Notes Wydawniczy 9-2012

Transkrypt

Notes Wydawniczy 9-2012
Notes Wydawniczy wrzesień 2012
Nr 9 (244) wrzesień 2012 • ISSN 2283-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)
870104
./7/i#)
Wydawnictwa Jirafa Roja
/S
MJQJFDTJFSQJFǩt*44/tDFOB[’7"5
Piotr Stróżyński Kokon wytrzeźwień
„Kokon wytrzeźwień” opowiada przede wszystkim o uzależnieniu od alkoholu, ale
tutaj ważny jest także aspekt współuzależnienia, zwany również koalkoholizmem.
Bohaterem książki jest mężczyzna w średnim wieku, dość majętny dziennikarz prasy
wojewódzkiej. Wiedzie stabilne życie, ma pracę, dom, rodzinę… Do czasu. W jednej chwili traci wszystko i stacza się na dno ludzkiej egzystencji. Dzięki piekielnej
intrydze małżonki zostaje osądzony i skazany, musi wynieść się z rodzinnego domu, a rozwód orzeczony zostaje z jego winy. Doprowadzony do krawędzi rozpaczy,
myśli o popełnieniu samobójstwa… Mozolnie wstaje na nogi. Przechodzi leczenie
odwykowe. Próbuje rozpocząć nowe życie. Tymczasem los daje mu możliwość dokonania perfidnej zemsty na byłej żonie… Czy wykorzysta tę szansę?
Sara Antczak Klatka
Notes Wydawniczy lipiec-sierpień 2012
Siedem osób. Wszyscy zamknięci w ciasnym budynku, dzień po dniu oddalają się
od rzeczywistości. Łączą ich studia we Wrocławiu. Dzieli wszystko inne. Początkowo
są pewni siebie i otwarci na nowe doznania, chętnie rzucają się w maraton niekończących się imprez. Jednak beztroska atmosfera szybko mija. Ciągłe towarzystwo
tych samych ludzi. Zamroczenie używkami. Brak perspektyw. Kompleksy. Strach.
Samotność. Tajemnice. To wszystko sprawia, że bohaterowie czują się uwięzieni
w swoich własnych głowach. Tłumione emocje nie mogą znaleźć ujścia. Narastają
konflikty i agresja. Świat za ścianami akademika przestaje istnieć, a życie w środku
zamienia się w piekło, z którego nie ma ucieczki.
870104
www.jirafaroja.pl
870104
Fot. Tim Sowula
Nr 9 (244) wrzesień 2012
ISSN 1230-0624
Nakład: 800 egzemplarzy
Cena 19,90 zł (5% VAT)
Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o.
00-048 Warszawa
ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416
tel./fax (22) 827 9350
miesięcznik
wydawców
księgarzy
bibliotekarzy
hurtowników
i wszystkich
zainteresowanych
rynkiem książki
ukazuje się
od maja 1992
REDAGUJĄ
Grzegorz Sowula – redaktor naczelny
[email protected]
Monika Małkowska
[email protected]
Maria Czarnocka
[email protected]
Kamila Bauman – sekretariat
[email protected]
tel./fax (22) 827 9350
AUTORZY NUMERU
Maria Czarnocka [mc], Adam Gawęda [gaw]
Agnieszka Gumbrycht [ag], Natalia Gutowska [ng]
Joanna Habiera [jh], Szymon Holcman [hol]
Monika Małkowska [mm], Magda Mikołajczuk [mam]
Aleksandra Okuljar [alo], Sławomir Paszkiet [sp]
Marcin Sendecki [sen], Michał Słomka [mis]
Grzegorz Sowula [gs], Agata Szwedowicz [as]
Rafał Świątek [raf], Paweł Timofiejuk [timof]
Beata Walczak-Larsson [bwl], Marcin Witan [wit]
Obrazki do czytania
Czy kultura obrazkowa wypiera słowo pisane?
Teza może ryzykowna, ale do obronienia – telewizory
zaczynają zabierać więcej miejsca niż regały z książkami,
czytelnictwo, jak nieustannie słyszymy, upada, rośnie za to
wtórny analfabetyzm. A zatem komiksy górą!
Żartuję – komiks to unikalne połączenie sztuk plastycznych
i literatury, o czym przekonują autorzy niniejszego numeru
«Notesu». Numeru specjalnego, towarzyszącego wystawie
komiksu – zbyt rzadkie to wydarzenie – przygotowanej przez
Monikę Małkowską, naszą autorkę i redaktorkę, wespół
z literaturoznawcą Adamem Gawędą. Wybrani przez nich
artyści są twórcami rysunkowych opowieści o życiu, historii,
związkach między ludźmi, traumach i marzeniach. Ich prace
wymagają skupienia, uwagi. Z telewizyjnymi serialami, mimo
sekwencji obrazków, nie mają nic wspólnego.
Komiks, który zdobywa coraz więcej fanów, powoli zwraca
uwagę mediów. Jest gatunkiem wdzięcznym, niech jednak
bóg broni, by mieli go promować „wszystkoznawcy”,
od których roi się w gazetach i telewizji. Komiks to propozycja
poważna i bynajmniej nie dla dzieci. A co najważniejsze,
bez czytania ani rusz.
GrzeGorz Sowula
redaktor naczelny
ILUSTRACJE
Ada Buchholc, Daniel Chmielewski, Jacek Frąś
Małgorzata Jabłońska, Jan Koza, Maciej Sieńczyk
Patrycja Synowiecka, Wiola Wnorowska
PROJEKT TYPOGRAFICZNY
Artur Jóźwiak
[email protected]
KOREKTA
zespół
DRUK
Drukarnia Klimiuk
ul. Zwierzyniecka 8A
00-719 Warszawa
www.klimiuk.com.pl
Tekstów nie zamówionych
redakcja nie zwraca.
Za treść reklam redakcja nie odpowiada.
Numer zamknięto 5 września 2012
Jesteśmy na Facebooku
Wydawanie «Notesu Wydawniczego»
wspiera Fundusz Promocji Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
3
wydarzenia
Agata Szwedowicz
9
14
raptularz
Maria Czarnocka
12
półka żenady
S P I S
Pejcz nad pomidorową
Magda Mikołajczuk
13
felieton gościnny
Normalnie na ten temat
Michał Słomka
14
komiksowe momenty
14
Osiem ósmych momentów
Monika Małkowska
20
Kredka + człowiek = komiks
Adam Gawęda
22
Polska mysszem Polski! czyli kabaret na papierze
43
Monika Małkowska
25
Festiwale jako dopełnienie aktywności fandomu komiksowego
Paweł Timofiejuk
30
Dlaczego wydawca komiksów w Polsce ma pod górkę?
Szymon Holcman
34
Komiks w krajach byłego ZSRR na tle rynku światowego
Paweł Timofiejuk
41
Słownik podstawowych pojęć
Paweł Timofiejuk
42
Najzdolniejsi twórcy w komiksie (w porządku nieprzypadkowym)
43
15 komiksów, które warto znać
Adam Gawęda
48
Adam Gawęda
33
na marginesie
Wygwizdana obecność
Grzegorz Sowula
44
fajny film wczoraj czytałem
Traumy herosów
Rafał Świątek
48
tłumacze polecają
Susanna Alakoski Svinalängorna
Beata Walczak-Larsson
51
książki jak wino
Męstwo bycia czyli Dziennik
Marcin Witan
52
kronika kryminalna
54
wrzesień 2012
Monika Małkowska
54
nowa książka
Agata Tuszyńska Tyrmandowie
56
piórem i piórkiem
Romans w czerni
Monika Małkowska
62
T R E Ś C I
4
recenzje
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
Jacek Hugo-Bader
z szansą na nagrodę
Jacek Hugo-Bader i wydana po angielsku Biała gorączka znaleźli się wśród sześciu finalistów Nagrody Dolman Best
Travel Book Award, brytyjskiej nagrody
dla książki podróżniczej roku. White Fever:
A Journey to the Frozen Heart of Siberia
w przekładzie Antonii Lloyd-Jones, ukazało się w Wielkiej Brytanii nakładem wydawnictwa Portobello Books.
Wręczenie nagrody odbędzie się 5
września w Hatchards – najstarszej księgarni w Londynie, istniejącej od 1797
roku. Zwycięzca otrzyma 2500 funtów. [as]
motności zastąpiły powszechnie dostępne i nie wymagające dłuższego skupienia rozwiązania typu instant, do znalezienia w kolorowych magazynach
i prasie codziennej. Suhrkamp, niemiecki wydawca Hessego, przygotował wielotomowe zbiory jego prac, inne oficyny
wypuściły biografie (godna uwagi jest
praca Heimo Schwilka u Pipera oraz tom
Bärbel Reetz, przyglądający się uważnie
złożonym relacjom pisarza z otaczającymi go kobietami). Wart uwagi jest swoisty katalog jego niepublikowanych dotąd prac malarskich, jakie powstały
w ulubionej przez Hessego części Szwajcarii, południowym kantonie Ticino. [red]
Pięćdziesiąta rocznica śmierci Hermanna
Hessego minęła bez rozgłosu. Mówimy
oczywiście o Polsce, w krajach niemieckojęzycznych, a i w Anglii również, okrągłą rocznicę – przypadającą 9 sierpnia –
uczczono wystawami, sympozjami, nowymi wydaniami dzieł i materiałami publikowanymi w mediach. Hesse nie ma
już dziś równie magnetycznej siły przyciągania co przed laty, jego subtelne
analizy ludzkiej duszy, skomplikowanych
stosunków z drugą płcią, potrzeby sa-
wać i zazwyczaj dają się szybko odczytać,
nawet po tysiącach lat niekorzystnych
warunków przechowywania. [as]
Wielka Brytania:
więcej e-książek
niż papierowych
Pierwsza książka
zapisana w DNA
Zapomniany
Siddhartha
©WikiCommons
W Y D A R Z E N I A
4
Zespół naukowców Akademii Medycznej Harvardu zaprezentował w sierpniu
nowy sposób przechowywania danych
przy wykorzystaniu kodu DNA. Po raz
pierwszy w historii za pomocą kodu genetycznego „zarchiwizowano” książkę.
Zawartość książki – 53 tysiące słów, 11
obrazów i program komputerowy – to
największa do tej pory ilość danych zapisana przy pomocy rewolucyjnej technologii wykorzystującej materiał genetyczny. Naukowcy uważają, że w przeciągu
pięciu do dziesięciu lat może on stać się
na tyle tani, by zastąpić zapis cyfrowy.
W gramie DNA można zapisać 455 miliardów gigabajtów informacji, czyli zawartość ponad 100 miliardów płyt DVD. Używanie DNA niesie ze sobą wiele korzyści,
które przewyższają tradycyjne formy zapisu. Jedną z nich jest ogromna pojemność
wynikająca z trójwymiarowego zapisu danych. Tradycyjne sposoby wykorzystują
jedynie dwa wymiary. Dane zachowane
przy pomocy DNA dają się łatwiej skopio-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
W sierpniu Amazon podał, że w 2012 roku
firma sprzedała w Wielkiej Brytanii więcej
e-booków niż papierowych książek. Na
każde 100 sprzedanych w tym roku przez
Amazon w Wielkiej Brytanii drukowanych
książek, nabywców znalazło 114 e-booków. Wzrost sprzedaży w przyszłym roku
szacowany jest na Zachodzie na 200
proc., a w Polsce może osiągnąć nawet
300 proc. Bartłomiej Roszkowski, prezes
platformy Nexto, uważa, że w Polsce liczba kupowanych e-booków przewyższy
sprzedaż książek drukowanych za ok. 5-6
lat. Menadżerowie Empiku podają, że
sprzedaż e-booków w Polsce rośnie
z miesiąca na miesiąc, choć nierównomiernie – w pierwszej połowie roku
sprzedaż e-bookowej beletrystyki wzrosła
o ponad 500 proc. w stosunku do analogicznego okresu w roku poprzednim,
a sprzedaż poradników w tym samym
okresie zaledwie podwoiła się. [as]
Kossowska i Ćwiek
laureatami nagrody
im. Zajdla
Pod koniec sierpnia, podczas XXVII Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki Polcon 2012 we Wrocławiu, ogłoszono wyniki konkursu o Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza Andrzeja
Zajdla za rok 2011. W kategorii powieść
nagrodzono Grillbar Galaktyka Mai Lidii
Kossakowskiej (Fabryka Słów), a nagrodę
za najlepsze opowiadanie zdobył tekst
Bajka o trybach i powrotach Jakuba Ćwieka z antologii Księga wojny (Agencja Wydawnicza Runa).
Ogólnopolska nagroda miłośników literatury fantastycznej przyznawana jest
od 1985 roku. Na początku nosiła nazwę
„Sfinks”, ale po śmierci Janusza Zajdla,
który nie zdążył odebrać nagrody za powieść Paradyzja w roku 1984, organizatorzy zdecydowali o zmianie nazwy konkursu, by uczcić pamięć zmarłego autora.
Wśród jej laureatów są m.in. Andrzej
Sapkowski, Jacek Dukaj, Andrzej Ziemiański, Anna Kańtoch, Anna Brzezińska
i Jarosław Grzędowicz. [as]
Setny błysk «Lampy»
Najpierw była «Iskra Boża», potem «Lampa i Iskra Boża», od 2004 roku Paweł Dunin-Wąsowicz zadowala się samą «Lampą». Nie stracił bynajmniej iskry – dowodem setny numer miesięcznika, czasopisma niesfornego, chętnie poruszającego
się na marginesach kultury, nie tylko literatury, ale i muzyki, komiksu, sztuk wizualnych. Pod «Lampą» rozbłysły talenty
Doroty Masłowskiej, Jakuba Żulczyka,
Agnieszki Drotkiewicz, Wita Szostaka,
Agaty „Endo” Nowickiej, Macieja Sieńczyka. To jedyne w Polsce pismo publikujące łacińskie streszczenie zawartości
numeru nie poddaje się rynkowym prawom i dyktatom. Pawle, obyś nigdy nie
wyłączył światła, jakie daje «Lampa»! [red]
To prawda, nie fiction
Specjalistyczna nowojorska księgarnia
Singularity & Co rozpoczęła kampanię
pod hasłem „Save the Sci-Fi”. To unikalna
akcja ratunkowa, mająca ocalić od zapomnienia niedostępne, dawno nie wzna-
wiane tytuły z gatunku science fiction.
O ich wyborze decydują czytelnicy
i klienci księgarni, głosując na stronie
http://savethescifi.com/index.php/books.
Zaakceptowany tytuł będzie wydany
w wersji elektronicznej w popularnych
formatach, dostępnych bezpłatnie lub
po nominalnym koszcie. E-booki ukazywać się mają co miesiąc, pierwsze dwa
tytuły to A plunge into space Roberta Cromiego, powieść z 1890 roku, którą 11 lat
później splagiatował, jak twierdził jej autor, niejaki HG Wells w książce Pierwsi ludzie na księżycu, oraz The torch Jacka
Bechdolta, opublikowany w 1920 roku,
a przedstawiający Amerykę po nuklearnej katastrofie. Założyciele księgarni zebrali na sfinansowanie elektronicznych
edycji (w tym zakup praw autorskich)
ponad 52 tys. dolarów, wykorzystując do
tego tzw. crowdfunding (finansowanie
społecznościowe). [savethescifi.com]
to wzbogaciło się o kwotę 33 mln dolarów. Na pozycji czwartej uplasował się
John Grisham (26 mln), ósma była potentatka harlekinów Danielle Steel (23
mln), a tuż za złotą dziesiątką znalazła się
Joanne K. Rowling, której Harry Potter
wyczarował kolejne 17 mln dolarów.
Kobiety w tym roku zaczęły wyraźnie
doganiać mężczyzn: Evanovich jest trzecia, siódma – Nora Roberts (23 mln, autorka ponad 200 powieści), po niej –
Steel, następna Susanne Collins (20 mln,
autorka Igrzysk śmierci). Collins wypadła
„słabo”, ponieważ do jej zarobków nie
wliczono jeszcze dochodów z ekranizacji powieści (ponad 7 mln dol., razem
z prawami do filmu). W przyszłym roku
miejsce w pierwszej trójce zajmie z pewnością E.L. James, której Pięćdziesiąt twarzy Greya przynosi – wedle niezależnych
szacunków – milion funtów (1,3 mln
dol.) tygodniowo. [as, red]
Doroczna lista
literackich potentatów
finansowych
Wawrzyn
dla „Korzeńca”
Amerykański dwutygodnik «Forbes»
opublikował w sierpniu listę pisarzy, którzy w 2011 roku zarobili najwięcej. Na
pierwszym miejscu znalazł się amerykański autor thrillerów James Patterson, który otwiera listę najlepiej zarabiających pisarzy po raz trzeci z rzędu, w tym roku
z rezultatem 94 milionów dolarów na
koncie. W ubiegłym roku pod nazwiskiem Patterson ukazało się aż 14 książek,
za które autor zgarnął 94 mln dolarów.
Drugie miejsce przypadło Stephenowi
Kingowi, który opublikował w 2011 zaledwie jedną powieść Dallas ’63, co przyniosło mu 39 milionów. Pierwszą trójkę
zamyka Janet Evanovich, autorka powieści kryminalno-sensacyjnych, której kon-
W tegorocznej edycji nagrody Śląski
Wawrzyn Literacki – plebiscytu czytelników Biblioteki Śląskiej – największą liczbę głosów (ponad 22%) zdobyła książka
Zbigniewa Białasa Korzeniec (Wydawnictwo mg). Pochodzący z Sosnowca autor
jest anglistą, profesorem nauk humanistycznych, prozaikiem i tłumaczem. Tytuł
powieści odnosi się do jednego z bohaterów, glazurnika Alojzego Korzeńca,
a inspiracją do jej napisania był kafelek
umieszczony w posadzce sosnowieckiego domu. W maju br. w Teatrze Zagłębia
w Sosnowcu odbyła się premiera adaptacji scenicznej powieści, przygotowanej
przez Tomasza Śpiewaka wespół z autorem i reżyserowanej przez Remigiusza
Brzyka. Uroczyste wręczenie Śląskiego
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
W Y D A R Z E N I A
5
W Y D A R Z E N I A
6
Wawrzynu Literackiego odbędzie się we
wrześniu w Bibliotece Śląskiej.[as]
Targi Książki
w Katowicach
po raz drugi
Druga edycja najmłodszej polskiej książkowej imprezy targowej – Targów Książki w Katowicach – odbędzie się w
dniach 7-9 września. Tematem przewodnim targów będzie literatura stref
konfliktów i mniejszości narodowych. Po
raz kolejny blogerzy specjalizujący się
w pisaniu o literaturze i recenzujący
książki będą mogli wręczyć podczas katowickich targów własne nagrody –
„Złote Zakładki”. Targom będzie towarzyszyła akcja społeczna „Dzielę się książkami”. Wszystkie dary zostaną przekazane m.in. do szpitali, domów dziecka i hospicjów. Zebrane w trakcie akcji książki
trafią także do świetlic środowiskowych,
małych wiejskich bibliotek oraz do tworzących się biblioteczek polonijnych,
m.in. w Danii i na Ukrainie.
W październiku ubiegłego roku, podczas pierwszych Targów Książki, do Katowic przyjechało 75 wystawców z całej
Polski. Organizatorami imprezy są Expo
Silesia, Uniwersytet Śląski i miasto Katowice. [as]
Angelus – półfinały
Czternaście książek zostało zakwalifikowanych do kolejnego etapu siódmej
edycji Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Wśród półfinałowych
pozycji jest sześć książek polskich autorów. Finałowa siódemka zostanie zaprezentowana we wrześniu. Jury nagrody
wyłoniło półfinalistów z 43 książek zgło-
szonych do tegorocznej edycji nagrody.
Wśród polskich książek, które przeszły do
półfinału, znalazły się m.in. Saturn Jacka
Dehnela, Dzienniki kołymskie Jacka
Hugo-Badera, Drwal Michała Witkowskiego i Miedzianka Filipa Springera.
Oprócz polskich utworów do półfinału
zakwalifikowano pozycje pisarzy z Ukrainy, Bułgarii, Bośni, Węgier, Czech, Austrii
oraz Chorwacji. Większość wybranych
książek to powieści, reszta – reportaże literackie. Zwycięzcę poznamy 27 października.
Angelus jest nagrodą dla pisarzy pochodzących z Europy Środkowej, którzy
podejmują w swoich dziełach tematy
najistotniejsze dla współczesności. Wyróżnienie w postaci statuetki Angelusa
autorstwa Ewy Rossano i czeku na kwotę 150 tys. zł przyznawane jest za najlepszą książkę opublikowaną w języku polskim w roku poprzednim. [as]
czytania książki oraz konferencja naukowa zorganizowana przez młodych pracowników naukowych Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ferdydurke to pierwsza powieść
Gombrowicza. Ukazała się jesienią 1937
roku nakładem wydawnictwa Rój, z
miejsca przynosząc autorowi uznanie.
W ciągu 75 lat powieść została przełożona na ponad 30 języków. [as]
Conan Doyle
wśród lodów
Fetowanie
„Ferdydurke”
„Jak nie dać się upupić” – pod takim hasłem w październiku obchodzony będzie jubileusz 75-lecia słynnej powieści
Witolda Gombrowicza Ferdydurke. Na
uroczystości, organizowane przez Wydawnictwo Literackie, przyjedzie do Polski Miguel Grinberg, argentyński pisarz,
dziennikarz i przyjaciel autora. W programie obchodów znalazły się wystawy,
konkursy i warsztaty, a także spotkania
z autorami.
15 października w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie otwarta zostanie
wielka wystawa poświęcona powieści
(po 15 listopada wystawa będzie prezentowana także w bibliotekach w innych miastach Polski). W następnych
dniach planowany jest również maraton
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
British Library opublikowała faksymilową
edycję pisanego ręcznie i ilustrowanego
dziennika, jaki Arthur Conan Doyle prowadził w 1880 roku, gdy jako lekarz okrętowy pływał na statku wielorybniczym
„Hope” po wodach Arktyki. Opisywał
w nim nie tylko utrapienia niedoświadczonego medyka (Doyle, który na statku
świętował swe 21. urodziny, przerwał dla
tej wyprawy medyczne studia), ale i brutalne traktowanie zwierząt, na które polowała załoga – w tym młodych fok, zabijanych także przez niego. Pierwszy nakład „Dangerous work”. Diary of an Arctic
adventure rozszedł się błyskawicznie, BL
planuje dodruk. [bl]
Archiwum
Szymborskiej
w Jagiellonce
Zgodnie z testamentem Wisławy Szymborskiej jej archiwalia i spuścizna po
związanych z nią pisarzach Kornelu Filipowiczu i Adamie Włodku trafiły do Biblioteki Jagiellońskiej. Książnica otrzymała także darowiznę – 50 tys. zł.
Spuścizna po Kornelu Filipowiczu to
klasyczne archiwum pisarza: rękopisy,
maszynopisy, notatki, pomysły na nowe
teksty i niewielka liczba wycinków z recenzjami jego książek. Archiwum Adama Włodka ma podobny charakter. Zawiera też taśmy magnetofonowe z nagraniami audycji z udziałem pisarza.
Na przekazanie czeka jeszcze archiwum samej poetki. Michał Rusinek, sekretarz zmarłej w lutym tego roku poetki, mówi, że nie jest ono duże. Są w nim
notatki do wierszy, maszynopisy, ale niewiele rękopisów, bo poetka miała zwyczaj je niszczyć. [as]
Szekspir z dziurami
Bodleian Library w Oksfordzie apeluje do
sponsorów o pomoc w zebraniu 20 tys.
funtów, które pozwolą przygotować
elektroniczną wersję tzw. First Folio –
pierwszego zbioru utworów barda, wydanego w 1623 roku właśnie w formacie
folio (ok. 215x340 mm). Zawierający 36
utworów tom dostępny jest już w Internecie na portalach kilku uczelni amerykańskich, posiadających w swych zbiorach egzemplarz książki, Bodleian jednak
chce pokazać tom z wszystkimi jego
brakami. First Folio odbijane było przez
co najmniej pięciu drukarzy, w różnych
warsztatach i na różnych rodzajach papieru marnej jakości (na wydanie książki
złożyli się przyjaciele Szekspira już po
jego śmierci), co interesuje historyków.
Znaczący również jest fakt, że tom ze
zbiorów Bodleian jest oprawiony i nosi
ślady łańcucha, którym przytwierdzany
był do półki – Szekspir zaczął być postrzegany jako poważna twórczość i
dzielił miejsce na półce z utworami Greków i Rzymian.
Pieniądze mają umożliwić naprawę
i konserwację mocno zniszczonego
tomu – eksperci obawiają się, że bez
tego książka może nie przetrzymać procesu kopiowania i rozpadnie się na pojedyncze karty. [guardian]
Warszawska Chmielna
będzie ulicą książek
Zgodnie z pomysłem władz miasta ulica
Chmielna położona w samym centrum
stolicy ma stać się ulicą książek. Na bukinistów czeka osiem stoisk przy skwerku na
skrzyżowaniu z ulicą Szpitalną. Do otwarcia
przygotowują się też księgarnie z literaturą anglojęzyczną, książkami dla dzieci oraz
na temat psychologii. Pierwsze stoiska zostaną otwarte już we wrześniu.
Władze dzielnicy Śródmieście chcą,
aby ul. Chmielna zamieniła się w warszawskie centrum książki z kameralnymi
księgarniami, antykwariatami i stoiskami
bukinistów. Pomysłodawcy mają na-
Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego»
Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł
Zamawiający: …………………………………………………………………………………………………
Adres do faktur: ………………………………………………………………………………………………
Adres do korespondencji: …………………………………………………………………………………….
Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): …………………………………….
Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416,
wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu
oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów.
Podpis osoby zamawiającej:
……………………………
Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: [email protected] lub wysyłają formularz na adres:
Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa.
Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa
z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
W Y D A R Z E N I A
7
W Y D A R Z E N I A
8
dzieję, że obok księgarni powstaną też
herbaciarnie i kwiaciarnie.
W wielu europejskich miastach znanych z bogatej oferty kulturalnej istnieją
miejsca związane z książkami. Do najsłynniejszych należą londyńska Charing Cross
Road i paryskie bulwary nad Sekwaną.
Przed II wojną światową ulicą książek
w Warszawie była Świętokrzyska, wówczas znacznie węższa i mniej ruchliwa.
Choć pomysł wydaje się godny uwagi,
obawiać się można, iż entuzjazm władz
miasta skończy się w momencie, gdy
pierwszy bukinista poprosi o obniżkę „placowego” za stoisko, jako powód podając
zbyt niskie obroty – po Charing Cross
Road jeżdżą tylko autobusy i taksówki,
bulwary nad Sekwaną to deptak zawsze
pełen ludzi. „Atmosfera skwera” raczej im
nie dorówna, zwłaszcza w zim(n)ie. [as, red]
dochodów oficyny), jak również na nowe
tytuły popularnych autorów, m.in. Kena
Folletta, Jamiego Olivera, Jeremy’ego
Clarksona. Wielkie nadzieje pokładane są
w dziele niejakiej Philippy Middleton, znanej szerzej jako Pippa, która za zestaw porad dla organizatorów przyjęć otrzymała
już 400 tys. funtów zaliczki. Ile otrzyma
ghostwriter, firma nie podaje. [guardian]
Christie
na postumencie
Niższe loty nielota
Pierwsze półrocze tego roku nie było
zbyt udane dla Penguina – spadek zysków sięgnął niemal 50 procent. Winny
temu jest głównie niespodziewane sukcesy Igrzysk śmierci Susanne Collins
i Pięćdziesięciu twarzy Greya E.L. James,
opublikowanych przez konkurencję (odpowiednio: Scholastic i Vintage Books;
RandomHouse, do którego należy Vintage, ogłosił, iż dzięki temu dochody firmy
wzrosły w tym okresie o 20 procent. Informację o tym «Publishers Weekly»
opatrzył tytułem Szary przynosi zielone).
Marjorie Scardino, dyrektor naczelna Pearson Group, właściciela Penguina,
mówi wprost: „Te tytuły zniekształciły
oblicze rynku, sprzedaż Greya przekroczyła 30 mln egzemplarzy, w Stanach
książka wypchnęła inne tytuły”.
Penguin liczy na rosnącą sprzedaż ebooków (stanowią obecnie jedną piątą
W centrum londyńskiej dzielnicy teatrów – Covent Garden – stanie pomnik
Agathy Christie. Autorka była pierwszą
kobietą-dramaturgiem, która mogła pochwalić się tym, że na scenach Londynu
grane były równocześnie trzy jej sztuki.
Nieciekawy artystycznie monument, zaprojektowany przez rzeźbiarza Bena
Twinston-Daviesa, odsłonięty zostanie
25 listopada – na dzień ten przypada 60.
rocznica londyńskiej premiery granej do
dziś Pułapki na myszy, sensacyjnej historyjki najbliższej „Kobrze”, kultowemu niegdyś spektaklowi TVP. [red]
Jesienne
rankingi noblowskie
W tym roku wyjątkowo wcześnie – pod
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
koniec sierpnia – bukmacherska firma
Ladbrokes ogłosiła statystyki zakładów
dotyczących tegorocznego literackiego
Nobla. Na pierwszym miejscu figuruje
Haruki Murakami, zaraz za nim na liście
znajdują się chiński pisarz Mo Yan oraz
holenderski prozaik Cees Nooteboom.
Po tym, jak w zeszłym roku nagrodą
uhonorowany został Tomas Tranströmer, typowany przez hazardzistów na
drugiej pozycji, akcje bukmacherskich
rankingów wzrosły.
Największe szanse (wyceniane na
11:1) ma w tym roku Murakami. Philip
Roth jest na miejscu ósmym, a zaraz po
nim plasuje się Cormac McCarthy; jak co
roku na liście w okolicach pierwszej dziesiątki pojawiają się Thomas Pynchon i Alice Munro. Stale wysuwany do nagrody
Adonis pozwolił się tym razem wyprzedzić Ismailowi Kadare, nasz żelazny kandydat Adam Zagajewski obstawiany jest
w szacunku 34:1, Olga Tokarczuk i Tadeusz Różewicz zrównali się w zakładach
Ladbrokes wynikiem 101:1. [as]
Listopad Schulza
Senat RP ogłosił listopad 2012 r. Miesiącem
Brunona Schulza. W ten sposób uczczono
wybitnego pisarza, malarza i rysownika, autora m.in. słynnego Sanatorium pod klepsydrą. W 2012 r. przypada 120. rocznica urodzin Brunona Schulza i 70. rocznica jego
tragicznej śmierci w listopadzie 1942 r.
„Bruno Schulz to twórca na wskroś
oryginalny. Jego utwory, tłumaczone na
wiele języków, czytane i znane koneserom literatury, wciąż mogą być odkrywane na nowo – i w Polsce, i poza jej granicami. Postać i dzieła Schulza mogą stać
się także punktem wyjścia rozmów o relacjach polsko-żydowsko-ukraińskich” –
uznali senatorowie. [as]
Wszystkie informacje o imprezach
w danym miesiącu prosimy
przesyłać do 15. dnia danego miesiąca na adres poczty elektronicznej
[email protected]
raptularz
sierpień 2012
1 SIERPNIA wystartowała prowadzona
przez Wojciecha Kuczoka Kawiarnia Literacka na OFF Festivalu w Katowicach.
Tym razem można było spotkać m.in. Justynę Bargielską, Olgę Tokarczuk, Wojciecha Bąkowskiego, Radosława Kobierskiego, Mariusza Sieniewicza, Piotra Sommera, Andrzeja Stasiuka, Janusza Rudnickiego, Sławomira Shutego i Krzysztofa Vargę. Podczas Festiwalu działała Letnia
Czytelnia, zorganizowana przez Krytykę
Polityczną w ramach akcji Park Książki.
2 SIERPNIA zakończył się Tydzień Włoski
w Czułym Barbarzyńcy w Krakowie,
w czasie którego m.in. miały miejsca
spotkania z prof. Joanną Ugniewską
z Katedry Italianistyki UW – autorką zbioru szkiców Podróżować, pisać, poświęconych podróżom oraz pisarzom opowiadającym o wyprawach w przeszłość śladami pamięci, w poszukiwaniu utraconej części siebie samych (Fundacja Zeszytów Literackich, 2011), koncert muzyki włoskiej w wykonaniu solistki gitarowej Hanny Kubicy, pokaz filmu Cichy
chaos (reż. A. L. Grimaldi).
3 SIERPNIA rozpoczął się I Nadmorski
Plener Czytelniczy na gdyńskim Skwerze Kościuszki. Książki zaprezentowało
ponad 60 wydawców. Gośćmi imprezy
byli m.in. Anna Czerwińska-Rydel, Sabina Czupryńska, Dorota Gellner, Franciszek Haber, Małgorzata Kalicińska, Anna
Klejzerowicz, Zofia Kucówna, Krzysztof
Łoszewski, Marek Przybylik, Piotr
Schmandt, Małgorzata Sokołowska, Stefan Szczepłek, Leszek Talko, Wojciech
Widłak, Monika Witkowska. Plener organizowany był przez Miasto Gdynia we
współpracy ze spółką Targi Książki i firmą Murator EXPO.
4 SIERPNIA w kawiarni Czuły Barbarzyńca w Krakowie miał miejsce wieczór pod
znakiem dwóch kółek. Sobota Cyklistów
kojarzyć się teraz powinna zarówno z Biblią cyklistów, czyli książką Trzeci Policjant irlandzkiego prozaika Flanna
O’Briena, jak i z otwarciem działającej
przy księgarni wypożyczalni rowerów.
W programie wieczoru aktor Jakub Kosiniak przeczytał fragmenty Trzeciego Policjanta, muzykę celtycką zagrał zespół
Banshee, odbyła się projekcja filmu Boso
ale na rowerze (reż. Felix Van Groeningen). Wypożyczalnia rowerów powstała
przy współpracy z firmą Biketrip, a
wszystkie rowery posiadają przytwierdzoną do bagażnika reprodukcję okładki powieści O’Briena. Są to na razie jedyne takie literackie rowery w Polsce!
5 SIERPNIA w Trójmieście zakończył się
XVI Festiwal Szekspirowski, w programie
którego znalazły się trzy polskie przedstawienia wyselekcjonowane z polskich
premier szekspirowskich ostatniego sezonu: Burza (reż. M. Kleczewskiej, Teatr
Polski z Bydgoszczy), Makbet (reż. M. Libera, Teatr Współczesny ze Szczecina),
Król Ryszard III (reż. G. Wiśniewskiego, Teatr im. St. Jaracza z Łodzi). Podczas Festiwalu zaprezentowano również spektakle z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Rumunii,
Macedonii, Włoch oraz Rosji.
6 SIERPNIA Śląski Wawrzyn Literacki
2011 wręczono Zbigniewowi Białasowi
za powieść Korzeniec (Wydawnictwo
MG, 2011). Wawrzyn jest nagrodą lite-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
R A P T U L A R Z
9
R A P T U L A R Z
10
racką przyznawaną od 1999 r. przez czytelników Biblioteki Śląskiej w Katowicach
za najlepszą książkę poprzedniego roku
kalendarzowego. Podczas obecnej edycji
wśród książek nominowanych obok Korzeńca znalazły się: Lekka przesada Adama Zagajewskiego (wydawnictwo a5),
Powiedzieć. cokolwiek Janusza Szubera
(WL), Miłosz. Biografia Andrzeja Franaszka (Znak), Gdyby czas był ziemią Bogusławy Latawiec (Biblioteka Toposu), W pośpiechu Przemysława Kanieckiego i Tadeusza Konwickiego (Wydawnictwo
Czarne), Z Miłoszem Aleksandra Fiuta
(Pogranicze), Drugie ja Radosława Kobierskiego (Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury).
8
w Galerii WBP im. Hieronima
Łopacińskiego w Lublinie już po raz 18.
wręczono Nagrodę im. Anny Platto;
w tym roku jej laureatką została Grażyna
Milaniuk z filii Wola Osowińska GBP
w Borkach. Nagroda przyznawana jest od
1995 r. pracownikom bibliotek publicznych województwa lubelskiego za szczeSIERPNIA
gólny wkład w pracę z dziećmi i młodzieżą oraz promocję czytelnictwa wśród
młodych czytelników. Fundatorką nagrody jest siostra patronki – Mirosława. Anna
Platto (1944-1995) była kustoszem bibliotecznym i metodykiem bibliotekarstwa dziecięcego. Prowadziła zajęcia z literatury w lubelskiej filii Centrum Ustawicznego Kształcenia Bibliotekarzy. W Bibliotece im. H. Łopacińskiego zajmowała
się organizacją, profilowaniem działalności, programowaniem pracy oraz doradztwem metodycznym bibliotek dziecięcych. Duże innowacje wniosła w doskonalenie zawodowe bibliotekarzy. Organizatorami Nagrody są WBP im. H. Łopacińskiego w Lublinie, Towarzystwo Biblioteki Publicznej im. H. Łopacińskiego,
Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich Zarząd Okręgu w Lublinie.
16 SIERPNIA nastąpiła odsłona nowej
strony Antykwariatu Górskiego Filar
www.antykwariat-filar.pl. Witryna nabrała wreszcie nowoczesnego kształtu. Stary
mechanizm sklepu został skonstruowany
w… ubiegłym wieku. Filar to prawdopo-
870104
dobnie pierwszy antykwariat książkowy
ze stroną transakcyjną w polskiej sieci.
Wszystkie 20000 pozycji i 16000 zdjęć
dostępne są łatwiej, szybciej, bardziej intuicyjnie. Wszelkie komentarze, uwagi
i sugestie mile widziane!
17 SIERPNIA w WBP im. E. Smółki w Opolu
zakończono wystawę „Z kresowego albumu”, która była poświęcona repatriantom
ze Lwowa, Krzemieńca, Stanisławowa,
Mariampola, Kołomyi, Wilna, Lidy i Baranowicz. Ekspozycja prezentowała zdjęcia
oraz dokumenty prywatne osób, które po
II wojnie światowej, w latach 1945 i 1946
musiały opuścić rodzinne miejscowości
i rozpocząć wszystko od nowa.
18 SIERPNIA rozpoczął się Festiwal „Literacki Sopot”. Organizatorem Festiwalu
jest Urząd Miasta Sopot, a głównym partnerem Instytut Książki. Przy organizacji
„Literackiego Sopotu” współpracują także
Fundacja Nagrody Literackiej NIKE, Instytut
Reportażu i TVP Kultura oraz niemal
wszystkie sopockie instytucje: Miejska Biblioteka Publiczna, Państwowa Galeria
25 SIERPNIA podczas trwającego we
Wrocławiu XXVII Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki Polcon
2012, ogłoszono wyniki konkursu o Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza
A. Zajdla za rok 2011. W kategorii powieść nagrodzono Grillbar Galaktyka Mai
26 SIERPNIA minęło 30 lat od śmieci
Anny German, jednej z najwybitniejszych gwiazd polskiej estrady. Z tej okazji nakładem Wydawnictwa MG ukazała
się książka Marioli Pryzwan Anna German
o sobie, a w księgarni Matras przy Nowym Świecie w Warszawie miało miejsce spotkanie poświęcone piosenkarce.
26 SIERPNIA Zakamarki świętowały 5. urodziny na poznańskim dziedzińcu Zamkowym. Z tej okazji wydawnictwo zaprosiło czytelników na wspólne świętowanie
na Dziedzińcu Zamkowym CK Zamek
w Poznaniu. W programie znalazły się
warsztaty inspirowane książkami, gra detektywistyczna z Lassem i Mają, wspólne
muzykowanie oraz wiele innych atrakcji.
31 SIERPNIA Chełmska BP zorganizowała
Chełmską Noc Kultury. Można było
zwrócić przetrzymane książki bez ponoszenia kar finansowych i uczestniczyć
w literackiej biesiadzie z twórcami
Chełmskiej Grupy Literackiej „Lubelska
36” pod hasłem „Cudze chwalicie, swego nie znacie”, umożliwiającej poznanie
chełmskich pisarzy i poetów oraz ich literacki dorobek. Młodsze grupy wiekowe wzięły udział w queście pod nazwą
„Czytam, wiem, odnajduję”, czyli zwiedzanie zabytków Chełma połączone
z odkrywaniem ich tajemnic.
31 SIERPNIA w Turdzie w Instytucie Polskim w Bukareszcie zakończyła się ekspozycja „Obrońca dzieci. Opowieść o Januszu Korczaku”, która powstała na bazie
książki Tomka Bogackiego pod tym samym tytułem z okazji trwającego Roku
Korczaka w 70. rocznicę śmierci. Plansze
zostały zawieszone na wysokości jednego metra, by dzieci miały do nich swobodny dostęp, zaś dorośli musieli się nad
nimi pochylić – tak jak do dzieci, by je
zrozumieć. Autor książki, Tomek Bogacki
(ur. 1950) ukończył ASP w Warszawie. Zawodowo zajmuje się tworzeniem książek
dla dzieci, projektów filmów animowanych i scenografii teatralnych. [mc]
8.08 Anna Platto
25.08 Mariola Pryzwan i mą ż Anny German,
Zbigniew Tucholski
fot. Iwan Iliczow
22 SIERPNIA zakończyła się wystawa „Kafka & Schulz. Mistrzowie Pogranicza”
w Czeskim Centrum w Pradze poświęcona twórczości Franza Kafki (18831924) i Brunona Schulza (1892-1942) pisarzy światowego modernizmu, środkowoeuropejskich Żydów i obywateli
światów minionych, czesko-niemieckożydowskiej Pragi i polsko-ukraińskożydowskiej Galicji. Wystawa „Mistrzowie
pogranicza” zwróciła uwagę na paralele
łączące życiorysy i twórczość praskiego
prozaika oraz polsko-żydowskiego artysty. Zaś koncepcja wystawy powstała
w Sztokholmie, we współpracy tamtejszego Czeskiego Centrum, Instytutu Polskiego oraz Muzeum Żydowskiego. Fotografie i grafiki zostały opatrzone oryginalnymi komentarzami szwedzkiej poetki, pisarki i tłumaczki Agnety Pleijel (autorki m.in. powieści Lord Nevermoor, Prószyński i S-ka, 2003). Część wystawy stanowiły modernistyczne rysunki Brunona
Schulza oraz kopia jego jedynego zachowanego olejnego obrazu Spotkanie.
Praska odsłona projektu „Kafka & Schulz”
została w znaczący sposób zmodyfikowana i dostosowana do potrzeb praskiej
publiczności. We wrześniu i październiku
wystawę będzie można jeszcze zobaczyć w Instytucie Polskim w Pradze.
Lidii Kossakowskiej (Fabryka Słów, 2011).
Nagrodę za najlepsze opowiadanie zdobył tekst Bajka o trybach i powrotach Jakuba Ćwieka z antologii Księga wojny
(Agencja Wydawnicza Runa, 2011).
31.08 Noc Kultury w Chemie
201208 wystawa o Korczaku
fot Michał Dagajew
Sztuki, Zatoka Sztuki oraz Towarzystwo
Przyjaciół Sopotu – Dworek Sierakowskich. W programie Festiwalu znalazło się
blisko 50 wydarzeń kulturalnych związanych z promocją literatury i czytelnictwa.
Do Sopotu zjechali wybitni twórcy, m.in.
Mariusz Szczygieł, Jacek Hugo-Bader,
Ignacy Karpowicz, Joanna Bator, Ewa
Winnicka, Wojciech Tochman, Witold
Szabłowski, Jurij Andruchowycz i wielu
innych. Zakątki Sopotu – Park Północny,
Plac Przyjaciół Sopotu – tętniły przez 5 dni
rytmem literackich spotkań, projekcji filmów inspirowanych literaturą, warsztatami dla dorosłych i dzieci, biciem czytelniczych rekordów, wymianami książek.
R A P T U L A R Z
11
Jakub Ć wiek, Jadwiga Zajdel, Maja Lidia
Kossakowska
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
P ó Ł K A
Ż E N A D Y
12
Pejcz
nad pomidorową
Magdalena Mikołajczuk
Dzisiaj o żenadzie koncertowej, bo bestsellerowej.
Kręcąc nosem nie można zapominać, że chodzi o książkę,
która porwała miliony kobiet i stała się sukcesem wydawniczym
większym niż Millenium Stiega Larssona.
ięśnie w najgłębszej, najciemniejszej części
mnie kurczą się w cudowny sposób. Ból
jest tak słodki i ostry, że chcę zamknąć
oczy, ale jestem zahipnotyzowana spojrzeniem jego szarych oczu, wpatrujących się płomiennie w moje”.
Harlequin powraca! Hurra! Teraz jednak zamiast drewnianej
szabli ma w ręku pejcz, a czarną maskę zamiast sobie, najchętniej założyłby skrępowanej Kolombinie. Harlequinowy styl wylewa się z książki Pięćdziesiąt twarzy Greya autorstwa E.L.James.
To pierwszy tom trylogii o studentce Anastazji i młodym, przystojnym, piekielnie bogatym biznesmanie. Christian jest zafascynowany Anastazją, ona nim, ale żeby nie było tak lukrowato, książę z bajki ma w sobie wiele z markiza de Sade i proponuje
dziewczynie układ, w którym on będzie Panem, a ona Uległą.
Po początkowym przerażeniu Anastazja powoli wciąga się w tę
grę. Od mniej więcej dwusetnej strony (z 600-stronicowego
tomu) następują więc opisy w rodzaju „wydaję okrzyk, wywołany
klapsem i jego nagłym wejściem, i natychmiast dochodzę, jeszcze i jeszcze, rozpadając się pod nim na kawałki, gdy tymczasem on dalej rozkosznie wbija się we mnie”. Określenie „łechtaczka” czy „penis” pojawia się może ze dwa razy, zamiast nich
mamy „jego męskość” i „jej kobiecość”, chociaż są też stylistyczne odkrycia w rodzaju „prywatnych lodów o smaku Christiana Greya”. Anastazja nieustannie wsłuchuje się w głos swojej „wewnętrznej bogini”, która każe jej być niegrzeczną (dotychczas słyszałam tylko o „domowej bogini” z książek kulinarnych Nigelli Lawson, ale okazuje się, że współczesne boginie są
zapracowane nie tylko w kuchni).
Powieść daje wiele powodów do śmiechu, chociaż humoru
w niej jak na lekarstwo. Christian Grey jest człowiekiem bardzo
serio: wielostronicowa umowa, zgodnie z którą Christian ma
być Panem, a Anastazja Uległą, zawiera oprócz „podziału ról”
i wynikających z tego obowiązków Uległej także np. zalecenia
dietetyczne i plan ćwiczeń z osobistym trenerem. Najlepsza jest
„M
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
jednak lista praktyk sado-masochistycznych, na które może się
zgodzić lub nie zgodzić Uległa. I to są te piękne momenty, kiedy naprawdę czuję, że dzięki książkom robię się mądrzejsza,
choć jednocześnie uświadamiam sobie własne, niewybaczalne
braki. Parę określeń z listy musiałam sprawdzić w googlach, bo
taki na przykład fisting był, jak się okazało, zupełnie poza sferą
mojej świadomości czy nawet wyobraźni, i nadal trochę jest
(zwłaszcza fisting analny), co przyznaję publicznie, chociaż
wiem, że taka zaściankowość myślenia odbiera prawo do pisania nawet na poczcie, a co dopiero na łamach. Podobną frustrację wywołał brak wiedzy na temat np. zatyczek analnych.
W depresję wpędził mnie także inny wniosek płynący z tej książki: każde zbliżenie erotyczne kończy się wulkanicznym, jednoczesnym orgazmem obu stron, a u kobiety najczęściej jest to orgazm wielokrotny! Zawsze! Nie ma pustych przebiegów! I to od
pierwszego razu! Bo należy dodać, że Anastazja jest dziewicą,
jak w piosence Kabaretu Starszych Panów, tylko nikt jej głowy
nie odcina, chociaż dopływ powietrza czasami tak, w ramach
dostarczania przyjemności.
Słyszy się głosy, że ta książka dewastuje zdobycze feminizmu, bo pokazuje kobiecą tęsknotę za męską dominacją. Literatura ma siłę, ale może jednak nie przesadzajmy. Szmirowata
książczyna nie odbierze kobietom ani prawa do głosowania, ani
do pracy zawodowej, ani do decydowania, czy chcą mieć dzieci czy nie. Najwyżej może im uświadomić, że w łóżku – i tylko
w łóżku – chcą czasami być skute i kneblowane, w ramach odgrywania pewnych ról, nie przekładających się na resztę życia.
A dlaczego Pięćdziesiąt twarzy Greya to taki gigantyczny sukces?
To pewnie pytanie do psychologów i seksuologów, ale według
mnie chodzi o połączenie smaków słodkich i ostrych, bajki
o Kopciuszku i lekkiej pornografii. Jest tu i miłość bogatego
przystojniaka, i ostry seks, o którym wiele kobiet nawet nie umie
rozmawiać. Taki pejcz świszczący nad pomidorową w białym
domku. [mam]
Michał Słomka
Najczęściej zadawanym pytaniem o komiks podczas wywiadów
udzielanych dla mediów jest beztroskie: „Jak ma się komiks?”.
Odpowiadam wtedy, że najlepiej ocenią to sami czytelnicy,
słuchacze, widzowie. Niech wypowiedzą się, co sądzą
na jego temat i co ostatnio czytali.
ie trzeba być fanem, by czytać komiksy. Nie trzeba
być kolekcjonerem, by je kupować. Dziś jednak nie
da się już powiedzieć „lubię komiksy”; podobnie
jak od dawna nie da się w równie ogólny sposób
powiedzieć „lubię filmy”, „lubię literaturę”.
Kto czyta, ten wie, że komiksy są różne. Sensacyjne, historyczne, przygodowe, obyczajowe itd. Dobre i złe, mądre i głupie. Podobnie jak książki czy filmy.
Kto nie czyta, ten prawdopodobnie nie trafi i na ten tekst. Ale
przecież to właśnie dla nieczytających komiksów są tego typu
wypowiedzi; tym niezorientowanym mają oczy otworzyć wywiady.
Najczęściej przebiegają mniej więcej tak: zagajenie – komiks
jest rówieśnikiem kina i podobnie jak film ma jarmarczno-rozrywkową genezę; potem stwierdzenie, że w innych krajach komiks jest równoprawnym elementem kultury; dalej konstatacja,
że komiksy nie są tylko dla dzieci i zdarzają się prawdziwie artystyczne realizacje; następnie uwaga, że księgarze i bibliotekarze
powoli zaczynają sięgać po komiks. Na końcu pada wyliczanka
naszej komiksowej klasyki: Tytus, Romek i A’Tomek, Kapitan Żbik,
Kajko i Kokosz.
Artyści komiksowi, ich wydawcy oraz organizatorzy festiwali
komiksowych, a także krytycy i historycy tego gatunku wciąż pytani są przez dziennikarzy o komiks w PRL; o to, czy komiks jest
sztuką, czy też – jak ma się dziś polski komiks.
A tymi tematami już od dawna zajmują się naukowcy. Czy
i komu jest wciąż potrzebne kręcenie się wokół historii, genezy,
teorii komiksu, żeby zachęcić nowych odbiorców do sięgnięcia
po zeszyty z rysowanymi paskami? Czy czytając książki, oglądając filmy, słuchając muzyki myśli się o przeszłości tych dziedzin?
W eseju Jak czytać książki Josif Brodski udziela kilku rad na tytułowy temat, by oszczędzić nam czasu i rozczarowań. Większość z porad Brodskiego można odnieść również do komiksów. Jeśli jednak ktoś chciałby osadzić swoje lektury komiksowe
w kontekście kultury i historii, warto sięgnąć po książki Adama
Ruska: Tarzan, Matołek i inni. Cykliczne historyjki obrazkowe w Pol-
N
sce 1919-1939; Leksykon polskich bohaterów i serii komiksowych;
Od rozrywki do ideowego zaangażowania. Komiksowa rzeczywistość w Polsce w latach 1939-1955.
Radzę też raz na pół roku sięgnąć po «Zeszyty Komiksowe».
Można również „polubić” na Facebooku strony i profile polskich
wydawnictw komiksowych lub ewentualnie powpisywać się na
ich newslettery czy zasubskrybować kanały RSS. Nie ma ich wiele. Alfabetycznie: Centrala, Dolna Półka, Egmont, Hanami, Kultura Gniewu, Mroja Press, Mucha Comics, Ongrys, Post, Taurus, Timof, Ważka, Zin Zin Press. Proszę sprawdzić, czy to wciąga, interesuje. Wreszcie, polecam po prostu sięgnąć po komiksową
ofertę na nielicznych (niestety!) półkach niewielu (szkoda!) księgarni, bibliotek oraz butików przy niektórych muzeach i galeriach.
Pozwoli to przynajmniej uniknąć sądów, jakimi co jakiś czas
zaskakują nas ludzie kultury. Jak na przykład deklaracja Pawła
Huellego przytoczona w artykule Igi Nyc Powieść z dymkiem
(«Wprost», 11/2011), gdzie autor Weisera Dawidka wyznaje, że
nienawidzi komiksu, bo to sztuka dla ubogich.
Zainspirowana tą wypowiedzią akcja, w której poproszono
internautów o przesyłanie opinii innych pisarzy, autorów słowników, publicystów, naukowców, przyniosła wiele podobnych
stwierdzeń. Wszystkie wypowiedzi świadczą o jednym: na temat komiksu w Polsce panuje ogólna niewiedza. Co oczywiście,
jak to często bywa, nie przeszkadza się o nim wypowiadać.
Rzecz jasna, pojawia się bardzo dużo słabych komiksów, ale
w przeciwieństwie do słabych filmów, literatury czy malarstwa to
właśnie te nieudane prace najczęściej uważa się za reprezentatywne dla gatunku.
A my, dlaczego czytamy komiksy? Przecież nie po to, żeby
sobie udowadniać to, o czym było powiedziane powyżej. Czytamy, bo umiemy i lubimy. Wnikamy na wyższy poziom, między
kadry i sceny. Bo to właśnie tam odbywa się jedna z najciekawszych lektur komiksu. Jak mawiał pewien komiksowy klasyk,
sensem kontaktowania z komiksem jest umiejętność czytania
obrazów i oglądania słów. [mis]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
F E L I E T O N
na ten temat
©Dennis Wojda
Normalnie
Michał Słomka,
ur. 1978 w Tomaszowie
Mazowieckim. Historyk kultury;
założyciel projektu CENTRALA
Central Europe Comics Art
promującego sztukę komiksu
Europy środkowe
G O Ś C I N N Y
13
momentów
Monika Małkowska
Monika Małkowska,
niezależna publicystka,
krytyk sztuki i mody.
Wykłada na Wydziale
Mediów i Scenografii
warszawskiej ASP
Osiem ósmych
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
14
Dlaczego zajęłam się komiksem
– pyta mnie ten i ów.
Poważny krytyk sztuki, a ima się
pop-kultury. Odpowiadam:
bo w komiksie ambitnym, wysokich
artystycznych lotów, do tego już
dostępnym w Polsce, dzieje się ciekawiej,
niż w większości naszych galerii
i muzeów. Część komiksowej twórczości
– ta, którą biorę na warsztat – leży
daleko od komercyjnego banału
i wymaga od odbiorcy sporego wysiłku
intelektualnego. Niemniej istotny jest
aspekt plastyczny – komiks oferuje
nieskończenie bogatą paletę technik,
pomysłów, chwytów i rozwiązań.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
Mgr Jan Koza
aradoksalnie, w naszym kraju rysowane paski uważa
się za rozrywkę dla dzieci/młodzieży/Fniedorozwiniętych. Artyści komiksu muszą imać się innych zajęć,
żeby przeżyć. Jeśli są cenieni, to ze względu na prace ilustratorskie, filmowe czy satyryczne – komiksy uchodzą za swoiste hobby, pozostałość po młodzieńczych pasjach. Podobnie
P
wydarzenia i imprezy komiksowe – traktowane są jako ściśle
środowiskowe, bez wpływu na całokształt kultury.
To ja mówię: mylicie się. Nadchodzą w Polsce czasy komiksu.
Oraz filmu animowanego, często spokrewnionego z komiksem.
Czas przypatrzyć się choćby wycinkowi komiksowej kreatywności w tym szlachetnym, niegłupim wydaniu. Wespół z Adamem
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
M O M E N T Y
K O M I K S O W E
fot Daniel Barczyń ski
15
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
16
WikiCommons
Jacek Frąś
Gawędą podjęliśmy się roboty kuratorskiej, proponując w warszawskiej Galerii Grafiki i Plakatu prace
ośmiorga artystów, tak różnych, jak to tylko było
możliwe.
Momenty były, zatytułowaliśmy wystawę. Bo
ukonstytuowaliśmy ośmioosobowy zespół na moment, na czas pokazu. Każdy z uczestników opowiada o jakimś momencie z życia własnego bądź figur anonimowych. Poza tym, słuchaczom Trójki
użyte w nazwie powiedzonko na pewno skojarzy
się z kapitalną audycją 60 minut na godzinę, w której
żelazną pozycją był skecz „Para-męt pikczers czyli
kulisy srebrnego ekranu”. Dialogi na temat aktualnego filmowego repertuaru kończyło sakramentalne pytanie zadawane niejakiemu Jędrkowi przez
niejakiego Mańka: „Momenty były?” Odpowiedź
brzmiała: „Masz!” Chłopakom chodziło o seks na
ekranie, w tamtych warunkach ustrojowych w wersji
soft lub wręcz w formie domyślnej. Zapewniam – dobry komiks jest jak „fajny
Ada Buchholc
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
M O M E N T Y
17
K O M I K S O W E
Małgorzata Jabłońska
fot Olga Wró bel
film” (przypomnę – skecze zaczynały się od słów: „Fajny film
wczoraj widziałem…”).
Proponujemy wybór komiksów, których autorzy – w większości młodzi i bardzo młodzi – momentami dotykają całe
spraw łóżkowych, lecz poza nimi poruszają mnóstwo spraw
i problemów nie podpadających pod powyższą klasyfikację.
W przedstawionych historiach zobaczymy sytuacje niby banalne, ale zaskakująco pokazane; wyznania osobiste do granic
ekshibicjonizmu; zobrazowane emocje; zilustrowane procesy
myślowe; codzienne czynności zaszyfrowane jak gra; wizje
niejasne a intrygujące, wymagające od widza uruchomienia
wyobraźni tudzież intuicji.
W pokazie Momenty były całkiem przypadkowo udało nam
się uzyskać parytet. Przedstawiam uczestników: Ada Buchholc, Daniel Chmielewski, Jacek Frąś, Małgorzata Jabłońska,
Mgr Jan Koza, Maciej Sieńczyk, Patrycja Synowiecka, Wioleta
Wnorowska.
Zacznę od artysty utytułowanego, znanego z łam «Polityki» (dostał rubrykę po niedawno zmarłym Andrzeju Czeczocie). Mgr Jan Koza (to nick, naprawdę nazywa się inaczej) ry-
Daniel Chmielewski
870104
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
18
Maciej Sieńczyk
suje tak niezdarnie, że pięcioletni synek sąsiadki potrafi ładniej. Tyle że Koza wie, po co i dlaczego kreśli koślawe, paskudne postaci – charakteryzuje w ten sposób przeciętnego Polakrodaka. Kostropate figury porozumiewają się równie nieudacznym językiem, i to bywa
śmieszne, a niekiedy wcale – bo zbyt prawdziwe. Drugi utytułowany z momentalnej gromadki to Jacek Frąś: jako jedyny Polak jest laureatem prestiżowego festiwalu w Angoulême,
a także zdobywcą Grand Prix MFK w Łodzi. Jego pozornie obiektywny, niby wyprany
z emocji sposób relacjonowania wydarzeń jest jak dobry dokument – uczucia są poza kadrami. Za to Ada Buchholc nie unika w pracach napięć i szarpaniny – ale obrazuje to tak
elegancko i atrakcyjnie, że prawie nie zauważa się ukrytego w tym bólu. Małgorzata Jabłońska kreatywnie podeszła do grafiki komputerowej, kodów informacyjnych i słowo-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
19
Wiola Wnorowska
twórstwa. Typowe dla jej stylu,
zgeometryzowane ludziki na
pierwszy rzut oka przypominają
roboty, mechanizmy, pionki. Jednak sytuacje z ich udziałem pełne są podtekstów; oscylują między banałem a poezją. Daniel Chmielewski jest często bohaterem swych niemal realistycznych, autoreferencyjnych opowieści; tematy
z życia artysty, z dużą dozą autoironii. Maciej Sieńczyk to jedyny „absurdolog” wśród uczestników. Jego metoda twórcza też trąci nonsensem: opracowuje kompozycje kawałkami, dzieli postaci na poszczególne części i dopiero na
ekranie skleja, co daje efekt, dziwaczny, niepokojący, a nawet z lekka makabryczny. Analogiczne do stylu rysowania
są surrealistyczno-komiczne fabuły. Wiola Wnorowska i Patrycja Synowiecka jeszcze studiują na warszawskiej ASP –
uznaliśmy jednak obydwie za godne dołączenia do pozostałych. Wnorowska rozgrywa swoje momenty w kilku planach jednocześnie: maże/szkicuje figury, w których można
ją rozpoznać, zarazem pozwala widzom zobaczyć swoje
myśli, skojarzenia, bodźce. Synowiecka zaś brutalnie przedstawia siebie-antybohaterkę miłosnych niepowodzeń oraz
ich niewesołych konsekwencji.
Wszyscy wybrani autorzy mówią o sprawach istotnych nie tylko dla nich. Sądzę, że w tych momentach niejeden widz odnajdzie coś znajomego. I jeszcze coś
– na wybranych przez nas momentach twórczość ośmiorga
komiksiarzy się nie kończy. Zapraszamy do sięgania po więcej: po
starsze prace, wydawnictwa, filmy animowane. [mm]
Patrycja Synowiecka
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
20
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
Adam Gawęda, l. 37
od zawsze: miłośnik komiksu i filmu
teraz: freelancer, copyrighter, scenarzysta
kiedyś: prawnik, urzędnik ministerialny,
związkowiec, dziennikarz kulturalny,
radiowiec, prezes spółek, inwestor
giełdowy, sprzedawca klapek
Kredka
+ człowiek
= komiks
Adam Gawęda
Na początku był… no właśnie!
Kiedy pojawił się komiks?
Są tacy, którzy wierzą
że egipskie malowidła ścienne
są komiksami; inni utrzymują,
że korzeniami komiksu
są staroindyjskie płaskorzeźby;
jeszcze inni uważają,
że prekursorami graficznych
opowieści były tradycyjne
japońskie drzeworyty.
Kwestie genealogii zostawmy
naukowcom albo
„komiksologom”.
J
edno wiadomo na pewno – gatunek osiągnął apogeum
w XX wieku, choć protoplastów tej formy sztuki odnajdziemy w USA i Europie w XIX stuleciu (np. Rudolf Töpffer,
Wilhelm Busch, Gustave Doré). Jednak wyprzedził ich zdecydowanie Japończyk Koikawa Harumachi – w 1775 roku opublikował Kinkin sensei eiga no yume (Cudowne marzenie pana
Złocistego), historię obrazkową inicjującą wpływowy gatunek
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
kibyōshi, pierwszych komiksów dla dorosłych. Ponad dwieście
lat później kolejny Japończyk, Seichii Hayashi, wydał w latach
1970-71 serializowaną mangę Sekishoku Erejii (Elegia w czerwieni), czym wyprzedził Amerykanina Willa Eisnera, otwierającego
rozdział tak zwanej powieści graficznej pracą A Contract with
God, and Other Tenement Stories (1978).
Nie da się ukryć prawdy bolesnej dla zachodniej kultury: królestwem komiksu jest Japonia, największy komiksowy rynek
świata z nakładami przekraczającymi 600 milionów komiksów
rocznie. Jednak w powszechnej świadomości ludzi zachodu
królestwem komiksu jest USA, a tamże – światy DC Comics i Marvel Comics, które powołały do życia superbohaterów pokroju
Batmana czy Supermana. Oni to, mając najlepszy pi-ar, uczynili
z komiksowych bohaterów globalne marki, poza komiksem
przynoszące gigantyczne zyski w postaci filmów i gadgetów. To
na tym się teraz zarabia, podczas gdy papierowe zeszyty to już
w Ameryce rynek schyłkowy. Niecni kapitaliści liczą, że nadchodząca era digitalizacji może – paradoksalnie – ożywić konwencjonalny komiks. Ale że to na razie przyszłość, wróćmy jeszcze
do początków komiksowego boomu.
Jest przełom XIX i XX wieku. W USA rozwój prasy idzie w parze z popularnością historyjek obrazkowych, które przeistaczają
się w komiks prasowy. Najwięcej do powiedzenia ma niejaki Richard Felton Outcault i jego dzieło The Yellow Kid (którego lektura wciąż sprawia frajdę, nie jest to bynajmniej historyczna ramota). Wtedy też pojawia się pojęcie „comic” i „comic strip”, które z latami zamienia się w nazwę gatunku – komiks. Czyli coś
śmiesznego, satyrycznego. (Tu wtręt: Japończycy znów byli
pierwsi; już na początku XIX wieku, za sprawą publikacji Hokusai
Manga [Obrazki Hokusaia], wymyślili pokrewną dziedzinę
i nadali własną, do dziś funkcjonującą nazwę – manga.)
Satyryczny komiks prasowy rozkwitł w efekcie… biedy. Szalał
wielki kryzys, naród potrzebował rozrywki. Popularność rysowa-
nym składnikiem są elementy graficzne nie będące słowami, aczkolwiek tekst może w niej odgrywać
istotną rolę” – za miłośnikiem gatunku, redaktorem naczelnym
«Zeszytów Komiksowych» Michałem Błażejczykiem.
Dziś definicje encyklopedystów brzmią anachroniczne, żeby
nie powiedzieć – niekompetentnie. Dwie pierwsze hasła zdradzają nieznajomość gatunku – są
przecież komiksy opowiadające
nie tylko głupawe „historyjki’, lecz
historie poważne, nawet dramatyczne (np. Maus Arta Spiegielmana – nagrodzony Pulitzerem, Palestine Joe Sacco – nagrodzony
American Book Award). Są komiksy z narratorem; komiksy pozbawione „dymków”, czyli dialogów
i w ogóle narracji słownej, oparte wyłącznie na fabule obrazowej. Co do techniki – nie ma ograniczeń. Dziś zdarzają się fotokomiksy (ze zdjęć), prace komputerowe czy wykonane technikami łączonymi.
W ostatniej z przytoczonych definicji, stworzonej przez
znawcę komiksu, razi zbytnie zawężenie pojęcia oraz brak precyzji słownej. Dlaczego obrazki mają być „ułożone obok siebie”?
Przecież są komiksy o nietradycyjnej topografii obrazowania
(np. narracja kołowa w obrębie jednej planszy; narracja luźna,
bez wyraźnego podziału na kadry; operowanie jednym kadrem
na stronę; narracja jednoczesna wielowątkowa; komiksy elektroniczne mnogie, pozwalające na dowolne rozwiązania układu
kadrów, wedle decyzji odbiorcy).
Trudno też dokładnie określić, co znaczy „spójna całość narracyjna i znaczeniowa” – to bardziej kwestia czytelnika i jego interpretacji. Jednemu odbiorcy całość układa się w logiczny ciąg,
innemu – bynajmniej. Zwłaszcza że powstają komiksy celowo
niespójne, eksperymentalne, ze specjalnie zaburzoną narracją,
oparte bardziej na skojarzeniach niż logice wydarzeń.
Reasumując: istotą komiksu nie jest „obrazek” czy też jego
kadrowanie – przecież pojedynczy obraz nie jest komiksem! Nie
są też decydujące „dymki”, bo bez nich komiks świetnie też sobie radzi. Istoty komiksu nie można szukać w stronie wizualnej
w oderwaniu od warstwy literackiej, znaczeniowej. Spróbujmy
jednak ująć fenomen komiksu w ramy definicji. Oto co, wedle
Moniki Małkowskiej, wychodzi:
Sensem i specyfiką komiksu jest osobliwa, nieosiągalna w innych gatunkach narracja, wyrażana za pomocą serii obrazów łączonych w sekwencje, z których czytelnik odczytuje znaczenie
najczęściej posiłkując się słowami z „dymków”, lecz także z tekstów komentujących lub z logicznej ciągłości kadrów obywających się bez słów.
Powyższą charakterystykę można jeszcze bardziej skondensować do takiej oto formy: komiks to sztuka sekwencyjnej, statycznej wizualnej narracji najczęściej wspieranej tekstem. Choćby wyobrażonym. [gaw]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
nych prasowych pasków sprawiła, że pojawiły się zeszytowe wydania komiksów i czasopisma komiksowe. Gdy nadciągała II wojna
światowa, naród znów potrzebował pokrzepienia – i wówczas pojawili się niezwyciężeni amerykańscy herosi, Superman i jemu
podobni.
Wojna się skończyła, nowi (już
nieco zmutowani) herosi dołączyli do stawki w ramach zimnej
wojny. I choć globalne układy
uległy zasadniczej zmianie, superbohaterowie wciąż walczą ze
złem, rzecz jasna z sukcesami.
Mają zagwarantowane wzięcie –
leży to w ludzkiej naturze od zawsze po wsze czasy.
Wracając do komiksu – stopniowo zaczął być używany
w mniej rozrywkowych celach. Zaczęto go wykorzystywać do
opowiadania poważniejszych i coraz bardziej dramatycznych,
z życia wziętych historii. W latach 70. pojawiło się w USA pojęcie
„graphic novel”. Termin miał nobilitować poważne, literackie komiksy. Do świadomości ambitnych czytelników przebił się Will
Eisner, a także rosnąca grupka twórców undergroundu. Promowali oni rzeczy z pozoru rozrywkowe, w istocie odważne, niepoprawne, posiadające niejednokrotnie drugie dno (najsłynniejsi – Robert Crumb, Gilbert Sheldon, Kim Deitch).
Czyżby Amerykanie tym razem wyprzedzili Japończyków?
Nie, ci drudzy znów okazali się pierwszymi, tworząc nurt gekiga,
inaczej zwanych „dramatic pictures” już w latach 50. Z tego
trendu wyłonili się twórcy niepodpadający pod ogólną kategorię (np. Yoshihiro Tatsumi) oraz autorzy komiksów traktujący rzeczywistość z powagą godną literatów.
Kolejne lata przyciągały następnych zapaleńców, reformatorów i nieposłusznych twórców komiksowych. I tak do historii
gatunku (czy antygatunku?) przeszli tacy twórcy jak Osamu Tezuka, Daniel Clowes, Alan Moore czy Chris Ware. A na przełomie
XX i XXI wieku komiksową formułą zaraziły się inne nacje. W rezultacie, w ostatnich latach jesteśmy świadkami prawdziwego
komiksowego boomu niemal na całym świecie.
Skoro tak, warto postawić pytanie: co to jest komiks?
Większość definicji jest ułomna lub wręcz idiotyczna, bo zarówno naukowcom jak i miłośnikom gatunku problem stwarza
zdefiniowanie komiksowej dychotomii: bo to sztuka wizualna,
zarazem literacka. Mamy takie oto definicje komiksu:
– „historyjka obrazkowa z tekstem ograniczonym do wypowiedzi bohaterów, umieszczonym w tzw. dymkach” – za Słownikiem języka polskiego PWN;
– „historyjka obrazkowa opatrzona tekstem (ograniczonym do
wypowiedzi bohaterów), zwykle o charakterze sensacyjnym, także humorystycznym; wyd. w formie broszury, książki obrazkowej
lub zamieszczana w czasopismach” – za Encyklopedią PWN;
– „seria statycznych obrazków ułożonych obok siebie, stanowiących spójną całość narracyjną i znaczeniową, której głów-
M O M E N T Y
21
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
22
Polska
mysszem
Polski!
Monika Małkowska,
niezależna publicystka,
krytyk sztuki i mody.
Wykłada na Wydziale
Mediów i Scenografii
warszawskiej ASP
czyli kabaret na papierze
Monika Małkowska
Ten buńczuczny okrzyk o naszej ojczyźnie to mój ulubiony cytat
z zekranizowanego komiksu Jeż Jerzy. Jurek, bohater-odmieniec
(przecież to zwierzak!), należy do grona komiksowych postaci
sytuujących się w kontrze wobec wszelkich wypaczeń dość
typowych w nadwiślańskim kraju. Obok niego pojawia się cała
plejada gwiazd, wykreowanych przez naszych twórców komiksów
o zjadliwo-satyrycznej wymowie. Ratboy, Wilq superbohater,
Stanisław z Łodzi, Edgar Król z rodziną, Szlurp i Burp oraz wiele
innych typów. Dziś to postaci kultowe, których powiedzonka
przenikają do codziennego języka. Funkcjonują od kilku, czasem
nawet kilkunastu lat. Większość z nich debiutowała na scenie
subkultury młodzieżowej, stopniowo przenikając
do świata starszych czytelników.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
rys. Tomasz Leśniak
Protoplaści
komiksowego skeczu
szyscy oni tworzą zespół
antybohaterów. Pozytywni, jednak nie do
końca. Mają braki w urodzie oraz wiele przywar: nieraz rzucą nieparlamentarnym słowem, zachowają się
nieładnie wobec dam, przesadzą z procentami… Za to mają fantazję, że hoho.
Herosi na miarę naszych polskich potrzeb. Jak słomiany miś z filmu Miś.
W
Liga niezwykłych
gentelmenów
Najbardziej zajadłe i dosadne są komiksowe zwierzęta. Taki jest właśnie Jeż Jerzy
(rysowany przez Tomasza Lwa Leśniaka,
wg scenariusza Rafała Skarżyckiego), rekrutujący się z subkultury skate’owskiej
osobnik na deskorolce – pijący, przeklinający, chętnie sięgający po używki i
z upodobaniem uprawiający seks. Ratboy, chłopiec-szczur, dziecko Krzysztofa
Prosiaka Owedyka, choć też nie święty,
jawi się mężem opatrznościowym dla
biednych, zaniedbanych dzieciaków. Z
kolei patron Opola – Wilq superbohater
(stworzony przez braci Minkiewiczów)
to typ wiecznie skrzywiony, nikczemnej
postury, skory do bitki i wypitki, lecz obdarzony ponadludzką własnością: lata.
Podobną umiejętnością (lataniem) wyróżnia się Burp i Szlurp, para wampirównieudaczników wykreowanych przez
Tadeusza Baranowskiego, jednego z najstarszych autorów komiksów. Kolejny tytan z Polski rodem, ekolog krwawo walczący z niszczycielami natury to Likwidator Ryszarda Dąbrowskiego. Odziany
w czarny strój, w kominiarce na twarzy,
znany jest ogółowi tylko poprzez czyny
– drastyczne i rewolucyjne. Natomiast
Michał Śledziu Śledziński po prostu portretuje pewną arcypolskią familię nazwiskiem Król w serii Wartości rodzinne. Podobnie Marek Raczkowski – on także
Tradycje mamy sięgające czasów PRL-u.
Na niwie rysowanej (także w paskach)
satyry grasowało kilku śmiałków, którym
(w nieinstytucjonalnym sensie) przewodzili Sławomir Mrożek, Andrzej Czeczot,
Andrzej Mleczko. Przedstawiane przez
nich scenki mogły zaistnieć w formie kabaretowych skeczów. Absurdalny humor Mrożka konweniował stylistycznie
z Kabaretem Starszych Panów, bardziej
osadzeni w rzeczywistości Czeczot i
Mleczko mieli kabaretowe odpowiedniki w Elicie, Teyu, w dialogach z programu 60 minut na godzinę.
Wtedy kabaretowe i rysowane żarty
konstruowano tak zmyślnie, żeby bawiły
kogo trzeba aluzjami, nieczytelnymi (lub
nie podpadającymi pod paragraf) dla
cenzury. Po ustrojowym przełomie, kiedy wolność słowa (oraz obrazu) stała się
dobrem cenionym ponad wszystko
inne, kabaret tudzież satyra uległy raptownemu zgłupieniu i umasowieniu.
Najodważniejszych krytykantów ostro
gromiono – jakże to, ośmielają się siać
defetyzm w kraju, w którym może niebogato, za to oddycha się swobodnie,
swojsko, polsko!
Niestety, Mrożek wiele lat temu przestał patrzeć na świat „Przez okulary”. Czeczot pracował na satyrycznej niwie do
końca – zmarł wiosną w tym roku. Do
końca pozostał bezkompromisowy i nieprzekupny. Nie oszczędzał rodaków –
wykpiwał naszą zaściankowość, antysemityzm, hipokryzję oraz inne wady, bynajmniej nie zminimalizowane wraz
z nastaniem demokracji. Oprócz morderczego humoru wymyślił adekwatną
do tematyki kreskę – koślawą, rysowaną
jakby w pijanym widzie. Dla niego nie
było nietykalnych. O polityku: „jest idiotą, ale to wybitny strateg”; o ekonomistach: „wprowadzić podatek od głupoty
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
wykreował przeciętniaka z Łodzi rodem,
Stanisława.
Jestem przekonana, że wymieniona
przeze mnie reprezentacja indywiduów
(plus typy pojawiające się incydentalnie
na stronach komiksów innych rysowników) mogłaby świetnie zaistnieć w kabarecie.
M O M E N T Y
23
i mamy cud gospodarczy!”; o kolegachtwórcach: „nieudani artyści udają się do
Solidarności, aby się odegrać”. A tym,
którym się nie podobał, niegrzeczny
Czeczot pokazał po swojemu słynny
gest victorii: zamiast dwóch podniesionych palców – jeden, środkowy.
Przeciętniak ma głos
Po Czeczocie rubrykę w «Polityce» przejął magister Jan Koza. On też rysuje sylwetki Polaków dalekie od ideału, nibynieudolną, kostropatą kreską. Sytuacje,
w jakich osadza bohaterów, także przypominają kabaret – ale również lekko
podretuszowaną rzeczywistość. Oto detal z życia mediów. Burza mózgów w redakcji periodyku; ktoś rzuca pomysł,
żeby dziewczyną miesiąca została pani
Bożena, kucharka, sfotografowana przez
pana Władka, woźnego. Innowacja odnosi sukces u czytelniczek, które za przykładem Bożeny decydują się zapuścić…
cellulitis.
Bo najśmieszniejsze pomysły wzięte
są z życia. Celuje w tym Raczkowski.
Choćby scena, kiedy Stanisław z Łodzi
odbywa zaleconą przez lekarza głodówkę, uwznioślając post biało-czerwoną
flagą przy łóżku. A propos – flagowe stały się niektóre migawki Raczkowskiego.
Na przykład – wizja protestującego tłumu zebranego pod transparentem o treści „K…
mać!” Bo choć w większości, jesteśmy w bezsilnej sytuacji – jak mówi
jeden z bohaterów Wilqa Minkiewiczów.
Prosiak Owedyk w tomie Prosiacek X przedstawia kalejdoskop mikroscenek, angażując plejadę statystów. Wśród
nich dwoje małolatów
prowadzi kulinarny dialog: „Chcesz kremówkę?”, pyta panna; na co
chłopak: „Dziękuję, jestem niewierzący”. No
właśnie, u nas wszystkie
drogi prowadzą do kościoła. Czy można się dziwić, że Prosiak zaproponował… zlot Matek Boskich? Wyspecjalizowanych, lokalnych patronek. Jest
między nimi Częstochowska, Ostrobramska, z Lourdes, Fatimska, Gromniczna, Zielna. Jedna z nich skarży się: „Najpierw robią ze mnie królową Polski, a potem wrzeszczą, że Polską rządzą Żydzi”.
Najlepsi artyści komiksowi nie tylko
tworzą własne typy, postaci, charaktery.
Co nie mniej ważne, wymyślają specyficzny język. Tak jak kabareciarze, wykorzystują współczesną nowomowę, wyłapują słowne lapsusy i gramatyczne
wpadki z mediów, forów publicznych
i codzienności.
Doskonały w tym jest Maciej Sieńczyk. Jego pur-nonsensowe historyjki to
pastisze bulwarowych rewelacji, komunikaty sklecone niezdarną, jednocześnie
pretensjonalną polszczyzną. W języku
Sieńczyka przeglądają się teksty z plotkarskich pisemek, popularnych programów telewizyjnych czy radiowych, „kulturalne” rozmowy z ę i ą.
Jedną z bohaterek opowieści zamieszczonych w jego tomie Przygody na
bezludnej wyspie jest stara kobieta pochowana… bez stanika. Okazuje się, że
w literaturze istnieje obszerny dział traktujący o paniach pochowanych bez
wspomnianego detalu bielizny. Wspomina o tym pewien gawędziarz, który
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
nudną czynność zamiatania umilał sobie
wyobrażaniem śpiewającego kurzu.
O czym paproszki nuciły? O niewiastach
pochowanych bez staników! Tę poruszającą anegdotę kończy morał: „Warto
jest sprzątać codziennie nawet tak
z grubsza, bo gdy się całkiem zapuści
mieszkanie, wówczas praca jest bardzo
przykra”. To może odkurzyć półki z komiksami? [mm]
rys. Marek Raczkowski
rys. Andrzej Czeczot
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
24
Paweł Timofiejuk,
Powstawaniu każdego
środowiska fanowskiego
towarzyszą różne formy
aktywności, których głównym
celem jest integrowanie grupy
oraz docieranie do nowych
fanów. Taką właśnie rolę
spełniają festiwale (lub/oraz
konwenty) komiksowe.
Paweł Timofiejuk
Festiwale
jako dopełnienie aktywności
fandomu komiksowego
K O M I K S O W E
rocznik 1978. Z zawodu
politolog, jest wydawcą
komiksów i tłumaczem.
Czasami pisuje scenariusze
komiksowe i opowiadania.
Prezes Polskiego
Stowarzyszenia Komiksowego.
M O M E N T Y
25
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
26
jawisko ma źródła w początkach lat 40. XX wieku.
Wtedy to w krajach anglosaskich pojawiły się pierwsze masowe imprezy fanowskie konsolidujące miłośników fantastyki naukowej, pragnących wymienić
się wrażeniami z lektury s-f. To był początek działalności fandomu. Wówczas też zorganizowano pierwsze konwenty, na których
fani mogli spotkać autorów swoich ulubionych książek, dokonać zakupu najnowszych tytułów oraz wymienić doświadczenia z innymi zwolennikami podobnej lektury. Znalazło się tam
także miejsce na komiksy. Jednak w imprezach fanów fantastyki rysowanym paskom nie przypisywano zbyt wysokiej roli.
Kampania przeciwko komiksowi jako dziedzinie sztuki, podjęta
przez dr. Frederica Werthama, przyniosła pożądane rezultaty.
W efekcie przez drugą połowę lat 40. i prawie całe lata 50. minionego stulecia rola komiksu w kulturze popularnej została
ograniczona, a komiks znalazł się w swoistym getcie.
Z nastaniem lat 60. nagonka na komiks osłabła, a rynek na
ten gatunek zaczął się w Ameryce rozrastać. Odrodził się też
ruch fanowski, który już nie chciał integrować się z fanami fantastyki i zainicjował osobne, własne komiksowe wydarzenia.
Rok 1964 przyniósł dwa pierwsze konwenty fanów komiksu:
najpierw w Nowym Jorku odbył się New York Comicon, a potem w Detroit – Detroit Triple Fan Fair. Obie imprezy przycią-
Z
870104
gnęły po kilkuset fanów komiksów. Konwent w Detroit funkcjonował kilkanaście lat, aż do 1978 roku. Natomiast przedsięwzięcie nowojorskie przekształciło się w najbardziej masowy festiwal
amerykańskich komiksów w latach 70. i funkcjonowało pod nazwą Comic Art Convention do 1983 roku. Nie były to wydarzenia tak masowe jak współcześnie – maksymalnie odwiedzało je
kilkanaście tysięcy osób. Jednak zorganizowanie komiks-spędów dało impuls do rozwoju kolejnych analogicznych inicjatyw
w całych Stanach Zjednoczonych. Następne lata przyniosły Comic-Con International w San Diego (1970) oraz Wizard World
Chicago (1972). Przez kolejne dekady XX wieku imprezy komiksowe w poszczególnych miasta powstawały jak grzyby po deszczu i… wkrótce znikały. Ten stan trwa zresztą po dziś dzień.
Profesjonalizacja pasji
Amerykański kalendarz komiksowych imprez fanowskich przez
ostatnie 40 lat całkowicie się przeobraził.
Po pierwsze, nastąpiła jego profesjonalizacja. Większość konwentów nie jest już organizowana przez fanów, lecz wyspecjalizowane firmy. Największe z nich to Comic-Con International,
który czuwa nad Comic-Con International San Diego, WonderCon i Alternative Press Expo; Wizard Entertainment, która poza
sów oraz dyskusje o ulubionych bohaterach (a także zakupy nowych komiksów), przeobraziły się one w wielkie komercyjne
przedsięwzięcia. Zyski z biletów wstępu na takie imprezy liczone są w milionach dolarów, wystawcy liczą także na krociowe
zarobki dzięki zakupom dokonywanym przed odwiedzających.
Na spotkania z autorami przychodzi już niewielu fanów, tylko
najgłośniejsze nazwiska artystów komiksowych czy serie komiksowe są w stanie zapełnić sale. Zdarza się, że na te najatrakcyjniejsze eventy, np. spotkania z aktorami z filmu Zmierzch, trzeba odstać godziny w kolejkach. Jednak większość publiczności
przemierza wielkie hale ze stoiskami wydawców, producentów
gier komputerowych oraz różnych gadżetów, oddając się rozpasanej konsumpcji dóbr kultury popularnej.
Przegląd gigantów
Oczywiście rozwój festiwali komiksowych nie dotyczy tylko Stanów Zjednoczonych. Lata 70. to dekada, w której narodziły się
największe i najbardziej prestiżowe festiwale na świecie. W 1975
roku po raz pierwszy zorganizowano w Tokio Comic Market
(obecnie znany bardziej jako Comiket). Uczestniczyło w nim zaledwie 600 osób. Przez następne lata rozrósł się do ogromnej imprezy, organizowanej dwa razy w roku, odwiedzanej nawet
przez ponad pół miliona osób! Taką frekwencją nie może pochwalić się żaden inny festiwal komiksowy na świecie. Na
ogromnym japońskim rynku jest to forum pozwalające zaistnieć
wielu niezależnym twórcom. Często wydają oni komiksy w nakładzie nawet 10 tys. egzemplarzy (w Polsce taką wysokością
może pochwalić się tylko Thorgal), które można zakupić wyłącznie podczas Comiketu. Potem te rarytasy znaleźć można na portalach aukcyjnych za niebotyczne ceny. Na popularność festiwalu wpływ ma fakt, że w Japonii ponad 40% czytelnictwa to
lektura komiksów, przy czym większość uczestników Comiketu
to kobiety – światowy ewenement wśród imprez komiksowych.
Drugim co do rangi jest Festival International de la Bande
Dessinée d’Angoulême, kolejny ogromny przegląd komiksowy
zainicjowany w 1974 roku. Początki były skromne, uczestniczyło w nim zaledwie kilkaset osób. W ciągu ponad 30 lat rozrósł się
do wydarzenia przyciągającego rokrocznie ponad 200 tys. fanów z całej Europy. Festiwal rozrzucony jest po całym Angoulême, miasteczku w południowej Francji, które doczekało się
już muzeum komiksu i międzynarodowej szkoły dla twórców
tego gatunku. Stypendia przyznawane są nie tylko młodym
i nieznanym artystom – także takim, którzy mają już osiągnięcia
(przykładem znani w Polsce Lucila Lomova i Alfonso Zapico).
Francuskiemu festiwalowi towarzyszy mnóstwo wystaw komiksowych; dwie najważniejsze to ekspozycja w Muzeum Komiksu oraz pokaz prezydenta festiwalu. Ta zaszczytna funkcja
jest przechodnia, może ją pełnić tylko twórca uhonorowany
Grand Prix miasta Angoulême. Obok głośnych francuskich autorów pojawiają się znani twórcy spoza obszaru kultury frankofońskiej – np. tegorocznemu festiwalowi przewodził Art Spiegelman. Wśród zagranicznych laureatów znaleźli się Robert
Crumb, José Antonio Muñoz i Will Eisner.
Do wielkich imprez komiksowych w Europie Zachodniej należy zaliczyć jeszcze festiwale w Lukce (Lucca Comics and Ga-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
konwentem w Chicago ma pod swą pieczą konwenty w Austin,
Filadelfii, Nowym Orleanie i Ohio; oraz Red Exhibitions, która realizuje New York Comic Con, Chicago Comic and Entertainment
Expo oraz wiele imprez niekomiksowych.
Po drugie, spotkania rozrosły się znacznie. Największą imprezę – Comic-Con International w San Diego, odwiedziło
w tym roku ponad 260 tys. ludzi, a nowojorski NY Comic Con
w 2011 roku ponad 105 tys. Podczas tych wielkich manifestacji
komiksy przestały być jedyną formą aktywności i zainteresowań
uczestników. Odbywają się spotkania z aktorami seriali, premiery kolejnych sezonów znanych seriali oraz zapowiedzi nowych
produkcji. Impreza w San Diego jest szeroko komentowana
w polskich mediach, lecz… nie jako festiwal komiksowy, ale
właśnie jako przegląd produkcji na mały ekran.
Wielu konwentom towarzyszą popularne gry komputerowe
oraz imprezy typu cosplay, podczas których setki osób przebranych za swoje ulubione postacie komiksowe uczestniczy w pokazach i konkursach na najlepszą stylizację. Podczas takich
przedsięwzięć w salach wystawowych wykupują standy różni
celebryci (w tym wrestlerzy i króliczki Playboya), sprzedając autografy ze zdjęciami.
Po trzecie, zmieniła się natura tych imprez. Ze spotkania fanów,
kiedy najważniejsze były osobiste kontakty z twórcami komik-
M O M E N T Y
27
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
28
mes), w Lozannie (Fumetto), Barcelonie (Salón del Comic), Londynie (Comics) oraz Erlangen (International Comic Salon). Te
dwie ostatnie imprezy są zbliżone rozmachem do największego festiwalu komiksowego w Polsce – Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Ten największy festiwal na
wschód od dawnej Żelaznej Kurtyny odbywa się już od ponad
20 lat i powstał w podobny sposób jak większość analogicznych
fanowskich imprez na świecie. W Polsce, tak samo jak w Stanach
Zjednoczonych, mieliśmy do czynienia z ogromnym zainteresowaniem komiksami w fandomie fantastycznym. Silną grupę
komiksową (był w niej m.in. prof. Jerzy Szyłak) posiadał Gdański
Klub Fantastyki, który pod koniec lat 80. zajmował się również
wydawaniem komiksów.
Polska sprawa
2 lutego 1991 roku w Kielcach odbyło się niewielkie spotkanie pasjonatów komiksu. Spotkanie nazwane Ogólnopolskim Konwentem Twórców Komiksu zapoczątkowało samodzielne imprezy komiksowe w innych punktach Polski. Większość uczestników kieleckiego spotkania rekrutowała się lub była związana
z Liceum Plastycznym oraz Akademią Sztuk Pięknych w Łodzi.
Podjęto zatem decyzję, że kolejny konwent odbędzie się w Łodzi pod koniec września.
Konwent, a jak się okazało – przyszły festiwal, zadomowił się
w Łódzkim Domu Kultury, gdzie od tej pory odbywa się on rokrocznie w pierwszy weekend października. Impreza funkcjonowała pod nazwą Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu do
1999 roku. Wtedy to 10. edycja przedsięwzięcia została przemianowana na Ogólnopolski Festiwal Komiksu. Rok później był
to już Międzynarodowy Festiwal Komiksu. Obecną nazwę –
Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier, przyjęto w 2009 roku.
Łódzkie spotkanie fanów komiksu startowało z 300 gośćmi
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
(w 1991), na przełomie wieków ściągało 3 tys. osób, obecnie
udział bierze 6-8 tys. odbiorców.
Parę lat temu okazało się, że sam Łódzki Dom Kultury jest za
ciasny, aby pomieścić wszystkie eventy z programu imprezy.
Festiwal zaczął wychodzić w miasto: giełda i strefa autografów
zostały przeniesione do pobliskiego budynku Textilimpexu,
strefa gier została zlokalizowana w Hotelu Centrum, większość
wystaw trafiło do Centralnego Muzeum Włókiennictwa, obok
pokazów w ŁDK, gdzie zyskały bardziej profesjonalny kształt.
Mocnym punktem łódzkiego festiwalu są zagraniczni goście.
Przez lata przewinęło się tam wiele znanych na świecie nazwisk,
takich jak Moebius, Milo Manara, Kaja Saudek, Stan Sakai, Simon
Bisley, Brian Azzarello, a także znani bardziej ze swojej niekomiksowej twórczości Akira Yamaoka i Andrzej Klimowski. Oczywiście festiwal odwiedza czołówka polskich twórców komiksowych, m.in. Grzegorz Rosiński, Zbigniew Kasprzak, Janusz Christa,
Tadeusz Baranowski, Henryk Jerzy Chmielewski, Bohdan Butenko, Bogusław Polch, oraz młodzi – Michał Śledziński, Mateusz
Skutnik, Krzysztof Gawronkiewicz, Przemysław Truściński i wielu
innych.
Kolejny atut festiwalu to międzynarodowy konkurs na krótką
formę komiksową. Rokrocznie biorą w nim udział uczestnicy
z ponad 15 krajów, nadsyłający setkę prac z okładem. Warto
podkreślić, że od lat organizatorem łódzkiego festiwalu jest Stowarzyszenie Twórców „Contur”.
Na Łodzi sprawa się nie kończy. Pod koniec XX wieku w Polsce zaczęły powstawać kolejne instytucje organizujące komiksowe święta. W Rzeszowie ruszyła Rzeszowska Akademia Komiksu, która od 1997 roku organizuje Podkarpackie Spotkania
z Komiksem (do tej pory odbyło się już ponad 20 edycji). W 1999
roku zadebiutowały Gdańskie Spotkania Komiksowe GDAK, które w 2008 roku przekształciły się w Bałtycki Festiwal Komiksowy
(organizowany przy współpracy Wojewódzkiej i Miejskiej Bi-
blioteki Publicznej w Gdańsku oraz wydawnictwa Hanami).
W 1999 roku odbył się krakowski Festiwal Komiksu i Mangi, który poprzedzały Krakowskie Dni Komiksu – obydwa przedsięwzięcia pod auspicjami Krakowskiego Klubu Komiksu. W 2001
roku zainaugurowały działalność Warszawskie Spotkania Komiksowe, rozruszane przez sklep Centrum Komiksu. Przez kilka
lat dzięki świetnej lokalizacji w stolicy spotkania rozrosły się do
drugiej co do wielkości imprezy w kraju. Jednak po 9. edycji ta
warszawska inicjatywa została zawieszona.
W tym czasie odbyło się jeszcze kilka edycji konwentu komiksowego Trach! w Lublinie oraz pojawił się w Warszawie Interkomix. Wszystkie te wydarzenia przyciągały około kilkuset fanów komiksów (wyjątkiem kilka edycji Warszawskich Spotkań
Komiksowych, które odwiedzało nawet 2 tys. zainteresowanych).
Obok komiksowego ruchu fanowskiego odrębnie rozwijał
się ruch fanów miłośników mangi. Środowisko to, bardziej zintegrowane i zamknięte, organizuje wiele małych imprez fanowskich, w większości biletowanych.
Tu i teraz
W ostatnich latach komiksowe imprezy w Polsce ustabilizowały się. Rangę największej atrakcji roku ma Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi. Na drugą ważną imprezę rośnie
Festiwal Komiksowa Warszawa, urządzany od 2010 roku przez
Polskie Stowarzyszenie Komiksowe. Rok później do współorganizowania festiwalu zaproszono Warszawskie Targi Książki.
Słuszna decyzja – otwarcie na nowe środowiska czytelnicze
zwiększyło potencjał i możliwości rozwoju polskiej sceny komiksowej. Dla publiczności targowej (40 tys. osób) i mediów
część komiksowa okazała się ciekawym novum. Tym bardziej, że
jedynie festiwal komiksów wyróżnia się spójnym i zwartym programem podczas czterech dni targów.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
Dynamicznie rozwija się Bałtycki Festiwal Komiksowy, w którym nieraz uczestniczy kilkaset fanów przywabionych ciekawym
doborem gości i wystaw. Interesujący eksperyment stanowi Ligatura – Międzynarodowy Festiwal Kultury Komiksowej. Poznańskie wydarzenie (istniejące od trzech lat) skupia się przede
wszystkim na działaniach skierowanych do twórców – m.in. pitchingu, warsztatach i konkursach. Ambicją Ligatury jest lansowanie niekomercyjnych form komiksu oraz zainteresowanie
tego typu działalnością twórców z naszej części Europy. Ten
profil nie przysparza imprezie wielu fanów, za to integruje wąskie
środowisko autorów eksperymentujących z formą komiksu.
Nadmienię jeszcze, że w Lublinie i Krakowie pojawiają się nowe
inicjatywy wokół komiksu.
Wszystkie te formy aktywności dowodzą prężności środowisk komiksowych, ich zaciekawienia nowościami, zapotrzebowania na wymianę doświadczeń. Niestety, włodarze miast
rzadko rozumieją tego typu potrzeby. Także decydenci w ministerstwach wolą łożyć pieniądze na imprezy kulturalne o niewielkiej nośności społecznej. Tymczasem spotkania wokół komiksu przynoszą miastu także korzyści gospodarcze: przyjeżdżający na nią fani muszą spać, jeść, bawić się. Rozumieją to
doskonale burmistrzowie takich miast jak Nowy Jork, San Diego, Tokio czy Angoulême, rokrocznie inwestując milionowe
sumy w przedsięwzięcia przynoszące zyski miastu (z podatków,
opłat parkignowych itd.) i jego mieszkańcom. Pozostaje mieć
nadzieję, że i u nas kiedyś festiwale komiksowe staną się wielkimi wydarzeniami. Tym bardziej, że – jak dowiadujemy od organizatorów festiwali na Zachodzie – mało które z wydarzeń
w swych początkach cieszyło się takim powodzeniem, jak nasze
dwa największe festiwale: Międzynarodowy Festiwal Komiksu
i Gier w Łodzi oraz Festiwal Komiksowa Warszawa. [timof]
M O M E N T Y
29
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
30
Szymon Holcman, rocznik 77'.
Dlaczego
Absolwent filmoznawstwa (UJ).
Za dnia pracuje w Gutek Film, wieczorami
wydaje komiksy, w oficynie kultura gniewu,
którą współprowadzi. Jedno z wiodących
wydawnictw komiksowych w Polsce,
publikuje polskie i obce komiksy autorskie,
niezależne i undergroundowe
wydawca komiksów w Polsce ma pod górkę?
Szymon Holcman
Pytanie postawione w tytule przez redakcję «Notesu
Wydawniczego» prowokuje. Prowokuje, żeby odpowiedzieć: „Ależ
to nieprawda, wydawca komiksu wiedzie żywot szczęśliwy i droga
jego usłana jest różami”. Wtedy szybko piszę, dlaczego jest tak
pięknie (bo o rzeczach fajnych piszę się szybko i przyjemnie)
i kończę krzepiącą pointą, wieszczącą zdobywanie przez komiks
w Polsce masowego czytelnika. I fajrant.
rawda jest jednak inna. Smutna
i okrutna. Komiks i wydawca
komiksów w Polsce m a pod
górkę. I mówię to właśnie jako
wydawca ze sporym stażem oraz propagator tego medium. Spróbuję powiedzieć pokrótce, dlaczego tak jest. Choć
nad wyjaśnieniem tego stanu rzeczy od
lat głowi się wiele osób z branży. I jeszcze nic mądrego nie wymyśliły.
P
po pierwsze: komiksy
są dla dzieci
To naprawdę fascynujące, że ten slogan
bez pokrycia w rzeczywistości (o tym za
chwilę), cały czas trzyma się w Polsce naprawdę mocno. Nieustająco utrwalany
jest w szkołach, domach, mediach (vide
słynna afera wokół komiksu Chopin New
Romantic). W samym komiksie dla dzieci
nie ma nic złego, wręcz przeciwnie. Ale
ograniczanie możliwości albo wręcz
przydatności tego medium tylko do tej
grupy czytelniczej to już problem. Powoduje bowiem stygmatyzację wszyst-
kich, którzy nie porzucili komiksu na
rzecz mądrej literatury i jeszcze mądrzejszej telewizji mając, powiedzmy, lat 15.
Sięgając komiksy w starszym wieku narażamy się na pełne zdziwienia, współczucia, lekceważenia, pogardy pytanie:
„To ty czytasz komiksy?!”.
Człowiek w masie to zwierzę konformistyczne, dążące do maksymalnego
zlania się z tłem. Trzeba więc nie lada
hartu ducha, żeby będąc nagabywanym
w ten sposób nie zaniechać tego szkodliwego nałogu, jakim jest czytanie (?)
komiksów. Dodatkowo raz na jakiś czas
wypowiada się o nich „autorytet”, pisarz
nie daj Boże, albo jeden z legionu wybitnych polskich filmowców. Według ludzi
sztuki komiks to medium najpośledniejszego sortu. Głupie. Błahe. Nie posiadające żadnych wartości. Groszowe powieści to przy nim ocierające się o Nobla arcydzieła.
W efekcie czytelnik komiksów, przytłoczony tymi opiniami, zaczyna czuć się
jak upośledzony intelektualnie i niedorozwinięty społecznie (jesteśmy wszak
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
społeczeństwem masowo czytającym literaturę, prawda?), toteż przyznaje rację
adwersarzom. Sam siebie przekonuje, że
faktycznie już wyrósł z komiksu, że przyszedł czas na lektury poważniejsze,
wzbogacające, kształcące i pobudzające
wyobraźnię. Najlepiej poezję, biografie,
słowniki i Coelho.
Najciekawsze w tym wszystkim, że
komiksu dla młodego i dziecięcego czytelnika jest w Polsce stosunkowo mało.
W wydaniach albumowych nie występuje prawie w ogóle, ograniczając się do
czasopism i magazynów, kupowanych
głównie ze względu na gadżet-zabawkę
do nich dołączaną. Więc jeśli słyszymy
kogoś mówiącego, że komiks jest dla
dzieci, to możemy być pewni, że zetknął
się z nim ostatnio jakieś 30 lat temu, gdy
sam z wypiekami na twarzy czytał Kajki
i Kokosze, bądź Tytusa, Romka i A’Tomka.
Potem dał sobie wmówić, że to dziecinada i o komiksie jako takim nie ma pojęcia. Ale choć nie wie, to się wypowiada. Szczególnie jeśli jest nagradzanym
pisarzem na przykład.
Wracam do tych nieszczęsnych pisarzy
nie bez powodu. Ludzie szeroko rozumianej kultury mają bowiem z komiksem nie lada problem. Bo czym w ogóle
są te sekwencje obrazków z tekstami
w dymkach, ułożone podobno w jakąś
opowieść? Czy to literatura? No nie. Za
mało tych słów na stronie. Czy to malarstwo? No jasne, że nie. Przecież tam są
jakieś słowa towarzyszące obrazkom,
a poza tym to nie jest na płótnie. Dodatkowo co mądrzejsi próbują wykazać powinowactwa komiksu z filmem, bo przecież i obydwa gatunki opierają się na
scenariuszu, a komiksowe kadry to jakby
klatki filmowe. I nie wiadomo, którą z
teorii sztuki do tego przyłożyć. Kto jest
matką i ojcem tego dziwoląga?
W efekcie przyjęło się, że komiks to
ubogi krewny literatury, ubogi krewny
malarstwa i sztuk wizualnych, ubogi
krewny filmu, itd. A jak ubogi, to i głupi
przecież. A jak głupi, to można na niego
wszystko zwalić. I jak w jednej z „wyższych sztuk” fabuła jest durna, to znaczy,
że komiksowa; jak dialogi beznadziejne
to komiksowe; jak postaci papierowo
płaskie to oczywiście komiksowe. Czyli
stygmatyzacji ciąg dalszy. Ale jeszcze lepiej o tym ubogim krewnym milczeć,
udawać, że go nie ma. Szczególnie jeśli
ten krewny ma jeszcze nieciekawą przeszłość.
po trzecie: wróg
publiczny
W czasach kiedy komiks rozwijał się na
świecie i zdobywał mitycznego masowego czytelnika, o którym marzymy w
Polsce, u nas był wrogiem publicznym
numer jeden. Za PRL-u opowieści obrazkowe uważane były za jeden z najbardziej niebezpiecznych przejawów zgniłej kapitalistycznej kultury. Rzecz, która
zatruwa umysły najmłodszych i omamia
trochę starszych. Siedlisko zepsucia, źródło społecznych patologii z przemocą,
seksem i pijaństwem na czele. Jako taki,
komiks musiał być trzymany z dala od
zdrowej socjalistycznej młodzieży.
Komunistyczni decydenci szybko
jednak zrozumieli, że zakazany owoc
smakuje najlepiej, więc postanowili go
obrzydzić. Zaprzęgli komiks do krzewienia jedynie słusznych wartości, do ocie-
870104
plania wizerunku milicjanta, tworzenia
mitologii Armii Ludowej i budowania
pozytywnego wizerunku Wojska Polskiego. Jednym słowem – do topornej
propagandy.
Ta swoista schizofrenia w podejściu
do komiksu w PRL-u sprawiła, że miał on
złą sławę w zasadzie wszędzie. I wśród
aparatu władzy, i wśród środowisk opozycyjnych. Pochylił się nad nim, żeby potępić w czambuł nawet sam Stanisław
Barańczak. Komiks to mierny artystycznie wróg ustroju i TW w jednym. Do
tego w schyłkowym okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej opiewała go Majka Jeżowska („komiksy, komiksy magiczne obrazki, pogonie, zasadzki, pułapki).
Jak po takim czarnym piarze się podnieść?.
po czwarte: głupi
superbohater
Do dziś jednym z pierwszych skojarzeń,
jakie budzi hasło „komiks” są superbohaterowie. Stworzone w Stanach Zjednoczonych kolorowe, groszowe komiksy
z masą dziwaków w rajtuzach, ratujących świat lub próbujących go zgładzić,
K O M I K S O W E
po drugie: bękart
M O M E N T Y
31
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
32
które zdobyły olbrzymią popularność.
I choć sam koncept superbohatera doczekał się wielu uczonych analiz, akademickich nobilitacji z ust choćby Umberto Eco, to trzeba uczciwie przyznać –
większość tego typu komiksów to straszny chłam. Kiepsko narysowany, źle napisany i zwyczajnie głupi. Czyli będący
uosobieniem wszelkich negatywnych
stereotypów dotyczących komiksowego medium. Ten stereotyp utrwalany
jest w dodatku na globalną skalę przez
jeszcze gorsze od pierwowzorów filmowe adaptacje, dostarczające argumentów przeciwnikom komiksu.
Szkoda tylko, że adwersarze nie dostrzegają, że w komiksie superbohaterskim jest również wiele znakomitych
dzieł (a także wybitnych ekranizacji).
Przede wszystkim jednak komiks z herosami to tylko część tego medium. Poza
nią są tysiące tytułów wartościowych,
nagradzanych (nawet Pulitzerem), uważanych za arcydzieła. Ale po co się nimi
zajmować, skoro nieznajomość tematu
najłatwiej wytłumaczyć uczuleniem na
głupich superbohaterów.
Wrogowie komiksu nie lubią również
przypominania oczywistości – że większość książek niewarta jest czytania,
większość filmów oglądania, większość
muzyki słuchania.
po piąte: mało nas
Wszystko, co zostało powiedziane powyżej wyjaśnia, dlaczego grupa czytelników komiksu jest w Polsce niewielka;
jeszcze mniej jest tych, którzy regularnie
kupują komiksy. Konsekwencją tego –
małe zainteresowanie komiksem w mediach oraz wśród tych, którzy o polskiej
kulturze decydują. Komiks jako dziedzina
sztuki nie jest uwzględniona w programach stypendialnych dla twórców. A
przecież ta dziedzina wymaga nie tylko
talentu, również niesłychanej cierpliwości
i czasu.
Liczba odbiorców komiksowego medium decyduje o tym, na co może pozwolić sobie wydawca: jest zmuszony
do niskich nakładów (przeciętne nakłady
komiksów oscylują w granicach 1000
egzemplarzy); nie ma pieniędzy na promocję i marketing z prawdziwego zdarzenia. To z kolei ogranicza możliwości
ekspansji, a w zasadzie spycha komiks
do coraz mniejszego getta. Bo niskie nakłady to wysokie ceny produkcji (które,
z czego mało kto zdaje sobie sprawę, są
870104
i tak wyższe niż produkcji książek nawet
o kilkadziesiąt procent) ), odstraszające
potencjalnych kupujących.
po szóste: wszystkim
jest pod górkę
Wypada jeszcze nadmienić, że w Polsce
nie tylko wydawcy komiksów mają pod
górkę. Wszystkie oficyny muszą się namęczyć. A choć większość z nich nie
musi odpowiadać na pytania „dlaczego
i po co komiksy?”, dają im się we znaki
absurdalne przepisy, podnoszone podatki, problemy ze zmonopolizowaną
i karlejącą dystrybucją.
Nie jesteśmy narodem rozmiłowanym
w czytelnictwie. Spada ono z roku na rok,
podobnie jak ilość kupowanych książek.
A jednocześnie dla tych, którzy książkami
handlują liczy się tylko rotacja, wyniki, zyski. Trudno się więc dziwić, że literatura
powoli ustępuje cennego miejsca na półkach artykułom papierniczym, słodyczom
i durnostojkom. I to jest prawdziwy problem, który będzie się pogłębiał.
W tej sytuacji narzekanie na ciężki los
komiksu w Polsce może zabrzmieć jak
skarga na ból nogi w bombardowanym
Dreźnie. [hol]
Wygwizdana D
obecność
Grzegorz Sowula
Prasa brytyjska grzmi (ale bez oburzenia,
żadne bulwarówki nie rozdmuchały
tematu): najstarszy dziecięcy komiks,
The Dandy, w tym roku przerywa
drukowaną papierową edycję. W grudniu
Dandy dostanie tort z 75 świeczkami;
ich zdmuchnięcie nie oznacza końca
– komiks dostępny będzie w wersji on-line
i, oczywiście, jako aplikacja (wprowadzono
je już w listopadzie ub. roku).
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
N A
la fanów kolorowych obrazków pozostanie Dandy Annual,
wybór najlepszych historyjek
z minionego roku, publikowany nadal w wersji papierowej. Powodem
zmian jest gwałtowny spadek sprzedaży –
w ostatnich sześciu miesiącach rozchodziło
się średnio 7500 egzemplarzy tygodniowo,
podczas gdy w latach 50., nawet później,
sprzedaż sięgała 2 milionów. Tydzień w tydzień. I to mimo poważnej konkurencji
w postaci Beano, Eagle, The Topper, Bunty,
Twinkle, Buster.
Zniknięcie The Dandy z półek kiosków
jest odzwierciedleniem zmian zachodzących w mediach, w tym tak specyficznych
jak komiks – dotychczasowy „target” dał się
porwać innym mediom: telewizji, konsolom
z grami, Internetowi. Widać to zresztą w treści walczących o czytelników tytułów – coraz więcej z nich wiąże ją z telewizyjnymi serialami, w których występują ci sami bohaterowie. Denis Rozrabiaka, Desperate Dan,
Korky the Cat szalejący na ekranie „ciągną”
sprzedaż drukowanych zeszytów. The Beano
wciąż ma 356 tys. odbiorców, choć o milionowych nakładach można tylko marzyć
(chyba że herosami są Spiderman, Superman, Batman czy inny netoperek),…
To tradycja, której możemy zazdrościć. Komiksowe zeszyty i roczniki wychodzą w wielu
krajach, w dziennikach można znaleźc nie tylko karykatury i satyryczne rysunki, ale i „paski”
(comic strips). Zarówno w bulwarówkach –
chłopek-roztropek Andy Capp komentuje
rzeczywistość na stronach «Mirror» już od
1957 roku – jak i w gazetach z wyższej półki, jak
np. «York Times», który codziennie oddaje
szóstą część strony na kilka różnych pasków
(przez lata szalał tu Charlie Brown z kolegami,
od 1970 roku nieprzerwanie ukazuje się pasek Doonesbury, jedna z ośmiu historyjek prezentowanych dziś czytelnikom). Niemiecki
«FAZ» przyjął inną technikę: rysownicy bawią
się dziełami literackimi (Don Kichot czy prześmiewczy Faust) bądź słownymi gierkami
(Dudenbrooks i Schmythologie, ilustrowane
przez Line Hoven, której komiks omawiamy
w tym numerze). „Honory domu” ratują u nas
Raczkowski, Koza, Sawka i Mleczko, ale ich rysunki są raczej okazjonalnymi sekwencjami,
niż paskami w prawdziwym sensie.
Do pierwszego numeru The Dandy dołączono – na zachętę czy jako prezent – gwizdek. No i po 75 latach czytelnicy gwiżdżą już
na pismo… [gs]
M A R G I N E S I E
33
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
34
Komiks w krajach
byłego ZSRR na tle
rynku światowego
Paweł Timofiejuk
Źródła
Patrząc na komiksy zza naszej wschodniej granicy, z trudem wyobrażamy sobie, że ich początków tkwią gdzie indziej niż korzenie komiksu na Zachodzie. Pierwsze źródło nasuwa się samo,
wręcz naturalnie, w postaci ikon. Tu po raz pierwszy mamy do
czynienia z podobnym do komiksów językiem wyrazu. Ikonom
potrafi towarzyszyć też tekst, a obecne przy ołtarzu ikonostasy
tworzą opowieści znane nam z Biblii. Ciekawym tematem do
rozważań może być również nazywanie techniki tworzenia ikon
pisaniem, co oddawałoby wspólne z komiksem dążenie do
przedstawienia fabuły. Jednak bez głębszej analizy takie stwierdzenia należy uznać za zbyt daleko idące.
Od ikon bierze swój początek następny etap kształtowania
się sztuki komiksu – ryty w drewnie łubok. Jak zauważa badacz
komiksu rosyjskiego, Jose Alaniz, ten ludowy nurt snucia opowieści wyrósł z tradycji ikon, ale poszerzył pole zainteresowania
swoich twórców o inne tematy niż religijne. Łubki to przede
wszystkim satyryczne opowieści ludowe, historyczne, nawet
erotyczne. Nurt ten zaczął rozwijać się w XVII wieku, a chociaż ich
upadek zaczął się już w II połowie XIX wieku, tradycja drzewory-
tów i wydruków z łubkami przetrwała w wielu wsiach aż do XX
w. Na zmiany wpływ miała coraz większa popularność fotografii
i prasy – a właśnie na łamach tej drugiej kwitła satyra, również
graficzna. Prasowy rysunek satyryczny potrafił utrzymać charakterystyczną dla łubków prostotę, przez co zjednał sobie rosyjską,
a później radziecką publikę.
Duże znaczenie dla kształtowania rosyjskiej tradycji komiksowej miały też działania futurystów. Potrafili oni formę graficzną znaną z łubków przekuć na nową estetykę. Ludyczność została
zastąpiona nowoczesnością – miastem i techniką. Zachowało
to eksperymentalną odmienność rozwoju źródeł współczesnych komiksów w ZSRR.
Narodziny
Komiks w formie, którą każdy rozpoznaje jako odrębną sztukę,
zaistniał w ZSRR w latach 50. XX w. Przede wszystkim na łamach
«Wesołych Obrazków» («Wiesiołyje Kartinki») zaczynają pojawiać się dziecięce komiksy. Graficznie bliżej im do książkowej
ilustracji czy też uproszczonych rycin z pism satyrycznych. Pokazuje to, że twórcy nie tylko chętnie czerpali z tradycji ilustracji
dziecięcej, ale i bez obaw sięgali do tradycji uproszczonego rysunku.
Czas istnienia Związku Radzieckiego
to jednak okres, w którym na komiks patrzono nieprzychylnie i traktowano go
jako wytwór ohydnej kultury Zachodu.
Mimo tego twórcy mogli odnaleźć na
półkach z prasą francuskie pismo komiksowe «Pif» oraz – od lat 70. – komiksy polskich autorów. Te lektury ukształtowały ich wyobrażenie o komiksie na
świecie i pchnęły do eksperymentów
z realistyczną formą. Lata 80. to początki doświadczeń z komiksem dla wielu
twórców w Rosji i na Ukrainie, także narodziny komiksowych aspiracji w inMyszy grzebią kota
nych republikach ZSRR. Graficznie to
– Rosyjski łubok z XVIII w. Autor nieznany. Widzimy w nim charakterystyczne dla całego nurtu artystycznego
wykorzystanie elementów ludowej opowiastki.
czas odejścia od karykaturalności i ludo-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
Gra w piekle: Poemat (Igra v adu: Poema)
K O M I K S O W E
Okładka futurystycznego poematu Natalii Gonczarowej, wykorzystującego grę z konwencją łubku. Poemat powstał w 1912 roku, łączy tekst i obraz i wielu upatruje w
nim źródeł rosyjskich komiksów, choć z oczywistych względów komiksem on nie jest.
M O M E N T Y
35
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
36
Ilustracja z Wesołych Obrazków. Rysownik I. Siemionowa.
Pismo dziecięce Wesołe Obrazki eksperymentowało również z ilustracją komiksową. Zazwyczaj były to pełne treści i wydarzeń całostronicowe ilustracje, rzadziej
pełnoprawne komiksy we współczesnym rozumieniu.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
37
Życie w Sapogowie: Wyczyn bohatera
Współczesny komiks wzorowany na łubkach. Autor Jewgienij Rodionow.
Jest to pierwsza strona cyklu Życie w Sapagowie.
wości typowej dla satyrycznych rysunków i skierowania zainteresowań na realizm. Wielu twórców ze Wschodu podkreśla
w swoich wypowiedziach, że kształcąc się w szkołach artystycznych, odebrało tak gruntowne wykształcenie, że doskonale zaczęli radzić sobie z komiksem realistycznym.
W sukurs przychodzi im rozpad ZSRR i rodzący się kapitalizm.
Okazuje się, że ich wyobrażenia o komiksie pozwalają najlepszym z nich zrobić kariery na Zachodzie. Takie nazwiska jak Jogunov, Baranko czy choćby Bohdanowski znane i cenione są na
największych rynkach. Twórcy ci potrafią w charakterystyczny
dla siebie sposób rysować realistycznie; ich sukces niestety sprawia, że wielu innych twórców z regionu, którzy pragną zajmować
się komiksem, wybiera ten styl rysunku.
Budowanie rynku
W efekcie nasi wschodni sąsiedzi, zapatrzywszy się na funkcjonowanie rynków w Stanach Zjednoczonych i Francji, przystąpili do budowania własnego rynku na tę modłę. Startowały i padały
magazyny komiksowe. Drukowano albumy twórców lokalnych,
sięgano po popularne zachodnie serie. Nic z tego jednak nie
przyniosło efektu. Zachłystujący się wolnością fandom komiksowy zapomniał, że lata postrzegania komiksu jako ułomnej formy sztuki zgniłego Zachodu doprowadziły do tego, że grono
Strona z komiksu Mistrz i Małgorzata.
Pod koniec lat 80. XX w. Misza Zasławski i Askold Akiszyn dokonali adaptacji
słynnej powieści Michaiła Bułhakowa.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
38
odbiorców komiksu praktycznie nie
istniało.
Twórcy i działacze wyciągnęli więc
wnioski, że należy zacząć budować rynek od początku i wiąże się to z mozolną pracą u podstaw. Wydawcy
w Rosji zaczęli wydawać komiksy
amerykańskie. Powstał magazyn «Nu
pogodi!», jawnie nawiązujący do postaci Wilka i Zająca. Na jego łamach
publikowano tradycyjne rosyjskie historie, często będące kontynuacją filmów animowanych znanych z czasów radzieckich. W Moskwie i Kijowie
zaczęły odbywać się festiwale komiksowe, na których starano się zapoznać
publikę z formą sztuki, jaką jest komiks.
Dodatkową rolą festiwalów stało się
integrowanie środowiska twórców
oraz apele o dyskusję dotyczącą kierunku, w jakim powinien zmierzać rosyjski i ukraiński komiks. Zainteresowanie graficznymi historyjkami powoli
zaczęło również przenikać do innych
krajów dawnego ZSRR, coraz widoczniejsze staje się środowisko twórców
w Kazachstanie.
Czy to już rynek?
Obserwuje się, że rynek komiksu zaczyna krzepnąć, a twórcy zaczynają
coraz bardziej dostrzegać rosyjską
specyfikę jako atut. Zauważalny jest
powrót do humorystycznych i histo-
Ilustracja z komiksu Konstantina Komardina.
Rosyjski twórcy z powodzeniem eksperymentują z zachodnią tradycją komiksową, dodając charakterystyczne
dla rosyjskiej sztuki elementy. Także tematy są typowo rosyjskie i bardzo często mamy do czynienia z typowo
rosyjskim poczuciem humoru.
Plansza z komiksu Człowiek jak wszyscy?
Współcześnie szarganiem nowej świętości w Rosji zajmują się twórcy projektu superputin.ru, którzy bohaterem swojego superbohaterskiego komiksu uczynili Putina,
Miedwiediewa i całą czołówkę polityków rosyjskich.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
39
K O M I K S O W E
Twórcy z Ukrainy i Rosji z powodzeniem odnajdują się na komercyjnym rynku francuskim. Igor Baranko zdołał uzyskać statut gwiazdy, który pozwala na swobodne
używanie własnego stylu i tworzenie autorskich komiksów.
M O M E N T Y
Plansza z komiksu Les princesses égyptiennes Igora Baranko.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
40
Plansza z komiksu Śnieżna pani Askolda Akiszyna.
Rosyjski komiks odwołuje się coraz częściej do baśni i opowieści ze swojej
tradycji narodowej. Dzięki temu wzbudza zainteresowanie wydawców
amerykańskich, których zachwyca w nim przede wszystkim oryginalność
tematów.
Plansza z komiksu Stalin vs Hitler Aleksieja Lipatowa.
Ukraiński rysownik stworzył komiks w rolach superbohatera i superłotra umieszczając
postaci znane ze współczesnej historii. Dla wielu odbiorców było to szarganie
świętości (wizerunek Stalina).
Ilustracja z komiksu Suka (Stierva).
Rosyjsko-ukraiński duet: Jelena Woronowicz i Andrij Tkalenko, stworzyli komiks
o stalkerach Suka, osadzony w realiach opowieści braci Strugackich. Pomysły
wyrosłe z opowiadania Piknik na skraju drogi są stałym elementem rosyjskiej i
ukraińskiej popkultury – filmy, gry, komiksy.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
rycznych tematów. Pojawienie się festiwalu w Petersburgu doprowadziło do uaktywnienia się grupy twórców, która głosi powrót do idei eksperymentowania z formą i poszukuje inspiracji
w rodzimej tradycji graficznej, a nie w realizmie zachodnim. Powstały też rodzime wydawnictwa komiksowe, które w ciągu
ostatnich lat starają się wydawać przede wszystkim rodzimych
autorów. O komiksie coraz częściej mówi się w mediach i jest on
wykorzystywany do adaptowania innych dzieł kultury – książek
i filmów. Jednak bycie twórcą komiksowym w Rosji, na Ukrainie
i Kazachstanie wciąż oznacza, że trzeba pracować zarobkowo
w inny sposób, np. robić storybordy. Ci najzdolniejsi starają się natomiast podbić Zachód i tam wydawać swoje prace.
Pracą u podstaw udało się chyba zbudować podwaliny rynku komiksowego w krajach byłego ZSRR, ale jego twórców i animatorów czeka jeszcze wiele pracy, nim będzie mógł on być
atrakcyjny dla artystów jako miejsce prezentacji swoich dokonań. Tymczasem doskonale nadaje się już do tkwiących w rosyjskiej tradycji eksperymentów z formą, które mogą prowadzić
do narodzin wielu ciekawych rozwiązań w sztuce komiksu. [timof]
wg Pawła Timofiejuka
Cosplay – z angielskiego costume playing, czyli przebieranie za
postacie z komiksów (szczególnie mangi), filmów lub gier.
Konkursy, w których uczestniczą fani we własnoręcznie
wykonanych kostiumach, są stałym elementem festiwali
komiksowych.
Pitching – z angielskiego to pitch, przyłączyć się. Spotkania młodych twórców komiksowych, podczas których w krótkiej formie
prezentują swoje prace przed jury, dokonującym fachowej oceny.
W Polsce organizowane są podczas festiwalu Ligatura w Poznaniu.
Nagrody Eisnera – pełna nazwa: The Will Eisner Comic Industry
Awards. Nazywane komiksowymi Oskarami, przyznawane są od
1988 roku podczas San Diego Comic-Con International. Otrzymują je najlepsi twórcy na rynku amerykańskim.
Komiks – patrz definicja w tekście Adama Gawędy
Harvey Awards (ustanowiona w 1988 roku, od 2006 prezentowana podczas Baltimore Comic-Con) i Ignatz Awards (wręczana
podczas Small Pres Expo w Maryland) – dwie inne znaczące nagrody przemysłu komiksowego w USA.
Manga – określenie używane w odniesieniu do komiksu japońskiego. Ukształtował się tuż po II wojnie światowej z tradycji japońskiej połączonej z disnejowskimi wpływami. Cecha charakterystyczna mangi: jest czarno-biała, a kreska uproszczona.
Komiksy japońskie czyta się od prawej do lewej, od ostatniej
strony do pierwszej – czyli odwrotnie niż w naszej kulturze. Nazwa „manga” przyjęła się również w Chinach (manhua) i Korei
(manhwa).
Pasek komiksowy (comic strip) – krótka forma komiksowa, zazwyczaj kilkukadrowa, która rozwinęła się, i po dziś funkcjonuje,
na łamach prasy. Popularność tego gatunku na przełomie XIX
i XX w. zapoczątkowała kształtowanie się komiksu jako sztuki
masowej. Wśród najbardziej znanych pasków komiksowych
znajdziemy m.in. Fistaszki Schulza i Profesora Filutka Lengrena.
Powieść graficzna (graphic novel) – pojęcie spopularyzowane
przez Willa Eisnera. Używane do określenia nowego gatunku
komiksu, na który składają się rozbudowane, ale zwarte i zamknięte opowieści, poruszające ważkie tematy. Pojęcie często
używane w zastępstwie słowa „komiks, które dla wielu odbiorców ma znaczenie pejoratywnie.
Grand Prix w Angoulême i nagroda miasta – prestiżowe nagrody za najlepsze komiksy w poszczególnych kategoriach na
rynku frankofońskim.
Grand Prix i inne nagrody Międzynarodowego Festiwalu
Komiksu i Gier w Łodzi – najważniejsze laury w Polsce. Są wręczane za najlepszą krótką formę komiksową nadesłaną na konkurs festiwalowy oraz za najlepszy polski album i dla najlepszego wydawcy
„Doktorat Humoris Causa” – nagroda za całokształt twórczości czy też działań dla komiksu w Polsce, przyznawana w Łodzi.
Nagrody Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego wręczane podczas Festiwalu Komiksowa Warszawa – drugie co do
ważności polskie wyróżnienia przyznawane za najlepsze komiksy wydane na naszym rynku w minionym roku: dla najlepszego
artysty, scenarzysty i komiksu internetowego.
dr Frederic Wertham – amerykański psychiatra pochodzenia
niemieckiego, znany z krucjaty przeciwko mediom masowym
i komiksowi. Pod jego wpływem Kongres Stanów Zjednoczonych wymógł na amerykańskim przemyśle komiksowym wprowadzenie Comics Code Authority, które zakazywało pokazywania przemocy, ale i poruszania niektórych tematów, np. korupcji władzy. CCA zdominowało komiksowy mainstream w USA
prawie na całe drugie półwiecze XX w. [timof]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
Słownik
podstawowych pojęć
M O M E N T Y
41
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
42
Najzdolniejsi twórcy
w komiksie
(w porządku nieprzypadkowym).
Subiektywny ranking Adama Gawędy
Chris Ware (ur. 1967, USA) –
geniusz, obecnie najlepszy
twórca komiksów na świecie.
Wie wszystko o formie i prawie wszystko o człowieczeństwie – kadrowanie, planszowanie, liternictwo, wszystko
ma precyzyjnie podporządkowane scenariuszom, a design
jego prac jest po prostu doskonały, nierozerwalnie skomponowany z opowiadanymi historiami. Jest pewien zgrzyt – choć jego opowieści są wspaniałe, dominują w nich depresja, melancholia, egzystencjalizm.
Nie jest to radosny twórca, życie pewnie go nie rozpieszczało… Wstyd przyznać ale w Polsce nigdy nie wydano komiksu
Ware’a; wyjątkiem jest wyimek z komiksu Lint będącego częścią antologii Księga innych ludzi pod redakcją Zadie Smith.
Obok opowiadań Davida Mitchella, Hari Kunzru, Jonathana Safrana Foera czy samej Zadie Smith można przeczytać kilkanaście początkowych stron komiksu Ware’a, i to jest rzecz bijąca
wszystkich, wszak niezłych, autorów na głowę. Oryginalną
okładkę antologii popełnił Charles Burns, jeden z najciekawszych amerykańskich twórców komiksowych, ale polski wydawca (Znak) zastąpił jego znakomite rysunki tandetną imitacją pozbawioną wyrazu.
Alan Moore (ur. 1953, Wielka Brytania) – trudny geniusz.
Lata 80. i połowa 90. należą
w komiksie do niego, udanie
łączył mainstreamową bujdę
z undergroundowym talentem. Przeszedł do historii gatunku Watchmenami, superbohaterską opowieścią osadzoną
w uniwersalnym lęku współczesności, precyzyjną, zdradzającą jego ogromną erudycję
opartą na literackiej tradycji, rozumieniu tematyki, którą porusza
swoim dziełem. To on stworzył wiktoriańskie arcydzieło, opowieść o Kubie Rozpruwaczu znaną jako From Hell (Prosto z piekła), on stoi za ABC Comics, odrębnym i autonomicznym imprintem wielkiego DC Comics; wydawał tam przepełnione nie-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
poskromioną wyobraźnią komiksy, z których przynajmniej Promethea zasługuje na szczególną uwagę. Jest wiecznie zawiedziony kinowymi ekranizacjami swoich dzieł, zwłaszcza powierzchowną Ligą Niezwykłych Dżentelmenów. Stary mistrz
wciąż tworzy, stał się jednak hermetyczny i zgnuśniały, a stawiając wiedzę i intelekt ponad opowiadane historie psuje przyjemność większości czytelników.
Daniel Clowes (ur. 1961,
USA) – błyskotliwy weteran, to
jego autorskie czasopismo
«Eightball» torowało drogę inteligentnemu, nowoczesnemu komiksowi w Ameryce, poprzedzając niezależny boom
komiksowy lat 90. To on stworzył powieść graficzną w formule, która przekonała do komiksu całe rzesze młodzieży i zainicjowała twórczość wielu młodych komiksiarzy. Adaptacja filmowa Ghost World dała mu nominację do Oscara, autorstwa jego Like a Velvet Glove Cast in Iron
(Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza) nie powstydziłby się
sam David Lynch. Nadal tworzy znakomite albumy, nie próżnuje, zachowując twórczą radość i moc.
Paul Hornschemeier (ur.
1977, USA) – młodszy geniusz
w porównaniu do swoich wielkich kolegów, ale komiksem
Mother, Come Home udowodnił, że nosi w sobie talent godny Chrisa Ware’a, zarówno
w niespożytych pokładach depresji i melancholii, jak i w dostosowaniu formy do opowiadanej historii. Kolejnymi pracami udowadnia, że nie był to jednorazowy wybryk i ma jeszcze wiele do powiedzenia w komiksie. Wydane w Polsce The Three Paradoxes (Trzy paradoksy) są
esencją jego dotychczasowych osiągnięć, pokazując wielką
swobodę twórczą zarówno w prowadzeniu fabuły, jak i w dostosowaniu stylu graficznego do jej potrzeb – trzy historie rysuje na trzy sposoby. [gaw]
15 komiksów,
które warto znać
poleca Adam Gawęda
Acme Novelty Library #20 Lint, Chris Ware
– rodzimy się, żyjemy i umieramy, oto historia
każdego z nas
Black Hole, Charles Burns
– miłość i paranoja dojrzewania i transformacji
osobowości, graficzna maestria czerni i bieli
Fun Home.
Tragikomiks rodzinny, Alison Bachdel
Maus. Opowieść ocalałego,
Art Spiegelman
– jeden z najgłośniejszych komiksów świata,
wstrząsająca autobiograficzna opowieść o Holocauście
Mother, Come Home, Paul Hornschemeier
– studium szaleństwa i bezwarunkowej dziecięcej miłości
– erudycyjna, doskonale skomponowana historia autobiograficzna o odnajdywaniu własnej
tożsamości
Niczym aksamitna rękawica
odlana z żelaza, Daniel Clowes
Jimmy Corrigan, the Smartest Kid on Earth,
Chris Ware
Palestine, Joe Sacco
– doskonała porcja depresji i poszukiwania
miejsca w życiu
Lone Wolf and Cub, t. 1-28, scen. Kazuo
Koike, rys. Goseki Kojima
– epicka opowieść o samuraju i jego małym
synku, o świecie honoru i śmierci
– podróż po świecie chorobliwej psychodelii
– komiksowy, niemal dokumentalny reportaż
z miejsca niegasnącego konfliktu
Persepolis, Marjane Satrapi
– autobiograficzna opowieść od dzieciństwa
po dojrzałość, doskonale oddaje kulturową
tożsamość irańskiej autorki
Pinokio, Winshluss
– wzór tego jak należy adaptować klasykę
w komiksowej formie, oczywiście bez obaw
o przesadną wierność oryginałowi
Prosto z piekła, scen.
Alan Moore, rys. Eddie Campbell
– wielowarstwowa, erudycyjna opowieść
o epoce, która wydała z siebie Kubę Rozpruwacza
Strażnicy,
scen. Alan Moore, rys. Dave Gibbons
– jeden z najsłynniejszych komiksów superbohaterskich na świetnym literackim poziomie
emocji i konstrukcji fabularnej
Trylogia Nikopola (Targi nieśmiertelnych,
Kobieta pułapka, Zimny równik), Enki Bilal
– na wskroś europejski komiks, pełen symboli,
oniryzmu, malarskiego piękna i swobody czytelniczej interpretacji
Understanding Comics, Scott McCloud
– teoria komiksu świetnie wyłożona w formie… komiksu
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
43
F I L M
44
F A J N Y
fot. Archiwum
Traumy
herosów
Rafał Świątek, Z wykształcenia
dziennikarz. Z zamiłowania – kinoman
ze zdiagnozowanymi przez
najbliższych objawami kinofilii.
Choroba nasila się zwłaszcza podczas
oglądania filmów Martina Scorsese,
Sama Mendesa i ... animacji studia
Pixar. W chwilach wolnych od kina
– ojciec trzyletniej Laury.
© 2008 Warner Bros. Entertainment Inc.
Rafał Świątek
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
C Z Y T A Ł E M
45
W C Z O R A J
Komiksowi superbohaterowie
tworzą galerię schizofrenicznych postaci.
Większość z nich powinna być pacjentami
oddziałów zamkniętych.
Popkultura nie kieruje się jednak medyczną logiką
i nadała im status ikon popkultury
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
© 2008 Warner Bros. Entertainment Inc.
F A J N Y
F I L M
W C Z O R A J
C Z Y T A Ł E M
46
Zemsta za rodziców
Najpopularniejszy a zarazem najbardziej
pokręcony jest Batman. Pierwsze objawy
jego obsesji na punkcie zwalczania
zbrodni pojawiły się już w listopadzie
1939 roku, zaledwie kilka miesięcy po
tym jak zadebiutował na łamach «Detective Comics». Wtedy właśnie twórcy
Człowieka Nietoperza postanowili zdradzić czytelnikom przeszłość mrocznego
obrońcy sprawiedliwości.
Pewnego wieczoru, gdy mały Bruce
Wayne wracał z rodzicami z kina, drogę
zastąpił im bandyta. W wyniku szamotaniny zastrzelił ojca i matkę chłopca. Bruce obiecał pomścić ich śmierć, spędzając resztę życia na walce ze złem. Ilustra-
cja, na której ze łzami w oczach modli
się, składając swoją przysięgę, to jedna
z najbardziej przejmujących scen wśród
wczesnych historii obrazkowych o Batmanie. A przy okazji jeden z ważniejszych momentów w historii amerykańskiego komiksu. Bowiem już na początku swojej drogi heros doświadcza traumy i poczucia straty, które później napędzają jego działanie. Ten psychologiczny
schemat zostanie potem powtórzony
m.in. w historii Spidermana, stając się
klasycznym chwytem narracyjnym opowieści o superbohaterach.
Jednak w przypadku Batmana tragedia z dzieciństwa daje o sobie znać
z częstotliwością niespotykaną u innych
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
współczesnych rycerzy. Widać to świetnie zarówno w wielu albumach o Człowieku Nietoperzu, jak również w ostatnich filmach Christophera Nolana. Przystojniak i playboy Bruce Wayne vel Batman, mimo bicepsów i sukcesów w walce z amoralnym światem, w gruncie rzeczy pozostaje wciąż małym przestraszonym chłopcem.
Daleko od Olimpu
O tym, że herosi są emocjonalnie niedojrzali, impulsywni, a wręcz mogą stanowić zagrożenie dla otoczenia, przypominają perypetie Batmana z Jokerem. Ten
ostatni – sadystyczny klaun – ma wyjątkową umiejętność do wywoływania
u mściciela z Gotham napadów niekontrolowanego gniewu. Mimo to Batman
wypada niczym harcerz w porównaniu
z dzikim, reprezentującym nieujarzmioną siłę Hulkiem.
Przypomnijmy: Hulk to w istocie doktor Bruce Banner – młody, obiecujący fizyk, który w wyniku feralnego napromieniowania zamienia się w zielonoskórego
agresywnego osiłka. Niszczy wtedy
wszystko, co ma w zasięgu wzroku. Batman cierpi, bo nie potrafi zapomnieć
o stracie; nie umie wypełnić jej czymś innym niż walką. Doktor Banner nie jest
zaś w stanie pohamować drzemiącej w
nim energii. Gdy przeobraża się w Hulka,
reprezentuje wszystko to, co w ludzkiej
naturze nie podległo ucywilizowaniu, co
atawistyczne, wręcz animalistyczne.
W gruncie rzeczy należy współczuć
idolom mas. Przywykliśmy bowiem traktować ich jak popkulturowe wcielenia
starożytnych bogów – a oni niezbyt dobrze radzą sobie z tą rolą.
W znakomitym komiksie Franka Millera Powrót Mrocznego Rycerza (1986)
Człowiek Nietoperz nie ma już sił prowadzić swojej krucjaty przeciw zbrodni.
Chciałby wreszcie pozbyć się kostiumu
i związanej z nim mrocznej tożsamości,
ale wydaje się, że jest już na to za późno.
Zbyt długo żył w świecie własnych obsesji, zbyt długo żywił się chęcią zemsty,
by teraz przejść na emeryturę.
O tym, jak smutne są konsekwencje
bycia superbohaterem, opowiedział rów-
nież Alan Moore w rewelacyjnym albumie Strażnicy (1986-1987). U Moore’a nie
ma żadnych wątpliwości – wielbieni
przez pop-odbiorców są zgrają socjopatów, skłóconych ze sobą i z życiem. Bez
szans na spokojną starość.
Wyrośnięci
z trykotów i peleryny
Oczywiście, nie zawsze tak było. Nim komiksowi nadludzie zaczęli miewać kłopoty z osobowością, byli przede wszystkim postaciami z obrazkowych opowiastek dla młodzieży. W pierwszych komiksach o Batmanie nie było miejsca na drążenie traum i epatowanie obsesjami.
A nawet jeśli takie wątki się pojawiały, to
autorzy pasków traktowali je marginalnie. Wspomniane wcześniej dramatyczne
przeżycie Bruce’a Wayne’a została np.
dołączona jako zaledwie dwustronicowy
dodatek do innej opowieści o Człowieku
Nietoperzu.
Schizofreniczne oblicze superbohaterów podkreślili dopiero Frank Miller
i Alan Moore. Obaj doszli do oczywiste-
Odsuperowanie
Jak wiadomo, ojcem założycielem gatunku nadbohaterów jest Superman. To
on wyznaczył kodeks zachowań, odzieżowy sznyt (obcisły kostium plus peleryna). Jednocześnie pozostał – w porównaniu z konkurencją – niezbyt czuły na
zmieniające się konwencje: zawsze spiżowy, wciąż gotowy do największych
poświęceń w imię dobra wspólnoty (tj.
amerykańskiego narodu). Kiedy inni
obrońcy ładu wpadali w psychiczny dołek, on nieustannie działał, nie mając czasu na wahania.
Nic dziwnego, że jedną z najbardziej
oczekiwanych premier przyszłego roku
jest Man of Steel Zacka Snydera, kolejna
filmowa opowieść o Supermanie. Reżyser zapowiada, że postawi na realizm.
Czy oznacza to, że Człowiek ze Stali – podobnie jak Batman i Spiderman – ujawni
na ekranie rozterki i psychiczne katusze?
Jeśli tak się stanie, będzie to symboliczne zwieńczenie procesu dojrzewania superbohaterów (co w przypadku większości z nich jest równoznaczne z nieuchronnym popadaniem w szaleństwo).
Czy Zack Snyder pozwoli Supermanowi odetchnąć? Czy przyzna mu prawo do popełnienia błędów? Zobaczymy. [raf]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
C Z Y T A Ł E M
W C Z O R A J
F I L M
go wniosku, że bieganie przez całe życie
w masce i dziwacznym trykocie musi
znacząco wpłynąć na psychikę. Upraszczając historię komiksowych herosów
można przyjąć, Miller i Moore wprowadzili do gatunku psychologiczny realizm.
Kinowe opowieści o superbohaterach
długo się broniły przed pogłębioną interpretacją. Gdy Tim Burton ekranizował
w 1989 roku przygody Batmana, nie inspirował się albumem Millera, lecz wybrał
formułę ekspresjonistycznej bajki. Dopiero Christopher Nolan ukazał w pełni zwichrowaną osobowość Bruce’a Wayne’a.
Podobną drogę przeszedł Spiderman. W filmie Sama Raimiego sprzed
dziesięciu lat wydawał się żywcem wyjęty z disnejowskiego kina familijnego.
W superprodukcji The Amazing Spiderman Marca Webba jest już nastolatkiem
przygniecionym przez odpowiedzialność, jaka na niego spadła w związku
z rolą herosa.
F A J N Y
© 2008 Warner Bros. Entertainment Inc.
47
©Beata Walczak-Larsson
Oddajemy głos tłumaczom jako najbardziej wnikliwym
czytelnikom i ekspertom od literatur obcych.
Wzloty i upadki podczas samotniczej pracy nad przekładem
pozostają zazwyczaj tajemnicą samego tłumacza.
Podobnie rzecz się ma z odkryciami literackimi,
których dokonuje tłumacz jako czytelnik
– mowa o książkach, które w lekturze oswoił,
pokochał i marzy o tym, żeby przełożyć je na język ojczysty
Beata Walczak-Larsson,
ur. 1962, absolwentka filologii szwedzkiej na
Uniwersytecie Jagiellońskim i pielęgniarstwa na
Uniwersytecie Uppsalskim. Od dwudziestu dwóch
lat mieszka w Szwecji. Pielęgnuje i tłumaczy.
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
48
Susanna
Alakoski
Susanna Alakoski
Svinalängorna
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
Svinalängorna
Albert Bonniers Förlag, Stockholm 2006
s. 260, ISBN 978-91-0011-033-8
Susanna Alakoski
©Mattias Olsson
T Ł U M A C Z E
urodziła się w Finlandii w 1962 roku,
dzieciństwo i młodość spędziła na
południu Szwecji, obecnie mieszka pod
Sztokholmem. Ukończyła studia wyższe
dla pracowników socjalnych, zajmowała
się między innymi sprawami imigrantów,
pełniła funkcję sekretarza prasowego
przywódczyni partii lewicowej.
Svinalängorna (Chlewnie) to jej debiut
prozatorski.
P O L E C A J ą
49
Informacja o książce
Powieść Chlewnie w 2006 roku zdobyła nagrodę Augusta (odpowiedniczkę polskiej Nike), została sprzedana w Szwecji w ponad czterystu tysiącach egzemplarzy i przełożona na kilka języków. Ekranizację książki pod międzynarodowym tytułem Beyond, w reżyserii Pernilli August, na festiwalu filmowym w Wenecji w 2010 roku uhonorowano trzema nagrodami.
Garść refleksji
Koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Siedmioletnia Leena z rodzicami i dwoma braćmi przeprowadzają się z Finlandii
do nowo wybudowanej dzielnicy w szwedzkim Ystad. Marzą
o lepszym życiu. Na przeszkodzie stają różnice kulturowe, język,
przerażająco niska pozycja społeczna niewykształconych gastarbeiterów oraz lejący się strumieniami alkohol. Poczucie wyobcowania, trudności z zaaklimatyzowaniem się w nowym społeczeństwie i elementy kultury fińskiej są wprawdzie cały czas
obecne (pobrzmiewają nawet echa wojny fińsko-radzieckiej
z lat czterdziestych), ale stanowią zaledwie tło. Chlewnie to
przede wszystkim przerażająco autentyczny opis dorastania
w dysfunkcyjnej rodzinie. Narracja prowadzona z perspektywy
dziecka charakteryzuje się zarówno niesamowitą ostrością widzenia, jak i rozbrajającym humorem.
Im Leena jest starsza, tym wyraźniej dostrzega destrukcyjne
działanie alkoholu. Dziewczynce prawie nieustannie towarzyszy
poczucie wstydu, które – na szczęście! – nie zagłusza zadziwiającej siły przeżycia. Może nawet tę siłę wzmaga? Leena przez
długi czas chroni rodziców przed otoczeniem; udaje, że wszystko jest w porządku, zasuwa firanki, zamyka drzwi i okna. Obserwuje dorosłych krytycznym okiem, ale jednocześnie czuje silną
rodzinną więź. Szydzi z rodziców, choć cały czas bierze ich
w obronę. Naigrywa się z nieporadnej szwedczyzny ojca, a przecież cierpi, widząc tatę w upokarzających sytuacjach. Swoimi
powiernikami czyni psa i dwie przyjaciółki. W przetrwaniu pomagają jej również treningi na pływalni oraz ukochana szkoła.
Chlewnie Susanny Alakoski to przejmujący i wiarygodny zapis
dorastania w rodzinie alkoholików, ale również opowieść o solidarności, sile dziewczęcej i kobiecej przyjaźni oraz rodzicielskiej
miłości, mimo wszystko!
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
50
CHLEWNIE
Puti. Kotka wabiła się Puti. Kiedy ją wołaliśmy, wychylając się
przez poręcz balkonu, jej imię zmieniało się w Tipu. Puuti-PuutiPuti-Puti-PuTipu-Tipu-Tipu-Tipuu-Tipuu. Gdy się okociła, utopiliśmy wszystkie małe oprócz jednego. To jedno, czy raczej jedna, była pręgowana tak samo jak Puti, nazwaliśmy ją więc Tipu.
Później posłaliśmy Puti do gazu, a rolę myśliwego i nowej rodzinnej pieszczoszki przejęła Tipu. Przywlekała skrwawione myszy, nornice i pisklęta wróbli. Spod kanapy dochodziło chrzęszczenie, spod łóżka – odór zgnilizny, a walające się po mieszkaniu
resztki sierści i piór czasem sprawiały, że zirytowany tato zaczynał przeklinać. Voi vittu, voi vittun vittu. Voi vittun vittun vittu. Jakby to była wina kota.
Później Tipu urodziła młode. Utopiliśmy wszystkie, oprócz kotki,
która miała identyczne prążki jak Tipu. Żeby nie komplikować
sprawy, nazwaliśmy ją Puti.
Topiliśmy kocięta taśmowo, ale zawsze, co roku zostawialiśmy
nową Tipu albo Puti.
– Bo inaczej kocicy byłoby smutno.
Tato podrapał się po jajach.
– Bo inaczej kocicy byłoby smutno – powiedziała mama i przedrzeźniając tatę, też podrapała się po jajach.
– A co? Mogę się zająć kociakiem.
– Mówisz, że możesz się zająć kociakiem?
Mama jednocześnie pokiwała i pokręciła głową.
– Jasne! A resztę mogę utopić.
Tato wciągnął brzuch i zaczął walić się w piersi. Udawał Tarzana.
Mama wywracała oczami. Dlaczego wszyscy mężczyźni zawsze
muszą odstawiać Tarzana?
– Zacznij od utopienia tych, co się urodzą za parę tygodni. Zobaczymy, jaki z ciebie bohater.
– Żebyś się nie zdziwiła!
Tipu leżała na bordowym kocu w sypialni rodziców. Zebrani
wokół niej, wytrzeszczaliśmy oczy. Kociaki wysuwały się jej
z pupy, jeden za drugim i hop! – spadały na łeb, na szyję, na
swoje rodzeństwo. Tipu po każdym zjadała pępowinę i błony.
Tato otworzył okno, żebyśmy odetchnęli świeżym powietrzem.
Na czoło wystąpił mu pot. Jego głos nie do końca przypominał
głos Tarzana z telewizji.
– Voi, ależ one są słodkie!
– No, i widzisz, jak przyjdzie co do czego, to znowu ja będę musiała je utopić – powiedziała mama.
– Musimy o tym dyskutować właśnie teraz?
– Musimy i trzeba się trochę pośpieszyć. Bo zaraz zaczną chodzić i miauczeć. Ale voi, voi, jakież są słodkie…
Głos mamy się załamał. Wytarła spocone ręce fartuchem.
– A nie możemy ich komuś oddać? – zaproponował tato.
Zamilkł i przechylił głowę w bok. Otworzył okno jeszcze szerzej.
Coś drgnęło mi w piersi.
– O, tak! Mamusiu, nie możemy ich zachować? Proszę!
Zaczęłam skakać wokół koca.
– Voi saatana, w całym mieście roi się od bezdomnych kotów.
A któż je zechce wziąć?
– Mamusiu, proszę...
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
– Nie i jeszcze raz nie! Nie zachowamy żadnych kociąt.
Mama wbiła oczy najpierw w tatę, potem we mnie.
– Przepraszam, mamusiu, ale pomyślałam...
– Dlaczego zawsze musimy mieć tyle kotów!
Wzięła się pod boki i dorzuciła stanowczo:
– Leena, przynieś wiaderko.
– Już idę.
– Tylko szybko!
Mama wyrwała mi wiadro z rąk, pobiegła z nim do łazienki i napełniła letnią wodą. Błyskawicznie wróciła do sypialni. Tato stał,
milcząc, na uboczu. Wkładała kocięta do środka, jedno po drugim, i przytrzymywała pod wodą tak długo, aż przestawały się
ruszać. Z oczu tryskały jej łzy, z czoła – pot. Cały czas powtarzała, że nienawidzi taty. W końcu pozostał tylko jeden maluch.
Tato i ja przyklęknęliśmy koło posłania.
– Mamusiu, czemu wkładasz je do letniej wody?
– Żeby nie było im zimno, chyba jasne, nie?
– Mamusiu, ile kociąt masz w wiaderku?
– Nie liczyłam.
– Mamusiu, możemy zostawić jednego?
– Cicho bądź!
– Mamusiu, proszę!
– Cicho bądź!
– Mamusiu, proszę cię bardzo, bardzo, bardzo! Możemy?
Nie potrafiła inaczej. Zawahała się i w końcu niechętnie zostawiła ostatniego kociaka na kocu. Spuściła głowę i ściszyła głos.
– Możecie.
Z jej piersi wydobyło się westchnienie ulgi. Zaraz potem podobne westchnienie wyrwało się z piersi taty. A ja na chwilę
wstrzymałam oddech, wciągnęłam powietrze do płuc, podskoczyłam z radości i rzuciłam się mamie na szyję.
– Możemy? Naprawdę? Możemy?
– No, możecie.
– Ale dlaczego, mamusiu?
Mama umilkła i po krótkim namyśle odpowiedziała:
– Bo inaczej kocicy byłoby smutno.
Uśmiechając się, puściła do taty oko. On odpowiedział jej tym
samym.
A później oznajmiła, że już żałuje tej decyzji.
Mama miała dość zwierząt. Czuła ulgę, gdy nasze koty znikały
bez śladu, albo ginęły pod kołami samochodu. Nie narzekam na
brak zajęć, mówiła. I zdarzało się, że rodzice postanawiali, że nie
będą mieć więcej zwierząt. To wtedy zagazowywaliśmy nasze
koty. Dla ich dobra. I dla dobra domu, mówili rodzice. Nie można mieć zwierzaków na pęczki, mówiła mama. Bo przecież
mieszkał też z nami pies. Terrie. A Terrie utknął głową w rynnie
akurat tego dnia, kiedy mamie wyczerpała się cierpliwość. Voi
saatana, powiedziała. Voi saatanan saatana. Jakby to miało
związek z psem. Zupełnie nie ma znaczenia, co zrobimy, bo i tak,
do jasnej cholery, zawsze będziemy mieli w domu kota w prążki, denerwowała się. Puti albo Tipu. I tak bez końca. Później gaz
przeniósł się na drugi koniec miasta, ale wtedy mieliśmy już kolorową torbę, którą mama udziergała na szydełku, a może drutach, i w której zanosiliśmy do gazu nasze Putiki i Tipuki.
51
J A K
W I N O
MĘSTWO
BYCIA
K S I A Ż K I
czyli
Dziennik
Marcin Witan
a koniec sezonu urlopowego mam dla Państwa
wino wyborne, o intensywnym acz nieco cierpkim smaku, z widoczną nutą goryczy. Jego twórca pochodził z niegdysiejszych Górnych Węgier,
a więc ziem należących obecnie do Słowacji i zajmował się
nim przez ostatnie czterdzieści pięć lat swojego życia. To trunek mocny, markowy o krwistej barwie, jego powstawaniu
często towarzyszyły doświadczenia bolesne i trudne, które,
paradoksalnie, sprawiają, iż jakość jego osiąga rzadko spotykany poziom.
Dziennik Sándora Máraiego to jedno z najbardziej poruszających i wnikliwych świadectw XX wieku, z jego okrucieństwami, postępem technicznym i towarzyszącą mu degrengoladą moralną człowieka Zachodu, z kryzysem duchowości
oraz utratą sensu istnienia. Od 1943 do 1989 roku pisał go
węgierski patriota, erudyta, intelektualista, smakosz i emigrant, który po opuszczeniu ojczyzny po II Wojnie Światowej
mieszkał w Szwajcarii, Włoszech i Stanach Zjednoczonych,
cały czas próbując, jak zanotował w roku 1954, „za pomocą
wolnej woli, rozpoznać to, czym jest jego Los – czyli (…) rozróżnić między tym, co Ostateczne, a tym, co Przypadkowe”.
Gdy czytałem te zapiski – tropy jego wyborów, spotkań, poglądów, przekonań, jako zwięzłe ich streszczenie, nasunął mi
się na myśl tytuł jednej z książek niemieckiego teologa protestanckiego Paula Tillicha, Męstwo bycia. Bo też autor, wierny wyniesionym z solidnego mieszczańskiego domu zasadom, zmaga się z cierpieniami życia z godnością i męstwem,
jakie znamionują ludzi głęboko szlachetnych i prawych. Boli
go upadek obyczajów, relatywizm wartości, duchowa zapaść
Europy, która, jego zdaniem, zaczęła się od obłędu nazizmu,
kiedy Europejczyk, kiedyś mówiąc „‘mój Bóg’, potem (…)
‘moja religia’, jeszcze później z niezdrowym podnieceniem
(…) ‘moja ojczyzna, mój naród’”, zaczął krzyczeć „moja rasa”.
Wówczas, co Márai obserwował własnymi oczyma, zakwestionowany został zespół powinności i obowiązków, jakie ludzie winni są ludziom dlatego właśnie, że są ludźmi – braćmi
i siostrami w człowieczeństwie. Proces ów, jak wielokrotnie
pisze, nie ustał z zakończeniem wojny, ba, jeszcze się pogłębił w sytych, egoistycznych społeczeństwach zachodniego
świata. Jako człowieka wrażliwego, pisarza, co swoje najlep-
N
sze książki poświęcił relacjom i sytuacjom międzyludzkim,
z ich kryzysami i rozterkami, dotykało go to bardzo i, jak
mniemam, przyczyniło się do tego, że jego początkowa postawa zaufania Opatrzności, Bogu, który „jest ponad religiami” i „nie ma wyznania”, stopniowo przekształcała się w poczucie przypadkowości istnienia jako swoistego antraktu pomiędzy nicością a nicością.
Decydujące jednak według mnie były wydarzenia z ostatnich lat jego życia, opisane przezeń w sposób ujmujący
szczerością, poruszający. Nieuleczalna choroba żony, pełna
poświęceń i miłości opieka nad nią mimo własnego zniedołężnienia, przedwczesna śmierć przybranego syna, odejście
siostry i braci, spowodowały, że pozostał sam na scenie igrzyska życia, coraz bardziej bezradny i słaby. Jeszcze pisał, że
„wszystko jest w Bogu. I we wszystkim jest Bóg”, ale kilka miesięcy później czara goryczy przelała się i sędziwy Márai sięgnął po zakupiony w tym celu pistolet. „Świadek entropii”,
określiła go tłumaczka Dziennika, Teresa Worowska; ja powtórzę: mężny człowiek, który dotarł do swojej granicy. Za
nią, w co mocno wierzę, nie ma nicości lecz Sens. [wit]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
fot. Ryszard Waniek
Frank Miller to klasyk czarnego
kryminału, obsypany nagrodami,
w świecie filmu znany jako
scenarzysta bądź dostarczyciel
sensacyjnych fabuł.
Zasługuje na luksus, dlatego
Do piekła i z powrotem, finalny,
siódmy tom komiksowej sagi
o Sin City, doczekał się polskiej
reedycji w wersji wypasionej.
Niech tam, należało się.
Monika Małkowska,
niezależna publicystka,
krytyk sztuki i mody.
Wykłada na Wydziale
Mediów i Scenografii
warszawskiej ASP
S
Monika Małkowska
kronika kryminalna
– wrzesień 2012
K R O N I K A
K R Y M I N A L N A
52
atysfakcja dla fanów łączy się z żalem – to już koniec sensacyjnego
cyklu o przygodach superbohaterów walczących z bezprawiem,
korupcją i seksualnym rozpasaniem w Mieście Grzechu… Na pociechę
– odmiana tematyczna: akcja ostatniego zeszytu osnuta jest wokół miłości jaśniejącej jak cudowny diament w moralnym bagnie Miasta
Grzechu.
W roli herosa występuje niejaki Wallace, którego poznajemy jako…
rysownika (komiksów?). Ma on jednak znacznie więcej talentów, niezbędnych do radzenia sobie wśród oprychów najgorszego autoramentu, w dodatku na prominentnych stanowiskach. Bo Sin City zasługuje na swoją nazwę. Nie znajdziesz tam ani jednego sprawiedliwego,
jeśli nie liczyć Wallace’a oraz pewnej doskonale zbudowanej, ciemnoskórej panny. Oboje to outsiderzy. Wallace urwał się znikąd i z nikim
w mieście nie zakumplował; Esther nie potrafi zakotwiczyć się wśród
dziwek i drani, dodatkowo cierpiąc z powodu zawodowego niespełnienia. Chce zostać aktorką, lecz odrzuca drogę przez łóżko – a innej nie
ma. Zdesperowana, decyduje się na rozstanie z życiem. Udaremnia jej to
przystojny, długowłosy artysta, który akurat znalazł się w pobliżu.
Tu zaczyna się love story, obiecana przez autora w podtytule tomu.
Niestety, ledwie rozpoczęty romans brutalnie przerywa porwanie
dziewczyny. Powód może być jeden: handel żywym towarem. Zakochany Wallace rusza na poszukiwania, zarzuca płaszcz i jak nie przymierzając Superman czy inny Batman staje do walki z wielokrotnie silniejszym przeciwnikiem. I przywala. Co się okazuje? To nie żaden subtelny
pięknoduch, lecz odznaczony weteran wojenny, były marine, znający
tajniki walk wszelakich. Ale nawet on ma problemy z dotarciem do
miejsca, gdzie uwięziono Esther. Zbiry powalają go psychotropami, paraliżującymi członki i umysł. Wstyd byłoby zakończyć cykl bez happy
endu, więc jest. I… ucieczka z Miasta Grzechu. Na zawsze.
Zdaję sobie sprawę z zasług Millera dla komiksu z gatunku noir (oraz
kina nim inspirowanego: Sin City, RoboCop, animowany Batman. Rok
pierwszy i najnowsze dzieło Christophera Nolana Batman. Powrót Mrocznego Rycerza). Jednak nie potrafię traktować serio tych dokonań ani
przejąć się losami postaci. To lektura dla miłośników dramaturgicznych
puzzli. Miller robi kolaże ze sztampowych sytuacji; jego fabuły są naiw-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
Matz (scen.), Luc Jacamon (rys.)
Jerzy Szyłak (scen.), Jakub Babczyński (rys.)
Love story z Miasta Grzechu
Prawdziwy przyjaciel
tłum. Tomasz Kreczmar
Egmont, Warszawa 2012
s. 296, ISBN 978-83-237-3627-1
Timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2012
s. 48, ISBN 978-83-61081-78-4
ne, zwroty akcji przewidywalne, a czarno-biali (charakterologicznie) bohaterowie szeleszczą papierem. Do tego dialogi, które wydają się własnymi parodiami. Oto próbka. Wallace: „Jerry…
obawiam się, że czeka nas jeszcze jedna misja. Nas dwóch przeciwko setkom. A, oczywiście nie możemy liczyć na gliny”. Jerry:
„Jestem gotów, dowódco. Chodźmy rozpętać to święte piekło”.
Za to chylę czoła przez graficznymi umiejętnościami amerykańskiego mistrza. Zwinnie żongluje formą – to posługuje się
cienką kreską, to buduje plan kilkoma maźnięciami grubego
pędzla; porusza się między portretem realistycznym a postaciami-znakami (Wallace przypomina samuraja z mangi, skorumpowany policjant – Marlona Brando z Dnia apokalipsy, zaś jego
syn-niezguła jest typowym małolatem-niezgułą).
Lubię też sposób kadrowania Millera. Dynamiczny, pomysłowy, z błyskawicznymi zmianami planów i perspektyw. Prawie
cała historia jest opowiedziana w czerni i bieli, lecz w kilku miejscach grafik odstępuje od tej zasady (z pożytkiem dla strony wizualnej tomu). I tak wizje ućpanego Wallace’a przyobleczone
zostały w oszałamiające tęczowe barwy, konweniujące z fantastycznymi stworami, atakującymi zmysły superbohatera. Są też
sekwencje uatrakcyjnione tylko jednym kolorem: zdradliwa
nimfomanka kokietuje błękitem oczu i bielizny; ruda suka-szefowa gangu farbowana jest na… rudo.
Nie da się ukryć – rysownik z wyraźną frajdą tworzy wizerunki kobiet. Imponuje brawura, z jaką kształtuje ich półnagie ciała.
Niemal wszystkie są młode, piękne i bliźniaczo podobne, z przesadnie napompowanymi cyckami, tyłkami, ustami. Najwięcej
punktów przyznałabym Millerowi za plansze z rozebraną Esther.
Choć z sylwetki przypomina – jak inne damy – żonę marynarza,
emanuje szczerym erotyzmem. Do takiego piekła można by trafić nawet bez powrotu!
atpię, by wybrał się tam Jerzy Szyłak. Ma jakieś pretensje
do kobiet, rewanżuje się im w kryminalnych fabułach, do
których rysunki tworzą rozmaici graficy. Po Szmince i Szelkach
przyszła kolej na Prawdziwego przyjaciela. Niestety, Szyłak nie
posiada talentu narracyjnego, dialogi irytują toporną naiwnością. Co do strony graficznej – był to debiut pełnometrażowy Jakuba Babczyńskiego, więc trudno dziwić się pewnej nieporadności w prowadzeniu wizualnej narracji. Ale kilka plansz (zwłaszcza sekwencja z prostytutką) udanych; mroczny klimat czarnobiałych rysunków współgra z niesztampowym kadrowaniem.
Gorzej wypadają zbliżenia na główne postaci. A parka to interesująca: samotny, zakompleksiony onanista Tymek oraz jego najlepszy przyjaciel. Z piekła rodem, lecz wyprany z diabelskiej in-
W
Zabójca
tłum. Katarzyna Sajdakowska
Taurus Media, Warszawa 2012
s. 64, ISBN 978-83-60298-70-1
teligencji, takoż urody. To diabeł dla ubogich (duchem i rozumem). Łopatologicznie wyłuszcza Tymkowi powody, dla których powinien tę i ową damę zlikwidować. Przesterowuje
zbrodnicze zapędy podopiecznego – z pań przynoszących ulgę
seksualnym nieudacznikom na cnotki odmawiające im cielesnych usług. Tymek wierzy; Tymek morduje; wszystko idzie jak
z płatka. Do momentu, kiedy w obronie jednej takiej staje ktoś potężniejszy. Kto? Proszę zgadywać.
kolejny morderca, tym razem płatny, co w naszych szerokościach dawno już chyba stało się oficjalnym zawodem, a przynajmniej zatrudnieniem. W Polsce zaczął właśnie grasować Zabójca. Machina śmierci, drugi zeszyt z serii liczącej dziesięć pozycji, ukazuje się ze sporym poślizgiem, bo w swej rodzinnej
Francji bladolicy, jasnowłosy snajper już się wystrzelał, przysparzając klientów zakładom pogrzebowym od 1998 roku do grudnia roku minionego.
Okładkowy blurb obiecuje wiele: oto poznamy myśli zabójcy, dowiemy się, jak spędza czas oczekując na ofiary i zlecenia. To
proste – stara się uniewinnić, przywołując w pamięci „dokonania” gorszych od siebie zbrodniarzy. Utwierdza się też co do
sensu swego zajęcia, wspominając zadziwiająco podobny finał
zbawców ludzkości. Wniosek: niebo i piekło płaci tą samą monetą.
Poza filozofowaniem nasz bohater jeździ po świecie, zabawia się z dziewczynami, uprawia sporty, a także spotyka się
z tym, przez którego wybrał niekonwencjonalną profesję. To
starszy dwukrotnie od niego mecenas, ongiś wykładowca na
wydziale prawa. Jak się okazuje, były mentor nie grzeszy lojalnością – kolejny argument dla Zabójcy. Nie zawodzi go jedynie
opalona panna, tęskniąca w Wenezueli. Jednak na szczęście
w związku nie ma szans…
Komiks duetu Matz/Jacamon ma tyleż wad, co zalet. Słabo
umotywowane są powody, dla których facet z normalnej, kochającej się rodziny oddaje się krwawemu rzemiosłu. Co więcej,
na przekór dość nerwowej pracy Zabójcy akcja biegnie gładko
jak po maśle, bez napięć i suspensów. Ascetyczny okularnik
przemieszcza się z jednego kontynentu na drugi jak za pomocą
czarów; włamuje tu i ówdzie jak magik; przewiduje niecne zamiary przeciwnika jak jasnowidz. Zbyt naciągane, jeśli ma to być
story dla dużych dzieci.
Natomiast przyznaję punkty za inteligentnie zakomponowane plansze i sprawnie rysowane kadry. Doceniam też zręczność Jacamona w charakteryzowaniu typów i typków. Ale czy
wypada chwalić warsztat profesjonalisty? Musi strzelać celnie,
inaczej wypadnie z rynku. [mm]
I
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K R O N I K A
Frank Miller (scen. i rys.)
Do piekła i z powrotem
K R Y M I N A L N A
53
K S I ą Ż K A
54
isał codziennie. Wszędzie i o każdej porze.
Przy własnym biurku.
Na spacerze, w poczekalniach. Także nocą. Budził
się, zapalał lampkę i skrobał coś
w notesie, który zawsze trzymał
przy łóżku. Chwilę później spokojnie zasypiał, a ja miałam noc
z głowy. Był oszczędny, bardzo
oszczędny, pisał w brulionach,
ale i na zużytych kopertach, na
starych rachunkach, zaproszeniach na koncerty, kwitach
z pralni.
Agata Tuszyńska
Wiele korespondował. Listy
Tyrmandowie
adresowane do siebie wyrzuRomans amerykański
cał, moje także, matki z Izraela,
Wydaw. mg, Warszawa 2012
znajomych, przyjaciół. Gromas. 262, il., ISBN 978-83-779-085-4
książka ukaże się 3 października
dził własne; może uważał, że
w miarę upływu lat będą miały
większą wartość? Chyba miał rację? Wielką część jego korespondencji oddałam do Instytutu Hoovera. […]
Miskeit – tak mnie pieszczotliwie nazywał przez cały czas naszej znajomości. Brzydactwo, paskudztwo, brzydkie stworzenie, brzydula. Z całą
pewnością przeciwieństwo królowej piękności. Lubiłam to nawet. Traktowałam jako przejaw czułości z jego strony. Czasami pisał dla zabawy:
„Miss Keit”. Twierdził, że była bohaterką jednego z broadwayowskich
musicali.
„Mazel, Miskeit – mawiał – mazel is everything! polega na szczęściu!”.
Czułam się wybrana. Pokazał mi świat, wszystko, co w nim najlepsze.
I przedstawił mnie światu. Wyciągnął z Brooklynu i otworzył inne przestrzenie. Zachwyciło mnie to, co zobaczyłam. Literatura, sztuka, malarstwo, teatr.
Lolek mnie stworzył. Stworzył… mądrą i piękną. Wyrafinowaną! He
made me sophisticated. Muszę przyznać, że miał niezły materiał, dobrą
glinę. Zapewne i on tak myślał, skoro zdecydował się dzielić życie właśnie ze mną. […]
Traktował mnie jak dorosłą kobietę, choć byłam jeszcze wtedy dzieckiem. Dwadzieścia kilka lat…? Uczył mnie historii, opowiadał o wojnie,
o komunizmie, o Stalinie. Czułam się włączona w magiczny krąg wtajemniczonych. W rzeczywistość pełną blasku, splendoru. I historii.
Opowiadał mi o interesujących ludziach z Polski i Europy: o Stefanie
Kisielewskim, o Tadeuszu Konwickim, Zbigniewie Herbercie i innych wybitnych Polakach. Mówił o pięknościach warszawskich, które znał,
i o tym, że wszyscy ze sobą wzajemnie w tym środowisku romansowali.
Każdy z każdym. Więc i on też.
Pamiętam, że to było mi tak obce, że słuchałam pełna zachwytu i myślałam, „jakie to dekadenckie i wyszukane”. Opowiadał o swoich frankfurckich doświadczeniach „francuskiego” kelnera. I o tym, jak cudzoziemscy pracownicy ustawiali się w kolejce, by napluć do nazistowskiej
zupy przed podaniem jej do stołu. Wydaje mi się, że wiele takich anegdot znalazło się w Filipie. Dużo mówił o swojej popularności w Polsce.
Nie dowierzałam mu do chwili, kiedy nie zobaczyłam reakcji na jego osobę polskojęzycznego środowiska w Izraelu. (Byliśmy tam cztery razy na
zaproszenie matki Lolka, Marii Lewit, i jej męża, Jakuba.)
„Tyrmandowie”
Agata Tuszyńska
N O W A
P
Przedsmak utworu, jaki niebawem
będzie można poznać w całości
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
fot. Ewa Junczyk-Ziomecka
Agata Tuszyńska
jest autorką reportaży, tomów poezji i cenionych biografii postaci znanych
– np. Isaaka Bashevisa Singera – i kontrowersyjnych, takich jak Irena Krzywicka,
przedwojenna „gorszycielka”, czy Wiera Gran, piosenkarka warszawskiego getta
oskarżona o kolaborację z hitlerowcami. Prace Tuszyńskiej umiejętnie wplatają fakty
w narrację bliską literaturze pięknej. Tyrmandowie to opowieść Mary Ellen Tyrmand
o 15 latach małżeństwa z Leopoldem, wzbogacona nieznanymi listami
i niepublikowanymi dotąd fotografiami.
Z czasem dowiedziałam się, że postrzegano go w Polsce jako
ekscentryka. Także w sprawach mody. Tu nie szokował strojem.
Nie wiedziałam o kolorowych skarpetkach Tyrmanda. Jego ubiór
nie wydawał mi się wyrazem protestu. Może dlatego, że w Ameryce każdy w pewien sposób się kreuje?
Często, szczególnie na początku, nosił dżinsy i ciemne koszule, granatowe, butelkowe, w odcieniach brązu. I obowiązkowo
spinki do mankietów. Nonszalancką niedbałość zmieniał na oficjalne okazje, czasem też towarzyskie. Kiedy chodził do biura, później, w Rockford, zakładał nieco staroświeckie garnitury. Marynarki miały, jak dawniej, trzy guziki zapinane pod szyją. Dandysowato wyglądał. Uważał się za specjalistę także w sprawach mody.
Krytykował mój późnohipisowski sposób ubierania się. Długie, luźne, falbaniaste sukienki, uzupełniane srebrną i turkusową
biżuterią na szczególne okazje. Uważał, że to w złym guście. Szydził, że wyglądam jak żydowska Indianka – „Jewish Navajo”. On wolał prostotę. Szybko się zorientowałam, co lubi, i próbowałam mu
się podobać. Z pewnością miał wpływ na mój styl, który do dziś
tak bardzo się nie zmienił.
Nauczył mnie doceniania jakości szarej flaneli. Cytował
z aprobatą swoją warszawską koleżankę, która mawiała: „Kobieta może żyć bez miłości, może żyć bez ojczyzny, ale nie może żyć
bez szarej flanelowej spódnicy”. Matka podarowała mu skrojony
w Izraelu na miarę garnitur, oczywiście z szarej flaneli. Uwielbiał
go. Zawsze podkreślał za Chanel, że moda przemija, a styl pozostaje. Cytował także inną jej mądrość: „Elegancja to odmowa”.
Pamiętam dwa zabawne stroje, które każde z nas nosiło aż
do zdarcia, mimo wzajemnej dezaprobaty. Jego obrzydliwe
spodnie w szkocką kratę z nowojorskiego magazynu z tradycjami, Bloomingdales. Twierdził, że przydają mu blasku angielskiego
dżentelmena. Dla mnie wyglądał w nich po prostu groteskowo.
Ja natomiast szczyciłam się przez lata góralskim serdakiem z polskiej Cepelii, podarunku od mojego ojca. Nosiłam go długo i na
wiele okazji, wywołując sensację na ulicach.
Lolek lubił niedopowiedzenia.
Nie podobał mu się nadmiar makijażu, wolał kobiety bardziej
naturalne. Nie przepadał za spódnicami mini. Miał bardzo zdefiniowane poglądy na to, jak kobiety powinny wyglądać i jak się
zachowywać. Był niewątpliwie wyznawcą podwójnych standardów. Protestował przeciwko moim znajomościom z mężczyznami, często oskarżał mnie o flirtowanie. Kiedy oponowałam, powtarzał: „Zazdrość jest wartością cywilizacyjną”. Twierdził, że Gary
Cooper jest najprzystojniejszym aktorem w Hollywood i jedynym mężczyzną, z którym zdradę wybaczyłby swojej kobiecie.
(Chciałabym to zobaczyć! Wybaczenie!). Sam uwodził stale, nauczyłam się być bardzo ostrożna.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
N O W A
On miał 50 lat, gdy ją poznał. Za sobą
wojnę, legendę playboya w komunistycznej Polsce, literackie laury i gorycz
politycznego wygnania. Autor pierwszego powojennego bestsellera w swoim
kraju, sensacyjnej powieści o Warszawie
Zły, był wówczas dwukrotnym rozwodnikiem, autorem kontrowersyjnym i zakazanym u siebie, rozpoczynającym nowy
etap kariery w nieznanym kraju i języku.
W Ameryce, stawał się właśnie znaczącą
postacią w intelektualnych kręgach Nowego Jorku. Jego teksty zaczął drukować
prestiżowy «New Yorker», jeździł z wykładami po uniwersytetach. Jako człowiek
zza żelaznej kurtyny, z wielką pasją tłumaczył Amerykanom sposób funkcjonowania komunizmu.
Ona, studentka iberystyki Yale, czytała z młodzieńczym zachwytem jego artykuły, które jak niczyje inne wyrażały jej
poglądy na świat. Marzyła o poznaniu
owego niezwykłego moralisty. Miała 23
lata, kiedy napisała do niego pierwszy list
i doprowadziła do spotkania. Zdziwiła
się, że okazał się niski. Zakochała od razu,
od chwili, kiedy starł jej z policzków nadmiar pudru. W jego inteligencji, wiedzy,
poczuciu humoru. Nazywała go: Lolek.
K S I ą Ż K A
55
P I ó R E M
I
fot. Ryszard Waniek
P I ó R K I E M
56
Monika Małkowska,
niezależna publicystka,
krytyk sztuki i mody.
Wykłada na Wydziale
Mediów i Scenografii
warszawskiej ASP
Arne Bellstorf (scenariusz i rysunki)
Baby’s in black
Historia Astrid Kirchherr
i Stuarta Sutcliffe’a
tłum. Grzegorz Janusz
Kultura Gniewu, Warszawa 2012
s. 204, ISBN 978-83-60915-61-5
Romans
w czerni
Monika Małkowska
Arne Bellstorf (rocznik 1979) mieszka w Hamburgu;
tam skończył plastyczne studia i tam już od dyplomu w 2005 roku
(komiks Piekło, niebo) zaczął błyskotliwą karierę graficzną.
Dziś współpracuje z kilkoma niemieckimi gazetami
(m.in. z «Der Tagesspiegel»), jest wydawcą i publikuje własne prace.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
57
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
58
Zaczęło się w porcie
Do Hamburga prowadzą też losy głównych postaci graficznej opowieści Baby’s in black. W tym
portowym mieście rozkręca się kariera The Beatles. I ten właśnie kwartet niemal nieustannie
pojawia się (w pierwotnym składzie, bez Ringo Starra) na planie komiksu.
Przed przystąpieniem do pracy, autor czarnej (dosłownie i w przenośni) graphic novel
nawiązał kontakt z główną bohaterką historii. Na podstawie jej relacji wiernie zrekonstruował
wydarzenia sprzed pół wieku.
Oto śledzimy początki brytyjskiego zespołu na gościnnych występach: portową spelunę, gdzie
debiutują; haniebne warunki, jakie oferuje im kontrakt. Chłopaki nie dojadają, marzną, tyrają na
czarno. Ktoś składa donos – i najmłodszy George, siedemnastolatek, odesłany jest ciupasem do
domu. Zaraz potem podobny los spotyka resztę grupy – występują bez pozwolenia na pracę.
Dziś te przygody tylko dodają kolorytu legendzie Beatlesów, ale wtedy, w 1960 roku, nie było
im do śmiechu.
Baby’s in black sięga tych trudnych lat, kiedy obok powszechnie znanych członków bandu
z Liverpoolu występuje ten zupełnie zapomniany. Stuart Sutcliffe zwany Stu, basista zespołu,
także malarz. Wrażliwy, niezmanierowany chłopak zakochuje się – z wzajemnością –
w dziewczynie z Hamburga, absolwentce wydziału mody, zdolnej fotografce. Astrid Kirchherr,
śliczna, eteryczna blondynka z krótką fryzurą à la Jean Seberg w Witaj smutku, wielbi wszystko co
francuskie, w tym – czarne stroje egzystencjalistów (stąd tytuł komiksu zaczerpnięty z tekstu
piosenki).
Podobnie ponuro odziewa się jej ex-chłopak Klaus oraz dwójka przyjaciół. I oto fani
wyrafinowanej kultury spod znaku Juliette Greco i Sartre’a, za pośrednictwem Beatlesów
odkrywają rock’n’rolla. Astrid wykonuje pierwsze – niezwykle udane! – zdjęcia brytyjskiego
zespołu, zaprzyjaźnia się z nimi, co wieczór pędzi na ich koncert. Bądźmy jednak szczerzy: główny
magnes to basista, ładniejszy niż James Dean.
Romans w papierosowych oparach
Pomiędzy Stu a Astrid iskrzy od pierwszego wieczoru, pierwszego koncertu, pierwszych
(jeszcze niezbyt dobrze rozumianych) słów. On nie zna niemieckiego, ona ledwo kleci
podstawowe kwestie po angielsku. Jednak dla miłości to nikłe przeszkody. Anglik decyduje się
rzucić muzykę, wrócić do malarstwa, osiąść w Hamburgu. A przede wszystkim – pozostać
z panną, z którą zaręcza się kilka miesięcy po nawiązaniu znajomości.
Niestety, wzruszająca love story kończy się równie tragicznie, jak w kultowym filmie. Do dziś
nie wiadomo, co stało się przyczyną śmierci 22-latka – lekarze podejrzewają zniekształcenie
naczyń krwionośnych w mózgu i nagły wylew, przyspieszony wyczerpującym trybem życia.
I koniec romansu…
Atutem pięknie opowiedzianej historii jest plastyczna konsekwencja Bellstorfa. Ani na
moment nie zbacza z wyznaczonego toru: grube, na pozór od niechcenia kreślone linie, tu
i ówdzie dopełniane szybkimi bazgrołami; stylizowany, cartoonowy rysunek, oddający
najważniejsze cechy wyglądu i zachowania bohaterów. Całość ma szkicowy sznyt, co odpowiada
fabule – efemeryczne wydarzenia, porywy uczuć, impulsy młodości. Miłość niemieckiej Julii
i angielskiego Romea też przedwcześnie zmarła…
W efekcie, obrazki prezentują się świeżo, spontanicznie, a zarazem – trochę z myszką. Bo autor
zręcznie wpisał w komiks detale artystyczno-modowe. Dzięki nim dowiadujemy się, jak na
początku lat 60. ubierali się chłopcy z Liverpoolu (słynny „beatles-but” w szpic; wąskie,
przykrótkie spodnie, szare, obcisłe marynareczki; do tego na głowie wypomadowane,
podniesione czuby, no i duże okulary, które ostatnio robią zawrotną karierę). Natomiast panienka
z Hamburga oraz jej kumple wyglądają, jakby urwali się z paryskiej boite de nuit (czyli nocnego
klubu) – grzywy na oczy, czerń na całości, w dłoniach stale dymiący pet, trzymany
w wystudiowanej pozie.
Na koniec ciekawostka: Sutcliffe studiował w Hamburgu u Eduarda Paolozziego (o czym
mowa w komiksie), szkockiego artysty o włoskich korzeniach, jednego z głównych twórców
brytyjskiego pop-artu. Mistrz wysoko ocenił talent młodego, dał mu stypendium, zezwolił na
pracę w domu. Szkoda, że talentowi Stu nie dane było się rozwinąć. [mm]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
59
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
60
T
ego odkrycia dokonała żona Mateusza Skutnika: na strychu znalazła skarby, o których autor zapomniał. Ziny, AQQ, Vormkfas-y. Odkurzone szort-historyjki złożyły się na tom o tytule aż ciężkim od asocjacji – Komiksy znalezione na strychu.
Lata 90. Skutnik studiuje na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej, próbuje sił w tym,
w czym potem staje się silny: surrealistyczno-absurdalnym rysunku; tworzeniu stworków nie
z tej ziemi; krytycznej ocenie tu i teraz. Do tego – satyryczne zacięcie, skróty myślowe, ręka lekka jak piórko.
Jeśli ktoś zna i lubi Pana Blaki, niech musowo zapozna Pafnutza, prototyp uszatego filozofa. Jeśli ktoś nie znosi konkursów telewizyjnych, niech sobie ulży czytając (oglądając) zin o idiotyzmie zagadek/reklam (ile skrzydełek ma podpaska?). Gdyby znalazł się taki, który uwielbia
sporty zimowe (zinowe?), niech spojrzy na „Narty” (ze scenariuszem Tomasza Hogi).
Moim plastycznym faworytem jest „Kino” – rozmowa psychiatry z pacjentem ogarniętym
niepokojem, jakie kino kreować. Oszczędność kreski, znakowość postaci, mistrzowskie lawowanie kadrów. Ze strychowej zbieraniny wynika jedno: talent plastyczny Mateusza Skutnika.
I żal, że brak scenariuszy na odpowiednim poziomie. [mm]
Mateusz Skutnik (scen. i rys.)
Komiksy znalezione na strychu
Timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2012
s. 80 [nlb.], ISBN 978-83-61081-44-9
870104
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
I
50. i dalej, mniej więcej aż do 1980 roku, kiedy dziewczynka
ine Hoven nie jest znana fanom komiksu – bo nie było do(autorka) ma kilka lat. Chcecie zobaczyć mundur Hitlerjugend?
tąd powodu: Podejdź bliżej to jej debiut. Fabuła tej jej pierwProszę, co do naszywki na kołnierzyku. Amerykańskie plakaty
szej graphic novel jest tak prosta, jak prostolinijni są bohateromobilizacyjne z czasów II wojny? Są,
wie. Hoven niczego nie upiększa ani
z typowym dla tamtych czasów krokoloryzuje. Snuje równoległe historie
jem czcionki. Albo obłe obudowy teswoich niemieckich i amerykańskich
lewizorów z lat 50., reklamy pralki
przodków, eksponując banał i przyw kobiecych magazynach z tych saziemność ich egzystencji, a nawet
mych lat, okładki popularnych książek
ujawniając niezbyt chlubne fakty.
z gatunku s-f – wszystko to można
Lata 40. XX wieku, wojna, w Bonn peznaleźć w Podejdź bliżej. A potem nawien chłopak bez entuzjazmu ćwiczy
stępna dekada ze specyficznymi tapimarszowy krok w Hitlerjugend, a po norowanymi fryzurami, tańcami (twist,
cach pasjami dłubie odbiornik radiowy
nie ulega wątpliwości), mini spódniczi wzrusza się muzyką żydowskiego komkami. I następne dziesięciolecie, postpozytora Mendelssohna (choć wie, że
hipisowskie: młody lekarz zapuszcza
nie powinien). Na obozie junaków w
zarost i zakłada duże okulary; jego
brunatnych koszulach poznaje pannę,
żona nosi spodnie-dzwony i opadająktóra za jakiś czas zostaje jego żoną. Pocą na oczy grzywkę. Cała ta rekwizytem spokojna mieszczańska egzystencja
Line Hoven (scen. i rys.)
tornia – ciuchy, sprzęty, wyposażenie
z trójką dorodnych pociech. Reinhard,
Podejdź bliżej
wnętrz, witryny sklepów i szczegóły
najstarsza latorośl, ma bzika na punkcie
tłum. Anna Biskupska
architektury, współtworzy tło dla egrakiet i podróży kosmicznych, lecz zanieFundacja Tranzyt/Centrala, Poznań 2012
s. 96, ISBN 978-83-934751-0-0
zystencji kilkorga przeciętniaków.
dbuje naukę angielskiego – co w przyI znów – dokumentalny zapał auszłości okaże się brzemienne w skutki.
torki nie stanowiłby o jakości graficzOto już jako student medycyny spotyka
nej tego komiksu, gdyby nie jej fantastyczne wyczucie kompoCharlotte, Amerykankę z Michigan, studiującą w Bonn niemiecki.
zycyjne. Wyskrobuje cienkie białe kreski w czarnych podkładach
I choć tata dziewczyny krzywi się na związek córki z Niemcem, ro(tzw. scratchboarding) z zegarmistrzowską precyzją. Potrafi wymans kończy się na ślubnym kobiercu i wyjazdem młodej pary
czarować całą gamę faktur i, choć rzecz jest czarno-biała, zasudo Michigan. Niestety, bariera językowa (a było się uczyć!) utrudgerować kolory, odcienie. Każdy kadr to przemyślana, samonia niemieckiemu doktorowi nawiązanie kontaktów z pacjentami.
dzielna praca, do długiego oglądania. Plansze też są doskonale
Sfrustrowany, postanawia wrócić do kraju z rodziną, która właśnie
skomponowane.
powiększa się o małą Line. I tyle.
Co więcej, w gestach, mimice i zachowaniach postaci nie
Nie byłoby o czym gadać, gdyby nie strona plastyczna
natrafiłam na cień fałszu. Ci ludzie bywają śmieszni, rozczulająutworu. A ta jest wyjątkowa. Właściwie w ilustracjach kryje się
cy, irytujący – lecz pozostają prawdziwi. Rzadki przypadek, kienieporównywalnie więcej treści, niż w nader oszczędnych diady rysunek daleki od realistycznej wierności, z wieloma uproszlogach i wątlutkiej akcji. Widać, że autorka wzorowała się na foczeniami i nie imitujący zdjęć odbieramy jako wierne odzwiertografiach rodzinnych i na zdjęciach z epoki. To nie wszystko –
ciedlenie życia. Nie mamy wątpliwości, że tych ludzi już gdzieś
wykonała imponujący research, wyszukując detale charakteryspotkaliśmy, że ich znamy, ba! mamy w rodzinie. Więc „Podejdź
styczne dla lat, w których rozgrywają się wydarzenia. W tych
bliżej” do tej historii – papier w niej nie zaszeleści. [mm]
kadrach wszystko gra, każdy element współtworzy aurę lat 40.,
P I ó R E M
L
P I ó R K I E M
61
R E C E N Z J E
62
nie chcę masażystki
w Bangkoku
Sławomir Paszkiet
czaj podczas przemierzania obcych krad czasu studiów niderlandyjów i miejsc umyka nam kompletnie
stycznych wiem, że Cees
z pola widzenia.
Nooteboom wielkim autoHolender potrafi być równie zabawrem jest, dlatego polskie
ny, co subtelny. Opis swojego wyimagiwydanie Hotelu nomadów mnie ucieszynowanego idealnego hotelu zaczyna od
ło. Nasi czytelnicy mieli już okazję poznać
tego, czego w takich miejscach nie znotwórczość holenderskiego prozaika i posi: „Nie chcę chrapania sąsiada, śladów
ety przy okazji lektury na przykład Rytuczyichś żądz ani odgłosów tychże, nie
ałów, Dróg do Santiago czy Utraconego
chcę
pokoi,
w
których
ktoś
raju. Choć w Holandii Nooteboom jest
p r a w d o p o d o b n i e popełnił sagłównie ceniony jako twórca, którego od
mobójstwo. […] Nie chcę masażystki
lat wymienia się jako kandydata do litew Bangkoku, która o niewłaściwej godzirackiej nagrody Nobla, na świecie znany
nie puka do niewłaściwych drzwi, mójest przede wszystkim ze swych stylistyczwiąc: Sir, you speak me come? […] Ani
nie wyjątkowych relacji z podróży, co pogłosów dwóch kobiet w średnim wieku
twierdza to, że amerykański «»zaliczył go
rozmawiających w dialekcie z Finnegaw zeszłym roku do dziesiątki najlepszych
nów trenu, drwiących ze mnie, ponieważ
autorów literatury podróżniczej minioneCees Nooteboom
jeszcze leżę w łóżku”.
go stulecia obok takich pisarzy jak RyHotel nomadów
Niewiarygodna i ciągle zaskakująca
szard Kapuściński, V.S. Naipaul, Paul Theprzeł. Alicja Oczko
jest dla mnie zdolność autora do łączeroux czy Colin Thubron.
W.A.B., Warszawa 2012
s. 320, il., ISBN 978-83-7747-744-1
nia teraźniejszości z przeszłością. NooteNie ukrywam jednak, że mimo zaboom potrafi przerwać swój potok myśli,
chwytu autorem do lektury Hotelu nomausprawiedliwiając się tym, że właśnie idzie na spotkanie z najdów podszedłem ze sceptycyzmem – nie przepadam za komwiększym szesnastowiecznym weneckim malarzem, Vittore
pilacjami artykułów i esejów powstających przez wiele lat i rzadCarpacciem. Niektóre metafory i antropomorfizacje Nooteboko stanowiących spójną i strawną całość. Tym razem moja nieoma są tak żywe, że zapadają głęboko w pamięć. Dokonania zuufność była bezpodstawna – uwiodły mnie te pełne erudycji
rychskiej zimy porównuje do „chińskiej akwarelistki, która farby
teksty z kilku dziesięcioleci. Mamy tu opisy podróży czasem
zostawiła w domu”. Kiedy autor, wychodząc w Zurychu na dwór
epickie, innym razem bardziej skłaniające się ku esejowi,
stwierdza, że „…nadal jest cicho. Pieniądze śpią w bankach”, na
a w końcu te liryczne, które moim zdaniem są specjalnością auchwilę zapominam o nieprzespanych nocach z powodu tych
tora. Tę różnorodną całość spina nietuzinkowa biografia autora,
śpiących franków.
niemal dziecięce otwarcie na świat i ludzi oraz jego pielgrzymKsiążka została staranie wydana, zwracam jednak uwagę na
ka „związana z uczeniem się i medytowaniem, z ciekawością
jedno irytujące zaniechanie redakcyjne. Wydawca podał tytuł
i zdumieniem”. Jedno jest dla autora pewne: podróż ta nie jest
oryginału jako Nootebooms hotel (Hotel Nootebooma), ale nie
ucieczką przed czymś, a już na pewno nie przed samym sobą.
zająknął się ani słowem, że polskie wydanie to wybór zawierająNooteboom powtarza za traktatem dwunastowiecznego arabcy mniej więcej połowę tekstu niderlandzkiego. Czuję w związskiego filozofa Ibn al-Arabiego, że dzięki podróży „objawiają się
ku z tym niedosyt spowodowany brakiem tekstów o Prouście
charaktery ludzi”, ci zaś, którzy podróżują samotnie, po drodze
i Chatwinie. Czym kierował się wydawca, dokonując tego skrópoznają siebie. Takich często filozoficznych, innym razem bartu, bóg jeden raczy wiedzieć, proszę więc o ciąg dalszy.
dziej przyziemnych rozważań jest więcej i obejmują one takie
Last but not least – chcę wyrazić pochwałę dla tłumaczki, Alitematy jak czas, historia, „ja” autora, relacja człowieka i natury, jęcji Oczko. Udało się jej idealnie zachować równowagę między
zyk, a nawet pogoda i hotelowe przepisy pożarowe. O wszystprozatorsko-eseistycznym stylem Nootebooma a subtelnością
kim tym autor „medytuje” w czasie podróży po Hiszpanii, Japotkanki lirycznej, którą podszyty jest Hotel nomadów. Chapeau
nii (gdzie podąża szlakiem 33 świątyń), Wenecji czy Zurychu, za
bas! [sp]
każdym razem wyławiając z tego, co obserwuje, to, co zazwy-
O
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
Dossie Easton i Janet W. Hardy
K
Krzysztof Tomasik
Puszczalscy z zasadami
Gejerel
Czarna Owca, Warszawa 2012
s. 378, ISBN 978-83-7554-359-9
Mniejszości seksualne w PRL-u
armieni przez lata pomysłem na przyszłość, który zrealizuje się poprzez spotkanie księcia na białym koniu albo innej księżniczki z bajki wchodzimy w dorosłość.
Konfrontacja z rzeczywistością uderza nas
boleśnie. Banał, który obserwujemy wśród znajomych, siebie,
chyba wśród całego pokolenia. Można by powiedzieć: powszechny kłopot z trwaniem w relacjach, z czerpaniem spełnienia w nich. I co wtedy?
Wtedy pojawia się książka/poradnik/przewodnik Puszczalscy
z zasadami autorstwa dwóch doświadczonych (w relacjach i latach) amerykańskich autorek, Dossie Easton i Janet W. Hardy.
Jest to pozycja co najmniej kontrowersyjna. Głównie dlatego,
że zmusza do refleksji. Nad własnymi poglądami, potrzebami
i przesądami. Autorki bowiem podają w wątpliwość normę,
jaką jest monogamia i w przyjazny sposób namawiają do tego,
żeby tę starą normę urealnić. Co już może się wydawać drobną
rewolucją. Panie jednak idą dalej i podpowiadają, jak, zdradzając, podeprzeć się zasadami i etyką. Według autorek zdradzają
wszyscy. A ci, co nie zdradzają, mają na to wielką chęć, ale też
zbyt silne superego, aby się tego dopuścić.
Nie sposób zaprzeczyć pewnym spostrzeżeniom autorek.
Aktualnie miotamy się wokół ulegających zmianom poglądów
oraz słabnącej siły oceny społecznej. Wiele nietykalnych dotychczas postaw stało się nagle całkiem względnymi, zależnymi od sytuacji, negocjowalnymi. Niewiele pozostało oczywistości. „Rodzina to świętość”, „nieś swój krzyż”, „brudy pierz w rodzinie” – już nie. Te zdania przestały być tautologią. A autorki
postarały się nadać ramy i granice nowym relacjom, nowej
otwartości, nowemu poglądowi na związki.
No właśnie, ale czy nowemu? Zarówno Easton, jak i Hardy
dorastały w epoce rewolucji seksualnej hipisów. Wtedy sprzeciw, kwestionowanie dotychczasowego porządku miało głębokie przesłanie i uzasadnienie. To była polityczno-społeczna postawa wobec bardzo konkretnych wydarzeń. Pytanie – jak rozumieć teraz te posthipisowskie rozwiązania? Czy nadal mamy wobec czego się sprzeciwiać? Czy może jednak hedonizm stał się narcystycznym symptomem naszych czasów, a niemożność utrzymania relacji z jednym partnerem – ucieczką od przyjmowania
człowieka w pełni, z jego brakami i niedoskonałościami? Bo być
może poliamorfia (grec., łac.: wielomiłość) to nic innego, jak rozłożenie realizacji swoich potrzeb na wiele obiektów/osób. Czy to
źle?, można by zapytać.
I autorki pytają. A czytelnik może sam sobie odpowiedzieć.
Warto jednak, żeby w tym dyskursie nie zabrakło pytań o używanie innych jak przedmiotów, a nie podmiotów. Oraz o roli
lęku, który może pchać do wszelakich ucieczek i rozwiązywania
konfliktów wewnętrznych właśnie w poliamorficznych relacjach. Bo trudno jest powiedzieć, czy do bycia „puszczalskim”
trzeba stabilności własnej – wtedy ta postawa staje się drogą
do bycia sobą, bez spełniania oczekiwań, czy wprost przeciwnie – jest to rozwiązanie dla najbardziej pogubionych. [ng]
Krytyka Polityczna, Warszawa 2012
s. 383, il., ISBN 978-83-62467-54-9
W
latach 70. pracowałem w Londynie
z chłopakiem z jakiejś podwarszawskiej miejscowości. Początkowo zamknięty
w sobie, zastraszony, powoli zaczął się
otwierać. Był fryzjerem z zawodu, jak przyznał. – I co, przyjechałeś, by tu znaleźć inspiracje? – spytałem. Odpowiedź mnie zaskoczyła: – Nie do pracy, do życia. Ja już się nie chcę kryć.
Julek był homoseksualistą. W Polsce w owych latach nie mówiło się o gejach, padało najwyżej określenie „homo”. Ulica używała dosadniejszych słów. W Londynie Julek nie był narażony na
kpiny, docinki czy towarzyski ostracyzm, ale swoje musiał przejść
– źle zainwestował swoje uczucia, nie miał szczęścia do partnerów,
a i chyba w biznesie też szło mu kiepsko, o co, jak wywnioskowałem z jednej z rozmów, zaczął obwiniać wrogów jednopłciowych
związków, podczas gdy powód kolejnych plajt był prozaiczny: Julek, świetnie operujący nożyczkami, nie miał głowy do interesów.
Znajomość z nim otworzyła mi oczy na „zjawisko”. Celowo
biorę to w cudzysłowy, bo tak, często i chętnie, określano homoseksualizm w Polsce, kraju jak zawsze szczególnym i wyróżniającym się na tle reszty świata: gdzie indziej groziły za to kary,
u nas pełna swoboda – już w dwudziestoleciu międzywojennym zniesiono ograniczenia. Wprowadzono je znów, nieformalnie i wykorzystując religijne uprzedzenia Polaków, po II wojnie
światowej. Nie mam pojęcia, co i gdzie robi dziś Julek, ale ufam,
że działa poza Polską. Tu objawy homofobii przybrały na sile.
Książka Tomasika jest na pierwszy rzut oka lekturą ciekawą
i pełną informacji. To prawda, autor zrobił solidny research, przywołał głośniejsze skandale – są tu bohaterowie zarówno prawdziwi, jak wyimagnowani – zarysowuje jednak tylko problem,
nie udziela odpowiedzi, nie wskazuje drogi. A to niestety w Polsce konieczne. [gs]
Umberto Eco
Po drugiej stronie lustra i inne eseje
tłum. Joanna Wajs
W.A.B., Warszawa 2012
s. 488, ISBN 978-83-7414-902-0
„Nestetyką, ponieważ chcąc powie-
ie można uniknąć zajmowania się
dzieć, że malarz jest zły, albo odwołujemy
się do sądów emotywnych (…), albo musimy posiadać jakąś Ideę Sztuki” – twierdzi
Eco i po raz kolejny ujawnia duszę badacza. Dobrał się do wycinków rzeczywistości jak pitbull do nogi i wgryzł się aż do kości. Zazwyczaj robi to nieco łagodniej, przemycone ciężkie treści wplata w misternie utkaną fabułę powieści.
Refleksje – czy też swobodne wykłady – z dziedziny estetyki
i semiotyki pisane są z różnym stopniem drobiazgowości i widocznym zamiłowaniem do systematyzowania wiedzy. Mistrz
detali Eco zachęca do krytycznej obserwacji wytworów kultury
i wyrobienie sobie własnego zdania. Dobrze je mieć. [alo]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
R E C E N Z J E
63
R E C E N Z J E
64
Orhan Pamuk
Vladimir Nabokov
Inne kolory
Nikołaj Gogol
Eseje i opowiadanie
tłum. Leszek Engelking
Muza SA, Warszawa 2012
s. 192, ISBN 978-83-7758-193-3
tłum. Anna Akbike Sulimowicz, Tomasz Kunz
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
s. 632, ISBN 978-83-08-04913-6
O
d laureatów literackiej Nagrody Nobla
wiele oczekujemy, tak było i w tym razem, bowiem Orhan Pamuk otrzymał ów
laur w 2006 roku. Dotychczas zachwycił świat melancholijnymi
powieściami o Turcji i współczesnym Stambule, w którym żyje.
Inne kolory są inne, w centrum wydarzeń jest autor i wszystko
(dosłownie), co dla niego ważnie, prym wiedzie literatura.
Pisarz przyznaje, że w tym worku bez dna – tom ma ponad
sześćset stron – znalazły się teksty różnego pochodzenia (eseje,
opowiadania, artykuły publikowane w czasopismach, wywiady,
przemówienia i przedmowy). Ta zapowiedź otrzymania zrzynków nie zachęca do dalszej lektury, warto być jednak cierpliwym.
Pamuk ma to szczęście, że całkowicie mógł poświęcić się literaturze. Na pisanie przeznacza dziesięć godzin dziennie, co widać.
Obowiązek ten traktuje bardzo poważnie: czas spędzony w swoim gabinecie odmierza z dokładnością urzędnika. Niestety, ma
skłonność do rozciągania wypowiedzi i tworzenia tekstów nierównych jakościowo. Tkwi w tym naiwne przekonanie, że każde
słowo, które wychodzi spod pióra noblisty, jest na wagę złota.
Winę za to ponoszą wierni czytelnicy, proszący go o dłuższe powieści, i wydawcy, bo nie pohamowali zapędów nadgorliwego
autora. Choć zwolennicy Freuda widzieliby w tym skutek pierwszego niepowodzenia na gruncie europejskim jeszcze w dzieciństwie, gdy niewystarczająca znajomość języka francuskiego zablokowała go w szkole do tego stopnia, że postanowiono odesłać
go z Genewy do Turcji. Wśród dzieci wyróżniał się milczeniem. Pisarstwo umożliwiło mu ponowne zabranie głosu na Zachodzie.
Talent Pamuka objawia się w byciu świetnym reportażystą.
Gdy w 1999 roku trzęsienie ziemi zamieniło w gruzy znaczną
część Stambułu, a mieszkańcy w oczekiwaniu na kolejną falę
w różny sposób radzili sobie, bądź nie, z zaistniałą sytuacją, pisarz obserwował następstwo wydarzeń: prowadzenie akcji ratunkowej, udział w niej innych państw, losy poszczególnych ludzi, ruchy społeczne i panujące w Turcji nastroje. W końcu zaczął
badać wytrzymałość na wstrząsy kamienicy, w której mieszkał, jakość podłoża, w jakim tkwiły fundamenty budynku, śledził wypowiedzi naukowców, czytał o wcześniejszych kataklizmach.
Zbudował nawet prowizoryczny bunkier: obłożył Britannicą
biurko służące mu do pisania powieści.
Ta konieczność zajmowania się sejsmologią jest dla niego
w pewien sposób konstytutywna. Pisarz nieustannie znajduje
się w epicentrum wydarzeń. W miejscu ścierania się nie tylko
płyt tektonicznych, ale również tradycji z modernizacją, Wschodu z Zachodem. Odczuł na własnej skórze przemiany polityczne i społeczne, które nastąpiły po upadku imperium osmańskiego i autorytarnych rządach Atatürka, przyglądał się perturbacjom związanym ze staraniami Turcji o przyjęcie do UE. Wychowany w zeuropeizowanej elicie jest rozdarty – jak Stambuł
– na dwa kontynenty. W tłumaczeniu kultury orientalnej na europejską, i odwrotnie, jest niezastąpiony. [alo]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K
siążka zaistniała jako zbiór wykładów
poświęconych literaturze rosyjskiej. Powstały w 1940 roku w Paryżu, tuż przed wyjazdem Nabokova do Stanów Zjednoczonych, i stanowią rzadki przykład narracyjnej krytyki literackiej.
Autor Lolity włożył wiele wysiłku w szczegółowe zbadanie warstwy hermeneutycznej utworów rosyjskiego pisarza oraz jakości
ich przekładów (sam na potrzeby tej pracy tłumaczył fragmenty tekstów), pastwiąc się przy tym perfidnie nad całą masą ludzi,
głównie Gogolem i angielskimi tłumaczami. Twierdził bowiem,
że w stylu, a nie w fabule, tkwi geniusz Nikołaja.
To ciekawa i porządnie wykonana analiza twórczości Gogola. Siłą rzeczy odnosi się jedynie do ważniejszych dzieł i wątków
biograficznych. Istotne natomiast, że ten tandem dziwaków odbiera na tych samych falach; obaj stronią od dosłowności i konwencji, zmieniają swoje utwory w wielopłaszczyznowe szarady.
Nabokov wchodzi w buty Gogola; odkodowuje go, zamiast
mówić o nim, zaczyna go naśladować. Unika chronologii i budowania fabuły. Na końcu tomu znajduje się zapis rozmowy,
w czasie której wydawca usilnie prosi autora, by ten wyjaśnił
czytelnikowi „o czym to właściwie jest”, i koniecznie dodał spis
wydarzeń. Nabokov radzi sobie z zaleceniem na swój, nienawykły do kompromisów, sposób. [alo]
William Dalrymple
Dziewięć żywotów
Na tropie świętości we współczesnych
Indiach
tłum. Saba Litwińska
Czarne, Wołowiec 2012
s. 301, ISBN 978-83-7536-372-2
M
oda na Indie trwa już jakiś czas, nie
brak zatem publikacji wpisujących się
w nurt reportażu traktującego o różnorakich
aspektach kultury i życia codziennego współczesnych Indii. Tym
razem, dzięki zbiorowi reportaży Williama Darlymple, brytyjskiego
historyka i dziennikarza, czytelnik ma szansę dotknąć najbardziej
eterycznej i fascynującej przestrzeni kultury Subkontynentu.
Dalrymple bierze na warsztat przejawy tradycyjnych religijności indyjskich. Dzięki swojemu długoletniemu doświadczeniu przebywania w Indiach, znajomości lokalnych kultur, ale także ludzi te kultury tworzących, udaje mu się przeniknąć do
światów zwykle niegościnnych dla obcych – klasztoru mniszek
dżinijskich, warsztatu rzeźbiarza bóstw, obozu dla tybetańskich
uchodźców czy dzielnicy czerwonych latarni. Ogniwem spajającym wszystkie teksty jest to samo pytanie – o przyszłość tradycyjnych kultów religijnych w modernizującym się gwałtownie
społeczeństwie Indii. Autor reportażu odpowiedź pozostawia
swoim rozmówcom i przewodnikom po barwnych meandrach
duchowej sfery Subkontynentu – tancerzom widowisk tejjam,
adeptom tantry, gorliwym wyznawcom sufizmu i zwykłym ludziom, których życie płynie spokojnie tuż obok sacrum. [ag]
Pierre Lemaitre
Thomas D. Williams
Zakładnik
Większy niż myślisz
tłum. Joanna Polachowska
Muza, Warszawa 2012
s. 355, ISBN 978-83-7758-203-9
tłum. Przemysław Hejmej
Jedność, Kielce 2012
s. 200, ISBN -83-7660-350-6
P
ierre Lemaitre napisał powieść sensacyjną, która na milę odstaje od utworów „mistrzów gatunku”, czyli standardowych historii pełnych szpiegów, pościgów,
strzelanin, wielkich pieniędzy, pięknych kobiet, zdrad i setki wykorzystywanych od dawna, klasycznych rzec można elementów. Oczywiście, to jak z haute cuisine – wielcy kucharze zawsze
nadadzą potrawie swój smak, mimo iż sięgać będą po te same
składniki. Czasem jednak warto spróbować czegoś nowego.
Powieść Lemaitre’a jest właśnie czymś takim – zapadającą
w pamięć fabułą, która powstała przy użyciu prostych środków.
Bohater, Alain Delambre, przez lata cieszył się „naszą małą stabilizacją”: dobrze płatna praca, ładne mieszkanie, żona, odchowane
córki, przyjaciele. Gdy jako pięćdziesięcioparolatek dostał wymówienie, początkowo niewiele sobie z tego robił – odprawa,
oszczędności, a poza tym człowiek ma przecież przyjaciół, z pewnością pomogą w znalezieniu nowego, kto wie czy nie lepszego
nawet zajęcia. Teraz ma 57 lat, od czterech szuka pracy, aktualnie
jest zatrudniony przy sortowaniu lekarstw. Ląduje jednak na ulicy
i już w zasadzie nie widzi wyjścia, kiedy otrzymuje propozycję
sprawdzenia umiejętności i lojalności grona kierowniczego wielkiej firmy. Jest podejrzliwy, toteż bada wcześniej wszystkich i podczas testu reaguje w sposób przez nikogo nieprzewidziany…
Akcja wciąga, jej opis jest rwany, nerwowy, nie wszystko jest
prosto wyłożone. Ale wielkim plusem książki – dlatego ją wyróżniam – jest niezwykle wnikliwa, „z pierwszej ręki” niemal charakterystyka psychiki bohatera, tego, co długotrwałe bezrobocie robi z człowiekiem. Nie tylko z nim samym, ale i jego bliskimi. Przyjaciele wycofują się, rodzinę zaczynają dzielić urazy.
„Ciebie stać na skrupuły i moralność, bo masz pracę, ja odwrotnie”, mówi do robiącej mu wymówki żony. Dlatego gotów jest
na wiele. Delambre, bohater naszych czasów. Przerażające. [gs]
Ireneusz Kania
Opowieści Zoharu
O kabale i Zoharze
Homini, Kraków 2012
s. 358, il., ISBN 978-83-7354-249-1
C
zy to możliwe, by szanujące się wydawnictwo katolickie zachwalało główne
dzieło Kabały? Owszem. Zohar, czyli Księga
Blasku, jest niczym innym jak komentarzem
do Pięcioksięgu, jego fragmentem, solidnie omówionym przez
tłumacza. Nie jest to dzieło ortodoksyjne, przez większość rabinów mocno krytykowane, i po cichu czytane, ale nadal sprawdza
się jako katalizator: wnosi światło w skostniałą religijność, nie tylko żydowską, wywołując silne reakcje. Treść – ujęta w formie dialogów prowadzonych przez mędrców – przesiąknięta jest spekulacjami na liczbach i literach alfabetu hebrajskiego, gnostycką
kosmologią i religiami Wschodu. Całość utrzymana w poetyckiej
i mistycznej aurze zmierza do rozszyfrowania Tory. [alo]
„Jprzedstawia się na wstępie ks. Williams,
estem chrześcijaninem. Wierzę w Boga”,
Amerykanin, doktor teologii. Napisał tę książkę dla ludzi „poszukujących”. By głębiej zastanowili się nad swoją wiarą. Dla tych którzy pragną znaleźć
Boga. I dla tych, którzy już znaleźli.
Analizuje w niej zarzuty skierowane przeciw wierze w Boga.
Stara się zdemaskować błędy i niespójności w przedstawionej
w nich argumentacji: skoro ateizm to siła napędowa świata, to
argumenty czołowych ateistów wymagają odpowiedzi. Współwyznawcom autor dostarcza oręża w dyskusjach z ateistami.
„Jakakolwiek wzmianka o Najwyższej Istocie sprawia, że ateiści
dostają wysypki” – żartuje. I pyta: Czy Bóg odpowiada na nasze
modlitwy? Czy wiara jest jedynie łatwą pociechą, myśleniem życzeniowym? Czy religia chrześcijańska jest siłą prowadzącą ku
dobru, czy trucizną dla umysłu, opium dla ludu? Czy wyrządza
więcej szkody niż dobra i nawołuje do przemocy? Czy nauka
dowodzi, że Bóg nie istnieje? Czy chrześcijaństwo jest przeciwne nauce? Czy ateiści są bardziej tolerancyjni, etyczni, szczęśliwsi, hojni?
Wierzący znajdą tu potwierdzenie swojej wiary. Wielu znajdzie w tej książce pociechę, odpowiedź. Wszak „Jezus obiecał, że
ten kto szuka naprawdę, znajdzie”. [jh]
Kerstin Gier
Kasa, forsa, szmal
tłum. Urszula Pawlik
Sonia Draga, Katowice 2012
s. 280, ISBN 978-83-7508-477-1
P
rawdę mówiąc, lepiej kłamać. Przekonuje się o tym dwudziestosześcioletnia
Carolin. Właśnie owdowiała. Pięć lat wcześniej wyszła za mąż za ojca swojego byłego
chłopaka. Jej mąż Karl, dwa razy starszy od niej, znany historyk,
zmarł nagle na atak serca. A jego rodzinka rzuca się na spadek –
więcznie obrażona pierwsza żona, rozwydrzone córki, były
chłopak bohaterki i zachłanny szwagier kanciarz. Po swojej stronie Carolin ma niebanalną rodzinkę i pewnego aptekarza.
Kasa… przypadnie do gustu czytelniczkom znudzonym romantycznymi bohaterkami i książętami na białych koniach. Carolin jest przeciwieństwem Bridget Jones i nie mieści się w stereotypach. Może się pochwalić ilorazem inteligencji powyżej
150, biegłą znajomością ośmiu języków (zna nawet polski i używa go jako groźnej broni), umiejętnością natychmiastowego
mnożenia w pamięci siedmiocyfrowych liczb, mistrzowską grą
na fortepianie i mandolinie… Ale się tym nie chwali. Bo ludzie
boją się takich geniuszy. A szczególnie faceci. Jeden Karl się nie
bał. I kochał ją z całym tym bagażem geniuszu. Słodko-gorzka
powieść napisana z poczuciem humoru i z lekką dawką ironii
powieść autorki Z deszczu pod rynnę i Trylogii Czasu to sympatyczna komedia prawie-nie-romantyczna. [jh]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
R E C E N Z J E
65
R E C E N Z J E
66
Karen Doornebos
Teresa Jabłońska
Dama w opałach
Lampy naftowe
tłum. Eliza Borg
Świat Książki, Warszawa 2012
s. 514, ISBN 978-83-7799-649-2
Sport i Turystyka/Muza, Warszawa 2012
s. 189, il., ISBN 978-83-7758-191-9
W
iele kobiet marzy o życiu w czasach
bohaterek Jane Austen. Pragną być
damami i nosić piękne suknie. Do ich grona
należy Chloe Parker, trzydziestodziewięcioletnia Amerykanka, rozwódka, matka dorastającej córki. Kocha
powieści Austen i spełnia właśnie swoje marzenie o przeniesieniu się do Anglii okresu regencji. Trafia do wymarzonej epoki, ale
szybko poznaje swoją pomyłkę. Zero komputerów i telefonów.
Kąpiel raz w tygodniu (w wodzie po lepiej sytuowanych społecznie poprzedniczkach!). Zamiast toalety nocnik. Jazda konna.
Strzelanie z łuku. Osobista służąca, która sznuruje jej gorset. I tak
przez trzy tygodnie. Chloe przekona się, że wachlarze mają swój
sekretny język – mogą powiedzieć „Nienawidzę cię” albo „Zostańmy przyjaciółmi” – czego nauczy się na lekcjach wachlarzologii.
Wbrew pozorom Chloe nie podróżuje w czasie niczym Ania
w Godzinie pąsowej róży Marii Kruger. Wysłała zgłoszenie do
konkursu historycznego o epoce regencji! Jakże wielkie jest jej
zdziwienie, gdy okazuje się, że trafiła na plan randkowego reality show i weźmie udział w wyścigu pań do ręki Sebastiana
Wrightmana. A może jego brata Henry’ego? Chloe nie może się
zdecydować, bo odrywając rozważną i romantyczną, bohaterka
zakochuje się w dwóch panach Darcy jednocześnie. Który okaże się księciem na białym koniu?
Czytając powieść Doornebos ma się wrażenie, że wszyscy
bohaterowie są nam znani… z seriali. Nieco naiwna, ale szczera i odważna bohaterka. Podła i puszczalska rywalka. Próżny
przystojniak. Skromny brat. To zgrabnie napisana powieść,
a jednak pozostawia niedosyt. Sympatyczna, ale przewidywalna.
Przyjemna, ale mało wiarygodna. Nieco schematyczna. Jednakże
mimo wszystko pozostaje idealnym materiałem na filmową komedię romantyczną w angielskim stylu. Oczywiście z Hugh
Grantem i Colinem Firthem w rolach głównych. [jh]
Anna Kłossowska
Europa za pół ceny
Wydawnictwo G+J, Warszawa 2012
s. 370, il., ISBN 978-83-7596-367-0
„Lczeka rzeka, razem z rzeką czeka las,
ato, lato, lato czeka, razem z latem
a tam ciągle nie ma nas”. No właśnie. A dlaczego? Przecież nie możemy poddać się
kryzysowi finansowemu. Z pomocą przyjdzie nam poradnik Anny Kłossowskiej Europa za pół ceny. Autorka podpowiada, jak ograniczyć wydatki na podróże. Prezentuje możliwości tańszego transportu, noclegów, wyżywienia.
Zniżki, promocje i rabaty, tak dla określonych grup wiekowych,
jak i w biurach podróży. Wymienia obowiązujące przepisy komunikacyjne, co z pewnością przyda się wojażerom. Podsuwa
ponadto różne sugestie, np. jakie zakupy warto zrobić w danym
regionie, jego specjalności kulinarne. Trzeba wykorzystać te informacje! Może jeszcze w tym roku? [mc]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
K
olejny, osimnasty już tom
w cennej acz nieobecnej
w mediach serii „Ocalić od zapomnienia”, jaką od 2003 r. konsekwentnie – i chwała jej za to – wydaje Muza. Lampy naftowe swój finisaż miały w latach 70., kiedy to na krótko pojawiła się moda na fajanse, ludowe kilimy
i szpargały wygrzebywane na strychach. Dziś naftówki ostały się
w wiejskich zagrodach i… na działkach.
Lampy opisywane i pokazywane w pracy Teresy Jabłońskiej
to cudeńka zachowane w prywatnych kolekcjach. Prosta konstrukcja – korpus ze zbiornikiem, palnik z knotem i uchwytem
klosza – nie zmieniała się od premiery w 1853 roku, upiększeniom ulegała jej forma. Na korpusie pojawiły się zdobienia,
kształt się wydłużał albo przybierał postać kuli, statuetki, kolumny – wszystko było możliwe. I te klosze, te abażury… To już
prawdziwe dzieła sztuki, malowane, trawione, grawerowane,
kolorowe, cieniowane, z falbankami, chwostami, z kartonu czy
materiałów. Ale autorka nie skupia się jedynie na samych lampach, w książce znajdziemy omówienie różnych sposobów i historii oświetlenia (dużo wiedzy fachowej w jednym miejscu), także ciekawą i z konieczności skromną „małą antologię światła”,
jak sama mówi, czyli opis jego występowania w literaturze
i sztuce. [red]
Lidia Ostałowska
Cygan to Cygan
Czarne, Wołowiec 2012
s. 175, il., ISBN 978-83-7536-361-6
„CCyganie w jednej ze swoich pieśni.
zy zapomniał o nas Bóg?” – pytają
Czemu zapomnieli o nich ludzie? – zdaje się
pytać Lidia Ostałowska, autorka reportażu.
W świetnie napisanych, krótkich szkicach
z życia codziennego Cyganów polskich, czeskich, węgierskich,
bułgarskich, rumuńskich, Ostałowska pokazuje świat równoległy
do naszego – świat bez pracy, pieniędzy, edukacji, praw obywatelskich. Wraz z bohaterami kolejnych opowieści włóczy się po
zamkniętych gettach, dzielnicach biedoty w stolicach Europy
Środkowo-Wschodniej, slumsach. Zagląda na bazary, do aresztów śledczych i więzień, zrujnowanych osiedli robotniczych,
pod mosty. Pokazuje życie ostatnich europejskich pariasów. Ich
słowami opowiada o nędzy, przemocy i beznadziei, o obojętności na ludzką krzywdę. Nikogo nie oskarża i nie tłumaczy.
W tym przygnębiającym krajobrazie znajduje jednak kilka
jaśniejszych plam. Śmiech dzieci, rodzinną solidarność, namiętne uczucia, wolny czas, legendy opowiadane przy ognisku,
muzykę, taniec, śpiew. Mimo braku taborów i osławionej wolności, potomkowie wędrownych grajków, złodziejaszków
i wróżbitów nie zmienili się wiele. Cygan to Cygan. Taka dusza.
Po lekturze książki doprawdy trudno się z tym stwierdzeniem nie
zgodzić. [ag]
Simon Leys
Mariola Pryzwan
Szczęście małych rybek
Anna German o sobie
tłum. Wiktor Dłuski
Drzewo Babel, Warszawa 2011
s. 147, ISBN 978-83-89933-41-6
Wydaw. MG, Warszawa 2012
s. 226, il., ISBN 978-83-7779-084-7
B
ardzo lubię czytać felietony w czasopismach kulturalnych, mniej przekonania
mam do lektury ich zbiorów. Krótki tekst, nawet pozornie niezależny tematycznie, inaczej – zasadniej, chciałoby się powiedzieć – funkcjonuje na łamach pisma, jest jakby prawdziwszy, na swoim miejscu. Z drugiej strony często jego przekaz, anegdota, trafne sformułowanie zacierają się czy wręcz giną czytane w gazecie, przytłoczone
zaraz innymi informacjami. Zatem jednak książkowy zbiór
górą… Niech będzie, najważniejsza wszak dobra lektura.
Felietony Simona Leysa, belgijskiego sinologa mieszkającego w Australii, ukazywały się przed kilku laty we francuskich czasopismach. Niby konfuzja z tyloma narodami, ale bardzo autorowi pomocna – Leys często przywołuje chińskich twórców,
porównuje ich sposób pracy i myślenia z europejskim. Nie wypadamy awantażowo na ich tle, tyle powiem. Bo autor komentuje upadek naszej kultury – powolny, stały i nie do powstrzymania. Pisząc o ciężkich warunkach życia Baudelaire’a mówi:
„Gnębiła go nie tyle bieda jako taka, ale to, co ta bieda oznaczała w istocie: brutalną obojętność wykształconej publiczności”.
Minęło półtora wieku od śmierci poety. Nie zauważyłem zmian
w sytuacji. [gs]
J
est! Odnalazłam czarną, winylową płytę
Anny German. Nie musiałam odkurzać,
w najlepszym porządku przechowuję moje
zbiory. To moja historia!
Od pożegnania Anny German, niewątpliwej osobowości polskiej estrady, minęło już 30 lat. Na moje biurko trafiła piękna książka, złożona z wypowiedzi piosenkarki. Są to
nie tylko wycinki prasowe, ale i rozmowy radiowe oraz telewizyjne spisane przez Mariolę Pryzwan. Wspaniała synteza! W przygotowanie została włożona ogromna praca, nie tylko wymagająca zebrania materiału, ale i tłumaczenia, segregowania. Choć
często wycinki wydają się rozrzucone przez typografa, to poruszają kolejne tematy, nieprzypadkowo znalazły się w danym
miejscu. Natomiast jej listy do przyjaciół – w tomie znalazło się
ich kilka – powinny zostać opublikowane w osobnym tomie.
Tańczące Eurydyki czy Człowieczy los do dziś brzmią w naszych uszach, ale czy znaliśmy Annę German? Była delikatną
osobą o bardzo mocnym kręgosłupie. Pokazują to artykuły
z tamtych lat, szczególnie rozmowy z nią przeprowadzane dla
polskich czasopism, także odpowiedzi na trudniejsze pytania
dla zagranicznych redakcji.
Gorąco polecam to dzieło. Czyta się je przez jedną noc, ale
w pamięci pozostanie przez lata. Gwarantuję! [mc]
Lizzie Doron
Paweł Smoleński
Dlaczego
nie przyjechałaś przed wojną?
Alfabet izraelski
Balagan
tłum. Magdalena Sommer
Muza, Warszawa 2012
s. 121, ISBN 978-83-7758-190-2
„Po krótkich epizodycznych wypowie-
rzejmująco smutne”, mówi wydawca
dziach Lizzie Doron. Wyjątkowo trafnie –
bo choć w wielu tekstach nie brak humoru,
smutek wyziera z każdego akapitu.
Helena, bohaterka książki, jest osobą ocalałą z holokaustu.
Ma swoje zasady, jedną z nich jest odrzucenie wszystkiego co
niemieckie – nieoczekiwany spadek w postaci serwisu z bawarskiej porcelany ląduje na śmietniku, ukochany krewniak „umiera” dla niej, gdy przyprowadza do domu niemiecką narzeczoną.
Helena, mieszkanka Izraela, nie wierzy jakimkolwiek zorganizowanym ruchom – świadomie kontestuje, jak powiedzielibyśmy
dziś, młodych bojowników z pierwszego urodzonego w Izraelu
pokolenia, ale i religijnych Żydów. „Bóg nie słucha próśb w żadnym języku”, tłumaczy swój typowy dla ocalałych sceptycyzm.
Nie poddaje się nikomu, ceni nade wszystko wolność i dla jej
zachowania udaje, kryje się, narzuca swoje zasady. Jej świat jest
nie do końca realny – to sposób na to, by przetrwać. Tego nauczyło ją doświadczenie Zagłady.
Czytając tę skromną książeczkę zastanawiałem się, dlaczego
tylko Żydzi potrafią zachować dystans do tragicznej historii,
opowiadać o niej z autoironią, sarkazmem. Jakże daleko nam
do tego. [gs]
Agora S.A., Warszawa 2012
s. 262, il., ISBN 978-83-268-0756-5
D
o Izraela wybieram się już od dłuższego czasu. Lubię podróżować samodzielnie. Układać swoje własne plany podróży, a nie podporządkowywać się wycieczce.
Chadzać własnymi ścieżkami, własnym tempem, poznawać wybrane miejsca, napotkanych ludzi. Wreszcie Paweł Smoleński,
dziennikarz i reporter «Gazety Wyborczej», przekonał mnie, że
w te rejony też tak można, a może nawet należy podróżować.
Autor swój zbiór krótkich tekstów o Izraelu, jego mieszkańcach, ich zwyczajach, kulturze, polityce ułożył według alfabetu. „To mój słownik-przewodnik”, podkreśla. Ale pozwala czytelnikowi wybrać własną drogę, sugerując tylko, gdzie może
szukać opisu niezrozumiałego słowa. Choć, jak się okazuje, tytułowy balagan jest słowem uniwersalnym i w krajach tamtego
rejonu dobrze znanym, znaczącym to samo, co u nas. Właśnie!
Choć książka ma swój porządek, to czytelnik wyczuwa pewien
niepokój, jakby bałagan. Niektóre fragmenty zostały niepomyślnie
zredagowane. A może to świadomy zamysł autora?
Brakuje w książce mapy, która pomogłaby sprawdzać na
bieżąco podawane informacje. Natomiast interesujące są fotografie. Nienarzucająco prezentują osobę lub charakter opisywanego miejsca.
Już rodzi mi się plan wycieczki do Izraela. [mc]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
R E C E N Z J E
67
R E C E N Z J E
68
raport skądeś
Marcin Sendecki
rzedostatni wiersz tej książki, The Wild Bunch (nawiązujący, oczywiście, do sławnego antywesternu znanego u nas jako Dzika banda), idzie
tak:
„Zaczynamy przypominać tych od Peckinpaha:
starzejąca się, krucha banda. // Z wolna, ach nieuchronnie, nadciąga czas bilansu: / – Szykuj raport
ze wsi, szykuj raport z miasta! // Raport wanitatywnie fallocentryczny / wraz z definitywną napierdalanką. // Macham ręką do Ernsta Borgnine’a. / William Holden i Robert Ryan nikną. /
John Berryman patrzy na nas skądeś.”.
Książka nazywa się Niemal całkowita utrata
płynności, napisał ją Marcin Baran, opublikowało niedawno
wydawnictwo EMG. To jest dziesiąty tom wierszy krakowskiego poety, już nawet z tytułu i pobieżnej lektury widać, że
właśnie „raportujący”, nie bez ślicznej, acz dotkliwej melancholii, przygody samego autora i jego pisania.
To jest dziesiąta premierowa książka po niemal dziesięciu
latach od poprzedniej, czyli Gnijącej wisienki z roku 2003.
Długa przerwa? Długa, bardzo długa, może aż nadto, bo tak
się porobiło, że i w poezji zaczyna obowiązywać zasada „publish or perish” i wciąż trwa medialno-krytyczny pościg za
kwiatem (najczęściej wątpliwej) nowości, który tak często
nie pozwala dostrzegać tego, co zastane lecz wciąż ważne,
inspirujące, godne uwagi. Tak jest, po trosze, także z wierszami Marcina Barana, który wiele lat temu zwolnił wydawnicze tempo, jakby nieświadom, że dziś i wiersze wypada pisać na wyścigi. Zaczynał niemal sprintem. Współtworzył
i przez pierwsze lata współredagował słynny i świetny «Brulion», debiutował Pomieszaniem w 1990 roku, a druga książka, pamiętny Sosnowiec jest jak kobieta, ukazała się w pierwszej, historycznej już, tak zwanej „fioletowej” serii «Brulionu»
dwa lata później. Potem krótka przerwa i w 1996 od razu
dwie książki: Sprzeczne fragmenty w a5 u Krystyny i Ryszarda
Krynickich oraz Zabiegi miłosne, tom odnawiający polską lirykę
miłosną (i okołomiłosną) – obie pozycje świetne i trochę nawet słynne. To o Zabiegach… pisała z rzadka komentująca
współczesną poezję Agnieszka Osiecka: „Niezwykłą przyjemność przy czytaniu sprawiała mi owa pewność ręki, pewność uderzenia poetyckiego – jak przy dobrym tenisie”. Potem jeszcze cztery tomiki i w 2001 roku pierwszy, oszczędny
zresztą, przemyślnie wydestylowany wybór wierszy Destylat.
W sumie dzieło obszerne, intrygujące, osobne. Baran od początku miał swój ton, szarm i temat, rozpięty między eksploracją własnej egzystencji, prywatnych wzlotów i traum
a przyglądaniem się językowi medialnemu, politycznemu,
publicznemu, aż do przedrzeźniania go z przykładnie zdroworozsądkowych pozycji.
P
Nr 9 (244) wrzesień 2012
870104
Kiedy próbowano
poetów z jego (mniej
więcej) pokolenia wciskać w niesławne szufladki – do jednej z napisem
„barbarzyńcy” lub drugiej
z karteczką „klasycyści” – z Baranem nie bardzo wiedziano
co począć. Zawsze był – zostańmy na chwilę w świecie szufladek
– poetą kultury i natury zarazem,
poetą językowej gry, prywatnej
konfesji, a jednocześnie cyzelatorem
kulturowych i popkulturowych kodów, a nawet religijnego doświadczenia – każdym z nich pospołu.
A jednak – inaczej, może właśnie dlatego, że nie dało się
dlań (dla jego wierszy) znaleźć poręcznej i zastępującej poważną lekturę etykietki, niemal zawsze był na marginesie krytyczno-literackiego cyrku, mody, wreszcie przemysłu nagród
literackich.
I tak jest chyba do dziś. Melancholijny i zgryźliwy jednocześnie wydźwięk Niemal całkowitej utraty płynności bierze
się, myślę sobie, także z tego, choć głównie, rzecz jasna,
z upływu czasu, z upływu samego siebie, na co poeta od debiutu był niezwykle wyczulony. Zbigniew Mikołejko pisze na
okładce tej książki: „Świat zasługuje na nieufność i na zwątpienie, które można tylko wyszeptać, wymamrotać, wychrypieć – głosem kalekim, słowami, które nie przystają do rzeczy.
Bo zwierciadło języka, lustro mowy pękły w odłamków stos. Poeta grzebie w tej stercie”. Z drugiej strony – czyż nie tak było
zawsze, od początku? Może tylko trochę mniej wściekle,
a z odrobinę większą czułością wobec świata i siebie samego? Dobre jest czytać na przemian dawne i nowe wiersze
Marcin Barana. W jednym z dawnych (pod tytułem Rozwiązłe
krople czerwca) pisał: „Późną wiosną osiemdziesiątego siódmego / kupowałem w hotelu Cracovia jugosłowiańskie /
podróbki Chesterfieldów. Potem paliłem je / na balkonie, wysoko nad miastem, i czułem się / jak Bogart, chociaż wiedziałem, że on palił / Camele. Bardzo kochałem, zdradzałem nieśmiało, / ale wszystko było już gotowe. (Nasze ciało jest /
świątynią. Czy tylko jedna osoba może wejść do niej?)”.
Dzisiaj, w czasach „wanitatatywnej napierdalanki”, w raporcie skądeś pisze Baran: „Tli się tlenek drobnych zdrad. /
Tratwą trupa swego spław. / Teraz trawisz siebie sam”, a w innym miejscu „Najpierw / nie można się doczekać, a potem
jest zaraz po wszystkim”.
Tak się dziś mówi, tak się teraz pisze. Ale póki się pisze,
wcale nie jest po wszystkim. [ms]
./7/i#)
Wydawnictwa Jirafa Roja
/S
MJQJFDTJFSQJFǩt*44/tDFOB[’7"5
Piotr Stróżyński Kokon wytrzeźwień
„Kokon wytrzeźwień” opowiada przede wszystkim o uzależnieniu od alkoholu, ale
tutaj ważny jest także aspekt współuzależnienia, zwany również koalkoholizmem.
Bohaterem książki jest mężczyzna w średnim wieku, dość majętny dziennikarz prasy
wojewódzkiej. Wiedzie stabilne życie, ma pracę, dom, rodzinę… Do czasu. W jednej chwili traci wszystko i stacza się na dno ludzkiej egzystencji. Dzięki piekielnej
intrydze małżonki zostaje osądzony i skazany, musi wynieść się z rodzinnego domu, a rozwód orzeczony zostaje z jego winy. Doprowadzony do krawędzi rozpaczy,
myśli o popełnieniu samobójstwa… Mozolnie wstaje na nogi. Przechodzi leczenie
odwykowe. Próbuje rozpocząć nowe życie. Tymczasem los daje mu możliwość dokonania perfidnej zemsty na byłej żonie… Czy wykorzysta tę szansę?
Sara Antczak Klatka
Notes Wydawniczy lipiec-sierpień 2012
Siedem osób. Wszyscy zamknięci w ciasnym budynku, dzień po dniu oddalają się
od rzeczywistości. Łączą ich studia we Wrocławiu. Dzieli wszystko inne. Początkowo
są pewni siebie i otwarci na nowe doznania, chętnie rzucają się w maraton niekończących się imprez. Jednak beztroska atmosfera szybko mija. Ciągłe towarzystwo
tych samych ludzi. Zamroczenie używkami. Brak perspektyw. Kompleksy. Strach.
Samotność. Tajemnice. To wszystko sprawia, że bohaterowie czują się uwięzieni
w swoich własnych głowach. Tłumione emocje nie mogą znaleźć ujścia. Narastają
konflikty i agresja. Świat za ścianami akademika przestaje istnieć, a życie w środku
zamienia się w piekło, z którego nie ma ucieczki.
870104
www.jirafaroja.pl
Notes Wydawniczy wrzesień 2012
Nr 9 (244) wrzesień 2012 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)

Podobne dokumenty