Adam Zagajewski Laudacja Bernhard Hartmann, przedstawiciel
Transkrypt
Adam Zagajewski Laudacja Bernhard Hartmann, przedstawiciel
Adam Zagajewski Laudacja Bernhard Hartmann, przedstawiciel młodszego pokolenia niemieckich tłumaczy z języka polskiego, otrzymuje dzisiaj zaszczytną nagrodę im. Karla Dedeciusa. Nie muszę chyba przypominać tu roli i znaczenia, a właściwie legendy Karla Dedeciusa: polscy czytelnicy znają z jednej strony historię Witolda Gombrowicza, niezbyt gorliwego pracownika Banku Polskiego w Buenos Aires, ukrywającego w szufladzie rękopisy własnych utworów, oraz mit Karla Dedeciusa, który latami pracował dla wielkiej firmy ubezpieczeniowej Allianz. Nie ośmielam się wysuwać przypuszczenia, że Karl Dedecius był niezbyt gorliwym urzędnikiem Allianzu; zapewne dobrze wykonywał swe obowiązki zawodowe, jakże by inaczej, ale możemy przypuszczać, że, podobnie jak Gombrowicz, siedząc przy biurku marzył raczej o literaturze niż o ubezpieczeniach. Karl Dedecius wykonał gigantyczną pracę, przyswoił językowi niemieckiemu bardzo wielu polskich autorów, zwłaszcza poetów (wolę nie wymieniać liczb, te statystyki brzmią zbyt fantastycznie!). To dzięki niemu Zbigniew Herbert, Wisława Szymborska, Tadeusz Różewicz czy Czesław Miłosz stali się poetami dobrze znanymi w Niemczech. Karl Dedecius przyczynił się też do tego, że – jak sądzę, w skali ogólniejszej a nie tylko lokalnej – postać tłumacza literatury pięknej urosła, stała się bardziej widzialna w przestrzeni publicznej, została otoczona większym niż dotychczas szacunkiem. Udzielał wywiadów, opowiadał o Polsce, o jej literaturze, założył Deutsches Polen Institut w Darmstadt i spotykał się z możnymi tego świata, z kanclerzami i prezydentami. Żyjemy we wspaniałych czasach: Polska i Niemcy, dwa kraje które w XIX i XX wieku tak wiele dzieliło – zaraz po zakończeniu II wojnie światowej, gdy Warszawa przestała istnieć a miasta III Rzeszy był polem ponurych ruin, znakomity poeta i prozaik Jarosław Iwaszkiewicz pisał słowo Niemcy z małej litery, lekceważąc obowiązującą ortografię i wyrażając w ten sposób swoją pogardę dla nazistów – doczekały teraz momentu, kiedy dominuje współpraca, porozumienie, przyjaźń. Nie mam tu ani czasu ani miejsca by o tym szerzej mówić, ale muszę wspomnieć o szacunku, jakim darzę ogromną pracę dokonaną w Niemczech, polegającą na bezprzykładnym wysiłku uczciwego zmierzenia się ze zbrodniami nazizmu. Niedawno brałem udział w dyskusji w Akademie der Künste w Berlinie; mowa była o Rosji – pomyślałem wtedy, jak wielka asymetria zapanowała między Berlinem i Moskwą. Berlin stał się miejscem przyjaznym nie tylko dla Polaków, miejscem spotkań i pojednania, europejskim ogrodem pamięci i rozmowy, a Moskwa wciąż odmawia rozliczenia się ze swoją straszliwą przeszłością, woli najeżone rakietami parady wojskowe od dialogu z sąsiadami. Do przełomu w stosunkach niemiecko-polskich przyczynili się nie tylko politycy, biskupi, biznesmeni, historycy i zwyczajni ludzie, turyści czy też ci, którzy podróżują w poszukiwaniu godziwego zarobku, ale też pisarze i ich tłumacze. Bernhard Hartmann jest dzisiaj jak młody książę wstępujący w ślady swych królewskich poprzedników. Jest to sytuacja bardzo piękna i także niełatwa. Jak sprostać tym wielkim tłumaczom – a przecież to, obok Dedeciusa, także Klaus Staemmler, Heinz Olschowsky, Henryk Bereska, i młodsi jak Renate Schmidgall czy Olaf Kühl. Lub Doreen Daume, której nekrolog ze smutkiem przczytałem parę tygodni temu. Ale również wydawcy tacy jak sławny, nieżyjący już Siegfried Unseld, serdecznie zaprzyjaźniony ze Zbigniewem Herbertem, czy równie sławny Michael Krüger, wciąż decydujący o polityce wydawniczej Hansera, a wcześniej też na przykład Fritz Arnold – ten sam, który jako młody człowiek w mundurze Wehrmachtu zaprzyjaźnił się z André Gidem w Tunezji, a w wieku dojrzałym wspólnie z Rolfem Fieguthem opiekował się edycją dzieł Gombrowicza (też u Hansera). Lista zasłużonych jest bardzo długa. Zobaczmy lepiej, kogo do tej pory tłumaczył Bernhard Hartmann: zacznijmy, by oddać honor chronologii, od siedemnastowiecznego poety Marcina Borzymowskiego, o którego życiu wiemy bardzo mało. Sporo uwagi poświęcił Tadeuszowi Różewiczowi, jego wierszom i prozie – napisał też o nim niejeden tekst krytyczny, jako że jest nie tylko tłumaczem, ale i polonistą, znawcą naszej literatury. Przekłada też Julię Hartwig, Hannę Krall, Marię Janion, Artura Szlosarka, Lidię Amejko, Jarosława Mikołajewskiego, Tomasza Różyckiego, Jacka Dehnela. I także piszącego te słowa. Cóż powiedzieć na zakończenie – poza gratulacjami? Życzę mu wytrwałości, cierpliwości (dużo cierpliwości – przecież autorzy nigdy nie dotrzymują terminów!), dobrych komputerów i słowników, i sukcesów – tych widocznych, jak nagrody czy stypendia, ale i niewidocznych, jak chwila radości albo moment zadumy anonimowego czytelnika... Z tym, że w gruncie rzeczy nie ma czytelników anonimowych: akt uważnej lektury jest przeciwieństwem anonimowości. Seite 2