Dwaj jak jeden brat mniejszy

Transkrypt

Dwaj jak jeden brat mniejszy
nr 27
2015
B I U L E T Y N I N F O R M A C YJ N Y S E K R E TA R I AT U M I S YJ N E G O F R A N C I S Z K A N Ó W ( OFMConv ) W K R A K O W I E
Fot. Katarzyna Gorgoń
Dwaj jak jeden brat
mniejszy
Z o. Jarosławem Wysoczańskim
rozmawia
Agnieszka Kozłowska
Pięćdziesiąta rocznica dekretu soborowego Ad Gentes zaprasza nas do powtórnego przeczytania i rozważenia tego dokumentu, który spowodował mocny
impuls misyjny w instytutach życia konsekrowanego. We wspólnotach kontemplacyjnych na nowo zajaśniała postać św. Teresy
od Dzieciątka Jezus – patronki
misji, jako inspiratorki głębokiego powiązania życia kontemplacyjnego z misją. Dla wielu czynnych zgromadzeń zakonnych
pragnienie misyjne, które wypłynęło z Soboru Watykańskiego II
zaczęło się realizować jako niezwykłe otwarcie na misje ad gentes, często prowadzące do przyjmowania braci i sióstr pochodzących z terenów i kultur napotkanych w czasie ewangelizacji,
dzięki czemu dzisiaj można mówić o powszechnej interkulturalności w życiu konsekrowanym.
(z „Orędzia Papieża Franciszka na
Światowy Dzień Misyjny 2015 r.”)
Fot. Archiwum
Misje w życiu
konsekrowanym
Wspólnota pierwszych braci w Pariacoto: od lewej o. Jarosław, o. Michał i o. Zbigniew
„Kiedy patrzę na Zbyszka i Michała to są dla mnie jak jeden święty franciszkanin.”
– wspomina o. Jarosław Wysoczański, który pracował w Pariacoto razem z męczennikami o. Zbigniewem Strzałkowskim i o. Michałem Tomaszkiem.
Jak żyje się ze świado­
mością, że ma się bliskich
przyjaciół w niebie?
Po decyzji papieża
Franciszka, dotyczącej beatyfikacji Michała i Zbigniewa, postanowiłem sobie, że teraz trzeba popatrzeć na ich śmierć z innej
perspektywy. Zastanowić
się, jaką tajemnicę przez to
męczeństwo chce nam pokazać Pan Bóg... Z jednej
strony jest to praca umysłu,
która wymaga, aby uporządkować sobie wszystkie
dotychczasowe wydarzenia, a z drugiej trzeba przyjąć i zaakceptować to sercem. Dla mnie to również
wyzwanie, aby być narzędziem prawdy głoszącej, że
krew męczenników jest
posiewem chrześcijan. Staram się przypomnieć teraz
pewne fakty z życia Michała i Zbigniewa, żeby odczytać, co było ich inspiracją.
Proszę o nich coś wię­
cej opowiedzieć, o ich
życiu, o tym, jacy byli.
Zbyszek miał w chwili
śmierci 33 lata. Był bardzo odpowiedzialny.
cd. na str. 4
ð
„Ludzie myśleli, że to koniec świata”
o.
Szymon Chapiński, Agnieszka Kozłowska
Fot. Archiwum
Czas, w którym męczennicy franciszkańscy pracowali w Peru był bardzo niespokojny. Działania terrorystów planujących atak
na Kościół nie były przypadkowe. Atmosferę tych dni wspomina o. Szymon Chapiński – misjonarz pracujący wówczas w Limie.
Pogrzeb Męczenników w Pariacoto
Kiedy zamordowano naszych franciszkańskich misjonarzy w 1991 roku, w Peru już od jedenastu lat trwała wojna
domowa. Terroryści-maoiści (sami o sobie mówili Ludowe
Wojsko Partyzanckie), realizowali tzw. wojnę ludową zmierzającą do przeprowadzenia rewolucji komunistycznej. Wielu wojowników czuło już znużenie trwającą tak długo walką.
Sam przywódca rewolucji odczuwał frustrację i przynaglenie, że powinien wreszcie dojść do władzy. Dlatego też Komitet Centralny Komunistycznej Partii Peru ogłosił, że w tej
chwili – zgodnie z nauką o rewolucji Mao Tse Tunga – osiągnął tzw. równowagę strategiczną, w której siły rewolucji
zrównoważyły siły reakcji (rządowe). Tym samym chcieli
zakomunikować, że dojrzeli do przeprowadzenia ataku generalnego. Zaczęli więc szukać obiektu zamachu, który
mógłby dać im upragniony rozgłos. Wybór padł na Kościół
w Peru, a dokładniej diecezję Chimbote.
Zamachy na Kościół
Na dwa tygodnie przed tragicznymi wydarzeniami w Pariacoto senderyści zaatakowali księdza misjonarza pochodzącego z Hiszpanii, ale zamach się nie udał, ponieważ miejscowi ludzie zdołali obronić duchownego. Terroryści zosta-
2
wili go ciężko rannego, jednak kula nie uszkodziła żadnej
istotnej tętnicy i misjonarz przeżył. Członkowie „Świetlistego Szlaku” napisali w swojej prasie, że uderzenie w Kościół
miało być potwierdzeniem, że wojska rewolucyjne mogą już
przejąć władzę. Taki atak daje rozgłos w prasie. W różnych
miejscach okolicy pojawiały się nawet hasła: „Niech żyje Ludowa Republika Peru” lub „Karabinem po władzę”.
Okoliczności męczeństwa
9 sierpnia 1991, gdy rewolucjoniści przyszli do Pariacoto, szukali również władz cywilnych. Ponieważ alcalde
(wójt) miasteczka nadal sprawował władzę i miał oparcie
w ojcach franciszkanach, jego również ujęto i pod zarzutem
malwersacji skazano na śmierć. Szukano też innych, ale nie
było tam nikogo uzbrojonego. Gdy ujęto misjonarzy, zmuszano ludzi z wioski, by brali udział w ich osądzie, ale mieszkańcy nie chcieli. Rewolucjoniści mówili także, że oddadzą
misjonarzy z powrotem, że to tylko działanie prewencyjne.
Jak dobrze dziś wiemy, kłamali. Wywieźli ich obu razem
z wójtem poza wioskę i tam ich zamordowali.
Gdy wycofywali się w górę samochodami, które zabrali
z naszego klasztoru, po drodze spotkali jeszcze jednego
samorządowca, wracającego z najbliższej wioski. Było to
około godziny wpół do dziesiątej. Zarówno rewolucjoniści,
jak i on rozpoznali się nawzajem. Na miejscu zastrzelili go,
po czym spalili jego samochód. Naszymi autami wjechali na
wysokość 3000 metrów n.p.m., tam polali je benzyną i również podpalili. Pariacoto znajduje się niżej, na wysokości
ok. 1200 m.n.p.m.
Wszyscy, którzy znajdowali się w domu byli bardzo
przestraszeni. Akurat wówczas w klasztorze mieszkało
dwóch ojców i trzech postulantów. Na wieczorną mszę
świętą przyszły też siostry zakonne, ale nie wszystkie, bo
miały swoje zebranie przełożonych w Limie. Na miejscu,
w Pariacoto były tylko trzy. Jedna staruszka, która nie wiedziała w ogóle co się dzieje, przespała spokojnie całą noc.
Druga była na mszy z młodzieżą i została na spotkaniu, które odbywało się później. Trzecia zaś wróciła wcześniej do
domu. Gdy zabrali Ojców, nikt nie wiedział co robić. Siostra Berta, która jechała z nimi chwilę w samochodzie, ale
została z niego wyrzucona, gdy wróciła była kompletnie
roztrzęsiona. Ona również nie wiedziała, co dalej robić. Był
wówczas jeden telefon w wiosce, ale tego wieczoru tajemniczo... zniknął! Co ciekawe, następnego dnia pojawił się
z powrotem. Gdy znaleziono ciała misjonarzy, poinformowano o tym resztę wioski. Nie tknięto jednak męczenników, lecz pilnowano ich z oddaniem, by nic się z nimi nie
stało. Wierni czuwali i modlili się przy nich. Wszyscy byli
zrozpaczeni, lamentowali. Niektórzy ludzie bali się, nie wychodzili z domów.
Ostatnia droga
Już w Casma zgromadziło się mnóstwo ludzi, a gdy tylko
przekroczyliśmy pustynię położoną między Casma a pierwszą obsługiwaną przez nas miejscowością, Cachipampa, zobaczyliśmy tłumy wiernych. Ludzie stali z kwiatami, śpiewali, modlili się. Jadąc z ciałami męczenników musieliśmy co
chwilę przystawać. Do Pariacoto dojechaliśmy dopiero
o 15:00. Ludzie czekali tam na ulicach już od 10:00 rano.
Śpiewali, modlili się, czuwali. Najbardziej wzruszające było
to, że śpiewali przez łzy... O. Michał był szczególnie lubiany
przez dzieci. Wówczas nie było tam ani telewizji, ani kina,
a prąd był tylko w niektórych miejscach. Na katechezę przychodziło bardzo dużo dzieci. Misjonarze wyświetlali tam
także różne filmy z taśm, słuchano wspólnie kaset magnetofonowych. O. Michał uczył dzieci i młodzież śpiewać. Sam
nawet przetłumaczył piosenkę, którą śpiewał z młodymi
w Polsce. Podczas pogrzebu dzieci śpiewały ją, płacząc.
To było bardzo wzruszające.
Na pogrzebie było bardzo dużo ludzi, mimo że okoliczne
radia uporczywie powtarzały błędną informację o przewiezieniu ciał Ojców do Polski. Nigdy jednak nie było takich
planów, musieliśmy wręcz prostować, że męczennicy pochowani zostaną w Pariacoto. Jednak fałszywa wiadomość szybko się rozeszła i niektórzy ludzie z gór nie przyszli na pogrzeb. Ciała zostały wywiezione do Casma w celu dokonania
sekcji zwłok, więc ludzie myśleli, że już nie wrócą. Mimo tego zamieszania wiernych było bardzo dużo. To była wielka
manifestacja ich wiary oraz miłości do misjonarzy, zamordowanych w Pariacoto.
Fot. Archiwum
Tragiczne wieści
Do mnie zadzwonili dopiero około 3:40. Przebywałem
wówczas w Limie. Szybko zadzwoniłem do Polski, do
Boliwii i do Kurii Generalnej, aby przekazać wiadomość
o śmierci misjonarzy. Gdy biskup dowiedział się o tym
tragicznym wydarzeniu, zawiadomił władze i o świcie była
już na miejscu policja. Zgodnie z upoważnieniem władz
sądowych podjęto ciała i zdecydowano, że należy je przewieźć do szpitala w Casma celem dokonania sekcji zwłok.
W międzyczasie przyjechał biskup i odprawił w Pariacoto
mszę za trzech zmarłych – wówczas nie wiedziano jeszcze
o czwartym, którego zamordowano w górach. Kiedy jechałem do Pariacoto ze znajomymi z Limy, wszyscy bardzo się
bali. Ludzie myśleli, że ta rewolucja to koniec świata.
10 sierpnia wieczorem biskup zwołał cały kler oraz zakonnice i modliliśmy się w kościele w Casma na mszy świętej o godzinie 22:00. Wspólnie zostało ustalone, że męczennicy pochowani zostaną w kościele parafialnym w Pariacoto,
a kondukt żałobny z ciałami z Casma do miejsca pochówku
wyruszy w niedzielę o 9:00. Wydawało się, że w ciągu półtorej godziny tam dotrzemy, ale myliliśmy się…
Wierni i parafianie podczas pogrzebu męczenników z Pariacoto
3
cd. ze str. 1
Dwaj jak jeden Brat mniejszy
Powiedziałbym, że miał umysł ścisły, filozoficzny. Gdy
trzeba było rozwiązać jakiś problem, on najpierw dogłębnie
go studiował, rozważał jakimi środkami dysponujemy, następnie myślał, z kim byśmy mogli współpracować, a później
realizował dany projekt, sprawdzając na koniec, jak skuteczne
okazało się to rozwiązanie. Oprócz tego był na pewno człowiekiem bardzo ciekawym rzeczywistości, w której żył.
To właśnie u niego w pokoju można było zobaczyć książki
o minerałach i publikacje dotyczące geografii. Zależało mu
bardzo na tym, aby dobrze znać sytuację, w której żyliśmy
i pracowaliśmy.
Michał miał 31 lat, kiedy zginął. On z kolei był taką „mamą”, człowiekiem o dużej wrażliwości, tym, który bardzo kochał młodzież i dzieci. Chodził po Pariacoto, od domu do domu i przekonywał rodziców, że ważne jest, aby dzieci przyszły
w niedzielę do kościoła, na wspólną modlitwę, na katechezę....
Miał do tego wielką cierpliwość. Z czasem wokół naszej misji
gromadziło się mnóstwo dzieci. Michał śpiewał z nimi, uczył
uczestniczenia w Eucharystii oraz katechizmu. Potrafił spędzać z najmłodszymi po trzy, cztery godziny w niedzielę po
południu. Miał wielki dar czasu „straconego” dla młodzieży.
On prawie codziennie, po każdej mszy świętej wieczornej
spotykał się z nimi. Mieliśmy generator prądu i mały telewizor, dlatego mogliśmy wieczorami wyświetlać dla całego Pariacoto wartościowe filmy. Wówczas nasza misja była ważnym miejscem dla ludzi z wioski.
Kiedy patrzę na Zbyszka i Michała to dla mnie jest to pełny brat mniejszy. Czytamy w pismach św. Franciszka, że ideał
brata mniejszego jest w stanie wypełnić dopiero wspólnota
kilku braci, z których każdy swoimi darami i talentami służy
pozostałym. Można więc powiedzieć, że Zbyszek z Michałem
to jeden święty franciszkanin, bo pierwszy ma większy dar
do racjonalnego myślenia i działania, a drugi większą łatwość
wyrażania miłości.
Jak wyglądały ich relacje z ludźmi? Słyszałam,
że ludzie Andów są bardzo zamknięci?
To prawda. Po hiszpańsku mówi się nawet: Tu ves la cara,
y no sabes lo que dice el corazon, czyli „Ty patrzysz na twarz,
a nie wiesz, co mówi serce.” Myślę jednak, że jednym z bardzo
ważnych elementów w naszym życiu wśród ludzi było to,
że byliśmy ubodzy. Ubóstwo jest pięknym, wspaniałym narzędziem ewangelizacji. Nie dlatego, że my staramy się być
ubodzy, tylko że Chrystus uniżył samego siebie i był wśród
nas. I jeżeli my jesteśmy ubodzy, czyli schodzimy do dołów,
mamy w sobie siłę Chrystusa w budowaniu wspólnoty.
Do Pariacoto przyjechaliśmy nie mając nic i stanęliśmy
bardzo blisko ludzi. Pracowaliśmy razem z nimi, gdy musieliśmy zrobić coś na terenie misji. Te zwykłe, proste czynności
bardzo łączą. Najważniejsze dla nas było po prostu bycie między ludźmi. Zbyszek z Michałem są wspaniałymi przykładami tego, co św. Franciszek wyraził w 16. rozdziale Reguły Niezatwierdzonej, w którym polecił, aby bracia, którzy znajdują
się wśród niewierzących po pierwsze żyli z nimi w pokoju i po
chrześcijańsku, dopiero po czasie, gdy rozeznają, że taka jest
wola Boża, mogą głosić Dobrą Nowinę. To nie jest nasza siła,
ale moc pochodząca od Chrystusa, który zamieszkał między
nami. Ten aspekt bycia między ludźmi był przez nas bardzo
mocno przeżywany.
Razem z naszymi misjonarzami beatyfikowany bę­­
dzie ks. Alessandro Dordi z tej samej diecezji. Czy zna­
liście go?
Tak, oczywiście. Alessandro Dordi żył w Peru dłużej niż
my i miał większe doświadczenie. Znał Pariacoto, nawet tam
bywał, ponieważ uczestniczył w kursach dla katechistów, które organizowaliśmy. Przed naszym przybyciem do Peru to on
współpracował z siostrami przygotowującymi takie kursy.
Stąd też był dla nas ojcem, pewnego rodzaju mistrzem, uczącym, jak żyć w tym świecie ludzi, do których zostaliśmy posłani. Ks. Alessandro bardzo dobrze znał świat i duszpasterstwo wśród ludzi wsi. Odwiedzaliśmy go często, spotykaliśmy
się z nim także na różnego rodzaju zebraniach diecezjalnych.
Jak wiemy z przekazów świadków, w momencie, kiedy
ks. Dordi dowiedział się o śmierci o. Michała i o. Zbigniewa,
powiedział: „następny będę ja”. Jakoś to przeczuwał...
Fot. Archiwum
Czy pracując w Pariacoto otrzymywaliście pogróżki?
Do mojego wyjazdu, do czerwca 1991 roku, oficjalnie nie
mieliśmy żadnej pogróżki pisemnej. Jestem jednak przekonany, że każdy z nas na swój sposób przeżywał ten dramat ewentualnego zmierzenia się ze śmiercią i bycia na nią gotowym.
Jako kapłani byliśmy zobowiązani do tajemnicy, dlatego też
O. Jarosław, o. Michał i o. Zbigniew w ogrodzie w Pariacoto
4
Fot. Archiwum
O. Michał, o. Zbigniew i o. Jarosław
na wiele tematów po prostu się nie rozmawiało. Dzisiaj, z perspektywy czasu często wspominam pewien fakt... W Pariacoto nie mieliśmy światła i byliśmy ubodzy. A gdy człowiek jest
ubogi, to bardziej zwraca uwagę na otoczenie. Musieliśmy doglądać, ile jest nafty w lampie, żeby jej nie zabrakło. Kiedy rano w lampie, znajdującej się w kaplicy, ubyło nafty, oznaczało
to, że któryś z nas dłużej się modlił. Myślę, że każdy na swój
sposób znajdował czas, żeby się zatopić w Panu Bogu, szukał
u Niego schronienia, aby po prostu przeżyć to wszystko, co
nas otaczało. Być może w sercu każdego z nas kotłowało się
wiele pytań. Dla mnie to bardzo ważny element naszej pracy,
obecny obok naszej wielkiej aktywności. Prowadziliśmy kursy
dla katechistów, realizowaliśmy wiele programów socjalnych... Spełnialiśmy obowiązki duszpasterskie, pracowaliśmy
wśród chorych, prowadziliśmy katechezę, wyjeżdżaliśmy na
fiesty do odległych wiosek (często konno, nieraz po dziesięć
czy dwanaście godzin)... Człowiek wracał bardzo zmęczony,
ale jednak był czas na modlitwę, na kontemplację. Byliśmy po
prostu wspólnotą, która się modliła.
Co prawda otrzymywaliśmy ostrzeżenia, ale nie były one
kierowane do nas wprost. Bezpośrednim ostrzeżeniem może
być jednak ostatnia pascha w miejscowości Cachipampa.
Uczestniczyli w niej o. Michał i s. Berta, którzy tam otrzymali pogróżki... Ktoś powiedział, że w miejscach, w których mają nocować, podłożone są bomby.
Ale przecież już wcześniej zdarzały się zamachy
i morderstwa duchowieństwa i sióstr zakonnych, któ­
rych dokonywał Świetlisty Szlak..
Tak, pierwszą ofiarą terroryzmu Świetlistego Szlaku była
s. Maria Augustina Rivas López, która zginęła we wrześniu
1990 roku. Przez całe życie z oddaniem służyła ubogim. Na-
stępnie zginęła s. Irena McComarck, Australijka, która również pracowała wśród ludzi gór. Została zamordowana w maju 1991 roku. W sierpniu 1991 giną o. Michał i o. Zbigniew,
później ks. Alessandro Dordi, a w innych diecezjach kolejni
duchowni... Jak mówili niektórzy, „Świetlisty Szlak” mordując
kapłanów chciał pokazać, że już jest bardzo bliski objęcia włądzy w Peru.
Po decyzji papieża Franciszka o beatyfikacji był
ojciec w Peru, w Pariacoto. Jak parafianie reagują na
wieść, że tak bliskie im osoby zostaną wyniesione na
ołtarze?
Na pewno jest to dla nich wielka radość, ponieważ przez
wiele lat żyli z poczuciem winy. W tej chwili, dzięki decyzji
papieża Franciszka mogą zauważyć, że to, co się stało, jest powtórzeniem historii zbawienia. Zawsze będą tacy, którzy służąc ubogim i głosząc Dobrą Nowinę narażają swoje życie. Michał i Zbigniew oddali za nich życie, oddali życie za wiarę, za
Chrystusa i teraz jest ten moment chwały i radości. Bo oni są
już tymi, do których możemy się zwracać, są mostem łączącym nas w misterium Pana Boga, który nas kocha.
A czy są również osoby, którym ten fakt nie jest na
rękę?
Myślę, że dla „Świetlistego Szlaku” to jest świetna okazja,
do nawrócenia... Zbyszek z Michałem mogliby coś tam poruszyć z nieba, by spotkać się z nimi... Ja chciałbym się spotkać
z tymi, którzy uczestniczyli w wydarzeniach tamtej nocy, aby
móc doświadczyć pojednania. Bo nie ma grzechu, którzy nie
zostałby przebaczony, a Zbyszek z Michałem są przecież posłańcami pokoju. Myślę, że to pojednanie byłoby najpiękniejszym owocem ich beatyfikacji.
5
Współbracia o Męczennikach z Peru
Wiadomość o beatyfikacji naszych
męczenników, o. Michała i o. Zbigniewa jest dla mnie bardzo ważnym i głębokim przeżyciem. Mogę powiedzieć
nawet, że przez ich męczeństwo Pan
Bóg, zrodził w moim sercu powołanie.
Pochodzę z Ukrainy. Gdy miałem
13 lat pewnego wieczoru oglądaliśmy
z rodzicami wiadomości. Mieszkaliśmy
blisko polskiej granicy, dlatego odbieraliśmy polską telewizję. Właśnie wtedy usłyszeliśmy o morderstwie dwóch
polskich misjonarzy w Peru, w Pariacoto. Pamiętam, że ta informacja bardzo głęboko dotknęła nas wszystkich.
o.
Piotr Sarnicki – Algonquin USA
Fot. Archiwum
O. Zbigniewa Strzałkowskiego spotkałem, kiedy byłem w klasie maturalnej w Niższym Seminarium Duchownym Franciszkanów w Legnicy. Właśnie wtedy został naszym nowym wice-
br.
Antonio Meza B. – PERU
Gdy po raz pierwszy pojechałem na
spotkanie powołaniowe do Pariacoto,
obchodzono właśnie rocznicę śmierci
męczenników z Peru. Już wcześniej
słyszałem o ich męczeństwie, ale dopiero wtedy spotkałem się z ludźmi,
którzy opowiadali o braciach. Te świadectwa zrobiły na mnie duże wrażenie.
Tam też poznałem wspólnotę braci. Ich
przykład życia pociągnął mnie, ale
jeszcze wtedy nie myślałem poważnie
6
Nie mogłem zrozumieć, jak można zabić zakonnika? Za co? Co taki zakonnik
mógł komuś zrobić, że wymierzono mu
tak straszną karę...
Jakiś czas później, gdy mój starszy
brat wstąpił do zakonu franciszkanów,
odwiedziłem go w krakowskim seminarium. W rozmównicy zobaczyłem fotografie męczenników z Peru i przypomniałem sobie wydarzenia z 1991 roku.
Pamiętam, że właśnie wtedy zapaliło się
we mnie wielkie pragnienie służenia
Bogu tak, jak oni i zacząłem rozeznawać
swoje powołanie. W 1995 r., czyli cztery
lata po męczeńskiej śmierci misjonarzy
z Peru, zapukałem do furty franciszkanów i zostałem przyjęty do zakonu.
Przez cały czas czuję wielką sympatię
i zainteresowanie życiem braci męczenników. Często podczas modlitwy
czuję z nimi więź i doświadczam ich
pomocy. Męczennicy z Pariacoto są
dla mnie przykładem, jak być misjonarzem. Chociaż nie wyjechałem do
Peru, ale zostałem w swoim kraju, to
w pracy staram się wprowadzać ich
gorliwość i zapał misyjny.
rektorem. Widziałem w nim młodego
zakonnika, który z ogromnym zapałem
żył wartościami franciszkańskimi. Był
bardzo klarowny w swojej postawie i to
mnie i moich kolegów bardzo pociągało. O. Zbigniew był człowiekiem wymagającym, ale przede wszystkim wymagający względem siebie. Swoją postawą
pokazywał nam że, aby żyć pewnym
ideałem potrzeba wiele samozaparcia,
poświęcenia, czasem cierpienia, ale że to
naprawdę przynosi szczęście.
O. Zbigniew przywiózł do Legnicy
ideę Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu (REFA). Robiliśmy gazetki,
pisemka, spotkania związane z tematem ekologii. Po naszej maturze o. Zbigniew pojechał z nami do Darłówka
na kilkudniowe wakacje. Chodziliśmy
z nim na długie spacery po plaży. Później wstąpiłem do nowicjatu, po którym podjąłem studia w seminarium
w Krakowie. Właśnie tam, w czasie
obiadu, przekazano nam wiadomość
o śmierci o. Zbigniewa. Był to bardzo
smutny moment. Dzisiaj jednak bardzo się cieszę, że śmierć, którą poniósł
dla Chrystusa, a także dla wartości
franciszkańskich, którym służył w Peru, wydała błogosławione owoce.
o podjęciu podobnej drogi. W czasie
innnych rekolekcji, tak jak bracia męczennicy, poszliśmy do ludzi w wioskach. Pamiętam, że mieszkańcy przyjmowali nas z wielkim pokojem i serdecznością, traktując nas jako braci
tamtych misjonarzy męczenników.
To bardzo poruszyło moje serce.
W Pariacoto spotkałem również
ewangelików, którzy z wielkim szacunkiem opowiadali o męczennikach.
Mieli oni w swoich domach wizerunki
ojców. Zawsze, gdy mówię o moim po-
wołaniu podkreślam, że to właśnie
dzięki świadectwu męczenników z Peru zdecydowałem się odpowiedzieć na
wołanie Pana.
Fot. Archiwium
Edward Kawa – Boryspol
Ukraina
Fot. Archiwium
o.
„Patrzą na nas z nieba i uśmiechają
się do nas...”
Męczennicy z Pariacoto byli bardzo lubiani przez dzieci i młodzież gromadzącą się przy parafii. Jak dzisiaj na historię ich życia
i męczeństwa patrzy młode pokolenie? Przedstawiamy refleksje dzieci ze Szkoły Podstawowej nr 10 w Krakowie oraz młodzieży z krakowskiego Gimnazjum nr 4, którzy na katechezie prowadzonej przez s. Lucynę poznali o. Michała i o. Zbigniewa.
O. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek nauczyli mnie, jak być miłym, przyjacielskim, wspierającym
przyjaciół i nieznanych ludzi w ciężkich chwilach, jak nie
odmawiać ludziom pomocy. Przede wszystkim nauczyli
mnie dobroci i miłości, jaką darowali Panu Jezusowi
i biednym ludziom. Zostali zabici przez okrutnych ludzi.
Michał i Zbigniew byli niesłusznie zabici. Teraz patrzą na
nas z nieba i uśmiechają się do nas.
Katarzyna Załubka kl. IV
Poznałem dwóch franciszkanów – Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka, którzy byli misjonarzami
i męczennikami. Ja bym nie potrafił zostawić wszystkiego
i pomagać innym i samemu żyć w biedzie. Umarli za wiarę w Jezusa. Byli wtedy młodzi. Mam nadzieję, że po beatyfikacji będą ogłoszeni świętymi. Podziwiam ich za odwagę, dobroć i ciepło, którym obdarzali biednych. To byli
bardzo dobrzy ludzie. Chciałbym być taki jak oni, mieć
ich odwagę i dobroć.
Sławek Orzeł, kl. VI
Przykład o. Michała i o. Zbigniewa, pomógł mi umocnić moją wiarę. Pokazał mi, jak ludzie bezinteresownie
poświęcają się dla wiary, żyjąc wielką miłością do Boga.
To, co zrobili Michał i Zbigniew powinno być dla nas dowodem prawdziwej wiary i jej umacniania…
Klaudia Bochenek, kl. I gimnazjum
Ojciec Zbigniew i ojciec Michał są dla mnie świetnymi
przykładami dobrego i wiernego chrześcijanina. Mogą
Fot. Archiwium
Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski nauczyli
nas i mnie bardzo ważnej rzeczy – praktyki przykazania
Miłości.
Alicja, kl.V
Rysunek Alicji Bigosińskiej z kl. IV szkoły podstawowej
być autorytetami dla każdego człowieka. Ojcowie poświęcali życie dla Boga i dobra mieszkańców Peru.
Konrad, kl II gimnazjum
Zafascynowała mnie historia braci Zbigniewa i Michała,
którzy dużo zmienili w Peru. Bardzo chciałbym, żeby takich
ludzi było więcej na całym świecie, bo mogliby nas nauczyć,
jak godnie żyć z Bogiem.
AlanWięckowski, kl II gimnazjum
www.meczennicy.franciszkanie.pl
Strona poświęcona franciszkańskim męczennikom z Pariacoto
7
„Kościół w Chimbote to Kościół
umęczony” – świadectwo
Nora García Vásquez, Tekst
opublikowany w czasopiśmie diecezji
Chimbote „Mar Adentro”,
sierpień
2015
Fot. www.beatificacionchimbote.org
Ks. Miguel pochodzący z Hiszpanii pracował w latach terroru „Świetlistego Szlaku” w parafii San Pablo, w Chimbote. Dwa
tygodnie przed męczeństwem o. Michała Tomaszka i o. Zbigniewa Strzałkowskiego sam stał się obiektem ataku senderystów.
Ks. Miguel Company
Duchowny został postrzelony przed plebanią, ale przeżył
zamach. Wydarzenie to przerwało jednak jego pracę w Chimbote. Misjonarz wrócił do rodzinnego kraju, gdzie pracuje do
dziś. Kapłan często jednak odwiedza Peru i wraca wspomnieniami do czasu, gdy służył w tym kraju.
Kościół blisko ludzi
Jak wspomina ks. Miguel Company w roku 1990, w czasie
święta Wyzwolenia Peru, ważnej uroczystości państwowej
obchodzonej w lipcu, rządy w kraju przejął Alberto Fujimori.
Wówczas Peru dotknęła ogromna inflacja i dewaluacja, które
wymknęły się spod jakiejkolwiek kontroli. „Wprowadzone reformy spowodowały katastrofę ekonomiczną, która najbardziej dotknęła najuboższych. Dlatego przy parafiach i różnych ośrodkach z pomocą Unicefu i Caritasu zaczęły powstawać jadalnie dla dzieci i kluby matek”. – mówi ks. Miguel.
„To, że Kościół zaangażował się w łagodzenie skutków
kryzysu zostało przyjęte negatywnie przez Sendero Luminoso. W tamtym czasie wielu kapłanów, zakonników i zakonnic,
ale także ludzi świeckich angażowało się w pomoc ubogim
w Chimbote. Bardzo często parafie były miejscem, gdzie
przygotowywano wspólne posiłki dla strajkujących związkowców, domagających się swoich praw.” Ks. Miguel wspomina także duże zaangażowanie ludzi młodych, którzy również
podejmowali prace na rzecz społeczeństwa. „Mimo tego
trudnego czasu w diecezji Chimbote zaczęły pojawiać się
pierwsze powołania kapłańskie. Wówczas w diecezji pracowało 35 kapłanów, w tym 20 ze Stanów Zjednoczonych i 5
z Europy. Byli to misjonarze, którzy zdecydowali się podjąć
ewangelizację i służbę dla ubogich w Peru.”
W dzień zamachu, 27 lipca 1991 ks. Miguel został postrzelony, gdy wracał wieczorem na plebanię. Dwaj terroryści
przepłoszeni krzykami sąsiadów uciekli z miejsca zdarzenia.
Kilka tygodni wcześniej bp Luis Bambarén zwołał zebranie kapłanów swojej diecezji, podczas którego uprzedzał ich,
że nadchodzą bardzo trudne czasy. Na spotkaniu mówiono
również o żądaniach terrorystów, którzy chcieli, aby wszyscy
księża obcokrajowcy opuścili diecezję Chimbote, ponieważ
byli oni uznawani za sprzymierzeńców imperializmu. Wbrew
temu duszpasterze zdecydowali się pozostać w Peru, aby dalej
ewangelizować i pomagać potrzebującym.
Po próbie zamachu na ks. Miguela Sendero Luminoso
w sierpniu 1991 zabiło trzech misjonarzy – o. Michała i o. Zbi­
gnie­wa z Pariacoto oraz ks. Alessandra z Santa. Podobne zamachy miały miejsce w innych diecezjach. „Oni jednak
z pewnością byli nasionami dla zakwitnięcia Kościoła
w Chimbote. Ich męczeństwo ma wielką wartość. Ta śmierć,
po ludzku patrząc, nieszczęście, była budująca dla Kościoła,
ponieważ oni dali życie za wiarę” – mówi ks. Miguel.
„Z wielką radością przyjąłem wiadomość o beatyfikacji
Michała, Zbigniewa i Alessandra, bo jest to łaska dla Kościoła
w Chimbote, Kościoła umęczonego, który zawsze popierał
sprawiedliwość społeczną i pokój.”
Ks. Miguel obecnie pracuje w parafii w Palma de Mallorca,
w Hiszpanii, w swoim rodzinnym mieście.
Ofiary na misje można wpłacać na konto: PEKAO S.A. 31 1240 4432 1111 0000 4732 4970
z dopiskiem: dar na cele kultu religijnego – misje.
Biu­le­tyn In­for­ma­cyj­ny
Se­kre­ta­ria­tu Mi­syj­ne­go Fran­cisz­ka­nów.
Re­dak­cja: o. Zbigniew Świerczek OFMConv / Ko­rek­ta: Magdalena Lont
DTP: Agnieszka Kozłowska, o. Jacek Michno OFMConv Druk: DRUKMAR
Wydawca: Prowincja św. Antoniego i bł Jakuba; ul. Żółkiew­skie­go 14, 31-539 Kra­ków
tel. 12 4286298, 4286280; e-ma­il: mi­sje@fran­cisz­ka­nie.pl www.misje.franciszkanie.pl
Do użytku wewnętrznego Kościoła.
8

Podobne dokumenty