GŁOS MARKA KRAJEWSKIEGO w SPORZE o WROCŁAWSKĄ

Transkrypt

GŁOS MARKA KRAJEWSKIEGO w SPORZE o WROCŁAWSKĄ
GŁOS MARKA KRAJEWSKIEGO w
SPORZE
o
WROCŁAWSKĄ
TOPONIMIKĘ
Lesław Czapliński
„Głos Marka Krajewskiego w sporze o wrocławską toponimikę”
Czyżby Marek Krajewski
swą
najnowszą powieścią „Mock” włączył się do sporów w sprawie
wrocławskiej toponimiki i związanego z tym zarzutu o próby jej
regermanizacji? A to w związku z propozycją uczczenia pamięci
dwóch wielkich, związanych z Wrocławiem architektów
niemieckich: Hansa Poelziga, twórcy Pawilonu Czterech Kopuł,
stanowiącego po wojnie siedzibę wytwórni filmowej, oraz Maxa
Berga, projektanta Hali Ludowej.
W swojej ostatniej powieści „Mock” autor poczytnych kryminałów
powrócił do perypetii ulubionego bohatera i początków jego
policyjnej kariery, przypadającej na czasy, gdy dolnośląska
metropolia nosiła nazwę Breslau.
W swych pierwszych książkach ten filolog klasyczny z
wykształcenia przeszczepił na grunt literatury sensacyjnej
technikę analityczną z klasycznego dramatu Sofoklesa, zgodnie
z którą współczesne wydarzenia odsłaniają jedynie nieznane
fakty z przeszłości, stanowiąc ich nieubłaganą konsekwencję. Z
czasem uległa ona spowszednieniu i wyrodziła się w pisarską
rutynę. Tak jest i teraz, gdy ramy historycznej akcji
rozgrywają się u progu zimnej wojny, kiedy szef nowopowstałej
CIA postanawia zorganizować zamach na Joseba Stalina, który ma
przybyć do Wrocławia i pojawić się w Hali Ludowej z okazji
Światowego Kongresu Intelektualistów. Pomocy udzielić ma
współpracujący z Amerykanami Eberhard Mock, którego wygnał z
rodzinnego miasta, zamienionego na twierdzę, front, posuwający
się w stronę Berlina.
Spisek ten nawiązać ma do udaremnionego przez Mocka, a
przygotowywanego przez pangermanistów zamachu na cesarza
Wilhelma II, z którego udziałem odbyć się miało otwarcie Hali
Ludowej, wzniesionej w przededniu I wojny światowej.
Aliści,
podejrzenia
zrazu
kierują
się
na
środowisko
miejscowych masonów, których rytuałów inicjacyjnych ofiarą
pada czterech gimnazjalistów i ich mentor, co wykorzystują
niemieccy nacjonaliści. I do tego masońskiego kręgu należą
właśnie Poelzig i Berg, co dostarcza dodatkowego argumentu
przeciwnikom ochrzczenia ich nazwiskami ulic dzisiejszego
Wrocławia.
Na dodatek w ich otoczeniu pojawiają się osoby pochodzenia
żydowskiego, w tym wyemancypowana ginekolożka i wdowa po
potentacie z Siedmiogrodu, której wizerunek ukształtowany
został zgodnie z antysemickimi stereotypami o skłonnościach do
rozwiązłości przedstawicielek tej narodowości (w warszawskim
getcie kręcono propagandowe filmy, w których zmuszano do
obcowania starsze kobiety z młodymi mężczyznami). A także ich
filokomunizmie, albowiem po latach to ona prawdopodobnie
przekaże Rosjanom wiadomość o planowanym zamachu.
Na dodatek Marek Krajewski najwyraźniej obniża loty, ale taka
jest cena taśmowej produkcji kolejnych książek, do których
zaliczyć należy zbiór reportaży pod tytułem „Umarli mają
głos”, w których przywołane zostają spektakularne zbrodnie:
nekrofilia pomieszana z nekrofagią, satanizm.
We wcześniejszych powieściach o niemieckim policjancie język
odznaczał się większym wyrafinowaniem, kiedy Krajewski,
wykorzystując swoje klasyczne wykształcenie, męskie genitalia
bohatera z określał z łacińska jako pudenda.
W „Mocku” natomiast daje znać o sobie skłonność do epatowania
skatologicznymi szczegółami fizjologicznymi oraz obscenami.
Gdyby te ostatnie były jeszcze na tyle śmiałe i występowały w
oryginalnej propozycji pisarskiej, ale ocierają się wyłącznie
o zwyczajne prostactwo, kiedy wyobraźnię czytelników pobudzić
ma passus „Klara przytuliła się mocniej i sięgnęła dłonią do
guzików jego rozporka”, na którym urywa się epizod wizyty u
prostytutki, będącej policyjną informatorką, czy przytaczanie
danych o stopniu erekcji, wywoływanej u bohatera na widok
atrakcyjnych kobiet. Czyżby sponsorem wydania była firma
produkująca lek wspomagający „Braveran”?

Podobne dokumenty