Nauczyciel zaczął przydzielać chłopcom zadania. Większości

Transkrypt

Nauczyciel zaczął przydzielać chłopcom zadania. Większości
Nauczyciel zaczął przydzielać chłopcom zadania.
Większości polecił szukać drzewa na ognisko, które miało
zostać zapalone wieczorem. Czterem siedmiolatkom
zostało powierzone pełnienie warty. Freiherr von Mengen
wyjaśnił, że w pobliżu stodoły trzeba zawsze trzymać
wartę, również wówczas, gdy dzieci będą zajęte przy
wykopkach. Każdy posterunek miał pilnować określonego
terenu. Freiherr von Mengen pokazał dzieciom jeszcze
przed obiadem tereny do patrolowania. Jako broń miał
służyć gwizdek, który stanowił alarm w przypadku
zagrożenia.
Warty zmieniały się co sześć godzin. Już pierwsi
wartownicy musieli stwierdzić, że sześć godzin może się
ciągnąć w nieskończoność.
Na razie chłopcy przygotowywali posiłek, ale już
z podekscytowaniem rozważali, jak będzie przebiegać
nocna warta. Nauczyciel skontrolował belkę-piorunochron
i stwierdził, że była ona za wysoko umocowana. Kazał też
chłopcom wykopać nowy dół i poszukać odpowiedniego
drewna. Konstrukcja wahała się lekko, lecz była
wystarczająca.
W końcu wyjaśnił chłopcom, jak zbudować palenisko
obozowe, by mogło ono ogrzać duży kocioł. Trzech
chłopców posłał po wodę. Po czym jedni chłopcy napełnili
kocioł wodą, inni ustawili kloce do siedzenia wokół
drewnianego stołu, jeszcze inni kroili na drobne kawałki
słoninę, marchew, seler i ziemniaki. Podpalono drewno
pod kotłem. Wszystkie dzieci miały zajęcie.
Wodę należało długo gotować, zanim wrzucono
do niej pokrojone składniki . Jeden z chłopców mieszał
109
kijem gotującą zupę. Nauczyciel wyjął z torby jakieś
przyprawy i wrzucił je do kotła. Po łące uniósł się
smakowity zapach.
Najpierw zasiedli do posiłku wartownicy, którzy
mieli rozpocząć wartę. Apetyty im dopisywały. Po zmianie
warty dwudziestu jeden chłopców wspólnie z
nauczycielem zajadało się ugotowaną zupą.
Po skończonym posiłku nauczyciel posłał całą
zgraję do doliny, gdzie wymyli w rzece talerze, łyżki i
kocioł. Polecono im przynieść gar z powrotem w połowie
napełniony wodą, co sprawiło im sporo trudu. Znów
umieszczono kocioł nad ogniskiem, a nauczyciel
zaprowadził dzieci w miejsce, gdzie rosło mnóstwo
pokrzyw.
- Z pokrzywy można ugotować herbatę – oznajmił. – Nie
ma ona zbyt wspaniałego smaku, ale na łonie natury trzeba
korzystać z jej dobrodziejstw. Czasami moża nawet
znaleźć rumianek lub dziką miętę... Dziś popróbujemy
herbaty z pokrzywy. Ale uważajcie, by nie poparzyć sobie
palców podczas jej zrywania!
Nikt nie chciał się przyznać, że parzą go palce, niektórzy
jednak pobiegli do rzeki, by sobie je ochłodzić.
Freiherr von Mengen włożył do metalowego jaja
do zaparzania herbaty zebraną pokrzywę i parę listków
rumianku, po czym włożył je do wrzącej wody.
Herbata była obrzydliwa, mimo że nauczyciel ją posłodził,
ale przynajmniej gasiła pragnienie.
Nie dawał dzieciom ani chwili wypoczynku. Po południu
wybrał się z nimi na wędrówkę, by znaleźć pole, na którym
mieli nazajutrz pracować. Po drodze wyjaśniał im działanie
110
kompasu i jak można go użyć, dysponując mapą. Gdy
przechodzili koło jakiegoś drzewa, pytał, jak się ono
nazywa i pouczał, w jaki sposób można po drzewie poznać
kierunek nieba. Opowiadał im, jak to się dzieje, że rzeki i
strumienie płyną zawsze w jednym kierunku.
Po godzinach wędrówki chłopcy doszli do kartofliska.
Ciągnęło się aż po horyzont, gdzieś w dali można było
zauważyć parę kobiet, wykopujących ziemniaki. Na skraju
pola stała furmanka, zaprzężona w konia.
- Cały taki wóz musimy co dzień napełnić – krzyczał von
Mengen, obserwując niedowierzanie w oczach chłopców.
- Ale to jest ogromna furmanka – odezwał się szczuplutki
Karl Schröder, który nie sięgał do wozu i dlatego uwiesił
się na dyszlu.
- No, zobaczymy. Ale jestem przekonany, że nie zawiodę
się na was.
Hugo długo patrzył na pole, osłaniając oczy ręką, gdyż
oślepiało go słońce.
- W każdym razie jest tu wystarczająco dużo kartofli –
powiedział w końcu.
Wartownicy pozostali w obozie, więc było ich
dwudziestu jeden. Nauczyciel zgromadził chłopców wokół
siebie, kazał im podzielić się na pięć grup i ustawić w
rzędach. Hugo znalazł się w jednej grupie z grubym
Franzem Schraderem, który podarł jego album, z Heinerem
Zulaufem i małym Karlem Schröderem. Został
ustanowiony przewodnikiem grupy, co nie spodobało się
Franzowi Schraderowi. Ale nauczyciel udawał, że nie
słyszy jego utyskiwań. Każdy przewodnik otrzymał
kompas i mały plan terenu. Poszczególne grupy miały na
111
gwizdek nauczyciela pobiec do miejsca, zaznaczonego na
planie. Von Mengen wyjaśnił Hugonowi, który swą grupę
poprowadził w stronę lasu, że wszyscy mają się
zachowywać cicho i nie ruszać się, dopóki nie usłyszą jego
gwizdka.
Franz Schrader usiadł na ziemi. Gdy tylko zniknął
nauczyciel, stanął zadziornie przed Hugonem i oświadczył:
- Jeśli sobie wyobrażasz, że będę cię słuchał, to się grubo
mylisz.
Hugo spojrzał do góry na przerastającego go o głowę
chłopca i rzekł:
- Wcale nie zależy mi na tym, żebyś mnie słuchał, Franz.
Możesz sobie robić, co ci się podoba.
Schrader głęboko wciągnął powietrze.
- Tak też zrobię.
Hugo zwrócił się do pozostałych dwu chłopców:
- A wy?
Obaj przysunęli się do niego. Gruby Schrader wzruszył
ramionami i wyrwał Hugonowi plan.
- To jasne, że musimy pójść tędy!
Wskazał sam środek lasu.
- A skąd to wiesz? – pisnął Karl Schröder.
- Bo wiem.
- Proszę bardzo, idź sobie – rzekł Hugo i odebrał plan z rąk
Schradera. – Ale na pewno nie będziesz z nami siedział
przy kolacji. To nawet lepiej, będzie więcej dla nas.
Schrader stracił pewność siebie, lecz nie chciał tego
okazać.
- Nasz wzorcowy aryjczyk znowu wie coś lepiej. Ale
niestety, wszyscy wiedzą, że jesteś wariatem, Hassel.
112
- Przestań! – wmieszał się Heiner Zulauf.
Schrader walnął Hugona tak mocno w ramię, że ten upuścił
kompas, który na szczęście nie rozbił się.
- A co nie jesteś wariatem, Hassel? Kim jesteś dzisiaj?
Hugonem? Fritzem? Czy może jeszcze kimś innym?...
Jesteś idiotą, Hassel. Von Mengen nie zauważył tego
jeszcze, ale jak się zorientuje, to jesteś skończony.
- Co masz na myśli? – spytał z niepokojem Hugo. – Jak się
zorientuje w czym?
- W tym, co powiedziałem. Jesteś stuknięty. Nie nadajesz
się do naszej szkoły.
Nagle rozległ się gwizdek nauczyciela.
Hugo zbliżył się do grubasa.
- Nie nadaję się? Dlaczego?
- Skończ z tym Schrader! – krzyknął Heiner. – Hugo jest
najlepszy w klasie. A ty musiałeś powtarzać klasę.
- Właśnie! To kto jest stuknięty? – stawiał się mały
Schröder, trzymając się od Franza w bezpiecznej
odległości.
- Fritz jest tutaj – szepnął nagle Hugo.
Stanął na palcach i patrzył Schraderowi prosto w oczy.
- On stoi za tobą. Przyszliśmy tu we dwójkę i możemy cię
wykończyć, Franz. Ale litujemy się nad tobą, bo jesteś taki
głupi... Ja jestem, w każdym razie, Hugo. To nie moja
wina, że wyglądam jak aryjczyk. Przecież uczyliśmy się o
rasach. Dzieci dziedziczą wygląd po rodzicach.
Hugo wyciągnął w jego kierunku mapę i kompas. – Masz
je! Zobaczymy, jak znajdziesz punkt spotkania! Opuścił je
na ziemię, odwrócił się i zaczął biec.
- Hugo, poczekaj! – zawołali równocześnie Heiner i Karl.
113
- Ciesz się, że wyglądasz jak aryjczyk! – krzyknął Schrader
ironicznie. – Inaczej, dawno by cię powiesili jako
żydowskiego wariata!
Lecz Hugo nie chciał tego słuchać. Pognał przed siebie i w
kilka sekund znikł im z oczu. Mały Schröder usiadł na
ziemi i zaczął płakać. Ale Heiner Zulauf podniósł kompas i
mapę.
- Chodź, Karl! Wiem, w jakim kierunku mamy iść –
powiedział i zaczął biec. Chłopiec podążył za nim. Bez
słowa przyłączył się też do nich gruby Schrader.
*
Fritz spojrzał na mnie. Wiedział, że musi zostać.
Bez niego ci trzej nie mieli najmniejszej szansy na
znalezienie młyna. Freiherr von Mengen zrobił na mapie
krzyżyk dokładnie obok wiatraka. Tam również
znajdowało się nasze pole i szczegółowo zapamiętałem, w
jakim kierunku szliśmy z naszym nauczycielem. Nie było
więc problemu ze znalezieniem wyznaczonego przez niego
miejsca spotkania. Ale chciałem udowodnić grubemu
Schraderowi, że nie ma pojęcia, jak tam dojść. Chciałem
go nastraszyć. Dlatego pobiegłem szybko i schyliłem się,
by się skryć w wysokiej trawie. Fritz pokaże Heinerowi
Zulaufowi, w jakim kierunku mają iść.
- Dlaczego opuściłeś swoją grupę? – usłyszałem nagle, jak
pyta mnie dobrze znany mi głos. Odwróciłem się i
wyprostowałem.
- Przepraszam, panie Freiherr von Mengen.
114
- Dlaczego opuściłeś swoją grupę? – Jesteś ich
przewodnikiem. Nie wolno ci zostawiać ich samych.
Musicie trzymać się razem, by przetrwać, Hugo.
- Ja ich nie zostawiłem samych, panie Freiherr von
Mengen.
Nauczyciel przykucnął i pociągnął mnie w dół, ponieważ
moi trzej koledzy właśnie przechodzili niedaleko.
- Jak to rozumiesz, mówiąc, że nie zostawiłeś ich samych,
Hugo?
Zerwałem źdźbło trawy i miętosiłem je między palcami.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
- Czy ja nadaję się do naszej klasy? – spytałem z
niepokojem. – Czy jestem tutaj tylko dlatego, że mam
aryjski wygląd?
Freiherr von Mengen spojrzał na mnie zdumiony.
- Hugo, skąd przychodzą ci do głowy takie bzdury?
- Schrader powiedział, że jestem wariatem i nie
powinienem być w naszej klasie.
Nauczyciel spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Jeżeli powiem panu, że został z nimi Fritz i teraz ich
prowadzi, to nie zmieni pan zdania, że nadaję się do naszej
klasy?
Freiherr von Mengen milczał .
- Fritz prowadzi właśnie Heinera do młyna… Proszę mi
teraz powiedzieć, panie Freiherr von Mengen, czy nadaję
się do naszej klasy? – spytałem szeptem.
Nauczyciel złapał Hugona za ręce, a ten wyczuł
jego napięcie. Błękitne oczy chłopca napełniły się łzami.
- Nie nadaję się do pańskiej klasy, prawda?
115
Freiherr von Mengen opanował się. Podniósł Hugona do
góry.
- Biegnij za nimi i pilnuj, żebyście się trzymali razem –
rozkazał ostrym tonem.
Trawa była niemal tak wysoka jak Hugo.
Chłopiec cofał się powoli, po twarzy spływały mu łzy.
- Pan mi nie odpowiedział, panie Freiherr von Mengen.
Czy to prawda, co Schrader powiedział?
Hugo potknął się o kamień i upadł na plecy w trawę. W
tym momencie miał nad sobą twarz nauczyciela, oko w
oko.
- Przerażasz mnie, Hugo – szepnął nauczyciel. – Nie wiem,
co ci odpowiedzieć. Być może jesteś tylko trochę inny niż
przeciętni chłopcy. Ale dla takich jak ty nie ma żadnych
specjalnych klas i szkół. Dlatego należysz do nas. Jesteś
moim najlepszym uczniem. Masz wiedzę, jakiej inni nawet
po sześciu latach nauki nie będą posiadali. No tak, jesteś,
być może trochę inny.
Pochylił się nad chłopcem.
- Wszystko jedno– szepnął.– Nie obchodzi mnie to. Wiem
tylko, że to niemożliwe, żebyś był tutaj ze mną i tam z
chłopcami. To jest absolutnie niemożliwe… Nie można
tańczyć równocześnie na dwóch weselach! Zrozumiałeś
mnie?
Hugo poczuł się unieruchomiony. Nauczyciel
klęczał niemalże na nim i ściskał jego ręce.
- Czy stworzono nowe szkoły dla Żydów? Dlaczego
Samuelowi nie wolno było zostać w naszej klasie? –
szepnął Hugo.
- Hugo! – krzyknął nauczyciel.
116
- Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? – głos chłopca brzmiał
coraz donośniej.
- Hugo, nie wolno ci zadawać takich pytań! Nie
wolno!Von Mengen potrząsnął chłopcem.
- Czy myślisz, że sprawia mi przyjemność bez przerwy
uczyć was tego, czego chce Hitler? Hugo, ja mam plan
nauczania, który muszę realizować. Jeśli nie będę tego
robić, narażę się na niebezpieczeństwo. Obozy
koncentracyjne są przepełnione! Nie chcę tam skończyć. I
nie chcę, by twoje nieprzemyślane pytania doprowadziły
cię do nieszczęścia.
Znowu potrząsnął mocno chłopcem.
- Czy w końcu to zrozumiałeś?
Uderzył Hugona w twarz. Raz i jeszcze raz.
- Pytam cię, czy to wreszcie zrozumiałeś? Ja nie chcę cię
stracić, Hugo!
Hugo Hassel przestał płakać. Był przerażony i
sparaliżowany. Nie miał odwagi nawet się poruszyć.
Freiherr von Mengen teraz prawie na nim siedział i...
płakał. Pochylił się jeszcze bardziej nad chłopcem, który
poczuł dotyk jego policzka na swoim.
- Wierz mi, ja nie chcę cię stracić, Hugo – szepnął znowu.
Nagle podniósł się i postawił chłopca na ziemi. Poprawił
mu koszulę i strzepnął z niej kurz.
- A teraz biegnij i zatroszcz się o swoich kolegów!
Szybciutko, biegnij!
Hugo biegł i biegł, nie oglądając się za siebie. Aż w końcu
ujrzał grubego Schradera, który siedział na skraju drogi.
Karl Schröder podbiegł do niego.
- Hugo, świetnie, że znowu jesteś z nami!
117
Jego grupa jako pierwsza dotarła do młyna. Na
ostatnią musieli czekać prawie godzinę.
Nieco później Freiherr von Mengen wziął Heinera Zulaufa
na stronę i spytał:
- Heiner, jak to się stało, że znalazłeś drogę bez Hugona?
Powiedz, jak na to wpadłeś?
- On sam mi to powiedział, zanim od nas uciekł. A skąd
pan o tym wie, panie Freiherr von Mengen?
- Nauczyciel wie wszystko… Teraz idź i przyślij do mnie
małego Karla Schrödera.
Karl Schröder przybiegł ciężko przestraszony.
- No, Karl, wszystko w porządku? – spytał von Mengen
przykucnąwszy.
Karl skinął głową potakująco.
- Czy Hugo, kiedy od was uciekł, wyjaśnił przedtem
Heinerowi, jak można dojść do młyna?
Chłopiec pokręcił głową. – Nie, skądże. Heiner sam to
wiedział.
- Na pewno?
- Hmm..., tak, na pewno.
Karl wyglądał na bardzo zmęczonego.
- No dobrze, Karl. Możesz odejść… I zapnij sobie
rozporek.
- Nie da się. Odpadły guziki.
Chłopiec odwrócił się i uciekł, a Freiherr von Mengen
klęczał zrezygnowany na ziemi.
W końcu spytał też grubego Schradera, ale ten utrzymywał
z uporem, że sam znał drogę, a Hassel nie miał o tym
pojęcia.
118
Na kolację mieli chleb ze słoniną i herbatę z
pokrzywy. Dopóki się nie ściemniło, siedzieli przy ognisku
i śpiewali pieśni. Ich głosy stopniowo cichły, niektórzy
usypiali na siedząco. Nocni wartownicy ułożyli się w
stodole do snu, nauczyciel miał ich obudzić o północy.
Parę minut po tym, jak dzieci zniknęły w stodole,
zapanowała niesamowita cisza. Von Mengen uśmiechnął
się sam do siebie, gdy zobaczył ich śpiących snem
sprawiedliwych, leżących pokotem w sianie. Po czym
poszedł zobaczyć, co robią wartownicy. Dwaj z nich leżeli
w krzakach i spali jak zabici.
*
Ostry dźwięk gwizdka obudził chłopców. Była
szósta rano.
- Pobudka! Wstawać i ustawić się w szeregu! – krzyczał
Freiherr von Mengen.
Hugo przetarł oczy. Poczuł swędzenie na całym ciele.
- Wstawać! Wstawać! - rozlegał się głos nauczyciela.
Trwało to parę minut, zanim się chłopcy pozbierali i wyszli
przed stodołę. Panowała niewiarygodna cisza, słychać było
jedynie świergot kilku ptaków. Powietrze ochłodziło się
znacznie.
- Wszyscy biorą ręczniki! – brzmiał nakaz.
Chłopcy rzucili się do swoich plecaków, które leżały w
stodole, porządnie ułożone w jednym rzędzie. Wkrótce stali
w dwójkach, przygotowani do wymarszu.
- Muszę siusiu! – krzyknął nagle Karl Schröder,
przebierając nogami i ściskając kolana.
119
- To wybierz sobie jakieś drzewo – rzekł nauczyciel.
Wszyscy jak jeden mąż pobiegli do lasu, ulżyli sobie i
biegiem wrócili.
- Teraz idziemy do doliny, tam umyjemy się porządnie –
zarządził nauczyciel.
Gdy przybyli nad brzeg rzeki, przyglądał się
chłopcom uważnie i czekał, co zrobią. Woda w tym
miejscu stała niemal nieruchomo. Dzieci próbowały
ostrożnie zamoczyć w niej palce.
- O nie! Tak nie będziemy się myli – stwierdził.– Ustawcie
się w jednej linii, połóżcie za sobą ręczniki i rozbierzcie się
!
Poranek był chłodny, rozbierali się powoli:
najpierw buty, potem koszule, a w końcu – niektórzy
bardzo opornie - spodnie i slipy.
- Na mój gwizdek biegniecie do wody, na powtórny
gwizdek wychodzicie!
Rozległ się gwizd. Wszyscy chłopcy z krzykiem wbiegli do
lodowatej rzeki. Nastąpiła bitwa wodna w sięgającej im do
kolan wodzie, trwająca do następnego gwizdka. Szczękając
z zimna zębami pospiesznie się wycierali.
Parę minut później dziarska gromadka stała przed
nauczycielem, patrząc nań wyczekująco. Trzeba było
jeszcze poczekać na Karla Schrödera, który grzebał się z
ubieraniem, a w końcu okazało się, że włożył koszulę na
lewą stronę. Po czym udali się z poranną pieśnią na ustach
z powrotem do obozu, gdzie zjedli śniadanie skaładające
się z chleba z marmoladą i herbaty.
Nastąpiła zmiana warty. Następnie chłopcy znów
ustawili się dwójkami i biegiem udali się na kartoflisko.
120
Rozciągnęli się w pierwszym rzędzie pola i ze
zdumieniem stwierdzili, że w ziemi naprawdę były
ziemniaki! Każdy dostał kosz i gromadził w nim wytrwale
kartofle.
Freiherr von Mengen stał na wozie i opróżniał
kosze. Od czasu do czasu jakiś chłopiec wspinał się na
dyszel i patrzył, ile już uzbierali. Z początku pracowali
pilnie, później nieco mniej chętnie. Mimo to wóz napełniał
się szybko.
Gdy Hugo opróżniał już dziesiąty kosz, nadszedł Karl
Schröder z pierwszym.
- Mam mnóstwo dużych ziemniaków – rzekł z dumą.
Co dwa kroki musiał przystawać, gdyż uginał się pod
ciężarem kosza.
Nauczyciel zajrzał do jego kosza.
- Istotnie, są ogromne, Karl. Wykopałeś sadzeniaki, z
których wyrastają młode kartofle... Wiesz co? Ugotujemy
sobie dzisiaj z nich zupę. Tylko będziemy musieli ją długo
gotować.
Karl dostał nowy kosz i pobiegł z powrotem.
W końcu rozległ się gwizdek nauczyciela. Niebo
było bezchmurne i bił z niego żar. Chłopcy odetchnęli z
ulgą, chwycili kosze i pomknęli do wozu. Gdy je opróżnili,
okazało się, że furmanka jest pełna.
- Zobaczymy w południe, czy gospodarz będzie z nas
zadowolony – rzekł nauczyciel i klepnął wóz. – Hugo i
Franz, zanieście kosze do magazynu. Dogonicie nas...
Odmaszerować!
121
Dzieci były bardzo zmęczone. Nie mogło być
mowy o śpiewaniu podczas marszu. Hugo potknął się o
korzeń, a Franz spojrzał na niego z wściekłością. – Idiota!
– krzyknął.
W obozie ugotowano kartoflankę, zmieniła się
warta, znów nie zaszło nic szczególnego.
Hugo stawał się coraz bardziej niespokojny, gdyż
o północy miał po raz pierwszy objąć wartę. A to, co
chłopcy z poprzedniej warty nocnej opowiadali, przerażało
go. Wprawdzie umiał gwizdać na gwizdku Hitlerjugend,
lecz zdawało mu się wprost niemożliwe, by można się było
nim obronić. Miał pełnić wartę na odcinku od lasu za
stodołą do brzegu rzeki. Już w ciągu dnia obejrzał ów teren
dokładnie.
Na razie jednak zaplanowana była walka na
pięści. Wprawdzie nie mieli jeszcze boksu na lekcjach
gimnastyki – był on przewidziany w późniejszym czasie–
lecz von Mengen pragnął przy okazji przygotować swych
chłopców do tych zajęć.
Wyjął ze swej torby cztery podniszczone
rękawice bokserskie, chłopcy wyznaczyli na ziemi kwadrat
i usiedli po turecku. Nauczyciel stanął pośrodku i zaczął
wyjaśniać. Ważną rolę w walce odgrywała kondycja.
Pokazał, jak należy się bronić i w jakie miejsca nie wolno
uderzać. Po czym podzielił chłopców na dwójki tak, by
nikt nie został pokrzywdzony.
Z wyjątkiem Hugona Hassela.
Freiherr von Mengen nie spuszczał go z oka. Jego
przeciwnikiem miał być gruby Franz Schrader, który stał z
kpiącym uśmieszkiem na ustach i swego wyraźnie
122
słabszego przeciwnika starał się przerazić złośliwymi
uwagami. Pod Hugonem uginały się kolana, spoglądał
bezradnie w kierunku nauczyciela. Dlaczego wyznaczył
mu na przeciwnika akurat Schradera?
Pierwsi dwaj chłopcy weszli na ring. Obaj byli tak samo
silni i zwinni, żaden cios nie osiągnął celu.
Po tej walce Freiherr von Mengen stanął przed Hugonem,
spojrzał na niego znacząco i zaczął wyjaśniać:
- Kiedy słabszy fizycznie bokser walczy z silniejszym, nie
musi być to niekorzystne dla słabszego. Gdy większy
prowadzi cios, należy schylić głowę szybko i nisko w lewo
lub w prawo, lekko ugiąć kolana i patrzeć prosto w twarz
przeciwnikowi. Ważna jest właściwa obrona! Należy cios
przyjąć na taką partię ciała, która go przetrzyma. Pozwolić
przeciwnikowi jedynie na uderzenie w pięść lub
przedramię, a najlepiej w ramię. Przy tym podczas
uderzenia błyskawicznie odchylić się do tyłu, co pozbawia
cios siły. Mniejszy bokser jest zwinniejszy, co daje mu
przewagę.
Schrader kręcił się tymczasem w koło, ale von
Mengen udawał, że tego nie widzi. Patrzył wciąż na
Hugona.
- Silniejszy bokser często odkrywa się, przez jakiś czas
zostawia się go w spokoju i unika jego ciosów, lecz w
pewnym momencie wymierza mu się cios w szczękę.
Trzeba przy tym znaleźć się blisko przeciwnika i zadającą
cios rękę mieć skierowaną palcami do siebie. Żeby
uderzenie było mocne, należy błyskawicznie wyprostować
oba kolana i skierować cios na głowę przeciwnika.
Nauczyciel pokazał, jak ów cios należy zadać.
123
- Zrozumieliście wszystko? – spytał z naciskiem,
zwracając się przede wszystkim do Hugona.
Hugo bał się . Szeptał coś do siebie samego, co często
robił, gdy miało się zdarzyć coś ważnego. Chłopcy byli już
do tego przyzwyczajeni.
*
Fritz patrzył na mnie z niedowierzaniem.
Dlaczego on to uczynił? Dlaczego mamy walczyć akurat
ze Schraderem ? Czy ten von Mengen tak bardzo nas nie
znosi?
Podciągnąłem spodnie, ściskało mnie w żołądku.
- Nie wiem, Fritz… Słuchałeś dobrze, co nauczyciel
mówił?
- Że mali potrafią być lepsi od dużych?
Fritz też był podniecony. Drapał się bez przerwy po
głowie.
Skinąłem głową.- Ty idziesz na ring, Fritz –
zdecydowałem. – Schraderowi należy się jeszcze coś od
ciebie. Pozwól mu długo się kręcić, tak jak mówił von
Mengen. A potem nagle uderz go, z całą siłą!
- Może lepiej ty? – szepnął Fritz.
Pokręciłem przecząco głową. – Nie, ty go musisz
wykończyć.
- Najważniejsze, żeby to nie on wykończył mnie – rzekł
przerażony Fritz.
Freiherr von Mengen podszedł do nas. - Nie, Fritz. On cię
nie wykończy.
124
Uśmiechnąłem się, Fritz również, ale widziałem, że był to
sztuczny uśmiech.
*
- Dobrze, teraz kolej na Hugona i Franza.
Nauczyciel rzucił im bokserskie rękawice i pomógł
Hugonowi je zawiązać.
- Nie bój się, Hugo – szepnął. – Nie trać z oczu jego pięści.
On jest powolny i niemrawy. Odchylaj się do tyłu.
- Dobrze. Podejdźcie obaj do mnie. Von Mengen sprawdził
u obu przeciwników rękawice, po czym krzyknął “Box” i
zszedł z ringu.
Teraz stali naprzeciw siebie. Siedmioletni Hugo i
Franz, który ukończył już dziewięć lat. Niczym Dawid i
Goliat. Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu.
- Wykończę cię, Hassel!
Schrader splunął na ziemię.
Hugo zaczął kołysać się na nogach tak, jak radził
nauczyciel. Chronił górną część ciała ramionami, a twarz
pięściami. Obserwował przeciwnika uważnie. Schrader
nacierał na niego, spróbował lewego sierpowego, lecz
Hugo ugiął się w kolanach. Schrader zrobił obrót i ledwo
utrzymał się na nogach. Hugo utrzymywał dystans.
Schrader znów próbował uderzyć, Hugo uchylił się na bok
i obserwował przeciwnika, który znowu opuścił pięści.
Nagle natarł na Hugona i usiłował go uderzyć prawym w
głowę, lecz ten zrobił krok w bok i Schrader trafił w
powietrze. Mały bokser zrobił błyskawiczny zwrot, zbliżył
się do przeciwnika i spostrzegł jego odsłoniętą szczękę.
125
Zamierzył się prawą pięścią w górę z palcami zwróconymi
ku sobie, błyskawicznie wyprostował kolana i usłyszał
głuche uderzenie. Cofnął się i znowu uniósł pięści.
Spostrzegł odkryty brzuch przeciwnika, natarł do przodu i
wymierzył lewą pięścią w żołądek Schradera. Znowu
oddalił się o dwa kroki. Schrader osunął się powoli na
kolana, złapał się rękawicą bokserską za żołądek, próbował
załapać powietrze. Freiherr von Mengen nie reagował.
Teraz Hugo zaczął walić z całych sił w odkrytą twarz
przeciwnika. Ogarnęła go nienawiść i wściekłość. Po kilku
ciosach Schrader skulił się, po czym padł na ziemię. Hugo
nie odstąpił od niego. Obserwujący ich chłopcy wstrzymali
oddech z napięcia.
Ostry gwizdek wdarł się w jęki i uderzenia. Freiherr von
Mengen wkroczył na ring i odciągnął Hugona od jego
ofiary.
- Koniec, Hugo! Walka skończona! – krzyknął i postawił
chłopca na równe nogi. Po czym podniósł jego ramię w
górę. – Hugo wygrał przez klasyczne K.O.!
Wszyscy chłopcy klaskali i cieszyli się.
Tylko Schrader był ponury. Podniósł się powoli. Miał krew
na ustach. Nie potrafił pojąć, co się stało.
- Idź do rzeki i umyj twarz, Franz – nakazal nauczyciel.
Chłopak uciekł z płaczem.
Hugo nie potrafił – jak inni chłopcy – śmiać się z niego.
- To ci się świetnie udało – rzekł von Mengen.
- To nie był Hugo, to był Fritz – szepnął chłopiec, podczas
gdy nauczyciel zdejmował mu rękawice.
Od tego dnia Schrader zostawił Hugona w
spokoju.
126
*
Hugo zjadł dwie kromki chleba z kiełbasą, którą
dostarczył im gospodarz i wraz z kolegami z nocnej warty
wcześniej się położył, by do północy trochę się przespać.
Nie mógł jednak usnąć. Słoma drapała go w nogi, gryzły
pchły, drażnił go głośny śpiew kolegów, zgromadzonych
wokół ogniska. Przeszkadzało mu nawet trzaskanie
drewien. Rozpamiętywał wszystko, co przeżył tego dnia.
*
- Co jest, boisz się stania na warcie? – spytał Fritz.
Odwrócił się twarzą do mnie. Coś zaszeleściło w sianie.
- Nie – odpowiedziałem.
Słyszałem oddech Fritza i chrapanie chłopca, leżącego w
pobliżu.
- Jak myślisz? Czy von Mengen o tym wiedział? – szepnął
nagle Fritz.
- Co?
- Że wykończę Schradera. Na ringu.
- Możliwe. Myślę, że wiedział. Z pewnością wiedział.
- Boisz się warty? – spytał po raz wtóry.
Wzruszyłem ramionami. Z pewnością ponuro jest w nocy
na dworze. Nigdy dotąd nie byłem w nocy w lesie sam .
- Myślę, że nie masz się czego bać. Możesz mieć najwyżej
stracha przed dzikimi zwierzętami. Przed dzikami,
jeleniami, wężami...
- Przestań, Fritz!
127
- Przede wszystkim przed dzikami… Jak myślisz, czy
mama tęskni za nami?
- Mama?
- Hm.
- Nie wiem. Nie sądzę. Pozwól mi wreszcie usnąć.
Przez chwilę panował spokój. Nagle znów usłyszałem jego
szept:
- Jak myślisz? Wyrzucą nas z naszej klasy?
Odwróciłem się ponownie do Fritza i spojrzałem mu prosto
w oczy.
- Dlaczego mieliby nas wyrzucić?
- Schrader powiedział, że jesteśmy wariatami. Może ma
rację?
- On jest głupi. Nie powinniśmy tak często ze sobą
rozmawiać, kiedy ktoś może nas usłyszeć. I nie wolno nam
nic dobrego mówić o Żydach. Wtedy nie przydarzy nam
się nic złego... Daj mi wreszcie usnąć – powiedziałem i
odwróciłem się znowu na bok.
- Już mnie nie ma.
Nagle złapał mnie za ramię i potrząsnął mną. – Hugo,
wstawaj!
Nie zareagowałem, byłem śpiący.
Hugo! – krzyknął znowu. – Musisz wstać!
- Zostaw mnie w spokoju! – ofuknąłem go.
*
Hugo patrzył przerażony na nauczyciela.
- Hugo, masz wartę, wstawaj. I włóż sweter.
128
Chłopiec zorientował się wreszcie, gdzie się znajduje.
Freiherr von Mengen pomógł mu się ubrać.
- Chodź! Gdzie jest twój plecak?
Hugo znalazł plecak i wyjął z niego zrobiony na drutach
sweter, który mama podarowała mu na Mikołaja. Zaspany
włożył go na siebie. Na dworze było chłodno. Pozostali
trzej wartownicy czekali już na niego.
- Chodźcie za mną i podczas pełnienia warty pamiętajcie o
tym, co wam powiedziałem. Nie zasypiać, oczy mieć
szeroko otwarte, w razie zagrożenia gwizdać i wracać do
stodoły... Zrozumiano?
Chłopcy w milczeniu podążali za nauczycielem
przez krzaki. Wkrótce spostrzegli pierwszego wartownika.
Był to mały Karl Schröder, który schował się za drzewem.
Z ulgą oddał gwizdek i ruszył wraz z nimi, po drodze
prawie usypiając. Freiherr von Mengen wziął go za rękę.
Zbliżali się do terenu warty grupy Hugona, który
zdążył powiesić sobie na szyi gwizdek.
- Wszystko jasne, Hugo?
Nauczyciel poklepał go po ramieniu.
- Tak jest, panie Freiherr von Mengen.
- Dobrze. Uważaj pilnie.
Nauczyciel i chłopcy udali się w drogę powrotną
do obozu. Został sam. Od czasu do czasu słyszał jakieś
trzaski w krzakach.
Trwożliwie rozglądał się wokoło. Jego oczy
przyzwyczaiły się w końcu do ciemności. W pewnym
momencie przestraszył się, gdyż usłyszał szelest.
Uspokojony stwierdził, że był to tylko jakiś ptak, który po
chwili odleciał.
129
Ostrożnie poruszał się po lesie, nieustannie się
odwracając. W końcu usłyszał szum wody w rzece.
Podszedł do brzegu i zaczął obserwować wodę. Słychać
było jej bulgotanie, czego nie zauważył w ciągu dnia. Z
lasu też dochodziły jakieś dźwięki. Ukląkł i obserwował
jego skraj . Nic nie było widać! Wstał i zapatrzył się w
niebo, z rozmarzeniem spoglądając na gwiazdy. W końcu
powędrował z powrotem w las, aż doszedł do miejsca, w
którym przejął wartę.
Zastanawiał się, ile czasu mogło już upłynąć. Nie
miał pojęcia, jak długo trwa noc. Usiadł na pniu i zaczął
liczyć. Fritz, ten miał dobrze. Mógł sobie spokojnie spać.
Hugo ziewnął i podniósł się. Zauważył na pniu pajęczynę,
a w niej dużego pająka. Obserwował go przez chwilę, po
czym wziął do rąk kij i tak długo grzebał nim w
pajęczynie, aż pająk zniknął, po czym rzucił kij na ziemię.
Pobiegł z powrotem nad rzekę. Kto miałby
interes, napadać na stodołę? Nie wierzył, że grozi im jakieś
niebezpieczeństwo.
Znalazłszy się nad rzeką, zaczął wrzucać kamyki
do wody. Po pewnym czasie pobiegł znowu do lasu.
Zrobiło się znacznie zimniej. Zwłaszcza w nogi, gdyż miał
krótkie spodenki, a pończochy nosił tylko zimą.
W głębi lasu poskakał sobie jak żaba, żeby się
trochę rozgrzać, w końcu zaczął cichutko śpiewać:
„Terkocze młyn nad szemrzącym strumykiem, klip klap”...
Jeszcze raz wyszeptał - klip, klap...Nagle usłyszał jakiś
głos! Zaczął nasłuchiwać w ciemności... Nie, nic nie
słyszał. Znowu zaczął cicho śpiewać: „Terkocze młyn nad
szemrzącym strumykiem, klip klap. Dniem i nocą młyn
130
czuwa, klip klap”. Przestał na chwilę. Zdawało mu się, że
usłyszał jakiś śmiech. „Mieli zboże na pożywny chleb, a
gdy go mamy, nie grozi nam bieda, klip klap, klip klap,
klip klap”... Ostatnie słowa wyszeptał. Wyraźnie coś się
działo! Zaczął skradać się do rzeki. „Kręcą się koła i
obracają kamień, klip klap! I mielą pszenicę na mąkę, klip
klap! Młynarz napełnia ciężki wór. Piekarz piecze chleb i
ciasto, klip klap, klip klap, klip klap” – dodawał sobie
odwagi, nucąc pod nosem. Wtem stanął na chwilę w
miejscu, następnie zaczął ostrożnie i bardzo powoli
posuwać się do przodu. Słyszał wyraźnie jakieś szepty,
przerywane śmiechem! Chyba jakiś kobiecy głos? „Gdy
napełni się złotymi kłosami, klip klap! Młyńskie koła
obracają się sprawnie, klip klap! Gdy niebo zsyła nam
chleb, nie straszna nam bieda i głód, klip klap, klip klap,
klip klap, klip klap...” Przy ostatnich słowach poruszał już
tylko bezdźwięcznie ustami.
Teraz słyszał już wyraźnie szept dwóch osób. Na
czworakach posuwał się w kierunku brzegu, skąd
dochodził hałas. Gdy dotarł na miejsce, schował się za
krzakiem i patrzył.
Na brzegu siedziały dwie postacie! Ciemne, duże
postacie! Były oddalone od niego o jakieś sto kroków.
Złapał za gwizdek i podniósł go do ust. Wciągnął
już powietrze, by zagwizdać, gdy przypomniał sobie, że
gwizdka należy używać tylko w razie niebezpieczeństwa.
A tych dwoje nikomu niczym nie zagrażało. Postanowił
zatem na razie poobserwować majaczące się sylwetki.
Nasłuchiwał, starając się wstrzymywać oddech.
131
Była to para, mężczyzna i kobieta. Teraz widział
już wyraźnie. Mężczyzna obejmował kobietę i od czasu do
czasu gładził ją po biodrach, a wtedy ona śmiała się.
- Tu jest tak cudownie – usłyszał szept kobiety. – Cieszysz
się?
- Co masz na myśli? Oczywiście, to wspaniałe, że
przyszłaś... Jednak duchy nie powinny się o tym
dowiedzieć.
Hugo przełknął ślinę. Duchy? Po plecach
przebiegł mu dreszcz.
- A dobrze ci tu z tymi duszkami? Mam nadzieję, że śpią –
kobieta przytuliła się do mężczyzny. Przez chwilę nic nie
słyszał. Wychylił zza krzaków głowę, by lepiej widzieć.
Para ściskała się i całowała.
Przykląkł znowu, lecz natrafił na kamień, poczuł
dotkliwy ból w kolanie. Zacisnął zęby.
- Tutaj? – szepnął mężczyzna? – nie zapominaj o
wartownikach…“
Kobieta zdjęła koszulę. Chłopiec zobaczył jej
nagie, białe ramiona i piersi. Patrzył rozszerzonymi
oczami.
- Tak, tutaj. Tu jest tak romantycznie. A nawet jeśli jakieś
duchy nie śpią, to kryją się w lesie ze strachu przed
potworami.
Mężczyzna rozejrzał się, po czym rozebrał się i
położył na kobiecie. Hugo widział od czasu do czasu ich
pośladki, raz mężczyzny, raz kobiety. Nie rozmawiali już
ze sobą, tylko całowali się po całym ciele. W pewnym
momencie mężczyzna położył się na kobiecie i oboje
zaczęli stękać, jakby zadawali sobie nawzajem ból.
132
Kobietę chyba bardziej to bolało, gdyż mężczyzna zatkał
jej usta swoimi, by stłumić jej krzyk.
Serce Hugona biło zdradziecko głośno. Nigdy
dotąd nie widział czegoś takiego!
Po chwili para uspokoiła się i leżała dość długo w
milczeniu. W końcu mężczyzna podniósł się i Hugo
zobaczył go w całej okazałości. Zobaczył, że nie tylko
jemu rósł siusiak. Czasami myślał, że jest to chorobliwe.
- Pójdziemy się ochłodzić? – spytał mężczyzna pełnym
głosem.
- Marsz do wody skarbie! – odpowiedziała kobieta i
popchnęła go.
Hugo stwierdził ze zdumieniem, że zna głos
mężczyzny. To był Freiherr von Mengen!
Kobieta i mężczyzna wbiegli nago do wody, pryskając na
wszystkie strony. Księżyc oświetlał rzekę. Hugo zaśmiał
się. Tych dwoje obejmowało się i całowało czule. Jak to
dobrze, że się pogodzili! – pomyślał z ulgą. Podniósł się,
podszedł do brzegu i usiadł na rzeczach, pozostawionych
przez parę . Uśmiechał się, nie spuszczając ich z oczu.
Tymczasem oni, śmiejąc się, wyszli z wody i
nagle zamienili się w dwa słupy soli. Na ich rzeczach
uśmiechając się siedział mały Budda.
- Odwróć się, Hugo! – nakazał Freiherr von Mengen i
zakrył się rękami.
Chłopiec podniósł się i skierował głowę w stronę lasu.
- Ale ja już wszystko widziałem – zamruczał i po chwili
znów zwrócił się twarzą do pary.
Nauczyciel ubierał się pospiesznie, lecz ubranie
stawiało opór na jego mokrym ciele.
133
Kobieta nie mogła powstrzymać chichotu.
- To są rzeczywiście małe duszki. I chyba nie masz nad
nimi pełnej kontroli.
Ubierała się powoli, nie spuszczając z oczu Hugona.
- O nie, mam nad nimi kontrolę, z wyjątkiem tego jednego.
Trudno przewidzieć, co mu strzeli do głowy... Czego tu
szukasz, Hugo?
Chłopiec usiadł na trawie.
- Prepraszam, panie Freiherr von Mengen. Usłyszałem w
lesie głosy. Najpierw chciałem zagwizdać, ale potem...
Dlaczego robiliście sobie krzywdę i... co tu jest takiego
romantycznego? – pytał Hugo
Dziewczyna była dość młoda. Włożyła ubranie i
buty, następnie usiadła koło Hugona.
- Ty drżysz z zimna, chłopcze. Chodź, ogrzejemy się
nawzajem. Widzisz, ja też cała się trzęsę – rzekła,
pokazując chłopcu gęsią skórkę na rękach i przyciągnęła
go do siebie, a jemu ciepło jej ciała sprawiło przyjemność.
- Dlaczego zadaliście sobie ból?
- Nie zrobiliśmy sobie nic złego - wyjaśnił nauczyciel.
Hugo spojrzał pytająco na dziewczynę, gdyż ta odpowiedź
mu nie wystarczyła.
- Nazywasz się Hugo? – spytała kobieta. – Ja jestem Anna,
jestem żoną twojego nauczyciela... Smutno mi było samej
w domu, więc przyjechałam odwiedzić męża.
- No dobrze, ale dlaczego sprawiliście sobie ból?
Pogładziła go po głowie. – Chcesz znać prawdę?
- Tak, chcę.
134
Freiherr von Mengen zapalił przy pomocy złotej
zapalniczki papierosa. Trzęsły mu się ręce. Hugo nie
widział nigdy dotąd, by nauczyciel palił.
- No, jakby ci tu powiedzieć... Myśmy się kochali – rzekła
Anna, patrząc chłopcu prosto w oczy.
- Kochaliście się? I to tak strasznie boli?
- To nie boli. To się tylko tak wydaje, jakby bolało.
- Ach, to się tylko tak zdaje.
Hugo kiwnął głową ze zrozumieniem, ta odpowiedź
zaspokoiła jego ciekawość.
- A co tu jest takiego romantycznego?
Freiherr von Mengen usiadł po drugiej jego
stronie. Hugo znajdował się teraz pośrodku między
obojgiem dorosłych.
- Spójrz na rzekę i posłuchaj jej szumu, Hugo – szepnął
nauczyciel. – Czy widzisz w niej ten odblask księżyca? A
teraz połóż się i popatrz w niebo. Spróbuj policzyć
gwiazdy.
Wszyscy troje przechylili się do tyłu i patrzyli na
rozgwieżdżone niebo.
- Widzisz, Hugo? To... – szepnął po kilku minutach von
Mengen – To jest romantyczne. A kiedy jest tak
romantycznie, to zdarza się że mężczyzna kocha się z
kobietą. I w ten sposób powstają nowe dzieci.
Nauczyciel natychmiast pożałował tego, co
powiedział, gdyż Hugo spojrzał na niego zdumiony i spytał
cichutko:
- A gdzie to jest?
- Co jest gdzie?
- No, nowe dziecko.
135
Anna zaśmiała się, ujęła jego rękę, włożyła ją pod swoją
koszulę i położyła ją na swym zimnym brzuchu.
- Może tu, w środku.
- A jak ono tam wchodzi do środka?
- Tego dowiesz się dostatecznie wcześnie, Hugo – wtrącił
się nauczyciel.
- Poprzez miłość, którą obserwowałeś – wyjaśniła Anna.
Hugo nachylił się do Anny.
- Zostań z nami. Mogłabyś dla nas gotować.
- Tego jeszcze tylko brakowało! – żona nauczyciela
zaśmiała się. – Podoba mi się tu, na świeżym powietrzu,
ale ja muszę w poniedziałek być w pracy. Nie mogę tutaj
tak sobie zostać. Przyciągnęła go do siebie i zaczęła
gładzić palcem jego czoło.
Było to bardzo przyjemne. Chłopiec byłby usnął, gdyby
nauczyciel nie przywołał go do porządku.
- No Hugo, poznałeś moją żonę, a teraz wracaj na swoje
miejsce. Wstawaj!
Freiherr von Mengen podniósł się z ziemi.
Hugo otworzył oczy, niezadowolony, że skończyły się
pieszczoty. Wstał, by odejść do lasu, ale zwrócił się
jeszcze do nauczyciela z pytaniem:
- Długo jeszcze muszę wartować?
- Masz już za sobą połowę. Uważaj pilnie.
- Czy istnieją duchy i potwory?
- Tutaj są duchy. Właśnie jednego zobaczyłem. Hugona,
ducha lasu! – krzyknął nauczyciel. – Nie, Hugo, nie ma
żadnych duchów ani potworów... Ach, Hugo...
Freiherr von Mengen podszedł do chłopca i rzekł nieco
ciszej:
136
- Uważaj, nikomu nie powiem, że opuściłeś wartę...
- A ja nikomu nie powiem, że pan się kochał z Anną i w
ogóle, co tutaj widziałem.
Chłopiec zwrócił się do młodej kobiety:
- Cześć! Odwrócił się i podążył w kierunku lasu, aż w
końcu znikł im z oczu.
*
Rankiem zjawił się nauczyciel z chłopcami,
którzy mieli pełnić kolejną wartę. Było już jasno, więc
Hugo zauważył ich z daleka.
- No, jak tam Hugo? Zdarzyło się coś w nocy?
Chłopiec zdjął z szyi gwizdek .
- Nie, panie Freiherr von Mengen.
Nauczyciel z zadowoleniem kiwnął głową.
- Naprawdę nic... Tylko...
Teraz spojrzał zdumiony i przerażony na chłopca.
- Tylko widziałem dwa potwory. Wydaje mi się, że to były
potwory.
Stanął na palcach i uniósł ręce wysoko.
- Były tak duże. Ale może były to tylko duchy.
Zaśmiał się głośno, a nauczyciel milczał.
Wraz z innymi nocnymi wartownikami napił się
gorącej herbaty. Dostali też do ręki po pajdzie chleba z
marmoladą, gdyż od razu musieli wyruszyć na kartoflisko.
W tym dniu udało mu się zebrać zaledwie dwa
kosze ziemniaków. Dreszcze wstrząsały jego całym ciałem,
chociaż było gorąco. Nogi ciążyły mu jak kłody, wciąż
zamykały mu się oczy i ziewał raz po raz. Rozgarniał
137
właśnie ręką w ziemię, szukając ziemniaków, gdy ujrzał
nagle małą, szarą polną mysz, która kawałeczek pobiegła, a
następnie przysiadła na bruździe. Hugo zauważył, że
grzebie ona malutkimi różowymi łapkami we włoskach
brody. Położył się na brzuchu i obserwował ją z bliska.
Usnął przy tym i nie poczuł, jak mysz obwąchuje jego nos,
po czym szybko znika w polu.
Parę minut potem znalazł go Freiherr von
Mengen, zaniósł chłopca w pobliże furmanki i położył
obok niej w miękkiej trawie, na słońcu. Niedługo potem
uczynił to samo z następnym chłopcem, który też w nocy
pełnił wartę.
Był to trzeci dzień pracy w polu. Tego dnia
temperatura podniosła się, było niezwykle gorąco. Freiherr
von Mengen nieustannie obserwował niebo, gdyż łatwo
można było przewidzieć, że przyjdzie burza.
Nagle nakazał chłopcom wracać do stodoły i nie
wygłupiać się. Sam poszedł ściągnąć wartowników do
obozu.
Wtem zagrzmiało, a od strony rzeki nadciągnęła
ściana czarnych chmur. Dzieci były niespokojne. Ze
strachem wyglądały na zewnątrz, a Freiherr von Mengen
biegiem wrócił z czterema wartownikami.
W powietrzu zawirowało, uniósł się kurz, liście
spadały z drzew. Raz po raz rozlegały się grzmoty.
Chłopcy siedzieli w sianie, z lękiem oczekując dalszego
ciągu wydarzeń. Wiatr dął z całą mocą w ściany stodoły.
Zdawało się, że zaraz się wszystko zawali.
Mały Karl Schröder siedział w kucki i modlił się.
138
Najpierw zadudniły ciężkie krople na dachu
stodoły. Od czasu do czasu rozlegały się grzmoty i
błyskawice, po czym nastąpiła ulewa z gradem, a grzmoty i
błyskawice nasiliły się.
Przez przymknięte drzwi stodoły dzieci
zobaczyły, że na dworze panuje noc, chociaż było
południe. Karl Schröder zaczął płakać, a wraz z nim kilku
innych chłopców. Freiherr von Mengen usiadł wśród nich,
wziął Karla na kolana i zaczął śpiewać. Coraz więcej
głosów przyłączało się do niego, śpiew brzmiał coraz
głośniej, aż w końcu zagłuszył odgłosy burzy. Z dachu lała
się przez liczne szczeliny woda, chłopcy przytulali się do
siebie. Gdy kończyła się jedna pieśń, zaczynali następną.
Śpiew przegonił strach, a po godzinie było już po burzy.
Wszyscy wybiegli przed stodołę. Wokół leżały na
ziemi zerwane gałęzie, ognisko wygasło, ziemia zamieniła
się w błoto i kałuże. Lecz wkrótce wyjrzało słońce i do
wieczora niemalże wszystko wyschło.
Po raz pierwszy Hugo zauważył w oczach swego
nauczyciela coś w rodzaju strachu.
Tego wieczoru, gdy wartownicy udali się na
swoje miejsca, nowa plaga nawiedziła obóz: niezliczone
komary zaatakowały chłopców. Cięły bezlitośnie łydki,
ręce i twarze.
*
Minęło dziewięć dni obozu. Z wyjątkiem jednego
pochmurnego dnia i burzy pogoda była piękna. Nauczyciel
dał chłopcom więcej swobody. Po południu wolno im było
139

Podobne dokumenty