„Ludzie już nie umierają”, autor: Sławomir Stawarczyk z

Transkrypt

„Ludzie już nie umierają”, autor: Sławomir Stawarczyk z
LUDZIE JUŻ NIE UMIERAJĄ
Bartek wstał. Obudził się w swoim mieszkaniu. Poszedł prosto do kibla, zaraz, jeszcze
kawa. Wrócił się, zrobił sobie kawę. Usiadł na sedesie. Teraz mu zejdzie, kwadrans, może
dwadzieścia minut. Pobudka.
Nic tak nie działa jak kawa na sedesie. „Poznałem wczoraj Czesię, na kawie na
sedesie”, zrymował.
Będzie się ubierał. Proteks, proteksem, może byłby praktyczniejszy w gabinecie, ale
nie ma jak lans i stara, klasyczna bawełna. Najlepsza jest ta z Sahary, od kiedy ją nawadniają,
Afryka jest źródłem licznych surowców. Wszyscy przenoszą tam produkcję i dobrze, za co
mieli by żyć tu, Pekinie, gdyby nie tania Afryka...
Ze ściany pod ekranem wysunął się plik myślowy. No tak, potwierdzenie rezerwacji
na teleportację do Polski. Zobaczy Poznań, z jego wysokościowcami, Warszawę i jej
wspomnienie piękna, klasykę dwudziestego wieku... Że w ogóle ktoś uważał te betonowe
kloce za coś pięknego, jemu osobiście się nie podobają, chociaż ściągają tłumy z całego
świata. Teleportuje się też do Szczecina. Chociaż od kiedy zadaszyli całe miasto, nawet
Cmentarz, to już nie to samo. Cmentarz, podobno tam chodziło dużo pomarszczonych kobiet,
przed śmiercią, kiedy jeszcze się umierało. Pod tym dachem, to co z tego, że mają 25 stopni w
lutym, ale to takie trochę sztuczne. Pekin to Pekin, centrum świata, pępek z najważniejszymi
instytucjami. Dobrze, że tu wyjechał, chociaż Chińczycy niezbyt chętnie już dają wizy
Europejczykom...
Pojedzie. Teraz czas do roboty. Salon, fryzury, szczotki. Tu nic się nie zmieniło od
setek lat. Nikt nie wymyślił automatu do włosów. I fajnie, ma wszystko, czego pragnął, miłe
zajęcie, kontakt z ludźmi, modę. Nawet to, że trzeba skończyć dwa fakultety i specjalizację,
tak że zawodu przed 40. rokiem życia nie zaczniesz, go nie zniechęciło. W jednym życiu
skończył część, w drugim część, jakoś to było. Od kiedy sobie to ubzdurał. Dopiął swego. Nie
było prosto, bo musiał się trochę nabiegać po świecie, żeby dostać dobre studia na poziomie,
wiele poświęcił, przez dwie międzyhibernacje nie miał dzieci, żeby się utrzymać.
Teraz jest gwiazdą, ma wszystko. Gdyby nie cień hibernacji, nic by mu nie
przeszkadzało. Ale przecież wiadomo. Jest przeludnienie i część ludzi musi pójść spać, żeby
inni mogli się obudzić, wszystkich nie pomieścimy i nie wyżywimy, to jest jasne. Od kiedy
nikt nie umiera, taka jest kolej rzeczy i tyle. Jakoś się idzie przyzwyczaić. Gdyby nie fakt, że
człowiek się rozpędza z tymi swoimi sprawami i ciągle jeszcze nie czas. Potem ciężki jest ten
okres asymilacji, kiedy trzeba przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości, poznać nowe
zasady świata, załapać zmiany, które nastąpiły przez 40 lat snu.
Dobrze, że chociaż skończyli już z tymi nagłymi hibernacjami. Teraz człowiek zna
termin i jakoś jest się w stanie do tego przygotować. Ale to zawsze tych 60 lat jakoś żal i jest
wyścig. Teraz jest właśnie czas na wycieczkę, jeszcze dwa lata i trzy miesiące i znika.
Klienci, przypływają cały dzień, suną przez salon, a on stoi, dotyka sprzętu i noże działają,
jest nieźle, to jednak to, co lubi robić. Oczywiście pierwsze dwie osoby w poniedziałek to
przyjemność, teraz, pod koniec tygodnia, miałby ochotę ich wszystkich pożegnać i zrobić coś
pięknego, ale teraz projektując na ekranie grzywkę, którą zaraz przytną, odpływa i zamyśla
się.
Dobiega termin wyjazdu do Europy. Najlepsze, że będzie miał scecklamp IV. To takie
urządzono, na którym będzie mógł spokojnie nadawać swoje myśli do ludzi na całym świecie,
tak, że będzie mógł się kontaktować ze wszystkimi w Pekinie bez potrzeby utraty kontaktu.
Będzie się czuł jak na jednej z ulic swojego miasta No i fajne jest, że jak pomyśli dwa razy
czyjeś imię, to widzi w myślach jego obraz na żywo, a jak pomyśli imię i blok, to ten ktoś nie
podsłucha przypadkiem jego myśli. Wszystko się wtedy wyłącza dla tego kontaktu.
Zresztą, ma swoją starą, dobrą dwutorowość. Kiedyś myślenie o dwóch rzeczach na raz
uznawano nawet za chorobę, określano „gonitwa myśli”, a dziś dzieci się trenuje, żeby mogły
mieć wyłączony bieg tylko dla siebie. Jak można żyć, mając jednotorowość. Tak... teraz to się
leczy. Ciągle coś uznają za normę, a coś leczą...
Już niedługo Europa, ale fajnie.
Ile czasu już tam nie był? 20... 26 lat.
Tak. Od ostatniej hibernacji minęły 63 lata. Normalnie hibernują po 40, 45 latach w
większości krajów, ale wiadomo, tu brakuje inżynierów, tam brakuje specjalistów i tak dobrze
wykształcony Bartek mógł spokojnie przenieść się do Zjednoczonej Azji i dostać pracę w
Pekinie, nie dość, że znacznie lepiej płatną niż w Europie, to jeszcze 20 lat dłużej. Tyle
dodają wykwalifikowanym rzemieślnikom do międzyhibernacji. Warto być fryzjerem. Tak w
ogóle warto. Pieniądze, sława, lokalna, ale zawsze, i fajna praca, po prostu. W Poznaniu
deszcz. Ciekawe, po co im to. Takie bogate miasto może sobie spokojnie wybrać pogodę... W
dole wieżowce, tramwajem dojechał do hotelu. Wybrał go, bo jest blisko seksklubu. Zawsze
tak robił na wyjazdach. Delikatne ekri pokoju, poduszki i trochę retro, łazienka osobno, nie
wiadomo po co, może trochę usprawiedliwiał to rok budowy tego miejsca. Europa, stara
dobra Europa. Restauracje z retrożywnością, drzewa na ulicach, tramwaje w powietrzu, jak za
dawnych lat... po prostu pięknie!
Ale teraz ogarnie się trochę, weźmie tabletki na rozkład potu i pójdzie sobie pobzykać.
Potem się zobaczy.
W seksklubie niewiele się zmieniło od jego poprzedniego pobytu. To nie do wiary,
jakby czas stanął w miejscu. Schodzi się po schodach, w starej, dziewiętnastowiecznej części
miasta. W środku bar, zaraz przy schodach, wszystko w starej gołej cegle. W lewym skrzydle
rozłożone kanapy, w prawej potańcówka i darkrómy, kabiny i kamerki. Tu można naprawdę
się wyżyć, poznać kogoś i pobzykać. Poszedł prosto do kabin. Minął pierwszą, w której był
jakiś niesamowicie wielki Murzyn z tradycyjnie piękną mieszanką azjato-europejską, potem
następna kabina, blondyn z długimi puszystymi włosami. Wygląda na jakieś 19 lat. Ciekawe,
po co wybrał sobie ten wiek na bloker, że mu rodzice pozwolili. Piękny, rzeczywiście piękny.
Zamyślił się, a nawet się rozmarzył. Nawet nie zauważył, jak bezwiednie przeszedł cały
korytarz dookoła i wrócił do chłopca.
„Chcesz?” – pomyślał. Ale zastała go cisza. „Jak masz na imię?“ – po co mu to w ogóle
wiedzieć, po co mu ten kontakt. Nie interesował go przecież dłużej niż na jeden raz. Wszedł
do kabiny. Włączyło się podświetlenie podłogi, rozebrali się. Na ścianach leciały porno filmy.
Chłopiec uśmiechnął się. „Jak się masz?”, zamyślał go znowu, ale cisza. Może nie ma
włączonego translatora.
To był najlepszy seks w tej międzyhibernacji, podobało mu się. Naprawdę. Gorący młody
chłopiec, nie taki, jakich lubił, ale czemu nie. Chłopak podszedł i pocałował go, najpierw w
penisa, potem w pępek, potem w usta. „O Boże, on mnie całuje, przecież nikt już tego nie
robi, skąd on to pamięta...”. „Musisz być strasznie stary, że znasz te techniki”, pomyślał do
niego. Zastał jednak tylko mur ciszy. „Pomyśl coś”. „Coś” – odmyślił mu chłopak. „Oooo, w
końcu”. „Mogę cię odprowadzić” – zamyślił chłopiec. „Tak”, odparł.
Szli tak, po prostu szli przez miasto, nie było daleko, ale chcieli, żeby ten czas trwał jak
najdłużej, więc nie brali teleportera. Zatrzymali się na obiedzie w restauracji. Dużo myśleli do
siebie i o sobie. W hotelu – tak, zaprosił go do środka – kochali się znowu i znów te
pocałunki. Ile to czasu minęło, od kiedy zaprosił kogoś na seks gdzieś poza klub?
„Ile masz lat, która to twoja międzyhibernacja?”– zapytał Bartek. „19” – odmyślił chłopiec.
„Wiem, na tyle wyglądasz, ale ile masz”. „19, to moja pierwsza międzyhibernacja, dopiero się
urodziłem”. Zatkało go, on miał już około 300 lat, a tu taki numer. Ale wiedział to już...
wiedział. „Nie wierzę”, pomyślał. Wtedy chłopiec otworzył dla niego swój drugi tor
myślenia. Miał niecałe dziewiętnaście lat, urodził się w 2386, 19 czerwca. Bliźniak. Chłopak
odwrócił się do niego i powiedział:
– Kocham cię.
– Ja ciebie też kocham – zachrypiał. Jejku, ile czasu już nie mówił, ile czasu myślał, zamiast,
ach. Ale to była miłość prawdziwa miłość, którą poczuł, jak tylko się spotkali na brzegu
czerwonej kabiny.
– Zostanę tu tylko dwa, trzy miesiące, co potem?
– Nie zastanawiajmy się teraz.
Tej nocy dużo rozmawiali. W starym stylu. Rozmowy, dialog, prawdziwe pieszczoty,
kontakt. Matka Rafała, bo tak miał na imię, kiedy ją wpuścił do myśli, rozpłakała się i
pomyślała, że też mówi do siebie na głos. Takie szczęście. Pokochać.
Trzy miesiące strzeliły. Plan podróży szlag trafił. Został z Rafałem. Nic nie mógł
zrobić innego niż romans w starym stylu. Spacery wzdłuż rzeki i po starówce, rozmowy,
pieszczoty, pocałunki i seks. Jedzenie i seks, tyle razem. Już mu się dawno rozregulował i
poziom cukru, i jonogram szalał, i emocje. Nic nie było w normie. Tak chciał żyć.
Dwukrotnie doprowadził do ostrzeżenia ze szpitala. Rozstawali się ufni, że się zaraz zobaczą.
Nic ich nie podzieli, ani różnica wieku, ani odległość, ani to, że on pochodził z domu elit.
Dadzą radę.
Tylko ich międzyhibernacje się nie składały. On odchodzi hibernować za dwa lata,
Rafał za 45, on wraca najszybciej za 20, więc zostałoby im jakieś pięć lat, potem Rafał wraca
po 40 latach. Ech, nijak się to nie składało.
Co zrobić, co zrobić?!
Nic go już nie cieszyło, ani salon, ani praca, ani orgie z przyjaciółmi. Jadł za dużo,
zbyt często, powoli rzeczywistość zagrażała jemu aż za bardzo. Szpital wielokrotnie głośno
myślał o zagrożeniach związanych z niekontrolowaną konsumpcją. Rafał przyleciał do niego
na wakacje. Wykręcał się od pracy. Ale potem znów rozłąka, szukał pretekstów do
teleportacji do Europy, ale ile można prowadzić szkoleń, kiedy się strzyże najważniejszych w
Pekinie?!
W czym był dobry? Znał hiperriposty. Prowadził szereg szkoleń z ripost dla fryzjerów
i osób pracujących w usługach. Publikowano go nawet w myślach ogólnoazjatyckich, co jest
niemałym sukcesem, ale czy można się w tym przebić?
Długo wymyślał sposób. Wrócił do spacerów. Jak Pekin jest opuszczony z
perspektywy ziemi. Nikt nie chodzi, rzeczywistość jakby omijała te chaszcze dolin. Spacery
zawsze mu pomagały, więc czemu miałoby być teraz inaczej. Wyłączał myśli, muzykę, filmy,
samonośne buty i po prostu szedł zwyczajnie przed siebie.
Konstruował pomysły na uniwersalne hiperriposty. Jeśli zbierze ich dość, jeśli mu się
uda. Ma dość spotykania się z realną kopią Rafała, chce go mieć tu razem i dla siebie.
Wieczorem dostał myśl, że chłopak stara się o przeniesienie do szkoły średniej do
Pekinu, oczywiście byłby jego sponsorem. I będzie, zostawi mu dość środków, żeby się
usamodzielnił. Żeby tylko go wpuścili na te dwa lata do Azji.
Wywołał myślami swojego znajomego od zarządzania gwiazdami.
„Słuchaj” – zaczął nieśmiało – „mam parę hiperripost, nie poprowadziłbyś mnie?”.
„Nie mam wolnego miejsca, ale znam kobietę, która da radę”.
Dał mu kontakt. Miała biologicznie koło czterdziestki i wyglądała na niesamowicie
opanowaną. Dziwiły go jej odblaski w oczach, jakby wciąż coś oglądała na ekranach miejsca,
gdzie była. Nie pytał.
Dogadali się, przygotowała skandal na pierwszą stronę. On i parę innych osób, jedzą
w retrorestauracji ravioli. Potem on i ktoś jeszcze, podobno lubią coś przegryzać po seksie.
On w pracy, i w końcu on i jego hiperriposty. Miesiące napięcia i wytężonej pracy.
„Ale wiesz, że musisz rzucić pracę, możliwe, że do niej już nigdy nie wrócisz i
możliwe też, że ci się nie uda i cała praca pójdzie na marne” – pomyślała. „Tak”, ale to jest
tego warte. Zagrał ostro. Pokazywał się na kanałach ripost, interaktywnie ripostował, w końcu
udało się zorganizować minitrasę po Europie z ripostami.
Kiedy wydawało się, że cała praca nie da efektów w ciągu dwóch lat, zaskoczyło, i to
gdzie? W Etiopii. Okazało się, że ma tam fanów i że tam się udało. Pojechał, zabrał ze sobą
Rafała. To były piękne chwile. Oni i wyżyny Etiopii. To bardzo nowoczesne państwo, z
konstrukcją bez miast, tylko myślołącza i praca na odległość. Dlatego wszyscy tu znają jego
riposty. Zresztą mówi się, że Etiopia to nowe Chiny. Kto wie. Zaprosili go na parę wieczorów
autorskich. Parę spotkań w ogólnoafrykańskich kanałach, kontakt z milionami odbiorców.
Było świetnie.
Stres narastał. Został tylko sześć miesięcy. Grał vabank. Ostro poszedł przed siebie i
nie wiedział, co z tego wyniknie. Nie miał do czego wracać. Zakład sprzedał, po roku podróży
po Afryce klientela fryzjerska rozpierzchła mu się po konkurencji. Nie bał się, nie miało to
przecież znaczenia, i tak wybierał się na hibernację, więc, a tam, że fama pójdzie, że ci sami
ludzie się obudzą, że ich zawiódł. Najważniejsze, żeby nie skrzywdzić siebie i tego słodkiego
człowieka, którego poznał. Tak niewiele wiedział o świecie, a tak dużo chciał mu przekazać.
Chłopak nie wiedział, co to przemijanie, chwilowo był niehibernowalny i wolny od myśli o
tym. Teraz, kiedy leżał koło niego na plaży, wydawał się taki słodki i bezbronny.
Kola spadł na niego jak z jasnego nieba. Był ruski z krwi i kości, wybrał sobie wygląd
dwudziestoparolatka, był wysoki. Sprawiał wrażenie chłopaka doskonałego. I był
menedżerem Vi, wielkiej światowej gwiazdy.
Ale tego Bartek jeszcze o nim nie wiedział, kiedy poznawał go na rauciku u ministra
komunikacji i mediów Etiopii. Wspaniale się im rozmawiało.
Okazało się, że Kola wiedział, z kim ma do czynienia. Rozpoznał go i spotkanie
zmieniło się w nieprzypadkowe.
„Musisz zmienić swój wygląd. Trzydziestolatek ripostowiec się nie sprzeda. Jako
fryzjer musiałeś wzbudzać intuicyjne poczucie zaufania, tutaj potrzebny jest look gwiazdy.
Transplantuj włosy, przedłuż nogi...”, myślał do niego Kola. „Zajmę się tobą”.
Przystał na to. Zostawił Rafała w wynajętej na brzegu Indyjskiego willi i teleportował
się na zabiegi. Trwało to półtora miesiąca, przez to przedłużanie nóg. Poszło jak z płatka.
Kola odebrał go z kliniki w Kuala Lumpur i teleportowali się w trasę po świecie.
Najważniejsze ośrodki: Pekin, Laos, Dubaj, potem obowiązkowe La Paz i oczywiście Afryka.
Trasa się udała. Zyskał sławę. Wrócił do domu i w trakcie powrotu dostał wymarzoną
wiadomość.
„Szanowny Panie, jest Pan potrzebny całemu światu, Pana riposty zachwycają i sprawiają że
wiele żyć czuje się lepiej. Odpowiada za to Pański talent. Proponujemy więc w imieniu
zarządu świata, aby przyjął Pan życie wieczne bez konieczności hibernacji”.
Rozpłakał się. Trząsł się cały ze szczęścia, kiedy przekraczał próg garażu i salonu.
Chłopca nie było... Szukał go, szukał wszędzie, między trasami tęskniąc za nim i za
wspólnymi chwilami. Próbował pocałunków z różnymi ludźmi, ale to nie było to. Bardzo mu
go brakowało. Tęsknota paliła jak oszalała. Przecież byli dla siebie stworzeni. Tak mijały
lata. Został sam nieśmiertelny, niehibernowalny, pozostał sam ze sobą. Któregoś dnia na
spacerze, zagubiony w Poznaniu, myślał w przestrzeń różne frazy, kombinując nowe riposty.
Tego dnia jednak myśli uparcie wracały do wspomnienia o Rafale. Nie tego szukał i nie tego
chciał. Nie takiego życia, dla siebie. „Zrobiłem to dla ciebie, dla ciebie, gdzie jesteś...”.
Niespodziewanie z przestrzeni nadeszła nieadresowana
wiadomość: „Jesteś innym
człowiekiem, nie tym, którego pokochałem. Spójrz na siebie, wyglądasz na 20 lat, jesteś
piękny, nieśmiertelny i do tego stałeś się gwiazdą. Nie tego szukałem…”.