Co o nim wiem? Magiczne miejsca

Transkrypt

Co o nim wiem? Magiczne miejsca
KRAKOWSKI KWESTIONARIUSZ
Wojciech Koranowicz –
– profan w katedrze
Co o nim wiem?
Jest jedynym absolwentem technikum budowlanego, który poznał
osobiście światowych pisarzy, ściskał dłonie Davida Morella, Jaume
Cabré, Clive’a Cusslera, Normana Daviesa, Michaela Houellebecqa,
Amosa Oza, Herty Müller, Carlosa Fuentesa… Jest jedynym mala­
rzem, pracującym na wysokościach, który rozmawiał z osobistościami
polskiej literatury: Sławomirem Mrożkiem, Andrzejem Stasiukiem,
Joanną Chmielewską, Ryszardem Kapuścińskim, Jerzym Pilchem,
Andrzejem Sapkowskim, Olgą Tokarczuk…
Kiedy w latach 80. został powołany do wojska, do jednostki
24‒14, chroniącej m.in. dom Jaruzelskiego, służył pod dowódz­
twem Wojciecha Jagielskiego. Gdy po powrocie do Krakowa zajął
się porządkowaniem księgarni wysyłkowej ZNAK-u, poznał Stefana
Wilkanowicza, Henryka Woźniakowskiego, Jarosława Gowina...
przez przypadek.
W roku 2000 został szefem najstarszej księgarni w Europie – przy
Rynku Głównym 23 w Krakowie – nazwanej przez Carlosa Fuentesa
„katedrą książki”. Choć uważa, że książka jest towarem, zachował
staroświecką atmosferę miejsca, pozostawił zabytkowe półki z in­
tarsjowanego drewna olchowego, zaczął organizować spotkania
z gwiazdami literatury, przyciągające elitę czytelników: „Księgarnio
szumna i ty z książkami sklepiku cichy – jednako tyś mi pokrze­
pieniem... Czułą osłoną przed jazgotem świata. Twój szyld, jak
42
uśmiech jest ulicy” – napisał w wierszu Leszek Długosz. A Elżbieta
Wojnarowska uwieczniła ją w swym opowiadaniu.
Wojciech Koranowicz w kamienicy Kromerowskiej, siedzibie po­
pularnego Matrasu, sprzedaje już 16 lat. Ma na półkach 60 tysięcy
tomów i 25 tysięcy tytułów. A książka, wiadomo – nie pietruszka.
Magiczne miejsca
Z dzieciństwa w pamięci pozostały mu wycieczki: do par­
ków Krakowskiego i Jordana, do Lasu Wolskiego, na kopce
Kościuszki i Piłsudskiego – wspólnie z ojcem i dwójką ro­
dzeństwa. Spacery dalekie, bo mieszkali na peryferiach mia­
sta przy ul. Wrocławskiej, która w latach 60. XX wieku grani­
czyła z polami. – Po szkole chodziliśmy na jabłka i czereśnie
do okolicznych sadów, zaglądaliśmy do wytwórni oranżady Fica
przy ul. Mazowieckiej, gdzie obok przezroczystych syfonów
zakończonych szarym, plastykowym spustem stały skrzynki
butelek z białymi korkami, oplecionymi drucianą konstrukcją.
Po otwarciu wypuszczały kolorowy dymek, uderzający w nos
aromatem landrynek – wspomina Hrabalem.
Zainteresowanie książkami przejął po ojcu, inżynierze, pa­
sjonacie historii, który przez całe życie próbował wyjaśniać
rodzinną tragedię. Koranowicze pochodzą z Wołynia, cześć
z nich zginęła podczas słynnej rzezi, pozostali uciekli na drugą
KRAKÓW
stronę Bugu. Idąc śladami ojca, Wojtek czytał powieści histo­
ryczne, zawód też wybrał konkretny – zapisał się do technikum
budowlanego przy ul. Złotej Kielni. – Umiejętność liczenia,
planowania, budowania konstrukcji, wyobraźnia przestrzen­
na – to wszystko we mnie pozostało – opowiada z uśmiechem.
Może dlatego tworzone przez niego wystawy w witrynie Matrasu
podobają się architektom.
Historia przez małe „h”
Zanim zetknął się z obrosłą legendami książnicą, poznał dzieje
upadających oficyn i rodzących się fortun. Przed rokiem 1989 rynek
wydawał się łatwy. Drukowano masowo dzieła Mickiewicza i lektu­
ry szkolne, a co się nie sprzedało, trafiało do bibliotek.
– Z jednej strony miesięcznik „Znak” mógł sprzedać 15 tys. eg­
zemplarzy, z drugiej wydawnictwo Znak w ciągu roku wypuści­
ło zaledwie 7 książek, bo taki otrzymało przydział papieru. Przez
całe lata na rynku panował głód. Trzeba było mieć szczęście, żeby
kupić nowość. Sprzedawców kokietowano kwiatami i czekoladka­
mi, wszystkie ciekawe nakłady schodziły do zera. Kiedy na Długą
rzucono Becketta – kolejka ciągnęła się wzdłuż całej ulicy, to było
wydarzenie…
W latach 90. obalono dyktaturę państwowych wydawnictw. –
Nadszedł szalony czas – wspomina Koranowicz. – Drukowano nie­
chlujnie, przaśnie, brzydko, z byle jaką okładką, za to w nakładach
sięgających 100–300 tys. egzemplarzy: Ludlum, Follet, MacLean
schodzili na pniu, bo rynek był nienasycony. Mówiłem wtedy wy­
dawcom, patrząc na tony złych książek: „Będziecie się smażyć w pie­
kle za wycięte drzewa”.
Pokazuje dyplom z 1992 roku – z pierwszego szkolenia na temat
rynku książki, które zorganizowali w Radziejowicach Anglicy. –
Wszyscyśmy się dopiero uczyli, nie wiedzieliśmy jeszcze, co dru­
kować, w jakich ilościach i dlaczego, to były zupełne początki.
Z czasem wydawcy zaczęli się rozglądać po świecie, jeździć na targi
do Frankfurtu, oglądać okładki, robić badania rynkowe. – Jedni się
nauczyli, inni splajtowali. Koranowicz należał do tych pierwszych.
Pozycję księgarni budował latami. Tymczasem zmienił się gust,
powstała nowa wyobraźnia. – Reklama książek przeniosła się do in­
ternetu, na blogi i portale społecznościowe. Recenzje piszą blogerzy,
którzy czasem w ogóle nie czytają recenzowanych pozycji. Raport
Biblioteki Narodowej sygnalizuje malejące czytelnictwo i większą licz­
bę tytułów, a to oznacza, że czytelnik staje się bardziej nieokreślony.
Pan Wojciech robi badania, więc wie, kto jest klientem księgarni.
Kobiety od 18 do 35 roku życia, w 70 proc. z wyższym wykształ­
ceniem, ludzie którzy słuchają raczej Trójki niż RMF-u, czytają
„Gazetę Wyborczą” lub „Dziennik Polski”, częściej oglądają kanały
tematyczne w telewizji. – Trzeba im zaproponować coś ambitnego.
Historia przez duże „H”
Pierwszą książkę w kamienicy Kromerowskiej sprzedano w 1610
roku. Według kronik „sklep był na ulicę, otworzysty, w którym księ­
gi przedaje, izba nad tymże sklepem na pierwszym piętrze z okny
na ulicę, kuchnia z izby tejże, sklep, z tegoż sklepu, na strychu ko­
mora dla czeladzi, piwnica cała pod wielką izbą, składanie i ukła­
danie wolne towarów w sieni”. Książki sprzedawano tu przez 15 lat.
Potem była przerwa, ale książnica wznowiła działalność w połowie
XIX wieku i przez całe lata była filią słynnej warszawskiej firmy
Gebethnera i Wolffa. W kamienicy Kromerowskiej spotykały się
elity intelektualne miasta. Stałymi bywalcami byli profesorowie UJ,
PAU, członkowie Towarzystwa Miłośników Książek.
– Trzeba mieć szczęście – uśmiecha się Koranowicz – żeby zna­
leźć się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu. To był
kolejny przypadek. Ja, facet, który w ogóle nie znał pisarzy (bo kto
znał Mrożka? redaktor, wydawca…), widzę jak do księgarni wcho­
dzi słynny artysta, witam go, zagaduję: – Czy będzie pan tak dobry
WRZESIEŃ 2016
i podpisze książki dla czytelników? A on odpowiada: – Z przyjem­
nością. Podpisuje, nic nie mówi, ja nie śmiem się odezwać. Wreszcie
wykrztusiłem: – Jak wstanę, to się położę. Mrożek przerwał podpi­
sywanie, spojrzał na mnie i powiedział: – To jest dobre!
Książki z autografem stały się flagowym produktem księgarni. –
Na początku posłałem do Olgi Tokarczuk 200 egzemplarzy. Potem
myślę: „Chyba zwariowałem, jestem nienormalny?”. Tymczasem pani
Olga podpisała i rozeszły się co do sztuki. Książki podpisywali wszy­
scy: Michał Rusinek woził do Wisławy Szymborskiej po 20 egzem­
plarzy, Agnieszka Kosińska przekazywała tomiki Miłoszowi, żona
naciskała na Ryszarda Kapuścińskiego, żeby wreszcie złożył swój
Wojciech Koranowicz, dyrektor najstarszej księgarni w Europie,
działającej od 1610 roku w kamienicy Kromerowskiej przy Rynku
Głównym 23. Wykształcenie średnie, absolwent technikum bu­
dowlanego. Zanim zajął się sprzedawaniem książek, malował
kominy, hale fabryczne i konstrukcje stalowe na wysokościach.
Lat 52. Znak zodiaku: Wodnik. Hobby: rower. Największe osią­
gnięcie: przetrwanie na rynku księgarskim 27 lat. Marzenie –
utrzymać księgarnię na poziomie.
autograf, ostatnio Adam Zagajewski podpisał 60 książek. Poezja –
niechciane dziecko rynku – sprzedaje się w książnicy tylko dzięki
szczególnej trosce Koranowicza. – Trzeba umiejętnie zaopiekować
się liryką, nie można tych cienkich książeczek wrzucić do regałów
bo zginą, przepadną. Żeby sprzedać poezję, trzeba ją pokazać, opa­
trzyć autografem, czytać…
Credo
– Sprzedaż książki to nie to samo co lektura. Ale o być albo nie
być książki i księgarni decyduje magia. Musi być coś, co przyciąga
do kamienicy Kromerowskiej 1000 czytelników dziennie. Nie tylko
bogata oferta. Także atmosfera miejsca przepełniona szacunkiem
i miłością do literatury. Koranowicz tę atmosferę umie wyczarować.
Jest sprzedawcą, ale i szamanem.
Tekst i zdjęcia: Jakub Ciećkiewicz
43

Podobne dokumenty