Kanada 1 - Borzęcin

Transkrypt

Kanada 1 - Borzęcin
Pamiętnik emigranta z Borzęcina…
Opracował L. Kołodziejski
Pochodzę ze wsi Borzęcina powiatu brzeskiego województwa
krakowskiego. Mając lat 16 w roku 1902 postanowiłem jechać do
Kanady gdzie miałem już brata. W czasach tych Kanada była bardzo
mało znaną w naszej wiosce wyjeżdżali do Saksów do Prus i
odważniejsi do Ameryki. O Kanadzie mało mówiono i w ogóle chłop
nie miał wyobrażenia o tym kraju a już niepodobieństwem zdawało mu się wyprawiać swoje
dzieci gdzieś na kraj świata gdzie może niema księdza i kościoła, iść w taką poniewierkę.
Z rodziny naszej było trzech braci w domu i siostra, jeden brat w Kanadzie i dwie
siostry zamężne którzy przybyli ze Stanów Zjednoczonych do Kanady. Dwóch braci było
jeszcze w tych czasach w Stanach Zjednoczonych.
Podróż
Matka, gdyż ojciec umarł już kilka lat temu, prowadziła sześcio morgowe
gospodarstwo z pozostałymi dziećmi. Matka przemyśliwała nieraz czyby nie sprzedać
gospodarstwa i wyemigrować do Kanady o czem już ojciec nieraz spominał ale nigdy nie
mógł się zdecydować na plan stanowczy i pomarł w Polsce.
A że cala nasza rodzina pojedynczo wyjeżdżała do U.S.A więc matka i siostra uradziły aby
mnie wyprawić do Kanady ze względu że tam utrzymam swoją religie, podług ich mniemania.
W roku 1902 z końcem kwietnia udałem się do wójta gminy aby wyrobić książeczkę
zarobkową do Saksów, gdyż jak słyszałem do Ameryki nie puszczają, wójt zażądał
świadectwo ze szkoły, udałem się do szkoły po owe świadectwo dyrektor szkoły stwierdził że
dzisiaj czwartek i że ja należę do szkoły dopełniającej więc kazał mi iść na naukę do klasy ale
tego nie posłuchałem i udałem się znów z prośbą do wójta co tą razą wydał mi książkę a
następnie do starostwa po podpis co uzyskałem w starostwie w jednym dniu pomimo że wielu
chodziło po kilka dni. Następnie otrzymałem od agenta szyfkart, wykaz kiedy odpływają
parowce do Kanady i po kilku dniach byłem gotowy do podróży.
Na podróż matka zgotowała mi tuzin jaj na twardo i trochę chleba w zawiniątko co
stanowiło cały mój bagaż na drogę, długie buty z cholewami przerzucił przez ramię wziął
zawiniątko w rękę i ruszył z matką która mię odprowadziła na koniec wsi gdzie było czułe
pożegnanie i pamiętam go bardzo do dzisiaj jak po długim płaczu ruszyłem w stronę Biadolin,
oglądając się jeszcze co chwila czy matkę widać i czy wioskę jeszcze widać. Wreszcie
doszedłem do Biadolin z obawą jak to ja wszystko załatwię nie będąc jeszcze na stacyi kolei
anim nigdzie pociągiem nie jechał. Kupiłem bilet do Krakowa i wsiadłem do pociągu, zanim
dojechałem do Krakowa już pozbyłem się swojego bagażu gdyż przez drogę zjadłem chleb i
jaja, a jaja jak nadmieniłem były gotowane na twardo i miały ten zbawienny skutek że nie
trzeba było szukać wygódki co zapewniała mię mamusia że czyni to umyślnie gdyż w pociągu
nie ma miejsc ustępowych.
Gdy przyjechałem do Krakowa nie wiedziałem gdzie się ruszyć ale powałęsałem się tu i tam
i kupił znów bilet do następnej stacyi co miałem zapisane na kartkę papieru na których
stacyach mam kupować bilety, do dzisiaj już nie pamiętam nazwy tych miast. W jednym
mieście błądziłem już dłuższy czas po mieście i policyant a było to w Niemczech odprowadził
mię na stacye policyjną gdzie wyspałem się dobrze na podłodze i rano zaprowadził mię
policyant na stacyę kolejową. W innem znów mieście nocowałem na schodach jakiegoś domu.
Nareszcie przybyłem do Antwerpen gdzie po kilku dniach czekania na okręt zawarłem
znajomość z polskimi chłopakami jadącymi do Kanady, od tej znajomości było mi już weselej
bo przynajmniej miałem z kim rozmawiać ale oni po kupieniu szyfkarty przepili resztę
pieniędzy tak że ja ich żywił za swoje pieniądze gdy już jechaliśmy koleją w Kanadzie.
Kiedy wsiadłem do okrętu ucieszyłem się że już skończyły się kłopoty z kupowaniem biletów
i z noclegami bo dalej już wskażą gdzie potrzeba się udać. Podróż trwała jeden dzień okrętem
do Anglji, następnie przez Anglję koleją i dziesięć dni okrętem z Liverpool do Quebec w
Kanadzie. Poważnych przeszkód ani burz na morzu nie mieliśmy wcale nie chorowałem anim
nie dostał morskiej choroby chociaż moi koledzy głośno i dobitnie ogłaszali skutki morskiej
podróży.
W kraju słyszałem że ludzie bardzo się modlą na morzu tymczasem ile tam wyprawiano nie
moralności tom się dziwował co to za Bozia dobry że nie zatopi tego okrętu.
Pierwsze kroki w Kanadzie
Po wylądowaniu w Kanadzie ni-którzy mieli obawy że potrzeba przedstawić 50 dolarów w
gotówce jednakże były to płonne obawy, wprawdzie pytano o pieniądze ale tylko chcieli się
przekonać ile pieniędzy wpłynęło do kraju bo byli tacy co nie mieli nic, to im radzili aby
niezwłocznie poszukano sobie roboty. W ogóle chętnie witano nowych przybyszów, nie było
wizytacyi żadnych lekarzy każdy był zdrów który tylko mógł iść o swej mocy. Po jakim
półdniowym postoju w portowym mieście kazano wsiadać do pociągu. Jechaliśmy trzy dni i
trzy noce mało gdzie przystawał pociąg tak że trudno było o chleb. Były to wygodne pociągi i
przystosowane do długich podróży, z siedzeń robi się łóżko zaś wielka półka na bagaże za
drugie łóżko tak że wszyscy pasażery mogą spać w łóżku o ile mają swoje poduszki i
przykrycie. Jak już powyżej zaznaczyłem jechaliśmy trzy dni i trzy noce i zepchnięto nasz
pociąg na boczny tor odczepiono lokomotywę która odeszła a my zostaliśmy, nie była to
żadna stacya był tam tylko jeden sklep z żywnością gdzie mogliśmy kupić żywność.
Miejscowość ta nazywała się Selkirk i dziś już tam miasto. Otóż tam poinformowano nas że do
Winnipeg jest 18 mil a zatrzymują tu aby tam zrobić miejsce w domu emigracyjnym dla
nowych przybyszów.
Kiedy staliśmy już jeden dzień w owym Selkirk postanowiliśmy z drugim kolega udać się
piechotą do Winnipeg tem bardziej że cel jego podróży był Winnipeg. Po całodziennej
wędrówce dotarliśmy do Winnipeg gdzie kolega odszukał swego znajomego więc on był u celu
ale zostawił bagaż sobie w tym pociągu. Na drugi dzień kupiłem sobie bilet do Selkirki znów
zająłem swoje miejsce w pociągu. Po paro godzinnem postoju przychodzi lokomotywa,
zakładają do pociągu, i już jedziemy do Winnipeg tu doręczam bagaż mojemu koledze i
rozstajemy się.
Ja przesiadam się do pociągu idącego do Yorkton to jest koniec kolei Canadian Pacyfic. Po
przybyciu do Yorkton tu był wielki dom emigracyjny gdzie nowi przybysze mogli rozlokować
się na dłuższy pobyt, tu lokowały się całe rodziny zostawiano żony z dziećmi zaś sami
mężczyźni wybierali się pieszo we wszystkich kierunkach szukać farm, tu nadciągali hodowcy
była i koni i po 150 mil odległych tu informowano jaka gdzie ziemia które farmy już zabrane a
które są do brania. Po rozglądnięciu się po małej mieścinie gdzie było tylko kilka sklepów a
że wieczór już zapadł udałem się wraz z drugim do domu emigracyjnego gdziem spał smaczno
chociaż na gołych deskach.
Na drugi dzień po przebudzeniu zaczęły się nowe troski gdyż cel mojej podróży był Insinger
do swego brata. A on wcale nie wiedział o moim przyjeździe. Trudno było mi z kim się
rozmówić bo ci emigranci byli to Rusini z Bukowiny a ja słysząc pierwszy raz ich mowę
trudno się było domówić. Jednakże zmówiłem się z jednym że on zna mego brata i że jutro
odjeżdża w tym kierunku że ja mogę z nim jechać. Na drugi więc dzień zaczęto ładować na
wozy make różne paczki z żywnością i odzieżą gdyż jechało kilka familij nowych przybyszów.
Ciężka to była droga w tych czasach przebycie 35 mil wiele trudu kosztowało gdyż trzeba było
po błotnistych drogach iść pieszo, o jeździe na wozie nie było mowy gdyż ładunek jaki
zabierano był już dostatecznym ciężarem dla koni zaś gdy przybyliśmy nad potok trzeba było
na plecach przenosić make i różne bagaże i to po kilka razy to się powtarzało. Kobiety w bród
przechodziły potoki. A było tu wiele potoków gdyż wiosna tu była w całej pełni i woda jeszcze
nie opadła z wiośnianych roztopów. Kobiety Bukowianki nie miały wiele trudności z odzieżą
przy przechodzie w bród gdyż odzież ich składała się z koszuli i jednej chrobotki co
narzuciwszy na głowę gotowe już były maszerować w wodę.
Po przybycie na miejsce do brata zgodziłem się robić za 65 dolarów na rok co przy końcu
roku nic mi nie pozostało z zarobku. W ogóle nikomu nie płacono wiele gdyż emigrowali tu
sami biedacy i każdy chciał zarobić a nie mógł nikt roboty dać.
Własna farma
W drugim roku postanowiłem poszukać sobie farmy gdyż prędko zabierano farmy i zawsze
trzeba było szukać farmy coraz dalej od kolei. W tym celu wybraliśmy się z bratem za
poszukiwaniem homsztetu jak my tu byli zwykli nazywać. Po przebyciu jakich 12 mil w
promieniu sześcio milowym nie było tam jeszcze nikogo aby jaka działka była zabrana tam
wyszukaliśmy jedną działkę jako przyszłe moje osiedle i zacząłem tam się budować to jest
tylko chwilowe schronienie. Jednak po dłuższym rozpatrzeniu się tam zostawiłem te działkę a
obrałem sobie inną. Ale roboty na nowej działce nie było czem zacząć gdyż gotówki nie
przywiozłem z sobą nic ani w pieszym roku nie zarobił toteż pomagałem bratu roboty w polu
za co dał mi koni i wyorałem 10 akry na początku a na żniwa udałem się do farmerów bliżej
Winnipeg gdzie zarobiłem około 70 dolarów miał już na życie w zimie i mogłem budować
sobie dom a domy budowano tu bardzo tanim kosztem drzewa było pod dostatkiem, składało
się ściany ogreglaków przyrzucano drążkami następnie trochę siana i ziemia, koszt był kupić
desek na drzwi i okna i zawiasy do drzwi a zamków to zwykle nie było, zamykało się
sznurkiem gdy gdzie szedł. W trzecim roku obsiałem tych dziesięć akry i wyorał jeszcze
dziesięć innych na następny rok i poszedł nieco zarobić gdyż już brakowało dalej kolej z
Yorkton na zachód t.j niedaleko od nas co dawało nam otuchy że tu można będzie życie
zrobić.
W następnym roku gdy obsiałem dwadzieścia akry pszenicy kupiłem krowy i parę wołów,
zrobił sanie i zimą woziłem już drzewo do pobliskiej stacyi gdzie był a właściwie się założył
jeden sklep i pociąg przychodził raz na tydzień osobowy i frachtowy. Drzewo odsyłano dalej
za wschód, wprawdzie nie płacono gotówką ale szła wymiana na różny towar.
W okolicach w których ja zamieszkuje to jest od Yorktonna zachód największy ruch
emigracya zrobiła w latach 1900 do 1910. Farmy bardzo prędko zabierano i przychodziły z
wiosną całe pociągi z nowymi emigrantami, jechały całe rodziny przeważnie z Bukowiny i po
większej części analfabeci, z trudem ale bez centa dawali sobie jakoś radę. Rządowa pomoc
była, dawali im, ale tylko na początku emigracyi, jedną krowę na cztery familije jeden akier
wyorać pod kartofle. Ciężkie to były początki zwłaszcza dla przybyłych familij z małymi
dziećmi i do tego bez centa a tu brak zarobków nieznajomość języka ani praw tego kraju,
wszelka dostawa żywności daleka uciążliwa i z tem kosztowna. Jak dawano działki,
homsztety. Każdy mężczyzna który miał pełne 18 lat miał prawo dostać homsztet 160 akry pod
warunkiem że wyrobi 15 akry ziemi pobuduje potrzebne jemu budynki to jest dom i stajnie
wykopie studnie ale to już o ile możliwe i pewna cześć farmy ogrodzi, będzie mieszkał trzy
lata na danej farmie, na ten czas przysięgał że chce być obywatelem kanadyjskim i już stawał
się właścicielem danej farmy że mógł z nią zrobić co zechciał. Homsztet mógł wybrać który
chciał, płacił za niego dziesięć dolarów, ale jeżeli nie miał to mu nawet i tę sumę długo
czekano nieraz i parę lat. Jeżeli dany homsztet się nie podobał mógł go zamienić, ten zostawić
a poszukać inny ale tak długo póki nie wybrał tytułu własności. Nie od razu dawno wszystkę
ziemię ale połowę zaś drugą zostawiano zaś pewną cześć ziemi zatrzymano i tę się teraz
sprzedaje jako fundusz szkolny t.j szkolna ziemia innemi słowy każda sekcya ma cztery ćwierci
czyli farmy po 160 akry mniej więcej więc dawano na razu sekcye liczby 2,4,6 i.t.d zaś zostały
sekcye 1,3,5 i.t.d. Kiedy w kilkanaście lat później zabrakło już ziemi sekcyi parzystych a
jeszcze nie były wszystkie sprzedane sekcye 1,3,5 i.t.d a chcąc więcej zasiedlić postanowiono
rozdać i tę resztę co zabrali synowie pierwszych osiadłych emigrantów, który miał pełne 18
lat to dostał. Następnie homsztety rozebrano już w jednym dniu nawet ich brakło, pozostały
tylko najgorsze. Ale wracam do właściwego mego opisu gdyż zbyt daleko odbiegłem od
tematu mego opisu.
Małżeństwo
Otóż gdy już rok sam farmerowałem ciężko było samemu w polu robić a następnie w domu
wszystko robić mając już jakie takie zaczątki gospodarstwa postanowiłem się ożenić.
Korespondując od czasu do czasu z siostrą w kraju uradziliśmy że przyjedzie do mnie
dziewczyna Maryanna R. którą wprawdzie mało znałem alem wiedział że pochodzi
zamożniejszych i poważanych rodziców ze wsi. Przyjazd jej niedługo nastąpił połączył nas
dozgonnem węzłem małżeńskim ksiądz belgijski którego pospolicie zwali my Piętaszkiem z
ksiązki Robinson Kruzoe. Odbyła się skromna zabawa tylko w kółku familijnym. Kiedym był
już żonaty gospodarka nasza pomnażałą się w szybszym tempie, ale w następnym roku
naszego wspólnego życia spotkało nas nieszczęście, gdyż mieliśmy cztery woły robocze i te
nam padły dwa zabił piorun a dwa też się zmarnowały na czem nasza gospodarka wiele
ucierpiała. I trzeba było znów myśleć o drugich wołach bo o koniach nie było mowy gdyż
konie były bardzo drogie dopiero w kilka lat później kupiłem parę koni za które zapłaciłem
450 dolarów i to były stare. W międzyczasie matka zdecydowała się sprzedać swoją
gospodarkę i wyemigrować do Kanady zaś znów pozostali bracia w Chicago poprzyjeżdżali
do Kanady w celu osiedlenia się tutaj i tak raz w życiu zeszliśmy się wszyscy razem ale
później znów rozjechali się po Kanadzie. Z roku na rok gospodarka powiększyła się
stopniowo i w 1918 roku kiedy to w Europie była wojna światowa a produkta farmerskie
poczęły szybko iść w cenie farma nasza okazała się już za mała gdyż mieliśmy już 10 koni
około 30 sztuk bydła, wszystkie maszynerie najpotrzebniejsze nie wyłączając i parowy
młockarni wspólnej z braćmi którą ja operowałem przez kilka lat z powodzeniem. Dlatego
sprzedaliśmy swój homsztet a kupiliśmy pół sekcji to jest 320 akry. Za homsztet wzięliśmy $
2.200 zaś nowa ziemia była o wiele lepsza ale za to żadnych budynków ani nic nie wyorana za
którą wpłaciliśmy 750 dolarów gotówką i wypłat na osiem lat za cenę 4.400 dolarów na 7%.
Nowe nasze osiedle gdzie do dziś mieszkamy jest tylko o siedem mil odległe od starego to też
bez większych kosztów przewieźliśmy cały nasz inwentarz martwy i żywy. W roku 1919 kiedy
to
wyczerpano wszystkie zapasu żywności z Kanady, farmy szalenie poczęły iść w górę banki
dawały nieograniczony kredyt, robotnikowi na farmie płacono do 4.50 do 7 dolarów dziennie
i w tym czasie ja kupił traktor to kosztował 2.000 dolarów przeszło a to wszystko na spłaty.
Orano prędzej traktorami wyrobiono wielkie obszary urodzajnej ziemi i kiedy zawierucha
europejska stała na dobre tu były już wielkie zapasy żywności tak że sprzedawaliśmy
najlepszy gatunek pszenicy po cenie 23 centy za buszel. Kiedy dzieci nasze zaczęły nam
pomagać na roli znów żywszem tempem ruszyła nasza gospodarka ku dobrobytowi. A
mieliśmy jedenaścioro dzieci siedem synów i cztery córki a zmarł nam jeden syn i jedna
córka. Trzeba myśleć i o nowych osiedlach dla swych dzieci póki jeszcze jest więcej ziemi. W
miarę jak który dorasta staramy się aby mu kupić farmę i zagospodarować go. Najstarszy syn
już żonaty i na swoi gospodarce, drugi ma tak samo własną farmę ponad to uprawiamy a
właściwie posiadamy 640 akry dobrego gruntu z czego wyrobione około 400 akry a jest
jeszcze wiele do wyorania i kawałek lasu który się trzyma na później. Posiadamy wiele
maszyn rolniczych, jak trzy żniwiarki siewnik kilka pługów wozów młockarnie auto i w domu
radio już od kilku lat. Dom duży ośmiopokojowy ale to nie zatajam muszę nadmienić, że i dług
jeszcze mamy bo na tak dużą farmerkę to są i wielkie wydatki zwłaszcza gdy trafi się rok
nieurodzajny lub gradobicie. Od czasu naszego osadnictwa w Kanadzie zmieniło się bardzo
dużo w rolnictwie a nawet i klimat się wielce zmienił. Gdy poraliśmy homsztety i zaczęli
uprawiać pod zasiew, hodowcy bydła jacy tu przybyli już dawno śmiali się z tego że tu nie
może być zboże z powodu krótkiego lata i nie dojrzeje ale zmarznie gdyż oni już próbowali
siać ale umarza i dlatego trudnią się tylko hodowlą bydła i mieszkali kilka a nieraz
kilkanaście mil jeden od drugiego aby było gdzie robić dużo siana na zimę, byli to przeważnie
ludzie z Islandii którzy wcale nie rozumieli się na rolnictwie. I istotnie pokazało że trudno aby
pszenica dojrzewała, tak wielu farmerów siało tylko owies nie chcąc ryzykować pszenicy siać
gdyż owies chociaż był mniejszy dochód jednakże był pewniejszy. Chociaż i owies czasem
umarzał zniechęcało to wielu osadników zwłaszcza Polaków przybyłych ze Stanów
Zjednoczonych którzy mieli tam lepszy byt do życia to też niektórzy po kilku latach tułaczki po
Kanadzie powrócili nazad do U.S.A. Jednakże ludzie wciąż uprawiali coraz więcej ziemi
orano po łacie po kilku i kilkanaście akrów ziemi czystej nie porosłej lasem ani krzakami a
gdy który wyorał czystą ziemię na swoi farmie w ten czas zabierał się już do krzaków i lasu
karczować. Żmudna to była praca i powolna. Z biegiem kilku lat coraz mniej umarzało zboże,
lato stawało się cieplejsze komary które tak były dokuczliwą plagą stawały się już rzadkością
i w tych czasach tylko podczas słotnego lata mamy nieco komary ale nie wiele. Kiedy było
więcej krzaków i lasu i pomiędzy lasami wody, było zimniej i wiele deszczu i komary, gdy
wyrobiono więcej ziemi i wyrąbano lasy i jest mniej komarów a właściwie wcale ich nie ma
jest cieplej ale za to i mniej deszczu także często bardzo suche lato i częściej grad, od
trzydziestu lat nie znano tu gradobicia a teraz już często się zdarza. Na południe od nas gdzie
dawno wyrąbano lasy są tak rzadkie opady deszczu że wielu farmerów każdego lata zabiera
co ma i ciągnie na północ gdzie więcej lasów i więcej deszczu, ponadto wiatry dawniej
nieznane teraz dokuczają zwykle wiosną daje się we znaki i wielkie kurzawy czarnoziem co
najlepsza ziemia idzie z wiatrem w trzech stępowych prowincjach Manitoby Saskatychewan i
Albercie. Gdy w początkach trzeba było karczować dzisiaj mamy doskonałe pługi do traktora
lub do koni także dzisiaj zrąbie się siekierą i orze a jeżeli dość grube drzewo to mają już po
temu farmerzy i doświadczenie wprawę i maszyny po temu że bardzo ułatwia pracę. W
czasach powojennych udoskonalono wciąż maszyny rolnicze ale i cenę podnoszono także
żniwiarka która kosztowała przed wojną 160 dolarów dzisiaj kosztuje koło 300 dolarów
chociaż spełnia tą samą pracę.
Kombajny zbożowe
Wynajdywano różne maszyny kombinacya żniwiarki i młockarni którą tą maszyną można
kosić a zarazem i młócić, ziarno czyste wpada do zbiornika zaś z tego elewator ciągnie wprost
wóz a słoma wpada za maszyną, trzech ludzi może w jednym dniu skosić wymłócić i sypać do
spichlerza około 40 akry. Maszyn tych wiele gnije po magazynach okazały się praktyczne
tylko w niektórych okolicach z powodu że nie wszędzie zboże dojrzewa jednakowo.
Sąsiedzi
Opis mój dobiega końca i nadmienić musze nasze niektóre bolączki to jest sąsiedztwo nasze i
religia, o czym nie wspominałem poprzednio aby nie pomieszać wszystko razem ale opisać
osobno o religii i co do naszego sąsiedztwa. Okolicę naszą zamieszkują przeważnie Rusini z
Bukowiny, jak wam wiadomo rodacy, źle usposobionych do Polaków tem bardziej że od czasu
do czasu przyjeżdżają agitatorzy ich za różnemi składkami i aby nabić swoją kieszeń
podjudzają zawsze przeciw Polakom, nam wprawdzie farmerom nic nie mogą zaszkodzić gdyż
mamy byt niezależny jako rolnicy ale sąsiedztwo bliskie nie ma już z nim taki styczności i
przyjacielstwa towarzyskiego, bo to Polaki zabrali im Ukrainie i tak ich muczą /prześladują/,
powiadają im zawsze ich liderzy /przywódcy/. Jednakże od oka poważają nas gdyż finansowo
i naukowo stoimy wyżej od nich, starzy to prawie analfabeci a młodzież mało czyta gazeta to
u nich rzadkością i sami
mówią, że Polaki to coś wart bo maju swoju dzierżawu /państwa/ a my szczo majem dla nas
pod słońcem nie ma kawałka ziemi. Chociaż to naród mało uświadomiony to jednak
przewyższają nas pod względem religijnym nie o to idzie aby Polacy nie byli religijni gdyż
religia u wielu Polaków sięga fanatyzmu ale że mają swój własny kościół w którym
odprawiają modły we swoim własnym języku i to ich utrzyma długo bo chociażby używali
angielskiego języka to w cerkwi modlić się będą we własnym języku. I to ich ocali przed
obcym zalewem. Jeszcze w czasach przedwojennych założyli synod w Winnipegu i wciąż się
organizują i mają bardzo wiele cerkwi po całej Kanadzie. Właściwie dzielą się jeszcze na trzy
grupy, grecko katolicy, narodowo prawosławni i prawosławni, kacapy jak ich przezywają,
stara to cerkiew z czasów gdy Mikołaj II był głową kościoła (…). Ale największą naszą
bolączką to związki małżeńskie, dla prawdziwych Polaków nie chętnie jest widziany związek
mieszanych małżeństw. A tu młodzież schodzi się razem poznaje i przychodzi do związków
małżeńskich a że większość jest Ukraińców gdyż w mieście po sklepach mówią po ukraińsku
więc zalewa nas element ukraiński. Właśnie w tym czasie chciał się żenić drugi syn i chcemy
mu sprowadzić dziewczynę z Polski ale jest wiele trudności i nie wiadomo czy dopniemy celu
gdyż rząd utrudnia to aby się młodzież tu żeniła i amerykanizowała. W pierwszych czasach
osadnictwa tu około Yorkton przybyli tu pewien ksiądz francuski rzymskokatolicki i dojeżdżał
gdzie mógł, nawet i Rusinom i prawosławnym dzieci chrzcił i łączył związki małżeńskie
bardzo mało żądając a w wielu wypadkach i darmo (…).
Zakończenie
Co mie skłoniło do napisania pobieżnie mojego pamiętnika jeżeli go tak nazwać można? –
Zapyta zapewne czytający. Bynajmniej żadna nagroda do której nie roszczę sobie pretensji
ale moje uwagi mogą dziś wydawać się śmiesznymi to jednakże kiedyś gdyby zachowano owe
szpargały może wykorzystać ktoś inny jako temat do jakikolwiek książki gdy takich listów
będzie z pewnością wiele.
Dn. 5 marca 1937 r.
Zbierając materiały dotyczące emigracji Borzęcan do 1939 r. w książce PAMIĘTNIKI
EMIGRANTÓW KANADA (ss. 283 - 292) wydanej w 1971 r. nakładek Ksiązki i Wiedzy
przeczytałem pamiętnik Nr 10. Autor pochodził z Borzęcina !!! Nie podano jego imienia i
nazwiska określając jako: Farmer w prowincji Saskatchewan, syn rolnika
z woj.
krakowskiego, ur. w 1886 r. Może to i dobrze, gdyż taka postać może zostać również uznana
za symbol. Wielu Borzęcan mogłoby tutaj właściwie podstawić swoje dane osobowe. Ale czy
warto?
Wypada przypomnieć czytelnikom portalu WWW.borzecin.pl ten prawie całkowicie
zapomniany dokument. Tytuły rozdziałów, podkreślenia oraz skróty własne.
APEL DO POLONII W KANADZIE
Emigrantów i ich potomków z terenu Gminy Borzęcin mieszkających w Kanadzie
zapraszam do współpracy. Powstaje album fotograficzny w który redaguję rozdział:
Borzęcin wczoraj. Skany zdjęć, listów, biletów i innych pamiątek rodzinnych chętnie w
nim
zamieszczę.
Wszelkie
informacje
proszę
kierowac
na
adres
[email protected]

Podobne dokumenty