Ezotero. Córka wiatru
Transkrypt
Ezotero. Córka wiatru
AGNIESZKATOMCZYSZYN EZOTERO córkawiatru MojejMamie,któranigdynieprzestajewemniewierzyć. Enigmatyczna. To słowo chyba najlepiej oddaje jej naturę: pełną sprzeczności i niedopowiedzeń. Miała przede mną tajemnice, których nigdy nie zamierzała odkryć i wcale nie uznawała tego za niestosowne.Wjejruchach,spojrzeniu,wjejlekkimuśmiechubyłocoś,cosprawiało,żewydawałasię takodległaitajemnicza,jakbywiedziałaoczymś,oconiktnigdynieodważyłsięzapytaćwprost.Nikt też nie znał jej przeszłości ani planów. Nawet dla mnie, najbliższej jej sercu osoby, była po prostu nieprzenikniona.Decyzjepodejmowałazawszesama.Bezżadnychpytańiuzgodnień. Tak było także w dniu, kiedy postanowiła przenieść się ze mną do T. Strasznej, zapyziałej wsi. Miejsce,doktóregoniktprzyzdrowychzmysłachniechciałbynawetwpaśćnapopołudniowąkawę,ona wybrała na nasz dom. Kupiła ziemię za skrzynkę taniego wina, ale mnie wydawało się wtedy, że to sprzedającyzrobiłnatejtransakcjizłotyinteres.Wokółniebyłonic.Poczty,sklepu,szkoły.Poprostunic. Sąsiedzi z okolicznych domów patrzyli na nią z szeroko otwartymi oczami, kiedy z determinacją malowałaścianyrudery,którastałatamnieużywanapewniedziesiątkilat. Ale ona właśnie taka była. I nie dało jej się czegokolwiek zarzucić, kiedy zapewniała, że nie robi tegozpowodujakichśfanaberii.Musiałaijuż. Wewsimówionooniej„córkawiatru”,aonaniereagowała,uśmiechałasiętylkolekko.Starałasię ograniczyć swój kontakt z sąsiadami do minimum, ale oni wciąż do niej przychodzili. Zdarzało się, że z niektórymi zamykała się w pokoju na całe godziny, a później wychodziła stamtąd zmęczona i podenerwowana, a osoba, która u niej była, odchodziła ze łzami w oczach. Te dziwne wizyty początkowo nie wzbudzały mojego zainteresowania. Jednak im częściej się powtarzały, tym bardziej mnieniepokoiły. Kimbyłatajemniczakobietatakodległaodwszelkiegobanałuipowszedniości?Coznaczyłamwjej życiu? Nazawszepozostaniedlamnietajemnicą. Mojamatka. Mojeezotero. ROZDZIAŁ1 Nazywam się Latte. Urodziłam się w kraju, gdzie wiosną kwitną jabłonie i marcują się koty, latem ludzie szukają schronienia przed słońcem w cieniu wiekowych dębów, jesienią dywany szeleszczących podbutamiliściszczelniepokrywająziemię,anieboatakujekasztanami. Jaurodziłamsięzimą.Byłowtedyminuspiętnaście,amożenawetminusdwadzieściastopni.Ostry wiatr przeciskał się przez nieszczelne futryny okien szpitala na placu Pistacjowym. Nie pamiętam, czy bardziej zaskoczyło mnie to przenikliwe zimno czy nagła zmiana otoczenia. Szczerze mówiąc, nie pamiętamztamtegoczasunic,aFi,mojamatka,nigdynielubiłagowspominać.Dlategowiemtylkotyle, ile udało mi się posklejać z rzucanych przez nią półsłówek. Przyniesiono mnie w ślicznym beciku w truskawki, który dość mocno kontrastował z całą obskurną szpitalną oprawą. Taka była polityka wewnętrzna porodówki. Chodziło o powstrzymanie młodych mam przed porzucaniem potomków, co wcześniejzdarzałosięwtymszpitalustosunkowoczęsto.Wedługwładzadministracyjnychładnebeciki miałynacelurozczuleniemamiwzbudzeniewnichuczućmacierzyńskich.Wnaszymprzypadkuniebyło to konieczne, gdyż Fi nawet przez myśl nie przeszło porzucenie mnie. Byłam w końcu jedyną istotą na ziemizniąspokrewnioną.RodziceFiumarli,jeszczezanimpoznałamojegoojca,niemiałarodzeństwa aninawetkuzynostwa.Byłyśmynaświecietylkowedwie.Mojegoojcaniepoznałam.Zginął,zanimsię urodziłam.Fi,codlaniejtypowe,ograniczyłasiędozdawkowejodpowiedzinamojepytanie,żezostał zastrzelony.Byłyśmywięcjedynymiosobami,któremogłyzaświadczyćoswojejwzajemnejobecności na tym globie. Dojście do siebie po porodzie zajęło jej dobrych kilka tygodni. Patrzyła na mnie godzinamiiłaskotałapostopach,żebywywołaćnamojejtwarzybezzębnyuśmiech.Byciamatkąmusiała uczyć się sama, bo nawet setki książek psychologicznych, które przewertowała, będąc na studiach wBerlinie,niedałyjejcennychumiejętnościrobieniaprzecieruzjabłek,wiązaniapieluchanileczenia odparzeń. Kiedy woziła mnie w wózku po placu Pistacjowym, ludzie przystawali i przyglądali mi się zzainteresowaniem.„Jakaślicznabuzia,ajakiepiękneczarneoczy,wykapanamamusia”.Niewątpliwie nienależałamdobrzydkichdzieci,alepewnietylkodlatego,żetakichniema.Wkońcunaturaprowadzi politykętegosamegotypu,coadministracjaszpitala,żebydziecikochałosięodpierwszychchwilżycia, mimożezwiastująpoczątektrudnejdrogiobfitującejwliczneproblemy. MoimpierwszymmiejscemzamieszkaniabyłaciasnakawalerkanaprzedmieściachJ.Fiustawiłapod oknem drewnianą kołyskę, którą udało jej się dostać za psie pieniądze na targu staroci. Sama spała na wiekowymmateracuzpopękanymisprężynami,któryjużtambył,kiedysięwprowadziłyśmy.Chybadla poprawy własnego samopoczucia, bo raczej nie ze względów towarzyskich, pięknie urządziła nasze mieszkanko.Miaładoskonałyzmysłartystycznyinawetzezwykłegokrzesłapotrafiławyczarowaćdzieło sztuki, wycinając w drewnie fantazyjne wzory lub obijając je kolorowym materiałem. Przy ścianie ustawiła półkę, a na niej złote i fioletowe świece, które zapalała w różnych intencjach. Wielokrotnie powtarzała rytuał, który do końca życia pozostał w mojej pamięci. Miała piękną, srebrną zapalniczkę ikapturekdogaszeniaognia. – Nie można go zdmuchiwać ani gasić palcami, bo wszystkie prośby ulecą – powtarzała mi, kiedy zasłaniałanimdogasająceświece.–Zawszewodwrotnymkierunkuniżten,wktórymjezapalałaś.To zapewnicidobregoopiekunaduchowego… Fimiałateżznakomitąrękędokwiatów,czyli–jakmawiająAnglicy–„zielonepalce”.Wiedziała, któreroślinylubiąsłonecznemiejscenaparapecie,aktórewolącienistykątpokoju,ilepotrzebująwody, ile nawozu, kiedy trzeba je przesadzić do większych donic. Dzięki temu stworzyła zminiaturyzowaną iudomowionąwersjędżungli,gdzieniebieskookiebratkiwalczyłyzbegoniamiokoronęnajpiękniejszej, władczy bluszcz piął się bezceremonialnie ku władzy, a krwiożercze rosiczki przewodziły kwiecistej mafii. Takie właśnie historie opowiadała mi zawsze przed snem, stwarzając pożywkę dla mojej wyobraźni. Blokowisko, w którym mieszkałyśmy, również dawało imaginacji pole do popisu. Fi powtarzała, że świat wcale nie jest taki, jak nam się przedstawia, tylko taki, jakim my go odbieramy. Podobniejestzludźmi.Naszeodczuciawobecnichtomieszaninamyśli,skojarzeń,doświadczeń,uczuć iwłasnychoczekiwań.Imtamieszankajestmocniejsza,tymbardziejpowalanasnakolana.Wobectego powinniśmytrzymaćtowszystkowryzachzdrowegorozsądku,winnymraziemamyczęstotendencjędo idealizowaniakogoślubczegośalbozbytszybkiegospisywaniagonastraty. Przez pierwsze lata mojego życia pozwalałam tej sferze umysłu swobodnie się rozwijać. Dlatego okolice naszego małego królestwa były prawdziwym dworem pałacowym, a sąsiedzi zostali obdarzeni życiem pełnym sensacji i uniesień. Wielu z nich przypisywałam kryminalną przeszłość i związki ze światkiemprzestępczym. Zawszewieczoremjadłyśmyrazemkolację,apóźniejsiadałyśmynamateracuprzykrytymindiańskim pledem, ja z ogromnym kubkiem kakao, a Fi z kieliszkiem czerwonego wina. Opowiadałam jej wymyśloneprzezsiebiehistorie,aonapatrzyłanatoprzezpalce.Uśmiechałasięanimnieniechwaląc, ani nie ganiąc. Nie lubiła mówić, dlatego wolała chyba, żebym to ja zapełniała ciszę swoją dziecięcą paplaniną. Kiedy była już zmęczona natłokiem słów, włączała jedną z winylowych płyt na starym gramofonieimówiła:„Aterazsłuchaj.Toklasykamuzyki.Tegoartystęmusiszznać”.Przytykałaigłędo płyty, a szum przechodził w delikatne dźwięki instrumentów muzycznych przeplatane głosem jakiegoś piosenkarza,którego„musiałam(!)znać”. Jeden z tych wieczorów szczególnie utkwił mi w pamięci. Miałam osiem lat, a powietrze w domu było tamtej nocy wypełnione Leonardem Cohenem. Zasypiałam, dopuszczając do podświadomości jedyniecichedźwiękiVillanelleForOurTime,kiedyrozległosięnerwowestukaniedodrzwi.Mimoże mieszkałyśmy tam od mojego urodzenia, nigdy nikt nas nie odwiedzał. Fi nie pozwalała mi nawet zapraszaćdodomukoleżanekzklasy.Aotakpóźnejporzeniespodziewałyśmysięprzecieżmleczarza anilistonosza.Pukaniepowtórzyłosięjednakkilkarazy. –Filena!–usłyszałyśmywkońcuzdenerwowanymęskigłos.–Wiem,żetamjesteś.Otwórz,proszę. Potrzebujętwojejpomocy. Spojrzałam na Fi ze zdziwieniem. Wstała, pośpiesznie zarzucając na siebie szlafrok, i przeszła do przedpokoju.Wyjrzałaprzezwizjer,poczymuchyliłalekkodrzwi. – Co ty tu robisz? – zapytała podirytowanym głosem. – Powiedziałam przecież, żebyście się już więcejniepojawialiwmoimżyciu. –Topilne–odpowiedział,wdzierającsiędośrodka.–Inaczejbymcięnieniepokoiłotejporze. –Daniel,nalitośćboską,wynośsięstądnatychmiast.Mojacórkaśpi. –Córka?!Maszdziecko? –Tak–ucięła. Mojaciekawośćsięgnęłazenitu.Kimbyłtenmężczyzna?Wysunęłamsięspodkołdryipodeszłamdo drzwi,żebyzajrzećdoprzedpokojuizobaczyćchociaż,jakwygląda.Jegopostawnasylwetkazdołałami jedyniemignąćprzedoczami. –Latte,natychmiastwracajdołóżka!–krzyknęłatonem,jakiegonigdydotąduniejniesłyszałam. –Tojegocórka,prawda?–zapytałmężczyzna,kiedyleżałamjużzpowrotemwłóżku. –Nietwojasprawa. –Czyonwiedział? –Tak. –Dlaczegonicniepowiedziałaś?Pomoglibyśmyci. –Najbardziejbyśmipomógł,gdybyśnienachodziłmniewśrodkunocy. Cisza. Wytężałamsłuch,chcącsięupewnić,czynicnieszepczą,alenaprawdęsięnieodzywali. –Cosięstało?–zapytałapodłuższejchwiliFi. –Jeślichcesz,możemyporozmawiaćnazewnątrz.Wierzmi,żegdybytoniebyłokonieczne,nigdy wżyciubymcięonicnieprosił. Westchnęłaciężko,poczymwróciładopokojuizaczęłasięubierać. –Gdzieidziesz?–zapytałammimopewności,żenickonkretnegosięodniejniedowiem. –Muszęnachwilęwyjść–oświadczyłakrótko,zakładającsweter.–Atyśpij.Zarazwrócę. Zatrzasnęła za sobą drzwi i słyszałam już tylko głuchy tupot butów na klatce schodowej. Dreszcz niepewności przeszedł mi po plecach. Wyłączyłam gramofon i niemal natychmiast wyjrzałam konspiracyjnieprzezokno.Podnaszymblokiemstałojakieśczerwoneauto.PochwiliFiitenpodejrzany typwyszlizklatkiizaczęliburzliwiedyskutować.Facetmiałnasobiebrązowąskórzanąkurtkęidżinsy. Mógłbyćmniejwięcejwjejwieku,choćwciemnościachciężkobyłocokolwiekstwierdzićnapewno. Mimo nieszczelnych futryn nie słyszałam ani słowa, a obawiałam się, że okno głośno zaskrzypi, jeśli spróbuję je uchylić. Pozostało mi obserwować całą sytuację niczym niemy film i próbować wyobrazić sobie,cotenfacetmógłchciećodFi.Przecieżonapozamnąniemiałażadnychznajomychanirodziny. Przeszło mi przez myśl, że to jej były narzeczony, ale wydawało się to raczej wątpliwe. Ich żywa gestykulacjazdawałasiętrochęuspokajać.Fipróbowaławrócićdoklatki,alemężczyznaprzytrzymałją zaramię.Wkońcuskinąłpojednawczogłowąiwprzyjacielskimgeścieprzytuliłjejgłowędoswojego ramienia. –Ktotobył?–spytałam,kiedywróciładodomu. –Staryznajomy. –Czegochciał? –Mogęzostawićcięjutrosamąwdomunakilkagodzin? –Czemu?Cosięstało? –Nicsięniestało,kochanie.Muszęmuwczymśpomóc. To było dla niej typowe. Nigdy nie odpowiadała na pytania. Jakby chciała uchronić mnie przed konfrontacjązprawdziwymżyciem. Kiedy obudziłam się następnego dnia, na małym stoliku koło mojego łóżka stał talerz gotowych kanapek,kubekzimnejjużherbatyikartkazjejodręcznymibazgrołami:„Będęzakilkagodzin,kochanie. Zjedzśniadanieinigdzieniewychodź.Fi”. Był to pierwszy dzień w moim życiu, kiedy zostałam sama w domu. Co prawda raz do roku wyjeżdżała na dwa, trzy dni na przełomie kwietnia i maja, tuż po swoich urodzinach. Oczywiście nie mówiąc,pocoanigdzie.ZostawiałamniewtedypodopiekąpaniKosińskiej,któraokropniegotowała iśmierdziałazupąkartoflaną.PozatymFibyłazawszezemną.Utrzymywałyśmysięzniekiepskiejrenty po moim ojcu i drobnych prac chałupniczych Fi. Czasami szyła na zamówienie narzuty na łóżka, przed świętamirobiłakartkizżyczeniamialbopiekłaciastadlalokalnejcukierni.Kiedybyłamdzieckiem,taki stanrzeczywydawałmisięnaturalny.Niezastanawiałamsię,czemuniepracujewswoimzawodzie.Dla mniepoprostubyłamamą,ategoniedasiępołączyćzinnymizajęciami. Postanowiłamwyjśćnaławkęprzedblokiemipoobserwowaćmoichulubionychsąsiadów. –Cześć,Cappuccino. –Cześć. –Cosięstało,żecięwypuszczonozklatkilwa?Itowsobotę?! –Fimusiałagdzieśpójść. Janekotworzyłszerokooczy.Byłjedynymczłowiekiemwbloku,któremuniedopisałamwwyobraźni kryminalnejprzeszłości,ponieważzbytdobrzegoznałam.Niepotrafiłbyskrzywdzićnawetmuchyibył ostatnią osobą na świecie, która mogłaby złamać prawo. Sam wyglądał za to jak powiększony okaz egzotycznego owada. Długie chude nogi, ogromne okulary i wiecznie obdrapane łokcie. Ponieważ mieszkaliśmywjednymbloku,chodziliśmyrazemdoszkoły.Kiedyjabyłamwpierwszejklasie,Janek chodziłjużdoszóstej,więcjakoszkolnyweteranwziąłmniepodswojeopiekuńczeskrzydłaiwyjaśnił tajniki działania ściąg, sposoby wycierania ocen na świadectwie i kopiowania podpisu mamy wdzienniczku. –Jaktopójść?Bezciebie?Niewygłupiajsię–dopytywałsięnaprawdęzdziwiony. –Miałapilnąsprawę. –Jakąsprawę? –Nietwójinteres. –Widzę,żeniemaszdzisiajhumoru. –Mam,tylkonielubięwścibskichludzi. –Ajanielubiętakichmałychzołz,którepodskakująstarszym. –Tosiędomnienieodzywaj. –Toniebędę.Achciałemcicośpokazać. –Co?–szybkoprzełamałmójopór. Janeksięgnąłdokieszenispodniiwyciągnąłplikkart. –Ojej,faktycznie,wielkiemirzeczy–wybuchnęłamśmiechem. –Śmiejsię,śmiej.Nawetniewiesz,cotozakarty.Atojestnajprawdziwszytarot. –Toznaczy? –Kartydoprzepowiadaniaprzyszłości. –Jasne! –Mówięserio. –Skądtomasz? –Dodatekdogazety.Aletonieważne.Ważne,żedziała. –Wtakimrazieprzepowiedzmiprzyszłość. –Atytomyślisz,żewszystkojestot,tak!Takichrzeczytrzebasięnauczyć.Poznaćichznaczenie. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Mimo swojej powierzchowności chłopka-roztropka, ze względunaswój„słusznywiek”stanowiłdlamniewówczasniezaprzeczalnyżyciowyautorytet. –Masz.–Podałmijednązkart,przedstawiającąkobietęidącąpoziemskimglobiepodgranatowym niebem.–Takartaoznaczaświat.Czytałem,żeprzynosiszczęście. Schowałamkartędokieszeni. –Ateraz–oświadczyłwyraźniezadowolony–idziemynalody.Trzebajakośuczcićto,żeudałoci sięwyrwaćzdomowegoreżimu. Nie wiedziałam, co znaczy słowo „reżim”, ale domyślałam się, że uważa Fi za terrorystkę przetrzymującą mnie siłą w pokoju. Wtedy właściwie mi to nie przeszkadzało. Nie potrafiłam się jej sprzeciwić, ale też nie bardzo potrafiłam sobie wyobrazić, jak inaczej mogłoby wyglądać moje życie. Nieprzepadałamzagraniemw„chowanego”ani„berka”zkolegamizklasy.Właściwiezabardzonawet ichnielubiłam.Dlamnienaświecieistniałatylkoona. –Niemogę. – Dlaczego znowu nie możesz? Twojej matki nie ma. Korzystaj z chwili. Ja stawiam, mała. Nie stresujsię. –Dziękizakartę,alemuszęjużiść.Niechcę,żebyFizobaczyła,jaksiedzęztobąnadworze. Pokręciłzniedowierzaniemgłową. –Wysiękiedyśtamudusicieinikttegonawetniezauważy. –Nieudusimy.Niepotrzebujemynikogo. Weszłamdodomuiusiadłamnapodłodzeprzedlustrem.KosmetykiFileżaływniewielkimpuzderku na półeczce. Malowała się bardzo rzadko. Zazwyczaj kiedy musiała gdzieś iść, a to zdarzało się naprawdę sporadycznie. Wtedy siadała na rzeźbionym krześle przed lustrem i delikatnymi ruchami rozprowadzałapuderpokościachpoliczkowychwielkim,pękatympędzlem.Małym,wąskim,podobnym dotych,którymimalujesięakwarelami,nakładałanapowiekibladoróżowycień.Pociągałatuszemswoje długie czarne rzęsy, otwierając przy tym lekko usta. Czasami używała też delikatnej szminki albo błyszczykadoust.Siadałamzbokuiprzyglądałamsiętemuceremoniałowi.Wydawałamisięwtedytaka piękna.Byłamoimideałemkobiecości.Kwintesencjązmysłowościiuroku. Wyciągnęłamzjejkosmetyczkipomadkęipomalowałamniąusta.Zrobiłamtowyjątkowoniezdarnie iczęśćszminkirozmazałasiępobrodzie,aleszybkotoskorygowałam. Pięknie. Wyciągnęłamzszafyjejatłasowąbiałąhalkęzkoronkamiisznurpereł.Ponieważsięgałyminiemal do kolan, owinęłam je kilka razy wokół szyi. Halka pachniała jej cudownymi perfumami, którymi spryskiwałazawszeprzegubydłoniiszyję. –Perfumypowinnosięrozpylaćwmiejscach,gdzieskórajestnajdelikatniejszaimożnawyczućpuls – tłumaczyła mi kiedyś, pocierając delikatnie moją skórę za uszami. – O, właśnie tak. Wtedy zapach emanujeswoimpięknemiprzenikacię.Ipotrzebujesztylkoniewielkiejilościperfum,żebypachnieć. Halkabyłaoczywiścienamniezaduża,aleczułamsięwniejjakprawdziwakrólowa.Wyciągnęłam z komody kryształowy kieliszek i wytarłam go z kurzu o brzeg halki. Nalałam do niego zimnej herbaty z kubka. Napiłam się, zostawiając ślad szminki na szkle, i odstawiłam go na parapet. Podeszłam do gramofonuiwłączyłamjejulubionąpiosenkę.Tylerazypokazywałami,jaksięgoobsługuje,żezrobiłam to automatycznie. Kiedy igła trafiła w odpowiednią ścieżkę, szum jak co wieczór przeobraził się wmuzykę. Zaczęłamsiękręcić.Corazszybciejiszybciej…takszybko,ażdźwiękzlałsięzwirującymiwokół mniestołem,lustrem,kanapąikomodą.Wszystkolatałownieokiełznanympędzie.Starałamsięśpiewać doskonalemiznanąpiosenkę,alezmojegogardławydostawałysięjedynienieskładnedźwięki.Energia wzbieraławemniecorazbardziej.Rozłożyłamszerokoręce,wyobrażającsobie,żezarazporwiemnie wiatr i odlecę. Dopiero kiedy przeszło mi przez myśl, że mogą poplątać mi się nogi, straciłam równowagęirunęłamjakdługanajejmaterac.Światjeszczeprzezkilkaminutdochodziłdosiebie. Byłotomojepierwszewżyciuupojenie. Wróciła zmęczona i jak zwykle odległa myślami o setki lat świetlnych. Tym razem chyba nawet bardziejniżnormalnie.Usiadłaoboknamateracuipogłaskałamniepogłowie. –Śliczniewyglądasz,Latte. Setkipytańroiłysięwmojejgłowie.Chciałamwiedzieć,gdzieposzłaicookazałosiętakważne,że zostawiłamniewdomusamąnacałydzień;kimbyłmężczyzna,któryzjawiłsięunaspoprzedniejnocy, iwczymmupomagała. Oddałabymcaływszechświatzaskrawekjejmyśli,aleniebyłamwstanieoniczapytać. –Niejesteśzła,żewzięłamtwojekosmetyki? –Aczyjakiedykolwiekbyłamnaciebiezła?Jesteśmoimnajwiększymskarbem. Przytuliłamniemocno. Kochałamjąwtedybardziejniżcokolwieknaświecie.Bardziejniżsiebiesamą. ROZDZIAŁ2 Imię Gloria oznacza po łacinie „chwałę”. Czy ma to jakikolwiek związek z moją Glorią? Chyba niewielki, poza tym że – chwała Bogu – pojawiła się w moim życiu. Kiedy zaczęła chodzić do naszej szkoły,mojeżycieuległogruntownejprzemianie. Miałam wtedy szesnaście lat. Ona była starsza, ale żeby podejść do matury, musiała dodatkowo zaliczyćchemię,gdyżzagranicą,gdziewcześniejsięuczyła,mogławybieraćprzedmioty,achemianie należaładojejulubionych.Zrządzeniemlosutrafiładomojejklasy.Kiedypierwszyrazweszładosali, oczywszystkichzwróciłysięwjejkierunku.Skupiałanasobieuwagęnietylkoniebanalnąurodą.Była osobąotakwyrazistymibezpretensjonalnymstylu,żenawetszkolnimachogapilisięnaniąmaślanymi oczami,niepotrafiącukryćzachwytu,kiedyprzechodziłakorytarzem.Jakbywykupiłasobiewyłączność naferomony.Tym,conajbardziejzbijałoichztropu,byłojejzachowanie.Zupełnieichignorowała.Nie można było nawet nazwać tego kokieterią. Po prostu kompletnie jej nie interesowali, a to ich, tak przywykłychdoatencjipłcipięknej,zaskakiwało.Tamtegodniaweszładoklasypowoli,apanTopper, naszwychowawca,ponoćszanowanynauczycielchemii,wydukałjejnazwisko,zająknąwszysięprzytym sześćrazy. –GloriaMillenaFalesse–poprawiłago,wyraźniewypowiadająckażdączęśćnazwiska. –T…tak,oczywiście–potwierdziłstremowanyTopper. Gloriazlustrowałaklasęwzrokiem. Niezłyzniejnumer–przeszłomiprzezmyśl.Miałamtendencjędoszybkiegoidośćbezwzględnego oceniania ludzi ze swojego otoczenia, co chyba służyło mi podświadomie do podnoszenia poczucia własnej wartości i usprawiedliwiania osobowości zwierzątka zamykanego przez lata w klatce. Gloria stanowiła uosobienie wszystkich cech, których nie miałam, a nawet nie byłam pewna, czy chciałabym mieć. Sprawiała wrażenie, jakby była nadczłowiekiem Nietzschego. Można było ją tylko pokochać lub znienawidzić.Patrzyłamnaniąizastanawiałamsię,cotakaosobarobiwJ.,zamiastkrólowaćpośród jakiejśbohemyartystycznej,gdziestanowiłabynatchnieniedlaposzukującychmuzraczkującychpoetów iwspomnieniemłodościdlaprzebrzmiałychmuzykówjazzowych. GloriaMillenaFalesse–powtórzyłamwmyślach,żebydobrzezapamiętaćjejimięipowtórzyćjeFi popowrociedodomu. – Ta dziewczyna jest niesamowita – powiedziałam do Janka, kiedy spotkałam go pod naszym blokiem.–Jakbyktośjąwyrwałzinnejrzeczywistości. –Latte,tyjesteśzinnejrzeczywistości,niezapominajotym.Onajestpewniezupełnienormalna,ale tydotądnieznałaśnikogopozamnąitymiciamajdamiztwojejklasy,więcjakmożeszpowiedzieć,czy ktośjestinnyniżnormalniludzie,czytakisam?… –Maszjeszczejakieśdomorosłeanalizynapodorędziu? –Awiesz,mamcoś,copowinnocisięspodobać. – Daj mi już spokój z tymi twoimi filozofiami. Czasami wydaje mi się, że ja też studiuję filozofię iprzebrnęłamprzezwiększośćnaukwielkichmyślicielitegoświata. –Tymrazemtocoinnego. –Cotakiego? Janekwyciągnąłzczarnejplastikowejtubydużyrulonpapieruizacząłgorozwijać. –Cotojest?–zapytałamzezdziwieniem,kiedymoimoczomukazałsiędziwnysymetrycznyszkic. Przedstawiał koło z wpisanym kwadratem i łukami łączącymi poszczególne elementy. Owalne rozgałęzieniaosiowoukładałysięwewnątrzkoła,agrubsze,wyrazistelinierozchodziłysiępromieniście odwewnątrz. –Mandala–oświadczyłdumnie.–Samjąnamalowałem.Klasa,nie? –Noklasa,klasa.Ażbojęsięzapytać,ocowtymchodzi. –Ignorantka,słowodaję.PrzecieżpodrzuciłemciostatnioJunga. Wzruszyłam bezradnie ramionami. Większość książek, które mi podrzucał, raczej przeglądałam, niż czytałam.Rzadkozdarzałomisięwjakąkolwiekzagłębićnapoważnie. –Kubaturakoła?Plastykaładu?Wszechświatzewnętrznyiwewnętrzny?Niccitoniemówi? Podniosłamlekkobrew. – A idź, Latte! Ja się staram wyjaśnić ci podstawy filozofii, rozbudzić w tobie umiłowanie nauki, fascynacjęświatemijegoróżnymiwizjami.Atynic.Nic. Machnąłnamnieręką,zwinąłmandalęiposzedłsobie. „Sfera, koło, grupa, społeczność – diagram przedstawiający bóstwo centralne i towarzyszące mu bóstwa, reprezentujące oświecone energie: Ciała, Mowy i Umysłu Buddy”. – Wyszukałam szybko wksiążce,którąodniegodostałam.–„Harmonijnepołączeniekołaikwadratu,gdziekołojestsymbolem nieba, transcendencji, zewnętrzności i nieskończoności, natomiast kwadrat przedstawia sferę wewnętrzności, tego, co jest związane z człowiekiem i ziemią. Obie figury łączy punkt centralny, który jest zarówno początkiem, jak i końcem całego układu. Istnieją różne rodzaje mandali. Są mandale oczyszczające,występująteżmandalewzmacniająceokreślonecechylubposzczególneobszaryludzkiego życia. W najszerszym znaczeniu mandale są diagramami, które ukazują, w jaki sposób chaos przybiera harmonijnąformę.SąsymbolamicałegoWszechświata–zewnętrznegoiwewnętrznego.Doświadczenia dowiodły,iżmandalewywierająogromnyterapeutycznywpływnaswoichautorów”. –Tojednawielkabzdura,comnietowogóleobchodzi!?–mruknęłampodnosem. –Comówiłaś?–zapytałaFizkuchni. Pospiesznie zamknęłam książkę i schowałam ją pod materac, żeby jej nie zauważyła. Po chwili weszładopokojuzmokrymtalerzemwjednejdłoniiściereczkąwdrugiej. –Nie,nic.Taksobiegadamdosiebie. –Widziałam,żeznowurozmawiałaśztymcudakiemznaszegobloku.Powtarzałamcitylerazy,żebyś sięznimniezadawała.Jeststrasznieciekawski. –AleFi,onjestnaprawdęwporządku. Zacisnęła zęby i mocno ścisnęła w rękach talerz. Zauważyłam, że lekko nabrzmiała jej żyłka idąca wzdłużczoła–jakzawsze,kiedywyprowadzałamjączymśzrównowagi. – Przepraszam – mruknęłam, a ona uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona z efektu, jaki osiągnęła swojącichądemonstracją,iposzładokuchnidalejwycieraćtalerze. Janekpewnienawetnieprzypuszczał,jakwielesprawiałmitrudnościswoimipróbamiposzerzania moich horyzontów. Ciężko było mu wyjaśnić, że Fi od momentu, kiedy w odległej przeszłości znalazła wmoichspodniachkartętarota,stałasięprzewrażliwionanajegopunkcie. –Toniesążarty,Latte!–krzyczaławtedy.–Niedoświadczoneosobynigdy,aletonigdyniepowinny zajmowaćsiężadnymirodzajamiprekognicji! Oczywiścieniewiedziałamwtedy,cotojestprekognicja,alezabrzmiałonatylegroźnie,żewolałam niepytać. –Skądtomasz?!No,skąd?! Milionyrazywyrzucałamsobiepóźniejwmyślach,żepowiedziałamwtedyprawdę.Przecieżdzieci zawszesprzedająrodzicomjakieśwyssanezpalcahistorie. „Koleżankadałamiwszkole”. „Panizplastykikazałanamtonamalować”. „PaniKosińskiejwypadłoztorebki,ajatopodniosłaminiezdążyłamjeszczeoddać”. Nie! – Wyszłam z domu tego dnia, kiedy mi zabroniłaś, rozmawiałam z Jankiem i on mi to dał, żeby przyniosłomiszczęście,bouważa,żejestemtuwięzionajakwklatce. Genialnaodpowiedź! –Atyteżuważasz,żejacięwiężę?–zapytałaztroskąiniepokojemwgłosie. –Nie,oczywiście,żenie,Fi–skłamałam. –Zrozum,todlanaszegodobra.Onimoglibysiędomyślić,wszystkobysięrozeszło… –Cotakiego?Cobysięrozeszło? Poklepałamnieporamieniuiwyszła. –Fi,dlaczegoniechceszmipowiedzieć?Przecieżjestemtwojącórką.Janikomuniepowiem. – Kochanie, przecież wiesz, jak bardzo cię kocham. Nigdy nie zrobiłabym nic przeciwko tobie. Zrozum.Niemogęcipowiedzieć.Iniepytajmniejużonic,proszę. *** Przez kolejne tygodnie z radością chodziłam do szkoły. Obserwowałam Glorię z ostatniej ławki. Lubiłampatrzeć,jakbawisięswoimikruczoczarnymiwłosami,jakwkładadotorbyksiążki,jakrysuje na marginesie podczas nudnej lekcji. Wszystko, co robiła, wydawało mi się fascynujące. Niełatwo wchodziła w relacje, ale była najpopularniejszą osobą w szkole. Bezgranicznie mnie zauroczyła. Jej śmiech, ruch, zapach. Wszystko tworzyło integralną całość, której nie sposób było rozłożyć na części pierwsze.Byłamstrasznieciekawa,jakajest,kiedysięzdenerwujealbozawstydzi.Jakąmaminę,kiedy stłuczeszklankęalbozapomnioczyichśurodzinach.Czytakiesytuacjewogólejejsięzdarzają? Lubięzapisywaćwnotesieważnedatymojegożycia.Tęzapisałamczerwonymdługopisem. 28kwietnia. ByłtodzieńurodzinFi. Wychodziłam zeszkołyobładowanaciężkimplecakiem.Pomyślałam,żemuszęsiępośpieszyć,boFi pewnieprzygotowaładlanasuroczystyobiad. –Hej!–krzyknęłazamoimiplecami. Nieodwróciłamsię,przekonana,żetoniedomnie. –Hej,Latte!–gorącydreszczprzebiegłmipoplecach. Spojrzałamnaniązdezorientowana. Niewierzę.Onawie,jakmamnaimię. –Niepamiętaszmnie?Jestemnachemiiuwaswklasie.NazywamsięGloria. GloriaMillenaFalesse…GloriaMillenaFalesse…GloriaMillenaFalesse… Niepotrafiłamnicpowiedzieć. – Masz może notatki z chemii od początku semestru? Potrzebne mi będą na sprawdzian u pana Toppera.Powiedział,żebymzapytałaciebie,bojesteśdobrazchemii. –Mam –odpowiedziałam,mającwrażenie,jakbytosłowobyłowielkimkamieniemprzeciskającym sięprzezmojegardło. –Pewniewdomu,co?Dalekomieszkasz? –Tak. –Przyjakiejulicy? –AlejachAkacjowych. –Niesamowite, tocałkiemniedalekoodemnie.JamieszkamprzyWierzbowej8.Wtakimrazieidę ztobąipożyczęjesobie,jeślioczywiściemogę–roześmiałasię. Sytuacja byłakrytyczna.Emocje,któreprzedchwiląburzyłysięwemnie,przeobraziłysięwjednej chwiliwbladystrach.Niewątpliwieniemogłamjejzaprosićdosiebie. –Szczerze mówiąc,niewielerozumiemztejcałejchemii,pierwiastkiwtablicyMendelejewasądla mnierówniezagmatwanejaknutywmarszuMendelssohna.Czarnamagia–oświadczyła. – Jeśli chodzi o nuty, to niewiele mogę zdziałać, bo też nic mi nie mówią, ale nad pierwiastkami mogłybyśmykiedyśpopracować. –Super,amożedzisiaj,co?Maszczas? –No…właśnie…ja. –Wpadnijdomniepopołudniuznotatkami,dobrze? –Hmm… –Cojest? –Nodobra. Boże,poprostudramat! Z niepokojem otworzyłam drzwi domu. Z trudem próbowałam wyobrazić sobie reakcję Fi na mój plan. Kilkakrotnie przeprowadziłam już tę rozmowę w myślach, jednak za każdym razem efekt był mizerny.Niemniejtego,cozastałam,niemogłamprzewidzieć.Siedziałabladainieruchomaprzystoliku z kartami, a naprzeciw niej stał ten sam wysoki mężczyzna, który przyszedł do nas nocą wiele lat wcześniej.Mimożewidziałamgowtedybardzokrótkoiniewyraźnie,niemiałamwątpliwości,żetoten samczłowiek.Kiedyweszłamdopokoju,Finawetsięnieporuszyła.Miałaotwarteoczy,aleodnosiłam wrażenie,żeniewidzitegosamego,comy. –Cosięstało?–krzyknęłamprzestraszona,aonanawetniedrgnęła.–Fi!Cocijest?! Mężczyznastarałsięuciszyćmniegestem,aledarłamsięwniebogłosy. –Niekrzycz,mała.Twojejmamienicniejest. –Cojejzrobiłeś?Kimjesteś? –Spokojnie.Jestwtransie.Możeszwyjśćgdzieśnagodzinę? –Nigdzienieidę.Maszjąnatychmiastobudzić. Rzuciłamsięwjejkierunkuizaczęłamszarpaćzaramiona,alebyłasztywnajakkłoda. –Wyjdź,bowszystkozepsujesz!–krzyknąłwkońcu. Byłamprzerażona.Jakwamokuprzegrzebałamszafkęiwyciągnęłamzniejzeszytdochemii,poczym spojrzałam jeszcze raz na nich i wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie mogłam pojąć tego, co zobaczyłam.CzytootymFinigdyniechciałamówić?Cosiędzieje?!Cosię,docholery,dzieje? Biegłam przerażona między brudnymi blokami Alei Akacjowych. Ludzie patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Ta chwila była punktem przełomowym mojego życia. Gdyby ktoś w tamtym momencie klasnąłizatrzymałnamomentczas,byłobywemniepółstarejipółnowejLatte.Pierwszyrazpoczułam, żetakdalejbyćniemoże.Niepozwolęsiędłużejwięzićanioszukiwać.Niechcę,żebymojeżycienadal wyglądałojakwegetacja.Chcęmiećswójświat,swoichprzyjaciółiswojemarzenia,anietylkoszkołę, domiFi.Niebędęsięjejzniczegotłumaczyć,skoroonanietłumaczysięmnie. Nazywam sięLatte.28kwietniaurodziłamsiępowtórnie.Jestemodrębnymczłowiekiem.Podejmuję własnedecyzje. Ulica Wierzbowa8.Dużybiałydomzplastikowymioknami,nowymidachówkami,rynnamizestali nierdzewnej.Marmuroweschodkiprzeddębowymidrzwiamizwitrażemizłotątabliczką„O.T.Falesse”. Koło drzwi mosiężny dzwonek ze sznurkiem. Serce waliło mi wtedy jak młotem. Ściskając w dłoni podstawy Mendelejowskich nauk, stałam pod jej domem i czułam się jak mała szara mysz. W końcu pociągnęłam za sznurek koło dzwonka. Po domu rozniósł się czysty, mocny dźwięk. Po chwili w drzwiach stanęła piękna kobieta w dojrzałym wieku. Miała ciasno spięte w kok czarne włosy ipomalowaneczerwonąszminkąusta.Wydałamisiętakdostojna,żeniemogłamspuścićzniejwzroku. Wiedziałam,żemamdoczynieniazosobą,dlaktórejsukcesjestchlebempowszednim. –Witam–zwróciłasiędomnieuprzejmymtonem. –NazywamsięLatte,przyniosłamGloriizeszyt–wyszeptałam. –Bardzomimiło.JestemOliwia,jejmama.Proszęwejdź.Gloriajestwswoimpokoju. Szła przede mną przestronnym, oświetlanym świetlówkami korytarzem. Poruszała się powoli i majestatycznie jak Gloria. Weszłyśmy schodami na drugie piętro. Zobaczyłam drzwi prowadzące do ośmiu,amożedziesięciupokoi.Nigdywcześniejniebyłamwtakwielkimdomuipomyślałam,żeGloria chybaudusiłabysięwnaszejkawalerce,skorocałenaszemieszkankozmieściłobysięwichspiżarni. –Mająpaństwonaprawdępięknydom. –Dziękuję.OtopokójGlorii. Zapukałacichodwarazyiuchyliładrzwi. –Kochanie,przyszładociebiekoleżanka. Ruchem dłoni zaprosiła mnie do środka. A potem odwróciła się i odeszła, zostawiając nas same. Gloria leżała na łóżku twarzą do poduszki. Wyglądało na to, że płacze. Teraz poczułam się jeszcze bardziejskrępowana. –Gloria? Nieodpowiedziała. –Przepraszam,chybaprzyszłamwnieodpowiedniejchwili.Zostawięcitenotatki,dobra? Cisza. Westchnęłamipołożyłamzeszytnabiurku. –Niewychodź,proszę.Zostańzemną. Rozejrzałam się bezradnie po pokoju. Nie było w nim żadnego krzesła poza wielkim skórzanym siedziskiem.Czułamsięjednakzbytspeszona,żebysięnaczymśtakimułożyć. –Chodźmynabalkon–zaproponowałaGloria,zrywającsięnaglezłóżka. Otworzyła drzwi wychodzące na taras obwiedziony srebrną balustradą. Stał tam stolik i dwa wiklinowekrzesłazpoduszkami. – Jeśli chcesz zapalić, to za chwilę, bo zaraz przyjdzie tu ta wiedźma ze swoim zestawem popisowym. Niezrozumiałam,ocojejchodzi,alejużpochwilizzadrzwiusłyszałamcichygłosOliwii. –Odsuńmifirankę,kochanie,botrzymamtacę. Gloria wykrzywiła usta, naśladując słowa matki, i podeszła do drzwi, żeby jej pomóc. Oliwia ustawiłanastolikutacęzegzotycznymi,jaknamojestandardy,przekąskami.Oilepóźniejzrozumiałam, żeepatowaniebogactwembyłopoprostuobjawemjejsnobizmu,tamtegodniazrobiłotonamniewielkie wrażenie.Natacybyłdzbanekświeżowyciśniętegosokucytrusowegoitalerzowoców,którewkwietniu nie pojawiały się jeszcze w sklepach: ciemnych pękatych winogron, soczystych truskawek, dojrzałych bananówinieznanychmiowocówwielkościorzechawłoskiegowróżowychkolczastychskorupkach.Na drugimtalerzuleżałyminiaturowetorcikizciastafrancuskiegozkawiorem. –Smacznego,dziewczynki.Możetrochęuprzyjemniwamtonaukę. –Dziękujemy,mamo–odpowiedziałaGloriachłodnym,ugrzecznionymtonem.Poczymdodała,kiedy zostałyśmysame: –Jeślichcesz,tojedz.Janietknęniczego. Cholera. –Palisz? Wyciągnęłapaczkędługich,cienkichpapierosów. –Nie. Gloriaodpaliłapapierosaiwciągnęłanerwowodym. –Chybanieprzepadaszzaswojąmatką?–zagadałamzupełnieidiotycznie. –Nieprzepadam?–parsknęła.–Nienawidzęjej.Tasztucznadobroć,uśmiechy,ciasteczka.Wszystko na pokaz. Ona żyje, jakby brała udział w jakimś pieprzonym reality show. Dla poklasku jest w stanie zrobićwszystko.Myślisz,żedlaczegoonaprowadzitęcałąfundację?Zdobrociserca?Wżyciu.Żeby społeczeństwo zachwycało się jej postawą wzorowej obywatelki. Żeby była poważana w mieście, aludzieznalijąipodziwiali.Awśrodku?Samazgnilizna. Spuściłam wzrokprzytłoczonailościąpomyj,którewylaławłaśnienawłasnąmatkę.Jużwcześniej zauważyłam, że Glorię można tylko pokochać albo znienawidzić. Teraz zrozumiałam, że z nią było tak samo. Kocha. Nienawidzi. Żadnychpółśrodków. –Atwójojciec?–zapytałam. –Mójojcieczostałzamordowanywielelattemu–odpowiedziałasmutno. –Przepraszam.Niemiałampojęcia.Ktogozamordował,jeślimogęspytać? –Rzeczwtym,żeniewiadomo.Policjaodlatuważa,żektóraśzjegokochanek,aleniemajążadnych dowodów. –Kochanek? –Tak, ojciecnotoryczniezdradzałmojąmatkę,aonanierobiłamunawetztegopowoduwyrzutów. Widzisz,cotozaosoba?Dasięponiżać,byleżadnebrudyniewyszłynaświatłodzienne.Atuproszę, jakaniespodziewanaakcja.Ileżpikantnychhistoriiobjawiłosiępodczasśledztwa.Całaichprzeszłość, wszystkiezdrady,tajemnice.Ojciecbyłtakąszychą,żeniedałosięzostawićtejsprawyottak.Robili,co w ich mocy, żeby dowiedzieć się, kto zamordował mecenasa Falesse. Zatrudniono nawet wróżkę, żeby pomogławśledztwie.Wyobrażaszsobie? Opowiadała o tym jak o jakiejś sensacyjnej historii opisanej w brukowcu. Jakby to była powieść kryminalna,anieśmierćwłasnegoojca.Możedlatego,żeminęłotylelat?Amożewjejdomuciąglesię takotymmówiło?Niewiem.Dlamnietamtegodnianajważniejszebyłoto,żesięprzedemnąotworzyła. –Atwoi?–zapytałanagle,gaszącpapierosaobrzegstolika. –Jateżmamtylkomamę. –Acozojcem? Zdałamsobiesprawę,żejeślipowiemteraz,żemójojcieczostałzastrzelony,będzieoczekiwałaode mnieszczegółów,którychjasama,rzeczjasna,nieznałam.Aleteżuświadomiłamsobienagle,żełączy naswięcej,niżmogłamprzypuszczać. –Umarł,kiedybyłambardzomała. –Rak? –Mhm…–kiwnęłamnieznaczniegłową,choćniechciałamkłamać. –Tęskniszzanim? –Nieznałamgo,ależałuję,żeniemamojca. –Ja zaswoimtęsknię,choćprawiegoniepamiętam.Mimowszystkichjegogierek,którewyszłyna jaw,dlamniebyłpoprostutatą,ajajegoukochanącóreczką.Sadzałmniesobienakolanachiopowiadał niesamowitehistorie,wktórychbyłamksiężniczką. Roześmiałasię. –Ajakajesttwojamatka? –Fi jest…hmm…chybatrochędziwna.Ekscentryczna.Nielubitowarzystwaludzi,unikajakmoże kontaktuzeświatem.Wielerzeczyprzedemnąukrywa.Wiesz…traktujemniejakdziecko. –Ukrywa?Co? –Niewiem,mamwrażenie,żemajakąśtajemnicę,októrejniechcemipowiedzieć. –Apytałaśjąoto? –Otak,wielerazy,alenieodpowiada. –Boże,pewniemusiciesięstraszniekłócić. –Tak–skłamałamznowu. Nie wiemczemu,zrobiłomisięnaglewstyd,żeniepróbowałammocniejwyciągnąćczegośodFi. Czułamsięjakpotulnypies,któryniereagujenato,żemazakrótkąsmycz.Zastanawiałamsię,czymogę napić się soku, czy byłoby to w tym momencie złamaniem naszego paktu przeciw matkom. Na wszelki wypadekniepróbowałam. – Wiesz, odkąd się tu przenieśliśmy, czułam, że nie mam się przed kim otworzyć. Mamy z Emilem grupę znajomych, ale takich na imprezy, wiesz, jak jest. Żeby się napić i powygłupiać, a nie wynurzać zproblemami. –KtotojestEmil?Twójchłopak? –Mójbrat.Dwalatastarszyodemnie.Kiedyśniepotrafiliśmysiędogadać,aleterazjestjużOK.Ty maszrodzeństwo? –Nie. –Możedlategojesteśtakaniedostępna. –Niedostępna?Comasznamyśli? –Żeciężkojestsięprzebićprzeztętwojąskorupkędośrodka.Pytałamkilkaosóbociebieiwszyscy uważają, że jesteś trochę zarozumiała i rzadko z kimkolwiek rozmawiasz. Że masz swój świat i swoje towarzystwo, ale nikogo do siebie nie dopuszczasz. Stałaś się dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Dlatego strasznie się cieszę, że przyjęłaś moje zaproszenie. Musiałam cię tu zwabić podstępem – uśmiechnęłasiętajemniczo. Nie mogłamuwierzyćwto,cosłyszałam.Czytonaprawdęmożliwe,żeludziewidzieliwemnietak zagadkowąpostać,ojakiejmówiłaGloria? Starałamsięniedaćposobiepoznać,jakbardzojestemzaskoczona. –Poprostuzaniminieprzepadamityle. – I za to właśnie już cię lubię. Jesteś wymagająca w doborze przyjaciół. To doskonale o tobie świadczy. Wracałam dodomuniespiesznie,żebyjaknajbardziejoddalićmomentkonfrontacjizFi.Nigdydotąd napoważniesięzniąniekłóciłam,alewiedziałam,żeniemogępozostawićtejsprawybezreakcji. –Fi? Siedziałasamanamateracuskulonawembrioninieodzywałasię. –Fi!–powtórzyłamgłośniej. Zerwałasięzłóżkaiuśmiechnęła,jakbynicsięniestało. –Zamyśliłamsiętrochę.Długocięniebyło,cośsięstało?–zapytałaspokojnie. Zaczęłakrzątaćsięniezdarniepopokojuiprzestawiaćprzedmiotyzmiejscanamiejsce.Patrzyłamna niąskupionymwzrokiemizbierałamwsobiesiłydowybuchu.Miałamwrażenie,żemyślitylkootym, jaktodobrze,żeniewróciłamwcześniej.Widocznienicjejniepowiedział. –Byłamjużwdomu–odpowiedziałamdrżącymgłosem. Zamarła.Niepatrzyłamiwoczy. –Cotyopowiadasz,Latte? –Przyszłam dodomujakieśdwiegodzinytemu,alebyłaśtakzajętaspotkaniemzeswoimznajomym, żemnieniezauważyłaś. Spojrzałanamnie.Jedynieprzezułameksekundydostrzegłamwjejoczachstrach. –Jesteśgłodna? –Cholera,Fi!–wrzasnęłamwreszcie. Pierwszyrazwżyciupodniosłamnaniągłos. –Jaktysięwyrażasz? –Powiedzmi,cosiędzieje.Cotenfacetznowututajrobił?Bototensam,którybyłtukiedyśwnocy, prawda? Milczaładłuższymoment,starającsięodwrócićmojąuwagęnerwowymiruchamidłoni. –Tak,tomójznajomyzdawnychczasów. –Todlaczegosiedziałaśjakzahipnotyzowana?Co? –Przestań.Poprostunieusłyszałam,żeweszłaś. –Szarpałam cięzaramię,Fi.Byłaśsztywnainiewidziałaśmnie.Przestańjużkłamać.Powiedzmi. Powiedzmiwszystko!Przecieżjacięniewydam. –Niemogę,Latte. –Skorotakzdecydowałaś,dobrze.Tylkoniechcięniezdziwi,jeślijateżbędęmiećswojetajemnice. Wybiegłam z domu i trzasnęłam drzwiami, zostawiając Fi w osłupieniu. Chyba nigdy w życiu nie spodziewałabysię,żebędęwstaniecośtakiegopowiedzieć.Jasamaniemogłamuwierzyć,żewkońcu tozsiebiewyrzuciłam. Stałam na dworze z trzęsącymi się wciąż dłońmi i wywalczoną wolnością, z którą nie bardzo wiedziałam,cozrobić. SpojrzałamnaoknoJanka.Światłobyłowłączone,więcmusiałbyćusiebie.Weszłamdojegoklatki, starającsięniezwracaćuwaginaodórgnijącychziemniakówwydostającysięzpiwnicy.Maszerowałam poschodachzkołaczącymsercem.Tawizytabyławiększymisilniejszymwyrazembuntuwstosunkudo Fi,niżgdybymsięnaćpałaalbouciekłanatydzieńzdomu.Zadzwoniłamdodrzwi.Pochwiliusłyszałam, że ktoś spogląda przez wizjer. Zablokowane łańcuszkiem drzwi uchyliła jego mama. Widziałam ją wcześniej już wiele razy. Była bibliotekarką i jeździła wszędzie na swoim starym, zdezelowanym składakuzkoszykiemnakotaprzykierownicy.Kotprzecisnąłsięmiędzydrzwiamiizacząłocieraćsię omojąnogę,unoszącwgóręogonigłośnomrucząc.Patrzyłanamnie,nieukrywajączaskoczenia. –Dobrywieczór,nazywamsięLatte.CzyzastałamJanka? – Wiem, jak się nazywasz. Nie wiem tylko, czy mogę go zawołać, bo jeszcze biedaczek dostanie zapaścizezdziwienia. Uśmiechnęłam się nieśmiało. Zamknęła drzwi, zdjęła łańcuszek i wpuściła mnie do środka, a kot zacząłwspinaćsiępojejspódnicy.Nachyliłasięiwzięłagonaręcejakniemowlę. –Jasiu,koleżankadociebie–krzyknęławgłąbkorytarzaiposzładoswojegopokoju. Janekotworzyłdrzwiiteatralniecofnąłsiędwakroki. –Niewierzęwłasnymoczom. –Cześć,Jaś. –Cześć, Cappuccino…Zapraszam.Musiałostaćsięcośniebywałego,skoropozwolonociopuścić terrarium. Weszłam dojegopokoju.Pierwsze,corzucałosięwoczy,towielkirysunekmandaliprzytwierdzony gwoździamidościany.Napodłodzeleżałolbrzymimateraczajmującyniemaltrzyczwartepokoju.Przy ścianiestałniskistolik,anadnimwisiałapółkazksiążkami. – Wiem, że zachowując zasady uprzejmości, powinienem zaproponować herbatę i szarlotkę, ale wybacz,żenajpierwzapytam,cotytu,ulichajasnego,robisz. –Możeniepowinnamprzychodzićtakpóźno…–zaczęłamspeszona. –Anisięważterazwycofywać!Mów,cosięstało! – Pokłóciłam się z Fi. Musiałam wyjść z domu. Nie miałam za bardzo gdzie pójść. Masz może… wino? Roześmiał siętakserdecznie,żepoczułamsięwreszcieswobodniej.Usiadłamnawielkimmateracu, plecamiopierającsięościanęiwpatrującwbarwnąmandalę.Kiedyskończyłasiębutelka,znałjużcałą historię,awłaściwietylkojejmałączęść.Tęczęść,którąznałamja.Podkoniecmocnojużplątałmisię język. Janek słuchał mnie ze świętą cierpliwością, nie zadając żadnych zbędnych pytań. Czułam, jak zmęczeniepowolidopadamojepowieki,alestarałamsięwalczyćznimzewszystkichsił.Niechciałam jeszczewracaćdodomu.Niezauważyłamnawet,kiedyzasnęłam. Obudziło mnie uczucie potwornej suchości w ustach. Otworzyłam oczy i przez kilka sekund zastanawiałam się, gdzie jestem. Koło materaca stała butelka wody mineralnej. „JESTEŚ U JANKA, ATOJESTLEKARSTWO;)–DOŚWIADCZONYŻYCIOWOŻYCZYLIWY”–uświadomiłminapisna etykiecie. Roześmiałamsięwduchu.Woda…Zbawienie. Podniosłam się nie bez wysiłku. Wciąż kręciło mi się w głowie, ale też wracały do mnie urywane strzępywczorajszejrozmowy. Możeonaukrywasięprzedmafiąalbojakąśsektą? Możetenfacetjąszantażuje? Może,może.Wszystkotylkomoże…jakbymniemogładowiedziećsięprawdyowłasnejmatce. Cichepukaniedodrzwiwyrwałomniezzamyślenia. –Latte?Śpiszjeszcze? –Nie,wejdź.Dziękujęzawodę. –Niemasprawy.Nieuwierzysz,cosięstało. –Cotakiego? –Fitutajbyła. –Słucham? –Naprawdę.Kazałazostawićciklucze. –Mówiłacoś? – Nie i nie wyglądała na wściekłą. Powiedziała tylko, że musi wyjechać, ale ty możesz już zostać sama. –Notak,przecieżjestkonieckwietnia.Znowutosamo. –Wstawaj,dopierowyszła,możemysprawdzićnadworcu,gdziejedzie. Westchnęłam ciężko. Głowa bolała mnie tak, że ledwie mogłam nią poruszać i na samą myśl opościguzaFizrobiłomisięniedobrze. –Niedamrady.Niemamsiły. –Dobra,zostańtu,jazaniąpójdę. –Janek,toniejestdobrypomysł.Jakcięzauważy… –Tocoztego?Itakjużmnienielubi.Śniadaniemaszwkuchni.Mamapojechaładopracy.Zostawię cikluczeiwpadnęponiepozajęciach.Tydzisiajlepiejnieidźdoszkoły.Pa! Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Janka już nie było. Przez moment wyrzucałam sobie wmyślach,żepozwoliłammuśledzićFi,boczułam,żetonieuczciwe.Możefaktycznielepiejbyłobydla mnie, żebym nie dowiedziała się tego, czego tak bardzo nie chciała mi powiedzieć. Po chwili jednak przypomniało mi się, jak wyglądała, siedząc naprzeciwko tego faceta, i złość, która we mnie wtedy wezbrała,znówdoszładogłosu.Niemaprawamnieoszukiwać.Jestemjejcórkąichcęznaćprawdę. Wyszłamzpokojuipowoliprzeszłamwzdłużciemnegoprzedpokoju.Trzebaprzyznać,żemieszkanie Jankanienależałodonajprzyjemniejszych,jakzapewnewiększośćwnaszejdzielnicy.Stare,zniszczone meble, przedpotopowa boazeria, podłoga wyłożona jedynie płytkami PCV i przykryta kilkoma zdeptanymi chodniczkami. Duży pokój i kuchnia urządzone raczej bez specjalnych wyrzeczeń finansowychiwizji.Naszakawalerkabyładużomniejsza,aleprzynajmniejmiałaklimat. Nablaciekuchennymkołolodówkistałtalerzkanapekzżółtymseremipomidorami.Kiedypoczułam zapach żółtego sera, aż mnie zemdliło i pobiegłam do ubikacji. Nie miałam nawet czym wymiotować, więcczułamtylkowściekłeskurczeżołądkainapływającącochwiladoustsłonąślinę.Siedziałamtam dobrykwadrans,kiedyusłyszałamchrobotkluczawzamkudrzwizewnętrznych. –Co,docholery? Szybkowytarłamustapapieremtoaletowymispuściłamwodę. –Jesttuktoś?–zapytałmęskigłos. Zniepokojem otworzyłamdrzwi.TataJanka–równiechudyiwrówniewielkichokularachnanosie – stał przede mną w tweedowej marynarce i z czarną urzędniczą teczką w dłoni. Nie mieliśmy nigdy dotąd okazji rozmawiać, widywałam go tylko przelotem, ale nawet gdybym nigdy w życiu go nie spotkała,niemiałabymwątpliwościcodoichpokrewieństwa. –Dzieńdobry–zaczęłamzawstydzona. –Dzieńdobry–odpowiedziałzupełniespokojnie. –NazywamsięLatte. –Ach,Latte,przyjaciółkaJanka.Opowiadałmiotobie.Miłomiciępoznać. Zbliżył sięipodałmirękę.Pachniałładnąwodąpogoleniu.Jejzapachpozostałminadłonijeszcze nadługopotym,jakwyszłamzichmieszkania.Wyglądałonato,żemojaobecnośćunich,itozsamego rana, nie zrobiła na nim szczególnego wrażenia. Zajął się rutynowymi czynnościami – powiesił na wieszaku kapelusz i parasol, który miał ze sobą, mimo że pogoda była bardzo ładna. Ustawił buty wrównymrzędziekołoinnychpar. –O!–zdziwiłsię,wchodzącdokuchni.–Widzę,żezostawilinamkanapki.Jadłaśjuż? –Nielubięjeśćtakwcześnie. –Możewtakimrazienapijeszsiękawy? – A ma pan latte? – rzuciłam moim standardowym żartem, który zawsze działał w stresujących sytuacjach. Udałosię.Mężczyznaroześmiałsięirozłożyłbezradniedłonie. –Mogępanuzrobić–zaproponowałam.–Mapanmleko? –Chybajestwlodówce. –Doskonale. Po chwili nalałam spienionej kawy do wysokich, przezroczystych szklanek i przyniosłam ją do pokoju,gdzieojciecJankapałaszowałjużmojeśniadanie. –Przypomnijmi,Latte,costudiujesz. –Jeszczeniestudiuję,proszępana.ChodzędogimnazjumprzyplacuŚwiętegoPatryka. –Tobardzodobregimnazjum. –Swojelatachwałymajużzasobą,aleludziejeszczeotymniewiedzą–roześmiałamsię. –Adojakiegochcesziśćliceum? –Dojedynki. Lekkozakrztusiłsiękanapką. –Ambitnazciebiedziewczyna.MogłabyśnalaćtrochęolejudogłowytemunaszemuJankowi.To,co onwyprawiazeswoimżyciem,przechodziludzkiepojęcie.Typewniebędzieszstudiowaćprawoalbo ekonomię, prawda? A ten – pokręcił z politowaniem głową – filozofię sobie wymyślił. Filozof od siedmiuboleści,cholera.Przepraszamzawyrażenie.Azresztąniebędęsięwtrącaćwjegożycie.Niech robi,cochce.Aletamandala…–złapałsięrękązaczoło.–Widziałaśją? Roześmiałam się, bo nie mogłam się już powstrzymać. Ojciec Janka spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem równie serdecznym co Janek, kiedy coś go szczerze ubawi. Śmialiśmy się jak para starych znajomych. Właściwie sami już nie wiedzieliśmy z czego, ale dawno nic nie poprawiło mi humoru tak bardzojaktamtośniadanie.Wyszłamzichdomuwrewelacyjnymnastroju.PanRossauścisnąłmidłoń ipoprosił,żebymczęściejdonichwpadała. Przekręciłam kluczwzamkuiweszłamdopustegomieszkania.Oknobyłolekkouchylone,żebynie tworzył się zaduch, który często wypełniał nasz niewielki pokój przed południem. Zostawiła wszystko w absolutnej czystości. Zawsze kiedy była zdenerwowana i nie mogła znaleźć sobie miejsca, chodziła z kąta w kąt, to wycierając kurze, to poprawiając i tak już równo ułożone obrusy i prześcieradła. Na stolikuleżałakopertazmoimimieniem.Rozbawiłomnie,żejąpodpisała,zupełniejakbyktośinnymógł ją otworzyć. Ale pewnie pomyślała, że nada to listowi powagę i znaczenie. W pierwszym odruchu miałam ochotę porwać go na strzępy i wyrzucić do kosza, ale ciekawość wzięła górę. Wiedziałam doskonale, że nie wyjaśni mi, gdzie pojechała, ale walcząc sama z sobą, odkleiłam brzeg koperty iwyciągnęłamskrupulatniezłożonąkartkę. Latte, rozumiem twoje wzburzenie całą sytuacją. Wiem, że mogłaś być zaskoczona wizytą mojego znajomegoimoimnietypowymzachowaniem. Cozahipokrytka! Nie będę ci niczego tłumaczyć, przepraszam, ale to dla twojego dobra. Są pewne sfery w życiu każdegoczłowieka,którestanowiąjegoprywatnyświatitajemnicę.Dotejporybyłaścałyczasmoją małą córeczką, ale twoje słowa uświadomiły mi, że już tak nie jest. Wiem, że jesteś dojrzałą i odpowiedzialną za siebie kobietą. Potrafisz podejmować decyzje i tak samo jak ja masz prawo do tajemnic.Przepraszam,jeśliczułaśsięprzezemnieosaczona. Jak wiesz, zbliża się pierwszy dzień maja, dlatego, jak co roku, muszę wyjechać. Nie prosiłam oczywiście pani Kosińskiej, żeby do ciebie przychodziła. Zostawiam ci klucze i mieszkanie jest do twojej dyspozycji. Będę drugiego lub trzeciego. Jeśli chcesz, zaproś Janka albo jakieś dziewczyny zklasyi…bawsiędobrze. Kochamcię. Fi. Skręciłam list jak wyżymane pranie. Miałam ochotę go pogryźć i zdeptać. Uczucie bezsilności ogarnęłocałemojeciało.Wiedziałam.Terazjużwiedziałam,żeczegokolwiekbymniezrobiła,nigdynie dowiemsięoniejprawdy.Zawszebędzietakasama.Skryta,nieznanaiobca.Nieprzyznasięnawetna torturach piekielnych. Nic tu nie pomagało – prośby, błagania, groźby, nawet bunt i ucieczka. Najwyraźniejmimocałejmiłościmatczynej,którąmniedarzyła,niebyławstaniemizaufaćiwyznać,co taknaprawdęukrywaprzedświatem.Łzysamenapłynęłymidooczu.Pocomitowszystko?Tepozory bliskości,topoświęcenie,tencałynaszzmyślonyświatekzkwiacianąmafiąisąsiadamikryminalistami, wymyśleni wujowie zza morza, wieczory ze skrzeczącym gramofonem. Nic mnie to nie obchodzi. To wszystko,taksamojakonaija,byłojednymwielkimkłamstwem.Niemiałamsiły.Leżałamnamateracu, przyciskającgłowędopoduszki.Powiększającesięmokreplamynapędzałymniedojeszczewiększego szlochu.Niemogłamprzestać.Bolałomniejużgardłoigłowa,aleniemogłamtegopowstrzymać. –Nienawidzęswojegożycia.Nienawidzęcię,Fi!Rozumiesz?–krzyczałamwpoduszkęwhisterii.– Dlaczegowciążmnieokłamujesz?! Z trudem udało mi się złapać oddech. Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nie zamierzałam reagować. –Latte?–usłyszałamgłosJanka. –Odejdź,chcęzostaćsama. –Proszę,otwórz. –Idźstąd.Niejestemwnastrojudorozmów. Przez moment zapadła cisza. Starałam się zapanować nad oddechem, który z powodu zapchanego nosa i zapuchniętego gardła z trudem miał siłę cyrkulować między światem zewnętrznym a moimi płucami. –Latte,proszę–powtórzyłporazenty. Wstałam iwysmarkałamnoswpapierowąserwetkę,bowszystkiechusteczkihigienicznedawnojuż sięskończyłyileżałyteraznastoleniczymstosróżorigami. Podeszłam dodrzwiiprzekręciłamzamek,poczymodwróciłamsięnapięcieiwróciłamdopozycji wyjściowej brzuchem do materaca. Janek stanął nade mną i obserwował mój wrak na tle tego pobojowiska. –Notak,zawszewiedziałem,żejesteśsmarkacz,alenieżeażtakzakichany. –Zamknijsię,użalamsięnadsobą. –Widzę. –Czegochcesz? –Wiem,gdziepojechałaFi. –Gdzie?–zerwałamsięzłóżkaispojrzałamnaniego. –Ofuj,alejesteśbrzydka. –Janek! –Nie,noseriomówię.Jakjakaśczerwonabulwa. Uderzyłamgowramięiobojesięroześmialiśmy. –Gdziepojechała? –Do Niemiec–odpowiedziałispojrzałnamniewwyczekiwaniunajakąśrozwiązującątęzagadkę reakcję.Niebyłożadnej. –Macietamjakąśrodzinę? Wzruszyłambezradnieramionami. –Ztego,cowiem,towogóleniemamyżadnejrodziny. –Więcpocotamjeździ? –Mówiłamcijuż,żeniemampojęcia. –Cholera.Dziwnasprawa.Mówięci,onanapewnojestczłonkiemmafii. –Plecieszbzdury,jakiejmafii… –Notojajużsamniewiem.Cootymsądzisz?Oddawnatamjeździ? –Chybaodzawsze. Łzyznowunapłynęłymidooczu. –Niepłacz,młoda–przytuliłmojągłowędoramienia.–Cośsięwymyśli. ROZDZIAŁ3 W domu państwa Ernesta oraz Elżbiety Falesse panował wieczny zamęt. Nigdy do końca nie było wiadomo, kiedy będą trzaskać drzwi, a kiedy państwo zażyczą sobie śniadania do łóżka. Kłócili się z równą żarliwością, co godzili. Jedyną rzeczą, której nie dało się zaprzeczyć, był fakt, że w tym niezwykleemocjonalnymmałżeństwiewojnainamiętnośćszływparzeiżetoElżbietabyładominującą osobowością.Jeśliwcoświerzyła,wkładaławtocałąduszę.Ernestzregułypoddawałsięwoliżony i mimo opinii doskonałego adwokata (choć jego zamordowany brat uznawany był zawsze za lepszego) wspektaklurodzinnymczęściejodgrywałrolępantoflarzaniżkozaka.Bywałyjednakdni,kiedypotrafił postawićnaswoim. Ich pierwsze dziecko umarło podczas porodu, co było tak bolesnym przejściem, że z ledwością przetrwalitępróbęjakomałżeństwo.Elżbietazawszezcałegosercapragnęłamiećcóreczkęijejutrata oznaczała dla niej niewyobrażalne cierpienie. Przez wiele tygodni mijali się bez słowa, nerwowo rzucając spojrzenia po ścianach, aby tylko nie zetknąć się wzrokiem. W końcu jednak nie mogli dłużej znieśćsytuacji,którazapanowaławichdomu,irozpętaliawanturę,jakiejsamidotądniedoświadczyli. Padłowieleniepotrzebnychizbytmocnychsłów,alewreszciesiępogodzili. Kornel, syn Elżbiety i Ernesta, był jedynym dzieckiem państwa Falesse – dziwakiem i odmieńcem, któryniewiadomopokimodziedziczyłgeny!Tylesercawłożyliwjegostarannewychowanie,płaciliza lekcje języków obcych i korepetycje z matematyki, a ten smarkacz odpłacił im tak, że pewnego dnia przyprowadziłdodomutę,tę…jakjejtam…Tosię.Roztrzepaną,krótkowłosąchłopczycęwobdartych spodniachikoszulizamerykańskiejflanelipodkreślającejjejchłopięcekształty. –Większegoczupiradłajużniemogłeśpoderwać?–zapytałaoburzonaElżbieta. –Alejajejniepoderwałem,jasięzakochałemodpierwszegowejrzenia. Wiedziałdoskonale,oczymmogliwtedymyśleć. Jak ona będzie wyglądać podczas rodzinnych obiadów, w zestawieniu z elegancką kuzynką Glorią i wypindrzoną ciotką Oliwią, która serwuje krewetki na srebrnych talerzach i wspomina z rozrzewnieniem nieboszczyka męża – brata Ernesta – który zawsze przy takich okazjach opowiadał niezwykle zajmujące historie ze świata prawa i polityki. O tym że mąż został zamordowany, a tym bardziejojegowcześniejszychekscesach,niktjużniewspominał. TenwynalezionyniewiadomogdzieprzezKornelawypłosztoplamanawizerunkurodziny! PodczasgdyKornelwmiłosnymodlocieunosiłsięprzykażdymkrokujakieśtrzyipółmilimetranad ziemią,państwoFalessemarzyliotym,bysiępodniązapaść. –Matko, ojcze–oświadczyłimkilkatygodnipóźniej,kiedyjeszczewydawałoimsię,żepanująnad sytuacją i uda im się utrzymać dziewczynę na dystans od bliższej i dalszej rodziny – pragnę poślubić Tosię. – Kochanie, nie przemyślałeś tej sprawy do końca – oświadczyła jego matka najspokojniej, jak umiała. – Nie bierzesz też pod uwagę naszej opinii, co może postawić nas przed koniecznością wyciągnięciaztegojakichśkonsekwencji. –Przyjmękażde,jeślitylkowyrazicieswojąprzychylność. –Źlenaszrozumiałeś,synu.Jeślisięzniąożenisz,wydziedziczymycię–oświadczyłasurowo. –Zatemodchodzę,żegnajcie. Był wtedy na pierwszym roku prestiżowej Akademii Sztuk Pięknych w K. Szkoła ta cieszyła się niezwykłym poważaniem w artystycznym światku, dlatego nawet Elżbieta i Ernest, którzy pragnęli zcałegoserca,abysynposzedłwśladyojcaiwujaizostaładwokatem,uznaliostatecznie,żewbyciu mecenasem sztuki także nie ma nic, co urągałoby ich statusowi społecznemu. W najgorszych snach nie przypuszczali,żepoznatamtoczupiradłozpiekłarodem,któresprowadzinieszczęścienaichrodzinę. Tak pokrótce opowiedział nam swoją historię, nie omijając w obecności Tosi słowa „czupiradło”, ponieważjegomłodziutkażonajeuwielbiałainiedostrzegaławnimnajmniejszegośladupejoratywnego zabarwienia. –Zawszemarzyłamotym,żebyzostaćczupiradłem,kiedydorosnę–śmiałasię. Kornel, mimotego,cosądzilionimjegorodzice,byłambitnymihonorowymczłowiekiem.Takim, jakichrzadkospotkasięnaulicachodczasówśredniowiecza.Miałdystanswobecotaczającejgoparanoi igłębokie,żyweuczuciawstosunkudowiekuistychwartości. Zwielkim trudemsamiutrzymywalisięprzezczterylatawK.Elżbietacojakiśczas,kiedywezbrała wniejdostatecznailośćuczućmacierzyńskich,dzwoniła,byzapytać,czymożepowróciłmurozum,czy teżnadaljestnaćpanymiętądoswojejkoleżanki.(„Żony,mamo,niekoleżanki!”)Dorabialiwlokalnych klubach jako tania siła robocza. Dziewiąty semestr wniósł wreszcie w ich życie przełom. Knajpa Pod Klonami Zielonymi, w której pracowali od wielu miesięcy, zdecydowała się na radykalne zmiany wnętrza. Właściciel poszukiwał dekoratora, który zgłosi się z dobrym pomysłem dodającym świeżości istwarzającymnoweobliczelokalu. Początkowo nic nikomu nie powiedzieli. Pracowali po całych nocach, żeby rozrysować idealny projekt. Z maniakalną wręcz skrupulatnością dopasowywali barwy, kłócąc się o odcień piaskowy i kremowy, układali luksfery i kinkiety. Analizowali odpowiednie ułożenie firanek, dobór fotografii, rozmiaryantyramipłytek.Bar,krzesła,stoły,podłoga–wszystkomusiałozesobąidealniewspółgrać, abystworzyćwnętrze,którezapraszaswoimwystrojemdośrodka,anawetpowalanakolana.Musiało się udać i udało się. Setki szkiców walały się po podłodze w pokoju akademika. Zdjęcia oraz próbki wybranych tkanin i materiałów wisiały przyczepione spinaczami do sznurków rozwieszonych wzdłuż ścian.Wzorydrewnaikolorówfarbułożonebyływkartonowychpudełkachpoczekoladkach.Zebralito wszystkodobagażnikaswojegodwudziestoletniegogruchotaipojechalipełninadziei,gubiącpodrodze ruręwydechową,czegonawetniezauważyli. Stanęli z duszą na ramieniu przed wejściem do lokalu, który znali przecież jak własną kieszeń, po czymwnieśliowocswejpracydośrodka. –Gdziemiztymigratami!?–wykrzyknąłprzerażonywłaściciel.–Chybadzisiajniewaszazmiana? Skołowanyspojrzałnagrafik. –Mywinnejsprawie.Przyszliśmyporozmawiaćointeresach. Parsknąłśmiechem,alewidzącichpoważneminy,zreflektowałsięizaprosiłichnazaplecze. –Jakpanwie,obojestudiujemynaASP. –Notak,chybarzeczywiściewiem. – Ponieważ rozumiemy, jak wiele dla pana znaczy ten lokal, zabraliśmy się do pracy, żeby byle podrostek,którynicniewieocharakterzetegomiejsca,niewziąłsięzajegourządzanie. Właścicielpodrapałsiępogłowieiuśmiechnąłszczerzej,niżkiedykolwiekmusiętozdarzyło. –Pokażemytenprojektnajpierwpanu,bojestpanwłaścicielemtegomiejscaijesttuwięcejpana duszy niż powietrza. Ale musi nam pan obiecać, że po zamknięciu lokalu zwoła pan tu wszystkich pracowników:MałąiDużąAnnę,paniąGruszczyńską,wszystkiekelnerki,barmanaBanderasa,anawet Janusza – złotą rączkę. Wszystkich. Bo oni razem z panem tworzą to miejsce i też mają prawo wypowiedziećsięnatentemat. WłaścicielowiknajpyPodKlonamiZielonymiażłzazakręciłasięwoku.Wszystkielatajegociężkiej pracyzostałymuwynagrodzonetąszczerąprośbą. –Obiecuję. Tosia i Kornel wyciągnęli z pudeł projekty. Mężczyzna brał do rąk po kolei każdą makietę i przyglądał się jej z wielką uwagą. Porównywał kolory, pytał o fakturę materiałów, wąchał próbki drewna. –Prawdziwyklon? –Prawdziwy. Spojrzałnakomputerowyprojektbaruisięgnąłpododatkoweokularyzkieszeni.Zawszetakrobił, kiedychciałdokładniesprawdzićrachunki.Wyglądałidiotyczniewdwóchparachokularównanosie,ale należał do ludzi, dla których wygląd zewnętrzny jest równie ważny, co zeszłoroczny śnieg. Odłożył wkońcuwszystkodopudełispojrzałnaKornelaiTosięzgłębokimwzruszeniem. –Jestdoskonały–oznajmiłkrótkoiwyszedł. Siedzieli przez chwilę oniemiali i onieśmieleni tym niespodziewanym komplementem, po czym rzucilisięsobiezpiskiemwramiona. ProjektzostałprzyjętyzwielkimentuzjazmemprzezcałąekipęKlonówZielonych.Cieszylisięjak dzieci i nikt nawet nie brał pod uwagę tego, że mógłby nie uczestniczyć w przebudowie lokalu. Oczywiście potrzebni byli także profesjonaliści, którzy wykonaliby bar i klonowe meble. Właściciel postanowiłzamknąćlokalnadwatygodnie.Wtymczasiedokonałasiętamniezwykłatransformacja. Nowy szyld zawisł nad wejściem dokładnie pierwszego grudnia. Tuż za siermiężnymi drzwiami zakończonymi półokrągłym łukiem czekało wnętrze, jakiego dotąd w K. nie było. Czuło się w nim atmosferę młodej Francji i powiew świeżej kulinarnej wyobraźni. Taka kompozycja budziła zupełnie nieoczekiwane doznania. Miało się ochotę przesiadywać tam godzinami, sącząc wino i zapełniając brzuch strawą gładzącą podniebienie. W głębi restauracji (bo teraz nie sposób już było nazwać tego miejsca knajpą) znajdował się jeden z niewielu elementów, które pozostały niezmienione ze starego wnętrza:niezastąpiony,stary,klasycznyfortepian,doktóregowieczoramizasiadalistudenciiabsolwenci akademiimuzycznej.KorneliTosianiezdecydowalisięnapowieszeniewewnętrzufotografii,zamienili jenaobrazyswoichprzyjaciółzroku,którzyściągalitutłumnie,początkowotylkopoto,żebyzobaczyć efektichpracy,apóźniejzostawaliwrolistałejklienteli. – Moi drodzy – oznajmił właściciel po kilku dniach wznowionej działalności klonów. – Jak sami widzicie,udałowamsięodnieśćniezaprzeczalnysukces. Uśmiechnęlisię,starającsięutrzymaćnieposkromioneduszewewnątrzciała. – Zamierzam wam oczywiście zapłacić, tak jak zapłaciłbym firmie, która remontuje wnętrza lokali. Jest to całkiem niemała sumka. Mam dla was też inną niespodziankę. Chcę wydać tutaj przyjęcie dla personeluistałychbywalcówzokazjizbliżającegosięNowegoRoku. –Świetnypomysł. –Jednak,cosiętyczypieniędzy,wcześniejmuszęwasprosićodopełnieniepewnychformalności. –Mianowicie?–zainteresowałsięKornel. –Musiciezarejestrowaćswojądziałalnośćjakooficjalnąfirmę. Słowo „firma” niewiele mówiło w środowisku ludzi, gdzie każdy zapytany o znane powiedzenie „czas to pieniądz” wzruszał ze zdziwieniem ramionami i oświadczał, że pierwsze słyszy. Właściciel Klonówspojrzałnanichzpolitowaniemiposzedłwichimieniuzarejestrowaćfirmę,proszącjedynie, by dostarczyli mu kilka dokumentów, które z wielkim trudem odnaleźli między stertą płócien i sztalug aalbumamiobrazówLeonardaiVincenta. –Jakchcecienazwaćfirmę? –MożeAncoraImparo?–zaproponowałaTosia. –Wspaniale!–zachwyciłsięKornel. –Żejak?! – „Ciągle się uczę”. Ciągłe i niestrudzone dążenie do doskonałości i skupienie na szczegółach. Samokształcenieipełnapoświęceniarealizacja!–powiedziałaTosiaznatchnionymwyrazemtwarzy. –Chybaoszaleliście,tomabyćcośkrótkiegoizrozumiałegodlanormalnychludzi. –Wcaleniemusząrozumieć,cobiorą–roześmiałasięTosia.–Ajakbycośniewyszło,topowołamy sięwsądzienanazwę. –DlaczegoakuratAncoraImparo?–zapytałJanek,pociągajączbutelkiłykkiepskiegotaniegowina, kiedysiedzieliśmynapoddaszuuAnny,słuchającichwywodu.TosiaiKornelzawszenaświętawpadali do J., mimo że rodzina nadal nie zauważała ich związku. Specjalnie się tym jednak nie przejmowali, zawszeznajdującjakieślokumuprzyjaciół. –AncoraImparo…„ciąglesięuczę”–tosłowaMichałaAnioła,któryzapisałsięnakartachhistorii jakogeniusziperfekcjonista–odpowiedziałzzaangażowaniemKornel.–Dążeniedoperfekcjibyłojego chlebempowszednim.Słowo„detal”wjegoustachnabierałonowegoznaczenia.Doprowadzałdoszału tych, którzy zlecili mu pomalowanie kopuły Kaplicy Sykstyńskiej, bo to, co inni zrobiliby w kilka miesięcy, uważając pracę za dokładnie wykonaną, Michał Anioł realizował niemal sześć lat. Leżał na rusztowaniach wznoszących się kilkadziesiąt metrów nad ziemią i na mokrym tynku dawał życie postaciom biblijnym. Z mistrzowską wnikliwością i skrupulatnością tworzył sylwetki, których każdy mięsień, mina i gest zasługują na hołd. Był dla siebie surowszy niż ktokolwiek obserwujący go z zewnątrz, bo w jego wyobraźni tworzyły się wizje, którym nie były w stanie sprostać dłoń, pędzel i dłuto. Jego największe dzieło na tej kopule – Mojżesz – zostało dźgnięte przez mistrza w kolano. Krzyknąłdoniegowfurii:–Dlaczegoniemówisz?!KiedyzaśpewnegodniapodczaspracywKaplicy Sykstyńskiej zmartwiony jego ciągłym niezadowoleniem z rezultatów własnej pracy przyjaciel zapytał, ktoztakiejodległościdostrzeżejakikolwiekmankamentdzieła,MichałAniołodparł,żeondostrzeże. –Wiesz,stary,tobardzoimponujące,aleprzecieżwtymbiznesieliczysięszybkiewykonanieusługi, boinnicięwyprzedzą. –Szybkie,szybkie–warknąłKornel.–Conagle,topodiable.Popatrznatotakzwanenowoczesne społeczeństwo. Same ideały, ludzie mianujący siebie wzorami i zachwycający się swoim własnym uczestnictwem w wyścigu szczurów… Odnoszą sukces rzutem na taśmę i biegną dalej, by nikt nie zauważył ich pomyłki. Popełniają błędy i zrzucają je na innych, by zachować dobre imię. Walczą o sukces, nie o efekt pracy. Dążą do pieniędzy, a za nic mają samodoskonalenie – no chyba, że firma zafundujeimkursasertywnościiwiarywewłasnesiły.Grunttozachowaćpozory!Niepozwolićświatu zobaczyć, jak niewiele jest się wartym. Nie ma co tracić czasu na żmudne poszukiwania i dążenie do czegoś, czego nie osiągniemy! Kto dziś pragnie doskonałości? Gdzie podziały się talenty na miarę MichałaAnioła,LeonardadaVinci,Mozarta?Ktownaszychczasachzbezsilnościobciąłbysobieucho? Kto popełniłby samobójstwo z powodu braku weny twórczej? Kto nie ustawałby w swej twórczości mimobiedyibezlitosnejkrytyki?Gdziepodziałysięduszetych,którzykrzyczą:„Czemuniemówisz?”. Natknąłemsiękiedyśnazdanie–kropladrążyskałęniesiłą,leczciągłymspadaniem…izdałemsobie sprawę,czegobrakujenamdogeniuszu.Świętejcierpliwości.Jedzeniejestfast,produkcjamass,rozwój speed!Ucząnas,żenajważniejszejestszybkieosiągnięciesukcesuinatychmiastowerezultaty.Żeliczy siętylkowrażenie.Żepierwszymiliontrzebaukraść.Trzebajaknajszybciejdostaćsięnaodpowiednio wysokąpółkę,aszlifydostaniemypóźniej.Liczysiętylkotempo!Jakbycałyświatzapomniałotym,że abyosiągnąćcoświelkiegoiznaczącego,trzebanatopoświęcićtysiącegodzin,latawyrzeczeńitrudu. Żepierwszepróbysączęstonieudane,aletrzebastawićimczoła,przyznaćsiędoporażkiipouczonym własnymi błędami odbić się i walczyć od nowa, bo często wychodzi dopiero za drugim, dziesiątym, aniekiedynawetsetnymrazem,ijesttolepszeniżmasowaprodukcjamizeroty!Trzebaczasamizacząć płakaćzezłościnasiebie,zniszczyćowocwłasnejciężkiejpracy,dźgnąćgodłutemalbospalić,przyznać się,żeniewyszło,takjakmiało,apotemzacząćjeszczeraz.Większądumąiwartościąwnaszymżyciu będzienawetjednarzecz,którąwykonamyperfekcyjnie,wiedząc,żebyławartawłożonegowysiłku,niż tysiąctakich,którychbędziemysiępóźniejwstydzić.To,corobimy,świadczyonas,dlategonawetjeśli ktoś z dołu krzyczy, żeby dać spokój, bo jest OK, nie można tego słuchać. Trzeba wierzyć własnym zmysłom,dążyćdoideałustworzonegowumyśle.Iniebaćsięprzyznać,żenadalsięuczymy,botylko prawdziwa,anietapozornadoskonałośćprzechodzidohistorii. TacywłaśniebyliKorneliTosia. DodniasylwestradofirmyAncoraImparozgłosiłosięjeszczedwóchklientów,którzyrozochoceni sukcesemKlonówtakżepostanowilizmienićwizerunkiswoichlokali. 31grudnia Godzina23:55 –Moidrodzy–rozpocząłprzemowęwłaścicielKlonów.–Tenrokzmieniłwielenietylkowmoim, aletakżewwaszymżyciu,atowszystkodziękitymdwojguwymoczkom,którzyledwieoderwalisięod piersi mamusi, a już próbują zawojować świat swoimi pomysłami. Trzeba przyznać, że nieźle im to wychodzi. Dlatego – tu zrobił małą przerwę, żeby podtrzymać napięcie zbliżającej się północy – chciałbymprzekazaćimnatenNowyRokczekopiewającynacałkiemniemałąsumkę. Tosia roześmiała się serdecznie i klasnęła w dłonie. Tego wieczoru wyglądała jak anioł z nieco rozczochranymi włosami, w śnieżnobiałej koronkowej sukience. Pierwszy raz w życiu czuła, że ma prawdziwąrodzinęirobito,cokocha.ŚcisnęładelikatnierękęKornelaiwyszłaznimnaśrodek. Spontaniczny gest rzucenia się na szyję oczywiście zbił z tropu starszego mężczyznę, któryzaczerwieniłsięjakburak,wywołującpowszechnąwesołość. –Kochani–zaczęła.–Niewiem,jakmamdziękowaćzatowszystko,conastutajspotkało.Jestemdo głębiwzruszonaefektemnaszejpracy,wamiiwogólecałymtym…wszystkim!–roześmiałasięprzez łzy. Kiedy ludzie zgromadzeni Pod Klonami Zielonymi wyszli na zewnątrz, odliczając głośno sekundy dzielące ich od rozpoczęcia Nowego Roku, z którym wiązali nowe plany i marzenia, jakby nowy, niezapisanyjeszczekalendarzstanowiłprawdziwątabularasa,TosiapodeszładoKornelaipocałowała goniepewnie. –Kochanie…jestemwciąży. Ująłjejmałypodbródekwdwapalce. –Wiem,kochanie. –Ico? –Wspaniale.Naszedzieckobędziemiećnajdumniejszegoojcanaświecie. –A… –Wiem,cochceszpowiedzieć. –Dajmiskończyć. –Odpowiedźbrzmi:nie. –Dlaczego? – Nie zasłużyli na to, żeby wiedzieć. Nie obchodzą mnie już. Ty jesteś moją jedyną rodziną. Ty inaszedziecko. ROZDZIAŁ4 J. było na pozór zwyczajnym miastem. Nie wiedziałam, czy różni się od innych, bo nie znałam żadnego poza nim. Ale lubiłam obserwować jego różnorodność zgodną z porami roku. Wiedziałam, że wstyczniu,kiedymrózskuwaulicelśniącympancerzem,babcieprzewracająsięiłamiąkościnarogu PiwnicznejiKryształowej.Ulicamiałastromyspad,awieleznichotymniewiedziało.KiedyFichciała pobyćtrochęsama,wychodziłamisiadałamnakrawężniku,obserwującemerytkidzierżącewdłoniach siatkizjarzynaminazupę. Ta zleci! – przewidywałam w myślach, jakby był to jakiś zakład. Trafiałam w siedemdziesięciu procentach. Patrzyłamnaniezbólemwoczach.Byłytakiestare.Powinnymiećwdłonibagażdoświadczeń,anie siatkęzmarchewkamiikoprem. Zastanawiałomniezawsze,jakwyglądały,kiedybyłyjeszczemłodymikobietami.Napewnoniektóre znicholśniewałyurodą,mężczyźniwpisywalisięimwkarnetachnabalu,proszącowspólnegowalca albo poloneza. A może nie. To smutne, że po siedemdziesiątce wszyscy wyglądają tak samo i ich życiowym priorytetem jest zupa na obiad. Ciekawe, czy gorzej przeżywają to osoby, które miały fascynujące i niezwykłe życie, a teraz wiedzą, że to się skończyło, czy też te, które mają świadomość niewykorzystanej szansy… A może przestają o tym w ogóle myśleć? Skupiają się jedynie na trwaniu wdobrymzdrowiu.ApotemchlastiwywijająkozłanaroguPiwnicznejiKryształowej. Takibyłstyczeń. Marzecdoprowadzałdoszałuzmiennościąpogody.Chciałosiękrzyknąć:zdecydujsię,docholery! Bo nie wiadomo, czy zakładać kalosze czy stringi! Mieszkańcy J. chodzili nabuzowani całą tą niestałością. Wszyscy jak jeden mąż woleli przewidywalność od nieprzewidywalności. Dlatego mieszkańcyJ.nielubilimarca.Zatolubililipiec,lubiliteżsierpień.Wtedysprawabyłajasna.Wiadomo, żemożnapójśćnarynekwkoszulcezkrótkimrękawem,atambędziedorożkarz,panizobwarzankami zsezamemimakiem,starszyfacet,którypleciekoszezwiklinyifarmazony.Byłatorzeczpewnaiprzez toakceptowanaspołecznie. Społecznie nie znaczy oczywiście powszechnie. Mogę wytrząsnąć jak z rękawa imiona osób, które tegowłaśniewJ.nieznosiły.Bylito: 1)Janek 2)Gloria 3)Emil 4)Anna 5)Tosia 6)Kornel Październik wzbudzał najmniej kontrowersji. Uczniowie byli już przyzwyczajeni do myśli, że skończyłysięwakacje,studentomnieprzeszkadzało,żemusząwracaćdoakademików(ostatecznietrzy miesiącewakacjitoniemało),emeryciniełamalikości(choćtrochęłamałoichwkościach),zbuntowana szóstkawymienionapowyżejniewypowiadałasięzbytwylewnienatematpaździernika,cooznaczało,że bezgraniczniepaździernikakceptowali. Zkoleigrudzieńtomiesiącstraszliwejpresji.Najpierwpodpresjąsąrodzice.Wiedzą,żezbliżają się mikołajki. Trzeba okłamać dzieci. Namówić sąsiada z brzuchem, żeby zapuścił siwą brodę albo przebrał się za poczciwego starca w czerwonym kubraczku, co oznaczało mieszanie w ten zakłamany obrzędosóbtrzecich. Następniesąświęta…należykupićprezentydlabliskichimniejbliskich(alewkońcurodziny!),tak żebyichniezawieśćisamemuniezbankrutować. Iwreszciesylwester,kiedypresjaosiągaapogeum,bomusimyznaleźćfajnychznajomych,nadodatek zkasąnawyjazdwgóryalbowyjścienabal.Trzebamiećpartnera.Trzebamiećstrój.Trzebamiećwino musująceimitującetozSzampaniiicałyarsenałcekinów,brokatuiserpentyn.Tak.Grudzieńtobyłzły miesiącdlamieszkańcówJ.Bardzozły. Miesiąc, o którym chcę teraz powiedzieć, był właśnie tym, po którym miał ów nerwowy grudzień wystąpić. 27listopada –Latte? –Tak? –Wpadliśmynapomysł,żezorganizujemywieczórwróżbiczarów. –Cotakiego? – Trzydziestego listopada jest świętego Andrzeja. Wtedy podobno sprawdzają się wszystkie przepowiednie–poinformowałamnierozemocjonowanaGloria. –No,niewiem. – Nie wygłupiaj się. Chodzi ci o Fi, tak? Wydawało mi się, że już się uwolniłaś od tej chorej zależności. –NiechodzioFi.Mamawersjędotakichzabaw. –Chybaoszalałaś! Potarłambutemoziemię. –ZaprośJankainiegadajbzdur.Będziesz,prawda? –Niewiem,Gloria.CzyniemożemyjakzwykleposiedziećwFurcieprzywinieipogadać? –Będziefajnie,niepanikuj. 28listopada –Ico,pójdziesz? –Niewiem,atychcesz? – Dla mnie nie ma problemu. Głupia zabawa i tyle, ale jakby Fi dowiedziała się, co planujesz, zabiłabycię. – Wiem, Janek, nie musisz mi tego tłumaczyć. Tylko że ja jestem dorosła. Wiem, co robię. A to jedyniezabawa. –Ficięzamorduje.Kiedyto? –Trzydziestego.OFisięniemartw. 29listopada –Fi,idęjutronaimprezę. –Gdzie?DoGlorii,tak?Znowusięzadajeszztymidziwakami. –Oniniesądziwakami,tomyjesteśmywyjątkowe–roześmiałamsię,żebypoprawićjejnastrój.Nie udałosię. –Ciludziesąbardzodziwni.AGloria…straciłamjużrachubę,ilerazyprosiłamcię,żebyśsięznią niespotykała.Musiałaśsięzaprzyjaźnićakuratztądziewczyną? –Dlaciebiekażdyjestdziwny,przecieżprawieznikimnierozmawiasz. –Rozmawiam. –Jasne!–parsknęłam.–Zemnąitymkolesiemodnocnychnajazdów.Torzeczywiściecałkiemspore grono.Samaprzyznaj. –Wolałabym,żebyśtamnieszła.Ijeszczewtakidzień.Ludziewandrzejkiwpadająnaidiotyczne pomysły.Przecieżniechceszsięwcośtakiegobawić. –Fi,spokojnie.Idętylkotrochępotańczyć.Dobra? –Janekteżbędzie? –Tak. –Toidź,jakmusisz. (Janeksporozyskałwjejoczach,kiedypodrzuciłmiksiążkęEmpirycznedoznania,którąpochłonęła wkilkagodzin.Wtedyteżutwierdziłasięwprzekonaniu,żechłopakmarównopodsufitem,akartatarota byłatylkodziecinnymwygłupem.Gloriiniepotrafiłazaakceptować). 30listopada –Ico,zamierzasziśćtakubrany? –Oczywiście–odparłbardzozsiebiezadowolony. –Alenaulicystarajsięmówićgłośno. –Dlaczego? –Bobędęszładziesięćkrokówzatobą,żebynasnieskojarzyli.Mogęniedosłyszeć. –Nieznaszsię,młoda. Janekmiałnasobiecośnakształtindiańskiegoponchawewzorzystepasy,dotegoszerokiespodnie ibutyzgrubejskóry.Jegopajęczapostaćniewielezmieniłasięodczasówdzieciństwa,wymieniłtylko okularynaniecobardziejekstrawaganckie,takiewgrubychzielonychoprawkach.Nabijałamsięzjego pomysłównastroje,alejużtakprzywykłamdotychdziwactw,żeniewyobrażałamgosobiewzwykłych jeansachikoszulcepolo.AGloriauwielbiałaJankaodpierwszegodnia,kiedyprzyciągnęłamgozesobą na imprezę. Na pewno sporo uroku dodawało mu to, że był z nas najstarszy, ale i tak jego stroje najbardziejgowyróżniały. Spotykaliśmy się bardzo często. Ponieważ Janek, Tosia i Kornel skończyli już regularne zajęcia na studiachinaddyplomamimoglipracowaćwJ.–prawiezawszewsiódemkę.Czasamipojawiałsięjakiś „satelita”,aledługoznaminiewytrzymywał. Fakt. Nasze imprezy zdecydowanie odstawały od organizowanych przez większość szkolnych grup towarzyskich, które popijały paluszki coca-colą. Fi początkowo nie wypowiadała się na ten temat. Po naszejkłótniimojejucieczcerzadkomówiłamjej,gdzieidęicorobię.Onabałasiępytać,żebymnie powróciła do tematu, na który nie chciała rozmawiać. Mnie zresztą już to nie obchodziło. Czasami rzucałamodniechceniajakieśpytanie,aletylkopoto,żebypodtrzymaćwniejtopoczuciezagrożenia, któredawałomiswobodę. Spotykaliśmy się najczęściej u Anny. Miała mieszkanie na poddaszu przy placu Pistacjowym niedaleko szpitala. Wielkie okno z szerokim parapetem wychodziło wprost na ulicę Klonową, gdzie Fi woziłamniewwózkunaspacery. Annamiałaniedużorzeczy,więcnietrzebabyłozbytwielesprzątać,żebypokójjakotakowyglądał. Ścianyzdobiływydrapaneinicjałypoprzednichlokatorówtego„przystanku”.Byłtamręczniemalowany stolik do gry w karty, kanapa przykryta fioletowym kocem, opasłe tomiska filozofii Wschodu, którymi molestowałnasJanek,aktóre,kujegorozpaczy,stanowiłypodstawkępodpółkęzkwiatami.Mieszkanie miałoklimatpodziemia,choćznajdowałosięnaostatnimpiętrzekamienicy. Kiedyś któryś z sąsiadów nazwał nas mizantropami z poddasza. Chciał nas obrazić, ale nam tak spodobałosiętookreślenie,żeprzyjęłosięnastałe.OdtejporybyliśmyMZP. Kiedyweszliśmy,Annasiedziałanaparapeciezbutelkąciemnego,palonegopiwa.Jakojedynabyła wstaniejezaakceptować,ponieważjakiśczasstudiowaławIrlandii,gdziebyłowyjątkowopopularne. Zawsze miałam wrażenie, że ten smak coś jej przypomina, ale nie była osobą, która wiele o sobie mówiła.Ciemnegopiwabyłowjejpokojuwbród,ponieważKornel,którydorabiałwhotelu„niejako sprzątaczka, tylko pokojowy”, dostał kiedyś od jakiegoś gościa trzy skrzynki tego wyjątkowego trunku iwtargałjeostatkiemsiłnapoddasze.Żadneznaswcześniejniepiłociemnegopiwa,więcpoczątkowa reakcjabyłaentuzjastyczna.Niestetynatychmiastponiejprzyszłorozczarowanie. –Cotakdługo?–zapytałaGloria.–Emiljużsięociebieniepokoił. –MożeszpowiedziećEmilowi,żeżyję.Musieliśmywrócićpokadzidła,boJanekzapomniał. –Nieszkodzi.Każdemusięzdarza. JankowiGloriabyłabywstaniewybaczyćwszystko. Ściągał właśnie swoje dziwaczne nakrycie głowy i zabierał się do ustawiania kadzideł w różnych miejscachpokoju.Wkrótceciężkizapachdrzewasandałowegowypełniłpowietrze. –Widzę,żemaszjakieśnoweumundurowanie,stary–zacząłironicznieEmil. Janekzignorowałjegouwagęiwziąłsięzazaciąganiezasłonki. –Pocotorobisz?–zapytałaAnna.–Przecieżitakjestciemno. –Oknomusibyćzasłonięte,żebyzatrzymaćduchywpokoju. – Chyba zwariowałeś – roześmiała się. – Nie bierz tego aż tak poważnie, Janek. Przecież to tylko wygłupy. –Alborobimytonaserio,albowcale.Idźpotablicęliter.Przygotowałaś? –Takjest,sir! –Tozostawpiwoizaczynamy. –ATosiaiKornel? –Dzisiajnieprzyjdą,dzwonilidomnie.Małamagorączkę,musielizostać. – Cholera, szkoda. Rozmawiałam kilka dni temu w Furcie z Tosią, bardzo chciała wziąć w tym udział. –Powtórzymywprzyszłymroku,chodź. Emilustawiłstoliknaśrodkupokoju,awokółniegorozmieściłpięćpoduszek. –Wolisz,żebymsiedziałkołociebieczynaprzeciwko?–zapytałmnie. –Jestmitocałkowicieobojętne–odparłam,starającsięzachowaćpozorychłodnegolekceważenia, co przychodziło mi z coraz większym trudem. Jego bezpośredniość sprawiała, że czułam się przy nim niepewnie, a doskonale wiedziałam, że o to mu właśnie chodziło. Puścił do mnie oko i nie zwracając uwaginamojąodpowiedź,usiadłkołomnie. –Mógłbyśchociażnachwilęprzestaćbłaznować?–warknąłJanek. Emil jak zwykle nie zareagował na jego uwagę i podniósł nieco dłonie na znak, że wszyscy mamy podaćsobieręce. – Najdrożsi – zaczął. – Janku, ty także… Spotkaliśmy się tutaj, żeby wspólnie świętować noc świętego Andrzeja. Jak dobrze wiemy, nieodzownie wiąże się to z pewnymi rytuałami, których to zamierzamydziśdopełnić. Gloriaparsknęłacicho,słyszącjegopatetycznyton. –Tuniemażartów,drogasiostrzyczko–oznajmiłpoważnie.–Niebędziemysięprzecieżwygłupiać isprawdzać,którazpanienjakopierwszawyjdziezamąż,gdyżoczywistymjest,żebędzietoLatte. –Emil!–wykrzyknęłazirytacjącałaczwórka. Uśmiechnął się tylko i przybliżył moją dłoń do ust, żeby ją pocałować, ale ją szybko wyrwałam. Mimo to w jakiś sposób czułam się niezwykle wyróżniona jego zainteresowaniem. Zdawałam sobie jednocześnie sprawę, że gdybym okazała, że mi się podoba, natychmiast zmieniłby swój obiekt westchnień,gdyżztego,coopowiadałaGloria,robiłtakjużniejednokrotnie. – Nie będziemy też lać wosku ani wbijać szpilek w papierowe serduszka. Zajmiemy się sprawami najwyższejwagi.Ezoteryzmemispirytualizmemwczystejformie. Zamilkł na chwilę i spojrzał na nas. Jego twarz w ciemności oświetlanej samymi świecami wyglądałaniecodemonicznie. –Wywołamyducha–oświadczyłwreszciepowoli. Powtarzałam sobie ciągle w myślach, że to bzdura, ale mimo wszystko w momencie, kiedy wypowiedziałtesłowa,ciarkimiprzeszłypoplecach. Nie do końca rozumiałam sens obrządku, tych wszystkich rytuałów odprawianych przez Emila trzymającegowdłoniachBiblię,dziwnychznakówkreślonychwpowietrzuanisłówodczytywanychpo łacinie.Trzebaprzyznać,żedobrzesiędotegoprzygotował.Wszyscypatrzyliśmynaniegowskupieniu i staraliśmy się ukryć niepokój. Nigdy dotąd nie uczestniczyłam w wywoływaniu duchów i myśli o konsekwencjach naszej zabawy dopiero w tamtej chwili zaczęły przepływać mi gęstym strumieniem przezumysł.Wpewnymmomenciemiałamochotęwstaćipoprostuwyjść,alewtejwłaśniechwiliEmil przytrzymałmniezarękęizapytałgłośno: –Duchu,jesteśtu? Gloriazaśmiałasięcicho,alemiałamwrażenie,żebyłtoraczejnerwowychichot. –Duchu,jesteśznami?–zapytałponownie. Nagle jakaś dziwna siła zaczęła uciskać mi czaszkę. Jakby coś rozpierało mnie od wewnątrz na wszystkiestrony.Najpierwzrobiłomisięgorąco,wchwilępotemstraszniezimno.Niebyłamwstanie skupićsięnatym,cosiędzieje,aniutrzymaćkontaktuwzrokowegozresztą.Trwałotokilkasekund,ale poczułamsięabsolutniezamroczona. –Cojest,docholery? Janeksiedziałnademnąiklepałmniepotwarzyzprzerażeniem. –Żyjesz,Latte?Wróciłaśdonas? Spojrzałamnaniego,alewidziałamgojakprzezlekkąmgłę,niczympodługimuśpieniu. –Cosiędzieje?–wymamrotałam. Starałam się podnieść ręce, żeby przetrzeć oczy, ale były jak z ołowiu. Nie mogłam się ruszyć. Świadomość powoli powracała, ale nie pamiętałam nic poza tym dziwnym doznaniem, które z trudem starałamsięmuopisać. –Gdziereszta?–zapytałam,kiedydotarłodomnie,żejesteśmysamiwpokoju. –Włazience,cucąEmila. –Wszystkichtozaatakowało? Pokręciłgłowązprzerażeniem. –Janek,mów,cosięstało! –Tylkociebie. 12grudnia Janekprzyniósłmiswojąpracęzaliczeniowąznaukspirytualistycznych. – Dzięki tobie dostałem piątkę – uśmiechnął się nieznacznie, czując, że dowcip jest nieco nie na miejscu. Treśćjegopracy,stanowiącejmiędzyinnymizapiswydarzeńztrzydziestegolistopadaodmomentu, któregosamaniezapamiętałam,zamieszczamtutajjakowspomnieniawydarzeńtamtegowieczoru. …nagle oczy Latte odpłynęły, widać było tylko same białka. Początkowo sądziliśmy, że się wygłupia. Mimo licznych prac i dowodów, z którymi zapoznawaliśmy się na zajęciach, widok ten wprawiłmniewosłupienie.Stałasiętrupioblada,jakbycałakrewodpłynęłazjejgłowy.Otworzyła szerokousta.Dziwnyjękwydostałsięzjejgardła.Następniecośmiędzychrapaniemakrzykiem.Głos byłkobiecy,alezupełnieinnyniżjejnormalny.Przestraszyliśmysię.Jedenzuczestnikówgrupy,który przeprowadził zgodnie z zasadami cały rytuał początkowy, zaczął szarpać Latte za rękę, jednak spojrzałananiegodzikimwzrokiemiwzięładorękiklocekznajdującysięnatablicyliter. „S”„A”„B”„A”„T” Powtórzyłatosłowopięćrazy.Chłopakprowadzącyseanspróbowałwyrwaćjejzdłoniklocek,ale wydałazsiebiegroźnewarknięcieirzuciłamugniewnespojrzenie. –Duchu,zostawLatteiprzejdźnamnie–krzyknąłwtedy. Byłotobardzoodważnezjegostrony,alewyraźnieczułsięodpowiedzialnyzacałątęsytuację.Nie musiałdługoczekaćnaefekty.WchwilępóźniejLattepadłazemdlonanapodłogę,aEmiladopadły drgawki,któreupoprzedniegomediumniewystąpiły.Wyglądałonato,żeduchniemożedostaćsiędo jego ciała. Przez moment podniósł się wygięty w łuk, po czym opadł bez sił na ziemię. Jego siostra iprzyjaciółkazaniosłygodołazienkiioblaływodą.Pokilkuminutachobojedoszlidosiebie.Poza generalnymosłabieniemorganizmuioczywistymwtakichprzypadkachprzygnębieniemorazstrachem nie zaobserwowałem u nich żadnych dalszych konsekwencji eksperymentu. Nie domyślam się także przyczyn,dlaktórychduchwymieniłsłowo„sabat”,którewedługencyklopedycznejdefinicjioznacza: Sabat–wśredniowiecznychwierzeniachludowychlegendarnynocnyzlotczarownicidemonówna narady, ucztę i zabawy (często orgiastyczne). Odbywał się przeważnie na łysych szczytach trudno dostępnych gór podczas pełni księżyca. O udział w nim oskarżano najczęściej kobiety podczas procesów o czary. Nazwą tą określane są również współcześnie obchodzone przez wiccan święta solarne, zaadaptowane z dawnych świąt obchodzonych w przedchrześcijańskiej Europie. Były one również adaptowane przez chrześcijan, którzy „chrzcili” je i nadawali im nowe nazwy, chcąc w ten sposóbzachęcićludnośćpogańskądoprzejściananowąwiarę[1]. Niezaprzestajęprowadzeniaobserwacjimediów(…). –Dlaczegomiwcześniejniepowiedzieliście? –Oczym? –ŻeEmilkazałduchowiprzejśćnasiebie. Janekzamilkł. –Janek!Docholery!Uważasz,żetojestzabawne? –Oczywiście,żenie.Samniewiedziałem,comamzrobićwtejsytuacji.Terazwydajemisię,żecała ta nasza „zabawa” to była jedna wielka dziecinada. Zabraliśmy się do tego, wiedząc o wiele za mało. Dopiero w tym tygodniu poczytałem więcej na ten temat i zrozumiałem, że popełniliśmy sporo błędów przycałymprocesiewywoływaniaduchów.To,cozrobiłEmil….Wiesz?Zupełniezmieniłemstosunek do niego. Zawsze sądziłem, że to nieodpowiedzialny półgłówek, że tylko panienki mu w głowie, icieszyłemsię,żechociażtyniepoddałaśsięjegourokowi.Aleteraz…Gdybynieon,niewiem,jak mogłobysiętoskończyć. –Adlaczegotenduchzaatakowałtylkomnie? –Widoczniejesteśdobrymmedium.Wyglądanato,żenaEmilaniemógłprzejśćidlategosięzmył. Westchnęłamciężko.Byłamnaprawdępodwielkimwrażeniemtego,cozrobiłEmil.Jednakdopiero wtamtejchwilidotarłodomnie,jakwieleryzykowaliśmytąkretyńskązabawą. –IdzieszdzisiajdoGlorii?–zapytałpochwili. –AOliwiaznowuwyjechała? –Tak. –Niewiem.Mamsporonauki. –Nieprzesadzaj.Gloriamasesjęnastudiach,anadalznajdujedlanasczas. Wzruszyłam ramionami. Wiedziałam doskonale, że Gloria jest w stanie opanować tę samą ilość materiałudwarazyszybciejodemnie. –Nodobra–skapitulowałam. Emilsiedziałnakanapiebladyjakścianainerwowoprzerzucałkanały. –Cholera,nicniemawtejtelewizji.Samewypadkiipolityka.Cotokogoobchodzi?… – Wielu ludzi, ty ignorancie – odparła bezceremonialnie Tosia, wycierając brodę dziecka śliniaczkiem.–To,żetymaszwnosie,codziejesięnaświecieiktodecydujeotwojejprzyszłości,nie znaczy, że inni są równie wielkimi samolubami. Już widzę wiadomości w twoim wykonaniu: Emil wyrwał nową laskę w klubie Katalonia. Wziął numer, ale nie zamierza oddzwonić, bo jest złyyyyy – roześmiałasię,próbującudawaćjegoszyderczyśmiechwtakichsytuacjach. –NiechodzędoKatalonii–warknął.–Tenklubzszedłnapsy. –Boobskoczyłeśjużwszystkielaski?–roześmiałasię. Położyładzieckonatapczanieizaczęłarozpinaćmuśpioszki. –Zrobiliśmykupcię? –Kurwa,cozasmród! Emilzeskoczyłzkanapy,ostentacyjniezatykającnos. –Zamknijsię!Inieklnijprzymoimdziecku.Tyrobiłeśtakiesame. –Alemojepachniałyfiołeczkami. –Wynośsięstąd,Emil… –Coznowu?–żachnąłsięKornel,wchodzącdopokojuzciemnympiwemwręce. –Nic,rozmawiamywłaśnieokupieEmila–odpowiedziałaTosia. –Gdzieśjąnarżnął? –Wsalonie!Chceszzobaczyć?–odparowałEmil. –Niekoniecznie.Wszystkowporządku?–zapytałKornel. –Tak.Malekkieodparzenia,alejesteśmywrewelacyjnymnastroju. Kornelpodszedłidelikatniepocałowałcóreczkęwczoło. –Szczęśliwarodzinka–uśmiechnąłsiękrzywoEmil. –Zamknijsię,docholery.Niedlakażdegojedynymsensemżyciajestleżenienakanapie. –Cosiędzieje?–zapytałam,wchodzącdopokoju. Emiluśmiechnąłsiędomnie.Pochwilizbladłjeszczebardziejiusiadłnafotelu. –Znowu?–zapytałzaniepokojonyKornel. –Nie,spokojnie. Wyglądał, jakby coś siadło mu na żołądek. Schował głowę między nogami i nie ruszał się przez chwilę. –Cosiędzieje?–powtórzyłamcorazbardziejzaniepokojona. –Nic,Latte,żyję–starałsięmnieuspokoić. Patrzyłam na niego. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nigdy wcześniej nie widziałam go wyglądającegonarównieosłabionego.Byłbladyizmizerniałyzmgławymuśmieszkiemnatwarzy.Dotąd ilekroćgospotykałam,wyglądałjakbynicniebyłowstaniegoporuszyć.Outsider.Twardyiniezależny. Ateraz? Sprawiałwrażenie,jakbybyłwrakiemczłowieka.Odczasukiedywidziałamgonaimprezie,sporo się zmieniło. Gloria nie chciała, żebym się z nim widywała, a mnie także na tym nie zależało. Pomyślałam,żetonawetlepiej. Emil spojrzał na mnie zmieszany. Nawet w tym gorączkowym amoku starał się za wszelką cenę zachowaćrezon.Naglezacząłcałydygotać. –Cocijest?–zapytałam.Wyglądał,jakbydopadłygojakieśkonwulsje. –Cojest,docholery? Byłbladyinieświadomytego,codziejesięwokół.Byłamprzerażona. –Zostawgo,zarazmuprzejdzie.Matakodkilkudni. –Teataki? –Sąnagłeikrótkie.Niewyglądanato,żebyprzynosiłyjakieśkonsekwencje… –Chybaoszalałaś,Gloria! Wydajemisię,żewtedyporazpierwszywżyciunaniąnaskoczyłam,alebyłamprzestraszonaniena żarty. –Odkilkudni?Toznaczyodilu?–dopytywałamsię. –Tydzień,możetrochęwięcej. –Inieposzliściedolekarza? – Nie pójdę do żadnego lekarza, sam zawsze daję sobie radę. Nigdy nawet nie brałem aspiryny – oświadczyłzdecydowanymtonem. Gloriawzruszyłabezradnieramionami. –Samawidzisz,Latte.Niedasięznimnegocjować. Wstałamidałamjejznakwzrokiem,żebyposzłazamnądokuchni. –Czytygowidzisz?Jestbladyjakśmierć. –Wiem–mruknęłaiodpaliłapapierosatrzęsącymisięrękoma. –I? –I!Samawidziałaś.JakbyśnieznałaEmila.Upartyjakosioł.Nicnatonieporadzę. –Jategotakniezostawię.Cośznimjestnietak. Wróciłamdopokoju. –Emil… –Słucham,pszczółko. –Chciałamztobąpogadać. –Mów.Zamieniamsięwsłuch. Położyłammudłońnaprzedramieniuipoczułam,jakąmaspoconąskórę. –Wydajemisię,żejednakpowinieneśskonsultowaćsięzlekarzem.Teatakiwyglądająnaprawdę niefajnie.Możeszmiećepilepsję.Wiesz,doczegomożeprowadzićtachoroba,jeślisięjejnieleczy?! –Cotymówisz,słońce?Jestemzdrówjakryba–roześmiałsię. –Takieatakiniezdarzająsiębezpowodu. –Nierozumiesz,lekarzeuwielbiająwciskaćludziomchoroby.Nawettakiegochartajakjapotrafią przerobićnadenatawciągutygodniatymiswoimichemikaliami. –Naprawdę?Wydawałomisię,żewręczprzeciwnie,starająsięludziompomagać. –Właśnie,właśnie,starająsię,dobrzetoujęłaś.Dobrymichęciamipiekłojestwybrukowane.Aoni nawetwokaziezdrowiapotrafiąodnaleźćtyledolegliwości,żeniejedenumarlakmógłbypozazdrościć. –Cóż,Emil,miałamciędotądzaniegłupiegofaceta.Widzę,żesiępomyliłam. (Ludziesąwyjątkowołatwiwobsłudze.Naciskaszwodpowiednimmiejscuijużuzyskujeszefekt, ojakicichodzi!) –Nodobra,dobra.Niechcibędzie.Alezadzwonięponiego,żebytutajprzyszedłmniezbadać.Wolę byćnaswoimterenie,kiedymammiećstarciezwrogiem.Iniebędębrałżadnychlekarstw! –Zgoda. –Masznumerwaszegolekarzarodzinnego? –Niemów,żeudałocisięgoprzekonać?Latte,jesteśaniołem. –Tylkonamnigdzienieodlatuj,aniele–wtrąciłKornel.–Pamiętaj,żeobiecałaśposiedziećdzisiaj wieczoremzPolą. – Oczywiście, że pamiętam. Zresztą nie jestem prawdziwym aniołem, dopiero próbuję ustukać pieniądzenaaureolę. – My ci na pewno nie dorzucimy – wtrąciła Tosia, podrzucając lekko na rękach córeczkę, która wyglądałanawyraźniezadowoloną.–Tonaszpierwszywieczórwedwojeodstumilionówlat.Musimy miećnakinoipizzę–zaśmiałasię. Kornelzabrałodniejdzieckoipodniósłjekilkarazywysokowgórę,wywołującniemowlęcesalwy śmiechu. –Toco,zadzwonisz,czyjamamtozrobić?–zwróciłamsięponowniedoGlorii. –Jasne,jużdzwonię. Wyciągnęłazkieszenikomórkęikilkomaruchamikciukaodnalazławłaściwynumer. –DoktorShachmann?MówiGloriaMillenaFalesse…tak,tak,córkaOliwii.Mamdopanabardzo pilnąsprawę… –Moimzdaniemnicmuniejest,objawyniewskazują,żebymogłytobyćatakiepilepsji,więcnie masz się o co martwić, Glorio. Pobrałem do badania próbki krwi i moczu, ale nie sądzę, żeby mu dolegałocośpoważnego.Wyglądatoraczejnajakiśproblemnatlepsychicznym,niemedycznym. –Uważapan,żetojakiśrodzajschizofrenii? – Może raczej rozstrój nerwowy albo stan depresyjny. Najpierw sprawdzę wyniki, później porozmawiamy. W razie czego polecę ci bardzo dobrego psychologa, niech z nim porozmawia. Ja, szczerzemówiąc,miałempewnetrudnościznawiązaniemztwoimbratembezpośredniegokontaktu. –Jestbardzouprzedzonydolekarzy. Włożyłplikpapierówdoczarnejteczki,podałGloriirękęnapożegnanieiwyszedł. – I co? Mówiłem, że jestem zdrowy? Nic nie wykrył, wszystkie odruchy mam prawidłowe – oświadczyłzsatysfakcjąwgłosieEmil,wchodzącdopokoju. Gloriazdezaprobatąpokręciłagłowąiposzłanagórę. –Noco?Przecieżpozwoliłemsięzbadać!–żachnąłsię,poprawiająckoszulę,ipowróciłnaswoją wcześniejsząmiejscówkęnakanapieprzedtelewizorem. Stanęłam w futrynie drzwi salonu i patrzyłam na niego lekko zaniepokojona, ale po chwili głośne krokikogośzbiegającegoposchodachodwróciłymojąuwagę. –Zobacz,coznaleźliśmy–krzyknąłjużzpiętraJanek,budzącmałąPolę,któranatychmiastzaczęła płakać. –Widzisz,conarobiłeś,kretynie?–rozzłościłsięKornel,biorącmałąnaręce. –Sorry,niechciałem.Patrzcie,comam. Rzuciłnastółwielkąksięgęoprawionąjakdrogocenne,średniowiecznedruki. –Cotojest?–zainteresowałamsię. –Nieuwierzycie.Księgawróżbiczarów–oświadczyłzwyraźnymzadowoleniem. PochwilizeschodówzeszłaAnna. – Chciałeś chyba powiedzieć „mamy”. Wydaje mi się, że razem to znaleźliśmy – oświadczyła zmanierowanymtonem. –Tak,tak–potwierdziłniecierpliwieJanek,najwyraźniejzastanawiającsię,jaktuotworzyćksięgę, którabyłazewszystkichstronowiniętaskórą.Wkońcunatrafiłnasznurekzatopionywpieczęciodlanej zwosku. –Cholera,zalakowane. –Możetoilepiej–stwierdziłam.–Jatamjużmamdośćpoostatnim.Niemacoigraćzogniem. –Cotymówisz,Latte?Tomożebyćprzełomoweodkrycie. –IprzełomoweodkrycieleżynastrychuGlorii?PoprostuczekanaJanka.Toconajwyżejpamiątka rodzinnaalbojakiśprezentimitującyksięgęczarów.Nawetjejnieodpieczętowali.Odłóżjąnamiejsce. –Alezciebietchórz. KornelpołożyłPolęwłóżkunakocykuipodszedłdoksięgi. –Możnaspróbowaćpodgrzaćlekkowoskiwtedyodkleićbezniszczeniapieczęci–zaproponował. Janekzapaliłzapałkęiostrożniezbliżyłdopieczęciwoskowej,alezanimzdążyłasięstopić,poparzył sobiepalce. –Maszzapalniczkę?!–krzyknąłdoEmila. –Pococi? –Chcemyrozpieczętowaćksięgęczarów. –Cochceciezrobić? –Chodźzobaczyć. Emil zebrał się powoli z kanapy, rzucił im zapalniczkę, po czym zbliżył się do stolika, na którym leżałaksięga. –Cotojest?! –Mówiłemjuż–odburknąłJanek,próbującodczepićmięknącywosk. W końcu udało się. Księga była zawinięta dwukrotnie w długą skórzaną oprawę. Kiedy odwinęli pierwsząwarstwę,ichoczomukazałysięinicjałyE.F.isłowaAgequodagis. –Cotoznaczy? –Uważaj,corobisz–odpowiedziałpewnieJanek. –Zostawto–powiedziałamcorazbardziejzaniepokojona. Kornelwziąłksięgęwdłonieiodwinąłostatniąwarstwęskóry. –Cotamjest?–Annawyrwałamujązdłoni.Wszystkimnampuszczałyostatnionerwy. Księga z hukiem wylądowała na stole, a naszym oczom ukazała się pusta strona. Janek nerwowo przewertował kilka kolejnych kartek, ale księga była kompletnie czysta. Odetchnęłam z ulgą iroześmiałamsię. –Przyklejcietozpowrotemizanieście,gdziebyło,odkrywcy! Janekwyglądałnabardzozawiedzionego.Zawinąłksięgęwskóręizapieczętowałwoskiem. –Wracamydodomu,co? –Wracamy–zgodziłamsię. WtamtymczasiecorazrzadziejkłóciłamsięzFiinaszewspólnewieczoryznowuzaczęłysprawiać mi radość. Janek przyniósł nam kilka płyt z mantrą indyjską, które początkowo strasznie nas denerwowały,aleimdłużejichsłuchałyśmy,tymbardziejczułyśmyniesamowityklimat.Siadywałyśmy razemirozmawiałyśmyprzyzielonejherbacie,którąuwielbiała.Naszerelacjeniebyłymożewzorcowe, alestanowiłyzdecydowanypostępwporównaniuzparoletnimmilczeniem. PożegnałamsięzJankiemprzymojejklatceiweszłamnapoddasze. –O,Latte,jużjesteś? –Tak.ByłamuGloriiiEmila. Jakzawszeskrzywiłasię,nigdyniezaakceptowałamojejprzyjaźniznimi. –Ijakbyło?–zapytaławkońcu. –Dziwnie. Nasząrozmowęprzerwałdzwonekkomórki. –ToGloria.Możeczegośzapomniałam. Odebrałam telefon, ale usłyszałam tylko głośny spazmatyczny szloch, przez który z trudnością zdołałamcokolwiekzrozumieć. –Gloria,mówspokojnie,cosiędzieje. –Emil… –CoEmil?Cośmusięstało?Znowumiałatak? –Onoszalał.Mabiałeoczyimówitymdziwnymgłosem…Całysiętrzęsie,krewlecimuznosainie pozwalasiędotknąć. Słuchałamprzerażona.Fistałatużobokitakżesłyszałatreśćrozmowy. –Comujest?!–spytaławyraźniezaniepokojona. –Niewiem.Jużdociebieidę,Gloria.Niebójsię. –Comusięstało?–powtórzyłazdenerwowanaFi. –Niemampojęcia,Fi.Kilkarazymiałjużtakieataki,alelekarzpowiedział,żenicmuniejest. –Kilkarazy?Toznaczyodkiedy? –OddniaświętegoAndrzeja,kiedywywoływaliśmyduchy–powiedziałam,przypartadomurujej wzrokiem. Nicnieodpowiedziała.Złapałaswójtelefoniwybrałajakiśnumer. – Daniel? Wezwij Marka. Jak najszybciej. Do domu Oliwii Falesse… Tak, nie przesłyszałeś się. Szybko.Wyjaśnięciwszystkonamiejscu. Stałamniczymzamurowana.Niemiałampojęcia,anikimbyłDanielczyMarek,anitymbardziejskąd FiznałaOliwię,atamcidwajmieliwiedzieć,gdziemieszka. –Cotowszystkomaznaczyć?–zapytałam. –Nieteraz,Latte. Zarzuciła na siebie kurtkę i wybiegła z mieszkania, a ja oczywiście za nią, próbując jakoś ułożyć sobiewgłowieto,cosiędziało. Po kilku minutach biegu byłyśmy pod domem Glorii. Nie musiałam tłumaczyć Fi, gdzie ma się kierować,mimożenigdywcześniejniemówiłamjej,gdziemieszka. Zadzwoniła do drzwi. Gloria spojrzała na nią niepewnie, ale kiedy zobaczyła mnie tuż za nią, wpuściłajądośrodka. –GdziejestEmil?–Finiebawiłasięwceregiele. –Wsalonie–odpowiedziałaGloria,wskazującdłoniąwejściedopokoju. Emilleżałnapodłodze,całydygotał,jakbymiałwysokągorączkę. Usiadłakołoniegoiprzyłożyłaotwartądłońdojegooczu. – Wyjdźcie stąd! I zamknijcie drzwi! – krzyknęła. – A kiedy przyjdzie dwóch mężczyzn, wpuśćcie ich! Zamknęłamdrzwiprzestraszona. –Ktotojest? –Fi. – Fi? Dlaczego ją tutaj przyprowadziłaś? I co ona tam właściwie robi? – Gloria bełkotała jak wmalignie,takżeledwiezdołałamzrozumieć,copowiedziała. –Niewiem.Jateżnicztegonierozumiem.Samachciałatuprzyjść. Usiadłyśmynapodłodzewholu.ZzadrzwicochwilędochodziłynaskrzykiEmilalubdemoniczny damskigłos,napewnonienależącydoFi.Wkońcuwpokojuzapadłacisza. Iwtedyusłyszałyśmydzwonekinerwowestukaniedodrzwi.Gloriawstała,żebyotworzyć.Doholu wbiegłmężczyzna,któregojużdobrzeznałamzrównienietypowychsytuacji,ijakiśksiądz. –GdziejestFilena? –Wpokoju–wskazałambezradnienadrzwi. Fiwidocznieichusłyszała,bopodeszładodrzwiiwpuściłaichdośrodka. –Dziewczyny,lepiejbędzie,jeślipójdzieciespaćdzisiajdonas. –Cotakiego? –Latte,idźcie! Niepotrafiłyśmysięjejprzeciwstawić.Maszerowałyśmyniepewniewkierunkumojegomieszkania, prawiesiędosiebienieodzywając. –Jakmyślisz,cosięstało? –Niewiem,Gloria,alebardzosięboję. –Wstawajcie,dziewczyny!–obudziłanas,wchodzącdopokoju,gdyjużświtało. Byłyśmy takie zmęczone, że zupełnie nie wiedziałyśmy, co się dzieje. Wieczorem bardzo długo nie mogłyśmy zasnąć. Ja głównie ze zdenerwowania. Glorię zapewne dodatkowo dopadały ataki klaustrofobii,bonaszpokójniedysponowałprzestrzenią,doktórejprzywykła. –Gloria,pijeszkawę? –Tak,poproszę. Fiprzyniosłatrzydużekubkiświeżoparzonejkawy. –ZEmilemwszystkowporządku.Nicmusięniestało. –Alecotobyło?–zapytałaGloria,naiwniewierząc,żeusłyszyodpowiedźnaswojepytanie. –Niepowinniścienigdyigraćzjakimikolwiekrodzajamiczarówaniprekognicji.Wywoływaniedusz zmarłychtoniezabawa.Zawiodłamsięnatobie,Latte.Myślałam,żewystarczającoczęstopowtarzałam ci,jakietoniebezpieczne. Gloriasiedziałazawstydzona,ajazupełnieniewiedziałam,coodpowiedzieć,więcdokończyłyśmy kawęwciszyiGloriaposzładodomu. –Musimystądwyjechać,Latte–oświadczyłanaglespokojnymgłosem. –Naweekend? –Nastałe. –Co?! –… –Fi,alemojaszkoła.Przecieżwtymrokuzdajęmaturę. –Tojużzałatwiłam.Będzieszuczułasięwtymsemestrzekorespondencyjnie. –Słucham? –Anamaturęprzyjedzieszwmaju. –Chybażartujesz?Nigdzieniejadę!Niemaszans.Mamtuprzyjaciółiswojeżycie. Nicnieodpowiedziała. –Fi,proszęcię.Janiechcęstądwyjeżdżać. –Przykromi,Latte. ROZDZIAŁ5 T.byłodlamnietrudnedozaakceptowania.Nawetnamomentniedopuściłamdosiebiemyśli,że– jak twierdziła Fi – zostaniemy tu na zawsze. Wyznaczałam sobie w myślach punkty, do których niestrudzenie dążyłam w tej „nic nieważącej” codzienności. Najpierw był wyjazd Fi ostatniego dnia kwietnia, kiedy mogłam potajemnie pojechać na jeden dzień do J. i spotkać się z Glorią. Później były matury,którewydawałysięprawdziwymiwakacjamiodT.Kolejnąodskoczniąmiałbyćjeden,wybrany przezemniedzieńwakacji.Znówniewiemkiedywpadłamwsidłajejreżimu,znówniepotrafiłamsię wyrwaćztychchorychwięzówichybamiałamcorazmniejsiły,żebyzniąwalczyć. Wstawałamranowrazzpianiemupartychkogutówzcałejwioski,którezdecydowałamsiępoprostu pokochać.Jechałampoporannągazetęnazielonymrowerze,doktórego,wzorującsięnamamieJanka, przymocowałamkoszyk.Niewoziłamwnimjednakkota,ponieważkotyuważajątakisposóbtransportu zaafront.Przeztychkilkamiesięcymiałamokazjępodziwiaćsposóbbyciakotówizachwyciłamsięich lekceważącympodejściemdoświata.„Gdybyskrzyżowaćczłowiekazkotem,zyskałbynatymczłowiek, astraciłkot”–powiedziałkiedyśMarkTwain.Świętaracja!Odkryciestrukturyichcharakteruokazało się wyzwaniem przekraczającym moje ludzkie zdolności. Obserwowałam je z boku, zastanawiając się, jak nauczyły się sprawiać wrażenie, że ich byt jest tak beztroski, że niemal eteryczny. Problemy współczesnego świata koty uznają za błahe i wcale niezajmujące. Bezkres przestrzeni ponad swoimi głowami traktują jak nadmiar luksusu, a rozprawy filozoficzne za niegodne uwagi przez swoją pustą teoretyczność. Kotysąempirykami. Doświadczenie stanowi dla nich sens kociego żywota. Dlatego właśnie, a nie – jak podejrzewają ludzie–dlawłasnejwygody,doświadczająciepłanakominkuismakukrowiegomleka.Chcąnawłasnej sierści odczuć, co znaczy być głaskanym, i okazywać za to wdzięczność mruczeniem. Z własnej woli decydująsięnaaltruizmidlategoprzeganiajązdomumyszy.Tak…kotylubiąsameczegośdoświadczać, alekiedysąjużpewnetego,cochciałysprawdzić,poszukująnowychścieżek,gdziemożnaodczućcoś nowego, gdzie można odnaleźć coś, co podkreśla ich indywidualny i wyjątkowy charakter. Dlatego właśnie kota nie należy wozić w koszyku, bo może poczuć się skompromitowany w zielonych oczach innychosobnikówswojegogatunkuizamknąćsięwsobie… Jeździłam więc z pustym koszykiem na zakupy do wioski nieopodal, gdzie mieli już takie cuda techniki, jak sklep, telefon i pocztę. Przez kilka miesięcy wyrobiły mi się mięśnie łydek wielkości kapusty,alenieprzejmowałamsiętymzanadto,jakożeniktpozalokalnymimieszkańcamiwiosekmnie nie widywał (a oni mieli równie atrakcyjne łydki!). Kupowałam gazetę, dzięki której mniej więcej wiedziałam,codziejesięwmoimkraju(oInterneciewtymzapomnianymprzezBogamiejscumogłam zapomnieć!). Mleko i bułki mogli nam dostarczać pod dom, ale wolałam jeździć po nie sama, jako że była to największa rozrywka w ciągu dnia; ponadto wysyłałam i odbierałam wtedy listy (cudowną, zapomnianąprzezświatformękomunikacji!),którebyłytym,cotrzymałomnietamprzyżyciu. –Dzieńdobry,Latte–mówiłszczerbatypanlistonosz,któryswoimuśmiechemstarałsięsugerować, żemniepodrywa. –Dzieńdobry,(szczerbaty)panieFiodorze.Sądzisiajdlamniejakieślisty? –Są,są,słodziutka. –Wspaniale–odpowiadałam. WtedypanFiodorwręczałmijedenlubdwalistyiuśmiechałsięserdecznie. –Dziękuję,panieFiodorze. –Proszę,słodziutkaLatte.Jakkawazmlekiem.Takiżarcik. –Dozobaczeniajutro. –Tak,tak,dozobaczenia. Całą drogę do domu nie mogłam się doczekać, aż je przeczytam, ale cokolwiek się działo, przestrzegałam swojego rytuału, żeby zbyt szybko nie utracić przyjemności czekania na to, co piszą do mnieGloria,Janek,EmilczyTosia.Dziękitejrutyniewydawałomisię,żecałaEuropajestwielkości ziarnkapiaskuiskładasięjedyniezesklepu,pocztyimałejrzeczkikołomojegodomu,amoiprzyjaciele mieszkająnaodległychwyspachzwanych„wielkimświatem”,gdzieniedasiędojechaćanidopłynąć. W T. Fi stanowiła oczywiście największy autorytet. Ludzie ściągali do niej każdego dnia. Zastanawiałam się, czy ma to coś wspólnego z jej tajemnicami, czy postanowili radzić się psychologa w kwestiach zasiewu zbóż, ale nie pytałam jej już o nic. W ogóle mało się do niej odzywałam. Nie miałamnatoochoty,boczułam,żewszystkiejejzapewnienia,żechcetylkomojegodobra,okazałysię niewartefuntakłaków. Ona była postrzegana w naszej wsi jako tajemnicza, enigmatyczna i niezrozumiała postać. Mnie uważanozazwykłedziwadło,któreprzesiadujenadrzekąiskrobiecośwzeszycie.Jedynąosobą,która patrzyłanamniezszacunkiem,byłamałacórkawójta:Koko. – Cześć! – powiedziała do mnie któregoś dnia, kiedy jak zwykle siedziałam nad rzeką. Urzeczona tym,żesłyszęludzkigłos,odwróciłamsięwjejkierunku.Miałachybasiedemlat. –Cześć.JestemLatte.Atyjaksięnazywasz? –Wolęotymniemówić. –Naprawdę?Atodlaczego? –Bomamgłupieimię. –Niemożliwe.ChybanienazywaszsiępanFiodor,jaknaszlistonosz? –Nie–roześmiałasię. (Dziecisąjeszczeprostszewobsłudzeniżdorośli!) –Topowiedz,jak? –Koko. –Wspaniałeimię. –Nieprawda,wszyscymówią,żetakrobikura.Niechcęsięnazywaćjakkura. –Siadaj,Koko.Opowiemcipewnąhistorięoniezwykłejkobiecie,któranazywałasiętakjakty. –Taak? –NazywałasięCocoChanelibyławyjątkowoutalentowaną,znanąipodziwianąprojektantkąmody inietylko.Apoczątkowopracowałajakozwykłaszwaczka. Kokosłuchała,chłonąckażdemojesłowo. –Potemzaczęłaprojektowaćisprzedawaćkobietomkapeluszeistrojewmęskimstylu.Wczasach, w których żyła, wymagało to naprawdę wielkiej odwagi, bo kobiety nosiły wyłącznie strojne suknie. AubraniaCocobyłyproste,eleganckieiwygodne.Todziękiniejkobietyzaczęłynosićspodnie.Musiała przejśćdługąitrudnądrogę,zanimudałojejsięodnieśćtakwielkisukces,żecałyświatdoskonaleją zapamiętałinadalczujejejzapach. –Jaktozapach?–zadziwiłasiędziewczynka,szerokootwierającusta. – Coco Chanel postanowiła wypromować perfumy dla kobiet o zapachu zupełnie innym niż te, którymidotądperfumowałysiękobiety.Intensywnymiciężkim.Twórcyzapachów,zwaninosami… TuKokoznowuzaniosłasięperlistym,dziecięcymśmiechem. –…twierdzą,żejesttozapachdlaprawdziwychkoneserów. –Cotoznaczykoneserów? –Znawców.Awiesz,jaknazwałaswojeperfumyCoco? –Jak? –Chanelnumer5. –Aledziwnie. –Prawda?Ludziezawszezastanawialisię,czyposiadarecepturynapoprzedniecztery,którenigdy niepojawiłysięwsprzedaży,aleprawdajesttaka,żeonapoprostuzleciławykonaniekilkunastupróbek zapachówfirmie,którasiętymzajmowała,iwybrałanumerpiąty.Cocozawszepowtarzała,żeabybyć niezastąpionym, trzeba być odmiennym. Dlatego pamiętaj, że to, co cię wyróżnia, jest zawsze twoją zaletą,aniewadą. Kokouśmiechnęłasięwyraźniezadowolonaztego,cousłyszała. Późniejczęstodomnieprzychodziła.Ucinałyśmysobiekrótkiepogawędki.Najczęściejpytałamnie oto,jakmieszkasięwdużymmieście;czymróżniąsięludziezmiastaodtychzewsi;czynoszątakie sameubraniaijedzątosamo;jaktojestbyćdorosłym(wtejsferzenieczułamsięjeszczeautorytetem, aleniedałamłatwozawygraną).Dziękiniejzaczęłamsięczęstozastanawiaćnadbanalnymisprawami życiacodziennegoiodkrywałamjenanowo. –Aty,Latte?Kimjesteś? Jestemcórkądwojganieznanychmiosób. Jestemwspomnieniemmoichprzyjaciół. Jestemmałymcieniemsilnychiprzebojowychludzi. Jestemautorytetemdlatych,którzynicniewiedząożyciu. Jestemmiłośniczkąkotówikwiatów. Jestemniepoprawnąmarzycielką. Jestemstrachemprzeddobremimiłością,którychmogłabymdoświadczyć. JestemLatte.Kawazmlekiem.Takiżarcikświata. Stokrotkomoja, przezCiebieuschnętutajztęsknotyibędzieszmusiałaprzyjechać,żebypozamiataćkurz,którypo mnie pozostanie. Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze, jak należy zachowywać się w cywilizowanym świecie, bo marzę o tym, żeby zabrać Cię do kina i restauracji na jakąś romantyczną kolację przy świecach. Pamiętasz jeszcze chociaż, jaki jestem przystojny, czy już zupełnie zatraciłaś się w swojej sielance i świata poza nią nie widzisz? Jak mogłaś zostawić mnie tu samego na pożarcie tych szalonychkobiet,któretłocząsiępodmoimoknem?Coraztrudniejjeprzekonać,żeliczyszsiętylko Ty.Więcwracaj.Jeślichcesz,napiszemyprośbęouwolnienieCięztegoArkansasizbierzemymiliony podpisów,powiedztylkosłowo. Cholera.NaprawdęzaTobątęsknię. E. NajdroższaLatte, w J. panuje ostatnio jakaś szalona gorączka nocy letniej. Ludzie wylegają na ulice i zapełniają wieczorami parki. Spotykamy się czasami z tymi sierotkami – „facetami” z naszej szkoły – i muszę przyznać,żekilkuznichodkąddostałosięnastudia,takurosłowswoichwłasnychoczach,żenawet nazewnątrzwyglądająjakbyatrakcyjniej. Mimo to – wierz mi – nie skusiłabyś się;) Strasznie mi smutno, że nie możesz wychodzić z nami. Tosia i Kornel czasami biorą Polę na wieczorny spacerek w wózeczku. Ostatnio bardzo podrosła i… (niepowinnamCimówić,botomiałabyćniespodzianka,aleniemogęsiępowstrzymać,więcjakbyco, udawaj zaskoczoną!) postawiła swoje pierwsze kroki, a Emil to dla Ciebie nagrał. Super, co? Kiedy w końcu pojawisz się na wakacje? Chociaż na tydzień. Oliwia wyjeżdża na cały sierpień, więc moglibyśmyswobodnieokupowaćcałydom.AoEmilasięniemartw,wszystkojużznimwporządku i wygląda na to, że zupełnie nie pamięta tych wszystkich ataków i akcji z księdzem. Nic z tego nie rozumiem,alemunieprzypominam. WszyscyzaTobąbardzotęsknimy.KochamCięnadżycie. TwojaGloria PS. Anna działa mi już poważnie na nerwy. Zachowuje się, jakby pozjadała wszystkie rozumy imiaławyłącznośćnaJanka.Bezczelna. Cappuccino, maszgorącepozdrowieniaodTosi,Kornela,PoliiAnny.ChowamdlaCiebieświetnąfilozoficzną pozycję, książkę najlepszego gatunku, ale póki co nie zdradzam tytułu, bo też chcę mieć dla Ciebie niespodziankę, tak jak Tosia. (Ale ze mnie zazdrośnik). Ostatnio często spotykamy się na dysputy filozoficznezAnną.Tonaprawdęinteresującadziewczyna.Wpadliśmynapomysł,żebypojechaćtego lata nad morze, bo czytaliśmy w Internecie, że będzie tam organizowane wysypywanie mandali z kolorowego piasku. Rewelacja, nie mogę się już doczekać. Prawdę mówiąc, sądziłem, że kiedyś pojadętamzTobą,aleniezapowiadasiętownajbliższymczasie.Kiedywłaściwiestamtądwracasz? Mamnadzieję,żezapanowałaśjużtrochęnadizolacjonistycznymizapędamiFiiwkrótcesięspotkamy. Pozdrawiam. Janek Kończyłsięsierpień.Caławieśżyławyłącznieżniwami.WszyscymieszkańcyT.bardzoekscytowali się na myśl, że już wkrótce będą mogli sprzedać swoje plony i zbić fortunę, z żyta zrobić wódkę, azususzonegotytoniupapierosy.Drzewawsadachzapadałysięodciężaruczereśniiwiśni.Gospodynie nienadążałyzpieczeniemplackówiprodukcjąsoków.Zaczęłonawetbrakowaćwielkichbutlinawino. Wieś,gdziediabełmówidobranoc,zimąmroźnywiatrpiszczywnieszczelnychfutrynach,stałasięnagle sielankowymobrazkiemniczymzreklamypłatkówzbożowychzowocami.Brakowałomijeszczetylko dziadkazesrebrnymiwąsami,którypoklepiemnieswojskoporamieniuiprzyniesieszklankęmalinowej herbaty. Było tak słodko, że przyprawiało mnie to o mdłości. Co gorsza, atmosferę podgrzewało oczekiwanie na zbliżającą się atrakcję. Dożynki. Nie miałam początkowo pojęcia, co to takiego, ale wkrótce mi uświadomiono. Było to coś, co w normalnym świecie ludzie nazywają imprezą albo oblewaniem. Główne założenie jest takie, że cieszą się z udanych plonów, więc piją, jedzą, tańczą iwróżąsobiedobrąprzyszłośćnakolejnyrok.Niemogącdłużejznieśćwidokutychupojonychkońcem lata rolników, postanowiłam – jako że jeszcze nie wykorzystałam swojej „przepustki” – salwować się ucieczkądoJ.Wrzuciłamkilkarzeczydoplecaka,wsiadłamnaroweriruszyłamdo„wioskizpocztą”, bo stamtąd odjeżdżał autobus. Jechałam szybko, nie chcąc stracić ani chwili wolnego. Włosy, które sięgały mi już niemal do pasa, rozwiewały się na wszystkie strony, ale nie chciałam ich splatać w warkocz, jak robiły to miejscowe dziewczyny, aby nie przeszło im przez myśl, że się z nimi identyfikuję.Wolałambyćdziwaczką,niżzostaćuznanąprzezniezaswoją.Pogodazsamegoranabyła takapiękna,żeażchciałosięoddychaćpełnąpiersią.WT.powietrzebyłotym,conaprawdęszczerze pokochałam.Popiętnastuminutachbyłamnamiejscu.Odstawiłamrowernastojakiprzesiadłamsiędo autobusu. Dopieropodziesięciuminutachmojakomórkazłapałazasięg.Paranoja. –Janek,toja…Tak,żyję.JadęwłaśniedoJ.Wyjdzieszpomnienaprzystanek?…Super.Będęza godzinę.Dozobaczenia. Uśmiechnęłamsięsamadosiebie.Pamiętająmniejeszcze. Autobus mozolnie dotoczył się wreszcie do przystanku. Wyszłam najszybciej, jak tylko mogłam. Czułam się tak, jakbym pokonała właśnie tunel astralny między dwoma wymiarami. Janek siedział na ławce i bawił się jakąś gałązką. Miał na sobie pasiasty bezrękawnik z sięgającym pasa kapturem, z którego zwisały frędzle, a do tego zielone płócienne spodnie. Kiedy mnie wypatrzył wśród ludzi kotłującychsięnaprzystanku,podbiegłipodniósłmnienaręce. –MojeCappuccino.Nareszcie. Roześmiałamsię.Czułamsięwtymzakurzonymizatłoczonymmiejscuzwciśniętymimiędzyżebra chudymi palcami Janka szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Jakbym odzyskała wolność. Starałam się nie myślećotym,najakkrótko. –Chodź,mała.Zapraszamcięnakawęilody.ZresztąspotkamysięwieczoremwFurcie,bowszyscy wykombinowalisobiejakieśpracewakacyjne. –Dobra,prowadź! –Ale,ale…muszęcicośpokazać.Cośabsolutnieniesamowitego. (ZnającJanka,niesądziłam,bymiałotobyćażtakfascynujące,jakmitowłaśnieprzedstawiał,ale dźwięktychdobrzeznanychsłówwywołałwemnieuczuciebłogiejniezmiennościtegoświata). –Patrz!–zarządził,wyciągajączplecakażółtąkopertęzesklepufotograficznego. –Cotozazdjęcia? –No…tozdjęciaznadmorza.Pisałemci,żejedziemyusypywaćmandalę,prawda? –Tak,pisałeś. – Nie uwierzysz, jakie to było niesamowite doznanie. Właściwie zasada jest taka, że mandali nie należyfotografować,ponieważcałysensusypywaniajejzpiaskuleżywtym,żebywiatrmógłjąpóźniej rozwiaćpowszechświecieibyniepozostałponiejżadenślad.Wtensposóbwnętrze,któreukazujesz wformiemandali,stajesięczęściąświata… –Pokażeszmitezdjęcia? –Jakzwykleniecierpliwa.Chybasięmuszęzastanowić!Nodobra,patrzipodziwiaj.Niesamowite, co? Wzięłamodniegoplikzdjęć.Napierwszymjakiśstaryobleśnytypzabierałsiędojedzeniakotleta mielonego. –A,tozurodzinwujka,sorry. Zabrałjakieśdziesięćpierwszychfotekiponowniepodałmiplik. Terazjużmogłampodziwiaćnadmorskiewidoki,gdzienacodrugimzdjęciuAnnazasłaniałatwarz przedobiektywem.Uwielbiamtakichludzi!KilkakolejnychprzedstawiałoJankazworkamikolorowego piasku, a dopiero ostatnie ukazywały wielobarwne mandale i ludzi podobnie jak Janek owiniętych dziwnymikocamiprzypominającyminarzutynałóżko. –Annateżtakąmiała? –Nie,powiedziała,żejejtoniebawi. Czemumnietoniedziwi? – Moi rodzice zapraszają cię na obiad, strasznie się za tobą stęsknili, wiesz? Tylko ostrzegam, że ojciecmapewienpomysł,więcmożecizrobićmałepraniemózgu.Odrazumówię–niemaszsięczego bać.Osobiścieuważam,żejestrewelacyjny,oczywiściepomysł,niemójojciec,alejużzapowiedziałem, żejasięwtwojesprawymieszaćniebędę,botowszystkojestwyłącznietwojądecyzją. –Aleocochodzi? –Ocochodzi?–powtórzyłzamną,parodiującmójgłos.–Czytykiedykolwiekwykażeszsięchoć szczyptą,niemówięjuż:garstką,cierpliwości? –Nodobra,nieodpowiadaj.Poczekam,ażsammipowie.TerazbyłoOK? –Terazbyłosuper.Dostanieszdodatkowągałkęlodów.Czekoladowych. –Jesteśnajsłodszymprzyjacielemnaświecie. –Tooczywiste. – Nie wiesz, co teraz planuje Gloria? – zapytałam, pałaszując porcję lodów z bitą śmietaną zpucharka. –Comasznamyśli? –Pisałami,żeniezdałajakichśegzaminównaprawieimożewylecieć. –Ach.Notak,niezdała.Toprawda. –Niechciałamzamęczaćjejpytaniamiwliście,aleniewiesz,cozamierza? –Wewrześniujestrekrutacjanastudiazaoczneichybaspróbujesięprzenieść. –Rekrutacjawrześniowa? –Tak–uciął,jakbyniechciałjużkontynuowaćtegotematu. –Ajaktwojapracamagisterska? –No…powinienemsiębronićwewrześniu.Tyleżetrudnojestmitrafićnajakąśprzełomowąmyśl filozoficzną.Niemogęsięzdecydować,czypisaćoroliwiaryczyuczućwżyciuczłowieka.Wydajesię, żewłaściwiewszystkoowszystkimzostałojużpowiedziane. –Czylinienapisałeśjeszczenic? – Ty też zamierzasz na mnie naskoczyć? Już wystarczająco morduje mnie pewna bibliotekarkakociara,zktórąmieszkampodjednymdachem.Niewiem,czykojarzysz? –Cośmiświta. – Myślicie sobie, że filozofia, matka wszystkich nauk, pozostawiła jakieś miejsce dla Jana Rossy, chłopaka, który w XXI wieku odkryje prawdy, na które nie natrafili Arystoteles, Sokrates, Nietzsche, FreudaniKant?Pewnietak? –Niewątpliwietakiświatłyumysłmotywowanysiłąmandalijestwstanieodkryćcoś,czegoświat niewidział. – Zdajesz sobie sprawę, że żartujesz sobie z czegoś, co dla mnie wcale nie jest żartem, Latte? – zapytał zupełnie poważnie. – Wybrałem kierunek studiów wbrew rodzicom, wbrew sugestiom nauczycieli i wbrew logice. Zamiast zostać inżynierem i inwestować w ewolucję społeczeństwa i rozkwit techniki, postanowiłem postawić na swój wewnętrzny rozwój i zaczynają dopadać mnie wątpliwości, czy postąpiłem słusznie. Czy ten pomysł miał jakikolwiek sens i czy moi starzy nie popełnilibłędu,niezabraniającmitego? –Janek,wyhamuj–starałamsięzapanowaćnadsytuacją,którąsamasprowokowałam.–Rodzicenie mogliciprzecieżniczegozabronić.Wiedzą,zkimmajądoczynieniaiżelepiejniewchodzićciwdrogę, jakjużcośsobiewymyślisz.Pozatymniejesteśpierwszymaniostatnim,któregodopadływątpliwości codosensutego,corobiwżyciu.Myślisz,żejaswoimżyciemjestemzachwycona? –Jeszczecośdlapaństwa?–zapytałakelnerka,którapodeszładostolika,niezdającsobiesprawy, żerozbijanaczęścimałyświatekegzystencjalnychwartości,któryurósłmiędzynami. –Poprosimydwiekawy. –Parzone?Latte?Cappuccino? –Latte? –Cappuccino. –DlamnieLatte–mrugnąłdomniezzaokularów. –Jużpodaję. Miałamwrażenie,żeJanekchceskorzystaćzokazjiiuciecodtematu. –Janek,jeszczetylkojednosłowo,zanimzacznieszgadaćoczymśinnym. –Tak? –Pamiętaj,żeniejesteśsam.Jatozrozumiałam,odkądmieszkamnaodludziu.Wiem,żemamwas i że o mnie nie zapomnieliście. A poza tym choć ze mnie żaden filozof, dałeś mi solidną bazę w tej dziedzinie,dlategopostaramsięcośwymyślić.Jaknacośwpadnę,todociebienapiszę. Uśmiechnąłsię. Tylemiwystarczyło. –Latte,jakwspanialecięwidzieć.–Uścisnąłmnieserdecznie. –Dzieńdobry,panieRossa. –Świetniewyglądasz.Myślałem,żewróciszztejgłuszypokrytawarstwąkurzu. –Otrzepałamsięprzedwejściem,żebynienaśmiecić. PochwilimamaJanka,którausłyszałamójgłoswprzedpokoju,wybiegła,żebytakżemnieprzywitać. –Witamcię,najdroższamoja. Ucałowała mnie nazbyt soczyście w policzki i machnęła szmatką na kota, który jak zwykle podejmowałpróbywspięciasiępojejspódnicy. – Chodź, chodź do środka. Przygotowałam dla ciebie obiadek, bo pewnie żyjesz tam samymi warzywami,co? Milczałam, bo musiałabym opowiedzieć historię świni, którą ostatnio zamordował mój sąsiad, awolałamimtegooszczędzić. –Ibardzodobrze–oburzyłsięJanek.–Towymusicieciąglejeśćtylkotomięcho. –Dlaciebiemamfasolkęszparagową. –Bógzapłać! Teraz pani Rossa trzepnęła szmatką po tyłku Janka, jakby był wciąż małym chłopcem, i roześmiała się. –Mytugadu-gadu,aobiadstygnie.Proszędośrodka. –UmówiliściesięwieczoremzresztąMDP?–zapytałpanRossa. –MZP.Tak,oczywiście.Mamwrażenie,żeniewidziałamichodwieków–odpowiedziałam,patrząc naniegociepło.Widokjegokochanejpajęczejsylwetkisprawił,żemyślałamtylkootym,jakatoszkoda, że nie jestem już ich sąsiadką z Alei Akacjowych i nie mogę, jak miałam to w zwyczaju, wpadać wieczorem na herbatę i radosne debaty o wszystkim i o niczym. Tak bardzo zdążyłam już do nich przywyknąć,żeczułamniemalże,jakbybylimoimwujostwem. –Latte–zagaiłpanRossa,kiedykończyliśmyjużjeść.–Chciałbymztobąpogadać. PaniRossaiJanekniemalnatychmiastulotnilisiędokuchnipodpozoremzmywanianaczyń. –Ocochodzi?–zapytałamzaniepokojona. –Słyszałem,żetwojewynikinamaturzebyłynaprawdęcałkiemniezłe. –Dziękuję–odpowiedziałamniecospeszona. –Niechodzituoto,żebyciękomplementować,aleczyniemyślałaś,żebycośznimizrobić? –Zwynikami? –Latte–przysunąłkrzesłowmoimkierunkuiwojcowskimgeściepołożyłmidłońnaramieniu.– Zawszemówiłaś,żechcesziśćnastudia. –Notak… –Czycośsięwtejkwestiizmieniło? –Niepodeszłamdorekrutacji. –Aledlaczego? Wzruszyłambezradnieramionami. –Uważam,żejeśliniespróbujesz,będzietonaprawdęwielkibłąd. –Alerekrutacjejużsięodbyły.Pozatymmówipantak,jakbynieznałmojejmatki. – Nic nie szkodzi. Teraz będą rekrutacje wrześniowe. Jestem pewien, że jeśli zdecydowałabyś się wysłaćswojepapierydoK.lubW.,zpewnościąudałobycisiędostaćnawymarzonestudia.Finiemoże citegozabronić.Toprzecieżtwojeżycie. Przygryzłamlekkowargi.Nigdynawetnieprzeszłomiprzezmyśl,żemogłabymzakończyćedukację naszkoleśredniej,jednakprzeztęcałąizolacjęodspołeczeństwatematstudiówzszedłostatnionadalszy plan. –Obiecajmi,Latte,żetoprzemyślisziwyśleszmidokumentydokońcasierpnia,ajaprześlęjena wybraneprzezciebiekierunki.Jesteśtakązdolnądziewczyną.Niepozwól,żebytosięzmarnowało. –Mogęprzecieżpójśćnastudiawprzyszłymroku. – Spotkałem już niejedną osobę, która tak właśnie mówiła, a później rezygnowała. Im dłuższa przerwawkształceniu,tymgorzej.Bardzotrudnojestpowrócićdorytmu,którysięwcześniejustaliło. Zamilkłamnachwilę. –Napiszędopana–powiedziałam,kiedydopokojuwszedłjużJanekzpaniąRossa. Godzina20:00,Furta –Witamywświecieżywych–radośnieroześmiałsięnamójwidokbarman. –Cześć,Kamil. –Mamnadzieję,żetymrazemjużnastałe? –Niestety.Znowuwformiegościnnej. – Siedem światów z tobą – uśmiechnął się z politowaniem. – Masz tu watrę i napij się, bo jakaś bladziutkajesteś. Nalałnampokieliszkusłodkiejpalonejwódki,poczymswójuniósłlekkowgóręwgeścietoastu. –Zdróweczko! – Zdrowie – zawtórowaliśmy mu z Jankiem i wypiliśmy. Po chwili poczułam ciepło przenikające przełyk,któryniebyłprzyzwyczajonydotakmocnegoalkoholu. –Siadajcie.Samijesteście?Agdziemizantropy? –Resztazarazprzyjdzie. Jakbynazawołaniewchwili,kiedytomówił,dopubuweszliGloriazEmilem,atużzanimiKornel iTosia.Gloriazniepohamowanąradościąrzuciłamisięnaszyjęizaczęłamnieobściskiwać. –Znowuschudłaś,wrednazołzo,co? –Możetrochę. –Nienawidzęcięzato,wieszotym? –Wiem–roześmiałamsię,przytulającjąmocnorazjeszcze. Emilpodszedłdomniespowolnionymkrokiem(jakontomówił:„nacwaniaka”)irzuciłmizalotnie spojrzenie,poczympodniósłmniewgóręjaklalkę. – Moja Latte wróciła! – krzyknął na cały regulator, żeby mieć pewność, że wszyscy w pubie na pewno go usłyszeli. Większość tych ludzi była w Furcie stałymi klientami i widywałam ich tam przed wyjazdem co tydzień. Mimo niewielkich rozmiarów i niezbyt korzystnego położenia na uboczu miasta lokal cieszył się ogromną popularnością i w każdy weekend wypełniał się po brzegi ludźmi mającymi ochotę potańczyć, choć parkiet był raczej prowizoryczny. Przychodząc do Furty, miało się wrażenie, jakby przychodziło się na domówkę. Wiadomo, kogo się spotka i że niejednokrotnie zmieni się stolik. Barmanzrównączęstotliwościącoklienciwyskakiwałnaparkietitańczyłzewszystkimi,niezważając natworzącąsięprzybarzekolejkę. –AgdzieAnna?–zapytałamzgrzeczności,choćszczególnieniezależałominajejobecności. –ZgodziłasięposiedziećdzisiajzPolą.Mamnadzieję,żesięnieobrazisz?–zapytałaTosia. –Nocośty,straszniesięcieszę,żeprzyszliście. – Hej, Latte, dawno cię tu nie było – zauważył chłopak ze stolika obok, z którym kiedyś często tańczyłam,przyprawiająconerwicęEmila. –Aleterazprzyjechałaichcielibyśmychwilęzniąpogadać–wtrąciłnatychmiastEmil.–Więcjeśli pozwolisz? –Luz,stary,przecieżtylkosięprzywitałem. –Toluzujsięprzyswoimstoliku. –Zamknijsięjuż–szturchnęłabrataGloria. –Sorry,czegosięnapijesz,Latte? –Poproszępiwko. Pochwilinanaszymstolepojawiłosięsześćkufli. –Nieuwierzycie,cosięstało–oświadczyłKornel. – Co? – zapytałam zachwycona tym, że ma informację, która będzie nowością dla wszystkich, nie tylkodlamnie. –WielceszanownamojamaćElżbietapostanowiłauświetnićdzisiejszyporanekswojąosobą. –Nie?Cośty? –Serio–potwierdziłaTosia. –Aczegochciała? Kornelpociągnąłsporyłykpiwa,jakbybyłoantidotumnajegonerwy. –Dowiedziałasię,żemamycórkę. –Szybko!Poniemalroku–parsknęłaTosia. –Ico?–dopytywałasięGloria. –Uaktywniłsięwniejnaglesyndrom„dobrejbabci”.Weszładonaskrokiemparadnymznaręczem lalek„odlattrzech”iGameBoyów. Parsknęliśmyśmiechem.Tobrzmiałotakbeznadziejnie,żemogłobyćtylkoprawdą. –Usiadłaznamiprzyherbatce–przejęłaopowieśćTosia–izapytała,gdziejejkruszynka.Wierzcie mi,dechmiwpiersizaparło.Wtymmomenciemałazaczęłapłakać,więctakczyinaczejmusiałamją przynieść.Kornelwygarnąłmatcewprost,żeniewie,czymjestspowodowanejejnagłezainteresowanie Polą,aleniemaochotyzgadywać,więclepiejbędzie,jeślipowieodrazu. –Aonanato–kontynuowałKornel–żeprzecieżtojejwnuczkaimaprawojąodwiedzić.Nasjakoś nigdyniemiałaochoty.Wzięłamałąnaręcejakgumowąlalkę,jakbynigdywżyciudzieckanietrzymała. Tosiastanęłazaraztużobok,bowyglądałotopoprostuniebezpiecznie.Cholerniemisięniepodobajej nagłe zaangażowanie, bo ona nigdy nic nie robi bezinteresownie. Nawet psa karmi, żeby zyskać jego przychylność. – Może zbyt pochopnie ją oceniłeś. Ucieszyła się, że ma wnuczkę, i tyle – próbowałam jej bronić, choćsamaniewiedziałamczemu. Korneluśmiechnąłsięironicznie. –Latte,fajnie,żepotrafiszwkażdymznaleźćjakieśdobrestrony,alewierzmi,onajużwielokrotnie przeciągnęła strunę, szczególnie w kwestii zaufania. Osobiście mam tego dość i nie życzę sobie plątać wtomojejrodziny. PocałowałTosięwczoło. – Emil! – krzyknęła nagle jakaś dziewczyna, której nigdy wcześniej tu nie widziałam, ale po kwaśnychminachresztydomyśliłamsię,żeimniejestobca. –Cześć,Angelika. –Dlaczegodomnieniezadzwoniłeś,tyniegrzecznychłopczyku? –Eee…–zaczerwieniłsię. Jeszczeniktchybaniedoprowadziłgodotakiegorumieńca.Ostradziewczyna… AngelikaniezrażonabrakiemwyraźnejodpowiedzizbliżyłasiędostolikaizłapałapodbródekEmila międzypalce. –Posłuchaj,mójsłodki,tymrazemcijeszczewybaczę,alenigdywięcejsiętakniezachowuj.Ateraz chodźpotańczyć. –Wiesz,Angela,jawłaściwie… Niedałamuskończyćipociągnęłagozasobąnaparkiet. – Co to za Angelika? – zapytałam, starając się nie wyglądać na zazdrosną o tę bezpośrednią… śliczną…rudowłosą…(choleeera!). –Todziewczynazjegoroku.PrzeniosłasiętutajzK!Wyobrażaszsobie?Jakmożnazamienićtakie miastonaJ.?–Gloriapostukałasięwczoło. –Znamtakich,którzyteżtakzrobili,boniemieliinnegowyjścia–uśmiechnąłsiękrzywoKornel. –Aletoinnyprzypadek. –Jeststrasznienamolna.Ipyskata–dodałJanek,widzącmojąminę. Niestetysłowo„pyskata”przytakimwyglądzieniemogłozabrzmiećinaczejniż„nieobawiającasię wypowiadaćswoich,czasemkontrowersyjnych,opiniiielokwentnawichwyrażaniu”. –Notak–uśmiechnęłamsiękrzywo. – Idziesz tańczyć? – zapytali mnie równocześnie Janek i chłopak ze stolika obok, zupełnie jakby to byłaakcjapocieszycielska. Spojrzałam kątem oka na Glorię. Siedziała ze wzrokiem wlepionym w Janka. (To było coś niesamowitego: dziewczyna, podobająca się wszystkim facetom w mieście, upatrzyła sobie największe dziwadło–nieobraźsię,Janek,alesamzrozum!–aonzupełnienaniąniezwracałuwagi!) –Wybacz,Janek,alewiesz,jakimamsentymentdotegowariata–spojrzałamzczułościąnamojego sąsiada,którynadźwięktychsłówobrósłwpiórka. –Jasne,niemaproblemu. Przecisnęliśmy się między drewnianymi ławami do parkietu o powierzchni dwóch metrów kwadratowych. Emil tańczył z rudą. Nie zauważył, że ja również się pojawiłam. Ale to nic! Przecież potraktowałjązbuta.Niezadzwonił.Niechciałzniątańczyć.Zmusiłago. Pierwszyrazwżyciudoznałamuczuciazazdrości. Zdecydowanie,cholera,niejestprzereklamowane.Bolibardziejniżponiżenie,aledokładniewtym samym miejscu. Wprowadza w gniew i niepohamowany szał, którego za nic w świecie nie można wypuścić na światło dzienne. Trzeba go chować pod powierzchnią skóry i tłamsić w środku tak, żeby niczegoniedaćposobiepoznać.Zazdrośćniepieczeaninieszczypie,ponieważniestosujepółśrodków. Wybucha wewnątrz duszy bombą atomową i przeprowadza demolkę w delikatnej konstrukcji racjonalnego myślenia i uczuć. A na koniec sieje zniszczenie w systemie wartości. Ale zazdrość nie niszczy bezcelowo. Ma plan. Buduje na polu boju nowe, silne uczucia, które dotąd były nam jeszcze nieznane. Nienawiść do osoby, której prawie wcale lub wcale ale to wcale nie znamy, a nawet w innych warunkachmożebyśmypolubili. Agresjęnawidokjejsłodkiegouśmiechu. Agresjęnawetnabrakuśmiechu. Iwkońcuwielkiepoczucie,żetenchłopaknależydomnie.Chociażdotądwcaletakniebyło.Anagle jest. „OnjestMÓJ,MÓJ,MÓJ,MÓJ,MÓJ,MÓJ,tyrudawywłoko!!!” Zabijaniewwyobraźninicniepomaga.Animłotkiem,anipiłątarczową,anidłutem. Poniżanie już trochę bardziej, ale nie daje zbyt wymiernych rezultatów. Zazdrość odchodzi dopiero wtedy,kiedyondziękujejejzataniecimimożedziewczynanadalsiędoniegomizdrzy,podchodzido mnie. –Zatańczysz? –Jestemjużzmęczona–rzucamodniechcenia. W tej chwili Emil zmierzył wzrokiem chłopaka „ze stolika obok”, który wycofał się z pola walki. Złapałmniezarękęiwyciągnąłzpowrotemnaparkiet.Całeszczęście. Tak. Wtedy uczucie zazdrości może już odejść. Ale nie zabiera tego, co zbudowało. Zostawia inienawiść,iagresję,ipoczuciewłasności.Rudazdeklasowana. Kiedy wychodziliśmy z Furty, już świtało. Właściwie barman wypchnął nas, podając pożegnalny kieliszekwatry. –Naobienóżki!Żebywamsiędobrzeszło. Wróciłamdodomu. PozwolęsobiezacytowaćKrólaLwa:„Wybacz,żeniepodskoczęzradości,alebolimniegrzbiet!”. ROZDZIAŁ6 23września Dożynki Niechciałabymnadużywaćsłowa„paranoja”wodniesieniudowsiT.,aleczasaminiemamwyjścia. Bo jak inaczej nazwać powszechną integrację przy winie z antonówek. I Fi, którą nie wiem jaką siłą zmusili, żeby siedziała przebrana za cygankę z wielkimi kołami w uszach i przepowiadała przyszłość. Zabitonatęokazję„trzydorodneświniaki”,któreterazkręciłysięradośnienadogniskami,ajużwkrótce miaływylądowaćnastołachzjabłkamiwpyskach.Niemampojęcia,skądwziąłsiętendziwnyzwyczaj wkładania jabłka do pyska zamordowanego zwierzęcia, ale mnie kojarzyło się to zawsze z chęcią odsunięciaodsiebiewyrzutówsumieniaipokazania,żetakijestniestetyłańcuchpokarmowy.Świniaje jabłka,tomyświnię.Aco?! SiedziałamnaschodachzKokoipopijałammłodewinojabłkowe. –Latte? –Tak? –Dostałaśjużodpowiedź? –Zuniwersytetu? –Tak. –Dostałam. –Naprawdę?Kiedy?Czemuminiepowiedziałaś? –Dzisiaj.Pojechałamdowsiobok.Jeszczenieotworzyłamkoperty. –Dlaczego? –Niebędzieszsięśmiać? –Nie. –Bojęsię.Bezwzględunato,cotamjestnapisane,będzieźle,boalbosięniedostałam,alboczeka mnierozmowazFi. –Otwórznatychmiast! Miałam ją cały czas przy sobie w kieszeni spodni, ale zimny pot oblewał mnie na samą myśl ootwarciukoperty. –Daj,jaotworzę. Podałamjejlist. –Sza…now…naPa…SzanownaPa…SzanownaPani.U…Uprze…Uprzejmie!Uprzejmieinf… indor… –Dobra,dajto! –Uprzejmieinformujemy,iżzostałapaniprzyjętanauniwersytetwK.nakierunekpsychologia. –Fi? –Słucham?–zapytała,brzęcząckolczykami. –Możeterazmipowróżysz? –Nicztego.Twojaprzyszłośćpozostaniedlaciebieniewiadomą–roześmiałasię. –Japrzewidujęusiebiewielkiezmiany. –Naprawdę? –Dostałamsięnastudia. 24września KochanyJanku, mam dla ciebie i twoich rodziców dobre wieści. Dostałam się na studia w K. Rozmawiałam dziś z Fi, choć ta decyzja była dla mnie bardzo trudna. Chyba poczuła się postawiona przed faktem dokonanym.Niebyłazachwycona,alewydajemisię,żejestzemniedumnaidlategonieprotestowała, kiedyoświadczyłamjej,żewyjeżdżam. Boże,jestemtakaszczęśliwa.Uściskajtatęzcałegoserca. A…icośdlaciebie.Tokilkazdańinspiracji,któreprzyszłyminamyśl,gdysiedziałamnadrzeką. Sąniecochaotyczne,alemożecośCipodpowiedzą.Jeślinie,porwijtenlistnaczęścipierwsze.Nie obrażęsię. Przypomniała mi się ostatnio scena z lekcji w liceum, kiedy pani profesor (choć oczywiście nie profesor)wyrwałamniezzadumynagłympytaniem: –Atyzaczymsięopowiadasz?(Niewiedziałam,ocopyta,aleonauznałachyba,żezastanawiam sięnadripostą,iucieszyłasię,żenieodpowiadambezzastanowienia,jakuczyniłatowiększość). –Właśnie!–krzyknęłaentuzjastycznie.–Milionygłówwhistoriizadawałosobietopytanieitakże niepotrafiłoznaleźćodpowiedzi…„Miećczybyć?” Niedanamibyłaszansaodezwaniasięipytaniezawisłowgęstejatmosferzemoichmyśli.Odtej pory kiedy staję w konfrontacji z tym pytaniem, przychodzi mi na myśl paryska ulica, którą pijany absyntem Baudelaire paradował w różowych lakierkach. Berlin, gdzie Przybyszewski pędził życie na skrajuubóstwawkręgucyganerii,spędzającczaswtowarzystwieswejmuzyDagnyJuelwrestauracji Pod Czarnym Prosiakiem. Widzę oczyma wyobraźni bohemę artystyczną popijającą czerwone wino w Shakespeare and Company pod Paryżem, gdzie wchodzącego do środka artystę od progu zaczyna otaczaćmitihistoriaminionychpokoleń.Ciludzieprzeszlidohistorii,mimożewiększośćznichżyła nagarnuszkuspołeczeństwazgłębokimprzekonaniem,żezasługująnato,byniepodlegaćprawuani zasadom, ponieważ są tymi, którzy wybijają się ponad szarą masę. Nadludźmi! Czy gdyby zaproponować im życie w luksusie… eleganckie apartamenty w hotelach, szampana zamiast taniego wina, kawior i źródła termalne… odmówiliby? Czy cała ich ideologia nie była wynikiem buntu przeciwkoświatu,któryzastali,iprzeciwniedostatkom?Zastanawiamniezawsze,czygdybyichświat opływał w luksusy, także czuliby w sobie tę niepokorną, niezrozumianą duszę. Czy w lepszych warunkach ich skrzydła nadal byłyby zbyt wielkie i niezgrabne, by mogli oni współistnieć z innymi wspołeczeństwie?Czynawetwperfumowanympowietrzubyłybyjednakzdolnedolotów…Straciliby nawiarygodnościczyznaleźliinnypunktodniesieniadoswojegobuntu? Wiem, że ty jesteś takim albatrosem, który znalazł się w świecie zdominowanym przez kulturę masową,media,supermarketykuszącekolorowymiproduktaminawyciągnięcieręki,itrochędotego wszystkiegoniepasujesz.NibyidealnyprzedstawicielpokoleniaX…no,bowkońcujakwszyscyznasz sięnanowoczesnychsprzętach,ajednocześniecałkowicieodstajesz(wybaczbezpośredniość!). Na rozdrożu życia – niby na początku, a jednocześnie w ostatniej chwili przed decyzją, co z tym życiemzrobić.Bocojestlepsze–bohemaczykariera?Przygodaczystabilizacjamajątkowa?Odlot czykomfort? Wiem, że nie raz się zastanawiałeś, czy to dobra dla ciebie epoka, czy może ktoś na górze się pomylił. Gdybyś urodził się w czasach starożytnych czy neoromantyzmie, nie miałbyś wątpliwości. Przecież wtedy to było COŚ. Wtedy podjęcie takiej drogi było imponujące, ale dzisiaj… Za duszę artystybasenuniekupisz.Jakwtakichwarunkachmożnaniemiećdylematumiędzykarierąwświecie twardego biznesu a tym drugim światem – wiatrem, piórem, muzami-natchniuzami. Dobrze, czas analizy! Czas odpowiedzieć na pytanie: W jakim stopniu to, co posiadamy, wpływa na nasze pokolenie? PatrzęnaCiebieiwidzęfaceta,którywewspółczesnymświeciestudiujefilozofię.Fascynujegoto, co robi, i rocznie miliony nakrapianych drukiem kartek przewijają się przez jego palce. Na swoim laptopie pisze artykuły do magazynów literackich i wiersze. Robi wspaniałe zdjęcia… aparatem cyfrowym. Prowadzi dysputy filozoficzne na chacie internetowym i wysyła do mnie „genialne” (jego zdaniem) cytaty esemesami… z jednego z najnowszych modeli komórek. W telewizji cyfrowej ogląda programydotyczącehistoriifilozofiiinowościliterackich. PatrzęnaCiebiei…chcęwrócićdoszkolnejławki,żebypowiedzieć–miećibyć!Onmoże!Myteż możemy!Dlaczegomamydecydowaćsięnajednąześcieżek,skorodasięjepołączyć! Byliśmy już nazywani pokoleniem „nic” i pokoleniem „kciuka”, które potrafi tylko bezmyślnie klikaćwklawiaturę. Swoją pracą nie musisz bronić siebie, ale całego naszego pokolenia! Na podstawie twórczości wyłącznie współczesnych filozofów, psychologów i artystów możesz udowodnić, że nowoczesność itechnikaniewykluczająkreatywności,alejąrozwijają.Internetniejestźródłemzłaizniszczenia,ale źródłemprzełomowychideiibaządlaodkryć.Dziękipowszechnymśrodkomszybkiejkomunikacjinie zapomnieliśmy, co znaczy rozmowa, ale w ciągu sekund możemy wymieniać opinie z ludźmi z całego świata.Nigdywcześniejfilozofowieinaukowcyniemielitylumożliwości,ilemymamydziś.Dlatego adastradotrzemy,pokonującznaczniemniejszetrudyniżoni,będąciposiadając…paniprofesor! 28września Latte! Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni. Gloria dostała się na studia zaoczne w K. Ale będą u was imprezy!Niemogęsięjużdoczekać. Zainspiracjędopracy…niewiem,jakCidziękować.Ozłocęcię,najdroższa.Coś,czegonieznali Sokrates,NietzscheiKant. Internet. Jesteśprzełomowa;) Janek Marzyłamotym,abystudiawK.stałysięmoimnowymświatem.Oderwaniemodtejniezrozumiałej dla mnie rzeczywistości małej wsi. Trampoliną, od której będę mogła się odbić do innego życia. Bo cokolwieknamnieczekało,niezaprzeczalniemusiałobyćlepsze. Tak też się stało. K. stało się po prostu moim życiem. Nigdy nie pomyślałabym, że można tak bezgraniczniepokochaćjakieśmiejsce,aletomiastojestinneodwszystkiego,cowyobraźniamożeobjąć wswojeszerokieramiona.K.nieszukapoklaskuanisensacji,alebudzipodziwiszacunek.Niedopisuje sobienasiłęhistorii,bosamojestżywąhistoriąodwiekówitworzyjąkażdegodnia.Niejestszumne, ale krzyczy swoją osobowością. Mimo to K. jest także jednym z najbardziej wymagających miejsc świata. Kocha tych, którzy się różnią i wyróżniają, ceni indywidualizm i siłę przebicia i daje pole do popisutym,którzymającopokazać. JestAlmaMaterartystów. Alfąiomegąnaukowców. Mandalądlafilozofówiposzukiwaczypięknaświata. W jednej z książek, które do naszego mieszkania w K. przywiózł Janek, przeczytałam zdanie, które dałomiwieledomyślenia. „Wieluantycznychbiografówpodawałodatęakmejakodatęurodzenia,którejczęstonieznali”. –Cotojestakme?–zapytałamJanka. – Z greckiego to szczyt, punkt kulminacyjny. Tak był określany okres największego rozkwitu władz umysłowychczłowieka. Wtedy nie byłam jeszcze w wieku akme, który dla każdego przypada w innym czasie. Niektórzy twierdzą,żeosiągasięgo,mającdwadzieściatrzylata,inniżeczterdzieści. Dlamnieakmeznaczyłowtedyzupełniecoinnego. K.byłoakme. Akmenaszegokraju. Akmewszystkichludzi,którzyjepoznaliipokochali. Moimakme. –Latte,szefpytał,czybędzieszmogławziąćtenweekend,bojestjakaśfetaipotrzebujedużoludzi dopracy–zapytałapaniGruszczyńska. W Klonach Zielonych była osobą zatrudnioną na zupełnie abstrakcyjnych zasadach. W młodości śpiewaczka operowa, żona słynnego gitarzysty grupy rockowej. Kiedy z nią pracowałam, miała około sześćdziesiątki, choć trzeba jej przyznać, że całkiem nieźle się trzymała. Jedynym jej zadaniem było dbanie o atmosferę w restauracji i rozmowy z klientami. Wielu starszych ludzi pamiętało ją sprzed lat i przychodzili właściwie dla niej, a ona zawsze z radością witała się z nimi i wdawała w pogawędki o starych dziejach. Początkowo jej obecność wydawała mi się tak zbędna, że aż rażąca. Nie pomagała kelnerkomnawetwnajdrobniejszychczynnościach,tylkopałętałasięzmiejscanamiejsceimizdrzyłado gości, którzy przyszli w spokoju zjeść obiad. Dopiero po kilku tygodniach zrozumiałam, jak bardzo pomagawtworzeniuniezwykledomowejiciepłejatmosferytegomiejsca. –Oczywiście,żewezmę.Niemaproblemu. –Dzięki,miśku. Praca w K. była nieuniknionym dodatkiem do studiów dla wszystkich przyjezdnych, ponieważ kieszonkoweszybkookazywałosięniewystarczającezewzględunapanującetamcenyistudenckitryb życia. Gloriaoczywiściebyłachlubnymwyjątkiem. Wynajmowałyśmy mieszkanie w pięknej i niedocenianej dzielnicy K. Nazywano ją wyspą, gdyż wydzielona była dopływami rzeki. Dotarcie tam nastręczało pewnych trudności, ponieważ trzeba było przechodzićpodwiaduktem,poktórymjeździłypociągi,coniektórychprzyprawiałoopalpitacjeserca. Dlamniewyspabyłaodnalezionymrajskimogrodemnawetwtedy,kiedywracałampóźnymwieczorem zKlonówlubjakiegośklubu,aromantycznezadniadrzewaprzeobrażałysięwkrwiożerczebestie.Nie ztakimidawałamsobieradęwdzieciństwie. Dziś wyspa w K. jest przystankiem młodych artystów, dlatego wielkomiejska inteligencja jeszcze szerszymłukiemomijatendzikizakątek. Mieszkałyśmy w nowym, dwupoziomowym mieszkaniu z chłopakiem Glorii (przez okres studiów przewinęłosięichtrzech;wszyscyzjejroku). –Jadłaścoś?–zapytałamnieGloria,kiedywróciłam. –Niejestemgłodna. –Czyliniejadłaś.Zarazzrobięcijakieśkanapki. –Nierób.Muszęjeszczenapisaćpracęnajutro.Idędopokoju.Cholera,padamznóg. – Przeginasz, Latte. Nie powinnaś tyle pracować – stwierdził Paweł, próbując wyminąć mnie na schodach.–Niewzięłaśchybategoweekendu? –Wzięłam–uśmiechnęłamsiępodnosem. Pokręciłgłowązniedowierzaniem. –Chybacościwibrujewtorbie. –Atak,telefon.Zapomniałamwłączyćdźwięk. Spojrzałamnawyświetlacz.Wyświetlałsięjakiśobcynumer. –Słucham. –Dzieńdobry.Mambardzozłewieści–oznajmiłmęskigłos. –Gloria,muszęjechać.Fimiaławypadekijestwkrytycznymstanie. Przez prawie dwa tygodnie Fi leżała w szpitalu, kilkanaście razy dziennie odzyskując przytomność i tracąc ją po chwili. Wymiotowała krwią i dusiła się. Czasami dopadały ją straszne konwulsje i nie sposóbbyłojeuspokoić. Siedziałam koło niej i starałam się robić cokolwiek, żeby jakoś jej ulżyć w cierpieniu, ale tak naprawdęniemogłamzrobićnic.Mogłamtylkopatrzeć,jakonacierpiisłabniekażdegodnia. Nie mogłam uwierzyć, że w tak małej miejscowości, jak T., można wpaść pod samochód. Może właśnieprzezto,żetakmałoichtamjeździ,niezachowałaczujności.Ona,któratakzawszetroszczyła sięonaszebezpieczeństwo… – Latte, wiem, że to, co teraz powiem, będzie bardzo brutalne, ale Filena… – lekarz prowadzący patrzyłnamniezgłębokimwspółczuciem.–Jasamanimoikoledzypofachuniejesteśmywstaniepojąć, jaktomożliwe,żeonajeszczeżyje.Ztakobszernymiobrażeniamiwewnętrznymipowinnabyłazginąćna miejscu. Jej rany się nie goją, a jedynie powiększają od tych ciągłych ataków. Robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ją jakoś uratować i ulżyć jej w cierpieniu, ale w każdej chwili musisz być przygotowanananajgorsze. Byłam przerażona. Poczucie winy, że zostawiłam ją ostatnio właściwie samą, nie kontaktując się znią,doprowadzałomniedoszału.Obserwowałamjąprzezszybę.Leżałaspokojnieibezruchu,miała wielkie sińce pod oczami, a skórę tak bladą, że z trudem można było w niej rozpoznać kobietę sprzed kilkutygodni. – Ona nie przestanie się męczyć, póki nie spełni swojej powinności – usłyszałam za sobą kobiecy głos. –Słucham?–zapytałamzaskoczona.–Kimpanijest? Stałaprzedemnąpiękna,zgrabnakobietawczerwonympłaszczu. –Jestemdobrąznajomąpanimamy. –Naprawdę?Nigdywcześniejpaniniewidziałam. –Cóż.Filenazawszelkącenęchciałaoddzielićcięod–możnabyrzec–zawodowegożycia. –Oczympanimówi? – Latte, jest pani dorosłą kobietą. Proszę mi powiedzieć szczerze, nie domyślała się pani nigdy, że Filenacośukrywa. Odwróciłamsięwstronęszybyinicnieodpowiedziałam. –Onabędziecierpieć,dopókinieprzekażepaniwaszejrodzinnejspuścizny. –Możepanimówićjaśniej?–zdenerwowałamsię. –Właśniewtymrzecz,żejanie.–Zmieniłaton.–Onamusiotymzdecydować.Gdybynieto,dawno już wiedziałabyś, co takiego ukrywa twoja matka. Nie byłyśmy zadowolone, że nie chce ci nic powiedzieć,aletonależyniestetydoindywidualnychdecyzji. SpojrzałamnaFi.Otworzyłalekkooczyispojrzałanamnie. –Chceszjejpomóc? Kiwnęłamgłową. –Idźdoniej. Przygryzłamlekkowargę.Usiadłamnabrzegułóżkaistarałamsięułożyćsobiewgłowieto,coprzed chwiląusłyszałam,idopasowaćdotego,oczymwcześniejjużwiedziałam.Zastanowiłomnie,dlaczego powiedziała „byłyśmy”, skoro jedyną dziwną osobą, która odwiedzała Fi, był mężczyzna. Moja matka patrzyłanamniepółprzytomna.Pochwilijejwzrokpadłnakobietęstojącązaszybąizobaczyłamwjej okułzę.Wyglądałanataknieszczęśliwą,jakjeszczenigdywżyciu. – Fi, jeśli musisz mi coś przekazać, żeby odejść, daj mi jakiś znak – powiedziałam, nie potrafiąc powstrzymaćpłaczu. Fimrugnęłaznacząco.Miałaprawiecałkiemznieruchomiałątwarz. –Cojamogęzrobić?–zapytałambezradnie. Ostatkiem sił rozchyliła lekko dłoń i spojrzała na moją. Chciałam podać jej rękę, ale w tej chwili zacisnęłaswojąwpięśćiponowniestraciłaprzytomność. –Fi… –Silnakobieta–powiedziałakobietawczerwonympłaszczu.–Doostatnichchwilżycia… Przezcałytydzieńprzychodziłacodzienniedoszpitalairazemzemnąstałaprzyszybie,wyczekując kolejnegojejprzebudzenia. Ostatnirazwjejurodziny. 28kwietnia. Podeszłamdoniejispojrzałamjejprostowoczy. –Fi,błagamcię.Pozwólmisobiepomóc. Zamknęłaoczy. –Mamo,proszę… Wtedy o godzinie 21:30 Fi po raz ostatni spojrzała na mnie i otworzyła dłoń. Była już tak wycieńczona,żenajwyraźniejcierpieniefizycznepokilkutygodniachwzięłogóręalbozrozumiała,żenie będąwstaniejejwyleczyćijesttojedynewyjście.Samabyłampełnaniepokoju.Nierozumiałamtego, comiałosięstać,alewiedziałam,żeto,cootrzymamwspuściźnie,jakokreśliłatokobietawczerwonym płaszczu,łączysięnieodzownieześmierciąjedynejspokrewnionejzemnąiwpewnymsensieniezwykle bliskiejmiosoby. Spojrzałam na jej rozchyloną dłoń, a potem w jej smutne oczy. Nie chciała tego robić, a ja nie chciałamprzedłużaćjejcierpienia.Zacisnęłamzębyipodałamjejrękę. Zamknęłaoczy,ajejtwarznabrałaspokojnegowyrazu. Odeszła. Niestałosięnic.Niewiem,dlaczegooczekiwałamwrażeniapodobnegodotego,kiedywywołaliśmy ducha. Jakichś drgawek, gorącej lawy wypełniającej ciało albo chłodnego strumienia zalewającego umysł.Nic. Odeszła jedyna osoba, która kochała mnie tak bezgranicznie, że jej własne cierpienie było dla niej mniejważneodmojejprzyszłości. Toonapokazałami,żecałyświat,którynasotacza,jestjedynieodbiciemnaszegownętrza,dlatego możemygowsobiezmieniaćiulepszać,żebystałsiętaki,jakchcemy. Osoba,którejkrew,aodtejchwilitakżeiżyciowatajemnicapłynęławmoichżyłach. Aterazjużjejpoprostuniebyło. Została tylko ziemska skorupka, która po śmierci wydaje się tak beznadziejnie nieznacząca i bez duszy,ajednaktoprzezjejuszkodzenieumieramy. Kobietaweszładośrodka. –Fiodeszła–powiedziałam. –Wiem.Wnajbliższymczasiedowieszsięowielusprawach.Bardzowielu.Witam,Latte. –Witam? –Spotkamysięjutro–oznajmiłaiwyszłazsali. –Gdzie?–zapytałamwciążotumaniona,alejejjużniebyło. Kilkulekarzywbiegłodośrodkaizaczęlireanimację,któraitaknicniemogłajużzmienić.Stałosię to,cobyłonieuchronne. Biegłam przez chłodny korytarz szpitala przy placu Pistacjowym. Miejsce, gdzie Fi dała i straciła życie. Miejsce, w którym nigdy poza tymi dwoma momentami nie byłam. W myślach pojawiła mi się absurdalna jak na tę chwilę refleksja, że ludzie na najbłahsze czynności, jak jedzenie śniadania czy zakupy, wybierają dobrze sobie znane i lubiane miejsca, a te dotykające wieczności mają miejsce wsurowychmurachwśródobcychimpielęgniarekilekarzy. Wybiegłamnadwór.Poczułam,jakbymdostaławtwarzuderzeniemświeżegopowietrza. Tobyłjedynymoment,kiedyodczułam,żeFinieżyje.Żeodeszłanazawszeizostawiłamniesamą. Jedynymoment,kiedywydawałomisię,żenicpozajejcielesnąpowłokąniezostałonaświecie. Pochwilipodszedłdomnielekarz,którykilkarazymiałnocnydyżurwczasie,kiedyFizmagałasię ześmiercią.Nachyliłsięnademnąiwziąłmniezarękę. –PaniLatte?–zapytał. Jakdocholerymiałanaimięjejmatka,zupełniewyleciałomizgłowy–pomyślałamjakbyzupełnie pozaswojąkontrolą. –Panimatka… Filomena?Filemona?–znówmimowolnieprzeszłomiprzezmyśl. –Filena–powiedziałamwkońcu. A!Tak,Filena.Dobrze,żemiprzypomniała. –Tak,paniFilenaniestetyodeszła.Niemogliśmynicwięcejzrobić.Bardzomiprzykro. Wstałispojrzałnamniezewspółczuciem. –Czymapanijakichśbliskich,którzywesprąpaniąwtychtrudnychchwilach? –Tak,mam.Dziękuję–powiedziałamprzezłzy. Pomyślałam,żenawetJankaniepoinformowałamojejwypadku.Zatowostatnichdniachwspierała mnie Anna, która zobaczyła mnie kiedyś przez okno „naszego” poddasza i zeszła, żeby się przywitać i dowiedzieć, co mnie sprowadza do J. Wtedy po raz pierwszy łzy popłynęły mi potokiem. Cała moja wściekłość, miłość, bezsilność i osamotnienie spłynęły na nią tylko dlatego, że była pierwszą osobą, którazapytała. Cóż…miałapecha. PoszłyśmyrazemnakawędokawiarniPistacjowaimimożebyłaostatniąosobązMZP,októrejbym pomyślała,żemogłabymsięjejzwierzać,usłyszaławięcej,niżsamadotądosobiewiedziałam. Osoba,którejdotądnieufałam,mimożeufałjejJanek. Osoba,którejnieznosiłamojaGloria. Starsza,odleglejszaibardziejniezbadananiżSednapomogłamiwmoimkatharsis. Stała się oczyszczeniem, rozrachunkiem i przejściem. Krótkim oddechem między jednym a drugim rozdziałem. Nie dlatego, że wykazała się mądrością życiową, doświadczeniem albo wykształceniem psychologicznym,aledlatego,żemniesłuchaławtedy,kiedychciałammówić.Ipozwalałamilczeć,kiedy mówićniemogłam. Chciałabymjejterazzatopodziękowaćzcałegoserca.Gdybyniety,Anno,niezdołałabympoznać innegoświata. ROZDZIAŁ7 Latte, mam nadzieję, że ten list nigdy nie trafi w twoje ręce. Jeśli się tak stanie, wiedz, że zrobiłam wszystko,cobyłowmojejmocy,abyustrzecCięprzedklątwą,któranaciebiespadła. Jestem potomkinią Sybilli i dlatego bez względu na to, czy tego chcę czy nie, posiadam pewne zdolności nietypowe dla zwykłych śmiertelników. Jeśli czytasz ten list, to znaczy że wszystkie moje starania,żebyśnieodziedziczyłategoprzeklętegodaru,poszłynamarne.Odterazprzyszłośćbędzie dla ciebie teraźniejszością, która jeszcze nie nastąpiła. Dowiesz się o ludziach więcej, niż będziesz chciała, i doświadczysz świata niedostępnego dla ludzkich oczu. Wiem, że wyda Ci się to teraz niezwykłym wyróżnieniem i czymś ponad miarę fascynującym. I tak może być. Postaraj się jednak zastosowaćdotychkilkurad,któredajęCiwposaguwrazzpieniędzmi,któreodlatotrzymywałamod zgromadzenia. –Cokolwiekbysiędziało–zawszeuczestniczwsabacie.Członkiniestowarzyszeniasurowokażą te,któresięniestawiają. –Starajsięoto,abynormalniludzieniedowiedzielisię,kimjesteś.Jeślizechceszkomuśotym powiedzieć,dobierzzaufaneosobyznajwiększąuwagą,ajeśliwymkniesiętospodkontroli,wyjedź. – Nie czerp korzyści finansowych ani komercyjnych ze swojego daru. Nie przyniesie ci to nigdy długotrwałejsatysfakcji,aniewątpliwieprzysporzykłopotównasabacie. –NieprzewidujprzyszłościbliskichCiosób,jeśliniejesttokonieczne. Iponadwszystko–niebierzudziałuwżadnymśledztwie. Napierwszymsabacie,wktórymbędzieszuczestniczyć,otrzymaszwszystko,coniezbędne.Odtego dniastanieszsięinnymczłowiekiem.Bezwzględunato,czyznienawidziszswojenowezdolności,czy teżtwojeżycieułożysięinaczejniżmojeiudacisiędocenićdar,któryposiadasz,niezapominaj,że jeślibędzieszmiećwprzyszłościcórkęlubwnuczkę,onatakżegoodziedziczy. Jeśli moje próby się nie powiodły, oznacza to, że zapisana w księdze prawda o próbie milczenia izaklęcie„embargonadziedziczenie”nieskutkują. Ijeszczejedno… Jeśli kiedykolwiek będziesz musiała zastanowić się głębiej nad swoim życiem, połóż się nocą na trawiepodrozgwieżdżonymniebem.TakiechwileuświadomiąCi,jakmałajesteśijakmałoznaczysz w zetknięciu ze wszechświatem. Ilu takich jak Ty patrzyło już w życiu na gwiazdy i nigdy ich nie dosięgło.Zastanówsięwtedy,czywartoprzepychaćsięprzezżyciełokciami,żebyprześcignąćinnych nawet za cenę własnych wartości i uczuć osób, którym na Tobie zależy. Popatrz na gwiazdy. One są tamjużbilionylatipozostanąjeszczedługopotym,jakTwojeciałoobrócisięwproch.Mimożesą takwielkiewporównaniuzTobą,niepchająsięnaafiszijedyniedlanielicznychniesąanonimowymi punktami rozświetlającymi po zmroku tarczę nieba. Znają swoją wartość i nie przejmują się tymi, którzy jej nie dostrzegają. Są wielkie, ale pozostają skromne, są niedoścignione, ale pozwalają się odkrywać, są ich miliony, ale każda zna swoje miejsce we wszechświecie. Bądź jak one, a wkrótce Twojąwielkośćodkryjektoś,ktojądostrzeżeisięniązachwyci. Patrznagwiazdyzszacunkiem.WnichzapisanajestTwojaprzyszłość. Kochamcię,Latte. Fi Kiedywkońcuotaczającanaszewsządmgłazaczęłasięprzerzedzać,przedmoimioczamizarysował sięwyraźnieszczytgóryBrocken. – Spójrz, deptałyśmy po chmurze – oznajmiła niespodziewanie Elżbieta, pokazując mi widok pod nami.Faktycznie,gęsty,grubycumulusmiękkoprzylegałdostromejścianyizasłaniałcaływidokwdół. Zdziwiłomnie,żewkońcusiędomnieodezwała,bopozakilkomafaktami,któreitakznałamzlistuFi niewiele udało mi się od niej wyciągnąć. Kiedy poznałam ją w szpitalu, nie miałam pojęcia, kim jest. Dopiero,gdyprzyjechałapomnie,żebyzabraćmnienamójpierwszysabat,przedstawiłasię. –NazywamsięElżbietaFalesse.AlenaBrockenbędzieszdomniemówićElea.Pewniesłyszałaśjuż cośnamójtematodmojegosynaKornela–uśmiechnęłasiękrzywo. –Niemówiłnigdy,żejestpaniczarownicą. –Niedziwimnieto.Jużraczejbypowiedział,żejestemwiedźmą–roześmiałasięgorzko.–Kornel niewie,żejestempotomkiniąSybilli.Iniedowiesię.Mamnadzieję,żetojestjasne? Czułamsięprzytłoczonailościąinformacji,którenamniespływały.Skryciemarzyłam,abypowrócić do normalnego życia, gdzie moim największym problemem była sesja, nie sabat. Wciąż tylko snułam domysły,jakmożewyglądać,imodliłamsięwduchu,żebynieprzybyłazanamiświętainkwizycja,aby spalićnasnastosie.Całasytuacjabyładlamnietakniejasna,żekilkarazypodrodzechciałamzawrócić, aleEleachwytałamniezarękęipowtarzała,żebymdałajużspokój,bo„oneitakjużwiedzą”. Wiedząoczym?! Że Fi nie żyje? Czy że przekazała mi tę (jak nazywała ją Elea) „moc”? Mnie to słowo wciąż nie mogłoprzejśćprzezgardło. Gdybynieto,żetowłaśnieFi,anieniktinny… Gdyby nie wciąż powtarzające się ataki natrętnych schizofrenicznych myśli nachodzących mnie „zzewnątrz”. Itenwściekły,paraliżującystrachprzedkonsekwencjamiprzeciwstawieniasięnieznanemumidotąd światu… Nieposzłabymtam. SiedziałabymzJankiemiAnnąnastrychu,słuchającstarychpłytFiipopijającjejulubionązieloną herbatę,albowróciłabymdoK.,żebyoderwaćsięodbolesnychmyśliiprzenieśćdoświataczekających mnieciężkichegzaminów,któreprzeddwudziestymósmymkwietniabyłydlamniepriorytetem. Jednak trzydziestego kwietnia byłam na górze Brocken – w tajemniczym, spowitym chmurami miejscu,dokądFiwyjeżdżałaodzawszeotejporzeroku,nieinformującmnieoniczym–wsiedzibie ezoterycznegokręguSybilli. –Jużprawiejesteśmynamiejscu.Pamiętaszsłowaprzysięgi?Toczęśćinauguracji. –Pamiętam. Powtórzyłamsobieporazsetnywmyślachto,czegomnienauczyła. –Awięcwchodzimy. Rozsunęłagałęziedrzew,któresplotłysięprzednami,zasłaniającwejściedogroty.PonieważElea niezamierzaławcalenamnieczekać,pośpiesznieruszyłamzanią. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się w ekskluzywnej wersji piekieł Bułhakowa. Ogrom wnętrza przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Wydawało mi się, że zastanę tam zaledwie garstkę kobiet z długimi potarganymi włosami, w wysokich spiczastych kapeluszach (cóż! siła stereotypu). W końcu ezoteryczny(!)krągpowinienbyćdostępnyjedyniedlawybranych.Atajemnicamożedotyczyćkilkorga zaufanychosób.Jakimcudembyłoichażtyle?!Ogromnasalawpodziemiachrozświetlonapochodniami w mosiężnych uchwytach sprawiała wrażenie, jakby miał się w niej odbyć bal. Znajdowało się tam kilkasetkobietubranychweleganckieczarnesuknie(jedyniekilkamiałonasobiebiałestroje)różnych fasonówikrojów.Niektórezdługimi,ciętymipodskosemrękawami,takżeichdłuższaczęśćzasłaniała dłoń,innezwyciętąnaplecachlubwyklejonącennymikamieniamiliterą„S”,krótkie,długie,zżabotami lub dekoltami do pępka, ozdobione koliami, diademami, pierścieniami, w których znajdowały się kamieniewielkościpiłekgolfowych–wybórjakzpokazuhautecouture!Jużnapierwszyrzutokabyło widać,żekobietypochodzązróżnychkrajówikontynentów.Mimotobezpomocytłumaczyrozmawiały swobodnie.Początkowozupełniemnietoniezastanawiało,alepopewnymczasiezrozumiałam,żenasza mocobjawiałasięjużnatymetapie. – Wina? – zapytała mnie niespodziewanie kobieta w bieli z tacą pełną kryształowych kielichów zpurpurowymtrunkiem. Co, u licha? To ma być tajne zgromadzenie czy śniadanie u Tiffany’ego? Rozumiem, że z dzikich ekscesówrodemzeStarejbaśninici? –Naraziedziękujemy,idziemysięprzygotować–odparłauprzejmieElea,niepytającmnieozdanie. Z niechęcią opuściłam tę przedziwną salę, ale czułam, że będę miała jeszcze okazję przyjrzeć się wszystkiemu nieco bliżej. Przeszłyśmy długim wąskim korytarzem oświetlonym pochodniami podobnie jakcałagrota. –Weźklucz–poinstruowałamniechłodno. Stałyśmyprzedścianą,wktórąwrównychrządkachpowbijanebyłyhaczyki. –Który? –Latte,skupsię!–warknęła.–Tujestotodużołatwiej. Spojrzałamnaniązdezorientowana.Złapałamniemocnozaramionaispojrzałamiwoczy. –Popatrznanieiwybierzswój. –Niewiemjak. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Elea uderzyła mnie mocno dłonią w policzek. Pierwszy raz ktokolwiekpodniósłnamnierękę,dlategoażzaniemówiłamzwrażenia. –Tozostańtuisięnaniegap,ażbędzieszwiedziała. Nieczekałanamojąreakcję,tylkosięgnęłapojedenzkluczyiposzładalej.Spojrzałamponowniena ścianę. Wisiało ich tam kilkaset, wszystkie właściwie identyczne. Duże jak do jakichś skarbców, zwyżłobionymizdobieniaminagłówkach. No, skup się! – rozkazałam sama sobie. Zamknęłam oczy, ale nic mi to nie pomogło. Zmrużyłam powieki. Zbliżyłam się. Oddaliłam. Nic. Kolejnych kilka kobiet przeszło i zabrało swoje niczym nieoznaczoneklucze. Jak,docholery,jerozróżniały?! Wyciągnęłamprzedsiebiedłońipróbowałamwyczuć,czymożektóryśznichjestcieplejszy.Rezultat byłpodobnyjakprzypierwszychpróbach.Żaden!Pochwilidościanypodeszłamłodadziewczyna.Na oko zaledwie kilka lat starsza ode mnie, z długimi lśniącymi włosami i czymś na kształt płaskiego, łukowategodiademunaczole.Piękna.Zresztąjakzdecydowanawiększośćznich. –Nowa?–zapytałamnie. Pokiwałam głową nieco skrępowana. Czułam się jak głupie szczeniątko, które nagle zostaje przyniesionedonowegodomuiniewie,cojestgrane.Tylkożenademnąniktnieskakałanisięmnąnie zachwycał. – Po prostu skup się. Na początek możesz przyłożyć dłonie do skroni. O, tak. Mnie to pomagało. Łatwiejodseparowaćsięodinnychbodźcówwzrokowych. Przyłożyłampalcetak,jakmiradziła,iskupiłamnajbardziej,jaktylkopotrafiłam.Obrazcałejściany rozmazałsięnagle,jakbymzałożyłaniedopasowanedowzrokuokulary,poczymrozjaśniłsiętylkojeden małypunkt.Podniosłamrękęisięgnęłampoklucz. –Nietakidiabełstraszny,co?–roześmiałasiędziewczyna. –Dzięki.Jesteśpierwsząosobą,któracokolwiekmipodpowiedziała. –Wiem.Niepowinnosiętegorobić.Tozabijakreatywność.Powinnaśdojśćdotegosama,alejak zobaczyłamtwojąminę…–roześmiałyśmysięobie. –NazywamsięLatte. –Tegoteżniepowinnaśrobić. –Czego? –Przedstawiaćsięswoimprawdziwymimieniem. –Słucham? – Dostaniesz dzisiaj nowe. Czeka cię chrzest. Ja zostałam nazwana Herwe. Zresztą o nic się nie martw,wkrótceprzydzieląciprzewodniczkęduchowąionawyjaśnicipewnerzeczy,żebyśsięnieczuła jakdzieckowemgle. –Narazietakwłaśniesięczuję. –Nieprzejmujsię,toszybkoprzechodzi.Musimysiępośpieszyć. Odwróciłasięiposzłaprzedsiebie. Podrzuciłamkluczzzadowoleniemiposzłamwzdłużkorytarza. Wróciłamnasalęubranawprzewiązanązłotymsznuremczerwoną,prostątunikę,którabyładlamnie przygotowana w komnacie, do której dostałam klucz. Jak się później dowiedziałam, kolor czerwony przeznaczony był dla debiutantek, ale wtedy byłam przekonana, że niepotrzebnie zwrócę na siebie tym koloremuwagę.Jednakwzrokwszystkichskupiłsięteraznamałychdziewczynkachzbębenkami,które wbiegły na środek, po czym ustawiły się wzdłuż sali, tworząc korytarz. (Dopiero po jakimś czasie dowiedziałamsię,żedziewczynkibiorąceudziałwinscenizacjiinauguracyjnejtocórkizebranychkobiet. GdybyFizdecydowałasiępowiedziećmiwcześniej,pewnietakżebiegałabymoddzieckazbębenkiem). Kiedy zaczęły w nie uderzać, zapadła absolutna cisza. Wszystkie kobiety zamilkły i w skupieniu obserwowały niezwykłe przedstawienie. Na scenie na końcu tego żywego korytarza pojawiły się ciemnoskóre piękności w bogato zdobionych biustonoszach i zwiewnych woalkach wokół bioder, szły, mocno kołysząc biodrami i ramionami. Chwilę później cichy śpiew wypełnił całe podziemia góry Brocken i z ciemności wyłoniły się kolejne artystki, tym razem ubrane w satynowe płaszcze sięgające ziemi z kapturami na głowach. Kręciły długimi, podpalonymi na końcach sznurami, tworząc nimi wpowietrzuprzeróżnefiguryiwykonującakrobacje.Dziwnyśpiewpowolinabierałharmoniiiswoje głosydołączałodoniegocorazwięcejkobiet. –Aaaa…–rozbrzmiewałsynchronicznydźwiękaltów. –Aaaa–odezwałysięsoprany,apochwilisłowapieśniwypełniłycałąsalę. Niechmrokpochłonieślepychświadkówżycia Niechogieńodpłacizaśmiercisprawiedliwych Tanoc,tanocodpowiecinawszystko, Gdziesen,gdziegrzech Ktoprawdęznawśródżywych… Aaaa… Aaaa… Sybillo,Sybillo,twójcierńukrytywpiersi Zapomniećolosienigdyniepozwoli Niechbędziejejświatłem Niechzawszejąprowadzi Niechpoznaprawdę WimieniuTwojejwoli Aaaa… Aaaa… Losświatawtwychrękach Przyszłośćbeztajemnic Ito,cobyłodziś,niemajużznaczenia Sybillo,dajmocysiędziśproroczejspełnić Odkryjprzedjejduszą ZnakTwegoprzeznaczenia Aaaa… Aaaa…. Jakaśobezwładniającasiłanaciskającanamniezzewnątrzpowaliłamnienagleznóg.Jakprzezmgłę pamiętam, że tysiące drobnych palców unosiło mnie nad głowami tego tłumu i przeniosło moje bezwładne ciało aż do sceny. Głośna muzyka oszołomiła mnie równie mocno, co gorące powietrze wypełniającewnętrzepieczary.Położonomniechybanajakimśszezlongu,aleogarnęłamnietakwielka senność,żeniekojarzyłamniczego,codziałosięwokół,iniepotrafiłamutrzymaćtrzeźwegokontaktuze światem zewnętrznym. Mój język był jak drewniany kołek. Mogło to przypominać jakiś odjazd po narkotykach.Nawetbardzosięskupiając,niepotrafięsobieprzypomniećnicpozaskrawkamiwizji,co do których także nie jestem pewna, czy są prawdziwe, czy to późniejsze doświadczenia podobnych obrzędówoglądanychzzewnątrzsprawiły,żejakieśprzebłyskiskładanejpubliczniehezychiomprzysięgi pojawiłysięwmojejpamięci. Hezychie (czyli doskonałości boskie) pojawiają się na sali dopiero w momencie samego zaprzysiężenia. Mają na sobie złociste suknie, ten kolor zarezerwowany jest tylko dla nich. Stanowią rodzajławystarszych,choćichtwarzemimobogatychdoświadczeńmająświeżośćiblaskmłodości. Przyjmuję moc, która światłem minionych pokoleń będzie od teraz rozjaśniać przede mną mroki niezbadanejiniedoświadczonejjeszczeteraźniejszości. Przyjmujęksięgę,którejezoterycznekartybędądlamnieotwarteiczytelnejakmyśliludzi. Przyjmujękarty,wktórychznakachobjawisięznaczenieświata. Przyjmujędarognia,któryrazrozniecony,płonąćbędziepokrespokoleń. …powiedziałam, zapewne kłaniając się przed hezychiami. Tak robiły zawsze wszystkie nowo przyjmowanedonaszego(wtedyjeszcze„ich”)grona.Wzdecydowanejwiększościmdlały,osuwałysię na ziemię albo dostawały epileptycznych ataków, a czasem nawet krwotoku z nosa, ale podnosiły się iwypowiadałydrżącymgłosemsłowaprzysięgi. – Przyjmuję moc… – powtarzały, nie wiedząc, ani do czego się zobowiązują, ani jakie są konsekwencjetychsłów.Większośćznichbyła,coprawda,uświadomionaprzezmatki,obserwowałyje latami i zdawały sobie sprawę z tego, czego mogą się spodziewać, ale żadna nie odczuła tego dotąd w sobie, w umyśle czy też sercu… Gdziekolwiek uczucie prekognicji jest zlokalizowane… Nie wiadomo, gdzie rodzi się to doznanie zawieszone gdzieś między uczuciem mrowienia a dotyku obcej osoby. Między snem a realnym uczuciem. Między rozkoszą zaspokojonej ciekawości aodpowiedzialnościązaprawdę,któraspadanaduszęzhukiem. Tak właśnie można mniej więcej określić uczucie bycia wieszczem. Bo w przeciwieństwie do zawodulekarza,nauczycielaczyprawnikategoniesposóbsięnauczyćiotrzymaćtytułu.Niemożnatego wypracować przez wieloletnie doświadczenie, jak poznają swoje profesje cieśle, rolnicy i piekarze. Możnatochybanajbardziejprzyrównaćdobyciaartystą,choćteżniedokońca.Artysta,coprawda,także otrzymujepewienabstrakcyjnywwykonalnościdar,aleniespadaonnańtakniespodziewanie,jakwtedy namnie,naśrodkuscenyPieczaryKaszmirowej. –TwojenoweimiębrzmiSemiramis–oświadczyłaHel,hezychianajwyższarangą,któraotrzymała imię po bogini śmierci, która niegdyś miała patronować sabatowi na Brocken. Jej skośne oczy iprzenikliwywzrokbudziływemniestrachiszacunek. Za wszelką cenę postanowiłam się podnieść. Nie wiedziałam o nich prawie nic, ale nie chciałam wyglądaćodsamegopoczątkunasłabą,łatwądopokonaniajednostkę.Kobiety,którewłaśnieprzyjęły mnie do swojego grona, były kręgiem Sybilli i nie mogłam pozwolić, żeby ich nadwrażliwa natura wyczuła, że się ich boję. Nie mogłam na to pozwolić przez wzgląd na Fi. Musiała ich w końcu nienawidzić,skorozawszelkącenęstarałasięmnieuchronićprzedsojuszem,którybyłnieunikniony.Nie wiedziałam,cojejzrobiły,aleczułam,żenajlepszymrozwiązaniembędziezdobycieuznaniaiszacunku wświecie,gdziejestemjeszczenieznana.Trafiłamdomiejsca,gdzieniewyróżniałamsięzewzględuna pochodzenie, ponieważ tu wszystkie byłyśmy tego samego pochodzenia. Kim byłyśmy? Wróżkami, wieszczkami,prorokiniami,czarownicami…niemiałampojęcia,alewtedyczułam,żemuszępokazać,że nieróżnięsięodnich,chociażjestemnowa. –Nazewnątrz!–krzyknęładonośnymgłosemHel. Zanim zdążyłam zauważyć, co się dzieje, byłam już jedyną, która pozostała w sali. Wszystkie zniknęły. Podbiegłam za nimi do wyjścia i przedostałam się przez niewielki przesmyk prowadzący na polanę. Były już na zewnątrz, część tańczyła z werwą wokół wielkiego ogniska. Wrzucały do ognia buty i w pędzie rozrywały drogocenne suknie, które miały na sobie. Inne dolewały sobie wina z wielkich kotłówustawionychwokółcałejpolanyiśpiewałypieśń,którąsłyszałamjużwewnątrzgroty. –Semiramis?–usłyszałamgłoszasobą. Niebyłamjeszczeprzyzwyczajonadonowegoimienia,aleodwróciłamsięispojrzałamnakobietę, któramniezawołała. –Tak? Zbliżyła się do mnie i dotknęła mojej twarzy. Pachniała ciężkimi, piżmowymi perfumami, które dodawały uroku całemu jej klasycznie prostemu wizerunkowi. Nie rzucała się w oczy przez setki błyszczących cekinów czy dekolt odsłaniający zbyt wiele ciała. Miała na sobie prostą długą suknię ikilkakrotnieowiniętywokółszyisrebrnyłańcuszekzrubinem. – Kiedy już się napiją, będą chciały, żebyś przemówiła – powiedziała szeptem. – Nie szczędź im pochwał,azyskaszichsympatię,niewywyższajsię,azyskaszichszacunek,imówowielkichplanach, azyskaszto,cotuliczysięnajbardziej…uznanie. –Dziękujęzaradę–odpowiedziałamniecozaskoczona.–Mogęzapytać,jaksiępaninazywa? –Patia.Jeszczesięspotkamy–powiedziałacichoiodeszła. Niewidziałamjejpóźniejwtłumiealbomożepoprostujużjejniepoznałam.Kolejnyrazspotkałam jądopieropokilkumiesiącach.Równiepięknąiolśniewającą,mimożebezmakijażuiwieczorowego stroju. Nasamąmyślowystąpieniuprzednimiciarkiprzeszłymipoplecach.Niebyływkońcunormalną widownią.Wiedziałydokładnie,czysięichboję,dlategozawszelkącenęmusiałamzdusićtoodczucie. Nalałamsobiewina. – Słusznie! – krzyknęła zza moich pleców Elea. Wyglądała już na nieco pijaną. – Napij się. Na odwagę, Semiramis! – krzyknęła i wzniosła w górę kieliszek. Stuknęłam się z nią i spojrzałam w jej zamgloneoczy. –NigdynielubiłaśFileny,prawda?–postanowiłamwykorzystaćokazję. –Prawda. –Miałaśrację.Byławyjątkowowyrafinowanąoszustką–próbowałamjąsprowokować. –Onie.Coto,tonie.Byłacholernymaniołem,którywciążchciałnaprawiaćświat.Niepotrafiłasię cieszyćswojąmocąanibawićjakmy.Chciałaobjąćprzywództwonadkręgiemizrobićznaspieprzone siostrymiłosierdzia.Aleziemskiepokusysąsilniejszeinaszaniołtakżeupadł!Wiesz,coonazrobiła, Latte?Wiesz?–zatoczyłasięlekko,alejąprzytrzymałam. –Wiem. – Nie masz pojęcia! – wykrzyczała pełna frustracji i złości. – To przez nią on zginął. Ja bym mu wszystkooddała.TaksamojakOliwia.IAdamteżbyżył,gdybysięniewtrącałwcudzesprawy. –Oczymtymówisz,Elżbieto? – Nie wymawiaj mojego imienia. Tu jestem Eleą – poprawiła mnie. – To wszystko przez nią, rozumiesz? Ja bym nie pozwoliła, żeby coś się wydało. Ja go kochałam. Bardzo go kochałam. A ona wcale.Tylkograłaznimwteswojegierki.Chciałacałyświatzbawić. –Alektogozamordował?–zapytałamzupełniepoważnie. –Aaa–roześmiałasięgłośno.–Chcesztowiedzieć?Chcesz? –Chcę. –SE-MI-RA-MIS!SE-MI-RA-MIS!–zaczęłonaglewykrzykiwaćkilkakobiet,ainneczymprędzej imzawtórowały. –Powiedzmi,Elea!–krzyknęłam,zanimmniestamtądzabrały.–No,powiedzmi! Eleaśmiałasięgłośno. –Niepowiem–krzyknęłajakmałedziecko.–Tajemnica. – Semiramis – złapała mnie za rękę jedna z najbardziej wystrojonych wróżek. – Tłum żąda twojej obecności. SpojrzałamjeszczerazbłagalniewstronęElei,alezdawałasięjużodpływać. Weszłamnakamiennepodwyższeniezaogromnymogniskiem. – Se-mi-ra-mis, Se-mi-ra-mis, Se-mi-ra-mis! – powtarzały coraz ciszej kobiety, by po chwili zamilknąćidaćmidojśćdogłosu. –Mojedrogie!–zaczęłamgłośnoiwyraźnie,żebywszystkiemniesłyszałyiuznałyzaosobępewną siebie. – Nie kryję, że być tu z wami na górze, która od wieków doświadcza zlotów największych indywidualności tego świata… – no, może poza Woodym Allenem (roześmiały się! sukces) – jest dla mnie nie tylko prawdziwym zaszczytem, ale i swoistym punktem zwrotnym w moim dotychczasowym życiu.Niebędęnawetpróbowałazgadywać,jakwielecudownychwrażeńidoświadczeńmaciejużna swoim koncie, ale wierzę, że moja tabula rasa wkrótce zapełni się nie mniej ekscytującymi iwartościowymi.Dziękujęwam,najdroższeSybille,zcałegoserca,żeotworzyłyścieswójkrąg,abym mogła stanowić jedno z jego ogniw. Postaram się stać jego integralną częścią i dbać o to, aby nic nie zakłóciło jego harmonii i siły. Wierzę, że dar, który dziś we mnie zaszczepiłyście, urośnie w mych dłoniachwsiłęnamiaręwiekuistychdębów.Dziękuję. Gromkiebrawarozniosłysiępocałejpolanie,akiedyprzechodziłamprzeztłum,kobietywystawiały setkirąk,chcącokazaćmiuznanie.Zdawałamsobiejednaksprawęztego,żenaprawdziwąakceptację będęmusiałajeszczezapracować. ROZDZIAŁ8 –SłyszałeśkiedyśogórzeBrocken?–zapytałamJanka. –Słyszałem. –Acosłyszałeś? –Apococito? –Janek,cholera,nieodpowiadajmipytaniemnapytanie. – A ty jak zwykle nie możesz sama sprawdzić, tylko jak trwoga, to do Boga – uśmiechnął się ironicznie.–Pewniepotrzebnecitonajakieśzajęcia,co? –Taa…–skłamałam. – Czytałem kiedyś o tej górze. Podobno to niezwykłe miejsce. Jakiś czas temu zaobserwowano, że jeśli się na niej stanie, cień, czyli widmo Brocken, powiększa się samoistnie, a czasami tworzy wręcz barwnąotoczkę,zwanąglorią. –Glorią? –Tak.PodobnoodbywałysiętamnoceWalpurgii,czylizlotyczarownic.Sabaty,pojmujesz? Uśmiechnęłamsię. Nodobra,powiemmu… –Wiesz,dlaczegopytałam? –Bopalcecięboląodbezskutecznegoszukaniawnecie,ajęzormasztakumięśniony,żegadanienie sprawiamużadnegocierpienia. –Chciałamsprawdzić,jakijesttwójstosunekdotego. –Czego? –Sabatów. –Ajakimabyć?Historyjka,jakichwiele. –Sądzisz,żeonenadalmogąsiętakspotykać? –Kto? –Czarownice. Podniósłzezdziwieniembrwi. –Chybasięszalejunajadłaś. –Sądzisz,żetoniemożliwe? – Latte, to tylko mit. Jakaś zakonnica Walpurgia, która została kanonizowana, miała później święto z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja, z okazji którego gaszono wszystkie ognie i następowała ciemność, a pierwszego maja znów je wzniecano na znak powrotu królestwa słońca. Ludzie zaczęli dopisywać jakieś niestworzone historie o tym, co dzieje się na górze Brocken, kiedy jest tak ciemno ioto…maszswójsabat. –Apamiętasz,wjakichdniachzawszewyjeżdżałaFi?Podkonieckwietnia.Poswoichurodzinach. WłaśniewświętoWalpurgii. –Niewygłupiajsię,Latte. Strasznie chciałam mu o wszystkim powiedzieć, ale wydał mi się wtedy takim bezdusznym pragmatykiem,żezrezygnowałam.Możekiedybędziemiałlepszynastrój… Gloriipostanowiłampowiedziećbezowijaniawbawełnę. –Chybaoszalałaś?! –Naprawdę.Fitakżebyłaidlatego,kiedyumarła,całajejmocprzeszłanamnie. –Wtakimraziewyczarujcoś. –Niepotrafięnicwyczarować. –Tocozciebiezawróżka! –Przewidujęprzyszłość. Wyciągnęławmojąstronędłońispojrzałanamniezwyczekiwaniem. –Nigdytegonierobiłam.Chceszbyćkrólikiemdoświadczalnym? –Jakośniemamwielkichobaw. Wiedziałam,jakstrasznienierealnietobrzmi,alewtedymiałamwrażenie,jakbybyłazazdrosnaczy wręczzłośliwa,niechcącmizaufać. –Najwyżejsięniespełni–skonfundowałasię. –Pokaż. Spojrzałam na jej rękę. Od wielu dni siedziałam w domu pochłonięta lekturą księgi wróżb i przepowiedni. Starałam się jak najdokładniej przestudiować każdy paragraf, żeby nie popełnić gafy, kiedyjużprzyjdziemisięzmierzyćzpodobnąpróbą.Nieczułamsięjeszczenatogotowa,alelaiknie mógłtegozauważyć. Dotknęłamjejdłoni. Ona chyba oszalała, jeśli naprawdę w to wierzy. – Usłyszałam jej myśli, ale postanowiłam je zignorować.Bałamsię,żejeśliGloriasiędowie,iżczytamwjejpodświadomości,zaczniesięprzymnie nienaturalniezachowywać.Czytałamwksiędze,żetodasiękontrolowaćsiłąwoliiniezawsze,kiedy zetknęsięzczyjąśdłonią,będęmusiaławysłuchiwaćtego,coktośomniepomyśli. Przycisnęłamprzegubswojejrękidownętrzajejdłoni. Wysoki, na oko czterdziestoletni mężczyzna leży w łóżku z jakąś kobietą, której twarzy nie widać, ipatrzyprzerażonywmoimkierunku.Pochwilitensammężczyznależynaziemi,awokółniegowidać plamę krwi. Słychać krzyk dziecka, później kobiety. Ten obraz był przerażający, ale nic z niego nie zrozumiałam. –Ico?WyjdęzaPawła? Otrząsnęłamsięlekko.Chybajednakjeszczezamałowiem,żebyporywaćsięnatakiesprawy.Ten mężczyznaniewyglądałjakPaweł,nawetwstarszejwersji.Wtakimraziektotomógłbyć? –Napewno–powiedziałamcicho. Notomaszpecha,wróżko,bowłaśnieznimzerwałam. –Zerwałaś?–spytałamzdziwiona. –Co? –ZerwałaśzPawłem? –Skądwiesz? –Awidzisz?Mówiłam–roześmiałamsię. –Miałamgodość.Jeststraszniepretensjonalny.Niemogłamtegodłużejznieść. –Mniesięwydawałnaturalnyiwyluzowany. –Tomożeszgosobiewziąć,mniewkurza. –Zwariowałaś,Gloria. – No, o co ci chodzi? Zawsze mówił, że bardzo cię lubi. Przydałby ci się wreszcie jakiś okład zmęskiegociałka.Niemożnacałegożyciaprzeżyćwcelibacie,bohormonycisfiksują. –Nieżyjęwcelibacie. –Nie?Ajaktonazwiesz? –Spotykamsięzfacetami.ByłamprzecieżzDominikiem.IzMarkiem. –Wkinie! –Niepotrzebujęfaceta.Iwcalenieczujęsięsamotna,wierzmi. –Gdybyśtylkodałakomuśszansę… –Komu? –Emilowi.Niewiem,jakmożeszbyćwobecniegotakabezduszna.Onjużtylelatociebiewalczy. Przecieżwidzę,żecisiępodoba.Więcococichodzi? –Gloria,błagamcię,onodpółtorarokuspotykasięzAngeliką. – Masz na myśli tę rudą lalkę? Przecież on by ją natychmiast odstawił, gdybyś tylko spojrzała na niegołaskawszymokiem. –Niemamzwyczajurozbijaniazwiązków. –Zatomaszzwyczajbyciadziwadłem. –Idęnagórę. –Poco? –Uczyćsię. – Oszalałaś? Przecież już po sesji. Chyba nie bierzesz się do kucia na kampanię wrześniową. Zaczniemypodkoniecsierpnia. –Maminnesprawynagłowie. –Dziwaczka!–rzuciławemniełyżeczkąodherbatyiroześmiałasięnacałąkuchnię.–Latte? –Tak?–zapytałamzeschodów. –KiedywracaszdoJ.? – Nie wiem. Nie mam ochoty na całe to zamieszanie ze sprzedawaniem domu w T., bo doskonale wiem,żeniktgoodemnieniekupi.AwJ.nawetniemamgdziemieszkać. – Nie wygłupiaj się. Przecież możesz mieszkać u mnie. A jeśli nie masz ochoty na widok Oliwii iEmila,touJankaalbo–skrzywiłasię–wnajgorszymprzypadkuuAnny.Fajniebybyłowrócićnacałe wakacje.ReaktywowaćMZP.PołazićdoFurtynawatręiniczymsięnieprzejmować. Uśmiechnęłamsięlekko. –Zobaczymy. 7lipca SłonecznyporanekwT. Wyszłamdoaltankizogromnymkubkiemkawy,usiadłamnaławieioparłamnogiobalustradę.Takie dnijaktamten,aniewojnyiaktyterrorupowinnyprzechodzićdohistorii.Niebobyłobybezgraniczne, gdybyniełąka.Kiedydopiłamkawę,przypomniałmisięwierszykzdzieciństwa. Niebojestdziśgęsteibiałe Złotyminićmiszytenaokrętkę Ażbysięchciałousiąśćsobienanim Akwiatkizłąkiłowićnawędkę. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Największą zaletą mieszkania na wsi były chwile, kiedy odnajdywałampięknowprostocie. – Czy niebo to jedna wielka całość, czy jest złożone ze skrawków? – zapytała mnie tamtego dnia Koko. (Postanowiłamkiedyś,żenigdynieodpowiemnajejpytanie,żeniewiem,bozadawałapytania,które zmuszałymniedomyślenia). –Zeskrawków–rzuciłamszybkoiskupiłamsięnadomyśleniuteoriidomojejodpowiedzi.–Każdy dostaje jeden skrawek nieba, kiedy pojawia się na świecie, i oddaje go, kiedy odchodzi. Dzięki temu słyszymygłosyaniołów. –Domnienicniemówią–zasmuciłasię. –Topopatrznatęrzekę.Mausta? –Nie. –Atedrzewamają? –Nie–roześmiałasię. –Alewydajązsiebiedźwięki,prawda? –Prawda. –Aniołyteżniemówiątakjakludzie,alesłyszyjetwojeserce.Dlategopotrafikochać,współczuć ipomagać. –Icosiępóźniejdziejeztakimskrawkiem? –Zużytyfragmentniebajestocenianyprzezpodniebnychekspertów,którzybadają,jakoniegodbano, apóźniejtrafianastosownemiejsce.Teskrawki,któresąjasne,wracająnasłoneczneniebo,wschódlub zachódsłońcaalbodotęczy,ateciemnenapochmurnedni,burzelubgradobicia. –Jachciałabymtrafićnagradobicie–rozochociłasięKoko. Pedagogzemnieżaden,aleprzynajmniejsięstarałam. PostanowiłamwrócićnaokreswakacjidoJ.Problemyfinansowe,którepoczątkowowydawałymi sięwalićnagłowę,rozwiązałysięszybciej,niżprzypuszczałam. 29lipca NajdroższaSemiramis, ze względu na twoją sytuację finansową przyznajemy ci stypendium naukowe w wysokości podwójnegominimumpłacywTwoimkraju. Gorącopozdrawiamy. Hezychie SumienieibrakjakichkolwiekofertniepozwoliłymisprzedaćdomkuwT.,więczaproponowałam Jankowi, że może tam pomieszkać, jeśli chce (o dziwo, chciał!). Koko została przekazana w ręce profesjonalisty, tymczasem ja wprowadziłam się na jakiś czas do jego maleńkiego królestwa mandali, domowych obiadków i wieczornych rozmów z panem Rossą. Po dwóch próbach podjęcia tematu proroctw i wróżb wycofałam się i na własną rękę studiowałam tajniki przewidywania nieprzewidywalnego. Poza tym robiłam zakupy w tej samej piekarni co zawsze, rozmawiałam zsąsiadkamiopogodzieichodziłamzmoimi„nowoprzybranymirodzicami”nadziałkę,gdziegrzebałam wziemiipodlewałamgrządkizbratkami.Słowem:samepożytecznezajęcia. –Latte–zaczęłazniepokojemGloria,kiedypewnegodniasiedziałyśmyrazemwparku.–Wydajemi się,żeJanektakentuzjastyczniepodszedłdowyjazdudoT.,bochciał,żebyAnnazamieszkałatamznim. Spojrzałamnaniąbezradnie.Niewiedziałam,comogęodpowiedzieć.Byłtakiczas,kiedywspólnie nieprzepadałyśmyzaAnną,alepoprawietygodniuspędzonymnarozmowachznią,chociażwłaściwie tylko ja mówiłam, a ona słuchała, zrozumiałam, że to niezwykle ciepła wewnętrznie i samotna dziewczyna. A dystans, który wokół siebie tworzyła, był raczej miarą jej kompleksów niż dumy. Znielicznychwypowiedzianychprzezniązdańwynikało,żeJanekjestjedynąbliskąjejosobąichyba naprawdępasowalibydosiebie. –Myślisz,żetakmożebyć?–dopytywałasię. –Kochanie,czasamiprzyszłośćniejesttaka,jaksięchce. – Cholera, jesteś moją przyjaciółką, czy nie? Powinnaś chyba odpowiedzieć, że Anna jest wredną, wyrafinowanązołząijakośsięzniąuporamy. –Jestem.Dlategomówięciprawdę.Tobardzofajnadziewczyna,tylkotrochęskryta. –Zdrajca–warknęłaiposzłasobie. ROZDZIAŁ9 7grudnia DrogaLatte, uprzejmie informujemy, że przydzielono Ci przewodniczkę duchową. Przybądź na Brocken. Pozdrawiamyserdecznieiżyczymywszystkiegonajlepszegozokazjiurodzin. Hezychie Stanęłamzmachananaperonieirzuciłamciężkątorbęnaziemię.Mimoprzenikliwegozimnabyłomi gorącopowalceztakimobciążeniem.Nasunęłammocniejczapkęipróbowałamsprawdzićgodzinęna zegarkuprzygniecionymgrubymrękawempłaszczairękawiczką. Jeszczetrzyminuty. Rozejrzałam się dookoła. Straszne pustki. Na ławce siedział jeden facet podobnie jak ja opatulony szalem po uszy. Chyba poczuł, że ktoś mu się przygląda, bo spojrzał na mnie. Odruchowo uciekłam wzrokiem, skupiając spojrzenie na własnych ośnieżonych butach. Dopiero w tym momencie poczułam, jakzimnomiwstopy. – Pociąg pośpieszny z K. do Berlina wjedzie na tor szósty przy peronie trzecim. Wagony klasy pierwszej znajdują się w tylnej części pociągu. Pociąg prowadzi przewóz przesyłek konduktorskich. Prosimyzachowaćostrożnośćiodsunąćsięodkrawędziperonu.Życzymypaństwuudanejpodróży. Po chwili straszliwy zgrzyt hamującego pociągu rozniósł się po całej stacji. Mężczyzna uśmiechnął się, widząc moją skrzywioną minę. Mocnym szarpnięciem otworzył drzwi wagonu i ruchem dłoni zaprosiłmniepierwsządośrodka. Podziękowałamuśmiechem. Niemal wszystkie przedziały świeciły pustkami. Weszłam do pierwszego i rzuciłam torbę na siedzenie. Facet, ku mojemu zaskoczeniu, wszedł do tego samego. Wydawało mi się, że w pociągach panujeniepisanazasadaszukaniawolnegoprzedziału,jeślitakiesą,alemożewieczorem,kiedypanują takiepustki,tonieobowiązuje,bokażdyboisięsiedziećsam? Jednakpoczułamsiędziwnie.Wyglądałcoprawdaniegroźnie,alemógłchociażzapytać. Usiadłamkołotorbyizałożyłamnogęnanogę. Facetrzuciłswojątorbęnapółkęugóryibezceremonialniezabrałsiędopodnoszeniamojej.Czułam się już mocno skrępowana jego natrętnym towarzystwem, ale uznałam, że chyba nie ma złych intencji, więcpozwoliłamsobie„pomóc”. – Dziękuję – mruknęłam nieco gburowato i wyciągnęłam z podręcznej torebki książkę, aby się odizolować. Kątem oka widziałam, że facet też czegoś poszukuje w neseserze, i z ulgą zagłębiłam się wlekturze.Chwilępóźniejpoczułamjakieśszarpanieprzymojejksiążce. Rozzłoszczona na dobre podniosłam wzrok. Była to jedna z najbardziej absurdalnych sytuacji, zjakimisięspotkałam. Facetwciskałmiędzystronymojejksiążkijakąśkartkę. –Copanrobi?–wybuchłam,aleodpowiedziałmitylkoruchemdłoniwskazującymnakartkę. –Cześć–odczytałam. Wysłałammuosłupiałespojrzenie,alemuszęprzyznać,żetrochęmnietymswoim„cześć”rozczulił. Początkowoplanowałamczytaćdalej,alefacetuparciewlepiałwemniewzrok. – Cześć – powiedziałam w końcu, decydując się nawiązać rozmowę z tym ekscentrycznym jegomościem. Facetnicnieodpowiedział,tylkowskazałzuśmiechemnakartkę. –Mamodpisać? –… Paranoja.Roześmiałamsięisięgnęłamdotorebkipodługopis. –Cześć. –Maszintrygującepismo. –Dzięki,pierwszyraz„słyszę”takikomplementodobcejosoby. –Czemuodrazuskategoryzowałaśmniejako„obcego”? –Bocięnieznam? –Znaszmojepismo.Tobardzodużomówioczłowieku.Słyszałaśoczymśtakimjakgrafologia? –Tak,alenieznamsięnatym. –Jasięznam.Jestemgrafologiem. Parsknęłamśmiechem. –Wtakimraziewidzę,żetyznaszmniejużdoskonale. –Kilkarzeczypotrafięstwierdzić. –Proszęzatemowerdykt.Straszniejestemciekawa,cowyczytałeś? –Raczejdiagnozę. –Diagnozęwtakimrazie. Pisał dość długo, co jakiś czas podnosząc głowę, żeby na mnie spojrzeć, a ja umierałam zciekawości.Wkońcupodałmikartkę. –Muszęprzyznać,żedośćskomplikowanazciebieosobowość.Tendencjeizolacjonistyczne,dystans do świata, ale też sporo zaufania. Skłonność do uczuciowych komplikacji, twoja emocjonalność jest wyższa niż u przeciętnego człowieka, musisz mieć jakieś wewnętrzne siły, które wpływają na twoją empatię i wrażliwość, bo rzadko spotyka się kogoś o tak wyraźnie zarysowanych liniach uczuciowych. Masz wyjątkowo tajemniczy świat wewnętrznych doznań, ale jesteś silną osobą o zdecydowanym charakterze.Jednakuważaj,boinnimogątowykorzystaćprzeciwkotobie. –No,no,jestempodwrażeniem.Spororzeczysięzgadza.Aleterazuważaj,bobędęmusiałacisię odpłacić. –Toznaczy? –Jaczytamzdłoni. Uśmiechnąłsię. –Ależjestempodekscytowany!!! Odłożyłdługopisipodałmirękę. – Jesteś głuchoniemy? – spojrzałam na niego. Kiwnął głową. Mogłam domyślić się wcześniej. Idiotka! – O, zawodowa kariera, żona także głuchoniema, dwóch zdrowych synów, świetny kontakt zrodzicami–uśmiechnęłamsię.–Mojegratulacje.Twojaliniażyciajestbardzostabilna.Chcesz,żebym odczytałaprzyszłość? Podałammukartkę.Pewniesądził,żewymyślam,więcczułamsięswobodnie. –Nie,dziękuję.Potwoimpiśmiewidać,żemaszzdolnościparanormalne.Wolęsięwtoniemieszać. Uśmiechnąłsię. –Wjakiejfirmierobisztakązawrotnąkarierę? –Komputerowej.Fineq,słyszałaś? –Jasne,acotamrobisz? –Pracujęwdzialerekrutacji.Sprawdzampróbkipismakandydatównadanestanowiskoiwystawiam ocenycharakteru. –Chybażartujesz?Tojestwogólebranepoduwagę? – Jasne. Ciebie niestety oceniłbym negatywnie, bo my potrzebujmy technicznych osobowości silnie stąpającychpoziemi.Nieobraźsię,widać,żetoinnyświat.Bardziejfascynującyniżtechnika. –Amogęzapytać,jakudałocisięzdobyćtakiewykształcenie,nowiesz…niesłysząciniemówiąc? –Rodzicemipomogli.Tożeteżsągłuchoniemi,bardzopomaga.Wiedzieli,jakzemnąpostępować, żebym nie rozwijał się wolniej niż moi rówieśnicy. Chociaż oczywiście wymagało to ode mnie dużo więcej pracy. A pismo… towarzyszyło mi od dziecka. Tak najczęściej porozumiewałem się z ludźmi, którzy nie znali miganego. Nauczyłem się przypasowywać pewne cechy charakteru do osobowości, apóźniejzdecydowałemsiępójśćwtymkierunku. Kiedywysiadał,zapisaliśmyjużchybazetrzydzieścikartek.Nakonieczapytałomójnumertelefonu. –Przecieżprzeztelefonsięniedogadamy…–spojrzałamnaniegolekkozdziwiona. –Napiszęciesemesa. Roześmiałamsięizapisałammunumernaskrawkukartki. –Latte?–zdziwiłsię. –Tak,wiem.Jaktakawa. –JestemDobromir. Mojapierwszarozmowazprzewodniczkąduchowąodbyłasięprawiebezmojegoudziału.Pojawiła siękołomnieniemalbezszelestnie.ByłatoPatia,tasamakobieta,któraporadziłami,jakprzemawiaćna sabacie, a później zniknęła. Jej uroda aż onieśmielała swoją delikatnością. Miała doskonale regularne rysyizdumiewająceoczy. Byłamnastawionanalekcjęschematycznychporad,aotrzymałamszczerąigłębokąrozmowę,zktórej wyniosłamwięcejniżzwielumiesięcystudiowaniaksięgi.Siłęideterminacjędopokazania,copotrafię, światuikręgowi(jakwidać,odtejchwilidzieliłamżycienatedwiekategorie). – Otaczają cię dwie bezkresne sfery: czas i przestrzeń – tłumaczyła mi, przechadzając się między ośnieżonymidrzewami.–Właśnieonesądlazwykłychśmiertelnikówobszarami,nadktóryminiemają panowania.Wydajeimsięoczywiście,żewpływająnarzeczywistośćijąkreują,pozorniefaktycznietak jest. Mogą tracić czas na bzdury lub go zyskiwać przez dobrą organizację pracy. Mogą urządzać przestrzeńwokółsiebieibudowaćnowepomnikiiwieżowce,którejązapełnią.Alezapanowaćnadnimi nie mogą. Znasz człowieka, który potrafi świadomie usunąć jakiś fragment czasu z pamięci lub przewidziećcoś,costaniesięwprzyszłości?Oczywiście,żenie!–odpowiedziała,nieczekającnamoją odpowiedź.–Zwykliśmiertelnicysązależniodczasuwrównymstopniucoodprzestrzeni,wktórejsię znaleźli.Wydajeimsię,żesąpanamiwłasnegolosu.Mogąpodróżować,przemierzaćświatsamolotami ipociągami,apóźniejwybraćsobiemiejscenaziemi,wktórymbędąmieszkać. –Atakniejest? – Jest. Ale czy to jest twoim zdaniem panowanie nad przestrzenią? To tylko poruszanie się w niej. Różnicamiędzytobąanimipoleganatym,żetymożeszsiętąprzestrzeniąowinąćlubowinąćjąsobie wokół palca. Przestrzeń nie będzie miała przed tobą tajemnic, jeśli tylko nad nią zapanujesz. Od tego momentuniebędzieszgubićprzedmiotówanidrogi,bowszystko,cocięotacza,będziejasneioczywiste. Kiedynabierzeszwprawyidoświadczenia,poruszaniesięniebędziewymagałośrodkówtransportu,bo to nie ty będziesz dopasowywać się do przestrzeni, tylko ona do ciebie. Jeśli zostaniesz prorokinią, przystosujesz do siebie też czas, żeby w razie potrzeby naciągnąć nieco swoją dobę lub ją skrócić. Będziesz mogła także dowolnie poruszać się po osi czasu. Dlatego przeszłość ani przyszłość nie będą miałyprzedtobątajemnic. –Czymjeszczeróżniąsięprorokinieodwróżek? – Wróżki są niższe stopniem. Wróżenie to dar, który otrzymuje się w ciągu genetycznym. Potrafią przewidywaćprzyszłośćiwidzączyjąśprzeszłość.Wiedządokładnie,cosięstanie,imogąprześledzić ścieżkęmałychzdarzeń,któredotegodoprowadzą. –Aprorokinie? –Prorokiniemajątęsamązdolność,alemająteżcoświęcej.Podczaskiedywróżkimogąsiętemu tylkobiernieprzyglądać,prorokiniemajązdolnośćingerencjiwto,cosiędzieje,bezwzględunaczas, kiedy to się dzieje. Dlatego prorokinie dzielą czas na przyszłość, teraźniejszość i przeszłość, a dla wróżekwszystkojestteraźniejszością,którajużzostałalubjeszczeniezostaładoświadczona. –Atykimjesteś? –Wróżką.Whistoriiświatabyłojedyniekilkaprorokiń.Abyniązostać,trzebamocąposiadanąprzez wróżkęwpłynąćnaprzeszłośćlubprzyszłość. –Aczytowogólejestmożliwe? –Niektórymsięudało. –Ahezychie?Czyonesąprorokiniami? – Hezychie są wybrankami bogini Hel, która przewodzi naszemu kręgowi. One i ich pomocnice, te w białych sukienkach, mieszkają na stałe na górze Brocken. Są rodzajem administracji czy zarządu. SprawująkontrolęnadwszystkimiSybillami.Niesąprorokiniamiiwciążobawiająsię,żeutracąswoje władczestanowisko. –Dlaczego? – Ponieważ teraz nie ma wśród nas żadnej prorokini. Ostatnia, która żyła, nie miała prawa przejąć władzy,ponieważsposób,wjakistałasięprorokinią,złamałzasadykodeksuSybilli.Alekiedypojawi się kolejna, odbierze im tron. I to właśnie je przeraża. A ty, Latte, masz w sobie wielką siłę i jesteś jeszcze bardzo młoda, dlatego hezychie się ciebie obawiają. Nie daj im się zniszczyć, a wierz mi, że będąpróbowałyzawszelkącenędowieść,żejesteśodnichmniejszaisłabsza.Atonieprawda.Twoja siła to młodość i inteligencja. Rzadko kto otrzymuje moc w tak młodym wieku, więc to wykorzystaj. Wszyscy doskonale pamiętają twoją determinację po słowach przysięgi, byłaś jedną z niewielu w historii, które tak mocno walczyły z osłabieniem. Jesteś silna i wyjątkowa. Masz szansę zapisać się whistoriikręguSybilliswojąosobowością.Tylkosięniepoddawaj. ROZDZIAŁ10 Głośnestukaniedodrzwiwczesnymrankiemwyrwałomnienaglezesnu. –Ktotam?–zapytałamzaspanymjeszczegłosem. –DanielWolski. Pierwszyrazsłyszałamtonazwisko,aległoswydałmisięznajomy,więcotworzyłamdrzwi. –Niewiem,czymniepamiętasz…–zaczął.–Byłemznajomymtwojejmamy.Spotkaliśmysię… – Pamiętam – przerwałam mu. – Czego pan chce ode mnie? Proszę stąd wyjść. To nie moje mieszkanie.Skądpanwiedział,gdziemnieszukać?Niemapanprawamnietunachodzić. –Latte,poczekaj.Muszęztobąporozmawiać. –Alejazpanemniemuszę. –ZróbtoprzezwzglądnaFilenę. –WłaśnieFiostrzegałamnieprzedpanem. Jednakstałtamnadaliwyglądałonato,żełatwosięgoniepozbędę.Westchnęłamgłęboko. –Nodobrze.Proszęwejść. –Jestempolicjantem–powiedziałjużwkuchni,kiedywzięłamsięzaprzygotowywanieśniadania.– Byłem zawodowym partnerem twojego ojca. Odkąd zginął w akcji, Filena z wielką niechęcią kontynuowałaznamiwspółpracę. –Mójojciecpracowałwpolicji? –Tegoteżciniepowiedziała? Pokręciłamprzeczącogłową. – Rozumiem. Nie zamierzała mówić ci nic o swojej przeszłości. Ale chciałbym wiedzieć, czy wyjaśniłacimożeokolicznościtego,cozaszło,kiedyzastałaśnasrazemwjejurodziny? –Wiem,ocochodziło.Chciałeś,żebyprzewidziaładlaciebieprzyszłość. –Awięcnieudałojejsię? –Co? –UchronićcięprzeddziedzictwemSybilli. –Nie.Zostałamwłączonadokręgutużpojejśmierci. –Latte,jesteświęcnasząostatniąnadzieją. –Jakąnadzieją? –FilenawspółpracowałaznamiprzyśledztwiedotyczącymśmiercimecenasaFalesse.Choćmoże ciężko nazwać to współpracą. Bo to było śledztwo, które wiele lat temu prowadziłem razem z twoim ojcem Adamem. Początkowo Falesse był oskarżany o nadużycia finansowe. Adam znalazł dowody na jegolicznemachlojki.Powiedziałmi,żemanagrania,dziękiktórymmecenasniewyjdziezwięzieniado końcażycia.Aleniezdążyłminiczegoprzekazać,mordercaukradłdyktafon.Śmierćtwojegoojcabyła dla nas szokiem. To wielka tragedia nie tylko dla Fileny, ale także dla całej policji. Straciliśmy wspaniałegopracownika,oficera,aleprzedewszystkimprzyjaciela. –Zostałzastrzelony,prawda? –WięcjednakFilenacościpowiedziała? –Wspomniała–ucięłam. – Poprosiliśmy Filenę o współpracę przy tej sprawie. Początkowo podejrzewaliśmy Tomasza Falesse.PonieważAdamznalazłdowodynajegoprzekrętyfinansowe,mecenasmiałmotyw.Jednakpo rozmowieznimFilenazdecydowanieoświadczyła,żetonapewnonieon.Drugąnaliściepodejrzanych byłażonaTomasza–Oliwia.Chybająpoznałaś?Zdajesię,żeprzyjaźniszsięzjejcórką? –Tak.ZnamOliwię. –Wtakimraziewiesz,jakważnesądlaniejpozory.Aśledztwomogłowywlecnaświatłodzienne ich wszystkie małżeńskie brudy. Ona więc także miała doskonały motyw i mogła być wystarczająco zdeterminowana. –Skoroprzypuszczaliście,żezabiłamojegoojca,dlaczegoniezostałaaresztowana? –Miałaalibi.Okazałosię,żetamtegowieczorubyławteatrzezeswojąszwagierkąElżbietąFalesse ijakimiśludźmizeswojejfundacji.Toznaneosobistości,dlategowieleosóbzwróciłonanichuwagę. ToniemogłabyćOliwia. –AzatemtoniemogłabyćteżElżbieta? – Chcieliśmy dowiedzieć się od Elżbiety czegoś więcej, bo nie jest tajemnicą, że zawsze miała słabośćdobrataswojegomęża.Niewiem,czydoszłodoromansu,aleAdambyłprzekonany,żemiała obsesjęnajegopunkcie. –Żałuję,żenigdynieudałomisięgopoznać. –Adama?Tobyłnaprawdęwspaniałyczłowiek. –Napewno.InaczejFibysięwnimniezakochała.Ajakzginąłmecenas? –RokpośmierciAdamawswoimwłasnymdomu.Ontakżezostałzastrzelony.ZnalazłygoElżbieta iOliwia.Wyszłyzdomurazemzdziećmi:Glorią,EmilemiKornelem.Popowrocieznalazłyciało.Były zdruzgotane.Bałysięteż,czydziecidojdądosiebiepotaktraumatycznymprzeżyciu.Leżałnapodłodze w kałuży krwi. Gloria nie chciała uwierzyć, że jej ukochany tata nie żyje. Przytulała go i nie chciała puścić. Poczułam ból w sercu na myśl o tym, jak bardzo musiała to przeżyć. Nigdy mi nie opowiadała, że widziałaojcamartwego. –Ktopanuotymopowiedział? –OdrazupośmierciTomaszaOliwiaiElżbietazostaływziętewkrzyżowyogieńpytań.Wydawało się, że wiedzą coś jeszcze, ale nie udało nam się nic ponad to z nich wyciągnąć. Także dlatego, że natychmiast wtrącił się Ernest, mąż Elżbiety i adwokat. Użył każdego możliwego kruczka, byśmy nie moglikontynuowaćprzesłuchań.WtedyponowniepoprosiliśmyowspółpracęFilenę.Podeszładotego wyjątkowoniechętnie.Miałemwrażenie,żeniezadobrzedogadujesięzElżbietą,alenicniechciałami powiedzieć.Miałemteżnadzieję,żepójdziezemnądokostnicy,żebyodczytaćcośzciała,ale… –Zciałamartwegoczłowiekaniedasięjużodczytaćprzeszłości. –Filenapowiedziałamitosamo.Liczyłemjednaknato,żeporozmowiezElżbietąiOliwiąudanam sięwyjaśnićpewneokoliczności. –Iudałosię? –Nie.NiezgodziłasięnarozmowęzElżbietą. –AzOliwią? – Z Oliwią rozmawiała przez jakieś dwie godziny. Wyszła stamtąd zapłakana i nie chciała nic powiedzieć. –Dlaczego? –Gdybymtowiedział,niepojawiłbymsięjużwięcejwtwoimżyciu.Zdajęsobiesprawęztego,że niemaszomnienajlepszegozdania.Nachodziłemwaskilkakrotnie,zmuszałemFilenę,żebypowiedziała, co wie, ale sama wiesz, jaka była. Jeśli raz się na coś uparła, nie było sposobu, żeby jej to wyperswadować. –Znamtodoskonale. –Wtwoimprzypadku…musiszjejwybaczyć,Latte.Onanaprawdęwierzyła,żejeślioniczymnie będzieszwiedzieć,niedotkniecięcałatahistoria.Wpewnymsensiejestmibardzoprzykro,żejejsięto nieudało.Wieledlaciebiepoświęciła. – Może. Mnie jednak nadal wydaje się to bardzo dziwne. Sądzę, że lepiej by zrobiła, gdyby od dzieciństwa starała się mnie nauczyć tego, co pomogłoby mi uchronić się przed błędami, które ona popełniła, zamiast izolować mnie od świata. Całe jej poświęcenie było dla mnie jedynie krzywdzące. Alemógłbyśmiwkońcupowiedzieć,czegokonkretniechceszodemnie? – Sądziłem, że zdążyłaś się już domyślić. Kiedy dotarło do mnie, że Filena nie żyje i ty mogłaś odziedziczyć po niej siłę prekognicji, od razu pomyślałem, że mogłabyś spróbować wziąć udział wśledztwie. –Niesądzę,żebymbyławystarczającokompetentna. – Nie będę cię do niczego zmuszał. Czy mógłbym cię prosić tylko o jedno? Żebyś porozmawiała zElżbietą? –Nie.Niemogę. („Żadna z wróżek nie może wykorzystywać mocy przeciwko innej wróżce” – włączył się alarm wmojejgłowie). – To jakaś paranoja. Dlaczego nie? Chodź, pojedziesz ze mną na posterunek. Po drodze się nad wszystkimzastanowisz.Pokażęciaktasprawyimożechoćspróbujeszcośznichwyciągnąć. –Daniel… –Tak? –Powiedzmijeszczejednąrzecz.Pocoprzyjechałeśdonaswtedywnocy? –Kiedybyłaśmała? –Tak. – Znaleźliśmy dyktafon i przypuszczaliśmy, że to ten sam, który należał do Adama. Niestety, całe nagranie zostało usunięte. Liczyłem na to, że Fi uda się odtworzyć skasowaną treść, ale kiedy tylko go dotknęła,stwierdziłazdecydowanie,żetoniejegosprzęt. –Ategodnia,kiedybyławtransie? Westchnąłciężko. – Ta sprawa toczyła się już wówczas od bardzo dawna. Chwytaliśmy się każdej możliwości, ale wyglądałonato,żeutknęliśmywmartwympunkcie.Iwtedynapraktykiprzyszedłdonasmłodystudent prawa. Dałem mu do przejrzenia akta tej sprawy. Tak zwykle traktuje się praktykantów, żeby nie przeszkadzali nam w pracy. Ten chłopak, Michał Surowski, podszedł do sprawy wyjątkowo ambicjonalnie.Bardzozaciekawiłagotahistoria.Zacząłdopytywaćsięoszczegóły,ażeniktnieudzielił mu informacji, postanowił sam się tym zająć. Wymyślił sobie, że dokumenty, które Adam zgromadził podczasśledztwa,leżąukryteusprawcyprzestępstwa.Byłemwtedybardzozajętyinnymdochodzeniem i przyznaję, że potraktowałem go dość protekcjonalnie. Wydawało mi się, że trochę się obraził, bo powiedziałtylko,żenadziśkończy,iwyszedłzkomisariatu.Następnegodniawogólesięniepojawił. Zdziwiłomnieto,bosprawiałwrażeniezaangażowanego.Zaniepokojonyzadzwoniłemnauczelnię,ale tamgotakżeniebyło.Komórkirównieżnieodbierał.Kolejnegodnia,kiedyokazałosię,żeniewróciłdo domu, rozpoczęliśmy poszukiwania, jednak wyglądało na to, że zapadł się pod ziemię. Nikt go nie widziałaninicniewiedział.Obawiałemsięnajgorszego.Wtedypomyślałem,żeFilenamożepomócnam zlokalizowaćjegociało. –Ico? – Nie była zachwycona tym, że znów ją niepokoję. Jednak, kiedy wyjaśniłem jej, co się stało, zgodziłasiępomóc. –Weszławtrans,żebygoodnaleźć? –Tak. –Udałojejsię? –Owszem.Odnaleźliśmygożywego,jednakchłopakcierpiałnakompletnąamnezję.Niepamiętałnic z tego, co się wydarzyło w ciągu całego minionego roku. Pojechał do dziewczyny, z którą rozstał się jeszczepodczaswakacji,bouważał,żenadalsąparą.Niepamiętał,żerozpocząłsięjużrokakademicki. Oczywiściepraktykstudenckichrównież.Natychmiastzabranogodoszpitalanabadania,aleniewykryto u niego żadnego urazu. Jakby po prostu jego pamięć nagle wyparowała. Musiał przejść długą terapię upsychologa,zanimdoszedłdosiebie. –CopowiedziałanatoFi? –Potym,jakchłopaksięodnalazł,oznajmiła,żebyłtoostatniraz,kiedywspółpracowałazpolicją. Zupełniesięodcięła.Dlategotakbardzomizależynawspółpracyztobą. Pojechałamznim. Aniczerwoneświatła,aniznakizakazuniemająznaczenia.Radiowózzawszejestnajważniejszyima prawopierwszeństwa.Kiedyjużweszliśmydobudynkukomisariatu,przemykałamniezauważonauboku Daniela,któremuprzechodząceosobywciążwtykałydorękijakieśpismaikartkidowglądulubpodpisu. –Daniel,zapięćminutumnie–wykrzyknąłzzadrzwijakiśnieumundurowanygrubas. –Szefie–odparłDaniel,bezceremonialniewchodzącdojegogabinetu.–Chciałbym,żebypankogoś poznał.Latte,córkaFileny.KomendantWata. Komendantzsunąłokularynaczubeknosaispojrzałnamniebezsłowa. –Możecieiść.Przyjdź,kiedysięczegośdowiesz. –Miłomipoznać–rzuciłamnaodchodne,alechybamniejużnieusłyszał. Ledwie zatrzasnęły się za mną drzwi, kiedy komendant Wata ponownie zawołał Daniela, ale tym razemsamego. –Poczekajchwilę–powiedziałdomnie. Stałam więc, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Jakiś mężczyzna stał tuż obok. Najwyraźniej równieżczułsięwtymmiejscucałkiemzagubiony. –Przepraszam,możepaniwie,gdziepowinienemzgłosićkradzież?–zapytałwyjątkowouprzejmym tonem. –Czego? –Portfela–oświadczyłzulgą,żewreszciektośsięnimzainteresował. –Umnie–odparłamzuśmiechem.–Mapancoś,conosiłpanrazemzportfelem? –Toznaczy? –Nosiłgopanwręce,kieszeni,neseserze?Chodziocokolwiek,comiałoznimstyczność. –Wkieszeni. Włożyłamdłońdokieszenijegospodni,aonroześmiałsięispojrzałnamniezniedowierzaniem. –Widziałpandzisiajkogośwniebieskichokularach? –Tak,alecotama… –Ongoma. –Tenchłopakzpromocji? –Niestety. –Skądpaniwie? –Szóstyzmysł. –Mogęliczyćnato,żejeślisięodnajdzie,wydamodzyskanepieniądzenakolacjęzpanią? Roześmiałamsię,udająclekkozawstydzoną. –NazywamsięOktawian. –Latte,miłomi–podałammudłońizpremedytacjązajrzałamdojegomyśli. Piękneoczy. –Jakmniemam,jestpanipolicjantką,aleproszęnieprzynosićzesobąkajdanek.No,chybażelubi paniczućwyższośćnadmężczyzną. –Zatemprzyniosę. –Czylizgadzasiępani.Doskonale.OósmejwRosarium. Pocałowałmniewdłoń,ajaznowuodczytałamjegorefleksjenamójtemat,obiecującsobie,żeto ostatniraz. Cozababka! No,no…cozafacet! –Latte!–zawołałmnieDaniel,kiedyOktawianjużposzedł. –Tak? –Chodźmydomojegobiura. Za drzwiami siedziały już Oliwia i Elżbieta. Oliwię wyraźnie zdziwiła moja obecność. Po chwili wstałaipodeszła,żebymnieucałować,czegonigdywcześniejnierobiła. –Latte,jakmiłocięznówwidzieć–oświadczyła. – Siadaj, Oliwia – Elżbieta nie miała zamiaru bawić się w uprzejmości. – Ona i tak zaraz cię przejrzy,niemusiszsięjużmizdrzyć. –Oczywiście,dlaciebiezawszekulturalnezachowanieplasujesięnaostatnimmiejscuwhierarchii wartości. –Och,pardon,zapomniałam,jakiejesteśmywyrafinowane. – Czy mogę was, moje panie, prosić o chwilę uwagi? – przerwał im Daniel. – Dziękuję. Jak się domyśliłyście, będziecie dziś poddane małej lustracji. Oczywiście obie twierdzicie, że jesteście niewinne,więcniemasięczegoobawiać. Elżbietazzadowoleniemuśmiechnęłasiępodnosem. –Oczywiście,żeniema. Zostałam z nią sama w pokoju. Widziałam, że nie odczuwa najmniejszego skrępowania tą sytuacją. Zapaliłapapierosaidmuchnęłamidymemwtwarz. –Ico,wróżkoLatte?Trafiłaśwreszcienaśladpodwójnegomorderstwasprzedlat?Niemusiszsię nadtympocić.Odpuśćsobie.TwojaFizrobiławszystko,żebyjewyjaśnić.Icojejztegoprzyszło?Nic, oczywiście.Myślisz,żetojazabiłamichobu,prawda?Chciałabyśspojrzećnamojądłoń?–roześmiała siędemonicznie. „Niedajimsięzniszczyć,bo,wierzmi,będąpróbowałyzawszelkącenędowieść,żejesteśodnich mniejszaisłabsza.Atonieprawda.Twojasiłatomłodośćiinteligencja”. –Powiedzmi,Eleo,odilulatjesteśwróżką? –Dlaczegootopytasz? –Odpowiedz–powiedziałampewnymizdecydowanymtonem,starającsięzawszelkącenęprzejąć panowanienadrozmową. –Oddwudziestupięciu. Zagwizdałamcichopodnosem,abydaćjejdozrozumienia,żetotyle,ilejażyję. –KiedyzginęlimójojciecimecenasFalesse,byłaśzaledwieraczkującymwtejdziedzinieoseskiem. –Jaktyteraz–uśmiechnęłasiędomniekrzywo. –IpodobniejakwtedyFi.Ajednaknieobawiałaśsiętego,żektośmógłbypopełnićbłądtypowydla początkującychipowiedziećkomuśojednosłowozadużo. –Nierozumiem. –Wróżkiniemogąwystępowaćprzeciwkosobie,prawda? –Oczywiście,tojednazpierwszychzasadkodeksuSybilli. –Jednakjeśliwróżkapowieozbrodniinnejwróżkikomuśbliskiemu,nierobiąctegowzłejwierze i licząc na jego dyskrecję… nie będzie to złamanie kodeksu, nawet jeśli ta druga osoba wykorzysta to dalejprzeciwkozbrodniarzowi…–próbowałamjąsprowokować. –Ładniekombinujesz,młoda,aletrochęniewtymkierunku. Niedajsobąmanipulować!–krzyknęłamdosiebiewduchu. –Chybajednakwtym.Czyuważałaś,żeFijestlepsząwróżkąodciebie? –Askąd!?Wżyciu! –Iatrakcyjniejsząkobietą? –Ococichodzi?Sprawdzasz,czymamkompleksy?Jeślichceszwiedzieć,cosięstałowtedy,kiedy zginąłmecenasalboAdam,proszę!Czytaj!–oznajmiła,podającmidłoń. –Niechcę. –Więcpocotuprzyszłaś?Masz,spójrznanią,dowiedzsięprawdy. –Eleo,możejestemmłoda,alenienaiwna.EmocjenietargająmnątaksilniejakFi,bonawetnie znałam swojego ojca, ale dla niej dowiem się prawdy bez swojej mocy. A wtedy będę mogła ją wykorzystać.–Spojrzałamnaniąchłodno. – To się stąd wynoś! – krzyknęła do mnie. – Wynoś się i więcej nie próbuj mi wmawiać, że mam kompleksynapunkcietejtwojejFileny.Zdziwiłabyśsię,gdybyśpoznałaprawdę,Latte.Bardzobyśsię zdziwiła. Kiedywyszłyśmyzpokoju,Danielposłałmipytającespojrzenie. –Maszcoś? –Nie.Mówiłamci,żenicodniejniewyciągnę. –Oliwiazwiała. –Cotakiego? –Powiedziała,żeniemożedłużejczekaćijeśliniejestaresztowana,wychodzi. –Ipozwoliłeśjej? – Oficjalnie nic na nią nie mamy. Nie możemy jej przetrzymywać siłą na podstawie samych tylko podejrzeń. –Icoteraz? –Niewiem,muszęsięzastanowić.Jeślinacośtrafię,mogęnaciebieliczyć? –Daniel,samwidzisz,żejajeszczenicniepotrafię. –Spokojnie,Latte.Tasprawaciągniesięjużwielelat.Niemusiszczućsiępodpresją. –Wporządku.Acha,niewiesz,gdziejestRosarium? –Rosarium? –Takaknajpa. –Jeśliknajpa,toniemampojęcia.Wiemzato,gdziejestjednaznajelegantszychrestauracjiwkraju. Otocichodzi? –Niewiem. – Dopóki się nie dowiesz… restaurację znajdziesz przy ulicy Wolności. Grzechu warta. Ktoś cię zaprosił? –Nietwojasprawa. –Jesteśterazważnąpersonądlasprawy.Muszęsięociebietroszczyć.Mamnasłaćjakichśkarków doochronyprzedewentualnymwrogiem? –Niewygłupiajsię. –Dobra,jakwolisz.Alejeślichceszusłyszećmojąradę…absolutnieniewtakichspodniach. –Mamzałożyćsuknięwieczorową?–parsknęłamśmiechem. –Fileniezawszebyłodobrzewmałejczarnej.Podrzucićciędocentrum? –Chybalepiejdodomu.Którajestgodzina? –Siódma. –Cholera… Weszłam do restauracji spóźniona kilkanaście minut, ale za to nie ponosząc porażki w dziedzinie kreacji. –Paninazwisko?–zapytałamniekobietaprzywejściu. –Słucham? –Najakienazwiskozarezerwowanostolik? –Właściwietoniewiem.Znamtylkoimię.Oktawian. –OktawianFreter?–miałamwrażenie,żelekkosięzakrztusiła. – Nie wiem. Znam imię – powtórzyłam bezradnie, ale po chwili z potrzasku wyrwał mnie kelner, którypojawiłsięniespodziewanieioświadczył,żemamiśćzanim. Przeszliśmyjużniemalcałądługośćeleganckiejsali,alenadalgoniewidziałam. –Proszę–oznajmiłnaglekelner,otwierającdrzwikolejnegopomieszczenia. Całapodłogapokrytabyłapłatkamiróż. Rany, ale patetycznie – skrytykowałam go w myślach, ale moje kobiece ego omal nie uniosło mnie wpowietrze. –Sporomusiałbyćwarttenportfel… –Majątek–uśmiechnąłsięipodszedł,żebyodsunąćdlamniekrzesło. – Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że pozbawiłam nieszczęsnego okularnika od promocji tak udanegopołowu. –Okularniksięnieobrazi.Wrażenie,jakiezrobiłananimskutecznośćdziałańpolicji,wzupełności wynagrodzimustratyfinansowe. –Tychybateżlubiszrobićwrażenie?–wskazałamnapłatkiróżiszampana. –Czułem,żespotkamsięzkimś,nakimwartojezrobić. – Doprawdy? – uśmiechnęłam się. – A mnie się wydaje, że to twoje klasyczne zagranie i dobrze sprawdzałosięzinnymidziewczynami. –Tak,niewątpliwie.Alewidocznietamtedziewczynyniepasowałydomojejukładanki.Światpuzzli jestnatylebrutalny,żedookreślonegoelementupasujetylkojedenkawałek. –Wyjątkowobrutalny. Roześmieliśmysięrównocześnie. – Latte, nie wiem, jak to zrobiłaś, ale dziękuję ci z całego serca. Na świecie powinno być więcej takichpolicjantów. –Jawłaściwieniejestempolicjantką.Tylkowspółpracuję. –Naprawdę? – Pierwszy raz w życiu byłam na komisariacie. Nigdy nawet nie ściągnięto mnie na izbę wytrzeźwień…widaćkiepskibyłzemniestudent… –Czymsięwtakimraziezajmujesz? –Powiedzmy,żepomagam… –Odnajdywaćportfele?Tak,tojużwiem. –Chciałamzostaćpsychologiem.ZaczęłamstudiawK.,aleostatniowielerzeczywmoimżyciusię skomplikowałoimusiałamwziąćurlopdziekański,ateraz…jużsamaniewiem.Chybanieudamisię wrócićnauczelnię. –Dlaczego? – W ostatnim czasie strasznie dużo się zmieniło. Umarła moja mama. Później musiałam często wyjeżdżać… na… szkolenia. Rzadko bywałam w domu. Chyba odzwyczaiłam się od normalnego toku studiów.NiepotrafiłabymtakpoprostuwrócićdoK.,doksiążekipracywrestauracji.Mamjużteraz… inneżycie.Zresztąniewiem,czemucitowszystkomówię.Zazwyczajniejestemtakaotwarta. –Widoczniedobrzemizoczupatrzy–uśmiechnąłsięlekko. –Aty,paniedobrooki?Wyglądanato,żezajmujeszsięczymśbardzo,bardzoważnym. Muszęprzyznać,żejegociepły,głębokiśmiechbyłurzekający. – Miałem chyba po prostu dobry pomysł w dobrym czasie. Założyłem biuro łowców talentów. Zajmujęsiękreowaniemwizerunkugwiazdmuzyki,filmuiogólnietych,którzylubiąrobićwokółsiebie szum. –No,tofaktycznieciekawe…alechybaprzeztosammusiszbyćciąglepodlupą? –Asłyszałaśomniewcześniej? – Ja w ogóle nie interesuję się show-biznesem. Nie znam się na gwiazdach ani tym, co jest teraz modne.Więcnawetjeślibyłbyśsławny,pewniebymotymniewiedziała.Żyjęchyba…oepokęwstecz. Sięgnąłpobutelkęszampanazwiaderkanaśrodkustołuimusnąłmojądłoń.Niebyłamwstaniesię powstrzymać. Zgrywasię. –Niezgrywam!–krzyknęłamoburzona. –Nieśmiałbymtegonawetsugerować–odpowiedziałpewnymsiebiegłosem.–Alewydajemisię, żepewneosobymusiszznać,choćbyzkolorowychgazet. Z całych sił starałam się przypomnieć, kiedy ostatni raz przeglądałam jakiegoś szmatławca, ale nic nieprzychodziłomidogłowy. –AdriannaStarska?–podrzucił. Pustka. –WincentyMay. Nic. –RedSystem? … –ElvisPresley? –O!Elvisaznam–roześmiałamsię. –No,cholera,atoakuratniemój. Nalałnamdokieliszkówszampana. –Obyprzyszłośćnieszczędziłaminacodzieńostrejkrytykitejczarnookiejwybawicielki. Wzniósłswójkieliszeklekkowpowietrze. Wypiliśmy po trochę i choć nigdy nie byłam ekspertem w dziedzinie tak wytwornych trunków (co najwyżejmogłamsłużyćradąwdziedziniepiwaiwatry),byłtozdecydowanienajlepszyszampan,jaki wżyciupiłam. –Czytobędziebardzoniedyskretne,jeślizapytam,przyjakiejsprawiewspółpracujeszzpolicją? –Bardzo. –Jakiej? –MorderstwamecenasaFalesse. –Tosłynnahistoria.Najakiejpodstawiezostałaśdoniejprzydzielona? – Po znajomości – mrugnęłam do niego, aby zejść czym prędzej z tego tematu, ale zabieg się nie powiódł. – No, uchyl rąbka tajemnicy… Nie każ się prosić. Czy to ma coś wspólnego z tym, jak szybko kojarzysz fakty, albo systemami szpiegowskimi, które stosujesz? Bo musisz mieć to rewelacyjnie opanowane,skorotakszybkonamierzyłaśzłodziejamojegoportfela. –Myślisz,żecięśledziłam? – Tego nie powiedziałem, ale wygląda na to, że mnie obserwowałaś, skoro zlokalizowałaś tego kolesia…No,chybażegowynajęłaś? –Tak,oczywiście,przygotowałamnaciebiezasadzkę,anastępniezaatakowałamcięnakomisariacie. Iwidzisz,udałosię–uśmiechnęłamsiękrzywo. –Skądwtakimrazie? –Mówiłamjuż,szóstyzmysł… –Tajemniczazpanipostać,Latte. –Wydawałomisię,żejesteśmyjużnaty? –Mniesięwydawało,żełatwiejbędziecięprzejrzeć. –Ludziepotrafiązaskakiwać,prawda? – Dobrze, pozwalam sobie na prawo do jednej szczerej odpowiedzi. Tak lub nie. Działa w obie strony. –Zgoda–zaakceptowałampropozycję,żebymiećpretekstdouściśnięciajegoręki. O,szybkoposzło.Obyniezapytałao…–puściłrękę. Cholera! –Jesteśjasnowidzem? –Poniekąd. (Cóż,wkońcuobiecałam). –Cotoznaczyponiekąd?Miałobyćtaklubnie. –Alenatoniedasięodpowiedziećanitak,aninie. –Toznaczy,żekimjesteś? –Czassięskończył–uśmiechnęłamsię. –Niewielesiędowiedziałem. –Terazmojakolej.Maszcośdoukrycia? –Proszęcię,aktoniema? –Toteżniebyłozdecydowanetakaninie. –Boteżniedasiętakodpowiedzieć. Kelnerwszedłdośrodka,przerywającnasząrozmowę. –Mamnadzieję,żeniebędzieszzła,alezamówiłemzaciebie–oznajmiłOktawian. Dwaprzykrytesrebrnymikopułamidaniastanęłyprzednaminastole. –Prawdęmówiąc,niebardzolubię,kiedyktośzamniedecyduje. –Myślę,żebędziecismakować–powiedziałtajemniczo.–Tonaprawdęwybornedanie. Podniosłamkopułęiomalniezemdlałam.Ztalerzaspoglądałynamniedwieparyogromnychoczu. Przykryłamje,zanimspróbowałydomniemrugnąć. –Coto?–zapytałam,niekryjącprzerażenia.Żadnepozoryniemogłymiećwtejchwiliznaczenia. Nigdywżyciunietknęłabymtakiegopaskudztwa. –Jakto,co?Wędzonekalmary. – Poproszę menu – powiedziałam zdecydowanie do kelnera, który starał się pohamować swoje rozbawieniecałąsytuacją. –Gratuluję,Latte–oznajmiłniespodziewanieOktawian. –Słucham? –Gratuluję.Jesteśpierwsząkobietą,któranieprzepchnęłasiłąprzezprzełyktychdelicji. –Bardzozabawne–prawiewarknęłam. – Mówię poważnie. Ja zawsze zajadałem się cielęciną z kaparami i sosem beszamelowym, a one wcinałyto–roześmiałsię. –Tychybazwariowałeś.Myślisz,żebędzieszpoddawaćmniejakimśswoimchorymtestom?Nieze mnątenumery. Rzuciłamwyszywanązłotemserwetkęnaziemięiwyszłam,rozkopującścieżkęwróżanymdywanie. – Latte, zaczekaj! – krzyknął za mną, ale zanim wygramolił się zza stolika, wybiegłam i siłą woli przeniosłamsiędodomupaństwaRossa,gdziepadłamnamaterac,któryodkilkutygodnisłużyłmiza łóżko. –Udałosię!–wykrzyknęłamzniedowierzaniemsamadosiebie.–Udało! Pierwszy raz udało mi się tak skoncentrować, że zapanowałam nad przestrzenią. Lekki stan irytacji doprowadziłmniejakimśtunelemprzestrzennymnadrugikoniecmiasta.Zapanowałamnadtym!Emocje znalazływemnienowąfunkcję–sterownikawprzestrzeni.Zaczęłamsięzastanawiać,cobysięstało, gdybym wpadła w prawdziwą furię, jak wtedy, kiedy po powrocie od Janka zobaczyłam, że Fi nie ma wdomu,albogdybympoczułazazdrość,jakwtedy,kiedyEmiltańczyłzAngeliką.Costaniesięztymi, których pokocham równie mocno jak Glorię albo K., albo z tymi, których znienawidzę jak Bogu ducha winnych mieszkańców T? Skąd miałam w sobie taką siłę, skoro nawet Fi nie panowała nad przemieszczaniem się w przestrzeni? (W końcu, gdy Janek szedł za nią, widział, jak wsiadała do pociągu…Amożewiedziała,żejąśledzi,ispecjalnietamposzła?) Zamknęłamoczyinachwilęstałamsięboginiączasuiprzestrzeni,wyobraziłamsobie,jakbezradny będzieświatwmoichwładczychrękach.Jakbysamprzestałpanowaćnadtym,cosiędziejeiwydarzy, nad ruchem, bezruchem i rozmieszczeniem wszelkiej materii. Bo to nie sam świat będzie tym władać, tylkoja.Zaczęłamrozumieć,naczympolegafenomenwładzyidlaczegoludziomuderzaondogłowy. W tej chwili wiedziałam już, czego chcę. Muszę zostać prorokinią. Dopiero wtedy będę mogła pokazać wszystkim, co znaczę. Że nie jestem taka, jaką mnie widzą. Nie jestem już małą Latte, zastraszoną dziewczynką z Alei Akacjowych, szarym tłem dla kolorowych indywidualistów z K., dzieckiemwemglezgóryBrocken. Jesteminna. Zawszebyłam,aleniewiedziałam,żetojestmojanajwiększawartość. NazywamsięLatte. Jesteminnaniżwy. ROZDZIAŁ11 28kwietnia Siedzę na trawie z moimi mizantropami z poddasza. Świeci słońce, a my jemy ogromną pizzę ze świeczkami urodzinowymi dla Fi, które musieliśmy zdmuchnąć sami. Przyszli, żebym nie była sama wpierwsząrocznicęjejśmierci. Podajędłońkażdemuznichisłyszęogromichciepłychmyśli.Finiemajużzemną,alesąludzie, zktórymiłączymnieautentycznabliskość. *** Na kolejne trzy miesiące przeniosłam się na górę Brocken. Powiedziałam o tym tylko Jankowi i Glorii. Byli bardzo zdziwieni, uważali, że oszalałam, skoro nie zamierzam wrócić na studia. Po wielokroćstarałamsięimwytłumaczyć,czymterazjestem,czytałamgłośnoichmyśli,znikałamimzpola widzenia,mówiłam,costaniesięzachwilęioczymmarzyli,kiedybylimałymidziećmi.Treningnanich byłdlamniebardzorozwijający,aleonichoćbylipodwrażeniem,niepotrafilizrozumieć,jakolbrzymie znaczenie mają w moim życiu te umiejętności. Pomijając ogromną miłość, jaką ich darzyłam, chwila izolacji od całego świata była dla mnie prawdziwym wyzwoleniem. Tylko na Brocken mogłam się wpełniskupićnanowychumiejętnościachinierozpraszaćprzyziemnymiproblemami. GóraczarownicstałasięmoimkolejnymświatemnaplaneciezwanejZiemią,aletymrazemświatem tylkomoim,którymniemogłaminiechciałampodzielićsięznikim.Stanowiładlamnierodzajkryjówki, jaką wszyscy ludzie mają w dzieciństwie, a jednocześnie kursu przygotowawczego do nowego życia. Brocken nie była szkołą, bo poza przewodniczką duchową, która pełniła raczej rolę mentorki niż nauczycielki, nie było tam żadnych rabbich. Była raczej miejscem izolacji, skupienia się na swoim rozwoju,naturalnymzen. W czasie poza sabatem Brocken wyglądała zupełnie inaczej. Sala, gdzie odbywał się bal, nie wydawałasięnawetwjednejczwartejtejwielkościcotamtejnocy,naścianiewisiałyprawiewszystkie klucze,ahezychiezamieniłyspektakularnejedwabnesuknienaklasyczneprostetuniki.Nacodzieńnikt niemiałznimikontaktu.Zdarzałosię,żeprzemykałygdzieśwsobietylkoznanymcelu,aleotaczałjetak grubymurniedostępności,żeniktnawetnieśmiałpytać,dokądzmierzają. Każdegodniaodbywałamspaceryzmojąprzewodniczkąduchową,któraudzielałamiradinaukoraz odpowiadała na tysiące zadawanych przeze mnie pytań. Czasami czułam się przy niej jak mała Koko, którajeszczenierozumieświataiwoliwszystkiegodowiedziećsięodkogośjejzdaniemmądrzejszego, niżdoświadczyćtegosama. –Wjakisposóbdotychczasoweprorokiniezdołałyzmienićświat? – Jedna z nich zapytała kiedyś wielkiego przywódcę narodu o sytuację, która mogła wydarzyć się czysto teoretycznie, a kiedy powiedział, jaką podjąłby wtedy decyzję, zwróciła mu uwagę na konsekwencje, które mogłyby nastąpić w razie takiego wypadku. Kiedy przywódca musiał w rzeczywistości stawić czoła przedstawionej przez nią sytuacji, postanowił postąpić inaczej, niż początkowozakładał,dziękiczemubieghistoriizostałzmieniony. –Alebieghistoriiniedotyczychybatylkowielkichtegoświata.Każdyczłowiekwpływanaprzyszłe pokolenia. – Oczywiście, że tak. Podałam ci tylko przykład. W historii wróżbiarstwa i proroctw znajdziesz więcejtakichprzypadków.Raznawetzmienionobiegwydarzeńdziękikotu.Wyobrażaszsobie? –Bezwiększejtrudności.Zawszeuważałamkotyzawyjątkowointeligentnebestie. –Toprawda,kotymająwsobiepierwiastekmagiczny.Zmysł,dziękiktóremuczująwięcejniżinne zwierzęta. Wróżki i prorokinie zawsze wierzyły w ich silny wpływ na siłę prekognicji. Dlatego często koty są kojarzone ze średniowiecznymi czarownicami. Może wydawać się to dziś śmieszne, ale przez swoją niezwykłą inteligencję często skazywane były na tortury wraz z wiedźmą, a nawet palone razem zniąnastosie. –Straszne! –Oczywiście,żetak,alehistoriabywabrutalna. – A propos historii i stereotypów… Dlaczego nie mamy kul, w których widać przyszłość? – zapytałam,zastanawiającsię,czypytanieniejestnatyległupie,żemojaopiekunkazarazniewybuchnie śmiechem. – To największa zagadka historii prekognicji – odpowiedziała spokojnie. – Dotąd nikt nie może znaleźć odpowiedzi na to, skąd się wziął ten wymysł z kulą. Jeśli wierzyć historii, takiego przyrządu nigdynieużywanodoprzepowiadaniaprzyszłości. –Aróżdżki? – Różdżki? Służą do rzucania klątw. To nigdy nie było domeną kręgu Sybilli – odpowiadała mi zcierpliwością,naktórąjapotrafiłamzdobyćsięjedyniewstosunkudoKoko. Śniadaniaikolacjeprzynoszonebyłydokomnatprzezwróżkiasystujące,natomiastobiadypodawano w sali głównej, gdzie obecne na Brocken Sybille spotykały się na wspólny posiłek. Hezychie jadły oczywiście w osobnej części podziemi. Wróżki niewiele ze sobą rozmawiały. Wyglądało na to, że Fi i Elea nie były pod tym względem wyjątkami. Ilekroć próbowałam którąś z nich zaczepić, pytając ozdarzeniazprzeszłości,wykręcałysięlakonicznymiodpowiedziami.Żadnazwróżeknieprzejawiała chęci do rozmów. Dlatego popołudniami udawałam się zwykle do biblioteki, a po zachodzie słońca wychodziłamnapolanęoddzielonąodświatadrzewami,zesłuchawkaminauszach.TalismangrupyAir jednoczyłsięmistycznymidźwiękamizesceneriąwokółiconocprzedsnemprzypominałmiotym,jak niezwykłajestnoc.Kładłamsięczasaminaziemi,żeby–jakporadziłamiwostatnimswoimliścieFi– obserwowaćgwiazdyidoświadczaćswojego„nicnieznaczenia”wkontraściezogromemwszechświata. Patrzyłam na nie z respektem i poważaniem, licząc na to, że dowiem się od nich, jakie jest moje przeznaczenie na tym świecie. Często przychodziło mi wtedy do głowy pytanie, jak wyglądałby świat bezemnie,idocierałodomnieboleśnie,żepewnietaksamo.Niezmieniłobysięnic.Moiprzyjacielenie znalibymnie,więcnieczulibyżadnegobraku.Byłammałymziarenkiempiaskubezznaczeniadlaświata. Mimotowłaśniewtakichchwilachwyciszeniatymmocniejzdawałamsobiesprawęztego,jakbardzo kochammojeżycie. KiedyśJanekprzyniósłmicałyplikgrafikLuisaRoyo–jegoulubionegotwórcy–ojcaaniołówtej ziemi. Nie chodzących ideałów, nie kryształowych cherubinków bez winy, ale wielkoskrzydłych, zanurzonychwtrudnymżyciuistot.Takwłaśniemusiałwyglądaćmójanioł,kiedywrazzemnąsiedział nabrzegupogrążonejwczernipolanynaszczyciegóryBrocken.Przytknąłuchodomojejsłuchawki,był w sukni brudnej od trawy, ziemi i deszczu. Zmęczony ciągłym rozbiciem między światami, rozterkami i braniem na siebie moich problemów. Czasami zapłakany przez swoje osamotnienie w świecie i przesadnie się nad sobą użalający, czasami rozmarzony, snujący wizję niezwykłej przyszłości. Przychodził tam ze mną co wieczór i czuł to co ja. Początkowo wielką niepewność i słabość, ale zczasemcorazwiększąwewnętrznąmociwiaręwewłasnesiły.Dziesiątkigodzinprzesiedzianychnad księgamiipróbzaglądaniawkartydawnejiprzyszłejteraźniejszościprzynosiłycorazlepszerezultaty. Alenieodstępowałamnieświadomośćzbliżającegosięmomentupowrotudoświatatych,przyktórych czułam się jak nieszczęsna Kasandra: moich przyjaciół, dla których byłam ich Latte, a nie Sybillą zBrocken.Idlawiększościznichnigdyniemiałosiętozmienić. ROZDZIAŁ12 Po trzech miesiącach nieobecności w świecie, który przez tyle lat był dla mnie codziennością, postanowiłam,żejużnajwyższyczas,abywrócić.InastępnegodniabyłamjużwJ.,wmoimulubionym miejscu.NaroguPiwnicznejiKryształowej.Padałdeszczigładkiasfaltlśniłodzbierającejsięnanim wilgoci. Jaknazawołaniepojawiłasięklasycznabohaterkawydarzeńtegoniesławnegoskrzyżowania.Babcia z siatką marchewek. Szła powoli, uważnie stawiając kroki. Spojrzałam na nią bezradnie. Pierwszy raz bez najmniejszych wątpliwości mogłam w tej sytuacji odpowiedzieć na zadawane sobie w przeszłości pytanie. Tym razem to już nie był zwykły strzał czy rachunek prawdopodobieństwa. Wiedziałam, że poleci. A gdybym podbiegła i ją złapała? – przemknęło mi przez myśl. – Czy taki drobiazg zmieniłby coś whistoriiświata?Możewłaśnieto,żeniepójdziedziśdoszpitala,sprawi,żejakiśpoważanyspołecznie minister, który akurat miał dziś wypadek w J., dostanie się do lekarza bez kolejki i będzie w dobrym humorze? Zatwierdzi uchwałę o podwyższeniu budżetu na służbę zdrowia, a to z kolei doprowadzi do kolejnychusprawnień,czylizmienibieghistorii…ajazostanęprorokinią. Podeszłamdostarszejpani. –Możepomogępanizejść?Ulicajestwtymmiejscudośćniebezpieczna. –Obejdziesię–odpowiedziałaśredniouprzejmie. –Możejednak,jeszczecośsiępanistanie,chybalepiejdmuchaćnazimne. – Proszę mnie natychmiast zostawić! – krzyknęła zbulwersowana, wyrywając rękaw z mojego uścisku. –Pomogę–nieustępowałamwpróbach,nęconawizjąszybkiegoawansunaBrocken. Korpulentna dama zamachnęła się parasolką, prawdopodobnie mając na celu opędzenie się od dobrodusznegonatrętawmojejosobie,iwtymmomencierunęłajakdługa. –Aniemówiłam?–powiedziałamzpolitowaniem. –Mojaręka–jęknęłazziemi. –Jużdzwoniępopogotowie–odparłamspokojnieiwyciągnęłamtelefonzkieszenispodni. To nie jest jednak takie proste, stwierdziłam w duchu. Zresztą pewnie minister i tak trafiłby do lekarzabezkolejki. Wróciłam do domu państwa Rossa z uczuciem dobrze spełnionego obowiązku obywatelskiego. Świadomatego,żebabciasamaniechciaładaćsięwybawićodprzeznaczenia.Takibyłwidaćjejlos. – Latte, nareszcie! – krzyknął uradowany na mój widok pan Rossa. – Strasznie się już za tobą stęskniliśmy. –Jaktamwakacje?–zapytałaodwejściamamaJanka. –Doskonale.Dziękuję. –Wyglądasznawypoczętą.Alewcalesięnieopaliłaś. –CotyteżwygadujesznaBoga,przecieżniebyłanaTeneryfie,tylkowNiemczech.Popatrzlepiej, czyjejbrzuchodpiwanieurósł–roześmiałasiępaniRossa. –Nicztego,nadaltam,gdzienormalniludziemająbrzuch,naszaLattemadziurę. –Wtakimrazieidęprzygotowaćcośnakolację. – Dziękuję, ale naprawdę nie jestem głodna – próbowałam oponować. Oczywiście bezskutecznie, ponieważpaniRossajużzabierałasiędoszykowaniawkuchnikolacjiiwtymmomencienicjużniebyło wstaniejejpowstrzymać. –JaneknadalwT.?Odwiedzałwaswczasiewakacji?–zapytałampochwili. –Odwiedziłnastylkoraz.Wyobrażaszsobie?Taktraktowaćwłasnychstaruszkównastarelata?To twojawina,Latte!–roześmiałasięjegomama. –Niesądziłam,żeażtakspodobamusiętarudera. –Nieoruderęchodzi,mojadroga.TotyzapoznałaśgozAnną,prawda? –Aaa,notak.WłaściwieGloria. –Bądźcobądźjesteściegłównymisprawczyniamitegoichzagnieżdżeniasięzdalaodludzi.Zdaje się,żeichwzajemnetowarzystwowzupełnościimwystarcza. –Copanimówi?Zakochalisięwsobie? –Zakochali?Tomałopowiedziane.Oszalelichyba.Janekażcałyobrósłwpiórka.Aletochybateż starazasada„przezżołądekdoserca”.Gdybyśgoterazzobaczyła.Przytyłchybazpięćkilo.Powiedział, żeAnnadoskonalegotujeinicjużniechciałammówić,alewydajemisię,żewybiłamuzgłowynawet tencaływegetarianizm. –AleAnnateżjestwegetarianką–zdziwiłamsię. –Tak?Tojajużsamaniewiem,czymonagotakkarmi,alewyglądadużolepiej.PrawdaLeszek? No,mówżecoś. – No prawda, prawda. Ja tam zawsze wiedziałem, że on w końcu wyląduje w jakimś dziwnym miejscu.Ależebędziesięroślinkamizajadałnawsi,wybaczLatte,alenawsizabitejdechami,zjakąś… Ach!–machnąłznaczącoręką. – Ależ panie Rossa, Anna jest bardzo dobrą i sympatyczną osobą. Ma w sobie dużo empatii i na pewnoJanekbędziezniąszczęśliwy. –Alezacoonibędążyć,Latte?Powiedzmi.Będąfilozofowaćtamwedwoje,tak? –Spokojnie,niedamyimzginąć,napewnojakośułożąsobieżycie. –Aniewiesz,coutejdziewczyny,którakiedyśtakczęstogoodwiedzała?Glorii,prawda? –Tak,dostałasięnaaplikacjęadwokacką. –Jestprawnikiem? –Tak. –Todopieroświetnieułożonadziewczyna.Możetoidobrze,żejużprzestałasięznimprzyjaźnić. Coonbymógłzapewnićtakiejporządnejkobiecie? – Panie Rossa, nie rozumiem, skąd u pana nagle tyle obaw. Janek to bardzo mądry chłopak, może i chodzi z głową w chmurach, ale jestem pewna, że poradzi sobie w życiu. Nie ma się pan czym zamartwiać. –Aty,Latte?Kiedyzamierzaszwrócićnastudia? – Spokojnie, wszyscy dadzą sobie radę – oświadczyła pani Rossa, wchodząc do pokoju i ratując mnieprzedniewygodnympytaniem.–Aterazzapraszamnanaleśniki. –Zserem? –Izrodzynkami. –Jestpanianiołem. – A propos aniołów. Był tu tuż po twoim wyjeździe jakiś mężczyzna. Bardzo przystojny, około trzydziestki.Przyniósłdlaciebielist. –Mężczyzna? –Tak.Przedstawiłsię,alejaniemampamięcidoimion.Ajegobyłobardzodziwne. – Oktawian – oświadczył pan Rossa, wysuwając nos zza sterty naleśników, która przysłaniała jego pochylonąnadtalerzemsylwetkę. –Wtakimrazietonicpilnego. –No,zdecydowanienie.Czekajużwkońcutrzymiesiące.Możepoczekaćjeszczekilkaminut. Pokolacjiwzięłamzestolikakopertęiposzłamzniądopokoju. Twojeoczysąjakczarnylądjednejzplanet Możenaszej Możewciążniepoznanej Wszatynocyprzyodziana,muzo Nocymemorandumwmemyśliwpisanej Tyśjakświatjestwciążnieodgadniona Smugąświatłajesteśtemu,ktocimiły Biegnieszlekkokukomuśposchodach Wsłońcuideszczu,którecięspowiły Iuciekasz,zanimzdołamciędostrzec Bojużdzieńnadszedł Bojużsłońceświta Odpowiedzmi,kimjesteś,nieznajomapani Lubpozostańmizawsze Terraincognita Jeślikiedykolwiekzdecydujeszsięwybaczyćmimojenietaktownezachowanie,zadzwoń,proszę. Przyłożyłamdłońdokartki,abysprawdzić,gdzieterazjestmójlistownyadorator. J.,ulicaWierzbowa13. Tociekawe.UlicaGlorii…MożetojakiśznajomyOliwii?–przemknęłomiprzezmyśl,alechwilę później przypomniała mi się cała sztuczna ckliwość naszego spotkania i jego idiotyczny test na koniec, więc mimo że nie kryłam sama przed sobą wrażenia, jakie na mnie zrobił, odnajdując mnie w domu Janka,porwałamlistnakawałeczkiiwyrzuciłam. Nocóż,pozostanęterraincognita,drogiOktawianie.Trafiłeśpodzłyadres. Tego samego wieczoru zadzwonił do mnie Kornel. Był wyraźnie spięty. Sprawa wydawała się wyjątkowopilna,więcniepróbowałamnawetodłożyćjejnainnydzieńiodrazuzgodziłamsięznim spotkać. –WFurcielepiejnie,zadużoznajomych.Wolałbym,żebyniktnasnieusłyszał. –Jakwolisz.Togdzie? –WPistacjowej? –OK. Kiedyprzyszłam,siedziałjuż,wyskrobującresztkilodówzdnapucharka. –Widzę,żeniejestażtakźle–uśmiechnęłamsię. –Tomójsposóbnaodreagowaniestresu. –Nopopatrz,amyślałam,żetylkokobietytakmają. –Mójstresjestzwiązanyzkobietami.Jakiedlaciebie? –Czekoladowe. –Jakzwykle–uśmiechnąłsiępodnosem. –Dwieporcje,poproszę–rzuciłdoprzechodzącejkelnerki. – Co ci leży na sercu? – zapytałam, próbując mimochodem dotknąć jego ręki, ale wciąż bawił się łyżeczką. –Nicniezwykłego.Klasykawwykonaniunaszegokraju.Bólnarodowy. –Kasa? Zaklaskałwdłonieibezradniepodrapałsiępogłowie. –Cholera,zaczynanamsiękończyćbudżetzAncoraImparo.Firmęzresztązawiesiliśmypotym,jak postudiachwróciliśmydoJ.Kosztybynaszjadły.Ato,cozarabiamtutaj,jakopokojowy…nie,jako sprzątaczka (!)… wystarcza nam zaledwie na opłacenie czynszu. Zachciało mi się akademii sztuk pieprzonych.Mogłemzostaćinżynierem. (Ostatniocorazczęściejzdarzałomisiętosłyszeć). –Jawiem,Latte,pewniemyśliszsobie,żeoszalałem,przecieżtobyłamojadecyzja,więcpocoteraz do ciebie przyłażę. W końcu jesteś młodsza i to ja powinienem być rozsądniejszy i odpowiadać za rodzinę.Aletyjakośtakzawsze… –Wyobrażaszsobie,żemogłabymcikazaćspadać?Zastanówsięwogóle,cotymówisz. – No właśnie, wiedziałem, że nie, bo masz dobre serce, a ja chyba musiałem się komuś wygadać, żebywylaćtrochętejżrącejfrustracji,którasięwemniegromadzi. –Amaszwogólejakiśpomysł?MożezwołamywalnezgromadzenieMZPirazemcośwymyślimy. – Nie, nie! Rzecz w tym, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Tosia sądzi, że mamy jeszcze sporo oszczędności, bo nie chciałem jej niepokoić. A im więcej osób będzie wiedziało, tym większe prawdopodobieństwo,żetodojedziedotejzołzy. –Czemutakoniejmówisz?! – No przecież nie o Tosi mówię, tylko o mojej matce. Jeśli ona się dowie, to zaraz zjawi się zprezentamidladziecka.ZresztąodkądwieoPoli,całyczasszukapretekstu,żebydonasprzyjść. – Kornel, ale czy ty jesteś pewien, że ona ma wobec Poli złe intencje? Może po prostu chce mieć kontaktzwnuczkąityle. –Akuratwtejkwestiiniemógłbymbyćbardziejpewien.Znamjąwkońcuodurodzenia.Niezemną tesztuczki.Skubanacośsobiewymyśliła,tylkojeszczeniewiemco. Gdybyznałcałąprawdęojejmocach,dostałbyparanoi. –Irozumiem,żeniebierzesznawetpouwagęjejpomocyfinansowej? –Żartujesz?!Onatylkonatoczeka.Żebympoprosiłjąocokolwiek.Pozatymtuniechodziożadną jednorazową pomoc. Mnie jest potrzebny jakiś stały dochód. Pola idzie w tym roku do przedszkola itrzebabędziezanieregularniepłacić.Muszęzdobyćznowujakieświększepieniądzeiidealniebybyło, gdybymmógłjezarobić,uprawiającswójwłasnyzawód. Złapałmniegwałtowniezaręce. –Muszęcośwymyślić. Muszęznaleźćsposób,żebyreaktywowaćtutajAncoraImparo. – A może spróbujesz tutaj w J. otworzyć A.I.? – zaproponowałam, czując się jak najprawdziwszy złodziej. –Myślisz,żetomożliwe? Samniedamrady. – Jasne. W K. się udało, a tu przecież jest tyle kawiarni i barów. I nie tylko w samym J., w okolicznych miasteczkach także. Na pewno wiele z nich wymaga zmiany lub choćby odświeżenia wizerunku.Mogęcipomóc. –Latte,jesteśaniołem. –Jasne,chybaupadłym. –Conajwyżejtrochępochlapanym. Uśmiechnęłamsięipotarmosiłamgopowłosach. –Wtakimrazieniemanacoczekać.Kończymylodyizabieramysiędopracy. Postanowiliśmy, że aby nie wzbudzać niepotrzebnego zamieszania ani podejrzeń, od razu poinformujemyo„naszym”pomyśleTosię.Oczywiścienieoświadczyliśmyjejzgrubejrury,żepieniądze po prostu się skończyły, ale w ciągu kilku kolejnych tygodni ze wzmocnioną intensywnością przeczesywaliśmywszelkiegorodzajulokalewposzukiwaniumożliwieracjonalnegozarobku. Ja w związku z moimi zdolnościami „lekko paranormalnymi”, jak określił je nieświadomy niczego Kornel,zostałammianowanaprzedstawicielemhandlowymfirmyibyłamniemalzawszewystawianana pierwszy ogień w celu wyczucia zamiarów właściciela. Ku mojemu zaskoczeniu kilkakrotnie udało mi sięuratowaćnasprzedwpadką,kiedyusłyszałampodświadomezacieranierąknamyślotym,żewpłacą tylkozaliczkę,apóźniejwystawiąmałąnieznanąnarynkufirmędowiatru. – Przepraszam pana, chyba źle się zrozumieliśmy – wyjaśniałam wtedy cierpliwie. – Jesteśmy lokalnąfiliąogromnejkorporacjizsiedzibąwK.(nietakieznowuwielkiekłamstwo,wkońcuwszyscy tamstudiowaliśmy!),którejwłaścicielemjestsampanKornelFalesse. –Ztych… –Tak,ztychFalesse.(Dobrze,żegotamniebyło,bochybabymniezatozlinczował!)Oczywiście naszafirmamabogatedoświadczeniewzawieraniuumów,którecharakteryzująsięobopólnąkorzyścią. NaszymadwokatemjestpaniGloriaFalesse.TakżezTYCHFalesse.Dlategomożepanbyćpewien,że nasza oferta jest w zupełności uczciwa i profesjonalna. Oczywiście, jeśli nadal reflektuje pan na podpisanie umowy, a nie sądzę, by miał pan powody, żeby się wycofywać, pan także może zaprosić swojegoprawnikanaustalanieszczegółów. –Toniebędziekonieczne. –Doskonale–zzadowoleniempodawałamrękęnaznakzawartejumowy. Cholera–słyszałamzwyklewarknięciejakprzezzaciśniętezęby. W J., które w ostatnich latach nastawione było na rozwój turystyki i rekreacji, pojawiło się kilkanaście nowych barów szybkiej obsługi i kawiarenek, co powinno przysporzyć nam wielu potencjalnych klientów. Okazało się jednak, że część z nich tonie w długach i prawdopodobnie wniedługimczasieogłosiplajtę.Poprostupodażprzekroczyłapopyt.Mimotowpierwszympółroczu reaktywowanej działalności udało nam się podpisać sześć umów w J. (niektóre na bardzo niewielkie remonty,innenaabsolutnetransformacje)iczterypozamiastem.Zdołaliśmyteżwydębićdotacjęzurzędu miasta, ponieważ udowodniliśmy w starannie napisanym wniosku, że działalność firmy ma korzystny wpływnasytuacjęturystycznącałegoregionu,aniesamychtylkomałychprzedsiębiorstw.Kredyt,który musieliśmy początkowo zaciągnąć na zakup niezbędnych narzędzi i materiałów, udało się spłacić po czterechmiesiącach. KtóregośdniaKornelodebrałtelefon: –PanKornelFalesse? –Tak,słucham? –Panjest,jakmniemam,właścicielemfirmyAncoraImparo? (Ha!Jednakpamiętająnazwę). –Takjest.Wczymmogępanupomóc? – Dzwonię z kawiarni Ciacho. Jakieś dwa miesiące temu była u mnie Pana przedstawicielka handlowaizaproponowałausługipańskiejfirmy. –Zgadzasię–odpowiedziałuprzejmieKornel,przeglądającgorączkowozeszytzamówień. –Jawtedyniemiałemwystarczającegobudżetu,więczpropozycjinieskorzystałem.Niestety,moja sytuacjafinansowanieuległapoprawie,aleterazjadlaodmianymamdlapanapewnąofertę. –Słuchampana–odpowiedziałzzainteresowaniem. –Ztego,comiwiadomo,pańskafirma,mimożeoddobrychkilkumiesięcydziałanarynkuwJ.,nie posiadawłasnegobiura. –Owszem–oświadczyłKornel.–Nieuznaliśmytegozakonieczne. –Rozumiem,żewiększośćsprawzałatwiapantelefonicznielubprzezInternet. – Tak się składa, że ma pan rację – odparł lekko już poirytowany, ale wciąż trzymając fason poważnegobiznesmena. – Otóż moja oferta jest następująca – mężczyzna przeszedł wreszcie do sedna. – Proponuję panu przejęcie mojego lokalu za darmo, ale za to z jego obciążeniami finansowymi. Nie są one ogromne, jednakzdajęsobiesprawęztego,żewłasnymisiłaminiebędęwstanieichspłacić. –Toznaczy?Ojakiejkwociemówimy? –Pięćtysięcyeuro. Kornelwestchnąłciężko. –Oczywiścieniemusisiępandecydowaćwtejchwili.Mojąofertęprzedstawiłemjeszczeczterem innymkontrahentomiliczęnato,żeudamisięoddaćlokaldokońcategomiesiąca. –Czyliżemamdwatygodnienapodjęciedecyzji? –Niezupełnie.Jeśliktóryśzprzedsiębiorcówzdecydujesięwcześniej,odstąpięmufirmęwtrybie natychmiastowym. – Dobrze. W takim razie proszę podać mi swoje namiary, a ja skonsultuję się z moimi współpracownikamiipoinformujępanaonaszejdecyzji. –Będęwielcezobowiązany. *** –Alewłaściwiepoconambiuro?–zapytałaTosia,próbujączwiązaćdelikatnewłoskiPoliwdwa mysieogonki. – Myślę, że mogłoby się nam przydać. Tutaj w pokoju zaczynamy mieć niezły pieprznik z dokumentami, to raz. Po drugie, nie mamy gdzie zapraszać klientów na rozmowy. Bo i niby jak mielibyśmy ich tu wcisnąć? Między łóżeczko a wózek? Tu nie ma nawet biurka, przy którym można cokolwiekpodpisać. –Aledotejporyjeździliśmydoklientówiwszystkobyłowporządku. – Tak, ponieważ jesteśmy jeszcze małą firmą. A wyobraź sobie, jakby to było, gdybyśmy mogli zatrudnić więcej osób. Także absolwentów ASP albo po architekturze i dekoracji wnętrz. Przecież możemywykonywaćwięcejzleceń.NiewJ.,tylkowinnychmiastach.Poszukiwalibyśmyklientówprzez Internetiwysyłalibyśmydonichoferty. –Ipococidotegobiuro? – Poważna firma musi mieć biuro. Jak sobie to wyobrażasz? Te piętrzące się papierzyska porozrzucanepocałejpodłodzeiutaplanewkaszcePoli… –Odrazumusisztakdramatyzować.Kupimykilkasegregatorówizapanujemynadtymchaosem. –Amateriały?Niszcząsięwpiwnicy. –Niemusimyichprzetrzymywać.Tobyłgłupipomysł,żebykupićwszystkohurtem.Możeiwyszło niecotaniejnametrkwadratowy,alezatowszystkowyglądataksamo!Niemożemyużywaćwszędzie tychsamychmateriałów,farbidrewna.Każdylokal,dlaktóregopracujemy,mainnyklimat. – Wiem przecież. To był błąd i już następnym razem będziemy o tym wiedzieć. Ancora Imparo! Pamiętasz? –Jasne,żepamiętam.Nojuż,Pola,złaźzłóżkaiidźdokuchni.Mamusiazrobiłacikaszkę. Polagrzeczniezeskoczyłaipobiegładolustraobejrzećswojekucyki. –Nadaluważam,żeabyfirmasięrozwijała,potrzebnejestbiuro. –Amaszpięćtysięcyeuro? –Niemam. –Więc? –Wezmękredyt. –Znowu?Ledwiespłaciliśmypierwszy. –Toprawda,alespłaciliśmygobezzwłoki,więcbankdanamnastępny. –Acojeślinieznajdziemywięcejklientów?RynekwJ.jestjużnasycony.Niematuwięcejczego szukać. Musimy skupić się na realizacji tych umów, które dotąd podpisaliśmy. Jesteśmy ustawieni na następnedwalata,alemusimyprzedewszystkimpracowaćnadwysokąjakościąusług,aniemasowym działaniem.„PAMIĘTASZ?!”–zapytała,naśladującjegogłos.–Icozpomysłem,żebyzatrudnićkogoś dowspółpracy?Otymteżjużzapomniałeś?Zdajesię,żebędziemymusielitejosobiepłacić?Prawda? – Prawda. Ale na początku zawsze trzeba ponieść większe koszty, kochanie. Później sporo na tym zyskamy. –Kornel,niechciałabymzakłócaćtwojejwizji,aleprzypominamci,żemasznautrzymaniurodzinę. –Pamiętamotym. –Cieszęsiębardzo. *** –Icotynato?–zapytałmnie,kolejnyrazdesperackodrapiącsiępogłowie.–Jajużniewiem,jak mamjejprzemówićdorozsądku.Namnaprawdębędziepotrzebnebiuro.Atakilokalwcentrummiasta todobraoferta. –Kornel,alepamiętaj,żebiuronieprzynosiżadnychdochodów. –Notak… –Chyba,żesamzałożyłbyśtamlokal. –Ja,lokal? – Powiedzmy, że na początek ja mogę go wykupić za pieniądze ze spadku po Fi. Wszyscy pracowaliśmy Pod Klonami Zielonymi i wiemy, jak wygląda taki biznes od wewnątrz. Moglibyśmy urządzićcoś,czegojeszczeniemawJ.Naprzykładwieczorkikaraokealbokursmalarstwalubrzeźby przykieliszkuwina. –Czyjawiem?Towydajemisięjeszczewiększąinwestycją. –Aleprzynoszącązyski.Wykorzystałbyśswójpotencjałijednocześniezarabiałpieniądze. – Ale wtedy nie miałbym już czasu na główne zadanie firmy, tylko siedziałbym z beztalenciami itłumaczyłpodstawyrysunku.Słyszałaśpojęcie„gawiedziowstręt”?! –Taa…hasłoGrabarza.Jasne. –Jawłaśnienatocierpię. – W takim razie zajmijcie się teraz wykonywaniem zleceń, najlepiej jak potraficie. Ja wykupię Ciachoizajmęsięorganizacjąkursu,anazapleczuzorganizujemybiuroA.I.iwykombinujemyosobne wejściedlaklientów. –Tosięnieuda,Latte. –Udasię.Bądźdobrejmyśli. – Dziękuję – przytulił mnie mocno i wyszedł, zostawiając kelnerce napiwek równowartości ceny kawy,którązamówił. Artysta–roześmiałamsięwduchu.–Jakonmożeprowadzićbiznes? *** Ścianypomalowanebyłynabladoróżowykolor,którysprawiał,żecałewnętrzerobiłowrażeniezbyt słodkiego nawet jak na potrzeby cukierni, a okropne plakaty z grubasami w pasiastych gaciach, jakie noszono w formie opalaczy na plaże w latach dwudziestych, automatycznie odbierały apetyt na jakiekolwiekciastko,acodopierociacho.Nicdziwnego,żezbankrutował. Dotknęłamścianyizamknęłamoczy. Kilkueleganckichmężczyznsiedzącychprzyhebanowychrzeźbionychstołach,ciepłekawoweściany i fotografie smakowitych czekoladowych deserów. Duże, pękate kieliszki zwisające z półki przymocowanej nad barem. Wewnętrzne parapety z oszlifowanego szkła z wtopionymi do wnętrza ziarnamikawy.Artdécoielegancja.Doskonałepomieszczeniedlatych,którzyprzyszliomówićinteresy. –Dzieńdobry.Zapraszamdobiura–wyrwałmniezzamyśleniawłaściciel.Poszłamzanim. – Jestem przedstawicielką handlową firmy A.I. Zdaje się, że już kiedyś mieliśmy przyjemność się spotkać – oznajmiłam, niezauważalnie dotykając kilku dokumentów, które leżały na stole. Nie miał żadnychinnychofertkupna.Cwaniak. –Panie… –FranciszekSypnicki. –PanieSypnicki,skądinądwiadomomi,żeniemapaninnychofertnaprzejęcielokalu. –Ależmam!–krzyknąłoburzony. –Proszęniekrzyczeć,wiem,jakajestpańskasytuacjaiżejestpanpodsilnąpresjąrodziny,abyczym prędzejpozbyćsięciążącegonadpanemdługu. (Tujużimprowizacja!) –Niewiem,skądpaniposiadarównieabsurdalnewiadomości. – Panie Sypnicki, porozmawiajmy poważnie – dotknęłam koperty ze znanym mi nadrukiem Banku Państwowego. –Proszętozostawić.Copanirobi? – Przepraszam. Nie chciałam pana zdenerwować. Może źle zaczęłam. Przyszłam tutaj, żeby zaproponowaćpanuwykupieniepańskiegolokalu.Mojaofertatotrzytysiąceeuro. –Słucham?!–wykrzyknąłzbulwersowany.–Proponowałempaństwukupnozapięćtysięcy. – Trzy tysiące to i tak więcej niż suma, na którą pański lokal jest zadłużony. Jeśli będzie pan zainteresowany,proszęsięznamiskontaktować.Dowidzenia. –Dowidzenia–odpowiedział,ciężkowzdychając. Zgłosiłsiępotrzechdniach. – Przyjmuję pani ofertę. Zapraszam do mojego lokalu w sobotę o dziesiątej rano. Dopełnimy formalności. –Miłomitosłyszeć. Oczywiście przyprowadziłam ze sobą Glorię, która co prawda nie ukończyła jeszcze aplikacji adwokackiej,alemiałajużsporąwiedzęwtejdziedzinie. –Coterazzamierzasz,Latte?–zapytała,kiedysiedziałyśmyrazemwniewielkiejrestauracyjceprzy placuPistacjowym.–Niewiem,cosięostatnioztobądzieje.Rzuciłaśstudia,wyjechałaśgdzieśnatrzy miesiące,mieszkaszkątemurodzicówJanka,aterazjeszczetencałybizneszKornelemiTosią.Przecież tysięnigdyczymśtakimnieinteresowałaś.Skądnagletylezmianwtwoimżyciu? –Postanowiłampoprostucośzmienić. –Niechceszjużbyćpsychologiem? – Chyba przeceniłam swoje możliwości. Jednak psychologia to nie jest moje powołanie. Nie rozumiem sama siebie, więc jak mogę pomagać innym? Anna zaproponowała mi, żebym zamieszkała terazwjejmieszkaniu. –Fantastycznie,widzę,żeniebędziejejjużpotrzebne. –Przestań,Gloria. –Kiedysięprzeprowadzasz? –Jutro. –Oszalałaś.DlaczegoniewróciszdoK.? –Niewrócę,botumamkomupomagać,mogęsięrozwinąć.Atambędęjedyniepopychadłempani GruszczyńskiejwKlonach.Jużtegoniechcę.Tutajmamwizję,tampókicojestemnikim. –KochałaśK.Mówiłaśprzecież,żetotwojeakme. –Nadaltaksądzę,alewiem,żejawtedyjeszczeniebyłamakme.Nadalniejestem,alewrócętam dopierowtedy,kiedypoczuję,żejestemgotowa. Pokręciłazniedowierzaniemgłową. –CouMarka?–zapytałam. –Wporządku.Chociażciężkomuzaaklimatyzowaćsięwmieszkaniunawyspie. –Nicdziwnego.Dzikiświatwwielkimmieście. –Przyzwyczaisię.WidziałaśsięzEmilem? –Nie. –Dlaczego? –Niebędęzanimbiegać. –Biegać?Nieznamdrugiejrówniezdystansowanejwobecfacetówosobynaświecie. –NiemamochotynakonfrontacjęzRudą. –Rudą–parsknęłajakzwyklenawspomnieniedziewczynybrata,wypuszczającdymzust.–Żeteżty sięniąprzejmujesz. – A ciebie Anna nie obchodzi, tak? – wiedziałam, że to był cios poniżej pasa, ale jakoś mi się wymknęło. –Tocoinnego.Onją…zakochałsięwniej. –Wiem–odpowiedziałam,patrzącnaniązatroskana. –Alecotam.MamprzecieżMarka,nie? –Tak.Napewnotymrazemwszystkocisięułoży.PozatymchciałabyśwylądowaćwT.?Chybabyś tamoszalała.Zeroimprez,zeroludzi,żadnychperspektywnażycie. –Wiem–powiedziała,spoglądającposmutniałymwzrokiemnaniebo. –Spokojnie,Gloria–próbowałamjąpocieszyć. –Jagonadalkocham,wiesz? –Wiem,kochanie.Alechybanajwyższaporasięodtegouwolnić.Tyiontodwainneświaty.Poza tympomyślsobie,jakwyglądałybywaszedzieci,gdybyodziedziczyłyponimurodę.Chciałabyśtego? Gloriazaśmiałasiękrótko,alewidziałam,żemojegłupiegadanienicwtejsytuacjiniepomoże. –Powróżyszmi,Latte? Wyciągnęłaprzedsiebiedłońipokazałamiją.Zciężkimsercemspojrzałamnarysującesięnaniej linie. Ostatnim razem nie dostrzegłam nawet połowy tego, co widziałam teraz. Z większą swobodą przychodziło mi mówienie o wróżeniu. Teraz wydawało mi się to aż zbyt poważne, żeby sobie z tego kpić. Nieprzewidujprzyszłościswoichnajbliższych–przemknęłamiprzezmyślporadaFizapisanawjej liście,którejnigdypóźniejniesłyszałamodprzewodniczkianinieczytałamwżadnejksiędze. CzyFimiałarację,mówiącmiotym?MożefaktycznielepiejnieznaćprzyszłościGlorii?Dotknęłam przegubem łokcia jej dłoni i znów w mojej głowie rozniósł się krzyk tego samego małego dziecka. Ta sama wizja. Leżący we krwi mężczyzna. Jakieś kobiety. Chyba Oliwia. Druga bardzo niewyraźna. Przypomniało mi się to, co mówił Daniel. To musiał być jej ojciec. Chyba faktycznie była świadkiem jego śmierci. Może… to jedyna osoba, od której mogłabym się dowiedzieć, co właściwie stało się tamtego dnia. Po chwili drugie uderzenie, zapłakana Gloria krzycząca „nie, nie, nie!”, „jak mogłaś?”. Późniejznówona,starsza,wbiałejsaliprzypominającejszpitalpsychiatryczny. –No,powiedzmi,cosięstanie.Przecieżtotylkowizja.Nicpoważnego.Mogętozmienić. –Niemożesz.Totwojateraźniejszość,tylkojeszczesięniewydarzyła. –Niestraszmnie,Latte.Przecieżcałyczaswpływamnato,cobędziesiędziało.Gdybytakniebyło, tonieuczyłabymsiędoegzaminów,któreitakmamzdać. –Aletanaukatakżejestczęściątejteraźniejszości. –Cozabzdura!ItotegosięnauczyłaśnagórzeBrocken?Mamdlaciebiedobrąradę:niejedźtam więcej, bo natłuką ci bezsensownych myśli do głowy! Może to jakaś sekta i później będziesz musiała popełnićharakiri? –Nicnierozumiesz.Patrz. Dotknęłampalcamijejskroniizaczęłamsiłąprzekazywaćjejswojemyśli. –Corobisz? Zachwilędonaszegostolikapodejdziemaładziewczynkaipoprosicięocukier,poczymrozlejeci nakolanatwojąkawę.Postarajsię,żebytegoniezrobiła. Gloriauśmiechnęłasię. –Jaktozrobiłaś? Nicnieodpowiedziałam. Pochwilidonaszegostolikapodeszłapięciolatkazkokardamiwewłosach. –Dzieńdobry. – Dzień dobry – odpowiedziała Gloria i przesunęła kawę na drugi koniec stolika, żeby mała nie mogłajejdosięgnąć. –Czymogąmipaniepodaćcukier? –Tak,oczywiście. Gloria wzięła cukierniczkę i ostrożnie podała małej, która złapała ją solidnie w obie dłonie ipodbiegładostolika,gdziesiedziałajejmama. –Awidzisz?–roześmiałasięGloriaiwzięłazzadowoleniemfiliżankędoręki.–Dasięzmienić. – Przepraszam panią – szarpnęła ją nagle ta sama dziewczynka, rozlewając zawartość filiżanki na spodnieGlorii.–Mamakazałamipodziękować–skończyła,patrzączprzerażeniem,iuciekładomamy. – Bardzo panią przepraszam – jej mama zerwała się od swojego stolika, podbiegła do nas izakłopotanapodałaGloriipaczkęchusteczek.–Zapłacęzapralnię. –Nie,nietrzeba–odpowiedziałazeskrzywionąminąGloria,wycierającspodnie.–Takiwidaćmój los.Chodź,pójdziemydomnienajakiegośdrinka,apotemprzejdziemysiędoFurty. Zaniepokoiła mnie trochę wizja możliwego spotkania z Oliwią, ale z mojego dotychczasowego doświadczenia wizyt u Glorii wiedziałam, że raczej rzadko można było na nią trafić w domu. Choć równocześnie ciekawiło mnie, jak zareagowałaby, gdyby mnie teraz spotkała. Po jej ostatniej ucieczce niesądziłam,żechciałabynamniewpaść. Szłyśmypowoliulicami,któreobieznałyśmyodlat,mijającpowojennekamieniceodremontowane zfunduszyunijnychiodświeżoneparki,wktórychtakczęstoukrywałyśmysięzbutelkąwinaprzedstrażą miejską. Rozmawiałyśmy, jakby nic się nie zmieniło, a jednak zmieniło się bardzo dużo. Wystarczyło spojrzeć na Glorię. Starte do metalu na czubkach glany zamieniła na eleganckie buty od Gucciego. Jej eleganckąsylwetkęokrywałszykowny,lekkipłaszczyk.Wkońcujużniebawemmiałakończyćaplikację adwokacką i zostać podobnie jak jej ojciec szanowanym mecenasem z niewątpliwą tendencją do romansów na boku. Mimo wszelkich starań i prób nasze drogi zaczynały się rozchodzić, szłyśmy wkompletnieinnychkierunkach.Awtychjejciuchach…napewnoniebyłtokierunekFurty. –Mogęcięocośzapytać? –Jasne,tylkodlaczegotakoficjalniezaczynasz?Cośsięstało?–zdziwiłasięGloria. –Nie,tylko…ilemiałaślat,kiedyzginąłtwójojciec? –Cośkołodwóch. –Apamiętasz,gdziebyłaśtegodnia? –Nochybazwariowałaś.Jaknibymampamiętać? – To musiało być dla ciebie traumatyczne przeżycie. Na pewno pamiętasz, gdzie byłaś, kiedy się otymdowiedziałaś.Bochybaniebyłocięprzytym,prawda? –Oczywiście,żemnieprzytymniebyło.Aleniepamiętam,kiedyijaksięotymdowiedziałam. –Niesądzisz,żetodziwne?Pamiętasz,żeopowiadałcibajki.Mówiłaśmiotymkiedyś… –Niewiem,Latte.Tosąprzebłyski.Przecieżbyłamjeszczemałymdzieckiem.Możetodomnienie dotarło.Acociętaknagleztymnaszło? –Nie,taktylkopytam. –Witaj,kochanie–Oliwiaucałowałamnielekkowpoliczekistarłaszybkośladczerwonejszminki, którynanimzostawiła. –Dzieńdobry–przywitałamsię.Wiedziałam,żemójwidokraczejjejnieucieszył. – Dawno cię tu nie było, Latte – stwierdziła, starając się zachować pozory uprzejmości. Miałam wrażenie,żegdybytylkomogła,przewierciłabywzrokiemdziuręprzezmojągłowę,żebydowiedziećsię, czypowiedziałamowszystkimGlorii. –Lattebyłanazlocieczarownic,prawdaLatte? –Prawda–roześmiałamsię. –Coteżwyopowiadacie?–uśmiechnęłasięsztucznie. – Naprawdę, mamo, nie wiem, czy wiesz, ale moja przyjaciółka odkryła w sobie ostatnio siły paranormalne – oświadczyła Gloria, krzywiąc nos za plecami Oliwii. W najmniejszym stopniu nie zdawała sobie sprawy z tego, do jakiego rozstroju nerwowego ją tym doprowadza. Poczułam na sobie przeszywającespojrzenieOliwii,aletylkosiędoniejuśmiechnęłam,jakbynicsięniestało. –Idziemysięnapićdrinka,tobieteżzrobić? –Nie,dziękuję.Mamdzisiajspotkaniefundacji,muszęmiećjasnyumysł. –WidziałaśgdzieśEmila? –Powiniensięzarazpojawić.Wychodziciewieczorem? –Byćmoże. –Mniewkażdymrazieniebędzie.Bawciesiędobrze.Żegnaj,Latte. –Możenie„żegnaj”,chybaniebawemsięspotkamy,prawda?–Oliwiaprzeszyłamniewzrokiem. –Nooczywiście.WkońcuwróciłaśnastałedoJ.Tak? –Tak.Dozobaczeniawkrótce. –Dozobaczenia. Wyszłaizamknęłazasobądrzwi. – Co wy tak dziwnie ze sobą rozmawiacie? – zapytała Gloria, wyciągając szklanki do drinków zwielkiegobarku. –Dlaczegodziwnie?Normalnie. –Takmisięjakośwydawało.Jakiegochcesz? –Żubrówkęzsokiemjabłkowym. Poszładokuchnipolód. Nagledrzwiwejścioweotwarłysięzhukiemidośrodkawbiegłarozhisteryzowana,zapuchniętaod płaczurudaAngelika. –Jakmogłeś!?–krzyknęła,odwracającsięwstronęwyjścia,iwtedykątemokamniedostrzegła. –Atycoturobisz?!–krzyknęłabezogródek,wpadającwjeszczewiększyszał. WtejchwilidoholuwszedłspokojnymkrokiemEmil. – Angela, uspokój się. Przecież pamiętałem o twoich urodzinach, tylko chciałem zrobić ci niespodziankę wieczorem. O, Latte – rozpromienił się na mój widok. – Boże, jak ja dawno cię nie widziałem. –Chybatrafiłamnazłymoment. Ruda wyglądała, jakby za chwilę miała wybuchnąć. Czerwone, spuchnięte oczy, usta wydęte wnerwowymgrymasieipotarganewłosywnajmniejszymstopniuniewzbudzałylitości,aconajwyżej politowanie.Niezaprzeczę,żejejwidoksprawiłminiemałąfrajdę. –Źlesięczujesz?–zapytałam,żebyjejdopiec. –Emil–wycedziłaprzezzęby–możemyporozmawiać?Uciebiewpokoju. –Już–wzruszyłbezradnieramionami. Rudaodwróciłasięnapięcieipomaszerowałanagórę. – Zaraz wrócę. Nie znikaj stąd, bardzo cię proszę. Pięknie wyglądasz – szepnął do mnie przed wyjściem. – Sorry, że tak długo – powiedziała Gloria, która właśnie w tej chwili pojawiła się z dwoma drinkami. – Nie szkodzi, wcale się nie nudziłam. Przed chwilą byłam świadkiem ataku nerwowego Angeli. Wyglądanato,żeEmilzapomniałojejurodzinach. –Toakuratnicnowego–roześmiałasię.–Onzapominaowszystkichważnychdatach.Dobry?Czy zasłaby? –Dobry. – Gloria, Latte, co wy na to, żeby uczcić dzisiaj urodziny Angeli w jakiejś restauracji? – zaproponowałEmil. Gloriaspojrzałanamniepytająco. –Jasne,czemunie. –Wtakimraziejateżsięzgadzam–skinęłagłową. Taksięzdarzyło,żeznałamjużmiejsce,wktórymznaleźliśmysięgodzinępóźniej.Choćgeneralnieto niebyłymojeklimaty. –RosariumtojednaznajlepszychrestauracjiwJ.Mająwybórdańzcałegoświata,zawsześwieżych irewelacyjniepodanych–zareklamowałEmil,otwierającprzednamidrzwi. –Pananazwisko? –Falesse. –Proszęzamną. Poprowadziłanasdostolikanaśrodkurestauracjiipodałakartydań.Apochwilizjawiłasięznowu zesrebrnymwiaderkiemzszampanem. –Szampandlapań. – Dzięki, Emiś – roześmiała się perliście Angelika, której na widok szampana nagle przeszedł zły humor(choćwcześniejniebyłazachwyconatym,żejaiGloriajedziemyzniminajejwymarzonąkolację wedwoje). –Paniraczyspróbować?–zapytałakelnerka. –Ja?–zdziwiłamsię.–Możelepiejsolenizantka. –Dostałampolecenie,abytopanispróbowałajakopierwsza. –Emiś!–warknęłazoburzeniemRuda. –Cichobądź,Angela.Tonieodemnietenszampan. –Aodkogo?–zapytałamkelnerki. –Sponsorpragniepozostaćanonimowy. „Niepasujędotwojejukładanki,wierzmi”–naskrobałamnaserwetceipoprosiłamkelnerkę,aby odniosłaszampanaipodałato„sponsorowi”,któregonatychmiastrozszyfrowałam. PochwiliOktawianpojawiłsięprzynaszymstoliku. –Wyrzuciłemmojepuzzle,zacznęodnowa–oświadczyłkuzdziwieniumojegotowarzystwa. –PanFrater?–zapytałazezdziwieniemAngela. –Tak–odpowiedziałobojętnie.–Mogęcięporwaćczykolacjajestwyjątkowosłużbowa?–zwrócił siędomnie. –Niesłużbowa,alewyjątkowoważna. –Nieodpowiedziałaśnalist–oznajmił,jakbywnajmniejszymstopniunieprzeszkadzałomuto,że siedzęwtowarzystwieprzyjaciół. –Widoczniewolę… –Pozostaćterraincognita?Nieobawiajsię,żecięrozgryzę.Twojeoczyitakzawszebędądlamnie nieodgadnionązagadką. –Oktawian,proszęcię–zaczęłamsięczućskrępowanatąsytuacją. –Możemyporozmawiaćnaosobności?Proszę. –Jestemwtowarzystwie. –Dobrze,umówmysięwięcnajutro.Zadzwonię,dobrze? –Nicnieobiecuję. –Wystarczy,żeodbierzesztelefon. –Niemaszmojegonumeru. –Jutrobędęmiał.Przepraszamjeszczeraz,żeprzeszkodziłem.Aszampanaproszęprzyjąćwramach rekompensatyzastraconydlamnieczas.Smakowałciostatnio. –Dziękuję. –Dozobaczenia. –Cześć. Kiedyodszedł,oczywszystkichwlepionebyływniemymosłupieniuwemnie. –Noco? –Ktotobył? –OktawianFrater!–odpowiedziałaAngela,mimożetoniejąpytano.–Największyłowcatalentów w kraju. Nikt inny nie wypromował tylu znanych osobowości co on. Dostanie się do jego portfolio graniczyzcudemidajegwarancjęsukcesu–wyrecytowała. –Atyskądgoznasz?–Gloriapatrzyłanamniezdziwiona. –Wpadliśmykiedyśnasiebie.Strasznysnob. –Strasznieprzystojnyibogatysnob–dodałaAngela. –Odrazubogaty… –Czytywogólewiesz,cotozaszampan?–zapytałaGloria. –Niemampojęcia.Spotkaliśmysiętylkoraziwtedygopiliśmy. – Butelka kosztuje trzysta euro – oświadczyła konspiracyjnym szeptem. – To nie jest jakaś tam podpierduchazhipermarketu,tylkonajprawdziwszyszampanzSzampanii.Pierwszaklasa. –OK. – Nie udawaj. Widzę, że zrobił na tobie wrażenie. Podobasz mu się. Musisz się z nim spotkać. Na pewnoweźmieciędojakiegoścudownegomiejsca.MożesamolotemdoParyża.AlboLondynu. –Jeślimiałabymsięznimjeszczekiedykolwiekspotkać,tonaneutralnymgruncie.Iprzytym,coja piję.AniezszampanemzSzampanii. –Głupiajesteś–oświadczyłaspokojnieGloria. –Wiem,zawszemitomówiłaś. –Tymrazemmówiępoważnie.Angela!–podniosłakieliszekzszampanem.–Twojezdrowie. Rudabyławciążoniemiałazzachwytunamyśl,którejnietrzebabyłospecjalnieodczytywać,żebyją poznać.Podniosłakieliszek.Wizjaszybkiejkarierypodmoimpatronatemzmieniłacałąnienawiść,którą dotądmniedarzyła,wuwielbienie. –ZdrowieLatteiOktawiana–oświadczyła. Gloriaparsknęłaśmiechem,aEmildostałnatwarzynerwowychwypieków.Wypiliśmypokieliszku izamówiliśmyjedzenie. Następnegodniazebrałamwszystkieswojerzeczywwielkiekartonowepudłaiwpakowałamjedo półciężarówki,którąEmilzorganizowałnapotrzebyprzeprowadzki. –Jesteśpewna,żeniewracaszdoK.? –Widzę,żechceszsięmniestądpozbyć. –Wiesz,żetakniejest.Straszniesięcieszę,żetuzostaniesz. –Angelachybatrochęmniej,co? – Też odnosisz wrażenie, że za tobą nie przepada? Myślałem, że tylko ja to widzę. Chyba jest zazdrosna–powiedział,ładującpudłodosamochodu. –Zazdrosna?Oco?Przecieżjesteścierazem. –Tak.Jesteśmy. –Zazdrośćniszczyzwiązek.Niepowinnasiętakzachowywać.Zresztąjachybaniemogęsłużyćwtej kwestiikompetentnąradą. –Dlaczego? –Dobrzewiesz.Niemamzbytwielkiegodoświadczeniawzwiązkach. –Mogłabyśmieć.Samanasodrzucasz. –Was? –Facetów–skonfundowałsię. –Chybaniemamdowyborużadnychofert–roześmiałamsię,żebyniepokazać,żesięzawstydziłam. –Masz.Widziałemwczoraj,jaktencałyFretersięnaciebiegapił. –Tonicważnego. –Dzwoniłdociebiedzisiaj? –Nie. –Umówiszsięznim,jeślizadzwoni? –Niewiem.Tonietwojasprawa. –Będęzazdrosny–roześmiałsię. –Sądzisz,żejestodciebielepszy? –Sądzę,żeniezasługujenato,żebyśsięznimumówiła.Jateżnie. –Tymaszdziewczynę. –Botymnieniechciałaś–uśmiechnąłsiępodnosem. –Nigdyniepytałeś,czychcę. –Nieudawaj,żetegoniewidzisz. – Ta rozmowa toczy się w złym kierunku – powiedziałam, bo zaczynałam się bać, do czego nas to doprowadzi,alewtymwłaśniemomencieEmilprzytuliłmnieipocałował. –Przestań,Emil! Zrobiłomisięstraszniegorąco.Emilwziąłmniezarękęipociągnąłwstronęklatki. Kochamcię–usłyszałamwnatłokujegomyśli. –Emil,uspokójsię.Przecieżwiesz,żetojestbezsensu. –Proszęcię,Latte.Niemównic. Szybko pokonaliśmy schody i znaleźliśmy się w mieszkaniu, w którym spędziliśmy ze sobą setki wieczorów,rozmawiająciobserwującwzajemnieswojerozognioneoczy. I to jest jedna z chwil mojego życia, o której piszę z ciężkim sercem. O ile do wszystkiego, co uczyniłamźle,mogęsięprzyznać,uderzającsięwpierśzesłowamimeaculpanaustach,to,costałosię wtedy między nami, nie było ani moją, ani jego winą. Było raczej wynikiem wieloletniej namiętności, którawnaswzbierała.Krótkichlistów,esemesów,spojrzeń,dotknięć,bardziejmyśliniżsłówiuczuć, które kumulowały się powoli przez cały czas, kiedy się nie widzieliśmy, a intensyfikowały, kiedy wpadaliśmynasiebiewmiejscach,gdziekrzyżowałysięnaszedrogi.Byliśmyprawdopodobnieswoją wzajemną przyczyną powrotów na poddasze MZP. Mimo że tyle lat się znaliśmy, dopiero tamtego popołudniapoczułam,jakbardzojestmibliski.Niewiedziałomniewielurzeczy.Zdawałsobiesprawę, że mam przed nim tajemnice, ale nie pytał o nic, o czym nie chciałam mówić. Jego uczucie mogłam wyczytać jedynie w dotyku i myślach. Obraz tamtego dnia zachowałam na zawsze pod powiekami; powracał on każdorazowo, gdy chciałam Emila pamiętać takim, jakim był wtedy. Oddanym, czułym ispełniającymswojenajskrytszemarzenie. –Jesteśtakapiękna…–zdążyłwyszeptać,zanimnaszurojonyświatspełnionychsnówrozbiłsięna tysiącekawałków. Jeszczetegosamegodniadowiedzieliśmysię,żeAngelikajestwciąży. *** Jest takie uczucie, zawieszone między bezsilnym śmiechem a płaczem. Absolutnie zbijające z tropu iogłupiającejaksilnynarkotyk. Nazywasiękonsternacja. OnowłaśniedopadłomnietegowieczoruwFurcie,kiedyRudazebraławszystkich,abyobwieścić radosnąnowinę.Emilbladyjakścianaprzyjmowałodwszystkichgratulacje. –Awidzisz?Trzebabyłosięzdecydować–szepnęłaminauchoGloria. –No,najwyższapora,stary.Iletojuż–dwadzieściaosiemlatekstuknęło,co?Porasięustatkować– winszowałmuKornel. – Moje gratulacje, Angelika. Wolisz chłopca czy dziewczynkę? – śmiała się Anna, niewątpliwie zazdroszczącjejwgłębiducha. –No,no,tylkotynicjeszczeniekombinuj–roześmiałsięJanek. –Kochanie,mamjużtrzydziestkęnakarku.Najwyższaporanatakiedecyzje. –Idęzapalić,ktośmateżochotę?–zapytałanerwowoGloria. –Ja–powiedzieliśmyrównocześniezEmilem. –Przecieżwyniepalicie–zdziwiłasięTosia. –Dobrze,tyidź–powiedziałspokojnieEmil. –Możemyiśćrazem,jeślichceciesięprzewietrzyć–zaproponowałaGloria. –Nie.Jeślichceszwyjść,Emil,toidź.Jazostanę. Nagle gęsta atmosfera, która cały wieczór panowała jedynie między nami dwojgiem, spowiła wszystkich. – Hej, co się dzieje tatuśku? – zapytał wciąż rozbawiony nowiną Kornel. – Chyba nie obleciał cię strach? – Odwal się! – krzyknął zdenerwowany Emil i z piskiem odsunął krzesło, żeby wydostać się na zewnątrz. –Niemartwsię,Angela.Ciężkoprzyjmujetakiewieści. –Mówisz,jakbymgonieznała,Gloria.Wiem,żemusimiećtrochęczasu.Możepowinnammubyła powiedziećwcześniej,alechciałam,żebyśmymogliświętowaćwszyscyrazem. –Pójdęzobaczyć,czywszystkoznimwporządku–powiedziałamwkońcuiposzłamzanim,chociaż nogiuginałysiępodemną. –Maszjeszczejednego?Teżmuszęzapalić. Wyciągnąłpaczkętrzęsącąsiędłoniąipodałmipapierosa. –Dlaczegożyciemusibyćtakimpieprzonymgównempomyłek?… –Posłuchajmnie. –Nie,totymnieposłuchaj–przerwałmi.–Całeżyciechciałembyćztobą.Wiedziałem,żejesteś oniązazdrosnaizacząłemtozprzekory.Jakcholernygówniarz.Niesądziłem,żebędziemiałatakisilny charakter. Zrobiła ze mnie takiego pantoflarza, że zapomniałem o bożym świecie. Ale wczoraj, kiedy zobaczyłem ciebie u nas… To było niczym uderzenie młotem w pusty łeb. Wyglądałaś wspaniale, a ja pomyślałem, że… A potem ten cały Freter, któremu z zazdrości chciałem ukręcić głowę. I kiedy już w końcu wszystko w ciągu jednej chwili znalazło się na swoim miejscu, pierwszy raz w moim życiu, kiedyczułem,żejesttak,jakbyćpowinno…Pięknie.Idealnie.Kurwamać.Dlaczego?! Wstałikopnąłjakąśpuszkę,którależałanaziemi. –Dlaczegomitorobisz,Boże!?–krzyknąłtakgłośno,żeprzestraszyłamsię,iżusłyszągowśrodku. –Posłuchaj–zaczęłamspokojnie,choćsercebolałomniejaknigdywcześniej.–Mojeżycieteżnie układa się tak, jakbym tego chciała. Zawsze jakaś przeszkoda pojawia się na mojej drodze. I teraz też wydawałomisię,żeznalazłamcoś,cobędziedlamniepodporąwtymwszystkim,czemuciąglemuszę stawiaćczoła.Alewidocznietobyłakolejnapróba,naktórąwystawiłomniemojezłośliweżycie.Udało musię.Pogratulować.Cóż,mniepozostajejedynieświadomość,żegdybymwcześniejsięzdecydowała, zamiastgraćniedostępnebarokowecacko,mogłabymjeszczeznaleźćprawdziweszczęście.Alety…dla ciebietojestpocząteknowejdrogi.Niemówię,żebyśzapomniałotym,cosięstało,bojeślibyłotodla ciebierównieważnejakdlamnie… –Wiesz,żetak… –Tożadneznasnigdyotymniezapomni.Alemusiszbyćodpowiedzialnyizdzikiegochłopca,który goni marzenia, stać się teraz dobrym partnerem dla Angeli i kochającym ojcem dla dziecka, które niedługoprzyjdzienaświat.Rozumiesz? Przydepnąłbutemniedopałek,któryrzuciłprzedchwiląnaziemię. –Jasne,Latte.Onicsięniemartw.Damradę–powiedziałnaglewyluzowanymgłosem,jakbynicsię niestało. Spojrzałamwkierunkudrzwi.Angelastaławdrzwiachispoglądaławnaszymkierunku. –Wszystkowporządku? –Oczywiście,kochanie.Wszystkogra. Mamnadzieję,żenienawiązywałtymisłowamidorozwiązańzfilmuAllena…–pomyślałam,siląc sięwduchunaszczyptęironiiwobeccałejtejsytuacji. ZbliżyłamsiędoAngeliidelikatniedotknęłamjejbrzucha. –O!Będąbliźniaki. –Lepiejniekracz. –Niekraczę.Wiem–uśmiechnęłamsięsiłąwoli. Siedziałamzamkniętawpokojuprzeznastępnychkilkadni.Niewiem,jakdługo.Niemiałamczym odmierzać czasu. Wyłączyłam telefon, opuściłam żaluzje, a płytę ustawiłam na nieustanne powtarzanie utworuTracyChapmanopretensjonalnymwtymkontekścietytuleGoodbye,którymiałstanowićrodzaj mantry oczyszczającej mnie z wydarzeń ostatnich dni. Odcięcie się od tego, co było. Pożegnanie zzamykającymsięrozdziałemMizantropówZPoddasza,którzyjużnigdyniemielisięodrodzić. Nie miałam siły podnieść się z materaca ani przebrać. Potrzebowałam kilku dni z dala od ludzi, którychznałam.Niemiałamochotyznikimrozmawiać.AnizGlorią,anizJankiem,anizAnną.Ajuż zdecydowanieniezEmilem,którykażdegodniaprzychodziłipukałdomoichdrzwi,krzycząc,żebymmu otworzyła,bodoskonalewie,żetamjestem.Byłam.Alebyłamsamainikogonaświecieniepowinnoto obchodzić. Każdy ma w końcu prawo do chwili prywatności, kiedy zamyka się przed światem we własnejnorze.Atowłaśniebyłamojanora. – Idź stąd, Emil! – krzyknęłam, kiedy kolejnego dnia dobiegło mnie pukanie do drzwi. – Powiedziałamci,żeniechcęjużztobąrozmawiać. –Faktycznie,zEmilemchybaniepowinnaś,skoroniechcesz,alerozmowazemnąmożecipomóc. –Ktoto?–zapytałamprzestraszona. –OktawianFreter.Ostrzegałem,żecięznajdę.Nawetjeśliwyłączysztelefon. –Proszę,idźstąd.Niemamnastrojudowygłupów. –Słyszę.Alezapewniam,żejatakżeniemamzamiarusięwygłupiać.Trochęsięmusiałemnatrudzić, żebycięznaleźć,więcniedamsiętakszybkospławić.Lubiszsięprzeprowadzać,co? –Dobrze,spotkamsięztobą,aleinnymrazem.Dzisiajjestemwniezbytdobrymstanieducha. –Rozumiem.Ajeśliobiecam,żestanduchawezmęnaswojąodpowiedzialność? –Stanciałateżjestnienajlepszy. –Zniosęwszystko,tylkootwórzdrzwi. Niewiemwłaściwie,dlaczegodałammusięprzekonać,alenajwidoczniejdoszłamdokresuużalania sięnadsobą,zwłaszczażesamabyłamsobiewinna.Podeszłamdodrzwi,nawetniepróbującpodrodze spojrzećwlustro,żebyniepogarszaćwłasnegosamopoczucia.Stałprzeddrzwiami,pachnącyjakąś–jak mniemam – absurdalnie drogą wodą po goleniu, ale za to w dżinsach i luźnej koszuli w nieregularną kratkę,niezapiętejposamąszyjęaniniedociśniętejfirmowymkrawatemdlaupewnieniasię,żetlenna pewnoniedopływadopłuc… –Proszę–oświadczyłam. –O…ostaniemieszkanianieuprzedzałaś–roześmiałsię. –Tobyłowliczonewkosztyryzyka. –Akceptujęwarunki.Atodlaciebie. Podał mi mały bukiecik konwalii, taki, jakie o tej porze roku starsze panie opatulone w kolorowe chustysprzedawałynarogukażdejulicy.–Dziękuję.Miłoztwojejstrony. – Nie będę pytał, co się dzieje, bo to oczywiście nie moja sprawa, ale zapewniam, że mam na to sposób. –Jaki? –Ztego,comiwiadomo,przerwałaśjakiśczastemustudiainiemaszobecniepracy. –Cholera,szpiegujeszmnieczyco?–warknęłam. –Nie,poprostubardzosiętobąinteresuję. –Chciałbyś,żebymtojatakśledziłatwojeżycieosobiste? –Oczywiście–roześmiałsię. –Toproszę. Podeszłamiprzycisnęłamspóddłonidojegoczoła. – Oktawian Nikodem Freter, syn Julii i Tadeusza, urodzony dwudziestego pierwszego maja, trzydzieścidwalata,założycielfirmyFineStar.Jedenbrat,dwiesiostry,mieszkaniewJ.,domwW.,pies labradorFrodo,stancywilny:starykawaler. –No,nietakiznowustary,resztasięzgadza–oświadczyłspokojnie. –Nieprzerażacięto? –Wiem,żejesteśwróżką.Dowiedziałemsięnapolicji,wjakimcharakterzepracujeszprzysprawie omorderstwomecenasaFalesse,zktóregocórkąprzyjaźniszsięodwielulat,aleniewiadomo,czemu niemajejterazprzytobie,chociażnapewnobycisięprzydała.Inie,nieprzerażamnieto.Akceptujęcię zwszelkimiefektamiubocznymi. –GloriawyjechaładoK.iniemapojęcia,cosięstało.Tozresztątakżenietwojasprawa.Dlaczego grzebieszwmoimżyciu? –Tyszperałaśwmoimumyśle,więcjesteśmykwita. –Jesteśbezczelny. –Atyurocza,kiedysięzłościsz.Wyskakujeciwtedynaczoletakażyłka,wiesz? –Niemogęjużtegosłuchać.Proszęnatychmiaststądwyjść. (Naprawdęwyskakujemiżyłka?Fiteżtakawyskakiwała). – Spokojnie, przecież tylko żartowałem. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że zastanę cię w tak kiepskim nastroju, ale wiem, jak się to leczy – mówił, bez skrępowania rozgaszczając się wpokoju. –Tegosięnieleczy,trzebaprzeczekać. – To były dobre sposoby za czasów naszych praszczurów. Dziś da się chandrę przegonić znacznie szybciej. Usiadłwfoteluwrogupokoju,gdzieuwielbiałsiedziećJanek. –Jak?–zapytałamwakciebezsilnościwobecjegonatrętnejchęciwybawieniaświatazwojenlub chociażmniezdepresji. –Sątrzysposoby.Pierwszytoczekolada–wyzwalaendorfiny,aleodkładasięnabiodrach,drugi: alkohol – pozwala szybko zapomnieć i wprawić się w dobry nastrój, ale ma niszczące działanie na organizm,itrzeci–trampki,któretrzebazałożyćiśmigaćdolasu,anastępniebiegaćtakdługo,ażsię zapomni. Spojrzałamnaniego,czekając,ażwyciągniezkieszenidwieparybiałychadidasówizapędzimnie dowieczornegojoggingu. –Obawiamsięjednak–zaczął–żeztegorodzajudomorosłymtreneremniebędzieszmiałaodwagi pokazać się w lokalnym parku, więc postanowiłem zastosować się do pierwszych dwóch, które dają znacznieszybszyefekt.Aichefektyuboczneteżmożnawłaściwiezaakceptować.Nie? Odgarnąłzestolikagóręzasmarkanychchusteczekisreberekzzajączkówwielkanocnych,którenie przeżyłymojegozałamanianerwowego,izpapierowejtorbywyjąłpudełkoczekoladowychcukierków znadzieniamioróżnychsmakachprzezlaikówzwanebombonierą(powiesićtego,ktoprzywiódłtępodłą nazwęzfrancuskimrodowodemdonaszegojęzyka!)orazbutelkęzawiniętąwszarypapier. –Nawetnieśmiemzgadywać,któryrocznik. –Proszę,rozpakuj.Doszłymniesłuchy,żeceniszsobietentrunek. Spojrzałamnaniegozdezorientowanainiehamującdłużejciekawości,odwinęłampapier. –Watra!–roześmiałamsię. – Nie mogę zagwarantować wysokiej jakości, sam nigdy nie piłem – uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem,żeudałomusięnamniezrobićwrażeniedziękiswoimtajnymsystemomszpiegowskim. –Atowielkastratadlawaszmości. –Liczę,żeudamisięjąjeszczedziśnadrobić.Maszgdzieśtukieliszki? – Jestem jeszcze w szale rozpakowywania – pokazałam na pudła pełne różnych przedmiotów ustawionewnienaruszonymstaniepodścianą.–AleAnnagdzieśjemiała… –Nietrzeba.Totakżeudałomisięprzewidzieć–oświadczył,wyciągającztorbydwakieliszki. –Widzę,żejaprzytobiewymiękam. –Staramsiętrzymaćpoziom. Podałmikieliszekciemnozłotegotrunku. –Niemamynicdopopicia–zauważył. – Tego się nie popija. Trzeba przecierpieć – roześmiałam się. – Omal nie popełniłbyś niewybaczalnegofauxpas. – Ależ ze mnie głupiec, wybacz. Jestem taki nieobyty w świecie. Za ogładę (!) i chłopaka od promocjiwniebieskichokularach. Stuknąłdelikatniewmójkieliszek,wypiłilekkosięwykrzywił. –Jużsiętakniekryguj.Niejesttakiezłe. –Hmm…muszęprzyznać,żenawetcałkiemniezłe.No!Aleniepowiedziałaśjeszcze,czypodobaci sięmójnowyimage. –Nowy?Myślałam,żezawszetakwyglądasz,kiedyniestylizujeszsięnaksięciazbajki. –Sugerujesz,żewyglądamjakżaba? – Nie licz na to, że wybawię cię z tej klątwy. W przeciwieństwie do przytłaczającej większości damskiej części społeczeństwa nie przepadam za garniturami i raczej takich fikuśnych gałganów spławiam,niżcałuję. (Niewiem,jakimcudemnabierałamprzynimtakiejpewnościsiebie!) –Wprzeciwieństwiedoprzytłaczającejwiększościmęskiegospołeczeństwaniedamsiętakłatwo spławić.Zresztą–jakwidzisz–jestemelastyczny,jeślichodziostrój. Wstał i zaczął swobodnie przechadzać się po poddaszu, przesuwać przedmioty na półkach ipoprawiaćzasłonki. –Mogęzadaćciniedyskretnepytanie? – Nie chciałabym rzucać żadnymi cliché, ale słyszałeś pewnie, że niedyskretne mogą być tylko odpowiedzi. –Zamierzaszmieszkaćtutajsama? –Nie. Spojrzałnamniezaskoczony. –Dostałeśinneinformacje? Wyciągnąłzkieszenikomórkęiprzyłożyłjądoust. –Zwolnićszpieganr649. Roześmieliśmysięoboje.Początkowawściekłość,któraogarnęłamniepojegowtargnięciudomojej pustelni,gdzieśsięulotniła.Czułamsięwjegotowarzystwienatyleswobodnie,żenieprzejmowałam się ani bałaganem, który panował wokół, ani własnym żałosnym wyglądem. Jemu zresztą także żadna ztychusterekzdawałasięnieprzeszkadzać. –Nie,poważnie?Zkimbędzieszmieszkać? –Zamierzamprzygarnąćkota.Towarzystwoludziwydajesięprzykociejosobowościżenujące. – Och, bynajmniej! Wypraszam sobie. Może nie mam równie imponującego futra, ale przeciągać potrafięsięzniemniejszymwdziękiem. Nalałnamjeszczepokieliszkuwatry. –Uwaga,spróbujęsiętymrazemnieskrzywić.Apanienkaniechpijeipodziwia,jakszybkieczynię postępy. –Bravo,señor! –Graciasseñorita.Czekoladkę?Jakienadzieniepanipreferuje?Nugatczyajerkoniak?Nie,proszę nicniemówić.Kawazmlekiem!Czydobrzezgaduję? –Banał.Alemożebyć. –Ach,utrafićchoćwczęśćtwojegogustu… Podałmipudełkoipatrzyłrozbawiony,kiedyniemogłamsięzdecydować. –Latte? –Tak? –Mamnadzieję,żeniejesteśnadalzłaotamtenwieczórwRosarium.Nawetniewyobrażaszsobie, jakgłupiosiępoczułem,kiedysobieposzłaś.Chciałemzatobąpobiec,aleznikłaśtaknagle. –Wporządku.Zareagowałamchybatrochęzbytimpulsywnie. –Nie,miałaśrację.Zachowałemsięidiotycznie.Przepraszam. Poprawiłokularyipodszedłdogramofonu–jedynejrzeczy,którązdążyłamjużwypakowaćiustawić wstosownymmiejscu. –Widzę,żelubiszklasykę.Dawnoniewidziałemtylutakdobrychwinyli.Ja,wstydprzyznać,mam jużtylkosprzętcyfrowy.Alemyślę,żekilkapłytmożnabyjeszczewyszperaćwpiwnicy.Mogę? –Proszę. Przejrzałpłytyiwybrałjedną,którąpołożyłnaadapterze. –Jestwdoskonałymstanie,gdziegokupiłaś? –TogramofonFi. –KimjestFi? –Tomojamama.Nieżyje. –Przepraszam,niewiedziałem. – W porządku. Nie bolą mnie wspomnienia o niej. Nasze relacje były trochę dziwne, ale to ona nauczyłamnieświataiwypełniłagomuzyką,wyobraźnią,aterazjeszcze…magią.Bezniejniebyłabym tąosobą,którąjestem. Znajome trzeszczenie igły o płytę po raz kolejny zmieniło się pod wpływem czyjegoś dotyku wmuzykę.Muzykajestdziełemuczuciaipasji.Beztychdwóchczynnikówżadneczystebrzmienienie pojawiasięwświeciedźwięku. Pół nocy przegadaliśmy przy utworach, które były świadkami całego mojego dotychczasowego ipóźniejszegożycia. Tobyłpunktzwrotnymiędzyprzeszłościąaprzyszłością. Wspaniały wieczór wypełniony zwierzeniami i myślami migrującymi między jednym umysłem a drugim. A może między duszami. Pierwsze ciepłe spotkanie dwóch chłodnych spojrzeń. Czym jest pierwsza szczerość, że potrafi burzyć wielkie bariery dystansu… Pozornie nic nieznacząca rozmowa w ciepłym powietrzu. Choć nie ma tu świec ani romantycznego kominka. Bo nie jest jeszcze romantycznie. I nawet nie powinno być. Mogłoby to stworzyć niepotrzebną presję i zburzyć harmonię słów,którewciążnieśmiałoukładająsięnajęzyku.Mogłobyzaszkodzićichgładkiejelastyczności,która dopierouczysięswojegokształtuidopasowujedodelikatnejformy.Wieczórzapisujesięwhistoriinie datą,aleulotnymruchemdłoni,któraniepotrafiwyrazićwdzięcznościzatechwile,niemającedlaświata znaczenia.Zatychkilkacichychsłówispojrzeńpodosłonąwieczoru. –Chybapowinienemjużiść,niechcęnadużywaćtwojejcierpliwości. – Nie nadużyłeś. Właściwie to powinnam ci chyba podziękować, że wyciągnąłeś mnie z dołka psychicznego. –Robiłem,cowmojejmocy.Muszęwezwaćtaksówkę,poautostawięsięjutrorano.Jeśliniemasz jeszczesprecyzowanychplanów,chętniewyskoczyłbymztobąnapiknik.Takieśniadanienatrawie.Coty nato? –Samaniewiem. –Dajspokój.Chybaniemyślisz,żepowinnaśsięniezgodzić,botakrobi„przytłaczającawiększość damskiejczęścispołeczeństwa”,żebyotaczaćsięaurątajemniczości? Roześmiałamsię. –Dlamniezawszebędziesznieodgadniona.Nawetjakjużcięprzejrzęnawylot–puściłdomnieoko ipocałowałmniewczołojakmałądziewczynkę.–Wtakimraziedojutra.Tak? Wzruszyłamramionami.Alenielekceważąco. Ważąco. ROZDZIAŁ13 MójKot.NiebezprzyczynyKotpiszędużąliterą.MójKotzasługujenato,bygotakpisać.Mabiałą łatkęnaczubkugłowy–żebymiećjasnyumysł;czarnełapki–żebynieposądzonogoobrakelegancji; iogonsłużącydookazywaniaemocji. Ma na imię Hokus. Początkowo chciałam go nazwać imieniem któregoś ze słynnych filozofów, jak zaproponował mi Janek na wieść o tym, że dostałam w prezencie reprezentanta mojego ulubionego gatunku,aleKotnielubibyćnaśladowcąibrzydzisięplagiatami. Hokuswyznaczawłasneścieżki,aledoskonalewie,ktogokochaikomumożezaufać.Pewienpsiarz (bo tego, że świat podzielony jest na psiarzy i kociarzy wyjaśniać chyba nie muszę – zostało to już wielokrotnieudowodnione)zapytałmniekiedyś:„Jakie,twoimzdaniem,zwierzęjestinteligentniejsze– kotczypies?”.Wiedziałamdoskonale,żemajużprzygotowanycałystosargumentównapotwierdzenie swojejtezywstylu:„Jeślipowieszdopsa:leżeć!–toleży,ajeśli:turlajsię!–tosięturla”(swojądrogą nie rozumiem, dlaczego psiarze uznają to za oznakę inteligencji. Wydaje mi się, że koty, które takie komendy uważają za urągające ich kociości, wykazują wyższe IQ. W końcu gdyby coś równie absurdalnego rozkazać człowiekowi, także nie uznałby za stosowne podskakiwać na zawołanie zwywalonymnabrodęjęzorem). –Koty–odpowiedziałam. –Dlaczego? –Zastanówsię.Gdybyśmiałżycie,wktórymkarmionobycię,myto,czesanoigłaskano…słowem, sielankę egzystencjalną, czy spędziłbyś je, jedząc, śpiąc i podróżując od czasu do czasu własnymi ścieżkami…czyuganiającsiępołącezapatykiemnarozkazpana? Psiarzodszedłzbulwersowany. Hokusprzeciągnąłsięnakominkuwprzerwiesnuotym,jakmudobrzenaświecie. Wcześniej… Przyjechał następnego dnia z małym kotem ze schroniska i mimo że koniec marca nie jest jeszcze dobrymzpogodowegopunktuwidzeniamiesiącemnaurządzanieśniadańnatrawie,przywiózłzesobą wielki,kretyńskikoszykpiknikowyrodemzamerykańskichfilmówzlatdwudziestychisiedzieliśmyna jednym kraciastym kocu przykryci drugim (równie kraciastym), i wcinaliśmy kanapki z szynką i serem, walcząc o gorącą herbatę z termosu, o której (nie chwaląc się…) to ja sama pomyślałam. Następnego dniabyliśmynaspacerzewogromnejpalmiarniwW.,apotemwyjechaliśmynatrzydniwgóry. –Rany,cozaprzyśpieszenie–roześmiałasięGloria.–Ataksięzgrywałaś,żecisięniepodoba. –Pozwól,żeprzypomnęgórnolotnezdanie,któreuwielbiapowtarzaćJanek:Tylkokrowaniezmienia zdania. –Aletoażniewtwoimstylu. –Możeinie.Prawdęmówiąc,nieobchodzimnie,cosobieinnipomyślą.Jestmiwreszcietakjakoś inaczej. Chyba po tej całej akcji z Emilem potrzebowałam kontaktu z kimś „spoza”. Rozumiesz? Żeby spojrzećnasiebieiwogólenawszystkozwiększymdystansem. – A na niego możesz spojrzeć z dystansem? – zapytała z przekąsem. – Mów, co tam wypatrzyłaś wwaszejprzyszłości. –Nic… –Jakto? –Obiecałamisobie,iOktawianowi,żeniebędępatrzyławnasząprzyszłość.Tomogłobywszystko zniszczyć. –Aonwie? –Wie.Wiedziałodpoczątku.Spotkaliśmysię…–ugryzłamsięwjęzyk.Zapomniałam,żeGlorianic niewieomoimudzialewdochodzeniudotyczącymśmiercinaszychojców.Zastanawiałamsięwcześniej, czyjejotympowiedzieć,alesięniezdecydowałam,więcterazjużniemogłamsięzdemaskować. –Tak,wie–skończyłamzupełnieidiotycznie. –Gdziesięspotkaliście? Telefon.Wybawienie. Obierzuciłyśmysiędoprzegrzebywaniatorebek. –Tomój–powiedziałamwkońcu. –Miałaśzmienićsygnał. – Ty zmień – uśmiechnęłam się do niej i odebrałam. – Latte, słucham. Cześć. (…) Tak, rozumiem. Dobrze.(…)Aha.Wtakimrazieniedługobędę. –WszystkoOK?–zapytałaGloria,kiedyskończyłamrozmowę. – Tak, to był Kornel. – Skłamałam. (Cholera, dlaczego plączę się w takie niepotrzebne matactwa, mogłamjejprzecieżpowiedzieć). –Czegochciał? –Musimysięspotkać.Wsprawiefirmy.Nictakiego. –Awłaśnie.Coztątwojąknajpą? –Dostanękluczewprzyszłymtygodniu.Jeszczerazdziękizapomocwewszystkim. –Niemasprawy,przecieżwiesz,żezawszemożesznamnieliczyć. –Dobra,tojajużuciekam.Atysiętrzymajinosdogóry,wszystkobędziedobrze. WsiadłamdotramwajuprzyUjazdowskiejipokilkuminutachbyłamprzyposterunkuwJ. –Jużjestem,Daniel.Cośsięstało? –Posłuchaj. Podniósłzbiurkakartkępapieruiodczytałgłośno: Zwracam się z uprzejmą prośbą o odsunięcie od śledztwa pani Latte. Uważam, iż jest ona osobą niekompetentną, nieznającą kulis śmierci mecenasa Falesse i niewystarczająco doświadczoną, aby podejmowaćsięsprawtakwysokiejrangi.Pozatympragnęnadmienić,żejestspokrewnionazosobą, któratakżebrałaudziałwśledztwie,więcmożebyćstronnicza. Zpoważaniem XYZ –Anonim?–zdziwiłamsię. –Właśniedlategojesteśnampotrzebna.Możeszsprawdzić,ktonapisałtenlist?–zapytał. Wzięłamodniegokartkęizbliżyłamdoniejprzegubdłoni. –OliwiaFalesse–oświadczyłamzezdziwieniem. –Jesteśpewna? –Bezwątpliwości.Dziwne.PrędzejpodejrzewałabymElżbietę. –Prawdęmówiąc,jateż. –Myślisz,żeboisiękonfrontacjizemną? –Napewno.Aletotrochęnaiwnezjejstronywysyłaćodręcznienapisanylist. –Może… –Myślisz,żechciałazwrócićnasiebieuwagę? –Przeszłomitoprzezmyśl–potwierdziłam.–Alboniewierzy,żemogęcośtakiegosprawdzić. –Wierzy.MiałajużdoczynieniazFileną. – Moim zdaniem nie możemy dłużej zwlekać. Trzeba czym prędzej wezwać ją na przesłuchanie ipoddaćpróbieprawdomówności. –Toniejesttakieproste.Onamaświetnegoadwokata,ErnestaFalesse,mężaElżbiety. –Ionbroniżonęjejbyłegokochanka? –Jakwtelenoweli,prawda?Ichrelacjesąbardzoskomplikowane.OstateczniemecenasOliwiibył teżbratemjejmęża,czylionajestjegoszwagierką.Ernestchwytasięwszelkichkruczkówprawnych,aby uchronićjąprzedkonfrontacjąztobą. –Matakieprawo? – Niestety, ty nie masz żadnych uprawnień do prowadzenia przesłuchań. Filena była biegłym psychologiem,alewtwoimprzypadkuOliwiamożeodmówićwspółpracyz„osobąniekompetentną”. –Rozumiem. Poczułam się jak kretynka. Nie wiadomo, kiedy zaczęło mi zależeć na tym, żeby brać udział wśledztwie.Aprzecieżtooczywiste,żeosobabezżadnegowykształcenianiemożebyćtraktowanajako oficjalnywspółpracownik,zkoleipapierównabyciewróżkąniemogłamimprzedłożyć. –Przykromi,Latte,aletakiesąprocedury. –Jasne,niemusiszmitegotłumaczyć.Coterazzrobimy? –Musimywjakiśinnysposóbudowodnić,żetoonanapisałalistinatejpodstawiewezwaćjąna przesłuchanie, podczas którego będziesz obecna jako osoba, której ta sprawa dotyczy. Trzeba tylko znaleźćkogoś,ktobędziewstanierozpoznaćjejpismo. –Wiemkto!–olśniłomnie. –Kto? –Dobromir. –Ktotaki? –Mójznajomygrafolog. –Doskonale,podajminumer,ajasięznimskontaktuję. – Myślę, że lepiej będzie, jeśli ja to zrobię. Nie znam go zbyt długo, dlatego nie chciałabym, by pomyślał,żebezpytaniaprzekazałamjegonumerpolicji.Pozatymmożnasięznimskontaktowaćtylko esemesowo. –Dlaczego? –Jestgłuchoniemy. –Toznaczy,żebędziemymusielitusprowadzićjeszczetłumaczazmigowego? – Niekoniecznie. Możemy pisać. Wtedy w naturalny sposób będzie miał wgląd w charakter pisma Oliwiiiokreślijejcechycharakterologiczne,którewrazierozprawysądnapewnoweźmiepoduwagę. –Świetnie.Skontaktujsięznimjeszczedziś.Skądonjest? –ZK. –Myślisz,żebędziemógłtuprzyjechaćwnajbliższymczasie? –Zobaczymy.Damciznać,kiedybędęcoświedziała. –Dzięki.A,zapomniałemzapytać,jakudałosięspotkaniewRosarium? –Nietwojasprawa. –No,mojegratulacje.Musiałaśdorwaćniezłąszychę. –Miejmynadzieję,żenieniezłeziółko. –Jakbysięstawiał,waljakwdym. –Masięrozumieć. Po trzech dniach zjawiłam się na posterunku z Dobromirem. Miał na sobie prochowiec w stylu detektywaColombo,czymwzbudziłpowszechnąwesołość. –Chybaszykująsięzwolnienia,skoronabaziepojawiłsiętakiprofesjonalista–zagadnąłdoniego mundurowieczwielkimbrzuchem. Dobromir uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. Zastanawiałam się, czy odczytał to, co tamten powiedział,zruchuwarg.ZaprowadziłamgodobiuraDanielaiusiadłamzboku.Mechanicznymruchem wyciągnąłzteczkiplikczystychkartekidługopis. –Mamlekkątremę,trochęsięboję,żebymniedałplamy–napisałipodałmikartkę. –Wszystkobędziedobrze.Bezpaniki.Danieljestsympatyczny,mimoswojegowyglądu.Niezrobici krzywdy. PochwiliDanielwszedłdobiuraiprzywitałgooficjalnymuściskiem. – Mogę? – zapytał, spoglądając na kartkę na biurku, i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, wziąłjąiprzebiegłwzrokiemdwazdania,którezdążyliśmynakreślićprzedjegowejściem. Spojrzałnanasrozbawionymwzrokiem. – W porządku – napisał. – Dostanie pan teraz kilka różnych próbek pisma do porównania. Zostały napisane przez naszych agentów. Chciałbym, aby je pan porównał i powiedział, które zostały napisane przeztęsamąosobę. –Maszzamiargosprawdzać?–spytałamoburzona. –Takajestprocedura.Muszępotwierdzićjegowiarygodnośćzawodową.–Jegowiarygodnośćjest potwierdzonapapierami,niemusinicdodatkowoudowadniać. –Wporządku,Latte–napisałDobromir,jakbysłyszałnasząrozmowę.–Niemaproblemu.Próbki numerdwaisiedemsąnapisaneprzeztęsamąosobę. Spojrzałamnaobiepróbki.Byłyzupełnieinne.Ciarkiprzeszłymipoplecachnamyśl,jakzareaguje Daniel. –Doskonale.Dziękuję. –Topisałatasamaosoba?–zdziwiłamsięiwzięłamwdłonieobiekartki.–Faktycznie.Alenumer. –Latte,możemykontynuować? –Tak,oczywiście,przepraszam. –Otolist,którynapisałaosobapodejrzanaozamordowaniemecenasaFalesse.Chciałbym,abyteraz porównałgopanzpodpisamiczterechosób. Dobromirprzyjrzałsiędokładnielistowiizacząłstudiowaćpodpisy. –Totenpodpis–oświadczyłwkońcu. –ElżbietaFalesse.Jestpanwstuprocentachpewien? –Tak–potwierdził. –Toniemożliwe.Jesteśpewien,żetoniejestpismotejosoby?–wskazałamnapodpisOliwii. –Absolutniepewien. ZniedowierzaniemspojrzałamnaDaniela. –Dziękuję.Bardzonampanpomógł. –Oczywiście.Dowidzenia. –Toniemożliwe–powtórzyłam.–Jestempewna,żetenlistnapisałaOliwia. – Nie chciałem ci nic wcześniej mówić, ale dla pewności przefaksowałem ten list do znanego grafologawL.iontakżeoświadczył,żejesttozpewnościąpismoElżbietyFalesse. –Niewierzę.Byłamprzekonana…–jeszczerazwzięłamdorękilist.–Nadaljestemprzekonana,że napisałagoOliwia. –Przykromi,Latte.Obawiamsię,żewtejsytuacjibędziemymusieliwykluczyćcięześledztwa. –Słucham?! – Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale na podstawie listu, który otrzymałem, i niezależnych oświadczeńgrafologów… –Należyuznaćmniezaniewiarygodną?Tak? –Obawiamsię,żeniebędzieszmogładłużejznamiwspółpracować.Przykromi. Wstałam, starając się zachować spokój i by nie pokazać po sobie, jak bardzo mnie ugodziły jego słowa. Uśmiechnęłam się lekko, powiedziałam na do widzenia coś, czego już dobrze nie pamiętam, iwyszłam.Niewiem,czymijałamjeszczeDobromira,czyrozmawiałamzkimśpodrodze.Czułamsię zawstydzonaswojąnieudolnością,zhańbionaiponiżona.Wciąguostatnichdniusłyszałamnajpierw,że brakmiwykształcenia,późniejprzeczytałamlistobrakukompetencji,bybraćudziałwśledztwie,ana koniec sama doprowadziłam do tego, że kazano mi zrezygnować ze sprawy, która miała znaczenie nie tylkodlamnie,aletakżedlamojejjedynejprzyjaciółkiidlaFi.Gdybyterazmniewidziały,zapadłabym się pod ziemię, żeby nie musieć spoglądać im w oczy. Co za naiwna kretynka. Sądziłam, że wystarczy miećdar,awszystkosamosięułoży.Biegłamulicą,potrącającprzechodniówiocierającrękawemłzy. „Płacz u człowieka spowodowany jest żalem nad samym sobą i niczym innym. Nawet jeśli umiera ktośnambliski,płaczemynienamyślotym,żeniebędziejużdłużejmógłcieszyćsiężyciem,aledlatego, żetomyniebędziemysięmoglidoniegoprzytulićiprzednimwygadać”–powiedziałmikiedyśJanek. Terazczułamtocałąsobą.Żal.Cholernyżal,którynasiłęwcisnąłsiędomojegoserca. Przestańwyć,idiotko.Samajesteśsobiewinna,popatrznasiebie!–powtarzałamsobiewmyślach, aleautokrytykanigdynamnieniedziałała. Chciałamjaknajszybciejprzenieśćsiędodomu,gdyzaplecamiusłyszałamczyjśgłos. –Przepraszam. Byłomigłupioodwrócićsię,bomusiałabympokazaćswojązapuchniętątwarz,więcstałam,udając, żeniesłyszę. –Przepraszampaniąbardzo–powtórzyłgłos. –Słucham?–dałamzawygraną. Straszymężczyznaweleganckimsamochodziewychylałsięprzezszybę. –PaniLatte? –Skądpanznamojeimię? –Taksięskłada,żewiozętupewnegomłodegoczłowieka,któryjezna. TylnaszybawozuotworzyłasięnabrzmienietychsłówizobaczyłamOktawianaspoglądającegona mniezzaswoichekstrawaganckichokularów.Wspaniale,uznamniezapermanentnąhisteryczkę. –Witaj–oświadczyłspokojnie.–Obawiamsię,żesystemtransportujesttuniezawodniezawodny, więcjeślisobieżyczysz,mogęciępodwieźć. Dopierowtedyzdałamsobiesprawę,żestojęobokprzystankuautobusowego. – Książęta na mechanicznych rumakach podobnie jak żaby nie należą do mojej bajki. Szczególnie dzisiaj. –Mamniebywałeszczęściedotrafianianaciebiewnajmniejodpowiednichmomentach.Zaczynam sięobawiać,żetojamogębyćichprzyczyną. –Niepochlebiajsobie. Jakiśnerwowyjegomośćztyłuzacząłtrąbić. –Chybanaspoganiają,panieFreter. –Obawiamsię,żebędąmusielipoczekać.Niemożnapośpieszaćdamy–roześmiałsię.–Wsiadasz czynie? Wzruszyłam bezradnie ramionami i wsiadłam do środka. Nie lubię przyznawać się do tak płytkich uczuć,jakbyciepodwrażeniembogactwa,alewtymprzypadkupodobniejakpodczaspierwszejwizyty w domu Glorii nie mogłam się oprzeć refleksji, że jeśli nawet dziesięć wielbłądów przeszłoby przez ucho igielne, to cacko nie dałoby rady. Bogactwo aż kapało z każdej części tego oprawionego w kremową skórę cuda. Wszystko, od foteli począwszy, przez wycieraczki aż po klamki, było idealnie dopasowane. –Fajnysamochód. Oktawianroześmiałsięszczerze. –Niewiem,czyzdajeszsobiesprawę,aletopierwszesłowauznania,którepadłyztwoichust. –Naprawdę? –Tak. –Będęmusiałazapisaćsobietędatęwdzienniku.Zaznaczamtaknajważniejszednimojegożycia– uśmiechnęłamsięlekko. – Ja także zapiszę. Jako pierwszą informację na liście. Dwudziestego dziewiątego kwietnia Latte powiedziała,żemam„fajnysamochód”.Będęnimjeździłdokońcamoichdni. –Copowiedziałeś? –Żebędęnimjeździł… –Wcześniej!Żektórydzisiajjest? –Dwudziestydziewiątykwietnia–spojrzałnakomórkę,upewniającsię.–Tak,dobrzemówię. –Cholera!Zapomniałam.Zupełnieostatniostraciłamrachubęczasu. –Oczym? –Owszystkim.OurodzinachFi,orocznicyjejśmierciiomalniezapomniałabymozlocie… –Słucham? –JutropowinnambyćwNiemczech. –Poco? –Nieważne.Muszęityle. –Czymogęmiećpropozycję? Spojrzałamnaniegowoczekiwaniu. –Pozwól,żeciętamzawiozę.Nadługojedziesz? –Nadwadni.Właściwieniemusiszmniepodwozić,damsobieradę–odparłamświadoma,żemogę siętamznaleźćjużteraz,jeślitylkozechcę. – Ale to żaden problem. I tak już dawno miałem odwiedzić przyjaciela w Niemczech, a ciągle nie miałemczasu.Terazmogęupiecdwiepieczenienajednymogniu. Pieczenienaogniuisabatniebyłynajlepszymzestawieniem,aleuznałam,żemożnamuwybaczyć,bo niewie,cojestgrane. –Samaniewiem. –Aledlaczegosięwahasz?Przecieżtochybalepszeniżtłucsiępociągiem. –Nawetjeślipojedziemyrazem,niebędęmogłaztobąspędzićanichwili. –Niemówię,żemaszspędzićzemnączas.Zajmieszsięswoimisprawami,ajaswoimi.Apóźniej wrócimyrazem.Ijeślipotychkilkugodzinachwaucieniebędzieszmiałamniejeszczedość,zabioręcię namajówkę. Zdziwiłby się, gdyby miał świadomość tego, że zgodziłam się tylko dlatego, żeby spędzić z nim te kilkagodzinwaucie. –Nie,tymrazemtojacięgdzieśzabiorę.Muszęsięjakośzrewanżowaćzatowszystko. Kornel, przepraszam, że nie pojawiałam się od kilku dni, ale gonią mnie pilne sprawy. Będę w piątek. Jeśli możesz, odbierz w czwartek klucze od pana Sypnickiego, a jeśli nie, przełóż nasze spotkanie na piątek o siedemnastej. Dzięki i przepraszam. Roztrzepane Latte – szarpnęłam się na szybkiegoesemesaprzedsamymwyjazdem. Nienawidzę robić wszystkiego w ostatniej chwili, ale niestety zazwyczaj nie mam wyjścia i muszę w biegu decydować, które sprawy są najpilniejsze. Miliony razy obiecywałam sobie, że już niedługo poukładam swoje życie, pochowam poszczególne jego części w przezroczyste koszulki i wepnę do segregatora,alenadalkręciłamsięwabsolutnymchaosiebezładuiskładu. – Mam jeszcze jedną złą wiadomość – powiedziałam do Oktawiana, kiedy w końcu udało mi się spokojnieusiąśćnaprzednimsiedzeniuinnegoniżpoprzedniosamochodu. (Tojestchevrolet,Latte.Jesteśchybajedynąosobąnaświecie,którategoniewie!) –Zamieniamsięwsłuch. – Muszę kupić sukienkę. Czarną. I najlepiej bardzo ładną. Ale ponieważ nie przepadam za zakupami… –…wprzeciwieństwiedo… –…przytłaczającejwiększości… – …damskiej części społeczeństwa – roześmiał się. – Nie martw się, znam sklep z ładnymi sukienkami.Szybkocośznajdziemy. *** –AdrienDecuver? –Nielubiszjegoprojektów? –Nielubię,kiedysklepjestnazwanyczyimśnazwiskiem.Śmierdziwtedystrasznądrożyzną. –Spokojnie,tomójdobryznajomy.Taksięskłada,żepomogłemmuzwiązaćfirmęzeświatemmody imediów,dziękiczemumamuniegodozgonnydługwdzięczności,aponieważdotądnieodbierałemgo w„materialnej”formie,napewnozaserwujecicośtakiego,żeszczękiimopadną. –Szczerze?Wolałabymsamasobiecośkupić.Nieprzepadamzatakimwidowiskowymstylem.Poza tymtodośćosobliwybalisukniamożeuleczniszczeniu. –Spokojnie.Dajmuszansę. Czyniemiałamjużwtedyświadomości,żebawisięwmojegosponsora?Niewiem.Chybapoprostu pierwszyrazpoczułamsięnaprawdękobieco.Miałamwrażenie,żejestmnązauroczony,bonierobina mniewrażeniajegomajątek,tylkoosoba.Byłamnimwpewnymstopniuoczarowanainiechciałamjuż drugi raz wkręcać się w labirynt ucieczek i chorych gierek, przez które przeszłam z Emilem, żeby w końcu dostać mocnego kopa na otrzeźwienie. Poza tym byłam przy nim inna niż przy reszcie moich przyjaciół. To nie znaczy, że udawałam kogoś odmiennego. Po prostu odkryłam drugą stronę mojej osobowości.Potrafiłambyćbardziejzadziorna,upartailekkozłośliwa.Isamapoznawałamowąnową Lattezzaciekawieniem. – Pamiętasz tę wspaniałą suknię, w której Penélope Cruz odbierała Oscara? Przeszła do historii, ledwiepojawiłasięwniejnaczerwonymdywanie… –Obawiamsię,żetoniemojadziedzina. –Naprawdęniekojarzysz? Zaprzeczyłam,niewiedząc,czypowinnamsięzawstydzić. –Wczymśtakimwłaśniecięwidzę.Rzeczjasnawczerni!Cootymsądzisz,Adrien? –Mamcośwbardzopodobnymstylu.Będzienatobiewyglądaćbosko–ekscytowałsięAdrieniaż machałrękamizzadowoleniem,żeudamusięspełnićprośbęswego„maestra”. –Wykorzystajswojąenergiędopodskokównazaplecze,jeślimogęcięprosić.Trochęsięśpieszymy. –Ależjasne,jużpędzę. W niespełna pięć minut później stałam w przebieralni przed ogromnym kryształowym lustrem i„wyglądałamoszałamiająco”,oczymnieprzestawałmniezapewniaćAdrien. –Podobacisię? –Nadaltwierdzę,żenajwiększewrażeniezrobiłabyś,występującwczarnejbieliźnie,aleskorojuż tak się uparłaś, by doszczętnie ukryć ciało, to muszę przyznać, że ta suknia budzi większe emocje niż habit. Adrienomalniezemdlałnadźwięktychsłów. –Spokojnie,panieDecuver,Oktawiantylkożartuje,prawda? –Oczywiście.Jesteśwniejnaprawdępiękna. Możewięcejprawdybyłobywstwierdzeniu,żetosukniajestpiękna,aleniechciałamprotestować. Kilka następnych godzin spędziliśmy, szusując nowoczesną autostradą, gdzie rozległy horyzont wyznaczał surowe granice niebu, które w przeciwnym razie niewątpliwie przygniotłoby nas ciężkim błękitem. StosześćdziesiątkilometrównagodzinęzmiękczoneuspokajającymgłosemAngeliMcCluskeywIt’s beendone…przerwanakawęzThe time is now Moloko przy zjeździe na Berlin i ostatnie spojrzenie przednieposkromionymszczytemBrockenprzyakompaniamencieBlindfoldMorcheeby.Niechciałomi się go zostawiać, ale przede mną było kolejne wyzwanie. Weszłam do sali ukrytej w grocie i niedostępnej dla ludzkiego oka. W swojej komnacie przebrałam się w suknię, której ceny nawet nie znałam, a po chwili wtopiłam się w tłum złożony z setek wystrojonych i przekonanych o wyższości własnejkreacjinadinnymiwiedźm. – Przepraszam, Semiramis, mogę zamienić z tobą słówko? – zapytała mnie moja przewodniczka duchowa. Cholera,dowiedziałasięjuż,żeskompromitowałamsięjakowróżka? –Słucham–odparłam,starającsięwyglądaćtak,jakbynicsięniewydarzyło. – Mam do ciebie prośbę. Właściwie jestem tylko posłańcem. Hezychie prosiły, abyś to ty dziś zapowiedziałaotwarciebaluiinicjacjęnowejczłonkinikręgu. –Ja?PrzecieżtozawszeElea… – Dzisiaj poprosiły, żebyś to właśnie ty zaczęła. Wiem, że trochę późno cię informuję, ale decyzja zapadła w ostatniej chwili, a im spodobało się twoje pierwsze przemówienie. Najlepiej dla ciebie byłoby,żebyśsięzgodziła,aleoczywiściemożeszodmówić.Oficjalnie. –Cóż,dobrze.Skorotakstawiaszsprawę… Usiadłamnachwilęprzybocznymstolikuzastawionymdrobnymiprzekąskami,żebyzastanowićsię, comampowiedzieć. –Witaj,Latte. –O,Elea,witaj.Niespodziewałamsięciebietutaj. –Nibydlaczego? –Powiedzianomi,żeniebędzieszinaugurowaćwieczoru. –Iuznałaś,żetozpowodumojejnieobecności,tak?Niebądźnaiwna,Latte.Ostatniochybazaczęsto cisiętozdarza. –Comasznamyśli? – Myślisz, że pozjadałaś już wszystkie rozumy, prawda? Że możesz ze mną walczyć jak równy zrównym?Nicztego,kochana. Roześmiałasięiwypiłałykdrinkazszerokiegokieliszka. –Pewniesądzisz,żestarąEleędasięłatwowykończyć,alemyliszsię.Chybawystarczającojasnoci toostatniopokazałam. –Totynapisałaśtenlistnaposterunek? –Ojej,zauważyłaśjuż?AnieprzypadkiemOliwiaFalesse?Copodpowiadałcitwójmałymóżdżek? –Dlaczegomitozrobiłaś?Tozłamaniekodeksu,wieszotym!Niemożnaużywaćmocyprzeciwko innejwróżce. – Ależ to nie było przeciw tobie, Latte. To było dla twojego dobra. Myślisz, że twoja mamusia chciałaby, żebyś mieszała się w tę sprawę? A przecież ona nie życzyła ci źle, prawda? Wierz mi, znacznie lepiej dla ciebie, jeśli będziesz trzymać się z dala od tego, co nie należy do twojego zakresu zadań.Zresztąterazchybaitakjużniezaprosząciędowspółpracy–roześmiałasięporazkolejnyze złośliwąsatysfakcją. –Musiszmiećwyjątkowonieczystesumieniewtejsprawie,skoroażtakzależyci,żebymzniminie współpracowała. –Przeceniaszsię,podobniezresztąjaktwojamama.Ipodobniejakonawylądujesznajakiejśzabitej deskami wsi, chowając się przed całym światem. Zastanów się jeszcze, przebiegły detektywie, czy zwracałabymnasiebieichuwagę,gdybymbyławinna. –Latte?Możemycięprosić?–zwróciłasiędomniekobietawbiałejsukni. –Tak,jużidę.Dozobaczeniawkrótce,Elea. – Najdroższe Sybille! Spotykamy się ponownie jak co roku tej nocy, którą nakazuje tradycja Walpurgii.Spotkamysięoczywiściepoto,bydaćupustemocjomiścierającymsięwnasmocomprzy dobroczynnymwpływiewinaorazpoddaćsiębiesiadzieirozpuście(śmiechioklaskiekscytacjinasali) …aletakże,bypołączyćsiłyiumocnićwięzi,którestanowiąintegralnączęśćnaszegokręgu.Jakwiecie, mocmożesłużyćnietylkonaszymwłasnymkorzyściom,aletakżemiećwpływnadziejeświata.Dziśnie ma wśród nas żadnej, która wykorzystuje tę moc w pełni. Nie ma prorokini. Dlatego, drogie Sybille, musimypamiętać,żeto,comamy,tojedyniezalążektego,comożemymieć.Rozwójtoniekorzystanie z otrzymanego dobra, ale pomnażanie go. Rozwój to wizja, która może ewoluować w coś więcej niż samowidzenie.Niemożemypoprzestaćnazalążkutego,cootrzymałyśmy,musimytozainwestować.Ale zanim tak się stanie, spójrzmy w przyszłość, żeby sprawdzić, czy ta inwestycja się opłaci. Żeby mieć pewność,żeto,ocowalczymy,masensiwartejestnaszegozachodu.Jeślibędziemysilneisolidarne wnaszychdążeniach,uczciwewobecsiebienawzajem…jużwkrótcenaszamocnietylkosiępomnoży, aleispotęguje.Osiągniemysiłę,któramożezmieniaćświat. Dziś w nocy przyjmiemy do kręgu kolejną Sybillę. Dajmy jej wzór, aby miała skąd czerpać inspirację.Pokażmyjejcel,abyzrodziłasięwniejambicja,iofiarujmyjejmoc.Mocprekognicji,aby mogłastaćsięjednąznas… Hucznebrawarozniosłysiępocałejsali.Zeszłamzescenyzuniesionąwysokogłową,pełnawiary i pewna własnych sił. Była to jedna z pierwszych chwil, kiedy poczułam w sobie charyzmę, a one ją zobaczyły. Przemaszerowałam przez środek, demonstracyjnie ignorując zimny wzrok Elei. Nie wiedziałam, dlaczego to mnie, a nie ją poproszono o przemówienie, ale wiedziałam, że nie mogę pozwolićjejnato,żebymniezniszczyła.Aniwtym,aniwtamtymświecie. –Wiesz,nawiązującdotwojegoprzemówienia–stanęłaprzedemnąkilkagodzinpóźniejmocnojuż pijana–chciałamcipowiedzieć,żebyśsamauważała,wcoinwestujesz. –Comasznamyśli? –Tegonowegolowelasa.Natwoimmiejscusprawdziłabym,cocięznimczeka.Tenczłowiektonic dobrego. – Jeśli mogłabym cię prosić, nie wtrącaj się do mojego osobistego życia – oświadczyłam groźnie iwychyliłamkolejnykieliszekwina. –Twojasprawa.Ostrzegamtylko.Jazzainteresowaniemobejrzałamsobiejegoprzyszłość. –Niewiem,odkiedyzrobiłaśsiętakatroskliwa. –Poalkoholumiękniemiserce.Ibolimniemyśl,żechłopakznajdziesięprzezciebiewwięzieniu. Choćwpełnizasłużenie.Szkodatylko,żeniezasłużynatoonsam,tylkoty–parsknęła. Starałamsiępuścićjejuwagimimouszu.Niechciałamzresztąwierzyć,żemogłobybyćwnichchoć ziarnoprawdy. –Wracającdodobrocimojegoserca–kontynuowała,niezwracającuwaginamojąminę…–Nawet twojejmatceniepowiedziałamzłegosłowapopijanemu,mimożesięcholeraprosiła. –Coonacizrobiła,żeażtakjejnienawidzisz? –Mniewłaściwienic.Choćpoczęścimusiałamsięnacierpiećprzezjejmiłosneigraszki. –Jakieigraszki? Eleausiadłanapieńku,żebysięnieprzewrócić. –Jaktojakie?ZTomaszem.ZTomaszemFalesse. –Cotymówisz?! –Prawdę!–krzyknęłamidoucha.–Twojacholernamatkamiałaromanszmecenasem.Poznalisię, gdy zaczęła współpracować z policją w sprawie śmierci Adama. I ten pieprzony naiwniak się w niej zakochał.Wtakiejszarejmyszy.Kochałjąjaknikogonaświecie.Zakochałsięnaśmierć. –Oczymtymówisz,Elea? Ale ona już nic nie odpowiedziała. Jej pijackie wynurzenia miały jeden jedyny mankament. Zdecydowanie za szybko się kończyły. Lądowała głową na ziemi albo w jakimś rowie z suknią rozerwanądopołowyudaipozostawaławtejpozycjidorana. *** –Latte,muszęcisiędoczegośprzyznać.Właściwieniemuszę,aleczuję,żepowinienem. –Cosięstało? – Dopuściłem się małego kłamstwa wobec ciebie i miałem przez te dwa dni potworne wyrzuty sumienia.Niewiem,czyto,cozaczynasięmiędzynami,traktujeszpoważnie,czyjakoprzelotnyromans, ale jak dla mnie ma to zadatki na coś… wyjątkowego i dlatego postanowiłem, że nie będę mieć przed tobą tajemnic. Pojechałem do Berlina nie do mojego kumpla, jak ci powiedziałem, ale do byłej narzeczonej. Poczułamdziwnyniepokój. – Nie chcę, żebyś pomyślała, że się przed tobą spowiadam, bo właściwie nie ma z czego, ale uznałem,żewiniencijestemprawdę.Musiałemzabraćodniejkilkarzeczy,którychniechciałaprzesyłać pocztą, więc ustaliliśmy, że odbiorę je osobiście. Nic ważnego, takie tam drobiazgi. Ale chcę, żebyś wiedziała,żejesteśmynaabsolutnieneutralnymgruncie,boodmojegorozstaniaztądziewczynąminęło już ponad pół roku, więc niczego się nie obawiaj… jeśli oczywiście… chcesz w ogóle się o mnie obawiać. Spojrzałamnaniegorozbawionaostatnimzdaniem,którezakrawałonapoważnądeklarację. –Taksięskłada…żechcęsięobawiać.Aleskoroniemaoco,toniebędę. –Cieszęsię,żechcesz.Iżeniebędziesz.Iwogóle.„Fajnysamochód”. –Tak.„Fajnysamochód”. Roześmieliśmysięoboje. WdrodzedodomuopowiedziałamOktawianowiosprawiemorderstwamecenasaTomaszaFalesse, dodającszczegóły,którychdowiedziałamsięodpijanejElei. –Możetowymyśliła? –Niesądzę,wiesz,jaktojest.Invinoveritas. –Sądzisz,żetwojamamanaprawdęmogłamiećznimromans?Wtakimrazieznalazłabysiętakże wkręgupodejrzanychosób. –Nawetjeślitoprawda,jakimiałabymotyw?Pozatym,gdybyśznałFi…toniebyłaosoba,która mogłabykogokolwiekzabić.Wierzmi. –Wierzę.Przecieżnierzucamżadnychpodejrzeń. –Ciężkojestmizresztąsobiewyobrazić,żebyktórakolwiekznichbyłagotowadozbrodni.Oliwia iEleatotrudnecharaktery,alewyglądanato,żeobiekochałymecenasa. – Wiesz, miłość, czy raczej seks – jest trzecim czynnikiem po pieniądzach i władzy powodującym poważnezawirowaniawewszechświecie. *** –Wiedziałeśotym,żeFimiałaromanszTomaszemFalessepośmiercimojegoojca?–zapytałam wprostpowejściudobiuraDaniela. Spojrzałnamnie,niekryjącswojegozmieszania. –Obawiamsię,żetak–odpowiedział.Zamurowałomnie.Mimomocnychpodejrzeńcałyczasbyłam przekonana,żetoniemożliwe.TodlategoFikompletnienieakceptowałamojejprzyjaźnizGlorią. – Właściwie to Falesse zakochał się w Filenie. Po tym jak sprawdzała jego wiarygodność w komisariacie, kompletnie mu odbiło. Filena uznała, że jest niewinny śmierci Adama. Długo nie wykazywałażadnegozainteresowaniajegoosobą,aletojeszczebardziejgopodkręciło.Niepoddawał sięłatwo.PorzuciłdlaniejElżbietęFalesse,którawówczasbyłajegokochanką. –CzyOliwiaotymwiedziała? –Niewiem.OliwiazawszeprzemilczałaromanseTomasza. –Wiedziałeśotymodpoczątku? –Tak. –Myślisz,żeFimogławiedzieć,ktogozamordował? –Prawdęmówiąc,jestemprzekonany,żewiedziała.Niewiemtylko,dlaczegotakuparcieniechciała namnicpowiedzieć.Pojegośmiercizdecydowanieodmówiładalszejwspółpracy. –Mampewnepodejrzenie,ależebytegodowieść,muszęspotkaćsięzOliwią. – Nie da rady, Latte. Jesteś definitywnie odsunięta od śledztwa. Nawet jeśli cokolwiek odkryjesz dziękiswojejmocy,niebędzietobranepoduwagę.Musimymiećrealnydowódzbrodni. *** Przeczytałam kiedyś zdanie José Saramago, którego sens pozostawił trwały ślad w mojej pamięci: „Czasem zadajemy sobie pytanie, dlaczego szczęście tak długo zwlekało, dlaczego nie przyszło wcześniej, ale jeśli pojawia nam się znienacka, jak w tym przypadku, kiedy już na nie nie czekaliśmy, wtedy najprawdopodobniej nie będziemy wiedzieli, co robić, i chodzi nie tyle o wybór pomiędzy śmiechem a płaczem, ile o tajemną wewnętrzną trwogę na myśl, że być może nie zdołamy stanąć na wysokościzadania”. To zdanie przypomniało mi się jakiś czas po wydarzeniach, które zaraz opiszę. Może gdyby przypomniało mi się wcześniej, coś by to zmieniło? A może zaślepienie, które mnie wtedy ogarnęło, musiało mieć miejsce, żebym w końcu odzyskała wzrok. Zakochana osoba jest zawsze tak przekonana o wyjątkowości uczucia, które ją spotkało, że żadne mądrości i doświadczenia życiowe innych nie są w stanie jej przekonać. On wydawał mi się wtedy moją jedyną właściwą drogą. Jedyną możliwością osiągnięcia błogiego stanu szczęścia, o poszukiwaniu którego od wieków rozpisują się filozofowie ipisarze. Właśnie z tej przyczyny kolejne miesiące pamiętam jak przez mgłę. Nie miało dla mnie zbyt wielkiegoznaczeniażycie,któretoczyłosiępozamałąprzestrzeniąmiędzymnąanim.Interesowałamnie tylko ta sfera, w której wielkie słowa mieściły się w półoddechu, emocje w muśnięciu dłonią skóry, aogromneróżnice,którenasdzieliły,dałosięzacisnąćwdłoni.Starałamsięzewszystkichsiłtrzymać mojejrzeczywistości,pogłębiaćwiedzę,myślećoproblemachprzyjaciółiobiznesie,wktórywłożyłam całeoszczędności.Naprawdęsięstarałam,alepozawłasnąkontroląstałamsiępostaciąnieuczestniczącą jużwdawnymżyciu.Jakbybyłotylkotłemdotego,cosiędziałowemnie.Niczymżywyantonimmojego przymusowegopobytuwT.,kiedyzwszystkichsiłstarałamsiębyćduchemznimiwszystkimi,alenie mogłam być ciałem. Teraz cała moja dusza przeniosła się do niego. Był dla mnie kimś niezwykłym… niesamowitym… zawładnął moimi zmysłami i ciałem. Niczym narkotyk, od którego nie mogłam i nie chciałamsięwyzwolić.Niedziwiłygomojewizje,karty,księgawróżb.Przyjąłtojakocośabsolutnie normalnego. Może dlatego, że dowiedział się o tym w chwili, kiedy mnie poznał, a Glorii i Jankowi ciężkobyłoprzestawićsięzwidzeniawemnienormalnejLattenaLattezeszczyptąprofetyzmu. Poprostuwtymczasietakbardzogopotrzebowałam.Inieumiałabymsięwyrzec.Mimowszystkich wydarzeń, które miały miejsce później. Mimo upokorzenia i poniżenia, które przez niego przeszłam, mimobólu,któryzadałamosobomnajbliższymmojemusercu,zacoporazkolejnyprzepraszam…wtedy poprostuwidziałamwnimkogoś,komumogłamipragnęłambezgraniczniezaufać. Od dnia, kiedy czując się całkowicie bezradna, opuściłam posterunek policji w J. zprzeświadczeniem,żejużnicnieudamisięwtejsprawiezrobić,całemojedniwypełniłysięnim. Odnajdywałam szczęście w każdej spędzanej wspólnie chwili. W zwyczajnej codzienności, której sekundynasiąkałyprzyniminnyminiżzazwyczajbarwami.Pochłaniałamzfascynacjąwszystkieczęści układanki składające się na jego osobę. Znajdowałam nawet dziwny rodzaj masochistycznej przyjemności w akceptowaniu jego wad. Śmiałam się, że pije herbatę z mlekiem jak zdeklarowany anglofil,apóźniejszukałamwsklepachdzbanuszkanamleko,którypasowałbydojegojadalni.Uczyłam się go. Jego nawyków, przyzwyczajeń. Z rozkoszą wsłuchiwałam się w jego opowieści o wielkim świeciemediów,którybyłdlamniejego…terraincognita,ipowolipróbowałamłączyćjegożycieze swoim.Zzadowoleniempatrzyłam,jakonpowolinasiąkateżmoimmaleńkimświatempłytwinylowych, przepowiedniitajemniczychksiąg,wktórychjakwszyscy„spozakręgu”nicniemógłzobaczyć.Patrzył namnie,kiedyzapalałamwpokojukadzidłaorazświece,imilczał,kiedyzabierałamsiędostudiowania tajemnychnaukezoterycznych. –Kimjajestem,mojaluba,żezdołałemzbliżyćsiędotwojegoniezwykłegoświata?–zapytałmnie kiedyś,podającmikubekzielonejherbaty. –Samaniewiem.Alemamnadzieję,żetenczaspoświęconystudiomkiedyśpozwolimitoodkryć– odpowiedziałamironicznie. Pocałowałmniedelikatniewszyjęizamknąłmojąksięgę. –Niezasłużyłemnaciebie. (Żeteżmuwtedy,cholera,nieuwierzyłam). Początkowo próbowałam za wszelką cenę zaprzyjaźnić go z Glorią, nauczyć go klimatu Furty i małych alejek parkowych w J. Zabrałam go nawet na weekend do T., żeby poznał Janka i Annę, ale mimowszelkichstarańwidziałam,żeonpoprostuniepasujedotegoświata.Przyemocjonującymżyciu wW.,zaledwiepółgodzinydrogiodJ.,towszystkobyłodlaniegojedyniesielankowymobrazkiem,na który(iowszem)możnapopatrzeć,aletoniepowód,żebysiętamprzenosić. –TopococimieszkaniewJ.?–zapytałam. – Kupiłem je kiedyś mojej siostrze, bo życie w stolicy ją męczyło, ale teraz wyjechała za granicę, więctrochęuniejbumelowałem. –Poco? –Niepowiemci… –Żebymnieszpiegować,tak?Typodstępnyintrygancie!–roześmiałamsię. –Niemogłemniewykorzystaćokazji,którąofiarowałmiwprezenciedobrywujaszeklos.Zresztą sama twierdzisz, że wszystko jest tylko teraźniejszością, która jeszcze się nie wydarzyła. Ja po prostu chciałem,żebywydarzyłasięwcześniej.Bojużniemogłemsiędoczekać. –Omalnieprzegiąłeśztymtempem.Małobrakowało,awięcejniechciałabymcięwidziećnaoczy. –Wiem…będzieszmiwypominaćtękolacjędokońcażycia. –Myślisz,żebędęztobądokońcażycia?Pranie,prasowanie,obiadki?Zapomnij. –Rozkosznawizja,nieodbierajmijej,proszę.Aproposobiadu,Wernerowiezaprosilinasdosiebie najutro. –Znowu?–skrzywiłamsię. –Wcalenieznowu.Byliśmytamprzecieżponaddwatygodnietemu.Mówiłaś,żebyłofajnie. –Żemogłobyć. –No,pozłośćsiętrochę,możewyskoczyciznowutasłodkażyłka. Roześmiałamsiębezsilnie. –Musimy? –Niemusimy.Alewiesz,żetoważneszychy.Potrzebnymijestkontaktz„mediowcami”,boinaczej niebędęmiałgdziepokazywaćmoichgwiazdek. –Cośostatnioichchybaniemaszzadużo. –Botyjewszystkieprzysłaniasz,słoneczko. –Mamsięodsunąć? – Hm… jakbyś mogła, troszeczkę w prawo – roześmiał się i pocałował mnie w czoło. – Masz pieprzyknasamejnasadzieczoła,wiesz?Przykrywajągowłosy,aleja(!)goodkryłemistraszniemisię podoba.Chybasięwnimzakochałem. –Przestań,tywariacie. –Nie,naserio.Kochamgozaślepieńczo! Zacząłcałowaćmojeczołotużprzywłosach. –Nodobrze,jużdobrze.Zgadzamsię,pójdziemydoWernerów. – Wiesz co, zmieniłem zdanie. Wolę zjeść obiad z twoim pieprzykiem. Podnieca mnie sto razy bardziejniżWernerowie. Wernerowie byli małżeństwem z kilkunastoletnim stażem. Pracowali w telewizji, poznali się w telewizji, a były nawet podejrzenia, że się tam urodzili. Cały ich świat przesiąknięty był mediami. Wiedzieli,kogoznaćnależy,iznalinawettych,októrychświatmiałsiędopierodowiedzieć.Całyich dom obwieszony był fotografiami z osobistościami tak popularnymi, że nie uszły nawet mojemu niewprawionemuwmedialnyświatoku.Jeśliwierzyćimnasłowo,byli„naty”nietylkozprezydentem ipremierem,aletakżezcałymświatkiempolityki,popkultury,Kościołaisztuki.Ajadaliwszędzie–od Białego Domu po Watykan. Dlatego spotkania z nimi stanowiły dla Oktawiana nie tylko obowiązek służbowy,aletakżeotwierałyprzednimkażdegodniamożliwościosiągnięciakolejnychsukcesów. – Witaj, Okta – Malwina przywitała go szerokim uśmiechem i kretyńskim skrótem, którego nienawidziłam.–Straszniesięcieszę,żewpadliście.Latte,śliczniewyglądasz. Malwina miała w kontrakcie zapamiętywanie imion wszystkich, których nadarzy się jej spotkać, a z własnej woli szybko wchodziła w rolę najlepszej przyjaciółki, zapamiętując kilka szczegółów, októrychwspomnianowtrakcierozmowy. –JaksięmatwójnowytowarzyszHokus? Roześmiałasięserdecznieiucałowałamniewobapoliczki. – Ach, doskonale. Rośnie jak na drożdżach – podejmowałam jej „tiutanie” na prośbę Oktawiana, choćczułamsięjakkretynka,udając,żeznamysięodzawsze. –Wspaniale,żeudałowamsięwyrwaćiwpaśćdonasnachwilę.Wtejbieganinietrudnoznaleźć czas na relaks przy lampce wina, prawda? – oświadczył Robert, serwując silny i pewny uścisk dłoni Oktawianowi,amniecałującwrękę. (Swoją drogą, ja w tamtym czasie na pewno nie narzekałam na przesadny brak czasu, a i ich widywałamnakażdymprzyjęciudla„śmietanki”,naktórezaciągałmnieOktawian.Chybażewłaśnieto stanowiłodlanichowozabieganie!) –Toprawda,Robercie.Praca,praca–potwierdziłOktawian. (Praca,praca??!) Resztawieczoruprzebiegłarównieżwnieodbiegającymodschematuporządku. Koktajlzkrewetek.(Fuj!) Pozoryinteresowaniasięgospodarkąilosamikraju–rozmowaopolityce. Koreczkizwędzonegołososia,mozzarelliioliwek. Plotki,ktosięostatnioupił/całował/spotkałzkimśnabankiecie. Sushilubfondue. Podział na dwie dyskusje: ja i Malwina o modzie, dobrych restauracjach i romansach gwiazd (ona mówi, ja słucham), Oktawian i Robert o sporcie (którym żaden z nich się nie interesuje) i możliwych karierachnowychgwiazdestrady(itojesttaknaprawdęgłównytematnaszegospotkania). Nakoniecdrink–dlapańcuracaobluezginemisokiemananasowym,dlapanówwhiskyzlodem. –Dozobaczenia. –Tak,dowidzeniawkrótce.BędziecienabaluambasadoraNiemiec? –Napewno. –Musimy?–jęknęłamOktawianowi,kiedybyliśmyjużwaucie. –Obawiamsię,żetak. –Kiedy? –Wprzyszłymtygodniu.Aleniemyślotymnarazie,niewracajmydziśdoJ.,pojedziemydomnie izrobięcikąpielzpianąozapachutruskawkowym.Twojąulubioną. Westchnęłamciężkonasamąmyślotym,comnieczeka.Tobyłcholernie,aletocholernieniemój świat. –Imasażstóp? –Tak. –Amuzyka? –MacyGray. –Nodobra. ZasnęłampachnącatruskawkamiizrelaksowanaprzyAmomenttomyself. Przezsenpoczułam,jakcałujemniewczoło. Następnegodniaobudziłmnietelefon. –Słucham?–odebrałam,próbujączebraćmyśliwjakąśracjonalnącałość. – Latte, mamy dla ciebie niespodziankę. Zwlecz się z łóżka, spotkamy się za pół godziny na placu Pistacjowym,OK? –Zapółgodziny?Nigdywżyciu.JestemwW.uOktawiana.Mogębyćzadwiegodziny. –OK.Pa. –Ktotobył?–zapytałrównienieprzytomnyjakjaOktawian. –Kornel. –Oświcie? –Jestdziesiąta.Normalniludziesąjużotejporzenanogach. –Normalniludzieniekładąsięspaćotrzeciejnadranem. –Normalnymludziomniechcesięseksuwśrodkunocy. –Bomogąsobietylkopomarzyć,żebymiećtakąwspaniałąkobietę,zktórąchcesiękochaćokażdej porze. –Dobrze,skoroustaliliśmyjuż,żeniejesteśmynormalni,toidęnapićsiękawyiubrać,żebychociaż przedresztąspołeczeństwastwarzaćpozory.Atyśpij. –Chceszmnietuzostawićsamego?Napastwęzłegoświata? – Wierz mi, robię to z bólem serca. Ale zostawię ci Morfeusza, bo czuje się samotny, odkąd opuściłamjegoczułeramiona. –Jesteśwspaniała. –Wiem.Powtarzaszmitocorano.Straszniemnierozpuściłeś. –Obawiamsię,żetyjesteśznaturyrozpuszczalna. –Nie,kochanie.Znaturytojajestemrozpustna. Złapałmniezarękęipociągnąłzpowrotemnałóżko. –Tochodźtu,mojarozpustnico. –Dwadzieściaminutspóźnienia.Powinnaśdostaćlańsko. –Wiem,przepraszam,Kornel.Śpieszyłamsię,jakmogłam. (Pomyśleć, co by było, gdybym musiała jeszcze jechać, zamiast pokonywać przestrzeń dzięki własnymmożliwościom!) –Widzęwłaśnie.Chodźjuż,boTosiaiJaneknanasczekają. –Janek? –Tak.Przyjechał,żebynampomóc. –Alewczym? –Zobaczysz.Zamknijoczy. Dlawiększejpewnościzawiązałmiopaskę. –Ocochodzi? –Cierpliwości. Prowadziłmniegdzieś,trzymającmocnozaramiona,żebymnieupadła. –Długojeszcze? –Jesteśmyprawienamiejscu. Otworzył drzwi i wprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia, które pachniało farbą. Ściągnął mi zoczuopaskę. –Patrz! Hebanowe stoliki, wypalane ceramiczne dzbanki, ściany z fotografiami, pękate kieliszki, parapety z matowego szkła… połączenie słodyczy mlecznej czekolady z intensywnym kawowym akcentem. Wszystko jak surrealistyczna wizualizacja mojego objawienia. Dokładnie. „Kubek w kubek!” Łzy napłynęłymidooczu. –Podobacisię?–zapytałaTosiazuśmiechemnatwarzy. – Cudownie – odpowiedziałam przez zaciśnięte gardło. – Dokładnie tak to sobie właśnie wymarzyłam. Tosiapodeszłaiprzytuliłamniemocno.Wciążmiałanasobiepobrudzonefarbąogrodniczkiichustkę nagłowie. –Aleskąd…? –Stolikidałnamwłaścicielbaru,wktórymostatniozmienialiśmywnętrze.Pomyśleliśmy,żebędątu idealnie pasować – odpowiedział Kornel. – A w resztę po części zainwestowaliśmy, a część przerobiliśmy z tego, co tu już było. W końcu jesteśmy wspólnikami, nie? Tak będzie idealnie i na kawiarnię,inabiurofirmy. –Aleniewidziałaśjeszczenajlepszego. –Czego? –Chodźnazewnątrz. Naścianiewisiałydwaszyldywpodobnymstyluoddzielająceodsiebiedwapiętrabudynku. –AncoraImparo&Latteria–odczytałamsłowa,nieukrywającwzruszenia. Staliśmyprzednasząnową,małąbiurokawiarnią,gapiącsięnaszyld.Trójkadziwadełiżyciowych popaprańców – para artystów, wróżka i filozof, którzy nie wiadomo jakim cudem zabrali się do wspólnegodziełasztuki. OktawianniepodzieliłmojegoentuzjazmunawieśćopowstaniuLatterii.Całamojaradośćuderzyła wmurabsolutnejobojętności,awręczniezadowoleniaztakiegoobrotusprawy. –Czytywogólewiesz,conasiebiebierzesz?Prowadziłaśkiedyśbiznes? –Nonie.Aleprzecieżtotylkomałakawiarnia,aniejakiśtamhotelpięciogwiazdkowy. –Wtakimraziedlaczegopoprzedniwłaścicieltakszybkozbankrutował,skorototakieproste? –Niemówię,żeproste.Aleonchybaniemiałżadnegopomysłunatomiejsce. –Atymasz,tak?–prychnął. – Mam, oczywiście, że mam. Będzie tam najlepsza kawa w mieście i ciasteczka, i codziennie rano świeże drożdżówki z serem, makiem i rodzynkami. Ludzie będą tam jeść śniadania i czytać poranną prasę,awieczoramispotykaćsię,żebyomówićinteresyzA.I. – Wspaniale. Widzę, że faktycznie masz wszystko wymyślone. Tylko ciekawe, kto im będzie serwowałtękawęipiekłbułeczki.Ty? –Napoczątek…tak.Niemampieniędzy,żebykogośzatrudnić. –Ico,zamierzaszspędzaćtamcałednieodranadowieczora? –Oktawian,ococichodzi? –Onas,Latte.Onasmichodzi!Gdzietywtymwszystkimwidziszmnie?Bojasiebieniewidzę. Ajużnapewnoniewypiekającegodrożdżówki. –Alejaciebienieprosiłamopomoc. –Bojużmniechybadoniczegowtymwszystkimniepotrzebujesz. –Cotymówisz?Uspokójsię. – Mówię to, co widzę. Wszystko sobie doskonale ułożyłaś. Masz znakomity pomysł na biznes, urządzone gniazdko na strychu i sługusa na zachcianki seksualne, tak? Idealne życie. Ale mnie to nie pasuje.Rozumiesz?Jasięzczegośtakiegowypisuję,boniemamzamiarubyćodstawionywkąt,jakto byłopoprzednimrazem.Niedamsięjużporzucićdlawyższegocelu.Bochybaterazciastkasądlaciebie ważniejszeniżja. –Oktawian…–krzyknęłamzanimbezradnie,alejegojużniebyło. Nie miałam zamiaru biec za nim, bo dramatyczne sceny z Przeminęło z wiatrem zarówno Scarlett O’Harze, jak i mnie (nie wspominając Oktawiana w roli Rhetta Butlera!) nie wychodziły na dobre. Usiadłam spokojnie na kanapie i zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie może mieć rację i co mogłabym zrobić w tej sytuacji. Rzeczywiście było dość prawdopodobne, że będę musiała poświęcać całyswójwolnyczasLatteriiiwinnychokolicznościachniestanowiłobytodlamnieżadnegoproblemu, aleprzytowarzyskiej„akceleracji”wostatnichczasachmogłobytofaktyczniemiećjakiśwpływnanasz związek. Cichestukaniedodrzwiwyrwałomniezzamyślenia.Powróciłsynmarnotrawny. –Niemusiszmnieprzepraszać–mruknęłampodnosem. –Niemamzamiaru–usłyszałamgłosJanka. –A,Janek.Cześć,wejdź.Myślałam,żetoOktawian. Stał w wejściu w sztruksowych ogrodniczkach z wyrwanymi na całej długości kwadratami podszytymiróżnokolorowymiskrawkamimateriałuizielonymT-shircie. –Pokłóciliściesię? –Małasprzecznośćinteresów.Nictakiego.Powinnosięrozwiązać. –No,no.Alejesteśostatniotajemnicza.Towyglądanacośpoważnego. –Kłótnia?Nie… –Związek,Cappuccino.Związekwyglądanapoważny. Uśmiechnęłamsię. – Cóż, kto by pomyślał, że komuś uda się zapanować nad tym twoim dzikim sercem. Ciężko było uwierzyć,żektokolwiekzdołaciękiedyśujarzmić. –Niejestemujarzmiona–oburzyłamsię. –Niepanikuj,Latte,tonicstrasznego.Jatakżejestemjużujarzmiony.Awkrótcetonawetchybana oficjalnymgruncie. –Co? Wyciągnął z kieszeni małe czerwone pudełko. W każdej innej sytuacji wyglądające nieco pretensjonalnie,aleprzyjegoaromantycznymusposobieniurobiłopiorunującewrażenie. –Zamierzaszsięjejoświadczyć? –Tak.Alebłagam.Językzazębami. –Będęmilczećjakgrób.(TylkoGlorii). –Mamdociebiejeszczetylkomałąprośbę. –Tak? –Aleniechcę,żebytozabrzmiało,jakbymsięzabezpieczałprzedewentualnąklęską,botakniejest. Wierzę, że będzie dobrze i bardzo ją kocham. I sądzę, że nie ma na świecie drugiej kobiety, z którą równiewielebymniełączyło… –Janek? –Tak? –Powiesz,ocochodzi,czymamtozciebiewydusić? Zacisnąłzęby,ajazłapałamgozarękę. Powróżyszmi? –Oczywiście,żecipowróżę. Ciekawe,żekiedyimotymmówiłam,niktnietraktowałtegopoważnie,ateraznaglepchalisiędo poznawaniaprzyszłości. Wyciągnęłamtaliękartirozłożyłamjenastoliku. –Myślałem,żebędzieszpatrzećnamojądłoń. –Jeślichceszznaćwasząwspólnąprzyszłość,kartybędąlepsze. Potasowałamjeidałammudoprzełożenia. –Icotynibywnichwidzisz? – Karty czerwone to karty twojej aktywności i działania, a czarne mówią o tym, co dzieje się bez twojejingerencjiiwpływu. –Wewszechświeciewszystkowzajemnienasiebieoddziałuje. –Możeźlesięwyraziłam,paniefilozofie.Chciałampowiedzieć,żetytokolorczerwony,aświatto czarny.Lepiej? Roześmiałsię,aleczułam,żejesttrochęzdenerwowany. –Karo… –Todobrze? –Karosymbolizujewiosnę.Widzę,żedecyzjajużzapadła.Taksięcieszę! Wyłożyłamnastółtrzykolejnekarty. – Znowu przewaga czerwieni, dobry znak, symbolizujący zgodę i harmonię. Wygląda na to, że nie maszsięczymmartwić. –Powiedzmi,jakbędziewyglądałonaszeżyciepóźniej. Sięgnęłampodrugiplikirozdzieliłamgonadalszetrzyczęści. –Pożycieseksualnebędziesięukładaćbardzodobrze…–mrugnęłamdoniego. –Hej,nieprosiłem,żebyśmizaglądaładosypialni–roześmiałsięwyraźniezadowolony. –Widzęnawetdziecko. –Jedno? –Tak,jedno. –Synaczycórkę? –Syna. Sięgnęłampodrugiplik. –Wkrótcenastąpizmianawtwoimżyciuzawodowym.Apóźniejkolejna.Bardzoduża.Wyglądana to,żetwojakarierapotoczysięwwymarzonymprzezciebiekierunku.Samedobrekarty. –Chybanawetwiemwjakim. Dotknęłamjegodłoni,żebyszybkodowiedziećsię,cotakiegoplanuje. –O,zarazotympogadamy.Zostałmijeszczejedenplikijużztobąkończę. –Takszybko? –Muszęzostawićcijakieśniespodziankinadrodzeżycia. Podniosłamtrzecipliksymbolizującyzdrowie. Śmierć–rzuciłomisięodrazuwoczy. Zasłoniłamkartę.Toniemożliwe. –Przetasujjejeszczeraz–powiedziałamspokojnie,żebyniewzbudzićjegopodejrzeń. Śmierć–pokazałyznówkarty. –Cośsięstało? –Nie,nic–odpowiedziałamzwymuszonymuśmiechem. –No,cotamwidziszwtymostatnim? –SielankoweżyciewT.–wyjąkałamztrudem. –Nie?Naprawdę?Sądzisz,żewszystkobędziedobrze? –Takmówiąkarty–skłamałam. – To wspaniale. Jestem taki szczęśliwy, Latte. Ale wiesz, czuję jednocześnie pewien niepokój wzwiązkuzprzyszłością.Wiem,żejeślioficjalniezwiążęsięzAnną,stanęsięzaniąodpowiedzialny. Za nią, za… moją rodzinę – powiedział z nutą niedowierzania w głosie. – I ciężko jest mi sobie wyobrazićsiebiejakoodpowiedzialnegoojcarodu,rozumiesz? –Jasne–odezwałamsię,wciążniemogącopanowaćwewnętrznegorozedrganiaiduszącegoucisku wgardle. Czypowinnammupowiedzieć? – I wiem, że póki co nie mam za bardzo środków na to… właściwie nie mam środków na nic. Idlatego…Boże,straszniemigłupio.Niesądziłem,żebędęmusiałkiedyśprzyjśćdociebiepopomoc. Aleproszę…niemyśl,żebędężebrać.Mampoprostupewienplan–miotałsię. –No,mówżewreszcie. –Chodzioto,żepostanowiliśmyzałożyćzAnnąpewien…biznes.Alezupełnieinnyniżwszystkie. Chcemystworzyćcośnakształtmedytacyjnegospa. Odczytałamtenplanjużwcześniejwjegomyślach,aleuniosłamlekkobrewnaznakzdziwienia. –Medytacyjnespa? –Genialne,nie?! Nietomiałamnamyśli. –Raczejdośćekscentryczne. –Uważasz,żetogłupipomysł? – Zanim odpowiem „oczywiście, że tak”, mógłbyś mi nieco przybliżyć samą ideę? – starałam się mówićjaknajmniej,żebyniepoznałpomnie,żecośukrywam. –Chodzioto,żebyludzie,którzymająpotrzebępoznaniaiposzerzeniawłasnejduchowości,mogli odnaleźć w T. miejsce do wyciszenia i kontemplacji. Jest tam taka polana nad rzeką. Piękne miejsce. Kokomijepokazała. –Jaksiędogadujecie?–zboczyłamnachwilęztematu. –Doskonale,tobardzointeresującaosoba. TylkoJanekmógłpowiedziećojedenastolatce„interesującaosoba”. –Alewracającdotematu,mamyzamiarwłaśnietamstworzyćpolanęmedytacyjną,awprzyszłości możeteżorganizowaćkursyjogiiwysypywaniemandalizkolorowegopiasku. – Wiesz, w kartach jest zapisane, że będziesz miał pozytywną ścieżkę kariery, więc o dziwo może udaćcisięcośtakiegostworzyć. –Iwłaśniepotodociebieprzyszedłem.Międzyinnymioczywiście. –Janiebędęuczyćjogi–roześmiałamsięnasiłę. –Nie,nieotochodzi.Żebytozaistniało,potrzebnanambędziereklama.Adostworzeniareklamy potrzebnesądwazasadniczeczynniki:znajomościipieniądze. –Gratuluję,trafiłeśdodobrychdrzwi.Niemamanijednego,anidrugiego. –Wiem,alepomyślałem,żemoże…potrzebnybyłbyciktośdoprowadzeniaLatterii?–wyglądałna bardzozawstydzonegoswojąprośbą. –Hmm…nowłaściwiezjednejstronyspadłeśmiznieba,bobardzobymisięprzydałapomoc,ale obawiamsię,żejanarazienaprawdęniemampieniędzy,żebykomuśpłacić. Kiedykończyłamtozdanie,tużzajegoplecamizhukiemotworzyłysiędrzwiidomieszkaniawpadł Oktawian.SpojrzałzmieszanynaJanka. –A,przepraszam.Niewiedziałem,żemaszgościa.Chciałemtylko…powiedzieć,żeprzepraszam. Chybatrochęzabardzosięuniosłem. –Chyba? – Zrozum… ja nie chciałem robić nic przeciwko tobie. Po prostu… nie chcę, żebyś brała tę całą kawiarnięnasiebie. Spojrzałamnaniegorozczulona.Niesądziłam,żezdobędziesięnaprzeprosinyprzyJanku. – No to chyba mam pewne rozwiązanie. I liczę na to, że usatysfakcjonuje was obu. Ty nie chcesz, żebymciąglepracowała,aJanekbardzochciałbypracować,żebyzarobićnareklamę. – Reklamę? – zapytał Oktawian z zainteresowaniem. – To da się załatwić. Jeśli zobowiążesz się, powiedzmy, pół roku przepracować w Latterii, ja zorganizuję ci półroczną reklamę w radiu, a może nawetwtelewizji. Janekażsięrozpromienił. –Wspaniale. –AjakLatteriaokażesięsukcesem,zaproponujęcipóźniejjakiśprocentudziału–dodałam.–Coty nato? –Niewiem,copowiedzieć.Ach…naprawdędziękujęzcałegoserca. – Nie wygłupiaj się, przecież jesteśmy przyjaciółmi. Muszę się jakoś odwdzięczyć za te lekcje robieniaściąg.Zresztątytakżewyświadczasznamprzysługę. –Takjakwkartach.Zawrotnezmiany. –Zawrotne–powtórzyłamzwielkąbezsilnością. Kiedy Janek wyszedł, siedziałam skulona w embrionalnej pozycji, chcąc odgrodzić się od całego świata. Zamknąć się znów na strychu i jak w dzieciństwie nie wiedzieć, co się dzieje poza granicami poddaszanaAlejachAkacjowych.Niewiedzieć,żeistniejeświatnieuchronnejprzyszłościitego,costoi poza nią – bólu i cierpienia. Bóg jeden wie, jak bardzo chciałam teraz cofnąć czas, żeby o niczym nie wiedzieć.Nieprzewidujprzyszłościbliskichciosób–zagrzmiałowmojejgłowie. –Dlaczegojestemtakagłupia?–mamrotałamprzezłzy,doprowadzającOktawianadopasji. –Cosięstało,Latte?Powiedzmi,błagamcię,boinaczejniebędęmógłcipomóc. –Niemożeszmipomóc.Niktniemoże.Złamałamzasadyiterazmamzaswoje.Cholernaidiotka. Dlaczegoakuraton?Dlaczegotowszystkojesttakieniesprawiedliwe?Przecieżjestzakochany,jest jedynakiem, cudownym człowiekiem… Jak to możliwe, że właśnie on, do cholery?! Nieczęsto historia rejestrowałaprzypadkiopłakiwaniakogośjeszczeprzedjegośmiercią. Uważam, że decyzja powróżenia Jankowi była jedną z najgorszych, które podjęłam w życiu, iwkrótcepociągnęłazasobąnieuchronnekonsekwencje. – Latte! Janek przyznał się, że ci powiedział o naszych zaręczynach, jeszcze zanim poprosił mnie orękę!–oznajmiłaradośnieAnnakilkadnipóźniej. –Tak,gratuluję!–starałamsięwykazaćnaturalnywtakiejchwilientuzjazm. –Dzięki.Błagam,zrobisztodlamnie?–zapytała.–Jemucośpowiedziałaś,widzęponim. –Nicmuniemówiłamitobieteżniepowiem–próbowałamsiębronić. –Latte,niedajsięprosić.Wiesz,jakatoważnadecyzja.Gdybyśtymiałatakąokazję,napewnoteż chciałabyśskorzystać. – Nie. Sama sobie nie wróżę i tobie również nie radzę. Przecież możesz być pewna Janka. To cudownyfacet.Pococito? –Alejajestempewna.Tylkochciałabymwiedzieć… Niemiałamzamiarujejwróżyć.Niechciałamwidziećtego,cobędziesięzniądziałowniedalekiej przyszłości,bozbytdobrzetowiedziałam.Niechciałamodradzaćjejzwiązku,którypoprostuniemiał żadnej przyszłości, ani skłaniać jej do podjęcia decyzji, która doprowadzi ją do… Boże, te słowa nie mogłyminawetprzejśćprzezmyśl.Dożałoby.Niechciałam,alejejsilnapotrzebaalbopresja,którąna mnie wywarła, sprawiła, że wizja sama nawiedziła mnie z tak wielką siłą, że nie mogłam się jej nie poddać. Ichwesele,pięknasuknia. Śmiech,radosneoczy. Ona,Janek,państwoRossa. RozgoryczonaGloriałapiącabukietpannymłodej. Późniejjakiśogród. Ludzie,joga. Annaześmiechemobwieszczająca,żebędziemiećdziecko. Brzuszek,Janekzkamerą. Zdzieckiemwramionach.Dumny,zachwycony. AnakońcukrótkisekundowyobrazAnnywczarnejsukni. Janek Rossa zmarł półtora roku później. Trzynastego marca o godzinie dziesiątej rano. Po siedmiu miesiącach walki z nowotworem. Walki, w której przegrało jego ciało… ale nie dusza. Walczył do ostatnich dni i swoją wiarą dał siłę do dalszego życia swojej żonie, synowi Fryderykowi, rodzicom iprzyjaciołom.Tym,którzybyliprzynimdojegoostatnichchwil. Anna poprosiła, abyśmy wszyscy pojechali z nią nad morze do miejscowości, gdzie kiedyś byli razem.Naśrodkuplażypostawiłaurnęzjegoprochamiipodałakażdemuworeczekzpiaskiemwinnym kolorze, abyśmy razem usypali wokół wspaniałą mandalę. Miało to zapewnić jego duszy spokój na wieczność. Wieczność, która dla nas wszystkich była abstrakcyjnym pojęciem, a dla niego już wtedy stanempowszednim. Pan Rossa siedział otumaniony na powalonym przez wiatr pniu. Patrzył w odległy punkt na horyzoncieimilczał.Odwieludniniepowiedziałanisłowa.Mimopozorówtwardego,niewzruszonego mężczyzny wewnątrz był równie wrażliwy na świat i uczuciowy jak Janek. Anna podeszła do niego zmałymFryderykiemipodałamusynkanaręce. –Chciałabym,żebyśtoty,tato,rozsypałprochyJankanadmorzem.Takiewłaśniebyłojegoostatnie życzenie.Żebyśtobyłty. Ciężkałzawytoczyłasięnaskrajjegopowiekiizastygłatamprzezchwilę,żebypotemspłynąćpo szorstkim,nieogolonympoliczku.Niepowiedziałnic,aleniemusiał.Wiedzieliśmywszyscy. My,ona,Fryderyki…Janek. Podszedł do mandali i jedną ręką sięgnął po urnę z prochami swego jedynego dziecka. Na drugiej trzymałkolejnegopotomkarodu,swojegownuka. Niemandala. Niedyplomfilozofii. NiepolanamedytacyjnawT. Ale ludzie, którzy przybyli tam, żeby go pożegnać, i miłość, którą go darzyli, stanowili najdoskonalszeświadectwojegoistnieniaidowódsensużyciaJanka. Anna stała, wpatrując się w jego prochy unoszące się z urny w powietrze. Stała tam zzaczerwienioną,alespokojnątwarzą.Niezgorzkniałąisłabą.Pewnatego,żebyłmężczyznąjejżycia. Żepodjęłasłusznądecyzję,wiążącsięznimnatelata.Żezmieniłdużowjejżyciuipokazałświatinny odtego,którywcześniejznała,aoktórymmywszyscytakniewielewiedzieliśmy.Byłasilna.Silniejsza niżkiedykolwiekwcześniej. ROZDZIAŁ14 – Istnieje tylko jedno jedyne doznanie fizyczne, które potrafi dokładnie odzwierciedlić wyrzuty sumienia.Cholerniebolesne,cholernieuporczyweiuwierającejak…jakjasnacholera. Rzęsapodpowieką. Pierwsząrzęsą,którawdarłasiępodpowiekęmojegosumienia,byłaprzepowiedniadlaJanka.Może nieprzyniosłagorszychskutkówniżte,któreitakmiałybymiejscebezniej…Możeniezmieniłanawet owłosżyciaJanka,Annyanikogokolwiekznaszegootoczenia…Alezmieniłacośwemnie.Mimożenie wyszła nigdy (nawet po wielu latach) na światło dzienne, toczyła w mojej świadomości walkę. Zdawałamsobiesprawęztego,żenigdyjużsięniedowiem,czymiałamprawozachowaćdlasiebiecoś, oczymchciałaby(lubniechciałaby?)wiedziećAnna.Czymiałamprawoukryćtoprzednią?Czyto,że widziałamichdziecko,dawałomiprawodozachowaniatejstrasznejinformacjidlasiebie? Nigdy moja rzęsa nie przestała mi wyrzucać tego, że nie wysłuchałam przestrogi czy raczej dobrej rady,którądostałamwtestamencieodFi. Niestety,mojewewnętrzneoczymusiałyprzygotowaćsięnacośznaczniegorszego.Biblijnąbelkę, którejniedostrzegasięwewłasnymoku. ŚmierćJankawstrząsnęłamną. Nietylkodlatego,żejakojedynawiedziałamoniejwcześniej,niżonmógłnawetprzypuszczać,ale dlatego, że był jedną z najbliższych mi w życiu osób. Pierwszą osobą na świecie, którą udało mi się poznać.Największyminajukochańszymdziwadłem.Kimś,ktoztrudemsięgałziemiswoimipajęczymi odnóżami.Kimśniezaprzeczalniewspaniałymwswojejinności. Gloria milczała. Nie odzywała się ani do mnie, ani do nikogo innego. Nie chciała brać udziału wpogrzebie,żebyswojąrozpacząniezwrócićuwagiAnnyiniedodawaćjejcierpieniawtychtrudnych chwilach,aleprzedewszystkimdlatego,żezanicwświecieniechciałasięztympogodzić.Mimomoich usilnychpróbporozmawianiazniąotym–milczała.Jakbypochłaniałająjakaśniewidzialnaotchłań.Po kilku dniach wyjechała do K., a ja każdego dnia starałam się uciec… Uciekałam głównie w świat Oktawiana.Botamniebyłoprawdy,któratakstraszniemniebolała. Niebyłoludzicierpiącychotwarcie. ŚwiatOktawianaskładałsięzuściskówdłoniiuśmiechów. Znowychkreacjiipasującychdonichbutów. Zkoktajli,fet,imprezcharytatywnychiniecharytatywnychfestiwali.Itobyłodoskonałym,sztucznym, plastikowymśrodkiemuśmierzającym.Działałotrochęjakantydepresant.Nieusuwałotego,cobyło,ale pudrowałoizamydlało.Niepozwałomyśleć.Kazałosięuśmiechać. Latteria żyła swoim własnym życiem zupełnie poza mną. Miała stałą klientelę, której nie znałam nawet z widzenia, odnosiła sukcesy finansowe, z których chętnie korzystałam, choć nigdy się do jej prowadzenia nie przykładałam. Byłam jedynie – jak to się mówi w świecie biznesu – niewidzialnym wspólnikiem. Dałam Kornelowi i Tosi wolną rękę i nawet nie znałam ludzi, którzy tam pracowali. Latteriabyłajużlataświetlnezamną.MojeżyciewtakwielkimstopniudostosowałosiędoOktawiana, żestałosięjedyniedwubiegunowe. Nie było tych wszystkich puzzli, które kiedyś składały się tak zgrabnie na moje życie wewnętrzne itowarzyskie.Niebyłoulubionychmiejsc,ludzi,książek,filmów,muzykianimarzeń. Byłytylkodwabieguny. Mój–wizje. Jego–wernisaże,bankietyifety. Resztastałasięnieważna.Awłaściwieresztywogóleniebyło. – Latte, w tym roku znowu wyjeżdżasz do Niemiec? – zapytała Malwina Werner na kolejnym balu u niemieckiego ambasadora, który uwielbiał tych, którzy uwielbiają Niemcy, a resztę darzył chłodną obojętnością. A ponieważ był wysoko postawioną osobą, nikt spośród obecnych nie śmiał ich nie uwielbiać. –Tak,jadę–odpowiedziałam,sączącczwartykieliszekszampana. – Latte co roku jeździ do Niemiec – oświadczyła po raz setny ambasadorowi, a on po raz setny wyraziłzachwytizainteresowanie. –Tojakieśtajemniczesprawy–roześmiałasię.–Lattemacałemnóstwotajemniczychstronswojej duszy. –Właściwietojedną–poprawiłamją. – Nie bądź taka skromna, Latte. Latte potrafi odczytać przyszłość każdego z nas. Mnie przepowiedziała, że jeszcze tej jesieni odkryję niezwykłą osobowość, która doskonale sprzeda się w moim programie. I proszę! Już po tygodniu spotkałam w klubie Ferfantu moje najnowsze cacko, Wilbrehta. Niesamowite, jak ten facet śpiewa. Latynoskie bóstwo, zapewniam pana, ambasadorze. Zresztąnapewnopanjużsłyszał. –CzybyłjużnatournéewNiemczech? –Ach,pracujedopieronadpłytą.Otournéebędziemógłpomyślećzakilkalat.ZatoLattejużmyśli! Myśliootworzeniugabinetuwróżbiprzepowiedni. –Pierwszesłyszę–zaprzeczyłam,aleztrudemprzebiłosiętoprzezjejradosnyświergot. –Tobędziecośnaprawdęspecial! Special? –Jestempewna,żezbijenatymfortunę.Takierzeczyrewelacyjniesięsprzedają. – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – roześmiałam się przez zęby, a Malwina wysłała mi morderczespojrzenie,któreszybkozakamuflowałaśmiechem. Dawno już powinnam się przyzwyczaić, że to, co się tutaj mówi, nie powinno być traktowane zbyt serio i często to tylko pusta paplanina wytwarzająca wokół „śmietanki” aurę wszechwiedzy iwszechbycia,któraniewielemawspólnegozrzeczywistością. Wycofałam się z rozmowy z parą o „zbyt wysokich progach jak na me lisie nogi” i poszukałam wzrokiemOktawiana.Wyglądałnamocnozaangażowanegowjakąśdyskusję,więcpostanowiłammunie przerywać,tylkowyjśćnazewnątrzzaczerpnąćświeżegopowietrza. –Szampana?–zapytałmniepodrodzekelner. Lekkojuższumiałomiwgłowie,alewzięłamkolejnąlampkęiwyszłamnazewnętrzneschody. –Przyszłapaniodetchnąć?–zapytałmniejakiśmniejwięcejczterdziestoletnimężczyznawefraku, którytakżenajwyraźniejmiałdośćsłodkiegopowietrzawewnątrz. –Czasamimuszę–odparłamzuśmiechem,starającsięwyczuć,czynależydo„nich”czydo„nas”.– Panchybapierwszyraznabaluuambasadora?Zdajesię,żepanawcześniejniepoznałam. –Przepraszamnajmocniej.Nazywamsię… Uczciwieprzyznaję,żeniezapamiętałamjegonazwiska,więcniebędęwymyślać. –Miłomi,nazywamsięLatte. –Jaoczywiściepaniąznam…zesłyszenia.Panijestwielkąatrakcjądzisiejszegowieczoru. –Słucham?Chybamniepanzkimśpomylił. –Niesądzę.Panijestwróżką,prawda? Za każdym razem kiedy słyszałam to od osoby z zewnątrz, aż przechodziły mnie ciarki na wspomnieniekłótnizOktawianempotym,jak„przypadkiemwygadałsięMalwinie”. –Tochybazadużopowiedziane–starałamsięwycofaćztejrozmowy. –Aletopanibędziedzisiajprzepowiadaćprzyszłość? –Nicmiotymniewiadomo. –Ależjazapłaciłemdużopieniędzy,żebysiętudostaćipoznaćmojąprzyszłość. – Widzę pana przyszłość w bardzo czarnych kolorach, jeśli pan mnie natychmiast nie zostawi wspokoju. Wyglądałnaniemilezaskoczonegomojąreakcją,aleprzeprosił,oświadczył,żezrobiłosięchłodno, iwróciłdośrodka. Ręce aż dygotały mi ze zdenerwowania. Wypiłam kilka łyków szampana i postawiłam kieliszek na schodach. –Latte?Wszystkowporządku?–zapytałOktawian,któremuzapewnetamtenkonfidentjużdoniósł,że oszalałam. –Skądtamtenfacetwiedział,żejestemwróżką?No,skąd?! –Niewiem.Malwinataksiętymekscytuje.Zdajęsobiesprawę,żetomojawina.Niewiem,comi wtedy odbiło, że jej powiedziałem, ale ja jestem po prostu z ciebie taki dumny, Latte, że mam ochotę krzyczećcałemuświatu,jakbardzociękochamijakajesteśwspaniała. – Zamknij się już, nie mogę tego słuchać. Musisz ją jakoś opanować, rozumiesz? Ona o tym papla, komupopadnie. –Wiem,Latte,wiem.Izrobię,cowmojejmocy.Chceszjużiśćdodomu? –Tak. –Poczekaj,przyniosęnaszepłaszcze. –Pójdęztobą. –Nietrzeba,zostańtu.Zarazwrócę. Niebyłogochybakwadrans,więcweszłamdośrodka.Zbrzegusalizobaczyłamgorozmawiającego dośćostrozMalwiną,więcwyszłamipoczekałamażwróci. –Icoonanato?–zapytałam,kiedynakładałmipłaszcz. –Zdenerwowałasiętrochę,żeniepowiedziałaśjejtegosama,alewszystkojejwyjaśniłem.Odwoła wróżenieioddagościompieniądze.Tomiałabyćjakaśakcjacharytatywna.Poprosiłem,żebynikomujuż niemówiła. Poszliśmydoniego.Takjakprzezwszystkieostatniedniitygodnie.Corazrzadziejzdarzałomisię spać u siebie w J. Zresztą wtedy chwilowo rezydowali na moim poddaszu Tosia, Kornel i Pola, bo odwiedzinybabciElżbietystałysięnatyleczęste,żeniemogącsięodnichuwolnić,powiedzielijej,że zamierzająurządzićsobietygodniowyurlop. – Swoją drogą, przydałoby się wam trochę wolnego – powiedziałam im wtedy. – Cały czas tylko pracujecie.MoglibyściepojechaćzPoląnadmorzealbowgóry. – Masz rację, już niedługo coś wykombinujemy, ale póki co na pewno nie będzie ci przeszkadzać, jeślikilkadniprzemieszkamynapoddaszu? –Niemanajmniejszegoproblemu. Uwielbiałam go, kiedy miał wyrzuty sumienia. Jego „rzęsa pod powieką” wpływała na niego dużo bardziej konstruktywnie niż moja. Zapalał moje ulubione kadzidła i świece w całym pokoju. Robił mi masaż stóp z olejkiem i kochał się ze mną długo i powoli, żebym mogła spokojnie odpłynąć do mojej krainykolorowychsnów. ROZDZIAŁ15 –Gloria?–prawiekrzyczałamdosłuchawki.–Pamiętasz,jakkilkalattemuznaleźliśmyuwasna strychutakąwielkąksięgę? –Co?–zapytałazaspanymgłosem. –Pamiętasz? –A,tak.Cośsobieprzypominam.Aleonaprzecieżmiałasameczystekartki,nie? –Toniemaznaczenia.Możeszsprawdzić,czyjesttamnadal? –Nastrychu? –Tak. –Nodobra.Dzisiajtosprawdzę.Mogłaśzadzwonićpóźniej. –Alejamuszętowiedziećjużteraz.Jeślijest,zarazponiąprzyjadę. –Alepoco? –Jestmibardzopotrzebna. –Boże,ależtyostatniozdziwaczałaś.RobisięzciebiedrugaFi,wiesz? –Obiecuję,żenadsobąpopracuję,tylkosprawdźszybko. –Idę,jużidę. Pochwilizadzwoniładomnie,żebypotwierdzić,żeznalazłaksięgę. –Mają–powiedziałamdoOktawiana.–Jedziemy.Jestempewna,żebędzietak,jakmisięwydaje. SkoroFimiałaromanszFalesse,napewnotaksięganależaładoniej.Musiałapozostawićwniejjakieś śladyposzukiwańmordercyojca.Akiedyzginąłmecenas,niemogłapoprostutampójśćipoprosićojej oddanie. –Inatylelatzostawiłatamtęksięgę? –Niebyłajejjużpotrzebna.Fikompletnieodcięłasięodmagii. Gloriawyszłaprzeddomwpiżamie. –Proszę–oświadczyła,podającmiksięgę.–Mamnadzieję,żewszystkominiedługowyjaśnisz,bo niepodobamisiętacałazabawazamoimiplecami. –Jaktylkowszystkosięrozwiąże,będzieszpierwsząosobą,którasięwszystkiegodowie.Możepo policji. –Policji?Wcotysięwplątałaś? –Spokojnie.Nictakiego.Zadzwonięniedługo.Dziękujęjeszczeraz. –Proszę–wzruszyłabezradnieramionami. Wsiadłamdosamochoduioderwałampieczęć. –Jestpusta,miałarację–powiedziałOktawian. Tylkożejawidziałamzupełniecoinnego.„TaksięganależydoEleiFalesse.Ktokolwiekznajdujesię w jej posiadaniu i jest w stanie przeczytać te słowa, proszony jest o jej bezzwłoczny zwrot właścicielce”. Przerzuciłamnerwowokilkastron. –Latte,niedenerwujsię.Totylkoczystekarty–powtórzyłOktawian,sądzącchyba,żeoszalałam. –Nie,kochanie.Typoprostuniewidzisz,cotujestnapisane. Przerzucałam kolejne strony w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów. Wróżby, których używała, zaznaczonebyływrogustronyczerwonąkropką,którasamapojawiałasiępotym,gdywróżbazostała wypełniona. Tak samo działo się w mojej księdze i dzięki temu mogłam zobaczyć, jakich sztuk magicznychpróbowaładokonaćidokonała. – Pozbywanie się śladów zbrodni – mruknęłam pod nosem, kiedy trafiłam na to nieznane mi dotąd zaklęcie. –Co? –Najwyraźniejtojednakonamusiałagozabić,skoroużyłategozaklęcia.Ataksięzarzekała,żeto nieprawdaiżegokochała.Zakłamanalafirynda. –Latte?Jesteśpewna,żewiesz,comówisz?Topoważneoskarżenie. –Niemamnajmniejszychwątpliwości. –Alemoże… – Oktawian… – powiedziałam w osłupieniu, kiedy trafiłam na kolejny ślad, który świadczył o jej winie. –Słucham? –Mam.Zaklęcienaoczyszczaniepamięci.Onasobietowymazałazewspomnień.Dlategojesttaka przekonana,żetonieona.Poprostuwcaletegoniepamięta. –Cośtakiegojestwogólemożliwe? –Tozaklęciemawzałożeniupomagaćmłodymwróżkom,którepopełniłyjakiśbłądipoczuciewiny blokujeimmożliwośćdalszegostudiowaniaprekognicji.Chodzioprzełamaniebarierypsychicznej.Ale Elea,jakwidać,użyłategowzupełnieinnymcelu.Tylkojakjatomogęudowodnić? –Musiałabyśmiećjakiegośświadka,bosamawiesz,copowiedziałDaniel. –Alejakiegoświadka? –Kogoś,ktowieowszystkim,cotamsięstało.Przecieżtyletajemnicniemogłoujśćuwadzekogoś spozategodomu.AOliwia? – Oliwia zapewniła sobie prawną ochronę przed moimi wizjami. Mnie jest potrzebny ktoś, kto to widziałlubsłyszałimożeotympowiedzieć. –Ale,Latte…Obawiamsię,żejeśliktośtakiwogóleżyje,toposwoimtrupiewyznacałąprawdę. Spojrzałamnaniegoinaglegenialnamyślprzyszłamidogłowy. –Właśnie.Poswoimtrupie.TomaszFalesse. –Co? –Zapytamysamegozainteresowanego… –Przykromi,żemuszęciotymprzypomnieć:onnieżyjeiniejestzbytrozmowny. –Jestnatosposób.Bardzoniebezpieczny,alejedyny,jakiegomożemyspróbować. –Jaki? – Muszę wywołać jego ducha. Robiłam to już w przeszłości. Jestem doskonałym medium. Ale potrzebujęobecnościegzorcysty,któryprzyjechałwtedyzFipomócEmilowi. (Kiedywymawiałamjegoimię,Oktawianspojrzałnamniekrzywo). – Nie wiem. Nie podoba mi się to wszystko. Nie słyszałem jeszcze, żeby takie zabawy z duchami wyszłykomuśnadobre. –Botoniesązabawy,Oktawian.Tobardzopoważnasprawaitakwłaśnietrzebadoniejpodejść. Dlategomusimyzwerbowaćtegofaceta. –Jakonsięnazywa? –Niewiem,niepamiętam.AleDanielgozna. –Myślisz,żepodacijegonumer? –Adlaczegonie?Jemuzależynarozwiązaniutejzagadkirówniemocnocomnie. –Alemusitozrobićbezczarów. –Toniesążadneczary.Nagramytonakamerze.Jeślibędziesłychaćinnygłos,sądmożewziąćto poduwagę. – Wątpię! Przy dzisiejszej technice komputerowej takie zabawy z modyfikowaniem głosu potrafią nawetmałedzieci.Nicztego,Latte.Toniebezpieczneibezcelowe. –Mogęsięczegośważnegodowiedziećidopieropóźniejpostaraćsiętoudowodnić. –Ależjesteśuparta. –Chcętopoprosturozwiązaćizamknąćtęsprawęraznazawsze.Terazdopierowidzę,żewszystko zaczyna do siebie pasować. Przypuszczam, że to Elea zamordowała mojego ojca, bo wiedział omachlojkachTomaszaFalesseimógłwpakowaćgodowięzienianaresztężycia,apóźniejTomasza,bo wściekłasię,żezakochałsięwFi. –Samniewiem.Musiałabybyćprawdziwąpsychopatką. – Może masz rację. Dlatego koniecznie trzeba wywołać ducha Tomasza Falesse. Dzięki temu wszystkiegosiędowiemy.Pomożeszmi? –Latte,toniebezpieczne.Teduchypóźniejniechcąwracaćipotrafiąlatamidręczyćosobę,któraje wywołała. –Jeśliniezakończązadanianaziemi.Aonwłaśniejezakończy. JeszczetegosamegodniazadzwoniłamdoDaniela,żebypoinformowaćgooswoimplanie.Zgodnie zprzewidywaniamibyłniemalrówniesceptycznycoOktawian.Dopieromyślotym,żemożemyzdobyć nowe informacje, na podstawie których ustalimy jakieś namacalne dowody, trochę go zmotywowała. Samonagranieseansuonrównieżuznałzaniemerytorycznydowód.Jajednakkonieczniechciałam,żeby tozrobić,ponieważzmojegoostatniegodoświadczenianicniepozostałomiwpamięci. –TojestksiądzMarek–przedstawiłgoDaniel. –Miałemkiedyśprzyjemnośćwspółpracowaćztwojąmamą. Marek był mężczyzną raczej wątłej budowy, a jego wygląd zewnętrzny nie przywodził na myśl profesji egzorcysty, którą wykonywał. Zdawałam sobie sprawę, że już kiedyś widziałam go przelotnie wholudomuGlorii,alejegopowierzchownośćbyłanatylepospolita,żenigdywżyciuniepoznałabym go na ulicy. Spodziewałam się habitu. A tu? Szara flanelowa koszula, owalne okulary, lekko rudawa broda.Ot,takisobiezwykłyobywatel,tyleżezawieszonymiędzyświatemżywychiumarłych. –Odjakdawnasiedziszwokultyzmie?–zapytałmniewprost. –OdśmierciFi. –Dobrze,aleczykiedykolwiekwcześniejmiałaśkontaktzeświatemumarłych? – Tak, wtedy kiedy musiał ksiądz interweniować w sprawie Emila Falesse. To mnie początkowo nawiedził…czyopętał?Niewiem,jaksiętomówi… –Duchwszedłwciebie,tak? –Tak. –Ijaktosięstało,żeprzeszedłpóźniejnaEmila? –Emilkrzyknął,żebyduchprzeszedłnaniego. Marekbyłzaskoczony. –Bardzoodważnezachowanie.CzyEmilbędziedzisiajznami? Oktawiansiedziałnakanapieinerwowostrzelałkostkamidłoni. –Nie.ZpanemEmilemoddłuższegoczasunieutrzymujębliższychkontaktówiniesądzę,żebyjego obecnośćwtejkwestiibyłatukonieczna. –Rozumiem. –Czyterazjamogępanaocośzapytać? –Proszę,oczywiście. –Wiem,żeniezapamiętamnicztegoseansu,więcczyOktawianmógłbynagraćgonakamerze? – Może spróbować. Zazwyczaj kamery nie wychwytują nic z seansu spirytystycznego, ale kto wie, możewrazzrozwojemtechnikistałysiębardziejczułe… –Jaktoniewychwytują? –Nagrywanyseanspoprostusięnierejestruje.Niewiemyczemu. Dreszczprzeszedłmipoplecach. –Mapanitablicęliter? –Mam. –Doskonale.Możemyzaczynać–oznajmiłurzędniczymtonem. Przygotowanie do seansu nie różniło się prawie niczym od tego, którego dokonał kiedyś Emil. Zawierałokilkaelementówwięcej,októrychpóźniejmówiłJanek,aleschematbyłwłaściwietensam. Noiterazwszyscytraktowaliśmytośmiertelniepoważnie. Niewiem,kiedysięwyłączyłamipoczułamogromneciśnienieodśrodkaciała.Straciłampoczucie czasu.Zupełniejakbymzapadławgłębokisenpodwpływemmocnejnarkozy. Kiedyotworzyłamoczy,oślepiłmniesilnyblaskokrągłychświateł. –Cosiędzieje?Gdziejajestem,ulicha? –Spokojnie,Latte–łagodnieprzemawiałdomniejakiśmęskigłos. –Tomasz? –Słucham? –NazywasiępanTomaszFalesse? – Nie, skąd ten pomysł – roześmiał się mężczyzna. – Nazywam się Edward Hercen, jestem pani lekarzem.Cieszęsię,żepanidonaswróciła. –Coznaczy:wróciła?Gdziebyłam? –Chybagdzieśdaleko.Musiałapanibyćwdługiejpodróży,prawda? Po chwili do sali, w której leżałam, wbiegła Gloria, a za nią powolnym krokiem wszedł Kornel i w końcu Oktawian. Rzeczywistość dopiero zaczynała obierać się z mgły, w której była dość obficie spowita. –Boże,jaktodobrze,żesięwybudziłaś,Latte.Takstraszniesięociebiebaliśmy.Cośtynajlepszego zrobiła?Niezłegonapędziłaśnamstracha,wiesz?–mówiłaGloria,trzymającmojedłonie. –Aledlaczegojatujestem?Długospałam? Zupełnieniepamiętałam,cosięwydarzyłoaniskądwłaściwiesiętuwzięłam. –Spałaś?Byłaśnieprzytomnaprawiedwatygodnie. –Co?! –Baliśmysię,żejużnigdysięnieobudzisz.Dziśranozadzwonilidonaszeszpitala,żezaczynasz dawaćoznakiżycia.KochanaLatte.Jakdobrze,żejesteśznowuznami.Onicsięniemartw,wszystko będziedobrze.Jakościęztegowyplączemy. –Zczego? Oktawianstałpodścianą,niepatrzącmiwoczy. – Proszę, niczym się nie przyjmuj. Zostawimy cię na razie samą z Oktawianem. Jemu napędziłaś największegostracha,więcchybapowinniściezostaćprzezchwilęsami–powiedziałKornel. –Jaktonajwiększego?–oburzyłasięGloria.–Jamyślałam,żeumręzestrachu. Kornelpoklepałjąporamieniu.Uściskalimnieiwyszli. –Boże,Latte.Obiecaj,żenigdywięcejmitegoniezrobisz. –Czymożeszmiwyjaśnić,cosięwogólestało? –Wywoływaliśmyducha,topamiętasz?–powiedziałprzezzaciśniętegardło. –Tak,duchamecenasaFalesse.Czynagraniesięudało? –Mniejwięcej. –Alecoświdać? –Janiemogłemnagraćcałości,rozumiesz?Zarazpotym,jaktocośwciebieweszło,zaczęłaśsię rzucaćpocałejpodłodze.Właściwiecośzaczęłotobąrzucać.Jakbyśniepanowałanadciałem.Miałaś szeroko otwarte oczy, początkowo zrobiły się białe, a później całkiem zaszły krwią. Krew leciała ci znosaizust–jegogłosdrżał,kiedyotymopowiadał.–Marekkilkakrotniepróbowałwyrwaćzciebie to coś, powtarzał jakieś słowa po łacinie. Nagle ty podniosłaś się z ziemi i napisałaś tymi literkami ERNEST. –Ernest? –Niewiem,cotomaznaczyć,aletak.ApóźniejznówdopadłyciętekonwulsjeitenMarek…mój Boże. Krzyknął coś i to przeszło na niego. A ty zostałaś tam na ziemi nieprzytomna. Daniel kazał mi zanieśćciędołazienkipodzimnyprysznic,aletonicniepomagało.Ikiedywróciłem…tamdopokoju, żebygozawołać.Onjuż… –Cosięstało? –Mareknieżyje–powiedziałwkońcu. Pobladłzestrachunawspomnienietego,cosięwydarzyło. –Danielwezwałkaretkę.Byłprzerażony.Przecieżniktsiętegoniespodziewał.Lekarzepotwierdzili zgon. Wewnętrzny krwotok. Ciebie natychmiast przewieziono do szpitala, Daniela wezwano na przesłuchanieitymczasowoaresztowanopodzarzutempraktykokultystycznych. –Danielaresztowany? –Tak.I…mytakże. Zamurowałomnie. Patrzyłamnaniegozniedowierzaniem.Czyto,comówił,mogłobyćprawdą?Jeślitak…tojabyłam winnaśmiercitegomężczyzny.Jagosprowadziłam,bochciałamwywołaćduchamecenasa.Skuliłamsię. Całe moje ciało było jeszcze odrętwiałe i sztywne po dwóch tygodniach bezruchu. Te wszystkie wiadomościspadłynamniejakgromzjasnegonieba.Niewiedziałam,coterazbędzie,iniebyłonikogo, ktomógłbywyciągnąćmnieztejopresji. Po chwili na salę wszedł umundurowany mężczyzna i oznajmił koniec odwiedzin. Dopiero wtedy, kiedy obaj wychodzili, zauważyłam, że Oktawian miał na sobie kajdanki. Policjant spojrzał na niego chłodno. –Przepraszam–wyszeptałam. –Nie,Latte.Tojaciebiezawszystkoprzepraszam.Nawetniewiesz,jakstraszniecięprzepraszam. –Zaco?–krzyknęłamzanim,alejużnicniepowiedział. Myślizwielkimtrudemprzenikałyprzeztkankiotępiałegojeszczeumysłu,aledoskonalezdawałam sobiesprawę,żejestemwokropnejsytuacji.Poczułamnasobiebolesnepiętnomorderstwa.Winę,która jakplamanaczoleBalladynypojawiłasięnamnieimiałajużnigdyniezniknąć.Bógmiświadkiem,że nie zrobiłam tego z premedytacją, ale wiedziałam przecież, że to, co zamierzaliśmy zrobić, może być niebezpieczne. Niejednokrotnie słyszałam o tym od Fi i wielu innych. Ostrzegano mnie przed tym na Brockeniczytałamprzestrogiwksiędze.Niebyłamnieświadoma,comożesięwydarzyć,alepragnienie poznaniaprawdyzaślepiłomnietakbardzo,żeniezważałamnażadneniebezpieczeństwa. –Latte–odezwałasięGloria,kiedywrazzKornelemusiedliprzymoimłóżku.–Wieszjuż,cosię stało.Niemartwsię.Niepozwolętrzymaćcięwareszcie.Niepopełniłaśżadnejzbrodni,ajedyniebłąd, którydoprowadziłdofatalnychskutków.Niebójsię,Latte.Wszystkobędziedobrze.Niejesteśsama. Jejsłowaniestanowiłyżadnegopocieszenia.Wiedziałamjedynie,żekonieczniemuszęsięuwolnić, żebydoprowadzićdokońcato,cojużzaczęłam.ŻebyofiaraMarkanieposzłanamarne.Żebyprawda o tym morderstwie ujrzała światło dzienne. I przede wszystkim – żeby uwolnić Oktawiana od niesłusznegooskarżenia.Jeśliktośtubyłwinny,tonapewnonieon. –MuszęporozmawiaćzErnestem–wymamrotałampokilkuminutachbeznadziejnegomilczenia. –ZErnestem?–zdziwiłsięKornel.–Zmoimojcem? SkorotoimięprzekazałmiTomasz,jedynieonmógłwszystkowiedziećipowiedziećmiprawdę.Był mężemEleiinawetjeśliwszystkietewydarzenianieodbywałysięnajegooczach,zpewnościąonich wiedział,bobyłteżjejadwokatem. –Tak,ztwoimojcem. –Alepoco? –Muszęznimporozmawiać–powtórzyłamzuporem. –Obawiamsię,żetoniejestnajlepszapora,Latte. –Dlaczego? Kornelwestchnąłciężko,jakbyztrudemprzychodziłomupowiedzeniemiprawdy. –Mów,wytrzymamdużowięcej,niżcisięwydaje. –Tymrazemniedotyczytociebie.Ernestniejestpoprostuwnajlepszejformie.Elżbietazniknęła. ZabrałaPolęizniknęła.–Kornelmiałłzywoczach.Pojegozmęczonejtwarzywidaćbyło,żenieśpiod wieludni. –Wszędzieichszukamy,aleniemaponichśladu.Niejestzresztąjedynąosobą,którawostatnich dniachsięulotniła–wtrąciłaGloria. –Comasznamyśli? –Emildałnogęzdomu. –Cotakiego? –ZostawiłAngelęzbliźniakamiiuciekłzjakąśdziewczyną.Włączyłmusięgentatusia–mruknęła zawstydzona. –Cotymówisz? – Cholera, obawiałam się, że prędzej czy później może do tego dojść. Widziałam od początku ich małżeństwa,jaksięmiotał,mówił,żepopełniłwielkibłąd.Rozmawiałamznimkilkarazy,tłumaczyłam mu,żeskorojużznalazłsięwtakiejsytuacji,musizachowaćsięodpowiedzialnie,alegenyzwyciężyły. Niemożnatuzapalić,co? –Niesądzę.APola?Jaktosięstało? Kornel milczał, chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Widziałam, że nie może pogodzić się ztym,cosięwydarzyło.Gloriaspojrzałananiegoznaczącoisamazaczęłamówić: –Kiedydowiedzieliśmysięotwoimwypadku,wszyscychcieliśmyprzyjechaćdoszpitalazobaczyć, jak się czujesz i w ogóle co z tobą, więc Kornel i Tosia zostawili dziecko Elżbiecie. Zapewniała, że mogąspokojnieoddaćPolępodjejopiekę. Czułam,jakkolejnynóżwbijasięwmojeserce.Zupełniejakbymstraciławszelkiepanowanienad skutkami moich czynów. Cokolwiek bym zrobiła, kończyło się to źle. Jak w starogreckim perypetio. Zamknęłam oczy. Czułam się taka bezsilna. Nie chciałam płakać, bo nie miałam prawa użalać się nad sobą.Powinnamczućbólprzezto,codziałosięwokółprzezemnie. – Nie obraź się, Latte, ale ja muszę już wracać. Nie mogę zostawiać Tosi samej na tak długo. Jest wrozsypce.Cieszęsię,żejużsięwybudziłaś.Iniemartwsię.OdzyskamyPolęiwyciągniemycięztego gówna,bonatoniezasługujesz. Pocałowałmniewczołoiwyszedł. Gloriaprzysunęłasiębliżejispojrzałamiprostowoczy,jakbymiałamidoprzekazaniacośjeszcze. –Kochanie… –Gloria,błagamcię.Niezaczynajtakzdania,bozaczynamsiębać. Przygryzławargi,cozdecydowanieniebyłodobrymznakiem. –Co? Glorianachyliłasięiwyciągnęłaztorebkiplikgazet. –Cotojest? –Patrz. Poczułam,jakwszystkiemojeczłonkirobiąsięniczymzwatyizaczynaoblewaćmniezimnypot.Nie byłamwstaniesięruszyćaninawetunieśćręki,żebyzajrzećdośrodka.Zresztąniebyłotokonieczne. Wszystko,comiałamwiedzieć,znajdowałosięnapierwszychstronachgazet,którepołożyłaminałóżku. „LATTE!Niechmocbędzieztobą!” „Najsłynniejszawróżkawkrajupodejmujesięśledztwawsprawiemorderstwa!” „Tajemniczatwarzokultyzmu”. „CoLattemawspólnegoześmierciąMarka?Zobacznastr.3”. „NowagwiazdkaOktawianaFreterawspiritualshow!?” „K.chceuniewinnieniaswojejakme”. Wwiększościtychszmatławcówwidniałomojezdjęciezszerokootwartymibiałymioczamiiustami wykrzywionymiwniemymkrzykuprzyświecachitablicyliter.Wyglądałamnanimjakdemon. –Skądonitomają?–zapytałamcicho. –Obawiamsię,żeodOktawiana.MusiałsprzedaćWernerowinagranie.Oddawnaniewypromował żadnejgwiazdyigroziłamuutratapracy. –Więcposłużyłsięmną?!–wyszeptałamzniedowierzaniem. Gloriamilczała. – Jeśli będziesz chciała, to go pozwiemy, ale na razie musimy walczyć o twoje uniewinnienie wkwestiipraktykokultystycznychzeskutkiemśmiertelnym. –Alejajestemwinna,Gloria. –Cotymówisz,chybacisięrzeczywiściepoprzestawiałowtejtwojejgłowie?Narazieniemartw sięniczym.Wszystkobędziedobrze.Zobaczysz. WsalipojawiłasiępielęgniarkaipoprosiłaGlorię,żebyjużwyszła,boczasodwiedzinsięskończył. – Zobaczymy się jutro. Idę opracowywać dla ciebie linię obrony. I zrobię wszystko, żebyś nie wylądowaławwięzieniu. Pielęgniarkastaławdrzwiachizirytowanymwzrokiempośpieszałajądowyjścia.Kiedyzostałyśmy same,usadowiłasięnakrześlekołomojegołóżka,poprawiłaswojąnazbytopiętąspódnicęipodsunęła nanosiezdecydowaniezadużeokulary. – Droga pani Latte, zdaję sobie sprawę, że jest pani osobą publiczną, niemniej jednak panią wrównymstopniucoinnychobowiązująpewnezasady–powiedziałaskrzeczącymgłosem. –Niejestemżadnąosobąpubliczną. – Może przed zaśnięciem pani nie była. Teraz pani sytuacja się zmieniła i chyba tak czy inaczej będziesiępanimusiałaztympogodzić. Wyglądałaminaosobę,którauwielbiawszelkiegorodzajurealityshowiprzedchwiląwyciągnęła najkrótszy patyczek, wygrywając tym samym rozmowę ze mną, o której później będzie opowiadać dziennikarzom. –Medianiedająnamspokojuijużsameniewiemy,comamyodpowiadać. –Proszępoprostuniczegoniekomentować.Jeślidobrzesięorientuję,tochybanienależydopani obowiązków. Wyglądałanawyraźnieniezadowolonązmojejodpowiedziizapewnewtymmomenciepostanowiła przekazać swoim koleżankom, że jestem wredną i naburmuszoną pannicą, która ma nie wiadomo jakie wyobrażenieosobie.Nachyliłasięnademnąidotknęłamojejdłoni. Jachcędlapanijaknajlepiej,skarbie. –Wtakimraziewracamdoswoichobowiązków. –Przepraszam–speszyłamsięwłasnymzachowaniem.–Niechciałambyćniemiła,poprostujeszcze nicztegowszystkiegonierozumiem. – Wiem, kochana, wiem. Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze. A najważniejsze, że po takimciężkimwypadkudzieckunicniejest. –Słucham?–zapytałamzezdziwieniem. –Zdzieckiemwszystkowporządku.Wtakimwczesnymstadiumciążymogłapaniprzecieżporonić. Wyszłazsali,zostawiającmniewosłupieniu. NazywamsięLatte. Jestemosobąpubliczną. Jestemmorderczyniąprzedwyrokiemsądowym. Jestemmatkąmojegonienarodzonegodziecka. Miałamwrażenie,jakbymtużpoobudzeniusiędostałaobuchemwłeb.Tobyłdzień,któryzaważył na moim życiu. Stał się początkiem końca pewnej historii. A właściwie nie jednej historii, ale tysiąca różnychskładającychsięnamójświat. Końcem związku, który przez ostatnie lata stanowił dla mnie kwintesencję codzienności, a pod wpływem jednego ruchu zawalił się w posadach i zniszczył we mnie wiele cennych wartości, które stworzył i pozwolił w nie uwierzyć. Sens zaufania, poświęcenia i oddania. Byłam bezpośrednią przyczynąwszystkichzdarzeń,któregdybynieja–pewnienigdyniemiałybymiejsca.Wydawałomisię, żeitakwystarczającodużodostałamodświatainadszedłczas,abymtojajemucośpodarowała. Nie załamałam się zdradą Oktawiana tak, jak stałoby się to w innych warunkach, bo w tamtym momencieniemyślałamjużosobie,aleotym,wjakisposóburatowaćto,copozostało.Albojeszcze lepiej – cofnąć wszystkie błędy, które popełniłam, a których mogłam się ustrzec, gdybym spróbowała posłuchaćradotrzymanychodFi.Wiem,żeonatakżepopełniłabłędy.Żegdybynieizolowałamnietak od siebie, wiedziałabym, że te rady nie są pustosłowiem z ukrytym tajemnym znaczeniem, tylko wskazówkami,którymmożnazaufać. Postanowiłam pokazać ludziom, że mogę naprawić to, co zniszczyłam. Że nie jestem złą ani zdemoralizowanąmorderczynią,jakpisząomnieniektóregazety.Chciałampomóctym,którymjeszcze mogłam,niedlatego,żebyłamszkalowanaprzezmediaispołeczeństwo,leczwierzyłam,żeaniPola,ani Tosia,aniKornel,aniGlorianiezasługująnato,abypodzielićlostych,którychjużniebyło. Następuje czas w życiu człowieka, kiedy musi stanąć twarzą w twarz ze swoim dotychczasowym postępowaniem.Kiedyniemamuzykipomagającejzagłuszyćwłasnemyśliiodpłynąćwświatmarzeń. Kiedyniemaprzyjaciół,którzypoklepiąporamieniuipowiedzą,żeniemasięczymprzejmować,ani wymówek,żetrzebazająćsięczymśinnym. Najgorsza kara, jaką możemy otrzymać, to ta, którą wymierzymy sobie sami. Uczciwy rozrachunek zsamymsobą.Bezlitosnyrachuneksumienia. Człowiekjestdlasiebienajuczciwszymsędziąitowłasnegoosądupowinniśmysiębaćnajbardziej. ByćmożetakwłaśniebędziewyglądaćSądOstateczny…Każąnamosądzićsamychsiebie.Niebędzie nikogo, kto zapyta o pobudki i poczeka na usprawiedliwienie. Sami będziemy sobie sędziami. Sami podsumujemyswojezasługiiprzestępstwa.Dobroizło,którewyrządziliśmywżyciu.Ipozostanienam spisaćbezupiększaniaiprzekręcaniahistorięswojegożycia. Przyjrzećsięzbliskadziełu,którestworzyliśmynasklepieniubędącymnaszymżyciem,któredzień po dniu pokrywaliśmy malowidłami. Nie ku zachwytowi gawiedzi. Nie, aby osiągnąć spektakularny sukces,ależebyprzyjrzećsięzbliskawłasnymbłędomiporażkom. AncoraImparo! Głosanielskiwświecie,gdziekażdynawłasnośćposiadłdoskonałość! Asamodążenie? Zamało. Wcenie: Bezbłędność. Sztukapozoru. Iśmiałość. –Mistrzu,ktonatejwysokościjakiśbłąddostrzeże? –Ja,głupcze! Odrzekłten,którynieboprzybliżył. Klepiącympacierze. Kolejnedwadniprzeleżałamwszpitaluskazananabiałysufitnademnąitysiącemyślibłądzących pomojejgłowie.Całymójświatzawaliłsię. Nie wiedziałam, jak dalej postępować i czy w ogóle mogę teraz zrobić cokolwiek, a tłoczące się wmojejgłowiemyśliwywoływałyjedyniejejból. Byłam odpowiedzialna za wszystko: zniknięcie Poli, śmierć Marka, aresztowanie Daniela iOktawiana(choćjegowtymmomencieniepowinnomibyćwcależal!),ateraznawetzadziecko,które niewiadomokiedyzaczęłorosnąćpodmoimsercem.Przezostatnielataodwróciłamsięniemalzupełnie odwszystkichbliskichmiludzidlaczłowieka,którymniezdradziłdlatrzydziestusrebrników.Aoniteraz przyszliinieokazalinawetcieniazłości,niezwątpiliwemnie. Wierzylimibezgranicznie,mimożejasamajużsobieniewierzyłam. – Pani stan zdrowia zdecydowanie się poprawił – oznajmił łysiejący, sympatyczny doktor wokularach,którycodziennieprzychodziłdomnienawizyty. –Czujęsiędużolepiej–przyznałam. – Obawiam się jednak, że w obecnej sytuacji nie mogę pani wypisać do domu, tylko będę musiał poinformowaćotympolicję. –Zdajęsobieztegosprawę–odpowiedziałamspokojnie,żebyniepogarszaćsytuacji.Wiedziałam doskonale,żeniemożezrobićnicinnego.Byłamoskarżonaomorderstwo. –Latte?–usłyszałamnagleradosnygłosGloriidochodzącyodstronydrzwi.Wbiegładosalizjakiś pismem w dłoni. – Udało się, nie musisz przebywać w areszcie aż do czasu rozprawy sądowej. Wystarczy, że pozostaniesz w granicach kraju, i nie będziesz miała już z niczym problemu. To znaczy prawiezniczym–oświadczyła,spoglądajączpolitowaniemnamójbrzuch. –Dziękuję,Gloria.Jesteśwspaniała. –Doskonałewieści–ucieszyłsiędoktor. Wyjście ze szpitala nastręczyło mi znacznie większych trudności, niż się spodziewałam. Zdziwiło mnietrochę,kiedyGloriapowiedziała,żepodjedziepomniesamochodemodzachodniejstronyszpitala, gdzie znajdowało się jedynie małe wyjście ewakuacyjne, ale kiedy tylko się tam pokazałam, kilku z dziennikarzy zgromadzonych tłumnie przy wejściu głównym, którzy mnie dostrzegli, ruszyło biegiem wmoimkierunku. – Latte! – krzyknął jeden z nich. – Czy to prawda, że jesteś w ciąży? Kto jest ojcem dziecka? OktawianFreter?DanielWolski?EmilFalesse? –Latte!KtojestodpowiedzialnyzaśmierćegzorcystyMarka?Czytoprawda,żeplanujeszwrócićdo K.itamwychowaćswojącórkęnawróżkę? Błysk fleszy oślepił mnie tak, że z trudnością dotarłam do samochodu. Gloria nie zdążyła jeszcze nacisnąćnagaz,kiedyotoczylinaszewszystkichstron,takżeniemogłyśmywogóleruszyć. – Wynocha stąd! Nie będziemy niczego komentować! – krzyczała do nich, prąc autem naprzód jak taran. –Latte,schowajgłowę,bojutrotwojezdjęciabędąwewszystkichgazetach.Pojedziemynajpierwdo mnie,awieczorem,kiedyjużsięwszystkouspokoi,będzieszmogławrócićdosiebie,oczywiściejeśli będzieszchciała. Kiedydojechałyśmydoniej,podziennikarzachnaszczęścieniebyłojużśladu.Mieliswojezdjęcia imoglispokojniewrócić,żebynapisaćponiżającymnieartykuł,zaktórydostanąwnajlepszymwypadku kilkadziesiąteuro,bocoteżzemniezasensacja.Niewartazłamanegogrosza. –Zdziwiłabyśsię.Jesteśteraztematemnumerjedenwcałymkraju,aniebyłabymzaskoczona,gdyby takżezagranicą.Ludziesążądnisensacji,atyimjejdostarczyłaś,itonawielkąskalę.Takichwłaśnie ludzikochaK.inicnatonieporadzisz.Chceszkakao? –Chcę.Gloria? –Tak? –Dziękujęcizawszystko. – Głupia jesteś. Jak mogłabym postąpić inaczej? Chyba właśnie dla tej sprawy przez tyle lat studiowałamprawo. Wieczorem niczym gwiazda wielkiego ekranu założyłam czapkę z daszkiem, okulary i samochodem GloriipojechałamdodomuojcaKornela,jaknaironięlosutakżemecenasaFalesse. Kiedy zadzwoniłam, nikt nie odpowiedział, ale wiedziałam, że tam jest. Stałam pod drzwiami idzwoniłamtakdługo,ażwreszciezszedłociężaleposchodachimiotworzył.Niewiedział,kimjestem, inerwowopróbowałdopiąćguzikswojejrozpinającejsięnabrzuchukoszuli. –Czymmogęsłużyć?–zapytał,nawetniepróbującschowaćzasiebieszklankipełnejwhisky. – Dobry wieczór. Przepraszam, że niepokoję pana o tak późnej porze, ale niestety nie mogłam pojawićsiętuwcześniej.Mogęwejść? –Wjakiejsprawie?–odpowiedziałniezbytuprzejmie. –NazywamsięLatte,możecośtopanumówi? –Proszę. Salontegoimponującegodomuwyglądałjakpobojowisko.Kilkapustychbutelekpowhisky,szklanki, cygara,ubraniaporozrzucanepocałympokoju. –Czyżbyżonawyjechałanadłużej?–zapytałam. –Przepraszamzatenbałagan.Taksięskłada,żeakuratjejniema.Napijesiępani?–zaproponował, lekkosięzataczając. –Bardzochętnie.Czywyjechałazwnuczką?–dodałambezceremonialnie. Postawiłbutelkęzpowrotemnablacie. –Czegowłaściwiepanichceodemnie? – Chcę dowiedzieć się wszystkiego, co pan wie. Od śmierci mojego ojca przez śmierć mecenasa Falesse,panabrata,ażpodzisiejszydzieńito,costałosięzPolą. –Niestety,niemogępanipomóc. Podałmiszklankę. – Obawiam się, że będzie pan musiał. Wydaje mi się, że pana wnuczka jest w niebezpieczeństwie. Itylkojamogęjejpomóc. –Zostawiłamnie–wybuchnąłwkońcu.Onteżdoszedłjużdoswojegokresu.Spotkaliśmysięwtej jedynej chwili, kiedy naprawdę mogliśmy odkupić nasze grzechy. – To nie była moja wina. Robiłem wszystko, żeby jej było ze mną dobrze, ale ona kochała zawsze tylko jego, mojego starszego brata. On zawsze musiał być lepszy. Zawsze! – Miałam wrażenie, że zaraz zaniesie się płaczem. – Ale jak skończył?Wkońcudosięgłygoręcesprawiedliwości. –Czytopanzabiłswojegobrata? –Ja?–roześmiałsięrubasznie.–Nie,nieja.Tobyłobyzbytproste.Aonaznienawidziłabymniedo końcaswoichdni,nigdybymitegoniedarowała.Coinnegojej.Niemiaławyjścia. –Komu?Panwie,ktoichzabił? Zatoczyłsięznówiusiadłnaskórzanejsofie. –Więcpanimyśli,żemordercąbyłajednaosoba,tak?Otóżnie!Mylisiępani.Owszem,toElazabiła tegopolicjanta.Zadużowiedział,bałasię,żeskompromitujeTomasza…Myślę,żeonnawetnigdysię otymniedowiedział.Elżbietamiałakompletnegoświranajegopunkcie.Wybraławieczór,kiedybyły z Oliwą w teatrze. To dawało jej doskonałe alibi, bo nikt by przecież nie uwierzył, że mogła w ciągu sekundy przenieść się z miejsca zbrodni do teatru. Genialne, prawda? – roześmiał się smutno. – Mnie wykrzyczałatopewnegowieczoru,gdybyłapijanaichciałaodejść. Pociągnąłsporyłykwhiskyimimożeszklancedalekobyłojeszczedopustej,dolałsobiedopełna zbutelki. –AleTomaszaniezabiła.JegozabiłaOliwia.ObiezElżbietąpojechałygdzieśzdziećmiiOliwia uparłasię,żebywrócićpocośdodomu.Byłyprzekonanie,żenikogoniema.Kuswojemuzaskoczeniu zastały Tomasza. Tyle, że nie był sam. Leżał w małżeńskim łożu z jakąś kobietą. To była twoja matka, Latte.IwtedywOliwiicośpękło.Przelałasięfalagoryczy.Niebaczącnaobecnośćdzieci,sięgnęłapo broń i wymierzyła w kochankę męża. Mała Gloria nie wiedziała, co się dzieje, płakała wystraszona i w tym właśnie momencie rzuciła się w kierunku matki. Podbiła pistolet, który wypalił i wystrzelił wprostwsercemojegobrata. Wmojejgłowienatychmiastodtworzyłasięwizja,którąodczytałam,wróżąckiedyśGlorii.Musiała byćprzekonana,żetoprzezniązginąłojciec.Agdybynieona,zginęłabyFi. –Elżbietaowszystkimcipowiedziała? –Wiedziała,żebędęjejbronić,jeślicośbysięwydało.ElżbietazawszebyłazazdrosnaoOliwię. Ojejcudownegomęża,córkęiidealnydom.Starałemsięjejzapewnićwszystko,conajlepsze,alenicjej nie wystarczało. Śmierć Tomasza była dla nich obu bolesną stratą. Obie go kochały. Myślę, że nie chroniłabyOliwii,gdybynie… –Gdybynieco? Spojrzałnadnoszklanki,gdziezostałjużtylkolód.Wzięłambutelkęidolałammuwhisky. –Gdybynieco?–powtórzyłampytanie. –Gdybynieto,żetambylijeszczeKornel,EmilnoiprzedewszystkimGloria.Adzieckoniemiało przecież pojęcia, co zrobiło. Miała może ze dwa lata. Widziała, że mama krzyczy i płacze. Może po prostuchciałasiędoniejprzytulić?Oliwiazrobiłabydlamałejwszystko.DlategoobiecałaEli,żeodda jejtrzeciączęśćmajątkupoTomaszu,jeślitatylkowymażewspomnieniezpamięcidzieci.Zamaskowały wszelkie ślady zbrodni. Filena, może z powodu wyrzutów sumienia, a może dla dobra Glorii, Emila iKornelapomogłaimwtym. Nie wiedziałam, co powiedzieć. W jednej chwili wszystko ułożyło się w całość. Zrozumiałam, dlaczegoFitakbardzozależałonatym,żebymniewtrącałasięwśledztwoinieprzyjaźniłasięzGlorią. Chciałamnieuchronićprzedczymś,czegonaprawdęniechciałamwiedzieć.Ioczymnajlepiej,żebynie wiedziałnikt. –MuszęporozmawiaćzElżbietą–krzyknęłam,łapiącgozaramiona. – Ela odeszła. Dostała w końcu to, czego chciała. Żeńskiego potomka. Dziewczynkę, której będzie mogłaprzekazaćswojąmoc. –Gdziejązabrała? –Niewiem–powiedział,niehamującpłaczu.–Niewiem,alenapewnojużtuniewróci. –Proszędaćmijakąśjejrzecz,naprzykładbluzkę. –Tujużniemażadnychjejrzeczy. –Wtakimraziecoś,czegodotykała. Napółcewpokojuzobaczyłamdamskąszczotkę.Podeszłamizłapałamjąwrękę. ZobaczyłamjeobieprzywejściudogrotynaBrocken. Muszę się tam natychmiast dostać – pomyślałam i zanim zdążyłam otworzyć oczy, stałam już tam, gdzieone. –CiociaLatte!–uradowanaPolakrzyknęłanamójwidok. – No, no. Gratuluję! – powiedziała z uśmiechem Elea. – Szybko mnie znalazłaś. Zaczęłaś już korzystaćznowootrzymanychmocy? –Oczymtymówisz? – Nie słyszałaś jeszcze dobrych wieści? Wpłynęłaś na przyszłość, używając tylko mocy wróżki. Przeznaczeniem Marka nie była śmierć przy wywoływaniu ducha Tomasza, co oznacza, że to ty ją spowodowałaś. –Słucham? – Gratuluję, Semiramis. Zostałaś prorokinią. Dlatego możesz panować nad przestrzenią i czasem iwnieingerować. –Nieprzybyłampogratulacje,Eleo. –Wiem,pocotujesteś.Mójgłupi,słabymążznowusięupiłipowiedziałciwszystko,cochciałaśod niegowyciągnąć.Udałocisię.Ico,jesteśzadowolona?Wieszjuż,żetotwojaprzyjaciółkaprzyczyniła siędośmierciswojegotaty,ajapozbyłamsięAdama. Gardłoażmisięzacisnęło. –Eleo,jesteśodpowiedzialnazamorderstwo.Jeśliwyjdzietonajaw,awierzmi,żejużterazmogę wszystko powiedzieć, jako że nie dowiedziałam się tego od ciebie, tylko od zwykłego śmiertelnika, pójdzieszsiedziećdokońcażycia. –Niewydajemisię,żebyśbyładlapolicjibardzoobiektywnymświadkiem,Latte.Sama,ztego,co wiem,niejesteśwzbytkorzystnejsytuacji,jeślichodziotwojąprzeszłośćkryminalną–roześmiałasię. –Twójmąż… – Mój mąż? Myślisz, że kiedykolwiek zezna przeciwko mnie? Grubo się mylisz, kochaniutka. Nie znaszgo.Pozatymprawonawettegoodniegoniewymaga. –Babciu,cosiędzieje?Dlaczegotakkrzyczycie? –Elea,proszęcię,oddajPolęTosiiKornelowi,ajanikomuniepowiemotwojejzbrodni. –Typrosiszmnie…zwykłąwróżkę?Niebądźśmieszna.Terazprzecieżmożeszmirozkazać.Jesteś wkońcunasząnowąprzywódczynią,prawda? Polapatrzyłatonamnie,tonaElżbietę,starającsięzrozumieć,cowłaściwiesiędzieje. –Polanależydociebie,córkoHel.TopotomkiniSybilli.Jeślichceszjąodebrać,proszę! –Babciu,przestań.Bojęsię,chcęwrócićdodomu.–Dziewczynkabyłacorazbardziejwystraszona. –Ataknawiasemmówiąc,poinformowałamjużzwierzchnikówtwojegoprzyjacielaDanielaotym, żeopuściłaśgranicekraju,ipowiedziałamim,gdziemożnacięszukać.Jesteśtakaprzewidywalna,moja droga–roześmiałasiędemonicznie.–Swojądrogą,cóżzaironialosu,żeakuratterazzmieniłaśrangęna przywódczynię naszego okultystycznego grona. Mogą cię jeszcze wziąć za guru sekty, prawda? Żadna zwróżeknieodważysięzaprzeczyć,żejesteśwśródnasnajważniejsza. Elea spojrzała na mnie z satysfakcją, której nic nie było w stanie zachwiać, i weszła do groty, zostawiającmniesamązPolą.Wiedziała,żejejwinyniewypłynąnaświatłodzienne.Zadbałaokażdy szczegół, aby zabezpieczyć siebie, a ja byłam ostatnią osobą, która mogłaby zostać uznana za wiarygodną:znanapowszechniewróżka,morderczyni,aterazprzywódczynisektyokultystycznej. Usiadłam na pniu na szczycie góry Brocken. Głosy zbliżających się syren Interpolu mój nowy, międzywymiarowy umysł słyszał tak, jakby były tuż za moimi plecami. Pola wpatrywała się we mnie czarnymi oczkami. Jedyna spadkobierczyni rodu Falesse, która jeszcze nie wiedziała, co czeka ją wżyciu.Awemniezaczynałarosnąćprawdopodobniekolejnadziedziczkatejklątwy.Siły,przedktórą Fi próbowała uchronić mnie przez całe moje życie, a która we mnie ewoluowała poza moją wolą do mocyprorokini:paniczasuiprzestrzeni. –Pola? –Tak? –Posłuchaj,ciociamusicięteraznachwilęzostawić.Nigdziesięstądnieruszaj,dobrze? StanęłamprzywejściudogrotynaBrocken,wmiejscu,gdziezaczęłosięmojenoweżycie,ateraz musiałosięodmienićporazkolejny.NietakwyobrażałamsobiemójawanswkręguSybilli,alemimoże otrzymałamgoprzezmorderstwo,któregodokonałam,stałosiętowostatnimmomencie,kiedymogłam jeszczecośnaprawić. „Będzieszmogłaporuszaćsięswobodnienaosiczasuiprzestrzeniiweńingerować”–przypomniały misięsłowamojejprzewodniczkiduchowej. Musiałam wrócić do czasu, kiedy wszystko się zaczęło, uratować mojego ojca przed śmiercią, Fi przedromansemzmecenasem.Żebywszystkoułożyłosięwidealnyporządek.Moc,któranamnieprzed chwiląspadła,pojawiłasięwłaśniepoto,żebymmogłatowszystkonaprawić. Zamknęłamoczy. Rozłożyłam dłonie i poczułam, jak owija się wokół mnie przestrzeń. Gęste powietrze pełne czasu iruchu.Milionytwarzy,wyrazów,spojrzeńiuczućwirującewsteczzoszałamiającąprędkością. –Niechstaniesięto,corozkazuję!–krzyknęłam. Inagleznalazłamsiętutaj. Tu,gdziezaczęłampisaćtęhistorię. Niewiem,cotozamiejsceanijakdługojeszczetubędę. Pozamojąmocą,bopozaczasemiprzestrzenią. Spisujęhistorięminionychdni,którenigdynienastąpią,bojeodmieniłam. NazywamsięLatte. POSTSCRIPTUM OliwiarozstałasięzTomaszempotym,jakdowiedziałasięojegoromansiezElżbietą.Pojechała z małymi jeszcze dziećmi do K. Tam poświęciła się utworzonej przez siebie fundacji. Zawsze miała świetnerelacjezGloriąiEmilem. GloriaukończyłaprawoiwyszłazamążzaswojegopierwszegochłopakaPawła. Emil zakochał się jeszcze w szkole średniej. Po studiach poślubił swoją dziewczynę i oboje zamieszkaliwK. Janek po czwartym roku studiów wziął urlop dziekański i wyjechał nad morze, gdzie na zjeździe mandalipoznałAnnę.MielisynaFryderyka.Janekzmarłrokpoślubie. KornelpoznałTosięnaAkademiiSztukPięknychwK.PostudiachzałożylifirmęA.I.izamieszkali wrazzPoląijejdziadkiemErnestemwJ. ElżbietaporozstaniuzErnestemzamieszkałazjegobratemmecenasemTomaszemFalesse. Fi nigdy nie poznała nikogo z rodziny Falesse, zamieszkała z mężem w T. i do końca swojego długiegożyciawróżyłajegomieszkańcom.Nigdyniemiałażadnegoromansu. Niemiałateżdzieci. [1]Definicjaznalezionanastroniehttp://encyklopedia.naukowy.pl.