Świniopas

Transkrypt

Świniopas
Świniopas
(baśń litewska)
Wszyscy ludzie, nie tylko z tej, ale i z okolicznych wsi, dobrze znali to
gospodarstwo. Dlaczego? Bo w żadnych innych nie było takiego porządku jak tutaj.
I dlatego jeszcze, że zawsze po żniwach stodoła niemalże pękała w szwach, tyle
zboża musiała pomieścić. A jakie dorodne i złociste było ziarno… I zdarzało się to
nie raz na jakiś czas, ale rok w rok.
To był najlepszy dowód, że w tym gospodarstwie było wszystko jak należy. Można
powiedzieć: wszystko chodziło jak w zegarku, słowo daję, jak w zegarku.
Ludzie powiadali, że to zasługa dwóch starszych braci. Czy to prawda? Nie
wiadomo. Ludzie mówili jeszcze, że ten najmłodszy jest jakiś taki niewydarzony.
Kiedyś, jakoś na wiosnę, rozmawiali o tym w karczmie i ktoś tam mówił, że ten
chłopak chodzi jak błędny. A kto inny wtrącił, że ktoś, ale nie bardzo wiadomo kto,
opowiadał, że jak on gra na swojej okarynie, to o całym bożym świecie zapomina.
Jak tam naprawdę z nim było, nie wiadomo, bo to ludzie mało plotą?
Że najmłodszy na okarynie grał, to pewne, bo wszyscy słyszeli. Ładnie grał.
I śpiewał, też ładnie. A piosenki, wedle słów karczmarza, sam sobie układał.
Ale żeby tak chłop i do tego gospodarski syn piosenki układał, to niepoważne. No bo
kto to słyszał, żeby tak składać i śpiewać i grać. Eee… szkoda gadać, to głupio
i tyle…
A śpiewał tak:
Hej! Wiosenka na płocie
w swej zielonej kapocie,
a ptaszęta na niebie
pogwizdują do siebie!
Hej! hej! wiosenka zielona,
forsycje, sasanki i fiołki!
Hej! Hej! muzyczka zielona,
melodia wietrzykiem pachnąca.
Hej! wiosenka za lasem
1
przytupuje obcasem,
a dzięcioły w dębinie
wystukują jej imię.
Kto by takiego sowizdrzała poważnie traktował! Nazywano go „głupkiem” albo
„głupim Adaśkiem”.
Bracia kazali mu świnie paść, no bo co on mógł innego robić? I choć wszyscy
pogardzali tym zajęciem, trzeba przyznać doskonały był z niego świniopas. Adaś
lubił swoje świnie, a one go słuchały. Wystarczyło, by zagrał na okarynie i zbiegały
się zewsząd. A gdy się któraś zawieruszyła, Adaś nucił przy chlewiku:
Hej! hej! wiosenka zielona,
forsycje, sasanki i fiołki!
Hej! Hej! muzyczka zielona,
melodia wietrzykiem pachnąca.
I już rozlegało się „chrum, chrum”, a zguba biegła, o mało nóg z pośpiechu
nie łamiąc. Śmieszyły ludzi z wioski i Adaśkowe piosenki, i okaryna, którą sam
z gliny ulepił, i to że świnie pasał, i to że je lubił. No bo kto dorosły postępuje tak
jak on? Nikt! Nikt wierszy nie składa ani melodyjek świniom nie wygrywa na
okarynie, ani co chwila w niebo nie spogląda, chmurkami się nie zachwyca, ani
gwiazd nocą nie liczy. Phi… Przecież na to zdrowy pomyślunek nie pozwala”
mówili do siebie ludzie.
Ale obserwowali go uważnie i widzieli, że dobry był z niego pastuch, a co
ważniejsze, człowiek. Doceniali, że złem za zło nie odpłacał, a nawet często dobrem
odpłacał za zło. Nikomu przykrości nie robił i dla każdego miał dobre słowo. Taki
był. I to chyba właśnie sprawiło, że polubili Adasia i zaczęli go cenić za dobre serce.
Odmieniec? Dziwadło? No to co? Głupi? Być może. Ale nie było we wsi takiego
pastucha, którego stado by tak słuchało.
Na dodatek Adaśkowe świnie z dnia na dzień robiły się większe i cięższe.
Nie było we wsi pastucha, który by tak pracował i pracował od siwego świtu do
ciemnej nocy. Z czasem polubili też sąsiedzi piosenki Adasia i nieraz z karczmy
było słychać, jak harmonista grał, a ludzie śpiewali: Hej! hej! wiosenko zielona…”
2
Tak więc zaskarbił sobie Adaś sympatię obcych ludzi. Z braćmi było jednak
gorzej. Ha, cóż robić, braci sobie człowiek nie wybiera.
Któregoś dnia poprosił Adaś:
– Zabierzcie mnie ze sobą na targ, bracia mili.
Trzeba było słyszeć jak ryknęli śmiechem, a gdy się uspokoili, najstarszy brat
powiedział:
– Wracaj do swoich świń, świniopasie, i zejdź ludziom sprzed oczu.
– Raczej sprzed nosów, bo śmierdzisz – dorzucił średni.
Wrócił więc Adaś do swojej lepianki koło chlewu. O, jakże mu było przykro.
Przyszła noc, a on nie mógł zasnąć, bo ciągle mu w uszach dźwięczały słowa braci:
„zejdź ludziom sprzed oczu…” śmierdzisz”. Przewracał się bezsennie na posłaniu do
samego świtu, a rankiem wstał, przygotował swoim świnkom pełne koryta świńskich
przysmaków, spakował swój skromny dobytek i z węzełkiem na plecach ruszył
w świat.
Szedł Adaś i szedł, minął brzezinę, dębinę, trzęsawiska, aż zaszedł do miasta
z wysokimi wieżami. Dziwne, bardzo dziwne – wszyscy w mieście: starzy, młodzi,
kobiety i mężczyźni, nawet dzieci, wszyscy chodzili zapłakani. Podszedł Adaś do
przekupki handlującej kwiatami i spytał:
– Czemu wszyscy tak płaczą? Co tu się stało?
– Aaa – naa – szaa – księeeeżni – iiii – czkaaaa, ooo – smooook – ją – zjeee –
usłyszał w odpowiedzi. Z trudem udało mu się wyłowić z tego potoku łez
i westchnień parę słów, a gdy je poskładał, wyszło mu, że jest królewna, że jest
smok i smok chce zjeść królewnę.
Ruszył w stronę zamku, wypatrując po drodze mniej zapłakanych mieszkańców
i gdy dotarł na miejsce, wiedział już wszystko.
Oto straszny smok zagnieździł się w pobliskiej puszczy. Nocą wypełzał do
miasta, porywał ludzi, niszczył domy, zrujnował nawet jedno skrzydło zamku. Nikt
nie mógł go pokonać, więc trzeba było z nim zawrzeć układ: smok nie będzie
niszczył miasta i porywał ludzi, ale co miesiąc trzeba mu przyprowadzić do puszczy
pannę na wydaniu. Wszystkie dziewczęta, których nie zdążył pożreć, albo uciekły
3
w świat, albo wyszły czym prędzej za mąż i została tylko jedna panna – królewna,
pięknolica Aldona.
Biedna królewna płakała całe dnie, a wraz z nią cały dwór, całe miasto, całe
królestwo. Zrozpaczony król ogłosił, że temu, kto smoka pokona, odda rękę pięknej
królewny i dołoży co najmniej pół królestwa.
Zjawiło się wielu śmiałków zakutych od stóp do głów w żelazne zbroje, ale
żaden nie wrócił z wyprawy do puszczy.
I teraz właśnie przyszła pora, by oddać królewnę smokowi. Zapadł zmierzch
i nadeszła straszna noc, kiedy królewnę trzeba było zawieść do boru.
Cały dwór ją odprowadzał, wszyscy po pięć chusteczek wzięli do ocierania łez, ale
okazało się, że to za mało, tak płakali.
Przypięto Aldonę srebrnymi łańcuchami do wielkiego dębu, tak jak żądał smok.
Król ojciec, ucałowawszy córkę, dał znak do powrotu i krok za krokiem, powłócząc
nogami, wrócili wszyscy do grodu. Już im się żyć odechciało „Co teraz będzie?”
myśleli „Co będzie dalej?”
Czas mijał nieubłaganie, niedługo wzejdzie księżyc i… Królewna wolała nie
myśleć o tym, co się stanie, gdy wzejdzie. „Nie myśleć, nie myśleć” powtarzała
przerażona. Naraz usłyszała muzykę. Co to za melodia i skąd ją słychać? Uniosła
głowę i ujrzała nędznie odzianego chłopaka siedzącego na grubej gałęzi. Grał na
okarynie i machał nogami w powietrzu.
– Co ty tu robisz? – spytała zdumiona Aldona.
– Przyszedłem cię uwolnić i pokonać smoka.
– Ty? – mimo grozy sytuacji królewna spojrzała na Adasia z nieukrywaną pogardą.
– Ty ośmielasz się myśleć o czynie, którego nie udało się dokonać znakomitym
rycerzom? Może chcesz zanudzić smoka na śmierć swoją muzyką?
Nie zdążyła powiedzieć Adasiowi więcej złośliwości, bo nagle rozległo się
dzwonienie i syk. Zbliżał się potwór.
– Ukryj się, ukryj – szepnęła ziemia. Adaś ufał jej rodzonej matce. Zeskoczył
posłusznie z drzewa i położył się płasko, a trawa i paprocie jakby na to czekały,
rozłożyły swe wachlarze i już Adama nie było widać.
4
– Sss… dzyń, dzyń – rozlegało się coraz bliżej. Smok rozwarł swoje straszliwe
szczęki, zabłysły zębiska, aż pojaśniało w całym borze. Już, już miał pochłonąć
zmartwioną z przerażenia królewnę, gdy niespodziewanie wyrósł przed nim Adam.
Trzymał w dłoniach gruby, solidny konar dębowy i, nim się smok spostrzegł,
błyskawicznie wepchnął go na sztorc do rozdziawionej paszczy. Zaryczał smok
wściekle, bo sprężysty konar tkwił mocno, choć potwór rozdziawił paszczękę jak
tylko mógł szeroko, a zamknąć jej też nie mógł, bo konar wbijał mu się boleśnie
w jęzor i w podniebienie. A gdy smok ryczał i miotał się ogłupiały, Adam uwolnił
z więzów Aldonę i migiem rozniecił ognisko. Smolne szczapy szybko zapłonęły
jasnym płomieniem.
Wybrał Adam największą głownię i wrzucił do smoczej paszczęki. I jeszcze jedną
i jeszcze… Całe ognisko wylądowało w smoczym brzuchu. A wtedy zaburczało
i zabulgotało w nim głośno…
– Kryjmy się! – krzyknął pastuch do królewny, porwał ją za rękę i schowali się za
potężnym dębem. W ostatnim momencie, bo smok ryknął raz jeszcze i pękł! Bum!
Podmuch był tak silny, że połamał drzewa wokół, ale stary dąb stracił tylko liście
i kilka gałęzi.
Tak więc królewna była uratowana, Adam był bohaterem i wszystko
potoczyłoby się jak należy, gdyby…
A no właśnie, gdyby Adam był dobrze urodzonym młodzieńcem. Wtedy
Aldona rzuciłaby mu się na szyję. Ale teraz, patrząc na jego nędzny przyodziewek
i wiklinowe łapcie na nogach, pomyślała: „Przecież to zwykły kmiotek. Zachował
się co prawda odważnie, ale mi nie wypada spoufalać się z plebsem”. Skinęła mu
więc głową w podzięce, o uścisku dłoni nie było nawet mowy. A gdy Adam
odprowadził ją na dwór królewski, powiedziała do króla:
– Ojcze, każ zapłacić temu człowiekowi za jego wysiłek i niech sobie idzie
w pokoju.
– Jak to?! Dlaczego? Przecież król obiecał… – zaszemrali dworzanie.
Król zaś zmarszczył krzaczaste brwi i surowo popatrzył na swoją córkę.
5
– Nie, córko! – powiedział twardo. – Przypomnij sobie, co obiecałem i co herold
obwieścił wszystkim ludziom, na rynku. Kto królewską córkę od strasznej śmierci
uratuje i pozbawi życia smoka, dostanie jej rękę i… – Tu zawahał się przez ułamek
sekundy, bo żal mu się zrobiło połowy królestwa, ale cóż, słowo się rzekła, kobyłka
u płota – …i pół królestwa na dodatek.
– A właśnie, że nie! – krzyknęła królewna i tupnęła nogą.
– Dość tego, mościa panno! – król się rozsierdził nie na żarty. – Dość! Wydam cię za
tego młodzieńca, czy ci się to podoba, czy nie! Poślubisz go i basta!
– Ależ tato, tatusiu, proszę cię, nie każ mi zostać panią kmieciową. Nie chcę być
żoną tego prostaka.
– Nie chcesz, ale zostaniesz – powiedział z mocą król, który w gruncie rzeczy był
porządnym człowiekiem i cenił honor nade wszystko. – A poza tym, nie będziesz
żoną kmiecia, będziesz żoną bohatera! I nie przestaniesz być nigdy moją córką. Czy
to mało?
– Maałoo! Aaa..! – rozpłakała się królewna, pobiegła do swojej komnaty, zamknęła
się w niej na cztery spusty i zalewała się łzami. Łzy płynęły z jej oczu tak rzęsiście,
że po godzinie jej piękna muślinowa suknia była mokra niczym chmura deszczowa.
Panny służące przyniosły suknię przetykaną srebrną nicią, ale po następnej godzinie
i ona przypominała deszczową chmurę. Panny służące przyniosły jeszcze trzy suknie
– złotą, szmaragdową, rubinową – i każdą po krótkim czasie można było wyżymać.
Wtedy przyniosły suknię błękitną jak bławatki. „Ten kolor coś mi przypomina”
pomyślała królewna. „To przecież kolor oczu tego… tego chłopaka”. Adaś był
przystojnym kawalerem i tak naprawdę to spodobał się Aldonie. Kiedy sobie to
uświadomiła, zaczerwieniła się aż po linię włosów i tak bardzo się speszyła, że
zapomniała o płaczu.
Ślub odbył się bez problemów, a wystrojony na tę okazję Adaś przyciągał
spojrzenia wszystkich panien dworskich. Prezentował się wspanialej niż niejeden
książę i Aldona nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać na niego ukradkiem.
Coraz bardziej jej się podobał, ale wstyd i urażona duma nie pozwalały jej jeszcze
przyznać się do tego otwarcie.
6
Po ceremonii król skinął na Adasia i wręczył mu kosztowną szkatułę:
– Drogi zięciu – rzekł z uśmiechem – oto klucz do twojego pałacu. Zabierz tam
swoja żonę i bądźcie w nim szczęśliwi.
– Dziękuję ci, miłościwy panie, ale ja jestem prostym człowiekiem, byłem
pastuchem i grałem na okarynie. Co ja bym robił w takim pałacu? Nudziłbym się
setnie. Dziękuje za pałac pokornie.
– Grałeś na okarynie? – zaciekawił się król. – Naprawdę? Zostań zatem
kapelmistrzem mojej pałacowej orkiestry. Zamieszkajcie razem ze mną i naucz
moich muzyków grać na okarynie.
– Dziękuję, ale nie. Pasowałbym do twojej orkiestry jak wół do karety. A poza tym
całe życie pracowałem, nie boje się trudów. Szanuję pracę i wiem, że na świecie nie
ma nic od niej cenniejszego, dlatego pragnę, by i moja żona nauczyła się pracować
i cenić pracę…
Zapewne chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdążył, bo – szuuu! Świsnął mu
koło ucha biały, atłasowy pantofelek.
– Ja mam pracować? Ja… pra– co– wać? – i królewna znowu się rozpłakała.
– Ha, cóż, jesteś panem swego losu – mądry król uśmiechnął się tajemniczo. –
Swojego i twojej żony. Bądźcie zatem szczęśliwi na twój sposób.
I Adam wziął swój węzełek, okarynę, ujął Aldonę za rękę i tyle ich widziano.
Powędrowali w świat daleki. Życie Aldony zmieniło się nie do poznania. Sporo
czasu upłynęło, zanim pogodziła się ze swym losem i widząc, że nie ma innego
sposobu, aby utrzymać się przy życiu, zaczęła z własnej woli pomagać mężowi.
Nauczyła się gotować, prać, a nawet pracować w ogrodzie. Pokonywali wspólnie
wiele trudów, a Adam był zawsze dla niej wyrozumiały, troskliwy i opiekuńczy.
I nadszedł czas, gdy Aldona poczuła, jakby pracowała całe życie.
A wieczorami, gdy kładąc głowę na wiązce słomy, przytulała się do Adama,
odczuwała błogość i szczęście, jakiego nie zaznała nigdy swoim pałacu. Doceniła
swego męża, pokochała go równie mocno, jak on ją kochał. Zasypiała przy nim
spokojnie, a od czasu do czasu, śniła dziwny sen.
7
Oto znowu jest w domu swego ojca, w królewskim pałacu. Jest grymaśną
panną, która całe dnie stroi fochy. Stoi przed wielkim lustrem w nowej, strojnej
sukni, kolorowej jak tęcza, z falbankami, koronkami. Przegląda się i grymasi:
– Te loczki nie pasują do sukni, chcę inne buciki… Nie chcę tych złotych
kolczyków…
Naraz odbicie lustrze zmienia się i zamiast krzywiącej się królewny grymaśnicy
stoi dziewczyna o takiej samej twarzy ale jakże inna – uśmiechnięta, z pełnymi
blasku i szczęścia oczami, ubrana w skromną sukienkę.
– Kim jesteś? – pyta królewna grymaśna.
A dziewczyna z lustra, śmiejąc się radośnie, odpowiada:
– Prostaczką! Cha! cha! cha!
I wtedy Aldona otwierała oczy i patrzyła na twarz swego męża. Jakie to dziwne,
to przecież przez niego nie sypia w puchach, nie jada bażantów, a jest szczęśliwa
i kocha tego jasnowłosego chłopaka.
Pewnego dnia Adam i Aldona zawędrowali do bram nieznanego grodu, nad
którym górował wspaniały zamek. Adam zaproponował, by poszli do zamku – a nuż
znajdzie tam jakieś dobre zajęcie.
Ruszyli zatem uliczkami pełnymi wystrojonych odświętnie mieszczan. Ku
zaskoczeniu Aldony wszyscy na ich widok wydawali okrzyki radości i machali
chusteczkami, a z balkonów i okien sypały się płatki róż.
– Cóż to może znaczyć, Adamie? – spytała z lekka strwożona.
– Zapewne świętują akurat jakieś radosne dla nich wydarzenie i chcą się dzielić
swoją radością ze wszystkimi – odparł Adam.
Dotarli do zamku i gdy Adam spytał jednego ze strażników kto mógłby dać im
jakieś zajęcie w zamku, ten poprowadził ich bez słowa długim korytarzem aż do
wspaniale rzeźbionych drzwi.
Kiedy stanęli przed nimi, otworzyły się i Aldona ujrzała wielką salę z tronem,
na którym siedział… jej ojciec!
Przekroczyli próg komnaty a król, promieniejąc radością, uniósł się z tronu i uściskał
najpierw swoją córkę a potem zięcia, mówiąc:
8
– Nareszcie was widzę! Moje ukochane dzieci! Witajcie, witajcie w swoim domu, bo
to jest wasz dom. Tak długo na was czekałem!
Spojrzała Aldona na Adama, który nie wydawał zaskoczony sytuacją, spojrzał
na króla ojca i w mgnieniu oka wszystko zrozumiała.
– A więc to tak! – powiedziała, marszcząc groźnie brwi. – Obaj uknuliście intrygę!
I widząc jak ojcu i mężowi miny rzedną, roześmiała się nagle serdecznie,
podbiegła do króla, ucałowała go a potem zarzuciła Adamowi ręce na szyję i objęła
go mocno.
– A teraz bawmy się – ogłosił król – bo choć ślub się odbył, wesela nie było! Dziś
rozpoczniemy wesele!
Jakaż była radość, gwar, śmiech, a i kilka łez. Wreszcie wszyscy zasiedli do
suto zastawionych stołów, jedli, pili, orkiestra grała, goście tańczyli. Królowa
Aldona rozkazała wystawić zastawione przysmakami stoły dla poddanych, by
wszyscy mieszkańcy grodu wzięli udział w tym święcie, zaś król Adam kazał posłać
do wsi po swoich braci.
Weszli onieśmieleni bracia do zamku i ze zdumieniem niezmiernym ale jeszcze
większą trwogą poznali we wspaniałym królu z piękną królową u swego boku
pogardzanego brata. Ale Adaś już dawno puścił w niepamięć ich paskudne postępki,
uściskał ich serdecznie i zaprosił na wesele. A gdy już wszyscy weselnicy wybawili
się do upadłego i bracia postanowili wracać na wieś, obdarował ich sowicie i odesłał
do domu w złotej karecie.
Królewscy małżonkowie żyli w miłości, radości i szczęściu długie lata. I żyją
zapewne do dziś, bo kiedy byłam ostatnio w ich stronach, słyszałam dochodzące
z zamku dźwięki okaryny i wtórujący im śliczny głos:
Hej! hej! wiosenka zielona,
forsycje, sasanki i fiołki…
Ale może to plotka, bo czasem ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie.
9