Document 88185
Transkrypt
Document 88185
ISSN 1897-4023 Miesięcznik Towarzystwa Miłośników Ziemi Złotoryjskiej ● Nr 9(94) ● Wrzesień 2013 ● Cena 3,00 zł Kosmiczny problem LUDZIE ZIEMI ZŁOTORYJSKIEJ T emat szpitala powraca jak kometa Halleya, tylko z coraz większą częstotliwością i coraz bliżej definitywnego rozstrzygnięcia, które albo będzie spektakularną katastrofą, albo też, miejmy nadzieję, początkiem skutecznej restytucji tego przybytku. Na razie postawiono profesjonalną diagnozę. Złośliwi mówią, że dosyć kosztowną, bo za 60 tys. złotych dowiedzieliśmy się o tym, o czym powszechnie było wiadomo. Szczerze mówiąc raczej nic nowego nie usłyszałem podczas prezentacji, która odbyła się w sali konferencyjnej Starostwa Powiatowego, a przygotowanej przez firmę doradczą AMG Finanse z Łodzi. Potwierdziło się wszystko, o czym mówił pan dyr. bolesławieckiego szpitala powiatowego – Adam Zdaniuk oraz pełniąca obowiązki dyrektora złotoryjskiego szpitala pani Longina Podgórska (EZ 06/2013). Tyle tylko, że ten głos jest mocniejszy, poparty wnikliwą analizą i doświadczeniem firmy specjalizującej się w wyciąganiu za uszy takich, wydawałoby się, beznadziejnych przypadków. Czy było warto? Patrząc na skalę problemu – blisko 16 mln zadłużenia, to te 60 tys. zupełnie nic nie znaczy i mógłbym tu przytoczyć przykłady bardziej nietrafionych inwestycji z zakresu doradztwa wszelakiego. Ważne jest, że w sposób obiektywny, również na zasadzie porównania z innymi przypadkami, postawiono ciężko choremu pacjentowi diagnozę i przedstawiono trzy możliwe warianty jego uzdrowienia: albo restrukturyzację jednostki w obecnie funkcjonujących ramach organizacyjnych, albo przekształcenie w spółkę prawa handlowego, albo wydzierżawienie szpitala podmiotowi zewnętrznemu. AMG Finanse była w trochę kłopotliwej sytuacji, bo sama skoligacona z firmą, która zarządza szpitalami, więc optowanie za trzecim rozwiązaniem mogłoby zostać źle odebrane. Stąd podejrzewam wskazanie pierwszego wariantu jako preferowanego do zastosowania. Rozmawiając z kilkoma radnymi powiatowymi odnoszę wrażenie, że też takie rozwiązanie uważaliby za najlepsze. Chociaż jestem urodzonym optymistą, uważam, że jednak skończy się na trzeciej opcji. I wbrew pozorom chyba będzie to najlepsze rozwiązanie, uniezależniające szpital od bieżącej koniunktury towarzysko-politycznej w powiecie. To nie jest tak, że można podać konkretną datę, kiedy w szpitalu zaczęło dziać się źle. Jakaś dziwna choroba toczyła złotoryjską lecznicę odkąd pamiętam i na pewno było to długo przed nastaniem powiatu. To cały splot wydarzeń, powiązań personalnych, interesów osobistych i ambicji charakterystycznych dla społeczności, zwłaszcza w małych zamkniętych środowiskach. Obejmujących nie tylko szpital. Szpital dostrzegliśmy tylko ze względu na jego ostrą niewydolność finansową, która infekuje cały powiat. Niestety układ towarzyski w Złotoryi i jej przyległościach funkcjonuje i to na wielu płaszczyznach, które przenikają się wzajemnie bez podziału na opcje polityczne, status zawodowy czy ekonomiczny. Praktycznie w każdej instytucji samorządowej czy państwowej można wskazać na pewne powiązania, zależności, nieprawidłowości, jeżeli nawet niewykraczające wprost poza ramy prawne, to na pewno głęboko nieetyczne. To taki urok małych, zamkniętych społeczeństw, gdzie każdy zna każdego, jeden zależy od drugiego, a władza samorządowa od wielu lat jest niezmienna. I dopóki nie przeszkadza to w sposób istotny reszcie społeczeństwa – nic się z tym nie da zrobić. Bo kolega nie pogrąży kolegi, podwładny nie zezna przeciwko szefowi, nie tylko, bo czuje obrzydzenie wyniesione z lat sprzed 1989 roku, ale również dlatego, że często musiałby i siebie obciążyć. Robert Pawłowski Sportowe życie Paweł Macuga: Jak powstał OLAWS (Otwarta Liga Amatorów Wieloboju Sportowego) ? Słyszałem, że pierwowzór to zasługa starej gwardii. Piotr Kocyła: Tak to prawda. W latach 80. Józef Zatwardnicki prowadził wielobój OLDBOYA. To było dla mnie inspiracją, ale ja chciałem stworzyć coś większego, bardziej rozbudowanego, z określonymi zasadami i punktacją. Coś takiego, gdzie każdy odnajdzie swoją dyscyplinę i będzie mógł powalczyć. Coś, co pozwoli w przeciągu roku wyłonić najlepszego, najwszechstronniejszego. Po prostu Mistrza. Kiedy wystartowała pierwsza edycja LIGI ? W tym roku obchodzimy dziesięciolecie, więc łatwo obliczyć. Rozpoczęliśmy w sezonie 2003/2004, a dokładnie 2 grudnia 2003 roku z pierwszą konkurencją – Wielobojem Sprawnościowym. Spodziewałeś się, że OLAWS odniesie taki sukces? Nie. Chodziło mi raczej o to, żeby podnieść sprawność pracowników zakładu poprawczego, bo to specyficzna praca. Dodatkowo zintegrować się ze środowiskiem lokalnym, zaprosić do zabawy kolegów i koleżanki. Wiedziałem, że uprawiają różne sporty. I udało się. Na początku większość stanowili pracownicy: strażnicy, nauczyciele i wychowawcy. Z czasem zaczęli przychodzić ludzie z zewnątrz, nie tylko ze Złotoryi, ale i z Chojnowa, Legnicy, Pielgrzymki i Sępowa. Po dziesięciu latach z zakładu zostało nas tylko trzech. Ja znam Cię jako skromnego człowieka, więc raczej tego nie potwierdzisz, ale OLAWS = Piotr Kocyła. Mam nadzieję, że koledzy mi wybaczą. Wiem po prostu, że albo jest lider, który bierze cały ciężar na siebie, albo inicjatywa jest efemerydą jednego sezonu. Organizacyjnie to może i tak, ale OLAWS to są wszyscy uczestnicy. Gdyby ich nie było, to nie byłoby ani Ligi ani Klubu. To może spytam, jak dużo czasu poświęcasz na organizację OLAWSa ? Organizacja OLAWSa - to przede wszystkim zaplanowanie, przygotowanie i przeprowadzenie imprez a także to, co pochłania bardzo dużo czasu, prowadzenie strony www, pisanie newsów i prowadzenie statystyk. Żeby przygotować newsa, czyli to, że ktoś gdzieś startował, albo napisać jakiś artykuł, to najpierw trzeba to sprawdzić i zweryfikować. Jak mi ktoś o tym mówi, to jest dla mnie tylko sygnał. Trzeba znaleźć stronę organizatora i zobaczyć oficjalne wyniki, tak, żeby to było wiarygodne. Jeśli chcę coś wpisać do naszej księgi rekordów, to muszą być na to dowody. Dodatkowo muszę zdobyć zdjęcie. Następnie umieszczam to na stronie zakładowej, klubowej, zlotoryjainfo i innych. Z reguły zajmuje to około dwch godzin. Ludzi, którzy biegają pod szyldem OLAWS Złotoryja jest coraz więcej, zatem co drugi dzień trzeba coś opracować. Któregoś razu bardzo mnie zaskoczyłeś, bo mój wynik z maratonu pamiętałeś lepiej niż ja. Tak? W 2010 podczas wakacji wpadłem na pomysł, żeby zaszeregować wszystkich biegaczy ze Złotoryi, zrobić taką tabelę rekordów. A że mój kolega Henryk Florczak startował już w latach osiemdziesiątych, stwierdziłem, że muszę się cofnąć praktycznie do samego początku tj. do wyników pierwszych maratonów organizowanych w Polsce, czyli do Maratonu Pokoju, który odbył się w 1979 w Warszawie. Odnajdywałem i analizowałem takie zestawienia. Wyszukiwałem złotoryjan, spisywałem ich czasy, daty i miejsca startów i uporządkowywałem to. Przewertowanie wszystkich maratonów, jakie odbyły się od 1979 roku zajęło mi prawie cztery miesiące. Czyli masz także wkład w dokumentowanie historii sportu naszego regionu. Która z dyscyplin była najbliższa twojemu sercu, kiedy ruszyła liga? Ja się wywodzę z ciężarów. Jako junior uprawiałem rzut młotem (V miejsce w Mistrzostwach Polski). Ciężary to było całe moje życie. Sporty siłowe, pompki, drążek, czyli to, co wprowadziłem też do OLAWSa. Z czasem polubiłem bardzo kolarstwo. Po drugim czy trzecim sezonie udało mi się namówić kolegów, aby także znalazło się w Lidze. W końcu rozsmakowałem się w dyscyplinie, której bardzo nie lubiłem tj. w bieganiu. Można powiedzieć, że uzależniłem się od biegania. Nie robiłem super wyników, ale jak na osobę, która nie cierpiała biegać i sporo ważyła, samo przebiegnięcie półmaratonu czy później maratonu (42 km 195 metrów) było nie lada wyczynem. Spodziewałeś się, że bieganie zdominuje inne dyscypliny? Dziś OLAWS to głównie biegacze. Właśnie. W ogóle się nie spodziewałem. A już na pewno nigdy nie przypuszczałem, że zawodnicy będą mieli takie wyniki. To zwykli ludzie, którzy mają rodziny, pracę i obowiązki a po pracy przekształcają się w zaawansowanych biegaczy. Może mieli coś wspólnego ze sportem w młodości, ale później długo nic nie robili. Mimo wielu obowiązków trenują ciężko jak zawodowcy i osiągają wyniki zbliżone do czołowych zawodników w Polsce. Kogo byś tu wymienił? Oj, można by długo wymieniać, ale rozumiem, że muszę wybrać tylko kilku. Robert Kuriata, który ze zwykłego inżyniera stał się maratończykiem biegającym 5, 6 maratonów rocznie – zawodowcy biegają góra 3. Tomasz Szpiter, który kompletnie nic wcześniej nie robił. Za to teraz robi wszystko: maratony biegowe, kolarskie, nordic walking, narty, triatlon… No i zrobił to, czym na razie tylko dwie osoby ze Złotoryi mogą się pochwalić (on i Marcin Rabenda). Zrobił IRONMANA (3,8 km – pływanie, 180 km – rower 42,2 km – bieganie). Adam Skórka, biegacz-maratończyk, jest chyba najczęściej widywanym biegaczem w Złotoryi. Warto też wspomnieć o wszystkich, którzy podjęli się zdobycia odznaki korony maratonów polskich, czyli przebiegnięcia pięciu najważniejszych maratonów w Polsce, które trzeba zaliczyć w ciągu dwóch lat. A Maciek Dawidziuk? On jest najlepszy? To był dla mnie zawsze zawodnik, którego postrzegałem jako zawodowca. Człowiek, który od dziecka uprawiał sport. On do nas dołączył już jako „zawodowiec”. Chciał nas reprezentować, promować klub, miasto i chwała mu za to, że jest z nami i dalej biega jako OLAWS. Maciek miał kilka innych propozycji, ale postanowił zostać z nami. To powiedz jeszcze, jak zaczęło się bieganie? Kiedy mieliśmy już OLAWSA – ligę, przeważnie było tak, że po każdej konkurencji szliśmy sobie na jakieś piwko i pizzę, porozmawiać i przeanalizować jak wypadły zawody. Podczas jednego z takich spotkań nasz kolega Henryk Florczak - współzałożyciel OLAWSA – opowiadał o tym jak przebiegł pierwsze dwa maratony w 1979 i 1980 roku i jak się przygotowywał. Słuchając stwierdziliśmy, że też dalibyśmy radę – taki tam maraton. On wtedy wszedł nam na ambicję i stwierdził, że półmaratonu (21 km i 97,5 metra), byśmy nie przebiegli. A my na to: jak to, my nie przebiegniemy półmaratonu czy maratonu? Można powiedzieć, że stało się to przedmiotem Wrzesień 2013 zakładu. Czyli ja, Jurek Cibor i Marcin Rabenda, stwierdziwszy, że damy radę, zapisaliśmy się na półmaraton w Pradze. Oczywiście Heniek, też się zapisał. Miało to być 1 kwietnia 2005, a rozmowa miała miejsce pod koniec lutego. Mieliśmy miesiąc na przygotowania. W ciągu tego czasu przebiegliśmy może 3 razy po 5 km i pojechaliśmy na półmaraton. Na Moście Karola stanęliśmy w skórzanych butach do koszykówki, spodenkach trzy czwarte zasłaniających kolana i w wełnianych bluzach. Już po 200 metrach zdejmowaliśmy bluzy, tak było nam gorąco. Ostatecznie cała nasza czwórka zaliczyła bieg. Heniek przyznał nam rację, że daliśmy radę, ale stwierdził, że maratonu to na pewno nie przebiegniemy. Wtedy nastąpił drugi zakład, że damy radę przebiec i maraton. Na pierwszy maraton pojechałem ja, Tomek Szpiter, Robert Kuriata i Robert Ostręga do Berlina (30.09.2007). Biegło tam 42000 ludzi. Oczywiście, też daliśmy radę. Następnie zrobiliśmy 3 pół maratony i Grand Prix na 10 km w Pradze. Pobiegliśmy też w Budapeszcie, Wiedniu, Barcelonie i Paryżu i tak się zaczęło. Czy któryś z tych biegaczy znacznie się wyróżniał? Tak, zdecydowanie w tamtym okresie to był Marcin Rabenda. On w młodości trenował bieganie i miał najlepsze osiągi. Biegał w różnych klubach. Ale nikt się też nie spodziewał, że taki Robert Kuriata (kiedy wstąpił do OLAWSA miał 40 lat) po 3-4 latach, narzucenia sobie ciężkiego treningu, zacznie przebijać innych i złamie 3 godziny w maratonie. W ostatnim okresie najlepsze wyniki osiąga nasz nowy zawodnik Marcin Pawłowski (ultramaratończyk – ktoś kto biega na długich dystansach najczęściej około 100 km). Już zresztą drepczą im po palcach następni. Dokładnie. Kiedy zacząłem szukać wyników maratonów, w tabeli było może 6-8 zawodników – złotoryjan. To lata 1979, 1980, 1981 i 1983. Potem była bardzo długa przerwa. Duża fala startów ruszyła po maratonie w Berlinie w 2007 roku. Teraz już ciężko ją zahamować. Co szczególnego jest w OLAWSie? Jaki ma magnetyzm? Co sprawia, że wciąż udaje się przyciągać tylu nowych ludzi do biegania? Atmosfera. Ludzie sami się przyciągają. Nie ma wpisowego, nikt nikogo nie rozlicza, nikt nikogo do niczego nie zmusza, jest swoboda wypowiedzi, swoboda działania. Wystarczy reprezentować klub na jakimś biegu i zgłosić mi, że się biegło pod szyldem OLAWS Złotoryja. A my staramy się promować taką osobę. Jest bardzo często tak, że jeden drugiego wspomaga. Szczególnie widać to na zawodach biegowych. Jeśli ktoś skończy, czeka na drugiego, albo nawet podbiega do niego i dopinguje, żeby przyspieszył. Woła „dasz radę, dasz radę”. Po prostu wspólna pasja. Jakie jest główne motto OLAWSa? „Wygrywaj bez pychy, przegrywaj bez urazy”. Ale jest jeszcze inne. Kilka lat temu z Robertem Kuriatą wymyśliliśmy, żeby raz w roku zebrać się i gdzieś pojechać. Najlepiej za granicę, na jakiś duży bieg, żeby poczuć atmosferę 40 tysięcznego tłumu. Przy okazji pozwiedzać miasto, w którym jesteśmy i integrować się. Stwierdziliśmy, że to superpomysł na takie wycieczki. Stąd motto „Zwiedzanie i Bieganie z OLAWSem”. Od kilku lat staramy się raz, dwa razy do roku pojechać dużą grupą do jakiegoś dużego miasta. Nasi za- wodnicy biegali już na czterech kontynentach w Europie, Australii, Afryce i Ameryce Północnej. Czy zgodzisz się z tym, że bieganie zmienia sposób życia? Zdecydowanie. Widzę to po sobie i wielu zawodnikach z klubu. Co daje bieganie? Konsekwencję w dążeniu do celu, wytrwałość, wytrzymałość. Człowiek staje się lepszy. Udowodnione jest to, że podczas długiego biegania, wysiłku fizycznego wytwarzają się endorfiny, czyli hormony szczęścia. Wiem to po sobie, bo po dłuższym bieganiu jestem zadowolony, problemy znikają, no w ogóle chce się żyć. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia ludzi z OLAWSa. Oni są uśmiechnięci, weseli, zawsze przyjaźni dla otoczenia, mają inne priorytety – sport zmienia. Rodzina jest zadowolona, bo taka osoba jest niekonfliktowa, zadowolona i spełniona. Minusem jest to, że chcąc trenować, trzeba znaleźć na to czas, a to może zabierać czas dla rodziny. Czyli podpisujesz się pod hasłem „W zdrowym ciele zdrowy duch”? Tak. Wiadomo, że długodystansowe bieganie może wiązać się z kontuzjami, ale jeżeli robi się to umiejętnie, jest więcej plusów niż minusów. A jakie ty masz plany, jeżeli wolno spytać? Teraz nie wiem. Jestem tymczasowo niedysponowany. Na razie czekam na decyzję lekarza. Na pewno chciałbym wrócić do sportu. Wiem, że przygotowywałeś się do połówki IRONMENA (1,9 km pływanie, 90 km jazda na rowerze i 21,1 km bieganie)? Tak to prawda. Kiedyś namówiłem kilku kolegów (Marcina Rabendę, Maćka Dawidziuka, Marcina Grochowskiego) i pojechaliśmy do Kunic wystartować w sprincie triatlonowym (750 m – pływanie, 20 km - rower i 5 km – bieg). Wtedy, w 2008 roku to były zawody pucharu Polski. Było dużo obostrzeń, a ja nie miałem doświadczenia. W konsekwencji zostałem zdyskwalifikowany, ale nabrałem takiej ochoty do tej dyscypliny, że miesiąc później wystartowałem z Marcinem Rabendą w Mistrzostwach Polski w Chodzieży. Marcin zrobił bardzo dobry wynik, bo załapał się do pierwszej ćwiartki. Ja byłem w ostatniej ćwiartce, ale udało mi się go ukończyć. To był początek i narodziła się myśl ,żeby kiedyś w przyszłości spróbować zrobić połówkę IRONMENA, a potem całego. Całą zimę się przygotowywałem. Byłem w życiowej formie. Poprawiłem wszystkie swoje wyniki w pływaniu, bieganiu i rowerze. Niestety w kwietniu choroba wyeliminowała mnie z dalszych startów. To musi być szczególnie przykre dla Ciebie, że jako twórca OLAWSa, nie możesz obecnie aktywnie uprawiać sportu. To jest paradoks. Od szkoły podstawowej, gdzie miałem dwie godziny wychowania fizycznego dziennie, uprawiam sport. Przez ostatnie 10 lat przez 5-6 dni w tygodniu coś trenowałem. I teraz nagle nie mogę nic. To najgorsza kara, ale mam nadzieję, że to okres przejściowy. 10 lat OLAWSa to bardzo duży dorobek. Wydarzyło się wiele dobrego dla biegaczy, dla ludzi w Złotoryi. Skala działań zwiększyła się w sposób, który przerasta jednego człowieka. Czy masz jakiś pomysł żeby zmienić formułę? Chcemy troszeczkę zmienić statut klubu, powiększyć zarząd, otworzyć się na dyscypliny najbardziej popularne wśród naszych zawodników. Chcemy przenieść siedzibę z Zakładu Poprawczego do Liceum Ogólnokształcącego. Stworzyć trzy sekcje: kolarską, triatlonową i biegową. Chcemy też szkolić młodzież, organizować obozy. Czyli taka praca u podstaw? Pewnie nie chodzi tylko o bieganie, ale i promowanie innych pożytecznych rzeczy jak sposób żywienia, samodyscyplina - wyniki wymagają zmiany stylu życia. Wydaje mi się, że mamy już na tyle doświadczo- ciąg dalszy na stronie 4. 3 LUDZIE ZIEMI ZŁOTORYJSKIEJ ciąg dalszy ze strony 3. ną na własnych przykładach kadrę, że można to przekazać młodemu pokoleniu. Te 10 lat to sama nauka. Próbowaliśmy na sobie. Nie mówię, że zawsze były to dobre decyzje, uczyliśmy się na błędach. Okupiliśmy to kontuzjami i przerwami w uprawianiu sportu. Teraz większość z nas jest tak oczytana, że w niektórych dziedzinach może uchodzić za ekspertów. Zawodnicy doświadczyli tego na sobie i mogą podzielić się doświadczeniami z innymi. Co radziłbyś rozpoczynającym przygodę z bieganiem? Wstąpić do OLAWSA. Niekoniecznie trzeba startować w zawodach. Wystarczy umówić się z kimś na trening, wielu już tak robi. W grupie zawsze łatwiej. A czy już biegającym rekomendowałbyś start w zawodach i dlaczego? Mogę powiedzieć na swoim przykładzie. Ja, jeżeli miałem coś zrobić, to na 100 procent. Jeżeli już musiałem przebiec te 42 km, to ten jedyny raz w życiu, chciałem to zrobić w dobrym towarzystwie, w szczególnym miejscu. Wybrałem Maraton Berlin, w którym startowało 42 tysiące biegaczy. Jest to niesamowite przeżycie. Pamiętasz jakąś śmieszną historię związaną z OLAWSem? Na przykład samo nasze przygotowanie do półmaratonu w Pradze. Przebiegliśmy 3 razy po 5 km i stwierdziliśmy, że jesteśmy przygotowani. To naprawdę śmieszne, jeśli weźmie się pod uwagę strój, w jakim wystąpiliśmy i wagę, jaką wtedy mieliśmy. Ja ważyłem ponad 105 kg (teraz 93 kg). A może jest coś co chciałbyś powiedzieć czytelnikom, zaapelować do ludzi ? Chciałbym podziękować tym, którzy nas do tej pory wspomagali, kibicowali i byli z nami przez te 10 lat. Szczególnie Pani Dyrektor LO w Złotoryi za przychylność, za to, że użyczała nam bez problemów obiektów sportowych ogólniaka. Także Józefowi Zatwardnickiemu, który poświęcał swój czas, sędziował nam i użyczał strzelnicy. Dziękuję też sponsorom. Część tożsamości Złotoryi to np. Baszta Kowalska, Wilcza Góra a także i sport. Gdybyś miał na to spojrzeć przez pryzmat dokonań osoby, która miała największy wkład w rozwój złoto- 4 ryjskiego sportu, to kogo byś wymienił? Myślę, że Józek Zatwardnicki jest taką osobą. On stworzył OLDBOJA, który był pierwowzorem OLAWSa, był współtwórcą płukania złota i cały czas prowadzi klub strzelecki. Pracuje u podstaw, szkoli dzieci i młodzież i osiąga z nimi sukcesy. To może powiedz, kto miał największy wpływ na ukształtowanie Twojego ducha sportowego? To, że jestem sportowcem, że lubię promować sport, organizować różne zawody (organizowałem wiele imprez: siłaczy, wyciskanie sztangi, mistrzostwa badmintona w Złotoryi, wyciskanie wielokrotne nauczycieli - tu pochwalę się, że zdobyłem 3 miejsce w Polsce a drużynowo jesteśmy już drugi rok Mistrzami Polski), zawdzięczam dwóm osobom: Tadeuszowi Pietroszkowi i Andrzejowi Skowrońskiemu. To dwie osoby, które zaszczepiły we mnie sport. Jeden i drugi był moim nauczycielem WF. Jeden i drugi był moim trenerem od szkoły podstawowej aż do końca technikum. Trenowałem u nich rzut młotem. Co dziwne, w podstawówce nie lubiłem sportu. Oni mnie przekonali i nauczyli, że najpierw zacząłem go tolerować, potem polubiłem, a teraz nie mogę bez niego żyć. Pamiętasz, ile godzin wychowania fizycznego miałeś w szkole? Dwie godziny WF codziennie, czyli 10 godzin w tygodniu + 6 godzin tzw. SKS-ów. A Twój syn ile ma ? 4 godziny w tygodniu i to sportowa klasa. Ja chodziłem do szkoły na ósmą i wracałem o 16stej. Miałem w szkole wyżywienie, dwa razy w roku obóz sportowy, zimowy i letni, za darmo dostawałem obuwie sportowe, strój i dres. Według Ciebie sport pomaga czy przeszkadza w nauce? Mnie zawsze pomagał. Jak człowiek trenuje, to uczy się samodyscypliny. Ja nauczyłem się, że jest czas na wszystko. Na zabawę, sport i na odpoczynek. Dzięki temu nie zainteresowałem się żadnymi nałogami. W życiu nie paliłem papierosów, żadnych używek, a alkohol tylko w sporadycznych sytuacjach. Pracujesz z trudną młodzieżą, u której niezwykle trudno wzmóc pozytywną motywację. Czy sport może w tym pomóc ? Ta młodzież jest tak specyficzna, że praca z nią to taka jakby orka na ugorze. Najlepsze efekty u tych chłopców osiąga się poprzez sport. My to odkryliśmy dużo, dużo wcześniej. Sport jest też ich ulubionym zajęciem. Dlatego, skoro ja lubię sport i oni lubią sport, mamy wspólny mianownik. Żeby mieć na nich większy wpływ, zacząłem organizować coraz więcej imprez w zakładzie. Oni pomagali w OLAWSie, sędziowali. Najlepszym przykładem dla nich jest jednak wychowawca. Jeśli widzą, że wychowawca ma pasję, hobby, realizuje się w czymś, oni to obserwują i mają przykład do naśladowania. Z czasem przejmują pewne wzorce. My robimy to mimowolnie do niczego ich nie zmuszając, a oni powoli po kilku nawet latach je powielają. Kiedy padło hasło: „i Ty możesz zostać maratończykiem” otworzyli szeroko buzie twierdząc, że nie przebiegną nawet 5 km, a ja na to, że kiedyś też tak mówiłem. Popatrzcie, jak ja wyglądam, ile ważę a przebiegłem maraton. Trafiliśmy kilku takich, którzy dzięki temu zaczęli się dobrze uczyć, zachowywać, wykazali się determinacją w dążeniu do celu. Jeden w nagrodę pojechał z nami nawet do Barcelony na maraton. Jak Ci się podoba pomysł turnieju miast w wydaniu sportowym? Kilka konkurencji, np. bieg na trasie z miasta do miasta, jakieś gry i zabawy? Bardzo dobry pomysł. Ale żeby go zrealizować, potrzeba zaangażowania wielu osób, jakiegoś zaplecza i niestety także nakładów finansowych. Paweł Macuga ZŁOTORYJSKIE ECHA taj dostali ładne gospodarstwa z wysoką technologią. Miał pan jakiś odpowiednik Siezieniewicza? Bo ta postać na kartach książki jest bardzo wyrazista i plastyczna. Nie, w jego przypadku – nie. Chociaż w książce pojawia się kilka postaci prawdziwych. O tak! Na przykład Otto Wenenbaum. Wypisz wymaluj – Jürgen Gretschel. I na przykład Turoniowa. Aktywistka komunistyczna, żołnierka. Z kim pani by ją skojarzyła? Tak! Była taka kobieta w Złotoryi. Postać bardzo charakterystyczna. Właśnie. Ona żyje jeszcze, niedawno ją widziałem. Opowiadano mi, że po powrocie z Moskwy z mauzoleum Lenina, zwierzała się, że czuła się tak, jakby papieża całowała. Jednak mimo tych niektórych podobieństw chciałem stworzyć historię całkowicie fikcyjną. Bo oprócz niebezpieczeństw, jakie ze sobą niesie korzystanie z postaci prawdziwych, to było po prostu wygodne dla mnie, tworzącego tę opowieść. Czyli całkowicie fikcyjna fabuła, a wplecione Całkowicie fikcyjna historia Agnieszka Młyńczak:Zawsze zazdrościłam wrocławianom, że mają swoją serię książek o Wrocławiu (Festung Breslau) Marka Krajewskiego. Gdy dowiedziałam się, że powstaje książka o Złotoryi, czekałam z niecierpliwością. Gdy tylko się ukazała, kupiłam natychmiast. Muszę się przyznać, że po przeczytaniu części niemieckiej pomyliły mi się wszystkie nazwiska i koligacje. Przystąpiłam do czytania po raz drugi i zaczęłam sobie to systematyzować. Nawet zrobiłam drzewo genealogiczne rodziny Schöllerów. Andrzej Wojciechowski: Przyznam się, że też coś takiego robiłem podczas pisania. I dopiero wtedy to ogarnęłam. Potem przeczytałam część polską. Już po pierwszych kilku jej stronach zauważyłam, że narracja obydwu się różni. Część niemiecka jest spokojna, wyważona, mimo że czasami przyśpiesza, ale tylko trochę. Natomiast już na początku polskiej części dało się odczuć ogromne przyśpieszenie i jakąś taką gwałtowność. To było zamierzone? Ja sobie wyobrażałem, że Niemcy mieli sielskie życie od zakończenia kryzysu lat trzydziestych. Żyli w bardzo bogatym państwie, ptasiego mleka im nie brakowało, codzienność toczyła się spokojnie. I nagle pojawia się szaleniec, który doprowadza ich życie do ruiny. Zależało mi na tym, żeby to przedstawić właśnie w taki sposób. Gdy niektórzy czytali książkę w trakcie jej powstawania, to mówili mi, że właściwie niewiele się w niej dzieje. Do czasu jednak. Gdy osadnicy przyjeżdżali na Śląsk, to rewolucja działa się na ulicach. Dosłownie. Życie tak szybko się toczyło, każdy dzień przynosił tyle zmian, że trudno było tego nie odnotować. Poza tym zaraz po wojnie, pomimo biedy panującej wokół, w ludziach był duży entuzjazm, który dawał im tak dużo energii, że byli w stanie pokonać ogromne trudności dnia codziennego. I nie jest kłamstwem, że ludzie, którzy tu przyjechali, wyglądali, jakby wrócili z piekła. Bo przecież wyglądali potwornie po kilku tygodniach spędzonych – często – w odkrytych wagonach. Mimo to mieli tak dużo energii, że byli w stanie uruchomić niejedno gospodarstwo. Bo przyjechali na lepsze warunki. Sam pan opisuje zachwyt dzieci, które odkrywały cud bieżącej wody w mieszkaniach w Złotoryi. W tej książce jest dużo odniesień osobistych. Rozmawiałem z wieloma ludźmi przybyłymi zza Buga. Oni opowiadali o tym, jak tam mieszkali. Jest prawdą, że była tam bieda z nędzą. Ludzie zostawili walące się chatynki, a po przybyciu tu- Katzbach to rzeka kochana przez ludzi mieszkających nad jej brzegami. Od zawsze jej wstęga, raz to w kolorze kawy z mlekiem od spływającej z pól gleby, innym razem malachitowa, wijąc się w między górami i pagórkami pogórza, pozostawała pod panowaniem ducha gór tak długo, aż napełnił ją po brzegi swoim natchnieniem. Kiedy zaś dopływała do Goldberg i trafiała na nieco równiejszy teren, oddawała to natchnienie tutejszym mieszkańcom, czyniąc ich wyjątkowymi. „Opowieść złotoryjska”, str. 137 niektóre wydarzenia prawdziwe. Wymyśliłem więc sobie to tak, że jeden z bohaterów wspomina (niekoniecznie te wspomnienia muszą być prawdziwe), a drugi sobie wyobraża swoje przyszłe życie. Z prawdziwych wydarzeń opisuje pan strzelanie do ubeków. Tak było rzeczywiście? Jest to jedna z tych historii, którą dość dobrze poznałem. Oczywiście wiem, gdzie na cmentarzu złotoryjskim są nagrobki tych dwóch ubeków. Rozmawiałem kiedyś z Leopoldem Wokotrubem, autorem książki „Pionierskie lata na ziemi złotoryjskiej 1945-1948”. On z kolei był zaskoczony, że ten grób znajduje się na naszym cmentarzu, mimo że w swojej książce zawarł mnóstwo innych autentycznych wydarzeń, o których mało kto wie. Na tym nagrobku słowo b o c h a t e r o m napisano przez ch! Stąd wzięła się historia z kamieniarzem, który zrobił celowo błąd w inskrypcji. Gdzie mieścił się ten lokal, w którym była strzelanina? To dla mnie nowość. Rzeczywiście ta historia z ubekami miała swój początek w restauracji „Adria”, tam gdzie przez lata była „Praktyczna Pani”. Rozmawiałem kiedyś z pewnym złotoryjaninem, który opowiadał, że będąc dzieckiem, poszedł kiedyś z ojcem do Adrii. On jako mały chłopiec wyszedł i bawił się na gruzach budynku, tam gdzie teraz jest pusta przestrzeń za delikatesami. I proszę sobie wyobrazić, że w czasie zabawy to dziecko widziało całą tę strzelaninę! „Kędzierzawy”, który siedział w areszcie UB – Wrzesień 2013 bardzo przygnębiająca historia. Już trafił do swoich – i niestety zostaje zastrzelony. Musiał go pan tak ukatrupić? To właśnie zarysowało charaktery. Tadeusz – taki sobie cwaniaczek, prawda? On miał to wszystko na sumieniu, a późniejsze życie tak sobie ustawił, że wyszedł na bohatera. Chciałam poruszyć warstwę językową. Różne są formy narracji w książce: listy z frontu, wspomnienia, no i oczywiście dialogi. Jednakowoż zakłada pan, że czytelnik zna język niemiecki. Co prawda, są tłumaczenia, ale kolęda niemiecka „O Tannenbaum” i pieśń „Mein Goldberg” nie zostały przetłumaczone. Bardzo szkoda! No cóż… A co do narracji, to jest tak, że czasami coś powstaje przypadkiem. Tak było z pamiętnikiem Zygmunta Siezieniewicza. Zacząłem drugi rozdział od opisu przyjazdu do Polski. Jednak zarzucono mi nieprawdę historyczną. Ale ten tekst udał mi się, bo był taki zgrabny. Więc pomyślałem, że mogę go zostawić w formie pamiętnika bohatera. I tak już poszło. Można było w ten pamiętnik „upchnąć” wiele rzeczy, które gdzie indziej by nie pasowały. Pisząc tę książkę musiałem założyć, kto to będzie czytał. Można sobie spokojnie wyobrazić, że taki Tadeusz, cwaniaczek, co drugie słowo przeklinał. Ale czy ja powinienem używać takiego języka? Raczej nie. Jeszcze muszę powiedzieć, co mi się bardzo, bardzo podobało. To piękny opis Kaczawy. To może zacytujmy ten fragment w reportażu? Latał pan na szybowcach? Nie, ale na lotni owszem. A, to wszystko tłumaczy! Opis startu Karla na szybowcu jest niezwykle wyrazisty. Uważałem, że w ogóle wątek szybowców musi się znaleźć, bo to charakteryzuje nasze miasto. Nie wszędzie przed wojną na Śląsku były góry szybowcowe. No i jest jeszcze jedna rzecz charakterystyczna. Nie da się opisać Złotoryi bez śpiewów wigilijnych na Rynku. Trochę się bałem, jak przyjmie to człowiek emocjonalnie nie związany ze Złotoryją. Pamiętam, że gdy opowiadałam kilka razy Niemcom nie związanym z naszym miastem o tej tradycji, to oni ogromnie się wzruszali. Dlaczego? Bo ta tradycja wiąże się tylko z tym miejscem a nie z żadnym innym. Tak, i bardzo jednoczy społeczeństwo. Ja przypuszczam, że przedwojenna Złotoryja była topograficznie podzielona na część protestancką i katolicką. Goldbergerzy unikają tego tematu, być może chodzi o to, żeby nie zdradzać, że Niemcy byli w jakikolwiek sposób podzieleni. Przecież cmentarz miał część protestancką i katolicką, szkoły były różnego wyznania. Więc zapewne ludzie też w jakiś sposób się grupowali. A śpiewy wigilijne tak bardzo łączyły tych ludzi, którzy byli różnych wyznań, o różnym statusie społecznym. To ogromna wartość. Pańscy bohaterowie nie uprawiali żadnej polityki, a jednak polityka znalazła ich. Niemieckie rodziny pańskich bohaterów umiały się zdystansować, a polskie – nie. Polityka brutalnie weszła w ich życie, często je niszcząc. Jednak Niemców chyba bardziej. Niektórzy czytelnicy uważali, że za dużo jest polityki w mojej książce, że jest to nudne. A dla mnie to niezwykle frapujące zagadnienie, jak to się stało, że naród o takich osiągnięciach dał się otumanić jakiemuś szaleńcowi. I ja próbuję to jakoś przemycić w ich rozmowach. Nie da się mówić o tamtych czasach bez polityki, która determinowała całe ich życie. Bardzo ciekawy jest wątek księgozbioru. Ten wątek, pojawiający się w książce, jest poniekąd autentyczny. Miałem w szkole podstawowej kolegę, który z rodziną przeprowadził się w 1976 roku do tego domu, w którym kiedyś był folusz białoskórniczy. Kolega zaprosił nas tam kiedyś. Pamiętam swoje zaskoczenie, że na piecu stały niemieckie garnki! Z niemieckimi napisami! Dla mnie to był niemiecki dom, gdzie nic nie zostało zmienione od czasów poprzedniego właściciela. Kolega zaprowadził nas na strych, gdzie była ogromna sterta książek bogato i barwnie ilustrowanych, doskonale wydanych. Być może jestem jedną z nielicznych osób, które ten księgozbiór widziały, a przypuszczam, że należał on do pastora Grünewalda. Kolega opowiadał, że oddał te książki na makulaturę, ale ja w to nie wierzę. Stąd wzięła się ta historia w „Opowieści złotoryjskiej”. Żal by było z niej nie skorzystać. Fajny jest wątek krzyżowania się losów dwóch rodzin. Bardzo wzruszające było, gdy Karl wrócił z niewoli i trafił do swojego dawnego mieszkania. Początkowo nie miało tak być. Uległem sugestii Jürgena Gretschela, aby ich losy się skrzyżowały, żeby się jakoś spotkali. Miałem jednak problem z czasem. Bo kiedy by mogło to być możliwe? Dlatego wymyśliłem powrót Karla. Poza tym nie uważam, aby wytworzyły się między nimi jakieś więzi. To było niemożliwe, należeli do różnych światów. Wie pan, że poszłam na Basztową, aby zobaczyć to mieszkanie? W tej chwili nie ma tam numeru 2. A ja tam w środku nie byłem. Umieściłem akcję na ulicy Basztowej, bo to była charakterystyczna ulica w środku miasta. Wyraziście przedstawił pan Aleksandra Pawłowskiego, elektryka. Wypisz, wymaluj, pan Aleksander ze swoim specyficznym humorem. Ja się z panem Pawłowskim spotkałem raz w życiu, i tak go zapamiętałem. Wtedy pokazał mi w wielkiej tajemnicy gazetę, w której była mowa o Katyniu. Ten fragment z elektrykiem był przez pana Aleksandra autoryzowany. Nowością dla mnie było odkrycie gospody Zum Blauen Stern (Pod Zawianą Gwiazdą). Blau – (niebieski) mówią Niemcy na zawianego, lekko podpitego mężczyznę. Ten budynek stoi do dzisiaj na rogu Staszica i Krzywoustego, zaraz za szkołą specjalną. To jeden z nielicznych budynków, który zachował się do dziś w stanie niemal nienaruszonym. Jak długo pisał pan książkę? Pięć miesięcy. Gdy ją napisałem, to stwierdziłem, że jest ona trzy razy większa niż moja praca magisterska. To tak, jakby napisać trzy prace magisterskie w ciągu kilku miesięcy. I to z głowy! Bez żadnego KOPIUJ – WKLEJ. Nie jest to pańska pierwsza publikacja? Tak, już wydałem jedną w 2011 roku. „Historia pewnej okaryny i inne opowiadania”. Trudne jest wydawanie książek w postaci papierowej, to droga przez mękę. No i trzeba sobie zadać pytanie, ile osób ją przeczyta. Przerażające są badania, które mówią o tym, że 60 procent ludzi nie przeczytało w tym roku żadnej książki, a ci, co się przyznali, że przeczytali, być może skłamali. Piszę teraz taką książkę o latach osiemdziesiątych i może przejmę rolę wydawcy, bo jest to jedyna osoba, która zarabia na książkach. W takim układzie mógłbym wydać ją w formie papierowej. Jeśli to się nie uda, wydam w formie elektronicznej, bo to jest bardzo tanie i bardzo szybkie. Serdecznie życzę dalszych sukcesów na niwie literackiej i dobrej poczytności książki! Dziękuję bardzo, książka jest dostępna w naszej księgarni i ponoć dobrze się sprzedaje. Zapraszam do lektury! Agnieszka Młyńczak fot. z archiwum Andrzeja Wojciechowskiego 5 200-LECIE BITWY NAD KACZAWĄ Wielkie odsłonięcie napisał tu w mieście porywający do walki z wrogiem wiersz: Apel (Aufruf) Powstań, narodzie! Ognie dają sygnał, a z północy jarzy się światło wolności. Zanurz stal głęboko w sercu wroga. Nasze ostatnie wybawienie to miecz. Wraź oszczep głęboko w serce! Miejsce dla wolności! – zmyj ziemię twego niemieckiego kraju własną krwią!* To brzmi dość podobnie do pieśni powstańców autorstwa Rajnolda Suchodolskiego z powstania listopadowego, które wybuchło w Polsce siedemnaście lat później: Polonez Kościuszki Patrz, Kościuszko, na nas z nieba, Jak w krwi wrogów będziem brodzić, sierpnia bitwa wojsk napoleońskich oraz sprzymierzonych sił Twego miecza nam potrzeba, rosyjsko-pruskich obchodzi swoje 200. urodziny. Miałem okazję By ojczyznę oswobodzić. oglądać rekonstrukcję tej potyczki na polach warmątowickich. Obie „armie” rozmieszczone były po jednej stronie strumienia, a widzowie mieli Trzeba jednak pamiętać, że wojna to nie tylko bardzo dobry widok z drugiego brzegu. bitwy, ale też cierpienie ludności cywilnej. Nie Podczas gdy wojsko przygotowywało się do odegrania swojej roli, tylko dlatego, że w czasie wojny śmierć czyhała usłyszeliśmy historie i różne ciekawostki na temat samej bitwy. Niestety, na każdego żołnierza, a ich rodziny nadaremnie ludzie, którzy byli w większej odległości od centrum wydarzeń, niczego wyczekiwały ich powrotu. Straszne były też nie zrozumieli z powodu bardzo skutki przejścia armii słabej jakości nagłośnienia. przez zamieszkane tereny. Na szczęście dźwięku armat nie Wojsku trzeba było oddatrzeba odtwarzać z głośnika i obwać zapasy, konie kawaserwatorzy zostali zaskoczeni przez lerii tratowały zbiory, całe huk wybuchającego prochu. pola świeciły pustkami. Następnie kawaleria zaczęła szarMieszkańcom często żować na wroga, a raczej na niego pozostawała tylko uciecz„dreptać”, co wyglądało komicznie. ka. Główny adiutant króla Kolejne sceny przypominały trochę saksońskiego tak opisywał kabaret, Francuzi szarżują (jest wygląd wiosek po bitwie ich około 7-8), naglę zza wojsk pod Budziszynem: sprzymierzonych wyłaniają się dwaj W żadnej wiosce nie zopruscy konni i rozbijają napoleoństał ani jeden człowiek, Uroczystość odsłonięcia obelisku upamiętniającego ską szarżę. To pokazuje mankament nie było tam nic żywego, bitwę o Złotoryję z 23.08.1813 roku w Jerzmanicach- tej inscenizacji, brak wystarczającej wszystkie okna były wyliczby żołnierzy do obsadzenia poZdroju 24 sierpnia 2013 bite, a wszystkie drzwi zycji. Bataliony są zbyt małe, a ich wyłamane, walały się ilość pozostawia wiele do życzenia. zniszczone sprzęty doSama walka wyglądała trochę jak mowe, otwarte skrzynie wojna pacyfistów. Dlaczego? Poniestały na podwórkach, nad waż podczas tego przedstawienia tym wszystkim polatywało żaden żołnierz nie „zginął”. Mogę powiedzieć, że rekonstruktorzy pierze z rozprutych podunawet nie starali się grać, podczas szek. Nie zostało ani jedno walki nie było słychać zupełnie niźdźbło siana czy słomy. czego, żadnych krzyków, wrzasków To dobrze, że mówiitp. Kawaleria machała szablami w my o wojnie, dobrze, że powietrzu, a „kule” wybuchały w wskrzeszamy zabytki hizupełnie przypadkowych miejscach. storii i dobrze, że ją pokaPrzy tak małej ilości żołnierzy zujemy. A przy tym wciePrzy odsłoniętym obelisku z lewej strony stoją nie udało się zademonstrować lanie się w postaci sprzed rekonstruktorzy wojsk napoleońskich, po prawej – strategii wojsk. Dobrze za to zowieków może sprawić wojsk pruskich. stały wykonane kostiumy, w jakich sporo przyjemności. Jeśli rekonstruktorzy mieli przyjemność będziemy znać historię i wystąpić. Ubolewam też nad tym, wyciągać z niej wnioski, że nie było żadnych zabaw chociażby strzelania z muszkietu czy walki zapobiegniemy błędom w bronią białą, a rodzin z dziećmi było przyszłości. Tego sobie i bardzo wiele. państwu życzę. Nie chciałbym zobaczyć tej reTekst krótkiej historii konstrukcji jeszcze raz, brak realiobelisku zmu, „poległych” żołnierzy i znikowygłoszony po polsku i po ma ilość rekonstruktorów, którzy niemiecku brali udział w bitwie, sprawiły, że podczas ceremonii odsłonięcia 24 sierpnia 2013 r. warmątowicka potyczka nie była to przez Magdalenę Maruck niczym niezwykłym. Mam nadzieję jednak, że takie wydarzenia nadal zdjęcia Robert Pawłowski będą się odbywać, ale w lepszym *Przekład wiersza Thewydaniu. odora Körnera M. Maruck Korowód historyczny przez wieś Jerzmanice-Zdrój po uroczystości odsłonięcia pomnika. Radosław Karbowiak Bitwa pacyfistów Scenka odtwarzająca podpisanie rozkazu do bitwy nad Kaczawą w dawnej karczmie Pod Pelikanem przez marszałka Macdonalda (obecnie piekarnia Rynek 4). Rekonstruktorzy odtwarzają postaci: (od lewej) feldmarszałek Blücher – stoi, na kanapie siedzą król Prus Fryderyk Wilhelm III, Napoleon Bonaparte. Szanowni państwo! Wczoraj minęło dwieście lat od czasu, kiedy w tej okolicy odbyła się bitwa o Złotoryję, jedna z wielu w kampanii napoleońskiej. Francuska Armia Bobru pod dowództwem marszałka Macdonalda starła się tu z rosyjsko-pruską Armią Śląska pod dowództwem feldmarszałka Blüchera. Podczas tej bitwy, której pierwszym etapem były walki o Wilczą Górę, do walki stanęło w sumie sto tysięcy żołnierzy po obu stronach. W sumie po stronie napoleońskiej i wojsk koalicji zginęło pięć tysięcy żołnierzy. Ta bitwa została wygrana przez Francuzów. W walkach o Wilczą Górę, a potem o Złotoryję, brał udział 3 Pułk Piechoty Legionu Irlandzkiego Cudzoziemskiego. W jego skład wchodzi- rozkopaniu ukazał część przyziemną pomnika. I wtedy narodziła się idea, żeby obelisk zrekonstruować. Należy podkreślić, że pomysł ten zrealizowała garstka ludzi, zapaleńców. Dzięki ich staraniom odtworzyliśmy cząstkę historii i zyskaliśmy piękne miejsce. Jeszcze o historii. Dlaczego Prusacy nie lubią Napoleona? Bo on napadł na ich kraj i zmiażdżył potęgę militarną, z której byli bardzo dumni, więc ich morale zostało zrównane z ziemią. Ale zaczęła wykształcać się wtedy niemiecka świadomość narodowa. Bo w owym czasie nie było takich Niemiec, jakie znamy dzisiaj, tylko zbiorowisko zupełnie niezależnych od siebie księstewek. Istniał oczywiście język niemiecki, ale miał on (ma do dzisiaj) całe mnóstwo dia- Za wkład pracy w przygotowanie i realizację uroczystości odsłonięcia obelisku w Jerzmanicach-Zdroju oraz scenki rodzajowej Podpisanie rozkazu do bitwy nad Kaczawą w Złotoryi 24 sierpnia 2013 roku serdecznie dziękujemy osobom: Bernardzie Adamiec, Grzegorzowi Baranowi, Tomaszowi Bartosz, Grzegorzowi Chirowskiemu, Agnieszce Chmielowiec, Jackowi Grabowskiemu, Kazimierzowi Gregulskiemu, Tomaszowi Gregulskiemu, Elżbiecie Grzybek, Piotrowi Iwanowskiemu, Edwardowi Jańcowi, Zbigniewowi Jurewiczowi, Jarosławowi Karpińskiemu, Dorocie Koniecznej, Jackowi Kramarzowi, Arturowi Kubie, Kajetanowi Kukli, Marii Leśnej, Michałowi Maciejakowi, Monice Małeckiej, Monice Marciniak, Małgorzacie Markowskiej, Przemysławowi Markiewiczowi, Magdalenie Maruck, Thomasowi Maruck, Zbigniewowi Mularczykowi, Zdzisławowi Obuchowiczowi, Mirosławie Oleksy, Robertowi Pawłowskiemu, Marianowi Toborkowi, Wiesławowi Skopowi, Bogumile Sobczyk, Patrykowi Suchojadowi, Józefowi Sudołowi, Jarosławowi Wójcikowi, Wioletcie Zając oraz firmie ALMAKS. ło 201 żołnierzy polskiego pochodzenia, którzy z Mazowsza przybyli na Górny Śląsk w poszukiwaniu pracy, a po bitwie pod Jeną przystąpili do walk po stronie Napoleona. Jedenastu spośród nich otrzymało francuski Order Legii Honorowej za zdobycie w czterokrotnym szturmie Wilczej Góry. Z miejsca, w którym teraz stoimy, Francuzi nacierali czterokrotnie na Wilczą Górę, którą wtedy widać było lepiej, ponieważ była po pierwsze jeszcze w całości, nienadgryziona kopalnią bazaltu, a po drugie - nie było drzew. W stulecie bitwy Prusacy postawili w tym miejscu obelisk – jeden z całej ich serii – opowiadający o przebiegu wojny na tych terenach. Posadzili nawet dąb – i dzięki temu właśnie dębowi Czarek Skała zlokalizował resztki obelisku, który oczywiście po drugiej wojnie światowej zniknął. Pod dębem znalazł pagórek, który po 6 lektów, które różnią się od siebie czasem tak, jak gwara góralska od górnośląskiej. I właśnie w obliczu wspólnego wroga zaczęła w niektórych Niemcach kiełkować myśl, że księstwa mają ze sobą więcej wspólnego niż tylko język. W Prusach, a konkretnie w Breslau, jak wtedy nazywał się Wrocław, zawiązała się opozycja przeciw Napoleonowi, nazwana później, od nazwiska założyciela, Lützower Jäger – Jegrzy Lützowa lub Czarni Jegrzy. W samym środku Wrocławia, tam, gdzie teraz jest instytut anglistyki, zapisywali się do tej tajnej organizacji mężczyźni. Później kolory ich mundurów posłużyły za wzór dla barw narodowych Niemiec. Wśród nich był Theodor Körner, poeta i dramatopisarz, który mknął za Jegrami aż z Wiednia. Körner dołączył do oddziału – miał wtedy 22 lata. Kiedy Czarni Jegrzy zatrzymali się w Złotoryi pod koniec marca 1813, czyli parę miesięcy przed omawianą bitwą, Körner 26 Wrzesień 2013 Kronika 27.07. 10-letnia złotoryjanka Sonia Nieruchalska wyśpiewała najwyższą nagrodę Złotą Jodłę podczas jubileuszowego 40. Międzynarodowego Harcerskiego Festiwalu Kultury Młodzieży Szkolnej w Kielcach. 28.07. Stowarzyszenie Wspierające Rozwój Wsi Radziechów rozpoczęło realizację projektu „Radziechów – moje centrum świata”. 28.07. W Lubiatowie odbył się Turniej Oldbojów w Piłce Nożnej o Puchar Przewodniczącego Rady Gminy. 01.08. Na stanowisko Komendanta Powiatowego Policji w Złotoryi powołany został insp. Grzegorz Chirowski, który zastąpił insp. Henryka Stefanko. 01-10.08. W Belfaście (Irlandia) na mistrzostwach World Police & Fire Games. Andrzej Kocyła (sierżant sztabowy) wyciskając sztangą 235 kg obronił tytuł Mistrza Świata, a Marcin Kościuk ze złotoryjskiej straży pożarnej został Mistrzem Świata w tenisie ziemnym, a w deblu, wraz z Kanadyjczykiem, zdobył srebro. 03-04.08. XVIII Biesiada Zespołów Kresowych w Pielgrzymce. 04.08. W Szczawnie Zdr.oju podczas ogólnopolskiego turnieju klasyfikacyjnego młodzików (do 14 lat) w tenisie ziemnym - złotoryjanin Wiktor Kubicz został podwójnym zwycięzcą. 09-15.08. W finałach Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w Łodzi - złotoryjanin Kacper Harkawy został wicemistrzem kraju kadetów w boksie. 10.08. W zagrodzieńskim kościele przypomniano o niezwykłym wydarzeniu sprzed 200 lat, kiedy to żołnierze Wielkiej Armii Cesarza Napoleona świętowali jego urodziny. 11.08. Odbyła się VII Leśna Biesiada w Rzeszówku. 12.08. Przedstawiciele miasta Złotoryja byli gośćmi slajdowiska w krakowskiej Piwnicy Pod Baranami „Złotoryja – Stolica Polskiego Złota”. 14.08. Akcja charytatywna Fundacji „ANIMUS” i „Gwiazdy Dzieciom” zaowocowała zebraniem 7.255,78 zł, 5,25 euro oraz 170 koron czeskich na rehabilitację: Katarzyny Misaczek, Klaudii Plesowicz, Wiktorii Franczak i Izabeli Handor - podopiecznych fundacji. W czasie akcji wybudowano najwyższy w Polsce wybuchający wulkan. 15.08. Klub Strzelecki Agat w Złotoryi zorganizował międzynarodowe zawody strzeleckie z okazji Święta Wojska Polskiego. 16.08. Czaple wygrały konkurs na „najpiękniejszą wieś dolnośląską” organizowany przez Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego. 17.08. Anna Ficner (złotoryjska policjantka) wygrała ekstremalny Bieg Katorżnika w Lublińcu. 22-24.08. VI Złotoryjska Rowerowa Pielgrzymka na Jasną Górę. 23.08. II Międzynarodowy Zlot Fanów Ewy Farnej w Złotoryi - gościł ok. 500 fanów z Polski i Czech. 23.08. Zespół Szkół Zawodowych w Złotoryi rozpoczął nabór do klasy o specjalności obuwnik, odpowiadając na lokalne potrzeby rynku pracy (zatrudnienie w firmie Renbut). 23.08. Zarząd Powiatu Złotoryjskiego powołał pana Mariusza Misiuna na dyrektora Złotoryjskiego Szpitala. 24.08. W 200 Rocznicę Bitwy Kaczawskiej, w lokalu piekarni państwa Baranów odbyła się inscenizacja podpisania rozkazu bitwy. Natomiast w Jerzmanicach Zdr. nastąpiło uroczyste odsłonięcie obelisku upamiętniającego bitwę o Złotoryję. W godzinach popołudniowych zaś w Warmątowicach Sienkiewiczowskich starły się ze sobą wojska napoleońskie z koalicją prusko-rosyjską. 28.08. Bogusław Wołoszański (twórca serialu „Skarby III Rzeszy” realizowanego przez TV Polsat) wraz z ekipą telewizyjną odwiedził Wielisławkę i Grodziec. Sekrety wojenne tych miejsc poznamy w najbliższych odcinkach. 31.08. Ponad 230 zawodników wystartowało w Złotoryi w mistrzostwach Polski w nordic walkingu. 31.08. Stowarzyszenie Dobków oraz mieszkańcy Dobkowa zorganizowali VIII Kaczawskie Warsztaty Artystyczne. Uczestnicy bawili się - lepiąc z gliny, tworząc granitowe mozaiki, gotując pierogi oraz czeskie knedliki. 01.09. W Zagrodnie odbyły się Dożynki Powiatowo-Gminne, podczas których rozstrzygnięto powiatowe konkursy na Najładniejszą Zagrodę Wiejską oraz Najlepszą Pasiekę w 2013. 02.09. Obchodzono uroczyście 74 rocznicę wybuchu II Wojny Światowej. 06.09. W złotoryjskim Loft Bilard Club odbył się koncert kapel punk rockowych: Pull The Wire (Żyrardów), Akcyza i Żółta Febra. 06.09. W Obornickim Domu Kultury odbył się wernisaż wystawy fotograficznej Złotoryjskiego Klubu Fotograficznego pod nazwą „Złotoryjski kalejdoskop fotograficzny”. (ZKF) 06-08.09. Polskie Stowarzyszenie Nordic Walking ze Złotoryi po raz drugi na Festiwalu Biegowym Forum Ekonomicznego w Krynicy Zdrój organizowało II Górskie Mistrzostwa Polski w Nordic Walking. 07.09. Biesiada Muzyki Cygańskiej przy Ośrodku Parafialnym Grapa k/Nowych Łąk. Gwiazdą wieczoru był Don Vasyl. 07.09. LZS Lubiatowianka w ramach projektu „Sportowe lato integruje i zdrowie promuje” zorganizował Festyn Sportowy na boisku klubowym. 07.09. Narodowe czytanie Fredry w złotoryjskim „Grzybku”. 08.09. Dożynki Gminne w Skansenie Górniczo-Hutniczy w Leszczynie. W programie m.in. prezentacja wieńców dożynkowych, część artystyczna – występ zespołu Fudżijamki, gminnego zespołu ludowego i Hanny Markiewicz. Opracowała Krystyna Zalewska Z WIZYTĄ NA DZIAŁKACH PASJE Święto na działkach N ajstarsi działkowicze wspominają czasy, kiedy to na zboczach ulic Górniczej i Asnyka do Podmiejskiej i u zbiegu Wojska Polskiego i Jerzmanickiej istniały działki rolne. Górnicy z „Leny” dopełnili formalności i sąsiednie nieużytki przyznano im na działki. Wszystkie sprawy działkowiczów prowadził Czesław Raducki – Przewodniczący Rady Zakładowej. W 1997 roku Wojewódzki Oddział Polskiego Związku Działkowców sporządził notarialnie umowy wieczystego użytkowania. Ostatnio pojawiły się pomysły na inne zagospodarowanie terenów działkowych i chociaż wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 11 lipca 2012 roku dał nadzieję, to problem jeszcze nie znalazł rozwiązania legislacyjnego. Wraz z wybiciem godziny piętnastej 7 wrze- śnia 2013 r. spod świetlicy wyruszył korowód. Kolumnę otwierali muzycy z zespołu „Fudżijamki”, którzy później z wokalistkami do wieczora bawili towarzystwo. Działkowicze nieśli piękne kolorowe kosze z kwietno-owoco-warzywnymi zbiorami, zachwycały dorodnością i kolorystyką plonów. Grupa dzieci – być może przyszłych działkowiczów – z wdziękiem prezentowała zachwycające bukieciki, którymi później powitała gości. Pośrodku ogrodu zapalono najdy dla nastroju, bo pieczyste i ciepłe dania przygotowywano na grillu. Uroczystość prowadziła prezes – Stanisława Chaim, przy wsparciu byłego prezesa Stanisława Mikusa. Prezes wygłosiła okolicznościowe przemówienie, odnosząc się do historii, dnia dzisiejszego i projektów na najbliższy okres. W minionym 50-leciu wśród działkowiczów wyłonili się liderzy, których satysfakcjonowano okazyjnie i dzisiaj nastał taki moment, by uczcić wieloletni trud w pomysłowym zagospodarowaniu działki – powiedziała prezes. W wręczaniu Odznak towarzyszyli: sekretarz Miasta – Włodzimierz Bajoński oraz byli prezesi ROD. I tak BRĄZOWĄ ODZNAKĘ otrzymali: Jan Borawski, Jan Bugajski, Zdzisław Feja, Roman Gorzkowski, Andrzej Kłodnicki, Elżbieta Janowska, Danuta Siepracka, Andrzej Skała, Irena Zięba. SREBRNĄ ODZNAKĘ wręczono: Mieczysławowi Bamburowiczowi, Zbigniewowi Konikiewiczowi, Zdzisławowi Kwiatkowskiemu, Elżbiecie Kowalkowskiej, 8 Krystynie Małachowskiej, Franciszkowi Małachowskiemu. ODZNAKĄ ZŁOTĄ wyróżniono: Stanisławę Chaim i Wiesławę Wachełkę. Jak przystało na Jubileusz na, choćby drobne, pamiątki nie pożałowano grosza i tak zestawy cebulek i dyplomy otrzymali wzorowi działkowicze, 50-letni stażem ucieszyli się z użytkowego drobiazgu, nie zapomniano o wkładzie pracy byłych prezesów i członków zarządu, do których trafiły piękne katalogi ogrodnicze. Z gratulacjami i najlepszymi życzeniami przybyli: w imieniu Burmistrza Miasta – Sekretarz Miasta Włodzimierz Bajoński, w imieniu TMZZ – prezes Aleksander Pecyna. List Gratulacyjny zarządu Okręgu PZD i drugi od Przewodniczącego Rady Miejskiej w Złotoryi - Romana Gorzkowskiego Super! - Jak było na placu zabaw? - Super! - I to oznacza, proszę Państwa, że na placu zabaw była superzabawa. Jeszcze niedawno martwiliśmy się wielofunkcyjnością znaczeniową i inwazją słowa fajnie, fajny, które w mówionej polszczyźnie najmłodszych użytkowników języka polskiego wyręczało wiele pozytywnych określeń. Dorośli martwili się ubóstwem słownictwa pociech. Dzieci i młodzież wyręczali się nim, by uniknąć zbędnego tłumaczenia i dłuższego opisywania przeżytych przygód i doznań. No i fajnie: Dorośli są, by się martwić o rozwój latorośli, dzieci – by zbywać rodziców skrótami i nie przemęczać się dłużyzną codziennych sprawozdań. Dziś już rzadko używa się poręcznego fajnie (etymologii którego można poszukiwać w jidysz w takim samym stopniu co w języku niemieckim). Fajnie, fajny zastępowały każdy pozytywny w wyrazie przysłówek i przymiotnik, kiedy autorowi wypowiedzi brakowało słownictwa oceniającego albo gdy rozmówca śpieszył się w spontanicznej wypowiedzi. Dziś mamy super (łac. nad, na, nadto, ponad… ) i dodatkowy problem. Bowiem o ile odczytał Stanisław Mikus. Starostowie - Jadwiga Artym i Janusz Kisiel - dbali serdecznie o biesiadników pilnując, by jadła i napitku nikomu nie brakło. Dyżurne dziewczyny uwijały się dziarsko, roznosiły po stołach smakołyki, a zefirek wykradał i roznosił zapachy hen, gdzieś, gdzie figlarz chciał. Nawet słońce tego dnia przedłużało lato i dogrzewało niemiłosiernie. Jednakże nikt się nie skarżył i bawiono się całą duszą. To był piękny Jubileusz. Andrzej Kłodnicki: Moja działka jest tradycyjna: warzywa kwiaty, trawnik. Wszystkie wolne chwile z żoną spędzamy na działce. Zwykle przychodzę już o godzinie piątej rano i o siódmej już mam wszystko oplewione. Nie ma pośpiechu, mam czas na prace dla dobra ogółu. Stanisława Chaim: Moje produkty działkowe są dorodne, ekologiczne i świeże. Mogę je kon- Sutaszystka J sumować na bieżąco bez zbędnych zapasów. Lubię je przetwarzać, poszukuję nowych przepisów, bawię się tym. Mój mąż lubi obserwować rozwój roślin, cieszą go dorodne plony. Nasz syn też połknął bakcyla. Jan Borawski: Moje plony może nie są główną podporą domowego budżetu, ale wiem co jem. Działeczka blisko, w każdej chwili mogę wyskoczyć po świeżutkie warzywo, czy owoc. Pomidory udały mi się w tym roku. Zajadamy się nimi. Tam spotykamy się rodzinnie i z przyjaciółmi. Tekst i zdjęcia: Danuta Sosa fajny budził niepokój jedynie w kwestii zubożania zasobu słownictwa mówionej polszczyzny, o tyle super rodzi dodatkowo wątpliwości ortograficzne. Jeszcze nie tak dawno wyraz ten pojawiał się jedynie w słowie supersam, teraz mamy supermarket, oferuje się nam superceny, rodzą się superokazje. Fajny/fajnie – zastępował sto przymiotników i przysłówków. Super- to raczej przedrostek. Jeśli występuje przed rzeczownikiem, jego poprawna pisownia wymaga łącznego zapisu. Co innego, kiedy w niezbyt zgrabnej składniowo i stylistycznie wypowiedzi znajdzie się po wyrazie określanym. To spotkanie było super! – znaczy tyle, co: To spotkanie było niezwykle interesujące, bardzo udane, niebywałe, atrakcyjne… . Czyli – Było fajnie . Nie martwię się o inwazyjność supersłówka. Mody przemijają. Autorzy SUPER REKLAMY biorą odpowiedzialność za twory typu: SUPER ATRAKCJA itp. na własne ryzyko. Martwi mnie zasłyszany na plaży dialog: - Mamo, zobacz, co zbudowałem! - O, supeeeeer! – odpowiada mama. I tak sobie myślę, że mogła odpowiedzieć: - Piękny zamek. Bardzo mi się podoba. Jesteś bardzo zdolnym budowniczym. Ale to takie moje ględziołki. Jolanta Zarębska est lekka, zwiewna, wygodna. Może służyć na dzień, ale także na wieczór. O biżuterii wykonanej techniką sutasz, czyli haftem sutaszowym - cieńszym i chińskim „tłuścioszkiem” opowiada Katarzyna Rodzeń. dwudziestoczteroletnia studentka technologii chemicznej, złotoryjanka mieszkająca obecnie we Wrocławiu, harcerka, artystyczna dusza. Emilia Staronka: Jak wyglądały Twoje początki z rękodziełem? Katarzyna Rodzeń: Jestem harcerką od kilkunastu lat i właśnie tam zaczęłam działać manualnie. Natomiast w wieku 18 lat dostałam od mamy pod choinkę zestaw do robienia kolczyków i tak to się zaczęło. Były w nim bazy do wyrobu kolczyków i różnokolorowe koraliki. Tworzyłam różne zestawienia, połączenia kolorów, kombinowałam: z piórkami, drucikami i bardziej oryginalnymi dodatkami, np. z łupiną kokosa. Sutasz zobaczyłam po raz pierwszy w Internecie i po prostu zakochałam się w tej technice. Choć sposób wykonania nie jest prosty, nie poddawałam się i byłam cierpliwa. Przyjaciele również dodawali otuchy i pozytywnie komentowali, podobało im się to. Można było zauważyć, że nie były to puste słowa - naprawdę doceniali mój wysiłek i trud włożony w każdy wzór. Zresztą najpierw „dziergałam” dla siebie. Później dla znajomych. Następnie dla znajomych znajomych…. W co trzeba się zaopatrzyć na początek? Konieczne będą wiskozowe sznurki do haftu sutaszowego. Są dwa rodzaje: pierwszy jest cieńszy, w Polsce najczęściej dostępny od czeskiego producenta PEGA, drugi to chiński sutasz, tzw. „tłuścioszek”- jak sama nazwa wskazuje, jest grubszy. Poza tym cienkie igły, nitka lub cienka żyłka, koraliki różnej wielkości i koloru lub inne komponenty, najlepiej płaskie. I nożyczki niestrzępiące nitek. Tak jak kucharz musi mieć porządny nóż, tak my musimy mieć dobre nożyczki. Materiały te można kupić w Internecie lub w sklepie stacjonarnym - tam zawsze ktoś doradzi, podpowie. Twoje pierwsze dzieło? Były to kolczyki, bardzo prosty wzór, którego zrobienie zajęło mi ok. dwóch godzin. Zostały wykonane ze sznurków w odcieniach zielonych oraz koralików ze starej popsutej bransoletki. Jak zacząć? Przede wszystkim nie zniechęcać się. A gdy przyjdzie zniechęcenie, nie zmuszać się. Przecież to ma być przyjemnością, a nie karą. Zacząć można samemu lub zapisać się na kurs sutaszu. Koszt - do 100zł. Można też poszperać w Internecie - ja oglądałam filmiki, blogi i książki z haftu sutaszowego. Czy taką biżuterię można nosić na co dzień? Wrzesień 2013 Oczywiście! Jest lekka, zwiewna, wygodna. Może służyć na dzień, ale także na wieczór. Niektóre panie wybierają ją na ślub, inne na sesje zdjęciowe. Wszystko zależy od modelu, od okazji, od gustu danej osoby. Należy jedynie taką biżuterię zaimpregnować, aby długo służyła. Nosisz biżuterię, którą wykonujesz? Pytam, gdyż mówi się, ze szewc bez butów chodzi…. Tak, to prawda. Niby jest w różnych gamach kolorystycznych czy wzorach, jednak później stwierdzam, że nie mam czego włożyć. A do munduru harcerskiego biżuterii w ogóle nie zakładam, zawsze boję się o to, że mogę o coś zaczepić, a szkoda byłoby zgubić dzieło, które kosztowało mnie tyle pracy. Skąd czerpiesz inspiracje? Tak naprawdę inspiracje są wszędzie. Sutasz to magia chwili. Zobacz, nawet tutaj gdzie siedzimy, ta radość i soczystość kolorów użytych we wnętrzu bardzo na mnie oddziałuje (Była to wrocławska kawiarnia, której ściany były pomalowane m.in. na różowo, żółto i niebiesko. Gdy Kasia wypowiedziała to zdanie, od razu w Jej oczach można było zobaczyć iskierki - najprawdopodobniej wpadł do Jej głowy jakiś kolejny szalony pomysł - przyp. autora). Biorąc pod uwagę czas i trud na wykonanie, choćby pary kolczyków, wydaje mi się, że można szybko stracić motywację do działania. Co robisz, aby nie stracić zapału? Gdy mnie coś drażni, mam stresujący dzień - zaczynam szyć. Uspokaja mnie to i mogę się „wyłączyć”. Mnóstwo ludzi się denerwuje - ja wręcz przeciwnie, bo wiem, że gdy skończę, będzie to coś efektownego. To motywuje mnie najbardziej. Staram się dążyć do perfekcji, co jest czasami uciążliwe - gdy skończę, stwierdzam, że to jednak nie to, o co mi chodziło - wtedy niszczę cześć pracy odzyskując jedynie koraliki. Poza tym można stworzyć różne kombinacje, które nigdy się nie powtórzą. Nosząc taką biżuterię można czuć się naprawdę wyjątkowo. Potrzeba wyobraźni, wyczucia koloru, przemyślenia wzoru - niektórzy rysują je na kartkach - ja zaplanowałam tak cztery razy, jednak nie trzymałam się założonego planu. Nie praktykuję tego, szyję tak, jak poprowadzi mnie igła. Ile czasu zajmuje wykonanie takiej biżuterii? Kolczyki to ok. 2-3 godzin, jeśli jest to najprostszy wzór. Na inne, bardziej skomplikowane wzory trzeba przeznaczyć ok. 10 godzin. Naszyjnik to mniej więcej dwa tygodnie pracy. Należy jednak podkreślić, że szyję popołudniami lub wieczorami. Masz na koncie sukcesy, udziały w konkursach? Jednym z największych sukcesów był dla mnie udział w projekcie „Sutaszystki”. Pierwszą pracą sutaszystek było wspólne wykonanie naszyjnika na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej pomocy. Przez 2 miesiące ok. 50 sutaszystek z całej Polski stworzyło swój kawałek do jednego naszyjnika. Później jedna osoba zszyła to w jedną całość. Naszyjnik na aukcji Allegro Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy osiągnął kwotę 4.700zł. Teraz kolejny projekt: „Droga do życia”. Wykonanych zostanie 7 naszyjników każdy w innym kolorze z tęczy. Zostaną one przekazane na aukcję dla Justyny Piotrowskiej na rehabilitację po przeszczepie płuc. Cieszę się, że jestem odpowiedzialna za ten projekt. Justyna jest niezwykłą osobą, której pomoc bardzo się przyda. Zarażasz innych swoją pasją? „Zaraziłam” trzy osoby. Tzn. wstępnie zaczęły, jednak nie trwało to długo. Dalej zajmują się rękodziełem, ale nie sutaszem. Ale za to dziewczynki z drużyny pytają, kiedy będą zajęcia z robienia kolczyków. Planujesz poświęcić się też innej technice czy będziesz doskonalić swój sutasz? Jestem otwartą osobą, a co za tym idzie, pewnie będę próbować sił także w innej technice - np. hafcie koralikowym. Przypuszczam, że rękodzieło nigdy mi się nie znudzi. Zawsze można coś dodawać, zmieniać, wdrażać nowe rozwiązania i pomysły. Gdybym miała wybrać jedną Twoją pracę, naprawdę miałabym dylemat. Z której pracy Ty jesteś najbardziej dumna? Z czarnego naszyjnika, był to prezent urodzinowy dla przyjaciółki. To była jedyna praca tylko w jednym kolorze. Bardzo dokładna i włożyłam w nią dużo serca i cierpliwości. Przy jednokolorowych pracach każdy błąd jest niezwykle widoczny, a tu udało mi się uszyć wszystko tak, aby być w pełni zadowoloną. Nie żal było Ci się z nią rozstawać? Oczywiste, że takie perełki chciałoby się zosta- wić dla siebie. Na szczęście obdarowana osoba piszczała z radości skacząc pod sam sufit, co pozwoliło mi trochę z mniejszą łezką w oku pożegnać się z pracą. Nie myślisz o sutaszu na większą skalę? Średnia cena kolczyków w Internecie to ok. 50 zł. Przecież może być to sposób na mały biznes. Zgadza się. Trzeba jednak do tego odpowiednio podejść. W przyszłości myślę nad założeniem własnej firmy. I choć kiedyś miałam problemy z wyceną, uważałam, że jest to zbyt drogie i nikt tego nie kupi - dziś sądzę, że trzeba się cenić. Wkładam w każdy wyrób dużo czasu, a dodatkowo jest to biżuteria unikatowa. Gdy oglądam czyjeś rękodzieło i spojrzę na cenę na spodzie - czasami naprawdę wysoką - nie mówię, że coś jest drogie. Domyślam się tylko, ile ktoś włożył w to pracy. Jest to odpowiednio kosztowne, mówię więc: „ Szkoda, że nie mogę sobie na to pozwolić”. Dziękuję bardzo za rozmowę. Życzę Ci wielu inspiracji i samych niepowtarzalnych pomysłów. No i czasu na ich wykonanie oczywiście! :) Rozmawiała: Emilia Staronka 9 HISTORIA PEWNEGO DOMU SMAKI ZNAD SKORY I KACZAWY Historia pewnej rodziny i jej kamienicy. Cz. II. 1984 rok Po co było zostawiać tę starą budę? Pani inżynier wydała orzeczenie, to niech rozbierają i postawią nam, mieszkańcom, wreszcie prawdziwy nowoczesny dom, budynek, który nie będzie odstraszał turystów – co to za wizytówka naszego miasta, wstyd i tyle. Po drugiej stronie ulicy Solnej można było tuż po wojnie zburzyć i nowe pobudować, ludziom zapewnić godziwe warunki a tutaj przez lata tylko rudera straszy i nie ma komu remontować! I tak mamy tu wszyscy na kupie mieszkać? Zgroza! W Legnicy pobudowali nowe kamienice, w Jaworze, Chojnowie, a tutaj wieczne kłopoty. Może teraz, kiedy wydano orzeczenie o rozbiórce, to może wreszcie coś się zmieni … 10 Ok. 1989 rok Wysiedlenie budynku. 1995 rok Jaki piękny nabyliśmy budynek, to przecież najwspanialsza kamienica naszego miasta. Zaniedbany, zniszczony, ale niezwykłej urody. W samym sercu Złotoryi ! To będzie siedziba naszej rodzinnej firmy. Najlepsza lokalizacja w mieście, idealne miejsce dla rodzinnej pracowni architektonicznej. Sami zaprojektujemy, razem wykonamy i budynek odzyska dawny, złoty blask. Pracy jest dużo, bardzo dużo, stan zniszczenia ogromny, konstrukcyjnie jest to bardzo trudne wyzwanie, trzeba zawalczyć, żeby budynek się nie zawalił… Na szczęście wszystko można jeszcze odrestaurować, są plany, rysunki, ikonografia, a my mamy pomysły, marzenia i wiedzę. Cel jest bardzo klarowny – przywrócić dawny splendor i pozwolić kamienicy wypięknieć, bo do tego właśnie przywykła – do blasku i zachwytów, nie do brudu i rozbiórek. Planów jest wiele i razem ze współwłaścicielem jesteśmy dobrej myśli, intencji i zapału. 2000 – 2003 rok Na początku zabezpieczamy obiekt i następuje gruntowna konserwacja układu konstrukcyjnego, nowe wieńce, ściągi, kotwy, słupy i żebra żelbetowe, wzmocnienia sklepień i stropów. Należy wzmocnić unikalną, oryginalną, barokową konstrukcję słupowo – ryglową i sumikowo – łątkową całej kamienicy. Pracujemy jednak wielotorowo, dobieramy ikonografię, inwentaryzujemy, analizujemy porównawczo istniejące realizacje. Myśl techniczna, duże doświadczenie budowlane, wiele problemów i wiele rozwiązań – pchają nas do przodu. 2004 rok Nadszedł wreszcie czas na myślenie o pięknie obiektu. Elementem szczególnym jest portal – zawsze zachwycał, musi znowu być imponujący – przecież to wejście do naszej przyszłej pracowni… Podstawowym porównawczym materiałem ikonograficznym były analogiczne obiekty z najbliższego otoczenia Złotoryi: Kamienica,,Pod Złotym Psem” we Wrocławiu, barokowy pałacyk w Chojnowie, Kamienica Mieszczańska Rynek 6 w Bolesławcu, portal boczny uniwersytetu Zakładu Ossolińskich we Wrocławiu – przykłady aranżacji konserwatorskiej w wydaniu wrocławskiej szkoły konserwacji. Element po elemencie odczyszczaliśmy z sadzy, brudu, resztek zaprawy poprzez ręczne przekuwanie, metodą strumieniowo – ścierną i odsalanie. Potem należało wypełnić ubytki, flekować, scalić kolorystycznie i hydrofobizować. Ostateczny szlif to kute winogronowe zawiesie ( skradzione z portalu w latach 90-tych i cudem odkupione za skrzynkę taniego wina), drewniana witrynka ogłoszeniowa i wykonane według zdemontowanego wzorca drzwi wejściowe. Zaczyna być pięknie, ale jeszcze tyle pozostało do zrobienia … Szkoda, że pracujemy tylko my, bo współwłaściciel stracił zapał do przywracania dawnego blasku i zaniechał wszelkich prac. 2005– 2010 rok Zapał mamy coraz większy, bo też i budynek odpłaca nam za włożoną pracę – znajdujemy 2011 – 2012 rok Budynek coraz bardziej piękniał od wewnątrz, ale… straszył naszych sąsiadów z podwórka. Gzyms odpadał, pęknięcia się powiększały, zwietrzałe płaty tynku spadały na ziemię. Nadszedł czas na kolejne wyzwanie, którego się obawialiśmy – wykonanie remontu tylnej elewacji. Konieczność prac była oczywista i paląca, ale nie zmniejszało to wcale rangi problemów do pokonania… Wybór koloru, wybór farb, preparatów. Sposób odtworzenia elementów kamiennych mieliśmy przećwiczony przez duże trudniejsze wyzwanie przy renowacji portalu, niewiele więc mogło nas teraz przestraszyć. Mieliśmy jednak świadomość, że wszystkie podjęte decyzje muszą być konsekwentnie kontynuowane podczas przyszłej renowacji elewacji frontowej. Efekt nas onieśmielił – widok naszej nowej elewacji w blasku zachodniego słońca, cóż, bezcenne… 2013 rok Wszystkie złotoryjskie kamienice po kolei wypiękniały, wypiękniały nawet podwórka i skwerki a nasza świeci do teraz jedynie … wewnętrznym blaskiem. Nasz plan i marzenie to pozwolić elewacji z olśniewającym portalem zachwycać turystów i zbierać pochwały, na jakie zasługuje. Ale do tanga trzeba dwojga… Dorota Dutka-Masek Paweł Dutka Ajwar D Bądź dobry jak chleb! R wspaniałe polichromie na belkach stropowych i ścianie ryglowej, odkrywamy nową jakość uwalnianej przestrzeni. Łączymy piaskowiec z drewnem, szkłem, ocieplamy światłem, szukamy dialogu ze spuścizną poprzedników – to naprawdę fascynujące wyzwanie. Nasza pracownia już działa – rysunki detali kamienicy są na bieżąco wprowadzane do wykonania, a projektanci pracują wśród budowlanego pyłu. Zaczynamy odkrywać potencjał piwnicy – wielopoziomowa przestrzeń kryjąca wielki urok – wiedzieliśmy już na pewno, że nie będzie się czego wstydzić przy klientach z Niemiec, Anglii i Francji… Pracujemy nad wizualizacjami naszych projektów, dobieramy faktury, materiały, kolory, kreujemy oszczędną formę. ozesłano wici: 1 września w Ośrodku Parafialnym GRAPA w Nowych Łąkach odbędą się Dożynki Gminy Pielgrzymka. Zaproszeni skrupulatnie odnotowali w swoich kalendarzach to święto dziękczynne za udane plony i kiedy nadszedł czas, pojawili się licznie, często w towarzystwie najbliższych. TMZZ reprezentowali: prezes – Aleksander Pecyna z małżonką oraz członkinie zarządu - Danuta Sosa i Kazimiera Tuchowska. Już po liczbie samochodów na pierwszym parkingu zorientowaliśmy się, jak wielu uczestników przybyło świętować. Po drodze mijaliśmy woliery i zagrody ze zwierzętami, które na widok ludzi zgromadziły się wzdłuż płotu i i strojąc swoje biedne żebracze minki dopraszały się poczęstunku. Zawstydziliśmy się z braku gościńca. Za to dzieci – najczulsi przyjaciele zwierząt – sięgały do zasobnych reklamówek i częstowały kopytnych pachnącą, pokrojoną w kawałki marchewką. Kiedy mięsiste milusie wargi pozbierały z dłoni smakołyki, rozlegało się rozczulające chrupanie, mlaskanie, ciamkanie. Żal było odchodzić od tych stworzeń, ale cel naszego przyjazdu był inny niż zabawa ze zwierzętami. Poszliśmy dalej. Na rozległej polanie rozstawiono stoły, zaś przed sceną ławy, na których przybyli zajmowali miejsca. Wiadomym było, że świętowanie rozpocznie się mszą świętą. Takoż się stało. Ks. kanonik Franciszek Wróbel z parafii Pielgrzymka w asyście trzech księży celebrował mszę świętą dziękczynną za dobre plony. W okolicznościowym kazaniu celebrant poświęcił wiele słów Wrzesień 2013 pochwalnych trudowi rolnika, symbolice i dosłowności chleba. Przypomniał potrzebę dzielenia się chlebem, miłością i zainteresowaniem losem bliźniego. Na scenę wkroczyli gospodarze Dożynek. Wójt Gminy Pielgrzymka – Tomasz Sybis, który podziękował księżom za mszę św. i dokonał otwarcia Dożynek zapewnił: ,,Będę dzielił chleb sprawiedliwie”. Prowadząca uroczystość – Małgorzata Semeniuk przedstawiła Starostów Dożynek: Renatę Gralak i Pawła Sługockiego, który wręczając chleb wójtowi w swój głos wplótł sentencję: ,, Bo chłop odradza naród”. Otwarcie Dożynek uświetniły gołębie wypuszczone dużą chmarą z klatek, które z furkotem przeleciały nad polaną. Dla wierzących była to sycąca niedzielna strawa, która, zważywszy na okoliczności i miejsce, podana łagodnym, dobrotliwym głosem - podkreślonym wymownym gestem i zawieszaniem frazy - na długo zostanie w pamięci uczestników. Obecność zespołów śpiewaczych w kolorowych strojach, okazałe wieńce i ornat celebranta zdobna kwiecistym haftem – wszystko to rozpromieniane błyskami słońca - wkradającymi się między gałęziami – sprawiało, że uczestnicy czuli się jedną rodziną, zgromadzoną wokół kosza poświęconego dożynkowego chleba. A potem zaczęło się wielkie biesiadowanie. Prezentacje sołectw muzycznie oprawiały zespoły śpiewacze. Uroczystości zakończono zabawą ludową pod chmurką. Tekst i zdjęcia: Danuta Sosa zisiaj propozycja specjalna dla smakoszy. Wykwintny sos z powodzeniem podrasowuje kanapki z białym serem lub wędliną, nadaje się świetnie na sos do gołąbków, składnik zupy pomidorowej, podnosi smak bigosu, lecza. Lubi go cukinia, a przepada za nim autorka przepisu! W połączeniu z tartym żółtym serem i po podgrzaniu – niezastąpiony dodatek do chipsów. Sezon w pełni, warzywa dorodne, zachęcam do zabawy „w zapasy”. Zaprezentowana porcja, gotującej w domu, gospodyni wystarcza do następnego sezonu. SKŁADNIKI: 3kg pomidorów ,,Lima” 1 kg marchwi 1 kg jabłek 1 kg czerwonej papryki Waga wszystkich składników, już po oczyszczeniu. garść soli 400 g octu 10 % 400 g oleju 1/2 kg cukru 30 dag czosnku 30 dag ostrej papryki Stroję się w lniany fartuszek, z kwiatkiem na kieszonce, podwijam rękawy, myję ręce i zabieram się do pracy. Najpierw pierwszą grupę składników rozdrabniam w dostępnym urządzeniu (można też przekręcić przez maszynkę do mięsa). Wkładam do garnka i gotuję 1 godz. często mieszając. Garnka nie przykrywam dla szybszego odparowania. Po godzinie dodaję składniki z drugiej grupy i gotuję 30 minut. Po tym czasie dodaję składniki z trzeciej grupy i znów gotuję 30 min. Powinna powstać gęsta pulpa. Gorący specjał nakładam do słoiczków, zakręcam, odwracam dnem do góry, okrywam kocykiem i zostawiam do całkowitego wystudzenia. Okrywanie spowalnia studzenie i gwarantuje lepsze zasysanie. Smacznego! WYDAJNOŚC: 9 słoiczków po dżemie, 7 po przecierze pomidorowym. Joanna Sosa-Misiak 11 Farnoholizm W piątek 23 sierpnia 2013 r. do Złotoryi zjechało ponad 500 fanów Ewy Farnej z całej Polski, Czech i Słowacji. Każdy, kto spodziewał się przyjazdu sztywnej gwiazdy wraz z niemającym poczucia humoru managementem, był z pewnością zawiedziony. Ewa Farna to bardzo ekspresyjna dwudziestolatka. Jest na ciągłym luzie i ma świetne, inteligentne poczucie humoru. Nie unika pytań, nie udziela wymijających odpowiedzi, wręcz przeciwnie - mówi bardzo dużo, ciekawie i mądrze. Z chęcią słucha się słów i patrzy na mimikę, podziwiając jej spontaniczność. Osobiście nie przepadam za celebrytami, ale Ewy nie potrafiłbym nie polubić! Wokalistka tuż przed rozpoczęciem zlotu odwiedziła siedzibę głównego darczyńcy zlotu, firmy Renbut, od której prezesa pana Mirosława Gawrzydka dostała specjalnie dla niej zrobione buty. Piosenkarka wystąpiła w nich podczas wszystkich punktów zlotu. Za nieoficjalny początek zlotu uznać można konferencję prasową. Odbyła się ona z drobnym opóźnieniem. Wokalistka spotkała fanów, którzy chcieli dostać autografy. Piosenkarka nie zawiodła oczekiwań swoich wielbicieli. Konferencja prasowa odbyła się w budynku Liceum Ogólnokształcącego. I z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że to idealna rozmówczyni. Ewa zapytana, dlaczego zlot odbywa się w małej Złotoryi, a nie w większym, bogatszym mieście, powiedziała, że sama pochodzi z mniejszego miasta i lubi taki klimat. Często podkreślała, że bardzo jej się tutaj podoba. Była to niezwykła konferencja prasowa, bo każdy z dziennikarzy jak i sama artystka byli na pełnym luzie. Po konferencji prasowej każda Kacper Pawłowski: Zauważyłem, że Twój kontakt z fanami jest bardzo dobry, przywiązujesz do niego dużą wagę. Jak w zwykły dzień wygląda twój kontakt z fanami, czy wtedy również jesteś dla nich dostępna? Ewa Farna: Na pewno na Facebooku też w zwykłe dni się z nimi kontaktuję, daję tam jakieś posty, chętnie informuję o tym, co się dzieje. Dzisiejszy dzień bym nazwała “Dniem Farnoholika”, bo dzisiejszy dzień jest dla fanów. Dzisiaj się im podpisuję, robię zdjęcia, odpowiadam na pytania, gram specjalny koncert, gram w piłkę, bawimy się razem. To jest dzień specjalny dla fanów bez żadnych tak naprawdę innych obowiązków poza tym, że chcemy nagłośnić ten zlot, by znowu inni fani się o nim dowiedzieli, albo że podziękujemy sponsorom. No bo oczywiście bez nich ten zlot by się nie odbył. Jestem normalnym człowiekiem. Gdyby codziennie, gdy wychodzę do szkoły, ktoś stał pod domem, to by mnie to wkurzyło. Oczywiście, że tak! Mam swoje dni, gdy nie jestem Ewą Farną, ale jestem Ewą. Na co dzień jestem Ewą. Ewa Farna jest moim hobby, moją pracą. Gdy idę do szkoły, nie jestem Ewą Farną. Dlatego też jakby rozumiem, że w pracy jestem na co dzień tak naprawdę. Ktokolwiek na ulicy zaczepi mnie i chce zrobić fotkę, to moim obowiązkiem jest z nim się sfotografować, podziękować za to, że mnie wspiera, ale są sytuacje gdy po prostu tego nie robię. Jak jestem z rodziną na plaży zagranicą, to mówię “Wiesz co? Jestem na wakacjach proszę, zrozum to”. Jakbyś stał pod moim domem i czatował, z redakcji miała kilka minut na przeprowadzenie miniwywiadu. Spotkanie potwierdziło moje dobre wrażenie z konferencji prasowej i słowa Bartka, że jest to naprawdę ciekawa rozmówczyni i przede wszystkim świetna osoba. Razem ze mną przyszły trzy wolontariuszki: Kasia, Maja i Weronika, które były ciekawe tego, jak wygląda wywiad z osobą z pierwszych stron gazet. Punktualnie o godzinie 14:30 na scenie „zielonej sali” przy LO rozpoczęła się impreza. Otworzyli ją oczywiście Ewa Farna, Bartosz Łoś oraz burmistrz miasta, pan Ireneusz Żurawski, który ciepło mówił o Bartku i o tym, jak ważną wykonał pracę dla miasta. Należy także wspomnieć, że złotoryjski magistrat wspomógł imprezę, która ma szansę nie tylko promować co roku nasze piękne miasto, ale także dawać lokalnej społeczności dość ciekawą rozrywkę. Pierwszym punktem imprezy były zawody w płukaniu złota, zorganizowane przez Polskie Bractwo Kopaczy Złota. Ewa pomimo odważnych deklaracji, skierowanych w stronę swoich współpracowników (o tym w wywiadzie), nie wygrała w tej konkurencji, zajmując 2 miejsce. Zwyciążyła Karolina Kędra z jej ekipy, trzecie miejsce zajął prezes Renbutu p. Mirosław Gawrzydek. Następnie odbyło się kilka innych ciekawych, ale też niszowych dyscyplin sportowych, jak przeciąganie liny, skoki w workach. Chyba nie uszło niczyjej uwadze, że w tym czasie wśród sportowców i fanów przechadzali się Kubuś Puchatek (w tej roli Bartosz Tatarowicz) i Batman (Ania Kałuża). Jak widać, muzyka Ewy Farnej przyciąga wiele różnych środowisk słuchaczy począwszy od największych fanów miodu, skończywszy na naśladowcach nietoperzy. Następnymi punktami programu były mecze piłki nożnej Polska Czechy kobiet i mężczyzn. Podczas meczu jeden z komentatorów Grzegorz Kabala, wymyślił słowo, po którym współkomentująca Ewa Farna przybiła z nim piątkę, podziwiając kreatywność autora. Niestety do “rzutów Farnych” podczas obydwu gier nie doszło. Czeszki pokonały Polki 4:1, a Czesi Polaków 2:0 po golu i asyście 17-letniego Dominika Baranowskiego, wolontariusza, który przed spotkaniem został wypożyczony do czeskiej drużyny, borykającej się z małymi problemami kadrowymi. Po rywalizacji sportowej był czas wolny dla fanów. Nie dla wszystkich to był jednak czas odpoczynku, gdyż przed bramą na “zieloną salę” zaczęła się tworzyć duża kolejka z napisem „Początek kolejki”. Napis i determinacja jego autorów nie poszły na marne, gdyż wypełnili oni pierwszy rząd pod sceną. W tym czasie telewizja Puls nagrała z organizatorem zlotu bardzo nietypową rozmowę, podczas której rozmówcy, znajdujący się na specjalnej karuzeli, co chwilę, na przemian znajdowali się głową w dół... Wywiad trwał 16 minut. Także radio ESKA przeprowadziło kilka wejść z imprezy. Kilkanaście minut przed koncertem teren opuścili wszyscy fani i została sama obsługa, dopinająca szczegóły przed głównym punktem dnia. Na spotkaniu muzycznym poza piosenkami z repertuaru Ewy pojawiła się także nowa piosenka. Ewa śpiewała ją posiłkując się kartką (piosenka powstała dzień przed zlotem). Były także ciekawe żarty, dialogi z Bartkiem Łosiem oraz odpowiedzi na pytania, zadawane przez publiczność. Przyznawano także dyplomy i nagrody dla sportowców farnoholików. Wystąpiła również dziesięciolatka z Wrocławia, która zupełnie przypadkowo wybrana z tłumu zaśpiewała „Monster High”, wprawiając w zachwyt zgromadzoną publiczność. Na pytanie jednej z fanek, czy zespół Ewy potrafiłby zagrać na nie swoich instrumentach, artystka poprosiła chłopaków, aby zamienili się instrumentami i tak zagrali jeden kawałek. Wyszło naprawdę nieźle! Koncert zakończył się zgodnie z planami organizatorów gdzieś w okolicach godziny 23:00. Ewa Farna pozowała z każdym fanem indywidualnie do zdjęcia i wpisywała autografy. Widać w tym było potwierdzenie jej słów, że ma ogromny szacunek dla fanów. Mimo bólu kręgosłupa, ogólnego zmęczenia i wielkiej kolejki chętnych, nie przerwała rozdawania autografów i z uśmiechem na twarzy pozowała do zdjęć. Managment artystki dbał o jej dobry humor, a także fotografów ze Złotoryjskiego Klubu Fotograficznego, którzy robili fanom zdjęcia. Po północy Ewa razem z ekipą przybyła na afterparty w Loft Bilard Club, gdzie wcieliła się rolę DJ, a pomagał jej w tym Grzegorz Kabala (DJ Grzesłav). Ewa ukazała swoim fanom kolejny talent. To wszystko mimo koncertu, który miał się odbyć kilkanaście godzin później w Borzęcinie pod Krakowem! Na spotkaniu w Lofcie nie zabrakło także (zachowujących oczywiście anonimowość, której nie powstydzi- bo tak się zdarza, to po prostu wręcz przeciwnie - nie podpiszę się. Czy spotykasz się wtedy ze zrozumieniem fanów? Tak. Bardzo często się spotykam ze zrozumieniem. Myślę, że mam zarąbistych fanów w tym, że rozumieją te sprawy i dlatego też nieczęsto się zdarzają takie sytuacje. Właśnie niedawno mieliśmy taką: Niemalże z całym teamem, było chyba 15 osób, byliśmy na obiedzie przed koncertem, no i jemy zupę, jest stół, ja siedzę tutaj i tu jest wyjście. Przyszły dziewczyny: czy mogą sobie zrobić zdjęcie - akurat jadłam zupę i powiedziałam “zaraz, tylko zjem zupę i zaraz do was podchodzę”, Widziałam, że wszyscy jedzą i wszystkich musiałabym przepraszać, wychodzić itd. To jest niegrzeczne, więc zjadłam. Tak naprawdę kończyłam, no i przeprosiłam wszystkich, wyszłam, dziewczyn już nie było. Szukałam, pytałam, czy gdzieś są, żeby ich nie zawieść, powiedziano mi: “wiesz co, dziewczyny już sobie chyba poszły”. To dosłownie były 3 minuty! Potem przeczytałam na Facebooku, że po prostu się zachowałam chamsko, że olałam, że były największymi fankami, są największymi hejterami. Na podstawie tego wydarzenia? Heloł! Lubię fanów, takich naprawdę fanów, którzy są wyrozumiali, lubią moją muzykę. a nie to, że mam grzywkę, albo nie. Są też tacy fani, pozorni, bo wystarczy im jedno moje prawo do bycia Ewą, a nie Ewą Farną i już jest źle, więc takich to ja nie kupuję, nie chcę tego. Płukanie złota to jeden z takich symboli naszego miasta. Jak czy się spodobał się ten sport? A może Ci się nie spodobał? Nie no, totalnie mi się spodobał. Ja w ogóle nie wiedziałam, że to jest taka frajda. W zeszłym roku się to odbyło po raz pierwszy, bardzo się cieszę, że w tym też się odbędzie i mam w planie pokonać moich współpracowników. Słyszysz, Karolina, (przyp. red. członek ekipy Ewy), że mam Cię w planie pokonać jest to po prostu niesamowite. Nie mają łatwo, ja miałam to szczęście, że zawsze miałam dobrze, mam pełnowartościową rodzinę, ale wiem, że są osoby, które nie mają łatwo, a ja strasznie lubię pomagać. Chętniej daję prezenty niż je dostaję. Chętniej widzę, że człowiek w płukaniu złota? Po twojej obecności u nas można zauważyć, że interesują Cię problemy dzieci, które w życiu nie miały łatwo. Przed rokiem spotkałaś się w domu dziecka z dziećmi, w tym roku dochód z całej imprezy przeznaczony jest dla czterech dziewczynek. Czym dla Ciebie są te akcje charytatywne? Kurczę, no to jest w ogóle chyba jedna z najpiękniejszych akcji w ogóle, bo widzisz, że tylko dlatego, że przyjdziesz (nie musisz nawet zaśpiewać, albo zaśpiewasz) i dasz autograf, te osoby mają wielką radość, są tak wdzięczne. To jest dla mnie naprawdę ważne. Jeżeli mogę dać tyle radości i widzę, że te osoby się strasznie cieszą, to się cieszy. No bo w dzisiejszych czasach chodzimy po ulicy, idziemy do sklepu, prosimy o rogalik. Pani na to: “Rogalik? Eeeee”. No wiesz, zero radości. A to jest jej praca! Musimy się cieszyć z tego życia. Średnia wieku uczestników zlotu według Bartka to 17 lat, jednak twoja muzyka jest dla wszystkich. Jakimi słowami spróbowałabyś zachęcić tych starszych fanów do udziału w zlocie? Czy uważasz, że odnaleźliby się na zlocie? Wiesz co, na pewno odnaleźliby się na wieczorowym spotkaniu, tego jestem pewna, afterparty - może też. Nie wiem, czy by się odnaleźli w skakaniu w workach, ale w zasadzie średnia wieku w fanklubie jest większa, o wiele, a tak naprawdę ja tam widzę po swoich chłopakach z zespołu, ale też po sobie, że jestem naprawdę wielką fanką niektórych zespołów, niektórych artystów, ale nie jadę na spotkania. Owszem, kupię płytę, jeśli bym mogła, poszłabym. Ale był koncert Beyonce, którą uwielbiam, a akurat w ten dzień ja miałam dwa koncerty no i nie mogłam pójść. Strasznie mnie to zmartwiło. Rozumiem więc, że nie wszyscy mogli przybyć. To jest normalne. Jakiś facet jedzie na spotkanie z Ewą Farną do Złotoryi, ale ma kobietę, która mu mówi: “Eee jak to? Że co? Że na spotkanie z Ewą chcesz jechać? Zostajesz w domu!” więc wiesz, niektórzy mają tak, że nie mogą po prostu jechać. Heloł! Masz bardzo fajny taki mocny rockowy głos. Próbowałem sobie wyobrazić jak jakaś polska artystka zaśpiewałaby utwór The Cranberries pt. Zombie. Znam, ale tego utworu nie lubię. “Zombie, Zombie, Zombie” (tu śpiewa). Wiesz co, ja ogólnie coraz częściej się z tym spotykam i bardzo mnie to martwi, że ludzie chcą, żebym śpiewała covery, bo im się podoba np. “Show must go on”, czy Whitney Houston, “Sleeping in my Car”, ale ja nie jestem coverbandem. Jestem piosenkarką, która ma własne piosenki i nie chcę tego robić, więc jeżeli chcesz sobie wysłuchać covera, to wiesz... Ja uwielbiam covery, ale wolałabym, żeby fani lubili moją muzykę, a liby się najlepsi rosyjscy szpiedzy) dziennikarzy serwisów plotkarskich. II Międzynarodowy Zlot Fanów Ewy Farnej okazał się ogromnym sukcesem, który przerósł nawet oczekiwania samego Bartosza Łosia. Bartek spodziewał się przyjazdu ok. 500 fanów, a przybyło ich trochę więcej. Jego plany o tysiącu fanów na przyszłym zlocie zdają się być zbyt skromne po tej imprezie i zapewne czeka je mała weryfikacja. Czy Złotoryja jest przygotowana na przyjazd 1000 Farnoholików? Myślę, że tak! Fajnie, że przy okazji zlotu Złotoryja zyskała medialny nie moje wykonanie innych, bo ja staram się nie być interpretatorką, ale pełnowartościowym muzykiem, który wykonuje własną muzykę, który robi sobie własny repertuar, więc staram się odchodzić od tych rzeczy. Nie wiem, czy mam tak naprawdę rockowy głos, bo widać ja zdarłam sobie tak głos mocno, że nie wiem, czy do końca będzie ciągle rockowy. Moja nowa płyta będzie trochę odmienna, ja lubię znajdować siebie i swój głos w zupełnie innych klimatach. Lubię śpiewać blues, jazz, ciężki rock&roll, rnb, bo w nich głos brzmi jakoś tak inaczej. Lubię siebie znajdować w innych klimatach, a nie maksymalnie się trzymać tego jednego. To mnie bawi, odkrywanie tego wszystkiego. Mam nadzieję, że fani to zrozumieją i będą chcieli słuchać ze mną nowych piosenek. Kacper Pawłowski rozgłos. O tym, jak dużym medialnym sukcesem okazała się ta impreza, świadczy również, że już kilka godzin po zakończeniu imprezy ukazało się bardzo dużo filmików na serwisie Youtube, dodanych przez różnych użytkowników. Miasto z pewnością zyskało turystycznie, ale także mieszkańcy wzbogacili swoje słownictwo oraz żarty. Mogli także przekonać się o tym, że kultowa muszla koncertowa, która zostanie rozebrana, mogłaby zostać zastąpiona nowym obiektem ulokowanym na „zielonej salce”, bo sprawdziła się idealnie jako miejsce organizacji tej imprezy i byłaby w stanie pomieścić nie tysiąc, nie dwa, ale nawet cztery tysiące fanów. Zlot przyniósł także pomoc charytatywną dla czterech dziewczynek: Katarzyny Misaczek, Wiktorii Franczak, Klaudii Plesowicz i Izabeli Handor. To, że impreza zorganizowana przez Bartka i jego wolontariuszy pomogła potrzebującym dzieciom, jest chyba w tym wszystkim najpiękniejsze. Na sam koniec zostawiłem sobie coś, co mi chyba najbardziej zaimponowało. Słowo o wolontariuszach, którzy spisali się rewelacyjnie. Bartek Łoś zawsze mógł na nich liczyć i mieć pewność, że nie zawiodą. W jednej z prywatnych rozmów po zlocie mówił mi, że znajomi gratulują mu świetnej imprezy, a jemu to się nie do końca podoba, bo jest zdania, że gdyby nie sprawni wolontariusze, impreza nie byłaby taka, jaką jest. Wolontariusze byli wszędzie. Nie tylko sprzedawali bilety-cegiełki, pakowali i rozdawali nagrody, przygotowywali zawody sportowe, ale również przyprowadzali przyjezdnych na miejsce imprezy. Czas wolontariatu nie był ograniczony tylko do piątku, ale trwał ponad dwa tygodnie. Przed imprezą wolontariusze rozwieszali plakaty i pomagali rozkładać ogrodzenie oraz inne elementy, które sprzątnęli już kilkanaście godzin po zakończeniu imprezy. W wolontariacie ciężko było znaleźć przypadkowe osoby zainteresowane tylko darmowym wejściem na spotkanie muzyczne. Wszyscy ciężko pracowali. Odpowiedzialny za wolontariat Łukasz Misiek wykonał kawał dobrej roboty formując grupę odpowiedzialnych młodych ludzi. Miejmy nadzieję, że nabyte przez nich doświadczenie jeszcze nie raz pomoże lokalnej społeczności stworzyć coś wielkiego. A może któryś z nich stworzy równie fajną imprezę? Kacper Pawłowski LASY NADLEŚNICTWA ZŁOTORYJSKIEGO W leśnej głuszy C zy są jeszcze prawdziwe leśniczówki, malownicze siedliska ukryte wśród drzew? Utrwalony za sprawą baśni czy filmów obraz takiego miejsca prześladował mnie od zawsze. Przyszedł czas, kiedy postanowiłam skonfrontować tę świadomość z rzeczywistością i niczym Kordian Słowackiego za sprawą podróży przekonać się o prawdziwej naturze świata, a w zasadzie leśniczówek. Kiedy zwróciłam się o pomoc do fachowca od lasów Jacka Kramarza, szefa Nadleśnictwa Złotoryja, z życzliwością potraktował i mnie i temat, ale nie wolny był od lekkiej ironii, gdy powiedziałam mu, że chcę zobaczyć prawdziwą leśniczówkę. Co to znaczy teraz prawdziwa leśniczówka? Najlepiej przekonać się naocznie. Leśna podróż zaczęła się bynajmniej nie od lasu, ale od oczka w głowie pracowników nadleśnictwa, czyli ogródka dydaktycznego i tworzonej właśnie, jeszcze pachnącej farbą sali edukacyjnej. To miejsca, gdzie chętnie przybywają młodzi ludzie, by zobaczyć i poczuć, co można spotkać w lesie. Ścieżka zmysłów, czy tropów, możliwość oglądania ptaków w budkach lęgowych, to nie lada atrakcja dla dzieci, które często las widzą tylko z okna jadącego samochodu. Za część edukacyjną działalności nadleśnictwa odpowiedzialna jest Elżbieta Dudek i to ona właśnie pomaga młodym ludziom zrozumieć las. Moją leśną edukacją zajął się nadleśniczy. I tak ruszyliśmy w podróż w poszukiwaniu tej prawdziwej leśniczówki. Nadleśnictwo Złotoryja obejmuje ogromną przestrzeń, wcale nie pokrywa się z podziałem terytorialnym powiatu. Administruje lasy w powiatach: polkowickim, legnickim, złotoryjskim, jaworskim, jeleniogórskim, bolesławieckim. My wybieramy się w Stronę Chojnowa, Jaroszówki a potem do Michałowa. Prowadzi tam leśny trakt, trudny do znalezienia przez nieobeznanych z terenem. Po kilku kilometrach jazdy docieramy do celu. Leśniczówka w Michałowie odpowiada mojemu wyobrażeniu o tego typu miejscach. Ukryty wśród drzew, schludny, zmodernizowany 4 lata temu budynek jest bazą dla myśliwych. To tak naprawdę hotel, w którym można spędzić czas w oczekiwaniu na najlepszy czas do łowów. Leśniczówką łowiecką zawiaduje Piotr Sawkowicz, który nie tylko pełni funkcję gospodarza ale też w razie potrzeby realizuje zajęcia dla szkół. Nad- 14 zoruje również Ośrodek Hodowli Zwierzyny. Nieopodal leśniczówki znajduje się (podobnie jak przy budynku nadleśnictwa) ścieżka zmysłów, po której najlepiej przechadzać się boso, by pod stopami poczuć prawdziwy las. Kawałek dalej jest też mały staw, nad którym w słoneczne południe latają ważki. Miłośników wędkarstwa bardziej jednak może zainteresować to, co w wodzie, a nie nad nią. Przyznam, że okolica jawi się naprawdę atrakcyjnie, szczególnie w letni dzień, ale podejrzewam, że i zimą może mieć swój urok. Kontrowersyjne być może jest założenie, że to miejsce dla myśliwych, ale leśnicy mają do kwestii łowieckiej zupełnie inne nastawienie niż ekolodzy. Jacek Kramarz tłumaczy to w ten sposób: koła łowieckie odpowiadają za szkody wyrządzone przez dziką zwierzynę. Rolnicy za zjedzone prze sarny zboże domagają się odszkodowań, bywa, że roszczeń jest tak dużo, że koła łowieckie bankrutują, bo przychód z polowań nie rekompensuje wydatków. Dlatego też kontrola czy regulacja populacji dzikiej zwierzyny jest koniecznością. W Michałowie poluje się na sarny, jelenie, lisy… Leśniczówka w Michałowie może też stanowić świetne lokum dla polujących bezkrwawo. Fotografujący przyrodę mogą urządzać tu swoje plenery, a cena noclegu jest na każdą kieszeń. Szczególnie atrakcyjną się jawi, kiedy wziąć pod uwagę warunki zakwaterowania w nowocześnie urządzonych, klimatycznych zarazem, pokojach. Niebagatelna zaleta tego miejsca to brak zasięgu telefonicznego. Jeśli ktoś chce naprawdę odizolować się od świata, choć na kilkanaście godzin, Michałów jest na to ciekawą propozycją. Kolejnym miejscem na szlaku leśniczówek godnym zobaczenia jest Raków. Do tej wsi zmierzamy leśnym duktem. Gruntowa droga jest szeroka i utwardzona na podbudowie bazaltowej. Jeden z priorytetów nadleśnictwa to utrzymanie dróg wśród lasów. Na szczęście pojawiły się fundusze na takie inwestycje. Uwarunkowane to jest koniecznością zapewnienia przejazdu maszynom do wycinki drzew, ale także w razie pożaru - wozom strażackim. Dlatego też tak ważne jest przestrzeganie przez kierowców znaków zakazu wjazdu do lasu, a konkretnie - parkowania na drogach leśnych. Bywa jednak, że leśnicy zezwalają na przejazd tymi drogami mieszkańcom sąsiednich miejscowości czy siedlisk. Większym utrapieniem są crossy czy quady. Szczególnie upodobali sobie polskie lasy obcokrajowcy. Mandaty, jakie mogą dostać za jazdę po lesie, nie robią na nich wrażenia. Dlatego też leśnicy informują o wykroczeniu ambasady, a to już grozi komplikacjami w ich rodzimym kraju. Według Jacka Kramarza to skuteczna metoda na zniechęcenie rajdowców do rozjeżdżania leśnych terenów. Szeroka droga doprowadza nas w końcu do Rakowa. Tu na skraju wsi znajduje się kolejna leśniczówka i budynek stworzony na potrzeby prewencji przeciwpożarowej. W niewielkim pomieszczeniu przed monitorem dyżuruje pracownica leśnictwa. Do jej obowiązków należy oglądanie jednego najnudniejszych seriali telewizyjnych, bez przerw na reklamę. Latem przez 10 godzin (wiosną i jesienią krócej) obserwuje rozległy teren, wypatrując dymu. Były lata, kiedy dymy widać było dość często, ostatnio jednak na szczęście pożary są rzadkością. Najczęściej wybuchają z winy podpalaczy. I tych świadomych i przypadkowych. Szybkie dostrzeżenie dymu i lokalizacja źródła pożaru zwiększają szansę na uratowanie dużej połaci lasu, a co za tym idzie, również ocalenie życia jego mieszkańców. Leśniczówką w Rakowie zarządza Henryk Szlapiński a pomaga mu Dariusz Wojtaszuk. Obaj panowie prowadzą kancelarię. Tak to w nomenklaturze nadleśnictwa się nazywa. Po prostu biuro, w którym prowadzi się ewidencję sprzedaży drewna, robi klasyfikację towaru, rejestruje w systemie, przyjmuje interesantów… Można by powiedzieć - nic ciekawego dla laika. Leśniczówka wyposażona w regały, półki z pokaźną ilością ksiąg i segregatorów, komputer, urządzenie do transferu danych… nie tak wyobrażałam sobie miejsce wśród lasów. Większe ważenie na mnie robi opowieść o pracy pozabiurowej, czyli tej typowo leśnej. Obowiązków w terenie jest wiele do wykonania. Ich rodzaj zależy oczywiście od aury czy pory roku. Co robi leśniczy? Na przykład kosi trawę i chwasty wśród młodych drzew, by te ostatnie mogły swobodnie czerpać z dobrodziejstwa promieni słonecznych. Ale zanim wykosi trawę w młodniku, musi wiedzieć, jakie gatunki drzew zasadzić i w jakich miejscach to zrobić. Czasu na sadzenie jest niewiele, wszystko oczywiście wykonuje się wiosną. Akurat wtedy, gdy jest w lesie najwięcej pracy. Henryk Szlapiński pokazuje mi mapę gospodarczo-przeglądową i operat, czyli, mówiąc językiem mniej fachowym, ramową instrukcję obsługi lasu, gdzie znaleźć można informację, ile drzew i jakiego gatunku powinno rosnąć na konkretnym obszarze. Gatunki dobiera się rzecz jasna do warunków glebowych. Kiedy na jakimś obszarze dokonuje się wycinki bądź występują wiatrołomy, uzupełnia się puste miejsca o kolejne drzewa. Ze świeżo posadzonymi roślinami też jest wiele zachodu, to nie tylko wspomniane koszenie, ale też grodzenie przed zwierzyną czy smarowanie gorzkimi przyprawami, aby sadzonka nie została zjedzona przez sarny. Zimą leśniczy nie odpoczywa. Wtedy nadzoruje wycinkę drzew i stara się zabezpieczyć las przed stratą drzewostanu. Prowadzi też sprzedaż choinek. Niezależnie od pory roku pilnuje również drewna przed kradzieżą, bo chętnych na darmowy opał do kominka nie brakuje. Czasem groźniejsza od złodziei jest sama natura. Na przełomie lat 2007/2008 przeszedł przez nasz teren huragan Cyryl. Była to totalna klęska dla lasu. W ciągu 2 godzin powalił tyle drzew, ile wynosi roczny plan wycinki. Te braki w drzewostanie wciąż są widoczne, kiedy zmierzamy w stronę Rokitek. Widać też, jak zmienia się las, robi się bardziej wilgotny, dominują olchy, bo teren Wrzesień 2013 jest podmokły. Z racji nadmiaru wody trudno było wybudować tu drogę dla samochodów do transportu drewna. Dlatego posłużono się techniką „sandwiczową”, czyli wielowarstwową. Jedziemy tą sandwiczową drogą bez większej obawy o podwozie auta. Las się przerzedza. Po drodze widać coraz więcej stawów. Większość z nich nadleśnictwo oddaje w dzierżawę. Pożytek z tego jest obopólny, ale korzyść ze stawów mają też ptaki. Oprócz pospolitych kaczek czy łabędzi dostrzec tu można czaplę białą i rybołowy. Nieopodal znajduje się siedlisko bielika. Doliczono się tu 17 sztuk tych ptaków. W okolicy widywany jest też czarny bocian. Zmierzając w stronę kolejnej leśniczówki, zatrzymujemy się w miejscu, gdzie przed wojną Niemcy wybudowali sanatorium. Dziś po nim w zasadzie nie ma śladu. Uważny obserwator jednak dostrzeże szpaler grabowy i wiekowe lipy, klony lub wiązy, które świadczą o innym niż leśne przeznaczeniu tego terenu w przeszłości. Idąc między stawami nie potrafię wyobrazić sobie tego miejsca bardziej ucywilizowanego, natura zawłaszczyła wszystko, co kiedyś zagospodarował człowiek, a przecież ostatnie budynki zdewastowano czy wyburzono po wojnie. Zniknęły kaskady, młyńskie koła, malownicze schody, w zapomnienie popadły otaczane niegdyś estymą źródła, choć, jak twierdzi leśniczy z Rokitek Robert Tomczak, jeszcze do niedawna mieszkańcy wioski przychodzili w to miejsce, by zaczerpnąć wody ze źródła Diany. Leśniczy z pasją opowiada o historii sanatorium, osady, dokumentując wszystko reprodukcjami dawnych widokówek. Dopiero one pokazują, jak wiele uroku straciło to miejsce za sprawą naszej niegospodarności i powojennych zawirowań. Ostatni punkt, do którego zmierzamy, to Modła. Tu mieści się kolejna leśniczówka. Stoi przy asfaltowej drodze ciągnącej do wsi. Budynek jest typowym urzędem w wersji mini. Wewnątrz schludny, jasny i nowoczesny. Po jednej stronie w gabinecie siedzi Roman Książek zawiadujący lasami w Modłej, po drugiej stronie korytarza swoje biuro ma Robert Tomczak, sprawujący nadzór nad Rokitkami. Dwa w jednym. Wersja oszczędna i zapewniająca integrację pracowników nadleśnictwa. O wpływy raczej nie mają potrzeby walczyć, więc współpraca przebiega bez burz i zawirowań. Robert Tomczak mówi, że zwykle i tak przebywa częściej w terenie niż w biurze, bo pracy w lesie nie brakuje. Kancelaria jest chlubą nadleśnictwa. Dumę szefa wzbudza nowoczesny sprzęt, szczególnie ten ułatwiający przesyłanie danych (jak telefon satelitarny), bo porządek w dokumentach musi być. Barwy pomieszczeniom dodają wiszące na ścianach urocze zdjęcia czy też rysunki wykonane przez dzieci, wszystkie obrazy, rzecz jasna, z lasem w roli głównej. Ale czy to prawdziwa leśniczówka? Głowy bym sobie za to nie dała uciąć. Nadleśniczy twierdzi, że tak teraz wyglądają te miejsca, ja jednak chyba poszukam dalej. Ciąg dalszy nastąpi… Iwona Pawłowska Na pierwszej stronie wklejone zostało zdjęcie pradziadka z grupą żołnierzy Wojska Polskiego, zrobione w Sanktuarium Matki Bożej w Lourdes w 1946 r. Ofiara Mszy Świętej składa się z pięciu części. Pierwsza opowiada o historii mszału, druga odnosi się do ascetyczno-liturgicznej roli Mszy Świętej. Trzecia część dotyczy podziału roku na różne okresy kościelne, np. Wielkanoc, Adwent, a czwarta mówi o cudach podczas ofiary Mszy Świętej. Ten rozdział dziadek i jego siostry najchętniej czytali w dzieciństwie, co zresztą widać po stanie kartek, nie tylko w tej część. Piąty fragment odnosi się do nabożeństw dla chorych i konających. Oryginalna okładka była czarna i tekturowa, jednak z powodu częstego korzystania z mszału uległa zniszczeniu. W 1983 r. prababcia oddała książkę do renowacji i sprezentowała ją mojemu dziadkowi z okazji 50-lecia urodzin. Postrzępione i podarte strony zostały posklejane. Ostatnimi czasy Ofiara Mszy Świętej nie jest w mojej rodzinie używana tak często jak dawniej. Chcę jednak, aby w najbliższej przyszłości znów korzystały z mszału przyszłe pokolenia i aby narodziny kolejnych członków naszej rodziny były zapisywane na jego kartkach. Hanna Skowronek Ofiara mszy świętej P amiątką rodzinną, której historię będę opisywać, jest stary mszał. Został on wydany około stu lat temu, na początku XX wieku. Należał on do moich pradziadków. Prababcia Helena, mama mojego dziadka, dostała Ofiarę Mszy Świętej w czerwcu 1926 roku. Był to prezent ślubny, który otrzymała od swego brata, Pawła Grankowskiego. W mszale zapisane są nie tylko daty urodzin, ale też najważniejsze wydarzenia z życia kolejnych pokoleń naszej rodziny. 15 GMINA POD LUPĄ stawa śmieciowa weszła w życie w całej swojej okazałości z dniem 1 lipca br. Jedne gminy poradziły sobie z jej wprowadzeniem bez większych kłopotów, inne borykają się z różnymi problemami. Jak Polska długa i szeroka, różne są opłaty, jakie muszą ponosić mieszkańcy, różne też są systemy w gospodarowaniu odpadami, jakie wprowadziły jednostki samorządu terytorialnego. A jak to wygląda w powiecie złotoryjskim? Pozwoliłem sobie na krótką analizę porównawczą, a jej zbiorcze zestawienie przedstawia tabela obok. Pod koniec lipca rozesłałem do wszystkich gmin naszego powiatu zapytanie w sprawie wdrażanej właśnie „ustawy śmieciowej”. Odpowiedzi otrzymałem ze wszystkich oprócz Gminy Miejskiej Złotoryja. Stąd kilka znaków zapytania. System opłat i ceny W zasadzie wszystkie gminy podeszły do tego zagadnienia podobnie. Opłaty nalicza się od osoby w gospodarstwie domowym, przy czym poza Gminą Zagrodno i Gminą Wojcieszów ustalono górną liczbę osób. W przypadku przedsiębiorstw jest to zadeklarowana pojemność pojemnika na odpady. Wydawało się, że gdy za śmieci będziemy płacić wszyscy i w dodatku będziemy segregować odpady, ceny powinny ulec radykalnemu obniżeniu. Butelki PET, makulaturę, metale, szkło sprzedaje się po prostu wyspecjalizowanym firmom i, jak wskazuje kariera różnorakich skupów, zarabia się na tym i to całkiem nieźle. Pozostałe odpady segregowane, o ile nie da się sprzedać, to częstokroć można się ich pozbyć, nie płacąc na wysypisku śmieci, lecz oddając wyspecjalizowanym firmom, które je przetworzą lub dostarczą do spalarni. Warunek jest jeden – powinny być suche i oddzielone od nieczystości biodegradowalnych. Gdy bacznie przyjrzymy się odpadom produkowanym w naszym domu, to na dobrą sprawę trudno jest w tej chwili znaleźć odpad, który nie podlegałby segregacji. Generalnie jednak ceny nie uległy obniżeniu w porównaniu z sytuacją przed lipcem br., a wręcz tu i ówdzie słyszy się, że prawdopodobnie wzrosną, ponieważ wzrosną opłaty na wysypiskach śmieci. Przy małych gospodarstwach najtaniej odpady segregowane wychodzą w Wojcieszowie i w Pielgrzymce. A najdrożej w Gminie Wiejskiej Złotoryja. Ma to swoje uzasadnienie, bowiem, jak poinformowano mnie w jednej z firm zajmującej się odbiorem odpadów komunalnych, w zabudowie miejskiej koszty odbioru odpadów są zdecydowanie mniejsze niż na wsi, gdzie choćby ze względu na odległości pomiędzy poszczególnymi posesjami i droga, i czas potrzebny na realizację zlecenia, są większe. Natomiast Pielgrzymka – no cóż – postawiła na segregację. Nic nie przekona lepiej lokalnych społeczności do segregowania odpadów jak finanse, czyli zróżnicowanie opłat za odpady segregowane i niesegregowane. Z tego założenia wyszły zapewne władze gmin Pielgrzymka, Wojcieszów i wiejska Złotoryja. Natomiast w Zagrodnie i w Złotoryi wygląda na to, że władzom nie zależy tak mocno na segregacji. A może liczą na wysoką świadomość ekologiczną mieszkańców? Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o przedsiębiorstwa. I tutaj również w gminach Wojcieszów i Pielgrzymka zastosowano mechanizm finansowego motywowania do segregacji. Natomiast w gminach Zagrodno i miejskiej Złotoryja takiego motywatora brakuje. Czy te rozwiązania przekładają się na procent mieszkańców i firm segregujących odpady? W tej chwili trudno jednoznacznie stwierdzić. Sądzę, że dopiero na początku przyszłego roku będzie można stwierdzić, z jaką tendencją będzie- 16 Pozycja do porównania Gmina Miejska Złotoryja Gmina Wiejska Złotoryja Gmina Zagrodno System opłat dla osób fizycznych Od liczby osób w gosp. domowym (maks. 6) Od liczby osób w gosp. domowym (maks. 5) Od liczby osób w gosp. domowym. Od pojemności pojemnika na terenie nieruchomości 1-os. 16,00 zł 2-os. 30,40 zł 3-os. 43,20 zł 4-os. 54,40 zł 5-os. 64,00 zł 6 i więcej os. 72,00 zł 1-os. 19,20 zł 2-os. 36,48 zł 3-os. 51,84 zł 4-os. 65,28 zł 5-os. 76,80 zł 6 i więcej os. 86,40 zł Od pojemności pojem- Od pojemności pojemnika na terenie nieru- nika na terenie nieruchomości chomości 1-os. 18 zł 2-os. 34 zł 13,23 zł/os. 3-4 os. 45 zł 5-os. 55 zł Odpady segregowane poj. 120 l - 15,45 zł poj. 240 l. - 30,90 zł poj. 1100 l - 144,20 zł poj. 120 l - 24 zł poj. 240 l. - 42 zł poj. 1100 l - 160 zł poj. 120 l - 14,40 zł poj. 240 l. - 28,80 zł poj. 1100 l - 132,00 zł Odpady niesegregowane poj. 120 l - 18,54 zł poj. 240 l. - 37,08 zł poj. 1100 l - 173,04 zł poj. 120 l - 32 zł poj. 240 l. - 50 zł poj. 1100 l - 200 zł poj. 120 l - 17,28 zł poj. 240 l. - 34,56 zł poj. 1100 l - 158,40 zł Raz na 2 tygodnie Raz lub 2 razy w mies. w zależ. od zabudowy Raz na 2 tygodnie Raz na 2 tyg. lub raz w mies. w zal. od zabud. Co 2 tyg. lub co miesiąc, w zależ. od frakcji 3 lub 4 2 System opłat dla firm Odpady segregowane Opłaty os. fizyczne U już „tylko” o 33% tańsze od firmy COM-D, a w Gminie Wiejskiej Złotoryja z kolei to COM-D było o niecałe 3% tańsze od RPK. W odróżnieniu od innych gmin, Gmina Miejska Złotoryja ogłosiła przetarg tylko na transport odpadów zmieszanych i biodegradowalnych do RIPOKu. Natomiast odpady segregowane, zebrane na terenie miasta w tzw. gniazdach nie weszły do przetargu. Zadanie to miasto zleciło własnemu przedsiębiorstwu z wolnej ręki. Każda gmina w swoim budżecie przewidziała odpowiednią kwotę na realizację zadania, jakie postawiła przed nią „ustawa śmieciowa”. Oczywiście kwota ta ma być zwrócona gminie przez mieszkańców w postaci opłaty mającej charakter podatku. Warto zwrócić uwagę, że nie są to małe kwoty. W przypadku Złotoryi w przyszłym roku może to być nawet 6% jej budżetu, dzięki czemu spadnie wskaźnik zadłużenia gminy. Natomiast warto zwrócić uwagę, ile poszczególne gminy w przeliczeniu na jednego mieszkańca przeznaczyły w swoim budżecie na gospodarkę odpadami. Ponieważ ustawa w wymiarze finansowym zaczęła działać od lipca, to i wskaźnik ten policzony jest za pół roku. W czołówce wysokości przewidywanych wydatków znalazły się miasto Złotoryja i Gmina Zagrodno, które przewidziały na ten cel odpowiednio 98,56 zł i 95,51zł na jednego mieszkańca. Najoszczędniej szacowały Świerzawa i Pielgrzymka. Należy wziąć pod uwagę, że w pierwszym okresie działania ustawy koszty będą stosunkowo wysokie (budowa PSZOKów i gniazd pojemników na odpady segregowane), ale później powinny ulec zmniejszeniu. Dodatkowo warto porównać te wielkości z kwotami przetargowymi, czyli faktycznymi kosztami, jakie będą ponosić gminy, płacąc firmom obsługującym gospodarkę odpadami. Wartości te w przeliczeniu na jednego mieszkańca zostały sprowadzone do jednego półrocza. I tutaj znowu najtaniej wychodzi Pielgrzymka i Świerzawa, a niewiele drożej Wojcieszów. Niestety zabrakło w tym zestawieniu Złotoryi – brak dostępu do wszystkich potrzebnych danych. Oczywiście nie są to jedyne koszty, które poniesie gmina w związku z gospodarką odpadami. Patrząc jednak na same kwoty przeznaczone w budżecie w przeliczeniu na mieszkańca, można być chyba ostrożnym optymistą, że ceny za wywóz śmieci w Złotoryi czy w gminie Zagrodno spadną w przyszłym roku nawet o 40%. Polityka informacyjna Z informacji, które zebrałem z urzędów gmin wynika, że najszerszą kampanię informacyjną przeprowadzono w Gminie Pielgrzymka i to już od 2012 roku, gdzie informacje na temat segregacji śmieci ukazywały się regularnie w gazetce gminnej i na stronach internetowych. W czerwcu ukazał się specjalny biuletyn poświęcony temu tematowi, a każde gospodarstwo domowe otrzymało harmonogram odbioru odpadów oraz ulotkę informacyjną. Również inne gminy radziły sobie z tym stosunkowo dobrze. Natomiast w Złotoryi mieszkańcy mogą czuć pewien niedosyt. W kwietniu ukazał się obszerny artykuł w „Gazecie Złotoryjskiej”, a na stronach Urzędu Miejskiego można było zobaczyć wideorelacje z posiedzenia komisji oraz sesji Rady Miejskiej poświęconych „uchwale śmieciowej”. Sęk w tym, że informacje niewystarczające, lub sugerowały wręcz inne rozwiązania w zakresie segregacji odpadów. Dotyczy to przede wszystkim systemu workowego, który miał obowiązywać, a został ostatecznie zastąpiony przez system gniazd. Również w Wydziale Gospodarki Odpadami nie za bardzo można było się dowiedzieć o szczegóły: o to, czy pojemniki zostaną dostarczone, czy też samemu trzeba będzie je kupić, o harmonogramie odbioru odpadów, o tym, kiedy pojawią się w mieście pojemniki na odpady suche i biodegradowalne. Nie można było również uzyskać odpowiedzi, co należy robić Opłaty firmy Śmieciologia my mieć do czynienia. Natomiast warto zwrócić uwagę, że w gminach Świerzawa i Pielgrzymka 80% mieszkańców zadeklarowało segregację. Również wysoki procent firm zdecydowało się na ten krok: w Świerzawie rekordowe 60%, a w Pielgrzymce również wiele w porównaniu z innymi gminami, bo 29%. Odbiór odpadów Odpady zmieszane i biodegradowalne lub mokre odbierane są „u źródła” czyli bezpośrednio od właścicieli posesji. Podobnie rzecz się ma z odpadami segregowanymi za wyjątkiem Gminy Miejskiej Złotoryja, gdzie cały system segregacji odpadów oparto o gniazda pojemników. Ustawodawca określił minimalną liczbę frakcji, na jakie powinny być segregowane odpady: papier, metal, tworzywa sztuczne, szkło, opakowania wielomateriałowe i odpady podlegające biodegradacji. „Najoszczędniej” do tematu podeszła gmina Zagrodno, gdzie odpady dzieli się na dwie frakcje: suche i mokre. W Złotoryi za to mamy do wyboru siedem pojemników. W tym miejscu warto zauważyć, że w wielu państwach odchodzi się od tak szczegółowej segregacji, a nawet od segregacji w ogóle. Odpady trafiają do wyspecjalizowanych sortowni, gdzie odpady są znacznie lepiej segregowane niż robią to mieszkańcy, a gromadzenie i wywóz odpadów jest dzięki temu tańszy. Kubły czy worki? Im więcej frakcji, tym więcej potrzeba różnorodnych pojemników. Stąd zapewne pomysł, żeby zamiast kubłów do segregacji użyć różnokolorowych worków. Worki nie są rozwiązaniem idealnym. Niezbyt estetycznie wyglądają, są podatne na rozdarcie także przez zwierzęta. Z kolei kilka kubłów na posesji też nie wszystkim może się podobać. Jadąc ostatnio przez Wartę Bolesławiecką widziałem, jak przed każdym domem stoi rząd pięciu różnokolorowych pojemników i przyznam – źle to nie wyglądało. W większości gmin naszego powiatu stanęłoby ich maksymalnie 4, problem mógłby być w Złotoryi – bo 7 kubełków to już „trochę” dużo. „Na szczęście” w Złotoryi takiego dylematu nie mamy – wszystkie segregowane odpady mają się znaleźć w różnobarwnych pojemnikach ulokowanych w gniazdach. We wrześniu Urząd Miejski posadowił ok. 60 takich gniazd z pojemnikami, co daje średnio jedno gniazdo na 5ha miejskiej zabudowy. Tu należy zwrócić uwagę, że o ile pozostałe gminy posiłkują się tylko systemem gniazd, to w Złotoryi jest to jedyna możliwość segregacji śmieci nie tylko dla mieszkańców, ale i dla firm. Czy to zda egzamin? Czy mieszkańcy zechcą chodzić z kubełkami czasem nawet po kilkaset metrów do gniazd? Okaże się już wkrótce. Budżet śmieciowy i przetargi Ustawa wiele gmin postawiła pod ścianą nakazując zorganizowanie przetargów na wywóz odpadów z ich terenu. Dotyczy to również tych gmin, które posiadają własne zakłady bądź firmy zajmujące się gospodarką odpadami. Jest to niezrozumiałe. Trudno więc się dziwić, że w przypadku Złotoryi, gmina, a właściwie jej spółka RPK – zagrała vabank. Rejonowe Przedsiębiorstwo Komunalne Sp. z o.o. wygrało przetarg oferując kwotę 49,93 zł/tonę za odbiór odpadów z nieruchomości zamieszkałych i niezamieszkałych i ich transport do Regionalnej Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych w Legnicy, podczas, gdy druga w kolejności firma COM-D sp. z o.o. z Jawora zaoferowała cenę 141,78 zł za tonę. Należy zaznaczyć, że są to kwoty za sam odbiór odpadów i ich transport i nie obejmują kosztów składowania, które obecnie wynoszą 262 zł netto za tonę. Przetarg został oprotestowany, ale Krajowa Izba Odwoławcza nie stwierdziła nieprawidłowości. Dla porównania, w gminie Zagrodno RPK było Odpady niesegregowane Częstotliwość odbioru odpadów zmieszanych Częstotliwość odbioru odp. segregegowanych Liczba frakcji Rodzaj frakcji ? 7 Zmieszane, biodegradowalne, papier, szkło kolorowe, szkło bezbarwne, tworzywa sztuczne pet, odpady suche 1-os. 24 zł 2-os. 44 zł 3-4 os. 58 zł 5-os. 71 zł 15,87 zł/os. Zabudowa jednoroSucha, mokra dzinna: sucha, szkło,, biodegradowalne. Zabudowa wielorodzinna: plastiki, papier, szkło, biodegradowal. System odbioru odpadów Gniazda pojemników Worki Kubły segregowanych Procent mieszkańców segregu? 74% 21% jących odpady Procent firm segreg. odpady ? 8% 4% Kwota w budżecie gminy w 1 600 000 zł 500 000 zł 543 072 zł 2013 W przeliczeniu na 1 mieszkań98,56 zł 70,30 zł 95,51 zł ca Kwota przetargowa ? 641 114,09 zł 387 895,78 zł W przeliczeniu na 1 mieszkań? 45,07 zł 34,11 zł ca na pół roku Firma obsługująca gminę RPK Sp. z o.o. Złotoryja COM-D Sp. z o.o. Jawor RPK Sp. z o.o. Złotoryja Czas przetargu 1,5 roku 1 rok 1 rok Czy firma zagwarantowała mieszkańcom pojemniki na odpady zmieszane Czy firma zagwarantowała mieszkańcom pojemniki na odpady segregowane W jaki sposób odbywa się odbiór śmieci segregowanych Nie Nie Gniazda pojemników ze śmieciami posegregowanymi w tzw. frakcji suchej (plastik, metal, itp.) w przypadku, gdy zadeklarowało się segregację odpadów, a nie funkcjonuje system workowy, nie ma pojemników na terenie miasta i nie działa punkt selektywnej zbiórki odpadów komunalnych. Dopiero 1 lipca na stronach Urzędu Miejskiego pojawiła się ulotka informacyjna na temat segregacji śmieci, która później w wersji papierowej została dostarczona mieszkańcom wraz z książeczkami opłat. Wrzesień 2013 Tak Worki dostarczane są nieodpłatnie Bezpośrednio z miejsca zamieszkania, pomocniczo w gniazdach pojemników Miasto i Gmina Świerzawa Gmina Pielgrzymka Gmina Wojcieszów Od liczby osób w gosp. domowym (maks. 5) Od pojemności pojemnika na terenie nieruchomości 1-os. 13-15 zł 2-os. 24-28 zł 3-os. 33-39 zł 4-os. 52-60 zł 5-os. 60-70 zł Od liczby osób w gosp. domowym (maks. 6) Od liczby osób w gosp. dom. I w zależności od częstotliwości wywozu Od pojemności pojemnika na terenie nieruchomości 1-os. 16-18 zł 2-os. 30-34 zł 3-os. 42-48 zł 4-os. 40-48 zł 5-os. 45-55 zł poj. 60 l - 7,92 zł poj. 110 l - 15,84 zł poj. 240 l. - 31,69 zł poj. 1100 l - 145,18 zł poj. 60 l - 9,90 zł poj. 110 l - 19,80 zł poj. 240 l. - 39,61 zł poj. 1100 l - 181,48 zł W mieście co tydz., na wsi co 2 tygodnie Co miesiąc na wsi 4 poj. 110/120 l - 14 zł poj. 220/240 l - 28 zł poj. 1100 l - 128 zł poj. 110/120 l - 21 zł poj. 220/240 l - 42 zł poj. 1100 l - 182 zł 2 razy w miesiącu 1 raz w miesiącu 4 13,00 zł/os. - 1 raz w tygodniu 11,00 zł/os. - raz na 2 tygodnie 18,00 zł/os. - 1 raz w tygodniu 15,00 zł/os. - raz na 2 tygodnie poj. 60 l - 5,00 zł poj. 110 l - 14,00 zł poj. 240 l. - 28,00 zł poj. 1100 l - 128,00 poj. 60 l - 10,00 zł poj. 110 l - 21,00 zł poj. 240 l. - 42,00 zł poj. 1100 l - 192,00 Raz na tydzień lub raz na 2 tygodnie Raz na tydzień lub raz na 2 tygodnie 3 Zmieszane, plastik, papier, szkło Suche, opak. szklane, biodegradowalne, surowcowe mokre Zmieszane, suche (plastik, szkło), szkło Worki i gniazda poj. Worki Worki lub pojemniki 80% 80% 75% 60% 29% 16% 400 000 zł 270 000 zł 262 000 zł 50,97 zł 57,01 zł 68,50 zł 455 814 zł 267 786 zł 244 657,98 zł 19,36 zł 18,85 zł 21,32 zł COM-D Sp. z o.o. Jawor PGK Sanikom Sp. z o.o. Lubawka Com-D Sp. zo.o. Jawor 1,5 roku 1,5 roku 1,5 roku Nie Tak Nie Tak Bezpośrednio z miejsca zamieszkania, pomocniczo w gniazdach pojemników Od pojemności pojemnika na terenie nieruchomości 1-os. 12 zł 2-os. 24 zł 3-os. 36 zł 4-os. 48 zł 5-os. 55 zł 6 i więcej os. 62 zł 1-os. 18 zł 2-os. 36 zł 3-os. 54 zł 4-os. 72 zł 5-os. 82,50 zł 6 i wiecej os. 93 zł Tak Worki dostarczane są nieodpłatnie Możliwość kupienia lub dzierżawy Możliwość kupienia lub dzierżawy Bezpośrednio z Bezpośrednio z miejsca Bezpośrednio z miejsca miejsca zamieszkania zamieszkania zamieszkania oraz poprzez gniazda pojemników Nie wiadomo, kiedy powstanie punkt selektywnej zbiórki odpadów komunalnych w Złotoryi. Dlaczego jednak nie ma informacji, że tymczasowo można wywozić śmieci, które miał przyjmować PSZOK na teren oczyszczalni przy ul. Sprzymierzeńców? I nie chodzi o to, że coś nie zadziałało, ale o brak informacji. Podsumowanie Można narzekać i wskazywać braki w ustawie czy w uchwałach poszczególnych gmin. Można krytycznie oceniać ceny, zakres świadczonych usług i ich jakość. Sądzę jednak, że bardzo dobrze się stało, iż wreszcie wkroczyliśmy na drogę prowadzącą do rozwiązania problemu śmieci w lasach, a przede wszystkim - odzyskiwania jak największej ilości surowców wtórnych. Jesteśmy społeczeństwem śmieciowym. Dzisiaj każde gospodarstwo domowe produkuje setki kilogramów odpadów. Pamiętajmy, że zdecydowaną większość z tych odpadów można powtórnie wykorzystać. Robert Pawłowski 17 PANORAMA GMINY PIELGRZYMKA Dominik Tarasewicz, funkcje przejął obecnie zespół „Fudżijamki”. GeJan Postrzelony, Andrzej nowefa Niklewicz była przewodniczącą Związku Żałobniak, Ludwik KiMłodzieży Wiejskiej. lian, Piotr Śnieszko - byli W 1950 r. został Otwarty Urząd Pocztowy. wojskowi; z Francji przy- Naczelnikami byli kolejno: Stefania Hołyszewbyli Józefa I Kazimierz ska, Henryk Deneka, Magdalena Cal, Tadeusz Hołyszewscy; ze Śląska Łyczko i Czesław Kulig. Na poczcie była centrala - Maria Graboń-Mucek, telefoniczna. Po jego zamknięciu stałe połączeMaria Leszczyńska. Inni nie zapewniał telefon w biurze PGR. Korzystano pierwsi mieszkańcy to: z niego w szczególnych przypadkach. Antoni Michałek - praW latach 50. uruchomiono na wsi tzw. „kołcownik przymusowy, Joanna Drabik - autochtonka oraz: Stefania Kryszuk, Jan Haponik, Adolf Korsak, Rogowski, Ryszkiewicz, Maria i Piotr Jarmakowicz, Tadeusz Garbowski, Piotr Januszkiewicz, Aniela Bielak z mężem. Mimo odmiennych zwyczajów, kultury, kuchni i bariery językowej udało się nawiązać poprawne stosunki pomiędzy przybyszami i obecnymi jeszcze przez dłuższy czas Niemcami. Sami osadnicy stanowili mozaikę gwary, strojów, obyczajów. Nie brakło oczywiście trudnych sytuacji i nieporozumień. Lata 70-te wycieczka pracowników PGR do Krakowa Przyczyniała się do tego także obecność w okolicach Ostrzycy tzw. Bandy „Czarnego Janka”- uzbrojonej grupy pod dowództwem Jana Bogdziewicza, która napadała nie tylko na sklepy, poczty, czy posterunki MO, ale również na rzemieślników i gospodarzy. Po rozbiciu grupy życie we wsi uspokoiło się i zaczęło powoli stabilizować. W 1946 r. uruchomiono szkołę. W tym samym roku powstała straż pożarna. Pod koniec lat 40-ych z inicjatywy Władysława Leśniaka powstało kółko teatralne. Grali w nim m.in. Władysława Kołcz, Regina Porada (Majka), Józef Dożynki PGR na podwórzu pałącu lata 70-te i Andrzej Pawlaczyk. Brali udział w akademiach i sami wystawiali sztuki teatralne, np. „Grube od lewej 3. dyrektor Jędrzejczak, Kazimierz ryby” M. Bałuckiego. Wtedy też powstała kape- Niklewicz la, grająca wiele lat na zabawach, majówkach i weselach. W jej skład wchodzili: Stanisław Zabojszcz - klarnet, Rudolf Rychły, Adam Baran i Józef Pawlaczyk - skrzypce, Roman Baran, Franciszek Ciechanowicz, Mieczysław Semeniuk - akordeon, Andrzej Pawlaczyk - trąbka, Franciszek Zaraziński, Tadeusz Brzuszek - perkusja. W Proboszczowie zamieszkało wielu rzemieślników: kowale: Michał Leśniak, Michał Pełech, Antoni Ciechanowicz, Czesław Pałczyński (podkuwał konie), Antoni Michałek; rymarz Franciszek Pietrzak; szewc - Andrzej Pawlaczyk; piekarz - Bażanow; rzeźnicy: Pawlak i Węgierski; krawcy: Józef Pawlaczyk, Tomasz Rozik, Stefan lata 70-te przyjęcie w świetlicy PGR na górze Grędziak ; stolarz - Kazimierz Grzechowski; w pałacu kołodziej - Stefan Michalski. Mogli oni posiadać od 2-3ha ziemi. Młyny prowadzili: Władysław Śliwiński i Stefan Stępniewski, gręplarnię – Michał Ryszkiewicz,a sklep kolonialny - Franciszek Czech. Potem działy dwa sklepy spożywcze GS, a 3 był przemysłowo-żelazny w Domu Ludowym (właśc. Przydrga). Życie wiejskie to nie tylko praca. Raz, dwa razy w miesięcy przyjeżdżało do wsi kino objazdowe. Strażacy opiekowali się Domem Ludowym, położonym w pobliżu szkoły, w którym była scena z balkonem. Po jego rozebraniu pod koniec lat 60-ych, na końcu wsi była sala taneczna, tzw. „Karpacz”- u Berka. Istniała Zofia Jaworek i Lech Sowiński- starostowie klubokawiarnia i gospoda GS. Spotykano się w parku pałacowym, gdzie były ławeczki, scena, na dozynkach w PGR od prawej W.Rycąbel i alejki spacerowe, boisko. Parkiem zajmowali się p. Pałczyńska wtedy pracownicy PGR. W latach 50. utworzono koło Gospodyń Wiejskich. Aktywnie działały w nim: Halina Buszczyńska, Bronisława Nawrocchoźniki”, z których nadawano tylko jeden proka, Irena Dachowska, Maria Węgrzyn, Bogda gram radiowy. Na radio trzeba było mieć talon, Kozłowska, Janina Szynal. Koło zajmowało się wiec było bardzo mało odbiorników. Ogólnodoorganizowaniem pokazów pieczenia, kursami stępny telewizor znajdował się w późniejszych gotowania, haftowania, robiono wieńce dożynlatach w świetlicy wiejskiej. kowe. Spotykania odbywały się w domach. Jego We wsi był po wojnie ośrodek zdrowia. Proboszczów cz. I. K olejną wsią należącą do gminy Pielgrzymka, którą chcielibyśmy przybliżyć naszym czytelnikom, jest Proboszczów. To jedna z największych wsi w zachodniej części Pogórza Kaczawskiego. Znana przede wszystkim tym, którzy udają się na Ostrzycę, aby z jej szczytu podziwiać okolicę. Warto bliżej poznać miejscowość leżącą u stóp śląskiej Fudżijamy. Zarys historii Pierwsza zapisana nazwa wsi to Probosthougay, Probosthou Gay- 1206 r. Kolejne to: Probosthain, Proboschongai, Probsthain-1860, 1945- Proboszczowy Gaj, Proboszczowice i od 1946 r. Proboszczów. Powstała ona na przełomie XII/XIII w. na terenie nadanym przez księcia Henryka Brodatego klasztorowi cysterek z Trzebnicy. Proboszczów kilka razy był poważnie zniszczony wskutek zniszczeń, nie tylko wojennych (legendarny najazd Mongołów, wojna 30-letnia, epidemia dżumy), dlatego jego lokacja na prawie niemieckim miała miejsce dopiero w roku 1323. Kolejnymi właścicielami wsi byli: wójt złotoryjski Heinrich Scultetus, Heinrich von Seydliz, Friedrich Pechwinkel, Sander von Grunau. Od 1428 roku, przez ok. 360 lat, wieś była w rękach rodu von Redern. W 1765 r. szacowano wartość ich majątku na 50.216 talarów, czyli była to prawdopodobnie najbogatsza posiadłość na Pogórzu Kaczawskim. W XVII w. Proboszczów stał się jednym z centrów osadnictwa schwenckfeldystów. Żyła w nim – do 1726 r. liczna ich grupa. W 1783 r. wieś odziedziczył siostrzeniec von Rederna, Karl Sigmund Aleksander von Bock.3 lata później we wsi były: pałac, dobra folwarczne, dobra lenne, 4 folwarki, kościół ewangelicki, plebania, szkoła ewangelicka i jej 2 filie, 4 młyny wodne, wiatrak, 2 kuźnie, 3 karczmy („Das goldene ABC”, „Neuwelt”) i 217 domów. W 1825 r. odnotowano już 225 domów oraz browar, kamieniołom wapieni, wapiennik. Pracowało 39 rzemieślników, w tym chirurg. Pod Ostrzycą powstała w 1939 r. restauracja. Na początku XX w. polecano turystom wybierającym się na Ostrzycę trzy gospody, jedną z nich była karczma sądowa. Proboszczów miał przez całe swoje dzieje charakter wsi rolniczej. Taki też zachował po II wojnie światowej. Po wojnie 18.02.1945 wieś została zajęta przez Armię Czerwoną. Część ludności niemieckiej ewakuowała się w głąb Niemiec. Pozostali Niemcy oraz Polacy, przebywający tu na robotach przymusowych, rozpoczęli obok siebie życie w zupełnie odmiennych warunkach. Po zakończeniu wojny przybywali do wsi osadnicy wojskowi, repatrianci ze Wschodu, mieszkańcy z Polski centralnej, zesłańcy z Syberii, robotnicy przymusowi z głębi Rzeszy, Ślązacy, reemigranci z Francji, Ślązacy, a po wojnie domowej w Grecji- Grecy i Macedończycy. Należy tu przytoczyć nazwiska pierwszych osadników: Michał Pełechaty, Helena i Bronisław Konopka, Michał Ryszkiewicz, 18 Pierwszy felczer to Formela. W funkcjonowaniu ośrodka nastąpiła przerwa, gdy w jego budynku mieszkali kolejni dyrektorzy PGR i mieściło się przedszkole. Zaczął znowu staraniem Bolesława Klimko i Zbigniewa Orlewskiego działać od 1993r. W sprawach zdrowotnych, szczególnie problemów z kręgosłupem, zwracano się bardzo często do Józefy Węgrzyn, która prawie do końca życia, a zmarła w wieku 97 lat, pomagała potrzebującym swoimi masażami i nastawianiem kręgów. Pacjenci przyjeżdżali do niej nawet z bardzo daleka. Po wojnie najbliższą stacją kolejową dla Proboszczowa był Nowy Kościół (linia Legnica- Marciszów). Był to ważny odcinek kolei ze względu na kopalnię miedzi i kamieniołomy bazaltu i wapienia. Państwowe Gospodarstwo Rolne Na początku lat 50-ych wprowadzano we wsi, jak wszędzie, kolektywizację rolnictwa, ale wycofano się z niej po 1956 r. Przestał istnieć tzw. „kołchoz”. Zniknęły obowiązkowe dostawy. Ziemia wróciła do rolników. Dużych gospodarstw tutaj nie było, ponieważ istniał PGR. Posiadano średnio 8 ha, tak jak wynika to z aktów nadania ziemi. Czasem osadzano na jednym gospodarstwie tzw. Wspólników. Na bazie dawnego majątku ziemskiego (pałac z dwoma folwarkami: górny i dolny z chlewniami i stodołami) utworzono w 1946 r. Państwowe Gospodarstwo Rolne. PGR funkcjonował do 1995 roku. Na początku działalności kierownikiem był Mężyński, brygadzistą -Strychalski, księgowym - Kapelusz, magazynierem - Marian Bieniek. Początkowo używano głównie koni, w latach 50. sprowadzono pierwszy traktor. W roku 1962 pracowało w nim 50 osób. Kierownicy i dyrektorzy: Gadomski, Jan Sawicki. Lech Jędrzejczak, Roman Pląskowski, Stefan Kamiński, Bogdan Morawa, Nikonowicz, Kazimierz Niklewicz, późniejszy likwidator PGR. Agronomem był Zbigniew Wysocki. Gospodarstwo obejmowało PGR górny i dolny (owce, krowy, bukaty, byczki). W dolnym majątku mieszkali robotnicy z Grecji - młodzi mężczyźni. Biura mieściły się w pałacu. Przy PGR funkcjonowała stołówka (Teresa Wiśniewska, Wanda Kamińska, Sabina Domaradzka, Władysława Zielińska).W przedszkolu pracowały panie Olechno, Bożena Wątor (Gmerek) oraz Janina Sawicka. Mieściło się w budynku późniejszego ośrodka zdrowia. Był również żłobek. W latach 70. przyłączono do Proboszczowa PGR Sokołowiec, potem Twardocice i Nowe Łąki, Jerzmanice, Wojcieszyn, Nową Wieś Grodziską i Nowy Kościół. Powstał Kombinat Rolny Proboszczów. Główny Inspektorat mieścił się w Chojnowie – inspektor Witold Prałucki. W kombinacie pracowało 60 pracowników umysłowych. W. Rycąbel był brygadzistą odpowiedzialnym za pracowników fizycznych. W oborze z 260 krowami był brygadzista oborowy Karol Kołodziej. Ryszard Oleksiuk był brygadzistą traktorzystów, a Czesław Trymerski zarządzał grupą budowlaną. Po połączeniu robotnicy byli przywożeni do tego miejsca, gdzie akurat odbywały się prace polowe. Na stałe przyjęto 80 osób. Do prac sezonowych – wykopki, żniwa ściągano pracowników z kielecczyzny i wojsko – 120 osób. Sadzono 100 do 150 ha ziemniaków rocznie. Zwożono je do Proboszczowa i stąd wysyłano. Był tu także magazyn zbożowy, gdzie gromadzono 6-7 tysięcy ton zboża. Potem samochodami wywożono je na sprzedaż. PGR nie miał początkowo swojej kuźni. Lemiesze kuto najpierw w kuźni u M. Pełecha, a potem usługi na rzecz PGR świadczył kowal Cz. Pałczyński. Sytuacja finansowa pracowników poprawiła się w latach 70, gdy PGR przeszły na rozliczenie własne i zaczęto wypracowywać zyski. Wypłacano „13”po 120.000 zł dla każdego. Wybudowano bloki pracownicze, które do tej pory noszą nazwę „Na Paryżu,” jak je kiedyś określił ksiądz Grabiński. Wrzesień 2013 Pracownicy otrzymali do dyspozycji mieszkania i mogli uprawiać 1 ha ogródki działkowe. Po likwidacji PGR grunty rolne zostały sprzedane osobie prywatnej. Poza PGR działały we wsi, najpierw Spółdzielnia Kółek Rolniczych, zarządzana przez Wacława Wiśniewskiego, a potem Kółko Rolnicze, posiadające swój park maszynowy i świadczące usługi dla ludności. Jego prezesem był M. Pełech. Sołtysi Tę funkcję pełnili kolejno: Jurczyński, Jan Postrzelony, Józef Ząbek, Andrzej Żałobniak, Czesław Kulig, Zbigniew Orlewski, Maria Węgrzyn, obecnie - Andrzej Kosin. Szkoła Szkoła w Proboszczowie istniała już w 1841 r. Pracował w niej 1 nauczyciel z pomocnikiem. We wsi było 1296 mieszkańców. W 1927 r. były 4 klasy, 123 uczniów i 3 nauczycieli. Była to szkoła ewangelicka. W 1946 roku władze oświatowe podjęły decyzję o uruchomieniu Szkoły Podstawowej w Proboszczowie. Pierwsze zajęcia szkolne w wyzwolonej wsi odbyły się w jednopiętrowym budynku o czterech izbach, w których uczyły się dzieci osadników w wieku od 7 do 18 lat. W tym budynku mieściła się przed wojną też szkoła. Ze skromnych dokumentów znajdujących się w szkole wynika, że pierwszym jej kierownikiem a zarazem jedynym nauczycielem był Wacław Fligier. Obok budynku szkolnego znajdował się budynek mieszkalny dla nauczycieli, w którym mieszkał kierownik szkoły z rodziną. W roku szkolnym 1946/47, w związku z dużą ilością przybywających do wsi osadników, zwiększa się w szkole ilość uczniów. Są to dzieci w różnym wieku, przeważnie starsze, z nieukończoną szkołą powszechną. Od roku 1948 prowadzono pełną dokumentację, z której najważniejsze są arkusze ocen. Z dokumentów tych wynika, że najstarszą klasą w szkole była klasa VI licząca 27 uczniów. W roku szkolnym 1948/1949 do szkoły uczęszczało ponad 100 uczniów. 17.05.1950 r. Kuratorium Okręgu Szkolnego we Wrocławiu orzeka, że organizuje się szkołę ogólnokształcącą stopnia podstawowego w Proboszczowie, do obwodu której zostaną włączone dzieci z gminy Rząśnik. W dwa lata później decyzją władz oświatowych do szkoły w Proboszczowie uczęszczają też dzieci ze wsi Bełczyna. W roku szkolnym 1952/1953 do szkoły uczęszczało już 200 uczniów. W roku szkolnym 1955/56 szkołę kończy pierwszych pięciu absolwentów, którzy uczyli się już wg nowego systemu. Od dnia 1.09.1965 r. wg decyzji Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Złotoryi Szkoła Podstawowa w Proboszczowie jest siedzibą 8-klasowej szkoły podstawowej. W roku szkolnym 1969/70 kierownikiem szkoły został Ryszard Kołaczek. W tym czasie na zajęcia lekcyjne uczęszczało przeszło 200 uczniów. Stary budynek szkolny był zbyt ciasny i wymagał już gruntownego remontu. Kierownik szkoły zainicjował remont i rozbudowę szkoły. 6.11.1971 roku oddano do użytku przebudowany budynek, który liczył wtedy 6 sal lekcyjnych, w tym trzy klasopracownie: biologiczną, geograficzną i fizyczną. Była również świetlica, w której pod opieką nauczycieli uczniowie odrabiali zadania domowe. W dwa lata później szkoła po raz pierwszy otworzyła oddział przedszkolny. 1.09.1985 r. dyrektorem szkoły zostaje Andrzej Zychowicz, który w roku 1986, w związku ze wzrastającą liczbą uczniów inicjuje rozbudowę szkoły. Kolejni kierownicy i dyrektorzy szkoły: Wacław Fligier, Teresa Deneka, Stanisław Kowalski, Marian Metzeker, Edward Seredyński, Piotr Bieniek, Ryszard Kołaczek, Genowefa Kołodziej, Andrzej Zychowicz, Danuta Pluto,Mirosława Jarocka, Urszula Panek – od 1994 r. 1 września 1988 r. odbyła się w rozbudowanej Szkole Podstawowej w Proboszczowie Wojewódzka Inauguracja Roku Szkolnego 1988/1989, nadanie szkole imienia Włodzimierza Puchalskiego oraz wręczenie sztandaru. Rok szkolny 2006/2007 to nawiązanie współpracy z Kołem Łowieckim „Cyranka”. Szkoła w Proboszczowie bardzo aktywnie działa na rzecz ochrony przyrody. Zobowiązuje do tego imię jej patrona. Od roku szkolnego 2010/11 do kalendarza uroczystości na stałe weszły dwie nowe imprezy środowiskowe skupiające wokół szkoły nie tylko rodziców uczniów, ale i innych mieszkańców: „Warsztaty bożonarodzeniowe” i „Warsztaty wielkanocne.” Szkoła w Proboszczowie , od lewj pani Łyczko, w środku pan Kołaczek Uczniowie szkoły z panią Mucek Rok szkolny 1952-53, nauczycielka Leokadia Goleń -Żyta z klasą pierwszą Obecnie szkoła liczy 65 uczniów zgromadzonych w 6 oddziałach klas I – VI oraz 21 - w oddziale przedszkolnym. Zatrudnionych jest 11 nauczycieli oraz 4 pracowników obsługi i 2 – administracji. Szkoła dysponuje: nowoczesną pracownią przyrodniczą (pozyskaną w projekcie „Pracownia Przyrodnicza w każdej gminie”); nowoczesną bazą dydaktyczną (w ramach udziału w projekcie „Cyfrowa Szkoła” pozyskano 2 tablice multimedialne, 4 projektory, 2 ekrany elektryczne, 15 laptopów dla uczniów i 8 dla nauczycieli, urządzenia wielofunkcyjne) Materiał opracowała Wioleta Michalczyk oraz mieszkańcy Proboszczowa: Beata Gralak, Beata Andryjasik, Bartłomiej Andrzejewski, Jacek Rycąbel, Urszula Panek, Wojciech Rycąbel, Maria Węgrzyn, Genowefa Niklewicz, Andrzej Kosin. Szczególne podziękowania należą się pani Halinie Pawlaczyk. Zdjęcia: Łukasz Rycąbel. Większość zdjęć pochodzi ze zbiorów mieszkańców wsi. 19 ODWIEDZINY KOLEI DAWNEJ CZAR DN „Bacalarus” (ul. Szkolna 1) na potrzeby Ośrodka TMZZ, związana z odnową całego obiektu i faktycznym uratowaniem tej zabytkowej budowli; kilka wydawnictw TMZZ. I mimo, że od dwóch lat znajduje się już poza służbą, nadal wspomaga Złotoryję w różnych działaniach: funduje corocznie nagrodę dla najmłodszego uczestnika mistrzostw (różnej rangi) w płukaniu złota, prowadzi rozmowy w sprawie uzyskania pomocy dla zamku w Grodźcu oraz utrzymania niezbędnej substancji architektury wieży kościelnej, będącego w ruinie, kościoła w Twardocicach. Dlatego stowarzyszenia i władze miejskie uhonorowały i uczyniły go kolejno „Honorowym Członkiem TMZZ”, następnie PBKZ, a w roku jubileuszowym (2011) przyznały mu pierwszy w historii Złotoryi tytuł „Honorowego Obywatela Złotoryi”. W gronie aktywu TMZZ (i chyba nie tylko) uznajemy Herberta Helmricha nie za „jakiegoś Niemca”, lecz za pana Helmricha, którego przynajmniej wypada powitać i przywitać się z nim. Tak czynią wszystkie władze miejskie począwszy od jego pierwszego przyjazdu (1996). Był tylko jeden ostry i nieprzyjemny zgrzyt. Ale jako iż „sprawcy”, trochę nie w porę, ale jednak się zreflektowali, pominę datę i okoliczności. Z Herbertem Helmrichem nie rozmawialiśmy nigdy o polityce (w samym TMZZ także tego nie czynimy, bo wiemy o sobie wszystko …), lecz o Złotoryi. Każdorazowo pytał: „W czym mógłbym pomóc”. Oczywiście nie zawsze mógł pomóc, szczególnie po roku 2000, kiedy FWP-N nie mogła już wspierać tzw. wniosków „twardych” (remont, budowa, itp.). Tak było również w trakcie ostatniej wizyty Herberta Helmricha. W charakterze i przebiegu była ona jednak inna od wszystkich poprzednich – była zupełnie prywatna, a jej „organizatorem” („Pan minister Helmrich musiał się podporządkować”) była małżonka H. Helmricha (Waltraud). Przyjechała cała najbliższa jego rodzina: żona, córka, dwóch synów z żonami (jedna tuż przed rozwiązaniem), troje wnucząt – w sumie 10 osób. Zamieszkali tym razem nie w hotelu „Qubus”, lecz w Dobkowie w „Villa Greta”, prowadzonej z młodzieńczą werwą i kompetentnie przez Ewelinę i Krzysztofa Rozpędowskich. Jako bazę wybrano Dobków nieprzypad- kowo. W tym roku minie 810 lat, kiedy w źródłach pojawiła się miejscowość Helmrichesdorf (1203) czyli wieś Helmricha (dzisiejszy Dobków). Skoro już w tym czasie nazwę wsi odnotowano, to jest wysoce prawdopodobne, iż osada musiała zostać założona przez jakiegoś pra-Helmricha wcześniej, niewykluczone, iż już pod koniec XII w. Z Dobkowa przeprowadzano „wyprawy” po śladach przodków; a jest tych śladów sporo i cały tydzień był mocno zajęty. Niezależnie od oglądania śladów, rodzina Herberta Helmricha mogła doświadczyć tego, jakim szacunkiem i sympatią cieszy się on sam w naszym mieście. Spotkał się on m.in. z burmistrzami Złotoryi – I. Żurawskim i A. Ostrowskim, bur- mistrzem Świerzawy – J. Kołczem, z przewodniczącym Rady powiatu i kasztelanem Grodźca – Z. Bernackim, dyrekcją LO – B. Mendochą i A. Pecyną, z całym Zarządem TMZZ, a w tym z przewodniczącym RM – R. Gorzkowskim. Z innych zaproszeń i planów – z braku czasu – trzeba było zrezygnować. Cała rodzina z przyjazdu była bardzo zadowolona, a Złotoryją i okolicami zachwycona (tak też mogło być przed 800 laty). Miał doskonały kontakt z młodzieżą i mimo zwiększającej się różnicy wieku potrafił do niej trafić zarówno w sprawach złożonych, jak i mniejszych oraz jej dotyczących. To przypomnienie powyżej ma swoje źródło w tym, iż nie możemy być pewni, iż Herbert Helmrich, Podróż sentymentalna B ył czas w historii Złotoryi, kiedy Goldbergerom nie wolno było odwiedzać ich Heimatu, a ci nieliczni w nim pozostali, nie bardzo mieli odwagę przyznać się, że nimi są. Gierkowskie otwarcie na Zachód (wiele już o tym zapomniało) umożliwiło im pojawienie się na ulicach „ich” miasta, a nawet w ich mieszkaniach, gospodarstwach. Różnie z tym bywało (tak jak naszym Kresowianom na Ukrainie). Latem 1970 r. w dość późnych godzinach polekcyjnych grupa Goldbergerów porobiła sobie zdjęcia budynku LO i korytarzy (czyli ich dawnego Schwabe-PriesemuthStiftung). Ktoś uprzejmie doniósł na LO i kiedy grupa wyszła już na ulicę, funkcjonariusze skonfiskowali im wszystkie klisze. Takie było pierwsze spotkanie z Juttą Graeve i jej Kręgiem Goldbergerów. 20 W latach następnych co 2 lata – do pocz. XXI w. – przyjeżdżały 2 pełne autobusy Goldbergerów. Dziś mieszczą się w jednym samochodzie osobowym; chętnych byłoby jeszcze nieco więcej, ale brak im sił witalnych, aby zdecydować się na podróż na Śląsk. Rodzina Helmrich z Ziemią Złotoryjską związana jest od przełomu XII/XIII wieku, a ze Złotoryją – najpóźniej od wieku XV. To efekt pokojowego osiedlania się przybyszów z Turyngii i Frankonii na zaproszenie pierwszych Piastów Śląskich – Bolesława I Wysokiego i Henryka I Brodatego. Mimo takiego rodowodu najbliższa rodzina Herberta Helmricha nie uważa się za wypędzoną. Ma wprawdzie swoje ponad 800-letnie korzenie w Ziemi Złotoryjskiej i samej Złotoryi, to ta odnoga rodziny pożegnała się ze swoim Heimatem już na początku lat 30. XX w. (inni pozostali). Tego przedstawiciela rodziny TMZZ rozszyfrował w trakcie rozmów w sprawie zorganizowania klas dwujęzycznych w LO (I 1995). Od następnego roku, wszystkie przyjazdy H. Helmricha związane były ze sprawami, które on – jako przewodniczący Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej – załatwiał w Złotoryi i dla Złotoryi. A było ich naprawdę dużo: „Zameczek” Nad Zalewem; remont kapitalny i renowacja LO; remont kapitalny i renowacja Schroniska Młodzieżowego; gruntowny remont i modernizacja pomieszczeń strychowych który za 5 miesięcy skończy 80 lat, będzie miał jeszcze tyle sił, aby siebie i pozostałą część rodziny zmobilizować do kolejnych takich odwiedzin. My ich do tego serdecznie zachęcaliśmy i wierzymy, że jeszcze do tego dojdzie. Chcielibyśmy jednak, aby w naszej świadomości pozostał ślad Pana H. Helmricha, który Złotoryję sobie szczególnie upodobał, który zostawił na Ziemi Złotoryjskiej wiele „śladów”. I jako reprezentantów Polski zaprosił nas do Ambasady Niemiec na uroczystość, gdy Ambasador w imieniu Prezydenta Republiki Niemiec odznaczył go wysokim odznaczeniem państwowym. TMZZ i ja osobiście przez 16 lat towarzyszyliśmy Panu przewodniczącemu i Ministrowi w jego wę- drówkach po jego Heimacie. Tak jak on szczerze towarzyszył miastu i nam w naszych kłopotach, a także w naszych sukcesach. Jestem pewien, że mój następca – Prezes Aleksander Pecyna – ten dobry klimat utrzyma. W imieniu grupy działaczy Aleksander Borys prezes TMZZ (1990-2013) Autor zdjęć: Józef Banaszek udrękę z powodu napuchniętej kostki. Pod wpływem ekstazy minionej nocy i zapewne dzięki lekarstwom, ból nie dawał o sobie znać, aż do tego momentu. Zwróciła uwagę swojej służącej na pogorszenie się stanu zdrowia i poprosiła ją, aby zeszła po doktora Bauera. Katharina grzecznie odpowiedziała, że raczej tego nie zrobi, ponieważ kilka minut wcześniej doktor wyjechał do Schönau an der Katzbach (Świerzawa) miasteczka, leżącego kilka kilometrów dalej w kierunku Hirschberg im Riesengebirge ( Jelenia Góra) do miejscowego szpitala. Hrabina była zdziwiona, nie słyszała odjeżdżającego powozu sprzed domu doktorostwa. Okazało się, że doktor wyjechał rannym pociągiem, który odchodził o 7.10, a dla zdrowotności udał się pieszo. - W takim razie, poproś pana Habera, jeżeli może, niech przyjdzie do mnie – rzekła pani Neumann. Katharina ukłoniła się, przed wyjściem poprawiła pled swojej pracodawczyni i szybciutko pobiegła po Fritza. Po chwili w drzwiach ukazał się pan Haber. Zamknął za sobą drzwi i prędko podbiegł do hrabiny. - Co się stało, najdroższa? - Najdroższa? – pomyślała Lilly Neumann. Prawdę mówiąc w głębi serca chciała, żeby tak się do niej zwracał. Fritz – rzekła (podając mu dłoń)noga coraz bardziej mnie boli. To jest rytmiczny ból co kilkanaście sekund. Haber trzymając jej delikatną dłoń w swoich rękach powiedział: -Lilly, cóż mogę powiedzieć? Jestem doktorem chemii, niezbyt znam się na medycynie. Powinniśmy zawieźć cię do szpitala. Hmm… pociąg do Goldberg będzie za jakieś dwie godziny, natomiast do Schönau an der Katzbach odchodzi za godzinę. W miejscowym szpitalu przyjmuje „nasz” doktor Bauer. Sądzę, że to najlepsze wyjście przy Twoim samopoczuciu. Wydam dyspozycje Katharinie, aby zadepeszowała do Twojego męża i powiadomiła o zmianach ze względu na pogarszający się stan twojego zdrowia. - Dobrze Fritz, zrób tak jak mówisz, w tym momencie zdaję się na twoją intuicję. Zresztą zawsze myślałeś trzeźwo w sytuacjach, kiedy ja traciłam głowę. Poproś Kathrinę, żeby przed wyjściem pomogła mi w toalecie i ubraniu się – powiedziała hrabina. Tak też się stało, po kilku minutach Lilly leżała przygotowana do podróży. Nagle do drzwi zapukała żona doktora Bauera. Na swojej posagowej srebrnej tacy przyniosła śniadanie dla chorej. Stwierdziła, że chora musi mieć siły, a śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia. Nie przyjmowała jakichkolwiek sprzeciwów. Świeży wiejski chleb, biały ser, miód lipowy i ciemna kawa skusiły hrabinę. Zresztą nietaktem byłoby odmówić. Sama pani domu przygotowała posiłek. Tym bardziej nie wypadałoby – pomyślała Lilly. Cała trójka na kwadrans przed odjazdem pociągu jechała powozem Bauerów w kierunku stacji kolejowej. Kostka była bardziej opuchnięta niż poprzedniego dnia. Dojechali na miejsce. Syn zawiadowcy stacji, Gunter, pomógł na prośbę Fritza wysiąść hrabinie. Nadjechał pociąg. - Jest nawet przed czasem, to dobrze - pomyślał Haber. Zgrzyt hamującego pojazdu, kłęby unoszącej się pary spotęgowały zdenerwowanie naszych bohaterów. Jednakże po chwili, kiedy wygodnie zasiedl, emocje opadły. Na stacji w Sędziszowej oprócz nich do pierwszej klasy nie wsiadał nikt. Jedynie kilka osób do klasy trzeciej. Były to chłopki, które jechały do Schönau an der Katzbach na miejscowy targ, aby sprzedać produkty ze swoich niewielkich gospodarstw. Pociąg ruszył. Leciutko turkotał i potrząsał w cyklicznym rytmie. Rekonwalescencja w Świerzawie Genesung in Schönau an der Katzbach F ritz opuścił pokój hrabiny przed wschodem słońca. Nie chciał jej narazić na nieprzyjemności, które mogłyby ją spotkać po tym, co między nimi zaszło… Była siódma rano, pani Neumann nie spała już kwadrans. - Gubię się w tym wszystkim – pomyślała. Jej myśli krążyły wokół osoby Habera i ostatniej wspólnie spędzonej z nim nocy. - Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego emocje i uczucia wzięły górę? Gdzie zasady, które wyniosłam z domu rodzinnego? Co na to powiedziałaby mama? Wychowywałam się w surowej, iście pruskiej kindersztubie, dałam się ponieść uczuciom - pomyślała. W domach elit niemieckich zawsze uczono, aby nie być egzaltowanym. W kręgach arystokracji nie mówiło się o takich rzeczach. Oschła i chłodna atmosfera w rodzinach pruskich była zupełnie czymś normalnym. Do życia trzeba było podchodzić z dystansem, bez większych emocji. Hrabina najwidoczniej była zupełnie inna. Pełna ciepła, miłości, często oddająca się marzeniom, nie pasowała do tego świata. Po wczorajszych wydarzeniach, wolałaby w ogóle nie wychodzić ze swojego pokoju. Ba, najlepsze co mogłoby ją teraz spotkać, to obecność męża, dzieci i wspólne śniadanie w domu w Breslau. Fakty były jednak inne. Leżała w łożu, w którym pozostał zapach Fritza. Jej piękne, hebanowe włosy, nasiąknięte były pocałunkami kochanka. Całe jej ciało pachniało nim… - Zagubiłam się – powtórzyła po raz kolejny. Wbrew pozorom nie czuła się winna, a tym bardziej grzeszna. Bolało ją tylko to, że przez tyle lat oszukiwała samą siebie. Przecież mogła sprzeciwić się woli rodziców. Mogła uciec z Haberem i być z nim szczęśliwa. Nie zrobiła jednak tego. Podporządkowała się ogółowi, wybrała życie w schemacie. To jedna z tych decyzji życiowych, którą podjęła wbrew sobie… Pukanie do drzwi wyrwało hrabinę z myślowego amoku. Weszła Katharina, która przyniosła w porcelanowym dzbanie wodę do porannej toalety. Służąca postawiła dzban obok misy, znajdującej się na toaletce i zapytała o stan zdrowia swojej pani. Hrabina Neumann przez zaistniałą sytuację nie reagowała na nasilający się ból. Dopiero powrót do rzeczywistości uświadomił naszej bohaterce Wrzesień 2013 Nikt się nie odzywał. Katharina chciała coś powiedzieć do hrabiny, jednak nie zrobiła tego, jej uwagę przykuło zachowanie Lilly i Fritza. Fakt, nic do siebie nie mówili, ale ich spojrzenia były wymowne. W ich oczach widziała pewne iskry. Odsunęła głowę i wpatrywała się w mijający krajobraz za oknem. Ciągnący się las, a wraz z nim paleta różnych odcieni zieleni. Między drzewami pobłyskiwały co jakiś czas promienie słońca. Wyglądało to cudownie, a zarazem zabawnie. - Jakby promienie nawzajem się zmawiały, który szybciej mam ujrzeć – pomyślała Katharina. Gwizd lokomotywy i zwalnianie pojazdu uzmysłowił wszystkim, że zbliżają się do celu. Katharina lekko wychyliła głowę i ujrzała za oknem pierwsze zabudowania Schönau an der Katzbach. Tymczasem goniec z sędziszowskiej poczty przyniósł depeszę do domu doktorostwa Bauerów. To był telegram od męża hrabiny… Dworzec kolejowy w Świerzawie został wybudowany w połowie lat 90-tych XIX wieku. Dworzec był murowany a prace nad tym objął mistrz murarski z Legnicy Jänckner, natomiast prace ciesielskie wykonał Dannert – mistrz ze Świerzawy. Drogi, które prowadziły do dworca, zostały wybrukowane, oprócz tego w pobliżu zabudowań w niedługim czasie wzniesiono budynek lokomotywowni. W 1896 roku odprawiono już 28 156 pasażerów. W okresie dwudziestolecia międzywojennego odprawionych osób było już ponad 40 tysięcy(!) ze względu na wzrost liczby pasażerów i nadawanych towarów. W początkach XX wieku dworzec w Świerzawie pełnił potencjalną funkcję obsługi pociągów wojskowych. Z końcem 1909 roku powstała nowa wieża ciśnień. Warto dodać, że dzięki przebudowie z lat 1907-1909 został rozbudowany budynek dworca, m.in. powiększono istniejącą już wcześniej restaurację. Obecnie budynek, ze względu na pokrycie tynkiem elewacji, zatracił walory zabytkowe. Kilka lat temu rozebrano lokomotywownię i starą wieżę ciśnień C.d.n. Tomasz Szymaniak. 21 KRONIKI ZŁOTORYJSKIE Złotoryjanie na obrazach Jana Matejki W tym roku obchodzimy 175 rocznicę urodzin oraz 120 rocznicę śmierci Jana Matejki (24 czerwca 1838 - 1 listopada 1893) malarza, rysownika, pedagoga, najwybitniejszego przedstawiciela historyzmu w malarstwie polskim i jednego z najwybitniej- Warto przeczytać W bieżącym roku Stowarzyszenie „Edukacja przyszłości” zakończyło realizację projektu „Zabierz głos”. Skupił aktywną grupę osób w wieku powyżej 60 lat (wśród mieszkańców miasta stanowią one już 18%). W ramach 22 szych malarzy europejskich 2 poł. XIX w. Matejkę znamy przede wszystkim ze wspaniałych obrazów, które na stałe ukształtowały wyobraźnię historyczną Polaków. Okazuje się, że w malarstwie Mistrza Jana można też odnaleźć bezpośrednie i pośrednie powiązania ze Złotoryją. Na szesnastu obrazach zdołano zidentyfikować postacie, które sprawowały władze nad Złotoryją, wywierały wpływ na losy miasta lub przebywały w nim. Ślady złotoryjskie odnalezione w twórczości Jana Matejki (poza górnikami ze Złotoryi) są przypadkowe i wydaje się, że w żaden sposób niezamierzone. Źródeł tych powiązań należy doszukiwać się przede wszystkim w zainteresowaniach artysty Piastami śląskimi, w szczególności Henrykiem Brodatym, św. Jadwigą, Henrykiem Pobożnym oraz Bolesławem Rogatką. Ponadto, związki zostały wytworzone za sprawą niezwykłego fenomenu, jakim było silnie oddziałujące na kulturę XVI - wiecznej Europy Gimnazjum Humanistyczne Valentego Trozendorfa. Istotną rolę odegrały także kontakty księstwa legnickiego z władcami i elitami Rzeczypospolitej oraz Prus Książęcych. Pod względem chronologicznym wykorzystane „ilustracje” przedstawiają wydarzenia oraz postacie z XII-XVI w. Cykl artykułów rozpoczynamy od najstarszych odnalezionych powiązań - książąt piastowskich Śląska, założycieli Złotoryi. Bolesław Wysoki - praojciec Złotoryi Książę Bolesław Wysoki (11271201) był wnukiem Bolesława Krzywoustego i synem Władysława Wygnańca. Położył ogromne zasługi dla rozwoju gospodarczego Śląska, wprowadzając poznane na zachodzie nowe formy organizacyjne. Z inicjatywy księcia rozpoczęto akcję kolonizacyjną, która doprowadziła do sprowadzenia w okolicę Złotoryi kopaczy złota z obszarów niemieckich. Przypuszcza się, że koloniści mogli osiąść na Górze św. Mikołaja oraz na Kopaczu. Na prośbę Bolesław Wysokiego arcybiskup Magdeburga wydał dla projektu przeprowadzono m.in. ankiety, dotyczące np. potrzeb życiowych osób starszych, ich zainteresowań i udziału w lokalnej demokracji, wielokrotnie spotykano się z przedstawicielami władz samorządowych, wzięto udział w posiedzeniach Rady Miejskiej oraz jej komisji, poznawano zasady konsultacji społecznych, referendów, projektów uchwał, zwiedzano atrakcyjne miejsca ziemi złotoryjskiej. O tym wszystkim, również o wnioskach płynących z projektu, traktuje książka. W niej również niezbędne seniorom informacje o ich lokalnych organizacjach oraz instytucjach oraz przydatne adresy internetowe. Roman Gorzkowski Kącik starej widokówki kolonistów przywilej (jeszcze nie prawa miejskie), w którym spisano najważniejsze przepisy sądowe i porządkowe. Najwcześniej nadano przywiej mieszkańcom Góry Mikołaja (ok. 1190 r.), co uczyniło z tej osady najstarsze niemieckie osiedle na Śląsku. Zapoczątkowana przez księcia akcja osadnicza, kontynuowana następnie przez jego syna Henryka Brodatego, doprowadziła do powstania w 1211 r. miasta Złotoryi. W 2010 r. ulica na osiedlu Kopacz (dawnej osadzie założonej przez księcia) otrzymała imię Bolesława Wysokiego. O działalności księcia w Złotoryi przypominają także nazwy: Os. Kopacz, ul. Kopaczy, ul. Gwarków, ul. Złota oraz ul. 800-lecia. Portret konny księcia Bolesława Wysokiego, rys. ołówkiem w 1876 r. na podstawie pieczęci (repr.: Tygodnik Ilustrowany, 1878, T. 5, nr. 113, s. 121). Opracował: Damian Komada złowiek zawsze spragniony jest wiadomości od bliskich. Obecnie nie ma z tym problemu – z kieszeni wyciągamy telefon komórkowy czy siadamy do komputera i łączymy się z kimś na drugim końcu świata. A kiedyś? Chciałoby się powiedzieć, że i dzisiaj listonosze wypatrywani są jak Święci Mikołajowie. Z pewnością niegdyś jako pierwsi wiedzieli o nowinkach „ze W Kamienne epitafia spaniale, że w ostatnich latach odrestaurowane zostały symboliczne epitafia Valentina Trozendorfa i Hieronima Wildenberga we wnętrzu kościoła Mariackiego. Wiadomo jednak, że podobnych kamiennych zabytków znajduje się w naszym mieście o wiele więcej. Na zewnętrznych elewacjach tego samego kościoła zachowało się przecież ponad pięćdziesiąt epitafiów oraz innego rodzaju tablic z XVI-XVIII w. Tego rodzaju tablice (XVI-XX w.) widnieją także na kościele św. Mikołaja i murze cmentarnym – w sumie jest ich tam blisko czterdzieści, w całym mieście więc blisko dziewięćdziesiąt. Wszystkie przynoszą unikalne informacje o mieszczanach ziemi złotoryjskiej, ciekawych wydarzeniach, stylach architektonicznych. Losy kamiennych tablic bywał różny – obok fotografia nieistniejącego już epitafium ze złamaną kolumną (symbolem przerwanego życia) z południowej elewacji kościoła NNMP, niszczejące epitafium pastora Caspara Polo (kościół św. Mikołaja) oraz epitafium Christiana Grimma na kościele NNMP, zwane także kamieniem W stulecie wybuchu I wojny światowej W przyszłym roku przypada stuletnia rocznica wybuchu pierwszej wojny światowej. Dotknęła ona także ziemi złotoryjskiej. W mieście m.in. istniał garnizon, w którym służyło wielu rodaków z Wielkopolski, po dziś dzień spotykamy się z zabytkami z tamtych czasów, w zbiorach kolekcjonerów znajduje się kilkaset pocztówek wysyłanych przez żoł- Pocztowe tradycje C W oczekiwaniu na renowację świata”, przekazywali telegramy, dostarczali czasopisma, listy i kartki pocztowe… W XIX wieku widokówki wysłane ze Złotoryi do Berlina dochodziły w jeden dzień. Dzisiejsza pocztówka przedstawia swego rodzaju złotoryjską elitę początku XX wieku – listonoszy i pracowników poczty. Zdjęcie wykonał zasłużony tutejszy fotograf, Menzel, dokładnie we wrześniu nierzy tutejszego garnizonu. Przyszłoroczne plany TMZZ przewidują m.in. wystawę o naszym mieście i jego okolicach w tamtych czasach, wycieczki oraz konferencję. Prosimy o kontakt tych Czytelników, którzy posiadają pamiątki z czasów I wojny światowej, dotyczące np. udziału w niej pradziadków lub dziadków, zamieszkujących tereny różnych zaborów. A może nasi przodkowie trafili np. do Legionów Józefa Piłsudskiego? Prosimy o pomoc nauczycieli historii ze wszystkich szkół powiatu. Wszystkich zainteresowanych tematem zapraszamy na zebrania Klubu Kolekcjonera przy TMZZ w każdą środę o 18.00. Redakcja 1910 r. Budynek, w którym do dzisiaj funkcjonuje poczta, powstał w 1886 r. Zadziwiające, że w kilkutysięcznej ówczesnej Złotoryi było aż tylu listonoszy. Jak widać ich średnia wiekowa też dodawała zawodowi powagi. Wszyscy z dumą prezentują się w charakterystycznych mundurach. Prosimy koniecznie zwrócić uwagę na ciekawe szczegóły. Budzi podziw sama fasada budynku – stylowa lampa, oryginalna skrzynka pocztowa, gustowne litery… Niektórzy listonosze podpierają się laskami – czy tylko wskutek szwankującego zdrowia, a może laska stanowiła obowiązkowe ich wyposażenie? Trzeci mężczyzna od prawej trzyma zagadkowy przedmiot – może czytelnicy go zidentyfikują? Odczuwamy dziś pewien niedosyt, spoglądając na fotografię sprzed ponad stu lat. Dlaczego listonosze nadal nie noszą mundurów? Dlaczego współczesne budynki pocztowe są owszem kolorowe i funkcjonalne, ale jakieś nijakie i bez duszy. Dlaczego wizyta na poczcie kojarzy się wielu tylko z kolejkami? Piotr Klimaszewski Historia jednej fotografii Wrzesień 2013 zarazy. Renowacja tego rodzaju zabytków należy do bardzo kosztownych, nie traćmy jednak nadziei. Może będą szanse choć na odnowienie najcenniejszych? Roman Gorzkowski Ludzie, maszyny i... J ak widać, wszystkie powojenne pokolenia starały się zmieniać wygląd swojego rodzinnego miasta. Kilkadziesiąt lat temu grupa starszych i nieco młodszych złotoryjan aktywnie spędzała czas, korzystając z pomocy nowoczesnego podówczas sprzętu zmechanizowanego. O jakie prace porządkowe, a może budowlane chodzi? Które miejsce Złotoryi i w jakim czasie przedstawiają fotografie? Może uda się nawet rozpoznać bohaterów wydarzeń – w jakich okolicznościach znaleźć się mogli tutaj zapewne niepełnoletni pracownicy? Roman Gorzkowski 23 Zarząd TMZZ uprzejmie przypomina, że zgodnie z zapisem w Statucie pięcioletnia zaległość w opłacie składki członkowskiej skutkuje skreśleniem z listy członków. Nie chcemy się jednak z Państwem rozstawać, a wręcz przeciwnie; zachęcamy do aktywnego współdziałania i wspierania naszego stowarzyszenia. Dlatego zapraszamy do uregulowania zaległości na konto bankowe: PBS 39 8658 0009 0000 0156 2000 0010 lub osobiście w każdy czwartek w godz. 15.00 -17.00 w siedzibie TMZZ. W trakcie wizyty w Ośrodku Dokumentowania i Opracowywania Dziejów Ziemi Złotoryjskiej mogą Państwo naocznie stwierdzić jak szeroki jest wachlarz dokonań Towarzystwa i w bezpośredniej rozmowie przedstawić propozycje dotyczące przyszłych działań. Prezes Zarządu TMZZ Aleksander Pecyna PRODUCENT konstrukcji stalowych aparatury i urz¹dzeñ technologicznych w tym dla ochrony œrodowiska tymczasowych stacji paliw elementów z³¹cznych hydrauliki si³owej sprzêtu transportowego dla górnictwa www.lena.com.pl [email protected] tel. +48 76 8783 480, fax. +48 76 8783 212 GALERIA SPONSORÓW Miejsce dla sponsora Wydawca: Towarzystwo Miłośników Ziemi Złotoryjskiej Adres redakcji: 59-500 Złotoryja, ul. Szkolna 1 (Dom Nauczyciela „Bacalarus”), tel. 76 8788137, Internet: www.tmzz.pl, e-mail: [email protected] W pracach redakcyjnych uczestniczyli społecznie: Anna Chrzanowska (sekretarz redakcji), Roman Gorzkowski, Agnieszka Młyńczak, Iwona Pawłowska, Kacper Pawłowski, Robert Pawłowski (redaktor naczelny), Krystyna Rybicka (dystrybucja), Danuta Sosa, Joanna SosaMisiak, Tomasz Szymaniak, Krystyna Zalewska, Jolanta Zarębska (korekta). Zdjęcie na okładce: Łukasz Rycąbel - Ostrzyca Proboszczowicka
Podobne dokumenty
ZŁOTORYI Nr 3(28) Marzec 2008 Miesięcznik Towarzystwa Miłośników Ziemi Złotoryjskiej
Bardziej szczegółowo
Miesięcznik Towarzystwa Miłośników Ziemi Złotoryjskiej ● Nr 5(102) ... ISSN 1897-4023
Bardziej szczegółowo
ZŁOTORYI
ważniejsze w tym wypadku jest zweryfikowanie dokumentów i zasięgnięcie informacji z bazy danych. Tym razem wszystko jest w porządku. Każdy z pojazdów odjeżdża w swoją stronę. My w kierunku Wilkowa....
Bardziej szczegółowo