pobierz PDF

Transkrypt

pobierz PDF
sporciaki.pl
nr 2 – WRZESIEŃ 2014
2
NA SPORT
NIGDY NIE JEST ZA PÓŹNO
mówi Agnieszka Wieszczek-Kordus,
medalistka olimpijska z Pekinu w zapasach
- str. 11
SŁOWEM WSTĘPU
Czym skorupka za
młodu nasiąknie...
R
odzice często narzekają, że ich pociechy spędzają
popołudnia przed komputerem lub telewizorem, a
nie na powietrzu, jak oni kiedyś. To prawda, zmieniły się
czasy, a postęp cywilizacyjny zaproponował atrakcyjne
rozrywki i zatrzymał dzieci w domu.
Wychowywałem się pod koniec okresu PRL i w pierwszych latach nowego systemu. Pod koniec
lat 80. komputer Atari dostał kolega z tego samego piętra – spotykaliśmy się od czasu do czasu
w jego mieszkaniu i graliśmy w River Raid. Później przyszedł czas na bardziej odpowiadającą
mi grę „Boulder Dash”, ale to już raczej na moim Commodore. Nie grałem codziennie, ale nie
pamiętam, ile czasu mi to zajmowało. Pamiętam za to, że znacznie ważniejsze było pobieganie
za piłką na piaszczystym boisku „koło garażów”, a później już szczypiorniackie treningi w klubie.
Rodzice tworzyli „tylko”, albo „aż”, dogodne warunki.
Wraz z postępem technicznym pojawiło się więcej ofert, które mogą zatrzymać dziecko w domu.
Mogą, ale nie muszą - kluczowa tutaj może być rola rodziców. To oni powinni pomóc córce albo
synowi w podjęciu odpowiedniej decyzji: zapewnić buty lub inny sprzęt, odebrać po treningu,
czy też nawet znaleźć czas na spacer (lub rower) późnym popołudniem, gdy po powrocie z pracy chce się odpocząć w fotelu. Bo wiadomo, że „czym skorupka za młodu nasiąknie”...
Magazyn „Sporciaki” kierujemy do rodziców, którym zależy na wychowaniu dzieci poprzez sport
i aktywność fizyczną. Chcemy m.in. pomóc w znalezieniu właściwej dyscypliny, przybliżyć zasady działalności klubów i szkółek sportowych, przekazać wskazówki lekarzy czy dietetyka. Jeśli
macie Państwo pytania i wątpliwości, ciekawe tematy, którymi moglibyśmy się zająć, prosimy o
kontakt: [email protected]
Andrzej Grupa
redaktor naczelny
sporciaki.pl
Redaktor naczelny:
Andrzej Grupa
Internet:
www. sporciaki.pl
Marketing:
Wojciech Lenartowski
Wydawca:
Rehasport Clinic sp.z o.o.
Opracowanie graficzne:
Paweł Grzesiak
Stali współpracownicy
Rafał Czepułkowski
Paweł Lipowski
Ul. Górecka 30
60-201 Poznań
Reklama:
Wojciech Lenartowski
(tel. 663 212 212)
Bartosz Nowak
Wojciech Zep
Felietoniści:
Piotr Kula
Monika Sibora
Adres redakcji:
Magazyn Sporciaki
Rehasport Clinic
Ul. Górecka 30
60-201 Poznań
Kontakt:
2
[email protected]
[email protected]
Autorzy zdjęć:
Andrzej Grupa (okładka,
s. 11, 15-16, 19, 22-23,
25-28), archiwum Agnieszki
Wieszczek (s. 12-14), archiwum Pauliny Nowickiej (s.
8-10), archiwum Piotra Kuli
(s. 31), Andrzej Blumczyński (s. 6), Jarosław Górski
(s. 7), Istock.com (s. 4),
Fotolia.pl (s. 18, 20)
sporciaki.pl
11
Na sport nigdy nie jest za późno
Agnieszka Wieszczek-Kordus, medalistka olimpijska w zapasach, zaczęła trenować
dopiero w wieku 18 lat. Przez całe dzieciństwo była jednak aktywna
4
Prawidłowe żywienie – klucz dla rodziców
8
Zabiegana mama
Świadomość rodziców w kwestii zdrowej żywności oraz dbania o zdrowie dzieci
wciąż rośnie, ale pytań i wątpliwości nadal pozostaje wiele
Chcieć to móc. Jeśli chcesz biegać, to biegaj. Każda kobieta może przebiec 5, 10 albo
42 km, a praca, ciąża czy wychowywanie dziecka wcale nie muszą być przeszkodą
15
Piłka nożna to biznes. Nawet ta dziecięca
18
Dziecko i woda, czyli przyjaźń na całe życie
21
Czy koszykarz zawsze musi być wysoki?
23
Kochane pieniążki przyślijcie rodzice
25
Kontuzji kolan lepiej nie lekceważyć
29
Wysiłek i odporność
30
Co by było bez sportu? Pewnie byłbym gruby
Na treningi piłkarskie można wysłać już trzyletniego przedszkolaka i nikt nie będzie
wytykał, że smyk nie ma talentu. Trzeba jednak za to płacić
Dzięki nauce pływania dziecko hartuje się, ma kontakt z rówieśnikami i rozwija motorykę. Ważne jest, by być cierpliwym i nie zrażać się pierwszymi niepowodzeniami
Wydaje ci się, że jesteś za niski (niska) do koszykówki? Nie przejmuj się. Granice w
tej kwestii zostały już dawno przekroczone
Felieton Moniki Sibory
Problemy z kolanami czasem się zdarzają, ale lepiej zapisać dziecko na jakiś sport,
niż trzymać je w domu. Bez ruchu nie ma rozwoju
Właściwa dieta i suplementacja mogą w trakcie chłodnej i deszczowej jesieni pozytywnie wpłynąć na zdrowie dzieci i ograniczyć ryzyko występowania chorób
Felieton Piotra Kuli
3
PRAWIDŁOWE ŻYWIENIE
– KLUCZ DLA RODZICÓW
Świadomość rodziców w kwestii zdrowej żywności oraz dbania o
zdrowie dzieci wciąż rośnie, ale pytań i wątpliwości nadal pozostaje
wiele. W tym artykule postaram się wyjaśnić Państwu wątpliwości związane z tym bardzo ważnym zagadnieniem.
Wojciech Zep
4
sporciaki.pl
Zdrowe odżywianie dziecka jest niezwykle istotne w procesie jego rozwoju.
Jeśli dziecko uprawia sport – tym bardziej. Wciąż pojawia się wiele sprzecznych
opinii dotyczących żywności i odwieczne
pytanie: które produkty wybierać, żeby
być zdrowym? Kontrowersji i dylematów
w tym względzie jest wiele, nasze wybory są uzależnione od szeregu czynników.
Mamy różne upodobania smakowe - bazują one na nawykach żywieniowych oraz
preferencjach smakowych, które kształtują się już we wczesnym dzieciństwie.
Na przykład smaki: słodki i słony są determinowane w pierwszych miesiącach
życia i mają wpływ na nasze wybory w
późniejszym wieku. Dlatego z taką przyjemnością wracamy do „smaków dzieciństwa”. Preferencje smakowe z czasem się
zmieniają i z wiekiem smak szpinaku już
nie jest taki straszny jak w dzieciństwie,
a smaki: gorzki i kwaśny są zdecydowanie lepiej tolerowane. W przypadku dzieci
każdy nowy smak powinien być wypróbowany minimum dziesięć razy, żeby móc
stwierdzić, czy faktycznie lubimy czy też
nie lubimy danej potrawy.
Praktycznie cała nasza wiedza żywieniowa, preferencje smakowe i nawyki
żywieniowe są kształtowane w domu.
Nie zawsze domowe przyzwyczajenia
są zdrowe, jak również nie zawsze są
wskazane dla sportowca. Niestety, nikt
od najmłodszych lat nie mówi nam, jak
dokonywać mądrych wyborów żywieniowych. Tradycyjna polska kuchnia jest
bogata w nasycone kwasy tłuszczowe,
które nie są najlepszym źródłem energii dla młodego sportowca. Zupełnie
inaczej jest w krajach Europy Południowej – Hiszpanii i Włoszech, gdzie głównym składnikiem tradycyjnych potraw są
chude mięsa, bardzo często korzysta się
z ryb morskich, a dania są przygotowywane na bazie ryżu lub makaronu. Taka
dieta – bogata w węglowodany, z ograniczonym udziałem tłuszczu, jest zdecydowanie bardziej korzystna dla aktywnego
młodego człowieka.
Niektórzy uważają, że jesteśmy tym,
co jemy. Czy faktycznie należy tak radykalnie traktować żywność? Z pewnością
to, co jemy, ma wpływ na nasze zdrowie,
dostarczane składniki odżywcze budują
komórki naszego organizmu. Jednak wybór zdrowych produktów spożywczych
w obecnym wyścigu producentów żywności jest bardzo trudny, tym bardziej,
jeśli stajemy w obliczu dylematu wyboru dwóch prawie jednakowych produktów. Już w latach 70. ubiegłego wieku
powstała maksyma: „there’s no healthy
food, there’s only healthy food business”,
co znaczy, że nie ma zdrowego jedzenia, zdrowy jest tylko biznes żywieniowy. Zbyt często ulegamy wszechobecnej
reklamie, która kreuje nasze wybory.
Bez odpowiedniej świadomości i wiedzy
żywieniowej błądzimy wśród produktów
spożywczych. Artykuły zamieszczone w
„Sporciakach” mają na celu przybliżenie
Państwu podstawowych kwestii, jak żywić dziecko i mądrze wybierać produkty, które dziecko potrzebuje do prawidłowego rozwoju. Błędnie zbilansowana
dieta w sporcie (ilość tłuszczu, białka i
węglowodanów), bądź niestosowanie się
do zaleceń żywieniowych, są czynnikami
ograniczającymi wynik sportowy. Mają
też wpływ na częstość doznawania kontuzji, tempo regeneracji powysiłkowej
oraz pośrednio na stan psychiczny zawodnika. Prawidłowa dieta jest punktem
wyjścia do treningu – właśnie tym zajmuje się dietetyka sportowa.
Piramida – warto zapamiętać
Podstawą piramidy żywieniowej oraz
podstawą nawyków żywieniowych jest nawodnienie, czyli ilość przyjmowanych płynów. Organizm ludzki w 50-60 procentach
zbudowany jest z wody: im młodszy organizm, tym procentowy udział wody jest
wyższy (u niemowląt ok. 75 procent!).
Minimalne dzienne zapotrzebowanie na
wodę wynosi 30 ml/kg masy ciała. Każdy procent odwodnienia obniża zdolności
wysiłkowe, a dopiero dwuprocentowe odwodnienie odczuwamy jako pragnienie.
Najbardziej wrażliwą tkanką na brak wody
jest tkanka nerwowa, a w drugiej kolejności tkanka mięśniowa. Dzieci kumulują
ciepło, mechanizmy usuwania nadmiaru
energii z organizmu nie działają na najwyższym poziomie aż do okresu dojrzewania. Dziecko z uwagi na gorszą termoregulację, powinno mieć wodę lub rozcieńczony sok z wodą zawsze przy sobie.
Kolejnym bardzo ważnym poziomem
piramidy żywieniowej są warzywa i owoce. To cenne źródło witamin, minerałów i
5
błonnika, spożywane zwłaszcza w postaci
surowej (surówki, przeciery, soki owocowe, koktajle owocowe). Warzywa i owoce
jako jedne z nielicznych źródeł pożywienia mają działanie odkwaszające! Dlatego należy uwzględnić dodatkową porcję
po ciężkim treningu – może to przyspieszyć regenerację. Całoroczna dostępność
owoców, również cytrusowych i tropikalnych, pozwala na skuteczne urozmaicenie diety. W całodziennym zestawieniu
należy zaplanować ok. 4-5 porcji warzyw
i/lub owoców.
Węglowodany, białka, tłuszcze
Głównym źródłem energii potrzebnej w
trakcie intensywnej pracy mięśni są węglowodany. W całodziennym zestawieniu
węglowodany powinny stanowić 55-60
procent całodziennej energii. Do produktów bogatych w węglowodany zaliczymy
produkty zbożowe: płatki śniadaniowe,
chleb, ryż, makaron, kasze, kleiki ryżowe.
Produkty pełnoziarniste zawierają więcej
składników odżywczych niż oczyszczone
i warto wybierać te ciemne, nieprzetworzone. Dobrym źródłem węglowodanów
są również owoce i warzywa, jednak dostarczają ich zdecydowanie mniej niż
produkty zbożowe. Bardziej wskazane są
artykuły o niskim indeksie glikemicznym,
które pozwalają na stopniowe uwalnianie węglowodanów do krwi. Cukier oraz
cukier rafinowany, obecny w słodyczach,
nie są wskazane w diecie dziecka.
Ważną grupą produktów w diecie dziecka są produkty zawierające dobrej jakości
białko. W całodziennej racji pokarmowej
białko powinno pokrywać 15-25 procent
zapotrzebowania energetycznego organizmu (ok. 2 g/kg masy ciała). Z reguły zawartość białka w diecie jest na prawidłowym poziomie lub przekracza rekomendowane wartości. Zdecydowanie ważniejsze jest jednak dostarczanie produktów
białkowych w kilku mniejszych porcjach
w ciągu dnia, a nie tylko w jednej lub
dwóch. Przykładami produktów zawierających pełnowartościowe białko są: mięsa,
jaja, ryby, ser i mleko. Najlepszym źródłem białka dla człowieka jest białko jaja
kurzego oraz mięsa i ryby – należy jednak
zwrócić uwagę na produkty o obniżonej
zawartości tłuszczu. Zbyt duża podaż białka z dietą może powodować przesunięcie
6
sporciaki.pl
równowagi kwasowo-zasadowej organizmu w kierunku kwasowym. Powoduje to
w trakcie trwania wysiłku szybsze zakwaszenie środowiska komórki. Długotrwałe
zakwaszenie organizmu spowodowane
dużą ilością białka, a jednocześnie zbyt
małą ilością warzyw i owoców oraz niskim
poziomem nawodnienia organizmu może
powodować utratę masy kostnej i zwiększać ryzyko wystąpienia osteoporozy w
późniejszym okresie życia.
Kolejną grupę produktów, które mają
wpływ na nasze zdrowie oraz na harmonijny rozwój dziecka to tłuszcze. Zarówno
nasycone jak i nienasycone kwasy tłuszczowe są niezbędne do prawidłowego
funkcjonowania m.in. układu nerwowego
oraz syntezy niektórych hormonów, przepuszczalności błon komórkowych. Nie
należy eliminować tłuszczu poniżej 20
procent całodziennego zapotrzebowania
energetycznego. Zawartość nasyconych
kwasów tłuszczowych nie powinna natomiast przekraczać 10 procent dziennego
zapotrzebowania. Zazwyczaj jednak dochodzi do zbyt obfitej podaży, standardowa polska kuchnia dostarcza około 40-45
procent energii z tłuszczu, najczęściej
pochodzenia zwierzęcego (masło, wieprzowina, kiełbaski i parówki, żółte sery).
Należy zwrócić uwagę na wyższą podaż
kwasów tłuszczowych nienasyconych –
pochodzenia roślinnego oraz rybiego (występujących głównie w morskich rybach,
roślinach oleistych, orzechach). Zbyt wysoka podaż tłuszczu jest magazynowana
w postaci tkanki tłuszczowej.
Słodycze? Można, ale...
Wielu rodziców ma dylemat dotyczący słodyczy. Szanowni Rodzice! Piramida
żywieniowa nie wyklucza słodyczy z diety
– zwraca jedynie uwagę, że należy ograniczyć do maksymalnie jednej porcji w ciągu dnia. Jedynie w przypadku maluchów
z nadmierną masą ciała powinno się je
wyeliminować. Należy natomiast pozbyć
się z jadłospisu słodkie napoje gazowane. Restrykcyjne eliminowanie słodkości z
diety sprawi za to mniejszą przyjemność
jedzenia. Istnieją różne przekąski, określane mianem słodyczy, a niektóre z nich
możemy zaliczyć do dobrych słodyczy. Należy wybierać mądrze, zwracając uwagę
na ilość węglowodanów i tłuszczów w po-
Dobrze zbilansowana dieta ma duży wpływ
na prawidłowy rozwój dziecka
dawanych słodyczach. Na przykład w czekoladzie udział tłuszczu jako źródła energii
to ok. 50-60 procent oraz 30-40 procent
z węglowodanów, całkowita wartość kaloryczna w 100 g – 535-585 kcal. Batonik
zbożowy dostarcza jedynie 20 procent
energii z tłuszczu i 70 procent z węglowodanów, a całkowitej energii w 100 g –
320-380 kcal. Większa świadomość wyborów to większa przyjemność jedzenia.
Najistotniejszym punktem świadczącym o prawidłowym żywieniu są nawyki
żywieniowe. Należy rozplanować 5-6 posiłków (w tym trzy główne) co 3-4 godziny, lekkie posiłki okołotreningowe powinny być ok. 1,5-2 godzin przed wysiłkiem.
Po treningu najlepiej uzupełnić energię
bezpośrednio po zakończeniu wysiłku.
Prawidłowe nawyki przyspieszają tempo
regeneracji i odzyskiwania energii. Warto
pamiętać, że najlepszą zachętą dla dzieci
jest dobry przykład rodziców. Stosowanie się do zaleceń piramidy żywieniowej
z pewnością przyniesie również Państwu
korzyści zdrowotne.
7
ZABIEGANA MAMA
Chcieć to móc. Jeśli chcesz biegać, to biegaj. Każda kobieta może przebiec 5, 10 albo nawet 42 km, a praca, ciąża czy wychowywanie dziecka
wcale nie muszą być w tym przeszkodą. O swoich biegowych doświadczeniach pisze Paulina Nowicka
Sport zawsze odgrywał ważną rolę w
moim życiu. To były różnorakie aktywności: aerobic, callanetics, joga, rower,
spinning, turystyka piesza, a zimą - narty. Ale nie bieganie. Może dlatego, że wydawało mi się ono nudne i monotonne.
Biegał za to Krzysiek, mój partner. Kiedy się poznaliśmy, nie namawiał mnie do
biegania, po jakimś czasie sama postanowiłam spróbować. Pamiętam dobrze te
pierwsze próby: ścieżka nad jeziorem Rusałka w Poznaniu i stare buty do fitnessu…
I bieg przeplatany marszem, bo okazało
się, że mimo niezłej w sumie formy fizycznej bieganie było całkiem innym sportem
8
niż te, które uprawiałam wcześniej.
Początek biegania to taki fajny czas,
kiedy efekty przychodzą szybko i widać je gołym okiem. Marszobiegi coraz
bardziej stawały się biegami, organizm
coraz lepiej adaptował się do nowego
rodzaju wysiłku. Krzysiek nauczył mnie
biegać wolno, bo jak każda nowicjuszka
starałam się za każdym razem biec tak,
by czuć wiatr we włosach. Tempo więc
spadło, ale przygoda z bieganiem mocno
przyspieszyła. W profesjonalnym sklepie kupiłam pierwsze „prawdziwe” buty
do biegania i sportowy stanik. Trochę z
ciekawości, a trochę, by mieć większą
sporciaki.pl
motywację do treningów, zapisałam się
na swój pierwszy masowy bieg – to był
Interrun wokół Malty w Poznaniu. Przebiegliśmy go razem w niezbyt imponującym czasie, ale satysfakcja była ogromna. Szybko nadeszły kolejne starty: Bieg
Przemysła w Poznaniu, Bieg Niepodległości w Warszawie, a wiosną następnego roku dostałam na Dzień Kobiet prezent w postaci udziału w półmaratonie w
Paryżu. To była świetna przygoda, choć
okupiona wielkim wysiłkiem. Może dlatego, że nigdy nie chciałam się poddać
rygorowi treningowemu? Ćwiczyłam regularnie dwa-trzy razy w tygodniu, ale
raczej nie ściśle według planu. Bieganie
miało mi dawać przyjemność, a nie wyciskać ze mnie resztki sił po całym dniu
pracy.
Latem 2009 roku okazało się, że będziemy mieć dziecko. Oprócz wielu zwykłych obaw i wątpliwości, pojawiła się
też ta dotycząca biegania. Próbowaliśmy
znaleźć informacje o biegających kobietach w ciąży, ale nie było ich wiele.
Gdzieś wyczytałam, że słynna maratonka
Paula Radcliffe trenowała jeszcze w piątym miesiącu. Wydało mi się to ekscentryczne, ale naukę wyciągnęłam taką, że
nie ma się czego bać. O ile nie zajdą jakieś powikłania, warto zachować aktywny tryb życia. Dla zdrowia własnego, dla
zdrowia dziecka i wreszcie po to, by po
rozwiązaniu łatwiej i szybciej wrócić do
stanu sprzed ciąży. Ten plan udało mi się
bardzo dobrze zrealizować. W czwartym
miesiącu bieganie zamieniłam na długie
spacery (często towarzyszyłam w ten
sposób Krzyśkowi w jego treningach),
zapisałam się też na aerobik dla kobiet
w ciąży. Był zaskakująco intensywny, z
podskokami, skłonami, wymachami itp.
Często byłam po zajęciach całkiem mokra od potu – gdyby nie prowadziła ich
bardzo doświadczona położna, nigdy bym
nie uwierzyła, że w zaawansowanej ciąży
można ćwiczyć tak intensywnie. Chodziłam też na jogę dla „ciężarówek”. Kiedy
zbliżał się termin porodu, byłam bardzo
sprawna. Jeszcze w przeddzień rozwiązania obeszłam bez problemu Rusałkę – to
jakieś 4 kilometry!
Ale jeden start jeszcze z córką w brzuchu udało mi się zaliczyć. Dokładnie
osiem dni po tym, jak na teście ciążowym
pojawiły się dwie kreski wzięliśmy udział
w zaplanowanym dużo wcześniej Biegu
Siedem miesięcy po urodzeniu Malwiny Paulina przebiegła maraton w Atenach. Krzysztof
jej towarzyszył.
Powstania Warszawskiego. Uznałam, że
jeśli pobiegniemy bez forsowania się, nic
dziecku nie grozi. Kiedy dobiegliśmy na
metę, organizatorom zabrakło pamiątkowych medali (dosłali je później pocztą).
Były za to dyplomy z pustym miejscem
na wpisanie nazwiska. Wzięliśmy trzy i po
kilku miesiącach, kiedy Malwina była już
na świecie, wypełniliśmy je. To pierwsza
biegowa pamiątka naszej córki!
Po urodzeniu Malwiny Krzysiek nie pozwolił mi na długą bezczynność. Sama
też tęskniłam za bieganiem. Dziś wiem,
że nie było to zbyt rozsądne (ciało potrzebuje czasu na pełną regenerację po
ogromnym wysiłku, jakim są ciąża i poród), ale marszobiegi zaczęłam jeszcze
przed końcem połogu. W miarę szybko doszłam do siebie i wróciłam do gabarytów sprzed ciąży. Dwa miesiące po
rozwiązaniu wzięłam udział biegu na 10
km tylko dla kobiet w Berlinie (Krzysiek
9
z Malwiną dopingowali mnie przy trasie), miesiąc później w kolejnym. Najlepsze miało dopiero nadejść. W 2010 roku
przypadała 2500. rocznica bitwy pod Maratonem. Miejsca w Athens Classic Marathon szybko się skończyły, ale jakoś
udało nam się zapisać. Wyzwanie było
duże: jak siedmiomiesięczna Malwina
zniesie naszą kilkudniową nieobecność?
Jak podczas pięciodniowego wyjazdu nie
stracić pokarmu? Czy zdołam pokonać
taki dystans? Jak się przygotować, mimo
zapalenia kaletki stawowej, wywołanej
zresztą przez zbyt intensywne treningi (lekarz oświadczył, że maratonu nie
przebiegnę i zalecił kilka tygodni przerwy
w bieganiu)? Opieki nad Malwiną podjęły
się obie babcie, a przygotowałam się tak,
jak umiałam. W Atenach zostałam maratonką, wzruszający moment wbiegnięcia
na stadion zapamiętam pewnie do końca
życia. To było najsilniejsze wspomnienie,
ale mam też inne, nieco zabawne. Otóż
od połowy trasy marzyłam o tym, by dotrzeć na metę także z tego powodu, że
w depozycie czekał laktator. Wszystko
skończyło się dobrze, Malwina doskonale
bawiła się z babciami, a ja karmiłam ją
jeszcze przez wiele miesięcy.
Kiedy spoglądam dziś wstecz na początki mojego biegania to widzę, że było
w tym wiele spontanu i improwizacji.
Dzięki Krzyśkowi miałam dobre podstawy
teoretyczne i wsparcie w zakresie planów
treningowych, ale z ich realizacją różnie
bywało. Wsłuchiwałam się w potrzeby
własnego organizmu i podejmowałam decyzje, które uważałam za słuszne. Przez
sześć lat biegania nie stałam się wyścigową łanią, nie osiągnęłam znaczących rekordów życiowych. Ale potrafiłam godzić
przyjemność z wychowywaniem dziecka i
z normalną pracą. Trzy razy przebiegłam
maraton, ukończyłam wiele krótszych
biegów ulicznych i górskich, startowałam
w Polsce i kilku innych krajach, biegałam
z moim dzieckiem siedzącym w wózku,
poznałam wielu fajnych ludzi. To chyba
dużo?
A Malwina? Ma dziś 4,5 roku, jest
świetną, bardzo sprawną dziewczynką.
Cieszymy się, że bieganie rodziców jest
dla niej czymś tak naturalnym, jak czytanie książek czy chodzenie do pracy.
Sama bierze już udział w swoich pierwszych dziecięcych zawodach. Kto wie,
może kiedyś pokonamy trasę maratonu
we troje?
Rodzinne bieganie stało się już tradycją - mała Malwina także startuje już w rywalizacji dzieci
10
sporciaki.pl
NA SPORT
NIGDY NIE JEST ZA PÓŹNO
Agnieszka Wieszczek-Kordus przez całe dzieciństwo była aktywna, ale
zapasy zaczęła uprawiać dopiero jako 18-latka. - Gdy mnie to wciągnęło,
ileś kartek w zeszytach miałam zapisanych kółkami olimpijskimi. Ciągle
je rysowałam - opowiada brązowa medalistka igrzysk w Pekinie w 2008
roku.
Tekst: Bartosz Nowak
Przeglądamy zdjęcia z dzieciństwa,
jakie Agnieszka Wieszczek-Kordus na
moją prośbę przyniosła na spotkanie. Na
dwóch zdjęciach ubrana jest w różowo-zielono-żółtą kurtkę, a na nogach ma
narty - dookoła panuje zimowa sceneria.
Kolejne dwie fotki - dziewczyna uśmiecha
się siedząc na koniu. Następne - Agnieszka z dumną miną, w mundurze harcerskim, na szczycie zbudowanej z grubych
gałęzi i belek platformy. Kolejne, już jako
nastolatka - na desce windsurfingowej.
Do kompletu nie bardzo pasują tylko dwa
ostatnie. Agnieszka trzyma bowiem w rękach... akordeon!
- No tak, tak było. Od pierwszej do
czwartej klasy podstawówki byłam w
szkole muzycznej. Stało się tak tylko dlatego, że moja kuzynka Dorota była samoukiem i grała na akordeonie. Chyba
podobało mi się, że gdy grała, skupiała na sobie uwagę dorosłych. Pamiętam
11
ła mamę, że przez szkołę sportową nie
urosnę. Jakiś czas temu spotkałam tę
wychowawczynię. Jestem od niej o trzy
głowy wyższa, więc stanęłam nad nią i
przypomniałam: a mówiła pani, że nie
urosnę! - śmieje się medalistka igrzysk
olimpijskich.
Piątą klasę spędziła w „zwykłej” szkole, by po zdaniu egzaminów dostać się
do szóstej klasy szkoły sportowej w Wałbrzychu, przy IV LO. W klasie o profilu lekkoatletycznym najpierw skończyła
podstawówkę, a potem też - w mniejszym wymiarze zajęć sportowych - liceum. - Ale to bardziej była zabawa, z
profesjonalnym podejściem miało niewiele wspólnego. Treningi były trzy albo
cztery razy w tygodniu, ale nie traktowałam tego bardzo poważnie. Podobało
mi się w szkole sportowej, ale bardziej
z powodu fajnej atmosfery, super paczki
ludzi niż samych zajęć z lekkiej atletyki.
To była dla mnie zabawa, ale na pewno
wyrobiła pewną systematykę treningu przyznaje.
W procesie edukacji Agnieszki był czas na
szkołę muzyczną i grę na akordeonie
dokładnie moment, gdy w przedszkolu padło pytanie: kto chce iść do szkoły
muzycznej? Zgłosiłam się - przypomina
Agnieszka Wieszczek-Kordus.
- W-f w szkole muzycznej, oczywiście,
był na słabym poziomie. Trzeba było uważać, by podczas zajęć z siatkówki nie powybijać sobie palców, co mogłoby potem
przeszkadzać w grze na instrumencie. A
mnie roznosiła energia. W muzycznej wytrzymałam do czwartej klasy. W pewnym
momencie rzuciłam akordeonem o podłogę i powiedziałam, że więcej nie będę
grała. Chciałam od razu się przenieść
do szkoły sportowej, ale wychowawczyni odradzała to mamie. W podstawówce
byłam niska i drobna, a ona przekonywa-
12
Agnieszka Wieszczek-Kordus uważa,
że do zapasów trafiła przez przypadek.
Całkowity przypadek. - Trenuję zapasy,
bo trenerowi zepsuło się auto. Naprawdę. Tata jest mechanikiem i naprawiał
samochód trenerowi zapasów. Poprosił
go więc, by zamiast zapłaty, wziął mnie
na trening. Miałam 18 lat i absolutnie nie
zamierzałam niczego trenować, ale pojechałam na obóz kondycyjny. Nie było
ćwiczeń na macie, były za to kajaki,
biegi, siłownia. Spodobało mi się, bo od
dziecka byłam energiczna, lubiłam ruch.
Po powrocie zaczęłam chodzić na treningi i tak już zostało. Chyba jestem uzależniona od adrenaliny. Lubię też wodę,
choć bardziej windsurfing niż pływanie
od ściany do ściany na basenie - opowiada. - Kto wie, może gdyby auto zepsuło
się trenerowi tenisa, to teraz byłabym
tenisistką? Chociaż nie, trenerzy tenisa
mają chyba na tyle dobre auta, że one
się nie psują - żartuje zapaśniczka.
Jak podkreśla, w zapasach najbardziej
spodobała jej się bezpośrednia rywalizacja, to, że jest to sport kontaktowy. Poza
tym, dużo ćwiczeń jest ogólnorozwojowych. Podkreśla, że dzięki trenowaniu
się... uspokoiła. - Wcześniej trochę roz-
sporciaki.pl
rabiałam, a w zapasach znalazłam ujście
energii. Zrozumiałam też, że wyjazd na
zawody to nagroda, a nie kara. Wcześniej tak nie uważałam. Zapasy mnie
wciągnęły. W trzeciej-czwartej klasie liceum miałam cały zeszyt zapisany kółkami olimpijskimi. To było przed igrzyskami
w Atenach, w 2004 roku. Na tamte nie
zdążyłam pojechać, na następne już tak
- dodaje.
Agnieszka Wieszczek-Kordus nie żałuje tego, że swój sport zaczęła trenować tak późno. Ale wie, że ma to swoje
konsekwencje. - Gdybym zaczęła trenować wcześniej, na pewno byłabym teraz
zdrowsza. Trafiłam do sportu nieprzygotowana fizycznie. Byłam ambitna i tak
naprawdę głupia. Chciałam za wszelką
cenę pokazać, „że jestem obiecująca”.
Targałam na siłowni za duże ciężary, trenowałam z kontuzjami. Ponosiła mnie
ambicja. Wydaje mi się, że większość
kontuzji mam przez to, iż wcześniej brałam na siebie za duże obciążenia. Po
czasie to się odbija na zdrowiu - uwa-
ża. - Najważniejsze jest i tak, by trafić
na dobrego trenera. Wielu z nich myśli,
że im więcej wysiłku, tym lepiej. Widziałeś film „Być jak Kazimierz Deyna”? Tam
jest scena z trenerem piłkarskim dzieci. Chłopcy podczas treningu mówią do
niego: „Trenerze my się zaj...”. A on się
upiera: „Słabi się muszą zaj.., silni muszą przetrwać”. I tak właśnie wygląda
polska myśl szkoleniowa, autorzy filmu
dobrze to oddali. A moim zdaniem wcale tak być nie musi, bo więcej nie znaczy lepiej. Wiadomo, że trzeba trenować
dużo, ale przede wszystkim trzeba trenować mądrze - podkreśla.
Jak opowiada, w dzieciństwie nie była
zapalonym kibicem, nie garnęła się też
do uprawiania jakiejś konkretnej dyscypliny, ale była aktywna, ruchu jej nie brakowało. - Na podwórku wyciągało się stare wersalki i z kolegami robiło się salta.
Po dachach sporo biegaliśmy. Ja jestem z
takiej epoki, nie z epoki siedzenia przed
komputem - zastrzega.
Choć
nie
zamierza
przekonywać
Wszechstronność - klucz w rozwoju przyszłej medalistki olimpijskiej
13
Harcerstwo było dobrym pomysłem dla dzieci
aktywnych, które nie uprawiały sportu
Nastoletnia Agnieszka na wodzie. Ponad tradycyjne pływanie stawia windsurfing
chu. - Nie ma co zmuszać, ale jak chce,
4,5-letniej córki do trenowania konkretto trzeba pomagać mu się rozwijać. Nie
nej dyscypliny, to w czasie naszej rozmomusi przecież zaraz zostać mistrzem
wy Gabrysia akurat była na... treningu.
olimpijskim. Szkoda, że u nas nie ma
- Ale to bardziej jest zabawa niż trening
takiego systemu jak
- podkreśla Agnieszka.
w Stanach Zjednoczo- U mnie w rodzinie nikt
Agnieszka Wieszczek-Kordus.
nych, gdzie praktycznie
nie był sportowcem, ale
Znakomita zapaśniczka, brązokażde dziecko uprawia
mama bardzo się starała,
wa medalistka igrzysk olimpijjakąś dyscyplinę. Z drubym jeździła konno czy na
skich w Pekinie. Był to pierwszy
giej strony w Polsce i
nartach, próbowała różmedal wywalczony przez zawodtak jest lepiej niż było.
nych sportów. Teraz biorę
niczkę z Polski w historii olimpijJeszcze parę lat temu,
więc wzór z mamy i dzięskich zmagań.
gdy szłam pobiegać,
ki temu Gabrysia już jeźRocznik 1983. Urodziła się w Wałludzie patrzyli na mnie
dzi na nartach, łyżwach i
brzychu, sportową karierę zaczynała w Herosie Czarny Bór, a od
wzrokiem „co ty robisz,
rolkach czy chodzi na płykilku lat reprezentuje Grunwald
dziecko?!”. Teraz więcej
walnię. Chcę, by córka się
Poznań. .Oprócz brązu z Pekinu,
wszechstronnie rozwijała.
osób się rusza, tłumy
wywalczonego w stylu wolnym
Na pewno będę się starastartują w maratonach
w kategorii do 72 kg, ma jeszcze
ła, by w każdej dziedzinie
i triathlonach. Chciaław kolekcji cztery medale z Misportu choć rekreacyjnie
bym, by zapasy stały
strzostw Europy. Oczywiście...
umiała się odnaleźć - dosię bardziej polpularne,
brązowe.
daje.
ale nie oszukujmy się
- to niszowy sport, nie
tak medialny w Polsce
Jak podkreśla, rola rojak MMA - kończy Agnieszka Wieszczekdziców jest bardzo ważna, chodzi o to,
-Kordus.
by pokazywali dzieciom różne formy ru-
14
sporciaki.pl
PIŁKA NOŻNA TO BIZNES.
NAWET TA DZIECIĘCA
Na treningi piłkarskie można wysłać w wielkim mieście, takim jak Poznań czy
Gdańsk, już trzyletniego przedszkolaka i nikt nie będzie wytykał, że smyk nie ma
talentu do futbolu. Pod jednym względem zajęcia piłkarskie niczym się dziś nie
różnią od lekcji pływania, gry na skrzypcach czy karate - za wszystko trzeba płacić.
Paweł Lipowski
W połowie sierpnia tego roku Lech Poznań ogłosił swój nowy projekt. Otworzył
Lech Poznań Football Academy, czyli sieć
- na razie - dwudziestu szkółek w całej Wielkopolsce, w których gry w piłkę
mogą się uczyć już czteroletnie dzieci.
Tak, czteroletnie. Mimo że polski futbol
tkwi w zapaści, to w kraju trwa boom
na uprawianie piłki nożnej właśnie przez
najmłodszych, a rodzic, który chce zapisać swojego synka czy córeczkę na zajęcia piłkarskie ma prawdziwy ból związany
z tym, jaką szkółkę wybrać. W samym
Poznaniu jest ich kilkanaście.
Wiadomo, moda na grę w piłkę była
zawsze. Teraz na wyobraźnię najmłodszych działają sukcesy choćby Roberta
Lewandowskiego, jednego z najlepszych
napastników świata. - Oczywiście są rodzice, którzy widzą w swoim dziecku kandydata na przyszłego Lewandowskiego
czy Leo Messiego, ale są też tacy, którzy nie marzą o wielkiej karierze piłkarskiej swojej pociechy. Chcą je po prostu
oderwać od komputera czy telewizora i
nauczyć zdrowych nawyków ruchowych
- mówi Arkadiusz Miklosik, były piłkarz
m.in. Lecha Poznań i Warty Poznań, który
już jako trener brał udział w kilku przedsięwzięciach związanych ze szkoleniem
15
W dużych miastach rodzice mogą przebierać w ofertach klubów i szkółek piłkarskich
dzieci.
Jednak nawet „efekt Lewandowskiego”
nie pomógłby, gdyby nie boiska typu „Orlik”, które w ostatnich latach wyrosły niemal w każdej polskiej gminie. W Poznaniu
trwa zażarta walka o to, kto ma lepsze
dojście do „Orlika” i może go zarezerwować w jak najdogodniejszym terminie, by
potem przeprowadzać na nim zajęcia z
małymi piłkarzami.
Dobre terminy i lokalizacja boiska
to jedno. Liczy się jeszcze pomysłowy
chwyt marketingowy, który przyciągnie
rodziców i ich dzieci. I tak mamy w Poznaniu szkółki, których twórcami (patronami) są byli piłkarze Lecha Poznań.
Dziś wiemy, że nie było przypadkiem,
gdy Piotr Reiss na konferencję prasową,
podczas której ogłosił zakończenie swojej kariery, zaprosił chłopców z Akademii
Reissa. Mówił, że to właśnie temu projektowi zamierza poświęcić swój czas. Swoje szkółki mają też Krzysztof Kotorowski
(bramkarz „Kolejorza” firmuje akademię
szkolącą oczywiście przyszłych bramkarzy), Artur Wichniarek czy Waldemar
Przysiuda.
16
Kto nie ma w swojej stajni byłego piłkarza „z nazwiskiem”, odwołuje się do
sprawdzonych wzorców. I tak Football
Academy przekonuje, że jej trenerzy
uczą dzieci na podstawie sprawdzonych
metod rodem z Anglii. Poszczególne grupy mają swoje nazwy wzięte od nazwisk
byłych lub obecnych reprezentantów tego
kraju: Beckhama, Owena, Lamparda czy
Rooneya. Jak mówi Radosław Soperczak
z Football Academy, szkółka ma nie tylko
kształtować przyszłych piłkarzy, ale wychowywać ich w duchu fair play. - Zapewniamy odpowiednie warunki, by rozwijać
dzieci piłkarsko, ale też niepiłkarsko.
Chłopcy przebywając wśród rówieśników
zawierają przyjaźnie, uczą się funkcjonowania w grupie. Dbają o zdrowie i edukację.
Z kolei szkółka Oranje Sport Poznań
swą nazwą i barwami wprost nawiązuje
do cenionego na całym świecie holenderskiego szkolenia młodzieży. Jak twierdzi,
współpracuje z trenerami i klubami z Holandii.
Jest też Akademia Kreatywnego Futbolu, której twarzami są były znakomity
sporciaki.pl
polski lekkoatleta Marcin Urbaś (przyszłych piłkarzy trenuje pod kątem motoryki), mistrzyni świata w wioślarstwie
Magdalena Kemnitz czy były piłkarz m.in.
Warty Poznań Damian Seweryn.
Niejako do sumień polskich kibiców-rodziców odwołuje się Klub Sportowy
Koziołek Poznań. Jak twierdzą twórcy,
pomysł założenia klubu „wziął się z chęci skopiowania zachodnioeuropejskich
standardów pracy z młodzieżą. Marazm
polskiego systemu szkolenia daje swoje
owoce w postaci fatalnych wyników reprezentacji i drużyn klubowych”.
Arkadiusz Miklosik tłumaczy, że sposób
szkolenia dzieci w szkółkach i klubach
sportowych znacznie się od siebie różnią. - W szkółkach chodzi głównie o to,
by dzieci bawiły się poprzez sport i nabierały zdrowych nawyków, nawet jeśli nie
mają jakiegoś wielkiego drygu do futbolu. W klubach, szczególnie w tych starszych kategoriach wiekowych, wszystko
jest ukierunkowane na to, by wyselekcjonować i wyszkolić jak największą grupę
przyszłych piłkarzy.
Szkoły, szkółki, akademie kuszą pierwszymi darmowymi treningami, rabatami,
systemem stypendiów. Wszystko po to,
by przyciągnąć jak najwięcej chętnych.
Przykładowo miesięczny koszt uczęszczania dziecka do Lech Poznań Football
Academy to 149 zł, w innych szkółkach
to np. 100 zł. - Nie ma co ukrywać, funkcjonowanie szkółki piłkarskiej ma przede
wszystkim cel komercyjny, zarobkowy.
Choć, to trzeba podkreślić, te inicjatywy
mają duży wpływ na podniesienie sprawności ogólnej dzieci - mówi nam jeden z
trenerów i obala kolejny mit: - Twórcy
każdej szkółki zapewniają, że nauka u
nich to przede wszystkim zabawa, a nie
rywalizacja. Rzeczywistość jest taka, że
rywalizują wszyscy: właściciele o dzieci,
czyli klientów, trenerzy i dzieci na boisku,
a kto wie, czy nie przede wszystkim ich
rodzice, którym bardzo zależy na zwycięstwach i sukcesach swoich pociech. Nawet tych najmłodszych.
Wątek finansowy ciągnie się dalej.
Rozmaite turnieje dziecięce są okazją do
obserwacji i wyszukiwania młodych talentów. Rodzice uzdolnionego piłkarsko
chłopca są potem namawiani do zmiany
szkółki/klubu przez ich dziecko. Już w
przypadku 9-latka można mówić o transferze, bo za jego wyszkolenie nowy klub
musi zapłacić poprzedniemu czy szkółce
tzw. ekwiwalent.
W ten sposób właściciele szkółki mogą
zwiększyć przychody z działalności. Do
tego dochodzą wpływy od sponsorów i
dotacje samorządowe, o które poszczególne akademie dla młodych piłkarzy
skutecznie się ubiegają. Są też kolonie,
czy półkolonie piłkarskie, a nawet urodziny na sportowo, organizowane przez
szkółki. Nie ma wątpliwości - piłka nożna
nawet wśród najmłodszych coraz bardziej zaczyna przypominać biznes.
REKLAMA
17
DZIECKO I WODA, CZYLI
PRZYJAŹŃ NA CAŁE ŻYCIE
Dzięki nauce pływania dziecko hartuje się, ma kontakt z rówieśnikami, a przy tym
rozwija swoją motorykę. Ważne jest, by być cierpliwym i nie zrażać się pierwszymi
niepowodzeniami. Pluskać się w wodzie mogą już nawet trzymiesięczne maluchy.
Bartosz Nowak
Jak to możliwe, że udział niemowlaka w zajęciach na basenie jest nie tylko
możliwy, ale nawet wskazany? - Od trzeciego do szóstego miesiąca życia, gdy
dziecko trzyma już główkę, strach przed
wodą w ogóle nie występuje. Maluchy się
nie boją, bo mają jeszcze odruchy z życia
płodowego. To sprawia, że już podczas
drugich czy trzecich zajęć mogą się zanurzać. Strach przed wodą pojawia się tak
naprawdę około drugiego roku życia. Występuje on zwłaszcza wtedy, gdy na basen przychodzi dziecko, które wcześniej
18
miało kontakt tylko z wanną, a nie widziało np. jeziora. Przeraża je sam widok
wody na dużej przestrzeni. Dlatego warto
oswajać malucha z większymi zbiornikami - opowiada Maja Grzelak, instruktor
pływania dzieci i niemowląt. - Dobrze jest
też oswajać malucha z trochę chłodniejszą wodą. Ta w wannie ma najczęściej 36
stopni, a na zajęciach, choć jest podgrzewana, ma między 31 a 33 st. C. Z tej
różnicy też często bierze się płacz przy
zetknięciu z basenem - dodaje.
Ważne jest, by rodzic nie panikował,
sporciaki.pl
bo jego strach przenosi się na dziecko,
które świetnie wyczuwa emocje. Jak
podkreślają specjaliści, pływanie wymaga cierpliwości: to, że maluch płacze na pierwszych, drugich czy trzecich
zajęciach nie znaczy, że tak już będzie
zawsze i się nie przełamie. Nie można
za szybko się poddawać. Sposób na lęk
przed wodą jest jeden: zabawa, zabawa
i jeszcze raz zabawa. - Trzeba używać
takich małych podstępów, haseł typu
„witamy rączki z wodą, witamy nosek z
wodą”. Namawiamy dziecko, by zanurzyło głowę po zabawkę, albo by holowało
ją z jednego brzegu na drugi. Chodzi o
to, by maluch skupiał się na zabawie, a
nie na wodzie - opowiada Maja Grzelak i
wymienia całą gamę asortymentu, który
może przydać się w zabawach w wodzie:
plastikowe
kręgle, piłeczki,
piankowe
puzzle,
konewki i kubki, z których
na
początku polewamy
głowę
dziecka, delfinki z
obciążnikami
opadające na
dno. Wachlarz
zabaw,
jakie
doświadczeni
instruktorzy
pływania
są
w stanie zaproponować
z jedną tylko zabawką jest potężny. Uczymy się od siebie nawzajem, bo w
Polsce prawie nie ma literatury na ten
temat. Jedyną książką, którą mogę polecić rodzicom kończącym kurs i chcącym
na własną rękę pomagać dziecku w wodzie jest „Pływanie niemowląt” Krzysztofa Pietrusika. Można tam znaleźć m.in.
sposoby, jak należy chwytać malucha w
wodzie czy propozycje piosenek - wylicza instruktor pływania.
Dzięki nauce pływania dziecko hartuje
się, ma kontakt z rówieśnikami, a przy tym
rozwija swoją motorykę. Pierwszy etap nauki, bez względu na wiek, jest zawsze taki
sam: oswajanie się ze środowiskiem wodnym, przyzwyczajanie do czucia wody. Potem następują pierwsze próby utrzymania
pozycji na piersiach i grzbiecie, oczywiście
z pomocą rodzica. Następnie kołysanie i
holowanie maluszka w wodzie, dalej tzw.
poślizgi - z siadu z brzegu wskakiwanie przy pomocy rodzica na brzuszek do
wody. Kolejna faza to aktywizacja dziecka
do ruszania rączkami i nóżkami. W końcu
dochodzi się do zanurzania i nurkowania.
Najpierw mamy do czynienia z pływaniem
statycznym, potem z dynamicznym, które
jest możliwe po ukończeniu drugiego roku
życia. Stopniowo wprowadzane jest więcej
pływania kosztem zabawy. Zaczyna się od
pływania na piersiach - tylko strzałką - a
po piątym roku życia można wprowadzać
ruchy kraulowe do pływania na grzbiecie i
na piersiach.
- Pierwszy nauczany styl to kraul na
grzbiecie, potem kraul na piersiach, następnie
żabka, na końcu
delfin.
Taka
kolejność nauki obowiązuje
bez względu na
wiek. Chodzi o
przechodzenie na wyższe
stopnie trudności. W żabce
trzeba już bardziej skoordynować
ruchy
- raz pracują
ręce, raz nogi.
A żeby brać
się za delfina,
trzeba
mieć
naprawdę dobrze opanowane dwa pierwsze style - przestrzega Maja Grzelak.
Grupy na zajęciach liczą najczęściej 5-7
par rodzic-dziecko, przy dziesięciu parach
instruktor raczej powinien mieć kogoś do
pomocy. Poza najmłodszą grupą wiekową, kolejne najczęściej skupiają maluchy
między 13 a 24 miesiącem, a następnie:
2-3-letnie, 3-4-letnie oraz 4-5-letnie.
Jeśli dziecko wykazuje duże chęci i predyspozycje do pływania, warto rozważyć
kontynuację przygody z wodą w szkółce
pływackiej. Przy wybieraniu szkoły dla
malucha warto wiedzieć, że w Polsce od
2006 roku istnieje Polskie Stowarzyszenie
Pływania Niemowląt, skupiające ok. 100
instruktorów z różnych miast, w tym z Poznania i Gdańska.
19
ABC małego pływaka przygotowane
przez Polski Stowarzyszenie Pływania Noworodków:
Nauczanie pływania niemowląt:
Faza I - wstępnej adaptacji do środowiska wodnego
- kształtowanie czucia wody,
- hartowanie organizmu poprzez
wydłużanie pobytu dziecka w wodzie oraz stopniowe obniżanie temperatury,
- kształtowanie umiejętności utrzymywania różnych pozycji w wodzie
(na piersiach, na grzbiecie, kombinowanych)
- poprawa ogólnej wytrzymałości,
(ćwiczenia: oswajające z wodą, z
zakresu przemieszczania się w różnych kierunkach, układania, kołysania na powierzchni wody, poślizgi
na piersiach i grzbiecie, zanurzanie
pod powierzchnię wody z pomocą
instruktora, wślizgi do wody z siadu
z brzegu pływalni z aktywnym podtrzymaniem)
Okres trwania: ok. 10 lekcji, 2,5
miesiąca
Faza II - kształtowanie umiejętności pływania statycznego
- hartowanie i wzmacnianie zdrowia,
20
- utrwalenie czucia wody podczas
ruchów,
- umiejętność samodzielnego leżenia na plecach,
- przygotowanie do samodzielnego
pływania na piersiach z pomocą pasywnego podtrzymywania,
- doskonalenie nurkowania
(ćwiczenia: poślizgi na piersiach
i grzebiecie z aktywnym podtrzymaniem z zastosowaniem różnego
rodzaju holowań, systematycznie
powtarzanie ćwiczeń, coraz trudniejsze warianty zanurzeń)
Okres trwania: ok. 3 miesiące
Faza III - kształtowanie umiejętności pływania dynamicznego (aktywnego)
- doskonalenie pływania na plecach,
z aktywnym przemieszczaniem,
- umiejętność samodzielnego pływania (lub z pasywnym podtrzymaniem główki) na piersiach,
- doskonalenie nurkowania, nabycie
umiejętności samodzielnego wypłynięcia na powierzchnię wody.
Faza IV - doskonalenie nabytych
umiejętności
sporciaki.pl
CZY KOSZYKARZ ZAWSZE
MUSI BYĆ WYSOKI?
Wydaje ci się, że jesteś za niski (niska) do koszykówki? Nie przejmuj się. Granice
w tej kwestii zostały już dawno przekroczone, a dziś nikt nie wyrzuci się z treningów tylko dlatego, że brakuje ci centymetrów. A bardzo możliwe, że dzięki grze w
kosza... urośniesz.
Paweł Lipowski
Koszykarka Debbie Black i koszykarz
Muggsy Bogues to najniżsi gracze, którzy grali w zawodowych ligach Stanów
Zjednoczonych. Jak skrupulatnie wyliczyli Amerykanie, w czasach swoich karier
mieli po 159 cm wzrostu. Obiektywnie są
niskimi ludźmi, ale w żadnym stopniu nie
przeszkodziło im to zaistnieć w najmocniejszych ligach, w dyscyplinie zdominowanej przez dwumetrowych olbrzymów.
Rekordy wzrostu wspomnianej dwójki są
chyba trudne do pobicia.
Tak jak wyczyny niejakiego Anthony’ego „Spud” Webba. W internecie bez
problemu można znaleźć nagranie wideo
z konkursu wsadów NBA z 1986 roku. W
porywającym stylu wygrał go młody zawodnik Atlanta Hawks, koszykarz o wzroście zaledwie 170 cm! Piłkę do kosza pakował już jako nastolatek, gdy był o 10
centymetrów niższy. Do drużyny w szkole
średniej trafił tylko dlatego, że dwóch innych zawodników nie zdało na czas testów
sprawnościowych. W pierwszym meczu
zdobył aż 20 punktów.
Przykład Webba jeszcze raz kazał spojrzeć bardziej przychylnym okiem na
chłopców, którzy jako nastolatkowie są
wyraźnie niżsi od rówieśników, ale mają
smykałkę do gry w kosza. - Dla nas to
oczywistość: nie wolno popełnić błędu i
pominąć w selekcji kogoś, kto ma talent,
ale nie ma wzrostu koszykarza - podkreśla
Bartłomiej Tomaszewski, były koszykarz
m.in. Lecha Poznań i reprezentacji Polski,
który dziś pracuje w fundacji PBG Basket
Junior, szkolącej koszykarską młodzież.
Jeden z najwybitniejszych graczy w hi-
storii poznańskiego basketu, Eugeniusz
Kijewski, nie zostałby wielokrotnym królem strzelców ligi i reprezentantem kraju,
gdyby szybko się zniechęcił. A mógł. Podczas naboru do Lecha Poznań zmieścił się
pod poprzeczką, którą jednak trzeba było
strącić, żeby dostać się do drużyny. Był po
prostu zbyt niski i na pierwsze treningi zaczął chodzić do Warty Poznań, a dopiero
potem został zawodnikiem i wielką gwiazdą „Kolejorza”. - Gdy trafiłem na pierwszy trening, to zawodnicy pytali żartem
mojego kolegi, czy mógłby przyprowadzić
większego. Nie mogłem się dziwić. Znajomy miał wtedy ok. 180 cm, jego brat
- dwa metry, a dwumetrowcy tak często
się wtedy nie zdarzali, jak teraz. Ja miałem ok. 160 cm, czyli niewiele - wspomina
Eugeniusz Kijewski.
Obecny trener koszykówki zaczął
wówczas szukać nadziei w... genach: Sprawdziłem, że mój dziadek był bardzo
wysokim człowiekiem. W latach 30. XX w.
miał 195 cm wzrostu, czyli jak na swoje
czasy był wielkoludem. Czekałem więc,
kiedy i ja urosnę, marzyłem o tych 180
cm. Żeby być rozgrywającym, czy rzucającym obrońcą w lidze, w reprezentacji,
trzeba było mieć wtedy 180 cm i parę.
Gdy skończyłem 16 lat, urosłem w ciągu
jednych wakacji prawie 10 cm. Ojca przerosłem w sumie o 16 cm. Byłem dumny,
miałem swoje upragnione 186 cm.
Jak dziś twierdzi Eugeniusz Kijewski,
urósł także dzięki koszykówce. - Specyfika
koszykówki trochę mi pomogła. To sport,
w którym skaczesz, chcesz być wyżej od
innych, a to sprzyja „wyciągnięciu się”
21
Wysokim jest łatwiej, ale niscy zawodnicy górują zwykle szybkością, zwinnością i techniką.
ciała. Może nie za wiele, te 2-3 cm, ale
zawsze. To jednak, że na początku byłem
niższy od kolegów, trochę mi pomogło.
Musiałem nauczyć się ich mijać, rzucać
przy nich, wykorzystywać spryt - mówi.
Odpowiedź na pytanie, czy do gry w
koszykówkę trzeba być wysokim, nie jest
jednoznaczna. - Wiadomo, wysokim jest
łatwiej, bo „centymetry” pozwolą im ukryć
jakieś niedoskonałości związane z motoryką czy techniką - przyznaje Tomaszewski. - W dzisiejszym sporcie, nie tylko koszykówce, kluczowe są jednak inne cechy
zawodnika: szybkość, spryt i zdolności
motoryczne. Ponadto w koszu liczy się nie
tyle wzrost, ile zasięg ramion. Bardzo często są sytuacje, w których chłopak niższy
od drugiego o dobre dziesięć centymetrów
wygrywa z nim walkę na tablicy. Bo jest
bardziej skoczny, ma dłuższe ręce, czy po
prostu wie, jak się ustawić - dodaje.
Są jeszcze inne czynniki, które mają
większy wpływ od samego wzrostu na osiągnięcie sukcesu na koszykarskich parkietach. - Oprócz sprytu, trzeba mieć zmysł
do gry, a do tego pasję i zacięcie do gry w
koszykówkę. Ktoś o wzroście 210 cm, ale
bez odpowiedniego podejścia, wcale nie
musi osiągnąć w tej dyscyplinie więcej od
22
kogoś, kto ma 188 cm, ale „żyje” koszykówką - uważa Bartłomiej Tomaszewski i
zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię:
- Bardziej istotne od wzrostu może okazać
się np. pochodzenie młodego zawodnika.
Czytałem kiedyś ciekawe opracowanie z
Bałkanów, by koszykarzy szukać w małych miasteczkach. Autor pisał wprost:
nie szukaj ich w Belgradzie czy Zagrzebiu,
gdzie młodzi ludzie mają więcej atrakcji,
więcej wygód i przez to mniejszą chęć do
wysilania się, podjęcia wyrzeczeń na rzecz
uprawiania koszykówki.
Dziś w Poznaniu do akademii koszykówki można zapisać już dwuletnie dziecko.
Przez pewien czas mały koszykarz uczestniczy głównie w sportowych zabawach. Z
czasem jednak on i jego rodzice muszą
sobie odpowiedzieć na pytanie: czy zdolny
nastolatek chce postawić na karierę koszykarza. Kluby szkolące młodzież muszą
pogodzić dwie sprawy. - Nie mówimy o wychowywaniu tylko i wyłącznie przyszłych
zawodników, którzy będą zawodowo grali
w kosza. Szkolimy też chłopaków, dla których koszykówka pozostanie pasją, a nie
sposobem na życie. Przy takim podejściu
wzrost nie ma już żadnego znaczenia - zaznacza Bartłomiej Tomaszewski.
sporciaki.pl
Kochane
pieniążki
przyślijcie
rodzice
Monika Sibora
Jako zawodniczka przeżyłam kilkadziesiąt obozów sportowych: od 11-letniego
dziecka, po 34–letnią kobietę. Byłam na
obozach zimowych, letnich, kadrowych,
zagranicznych, dochodzeniowych… różnych. Jako trenerka „raczkuję”, ale wydawało mi się, że niewiele się to będzie
różnić od tego co przeżyłam jako zawodniczka. A jednak…
Kiedyś… lata temu, na obozie sportowym
nie było telefonów komórkowych, tabletów, laptopów i Internetu. Rodzice zostawiali swoje pociechy przed autobusem,
całowali na pożegnanie i odbierali po tygodniu lub dwóch. Jedyną możliwością
skontaktowania się ze „starszymi” był telefon na poczcie lub pocztówka – z reguły wysyłana z prośbą o dofinansowanie:
„Kochane pieniążki przyślijcie rodzice”.
W XXI wieku świat się skurczył. Teraz rodzic aktywnie uczestniczy w obozie sportowym swego dziecka, nawet kiedy jest
setki kilometrów od miejsca pobytu swojej pociechy. Trener nie ma swobody działania ponieważ „rodzic–trener” wie lepiej,
co w danym momencie jest najlepsze dla
zawodnika na zgrupowaniu sportowym.
A to, że dziecko się nudzi między treningami, a to, że nie powinno trenować,
bo ma zakwasy (!!!), lub, że koniecznie
trzeba z dzieckiem jechać do szpitala, bo
dzwoniło, że plecy bolą… I tak w kółko.
Rodzice dzwonią też do trenera jak do
bankomatu – „źle oszacowałam budżet
dziecka, więc czy mogłaby pani pożyczyć
dziecku pieniążki?”. Lub z pretensjami
- „dlaczego moje dziecko dostało karę i
biega na Orliku o 6 rano? Przecież spóź-
23
niło się tylko 5 minut!”
My, trenerzy, mamy zadanie nie tylko nauczyć zawodnika podstaw koszykówki, ale
przede wszystkim jesteśmy wychowawcami, którzy starają się wpoić młodemu
człowiekowi punktualność, obowiązkowość, karność, dbanie o czystość, koleżeńskość i umiejętność współdziałania w
grupie. Przyzwyczaić do ciężkiej pracy,
do pokonywania własnych słabości, do
zrozumienia istoty trenowania! Wielkim
PLUSEM jest, jeżeli trener ma poparcie w
rodzicach! Bo jeżeli słyszę od opiekunów
pytania: „dlaczego zabiera pani mojemu
dziecku telefon na noc?”, „dlaczego było
tak mało wycieczek?”, „dlaczego pojechaliście do tego muzeum, a nie do innego?”
lub „dlaczego było tak mało zajęć poza
treningami, że moje dziecko się nudziło?” – to zastanawiam się, czy rodzic nie
pomylił obozu sportowego z kolonią czy
„wczasami pod gruszą”?
Mam nadzieję, że mnie udało się wyuczyć, przynajmniej większość moich
podopiecznych tych wszystkich nawyków,
jakich mnie nauczył mój wspaniały trener
z lat młodości – Roman Donarski. Do nas
REKLAMA
24
na obozach należało mycie sali przed i po
treningach, szykowanie śniadań i kolacji
dla całego obozu (oczywiście wg dyżurów), posprzątanie ośrodka po obozie.
Pamiętam jak wczoraj, kiedy do pań gotujących nam obiady szło się z bukietem
kwiatów z podziękowaniami. Każdy dzień
obozu zaczynał się porannym rozruchem,
a jak ktoś był krnąbrny, to biegał skoro
świt – o 5 rano! Dziś na korytarzach walczę z dziećmi, żeby codziennie mówiły
trenerom dzień dobry, zapewniam, że nie
dostaną telefonu jak nie pościelą łóżka,
żeby przyszły do sali 10 minut przed czasem w pełni przygotowane do treningu.
Wreszcie, żeby poświęciły chwilę przed
treningiem i po treningu na rozbieganie
i rozciąganie… A z rodzicami walczę o
wolność decyzji. Mojej decyzji. Czasy się
bardzo zmieniły, a trenerzy muszą się dostosować do nowych realiów.
Autorka felietonu przez kilkanaście lat grała
w polskiej ekstraklasie koszykarek, m.in. w
AZS Poznań, Wiśle Kraków, ROW Rybnik czy
AZS Toruń. Do dziś związana z tą dyscypliną –
szkoli dzieci w poznańskim AZS.
sporciaki.pl
KONTUZJI KOLAN
LEPIEJ NIE LEKCEWAŻYĆ
– Problemy z kolanami się zdarzają, ale zawsze powtarzam, że lepiej zapisać
dziecko na jakiś sport, niż trzymać je w domu przed komputerem albo telewizorem. Bez ruchu nie ma rozwoju, nie rozwija się układ sercowy, oddechowy itd. –
mówi dr Tomasz Piontek (na zdjęciu z prawej), ortopeda z Rehasport Clinic.
SPORCIAKI: Czy urazy kolan są
wśród dzieci i młodzieży tak częstym
problemem jak wśród dorosłych?
TOMASZ PIONTEK: - Owszem, zdarzają się, bo oprócz tego, że młodzież dość
intensywnie uprawia sport, a treningów
jest sporo, to dochodzi do zmian związanych ze wzrostem i budową ciała. Mogą
więc nastąpić różnego rodzaju patologie,
deformacje czy stany, które wynikają z
naturalnej historii naszego rozwoju. Dzieci-piłkarze bardzo często spotykają się z
dolegliwością kolan na wysokości więzadeł rzepek i poniżej, czyli z przodu ko-
lan. To zmiana nazywana chorobą Osgood-schlattera, a w polskim tłumaczeniu
brzmi dość brutalnie: jałowa martwica
guzowatości piszczeli. Mięsień czworogłowy wraz z rzepką i więzadłem rzepki
należą do mechanizmu wyprostnego kolana. To więzadło łączy rzepkę z piszczelą. Dzięki owej strukturze możemy kopać piłkę, zrobić przysiad itp. – więzadło
rzepki przenosi siłę. W miejscu, w którym
się ono przyczepia, jest chrząstka wzrostowa piszczeli. W wieku mniej więcej
9-13 lat siły, które uwalniają się na wysokości guzowatości piszczeli, powodują
25
Rehabilitacja po operacji kolana - często
znacznie ważniejsza od samego zabiegu
podrażnienia chrząstki i zaczyna boleć,
produkuje więcej kostniny. Taki guzioł zaczyna niepokić rodziców, bo pod kolanem
coś boli i rośnie. To nie jest jednak żaden nowotwór, a normalna przypadłość.
Rzadko wymaga leczenia, a już bardzo
rzadko leczenia operacyjnego. Sama z
czasem przechodzi, a jedynym leczeniem
jest ograniczenie intensywności treningów. Młodzież gra dzisiaj dla szkoły, województwa, ma zajęcia w klubie, lekcje
WF. Przeciążenia powodują takie właśnie
urazy. Proszę jednak nie myśleć, że odradzam uprawianie sportu. Nic z tych rzeczy, jest dokładnie odwrotnie.
W przypadku dorosłych sportowców utrapieniem są kontuzje więzadeł i łąkotek. U młodych zawodników
też się zdarzają?
- Także występują, ale mają inny charakter. Rzadko zdarzają się u dzieci, podobne uszkodzenia czasem występują u
młodzieży. U dzieci nazywamy to złamaniami, a polegają na tym, że więzadło
wyrywa się z kości piszczelowej. Wtedy
potrzebne jest leczenie operacyjne, stabilizacja złamania. Leczenie trwa jednak
szybciej niż u dorosłych: trzy, cztery miesiące. Zwykle bowiem dzieci szybciej się
leczą. U nich też zdarzają się złuszczenia, a to dość poważne urazy, których nie
wolno zlekceważyć. Kości dzieci przed
zakończeniem wzrostu mają na końcach
chrząstki nasadowe, to właśnie dzięki nim
kość może rosnąć na długość. Złuszczenie polega na oderwaniu się i przemieszczeniu tej chrząstki.
26
Najczęstsze u dzieci są chyba jednak stłuczenia?
- Tak, ale stłuczenia w obrębie kolana
rzadko prowadzą do dolegliwości. Kto z
nas nie stłukł kiedyś kolana? Mniej więcej
po dziewiątym roku życia nasze zdolności ruchowe są dobre, koordynacja lepsza. A gdy mamy dwa czy cztery lata, to
biega się trudniej. Wtedy potrzebny jest
ruch, ruch i ruch. Zawsze powtarzam,
że lepiej zapisać dziecko na jakiś sport,
niż trzymać je w domu przed komputerem albo telewizorem. Bez ruchu nie
ma rozwoju, nie rozwija się układ sercowy, oddechowy itd. W krajach zachodnich jest nawet taka tradycja, że ojciec
idzie z sześcioletnim synem do sklepu i
wybierają sprzęt do uprawiania jakiejś
dyscypliny. To ma wielki wpływ na wychowanie, a jeżeli ktoś potrafi połączyć
sport z nauką, to znaczy, że jest dobrze
zorganizowany.
A jeżeli takie stłuczone kolano zaczyna po dwóch, trzech godzinach
puchnąć?
- Jeśli puchnie całe, staw robi się coraz
większy, to tak, trzeba interweniować.
Jeśli zaś mamy do czynienia z jakimś siniakiem, boli, ale nie puchnie i nie jest
zaczerwienione, to nie. Przy każdym urazie pierwsza zasada to tzw. RICE: odpoczynek, schładzanie, kompresja i elewacja, czyli uniesienie kończyny. Gdy dwóch
graczy się zderza i jeden uderza kolanem
w udo drugiego, to zawsze jest ryzyko
uszkodzenia włókien mięśniowych, czyli
krwawienia, obrzęku, a następnie skostnienia. Musimy działać przeciwobrzękowo
oraz przeciwzapalnie.
Są jeszcze jakieś inne sporty groźne dla kolan poza piłką nożną i zimowym narciarstwem?
- Wszystkie kontaktowe sporty zespołowe są zagrożeniem. W przypadku
narciarstwa problem jest głównie wtedy,
gdy jeździ się poza szlakami, na kopnym
śniegu. Przy spokojnej jeździe urazów
jest niewiele. W piłce nożnej jest podobnie: jeśli ktoś nie odstawia nogi i gra
agresywnie, to będzie bardziej narażony
na kontuzję.
Bieganie też może doprowadzić do
kłopotów z kolanami?
- U młodszych dzieci rzadko, u star-
sporciaki.pl
szych – czasem się zdarza. Maluchy są
prawie cały czas w ruchu, ogólnorozwojówka jest u nich na najwyższym poziomie. Może to właśnie przepis, by utrzymać zdrowie w bardziej zaawansowanym
wieku? Rozwój mięśniowy, ruchowy i koordynacja – to wszystko razem wzięte
powoduje, że urazy są rzadkie. Wykształcenie dotyczące ruszania się powinny dawać lekcje wychowania fizycznego. Mam
teraz wielu pacjentów, którzy nie uczestniczyli w zajęciach wf w szkole. Każdy
powód bywa dobry, by wypisać zwolnienie z zajęć, a to jeden z poważniejszych
błędów rodzicielskich! Danie o fizyczność
jest tak samo ważne, jak dbanie o stan
umysłu.
zakładamy rodzinę, jest kariera zawodowa, dochodzą dodatkowe obowiązki. I
gdy zaczynamy znów dbać o sport, jesteśmy o 20 kg więksi. Wtedy się zaczyna: chcemy biegać, skakać, kopać, a tu
uraz goni uraz.
Chciałbym jeszcze podkreślić jedną
rzecz – nie lekceważmy bólu w kolanie
dziecka. Zdarzają się, choć bardzo rzadko, także nowotwory w okolicy stawu kolanowego oraz martwice powierzchni stawowych. Wówczas działanie medyczne
jest niezbędne i nie ma się co zastanawiać
na tym. Wolę zobaczyć w tym względzie
sto dzieci „bez sensu” i uspokoić rodziców niż przeoczyć jakiś przypadek, który
może nieść ze sobą tragedię.
Czy osoby, które nie doznawały
kontuzji w wieku dziecięcym, będą
bardziej narażone na nie później?
- Tego powiedzieć nie mogę, ale o
kulturę fizyczną powinniśmy dbać stale. Czym człowiek nasiąknie za młodu,
tym będzie w przyszłości. Jeżeli będzie
wiedział, że to ważny element życia, to
tak potraktuje go w „dorosłym” okresie.
Wchodzimy w dorosłość, mamy studia,
Młodzi pacjenci stanowią dużą
grupę wśród wszystkich z problemami kolan?
- Raczej nie, w moim przypadku to jakieś 20 procent, może minimalnie więcej.
Jeśli potrzebna jest pomoc lekarza, to
lepiej od razu iść do niego, zamiast samemu robić badania, bo te mogą się nie
przydać.
Rozmawiał Andrzej Grupa
Piłka nożna - dyscyplina, która „sprzyja” powstawaniu urazów kolan - także wśród dzieci.
27
WYSIŁEK I ODPORNOŚĆ
Właściwa dieta i suplementacja mogą w trakcie chłodnej i deszczowej jesieni
pozytywnie wpłynąć na zdrowie dzieci i ograniczyć ryzyko występowania chorób
- nie tylko tych, które mają do czynienia ze sportem. Które witaminy i minerały
dadzą najwięcej korzyści?
Autor: Wojciech Zep
W okresie jesienno-zimowym obserwujemy zdecydowanie więcej zachorowań
niż w innych miesiącach. Warunki atmosferyczne mocno nadwyrężają możliwości
układu odpornościowego i w rezultacie
dochodzi do rozwoju infekcji. Jednym z
pierwszych objawów choroby jest zapalenie, które objawia się przez zaczerwienienie i gorączkę. Jest to wynik działania
substancji wytwarzanych przez komórki
odpornościowe.
Umiarkowana aktywność fizyczna sprawia, że poziom immunologicznych mechanizmów w naszym organizmie popra-
28
wia się, natomiast przekroczenie pewnej
intensywności wysiłku (sport lub zawody)
powoduje olbrzymie straty w systemie
odporności. Wielu sportowców klasy mistrzowskiej jest mocno wyczulonych na
punkcie dbania o to, by nie przeziębić się,
bo przy ciągłych startach to bardzo łatwe.
Tuż po zakończeniu wysiłku dochodzi do
przesunięcia komórek odpornościowych,
co stwarza warunki do rozwoju infekcji.
Odpowiednia dieta i suplementacja w
okresie jesiennym mogą ograniczyć występowanie wielu problemów zdrowotnych, nie tylko w grupie sportowców!
sporciaki.pl
Oprócz odpowiedniej porcji witamin (C,
E i A) oraz minerałów, należy szczególnie zwrócić uwagę na zioła i przyprawy:
cynamon, oregano, kurkumę, kminek,
bazylię, imbir, pieprz czarny, rozmaryn,
tymianek, majeranek, chili, paprykę,
czosnek, kardamon. W postaci świeżej,
jak i suszonej! Już jedna porcja dziennie poprawia odporność. Korzystnie jest
również w tym okresie zwiększyć ilość
probiotyków w diecie w postaci kefirów,
maślanki, mleka świeżego (spożywczego). Obowiązkowo od września powinniśmy suplementować witaminę D, która
ma również wpływ na odporność.
Co robić?
- w dzień zawodów lub treningów o
bardzo wysokiej intensywności można
pomyśleć o włączeniu do menu witamin
poprawiających odporność: witaminy C,
E, A.
- w okresie zwiększonej zachorowalności (jesień-wiosna) należy wprowadzić do
diety probiotyki (w formie lactobacillus
acidophilus) oraz witaminę D
- należy zwiększyć ilość warzyw, owoców i przypraw bogatych w antyoksydanty, do najbogatszych w te związki produktów należą: goździki, sorgo, oregano,
rozmaryn, tymianek, cynamon, kurkuma,
wanilia, pieprz syczuański, jagody Acai,
dzika róża, pietruszka, bazylia, kakao,
kminek, curry, pieprz, imbir (wymienione produkty są w kolejności według skali
ORAC, mówiącej o zdolności antyoksydacyjnej).
Immunostymulacja!
Niektóre związki chemiczne znajdujące
się w roślinach i produktach spożywczych
mogą korzystnie oddziaływać na układ
odpornościowy, zmniejszając ryzyko infekcji. Oprócz znanych czynników zwiększających odporność wymienionych w
tabelce powyżej obecnie są prowadzone
badania nad nowymi substancjami, które
mogą mieć korzystne działanie. Zalicza
się do nich: jeżówka, kurkumina i betaglukany znajdujące się w zbożach.
Praktyczne wskazówki jak zminimalizować ryzyko infekcji:
•
Po ciężkim treningu lub meczu odpocznij 1-2 dni – zbyt dużo treningu, nie znaczy
zawsze lepiej!
•
Unikaj bardzo długich sesji treningowych, nie trenuj dłużej niż 2 godziny w sesji,
na przykład jeśli masz 3 godzinny trening – rozłóż go na dwie jednostki po 1,5 h
•
•
Unikaj monotonni treningu, przeplataj treningi o różnej intensywności
Po przerwie w treningu – stopniuj obciążenia
•
Dobrze się wyśpij! Minimum 8 godzin snu
•
Na odporność ma wpływ również higiena – myj ręce i zęby regularnie!
•
W trakcie długich i intensywnych sesji pij izotoniki – zmniejszają stan zapalny po
treningu
•
Zapewnij odpowiednią ilość energii – układ odpornościowy jest bardzo wrażliwy
na ujemny bilans energii oraz niedostateczną podaż białka
•
Rozważ zaszczepienie się! Zapytaj lekarza, ponieważ niektóre szczepionki mają
skutki uboczne i wymagają 5-7 tygodni do momentu aż zaczną działać, nie szczep
się w trakcie okresu startowego jeśli chcesz grać!
29
Składniki diety mające korzystny wpływ na odporność:
Produkt
Jak działa?
Gdzie się znajduje?
Witaminy
A
Bierze udział w odbieraniu bodźca w siatkówce oka, odpowiada za integralność
błon komórkowych, prawidłowy stan skóry,
włosów i paznokci
Niedobór: zaburzenia widzenia, suchość
skóry, trądzik, skłonności do biegunek
E
Najważniejszy antyutleniacz, ochrania czerwone krwinki przed niszczeniem
Niedobór: rogowacenie skóry, gorsze gojenie się ran
C
Bierze udział w syntezie hormonów, ma
działanie wzmacniające odporność, prawidłowa przebudowa kolagenu
Niedobór: uszkodzenie naczyń krwionośnych, bolesność stawów i mięśni, obrzęki
Antyoksydanty Mają działanie wstrzymujące utlenianie się
różnych substancji w organizmie
Niedobór przyspiesza starzenie komórek
oraz może prowadzić do mutacji
Probiotyki
Zapobieganie zakażeniom, wzmacnia białe
krwinki w walce z patogenami, łagodzi objawy nietolerancji laktozy, poprawia profil
lipidowy
Marchew, brokuł, jarmuż, szpinak,
dynia, czerwone warzywa i owoce
Orzechy, oleje (sojowy, kukurydziany, słonecznikowy, z orzechów),
migdały, margaryna
Acerola, czarna porzeczka, pietruszka, chili, owoce cytrusowe,
papaja, kiwi
Zioła świeże i suszone, owoce i
warzywa, cynamon, aronia, fasola,
czarna jagoda, borówka, żurawina
Maślanka, kefir, mleko acidofilne,
Minerały
Żelazo
Cynk
Selen
Miedź
Mangan
30
Transportuje tlen do mięśni, bierze udział
w mechanizmach odpornościowych
Niedobór: anemia, zwiększona podatność
na infekcje, obniżenie wydolności organizmu, sucha i blada skóra
Składnik enzymów odpornościowych, działa jak antyoksydant
Niedobór: opóźnia wzrost i gojenie się ran
(i regeneracji), zwiększona podatność na
infekcje
Składnik enzymów odpornościowych (peroksydazy glutationowej), działa jak antyoksydant
Niedobór: obniżona odporność
Składnik enzymu odpornościowego (dysmutazy ponadtlenkowej) pomaga we
wchłanianiu żelaza
Niedobór: zaburzenia wchłaniania żelaza
oraz obniżona odporność
Prawidłowe funkcjonowanie komórki,
Wątróbka, wątróbka gęsia!, jajka,
pestki dyni, orzechy i nasiona, figi,
rodzynki, kakao, suszone morele,
pistacje, małże
Ostrygi, wołowina, wątróbka, nabiał,
zboża, szpinak, szparagi
Wątróbka, podroby, mięso, ryby,
owoce morza, zboża, orzechy
Wątróbka, owoce morza, jaja, otręby, orzechy, nasiona roślin strączkowych, brokuł, banan, awokado,
czekolada
Nasiona strączkowe, zielone warzywa, banany, orzechy, herbata
sporciaki.pl
Co by było bez sportu?
Pewnie byłbym gruby
Piotr Kula POL17
Gdy myślałem nad tematem tego felietonu, doszedłem do wniosku, że marny
ze mnie autorytet w dziedzinie wychowania dzieci przez sport. Swoich jeszcze nie
mam, a niedawno sam byłem dzieckiem
pchanym przez rodziców do żeglarstwa. I
co mi to dało? Pomyślałem o wszystkich
rzeczach, które udało mi się osiągnąć, z
których jestem dumny, a których pewnie
bez sportu bym nie zrobił.
To, że byłem gruby i żeglarstwo uratowało mi zdrowie, mówiłem wielokrotnie.
Jedna korzyść więc jest. Nauczyłem się
wyznaczać i realizować cele - druga.
Uodporniłem się na niepowodzenia i dziś
patrzę na nie raczej jak na motory do
podjęcia kolejnej próby niż jak na przeszkody, które mogą mnie zatrzymać w
połowie drogi. To trzecia. Zacząłem spisywać korzyści, jakie odniosłem dzięki
sportowi. Determinacja. Pewność siebie.
Bycie zorganizowanym. Kontrola stresu.
Zarządzanie czasem. Odpowiedzialność.
Współpraca z innymi. Rozwiązywanie
problemów. Otwartość na ludzi… to cechy, które rozwijają się w każdym sportowcu. Dodatkowo zobaczyłem trochę
świata, nawet jeśli było to tylko przez
szybę samochodu.
Okazało się, że życie nie wszędzie jest poukładane tak jak w Biskupcu na Warmii,
gdzie dorastałem. Różne kultury, różne
historie, różne problemy. A w zasadzie
odmienne podejścia do problemów. Bo
Hiszpanie widzą rzeczy inaczej niż Skandynawowie. To wszystko są korzyści,
31
jakie odniosłem ze sportu. I jestem za
to szalenie wdzięczny rodzicom, bo dali
mi wszystko, czego potrzebowałem. Ja
uczyłem się jak być sportowcem, a oni,
jak być rodzicami sportowca. Myślę, że
dalej wszyscy się uczymy. Nie jest to łatwe, ale jednego jestem pewien. Wszyscy jesteśmy przez to bardzo szczęśliwi.
Wielokrotnie wspominam czasy, w których
to chyba rodzice byli bardziej sportowcami
niż ja. Ojciec woził brata i mnie na treningi i regaty. Organizował wszystko, zakwaterowanie, zgłoszenia, grupy treningowe.
Wstyd się przyznać, ale czasem Mama
mnie pakowała. Robiła jedzenie na drogę,
pilnowała terminów, goniła do spania, bo
musiałem być wypoczęty. W kuchni, zamiast mieć swobodę przyrządzania pysznych dań, musiała się potykać o suszący
się żagiel. Wydawali na to wszystkie pieniądze jakie mieli. A i mój Ojciec Chrzestny
nas w tym wspierał. Nie było też najmniejszej taryfy ulgowej w szkole. Miałem obowiązek zebrać od nauczycieli informacje,
co przerobią pod moją nieobecność. Rankami uczyłem się sam na zgrupowaniach.
A że w szkole czasem coś się opóźniało,
byłem nieraz do przodu z materiałem. To
dało niezłe efekty później na studiach...
Tak, rodzice otworzyli przede mną drzwi
REKLAMA
32
do niesamowitego życia. To nie jest proste
życie, lecz z pewnością niezwykłe. Dochodzenie do mistrzostwa to ciężka praca, ale
jestem szczęśliwy. Dali mi narzędzia do
kształtowania życia tak jak chcę.
Nie trzeba od razu projektować dziecka
na mistrza. Nikt nie urodził się jeszcze z
gotowym zestawem cech czempiona. Te
nabywa się w procesie uczenia, a sport
tylko go przyspiesza. Moi rodzice nie wiedzieli, co może mnie spotkać w sportowej
przyszłości. Marzyli, żeby zobaczyć mnie
kiedyś na pierwszym stopniu podium, ale
nie mogli przecież tego założyć z góry.
Otworzyli więc drzwi, pomogli mi na początku drogi i wciąż mnie wspierają.
Otwórzcie swoim dzieciom drzwi, kto wie,
może im się spodoba i będziecie musieli
kupić gablotę na sportowe trofea?
PS. Może powstać obawa, że sportowiec
traci względem rówieśników w różnych
dziedzinach prywatnego życia. Pewnie nieraz tak bywa, ale zyskujemy w tym czasie
kompetencje niedostępne dla innych.
Autor jest wielokrotnym mistrzem Polski w
żeglarskiej klasie Finn. Reprezentował Polskę
podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie.

Podobne dokumenty