SOSNart 3_2010
Transkrypt
SOSNart 3_2010
art SOSN sosnowiecki magazyn kulturalny bezpłatny dodatek do Kuriera Miejskiego marzec 2010 JJ nagrody miasta JJ ewa jędryk - czarnota JJ paweł sarna - wiersze JJ romek pawlak - proza JJ marian malina nr 3/26/2010 „Perłowa” Na okładce „Melancholia” SOSNart Bezpłatny dodatek do Kuriera Miejskego Czasopisma Samorządowego Sosnowca Wydawca: UM Wydział Kultury i Sztuki. ul. S. Małachowskiego 3, 41-200 Sosnowiec tel.: (032) 296 06 47 email. [email protected] redaktor prowadzący: Tomasz Kostro projekt graficzny i skład : Ryszard Gęsikowski „Spacer” Z ajmuje się malarstwem, rodziną, ogrodem, a potem znów… malarstwem. Jest artystką oddaną sztuce i swojej płci. Od początku twórczości dominującym i bodaj jedynym motywem Jej obrazów jest kobieta. We wszystkich aspektach życia, emocji, wrażliwości, piękna i tajemniczości. Kobieta przedstawiana jest na tle natury – w ogrodzie, parku, na łące, ale też kameralnie, w jakimś tajemnym wnętrzu, w podróży, na tle architektury. To nie są portrety konkretnych kobiet, to Ich uogólnienie. To kobiety z nieokreślonej epoki, czasem trochę z „dawnego świata” delikatnych koronek i subtelnej kobiecości, czasem z marzeń i snów, a zarazem bardzo współczesne, żywe i pewne siebie, pewne swego erotyzmu, silne i z dystansem do otoczenia. (na przykład „Dyktatorka”, „Zbuntowany Anioł”, „Strażnicy Królestwa” czy cykl „Rywalki”) Kobieta o kobietach O malarstwie Ewy Jędryk – Czarnoty kilka słów Jeśli kobieta ukryta jest za przesłoną woalki czy pod rondem kapelusza, to nie wynika z Jej obaw czy nieśmiałości. To chwilowe oddalenie się od rzeczywistości, to otulenie się melancholią, zadumą, zasłuchanie się w sobie. (cykle: „ Melancholia”, „Troskliwy Anioł”, obrazy „Zasłuchana” „Dziewczyna z głową w chmurach”, „Opiekunka marzeń”, „Fontanna miłości”). Istotą malarstwa Ewy Jędryk-Czarnoty jest więc kobieta. „A może kobiecość? – pytała przed laty pisząc o twórczości artystki Marta Fox – Czyli coś, co najtrudniej określić i zdefiniować, ale dość łatwo odczuć. Jej kobiety najpełniej łączą sferę materii ze sferą ducha. Są ziemskie i niebiańskie jednocześnie. Skupione, zagłębione we własnym wnętrzu albo zatopione w bezruchu, co nie znaczy, że w odrętwieniu. (…) Kim bowiem są? Winnymi grzechu i miłości? Ikonami pożądania czy strażniczkami domowego ciepła? Wydają się słodkie i miłe, ale mogą być również okrutne i bezwstydne.” Ewa Jędryk – Czarnota żywi nadzieję, że odbiorcy Jej twórczości nawiązują mentalny dialog z malowanymi przez Nią postaciami. Że mężczyźni lepiej zrozumieją kobiecą psychikę, uświadomią sobie jej delikatność i wrażliwość. Że kobiety lepiej poznają same siebie, że odkryją rzeczywiste piękno swojej płci, sentymenty i emocje. Teatr to miejsce gdzie kobiety Ewy doskonale się czują. Przechodzą ze sceny codziennej na scenę niezwykłą, by zagrać przeznaczone sobie role. Teatr to miejsce magiczne, pełne emocji. Tu, w Teatrze Zagłębia odbywa się w marcu wystawa malarstwa Ewy. Zachęcamy do kontemplacji Jej obrazów w czasie antraktów, przed i po przedstawieniu. Warto! Ewa Jędryk – Czarnota urodziła się w Sosnowcu i mieszka tu do dziś. Jest absolwentką II LO im. Emilii Plater i Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Zdobyła dyplom grafiki użytkowej pod kierunkiem prof. Adama Romaniuka i malarstwa w pracowni prof. Jacka Rykały. Ma w dorobku 21 wystaw indywidualnych, udział w kilkudziesięciu wystawach zbiorowych, środowiskowych i różnych plenerach. W tym roku (poza wystawą w Teatrze Zagłębia) planowane są wystawy: w lipcu w Galerii Kukuczka – Dom Trzech Narodów w Istebnej - Jasnowicach i w grudniu w Małopolskim Biurze Wystaw Artystycznych w Nowym Targu. toko „Sjesta” 1 SOSNart Oko na literaturę Zaginiony symbol Autor: Dan Brown Wydawnictwo: Sonia Draga, Albatros 2010 Najbardziej oczekiwana książka ubiegłego roku, która zaczęła się sprzedawać zanim jeszcze została opublikowana… Oczywiście znowu Robert Langdon zostaje zaproszony do wzięcia udziału w śledztwie, w którym główną rolę odgrywać będą tajemnicze symbole, masońskie sekrety i tajne spiski, mające wpływać na losy całego świata. Pewny bestseller, bo jakże by inaczej… Miłość Autor: Paulo Coelho Wydawnictwo: Świat Książki 2010 Wypisy z książek Paulo Coelho, złote myśli i aforyzmy, którymi naszpikowane są jego powieści: „Alchemik”, „Brida”, „Zahir”, „Jedenaście minut”. Myśli zostały ułożone według słów-kluczy: Dar, Przemiana, Zwycięstwo, Jedność, Bliskość, Poszukiwanie, Sztuka bycia razem i Wielkość. Teraz można mieć w jednej książce. Kościół dla średnio zaawansowanych Autor: Szymon Hołownia Wydawnictwo: Znak 2010 Książka dla tych, którzy uważając się za katolików o katolicyzmie wiedzą niewiele. Autor z charakterystycznym poczuciem humoru pochyla się nad obyczajowością i podejściem do wiary rodaków. Jest to drugie wydanie pierwszej książki Hołowni, ale Detektyw z Ćwierklańca P o sukcesie Miłka z Czarnego Lasu, za którego Romek Pawlak dostał prestiżową nagrodę Książki Roku 2008 Polskiej Sekcji IBBY, autor postanowił zmierzyć się z kryminałem dla dzieci*. Nie jest to nowość na naszym rynku książkowym. Wielu z nas pamięta przecież czytane z wypiekami na twarzy powieści Bahdaja, Ożogowskiej, czy Nienackiego, w których zagadka kryminalna, rozwiązywana przez nastolatków odgrywała główną rolę. Romek Pawlak umieścił akcję swojej powieści na jednym z blokowisk o dźwięcznej nazwie Ćwierklaniec. Osiedle zostało wyposażone w dokładną topografię, dzięki czemu można zabawić się w poszukiwanie jego wzorca w rzeczywistości. Bohaterem zaś jest jedenastoletni Marcin, uczeń podstawówki, w której jako nowy, nie czuje się najlepiej. W dodatku ma w perspektywie przeprowadzkę do nowego mieszkania, gdzie będzie mieszkał po sąsiedzku z Karczychem, szkolnym i osiedlowym byczkiem, który na domiar złego wybrał chłopaka na swoją ofiarę. Ale to nie wszystkie problemy Marcina. Jego tata pracuje w Anglii i kontakt z nim jest coraz rzadszy, co mama rekompensuje sobie umawiając się z innymi panami… A do tego po osiedlu grasuje potwór. Spróbujmy zatem wyobrazić sobie gigantycznego Czarnego Zająca, który skacze po naszym osiedlu, straszy i porywa małe dzieci. Jest o tyle niebezpieczny, że w jego istnienie wierzą jedynie najmłodsi, dorośli zaś, swoim zwyczajem, ignorują istnienie potwora. Nie można im więc ufać. Marcin, oczytany w kryminałach, postanawia rozwiązać na własną rękę zagadkę Czarnego Zająca, wykorzystując do tego metody wyczytane z książek. Sprawa nie jest łatwa, tym bardziej, że chłopiec musi uporać się z problemami w szkole, a także poradzić sobie z rozpadającym się małżeństwem rodziców, co chyba jest trudniejsze od samego śledztwa. Romek Pawlak widać nie zapomniał, jak ciężkie bywa życie w podstawówce, jakie lektury się czyta, jak uczyć się angielskiego, jak unikać kłopotów, jak walczyć z osiedlowym terrorystą. „Czapka Holmesa” to zatem nie tylko powieść detektywistyczna, ale także opowieść o przyjaźni, szkole, rodzinie, akceptacji i pierwszych porywach serca oraz wpływie przeczytanych lektur na nasze życie. Zaletą książki jest język, bliski mowie nastolatków, ich współczesnemu słownictwu i sposobowi wyrażania się. Jest to przyjemnie czytająca się powieść dla młodszych nastolatków, którzy z pewnością odnajdą w niej siebie samych i swoje problemy z dorosłym światem. Co więcej – znajdą tu także mądre ich rozwiązania. zmienione i uzupełnione o przemiany jakie dokonały się w tym czasie w naszej kulturze. SOSNart 2 Katarzyna Krzan * Romek Pawlak: Czapka Holmesa, Akapit Press 2009 Sieciowo „Ku” Jerzego Suchanka Z abawa czy na poważnie? – to jedno z pytań, które szczególnie utkwiło mi w pamięci po lutowym, bardzo zresztą udanym, wieczorze poetyckim Jerzego Suchanka, zorganizowanym w sosnowieckiej bibliotece. Kwestia, którą konkretyzować można na wiele sposobów, uległa wówczas zawieszeniu; à propos konkretyzacji: przypomniano sytuację, w której pewien poeta kpił z powagi nadętych interpretacji własnych krytyków. Na marginesie - nie z kpiarstwem wprawdzie, a z manifestacjami przekory łączyć przywykliśmy też nazwisko Tadeusza Różewicza, mawiającego „skromnie” przy różnych okazjach: „że też Panie/Panowie takie mądre rzeczy wyczytali z moich wierszy…”. Zabawa nie musi być przeciwstawiana powadze; staropolanie „zabawiali” się – zajmując zgoła wszystkim. Dziś wszelako zabawę odnosimy powszechnie do sfery wywczasów/wytchnienia od powagi odpowiedzialnej pracy i wiążących/ ryzykownych decyzji. Zabawą nazwać wypada twórczość poetycką w ogóle, gdyby odwołać się do sądów, które Heidegger przywołuje w szkicu poświęconym Hölderlinowi. Poezja - tłumaczy – jest „najbardziej niewinnym ze wszystkich zajęć” ponieważ „nie ma rzeczywistych skutków; D wie najnowsze książki młodzieżowe Marty Fox, Karolina XL oraz Karolina XL zakochana, nawiązują do wcześniejszych: Magdy.doc, Pauliny.doc, Pauliny w orbicie kotów, Kaśki Podrywaczki.* Autorka tworzy powieściowy cykl bardzo umiejętnie, w każdej kolejnej części wprowadzając nowych bohaterów i nie zapominając jednocześnie o starych. Dba również, aby odbiorca nie znający jej wcześniejszych utworów zrozumiał kontynuację pochodzących z nich wątków. Dlatego można zapoznawać się z kolejnymi częściami katowickiej sagi w dowolnej kolejności. Tytułowa Karolina, podobnie jak wcześniej jej koleżanki – Kaśka i Paulina oraz mama Pauliny, Magda, pisze pamiętnik. Pierwszoosobowa narracja oraz soczysty, wysoce zindywidu- to przecież tylko słowa. […] nie ma w sobie nic z czynu, nic, co wkraczałoby bezpośrednio w rzeczywistość i przekształcałoby ją. […] to bardziej sen niż rzeczywistość, bardziej gra słowami niż powaga działania.” Tę definicję można by odnieść do najnowszej książki poetyckiej Suchanka; w Ku, wydanym ostatnio w serii Biblioteki „Toposu”, gry językowe – szeroko i wąsko rozumiane - mogą się wszak wydać zasadą organizującą kolejność, w jakiej zjawiają się słowa i ich związki. W efekcie nagromadzenia aliteracji, anafor, anadiploz, paraetymologii, kalamburów, paralelizmów składniowych i rymów, liczne kojarzy się tu – zdawałoby się – z niezliczonym; w efekcie słowa wplecione zostają w sieć tak rozległych powiązań, że ich zdolność oznaczania zostaje poważnie nadwyrężona – sam już ekwilibrystyczny wymiar tej poezji mógłby domagać się zasłużonych braw ze strony usatysfakcjonowanych postulatorów poezji jako źródła zabawy. Mowa – przypomina autor Bycia i czasu – jest wszelako „najniebezpieczniejszym dobrem danym człowiekowi” - umożliwiając dziejowość, nazywanie świata, ukonstytuowanie się jego przestrzeni symbolicznej, stwarza ryzyko automatyzmu, mentalnej petryfikacji. I w tym kontekście najchętniej usytuowałabym lekturę Ku. Czytelnik stąpa tu po niepewnym gruncie – pełen wątpliwości, czy w procesie rozumienia warto eksplorować niektóre szeregi ekwiwalencji. […] Suną. Odkryci przypadkowo, odkryci niespokojnie, przykryci pościelą, folią, czasem. Czasem nawzajem, ziemią, deską, płytą, węglem, ziemniakami. Suną płasko. Suną na wznak, na wznak Czytelnicze zmieszanie – z powodu nieumiarkowanego spiętrzenia formułek opisowych, repetycji i wyliczeń, nagle wytropionych całostek semantycznych, których obecność w tekstach, przy ich niewątpliwej onomatopeicznej urodzie, musi zaskakiwać („prask”-„obuchem”-„w tłok”), odpustowych rytmów („nad brzuchem”–„pod brzuchem”-„obuchem”) czy rymowych dowcipów („na wznak”-„prask”) - wydaje się wszelako wstępnym warunkiem uczulenia na karykaturalny, infantylizujący, bełkotliwy, narkotyczny wymiar języka. Ten już z kolei „uczuleniowy” potencjał wierszy sprawia, że powaga procesu lektury Ku jest ze wszech miar uzasadniona – gra bowiem toczy się o stawkę, którą jest, jak powiedziałby Heidegger, „istotność słowa” przeciwstawiona „nieautentyczności”. Inaczej – chodzi o możliwość symbolizacji doświadczenia siebie/ świata w obliczu specyfiki medium, jakim jest mowa. Jeśli z tej perspektywy przypatrujemy się efektowi zdynamizowania znaczeń, pojawia się wniosek, iż stały ruch pomiędzy sensami mniejszych i większych całostek w tomiku stwarza sytuację o tyle komfortową, że pozwala czytającemu, przy pozbawieniu go złudzeń co do konsekwencji ukorzenienia w języku, zachować wobec tego samego języka minimum dystansu czy krytycyzmu. Dzięki owemu ruchowi dochodzą też do głosu, co może ważniejsze, momenty intymności, pojawiają się strefy rozkoszy, bólu czy sensoryczno-psychicznych doświadczeń nie nazwanych i triumfujących wobec sieci językowych determinacji. Warto odnotować, że wszystko na tle swobody, z jaką manewruje się tu nie tylko możliwościami mowy, języka potocznego, także potencjałem solilokwium, ale i tymi efektami sztuki tworzenia, które domagają się lektury specyficznie wzrokowej – m.in. ze względu na pionowo zorientowane, drobne łańcuchy znaczeń; całość – wymaga lektury ze wszech miar niespiesznej. Iwona Słomak prask, nad brzuchem, na brzuchu, pod brzuchem obuchem, na boku, obok na bok, w bok krok, duchem w tłok. […] Gehenna grubej dziewczynki alizowany, na wpół potoczny, a na wpół literacki styl pomaga utożsamić się z bohaterką, której problemy również mogą wydać się bliskie wielu współczesnym nastolatkom. Karolina, uczennica gimnazjum, a potem pierwszej klasy liceum, walczy z nadwagą oraz poczuciem winy spowodowanym pochopnym „pierwszym razem”, stanowiącym bardziej traumę, aniżeli ekscytujące, psychofizyczne doznanie. Dziewczyna zmaga się też z problemami rodzinnymi – opuszczeniem przez ojca oraz chorobą ukochanej matki. Ze wszystkich sił stara się jednak nie załamywać, w czym pomaga jej kilku oddanych przyjaciół, psychote- rapeuta, a przede wszystkim uporczywe samodoskonalenie, zmysł humoru i słynna dewiza: Nim gruby schudnie, to chudego szlak trafi. Powieści Karolina XL oraz Karolina XL zakochana posiadają ogromny potencjał terapeutyczny oraz pedagogiczny, lecz unikają natrętnego moralizatorstwa. Uświadamiają młodym czytelniczkom (i zapewne również czytelnikom), że chociaż inni ludzie mogą nas wesprzeć w obliczu przeciwności losu, co jest bardzo cd na stronie 4...... 3 SOSNart miłe, to powinniśmy liczyć przede wszystkim na siebie. Tytułowa bohaterka dochodzi do równowagi psychicznej oraz akceptacji swojej figury nie na skutek magicznych sztuczek skądinąd niezwykle fachowego terapeuty, ale dlatego, że zadaje sobie trud nie zawsze przyjemnej autoanalizy oraz oduczenia się niekorzystnych przyzwyczajeń i stereotypów myślowych. Zrzuca zbędne kilogramy powoli, nie głodząc się, lecz zmieniając nawyki żywieniowe na zdrowsze i unikając kompulsywnego obżarstwa. Grubokoścista Karolina wie, że nigdy nie będzie miała wymiarów modelki, lecz zamiast się załamać i jeszcze bardziej roztyć, postanawia schudnąć na tyle, na ile jest to możliwe i lubić siebie niezależnie od aktualnej masy ciała. Również pogodzenie się z daleką od romantyzmu utratą dziewictwa oraz otwarcie na nową, lepszą miłość, wymaga czasu. Powieść bez tezy Iwona Słomak Wyłaniające się z obu książek przesłanie o leczeniu ran wewnątrz siebie, a nie poprzez niezależne od nas czynniki zewnętrzne, burzy nieco nieprawdopodobne zakończenie Karoliny XL zakochanej. Pojawienie się, jak deus ex machina, zarówno byłego chłopaka bohaterki (któremu w dodatku udaje się, z pomocą nowej sympatii, utrzeć nosa), a także jej tatusia, może zachęcać nastoletnich odbiorców do biernego czekania na cud, który zmieni ich życie. Bez tego romansowego akcentu powieści o Karolinie byłyby równie ciekawe i kończyłyby się równie dobrze. Marta Fox nie bez przyczyny została okrzyknięta pisarką nie uznającą w literaturze młodzieżowej tematów tabu. Poboczne wątki Karoliny XL oraz Karoliny XL zakochanej poruszają wiele bolesnych i wstydliwych zagadnień społecznych, na przykład alkoholizm i przemoc w rodzinie. Akcentują także naturalność potrzeb seksualnych zarówno ludzi starych, jak i nastolatków, propagując przy tym skuteczną antykoncepcję. Naprawdę warto poznać sympatyczną, ciepłą i obdarzoną nieprawdopodobnym poczuciem humoru dziewczynę, jaką jest Karolina XL. Bohaterka czeka na nowych przyjaciół nie tylko w swoim wieku, lecz także młodszych i starszych. Lektura jej przygód gwarantuje silne emocje! Weronika Górska *Marta Fox, Karolina XL, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2009. *Marta Fox, Karolina XL zakochana, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2009. *Marcin Pilis: Relikwia. Wydawnictwo Bliskie. Warszawa 2009, ss. 391 Czy na pewno bez tezy? C zytelnicy śledzący na bieżąco wydarzenia z życia Kościoła szybko się zorientują, że Relikwia, druga już książka prozatorska Marcina Pilisa, który debiutował przed czterema laty Opowieścią nawiasową, aktualizuje tematy do dziś budzące wielkie emocje*. Pierwszy związany jest z kwestią pedofilii, przemocy seksualnej i łamania reguły celibatu w środowisku duchownych katolickich; kilka historii, jakie w swoim czasie elektryzowały polską opinię publiczną upamiętnił – nota bene - w cyklu szeroko komentowanych reportaży Wojciech Tochman (Wściekły pies). Drugi z tematów sprowadzić można do zagadnienia kryzysu wiary i apostazji w tej samej grupie – głośnym echem odbiło się ostatnio w publicznej debacie m.in. wystąpienie z kościoła ks. Węcławskiego (obecnie Tomasza Polaka), cenionego powszechnie poznańskiego teologa, który przyczynił się też znacznie do demaskacji abpa Paetza. Trzeci związany jest pośrednio z kontrowersjami, które narosły choćby wokół objawień z Medjugorje – dotyczą one teologiczno-doktrynalnych aspektów sprawy na równi z materialnymi (chodzi o tzw. „przemysł pielgrzymkowy”), a podsycane bywają przez konflikty o podłożu ambicjonalnym. Szczególnie aktualna odnośnie problematyki zawartej w Relikwii byłaby zwłaszcza uwaga Josepha Ratzingera z czasów jego prefektury w Kongregacji Nauki Wiary (polecam lekturę „TP” 45/2009); sądy o „nadprzyrodzoności” objawień i sądy na temat ich „duchowych owoców” powinny być rozważone oddzielnie – mówił odnośnie hercegowińskiego sanktuarium. Nawet jednak wskazówki, które pomogłyby czytelnikowi Pilisa ustosunkować się do partykularnych kwestii pojawiających się podczas lektury, nie przyczynią się raczej do wyrobienia sobie silnych poglądów odnośnie całości – antytendencyjność ujęcia będzie zresztą największym walorem tej książki. Polecałabym ją także ze względu na SOSNart 4 ten jej potencjał, który wynika z dość zręcznej żonglerki językami i metajęzykami afektacji – nie tylko religijnej – pyszny doprawdy repertuar; warto zwrócić uwagę zwłaszcza na obłędne metafory (mała uwaga: podejrzewam mowę pozornie zależną, dlatego też nie sądzę, że rumienić się za ich użycie wypadałoby komu innemu, niż bohaterom książki). Co do recepcji: oczekiwałabym, że Relikwia uwrażliwi odbiorcę na pułapki języka egzaltowanego, wobec których nie posiadamy, bywa, lepszych alternatyw… Jeśli, na ostatek, moglibyśmy czytać dzieje powieściowych bohaterów jako come back romansu Heloizy i Abelarda, to najbardziej chyba jako (ironiczny) komentarz do powszechnej fascynacji powtórzeniem (tak, warto sięgnąć przy okazji do Kierkegaarda). Jako że, lat temu trzy, miałem przyjemność wypowiedzieć się publicznie o debiutanckiej książce Marcina Pilisa wypada mi także dziś zabrać głos o „Relikwii”. Jestem mile zaskoczony, że autor zmienił krąg zainteresowań i konwencję literacką. Nie dlatego, abym był szczególnie niechętny awangardzie i literackim eksperymentom, ale tym, że Marcin Pilis swobodnie porusza się po jakże różnych terenach. Polska współczesna prowincja z kościelną kruchtą na pierwszym planie przedstawiona jest tak, jakbyśmy czytali Prusa, albo Dąbrowską na przykład, z całym szacunkiem dla wymienionych autorów i uznaniem dla Pilisa, który radzi sobie całkiem dobrze. Powieść czyta się lekko, fabuła intryguje, wciąga, język chwilami bawi, a nawet zaskakuje. Słowem, autor udowadnia swą sprawność, nawet wtedy, gdy niedoróbki redaktorskie czasem przeszkadzają. Na przykład kobieta – burmistrz z uporem, choć niekonsekwentnie nazywana jest „burmistrzową”. W odróżnieniu od uczonej koleżanki - recenzentki mniemam, że w swej wymowie powieść „Relikwia” nie całkiem wolna jest od tendencji. Odczytuję ją jako wyraźnie skierowaną przeciw celibatowi. Tu upatruję - podążając za autorem - praźródła wielu złych zjawisk. Jakże inaczej mogłyby toczyć się losy bohaterów, gdyby naprzeciw ich przemożnej skłonności ku sobie nie stał sztywny przepis? Przed wiekami jakoś uzasadniony, dziś – dla wielu – anachroniczny. Życzę powieści powodzenia wśród czytelników. Ma na to szansę, bo literacko „zrobiona” jest dobrze, porusza tematy ważkie i dla wielu środowisk bulwersujące. Może się zdarzyć, że tu i ówdzie stanie się tematem płomiennego ataku wygłoszonego z ambony, co powinno jej tylko przysporzyć popularności. Dla nas, mieszkańców Zagłębia, tym bardziej powinna być bliska, bo autor stąd się wywodzi i tu tworzy. toko Rok Chopina W Chopinowskie nuty na mazowieckich wierzbach mazurków, zabroniłby tej muzyki. Dzieła Chopina to armaty ukryte w kwiatach”. krótkie, smętne dni lutowe i długie noce każdego roku zwykle moje myśli kieruję ku mazowieckim równinom, zdobionym rzędami głowiastych wierzb, wyznaczających granice pól i łąk oraz kierunki dróg i ścieżek. To tutaj, w Żelazowej Woli, w typowo polskim dworku przyszedł na świat 22 lutego (1 marca) 1810 roku Fryderyk, syn Mikołaja Chopina oraz Justyny z Krzyżanowskich. Mając sześć lat uczył się gry na fortepianie u Wojciecha Żywnego. Wychowany w rodzinie ludzi muzykujących, z siostrą Ludwiką dość wcześnie koncertował w okolicznych dworkach i w salonach warszawskich. To krótkie, a jakże twórcze życie zawiera się w niewielu rozdziałkach. Między 1817 a 1830 (to pierwszy okres życia i twórczości) mamy wczesne próby kompozytorskie, występy estradowe, naukę u Józefa Elsnera, studia w Szkole Głównej Muzyki, wizytę w Wiedniu, ostateczne opuszczenie Polski. Pierwszy okres życia genialnego kompozytora znaczony był czerpaniem przez niego doznań idących z kontaktów z kulturą i muzyką ludu regionu mazowieckiego. Był to bezcenny ładunek, który twórczo zaważył na życiu i dziele Chopina. Jak się okaże, owe skarby, ten żywioł muzyki ludowej, podniósł z czasem do rangi uniwersalizmu. Owe dwa skrzydła w dorobku kompozytorskim doskonale symbolizuje niezwykle ciekawy obraz Bolesława Biegasa Chopin (1919). Przedstawia on - usytuowaną z prawej strony, w dole symboliczną, jasną postać zapatrzoną w dwie mroczne, ciemne bryły, dominujące w płaszczyźnie płótna. Panuje w nim nastrój oniryczny, ton mistyczny, groza. Tym bardziej wstrząsająca, że owa natchniona, feeryczna, zjawiskowa postać w powiewnej szacie, jawi się w niemal księżycowej poświacie, w księżycowych refleksach, na tle ciemnogranatowego nieba. Z owej symbolicznej ciemni wyzierają ciężkie sylwety drzew. Jedno - to wysoka wierzba z rozwianymi na wichrze gałęziami. Nieco niżej mamy trzy cyprysy, tak charakterystyczne dla pejzaży romańskiej Europy. Dodać trzeba, że wybitny polski symbolista, Biegas, stworzył w latach trzydziestych dwudziestego wieku cykl Sławni ludzie. Ukazał w nim w nokturnowym otoczeniu imaginacyjne wizerunki wielkich twórców kultury: Szekspira, Byrona, Shelleya, Miltona, Waltera Scotta, Oscara Wilde’a i właśnie Fryderyka Chopina. W przywołanym tu obrazie Biegas wskazuje na dwa wielkie skrzydła Chopinowskiego dzieła: ludowe, narodowe i ponadnarodowe, uniwersalistyczne. Zajmijmy się najpierw tym pierwszym skrzydłem. Wyjdźmy od stwierdzenia, że młodzieńcze utwory Chopina wyrosły z dwóch źródeł. Przede wszystkiem z polskiej tradycji znaczonej dziełem Michała Kleofasa Ogińskiego a także Karol Jego utwory, a zwłaszcza polonezy i mazurki traktowane były jak synonim polskości, odwoływano się do niej w momentach o specjalnej wymowie patriotycznej. Ignacy Jan Paderewski powiedział w setną rocznicę urodzin Chopina: Kurpińskiego. W ich kompozycjach była synteza Polski i polskości. Sięgał także do wielkich Europejczyków. Czerpał ze stylu brillant wczesnych romantyków, takich jak Johann Nepomuk Hummel, John Field, Carl Maria von Weber. Jego takimi popisowymi, a zarazem błyskotliwymi wirtuozowsko utworami są oba koncerty fortepianowe. Pod ciśnieniem tradycji klasycznej jawią w młodzieńczym dorobku Chopina formy klasyczne, takie jak rondo, wariacje, sonata, koncert, trio. Jednak już wówczas pojawiły się - nawiązujące do tradycji narodowej - polonezy i mazurki. Z kontaminacji form klasycznych i tradycji narodowej powstawały takie utwory, jak Rondo à la Mazur, Rondo à la Krakowiak. Dojrzałą twórczość Chopina następująco charakteryzuje wybitny muzykolog Józef M. Chomiński: „W drugim okresie twórczości (począwszy od op. 6) skrystalizował się w pełni styl Chopina jako kompozytora narodowego i romantycznego. Wyrastająca z ducha okresu Romantyzmu stylizacja muzyki tanecznej otrzymała w walcach pogłębiony artystycznie wyraz. Nowe podejście do techniki pianistycznej, manifestujące się w obu cyklach etiud, zaczęło decydować o obliczu wszystkich podstawowych gatunków... Kontrast wyrazowy o silnych znamionach dramatycznych stał się charakterystycznym rysem takich form jak scherzo, ballada, nokturn. W kulturze polskiej odgrywa wielką rolę. Chopin do dziś uważany jest za największego kompozytora polskiego, ale rola jego muzyki – acz nawiązywali do niej prawie wszyscy polscy kompozytorzy przez wiele następnych pokoleń – zdecydowanie wykraczała poza samą muzykę. Patriotyczną wymowę jego dzieł odczytywali nie tylko Polacy. Robert Schumann w 1836 roku na łamach „Neue Zeitschrift für Musik” napisał: „Gdyby potężny samowładny monarcha z północy wiedział, jak niebezpieczny wróg grozi mu w dziełach Chopina, w prostych melodiach jego „Zabraniano nam Słowackiego, Krasińskiego, Mickiewicza. Nie zabroniono nam Chopina. A jednak w Chopinie tkwi wszystko, czego nam wzbraniano: barwne kontusze, pasy złotem lite, posępne czamarki, krakowskie rogatywki, szlacheckich brzęk szabel, naszych kos chłopskich połyski, jęk piersi zranionej, bunt spętanego ducha, krzyże cmentarne, przydrożne wiejskie kościółki, modlitwy serc stroskanych, niewoli ból, wolności żal, tyranów przekleństwo i zwycięstwa radosna pieśń [...]”. Na progu lutego 2010 roku siedzę w ciepłym pokoju, patrząc o szarej godzinie dnia na ośnieżone za oknem drzewa . I myślę, że to już mija dwieście lat od tej szczęśliwej chwili, gdy nad rzeką Utratą pojawił się na świecie cudowny Fryderyk, dla rodziny Frycek. Myślę też o nokturnowym obrazie olejnym Biegasa i sam oddaję się słuchaniu z płyt nokturnów w wykonaniu Rafała Blechacza i Artura Rubinsteina. Równocześnie przypominam sobie dawne zapiski, że nokturn to „bardzo spokojna i zrównoważona oraz równie nastrojowa instrumentalna forma muzyczna inspirowana poetyckim nastrojem ciemnej nocy. […] Nokturny komponowano w okresie klasycyzmu, romantyzmu”. Później tą formą muzyczną zajmowali się: Robert Schumann, Franciszek Liszt. W większych formach muzycznych nokturny jawiły się u Gustawa Mahlera, Henri Berlioza, Mendelssona, Debussego, Ravela, Szymanowskiego. Chopin napisał 19 nokturnów, czyli melodyjnych miniatur z żywiołem liryzmu. Te wczesne były jeszcze nieco sentymentalne, późniejsze cechowało już duże urozmaicenie. Na ich melodię szczególnie silnie wpłynęło bel canto, czyli piękny śpiew. Wiadomo: Chopin był wielbicielem włoskiej opery, szczególnie zaś słynnego Belliniego. W tych utworach Chopina pojawia się wyszukana, kunsztowna ornamentacja. Bardzo oryginalna. Co nam pozostaje? Po prostu z uwagą, w mądrym skupieniu, słuchać nokturnów Chopina i jego innych utworów, stanowiących nasze bogactwo narodowe. Warto też w Roku Chopinowskim przypomnieć sobie film z roku 1951, w reżyserii Aleksandra Forda, Młodość Chopina. Tym samym przypomnimy sobie młodego Czesława Wołlejkę. Warto… Z filmem w rezyserii Jerzego Antczaka, pod tytułem Pragnienie miłości z roku 2002, przeniesiemy się na Zachód. Zobaczymy „paryskie ścieżki” genialnego kompozytora. WŁODZIMIERZ WÓJCIK 5 SOSNart Przez obiektyw do serca, czyli „Spojrzenia Odręczne” 12 -go lutego w Miejskim Domu Kultury „Kazimierz” odbył się wernisaż wystawy fotografii pod tytułem: „Spojrzenia Odręczne”. Wystawa jest zbiorem prac Magdy Herman i Kamila Myszkowskiego. Oboje młodzi fotograficy na co dzień uczą się w II LO im. E. Plater w Sosnowcu, prywatnie interesują się sztuką w każdym wydaniu (od fotografii przez poezję po aktorstwo). Organizatorem przedsię- fot. Kamil Myszkowski wzięcia była 17 Sosnowiecka Drużyna Harcerska „Othalan”, do której oboje należą (Kamil jest drużynowym z półtorarocznym stażem). Magda fotografią pasjonuje się już ponad 3 lata, specjalizuje się w tworzeniu portretów, nie boi się eksperymentować. Do zdjęć pozują jej najczęściej znajomi. Kamil natomiast preferuje fotografię uliczną. Często można go spotkać wędrującego z aparatem po sosnowieckich ulicach. Prace pokazują charakterystyczny dla autorów sposób postrzegania świata oraz ich pasję związaną z chwytaniem chwili. Ekspozycję można swobodnie oglądać przez najbliższe tygodnie w MDK w Kazimierzu. Organizatorzy mają ogromną nadzieję, że nie jest to ich ostatnia aktywność tego typu. M.N. fot. Magda Herman „Przyjmijmy więc siebie takimi, jakimi jesteśmy” O d 1999 roku na terenie Szkoły Podstawowej nr 27 w Sosnowcu organizowany jest Przegląd Krótkich Form Teatralnych TACY SAMI. Impreza ma charakter integracyjny. Łączy dwa pozornie różne światy. W rzeczywistości pokazuje nam sprawnym, jak niewiele osiągamy, mając tyle możliwości. Podczas występów dzieci z sosnowieckich przedszkoli, szkół podstawowych, gimnazjów prezentują przedstawienia teatralne. Każdy rok to nowe hasło przewodnie. Była m.in. SOSNart 6 miłość, tolerancja, przyjaźń, zaś w tym roku to INTEGRACJA. Przedstawienia są wspaniałe. W tym wszystkim jednak najważniejszą jest idea integracji. Pokazanie osobom sprawnym jak wiele osiągają ludzie niepełnosprawni, przełamanie stereotypów. Mamy nadzieję, że udaje nam się realizować ideę integracji, wprowadzać w życie, a nie czynić jedynie hasłem przyciągającym innych. Kontynuacja naszego przedsięwzięcia ma na celu ciągłe przypominanie ludziom, że nie istnieją granice między ludźmi sprawnymi a niepełnosprawnymi. Odkryjmy zatem człowieka w człowieku! Przegląd odbędzie się 10 marca 2010 o 9.00. natomiast finał 24 marca 2010 również o 9.00 w Muza Art Cafe. Honorowy patronat objął Zastęca Prezydenta Miasta Zbigniew Jaskiernia. A.S. Nagrody Miasta Sosnowca 2009 W czwartek 25 lutego Rada Miejska w Sosnowcu postanowiła przyznać Nagrody Miasta następującym, rekomendowanym Radzie kandydatom: W kategorii Nagrody Artystycznej spośród zgłoszonych kandydatów Rada wybrała Zbigniewa Podsiadło artystę fotografika, autora niezliczonych, pięknych artystycznych fotografii, Zasłużonego dla Kultury Polskiej, opiekuna i nauczyciela młodych adeptów obiektywu. W kategorii Najwybitniejszego Sportowca Rada wybrała Krzysztofa Brzozowskiego lekkoatletę, zawodnika Klubu MKS-MOS „Płomień” , reprezentanta Polski juniorów. W kategorii Najwybitniejszego Szkoleniowca Sportowego Rada wybrała Adama Pachołka trenera siatkarzy w UKS „Kazimierz-Płomień” jednocześnie założyciela i wiceprezesa tego Klubu. Wszystkim Laureatom serdecznie gratulujemy, szczególnie gorąco znanym czytelnikom SOSNartu Zbigniewowi Podsiadło i Zbigniewowi Zdzienickiemu! Sylwetki tegorocznych Laureatów prezentować będziemy w następnym numerze. Informujemy także, że uroczystość wręczenia Nagród odbędzie się w Teatrze Zagłębia we wtorek 30 marca. Galę uświetni recital pochodzącej z Sosnowca wybitnej piosenkarki Agnieszki Chrzanowskiej. red W kategorii Upowszechniania Kultury Rada wybrała Zbigniewa Zdzienickiego nauczyciela, organizatora i uczestnika wielu inicjatyw kulturalnych. Założyciela plastycznej grupy „Relacje”. Ważne zapowiedzi B liższe informacje i regulaminy dotyczące III Zagłębiowskiego Festiwalu Młodego Teatru i 55 Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego są do pobrania w Wydziale Kultury i Sztuki UM (ul. S. Małachowskiego 3) oraz na stronie internetowej miasta : www.sosnowiec.pl Zapraszamy do czynnego uczestnictwa w tych wydarzeniach kulturalnych. Obydwie imprezy odbęda się w Miejskim Klubie im. Jana Kiepury w Sosnowcu. Wstęp wolny. 7 SOSNart Romek Pawlak Czapka Holmesa (fragment) Ż ycie bywa czasem bardzo dowcipne, jeszcze bardziej niż literatura. Tak twierdziła Pati, no i teraz jej sarkastyczna uwaga, choć wypowiedziana względem ignorującego ją Górala, nabrała realnego kształtu, co ze złością stwierdził Marcin. Kończyła się lekcja polskiego, a on zastanawiał się nad tym, co mimochodem rzucił Krzysiek, usiłując odgadnąć, co kryje się za jego lękiem wobec drzew, kiedy nagle został brutalnie wyrwany z zamyślenia. - I co wtedy zrobił Bilbo? Marcin wstał. Błędnym wzrokiem popatrzył na Wojtalę, zupełnie jak rycerz spod Giewontu zapytany o numery, jakie padły w totku w czasie ostatniego losowania. Rzecz jasna, lektura. Czy on miał w ostatnim czasie siły do czytania o jakichś tam hobbitach i smokach, kiedy tu, na jego osiedlu, grasuje prawdziwy potwór? Wychowawczyni popatrzyła na niego z rezygnacją. - Bilbo był złodziejem, jak pamiętamy – rzuciła mu koło ratunkowe. – Ale kiedy poszedł do Barda, żeby mu oddać klejnot należący do kogoś innego, do Thorina, to postąpił twoim zdaniem jak złodziej, który sprzedaje cudzą własność, czy jak człowiek szlachetny? Marcin rozglądał się po klasie, szukając ratunku. Ale Maledończyk i Rudas uśmiechali się z satysfakcją, kilka osób patrzyło w okna, a reszta po prostu milczała. Nie, Marcin nie należał do tych, którym by pomagali, narażając się na gniew wychowawczyni. Ściąganie i podpowiadanie tępiła z całą stanowczością, nie było przebacz. Można było zaryzykować i poświęcić się dla przyjaciela, ale w klasie Marcin nie miał nikogo, kogo mógłby tak nazwać, czuł się samotny. Po wydarzeniach ostatnich dni prędzej nazwałby tak Krzyśka niż któregoś z tych baranów zajmujących ławki obok niego. Wyjątkiem był Petronel, ale ten ciapa pewno nawet nie wiedział, że trzeba Marcinowi pomóc. A cicha Kinga Parlik, która dała się lubić, nie odważyłaby się narazić swojej ukochanej wychowawczyni. Może pomógłby Damian, ale ostatnio go nie było, chorował całymi tygodniami. - Czytałeś? Nadal tępo patrzył na Wojtalę, nawet otworzył usta, żeby jej powiedzieć, że nie miał czasu, ale w porę je zamknął, bo wtedy dopiero wybuchłaby awantura. - No to sam rozumiesz, co muszę zrobić… - wychowawczyni zawiesiła pióro nad dziennikiem, pokręciła z niesmakiem głową i coś szybko napisała przy ocenach Marcina. Nadal nie wiedział, o co chodziło z tym Bilbem, co zrobił i dlaczego. Ale wiedział już, co zrobi nauczycielka. Wpisze jedynkę. A potem, z rozpędu – bo Wojtala tak już miała – poszuka pretekstu, żeby wstawić następne. I skończy się sen o czwórkowym świadectwie… Mama się wścieknie. Było mu głupio, że zrobił z siebie takiego durnia przed klasą i wychowawczynią. Postanowił nauczycielkę zaskoczyć, przeczytać lekturę w ciągu paru dni, a potem poprosić ją o możliwość poprawy tej jedynki. Bo przecież to kiepska sprawa, żeby sławny detektyw – o ile uda mu się rozwiązać zagadkę Czarnego Zająca – miał w szkole jedynki i dwóje, no nie? Ale najpierw chciał za dnia obejrzeć sobie ogród Chrzanowskiego. A właściwie nie tyle obejrzeć, co zlustrować. Poszukać śladów Czarnego Zająca, a także możliwych wejść do środka – drzew, dziur w płocie i takich tam. Odebrał od Pati kopertę i starannie potargał, a strzępy wrzucił do kosza. Po tym, co zobaczył w nocy, nie obchodziło go, co ktoś pomyśli, jeśli zaginie. Popatrzył sceptycznie w niebo. Było szare jak ścierka, tylko gdzieniegdzie pojawiały się drobne kreski rozdzielające chmury. Marcin z niezadowoleniem zapiął kurtkę. Październik, a zimno jak w lutym. Podobno dzieci urodzone jesienią i zimą są bardziej odporne na chłód. Akurat! On lubił ciepło, wtedy ożywał, a wilgoć i zimno budziły w nim niechęć i obrzydzenie. Wreszcie ruszył Harcerską, ulicą biegnącą wzdłuż dłuższego boku ogrodu Chrzanowskiego, na wysokości osiedla zmieniającą nazwę na Skowronków, chociaż i tak wszyscy nadal nazywali ją Harcerską, czasem dodając „Nową”, szczególnie gdy mówiło się o czynszówkach leżących na tej ulicy, naprzeciwko osiedla. Podążając Harcerską, po lewej stronie miał łąki, po prawej płot, oddzielający ogród Chrzanowskiego od ulicy. Nie było tu chodnika, ten kończył się równo z wylotem ulicy, a sama Harcerska zgodnie z proroczo nadaną jej nazwą rzeczywiście była tylko dla sprawnych i odważnych. Miała może ze dwa metry szerokości i prowadziła do opuszczonych budynków kolejowych, które PKP porzuciła dawno temu, a nikt nie zagospodarował na nowo. Mało kto tam jeździł, poza parami szukającymi spokojnego zakątka. Strach było tędy chodzić, nawet w dzień. Stary asfalt popękał, był pełen dziur i wybrzuszeń. Marcin szedł i przypatrywał się płotowi, od czasu do czasu przerzucając spojrzenie na pobocze po drugiej stronie uliczki. Ogród za dnia sprawiał niemal tak samo posępne wrażenie, jak po zapadnięciu zmroku. Drzewa ogołocone z liści zdawały się pochylać ku wędrowcowi podążającemu drogą, wyciągać łapy o tysiącu palców. Jeżeli Czarny Zając tu się ukrywał, było to właściwe miejsce dla niego. Pełne zakamarków, krzewów przyciśniętych do drzew, wysokiej trawy, której nikt nie ściął w porę… Nagle uwagę chłopca przykuła porastająca płot po obu stronach wielka kępa suchych traw, gęstych u podstawy i strzelających wysoko w górę kitami kwiatostanów na cienkich źdźbłach. Właśnie tam, na dole, coś się ciemniło… Marcin podszedł, westchnął w duchu i musnął czubkami palców trawy. Te odchyliły się… odsłaniając świeżą ziemię. Znowu! - O kurcze – szepnął. Ziemia wyglądała jakby ukrywała zasypany wylot nory. Chłopiec obejrzał się nerwowo za siebie. Ale to tylko w dali skrzypiał nadjeżdżający rowerzysta. Chłopiec poczekał, aż tamten przejedzie i wtedy wrócił do oględzin. „Może Chrzanowski złapał potwora, kiedy ten wszedł mu w szkodę?” – rozmyślał. – „Albo mu uciekł przez ten podkop?” Schylił się i powąchał dziurę. Śmierdziała psem. I wyglądała jak całkiem normalny podkop. Nawet nie za duży. Marcin wspiął się na płot, starając się zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Tak, tam też był zasypany wylot. W tym miejscu powinien zacząć poszukiwania - ale z ubezpieczeniem. Krzysiek musi się ruszyć, nie ma zmiłuj. Dzielą sławę, niech wcześniej podzielą ryzyko. Marcin był nawet gotów wejść samemu do ogrodu, ale niech Krzysiek przynajmniej zabezpiecza drogę odwrotu, żeby ich potwór nie zaszedł od tyłu. Zerknął na drugą stronę ulicy. A może tam znajdzie jakiś ślad? Zaczął chodzić po suchych trawach i krzewach. Nagle zobaczył jakieś szmatki, różowe jak buzia niemowlęcia. SOSNart 8 Skoczył jak lew, co tam jak lew, jak tygrys albo dziki tyranosaurus rex – i chwycił w ręce to coś. Okazało się… spódniczką! Chwilę przyglądał się jej ze zdumieniem. Nie miał siostry, stąd ta dziewczęca szmatka wywołała w nim taką reakcję. Rzeczy zaginionej dziewczynki?! Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że Asia Rybicka nie jest aż tak mała, chyba że się zamieniła w Calineczkę. To musiała być spódniczka dla lalki. I wtedy uświadomił sobie, że właściwie nie wie, ile lat ma ta zaginiona dziewczynka. I czy lubiła lalki. Przełamał strach, poczekał jeszcze te pół godziny i ryzykując burę od mamy, na chwilę wskoczył poszperać w ogrodzie. Ale było coraz chłodniej i ręce mu marzły, a zimno wdzierało się też pod cienką dżinsową kurtkę. I nagle na nos spadł mu płatek śniegu, potem drugi, trzeci i kolejne. W powietrzu zaczęli wirować biali spadochroniarze, lądując na chodnikach, drzewach i murach. Karczycho chrząknął. - Właśnie chodzi o to, żeby nie zamrozić. Chomika, kretynie. Starych nie ma, a ja otworzyłem okno szeroko i teraz Aleksa to chyba suszarką będę rozmrażać… - Nagle twarz mu się skrzywiła. Marcin zdębiał. Miał teraz przed sobą nie herszta osiedlowej bandy, tylko poczciwego grubaska, który bał się o swojego chomika. - Leć – powiedział. – Będzie dobrze. Właściwie sam nie wiedział, skąd mu się wzięły takie słowa. Bo powinien Karczychowi dorzucić do pieca, powiedzieć, że przecież jak zakopie chomika, to nie będzie musiał go karmić ani pilnować. Więc może stąd, że Marcin od roku bezskutecznie prosił mamę o jakieś zwierzę w domu? Karczycho skinął głową i zrobił pierwszy krok w stronę swojego domu. Obrócił się jeszcze. Za chwilę ktokolwiek wejdzie do ogrodu, pozostawi tak wyraźny ślad, jakby wypisał zaproszenie. „Gdyby teraz Czarny Zając tędy szedł, to bym go zobaczył” – pomyślał w zadumie Marcin. I nagle aż nim wstrząsnęło. Przecież właśnie w taką pogodę podobno zaginęła Asia Rybicka! A Karczycho sfilmował potwora! Marcin wrzasnął i sam rycząc niby potwór, przeskoczył płot i zaczął biec w stronę zbawczych bloków osiedla. Za sobą słyszał sapiącego potwora: - Uach, uach, uaaach….! Pędził szaleńczo Harcerską, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, niby aleja do Piekła. Bał się, że w tej zadymce naraz wyskoczy prosto na niego Czarny Zając, a jeśli nie on, to rozjedzie Marcina jakiś samochód, który go nie zobaczy i nie usłyszy w tej śnieżnej zawierusze. Biegł, cienki kaptur narzucony na głowę wciąż mu opadał na oczy, Marcin poprawiał go, mało co widział… serce łomotało jak bęben mający wprawić w trans… Uspokoił się dopiero, gdy stanął na schodach pierwszego bloku, w świetle lamp. Śnieg wirował już tak gęsto, że mało co było widać. Zima tego roku naprawdę oszalała, wypuściła macki wcześniej, zachłannie biorąc co nie jej. Przecież wciąż był październik! Marcin nie pamiętał, żeby w październiku padał śnieg! „Chyba, że on się pojawia na życzenie Czarnego Zająca…” – pomyślał Marcin. Strach znów ścisnął go niby w kleszczach. Przeskakiwał z klatki do klatki, modląc się, żeby potwór urzędował na drugim końcu osiedla, a jeszcze lepiej, żeby siedział w swojej kryjówce i nie chciało mu się nosa wyściubić na świat. foto: Mira Kostyła Najgorzej było, kiedy musiał pokonać kawałek otwartej przestrzeni. Biegł pochylony, z kapturem na głowie, niby pokutujący mnich. I właśnie pośród hulającej wichury przemykając chodnikiem w stronę następnej klatki schodowej, rozświetlonej zbawiennym światłem, już niedaleko swojego domu, nagle z czymś się zderzył. A raczej z kimś. Marcin krzyknął ze strachu, starając się wyplątać z rąk tamtego, kiedy nagle pojął, że wpadł na Karczycha. Tamten wydawał się nie całkiem przytomny. Jego twarz pod kapturem była sina, oczy wyłupiaste i lekko mętne. - Jak nic, zamrożę – mruczał, niewidzącym wzrokiem patrząc na Marcina. - Ale o śledztwie nie zapominaj, bo… - zrobił charakterystyczny ruch dłonią w stronę karku, od którego wziął się jego przydomek. I pobiegł w stronę swojego domu. Co robił tutaj, Marcin nie chciał nawet wiedzieć, odetchnął natomiast z ulgą, że łobuz nie zauważył niczego podejrzanego, nie domyślił się, że Marcin właśnie trafił na ślad. W domu, popijając sok, chłopiec długo przyglądał się swojemu znalezisku. Wreszcie wziął do ręki komórkę. „Ile lat miała Asia?” Nagle oprzytomniał i z obrzydzeniem strząsnął z siebie Marcina. „Jedenaście. A co, Sherlocku?” – odpisał Krzysiek. - A co ty tu robisz, głupolu? „Bo chyba coś znalazłem” – wystukał Marcin. Ale zawahał się i nie wysłał tego esemesa. Zamiast tego napisał: „Ustalam fakty. Porozmawiamy w szkole”. - Uciekam – sarkastycznie odparł Marcin, otrzepując śnieg z kaptura. – A ty kogo chcesz zamrozić? 9 SOSNart Paweł Sarna poeta, ur. 1977 w Jaworznie. Opublikował tomiki Ten i Tamten (współautor., 2002), Biały OjczeNasz (2002), Czerwony żagiel (2006), a także zbiór esejów Śląska awangarda. Poeci grupy Kontekst (2004). Jego wiersze tłumaczono na czeski, chorwacki, słowacki, serbski. Redaktor w dwumiesięczniku społeczno-kulturalnym „Nowe Zagłębie”. W czasie ostatnich Zderzeń Poetyckich reprezentował Zagłębie. Chłopiec sprzedający owoce *** Wracała do ciebie fala Rośnie brzuch żony. Ten brzuch jest domem. Przybój Gdy fala żarłoczna uderza o brzeg jesteś tą dłonią która łagodzi siłę przyboju gdy ściskam kulę w dłoniach a ona rozgrzewa się bym poczuł się bezpiecznej (taki obraz z dzieciństwa pamiętam jestem zamknięty gdziekolwiek byłeś byliśmy Kto straszy w tym domu? w niej było To obce miasto wysłało światło kiedy jechaliśmy nocą A potem chłopca sprzedającego owoce który pokazał nam drogę widziałem jak wraca. Jest krokiem przychodzącego światła Jest krokiem przychodzącego światła a brzuch jej kulą jest I coraz bardziej sama jest kulą we wnętrzu starego tapczanu) to jesteś tą kulą którą można To nie są rzeczy ważne bo nie jest chodzącą macicą moja żona jest kulą cisnąć i komuś roztrzaskać głowę Tego jeszcze nie wiemy, ale to nie są rzeczy ważne. jesteś żelazem co drży rozgrzewa się i zaczyna się wić przepaścią pięścią i pieśnią jesteś czerwoną wstęgą tej pieśni. SOSNart 10 Przynajmniej te wszystkie, na które niedługo zabraknie nam czasu. Niczego nie będzie tłumaczyć. Kiedy już się urodzi, po prostu na nas krzyknie. kulą światła Najbardziej lubimy kiedy brzuch nam sprzyja jaśnie wielmożny nasz protektor projektor. Warto było być, czyli sosnowieckie „Dni Fotografii”. O d zakończenia sosnowieckich „Dni Fotografii” minęło już kilkanaście dni, ale mając jeszcze wszystko świeżo w pamięci postanowiłem pokusić się o krótka relację z tych, jakże miłych spotkań w Zamku Sieleckim. Oczywiście mam świadomość, że z pomocą moich ograniczonych umiejętności nie jestem w stanie przekazać w tej krótkiej relacji przesympatycznej atmosfery, jaka panowała w zamku podczas tych spotkań, ale postaram się chociaż zrelacjonować wydarzenia jakie miały tam miejsce. A z pewnością na takie miano zasługują dwa wykłady, których mieliśmy przyjemność wysłuchać podczas pierwszego z „Dni fotografii”, czyli 12 stycznia. Jako pierwszy swój wykład, połączony z prezentacją multimedialną, przedstawił Witold Englender (kto Go nie zna niech uniesie rękę – nie widzę). Znany artysta fotografik, kolekcjoner fotografii, laureat wielu konkursów fotograficznych, wreszcie popularyzator fotografii otworkowej i jeden z głównych pomysłodawców i organizatorów OFFO, wspaniały gawędziarz i kolega. Tematem Jego wykładu była „Prehistoria i wczesna historia fotografii”, temat obszerny i mając świadomość wiedzy posiadanej przez naszego szanownego prelegenta wiem, że wykład mógłby trwać nieprzerwanie kilka dni. Niestety nie mieliśmy tyle czasu, a Witold był zmuszony znacznie wyhamować swój talent gawędziarza i przekazać słuchaczom skróconą historię rozwoju fotografii na przestrzeni dziejów świata. Z właściwym sobie humorem, zgrabnie przeprowadził nas przez wieki, nie pomijając najważniejszych wydarzeń, odkryć, wynalazków oraz ludzi, którzy mieli znaczący wpływ na rozwój sztuki „rysowania światłem”. Nie zapominając oczywiście o wkładzie w ten rozwój naszych rodaków. Nie sposób tu wymienić tych wszystkich informacji i nawet nie zamierzam, a zainteresowanych tą tematyką jak i osobą samego wykładowcy mogę jedynie odesłać do jego zbioru felietonów, wydanego pod wspólnym tytułem: „Małe co nieco nie tylko o fotografii”. Organizatorzy zadbali, by w trakcie przerwy można było posilić nie tylko ciało, ale i ducha . W salach wystawowych zamku można było zapoznać się z wystawą pokonkursową dotyczącą Sosnowca, a uczestnicy mieli okazje porozmawiać o fotografii nie tylko z wykładowcami, ale autorami niektórych z wystawionych prac, oraz zaproszoną również na „Dni Fotografii” Katarzyną Łata–Wroną , obecną prezes Okręgu Śląskiego ZPAF. Drugą atrakcją tego dnia był wykład Zbigniewa Podsiało, prezesa Okręgu Górskiego ZPAF, wspaniałego fotografika, wielokrotnego laureata ważniejszych, polskich nagród w dziedzinie fotografii, uhonorowanego odznaczeniem Zasłużony Dla Kultury Polskiej. Jego wykład połączony z prezentacją zdjęć nosił tytuł: „Dokument i kreacja w polskiej fotografii po II wojnie światowej”. Prelegent znacznie jednak wykroczył w swym wykładzie poza granice naszego kraju, nie zapominając o dokonaniach wielkich światowych dokumentalistów, takich jak: Hanri Cartier–Bresson , Robert Capa, czy Dorotea Lange, której twórczości poświęcił znaczny fragment swej prezentacji. Wykład Zbi- foto. Anna Górska gniewa Podsiadło był bardzo interesujący, a problemy w nim poruszane są ciągle aktualne i wciąż wywołują dyskusje fotograficznych środowisk. Na zakończenie prelegent pokazał dwie własne prezentacje, które zostały przez uczestników spotkania nagrodzone brawami. Drugi dzień spotkań w Zamku Sieleckim był poświęcony fotografiom samych uczestników sosnowieckich „Dni Fotografii”. Wszyscy chętni mogli przynieść własne prace i poddać je konsultacjom, które prowadzili: Katarzyna Łata–Wrona i Zbigniew Podsiadło. Jak się okazało chętnych nie brakowało i do konsultacyjnego stołu ustawiła się znaczna kolejka. Każdy miał okazje do skorzystania z bogatego doświadczenia zaproszonych gości, jak i do skonfrontowania własnej twórczości z pracami innych uczestników. Najlepsze fotografie zawisły na kilkudniowej wystawie, pod wspólnym tytułem; „Moje spojrzenie”. Niemałą atrakcją dla uczestników była również możliwość, nie tylko zwiedzenia, ale i asystowania przy pracy w tradycyjnej ciemni fotograficznej, znajdującej się w zamku, a przygotowanej i prowadzonej przez Grupę Fotograficzną HALO. Z pewnością dla niektórych uczestników był to pierwszy kontakt z takim warsztatem pracy fotografa. Kończąc tą relację pozwolę sobie ocenić spotkania w Sieleckim Zamku za imprezę bardzo udaną, a zainteresowanie jakim się cieszyła wskazuje jak bardzo tego typu spotkania są potrzebne. Mam nadzieję że sosnowieckie „Dni fotografii” zapiszą się na stałe w kalendarzu imprez fotograficznych w tym mieście i dadzą uczestnikom możliwość zetknięcia się z fotografią przez duże „F”, oraz z artystami którzy ją tworzą, takimi właśnie jak zaproszeni goście. Pozwolą również, jak to było tym razem, spotykać się ludziom o podobnych zainteresowaniach, dadzą okazję do wymiany doświadczeń i zaowocują nowymi przyjaźniami, pomysłami i planami. Krzysztof Sowa 11 SOSNart MARIAN MALINA (1922-1985) GRAFIK I MALARZ P o ekspozycjach światowej sławy grafików, jak: Albrecht Dürer, czy Francisco Goya, Muzeum w Sosnowcu prezentuje prace największego sosnowieckiego grafika Mariana Maliny. W bieżącym roku mija 25 lat od jego śmierci. Marian Malina z wyjątkiem okresu studiów i kilku lat pracy w ASP w Krakowie całe życie spędził w Sosnowcu. Przyszedł na świat 28 VII 1922 roku. Uczęszczał do Gimnazjum Przemysłu Artystycznego im. Stanisława Witkiewicza w Sosnowcu. W latach 1945-1948 studiował w pracowniach Jerzego Fedkowicza, Konrada Srzednickiego i Andrzeja Jurkiewicza w ASP w Kra- foto. Marcin Kubaszczyk SOSNart 12 kowie. Następnie podjął pracę w macierzystej uczelni w Pracowni Rysunku Wieczornego i w Pracowni Litografii prof. Srzednickiego, którego był asystentem do 1953 roku. Pracę pedagogiczną kontynuował na Wydziale Grafiki do 1962 roku. Zajmował się przede wszystkim grafiką, stosunkowo krótko - do końca lat 50. XX wieku - również malarstwem. Tworzył głównie drzeworyty, linoryty oraz we własnej technice - cellografii. Był członkiem grup: MARG (od 1957 roku), „Zagłębie” (jej współtwórca w 1956 roku) oraz Międzynarodowego Stowarzyszenia Drzeworytników XYLON w Szwajcarii, a także Międzynarodowego Komitetu Artystów Plastyków AIAP (od 1964 roku), Związku Polskich Artystów Plastyków, również Głównej Komisji Artystycznej przy Zarządzie Głównym ZPAP w Warszawie. Wystawiał na wszystkich edycjach Krajowego, a od 1966 roku Międzynarodowego Biennale Grafiki w Krakowie (1960-1976), również w kolejnych edycjach „Złotego Grona” w Zielonej Górze (1965-1979) oraz na wystawach indywidualnych i zbiorowych. Zdobył nagrody i wyróżnienia w konkursach olimpijskich: 1948, 1952 i 1956 roku, nagrodę i medal na II Międzynarodowym Biennale Drzeworytu w Bańskiej Bystrzycy w 1972 roku, nagrodę Ministra Kultury i Sztuki w 1961 i 1977 roku. Jego prace reprezentowane są w wielu liczących się kolekcjach muzealnych i gabinetach grafiki w kraju i za granicą m.in.: Muzeum Narodowego w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, Szczecinie, Muzeum Sztuki Współczesnej w Łodzi, Muzeum Śląskiego w Katowicach, Muzeum Sztuki Współczesnej w Tokio, Muzeum Narodowego w Sztokholmie, Lipsku, Rejkiawiku, Biblioteki Kongresu w Waszyngtonie. Zmarł 28 VII 1985 roku w Sosnowcu. Prace ze zbiorów Muzeum w Sosnowcu oraz kolekcji prywatnej. Na każdym pokazie i to zarówno w kraju jak i za granicą polskiej grafiki drugiej połowy XX wieku obecne są jego ryciny. W ciągu dwudziestopięcioletniej działalności Muzeum w Sosnowcu odbyły się dwie wystawy twórczości Mariana Maliny obejmujące swoim zakresem dorobek graficzny i malarski. Tegoroczna ekspozycja ma na celu zaprezentowanie przede wszystkim wybitnego polskiego grafika 2 połowy XX wieku, jakim był bezspornie Malina. I choć nie jest szeroko znany to warto przyjrzeć się jego pracom, które w pełni ukazują rozwój tej dziedziny sztuk plastycznych w Polsce od połowy lat 40. do 80. XX wieku. Na wystawie zaprezentowano 70 grafik z kolekcji Muzeum w Sosnowcu. Od pierwszych rycin wykonanych jeszcze w tradycyjnych technikach, jak: akwaforta, litografia, poprzez drzeworyt, linoryt do autorskiej cellografii (płytę graficzną z tworzywa sztucznego żłobi się rozgrzanym rylcem). Ta nowatorska technika jest jednocześnie przykładem eksperymentowania z technikami graficznymi, które pojawia się w polskiej grafice pod koniec lat 50. Na ekspozycji można obejrzeć nagrodzoną w konkursie olimpijskim w 1948 roku rycinę Skok o tyczce, jak również pierwszą cellografię z 1958 roku Impresje włoskie. Uzupełnieniem a jednocześnie zamykającym w całość twórczość M. Maliny jest prezentacja jego malarstwa. Są to obrazy głównie z lat 40.XX wieku malowane w duchu koloryzmu, pochodzą ze zbiorów Muzeum oraz prywatnej kolekcji. Głównie portrety najbliższych, na szczególną uwagę zasługuje Portret Matki z 1942 roku, z malarstwa rodzajowego Tramwaj-Sosnowiec Dańdówka z 1953 roku. Ideą wystawy jest przybliżenie twórczości jednego z ważniejszych polskich grafików. Pokazanie jego pokaźnego dorobku i zmian jakie zachodziły w jego sztuce na przestrzeni 40 lat pracy artystycznej. Jak pisze Aleksander Wojciechowski u Maliny obserwujemy „pozorną wielotorowość, która wynika z nieustannej kontroli, jakiej poddaje artysta każdy swój eksperyment. Cały jego bogaty dorobek jest w sumie zjawiskiem jednorodnym, wykazującym w każdym okresie te same cechy twórczości „dopowiedzianej” do końca, konkretnej, rzeczowej. Jednocześnie jest to sztuka emocji i wyobraźni.” Ilona Gajda Galeria Marian Malina O obrazu foto. Marcin Kubaszczyk Tokowisko kobietach można wiele i bez końca. Problem tylko w tym, aby nie pleść głupstw i banałów. Tak jakoś dziwnie się złożyło, że dotąd w TOKOWISKU o paniach było niewiele. Przynajmniej wprost. No to teraz będzie, bo pretekst w postaci Dnia Kobiet akurat się znalazł. Zacznę od tego, że wszystko co dobrego w życiu spotkało starego toko działo się z powodu kobiet, dzięki kobietom i przez kobiety. Niestety, były i złe chwile. Jak to w życiu. Ale jest faktem bezspornym, że kobiety były i są najważniejsze. Dlatego też od niepamiętnych czasów tak zwany Dzień Kobiet niezmiennie mnie śmieszył. Bo jakże to? Piękniejsza, lepsza, ważniejsza, silniejsza połowa ludzkości usuwa się w cień przez 364 dni, a tylko w jednym świętuje? Przytoczę zasłyszaną gdzieś opinię, że żyjemy w takim dziwnym matriarchacie, w którym kobiety walczą o swoje prawa. jednego Marcowy A tak w rzeczywistości, to te wszelkie damskie ruchy, Dzień Kobiet, parytety i tym podobne, to tylko tak dla zmyłki i kamuflażu. „Mimo liczne płci naszej zalety, my rządzimy światem a nami … kobiety”. I niech tak zostanie. Można, ma się rozumieć, przytaczać najrozmaitsze wice i anegdotki, powiedzonka i dowcipy jak to płcie ze sobą walczą, jakie to słabostki w sobie noszą i próbują sobie dokuczać, co w niczym nie zmienia faktu, że w naszym kręgu kulturowym to ONE decydują o sprawach najważniejszych. Oczywiście wtedy, gdy chcą. Bo nie zawsze chcą. Czasami lekceważą tych wyrośniętych chłopaków i dają im wolną rękę w różnych męskich zabawach, co z reguły do niczego dobrego nie prowadzi. Rzecz charakterystyczna, ale najwięcej kłopotów ludzkości przysparzają ci młodzieńcy i starcy, których ukłon relacje z kobietami były i są złe, którzy kobiet się boją, albo – o zgrozo! – mają czelność ich roli nie dostrzegać. Bardzo proszę drogie memu sercu Panie, żebyście dla dobra nas wszystkich wykazywały większą czujność i nie popuszczały swoim i cudzym mężczyznom, bo zatracą się w szaleństwie. Nie odbierajcie im mało znaczących zabawek, szkoda Was. Niech się czasem pobawią, byle nieszkodliwie. Wkraczajcie jednak wszędzie tam gdzie potrzeba. Macie przecież siłę ogromną, więc korzystajcie z niej i chwyćcie za krótką smycz do męskiej szyi przypiętą i poprowadźcie tych nieudaczników ku lepszej przyszłości. Poddadzą się. Mężczyzna bowiem, w odróżnieniu od kobiety, jest urządzeniem mało skomplikowanym i prostym w obsłudze, co stwierdza samokrytycznie i z pokorą. toko