MIĘDZY LODEM A NIEBEM
Transkrypt
MIĘDZY LODEM A NIEBEM
MIĘDZY LODEM A NIEBEM (La Glace et le Ciel) DYSTRYBUCJA W POLSCE Al. Wojska Polskiego 41/43, 01-503 Warszawa tel.: (+4822) 536 92 00, fax: (+4822) 635 20 01 e-mail: [email protected] http://www.gutekfilm.pl MIĘDZY LODEM A NIEBEM LE GLACE ET LE CIEL Scenariusz i reżyseria Luc Jacquet Zdjęcia Stéphane Martin Muzyka Cyrille Aufort Montaż Stéphane Mazalaigue Obsada Claude Lorius Michel Papineschi Producent Richard Grandpierre Producent wykonawczy Frédéric Doniguian Produkcja Eskwad Wild-Touch Productions Pathé Kering CNRS Images Francja rok produkcji: 2015 czas trwania: 89 minut DCP OPIS FILMU Tajemnica sprzed 400 000 lat… ukryta w lodowym bloku. „Między lodem a niebem”, nowy film Luca Jacqueta, twórcy nagrodzonego Oscarem „Marszu Pingwinów”, to inspirująca historia Claude’a Loriusa, który poświęcił życie, by dociec prawdy. W wieku 23 lat po raz pierwszy dotarł na Antarktydę. Obecnie ma 82 lata i ponad 20 ekspedycji polarnych za sobą. Jako pierwszy dowiódł związku między ociepleniem klimatu, a wytwarzaniem dwutlenku węgla przez ludzi. Francuski dokument „Między lodem a niebem” to piękny film o determinacji, pasji i przygodzie, jaką jest nauka. Zaprezentowany w oficjalnej selekcji na zamknięcie festiwalu filmowego Cannes 2015, „Między lodem a niebem” to filmowe wydarzenie. Wprowadza nas w zagadnienia związane ze zmianami klimatycznymi, a poprzez postać głównego bohatera – wybitnego naukowca – zaraża pasją poznawczą. To zrealizowany z rozmachem hymn na cześć naszej planety. GŁOSY PRASY Jacquet zrealizował niezwykle wciągający dokument pełen spektakularnych widoków, zapierających dech w piersiach przygód, uwiecznionych na filmie katastrof lotniczych i przełomowych odkryć naukowych, a wszystko to napędzane jest solidną mieszanką nafty, whisky i wódki. The Guardian To NIE jest film, który wykorzystuje statystyki do podgrzania histerycznej debaty na temat zmian klimatycznych, a dokumentacja drobiazgowej pracy podjętej po to, aby te mrożące krew w żyłach statystyki mogły w ogóle powstać. Little White Lies Choć jest to bez wątpienia film o ekologii, zdaje się raczej odą na cześć ducha eksploracji i przygody. (…) „Między lodem a niebem” to pięknie nakręcony dokument, ukazujący, jak za sprawą szczęścia, ciężkiej pracy i determinacji można osiągnąć wielkie rzeczy. Backseat Mafia „Między lodem a niebem” to nie „jeszcze jeden dokument o zmianach klimatu”, tylko głęboka i poruszająca opowieść o człowieku, który dokonał naukowego odkrycia mogącego zmienić świat, by z przerażeniem odkryć, że zostało ono odsunięte na bok na rzecz globalnego załamywania rąk. Piękny obraz autorstwa Jacqueta i wspaniały portret człowieka, którego wstyd było nie znać wcześniej. „Między lodem a niebem” to niezwykle emocjonalna opowieść o zachwycie, odkryciu i przerażeniu. On Screen „Między lodem a niebem” to połączenie pięknych, nietkniętych ręką człowieka lodowych krajobrazów Antarktydy i archiwalnych materiałów filmowych przedstawiających pioniera nauki Claude’a Loriusa. Wyjątkowe doświadczenie filmowe i ważny obraz, który trzeba zobaczyć! Amsterdam Dance Event O FILMIE Rok 1955. Claude Lorius odpowiada na ogłoszenie i trafia na Antarktykę, gdzie spędza całą zimę w towarzystwie zaledwie dwóch osób, bez możliwości powrotu ani uzyskania wsparcia. Ta pierwsza misja na najbardziej wysunięty na południe kontynent kuli ziemskiej stanie się punktem zwrotnym jego całego życia. Właśnie tam – w miejscu, gdzie nie przeprowadzono jak dotąd żadnych eksperymentów naukowych – ten młody człowiek dokona niesamowitego odkrycia: każdy pęcherzyk powietrza zamknięty w polarnej czapie lodowej zawiera próbkę atmosfery z okresu, w którym powstał. Innymi słowy, kilka metrów niżej w lodzie zamknięte jest powietrze, którym oddychali niegdyś starożytni Rzymianie. Temperatury i pęcherzyki powietrza… Odkrycie to doprowadzi do bezprecedensowego osiągnięcia: odwiertów lodowych, które przeniosą naukowców 400 000 lat wstecz, pozwalając im poznać historię naszego klimatu. Wyniki badań Claude’a wskazują na globalne ocieplenie i wpływ człowieka na planetę, a naukowiec poświęci resztę życia na szerzenie wiedzy o ryzyku, jakie ludzkość sprowadza na Ziemię. Bardzo często jednak spotykać się będzie z ciszą, niezrozumieniem, zaprzeczaniem czy naciskami, aby siedział cicho. Dziś ten człowiek nauki zgodził się spojrzeć w przeszłość na zagadkę swojego życia. To być może już ostatnie świadectwo Claude’a Loriusa. Naukowiec opowiada o naszych czasach – antropocenie, czyli nowej epoce, w której to ludzie są głównym czynnikiem wpływającym na ekologię i klimat Ziemi. Znaczna część tego wyjątkowego życia opowiedziana jest za pośrednictwem bogatych materiałów archiwalnych. Ziarniste kadry, typowe dla starych filmów, przedstawiają Claude’a jako młodego naukowca podczas pierwszych wypraw na ogromne pustkowia południowej czapy polarnej. Historia glacjologii ożywa za sprawą zapierających dech w piersiach krajobrazów. Materiały archiwalne przeplatają się z aktualnymi nagraniami Claude’a, który wraca na Antarktykę 60 lat po tym, jak pierwszy raz postawił stopę na lodzie. Czas odcisnął na nim swoje piętno, jednak poważna twarz badacza rozjaśnia się z zachwytu nad tym enigmatycznym światem, który jest pasją jego życia. Tu Claude analizuje swoją przeszłość i kwestionuje miejsce człowieka na Ziemi. Towarzyszymy Loriusowi w podróżach do różnych regionów świata, gdzie jego prognozy już się sprawdziły – siły natury, rozbudzone przez radykalne zmiany naszego klimatu, zaczęły pokazywać tam swoją destrukcyjną moc. WYWIAD Z REŻYSEREM Jak narodził się pomysł na ten film? To było w październiku 2011 r., kiedy we Francuskim Instytucie Geograficznym poznałem Claude’a Loriusa. Słyszeliśmy wcześniej o sobie nawzajem i od razu przypadliśmy sobie do gustu. Przeżyliśmy te same przygody, tylko w odstępie czterdziestu lat. Rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób doświadczaliśmy Antarktydy, jak to jest, kiedy tak wycofujesz się ze świata. Zdaliśmy sobie sprawę, że opisujemy to doświadczenie identycznymi słowami i czujemy identyczną fascynację do tego kawałka naszej planety. Poza tym jego książka „Voyage dans l’Anthropocène” zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To jedna z najlepszych naukowych publikacji ostatnich lat. A potem Claude zapytał: „A może zrobimy razem film?”. Jak zareagowałeś? Przede wszystkim byłem niesamowicie wzruszony. Biorąc pod uwagę wiek Claude’a było jasne, że to propozycja typu „teraz albo nigdy”. Praktycznie w każdej chwili mógł nas opuścić; ryzykowalibyśmy utratę żywego świadectwa tego historycznego momentu, w którym ludzkość nagle zdała sobie sprawę z wpływu, jaki wywiera na naszą planetę – wpływu, który Claude dokumentował i jako pierwszy ogłosił. W pierwszym odruchu postanowiłem „ocalić” jego świadectwo. Chciałem usłyszeć jego wersję historii. W ten sposób mogłem także dogłębnie poznać tego człowieka i ocenić filmowy potencjał jego opowieści. Wiedziałem, że absolutnie muszę usłyszeć ją od niego samego; muszę usłyszeć, jak własnymi słowami opisuje swoją drogę i to, jak dzięki glacjologii przyczynił się do zmiany naszego postrzegania świata. W ciągu dziesięciu dni nakręciłem pierwszą serię wywiadów, upewniając się, że dysponuję dobrej jakości obrazem i dźwiękiem. A kiedy powiedział mi, że niedługo kończy 80 lat, wiedziałem, że musimy to uczcić na Antarktyce! Czy twój plan wypalił? Tak, dzięki Wild-Touch i naszym partnerom na wczesnym etapie projektu byliśmy w stanie zorganizować pierwszą ekspedycję na Antarktykę i kontynuować wcześniejszy wywiad. Zaprojektowaliśmy dla Claude’a kombinezon, który miał jednocześnie wyglądać dobrze na ekranie i sprawdzać się w ekstremalnych warunkach filmowych. Kiedy ubraliśmy Claude’a w tę słynną niebieską kurtkę i czarne spodnie i zobaczyłem go w tym otoczeniu, przeżyłem coś w rodzaju szoku – jak gdyby to, co sobą reprezentuje, jego sugestywny kombinezon i środowisko zderzyły się ze sobą. Nagle, kiedy odkryłem „rolę” Claude’a in situ, nabrał w moich oczach uniwersalnego charakteru. W tym momencie zrozumiałem, jaką perspektywę powinienem obrać w filmie: człowiek, który całe życie poświęcił nauce, wyrusza w ostatnią podróż dookoła świata, żeby zobaczyć, jak jego niegdysiejsze prognozy stały się rzeczywistością. Chciałem też dać mu okazję do odtworzenia jego pełnego arcyciekawego życia. Odkryłeś jakiś nowy aspekt Claude’a Loriusa? Zrozumiałem, że ma duszę wojownika. Mimo okropnych warunków na planie, ujemnych temperatur i jego wątłej kondycji fizycznej, przygody miał we krwi i był gotowy na wszystko. Wspiął się nawet dla mnie na wrak statku wielorybniczego. Zrozumiałem, że cechuje go nieprzeciętnie silna wola, budowana przez lata wytrzymałości i wyrzeczeń. Kiedy wyruszyliśmy na północ do Ushuaia, powiedział mi nawet: „Antarktyko, mogę wrócić, kiedy tylko zechcę”. Jego pasja do tego kontynentu jest ogromna! Dlatego stwierdziłem, że musimy iść o krok dalej… Stąd pomysł, żeby ten osiemdziesięciolatek udał się w podróż dookoła świata. Claude dzieli swoje życie na czas spędzony na ekspedycjach – swoją młodość – czas poświęcony na badania – kiedy miał czterdzieści parę, pięćdziesiąt parę lat – czas spędzony w komitetach naukowych na opracowywaniu polityk – dojrzały wiek aż do emerytury – czas na nagrody – po emeryturze – i czas na przekazywanie wiedzy. Przywiązałem się do koncepcji testamentu i zabrałem Claude’a w miejsca, gdzie – jak przewidywał 30 lat temu – miały odbyć się doniosłe wydarzenia. Zamiast zadowolić się samą rozmową, chciałem wyreżyserować scenę, w której bylibyśmy naocznymi świadkami tego, jak jego prognozy stały się rzeczywistością. Z kim współpracowałeś przy produkcji filmu? Po pierwsze z moim stowarzyszeniem Wild-Touch i naszymi partnerami na wczesnym etapie: Aster, Big Bang, la Compagnie du Ponant, które pomogły przy rozwoju projektu i wstępnym doborze lokacji. Eskwad i Richard Grandpierre pozwolili nam potem rozwinąć pełen potencjał tego projektu pod względem realizatorskim. To była ta pierwsza iskra. Wild-Touch zajęło się już w całości przygotowaniami i developmentem. Potem miała miejsce dwustronna współpraca między Wild-Touch i Eskwad. Skąd wzięła się twoja fascynacja Antarktyką? To nałóg. W wieku 23 lat wyjechałem na 14 miesięcy na Antarktykę i od tamtej pory regularnie tam jeżdżę. Wyjaśniłbym to chyba siłą krajobrazów i żywiołów. To jak przeżycie burzy śnieżnej, która jest najwyższą konfrontacją z siłami natury i przetrwania. Jedyne prawo, jakie obowiązuje w tego rodzaju środowisku, to utrzymanie się przy życiu przez poczucie wspólnoty, które można odkryć dopiero w ekstremalnych warunkach. Są miejsca na Ziemi, w których oszustwo nie wchodzi w grę i to mi się podoba. Ludzie, którzy wypuszczają się w takie miejsca, są autentyczni. Chyba można powiedzieć, że ludzie tacy jak Claude Lorius czy Francis Hallé, któremu oddałeś hołd filmem „Był sobie las”, to dla ciebie prawdziwi bohaterowie. Absolutnie. Powołałem do życia stowarzyszenie Wild-Touch, żeby w pewnym sensie oddać im się do dyspozycji. Miałem niesamowite szczęście, że mój pierwszy film, „Marsz pingwinów”, został nagrodzony Oscarem i obejrzało go 35 milionów ludzi. Dziś chciałbym wyrazić swoją wdzięczność. Zapuszczając się na ten obszar realizuję swoje zainteresowania, bo z wykształcenia jestem ekologiem. Wiem, jak rozpoznać zmiany w danym krajobrazie i staram się zaalarmować opinię publiczną przez medium kina. Moim celem jest dostarczenie swego rodzaju megafonu dla osób, które budują nową wiedzę, ale nie mają odpowiedniego posłuchu. W latach 70. XX wieku ludzie wciąż uważali się za wszechmocnych; wydawało im się, że z odpowiednią ilością pieniędzy i odpowiednią technologią mogą osiągnąć wszystko. Nawet wówczas jednak Lorius i inni naukowcy bili na alarm, udowadniając, że postęp ma swoją cenę, a jest nią zniszczenie naszego środowiska. W „Był sobie las” można było odnieść wrażenie, że drzewa oswajają upływ czasu, natomiast w „Między lodem a niebem” lód zdaje się pełnić funkcję strażnika pamięci. Czas to nasz główny punkt odniesienia. Jest on jednak całkowicie subiektywny i zależny od naszej percepcji. Nie jesteśmy w stanie przetworzyć bardzo długich albo bardzo krótkich ram czasowych. Uwielbiam wykorzystywać film do zmiany naszego położenia względem czasu i przestrzeni, pokazując widzom nowe światy i nowe rzeczywistości. Zwykle myślimy o upływie czasu z perspektywy ludzkiego życia albo konkretnych ram politycznych. Przyroda nie stosuje się do ludzkiej skali czasu. Drzewo żyje nawet 800 lat. Zmiana naszego podejścia do czasu i przestrzeni wpływa też na nasze postrzeganie rzeczywistości. Pewnych rzeczy nie widać w skali własnego, jednostkowego życia, jednak pracując nad problemem czasu można podnieść zasłonę i zobaczyć świat w innym świetle, oniemieć z wrażenia nad jego nieskończoną wielkością lub małością. Odkrycia Claude’a Loriusa sprawiają wrażenie przepowiedni. Podpisałbyś się pod stwierdzeniem, że nakręciłeś film o proroku ludzkości? Claude nie jest prorokiem – nie podejmie się interpretacji żadnego zjawiska, które nie zostało udowodnione w sposób naukowy. Kiedy jednak w 1985 r. opublikował swoje trzy, teraz już kanoniczne, artykuły w magazynie „Nature”, przedstawił niezbite dowody na związek między gazami cieplarnianymi emitowanymi przez ludzi a klimatem. Tym samym otworzył drogę do zupełnie nowego i ważnego rodzaju nauki, w ramach której można było przedstawiać prognozy i bić na alarm. Claude nigdy jednak nie przeszedł od nauki do polityki. Pozostał wierny poszerzaniu wiedzy i dlatego dziś tak mało o nim wiemy. Nie ma w tym żadnego prorokowania. Osobiście wolę słowo „wizjoner”. W ciągu całej swojej kariery naukowej wykazał się niesamowitą intuicją. Koledzy po fachu mówią, że jeśli chodzi o wybory naukowe, Claude nigdy nie podjął błędnej decyzji. Dopóki jakiś „fakt” nie znajdzie potwierdzenia w nauce, Lorius nie będzie o nim mówił. Z kolei w Wild-Touch naszym celem jest mediacja między tego rodzaju naukowcami a sferą publiczną. Mógłbyś pokrótce opowiedzieć nam historię płatka śniegu zawierającego DNA ludzkości? Dla mnie ta historia opowiada raczej o człowieku i poszukiwaniu tego, co niewidzialne. Ten płatek śniegu nabrał takiego znaczenia tylko dlatego, że człowiek na niego spojrzał. Kiedy Lorius zaczynał badania, nie miał pojęcia, co odkryje. Mógł do niczego nie dotrzeć. Na każdym etapie swoich dokonań jego geniusz pozwalał mu jednak obrać właściwy kierunek. Film przedstawia więc tę przygodę dwutorowo – z perspektywy człowieka i konkretnej wiedzy. W podejściu Loriusa nie ma predestynacji. W badaniach naukowych nie ma o niej mowy: wielcy naukowcy nigdy nie dokonaliby przełomowych odkryć, gdyby zabrali się do nich z konkretnym celem w głowie. W nauce nie ma nic intencjonalnego ani utylitarnego. Na początku Claude po prostu chciał się dowiedzieć, dlaczego na Antarktyce jest zimno! W jego opowieści zaciekawiło mnie to, że jest epicka w greckim znaczeniu tego słowa. Kiedy Odyseusz wyruszył na wojnę przeciwko Troi, nie miał pojęcia, co go czeka. Zanim wrócił do domu, przeżył doświadczenia, które były tak niezwykłe, że wyniosły go ponad resztę ludzkości. To właśnie czyni bohatera. W filmie pokazujesz, w jaki sposób ludzie przechodzą samych siebie w niesprzyjających warunkach. Kiedy jesteś na Antarktyce, musisz zrezygnować z ogromnej liczby rzeczy. Kiedy już to zrobisz, wiesz, że możesz zajść daleko. Do tego stopnia przesunąłeś granice, że masz pełne zaufanie do własnej wytrzymałości. To fundamentalna kwestia zarówno w stosunku do innych, jak do własnej pewności siebie. Kiedy spędzasz 120 dni w zimnie, bez ciepłej wody, żyjąc w harmonii ze współtowarzyszami i cały czas pracując nad rewolucyjnymi badaniami naukowymi, wiesz, na co cię stać. Czy materiały archiwalne w twoim filmie stanowią tkankę opowieści w ten sam sposób, jak lód stanowi element ludzkiego dziedzictwa? Gdy zacząłem zgłębiać historię i dorobek Claude’a Loriusa, natrafiłem na to słynne zdjęcie 23-letniego człowieka na Antarktydzie i przyszło mi do głowy, że fantastycznie byłoby ukazać historię jego życia, poświęconego całkowicie nauce, podążając w ślad za jego ekspedycjami i najważniejszymi odkryciami. To dało mi podstawowy zarys fabuły. Wtedy pojawiło się wyzwanie w postaci odnalezienia materiałów filmowych. To był początek niezwykłych poszukiwań. Pojechaliśmy do starego laboratorium Loriusa w Grenoble i znaleźliśmy rolkę 8mm filmu, która nie została wywołana. Cała historia naszego filmu zamknięta jest w tych poszukiwaniach: zabrały nas one od wielkich francuskich polarników, którzy jechali na ekspedycje wyposażeni w kamerę, przez amerykańskich naukowców, z którymi współpracował Claude, aż do Moskwy, gdzie nawiązał ścisłą współpracę z rosyjskimi badaczami. Znalezienie potrzebnych do filmu materiałów archiwalnych zajęło nam rok. Nie sprawiają one wrażenia kompilacji, tylko integralnej części fabuły. To właśnie kocham w filmie: można wykorzystywać obrazy tylko ze względu na ich przesłanie i to, co przedstawiają. Kiedy filmuję w plenerze, prowokuję pewne sytuacje, ale najszczęśliwszy jestem wtedy, gdy taka sytuacja wymyka mi się spod kontroli i staje się lepsza niż mój oryginalny pomysł. Materiały archiwalne wywołują w widzach intensywne przeżycia… Zwłaszcza przy montażu dźwięku zwracaliśmy uwagę na to, aby wyeliminować ten „archiwalny” aspekt filmu. Chcieliśmy dać widzom wrażenie, że cały czas towarzyszymy Claude’owi i odkrywamy życie na Antarktydzie razem z nim. Chciałem, żebyśmy niejako patrzyli mu przez ramię przez sześćdziesiąt lat życia, które tam spędził. Dźwięk miał za zadanie wzmocnić poczucie rzeczywistości i współodczuwania. Na początku na filmach panowała cisza – nie było żadnego dźwięku. Dodałem własne odczucia, wykorzystując „muzykę” tych, którzy jadą na Antarktydę. Nie zawsze słyszymy, co mówią bohaterowie. Dźwięk jest raczej impresjonistyczny i sugestywny, a nie naturalistyczny. Tego rodzaju dźwięk dodaje głębi i wzbogaca materiał filmowy. Mógłbyś opowiedzieć mi coś o procesie montażu? Był bardzo skomplikowany, bo materiały filmowe spływały do nas partiami. Głównym wątkiem była misja Loriusa, z akcentami w postaci najważniejszych wydarzeń w jego życiu i odkryć, które doprowadziły do alarmu opublikowanego w 1985 r. w magazynie „Nature”. Zarys fabuły był ciągle modyfikowany, bo wplataliśmy do filmu materiały filmowe, w miarę jak do nas spływały. Niektóre epizody były bardzo dobrze udokumentowane, na przykład ekspedycje amerykańskie, ale w przypadku innych dysponowaliśmy mocno ograniczonymi informacjami. Musieliśmy więc znaleźć między nimi jakąś równowagę i zdobyć więcej materiałów, rozszerzając nasze poszukiwania. Na przykład kiedy zmarł brat Claude’a, jego bratowa zgodziła się, abyśmy przeszukali jego prywatne archiwum. Bardzo ważną rolę w twoich filmach pełni światło – zarówno w kontekście zdjęć, jak i przetrwania. Głównym zadaniem Stéphane’a Martina, mojego kierownika zdjęć, było oddanie sylwetki Claude’a, którego chciałem przedstawić w piękny i szlachetny sposób. Mieliśmy ograniczone fundusze i musieliśmy radzić sobie ze światłem naturalnym – a tak się składa, że je uwielbiam. Najważniejsze było jednak znalezienie odpowiedniego kąta i oświetlenia, aby Claude sprawiał szlachetne i charyzmatyczne wrażenie, jak szaman albo wódz plemienny – innymi słowy, aby był skąpany w blasku podziwu, jakim go darzę. Nie chciałem skupiać się na jego wieku. A jednak obraz jest uczciwy, skoro ten człowiek – niegdyś prawdziwy żywioł – zgodził się, aby ukazano go w całej jego kruchości, którą akceptuje, a której ja nie chciałem zdradzać. Czasem był spięty i musieliśmy kręcić daną scenę kilka razy, jak z aktorami. Czasem z kolei po prostu zapominał o tym, że towarzyszy mu kamera. Ciągle zwracałem mu uwagę, żeby był naturalny, a on to docenił, bo wiedział, jaki efekt chciałem osiągnąć. Zarówno w „Marszu pingwinów”, jak i w „Był sobie las” widać, że ekologia w twoich filmach nie jest źródłem niepokoju – to coś optymistycznego, pozostającego w służbie ludzkości. Gdy znajdziesz się w środku potężnej burzy śnieżnej na Antarktydzie, zginiesz, jeśli nie podejmiesz działań. To samo tyczy się klimatu, a przez to i ludzkości. Nie chodzi tu więc o optymizm czy pesymizm, tylko o to, jak się wydostać z zamieci! Tak samo jest w górach albo gdy znajdziesz się w zasadzce. Nie ma czasu na filozofowanie, tylko na przetrwanie! Tak jak dowódca oddziału, który dostał się w zasadzkę, ma obowiązek zmotywować swoich ludzi do wyjścia z tej sytuacji, ja mam poczucie, że musimy zmobilizować ludzi wokół siebie do pokonania problemów środowiskowych, z którymi mamy do czynienia. Głęboko wierzę w Ludzkość. Na Antarktydzie byłem świadkiem tego rodzaju przekraczania własnych możliwości, i jestem przekonany, że człowiek potrafi sobie radzić, czuć wspólnotę i współpracować. Rozpacz niczemu nie służy. Kiedy stykamy się z posępnymi i zniechęcającymi argumentami, mającymi wzbudzić w nas poczucie winy, jedyną reakcją jest cierpienie. Z kolei wykraczanie poza własne ograniczenia jest dla mnie dogłębnie pozytywną postawą. Podobnie jak w innych twoich filmach, także w „Między lodem a niebem” w centrum uwagi leży przekazywanie wiedzy. Dla mnie to niezmiernie ważny temat. Jest nierozerwalnie związany z humanistyczną perspektywą – wystarczy wspomnieć Rabelais’go i jego Opactwo Thelemy. Tylko dzieląc się wiedzą możemy czerpać korzyści z ludzkości. Mam poczucie, że bardzo brakuje nam dziś tej filozofii. Tylko przez przekazywanie wiedzy możemy osiągnąć wieczność. Dlaczego wybrałeś film jako swój środek wyrazu? Kino służy mi do zajmowania pewnego stanowiska. W filmie zawsze przedstawia się punkt widzenia danej osoby na jakiś temat. Pod tym względem nie ma tu żadnego obiektywizmu. Podobnie jak w „Był sobie las” i „Marszu pingwinów” zdecydowanie bronię podejścia „punktu widzenia”. Stanowi to dla mnie esencję kina. Przedstawiam kogoś, kto ma pewien konkretny sposób postrzegania świata i chce oraz powinien się nim podzielić. To punkt widzenia wynikający z czasu spędzonego w bliskim towarzystwie osoby, o której w danym momencie opowiadam. Voice-over wydał mi się czymś naturalnym po tym, jak spędziłem dużo czasu z Claude’em i zrozumiałem, co mi opowiedział. Nasze wspólne doświadczenia na Antarktydzie także miały duże znaczenie. Ma to związek z wewnętrznym głosem danej postaci. Czasem miałem wrażenie, że stanowię dla Claude’a coś w rodzaju krzywego zwierciadła. Interesował mnie ludzki rys tego bohatera, jego uniwersalny charakter. W końcu to, co było dla mnie najważniejsze, to nagłośnienie czyjegoś świadectwa i przekazanie jego przesłania. WYWIAD Z JEROME CHAPPELLAZEM DORADCĄ NAUKOWYM, GLACJOLOGIEM, NAUKOWCEM PRACUJĄCYM W LABORATORIUM GLACJOLOGII ŚRODOWISKOWEJ I GEOFIZYKI FRANCUSKIEGO CENTRUM BADAŃ NAUKOWYCH (CNRS) Co zaciekawiło cię w podejściu Luca Jacqueta? Luc ma mistrzowskie wyczucie sztuki – jest w stanie wywołać emocje, przedstawiając tematy, które w dużym stopniu odwołują się do nauki. Potrafi wspaniale połączyć emocje z dyscypliną intelektualną. Nieczęsto zdarza się, żeby zwracano tak wielką uwagę na dokładne przekazanie komunikatu, bez wypaczania go w pogoni za sensacją i katastrofizmem. Mimo sukcesu jego filmu „Marsz pingwinów” Lucowi nie poprzewracało się w głowie. Ma bardzo szlachetne podejście: wykorzystuje swoją sławę, żeby dołożyć kolejną cegiełkę do budowli, jaką jest przekazywanie wiedzy. Tylko przez lepsze zrozumienie świata, w którym żyjemy, możemy podjąć rzetelne działania. Znałeś dorobek Claude’a Loriusa? Tak, oczywiście. Miałem to szczęście, że pracowałem u jego boku w trakcie tej fantastycznej przygody, która znajdowała się gdzieś na pograniczu nauki i poważnego globalnego wyzwania. Od początku moich studiów doktoranckich w połowie lat 80. najbardziej interesowały mnie nauki o środowisku i wyjątkowe informacje o funkcjonowaniu naszej planety, jakie można uzyskać z rdzeni lodowych. Kiedy jako młody student trafiłem do Laboratorium Glacjologii w Grenoble, Claude był jego dyrektorem. Byłem pod wielkim wrażeniem wszystkiego, co udało mu się osiągnąć z zespołem – czy to pod względem naukowym, czy technicznym. Słynne rdzenie lodowe ze stacji Wostok właśnie trafiły do laboratorium i w powietrzu można było wyczuć wielkie poruszenie. Jaka była twoja rola w filmie? Luc skontaktował się ze mną w 2014 r. i zaproponował, żebym został doradcą naukowym. Praca z nim i jego ekipą to była czysta przyjemność. Miałem podobne odczucia jak podczas misji z kolegami po fachu: wspólna pasja, prawdziwy zespołowy duch i solidarność w obliczu przeciwności. Jak oceniasz rolę kina względem nauki? Bardzo często w filmach widzimy karykaturę nauki. Mamy do czynienia z błędnym wyobrażeniem „zwariowanego profesora”, genialnego naukowca, który pracuje sam w kącie i dokonuje fantastycznego odkrycia. Tymczasem, aby zwiększyć stan naszej wiedzy, potrzeba wielu różnych kompetencji i wspólnej pracy wielu umysłów. To długotrwały proces, który wymaga ścisłej międzynarodowej współpracy. W większości przypadków naukowiec odgrywa w filmie podrzędną rolę – jest „tym dobrym” albo „tym złym”. Nauka rzadko kiedy jest w centrum uwagi. A szkoda, bo, jak pokazuje film Luca, można napisać świetny scenariusz oparty na naukowych podstawach. Jakie nadzieje wiążesz z zainteresowaniem kina nauką? Chciałbym, żeby dzięki filmom szersza publiczność dowiedziała się, że nauka to wspaniała przygoda, także intelektualna. Że dzięki niej można marzyć i uciec od szarej codzienności. Że tak samo jak sztuka wymaga procesu twórczego. Gdyby takiemu filmowi jak ten udało się zmienić przyjęte z góry wyobrażenia o nauce, byłoby to ogromne zwycięstwo. Naukowcy nie są profesjonalistami w dziedzinie komunikacji – mimo iż regularnie wymieniamy między sobą wyniki badań. Kiedy tematem zajmuje się profesjonalista, taki jak Luc Jacquet, możemy osiągnąć wielkie rzeczy. Co według ciebie publiczność powinna wynieść z tego filmu? Miałbym nadzieję, że wychodząc z kina, widzowie będą poruszeni przez zetknięcie się z wyjątkowym powołaniem Claude’a. To powołanie, za sprawą indywidualnej przygody podjętej krok po kroku z małym i oddanym zespołem, uświadomiło współczesnemu społeczeństwu bardzo poważny problem. Chciałbym, abyśmy utożsamili się z życiem Claude’a w tym sensie, że każdy z nas ma jakąś cegiełkę do dołożenia. Małe strumyki tworzą wielką rzekę, jaką jest poczucie wspólnoty i refleksja na temat społeczeństwa, która jest nam dziś tak potrzebna. Zmiany klimatu to chyba największe lustro, w które razem patrzymy. INFORMACJA O REŻYSERZE Luc Jacquet, ur. 1967 we Francji, to francuski dokumentalista, zdobywca Oscara dla Najlepszego Dokumentu na „Marsz pingwinów” (2005). Jacquet ukończył Wydział Biologii Zwierząt i Ekologii na Uniwersytecie w Lyonie w 1991. W 1992 roku spędził 14 miesięcy jako członek naukowej ekspedycji na Antarktykę. Rezultatem tego doświadczenia była jego praca jako operatora zdjęć przy filmie „Der Kongress der Pinguine” (1993) w reż. Hansa-Ulricha Schlumpfa, o skutkach zanieczyszczenia środowiska i wpływu człowieka na zwierzęta. Filmowiec jest autorem zdjęć do wielu filmów przyrodniczych, pracował również jako reżyser i montażysta. W 2003 roku wrócił ze swoją ekipą na Antarktydę gdzie spędził 13 miesięcy filmując zwyczaje i zachowania pingwinów cesarskich. Z ponad 120 godzin materiału powstał później „Marsz pingwinów”, który stał się najbardziej kasowym filmem dokumentalnym w historii.