzieć mieszkańcom Borowy, Przekórki, Riwna, Sokoła,
Połab w imieniu tych wszystkich mieszkańców, którzy
wyrządzili wam krzywdę. Prawda jest taka, że ta krzywda
została wyrządzona w odwecie. Najwyższy czas to powiedzieć w tym miejscu: Przepraszam was za to i proszę
o wybaczenie”.
Osobne słowa skierował do stojącego obok opiekuna
miejsc męczeństwa Polaków na Wołyniu Anatola Sulika,
którego nazywają Duchem Polesia. W Dniu Wszystkich
Świętych pan Anatol przyjeżdża rowerem z Kowla i zapala znicze na cmentarzu w Ostrówkach.
PRZEGLĄD
Koleżanka z telewizji polskiej słusznie zauważyła, że
w trakcie uroczystości nikt z tych, kto zabierał głos czemuś nie powiedział niczego o tym, co właściwie stało się
w Ostrówkach 30 sierpnia 1939 roku. W rozmowie z korespondentem „Kuriera” wojewoda wołyński Borys Klimczuk także delikatnie uniknął odpowiedzi: „Jest to dla
mnie bolesne pytanie i bardzo mi ciężko o tym mówić.
Niedaleko stąd, w mogiłach, spoczywają moi przodkowie,
którzy też są ofiarami tej wojny. Był to sprowokowany
i bardzo dobrze splanowany etnocyd”. Wojewoda uważa,
że Ukraińcy i Polacy zostali sprowokowani przez trzecią
siłę. „Nie wiemy czyja chata zapłonęła pierwszą, tak jak
nie wiemy, kto wystrzelił pierwszy. Potem już była pożoga – mówi Borys Klimczuk. – W chaosie wojennym,
biedny i głodny lud poszukiwał wroga. Na tej ziemi czyniono wielkie zło, zesłane przez diabła. Pan Bóg czemuś
odwrócił się od tych ludzi. Teraz Bóg wrócił. Politycy
ukraińscy i polscy nie powinni tu przyjeżdżać. Niech zajmują się tym historycy. Ludziom prostym, Polakom
i Ukraińcom, trzeba dać możliwość objąć się i wybaczyć
sobie nawzajem. Nic więcej, a polityków prosić: „Nie
pchajcie się do tej historii, ponieważ nie jest wasza. Róbcie swoją historię współczesną!”.
W tym samym dniu, 30 sierpnia, podczas spotkania
w Juracie, prezydent RP Bronisław Komorowski i prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz zapewnili, że jeszcze
w tym roku wezmą udział w odsłonięciu pomników
w Ostrówkach i Sahryniu na Lubelszczyźnie, gdzie w
1944 r. dokonano mordu na ludności ukraińskiej.

„Kurier Galicyjski. Niezależne pismo Polaków na Ukrainie” 2011, nr 17
(13-26 IX), s. 6-7
www.beta.kuriergalicyjski.info/src/archiwum/2011/2011.php
[30.09.2011]
 Konstanty Czawaga
RAJD KATYŃSKI – PRZYSTANEK LWÓW
Uczestnicy Rajdu Katyńskiego na Placu Mickiewicza we Lwowie
Na pierwszy nocleg poza granicami Polski uczestnicy
XI Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego zatrzymali się we lwowskim Wyższym Seminarium
Duchownym w Brzuchowicach. W niedzielę, 28 sierpnia,
złożyli wiązanki kwiatów na Cmentarzu Orląt, pod pomnikiem ku czci zamordowanych przez nazistów polskich
profesorów na Wzgórzach Wuleckich, a po Mszy św. –
w katedrze pod pomnikiem Adama Mickiewicza. Razem
z Polakami ze Lwowa śpiewali piosenki patriotyczne. Potem na stadionie „Dynamo” odbył się mecz z lwowską
drużyną „Pogoń”.
„Ja też jeżdżę na motocyklu” – powiedział ks. Marek
Doszko z Warszawy, kapelan Stowarzyszenia Rajd Katyński. W tym roku w Rajdzie bierze udział pięciu księży.
Na każdym z postojów Mszę św. odprawia inny kapelan.
Pochodzą oni z diecezji siedleckiej warszawsko-praskiej i
drohiczyńskiej.
„Naszym celem jest odwiedzenie Katynia. Tam odbędzie się wspólna modlitwa i oddamy cześć wszystkim,
którzy w Katyniu i w innych miejscach oddali swoje życie
na „Golgocie Wschodu”. Bardzo cieszymy się z tak pięknego przyjęcia, jakiego tutaj doświadczamy na każdym
kroku. Wzruszające są spotkania z młodzieżą i osobami
starszymi. Widać na ich twarzach radość i dumę, że ktoś
z daleka znowu do nich przyjechał, choćby na chwilę” –
powiedział ks. Doszko.
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Zwrócił na siebie uwagę młody brunet w ukraińskiej
haftowanej koszuli. „Nazywam się Marcin Galecki, pochodzę z Siedlec – powiedział o sobie. – Biorę udział
w Rajdzie już od kilku lat. W tej chwili mam dziecko, dlatego w tym roku jadę tylko do Huty Pieniackiej, a potem
wracam”.
Wśród motocyklistów spotykamy sporo czytelników
„Kuriera Galicyjskiego”. Romana Mikołajskiego poznałem
w zeszłym roku podczas zlotu motocyklistów w Hucie
Pieniackiej. „W domu to różnie się zdarza. Człowiek może borykać się z problemami, natomiast gdy wsiada na
motor i przyłącza się do takiego rajdu, to już czuje się niczym w innym wymiarze” – mówi mój współrozmówca.
Z ciekawości spojrzeć na motocykle oraz porozmawiać z ich właścicielami przyszło też mnóstwo dzieci,
młodzieży i dorosłych. Zauważyłem starszego pana
w haftowanej koszuli, który rozmawiał z gośćmi po polsku.
„Osobiście serdecznie witam i popieram inicjatywę
tych wspaniałych Polaków na motocyklach – powiedział
Mirosław Legan. – Zasługuje na piątkę z plusem to, że
Polacy jeżdżą w te miejsca, gdzie Moskal mordował ludzi. Pamiętam areszty po wrześniu 1939 roku, jak wywozili naszych ludzi pociągami na Syberię i do Kazachstanu. Zabierali wszystko – zarówno Ukraińcom, jak i Polakom. Pochodzę ze Stojańców koło Mościsk. Mam dużą
rodzinę w Polsce. Moja babcia była Polką ze szlacheckiego rodu”. Zdaniem pana Legana oddanie hołdu poległym
i zamordowanym Polakom poprzez takie inicjatywy jak
Rajd Katyński jest wzorem dla innych narodów. „Właśnie
tak trzeba uszanować rodaków” – dodał pan Mirosław.
Trasa tegorocznego Rajdu obejmie Ukrainę, Rosję,
Łotwę, Litwę i Polskę. Motocykliści przejadą szlakiem
miejsc pamięci pomordowanym na Wschodzie Polaków.
Po Lwowie i zlocie w Hucie Pieniackiej, będą to Okopy
Św. Trójcy, Kamieniec Podolski, Bykownia, Kozielsk i Katyń. Dotrą także na teren lotniska Siewiernyj pod Smoleńskiem oraz do Moskwy.

„Kurier Galicyjski. Niezależne pismo Polaków na Ukrainie”
2011, nr 17 (13-26 IX), s. 9
www.beta.kuriergalicyjski.info/src/archiwum/2011/2011.php
[30.09.2011]
101
PRZEGLĄD
REZOLUCJA AKCJI PROTESTACYJNEJ
Prezydent Republiki Litewskiej
J.E.D. Grybauskaitė
My, uczestnicy wiecu protestacyjnego, rodzice
i uczniowie szkół polskich i innych mniejszości narodowych na Litwie, oświadczamy, że wykorzystując wszystkie prawnie dostępne środki: – wysłane setki pism
w imieniu rodziców, uczniów, komitetów rodzicielskich
i rady szkół do najwyższych władz państwowych Litwy:
Prezydent, Przewodniczącej Sejmu, Premiera, Ministra
oświaty i nauki; zebrane 60 tysięcy podpisów przedstawicieli mniejszości narodowych w proteście przeciw projektowi przyjęcia nowej ustawy o oświacie; wiec protestacyjny przed Ministerstwem Oświaty i Nauki Litwy,
z rezolucją wystosowaną do ministra oświaty; wiec protestacyjny przed siedzibą Prezydent Republiki Litewskiej,
z wystosowaną rezolucją w imieniu uczestników; szereg
protestów przed Ambasadami Węgier i USA na Litwie –
wykazaliśmy swój Sprzeciw przeciw odgórnemu wprowadzeniu w szkołach mniejszości narodowych, niezgodnego z szeroko pojętymi zasadami demokracji, nauczania oddzielnych przedmiotów w języku litewskim, poczynając od wychowania wczesnoszkolnego aż do szkoły
średniej.
Brak reakcji najwyższych władz Republiki Litewskiej
na prawowite żądania mniejszości narodowych na Litwie
zmusiły do zwołania dzisiejszego wiecu i przedstawienia
raz jeszcze naszych postulatów.
– przywrócenia egzaminu z języka polskiego ojczystego na listę egzaminów obowiązkowych na maturze;
– rezygnacji z dyskryminującego postulatu zachowania szkoły litewskiej kosztem polskiej.
My, uczestnicy wiecu protestacyjnego popieramy postulaty rodziców i uczniów, uczestników ogólnego strajku
w szkołach.
My, uczestnicy wiecu protestacyjnego zwracamy się
do najwyższych władz Republiki Litewskiej: Prezydent,
Przewodniczącej Sejmu, Premiera Rządu o ponowne
wnikliwe zapoznanie się ze złożonymi postulatami
i uwzględnienie niejednokrotnie wypowiadanej pozycji
społeczności mniejszości narodowych.
Oświadczamy, że w ramach wszystkich dostępnych
środków prawnych, zachowamy za sobą prawo do dalszych działań, dotyczących realizacji gwarancji konstytucyjnych do nauczania swoich dzieci w języku ojczystym,
zachowania dotychczas obowiązującego trybu egzaminu
maturalnego z języka litewskiego państwowego, przywrócenia egzaminu z języka polskiego ojczystego na listę obowiązkowych egzaminów maturalnych, zwiększenie dodatku finansowania koszyczka ucznia dla szkół
z wykładowym językiem mniejszości narodowej do 50%,
rezygnacji z artykułu 30.8 Nowej Ustawy o Oświacie, która wprowadza zaskakującą dyskryminację uczniów szkół
polskich zakładając, że przy braku wymaganej ilości
uczniów w miejscowościach wiejskich szkoły polskie muszą być likwidowane, natomiast szkoły litewskie (nawet
przy jeszcze mniejszej ilości uczniów) muszą być zachowane.
Żądamy:
– odwołania zapisów przyjętej Ustawy o oświacie
oraz programów kształcenia ogólnego, dotyczących
kształcenia mniejszości narodowych już na najbliższej,
jesiennej, sesji Sejmu RL;
– rezygnacji z ujednolicenia egzaminu z języka litewskiego ojczystego i państwowego na maturze;
2011-09-02
WILNO

„Kurier Wileński. Dziennik polski na Litwie”, 3 września 2011
http://kurierwilenski.lt/2011/09/03/rezolucja-akcjiprotestacyjnej/
[05.09.2011]
 Robert Mickiewicz
Z PERSPEKTYWY PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO
– SPRAWY WILEŃSZCZYZNY
Litewscy posłowie zasiadają w Parlamencie Europejskim (PE) już blisko 7 lat. Przez cały ten okres
regularnie (11 razy w roku) wyjeżdżają na sesje parlamentarne do Strasburgu, jednej z dwóch – obok
Brukseli – stolic Unii.
Profesor Vytautas Landsbergis robi to już drugą kadencję z rzędu. Jednak wygląda na to że tych lat było za
mało, aby litewscy politycy, w tym wyżej wymieniony profesor, stali się prawdziwymi Europejczykami, dla których
prawa człowieka (w tym prawa mniejszości narodowych)
to nie tylko słowa i deklaracje, ale przede wszystkim konkretne czyny. Jak na razie nasi „Europejczycy” zapal-
102
czywie bronią Litwy przed jej obywatelami polskiej narodowości.
Dlaczego nie chcą się uczyć europejskości? Nie
wiem. Być może dlatego nie spacerują uliczkami uroczego Strasburgu. Miasta jak najbardziej nadającego się do
takich lekcji. Od wieków walczyli o Strasburg Francuzi
i Niemcy. Wielokrotnie miasto przechodziło z rąk do rąk.
Dzisiaj jednak to miasto nie dzieli, a łączy obydwa narody. Naoczną ilustracją tego są właśnie ulice Strasburgu,
których nazwy zapisane są na tabliczkach w dwóch językach – po francusku i niemiecku. Ulica Pont du Faisan,
a ciut niżej czytamy Fasanenebrueckel, ulica Quai Des
Moulins obok Müeblstade.
PRZEGLĄD
I tak w całym mieście nie zważając, że dzisiaj Niemcy
stanowią nieznaczny odsetek mieszkańców miasta.
W minionym tygodniu, aby spojrzeć na sprawy Wileńszczyzny z perspektywy Unii Europejskiej, w Strasburgu
przebywała grupa dziennikarzy polskich mediów na Litwie.
W ciągu kilku dni rozmawialiśmy o naszych wileńskich
sprawach z europejskimi politykami, w tym z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Jerzym Buzkiem.
Jeszcze w minionej kadencji PE kwestia łamania
praw Polaków na Litwie była praktycznie nieznana dla
europejskich polityków. Sytuacja się zmieniła po wyborach 2009 roku, gdy do PE został wybrany lider AWPL
Waldemar Tomaszewski.
Ta sprawa pojawiła się dwa lata temu. O tym mówiło się
i wcześniej, ale nie miało to większego przebicia. Od dwóch lat
ta sprawa jest mocno poruszana zarówno w Parlamencie Europejskim, jak również pytania są kierowane do Rady UE. Ta
sprawa żyje, co pokazuje, że Litwa ewidentnie łamie prawa
człowieka, prawa obywatela, prawa mniejszości narodowych –
powiedział nam Ryszard Czarnecki poseł do PE z ramienia partii Porządek i Sprawiedliwość należący do frakcji Europejscy
Konserwatyści i Reformatorzy w Parlamencie Europejskim.
Polski polityk bez ogródek mówi, że wybór Polaka z Wileńszczyzny do PE – „to jest dar od Boga załatwiony polskimi
głosami w wyborach. Waldemar Tomaszewski ma w ręku wielką broń. On może nie tylko sprawy Polaków na Litwie przedstawiać w PE, ale także informuje o tym nieformalnie. Inicjuje
inne działania. Tworzy swoiste lobby na rzecz Polaków na Litwie i niekoniecznie musi być przy tym widoczny na zewnątrz.
Uważam, że jest to kluczowa sprawa, że Polakom na Litwie
udało się przekroczyć próg procentowy i wprowadzić po raz
pierwszy swego przedstawiciela do PE. Jest to ważny instrument w obronie praw Polaków na Litwie. Waldemar Tomaszewski cieszy się tu autorytetem i sympatią, jako człowiek, który potrafi walczyć o sprawy polskiej mniejszości.
pą. Ale to, że jesteśmy w UE, oznacza, że działać musimy
przede wszystkim tutaj. I właśnie działamy. Musimy zdawać
sobie sprawę z tego, że nie uda się rozstrzygnąć wszystkich
naszych spraw natychmiast. W Europie były takie sytuacje, że
mniejszości narodowe po 40 i więcej lat walczyły o swoje prawa. Tak, na przykład, we Włoszech, w północnym Tyrolu walka
mniejszości niemieckiej trwała 40 lat. Ale dzisiaj ten konflikt jest
zażegnany, bo wszystkie postulaty mniejszości niemieckiej zostały spełnione. Mają niemieckie szkolnictwo, napisy. Czyli
wszystko to, o co również nam chodzi. Zabiegali o to 40 lat, my
natomiast walczymy nieco mniej. Bo jesteśmy zrzeszeni w polskie organizacje od 22 lat. Właśnie takie działania jak pisanie
petycji, rozmowy, negocjacje, ale też działalność parlamentarna, w tym tu, w PE, w parlamencie krajowym sprzyjają temu, że
nasze sprawy będą rozstrzygnięte. Ale pierwszym krokiem ku
temu jest właśnie nagłośnienie naszych problemów. Ponieważ
nie wszyscy o nich wiedzą. Przecież każdy ma swoje określone
biedy – mówi Waldemar Tomaszewski.
Ze zrozumiałego powodu sprawa Polaków na Wileńszczyźnie najbardziej leży na sercu europosłom wybranym w Polsce. Ze 736 posłów z zasiadających w PE
krajów Polska wybiera 50. Z kolei Litwę reprezentuje tam
12 europosłów. Jak mówią polscy politycy, w sprawie
obrony praw polskiej mniejszości na Litwie nie ma wśród
nich podziałów politycznych.
Nigdy bym nie odważył się powiedzieć, że sprawy Polaków
gdziekolwiek mieszkających, są nieważne dla Ojczyzny. Dla
mnie jest niezwykle smutnym i przykrym, że dwa kraje będące
w tej samej organizacji międzynarodowej nie potrafią stosować
tych samych standardów. Podstawowym elementem bycia
w jednej organizacji międzynarodowej, w jednej wspólnocie,
w jednej rodzinie – jest przestrzeganie tych samych standardów. Gdyby taka sytuacja zaistniała w Polsce – to też bym ją
krytykował. Skoro ona zaistniała w stosunku do naszych rodaków, mieszkających na Litwie od wieków, to musimy krytykować to, co czynią władze litewskie. Uważam, że jest to niezgodne z prawem międzynarodowym i jest niezgodne z Unią.
Tu, w PE, prowadzę często spory z profesorem Landsbergisem, byłym prezydentem Litwy. Spieramy się o to w jaki sposób różne rzeczy można postrzegać, jak rozwiązywać problemy. Natomiast jest potrzebna bardzo silna nić porozumienia
między Polakami na Litwie a władzami polskimi w kontekście
tego, co tak naprawdę zrobić można” – mówi Tadeusz Zwiefka,
poseł do PE z ramienia Platformy Obywatelskiej. W PE należy do
frakcji Europejskiej Partii Ludowej (Chrześcijańscy Demokraci).
Janusz Wojciechowski, poseł do PE z ramienia PiS i
należący do frakcji Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, jest osobiście mocno związany z Wileńszczyzną.
Przewodniczący AWPL Waldemar Tomaszewski od dwóch lat
walczy w Parlamencie Europejskim o prawa Polaków na Litwie.
Fot. Robert Mickiewicz
Sam europoseł z Wileńszczyzny mówi, że pierwszą
sprawą do załatwienia w PE jest właśnie nagłośnienie
kwestii łamania praw Polaków na Litwie.
Musimy pukać do wszystkich drzwi. Musimy starać się szukać swoich potencjalnych sprzymierzeńców nawet poza Euro-
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
Bardzo mnie martwi sytuacja Polaków na Litwie. Jestem
z Wilnem osobiście bardzo związany. Jest to rodzime miasto
mojej świętej pamięci matki. Jestem więc silnie związany z Wileńszczyzną i Polakami, którzy tam żyją. Zachowali polskość,
swój patriotyzm. Dając często dowodowy największego patriotyzmu. Trudno jednak pojąć, dlaczego władze litewskie są tak
uparte w tej sprawie. Ja dużo podróżuje po Europie. Jadę na
Słowację i widzę tam napisy węgierskie, jadę przez Rumunię –
też mogę tam zobaczyć napisy węgierskie, w Tyrolu, należącym do Włoch, widzimy napisy niemieckie, w Hiszpanii – katalońskie, również u nas, w Polsce, można spotkać na Opolszczyźnie napisy niemieckie, a w Puńsku napisy litewskie. Nikomu to nie przeszkadza, nikomu to nie sprawia krzywdy. Nie rozumiem, dlaczego mniejszość polska na Litwie jest jedyna w
Europie, której odebrano prawo używania własnego języka” –
oburza się europoseł z Polski.
103
PRZEGLĄD
Jednak sprawa dyskryminacji Polaków na Litwie staje
się coraz bardziej znana nie tylko europosłom wybranym
w Polsce. Jak mówi Waldemar Tomaszewski:
„W minionym roku złożyliśmy pisemne oświadczenie
w sprawach mniejszości narodowych na Litwie, które podpisało
84 posłów. I to jest bardzo dużo. Co jest ważne, że ci posłowie
przedstawiają 17 krajów z 27 wchodzących w skład UE”.
Nasze sprawy są również bliskie posłom z Węgier.
Ten temat dla przykładu jest szeroko nagłaśniany przez
węgierskich kolegów. Wiadomo, oni mówiąc o Polakach na Litwie, myślą w gruncie rzeczy także o Węgrach na Słowacji,
Węgrach w Serbii w Wojewodynie i tu jakby taki wspólny front
istnieje. Litwa więc nie może liczyć na pobłażanie – mówi Ryszard Czarnecki.
Sprawom polskiej mniejszości poświęca się również
specjalne posiedzenia. Jednym z najważniejszych było
posiedzenie frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Wilnie.
To było wielkie wydarzenie, ponieważ po raz pierwszy od 7
lat członkostwa Litwy w UE frakcja PE miała u nas swe posiedzenie. Tam również zgłosiliśmy temat ochrony praw mniejszości narodowych. Drugim ważnym tematem nagłośnionym na
posiedzeniu frakcji była sytuacja w rolnictwie. Właśnie na tej
konferencji po dłuższej dyskusji nawet posłowie z Wielkiej Brytanii, którzy te sprawy nie bardzo rozumieją, wypowiadali się w
ten sposób, że owszem, że jeżeli przesunęła się granica, że jeżeli mniejszość jest rdzenna, autochtoniczna, to, oczywiście,
standard ochrony ich praw powinien być o wiele większy. Więc
te działania, rozmowy, dyskusje, listy, petycje wpływają na to,
że pozyskujemy coraz więcej zwolenników, którzy będą wpływali na to, aby nasze problemy rozstrzygnięto – opowiada o
swej działalności w PE Waldemar Tomaszewski.
Obecność problemu polskiej mniejszości w Parlamencie Europejskim dostrzegają również posłowie z Litwy. Leonidas Donskis, poseł z ramienia Ruchu Liberałów Litwy, członek frakcji Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy, przyznał, że odczuwa obecność sprawy polskiej mniejszości na forum europejskim.
Bardzo ubolewam, patrząc na to, co się dzieje w polskolitewskich relacjach. Część z tych problemów to niewątpliwie
błędy popełnione przez Sejm Litwy. Przyjmując poniektóre
ustawy, problemy stworzono z niczego.
Błędem było również obranie bardzo konfrontacyjnego tonu
rozmowy. Trzeba było normalnie usiąść i rozmawiać ze swoimi
obywatelami, którzy mają swój ojczysty język, swoją kulturę.
Była przecież możliwość normalnie rozmawiać i wyjaśnić wiele
spraw. Być może istnieją jakieś techniczne problemy. Ale dla
rozmowy wybrano dramatyczną nutę – że ktoś kocha ojczyznę
– Litwę – a ktoś nie kocha. To obraziło ludzi, oddaliło i nie rozwiązało problemu. Przecież prawo do swojej osobowości, do
swego nazwiska jest rzeczą naturalną. Niewątpliwie trzeba było
pozwolić ludziom pisać swoje nazwiska w języku ojczystym. To
samo dotyczy podwójnych nazw ulic. Druga strona również odpowiadała nieproporcjonalnie. Odpowiedzi polskich polityków z
najwyższych władzy były nieproporcjonalne do problemu. Wierzę, że ludziom świata kultury po jakimś czasie uda się naprawić błędy popełnione przez polityków. Jednak, ponieważ takiego dialogu nie było, to te sprawy trafiły do polityki i z tego rzeczywiście zrobiono politykę. Te sprawy teraz trafiły również do
PE – tłumaczy swoją wizję sytuacji wokół polskiej mniejszości
liberalny polityk, profesor filozofii Leonidas Donskis.
104
Jednak aktywność na rzecz obrony praw Polaków na
Litwie wywołuje kontrdziałania ze strony większości litewskich polityków zasiadających w PE. W czerwcu tego
roku wystosowali otwarty list do najwyższych władz Unii
Europejskiej. W swym liście oświadczyli, że Litwa absolutnie przestrzega praw mniejszości narodowych – w tym
polskiej – oraz bez ogródek zaatakowali Waldemara Tomaszewskiego. List podpisała większość europosłów
wybranych na Litwie, w tym również liberał Leonidas
Donskis.
W rozmowie z dziennikarzami polskich mediów na Litwie tłumaczył, że „podpisałem ten dokument w dobrej intencji. Ponieważ ten problem był podniesiony do poziomu
stosunków pomiędzy obydwoma krajami. To był sygnał
ze strony naszych europosłów, że ten problem trzeba
rozwiązywać konstruktywnie. Mój podpis absolutnie nie
oznacza, że wszystko jest dobrze. Ale nawet jeśli tam były
sformułowania, z którymi nie do końca zgadzam się, to
wydaje mi się, że ja ten swój malutki grzech odpokutowuję, mówiąc i pisząc otwarcie, że nie wszystko jest dobrze”.
Zdaniem Waldemara Tomaszewskiego, list litewskich
europosłów oraz inne podobne działania są próbą zakłamywania istniejącej na Litwie sytuacji.
Oni nie chcą stworzyć dla mniejszości szerszych praw
i warunków, starają się więc zakłamywać sytuację. Przykładem
tego jest list 10 europosłów litewskich inspirowany przez
Landsbergisa i Morkūnaitė, w którym na białe mówi się, że jest
czarne. I naszym zadaniem jest, żeby te przeciwdziałania zneutralizować. Przecież my nie chcemy nic nadzwyczajnego. Przez
19 lat również na Litwie obowiązywały te standardy, była Ustawa o Mniejszościach Narodowych, która została anulowana,
mieliśmy dobrą Ustawę o Oświacie, która została pogorszona.
Nie chciałbym oskarżać o te działania całą Litwę. Trzeba
wyraźnie powiedzieć, że robi to rządząca obecnie koalicja.
Konserwatyści, którzy próbują w ten sposób pozyskiwać głosy
radykalnych i nacjonalistycznych wyborców, liberałowie – co
jest bardzo dziwne, że stoją dzisiaj na pozycjach nacjonalistycznych. Chyba że również mają jakieś cele polityczne. Bo
przecież mieliśmy przed laty inną koalicję i nie było takich problemów. W 2003 roku była też uchwalona Ustawa o Oświacie,
która wszystkim odpowiadała. Była dobra dla nas i odpowiadała
dla państwa litewskiego. Niestety, obecna koalicja poszła inną
drogą.
Ale jestem optymistą. Za rok będziemy mieli wybory i na
pewno sytuacja może się zmienić. A my jesteśmy zdeterminowani bronić swych słusznych spraw.
Ważne znaczenie w obronie praw Polaków na Litwie
mają również struktury Unii Europejskiej. Wszyscy nasi
rozmówcy w Strasburgu podkreślali, że aktywne działanie na forum europejskim powinno wymusić na władzach
Litwy dostosowania się do europejskich standardów
w dziedzinie ochrony praw mniejszości narodowych.
Jak mówi Tadeusz Zwiefka: „Instytucje UE nie są
upoważnione w ingerowanie do – na przykład – procesów oświatowych w budowanie programów nauczania.
To są wewnętrzne sprawy każdego z krajów członkowskiego. Jedyny element niesienia pomocy jest taki, że
możemy tutaj, w PE (o co apeluję), zorganizować poważną debatę na temat praw mniejszości narodowych,
bo to nie jest tylko problem polsko-litewski. Ta debata
może stać się presją moralną”.
Z kolei Ryszard Czarnecki uważa, że „ta sprawa będzie coraz bardziej umiędzynaradawiana. A także sądzę,
że rząd Polski podejmie ją na forum Rady UE. Sądzę
PRZEGLĄD
więc, że Litwa kroczy w ślepy zaułek. Mam nadzieję, że lituanizacja, jaką zastosowano w okresie międzywojennym
w stosunku do Polaków z Litwy Kowieńskiej, nie powtórzy
się teraz w stosunku do Polaków z Wileńszczyzny.
Sam fakt pokazania, że Litwa nie przestrzega praw
człowieka, praw mniejszości narodowych jest niezwykle
ważny. Jeżeli melodia obrony Polaków na Litwie będzie
grana na wielu fortepianach Parlamentu Europejskiego,
Komisji i Rady to ta presja państwa polskiego i broniących się Polaków na Litwie osiągnie skutek. Kropla drąży
skałę częstym padaniem”.
Zdaniem Janusza Wojciechowskiego, niezwykle
ważną rzeczą na danym etapie jest jak najszersze nagłośnienie sprawy Polaków na Litwie.
Trzeba to coraz bardziej nagłaśniać. Robiliśmy to dotychczas delikatnie, ale, być może, zbyt delikatnie. Trzeba zorganizować poważną debatę w PE. Mam nadzieję, że władze litewskie same zrozumieją swoje postępowanie. Przecież Litwa
i Polska w wielu sprawach mają wspólne interesy. Jest wiele
spraw, w których Polska i Litwa powinny być razem. Więc musimy ten sztuczny i niepotrzebnie stworzony problem rozwiązać
– mówi Janusz Wojciechowski.
Debata na temat praw mniejszości narodowych wywołuje obawy w tak dużych krajach Unii, jak Niemcy,
Francja, Wielka Brytania borykających się z problemem
masowej emigracji. Jak twierdzi europoseł Wojciechowski:
Debata na temat mniejszości narodowych w PE jest dosyć
trudna. Bo jest tu pewne niezrozumienie, szczególnie ze strony
krajów starej Unii – Francuzów, Niemców. Mają oni problemy
ze swoimi mniejszościami, na przykład, z mniejszością muzułmańską. Ale to jest zupełnie inny problem. I my im tłumaczymy
– co innego imigranci, którzy przyjechali niedawno. Problem
z ich asymilacją to, co innego niż naród, który żyje od wieków
i na swej ziemi nie może być narodem drugiej kategorii.
Problem w tym widzi również europoseł z ramienia
AWPL Waldemar Tomaszewski.
Mówiąc o mniejszościach narodowych trzeba bardzo wyraźnie rozdzielić mniejszości. Autochtoniczną rdzenną ludność,
która zamieszkiwała określony teren od co najmniej kilkuset lat,
od mniejszości napływowej, czyli nowej emigracji. Ponieważ
problem emigracji jest bardzo bolesny dla wielu krajów europejskich. Ale gdy mówimy o mniejszościach autochtonicznych, to
od razu znajdujemy w Parlamencie Europejskim znacznie
większe poparcie – tłumaczy europoseł z Wileńszczyzny.
istotne. I tak samo powinniśmy próbować rozwiązać sytuację
polsko-litewską. To jest ważne dla współpracy obydwu narodów
i na pewno wyciąganie tego na poziom Unii Europejskiej nie
jest dobrym pomysłem, ale także jest Komisja Europejska, która zawsze sprawdza wszystkie fakty związane z prawami człowieka, prawami mniejszości. Ma tutaj pierwszą możliwość zabrania głosu, sprawdzenia. Tak samo było w przypadku Słowacji i Węgier. Tu są możliwe takie rozwiązania, ale najmilej widziane, najbardziej efektywne jest bezpośrednie rozwiązanie
konfliktu pomiędzy dwoma krajami, dwoma narodami, które są
w gruncie rzeczy sobie bliskie i które od wieków były bliskie.
Coś się stało, że straciliśmy do siebie zaufanie? Musimy jednak
to odbudować – powiedział dla polskich dziennikarzy z Wileńszczyzny przewodniczący Parlamentu Europejskiego.
Jak mówiono nam w kuluarach PE, dyplomatyczna
wypowiedź Jerzego Buzka porównywająca sytuację Polaków na Litwie do sytuacji Węgrów na Słowacji, ma duże znaczenie. Daje to sygnał, że najwyższe władze Unii
Europejskiej dostrzegają problemy, z jakimi borykają się
Polacy na Litwie i że są skłonne do zaangażowania się w
ich rozwiązanie.
Najnowszym krokiem obrońców praw polskiej mniejszości narodowej na Litwie są starania o wciągnięcie do
programu sesji plenarnej Europarlamentu projektu rezolucji w sprawie łamania praw polskiej mniejszości na Litwie. Swe podpisy pod projektem rezolucji złożyło czterdziestu pięciu europosłów z kilkunastu frakcji. Prawdopodobnie już wkrótce (być może nawet w październiku)
zapadnie decyzja, czy postulaty dotyczące szkolnictwa
i innych problemów litewskich Polaków trafią na obrady
Parlamentu Europejskiego. Tę decyzję podejmie Konferencja Przewodniczących Parlamentu Europejskiego, do
której należą szefowie wszystkich frakcji.
Jak powiedział nam Waldemar Tomaszewski:
Rezolucja jest bardzo poważnym dokumentem, który niełatwo jest zgłosić. Poszliśmy więc tą drogą, żeby zebrać minimalną liczbę podpisów – 40. Udało się zebrać 45. Dalej los rezolucji będzie ważył się na konwencie seniorów PE. Same wciągnięcie rezolucji na obrady PE byłoby już naszym wielkim zwycięstwem. Rezolucja zawiera wszystkie postulaty zgłaszane
przez polską mniejszość. Nagłośnienie problemu jest pierwszym krokiem do jego rozwiązania, a omawianie rezolucji w PE
na pewno nagłośni nasze problemy.
Robert Mickiewicz
Strasburg – Wilno











Swoją wizję rozwiązania problemu Polaków na Litwie
ma również przewodniczący Parlamentu Europejskiego
Jerzy Buzek, mający już doświadczenie w skutecznym
rozwiązywaniu problemów mniejszości narodowych
w poszczególnych krajach UE.
Na pewno ten konflikt i zadrażnienia nie są korzystne dla
obydwu naszych narodów. Jestem przekonany, że bezpośrednie rozmowy powinny doprowadzić do jego rozwiązania. Bo
pamiętam sprzed półtora roku wielki konflikt, który był pomiędzy
Słowakami i Węgrami. Pojechałem tam wtedy, spędziłem parę
dni, żeby rozmawiać z rządami obydwu krajów, a także mniejszością węgierską na Słowacji i myślę, że udało się rozwiązać
ten konflikt wewnątrz tych dwóch krajów, który dzisiaj przycichł.
Został stłumiony. Zawsze może pojawić się coś nowego, ale to,
co wtedy było ważne i przeszkadzało obydwu narodom w dobrej współpracy, to dzisiaj jest mniej ważne albo w ogóle nie-
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
„Kurier Wileński. Dziennik polski na Litwie”, 7 października 2011
http://kurierwilenski.lt/2011/10/07/z-perspektywy-parlamentueuropejskiego-sprawy-wilenszczyzny/
[08.10.2011]
105
PRZEGLĄD
 Stanisław Tarasiewicz
KRÓTKIE NOGI I DŁUGA HISTORIA ŁGARSTWA LITEWSKICH WŁADZ
Déjà vu i amnezja w relacjach polsko-litewskich
zżerają, wydaje się, litewskie umysły polityczne, które obiecują wiele, a potem udają, że niczego nie
obiecywały, żeby na nowo obiecać to, co już było
obiecane i nie spełnione. Zagmatwane? Niewątpliwie!
Tak samo, jak zagmatwane są manewry litewskich
polityków stosunkach z polską mniejszością na Litwie oraz partnerami, ponoć wciąż strategicznymi,
w Polsce.
Zastanawia więc, jak długo jeszcze Polacy na Litwie,
a przede wszystkim tam, w Warszawie, będą dawali się
nabrać na „obiecanki cacanki” litewskich władz w zakresie realizacji przecież swoich zobowiązań, które wielokroć władze te składały. Po raz pierwszy i najbardziej wyraźnie (i chyba po raz ostatni) te deklaracje strony litewskiej w kwestii polskiej mniejszości zostały zawarte
w Traktacie Polsko-Litewskim z kwietnia 1994 roku. Nigdy zresztą one nie zostały spełnione. Co więcej, teraz,
ustami wielu polityków, Litwa mówi, że zobowiązania te
nigdy też nie zostaną spełnione, bo, jak sugeruje prof.
Vytautas Landsbergis, zostały one złożone bezpodstawnie i do końca nie wiadomo przez kogo konkretnie, mimo
że dokument ten jest sygnowany konkretnymi nazwiskami i nie tylko po polskiej stronie dokumentu.
Również dwie sygnatury – polska i litewska – zostały
złożone na kolejnym dokumencie, do którego dotarła Europejska Fundacja Praw Człowieka. Jest to Protokół
z Inauguracyjnego Posiedzenia Komisji Polsko-Litewskiej
ds. Problemów Mniejszości Narodowych Rady Międzyrządowej powołanej 14 września 1997 roku przez Radę
ds. Współpracy Między Rządami RP i RL. Dokument ten
zawiera kilka protokólarnych postanowień ważnych dla
spraw polskiej mniejszości na Litwie w zakresie realizacji
ich praw zawartych w Traktacie. Jak widać, Komisja ta
została powołana przez strony, ponieważ postanowienia
traktatowe w zakresie gwarancji prawnych dla polskiej
mniejszości na Litwie nie były realizowane przez władze
litewskie. Ale ten dokument jest ważny nie tylko pod tym
względem, bo przede wszystkim zadaje on kłam twierdzeniom litewskich polityków, a za nimi również litewskich mediów, że polska strona tylko ostatnio „zaczęła”
czepiać się do litewskich partnerów, że nie wywiązują się
ze swoich obietnic, a czepianie się to jest elementem
kampanii wyborczej.
Jeszcze 14 lat temu strona polska przypominała
stronie litewskiej (pkt II.4.), „że w procesie modyfikacji
prawodawstwa litewskiego powinna obowiązywać zasada niepogarszania sytuacji mniejszości”. I dalej: „Strona
polska wyraziła głębokie zaniepokojenie możliwością
ograniczenia prawa do używania języka mniejszości polskiej w życiu publicznym przez przygotowywaną nowelizację Ustawy o Mniejszościach Narodowych. Strona polska wyraziła zainteresowanie takim rozwiązaniem, które
nie umniejszałoby praw mniejszości polskiej wynikającej
z dotychczasowych rozwiązań prawnych, a także obowiązujących umów dwustronnych i porozumień wielostronnych”.
Tu należy przyznać, że strona litewska spełniła polskie oczekiwanie i nigdy nie uchwaliła nowelizacji Ustawy
106
o Mniejszościach Narodowych, bo ograniczenia prawa
do używania języka mniejszości polskiej w życiu publicznym załatwiła przez Ustawę o Języku Państwowym,
przychylną zaś dla mniejszości i ich języków starą Ustawę o Mniejszościach Narodowych strona litewska po
prostu zlikwidowała.
W postanowieniach protokólarnych sprzed 14 lat
strona litewska również przyjmowała na siebie – zresztą
po raz kolejny – zobowiązania w zakresie przestrzegania
praw polskiej mniejszości na Litwie. W pkt I.1. Protokołu
zaznacza się, iż strony zgodnie postanowiły, że: władze
litewskie nie dopuszczą do uszczuplania zakresu języka
polskiego jako wykładowego w szkołach polskich na Litwie; władze litewskie będą równorzędnie traktowały
szkoły polsko- i litewskojęzyczne na terenach zamieszkanych przez mniejszość polską; władze litewskie zwrócą większą uwagę na potrzeby podręcznikowe szkolnictwa polskiego na Litwie.
„Realizując” pierwsze z tych postanowień, strona litewska już po dwóch latach od ich podpisania zlikwidowała obowiązkowy egzamin maturalny z języka polskiego, 10 lat później zaś – przyjmując w marcu tego roku
nową Ustawę o Oświacie – ograniczyła liczbę przedmiotów wykładanych po polsku w szkołach polskich i nie
ujednolicając przednio programu nauczania, ujednoliciła
egzamin maturalny z języka litewskiego dla szkół mniejszości i szkół litewskich.
Z drugiego postanowienia strona litewska również
w pełni „wywiązała się”, bo jak ustaliła Europejska Fundacja Praw Człowieka, rząd Litwy w ramach Programu
Socjalnego Rozwoju Litwy Wschodniej sfinansował utworzenie w rejonie wileńskim 17, a w solecznickim – 5 szkół
rządowych z litewskim językiem nauczania. Szkoły takie
istnieją wyłącznie w tzw. polskich rejonach, a rząd nie
szczędzi środków na utrzymanie tych placówek, bo tylko
w latach 2009-2012 wyasygnowano dla nich 43 mln litów.
Na domiar zobowiązania się równorzędnego traktowania
szkół polsko- i litewskojęzycznych na terenach zamieszkanych przez mniejszość polską, strona litewska – również przyjmując w marcu tego roku nową Ustawę
o Oświacie – postawiła między tymi szkołami wyraźny
znak nierówności, bo jeśli nawet w szkole litewskiej na
tych terenach zabraknie uczniów, to zlikwidowana zostanie szkoła polska. Co do trzeciego postanowienia –
w sprawie podręczników – to w ciągu ostatnich kilkunastu lat ta bolączka polskich szkół stała się na tyle pospolitą, że szkoły te po prostu nauczyły się z tym żyć, korzystając, a propos zobowiązania o nieuszczuplaniu języka
polskiego, z podręczników i ćwiczeniówek litewskich. […]





„Kurier Wileński. Dziennik polski na Litwie”,
12 października 2011.
http://kurierwilenski.lt/2011/10/12/krotkie-nogi-i-dluga-historialgarstwa-litewskich-wladz/
[13.10.2011] Skróty pochodzą od redakcji „NO”.
 Zbigniew Szczepanek
ZAMKI NA KRESACH
Zamieszczamy kolejne reprodukcje z albumu Zamki na Kresach w malarstwie i rysunku Zbigniewa Szczepanka (Pelplin 2008). Autorowi albumu oraz Panu Tadeuszowi Serockiemu – Wiceprezesowi Wydawnictwa
Diecezji Pelplińskiej „Bernardinum” serdecznie dziękujemy za ich udostępnienie oraz wyrażenie zgody na
publikację, a także na wykorzystanie towarzyszących im opisów. Redakcja
KRZEMIENIEC
OSTRÓG
Pierwsze wzmianki o Krzemieńcu pochodzą z XIII
wieku i już wtedy na górze nad tą miejscowością istniał
drewniany gród obronny. Naturalna obronność miejsca
sprawiła, że nie zdobyli go w 1226 roku Węgrzy pod dowództwem króla Andrzeja oraz hordy tatarskomongolskie w latach 1240-1241 dowodzone przez BatuChana. Krzemieniec był zresztą jedynym miejscem na
Rusi, którego ci ostatni nie zdobyli.
W roku 1536 król Zygmunt I przekazał całe starostwo
krzemienieckie swej żonie Bonie, która rozbudowała zamek. Od tego czasu górę, na której stoi zamek nazywają
Górą Bony, choć ona sama podobno nigdy w Krzemieńcu nie była.
Los zamku został przypieczętowany w 1648 roku,
kiedy to Krzywonos, jeden z dowódców Bohdana
Chmielnickiego, drogą zdrady zamek zdobył i zniszczył.
Zamek nie został już potem nigdy odbudowany.
Początek XIX wieku to okres świetności miasta
Krzemieńca. Powstało tu wtedy sławne z bardzo wysokiego poziomu nauczania Liceum Krzemienieckie, którego mury opuściło wielu wybitnych potem ludzi. Liceum
trwało jednak tylko trzydzieści lat, bowiem po powstaniu
listopadowym Rosjanie szkołę zlikwidowali.
W Krzemieńcu urodził się i spędził młodość Juliusz
Słowacki. Jest tam dzisiaj muzeum poświęcone temu
poecie.
Dzisiejszy Krzemieniec jest miastem biednym, zaniedbanym i ze złymi drogami dojazdowymi, jest jednak
tłumnie odwiedzany przez liczne grupy turystów z Polski.
Istnieje nadzieja, że wolna dziś Ukraina z upływem czasu
doprowadzi miasto Krzemieniec do stanu, na jaki to
piękne, historyczne miejsce zasługuje.
Historia Ostroga sięga XII wieku, bowiem już wtedy
była tam warowna osada zniszczona w 1241 roku przez
Tatarów. W połowie XIV wieku Daniel książę Ostrogski,
na miejscu dawnego, buduje nowy, murowany zamek.
Tak zaczyna się historia jednego z największych rodów
w dziejach Polski i Rusi, rodu, z którym liczyli się nie tylko
polscy królowie, ale także papieże i który władał miastem
i olbrzymimi dobrami do lat dwudziestych XVII wieku.
W 1341 roku Ostróg został włączony do Korony
a w 1430 miasto otoczono murami i połączono z zamkiem w jeden system obronny. W XV wieku Wasyl
Ostrogski rozbudował zamek i zbudował sławną cerkiew
Bogojawleńską. Od końca XVI wieku do roku 1630 działał w Ostrogu najsławniejszy z Ostrogskich, Konstanty,
który z racji swych talentów wojennych nazywany był
drugim Aleksandrem Macedońskim. Toczył on wojny
z Rosją i w 1514 roku odniósł wielkie zwycięstwo pod
Orszą. Był też pierwszym władcą, który złamał potęgę tatarską. Z Tatarami walczył ponad sześćdziesiąt razy,
a w 1527 roku odniósł wielkie zwycięstwo pod Olszanicą
koło Kijowa, w bitwie, w której zginęło dwadzieścia sześć
tysięcy Tatarów i oswobodzono z jasyru czterdzieści tysięcy ludzi. Z tej okazji na cześć Konstantego w Krakowie, z rozkazu króla, zorganizowano uroczystą procesję.
Kolejny z Ostrogskich, syn Konstantego, Wasyl,
człowiek wielkiej wiedzy i kultury, założył w Ostrogu Akademię Ostrogską, która istniała w latach 1577-1640 i słynęła z wysokiego poziomu nauczania.
W 1620 roku umarł ostatni z rodu Ostrogskich, Janusz
i Ostróg był potem kolejno w rękach Zasławskich, Lubomirskich, Sanguszków, Małachowskich i Jabłonowskich.
W 1648 roku miasto zostało spalone, a ludność wymordowana przez Kozaków.
Od tego czasu także zamek zaczął chylić się ku
upadkowi i na początku XIX wieku był już w stanie ruiny.
W drugiej połowie stulecia przeszedł na własność rządu
carskiego. Fotografie z końca XIX wieku pokazują, że
także cerkiew Bogojawleńska znajdująca się na zamkowym dziedzińcu była zupełną ruiną.
Dziś zarówno cerkiew, jak i zamek są odbudowane,
a w głównym zamkowym budynku wspartym potężnymi
skarpami znajduje się muzeum. Zamek jest także miejscem wielu imprez kulturalnych.
ROK XXI, NR 9-10 (162-163) 2011.
107
Zbigniew Szczepanek: Krzemieniec. Ruiny zamkowych murów. Rysunek ołówkiem na szarym papierze 32 x 45 cm
Zbigniew Szczepanek: Krzemieniec. Brama muzeum zamkowego. Rysunek ołówkiem 33 x 44 cm
108
Zbigniew Szczepanek: Ostróg. „Nowa wieża” zamku. Akwarela 49 x 67 cm
Zbigniew Szczepanek: Krzemieniec. Próba rekonstrukcji zamku z XVI w. Akwarela 49 x 67 cm
il. 32
il. 1
Zob. J. Marcinowski, Świebodzińska
figura Chrystusa Króla Wszechświata
poważnym wyzwaniem inżynierskim,
s. 32
Zob. Z. Miszczak, XI Walny Zjazd Członków
i Sympatyków Towarzystwa im. Henryka Sienkiewicza.
„Sienkiewicz i współczesność”, s. 48
 Uczniowie Zespołu Szkół w Adamowie w strojach
staropolskich (po lewej)
 Uczestnicy Ogólnopolskich Spotkań
Sienkiewiczowskich 2011 przed Muzeum
J. I. Kraszewskiego w Romanowie (poniżej)

Podobne dokumenty