Nudne, pasjonujące, aktualne?
Transkrypt
Nudne, pasjonujące, aktualne?
Anatol Ulman Nudne, pasjonujące, aktualne? Kiedy w roku 1827 Wiktor Hugo pisał przedmowę do swego dramatu Cromwell, początkował we Francji okres romantyzmu. Gdy w roku 1862 wydawał Nędzników, romantyzm należał do przeszłości (w roku 1857 wychodzi Pani Bovary Flauberta, tworzą już Goncourtowie). Mimo że wielka ta powieść nadal realizowała założenia romantyczne, zdobyła powodzenie trwające do dziś, podobnie jak znacznie wcześniejsza Katedra Marii Panny w Paryżu. Realizm nie znosi liryzmu przypisując mu cechy sentymentalne. Nie przepada również za wzniosłością, za olbrzymią metaforyką, za mieszaniem wszystkiego w jednym kotle. A tacy są Nędznicy. Filozofia Wiktora Hugo jest nie sprecyzowana. Nic dziwnego, skoro pisarz nie wypowiada się poprzez rozum, ale poprzez wyobraźnię, korzystając wyłącznie z intuicji. Pisarz prawie wyłącznie tworzył obrazy oraz symbole, myśl wyrażona w taki sposób nie jest konkretna, przybiera charakter mityczny. Powiedzmy ostrzej: jest mglista. Skąd więc ciągłe trwanie Nędzników w kulturalnej świadomości świata? Wstępnie można powiedzieć, że wyjaśnienie znajduje się w słowach motta: „... póki istnieć będzie na ziemi ciemnota i nędza, książki takie, jak ta, mogą być użyteczne”. Bo Hugo w generalnym założeniu (zabrzmi to sentymentalniej) proponował czytelnikom miłość jako zasadę życia. I ponadto czystość moralną. Wielkie idee, nawet jeśli podane zbyt patetycznie. Le misérable znaczy po francusku nędzarz, nędznik. Stąd właśnie ów tradycyjny błąd w tytule powieści powtarzany od pierwszego przekładu, choć książka opowiada niewątpliwie o nędzarzach. Otrzymaliśmy właśnie szóste jej wydanie, cztery opasłe woluminy, prawie tysiąc osiemset stron. Dzieło znane poprzednim pokoleniom Polaków. Jak je odbiorą dziś nowi czytelnicy? Jakie skojarzenia mieć będą ci, którzy sięgną po utwór ponownie, po ćwierćwieczu (sam czytałem je w wydaniu z 1956 roku)? Te olbrzymie arcydzieło, co za sprzeczność, zawiera szereg braków. Przede wszystkim jest fałszywe psychologicznie, a ściślej mówiąc: psychologii w nim niewiele, chociaż w zasadniczym wątku przedstawia wewnętrzne przemiany bohaterów. Biskup Myriel, nim został mądrym i dobrym człowiekiem, zażywał w młodości przyjemności naskórkowych. Zbrodniarz Jean Valjean pod wpływem jednego tylko zdarzenia przemienił się w człowieka szlachetnego. O wiele prawdziwsze psychologicznie wydają się postaci konsekwentnie złe. Takie jak fanatyczny i bezlitosny policjant, służący każdej władzy inspektor Javert czy rodzina Thénardierów lub pozbawiony poczucia wszelkiej odpowiedzialności kochanek Fantyny, a zarazem ojciec Kozety, żelazny student Tholomyés. Po drugie, dzieło przeładowane zostało, bardzo to charakterystyczne dla romantyków, wielką ilością dygresji, rozważań historycznych oraz obyczajowych, różnych wtrętów i epizodów nie zawsze mających związek z akcją. Niektóre z nich są tak nudne, iż nie sposób je trawić. Gdyby to, co nazywamy dzisiaj akcją, wyjąć z całości i zbudować powieść bardziej nam współczesną, byłaby ona dosyć szczupła. Nie należy jednak sądzić, że wielki pisarz nie radził sobie z materiałem. Było odwrotnie: Hugo świadomie założył, iż „wszystko jest we wszystkim”. Stąd owo stopienie w całość powieści filozoficznej, symbolicznej i historycznej (dobry epizod z bitwy pod Waterloo i wstrząsające prawdą obrazy rewolucji roku 1830 w Paryżu). Z tą samą koncepcją związane jest rozmyślne pomieszanie wszystkich rodzajów literackich i niektóre gatunków. Bo Nędznicy są jednocześnie dramatem moralnym (historia Jean Valjeana), humanistycznym, choć nazbyt patetycznym poematem o francuskim ludzie, liryczną pieśnią na cześć miłości (tej bezinteresownej do biedaków, i tej czułej między kobietą a mężczyzną – Mariusz i Kozeta), tragihumorystycznym opowiadaniem o paryskich ulicznikach (Gavroche), utworem sensacyjnym (policjanci i złodzieje, kanały Paryża), a przede wszystkim powieścią i to bardzo realistyczną w tych wątkach, w których maluje Hugo byt nędzarzy, tych dobrych i tych złych. Ten przemyślany nieporządek jest jednak dziś irytujący i nie może być policzony między zasługi pisarza. Są one zawarte w czym innym. W sporej liczbie postaci umieścił Wiktor Hugo i siebie, portretując z dużą zarozumiałością, z czego niestety słynął, jako powstaniec Mariusz. Głównym bohaterem jest jednak niewątpliwie galernik Jean Valjean, występujący także pod nazwiskiem pana Madelaine. Tej postaci właśnie, chociaż bardziej romantycznie wydumanej niż prawdziwej psychologicznie, zawdzięcza utwór swą bezdyskusyjną wielkość. Zarzut, iż postać Valjeana wydaje się niezbyt realną, mimo absolutnie prawdziwych szczegółów tła, prawdopodobnie pochodzi stąd, iż coraz bardziej jesteśmy przyzwyczajeni do ludzkiej podłości, egoizmu i różnego rodzaju draństwa, by móc uwierzyć, że jednostka straszliwie pokrzywdzona przez społeczeństwo może się moralnie odrodzić i to pod wpływem chwili. Bardzo to aktualny obecnie temat do rozważań. Być może rozumuję tak, jak mieszczka z Montreuil-sur-mer, miasteczka, które swą pomyślność zawdzięczało byłemu galernikowi i które nie wyraziło mu wdzięczności, lecz potępiło po jeszcze jednym dowodzie jego szlachetności (aby ocalić życie niewinnego, obcego człowieka, pan Madelaine przyznaje się, iż jest poszukiwanym przez policję galernikiem). Stwierdziła ona: „Ten człowiek był zbyt dobry, zbyt doskonały, zbyt słodki. Nie przyjął orderu, dawał pieniądze każdemu spotkanemu na drodze urwisowi. Zawsze uważałam, że kryje się pod tym wszystkim jakaś brzydka sprawka.” No cóż, coraz bardziej szlachetność wydaje się wymysłem artystów, a pisanie o niej naiwnością. Niezmiernie stosownie natomiast, w odniesieniu nie do historycznego wczoraj, lecz do smutnego dzisiaj, zabrzmi pogląd biskupa Digne-Myriela o pewnym rodzaju ludzi: „Ci, którzy potrafili posiąść ten cudowny materializm, mają radosne poczucie braku odpowiedzialności i myślą, że mogą spokojnie połykać wszystko: stanowiska, synekury, godności, władzę, źle czy dobrze zdobytą, zyskowne zaprzaństwa, korzystne zdrady, dobrze opłacane ugody z własnym sumieniem, i że legną w grobie straciwszy to wszystko.” Oczywiście, nie chodzi tu o materializm filozoficzny, lecz o prymitywne pojmowanie celów życia i brak jakichkolwiek moralnych ostoi. Podstawę problematyki Nędzników stanowi bowiem teza moralna, że bezinteresowna dobroć oraz prawość jednych może wpływać na etyczną naprawę drugich. Chodzi o dobry przykład, co może jest naiwne, ale wcale nie śmieszne. Biskup Myriel zeznając policji, iż zwolniony właśnie z galer Valjean nie ukradł sreber, lecz je od kapłana otrzymał, kłamstwem swoim pozyskuje bohatera dla uczciwego życia. Czyn Myriela mógłby się wydawać nierzeczywisty oraz sentymentalny, gdyby autor nie przygotował czytelnika do tej scenki długim opowiadaniem o pełnym wyrzeczeń i wypełnionym dobroczynnością dotychczasowym życiu biskupa. W tym kontekście postawa Myriela nie jest gestem, lecz czymś zwyczajnym. Istniejemy dla innych, by im pomóc, by ich uszlachetnić – i to nie słowami, kazaniami i radami, lecz własnym przykładem. Nie zamierzam propagować przy pomocy tej powieści romantycznych postaw, a zwłaszcza filantropii, niemniej wcale rozsądna wydaje mi się myśl, iż dygnitarz (w tym przypadku kościelny, ale przecież i każdy inny) swoje wyniesienie ponad społeczeństwo pojmował jako służbę wobec niego i nie gromadził dla siebie dóbr, ale starał się je sprawiedliwie dzielić. Pamiętajmy przy tym, iż czytamy powieść z okresu najbardziej drapieżnego kapitalizmu, który ponad wszystko umiłował sobie własność prywatną: Jean Valjean za kradzież bochenka chleba dla siedmiorga dzieci swojej owdowiałej siostry skazany zostaje na pięć lat galer, czyli katorżniczej pracy wiosłami na okręcie. Za próby ucieczki przedłużono mu karę do lat dziewiętnastu. Za recydywę, jaką było zabranie pieniążka małemu Sabaudczykowi, groziły bohaterowi galery dożywotnie. Drakońskie wyroki na maluczkich. Podobno zawsze lepiej jest okradać społeczeństwo na miliony – przestępca może liczyć na starania wspólników oraz życzliwe głosy, że dość rozliczania. Tak, lęgną się myśli nader aktualne przy czytaniu tej starej powieści. Lęgną się i wówczas, bo Hugo miał poczucie humoru, gdy kochanek Fantyny mówi o sobie: „... z tego wreszcie, że mam dostać tytuł doktorski nie wynika, żebym koniecznie był durniem”. Albo taki żartobliwy wspominek z charakterystyki roku 1817: „Tajna policja pałacowa donosiła jej królewskiej mości, że na wystawionym wszędzie portrecie książę Orleanu prezentuje się lepiej w swym mundurze generała huzarów niż książę de Berry w mundurze generała dragonów; poważne uchybienie.” Ileż takich uchybień można było niedawno popełnić wymieniając osoby w niewłaściwej kolejności czy prezentując lepiej człowieka, który był w niełasce, od tego, co właśnie szedł w górę. Różnie można czytać tę czy inne powieści, więc i tak. W każdym razie warto albo po raz pierwszy, albo ponownie, wziąć się za lekturę Nędzników, by wspólnie z bohaterami odgrzebywać z błota wielkie wartości moralne. One tam tkwią, tkwiły zawsze i zawsze byli ludzie, którzy je podnosili oraz czyścili do połysku, by człowiek przypominał sobie o istnieniu godności. Wiktor Hugo Nędznicy T. 1-4 Tłum. z franc. K. Byczewska Warszawa 1980 PIW Nowe Książki, nr 2/1981, 31 I 1981