USA - BOGIEM

Transkrypt

USA - BOGIEM
ZbigniewDmochowski
USA - BOGIEM
Mówi się wokół, że religia przeżyła proroków jej zachodu. Z doświadczenia wiadomo jednak
także, że między Północną Ameryką i Zachodnią Europą są wyraźne różnice. Jeżeli jednak
prześledzimy wszystkie teorie naukowo-socjalne, które od dawna stanowią fundament
ogólnego świata wyobrażeń, gdy orientujemy się na słowa kluczowe, jak modernizacja i
sekularyzacja, to rozwoje w nowoczesnych społeczeństwach typu zachodniego nie powinny
przebiegać różnie. Właśnie to jest przypadek, że w Europie religia prawie całkowicie
odpokutowała swoje kulturalne znaczenie, czego nie można odnieść do Ameryki. Jest to
faktem, ale wyjaśnienia biegną zwykle ku wypowiedzi, że Amerykanie są tacy sami. Ale to
nie Amerykanie są inni, lecz Ameryka jest inna. W historycznym starym mieście europejskich
wielkich miast znajduje się na ogół pamiątkowy główny kościół, na którego wieżę można się
wspiąć, aby móc oglądać wieżowce mieszkalne zbudowane na obrzeżach miasta. W centrum
amerykańskich wielkich miast można pojechać na platformę widokową wysokościowca
stowarzyszenia ubezpieczeniowego i zobaczyć w okrąg wieże kościołów. Przy tym często
wewnętrzny pierścień odróżnia się od zewnętrznego. W wewnętrznym pierścieniu znajdują
się dowody napływu, a zatem na ich kościołach rozpoznawane są etniczne części z ostatniego
trzydziestolecia XIX wieku. Dla orientacji można posłużyć się zasadą: dużo fasad odpowiada
katolickiemu i im więcej tego tym bardziej wschodnioeuropejskiemu, a zatem na przykład:
włoskiemu, słowackiemu, polskiemu lub litewskiemu. Tak wygląda w dużych miastach. W
centrum amerykańskich małych miast panuje surowość, w znaczeniu ascetycznym, jak też w
znaczeniu braku alkoholu, co oznacza nieobecność katolików. Widoczny porządek jest
jednym z na zewnątrz zanikających klasyfikacji statusu wewnątrzprotestanckiego. a zatem na
przykład: episkopalianów, prezbiterów, metodystów, czy baptystów. Ale wróćmy do
wielkiego miasta. Widzi się z wieżowca drugi zewnętrzny pierścień, w którym domy i wieże
kościelne są bardziej wydzielone, ale też zdecydowanie niższe i o podobnym kształcie. Tu jak w amerykańskim społeczeństwie w ogóle - rozszerzyła się biała warstwa średnia, jak
dywan glonów. Z warstwą średnią jest tak, jak z wybitnie uzdolnionymi - każdy chciałby w
niej się znaleźć. Ale z obiektywnych kryteriów wynika, że ta warstwa średnia zawsze rośnie
dalej. Z tego wynikają dwa problemy:
Po pierwsze, religia wiąże się z interesem warstwy średniej i rośnie razem z nią.
Po drugie, w słabo wykształconych społecznościach, szczególnie gdy panuje etniczny i
kulturalny pluralizm, religie stają się najważniejszymi wehikułami socjalnego posiadania i
socjalnego uwierzytelnienia. Dla amerykańskiego społeczeństwa jest to szczególnie istotne.
Słowo kluczowe „socjalne uwierzytelnienie” można rozumieć w odniesieniu do anegdoty
Maxa Webera, jako, że pacjent lekarzowi przed rozpoczęciem badań przedstawił sprawę jego
przynależności do miejscowej społeczności religijnej jako dowód jego zdolności do opłacenia
i chęci opłacenia za usługę lekarską. Dużo wcześniej firma kart kredytowych, która określała
siebie jako amerykańską, werbowała klientów przy pomocy sloganu „ płaci się twoim dobrym
imieniem”. Mieszkaniec tego małego miasteczka robił właśnie to samo. Do tego nadaje się nie
każda religia. Musi ona być takich kościołów protestanckich, przy których założenie
przynależności gwarantuje nienaganne prowadzenie się w życiu. Ważniejsze od tej
wiarygodności kredytowej jest naturalnie socjalna akredytacja w ogólnym znaczeniu. Dlatego
też religie te były tylko takie, przy których występował nacisk dopasowania, gdyż
amerykańska kultura zazwyczaj była wyćwiczona na materiale nowoprzyjmowanych. Religia
była jedyną specyfiką, którą Amerykanin nie mógł odsunąć. Panował silny socjalny nacisk
przeciw etnicznym uprzedzeniom i religijnym przyporządkowaniu. Etnicznie zdefiniowaną
identyczność i solidarność żydowską określano jako nieamerykańskie. Jednocześnie synagogi
wyglądają jak kościoły, a ortodoksyjne, konserwatywne i reformowane grupy cząstkowe
organizują się jak zgromadzenia protestanckie. To doprowadziło do wewnętrznej żydowskiej
dyskusji z zapytaniem, czy z tego powodu amerykańskie normy kulturalne ze zrozumiałą
hucpą nie stały się przydatne do porzucenia judaizmu albo czy można to przypisać
amerykańskiemu przeobrażaniu innych religii.
Amerykańscy demoskopowie stawiają, od czasu powstania tego rzemiosła, to znaczy od
końca lat trzydziestych, co roku określone pytania. Także te, czy nadal należy się do
wspólnoty religijnej, w której się urodziło. Te liczby są istotne ze względu na wyjaśnienie,
gdyż one pozwalają odczytywać to jako informację w amerykańskiej kulturze, dotyczącą
życiowych oczekiwań różnych religijnych i światopoglądowych pozycji. Judaizm i katolicyzm
pokazują oczekiwaną stabilność. Przy minimalnych wahaniach Zydzi z 89% i katolicy z 86%
dają zawsze znowu informację, że należą do religii ojców. Liczby te dla protestantyzmu
wykazują przeskoki. Dotyczy to specjalnie ostatnich dziesięciu lat. Jest to właśnie
niezrozumiałe, gdyż większość tych niewiernych protestantów pozostaje w rodzinie. Opuścili
oni protestancka denominację (właśnie najczęściej tak zwaną liberalną) i włączyli się do innej
(najczęściej konserwatywnej). Ten niestabilny stan, w którym amerykańscy rodzice mogą
przenosić swoje dzieci, jest znamieniem braku wiary. Udział stanów odpowiedzialności waha
się w przedziale 9-20 %, przy których fale rozwoju są wyraźne. Teraz są one 18%, ale
świadczy to, że około 1/5 potomków wolnomyślicieli jest niepewna.
A więc amerykańska kultura ułaskawia i premiuje religijną przynależność. To dotyczy
wszystkich nowoczesnych społeczności, o ile one przynoszą ze sobą taki proces
indywidualizacji i pluralizacji, który zabezpiecza przed wojną kulturową i prowadzi do
odpaństwowienia religii. Religia w Ameryce wykazuje każdorazowo dużą stabilność. Ona nie
będzie wchodzić w rachubę przez modernizację społeczności, ale będzie wspierana i
odpowiada także w przekroju za socjalno-statystyczne cechy tej społeczności. Gdy dojdzie do
tych odchyleń, to tylko w górę. Inaczej niż w Europie jest w ławkach kościołów, nie tylko
tych ludzi najstarszych, kobiet, biedniejszych, żyjących w mniejszych gminach, o niższym
wykształceniu jest przeważająca liczba. Przy 80% ludności, które przy amerykańskich
warunkach wolności należy do wspólnot religijnych, połowa regularnie uczęszcza do
kościołów. Wśród tej ostatniej części trochę więcej jest białych, trochę więcej absolwentów
uczelni i więcej o średnich i wyższych dochodach.
Tyle jeśli chodzi o opis sytuacji. Teraz przejdźmy od tego do amerykańskiej specyfiki, którą
można przedstawić poprzez omówienie ogólnych tendencji.
Po pierwsze: Jest to jakby podstawowy nurt amerykańskiej historii religii, tendencje
rozwojowe, w tym wiele pojedynczych ruchów reformatorskich, często niewidocznych. Jest to
tak nie dlatego, że Amerykanie są specyficznym narodkiem, ale dlatego, że w
chrześcijaństwie przedstawione działania są swobodnie pofałdowane. Problem powinno się
każdorazowo opisać jako gotowy w Ameryce poprzez dominujące nowoczesne zrozumienie
religijne. Ale historia przebiega nie według kursu książki - także nie według Hegla - i stąd
potrzebna jest druga teza do rozszerzenia pierwszej.
Po drugie zatem: Przy tym są różnice w zależności od tego, na jakie specyficzne tradycje,
przede wszystkim na jakie instytucjonalne formy tego nowoczesnego religijnego
uświadamiania się natrafia, gdyż zmienia się nie tylko je, ale także dopasowuje się do nich.
Do pierwszej tezy: Podstawowy dla Amerykanów, wielki trend opiera się na religijnym
indywidualizmie, na który się wszyscy składają. Religijna indywidualizacja zdobywa to, że
kompetencja do oceny religijnych kwalifikacji przechodzi na pojedynczą osobę. To nastąpiło
już z purytaninami Nowej Anglii, gdy próbowali oni narzucić reżym, który mógł zabezpieczyć
czystość wiary i jedność gminy. Przy tym jednak ustanowili oni miejskie i obywatelskie prawa
zależne od przynależności do gminy świętych. Stworzone zostały podstawy politycznej
kultury, w której każdy polityczny ruch ubierany był w religijną terminologię, lecz
wytworzyły także masywny interes dla ułatwienia wejścia do gminy, pewien nacisk, któremu
one ostatecznie musiały ulec. Pierwszą stacją na tej drodze był tak zwany „Half way Convenant”, który jak mówi nazwa zaofiarowywał grzesznikom na połowie drogi chrzest i
przynależność, ale bez udziału w komunii. To dopuszczenie poruszało zawsze dalsze grupy o
wątpliwej kwalifikacji, ale zarazem dołączały do nich inne w nowych ekskluzywnych
gminach.
W tej grze zmian między liberalizacją, skatalogowaną religią i rewolucją przeciw tej
liberalizacji powstała tak zwana automatyka pluralizmu. Nadchodzące ruchy budzenia się w
XVIII i XIX stuleciu umieściły wtedy wiarę i wiedzę przeciw doktrynie i podświadomości,
przemieściły zatem ciężar dalej od kontrolowanego przez wspólnotę prowadzenia życia do
subiektywności przeżywania religijnego, które powstaje przy innych, przez to każdy może się
na to powoływać. W ten sposób sklasyfikowano we wspólnocie poprzez demokratyzację
szans na świętość wszystkich protestanckich Amerykanów. Status klasyfikacji i wyboru
przeszedł na
wszystkich protestantów i przez to na wszystkich Amerykanów i przy tym pozostał przez
prawie całe stulecie aż do szoku wędrówek, a zatem do chwili, gdy powstał problem, jak
można otrzymać z Irlandczyków Amerykanów i z katolików chrześcijan.
Przy rozwoju amerykańskiego protestantyzmu w dwóch stuleciach od wymuszonej
liberalizacji do szczytu wędrówek, powstały przede wszystkim dwa problemy.
Po pierwsze powstanie niezaplanowanej, ale mimo to pełnej dynamiki nowej formy
organizacyjnej i po drugie wytworzenie amerykańskiego rozumienia religii i kościoła.
Zbudował się wewnątrzprotestancki pluralizm, który sięga od niby form strukturalnych
entuzjastycznej religijności sektowej do liturgicznych form kościelnych.
Indywidualizacja stwarza podstawy dla woluntaryzmu, a więc do dowolnie wybranego
religijnego samookreślenia, a to prowadzi znowu do organizacyjnego pluralizmu. W ten
sposób powstaje z dogmatycznie prawie zdefiniowanej większości rynek religijnych i
socjalnych obciążeń usługowych, który prowadzi do socjalnej integracji. W inkluzywnej
kulturze, w której jest ważne do tego należeć, dla którego nie wiele znaczy dogmatyczna
koherencja. W takiej kulturze jest łatwo przemieszczać się od jednej wspólnoty religijnej do
drugiej, gdy przy tym pozostaje się w bliżej nie zdefiniowanych ramach i takiej możliwości od
tak zwanego „churchswitching”, mają 35% jej wykorzystania, którzy aktualnie są określani
jako protestanci. Jest ten własny kościół za liberalny, za konserwatywny, za pozbawiony
fantazji, to można przechodzić, zamiast zaraz z niego wychodzić.
Spojrzenie wokół z platformy widokowej wieżowca pokazuje religijnie przyjazną kulturę, w
której religia nie powstała przy przeciwstawianiu się wymianie socjalnej, lecz wcześniej rosła
z rozwojem społeczeństwa. Ale chociaż przy tym o religii w ogóle, o religii jako takiej była
mowa, powstawało jednak wiele powodów, że nie wszystkie religie w danym czasie tak samo
dobrze harmonizowały się z tą kulturą. Odpowiednio najpierw są dointegrowane i
dointegrowane, a zatem stąd do tej kultury dołączone, ale również polegające jej
oddziaływaniu, czyli będą amerykanizowane. Następnie powinno się jeszcze trochę
dokładniej przyjrzeć. Przy tym jest jasne, że różnicujący historycy i systematycy dokonując
przeglądu w wersji „readers - digest” powinni opanować czas i mieć cierpliwość. Zamiast
tego muszą być porównane z grubsza podstawowe fazy historii chrześcijańskiej religii, aby
następnie całkowicie różne drogi od protestantyzmu i katolicyzmu oświetlić amerykańskim
rozumieniem religii.
To jest naturalnie smutne, gdyż idąc dalej dojdziemy do historii misji indiańskiej XVI i XVII
stulecia. Szczególnie z działalności misyjnej hiszpańskiej na południu obecnego USA nic nie
pozostało poza nazwami miejscowości: St. Augustine na Florydzie lub nazwa całego
półwyspu, który został po raz pierwszy zaobserwowany przez marynarzy pewnej jesiennej
niedzieli i zostało to zapisane jako „ pasene florida” w księdze okrętowej.
Znacznie bogatsza była już obecność francuska w Ohio i obszarze wielkich jezior. Znowu
znikły nazwy niektórych miejscowości. Z Fortu Duquesne zrobiło się Detroit, ale pozostało
nazwisko pierwszego komendanta, pana de Cadillac, związanego z Detroit.
Francuscy jezuici, ubrani na czarno, jak mówili Indianie, pozostawili jak wszędzie ślady ich
metodycznej działalności. Ich relacje, uporządkowane relacje, kierowane do Generała w
Rzymie, są najważniejszym źródłem dla wczesnej historii Srodkowego Zachodu. Jezuici nie
mogli jednak wypracować długowiecznych struktur kościelnych, gdyż do siedmioletniej
wojny, którą Amerykanie określają jako „wojnę francuską i indiańską” doszła wojna
imperialna Anglii i Francji, także na terenie Ameryki. Indianie traktując je jako wojny
imperialne jednocześnie szukali przy tym silniejszych powiązań dla nich i silniejszego boga.
Irokezi prowadzili ich wojnę niszczącą przeciw Huronom, ale wkrótce mogli oni zawiadomić
Anglików, że zabili 10 tysięcy papistów.
Wraz z podpisanym pokojem w Paryżu nastąpiło wycofanie się Francji z Nowego Swiata (i
początku francuskich problemów z Ameryką), zaczęło się bardzo długie protestanckie XIX
stulecie, które sięga od roku 1763 do roku 1914. Przy tym umocniły się wtedy struktury, które
wytworzyły się wzdłuż obszaru atlantyckiego.
Do amerykańskiej rewolucji utrzymano w 13 koloniach zasadę, że jedność religijna była
przedstawiana jako jedność polityczna(tzw. cuius regio...). Ta zasada przekazana została do
kolonii jako system angielski religijnego establishmentu. Na przykład Kościół Kongregacyjny
w Nowej Anglii, Kościół Angielski w Wirginii i dalej na południe, dwa razy były
legalizowane. Tylko ten kto przynależał do tego kościoła, miał dostęp do publicznych
urzędów. Natomiast gdy ktoś nie obejmował takiego urzędu, musiał przez swoje podatki
podtrzymywać urzędowy Kościół. W tym czasie rozwinął się on, lecz bezpośrednio w Nowej
Anglii, gdzie tak zwani Purytanie szczególnie chcieli zachować religijną jedność, taki nie
uprawomocniony pluralizm, o którym właśnie była mowa.
Po rewolucji znikły regionalne monopole, mimo że pozostawały jeszcze długo w niektórych
państwach. Poza tym zmieniły się stosunki sił. Anglikanie, Kościół Angielski i Schronisko
Lojalistów stracili masę swych członków. Zapobiegło to zmianie nazwy Kościoła
Episkopalnego Ameryki. Odwrotny skutek osiągnęli Metodyści, a przede wszystkim Baptyści
podczas dwukrotnej zmiany struktur. Posłużyły one nie tylko jako hasła rewolucji, ale
pomogły także przy poszerzeniu terytorium kraju w bezstrukturalnym zachodzie. Przy tym
miało to tę zaletę, że znalazło się miejsce dla przedstawicielstwa świeckich oraz aktywnej roli
kobiet w szkołach niedzielnych przy tej demokratyzowanej, słabo zinstytucjonalizowanej
strukturze.
Przez to ustalono założenia dla długiego kulturalnego przewodnictwa różnego rodzaju gier
amerykańsko-ewangelickiego protestantyzmu, to znaczy, że nie mówi się tylko o religii w
Ameryce, ale o amerykańskiej religii, która rozwinęła się nie obok, ale przeciw religijnemu
pluralizmowi i indywidualnemu wyborowi.
Ten ewangelicki amerykański protestantyzm rozwinął zaraz religijny styl, który odróżniał się
coraz wyraźniej od innych pietystycznych ruchów i przy tym określał cały polityczny i
kulturalny potencjał religijnego indywidualizmu.
Gdy kontrola nad nimi ustaje, gdy one nie zależą od kościelnej hierarchii lub od co najmniej
ukształtowanej wspólnoty, ale tylko od rozumu pryncypialnie odpowiednio kwalifikowanego,
które mają w ręku i życiu daje się nowy kierunek, wtedy działanie kierunkowe
antyautorytarne,,tak samo odczyta, jak dotąd tylko religijnie akcentowany populizm. Chodzi
tu o deklarację niezależności danego osobnika. Rewiwalizm - odnowienie, odwrócić i
rozpocząć nowe życie - i wierzyć w to, że może być to dokonane każdorazowo, aby starego
Adama i własną historię z takim nowym początkiem przeżyć, co będzie prowadziło nie tylko
do entuzjastycznego religijnego stylu, ale także do leit - motywu kultury amerykańskiej.
Ewangelicki protestantyzm skierowuje się ku rewolucji, co nie oznacza oddzielenia państwa i
kościoła jako prywatyzacji religii, lecz że wspólnota tak, jak jednostka powinna zmieniać
ukierunkowanie i regenerować się. Takie przedstawienie wspólnoty jako chrześcijańskiego
ruchu, który się stale poprawia i dalej rozwija było panujące i przetrwało przez jedno stulecie,
aż nie zostało zastąpione przez darwinizm, historyczną krytykę biblii i kombinowane
działanie przemieszczeń i przenoszenia się do miast, co wstrząsnęło strukturami i nawiązując
do tego, co się stało w Scopes Trial, w tak zwanym „ małpim procesie” w Tennessee, przeżyło
dramatyczną kulturalną klęskę. Od tego czasu określa się ten ewangelicki protestantyzm jako
religię większości z istnieniem mniejszości i przy tym defensywnym stwierdzeniu trwał do
momentu, gdy ten konserwatyzm protestancki od lat 1970-tych powrócił i znowu zaistniał
religijnie, kulturalnie i politycznie.
Katolicy wbrew temu opanowali w międzyczasie religię mniejszości (potrzebowali na to 100
lat) wierząc jednocześnie w większość.
Przyglądając się poprzez epizody, jak Maryland Grafa Baltimore i francuskich uciekinierów
rewolucyjnych jak Sulpicianerów, rozpoczęła się historia z pierwszą wielka falą emigracyjną
lat 1850-tych, która dostarczyła coraz większą liczbę katolików stanowiących znaczącą
odtrutkę przed amerykanizacja.
Przybysze widzieli siebie bardziej jako przechodzących przez kraj przejściowy ze względu na
język i religię. Sycylijczyk, który jeszcze nieco słyszał o Garibaldim lub Cavour i którego
dialekt mógł być także niezrozumiały, znalazł się w nowym świecie jako Włoch między
Włochami, którzy organizowali się wokół parafii.
W drugiej i trzeciej generacji konfesja stawała się wyraźnie mocniejsza niż etniczna
przynależność, gdy syn nie miał już żadnej włoskiej narzeczony. W ten sposób powstało
pocieszenie, gdy narzeczona była Polką, a więc katoliczką, a ojciec pracował u Forda, należał
do związku zawodowego, wybierał demokratów i miał staroeuropejskie pojęcie o roli męża i
głowy rodziny.
Kościół korzystał zatem z lojalności tych emigrantów, którzy u siebie prawdopodobnie nie
byli gorliwymi uczestnikami kościoła, a nowa bliskość kościołów poparta została wyraźnie
przez antykatolicką wojnę kulturową, którą organizowały grupy protestanckich aktywistów w
połowie XIX wieku. Protestanci znaleźli w propagandzie antykatolickiej element wspólnoty, a
katolicy przenieśli swoją lojalność od grupy etnicznego pochodzenia do najbliższej
ogólniejszej i abstrakcyjniejszej identyczności socjalnej, właśnie do solidarnej wspólnoty
katolickiej. Poza tym uczyli się oni tak, jak Zydzi, wykorzystywać religię jako wehikuł
socjalnych, ekonomicznych i politycznych interesów.
Próba zakwalifikowania określonych religii jako nieamerykańskich nie mogła się powieść
mimo wątpliwości prominentnych teologów i innych intelektualistów i dlatego żydowscy i
katoliccy przybysze mogli wykorzystywać pojęcie Ameryki, gdyż przypominali sobie, że nic
nie jest bardziej amerykańskie niż religia jako taka. I tak jest zawsze z Ameryką. Przeciw jej
ograniczeniom można się powołać na jej pryncypia. Religia była tolerowaną osobliwością
przybyszy. Najbardziej rozjuszeni amerykanizatorzy nie żądali od nich oddania tego spadku.
Ale co to oznaczało, zatrzymać własną religię i dalej ja rozprzestrzeniać. To był przedmiot
wielkich kontrowersji, które powstały na końcu XIX wieku w katolickim gecie. Powstał ten
problem choćby przy sporze o własne szkolnictwo, czy przy dyskusjach nad reprezentacją
amerykańska katolicyzmu, które rozpoczęły się przy konfliktach językowych i które
doprowadziły do tak zwanego wielkiego kryzysu, dotyczącego pytania o amerykanizm.
Chodziło o pytanie, jak powinno się być Amerykaninem i jednocześnie pozostać katolikiem
lub jak powinno się być katolikiem, aby przy tym być ocenianym jako dobry Amerykanin.
Przy tym widać było jasno fronty i droga pośrednia nie wchodziła w rachubę.
Irlandczycy, którym Anglicy przekazali język angielski i upolityczniony kler optowali za
przyśpieszoną integracją i przeciw własnym katolickim szkołom. Inni, przede wszystkim
Polacy i Niemcy obawiali się, ze przybysze stracą wraz z ich własnym językiem także wiarę i
bronili własnego szkolnictwa. Na końcu okazywało się, że katolickie szkoły stanowiły nie
tylko schron, ale także motor rozwoju i integracji. Tak zwana dyskusja o amerykanizmie
doprowadziła do tego, że katolicy, którzy dotąd byli kulturalnymi zagranicznikami, włączyli
się do intelektualnej dyskusji o charakterze Ameryki.
Od Fryderyka Jaksona Turnera w latach 1890-tych jego epoki, który opublikował
opracowanie, w którym ze względu na zamkniętą ukierunkowaną na zachód politykę USA,
pytał, co ma teraz powstać z Ameryki, czy ma utracić swoją specyfikę, czy podążać za starą
Europa, cała debata amerykańska obracała się wokół tych problemów. Katolicy z powodu
wewnętrznej dyskusji w pełni i całkowicie włączyli się z pytaniem, czy Ameryka stanowi
wyjątek z europejskiego rozwoju, czy też tylko składnik starej Europy. W ten sposób katolicy
weszli wyraźnie do środka Ameryki. Do tego pomogły także obie wojny światowe.
Do początku pierwszej wojny światowej żyło w USA 15 milionów katolików, co stanowiło
17% wszystkich mieszkańców, ale stanowili oni więcej niż 1/5 żołnierzy. To znaczy, że około
3 miliony młodych protestanckich żołnierzy szkoliło milion katolików w tymże wieku jako
normalnych chłopców - „zwykłych chłopców”. To samo powtórzyło się w drugiej wojnie
światowej z tą różnicą, że w tej wojnie katolicy dodatkowo występowali w nadmiarze w
rangach oficerskich. Wyjaśnienie tego leży w ich kolektywnej historii rozwoju. Mieli oni
profity z dobrego szkolnictwa, ale często brakowało im nadal pieniędzy na dalsze studia.
W ten sposób powstał system tak zwany GI - Bill po drugiej wojnie światowej, który
zapewniał weteranom wojennym bezpłatne studia wyższe i bezodsetkowe pożyczki bankowe,
co spowodowało, że tysiące młodych katolików katapultowało się w końcu do stanu średniego
i do willi jednorodzinnych na przedmieściach miast amerykańskich. Od dłuższego czasu
rośnie udział mieszkańców typu „ jeszcze - jeszcze” w ogólnej masie, co znaczy, że
procentowo liczba ta zbliżyła się do (29-30) %, a liczba absolutna leży aktualnie w pobliżu 68
milionów.
W ten sposób wzrost Ameryki przedstawia się na zewnątrz zupełnie inaczej niż wzrost starej
Europy w rozumieniu ekonomicznym i demograficznym. Dlatego Economist na stronie
tytułowej jednoznacznie pokazuje ciężarną statuę wolności.
Katolicy są przy tym rzucająco się w oczy nadzintegrowani. Odchylając się „do góry” w
stosunku do przeciętnej, gdy 80% Amerykanów należy do religijnej wspólnoty, tak jeszcze raz
katolicy intensywniej są zastępowani w stosunku do obu grup porównawczych przy wyższych
dochodach, przy ukończonych studiach wyższych itp. Ciągle jeszcze mają więcej dzieci, a
zatem statystycznie są młodsi. Wreszcie pewna znikoma większość katolików po raz pierwszy
określiła się jako republikanie. Ale co robi teraz specyficzne zrozumienie religii tego
amerykańskiego stanu średniego, który przy warunkach wolności wyboru i konkurencji oraz
gdy powstały oddzielne drogi do protestantyzmu, jak i katolicyzmu (i poprzednio także do
judaizmu). Ale przede wszystkim są dwie cechy, które wszędzie są obserwowane. Po
pierwsze występuje zorientowanie bardziej na ten świat niż na tamten świat, co przesuwa
akcent od samouświęcenia na rozwiązywanie problemów, przy tym nie jest jasne czy chodzi o
indywidualne przejście przez życie, czy też o spoistość społeczeństwa. To sięga od
programów psychicznej higieny, jak „spokój umysłu” do aktywności socjalno-moralnej i
politycznej, która stale poszukuje nowych celów. Pomiędzy leży program cywilnej religii,
który ponieważ jest pomyślany razem z poszukiwaniem wspólnego mianownika, pozostaje
możliwie blisko. Takie cywilno-religijne podwyższenie republiki i jej fundamentów
zachodnich sięga od Waszyngtonu do Clintona i Busha, uwidocznione jest na monetach i
banknotach i jest ono specjalnie jasne (lub ze względu na specjalnie jasne przyczyny niejasne). Sformułował je Eisenhauer, który powiedział: “nasza demokracja potrzebuje
religii” i który zaraz dodał: “nie troszczę się jaka ona jest”. Ale nie było jemu tak obojętnie.
Nie oczekiwał on żadnych świętych krów od Białego Domu, ale on wiedział, jaki
socjologiczny bestseller w tamtym czasie był zawarty już w samym tytule „ protestant katolik - żyd”. A teraz uwagi do pierwszej cechy amerykańskiej religii: rozwiązywanie
problemów zamiast duchowości aż do rozróżnienia między wysokim szacunkiem dla
światowego kleru i niezrozumieniem dla kontemplacyjnych zakonów.
Druga specyfika wynika bezpośrednio z tej pierwszej: pewna antyintelektualność. Teologie
były dotąd stale importowane. Gdyby występowali kreatywni amerykańscy teolodzy, pisze
teolog harvardski Langdon Gilkey, byliby to etycy. A indywidualizm, pragmatyzm i
antyintelektualizm związane są do pewnego stopnia z nieufnością do instytucji. Dziś staje się
widoczne to zindywidualizowane i pragmatyczne zrozumienie także i przy katolikach.
Religia realizuje się bardziej przez nauki, które ona objawia niż przez służbę, którą ona pełni.
Szanuje się religię, ale nie teologię, nadaje się ton społeczeństwu i z trudem współpracuje się
z kościołem. Oczekuje się, że biskupi zajmą stanowisko wobec ważnych pytań i irytuje się,
gdy oni nie pouczają tylko polityków, ale żądania kierują na własne prowadzenie życia. Tu
byłoby miejsce na różnoraką krytykę.
Ale zawróćmy. Po pierwsze, gdyż wszystkie osobliwości dotyczące amerykańskiej religii były
opisywane przez amerykańskich autorów w sposób także satyryczny. Po drugie, gdyż bardziej
komicznie zachowują się urzędujący niemieccy pedagodzy religijni i zwierzchnicy rad
kościoła, którzy narzekają na nieporządek w istocie amerykańskich sekt. Działają oni jak
bezzębni starcy, którzy boją się próchnicy.
Inaczej mówiąc ten problem żywej religijnej sceny, na której jest obserwowana także
niesolidność, w starej Europie już rzeczywiście nie ma miejsca.
W Ameryce przeciwnie, nie ma żadnych kościołów narodowych, są natomiast kościoły
ludowe, przy czym kościoły nie mają żadnego statusu publiczno-prawnego, ale mają
publiczną wagę.
Na podstawie artykułu prof. Michaela Zollera Gottes eigenes Land Die Tagespost, 15 luty
2003r., nr. 19
Wnioski:
1. USA mają kulturę impregnowaną na religię i wytworzyli własne formy religijne. Kto tego
nie widzi lub nie chce widzieć, ten z tego powodu nie rozumie Stanów Zjednoczonych.
2. W Ameryce religia popiera modernizację społeczeństwa.
3. Status zakwalifikowania i wybrania góruje nad wszystkimi Amerykanami.
4. Wiara należy do prywatnego zakresu określania niezależności i do kulturalnego leitmotywu.
5. Przeciw ograniczeniu można się powoływać na pryncypia.