KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Maj2012
Transkrypt
KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Maj2012
Tłusty Pirat tlustypiratmagazyn.pl magazyn numer trzeci w miesiącu na m - maj 2012 Wstałem dzisiaj rano z jakimś dziwnym niedospaniem. Niemrawe słońce gramoliło się do środka pokoju przez dość szeroką szczelinę na oknie. To ta opuszczona do 3/4 roleta mu w tym pomagała. Zawsze ją tak opuszczam jak mam jakiś problem. Nie wiem dlaczego to robię i nie wiem też dlaczego, ale pomaga mi to. Resztkami sił trzymałem się jeszcze snu. Złapałem go za te chude nogi, ścisnąłem i chciałem przyciągnąć do siebie, ale wyślizgnął się i odleciał. Uśmiechnął się foto http://mute.rigent.com/pics/sunupatking3.jpg na do widzenia mrużąc oczy i powiedział coś, ale... już nie pamiętam co. Z pewnością było to coś pozytywnego, dającego nadzieję, bo nie miałem żadnych mieszanych uczuć z rana i już nawet przestałem żałować, że się skończył. Na leniwych nogach doszedłem do łazienki, spojrzałem w lustro i moja twarz wydała mi się jakaś zniekształcona. Odciśnięta poduszka, włosy potargane, pryszcz na czole. Kto to ma być? Spytałem. Jakby instynktownie obejrzałem zęby w lustrze, zajrzałem w oczy, podrapałem się po plecach i zrobiłem siku. Usiadłem na desce, bo jak sikam u siebie, to zawsze siadam. Westchnąłem wydychając z siebie resztki snu i przez następne kilka minut kabina prysznicowa była dla mnie tym, czym ulica dla Gene’a Kelly w Deszczowej piosence. Byłem mokry i czysty. Tak właśnie zaczynają dzień zwykli ludzie... ptako-pies r o P k i n d a ptako-pies Kamasutra na dzisiaj *Kamasutra, czyli traktat o miłowaniu. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985 img http://www.desecrationism.com/IMAGES_SECOND_EXHIBITION/WHORE-03.jpg „O zmierzchu, w nocy i w ciemności obawa kobiet pierzcha. Pełne namiętności skłonne są do miłosnych przedsięwzięć, a i mężczyźnie nie odmawiają. Oto powszechna opinia.” a z u M P a k c a ir Piracka playlista: 1. The Dead Weather - Treat Me Like Your Mother 2. The Silent Comedy- Bartholomew 3. Caro Emerald - Back It Up 4. Imelda May - Mayhem 5. Selah Sue - Raggamuffin 6. Lena Kaufman - Night Shining of Crystals 7. Très.B - The Visionary 8. Wye Oak - Civilian 9. Woodkid - Iron 10. Oh Land - Wolf & I 11. Fever Ray - When I Grow Up 12. Saint Saviour - Reasons 13. M83 - We Own The Sky KLIKNIJ ABY POSŁUCHAĆ http://www.youtube.com/playlist?list=PL05A64D6097050E60 Sylwia a n ź u L y c i l b u a k y t s P - Dziewczyna siedziała na wygodnej kanapie z Ikei, przed płaskim telewizorem Sony, przeglądając Cosmogirl i podziwiając śliczną młodzież na reklamie H&M. Kiedy już przyzwyczaimy się do „dyskretnie” wplecionych w co trzecie zdanie nazw kolejnych firm, a w międzyczasie nie odłożymy książki na półkę lub nie zwymiotujemy od tego, dotrzemy do treści właściwej. Zanim udało mi się wciągnąć w „Monster High” pierwszą część większej serii, skazanej na sukces i u nas, bo za oceanem, z tego co wiem, już go osiągnęła, wiele razy odkładałem ją na bok. Może to różnica pokoleń, może gdyby Tolkien w Hobbicie umieszczał reklamę środka do depilacji stóp, może gdyby Mr. Hyde nie był mrocznym zbirem a wesołym zwyrolem z dziwnymi upodobaniami, byłbym na to gotowy. No dobra, brzmi to jakbym zaczął od krytyki, jednak nie tak to miało wyglądać. Książka jest pisana na miarę naszych czasów, gdzie wampiry w słońcu świecą cekinami zamiast płonąć i wić się z bólu, a ich wrogowie co najwyżej zostaną obrażeni słownie, a nie skończą, jak pan Daniel O., nabici na pal. No dobrze, wróćmy do książki. Jeżeli jesteście rodzicami nastolatki, najlepiej zafascynowanej filmami z serii na „Z”, i nie wiecie co jej kupić na urodziny albo na rozpoczęcie roku szkolnego, na pewno książka ta będzie bardzo dobrym pomysłem. Przy okazji pomożemy jej zainteresować się tak ciekawym tematem jak: potwory, wampiry lub np. wilkołaki :) Pomysł jest dość ciekawy, „potwory” muszą zmagać się z problemami normalnych ludzi, a przy okazji ukryć za wszelką cenę swoją prawdziwą tożsamość. Tu, nasz młody czytelnik może dojść do przemyśleń czy to aby na pewno oni są potworami? Hasło na książce mówi: wyróżnij się, nie bądź jak inni, ale czy rzeczywiście Czesław ubieranie się według najnowszych trendów prosto z gazetki młodzieżowej (oczywiście w ubrania odpowiednich, wymienionych w książce firm) pozwoli się wyróżnić? Książka prawie na pewno spodoba się określonym, wcześniej wymienionym osobom, zainteresuje ciekawym tematem i pozwoli na chwilę oderwać się od oglądania Zmierzchu, a wszystko co pozwoli oderwać się od ekranu jest w miarę pozytywne :) Jeszcze chwila dla sponsorów. Gdy już Wasze dziecko dostanie w swoje „szpony” tę książkę, zacznijcie odkładać na iPhone’a - w książce wszyscy ich używają. Autorka nie omieszkała nas o tym powiadomić i wielokrotnie ten fakt przypominać. Po przeczytaniu owej lektury, mam wrażenie, że w Ameryce nie ma innych telefonów. Potwory „straszą” nas w takt piosenek Lady Gagi, a na szkielety przyklejają twarze Justina Biebera, wycięte prawdopodobnie z Bravo Girl. Idole mojego dzieciństwa na koncertach odgryzali głowy nietoperzom, a wampiry w filmach, w nagłej potrzebie wysysały krew ze szczurów, świat jednak idzie do przodu, a my z dobrze zapowiadających się młodzieńców zmieniamy się w stetryczałych facetów. Powtarzając za (poszukajcie sobie w guglu) powiem w towarzystwie: „Who the fuck is Justin Bieber?”, jednak na pewno sięgnę po kolejną część „Monster High”, ponieważ, gdy już przeszedłem etap odrzucenia na widok wszechobecnych reklam, dałem się wciągnąć, do czego przyznaję się bez bicia - no może z małym podgryzieniem :). foto: http://stanice-on-wing.deviantart.com/art/Monster-High-Cosplay-246015990 "Recenzja sponsorowana” uruk Prezent... Mohamed ostrożnie wszedł pomiędzy gruzy dwóch budynków,zatrzymał się i długo słuchał czy nikt go nie śledzi. Wolałby żeby go nikt nie widział. Wprawdzie jeszcze nie zrobił niczego złego, ale po co mu dodatkowe zmartwienia? Kiedyś przed Drugą Wielką Wojną nie musiałby tego robić, a przynajmniej tak słyszał od rodziców i tak opowiadali mu w największej tajemnicy przyjaciele. W tamtych czasach wystarczyło mieć pieniądze i mogłeś mieć tego ile chciałeś, mogłeś czytać o tym książki, a w telewizji oglądać serial. były przerywane reklamami. Długo musiał bić się z myślami czy chce to zrobić. W końcu, kiedy postanowił powiedzieć o tym żonie, był już przekonany, że musi spróbować, a jej lamenty tylko go w tym przekonaniu utwierdziły. Teraz jednak, skradając się i klucząc w gruzowisku, nie był sobie w myślach, że musi się poświęcić dla sprawy, dla rodziny i dla siebie. Warunki były jasne. Miał mieć ze sobą pieniądze i musiał być w umówionym miejscu o konkretnej godzinie. Specjalnie wyszedł wcześniej, żeby się nie spóźnić, ale też by nie spotkać się z córeczką, która nie wróciła jeszcze z meczetu. Dziś Manal kończy 8 lat i Mohamed postanowił sprawić jej prawdziwy prezent. Prezent, który pozwoli całej rodzinie przywołać zapomnianą tradycję i poczuć choć przez chwilę to, co czuli ich przodkowie. Mohamed pocił się, chociaż tu, na Mazurach była dopiero wczesna wiosna, ale wiedział, że jeżeli to prowokacja, to kara za taki czyn jest tylko jedna. Na umówionym miejscu był o czasie. Słońce właśnie zaszło. Teraz Wsłuchując się w wezwanie do modlitwy, zastanawiał się czy jest dobrym muzułmaninem. Powinien teraz się modlić, a zamiast tego robił wiele, żeby sprzeciwić się prawu i być może ściągnąć na siebie gniew Boga. Sprzedawca pojawił się niebawem. Nadchodził od strony starego basenu. Miał zarośniętą twarz, a jego oczy ukryte były za ciemnymi okularami. Podszedł i przywitał się. - Salam alejkum – powiedział spokojnie. - As-salam – wydukał Mohamed. - Zapraszam do mnie, to niedaleko. Poza tym interesy przyjemniej załatwia się przy herbacie. prezent, jaki mógł dać swojej córeczce na urodziny. Figurka miała kształt człowieka z dziwną fryzurą, ułożoną w formie kolców. Cała była żółta, za wyjątkiem czerwonej koszulki i niebieskich spodenek. - To najlepszy egzemplarz jaki znalazłem – z uśmiechem powiedział sprzedawca. – Mam nadzieję, że jakość Cię zadowala? Mohamed poszedł ze sprzedawcą. Po drodze zamienili kilka słów o łaskawości Boga i pogodzie. Po kilku minutach wchodzili już do piwnicy budynku przy starym boisku szkolnym. Sprzedawca otworzył zamknięte na kłódkę drzwi i zapalił światło. Pomieszczenie było małe. Mieściło się tam łóżko i stolik, a resztę przestrzeni zajmowały regały z różnymi częściami, których przeznaczenia Mohamed mógł się tylko domyślać. - Kiedy tu wchodziliśmy – spokojnie powiedział sprzedawca – kamera przy wejściu zrobiła ci zdjęcie. Jeżeli jesteś donosicielem, to moi synowie znajdą ciebie i twoją rodzinę... - Nie jestem kapusiem... – gorliwie zaczął Mohamed, ale został uciszony gestem. - Znajdą cię i zabiją, rozumiesz? - Tak – odparł Mohamed. Szczerze mu ulżyło, bo wiedział, że takich słów nie usłyszałby od imama. - Dobrze, że to rozumiesz. Napijmy się herbaty. http://www.rp.pl/artykul/11,807446Simpsonowie-zakazani-w-Iranie.html Sprzedawca gestem zaprosił Mohameda do stolika, sam nastawił wodę do gotowania i zniknął za regałem. Po chwili wrócił z małym pudełkiem z napisem „Krysbut”. Mohamed znał alfabet łaciński, ale nie wiedział co znaczy to słowo. Gospodarz postawił pudełko na stoliku i wyjął z niego dwa zawiniątka. Powoli, z namaszczeniem rozwinął pierwsze. Mohamed nie mógł uwierzyć własnym oczom. Sam nigdy czegoś takiego nie widział, opowiadał mu o tym ojciec, który zawsze żałował, że jego syn nigdy nie będzie miał takiego skarbu. To był najwspanialszy foto: http://www.mwctoys.com Przeżyłem swoją śmierć Obudziłem się około drugiej w nocy. Chciało mi się pić. Przebudzenie nie było niczym nadzwyczajnym, czasami mi się to zdarza. Patrzyłem w sufit i słuchałem miarowego oddechu małżonki, która spała tuż obok. Wstałem i poszedłem do kuchni. Moim ulubionym napojem jest kwas chlebowy, więc sięgnąłem po znajomą, brązową butelkę, która stała na blacie, odkręciłem korek i energicznym ruchem podniosłem ciepły napój do ust. Przełknąłem tylko raz i poczułem, że jest źle. Nie mogłem oddychać. Chciałem krzyknąć, coś zrobić, ale było już za późno. Poczułem, że jestem kompletnie bezradny i dotarło do mojej świadomości, że nie mam władzy nad swoim ciałem. Poczułem błogość i moja świadomość zaczęła odjeżdżać. Niby wiedziałem co się dzieje, ale zupełnie mnie to nie zajmowało. Strach i bezsilność ustąpiły miejsca spokojowi i euforii. Jeżeli człowiek może osiągnąć nirwanę, to chyba było coś takiego. Po chwili stałem na środku kuchni. Czułem się doskonale. Spojrzałem w dół i zobaczyłem moją żonę, która klęczy na podłodze i bardzo głośno krzyczy. Mówię do niej: - Nie krzycz, pobudzisz dzieci, przecież jest środek nocy. Ona nie reaguje. Dalej histerycznie zawodzi pochylona nad podłogą. Straciłem świadomość. Poczułem ból. Piekło mnie w gardle, przełyku i potwornie bolała mnie głowa. Leżałem na kuchennej podłodze, nade mną zobaczyłem zapłakaną twarz żony, która uderzała pięścią w moją klatkę piersiową. Po kilkunastu minutach jechałem już karetką do szpitala. Upadając, bardzo mocno uderzyłem w tym momencie grzecznie leżała na podłodze i nie okazywała oznak życia. Nie mogłem więc jednocześnie stać i leżeć. Od tego czasu zacząłem widzieć aurę wokół ludzi. Nie wiem czy coś mi się przestawiło, czy to może objawy niedotlenienia mózgu, ale po prostu widzę białą, kilkucentymetrową obwódkę wokół każdej istoty żywej. Aurę mają ludzie, ale ma też ją na przykład mój pies. Wygląda to mniej więcej tak, jak przedstawia się aureolę nad głową świętych. Grubość świecącej warstwy jest różna. Waha się od dwóch do mniej więcej pięciu centymetrów i otacza ona całe ciało. Żeby ją zobaczyć muszę się skupić. Ku mojemu zaskoczeniu zauważyłem, że aurę ma paschał, który pali się w kościele podczas mszy. Co ciekawe aura wokół paschału zmienia się w zależności od tego, który ksiądz prowadzi mszę. Czasami jest ona stabilna, a innym razem faluje wokół świecy. W szpitalu żona i znajomi pytali mnie czy jakoś zmienię swoje życie po tym co mnie spotkało. Odpowiedziałem, że nie, bo niby co mam szczególnego robić? Trzeba żyć. Pewnie, że wierzę w życie pozagrobowe. Nie mam żadnych wątpliwości, że po śmierci „coś” jest. Jednak póki co, skupiam się na codzienności, pamiętając o nieskończoności. Czas kończyć pisanie i jechać po zakupy. Ta opowieść opiera się na prawdziwej historii, która wydarzyła się zimą 2012 roku. Butch głową w stół kuchenny, rozbiłem sobie głowę, ale to uratowało mi życie. Hałas obudził moją żonę, która przybiegła do kuchni. Leżałem na podłodze z zakrwawioną twarzą, bez oddechu i pulsu. Moja lepsza połowa zaczęła mnie reanimować i udało się jej rozprężyć „powietrzny korek”, który spowodował zatrzymanie czynności życiowych. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że moja świadomość opuściła na jakiś czas ciało. Doskonale pamiętam jak stałem w kuchni i słyszałem krzyki żony. Patrzyłem na swoją cielesną powłokę, która Czesław Ukaraj Swoje dziecko! Artykułem tym, zaczynamy serię publikacji na temat, jak upokorzyć dziecko zgodnie z literą prawa. Oczywiście redakcja TP nie namawia, a nawet stanowczo odradza kar cielesnych, a jeżeli będziecie mieli na nie ochotę, napiszcie na email zaufania tłustego pirata wraz ze swoim adresem, a my anonimowo zgłosimy to gdzie trzeba. Zastanawialiście się kiedyś co może być dla dziecka najgorszym podczas wspólnej zabawy z rówieśnikami? To, że inne dzieci zaczną je wyśmiewać. A co najłatwiej wyśmiewać? Poza nazwiskiem, bo tego raczej nie wybieramy, a tym bardziej nie damy łatwo innego nazwiska dziecku. Zawsze można dziecku nadać odpowiednio wesołe imię, z tym jest już dużo prościej. Poniżej podajemy kilka podpowiedzi dla rodziców, którzy chcieliby nadać dziecku imię umilające mu całe przyszłe życie już od najmłodszych lat. Zachęcamy do przejrzenia spisu imion przed wybraniem dla dziecka najodpowiedniejszego, wybór tych ciekawych jest naprawdę duży. Nie gwarantujemy sukcesu, nie ze wszystkimi czytelnik musi się zgadzać, (nawet my się z tym do końca nie zgadzamy) ale warto spróbować. : . : Na tym artykule także serię skończymy, ponieważ jest wiele ciekawszych tematów na które warto pisać. Dla czytających to rodziców dołączamy także znaleziony w odmętach internetu cytat: “kogut tylko na własnym gnojowisku dużo może”. Imiona męskie: Bertold, Czcirad, Kwiryn, Ostap, Częstobor, Sędomir, Dobromierz, Cieszygor, Mnożysław, Grodzisław, Pompejusz, Siemiodrog, Wszesidół, Bdzigost Imiona żeńskie: Kwiryna, Ernesta, Chryzanta, Żermena, Kwiatosława, Częstobrona, Pężyrka, Niesiebudka Anegdota Niedawno odwiedził mnie sympatyczny, powszechnie znany gość. Rozmawialiśmy o literaturze i gdy doszliśmy do głośnej biografii Kapuścińskiego, opowiedział mi anegdotę. Otóż pewnego letniego popołudnia, w domu mojego znajomego i jego żony, rozległ się dźwięk domofonu.Gospodyni podniosła słuchawkę i usłyszała: - Dzień dobry, tu Ryszard Kapuściński. Byłem w okolicy i postanowiłem państwa odwiedzić. Czy nie przeszkadzam? Lekko zdziwiona żona zaprosiła niespodziewanego gościa do domu. Owszem, domownicy znali Kapuścińskiego z widzenia, mieli okazję zamienić z nim kilka zdań na paru spotkaniach towarzyskich, ale były to kontakty sporadyczne i powierzchowne. Zaproszono gościa na taras, podano herbatę, rozmowa zaczęła się rozwijać, ale całą sytuacją zaniepokojony był jamnik należący do gospodarzy. Nie lubił on, jak goście odciągali od niego uwagę jego właścicieli. Pies biegał dookoła krzeseł, przynosił patyki do aportów, poszczekiwał i za wszelką cenę próbował skupić na sobie uwagę dyskutantów. Po paru minutach szaleństw czworonoga, zdegustowany gospodarz nie wytrzymał i krzyknął: - Rysiek, przestań! Kapuściński zamilkł, zbladł i zapytał: - Cóż złego zrobiłem? Dopiero w tym momencie, mój znajomy uświadomił sobie, że jego gość i jamnik mają identyczne imiona. KONIEC Butch Jeżeli chcesz wiedzieć więcej, posłuchaj wywiadu z oczytanym przechodniem: http://www.youtube.com/watch?v=lh6HsC29DoM b O j a cz y Czterdziestotysięczna mniejszość Mosuo mieszka w południowozachodniej części Chin, u podnóża Himalajów, nad jeziorem Lugu. Jest to jedna z ostatnich społeczności matriarchalnych na świecie. Wielkie rodziny żyją pod jednym dachem, a najważniejszą osobą w domu jest najstarsza kobieta. Ciekawe, że nazwisko rodowe przechodzi z matki na dzieci. Wśród tego ludu nie ma małżonków, są tylko kochankowie. Nawet narodziny dziecka nie są żadną gwarancją trwałości związku. Kiedy kończy się miłość, para rozstaje się i oboje mogą sobie poszukać innych partnerów. Decyzja o rozstaniu się należy do każdego człowieka osobiście. Prawo, rodzina czy religia nie mają nic do tego. Starsza mieszkanka wioski opowiada, że w młodości żyła w przechodnim związku. Miała względnie stałego partnera, ale oprócz niego miała też kilku kochanków, o czym jej mężczyzna, z którym miała dzieci, nie wiedział. Kiedy dziewczyna z ludu Mosuo kończy 13 lat, przechodzi rytuał przejścia do dorosłości. Stojąc jedna nogą na suszonej świni, a drugą na worku ryżu wypowiada życzenie, aby w jej dalszym życiu panował dostatek. Otrzymuje suknię dla dorosłej kobiety i wkrótce będzie mogła związać się z mężczyzną. W tym okresie przechodni związek obowiązuje tajemnica. Chłopak spędza u dziewczyny noc, ale przed świtem opuszcza ją. Zdarza się, że jednej nocy kilku kochanków odwiedza jedną kobietę. Zazwyczaj wpuszcza ona tylko jednego, a reszta odchodzi z niczym. Według kobiet Mosuo system związków przechodnich jest idealny, ponieważ każdy z partnerów jest wolny, dzięki czemu nie ma kłótni i rozwodów. Chińska rewolucja kulturalna w latach sześćdziesiątych dotknęła także lud Mosuo. Partia komunistyczna uznała, że tradycja związków przechodnich to perwersja i zmusiła wielu mieszkańców do małżeństw. Urządzano pokazowe ceremonie, podczas których urzędnicy udzielali ślubu całym grupom ludzi. Jak przepisy zostały złagodzone - pary się rozeszły. Istnieje konflikt pomiędzy polityką partii, a tradycją ludu Mosuo. Komunistyczne władze nieprzychylnie podchodziły do miejscowych obyczajów. Mieszkańcy tej wspólnoty twierdzą, że ich sposób życia to nie grzech, a tradycja, która jest ich sposobem na życie. Obecnie w Chinach zachodzą wielkie zmiany. Jedna z wiosek, zamieszkiwana przez mniejszość Mosuo została zniszczona, a zostanie odbudowana jako wieś turystyczna. Ludzie spoza lokalnej społeczności, którzy tu przybywają, nie rozumieją stylu życia tutejszych mieszkańców. Kobiety są głowami rodzin, ciężko pracują i biorą na siebie odpowiedzialność za sytuację całego klanu, a mężczyźni im pomagają. Odwrócenie tradycyjnych ról kobiet i mężczyzn budzi zdziwienie. Prawdziwy przechodni związek polega na tym, że kobieta i mężczyzna nigdy nie wezmą ślubu. Każdy żyje osobno w domu swojej matki. Mężczyzna spędza noc w domu wybranki, a rano wraca do siebie. Oczywiście para może spotykać się także w ciągu dnia, ale oboje żyją w oddzielnych gospodarstwach domowych. Nawet kobiecie z dzieckiem żyjącej w przechodnich związkach, nie grozi potępienie ze strony społeczności. Tutaj jest to kwestia równego traktowania płci. Mieszkańcy wioski kąpią się nago, we wspólnym kąpielisku, które jest podzielone na część żeńską i męską, ale wszyscy się wzajemnie widzą. Kierownik kąpieliska mówi, że w przeciwieństwie do największej społeczności w Chinach – Hanów, Mosuo nie wstydzą się swojego ciała, a gdy podczas kąpieli jakaś para przypadnie sobie do gustu - może się umówić na spotkanie w nocy. Mieszkańcy kąpią się codziennie, a rodzice nie wtrącają się do wyboru parterów przez ich dzieci. Kiedyś kąpiele były wspólne, a podział na dwa baseny podzielone według płci wprowadzono dopiero za rządów komunistycznych. foto: sxc.hu Ostatnia kraina kobiet? Prawdziwe zagrożenie dla tradycyjnego stylu życia Mosuo przyszło wraz z rozwojem dróg, telekomunikacji i turystyki u podnóża Himalajów. Lokalna społeczność przestała żyć w izolacji, a do tutejszych wsi zaczęły przyjeżdżać rzesze turystów ciekawych obyczajów tutejszego ludu. Turyści dostarczyli regionowi dochodów, ale jednocześnie niszczą miejscową kulturę poprzez popularyzowanie na tych terenach obyczajów największej grupy etnicznej w Chinach, którą są Hanowie. Tutejszy region jest opisywany w przewodnikach jako raj seksualny, a miejscowe kobiety jako osoby, dla których normą są okazjonalne, niezobowiązujące kontakty seksualne. Osoby związane z tradycją związków przechodnich są oburzone takim traktowaniem. Twierdzą, że ich związki opierają się na miłości i wolności, a nie na rozpasaniu. Niektórzy turyści zachowują się tak, jakby wszystkie tutejsze kobiety były prostytutkami. Zachowują się wobec nich niestosownie nawet w miejscach publicznych. Podobnie rzecz ma się z tutejszymi mężczyznami, z których turystki chcą zrobić chłopców do towarzystwa. Dla przyjezdnych jest to wypróbowywanie przechodniego związku. Dla tutejszych mieszkańców to zabawa, a nie żaden związek, zwykłe pomylenie pojęć. W takiej sytuacji w regionie musiała pojawić się prostytucja. Jedno z miejscowych miasteczek cieszy się złą sławą. Kiedyś tutejsze kobiety poważano. Dziś coraz bardziej się nimi gardzi. Dziewczyny z biednych rodzin żyją w wolnych związkach, a kontakty seksualne z obcymi traktują jako źródło dochodów. Kiedyś w tym regionie tego typu zjawisko nie istniało. Pojawiło się niedawno, wraz z rozwojem turystyki. Obecnie część rodzin utrzymuje się z nierządu kobiet. Pojawiła się nawet rywalizacja - czyja córka lepiej zarabia? Większość mieszkańców boi się, że przez nierząd, tradycyjny styl życia Mosuo zaginie, ponieważ będzie kojarzył się wyłącznie ze sprzedawaniem swojego ciała. Tutejsze kobiety raczej nie używają prezerwatyw. Dzieci i ciąża uznawane są za błogosławieństwo dla kobiety i jej rodziny. Wizyty i badania lekarskie są rzadkością. Rząd postanowił objąć programem badań 80% kobiet Mosuo, ale ze względu na małą ilość lekarzy, złe warunki lokalowe, oraz niechęć kobiet do przeprowadzania badań, jest to projekt nierealny. AIDS zbiera swoje tragiczne żniwo. Słowo AIDS często uznawane jest za haniebne i plakaty ostrzegające o chorobie są niszczone. Tutejsi mężczyźni również rzadko używają prezerwatyw, wolą raczej zrezygnować z partnerki, która proponuje im ich użycie. Młodzi Mosuo pod wpływem mediów, książek i kultury Han coraz częściej decydują się na małżeństwo. Asymilacja Mosuo wydaje się być nieunikniona wraz z ekspansją kultury Han, a dalej zachodniego stylu życia. Związki przechodnie, kultura i tradycja Mosuo są poważnie zagrożone. Butch Artykuł powstał na podstawie filmu dokumentalnego „The fall of womanland” reż. Xiaodan He, Francja 2009 r. foto: sxc.hu Buddyzm nie ma nic przeciwko związkom przechodnim. Mnisi uważają, że taki związek może być dobry dla obojga partnerów, ponieważ ciągłe przebywanie ze sobą obnaża nasze złe cechy, które mogą doprowadzić do rozbicia partnerstwa. Tutejszy typ związku pozwala cieszyć się tylko lepszą częścią osobowości człowieka. Według tutejszych ludzi, dzięki tej tradycji łatwiejsze jest osiągniecie bogatego i satysfakcjonującego życia erotycznego. Jeżeli dwoje ludzi nie dopasuje się seksualnie - mogą się rozejść i znaleźć sobie takich partnerów, którzy będą im odpowiadać, nie narażając się na krytykę miejscowych mieszkańców. i P i k c a r W d a i w y Szczery wywiad z „Marrim” - mężem, ojcem, emigrantem i rybakiem morskim. Butch: Kim chciałeś zostać w dzieciństwie? Gdzie najpierw trafiłeś? Marri: Nie wiem, nie zastanawiałem się, pewnie strażakiem w przedszkolu, a potem pewnie mistrzem świata w kolarstwie. Kiedyś trenowałem kolarstwo, ale to było wieki temu, ale od roku znowu zacząłem się w to bawić. W ogóle jestem typem samoluba, lubię samotne trasy. Pojechałem do Husaviku – wioski rybackiej na północy Islandii. Małe to, wszystkiego dwa i pół tysiąca ludzi. W Ełku jednak sześćdziesiąt tysięcy, pół miasta się znało, a tutaj byłem jak zagubiony w czasie - tylko ryby i ryby. Co tam robiłeś? Jak to się stało, że trafiłeś na Islandię? Po szkole poszedłem do banku na staż, znajomości nie było więc po zakończeniu stażu powiedzieli mi „do widzenia”. Coś trzeba było robić, więc poszedłem na taksówkę. Dla kawalera dobra robota, kasa jest, ale na nowy samochód nie odkładasz, idzie na bieżąco. Poznałem kolesia, który też kiedyś jeździł na taksówce, był moim klientem, zgadaliśmy się, a on od paru lat był na Islandii, złożył mi propozycję wyjazdu do pracy przy rybach. Olałem go, ludzie różne głupoty pierdzielą, a w tym czasie studiowałem zaocznie ekonomię, to już był czwarty rok, więc miałem inne plany, ale na taksówce już nie było życia. Pieniądze nieduże, dzieciak mi się urodził, a pracowałem w systemie osiem godzin w domu, osiem w pracy plus nocki. Jako kawaler to elegancko, ale jak masz żonkę to już nie bardzo. Chciałem spróbować czegoś innego, no i się skusiłem na ten wyjazd. Pracowałem w suszarni. Suszą głowy rybie, kręgosłupy, podroby - same odpady. W Polsce to wszystko się marnuje, a tam nie, przerabiają na mączkę, która idzie na przykład do Nigerii. Fizyczna robota, dniówka osiem godzin, ale co półtorej godziny miałem przerwę, więc tej pracy to było sześć i pół godziny. Kasa dobra, na początku euro dobrze stało, kryzysu nie było. W międzyczasie popołudniami chodziłem do szkoły islandzkiej. Na początku było ciężko, ale się dogadywałem. Szkoła była darmowa, sto pięćdziesiąt godzin kursu, trochę mi to pomogło. Islandczycy to taki fajny naród, koleżeński, pomogą ci jak trzeba. Podam przykład. Miałem gównianą wersalkę, przez co bolały mnie plecy. Przychodzę do pracy i mówię szefowi, że się nie wyspałem przez tę wersalkę. Boss zabrał mnie z roboty, dał mi nowe wyrko, do tego lodówka, wypoczynek skórzany, zaczęło mi się to podobać. Pracowałem w tej suszarni dziesięć i pół miesiąca bez urlopu czy wizyty w domu. Miałem dość. Chciałem żonkę ściągnąć, ale ona nie chciała. Na statku płacili dużo więcej, więc pomyślałem sobie: albo wóz albo przewóz. Jak już pracować na obczyźnie, to przynajmniej za większe pieniądze. Chciałem pływać, mimo że nigdy nie pływałem. Chodziłem za szefem i marudziłem, żeby wcisnął mnie na statek. Miałem już dość smrodu, bo w suszarni śmierdziało gorzej niż w naszym bakutilu. Pomógł mi chłopak, który robił ze mną w suszarni. On pierwszy poszedł na statek, ja poszedłem za nim. Jakie miałeś pierwsze wrażenie? Na początku to mi się podobało. Wypłynęliśmy tylko na jeden dzień, żadnej choroby morskiej, morze było jak jezioro, elegancka pogoda, praca urozmaicona. Stałem przy podbieraku, podbierałem rybę, żeby nie spadła z haczyków. Statek się zepsuł, zaholował nas do brzegu drugi, więc miałem później dwa dni przerwy jak go naprawiali. Dzień pracy, dwa dni przerwy, a kasa dobra, więc bardzo mi się spodobało. Potem już było trochę inaczej – dwa, trzy tygodnie na morzu. Pierwszy sztorm, opowiadaj. To nawet nie był sztorm. Na morzu jak wieje 15 m/s, to już jakieś fale są. Dla małych statków może już nie takie małe, ale nasz statek miał 45 metrów, a więc było to duże, pływające żelastwo. Jak zacząłem wymiotować, to dwa dni haftowałem. Jeść nie można, a pracować trzeba. Islandczyk jak jest chory - nie pracuje, a Polak, jak wiadomo, przemęczy się, ale musi pokazać, że jest twardy. A jak ze spaniem? To zależy jak buja. Jak buja na boki, to nie idzie spać. Jak buja góra–dół to można spać, fajnie. Masz taką małą kajutkę, koja jest trochę jak trumna. Pomimo tego chciałeś dalej to robić? Przychodzi kryzys, chcesz zrezygnować. Byłem jedynym Polakiem na statku, na początku ciężko się było dogadać, ale pomogli mi koledzy. Kazali mi jeść jabłka i pić dużo coli. Najlepsze lekarstwo na wszystko to cola i ciasteczka, i to naprawdę pomaga. Na statku łowiliśmy ryby na haczyki i na sieci. Na stalowej szynie przymocowanej do kadłuba jest lina, na linie co metr zaczepiony jest hak, na jednej linie zaczepionych jest 1500-2200 haczyków, a szyn na statku jest dwadzieścia jeden, dwadzieścia dziewięć, a na ostatnim moim statku było ich trzydzieści siedem. Nie na każdym haczyku jest ryba, ale każdą trzeba podebrać. Zmiany są po dwanaście godzin. Jak łowiliśmy na sieci, to pracujemy dopóki wszystkich nie ściągniemy. Najdłużej pracowałem dwadzieścia jeden godzin. Jedna sieć ma około stu dwudziestu metrów długości i na przykład halibuta łowiliśmy na głębokości sześciuset, ośmiuset metrów. Sieci są powiązane liną. Razem połączonych jest około osiemdziesięciu sieci, rozciągniętych od bojki do bojki. Wyciąga się je potem zaczynając od jednej strony. Jak coś się urwie, to płyniemy do drugiego końca i zaczynamy z tamtej strony wciągać. Czasem sieć urywa się z obu stron, to zostaje tylko szukanie jej kotwicą w oceanie, ale to ciężka sprawa. A co z chorobą morską? Dorsza łowiliśmy na sieci, na północ od wyspy, tam gdzie zawsze była zła pogoda. Wypływaliśmy o czwartej rano, czternaście godzin na morzu, wieczorem powrót do portu. Jak wypływaliśmy w morze rzucałem jednego pawia, a potem jak ręką odjął, można normalnie pracować. Codziennie tak samo, jak jakiś nałogowiec. Nie powiem, że mi się to podobało, bo ile można rzygać, ale organizm się przyzwyczaja. Po długim rejsie jak schodzisz na ląd to czujesz jak cię buja na boki, błędnik głupieje przez pierwszy dzień na lądzie. Na statku nie ma alkoholu, więc niby nie ma po czym cię machać, a jednak wyglądasz jak pijany. A jak Islandki? prawą rękę, to od razu pełna gotowość! Fajne, fajne dopóki w samochodzie siedzą. Słyszałem, że na statku nie rozmawia się o żonach, a na pewno nie mówi się nic złego o kobietach, które zostały w domu. To prawda? Jak można wytrzymać miesiąc bez lądu? To znaczy? Jest ciężko, ale trzeba sobie radzić. Kuchnia na statku jest zajebista, mamy nawet ciasta. Jest siłownia, sauna, telefon bez limitu. Internet jest dostępny jak jesteśmy w miarę blisko lądu, mamy tysiąc kanałów telewizji. Nic cię nie obchodzi, wszystko masz na statku. Mieszkanie niepotrzebne, jak masz pięć dni wolnego między rejsami to możesz się na statku przekimać, a potem na urlop do Polski. Co Islandczycy mówią o Polakach? Jeszcze jak pracowałem na lądzie pytano mnie: czy mamy w Polsce kolorowe telewizory? To był 2005 rok, a oni na poważnie mnie pytali. Takie podśmiechujki sobie robili. Innym razem pytał mnie koleś czy ciepłą wodę mamy w domu. Powiedziałem mu, że mamy w kranie colę. Islandia to kraj o największym w Europie spożyciu coli na mieszkańca. Ja dbam o siebie, nie wiedziałem o co mu chodzi, śmierdzi ode mnie czy co? Takie głupie teksty. Szedłem raz do pracy, a w porcie leżał duży rekin, którego wyrzucono z jakiegoś statku. Niezłe bydle, z pięć metrów długości. Nigdy wcześniej takiego nie widziałem, zrobiłem kilka zdjęć, a miejscowi zaczęli się nabijać, że znowu czegoś u siebie nie mamy. Zapytałem jednego z nich czy widział kiedyś żyrafę w zoo w Reykjaviku czy może małpę, bo u nich w zoo mają tylko kury, świnie czy kaczki. Ogólnie mam o nich dobrą opinię. Kilku nawet zaprosiłem do Polski. Jednemu tak się spodobało, że przyjeżdżał już kilka razy. Miał problem z alkoholem, nie pił w domu parę lat, ale jak przyjechał do nas, to dwa tygodnie nie trzeźwiał i może dlatego tu wraca? No, jak już wysiądzie to jak wieloryb. Twarz ładna, ale reszta, wiesz... Są fajne dziewczyny, tak jak i w Polsce. Co jedzą Islandczycy? Baraninę, koninę, ryby, czasem mięso z renifera. Wieprzowiny jedzą mało, mówią, że to brudne mięso. Podczas Wigilii jedzą hamburgery. Śmieli się ze mnie, że jem rybę. Koninę? Tak, hodują kuce, które nawet zimą stoją na zewnątrz, na śniegu, ale głównie baranina i ryby. Jak sobie radzisz bez rodziny? No, jest ciężko. Jak wyjeżdżałem pierwszy raz, to płakałem, mały miał trzy lata i mnie pocieszał. Potem już było lepiej. My, marynarze mamy taki dowcip. Jak wracasz z urlopu na statek i pytają cię jak było, to opowiadasz, że jak w domu zerknąłeś na kawałek gołego tyłka to nic żadnej reakcji, a jak spojrzałeś na swoją Może to i prawda, ale jak chcesz komuś zaleźć za skórę to możesz mówić. Chłopaki generalnie zazdrośni są. Czasami dzwonią w nocy do domu, a żona nie odbiera... rozumiesz. Był taki motyw, że marynarz wrócił na ląd, do małej wioski, poszedł do baru, swoje wypił i obudził się u boku jakiejś kobiety w jej mieszkaniu. Wstał, rozgląda się i widzi zdjęcia jakiegoś kolesia na komodzie. Pyta jej kto to jest, a ona na to, że to jej mąż, ale żeby się nie martwił, bo mąż jest na morzu. Bywają takie historie. Były też sytuacje, że chłopaki pobili się na moim statku. Jak to w rodzinie. Szesnastu chłopa non stop razem. Czy się pokłócisz z kimś czy nie, wszyscy muszą na sobie polegać. Było kilka wypadków na statku, mnie rękę A czy żonie nie przeszkadza, że jakiś obcy facet się po domu kręci? Coś w tym jest. Ona ma swój plan dnia, pracę, dzieci, a ja przyjeżdżam i burzę ten porządek. Wpadam na miesiąc, chcę nadrobić stracony czas. Zabieram dzieci na wycieczki, zakupy, wszystko naraz, żeby im wynagrodzić to, że mnie nie ma. Tatuś jest dobry. Mijają cztery tygodnie, wyjeżdżam i wszystko zostaje na jej głowie. Ile tak można latać? Pieniądze to nie wszystko, zastanawiam się teraz czy wrócić tam, czy zostać. zszywali. Ja też czasem głupiałem. Nawet czterdzieści dni na morzu, alkoholu nie ma, kobiet nie ma. Widoki fajne - można zobaczyć wieloryba, rekina czy delfiny, ale ile takich sytuacji może cieszyć? Mały w domu ma urodziny, a ja na statku. Jakaś rocznica - ja na morzu. Tego nie nadrobisz. Powiedz jak na odległość rozwiązuje się konflikty między żoną a mężem? Jak to wygląda z drugiej strony? Jak rodzina reaguje jak wracasz do domu? Wróćmy na statek. Przeżyłeś jakieś ekstremalne momenty? Jesteś na lądzie, ciągnie cię na morze, a jak płyniesz, chciałbyś na ląd. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Po sześciu latach na emigracji trochę się odzwyczaiłem od rodziny. Jestem teraz typem samotnika. Przyjeżdżasz i wiele rzeczy przeszkadza. A ja wiem? Chyba same mijają. Ostatnio jak wracaliśmy z połowu dorsza, mieliśmy problem. Statek jak płynie z falą, to buja go na boki, jak pod falę to góra-dół. Jak buja na boki, to nie można spać. Po pierwsze dlatego, że się nie da, po drugie dlatego, że jest niebezpiecznie, trzeba być w pogotowiu. Przez tydzień mocno wiało, kilka dni praktycznie nie spaliśmy. Płynęliśmy do portu z falą, była noc, siedzieliśmy w kuchni, oglądamy telewizję i w pewnym momencie wlewa się do środka mnóstwo wody. Okazało się, że fala wepchnęła do środka okno i statek zaczął nabierać wody. Do portu mieliśmy jeszcze około trzydziestu godzin drogi, więc trzeba było zabezpieczyć otwór okienny. Udało się, dopłynęliśmy. Taka przygoda. Innym razem komuś palca obcięło, zdarzają się różne problemy, na statku trzeba bardzo uważać. Nie myślałeś o tym, że kiedyś możesz nie wrócić z rejsu? Na magazyniera w hurtowni może spaść paleta, też nie wróci z pracy. Nie myślałem. Były czasem takie sytuacje podczas sztormu, że śpiewaliśmy sobie piosenkę z „Titanica” dla jaj, ale były też fajne rzeczy, na przykład mieliśmy ćwiczenia na otwartym morzu. Ubierają cię w gruby kombinezon jak teletubisia i wskakujesz do wody ze statku, gdzieś daleko widzisz wieloryby, fajne przeżycie. Wypadki się zdarzają. Źle skończył mój kolega, z którym pracowałem w suszarni, a potem razem pływaliśmy. Wyjmował przynętę do rozmrożenia, stracił równowagę i spadł na głowę z pokładu do ładowni, to było jakieś trzy metry. Przeżył, ale jest sparaliżowany, będzie jeździł na wózku do końca życia. Jaki jest podział obowiązków wśród załogi? Są różne zajęcia, ale nie ma takiego tradycyjnego podziału, że ty jesteś majtek itd. Jeden stoi na podbieraniu, podcina rybom łby i pilnuje sznura, żeby jak spadnie ryba z haczyka, wciągnąć ją do skrzynki. Inna ekipa patroszy i segreguje ryby według wagi, kolejna zasypuje lodem. Zależy czy łowimy na haczyki, czy na sieci. Jak łowimy na haki to rejs trwa do tygodnia, ryba nie musi być całkowicie rozebrana. Jak łapiemy na sieci, to rejs trwa nawet miesiąc, a ryby trzeba na statku przygotować do sprzedaży, więc jest więcej pracy przy przygotowaniu. Docenili Polaka, teraz jestem zmianowym. Jak Islandczycy patrzą na Polaka, który nimi dowodzi? Ludzie są różni, jak wszędzie. Jeden pracuje, drugi się obija. Pobiłem się z jednym kolesiem na statku, mam parę szwów. Kto dostał? On, Polakowi nie dadzą rady. Jeszcze jak mieszkałem w wiosce brałem udział w konkursach podczas Dnia Rybaka, to jest ich święto narodowe. Konkurencja odbywa się w porcie, na metalowej rurze zawieszonej nad wodą siedzą dwie osoby i okładają się bojkami. Przegrywa ten, kto spadnie do wody. Święto narodowe Islandczyków, a ja przyszedłem w koszulce polskiej reprezentacji, usiadłem na tej rurze i wrzuciłem kolejno siedmiu kolesi do wody. Jak wygrywałem to krzyczałem: „Polska, biało-czerwoni”, a że było jeszcze kilku Polaków na imprezie, więc była dobra zabawa. Nawet moje zdjęcie ukazało się potem w lokalnej gazecie. Jeszcze nie mówiłem zbyt dobrze po Islandzku, ale dzięki temu konkursowi byłem lubiany wśród mieszkańców wioski. Potem już nie było tak miło, miałem kilka akcji. Opowiadaj, szczegóły proszę! Siedzę w barze, podchodzi koleś i wyzywa mnie od pedałów. Dostał w pysk i tyle. Co ja pedał jestem? Innym razem inny gość, też coś się czepiał, to nie byłem mu dłużny. Któregoś dnia, jak byłem w barze, tych dwóch co dostało wcześniej po łbie i jeszcze ich kumpel, wystartowali do mnie we trzech. Jeden miał butelkę, to mu butelkę na głowie rozbiłem, drugiemu złamałem nos, a trzeciemu nic szczególnego się nie stało, ale dałem radę. Zamknęli bar, przyjechała policja i zabrali mnie na posterunek. Po dwóch godzinach kazałem im się wypuścić. Wytłumaczyłem, że nic nie zrobiłem, jestem praktycznie trzeźwy, no w końcu to oni mnie zaatakowali. Policjant mnie wypuścił, ale zauważył, że mam pokrwawione plecy. Ja nawet tego nie czułem. Chyba ten z butelką mnie drasnął. Radiowozem zawieźli mnie do szpitala, założyli mi trzynaście szwów, a na drugi dzień musiałem wrócić na statek. Wypłynęliśmy na miesięczny rejs i po dwóch tygodniach poszedłem do kapitana, żeby mi zdjął szwy. Trochę się zdziwił, że je miałem, bo ja pracowałem normalnie przez te dwa tygodnie. Takie śmieszne historie. Polak potrafi. Jak walczyłeś z momentami kryzysowymi? Jak jeszcze byłem w wiosce, to zacząłem biegać. W weekendy waliliśmy w tubę, coś trzeba było robić. Różnica czasu między Polską a Islandią to dwie godziny, więc czasem ciężko było się zdzwonić z rodziną. Żonka już dzieci kładła, jak ja kończyłem pracę. Niby nie żałuję tego wyjazdu, to fajna przygoda, ale jakbym miał wybór to chyba bym drugi raz nie wyjechał. Tu miałem chleb, a chciało się bułeczek, ale pieniądze w życiu to nie wszystko, tak mi się wydaje teraz, z perspektywy czasu. Jak wyjeżdżałem mój synek miał trzy lata, teraz ma dziewięć. Mam z nim dobry kontakt, ale to nie to samo, bo straciłem ten okres najfajniejszy w jego życiu. Nie widziałem jak rośnie, zdjęcie ci tego nie zastąpi. Jak urodził się drugi syn to zobaczyłem go dopiero po dwóch miesiącach. Kiedy młodszy synek miał rok, przydało się szkolenie medyczne, które przeszedłem na statku. Byłem na urlopie w domu. Pojechałem ze starszym synem po zakupy. Z młodszym rano byliśmy u lekarza, bo był chory. Dostał leki i żona została z nim w domu. Zadzwonił telefon, odebrałem, a żona coś krzyczy w panice. Zawróciłem do domu, podjeżdżam pod blok i widzę, że ona biegnie boso z synem na rękach i krzyczy, że on nie oddycha. Zostawiłem samochód na chodzie na drodze, złapałem dzieciaka, położyłem na ziemi i zacząłem go reanimować. Uratowałem go, a okazało się, że miał wstrząs po leku i przestał oddychać. Potem miałem jeszcze problemy z policją, bo ktoś z bloku widząc auto i dziecko leżące obok na jezdni zawiadomił ich, że ja go potrąciłem samochodem. Musiałem się tłumaczyć na komendzie. Inna sąsiadka puściła plotkę, że mały wypadł z okna. Najpoważniejsze próby przeszedłeś w domu, a nie na statku. Chciałbyś mieszkać na stałe na Islandii? Nie, szkoda dzieci. Dziwny klimat, noc, dzień polarny. Są ładne widoki, gejzery, wulkany, ale generalnie smutna kraina. Czyli chcesz wrócić do Polski? Tak, ale jeszcze nie wiem kiedy. Zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Marriego. m l i F B a ż n a r Czesiek i ptako-pies Stary, mroczny dom, czyli gore na wesoło Nie jest tajemnicą, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Tytułowy stary dom, zamieszkany jest przez siedmiu Zwłaszcza z taką rodziną, która toczy spory o pieniądze, a w dodatku mieszka ekscentrycznych, spokrewnionych ze sobą lokatorów. Zbieg okoliczności pod jednym dachem. W takiej sytuacji wydaje się, że już gorzej być nie może. sprawia, że w pewną deszczową noc, gościem tychże mieszkańców staje A jednak... się amerykański sprzedawca samochodów Tom Penderel. Przybywa na zaproszenie swojego przyjaciela, a zarazem klienta, który kupił właśnie The Old Dark House (reż. William Castle, 1962) nie jest typowym u niego Lincolna i poprosił o podstawienie samochodu pod dom. Caspar hammerowskim filmem. Typowym to znaczy takim, do jakich wytwórnia Femm, bo tak nazywa się przyjaciel naszego bohatera, nie ma niestety zdążyła nas przyzwyczaić i dzięki którym zyskała „nieśmiertelne” grono okazji przywitać się z gościem, ani obejrzeć nowego nabytku. Zostaje fanów. Nie jest to horror, czy nawet thriller, w pełnym znaczeniu tego słowa. bowiem znaleziony martwy. Podczas seansu boimy się i śmiejemy na przemian. Chociaż słowo boimy użyte zostało przed chwilą umyślnie przesadnie, z premedytacją. Widz w Dom nie wygląda zbyt przyjaźnie. Dach przecieka praktycznie pewien sposób martwi się po prostu o losy bohaterów. w każdym możliwym miejscu, stare skrzypiące schody, wiekowe zegary i obrazy przodków wywołują gęsią skórkę. A mieszkańcy? Nigdy nie wiadomo czego się po nich spodziewać. Nasz bohater musi tam dosłownie przetrwać całą noc. Spotka go wiele niespodziewanych i niczym nie zapowiedzianych przygód, znajdzie się co najmniej w kilku w sytuacjach bez wyjścia oraz odkryje, że ktoś czyha na jego życie... Gdy w grę wchodzą pieniądze, obostrzenia narzucone na spadek ... nie możemy nikomu ufać, najbliższa rodzina potrafi wbić „szpilę” prosto w... głowę. A pomoc nadchodzi zwykle z najmniej oczekiwanej strony. Bohaterzy wciągają nas w swoje perypetie, zaskakując zwrotami akcji. Widz, wybierając tą pozycję, może być pewien, że dobrze zagospodaruje 82 min własnego życia. A Hammer? Dowodzi, że potrafi nie tylko straszyć, ale równie dobrze rozśmieszyć, a co do rodziny... to najlepiej pozostać z nimi tylko na zdjęciu. ł t S i k cz u S j a h c łu O K S I W O H C U SŁ RADIOWE Tym razem, zapraszamy do teatru wyobraźni na (prawie godzinne) słuchowisko p.t. Dacza - Ireneusza Iredyńskiego, W reżyserii Wojciecha Maciejewskiego. W rolach głównych usłyszymy: Ignacego Gogolewskiego, Jadwigę Jankowską-Cieślak, Barbarę Wrzesińską, O K S I W O H C U SŁ RADIOWE O K S I W O H C U Ł S RADIOWE SŁUCHOWISKO RADIOWE Janusza Kłosińskiego oraz Macieja Damięckiego. KLIKNIJ ABY POSŁUCHAĆ http://www.polskieradio.pl/17/1036/Audio/363198,Dacza-Ireneusz-IredynskiTytułowa Dacza to takie miejsce, do którego Stefan i Lidka uciekają przed zgiełkiem codziennego życia. Nie uciekają jednak od codziennych problemów... bo chyba tak naprawdę nie chcą. Dobrze im z tym i są na swój sposób szczęśliwi. Stawiają czoła niespełnionym marzeniom, własnym ambicjom i powracającej niespodziewanie przeszłości. Dialogi małżonków to przede wszystkim sarkastyczny humor i cynizm, którego świadkami są emerytowany sąsiad, chłop Józio i Maria, była dziewczyna Stefana. Wszyscy bardziej lub mniej świadomie wplątywani są w żarty i intrygi małżeńskie, a wszystko to przy akompaniamencie wódki, koniaku i bitych cielaków... „Nosił Franek se ogórka, by Zośkę nim poszturchać, lecz nie wyszło z tego nic, bo ogórek jemu skisł”. Jak wszystko w życiu tak i ta historia obraca się wokół spraw damsko-męskich. Naprawdę :) ptako-pies Moim faworytem jest sąsiad, który w imię poprawnych relacji ze znajomym, przyjmuje z godnością nawet cios w gębę ;) butch Skoro jest wódka, musi być też UFO, czujcie się jak u siebie w domu! Czes. foto:http://www.dogandwolf.com/wp-content/uploads/2012/04/This-Must-Be-The-Place-3.jpg Wszystkie odloty Cheyenne’a This Must Be the Place gatunek: dramat, komedia premiera: 2011 aktorzy: Sean Penn, Frances McDormand reż: Paolo Sorrentino O co chodzi? Były muzyk rockowy – Cheyenne – wiedzie dość beztroskie życie bogatego dziwaka. Dostaje wiadomość o śmierci ojca, z którym nie rozmawiał od trzydziestu lat. Jedzie do Nowego Jorku i tam dowiaduje się, że jego ojciec przez wiele lat poszukiwał swojego oprawcy z Auschwitz, na którym chciał dokonać zemsty. Cheyenne postanawia dokończyć dzieła, które rozpoczął jego ojciec i wyrusza w drogę, na poszukiwanie faszysty. Opinia: Cudowny film. Wspaniale bawiłem się oglądając ten śmieszny i mądry obraz. Sean Penn musi mieć w sobie coś z wariata, skoro potrafi być tak przekonujący w roli outsidera. Rewelacyjna jak zwykle Frances McDormand pełni role żony i opiekunki głównego bohatera. Najciekawszym dla mnie fragmentem filmu jest przemiana ślamazarnego, zblazowanego, starego rockmana w inteligentnego i podstępnego śledczego. Doskonale skrojona jest też postać zawodowego łowcy hitlerowców, który śmieszy i przestrasza. Doskonałe dialogi, mądre maksymy życiowe, mnóstwo humoru, dystansu do siebie i świata – czego chcieć więcej? Penn w tej roli jest murowanym kandydatem do najważniejszych nagród filmowych, a jeżeli nie docenią go akademie - na pewno otrzyma dozgonną wdzięczność widzów. Stworzył postać, która może stać się kultową i zapisać się w historii kina. Oglądać, czy nie? Tak Ocena: 9/10 Wszystkie odloty Cheyenne’a This Must Be the Place recenzował:butch i t l u M a i d e m a j nz e c e R Nie możemy nie polecić, nie bierzemy nieodpowiedzialności: Muzyka: Gra: Strona: Amanda Palmer - Polly - cover z płyty „Nevermind: A Tribute Album” (cover czego kto ma wiedzieć to wie, a kto chce wiedzieć, to się dowie), przyznam, ze ściągnąłem ją tylko dlatego, że cała płyta była za darmo i według informacji wydawało mi się, że mają to być oryginalne kawałki. Niestety nie mogłem tego słuchać póki nie trafiłem ma ten numer. Nie da się od niego opędzić. Jak już na niego trafię cofam i puszczam znowu po wiele razy. Jeżeli chcecie mieć spokój w głowie to nie puszczajcie go nigdy, a tym bardziej nie oglądajcie teledysku. Darkspore - zetknąłem się z nią jeszcze przed wydaniem, grając w nią jako tester, dałem sie wciągnąć i, chociaż gra ma baaardzo liniową akcję, straciłem wiele godzin łażąc potworkami wzdłuż wyznaczonej trasy i tłukąc inne kreatury i szukając wszystkiego co da się pozbierać, a potem poprzyklejać to na nasze poczwarki wedle naszego widzimisię. Odrzuciła dopiero cena(>100zł), ale po około roku producent sprzedawał ją w wersji do pobrania za 19zł, niestety, nie mogłem się oprzeć. Jeżeli chcecie spędzać nadal czas na oglądaniu telewizji, obijaniu się, czytaniu itd. nie kupujcie tej gry nigdy. xmania.tv - kiedy znajomy zadzwonił do mnie z pomysłem na tę stronę, nie do końca byłem przekonany, ze pomysł jest dobry. Na początku nie do końca go nawet rozumiałem. Bo co może znaczyć slogan „inteligentna telewizja muzyczna”, gdy są dziesiątki stron z wywiadami, z „muzykami”, „celebrytami” i „gwiazdorami”? Gdy zobaczyłem pierwszy z wywiadów, które tam umieścił, sam go namawiałem, żeby pociął go na wiele krótkich kawałków. Jednak w miarę oglądania kolejnych, coraz bardziej zaczęły mnie wciągać. No cóż, może nie dowiedziałem się dlaczego Kamil Bednarek ma włosy długie z tyłu, a nie ma z przodu wąsów, albo czy jakaś gwiazdka chciałaby powiększyć piersi a może już to zrobiła. Po jakimś czasie, mój mózg zaczął przyzwyczajać się do takiej formy i nie krzyczał już, dlaczego oni tak dużo gadają, a zaczął upominać się o więcej. Jeżeli chcecie nadal czerpać radość z oglądania wywiadów, z których dowiecie się z iloma partnerami dana „gwiazda” spędziła wczorajszą noc, jakiej byli oni płci i dlaczego zupełnie przypadkiem zapomniała ubrać majtki - to nie wchodźcie nigdy na tą stronę. To tyle z ostatnich tematów, które zwróciły moją piracką głowę, co nie znaczy, że równie szybko z niej nie wylecą. Z pirackim pozdrowieniem aChoj - żegnam Czesiek a j nz e c e R s K a k ż ą i O co chodzi? Przenosimy się do pięknego, przedwojennego Lwowa i śledzimy pierwsze lata życia Ludwika i jego inteligenckiej rodziny. Wraz z wkroczeniem Sowietów, a potem Niemców bohaterowie powieści muszą opuścić swoje miasto, zostawić dobytek i udać się na tułaczkę, która kończy się w Krakowie. Ludwik dojrzewa, przeżywa pierwsze fascynacje miłosne i seksualne, a także wyrabia sobie pogląd na temat władzy komunistycznej i celów dla których warto żyć, a czasem nawet umrzeć. Mała matura to egzamin kończący naukę w gimnazjum. Ludwik poza przedmiotami obowiązkowymi zdaje też egzamin z życia. Opinia: Kilka lat temu poznałem Pana Janusza osobiście. Spotkaliśmy się też niedawno, już po wydaniu „Małej matury”. Autor to bardzo kulturalny, ciepły człowiek, ujmujący swoją osobą już od pierwszego spotkania. Wiem od niego, że swoje zacięcie literackie odkrył u siebie dość późno - miał już ponad siedemdziesiąt lat. Można żałować, że ten osiemdziesięcioletni już dzisiaj reżyser nie wziął się za pisanie wcześniej, ponieważ jego pierwsza powieść jest bardzo dobra. Chyba każdy czytelnik lubi, jak autor ma „lekkie pióro”. Pan Janusz od pierwszych stron pisze z wyczuciem i rozmachem. Jego styl określany jest jako staroświecki, ale jest to oczywiście komplement. „Mała matura” jest po części powieścią autobiograficzną. Nie znając jego pochodzenia, po lekturze, zapytałem Janusza Majewskiego jakie ma związki ze Lwowem. Okazało się, że tam się urodził, a losy głównego bohatera książki – Ludwika – są w dużej części prawdziwą historią Pana Janusza. Świata opisanego w powieści już nie ma, ale uczucia, fascynacje i przeżycia postaci z książki śmieszą, wzruszają i wzbudzają podniecenie bez względu na czas, w którym będą odczytywane. Wielbicielom „C.K. Dezerterów” zdradzę, że z książki dowiedzą się skąd wzięła się fascynacja Pana Janusza tym okresem, której skutkiem jest fenomenalny film w jego reżyserii. Czytajcie, czytajcie. Naprawdę warto! Czytać, czy nie? Tak. Ocena: 7/10 Mała matura recenzował:butch foto: http://www.empik.com/mala-matura-majewski-janusz,prod58820207,ksiazka-p949 Mała matura autor: Janusz Majewski gatunek: powieść wydanie: 2010 r. wydawca: Wydawnictwo Marginesy Marek Edelman Życie. Po prostu foto: http://esensja.pl/esensjopedia/obiekt.html?rodzaj_obiektu=2&idobiektu=3949 Marek Edelman Życie. Po prostu autorzy: Witold Bereś, Krzysztof Burnetko gatunek: biografia, wywiad wydanie: 2008 r. wydawca: Świat Książki O co chodzi? Każdy z nas musiał coś słyszeć o Marku Edelmanie. Jedni zetknęli się z nim w szkole – czytając „Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall, inni znają go z przekazów medialnych dotyczących kolejnych rocznic powstania w getcie warszawskim, a inni kojarzą go być może jako opozycjonistę z czasów PRL. Na pewno jest on ważną postacią historii Polski dwudziestego wieku, ale przede wszystkim wspaniałym, niezłomnym człowiekiem, zawsze walczącym o dobro innych. Ta książka jest próbą opisania jego niezwykłej, szlachetnej osobowości i bogatego życia. Opinia: Podszedłem do tej biografii z rezerwą. Niepotrzebnie. Tę książkę warto przeczytać,żeby zaprzeczyć tezie o braku autorytetów w naszym kraju. Pan Marek zmarł w 2009 roku, ale jego droga życiowa może być naszą inspiracją teraz, jak i za kilkadziesiąt lat. W życiu trzeba mieć kręgosłup, zdaje się mówić nasz bohater. Autorzy opisują jego życie od najmłodszych lat, do późnej starości. Bohaterski powstaniec, wspaniały lekarz, nieufny wobec obcych milczek – te wszystkie określenia są prawdziwe i składają się na jedną osobę w Izraelu nazywaną polonofilem, a w Polsce pogardliwie wyzywaną od Żydów. Edelman ostro krytykował zarówno politykę Izraela, jak i postawę kościoła katolickiego w Polsce. Zawsze chodził swoimi drogami i upominał się o ludzi słabszych i krzywdzonych. Niech Pan Marek oprowadzi was po swoich ścieżkach. Zapewniam, że będzie to niezapomniana wycieczka. Czytać, czy nie? Tak. Ocena: 7/10 recenzował:butch O co chodzi? Niezwykle misternie utkana opowieść o uczuciach, przemyśleniach, snach, wizjach i ognistym związku młodego doktoranta z piękną i cyniczną zamężną kobietą. Główny bohater naznaczony bardzo uczuciowymi relacjami z własną matką, które ocierają się o kompleks Edypa, próbuje budować związek z kobietą, która ma pieniądze, rodzinę, pozycję, ale brakuje jej szaleństwa, namiętności i głębokich uczuć, które przełamałyby rutynę i wdarły się głęboko w jej duszę. identyfikowałem się z bohaterem, to momentami miałem wrażenie, że pisarz pisze o mnie. Może jest to spowodowane wiekiem autora, który urodził się w tym samym roku co ja (1977)? Euforia – to chyba najlepsze słowo jakie przychodzi mi do głowy, jak miałbym opisać uczucie, które towarzyszyło mi w trakcie i po przeczytaniu tej lektury. Czytać, czy nie? Tak. Ocena: 9/10 Opinia: Fenomenalna książka. Jeżeli chcecie pomarudzić o marnym poziomie polskiego pisarstwa, to źle trafiliście. Ta debiutancka powieść jest dziełem wybitnym. Wyobraźnia autora, jego sprawność operowania słowem, przemyślenia, a nade wszystko styl, w którym pisze - są znakomite. Budowanie erotycznego napięcia, niezwykłe opisy i charakterystyki postaci są tak rzeczywiste, że malują przedstawione obrazy wyraźniej niż niejeden film. Jak dołożymy do tego nieprzebrane bogactwo słowa, to mamy do czynienia z powieścią prawie doskonałą. Czytając tę książkę nie dosyć, że stale recenzował:butch Królowa Tiramisu foto: http://www.czarnaowca.pl/literatura_piekna/krolowa_tiramisu,p326903567 Królowa Tiramisu autor: Bohdan Sławiński gatunek: literatura piękna, powieść obyczajowa wydanie: 2009 r. wydawca: Wydawnictwo Czarna Owca N a k u a Chłopak, który widzi uszami Ben jest nastolatkiem, który mieszka z rodziną w Sacramento. Jeździ na deskorolce i gra w kosza, choć od drugiego roku życia jest niewidomy. Znakomitą orientację w terenie, zawdzięcza perfekcyjnie opanowanej sztuce echolokacji. Ben nie ma psa przewodnika, ani białej laski. Nie pomaga sobie rękami. On widzi za pomocą dźwięku. Jego uszy odbierają odbity od przedmiotów dźwięk i dzięki temu mózg określa położenie przeszkód w otoczeniu. Jest on jedną z nielicznych na świecie osób, które widzą dzięki echolokacji. Jeżeli Ben wydaje dźwięk stojąc - słyszy przedmioty znajdujące się na podłożu bardzo wyraźnie. Jeżeli idzie i kląska (rodzaj cmokania) - lokalizacja przeszkód jest trudniejsza. Poruszając się po domu i regularnie cmokając, nastolatek nie ma problemu z szybkim bieganiem po schodach czy przynoszeniem domownikom potrzebnych rzeczy z innych pomieszczeń. Dzięki temu, że matka od początku jego problemów ze wzrokiem nie traktowała go jak niepełnosprawnego, Ben nie daje sobie taryfy ulgowej. W domu wykonuje większość tych samych obowiązków, które zwykle wykonują osoby w pełni sprawne. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, tak o sobie myśli. Jego rodzina bardzo go w tym wspiera i ciągle mu powtarza, że on naprawdę potrafi widzieć. Ben urodził się jako zdrowe dziecko. Gdy miał dwa lata w jego źrenicach matka zauważyła dziwną poświatę. Miała wrażenie, że jego oczy świecą. Po kilku dniach gałki oczne syna stały się zupełnie białe. To bardzo rzadki przypadek, występujący u sześciorga dzieci na milion, ale w jego oczach rozwijał się nowotwór siatkówki. Zignorowanie objawów mogło doprowadzić do rozprzestrzenienia się komórek rakowych i śmierci dziecka. Po intensywnej chemioterapii i naświetlaniach, choroba nie ustąpiła. Mimo dziesięciomiesięcznej kuracji życie dziecka nadal było zagrożone. Matka musiała dokonać dramatycznego wyboru: kontynuować leczenie chemią i promieniowaniem, narażając syna na możliwy przerzut choroby do mózgu, a w konsekwencji śmierć lub zgodzić się na przeprowadzenie operacji usunięcia obu chorych gałek ocznych. Zdecydowała się na operację syna. Kiedy Ben po wybudzeniu z narkozy, skarżył się na utratę wzroku, jego mama tłumaczyła mu, że co prawda nie widzi, ale może poczuć jej zapach, może ją dotykać rękami, może też ją usłyszeć i w ten sposób widzieć. Od tamtego dnia po operacji do dzisiaj, Aquaneta opisuje ze szczegółami świat jaki widzi, aby jej syn mógł go sobie wyobrazić. Sama nie narzekała na swój los. Wiedziała, że musi być odważna i pełna energii, aby Ben nie użalał się nad sobą. Dzięki jej uporowi, już rok po operacji usunięcia oczu, kilkuletni chłopiec zaczął znowu widzieć. Tym razem, bez pomocy wzroku. Aquanecie bardzo zależało, aby wygląd jej syna nie odbiegał od wyglądu jego rówieśników. Wraz ze wzrostem głowy, mały pacjent otrzymywał nową, większą parę sztucznych nakładek ocznych, aby dzięki nim zapewnić prawidłowy rozwój oczodołów. Kiedy trzyletni Ben jechał z matką na zakupy do centrum miasta, w pewnej chwili zapytał czy jego matka widzi budynek, który mijają. Zaskoczona Aquaneta aż zadrżała, ponieważ doskonale wiedziała, że jej syn nie może niczego zobaczyć. Okazało się, że Ben wyobraził sobie szczątkowy wygląd budynku na podstawie dźwięków, które się odbijały od jego ścian. Ludzie widzą obiekty dzięki temu, że do naszych oczu i mózgu docierają promienie światła odbitego od ich powierzchni. Podobnie jest z dźwiękiem. Jadąc samochodem, chłopak zauważył, że dźwięki emitowane przez ruch uliczny brzmią inaczej przy budynkach, a jeszcze inaczej wtedy, gdy auto przejeżdżało obok pustych przestrzeni. Dzięki temu mógł sobie wyobrazić pewien kształt mijanych budowli. Po paru miesiącach od tego dnia, orientacja w terenie małego Bena była na tyle dobra, że mama pozwalała mu bawić się na osiedlowej ulicy. Jego bardzo wyczulony słuch, pozwalał mu usunąć się z jezdni, na długo przed zbliżającym się pojazdem. Kiedy Ben miał siedem lat, zaczął korzystać z kląskania (rodzaj cmokania). Dzięki ćwiczeniom opanował tę sztukę do perfekcji. Obecnie może jeździć po przydomowej ulicy na rolkach, wymijając zaparkowane samochody. Posiadł też niezwykłą płynność ruchów podczas jazdy, o której inni niewidomi mogą tylko pomarzyć. Chłopak gra w koszykówkę, uczestniczy w treningach karate, gra nawet w gry wideo. Tych wszystkich umiejętności nauczył się sam. Jego lekarz prowadzący, który zajmował się wieloma niewidomymi dziećmi mówi, że nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnym przypadkiem. Lekarze byli ciekawi czy niewidomy chłopak rozwinął swoje fantastyczne umiejętności dzięki niezwykłemu słuchowi. Przypisywano mu umiejętności podobne do tych, jakie posiadły delfiny czy nietoperze, posługujące się echolokacją. Okazało się, że nie ma on nadzwyczajnego słuchu. Słyszy od dwudziestu pięciu decybeli wzwyż - podobnie jak przeciętny człowiek. Zastanawiano się, jak w takim razie zdobywa on tak szczegółowe informacje na temat otoczenia? Czy to kwestia ćwiczenia mózgu, aby móc tak doskonale przetwarzać dźwięki na informację wizualną? Naukowcy porównują umiejętności niewidomego chłopaka do namierzania obiektów za pomocą sonarów w łodziach podwodnych. Operatorzy sonarów słyszą dźwięki i echo, które powstaje w wyniku odbicia się fali dźwiękowej od przeszkody. Odbita fala powraca i na podstawie usłyszanych dźwięków wyszkoleni operatorzy potrafią rozróżnić wielkość obiektu, odległość do obiektu oraz kierunek, w którym się przedmiot porusza. Fala dźwiękowa w wodzie rozchodzi się na wiele kilometrów. Dzięki temu dość łatwo ją usłyszeć i zinterpretować. Usłyszeć odbitą falę w powietrzu jest bardzo ciężko, ze względu na jego rozrzedzenie. Fakt, że Ben potrafi zastosować echolokacje w życiu codziennym, można traktować jako swoisty cud. Naukowcy chcący opracować mapy miast dla niewidomych, poprosili Bena o pomoc. Chcieli sprawdzić, jakie są jego możliwości echolokacji. Byli ciekawi, jak małe przedmioty potrafi on zidentyfikować. Po serii testów okazało się, że nie miał on problemów z chodzeniem po krętej betonowej ścieżce, nie miał też kłopotu z określeniem kształtu i wielkości dużych przeszkód. Jednak rozpoznanie kubka, okrągłej tulei czy cienkiego pręta, jest już poza jego zasięgiem. Echo odbite od tych przedmiotów jest bardzo rozproszone i słabe. Możliwości echolokacyjne Bena mają swoje granice. Prawdziwym wyzwaniem dla młodego chłopaka była przeprowadzka do nowego domu. Jego matka chce, aby jej już czternastoletni syn, przygotował się do samodzielnego życia w przyszłości. Nastolatek chciałby zostać wynalazcą, aktorem lub projektantem gier komputerowych. Ma wielkie ambicje, ale jego droga do samodzielności nie będzie łatwa. Aquaneta wymyśliła, aby na początek zaczął sam chodzić do szkoły. Niedaleko domu jest też sklep spożywczy. Plan był taki, aby podczas nieobecności rodziny, Ben samodzielnie potrafił pójść do sklepu i zrobić zakupy. Przed nim czas wielkiego wysiłku. Musi nauczyć się żyć w zupełnie nowym otoczeniu. Trzy lata wcześniej, doradzono rodzinie niewidomego chłopaka, aby przenieść go na kilka lat do szkoły dla niepełnosprawnych, aby nauczył się żyć z innymi niewidomymi. Młodemu uczniowi bardzo się to nie spodobało. Problemy zaczęły się już pierwszego dnia, kiedy to aktywny Ben, chciał biegać, szaleć, tak jak to ma w zwyczaju w domu. Nadopiekuńczy nauczyciele traktowali go jak innych niepełnosprawnych. Zachęcali go do używania białej laski nie wierząc w jego umiejętności echolokacyjne, a także z obawy o bezpieczeństwo zabronili gry w piłkę. Ben był bardzo zdegustowany. Teraz chodzi do normalnego liceum. Nie chce nosić białej laski. Chce, aby traktowano go jak zdrowego człowieka. Nie chce szczególnej pomocy, litości i użalania się nad jego losem. W nowym miejscu zamieszkania, jego postawa zrodziła kilka poważnych problemów. Ben musiał nauczyć się nowej drogi do szkoły. Prowadziła ona przez dość ruchliwą jezdnię. W Stanach Zjednoczonych kierowca, który widzi na przejściu człowieka z białą laska – musi się zatrzymać i go przepuścić. Dla naszego bohatera, biała laska to znak kalectwa, a on nie uważa się za kalekę i nie chce jej nosić. Stwarza to poważne niebezpieczeństwo dla jego życia i zdrowia. Podczas gdy on będzie przechodził przez drogę bez laski, kierowcy nie będą wiedzieli, że mają do czynienia z niewidomym, a to może doprowadzić do wypadku. Pierwsza próba samodzielnego dojścia do szkoły kończy się niepowodzeniem. Nie udaje się mu dojść do szkoły, gubi się i wraca. Chłopakowi wydaje się, że wszystko może, nie chce zaakceptować swoich ograniczeń, a przez to staje się jeszcze bardziej zależny od pomocy innych. Rodzina zwróciła się z prośbą o pomoc do instruktora, który podobnie jak Ben jest niewidomy, stosuje metodę echolokacji, ale inaczej niż on, do perfekcji doprowadził też używanie białej laski. Dzięki swoim umiejętnościom przewodnik chodzi po górach, a także szkoli innych niewidomych w sztuce poruszania się w trudnym terenie. Najbliżsi mają nadzieję, że nowy nauczyciel przekona Bena do używania laski, jako skutecznego narzędzia identyfikowania przeszkód i zagrożeń terenowych. Sam nastolatek jest sceptyczny, nie jest zachwycony perspektywą spotkania z innymi niewidomymi z grupy instruktora. Aquaneta wie, że od tego czy jej syn nauczy się poruszać po zupełnie nowych miejscach, zależy jego przyszłość. Sama echolokacja to za mało. Na ruchliwych ulicach, chodnikach pełnych wykopów, słupów i podobnych pułapek, umiejętności echolokacyjne Bena są niewystarczające. Młody chłopak nie chce uznać, że jego nauczyciel ma większe umiejętności niż on. Nie potrafi przyznać, że czegoś nie potrafi. Po kolejnym spotkaniu zaczyna się jednak przekonywać do faktu, że korzystanie z laski może być bardzo pomocne, a szczególnych przypadkach może mu uratować zdrowie i życie. Wesoła grupa niewidomych kompanów, na czele z ich nauczycielem, po godzinach wspólnych zajęć, zaczyna wzbudzać zaufanie młodego czternastolatka. Być może dzięki tym zajęciom, Ben przekona się do sprawdzonych metod poruszania się w terenie, co w przyszłości umożliwi mu samodzielne życie. Butch Tekst powstał na podstawie filmu dokumentalnego: „The boy who sees without eyes”, reż. Elliott McCaffrey, W. Brytania 2006 r. u K a i n h c Może przepis to mało piracki, ale za to aromatyczny i smaczny. Potrzebujemy kwiatostany robinii akacjowej, często nazywanej u nas po prostu akacją. Rośnie praktycznie wszędzie, a kwitnie od maja do końca czerwca, więc niniejszy przepis jest bardzo na czasie:) Przyrządzenie jest banalnie proste, a zbieranie kwiatów robinii można połączyć ze spacerem do parku. Kiedy nazrywamy już odpowiednią ilość kwiatostanów, powinniśmy je dokładnie przepłukać wodą, a najlepiej zanurzyć na jakiś czas w misce. Następnie układamy je i czekamy, aż wyschną. Pamiętajmy, że jeden kwiatostan to jeden placek. Przygotowujemy teraz typowe ciasto do naleśników. Potrzebujemy do tego: -10 łyżek mąki -3,5 łyżki cukru -200 ml mleka -2 jajka Oczywiście każda gospodyni i gospodarz domowy robi własne najlepsze ciasto naleśnikowe, bo jak wiadomo jest ich wiele odmian, a o gustach się nie dyskutuje. Pamiętam, jak moja babcia... ach, o tym innym razem, wróćmy teraz do przepisu. Ciasto nie może być zbyt lejące, ani zbyt gęste. Po prostu – w sam raz. Moczymy kwiatostany w cieście trzymając z łodyżkę i smażymy z obu stron na gorącym oleju. Łodyżkę odcinamy kiedy jest już nie potrzebna. Ciepłe, aromatyczne racuchy podajemy posypane cukrem pudrem lub polane malinowy sokiem. SMACZNEGO!:) ptako-pies Banalnie proste muffinki z malinami i białą czekoladą Sylwia Składniki: Co i jak: 250 g mąki pszennej 100 g brązowego cukru 2 łyżeczki proszku do pieczenia 120 ml oleju 2 jajka 150 ml śmietany 1 łyżka miodu 1 szklanka malin 100 g posiekanej białej czekolady (mogą też być tzw. kropelki/ łezki czekoladowe) W jednym naczyniu wymieszać składniki suche: mąkę, proszek do pieczenia, cukier. foto: summertomato (CC BY 2.0) / Flickr Sprzęt: W drugim naczyniu wymieszać składniki mokre: olej, jajka, śmietanę, miód. Składniki mokre połączyć ze składnikami suchymi. Wymieszać krótko (tak tylko do połączenia się składników). Dodać maliny i czekoladę. Wymieszać. Foremkę do muffinek wyłożyć papilotkami *. Ciasto przelać do foremki. Piec w temperaturze 200°C przez ok. 25 minut, do tzw. suchego patyczka**. Wyjąć i poczekać aż ostygną i można jeść. 2 miski 1 łyżka foremka do muffinek papilotki do muffinek (opcjonalnie) piekarnik * Jak nie mamy papilotek to formę lekko przecieramy olejem - wtedy nam muffinki nie przykleją się do foremki i będziemy w stanie je wyjąć. ** Bierzemy patyczek do szaszłyków i wbijamy w jedną z muffinek. Patyczek wyciągamy. Jak jest wilgotny i obklejony ciastem to jeszcze są nieupieczone. G a i r e l a tym razem w kolorze KOMUNIKAT BACZNOŚĆ Treść komunikatu: „Od dnia pierwszego września zeszłego roku, Nasz Magazyn jest oficjalnie zarejestrowanym czasopismem.” SPOCZNIJ - Los wie kiedy ma przyjść i coś dać - pomyślał zezowaty transwestyta, którego urok już dawno przeminął. Po czym rzuciwszy wiązkę najcięższych przekleństw w języku mandaryńskim, sięgnął do prawej kieszeni, w nadziei, że znajdzie tam mało używane kupony wstępu na wieczorny seans mikrosoczewkowania grawitacyjnego w pobliskiej szkole dla dziewcząt, prowadzonej przez zezowatych mnichów-eunuchów, których okaleczono z powodu ich niepohamowanej manii lizania ekranów telewizorów w trakcie nadawania audycji religijnych z udziałem dobrze umięśnionych mężczyzn... Oj taaaak... pomyślał... sam nie okiełznawszy przy tym własnych mięśni Kegla i wydobywszy z czeluści jelit diabelsko siarczystego bąka, który niczym nie poskromiony najeźdźca docierał do najmniejszych zakamarków otaczającego go świata, niszcząc porządek wszechrzeczy, siejąc strach i spustoszenie... REDAKCJA KONTAKT butch [email protected] Czesław ptako-pies OKŁADKA uruk modelka: Dorota Księżakowska Vera Icon foto: Sylwia 04264&set=a.401406524264.166021.723284264&type=1&th eater https://www.facebook.com/photo.php?fbid=4308272 Wydawca/redaktor naczelny Michał Wasilewski Ełk, W.Polskiego 72/30 numer 3.; data wydania 05.2012