Nauczyciel zaczął przydzielać chłopcom zadania. Większości
Transkrypt
Nauczyciel zaczął przydzielać chłopcom zadania. Większości
Nauczyciel zaczął przydzielać chłopcom zadania. Większości polecił szukać drzewa na ognisko, które miało zostać zapalone wieczorem. Czterem siedmiolatkom zostało powierzone pełnienie warty. Freiherr von Mengen wyjaśnił, że w pobliżu stodoły trzeba zawsze trzymać wartę, również wówczas, gdy dzieci będą zajęte przy wykopkach. Każdy posterunek miał pilnować określonego terenu. Freiherr von Mengen pokazał dzieciom jeszcze przed obiadem tereny do patrolowania. Jako broń miał służyć gwizdek, który stanowił alarm w przypadku zagrożenia. Warty zmieniały się co sześć godzin. Już pierwsi wartownicy musieli stwierdzić, że sześć godzin może się ciągnąć w nieskończoność. Na razie chłopcy przygotowywali posiłek, ale już z podekscytowaniem rozważali, jak będzie przebiegać nocna warta. Nauczyciel skontrolował belkę-piorunochron i stwierdził, że była ona za wysoko umocowana. Kazał też chłopcom wykopać nowy dół i poszukać odpowiedniego drewna. Konstrukcja wahała się lekko, lecz była wystarczająca. W końcu wyjaśnił chłopcom, jak zbudować palenisko obozowe, by mogło ono ogrzać duży kocioł. Trzech chłopców posłał po wodę. Po czym jedni chłopcy napełnili kocioł wodą, inni ustawili kloce do siedzenia wokół drewnianego stołu, jeszcze inni kroili na drobne kawałki słoninę, marchew, seler i ziemniaki. Podpalono drewno pod kotłem. Wszystkie dzieci miały zajęcie. Wodę należało długo gotować, zanim wrzucono do niej pokrojone składniki . Jeden z chłopców mieszał 109 kijem gotującą zupę. Nauczyciel wyjął z torby jakieś przyprawy i wrzucił je do kotła. Po łące uniósł się smakowity zapach. Najpierw zasiedli do posiłku wartownicy, którzy mieli rozpocząć wartę. Apetyty im dopisywały. Po zmianie warty dwudziestu jeden chłopców wspólnie z nauczycielem zajadało się ugotowaną zupą. Po skończonym posiłku nauczyciel posłał całą zgraję do doliny, gdzie wymyli w rzece talerze, łyżki i kocioł. Polecono im przynieść gar z powrotem w połowie napełniony wodą, co sprawiło im sporo trudu. Znów umieszczono kocioł nad ogniskiem, a nauczyciel zaprowadził dzieci w miejsce, gdzie rosło mnóstwo pokrzyw. - Z pokrzywy można ugotować herbatę – oznajmił. – Nie ma ona zbyt wspaniałego smaku, ale na łonie natury trzeba korzystać z jej dobrodziejstw. Czasami moża nawet znaleźć rumianek lub dziką miętę... Dziś popróbujemy herbaty z pokrzywy. Ale uważajcie, by nie poparzyć sobie palców podczas jej zrywania! Nikt nie chciał się przyznać, że parzą go palce, niektórzy jednak pobiegli do rzeki, by sobie je ochłodzić. Freiherr von Mengen włożył do metalowego jaja do zaparzania herbaty zebraną pokrzywę i parę listków rumianku, po czym włożył je do wrzącej wody. Herbata była obrzydliwa, mimo że nauczyciel ją posłodził, ale przynajmniej gasiła pragnienie. Nie dawał dzieciom ani chwili wypoczynku. Po południu wybrał się z nimi na wędrówkę, by znaleźć pole, na którym mieli nazajutrz pracować. Po drodze wyjaśniał im działanie 110 kompasu i jak można go użyć, dysponując mapą. Gdy przechodzili koło jakiegoś drzewa, pytał, jak się ono nazywa i pouczał, w jaki sposób można po drzewie poznać kierunek nieba. Opowiadał im, jak to się dzieje, że rzeki i strumienie płyną zawsze w jednym kierunku. Po godzinach wędrówki chłopcy doszli do kartofliska. Ciągnęło się aż po horyzont, gdzieś w dali można było zauważyć parę kobiet, wykopujących ziemniaki. Na skraju pola stała furmanka, zaprzężona w konia. - Cały taki wóz musimy co dzień napełnić – krzyczał von Mengen, obserwując niedowierzanie w oczach chłopców. - Ale to jest ogromna furmanka – odezwał się szczuplutki Karl Schröder, który nie sięgał do wozu i dlatego uwiesił się na dyszlu. - No, zobaczymy. Ale jestem przekonany, że nie zawiodę się na was. Hugo długo patrzył na pole, osłaniając oczy ręką, gdyż oślepiało go słońce. - W każdym razie jest tu wystarczająco dużo kartofli – powiedział w końcu. Wartownicy pozostali w obozie, więc było ich dwudziestu jeden. Nauczyciel zgromadził chłopców wokół siebie, kazał im podzielić się na pięć grup i ustawić w rzędach. Hugo znalazł się w jednej grupie z grubym Franzem Schraderem, który podarł jego album, z Heinerem Zulaufem i małym Karlem Schröderem. Został ustanowiony przewodnikiem grupy, co nie spodobało się Franzowi Schraderowi. Ale nauczyciel udawał, że nie słyszy jego utyskiwań. Każdy przewodnik otrzymał kompas i mały plan terenu. Poszczególne grupy miały na 111 gwizdek nauczyciela pobiec do miejsca, zaznaczonego na planie. Von Mengen wyjaśnił Hugonowi, który swą grupę poprowadził w stronę lasu, że wszyscy mają się zachowywać cicho i nie ruszać się, dopóki nie usłyszą jego gwizdka. Franz Schrader usiadł na ziemi. Gdy tylko zniknął nauczyciel, stanął zadziornie przed Hugonem i oświadczył: - Jeśli sobie wyobrażasz, że będę cię słuchał, to się grubo mylisz. Hugo spojrzał do góry na przerastającego go o głowę chłopca i rzekł: - Wcale nie zależy mi na tym, żebyś mnie słuchał, Franz. Możesz sobie robić, co ci się podoba. Schrader głęboko wciągnął powietrze. - Tak też zrobię. Hugo zwrócił się do pozostałych dwu chłopców: - A wy? Obaj przysunęli się do niego. Gruby Schrader wzruszył ramionami i wyrwał Hugonowi plan. - To jasne, że musimy pójść tędy! Wskazał sam środek lasu. - A skąd to wiesz? – pisnął Karl Schröder. - Bo wiem. - Proszę bardzo, idź sobie – rzekł Hugo i odebrał plan z rąk Schradera. – Ale na pewno nie będziesz z nami siedział przy kolacji. To nawet lepiej, będzie więcej dla nas. Schrader stracił pewność siebie, lecz nie chciał tego okazać. - Nasz wzorcowy aryjczyk znowu wie coś lepiej. Ale niestety, wszyscy wiedzą, że jesteś wariatem, Hassel. 112 - Przestań! – wmieszał się Heiner Zulauf. Schrader walnął Hugona tak mocno w ramię, że ten upuścił kompas, który na szczęście nie rozbił się. - A co nie jesteś wariatem, Hassel? Kim jesteś dzisiaj? Hugonem? Fritzem? Czy może jeszcze kimś innym?... Jesteś idiotą, Hassel. Von Mengen nie zauważył tego jeszcze, ale jak się zorientuje, to jesteś skończony. - Co masz na myśli? – spytał z niepokojem Hugo. – Jak się zorientuje w czym? - W tym, co powiedziałem. Jesteś stuknięty. Nie nadajesz się do naszej szkoły. Nagle rozległ się gwizdek nauczyciela. Hugo zbliżył się do grubasa. - Nie nadaję się? Dlaczego? - Skończ z tym Schrader! – krzyknął Heiner. – Hugo jest najlepszy w klasie. A ty musiałeś powtarzać klasę. - Właśnie! To kto jest stuknięty? – stawiał się mały Schröder, trzymając się od Franza w bezpiecznej odległości. - Fritz jest tutaj – szepnął nagle Hugo. Stanął na palcach i patrzył Schraderowi prosto w oczy. - On stoi za tobą. Przyszliśmy tu we dwójkę i możemy cię wykończyć, Franz. Ale litujemy się nad tobą, bo jesteś taki głupi... Ja jestem, w każdym razie, Hugo. To nie moja wina, że wyglądam jak aryjczyk. Przecież uczyliśmy się o rasach. Dzieci dziedziczą wygląd po rodzicach. Hugo wyciągnął w jego kierunku mapę i kompas. – Masz je! Zobaczymy, jak znajdziesz punkt spotkania! Opuścił je na ziemię, odwrócił się i zaczął biec. - Hugo, poczekaj! – zawołali równocześnie Heiner i Karl. 113 - Ciesz się, że wyglądasz jak aryjczyk! – krzyknął Schrader ironicznie. – Inaczej, dawno by cię powiesili jako żydowskiego wariata! Lecz Hugo nie chciał tego słuchać. Pognał przed siebie i w kilka sekund znikł im z oczu. Mały Schröder usiadł na ziemi i zaczął płakać. Ale Heiner Zulauf podniósł kompas i mapę. - Chodź, Karl! Wiem, w jakim kierunku mamy iść – powiedział i zaczął biec. Chłopiec podążył za nim. Bez słowa przyłączył się też do nich gruby Schrader. * Fritz spojrzał na mnie. Wiedział, że musi zostać. Bez niego ci trzej nie mieli najmniejszej szansy na znalezienie młyna. Freiherr von Mengen zrobił na mapie krzyżyk dokładnie obok wiatraka. Tam również znajdowało się nasze pole i szczegółowo zapamiętałem, w jakim kierunku szliśmy z naszym nauczycielem. Nie było więc problemu ze znalezieniem wyznaczonego przez niego miejsca spotkania. Ale chciałem udowodnić grubemu Schraderowi, że nie ma pojęcia, jak tam dojść. Chciałem go nastraszyć. Dlatego pobiegłem szybko i schyliłem się, by się skryć w wysokiej trawie. Fritz pokaże Heinerowi Zulaufowi, w jakim kierunku mają iść. - Dlaczego opuściłeś swoją grupę? – usłyszałem nagle, jak pyta mnie dobrze znany mi głos. Odwróciłem się i wyprostowałem. - Przepraszam, panie Freiherr von Mengen. 114 - Dlaczego opuściłeś swoją grupę? – Jesteś ich przewodnikiem. Nie wolno ci zostawiać ich samych. Musicie trzymać się razem, by przetrwać, Hugo. - Ja ich nie zostawiłem samych, panie Freiherr von Mengen. Nauczyciel przykucnął i pociągnął mnie w dół, ponieważ moi trzej koledzy właśnie przechodzili niedaleko. - Jak to rozumiesz, mówiąc, że nie zostawiłeś ich samych, Hugo? Zerwałem źdźbło trawy i miętosiłem je między palcami. Spojrzałem mu prosto w oczy. - Czy ja nadaję się do naszej klasy? – spytałem z niepokojem. – Czy jestem tutaj tylko dlatego, że mam aryjski wygląd? Freiherr von Mengen spojrzał na mnie zdumiony. - Hugo, skąd przychodzą ci do głowy takie bzdury? - Schrader powiedział, że jestem wariatem i nie powinienem być w naszej klasie. Nauczyciel spojrzał na mnie zaniepokojony. - Jeżeli powiem panu, że został z nimi Fritz i teraz ich prowadzi, to nie zmieni pan zdania, że nadaję się do naszej klasy? Freiherr von Mengen milczał . - Fritz prowadzi właśnie Heinera do młyna… Proszę mi teraz powiedzieć, panie Freiherr von Mengen, czy nadaję się do naszej klasy? – spytałem szeptem. Nauczyciel złapał Hugona za ręce, a ten wyczuł jego napięcie. Błękitne oczy chłopca napełniły się łzami. - Nie nadaję się do pańskiej klasy, prawda? 115 Freiherr von Mengen opanował się. Podniósł Hugona do góry. - Biegnij za nimi i pilnuj, żebyście się trzymali razem – rozkazał ostrym tonem. Trawa była niemal tak wysoka jak Hugo. Chłopiec cofał się powoli, po twarzy spływały mu łzy. - Pan mi nie odpowiedział, panie Freiherr von Mengen. Czy to prawda, co Schrader powiedział? Hugo potknął się o kamień i upadł na plecy w trawę. W tym momencie miał nad sobą twarz nauczyciela, oko w oko. - Przerażasz mnie, Hugo – szepnął nauczyciel. – Nie wiem, co ci odpowiedzieć. Być może jesteś tylko trochę inny niż przeciętni chłopcy. Ale dla takich jak ty nie ma żadnych specjalnych klas i szkół. Dlatego należysz do nas. Jesteś moim najlepszym uczniem. Masz wiedzę, jakiej inni nawet po sześciu latach nauki nie będą posiadali. No tak, jesteś, być może trochę inny. Pochylił się nad chłopcem. - Wszystko jedno– szepnął.– Nie obchodzi mnie to. Wiem tylko, że to niemożliwe, żebyś był tutaj ze mną i tam z chłopcami. To jest absolutnie niemożliwe… Nie można tańczyć równocześnie na dwóch weselach! Zrozumiałeś mnie? Hugo poczuł się unieruchomiony. Nauczyciel klęczał niemalże na nim i ściskał jego ręce. - Czy stworzono nowe szkoły dla Żydów? Dlaczego Samuelowi nie wolno było zostać w naszej klasie? – szepnął Hugo. - Hugo! – krzyknął nauczyciel. 116 - Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? – głos chłopca brzmiał coraz donośniej. - Hugo, nie wolno ci zadawać takich pytań! Nie wolno!Von Mengen potrząsnął chłopcem. - Czy myślisz, że sprawia mi przyjemność bez przerwy uczyć was tego, czego chce Hitler? Hugo, ja mam plan nauczania, który muszę realizować. Jeśli nie będę tego robić, narażę się na niebezpieczeństwo. Obozy koncentracyjne są przepełnione! Nie chcę tam skończyć. I nie chcę, by twoje nieprzemyślane pytania doprowadziły cię do nieszczęścia. Znowu potrząsnął mocno chłopcem. - Czy w końcu to zrozumiałeś? Uderzył Hugona w twarz. Raz i jeszcze raz. - Pytam cię, czy to wreszcie zrozumiałeś? Ja nie chcę cię stracić, Hugo! Hugo Hassel przestał płakać. Był przerażony i sparaliżowany. Nie miał odwagi nawet się poruszyć. Freiherr von Mengen teraz prawie na nim siedział i... płakał. Pochylił się jeszcze bardziej nad chłopcem, który poczuł dotyk jego policzka na swoim. - Wierz mi, ja nie chcę cię stracić, Hugo – szepnął znowu. Nagle podniósł się i postawił chłopca na ziemi. Poprawił mu koszulę i strzepnął z niej kurz. - A teraz biegnij i zatroszcz się o swoich kolegów! Szybciutko, biegnij! Hugo biegł i biegł, nie oglądając się za siebie. Aż w końcu ujrzał grubego Schradera, który siedział na skraju drogi. Karl Schröder podbiegł do niego. - Hugo, świetnie, że znowu jesteś z nami! 117 Jego grupa jako pierwsza dotarła do młyna. Na ostatnią musieli czekać prawie godzinę. Nieco później Freiherr von Mengen wziął Heinera Zulaufa na stronę i spytał: - Heiner, jak to się stało, że znalazłeś drogę bez Hugona? Powiedz, jak na to wpadłeś? - On sam mi to powiedział, zanim od nas uciekł. A skąd pan o tym wie, panie Freiherr von Mengen? - Nauczyciel wie wszystko… Teraz idź i przyślij do mnie małego Karla Schrödera. Karl Schröder przybiegł ciężko przestraszony. - No, Karl, wszystko w porządku? – spytał von Mengen przykucnąwszy. Karl skinął głową potakująco. - Czy Hugo, kiedy od was uciekł, wyjaśnił przedtem Heinerowi, jak można dojść do młyna? Chłopiec pokręcił głową. – Nie, skądże. Heiner sam to wiedział. - Na pewno? - Hmm..., tak, na pewno. Karl wyglądał na bardzo zmęczonego. - No dobrze, Karl. Możesz odejść… I zapnij sobie rozporek. - Nie da się. Odpadły guziki. Chłopiec odwrócił się i uciekł, a Freiherr von Mengen klęczał zrezygnowany na ziemi. W końcu spytał też grubego Schradera, ale ten utrzymywał z uporem, że sam znał drogę, a Hassel nie miał o tym pojęcia. 118 Na kolację mieli chleb ze słoniną i herbatę z pokrzywy. Dopóki się nie ściemniło, siedzieli przy ognisku i śpiewali pieśni. Ich głosy stopniowo cichły, niektórzy usypiali na siedząco. Nocni wartownicy ułożyli się w stodole do snu, nauczyciel miał ich obudzić o północy. Parę minut po tym, jak dzieci zniknęły w stodole, zapanowała niesamowita cisza. Von Mengen uśmiechnął się sam do siebie, gdy zobaczył ich śpiących snem sprawiedliwych, leżących pokotem w sianie. Po czym poszedł zobaczyć, co robią wartownicy. Dwaj z nich leżeli w krzakach i spali jak zabici. * Ostry dźwięk gwizdka obudził chłopców. Była szósta rano. - Pobudka! Wstawać i ustawić się w szeregu! – krzyczał Freiherr von Mengen. Hugo przetarł oczy. Poczuł swędzenie na całym ciele. - Wstawać! Wstawać! - rozlegał się głos nauczyciela. Trwało to parę minut, zanim się chłopcy pozbierali i wyszli przed stodołę. Panowała niewiarygodna cisza, słychać było jedynie świergot kilku ptaków. Powietrze ochłodziło się znacznie. - Wszyscy biorą ręczniki! – brzmiał nakaz. Chłopcy rzucili się do swoich plecaków, które leżały w stodole, porządnie ułożone w jednym rzędzie. Wkrótce stali w dwójkach, przygotowani do wymarszu. - Muszę siusiu! – krzyknął nagle Karl Schröder, przebierając nogami i ściskając kolana. 119 - To wybierz sobie jakieś drzewo – rzekł nauczyciel. Wszyscy jak jeden mąż pobiegli do lasu, ulżyli sobie i biegiem wrócili. - Teraz idziemy do doliny, tam umyjemy się porządnie – zarządził nauczyciel. Gdy przybyli nad brzeg rzeki, przyglądał się chłopcom uważnie i czekał, co zrobią. Woda w tym miejscu stała niemal nieruchomo. Dzieci próbowały ostrożnie zamoczyć w niej palce. - O nie! Tak nie będziemy się myli – stwierdził.– Ustawcie się w jednej linii, połóżcie za sobą ręczniki i rozbierzcie się ! Poranek był chłodny, rozbierali się powoli: najpierw buty, potem koszule, a w końcu – niektórzy bardzo opornie - spodnie i slipy. - Na mój gwizdek biegniecie do wody, na powtórny gwizdek wychodzicie! Rozległ się gwizd. Wszyscy chłopcy z krzykiem wbiegli do lodowatej rzeki. Nastąpiła bitwa wodna w sięgającej im do kolan wodzie, trwająca do następnego gwizdka. Szczękając z zimna zębami pospiesznie się wycierali. Parę minut później dziarska gromadka stała przed nauczycielem, patrząc nań wyczekująco. Trzeba było jeszcze poczekać na Karla Schrödera, który grzebał się z ubieraniem, a w końcu okazało się, że włożył koszulę na lewą stronę. Po czym udali się z poranną pieśnią na ustach z powrotem do obozu, gdzie zjedli śniadanie skaładające się z chleba z marmoladą i herbaty. Nastąpiła zmiana warty. Następnie chłopcy znów ustawili się dwójkami i biegiem udali się na kartoflisko. 120 Rozciągnęli się w pierwszym rzędzie pola i ze zdumieniem stwierdzili, że w ziemi naprawdę były ziemniaki! Każdy dostał kosz i gromadził w nim wytrwale kartofle. Freiherr von Mengen stał na wozie i opróżniał kosze. Od czasu do czasu jakiś chłopiec wspinał się na dyszel i patrzył, ile już uzbierali. Z początku pracowali pilnie, później nieco mniej chętnie. Mimo to wóz napełniał się szybko. Gdy Hugo opróżniał już dziesiąty kosz, nadszedł Karl Schröder z pierwszym. - Mam mnóstwo dużych ziemniaków – rzekł z dumą. Co dwa kroki musiał przystawać, gdyż uginał się pod ciężarem kosza. Nauczyciel zajrzał do jego kosza. - Istotnie, są ogromne, Karl. Wykopałeś sadzeniaki, z których wyrastają młode kartofle... Wiesz co? Ugotujemy sobie dzisiaj z nich zupę. Tylko będziemy musieli ją długo gotować. Karl dostał nowy kosz i pobiegł z powrotem. W końcu rozległ się gwizdek nauczyciela. Niebo było bezchmurne i bił z niego żar. Chłopcy odetchnęli z ulgą, chwycili kosze i pomknęli do wozu. Gdy je opróżnili, okazało się, że furmanka jest pełna. - Zobaczymy w południe, czy gospodarz będzie z nas zadowolony – rzekł nauczyciel i klepnął wóz. – Hugo i Franz, zanieście kosze do magazynu. Dogonicie nas... Odmaszerować! 121 Dzieci były bardzo zmęczone. Nie mogło być mowy o śpiewaniu podczas marszu. Hugo potknął się o korzeń, a Franz spojrzał na niego z wściekłością. – Idiota! – krzyknął. W obozie ugotowano kartoflankę, zmieniła się warta, znów nie zaszło nic szczególnego. Hugo stawał się coraz bardziej niespokojny, gdyż o północy miał po raz pierwszy objąć wartę. A to, co chłopcy z poprzedniej warty nocnej opowiadali, przerażało go. Wprawdzie umiał gwizdać na gwizdku Hitlerjugend, lecz zdawało mu się wprost niemożliwe, by można się było nim obronić. Miał pełnić wartę na odcinku od lasu za stodołą do brzegu rzeki. Już w ciągu dnia obejrzał ów teren dokładnie. Na razie jednak zaplanowana była walka na pięści. Wprawdzie nie mieli jeszcze boksu na lekcjach gimnastyki – był on przewidziany w późniejszym czasie– lecz von Mengen pragnął przy okazji przygotować swych chłopców do tych zajęć. Wyjął ze swej torby cztery podniszczone rękawice bokserskie, chłopcy wyznaczyli na ziemi kwadrat i usiedli po turecku. Nauczyciel stanął pośrodku i zaczął wyjaśniać. Ważną rolę w walce odgrywała kondycja. Pokazał, jak należy się bronić i w jakie miejsca nie wolno uderzać. Po czym podzielił chłopców na dwójki tak, by nikt nie został pokrzywdzony. Z wyjątkiem Hugona Hassela. Freiherr von Mengen nie spuszczał go z oka. Jego przeciwnikiem miał być gruby Franz Schrader, który stał z kpiącym uśmieszkiem na ustach i swego wyraźnie 122 słabszego przeciwnika starał się przerazić złośliwymi uwagami. Pod Hugonem uginały się kolana, spoglądał bezradnie w kierunku nauczyciela. Dlaczego wyznaczył mu na przeciwnika akurat Schradera? Pierwsi dwaj chłopcy weszli na ring. Obaj byli tak samo silni i zwinni, żaden cios nie osiągnął celu. Po tej walce Freiherr von Mengen stanął przed Hugonem, spojrzał na niego znacząco i zaczął wyjaśniać: - Kiedy słabszy fizycznie bokser walczy z silniejszym, nie musi być to niekorzystne dla słabszego. Gdy większy prowadzi cios, należy schylić głowę szybko i nisko w lewo lub w prawo, lekko ugiąć kolana i patrzeć prosto w twarz przeciwnikowi. Ważna jest właściwa obrona! Należy cios przyjąć na taką partię ciała, która go przetrzyma. Pozwolić przeciwnikowi jedynie na uderzenie w pięść lub przedramię, a najlepiej w ramię. Przy tym podczas uderzenia błyskawicznie odchylić się do tyłu, co pozbawia cios siły. Mniejszy bokser jest zwinniejszy, co daje mu przewagę. Schrader kręcił się tymczasem w koło, ale von Mengen udawał, że tego nie widzi. Patrzył wciąż na Hugona. - Silniejszy bokser często odkrywa się, przez jakiś czas zostawia się go w spokoju i unika jego ciosów, lecz w pewnym momencie wymierza mu się cios w szczękę. Trzeba przy tym znaleźć się blisko przeciwnika i zadającą cios rękę mieć skierowaną palcami do siebie. Żeby uderzenie było mocne, należy błyskawicznie wyprostować oba kolana i skierować cios na głowę przeciwnika. Nauczyciel pokazał, jak ów cios należy zadać. 123 - Zrozumieliście wszystko? – spytał z naciskiem, zwracając się przede wszystkim do Hugona. Hugo bał się . Szeptał coś do siebie samego, co często robił, gdy miało się zdarzyć coś ważnego. Chłopcy byli już do tego przyzwyczajeni. * Fritz patrzył na mnie z niedowierzaniem. Dlaczego on to uczynił? Dlaczego mamy walczyć akurat ze Schraderem ? Czy ten von Mengen tak bardzo nas nie znosi? Podciągnąłem spodnie, ściskało mnie w żołądku. - Nie wiem, Fritz… Słuchałeś dobrze, co nauczyciel mówił? - Że mali potrafią być lepsi od dużych? Fritz też był podniecony. Drapał się bez przerwy po głowie. Skinąłem głową.- Ty idziesz na ring, Fritz – zdecydowałem. – Schraderowi należy się jeszcze coś od ciebie. Pozwól mu długo się kręcić, tak jak mówił von Mengen. A potem nagle uderz go, z całą siłą! - Może lepiej ty? – szepnął Fritz. Pokręciłem przecząco głową. – Nie, ty go musisz wykończyć. - Najważniejsze, żeby to nie on wykończył mnie – rzekł przerażony Fritz. Freiherr von Mengen podszedł do nas. - Nie, Fritz. On cię nie wykończy. 124 Uśmiechnąłem się, Fritz również, ale widziałem, że był to sztuczny uśmiech. * - Dobrze, teraz kolej na Hugona i Franza. Nauczyciel rzucił im bokserskie rękawice i pomógł Hugonowi je zawiązać. - Nie bój się, Hugo – szepnął. – Nie trać z oczu jego pięści. On jest powolny i niemrawy. Odchylaj się do tyłu. - Dobrze. Podejdźcie obaj do mnie. Von Mengen sprawdził u obu przeciwników rękawice, po czym krzyknął “Box” i zszedł z ringu. Teraz stali naprzeciw siebie. Siedmioletni Hugo i Franz, który ukończył już dziewięć lat. Niczym Dawid i Goliat. Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu. - Wykończę cię, Hassel! Schrader splunął na ziemię. Hugo zaczął kołysać się na nogach tak, jak radził nauczyciel. Chronił górną część ciała ramionami, a twarz pięściami. Obserwował przeciwnika uważnie. Schrader nacierał na niego, spróbował lewego sierpowego, lecz Hugo ugiął się w kolanach. Schrader zrobił obrót i ledwo utrzymał się na nogach. Hugo utrzymywał dystans. Schrader znów próbował uderzyć, Hugo uchylił się na bok i obserwował przeciwnika, który znowu opuścił pięści. Nagle natarł na Hugona i usiłował go uderzyć prawym w głowę, lecz ten zrobił krok w bok i Schrader trafił w powietrze. Mały bokser zrobił błyskawiczny zwrot, zbliżył się do przeciwnika i spostrzegł jego odsłoniętą szczękę. 125 Zamierzył się prawą pięścią w górę z palcami zwróconymi ku sobie, błyskawicznie wyprostował kolana i usłyszał głuche uderzenie. Cofnął się i znowu uniósł pięści. Spostrzegł odkryty brzuch przeciwnika, natarł do przodu i wymierzył lewą pięścią w żołądek Schradera. Znowu oddalił się o dwa kroki. Schrader osunął się powoli na kolana, złapał się rękawicą bokserską za żołądek, próbował załapać powietrze. Freiherr von Mengen nie reagował. Teraz Hugo zaczął walić z całych sił w odkrytą twarz przeciwnika. Ogarnęła go nienawiść i wściekłość. Po kilku ciosach Schrader skulił się, po czym padł na ziemię. Hugo nie odstąpił od niego. Obserwujący ich chłopcy wstrzymali oddech z napięcia. Ostry gwizdek wdarł się w jęki i uderzenia. Freiherr von Mengen wkroczył na ring i odciągnął Hugona od jego ofiary. - Koniec, Hugo! Walka skończona! – krzyknął i postawił chłopca na równe nogi. Po czym podniósł jego ramię w górę. – Hugo wygrał przez klasyczne K.O.! Wszyscy chłopcy klaskali i cieszyli się. Tylko Schrader był ponury. Podniósł się powoli. Miał krew na ustach. Nie potrafił pojąć, co się stało. - Idź do rzeki i umyj twarz, Franz – nakazal nauczyciel. Chłopak uciekł z płaczem. Hugo nie potrafił – jak inni chłopcy – śmiać się z niego. - To ci się świetnie udało – rzekł von Mengen. - To nie był Hugo, to był Fritz – szepnął chłopiec, podczas gdy nauczyciel zdejmował mu rękawice. Od tego dnia Schrader zostawił Hugona w spokoju. 126 * Hugo zjadł dwie kromki chleba z kiełbasą, którą dostarczył im gospodarz i wraz z kolegami z nocnej warty wcześniej się położył, by do północy trochę się przespać. Nie mógł jednak usnąć. Słoma drapała go w nogi, gryzły pchły, drażnił go głośny śpiew kolegów, zgromadzonych wokół ogniska. Przeszkadzało mu nawet trzaskanie drewien. Rozpamiętywał wszystko, co przeżył tego dnia. * - Co jest, boisz się stania na warcie? – spytał Fritz. Odwrócił się twarzą do mnie. Coś zaszeleściło w sianie. - Nie – odpowiedziałem. Słyszałem oddech Fritza i chrapanie chłopca, leżącego w pobliżu. - Jak myślisz? Czy von Mengen o tym wiedział? – szepnął nagle Fritz. - Co? - Że wykończę Schradera. Na ringu. - Możliwe. Myślę, że wiedział. Z pewnością wiedział. - Boisz się warty? – spytał po raz wtóry. Wzruszyłem ramionami. Z pewnością ponuro jest w nocy na dworze. Nigdy dotąd nie byłem w nocy w lesie sam . - Myślę, że nie masz się czego bać. Możesz mieć najwyżej stracha przed dzikimi zwierzętami. Przed dzikami, jeleniami, wężami... - Przestań, Fritz! 127 - Przede wszystkim przed dzikami… Jak myślisz, czy mama tęskni za nami? - Mama? - Hm. - Nie wiem. Nie sądzę. Pozwól mi wreszcie usnąć. Przez chwilę panował spokój. Nagle znów usłyszałem jego szept: - Jak myślisz? Wyrzucą nas z naszej klasy? Odwróciłem się ponownie do Fritza i spojrzałem mu prosto w oczy. - Dlaczego mieliby nas wyrzucić? - Schrader powiedział, że jesteśmy wariatami. Może ma rację? - On jest głupi. Nie powinniśmy tak często ze sobą rozmawiać, kiedy ktoś może nas usłyszeć. I nie wolno nam nic dobrego mówić o Żydach. Wtedy nie przydarzy nam się nic złego... Daj mi wreszcie usnąć – powiedziałem i odwróciłem się znowu na bok. - Już mnie nie ma. Nagle złapał mnie za ramię i potrząsnął mną. – Hugo, wstawaj! Nie zareagowałem, byłem śpiący. Hugo! – krzyknął znowu. – Musisz wstać! - Zostaw mnie w spokoju! – ofuknąłem go. * Hugo patrzył przerażony na nauczyciela. - Hugo, masz wartę, wstawaj. I włóż sweter. 128 Chłopiec zorientował się wreszcie, gdzie się znajduje. Freiherr von Mengen pomógł mu się ubrać. - Chodź! Gdzie jest twój plecak? Hugo znalazł plecak i wyjął z niego zrobiony na drutach sweter, który mama podarowała mu na Mikołaja. Zaspany włożył go na siebie. Na dworze było chłodno. Pozostali trzej wartownicy czekali już na niego. - Chodźcie za mną i podczas pełnienia warty pamiętajcie o tym, co wam powiedziałem. Nie zasypiać, oczy mieć szeroko otwarte, w razie zagrożenia gwizdać i wracać do stodoły... Zrozumiano? Chłopcy w milczeniu podążali za nauczycielem przez krzaki. Wkrótce spostrzegli pierwszego wartownika. Był to mały Karl Schröder, który schował się za drzewem. Z ulgą oddał gwizdek i ruszył wraz z nimi, po drodze prawie usypiając. Freiherr von Mengen wziął go za rękę. Zbliżali się do terenu warty grupy Hugona, który zdążył powiesić sobie na szyi gwizdek. - Wszystko jasne, Hugo? Nauczyciel poklepał go po ramieniu. - Tak jest, panie Freiherr von Mengen. - Dobrze. Uważaj pilnie. Nauczyciel i chłopcy udali się w drogę powrotną do obozu. Został sam. Od czasu do czasu słyszał jakieś trzaski w krzakach. Trwożliwie rozglądał się wokoło. Jego oczy przyzwyczaiły się w końcu do ciemności. W pewnym momencie przestraszył się, gdyż usłyszał szelest. Uspokojony stwierdził, że był to tylko jakiś ptak, który po chwili odleciał. 129 Ostrożnie poruszał się po lesie, nieustannie się odwracając. W końcu usłyszał szum wody w rzece. Podszedł do brzegu i zaczął obserwować wodę. Słychać było jej bulgotanie, czego nie zauważył w ciągu dnia. Z lasu też dochodziły jakieś dźwięki. Ukląkł i obserwował jego skraj . Nic nie było widać! Wstał i zapatrzył się w niebo, z rozmarzeniem spoglądając na gwiazdy. W końcu powędrował z powrotem w las, aż doszedł do miejsca, w którym przejął wartę. Zastanawiał się, ile czasu mogło już upłynąć. Nie miał pojęcia, jak długo trwa noc. Usiadł na pniu i zaczął liczyć. Fritz, ten miał dobrze. Mógł sobie spokojnie spać. Hugo ziewnął i podniósł się. Zauważył na pniu pajęczynę, a w niej dużego pająka. Obserwował go przez chwilę, po czym wziął do rąk kij i tak długo grzebał nim w pajęczynie, aż pająk zniknął, po czym rzucił kij na ziemię. Pobiegł z powrotem nad rzekę. Kto miałby interes, napadać na stodołę? Nie wierzył, że grozi im jakieś niebezpieczeństwo. Znalazłszy się nad rzeką, zaczął wrzucać kamyki do wody. Po pewnym czasie pobiegł znowu do lasu. Zrobiło się znacznie zimniej. Zwłaszcza w nogi, gdyż miał krótkie spodenki, a pończochy nosił tylko zimą. W głębi lasu poskakał sobie jak żaba, żeby się trochę rozgrzać, w końcu zaczął cichutko śpiewać: „Terkocze młyn nad szemrzącym strumykiem, klip klap”... Jeszcze raz wyszeptał - klip, klap...Nagle usłyszał jakiś głos! Zaczął nasłuchiwać w ciemności... Nie, nic nie słyszał. Znowu zaczął cicho śpiewać: „Terkocze młyn nad szemrzącym strumykiem, klip klap. Dniem i nocą młyn 130 czuwa, klip klap”. Przestał na chwilę. Zdawało mu się, że usłyszał jakiś śmiech. „Mieli zboże na pożywny chleb, a gdy go mamy, nie grozi nam bieda, klip klap, klip klap, klip klap”... Ostatnie słowa wyszeptał. Wyraźnie coś się działo! Zaczął skradać się do rzeki. „Kręcą się koła i obracają kamień, klip klap! I mielą pszenicę na mąkę, klip klap! Młynarz napełnia ciężki wór. Piekarz piecze chleb i ciasto, klip klap, klip klap, klip klap” – dodawał sobie odwagi, nucąc pod nosem. Wtem stanął na chwilę w miejscu, następnie zaczął ostrożnie i bardzo powoli posuwać się do przodu. Słyszał wyraźnie jakieś szepty, przerywane śmiechem! Chyba jakiś kobiecy głos? „Gdy napełni się złotymi kłosami, klip klap! Młyńskie koła obracają się sprawnie, klip klap! Gdy niebo zsyła nam chleb, nie straszna nam bieda i głód, klip klap, klip klap, klip klap, klip klap...” Przy ostatnich słowach poruszał już tylko bezdźwięcznie ustami. Teraz słyszał już wyraźnie szept dwóch osób. Na czworakach posuwał się w kierunku brzegu, skąd dochodził hałas. Gdy dotarł na miejsce, schował się za krzakiem i patrzył. Na brzegu siedziały dwie postacie! Ciemne, duże postacie! Były oddalone od niego o jakieś sto kroków. Złapał za gwizdek i podniósł go do ust. Wciągnął już powietrze, by zagwizdać, gdy przypomniał sobie, że gwizdka należy używać tylko w razie niebezpieczeństwa. A tych dwoje nikomu niczym nie zagrażało. Postanowił zatem na razie poobserwować majaczące się sylwetki. Nasłuchiwał, starając się wstrzymywać oddech. 131 Była to para, mężczyzna i kobieta. Teraz widział już wyraźnie. Mężczyzna obejmował kobietę i od czasu do czasu gładził ją po biodrach, a wtedy ona śmiała się. - Tu jest tak cudownie – usłyszał szept kobiety. – Cieszysz się? - Co masz na myśli? Oczywiście, to wspaniałe, że przyszłaś... Jednak duchy nie powinny się o tym dowiedzieć. Hugo przełknął ślinę. Duchy? Po plecach przebiegł mu dreszcz. - A dobrze ci tu z tymi duszkami? Mam nadzieję, że śpią – kobieta przytuliła się do mężczyzny. Przez chwilę nic nie słyszał. Wychylił zza krzaków głowę, by lepiej widzieć. Para ściskała się i całowała. Przykląkł znowu, lecz natrafił na kamień, poczuł dotkliwy ból w kolanie. Zacisnął zęby. - Tutaj? – szepnął mężczyzna? – nie zapominaj o wartownikach…“ Kobieta zdjęła koszulę. Chłopiec zobaczył jej nagie, białe ramiona i piersi. Patrzył rozszerzonymi oczami. - Tak, tutaj. Tu jest tak romantycznie. A nawet jeśli jakieś duchy nie śpią, to kryją się w lesie ze strachu przed potworami. Mężczyzna rozejrzał się, po czym rozebrał się i położył na kobiecie. Hugo widział od czasu do czasu ich pośladki, raz mężczyzny, raz kobiety. Nie rozmawiali już ze sobą, tylko całowali się po całym ciele. W pewnym momencie mężczyzna położył się na kobiecie i oboje zaczęli stękać, jakby zadawali sobie nawzajem ból. 132 Kobietę chyba bardziej to bolało, gdyż mężczyzna zatkał jej usta swoimi, by stłumić jej krzyk. Serce Hugona biło zdradziecko głośno. Nigdy dotąd nie widział czegoś takiego! Po chwili para uspokoiła się i leżała dość długo w milczeniu. W końcu mężczyzna podniósł się i Hugo zobaczył go w całej okazałości. Zobaczył, że nie tylko jemu rósł siusiak. Czasami myślał, że jest to chorobliwe. - Pójdziemy się ochłodzić? – spytał mężczyzna pełnym głosem. - Marsz do wody skarbie! – odpowiedziała kobieta i popchnęła go. Hugo stwierdził ze zdumieniem, że zna głos mężczyzny. To był Freiherr von Mengen! Kobieta i mężczyzna wbiegli nago do wody, pryskając na wszystkie strony. Księżyc oświetlał rzekę. Hugo zaśmiał się. Tych dwoje obejmowało się i całowało czule. Jak to dobrze, że się pogodzili! – pomyślał z ulgą. Podniósł się, podszedł do brzegu i usiadł na rzeczach, pozostawionych przez parę . Uśmiechał się, nie spuszczając ich z oczu. Tymczasem oni, śmiejąc się, wyszli z wody i nagle zamienili się w dwa słupy soli. Na ich rzeczach uśmiechając się siedział mały Budda. - Odwróć się, Hugo! – nakazał Freiherr von Mengen i zakrył się rękami. Chłopiec podniósł się i skierował głowę w stronę lasu. - Ale ja już wszystko widziałem – zamruczał i po chwili znów zwrócił się twarzą do pary. Nauczyciel ubierał się pospiesznie, lecz ubranie stawiało opór na jego mokrym ciele. 133 Kobieta nie mogła powstrzymać chichotu. - To są rzeczywiście małe duszki. I chyba nie masz nad nimi pełnej kontroli. Ubierała się powoli, nie spuszczając z oczu Hugona. - O nie, mam nad nimi kontrolę, z wyjątkiem tego jednego. Trudno przewidzieć, co mu strzeli do głowy... Czego tu szukasz, Hugo? Chłopiec usiadł na trawie. - Prepraszam, panie Freiherr von Mengen. Usłyszałem w lesie głosy. Najpierw chciałem zagwizdać, ale potem... Dlaczego robiliście sobie krzywdę i... co tu jest takiego romantycznego? – pytał Hugo Dziewczyna była dość młoda. Włożyła ubranie i buty, następnie usiadła koło Hugona. - Ty drżysz z zimna, chłopcze. Chodź, ogrzejemy się nawzajem. Widzisz, ja też cała się trzęsę – rzekła, pokazując chłopcu gęsią skórkę na rękach i przyciągnęła go do siebie, a jemu ciepło jej ciała sprawiło przyjemność. - Dlaczego zadaliście sobie ból? - Nie zrobiliśmy sobie nic złego - wyjaśnił nauczyciel. Hugo spojrzał pytająco na dziewczynę, gdyż ta odpowiedź mu nie wystarczyła. - Nazywasz się Hugo? – spytała kobieta. – Ja jestem Anna, jestem żoną twojego nauczyciela... Smutno mi było samej w domu, więc przyjechałam odwiedzić męża. - No dobrze, ale dlaczego sprawiliście sobie ból? Pogładziła go po głowie. – Chcesz znać prawdę? - Tak, chcę. 134 Freiherr von Mengen zapalił przy pomocy złotej zapalniczki papierosa. Trzęsły mu się ręce. Hugo nie widział nigdy dotąd, by nauczyciel palił. - No, jakby ci tu powiedzieć... Myśmy się kochali – rzekła Anna, patrząc chłopcu prosto w oczy. - Kochaliście się? I to tak strasznie boli? - To nie boli. To się tylko tak wydaje, jakby bolało. - Ach, to się tylko tak zdaje. Hugo kiwnął głową ze zrozumieniem, ta odpowiedź zaspokoiła jego ciekawość. - A co tu jest takiego romantycznego? Freiherr von Mengen usiadł po drugiej jego stronie. Hugo znajdował się teraz pośrodku między obojgiem dorosłych. - Spójrz na rzekę i posłuchaj jej szumu, Hugo – szepnął nauczyciel. – Czy widzisz w niej ten odblask księżyca? A teraz połóż się i popatrz w niebo. Spróbuj policzyć gwiazdy. Wszyscy troje przechylili się do tyłu i patrzyli na rozgwieżdżone niebo. - Widzisz, Hugo? To... – szepnął po kilku minutach von Mengen – To jest romantyczne. A kiedy jest tak romantycznie, to zdarza się że mężczyzna kocha się z kobietą. I w ten sposób powstają nowe dzieci. Nauczyciel natychmiast pożałował tego, co powiedział, gdyż Hugo spojrzał na niego zdumiony i spytał cichutko: - A gdzie to jest? - Co jest gdzie? - No, nowe dziecko. 135 Anna zaśmiała się, ujęła jego rękę, włożyła ją pod swoją koszulę i położyła ją na swym zimnym brzuchu. - Może tu, w środku. - A jak ono tam wchodzi do środka? - Tego dowiesz się dostatecznie wcześnie, Hugo – wtrącił się nauczyciel. - Poprzez miłość, którą obserwowałeś – wyjaśniła Anna. Hugo nachylił się do Anny. - Zostań z nami. Mogłabyś dla nas gotować. - Tego jeszcze tylko brakowało! – żona nauczyciela zaśmiała się. – Podoba mi się tu, na świeżym powietrzu, ale ja muszę w poniedziałek być w pracy. Nie mogę tutaj tak sobie zostać. Przyciągnęła go do siebie i zaczęła gładzić palcem jego czoło. Było to bardzo przyjemne. Chłopiec byłby usnął, gdyby nauczyciel nie przywołał go do porządku. - No Hugo, poznałeś moją żonę, a teraz wracaj na swoje miejsce. Wstawaj! Freiherr von Mengen podniósł się z ziemi. Hugo otworzył oczy, niezadowolony, że skończyły się pieszczoty. Wstał, by odejść do lasu, ale zwrócił się jeszcze do nauczyciela z pytaniem: - Długo jeszcze muszę wartować? - Masz już za sobą połowę. Uważaj pilnie. - Czy istnieją duchy i potwory? - Tutaj są duchy. Właśnie jednego zobaczyłem. Hugona, ducha lasu! – krzyknął nauczyciel. – Nie, Hugo, nie ma żadnych duchów ani potworów... Ach, Hugo... Freiherr von Mengen podszedł do chłopca i rzekł nieco ciszej: 136 - Uważaj, nikomu nie powiem, że opuściłeś wartę... - A ja nikomu nie powiem, że pan się kochał z Anną i w ogóle, co tutaj widziałem. Chłopiec zwrócił się do młodej kobiety: - Cześć! Odwrócił się i podążył w kierunku lasu, aż w końcu znikł im z oczu. * Rankiem zjawił się nauczyciel z chłopcami, którzy mieli pełnić kolejną wartę. Było już jasno, więc Hugo zauważył ich z daleka. - No, jak tam Hugo? Zdarzyło się coś w nocy? Chłopiec zdjął z szyi gwizdek . - Nie, panie Freiherr von Mengen. Nauczyciel z zadowoleniem kiwnął głową. - Naprawdę nic... Tylko... Teraz spojrzał zdumiony i przerażony na chłopca. - Tylko widziałem dwa potwory. Wydaje mi się, że to były potwory. Stanął na palcach i uniósł ręce wysoko. - Były tak duże. Ale może były to tylko duchy. Zaśmiał się głośno, a nauczyciel milczał. Wraz z innymi nocnymi wartownikami napił się gorącej herbaty. Dostali też do ręki po pajdzie chleba z marmoladą, gdyż od razu musieli wyruszyć na kartoflisko. W tym dniu udało mu się zebrać zaledwie dwa kosze ziemniaków. Dreszcze wstrząsały jego całym ciałem, chociaż było gorąco. Nogi ciążyły mu jak kłody, wciąż zamykały mu się oczy i ziewał raz po raz. Rozgarniał 137 właśnie ręką w ziemię, szukając ziemniaków, gdy ujrzał nagle małą, szarą polną mysz, która kawałeczek pobiegła, a następnie przysiadła na bruździe. Hugo zauważył, że grzebie ona malutkimi różowymi łapkami we włoskach brody. Położył się na brzuchu i obserwował ją z bliska. Usnął przy tym i nie poczuł, jak mysz obwąchuje jego nos, po czym szybko znika w polu. Parę minut potem znalazł go Freiherr von Mengen, zaniósł chłopca w pobliże furmanki i położył obok niej w miękkiej trawie, na słońcu. Niedługo potem uczynił to samo z następnym chłopcem, który też w nocy pełnił wartę. Był to trzeci dzień pracy w polu. Tego dnia temperatura podniosła się, było niezwykle gorąco. Freiherr von Mengen nieustannie obserwował niebo, gdyż łatwo można było przewidzieć, że przyjdzie burza. Nagle nakazał chłopcom wracać do stodoły i nie wygłupiać się. Sam poszedł ściągnąć wartowników do obozu. Wtem zagrzmiało, a od strony rzeki nadciągnęła ściana czarnych chmur. Dzieci były niespokojne. Ze strachem wyglądały na zewnątrz, a Freiherr von Mengen biegiem wrócił z czterema wartownikami. W powietrzu zawirowało, uniósł się kurz, liście spadały z drzew. Raz po raz rozlegały się grzmoty. Chłopcy siedzieli w sianie, z lękiem oczekując dalszego ciągu wydarzeń. Wiatr dął z całą mocą w ściany stodoły. Zdawało się, że zaraz się wszystko zawali. Mały Karl Schröder siedział w kucki i modlił się. 138 Najpierw zadudniły ciężkie krople na dachu stodoły. Od czasu do czasu rozlegały się grzmoty i błyskawice, po czym nastąpiła ulewa z gradem, a grzmoty i błyskawice nasiliły się. Przez przymknięte drzwi stodoły dzieci zobaczyły, że na dworze panuje noc, chociaż było południe. Karl Schröder zaczął płakać, a wraz z nim kilku innych chłopców. Freiherr von Mengen usiadł wśród nich, wziął Karla na kolana i zaczął śpiewać. Coraz więcej głosów przyłączało się do niego, śpiew brzmiał coraz głośniej, aż w końcu zagłuszył odgłosy burzy. Z dachu lała się przez liczne szczeliny woda, chłopcy przytulali się do siebie. Gdy kończyła się jedna pieśń, zaczynali następną. Śpiew przegonił strach, a po godzinie było już po burzy. Wszyscy wybiegli przed stodołę. Wokół leżały na ziemi zerwane gałęzie, ognisko wygasło, ziemia zamieniła się w błoto i kałuże. Lecz wkrótce wyjrzało słońce i do wieczora niemalże wszystko wyschło. Po raz pierwszy Hugo zauważył w oczach swego nauczyciela coś w rodzaju strachu. Tego wieczoru, gdy wartownicy udali się na swoje miejsca, nowa plaga nawiedziła obóz: niezliczone komary zaatakowały chłopców. Cięły bezlitośnie łydki, ręce i twarze. * Minęło dziewięć dni obozu. Z wyjątkiem jednego pochmurnego dnia i burzy pogoda była piękna. Nauczyciel dał chłopcom więcej swobody. Po południu wolno im było 139