Opis obyczajów

Transkrypt

Opis obyczajów
Ja biorę w rękę kontusz jako rodowity strój polski i tym będę bawił Czytelnika mego.
Kontusz, żupan, pas, spodnie, czyli portki, i boty, czapka to było całym ubiorem publicznym Polaka,
szlachcica i mieszczanina. Szlachcic przypasywał kontusz pasem. Kontusze zimowe bywały podszywane
lekkim jakim futrem, gronostajami, popielicami, królikami, pupkami, susłami, kunami i sobolami, albo
zamiast kontuszów podszywanych kładli...
Mieszczanin opasywał się po żupanie, kontusz zawieszając tylko na ramionach, sznurem grubym
jedwabnym lub złotym, albo srebrnym z kutasami na końcach pod szyją zawiązany, z tyłu na kształt
paludamentu wiszący. Mieszczanin tak ubrany niósł w ręku laskę, czyli trzcinę grubą, w pas od ziemi
krótką skuwką mosiężną u dołu okowaną, na wierszchnim końcu gałkę srebrną lub kokową z srebrną
obrączką mającą, pod którą gałką przeciągnięta była przez trzcinę antabka srebrna lub też mosiężna, a u
antabki wisiał sznur albo taśma z kutasami: jedwabna przez się, jedwabna srebrem lub złotem przerabiana,
srebrna lub złota przez się, i zwała się ta taśma lub sznur temblakiem. Trzcina zatem była podporą, ozdobą
i orężem mieszczanina, gdyż przy szabli nie godziło się chodzić mieszczanom, wyjąwszy krakowskich i
magistraty poznańskie i wileńskie z dawno strużących przywilejów.
Szlachcic gdy wychodził z domu, przypasywał szablę do boku, brał w rękę obuch, który oprócz tego
nazwiska mianował się nadziakiem i czekanem. Skład jego był taki: trzcina gruba na cal diametru, krótka w
pas człowieka od ziemi, na końcu ręką trzymanym gałka okrągło-podługowata srebrna, posrebrzana albo w
cale mosiężna, na drugim końcu u spodu osadzony mocno na tejże trzcinie młotek żelazny, mosiężny albo i
srebrny, podobny końcem jednym płaskim zawsze do szewskiego, drugi koniec jeżeli miał płasko
zaklepany jak siekierkę, to się zwał czekanem, jeżeli kończasto, grubo, nieco pochyło, to się zwał
nadziakiem, jeżeli zawinięty w kółko jak obarzanek, to się zwał obuchem.
Straszne to było narzędzie w ręku Polaka, ile podówczas, gdzie panował humor do zwad i bitwów skłonny.
Szablą jeden drugiemu obciął rękę, wyciąć gębę, zranił głowę, krew zatem dobyta z adwersarza tamowała
zawziętość. Obuchem zaś zadał ranę często śmiertelną, nie widząc krwi; i dlatego nie widząc jej nie zaraz
się upamiętał, waląc raz na raz i nie obrażając skóry łamał żebra i gruchotał kości. Szlachta chodząca z
tymi obuchami najwięcej odbierała nimi zdrowie swoim poddanym, a często i życie. Dlatego na wielkich
zjazdach, sejmach, sejmikach, trybunałach, gdzie zazwyczaj częste działy się zabijatyki, nie wolno było
pokazywać się z nadziakiem; w kościele zaś katedralnym gnieźnińskim wisi u wielkich drzwi tablica,
ostrzegająca o klątwie na takowych, którzy by się do tamtego domu bożego z takim instrumentem
prawdziwie zbójeckim wchodzić ważyli.- Instrument to był prawdziwie zbójecki, bo kiedy jeden drugiego
końcem ostrym nadziaka trafił po zauszku, do razu zabijał wpędzając w skronie żelazo fatalne aż na wylot.
Szabla za czasów Augusta była rozmaita. Szabla prosta czarna, alias w żelazo oprawna, na rzemiennych
paskach; i ta pospolita była zawsze szlachcie ubogiej; zamiast capy albo kurszu (są to dwa gatunki skóry, w
które szable oprawiano) obszyta w węgorzową skórkę; nic to nie szkodziło, bo głownia, alias żelazo
stanowiło taty szacunek. I nie tylko między drobną szlachtą, ale też między najmożniejszymi pany szabla
przechodziła od ojca do syna, od syna do wnuka i tam dalej w sukcesji między najdroższymi klejnotami.
Przy czarnej szabli także chodzili zawsze szulerowie, nocni grasanci, szałapuci, których to zabawą było
obciąć kogo, nakarbować gębę gładką jakiemu galantowi albo Niemca jakiego przepędzić przez błoto w
białych pończochach. W powszechności zaś czarna szabla używana bywała od wszystkich w
okolicznościach, w których się spodziewano tumultu, a potem rąbaniny. Ci, którzy używali niemieckiego
stroju, do takich okazyj brali pałasze niemieckie i rapiry obosieczne; na koniec szabla czarna służyła do
pojedynku, najwięcej tym orężem odbywanego.
Szabla czarna staroświecka była zawsze krzywa. Z kuźnic wyszyńskich- najbardziej popłacała; dobroci jej
próbowano, kiedy się dała giąć niemal do samej rękowieści i gdy się po takim zgięciu wprost wyprężała.
Nastały potem szable proste, staszówki-, hiszpanki wąskie i lekkie, które nie tak wiele przy boku ciężąc,
służyły dobrze do obrony i odpędzenia napaści niespodzianej. Rękowieści u szabel czarnych były z
pałąkiem graniastym i małym skobelkiem, żelaznymi; ten pałąk nazywał się krzyżem, a skobelek
paluchem, od wielkiego palca, który w niego wchodził. W dalszym czasie, kiedy sejmy i trybunały zaczęty
bywać burzliwe, wymyślono do szabel takie krzyże, że całą rękę okrywały; i zwał się taki krzyż furdyment,
składał się z prętów żelaznych jak klatka i z blachy w środku wielkości dłoni. Dla proporcji tak ogromnego
krzyża dawano pochwy szerokie jak tarcice, choć do wąskich szabel, która moda przeszła potem do
wszystkich szabel, nawet i do tych, u których były krzyże bez furdymentów. Tę modę niedługo trwającą
wymyślili Litwini, a od Litwinów przejęli korończykowie, musiała ona jednak bywać dawniej na świecie w
Rzeczypospolitej Rzymskiej, kiedy poeta łaciński, nie wiem który - czy Horacjusz, czy Marcjalisz - napisał
te wierszyki na jakiegoś Pomyka: "Grandi in vagina, Pontice, claudis acum", co znaczy po polsku:
W dużej pochwie Pomyka
Igiełka się zamyka.
Takie szable z szerokimi pochwami i wielkimi krzyżami nosili najwięcej ludzie dworscy, szulerowie i
szałapuci, którzy mieli upodobanie kiereszować się w kordy po wiechach i szynkowniach, bo kogo pobili,
to i obdarli, albo się im opłacił, jeżeli się nie czuł na mocy i serca nie miał. Wszakże gdy taki oręż, jako
ciężki, psował suknią, wkrótce go zaniechano, osobliwie, kiedy łagodniejsze obyczaje po grubych i srogich
następować poczęty. Do paradniejszego stroju używano karabelek tureckich, czeczugów tatarskich i
patasików w srebro oprawnych albo pozłacanych, albo szmelcowanych; takich najwięcej wychodziło ze
Lwowa, przez co zwano je zazwyczaj lwowskimi.
Nawiązanie do szabel i karabelów było dwojakiej mody: najdawniejsze było z pasków rzemiennych,
obszernych, z sprzączkami i cętkami na końcach srebrnymi albo pozłocistymi; te paski utrzymowały szablę
tuż przy pasie, tak iż krzyż szabli równał się z pasem; paski obejmowały sam bok lewy, schodząc się do
węzła w tyle, na krzyżu człowieka nad pasem, czyli na pacierzu. Takim sposobem nawiązywane były
rapcie, które tym się różniły od pasków, że były nie rzemienne, ale z jedwabnego sznuru, czasem same
przez się, czasem srebrem lub złotem przerabiane, czasem z samego srebra lub złota. Dworacy, gaszkowie i
paniczowie młodzi, jaki mieli żupan, takie zakładali i rapcie do karabeli lub szabli, w paskach zaś jedności
koloru z żupanem nie przestrzegano.
Potem nastało nawiązanie długie tak, iż szabla wisiała pod kolanem i idąc trzeba ją było koniecznie albo
trzymać za krzyż, albo nieść pod pachą, aby się między nogi nie wplątała i nie wywróciła. Paski i rapcie
zachodziły na cały tył człowieka jak półszorek na konia. Ta moda, jako śmieszna i wielce niewygodna, nie
trwała dłużej nad pięć albo sześć lat; została zarzucona i wrócono się do nawiązania krótkiego i wąskiego,
nic a nic z tyłu nie zajmującego, tylko sam bok, co też niezbyt wygodno było, bo się szabla w chodzeniu
tłukła po boku. Nastały potem paski z taśmów srebrnych lub złotych, sztuczkami srebrnymi odlewanymi
lub srebrno-pozłocistymi gęsto nasadzane. Takich pasków zażywano do samych pałasików, w oków
srebrny i srebrno-pozłocisty oprawnych; nie służyły do szabli czarnej, to jest w żelazne skuwki oprawnej,
ani do karabeli. Takie paski dla trwałości niektórzy podszywali spodem irchą białą, niektórzy, kochający
przepych i zbytek, niczym nie podszywali. Kiedy w modzie było nosić nóż za pasem, starali się majętniejsi
mieć u niego rękowieść z jakiego kamienia przedniego albo też z kości lub rogu, srebrem albo złotem
nabijanej. Pochwa nożowa, pospolicie z skóry czarnej capowej zrobiona, ozdobiona była skuwkami
srebrnymi, białymi albo pozłacanymi, zszyta misternie nicią srebrną albo złotą. I żeby się nóż nie wymknął
zza pasa, była przy nim taśma na antabce odpowiadającej skuwkom, jedwabna, w kolorze albo srebrna,
albo złota, i ta się kilka razy około pasa okręcała.
Pasy w pierwszym używaniu za mojej pamięci do publicznego stroju tak u szlachty, jak u mieszczan
bywały jedwabne, siatkowe, szmuchlerskiej roboty, z końcami w sznurki kręconymi, w kolorach
rozmaitych, lecz najwięcej w karmazynowym, z końcami, czyli kutasami, u chudszych jednostajnymi, u
majętniejszych z srebrnymi lub złotymi. Takież pasy bywały wciąż na pól srebrem lub złotem przerabiane.
Na powszednie chodzenie zażywano pasów taśmowych, rzemieniem podszytych, na klamrę żelazną,
mosiężną, srebrną, pozłocistą, według przepomożenia i ambicji każdego, na przedzie zapinaną.
Zarzucili niedługo takie pasy siatkowe i taśmowe, wzięli się do pasów tureckich, perskich i chińskich; te
ostatnie były to z wełny tak delikatnej robione, że choć był taki pas szeroki na dwa łokcie, przewlókł go
przez pierścionek; nazywał się taki pas bawolim, służył do najbogatszej sukni, lubo nie miał żadnej innej
ozdoby tylko szlaki, czyli brzegi, dziwnie w miłe kwiaty wyrobione. Samego pasa takiego kolor bywał
jednostajny: zielony, pomarańczowy, karmazynowy i biały-i był w takim szacunku, że choć nie miał w
sobie nic drogiego ani ozdobno prócz szlaków, płacono jednak jeden, osobliwie biały, kiedy był nowy,
nieprzechodzony, do 50 czerwonych złotych. Lecz z trudna takie pasy nowe dostawały się do Polski.
Najwięcej przychodziły od Turków i Persów, na zawojach dobrze podnoszone, a przez naszych Ormianów
czysto wyprane, wyprasowane i za nowe przedawane.
Tureckie i perskie pasy były rozmaite, dłuższe i krótsze, szersze i węższe, sute i ordynaryjne, wszystkie
jedwabne, rozmaitych kolorów i deseniów; srebrem i złotem bogato i skąpo przerabiane. Ordynaryjny pas
turecki, mędelkowym zwany, płacił się najtaniej czerwonych złotych 4, stambulski-czerwonych złotych 12,
perski- 16, 18 i wyżej, podług gatunku, aż do czerwonych złotych 60. Prócz zaś takich pasów znajdowały
się po pańskich garderobach pasy daleko od wymienionych dopiero droższe, albowiem jeden do
czerwonych złotych 500 szacowano. Tak pas był długi łokci dziewięć, szeroki do trzech łokci, gruby jak
sukno francuskie, tęgi jak pargamin; przeto też takich pasów nie używano do stroju, ale raczej trzymano dla
zaszczytu garderoby pańskiej i na podarunki; bywał tkany z nici srebrnej lub złotej, albo po jednej stronie
srebrnej, po drugiej złotej, kwiatami jedwabnymi w rozmaite kolory przerabiany. Nastały potem pasy
słuckie, bogactwem i pięknością perskim i tureckim bynajmniej nie ustępujące. Każdy pas takowy, bogaty
lub ordynaryjny, miał na końcu wyhaftowane słowa: "Factus est Sluciae", którymi różnił się od perskiego i
tureckiego.
Po słuckich pasach dały się widzieć pasy francuskie w gatunku tureckich i perskich, ale kolorami
dobranymi i żywymi daleko wszystkie pasy wyżej wyrażone celujące, z napisem na końcu: "a Paris".
Rozmnożyła się na ostatku w Polszcze fabryka pasów rozmaitych po wielu miejscach, jednak przez to pasy
nie staniały, wyjąwszy ordynaryjne tureckie, które gustownością nowych pasów zgaszone, pokupu do
siebie nie miały.
Przyńdzie tu komu na myśl: kiedy fabryki pasów zagęściły się w kraju, dlaczegóż pasy nie staniały?
Odpowiedź na to bardzo jasna: nie mamy w kraju naszym ani jedwabiu, ani złota ciągnionego, ani
fabrykantów; wszystko to sprowadzamy zza granicy i utrzymujemy w kraju naszym kosztownie. Za czym
pas zrobiony w kraju drożej kosztuje przy takim nakładzie niżeli zrobiony za granicą, gdzie się jedwab
rodzi, a fabrykantów tak wiele, że się ledwo nie z łyżki strawy najmują do roboty. Nie tak jak u nas, co
fabrykant sprowadzony godzi się na miesięczne lafy, a te wysokie odbierając, więcej pilnuje rozrywek albo
i pijatyki niż warsztatu.