Ezotero. Córka wiatru

Transkrypt

Ezotero. Córka wiatru
AGNIESZKATOMCZYSZYN
EZOTERO
córka​wiatru
MojejMamie,któranigdynieprzestajewemniewierzyć.
Enigmatyczna. To słowo chyba najlepiej oddaje jej naturę: pełną sprzeczności i niedopowiedzeń.
Miała przede mną tajemnice, których nigdy nie zamierzała odkryć i wcale nie uznawała tego za
niestosowne.Wjejruchach,spojrzeniu,wjejlekkimuśmiechubyłocoś,cosprawiało,żewydawałasię
takodległaitajemnicza,jakbywiedziałaoczymś,oconiktnigdynieodważyłsięzapytaćwprost.Nikt
też nie znał jej przeszłości ani planów. Nawet dla mnie, najbliższej jej sercu osoby, była po prostu
nieprzenikniona.Decyzjepodejmowałazawszesama.Bezżadnychpytańiuzgodnień.
Tak było także w dniu, kiedy postanowiła przenieść się ze mną do T. Strasznej, zapyziałej wsi.
Miejsce,doktóregoniktprzyzdrowychzmysłachniechciałbynawetwpaśćnapopołudniowąkawę,ona
wybrała na nasz dom. Kupiła ziemię za skrzynkę taniego wina, ale mnie wydawało się wtedy, że to
sprzedającyzrobiłnatejtransakcjizłotyinteres.Wokółniebyłonic.Poczty,sklepu,szkoły.Poprostunic.
Sąsiedzi z okolicznych domów patrzyli na nią z szeroko otwartymi oczami, kiedy z determinacją
malowałaścianyrudery,którastałatamnieużywanapewniedziesiątkilat.
Ale ona właśnie taka była. I nie dało jej się czegokolwiek zarzucić, kiedy zapewniała, że nie robi
tegozpowodujakichśfanaberii.Musiałaijuż.
Wewsimówionooniej„córkawiatru”,aonaniereagowała,uśmiechałasiętylkolekko.Starałasię
ograniczyć swój kontakt z sąsiadami do minimum, ale oni wciąż do niej przychodzili. Zdarzało się, że
z niektórymi zamykała się w pokoju na całe godziny, a później wychodziła stamtąd zmęczona
i podenerwowana, a osoba, która u niej była, odchodziła ze łzami w oczach. Te dziwne wizyty
początkowo nie wzbudzały mojego zainteresowania. Jednak im częściej się powtarzały, tym bardziej
mnieniepokoiły.
Kimbyłatajemniczakobietatakodległaodwszelkiegobanałuipowszedniości?Coznaczyłamwjej
życiu?
Nazawszepozostaniedlamnietajemnicą.
Mojamatka.
Mojeezotero.
ROZDZIAŁ​1
Nazywam się Latte. Urodziłam się w kraju, gdzie wiosną kwitną jabłonie i marcują się koty, latem
ludzie szukają schronienia przed słońcem w cieniu wiekowych dębów, jesienią dywany szeleszczących
podbutamiliściszczelniepokrywająziemię,anieboatakujekasztanami.
Jaurodziłamsięzimą.Byłowtedyminuspiętnaście,amożenawetminusdwadzieściastopni.Ostry
wiatr przeciskał się przez nieszczelne futryny okien szpitala na placu Pistacjowym. Nie pamiętam, czy
bardziej zaskoczyło mnie to przenikliwe zimno czy nagła zmiana otoczenia. Szczerze mówiąc, nie
pamiętamztamtegoczasunic,aFi,mojamatka,nigdynielubiłagowspominać.Dlategowiemtylkotyle,
ile udało mi się posklejać z rzucanych przez nią półsłówek. Przyniesiono mnie w ślicznym beciku
w truskawki, który dość mocno kontrastował z całą obskurną szpitalną oprawą. Taka była polityka
wewnętrzna porodówki. Chodziło o powstrzymanie młodych mam przed porzucaniem potomków, co
wcześniejzdarzałosięwtymszpitalustosunkowoczęsto.Wedługwładzadministracyjnychładnebeciki
miałynacelurozczuleniemamiwzbudzeniewnichuczućmacierzyńskich.Wnaszymprzypadkuniebyło
to konieczne, gdyż Fi nawet przez myśl nie przeszło porzucenie mnie. Byłam w końcu jedyną istotą na
ziemizniąspokrewnioną.RodziceFiumarli,jeszczezanimpoznałamojegoojca,niemiałarodzeństwa
aninawetkuzynostwa.Byłyśmynaświecietylkowedwie.Mojegoojcaniepoznałam.Zginął,zanimsię
urodziłam.Fi,codlaniejtypowe,ograniczyłasiędozdawkowejodpowiedzinamojepytanie,żezostał
zastrzelony.Byłyśmywięcjedynymiosobami,któremogłyzaświadczyćoswojejwzajemnejobecności
na tym globie. Dojście do siebie po porodzie zajęło jej dobrych kilka tygodni. Patrzyła na mnie
godzinamiiłaskotałapostopach,żebywywołaćnamojejtwarzybezzębnyuśmiech.Byciamatkąmusiała
uczyć się sama, bo nawet setki książek psychologicznych, które przewertowała, będąc na studiach
wBerlinie,niedałyjejcennychumiejętnościrobieniaprzecieruzjabłek,wiązaniapieluchanileczenia
odparzeń. Kiedy woziła mnie w wózku po placu Pistacjowym, ludzie przystawali i przyglądali mi się
zzainteresowaniem.„Jakaślicznabuzia,ajakiepiękneczarneoczy,wykapanamamusia”.Niewątpliwie
nienależałamdobrzydkichdzieci,alepewnietylkodlatego,żetakichniema.Wkońcunaturaprowadzi
politykętegosamegotypu,coadministracjaszpitala,żebydziecikochałosięodpierwszychchwilżycia,
mimożezwiastująpoczątektrudnejdrogiobfitującejwliczneproblemy.
MoimpierwszymmiejscemzamieszkaniabyłaciasnakawalerkanaprzedmieściachJ.Fiustawiłapod
oknem drewnianą kołyskę, którą udało jej się dostać za psie pieniądze na targu staroci. Sama spała na
wiekowymmateracuzpopękanymisprężynami,któryjużtambył,kiedysięwprowadziłyśmy.Chybadla
poprawy własnego samopoczucia, bo raczej nie ze względów towarzyskich, pięknie urządziła nasze
mieszkanko.Miaładoskonałyzmysłartystycznyinawetzezwykłegokrzesłapotrafiławyczarowaćdzieło
sztuki, wycinając w drewnie fantazyjne wzory lub obijając je kolorowym materiałem. Przy ścianie
ustawiła półkę, a na niej złote i fioletowe świece, które zapalała w różnych intencjach. Wielokrotnie
powtarzała rytuał, który do końca życia pozostał w mojej pamięci. Miała piękną, srebrną zapalniczkę
ikapturekdogaszeniaognia.
– Nie można go zdmuchiwać ani gasić palcami, bo wszystkie prośby ulecą – powtarzała mi, kiedy
zasłaniałanimdogasająceświece.–Zawszewodwrotnymkierunkuniżten,wktórymjezapalałaś.To
zapewnicidobregoopiekunaduchowego…
Fimiałateżznakomitąrękędokwiatów,czyli–jakmawiająAnglicy–„zielonepalce”.Wiedziała,
któreroślinylubiąsłonecznemiejscenaparapecie,aktórewolącienistykątpokoju,ilepotrzebująwody,
ile nawozu, kiedy trzeba je przesadzić do większych donic. Dzięki temu stworzyła zminiaturyzowaną
iudomowionąwersjędżungli,gdzieniebieskookiebratkiwalczyłyzbegoniamiokoronęnajpiękniejszej,
władczy bluszcz piął się bezceremonialnie ku władzy, a krwiożercze rosiczki przewodziły kwiecistej
mafii. Takie właśnie historie opowiadała mi zawsze przed snem, stwarzając pożywkę dla mojej
wyobraźni. Blokowisko, w którym mieszkałyśmy, również dawało imaginacji pole do popisu. Fi
powtarzała, że świat wcale nie jest taki, jak nam się przedstawia, tylko taki, jakim my go odbieramy.
Podobniejestzludźmi.Naszeodczuciawobecnichtomieszaninamyśli,skojarzeń,doświadczeń,uczuć
iwłasnychoczekiwań.Imtamieszankajestmocniejsza,tymbardziejpowalanasnakolana.Wobectego
powinniśmytrzymaćtowszystkowryzachzdrowegorozsądku,winnymraziemamyczęstotendencjędo
idealizowaniakogoślubczegośalbozbytszybkiegospisywaniagonastraty.
Przez pierwsze lata mojego życia pozwalałam tej sferze umysłu swobodnie się rozwijać. Dlatego
okolice naszego małego królestwa były prawdziwym dworem pałacowym, a sąsiedzi zostali obdarzeni
życiem pełnym sensacji i uniesień. Wielu z nich przypisywałam kryminalną przeszłość i związki ze
światkiemprzestępczym.
Zawszewieczoremjadłyśmyrazemkolację,apóźniejsiadałyśmynamateracuprzykrytymindiańskim
pledem, ja z ogromnym kubkiem kakao, a Fi z kieliszkiem czerwonego wina. Opowiadałam jej
wymyśloneprzezsiebiehistorie,aonapatrzyłanatoprzezpalce.Uśmiechałasięanimnieniechwaląc,
ani nie ganiąc. Nie lubiła mówić, dlatego wolała chyba, żebym to ja zapełniała ciszę swoją dziecięcą
paplaniną. Kiedy była już zmęczona natłokiem słów, włączała jedną z winylowych płyt na starym
gramofonieimówiła:„Aterazsłuchaj.Toklasykamuzyki.Tegoartystęmusiszznać”.Przytykałaigłędo
płyty, a szum przechodził w delikatne dźwięki instrumentów muzycznych przeplatane głosem jakiegoś
piosenkarza,którego„musiałam(!)znać”.
Jeden z tych wieczorów szczególnie utkwił mi w pamięci. Miałam osiem lat, a powietrze w domu
było tamtej nocy wypełnione Leonardem Cohenem. Zasypiałam, dopuszczając do podświadomości
jedyniecichedźwiękiVillanelleForOurTime,kiedyrozległosięnerwowestukaniedodrzwi.Mimoże
mieszkałyśmy tam od mojego urodzenia, nigdy nikt nas nie odwiedzał. Fi nie pozwalała mi nawet
zapraszaćdodomukoleżanekzklasy.Aotakpóźnejporzeniespodziewałyśmysięprzecieżmleczarza
anilistonosza.Pukaniepowtórzyłosięjednakkilkarazy.
–Filena!–usłyszałyśmywkońcuzdenerwowanymęskigłos.–Wiem,żetamjesteś.Otwórz,proszę.
Potrzebujętwojejpomocy.
Spojrzałam na Fi ze zdziwieniem. Wstała, pośpiesznie zarzucając na siebie szlafrok, i przeszła do
przedpokoju.Wyjrzałaprzezwizjer,poczymuchyliłalekkodrzwi.
– Co ty tu robisz? – zapytała podirytowanym głosem. – Powiedziałam przecież, żebyście się już
więcejniepojawialiwmoimżyciu.
–Topilne–odpowiedział,wdzierającsiędośrodka.–Inaczejbymcięnieniepokoiłotejporze.
–Daniel,nalitośćboską,wynośsięstądnatychmiast.Mojacórkaśpi.
–Córka?!Maszdziecko?
–Tak​–ucięła.
Mojaciekawośćsięgnęłazenitu.Kimbyłtenmężczyzna?Wysunęłamsięspodkołdryipodeszłamdo
drzwi,żebyzajrzećdoprzedpokojuizobaczyćchociaż,jakwygląda.Jegopostawnasylwetkazdołałami
jedyniemignąćprzedoczami.
–Latte,natychmiastwracajdołóżka!–krzyknęłatonem,jakiegonigdydotąduniejniesłyszałam.
–Tojegocórka,prawda?–zapytałmężczyzna,kiedyleżałamjużzpowrotemwłóżku.
–Nietwojasprawa.
–Czyonwiedział?
–Tak.
–Dlaczegonicniepowiedziałaś?Pomoglibyśmyci.
–Najbardziejbyśmipomógł,gdybyśnienachodziłmniewśrodkunocy.
Cisza.
Wytężałamsłuch,chcącsięupewnić,czynicnieszepczą,alenaprawdęsięnieodzywali.
–Cosięstało?–zapytałapodłuższejchwiliFi.
–Jeślichcesz,możemyporozmawiaćnazewnątrz.Wierzmi,żegdybytoniebyłokonieczne,nigdy
wżyciubymcięonicnieprosił.
Westchnęłaciężko,poczymwróciładopokojuizaczęłasięubierać.
–Gdzieidziesz?–zapytałammimopewności,żenickonkretnegosięodniejniedowiem.
–Muszęnachwilęwyjść–oświadczyłakrótko,zakładającsweter.–Atyśpij.Zarazwrócę.
Zatrzasnęła za sobą drzwi i słyszałam już tylko głuchy tupot butów na klatce schodowej. Dreszcz
niepewności przeszedł mi po plecach. Wyłączyłam gramofon i niemal natychmiast wyjrzałam
konspiracyjnieprzezokno.Podnaszymblokiemstałojakieśczerwoneauto.PochwiliFiitenpodejrzany
typwyszlizklatkiizaczęliburzliwiedyskutować.Facetmiałnasobiebrązowąskórzanąkurtkęidżinsy.
Mógłbyćmniejwięcejwjejwieku,choćwciemnościachciężkobyłocokolwiekstwierdzićnapewno.
Mimo nieszczelnych futryn nie słyszałam ani słowa, a obawiałam się, że okno głośno zaskrzypi, jeśli
spróbuję je uchylić. Pozostało mi obserwować całą sytuację niczym niemy film i próbować wyobrazić
sobie,cotenfacetmógłchciećodFi.Przecieżonapozamnąniemiałażadnychznajomychanirodziny.
Przeszło mi przez myśl, że to jej były narzeczony, ale wydawało się to raczej wątpliwe. Ich żywa
gestykulacjazdawałasiętrochęuspokajać.Fipróbowaławrócićdoklatki,alemężczyznaprzytrzymałją
zaramię.Wkońcuskinąłpojednawczogłowąiwprzyjacielskimgeścieprzytuliłjejgłowędoswojego
ramienia.
–Ktotobył?–spytałam,kiedywróciładodomu.
–Stary​znajomy.
–Czego​chciał?
–Mogęzostawićcięjutrosamąwdomunakilkagodzin?
–Czemu?Cosięstało?
–Nicsięniestało,kochanie.Muszęmuwczymśpomóc.
To było dla niej typowe. Nigdy nie odpowiadała na pytania. Jakby chciała uchronić mnie przed
konfrontacjązprawdziwymżyciem.
Kiedy obudziłam się następnego dnia, na małym stoliku koło mojego łóżka stał talerz gotowych
kanapek,kubekzimnejjużherbatyikartkazjejodręcznymibazgrołami:„Będęzakilkagodzin,kochanie.
Zjedzśniadanieinigdzieniewychodź.Fi”.
Był to pierwszy dzień w moim życiu, kiedy zostałam sama w domu. Co prawda raz do roku
wyjeżdżała na dwa, trzy dni na przełomie kwietnia i maja, tuż po swoich urodzinach. Oczywiście nie
mówiąc,pocoanigdzie.ZostawiałamniewtedypodopiekąpaniKosińskiej,któraokropniegotowała
iśmierdziałazupąkartoflaną.PozatymFibyłazawszezemną.Utrzymywałyśmysięzniekiepskiejrenty
po moim ojcu i drobnych prac chałupniczych Fi. Czasami szyła na zamówienie narzuty na łóżka, przed
świętamirobiłakartkizżyczeniamialbopiekłaciastadlalokalnejcukierni.Kiedybyłamdzieckiem,taki
stanrzeczywydawałmisięnaturalny.Niezastanawiałamsię,czemuniepracujewswoimzawodzie.Dla
mniepoprostubyłamamą,ategoniedasiępołączyćzinnymizajęciami.
Postanowiłamwyjśćnaławkęprzedblokiemipoobserwowaćmoichulubionychsąsiadów.
–Cześć,​Cappuccino.
–Cześć.
–Cosięstało,żecięwypuszczonozklatkilwa?Itowsobotę?!
–Fi​musiałagdzieśpójść.
Janekotworzyłszerokooczy.Byłjedynymczłowiekiemwbloku,któremuniedopisałamwwyobraźni
kryminalnejprzeszłości,ponieważzbytdobrzegoznałam.Niepotrafiłbyskrzywdzićnawetmuchyibył
ostatnią osobą na świecie, która mogłaby złamać prawo. Sam wyglądał za to jak powiększony okaz
egzotycznego owada. Długie chude nogi, ogromne okulary i wiecznie obdrapane łokcie. Ponieważ
mieszkaliśmywjednymbloku,chodziliśmyrazemdoszkoły.Kiedyjabyłamwpierwszejklasie,Janek
chodziłjużdoszóstej,więcjakoszkolnyweteranwziąłmniepodswojeopiekuńczeskrzydłaiwyjaśnił
tajniki działania ściąg, sposoby wycierania ocen na świadectwie i kopiowania podpisu mamy
wdzienniczku.
–Jaktopójść?Bezciebie?Niewygłupiajsię–dopytywałsięnaprawdęzdziwiony.
–Miała​pilnąsprawę.
–Jaką​sprawę?
–Nie​twójinteres.
–Widzę,żeniemaszdzisiajhumoru.
–Mam,tylkonielubięwścibskichludzi.
–Ajanielubiętakichmałychzołz,którepodskakująstarszym.
–Tosiędomnienieodzywaj.
–Toniebędę.Achciałemcicośpokazać.
–Co?–szybkoprzełamałmójopór.
Janeksięgnąłdokieszenispodniiwyciągnąłplikkart.
–Ojej,faktycznie,wielkiemirzeczy–wybuchnęłamśmiechem.
–Śmiejsię,śmiej.Nawetniewiesz,cotozakarty.Atojestnajprawdziwszytarot.
–To​znaczy?
–Kartydoprzepowiadaniaprzyszłości.
–Jasne!
–Mówię​serio.
–Skądtomasz?
–Dodatekdogazety.Aletonieważne.Ważne,żedziała.
–Wtakimrazieprzepowiedzmiprzyszłość.
–Atytomyślisz,żewszystkojestot,tak!Takichrzeczytrzebasięnauczyć.Poznaćichznaczenie.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Mimo swojej powierzchowności chłopka-roztropka, ze
względunaswój„słusznywiek”stanowiłdlamniewówczasniezaprzeczalnyżyciowyautorytet.
–Masz.–Podałmijednązkart,przedstawiającąkobietęidącąpoziemskimglobiepodgranatowym
niebem.–Takartaoznaczaświat.Czytałem,żeprzynosiszczęście.
Schowałamkartędokieszeni.
–Ateraz–oświadczyłwyraźniezadowolony–idziemynalody.Trzebajakośuczcićto,żeudałoci
sięwyrwaćzdomowegoreżimu.
Nie wiedziałam, co znaczy słowo „reżim”, ale domyślałam się, że uważa Fi za terrorystkę
przetrzymującą mnie siłą w pokoju. Wtedy właściwie mi to nie przeszkadzało. Nie potrafiłam się jej
sprzeciwić, ale też nie bardzo potrafiłam sobie wyobrazić, jak inaczej mogłoby wyglądać moje życie.
Nieprzepadałamzagraniemw„chowanego”ani„berka”zkolegamizklasy.Właściwiezabardzonawet
ichnielubiłam.Dlamnienaświecieistniałatylkoona.
–Nie​mogę.
– Dlaczego znowu nie możesz? Twojej matki nie ma. Korzystaj z chwili. Ja stawiam, mała. Nie
stresujsię.
–Dziękizakartę,alemuszęjużiść.Niechcę,żebyFizobaczyła,jaksiedzęztobąnadworze.
Pokręcił​zniedowierzaniemgłową.
–Wysiękiedyśtamudusicieinikttegonawetniezauważy.
–Nieudusimy.Niepotrzebujemynikogo.
Weszłamdodomuiusiadłamnapodłodzeprzedlustrem.KosmetykiFileżaływniewielkimpuzderku
na półeczce. Malowała się bardzo rzadko. Zazwyczaj kiedy musiała gdzieś iść, a to zdarzało się
naprawdę sporadycznie. Wtedy siadała na rzeźbionym krześle przed lustrem i delikatnymi ruchami
rozprowadzałapuderpokościachpoliczkowychwielkim,pękatympędzlem.Małym,wąskim,podobnym
dotych,którymimalujesięakwarelami,nakładałanapowiekibladoróżowycień.Pociągałatuszemswoje
długie czarne rzęsy, otwierając przy tym lekko usta. Czasami używała też delikatnej szminki albo
błyszczykadoust.Siadałamzbokuiprzyglądałamsiętemuceremoniałowi.Wydawałamisięwtedytaka
piękna.Byłamoimideałemkobiecości.Kwintesencjązmysłowościiuroku.
Wyciągnęłamzjejkosmetyczkipomadkęipomalowałamniąusta.Zrobiłamtowyjątkowoniezdarnie
iczęśćszminkirozmazałasiępobrodzie,aleszybkotoskorygowałam.
Pięknie.
Wyciągnęłamzszafyjejatłasowąbiałąhalkęzkoronkamiisznurpereł.Ponieważsięgałyminiemal
do kolan, owinęłam je kilka razy wokół szyi. Halka pachniała jej cudownymi perfumami, którymi
spryskiwałazawszeprzegubydłoniiszyję.
–Perfumypowinnosięrozpylaćwmiejscach,gdzieskórajestnajdelikatniejszaimożnawyczućpuls
– tłumaczyła mi kiedyś, pocierając delikatnie moją skórę za uszami. – O, właśnie tak. Wtedy zapach
emanujeswoimpięknemiprzenikacię.Ipotrzebujesztylkoniewielkiejilościperfum,żebypachnieć.
Halkabyłaoczywiścienamniezaduża,aleczułamsięwniejjakprawdziwakrólowa.Wyciągnęłam
z komody kryształowy kieliszek i wytarłam go z kurzu o brzeg halki. Nalałam do niego zimnej herbaty
z kubka. Napiłam się, zostawiając ślad szminki na szkle, i odstawiłam go na parapet. Podeszłam do
gramofonuiwłączyłamjejulubionąpiosenkę.Tylerazypokazywałami,jaksięgoobsługuje,żezrobiłam
to automatycznie. Kiedy igła trafiła w odpowiednią ścieżkę, szum jak co wieczór przeobraził się
wmuzykę.
Zaczęłamsiękręcić.Corazszybciejiszybciej…takszybko,ażdźwiękzlałsięzwirującymiwokół
mniestołem,lustrem,kanapąikomodą.Wszystkolatałownieokiełznanympędzie.Starałamsięśpiewać
doskonalemiznanąpiosenkę,alezmojegogardławydostawałysięjedynienieskładnedźwięki.Energia
wzbieraławemniecorazbardziej.Rozłożyłamszerokoręce,wyobrażającsobie,żezarazporwiemnie
wiatr i odlecę. Dopiero kiedy przeszło mi przez myśl, że mogą poplątać mi się nogi, straciłam
równowagęirunęłamjakdługanajejmaterac.Światjeszczeprzezkilkaminutdochodziłdosiebie.
Byłotomojepierwszewżyciuupojenie.
Wróciła zmęczona i jak zwykle odległa myślami o setki lat świetlnych. Tym razem chyba nawet
bardziejniżnormalnie.Usiadłaoboknamateracuipogłaskałamniepogłowie.
–Ślicznie​wyglądasz,Latte.
Setkipytańroiłysięwmojejgłowie.Chciałamwiedzieć,gdzieposzłaicookazałosiętakważne,że
zostawiłamniewdomusamąnacałydzień;kimbyłmężczyzna,któryzjawiłsięunaspoprzedniejnocy,
iwczymmupomagała.
Oddałabymcaływszechświatzaskrawekjejmyśli,aleniebyłamwstanieoniczapytać.
–Niejesteśzła,żewzięłamtwojekosmetyki?
–Aczyjakiedykolwiekbyłamnaciebiezła?Jesteśmoimnajwiększymskarbem.
Przytuliłamniemocno.
Kochałamjąwtedybardziejniżcokolwieknaświecie.Bardziejniżsiebiesamą.
ROZDZIAŁ​2
Imię Gloria oznacza po łacinie „chwałę”. Czy ma to jakikolwiek związek z moją Glorią? Chyba
niewielki, poza tym że – chwała Bogu – pojawiła się w moim życiu. Kiedy zaczęła chodzić do naszej
szkoły,mojeżycieuległogruntownejprzemianie.
Miałam wtedy szesnaście lat. Ona była starsza, ale żeby podejść do matury, musiała dodatkowo
zaliczyćchemię,gdyżzagranicą,gdziewcześniejsięuczyła,mogławybieraćprzedmioty,achemianie
należaładojejulubionych.Zrządzeniemlosutrafiładomojejklasy.Kiedypierwszyrazweszładosali,
oczywszystkichzwróciłysięwjejkierunku.Skupiałanasobieuwagęnietylkoniebanalnąurodą.Była
osobąotakwyrazistymibezpretensjonalnymstylu,żenawetszkolnimachogapilisięnaniąmaślanymi
oczami,niepotrafiącukryćzachwytu,kiedyprzechodziłakorytarzem.Jakbywykupiłasobiewyłączność
naferomony.Tym,conajbardziejzbijałoichztropu,byłojejzachowanie.Zupełnieichignorowała.Nie
można było nawet nazwać tego kokieterią. Po prostu kompletnie jej nie interesowali, a to ich, tak
przywykłychdoatencjipłcipięknej,zaskakiwało.Tamtegodniaweszładoklasypowoli,apanTopper,
naszwychowawca,ponoćszanowanynauczycielchemii,wydukałjejnazwisko,zająknąwszysięprzytym
sześćrazy.
–GloriaMillenaFalesse–poprawiłago,wyraźniewypowiadająckażdączęśćnazwiska.
–T…tak,oczywiście–potwierdziłstremowanyTopper.
Gloriazlustrowałaklasęwzrokiem.
Niezłyzniejnumer–przeszłomiprzezmyśl.Miałamtendencjędoszybkiegoidośćbezwzględnego
oceniania ludzi ze swojego otoczenia, co chyba służyło mi podświadomie do podnoszenia poczucia
własnej wartości i usprawiedliwiania osobowości zwierzątka zamykanego przez lata w klatce. Gloria
stanowiła uosobienie wszystkich cech, których nie miałam, a nawet nie byłam pewna, czy chciałabym
mieć. Sprawiała wrażenie, jakby była nadczłowiekiem Nietzschego. Można było ją tylko pokochać lub
znienawidzić.Patrzyłamnaniąizastanawiałamsię,cotakaosobarobiwJ.,zamiastkrólowaćpośród
jakiejśbohemyartystycznej,gdziestanowiłabynatchnieniedlaposzukującychmuzraczkującychpoetów
iwspomnieniemłodościdlaprzebrzmiałychmuzykówjazzowych.
GloriaMillenaFalesse–powtórzyłamwmyślach,żebydobrzezapamiętaćjejimięipowtórzyćjeFi
popowrociedodomu.
– Ta dziewczyna jest niesamowita – powiedziałam do Janka, kiedy spotkałam go pod naszym
blokiem.–Jakbyktośjąwyrwałzinnejrzeczywistości.
–Latte,tyjesteśzinnejrzeczywistości,niezapominajotym.Onajestpewniezupełnienormalna,ale
tydotądnieznałaśnikogopozamnąitymiciamajdamiztwojejklasy,więcjakmożeszpowiedzieć,czy
ktośjestinnyniżnormalniludzie,czytakisam?…
–Maszjeszczejakieśdomorosłeanalizynapodorędziu?
–Awiesz,mamcoś,copowinnocisięspodobać.
– Daj mi już spokój z tymi twoimi filozofiami. Czasami wydaje mi się, że ja też studiuję filozofię
iprzebrnęłamprzezwiększośćnaukwielkichmyślicielitegoświata.
–Tymrazemtocoinnego.
–Co​takiego?
Janekwyciągnąłzczarnejplastikowejtubydużyrulonpapieruizacząłgorozwijać.
–Cotojest?–zapytałamzezdziwieniem,kiedymoimoczomukazałsiędziwnysymetrycznyszkic.
Przedstawiał koło z wpisanym kwadratem i łukami łączącymi poszczególne elementy. Owalne
rozgałęzieniaosiowoukładałysięwewnątrzkoła,agrubsze,wyrazistelinierozchodziłysiępromieniście
odwewnątrz.
–Mandala–oświadczyłdumnie.–Samjąnamalowałem.Klasa,nie?
–No​klasa,klasa.Ażbojęsięzapytać,ocowtymchodzi.
–Ignorantka,słowodaję.PrzecieżpodrzuciłemciostatnioJunga.
Wzruszyłam bezradnie ramionami. Większość książek, które mi podrzucał, raczej przeglądałam, niż
czytałam.Rzadkozdarzałomisięwjakąkolwiekzagłębićnapoważnie.
–Kubaturakoła?Plastykaładu?Wszechświatzewnętrznyiwewnętrzny?Niccitoniemówi?
Podniosłamlekkobrew.
– A idź, Latte! Ja się staram wyjaśnić ci podstawy filozofii, rozbudzić w tobie umiłowanie nauki,
fascynacjęświatemijegoróżnymiwizjami.Atynic.Nic.
Machnąłnamnieręką,zwinąłmandalęiposzedłsobie.
„Sfera, koło, grupa, społeczność – diagram przedstawiający bóstwo centralne i towarzyszące mu
bóstwa, reprezentujące oświecone energie: Ciała, Mowy i Umysłu Buddy”. – Wyszukałam szybko
wksiążce,którąodniegodostałam.–„Harmonijnepołączeniekołaikwadratu,gdziekołojestsymbolem
nieba, transcendencji, zewnętrzności i nieskończoności, natomiast kwadrat przedstawia sferę
wewnętrzności, tego, co jest związane z człowiekiem i ziemią. Obie figury łączy punkt centralny, który
jest zarówno początkiem, jak i końcem całego układu. Istnieją różne rodzaje mandali. Są mandale
oczyszczające,występująteżmandalewzmacniająceokreślonecechylubposzczególneobszaryludzkiego
życia. W najszerszym znaczeniu mandale są diagramami, które ukazują, w jaki sposób chaos przybiera
harmonijnąformę.SąsymbolamicałegoWszechświata–zewnętrznegoiwewnętrznego.Doświadczenia
dowiodły,iżmandalewywierająogromnyterapeutycznywpływnaswoichautorów”.
–Tojednawielkabzdura,comnietowogóleobchodzi!?–mruknęłampodnosem.
–Comówiłaś?–zapytałaFizkuchni.
Pospiesznie zamknęłam książkę i schowałam ją pod materac, żeby jej nie zauważyła. Po chwili
weszładopokojuzmokrymtalerzemwjednejdłoniiściereczkąwdrugiej.
–Nie,nic.Taksobiegadamdosiebie.
–Widziałam,żeznowurozmawiałaśztymcudakiemznaszegobloku.Powtarzałamcitylerazy,żebyś
sięznimniezadawała.Jeststrasznieciekawski.
–AleFi,onjestnaprawdęwporządku.
Zacisnęła zęby i mocno ścisnęła w rękach talerz. Zauważyłam, że lekko nabrzmiała jej żyłka idąca
wzdłużczoła–jakzawsze,kiedywyprowadzałamjączymśzrównowagi.
– Przepraszam – mruknęłam, a ona uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona z efektu, jaki osiągnęła
swojącichądemonstracją,iposzładokuchnidalejwycieraćtalerze.
Janekpewnienawetnieprzypuszczał,jakwielesprawiałmitrudnościswoimipróbamiposzerzania
moich horyzontów. Ciężko było mu wyjaśnić, że Fi od momentu, kiedy w odległej przeszłości znalazła
wmoichspodniachkartętarota,stałasięprzewrażliwionanajegopunkcie.
–Toniesążarty,Latte!–krzyczaławtedy.–Niedoświadczoneosobynigdy,aletonigdyniepowinny
zajmowaćsiężadnymirodzajamiprekognicji!
Oczywiścieniewiedziałamwtedy,cotojestprekognicja,alezabrzmiałonatylegroźnie,żewolałam
niepytać.
–Skądtomasz?!No,skąd?!
Milionyrazywyrzucałamsobiepóźniejwmyślach,żepowiedziałamwtedyprawdę.Przecieżdzieci
zawszesprzedająrodzicomjakieśwyssanezpalcahistorie.
„Koleżankadałamiwszkole”.
„Panizplastykikazałanamtonamalować”.
„PaniKosińskiejwypadłoztorebki,ajatopodniosłaminiezdążyłamjeszczeoddać”.
Nie!
– Wyszłam z domu tego dnia, kiedy mi zabroniłaś, rozmawiałam z Jankiem i on mi to dał, żeby
przyniosłomiszczęście,bouważa,żejestemtuwięzionajakwklatce.
Genialnaodpowiedź!
–Aty​teżuważasz,żejacięwiężę?–zapytałaztroskąiniepokojemwgłosie.
–Nie,​oczywiście,żenie,Fi–skłamałam.
–Zrozum,​todlanaszegodobra.Onimoglibysiędomyślić,wszystkobysięrozeszło…
–Co​takiego?Cobysięrozeszło?
Poklepała​mnieporamieniuiwyszła.
–Fi,​dlaczegoniechceszmipowiedzieć?Przecieżjestemtwojącórką.Janikomuniepowiem.
– Kochanie,​ przecież wiesz, jak bardzo cię kocham. Nigdy nie zrobiłabym nic przeciwko tobie.
Zrozum.Niemogęcipowiedzieć.Iniepytajmniejużonic,proszę.
***
Przez​ kolejne tygodnie z radością chodziłam do szkoły. Obserwowałam Glorię z ostatniej ławki.
Lubiłampatrzeć,jakbawisięswoimikruczoczarnymiwłosami,jakwkładadotorbyksiążki,jakrysuje
na marginesie podczas nudnej lekcji. Wszystko, co robiła, wydawało mi się fascynujące. Niełatwo
wchodziła w relacje, ale była najpopularniejszą osobą w szkole. Bezgranicznie mnie zauroczyła. Jej
śmiech, ruch, zapach. Wszystko tworzyło integralną całość, której nie sposób było rozłożyć na części
pierwsze.Byłamstrasznieciekawa,jakajest,kiedysięzdenerwujealbozawstydzi.Jakąmaminę,kiedy
stłuczeszklankęalbozapomnioczyichśurodzinach.Czytakiesytuacjewogólejejsięzdarzają?
Lubię​zapisywaćwnotesieważnedatymojegożycia.Tęzapisałamczerwonymdługopisem.
28​kwietnia.
Był​todzieńurodzinFi.
Wychodziłam​ zeszkołyobładowanaciężkimplecakiem.Pomyślałam,żemuszęsiępośpieszyć,boFi
pewnieprzygotowaładlanasuroczystyobiad.
–Hej!​–krzyknęłazamoimiplecami.
Nie​odwróciłamsię,przekonana,żetoniedomnie.
–Hej,​Latte!–gorącydreszczprzebiegłmipoplecach.
Spojrzałam​naniązdezorientowana.
Nie​wierzę.Onawie,jakmamnaimię.
–Nie​pamiętaszmnie?Jestemnachemiiuwaswklasie.NazywamsięGloria.
Gloria​MillenaFalesse…GloriaMillenaFalesse…GloriaMillenaFalesse…
Nie​potrafiłamnicpowiedzieć.
– Masz​ może notatki z chemii od początku semestru? Potrzebne mi będą na sprawdzian u pana
Toppera.Powiedział,żebymzapytałaciebie,bojesteśdobrazchemii.
–Mam​ –odpowiedziałam,mającwrażenie,jakbytosłowobyłowielkimkamieniemprzeciskającym
sięprzezmojegardło.
–Pewnie​wdomu,co?Dalekomieszkasz?
–Tak.
–Przy​jakiejulicy?
–Alejach​Akacjowych.
–Niesamowite,​ tocałkiemniedalekoodemnie.JamieszkamprzyWierzbowej8.Wtakimrazieidę
ztobąipożyczęjesobie,jeślioczywiściemogę–roześmiałasię.
Sytuacja​ byłakrytyczna.Emocje,któreprzedchwiląburzyłysięwemnie,przeobraziłysięwjednej
chwiliwbladystrach.Niewątpliwieniemogłamjejzaprosićdosiebie.
–Szczerze​ mówiąc,niewielerozumiemztejcałejchemii,pierwiastkiwtablicyMendelejewasądla
mnierówniezagmatwanejaknutywmarszuMendelssohna.Czarnamagia–oświadczyła.
– Jeśli​ chodzi o nuty, to niewiele mogę zdziałać, bo też nic mi nie mówią, ale nad pierwiastkami
mogłybyśmykiedyśpopracować.
–Super,​amożedzisiaj,co?Maszczas?
–No…​właśnie…ja.
–Wpadnij​domniepopołudniuznotatkami,dobrze?
–Hmm…
–Co​jest?
–No​dobra.
Boże,​poprostudramat!
Z niepokojem​ otworzyłam drzwi domu. Z trudem próbowałam wyobrazić sobie reakcję Fi na mój
plan. Kilkakrotnie przeprowadziłam już tę rozmowę w myślach, jednak za każdym razem efekt był
mizerny.Niemniejtego,cozastałam,niemogłamprzewidzieć.Siedziałabladainieruchomaprzystoliku
z kartami, a naprzeciw niej stał ten sam wysoki mężczyzna, który przyszedł do nas nocą wiele lat
wcześniej.Mimożewidziałamgowtedybardzokrótkoiniewyraźnie,niemiałamwątpliwości,żetoten
samczłowiek.Kiedyweszłamdopokoju,Finawetsięnieporuszyła.Miałaotwarteoczy,aleodnosiłam
wrażenie,żeniewidzitegosamego,comy.
–Co​sięstało?–krzyknęłamprzestraszona,aonanawetniedrgnęła.–Fi!Cocijest?!
Mężczyzna​starałsięuciszyćmniegestem,aledarłamsięwniebogłosy.
–Nie​krzycz,mała.Twojejmamienicniejest.
–Co​jejzrobiłeś?Kimjesteś?
–Spokojnie.​Jestwtransie.Możeszwyjśćgdzieśnagodzinę?
–Nigdzie​nieidę.Maszjąnatychmiastobudzić.
Rzuciłam​sięwjejkierunkuizaczęłamszarpaćzaramiona,alebyłasztywnajakkłoda.
–Wyjdź,​bowszystkozepsujesz!–krzyknąłwkońcu.
Byłam​przerażona.Jakwamokuprzegrzebałamszafkęiwyciągnęłamzniejzeszytdochemii,poczym
spojrzałam jeszcze raz na nich i wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie mogłam pojąć tego, co
zobaczyłam.CzytootymFinigdyniechciałamówić?Cosiędzieje?!Cosię,docholery,dzieje?
Biegłam​ przerażona między brudnymi blokami Alei Akacjowych. Ludzie patrzyli na mnie ze
zdziwieniem. Ta chwila była punktem przełomowym mojego życia. Gdyby ktoś w tamtym momencie
klasnąłizatrzymałnamomentczas,byłobywemniepółstarejipółnowejLatte.Pierwszyrazpoczułam,
żetakdalejbyćniemoże.Niepozwolęsiędłużejwięzićanioszukiwać.Niechcę,żebymojeżycienadal
wyglądałojakwegetacja.Chcęmiećswójświat,swoichprzyjaciółiswojemarzenia,anietylkoszkołę,
domiFi.Niebędęsięjejzniczegotłumaczyć,skoroonanietłumaczysięmnie.
Nazywam​ sięLatte.28kwietniaurodziłamsiępowtórnie.Jestemodrębnymczłowiekiem.Podejmuję
własnedecyzje.
Ulica​ Wierzbowa8.Dużybiałydomzplastikowymioknami,nowymidachówkami,rynnamizestali
nierdzewnej.Marmuroweschodkiprzeddębowymidrzwiamizwitrażemizłotątabliczką„O.T.Falesse”.
Koło drzwi mosiężny dzwonek ze sznurkiem. Serce waliło mi wtedy jak młotem. Ściskając w dłoni
podstawy Mendelejowskich nauk, stałam pod jej domem i czułam się jak mała szara mysz. W końcu
pociągnęłam za sznurek koło dzwonka. Po domu rozniósł się czysty, mocny dźwięk. Po chwili
w drzwiach stanęła piękna kobieta w dojrzałym wieku. Miała ciasno spięte w kok czarne włosy
ipomalowaneczerwonąszminkąusta.Wydałamisiętakdostojna,żeniemogłamspuścićzniejwzroku.
Wiedziałam,żemamdoczynieniazosobą,dlaktórejsukcesjestchlebempowszednim.
–Witam​–zwróciłasiędomnieuprzejmymtonem.
–Nazywam​sięLatte,przyniosłamGloriizeszyt–wyszeptałam.
–Bardzo​mimiło.JestemOliwia,jejmama.Proszęwejdź.Gloriajestwswoimpokoju.
Szła​ przede mną przestronnym, oświetlanym świetlówkami korytarzem. Poruszała się powoli
i majestatycznie jak Gloria. Weszłyśmy schodami na drugie piętro. Zobaczyłam drzwi prowadzące do
ośmiu,amożedziesięciupokoi.Nigdywcześniejniebyłamwtakwielkimdomuipomyślałam,żeGloria
chybaudusiłabysięwnaszejkawalerce,skorocałenaszemieszkankozmieściłobysięwichspiżarni.
–Mają​państwonaprawdępięknydom.
–Dziękuję.​OtopokójGlorii.
Zapukała​cichodwarazyiuchyliładrzwi.
–Kochanie,​przyszładociebiekoleżanka.
Ruchem​ dłoni zaprosiła mnie do środka. A potem odwróciła się i odeszła, zostawiając nas same.
Gloria leżała na łóżku twarzą do poduszki. Wyglądało na to, że płacze. Teraz poczułam się jeszcze
bardziejskrępowana.
–Gloria?
Nie​odpowiedziała.
–Przepraszam,​chybaprzyszłamwnieodpowiedniejchwili.Zostawięcitenotatki,dobra?
Cisza.
Westchnęłam​ipołożyłamzeszytnabiurku.
–Nie​wychodź,proszę.Zostańzemną.
Rozejrzałam​ się bezradnie po pokoju. Nie było w nim żadnego krzesła poza wielkim skórzanym
siedziskiem.Czułamsięjednakzbytspeszona,żebysięnaczymśtakimułożyć.
–Chodźmy​nabalkon–zaproponowałaGloria,zrywającsięnaglezłóżka.
Otworzyła​ drzwi wychodzące na taras obwiedziony srebrną balustradą. Stał tam stolik i dwa
wiklinowekrzesłazpoduszkami.
– Jeśli​ chcesz zapalić, to za chwilę, bo zaraz przyjdzie tu ta wiedźma ze swoim zestawem
popisowym.
Nie​zrozumiałam,ocojejchodzi,alejużpochwilizzadrzwiusłyszałamcichygłosOliwii.
–Odsuń​mifirankę,kochanie,botrzymamtacę.
Gloria​ wykrzywiła usta, naśladując słowa matki, i podeszła do drzwi, żeby jej pomóc. Oliwia
ustawiłanastolikutacęzegzotycznymi,jaknamojestandardy,przekąskami.Oilepóźniejzrozumiałam,
żeepatowaniebogactwembyłopoprostuobjawemjejsnobizmu,tamtegodniazrobiłotonamniewielkie
wrażenie.Natacybyłdzbanekświeżowyciśniętegosokucytrusowegoitalerzowoców,którewkwietniu
nie pojawiały się jeszcze w sklepach: ciemnych pękatych winogron, soczystych truskawek, dojrzałych
bananówinieznanychmiowocówwielkościorzechawłoskiegowróżowychkolczastychskorupkach.Na
drugimtalerzuleżałyminiaturowetorcikizciastafrancuskiegozkawiorem.
–Smacznego,​dziewczynki.Możetrochęuprzyjemniwamtonaukę.
–Dziękujemy,​mamo–odpowiedziałaGloriachłodnym,ugrzecznionymtonem.Poczymdodała,kiedy
zostałyśmysame:
–Jeśli​chcesz,tojedz.Janietknęniczego.
Cholera.
–Palisz?
Wyciągnęła​paczkędługich,cienkichpapierosów.
–Nie.
Gloria​odpaliłapapierosaiwciągnęłanerwowodym.
–Chyba​nieprzepadaszzaswojąmatką?–zagadałamzupełnieidiotycznie.
–Nie​przepadam?–parsknęła.–Nienawidzęjej.Tasztucznadobroć,uśmiechy,ciasteczka.Wszystko
na pokaz. Ona żyje, jakby brała udział w jakimś pieprzonym reality show. Dla poklasku jest w stanie
zrobićwszystko.Myślisz,żedlaczegoonaprowadzitęcałąfundację?Zdobrociserca?Wżyciu.Żeby
społeczeństwo zachwycało się jej postawą wzorowej obywatelki. Żeby była poważana w mieście,
aludzieznalijąipodziwiali.Awśrodku?Samazgnilizna.
Spuściłam​ wzrokprzytłoczonailościąpomyj,którewylaławłaśnienawłasnąmatkę.Jużwcześniej
zauważyłam, że Glorię można tylko pokochać albo znienawidzić. Teraz zrozumiałam, że z nią było tak
samo.
Kocha.
Nienawidzi.
Żadnych​półśrodków.
–Atwój​ojciec?–zapytałam.
–Mój​ojcieczostałzamordowanywielelattemu–odpowiedziałasmutno.
–Przepraszam.​Niemiałampojęcia.Ktogozamordował,jeślimogęspytać?
–Rzecz​wtym,żeniewiadomo.Policjaodlatuważa,żektóraśzjegokochanek,aleniemajążadnych
dowodów.
–Kochanek?
–Tak,​ ojciecnotoryczniezdradzałmojąmatkę,aonanierobiłamunawetztegopowoduwyrzutów.
Widzisz,cotozaosoba?Dasięponiżać,byleżadnebrudyniewyszłynaświatłodzienne.Atuproszę,
jakaniespodziewanaakcja.Ileżpikantnychhistoriiobjawiłosiępodczasśledztwa.Całaichprzeszłość,
wszystkiezdrady,tajemnice.Ojciecbyłtakąszychą,żeniedałosięzostawićtejsprawyottak.Robili,co
w ich mocy, żeby dowiedzieć się, kto zamordował mecenasa Falesse. Zatrudniono nawet wróżkę, żeby
pomogławśledztwie.Wyobrażaszsobie?
Opowiadała​ o tym jak o jakiejś sensacyjnej historii opisanej w brukowcu. Jakby to była powieść
kryminalna,anieśmierćwłasnegoojca.Możedlatego,żeminęłotylelat?Amożewjejdomuciąglesię
takotymmówiło?Niewiem.Dlamnietamtegodnianajważniejszebyłoto,żesięprzedemnąotworzyła.
–Atwoi?​–zapytałanagle,gaszącpapierosaobrzegstolika.
–Ja​teżmamtylkomamę.
–Aco​zojcem?
Zdałam​sobiesprawę,żejeślipowiemteraz,żemójojcieczostałzastrzelony,będzieoczekiwałaode
mnieszczegółów,którychjasama,rzeczjasna,nieznałam.Aleteżuświadomiłamsobienagle,żełączy
naswięcej,niżmogłamprzypuszczać.
–Umarł,​kiedybyłambardzomała.
–Rak?
–Mhm…​–kiwnęłamnieznaczniegłową,choćniechciałamkłamać.
–Tęsknisz​zanim?
–Nie​znałamgo,ależałuję,żeniemamojca.
–Ja​ zaswoimtęsknię,choćprawiegoniepamiętam.Mimowszystkichjegogierek,którewyszłyna
jaw,dlamniebyłpoprostutatą,ajajegoukochanącóreczką.Sadzałmniesobienakolanachiopowiadał
niesamowitehistorie,wktórychbyłamksiężniczką.
Roześmiała​się.
–Ajaka​jesttwojamatka?
–Fi​ jest…hmm…chybatrochędziwna.Ekscentryczna.Nielubitowarzystwaludzi,unikajakmoże
kontaktuzeświatem.Wielerzeczyprzedemnąukrywa.Wiesz…traktujemniejakdziecko.
–Ukrywa?​Co?
–Nie​wiem,mamwrażenie,żemajakąśtajemnicę,októrejniechcemipowiedzieć.
–Apytałaś​jąoto?
–Otak,​wielerazy,alenieodpowiada.
–Boże,​pewniemusiciesięstraszniekłócić.
–Tak​–skłamałamznowu.
Nie​ wiemczemu,zrobiłomisięnaglewstyd,żeniepróbowałammocniejwyciągnąćczegośodFi.
Czułamsięjakpotulnypies,któryniereagujenato,żemazakrótkąsmycz.Zastanawiałamsię,czymogę
napić się soku, czy byłoby to w tym momencie złamaniem naszego paktu przeciw matkom. Na wszelki
wypadekniepróbowałam.
– Wiesz,​ odkąd się tu przenieśliśmy, czułam, że nie mam się przed kim otworzyć. Mamy z Emilem
grupę znajomych, ale takich na imprezy, wiesz, jak jest. Żeby się napić i powygłupiać, a nie wynurzać
zproblemami.
–Kto​tojestEmil?Twójchłopak?
–Mój​brat.Dwalatastarszyodemnie.Kiedyśniepotrafiliśmysiędogadać,aleterazjestjużOK.Ty
maszrodzeństwo?
–Nie.
–Może​dlategojesteśtakaniedostępna.
–Niedostępna?​Comasznamyśli?
–Że​ciężkojestsięprzebićprzeztętwojąskorupkędośrodka.Pytałamkilkaosóbociebieiwszyscy
uważają, że jesteś trochę zarozumiała i rzadko z kimkolwiek rozmawiasz. Że masz swój świat i swoje
towarzystwo, ale nikogo do siebie nie dopuszczasz. Stałaś się dla mnie prawdziwym wyzwaniem.
Dlatego strasznie się cieszę, że przyjęłaś moje zaproszenie. Musiałam cię tu zwabić podstępem –
uśmiechnęłasiętajemniczo.
Nie​ mogłamuwierzyćwto,cosłyszałam.Czytonaprawdęmożliwe,żeludziewidzieliwemnietak
zagadkowąpostać,ojakiejmówiłaGloria?
Starałam​sięniedaćposobiepoznać,jakbardzojestemzaskoczona.
–Po​prostuzaniminieprzepadamityle.
– I za​ to właśnie już cię lubię. Jesteś wymagająca w doborze przyjaciół. To doskonale o tobie
świadczy.
Wracałam​ dodomuniespiesznie,żebyjaknajbardziejoddalićmomentkonfrontacjizFi.Nigdydotąd
napoważniesięzniąniekłóciłam,alewiedziałam,żeniemogępozostawićtejsprawybezreakcji.
–Fi?
Siedziała​samanamateracuskulonawembrioninieodzywałasię.
–Fi!​–powtórzyłamgłośniej.
Zerwała​sięzłóżkaiuśmiechnęła,jakbynicsięniestało.
–Zamyśliłam​siętrochę.Długocięniebyło,cośsięstało?–zapytałaspokojnie.
Zaczęła​krzątaćsięniezdarniepopokojuiprzestawiaćprzedmiotyzmiejscanamiejsce.Patrzyłamna
niąskupionymwzrokiemizbierałamwsobiesiłydowybuchu.Miałamwrażenie,żemyślitylkootym,
jaktodobrze,żeniewróciłamwcześniej.Widocznienicjejniepowiedział.
–Byłam​jużwdomu–odpowiedziałamdrżącymgłosem.
Zamarła.​Niepatrzyłamiwoczy.
–Co​tyopowiadasz,Latte?
–Przyszłam​ dodomujakieśdwiegodzinytemu,alebyłaśtakzajętaspotkaniemzeswoimznajomym,
żemnieniezauważyłaś.
Spojrzała​namnie.Jedynieprzezułameksekundydostrzegłamwjejoczachstrach.
–Jesteś​głodna?
–Cholera,​Fi!–wrzasnęłamwreszcie.
Pierwszy​razwżyciupodniosłamnaniągłos.
–Jak​tysięwyrażasz?
–Powiedz​mi,cosiędzieje.Cotenfacetznowututajrobił?Bototensam,którybyłtukiedyśwnocy,
prawda?
Milczała​dłuższymoment,starającsięodwrócićmojąuwagęnerwowymiruchamidłoni.
–Tak,​tomójznajomyzdawnychczasów.
–To​dlaczegosiedziałaśjakzahipnotyzowana?Co?
–Przestań.​Poprostunieusłyszałam,żeweszłaś.
–Szarpałam​ cięzaramię,Fi.Byłaśsztywnainiewidziałaśmnie.Przestańjużkłamać.Powiedzmi.
Powiedzmiwszystko!Przecieżjacięniewydam.
–Nie​mogę,Latte.
–Skoro​takzdecydowałaś,dobrze.Tylkoniechcięniezdziwi,jeślijateżbędęmiećswojetajemnice.
Wybiegłam​ z domu i trzasnęłam drzwiami, zostawiając Fi w osłupieniu. Chyba nigdy w życiu nie
spodziewałabysię,żebędęwstaniecośtakiegopowiedzieć.Jasamaniemogłamuwierzyć,żewkońcu
tozsiebiewyrzuciłam.
Stałam​ na dworze z trzęsącymi się wciąż dłońmi i wywalczoną wolnością, z którą nie bardzo
wiedziałam,cozrobić.
Spojrzałam​naoknoJanka.Światłobyłowłączone,więcmusiałbyćusiebie.Weszłamdojegoklatki,
starającsięniezwracaćuwaginaodórgnijącychziemniakówwydostającysięzpiwnicy.Maszerowałam
poschodachzkołaczącymsercem.Tawizytabyławiększymisilniejszymwyrazembuntuwstosunkudo
Fi,niżgdybymsięnaćpałaalbouciekłanatydzieńzdomu.Zadzwoniłamdodrzwi.Pochwiliusłyszałam,
że ktoś spogląda przez wizjer. Zablokowane łańcuszkiem drzwi uchyliła jego mama. Widziałam ją
wcześniej już wiele razy. Była bibliotekarką i jeździła wszędzie na swoim starym, zdezelowanym
składakuzkoszykiemnakotaprzykierownicy.Kotprzecisnąłsięmiędzydrzwiamiizacząłocieraćsię
omojąnogę,unoszącwgóręogonigłośnomrucząc.Patrzyłanamnie,nieukrywajączaskoczenia.
–Dobry​wieczór,nazywamsięLatte.CzyzastałamJanka?
– Wiem,​ jak się nazywasz. Nie wiem tylko, czy mogę go zawołać, bo jeszcze biedaczek dostanie
zapaścizezdziwienia.
Uśmiechnęłam​ się nieśmiało. Zamknęła drzwi, zdjęła łańcuszek i wpuściła mnie do środka, a kot
zacząłwspinaćsiępojejspódnicy.Nachyliłasięiwzięłagonaręcejakniemowlę.
–Jasiu,​koleżankadociebie–krzyknęławgłąbkorytarzaiposzładoswojegopokoju.
Janek​otworzyłdrzwiiteatralniecofnąłsiędwakroki.
–Nie​wierzęwłasnymoczom.
–Cześć,​Jaś.
–Cześć,​ Cappuccino…Zapraszam.Musiałostaćsięcośniebywałego,skoropozwolonociopuścić
terrarium.
Weszłam​ dojegopokoju.Pierwsze,corzucałosięwoczy,towielkirysunekmandaliprzytwierdzony
gwoździamidościany.Napodłodzeleżałolbrzymimateraczajmującyniemaltrzyczwartepokoju.Przy
ścianiestałniskistolik,anadnimwisiałapółkazksiążkami.
– Wiem,​ że zachowując zasady uprzejmości, powinienem zaproponować herbatę i szarlotkę, ale
wybacz,żenajpierwzapytam,cotytu,ulichajasnego,robisz.
–Może​niepowinnamprzychodzićtakpóźno…–zaczęłamspeszona.
–Ani​sięważterazwycofywać!Mów,cosięstało!
– Pokłóciłam​ się z Fi. Musiałam wyjść z domu. Nie miałam za bardzo gdzie pójść. Masz może…
wino?
Roześmiał​ siętakserdecznie,żepoczułamsięwreszcieswobodniej.Usiadłamnawielkimmateracu,
plecamiopierającsięościanęiwpatrującwbarwnąmandalę.Kiedyskończyłasiębutelka,znałjużcałą
historię,awłaściwietylkojejmałączęść.Tęczęść,którąznałamja.Podkoniecmocnojużplątałmisię
język. Janek słuchał mnie ze świętą cierpliwością, nie zadając żadnych zbędnych pytań. Czułam, jak
zmęczeniepowolidopadamojepowieki,alestarałamsięwalczyćznimzewszystkichsił.Niechciałam
jeszczewracaćdodomu.Niezauważyłamnawet,kiedyzasnęłam.
Obudziło​ mnie uczucie potwornej suchości w ustach. Otworzyłam oczy i przez kilka sekund
zastanawiałam się, gdzie jestem. Koło materaca stała butelka wody mineralnej. „JESTEŚ U JANKA,
ATOJESTLEKARSTWO;)–DOŚWIADCZONYŻYCIOWOŻYCZYLIWY”–uświadomiłminapisna
etykiecie.
Roześmiałam​sięwduchu.Woda…Zbawienie.
Podniosłam​ się nie bez wysiłku. Wciąż kręciło mi się w głowie, ale też wracały do mnie urywane
strzępywczorajszejrozmowy.
Może​onaukrywasięprzedmafiąalbojakąśsektą?
Może​tenfacetjąszantażuje?
Może,​może.Wszystkotylkomoże…jakbymniemogładowiedziećsięprawdyowłasnejmatce.
Ciche​pukaniedodrzwiwyrwałomniezzamyślenia.
–Latte?​Śpiszjeszcze?
–Nie,​wejdź.Dziękujęzawodę.
–Nie​masprawy.Nieuwierzysz,cosięstało.
–Co​takiego?
–Fi​tutajbyła.
–Słucham?
–Naprawdę.​Kazałazostawićciklucze.
–Mówiła​coś?
– Nie​ i nie wyglądała na wściekłą. Powiedziała tylko, że musi wyjechać, ale ty możesz już zostać
sama.
–No​tak,przecieżjestkonieckwietnia.Znowutosamo.
–Wstawaj,​dopierowyszła,możemysprawdzićnadworcu,gdziejedzie.
Westchnęłam​ ciężko. Głowa bolała mnie tak, że ledwie mogłam nią poruszać i na samą myśl
opościguzaFizrobiłomisięniedobrze.
–Nie​damrady.Niemamsiły.
–Dobra,​zostańtu,jazaniąpójdę.
–Janek,​toniejestdobrypomysł.Jakcięzauważy…
–To​coztego?Itakjużmnienielubi.Śniadaniemaszwkuchni.Mamapojechaładopracy.Zostawię
cikluczeiwpadnęponiepozajęciach.Tydzisiajlepiejnieidźdoszkoły.Pa!
Zanim​ zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Janka już nie było. Przez moment wyrzucałam sobie
wmyślach,żepozwoliłammuśledzićFi,boczułam,żetonieuczciwe.Możefaktycznielepiejbyłobydla
mnie, żebym nie dowiedziała się tego, czego tak bardzo nie chciała mi powiedzieć. Po chwili jednak
przypomniało mi się, jak wyglądała, siedząc naprzeciwko tego faceta, i złość, która we mnie wtedy
wezbrała,znówdoszładogłosu.Niemaprawamnieoszukiwać.Jestemjejcórkąichcęznaćprawdę.
Wyszłam​zpokojuipowoliprzeszłamwzdłużciemnegoprzedpokoju.Trzebaprzyznać,żemieszkanie
Jankanienależałodonajprzyjemniejszych,jakzapewnewiększośćwnaszejdzielnicy.Stare,zniszczone
meble, przedpotopowa boazeria, podłoga wyłożona jedynie płytkami PCV i przykryta kilkoma
zdeptanymi chodniczkami. Duży pokój i kuchnia urządzone raczej bez specjalnych wyrzeczeń
finansowychiwizji.Naszakawalerkabyładużomniejsza,aleprzynajmniejmiałaklimat.
Na​blaciekuchennymkołolodówkistałtalerzkanapekzżółtymseremipomidorami.Kiedypoczułam
zapach żółtego sera, aż mnie zemdliło i pobiegłam do ubikacji. Nie miałam nawet czym wymiotować,
więcczułamtylkowściekłeskurczeżołądkainapływającącochwiladoustsłonąślinę.Siedziałamtam
dobrykwadrans,kiedyusłyszałamchrobotkluczawzamkudrzwizewnętrznych.
–Co,​docholery?
Szybko​wytarłamustapapieremtoaletowymispuściłamwodę.
–Jest​tuktoś?–zapytałmęskigłos.
Zniepokojem​ otworzyłamdrzwi.TataJanka–równiechudyiwrówniewielkichokularachnanosie
– stał przede mną w tweedowej marynarce i z czarną urzędniczą teczką w dłoni. Nie mieliśmy nigdy
dotąd okazji rozmawiać, widywałam go tylko przelotem, ale nawet gdybym nigdy w życiu go nie
spotkała,niemiałabymwątpliwościcodoichpokrewieństwa.
–Dzień​dobry–zaczęłamzawstydzona.
–Dzień​dobry–odpowiedziałzupełniespokojnie.
–Nazywam​sięLatte.
–Ach,​Latte,przyjaciółkaJanka.Opowiadałmiotobie.Miłomiciępoznać.
Zbliżył​ sięipodałmirękę.Pachniałładnąwodąpogoleniu.Jejzapachpozostałminadłonijeszcze
nadługopotym,jakwyszłamzichmieszkania.Wyglądałonato,żemojaobecnośćunich,itozsamego
rana, nie zrobiła na nim szczególnego wrażenia. Zajął się rutynowymi czynnościami – powiesił na
wieszaku kapelusz i parasol, który miał ze sobą, mimo że pogoda była bardzo ładna. Ustawił buty
wrównymrzędziekołoinnychpar.
–O!​–zdziwiłsię,wchodzącdokuchni.–Widzę,żezostawilinamkanapki.Jadłaśjuż?
–Nie​lubięjeśćtakwcześnie.
–Może​wtakimrazienapijeszsiękawy?
– A ma​ pan latte? – rzuciłam moim standardowym żartem, który zawsze działał w stresujących
sytuacjach.
Udało​się.Mężczyznaroześmiałsięirozłożyłbezradniedłonie.
–Mogę​panuzrobić–zaproponowałam.–Mapanmleko?
–Chyba​jestwlodówce.
–Doskonale.
Po​ chwili nalałam spienionej kawy do wysokich, przezroczystych szklanek i przyniosłam ją do
pokoju,gdzieojciecJankapałaszowałjużmojeśniadanie.
–Przypomnij​mi,Latte,costudiujesz.
–Jeszcze​niestudiuję,proszępana.ChodzędogimnazjumprzyplacuŚwiętegoPatryka.
–To​bardzodobregimnazjum.
–Swoje​latachwałymajużzasobą,aleludziejeszczeotymniewiedzą–roześmiałamsię.
–Ado​jakiegochcesziśćliceum?
–Do​jedynki.
Lekko​zakrztusiłsiękanapką.
–Ambitna​zciebiedziewczyna.MogłabyśnalaćtrochęolejudogłowytemunaszemuJankowi.To,co
onwyprawiazeswoimżyciem,przechodziludzkiepojęcie.Typewniebędzieszstudiowaćprawoalbo
ekonomię, prawda? A ten – pokręcił z politowaniem głową – filozofię sobie wymyślił. Filozof od
siedmiuboleści,cholera.Przepraszamzawyrażenie.Azresztąniebędęsięwtrącaćwjegożycie.Niech
robi,cochce.Aletamandala…–złapałsięrękązaczoło.–Widziałaśją?
Roześmiałam​ się, bo nie mogłam się już powstrzymać. Ojciec Janka spojrzał na mnie i wybuchnął
śmiechem równie serdecznym co Janek, kiedy coś go szczerze ubawi. Śmialiśmy się jak para starych
znajomych. Właściwie sami już nie wiedzieliśmy z czego, ale dawno nic nie poprawiło mi humoru tak
bardzojaktamtośniadanie.Wyszłamzichdomuwrewelacyjnymnastroju.PanRossauścisnąłmidłoń
ipoprosił,żebymczęściejdonichwpadała.
Przekręciłam​ kluczwzamkuiweszłamdopustegomieszkania.Oknobyłolekkouchylone,żebynie
tworzył się zaduch, który często wypełniał nasz niewielki pokój przed południem. Zostawiła wszystko
w absolutnej czystości. Zawsze kiedy była zdenerwowana i nie mogła znaleźć sobie miejsca, chodziła
z kąta w kąt, to wycierając kurze, to poprawiając i tak już równo ułożone obrusy i prześcieradła. Na
stolikuleżałakopertazmoimimieniem.Rozbawiłomnie,żejąpodpisała,zupełniejakbyktośinnymógł
ją otworzyć. Ale pewnie pomyślała, że nada to listowi powagę i znaczenie. W pierwszym odruchu
miałam ochotę porwać go na strzępy i wyrzucić do kosza, ale ciekawość wzięła górę. Wiedziałam
doskonale, że nie wyjaśni mi, gdzie pojechała, ale walcząc sama z sobą, odkleiłam brzeg koperty
iwyciągnęłamskrupulatniezłożonąkartkę.
Latte,
rozumiem​ twoje wzburzenie całą sytuacją. Wiem, że mogłaś być zaskoczona wizytą mojego
znajomegoimoimnietypowymzachowaniem.
Co​zahipokrytka!
Nie​ będę ci niczego tłumaczyć, przepraszam, ale to dla twojego dobra. Są pewne sfery w życiu
każdegoczłowieka,którestanowiąjegoprywatnyświatitajemnicę.Dotejporybyłaścałyczasmoją
małą córeczką, ale twoje słowa uświadomiły mi, że już tak nie jest. Wiem, że jesteś dojrzałą
i odpowiedzialną za siebie kobietą. Potrafisz podejmować decyzje i tak samo jak ja masz prawo do
tajemnic.Przepraszam,jeśliczułaśsięprzezemnieosaczona.
Jak​ wiesz, zbliża się pierwszy dzień maja, dlatego, jak co roku, muszę wyjechać. Nie prosiłam
oczywiście pani Kosińskiej, żeby do ciebie przychodziła. Zostawiam ci klucze i mieszkanie jest do
twojej dyspozycji. Będę drugiego lub trzeciego. Jeśli chcesz, zaproś Janka albo jakieś dziewczyny
zklasyi…bawsiędobrze.
Kocham​cię.
Fi.
Skręciłam​ list jak wyżymane pranie. Miałam ochotę go pogryźć i zdeptać. Uczucie bezsilności
ogarnęłocałemojeciało.Wiedziałam.Terazjużwiedziałam,żeczegokolwiekbymniezrobiła,nigdynie
dowiemsięoniejprawdy.Zawszebędzietakasama.Skryta,nieznanaiobca.Nieprzyznasięnawetna
torturach piekielnych. Nic tu nie pomagało – prośby, błagania, groźby, nawet bunt i ucieczka.
Najwyraźniejmimocałejmiłościmatczynej,którąmniedarzyła,niebyławstaniemizaufaćiwyznać,co
taknaprawdęukrywaprzedświatem.Łzysamenapłynęłymidooczu.Pocomitowszystko?Tepozory
bliskości,topoświęcenie,tencałynaszzmyślonyświatekzkwiacianąmafiąisąsiadamikryminalistami,
wymyśleni wujowie zza morza, wieczory ze skrzeczącym gramofonem. Nic mnie to nie obchodzi. To
wszystko,taksamojakonaija,byłojednymwielkimkłamstwem.Niemiałamsiły.Leżałamnamateracu,
przyciskającgłowędopoduszki.Powiększającesięmokreplamynapędzałymniedojeszczewiększego
szlochu.Niemogłamprzestać.Bolałomniejużgardłoigłowa,aleniemogłamtegopowstrzymać.
–Nienawidzę​swojegożycia.Nienawidzęcię,Fi!Rozumiesz?–krzyczałamwpoduszkęwhisterii.–
Dlaczegowciążmnieokłamujesz?!
Z trudem​ udało mi się złapać oddech. Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nie zamierzałam
reagować.
–Latte?​–usłyszałamgłosJanka.
–Odejdź,​chcęzostaćsama.
–Proszę,​otwórz.
–Idź​stąd.Niejestemwnastrojudorozmów.
Przez​ moment zapadła cisza. Starałam się zapanować nad oddechem, który z powodu zapchanego
nosa i zapuchniętego gardła z trudem miał siłę cyrkulować między światem zewnętrznym a moimi
płucami.
–Latte,​proszę–powtórzyłporazenty.
Wstałam​ iwysmarkałamnoswpapierowąserwetkę,bowszystkiechusteczkihigienicznedawnojuż
sięskończyłyileżałyteraznastoleniczymstosróżorigami.
Podeszłam​ dodrzwiiprzekręciłamzamek,poczymodwróciłamsięnapięcieiwróciłamdopozycji
wyjściowej brzuchem do materaca. Janek stanął nade mną i obserwował mój wrak na tle tego
pobojowiska.
–No​tak,zawszewiedziałem,żejesteśsmarkacz,alenieżeażtakzakichany.
–Zamknij​się,użalamsięnadsobą.
–Widzę.
–Czego​chcesz?
–Wiem,​gdziepojechałaFi.
–Gdzie?​–zerwałamsięzłóżkaispojrzałamnaniego.
–Ofuj,​alejesteśbrzydka.
–Janek!
–Nie,​noseriomówię.Jakjakaśczerwonabulwa.
Uderzyłam​gowramięiobojesięroześmialiśmy.
–Gdzie​pojechała?
–Do​ Niemiec–odpowiedziałispojrzałnamniewwyczekiwaniunajakąśrozwiązującątęzagadkę
reakcję.Niebyłożadnej.
–Macie​tamjakąśrodzinę?
Wzruszyłam​bezradnieramionami.
–Ztego,​cowiem,towogóleniemamyżadnejrodziny.
–Więc​pocotamjeździ?
–Mówiłam​cijuż,żeniemampojęcia.
–Cholera.​Dziwnasprawa.Mówięci,onanapewnojestczłonkiemmafii.
–Pleciesz​bzdury,jakiejmafii…
–No​tojajużsamniewiem.Cootymsądzisz?Oddawnatamjeździ?
–Chyba​odzawsze.
Łzy​znowunapłynęłymidooczu.
–Nie​płacz,młoda–przytuliłmojągłowędoramienia.–Cośsięwymyśli.
ROZDZIAŁ​3
W domu​ państwa Ernesta oraz Elżbiety Falesse panował wieczny zamęt. Nigdy do końca nie było
wiadomo, kiedy będą trzaskać drzwi, a kiedy państwo zażyczą sobie śniadania do łóżka. Kłócili
się z równą żarliwością, co godzili. Jedyną rzeczą, której nie dało się zaprzeczyć, był fakt, że w tym
niezwykleemocjonalnymmałżeństwiewojnainamiętnośćszływparzeiżetoElżbietabyładominującą
osobowością.Jeśliwcoświerzyła,wkładaławtocałąduszę.Ernestzregułypoddawałsięwoliżony
i mimo opinii doskonałego adwokata (choć jego zamordowany brat uznawany był zawsze za lepszego)
wspektaklurodzinnymczęściejodgrywałrolępantoflarzaniżkozaka.Bywałyjednakdni,kiedypotrafił
postawićnaswoim.
Ich​ pierwsze dziecko umarło podczas porodu, co było tak bolesnym przejściem, że z ledwością
przetrwalitępróbęjakomałżeństwo.Elżbietazawszezcałegosercapragnęłamiećcóreczkęijejutrata
oznaczała dla niej niewyobrażalne cierpienie. Przez wiele tygodni mijali się bez słowa, nerwowo
rzucając spojrzenia po ścianach, aby tylko nie zetknąć się wzrokiem. W końcu jednak nie mogli dłużej
znieśćsytuacji,którazapanowaławichdomu,irozpętaliawanturę,jakiejsamidotądniedoświadczyli.
Padłowieleniepotrzebnychizbytmocnychsłów,alewreszciesiępogodzili.
Kornel,​ syn Elżbiety i Ernesta, był jedynym dzieckiem państwa Falesse – dziwakiem i odmieńcem,
któryniewiadomopokimodziedziczyłgeny!Tylesercawłożyliwjegostarannewychowanie,płaciliza
lekcje języków obcych i korepetycje z matematyki, a ten smarkacz odpłacił im tak, że pewnego dnia
przyprowadziłdodomutę,tę…jakjejtam…Tosię.Roztrzepaną,krótkowłosąchłopczycęwobdartych
spodniachikoszulizamerykańskiejflanelipodkreślającejjejchłopięcekształty.
–Większego​czupiradłajużniemogłeśpoderwać?–zapytałaoburzonaElżbieta.
–Ale​jajejniepoderwałem,jasięzakochałemodpierwszegowejrzenia.
Wiedział​doskonale,oczymmogliwtedymyśleć.
Jak​ ona będzie wyglądać podczas rodzinnych obiadów, w zestawieniu z elegancką kuzynką Glorią
i wypindrzoną ciotką Oliwią, która serwuje krewetki na srebrnych talerzach i wspomina
z rozrzewnieniem nieboszczyka męża – brata Ernesta – który zawsze przy takich okazjach opowiadał
niezwykle zajmujące historie ze świata prawa i polityki. O tym że mąż został zamordowany, a tym
bardziejojegowcześniejszychekscesach,niktjużniewspominał.
Ten​wynalezionyniewiadomogdzieprzezKornelawypłosztoplamanawizerunkurodziny!
Podczas​gdyKornelwmiłosnymodlocieunosiłsięprzykażdymkrokujakieśtrzyipółmilimetranad
ziemią,państwoFalessemarzyliotym,bysiępodniązapaść.
–Matko,​ ojcze–oświadczyłimkilkatygodnipóźniej,kiedyjeszczewydawałoimsię,żepanująnad
sytuacją i uda im się utrzymać dziewczynę na dystans od bliższej i dalszej rodziny – pragnę poślubić
Tosię.
– Kochanie,​ nie przemyślałeś tej sprawy do końca – oświadczyła jego matka najspokojniej, jak
umiała. – Nie bierzesz też pod uwagę naszej opinii, co może postawić nas przed koniecznością
wyciągnięciaztegojakichśkonsekwencji.
–Przyjmę​każde,jeślitylkowyrazicieswojąprzychylność.
–Źle​naszrozumiałeś,synu.Jeślisięzniąożenisz,wydziedziczymycię–oświadczyłasurowo.
–Zatem​odchodzę,żegnajcie.
Był​ wtedy na pierwszym roku prestiżowej Akademii Sztuk Pięknych w K. Szkoła ta cieszyła się
niezwykłym poważaniem w artystycznym światku, dlatego nawet Elżbieta i Ernest, którzy pragnęli
zcałegoserca,abysynposzedłwśladyojcaiwujaizostaładwokatem,uznaliostatecznie,żewbyciu
mecenasem sztuki także nie ma nic, co urągałoby ich statusowi społecznemu. W najgorszych snach nie
przypuszczali,żepoznatamtoczupiradłozpiekłarodem,któresprowadzinieszczęścienaichrodzinę.
Tak​ pokrótce opowiedział nam swoją historię, nie omijając w obecności Tosi słowa „czupiradło”,
ponieważjegomłodziutkażonajeuwielbiałainiedostrzegaławnimnajmniejszegośladupejoratywnego
zabarwienia.
–Zawsze​marzyłamotym,żebyzostaćczupiradłem,kiedydorosnę–śmiałasię.
Kornel,​ mimotego,cosądzilionimjegorodzice,byłambitnymihonorowymczłowiekiem.Takim,
jakichrzadkospotkasięnaulicachodczasówśredniowiecza.Miałdystanswobecotaczającejgoparanoi
igłębokie,żyweuczuciawstosunkudowiekuistychwartości.
Zwielkim​ trudemsamiutrzymywalisięprzezczterylatawK.Elżbietacojakiśczas,kiedywezbrała
wniejdostatecznailośćuczućmacierzyńskich,dzwoniła,byzapytać,czymożepowróciłmurozum,czy
teżnadaljestnaćpanymiętądoswojejkoleżanki.(„Żony,mamo,niekoleżanki!”)Dorabialiwlokalnych
klubach jako tania siła robocza. Dziewiąty semestr wniósł wreszcie w ich życie przełom. Knajpa Pod
Klonami Zielonymi, w której pracowali od wielu miesięcy, zdecydowała się na radykalne zmiany
wnętrza. Właściciel poszukiwał dekoratora, który zgłosi się z dobrym pomysłem dodającym świeżości
istwarzającymnoweobliczelokalu.
Początkowo​ nic nikomu nie powiedzieli. Pracowali po całych nocach, żeby rozrysować idealny
projekt. Z maniakalną wręcz skrupulatnością dopasowywali barwy, kłócąc się o odcień piaskowy
i kremowy, układali luksfery i kinkiety. Analizowali odpowiednie ułożenie firanek, dobór fotografii,
rozmiaryantyramipłytek.Bar,krzesła,stoły,podłoga–wszystkomusiałozesobąidealniewspółgrać,
abystworzyćwnętrze,którezapraszaswoimwystrojemdośrodka,anawetpowalanakolana.Musiało
się udać i udało się. Setki szkiców walały się po podłodze w pokoju akademika. Zdjęcia oraz próbki
wybranych tkanin i materiałów wisiały przyczepione spinaczami do sznurków rozwieszonych wzdłuż
ścian.Wzorydrewnaikolorówfarbułożonebyływkartonowychpudełkachpoczekoladkach.Zebralito
wszystkodobagażnikaswojegodwudziestoletniegogruchotaipojechalipełninadziei,gubiącpodrodze
ruręwydechową,czegonawetniezauważyli.
Stanęli z duszą na ramieniu przed wejściem do lokalu, który znali przecież jak własną kieszeń, po
czymwnieśliowocswejpracydośrodka.
–Gdziemiztymigratami!?–wykrzyknąłprzerażonywłaściciel.–Chybadzisiajniewaszazmiana?
Skołowanyspojrzałnagrafik.
–Mywinnejsprawie.Przyszliśmyporozmawiaćointeresach.
Parsknąłśmiechem,alewidzącichpoważneminy,zreflektowałsięizaprosiłichnazaplecze.
–Jakpanwie,obojestudiujemynaASP.
–Notak,chybarzeczywiściewiem.
– Ponieważ rozumiemy, jak wiele dla pana znaczy ten lokal, zabraliśmy się do pracy, żeby byle
podrostek,którynicniewieocharakterzetegomiejsca,niewziąłsięzajegourządzanie.
Właścicielpodrapałsiępogłowieiuśmiechnąłszczerzej,niżkiedykolwiekmusiętozdarzyło.
–Pokażemytenprojektnajpierwpanu,bojestpanwłaścicielemtegomiejscaijesttuwięcejpana
duszy niż powietrza. Ale musi nam pan obiecać, że po zamknięciu lokalu zwoła pan tu wszystkich
pracowników:MałąiDużąAnnę,paniąGruszczyńską,wszystkiekelnerki,barmanaBanderasa,anawet
Janusza – złotą rączkę. Wszystkich. Bo oni razem z panem tworzą to miejsce i też mają prawo
wypowiedziećsięnatentemat.
WłaścicielowiknajpyPodKlonamiZielonymiażłzazakręciłasięwoku.Wszystkielatajegociężkiej
pracyzostałymuwynagrodzonetąszczerąprośbą.
–Obiecuję.
Tosia i Kornel wyciągnęli z pudeł projekty. Mężczyzna brał do rąk po kolei każdą makietę
i przyglądał się jej z wielką uwagą. Porównywał kolory, pytał o fakturę materiałów, wąchał próbki
drewna.
–Prawdziwyklon?
–Prawdziwy.
Spojrzałnakomputerowyprojektbaruisięgnąłpododatkoweokularyzkieszeni.Zawszetakrobił,
kiedychciałdokładniesprawdzićrachunki.Wyglądałidiotyczniewdwóchparachokularównanosie,ale
należał do ludzi, dla których wygląd zewnętrzny jest równie ważny, co zeszłoroczny śnieg. Odłożył
wkońcuwszystkodopudełispojrzałnaKornelaiTosięzgłębokimwzruszeniem.
–Jestdoskonały–oznajmiłkrótkoiwyszedł.
Siedzieli przez chwilę oniemiali i onieśmieleni tym niespodziewanym komplementem, po czym
rzucilisięsobiezpiskiemwramiona.
ProjektzostałprzyjętyzwielkimentuzjazmemprzezcałąekipęKlonówZielonych.Cieszylisięjak
dzieci i nikt nawet nie brał pod uwagę tego, że mógłby nie uczestniczyć w przebudowie lokalu.
Oczywiście potrzebni byli także profesjonaliści, którzy wykonaliby bar i klonowe meble. Właściciel
postanowiłzamknąćlokalnadwatygodnie.Wtymczasiedokonałasiętamniezwykłatransformacja.
Nowy szyld zawisł nad wejściem dokładnie pierwszego grudnia. Tuż za siermiężnymi drzwiami
zakończonymi półokrągłym łukiem czekało wnętrze, jakiego dotąd w K. nie było. Czuło się w nim
atmosferę młodej Francji i powiew świeżej kulinarnej wyobraźni. Taka kompozycja budziła zupełnie
nieoczekiwane doznania. Miało się ochotę przesiadywać tam godzinami, sącząc wino i zapełniając
brzuch strawą gładzącą podniebienie. W głębi restauracji (bo teraz nie sposób już było nazwać tego
miejsca knajpą) znajdował się jeden z niewielu elementów, które pozostały niezmienione ze starego
wnętrza:niezastąpiony,stary,klasycznyfortepian,doktóregowieczoramizasiadalistudenciiabsolwenci
akademiimuzycznej.KorneliTosianiezdecydowalisięnapowieszeniewewnętrzufotografii,zamienili
jenaobrazyswoichprzyjaciółzroku,którzyściągalitutłumnie,początkowotylkopoto,żebyzobaczyć
efektichpracy,apóźniejzostawaliwrolistałejklienteli.
– Moi drodzy – oznajmił właściciel po kilku dniach wznowionej działalności klonów. – Jak sami
widzicie,udałowamsięodnieśćniezaprzeczalnysukces.
Uśmiechnęlisię,starającsięutrzymaćnieposkromioneduszewewnątrzciała.
– Zamierzam wam oczywiście zapłacić, tak jak zapłaciłbym firmie, która remontuje wnętrza lokali.
Jest to całkiem niemała sumka. Mam dla was też inną niespodziankę. Chcę wydać tutaj przyjęcie dla
personeluistałychbywalcówzokazjizbliżającegosięNowegoRoku.
–Świetnypomysł.
–Jednak,cosiętyczypieniędzy,wcześniejmuszęwasprosićodopełnieniepewnychformalności.
–Mianowicie?–zainteresowałsięKornel.
–Musiciezarejestrowaćswojądziałalnośćjakooficjalnąfirmę.
Słowo „firma” niewiele mówiło w środowisku ludzi, gdzie każdy zapytany o znane powiedzenie
„czas to pieniądz” wzruszał ze zdziwieniem ramionami i oświadczał, że pierwsze słyszy. Właściciel
Klonówspojrzałnanichzpolitowaniemiposzedłwichimieniuzarejestrowaćfirmę,proszącjedynie,
by dostarczyli mu kilka dokumentów, które z wielkim trudem odnaleźli między stertą płócien i sztalug
aalbumamiobrazówLeonardaiVincenta.
–Jakchcecienazwaćfirmę?
–MożeAncoraImparo?–zaproponowałaTosia.
–Wspaniale!–zachwyciłsięKornel.
–Żejak?!
– „Ciągle się uczę”. Ciągłe i niestrudzone dążenie do doskonałości i skupienie na szczegółach.
Samokształcenieipełnapoświęceniarealizacja!–powiedziałaTosiaznatchnionymwyrazemtwarzy.
–Chybaoszaleliście,tomabyćcośkrótkiegoizrozumiałegodlanormalnychludzi.
–Wcaleniemusząrozumieć,cobiorą–roześmiałasięTosia.–Ajakbycośniewyszło,topowołamy
sięwsądzienanazwę.
–DlaczegoakuratAncoraImparo?–zapytałJanek,pociągajączbutelkiłykkiepskiegotaniegowina,
kiedysiedzieliśmynapoddaszuuAnny,słuchającichwywodu.TosiaiKornelzawszenaświętawpadali
do J., mimo że rodzina nadal nie zauważała ich związku. Specjalnie się tym jednak nie przejmowali,
zawszeznajdującjakieślokumuprzyjaciół.
–AncoraImparo…„ciąglesięuczę”–tosłowaMichałaAnioła,któryzapisałsięnakartachhistorii
jakogeniusziperfekcjonista–odpowiedziałzzaangażowaniemKornel.–Dążeniedoperfekcjibyłojego
chlebempowszednim.Słowo„detal”wjegoustachnabierałonowegoznaczenia.Doprowadzałdoszału
tych, którzy zlecili mu pomalowanie kopuły Kaplicy Sykstyńskiej, bo to, co inni zrobiliby w kilka
miesięcy, uważając pracę za dokładnie wykonaną, Michał Anioł realizował niemal sześć lat. Leżał na
rusztowaniach wznoszących się kilkadziesiąt metrów nad ziemią i na mokrym tynku dawał życie
postaciom biblijnym. Z mistrzowską wnikliwością i skrupulatnością tworzył sylwetki, których każdy
mięsień, mina i gest zasługują na hołd. Był dla siebie surowszy niż ktokolwiek obserwujący go
z zewnątrz, bo w jego wyobraźni tworzyły się wizje, którym nie były w stanie sprostać dłoń, pędzel
i dłuto. Jego największe dzieło na tej kopule – Mojżesz – zostało dźgnięte przez mistrza w kolano.
Krzyknąłdoniegowfurii:–Dlaczegoniemówisz?!KiedyzaśpewnegodniapodczaspracywKaplicy
Sykstyńskiej zmartwiony jego ciągłym niezadowoleniem z rezultatów własnej pracy przyjaciel zapytał,
ktoztakiejodległościdostrzeżejakikolwiekmankamentdzieła,MichałAniołodparł,żeondostrzeże.
–Wiesz,stary,tobardzoimponujące,aleprzecieżwtymbiznesieliczysięszybkiewykonanieusługi,
boinnicięwyprzedzą.
–Szybkie,szybkie–warknąłKornel.–Conagle,topodiable.Popatrznatotakzwanenowoczesne
społeczeństwo. Same ideały, ludzie mianujący siebie wzorami i zachwycający się swoim własnym
uczestnictwem w wyścigu szczurów… Odnoszą sukces rzutem na taśmę i biegną dalej, by nikt nie
zauważył ich pomyłki. Popełniają błędy i zrzucają je na innych, by zachować dobre imię. Walczą
o sukces, nie o efekt pracy. Dążą do pieniędzy, a za nic mają samodoskonalenie – no chyba, że firma
zafundujeimkursasertywnościiwiarywewłasnesiły.Grunttozachowaćpozory!Niepozwolićświatu
zobaczyć, jak niewiele jest się wartym. Nie ma co tracić czasu na żmudne poszukiwania i dążenie do
czegoś, czego nie osiągniemy! Kto dziś pragnie doskonałości? Gdzie podziały się talenty na miarę
MichałaAnioła,LeonardadaVinci,Mozarta?Ktownaszychczasachzbezsilnościobciąłbysobieucho?
Kto popełniłby samobójstwo z powodu braku weny twórczej? Kto nie ustawałby w swej twórczości
mimobiedyibezlitosnejkrytyki?Gdziepodziałysięduszetych,którzykrzyczą:„Czemuniemówisz?”.
Natknąłemsiękiedyśnazdanie–kropladrążyskałęniesiłą,leczciągłymspadaniem…izdałemsobie
sprawę,czegobrakujenamdogeniuszu.Świętejcierpliwości.Jedzeniejestfast,produkcjamass,rozwój
speed!Ucząnas,żenajważniejszejestszybkieosiągnięciesukcesuinatychmiastowerezultaty.Żeliczy
siętylkowrażenie.Żepierwszymiliontrzebaukraść.Trzebajaknajszybciejdostaćsięnaodpowiednio
wysokąpółkę,aszlifydostaniemypóźniej.Liczysiętylkotempo!Jakbycałyświatzapomniałotym,że
abyosiągnąćcoświelkiegoiznaczącego,trzebanatopoświęcićtysiącegodzin,latawyrzeczeńitrudu.
Żepierwszepróbysączęstonieudane,aletrzebastawićimczoła,przyznaćsiędoporażkiipouczonym
własnymi błędami odbić się i walczyć od nowa, bo często wychodzi dopiero za drugim, dziesiątym,
aniekiedynawetsetnymrazem,ijesttolepszeniżmasowaprodukcjamizeroty!Trzebaczasamizacząć
płakaćzezłościnasiebie,zniszczyćowocwłasnejciężkiejpracy,dźgnąćgodłutemalbospalić,przyznać
się,żeniewyszło,takjakmiało,apotemzacząćjeszczeraz.Większądumąiwartościąwnaszymżyciu
będzienawetjednarzecz,którąwykonamyperfekcyjnie,wiedząc,żebyławartawłożonegowysiłku,niż
tysiąctakich,którychbędziemysiępóźniejwstydzić.To,corobimy,świadczyonas,dlategonawetjeśli
ktoś z dołu krzyczy, żeby dać spokój, bo jest OK, nie można tego słuchać. Trzeba wierzyć własnym
zmysłom,dążyćdoideałustworzonegowumyśle.Iniebaćsięprzyznać,żenadalsięuczymy,botylko
prawdziwa,anietapozornadoskonałośćprzechodzidohistorii.
TacywłaśniebyliKorneliTosia.
DodniasylwestradofirmyAncoraImparozgłosiłosięjeszczedwóchklientów,którzyrozochoceni
sukcesemKlonówtakżepostanowilizmienićwizerunkiswoichlokali.
31grudnia
Godzina23:55
–Moidrodzy–rozpocząłprzemowęwłaścicielKlonów.–Tenrokzmieniłwielenietylkowmoim,
aletakżewwaszymżyciu,atowszystkodziękitymdwojguwymoczkom,którzyledwieoderwalisięod
piersi mamusi, a już próbują zawojować świat swoimi pomysłami. Trzeba przyznać, że nieźle im to
wychodzi. Dlatego – tu zrobił małą przerwę, żeby podtrzymać napięcie zbliżającej się północy –
chciałbymprzekazaćimnatenNowyRokczekopiewającynacałkiemniemałąsumkę.
Tosia roześmiała się serdecznie i klasnęła w dłonie. Tego wieczoru wyglądała jak anioł z nieco
rozczochranymi włosami, w śnieżnobiałej koronkowej sukience. Pierwszy raz w życiu czuła, że ma
prawdziwąrodzinęirobito,cokocha.ŚcisnęładelikatnierękęKornelaiwyszłaznimnaśrodek.
Spontaniczny gest rzucenia się na szyję oczywiście zbił z tropu starszego mężczyznę,
któryzaczerwieniłsięjakburak,wywołującpowszechnąwesołość.
–Kochani–zaczęła.–Niewiem,jakmamdziękowaćzatowszystko,conastutajspotkało.Jestemdo
głębiwzruszonaefektemnaszejpracy,wamiiwogólecałymtym…wszystkim!–roześmiałasięprzez
łzy.
Kiedy ludzie zgromadzeni Pod Klonami Zielonymi wyszli na zewnątrz, odliczając głośno sekundy
dzielące ich od rozpoczęcia Nowego Roku, z którym wiązali nowe plany i marzenia, jakby nowy,
niezapisanyjeszczekalendarzstanowiłprawdziwątabularasa,TosiapodeszładoKornelaipocałowała
goniepewnie.
–Kochanie…jestemwciąży.
Ująłjejmałypodbródekwdwapalce.
–Wiem,kochanie.
–Ico?
–Wspaniale.Naszedzieckobędziemiećnajdumniejszegoojcanaświecie.
–A…
–Wiem,cochceszpowiedzieć.
–Dajmiskończyć.
–Odpowiedźbrzmi:nie.
–Dlaczego?
– Nie zasłużyli na to, żeby wiedzieć. Nie obchodzą mnie już. Ty jesteś moją jedyną rodziną. Ty
inaszedziecko.
ROZDZIAŁ4
J. było na pozór zwyczajnym miastem. Nie wiedziałam, czy różni się od innych, bo nie znałam
żadnego poza nim. Ale lubiłam obserwować jego różnorodność zgodną z porami roku. Wiedziałam, że
wstyczniu,kiedymrózskuwaulicelśniącympancerzem,babcieprzewracająsięiłamiąkościnarogu
PiwnicznejiKryształowej.Ulicamiałastromyspad,awieleznichotymniewiedziało.KiedyFichciała
pobyćtrochęsama,wychodziłamisiadałamnakrawężniku,obserwującemerytkidzierżącewdłoniach
siatkizjarzynaminazupę.
Ta zleci! – przewidywałam w myślach, jakby był to jakiś zakład. Trafiałam w siedemdziesięciu
procentach.
Patrzyłamnaniezbólemwoczach.Byłytakiestare.Powinnymiećwdłonibagażdoświadczeń,anie
siatkęzmarchewkamiikoprem.
Zastanawiałomniezawsze,jakwyglądały,kiedybyłyjeszczemłodymikobietami.Napewnoniektóre
znicholśniewałyurodą,mężczyźniwpisywalisięimwkarnetachnabalu,proszącowspólnegowalca
albo poloneza. A może nie. To smutne, że po siedemdziesiątce wszyscy wyglądają tak samo i ich
życiowym priorytetem jest zupa na obiad. Ciekawe, czy gorzej przeżywają to osoby, które miały
fascynujące i niezwykłe życie, a teraz wiedzą, że to się skończyło, czy też te, które mają świadomość
niewykorzystanej szansy… A może przestają o tym w ogóle myśleć? Skupiają się jedynie na trwaniu
wdobrymzdrowiu.ApotemchlastiwywijająkozłanaroguPiwnicznejiKryształowej.
Takibyłstyczeń.
Marzecdoprowadzałdoszałuzmiennościąpogody.Chciałosiękrzyknąć:zdecydujsię,docholery!
Bo nie wiadomo, czy zakładać kalosze czy stringi! Mieszkańcy J. chodzili nabuzowani całą tą
niestałością. Wszyscy jak jeden mąż woleli przewidywalność od nieprzewidywalności. Dlatego
mieszkańcyJ.nielubilimarca.Zatolubililipiec,lubiliteżsierpień.Wtedysprawabyłajasna.Wiadomo,
żemożnapójśćnarynekwkoszulcezkrótkimrękawem,atambędziedorożkarz,panizobwarzankami
zsezamemimakiem,starszyfacet,którypleciekoszezwiklinyifarmazony.Byłatorzeczpewnaiprzez
toakceptowanaspołecznie.
Społecznie nie znaczy oczywiście powszechnie. Mogę wytrząsnąć jak z rękawa imiona osób, które
tegowłaśniewJ.nieznosiły.Bylito:
1)Janek
2)Gloria
3)Emil
4)Anna
5)Tosia
6)Kornel
Październik wzbudzał najmniej kontrowersji. Uczniowie byli już przyzwyczajeni do myśli, że
skończyłysięwakacje,studentomnieprzeszkadzało,żemusząwracaćdoakademików(ostatecznietrzy
miesiącewakacjitoniemało),emeryciniełamalikości(choćtrochęłamałoichwkościach),zbuntowana
szóstkawymienionapowyżejniewypowiadałasięzbytwylewnienatematpaździernika,cooznaczało,że
bezgraniczniepaździernikakceptowali.
Zkoleigrudzieńtomiesiącstraszliwejpresji.Najpierwpodpresjąsąrodzice.Wiedzą,żezbliżają
się mikołajki. Trzeba okłamać dzieci. Namówić sąsiada z brzuchem, żeby zapuścił siwą brodę albo
przebrał się za poczciwego starca w czerwonym kubraczku, co oznaczało mieszanie w ten zakłamany
obrzędosóbtrzecich.
Następniesąświęta…należykupićprezentydlabliskichimniejbliskich(alewkońcurodziny!),tak
żebyichniezawieśćisamemuniezbankrutować.
Iwreszciesylwester,kiedypresjaosiągaapogeum,bomusimyznaleźćfajnychznajomych,nadodatek
zkasąnawyjazdwgóryalbowyjścienabal.Trzebamiećpartnera.Trzebamiećstrój.Trzebamiećwino
musująceimitującetozSzampaniiicałyarsenałcekinów,brokatuiserpentyn.Tak.Grudzieńtobyłzły
miesiącdlamieszkańcówJ.Bardzozły.
Miesiąc, o którym chcę teraz powiedzieć, był właśnie tym, po którym miał ów nerwowy grudzień
wystąpić.
27listopada
–Latte?
–Tak?
–Wpadliśmynapomysł,żezorganizujemywieczórwróżbiczarów.
–Cotakiego?
– Trzydziestego listopada jest świętego Andrzeja. Wtedy podobno sprawdzają się wszystkie
przepowiednie–poinformowałamnierozemocjonowanaGloria.
–No,niewiem.
– Nie wygłupiaj się. Chodzi ci o Fi, tak? Wydawało mi się, że już się uwolniłaś od tej chorej
zależności.
–NiechodzioFi.Mamawersjędotakichzabaw.
–Chybaoszalałaś!
Potarłambutemoziemię.
–ZaprośJankainiegadajbzdur.Będziesz,prawda?
–Niewiem,Gloria.CzyniemożemyjakzwykleposiedziećwFurcieprzywinieipogadać?
–Będziefajnie,niepanikuj.
28listopada
–Ico,pójdziesz?
–Niewiem,atychcesz?
– Dla mnie nie ma problemu. Głupia zabawa i tyle, ale jakby Fi dowiedziała się, co planujesz,
zabiłabycię.
– Wiem, Janek, nie musisz mi tego tłumaczyć. Tylko że ja jestem dorosła. Wiem, co robię. A to
jedyniezabawa.
–Ficięzamorduje.Kiedyto?
–Trzydziestego.OFisięniemartw.
29listopada
–Fi,idęjutronaimprezę.
–Gdzie?DoGlorii,tak?Znowusięzadajeszztymidziwakami.
–Oniniesądziwakami,tomyjesteśmywyjątkowe–roześmiałamsię,żebypoprawićjejnastrój.Nie
udałosię.
–Ciludziesąbardzodziwni.AGloria…straciłamjużrachubę,ilerazyprosiłamcię,żebyśsięznią
niespotykała.Musiałaśsięzaprzyjaźnićakuratztądziewczyną?
–Dlaciebiekażdyjestdziwny,przecieżprawieznikimnierozmawiasz.
–Rozmawiam.
–Jasne!–parsknęłam.–Zemnąitymkolesiemodnocnychnajazdów.Torzeczywiściecałkiemspore
grono.Samaprzyznaj.
–Wolałabym,żebyśtamnieszła.Ijeszczewtakidzień.Ludziewandrzejkiwpadająnaidiotyczne
pomysły.Przecieżniechceszsięwcośtakiegobawić.
–Fi,spokojnie.Idętylkotrochępotańczyć.Dobra?
–Janekteżbędzie?
–Tak.
–Toidź,jakmusisz.
(Janeksporozyskałwjejoczach,kiedypodrzuciłmiksiążkęEmpirycznedoznania,którąpochłonęła
wkilkagodzin.Wtedyteżutwierdziłasięwprzekonaniu,żechłopakmarównopodsufitem,akartatarota
byłatylkodziecinnymwygłupem.Gloriiniepotrafiłazaakceptować).
30listopada
–Ico,zamierzasziśćtakubrany?
–Oczywiście–odparłbardzozsiebiezadowolony.
–Alenaulicystarajsięmówićgłośno.
–Dlaczego?
–Bobędęszładziesięćkrokówzatobą,żebynasnieskojarzyli.Mogęniedosłyszeć.
–Nieznaszsię,młoda.
Janekmiałnasobiecośnakształtindiańskiegoponchawewzorzystepasy,dotegoszerokiespodnie
ibutyzgrubejskóry.Jegopajęczapostaćniewielezmieniłasięodczasówdzieciństwa,wymieniłtylko
okularynaniecobardziejekstrawaganckie,takiewgrubychzielonychoprawkach.Nabijałamsięzjego
pomysłównastroje,alejużtakprzywykłamdotychdziwactw,żeniewyobrażałamgosobiewzwykłych
jeansachikoszulcepolo.AGloriauwielbiałaJankaodpierwszegodnia,kiedyprzyciągnęłamgozesobą
na imprezę. Na pewno sporo uroku dodawało mu to, że był z nas najstarszy, ale i tak jego stroje
najbardziejgowyróżniały.
Spotykaliśmy się bardzo często. Ponieważ Janek, Tosia i Kornel skończyli już regularne zajęcia na
studiachinaddyplomamimoglipracowaćwJ.–prawiezawszewsiódemkę.Czasamipojawiałsięjakiś
„satelita”,aledługoznaminiewytrzymywał.
Fakt. Nasze imprezy zdecydowanie odstawały od organizowanych przez większość szkolnych grup
towarzyskich, które popijały paluszki coca-colą. Fi początkowo nie wypowiadała się na ten temat. Po
naszejkłótniimojejucieczcerzadkomówiłamjej,gdzieidęicorobię.Onabałasiępytać,żebymnie
powróciła do tematu, na który nie chciała rozmawiać. Mnie zresztą już to nie obchodziło. Czasami
rzucałamodniechceniajakieśpytanie,aletylkopoto,żebypodtrzymaćwniejtopoczuciezagrożenia,
któredawałomiswobodę.
Spotykaliśmy się najczęściej u Anny. Miała mieszkanie na poddaszu przy placu Pistacjowym
niedaleko szpitala. Wielkie okno z szerokim parapetem wychodziło wprost na ulicę Klonową, gdzie Fi
woziłamniewwózkunaspacery.
Annamiałaniedużorzeczy,więcnietrzebabyłozbytwielesprzątać,żebypokójjakotakowyglądał.
Ścianyzdobiływydrapaneinicjałypoprzednichlokatorówtego„przystanku”.Byłtamręczniemalowany
stolik do gry w karty, kanapa przykryta fioletowym kocem, opasłe tomiska filozofii Wschodu, którymi
molestowałnasJanek,aktóre,kujegorozpaczy,stanowiłypodstawkępodpółkęzkwiatami.Mieszkanie
miałoklimatpodziemia,choćznajdowałosięnaostatnimpiętrzekamienicy.
Kiedyś któryś z sąsiadów nazwał nas mizantropami z poddasza. Chciał nas obrazić, ale nam tak
spodobałosiętookreślenie,żeprzyjęłosięnastałe.OdtejporybyliśmyMZP.
Kiedyweszliśmy,Annasiedziałanaparapeciezbutelkąciemnego,palonegopiwa.Jakojedynabyła
wstaniejezaakceptować,ponieważjakiśczasstudiowaławIrlandii,gdziebyłowyjątkowopopularne.
Zawsze miałam wrażenie, że ten smak coś jej przypomina, ale nie była osobą, która wiele o sobie
mówiła.Ciemnegopiwabyłowjejpokojuwbród,ponieważKornel,którydorabiałwhotelu„niejako
sprzątaczka, tylko pokojowy”, dostał kiedyś od jakiegoś gościa trzy skrzynki tego wyjątkowego trunku
iwtargałjeostatkiemsiłnapoddasze.Żadneznaswcześniejniepiłociemnegopiwa,więcpoczątkowa
reakcjabyłaentuzjastyczna.Niestetynatychmiastponiejprzyszłorozczarowanie.
–Cotakdługo?–zapytałaGloria.–Emiljużsięociebieniepokoił.
–MożeszpowiedziećEmilowi,żeżyję.Musieliśmywrócićpokadzidła,boJanekzapomniał.
–Nieszkodzi.Każdemusięzdarza.
JankowiGloriabyłabywstaniewybaczyćwszystko.
Ściągał właśnie swoje dziwaczne nakrycie głowy i zabierał się do ustawiania kadzideł w różnych
miejscachpokoju.Wkrótceciężkizapachdrzewasandałowegowypełniłpowietrze.
–Widzę,żemaszjakieśnoweumundurowanie,stary–zacząłironicznieEmil.
Janekzignorowałjegouwagęiwziąłsięzazaciąganiezasłonki.
–Pocotorobisz?–zapytałaAnna.–Przecieżitakjestciemno.
–Oknomusibyćzasłonięte,żebyzatrzymaćduchywpokoju.
– Chyba zwariowałeś – roześmiała się. – Nie bierz tego aż tak poważnie, Janek. Przecież to tylko
wygłupy.
–Alborobimytonaserio,albowcale.Idźpotablicęliter.Przygotowałaś?
–Takjest,sir!
–Tozostawpiwoizaczynamy.
–ATosiaiKornel?
–Dzisiajnieprzyjdą,dzwonilidomnie.Małamagorączkę,musielizostać.
– Cholera, szkoda. Rozmawiałam kilka dni temu w Furcie z Tosią, bardzo chciała wziąć w tym
udział.
–Powtórzymywprzyszłymroku,chodź.
Emilustawiłstoliknaśrodkupokoju,awokółniegorozmieściłpięćpoduszek.
–Wolisz,żebymsiedziałkołociebieczynaprzeciwko?–zapytałmnie.
–Jestmitocałkowicieobojętne–odparłam,starającsięzachowaćpozorychłodnegolekceważenia,
co przychodziło mi z coraz większym trudem. Jego bezpośredniość sprawiała, że czułam się przy nim
niepewnie, a doskonale wiedziałam, że o to mu właśnie chodziło. Puścił do mnie oko i nie zwracając
uwaginamojąodpowiedź,usiadłkołomnie.
–Mógłbyśchociażnachwilęprzestaćbłaznować?–warknąłJanek.
Emil jak zwykle nie zareagował na jego uwagę i podniósł nieco dłonie na znak, że wszyscy mamy
podaćsobieręce.
– Najdrożsi – zaczął. – Janku, ty także… Spotkaliśmy się tutaj, żeby wspólnie świętować noc
świętego Andrzeja. Jak dobrze wiemy, nieodzownie wiąże się to z pewnymi rytuałami, których to
zamierzamydziśdopełnić.
Gloriaparsknęłacicho,słyszącjegopatetycznyton.
–Tuniemażartów,drogasiostrzyczko–oznajmiłpoważnie.–Niebędziemysięprzecieżwygłupiać
isprawdzać,którazpanienjakopierwszawyjdziezamąż,gdyżoczywistymjest,żebędzietoLatte.
–Emil!–wykrzyknęłazirytacjącałaczwórka.
Uśmiechnął się tylko i przybliżył moją dłoń do ust, żeby ją pocałować, ale ją szybko wyrwałam.
Mimo to w jakiś sposób czułam się niezwykle wyróżniona jego zainteresowaniem. Zdawałam sobie
jednocześnie sprawę, że gdybym okazała, że mi się podoba, natychmiast zmieniłby swój obiekt
westchnień,gdyżztego,coopowiadałaGloria,robiłtakjużniejednokrotnie.
– Nie będziemy też lać wosku ani wbijać szpilek w papierowe serduszka. Zajmiemy się sprawami
najwyższejwagi.Ezoteryzmemispirytualizmemwczystejformie.
Zamilkł na chwilę i spojrzał na nas. Jego twarz w ciemności oświetlanej samymi świecami
wyglądałaniecodemonicznie.
–Wywołamyducha–oświadczyłwreszciepowoli.
Powtarzałam sobie ciągle w myślach, że to bzdura, ale mimo wszystko w momencie, kiedy
wypowiedziałtesłowa,ciarkimiprzeszłypoplecach.
Nie do końca rozumiałam sens obrządku, tych wszystkich rytuałów odprawianych przez Emila
trzymającegowdłoniachBiblię,dziwnychznakówkreślonychwpowietrzuanisłówodczytywanychpo
łacinie.Trzebaprzyznać,żedobrzesiędotegoprzygotował.Wszyscypatrzyliśmynaniegowskupieniu
i staraliśmy się ukryć niepokój. Nigdy dotąd nie uczestniczyłam w wywoływaniu duchów i myśli
o konsekwencjach naszej zabawy dopiero w tamtej chwili zaczęły przepływać mi gęstym strumieniem
przezumysł.Wpewnymmomenciemiałamochotęwstaćipoprostuwyjść,alewtejwłaśniechwiliEmil
przytrzymałmniezarękęizapytałgłośno:
–Duchu,jesteśtu?
Gloriazaśmiałasięcicho,alemiałamwrażenie,żebyłtoraczejnerwowychichot.
–Duchu,jesteśznami?–zapytałponownie.
Nagle jakaś dziwna siła zaczęła uciskać mi czaszkę. Jakby coś rozpierało mnie od wewnątrz na
wszystkiestrony.Najpierwzrobiłomisięgorąco,wchwilępotemstraszniezimno.Niebyłamwstanie
skupićsięnatym,cosiędzieje,aniutrzymaćkontaktuwzrokowegozresztą.Trwałotokilkasekund,ale
poczułamsięabsolutniezamroczona.
–Cojest,docholery?
Janeksiedziałnademnąiklepałmniepotwarzyzprzerażeniem.
–Żyjesz,Latte?Wróciłaśdonas?
Spojrzałamnaniego,alewidziałamgojakprzezlekkąmgłę,niczympodługimuśpieniu.
–Cosiędzieje?–wymamrotałam.
Starałam się podnieść ręce, żeby przetrzeć oczy, ale były jak z ołowiu. Nie mogłam się ruszyć.
Świadomość powoli powracała, ale nie pamiętałam nic poza tym dziwnym doznaniem, które z trudem
starałamsięmuopisać.
–Gdziereszta?–zapytałam,kiedydotarłodomnie,żejesteśmysamiwpokoju.
–Włazience,cucąEmila.
–Wszystkichtozaatakowało?
Pokręciłgłowązprzerażeniem.
–Janek,mów,cosięstało!
–Tylkociebie.
12grudnia
Janekprzyniósłmiswojąpracęzaliczeniowąznaukspirytualistycznych.
– Dzięki tobie dostałem piątkę – uśmiechnął się nieznacznie, czując, że dowcip jest nieco nie na
miejscu.
Treśćjegopracy,stanowiącejmiędzyinnymizapiswydarzeńztrzydziestegolistopadaodmomentu,
któregosamaniezapamiętałam,zamieszczamtutajjakowspomnieniawydarzeńtamtegowieczoru.
…nagle oczy Latte odpłynęły, widać było tylko same białka. Początkowo sądziliśmy, że się
wygłupia. Mimo licznych prac i dowodów, z którymi zapoznawaliśmy się na zajęciach, widok ten
wprawiłmniewosłupienie.Stałasiętrupioblada,jakbycałakrewodpłynęłazjejgłowy.Otworzyła
szerokousta.Dziwnyjękwydostałsięzjejgardła.Następniecośmiędzychrapaniemakrzykiem.Głos
byłkobiecy,alezupełnieinnyniżjejnormalny.Przestraszyliśmysię.Jedenzuczestnikówgrupy,który
przeprowadził zgodnie z zasadami cały rytuał początkowy, zaczął szarpać Latte za rękę, jednak
spojrzałananiegodzikimwzrokiemiwzięładorękiklocekznajdującysięnatablicyliter.
„S”„A”„B”„A”„T”
Powtórzyłatosłowopięćrazy.Chłopakprowadzącyseanspróbowałwyrwaćjejzdłoniklocek,ale
wydałazsiebiegroźnewarknięcieirzuciłamugniewnespojrzenie.
–Duchu,zostawLatteiprzejdźnamnie–krzyknąłwtedy.
Byłotobardzoodważnezjegostrony,alewyraźnieczułsięodpowiedzialnyzacałątęsytuację.Nie
musiałdługoczekaćnaefekty.WchwilępóźniejLattepadłazemdlonanapodłogę,aEmiladopadły
drgawki,któreupoprzedniegomediumniewystąpiły.Wyglądałonato,żeduchniemożedostaćsiędo
jego ciała. Przez moment podniósł się wygięty w łuk, po czym opadł bez sił na ziemię. Jego siostra
iprzyjaciółkazaniosłygodołazienkiioblaływodą.Pokilkuminutachobojedoszlidosiebie.Poza
generalnymosłabieniemorganizmuioczywistymwtakichprzypadkachprzygnębieniemorazstrachem
nie zaobserwowałem u nich żadnych dalszych konsekwencji eksperymentu. Nie domyślam się także
przyczyn,dlaktórychduchwymieniłsłowo„sabat”,którewedługencyklopedycznejdefinicjioznacza:
Sabat–wśredniowiecznychwierzeniachludowychlegendarnynocnyzlotczarownicidemonówna
narady, ucztę i zabawy (często orgiastyczne). Odbywał się przeważnie na łysych szczytach trudno
dostępnych gór podczas pełni księżyca. O udział w nim oskarżano najczęściej kobiety podczas
procesów o czary. Nazwą tą określane są również współcześnie obchodzone przez wiccan święta
solarne, zaadaptowane z dawnych świąt obchodzonych w przedchrześcijańskiej Europie. Były one
również adaptowane przez chrześcijan, którzy „chrzcili” je i nadawali im nowe nazwy, chcąc w ten
sposóbzachęcićludnośćpogańskądoprzejściananowąwiarę[1].
Niezaprzestajęprowadzeniaobserwacjimediów(…).
–Dlaczegomiwcześniejniepowiedzieliście?
–Oczym?
–ŻeEmilkazałduchowiprzejśćnasiebie.
Janekzamilkł.
–Janek!Docholery!Uważasz,żetojestzabawne?
–Oczywiście,żenie.Samniewiedziałem,comamzrobićwtejsytuacji.Terazwydajemisię,żecała
ta nasza „zabawa” to była jedna wielka dziecinada. Zabraliśmy się do tego, wiedząc o wiele za mało.
Dopiero w tym tygodniu poczytałem więcej na ten temat i zrozumiałem, że popełniliśmy sporo błędów
przycałymprocesiewywoływaniaduchów.To,cozrobiłEmil….Wiesz?Zupełniezmieniłemstosunek
do niego. Zawsze sądziłem, że to nieodpowiedzialny półgłówek, że tylko panienki mu w głowie,
icieszyłemsię,żechociażtyniepoddałaśsięjegourokowi.Aleteraz…Gdybynieon,niewiem,jak
mogłobysiętoskończyć.
–Adlaczegotenduchzaatakowałtylkomnie?
–Widoczniejesteśdobrymmedium.Wyglądanato,żenaEmilaniemógłprzejśćidlategosięzmył.
Westchnęłamciężko.Byłamnaprawdępodwielkimwrażeniemtego,cozrobiłEmil.Jednakdopiero
wtamtejchwilidotarłodomnie,jakwieleryzykowaliśmytąkretyńskązabawą.
–IdzieszdzisiajdoGlorii?–zapytałpochwili.
–AOliwiaznowuwyjechała?
–Tak.
–Niewiem.Mamsporonauki.
–Nieprzesadzaj.Gloriamasesjęnastudiach,anadalznajdujedlanasczas.
Wzruszyłam ramionami. Wiedziałam doskonale, że Gloria jest w stanie opanować tę samą ilość
materiałudwarazyszybciejodemnie.
–Nodobra–skapitulowałam.
Emilsiedziałnakanapiebladyjakścianainerwowoprzerzucałkanały.
–Cholera,nicniemawtejtelewizji.Samewypadkiipolityka.Cotokogoobchodzi?…
– Wielu ludzi, ty ignorancie – odparła bezceremonialnie Tosia, wycierając brodę dziecka
śliniaczkiem.–To,żetymaszwnosie,codziejesięnaświecieiktodecydujeotwojejprzyszłości,nie
znaczy, że inni są równie wielkimi samolubami. Już widzę wiadomości w twoim wykonaniu: Emil
wyrwał nową laskę w klubie Katalonia. Wziął numer, ale nie zamierza oddzwonić, bo jest złyyyyy –
roześmiałasię,próbującudawaćjegoszyderczyśmiechwtakichsytuacjach.
–NiechodzędoKatalonii–warknął.–Tenklubzszedłnapsy.
–Boobskoczyłeśjużwszystkielaski?–roześmiałasię.
Położyładzieckonatapczanieizaczęłarozpinaćmuśpioszki.
–Zrobiliśmykupcię?
–Kurwa,cozasmród!
Emilzeskoczyłzkanapy,ostentacyjniezatykającnos.
–Zamknijsię!Inieklnijprzymoimdziecku.Tyrobiłeśtakiesame.
–Alemojepachniałyfiołeczkami.
–Wynośsięstąd,Emil…
–Coznowu?–żachnąłsięKornel,wchodzącdopokojuzciemnympiwemwręce.
–Nic,rozmawiamywłaśnieokupieEmila–odpowiedziałaTosia.
–Gdzieśjąnarżnął?
–Wsalonie!Chceszzobaczyć?–odparowałEmil.
–Niekoniecznie.Wszystkowporządku?–zapytałKornel.
–Tak.Malekkieodparzenia,alejesteśmywrewelacyjnymnastroju.
Kornelpodszedłidelikatniepocałowałcóreczkęwczoło.
–Szczęśliwarodzinka–uśmiechnąłsiękrzywoEmil.
–Zamknijsię,docholery.Niedlakażdegojedynymsensemżyciajestleżenienakanapie.
–Cosiędzieje?–zapytałam,wchodzącdopokoju.
Emiluśmiechnąłsiędomnie.Pochwilizbladłjeszczebardziejiusiadłnafotelu.
–Znowu?–zapytałzaniepokojonyKornel.
–Nie,spokojnie.
Wyglądał, jakby coś siadło mu na żołądek. Schował głowę między nogami i nie ruszał się przez
chwilę.
–Cosiędzieje?–powtórzyłamcorazbardziejzaniepokojona.
–Nic,Latte,żyję–starałsięmnieuspokoić.
Patrzyłam na niego. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nigdy wcześniej nie widziałam go
wyglądającegonarównieosłabionego.Byłbladyizmizerniałyzmgławymuśmieszkiemnatwarzy.Dotąd
ilekroćgospotykałam,wyglądałjakbynicniebyłowstaniegoporuszyć.Outsider.Twardyiniezależny.
Ateraz?
Sprawiałwrażenie,jakbybyłwrakiemczłowieka.Odczasukiedywidziałamgonaimprezie,sporo
się zmieniło. Gloria nie chciała, żebym się z nim widywała, a mnie także na tym nie zależało.
Pomyślałam,żetonawetlepiej.
Emil spojrzał na mnie zmieszany. Nawet w tym gorączkowym amoku starał się za wszelką cenę
zachowaćrezon.Naglezacząłcałydygotać.
–Cocijest?–zapytałam.Wyglądał,jakbydopadłygojakieśkonwulsje.
–Cojest,docholery?
Byłbladyinieświadomytego,codziejesięwokół.Byłamprzerażona.
–Zostawgo,zarazmuprzejdzie.Matakodkilkudni.
–Teataki?
–Sąnagłeikrótkie.Niewyglądanato,żebyprzynosiłyjakieśkonsekwencje…
–Chybaoszalałaś,Gloria!
Wydajemisię,żewtedyporazpierwszywżyciunaniąnaskoczyłam,alebyłamprzestraszonaniena
żarty.
–Odkilkudni?Toznaczyodilu?–dopytywałamsię.
–Tydzień,możetrochęwięcej.
–Inieposzliściedolekarza?
– Nie pójdę do żadnego lekarza, sam zawsze daję sobie radę. Nigdy nawet nie brałem aspiryny –
oświadczyłzdecydowanymtonem.
Gloriawzruszyłabezradnieramionami.
–Samawidzisz,Latte.Niedasięznimnegocjować.
Wstałamidałamjejznakwzrokiem,żebyposzłazamnądokuchni.
–Czytygowidzisz?Jestbladyjakśmierć.
–Wiem–mruknęłaiodpaliłapapierosatrzęsącymisięrękoma.
–I?
–I!Samawidziałaś.JakbyśnieznałaEmila.Upartyjakosioł.Nicnatonieporadzę.
–Jategotakniezostawię.Cośznimjestnietak.
Wróciłamdopokoju.
–Emil…
–Słucham,pszczółko.
–Chciałamztobąpogadać.
–Mów.Zamieniamsięwsłuch.
Położyłammudłońnaprzedramieniuipoczułam,jakąmaspoconąskórę.
–Wydajemisię,żejednakpowinieneśskonsultowaćsięzlekarzem.Teatakiwyglądająnaprawdę
niefajnie.Możeszmiećepilepsję.Wiesz,doczegomożeprowadzićtachoroba,jeślisięjejnieleczy?!
–Cotymówisz,słońce?Jestemzdrówjakryba–roześmiałsię.
–Takieatakiniezdarzająsiębezpowodu.
–Nierozumiesz,lekarzeuwielbiająwciskaćludziomchoroby.Nawettakiegochartajakjapotrafią
przerobićnadenatawciągutygodniatymiswoimichemikaliami.
–Naprawdę?Wydawałomisię,żewręczprzeciwnie,starająsięludziompomagać.
–Właśnie,właśnie,starająsię,dobrzetoujęłaś.Dobrymichęciamipiekłojestwybrukowane.Aoni
nawetwokaziezdrowiapotrafiąodnaleźćtyledolegliwości,żeniejedenumarlakmógłbypozazdrościć.
–Cóż,Emil,miałamciędotądzaniegłupiegofaceta.Widzę,żesiępomyliłam.
(Ludziesąwyjątkowołatwiwobsłudze.Naciskaszwodpowiednimmiejscuijużuzyskujeszefekt,
ojakicichodzi!)
–Nodobra,dobra.Niechcibędzie.Alezadzwonięponiego,żebytutajprzyszedłmniezbadać.Wolę
byćnaswoimterenie,kiedymammiećstarciezwrogiem.Iniebędębrałżadnychlekarstw!
–Zgoda.
–Masznumerwaszegolekarzarodzinnego?
–Niemów,żeudałocisięgoprzekonać?Latte,jesteśaniołem.
–Tylkonamnigdzienieodlatuj,aniele–wtrąciłKornel.–Pamiętaj,żeobiecałaśposiedziećdzisiaj
wieczoremzPolą.
– Oczywiście, że pamiętam. Zresztą nie jestem prawdziwym aniołem, dopiero próbuję ustukać
pieniądzenaaureolę.
– My ci na pewno nie dorzucimy – wtrąciła Tosia, podrzucając lekko na rękach córeczkę, która
wyglądałanawyraźniezadowoloną.–Tonaszpierwszywieczórwedwojeodstumilionówlat.Musimy
miećnakinoipizzę–zaśmiałasię.
Kornelzabrałodniejdzieckoipodniósłjekilkarazywysokowgórę,wywołującniemowlęcesalwy
śmiechu.
–Toco,zadzwonisz,czyjamamtozrobić?–zwróciłamsięponowniedoGlorii.
–Jasne,jużdzwonię.
Wyciągnęłazkieszenikomórkęikilkomaruchamikciukaodnalazławłaściwynumer.
–DoktorShachmann?MówiGloriaMillenaFalesse…tak,tak,córkaOliwii.Mamdopanabardzo
pilnąsprawę…
–Moimzdaniemnicmuniejest,objawyniewskazują,żebymogłytobyćatakiepilepsji,więcnie
masz się o co martwić, Glorio. Pobrałem do badania próbki krwi i moczu, ale nie sądzę, żeby mu
dolegałocośpoważnego.Wyglądatoraczejnajakiśproblemnatlepsychicznym,niemedycznym.
–Uważapan,żetojakiśrodzajschizofrenii?
– Może raczej rozstrój nerwowy albo stan depresyjny. Najpierw sprawdzę wyniki, później
porozmawiamy. W razie czego polecę ci bardzo dobrego psychologa, niech z nim porozmawia. Ja,
szczerzemówiąc,miałempewnetrudnościznawiązaniemztwoimbratembezpośredniegokontaktu.
–Jestbardzouprzedzonydolekarzy.
Włożyłplikpapierówdoczarnejteczki,podałGloriirękęnapożegnanieiwyszedł.
– I co? Mówiłem, że jestem zdrowy? Nic nie wykrył, wszystkie odruchy mam prawidłowe –
oświadczyłzsatysfakcjąwgłosieEmil,wchodzącdopokoju.
Gloriazdezaprobatąpokręciłagłowąiposzłanagórę.
–Noco?Przecieżpozwoliłemsięzbadać!–żachnąłsię,poprawiająckoszulę,ipowróciłnaswoją
wcześniejsząmiejscówkęnakanapieprzedtelewizorem.
Stanęłam w futrynie drzwi salonu i patrzyłam na niego lekko zaniepokojona, ale po chwili głośne
krokikogośzbiegającegoposchodachodwróciłymojąuwagę.
–Zobacz,coznaleźliśmy–krzyknąłjużzpiętraJanek,budzącmałąPolę,któranatychmiastzaczęła
płakać.
–Widzisz,conarobiłeś,kretynie?–rozzłościłsięKornel,biorącmałąnaręce.
–Sorry,niechciałem.Patrzcie,comam.
Rzuciłnastółwielkąksięgęoprawionąjakdrogocenne,średniowiecznedruki.
–Cotojest?–zainteresowałamsię.
–Nieuwierzycie.Księgawróżbiczarów–oświadczyłzwyraźnymzadowoleniem.
PochwilizeschodówzeszłaAnna.
– Chciałeś chyba powiedzieć „mamy”. Wydaje mi się, że razem to znaleźliśmy – oświadczyła
zmanierowanymtonem.
–Tak,tak–potwierdziłniecierpliwieJanek,najwyraźniejzastanawiającsię,jaktuotworzyćksięgę,
którabyłazewszystkichstronowiniętaskórą.Wkońcunatrafiłnasznurekzatopionywpieczęciodlanej
zwosku.
–Cholera,zalakowane.
–Możetoilepiej–stwierdziłam.–Jatamjużmamdośćpoostatnim.Niemacoigraćzogniem.
–Cotymówisz,Latte?Tomożebyćprzełomoweodkrycie.
–IprzełomoweodkrycieleżynastrychuGlorii?PoprostuczekanaJanka.Toconajwyżejpamiątka
rodzinnaalbojakiśprezentimitującyksięgęczarów.Nawetjejnieodpieczętowali.Odłóżjąnamiejsce.
–Alezciebietchórz.
KornelpołożyłPolęwłóżkunakocykuipodszedłdoksięgi.
–Możnaspróbowaćpodgrzaćlekkowoskiwtedyodkleićbezniszczeniapieczęci–zaproponował.
Janekzapaliłzapałkęiostrożniezbliżyłdopieczęciwoskowej,alezanimzdążyłasięstopić,poparzył
sobiepalce.
–Maszzapalniczkę?!–krzyknąłdoEmila.
–Pococi?
–Chcemyrozpieczętowaćksięgęczarów.
–Cochceciezrobić?
–Chodźzobaczyć.
Emil zebrał się powoli z kanapy, rzucił im zapalniczkę, po czym zbliżył się do stolika, na którym
leżałaksięga.
–Cotojest?!
–Mówiłemjuż–odburknąłJanek,próbującodczepićmięknącywosk.
W końcu udało się. Księga była zawinięta dwukrotnie w długą skórzaną oprawę. Kiedy odwinęli
pierwsząwarstwę,ichoczomukazałysięinicjałyE.F.isłowaAgequodagis.
–Cotoznaczy?
–Uważaj,corobisz–odpowiedziałpewnieJanek.
–Zostawto–powiedziałamcorazbardziejzaniepokojona.
Kornelwziąłksięgęwdłonieiodwinąłostatniąwarstwęskóry.
–Cotamjest?–Annawyrwałamujązdłoni.Wszystkimnampuszczałyostatnionerwy.
Księga z hukiem wylądowała na stole, a naszym oczom ukazała się pusta strona. Janek nerwowo
przewertował kilka kolejnych kartek, ale księga była kompletnie czysta. Odetchnęłam z ulgą
iroześmiałamsię.
–Przyklejcietozpowrotemizanieście,gdziebyło,odkrywcy!
Janekwyglądałnabardzozawiedzionego.Zawinąłksięgęwskóręizapieczętowałwoskiem.
–Wracamydodomu,co?
–Wracamy–zgodziłamsię.
WtamtymczasiecorazrzadziejkłóciłamsięzFiinaszewspólnewieczoryznowuzaczęłysprawiać
mi radość. Janek przyniósł nam kilka płyt z mantrą indyjską, które początkowo strasznie nas
denerwowały,aleimdłużejichsłuchałyśmy,tymbardziejczułyśmyniesamowityklimat.Siadywałyśmy
razemirozmawiałyśmyprzyzielonejherbacie,którąuwielbiała.Naszerelacjeniebyłymożewzorcowe,
alestanowiłyzdecydowanypostępwporównaniuzparoletnimmilczeniem.
PożegnałamsięzJankiemprzymojejklatceiweszłamnapoddasze.
–O,Latte,jużjesteś?
–Tak.ByłamuGloriiiEmila.
Jakzawszeskrzywiłasię,nigdyniezaakceptowałamojejprzyjaźniznimi.
–Ijakbyło?–zapytaławkońcu.
–Dziwnie.
Nasząrozmowęprzerwałdzwonekkomórki.
–ToGloria.Możeczegośzapomniałam.
Odebrałam telefon, ale usłyszałam tylko głośny spazmatyczny szloch, przez który z trudnością
zdołałamcokolwiekzrozumieć.
–Gloria,mówspokojnie,cosiędzieje.
–Emil…
–CoEmil?Cośmusięstało?Znowumiałatak?
–Onoszalał.Mabiałeoczyimówitymdziwnymgłosem…Całysiętrzęsie,krewlecimuznosainie
pozwalasiędotknąć.
Słuchałamprzerażona.Fistałatużobokitakżesłyszałatreśćrozmowy.
–Comujest?!–spytaławyraźniezaniepokojona.
–Niewiem.Jużdociebieidę,Gloria.Niebójsię.
–Comusięstało?–powtórzyłazdenerwowanaFi.
–Niemampojęcia,Fi.Kilkarazymiałjużtakieataki,alelekarzpowiedział,żenicmuniejest.
–Kilkarazy?Toznaczyodkiedy?
–OddniaświętegoAndrzeja,kiedywywoływaliśmyduchy–powiedziałam,przypartadomurujej
wzrokiem.
Nicnieodpowiedziała.Złapałaswójtelefoniwybrałajakiśnumer.
– Daniel? Wezwij Marka. Jak najszybciej. Do domu Oliwii Falesse… Tak, nie przesłyszałeś się.
Szybko.Wyjaśnięciwszystkonamiejscu.
Stałamniczymzamurowana.Niemiałampojęcia,anikimbyłDanielczyMarek,anitymbardziejskąd
FiznałaOliwię,atamcidwajmieliwiedzieć,gdziemieszka.
–Cotowszystkomaznaczyć?–zapytałam.
–Nieteraz,Latte.
Zarzuciła na siebie kurtkę i wybiegła z mieszkania, a ja oczywiście za nią, próbując jakoś ułożyć
sobiewgłowieto,cosiędziało.
Po kilku minutach biegu byłyśmy pod domem Glorii. Nie musiałam tłumaczyć Fi, gdzie ma się
kierować,mimożenigdywcześniejniemówiłamjej,gdziemieszka.
Zadzwoniła do drzwi. Gloria spojrzała na nią niepewnie, ale kiedy zobaczyła mnie tuż za nią,
wpuściłajądośrodka.
–GdziejestEmil?–Finiebawiłasięwceregiele.
–Wsalonie–odpowiedziałaGloria,wskazującdłoniąwejściedopokoju.
Emilleżałnapodłodze,całydygotał,jakbymiałwysokągorączkę.
Usiadłakołoniegoiprzyłożyłaotwartądłońdojegooczu.
– Wyjdźcie stąd! I zamknijcie drzwi! – krzyknęła. – A kiedy przyjdzie dwóch mężczyzn, wpuśćcie
ich!
Zamknęłamdrzwiprzestraszona.
–Ktotojest?
–Fi.
– Fi? Dlaczego ją tutaj przyprowadziłaś? I co ona tam właściwie robi? – Gloria bełkotała jak
wmalignie,takżeledwiezdołałamzrozumieć,copowiedziała.
–Niewiem.Jateżnicztegonierozumiem.Samachciałatuprzyjść.
Usiadłyśmynapodłodzewholu.ZzadrzwicochwilędochodziłynaskrzykiEmilalubdemoniczny
damskigłos,napewnonienależącydoFi.Wkońcuwpokojuzapadłacisza.
Iwtedyusłyszałyśmydzwonekinerwowestukaniedodrzwi.Gloriawstała,żebyotworzyć.Doholu
wbiegłmężczyzna,któregojużdobrzeznałamzrównienietypowychsytuacji,ijakiśksiądz.
–GdziejestFilena?
–Wpokoju–wskazałambezradnienadrzwi.
Fiwidocznieichusłyszała,bopodeszładodrzwiiwpuściłaichdośrodka.
–Dziewczyny,lepiejbędzie,jeślipójdzieciespaćdzisiajdonas.
–Cotakiego?
–Latte,idźcie!
Niepotrafiłyśmysięjejprzeciwstawić.Maszerowałyśmyniepewniewkierunkumojegomieszkania,
prawiesiędosiebienieodzywając.
–Jakmyślisz,cosięstało?
–Niewiem,Gloria,alebardzosięboję.
–Wstawajcie,dziewczyny!–obudziłanas,wchodzącdopokoju,gdyjużświtało.
Byłyśmy takie zmęczone, że zupełnie nie wiedziałyśmy, co się dzieje. Wieczorem bardzo długo nie
mogłyśmy zasnąć. Ja głównie ze zdenerwowania. Glorię zapewne dodatkowo dopadały ataki
klaustrofobii,bonaszpokójniedysponowałprzestrzenią,doktórejprzywykła.
–Gloria,pijeszkawę?
–Tak,poproszę.
Fiprzyniosłatrzydużekubkiświeżoparzonejkawy.
–ZEmilemwszystkowporządku.Nicmusięniestało.
–Alecotobyło?–zapytałaGloria,naiwniewierząc,żeusłyszyodpowiedźnaswojepytanie.
–Niepowinniścienigdyigraćzjakimikolwiekrodzajamiczarówaniprekognicji.Wywoływaniedusz
zmarłychtoniezabawa.Zawiodłamsięnatobie,Latte.Myślałam,żewystarczającoczęstopowtarzałam
ci,jakietoniebezpieczne.
Gloriasiedziałazawstydzona,ajazupełnieniewiedziałam,coodpowiedzieć,więcdokończyłyśmy
kawęwciszyiGloriaposzładodomu.
–Musimystądwyjechać,Latte–oświadczyłanaglespokojnymgłosem.
–Naweekend?
–Nastałe.
–Co?!
–…
–Fi,alemojaszkoła.Przecieżwtymrokuzdajęmaturę.
–Tojużzałatwiłam.Będzieszuczułasięwtymsemestrzekorespondencyjnie.
–Słucham?
–Anamaturęprzyjedzieszwmaju.
–Chybażartujesz?Nigdzieniejadę!Niemaszans.Mamtuprzyjaciółiswojeżycie.
Nicnieodpowiedziała.
–Fi,proszęcię.Janiechcęstądwyjeżdżać.
–Przykromi,Latte.
ROZDZIAŁ5
T.byłodlamnietrudnedozaakceptowania.Nawetnamomentniedopuściłamdosiebiemyśli,że–
jak twierdziła Fi – zostaniemy tu na zawsze. Wyznaczałam sobie w myślach punkty, do których
niestrudzenie dążyłam w tej „nic nieważącej” codzienności. Najpierw był wyjazd Fi ostatniego dnia
kwietnia, kiedy mogłam potajemnie pojechać na jeden dzień do J. i spotkać się z Glorią. Później były
matury,którewydawałysięprawdziwymiwakacjamiodT.Kolejnąodskoczniąmiałbyćjeden,wybrany
przezemniedzieńwakacji.Znówniewiemkiedywpadłamwsidłajejreżimu,znówniepotrafiłamsię
wyrwaćztychchorychwięzówichybamiałamcorazmniejsiły,żebyzniąwalczyć.
Wstawałamranowrazzpianiemupartychkogutówzcałejwioski,którezdecydowałamsiępoprostu
pokochać.Jechałampoporannągazetęnazielonymrowerze,doktórego,wzorującsięnamamieJanka,
przymocowałamkoszyk.Niewoziłamwnimjednakkota,ponieważkotyuważajątakisposóbtransportu
zaafront.Przeztychkilkamiesięcymiałamokazjępodziwiaćsposóbbyciakotówizachwyciłamsięich
lekceważącympodejściemdoświata.„Gdybyskrzyżowaćczłowiekazkotem,zyskałbynatymczłowiek,
astraciłkot”–powiedziałkiedyśMarkTwain.Świętaracja!Odkryciestrukturyichcharakteruokazało
się wyzwaniem przekraczającym moje ludzkie zdolności. Obserwowałam je z boku, zastanawiając się,
jak nauczyły się sprawiać wrażenie, że ich byt jest tak beztroski, że niemal eteryczny. Problemy
współczesnego świata koty uznają za błahe i wcale niezajmujące. Bezkres przestrzeni ponad swoimi
głowami traktują jak nadmiar luksusu, a rozprawy filozoficzne za niegodne uwagi przez swoją pustą
teoretyczność.
Kotysąempirykami.
Doświadczenie stanowi dla nich sens kociego żywota. Dlatego właśnie, a nie – jak podejrzewają
ludzie–dlawłasnejwygody,doświadczająciepłanakominkuismakukrowiegomleka.Chcąnawłasnej
sierści odczuć, co znaczy być głaskanym, i okazywać za to wdzięczność mruczeniem. Z własnej woli
decydująsięnaaltruizmidlategoprzeganiajązdomumyszy.Tak…kotylubiąsameczegośdoświadczać,
alekiedysąjużpewnetego,cochciałysprawdzić,poszukująnowychścieżek,gdziemożnaodczućcoś
nowego, gdzie można odnaleźć coś, co podkreśla ich indywidualny i wyjątkowy charakter. Dlatego
właśnie kota nie należy wozić w koszyku, bo może poczuć się skompromitowany w zielonych oczach
innychosobnikówswojegogatunkuizamknąćsięwsobie…
Jeździłam więc z pustym koszykiem na zakupy do wioski nieopodal, gdzie mieli już takie cuda
techniki, jak sklep, telefon i pocztę. Przez kilka miesięcy wyrobiły mi się mięśnie łydek wielkości
kapusty,alenieprzejmowałamsiętymzanadto,jakożeniktpozalokalnymimieszkańcamiwiosekmnie
nie widywał (a oni mieli równie atrakcyjne łydki!). Kupowałam gazetę, dzięki której mniej więcej
wiedziałam,codziejesięwmoimkraju(oInterneciewtymzapomnianymprzezBogamiejscumogłam
zapomnieć!). Mleko i bułki mogli nam dostarczać pod dom, ale wolałam jeździć po nie sama, jako że
była to największa rozrywka w ciągu dnia; ponadto wysyłałam i odbierałam wtedy listy (cudowną,
zapomnianąprzezświatformękomunikacji!),którebyłytym,cotrzymałomnietamprzyżyciu.
–Dzieńdobry,Latte–mówiłszczerbatypanlistonosz,któryswoimuśmiechemstarałsięsugerować,
żemniepodrywa.
–Dzieńdobry,(szczerbaty)panieFiodorze.Sądzisiajdlamniejakieślisty?
–Są,są,słodziutka.
–Wspaniale–odpowiadałam.
WtedypanFiodorwręczałmijedenlubdwalistyiuśmiechałsięserdecznie.
–Dziękuję,panieFiodorze.
–Proszę,słodziutkaLatte.Jakkawazmlekiem.Takiżarcik.
–Dozobaczeniajutro.
–Tak,tak,dozobaczenia.
Całą drogę do domu nie mogłam się doczekać, aż je przeczytam, ale cokolwiek się działo,
przestrzegałam swojego rytuału, żeby zbyt szybko nie utracić przyjemności czekania na to, co piszą do
mnieGloria,Janek,EmilczyTosia.Dziękitejrutyniewydawałomisię,żecałaEuropajestwielkości
ziarnkapiaskuiskładasięjedyniezesklepu,pocztyimałejrzeczkikołomojegodomu,amoiprzyjaciele
mieszkająnaodległychwyspachzwanych„wielkimświatem”,gdzieniedasiędojechaćanidopłynąć.
W T. Fi stanowiła oczywiście największy autorytet. Ludzie ściągali do niej każdego dnia.
Zastanawiałam się, czy ma to coś wspólnego z jej tajemnicami, czy postanowili radzić się psychologa
w kwestiach zasiewu zbóż, ale nie pytałam jej już o nic. W ogóle mało się do niej odzywałam. Nie
miałamnatoochoty,boczułam,żewszystkiejejzapewnienia,żechcetylkomojegodobra,okazałysię
niewartefuntakłaków.
Ona była postrzegana w naszej wsi jako tajemnicza, enigmatyczna i niezrozumiała postać. Mnie
uważanozazwykłedziwadło,któreprzesiadujenadrzekąiskrobiecośwzeszycie.Jedynąosobą,która
patrzyłanamniezszacunkiem,byłamałacórkawójta:Koko.
– Cześć! – powiedziała do mnie któregoś dnia, kiedy jak zwykle siedziałam nad rzeką. Urzeczona
tym,żesłyszęludzkigłos,odwróciłamsięwjejkierunku.Miałachybasiedemlat.
–Cześć.JestemLatte.Atyjaksięnazywasz?
–Wolęotymniemówić.
–Naprawdę?Atodlaczego?
–Bomamgłupieimię.
–Niemożliwe.ChybanienazywaszsiępanFiodor,jaknaszlistonosz?
–Nie–roześmiałasię.
(Dziecisąjeszczeprostszewobsłudzeniżdorośli!)
–Topowiedz,jak?
–Koko.
–Wspaniałeimię.
–Nieprawda,wszyscymówią,żetakrobikura.Niechcęsięnazywaćjakkura.
–Siadaj,Koko.Opowiemcipewnąhistorięoniezwykłejkobiecie,któranazywałasiętakjakty.
–Taak?
–NazywałasięCocoChanelibyławyjątkowoutalentowaną,znanąipodziwianąprojektantkąmody
inietylko.Apoczątkowopracowałajakozwykłaszwaczka.
Kokosłuchała,chłonąckażdemojesłowo.
–Potemzaczęłaprojektowaćisprzedawaćkobietomkapeluszeistrojewmęskimstylu.Wczasach,
w których żyła, wymagało to naprawdę wielkiej odwagi, bo kobiety nosiły wyłącznie strojne suknie.
AubraniaCocobyłyproste,eleganckieiwygodne.Todziękiniejkobietyzaczęłynosićspodnie.Musiała
przejśćdługąitrudnądrogę,zanimudałojejsięodnieśćtakwielkisukces,żecałyświatdoskonaleją
zapamiętałinadalczujejejzapach.
–Jaktozapach?–zadziwiłasiędziewczynka,szerokootwierającusta.
– Coco Chanel postanowiła wypromować perfumy dla kobiet o zapachu zupełnie innym niż te,
którymidotądperfumowałysiękobiety.Intensywnymiciężkim.Twórcyzapachów,zwaninosami…
TuKokoznowuzaniosłasięperlistym,dziecięcymśmiechem.
–…twierdzą,żejesttozapachdlaprawdziwychkoneserów.
–Cotoznaczykoneserów?
–Znawców.Awiesz,jaknazwałaswojeperfumyCoco?
–Jak?
–Chanelnumer5.
–Aledziwnie.
–Prawda?Ludziezawszezastanawialisię,czyposiadarecepturynapoprzedniecztery,którenigdy
niepojawiłysięwsprzedaży,aleprawdajesttaka,żeonapoprostuzleciławykonaniekilkunastupróbek
zapachówfirmie,którasiętymzajmowała,iwybrałanumerpiąty.Cocozawszepowtarzała,żeabybyć
niezastąpionym, trzeba być odmiennym. Dlatego pamiętaj, że to, co cię wyróżnia, jest zawsze twoją
zaletą,aniewadą.
Kokouśmiechnęłasięwyraźniezadowolonaztego,cousłyszała.
Późniejczęstodomnieprzychodziła.Ucinałyśmysobiekrótkiepogawędki.Najczęściejpytałamnie
oto,jakmieszkasięwdużymmieście;czymróżniąsięludziezmiastaodtychzewsi;czynoszątakie
sameubraniaijedzątosamo;jaktojestbyćdorosłym(wtejsferzenieczułamsięjeszczeautorytetem,
aleniedałamłatwozawygraną).Dziękiniejzaczęłamsięczęstozastanawiaćnadbanalnymisprawami
życiacodziennegoiodkrywałamjenanowo.
–Aty,Latte?Kimjesteś?
Jestemcórkądwojganieznanychmiosób.
Jestemwspomnieniemmoichprzyjaciół.
Jestemmałymcieniemsilnychiprzebojowychludzi.
Jestemautorytetemdlatych,którzynicniewiedząożyciu.
Jestemmiłośniczkąkotówikwiatów.
Jestemniepoprawnąmarzycielką.
Jestemstrachemprzeddobremimiłością,którychmogłabymdoświadczyć.
JestemLatte.Kawazmlekiem.Takiżarcikświata.
Stokrotkomoja,
przezCiebieuschnętutajztęsknotyibędzieszmusiałaprzyjechać,żebypozamiataćkurz,którypo
mnie pozostanie. Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze, jak należy zachowywać się w cywilizowanym
świecie, bo marzę o tym, żeby zabrać Cię do kina i restauracji na jakąś romantyczną kolację przy
świecach. Pamiętasz jeszcze chociaż, jaki jestem przystojny, czy już zupełnie zatraciłaś się w swojej
sielance i świata poza nią nie widzisz? Jak mogłaś zostawić mnie tu samego na pożarcie tych
szalonychkobiet,któretłocząsiępodmoimoknem?Coraztrudniejjeprzekonać,żeliczyszsiętylko
Ty.Więcwracaj.Jeślichcesz,napiszemyprośbęouwolnienieCięztegoArkansasizbierzemymiliony
podpisów,powiedztylkosłowo.
Cholera.NaprawdęzaTobątęsknię.
E.
NajdroższaLatte,
w J. panuje ostatnio jakaś szalona gorączka nocy letniej. Ludzie wylegają na ulice i zapełniają
wieczorami parki. Spotykamy się czasami z tymi sierotkami – „facetami” z naszej szkoły – i muszę
przyznać,żekilkuznichodkąddostałosięnastudia,takurosłowswoichwłasnychoczach,żenawet
nazewnątrzwyglądająjakbyatrakcyjniej.
Mimo to – wierz mi – nie skusiłabyś się;) Strasznie mi smutno, że nie możesz wychodzić z nami.
Tosia i Kornel czasami biorą Polę na wieczorny spacerek w wózeczku. Ostatnio bardzo podrosła i…
(niepowinnamCimówić,botomiałabyćniespodzianka,aleniemogęsiępowstrzymać,więcjakbyco,
udawaj zaskoczoną!) postawiła swoje pierwsze kroki, a Emil to dla Ciebie nagrał. Super, co? Kiedy
w końcu pojawisz się na wakacje? Chociaż na tydzień. Oliwia wyjeżdża na cały sierpień, więc
moglibyśmyswobodnieokupowaćcałydom.AoEmilasięniemartw,wszystkojużznimwporządku
i wygląda na to, że zupełnie nie pamięta tych wszystkich ataków i akcji z księdzem. Nic z tego nie
rozumiem,alemunieprzypominam.
WszyscyzaTobąbardzotęsknimy.KochamCięnadżycie.
TwojaGloria
PS. Anna działa mi już poważnie na nerwy. Zachowuje się, jakby pozjadała wszystkie rozumy
imiaławyłącznośćnaJanka.Bezczelna.
Cappuccino,
maszgorącepozdrowieniaodTosi,Kornela,PoliiAnny.ChowamdlaCiebieświetnąfilozoficzną
pozycję, książkę najlepszego gatunku, ale póki co nie zdradzam tytułu, bo też chcę mieć dla Ciebie
niespodziankę, tak jak Tosia. (Ale ze mnie zazdrośnik). Ostatnio często spotykamy się na dysputy
filozoficznezAnną.Tonaprawdęinteresującadziewczyna.Wpadliśmynapomysł,żebypojechaćtego
lata nad morze, bo czytaliśmy w Internecie, że będzie tam organizowane wysypywanie mandali
z kolorowego piasku. Rewelacja, nie mogę się już doczekać. Prawdę mówiąc, sądziłem, że kiedyś
pojadętamzTobą,aleniezapowiadasiętownajbliższymczasie.Kiedywłaściwiestamtądwracasz?
Mamnadzieję,żezapanowałaśjużtrochęnadizolacjonistycznymizapędamiFiiwkrótcesięspotkamy.
Pozdrawiam.
Janek
Kończyłsięsierpień.Caławieśżyławyłącznieżniwami.WszyscymieszkańcyT.bardzoekscytowali
się na myśl, że już wkrótce będą mogli sprzedać swoje plony i zbić fortunę, z żyta zrobić wódkę,
azususzonegotytoniupapierosy.Drzewawsadachzapadałysięodciężaruczereśniiwiśni.Gospodynie
nienadążałyzpieczeniemplackówiprodukcjąsoków.Zaczęłonawetbrakowaćwielkichbutlinawino.
Wieś,gdziediabełmówidobranoc,zimąmroźnywiatrpiszczywnieszczelnychfutrynach,stałasięnagle
sielankowymobrazkiemniczymzreklamypłatkówzbożowychzowocami.Brakowałomijeszczetylko
dziadkazesrebrnymiwąsami,którypoklepiemnieswojskoporamieniuiprzyniesieszklankęmalinowej
herbaty. Było tak słodko, że przyprawiało mnie to o mdłości. Co gorsza, atmosferę podgrzewało
oczekiwanie na zbliżającą się atrakcję. Dożynki. Nie miałam początkowo pojęcia, co to takiego, ale
wkrótce mi uświadomiono. Było to coś, co w normalnym świecie ludzie nazywają imprezą albo
oblewaniem. Główne założenie jest takie, że cieszą się z udanych plonów, więc piją, jedzą, tańczą
iwróżąsobiedobrąprzyszłośćnakolejnyrok.Niemogącdłużejznieśćwidokutychupojonychkońcem
lata rolników, postanowiłam – jako że jeszcze nie wykorzystałam swojej „przepustki” – salwować się
ucieczkądoJ.Wrzuciłamkilkarzeczydoplecaka,wsiadłamnaroweriruszyłamdo„wioskizpocztą”,
bo stamtąd odjeżdżał autobus. Jechałam szybko, nie chcąc stracić ani chwili wolnego. Włosy, które
sięgały mi już niemal do pasa, rozwiewały się na wszystkie strony, ale nie chciałam ich splatać
w warkocz, jak robiły to miejscowe dziewczyny, aby nie przeszło im przez myśl, że się z nimi
identyfikuję.Wolałambyćdziwaczką,niżzostaćuznanąprzezniezaswoją.Pogodazsamegoranabyła
takapiękna,żeażchciałosięoddychaćpełnąpiersią.WT.powietrzebyłotym,conaprawdęszczerze
pokochałam.Popiętnastuminutachbyłamnamiejscu.Odstawiłamrowernastojakiprzesiadłamsiędo
autobusu.
Dopieropodziesięciuminutachmojakomórkazłapałazasięg.Paranoja.
–Janek,toja…Tak,żyję.JadęwłaśniedoJ.Wyjdzieszpomnienaprzystanek?…Super.Będęza
godzinę.Dozobaczenia.
Uśmiechnęłamsięsamadosiebie.Pamiętająmniejeszcze.
Autobus mozolnie dotoczył się wreszcie do przystanku. Wyszłam najszybciej, jak tylko mogłam.
Czułam się tak, jakbym pokonała właśnie tunel astralny między dwoma wymiarami. Janek siedział na
ławce i bawił się jakąś gałązką. Miał na sobie pasiasty bezrękawnik z sięgającym pasa kapturem,
z którego zwisały frędzle, a do tego zielone płócienne spodnie. Kiedy mnie wypatrzył wśród ludzi
kotłującychsięnaprzystanku,podbiegłipodniósłmnienaręce.
–MojeCappuccino.Nareszcie.
Roześmiałamsię.Czułamsięwtymzakurzonymizatłoczonymmiejscuzwciśniętymimiędzyżebra
chudymi palcami Janka szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Jakbym odzyskała wolność. Starałam się nie
myślećotym,najakkrótko.
–Chodź,mała.Zapraszamcięnakawęilody.ZresztąspotkamysięwieczoremwFurcie,bowszyscy
wykombinowalisobiejakieśpracewakacyjne.
–Dobra,prowadź!
–Ale,ale…muszęcicośpokazać.Cośabsolutnieniesamowitego.
(ZnającJanka,niesądziłam,bymiałotobyćażtakfascynujące,jakmitowłaśnieprzedstawiał,ale
dźwięktychdobrzeznanychsłówwywołałwemnieuczuciebłogiejniezmiennościtegoświata).
–Patrz!–zarządził,wyciągajączplecakażółtąkopertęzesklepufotograficznego.
–Cotozazdjęcia?
–No…tozdjęciaznadmorza.Pisałemci,żejedziemyusypywaćmandalę,prawda?
–Tak,pisałeś.
– Nie uwierzysz, jakie to było niesamowite doznanie. Właściwie zasada jest taka, że mandali nie
należyfotografować,ponieważcałysensusypywaniajejzpiaskuleżywtym,żebywiatrmógłjąpóźniej
rozwiaćpowszechświecieibyniepozostałponiejżadenślad.Wtensposóbwnętrze,któreukazujesz
wformiemandali,stajesięczęściąświata…
–Pokażeszmitezdjęcia?
–Jakzwykleniecierpliwa.Chybasięmuszęzastanowić!Nodobra,patrzipodziwiaj.Niesamowite,
co?
Wzięłamodniegoplikzdjęć.Napierwszymjakiśstaryobleśnytypzabierałsiędojedzeniakotleta
mielonego.
–A,tozurodzinwujka,sorry.
Zabrałjakieśdziesięćpierwszychfotekiponowniepodałmiplik.
Terazjużmogłampodziwiaćnadmorskiewidoki,gdzienacodrugimzdjęciuAnnazasłaniałatwarz
przedobiektywem.Uwielbiamtakichludzi!KilkakolejnychprzedstawiałoJankazworkamikolorowego
piasku, a dopiero ostatnie ukazywały wielobarwne mandale i ludzi podobnie jak Janek owiniętych
dziwnymikocamiprzypominającyminarzutynałóżko.
–Annateżtakąmiała?
–Nie,powiedziała,żejejtoniebawi.
Czemumnietoniedziwi?
– Moi rodzice zapraszają cię na obiad, strasznie się za tobą stęsknili, wiesz? Tylko ostrzegam, że
ojciecmapewienpomysł,więcmożecizrobićmałepraniemózgu.Odrazumówię–niemaszsięczego
bać.Osobiścieuważam,żejestrewelacyjny,oczywiściepomysł,niemójojciec,alejużzapowiedziałem,
żejasięwtwojesprawymieszaćniebędę,botowszystkojestwyłącznietwojądecyzją.
–Aleocochodzi?
–Ocochodzi?–powtórzyłzamną,parodiującmójgłos.–Czytykiedykolwiekwykażeszsięchoć
szczyptą,niemówięjuż:garstką,cierpliwości?
–Nodobra,nieodpowiadaj.Poczekam,ażsammipowie.TerazbyłoOK?
–Terazbyłosuper.Dostanieszdodatkowągałkęlodów.Czekoladowych.
–Jesteśnajsłodszymprzyjacielemnaświecie.
–Tooczywiste.
– Nie wiesz, co teraz planuje Gloria? – zapytałam, pałaszując porcję lodów z bitą śmietaną
zpucharka.
–Comasznamyśli?
–Pisałami,żeniezdałajakichśegzaminównaprawieimożewylecieć.
–Ach.Notak,niezdała.Toprawda.
–Niechciałamzamęczaćjejpytaniamiwliście,aleniewiesz,cozamierza?
–Wewrześniujestrekrutacjanastudiazaoczneichybaspróbujesięprzenieść.
–Rekrutacjawrześniowa?
–Tak–uciął,jakbyniechciałjużkontynuowaćtegotematu.
–Ajaktwojapracamagisterska?
–No…powinienemsiębronićwewrześniu.Tyleżetrudnojestmitrafićnajakąśprzełomowąmyśl
filozoficzną.Niemogęsięzdecydować,czypisaćoroliwiaryczyuczućwżyciuczłowieka.Wydajesię,
żewłaściwiewszystkoowszystkimzostałojużpowiedziane.
–Czylinienapisałeśjeszczenic?
– Ty też zamierzasz na mnie naskoczyć? Już wystarczająco morduje mnie pewna bibliotekarkakociara,zktórąmieszkampodjednymdachem.Niewiem,czykojarzysz?
–Cośmiświta.
– Myślicie sobie, że filozofia, matka wszystkich nauk, pozostawiła jakieś miejsce dla Jana Rossy,
chłopaka, który w XXI wieku odkryje prawdy, na które nie natrafili Arystoteles, Sokrates, Nietzsche,
FreudaniKant?Pewnietak?
–Niewątpliwietakiświatłyumysłmotywowanysiłąmandalijestwstanieodkryćcoś,czegoświat
niewidział.
– Zdajesz sobie sprawę, że żartujesz sobie z czegoś, co dla mnie wcale nie jest żartem, Latte? –
zapytał zupełnie poważnie. – Wybrałem kierunek studiów wbrew rodzicom, wbrew sugestiom
nauczycieli i wbrew logice. Zamiast zostać inżynierem i inwestować w ewolucję społeczeństwa
i rozkwit techniki, postanowiłem postawić na swój wewnętrzny rozwój i zaczynają dopadać mnie
wątpliwości, czy postąpiłem słusznie. Czy ten pomysł miał jakikolwiek sens i czy moi starzy nie
popełnilibłędu,niezabraniającmitego?
–Janek,wyhamuj–starałamsięzapanowaćnadsytuacją,którąsamasprowokowałam.–Rodzicenie
mogliciprzecieżniczegozabronić.Wiedzą,zkimmajądoczynieniaiżelepiejniewchodzićciwdrogę,
jakjużcośsobiewymyślisz.Pozatymniejesteśpierwszymaniostatnim,któregodopadływątpliwości
codosensutego,corobiwżyciu.Myślisz,żejaswoimżyciemjestemzachwycona?
–Jeszczecośdlapaństwa?–zapytałakelnerka,którapodeszładostolika,niezdającsobiesprawy,
żerozbijanaczęścimałyświatekegzystencjalnychwartości,któryurósłmiędzynami.
–Poprosimydwiekawy.
–Parzone?Latte?Cappuccino?
–Latte?
–Cappuccino.
–DlamnieLatte–mrugnąłdomniezzaokularów.
–Jużpodaję.
Miałamwrażenie,żeJanekchceskorzystaćzokazjiiuciecodtematu.
–Janek,jeszczetylkojednosłowo,zanimzacznieszgadaćoczymśinnym.
–Tak?
–Pamiętaj,żeniejesteśsam.Jatozrozumiałam,odkądmieszkamnaodludziu.Wiem,żemamwas
i że o mnie nie zapomnieliście. A poza tym choć ze mnie żaden filozof, dałeś mi solidną bazę w tej
dziedzinie,dlategopostaramsięcośwymyślić.Jaknacośwpadnę,todociebienapiszę.
Uśmiechnąłsię.
Tylemiwystarczyło.
–Latte,jakwspanialecięwidzieć.–Uścisnąłmnieserdecznie.
–Dzieńdobry,panieRossa.
–Świetniewyglądasz.Myślałem,żewróciszztejgłuszypokrytawarstwąkurzu.
–Otrzepałamsięprzedwejściem,żebynienaśmiecić.
PochwilimamaJanka,którausłyszałamójgłoswprzedpokoju,wybiegła,żebytakżemnieprzywitać.
–Witamcię,najdroższamoja.
Ucałowała mnie nazbyt soczyście w policzki i machnęła szmatką na kota, który jak zwykle
podejmowałpróbywspięciasiępojejspódnicy.
– Chodź, chodź do środka. Przygotowałam dla ciebie obiadek, bo pewnie żyjesz tam samymi
warzywami,co?
Milczałam, bo musiałabym opowiedzieć historię świni, którą ostatnio zamordował mój sąsiad,
awolałamimtegooszczędzić.
–Ibardzodobrze–oburzyłsięJanek.–Towymusicieciąglejeśćtylkotomięcho.
–Dlaciebiemamfasolkęszparagową.
–Bógzapłać!
Teraz pani Rossa trzepnęła szmatką po tyłku Janka, jakby był wciąż małym chłopcem, i roześmiała
się.
–Mytugadu-gadu,aobiadstygnie.Proszędośrodka.
–UmówiliściesięwieczoremzresztąMDP?–zapytałpanRossa.
–MZP.Tak,oczywiście.Mamwrażenie,żeniewidziałamichodwieków–odpowiedziałam,patrząc
naniegociepło.Widokjegokochanejpajęczejsylwetkisprawił,żemyślałamtylkootym,jakatoszkoda,
że nie jestem już ich sąsiadką z Alei Akacjowych i nie mogę, jak miałam to w zwyczaju, wpadać
wieczorem na herbatę i radosne debaty o wszystkim i o niczym. Tak bardzo zdążyłam już do nich
przywyknąć,żeczułamniemalże,jakbybylimoimwujostwem.
–Latte–zagaiłpanRossa,kiedykończyliśmyjużjeść.–Chciałbymztobąpogadać.
PaniRossaiJanekniemalnatychmiastulotnilisiędokuchnipodpozoremzmywanianaczyń.
–Ocochodzi?–zapytałamzaniepokojona.
–Słyszałem,żetwojewynikinamaturzebyłynaprawdęcałkiemniezłe.
–Dziękuję–odpowiedziałamniecospeszona.
–Niechodzituoto,żebyciękomplementować,aleczyniemyślałaś,żebycośznimizrobić?
–Zwynikami?
–Latte–przysunąłkrzesłowmoimkierunkuiwojcowskimgeściepołożyłmidłońnaramieniu.–
Zawszemówiłaś,żechcesziśćnastudia.
–Notak…
–Czycośsięwtejkwestiizmieniło?
–Niepodeszłamdorekrutacji.
–Aledlaczego?
Wzruszyłambezradnieramionami.
–Uważam,żejeśliniespróbujesz,będzietonaprawdęwielkibłąd.
–Alerekrutacjejużsięodbyły.Pozatymmówipantak,jakbynieznałmojejmatki.
– Nic nie szkodzi. Teraz będą rekrutacje wrześniowe. Jestem pewien, że jeśli zdecydowałabyś się
wysłaćswojepapierydoK.lubW.,zpewnościąudałobycisiędostaćnawymarzonestudia.Finiemoże
citegozabronić.Toprzecieżtwojeżycie.
Przygryzłamlekkowargi.Nigdynawetnieprzeszłomiprzezmyśl,żemogłabymzakończyćedukację
naszkoleśredniej,jednakprzeztęcałąizolacjęodspołeczeństwatematstudiówzszedłostatnionadalszy
plan.
–Obiecajmi,Latte,żetoprzemyślisziwyśleszmidokumentydokońcasierpnia,ajaprześlęjena
wybraneprzezciebiekierunki.Jesteśtakązdolnądziewczyną.Niepozwól,żebytosięzmarnowało.
–Mogęprzecieżpójśćnastudiawprzyszłymroku.
– Spotkałem już niejedną osobę, która tak właśnie mówiła, a później rezygnowała. Im dłuższa
przerwawkształceniu,tymgorzej.Bardzotrudnojestpowrócićdorytmu,którysięwcześniejustaliło.
Zamilkłamnachwilę.
–Napiszędopana–powiedziałam,kiedydopokojuwszedłjużJanekzpaniąRossa.
Godzina20:00,Furta
–Witamywświecieżywych–radośnieroześmiałsięnamójwidokbarman.
–Cześć,Kamil.
–Mamnadzieję,żetymrazemjużnastałe?
–Niestety.Znowuwformiegościnnej.
– Siedem światów z tobą – uśmiechnął się z politowaniem. – Masz tu watrę i napij się, bo jakaś
bladziutkajesteś.
Nalałnampokieliszkusłodkiejpalonejwódki,poczymswójuniósłlekkowgóręwgeścietoastu.
–Zdróweczko!
– Zdrowie – zawtórowaliśmy mu z Jankiem i wypiliśmy. Po chwili poczułam ciepło przenikające
przełyk,któryniebyłprzyzwyczajonydotakmocnegoalkoholu.
–Siadajcie.Samijesteście?Agdziemizantropy?
–Resztazarazprzyjdzie.
Jakbynazawołaniewchwili,kiedytomówił,dopubuweszliGloriazEmilem,atużzanimiKornel
iTosia.Gloriazniepohamowanąradościąrzuciłamisięnaszyjęizaczęłamnieobściskiwać.
–Znowuschudłaś,wrednazołzo,co?
–Możetrochę.
–Nienawidzęcięzato,wieszotym?
–Wiem–roześmiałamsię,przytulającjąmocnorazjeszcze.
Emilpodszedłdomniespowolnionymkrokiem(jakontomówił:„nacwaniaka”)irzuciłmizalotnie
spojrzenie,poczympodniósłmniewgóręjaklalkę.
– Moja Latte wróciła! – krzyknął na cały regulator, żeby mieć pewność, że wszyscy w pubie na
pewno go usłyszeli. Większość tych ludzi była w Furcie stałymi klientami i widywałam ich tam przed
wyjazdem co tydzień. Mimo niewielkich rozmiarów i niezbyt korzystnego położenia na uboczu miasta
lokal cieszył się ogromną popularnością i w każdy weekend wypełniał się po brzegi ludźmi mającymi
ochotę potańczyć, choć parkiet był raczej prowizoryczny. Przychodząc do Furty, miało się wrażenie,
jakby przychodziło się na domówkę. Wiadomo, kogo się spotka i że niejednokrotnie zmieni się stolik.
Barmanzrównączęstotliwościącoklienciwyskakiwałnaparkietitańczyłzewszystkimi,niezważając
natworzącąsięprzybarzekolejkę.
–AgdzieAnna?–zapytałamzgrzeczności,choćszczególnieniezależałominajejobecności.
–ZgodziłasięposiedziećdzisiajzPolą.Mamnadzieję,żesięnieobrazisz?–zapytałaTosia.
–Nocośty,straszniesięcieszę,żeprzyszliście.
– Hej, Latte, dawno cię tu nie było – zauważył chłopak ze stolika obok, z którym kiedyś często
tańczyłam,przyprawiająconerwicęEmila.
–Aleterazprzyjechałaichcielibyśmychwilęzniąpogadać–wtrąciłnatychmiastEmil.–Więcjeśli
pozwolisz?
–Luz,stary,przecieżtylkosięprzywitałem.
–Toluzujsięprzyswoimstoliku.
–Zamknijsięjuż–szturchnęłabrataGloria.
–Sorry,czegosięnapijesz,Latte?
–Poproszępiwko.
Pochwilinanaszymstolepojawiłosięsześćkufli.
–Nieuwierzycie,cosięstało–oświadczyłKornel.
– Co? – zapytałam zachwycona tym, że ma informację, która będzie nowością dla wszystkich, nie
tylkodlamnie.
–WielceszanownamojamaćElżbietapostanowiłauświetnićdzisiejszyporanekswojąosobą.
–Nie?Cośty?
–Serio–potwierdziłaTosia.
–Aczegochciała?
Kornelpociągnąłsporyłykpiwa,jakbybyłoantidotumnajegonerwy.
–Dowiedziałasię,żemamycórkę.
–Szybko!Poniemalroku–parsknęłaTosia.
–Ico?–dopytywałasięGloria.
–Uaktywniłsięwniejnaglesyndrom„dobrejbabci”.Weszładonaskrokiemparadnymznaręczem
lalek„odlattrzech”iGameBoyów.
Parsknęliśmyśmiechem.Tobrzmiałotakbeznadziejnie,żemogłobyćtylkoprawdą.
–Usiadłaznamiprzyherbatce–przejęłaopowieśćTosia–izapytała,gdziejejkruszynka.Wierzcie
mi,dechmiwpiersizaparło.Wtymmomenciemałazaczęłapłakać,więctakczyinaczejmusiałamją
przynieść.Kornelwygarnąłmatcewprost,żeniewie,czymjestspowodowanejejnagłezainteresowanie
Polą,aleniemaochotyzgadywać,więclepiejbędzie,jeślipowieodrazu.
–Aonanato–kontynuowałKornel–żeprzecieżtojejwnuczkaimaprawojąodwiedzić.Nasjakoś
nigdyniemiałaochoty.Wzięłamałąnaręcejakgumowąlalkę,jakbynigdywżyciudzieckanietrzymała.
Tosiastanęłazaraztużobok,bowyglądałotopoprostuniebezpiecznie.Cholerniemisięniepodobajej
nagłe zaangażowanie, bo ona nigdy nic nie robi bezinteresownie. Nawet psa karmi, żeby zyskać jego
przychylność.
– Może zbyt pochopnie ją oceniłeś. Ucieszyła się, że ma wnuczkę, i tyle – próbowałam jej bronić,
choćsamaniewiedziałamczemu.
Korneluśmiechnąłsięironicznie.
–Latte,fajnie,żepotrafiszwkażdymznaleźćjakieśdobrestrony,alewierzmi,onajużwielokrotnie
przeciągnęła strunę, szczególnie w kwestii zaufania. Osobiście mam tego dość i nie życzę sobie plątać
wtomojejrodziny.
PocałowałTosięwczoło.
– Emil! – krzyknęła nagle jakaś dziewczyna, której nigdy wcześniej tu nie widziałam, ale po
kwaśnychminachresztydomyśliłamsię,żeimniejestobca.
–Cześć,Angelika.
–Dlaczegodomnieniezadzwoniłeś,tyniegrzecznychłopczyku?
–Eee…–zaczerwieniłsię.
Jeszczeniktchybaniedoprowadziłgodotakiegorumieńca.Ostradziewczyna…
AngelikaniezrażonabrakiemwyraźnejodpowiedzizbliżyłasiędostolikaizłapałapodbródekEmila
międzypalce.
–Posłuchaj,mójsłodki,tymrazemcijeszczewybaczę,alenigdywięcejsiętakniezachowuj.Ateraz
chodźpotańczyć.
–Wiesz,Angela,jawłaściwie…
Niedałamuskończyćipociągnęłagozasobąnaparkiet.
– Co to za Angelika? – zapytałam, starając się nie wyglądać na zazdrosną o tę bezpośrednią…
śliczną…rudowłosą…(choleeera!).
–Todziewczynazjegoroku.PrzeniosłasiętutajzK!Wyobrażaszsobie?Jakmożnazamienićtakie
miastonaJ.?–Gloriapostukałasięwczoło.
–Znamtakich,którzyteżtakzrobili,boniemieliinnegowyjścia–uśmiechnąłsiękrzywoKornel.
–Aletoinnyprzypadek.
–Jeststrasznienamolna.Ipyskata–dodałJanek,widzącmojąminę.
Niestetysłowo„pyskata”przytakimwyglądzieniemogłozabrzmiećinaczejniż„nieobawiającasię
wypowiadaćswoich,czasemkontrowersyjnych,opiniiielokwentnawichwyrażaniu”.
–Notak–uśmiechnęłamsiękrzywo.
– Idziesz tańczyć? – zapytali mnie równocześnie Janek i chłopak ze stolika obok, zupełnie jakby to
byłaakcjapocieszycielska.
Spojrzałam kątem oka na Glorię. Siedziała ze wzrokiem wlepionym w Janka. (To było coś
niesamowitego: dziewczyna, podobająca się wszystkim facetom w mieście, upatrzyła sobie największe
dziwadło–nieobraźsię,Janek,alesamzrozum!–aonzupełnienaniąniezwracałuwagi!)
–Wybacz,Janek,alewiesz,jakimamsentymentdotegowariata–spojrzałamzczułościąnamojego
sąsiada,którynadźwięktychsłówobrósłwpiórka.
–Jasne,niemaproblemu.
Przecisnęliśmy się między drewnianymi ławami do parkietu o powierzchni dwóch metrów
kwadratowych. Emil tańczył z rudą. Nie zauważył, że ja również się pojawiłam. Ale to nic! Przecież
potraktowałjązbuta.Niezadzwonił.Niechciałzniątańczyć.Zmusiłago.
Pierwszyrazwżyciudoznałamuczuciazazdrości.
Zdecydowanie,cholera,niejestprzereklamowane.Bolibardziejniżponiżenie,aledokładniewtym
samym miejscu. Wprowadza w gniew i niepohamowany szał, którego za nic w świecie nie można
wypuścić na światło dzienne. Trzeba go chować pod powierzchnią skóry i tłamsić w środku tak, żeby
niczegoniedaćposobiepoznać.Zazdrośćniepieczeaninieszczypie,ponieważniestosujepółśrodków.
Wybucha wewnątrz duszy bombą atomową i przeprowadza demolkę w delikatnej konstrukcji
racjonalnego myślenia i uczuć. A na koniec sieje zniszczenie w systemie wartości. Ale zazdrość nie
niszczy bezcelowo. Ma plan. Buduje na polu boju nowe, silne uczucia, które dotąd były nam jeszcze
nieznane.
Nienawiść do osoby, której prawie wcale lub wcale ale to wcale nie znamy, a nawet w innych
warunkachmożebyśmypolubili.
Agresjęnawidokjejsłodkiegouśmiechu.
Agresjęnawetnabrakuśmiechu.
Iwkońcuwielkiepoczucie,żetenchłopaknależydomnie.Chociażdotądwcaletakniebyło.Anagle
jest.
„OnjestMÓJ,MÓJ,MÓJ,MÓJ,MÓJ,MÓJ,tyrudawywłoko!!!”
Zabijaniewwyobraźninicniepomaga.Animłotkiem,anipiłątarczową,anidłutem.
Poniżanie już trochę bardziej, ale nie daje zbyt wymiernych rezultatów. Zazdrość odchodzi dopiero
wtedy,kiedyondziękujejejzataniecimimożedziewczynanadalsiędoniegomizdrzy,podchodzido
mnie.
–Zatańczysz?
–Jestemjużzmęczona–rzucamodniechcenia.
W tej chwili Emil zmierzył wzrokiem chłopaka „ze stolika obok”, który wycofał się z pola walki.
Złapałmniezarękęiwyciągnąłzpowrotemnaparkiet.Całeszczęście.
Tak. Wtedy uczucie zazdrości może już odejść. Ale nie zabiera tego, co zbudowało. Zostawia
inienawiść,iagresję,ipoczuciewłasności.Rudazdeklasowana.
Kiedy wychodziliśmy z Furty, już świtało. Właściwie barman wypchnął nas, podając pożegnalny
kieliszekwatry.
–Naobienóżki!Żebywamsiędobrzeszło.
Wróciłamdodomu.
PozwolęsobiezacytowaćKrólaLwa:„Wybacz,żeniepodskoczęzradości,alebolimniegrzbiet!”.
ROZDZIAŁ6
23września
Dożynki
Niechciałabymnadużywaćsłowa„paranoja”wodniesieniudowsiT.,aleczasaminiemamwyjścia.
Bo jak inaczej nazwać powszechną integrację przy winie z antonówek. I Fi, którą nie wiem jaką siłą
zmusili, żeby siedziała przebrana za cygankę z wielkimi kołami w uszach i przepowiadała przyszłość.
Zabitonatęokazję„trzydorodneświniaki”,któreterazkręciłysięradośnienadogniskami,ajużwkrótce
miaływylądowaćnastołachzjabłkamiwpyskach.Niemampojęcia,skądwziąłsiętendziwnyzwyczaj
wkładania jabłka do pyska zamordowanego zwierzęcia, ale mnie kojarzyło się to zawsze z chęcią
odsunięciaodsiebiewyrzutówsumieniaipokazania,żetakijestniestetyłańcuchpokarmowy.Świniaje
jabłka,tomyświnię.Aco?!
SiedziałamnaschodachzKokoipopijałammłodewinojabłkowe.
–Latte?
–Tak?
–Dostałaśjużodpowiedź?
–Zuniwersytetu?
–Tak.
–Dostałam.
–Naprawdę?Kiedy?Czemuminiepowiedziałaś?
–Dzisiaj.Pojechałamdowsiobok.Jeszczenieotworzyłamkoperty.
–Dlaczego?
–Niebędzieszsięśmiać?
–Nie.
–Bojęsię.Bezwzględunato,cotamjestnapisane,będzieźle,boalbosięniedostałam,alboczeka
mnierozmowazFi.
–Otwórznatychmiast!
Miałam ją cały czas przy sobie w kieszeni spodni, ale zimny pot oblewał mnie na samą myśl
ootwarciukoperty.
–Daj,jaotworzę.
Podałamjejlist.
–Sza…now…naPa…SzanownaPa…SzanownaPani.U…Uprze…Uprzejmie!Uprzejmieinf…
indor…
–Dobra,dajto!
–Uprzejmieinformujemy,iżzostałapaniprzyjętanauniwersytetwK.nakierunekpsychologia.
–Fi?
–Słucham?–zapytała,brzęcząckolczykami.
–Możeterazmipowróżysz?
–Nicztego.Twojaprzyszłośćpozostaniedlaciebieniewiadomą–roześmiałasię.
–Japrzewidujęusiebiewielkiezmiany.
–Naprawdę?
–Dostałamsięnastudia.
24września
KochanyJanku,
mam dla ciebie i twoich rodziców dobre wieści. Dostałam się na studia w K. Rozmawiałam dziś
z Fi, choć ta decyzja była dla mnie bardzo trudna. Chyba poczuła się postawiona przed faktem
dokonanym.Niebyłazachwycona,alewydajemisię,żejestzemniedumnaidlategonieprotestowała,
kiedyoświadczyłamjej,żewyjeżdżam.
Boże,jestemtakaszczęśliwa.Uściskajtatęzcałegoserca.
A…icośdlaciebie.Tokilkazdańinspiracji,któreprzyszłyminamyśl,gdysiedziałamnadrzeką.
Sąniecochaotyczne,alemożecośCipodpowiedzą.Jeślinie,porwijtenlistnaczęścipierwsze.Nie
obrażęsię.
Przypomniała mi się ostatnio scena z lekcji w liceum, kiedy pani profesor (choć oczywiście nie
profesor)wyrwałamniezzadumynagłympytaniem:
–Atyzaczymsięopowiadasz?(Niewiedziałam,ocopyta,aleonauznałachyba,żezastanawiam
sięnadripostą,iucieszyłasię,żenieodpowiadambezzastanowienia,jakuczyniłatowiększość).
–Właśnie!–krzyknęłaentuzjastycznie.–Milionygłówwhistoriizadawałosobietopytanieitakże
niepotrafiłoznaleźćodpowiedzi…„Miećczybyć?”
Niedanamibyłaszansaodezwaniasięipytaniezawisłowgęstejatmosferzemoichmyśli.Odtej
pory kiedy staję w konfrontacji z tym pytaniem, przychodzi mi na myśl paryska ulica, którą pijany
absyntem Baudelaire paradował w różowych lakierkach. Berlin, gdzie Przybyszewski pędził życie na
skrajuubóstwawkręgucyganerii,spędzającczaswtowarzystwieswejmuzyDagnyJuelwrestauracji
Pod Czarnym Prosiakiem. Widzę oczyma wyobraźni bohemę artystyczną popijającą czerwone wino
w Shakespeare and Company pod Paryżem, gdzie wchodzącego do środka artystę od progu zaczyna
otaczaćmitihistoriaminionychpokoleń.Ciludzieprzeszlidohistorii,mimożewiększośćznichżyła
nagarnuszkuspołeczeństwazgłębokimprzekonaniem,żezasługująnato,byniepodlegaćprawuani
zasadom, ponieważ są tymi, którzy wybijają się ponad szarą masę. Nadludźmi! Czy gdyby
zaproponować im życie w luksusie… eleganckie apartamenty w hotelach, szampana zamiast taniego
wina, kawior i źródła termalne… odmówiliby? Czy cała ich ideologia nie była wynikiem buntu
przeciwkoświatu,któryzastali,iprzeciwniedostatkom?Zastanawiamniezawsze,czygdybyichświat
opływał w luksusy, także czuliby w sobie tę niepokorną, niezrozumianą duszę. Czy w lepszych
warunkach ich skrzydła nadal byłyby zbyt wielkie i niezgrabne, by mogli oni współistnieć z innymi
wspołeczeństwie?Czynawetwperfumowanympowietrzubyłybyjednakzdolnedolotów…Straciliby
nawiarygodnościczyznaleźliinnypunktodniesieniadoswojegobuntu?
Wiem, że ty jesteś takim albatrosem, który znalazł się w świecie zdominowanym przez kulturę
masową,media,supermarketykuszącekolorowymiproduktaminawyciągnięcieręki,itrochędotego
wszystkiegoniepasujesz.NibyidealnyprzedstawicielpokoleniaX…no,bowkońcujakwszyscyznasz
sięnanowoczesnychsprzętach,ajednocześniecałkowicieodstajesz(wybaczbezpośredniość!).
Na rozdrożu życia – niby na początku, a jednocześnie w ostatniej chwili przed decyzją, co z tym
życiemzrobić.Bocojestlepsze–bohemaczykariera?Przygodaczystabilizacjamajątkowa?Odlot
czykomfort?
Wiem, że nie raz się zastanawiałeś, czy to dobra dla ciebie epoka, czy może ktoś na górze się
pomylił. Gdybyś urodził się w czasach starożytnych czy neoromantyzmie, nie miałbyś wątpliwości.
Przecież wtedy to było COŚ. Wtedy podjęcie takiej drogi było imponujące, ale dzisiaj… Za duszę
artystybasenuniekupisz.Jakwtakichwarunkachmożnaniemiećdylematumiędzykarierąwświecie
twardego biznesu a tym drugim światem – wiatrem, piórem, muzami-natchniuzami. Dobrze, czas
analizy! Czas odpowiedzieć na pytanie: W jakim stopniu to, co posiadamy, wpływa na nasze
pokolenie?
PatrzęnaCiebieiwidzęfaceta,którywewspółczesnymświeciestudiujefilozofię.Fascynujegoto,
co robi, i rocznie miliony nakrapianych drukiem kartek przewijają się przez jego palce. Na swoim
laptopie pisze artykuły do magazynów literackich i wiersze. Robi wspaniałe zdjęcia… aparatem
cyfrowym. Prowadzi dysputy filozoficzne na chacie internetowym i wysyła do mnie „genialne” (jego
zdaniem) cytaty esemesami… z jednego z najnowszych modeli komórek. W telewizji cyfrowej ogląda
programydotyczącehistoriifilozofiiinowościliterackich.
PatrzęnaCiebiei…chcęwrócićdoszkolnejławki,żebypowiedzieć–miećibyć!Onmoże!Myteż
możemy!Dlaczegomamydecydowaćsięnajednąześcieżek,skorodasięjepołączyć!
Byliśmy już nazywani pokoleniem „nic” i pokoleniem „kciuka”, które potrafi tylko bezmyślnie
klikaćwklawiaturę.
Swoją pracą nie musisz bronić siebie, ale całego naszego pokolenia! Na podstawie twórczości
wyłącznie współczesnych filozofów, psychologów i artystów możesz udowodnić, że nowoczesność
itechnikaniewykluczająkreatywności,alejąrozwijają.Internetniejestźródłemzłaizniszczenia,ale
źródłemprzełomowychideiibaządlaodkryć.Dziękipowszechnymśrodkomszybkiejkomunikacjinie
zapomnieliśmy, co znaczy rozmowa, ale w ciągu sekund możemy wymieniać opinie z ludźmi z całego
świata.Nigdywcześniejfilozofowieinaukowcyniemielitylumożliwości,ilemymamydziś.Dlatego
adastradotrzemy,pokonującznaczniemniejszetrudyniżoni,będąciposiadając…paniprofesor!
28września
Latte!
Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni. Gloria dostała się na studia zaoczne w K. Ale będą u was
imprezy!Niemogęsięjużdoczekać.
Zainspiracjędopracy…niewiem,jakCidziękować.Ozłocęcię,najdroższa.Coś,czegonieznali
Sokrates,NietzscheiKant.
Internet.
Jesteśprzełomowa;)
Janek
Marzyłamotym,abystudiawK.stałysięmoimnowymświatem.Oderwaniemodtejniezrozumiałej
dla mnie rzeczywistości małej wsi. Trampoliną, od której będę mogła się odbić do innego życia. Bo
cokolwieknamnieczekało,niezaprzeczalniemusiałobyćlepsze.
Tak też się stało. K. stało się po prostu moim życiem. Nigdy nie pomyślałabym, że można tak
bezgraniczniepokochaćjakieśmiejsce,aletomiastojestinneodwszystkiego,cowyobraźniamożeobjąć
wswojeszerokieramiona.K.nieszukapoklaskuanisensacji,alebudzipodziwiszacunek.Niedopisuje
sobienasiłęhistorii,bosamojestżywąhistoriąodwiekówitworzyjąkażdegodnia.Niejestszumne,
ale krzyczy swoją osobowością. Mimo to K. jest także jednym z najbardziej wymagających miejsc
świata. Kocha tych, którzy się różnią i wyróżniają, ceni indywidualizm i siłę przebicia i daje pole do
popisutym,którzymającopokazać.
JestAlmaMaterartystów.
Alfąiomegąnaukowców.
Mandalądlafilozofówiposzukiwaczypięknaświata.
W jednej z książek, które do naszego mieszkania w K. przywiózł Janek, przeczytałam zdanie, które
dałomiwieledomyślenia.
„Wieluantycznychbiografówpodawałodatęakmejakodatęurodzenia,którejczęstonieznali”.
–Cotojestakme?–zapytałamJanka.
– Z greckiego to szczyt, punkt kulminacyjny. Tak był określany okres największego rozkwitu władz
umysłowychczłowieka.
Wtedy nie byłam jeszcze w wieku akme, który dla każdego przypada w innym czasie. Niektórzy
twierdzą,żeosiągasięgo,mającdwadzieściatrzylata,inniżeczterdzieści.
Dlamnieakmeznaczyłowtedyzupełniecoinnego.
K.byłoakme.
Akmenaszegokraju.
Akmewszystkichludzi,którzyjepoznaliipokochali.
Moimakme.
–Latte,szefpytał,czybędzieszmogławziąćtenweekend,bojestjakaśfetaipotrzebujedużoludzi
dopracy–zapytałapaniGruszczyńska.
W Klonach Zielonych była osobą zatrudnioną na zupełnie abstrakcyjnych zasadach. W młodości
śpiewaczka operowa, żona słynnego gitarzysty grupy rockowej. Kiedy z nią pracowałam, miała około
sześćdziesiątki, choć trzeba jej przyznać, że całkiem nieźle się trzymała. Jedynym jej zadaniem było
dbanie o atmosferę w restauracji i rozmowy z klientami. Wielu starszych ludzi pamiętało ją sprzed lat
i przychodzili właściwie dla niej, a ona zawsze z radością witała się z nimi i wdawała w pogawędki
o starych dziejach. Początkowo jej obecność wydawała mi się tak zbędna, że aż rażąca. Nie pomagała
kelnerkomnawetwnajdrobniejszychczynnościach,tylkopałętałasięzmiejscanamiejsceimizdrzyłado
gości, którzy przyszli w spokoju zjeść obiad. Dopiero po kilku tygodniach zrozumiałam, jak bardzo
pomagawtworzeniuniezwykledomowejiciepłejatmosferytegomiejsca.
–Oczywiście,żewezmę.Niemaproblemu.
–Dzięki,miśku.
Praca w K. była nieuniknionym dodatkiem do studiów dla wszystkich przyjezdnych, ponieważ
kieszonkoweszybkookazywałosięniewystarczającezewzględunapanującetamcenyistudenckitryb
życia.
Gloriaoczywiściebyłachlubnymwyjątkiem.
Wynajmowałyśmy mieszkanie w pięknej i niedocenianej dzielnicy K. Nazywano ją wyspą, gdyż
wydzielona była dopływami rzeki. Dotarcie tam nastręczało pewnych trudności, ponieważ trzeba było
przechodzićpodwiaduktem,poktórymjeździłypociągi,coniektórychprzyprawiałoopalpitacjeserca.
Dlamniewyspabyłaodnalezionymrajskimogrodemnawetwtedy,kiedywracałampóźnymwieczorem
zKlonówlubjakiegośklubu,aromantycznezadniadrzewaprzeobrażałysięwkrwiożerczebestie.Nie
ztakimidawałamsobieradęwdzieciństwie.
Dziś wyspa w K. jest przystankiem młodych artystów, dlatego wielkomiejska inteligencja jeszcze
szerszymłukiemomijatendzikizakątek.
Mieszkałyśmy w nowym, dwupoziomowym mieszkaniu z chłopakiem Glorii (przez okres studiów
przewinęłosięichtrzech;wszyscyzjejroku).
–Jadłaścoś?–zapytałamnieGloria,kiedywróciłam.
–Niejestemgłodna.
–Czyliniejadłaś.Zarazzrobięcijakieśkanapki.
–Nierób.Muszęjeszczenapisaćpracęnajutro.Idędopokoju.Cholera,padamznóg.
– Przeginasz, Latte. Nie powinnaś tyle pracować – stwierdził Paweł, próbując wyminąć mnie na
schodach.–Niewzięłaśchybategoweekendu?
–Wzięłam–uśmiechnęłamsiępodnosem.
Pokręciłgłowązniedowierzaniem.
–Chybacościwibrujewtorbie.
–Atak,telefon.Zapomniałamwłączyćdźwięk.
Spojrzałamnawyświetlacz.Wyświetlałsięjakiśobcynumer.
–Słucham.
–Dzieńdobry.Mambardzozłewieści–oznajmiłmęskigłos.
–Gloria,muszęjechać.Fimiaławypadekijestwkrytycznymstanie.
Przez prawie dwa tygodnie Fi leżała w szpitalu, kilkanaście razy dziennie odzyskując przytomność
i tracąc ją po chwili. Wymiotowała krwią i dusiła się. Czasami dopadały ją straszne konwulsje i nie
sposóbbyłojeuspokoić.
Siedziałam koło niej i starałam się robić cokolwiek, żeby jakoś jej ulżyć w cierpieniu, ale tak
naprawdęniemogłamzrobićnic.Mogłamtylkopatrzeć,jakonacierpiisłabniekażdegodnia.
Nie mogłam uwierzyć, że w tak małej miejscowości, jak T., można wpaść pod samochód. Może
właśnieprzezto,żetakmałoichtamjeździ,niezachowałaczujności.Ona,któratakzawszetroszczyła
sięonaszebezpieczeństwo…
– Latte, wiem, że to, co teraz powiem, będzie bardzo brutalne, ale Filena… – lekarz prowadzący
patrzyłnamniezgłębokimwspółczuciem.–Jasamanimoikoledzypofachuniejesteśmywstaniepojąć,
jaktomożliwe,żeonajeszczeżyje.Ztakobszernymiobrażeniamiwewnętrznymipowinnabyłazginąćna
miejscu. Jej rany się nie goją, a jedynie powiększają od tych ciągłych ataków. Robimy wszystko, co
w naszej mocy, żeby ją jakoś uratować i ulżyć jej w cierpieniu, ale w każdej chwili musisz być
przygotowanananajgorsze.
Byłam przerażona. Poczucie winy, że zostawiłam ją ostatnio właściwie samą, nie kontaktując się
znią,doprowadzałomniedoszału.Obserwowałamjąprzezszybę.Leżałaspokojnieibezruchu,miała
wielkie sińce pod oczami, a skórę tak bladą, że z trudem można było w niej rozpoznać kobietę sprzed
kilkutygodni.
– Ona nie przestanie się męczyć, póki nie spełni swojej powinności – usłyszałam za sobą kobiecy
głos.
–Słucham?–zapytałamzaskoczona.–Kimpanijest?
Stałaprzedemnąpiękna,zgrabnakobietawczerwonympłaszczu.
–Jestemdobrąznajomąpanimamy.
–Naprawdę?Nigdywcześniejpaniniewidziałam.
–Cóż.Filenazawszelkącenęchciałaoddzielićcięod–możnabyrzec–zawodowegożycia.
–Oczympanimówi?
– Latte, jest pani dorosłą kobietą. Proszę mi powiedzieć szczerze, nie domyślała się pani nigdy, że
Filenacośukrywa.
Odwróciłamsięwstronęszybyinicnieodpowiedziałam.
–Onabędziecierpieć,dopókinieprzekażepaniwaszejrodzinnejspuścizny.
–Możepanimówićjaśniej?–zdenerwowałamsię.
–Właśniewtymrzecz,żejanie.–Zmieniłaton.–Onamusiotymzdecydować.Gdybynieto,dawno
już wiedziałabyś, co takiego ukrywa twoja matka. Nie byłyśmy zadowolone, że nie chce ci nic
powiedzieć,aletonależyniestetydoindywidualnychdecyzji.
SpojrzałamnaFi.Otworzyłalekkooczyispojrzałanamnie.
–Chceszjejpomóc?
Kiwnęłamgłową.
–Idźdoniej.
Przygryzłamlekkowargę.Usiadłamnabrzegułóżkaistarałamsięułożyćsobiewgłowieto,coprzed
chwiląusłyszałam,idopasowaćdotego,oczymwcześniejjużwiedziałam.Zastanowiłomnie,dlaczego
powiedziała „byłyśmy”, skoro jedyną dziwną osobą, która odwiedzała Fi, był mężczyzna. Moja matka
patrzyłanamniepółprzytomna.Pochwilijejwzrokpadłnakobietęstojącązaszybąizobaczyłamwjej
okułzę.Wyglądałanataknieszczęśliwą,jakjeszczenigdywżyciu.
– Fi, jeśli musisz mi coś przekazać, żeby odejść, daj mi jakiś znak – powiedziałam, nie potrafiąc
powstrzymaćpłaczu.
Fimrugnęłaznacząco.Miałaprawiecałkiemznieruchomiałątwarz.
–Cojamogęzrobić?–zapytałambezradnie.
Ostatkiem sił rozchyliła lekko dłoń i spojrzała na moją. Chciałam podać jej rękę, ale w tej chwili
zacisnęłaswojąwpięśćiponowniestraciłaprzytomność.
–Fi…
–Silnakobieta–powiedziałakobietawczerwonympłaszczu.–Doostatnichchwilżycia…
Przezcałytydzieńprzychodziłacodzienniedoszpitalairazemzemnąstałaprzyszybie,wyczekując
kolejnegojejprzebudzenia.
Ostatnirazwjejurodziny.
28kwietnia.
Podeszłamdoniejispojrzałamjejprostowoczy.
–Fi,błagamcię.Pozwólmisobiepomóc.
Zamknęłaoczy.
–Mamo,proszę…
Wtedy o godzinie 21:30 Fi po raz ostatni spojrzała na mnie i otworzyła dłoń. Była już tak
wycieńczona,żenajwyraźniejcierpieniefizycznepokilkutygodniachwzięłogóręalbozrozumiała,żenie
będąwstaniejejwyleczyćijesttojedynewyjście.Samabyłampełnaniepokoju.Nierozumiałamtego,
comiałosięstać,alewiedziałam,żeto,cootrzymamwspuściźnie,jakokreśliłatokobietawczerwonym
płaszczu,łączysięnieodzownieześmierciąjedynejspokrewnionejzemnąiwpewnymsensieniezwykle
bliskiejmiosoby.
Spojrzałam na jej rozchyloną dłoń, a potem w jej smutne oczy. Nie chciała tego robić, a ja nie
chciałamprzedłużaćjejcierpienia.Zacisnęłamzębyipodałamjejrękę.
Zamknęłaoczy,ajejtwarznabrałaspokojnegowyrazu.
Odeszła.
Niestałosięnic.Niewiem,dlaczegooczekiwałamwrażeniapodobnegodotego,kiedywywołaliśmy
ducha. Jakichś drgawek, gorącej lawy wypełniającej ciało albo chłodnego strumienia zalewającego
umysł.Nic.
Odeszła jedyna osoba, która kochała mnie tak bezgranicznie, że jej własne cierpienie było dla niej
mniejważneodmojejprzyszłości.
Toonapokazałami,żecałyświat,którynasotacza,jestjedynieodbiciemnaszegownętrza,dlatego
możemygowsobiezmieniaćiulepszać,żebystałsiętaki,jakchcemy.
Osoba,którejkrew,aodtejchwilitakżeiżyciowatajemnicapłynęławmoichżyłach.
Aterazjużjejpoprostuniebyło.
Została tylko ziemska skorupka, która po śmierci wydaje się tak beznadziejnie nieznacząca i bez
duszy,ajednaktoprzezjejuszkodzenieumieramy.
Kobietaweszładośrodka.
–Fiodeszła–powiedziałam.
–Wiem.Wnajbliższymczasiedowieszsięowielusprawach.Bardzowielu.Witam,Latte.
–Witam?
–Spotkamysięjutro–oznajmiłaiwyszłazsali.
–Gdzie?–zapytałamwciążotumaniona,alejejjużniebyło.
Kilkulekarzywbiegłodośrodkaizaczęlireanimację,któraitaknicniemogłajużzmienić.Stałosię
to,cobyłonieuchronne.
Biegłam przez chłodny korytarz szpitala przy placu Pistacjowym. Miejsce, gdzie Fi dała i straciła
życie. Miejsce, w którym nigdy poza tymi dwoma momentami nie byłam. W myślach pojawiła mi się
absurdalna jak na tę chwilę refleksja, że ludzie na najbłahsze czynności, jak jedzenie śniadania czy
zakupy, wybierają dobrze sobie znane i lubiane miejsca, a te dotykające wieczności mają miejsce
wsurowychmurachwśródobcychimpielęgniarekilekarzy.
Wybiegłamnadwór.Poczułam,jakbymdostaławtwarzuderzeniemświeżegopowietrza.
Tobyłjedynymoment,kiedyodczułam,żeFinieżyje.Żeodeszłanazawszeizostawiłamniesamą.
Jedynymoment,kiedywydawałomisię,żenicpozajejcielesnąpowłokąniezostałonaświecie.
Pochwilipodszedłdomnielekarz,którykilkarazymiałnocnydyżurwczasie,kiedyFizmagałasię
ześmiercią.Nachyliłsięnademnąiwziąłmniezarękę.
–PaniLatte?–zapytał.
Jakdocholerymiałanaimięjejmatka,zupełniewyleciałomizgłowy–pomyślałamjakbyzupełnie
pozaswojąkontrolą.
–Panimatka…
Filomena?Filemona?–znówmimowolnieprzeszłomiprzezmyśl.
–Filena–powiedziałamwkońcu.
A!Tak,Filena.Dobrze,żemiprzypomniała.
–Tak,paniFilenaniestetyodeszła.Niemogliśmynicwięcejzrobić.Bardzomiprzykro.
Wstałispojrzałnamniezewspółczuciem.
–Czymapanijakichśbliskich,którzywesprąpaniąwtychtrudnychchwilach?
–Tak,mam.Dziękuję–powiedziałamprzezłzy.
Pomyślałam,żenawetJankaniepoinformowałamojejwypadku.Zatowostatnichdniachwspierała
mnie Anna, która zobaczyła mnie kiedyś przez okno „naszego” poddasza i zeszła, żeby się przywitać
i dowiedzieć, co mnie sprowadza do J. Wtedy po raz pierwszy łzy popłynęły mi potokiem. Cała moja
wściekłość, miłość, bezsilność i osamotnienie spłynęły na nią tylko dlatego, że była pierwszą osobą,
którazapytała.
Cóż…miałapecha.
PoszłyśmyrazemnakawędokawiarniPistacjowaimimożebyłaostatniąosobązMZP,októrejbym
pomyślała,żemogłabymsięjejzwierzać,usłyszaławięcej,niżsamadotądosobiewiedziałam.
Osoba,którejdotądnieufałam,mimożeufałjejJanek.
Osoba,którejnieznosiłamojaGloria.
Starsza,odleglejszaibardziejniezbadananiżSednapomogłamiwmoimkatharsis.
Stała się oczyszczeniem, rozrachunkiem i przejściem. Krótkim oddechem między jednym a drugim
rozdziałem. Nie dlatego, że wykazała się mądrością życiową, doświadczeniem albo wykształceniem
psychologicznym,aledlatego,żemniesłuchaławtedy,kiedychciałammówić.Ipozwalałamilczeć,kiedy
mówićniemogłam.
Chciałabymjejterazzatopodziękowaćzcałegoserca.Gdybyniety,Anno,niezdołałabympoznać
innegoświata.
ROZDZIAŁ7
Latte,
mam nadzieję, że ten list nigdy nie trafi w twoje ręce. Jeśli się tak stanie, wiedz, że zrobiłam
wszystko,cobyłowmojejmocy,abyustrzecCięprzedklątwą,któranaciebiespadła.
Jestem potomkinią Sybilli i dlatego bez względu na to, czy tego chcę czy nie, posiadam pewne
zdolności nietypowe dla zwykłych śmiertelników. Jeśli czytasz ten list, to znaczy że wszystkie moje
starania,żebyśnieodziedziczyłategoprzeklętegodaru,poszłynamarne.Odterazprzyszłośćbędzie
dla ciebie teraźniejszością, która jeszcze nie nastąpiła. Dowiesz się o ludziach więcej, niż będziesz
chciała, i doświadczysz świata niedostępnego dla ludzkich oczu. Wiem, że wyda Ci się to teraz
niezwykłym wyróżnieniem i czymś ponad miarę fascynującym. I tak może być. Postaraj się jednak
zastosowaćdotychkilkurad,któredajęCiwposaguwrazzpieniędzmi,któreodlatotrzymywałamod
zgromadzenia.
–Cokolwiekbysiędziało–zawszeuczestniczwsabacie.Członkiniestowarzyszeniasurowokażą
te,któresięniestawiają.
–Starajsięoto,abynormalniludzieniedowiedzielisię,kimjesteś.Jeślizechceszkomuśotym
powiedzieć,dobierzzaufaneosobyznajwiększąuwagą,ajeśliwymkniesiętospodkontroli,wyjedź.
– Nie czerp korzyści finansowych ani komercyjnych ze swojego daru. Nie przyniesie ci to nigdy
długotrwałejsatysfakcji,aniewątpliwieprzysporzykłopotównasabacie.
–NieprzewidujprzyszłościbliskichCiosób,jeśliniejesttokonieczne.
Iponadwszystko–niebierzudziałuwżadnymśledztwie.
Napierwszymsabacie,wktórymbędzieszuczestniczyć,otrzymaszwszystko,coniezbędne.Odtego
dniastanieszsięinnymczłowiekiem.Bezwzględunato,czyznienawidziszswojenowezdolności,czy
teżtwojeżycieułożysięinaczejniżmojeiudacisiędocenićdar,któryposiadasz,niezapominaj,że
jeślibędzieszmiećwprzyszłościcórkęlubwnuczkę,onatakżegoodziedziczy.
Jeśli moje próby się nie powiodły, oznacza to, że zapisana w księdze prawda o próbie milczenia
izaklęcie„embargonadziedziczenie”nieskutkują.
Ijeszczejedno…
Jeśli kiedykolwiek będziesz musiała zastanowić się głębiej nad swoim życiem, połóż się nocą na
trawiepodrozgwieżdżonymniebem.TakiechwileuświadomiąCi,jakmałajesteśijakmałoznaczysz
w zetknięciu ze wszechświatem. Ilu takich jak Ty patrzyło już w życiu na gwiazdy i nigdy ich nie
dosięgło.Zastanówsięwtedy,czywartoprzepychaćsięprzezżyciełokciami,żebyprześcignąćinnych
nawet za cenę własnych wartości i uczuć osób, którym na Tobie zależy. Popatrz na gwiazdy. One są
tamjużbilionylatipozostanąjeszczedługopotym,jakTwojeciałoobrócisięwproch.Mimożesą
takwielkiewporównaniuzTobą,niepchająsięnaafiszijedyniedlanielicznychniesąanonimowymi
punktami rozświetlającymi po zmroku tarczę nieba. Znają swoją wartość i nie przejmują się tymi,
którzy jej nie dostrzegają. Są wielkie, ale pozostają skromne, są niedoścignione, ale pozwalają się
odkrywać, są ich miliony, ale każda zna swoje miejsce we wszechświecie. Bądź jak one, a wkrótce
Twojąwielkośćodkryjektoś,ktojądostrzeżeisięniązachwyci.
Patrznagwiazdyzszacunkiem.WnichzapisanajestTwojaprzyszłość.
Kochamcię,Latte.
Fi
Kiedywkońcuotaczającanaszewsządmgłazaczęłasięprzerzedzać,przedmoimioczamizarysował
sięwyraźnieszczytgóryBrocken.
– Spójrz, deptałyśmy po chmurze – oznajmiła niespodziewanie Elżbieta, pokazując mi widok pod
nami.Faktycznie,gęsty,grubycumulusmiękkoprzylegałdostromejścianyizasłaniałcaływidokwdół.
Zdziwiłomnie,żewkońcusiędomnieodezwała,bopozakilkomafaktami,któreitakznałamzlistuFi
niewiele udało mi się od niej wyciągnąć. Kiedy poznałam ją w szpitalu, nie miałam pojęcia, kim jest.
Dopiero,gdyprzyjechałapomnie,żebyzabraćmnienamójpierwszysabat,przedstawiłasię.
–NazywamsięElżbietaFalesse.AlenaBrockenbędzieszdomniemówićElea.Pewniesłyszałaśjuż
cośnamójtematodmojegosynaKornela–uśmiechnęłasiękrzywo.
–Niemówiłnigdy,żejestpaniczarownicą.
–Niedziwimnieto.Jużraczejbypowiedział,żejestemwiedźmą–roześmiałasięgorzko.–Kornel
niewie,żejestempotomkiniąSybilli.Iniedowiesię.Mamnadzieję,żetojestjasne?
Czułamsięprzytłoczonailościąinformacji,którenamniespływały.Skryciemarzyłam,abypowrócić
do normalnego życia, gdzie moim największym problemem była sesja, nie sabat. Wciąż tylko snułam
domysły,jakmożewyglądać,imodliłamsięwduchu,żebynieprzybyłazanamiświętainkwizycja,aby
spalićnasnastosie.Całasytuacjabyładlamnietakniejasna,żekilkarazypodrodzechciałamzawrócić,
aleEleachwytałamniezarękęipowtarzała,żebymdałajużspokój,bo„oneitakjużwiedzą”.
Wiedząoczym?!
Że Fi nie żyje? Czy że przekazała mi tę (jak nazywała ją Elea) „moc”? Mnie to słowo wciąż nie
mogłoprzejśćprzezgardło.
Gdybynieto,żetowłaśnieFi,anieniktinny…
Gdyby nie wciąż powtarzające się ataki natrętnych schizofrenicznych myśli nachodzących mnie
„zzewnątrz”.
Itenwściekły,paraliżującystrachprzedkonsekwencjamiprzeciwstawieniasięnieznanemumidotąd
światu…
Nieposzłabymtam.
SiedziałabymzJankiemiAnnąnastrychu,słuchającstarychpłytFiipopijającjejulubionązieloną
herbatę,albowróciłabymdoK.,żebyoderwaćsięodbolesnychmyśliiprzenieśćdoświataczekających
mnieciężkichegzaminów,któreprzeddwudziestymósmymkwietniabyłydlamniepriorytetem.
Jednak trzydziestego kwietnia byłam na górze Brocken – w tajemniczym, spowitym chmurami
miejscu,dokądFiwyjeżdżałaodzawszeotejporzeroku,nieinformującmnieoniczym–wsiedzibie
ezoterycznegokręguSybilli.
–Jużprawiejesteśmynamiejscu.Pamiętaszsłowaprzysięgi?Toczęśćinauguracji.
–Pamiętam.
Powtórzyłamsobieporazsetnywmyślachto,czegomnienauczyła.
–Awięcwchodzimy.
Rozsunęłagałęziedrzew,któresplotłysięprzednami,zasłaniającwejściedogroty.PonieważElea
niezamierzaławcalenamnieczekać,pośpiesznieruszyłamzanią.
Miałam wrażenie, jakbym znalazła się w ekskluzywnej wersji piekieł Bułhakowa. Ogrom wnętrza
przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Wydawało mi się, że zastanę tam zaledwie garstkę kobiet
z długimi potarganymi włosami, w wysokich spiczastych kapeluszach (cóż! siła stereotypu). W końcu
ezoteryczny(!)krągpowinienbyćdostępnyjedyniedlawybranych.Atajemnicamożedotyczyćkilkorga
zaufanychosób.Jakimcudembyłoichażtyle?!Ogromnasalawpodziemiachrozświetlonapochodniami
w mosiężnych uchwytach sprawiała wrażenie, jakby miał się w niej odbyć bal. Znajdowało się tam
kilkasetkobietubranychweleganckieczarnesuknie(jedyniekilkamiałonasobiebiałestroje)różnych
fasonówikrojów.Niektórezdługimi,ciętymipodskosemrękawami,takżeichdłuższaczęśćzasłaniała
dłoń,innezwyciętąnaplecachlubwyklejonącennymikamieniamiliterą„S”,krótkie,długie,zżabotami
lub dekoltami do pępka, ozdobione koliami, diademami, pierścieniami, w których znajdowały się
kamieniewielkościpiłekgolfowych–wybórjakzpokazuhautecouture!Jużnapierwszyrzutokabyło
widać,żekobietypochodzązróżnychkrajówikontynentów.Mimotobezpomocytłumaczyrozmawiały
swobodnie.Początkowozupełniemnietoniezastanawiało,alepopewnymczasiezrozumiałam,żenasza
mocobjawiałasięjużnatymetapie.
– Wina? – zapytała mnie niespodziewanie kobieta w bieli z tacą pełną kryształowych kielichów
zpurpurowymtrunkiem.
Co, u licha? To ma być tajne zgromadzenie czy śniadanie u Tiffany’ego? Rozumiem, że z dzikich
ekscesówrodemzeStarejbaśninici?
–Naraziedziękujemy,idziemysięprzygotować–odparłauprzejmieElea,niepytającmnieozdanie.
Z niechęcią opuściłam tę przedziwną salę, ale czułam, że będę miała jeszcze okazję przyjrzeć się
wszystkiemu nieco bliżej. Przeszłyśmy długim wąskim korytarzem oświetlonym pochodniami podobnie
jakcałagrota.
–Weźklucz–poinstruowałamniechłodno.
Stałyśmyprzedścianą,wktórąwrównychrządkachpowbijanebyłyhaczyki.
–Który?
–Latte,skupsię!–warknęła.–Tujestotodużołatwiej.
Spojrzałamnaniązdezorientowana.Złapałamniemocnozaramionaispojrzałamiwoczy.
–Popatrznanieiwybierzswój.
–Niewiemjak.
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Elea uderzyła mnie mocno dłonią w policzek. Pierwszy raz
ktokolwiekpodniósłnamnierękę,dlategoażzaniemówiłamzwrażenia.
–Tozostańtuisięnaniegap,ażbędzieszwiedziała.
Nieczekałanamojąreakcję,tylkosięgnęłapojedenzkluczyiposzładalej.Spojrzałamponowniena
ścianę. Wisiało ich tam kilkaset, wszystkie właściwie identyczne. Duże jak do jakichś skarbców,
zwyżłobionymizdobieniaminagłówkach.
No, skup się! – rozkazałam sama sobie. Zamknęłam oczy, ale nic mi to nie pomogło. Zmrużyłam
powieki. Zbliżyłam się. Oddaliłam. Nic. Kolejnych kilka kobiet przeszło i zabrało swoje niczym
nieoznaczoneklucze.
Jak,docholery,jerozróżniały?!
Wyciągnęłamprzedsiebiedłońipróbowałamwyczuć,czymożektóryśznichjestcieplejszy.Rezultat
byłpodobnyjakprzypierwszychpróbach.Żaden!Pochwilidościanypodeszłamłodadziewczyna.Na
oko zaledwie kilka lat starsza ode mnie, z długimi lśniącymi włosami i czymś na kształt płaskiego,
łukowategodiademunaczole.Piękna.Zresztąjakzdecydowanawiększośćznich.
–Nowa?–zapytałamnie.
Pokiwałam głową nieco skrępowana. Czułam się jak głupie szczeniątko, które nagle zostaje
przyniesionedonowegodomuiniewie,cojestgrane.Tylkożenademnąniktnieskakałanisięmnąnie
zachwycał.
– Po prostu skup się. Na początek możesz przyłożyć dłonie do skroni. O, tak. Mnie to pomagało.
Łatwiejodseparowaćsięodinnychbodźcówwzrokowych.
Przyłożyłampalcetak,jakmiradziła,iskupiłamnajbardziej,jaktylkopotrafiłam.Obrazcałejściany
rozmazałsięnagle,jakbymzałożyłaniedopasowanedowzrokuokulary,poczymrozjaśniłsiętylkojeden
małypunkt.Podniosłamrękęisięgnęłampoklucz.
–Nietakidiabełstraszny,co?–roześmiałasiędziewczyna.
–Dzięki.Jesteśpierwsząosobą,któracokolwiekmipodpowiedziała.
–Wiem.Niepowinnosiętegorobić.Tozabijakreatywność.Powinnaśdojśćdotegosama,alejak
zobaczyłamtwojąminę…–roześmiałyśmysięobie.
–NazywamsięLatte.
–Tegoteżniepowinnaśrobić.
–Czego?
–Przedstawiaćsięswoimprawdziwymimieniem.
–Słucham?
– Dostaniesz dzisiaj nowe. Czeka cię chrzest. Ja zostałam nazwana Herwe. Zresztą o nic się nie
martw,wkrótceprzydzieląciprzewodniczkęduchowąionawyjaśnicipewnerzeczy,żebyśsięnieczuła
jakdzieckowemgle.
–Narazietakwłaśniesięczuję.
–Nieprzejmujsię,toszybkoprzechodzi.Musimysiępośpieszyć.
Odwróciłasięiposzłaprzedsiebie.
Podrzuciłamkluczzzadowoleniemiposzłamwzdłużkorytarza.
Wróciłamnasalęubranawprzewiązanązłotymsznuremczerwoną,prostątunikę,którabyładlamnie
przygotowana w komnacie, do której dostałam klucz. Jak się później dowiedziałam, kolor czerwony
przeznaczony był dla debiutantek, ale wtedy byłam przekonana, że niepotrzebnie zwrócę na siebie tym
koloremuwagę.Jednakwzrokwszystkichskupiłsięteraznamałychdziewczynkachzbębenkami,które
wbiegły na środek, po czym ustawiły się wzdłuż sali, tworząc korytarz. (Dopiero po jakimś czasie
dowiedziałamsię,żedziewczynkibiorąceudziałwinscenizacjiinauguracyjnejtocórkizebranychkobiet.
GdybyFizdecydowałasiępowiedziećmiwcześniej,pewnietakżebiegałabymoddzieckazbębenkiem).
Kiedy zaczęły w nie uderzać, zapadła absolutna cisza. Wszystkie kobiety zamilkły i w skupieniu
obserwowały niezwykłe przedstawienie. Na scenie na końcu tego żywego korytarza pojawiły się
ciemnoskóre piękności w bogato zdobionych biustonoszach i zwiewnych woalkach wokół bioder, szły,
mocno kołysząc biodrami i ramionami. Chwilę później cichy śpiew wypełnił całe podziemia góry
Brocken i z ciemności wyłoniły się kolejne artystki, tym razem ubrane w satynowe płaszcze sięgające
ziemi z kapturami na głowach. Kręciły długimi, podpalonymi na końcach sznurami, tworząc nimi
wpowietrzuprzeróżnefiguryiwykonującakrobacje.Dziwnyśpiewpowolinabierałharmoniiiswoje
głosydołączałodoniegocorazwięcejkobiet.
–Aaaa…–rozbrzmiewałsynchronicznydźwiękaltów.
–Aaaa–odezwałysięsoprany,apochwilisłowapieśniwypełniłycałąsalę.
Niechmrokpochłonieślepychświadkówżycia
Niechogieńodpłacizaśmiercisprawiedliwych
Tanoc,tanocodpowiecinawszystko,
Gdziesen,gdziegrzech
Ktoprawdęznawśródżywych…
Aaaa…
Aaaa…
Sybillo,Sybillo,twójcierńukrytywpiersi
Zapomniećolosienigdyniepozwoli
Niechbędziejejświatłem
Niechzawszejąprowadzi
Niechpoznaprawdę
WimieniuTwojejwoli
Aaaa…
Aaaa…
Losświatawtwychrękach
Przyszłośćbeztajemnic
Ito,cobyłodziś,niemajużznaczenia
Sybillo,dajmocysiędziśproroczejspełnić
Odkryjprzedjejduszą
ZnakTwegoprzeznaczenia
Aaaa…
Aaaa….
Jakaśobezwładniającasiłanaciskającanamniezzewnątrzpowaliłamnienagleznóg.Jakprzezmgłę
pamiętam, że tysiące drobnych palców unosiło mnie nad głowami tego tłumu i przeniosło moje
bezwładne ciało aż do sceny. Głośna muzyka oszołomiła mnie równie mocno, co gorące powietrze
wypełniającewnętrzepieczary.Położonomniechybanajakimśszezlongu,aleogarnęłamnietakwielka
senność,żeniekojarzyłamniczego,codziałosięwokół,iniepotrafiłamutrzymaćtrzeźwegokontaktuze
światem zewnętrznym. Mój język był jak drewniany kołek. Mogło to przypominać jakiś odjazd po
narkotykach.Nawetbardzosięskupiając,niepotrafięsobieprzypomniećnicpozaskrawkamiwizji,co
do których także nie jestem pewna, czy są prawdziwe, czy to późniejsze doświadczenia podobnych
obrzędówoglądanychzzewnątrzsprawiły,żejakieśprzebłyskiskładanejpubliczniehezychiomprzysięgi
pojawiłysięwmojejpamięci.
Hezychie (czyli doskonałości boskie) pojawiają się na sali dopiero w momencie samego
zaprzysiężenia. Mają na sobie złociste suknie, ten kolor zarezerwowany jest tylko dla nich. Stanowią
rodzajławystarszych,choćichtwarzemimobogatychdoświadczeńmająświeżośćiblaskmłodości.
Przyjmuję moc, która światłem minionych pokoleń będzie od teraz rozjaśniać przede mną mroki
niezbadanejiniedoświadczonejjeszczeteraźniejszości.
Przyjmujęksięgę,którejezoterycznekartybędądlamnieotwarteiczytelnejakmyśliludzi.
Przyjmujękarty,wktórychznakachobjawisięznaczenieświata.
Przyjmujędarognia,któryrazrozniecony,płonąćbędziepokrespokoleń.
…powiedziałam, zapewne kłaniając się przed hezychiami. Tak robiły zawsze wszystkie nowo
przyjmowanedonaszego(wtedyjeszcze„ich”)grona.Wzdecydowanejwiększościmdlały,osuwałysię
na ziemię albo dostawały epileptycznych ataków, a czasem nawet krwotoku z nosa, ale podnosiły się
iwypowiadałydrżącymgłosemsłowaprzysięgi.
– Przyjmuję moc… – powtarzały, nie wiedząc, ani do czego się zobowiązują, ani jakie są
konsekwencjetychsłów.Większośćznichbyła,coprawda,uświadomionaprzezmatki,obserwowałyje
latami i zdawały sobie sprawę z tego, czego mogą się spodziewać, ale żadna nie odczuła tego dotąd
w sobie, w umyśle czy też sercu… Gdziekolwiek uczucie prekognicji jest zlokalizowane… Nie
wiadomo, gdzie rodzi się to doznanie zawieszone gdzieś między uczuciem mrowienia a dotyku obcej
osoby. Między snem a realnym uczuciem. Między rozkoszą zaspokojonej ciekawości
aodpowiedzialnościązaprawdę,któraspadanaduszęzhukiem.
Tak właśnie można mniej więcej określić uczucie bycia wieszczem. Bo w przeciwieństwie do
zawodulekarza,nauczycielaczyprawnikategoniesposóbsięnauczyćiotrzymaćtytułu.Niemożnatego
wypracować przez wieloletnie doświadczenie, jak poznają swoje profesje cieśle, rolnicy i piekarze.
Możnatochybanajbardziejprzyrównaćdobyciaartystą,choćteżniedokońca.Artysta,coprawda,także
otrzymujepewienabstrakcyjnywwykonalnościdar,aleniespadaonnańtakniespodziewanie,jakwtedy
namnie,naśrodkuscenyPieczaryKaszmirowej.
–TwojenoweimiębrzmiSemiramis–oświadczyłaHel,hezychianajwyższarangą,któraotrzymała
imię po bogini śmierci, która niegdyś miała patronować sabatowi na Brocken. Jej skośne oczy
iprzenikliwywzrokbudziływemniestrachiszacunek.
Za wszelką cenę postanowiłam się podnieść. Nie wiedziałam o nich prawie nic, ale nie chciałam
wyglądaćodsamegopoczątkunasłabą,łatwądopokonaniajednostkę.Kobiety,którewłaśnieprzyjęły
mnie do swojego grona, były kręgiem Sybilli i nie mogłam pozwolić, żeby ich nadwrażliwa natura
wyczuła, że się ich boję. Nie mogłam na to pozwolić przez wzgląd na Fi. Musiała ich w końcu
nienawidzić,skorozawszelkącenęstarałasięmnieuchronićprzedsojuszem,którybyłnieunikniony.Nie
wiedziałam,cojejzrobiły,aleczułam,żenajlepszymrozwiązaniembędziezdobycieuznaniaiszacunku
wświecie,gdziejestemjeszczenieznana.Trafiłamdomiejsca,gdzieniewyróżniałamsięzewzględuna
pochodzenie, ponieważ tu wszystkie byłyśmy tego samego pochodzenia. Kim byłyśmy? Wróżkami,
wieszczkami,prorokiniami,czarownicami…niemiałampojęcia,alewtedyczułam,żemuszępokazać,że
nieróżnięsięodnich,chociażjestemnowa.
–Nazewnątrz!–krzyknęładonośnymgłosemHel.
Zanim zdążyłam zauważyć, co się dzieje, byłam już jedyną, która pozostała w sali. Wszystkie
zniknęły. Podbiegłam za nimi do wyjścia i przedostałam się przez niewielki przesmyk prowadzący na
polanę.
Były już na zewnątrz, część tańczyła z werwą wokół wielkiego ogniska. Wrzucały do ognia buty
i w pędzie rozrywały drogocenne suknie, które miały na sobie. Inne dolewały sobie wina z wielkich
kotłówustawionychwokółcałejpolanyiśpiewałypieśń,którąsłyszałamjużwewnątrzgroty.
–Semiramis?–usłyszałamgłoszasobą.
Niebyłamjeszczeprzyzwyczajonadonowegoimienia,aleodwróciłamsięispojrzałamnakobietę,
któramniezawołała.
–Tak?
Zbliżyła się do mnie i dotknęła mojej twarzy. Pachniała ciężkimi, piżmowymi perfumami, które
dodawały uroku całemu jej klasycznie prostemu wizerunkowi. Nie rzucała się w oczy przez setki
błyszczących cekinów czy dekolt odsłaniający zbyt wiele ciała. Miała na sobie prostą długą suknię
ikilkakrotnieowiniętywokółszyisrebrnyłańcuszekzrubinem.
– Kiedy już się napiją, będą chciały, żebyś przemówiła – powiedziała szeptem. – Nie szczędź im
pochwał,azyskaszichsympatię,niewywyższajsię,azyskaszichszacunek,imówowielkichplanach,
azyskaszto,cotuliczysięnajbardziej…uznanie.
–Dziękujęzaradę–odpowiedziałamniecozaskoczona.–Mogęzapytać,jaksiępaninazywa?
–Patia.Jeszczesięspotkamy–powiedziałacichoiodeszła.
Niewidziałamjejpóźniejwtłumiealbomożepoprostujużjejniepoznałam.Kolejnyrazspotkałam
jądopieropokilkumiesiącach.Równiepięknąiolśniewającą,mimożebezmakijażuiwieczorowego
stroju.
Nasamąmyślowystąpieniuprzednimiciarkiprzeszłymipoplecach.Niebyływkońcunormalną
widownią.Wiedziałydokładnie,czysięichboję,dlategozawszelkącenęmusiałamzdusićtoodczucie.
Nalałamsobiewina.
– Słusznie! – krzyknęła zza moich pleców Elea. Wyglądała już na nieco pijaną. – Napij się. Na
odwagę, Semiramis! – krzyknęła i wzniosła w górę kieliszek. Stuknęłam się z nią i spojrzałam w jej
zamgloneoczy.
–NigdynielubiłaśFileny,prawda?–postanowiłamwykorzystaćokazję.
–Prawda.
–Miałaśrację.Byławyjątkowowyrafinowanąoszustką–próbowałamjąsprowokować.
–Onie.Coto,tonie.Byłacholernymaniołem,którywciążchciałnaprawiaćświat.Niepotrafiłasię
cieszyćswojąmocąanibawićjakmy.Chciałaobjąćprzywództwonadkręgiemizrobićznaspieprzone
siostrymiłosierdzia.Aleziemskiepokusysąsilniejszeinaszaniołtakżeupadł!Wiesz,coonazrobiła,
Latte?Wiesz?–zatoczyłasięlekko,alejąprzytrzymałam.
–Wiem.
– Nie masz pojęcia! – wykrzyczała pełna frustracji i złości. – To przez nią on zginął. Ja bym mu
wszystkooddała.TaksamojakOliwia.IAdamteżbyżył,gdybysięniewtrącałwcudzesprawy.
–Oczymtymówisz,Elżbieto?
– Nie wymawiaj mojego imienia. Tu jestem Eleą – poprawiła mnie. – To wszystko przez nią,
rozumiesz? Ja bym nie pozwoliła, żeby coś się wydało. Ja go kochałam. Bardzo go kochałam. A ona
wcale.Tylkograłaznimwteswojegierki.Chciałacałyświatzbawić.
–Alektogozamordował?–zapytałamzupełniepoważnie.
–Aaa–roześmiałasięgłośno.–Chcesztowiedzieć?Chcesz?
–Chcę.
–SE-MI-RA-MIS!SE-MI-RA-MIS!–zaczęłonaglewykrzykiwaćkilkakobiet,ainneczymprędzej
imzawtórowały.
–Powiedzmi,Elea!–krzyknęłam,zanimmniestamtądzabrały.–No,powiedzmi!
Eleaśmiałasięgłośno.
–Niepowiem–krzyknęłajakmałedziecko.–Tajemnica.
– Semiramis – złapała mnie za rękę jedna z najbardziej wystrojonych wróżek. – Tłum żąda twojej
obecności.
SpojrzałamjeszczerazbłagalniewstronęElei,alezdawałasięjużodpływać.
Weszłamnakamiennepodwyższeniezaogromnymogniskiem.
– Se-mi-ra-mis, Se-mi-ra-mis, Se-mi-ra-mis! – powtarzały coraz ciszej kobiety, by po chwili
zamilknąćidaćmidojśćdogłosu.
–Mojedrogie!–zaczęłamgłośnoiwyraźnie,żebywszystkiemniesłyszałyiuznałyzaosobępewną
siebie. – Nie kryję, że być tu z wami na górze, która od wieków doświadcza zlotów największych
indywidualności tego świata… – no, może poza Woodym Allenem (roześmiały się! sukces) – jest dla
mnie nie tylko prawdziwym zaszczytem, ale i swoistym punktem zwrotnym w moim dotychczasowym
życiu.Niebędęnawetpróbowałazgadywać,jakwielecudownychwrażeńidoświadczeńmaciejużna
swoim koncie, ale wierzę, że moja tabula rasa wkrótce zapełni się nie mniej ekscytującymi
iwartościowymi.Dziękujęwam,najdroższeSybille,zcałegoserca,żeotworzyłyścieswójkrąg,abym
mogła stanowić jedno z jego ogniw. Postaram się stać jego integralną częścią i dbać o to, aby nic nie
zakłóciło jego harmonii i siły. Wierzę, że dar, który dziś we mnie zaszczepiłyście, urośnie w mych
dłoniachwsiłęnamiaręwiekuistychdębów.Dziękuję.
Gromkiebrawarozniosłysiępocałejpolanie,akiedyprzechodziłamprzeztłum,kobietywystawiały
setkirąk,chcącokazaćmiuznanie.Zdawałamsobiejednaksprawęztego,żenaprawdziwąakceptację
będęmusiałajeszczezapracować.
ROZDZIAŁ8
–SłyszałeśkiedyśogórzeBrocken?–zapytałamJanka.
–Słyszałem.
–Acosłyszałeś?
–Apococito?
–Janek,cholera,nieodpowiadajmipytaniemnapytanie.
– A ty jak zwykle nie możesz sama sprawdzić, tylko jak trwoga, to do Boga – uśmiechnął się
ironicznie.–Pewniepotrzebnecitonajakieśzajęcia,co?
–Taa…–skłamałam.
– Czytałem kiedyś o tej górze. Podobno to niezwykłe miejsce. Jakiś czas temu zaobserwowano, że
jeśli się na niej stanie, cień, czyli widmo Brocken, powiększa się samoistnie, a czasami tworzy wręcz
barwnąotoczkę,zwanąglorią.
–Glorią?
–Tak.PodobnoodbywałysiętamnoceWalpurgii,czylizlotyczarownic.Sabaty,pojmujesz?
Uśmiechnęłamsię.
Nodobra,powiemmu…
–Wiesz,dlaczegopytałam?
–Bopalcecięboląodbezskutecznegoszukaniawnecie,ajęzormasztakumięśniony,żegadanienie
sprawiamużadnegocierpienia.
–Chciałamsprawdzić,jakijesttwójstosunekdotego.
–Czego?
–Sabatów.
–Ajakimabyć?Historyjka,jakichwiele.
–Sądzisz,żeonenadalmogąsiętakspotykać?
–Kto?
–Czarownice.
Podniósłzezdziwieniembrwi.
–Chybasięszalejunajadłaś.
–Sądzisz,żetoniemożliwe?
– Latte, to tylko mit. Jakaś zakonnica Walpurgia, która została kanonizowana, miała później święto
z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja, z okazji którego gaszono wszystkie ognie i następowała
ciemność, a pierwszego maja znów je wzniecano na znak powrotu królestwa słońca. Ludzie zaczęli
dopisywać jakieś niestworzone historie o tym, co dzieje się na górze Brocken, kiedy jest tak ciemno
ioto…maszswójsabat.
–Apamiętasz,wjakichdniachzawszewyjeżdżałaFi?Podkonieckwietnia.Poswoichurodzinach.
WłaśniewświętoWalpurgii.
–Niewygłupiajsię,Latte.
Strasznie chciałam mu o wszystkim powiedzieć, ale wydał mi się wtedy takim bezdusznym
pragmatykiem,żezrezygnowałam.Możekiedybędziemiałlepszynastrój…
Gloriipostanowiłampowiedziećbezowijaniawbawełnę.
–Chybaoszalałaś?!
–Naprawdę.Fitakżebyłaidlatego,kiedyumarła,całajejmocprzeszłanamnie.
–Wtakimraziewyczarujcoś.
–Niepotrafięnicwyczarować.
–Tocozciebiezawróżka!
–Przewidujęprzyszłość.
Wyciągnęławmojąstronędłońispojrzałanamniezwyczekiwaniem.
–Nigdytegonierobiłam.Chceszbyćkrólikiemdoświadczalnym?
–Jakośniemamwielkichobaw.
Wiedziałam,jakstrasznienierealnietobrzmi,alewtedymiałamwrażenie,jakbybyłazazdrosnaczy
wręczzłośliwa,niechcącmizaufać.
–Najwyżejsięniespełni–skonfundowałasię.
–Pokaż.
Spojrzałam na jej rękę. Od wielu dni siedziałam w domu pochłonięta lekturą księgi wróżb
i przepowiedni. Starałam się jak najdokładniej przestudiować każdy paragraf, żeby nie popełnić gafy,
kiedyjużprzyjdziemisięzmierzyćzpodobnąpróbą.Nieczułamsięjeszczenatogotowa,alelaiknie
mógłtegozauważyć.
Dotknęłamjejdłoni.
Ona chyba oszalała, jeśli naprawdę w to wierzy. – Usłyszałam jej myśli, ale postanowiłam je
zignorować.Bałamsię,żejeśliGloriasiędowie,iżczytamwjejpodświadomości,zaczniesięprzymnie
nienaturalniezachowywać.Czytałamwksiędze,żetodasiękontrolowaćsiłąwoliiniezawsze,kiedy
zetknęsięzczyjąśdłonią,będęmusiaławysłuchiwaćtego,coktośomniepomyśli.
Przycisnęłamprzegubswojejrękidownętrzajejdłoni.
Wysoki, na oko czterdziestoletni mężczyzna leży w łóżku z jakąś kobietą, której twarzy nie widać,
ipatrzyprzerażonywmoimkierunku.Pochwilitensammężczyznależynaziemi,awokółniegowidać
plamę krwi. Słychać krzyk dziecka, później kobiety. Ten obraz był przerażający, ale nic z niego nie
zrozumiałam.
–Ico?WyjdęzaPawła?
Otrząsnęłamsięlekko.Chybajednakjeszczezamałowiem,żebyporywaćsięnatakiesprawy.Ten
mężczyznaniewyglądałjakPaweł,nawetwstarszejwersji.Wtakimraziektotomógłbyć?
–Napewno–powiedziałamcicho.
Notomaszpecha,wróżko,bowłaśnieznimzerwałam.
–Zerwałaś?–spytałamzdziwiona.
–Co?
–ZerwałaśzPawłem?
–Skądwiesz?
–Awidzisz?Mówiłam–roześmiałamsię.
–Miałamgodość.Jeststraszniepretensjonalny.Niemogłamtegodłużejznieść.
–Mniesięwydawałnaturalnyiwyluzowany.
–Tomożeszgosobiewziąć,mniewkurza.
–Zwariowałaś,Gloria.
– No, o co ci chodzi? Zawsze mówił, że bardzo cię lubi. Przydałby ci się wreszcie jakiś okład
zmęskiegociałka.Niemożnacałegożyciaprzeżyćwcelibacie,bohormonycisfiksują.
–Nieżyjęwcelibacie.
–Nie?Ajaktonazwiesz?
–Spotykamsięzfacetami.ByłamprzecieżzDominikiem.IzMarkiem.
–Wkinie!
–Niepotrzebujęfaceta.Iwcalenieczujęsięsamotna,wierzmi.
–Gdybyśtylkodałakomuśszansę…
–Komu?
–Emilowi.Niewiem,jakmożeszbyćwobecniegotakabezduszna.Onjużtylelatociebiewalczy.
Przecieżwidzę,żecisiępodoba.Więcococichodzi?
–Gloria,błagamcię,onodpółtorarokuspotykasięzAngeliką.
– Masz na myśli tę rudą lalkę? Przecież on by ją natychmiast odstawił, gdybyś tylko spojrzała na
niegołaskawszymokiem.
–Niemamzwyczajurozbijaniazwiązków.
–Zatomaszzwyczajbyciadziwadłem.
–Idęnagórę.
–Poco?
–Uczyćsię.
– Oszalałaś? Przecież już po sesji. Chyba nie bierzesz się do kucia na kampanię wrześniową.
Zaczniemypodkoniecsierpnia.
–Maminnesprawynagłowie.
–Dziwaczka!–rzuciławemniełyżeczkąodherbatyiroześmiałasięnacałąkuchnię.–Latte?
–Tak?–zapytałamzeschodów.
–KiedywracaszdoJ.?
– Nie wiem. Nie mam ochoty na całe to zamieszanie ze sprzedawaniem domu w T., bo doskonale
wiem,żeniktgoodemnieniekupi.AwJ.nawetniemamgdziemieszkać.
– Nie wygłupiaj się. Przecież możesz mieszkać u mnie. A jeśli nie masz ochoty na widok Oliwii
iEmila,touJankaalbo–skrzywiłasię–wnajgorszymprzypadkuuAnny.Fajniebybyłowrócićnacałe
wakacje.ReaktywowaćMZP.PołazićdoFurtynawatręiniczymsięnieprzejmować.
Uśmiechnęłamsięlekko.
–Zobaczymy.
7lipca
SłonecznyporanekwT.
Wyszłamdoaltankizogromnymkubkiemkawy,usiadłamnaławieioparłamnogiobalustradę.Takie
dnijaktamten,aniewojnyiaktyterrorupowinnyprzechodzićdohistorii.Niebobyłobybezgraniczne,
gdybyniełąka.Kiedydopiłamkawę,przypomniałmisięwierszykzdzieciństwa.
Niebojestdziśgęsteibiałe
Złotyminićmiszytenaokrętkę
Ażbysięchciałousiąśćsobienanim
Akwiatkizłąkiłowićnawędkę.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Największą zaletą mieszkania na wsi były chwile, kiedy
odnajdywałampięknowprostocie.
– Czy niebo to jedna wielka całość, czy jest złożone ze skrawków? – zapytała mnie tamtego dnia
Koko.
(Postanowiłamkiedyś,żenigdynieodpowiemnajejpytanie,żeniewiem,bozadawałapytania,które
zmuszałymniedomyślenia).
–Zeskrawków–rzuciłamszybkoiskupiłamsięnadomyśleniuteoriidomojejodpowiedzi.–Każdy
dostaje jeden skrawek nieba, kiedy pojawia się na świecie, i oddaje go, kiedy odchodzi. Dzięki temu
słyszymygłosyaniołów.
–Domnienicniemówią–zasmuciłasię.
–Topopatrznatęrzekę.Mausta?
–Nie.
–Atedrzewamają?
–Nie–roześmiałasię.
–Alewydajązsiebiedźwięki,prawda?
–Prawda.
–Aniołyteżniemówiątakjakludzie,alesłyszyjetwojeserce.Dlategopotrafikochać,współczuć
ipomagać.
–Icosiępóźniejdziejeztakimskrawkiem?
–Zużytyfragmentniebajestocenianyprzezpodniebnychekspertów,którzybadają,jakoniegodbano,
apóźniejtrafianastosownemiejsce.Teskrawki,któresąjasne,wracająnasłoneczneniebo,wschódlub
zachódsłońcaalbodotęczy,ateciemnenapochmurnedni,burzelubgradobicia.
–Jachciałabymtrafićnagradobicie–rozochociłasięKoko.
Pedagogzemnieżaden,aleprzynajmniejsięstarałam.
PostanowiłamwrócićnaokreswakacjidoJ.Problemyfinansowe,którepoczątkowowydawałymi
sięwalićnagłowę,rozwiązałysięszybciej,niżprzypuszczałam.
29lipca
NajdroższaSemiramis,
ze względu na twoją sytuację finansową przyznajemy ci stypendium naukowe w wysokości
podwójnegominimumpłacywTwoimkraju.
Gorącopozdrawiamy.
Hezychie
SumienieibrakjakichkolwiekofertniepozwoliłymisprzedaćdomkuwT.,więczaproponowałam
Jankowi, że może tam pomieszkać, jeśli chce (o dziwo, chciał!). Koko została przekazana w ręce
profesjonalisty, tymczasem ja wprowadziłam się na jakiś czas do jego maleńkiego królestwa mandali,
domowych obiadków i wieczornych rozmów z panem Rossą. Po dwóch próbach podjęcia tematu
proroctw i wróżb wycofałam się i na własną rękę studiowałam tajniki przewidywania
nieprzewidywalnego. Poza tym robiłam zakupy w tej samej piekarni co zawsze, rozmawiałam
zsąsiadkamiopogodzieichodziłamzmoimi„nowoprzybranymirodzicami”nadziałkę,gdziegrzebałam
wziemiipodlewałamgrządkizbratkami.Słowem:samepożytecznezajęcia.
–Latte–zaczęłazniepokojemGloria,kiedypewnegodniasiedziałyśmyrazemwparku.–Wydajemi
się,żeJanektakentuzjastyczniepodszedłdowyjazdudoT.,bochciał,żebyAnnazamieszkałatamznim.
Spojrzałamnaniąbezradnie.Niewiedziałam,comogęodpowiedzieć.Byłtakiczas,kiedywspólnie
nieprzepadałyśmyzaAnną,alepoprawietygodniuspędzonymnarozmowachznią,chociażwłaściwie
tylko ja mówiłam, a ona słuchała, zrozumiałam, że to niezwykle ciepła wewnętrznie i samotna
dziewczyna. A dystans, który wokół siebie tworzyła, był raczej miarą jej kompleksów niż dumy.
Znielicznychwypowiedzianychprzezniązdańwynikało,żeJanekjestjedynąbliskąjejosobąichyba
naprawdępasowalibydosiebie.
–Myślisz,żetakmożebyć?–dopytywałasię.
–Kochanie,czasamiprzyszłośćniejesttaka,jaksięchce.
– Cholera, jesteś moją przyjaciółką, czy nie? Powinnaś chyba odpowiedzieć, że Anna jest wredną,
wyrafinowanązołząijakośsięzniąuporamy.
–Jestem.Dlategomówięciprawdę.Tobardzofajnadziewczyna,tylkotrochęskryta.
–Zdrajca–warknęłaiposzłasobie.
ROZDZIAŁ9
7grudnia
DrogaLatte,
uprzejmie informujemy, że przydzielono Ci przewodniczkę duchową. Przybądź na Brocken.
Pozdrawiamyserdecznieiżyczymywszystkiegonajlepszegozokazjiurodzin.
Hezychie
Stanęłamzmachananaperonieirzuciłamciężkątorbęnaziemię.Mimoprzenikliwegozimnabyłomi
gorącopowalceztakimobciążeniem.Nasunęłammocniejczapkęipróbowałamsprawdzićgodzinęna
zegarkuprzygniecionymgrubymrękawempłaszczairękawiczką.
Jeszczetrzyminuty.
Rozejrzałam się dookoła. Straszne pustki. Na ławce siedział jeden facet podobnie jak ja opatulony
szalem po uszy. Chyba poczuł, że ktoś mu się przygląda, bo spojrzał na mnie. Odruchowo uciekłam
wzrokiem, skupiając spojrzenie na własnych ośnieżonych butach. Dopiero w tym momencie poczułam,
jakzimnomiwstopy.
– Pociąg pośpieszny z K. do Berlina wjedzie na tor szósty przy peronie trzecim. Wagony klasy
pierwszej znajdują się w tylnej części pociągu. Pociąg prowadzi przewóz przesyłek konduktorskich.
Prosimyzachowaćostrożnośćiodsunąćsięodkrawędziperonu.Życzymypaństwuudanejpodróży.
Po chwili straszliwy zgrzyt hamującego pociągu rozniósł się po całej stacji. Mężczyzna uśmiechnął
się, widząc moją skrzywioną minę. Mocnym szarpnięciem otworzył drzwi wagonu i ruchem dłoni
zaprosiłmniepierwsządośrodka.
Podziękowałamuśmiechem.
Niemal wszystkie przedziały świeciły pustkami. Weszłam do pierwszego i rzuciłam torbę na
siedzenie. Facet, ku mojemu zaskoczeniu, wszedł do tego samego. Wydawało mi się, że w pociągach
panujeniepisanazasadaszukaniawolnegoprzedziału,jeślitakiesą,alemożewieczorem,kiedypanują
takiepustki,tonieobowiązuje,bokażdyboisięsiedziećsam?
Jednakpoczułamsiędziwnie.Wyglądałcoprawdaniegroźnie,alemógłchociażzapytać.
Usiadłamkołotorbyizałożyłamnogęnanogę.
Facetrzuciłswojątorbęnapółkęugóryibezceremonialniezabrałsiędopodnoszeniamojej.Czułam
się już mocno skrępowana jego natrętnym towarzystwem, ale uznałam, że chyba nie ma złych intencji,
więcpozwoliłamsobie„pomóc”.
– Dziękuję – mruknęłam nieco gburowato i wyciągnęłam z podręcznej torebki książkę, aby się
odizolować. Kątem oka widziałam, że facet też czegoś poszukuje w neseserze, i z ulgą zagłębiłam się
wlekturze.Chwilępóźniejpoczułamjakieśszarpanieprzymojejksiążce.
Rozzłoszczona na dobre podniosłam wzrok. Była to jedna z najbardziej absurdalnych sytuacji,
zjakimisięspotkałam.
Facetwciskałmiędzystronymojejksiążkijakąśkartkę.
–Copanrobi?–wybuchłam,aleodpowiedziałmitylkoruchemdłoniwskazującymnakartkę.
–Cześć–odczytałam.
Wysłałammuosłupiałespojrzenie,alemuszęprzyznać,żetrochęmnietymswoim„cześć”rozczulił.
Początkowoplanowałamczytaćdalej,alefacetuparciewlepiałwemniewzrok.
– Cześć – powiedziałam w końcu, decydując się nawiązać rozmowę z tym ekscentrycznym
jegomościem.
Facetnicnieodpowiedział,tylkowskazałzuśmiechemnakartkę.
–Mamodpisać?
–…
Paranoja.Roześmiałamsięisięgnęłamdotorebkipodługopis.
–Cześć.
–Maszintrygującepismo.
–Dzięki,pierwszyraz„słyszę”takikomplementodobcejosoby.
–Czemuodrazuskategoryzowałaśmniejako„obcego”?
–Bocięnieznam?
–Znaszmojepismo.Tobardzodużomówioczłowieku.Słyszałaśoczymśtakimjakgrafologia?
–Tak,alenieznamsięnatym.
–Jasięznam.Jestemgrafologiem.
Parsknęłamśmiechem.
–Wtakimraziewidzę,żetyznaszmniejużdoskonale.
–Kilkarzeczypotrafięstwierdzić.
–Proszęzatemowerdykt.Straszniejestemciekawa,cowyczytałeś?
–Raczejdiagnozę.
–Diagnozęwtakimrazie.
Pisał dość długo, co jakiś czas podnosząc głowę, żeby na mnie spojrzeć, a ja umierałam
zciekawości.Wkońcupodałmikartkę.
–Muszęprzyznać,żedośćskomplikowanazciebieosobowość.Tendencjeizolacjonistyczne,dystans
do świata, ale też sporo zaufania. Skłonność do uczuciowych komplikacji, twoja emocjonalność jest
wyższa niż u przeciętnego człowieka, musisz mieć jakieś wewnętrzne siły, które wpływają na twoją
empatię i wrażliwość, bo rzadko spotyka się kogoś o tak wyraźnie zarysowanych liniach uczuciowych.
Masz wyjątkowo tajemniczy świat wewnętrznych doznań, ale jesteś silną osobą o zdecydowanym
charakterze.Jednakuważaj,boinnimogątowykorzystaćprzeciwkotobie.
–No,no,jestempodwrażeniem.Spororzeczysięzgadza.Aleterazuważaj,bobędęmusiałacisię
odpłacić.
–Toznaczy?
–Jaczytamzdłoni.
Uśmiechnąłsię.
–Ależjestempodekscytowany!!!
Odłożyłdługopisipodałmirękę.
– Jesteś głuchoniemy? – spojrzałam na niego. Kiwnął głową. Mogłam domyślić się wcześniej.
Idiotka!
– O, zawodowa kariera, żona także głuchoniema, dwóch zdrowych synów, świetny kontakt
zrodzicami–uśmiechnęłamsię.–Mojegratulacje.Twojaliniażyciajestbardzostabilna.Chcesz,żebym
odczytałaprzyszłość?
Podałammukartkę.Pewniesądził,żewymyślam,więcczułamsięswobodnie.
–Nie,dziękuję.Potwoimpiśmiewidać,żemaszzdolnościparanormalne.Wolęsięwtoniemieszać.
Uśmiechnąłsię.
–Wjakiejfirmierobisztakązawrotnąkarierę?
–Komputerowej.Fineq,słyszałaś?
–Jasne,acotamrobisz?
–Pracujęwdzialerekrutacji.Sprawdzampróbkipismakandydatównadanestanowiskoiwystawiam
ocenycharakteru.
–Chybażartujesz?Tojestwogólebranepoduwagę?
– Jasne. Ciebie niestety oceniłbym negatywnie, bo my potrzebujmy technicznych osobowości silnie
stąpającychpoziemi.Nieobraźsię,widać,żetoinnyświat.Bardziejfascynującyniżtechnika.
–Amogęzapytać,jakudałocisięzdobyćtakiewykształcenie,nowiesz…niesłysząciniemówiąc?
–Rodzicemipomogli.Tożeteżsągłuchoniemi,bardzopomaga.Wiedzieli,jakzemnąpostępować,
żebym nie rozwijał się wolniej niż moi rówieśnicy. Chociaż oczywiście wymagało to ode mnie dużo
więcej pracy. A pismo… towarzyszyło mi od dziecka. Tak najczęściej porozumiewałem się z ludźmi,
którzy nie znali miganego. Nauczyłem się przypasowywać pewne cechy charakteru do osobowości,
apóźniejzdecydowałemsiępójśćwtymkierunku.
Kiedywysiadał,zapisaliśmyjużchybazetrzydzieścikartek.Nakonieczapytałomójnumertelefonu.
–Przecieżprzeztelefonsięniedogadamy…–spojrzałamnaniegolekkozdziwiona.
–Napiszęciesemesa.
Roześmiałamsięizapisałammunumernaskrawkukartki.
–Latte?–zdziwiłsię.
–Tak,wiem.Jaktakawa.
–JestemDobromir.
Mojapierwszarozmowazprzewodniczkąduchowąodbyłasięprawiebezmojegoudziału.Pojawiła
siękołomnieniemalbezszelestnie.ByłatoPatia,tasamakobieta,któraporadziłami,jakprzemawiaćna
sabacie, a później zniknęła. Jej uroda aż onieśmielała swoją delikatnością. Miała doskonale regularne
rysyizdumiewająceoczy.
Byłamnastawionanalekcjęschematycznychporad,aotrzymałamszczerąigłębokąrozmowę,zktórej
wyniosłamwięcejniżzwielumiesięcystudiowaniaksięgi.Siłęideterminacjędopokazania,copotrafię,
światuikręgowi(jakwidać,odtejchwilidzieliłamżycienatedwiekategorie).
– Otaczają cię dwie bezkresne sfery: czas i przestrzeń – tłumaczyła mi, przechadzając się między
ośnieżonymidrzewami.–Właśnieonesądlazwykłychśmiertelnikówobszarami,nadktóryminiemają
panowania.Wydajeimsięoczywiście,żewpływająnarzeczywistośćijąkreują,pozorniefaktycznietak
jest. Mogą tracić czas na bzdury lub go zyskiwać przez dobrą organizację pracy. Mogą urządzać
przestrzeńwokółsiebieibudowaćnowepomnikiiwieżowce,którejązapełnią.Alezapanowaćnadnimi
nie mogą. Znasz człowieka, który potrafi świadomie usunąć jakiś fragment czasu z pamięci lub
przewidziećcoś,costaniesięwprzyszłości?Oczywiście,żenie!–odpowiedziała,nieczekającnamoją
odpowiedź.–Zwykliśmiertelnicysązależniodczasuwrównymstopniucoodprzestrzeni,wktórejsię
znaleźli.Wydajeimsię,żesąpanamiwłasnegolosu.Mogąpodróżować,przemierzaćświatsamolotami
ipociągami,apóźniejwybraćsobiemiejscenaziemi,wktórymbędąmieszkać.
–Atakniejest?
– Jest. Ale czy to jest twoim zdaniem panowanie nad przestrzenią? To tylko poruszanie się w niej.
Różnicamiędzytobąanimipoleganatym,żetymożeszsiętąprzestrzeniąowinąćlubowinąćjąsobie
wokół palca. Przestrzeń nie będzie miała przed tobą tajemnic, jeśli tylko nad nią zapanujesz. Od tego
momentuniebędzieszgubićprzedmiotówanidrogi,bowszystko,cocięotacza,będziejasneioczywiste.
Kiedynabierzeszwprawyidoświadczenia,poruszaniesięniebędziewymagałośrodkówtransportu,bo
to nie ty będziesz dopasowywać się do przestrzeni, tylko ona do ciebie. Jeśli zostaniesz prorokinią,
przystosujesz do siebie też czas, żeby w razie potrzeby naciągnąć nieco swoją dobę lub ją skrócić.
Będziesz mogła także dowolnie poruszać się po osi czasu. Dlatego przeszłość ani przyszłość nie będą
miałyprzedtobątajemnic.
–Czymjeszczeróżniąsięprorokinieodwróżek?
– Wróżki są niższe stopniem. Wróżenie to dar, który otrzymuje się w ciągu genetycznym. Potrafią
przewidywaćprzyszłośćiwidzączyjąśprzeszłość.Wiedządokładnie,cosięstanie,imogąprześledzić
ścieżkęmałychzdarzeń,któredotegodoprowadzą.
–Aprorokinie?
–Prorokiniemajątęsamązdolność,alemająteżcoświęcej.Podczaskiedywróżkimogąsiętemu
tylkobiernieprzyglądać,prorokiniemajązdolnośćingerencjiwto,cosiędzieje,bezwzględunaczas,
kiedy to się dzieje. Dlatego prorokinie dzielą czas na przyszłość, teraźniejszość i przeszłość, a dla
wróżekwszystkojestteraźniejszością,którajużzostałalubjeszczeniezostaładoświadczona.
–Atykimjesteś?
–Wróżką.Whistoriiświatabyłojedyniekilkaprorokiń.Abyniązostać,trzebamocąposiadanąprzez
wróżkęwpłynąćnaprzeszłośćlubprzyszłość.
–Aczytowogólejestmożliwe?
–Niektórymsięudało.
–Ahezychie?Czyonesąprorokiniami?
– Hezychie są wybrankami bogini Hel, która przewodzi naszemu kręgowi. One i ich pomocnice, te
w białych sukienkach, mieszkają na stałe na górze Brocken. Są rodzajem administracji czy zarządu.
SprawująkontrolęnadwszystkimiSybillami.Niesąprorokiniamiiwciążobawiająsię,żeutracąswoje
władczestanowisko.
–Dlaczego?
– Ponieważ teraz nie ma wśród nas żadnej prorokini. Ostatnia, która żyła, nie miała prawa przejąć
władzy,ponieważsposób,wjakistałasięprorokinią,złamałzasadykodeksuSybilli.Alekiedypojawi
się kolejna, odbierze im tron. I to właśnie je przeraża. A ty, Latte, masz w sobie wielką siłę i jesteś
jeszcze bardzo młoda, dlatego hezychie się ciebie obawiają. Nie daj im się zniszczyć, a wierz mi, że
będąpróbowałyzawszelkącenędowieść,żejesteśodnichmniejszaisłabsza.Atonieprawda.Twoja
siła to młodość i inteligencja. Rzadko kto otrzymuje moc w tak młodym wieku, więc to wykorzystaj.
Wszyscy doskonale pamiętają twoją determinację po słowach przysięgi, byłaś jedną z niewielu
w historii, które tak mocno walczyły z osłabieniem. Jesteś silna i wyjątkowa. Masz szansę zapisać się
whistoriikręguSybilliswojąosobowością.Tylkosięniepoddawaj.
ROZDZIAŁ10
Głośnestukaniedodrzwiwczesnymrankiemwyrwałomnienaglezesnu.
–Ktotam?–zapytałamzaspanymjeszczegłosem.
–DanielWolski.
Pierwszyrazsłyszałamtonazwisko,aległoswydałmisięznajomy,więcotworzyłamdrzwi.
–Niewiem,czymniepamiętasz…–zaczął.–Byłemznajomymtwojejmamy.Spotkaliśmysię…
– Pamiętam – przerwałam mu. – Czego pan chce ode mnie? Proszę stąd wyjść. To nie moje
mieszkanie.Skądpanwiedział,gdziemnieszukać?Niemapanprawamnietunachodzić.
–Latte,poczekaj.Muszęztobąporozmawiać.
–Alejazpanemniemuszę.
–ZróbtoprzezwzglądnaFilenę.
–WłaśnieFiostrzegałamnieprzedpanem.
Jednakstałtamnadaliwyglądałonato,żełatwosięgoniepozbędę.Westchnęłamgłęboko.
–Nodobrze.Proszęwejść.
–Jestempolicjantem–powiedziałjużwkuchni,kiedywzięłamsięzaprzygotowywanieśniadania.–
Byłem zawodowym partnerem twojego ojca. Odkąd zginął w akcji, Filena z wielką niechęcią
kontynuowałaznamiwspółpracę.
–Mójojciecpracowałwpolicji?
–Tegoteżciniepowiedziała?
Pokręciłamprzeczącogłową.
– Rozumiem. Nie zamierzała mówić ci nic o swojej przeszłości. Ale chciałbym wiedzieć, czy
wyjaśniłacimożeokolicznościtego,cozaszło,kiedyzastałaśnasrazemwjejurodziny?
–Wiem,ocochodziło.Chciałeś,żebyprzewidziaładlaciebieprzyszłość.
–Awięcnieudałojejsię?
–Co?
–UchronićcięprzeddziedzictwemSybilli.
–Nie.Zostałamwłączonadokręgutużpojejśmierci.
–Latte,jesteświęcnasząostatniąnadzieją.
–Jakąnadzieją?
–FilenawspółpracowałaznamiprzyśledztwiedotyczącymśmiercimecenasaFalesse.Choćmoże
ciężko nazwać to współpracą. Bo to było śledztwo, które wiele lat temu prowadziłem razem z twoim
ojcem Adamem. Początkowo Falesse był oskarżany o nadużycia finansowe. Adam znalazł dowody na
jegolicznemachlojki.Powiedziałmi,żemanagrania,dziękiktórymmecenasniewyjdziezwięzieniado
końcażycia.Aleniezdążyłminiczegoprzekazać,mordercaukradłdyktafon.Śmierćtwojegoojcabyła
dla nas szokiem. To wielka tragedia nie tylko dla Fileny, ale także dla całej policji. Straciliśmy
wspaniałegopracownika,oficera,aleprzedewszystkimprzyjaciela.
–Zostałzastrzelony,prawda?
–WięcjednakFilenacościpowiedziała?
–Wspomniała–ucięłam.
– Poprosiliśmy Filenę o współpracę przy tej sprawie. Początkowo podejrzewaliśmy Tomasza
Falesse.PonieważAdamznalazłdowodynajegoprzekrętyfinansowe,mecenasmiałmotyw.Jednakpo
rozmowieznimFilenazdecydowanieoświadczyła,żetonapewnonieon.Drugąnaliściepodejrzanych
byłażonaTomasza–Oliwia.Chybająpoznałaś?Zdajesię,żeprzyjaźniszsięzjejcórką?
–Tak.ZnamOliwię.
–Wtakimraziewiesz,jakważnesądlaniejpozory.Aśledztwomogłowywlecnaświatłodzienne
ich wszystkie małżeńskie brudy. Ona więc także miała doskonały motyw i mogła być wystarczająco
zdeterminowana.
–Skoroprzypuszczaliście,żezabiłamojegoojca,dlaczegoniezostałaaresztowana?
–Miałaalibi.Okazałosię,żetamtegowieczorubyławteatrzezeswojąszwagierkąElżbietąFalesse
ijakimiśludźmizeswojejfundacji.Toznaneosobistości,dlategowieleosóbzwróciłonanichuwagę.
ToniemogłabyćOliwia.
–AzatemtoniemogłabyćteżElżbieta?
– Chcieliśmy dowiedzieć się od Elżbiety czegoś więcej, bo nie jest tajemnicą, że zawsze miała
słabośćdobrataswojegomęża.Niewiem,czydoszłodoromansu,aleAdambyłprzekonany,żemiała
obsesjęnajegopunkcie.
–Żałuję,żenigdynieudałomisięgopoznać.
–Adama?Tobyłnaprawdęwspaniałyczłowiek.
–Napewno.InaczejFibysięwnimniezakochała.Ajakzginąłmecenas?
–RokpośmierciAdamawswoimwłasnymdomu.Ontakżezostałzastrzelony.ZnalazłygoElżbieta
iOliwia.Wyszłyzdomurazemzdziećmi:Glorią,EmilemiKornelem.Popowrocieznalazłyciało.Były
zdruzgotane.Bałysięteż,czydziecidojdądosiebiepotaktraumatycznymprzeżyciu.Leżałnapodłodze
w kałuży krwi. Gloria nie chciała uwierzyć, że jej ukochany tata nie żyje. Przytulała go i nie chciała
puścić.
Poczułam ból w sercu na myśl o tym, jak bardzo musiała to przeżyć. Nigdy mi nie opowiadała, że
widziałaojcamartwego.
–Ktopanuotymopowiedział?
–OdrazupośmierciTomaszaOliwiaiElżbietazostaływziętewkrzyżowyogieńpytań.Wydawało
się, że wiedzą coś jeszcze, ale nie udało nam się nic ponad to z nich wyciągnąć. Także dlatego, że
natychmiast wtrącił się Ernest, mąż Elżbiety i adwokat. Użył każdego możliwego kruczka, byśmy nie
moglikontynuowaćprzesłuchań.WtedyponowniepoprosiliśmyowspółpracęFilenę.Podeszładotego
wyjątkowoniechętnie.Miałemwrażenie,żeniezadobrzedogadujesięzElżbietą,alenicniechciałami
powiedzieć.Miałemteżnadzieję,żepójdziezemnądokostnicy,żebyodczytaćcośzciała,ale…
–Zciałamartwegoczłowiekaniedasięjużodczytaćprzeszłości.
–Filenapowiedziałamitosamo.Liczyłemjednaknato,żeporozmowiezElżbietąiOliwiąudanam
sięwyjaśnićpewneokoliczności.
–Iudałosię?
–Nie.NiezgodziłasięnarozmowęzElżbietą.
–AzOliwią?
– Z Oliwią rozmawiała przez jakieś dwie godziny. Wyszła stamtąd zapłakana i nie chciała nic
powiedzieć.
–Dlaczego?
–Gdybymtowiedział,niepojawiłbymsięjużwięcejwtwoimżyciu.Zdajęsobiesprawęztego,że
niemaszomnienajlepszegozdania.Nachodziłemwaskilkakrotnie,zmuszałemFilenę,żebypowiedziała,
co wie, ale sama wiesz, jaka była. Jeśli raz się na coś uparła, nie było sposobu, żeby jej to
wyperswadować.
–Znamtodoskonale.
–Wtwoimprzypadku…musiszjejwybaczyć,Latte.Onanaprawdęwierzyła,żejeślioniczymnie
będzieszwiedzieć,niedotkniecięcałatahistoria.Wpewnymsensiejestmibardzoprzykro,żejejsięto
nieudało.Wieledlaciebiepoświęciła.
– Może. Mnie jednak nadal wydaje się to bardzo dziwne. Sądzę, że lepiej by zrobiła, gdyby od
dzieciństwa starała się mnie nauczyć tego, co pomogłoby mi uchronić się przed błędami, które ona
popełniła, zamiast izolować mnie od świata. Całe jej poświęcenie było dla mnie jedynie krzywdzące.
Alemógłbyśmiwkońcupowiedzieć,czegokonkretniechceszodemnie?
– Sądziłem, że zdążyłaś się już domyślić. Kiedy dotarło do mnie, że Filena nie żyje i ty mogłaś
odziedziczyć po niej siłę prekognicji, od razu pomyślałem, że mogłabyś spróbować wziąć udział
wśledztwie.
–Niesądzę,żebymbyławystarczającokompetentna.
– Nie będę cię do niczego zmuszał. Czy mógłbym cię prosić tylko o jedno? Żebyś porozmawiała
zElżbietą?
–Nie.Niemogę.
(„Żadna z wróżek nie może wykorzystywać mocy przeciwko innej wróżce” – włączył się alarm
wmojejgłowie).
– To jakaś paranoja. Dlaczego nie? Chodź, pojedziesz ze mną na posterunek. Po drodze się nad
wszystkimzastanowisz.Pokażęciaktasprawyimożechoćspróbujeszcośznichwyciągnąć.
–Daniel…
–Tak?
–Powiedzmijeszczejednąrzecz.Pocoprzyjechałeśdonaswtedywnocy?
–Kiedybyłaśmała?
–Tak.
– Znaleźliśmy dyktafon i przypuszczaliśmy, że to ten sam, który należał do Adama. Niestety, całe
nagranie zostało usunięte. Liczyłem na to, że Fi uda się odtworzyć skasowaną treść, ale kiedy tylko go
dotknęła,stwierdziłazdecydowanie,żetoniejegosprzęt.
–Ategodnia,kiedybyławtransie?
Westchnąłciężko.
– Ta sprawa toczyła się już wówczas od bardzo dawna. Chwytaliśmy się każdej możliwości, ale
wyglądałonato,żeutknęliśmywmartwympunkcie.Iwtedynapraktykiprzyszedłdonasmłodystudent
prawa. Dałem mu do przejrzenia akta tej sprawy. Tak zwykle traktuje się praktykantów, żeby nie
przeszkadzali nam w pracy. Ten chłopak, Michał Surowski, podszedł do sprawy wyjątkowo
ambicjonalnie.Bardzozaciekawiłagotahistoria.Zacząłdopytywaćsięoszczegóły,ażeniktnieudzielił
mu informacji, postanowił sam się tym zająć. Wymyślił sobie, że dokumenty, które Adam zgromadził
podczasśledztwa,leżąukryteusprawcyprzestępstwa.Byłemwtedybardzozajętyinnymdochodzeniem
i przyznaję, że potraktowałem go dość protekcjonalnie. Wydawało mi się, że trochę się obraził, bo
powiedziałtylko,żenadziśkończy,iwyszedłzkomisariatu.Następnegodniawogólesięniepojawił.
Zdziwiłomnieto,bosprawiałwrażeniezaangażowanego.Zaniepokojonyzadzwoniłemnauczelnię,ale
tamgotakżeniebyło.Komórkirównieżnieodbierał.Kolejnegodnia,kiedyokazałosię,żeniewróciłdo
domu, rozpoczęliśmy poszukiwania, jednak wyglądało na to, że zapadł się pod ziemię. Nikt go nie
widziałaninicniewiedział.Obawiałemsięnajgorszego.Wtedypomyślałem,żeFilenamożepomócnam
zlokalizowaćjegociało.
–Ico?
– Nie była zachwycona tym, że znów ją niepokoję. Jednak, kiedy wyjaśniłem jej, co się stało,
zgodziłasiępomóc.
–Weszławtrans,żebygoodnaleźć?
–Tak.
–Udałojejsię?
–Owszem.Odnaleźliśmygożywego,jednakchłopakcierpiałnakompletnąamnezję.Niepamiętałnic
z tego, co się wydarzyło w ciągu całego minionego roku. Pojechał do dziewczyny, z którą rozstał się
jeszczepodczaswakacji,bouważał,żenadalsąparą.Niepamiętał,żerozpocząłsięjużrokakademicki.
Oczywiściepraktykstudenckichrównież.Natychmiastzabranogodoszpitalanabadania,aleniewykryto
u niego żadnego urazu. Jakby po prostu jego pamięć nagle wyparowała. Musiał przejść długą terapię
upsychologa,zanimdoszedłdosiebie.
–CopowiedziałanatoFi?
–Potym,jakchłopaksięodnalazł,oznajmiła,żebyłtoostatniraz,kiedywspółpracowałazpolicją.
Zupełniesięodcięła.Dlategotakbardzomizależynawspółpracyztobą.
Pojechałamznim.
Aniczerwoneświatła,aniznakizakazuniemająznaczenia.Radiowózzawszejestnajważniejszyima
prawopierwszeństwa.Kiedyjużweszliśmydobudynkukomisariatu,przemykałamniezauważonauboku
Daniela,któremuprzechodząceosobywciążwtykałydorękijakieśpismaikartkidowglądulubpodpisu.
–Daniel,zapięćminutumnie–wykrzyknąłzzadrzwijakiśnieumundurowanygrubas.
–Szefie–odparłDaniel,bezceremonialniewchodzącdojegogabinetu.–Chciałbym,żebypankogoś
poznał.Latte,córkaFileny.KomendantWata.
Komendantzsunąłokularynaczubeknosaispojrzałnamniebezsłowa.
–Możecieiść.Przyjdź,kiedysięczegośdowiesz.
–Miłomipoznać–rzuciłamnaodchodne,alechybamniejużnieusłyszał.
Ledwie zatrzasnęły się za mną drzwi, kiedy komendant Wata ponownie zawołał Daniela, ale tym
razemsamego.
–Poczekajchwilę–powiedziałdomnie.
Stałam więc, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Jakiś mężczyzna stał tuż obok. Najwyraźniej
równieżczułsięwtymmiejscucałkiemzagubiony.
–Przepraszam,możepaniwie,gdziepowinienemzgłosićkradzież?–zapytałwyjątkowouprzejmym
tonem.
–Czego?
–Portfela–oświadczyłzulgą,żewreszciektośsięnimzainteresował.
–Umnie–odparłamzuśmiechem.–Mapancoś,conosiłpanrazemzportfelem?
–Toznaczy?
–Nosiłgopanwręce,kieszeni,neseserze?Chodziocokolwiek,comiałoznimstyczność.
–Wkieszeni.
Włożyłamdłońdokieszenijegospodni,aonroześmiałsięispojrzałnamniezniedowierzaniem.
–Widziałpandzisiajkogośwniebieskichokularach?
–Tak,alecotama…
–Ongoma.
–Tenchłopakzpromocji?
–Niestety.
–Skądpaniwie?
–Szóstyzmysł.
–Mogęliczyćnato,żejeślisięodnajdzie,wydamodzyskanepieniądzenakolacjęzpanią?
Roześmiałamsię,udająclekkozawstydzoną.
–NazywamsięOktawian.
–Latte,miłomi–podałammudłońizpremedytacjązajrzałamdojegomyśli.
Piękneoczy.
–Jakmniemam,jestpanipolicjantką,aleproszęnieprzynosićzesobąkajdanek.No,chybażelubi
paniczućwyższośćnadmężczyzną.
–Zatemprzyniosę.
–Czylizgadzasiępani.Doskonale.OósmejwRosarium.
Pocałowałmniewdłoń,ajaznowuodczytałamjegorefleksjenamójtemat,obiecującsobie,żeto
ostatniraz.
Cozababka!
No,no…cozafacet!
–Latte!–zawołałmnieDaniel,kiedyOktawianjużposzedł.
–Tak?
–Chodźmydomojegobiura.
Za drzwiami siedziały już Oliwia i Elżbieta. Oliwię wyraźnie zdziwiła moja obecność. Po chwili
wstałaipodeszła,żebymnieucałować,czegonigdywcześniejnierobiła.
–Latte,jakmiłocięznówwidzieć–oświadczyła.
– Siadaj, Oliwia – Elżbieta nie miała zamiaru bawić się w uprzejmości. – Ona i tak zaraz cię
przejrzy,niemusiszsięjużmizdrzyć.
–Oczywiście,dlaciebiezawszekulturalnezachowanieplasujesięnaostatnimmiejscuwhierarchii
wartości.
–Och,pardon,zapomniałam,jakiejesteśmywyrafinowane.
– Czy mogę was, moje panie, prosić o chwilę uwagi? – przerwał im Daniel. – Dziękuję. Jak się
domyśliłyście, będziecie dziś poddane małej lustracji. Oczywiście obie twierdzicie, że jesteście
niewinne,więcniemasięczegoobawiać.
Elżbietazzadowoleniemuśmiechnęłasiępodnosem.
–Oczywiście,żeniema.
Zostałam z nią sama w pokoju. Widziałam, że nie odczuwa najmniejszego skrępowania tą sytuacją.
Zapaliłapapierosaidmuchnęłamidymemwtwarz.
–Ico,wróżkoLatte?Trafiłaśwreszcienaśladpodwójnegomorderstwasprzedlat?Niemusiszsię
nadtympocić.Odpuśćsobie.TwojaFizrobiławszystko,żebyjewyjaśnić.Icojejztegoprzyszło?Nic,
oczywiście.Myślisz,żetojazabiłamichobu,prawda?Chciałabyśspojrzećnamojądłoń?–roześmiała
siędemonicznie.
„Niedajimsięzniszczyć,bo,wierzmi,będąpróbowałyzawszelkącenędowieść,żejesteśodnich
mniejszaisłabsza.Atonieprawda.Twojasiłatomłodośćiinteligencja”.
–Powiedzmi,Eleo,odilulatjesteśwróżką?
–Dlaczegootopytasz?
–Odpowiedz–powiedziałampewnymizdecydowanymtonem,starającsięzawszelkącenęprzejąć
panowanienadrozmową.
–Oddwudziestupięciu.
Zagwizdałamcichopodnosem,abydaćjejdozrozumienia,żetotyle,ilejażyję.
–KiedyzginęlimójojciecimecenasFalesse,byłaśzaledwieraczkującymwtejdziedzinieoseskiem.
–Jaktyteraz–uśmiechnęłasiędomniekrzywo.
–IpodobniejakwtedyFi.Ajednaknieobawiałaśsiętego,żektośmógłbypopełnićbłądtypowydla
początkującychipowiedziećkomuśojednosłowozadużo.
–Nierozumiem.
–Wróżkiniemogąwystępowaćprzeciwkosobie,prawda?
–Oczywiście,tojednazpierwszychzasadkodeksuSybilli.
–Jednakjeśliwróżkapowieozbrodniinnejwróżkikomuśbliskiemu,nierobiąctegowzłejwierze
i licząc na jego dyskrecję… nie będzie to złamanie kodeksu, nawet jeśli ta druga osoba wykorzysta to
dalejprzeciwkozbrodniarzowi…–próbowałamjąsprowokować.
–Ładniekombinujesz,młoda,aletrochęniewtymkierunku.
Niedajsobąmanipulować!–krzyknęłamdosiebiewduchu.
–Chybajednakwtym.Czyuważałaś,żeFijestlepsząwróżkąodciebie?
–Askąd!?Wżyciu!
–Iatrakcyjniejsząkobietą?
–Ococichodzi?Sprawdzasz,czymamkompleksy?Jeślichceszwiedzieć,cosięstałowtedy,kiedy
zginąłmecenasalboAdam,proszę!Czytaj!–oznajmiła,podającmidłoń.
–Niechcę.
–Więcpocotuprzyszłaś?Masz,spójrznanią,dowiedzsięprawdy.
–Eleo,możejestemmłoda,alenienaiwna.EmocjenietargająmnątaksilniejakFi,bonawetnie
znałam swojego ojca, ale dla niej dowiem się prawdy bez swojej mocy. A wtedy będę mogła ją
wykorzystać.–Spojrzałamnaniąchłodno.
– To się stąd wynoś! – krzyknęła do mnie. – Wynoś się i więcej nie próbuj mi wmawiać, że mam
kompleksynapunkcietejtwojejFileny.Zdziwiłabyśsię,gdybyśpoznałaprawdę,Latte.Bardzobyśsię
zdziwiła.
Kiedywyszłyśmyzpokoju,Danielposłałmipytającespojrzenie.
–Maszcoś?
–Nie.Mówiłamci,żenicodniejniewyciągnę.
–Oliwiazwiała.
–Cotakiego?
–Powiedziała,żeniemożedłużejczekaćijeśliniejestaresztowana,wychodzi.
–Ipozwoliłeśjej?
– Oficjalnie nic na nią nie mamy. Nie możemy jej przetrzymywać siłą na podstawie samych tylko
podejrzeń.
–Icoteraz?
–Niewiem,muszęsięzastanowić.Jeślinacośtrafię,mogęnaciebieliczyć?
–Daniel,samwidzisz,żejajeszczenicniepotrafię.
–Spokojnie,Latte.Tasprawaciągniesięjużwielelat.Niemusiszczućsiępodpresją.
–Wporządku.Acha,niewiesz,gdziejestRosarium?
–Rosarium?
–Takaknajpa.
–Jeśliknajpa,toniemampojęcia.Wiemzato,gdziejestjednaznajelegantszychrestauracjiwkraju.
Otocichodzi?
–Niewiem.
– Dopóki się nie dowiesz… restaurację znajdziesz przy ulicy Wolności. Grzechu warta. Ktoś cię
zaprosił?
–Nietwojasprawa.
–Jesteśterazważnąpersonądlasprawy.Muszęsięociebietroszczyć.Mamnasłaćjakichśkarków
doochronyprzedewentualnymwrogiem?
–Niewygłupiajsię.
–Dobra,jakwolisz.Alejeślichceszusłyszećmojąradę…absolutnieniewtakichspodniach.
–Mamzałożyćsuknięwieczorową?–parsknęłamśmiechem.
–Fileniezawszebyłodobrzewmałejczarnej.Podrzucićciędocentrum?
–Chybalepiejdodomu.Którajestgodzina?
–Siódma.
–Cholera…
Weszłam do restauracji spóźniona kilkanaście minut, ale za to nie ponosząc porażki w dziedzinie
kreacji.
–Paninazwisko?–zapytałamniekobietaprzywejściu.
–Słucham?
–Najakienazwiskozarezerwowanostolik?
–Właściwietoniewiem.Znamtylkoimię.Oktawian.
–OktawianFreter?–miałamwrażenie,żelekkosięzakrztusiła.
– Nie wiem. Znam imię – powtórzyłam bezradnie, ale po chwili z potrzasku wyrwał mnie kelner,
którypojawiłsięniespodziewanieioświadczył,żemamiśćzanim.
Przeszliśmyjużniemalcałądługośćeleganckiejsali,alenadalgoniewidziałam.
–Proszę–oznajmiłnaglekelner,otwierającdrzwikolejnegopomieszczenia.
Całapodłogapokrytabyłapłatkamiróż.
Rany, ale patetycznie – skrytykowałam go w myślach, ale moje kobiece ego omal nie uniosło mnie
wpowietrze.
–Sporomusiałbyćwarttenportfel…
–Majątek–uśmiechnąłsięipodszedł,żebyodsunąćdlamniekrzesło.
– Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że pozbawiłam nieszczęsnego okularnika od promocji tak
udanegopołowu.
–Okularniksięnieobrazi.Wrażenie,jakiezrobiłananimskutecznośćdziałańpolicji,wzupełności
wynagrodzimustratyfinansowe.
–Tychybateżlubiszrobićwrażenie?–wskazałamnapłatkiróżiszampana.
–Czułem,żespotkamsięzkimś,nakimwartojezrobić.
– Doprawdy? – uśmiechnęłam się. – A mnie się wydaje, że to twoje klasyczne zagranie i dobrze
sprawdzałosięzinnymidziewczynami.
–Tak,niewątpliwie.Alewidocznietamtedziewczynyniepasowałydomojejukładanki.Światpuzzli
jestnatylebrutalny,żedookreślonegoelementupasujetylkojedenkawałek.
–Wyjątkowobrutalny.
Roześmieliśmysięrównocześnie.
– Latte, nie wiem, jak to zrobiłaś, ale dziękuję ci z całego serca. Na świecie powinno być więcej
takichpolicjantów.
–Jawłaściwieniejestempolicjantką.Tylkowspółpracuję.
–Naprawdę?
– Pierwszy raz w życiu byłam na komisariacie. Nigdy nawet nie ściągnięto mnie na izbę
wytrzeźwień…widaćkiepskibyłzemniestudent…
–Czymsięwtakimraziezajmujesz?
–Powiedzmy,żepomagam…
–Odnajdywaćportfele?Tak,tojużwiem.
–Chciałamzostaćpsychologiem.ZaczęłamstudiawK.,aleostatniowielerzeczywmoimżyciusię
skomplikowałoimusiałamwziąćurlopdziekański,ateraz…jużsamaniewiem.Chybanieudamisię
wrócićnauczelnię.
–Dlaczego?
– W ostatnim czasie strasznie dużo się zmieniło. Umarła moja mama. Później musiałam często
wyjeżdżać… na… szkolenia. Rzadko bywałam w domu. Chyba odzwyczaiłam się od normalnego toku
studiów.NiepotrafiłabymtakpoprostuwrócićdoK.,doksiążekipracywrestauracji.Mamjużteraz…
inneżycie.Zresztąniewiem,czemucitowszystkomówię.Zazwyczajniejestemtakaotwarta.
–Widoczniedobrzemizoczupatrzy–uśmiechnąłsięlekko.
–Aty,paniedobrooki?Wyglądanato,żezajmujeszsięczymśbardzo,bardzoważnym.
Muszęprzyznać,żejegociepły,głębokiśmiechbyłurzekający.
– Miałem chyba po prostu dobry pomysł w dobrym czasie. Założyłem biuro łowców talentów.
Zajmujęsiękreowaniemwizerunkugwiazdmuzyki,filmuiogólnietych,którzylubiąrobićwokółsiebie
szum.
–No,tofaktycznieciekawe…alechybaprzeztosammusiszbyćciąglepodlupą?
–Asłyszałaśomniewcześniej?
– Ja w ogóle nie interesuję się show-biznesem. Nie znam się na gwiazdach ani tym, co jest teraz
modne.Więcnawetjeślibyłbyśsławny,pewniebymotymniewiedziała.Żyjęchyba…oepokęwstecz.
Sięgnąłpobutelkęszampanazwiaderkanaśrodkustołuimusnąłmojądłoń.Niebyłamwstaniesię
powstrzymać.
Zgrywasię.
–Niezgrywam!–krzyknęłamoburzona.
–Nieśmiałbymtegonawetsugerować–odpowiedziałpewnymsiebiegłosem.–Alewydajemisię,
żepewneosobymusiszznać,choćbyzkolorowychgazet.
Z całych sił starałam się przypomnieć, kiedy ostatni raz przeglądałam jakiegoś szmatławca, ale nic
nieprzychodziłomidogłowy.
–AdriannaStarska?–podrzucił.
Pustka.
–WincentyMay.
Nic.
–RedSystem?
…
–ElvisPresley?
–O!Elvisaznam–roześmiałamsię.
–No,cholera,atoakuratniemój.
Nalałnamdokieliszkówszampana.
–Obyprzyszłośćnieszczędziłaminacodzieńostrejkrytykitejczarnookiejwybawicielki.
Wzniósłswójkieliszeklekkowpowietrze.
Wypiliśmy po trochę i choć nigdy nie byłam ekspertem w dziedzinie tak wytwornych trunków (co
najwyżejmogłamsłużyćradąwdziedziniepiwaiwatry),byłtozdecydowanienajlepszyszampan,jaki
wżyciupiłam.
–Czytobędziebardzoniedyskretne,jeślizapytam,przyjakiejsprawiewspółpracujeszzpolicją?
–Bardzo.
–Jakiej?
–MorderstwamecenasaFalesse.
–Tosłynnahistoria.Najakiejpodstawiezostałaśdoniejprzydzielona?
– Po znajomości – mrugnęłam do niego, aby zejść czym prędzej z tego tematu, ale zabieg się nie
powiódł.
– No, uchyl rąbka tajemnicy… Nie każ się prosić. Czy to ma coś wspólnego z tym, jak szybko
kojarzysz fakty, albo systemami szpiegowskimi, które stosujesz? Bo musisz mieć to rewelacyjnie
opanowane,skorotakszybkonamierzyłaśzłodziejamojegoportfela.
–Myślisz,żecięśledziłam?
– Tego nie powiedziałem, ale wygląda na to, że mnie obserwowałaś, skoro zlokalizowałaś tego
kolesia…No,chybażegowynajęłaś?
–Tak,oczywiście,przygotowałamnaciebiezasadzkę,anastępniezaatakowałamcięnakomisariacie.
Iwidzisz,udałosię–uśmiechnęłamsiękrzywo.
–Skądwtakimrazie?
–Mówiłamjuż,szóstyzmysł…
–Tajemniczazpanipostać,Latte.
–Wydawałomisię,żejesteśmyjużnaty?
–Mniesięwydawało,żełatwiejbędziecięprzejrzeć.
–Ludziepotrafiązaskakiwać,prawda?
– Dobrze, pozwalam sobie na prawo do jednej szczerej odpowiedzi. Tak lub nie. Działa w obie
strony.
–Zgoda–zaakceptowałampropozycję,żebymiećpretekstdouściśnięciajegoręki.
O,szybkoposzło.Obyniezapytałao…–puściłrękę.
Cholera!
–Jesteśjasnowidzem?
–Poniekąd.
(Cóż,wkońcuobiecałam).
–Cotoznaczyponiekąd?Miałobyćtaklubnie.
–Alenatoniedasięodpowiedziećanitak,aninie.
–Toznaczy,żekimjesteś?
–Czassięskończył–uśmiechnęłamsię.
–Niewielesiędowiedziałem.
–Terazmojakolej.Maszcośdoukrycia?
–Proszęcię,aktoniema?
–Toteżniebyłozdecydowanetakaninie.
–Boteżniedasiętakodpowiedzieć.
Kelnerwszedłdośrodka,przerywającnasząrozmowę.
–Mamnadzieję,żeniebędzieszzła,alezamówiłemzaciebie–oznajmiłOktawian.
Dwaprzykrytesrebrnymikopułamidaniastanęłyprzednaminastole.
–Prawdęmówiąc,niebardzolubię,kiedyktośzamniedecyduje.
–Myślę,żebędziecismakować–powiedziałtajemniczo.–Tonaprawdęwybornedanie.
Podniosłamkopułęiomalniezemdlałam.Ztalerzaspoglądałynamniedwieparyogromnychoczu.
Przykryłamje,zanimspróbowałydomniemrugnąć.
–Coto?–zapytałam,niekryjącprzerażenia.Żadnepozoryniemogłymiećwtejchwiliznaczenia.
Nigdywżyciunietknęłabymtakiegopaskudztwa.
–Jakto,co?Wędzonekalmary.
– Poproszę menu – powiedziałam zdecydowanie do kelnera, który starał się pohamować swoje
rozbawieniecałąsytuacją.
–Gratuluję,Latte–oznajmiłniespodziewanieOktawian.
–Słucham?
–Gratuluję.Jesteśpierwsząkobietą,któranieprzepchnęłasiłąprzezprzełyktychdelicji.
–Bardzozabawne–prawiewarknęłam.
– Mówię poważnie. Ja zawsze zajadałem się cielęciną z kaparami i sosem beszamelowym, a one
wcinałyto–roześmiałsię.
–Tychybazwariowałeś.Myślisz,żebędzieszpoddawaćmniejakimśswoimchorymtestom?Nieze
mnątenumery.
Rzuciłamwyszywanązłotemserwetkęnaziemięiwyszłam,rozkopującścieżkęwróżanymdywanie.
– Latte, zaczekaj! – krzyknął za mną, ale zanim wygramolił się zza stolika, wybiegłam i siłą woli
przeniosłamsiędodomupaństwaRossa,gdziepadłamnamaterac,któryodkilkutygodnisłużyłmiza
łóżko.
–Udałosię!–wykrzyknęłamzniedowierzaniemsamadosiebie.–Udało!
Pierwszy raz udało mi się tak skoncentrować, że zapanowałam nad przestrzenią. Lekki stan irytacji
doprowadziłmniejakimśtunelemprzestrzennymnadrugikoniecmiasta.Zapanowałamnadtym!Emocje
znalazływemnienowąfunkcję–sterownikawprzestrzeni.Zaczęłamsięzastanawiać,cobysięstało,
gdybym wpadła w prawdziwą furię, jak wtedy, kiedy po powrocie od Janka zobaczyłam, że Fi nie ma
wdomu,albogdybympoczułazazdrość,jakwtedy,kiedyEmiltańczyłzAngeliką.Costaniesięztymi,
których pokocham równie mocno jak Glorię albo K., albo z tymi, których znienawidzę jak Bogu ducha
winnych mieszkańców T? Skąd miałam w sobie taką siłę, skoro nawet Fi nie panowała nad
przemieszczaniem się w przestrzeni? (W końcu, gdy Janek szedł za nią, widział, jak wsiadała do
pociągu…Amożewiedziała,żejąśledzi,ispecjalnietamposzła?)
Zamknęłamoczyinachwilęstałamsięboginiączasuiprzestrzeni,wyobraziłamsobie,jakbezradny
będzieświatwmoichwładczychrękach.Jakbysamprzestałpanowaćnadtym,cosiędziejeiwydarzy,
nad ruchem, bezruchem i rozmieszczeniem wszelkiej materii. Bo to nie sam świat będzie tym władać,
tylkoja.Zaczęłamrozumieć,naczympolegafenomenwładzyidlaczegoludziomuderzaondogłowy.
W tej chwili wiedziałam już, czego chcę. Muszę zostać prorokinią. Dopiero wtedy będę mogła
pokazać wszystkim, co znaczę. Że nie jestem taka, jaką mnie widzą. Nie jestem już małą Latte,
zastraszoną dziewczynką z Alei Akacjowych, szarym tłem dla kolorowych indywidualistów z K.,
dzieckiemwemglezgóryBrocken.
Jesteminna.
Zawszebyłam,aleniewiedziałam,żetojestmojanajwiększawartość.
NazywamsięLatte.
Jesteminnaniżwy.
ROZDZIAŁ11
28kwietnia
Siedzę na trawie z moimi mizantropami z poddasza. Świeci słońce, a my jemy ogromną pizzę ze
świeczkami urodzinowymi dla Fi, które musieliśmy zdmuchnąć sami. Przyszli, żebym nie była sama
wpierwsząrocznicęjejśmierci.
Podajędłońkażdemuznichisłyszęogromichciepłychmyśli.Finiemajużzemną,alesąludzie,
zktórymiłączymnieautentycznabliskość.
***
Na kolejne trzy miesiące przeniosłam się na górę Brocken. Powiedziałam o tym tylko Jankowi
i Glorii. Byli bardzo zdziwieni, uważali, że oszalałam, skoro nie zamierzam wrócić na studia. Po
wielokroćstarałamsięimwytłumaczyć,czymterazjestem,czytałamgłośnoichmyśli,znikałamimzpola
widzenia,mówiłam,costaniesięzachwilęioczymmarzyli,kiedybylimałymidziećmi.Treningnanich
byłdlamniebardzorozwijający,aleonichoćbylipodwrażeniem,niepotrafilizrozumieć,jakolbrzymie
znaczenie mają w moim życiu te umiejętności. Pomijając ogromną miłość, jaką ich darzyłam, chwila
izolacji od całego świata była dla mnie prawdziwym wyzwoleniem. Tylko na Brocken mogłam się
wpełniskupićnanowychumiejętnościachinierozpraszaćprzyziemnymiproblemami.
GóraczarownicstałasięmoimkolejnymświatemnaplaneciezwanejZiemią,aletymrazemświatem
tylkomoim,którymniemogłaminiechciałampodzielićsięznikim.Stanowiładlamnierodzajkryjówki,
jaką wszyscy ludzie mają w dzieciństwie, a jednocześnie kursu przygotowawczego do nowego życia.
Brocken nie była szkołą, bo poza przewodniczką duchową, która pełniła raczej rolę mentorki niż
nauczycielki, nie było tam żadnych rabbich. Była raczej miejscem izolacji, skupienia się na swoim
rozwoju,naturalnymzen.
W czasie poza sabatem Brocken wyglądała zupełnie inaczej. Sala, gdzie odbywał się bal, nie
wydawałasięnawetwjednejczwartejtejwielkościcotamtejnocy,naścianiewisiałyprawiewszystkie
klucze,ahezychiezamieniłyspektakularnejedwabnesuknienaklasyczneprostetuniki.Nacodzieńnikt
niemiałznimikontaktu.Zdarzałosię,żeprzemykałygdzieśwsobietylkoznanymcelu,aleotaczałjetak
grubymurniedostępności,żeniktnawetnieśmiałpytać,dokądzmierzają.
Każdegodniaodbywałamspaceryzmojąprzewodniczkąduchową,któraudzielałamiradinaukoraz
odpowiadała na tysiące zadawanych przeze mnie pytań. Czasami czułam się przy niej jak mała Koko,
którajeszczenierozumieświataiwoliwszystkiegodowiedziećsięodkogośjejzdaniemmądrzejszego,
niżdoświadczyćtegosama.
–Wjakisposóbdotychczasoweprorokiniezdołałyzmienićświat?
– Jedna z nich zapytała kiedyś wielkiego przywódcę narodu o sytuację, która mogła wydarzyć się
czysto teoretycznie, a kiedy powiedział, jaką podjąłby wtedy decyzję, zwróciła mu uwagę na
konsekwencje, które mogłyby nastąpić w razie takiego wypadku. Kiedy przywódca musiał
w rzeczywistości stawić czoła przedstawionej przez nią sytuacji, postanowił postąpić inaczej, niż
początkowozakładał,dziękiczemubieghistoriizostałzmieniony.
–Alebieghistoriiniedotyczychybatylkowielkichtegoświata.Każdyczłowiekwpływanaprzyszłe
pokolenia.
– Oczywiście, że tak. Podałam ci tylko przykład. W historii wróżbiarstwa i proroctw znajdziesz
więcejtakichprzypadków.Raznawetzmienionobiegwydarzeńdziękikotu.Wyobrażaszsobie?
–Bezwiększejtrudności.Zawszeuważałamkotyzawyjątkowointeligentnebestie.
–Toprawda,kotymająwsobiepierwiastekmagiczny.Zmysł,dziękiktóremuczująwięcejniżinne
zwierzęta. Wróżki i prorokinie zawsze wierzyły w ich silny wpływ na siłę prekognicji. Dlatego często
koty są kojarzone ze średniowiecznymi czarownicami. Może wydawać się to dziś śmieszne, ale przez
swoją niezwykłą inteligencję często skazywane były na tortury wraz z wiedźmą, a nawet palone razem
zniąnastosie.
–Straszne!
–Oczywiście,żetak,alehistoriabywabrutalna.
– A propos historii i stereotypów… Dlaczego nie mamy kul, w których widać przyszłość? –
zapytałam,zastanawiającsię,czypytanieniejestnatyległupie,żemojaopiekunkazarazniewybuchnie
śmiechem.
– To największa zagadka historii prekognicji – odpowiedziała spokojnie. – Dotąd nikt nie może
znaleźć odpowiedzi na to, skąd się wziął ten wymysł z kulą. Jeśli wierzyć historii, takiego przyrządu
nigdynieużywanodoprzepowiadaniaprzyszłości.
–Aróżdżki?
– Różdżki? Służą do rzucania klątw. To nigdy nie było domeną kręgu Sybilli – odpowiadała mi
zcierpliwością,naktórąjapotrafiłamzdobyćsięjedyniewstosunkudoKoko.
Śniadaniaikolacjeprzynoszonebyłydokomnatprzezwróżkiasystujące,natomiastobiadypodawano
w sali głównej, gdzie obecne na Brocken Sybille spotykały się na wspólny posiłek. Hezychie jadły
oczywiście w osobnej części podziemi. Wróżki niewiele ze sobą rozmawiały. Wyglądało na to, że Fi
i Elea nie były pod tym względem wyjątkami. Ilekroć próbowałam którąś z nich zaczepić, pytając
ozdarzeniazprzeszłości,wykręcałysięlakonicznymiodpowiedziami.Żadnazwróżeknieprzejawiała
chęci do rozmów. Dlatego popołudniami udawałam się zwykle do biblioteki, a po zachodzie słońca
wychodziłamnapolanęoddzielonąodświatadrzewami,zesłuchawkaminauszach.TalismangrupyAir
jednoczyłsięmistycznymidźwiękamizesceneriąwokółiconocprzedsnemprzypominałmiotym,jak
niezwykłajestnoc.Kładłamsięczasaminaziemi,żeby–jakporadziłamiwostatnimswoimliścieFi–
obserwowaćgwiazdyidoświadczaćswojego„nicnieznaczenia”wkontraściezogromemwszechświata.
Patrzyłam na nie z respektem i poważaniem, licząc na to, że dowiem się od nich, jakie jest moje
przeznaczenie na tym świecie. Często przychodziło mi wtedy do głowy pytanie, jak wyglądałby świat
bezemnie,idocierałodomnieboleśnie,żepewnietaksamo.Niezmieniłobysięnic.Moiprzyjacielenie
znalibymnie,więcnieczulibyżadnegobraku.Byłammałymziarenkiempiaskubezznaczeniadlaświata.
Mimotowłaśniewtakichchwilachwyciszeniatymmocniejzdawałamsobiesprawęztego,jakbardzo
kochammojeżycie.
KiedyśJanekprzyniósłmicałyplikgrafikLuisaRoyo–jegoulubionegotwórcy–ojcaaniołówtej
ziemi. Nie chodzących ideałów, nie kryształowych cherubinków bez winy, ale wielkoskrzydłych,
zanurzonychwtrudnymżyciuistot.Takwłaśniemusiałwyglądaćmójanioł,kiedywrazzemnąsiedział
nabrzegupogrążonejwczernipolanynaszczyciegóryBrocken.Przytknąłuchodomojejsłuchawki,był
w sukni brudnej od trawy, ziemi i deszczu. Zmęczony ciągłym rozbiciem między światami, rozterkami
i braniem na siebie moich problemów. Czasami zapłakany przez swoje osamotnienie w świecie
i przesadnie się nad sobą użalający, czasami rozmarzony, snujący wizję niezwykłej przyszłości.
Przychodził tam ze mną co wieczór i czuł to co ja. Początkowo wielką niepewność i słabość, ale
zczasemcorazwiększąwewnętrznąmociwiaręwewłasnesiły.Dziesiątkigodzinprzesiedzianychnad
księgamiipróbzaglądaniawkartydawnejiprzyszłejteraźniejszościprzynosiłycorazlepszerezultaty.
Alenieodstępowałamnieświadomośćzbliżającegosięmomentupowrotudoświatatych,przyktórych
czułam się jak nieszczęsna Kasandra: moich przyjaciół, dla których byłam ich Latte, a nie Sybillą
zBrocken.Idlawiększościznichnigdyniemiałosiętozmienić.
ROZDZIAŁ12
Po trzech miesiącach nieobecności w świecie, który przez tyle lat był dla mnie codziennością,
postanowiłam,żejużnajwyższyczas,abywrócić.InastępnegodniabyłamjużwJ.,wmoimulubionym
miejscu.NaroguPiwnicznejiKryształowej.Padałdeszczigładkiasfaltlśniłodzbierającejsięnanim
wilgoci.
Jaknazawołaniepojawiłasięklasycznabohaterkawydarzeńtegoniesławnegoskrzyżowania.Babcia
z siatką marchewek. Szła powoli, uważnie stawiając kroki. Spojrzałam na nią bezradnie. Pierwszy raz
bez najmniejszych wątpliwości mogłam w tej sytuacji odpowiedzieć na zadawane sobie w przeszłości
pytanie. Tym razem to już nie był zwykły strzał czy rachunek prawdopodobieństwa. Wiedziałam, że
poleci.
A gdybym podbiegła i ją złapała? – przemknęło mi przez myśl. – Czy taki drobiazg zmieniłby coś
whistoriiświata?Możewłaśnieto,żeniepójdziedziśdoszpitala,sprawi,żejakiśpoważanyspołecznie
minister, który akurat miał dziś wypadek w J., dostanie się do lekarza bez kolejki i będzie w dobrym
humorze? Zatwierdzi uchwałę o podwyższeniu budżetu na służbę zdrowia, a to z kolei doprowadzi do
kolejnychusprawnień,czylizmienibieghistorii…ajazostanęprorokinią.
Podeszłamdostarszejpani.
–Możepomogępanizejść?Ulicajestwtymmiejscudośćniebezpieczna.
–Obejdziesię–odpowiedziałaśredniouprzejmie.
–Możejednak,jeszczecośsiępanistanie,chybalepiejdmuchaćnazimne.
– Proszę mnie natychmiast zostawić! – krzyknęła zbulwersowana, wyrywając rękaw z mojego
uścisku.
–Pomogę–nieustępowałamwpróbach,nęconawizjąszybkiegoawansunaBrocken.
Korpulentna dama zamachnęła się parasolką, prawdopodobnie mając na celu opędzenie się od
dobrodusznegonatrętawmojejosobie,iwtymmomencierunęłajakdługa.
–Aniemówiłam?–powiedziałamzpolitowaniem.
–Mojaręka–jęknęłazziemi.
–Jużdzwoniępopogotowie–odparłamspokojnieiwyciągnęłamtelefonzkieszenispodni.
To nie jest jednak takie proste, stwierdziłam w duchu. Zresztą pewnie minister i tak trafiłby do
lekarzabezkolejki.
Wróciłam do domu państwa Rossa z uczuciem dobrze spełnionego obowiązku obywatelskiego.
Świadomatego,żebabciasamaniechciaładaćsięwybawićodprzeznaczenia.Takibyłwidaćjejlos.
– Latte, nareszcie! – krzyknął uradowany na mój widok pan Rossa. – Strasznie się już za tobą
stęskniliśmy.
–Jaktamwakacje?–zapytałaodwejściamamaJanka.
–Doskonale.Dziękuję.
–Wyglądasznawypoczętą.Alewcalesięnieopaliłaś.
–CotyteżwygadujesznaBoga,przecieżniebyłanaTeneryfie,tylkowNiemczech.Popatrzlepiej,
czyjejbrzuchodpiwanieurósł–roześmiałasiępaniRossa.
–Nicztego,nadaltam,gdzienormalniludziemająbrzuch,naszaLattemadziurę.
–Wtakimrazieidęprzygotowaćcośnakolację.
– Dziękuję, ale naprawdę nie jestem głodna – próbowałam oponować. Oczywiście bezskutecznie,
ponieważpaniRossajużzabierałasiędoszykowaniawkuchnikolacjiiwtymmomencienicjużniebyło
wstaniejejpowstrzymać.
–JaneknadalwT.?Odwiedzałwaswczasiewakacji?–zapytałampochwili.
–Odwiedziłnastylkoraz.Wyobrażaszsobie?Taktraktowaćwłasnychstaruszkównastarelata?To
twojawina,Latte!–roześmiałasięjegomama.
–Niesądziłam,żeażtakspodobamusiętarudera.
–Nieoruderęchodzi,mojadroga.TotyzapoznałaśgozAnną,prawda?
–Aaa,notak.WłaściwieGloria.
–Bądźcobądźjesteściegłównymisprawczyniamitegoichzagnieżdżeniasięzdalaodludzi.Zdaje
się,żeichwzajemnetowarzystwowzupełnościimwystarcza.
–Copanimówi?Zakochalisięwsobie?
–Zakochali?Tomałopowiedziane.Oszalelichyba.Janekażcałyobrósłwpiórka.Aletochybateż
starazasada„przezżołądekdoserca”.Gdybyśgoterazzobaczyła.Przytyłchybazpięćkilo.Powiedział,
żeAnnadoskonalegotujeinicjużniechciałammówić,alewydajemisię,żewybiłamuzgłowynawet
tencaływegetarianizm.
–AleAnnateżjestwegetarianką–zdziwiłamsię.
–Tak?Tojajużsamaniewiem,czymonagotakkarmi,alewyglądadużolepiej.PrawdaLeszek?
No,mówżecoś.
– No prawda, prawda. Ja tam zawsze wiedziałem, że on w końcu wyląduje w jakimś dziwnym
miejscu.Ależebędziesięroślinkamizajadałnawsi,wybaczLatte,alenawsizabitejdechami,zjakąś…
Ach!–machnąłznaczącoręką.
– Ależ panie Rossa, Anna jest bardzo dobrą i sympatyczną osobą. Ma w sobie dużo empatii i na
pewnoJanekbędziezniąszczęśliwy.
–Alezacoonibędążyć,Latte?Powiedzmi.Będąfilozofowaćtamwedwoje,tak?
–Spokojnie,niedamyimzginąć,napewnojakośułożąsobieżycie.
–Aniewiesz,coutejdziewczyny,którakiedyśtakczęstogoodwiedzała?Glorii,prawda?
–Tak,dostałasięnaaplikacjęadwokacką.
–Jestprawnikiem?
–Tak.
–Todopieroświetnieułożonadziewczyna.Możetoidobrze,żejużprzestałasięznimprzyjaźnić.
Coonbymógłzapewnićtakiejporządnejkobiecie?
– Panie Rossa, nie rozumiem, skąd u pana nagle tyle obaw. Janek to bardzo mądry chłopak, może
i chodzi z głową w chmurach, ale jestem pewna, że poradzi sobie w życiu. Nie ma się pan czym
zamartwiać.
–Aty,Latte?Kiedyzamierzaszwrócićnastudia?
– Spokojnie, wszyscy dadzą sobie radę – oświadczyła pani Rossa, wchodząc do pokoju i ratując
mnieprzedniewygodnympytaniem.–Aterazzapraszamnanaleśniki.
–Zserem?
–Izrodzynkami.
–Jestpanianiołem.
– A propos aniołów. Był tu tuż po twoim wyjeździe jakiś mężczyzna. Bardzo przystojny, około
trzydziestki.Przyniósłdlaciebielist.
–Mężczyzna?
–Tak.Przedstawiłsię,alejaniemampamięcidoimion.Ajegobyłobardzodziwne.
– Oktawian – oświadczył pan Rossa, wysuwając nos zza sterty naleśników, która przysłaniała jego
pochylonąnadtalerzemsylwetkę.
–Wtakimrazietonicpilnego.
–No,zdecydowanienie.Czekajużwkońcutrzymiesiące.Możepoczekaćjeszczekilkaminut.
Pokolacjiwzięłamzestolikakopertęiposzłamzniądopokoju.
Twojeoczysąjakczarnylądjednejzplanet
Możenaszej
Możewciążniepoznanej
Wszatynocyprzyodziana,muzo
Nocymemorandumwmemyśliwpisanej
Tyśjakświatjestwciążnieodgadniona
Smugąświatłajesteśtemu,ktocimiły
Biegnieszlekkokukomuśposchodach
Wsłońcuideszczu,którecięspowiły
Iuciekasz,zanimzdołamciędostrzec
Bojużdzieńnadszedł
Bojużsłońceświta
Odpowiedzmi,kimjesteś,nieznajomapani
Lubpozostańmizawsze
Terraincognita
Jeślikiedykolwiekzdecydujeszsięwybaczyćmimojenietaktownezachowanie,zadzwoń,proszę.
Przyłożyłamdłońdokartki,abysprawdzić,gdzieterazjestmójlistownyadorator.
J.,ulicaWierzbowa13.
Tociekawe.UlicaGlorii…MożetojakiśznajomyOliwii?–przemknęłomiprzezmyśl,alechwilę
później przypomniała mi się cała sztuczna ckliwość naszego spotkania i jego idiotyczny test na koniec,
więc mimo że nie kryłam sama przed sobą wrażenia, jakie na mnie zrobił, odnajdując mnie w domu
Janka,porwałamlistnakawałeczkiiwyrzuciłam.
Nocóż,pozostanęterraincognita,drogiOktawianie.Trafiłeśpodzłyadres.
Tego samego wieczoru zadzwonił do mnie Kornel. Był wyraźnie spięty. Sprawa wydawała się
wyjątkowopilna,więcniepróbowałamnawetodłożyćjejnainnydzieńiodrazuzgodziłamsięznim
spotkać.
–WFurcielepiejnie,zadużoznajomych.Wolałbym,żebyniktnasnieusłyszał.
–Jakwolisz.Togdzie?
–WPistacjowej?
–OK.
Kiedyprzyszłam,siedziałjuż,wyskrobującresztkilodówzdnapucharka.
–Widzę,żeniejestażtakźle–uśmiechnęłamsię.
–Tomójsposóbnaodreagowaniestresu.
–Nopopatrz,amyślałam,żetylkokobietytakmają.
–Mójstresjestzwiązanyzkobietami.Jakiedlaciebie?
–Czekoladowe.
–Jakzwykle–uśmiechnąłsiępodnosem.
–Dwieporcje,poproszę–rzuciłdoprzechodzącejkelnerki.
– Co ci leży na sercu? – zapytałam, próbując mimochodem dotknąć jego ręki, ale wciąż bawił się
łyżeczką.
–Nicniezwykłego.Klasykawwykonaniunaszegokraju.Bólnarodowy.
–Kasa?
Zaklaskałwdłonieibezradniepodrapałsiępogłowie.
–Cholera,zaczynanamsiękończyćbudżetzAncoraImparo.Firmęzresztązawiesiliśmypotym,jak
postudiachwróciliśmydoJ.Kosztybynaszjadły.Ato,cozarabiamtutaj,jakopokojowy…nie,jako
sprzątaczka (!)… wystarcza nam zaledwie na opłacenie czynszu. Zachciało mi się akademii sztuk
pieprzonych.Mogłemzostaćinżynierem.
(Ostatniocorazczęściejzdarzałomisiętosłyszeć).
–Jawiem,Latte,pewniemyśliszsobie,żeoszalałem,przecieżtobyłamojadecyzja,więcpocoteraz
do ciebie przyłażę. W końcu jesteś młodsza i to ja powinienem być rozsądniejszy i odpowiadać za
rodzinę.Aletyjakośtakzawsze…
–Wyobrażaszsobie,żemogłabymcikazaćspadać?Zastanówsięwogóle,cotymówisz.
– No właśnie, wiedziałem, że nie, bo masz dobre serce, a ja chyba musiałem się komuś wygadać,
żebywylaćtrochętejżrącejfrustracji,którasięwemniegromadzi.
–Amaszwogólejakiśpomysł?MożezwołamywalnezgromadzenieMZPirazemcośwymyślimy.
– Nie, nie! Rzecz w tym, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Tosia sądzi, że mamy jeszcze sporo
oszczędności, bo nie chciałem jej niepokoić. A im więcej osób będzie wiedziało, tym większe
prawdopodobieństwo,żetodojedziedotejzołzy.
–Czemutakoniejmówisz?!
– No przecież nie o Tosi mówię, tylko o mojej matce. Jeśli ona się dowie, to zaraz zjawi się
zprezentamidladziecka.ZresztąodkądwieoPoli,całyczasszukapretekstu,żebydonasprzyjść.
– Kornel, ale czy ty jesteś pewien, że ona ma wobec Poli złe intencje? Może po prostu chce mieć
kontaktzwnuczkąityle.
–Akuratwtejkwestiiniemógłbymbyćbardziejpewien.Znamjąwkońcuodurodzenia.Niezemną
tesztuczki.Skubanacośsobiewymyśliła,tylkojeszczeniewiemco.
Gdybyznałcałąprawdęojejmocach,dostałbyparanoi.
–Irozumiem,żeniebierzesznawetpouwagęjejpomocyfinansowej?
–Żartujesz?!Onatylkonatoczeka.Żebympoprosiłjąocokolwiek.Pozatymtuniechodziożadną
jednorazową pomoc. Mnie jest potrzebny jakiś stały dochód. Pola idzie w tym roku do przedszkola
itrzebabędziezanieregularniepłacić.Muszęzdobyćznowujakieświększepieniądzeiidealniebybyło,
gdybymmógłjezarobić,uprawiającswójwłasnyzawód.
Złapałmniegwałtowniezaręce.
–Muszęcośwymyślić.
Muszęznaleźćsposób,żebyreaktywowaćtutajAncoraImparo.
– A może spróbujesz tutaj w J. otworzyć A.I.? – zaproponowałam, czując się jak najprawdziwszy
złodziej.
–Myślisz,żetomożliwe?
Samniedamrady.
– Jasne. W K. się udało, a tu przecież jest tyle kawiarni i barów. I nie tylko w samym J.,
w okolicznych miasteczkach także. Na pewno wiele z nich wymaga zmiany lub choćby odświeżenia
wizerunku.Mogęcipomóc.
–Latte,jesteśaniołem.
–Jasne,chybaupadłym.
–Conajwyżejtrochępochlapanym.
Uśmiechnęłamsięipotarmosiłamgopowłosach.
–Wtakimrazieniemanacoczekać.Kończymylodyizabieramysiędopracy.
Postanowiliśmy, że aby nie wzbudzać niepotrzebnego zamieszania ani podejrzeń, od razu
poinformujemyo„naszym”pomyśleTosię.Oczywiścienieoświadczyliśmyjejzgrubejrury,żepieniądze
po prostu się skończyły, ale w ciągu kilku kolejnych tygodni ze wzmocnioną intensywnością
przeczesywaliśmywszelkiegorodzajulokalewposzukiwaniumożliwieracjonalnegozarobku.
Ja w związku z moimi zdolnościami „lekko paranormalnymi”, jak określił je nieświadomy niczego
Kornel,zostałammianowanaprzedstawicielemhandlowymfirmyibyłamniemalzawszewystawianana
pierwszy ogień w celu wyczucia zamiarów właściciela. Ku mojemu zaskoczeniu kilkakrotnie udało mi
sięuratowaćnasprzedwpadką,kiedyusłyszałampodświadomezacieranierąknamyślotym,żewpłacą
tylkozaliczkę,apóźniejwystawiąmałąnieznanąnarynkufirmędowiatru.
– Przepraszam pana, chyba źle się zrozumieliśmy – wyjaśniałam wtedy cierpliwie. – Jesteśmy
lokalnąfiliąogromnejkorporacjizsiedzibąwK.(nietakieznowuwielkiekłamstwo,wkońcuwszyscy
tamstudiowaliśmy!),którejwłaścicielemjestsampanKornelFalesse.
–Ztych…
–Tak,ztychFalesse.(Dobrze,żegotamniebyło,bochybabymniezatozlinczował!)Oczywiście
naszafirmamabogatedoświadczeniewzawieraniuumów,którecharakteryzująsięobopólnąkorzyścią.
NaszymadwokatemjestpaniGloriaFalesse.TakżezTYCHFalesse.Dlategomożepanbyćpewien,że
nasza oferta jest w zupełności uczciwa i profesjonalna. Oczywiście, jeśli nadal reflektuje pan na
podpisanie umowy, a nie sądzę, by miał pan powody, żeby się wycofywać, pan także może zaprosić
swojegoprawnikanaustalanieszczegółów.
–Toniebędziekonieczne.
–Doskonale–zzadowoleniempodawałamrękęnaznakzawartejumowy.
Cholera–słyszałamzwyklewarknięciejakprzezzaciśniętezęby.
W J., które w ostatnich latach nastawione było na rozwój turystyki i rekreacji, pojawiło się
kilkanaście nowych barów szybkiej obsługi i kawiarenek, co powinno przysporzyć nam wielu
potencjalnych klientów. Okazało się jednak, że część z nich tonie w długach i prawdopodobnie
wniedługimczasieogłosiplajtę.Poprostupodażprzekroczyłapopyt.Mimotowpierwszympółroczu
reaktywowanej działalności udało nam się podpisać sześć umów w J. (niektóre na bardzo niewielkie
remonty,innenaabsolutnetransformacje)iczterypozamiastem.Zdołaliśmyteżwydębićdotacjęzurzędu
miasta, ponieważ udowodniliśmy w starannie napisanym wniosku, że działalność firmy ma korzystny
wpływnasytuacjęturystycznącałegoregionu,aniesamychtylkomałychprzedsiębiorstw.Kredyt,który
musieliśmy początkowo zaciągnąć na zakup niezbędnych narzędzi i materiałów, udało się spłacić po
czterechmiesiącach.
KtóregośdniaKornelodebrałtelefon:
–PanKornelFalesse?
–Tak,słucham?
–Panjest,jakmniemam,właścicielemfirmyAncoraImparo?
(Ha!Jednakpamiętająnazwę).
–Takjest.Wczymmogępanupomóc?
– Dzwonię z kawiarni Ciacho. Jakieś dwa miesiące temu była u mnie Pana przedstawicielka
handlowaizaproponowałausługipańskiejfirmy.
–Zgadzasię–odpowiedziałuprzejmieKornel,przeglądającgorączkowozeszytzamówień.
–Jawtedyniemiałemwystarczającegobudżetu,więczpropozycjinieskorzystałem.Niestety,moja
sytuacjafinansowanieuległapoprawie,aleterazjadlaodmianymamdlapanapewnąofertę.
–Słuchampana–odpowiedziałzzainteresowaniem.
–Ztego,comiwiadomo,pańskafirma,mimożeoddobrychkilkumiesięcydziałanarynkuwJ.,nie
posiadawłasnegobiura.
–Owszem–oświadczyłKornel.–Nieuznaliśmytegozakonieczne.
–Rozumiem,żewiększośćsprawzałatwiapantelefonicznielubprzezInternet.
– Tak się składa, że ma pan rację – odparł lekko już poirytowany, ale wciąż trzymając fason
poważnegobiznesmena.
– Otóż moja oferta jest następująca – mężczyzna przeszedł wreszcie do sedna. – Proponuję panu
przejęcie mojego lokalu za darmo, ale za to z jego obciążeniami finansowymi. Nie są one ogromne,
jednakzdajęsobiesprawęztego,żewłasnymisiłaminiebędęwstanieichspłacić.
–Toznaczy?Ojakiejkwociemówimy?
–Pięćtysięcyeuro.
Kornelwestchnąłciężko.
–Oczywiścieniemusisiępandecydowaćwtejchwili.Mojąofertęprzedstawiłemjeszczeczterem
innymkontrahentomiliczęnato,żeudamisięoddaćlokaldokońcategomiesiąca.
–Czyliżemamdwatygodnienapodjęciedecyzji?
–Niezupełnie.Jeśliktóryśzprzedsiębiorcówzdecydujesięwcześniej,odstąpięmufirmęwtrybie
natychmiastowym.
– Dobrze. W takim razie proszę podać mi swoje namiary, a ja skonsultuję się z moimi
współpracownikamiipoinformujępanaonaszejdecyzji.
–Będęwielcezobowiązany.
***
–Alewłaściwiepoconambiuro?–zapytałaTosia,próbujączwiązaćdelikatnewłoskiPoliwdwa
mysieogonki.
– Myślę, że mogłoby się nam przydać. Tutaj w pokoju zaczynamy mieć niezły pieprznik
z dokumentami, to raz. Po drugie, nie mamy gdzie zapraszać klientów na rozmowy. Bo i niby jak
mielibyśmy ich tu wcisnąć? Między łóżeczko a wózek? Tu nie ma nawet biurka, przy którym można
cokolwiekpodpisać.
–Aledotejporyjeździliśmydoklientówiwszystkobyłowporządku.
– Tak, ponieważ jesteśmy jeszcze małą firmą. A wyobraź sobie, jakby to było, gdybyśmy mogli
zatrudnić więcej osób. Także absolwentów ASP albo po architekturze i dekoracji wnętrz. Przecież
możemywykonywaćwięcejzleceń.NiewJ.,tylkowinnychmiastach.Poszukiwalibyśmyklientówprzez
Internetiwysyłalibyśmydonichoferty.
–Ipococidotegobiuro?
– Poważna firma musi mieć biuro. Jak sobie to wyobrażasz? Te piętrzące się papierzyska
porozrzucanepocałejpodłodzeiutaplanewkaszcePoli…
–Odrazumusisztakdramatyzować.Kupimykilkasegregatorówizapanujemynadtymchaosem.
–Amateriały?Niszcząsięwpiwnicy.
–Niemusimyichprzetrzymywać.Tobyłgłupipomysł,żebykupićwszystkohurtem.Możeiwyszło
niecotaniejnametrkwadratowy,alezatowszystkowyglądataksamo!Niemożemyużywaćwszędzie
tychsamychmateriałów,farbidrewna.Każdylokal,dlaktóregopracujemy,mainnyklimat.
– Wiem przecież. To był błąd i już następnym razem będziemy o tym wiedzieć. Ancora Imparo!
Pamiętasz?
–Jasne,żepamiętam.Nojuż,Pola,złaźzłóżkaiidźdokuchni.Mamusiazrobiłacikaszkę.
Polagrzeczniezeskoczyłaipobiegładolustraobejrzećswojekucyki.
–Nadaluważam,żeabyfirmasięrozwijała,potrzebnejestbiuro.
–Amaszpięćtysięcyeuro?
–Niemam.
–Więc?
–Wezmękredyt.
–Znowu?Ledwiespłaciliśmypierwszy.
–Toprawda,alespłaciliśmygobezzwłoki,więcbankdanamnastępny.
–Acojeślinieznajdziemywięcejklientów?RynekwJ.jestjużnasycony.Niematuwięcejczego
szukać. Musimy skupić się na realizacji tych umów, które dotąd podpisaliśmy. Jesteśmy ustawieni na
następnedwalata,alemusimyprzedewszystkimpracowaćnadwysokąjakościąusług,aniemasowym
działaniem.„PAMIĘTASZ?!”–zapytała,naśladującjegogłos.–Icozpomysłem,żebyzatrudnićkogoś
dowspółpracy?Otymteżjużzapomniałeś?Zdajesię,żebędziemymusielitejosobiepłacić?Prawda?
– Prawda. Ale na początku zawsze trzeba ponieść większe koszty, kochanie. Później sporo na tym
zyskamy.
–Kornel,niechciałabymzakłócaćtwojejwizji,aleprzypominamci,żemasznautrzymaniurodzinę.
–Pamiętamotym.
–Cieszęsiębardzo.
***
–Icotynato?–zapytałmnie,kolejnyrazdesperackodrapiącsiępogłowie.–Jajużniewiem,jak
mamjejprzemówićdorozsądku.Namnaprawdębędziepotrzebnebiuro.Atakilokalwcentrummiasta
todobraoferta.
–Kornel,alepamiętaj,żebiuronieprzynosiżadnychdochodów.
–Notak…
–Chyba,żesamzałożyłbyśtamlokal.
–Ja,lokal?
– Powiedzmy, że na początek ja mogę go wykupić za pieniądze ze spadku po Fi. Wszyscy
pracowaliśmy Pod Klonami Zielonymi i wiemy, jak wygląda taki biznes od wewnątrz. Moglibyśmy
urządzićcoś,czegojeszczeniemawJ.Naprzykładwieczorkikaraokealbokursmalarstwalubrzeźby
przykieliszkuwina.
–Czyjawiem?Towydajemisięjeszczewiększąinwestycją.
–Aleprzynoszącązyski.Wykorzystałbyśswójpotencjałijednocześniezarabiałpieniądze.
– Ale wtedy nie miałbym już czasu na główne zadanie firmy, tylko siedziałbym z beztalenciami
itłumaczyłpodstawyrysunku.Słyszałaśpojęcie„gawiedziowstręt”?!
–Taa…hasłoGrabarza.Jasne.
–Jawłaśnienatocierpię.
– W takim razie zajmijcie się teraz wykonywaniem zleceń, najlepiej jak potraficie. Ja wykupię
Ciachoizajmęsięorganizacjąkursu,anazapleczuzorganizujemybiuroA.I.iwykombinujemyosobne
wejściedlaklientów.
–Tosięnieuda,Latte.
–Udasię.Bądźdobrejmyśli.
– Dziękuję – przytulił mnie mocno i wyszedł, zostawiając kelnerce napiwek równowartości ceny
kawy,którązamówił.
Artysta–roześmiałamsięwduchu.–Jakonmożeprowadzićbiznes?
***
Ścianypomalowanebyłynabladoróżowykolor,którysprawiał,żecałewnętrzerobiłowrażeniezbyt
słodkiego nawet jak na potrzeby cukierni, a okropne plakaty z grubasami w pasiastych gaciach, jakie
noszono w formie opalaczy na plaże w latach dwudziestych, automatycznie odbierały apetyt na
jakiekolwiekciastko,acodopierociacho.Nicdziwnego,żezbankrutował.
Dotknęłamścianyizamknęłamoczy.
Kilkueleganckichmężczyznsiedzącychprzyhebanowychrzeźbionychstołach,ciepłekawoweściany
i fotografie smakowitych czekoladowych deserów. Duże, pękate kieliszki zwisające z półki
przymocowanej nad barem. Wewnętrzne parapety z oszlifowanego szkła z wtopionymi do wnętrza
ziarnamikawy.Artdécoielegancja.Doskonałepomieszczeniedlatych,którzyprzyszliomówićinteresy.
–Dzieńdobry.Zapraszamdobiura–wyrwałmniezzamyśleniawłaściciel.Poszłamzanim.
– Jestem przedstawicielką handlową firmy A.I. Zdaje się, że już kiedyś mieliśmy przyjemność się
spotkać – oznajmiłam, niezauważalnie dotykając kilku dokumentów, które leżały na stole. Nie miał
żadnychinnychofertkupna.Cwaniak.
–Panie…
–FranciszekSypnicki.
–PanieSypnicki,skądinądwiadomomi,żeniemapaninnychofertnaprzejęcielokalu.
–Ależmam!–krzyknąłoburzony.
–Proszęniekrzyczeć,wiem,jakajestpańskasytuacjaiżejestpanpodsilnąpresjąrodziny,abyczym
prędzejpozbyćsięciążącegonadpanemdługu.
(Tujużimprowizacja!)
–Niewiem,skądpaniposiadarównieabsurdalnewiadomości.
– Panie Sypnicki, porozmawiajmy poważnie – dotknęłam koperty ze znanym mi nadrukiem Banku
Państwowego.
–Proszętozostawić.Copanirobi?
– Przepraszam. Nie chciałam pana zdenerwować. Może źle zaczęłam. Przyszłam tutaj, żeby
zaproponowaćpanuwykupieniepańskiegolokalu.Mojaofertatotrzytysiąceeuro.
–Słucham?!–wykrzyknąłzbulwersowany.–Proponowałempaństwukupnozapięćtysięcy.
– Trzy tysiące to i tak więcej niż suma, na którą pański lokal jest zadłużony. Jeśli będzie pan
zainteresowany,proszęsięznamiskontaktować.Dowidzenia.
–Dowidzenia–odpowiedział,ciężkowzdychając.
Zgłosiłsiępotrzechdniach.
– Przyjmuję pani ofertę. Zapraszam do mojego lokalu w sobotę o dziesiątej rano. Dopełnimy
formalności.
–Miłomitosłyszeć.
Oczywiście przyprowadziłam ze sobą Glorię, która co prawda nie ukończyła jeszcze aplikacji
adwokackiej,alemiałajużsporąwiedzęwtejdziedzinie.
–Coterazzamierzasz,Latte?–zapytała,kiedysiedziałyśmyrazemwniewielkiejrestauracyjceprzy
placuPistacjowym.–Niewiem,cosięostatnioztobądzieje.Rzuciłaśstudia,wyjechałaśgdzieśnatrzy
miesiące,mieszkaszkątemurodzicówJanka,aterazjeszczetencałybizneszKornelemiTosią.Przecież
tysięnigdyczymśtakimnieinteresowałaś.Skądnagletylezmianwtwoimżyciu?
–Postanowiłampoprostucośzmienić.
–Niechceszjużbyćpsychologiem?
– Chyba przeceniłam swoje możliwości. Jednak psychologia to nie jest moje powołanie. Nie
rozumiem sama siebie, więc jak mogę pomagać innym? Anna zaproponowała mi, żebym zamieszkała
terazwjejmieszkaniu.
–Fantastycznie,widzę,żeniebędziejejjużpotrzebne.
–Przestań,Gloria.
–Kiedysięprzeprowadzasz?
–Jutro.
–Oszalałaś.DlaczegoniewróciszdoK.?
–Niewrócę,botumamkomupomagać,mogęsięrozwinąć.Atambędęjedyniepopychadłempani
GruszczyńskiejwKlonach.Jużtegoniechcę.Tutajmamwizję,tampókicojestemnikim.
–KochałaśK.Mówiłaśprzecież,żetotwojeakme.
–Nadaltaksądzę,alewiem,żejawtedyjeszczeniebyłamakme.Nadalniejestem,alewrócętam
dopierowtedy,kiedypoczuję,żejestemgotowa.
Pokręciłazniedowierzaniemgłową.
–CouMarka?–zapytałam.
–Wporządku.Chociażciężkomuzaaklimatyzowaćsięwmieszkaniunawyspie.
–Nicdziwnego.Dzikiświatwwielkimmieście.
–Przyzwyczaisię.WidziałaśsięzEmilem?
–Nie.
–Dlaczego?
–Niebędęzanimbiegać.
–Biegać?Nieznamdrugiejrówniezdystansowanejwobecfacetówosobynaświecie.
–NiemamochotynakonfrontacjęzRudą.
–Rudą–parsknęłajakzwyklenawspomnieniedziewczynybrata,wypuszczającdymzust.–Żeteżty
sięniąprzejmujesz.
– A ciebie Anna nie obchodzi, tak? – wiedziałam, że to był cios poniżej pasa, ale jakoś mi się
wymknęło.
–Tocoinnego.Onją…zakochałsięwniej.
–Wiem–odpowiedziałam,patrzącnaniązatroskana.
–Alecotam.MamprzecieżMarka,nie?
–Tak.Napewnotymrazemwszystkocisięułoży.PozatymchciałabyśwylądowaćwT.?Chybabyś
tamoszalała.Zeroimprez,zeroludzi,żadnychperspektywnażycie.
–Wiem–powiedziała,spoglądającposmutniałymwzrokiemnaniebo.
–Spokojnie,Gloria–próbowałamjąpocieszyć.
–Jagonadalkocham,wiesz?
–Wiem,kochanie.Alechybanajwyższaporasięodtegouwolnić.Tyiontodwainneświaty.Poza
tympomyślsobie,jakwyglądałybywaszedzieci,gdybyodziedziczyłyponimurodę.Chciałabyśtego?
Gloriazaśmiałasiękrótko,alewidziałam,żemojegłupiegadanienicwtejsytuacjiniepomoże.
–Powróżyszmi,Latte?
Wyciągnęłaprzedsiebiedłońipokazałamiją.Zciężkimsercemspojrzałamnarysującesięnaniej
linie. Ostatnim razem nie dostrzegłam nawet połowy tego, co widziałam teraz. Z większą swobodą
przychodziło mi mówienie o wróżeniu. Teraz wydawało mi się to aż zbyt poważne, żeby sobie z tego
kpić.
Nieprzewidujprzyszłościswoichnajbliższych–przemknęłamiprzezmyślporadaFizapisanawjej
liście,którejnigdypóźniejniesłyszałamodprzewodniczkianinieczytałamwżadnejksiędze.
CzyFimiałarację,mówiącmiotym?MożefaktycznielepiejnieznaćprzyszłościGlorii?Dotknęłam
przegubem łokcia jej dłoni i znów w mojej głowie rozniósł się krzyk tego samego małego dziecka. Ta
sama wizja. Leżący we krwi mężczyzna. Jakieś kobiety. Chyba Oliwia. Druga bardzo niewyraźna.
Przypomniało mi się to, co mówił Daniel. To musiał być jej ojciec. Chyba faktycznie była świadkiem
jego śmierci. Może… to jedyna osoba, od której mogłabym się dowiedzieć, co właściwie stało się
tamtego dnia. Po chwili drugie uderzenie, zapłakana Gloria krzycząca „nie, nie, nie!”, „jak mogłaś?”.
Późniejznówona,starsza,wbiałejsaliprzypominającejszpitalpsychiatryczny.
–No,powiedzmi,cosięstanie.Przecieżtotylkowizja.Nicpoważnego.Mogętozmienić.
–Niemożesz.Totwojateraźniejszość,tylkojeszczesięniewydarzyła.
–Niestraszmnie,Latte.Przecieżcałyczaswpływamnato,cobędziesiędziało.Gdybytakniebyło,
tonieuczyłabymsiędoegzaminów,któreitakmamzdać.
–Aletanaukatakżejestczęściątejteraźniejszości.
–Cozabzdura!ItotegosięnauczyłaśnagórzeBrocken?Mamdlaciebiedobrąradę:niejedźtam
więcej, bo natłuką ci bezsensownych myśli do głowy! Może to jakaś sekta i później będziesz musiała
popełnićharakiri?
–Nicnierozumiesz.Patrz.
Dotknęłampalcamijejskroniizaczęłamsiłąprzekazywaćjejswojemyśli.
–Corobisz?
Zachwilędonaszegostolikapodejdziemaładziewczynkaipoprosicięocukier,poczymrozlejeci
nakolanatwojąkawę.Postarajsię,żebytegoniezrobiła.
Gloriauśmiechnęłasię.
–Jaktozrobiłaś?
Nicnieodpowiedziałam.
Pochwilidonaszegostolikapodeszłapięciolatkazkokardamiwewłosach.
–Dzieńdobry.
– Dzień dobry – odpowiedziała Gloria i przesunęła kawę na drugi koniec stolika, żeby mała nie
mogłajejdosięgnąć.
–Czymogąmipaniepodaćcukier?
–Tak,oczywiście.
Gloria wzięła cukierniczkę i ostrożnie podała małej, która złapała ją solidnie w obie dłonie
ipodbiegładostolika,gdziesiedziałajejmama.
–Awidzisz?–roześmiałasięGloriaiwzięłazzadowoleniemfiliżankędoręki.–Dasięzmienić.
– Przepraszam panią – szarpnęła ją nagle ta sama dziewczynka, rozlewając zawartość filiżanki na
spodnieGlorii.–Mamakazałamipodziękować–skończyła,patrzączprzerażeniem,iuciekładomamy.
– Bardzo panią przepraszam – jej mama zerwała się od swojego stolika, podbiegła do nas
izakłopotanapodałaGloriipaczkęchusteczek.–Zapłacęzapralnię.
–Nie,nietrzeba–odpowiedziałazeskrzywionąminąGloria,wycierającspodnie.–Takiwidaćmój
los.Chodź,pójdziemydomnienajakiegośdrinka,apotemprzejdziemysiędoFurty.
Zaniepokoiła mnie trochę wizja możliwego spotkania z Oliwią, ale z mojego dotychczasowego
doświadczenia wizyt u Glorii wiedziałam, że raczej rzadko można było na nią trafić w domu. Choć
równocześnie ciekawiło mnie, jak zareagowałaby, gdyby mnie teraz spotkała. Po jej ostatniej ucieczce
niesądziłam,żechciałabynamniewpaść.
Szłyśmypowoliulicami,któreobieznałyśmyodlat,mijającpowojennekamieniceodremontowane
zfunduszyunijnychiodświeżoneparki,wktórychtakczęstoukrywałyśmysięzbutelkąwinaprzedstrażą
miejską. Rozmawiałyśmy, jakby nic się nie zmieniło, a jednak zmieniło się bardzo dużo. Wystarczyło
spojrzeć na Glorię. Starte do metalu na czubkach glany zamieniła na eleganckie buty od Gucciego. Jej
eleganckąsylwetkęokrywałszykowny,lekkipłaszczyk.Wkońcujużniebawemmiałakończyćaplikację
adwokacką i zostać podobnie jak jej ojciec szanowanym mecenasem z niewątpliwą tendencją do
romansów na boku. Mimo wszelkich starań i prób nasze drogi zaczynały się rozchodzić, szłyśmy
wkompletnieinnychkierunkach.Awtychjejciuchach…napewnoniebyłtokierunekFurty.
–Mogęcięocośzapytać?
–Jasne,tylkodlaczegotakoficjalniezaczynasz?Cośsięstało?–zdziwiłasięGloria.
–Nie,tylko…ilemiałaślat,kiedyzginąłtwójojciec?
–Cośkołodwóch.
–Apamiętasz,gdziebyłaśtegodnia?
–Nochybazwariowałaś.Jaknibymampamiętać?
– To musiało być dla ciebie traumatyczne przeżycie. Na pewno pamiętasz, gdzie byłaś, kiedy się
otymdowiedziałaś.Bochybaniebyłocięprzytym,prawda?
–Oczywiście,żemnieprzytymniebyło.Aleniepamiętam,kiedyijaksięotymdowiedziałam.
–Niesądzisz,żetodziwne?Pamiętasz,żeopowiadałcibajki.Mówiłaśmiotymkiedyś…
–Niewiem,Latte.Tosąprzebłyski.Przecieżbyłamjeszczemałymdzieckiem.Możetodomnienie
dotarło.Acociętaknagleztymnaszło?
–Nie,taktylkopytam.
–Witaj,kochanie–Oliwiaucałowałamnielekkowpoliczekistarłaszybkośladczerwonejszminki,
którynanimzostawiła.
–Dzieńdobry–przywitałamsię.Wiedziałam,żemójwidokraczejjejnieucieszył.
– Dawno cię tu nie było, Latte – stwierdziła, starając się zachować pozory uprzejmości. Miałam
wrażenie,żegdybytylkomogła,przewierciłabywzrokiemdziuręprzezmojągłowę,żebydowiedziećsię,
czypowiedziałamowszystkimGlorii.
–Lattebyłanazlocieczarownic,prawdaLatte?
–Prawda–roześmiałamsię.
–Coteżwyopowiadacie?–uśmiechnęłasięsztucznie.
– Naprawdę, mamo, nie wiem, czy wiesz, ale moja przyjaciółka odkryła w sobie ostatnio siły
paranormalne – oświadczyła Gloria, krzywiąc nos za plecami Oliwii. W najmniejszym stopniu nie
zdawała sobie sprawy z tego, do jakiego rozstroju nerwowego ją tym doprowadza. Poczułam na sobie
przeszywającespojrzenieOliwii,aletylkosiędoniejuśmiechnęłam,jakbynicsięniestało.
–Idziemysięnapićdrinka,tobieteżzrobić?
–Nie,dziękuję.Mamdzisiajspotkaniefundacji,muszęmiećjasnyumysł.
–WidziałaśgdzieśEmila?
–Powiniensięzarazpojawić.Wychodziciewieczorem?
–Byćmoże.
–Mniewkażdymrazieniebędzie.Bawciesiędobrze.Żegnaj,Latte.
–Możenie„żegnaj”,chybaniebawemsięspotkamy,prawda?–Oliwiaprzeszyłamniewzrokiem.
–Nooczywiście.WkońcuwróciłaśnastałedoJ.Tak?
–Tak.Dozobaczeniawkrótce.
–Dozobaczenia.
Wyszłaizamknęłazasobądrzwi.
– Co wy tak dziwnie ze sobą rozmawiacie? – zapytała Gloria, wyciągając szklanki do drinków
zwielkiegobarku.
–Dlaczegodziwnie?Normalnie.
–Takmisięjakośwydawało.Jakiegochcesz?
–Żubrówkęzsokiemjabłkowym.
Poszładokuchnipolód.
Nagledrzwiwejścioweotwarłysięzhukiemidośrodkawbiegłarozhisteryzowana,zapuchniętaod
płaczurudaAngelika.
–Jakmogłeś!?–krzyknęła,odwracającsięwstronęwyjścia,iwtedykątemokamniedostrzegła.
–Atycoturobisz?!–krzyknęłabezogródek,wpadającwjeszczewiększyszał.
WtejchwilidoholuwszedłspokojnymkrokiemEmil.
– Angela, uspokój się. Przecież pamiętałem o twoich urodzinach, tylko chciałem zrobić ci
niespodziankę wieczorem. O, Latte – rozpromienił się na mój widok. – Boże, jak ja dawno cię nie
widziałem.
–Chybatrafiłamnazłymoment.
Ruda wyglądała, jakby za chwilę miała wybuchnąć. Czerwone, spuchnięte oczy, usta wydęte
wnerwowymgrymasieipotarganewłosywnajmniejszymstopniuniewzbudzałylitości,aconajwyżej
politowanie.Niezaprzeczę,żejejwidoksprawiłminiemałąfrajdę.
–Źlesięczujesz?–zapytałam,żebyjejdopiec.
–Emil–wycedziłaprzezzęby–możemyporozmawiać?Uciebiewpokoju.
–Już–wzruszyłbezradnieramionami.
Rudaodwróciłasięnapięcieipomaszerowałanagórę.
– Zaraz wrócę. Nie znikaj stąd, bardzo cię proszę. Pięknie wyglądasz – szepnął do mnie przed
wyjściem.
– Sorry, że tak długo – powiedziała Gloria, która właśnie w tej chwili pojawiła się z dwoma
drinkami.
– Nie szkodzi, wcale się nie nudziłam. Przed chwilą byłam świadkiem ataku nerwowego Angeli.
Wyglądanato,żeEmilzapomniałojejurodzinach.
–Toakuratnicnowego–roześmiałasię.–Onzapominaowszystkichważnychdatach.Dobry?Czy
zasłaby?
–Dobry.
– Gloria, Latte, co wy na to, żeby uczcić dzisiaj urodziny Angeli w jakiejś restauracji? –
zaproponowałEmil.
Gloriaspojrzałanamniepytająco.
–Jasne,czemunie.
–Wtakimraziejateżsięzgadzam–skinęłagłową.
Taksięzdarzyło,żeznałamjużmiejsce,wktórymznaleźliśmysięgodzinępóźniej.Choćgeneralnieto
niebyłymojeklimaty.
–RosariumtojednaznajlepszychrestauracjiwJ.Mająwybórdańzcałegoświata,zawsześwieżych
irewelacyjniepodanych–zareklamowałEmil,otwierającprzednamidrzwi.
–Pananazwisko?
–Falesse.
–Proszęzamną.
Poprowadziłanasdostolikanaśrodkurestauracjiipodałakartydań.Apochwilizjawiłasięznowu
zesrebrnymwiaderkiemzszampanem.
–Szampandlapań.
– Dzięki, Emiś – roześmiała się perliście Angelika, której na widok szampana nagle przeszedł zły
humor(choćwcześniejniebyłazachwyconatym,żejaiGloriajedziemyzniminajejwymarzonąkolację
wedwoje).
–Paniraczyspróbować?–zapytałakelnerka.
–Ja?–zdziwiłamsię.–Możelepiejsolenizantka.
–Dostałampolecenie,abytopanispróbowałajakopierwsza.
–Emiś!–warknęłazoburzeniemRuda.
–Cichobądź,Angela.Tonieodemnietenszampan.
–Aodkogo?–zapytałamkelnerki.
–Sponsorpragniepozostaćanonimowy.
„Niepasujędotwojejukładanki,wierzmi”–naskrobałamnaserwetceipoprosiłamkelnerkę,aby
odniosłaszampanaipodałato„sponsorowi”,któregonatychmiastrozszyfrowałam.
PochwiliOktawianpojawiłsięprzynaszymstoliku.
–Wyrzuciłemmojepuzzle,zacznęodnowa–oświadczyłkuzdziwieniumojegotowarzystwa.
–PanFrater?–zapytałazezdziwieniemAngela.
–Tak–odpowiedziałobojętnie.–Mogęcięporwaćczykolacjajestwyjątkowosłużbowa?–zwrócił
siędomnie.
–Niesłużbowa,alewyjątkowoważna.
–Nieodpowiedziałaśnalist–oznajmił,jakbywnajmniejszymstopniunieprzeszkadzałomuto,że
siedzęwtowarzystwieprzyjaciół.
–Widoczniewolę…
–Pozostaćterraincognita?Nieobawiajsię,żecięrozgryzę.Twojeoczyitakzawszebędądlamnie
nieodgadnionązagadką.
–Oktawian,proszęcię–zaczęłamsięczućskrępowanatąsytuacją.
–Możemyporozmawiaćnaosobności?Proszę.
–Jestemwtowarzystwie.
–Dobrze,umówmysięwięcnajutro.Zadzwonię,dobrze?
–Nicnieobiecuję.
–Wystarczy,żeodbierzesztelefon.
–Niemaszmojegonumeru.
–Jutrobędęmiał.Przepraszamjeszczeraz,żeprzeszkodziłem.Aszampanaproszęprzyjąćwramach
rekompensatyzastraconydlamnieczas.Smakowałciostatnio.
–Dziękuję.
–Dozobaczenia.
–Cześć.
Kiedyodszedł,oczywszystkichwlepionebyływniemymosłupieniuwemnie.
–Noco?
–Ktotobył?
–OktawianFrater!–odpowiedziałaAngela,mimożetoniejąpytano.–Największyłowcatalentów
w kraju. Nikt inny nie wypromował tylu znanych osobowości co on. Dostanie się do jego portfolio
graniczyzcudemidajegwarancjęsukcesu–wyrecytowała.
–Atyskądgoznasz?–Gloriapatrzyłanamniezdziwiona.
–Wpadliśmykiedyśnasiebie.Strasznysnob.
–Strasznieprzystojnyibogatysnob–dodałaAngela.
–Odrazubogaty…
–Czytywogólewiesz,cotozaszampan?–zapytałaGloria.
–Niemampojęcia.Spotkaliśmysiętylkoraziwtedygopiliśmy.
– Butelka kosztuje trzysta euro – oświadczyła konspiracyjnym szeptem. – To nie jest jakaś tam
podpierduchazhipermarketu,tylkonajprawdziwszyszampanzSzampanii.Pierwszaklasa.
–OK.
– Nie udawaj. Widzę, że zrobił na tobie wrażenie. Podobasz mu się. Musisz się z nim spotkać. Na
pewnoweźmieciędojakiegoścudownegomiejsca.MożesamolotemdoParyża.AlboLondynu.
–Jeślimiałabymsięznimjeszczekiedykolwiekspotkać,tonaneutralnymgruncie.Iprzytym,coja
piję.AniezszampanemzSzampanii.
–Głupiajesteś–oświadczyłaspokojnieGloria.
–Wiem,zawszemitomówiłaś.
–Tymrazemmówiępoważnie.Angela!–podniosłakieliszekzszampanem.–Twojezdrowie.
Rudabyławciążoniemiałazzachwytunamyśl,którejnietrzebabyłospecjalnieodczytywać,żebyją
poznać.Podniosłakieliszek.Wizjaszybkiejkarierypodmoimpatronatemzmieniłacałąnienawiść,którą
dotądmniedarzyła,wuwielbienie.
–ZdrowieLatteiOktawiana–oświadczyła.
Gloriaparsknęłaśmiechem,aEmildostałnatwarzynerwowychwypieków.Wypiliśmypokieliszku
izamówiliśmyjedzenie.
Następnegodniazebrałamwszystkieswojerzeczywwielkiekartonowepudłaiwpakowałamjedo
półciężarówki,którąEmilzorganizowałnapotrzebyprzeprowadzki.
–Jesteśpewna,żeniewracaszdoK.?
–Widzę,żechceszsięmniestądpozbyć.
–Wiesz,żetakniejest.Straszniesięcieszę,żetuzostaniesz.
–Angelachybatrochęmniej,co?
– Też odnosisz wrażenie, że za tobą nie przepada? Myślałem, że tylko ja to widzę. Chyba jest
zazdrosna–powiedział,ładującpudłodosamochodu.
–Zazdrosna?Oco?Przecieżjesteścierazem.
–Tak.Jesteśmy.
–Zazdrośćniszczyzwiązek.Niepowinnasiętakzachowywać.Zresztąjachybaniemogęsłużyćwtej
kwestiikompetentnąradą.
–Dlaczego?
–Dobrzewiesz.Niemamzbytwielkiegodoświadczeniawzwiązkach.
–Mogłabyśmieć.Samanasodrzucasz.
–Was?
–Facetów–skonfundowałsię.
–Chybaniemamdowyborużadnychofert–roześmiałamsię,żebyniepokazać,żesięzawstydziłam.
–Masz.Widziałemwczoraj,jaktencałyFretersięnaciebiegapił.
–Tonicważnego.
–Dzwoniłdociebiedzisiaj?
–Nie.
–Umówiszsięznim,jeślizadzwoni?
–Niewiem.Tonietwojasprawa.
–Będęzazdrosny–roześmiałsię.
–Sądzisz,żejestodciebielepszy?
–Sądzę,żeniezasługujenato,żebyśsięznimumówiła.Jateżnie.
–Tymaszdziewczynę.
–Botymnieniechciałaś–uśmiechnąłsiępodnosem.
–Nigdyniepytałeś,czychcę.
–Nieudawaj,żetegoniewidzisz.
– Ta rozmowa toczy się w złym kierunku – powiedziałam, bo zaczynałam się bać, do czego nas to
doprowadzi,alewtymwłaśniemomencieEmilprzytuliłmnieipocałował.
–Przestań,Emil!
Zrobiłomisięstraszniegorąco.Emilwziąłmniezarękęipociągnąłwstronęklatki.
Kochamcię–usłyszałamwnatłokujegomyśli.
–Emil,uspokójsię.Przecieżwiesz,żetojestbezsensu.
–Proszęcię,Latte.Niemównic.
Szybko pokonaliśmy schody i znaleźliśmy się w mieszkaniu, w którym spędziliśmy ze sobą setki
wieczorów,rozmawiająciobserwującwzajemnieswojerozognioneoczy.
I to jest jedna z chwil mojego życia, o której piszę z ciężkim sercem. O ile do wszystkiego, co
uczyniłamźle,mogęsięprzyznać,uderzającsięwpierśzesłowamimeaculpanaustach,to,costałosię
wtedy między nami, nie było ani moją, ani jego winą. Było raczej wynikiem wieloletniej namiętności,
którawnaswzbierała.Krótkichlistów,esemesów,spojrzeń,dotknięć,bardziejmyśliniżsłówiuczuć,
które kumulowały się powoli przez cały czas, kiedy się nie widzieliśmy, a intensyfikowały, kiedy
wpadaliśmynasiebiewmiejscach,gdziekrzyżowałysięnaszedrogi.Byliśmyprawdopodobnieswoją
wzajemną przyczyną powrotów na poddasze MZP. Mimo że tyle lat się znaliśmy, dopiero tamtego
popołudniapoczułam,jakbardzojestmibliski.Niewiedziałomniewielurzeczy.Zdawałsobiesprawę,
że mam przed nim tajemnice, ale nie pytał o nic, o czym nie chciałam mówić. Jego uczucie mogłam
wyczytać jedynie w dotyku i myślach. Obraz tamtego dnia zachowałam na zawsze pod powiekami;
powracał on każdorazowo, gdy chciałam Emila pamiętać takim, jakim był wtedy. Oddanym, czułym
ispełniającymswojenajskrytszemarzenie.
–Jesteśtakapiękna…–zdążyłwyszeptać,zanimnaszurojonyświatspełnionychsnówrozbiłsięna
tysiącekawałków.
Jeszczetegosamegodniadowiedzieliśmysię,żeAngelikajestwciąży.
***
Jest takie uczucie, zawieszone między bezsilnym śmiechem a płaczem. Absolutnie zbijające z tropu
iogłupiającejaksilnynarkotyk.
Nazywasiękonsternacja.
OnowłaśniedopadłomnietegowieczoruwFurcie,kiedyRudazebraławszystkich,abyobwieścić
radosnąnowinę.Emilbladyjakścianaprzyjmowałodwszystkichgratulacje.
–Awidzisz?Trzebabyłosięzdecydować–szepnęłaminauchoGloria.
–No,najwyższapora,stary.Iletojuż–dwadzieściaosiemlatekstuknęło,co?Porasięustatkować–
winszowałmuKornel.
– Moje gratulacje, Angelika. Wolisz chłopca czy dziewczynkę? – śmiała się Anna, niewątpliwie
zazdroszczącjejwgłębiducha.
–No,no,tylkotynicjeszczeniekombinuj–roześmiałsięJanek.
–Kochanie,mamjużtrzydziestkęnakarku.Najwyższaporanatakiedecyzje.
–Idęzapalić,ktośmateżochotę?–zapytałanerwowoGloria.
–Ja–powiedzieliśmyrównocześniezEmilem.
–Przecieżwyniepalicie–zdziwiłasięTosia.
–Dobrze,tyidź–powiedziałspokojnieEmil.
–Możemyiśćrazem,jeślichceciesięprzewietrzyć–zaproponowałaGloria.
–Nie.Jeślichceszwyjść,Emil,toidź.Jazostanę.
Nagle gęsta atmosfera, która cały wieczór panowała jedynie między nami dwojgiem, spowiła
wszystkich.
– Hej, co się dzieje tatuśku? – zapytał wciąż rozbawiony nowiną Kornel. – Chyba nie obleciał cię
strach?
– Odwal się! – krzyknął zdenerwowany Emil i z piskiem odsunął krzesło, żeby wydostać się na
zewnątrz.
–Niemartwsię,Angela.Ciężkoprzyjmujetakiewieści.
–Mówisz,jakbymgonieznała,Gloria.Wiem,żemusimiećtrochęczasu.Możepowinnammubyła
powiedziećwcześniej,alechciałam,żebyśmymogliświętowaćwszyscyrazem.
–Pójdęzobaczyć,czywszystkoznimwporządku–powiedziałamwkońcuiposzłamzanim,chociaż
nogiuginałysiępodemną.
–Maszjeszczejednego?Teżmuszęzapalić.
Wyciągnąłpaczkętrzęsącąsiędłoniąipodałmipapierosa.
–Dlaczegożyciemusibyćtakimpieprzonymgównempomyłek?…
–Posłuchajmnie.
–Nie,totymnieposłuchaj–przerwałmi.–Całeżyciechciałembyćztobą.Wiedziałem,żejesteś
oniązazdrosnaizacząłemtozprzekory.Jakcholernygówniarz.Niesądziłem,żebędziemiałatakisilny
charakter. Zrobiła ze mnie takiego pantoflarza, że zapomniałem o bożym świecie. Ale wczoraj, kiedy
zobaczyłem ciebie u nas… To było niczym uderzenie młotem w pusty łeb. Wyglądałaś wspaniale, a ja
pomyślałem, że… A potem ten cały Freter, któremu z zazdrości chciałem ukręcić głowę. I kiedy już
w końcu wszystko w ciągu jednej chwili znalazło się na swoim miejscu, pierwszy raz w moim życiu,
kiedyczułem,żejesttak,jakbyćpowinno…Pięknie.Idealnie.Kurwamać.Dlaczego?!
Wstałikopnąłjakąśpuszkę,którależałanaziemi.
–Dlaczegomitorobisz,Boże!?–krzyknąłtakgłośno,żeprzestraszyłamsię,iżusłyszągowśrodku.
–Posłuchaj–zaczęłamspokojnie,choćsercebolałomniejaknigdywcześniej.–Mojeżycieteżnie
układa się tak, jakbym tego chciała. Zawsze jakaś przeszkoda pojawia się na mojej drodze. I teraz też
wydawałomisię,żeznalazłamcoś,cobędziedlamniepodporąwtymwszystkim,czemuciąglemuszę
stawiaćczoła.Alewidocznietobyłakolejnapróba,naktórąwystawiłomniemojezłośliweżycie.Udało
musię.Pogratulować.Cóż,mniepozostajejedynieświadomość,żegdybymwcześniejsięzdecydowała,
zamiastgraćniedostępnebarokowecacko,mogłabymjeszczeznaleźćprawdziweszczęście.Alety…dla
ciebietojestpocząteknowejdrogi.Niemówię,żebyśzapomniałotym,cosięstało,bojeślibyłotodla
ciebierównieważnejakdlamnie…
–Wiesz,żetak…
–Tożadneznasnigdyotymniezapomni.Alemusiszbyćodpowiedzialnyizdzikiegochłopca,który
goni marzenia, stać się teraz dobrym partnerem dla Angeli i kochającym ojcem dla dziecka, które
niedługoprzyjdzienaświat.Rozumiesz?
Przydepnąłbutemniedopałek,któryrzuciłprzedchwiląnaziemię.
–Jasne,Latte.Onicsięniemartw.Damradę–powiedziałnaglewyluzowanymgłosem,jakbynicsię
niestało.
Spojrzałamwkierunkudrzwi.Angelastaławdrzwiachispoglądaławnaszymkierunku.
–Wszystkowporządku?
–Oczywiście,kochanie.Wszystkogra.
Mamnadzieję,żenienawiązywałtymisłowamidorozwiązańzfilmuAllena…–pomyślałam,siląc
sięwduchunaszczyptęironiiwobeccałejtejsytuacji.
ZbliżyłamsiędoAngeliidelikatniedotknęłamjejbrzucha.
–O!Będąbliźniaki.
–Lepiejniekracz.
–Niekraczę.Wiem–uśmiechnęłamsięsiłąwoli.
Siedziałamzamkniętawpokojuprzeznastępnychkilkadni.Niewiem,jakdługo.Niemiałamczym
odmierzać czasu. Wyłączyłam telefon, opuściłam żaluzje, a płytę ustawiłam na nieustanne powtarzanie
utworuTracyChapmanopretensjonalnymwtymkontekścietytuleGoodbye,którymiałstanowićrodzaj
mantry oczyszczającej mnie z wydarzeń ostatnich dni. Odcięcie się od tego, co było. Pożegnanie
zzamykającymsięrozdziałemMizantropówZPoddasza,którzyjużnigdyniemielisięodrodzić.
Nie miałam siły podnieść się z materaca ani przebrać. Potrzebowałam kilku dni z dala od ludzi,
którychznałam.Niemiałamochotyznikimrozmawiać.AnizGlorią,anizJankiem,anizAnną.Ajuż
zdecydowanieniezEmilem,którykażdegodniaprzychodziłipukałdomoichdrzwi,krzycząc,żebymmu
otworzyła,bodoskonalewie,żetamjestem.Byłam.Alebyłamsamainikogonaświecieniepowinnoto
obchodzić. Każdy ma w końcu prawo do chwili prywatności, kiedy zamyka się przed światem we
własnejnorze.Atowłaśniebyłamojanora.
– Idź stąd, Emil! – krzyknęłam, kiedy kolejnego dnia dobiegło mnie pukanie do drzwi. –
Powiedziałamci,żeniechcęjużztobąrozmawiać.
–Faktycznie,zEmilemchybaniepowinnaś,skoroniechcesz,alerozmowazemnąmożecipomóc.
–Ktoto?–zapytałamprzestraszona.
–OktawianFreter.Ostrzegałem,żecięznajdę.Nawetjeśliwyłączysztelefon.
–Proszę,idźstąd.Niemamnastrojudowygłupów.
–Słyszę.Alezapewniam,żejatakżeniemamzamiarusięwygłupiać.Trochęsięmusiałemnatrudzić,
żebycięznaleźć,więcniedamsiętakszybkospławić.Lubiszsięprzeprowadzać,co?
–Dobrze,spotkamsięztobą,aleinnymrazem.Dzisiajjestemwniezbytdobrymstanieducha.
–Rozumiem.Ajeśliobiecam,żestanduchawezmęnaswojąodpowiedzialność?
–Stanciałateżjestnienajlepszy.
–Zniosęwszystko,tylkootwórzdrzwi.
Niewiemwłaściwie,dlaczegodałammusięprzekonać,alenajwidoczniejdoszłamdokresuużalania
sięnadsobą,zwłaszczażesamabyłamsobiewinna.Podeszłamdodrzwi,nawetniepróbującpodrodze
spojrzećwlustro,żebyniepogarszaćwłasnegosamopoczucia.Stałprzeddrzwiami,pachnącyjakąś–jak
mniemam – absurdalnie drogą wodą po goleniu, ale za to w dżinsach i luźnej koszuli w nieregularną
kratkę,niezapiętejposamąszyjęaniniedociśniętejfirmowymkrawatemdlaupewnieniasię,żetlenna
pewnoniedopływadopłuc…
–Proszę–oświadczyłam.
–O…ostaniemieszkanianieuprzedzałaś–roześmiałsię.
–Tobyłowliczonewkosztyryzyka.
–Akceptujęwarunki.Atodlaciebie.
Podał mi mały bukiecik konwalii, taki, jakie o tej porze roku starsze panie opatulone w kolorowe
chustysprzedawałynarogukażdejulicy.–Dziękuję.Miłoztwojejstrony.
– Nie będę pytał, co się dzieje, bo to oczywiście nie moja sprawa, ale zapewniam, że mam na to
sposób.
–Jaki?
–Ztego,comiwiadomo,przerwałaśjakiśczastemustudiainiemaszobecniepracy.
–Cholera,szpiegujeszmnieczyco?–warknęłam.
–Nie,poprostubardzosiętobąinteresuję.
–Chciałbyś,żebymtojatakśledziłatwojeżycieosobiste?
–Oczywiście–roześmiałsię.
–Toproszę.
Podeszłamiprzycisnęłamspóddłonidojegoczoła.
– Oktawian Nikodem Freter, syn Julii i Tadeusza, urodzony dwudziestego pierwszego maja,
trzydzieścidwalata,założycielfirmyFineStar.Jedenbrat,dwiesiostry,mieszkaniewJ.,domwW.,pies
labradorFrodo,stancywilny:starykawaler.
–No,nietakiznowustary,resztasięzgadza–oświadczyłspokojnie.
–Nieprzerażacięto?
–Wiem,żejesteśwróżką.Dowiedziałemsięnapolicji,wjakimcharakterzepracujeszprzysprawie
omorderstwomecenasaFalesse,zktóregocórkąprzyjaźniszsięodwielulat,aleniewiadomo,czemu
niemajejterazprzytobie,chociażnapewnobycisięprzydała.Inie,nieprzerażamnieto.Akceptujęcię
zwszelkimiefektamiubocznymi.
–GloriawyjechaładoK.iniemapojęcia,cosięstało.Tozresztątakżenietwojasprawa.Dlaczego
grzebieszwmoimżyciu?
–Tyszperałaśwmoimumyśle,więcjesteśmykwita.
–Jesteśbezczelny.
–Atyurocza,kiedysięzłościsz.Wyskakujeciwtedynaczoletakażyłka,wiesz?
–Niemogęjużtegosłuchać.Proszęnatychmiaststądwyjść.
(Naprawdęwyskakujemiżyłka?Fiteżtakawyskakiwała).
– Spokojnie, przecież tylko żartowałem. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że zastanę cię
w tak kiepskim nastroju, ale wiem, jak się to leczy – mówił, bez skrępowania rozgaszczając się
wpokoju.
–Tegosięnieleczy,trzebaprzeczekać.
– To były dobre sposoby za czasów naszych praszczurów. Dziś da się chandrę przegonić znacznie
szybciej.
Usiadłwfoteluwrogupokoju,gdzieuwielbiałsiedziećJanek.
–Jak?–zapytałamwakciebezsilnościwobecjegonatrętnejchęciwybawieniaświatazwojenlub
chociażmniezdepresji.
–Sątrzysposoby.Pierwszytoczekolada–wyzwalaendorfiny,aleodkładasięnabiodrach,drugi:
alkohol – pozwala szybko zapomnieć i wprawić się w dobry nastrój, ale ma niszczące działanie na
organizm,itrzeci–trampki,któretrzebazałożyćiśmigaćdolasu,anastępniebiegaćtakdługo,ażsię
zapomni.
Spojrzałamnaniego,czekając,ażwyciągniezkieszenidwieparybiałychadidasówizapędzimnie
dowieczornegojoggingu.
–Obawiamsięjednak–zaczął–żeztegorodzajudomorosłymtreneremniebędzieszmiałaodwagi
pokazać się w lokalnym parku, więc postanowiłem zastosować się do pierwszych dwóch, które dają
znacznieszybszyefekt.Aichefektyuboczneteżmożnawłaściwiezaakceptować.Nie?
Odgarnąłzestolikagóręzasmarkanychchusteczekisreberekzzajączkówwielkanocnych,którenie
przeżyłymojegozałamanianerwowego,izpapierowejtorbywyjąłpudełkoczekoladowychcukierków
znadzieniamioróżnychsmakachprzezlaikówzwanebombonierą(powiesićtego,ktoprzywiódłtępodłą
nazwęzfrancuskimrodowodemdonaszegojęzyka!)orazbutelkęzawiniętąwszarypapier.
–Nawetnieśmiemzgadywać,któryrocznik.
–Proszę,rozpakuj.Doszłymniesłuchy,żeceniszsobietentrunek.
Spojrzałamnaniegozdezorientowanainiehamującdłużejciekawości,odwinęłampapier.
–Watra!–roześmiałamsię.
– Nie mogę zagwarantować wysokiej jakości, sam nigdy nie piłem – uśmiechnął się z wyraźnym
zadowoleniem,żeudałomusięnamniezrobićwrażeniedziękiswoimtajnymsystemomszpiegowskim.
–Atowielkastratadlawaszmości.
–Liczę,żeudamisięjąjeszczedziśnadrobić.Maszgdzieśtukieliszki?
– Jestem jeszcze w szale rozpakowywania – pokazałam na pudła pełne różnych przedmiotów
ustawionewnienaruszonymstaniepodścianą.–AleAnnagdzieśjemiała…
–Nietrzeba.Totakżeudałomisięprzewidzieć–oświadczył,wyciągającztorbydwakieliszki.
–Widzę,żejaprzytobiewymiękam.
–Staramsiętrzymaćpoziom.
Podałmikieliszekciemnozłotegotrunku.
–Niemamynicdopopicia–zauważył.
– Tego się nie popija. Trzeba przecierpieć – roześmiałam się. – Omal nie popełniłbyś
niewybaczalnegofauxpas.
– Ależ ze mnie głupiec, wybacz. Jestem taki nieobyty w świecie. Za ogładę (!) i chłopaka od
promocjiwniebieskichokularach.
Stuknąłdelikatniewmójkieliszek,wypiłilekkosięwykrzywił.
–Jużsiętakniekryguj.Niejesttakiezłe.
–Hmm…muszęprzyznać,żenawetcałkiemniezłe.No!Aleniepowiedziałaśjeszcze,czypodobaci
sięmójnowyimage.
–Nowy?Myślałam,żezawszetakwyglądasz,kiedyniestylizujeszsięnaksięciazbajki.
–Sugerujesz,żewyglądamjakżaba?
– Nie licz na to, że wybawię cię z tej klątwy. W przeciwieństwie do przytłaczającej większości
damskiej części społeczeństwa nie przepadam za garniturami i raczej takich fikuśnych gałganów
spławiam,niżcałuję.
(Niewiem,jakimcudemnabierałamprzynimtakiejpewnościsiebie!)
–Wprzeciwieństwiedoprzytłaczającejwiększościmęskiegospołeczeństwaniedamsiętakłatwo
spławić.Zresztą–jakwidzisz–jestemelastyczny,jeślichodziostrój.
Wstał i zaczął swobodnie przechadzać się po poddaszu, przesuwać przedmioty na półkach
ipoprawiaćzasłonki.
–Mogęzadaćciniedyskretnepytanie?
– Nie chciałabym rzucać żadnymi cliché, ale słyszałeś pewnie, że niedyskretne mogą być tylko
odpowiedzi.
–Zamierzaszmieszkaćtutajsama?
–Nie.
Spojrzałnamniezaskoczony.
–Dostałeśinneinformacje?
Wyciągnąłzkieszenikomórkęiprzyłożyłjądoust.
–Zwolnićszpieganr649.
Roześmieliśmysięoboje.Początkowawściekłość,któraogarnęłamniepojegowtargnięciudomojej
pustelni,gdzieśsięulotniła.Czułamsięwjegotowarzystwienatyleswobodnie,żenieprzejmowałam
się ani bałaganem, który panował wokół, ani własnym żałosnym wyglądem. Jemu zresztą także żadna
ztychusterekzdawałasięnieprzeszkadzać.
–Nie,poważnie?Zkimbędzieszmieszkać?
–Zamierzamprzygarnąćkota.Towarzystwoludziwydajesięprzykociejosobowościżenujące.
– Och, bynajmniej! Wypraszam sobie. Może nie mam równie imponującego futra, ale przeciągać
potrafięsięzniemniejszymwdziękiem.
Nalałnamjeszczepokieliszkuwatry.
–Uwaga,spróbujęsiętymrazemnieskrzywić.Apanienkaniechpijeipodziwia,jakszybkieczynię
postępy.
–Bravo,señor!
–Graciasseñorita.Czekoladkę?Jakienadzieniepanipreferuje?Nugatczyajerkoniak?Nie,proszę
nicniemówić.Kawazmlekiem!Czydobrzezgaduję?
–Banał.Alemożebyć.
–Ach,utrafićchoćwczęśćtwojegogustu…
Podałmipudełkoipatrzyłrozbawiony,kiedyniemogłamsięzdecydować.
–Latte?
–Tak?
–Mamnadzieję,żeniejesteśnadalzłaotamtenwieczórwRosarium.Nawetniewyobrażaszsobie,
jakgłupiosiępoczułem,kiedysobieposzłaś.Chciałemzatobąpobiec,aleznikłaśtaknagle.
–Wporządku.Zareagowałamchybatrochęzbytimpulsywnie.
–Nie,miałaśrację.Zachowałemsięidiotycznie.Przepraszam.
Poprawiłokularyipodszedłdogramofonu–jedynejrzeczy,którązdążyłamjużwypakowaćiustawić
wstosownymmiejscu.
–Widzę,żelubiszklasykę.Dawnoniewidziałemtylutakdobrychwinyli.Ja,wstydprzyznać,mam
jużtylkosprzętcyfrowy.Alemyślę,żekilkapłytmożnabyjeszczewyszperaćwpiwnicy.Mogę?
–Proszę.
Przejrzałpłytyiwybrałjedną,którąpołożyłnaadapterze.
–Jestwdoskonałymstanie,gdziegokupiłaś?
–TogramofonFi.
–KimjestFi?
–Tomojamama.Nieżyje.
–Przepraszam,niewiedziałem.
– W porządku. Nie bolą mnie wspomnienia o niej. Nasze relacje były trochę dziwne, ale to ona
nauczyłamnieświataiwypełniłagomuzyką,wyobraźnią,aterazjeszcze…magią.Bezniejniebyłabym
tąosobą,którąjestem.
Znajome trzeszczenie igły o płytę po raz kolejny zmieniło się pod wpływem czyjegoś dotyku
wmuzykę.Muzykajestdziełemuczuciaipasji.Beztychdwóchczynnikówżadneczystebrzmienienie
pojawiasięwświeciedźwięku.
Pół nocy przegadaliśmy przy utworach, które były świadkami całego mojego dotychczasowego
ipóźniejszegożycia.
Tobyłpunktzwrotnymiędzyprzeszłościąaprzyszłością.
Wspaniały wieczór wypełniony zwierzeniami i myślami migrującymi między jednym umysłem
a drugim. A może między duszami. Pierwsze ciepłe spotkanie dwóch chłodnych spojrzeń. Czym jest
pierwsza szczerość, że potrafi burzyć wielkie bariery dystansu… Pozornie nic nieznacząca rozmowa
w ciepłym powietrzu. Choć nie ma tu świec ani romantycznego kominka. Bo nie jest jeszcze
romantycznie. I nawet nie powinno być. Mogłoby to stworzyć niepotrzebną presję i zburzyć harmonię
słów,którewciążnieśmiałoukładająsięnajęzyku.Mogłobyzaszkodzićichgładkiejelastyczności,która
dopierouczysięswojegokształtuidopasowujedodelikatnejformy.Wieczórzapisujesięwhistoriinie
datą,aleulotnymruchemdłoni,któraniepotrafiwyrazićwdzięcznościzatechwile,niemającedlaświata
znaczenia.Zatychkilkacichychsłówispojrzeńpodosłonąwieczoru.
–Chybapowinienemjużiść,niechcęnadużywaćtwojejcierpliwości.
– Nie nadużyłeś. Właściwie to powinnam ci chyba podziękować, że wyciągnąłeś mnie z dołka
psychicznego.
–Robiłem,cowmojejmocy.Muszęwezwaćtaksówkę,poautostawięsięjutrorano.Jeśliniemasz
jeszczesprecyzowanychplanów,chętniewyskoczyłbymztobąnapiknik.Takieśniadanienatrawie.Coty
nato?
–Samaniewiem.
–Dajspokój.Chybaniemyślisz,żepowinnaśsięniezgodzić,botakrobi„przytłaczającawiększość
damskiejczęścispołeczeństwa”,żebyotaczaćsięaurątajemniczości?
Roześmiałamsię.
–Dlamniezawszebędziesznieodgadniona.Nawetjakjużcięprzejrzęnawylot–puściłdomnieoko
ipocałowałmniewczołojakmałądziewczynkę.–Wtakimraziedojutra.Tak?
Wzruszyłamramionami.Alenielekceważąco.
Ważąco.
ROZDZIAŁ13
MójKot.NiebezprzyczynyKotpiszędużąliterą.MójKotzasługujenato,bygotakpisać.Mabiałą
łatkęnaczubkugłowy–żebymiećjasnyumysł;czarnełapki–żebynieposądzonogoobrakelegancji;
iogonsłużącydookazywaniaemocji.
Ma na imię Hokus. Początkowo chciałam go nazwać imieniem któregoś ze słynnych filozofów, jak
zaproponował mi Janek na wieść o tym, że dostałam w prezencie reprezentanta mojego ulubionego
gatunku,aleKotnielubibyćnaśladowcąibrzydzisięplagiatami.
Hokuswyznaczawłasneścieżki,aledoskonalewie,ktogokochaikomumożezaufać.Pewienpsiarz
(bo tego, że świat podzielony jest na psiarzy i kociarzy wyjaśniać chyba nie muszę – zostało to już
wielokrotnieudowodnione)zapytałmniekiedyś:„Jakie,twoimzdaniem,zwierzęjestinteligentniejsze–
kotczypies?”.Wiedziałamdoskonale,żemajużprzygotowanycałystosargumentównapotwierdzenie
swojejtezywstylu:„Jeślipowieszdopsa:leżeć!–toleży,ajeśli:turlajsię!–tosięturla”(swojądrogą
nie rozumiem, dlaczego psiarze uznają to za oznakę inteligencji. Wydaje mi się, że koty, które takie
komendy uważają za urągające ich kociości, wykazują wyższe IQ. W końcu gdyby coś równie
absurdalnego rozkazać człowiekowi, także nie uznałby za stosowne podskakiwać na zawołanie
zwywalonymnabrodęjęzorem).
–Koty–odpowiedziałam.
–Dlaczego?
–Zastanówsię.Gdybyśmiałżycie,wktórymkarmionobycię,myto,czesanoigłaskano…słowem,
sielankę egzystencjalną, czy spędziłbyś je, jedząc, śpiąc i podróżując od czasu do czasu własnymi
ścieżkami…czyuganiającsiępołącezapatykiemnarozkazpana?
Psiarzodszedłzbulwersowany.
Hokusprzeciągnąłsięnakominkuwprzerwiesnuotym,jakmudobrzenaświecie.
Wcześniej…
Przyjechał następnego dnia z małym kotem ze schroniska i mimo że koniec marca nie jest jeszcze
dobrymzpogodowegopunktuwidzeniamiesiącemnaurządzanieśniadańnatrawie,przywiózłzesobą
wielki,kretyńskikoszykpiknikowyrodemzamerykańskichfilmówzlatdwudziestychisiedzieliśmyna
jednym kraciastym kocu przykryci drugim (równie kraciastym), i wcinaliśmy kanapki z szynką i serem,
walcząc o gorącą herbatę z termosu, o której (nie chwaląc się…) to ja sama pomyślałam. Następnego
dniabyliśmynaspacerzewogromnejpalmiarniwW.,apotemwyjechaliśmynatrzydniwgóry.
–Rany,cozaprzyśpieszenie–roześmiałasięGloria.–Ataksięzgrywałaś,żecisięniepodoba.
–Pozwól,żeprzypomnęgórnolotnezdanie,któreuwielbiapowtarzaćJanek:Tylkokrowaniezmienia
zdania.
–Aletoażniewtwoimstylu.
–Możeinie.Prawdęmówiąc,nieobchodzimnie,cosobieinnipomyślą.Jestmiwreszcietakjakoś
inaczej. Chyba po tej całej akcji z Emilem potrzebowałam kontaktu z kimś „spoza”. Rozumiesz? Żeby
spojrzećnasiebieiwogólenawszystkozwiększymdystansem.
– A na niego możesz spojrzeć z dystansem? – zapytała z przekąsem. – Mów, co tam wypatrzyłaś
wwaszejprzyszłości.
–Nic…
–Jakto?
–Obiecałamisobie,iOktawianowi,żeniebędępatrzyławnasząprzyszłość.Tomogłobywszystko
zniszczyć.
–Aonwie?
–Wie.Wiedziałodpoczątku.Spotkaliśmysię…–ugryzłamsięwjęzyk.Zapomniałam,żeGlorianic
niewieomoimudzialewdochodzeniudotyczącymśmiercinaszychojców.Zastanawiałamsięwcześniej,
czyjejotympowiedzieć,alesięniezdecydowałam,więcterazjużniemogłamsięzdemaskować.
–Tak,wie–skończyłamzupełnieidiotycznie.
–Gdziesięspotkaliście?
Telefon.Wybawienie.
Obierzuciłyśmysiędoprzegrzebywaniatorebek.
–Tomój–powiedziałamwkońcu.
–Miałaśzmienićsygnał.
– Ty zmień – uśmiechnęłam się do niej i odebrałam. – Latte, słucham. Cześć. (…) Tak, rozumiem.
Dobrze.(…)Aha.Wtakimrazieniedługobędę.
–WszystkoOK?–zapytałaGloria,kiedyskończyłamrozmowę.
– Tak, to był Kornel. – Skłamałam. (Cholera, dlaczego plączę się w takie niepotrzebne matactwa,
mogłamjejprzecieżpowiedzieć).
–Czegochciał?
–Musimysięspotkać.Wsprawiefirmy.Nictakiego.
–Awłaśnie.Coztątwojąknajpą?
–Dostanękluczewprzyszłymtygodniu.Jeszczerazdziękizapomocwewszystkim.
–Niemasprawy,przecieżwiesz,żezawszemożesznamnieliczyć.
–Dobra,tojajużuciekam.Atysiętrzymajinosdogóry,wszystkobędziedobrze.
WsiadłamdotramwajuprzyUjazdowskiejipokilkuminutachbyłamprzyposterunkuwJ.
–Jużjestem,Daniel.Cośsięstało?
–Posłuchaj.
Podniósłzbiurkakartkępapieruiodczytałgłośno:
Zwracam się z uprzejmą prośbą o odsunięcie od śledztwa pani Latte. Uważam, iż jest ona osobą
niekompetentną, nieznającą kulis śmierci mecenasa Falesse i niewystarczająco doświadczoną, aby
podejmowaćsięsprawtakwysokiejrangi.Pozatympragnęnadmienić,żejestspokrewnionazosobą,
któratakżebrałaudziałwśledztwie,więcmożebyćstronnicza.
Zpoważaniem
XYZ
–Anonim?–zdziwiłamsię.
–Właśniedlategojesteśnampotrzebna.Możeszsprawdzić,ktonapisałtenlist?–zapytał.
Wzięłamodniegokartkęizbliżyłamdoniejprzegubdłoni.
–OliwiaFalesse–oświadczyłamzezdziwieniem.
–Jesteśpewna?
–Bezwątpliwości.Dziwne.PrędzejpodejrzewałabymElżbietę.
–Prawdęmówiąc,jateż.
–Myślisz,żeboisiękonfrontacjizemną?
–Napewno.Aletotrochęnaiwnezjejstronywysyłaćodręcznienapisanylist.
–Może…
–Myślisz,żechciałazwrócićnasiebieuwagę?
–Przeszłomitoprzezmyśl–potwierdziłam.–Alboniewierzy,żemogęcośtakiegosprawdzić.
–Wierzy.MiałajużdoczynieniazFileną.
– Moim zdaniem nie możemy dłużej zwlekać. Trzeba czym prędzej wezwać ją na przesłuchanie
ipoddaćpróbieprawdomówności.
–Toniejesttakieproste.Onamaświetnegoadwokata,ErnestaFalesse,mężaElżbiety.
–Ionbroniżonęjejbyłegokochanka?
–Jakwtelenoweli,prawda?Ichrelacjesąbardzoskomplikowane.OstateczniemecenasOliwiibył
teżbratemjejmęża,czylionajestjegoszwagierką.Ernestchwytasięwszelkichkruczkówprawnych,aby
uchronićjąprzedkonfrontacjąztobą.
–Matakieprawo?
– Niestety, ty nie masz żadnych uprawnień do prowadzenia przesłuchań. Filena była biegłym
psychologiem,alewtwoimprzypadkuOliwiamożeodmówićwspółpracyz„osobąniekompetentną”.
–Rozumiem.
Poczułam się jak kretynka. Nie wiadomo, kiedy zaczęło mi zależeć na tym, żeby brać udział
wśledztwie.Aprzecieżtooczywiste,żeosobabezżadnegowykształcenianiemożebyćtraktowanajako
oficjalnywspółpracownik,zkoleipapierównabyciewróżkąniemogłamimprzedłożyć.
–Przykromi,Latte,aletakiesąprocedury.
–Jasne,niemusiszmitegotłumaczyć.Coterazzrobimy?
–Musimywjakiśinnysposóbudowodnić,żetoonanapisałalistinatejpodstawiewezwaćjąna
przesłuchanie, podczas którego będziesz obecna jako osoba, której ta sprawa dotyczy. Trzeba tylko
znaleźćkogoś,ktobędziewstanierozpoznaćjejpismo.
–Wiemkto!–olśniłomnie.
–Kto?
–Dobromir.
–Ktotaki?
–Mójznajomygrafolog.
–Doskonale,podajminumer,ajasięznimskontaktuję.
– Myślę, że lepiej będzie, jeśli ja to zrobię. Nie znam go zbyt długo, dlatego nie chciałabym, by
pomyślał,żebezpytaniaprzekazałamjegonumerpolicji.Pozatymmożnasięznimskontaktowaćtylko
esemesowo.
–Dlaczego?
–Jestgłuchoniemy.
–Toznaczy,żebędziemymusielitusprowadzićjeszczetłumaczazmigowego?
– Niekoniecznie. Możemy pisać. Wtedy w naturalny sposób będzie miał wgląd w charakter pisma
Oliwiiiokreślijejcechycharakterologiczne,którewrazierozprawysądnapewnoweźmiepoduwagę.
–Świetnie.Skontaktujsięznimjeszczedziś.Skądonjest?
–ZK.
–Myślisz,żebędziemógłtuprzyjechaćwnajbliższymczasie?
–Zobaczymy.Damciznać,kiedybędęcoświedziała.
–Dzięki.A,zapomniałemzapytać,jakudałosięspotkaniewRosarium?
–Nietwojasprawa.
–No,mojegratulacje.Musiałaśdorwaćniezłąszychę.
–Miejmynadzieję,żenieniezłeziółko.
–Jakbysięstawiał,waljakwdym.
–Masięrozumieć.
Po trzech dniach zjawiłam się na posterunku z Dobromirem. Miał na sobie prochowiec w stylu
detektywaColombo,czymwzbudziłpowszechnąwesołość.
–Chybaszykująsięzwolnienia,skoronabaziepojawiłsiętakiprofesjonalista–zagadnąłdoniego
mundurowieczwielkimbrzuchem.
Dobromir uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. Zastanawiałam się, czy odczytał to, co tamten
powiedział,zruchuwarg.ZaprowadziłamgodobiuraDanielaiusiadłamzboku.Mechanicznymruchem
wyciągnąłzteczkiplikczystychkartekidługopis.
–Mamlekkątremę,trochęsięboję,żebymniedałplamy–napisałipodałmikartkę.
–Wszystkobędziedobrze.Bezpaniki.Danieljestsympatyczny,mimoswojegowyglądu.Niezrobici
krzywdy.
PochwiliDanielwszedłdobiuraiprzywitałgooficjalnymuściskiem.
– Mogę? – zapytał, spoglądając na kartkę na biurku, i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć,
wziąłjąiprzebiegłwzrokiemdwazdania,którezdążyliśmynakreślićprzedjegowejściem.
Spojrzałnanasrozbawionymwzrokiem.
– W porządku – napisał. – Dostanie pan teraz kilka różnych próbek pisma do porównania. Zostały
napisane przez naszych agentów. Chciałbym, aby je pan porównał i powiedział, które zostały napisane
przeztęsamąosobę.
–Maszzamiargosprawdzać?–spytałamoburzona.
–Takajestprocedura.Muszępotwierdzićjegowiarygodnośćzawodową.–Jegowiarygodnośćjest
potwierdzonapapierami,niemusinicdodatkowoudowadniać.
–Wporządku,Latte–napisałDobromir,jakbysłyszałnasząrozmowę.–Niemaproblemu.Próbki
numerdwaisiedemsąnapisaneprzeztęsamąosobę.
Spojrzałamnaobiepróbki.Byłyzupełnieinne.Ciarkiprzeszłymipoplecachnamyśl,jakzareaguje
Daniel.
–Doskonale.Dziękuję.
–Topisałatasamaosoba?–zdziwiłamsięiwzięłamwdłonieobiekartki.–Faktycznie.Alenumer.
–Latte,możemykontynuować?
–Tak,oczywiście,przepraszam.
–Otolist,którynapisałaosobapodejrzanaozamordowaniemecenasaFalesse.Chciałbym,abyteraz
porównałgopanzpodpisamiczterechosób.
Dobromirprzyjrzałsiędokładnielistowiizacząłstudiowaćpodpisy.
–Totenpodpis–oświadczyłwkońcu.
–ElżbietaFalesse.Jestpanwstuprocentachpewien?
–Tak–potwierdził.
–Toniemożliwe.Jesteśpewien,żetoniejestpismotejosoby?–wskazałamnapodpisOliwii.
–Absolutniepewien.
ZniedowierzaniemspojrzałamnaDaniela.
–Dziękuję.Bardzonampanpomógł.
–Oczywiście.Dowidzenia.
–Toniemożliwe–powtórzyłam.–Jestempewna,żetenlistnapisałaOliwia.
– Nie chciałem ci nic wcześniej mówić, ale dla pewności przefaksowałem ten list do znanego
grafologawL.iontakżeoświadczył,żejesttozpewnościąpismoElżbietyFalesse.
–Niewierzę.Byłamprzekonana…–jeszczerazwzięłamdorękilist.–Nadaljestemprzekonana,że
napisałagoOliwia.
–Przykromi,Latte.Obawiamsię,żewtejsytuacjibędziemymusieliwykluczyćcięześledztwa.
–Słucham?!
– Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale na podstawie listu, który otrzymałem, i niezależnych
oświadczeńgrafologów…
–Należyuznaćmniezaniewiarygodną?Tak?
–Obawiamsię,żeniebędzieszmogładłużejznamiwspółpracować.Przykromi.
Wstałam, starając się zachować spokój i by nie pokazać po sobie, jak bardzo mnie ugodziły jego
słowa. Uśmiechnęłam się lekko, powiedziałam na do widzenia coś, czego już dobrze nie pamiętam,
iwyszłam.Niewiem,czymijałamjeszczeDobromira,czyrozmawiałamzkimśpodrodze.Czułamsię
zawstydzonaswojąnieudolnością,zhańbionaiponiżona.Wciąguostatnichdniusłyszałamnajpierw,że
brakmiwykształcenia,późniejprzeczytałamlistobrakukompetencji,bybraćudziałwśledztwie,ana
koniec sama doprowadziłam do tego, że kazano mi zrezygnować ze sprawy, która miała znaczenie nie
tylkodlamnie,aletakżedlamojejjedynejprzyjaciółkiidlaFi.Gdybyterazmniewidziały,zapadłabym
się pod ziemię, żeby nie musieć spoglądać im w oczy. Co za naiwna kretynka. Sądziłam, że wystarczy
miećdar,awszystkosamosięułoży.Biegłamulicą,potrącającprzechodniówiocierającrękawemłzy.
„Płacz u człowieka spowodowany jest żalem nad samym sobą i niczym innym. Nawet jeśli umiera
ktośnambliski,płaczemynienamyślotym,żeniebędziejużdłużejmógłcieszyćsiężyciem,aledlatego,
żetomyniebędziemysięmoglidoniegoprzytulićiprzednimwygadać”–powiedziałmikiedyśJanek.
Terazczułamtocałąsobą.Żal.Cholernyżal,którynasiłęwcisnąłsiędomojegoserca.
Przestańwyć,idiotko.Samajesteśsobiewinna,popatrznasiebie!–powtarzałamsobiewmyślach,
aleautokrytykanigdynamnieniedziałała.
Chciałamjaknajszybciejprzenieśćsiędodomu,gdyzaplecamiusłyszałamczyjśgłos.
–Przepraszam.
Byłomigłupioodwrócićsię,bomusiałabympokazaćswojązapuchniętątwarz,więcstałam,udając,
żeniesłyszę.
–Przepraszampaniąbardzo–powtórzyłgłos.
–Słucham?–dałamzawygraną.
Straszymężczyznaweleganckimsamochodziewychylałsięprzezszybę.
–PaniLatte?
–Skądpanznamojeimię?
–Taksięskłada,żewiozętupewnegomłodegoczłowieka,któryjezna.
TylnaszybawozuotworzyłasięnabrzmienietychsłówizobaczyłamOktawianaspoglądającegona
mniezzaswoichekstrawaganckichokularów.Wspaniale,uznamniezapermanentnąhisteryczkę.
–Witaj–oświadczyłspokojnie.–Obawiamsię,żesystemtransportujesttuniezawodniezawodny,
więcjeślisobieżyczysz,mogęciępodwieźć.
Dopierowtedyzdałamsobiesprawę,żestojęobokprzystankuautobusowego.
– Książęta na mechanicznych rumakach podobnie jak żaby nie należą do mojej bajki. Szczególnie
dzisiaj.
–Mamniebywałeszczęściedotrafianianaciebiewnajmniejodpowiednichmomentach.Zaczynam
sięobawiać,żetojamogębyćichprzyczyną.
–Niepochlebiajsobie.
Jakiśnerwowyjegomośćztyłuzacząłtrąbić.
–Chybanaspoganiają,panieFreter.
–Obawiamsię,żebędąmusielipoczekać.Niemożnapośpieszaćdamy–roześmiałsię.–Wsiadasz
czynie?
Wzruszyłam bezradnie ramionami i wsiadłam do środka. Nie lubię przyznawać się do tak płytkich
uczuć,jakbyciepodwrażeniembogactwa,alewtymprzypadkupodobniejakpodczaspierwszejwizyty
w domu Glorii nie mogłam się oprzeć refleksji, że jeśli nawet dziesięć wielbłądów przeszłoby przez
ucho igielne, to cacko nie dałoby rady. Bogactwo aż kapało z każdej części tego oprawionego
w kremową skórę cuda. Wszystko, od foteli począwszy, przez wycieraczki aż po klamki, było idealnie
dopasowane.
–Fajnysamochód.
Oktawianroześmiałsięszczerze.
–Niewiem,czyzdajeszsobiesprawę,aletopierwszesłowauznania,którepadłyztwoichust.
–Naprawdę?
–Tak.
–Będęmusiałazapisaćsobietędatęwdzienniku.Zaznaczamtaknajważniejszednimojegożycia–
uśmiechnęłamsięlekko.
– Ja także zapiszę. Jako pierwszą informację na liście. Dwudziestego dziewiątego kwietnia Latte
powiedziała,żemam„fajnysamochód”.Będęnimjeździłdokońcamoichdni.
–Copowiedziałeś?
–Żebędęnimjeździł…
–Wcześniej!Żektórydzisiajjest?
–Dwudziestydziewiątykwietnia–spojrzałnakomórkę,upewniającsię.–Tak,dobrzemówię.
–Cholera!Zapomniałam.Zupełnieostatniostraciłamrachubęczasu.
–Oczym?
–Owszystkim.OurodzinachFi,orocznicyjejśmierciiomalniezapomniałabymozlocie…
–Słucham?
–JutropowinnambyćwNiemczech.
–Poco?
–Nieważne.Muszęityle.
–Czymogęmiećpropozycję?
Spojrzałamnaniegowoczekiwaniu.
–Pozwól,żeciętamzawiozę.Nadługojedziesz?
–Nadwadni.Właściwieniemusiszmniepodwozić,damsobieradę–odparłamświadoma,żemogę
siętamznaleźćjużteraz,jeślitylkozechcę.
– Ale to żaden problem. I tak już dawno miałem odwiedzić przyjaciela w Niemczech, a ciągle nie
miałemczasu.Terazmogęupiecdwiepieczenienajednymogniu.
Pieczenienaogniuisabatniebyłynajlepszymzestawieniem,aleuznałam,żemożnamuwybaczyć,bo
niewie,cojestgrane.
–Samaniewiem.
–Aledlaczegosięwahasz?Przecieżtochybalepszeniżtłucsiępociągiem.
–Nawetjeślipojedziemyrazem,niebędęmogłaztobąspędzićanichwili.
–Niemówię,żemaszspędzićzemnączas.Zajmieszsięswoimisprawami,ajaswoimi.Apóźniej
wrócimyrazem.Ijeślipotychkilkugodzinachwaucieniebędzieszmiałamniejeszczedość,zabioręcię
namajówkę.
Zdziwiłby się, gdyby miał świadomość tego, że zgodziłam się tylko dlatego, żeby spędzić z nim te
kilkagodzinwaucie.
–Nie,tymrazemtojacięgdzieśzabiorę.Muszęsięjakośzrewanżowaćzatowszystko.
Kornel, przepraszam, że nie pojawiałam się od kilku dni, ale gonią mnie pilne sprawy. Będę
w piątek. Jeśli możesz, odbierz w czwartek klucze od pana Sypnickiego, a jeśli nie, przełóż nasze
spotkanie na piątek o siedemnastej. Dzięki i przepraszam. Roztrzepane Latte – szarpnęłam się na
szybkiegoesemesaprzedsamymwyjazdem.
Nienawidzę robić wszystkiego w ostatniej chwili, ale niestety zazwyczaj nie mam wyjścia i muszę
w biegu decydować, które sprawy są najpilniejsze. Miliony razy obiecywałam sobie, że już niedługo
poukładam swoje życie, pochowam poszczególne jego części w przezroczyste koszulki i wepnę do
segregatora,alenadalkręciłamsięwabsolutnymchaosiebezładuiskładu.
– Mam jeszcze jedną złą wiadomość – powiedziałam do Oktawiana, kiedy w końcu udało mi się
spokojnieusiąśćnaprzednimsiedzeniuinnegoniżpoprzedniosamochodu.
(Tojestchevrolet,Latte.Jesteśchybajedynąosobąnaświecie,którategoniewie!)
–Zamieniamsięwsłuch.
– Muszę kupić sukienkę. Czarną. I najlepiej bardzo ładną. Ale ponieważ nie przepadam za
zakupami…
–…wprzeciwieństwiedo…
–…przytłaczającejwiększości…
– …damskiej części społeczeństwa – roześmiał się. – Nie martw się, znam sklep z ładnymi
sukienkami.Szybkocośznajdziemy.
***
–AdrienDecuver?
–Nielubiszjegoprojektów?
–Nielubię,kiedysklepjestnazwanyczyimśnazwiskiem.Śmierdziwtedystrasznądrożyzną.
–Spokojnie,tomójdobryznajomy.Taksięskłada,żepomogłemmuzwiązaćfirmęzeświatemmody
imediów,dziękiczemumamuniegodozgonnydługwdzięczności,aponieważdotądnieodbierałemgo
w„materialnej”formie,napewnozaserwujecicośtakiego,żeszczękiimopadną.
–Szczerze?Wolałabymsamasobiecośkupić.Nieprzepadamzatakimwidowiskowymstylem.Poza
tymtodośćosobliwybalisukniamożeuleczniszczeniu.
–Spokojnie.Dajmuszansę.
Czyniemiałamjużwtedyświadomości,żebawisięwmojegosponsora?Niewiem.Chybapoprostu
pierwszyrazpoczułamsięnaprawdękobieco.Miałamwrażenie,żejestmnązauroczony,bonierobina
mniewrażeniajegomajątek,tylkoosoba.Byłamnimwpewnymstopniuoczarowanainiechciałamjuż
drugi raz wkręcać się w labirynt ucieczek i chorych gierek, przez które przeszłam z Emilem, żeby
w końcu dostać mocnego kopa na otrzeźwienie. Poza tym byłam przy nim inna niż przy reszcie moich
przyjaciół. To nie znaczy, że udawałam kogoś odmiennego. Po prostu odkryłam drugą stronę mojej
osobowości.Potrafiłambyćbardziejzadziorna,upartailekkozłośliwa.Isamapoznawałamowąnową
Lattezzaciekawieniem.
– Pamiętasz tę wspaniałą suknię, w której Penélope Cruz odbierała Oscara? Przeszła do historii,
ledwiepojawiłasięwniejnaczerwonymdywanie…
–Obawiamsię,żetoniemojadziedzina.
–Naprawdęniekojarzysz?
Zaprzeczyłam,niewiedząc,czypowinnamsięzawstydzić.
–Wczymśtakimwłaśniecięwidzę.Rzeczjasnawczerni!Cootymsądzisz,Adrien?
–Mamcośwbardzopodobnymstylu.Będzienatobiewyglądaćbosko–ekscytowałsięAdrieniaż
machałrękamizzadowoleniem,żeudamusięspełnićprośbęswego„maestra”.
–Wykorzystajswojąenergiędopodskokównazaplecze,jeślimogęcięprosić.Trochęsięśpieszymy.
–Ależjasne,jużpędzę.
W niespełna pięć minut później stałam w przebieralni przed ogromnym kryształowym lustrem
i„wyglądałamoszałamiająco”,oczymnieprzestawałmniezapewniaćAdrien.
–Podobacisię?
–Nadaltwierdzę,żenajwiększewrażeniezrobiłabyś,występującwczarnejbieliźnie,aleskorojuż
tak się uparłaś, by doszczętnie ukryć ciało, to muszę przyznać, że ta suknia budzi większe emocje niż
habit.
Adrienomalniezemdlałnadźwięktychsłów.
–Spokojnie,panieDecuver,Oktawiantylkożartuje,prawda?
–Oczywiście.Jesteśwniejnaprawdępiękna.
Możewięcejprawdybyłobywstwierdzeniu,żetosukniajestpiękna,aleniechciałamprotestować.
Kilka następnych godzin spędziliśmy, szusując nowoczesną autostradą, gdzie rozległy horyzont
wyznaczał surowe granice niebu, które w przeciwnym razie niewątpliwie przygniotłoby nas ciężkim
błękitem.
StosześćdziesiątkilometrównagodzinęzmiękczoneuspokajającymgłosemAngeliMcCluskeywIt’s
beendone…przerwanakawęzThe time is now Moloko przy zjeździe na Berlin i ostatnie spojrzenie
przednieposkromionymszczytemBrockenprzyakompaniamencieBlindfoldMorcheeby.Niechciałomi
się go zostawiać, ale przede mną było kolejne wyzwanie. Weszłam do sali ukrytej w grocie
i niedostępnej dla ludzkiego oka. W swojej komnacie przebrałam się w suknię, której ceny nawet nie
znałam, a po chwili wtopiłam się w tłum złożony z setek wystrojonych i przekonanych o wyższości
własnejkreacjinadinnymiwiedźm.
– Przepraszam, Semiramis, mogę zamienić z tobą słówko? – zapytała mnie moja przewodniczka
duchowa.
Cholera,dowiedziałasięjuż,żeskompromitowałamsięjakowróżka?
–Słucham–odparłam,starającsięwyglądaćtak,jakbynicsięniewydarzyło.
– Mam do ciebie prośbę. Właściwie jestem tylko posłańcem. Hezychie prosiły, abyś to ty dziś
zapowiedziałaotwarciebaluiinicjacjęnowejczłonkinikręgu.
–Ja?PrzecieżtozawszeElea…
– Dzisiaj poprosiły, żebyś to właśnie ty zaczęła. Wiem, że trochę późno cię informuję, ale decyzja
zapadła w ostatniej chwili, a im spodobało się twoje pierwsze przemówienie. Najlepiej dla ciebie
byłoby,żebyśsięzgodziła,aleoczywiściemożeszodmówić.Oficjalnie.
–Cóż,dobrze.Skorotakstawiaszsprawę…
Usiadłamnachwilęprzybocznymstolikuzastawionymdrobnymiprzekąskami,żebyzastanowićsię,
comampowiedzieć.
–Witaj,Latte.
–O,Elea,witaj.Niespodziewałamsięciebietutaj.
–Nibydlaczego?
–Powiedzianomi,żeniebędzieszinaugurowaćwieczoru.
–Iuznałaś,żetozpowodumojejnieobecności,tak?Niebądźnaiwna,Latte.Ostatniochybazaczęsto
cisiętozdarza.
–Comasznamyśli?
– Myślisz, że pozjadałaś już wszystkie rozumy, prawda? Że możesz ze mną walczyć jak równy
zrównym?Nicztego,kochana.
Roześmiałasięiwypiłałykdrinkazszerokiegokieliszka.
–Pewniesądzisz,żestarąEleędasięłatwowykończyć,alemyliszsię.Chybawystarczającojasnoci
toostatniopokazałam.
–Totynapisałaśtenlistnaposterunek?
–Ojej,zauważyłaśjuż?AnieprzypadkiemOliwiaFalesse?Copodpowiadałcitwójmałymóżdżek?
–Dlaczegomitozrobiłaś?Tozłamaniekodeksu,wieszotym!Niemożnaużywaćmocyprzeciwko
innejwróżce.
– Ależ to nie było przeciw tobie, Latte. To było dla twojego dobra. Myślisz, że twoja mamusia
chciałaby, żebyś mieszała się w tę sprawę? A przecież ona nie życzyła ci źle, prawda? Wierz mi,
znacznie lepiej dla ciebie, jeśli będziesz trzymać się z dala od tego, co nie należy do twojego zakresu
zadań.Zresztąterazchybaitakjużniezaprosząciędowspółpracy–roześmiałasięporazkolejnyze
złośliwąsatysfakcją.
–Musiszmiećwyjątkowonieczystesumieniewtejsprawie,skoroażtakzależyci,żebymzniminie
współpracowała.
–Przeceniaszsię,podobniezresztąjaktwojamama.Ipodobniejakonawylądujesznajakiejśzabitej
deskami wsi, chowając się przed całym światem. Zastanów się jeszcze, przebiegły detektywie, czy
zwracałabymnasiebieichuwagę,gdybymbyławinna.
–Latte?Możemycięprosić?–zwróciłasiędomniekobietawbiałejsukni.
–Tak,jużidę.Dozobaczeniawkrótce,Elea.
– Najdroższe Sybille! Spotykamy się ponownie jak co roku tej nocy, którą nakazuje tradycja
Walpurgii.Spotkamysięoczywiściepoto,bydaćupustemocjomiścierającymsięwnasmocomprzy
dobroczynnymwpływiewinaorazpoddaćsiębiesiadzieirozpuście(śmiechioklaskiekscytacjinasali)
…aletakże,bypołączyćsiłyiumocnićwięzi,którestanowiąintegralnączęśćnaszegokręgu.Jakwiecie,
mocmożesłużyćnietylkonaszymwłasnymkorzyściom,aletakżemiećwpływnadziejeświata.Dziśnie
ma wśród nas żadnej, która wykorzystuje tę moc w pełni. Nie ma prorokini. Dlatego, drogie Sybille,
musimypamiętać,żeto,comamy,tojedyniezalążektego,comożemymieć.Rozwójtoniekorzystanie
z otrzymanego dobra, ale pomnażanie go. Rozwój to wizja, która może ewoluować w coś więcej niż
samowidzenie.Niemożemypoprzestaćnazalążkutego,cootrzymałyśmy,musimytozainwestować.Ale
zanim tak się stanie, spójrzmy w przyszłość, żeby sprawdzić, czy ta inwestycja się opłaci. Żeby mieć
pewność,żeto,ocowalczymy,masensiwartejestnaszegozachodu.Jeślibędziemysilneisolidarne
wnaszychdążeniach,uczciwewobecsiebienawzajem…jużwkrótcenaszamocnietylkosiępomnoży,
aleispotęguje.Osiągniemysiłę,któramożezmieniaćświat.
Dziś w nocy przyjmiemy do kręgu kolejną Sybillę. Dajmy jej wzór, aby miała skąd czerpać
inspirację.Pokażmyjejcel,abyzrodziłasięwniejambicja,iofiarujmyjejmoc.Mocprekognicji,aby
mogłastaćsięjednąznas…
Hucznebrawarozniosłysiępocałejsali.Zeszłamzescenyzuniesionąwysokogłową,pełnawiary
i pewna własnych sił. Była to jedna z pierwszych chwil, kiedy poczułam w sobie charyzmę, a one ją
zobaczyły. Przemaszerowałam przez środek, demonstracyjnie ignorując zimny wzrok Elei. Nie
wiedziałam, dlaczego to mnie, a nie ją poproszono o przemówienie, ale wiedziałam, że nie mogę
pozwolićjejnato,żebymniezniszczyła.Aniwtym,aniwtamtymświecie.
–Wiesz,nawiązującdotwojegoprzemówienia–stanęłaprzedemnąkilkagodzinpóźniejmocnojuż
pijana–chciałamcipowiedzieć,żebyśsamauważała,wcoinwestujesz.
–Comasznamyśli?
–Tegonowegolowelasa.Natwoimmiejscusprawdziłabym,cocięznimczeka.Tenczłowiektonic
dobrego.
– Jeśli mogłabym cię prosić, nie wtrącaj się do mojego osobistego życia – oświadczyłam groźnie
iwychyliłamkolejnykieliszekwina.
–Twojasprawa.Ostrzegamtylko.Jazzainteresowaniemobejrzałamsobiejegoprzyszłość.
–Niewiem,odkiedyzrobiłaśsiętakatroskliwa.
–Poalkoholumiękniemiserce.Ibolimniemyśl,żechłopakznajdziesięprzezciebiewwięzieniu.
Choćwpełnizasłużenie.Szkodatylko,żeniezasłużynatoonsam,tylkoty–parsknęła.
Starałamsiępuścićjejuwagimimouszu.Niechciałamzresztąwierzyć,żemogłobybyćwnichchoć
ziarnoprawdy.
–Wracającdodobrocimojegoserca–kontynuowała,niezwracającuwaginamojąminę…–Nawet
twojejmatceniepowiedziałamzłegosłowapopijanemu,mimożesięcholeraprosiła.
–Coonacizrobiła,żeażtakjejnienawidzisz?
–Mniewłaściwienic.Choćpoczęścimusiałamsięnacierpiećprzezjejmiłosneigraszki.
–Jakieigraszki?
Eleausiadłanapieńku,żebysięnieprzewrócić.
–Jaktojakie?ZTomaszem.ZTomaszemFalesse.
–Cotymówisz?!
–Prawdę!–krzyknęłamidoucha.–Twojacholernamatkamiałaromanszmecenasem.Poznalisię,
gdy zaczęła współpracować z policją w sprawie śmierci Adama. I ten pieprzony naiwniak się w niej
zakochał.Wtakiejszarejmyszy.Kochałjąjaknikogonaświecie.Zakochałsięnaśmierć.
–Oczymtymówisz,Elea?
Ale ona już nic nie odpowiedziała. Jej pijackie wynurzenia miały jeden jedyny mankament.
Zdecydowanie za szybko się kończyły. Lądowała głową na ziemi albo w jakimś rowie z suknią
rozerwanądopołowyudaipozostawaławtejpozycjidorana.
***
–Latte,muszęcisiędoczegośprzyznać.Właściwieniemuszę,aleczuję,żepowinienem.
–Cosięstało?
– Dopuściłem się małego kłamstwa wobec ciebie i miałem przez te dwa dni potworne wyrzuty
sumienia.Niewiem,czyto,cozaczynasięmiędzynami,traktujeszpoważnie,czyjakoprzelotnyromans,
ale jak dla mnie ma to zadatki na coś… wyjątkowego i dlatego postanowiłem, że nie będę mieć przed
tobą tajemnic. Pojechałem do Berlina nie do mojego kumpla, jak ci powiedziałem, ale do byłej
narzeczonej.
Poczułamdziwnyniepokój.
– Nie chcę, żebyś pomyślała, że się przed tobą spowiadam, bo właściwie nie ma z czego, ale
uznałem,żewiniencijestemprawdę.Musiałemzabraćodniejkilkarzeczy,którychniechciałaprzesyłać
pocztą, więc ustaliliśmy, że odbiorę je osobiście. Nic ważnego, takie tam drobiazgi. Ale chcę, żebyś
wiedziała,żejesteśmynaabsolutnieneutralnymgruncie,boodmojegorozstaniaztądziewczynąminęło
już ponad pół roku, więc niczego się nie obawiaj… jeśli oczywiście… chcesz w ogóle się o mnie
obawiać.
Spojrzałamnaniegorozbawionaostatnimzdaniem,którezakrawałonapoważnądeklarację.
–Taksięskłada…żechcęsięobawiać.Aleskoroniemaoco,toniebędę.
–Cieszęsię,żechcesz.Iżeniebędziesz.Iwogóle.„Fajnysamochód”.
–Tak.„Fajnysamochód”.
Roześmieliśmysięoboje.
WdrodzedodomuopowiedziałamOktawianowiosprawiemorderstwamecenasaTomaszaFalesse,
dodającszczegóły,którychdowiedziałamsięodpijanejElei.
–Możetowymyśliła?
–Niesądzę,wiesz,jaktojest.Invinoveritas.
–Sądzisz,żetwojamamanaprawdęmogłamiećznimromans?Wtakimrazieznalazłabysiętakże
wkręgupodejrzanychosób.
–Nawetjeślitoprawda,jakimiałabymotyw?Pozatym,gdybyśznałFi…toniebyłaosoba,która
mogłabykogokolwiekzabić.Wierzmi.
–Wierzę.Przecieżnierzucamżadnychpodejrzeń.
–Ciężkojestmizresztąsobiewyobrazić,żebyktórakolwiekznichbyłagotowadozbrodni.Oliwia
iEleatotrudnecharaktery,alewyglądanato,żeobiekochałymecenasa.
– Wiesz, miłość, czy raczej seks – jest trzecim czynnikiem po pieniądzach i władzy powodującym
poważnezawirowaniawewszechświecie.
***
–Wiedziałeśotym,żeFimiałaromanszTomaszemFalessepośmiercimojegoojca?–zapytałam
wprostpowejściudobiuraDaniela.
Spojrzałnamnie,niekryjącswojegozmieszania.
–Obawiamsię,żetak–odpowiedział.Zamurowałomnie.Mimomocnychpodejrzeńcałyczasbyłam
przekonana,żetoniemożliwe.TodlategoFikompletnienieakceptowałamojejprzyjaźnizGlorią.
– Właściwie to Falesse zakochał się w Filenie. Po tym jak sprawdzała jego wiarygodność
w komisariacie, kompletnie mu odbiło. Filena uznała, że jest niewinny śmierci Adama. Długo nie
wykazywałażadnegozainteresowaniajegoosobą,aletojeszczebardziejgopodkręciło.Niepoddawał
sięłatwo.PorzuciłdlaniejElżbietęFalesse,którawówczasbyłajegokochanką.
–CzyOliwiaotymwiedziała?
–Niewiem.OliwiazawszeprzemilczałaromanseTomasza.
–Wiedziałeśotymodpoczątku?
–Tak.
–Myślisz,żeFimogławiedzieć,ktogozamordował?
–Prawdęmówiąc,jestemprzekonany,żewiedziała.Niewiemtylko,dlaczegotakuparcieniechciała
namnicpowiedzieć.Pojegośmiercizdecydowanieodmówiładalszejwspółpracy.
–Mampewnepodejrzenie,ależebytegodowieść,muszęspotkaćsięzOliwią.
– Nie da rady, Latte. Jesteś definitywnie odsunięta od śledztwa. Nawet jeśli cokolwiek odkryjesz
dziękiswojejmocy,niebędzietobranepoduwagę.Musimymiećrealnydowódzbrodni.
***
Przeczytałam kiedyś zdanie José Saramago, którego sens pozostawił trwały ślad w mojej pamięci:
„Czasem zadajemy sobie pytanie, dlaczego szczęście tak długo zwlekało, dlaczego nie przyszło
wcześniej, ale jeśli pojawia nam się znienacka, jak w tym przypadku, kiedy już na nie nie czekaliśmy,
wtedy najprawdopodobniej nie będziemy wiedzieli, co robić, i chodzi nie tyle o wybór pomiędzy
śmiechem a płaczem, ile o tajemną wewnętrzną trwogę na myśl, że być może nie zdołamy stanąć na
wysokościzadania”.
To zdanie przypomniało mi się jakiś czas po wydarzeniach, które zaraz opiszę. Może gdyby
przypomniało mi się wcześniej, coś by to zmieniło? A może zaślepienie, które mnie wtedy ogarnęło,
musiało mieć miejsce, żebym w końcu odzyskała wzrok. Zakochana osoba jest zawsze tak przekonana
o wyjątkowości uczucia, które ją spotkało, że żadne mądrości i doświadczenia życiowe innych nie są
w stanie jej przekonać. On wydawał mi się wtedy moją jedyną właściwą drogą. Jedyną możliwością
osiągnięcia błogiego stanu szczęścia, o poszukiwaniu którego od wieków rozpisują się filozofowie
ipisarze.
Właśnie z tej przyczyny kolejne miesiące pamiętam jak przez mgłę. Nie miało dla mnie zbyt
wielkiegoznaczeniażycie,któretoczyłosiępozamałąprzestrzeniąmiędzymnąanim.Interesowałamnie
tylko ta sfera, w której wielkie słowa mieściły się w półoddechu, emocje w muśnięciu dłonią skóry,
aogromneróżnice,którenasdzieliły,dałosięzacisnąćwdłoni.Starałamsięzewszystkichsiłtrzymać
mojejrzeczywistości,pogłębiaćwiedzę,myślećoproblemachprzyjaciółiobiznesie,wktórywłożyłam
całeoszczędności.Naprawdęsięstarałam,alepozawłasnąkontroląstałamsiępostaciąnieuczestniczącą
jużwdawnymżyciu.Jakbybyłotylkotłemdotego,cosiędziałowemnie.Niczymżywyantonimmojego
przymusowegopobytuwT.,kiedyzwszystkichsiłstarałamsiębyćduchemznimiwszystkimi,alenie
mogłam być ciałem. Teraz cała moja dusza przeniosła się do niego. Był dla mnie kimś niezwykłym…
niesamowitym… zawładnął moimi zmysłami i ciałem. Niczym narkotyk, od którego nie mogłam i nie
chciałamsięwyzwolić.Niedziwiłygomojewizje,karty,księgawróżb.Przyjąłtojakocośabsolutnie
normalnego. Może dlatego, że dowiedział się o tym w chwili, kiedy mnie poznał, a Glorii i Jankowi
ciężkobyłoprzestawićsięzwidzeniawemnienormalnejLattenaLattezeszczyptąprofetyzmu.
Poprostuwtymczasietakbardzogopotrzebowałam.Inieumiałabymsięwyrzec.Mimowszystkich
wydarzeń, które miały miejsce później. Mimo upokorzenia i poniżenia, które przez niego przeszłam,
mimobólu,któryzadałamosobomnajbliższymmojemusercu,zacoporazkolejnyprzepraszam…wtedy
poprostuwidziałamwnimkogoś,komumogłamipragnęłambezgraniczniezaufać.
Od dnia, kiedy czując się całkowicie bezradna, opuściłam posterunek policji w J.
zprzeświadczeniem,żejużnicnieudamisięwtejsprawiezrobić,całemojedniwypełniłysięnim.
Odnajdywałam szczęście w każdej spędzanej wspólnie chwili. W zwyczajnej codzienności, której
sekundynasiąkałyprzyniminnyminiżzazwyczajbarwami.Pochłaniałamzfascynacjąwszystkieczęści
układanki składające się na jego osobę. Znajdowałam nawet dziwny rodzaj masochistycznej
przyjemności w akceptowaniu jego wad. Śmiałam się, że pije herbatę z mlekiem jak zdeklarowany
anglofil,apóźniejszukałamwsklepachdzbanuszkanamleko,którypasowałbydojegojadalni.Uczyłam
się go. Jego nawyków, przyzwyczajeń. Z rozkoszą wsłuchiwałam się w jego opowieści o wielkim
świeciemediów,którybyłdlamniejego…terraincognita,ipowolipróbowałamłączyćjegożycieze
swoim.Zzadowoleniempatrzyłam,jakonpowolinasiąkateżmoimmaleńkimświatempłytwinylowych,
przepowiedniitajemniczychksiąg,wktórychjakwszyscy„spozakręgu”nicniemógłzobaczyć.Patrzył
namnie,kiedyzapalałamwpokojukadzidłaorazświece,imilczał,kiedyzabierałamsiędostudiowania
tajemnychnaukezoterycznych.
–Kimjajestem,mojaluba,żezdołałemzbliżyćsiędotwojegoniezwykłegoświata?–zapytałmnie
kiedyś,podającmikubekzielonejherbaty.
–Samaniewiem.Alemamnadzieję,żetenczaspoświęconystudiomkiedyśpozwolimitoodkryć–
odpowiedziałamironicznie.
Pocałowałmniedelikatniewszyjęizamknąłmojąksięgę.
–Niezasłużyłemnaciebie.
(Żeteżmuwtedy,cholera,nieuwierzyłam).
Początkowo próbowałam za wszelką cenę zaprzyjaźnić go z Glorią, nauczyć go klimatu Furty
i małych alejek parkowych w J. Zabrałam go nawet na weekend do T., żeby poznał Janka i Annę, ale
mimowszelkichstarańwidziałam,żeonpoprostuniepasujedotegoświata.Przyemocjonującymżyciu
wW.,zaledwiepółgodzinydrogiodJ.,towszystkobyłodlaniegojedyniesielankowymobrazkiem,na
który(iowszem)możnapopatrzeć,aletoniepowód,żebysiętamprzenosić.
–TopococimieszkaniewJ.?–zapytałam.
– Kupiłem je kiedyś mojej siostrze, bo życie w stolicy ją męczyło, ale teraz wyjechała za granicę,
więctrochęuniejbumelowałem.
–Poco?
–Niepowiemci…
–Żebymnieszpiegować,tak?Typodstępnyintrygancie!–roześmiałamsię.
–Niemogłemniewykorzystaćokazji,którąofiarowałmiwprezenciedobrywujaszeklos.Zresztą
sama twierdzisz, że wszystko jest tylko teraźniejszością, która jeszcze się nie wydarzyła. Ja po prostu
chciałem,żebywydarzyłasięwcześniej.Bojużniemogłemsiędoczekać.
–Omalnieprzegiąłeśztymtempem.Małobrakowało,awięcejniechciałabymcięwidziećnaoczy.
–Wiem…będzieszmiwypominaćtękolacjędokońcażycia.
–Myślisz,żebędęztobądokońcażycia?Pranie,prasowanie,obiadki?Zapomnij.
–Rozkosznawizja,nieodbierajmijej,proszę.Aproposobiadu,Wernerowiezaprosilinasdosiebie
najutro.
–Znowu?–skrzywiłamsię.
–Wcalenieznowu.Byliśmytamprzecieżponaddwatygodnietemu.Mówiłaś,żebyłofajnie.
–Żemogłobyć.
–No,pozłośćsiętrochę,możewyskoczyciznowutasłodkażyłka.
Roześmiałamsiębezsilnie.
–Musimy?
–Niemusimy.Alewiesz,żetoważneszychy.Potrzebnymijestkontaktz„mediowcami”,boinaczej
niebędęmiałgdziepokazywaćmoichgwiazdek.
–Cośostatnioichchybaniemaszzadużo.
–Botyjewszystkieprzysłaniasz,słoneczko.
–Mamsięodsunąć?
– Hm… jakbyś mogła, troszeczkę w prawo – roześmiał się i pocałował mnie w czoło. – Masz
pieprzyknasamejnasadzieczoła,wiesz?Przykrywajągowłosy,aleja(!)goodkryłemistraszniemisię
podoba.Chybasięwnimzakochałem.
–Przestań,tywariacie.
–Nie,naserio.Kochamgozaślepieńczo!
Zacząłcałowaćmojeczołotużprzywłosach.
–Nodobrze,jużdobrze.Zgadzamsię,pójdziemydoWernerów.
– Wiesz co, zmieniłem zdanie. Wolę zjeść obiad z twoim pieprzykiem. Podnieca mnie sto razy
bardziejniżWernerowie.
Wernerowie byli małżeństwem z kilkunastoletnim stażem. Pracowali w telewizji, poznali się
w telewizji, a były nawet podejrzenia, że się tam urodzili. Cały ich świat przesiąknięty był mediami.
Wiedzieli,kogoznaćnależy,iznalinawettych,októrychświatmiałsiędopierodowiedzieć.Całyich
dom obwieszony był fotografiami z osobistościami tak popularnymi, że nie uszły nawet mojemu
niewprawionemuwmedialnyświatoku.Jeśliwierzyćimnasłowo,byli„naty”nietylkozprezydentem
ipremierem,aletakżezcałymświatkiempolityki,popkultury,Kościołaisztuki.Ajadaliwszędzie–od
Białego Domu po Watykan. Dlatego spotkania z nimi stanowiły dla Oktawiana nie tylko obowiązek
służbowy,aletakżeotwierałyprzednimkażdegodniamożliwościosiągnięciakolejnychsukcesów.
– Witaj, Okta – Malwina przywitała go szerokim uśmiechem i kretyńskim skrótem, którego
nienawidziłam.–Straszniesięcieszę,żewpadliście.Latte,śliczniewyglądasz.
Malwina miała w kontrakcie zapamiętywanie imion wszystkich, których nadarzy się jej spotkać,
a z własnej woli szybko wchodziła w rolę najlepszej przyjaciółki, zapamiętując kilka szczegółów,
októrychwspomnianowtrakcierozmowy.
–JaksięmatwójnowytowarzyszHokus?
Roześmiałasięserdecznieiucałowałamniewobapoliczki.
– Ach, doskonale. Rośnie jak na drożdżach – podejmowałam jej „tiutanie” na prośbę Oktawiana,
choćczułamsięjakkretynka,udając,żeznamysięodzawsze.
–Wspaniale,żeudałowamsięwyrwaćiwpaśćdonasnachwilę.Wtejbieganinietrudnoznaleźć
czas na relaks przy lampce wina, prawda? – oświadczył Robert, serwując silny i pewny uścisk dłoni
Oktawianowi,amniecałującwrękę.
(Swoją drogą, ja w tamtym czasie na pewno nie narzekałam na przesadny brak czasu, a i ich
widywałamnakażdymprzyjęciudla„śmietanki”,naktórezaciągałmnieOktawian.Chybażewłaśnieto
stanowiłodlanichowozabieganie!)
–Toprawda,Robercie.Praca,praca–potwierdziłOktawian.
(Praca,praca??!)
Resztawieczoruprzebiegłarównieżwnieodbiegającymodschematuporządku.
Koktajlzkrewetek.(Fuj!)
Pozoryinteresowaniasięgospodarkąilosamikraju–rozmowaopolityce.
Koreczkizwędzonegołososia,mozzarelliioliwek.
Plotki,ktosięostatnioupił/całował/spotkałzkimśnabankiecie.
Sushilubfondue.
Podział na dwie dyskusje: ja i Malwina o modzie, dobrych restauracjach i romansach gwiazd (ona
mówi, ja słucham), Oktawian i Robert o sporcie (którym żaden z nich się nie interesuje) i możliwych
karierachnowychgwiazdestrady(itojesttaknaprawdęgłównytematnaszegospotkania).
Nakoniecdrink–dlapańcuracaobluezginemisokiemananasowym,dlapanówwhiskyzlodem.
–Dozobaczenia.
–Tak,dowidzeniawkrótce.BędziecienabaluambasadoraNiemiec?
–Napewno.
–Musimy?–jęknęłamOktawianowi,kiedybyliśmyjużwaucie.
–Obawiamsię,żetak.
–Kiedy?
–Wprzyszłymtygodniu.Aleniemyślotymnarazie,niewracajmydziśdoJ.,pojedziemydomnie
izrobięcikąpielzpianąozapachutruskawkowym.Twojąulubioną.
Westchnęłamciężkonasamąmyślotym,comnieczeka.Tobyłcholernie,aletocholernieniemój
świat.
–Imasażstóp?
–Tak.
–Amuzyka?
–MacyGray.
–Nodobra.
ZasnęłampachnącatruskawkamiizrelaksowanaprzyAmomenttomyself.
Przezsenpoczułam,jakcałujemniewczoło.
Następnegodniaobudziłmnietelefon.
–Słucham?–odebrałam,próbujączebraćmyśliwjakąśracjonalnącałość.
– Latte, mamy dla ciebie niespodziankę. Zwlecz się z łóżka, spotkamy się za pół godziny na placu
Pistacjowym,OK?
–Zapółgodziny?Nigdywżyciu.JestemwW.uOktawiana.Mogębyćzadwiegodziny.
–OK.Pa.
–Ktotobył?–zapytałrównienieprzytomnyjakjaOktawian.
–Kornel.
–Oświcie?
–Jestdziesiąta.Normalniludziesąjużotejporzenanogach.
–Normalniludzieniekładąsięspaćotrzeciejnadranem.
–Normalnymludziomniechcesięseksuwśrodkunocy.
–Bomogąsobietylkopomarzyć,żebymiećtakąwspaniałąkobietę,zktórąchcesiękochaćokażdej
porze.
–Dobrze,skoroustaliliśmyjuż,żeniejesteśmynormalni,toidęnapićsiękawyiubrać,żebychociaż
przedresztąspołeczeństwastwarzaćpozory.Atyśpij.
–Chceszmnietuzostawićsamego?Napastwęzłegoświata?
– Wierz mi, robię to z bólem serca. Ale zostawię ci Morfeusza, bo czuje się samotny, odkąd
opuściłamjegoczułeramiona.
–Jesteśwspaniała.
–Wiem.Powtarzaszmitocorano.Straszniemnierozpuściłeś.
–Obawiamsię,żetyjesteśznaturyrozpuszczalna.
–Nie,kochanie.Znaturytojajestemrozpustna.
Złapałmniezarękęipociągnąłzpowrotemnałóżko.
–Tochodźtu,mojarozpustnico.
–Dwadzieściaminutspóźnienia.Powinnaśdostaćlańsko.
–Wiem,przepraszam,Kornel.Śpieszyłamsię,jakmogłam.
(Pomyśleć, co by było, gdybym musiała jeszcze jechać, zamiast pokonywać przestrzeń dzięki
własnymmożliwościom!)
–Widzęwłaśnie.Chodźjuż,boTosiaiJaneknanasczekają.
–Janek?
–Tak.Przyjechał,żebynampomóc.
–Alewczym?
–Zobaczysz.Zamknijoczy.
Dlawiększejpewnościzawiązałmiopaskę.
–Ocochodzi?
–Cierpliwości.
Prowadziłmniegdzieś,trzymającmocnozaramiona,żebymnieupadła.
–Długojeszcze?
–Jesteśmyprawienamiejscu.
Otworzył drzwi i wprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia, które pachniało farbą. Ściągnął mi
zoczuopaskę.
–Patrz!
Hebanowe stoliki, wypalane ceramiczne dzbanki, ściany z fotografiami, pękate kieliszki, parapety
z matowego szkła… połączenie słodyczy mlecznej czekolady z intensywnym kawowym akcentem.
Wszystko jak surrealistyczna wizualizacja mojego objawienia. Dokładnie. „Kubek w kubek!” Łzy
napłynęłymidooczu.
–Podobacisię?–zapytałaTosiazuśmiechemnatwarzy.
– Cudownie – odpowiedziałam przez zaciśnięte gardło. – Dokładnie tak to sobie właśnie
wymarzyłam.
Tosiapodeszłaiprzytuliłamniemocno.Wciążmiałanasobiepobrudzonefarbąogrodniczkiichustkę
nagłowie.
–Aleskąd…?
–Stolikidałnamwłaścicielbaru,wktórymostatniozmienialiśmywnętrze.Pomyśleliśmy,żebędątu
idealnie pasować – odpowiedział Kornel. – A w resztę po części zainwestowaliśmy, a część
przerobiliśmy z tego, co tu już było. W końcu jesteśmy wspólnikami, nie? Tak będzie idealnie i na
kawiarnię,inabiurofirmy.
–Aleniewidziałaśjeszczenajlepszego.
–Czego?
–Chodźnazewnątrz.
Naścianiewisiałydwaszyldywpodobnymstyluoddzielająceodsiebiedwapiętrabudynku.
–AncoraImparo&Latteria–odczytałamsłowa,nieukrywającwzruszenia.
Staliśmyprzednasząnową,małąbiurokawiarnią,gapiącsięnaszyld.Trójkadziwadełiżyciowych
popaprańców – para artystów, wróżka i filozof, którzy nie wiadomo jakim cudem zabrali się do
wspólnegodziełasztuki.
OktawianniepodzieliłmojegoentuzjazmunawieśćopowstaniuLatterii.Całamojaradośćuderzyła
wmurabsolutnejobojętności,awręczniezadowoleniaztakiegoobrotusprawy.
–Czytywogólewiesz,conasiebiebierzesz?Prowadziłaśkiedyśbiznes?
–Nonie.Aleprzecieżtotylkomałakawiarnia,aniejakiśtamhotelpięciogwiazdkowy.
–Wtakimraziedlaczegopoprzedniwłaścicieltakszybkozbankrutował,skorototakieproste?
–Niemówię,żeproste.Aleonchybaniemiałżadnegopomysłunatomiejsce.
–Atymasz,tak?–prychnął.
– Mam, oczywiście, że mam. Będzie tam najlepsza kawa w mieście i ciasteczka, i codziennie rano
świeże drożdżówki z serem, makiem i rodzynkami. Ludzie będą tam jeść śniadania i czytać poranną
prasę,awieczoramispotykaćsię,żebyomówićinteresyzA.I.
– Wspaniale. Widzę, że faktycznie masz wszystko wymyślone. Tylko ciekawe, kto im będzie
serwowałtękawęipiekłbułeczki.Ty?
–Napoczątek…tak.Niemampieniędzy,żebykogośzatrudnić.
–Ico,zamierzaszspędzaćtamcałednieodranadowieczora?
–Oktawian,ococichodzi?
–Onas,Latte.Onasmichodzi!Gdzietywtymwszystkimwidziszmnie?Bojasiebieniewidzę.
Ajużnapewnoniewypiekającegodrożdżówki.
–Alejaciebienieprosiłamopomoc.
–Bojużmniechybadoniczegowtymwszystkimniepotrzebujesz.
–Cotymówisz?Uspokójsię.
– Mówię to, co widzę. Wszystko sobie doskonale ułożyłaś. Masz znakomity pomysł na biznes,
urządzone gniazdko na strychu i sługusa na zachcianki seksualne, tak? Idealne życie. Ale mnie to nie
pasuje.Rozumiesz?Jasięzczegośtakiegowypisuję,boniemamzamiarubyćodstawionywkąt,jakto
byłopoprzednimrazem.Niedamsięjużporzucićdlawyższegocelu.Bochybaterazciastkasądlaciebie
ważniejszeniżja.
–Oktawian…–krzyknęłamzanimbezradnie,alejegojużniebyło.
Nie miałam zamiaru biec za nim, bo dramatyczne sceny z Przeminęło z wiatrem zarówno Scarlett
O’Harze, jak i mnie (nie wspominając Oktawiana w roli Rhetta Butlera!) nie wychodziły na dobre.
Usiadłam spokojnie na kanapie i zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie może mieć rację i co
mogłabym zrobić w tej sytuacji. Rzeczywiście było dość prawdopodobne, że będę musiała poświęcać
całyswójwolnyczasLatteriiiwinnychokolicznościachniestanowiłobytodlamnieżadnegoproblemu,
aleprzytowarzyskiej„akceleracji”wostatnichczasachmogłobytofaktyczniemiećjakiśwpływnanasz
związek.
Cichestukaniedodrzwiwyrwałomniezzamyślenia.Powróciłsynmarnotrawny.
–Niemusiszmnieprzepraszać–mruknęłampodnosem.
–Niemamzamiaru–usłyszałamgłosJanka.
–A,Janek.Cześć,wejdź.Myślałam,żetoOktawian.
Stał w wejściu w sztruksowych ogrodniczkach z wyrwanymi na całej długości kwadratami
podszytymiróżnokolorowymiskrawkamimateriałuizielonymT-shircie.
–Pokłóciliściesię?
–Małasprzecznośćinteresów.Nictakiego.Powinnosięrozwiązać.
–No,no.Alejesteśostatniotajemnicza.Towyglądanacośpoważnego.
–Kłótnia?Nie…
–Związek,Cappuccino.Związekwyglądanapoważny.
Uśmiechnęłamsię.
– Cóż, kto by pomyślał, że komuś uda się zapanować nad tym twoim dzikim sercem. Ciężko było
uwierzyć,żektokolwiekzdołaciękiedyśujarzmić.
–Niejestemujarzmiona–oburzyłamsię.
–Niepanikuj,Latte,tonicstrasznego.Jatakżejestemjużujarzmiony.Awkrótcetonawetchybana
oficjalnymgruncie.
–Co?
Wyciągnął z kieszeni małe czerwone pudełko. W każdej innej sytuacji wyglądające nieco
pretensjonalnie,aleprzyjegoaromantycznymusposobieniurobiłopiorunującewrażenie.
–Zamierzaszsięjejoświadczyć?
–Tak.Alebłagam.Językzazębami.
–Będęmilczećjakgrób.(TylkoGlorii).
–Mamdociebiejeszczetylkomałąprośbę.
–Tak?
–Aleniechcę,żebytozabrzmiało,jakbymsięzabezpieczałprzedewentualnąklęską,botakniejest.
Wierzę, że będzie dobrze i bardzo ją kocham. I sądzę, że nie ma na świecie drugiej kobiety, z którą
równiewielebymniełączyło…
–Janek?
–Tak?
–Powiesz,ocochodzi,czymamtozciebiewydusić?
Zacisnąłzęby,ajazłapałamgozarękę.
Powróżyszmi?
–Oczywiście,żecipowróżę.
Ciekawe,żekiedyimotymmówiłam,niktnietraktowałtegopoważnie,ateraznaglepchalisiędo
poznawaniaprzyszłości.
Wyciągnęłamtaliękartirozłożyłamjenastoliku.
–Myślałem,żebędzieszpatrzećnamojądłoń.
–Jeślichceszznaćwasząwspólnąprzyszłość,kartybędąlepsze.
Potasowałamjeidałammudoprzełożenia.
–Icotynibywnichwidzisz?
– Karty czerwone to karty twojej aktywności i działania, a czarne mówią o tym, co dzieje się bez
twojejingerencjiiwpływu.
–Wewszechświeciewszystkowzajemnienasiebieoddziałuje.
–Możeźlesięwyraziłam,paniefilozofie.Chciałampowiedzieć,żetytokolorczerwony,aświatto
czarny.Lepiej?
Roześmiałsię,aleczułam,żejesttrochęzdenerwowany.
–Karo…
–Todobrze?
–Karosymbolizujewiosnę.Widzę,żedecyzjajużzapadła.Taksięcieszę!
Wyłożyłamnastółtrzykolejnekarty.
– Znowu przewaga czerwieni, dobry znak, symbolizujący zgodę i harmonię. Wygląda na to, że nie
maszsięczymmartwić.
–Powiedzmi,jakbędziewyglądałonaszeżyciepóźniej.
Sięgnęłampodrugiplikirozdzieliłamgonadalszetrzyczęści.
–Pożycieseksualnebędziesięukładaćbardzodobrze…–mrugnęłamdoniego.
–Hej,nieprosiłem,żebyśmizaglądaładosypialni–roześmiałsięwyraźniezadowolony.
–Widzęnawetdziecko.
–Jedno?
–Tak,jedno.
–Synaczycórkę?
–Syna.
Sięgnęłampodrugiplik.
–Wkrótcenastąpizmianawtwoimżyciuzawodowym.Apóźniejkolejna.Bardzoduża.Wyglądana
to,żetwojakarierapotoczysięwwymarzonymprzezciebiekierunku.Samedobrekarty.
–Chybanawetwiemwjakim.
Dotknęłamjegodłoni,żebyszybkodowiedziećsię,cotakiegoplanuje.
–O,zarazotympogadamy.Zostałmijeszczejedenplikijużztobąkończę.
–Takszybko?
–Muszęzostawićcijakieśniespodziankinadrodzeżycia.
Podniosłamtrzecipliksymbolizującyzdrowie.
Śmierć–rzuciłomisięodrazuwoczy.
Zasłoniłamkartę.Toniemożliwe.
–Przetasujjejeszczeraz–powiedziałamspokojnie,żebyniewzbudzićjegopodejrzeń.
Śmierć–pokazałyznówkarty.
–Cośsięstało?
–Nie,nic–odpowiedziałamzwymuszonymuśmiechem.
–No,cotamwidziszwtymostatnim?
–SielankoweżyciewT.–wyjąkałamztrudem.
–Nie?Naprawdę?Sądzisz,żewszystkobędziedobrze?
–Takmówiąkarty–skłamałam.
– To wspaniale. Jestem taki szczęśliwy, Latte. Ale wiesz, czuję jednocześnie pewien niepokój
wzwiązkuzprzyszłością.Wiem,żejeślioficjalniezwiążęsięzAnną,stanęsięzaniąodpowiedzialny.
Za nią, za… moją rodzinę – powiedział z nutą niedowierzania w głosie. – I ciężko jest mi sobie
wyobrazićsiebiejakoodpowiedzialnegoojcarodu,rozumiesz?
–Jasne–odezwałamsię,wciążniemogącopanowaćwewnętrznegorozedrganiaiduszącegoucisku
wgardle.
Czypowinnammupowiedzieć?
– I wiem, że póki co nie mam za bardzo środków na to… właściwie nie mam środków na nic.
Idlatego…Boże,straszniemigłupio.Niesądziłem,żebędęmusiałkiedyśprzyjśćdociebiepopomoc.
Aleproszę…niemyśl,żebędężebrać.Mampoprostupewienplan–miotałsię.
–No,mówżewreszcie.
–Chodzioto,żepostanowiliśmyzałożyćzAnnąpewien…biznes.Alezupełnieinnyniżwszystkie.
Chcemystworzyćcośnakształtmedytacyjnegospa.
Odczytałamtenplanjużwcześniejwjegomyślach,aleuniosłamlekkobrewnaznakzdziwienia.
–Medytacyjnespa?
–Genialne,nie?!
Nietomiałamnamyśli.
–Raczejdośćekscentryczne.
–Uważasz,żetogłupipomysł?
– Zanim odpowiem „oczywiście, że tak”, mógłbyś mi nieco przybliżyć samą ideę? – starałam się
mówićjaknajmniej,żebyniepoznałpomnie,żecośukrywam.
–Chodzioto,żebyludzie,którzymająpotrzebępoznaniaiposzerzeniawłasnejduchowości,mogli
odnaleźć w T. miejsce do wyciszenia i kontemplacji. Jest tam taka polana nad rzeką. Piękne miejsce.
Kokomijepokazała.
–Jaksiędogadujecie?–zboczyłamnachwilęztematu.
–Doskonale,tobardzointeresującaosoba.
TylkoJanekmógłpowiedziećojedenastolatce„interesującaosoba”.
–Alewracającdotematu,mamyzamiarwłaśnietamstworzyćpolanęmedytacyjną,awprzyszłości
możeteżorganizowaćkursyjogiiwysypywaniemandalizkolorowegopiasku.
– Wiesz, w kartach jest zapisane, że będziesz miał pozytywną ścieżkę kariery, więc o dziwo może
udaćcisięcośtakiegostworzyć.
–Iwłaśniepotodociebieprzyszedłem.Międzyinnymioczywiście.
–Janiebędęuczyćjogi–roześmiałamsięnasiłę.
–Nie,nieotochodzi.Żebytozaistniało,potrzebnanambędziereklama.Adostworzeniareklamy
potrzebnesądwazasadniczeczynniki:znajomościipieniądze.
–Gratuluję,trafiłeśdodobrychdrzwi.Niemamanijednego,anidrugiego.
–Wiem,alepomyślałem,żemoże…potrzebnybyłbyciktośdoprowadzeniaLatterii?–wyglądałna
bardzozawstydzonegoswojąprośbą.
–Hmm…nowłaściwiezjednejstronyspadłeśmiznieba,bobardzobymisięprzydałapomoc,ale
obawiamsię,żejanarazienaprawdęniemampieniędzy,żebykomuśpłacić.
Kiedykończyłamtozdanie,tużzajegoplecamizhukiemotworzyłysiędrzwiidomieszkaniawpadł
Oktawian.SpojrzałzmieszanynaJanka.
–A,przepraszam.Niewiedziałem,żemaszgościa.Chciałemtylko…powiedzieć,żeprzepraszam.
Chybatrochęzabardzosięuniosłem.
–Chyba?
– Zrozum… ja nie chciałem robić nic przeciwko tobie. Po prostu… nie chcę, żebyś brała tę całą
kawiarnięnasiebie.
Spojrzałamnaniegorozczulona.Niesądziłam,żezdobędziesięnaprzeprosinyprzyJanku.
– No to chyba mam pewne rozwiązanie. I liczę na to, że usatysfakcjonuje was obu. Ty nie chcesz,
żebymciąglepracowała,aJanekbardzochciałbypracować,żebyzarobićnareklamę.
– Reklamę? – zapytał Oktawian z zainteresowaniem. – To da się załatwić. Jeśli zobowiążesz się,
powiedzmy, pół roku przepracować w Latterii, ja zorganizuję ci półroczną reklamę w radiu, a może
nawetwtelewizji.
Janekażsięrozpromienił.
–Wspaniale.
–AjakLatteriaokażesięsukcesem,zaproponujęcipóźniejjakiśprocentudziału–dodałam.–Coty
nato?
–Niewiem,copowiedzieć.Ach…naprawdędziękujęzcałegoserca.
– Nie wygłupiaj się, przecież jesteśmy przyjaciółmi. Muszę się jakoś odwdzięczyć za te lekcje
robieniaściąg.Zresztątytakżewyświadczasznamprzysługę.
–Takjakwkartach.Zawrotnezmiany.
–Zawrotne–powtórzyłamzwielkąbezsilnością.
Kiedy Janek wyszedł, siedziałam skulona w embrionalnej pozycji, chcąc odgrodzić się od całego
świata. Zamknąć się znów na strychu i jak w dzieciństwie nie wiedzieć, co się dzieje poza granicami
poddaszanaAlejachAkacjowych.Niewiedzieć,żeistniejeświatnieuchronnejprzyszłościitego,costoi
poza nią – bólu i cierpienia. Bóg jeden wie, jak bardzo chciałam teraz cofnąć czas, żeby o niczym nie
wiedzieć.Nieprzewidujprzyszłościbliskichciosób–zagrzmiałowmojejgłowie.
–Dlaczegojestemtakagłupia?–mamrotałamprzezłzy,doprowadzającOktawianadopasji.
–Cosięstało,Latte?Powiedzmi,błagamcię,boinaczejniebędęmógłcipomóc.
–Niemożeszmipomóc.Niktniemoże.Złamałamzasadyiterazmamzaswoje.Cholernaidiotka.
Dlaczegoakuraton?Dlaczegotowszystkojesttakieniesprawiedliwe?Przecieżjestzakochany,jest
jedynakiem, cudownym człowiekiem… Jak to możliwe, że właśnie on, do cholery?! Nieczęsto historia
rejestrowałaprzypadkiopłakiwaniakogośjeszczeprzedjegośmiercią.
Uważam, że decyzja powróżenia Jankowi była jedną z najgorszych, które podjęłam w życiu,
iwkrótcepociągnęłazasobąnieuchronnekonsekwencje.
– Latte! Janek przyznał się, że ci powiedział o naszych zaręczynach, jeszcze zanim poprosił mnie
orękę!–oznajmiłaradośnieAnnakilkadnipóźniej.
–Tak,gratuluję!–starałamsięwykazaćnaturalnywtakiejchwilientuzjazm.
–Dzięki.Błagam,zrobisztodlamnie?–zapytała.–Jemucośpowiedziałaś,widzęponim.
–Nicmuniemówiłamitobieteżniepowiem–próbowałamsiębronić.
–Latte,niedajsięprosić.Wiesz,jakatoważnadecyzja.Gdybyśtymiałatakąokazję,napewnoteż
chciałabyśskorzystać.
– Nie. Sama sobie nie wróżę i tobie również nie radzę. Przecież możesz być pewna Janka. To
cudownyfacet.Pococito?
–Alejajestempewna.Tylkochciałabymwiedzieć…
Niemiałamzamiarujejwróżyć.Niechciałamwidziećtego,cobędziesięzniądziałowniedalekiej
przyszłości,bozbytdobrzetowiedziałam.Niechciałamodradzaćjejzwiązku,którypoprostuniemiał
żadnej przyszłości, ani skłaniać jej do podjęcia decyzji, która doprowadzi ją do… Boże, te słowa nie
mogłyminawetprzejśćprzezmyśl.Dożałoby.Niechciałam,alejejsilnapotrzebaalbopresja,którąna
mnie wywarła, sprawiła, że wizja sama nawiedziła mnie z tak wielką siłą, że nie mogłam się jej nie
poddać.
Ichwesele,pięknasuknia.
Śmiech,radosneoczy.
Ona,Janek,państwoRossa.
RozgoryczonaGloriałapiącabukietpannymłodej.
Późniejjakiśogród.
Ludzie,joga.
Annaześmiechemobwieszczająca,żebędziemiećdziecko.
Brzuszek,Janekzkamerą.
Zdzieckiemwramionach.Dumny,zachwycony.
AnakońcukrótkisekundowyobrazAnnywczarnejsukni.
Janek Rossa zmarł półtora roku później. Trzynastego marca o godzinie dziesiątej rano. Po siedmiu
miesiącach walki z nowotworem. Walki, w której przegrało jego ciało… ale nie dusza. Walczył do
ostatnich dni i swoją wiarą dał siłę do dalszego życia swojej żonie, synowi Fryderykowi, rodzicom
iprzyjaciołom.Tym,którzybyliprzynimdojegoostatnichchwil.
Anna poprosiła, abyśmy wszyscy pojechali z nią nad morze do miejscowości, gdzie kiedyś byli
razem.Naśrodkuplażypostawiłaurnęzjegoprochamiipodałakażdemuworeczekzpiaskiemwinnym
kolorze, abyśmy razem usypali wokół wspaniałą mandalę. Miało to zapewnić jego duszy spokój na
wieczność. Wieczność, która dla nas wszystkich była abstrakcyjnym pojęciem, a dla niego już wtedy
stanempowszednim.
Pan Rossa siedział otumaniony na powalonym przez wiatr pniu. Patrzył w odległy punkt na
horyzoncieimilczał.Odwieludniniepowiedziałanisłowa.Mimopozorówtwardego,niewzruszonego
mężczyzny wewnątrz był równie wrażliwy na świat i uczuciowy jak Janek. Anna podeszła do niego
zmałymFryderykiemipodałamusynkanaręce.
–Chciałabym,żebyśtoty,tato,rozsypałprochyJankanadmorzem.Takiewłaśniebyłojegoostatnie
życzenie.Żebyśtobyłty.
Ciężkałzawytoczyłasięnaskrajjegopowiekiizastygłatamprzezchwilę,żebypotemspłynąćpo
szorstkim,nieogolonympoliczku.Niepowiedziałnic,aleniemusiał.Wiedzieliśmywszyscy.
My,ona,Fryderyki…Janek.
Podszedł do mandali i jedną ręką sięgnął po urnę z prochami swego jedynego dziecka. Na drugiej
trzymałkolejnegopotomkarodu,swojegownuka.
Niemandala.
Niedyplomfilozofii.
NiepolanamedytacyjnawT.
Ale ludzie, którzy przybyli tam, żeby go pożegnać, i miłość, którą go darzyli, stanowili
najdoskonalszeświadectwojegoistnieniaidowódsensużyciaJanka.
Anna stała, wpatrując się w jego prochy unoszące się z urny w powietrze. Stała tam
zzaczerwienioną,alespokojnątwarzą.Niezgorzkniałąisłabą.Pewnatego,żebyłmężczyznąjejżycia.
Żepodjęłasłusznądecyzję,wiążącsięznimnatelata.Żezmieniłdużowjejżyciuipokazałświatinny
odtego,którywcześniejznała,aoktórymmywszyscytakniewielewiedzieliśmy.Byłasilna.Silniejsza
niżkiedykolwiekwcześniej.
ROZDZIAŁ14
– Istnieje tylko jedno jedyne doznanie fizyczne, które potrafi dokładnie odzwierciedlić wyrzuty
sumienia.Cholerniebolesne,cholernieuporczyweiuwierającejak…jakjasnacholera.
Rzęsapodpowieką.
Pierwsząrzęsą,którawdarłasiępodpowiekęmojegosumienia,byłaprzepowiedniadlaJanka.Może
nieprzyniosłagorszychskutkówniżte,któreitakmiałybymiejscebezniej…Możeniezmieniłanawet
owłosżyciaJanka,Annyanikogokolwiekznaszegootoczenia…Alezmieniłacośwemnie.Mimożenie
wyszła nigdy (nawet po wielu latach) na światło dzienne, toczyła w mojej świadomości walkę.
Zdawałamsobiesprawęztego,żenigdyjużsięniedowiem,czymiałamprawozachowaćdlasiebiecoś,
oczymchciałaby(lubniechciałaby?)wiedziećAnna.Czymiałamprawoukryćtoprzednią?Czyto,że
widziałamichdziecko,dawałomiprawodozachowaniatejstrasznejinformacjidlasiebie?
Nigdy moja rzęsa nie przestała mi wyrzucać tego, że nie wysłuchałam przestrogi czy raczej dobrej
rady,którądostałamwtestamencieodFi.
Niestety,mojewewnętrzneoczymusiałyprzygotowaćsięnacośznaczniegorszego.Biblijnąbelkę,
którejniedostrzegasięwewłasnymoku.
ŚmierćJankawstrząsnęłamną.
Nietylkodlatego,żejakojedynawiedziałamoniejwcześniej,niżonmógłnawetprzypuszczać,ale
dlatego, że był jedną z najbliższych mi w życiu osób. Pierwszą osobą na świecie, którą udało mi się
poznać.Największyminajukochańszymdziwadłem.Kimś,ktoztrudemsięgałziemiswoimipajęczymi
odnóżami.Kimśniezaprzeczalniewspaniałymwswojejinności.
Gloria milczała. Nie odzywała się ani do mnie, ani do nikogo innego. Nie chciała brać udziału
wpogrzebie,żebyswojąrozpacząniezwrócićuwagiAnnyiniedodawaćjejcierpieniawtychtrudnych
chwilach,aleprzedewszystkimdlatego,żezanicwświecieniechciałasięztympogodzić.Mimomoich
usilnychpróbporozmawianiazniąotym–milczała.Jakbypochłaniałająjakaśniewidzialnaotchłań.Po
kilku dniach wyjechała do K., a ja każdego dnia starałam się uciec… Uciekałam głównie w świat
Oktawiana.Botamniebyłoprawdy,któratakstraszniemniebolała.
Niebyłoludzicierpiącychotwarcie.
ŚwiatOktawianaskładałsięzuściskówdłoniiuśmiechów.
Znowychkreacjiipasującychdonichbutów.
Zkoktajli,fet,imprezcharytatywnychiniecharytatywnychfestiwali.Itobyłodoskonałym,sztucznym,
plastikowymśrodkiemuśmierzającym.Działałotrochęjakantydepresant.Nieusuwałotego,cobyło,ale
pudrowałoizamydlało.Niepozwałomyśleć.Kazałosięuśmiechać.
Latteria żyła swoim własnym życiem zupełnie poza mną. Miała stałą klientelę, której nie znałam
nawet z widzenia, odnosiła sukcesy finansowe, z których chętnie korzystałam, choć nigdy się do jej
prowadzenia nie przykładałam. Byłam jedynie – jak to się mówi w świecie biznesu – niewidzialnym
wspólnikiem. Dałam Kornelowi i Tosi wolną rękę i nawet nie znałam ludzi, którzy tam pracowali.
Latteriabyłajużlataświetlnezamną.MojeżyciewtakwielkimstopniudostosowałosiędoOktawiana,
żestałosięjedyniedwubiegunowe.
Nie było tych wszystkich puzzli, które kiedyś składały się tak zgrabnie na moje życie wewnętrzne
itowarzyskie.Niebyłoulubionychmiejsc,ludzi,książek,filmów,muzykianimarzeń.
Byłytylkodwabieguny.
Mój–wizje.
Jego–wernisaże,bankietyifety.
Resztastałasięnieważna.Awłaściwieresztywogóleniebyło.
– Latte, w tym roku znowu wyjeżdżasz do Niemiec? – zapytała Malwina Werner na kolejnym balu
u niemieckiego ambasadora, który uwielbiał tych, którzy uwielbiają Niemcy, a resztę darzył chłodną
obojętnością. A ponieważ był wysoko postawioną osobą, nikt spośród obecnych nie śmiał ich nie
uwielbiać.
–Tak,jadę–odpowiedziałam,sączącczwartykieliszekszampana.
– Latte co roku jeździ do Niemiec – oświadczyła po raz setny ambasadorowi, a on po raz setny
wyraziłzachwytizainteresowanie.
–Tojakieśtajemniczesprawy–roześmiałasię.–Lattemacałemnóstwotajemniczychstronswojej
duszy.
–Właściwietojedną–poprawiłamją.
– Nie bądź taka skromna, Latte. Latte potrafi odczytać przyszłość każdego z nas. Mnie
przepowiedziała, że jeszcze tej jesieni odkryję niezwykłą osobowość, która doskonale sprzeda się
w moim programie. I proszę! Już po tygodniu spotkałam w klubie Ferfantu moje najnowsze cacko,
Wilbrehta. Niesamowite, jak ten facet śpiewa. Latynoskie bóstwo, zapewniam pana, ambasadorze.
Zresztąnapewnopanjużsłyszał.
–CzybyłjużnatournéewNiemczech?
–Ach,pracujedopieronadpłytą.Otournéebędziemógłpomyślećzakilkalat.ZatoLattejużmyśli!
Myśliootworzeniugabinetuwróżbiprzepowiedni.
–Pierwszesłyszę–zaprzeczyłam,aleztrudemprzebiłosiętoprzezjejradosnyświergot.
–Tobędziecośnaprawdęspecial!
Special?
–Jestempewna,żezbijenatymfortunę.Takierzeczyrewelacyjniesięsprzedają.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – roześmiałam się przez zęby, a Malwina wysłała mi
morderczespojrzenie,któreszybkozakamuflowałaśmiechem.
Dawno już powinnam się przyzwyczaić, że to, co się tutaj mówi, nie powinno być traktowane zbyt
serio i często to tylko pusta paplanina wytwarzająca wokół „śmietanki” aurę wszechwiedzy
iwszechbycia,któraniewielemawspólnegozrzeczywistością.
Wycofałam się z rozmowy z parą o „zbyt wysokich progach jak na me lisie nogi” i poszukałam
wzrokiemOktawiana.Wyglądałnamocnozaangażowanegowjakąśdyskusję,więcpostanowiłammunie
przerywać,tylkowyjśćnazewnątrzzaczerpnąćświeżegopowietrza.
–Szampana?–zapytałmniepodrodzekelner.
Lekkojuższumiałomiwgłowie,alewzięłamkolejnąlampkęiwyszłamnazewnętrzneschody.
–Przyszłapaniodetchnąć?–zapytałmniejakiśmniejwięcejczterdziestoletnimężczyznawefraku,
którytakżenajwyraźniejmiałdośćsłodkiegopowietrzawewnątrz.
–Czasamimuszę–odparłamzuśmiechem,starającsięwyczuć,czynależydo„nich”czydo„nas”.–
Panchybapierwszyraznabaluuambasadora?Zdajesię,żepanawcześniejniepoznałam.
–Przepraszamnajmocniej.Nazywamsię…
Uczciwieprzyznaję,żeniezapamiętałamjegonazwiska,więcniebędęwymyślać.
–Miłomi,nazywamsięLatte.
–Jaoczywiściepaniąznam…zesłyszenia.Panijestwielkąatrakcjądzisiejszegowieczoru.
–Słucham?Chybamniepanzkimśpomylił.
–Niesądzę.Panijestwróżką,prawda?
Za każdym razem kiedy słyszałam to od osoby z zewnątrz, aż przechodziły mnie ciarki na
wspomnieniekłótnizOktawianempotym,jak„przypadkiemwygadałsięMalwinie”.
–Tochybazadużopowiedziane–starałamsięwycofaćztejrozmowy.
–Aletopanibędziedzisiajprzepowiadaćprzyszłość?
–Nicmiotymniewiadomo.
–Ależjazapłaciłemdużopieniędzy,żebysiętudostaćipoznaćmojąprzyszłość.
– Widzę pana przyszłość w bardzo czarnych kolorach, jeśli pan mnie natychmiast nie zostawi
wspokoju.
Wyglądałnaniemilezaskoczonegomojąreakcją,aleprzeprosił,oświadczył,żezrobiłosięchłodno,
iwróciłdośrodka.
Ręce aż dygotały mi ze zdenerwowania. Wypiłam kilka łyków szampana i postawiłam kieliszek na
schodach.
–Latte?Wszystkowporządku?–zapytałOktawian,któremuzapewnetamtenkonfidentjużdoniósł,że
oszalałam.
–Skądtamtenfacetwiedział,żejestemwróżką?No,skąd?!
–Niewiem.Malwinataksiętymekscytuje.Zdajęsobiesprawę,żetomojawina.Niewiem,comi
wtedy odbiło, że jej powiedziałem, ale ja jestem po prostu z ciebie taki dumny, Latte, że mam ochotę
krzyczećcałemuświatu,jakbardzociękochamijakajesteśwspaniała.
– Zamknij się już, nie mogę tego słuchać. Musisz ją jakoś opanować, rozumiesz? Ona o tym papla,
komupopadnie.
–Wiem,Latte,wiem.Izrobię,cowmojejmocy.Chceszjużiśćdodomu?
–Tak.
–Poczekaj,przyniosęnaszepłaszcze.
–Pójdęztobą.
–Nietrzeba,zostańtu.Zarazwrócę.
Niebyłogochybakwadrans,więcweszłamdośrodka.Zbrzegusalizobaczyłamgorozmawiającego
dośćostrozMalwiną,więcwyszłamipoczekałamażwróci.
–Icoonanato?–zapytałam,kiedynakładałmipłaszcz.
–Zdenerwowałasiętrochę,żeniepowiedziałaśjejtegosama,alewszystkojejwyjaśniłem.Odwoła
wróżenieioddagościompieniądze.Tomiałabyćjakaśakcjacharytatywna.Poprosiłem,żebynikomujuż
niemówiła.
Poszliśmydoniego.Takjakprzezwszystkieostatniedniitygodnie.Corazrzadziejzdarzałomisię
spać u siebie w J. Zresztą wtedy chwilowo rezydowali na moim poddaszu Tosia, Kornel i Pola, bo
odwiedzinybabciElżbietystałysięnatyleczęste,żeniemogącsięodnichuwolnić,powiedzielijej,że
zamierzająurządzićsobietygodniowyurlop.
– Swoją drogą, przydałoby się wam trochę wolnego – powiedziałam im wtedy. – Cały czas tylko
pracujecie.MoglibyściepojechaćzPoląnadmorzealbowgóry.
– Masz rację, już niedługo coś wykombinujemy, ale póki co na pewno nie będzie ci przeszkadzać,
jeślikilkadniprzemieszkamynapoddaszu?
–Niemanajmniejszegoproblemu.
Uwielbiałam go, kiedy miał wyrzuty sumienia. Jego „rzęsa pod powieką” wpływała na niego dużo
bardziej konstruktywnie niż moja. Zapalał moje ulubione kadzidła i świece w całym pokoju. Robił mi
masaż stóp z olejkiem i kochał się ze mną długo i powoli, żebym mogła spokojnie odpłynąć do mojej
krainykolorowychsnów.
ROZDZIAŁ15
–Gloria?–prawiekrzyczałamdosłuchawki.–Pamiętasz,jakkilkalattemuznaleźliśmyuwasna
strychutakąwielkąksięgę?
–Co?–zapytałazaspanymgłosem.
–Pamiętasz?
–A,tak.Cośsobieprzypominam.Aleonaprzecieżmiałasameczystekartki,nie?
–Toniemaznaczenia.Możeszsprawdzić,czyjesttamnadal?
–Nastrychu?
–Tak.
–Nodobra.Dzisiajtosprawdzę.Mogłaśzadzwonićpóźniej.
–Alejamuszętowiedziećjużteraz.Jeślijest,zarazponiąprzyjadę.
–Alepoco?
–Jestmibardzopotrzebna.
–Boże,ależtyostatniozdziwaczałaś.RobisięzciebiedrugaFi,wiesz?
–Obiecuję,żenadsobąpopracuję,tylkosprawdźszybko.
–Idę,jużidę.
Pochwilizadzwoniładomnie,żebypotwierdzić,żeznalazłaksięgę.
–Mają–powiedziałamdoOktawiana.–Jedziemy.Jestempewna,żebędzietak,jakmisięwydaje.
SkoroFimiałaromanszFalesse,napewnotaksięganależaładoniej.Musiałapozostawićwniejjakieś
śladyposzukiwańmordercyojca.Akiedyzginąłmecenas,niemogłapoprostutampójśćipoprosićojej
oddanie.
–Inatylelatzostawiłatamtęksięgę?
–Niebyłajejjużpotrzebna.Fikompletnieodcięłasięodmagii.
Gloriawyszłaprzeddomwpiżamie.
–Proszę–oświadczyła,podającmiksięgę.–Mamnadzieję,żewszystkominiedługowyjaśnisz,bo
niepodobamisiętacałazabawazamoimiplecami.
–Jaktylkowszystkosięrozwiąże,będzieszpierwsząosobą,którasięwszystkiegodowie.Możepo
policji.
–Policji?Wcotysięwplątałaś?
–Spokojnie.Nictakiego.Zadzwonięniedługo.Dziękujęjeszczeraz.
–Proszę–wzruszyłabezradnieramionami.
Wsiadłamdosamochoduioderwałampieczęć.
–Jestpusta,miałarację–powiedziałOktawian.
Tylkożejawidziałamzupełniecoinnego.„TaksięganależydoEleiFalesse.Ktokolwiekznajdujesię
w jej posiadaniu i jest w stanie przeczytać te słowa, proszony jest o jej bezzwłoczny zwrot
właścicielce”.
Przerzuciłamnerwowokilkastron.
–Latte,niedenerwujsię.Totylkoczystekarty–powtórzyłOktawian,sądzącchyba,żeoszalałam.
–Nie,kochanie.Typoprostuniewidzisz,cotujestnapisane.
Przerzucałam kolejne strony w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów. Wróżby, których używała,
zaznaczonebyływrogustronyczerwonąkropką,którasamapojawiałasiępotym,gdywróżbazostała
wypełniona. Tak samo działo się w mojej księdze i dzięki temu mogłam zobaczyć, jakich sztuk
magicznychpróbowaładokonaćidokonała.
– Pozbywanie się śladów zbrodni – mruknęłam pod nosem, kiedy trafiłam na to nieznane mi dotąd
zaklęcie.
–Co?
–Najwyraźniejtojednakonamusiałagozabić,skoroużyłategozaklęcia.Ataksięzarzekała,żeto
nieprawdaiżegokochała.Zakłamanalafirynda.
–Latte?Jesteśpewna,żewiesz,comówisz?Topoważneoskarżenie.
–Niemamnajmniejszychwątpliwości.
–Alemoże…
– Oktawian… – powiedziałam w osłupieniu, kiedy trafiłam na kolejny ślad, który świadczył o jej
winie.
–Słucham?
–Mam.Zaklęcienaoczyszczaniepamięci.Onasobietowymazałazewspomnień.Dlategojesttaka
przekonana,żetonieona.Poprostuwcaletegoniepamięta.
–Cośtakiegojestwogólemożliwe?
–Tozaklęciemawzałożeniupomagaćmłodymwróżkom,którepopełniłyjakiśbłądipoczuciewiny
blokujeimmożliwośćdalszegostudiowaniaprekognicji.Chodzioprzełamaniebarierypsychicznej.Ale
Elea,jakwidać,użyłategowzupełnieinnymcelu.Tylkojakjatomogęudowodnić?
–Musiałabyśmiećjakiegośświadka,bosamawiesz,copowiedziałDaniel.
–Alejakiegoświadka?
–Kogoś,ktowieowszystkim,cotamsięstało.Przecieżtyletajemnicniemogłoujśćuwadzekogoś
spozategodomu.AOliwia?
– Oliwia zapewniła sobie prawną ochronę przed moimi wizjami. Mnie jest potrzebny ktoś, kto to
widziałlubsłyszałimożeotympowiedzieć.
–Ale,Latte…Obawiamsię,żejeśliktośtakiwogóleżyje,toposwoimtrupiewyznacałąprawdę.
Spojrzałamnaniegoinaglegenialnamyślprzyszłamidogłowy.
–Właśnie.Poswoimtrupie.TomaszFalesse.
–Co?
–Zapytamysamegozainteresowanego…
–Przykromi,żemuszęciotymprzypomnieć:onnieżyjeiniejestzbytrozmowny.
–Jestnatosposób.Bardzoniebezpieczny,alejedyny,jakiegomożemyspróbować.
–Jaki?
– Muszę wywołać jego ducha. Robiłam to już w przeszłości. Jestem doskonałym medium. Ale
potrzebujęobecnościegzorcysty,któryprzyjechałwtedyzFipomócEmilowi.
(Kiedywymawiałamjegoimię,Oktawianspojrzałnamniekrzywo).
– Nie wiem. Nie podoba mi się to wszystko. Nie słyszałem jeszcze, żeby takie zabawy z duchami
wyszłykomuśnadobre.
–Botoniesązabawy,Oktawian.Tobardzopoważnasprawaitakwłaśnietrzebadoniejpodejść.
Dlategomusimyzwerbowaćtegofaceta.
–Jakonsięnazywa?
–Niewiem,niepamiętam.AleDanielgozna.
–Myślisz,żepodacijegonumer?
–Adlaczegonie?Jemuzależynarozwiązaniutejzagadkirówniemocnocomnie.
–Alemusitozrobićbezczarów.
–Toniesążadneczary.Nagramytonakamerze.Jeślibędziesłychaćinnygłos,sądmożewziąćto
poduwagę.
– Wątpię! Przy dzisiejszej technice komputerowej takie zabawy z modyfikowaniem głosu potrafią
nawetmałedzieci.Nicztego,Latte.Toniebezpieczneibezcelowe.
–Mogęsięczegośważnegodowiedziećidopieropóźniejpostaraćsiętoudowodnić.
–Ależjesteśuparta.
–Chcętopoprosturozwiązaćizamknąćtęsprawęraznazawsze.Terazdopierowidzę,żewszystko
zaczyna do siebie pasować. Przypuszczam, że to Elea zamordowała mojego ojca, bo wiedział
omachlojkachTomaszaFalesseimógłwpakowaćgodowięzienianaresztężycia,apóźniejTomasza,bo
wściekłasię,żezakochałsięwFi.
–Samniewiem.Musiałabybyćprawdziwąpsychopatką.
– Może masz rację. Dlatego koniecznie trzeba wywołać ducha Tomasza Falesse. Dzięki temu
wszystkiegosiędowiemy.Pomożeszmi?
–Latte,toniebezpieczne.Teduchypóźniejniechcąwracaćipotrafiąlatamidręczyćosobę,któraje
wywołała.
–Jeśliniezakończązadanianaziemi.Aonwłaśniejezakończy.
JeszczetegosamegodniazadzwoniłamdoDaniela,żebypoinformowaćgooswoimplanie.Zgodnie
zprzewidywaniamibyłniemalrówniesceptycznycoOktawian.Dopieromyślotym,żemożemyzdobyć
nowe informacje, na podstawie których ustalimy jakieś namacalne dowody, trochę go zmotywowała.
Samonagranieseansuonrównieżuznałzaniemerytorycznydowód.Jajednakkonieczniechciałam,żeby
tozrobić,ponieważzmojegoostatniegodoświadczenianicniepozostałomiwpamięci.
–TojestksiądzMarek–przedstawiłgoDaniel.
–Miałemkiedyśprzyjemnośćwspółpracowaćztwojąmamą.
Marek był mężczyzną raczej wątłej budowy, a jego wygląd zewnętrzny nie przywodził na myśl
profesji egzorcysty, którą wykonywał. Zdawałam sobie sprawę, że już kiedyś widziałam go przelotnie
wholudomuGlorii,alejegopowierzchownośćbyłanatylepospolita,żenigdywżyciuniepoznałabym
go na ulicy. Spodziewałam się habitu. A tu? Szara flanelowa koszula, owalne okulary, lekko rudawa
broda.Ot,takisobiezwykłyobywatel,tyleżezawieszonymiędzyświatemżywychiumarłych.
–Odjakdawnasiedziszwokultyzmie?–zapytałmniewprost.
–OdśmierciFi.
–Dobrze,aleczykiedykolwiekwcześniejmiałaśkontaktzeświatemumarłych?
– Tak, wtedy kiedy musiał ksiądz interweniować w sprawie Emila Falesse. To mnie początkowo
nawiedził…czyopętał?Niewiem,jaksiętomówi…
–Duchwszedłwciebie,tak?
–Tak.
–Ijaktosięstało,żeprzeszedłpóźniejnaEmila?
–Emilkrzyknął,żebyduchprzeszedłnaniego.
Marekbyłzaskoczony.
–Bardzoodważnezachowanie.CzyEmilbędziedzisiajznami?
Oktawiansiedziałnakanapieinerwowostrzelałkostkamidłoni.
–Nie.ZpanemEmilemoddłuższegoczasunieutrzymujębliższychkontaktówiniesądzę,żebyjego
obecnośćwtejkwestiibyłatukonieczna.
–Rozumiem.
–Czyterazjamogępanaocośzapytać?
–Proszę,oczywiście.
–Wiem,żeniezapamiętamnicztegoseansu,więcczyOktawianmógłbynagraćgonakamerze?
– Może spróbować. Zazwyczaj kamery nie wychwytują nic z seansu spirytystycznego, ale kto wie,
możewrazzrozwojemtechnikistałysiębardziejczułe…
–Jaktoniewychwytują?
–Nagrywanyseanspoprostusięnierejestruje.Niewiemyczemu.
Dreszczprzeszedłmipoplecach.
–Mapanitablicęliter?
–Mam.
–Doskonale.Możemyzaczynać–oznajmiłurzędniczymtonem.
Przygotowanie do seansu nie różniło się prawie niczym od tego, którego dokonał kiedyś Emil.
Zawierałokilkaelementówwięcej,októrychpóźniejmówiłJanek,aleschematbyłwłaściwietensam.
Noiterazwszyscytraktowaliśmytośmiertelniepoważnie.
Niewiem,kiedysięwyłączyłamipoczułamogromneciśnienieodśrodkaciała.Straciłampoczucie
czasu.Zupełniejakbymzapadławgłębokisenpodwpływemmocnejnarkozy.
Kiedyotworzyłamoczy,oślepiłmniesilnyblaskokrągłychświateł.
–Cosiędzieje?Gdziejajestem,ulicha?
–Spokojnie,Latte–łagodnieprzemawiałdomniejakiśmęskigłos.
–Tomasz?
–Słucham?
–NazywasiępanTomaszFalesse?
– Nie, skąd ten pomysł – roześmiał się mężczyzna. – Nazywam się Edward Hercen, jestem pani
lekarzem.Cieszęsię,żepanidonaswróciła.
–Coznaczy:wróciła?Gdziebyłam?
–Chybagdzieśdaleko.Musiałapanibyćwdługiejpodróży,prawda?
Po chwili do sali, w której leżałam, wbiegła Gloria, a za nią powolnym krokiem wszedł Kornel
i w końcu Oktawian. Rzeczywistość dopiero zaczynała obierać się z mgły, w której była dość obficie
spowita.
–Boże,jaktodobrze,żesięwybudziłaś,Latte.Takstraszniesięociebiebaliśmy.Cośtynajlepszego
zrobiła?Niezłegonapędziłaśnamstracha,wiesz?–mówiłaGloria,trzymającmojedłonie.
–Aledlaczegojatujestem?Długospałam?
Zupełnieniepamiętałam,cosięwydarzyłoaniskądwłaściwiesiętuwzięłam.
–Spałaś?Byłaśnieprzytomnaprawiedwatygodnie.
–Co?!
–Baliśmysię,żejużnigdysięnieobudzisz.Dziśranozadzwonilidonaszeszpitala,żezaczynasz
dawaćoznakiżycia.KochanaLatte.Jakdobrze,żejesteśznowuznami.Onicsięniemartw,wszystko
będziedobrze.Jakościęztegowyplączemy.
–Zczego?
Oktawianstałpodścianą,niepatrzącmiwoczy.
– Proszę, niczym się nie przyjmuj. Zostawimy cię na razie samą z Oktawianem. Jemu napędziłaś
największegostracha,więcchybapowinniściezostaćprzezchwilęsami–powiedziałKornel.
–Jaktonajwiększego?–oburzyłasięGloria.–Jamyślałam,żeumręzestrachu.
Kornelpoklepałjąporamieniu.Uściskalimnieiwyszli.
–Boże,Latte.Obiecaj,żenigdywięcejmitegoniezrobisz.
–Czymożeszmiwyjaśnić,cosięwogólestało?
–Wywoływaliśmyducha,topamiętasz?–powiedziałprzezzaciśniętegardło.
–Tak,duchamecenasaFalesse.Czynagraniesięudało?
–Mniejwięcej.
–Alecoświdać?
–Janiemogłemnagraćcałości,rozumiesz?Zarazpotym,jaktocośwciebieweszło,zaczęłaśsię
rzucaćpocałejpodłodze.Właściwiecośzaczęłotobąrzucać.Jakbyśniepanowałanadciałem.Miałaś
szeroko otwarte oczy, początkowo zrobiły się białe, a później całkiem zaszły krwią. Krew leciała ci
znosaizust–jegogłosdrżał,kiedyotymopowiadał.–Marekkilkakrotniepróbowałwyrwaćzciebie
to coś, powtarzał jakieś słowa po łacinie. Nagle ty podniosłaś się z ziemi i napisałaś tymi literkami
ERNEST.
–Ernest?
–Niewiem,cotomaznaczyć,aletak.ApóźniejznówdopadłyciętekonwulsjeitenMarek…mój
Boże. Krzyknął coś i to przeszło na niego. A ty zostałaś tam na ziemi nieprzytomna. Daniel kazał mi
zanieśćciędołazienkipodzimnyprysznic,aletonicniepomagało.Ikiedywróciłem…tamdopokoju,
żebygozawołać.Onjuż…
–Cosięstało?
–Mareknieżyje–powiedziałwkońcu.
Pobladłzestrachunawspomnienietego,cosięwydarzyło.
–Danielwezwałkaretkę.Byłprzerażony.Przecieżniktsiętegoniespodziewał.Lekarzepotwierdzili
zgon. Wewnętrzny krwotok. Ciebie natychmiast przewieziono do szpitala, Daniela wezwano na
przesłuchanieitymczasowoaresztowanopodzarzutempraktykokultystycznych.
–Danielaresztowany?
–Tak.I…mytakże.
Zamurowałomnie.
Patrzyłamnaniegozniedowierzaniem.Czyto,comówił,mogłobyćprawdą?Jeślitak…tojabyłam
winnaśmiercitegomężczyzny.Jagosprowadziłam,bochciałamwywołaćduchamecenasa.Skuliłamsię.
Całe moje ciało było jeszcze odrętwiałe i sztywne po dwóch tygodniach bezruchu. Te wszystkie
wiadomościspadłynamniejakgromzjasnegonieba.Niewiedziałam,coterazbędzie,iniebyłonikogo,
ktomógłbywyciągnąćmnieztejopresji.
Po chwili na salę wszedł umundurowany mężczyzna i oznajmił koniec odwiedzin. Dopiero wtedy,
kiedy obaj wychodzili, zauważyłam, że Oktawian miał na sobie kajdanki. Policjant spojrzał na niego
chłodno.
–Przepraszam–wyszeptałam.
–Nie,Latte.Tojaciebiezawszystkoprzepraszam.Nawetniewiesz,jakstraszniecięprzepraszam.
–Zaco?–krzyknęłamzanim,alejużnicniepowiedział.
Myślizwielkimtrudemprzenikałyprzeztkankiotępiałegojeszczeumysłu,aledoskonalezdawałam
sobiesprawę,żejestemwokropnejsytuacji.Poczułamnasobiebolesnepiętnomorderstwa.Winę,która
jakplamanaczoleBalladynypojawiłasięnamnieimiałajużnigdyniezniknąć.Bógmiświadkiem,że
nie zrobiłam tego z premedytacją, ale wiedziałam przecież, że to, co zamierzaliśmy zrobić, może być
niebezpieczne. Niejednokrotnie słyszałam o tym od Fi i wielu innych. Ostrzegano mnie przed tym na
Brockeniczytałamprzestrogiwksiędze.Niebyłamnieświadoma,comożesięwydarzyć,alepragnienie
poznaniaprawdyzaślepiłomnietakbardzo,żeniezważałamnażadneniebezpieczeństwa.
–Latte–odezwałasięGloria,kiedywrazzKornelemusiedliprzymoimłóżku.–Wieszjuż,cosię
stało.Niemartwsię.Niepozwolętrzymaćcięwareszcie.Niepopełniłaśżadnejzbrodni,ajedyniebłąd,
którydoprowadziłdofatalnychskutków.Niebójsię,Latte.Wszystkobędziedobrze.Niejesteśsama.
Jejsłowaniestanowiłyżadnegopocieszenia.Wiedziałamjedynie,żekonieczniemuszęsięuwolnić,
żebydoprowadzićdokońcato,cojużzaczęłam.ŻebyofiaraMarkanieposzłanamarne.Żebyprawda
o tym morderstwie ujrzała światło dzienne. I przede wszystkim – żeby uwolnić Oktawiana od
niesłusznegooskarżenia.Jeśliktośtubyłwinny,tonapewnonieon.
–MuszęporozmawiaćzErnestem–wymamrotałampokilkuminutachbeznadziejnegomilczenia.
–ZErnestem?–zdziwiłsięKornel.–Zmoimojcem?
SkorotoimięprzekazałmiTomasz,jedynieonmógłwszystkowiedziećipowiedziećmiprawdę.Był
mężemEleiinawetjeśliwszystkietewydarzenianieodbywałysięnajegooczach,zpewnościąonich
wiedział,bobyłteżjejadwokatem.
–Tak,ztwoimojcem.
–Alepoco?
–Muszęznimporozmawiać–powtórzyłamzuporem.
–Obawiamsię,żetoniejestnajlepszapora,Latte.
–Dlaczego?
Kornelwestchnąłciężko,jakbyztrudemprzychodziłomupowiedzeniemiprawdy.
–Mów,wytrzymamdużowięcej,niżcisięwydaje.
–Tymrazemniedotyczytociebie.Ernestniejestpoprostuwnajlepszejformie.Elżbietazniknęła.
ZabrałaPolęizniknęła.–Kornelmiałłzywoczach.Pojegozmęczonejtwarzywidaćbyło,żenieśpiod
wieludni.
–Wszędzieichszukamy,aleniemaponichśladu.Niejestzresztąjedynąosobą,którawostatnich
dniachsięulotniła–wtrąciłaGloria.
–Comasznamyśli?
–Emildałnogęzdomu.
–Cotakiego?
–ZostawiłAngelęzbliźniakamiiuciekłzjakąśdziewczyną.Włączyłmusięgentatusia–mruknęła
zawstydzona.
–Cotymówisz?
– Cholera, obawiałam się, że prędzej czy później może do tego dojść. Widziałam od początku ich
małżeństwa,jaksięmiotał,mówił,żepopełniłwielkibłąd.Rozmawiałamznimkilkarazy,tłumaczyłam
mu,żeskorojużznalazłsięwtakiejsytuacji,musizachowaćsięodpowiedzialnie,alegenyzwyciężyły.
Niemożnatuzapalić,co?
–Niesądzę.APola?Jaktosięstało?
Kornel milczał, chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Widziałam, że nie może pogodzić się
ztym,cosięwydarzyło.Gloriaspojrzałananiegoznaczącoisamazaczęłamówić:
–Kiedydowiedzieliśmysięotwoimwypadku,wszyscychcieliśmyprzyjechaćdoszpitalazobaczyć,
jak się czujesz i w ogóle co z tobą, więc Kornel i Tosia zostawili dziecko Elżbiecie. Zapewniała, że
mogąspokojnieoddaćPolępodjejopiekę.
Czułam,jakkolejnynóżwbijasięwmojeserce.Zupełniejakbymstraciławszelkiepanowanienad
skutkami moich czynów. Cokolwiek bym zrobiła, kończyło się to źle. Jak w starogreckim perypetio.
Zamknęłam oczy. Czułam się taka bezsilna. Nie chciałam płakać, bo nie miałam prawa użalać się nad
sobą.Powinnamczućbólprzezto,codziałosięwokółprzezemnie.
– Nie obraź się, Latte, ale ja muszę już wracać. Nie mogę zostawiać Tosi samej na tak długo. Jest
wrozsypce.Cieszęsię,żejużsięwybudziłaś.Iniemartwsię.OdzyskamyPolęiwyciągniemycięztego
gówna,bonatoniezasługujesz.
Pocałowałmniewczołoiwyszedł.
Gloriaprzysunęłasiębliżejispojrzałamiprostowoczy,jakbymiałamidoprzekazaniacośjeszcze.
–Kochanie…
–Gloria,błagamcię.Niezaczynajtakzdania,bozaczynamsiębać.
Przygryzławargi,cozdecydowanieniebyłodobrymznakiem.
–Co?
Glorianachyliłasięiwyciągnęłaztorebkiplikgazet.
–Cotojest?
–Patrz.
Poczułam,jakwszystkiemojeczłonkirobiąsięniczymzwatyizaczynaoblewaćmniezimnypot.Nie
byłamwstaniesięruszyćaninawetunieśćręki,żebyzajrzećdośrodka.Zresztąniebyłotokonieczne.
Wszystko,comiałamwiedzieć,znajdowałosięnapierwszychstronachgazet,którepołożyłaminałóżku.
„LATTE!Niechmocbędzieztobą!”
„Najsłynniejszawróżkawkrajupodejmujesięśledztwawsprawiemorderstwa!”
„Tajemniczatwarzokultyzmu”.
„CoLattemawspólnegoześmierciąMarka?Zobacznastr.3”.
„NowagwiazdkaOktawianaFreterawspiritualshow!?”
„K.chceuniewinnieniaswojejakme”.
Wwiększościtychszmatławcówwidniałomojezdjęciezszerokootwartymibiałymioczamiiustami
wykrzywionymiwniemymkrzykuprzyświecachitablicyliter.Wyglądałamnanimjakdemon.
–Skądonitomają?–zapytałamcicho.
–Obawiamsię,żeodOktawiana.MusiałsprzedaćWernerowinagranie.Oddawnaniewypromował
żadnejgwiazdyigroziłamuutratapracy.
–Więcposłużyłsięmną?!–wyszeptałamzniedowierzaniem.
Gloriamilczała.
– Jeśli będziesz chciała, to go pozwiemy, ale na razie musimy walczyć o twoje uniewinnienie
wkwestiipraktykokultystycznychzeskutkiemśmiertelnym.
–Alejajestemwinna,Gloria.
–Cotymówisz,chybacisięrzeczywiściepoprzestawiałowtejtwojejgłowie?Narazieniemartw
sięniczym.Wszystkobędziedobrze.Zobaczysz.
WsalipojawiłasiępielęgniarkaipoprosiłaGlorię,żebyjużwyszła,boczasodwiedzinsięskończył.
– Zobaczymy się jutro. Idę opracowywać dla ciebie linię obrony. I zrobię wszystko, żebyś nie
wylądowaławwięzieniu.
Pielęgniarkastaławdrzwiachizirytowanymwzrokiempośpieszałajądowyjścia.Kiedyzostałyśmy
same,usadowiłasięnakrześlekołomojegołóżka,poprawiłaswojąnazbytopiętąspódnicęipodsunęła
nanosiezdecydowaniezadużeokulary.
– Droga pani Latte, zdaję sobie sprawę, że jest pani osobą publiczną, niemniej jednak panią
wrównymstopniucoinnychobowiązująpewnezasady–powiedziałaskrzeczącymgłosem.
–Niejestemżadnąosobąpubliczną.
– Może przed zaśnięciem pani nie była. Teraz pani sytuacja się zmieniła i chyba tak czy inaczej
będziesiępanimusiałaztympogodzić.
Wyglądałaminaosobę,którauwielbiawszelkiegorodzajurealityshowiprzedchwiląwyciągnęła
najkrótszy patyczek, wygrywając tym samym rozmowę ze mną, o której później będzie opowiadać
dziennikarzom.
–Medianiedająnamspokojuijużsameniewiemy,comamyodpowiadać.
–Proszępoprostuniczegoniekomentować.Jeślidobrzesięorientuję,tochybanienależydopani
obowiązków.
Wyglądałanawyraźnieniezadowolonązmojejodpowiedziizapewnewtymmomenciepostanowiła
przekazać swoim koleżankom, że jestem wredną i naburmuszoną pannicą, która ma nie wiadomo jakie
wyobrażenieosobie.Nachyliłasięnademnąidotknęłamojejdłoni.
Jachcędlapanijaknajlepiej,skarbie.
–Wtakimraziewracamdoswoichobowiązków.
–Przepraszam–speszyłamsięwłasnymzachowaniem.–Niechciałambyćniemiła,poprostujeszcze
nicztegowszystkiegonierozumiem.
– Wiem, kochana, wiem. Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze. A najważniejsze, że po
takimciężkimwypadkudzieckunicniejest.
–Słucham?–zapytałamzezdziwieniem.
–Zdzieckiemwszystkowporządku.Wtakimwczesnymstadiumciążymogłapaniprzecieżporonić.
Wyszłazsali,zostawiającmniewosłupieniu.
NazywamsięLatte.
Jestemosobąpubliczną.
Jestemmorderczyniąprzedwyrokiemsądowym.
Jestemmatkąmojegonienarodzonegodziecka.
Miałamwrażenie,jakbymtużpoobudzeniusiędostałaobuchemwłeb.Tobyłdzień,któryzaważył
na moim życiu. Stał się początkiem końca pewnej historii. A właściwie nie jednej historii, ale tysiąca
różnychskładającychsięnamójświat.
Końcem związku, który przez ostatnie lata stanowił dla mnie kwintesencję codzienności, a pod
wpływem jednego ruchu zawalił się w posadach i zniszczył we mnie wiele cennych wartości, które
stworzył i pozwolił w nie uwierzyć. Sens zaufania, poświęcenia i oddania. Byłam bezpośrednią
przyczynąwszystkichzdarzeń,któregdybynieja–pewnienigdyniemiałybymiejsca.Wydawałomisię,
żeitakwystarczającodużodostałamodświatainadszedłczas,abymtojajemucośpodarowała.
Nie załamałam się zdradą Oktawiana tak, jak stałoby się to w innych warunkach, bo w tamtym
momencieniemyślałamjużosobie,aleotym,wjakisposóburatowaćto,copozostało.Albojeszcze
lepiej – cofnąć wszystkie błędy, które popełniłam, a których mogłam się ustrzec, gdybym spróbowała
posłuchaćradotrzymanychodFi.Wiem,żeonatakżepopełniłabłędy.Żegdybynieizolowałamnietak
od siebie, wiedziałabym, że te rady nie są pustosłowiem z ukrytym tajemnym znaczeniem, tylko
wskazówkami,którymmożnazaufać.
Postanowiłam pokazać ludziom, że mogę naprawić to, co zniszczyłam. Że nie jestem złą ani
zdemoralizowanąmorderczynią,jakpisząomnieniektóregazety.Chciałampomóctym,którymjeszcze
mogłam,niedlatego,żebyłamszkalowanaprzezmediaispołeczeństwo,leczwierzyłam,żeaniPola,ani
Tosia,aniKornel,aniGlorianiezasługująnato,abypodzielićlostych,którychjużniebyło.
Następuje czas w życiu człowieka, kiedy musi stanąć twarzą w twarz ze swoim dotychczasowym
postępowaniem.Kiedyniemamuzykipomagającejzagłuszyćwłasnemyśliiodpłynąćwświatmarzeń.
Kiedyniemaprzyjaciół,którzypoklepiąporamieniuipowiedzą,żeniemasięczymprzejmować,ani
wymówek,żetrzebazająćsięczymśinnym.
Najgorsza kara, jaką możemy otrzymać, to ta, którą wymierzymy sobie sami. Uczciwy rozrachunek
zsamymsobą.Bezlitosnyrachuneksumienia.
Człowiekjestdlasiebienajuczciwszymsędziąitowłasnegoosądupowinniśmysiębaćnajbardziej.
ByćmożetakwłaśniebędziewyglądaćSądOstateczny…Każąnamosądzićsamychsiebie.Niebędzie
nikogo, kto zapyta o pobudki i poczeka na usprawiedliwienie. Sami będziemy sobie sędziami. Sami
podsumujemyswojezasługiiprzestępstwa.Dobroizło,którewyrządziliśmywżyciu.Ipozostanienam
spisaćbezupiększaniaiprzekręcaniahistorięswojegożycia.
Przyjrzećsięzbliskadziełu,którestworzyliśmynasklepieniubędącymnaszymżyciem,któredzień
po dniu pokrywaliśmy malowidłami. Nie ku zachwytowi gawiedzi. Nie, aby osiągnąć spektakularny
sukces,ależebyprzyjrzećsięzbliskawłasnymbłędomiporażkom.
AncoraImparo!
Głosanielskiwświecie,gdziekażdynawłasnośćposiadłdoskonałość!
Asamodążenie?
Zamało.
Wcenie:
Bezbłędność.
Sztukapozoru.
Iśmiałość.
–Mistrzu,ktonatejwysokościjakiśbłąddostrzeże?
–Ja,głupcze!
Odrzekłten,którynieboprzybliżył.
Klepiącympacierze.
Kolejnedwadniprzeleżałamwszpitaluskazananabiałysufitnademnąitysiącemyślibłądzących
pomojejgłowie.Całymójświatzawaliłsię.
Nie wiedziałam, jak dalej postępować i czy w ogóle mogę teraz zrobić cokolwiek, a tłoczące się
wmojejgłowiemyśliwywoływałyjedyniejejból.
Byłam odpowiedzialna za wszystko: zniknięcie Poli, śmierć Marka, aresztowanie Daniela
iOktawiana(choćjegowtymmomencieniepowinnomibyćwcależal!),ateraznawetzadziecko,które
niewiadomokiedyzaczęłorosnąćpodmoimsercem.Przezostatnielataodwróciłamsięniemalzupełnie
odwszystkichbliskichmiludzidlaczłowieka,którymniezdradziłdlatrzydziestusrebrników.Aoniteraz
przyszliinieokazalinawetcieniazłości,niezwątpiliwemnie.
Wierzylimibezgranicznie,mimożejasamajużsobieniewierzyłam.
– Pani stan zdrowia zdecydowanie się poprawił – oznajmił łysiejący, sympatyczny doktor
wokularach,którycodziennieprzychodziłdomnienawizyty.
–Czujęsiędużolepiej–przyznałam.
– Obawiam się jednak, że w obecnej sytuacji nie mogę pani wypisać do domu, tylko będę musiał
poinformowaćotympolicję.
–Zdajęsobieztegosprawę–odpowiedziałamspokojnie,żebyniepogarszaćsytuacji.Wiedziałam
doskonale,żeniemożezrobićnicinnego.Byłamoskarżonaomorderstwo.
–Latte?–usłyszałamnagleradosnygłosGloriidochodzącyodstronydrzwi.Wbiegładosalizjakiś
pismem w dłoni. – Udało się, nie musisz przebywać w areszcie aż do czasu rozprawy sądowej.
Wystarczy, że pozostaniesz w granicach kraju, i nie będziesz miała już z niczym problemu. To znaczy
prawiezniczym–oświadczyła,spoglądajączpolitowaniemnamójbrzuch.
–Dziękuję,Gloria.Jesteśwspaniała.
–Doskonałewieści–ucieszyłsiędoktor.
Wyjście ze szpitala nastręczyło mi znacznie większych trudności, niż się spodziewałam. Zdziwiło
mnietrochę,kiedyGloriapowiedziała,żepodjedziepomniesamochodemodzachodniejstronyszpitala,
gdzie znajdowało się jedynie małe wyjście ewakuacyjne, ale kiedy tylko się tam pokazałam, kilku
z dziennikarzy zgromadzonych tłumnie przy wejściu głównym, którzy mnie dostrzegli, ruszyło biegiem
wmoimkierunku.
– Latte! – krzyknął jeden z nich. – Czy to prawda, że jesteś w ciąży? Kto jest ojcem dziecka?
OktawianFreter?DanielWolski?EmilFalesse?
–Latte!KtojestodpowiedzialnyzaśmierćegzorcystyMarka?Czytoprawda,żeplanujeszwrócićdo
K.itamwychowaćswojącórkęnawróżkę?
Błysk fleszy oślepił mnie tak, że z trudnością dotarłam do samochodu. Gloria nie zdążyła jeszcze
nacisnąćnagaz,kiedyotoczylinaszewszystkichstron,takżeniemogłyśmywogóleruszyć.
– Wynocha stąd! Nie będziemy niczego komentować! – krzyczała do nich, prąc autem naprzód jak
taran.
–Latte,schowajgłowę,bojutrotwojezdjęciabędąwewszystkichgazetach.Pojedziemynajpierwdo
mnie,awieczorem,kiedyjużsięwszystkouspokoi,będzieszmogławrócićdosiebie,oczywiściejeśli
będzieszchciała.
Kiedydojechałyśmydoniej,podziennikarzachnaszczęścieniebyłojużśladu.Mieliswojezdjęcia
imoglispokojniewrócić,żebynapisaćponiżającymnieartykuł,zaktórydostanąwnajlepszymwypadku
kilkadziesiąteuro,bocoteżzemniezasensacja.Niewartazłamanegogrosza.
–Zdziwiłabyśsię.Jesteśteraztematemnumerjedenwcałymkraju,aniebyłabymzaskoczona,gdyby
takżezagranicą.Ludziesążądnisensacji,atyimjejdostarczyłaś,itonawielkąskalę.Takichwłaśnie
ludzikochaK.inicnatonieporadzisz.Chceszkakao?
–Chcę.Gloria?
–Tak?
–Dziękujęcizawszystko.
– Głupia jesteś. Jak mogłabym postąpić inaczej? Chyba właśnie dla tej sprawy przez tyle lat
studiowałamprawo.
Wieczorem niczym gwiazda wielkiego ekranu założyłam czapkę z daszkiem, okulary i samochodem
GloriipojechałamdodomuojcaKornela,jaknaironięlosutakżemecenasaFalesse.
Kiedy zadzwoniłam, nikt nie odpowiedział, ale wiedziałam, że tam jest. Stałam pod drzwiami
idzwoniłamtakdługo,ażwreszciezszedłociężaleposchodachimiotworzył.Niewiedział,kimjestem,
inerwowopróbowałdopiąćguzikswojejrozpinającejsięnabrzuchukoszuli.
–Czymmogęsłużyć?–zapytał,nawetniepróbującschowaćzasiebieszklankipełnejwhisky.
– Dobry wieczór. Przepraszam, że niepokoję pana o tak późnej porze, ale niestety nie mogłam
pojawićsiętuwcześniej.Mogęwejść?
–Wjakiejsprawie?–odpowiedziałniezbytuprzejmie.
–NazywamsięLatte,możecośtopanumówi?
–Proszę.
Salontegoimponującegodomuwyglądałjakpobojowisko.Kilkapustychbutelekpowhisky,szklanki,
cygara,ubraniaporozrzucanepocałympokoju.
–Czyżbyżonawyjechałanadłużej?–zapytałam.
–Przepraszamzatenbałagan.Taksięskłada,żeakuratjejniema.Napijesiępani?–zaproponował,
lekkosięzataczając.
–Bardzochętnie.Czywyjechałazwnuczką?–dodałambezceremonialnie.
Postawiłbutelkęzpowrotemnablacie.
–Czegowłaściwiepanichceodemnie?
– Chcę dowiedzieć się wszystkiego, co pan wie. Od śmierci mojego ojca przez śmierć mecenasa
Falesse,panabrata,ażpodzisiejszydzieńito,costałosięzPolą.
–Niestety,niemogępanipomóc.
Podałmiszklankę.
– Obawiam się, że będzie pan musiał. Wydaje mi się, że pana wnuczka jest w niebezpieczeństwie.
Itylkojamogęjejpomóc.
–Zostawiłamnie–wybuchnąłwkońcu.Onteżdoszedłjużdoswojegokresu.Spotkaliśmysięwtej
jedynej chwili, kiedy naprawdę mogliśmy odkupić nasze grzechy. – To nie była moja wina. Robiłem
wszystko, żeby jej było ze mną dobrze, ale ona kochała zawsze tylko jego, mojego starszego brata. On
zawsze musiał być lepszy. Zawsze! – Miałam wrażenie, że zaraz zaniesie się płaczem. – Ale jak
skończył?Wkońcudosięgłygoręcesprawiedliwości.
–Czytopanzabiłswojegobrata?
–Ja?–roześmiałsięrubasznie.–Nie,nieja.Tobyłobyzbytproste.Aonaznienawidziłabymniedo
końcaswoichdni,nigdybymitegoniedarowała.Coinnegojej.Niemiaławyjścia.
–Komu?Panwie,ktoichzabił?
Zatoczyłsięznówiusiadłnaskórzanejsofie.
–Więcpanimyśli,żemordercąbyłajednaosoba,tak?Otóżnie!Mylisiępani.Owszem,toElazabiła
tegopolicjanta.Zadużowiedział,bałasię,żeskompromitujeTomasza…Myślę,żeonnawetnigdysię
otymniedowiedział.Elżbietamiałakompletnegoświranajegopunkcie.Wybraławieczór,kiedybyły
z Oliwą w teatrze. To dawało jej doskonałe alibi, bo nikt by przecież nie uwierzył, że mogła w ciągu
sekundy przenieść się z miejsca zbrodni do teatru. Genialne, prawda? – roześmiał się smutno. – Mnie
wykrzyczałatopewnegowieczoru,gdybyłapijanaichciałaodejść.
Pociągnąłsporyłykwhiskyimimożeszklancedalekobyłojeszczedopustej,dolałsobiedopełna
zbutelki.
–AleTomaszaniezabiła.JegozabiłaOliwia.ObiezElżbietąpojechałygdzieśzdziećmiiOliwia
uparłasię,żebywrócićpocośdodomu.Byłyprzekonanie,żenikogoniema.Kuswojemuzaskoczeniu
zastały Tomasza. Tyle, że nie był sam. Leżał w małżeńskim łożu z jakąś kobietą. To była twoja matka,
Latte.IwtedywOliwiicośpękło.Przelałasięfalagoryczy.Niebaczącnaobecnośćdzieci,sięgnęłapo
broń i wymierzyła w kochankę męża. Mała Gloria nie wiedziała, co się dzieje, płakała wystraszona
i w tym właśnie momencie rzuciła się w kierunku matki. Podbiła pistolet, który wypalił i wystrzelił
wprostwsercemojegobrata.
Wmojejgłowienatychmiastodtworzyłasięwizja,którąodczytałam,wróżąckiedyśGlorii.Musiała
byćprzekonana,żetoprzezniązginąłojciec.Agdybynieona,zginęłabyFi.
–Elżbietaowszystkimcipowiedziała?
–Wiedziała,żebędęjejbronić,jeślicośbysięwydało.ElżbietazawszebyłazazdrosnaoOliwię.
Ojejcudownegomęża,córkęiidealnydom.Starałemsięjejzapewnićwszystko,conajlepsze,alenicjej
nie wystarczało. Śmierć Tomasza była dla nich obu bolesną stratą. Obie go kochały. Myślę, że nie
chroniłabyOliwii,gdybynie…
–Gdybynieco?
Spojrzałnadnoszklanki,gdziezostałjużtylkolód.Wzięłambutelkęidolałammuwhisky.
–Gdybynieco?–powtórzyłampytanie.
–Gdybynieto,żetambylijeszczeKornel,EmilnoiprzedewszystkimGloria.Adzieckoniemiało
przecież pojęcia, co zrobiło. Miała może ze dwa lata. Widziała, że mama krzyczy i płacze. Może po
prostuchciałasiędoniejprzytulić?Oliwiazrobiłabydlamałejwszystko.DlategoobiecałaEli,żeodda
jejtrzeciączęśćmajątkupoTomaszu,jeślitatylkowymażewspomnieniezpamięcidzieci.Zamaskowały
wszelkie ślady zbrodni. Filena, może z powodu wyrzutów sumienia, a może dla dobra Glorii, Emila
iKornelapomogłaimwtym.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W jednej chwili wszystko ułożyło się w całość. Zrozumiałam,
dlaczegoFitakbardzozależałonatym,żebymniewtrącałasięwśledztwoinieprzyjaźniłasięzGlorią.
Chciałamnieuchronićprzedczymś,czegonaprawdęniechciałamwiedzieć.Ioczymnajlepiej,żebynie
wiedziałnikt.
–MuszęporozmawiaćzElżbietą–krzyknęłam,łapiącgozaramiona.
– Ela odeszła. Dostała w końcu to, czego chciała. Żeńskiego potomka. Dziewczynkę, której będzie
mogłaprzekazaćswojąmoc.
–Gdziejązabrała?
–Niewiem–powiedział,niehamującpłaczu.–Niewiem,alenapewnojużtuniewróci.
–Proszędaćmijakąśjejrzecz,naprzykładbluzkę.
–Tujużniemażadnychjejrzeczy.
–Wtakimraziecoś,czegodotykała.
Napółcewpokojuzobaczyłamdamskąszczotkę.Podeszłamizłapałamjąwrękę.
ZobaczyłamjeobieprzywejściudogrotynaBrocken.
Muszę się tam natychmiast dostać – pomyślałam i zanim zdążyłam otworzyć oczy, stałam już tam,
gdzieone.
–CiociaLatte!–uradowanaPolakrzyknęłanamójwidok.
– No, no. Gratuluję! – powiedziała z uśmiechem Elea. – Szybko mnie znalazłaś. Zaczęłaś już
korzystaćznowootrzymanychmocy?
–Oczymtymówisz?
– Nie słyszałaś jeszcze dobrych wieści? Wpłynęłaś na przyszłość, używając tylko mocy wróżki.
Przeznaczeniem Marka nie była śmierć przy wywoływaniu ducha Tomasza, co oznacza, że to ty ją
spowodowałaś.
–Słucham?
– Gratuluję, Semiramis. Zostałaś prorokinią. Dlatego możesz panować nad przestrzenią i czasem
iwnieingerować.
–Nieprzybyłampogratulacje,Eleo.
–Wiem,pocotujesteś.Mójgłupi,słabymążznowusięupiłipowiedziałciwszystko,cochciałaśod
niegowyciągnąć.Udałocisię.Ico,jesteśzadowolona?Wieszjuż,żetotwojaprzyjaciółkaprzyczyniła
siędośmierciswojegotaty,ajapozbyłamsięAdama.
Gardłoażmisięzacisnęło.
–Eleo,jesteśodpowiedzialnazamorderstwo.Jeśliwyjdzietonajaw,awierzmi,żejużterazmogę
wszystko powiedzieć, jako że nie dowiedziałam się tego od ciebie, tylko od zwykłego śmiertelnika,
pójdzieszsiedziećdokońcażycia.
–Niewydajemisię,żebyśbyładlapolicjibardzoobiektywnymświadkiem,Latte.Sama,ztego,co
wiem,niejesteśwzbytkorzystnejsytuacji,jeślichodziotwojąprzeszłośćkryminalną–roześmiałasię.
–Twójmąż…
– Mój mąż? Myślisz, że kiedykolwiek zezna przeciwko mnie? Grubo się mylisz, kochaniutka. Nie
znaszgo.Pozatymprawonawettegoodniegoniewymaga.
–Babciu,cosiędzieje?Dlaczegotakkrzyczycie?
–Elea,proszęcię,oddajPolęTosiiKornelowi,ajanikomuniepowiemotwojejzbrodni.
–Typrosiszmnie…zwykłąwróżkę?Niebądźśmieszna.Terazprzecieżmożeszmirozkazać.Jesteś
wkońcunasząnowąprzywódczynią,prawda?
Polapatrzyłatonamnie,tonaElżbietę,starającsięzrozumieć,cowłaściwiesiędzieje.
–Polanależydociebie,córkoHel.TopotomkiniSybilli.Jeślichceszjąodebrać,proszę!
–Babciu,przestań.Bojęsię,chcęwrócićdodomu.–Dziewczynkabyłacorazbardziejwystraszona.
–Ataknawiasemmówiąc,poinformowałamjużzwierzchnikówtwojegoprzyjacielaDanielaotym,
żeopuściłaśgranicekraju,ipowiedziałamim,gdziemożnacięszukać.Jesteśtakaprzewidywalna,moja
droga–roześmiałasiędemonicznie.–Swojądrogą,cóżzaironialosu,żeakuratterazzmieniłaśrangęna
przywódczynię naszego okultystycznego grona. Mogą cię jeszcze wziąć za guru sekty, prawda? Żadna
zwróżeknieodważysięzaprzeczyć,żejesteśwśródnasnajważniejsza.
Elea spojrzała na mnie z satysfakcją, której nic nie było w stanie zachwiać, i weszła do groty,
zostawiającmniesamązPolą.Wiedziała,żejejwinyniewypłynąnaświatłodzienne.Zadbałaokażdy
szczegół, aby zabezpieczyć siebie, a ja byłam ostatnią osobą, która mogłaby zostać uznana za
wiarygodną:znanapowszechniewróżka,morderczyni,aterazprzywódczynisektyokultystycznej.
Usiadłam na pniu na szczycie góry Brocken. Głosy zbliżających się syren Interpolu mój nowy,
międzywymiarowy umysł słyszał tak, jakby były tuż za moimi plecami. Pola wpatrywała się we mnie
czarnymi oczkami. Jedyna spadkobierczyni rodu Falesse, która jeszcze nie wiedziała, co czeka ją
wżyciu.Awemniezaczynałarosnąćprawdopodobniekolejnadziedziczkatejklątwy.Siły,przedktórą
Fi próbowała uchronić mnie przez całe moje życie, a która we mnie ewoluowała poza moją wolą do
mocyprorokini:paniczasuiprzestrzeni.
–Pola?
–Tak?
–Posłuchaj,ciociamusicięteraznachwilęzostawić.Nigdziesięstądnieruszaj,dobrze?
StanęłamprzywejściudogrotynaBrocken,wmiejscu,gdziezaczęłosięmojenoweżycie,ateraz
musiałosięodmienićporazkolejny.NietakwyobrażałamsobiemójawanswkręguSybilli,alemimoże
otrzymałamgoprzezmorderstwo,któregodokonałam,stałosiętowostatnimmomencie,kiedymogłam
jeszczecośnaprawić.
„Będzieszmogłaporuszaćsięswobodnienaosiczasuiprzestrzeniiweńingerować”–przypomniały
misięsłowamojejprzewodniczkiduchowej.
Musiałam wrócić do czasu, kiedy wszystko się zaczęło, uratować mojego ojca przed śmiercią, Fi
przedromansemzmecenasem.Żebywszystkoułożyłosięwidealnyporządek.Moc,któranamnieprzed
chwiląspadła,pojawiłasięwłaśniepoto,żebymmogłatowszystkonaprawić.
Zamknęłamoczy.
Rozłożyłam dłonie i poczułam, jak owija się wokół mnie przestrzeń. Gęste powietrze pełne czasu
iruchu.Milionytwarzy,wyrazów,spojrzeńiuczućwirującewsteczzoszałamiającąprędkością.
–Niechstaniesięto,corozkazuję!–krzyknęłam.
Inagleznalazłamsiętutaj.
Tu,gdziezaczęłampisaćtęhistorię.
Niewiem,cotozamiejsceanijakdługojeszczetubędę.
Pozamojąmocą,bopozaczasemiprzestrzenią.
Spisujęhistorięminionychdni,którenigdynienastąpią,bojeodmieniłam.
NazywamsięLatte.
POSTSCRIPTUM
OliwiarozstałasięzTomaszempotym,jakdowiedziałasięojegoromansiezElżbietą.Pojechała
z małymi jeszcze dziećmi do K. Tam poświęciła się utworzonej przez siebie fundacji. Zawsze miała
świetnerelacjezGloriąiEmilem.
GloriaukończyłaprawoiwyszłazamążzaswojegopierwszegochłopakaPawła.
Emil zakochał się jeszcze w szkole średniej. Po studiach poślubił swoją dziewczynę i oboje
zamieszkaliwK.
Janek po czwartym roku studiów wziął urlop dziekański i wyjechał nad morze, gdzie na zjeździe
mandalipoznałAnnę.MielisynaFryderyka.Janekzmarłrokpoślubie.
KornelpoznałTosięnaAkademiiSztukPięknychwK.PostudiachzałożylifirmęA.I.izamieszkali
wrazzPoląijejdziadkiemErnestemwJ.
ElżbietaporozstaniuzErnestemzamieszkałazjegobratemmecenasemTomaszemFalesse.
Fi nigdy nie poznała nikogo z rodziny Falesse, zamieszkała z mężem w T. i do końca swojego
długiegożyciawróżyłajegomieszkańcom.Nigdyniemiałażadnegoromansu.
Niemiałateżdzieci.
[1]Definicjaznalezionanastroniehttp://encyklopedia.naukowy.pl.

Podobne dokumenty