pobierz PDF
Transkrypt
pobierz PDF
sporciaki.pl nr 2 – WRZESIEŃ 2014 2 NA SPORT NIGDY NIE JEST ZA PÓŹNO mówi Agnieszka Wieszczek-Kordus, medalistka olimpijska z Pekinu w zapasach - str. 11 SŁOWEM WSTĘPU Czym skorupka za młodu nasiąknie... R odzice często narzekają, że ich pociechy spędzają popołudnia przed komputerem lub telewizorem, a nie na powietrzu, jak oni kiedyś. To prawda, zmieniły się czasy, a postęp cywilizacyjny zaproponował atrakcyjne rozrywki i zatrzymał dzieci w domu. Wychowywałem się pod koniec okresu PRL i w pierwszych latach nowego systemu. Pod koniec lat 80. komputer Atari dostał kolega z tego samego piętra – spotykaliśmy się od czasu do czasu w jego mieszkaniu i graliśmy w River Raid. Później przyszedł czas na bardziej odpowiadającą mi grę „Boulder Dash”, ale to już raczej na moim Commodore. Nie grałem codziennie, ale nie pamiętam, ile czasu mi to zajmowało. Pamiętam za to, że znacznie ważniejsze było pobieganie za piłką na piaszczystym boisku „koło garażów”, a później już szczypiorniackie treningi w klubie. Rodzice tworzyli „tylko”, albo „aż”, dogodne warunki. Wraz z postępem technicznym pojawiło się więcej ofert, które mogą zatrzymać dziecko w domu. Mogą, ale nie muszą - kluczowa tutaj może być rola rodziców. To oni powinni pomóc córce albo synowi w podjęciu odpowiedniej decyzji: zapewnić buty lub inny sprzęt, odebrać po treningu, czy też nawet znaleźć czas na spacer (lub rower) późnym popołudniem, gdy po powrocie z pracy chce się odpocząć w fotelu. Bo wiadomo, że „czym skorupka za młodu nasiąknie”... Magazyn „Sporciaki” kierujemy do rodziców, którym zależy na wychowaniu dzieci poprzez sport i aktywność fizyczną. Chcemy m.in. pomóc w znalezieniu właściwej dyscypliny, przybliżyć zasady działalności klubów i szkółek sportowych, przekazać wskazówki lekarzy czy dietetyka. Jeśli macie Państwo pytania i wątpliwości, ciekawe tematy, którymi moglibyśmy się zająć, prosimy o kontakt: [email protected] Andrzej Grupa redaktor naczelny sporciaki.pl Redaktor naczelny: Andrzej Grupa Internet: www. sporciaki.pl Marketing: Wojciech Lenartowski Wydawca: Rehasport Clinic sp.z o.o. Opracowanie graficzne: Paweł Grzesiak Stali współpracownicy Rafał Czepułkowski Paweł Lipowski Ul. Górecka 30 60-201 Poznań Reklama: Wojciech Lenartowski (tel. 663 212 212) Bartosz Nowak Wojciech Zep Felietoniści: Piotr Kula Monika Sibora Adres redakcji: Magazyn Sporciaki Rehasport Clinic Ul. Górecka 30 60-201 Poznań Kontakt: 2 [email protected] [email protected] Autorzy zdjęć: Andrzej Grupa (okładka, s. 11, 15-16, 19, 22-23, 25-28), archiwum Agnieszki Wieszczek (s. 12-14), archiwum Pauliny Nowickiej (s. 8-10), archiwum Piotra Kuli (s. 31), Andrzej Blumczyński (s. 6), Jarosław Górski (s. 7), Istock.com (s. 4), Fotolia.pl (s. 18, 20) sporciaki.pl 11 Na sport nigdy nie jest za późno Agnieszka Wieszczek-Kordus, medalistka olimpijska w zapasach, zaczęła trenować dopiero w wieku 18 lat. Przez całe dzieciństwo była jednak aktywna 4 Prawidłowe żywienie – klucz dla rodziców 8 Zabiegana mama Świadomość rodziców w kwestii zdrowej żywności oraz dbania o zdrowie dzieci wciąż rośnie, ale pytań i wątpliwości nadal pozostaje wiele Chcieć to móc. Jeśli chcesz biegać, to biegaj. Każda kobieta może przebiec 5, 10 albo 42 km, a praca, ciąża czy wychowywanie dziecka wcale nie muszą być przeszkodą 15 Piłka nożna to biznes. Nawet ta dziecięca 18 Dziecko i woda, czyli przyjaźń na całe życie 21 Czy koszykarz zawsze musi być wysoki? 23 Kochane pieniążki przyślijcie rodzice 25 Kontuzji kolan lepiej nie lekceważyć 29 Wysiłek i odporność 30 Co by było bez sportu? Pewnie byłbym gruby Na treningi piłkarskie można wysłać już trzyletniego przedszkolaka i nikt nie będzie wytykał, że smyk nie ma talentu. Trzeba jednak za to płacić Dzięki nauce pływania dziecko hartuje się, ma kontakt z rówieśnikami i rozwija motorykę. Ważne jest, by być cierpliwym i nie zrażać się pierwszymi niepowodzeniami Wydaje ci się, że jesteś za niski (niska) do koszykówki? Nie przejmuj się. Granice w tej kwestii zostały już dawno przekroczone Felieton Moniki Sibory Problemy z kolanami czasem się zdarzają, ale lepiej zapisać dziecko na jakiś sport, niż trzymać je w domu. Bez ruchu nie ma rozwoju Właściwa dieta i suplementacja mogą w trakcie chłodnej i deszczowej jesieni pozytywnie wpłynąć na zdrowie dzieci i ograniczyć ryzyko występowania chorób Felieton Piotra Kuli 3 PRAWIDŁOWE ŻYWIENIE – KLUCZ DLA RODZICÓW Świadomość rodziców w kwestii zdrowej żywności oraz dbania o zdrowie dzieci wciąż rośnie, ale pytań i wątpliwości nadal pozostaje wiele. W tym artykule postaram się wyjaśnić Państwu wątpliwości związane z tym bardzo ważnym zagadnieniem. Wojciech Zep 4 sporciaki.pl Zdrowe odżywianie dziecka jest niezwykle istotne w procesie jego rozwoju. Jeśli dziecko uprawia sport – tym bardziej. Wciąż pojawia się wiele sprzecznych opinii dotyczących żywności i odwieczne pytanie: które produkty wybierać, żeby być zdrowym? Kontrowersji i dylematów w tym względzie jest wiele, nasze wybory są uzależnione od szeregu czynników. Mamy różne upodobania smakowe - bazują one na nawykach żywieniowych oraz preferencjach smakowych, które kształtują się już we wczesnym dzieciństwie. Na przykład smaki: słodki i słony są determinowane w pierwszych miesiącach życia i mają wpływ na nasze wybory w późniejszym wieku. Dlatego z taką przyjemnością wracamy do „smaków dzieciństwa”. Preferencje smakowe z czasem się zmieniają i z wiekiem smak szpinaku już nie jest taki straszny jak w dzieciństwie, a smaki: gorzki i kwaśny są zdecydowanie lepiej tolerowane. W przypadku dzieci każdy nowy smak powinien być wypróbowany minimum dziesięć razy, żeby móc stwierdzić, czy faktycznie lubimy czy też nie lubimy danej potrawy. Praktycznie cała nasza wiedza żywieniowa, preferencje smakowe i nawyki żywieniowe są kształtowane w domu. Nie zawsze domowe przyzwyczajenia są zdrowe, jak również nie zawsze są wskazane dla sportowca. Niestety, nikt od najmłodszych lat nie mówi nam, jak dokonywać mądrych wyborów żywieniowych. Tradycyjna polska kuchnia jest bogata w nasycone kwasy tłuszczowe, które nie są najlepszym źródłem energii dla młodego sportowca. Zupełnie inaczej jest w krajach Europy Południowej – Hiszpanii i Włoszech, gdzie głównym składnikiem tradycyjnych potraw są chude mięsa, bardzo często korzysta się z ryb morskich, a dania są przygotowywane na bazie ryżu lub makaronu. Taka dieta – bogata w węglowodany, z ograniczonym udziałem tłuszczu, jest zdecydowanie bardziej korzystna dla aktywnego młodego człowieka. Niektórzy uważają, że jesteśmy tym, co jemy. Czy faktycznie należy tak radykalnie traktować żywność? Z pewnością to, co jemy, ma wpływ na nasze zdrowie, dostarczane składniki odżywcze budują komórki naszego organizmu. Jednak wybór zdrowych produktów spożywczych w obecnym wyścigu producentów żywności jest bardzo trudny, tym bardziej, jeśli stajemy w obliczu dylematu wyboru dwóch prawie jednakowych produktów. Już w latach 70. ubiegłego wieku powstała maksyma: „there’s no healthy food, there’s only healthy food business”, co znaczy, że nie ma zdrowego jedzenia, zdrowy jest tylko biznes żywieniowy. Zbyt często ulegamy wszechobecnej reklamie, która kreuje nasze wybory. Bez odpowiedniej świadomości i wiedzy żywieniowej błądzimy wśród produktów spożywczych. Artykuły zamieszczone w „Sporciakach” mają na celu przybliżenie Państwu podstawowych kwestii, jak żywić dziecko i mądrze wybierać produkty, które dziecko potrzebuje do prawidłowego rozwoju. Błędnie zbilansowana dieta w sporcie (ilość tłuszczu, białka i węglowodanów), bądź niestosowanie się do zaleceń żywieniowych, są czynnikami ograniczającymi wynik sportowy. Mają też wpływ na częstość doznawania kontuzji, tempo regeneracji powysiłkowej oraz pośrednio na stan psychiczny zawodnika. Prawidłowa dieta jest punktem wyjścia do treningu – właśnie tym zajmuje się dietetyka sportowa. Piramida – warto zapamiętać Podstawą piramidy żywieniowej oraz podstawą nawyków żywieniowych jest nawodnienie, czyli ilość przyjmowanych płynów. Organizm ludzki w 50-60 procentach zbudowany jest z wody: im młodszy organizm, tym procentowy udział wody jest wyższy (u niemowląt ok. 75 procent!). Minimalne dzienne zapotrzebowanie na wodę wynosi 30 ml/kg masy ciała. Każdy procent odwodnienia obniża zdolności wysiłkowe, a dopiero dwuprocentowe odwodnienie odczuwamy jako pragnienie. Najbardziej wrażliwą tkanką na brak wody jest tkanka nerwowa, a w drugiej kolejności tkanka mięśniowa. Dzieci kumulują ciepło, mechanizmy usuwania nadmiaru energii z organizmu nie działają na najwyższym poziomie aż do okresu dojrzewania. Dziecko z uwagi na gorszą termoregulację, powinno mieć wodę lub rozcieńczony sok z wodą zawsze przy sobie. Kolejnym bardzo ważnym poziomem piramidy żywieniowej są warzywa i owoce. To cenne źródło witamin, minerałów i 5 błonnika, spożywane zwłaszcza w postaci surowej (surówki, przeciery, soki owocowe, koktajle owocowe). Warzywa i owoce jako jedne z nielicznych źródeł pożywienia mają działanie odkwaszające! Dlatego należy uwzględnić dodatkową porcję po ciężkim treningu – może to przyspieszyć regenerację. Całoroczna dostępność owoców, również cytrusowych i tropikalnych, pozwala na skuteczne urozmaicenie diety. W całodziennym zestawieniu należy zaplanować ok. 4-5 porcji warzyw i/lub owoców. Węglowodany, białka, tłuszcze Głównym źródłem energii potrzebnej w trakcie intensywnej pracy mięśni są węglowodany. W całodziennym zestawieniu węglowodany powinny stanowić 55-60 procent całodziennej energii. Do produktów bogatych w węglowodany zaliczymy produkty zbożowe: płatki śniadaniowe, chleb, ryż, makaron, kasze, kleiki ryżowe. Produkty pełnoziarniste zawierają więcej składników odżywczych niż oczyszczone i warto wybierać te ciemne, nieprzetworzone. Dobrym źródłem węglowodanów są również owoce i warzywa, jednak dostarczają ich zdecydowanie mniej niż produkty zbożowe. Bardziej wskazane są artykuły o niskim indeksie glikemicznym, które pozwalają na stopniowe uwalnianie węglowodanów do krwi. Cukier oraz cukier rafinowany, obecny w słodyczach, nie są wskazane w diecie dziecka. Ważną grupą produktów w diecie dziecka są produkty zawierające dobrej jakości białko. W całodziennej racji pokarmowej białko powinno pokrywać 15-25 procent zapotrzebowania energetycznego organizmu (ok. 2 g/kg masy ciała). Z reguły zawartość białka w diecie jest na prawidłowym poziomie lub przekracza rekomendowane wartości. Zdecydowanie ważniejsze jest jednak dostarczanie produktów białkowych w kilku mniejszych porcjach w ciągu dnia, a nie tylko w jednej lub dwóch. Przykładami produktów zawierających pełnowartościowe białko są: mięsa, jaja, ryby, ser i mleko. Najlepszym źródłem białka dla człowieka jest białko jaja kurzego oraz mięsa i ryby – należy jednak zwrócić uwagę na produkty o obniżonej zawartości tłuszczu. Zbyt duża podaż białka z dietą może powodować przesunięcie 6 sporciaki.pl równowagi kwasowo-zasadowej organizmu w kierunku kwasowym. Powoduje to w trakcie trwania wysiłku szybsze zakwaszenie środowiska komórki. Długotrwałe zakwaszenie organizmu spowodowane dużą ilością białka, a jednocześnie zbyt małą ilością warzyw i owoców oraz niskim poziomem nawodnienia organizmu może powodować utratę masy kostnej i zwiększać ryzyko wystąpienia osteoporozy w późniejszym okresie życia. Kolejną grupę produktów, które mają wpływ na nasze zdrowie oraz na harmonijny rozwój dziecka to tłuszcze. Zarówno nasycone jak i nienasycone kwasy tłuszczowe są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania m.in. układu nerwowego oraz syntezy niektórych hormonów, przepuszczalności błon komórkowych. Nie należy eliminować tłuszczu poniżej 20 procent całodziennego zapotrzebowania energetycznego. Zawartość nasyconych kwasów tłuszczowych nie powinna natomiast przekraczać 10 procent dziennego zapotrzebowania. Zazwyczaj jednak dochodzi do zbyt obfitej podaży, standardowa polska kuchnia dostarcza około 40-45 procent energii z tłuszczu, najczęściej pochodzenia zwierzęcego (masło, wieprzowina, kiełbaski i parówki, żółte sery). Należy zwrócić uwagę na wyższą podaż kwasów tłuszczowych nienasyconych – pochodzenia roślinnego oraz rybiego (występujących głównie w morskich rybach, roślinach oleistych, orzechach). Zbyt wysoka podaż tłuszczu jest magazynowana w postaci tkanki tłuszczowej. Słodycze? Można, ale... Wielu rodziców ma dylemat dotyczący słodyczy. Szanowni Rodzice! Piramida żywieniowa nie wyklucza słodyczy z diety – zwraca jedynie uwagę, że należy ograniczyć do maksymalnie jednej porcji w ciągu dnia. Jedynie w przypadku maluchów z nadmierną masą ciała powinno się je wyeliminować. Należy natomiast pozbyć się z jadłospisu słodkie napoje gazowane. Restrykcyjne eliminowanie słodkości z diety sprawi za to mniejszą przyjemność jedzenia. Istnieją różne przekąski, określane mianem słodyczy, a niektóre z nich możemy zaliczyć do dobrych słodyczy. Należy wybierać mądrze, zwracając uwagę na ilość węglowodanów i tłuszczów w po- Dobrze zbilansowana dieta ma duży wpływ na prawidłowy rozwój dziecka dawanych słodyczach. Na przykład w czekoladzie udział tłuszczu jako źródła energii to ok. 50-60 procent oraz 30-40 procent z węglowodanów, całkowita wartość kaloryczna w 100 g – 535-585 kcal. Batonik zbożowy dostarcza jedynie 20 procent energii z tłuszczu i 70 procent z węglowodanów, a całkowitej energii w 100 g – 320-380 kcal. Większa świadomość wyborów to większa przyjemność jedzenia. Najistotniejszym punktem świadczącym o prawidłowym żywieniu są nawyki żywieniowe. Należy rozplanować 5-6 posiłków (w tym trzy główne) co 3-4 godziny, lekkie posiłki okołotreningowe powinny być ok. 1,5-2 godzin przed wysiłkiem. Po treningu najlepiej uzupełnić energię bezpośrednio po zakończeniu wysiłku. Prawidłowe nawyki przyspieszają tempo regeneracji i odzyskiwania energii. Warto pamiętać, że najlepszą zachętą dla dzieci jest dobry przykład rodziców. Stosowanie się do zaleceń piramidy żywieniowej z pewnością przyniesie również Państwu korzyści zdrowotne. 7 ZABIEGANA MAMA Chcieć to móc. Jeśli chcesz biegać, to biegaj. Każda kobieta może przebiec 5, 10 albo nawet 42 km, a praca, ciąża czy wychowywanie dziecka wcale nie muszą być w tym przeszkodą. O swoich biegowych doświadczeniach pisze Paulina Nowicka Sport zawsze odgrywał ważną rolę w moim życiu. To były różnorakie aktywności: aerobic, callanetics, joga, rower, spinning, turystyka piesza, a zimą - narty. Ale nie bieganie. Może dlatego, że wydawało mi się ono nudne i monotonne. Biegał za to Krzysiek, mój partner. Kiedy się poznaliśmy, nie namawiał mnie do biegania, po jakimś czasie sama postanowiłam spróbować. Pamiętam dobrze te pierwsze próby: ścieżka nad jeziorem Rusałka w Poznaniu i stare buty do fitnessu… I bieg przeplatany marszem, bo okazało się, że mimo niezłej w sumie formy fizycznej bieganie było całkiem innym sportem 8 niż te, które uprawiałam wcześniej. Początek biegania to taki fajny czas, kiedy efekty przychodzą szybko i widać je gołym okiem. Marszobiegi coraz bardziej stawały się biegami, organizm coraz lepiej adaptował się do nowego rodzaju wysiłku. Krzysiek nauczył mnie biegać wolno, bo jak każda nowicjuszka starałam się za każdym razem biec tak, by czuć wiatr we włosach. Tempo więc spadło, ale przygoda z bieganiem mocno przyspieszyła. W profesjonalnym sklepie kupiłam pierwsze „prawdziwe” buty do biegania i sportowy stanik. Trochę z ciekawości, a trochę, by mieć większą sporciaki.pl motywację do treningów, zapisałam się na swój pierwszy masowy bieg – to był Interrun wokół Malty w Poznaniu. Przebiegliśmy go razem w niezbyt imponującym czasie, ale satysfakcja była ogromna. Szybko nadeszły kolejne starty: Bieg Przemysła w Poznaniu, Bieg Niepodległości w Warszawie, a wiosną następnego roku dostałam na Dzień Kobiet prezent w postaci udziału w półmaratonie w Paryżu. To była świetna przygoda, choć okupiona wielkim wysiłkiem. Może dlatego, że nigdy nie chciałam się poddać rygorowi treningowemu? Ćwiczyłam regularnie dwa-trzy razy w tygodniu, ale raczej nie ściśle według planu. Bieganie miało mi dawać przyjemność, a nie wyciskać ze mnie resztki sił po całym dniu pracy. Latem 2009 roku okazało się, że będziemy mieć dziecko. Oprócz wielu zwykłych obaw i wątpliwości, pojawiła się też ta dotycząca biegania. Próbowaliśmy znaleźć informacje o biegających kobietach w ciąży, ale nie było ich wiele. Gdzieś wyczytałam, że słynna maratonka Paula Radcliffe trenowała jeszcze w piątym miesiącu. Wydało mi się to ekscentryczne, ale naukę wyciągnęłam taką, że nie ma się czego bać. O ile nie zajdą jakieś powikłania, warto zachować aktywny tryb życia. Dla zdrowia własnego, dla zdrowia dziecka i wreszcie po to, by po rozwiązaniu łatwiej i szybciej wrócić do stanu sprzed ciąży. Ten plan udało mi się bardzo dobrze zrealizować. W czwartym miesiącu bieganie zamieniłam na długie spacery (często towarzyszyłam w ten sposób Krzyśkowi w jego treningach), zapisałam się też na aerobik dla kobiet w ciąży. Był zaskakująco intensywny, z podskokami, skłonami, wymachami itp. Często byłam po zajęciach całkiem mokra od potu – gdyby nie prowadziła ich bardzo doświadczona położna, nigdy bym nie uwierzyła, że w zaawansowanej ciąży można ćwiczyć tak intensywnie. Chodziłam też na jogę dla „ciężarówek”. Kiedy zbliżał się termin porodu, byłam bardzo sprawna. Jeszcze w przeddzień rozwiązania obeszłam bez problemu Rusałkę – to jakieś 4 kilometry! Ale jeden start jeszcze z córką w brzuchu udało mi się zaliczyć. Dokładnie osiem dni po tym, jak na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski wzięliśmy udział w zaplanowanym dużo wcześniej Biegu Siedem miesięcy po urodzeniu Malwiny Paulina przebiegła maraton w Atenach. Krzysztof jej towarzyszył. Powstania Warszawskiego. Uznałam, że jeśli pobiegniemy bez forsowania się, nic dziecku nie grozi. Kiedy dobiegliśmy na metę, organizatorom zabrakło pamiątkowych medali (dosłali je później pocztą). Były za to dyplomy z pustym miejscem na wpisanie nazwiska. Wzięliśmy trzy i po kilku miesiącach, kiedy Malwina była już na świecie, wypełniliśmy je. To pierwsza biegowa pamiątka naszej córki! Po urodzeniu Malwiny Krzysiek nie pozwolił mi na długą bezczynność. Sama też tęskniłam za bieganiem. Dziś wiem, że nie było to zbyt rozsądne (ciało potrzebuje czasu na pełną regenerację po ogromnym wysiłku, jakim są ciąża i poród), ale marszobiegi zaczęłam jeszcze przed końcem połogu. W miarę szybko doszłam do siebie i wróciłam do gabarytów sprzed ciąży. Dwa miesiące po rozwiązaniu wzięłam udział biegu na 10 km tylko dla kobiet w Berlinie (Krzysiek 9 z Malwiną dopingowali mnie przy trasie), miesiąc później w kolejnym. Najlepsze miało dopiero nadejść. W 2010 roku przypadała 2500. rocznica bitwy pod Maratonem. Miejsca w Athens Classic Marathon szybko się skończyły, ale jakoś udało nam się zapisać. Wyzwanie było duże: jak siedmiomiesięczna Malwina zniesie naszą kilkudniową nieobecność? Jak podczas pięciodniowego wyjazdu nie stracić pokarmu? Czy zdołam pokonać taki dystans? Jak się przygotować, mimo zapalenia kaletki stawowej, wywołanej zresztą przez zbyt intensywne treningi (lekarz oświadczył, że maratonu nie przebiegnę i zalecił kilka tygodni przerwy w bieganiu)? Opieki nad Malwiną podjęły się obie babcie, a przygotowałam się tak, jak umiałam. W Atenach zostałam maratonką, wzruszający moment wbiegnięcia na stadion zapamiętam pewnie do końca życia. To było najsilniejsze wspomnienie, ale mam też inne, nieco zabawne. Otóż od połowy trasy marzyłam o tym, by dotrzeć na metę także z tego powodu, że w depozycie czekał laktator. Wszystko skończyło się dobrze, Malwina doskonale bawiła się z babciami, a ja karmiłam ją jeszcze przez wiele miesięcy. Kiedy spoglądam dziś wstecz na początki mojego biegania to widzę, że było w tym wiele spontanu i improwizacji. Dzięki Krzyśkowi miałam dobre podstawy teoretyczne i wsparcie w zakresie planów treningowych, ale z ich realizacją różnie bywało. Wsłuchiwałam się w potrzeby własnego organizmu i podejmowałam decyzje, które uważałam za słuszne. Przez sześć lat biegania nie stałam się wyścigową łanią, nie osiągnęłam znaczących rekordów życiowych. Ale potrafiłam godzić przyjemność z wychowywaniem dziecka i z normalną pracą. Trzy razy przebiegłam maraton, ukończyłam wiele krótszych biegów ulicznych i górskich, startowałam w Polsce i kilku innych krajach, biegałam z moim dzieckiem siedzącym w wózku, poznałam wielu fajnych ludzi. To chyba dużo? A Malwina? Ma dziś 4,5 roku, jest świetną, bardzo sprawną dziewczynką. Cieszymy się, że bieganie rodziców jest dla niej czymś tak naturalnym, jak czytanie książek czy chodzenie do pracy. Sama bierze już udział w swoich pierwszych dziecięcych zawodach. Kto wie, może kiedyś pokonamy trasę maratonu we troje? Rodzinne bieganie stało się już tradycją - mała Malwina także startuje już w rywalizacji dzieci 10 sporciaki.pl NA SPORT NIGDY NIE JEST ZA PÓŹNO Agnieszka Wieszczek-Kordus przez całe dzieciństwo była aktywna, ale zapasy zaczęła uprawiać dopiero jako 18-latka. - Gdy mnie to wciągnęło, ileś kartek w zeszytach miałam zapisanych kółkami olimpijskimi. Ciągle je rysowałam - opowiada brązowa medalistka igrzysk w Pekinie w 2008 roku. Tekst: Bartosz Nowak Przeglądamy zdjęcia z dzieciństwa, jakie Agnieszka Wieszczek-Kordus na moją prośbę przyniosła na spotkanie. Na dwóch zdjęciach ubrana jest w różowo-zielono-żółtą kurtkę, a na nogach ma narty - dookoła panuje zimowa sceneria. Kolejne dwie fotki - dziewczyna uśmiecha się siedząc na koniu. Następne - Agnieszka z dumną miną, w mundurze harcerskim, na szczycie zbudowanej z grubych gałęzi i belek platformy. Kolejne, już jako nastolatka - na desce windsurfingowej. Do kompletu nie bardzo pasują tylko dwa ostatnie. Agnieszka trzyma bowiem w rękach... akordeon! - No tak, tak było. Od pierwszej do czwartej klasy podstawówki byłam w szkole muzycznej. Stało się tak tylko dlatego, że moja kuzynka Dorota była samoukiem i grała na akordeonie. Chyba podobało mi się, że gdy grała, skupiała na sobie uwagę dorosłych. Pamiętam 11 ła mamę, że przez szkołę sportową nie urosnę. Jakiś czas temu spotkałam tę wychowawczynię. Jestem od niej o trzy głowy wyższa, więc stanęłam nad nią i przypomniałam: a mówiła pani, że nie urosnę! - śmieje się medalistka igrzysk olimpijskich. Piątą klasę spędziła w „zwykłej” szkole, by po zdaniu egzaminów dostać się do szóstej klasy szkoły sportowej w Wałbrzychu, przy IV LO. W klasie o profilu lekkoatletycznym najpierw skończyła podstawówkę, a potem też - w mniejszym wymiarze zajęć sportowych - liceum. - Ale to bardziej była zabawa, z profesjonalnym podejściem miało niewiele wspólnego. Treningi były trzy albo cztery razy w tygodniu, ale nie traktowałam tego bardzo poważnie. Podobało mi się w szkole sportowej, ale bardziej z powodu fajnej atmosfery, super paczki ludzi niż samych zajęć z lekkiej atletyki. To była dla mnie zabawa, ale na pewno wyrobiła pewną systematykę treningu przyznaje. W procesie edukacji Agnieszki był czas na szkołę muzyczną i grę na akordeonie dokładnie moment, gdy w przedszkolu padło pytanie: kto chce iść do szkoły muzycznej? Zgłosiłam się - przypomina Agnieszka Wieszczek-Kordus. - W-f w szkole muzycznej, oczywiście, był na słabym poziomie. Trzeba było uważać, by podczas zajęć z siatkówki nie powybijać sobie palców, co mogłoby potem przeszkadzać w grze na instrumencie. A mnie roznosiła energia. W muzycznej wytrzymałam do czwartej klasy. W pewnym momencie rzuciłam akordeonem o podłogę i powiedziałam, że więcej nie będę grała. Chciałam od razu się przenieść do szkoły sportowej, ale wychowawczyni odradzała to mamie. W podstawówce byłam niska i drobna, a ona przekonywa- 12 Agnieszka Wieszczek-Kordus uważa, że do zapasów trafiła przez przypadek. Całkowity przypadek. - Trenuję zapasy, bo trenerowi zepsuło się auto. Naprawdę. Tata jest mechanikiem i naprawiał samochód trenerowi zapasów. Poprosił go więc, by zamiast zapłaty, wziął mnie na trening. Miałam 18 lat i absolutnie nie zamierzałam niczego trenować, ale pojechałam na obóz kondycyjny. Nie było ćwiczeń na macie, były za to kajaki, biegi, siłownia. Spodobało mi się, bo od dziecka byłam energiczna, lubiłam ruch. Po powrocie zaczęłam chodzić na treningi i tak już zostało. Chyba jestem uzależniona od adrenaliny. Lubię też wodę, choć bardziej windsurfing niż pływanie od ściany do ściany na basenie - opowiada. - Kto wie, może gdyby auto zepsuło się trenerowi tenisa, to teraz byłabym tenisistką? Chociaż nie, trenerzy tenisa mają chyba na tyle dobre auta, że one się nie psują - żartuje zapaśniczka. Jak podkreśla, w zapasach najbardziej spodobała jej się bezpośrednia rywalizacja, to, że jest to sport kontaktowy. Poza tym, dużo ćwiczeń jest ogólnorozwojowych. Podkreśla, że dzięki trenowaniu się... uspokoiła. - Wcześniej trochę roz- sporciaki.pl rabiałam, a w zapasach znalazłam ujście energii. Zrozumiałam też, że wyjazd na zawody to nagroda, a nie kara. Wcześniej tak nie uważałam. Zapasy mnie wciągnęły. W trzeciej-czwartej klasie liceum miałam cały zeszyt zapisany kółkami olimpijskimi. To było przed igrzyskami w Atenach, w 2004 roku. Na tamte nie zdążyłam pojechać, na następne już tak - dodaje. Agnieszka Wieszczek-Kordus nie żałuje tego, że swój sport zaczęła trenować tak późno. Ale wie, że ma to swoje konsekwencje. - Gdybym zaczęła trenować wcześniej, na pewno byłabym teraz zdrowsza. Trafiłam do sportu nieprzygotowana fizycznie. Byłam ambitna i tak naprawdę głupia. Chciałam za wszelką cenę pokazać, „że jestem obiecująca”. Targałam na siłowni za duże ciężary, trenowałam z kontuzjami. Ponosiła mnie ambicja. Wydaje mi się, że większość kontuzji mam przez to, iż wcześniej brałam na siebie za duże obciążenia. Po czasie to się odbija na zdrowiu - uwa- ża. - Najważniejsze jest i tak, by trafić na dobrego trenera. Wielu z nich myśli, że im więcej wysiłku, tym lepiej. Widziałeś film „Być jak Kazimierz Deyna”? Tam jest scena z trenerem piłkarskim dzieci. Chłopcy podczas treningu mówią do niego: „Trenerze my się zaj...”. A on się upiera: „Słabi się muszą zaj.., silni muszą przetrwać”. I tak właśnie wygląda polska myśl szkoleniowa, autorzy filmu dobrze to oddali. A moim zdaniem wcale tak być nie musi, bo więcej nie znaczy lepiej. Wiadomo, że trzeba trenować dużo, ale przede wszystkim trzeba trenować mądrze - podkreśla. Jak opowiada, w dzieciństwie nie była zapalonym kibicem, nie garnęła się też do uprawiania jakiejś konkretnej dyscypliny, ale była aktywna, ruchu jej nie brakowało. - Na podwórku wyciągało się stare wersalki i z kolegami robiło się salta. Po dachach sporo biegaliśmy. Ja jestem z takiej epoki, nie z epoki siedzenia przed komputem - zastrzega. Choć nie zamierza przekonywać Wszechstronność - klucz w rozwoju przyszłej medalistki olimpijskiej 13 Harcerstwo było dobrym pomysłem dla dzieci aktywnych, które nie uprawiały sportu Nastoletnia Agnieszka na wodzie. Ponad tradycyjne pływanie stawia windsurfing chu. - Nie ma co zmuszać, ale jak chce, 4,5-letniej córki do trenowania konkretto trzeba pomagać mu się rozwijać. Nie nej dyscypliny, to w czasie naszej rozmomusi przecież zaraz zostać mistrzem wy Gabrysia akurat była na... treningu. olimpijskim. Szkoda, że u nas nie ma - Ale to bardziej jest zabawa niż trening takiego systemu jak - podkreśla Agnieszka. w Stanach Zjednoczo- U mnie w rodzinie nikt Agnieszka Wieszczek-Kordus. nych, gdzie praktycznie nie był sportowcem, ale Znakomita zapaśniczka, brązokażde dziecko uprawia mama bardzo się starała, wa medalistka igrzysk olimpijjakąś dyscyplinę. Z drubym jeździła konno czy na skich w Pekinie. Był to pierwszy giej strony w Polsce i nartach, próbowała różmedal wywalczony przez zawodtak jest lepiej niż było. nych sportów. Teraz biorę niczkę z Polski w historii olimpijJeszcze parę lat temu, więc wzór z mamy i dzięskich zmagań. gdy szłam pobiegać, ki temu Gabrysia już jeźRocznik 1983. Urodziła się w Wałludzie patrzyli na mnie dzi na nartach, łyżwach i brzychu, sportową karierę zaczynała w Herosie Czarny Bór, a od wzrokiem „co ty robisz, rolkach czy chodzi na płykilku lat reprezentuje Grunwald dziecko?!”. Teraz więcej walnię. Chcę, by córka się Poznań. .Oprócz brązu z Pekinu, wszechstronnie rozwijała. osób się rusza, tłumy wywalczonego w stylu wolnym Na pewno będę się starastartują w maratonach w kategorii do 72 kg, ma jeszcze ła, by w każdej dziedzinie i triathlonach. Chciaław kolekcji cztery medale z Misportu choć rekreacyjnie bym, by zapasy stały strzostw Europy. Oczywiście... umiała się odnaleźć - dosię bardziej polpularne, brązowe. daje. ale nie oszukujmy się - to niszowy sport, nie tak medialny w Polsce Jak podkreśla, rola rojak MMA - kończy Agnieszka Wieszczekdziców jest bardzo ważna, chodzi o to, -Kordus. by pokazywali dzieciom różne formy ru- 14 sporciaki.pl PIŁKA NOŻNA TO BIZNES. NAWET TA DZIECIĘCA Na treningi piłkarskie można wysłać w wielkim mieście, takim jak Poznań czy Gdańsk, już trzyletniego przedszkolaka i nikt nie będzie wytykał, że smyk nie ma talentu do futbolu. Pod jednym względem zajęcia piłkarskie niczym się dziś nie różnią od lekcji pływania, gry na skrzypcach czy karate - za wszystko trzeba płacić. Paweł Lipowski W połowie sierpnia tego roku Lech Poznań ogłosił swój nowy projekt. Otworzył Lech Poznań Football Academy, czyli sieć - na razie - dwudziestu szkółek w całej Wielkopolsce, w których gry w piłkę mogą się uczyć już czteroletnie dzieci. Tak, czteroletnie. Mimo że polski futbol tkwi w zapaści, to w kraju trwa boom na uprawianie piłki nożnej właśnie przez najmłodszych, a rodzic, który chce zapisać swojego synka czy córeczkę na zajęcia piłkarskie ma prawdziwy ból związany z tym, jaką szkółkę wybrać. W samym Poznaniu jest ich kilkanaście. Wiadomo, moda na grę w piłkę była zawsze. Teraz na wyobraźnię najmłodszych działają sukcesy choćby Roberta Lewandowskiego, jednego z najlepszych napastników świata. - Oczywiście są rodzice, którzy widzą w swoim dziecku kandydata na przyszłego Lewandowskiego czy Leo Messiego, ale są też tacy, którzy nie marzą o wielkiej karierze piłkarskiej swojej pociechy. Chcą je po prostu oderwać od komputera czy telewizora i nauczyć zdrowych nawyków ruchowych - mówi Arkadiusz Miklosik, były piłkarz m.in. Lecha Poznań i Warty Poznań, który już jako trener brał udział w kilku przedsięwzięciach związanych ze szkoleniem 15 W dużych miastach rodzice mogą przebierać w ofertach klubów i szkółek piłkarskich dzieci. Jednak nawet „efekt Lewandowskiego” nie pomógłby, gdyby nie boiska typu „Orlik”, które w ostatnich latach wyrosły niemal w każdej polskiej gminie. W Poznaniu trwa zażarta walka o to, kto ma lepsze dojście do „Orlika” i może go zarezerwować w jak najdogodniejszym terminie, by potem przeprowadzać na nim zajęcia z małymi piłkarzami. Dobre terminy i lokalizacja boiska to jedno. Liczy się jeszcze pomysłowy chwyt marketingowy, który przyciągnie rodziców i ich dzieci. I tak mamy w Poznaniu szkółki, których twórcami (patronami) są byli piłkarze Lecha Poznań. Dziś wiemy, że nie było przypadkiem, gdy Piotr Reiss na konferencję prasową, podczas której ogłosił zakończenie swojej kariery, zaprosił chłopców z Akademii Reissa. Mówił, że to właśnie temu projektowi zamierza poświęcić swój czas. Swoje szkółki mają też Krzysztof Kotorowski (bramkarz „Kolejorza” firmuje akademię szkolącą oczywiście przyszłych bramkarzy), Artur Wichniarek czy Waldemar Przysiuda. 16 Kto nie ma w swojej stajni byłego piłkarza „z nazwiskiem”, odwołuje się do sprawdzonych wzorców. I tak Football Academy przekonuje, że jej trenerzy uczą dzieci na podstawie sprawdzonych metod rodem z Anglii. Poszczególne grupy mają swoje nazwy wzięte od nazwisk byłych lub obecnych reprezentantów tego kraju: Beckhama, Owena, Lamparda czy Rooneya. Jak mówi Radosław Soperczak z Football Academy, szkółka ma nie tylko kształtować przyszłych piłkarzy, ale wychowywać ich w duchu fair play. - Zapewniamy odpowiednie warunki, by rozwijać dzieci piłkarsko, ale też niepiłkarsko. Chłopcy przebywając wśród rówieśników zawierają przyjaźnie, uczą się funkcjonowania w grupie. Dbają o zdrowie i edukację. Z kolei szkółka Oranje Sport Poznań swą nazwą i barwami wprost nawiązuje do cenionego na całym świecie holenderskiego szkolenia młodzieży. Jak twierdzi, współpracuje z trenerami i klubami z Holandii. Jest też Akademia Kreatywnego Futbolu, której twarzami są były znakomity sporciaki.pl polski lekkoatleta Marcin Urbaś (przyszłych piłkarzy trenuje pod kątem motoryki), mistrzyni świata w wioślarstwie Magdalena Kemnitz czy były piłkarz m.in. Warty Poznań Damian Seweryn. Niejako do sumień polskich kibiców-rodziców odwołuje się Klub Sportowy Koziołek Poznań. Jak twierdzą twórcy, pomysł założenia klubu „wziął się z chęci skopiowania zachodnioeuropejskich standardów pracy z młodzieżą. Marazm polskiego systemu szkolenia daje swoje owoce w postaci fatalnych wyników reprezentacji i drużyn klubowych”. Arkadiusz Miklosik tłumaczy, że sposób szkolenia dzieci w szkółkach i klubach sportowych znacznie się od siebie różnią. - W szkółkach chodzi głównie o to, by dzieci bawiły się poprzez sport i nabierały zdrowych nawyków, nawet jeśli nie mają jakiegoś wielkiego drygu do futbolu. W klubach, szczególnie w tych starszych kategoriach wiekowych, wszystko jest ukierunkowane na to, by wyselekcjonować i wyszkolić jak największą grupę przyszłych piłkarzy. Szkoły, szkółki, akademie kuszą pierwszymi darmowymi treningami, rabatami, systemem stypendiów. Wszystko po to, by przyciągnąć jak najwięcej chętnych. Przykładowo miesięczny koszt uczęszczania dziecka do Lech Poznań Football Academy to 149 zł, w innych szkółkach to np. 100 zł. - Nie ma co ukrywać, funkcjonowanie szkółki piłkarskiej ma przede wszystkim cel komercyjny, zarobkowy. Choć, to trzeba podkreślić, te inicjatywy mają duży wpływ na podniesienie sprawności ogólnej dzieci - mówi nam jeden z trenerów i obala kolejny mit: - Twórcy każdej szkółki zapewniają, że nauka u nich to przede wszystkim zabawa, a nie rywalizacja. Rzeczywistość jest taka, że rywalizują wszyscy: właściciele o dzieci, czyli klientów, trenerzy i dzieci na boisku, a kto wie, czy nie przede wszystkim ich rodzice, którym bardzo zależy na zwycięstwach i sukcesach swoich pociech. Nawet tych najmłodszych. Wątek finansowy ciągnie się dalej. Rozmaite turnieje dziecięce są okazją do obserwacji i wyszukiwania młodych talentów. Rodzice uzdolnionego piłkarsko chłopca są potem namawiani do zmiany szkółki/klubu przez ich dziecko. Już w przypadku 9-latka można mówić o transferze, bo za jego wyszkolenie nowy klub musi zapłacić poprzedniemu czy szkółce tzw. ekwiwalent. W ten sposób właściciele szkółki mogą zwiększyć przychody z działalności. Do tego dochodzą wpływy od sponsorów i dotacje samorządowe, o które poszczególne akademie dla młodych piłkarzy skutecznie się ubiegają. Są też kolonie, czy półkolonie piłkarskie, a nawet urodziny na sportowo, organizowane przez szkółki. Nie ma wątpliwości - piłka nożna nawet wśród najmłodszych coraz bardziej zaczyna przypominać biznes. REKLAMA 17 DZIECKO I WODA, CZYLI PRZYJAŹŃ NA CAŁE ŻYCIE Dzięki nauce pływania dziecko hartuje się, ma kontakt z rówieśnikami, a przy tym rozwija swoją motorykę. Ważne jest, by być cierpliwym i nie zrażać się pierwszymi niepowodzeniami. Pluskać się w wodzie mogą już nawet trzymiesięczne maluchy. Bartosz Nowak Jak to możliwe, że udział niemowlaka w zajęciach na basenie jest nie tylko możliwy, ale nawet wskazany? - Od trzeciego do szóstego miesiąca życia, gdy dziecko trzyma już główkę, strach przed wodą w ogóle nie występuje. Maluchy się nie boją, bo mają jeszcze odruchy z życia płodowego. To sprawia, że już podczas drugich czy trzecich zajęć mogą się zanurzać. Strach przed wodą pojawia się tak naprawdę około drugiego roku życia. Występuje on zwłaszcza wtedy, gdy na basen przychodzi dziecko, które wcześniej 18 miało kontakt tylko z wanną, a nie widziało np. jeziora. Przeraża je sam widok wody na dużej przestrzeni. Dlatego warto oswajać malucha z większymi zbiornikami - opowiada Maja Grzelak, instruktor pływania dzieci i niemowląt. - Dobrze jest też oswajać malucha z trochę chłodniejszą wodą. Ta w wannie ma najczęściej 36 stopni, a na zajęciach, choć jest podgrzewana, ma między 31 a 33 st. C. Z tej różnicy też często bierze się płacz przy zetknięciu z basenem - dodaje. Ważne jest, by rodzic nie panikował, sporciaki.pl bo jego strach przenosi się na dziecko, które świetnie wyczuwa emocje. Jak podkreślają specjaliści, pływanie wymaga cierpliwości: to, że maluch płacze na pierwszych, drugich czy trzecich zajęciach nie znaczy, że tak już będzie zawsze i się nie przełamie. Nie można za szybko się poddawać. Sposób na lęk przed wodą jest jeden: zabawa, zabawa i jeszcze raz zabawa. - Trzeba używać takich małych podstępów, haseł typu „witamy rączki z wodą, witamy nosek z wodą”. Namawiamy dziecko, by zanurzyło głowę po zabawkę, albo by holowało ją z jednego brzegu na drugi. Chodzi o to, by maluch skupiał się na zabawie, a nie na wodzie - opowiada Maja Grzelak i wymienia całą gamę asortymentu, który może przydać się w zabawach w wodzie: plastikowe kręgle, piłeczki, piankowe puzzle, konewki i kubki, z których na początku polewamy głowę dziecka, delfinki z obciążnikami opadające na dno. Wachlarz zabaw, jakie doświadczeni instruktorzy pływania są w stanie zaproponować z jedną tylko zabawką jest potężny. Uczymy się od siebie nawzajem, bo w Polsce prawie nie ma literatury na ten temat. Jedyną książką, którą mogę polecić rodzicom kończącym kurs i chcącym na własną rękę pomagać dziecku w wodzie jest „Pływanie niemowląt” Krzysztofa Pietrusika. Można tam znaleźć m.in. sposoby, jak należy chwytać malucha w wodzie czy propozycje piosenek - wylicza instruktor pływania. Dzięki nauce pływania dziecko hartuje się, ma kontakt z rówieśnikami, a przy tym rozwija swoją motorykę. Pierwszy etap nauki, bez względu na wiek, jest zawsze taki sam: oswajanie się ze środowiskiem wodnym, przyzwyczajanie do czucia wody. Potem następują pierwsze próby utrzymania pozycji na piersiach i grzbiecie, oczywiście z pomocą rodzica. Następnie kołysanie i holowanie maluszka w wodzie, dalej tzw. poślizgi - z siadu z brzegu wskakiwanie przy pomocy rodzica na brzuszek do wody. Kolejna faza to aktywizacja dziecka do ruszania rączkami i nóżkami. W końcu dochodzi się do zanurzania i nurkowania. Najpierw mamy do czynienia z pływaniem statycznym, potem z dynamicznym, które jest możliwe po ukończeniu drugiego roku życia. Stopniowo wprowadzane jest więcej pływania kosztem zabawy. Zaczyna się od pływania na piersiach - tylko strzałką - a po piątym roku życia można wprowadzać ruchy kraulowe do pływania na grzbiecie i na piersiach. - Pierwszy nauczany styl to kraul na grzbiecie, potem kraul na piersiach, następnie żabka, na końcu delfin. Taka kolejność nauki obowiązuje bez względu na wiek. Chodzi o przechodzenie na wyższe stopnie trudności. W żabce trzeba już bardziej skoordynować ruchy - raz pracują ręce, raz nogi. A żeby brać się za delfina, trzeba mieć naprawdę dobrze opanowane dwa pierwsze style - przestrzega Maja Grzelak. Grupy na zajęciach liczą najczęściej 5-7 par rodzic-dziecko, przy dziesięciu parach instruktor raczej powinien mieć kogoś do pomocy. Poza najmłodszą grupą wiekową, kolejne najczęściej skupiają maluchy między 13 a 24 miesiącem, a następnie: 2-3-letnie, 3-4-letnie oraz 4-5-letnie. Jeśli dziecko wykazuje duże chęci i predyspozycje do pływania, warto rozważyć kontynuację przygody z wodą w szkółce pływackiej. Przy wybieraniu szkoły dla malucha warto wiedzieć, że w Polsce od 2006 roku istnieje Polskie Stowarzyszenie Pływania Niemowląt, skupiające ok. 100 instruktorów z różnych miast, w tym z Poznania i Gdańska. 19 ABC małego pływaka przygotowane przez Polski Stowarzyszenie Pływania Noworodków: Nauczanie pływania niemowląt: Faza I - wstępnej adaptacji do środowiska wodnego - kształtowanie czucia wody, - hartowanie organizmu poprzez wydłużanie pobytu dziecka w wodzie oraz stopniowe obniżanie temperatury, - kształtowanie umiejętności utrzymywania różnych pozycji w wodzie (na piersiach, na grzbiecie, kombinowanych) - poprawa ogólnej wytrzymałości, (ćwiczenia: oswajające z wodą, z zakresu przemieszczania się w różnych kierunkach, układania, kołysania na powierzchni wody, poślizgi na piersiach i grzbiecie, zanurzanie pod powierzchnię wody z pomocą instruktora, wślizgi do wody z siadu z brzegu pływalni z aktywnym podtrzymaniem) Okres trwania: ok. 10 lekcji, 2,5 miesiąca Faza II - kształtowanie umiejętności pływania statycznego - hartowanie i wzmacnianie zdrowia, 20 - utrwalenie czucia wody podczas ruchów, - umiejętność samodzielnego leżenia na plecach, - przygotowanie do samodzielnego pływania na piersiach z pomocą pasywnego podtrzymywania, - doskonalenie nurkowania (ćwiczenia: poślizgi na piersiach i grzebiecie z aktywnym podtrzymaniem z zastosowaniem różnego rodzaju holowań, systematycznie powtarzanie ćwiczeń, coraz trudniejsze warianty zanurzeń) Okres trwania: ok. 3 miesiące Faza III - kształtowanie umiejętności pływania dynamicznego (aktywnego) - doskonalenie pływania na plecach, z aktywnym przemieszczaniem, - umiejętność samodzielnego pływania (lub z pasywnym podtrzymaniem główki) na piersiach, - doskonalenie nurkowania, nabycie umiejętności samodzielnego wypłynięcia na powierzchnię wody. Faza IV - doskonalenie nabytych umiejętności sporciaki.pl CZY KOSZYKARZ ZAWSZE MUSI BYĆ WYSOKI? Wydaje ci się, że jesteś za niski (niska) do koszykówki? Nie przejmuj się. Granice w tej kwestii zostały już dawno przekroczone, a dziś nikt nie wyrzuci się z treningów tylko dlatego, że brakuje ci centymetrów. A bardzo możliwe, że dzięki grze w kosza... urośniesz. Paweł Lipowski Koszykarka Debbie Black i koszykarz Muggsy Bogues to najniżsi gracze, którzy grali w zawodowych ligach Stanów Zjednoczonych. Jak skrupulatnie wyliczyli Amerykanie, w czasach swoich karier mieli po 159 cm wzrostu. Obiektywnie są niskimi ludźmi, ale w żadnym stopniu nie przeszkodziło im to zaistnieć w najmocniejszych ligach, w dyscyplinie zdominowanej przez dwumetrowych olbrzymów. Rekordy wzrostu wspomnianej dwójki są chyba trudne do pobicia. Tak jak wyczyny niejakiego Anthony’ego „Spud” Webba. W internecie bez problemu można znaleźć nagranie wideo z konkursu wsadów NBA z 1986 roku. W porywającym stylu wygrał go młody zawodnik Atlanta Hawks, koszykarz o wzroście zaledwie 170 cm! Piłkę do kosza pakował już jako nastolatek, gdy był o 10 centymetrów niższy. Do drużyny w szkole średniej trafił tylko dlatego, że dwóch innych zawodników nie zdało na czas testów sprawnościowych. W pierwszym meczu zdobył aż 20 punktów. Przykład Webba jeszcze raz kazał spojrzeć bardziej przychylnym okiem na chłopców, którzy jako nastolatkowie są wyraźnie niżsi od rówieśników, ale mają smykałkę do gry w kosza. - Dla nas to oczywistość: nie wolno popełnić błędu i pominąć w selekcji kogoś, kto ma talent, ale nie ma wzrostu koszykarza - podkreśla Bartłomiej Tomaszewski, były koszykarz m.in. Lecha Poznań i reprezentacji Polski, który dziś pracuje w fundacji PBG Basket Junior, szkolącej koszykarską młodzież. Jeden z najwybitniejszych graczy w hi- storii poznańskiego basketu, Eugeniusz Kijewski, nie zostałby wielokrotnym królem strzelców ligi i reprezentantem kraju, gdyby szybko się zniechęcił. A mógł. Podczas naboru do Lecha Poznań zmieścił się pod poprzeczką, którą jednak trzeba było strącić, żeby dostać się do drużyny. Był po prostu zbyt niski i na pierwsze treningi zaczął chodzić do Warty Poznań, a dopiero potem został zawodnikiem i wielką gwiazdą „Kolejorza”. - Gdy trafiłem na pierwszy trening, to zawodnicy pytali żartem mojego kolegi, czy mógłby przyprowadzić większego. Nie mogłem się dziwić. Znajomy miał wtedy ok. 180 cm, jego brat - dwa metry, a dwumetrowcy tak często się wtedy nie zdarzali, jak teraz. Ja miałem ok. 160 cm, czyli niewiele - wspomina Eugeniusz Kijewski. Obecny trener koszykówki zaczął wówczas szukać nadziei w... genach: Sprawdziłem, że mój dziadek był bardzo wysokim człowiekiem. W latach 30. XX w. miał 195 cm wzrostu, czyli jak na swoje czasy był wielkoludem. Czekałem więc, kiedy i ja urosnę, marzyłem o tych 180 cm. Żeby być rozgrywającym, czy rzucającym obrońcą w lidze, w reprezentacji, trzeba było mieć wtedy 180 cm i parę. Gdy skończyłem 16 lat, urosłem w ciągu jednych wakacji prawie 10 cm. Ojca przerosłem w sumie o 16 cm. Byłem dumny, miałem swoje upragnione 186 cm. Jak dziś twierdzi Eugeniusz Kijewski, urósł także dzięki koszykówce. - Specyfika koszykówki trochę mi pomogła. To sport, w którym skaczesz, chcesz być wyżej od innych, a to sprzyja „wyciągnięciu się” 21 Wysokim jest łatwiej, ale niscy zawodnicy górują zwykle szybkością, zwinnością i techniką. ciała. Może nie za wiele, te 2-3 cm, ale zawsze. To jednak, że na początku byłem niższy od kolegów, trochę mi pomogło. Musiałem nauczyć się ich mijać, rzucać przy nich, wykorzystywać spryt - mówi. Odpowiedź na pytanie, czy do gry w koszykówkę trzeba być wysokim, nie jest jednoznaczna. - Wiadomo, wysokim jest łatwiej, bo „centymetry” pozwolą im ukryć jakieś niedoskonałości związane z motoryką czy techniką - przyznaje Tomaszewski. - W dzisiejszym sporcie, nie tylko koszykówce, kluczowe są jednak inne cechy zawodnika: szybkość, spryt i zdolności motoryczne. Ponadto w koszu liczy się nie tyle wzrost, ile zasięg ramion. Bardzo często są sytuacje, w których chłopak niższy od drugiego o dobre dziesięć centymetrów wygrywa z nim walkę na tablicy. Bo jest bardziej skoczny, ma dłuższe ręce, czy po prostu wie, jak się ustawić - dodaje. Są jeszcze inne czynniki, które mają większy wpływ od samego wzrostu na osiągnięcie sukcesu na koszykarskich parkietach. - Oprócz sprytu, trzeba mieć zmysł do gry, a do tego pasję i zacięcie do gry w koszykówkę. Ktoś o wzroście 210 cm, ale bez odpowiedniego podejścia, wcale nie musi osiągnąć w tej dyscyplinie więcej od 22 kogoś, kto ma 188 cm, ale „żyje” koszykówką - uważa Bartłomiej Tomaszewski i zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię: - Bardziej istotne od wzrostu może okazać się np. pochodzenie młodego zawodnika. Czytałem kiedyś ciekawe opracowanie z Bałkanów, by koszykarzy szukać w małych miasteczkach. Autor pisał wprost: nie szukaj ich w Belgradzie czy Zagrzebiu, gdzie młodzi ludzie mają więcej atrakcji, więcej wygód i przez to mniejszą chęć do wysilania się, podjęcia wyrzeczeń na rzecz uprawiania koszykówki. Dziś w Poznaniu do akademii koszykówki można zapisać już dwuletnie dziecko. Przez pewien czas mały koszykarz uczestniczy głównie w sportowych zabawach. Z czasem jednak on i jego rodzice muszą sobie odpowiedzieć na pytanie: czy zdolny nastolatek chce postawić na karierę koszykarza. Kluby szkolące młodzież muszą pogodzić dwie sprawy. - Nie mówimy o wychowywaniu tylko i wyłącznie przyszłych zawodników, którzy będą zawodowo grali w kosza. Szkolimy też chłopaków, dla których koszykówka pozostanie pasją, a nie sposobem na życie. Przy takim podejściu wzrost nie ma już żadnego znaczenia - zaznacza Bartłomiej Tomaszewski. sporciaki.pl Kochane pieniążki przyślijcie rodzice Monika Sibora Jako zawodniczka przeżyłam kilkadziesiąt obozów sportowych: od 11-letniego dziecka, po 34–letnią kobietę. Byłam na obozach zimowych, letnich, kadrowych, zagranicznych, dochodzeniowych… różnych. Jako trenerka „raczkuję”, ale wydawało mi się, że niewiele się to będzie różnić od tego co przeżyłam jako zawodniczka. A jednak… Kiedyś… lata temu, na obozie sportowym nie było telefonów komórkowych, tabletów, laptopów i Internetu. Rodzice zostawiali swoje pociechy przed autobusem, całowali na pożegnanie i odbierali po tygodniu lub dwóch. Jedyną możliwością skontaktowania się ze „starszymi” był telefon na poczcie lub pocztówka – z reguły wysyłana z prośbą o dofinansowanie: „Kochane pieniążki przyślijcie rodzice”. W XXI wieku świat się skurczył. Teraz rodzic aktywnie uczestniczy w obozie sportowym swego dziecka, nawet kiedy jest setki kilometrów od miejsca pobytu swojej pociechy. Trener nie ma swobody działania ponieważ „rodzic–trener” wie lepiej, co w danym momencie jest najlepsze dla zawodnika na zgrupowaniu sportowym. A to, że dziecko się nudzi między treningami, a to, że nie powinno trenować, bo ma zakwasy (!!!), lub, że koniecznie trzeba z dzieckiem jechać do szpitala, bo dzwoniło, że plecy bolą… I tak w kółko. Rodzice dzwonią też do trenera jak do bankomatu – „źle oszacowałam budżet dziecka, więc czy mogłaby pani pożyczyć dziecku pieniążki?”. Lub z pretensjami - „dlaczego moje dziecko dostało karę i biega na Orliku o 6 rano? Przecież spóź- 23 niło się tylko 5 minut!” My, trenerzy, mamy zadanie nie tylko nauczyć zawodnika podstaw koszykówki, ale przede wszystkim jesteśmy wychowawcami, którzy starają się wpoić młodemu człowiekowi punktualność, obowiązkowość, karność, dbanie o czystość, koleżeńskość i umiejętność współdziałania w grupie. Przyzwyczaić do ciężkiej pracy, do pokonywania własnych słabości, do zrozumienia istoty trenowania! Wielkim PLUSEM jest, jeżeli trener ma poparcie w rodzicach! Bo jeżeli słyszę od opiekunów pytania: „dlaczego zabiera pani mojemu dziecku telefon na noc?”, „dlaczego było tak mało wycieczek?”, „dlaczego pojechaliście do tego muzeum, a nie do innego?” lub „dlaczego było tak mało zajęć poza treningami, że moje dziecko się nudziło?” – to zastanawiam się, czy rodzic nie pomylił obozu sportowego z kolonią czy „wczasami pod gruszą”? Mam nadzieję, że mnie udało się wyuczyć, przynajmniej większość moich podopiecznych tych wszystkich nawyków, jakich mnie nauczył mój wspaniały trener z lat młodości – Roman Donarski. Do nas REKLAMA 24 na obozach należało mycie sali przed i po treningach, szykowanie śniadań i kolacji dla całego obozu (oczywiście wg dyżurów), posprzątanie ośrodka po obozie. Pamiętam jak wczoraj, kiedy do pań gotujących nam obiady szło się z bukietem kwiatów z podziękowaniami. Każdy dzień obozu zaczynał się porannym rozruchem, a jak ktoś był krnąbrny, to biegał skoro świt – o 5 rano! Dziś na korytarzach walczę z dziećmi, żeby codziennie mówiły trenerom dzień dobry, zapewniam, że nie dostaną telefonu jak nie pościelą łóżka, żeby przyszły do sali 10 minut przed czasem w pełni przygotowane do treningu. Wreszcie, żeby poświęciły chwilę przed treningiem i po treningu na rozbieganie i rozciąganie… A z rodzicami walczę o wolność decyzji. Mojej decyzji. Czasy się bardzo zmieniły, a trenerzy muszą się dostosować do nowych realiów. Autorka felietonu przez kilkanaście lat grała w polskiej ekstraklasie koszykarek, m.in. w AZS Poznań, Wiśle Kraków, ROW Rybnik czy AZS Toruń. Do dziś związana z tą dyscypliną – szkoli dzieci w poznańskim AZS. sporciaki.pl KONTUZJI KOLAN LEPIEJ NIE LEKCEWAŻYĆ – Problemy z kolanami się zdarzają, ale zawsze powtarzam, że lepiej zapisać dziecko na jakiś sport, niż trzymać je w domu przed komputerem albo telewizorem. Bez ruchu nie ma rozwoju, nie rozwija się układ sercowy, oddechowy itd. – mówi dr Tomasz Piontek (na zdjęciu z prawej), ortopeda z Rehasport Clinic. SPORCIAKI: Czy urazy kolan są wśród dzieci i młodzieży tak częstym problemem jak wśród dorosłych? TOMASZ PIONTEK: - Owszem, zdarzają się, bo oprócz tego, że młodzież dość intensywnie uprawia sport, a treningów jest sporo, to dochodzi do zmian związanych ze wzrostem i budową ciała. Mogą więc nastąpić różnego rodzaju patologie, deformacje czy stany, które wynikają z naturalnej historii naszego rozwoju. Dzieci-piłkarze bardzo często spotykają się z dolegliwością kolan na wysokości więzadeł rzepek i poniżej, czyli z przodu ko- lan. To zmiana nazywana chorobą Osgood-schlattera, a w polskim tłumaczeniu brzmi dość brutalnie: jałowa martwica guzowatości piszczeli. Mięsień czworogłowy wraz z rzepką i więzadłem rzepki należą do mechanizmu wyprostnego kolana. To więzadło łączy rzepkę z piszczelą. Dzięki owej strukturze możemy kopać piłkę, zrobić przysiad itp. – więzadło rzepki przenosi siłę. W miejscu, w którym się ono przyczepia, jest chrząstka wzrostowa piszczeli. W wieku mniej więcej 9-13 lat siły, które uwalniają się na wysokości guzowatości piszczeli, powodują 25 Rehabilitacja po operacji kolana - często znacznie ważniejsza od samego zabiegu podrażnienia chrząstki i zaczyna boleć, produkuje więcej kostniny. Taki guzioł zaczyna niepokić rodziców, bo pod kolanem coś boli i rośnie. To nie jest jednak żaden nowotwór, a normalna przypadłość. Rzadko wymaga leczenia, a już bardzo rzadko leczenia operacyjnego. Sama z czasem przechodzi, a jedynym leczeniem jest ograniczenie intensywności treningów. Młodzież gra dzisiaj dla szkoły, województwa, ma zajęcia w klubie, lekcje WF. Przeciążenia powodują takie właśnie urazy. Proszę jednak nie myśleć, że odradzam uprawianie sportu. Nic z tych rzeczy, jest dokładnie odwrotnie. W przypadku dorosłych sportowców utrapieniem są kontuzje więzadeł i łąkotek. U młodych zawodników też się zdarzają? - Także występują, ale mają inny charakter. Rzadko zdarzają się u dzieci, podobne uszkodzenia czasem występują u młodzieży. U dzieci nazywamy to złamaniami, a polegają na tym, że więzadło wyrywa się z kości piszczelowej. Wtedy potrzebne jest leczenie operacyjne, stabilizacja złamania. Leczenie trwa jednak szybciej niż u dorosłych: trzy, cztery miesiące. Zwykle bowiem dzieci szybciej się leczą. U nich też zdarzają się złuszczenia, a to dość poważne urazy, których nie wolno zlekceważyć. Kości dzieci przed zakończeniem wzrostu mają na końcach chrząstki nasadowe, to właśnie dzięki nim kość może rosnąć na długość. Złuszczenie polega na oderwaniu się i przemieszczeniu tej chrząstki. 26 Najczęstsze u dzieci są chyba jednak stłuczenia? - Tak, ale stłuczenia w obrębie kolana rzadko prowadzą do dolegliwości. Kto z nas nie stłukł kiedyś kolana? Mniej więcej po dziewiątym roku życia nasze zdolności ruchowe są dobre, koordynacja lepsza. A gdy mamy dwa czy cztery lata, to biega się trudniej. Wtedy potrzebny jest ruch, ruch i ruch. Zawsze powtarzam, że lepiej zapisać dziecko na jakiś sport, niż trzymać je w domu przed komputerem albo telewizorem. Bez ruchu nie ma rozwoju, nie rozwija się układ sercowy, oddechowy itd. W krajach zachodnich jest nawet taka tradycja, że ojciec idzie z sześcioletnim synem do sklepu i wybierają sprzęt do uprawiania jakiejś dyscypliny. To ma wielki wpływ na wychowanie, a jeżeli ktoś potrafi połączyć sport z nauką, to znaczy, że jest dobrze zorganizowany. A jeżeli takie stłuczone kolano zaczyna po dwóch, trzech godzinach puchnąć? - Jeśli puchnie całe, staw robi się coraz większy, to tak, trzeba interweniować. Jeśli zaś mamy do czynienia z jakimś siniakiem, boli, ale nie puchnie i nie jest zaczerwienione, to nie. Przy każdym urazie pierwsza zasada to tzw. RICE: odpoczynek, schładzanie, kompresja i elewacja, czyli uniesienie kończyny. Gdy dwóch graczy się zderza i jeden uderza kolanem w udo drugiego, to zawsze jest ryzyko uszkodzenia włókien mięśniowych, czyli krwawienia, obrzęku, a następnie skostnienia. Musimy działać przeciwobrzękowo oraz przeciwzapalnie. Są jeszcze jakieś inne sporty groźne dla kolan poza piłką nożną i zimowym narciarstwem? - Wszystkie kontaktowe sporty zespołowe są zagrożeniem. W przypadku narciarstwa problem jest głównie wtedy, gdy jeździ się poza szlakami, na kopnym śniegu. Przy spokojnej jeździe urazów jest niewiele. W piłce nożnej jest podobnie: jeśli ktoś nie odstawia nogi i gra agresywnie, to będzie bardziej narażony na kontuzję. Bieganie też może doprowadzić do kłopotów z kolanami? - U młodszych dzieci rzadko, u star- sporciaki.pl szych – czasem się zdarza. Maluchy są prawie cały czas w ruchu, ogólnorozwojówka jest u nich na najwyższym poziomie. Może to właśnie przepis, by utrzymać zdrowie w bardziej zaawansowanym wieku? Rozwój mięśniowy, ruchowy i koordynacja – to wszystko razem wzięte powoduje, że urazy są rzadkie. Wykształcenie dotyczące ruszania się powinny dawać lekcje wychowania fizycznego. Mam teraz wielu pacjentów, którzy nie uczestniczyli w zajęciach wf w szkole. Każdy powód bywa dobry, by wypisać zwolnienie z zajęć, a to jeden z poważniejszych błędów rodzicielskich! Danie o fizyczność jest tak samo ważne, jak dbanie o stan umysłu. zakładamy rodzinę, jest kariera zawodowa, dochodzą dodatkowe obowiązki. I gdy zaczynamy znów dbać o sport, jesteśmy o 20 kg więksi. Wtedy się zaczyna: chcemy biegać, skakać, kopać, a tu uraz goni uraz. Chciałbym jeszcze podkreślić jedną rzecz – nie lekceważmy bólu w kolanie dziecka. Zdarzają się, choć bardzo rzadko, także nowotwory w okolicy stawu kolanowego oraz martwice powierzchni stawowych. Wówczas działanie medyczne jest niezbędne i nie ma się co zastanawiać na tym. Wolę zobaczyć w tym względzie sto dzieci „bez sensu” i uspokoić rodziców niż przeoczyć jakiś przypadek, który może nieść ze sobą tragedię. Czy osoby, które nie doznawały kontuzji w wieku dziecięcym, będą bardziej narażone na nie później? - Tego powiedzieć nie mogę, ale o kulturę fizyczną powinniśmy dbać stale. Czym człowiek nasiąknie za młodu, tym będzie w przyszłości. Jeżeli będzie wiedział, że to ważny element życia, to tak potraktuje go w „dorosłym” okresie. Wchodzimy w dorosłość, mamy studia, Młodzi pacjenci stanowią dużą grupę wśród wszystkich z problemami kolan? - Raczej nie, w moim przypadku to jakieś 20 procent, może minimalnie więcej. Jeśli potrzebna jest pomoc lekarza, to lepiej od razu iść do niego, zamiast samemu robić badania, bo te mogą się nie przydać. Rozmawiał Andrzej Grupa Piłka nożna - dyscyplina, która „sprzyja” powstawaniu urazów kolan - także wśród dzieci. 27 WYSIŁEK I ODPORNOŚĆ Właściwa dieta i suplementacja mogą w trakcie chłodnej i deszczowej jesieni pozytywnie wpłynąć na zdrowie dzieci i ograniczyć ryzyko występowania chorób - nie tylko tych, które mają do czynienia ze sportem. Które witaminy i minerały dadzą najwięcej korzyści? Autor: Wojciech Zep W okresie jesienno-zimowym obserwujemy zdecydowanie więcej zachorowań niż w innych miesiącach. Warunki atmosferyczne mocno nadwyrężają możliwości układu odpornościowego i w rezultacie dochodzi do rozwoju infekcji. Jednym z pierwszych objawów choroby jest zapalenie, które objawia się przez zaczerwienienie i gorączkę. Jest to wynik działania substancji wytwarzanych przez komórki odpornościowe. Umiarkowana aktywność fizyczna sprawia, że poziom immunologicznych mechanizmów w naszym organizmie popra- 28 wia się, natomiast przekroczenie pewnej intensywności wysiłku (sport lub zawody) powoduje olbrzymie straty w systemie odporności. Wielu sportowców klasy mistrzowskiej jest mocno wyczulonych na punkcie dbania o to, by nie przeziębić się, bo przy ciągłych startach to bardzo łatwe. Tuż po zakończeniu wysiłku dochodzi do przesunięcia komórek odpornościowych, co stwarza warunki do rozwoju infekcji. Odpowiednia dieta i suplementacja w okresie jesiennym mogą ograniczyć występowanie wielu problemów zdrowotnych, nie tylko w grupie sportowców! sporciaki.pl Oprócz odpowiedniej porcji witamin (C, E i A) oraz minerałów, należy szczególnie zwrócić uwagę na zioła i przyprawy: cynamon, oregano, kurkumę, kminek, bazylię, imbir, pieprz czarny, rozmaryn, tymianek, majeranek, chili, paprykę, czosnek, kardamon. W postaci świeżej, jak i suszonej! Już jedna porcja dziennie poprawia odporność. Korzystnie jest również w tym okresie zwiększyć ilość probiotyków w diecie w postaci kefirów, maślanki, mleka świeżego (spożywczego). Obowiązkowo od września powinniśmy suplementować witaminę D, która ma również wpływ na odporność. Co robić? - w dzień zawodów lub treningów o bardzo wysokiej intensywności można pomyśleć o włączeniu do menu witamin poprawiających odporność: witaminy C, E, A. - w okresie zwiększonej zachorowalności (jesień-wiosna) należy wprowadzić do diety probiotyki (w formie lactobacillus acidophilus) oraz witaminę D - należy zwiększyć ilość warzyw, owoców i przypraw bogatych w antyoksydanty, do najbogatszych w te związki produktów należą: goździki, sorgo, oregano, rozmaryn, tymianek, cynamon, kurkuma, wanilia, pieprz syczuański, jagody Acai, dzika róża, pietruszka, bazylia, kakao, kminek, curry, pieprz, imbir (wymienione produkty są w kolejności według skali ORAC, mówiącej o zdolności antyoksydacyjnej). Immunostymulacja! Niektóre związki chemiczne znajdujące się w roślinach i produktach spożywczych mogą korzystnie oddziaływać na układ odpornościowy, zmniejszając ryzyko infekcji. Oprócz znanych czynników zwiększających odporność wymienionych w tabelce powyżej obecnie są prowadzone badania nad nowymi substancjami, które mogą mieć korzystne działanie. Zalicza się do nich: jeżówka, kurkumina i betaglukany znajdujące się w zbożach. Praktyczne wskazówki jak zminimalizować ryzyko infekcji: • Po ciężkim treningu lub meczu odpocznij 1-2 dni – zbyt dużo treningu, nie znaczy zawsze lepiej! • Unikaj bardzo długich sesji treningowych, nie trenuj dłużej niż 2 godziny w sesji, na przykład jeśli masz 3 godzinny trening – rozłóż go na dwie jednostki po 1,5 h • • Unikaj monotonni treningu, przeplataj treningi o różnej intensywności Po przerwie w treningu – stopniuj obciążenia • Dobrze się wyśpij! Minimum 8 godzin snu • Na odporność ma wpływ również higiena – myj ręce i zęby regularnie! • W trakcie długich i intensywnych sesji pij izotoniki – zmniejszają stan zapalny po treningu • Zapewnij odpowiednią ilość energii – układ odpornościowy jest bardzo wrażliwy na ujemny bilans energii oraz niedostateczną podaż białka • Rozważ zaszczepienie się! Zapytaj lekarza, ponieważ niektóre szczepionki mają skutki uboczne i wymagają 5-7 tygodni do momentu aż zaczną działać, nie szczep się w trakcie okresu startowego jeśli chcesz grać! 29 Składniki diety mające korzystny wpływ na odporność: Produkt Jak działa? Gdzie się znajduje? Witaminy A Bierze udział w odbieraniu bodźca w siatkówce oka, odpowiada za integralność błon komórkowych, prawidłowy stan skóry, włosów i paznokci Niedobór: zaburzenia widzenia, suchość skóry, trądzik, skłonności do biegunek E Najważniejszy antyutleniacz, ochrania czerwone krwinki przed niszczeniem Niedobór: rogowacenie skóry, gorsze gojenie się ran C Bierze udział w syntezie hormonów, ma działanie wzmacniające odporność, prawidłowa przebudowa kolagenu Niedobór: uszkodzenie naczyń krwionośnych, bolesność stawów i mięśni, obrzęki Antyoksydanty Mają działanie wstrzymujące utlenianie się różnych substancji w organizmie Niedobór przyspiesza starzenie komórek oraz może prowadzić do mutacji Probiotyki Zapobieganie zakażeniom, wzmacnia białe krwinki w walce z patogenami, łagodzi objawy nietolerancji laktozy, poprawia profil lipidowy Marchew, brokuł, jarmuż, szpinak, dynia, czerwone warzywa i owoce Orzechy, oleje (sojowy, kukurydziany, słonecznikowy, z orzechów), migdały, margaryna Acerola, czarna porzeczka, pietruszka, chili, owoce cytrusowe, papaja, kiwi Zioła świeże i suszone, owoce i warzywa, cynamon, aronia, fasola, czarna jagoda, borówka, żurawina Maślanka, kefir, mleko acidofilne, Minerały Żelazo Cynk Selen Miedź Mangan 30 Transportuje tlen do mięśni, bierze udział w mechanizmach odpornościowych Niedobór: anemia, zwiększona podatność na infekcje, obniżenie wydolności organizmu, sucha i blada skóra Składnik enzymów odpornościowych, działa jak antyoksydant Niedobór: opóźnia wzrost i gojenie się ran (i regeneracji), zwiększona podatność na infekcje Składnik enzymów odpornościowych (peroksydazy glutationowej), działa jak antyoksydant Niedobór: obniżona odporność Składnik enzymu odpornościowego (dysmutazy ponadtlenkowej) pomaga we wchłanianiu żelaza Niedobór: zaburzenia wchłaniania żelaza oraz obniżona odporność Prawidłowe funkcjonowanie komórki, Wątróbka, wątróbka gęsia!, jajka, pestki dyni, orzechy i nasiona, figi, rodzynki, kakao, suszone morele, pistacje, małże Ostrygi, wołowina, wątróbka, nabiał, zboża, szpinak, szparagi Wątróbka, podroby, mięso, ryby, owoce morza, zboża, orzechy Wątróbka, owoce morza, jaja, otręby, orzechy, nasiona roślin strączkowych, brokuł, banan, awokado, czekolada Nasiona strączkowe, zielone warzywa, banany, orzechy, herbata sporciaki.pl Co by było bez sportu? Pewnie byłbym gruby Piotr Kula POL17 Gdy myślałem nad tematem tego felietonu, doszedłem do wniosku, że marny ze mnie autorytet w dziedzinie wychowania dzieci przez sport. Swoich jeszcze nie mam, a niedawno sam byłem dzieckiem pchanym przez rodziców do żeglarstwa. I co mi to dało? Pomyślałem o wszystkich rzeczach, które udało mi się osiągnąć, z których jestem dumny, a których pewnie bez sportu bym nie zrobił. To, że byłem gruby i żeglarstwo uratowało mi zdrowie, mówiłem wielokrotnie. Jedna korzyść więc jest. Nauczyłem się wyznaczać i realizować cele - druga. Uodporniłem się na niepowodzenia i dziś patrzę na nie raczej jak na motory do podjęcia kolejnej próby niż jak na przeszkody, które mogą mnie zatrzymać w połowie drogi. To trzecia. Zacząłem spisywać korzyści, jakie odniosłem dzięki sportowi. Determinacja. Pewność siebie. Bycie zorganizowanym. Kontrola stresu. Zarządzanie czasem. Odpowiedzialność. Współpraca z innymi. Rozwiązywanie problemów. Otwartość na ludzi… to cechy, które rozwijają się w każdym sportowcu. Dodatkowo zobaczyłem trochę świata, nawet jeśli było to tylko przez szybę samochodu. Okazało się, że życie nie wszędzie jest poukładane tak jak w Biskupcu na Warmii, gdzie dorastałem. Różne kultury, różne historie, różne problemy. A w zasadzie odmienne podejścia do problemów. Bo Hiszpanie widzą rzeczy inaczej niż Skandynawowie. To wszystko są korzyści, 31 jakie odniosłem ze sportu. I jestem za to szalenie wdzięczny rodzicom, bo dali mi wszystko, czego potrzebowałem. Ja uczyłem się jak być sportowcem, a oni, jak być rodzicami sportowca. Myślę, że dalej wszyscy się uczymy. Nie jest to łatwe, ale jednego jestem pewien. Wszyscy jesteśmy przez to bardzo szczęśliwi. Wielokrotnie wspominam czasy, w których to chyba rodzice byli bardziej sportowcami niż ja. Ojciec woził brata i mnie na treningi i regaty. Organizował wszystko, zakwaterowanie, zgłoszenia, grupy treningowe. Wstyd się przyznać, ale czasem Mama mnie pakowała. Robiła jedzenie na drogę, pilnowała terminów, goniła do spania, bo musiałem być wypoczęty. W kuchni, zamiast mieć swobodę przyrządzania pysznych dań, musiała się potykać o suszący się żagiel. Wydawali na to wszystkie pieniądze jakie mieli. A i mój Ojciec Chrzestny nas w tym wspierał. Nie było też najmniejszej taryfy ulgowej w szkole. Miałem obowiązek zebrać od nauczycieli informacje, co przerobią pod moją nieobecność. Rankami uczyłem się sam na zgrupowaniach. A że w szkole czasem coś się opóźniało, byłem nieraz do przodu z materiałem. To dało niezłe efekty później na studiach... Tak, rodzice otworzyli przede mną drzwi REKLAMA 32 do niesamowitego życia. To nie jest proste życie, lecz z pewnością niezwykłe. Dochodzenie do mistrzostwa to ciężka praca, ale jestem szczęśliwy. Dali mi narzędzia do kształtowania życia tak jak chcę. Nie trzeba od razu projektować dziecka na mistrza. Nikt nie urodził się jeszcze z gotowym zestawem cech czempiona. Te nabywa się w procesie uczenia, a sport tylko go przyspiesza. Moi rodzice nie wiedzieli, co może mnie spotkać w sportowej przyszłości. Marzyli, żeby zobaczyć mnie kiedyś na pierwszym stopniu podium, ale nie mogli przecież tego założyć z góry. Otworzyli więc drzwi, pomogli mi na początku drogi i wciąż mnie wspierają. Otwórzcie swoim dzieciom drzwi, kto wie, może im się spodoba i będziecie musieli kupić gablotę na sportowe trofea? PS. Może powstać obawa, że sportowiec traci względem rówieśników w różnych dziedzinach prywatnego życia. Pewnie nieraz tak bywa, ale zyskujemy w tym czasie kompetencje niedostępne dla innych. Autor jest wielokrotnym mistrzem Polski w żeglarskiej klasie Finn. Reprezentował Polskę podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie.