m\263odzianki 201 - Kościół Akademicki św. Anny
Transkrypt
m\263odzianki 201 - Kościół Akademicki św. Anny
Pismo studentów od św. Anny MŁODZI ANKI Nr 23 (201) 25 III 2007 V niedziela Wielkiego Postu KOMENTARZ DO NIEDZIELNEJ EWANGELII (J 8,1-11) Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: "Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?" Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień". I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: "Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?" A ona odrzekła: "Nikt, Panie!" Rzekł do niej Jezus: "I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz". Wydarzenie opisane przez św. Jana to jedna z najbardziej znanych i najczęściej przywoływanych scen ewangelicznych. Sytuacja, w których tak na pierwszy rzut oka trudno znaleźć dobre rozwiązanie. Na to liczyli też faryzeusze, którzy po raz kolejny próbowali wystawić Jezusa na próbę i oskarżyć Go o łamanie praw Starego Testamentu. Całe zajście, z początku tak jednoznaczne i przyciągające uwagę tłumu gapiów gotowych do wymierzenia kary, kończy się samotnym dialogiem dwóch osób: Boga i człowieka. Rozważając wydarzenie z dzisiejszej Ewangelii uderza wprost łatwość, z jaką dokonano osądu zachowań owej nieszczęsnej kobiety. Co więcej, zastanawiająca i wręcz zaskakująca jest gorliwość faryzeuszów i innych ludzi, którzy w imię jasnych, jak się zdawało, reguł Prawa Mojżeszowego pragnęli wcielić się w rolę sprawiedliwych sędziów stojących na straży moralności. Nie wydaje mi się, aby tę dość charakterystyczną postawę dumnych „obrońców zasad” można odnosić wyłącznie do bohaterów całego zdarzenia opisanego w Ewangelii. Także dzisiaj postawa ta jest równie powszechna. Podobnie też jej celem jest przede wszystkim ocena zachowań drugiego człowieka, którego niekiedy z tak dużą łatwością jesteśmy w stanie zaliczyć do tej czy innej kategorii, opierając się wyłącznie na analizie jego postępowania. Schemat poszukiwania „źdźbła w oku bliźniego” stanowi smutną lecz niestety bardzo widoczną rzeczywistość codziennych, nawet drobnych relacji międzyludzkich. Brakuje w tym wszystkim prostej refleksji i świadomości faktu, o którym przypomina nam dzisiaj Jezus. Oto każdy z nas na swój własny sposób jest grzesznikiem i każdy musi przede wszystkim podejmować trud walki o swoje osobiste nawrócenie. Czy rzeczywiście możemy i powinniśmy pretendować do roli 2 owych „sprawiedliwych sędziów”? "I Ja ciebie nie potępiam”. Słysząc te słowa po raz kolejny stajemy wobec niezgłębionej tajemnicy Bożego Miłosierdzia. Przychodzi w tym miejscu na myśl fragment Ewangelii z ostatniej niedzieli, w którym rozważaliśmy postawę miłosiernego ojca, czekającego z utęsknieniem na powrót swego zagubionego syna. Postawa cierpliwego wyczekiwania i przebaczenia przerasta często nasze własne możliwości. Zamiast tego skłonni jesteśmy potępiać nie tylko drugiego człowieka, ale także i samych siebie, zwracając przede wszystkim uwagę na swoje słabości. Chrystus mając pełną wiedzę o naturze każdego człowieka, mimo to staje w jego obronie. Brak potępienia nie oznacza pobłażliwości, ale jest jasną wskazówką i wyraźnym zaproszeniem do nawrócenia się bez względu na okoliczności. Po raz kolejny przekonujemy się, że nie ma takiej sytuacji i takiego upadku, z którego Bóg nie chciałby nas wyprowadzić. I choć często wydaje nam się, że dystans dzielący nas od Niego jest już nie do nadrobienia, On wciąż czeka, ale swoim Miłosierdziu nie chce nam niczego narzucać. To od każdego z nas oczekuje jasnej i zdecydowanej deklaracji i wyraźnej woli nawrócenia. I choć po raz kolejny, mimo szeregu postanowień poprawy, wracamy do punktu wyjścia i ponownie doświadczamy tych samych grzechów, ponownie też mamy szansę powrotu do Jezusa, który i tym razem nas nie potępi. Utwierdzając się dzisiaj w tej prawdzie warto nieustannie podejmować wysiłek poprawy nawet tych drobnych, powtarzających się ciągle słabości. Także dzisiaj konieczna jest refleksja towarzysząca synowi marnotrawnemu, który „wybrał się […] i poszedł do swojego ojca”. Nie ma na co czekać. Marcin Stębelski Redditio Symboli w kościele akademickim Zapewne większość osób przechodzących ostatnio obok Kościoła Św. Anny zauważyła plakat informujący o Redditio Symboli, czyli publicznym uroczystym wyznaniu wiary. To szczególne wydarzenie jest obchodzone po raz pierwszy w długiej historii duszpasterstwa akademickiego. Każdej niedzieli wierni w czasie mszy świętej powtarzają „Wierzę w Boga”, a w czasie chrztu cała wspólnota wierzących, obecnych w kościele, wyznaje wiarę. W przypadku Redditio chodzi o osobiste, indywidualne wyznanie wiary w oparciu o historię własnego życia zakończone wypowiedzeniem Credo. Obrzęd ten ma swoje źródło w Kościele pierwszych wieków i jest ściśle powiązany z przygotowaniem dorosłych do sakramentu chrztu. Okres ten był poświęcony na wprowadzenie katechumenów (osób pragnących przyjąć chrzest), w tajemnice wiary chrześcijańskiej. Stopniowe przygotowywanie kandydatów podzielone na etapy miało służyć głębokiej przemianie serca człowieka i potwierdzeniu przez prowadzących (katechistów), gotowości kandydata do przyjęcia na łono Kościoła. Katechumeni poznawali najpierw Symbol wiary chrześcijańskiej (traditio), czyli Credo, który następnie oddawali Kościołowi (redditio), wyznając uroczyście wiarę wobec wspólnoty Kościoła. Neokatechumenat przejął tę tradycję pierwszych wieków chrześcijaństwa. Większość dorosłych przyjmowała chrzest jako niemowlęta. Kościół natomiast mówi o potrzebie wprowadzenia katechumenatu pochrzcielnego czyli przejściu drogi wtajemniczenia chrześcijańskiego w sposób świadomy, pochylając się nad historią własnego życia, by zobaczyć wielkie dzieła Boga, których On dokonuje w życiu każdego chrześcijanina. I wspólnota neokatechumenalna w kościele św. Anny istnieje od 1988 i już po dziewiętnastu latach istnienia ma miejsce wydarzenie, które jest potwierdzeniem gotowości braci i sióstr z tej wspólnoty do wyznania wiary w Boga Wszech- mogącego. Jeżeli ktoś po przeczytaniu powyższego spodziewa się, że w kościele zobaczy herosów, którzy z uśmiechem i grzmiącym głosem stają przed wspólnotą Kościoła i wyznają wiarę, to zapewniam, że będzie rozczarowany. Raczej może się spodziewać osób, które w kruchości i często drżącym głosem wypowiadają prawdę o swoim życiu, o tym jak Bóg w nie interweniował, by ratować małżeństwo, rodzinę czy konkretną osobę przed katastrofą: samobójstwem, otchłanią grzechu i rozpaczy. Usłyszymy jak w życiu tych osób Bóg okazywał się kochającym Ojcem, który wychodzi przed dom — Kościół — i patrzy, czy jego zagubione dziecko wraca; jak po powrocie nie wypomina grzechów tylko daje prawdziwy pokój serca i radość z odzyskania smaku życia. Słuchając świadectw braci i sióstr poznajemy Boga, który jest bliski każdemu człowiekowi, który jest zainteresowany każdym z nas. Boga, który darzy nas szacunkiem i wolnością a dając możliwość poznania naszych ograniczeń i słabości ratuje nas. Dając cierpienia daje nadzieję. Poznajemy Boga który jest Miłością. Nieprzypadkowo plakat informujący o uroczystym wyznaniu wiary przedstawia langustę na palmie: jest to fragment chrześcijańskiej mozaiki z IV w. W ten sposób dawni chrześcijanie chcieli pokazać pewną prawdę o kondycji człowieka. Tak jak nie możliwe jest, by langusta wspięła się na palmę, tak też nie jest możliwe by człowiek o własnych siłach, bez łaski Boga, wyznał swoimi ustami, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzył, że Bóg Go wskrzesił z martwych (Rz 10,9). Doświadczenie obecności Boga w historii innych braci, a jeszcze lepiej w historii własnego życia jest cudem. Bez tego nie sposób stanąć wobec Kościoła, by wyznać „Panem jest Jezus!”. Witold Paraniak 3 Kościół św. Anny otwierając swoje progi pragnie towarzyszyć młodemu człowiekowi w umacnianiu wiary, odnajdywaniu Boga i sensu życia, w podejmowaniu życiowych decyzji, a także w pokonywaniu przeróżnych trudności. Duszpasterze akademiccy towarzyszą młodym w wielkiej przygodzie, jaką jest duchowe, oraz intelektualne dojrzewanie nie tylko w czasie studiów. Znam bardzo dużo osób, które dziękują Bogu za to, że miały okazję trafić do kościoła św. Anny, oraz poznać wielu szlachetnych ludzi związanych z tą świątynią. Już od najmłodszych lat kościół św. Anny był bardzo ważnym miejscem w życiu Doroty. Zaczęło się od jej rodziców, którzy należeli do tamtejszej wspólnoty rodzin. Dla Nich św. Anna była miejscem, w którym czuli się „jak ryba w wodzie”. Co miesiąc odbywały się msze dla wspólnoty, po których rodzice zostawali na konferencji, a Dorota wraz z innymi dziećmi zwiedzała zakamarki plebanii. Do tej pory bardzo dobrze pamięta czas spędzany w kościele na Krakowskim Przedmieściu 68. Św. Anna to jednak nie tylko jej dzieciństwo, ale i teraźniejszość. Stara się nie opuszczać niedzielnych mszy św. ks. Piotra Pawlukiewicza, obdarzonego talentem łatwego i pięknego mówienia. Mówi, że ks. Piotr swoimi rozważania- 4 mi ukazuje niezwykłe bogactwo wiary. Wspiera człowieka w nawróceniu, oraz odnajdowaniu drogi do Boga. Dorota zadaje sobie niekiedy pytanie:, „kto wie, może gdyby nie kościół św. Anny nie miałabym tylu przyjaciół zarówno wśród ludzi świeckich, jak i księży, którzy poprzez głoszenie Słowa Bożego, sprawowanie sakramentów i przykład życia starają się pomagać w dążeniu do pełnej jedności z Ojcem w Jezusie Chrystusie. Maria to kolejna osoba, której świadectwo wiary związane jest z kościołem akademickim. W dzieciństwie często była zmuszana chodzić do kościoła. Z czasem to minęło, lecz została wtedy sama, bez żadnych relacji z bliskimi. Przez 9 lat nie chodziła do kościoła, za wyjątkiem Świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Pycha ją przerastała. Myślała, że mimo wszystko jest najlepszą katoliczką w kościele. Niekiedy prosiła Pana Boga o coś, ale kiedy nie otrzymywała, odwracała się od Niego. We wrześniu 2005 roku przyjechała do Warszawy na wymianę studencką. Bóg zaprowadził ją do św. Anny. Nie wiedziała, co się stało, ale wyszła z kościoła szczęśliwa, zadowolona. Po kilku tygodniach powróciła, tym razem na niedzielną mszę prowadzoną przez ks. Pawlukiewicza. Rozpłakała się i od tego momentu wszystko się zmieniło. Wzięła do rąk Pismo św., poszła do spowiedzi. Teraz Maria mówi: „ Poprzez słuchanie tak mocnych kazań, jakie słyszałam w św. Annie, odkrywałam prawdy Boże i nadal odkrywam. To wspaniałe. A Bóg daje tyle wspaniałych chwil. Czuję, że żyję. Teraz wiem, że mam, do kogo się modlić. Wierzę, że Chrystus jest obok i mi pomaga, mną się opiekuje. On żyje we mnie, poddaje mnie pewnej korekcie, a ja jestem dumna, że bez Niego nic nie mogę. Dziękuję Wam kochani duszpasterze za to, że jesteście a Bogu za to, że Was powołał i mnie do Was przyprowadził”. Św. Anna to miejsce szczególne, tak jakby magnes przyciąga różnych ludzi, a z nimi bogactwo wydarzeń. W dzień św. Anny Tomek poszedł do kościoła ofiarować Panu w modlitwie swoją siostrę Anię. Doświadczył czegoś nieprawdopodobnego. Przed wyjściem z kościoła nieznajoma dziewczyna podarowała Mu obrazek młodzieńca, osłabionego, który trzyma w ręku młotek i gwóźdź. Z tyłu tego ledwo przytomnego człowieka podtrzymuje Pan Jezus, aby nie upadł. Na odwrocie kartki wydrukowane są słowa:, „Gdy upadasz, On Cię podnosi, Gdy czujesz się samotny, On jest przy Tobie, Gdy wbijasz gwoździe w Jego ciało, On Ci przebacza i nie przestaje Cię kochać! Jezus Chrystus – zraniony pasterz. Pozwól, aby Cię odnalazł, przytulił do serca, poprowadził przez życie”. A pod tym dopisane długopisem: „Patrz oczyma Jezusa – nie zginiesz”. Słowa napisane przez dziewczynę trafiły w bardzo odpowiednim momencie. Tomek borykał się ostatnio z różnymi problemami i otrzymał odpowiedź: „Patrz oczyma Jezusa – nie zginiesz”. A co ja zawdzięczam kościołowi św. Anny? Ludzi. Tu nawiązują się szczere przyjaźnie. Ciężko znaleźć studentów, chociażby na moim wydziale (WDiNP), którzy otwarcie mówią o tym, jak głęboko wierzą. Nie ukrywam, że z początku również ja odczuwałam niepokój. Trzeba było dużej odwagi i siły by oprzeć się negatywnej presji środowiska. 5 sierpnia ubiegłego roku pierwszy raz wyruszyłam z grupą błękitną (WAPM) do Częstochowy. Przewodnikiem naszej grupy był ks. Ma- ciej Galej, obecnie duszpasterz akademicki w kościele św. Anny. Nieprawdopodobnie oddany młodzieży, pochłonięty jej sprawami, chciał cząstkę swego wewnętrznego bogactwa podarować nam wszystkim. Kiedy był czas na zabawę, śpiewy, tańce (o ile ktoś miał jeszcze siłę), to jak najbardziej wygłupialiśmy się, ale cały czas panowała atmosfera modlitwy i skupienia. Mimo bólu i tego, co najbardziej przeszkadzało wszystkim pątnikom, czyli ulewnego deszczu, zmierzaliśmy dzielnie ku „Naszej Mamusi”. Nawet zmęczenie nie przeszkadzało w poznawaniu siebie nawzajem. To piękne, że idąc jesteśmy tylko my, przyroda i Bóg. Człowiek staje się spokojniejszy wewnętrznie, zauważa najdrobniejsze radości życia. Tam każdy jest naturalny, nie zdominowany pieniądzem, władzą, odciągnięty od codzienności, od zgiełku gazet, telewizji, kolejek, zakupów. Chciałam bardzo odkryć siebie, udało się. Pielgrzymka była dla mnie rekolekcjami w drodze, ładowaniem akumulatorów wiary. Jestem szczęśliwa, odpowiedziałam sobie na wiele nurtujących mnie pytań. Myślę, że WAPM zaowocowała wiarą, przyjaźnią i miłością w życiu wszystkich uczestników. Sama do poczucia codziennej obecności Boga w moim życiu dochodziłam stopniowo, w miarę zdobywania życiowych doświadczeń, nieraz na skutek tragicznych przejść. Niedzielne kazania ks.Piotra Pawlukiewicza sprawiły, że wiele potrafiłam sobie sama wytłumaczyć. Nauczyłam się prosić Boga o pomoc, o podniesienie na duchu, bym dała sobie radę z przeciwnościami losu. Obecnie w ciężkich chwilach siadam w ławce w kościele św. Anny, kryję twarz w dłoniach i pogrążona w modlitwie proszę: „Rozraduj serce moje, Panie, żeby nie było smutne”. Zawsze wychodzę silniejsza, umocniona w duchu. A co Ty zawdzięczasz akademickiej świątyni? Magdalena Żakowska [email protected] 5 Gdy podczas ostatnich rekolekcji ks. Robert Skrzypczak mówił o nadwyżce złości i innych negatywnych emocji w naszych codziennych relacjach, użył barwnego porównania, że w człowieku drzemie rozwścieczony pies, który tylko czeka na okazję, aby warczeć i ujadać, a okiełznanie go wcale nie jest takie proste. Śmiałe zestawienie, pomyślałem, ale może być punktem wyjścia do zastanowienia się nad bardzo aktualnym problemem odnoszenia się do siebie ludzi wierzących, którzy jednak różnią się. Poglądami w niektórych sprawach społecznych, temperamentem, sympatiami i antypatiami, stylami wypowiedzi. „Warczący” na siebie chrześcijanie – czy to zgorszenie, czy sytuacja nieuchronna? Życie w warunkach wolności, w tym wolności wypowiedzi, jest czymś pożądanym, naturalnym i dobrym, jednak rodzi inne wymagania niż funkcjonowanie w systemie opresji. Wymagania niekoniecznie łatwiejsze do spełnienia, również dla wspólnoty Kościoła i poszczególnych ludzi wierzących. Gdy wolność utrwala się, ludzie zachowują się bardziej autentycznie, śmielej realizują swoje indywidualne cele, wypowiadają się swobodniej, a życie publiczne (także życie wewnętrzne Kościoła) staje się bardziej przejrzyste. Efekty tych procesów coraz wyraźniej widzimy w ostatnich latach, w Kościele w Polsce szczególnie po śmierci Jana Pawła II. Dość często ludzie wierzący różnią się podejściem do wielu zagadnień i prowadzą publiczne dyskusje zbyt łatwo przechodzące w spory z użyciem ostrych, raniących słów. Poszcze6 gólni wierzący, także duchowni, często bardzo impulsywnie wyrażają opinie na temat innych ludzi ze wspólnoty Kościoła, szczególnie sądy krytyczne. Różnice przechodzące w konflikty dotyczą nie tylko spraw przynależnych do życia politycznego i społecznego, ale również spraw wewnątrzkościelnych, w tym upodobania lub niechęci do wyrazistych osób i mediów. Niektórzy wierzący niepokoją się tym stanem rzeczy i z sentymentem wspominają dawne czasy większej jednolitości postaw. Gdy przyjrzymy się uważniej temu zróżnicowaniu opinii, dochodzimy do wniosku, że znaczna część konfliktów jest (na szczęście) dość powierzchowna i w dużym stopniu emocjonalna. Znów przychodzi na myśl rekolekcyjna diagnoza ks. Skrzypczaka. Polskie dyskusje charakteryzuje łatwość używania dosadnych, ostrych słów, odwoływania się do stereotypów, posługiwania się ogólnikowymi hasłami, wreszcie nadmierna koncentracja na stosunku do osoby oponenta kosztem sprawy, która jest przedmiotem debaty. Ten wewnętrzny „pies”, ukryty w nas, dość szybko budzi się z drzemki. Wystarczy, że ktoś powie, iż czyta „Tygodnik Powszechny” lub „Nasz Dziennik”, a już pojawiają się gotowe opinie na jego temat, już „ustawiany” jest w odpowiednim narożniku. Bez rozważenia meritum dyskutanci zajmują pozycję po stronie, która w ich mniemaniu ma całkowitą rację, i „ostrzeliwują” myślących nieco inaczej. Nie powstrzymuje ich to, że wspólnie przynależą do jednego Kościoła… Tymczasem doświadczenie uczy, że gdy umożliwimy sobie nawzajem głębsze przedstawienie swoich racji, odkrywamy, iż rzeczywiste różnice nie są aż tak wielkie. Nie- rzadko dochodzimy do wniosku, że „ten drugi” po prostu również zmaga się z niełatwymi problemami. W rozmowach między ludźmi, a zwłaszcza między wierzącymi, nie może zabraknąć umiejętności słuchania i empatii. Trzeba korzystać ze sprawdzonych metod debatowania i prowadzenia sporu. Zadawać więcej pytań niż ferować wyroków. W szczególności wspólnie zastanowić się, jak normy ewangeliczne należy zastosować wobec danego zagadnienia. Chrześcijanie nie mają przecież łatwego życia i gotowych odpowiedzi na każdy dylemat. Na przykład na ten, jak należy prowadzić lustrację. Mamy żyć w prawdzie i świadczyć o prawdzie, a jednocześnie (ale nie zamiast nazywania rzeczy po imieniu!) jako pierwsi wyciągać rękę do pojednania. Mamy dążyć do oczyszczenia – siebie i innych – z patologii, a jednocześnie nie możemy całkowicie i ostatecznie potępiać człowieka, bo to przekracza nasze kompetencje. Możemy oczekiwać od duchownych wyrazistego świadectwa, naśladowania przykładu Jana Pawła II, a zarazem powinniśmy pamiętać, że nie są oni nadludźmi i potrzebują wsparcia świeckich. Myślę, że mamy prawo wymagać od duchownych i świeckich, zwłaszcza tych, którzy wypowiadają się publicznie o sprawach Kościoła, że powściągną swoje emocje i skupią się na istocie problemu. Że więcej czasu poświęcą na analizę potencjalnych skutków swoich słów i gestów dla wiarygodności Kościoła. W cywilizacji medialnej, w której, chcąc nie chcąc, żyjemy, skutki mogą być dalekosiężne i przekraczające początkowe wyobrażenia. Bieg wypadków może wymknąć się spod kontroli. Słowa, zwłaszcza ostre, poddane medialnej „koloryzacji”, mogą nabrać nie tylko innego wydźwięku, ale spowodować niezamierzone szkody. Odpowiedzialność za Kościół wymaga, aby przed wypowiedzeniem zarzutu czy przyklejeniem komuś nieprzychylnej etykietki zastanowić się, jakie będą skutki takiej aktywności. Wymaga, aby zastrzeżenia wobec jakiejś osoby należy najpierw kierować do niej bezpośrednio, a potem do jej przełożonych. Najtrudniejsze są sytuacje, w których bez odwołania się do wspólnoty Kościoła, a nawet opinii publicznej, nie uda się zapobiec złu i krzywdzie niewinnych. Przeczytałem kiedyś o zasadzie „prawdy i pokoju”, która pomaga rozstrzygać konflikty i różnice opinii. Nie jest ona zachętą do zawierania kompromisu z prawdą, ale do bardziej humanistycznej analizy całej sytuacji sporu. Do poszanowania godności tych, z którymi się nie zgadzamy. Czasem wystarczy nie myśleć o sobie nawzajem tak źle, spojrzeć na pewne rzeczy inaczej, jaśniej. Niekiedy jednak potrzeba odwagi, narażenia się w imię dobra. Ani pieniactwo, ani wygodnictwo nie jest cnotą chrześcijańską. Nikt nam nie obiecywał łatwego życia. „Umiemy się tylko kłócić albo kochać, ale nie umiemy się różnić pięknie i mocno” – napisał o Polakach Cyprian Norwid. W Kościele mamy natomiast kierować się inną zasadą, którą nieco górnolotnie sformułował św. Augustyn: „W tym co konieczne – jedność, w tym, co budzi wątpliwości – wolność, we wszystkim jednak miłość”. Bohdan Białorucki 7 Rekolekcje Wielkopostne u św. Anny „Nie bójcie się żyć dla miłości!” 25-28 marca 2007 Niedziela: 10.00, 12.00, 15.00, 19.00, 21.00 pon.—środa: 10.00, 18.30 zaprasza ks. Marek Sapryga Sakrament Pojednania Od poniedziałku do piątku w godzinach: 700-800; 1500-1900 Oraz na każdorazową prośbę i podczas każdej Mszy św. Kancelaria czynna: Od poniedziałku do piątku w godzinach: 1600-1800 Kościół Akademicki św. Anny w Warszawie ul. Krakowskie Przedmieście 68, www.swanna.waw.pl, tel. 826-89-91 8 Porządek Mszy świętych Niedziela: 830, 1000, 1200, 1500, 1900, 2100 Dni powszednie: 700, 730, 1500, 1830 Zapraszamy do współredagowania naszego pisma. Teksty i uwagi można przesyłać na adres e-mail: [email protected] Redakcja spotyka się w poniedziałki o 18.00 u ks. Michała