Australia

Transkrypt

Australia
ANIA G.
Jutro trzydniowa wycieczka.
- Czy lepiej wziąć ten mały wycieczkowy czy ten niebieski duży?- pytam się mamy.
- Weź duży.
Zaczynam się pakować. A to co? Z dna plecaka wyciągam małe nasionko. Kurczę, pewnie już nie urośnie.
Miałam je posadzić tuż po powrocie z Australii.... taaaaak cudowna Australia. Kiedyś przeczytałam książkę
o aborygenach. Miała takie ładne obrazki. Na jednym była śliczna dziewczynka, która mogła być może rok
ode mnie starsza. Więc postanowiłam, że gdy będę trochę większa pojadę tam, znajdę tę dziewczynę i
zaprzyjaźnię się z nią. Kiedy tylko zdarzyła się okazja na jakiś dłuższy wyjazd, nie zastanawiałam się gdzie
pojechać. Z Polski poleciałam samolotem do Indonezji. Zobaczyłam tam wulkan Bromo. Choć musiałam
wstać o 3.00 (w hotelu zjawiłam się o 24.00) opłacało się, bo widok wulkanu o wschodzie słońca jest
przepiękny. Po dwóch dniach na wyspie Jawa (ostatnia noc była spędzona na lotnisku, czekając na
opóźniony samolot) poleciałam na Nową Gwineę. W górach Foja zobaczyłam zwierzęta i rośliny, o jakich
mi się nie śniło. Wielkie motyle przelatywały tuż koło mojego nosa. Noc spędziłam u znajomych rodziców,
którzy oprowadzili nas po wyspie. W końcu promem do Australii (statek przypominał mi Titanica więc
trochę się bałam). Woda była tak przeźroczysta, że widziałam rafę koralową. Najpierw pojechaliśmy do
Sydney. Zobaczyłam Operę i wysłuchałam koncertu Barbry Streisand. Byłam też w Tangora Zoo i zjadłam
obiat w Sydney Tower, podziwiając widok miasta. Po dwóch tygodniach spędzonych w stolicy,
przypomniałam sobie po co tu właściwie przyjechałam. Nie za bardzo wiedziałam gdzie szukać
aborygenów, ale usłyszałam coś o ich świętej górze Urulu. Gdy dojechałam na miejsce słońce zachodziło.
Wielka skała zaczęła zmieniać kolory. Coś niesamowitego. Przenocowałam w namiocie. Rano przy pomocy
lin próbowałam wspiąć się na skałę (raczej nieskutecznie). Nagle usłyszałam wołanie. Chwila nieuwagi i
spadłam z 3 trzech metrów na wołającego. To była właśnie ta dziewczyna z książki! Wiedziałam, że ją w
końcu znajdę, ale nie myślałam, że aż tak szybko. Spróbowałam wstać. Au!!! Moja kostka. Dziewczyna
wyciągnęła ręce w geście ,,stój-ja-zaraz-wrócę”. Po pięciu minutach zjawiła się z bukietem kwiatów. Z
części roztarła papkę, a część dała mi potrzymać. Nałożyła mazidło na moją nogę i uciekła. Chciałam za nią
wołać, ale poczułam, że kostka mnie już nie boli. Wstałam i wróciłam do namiotu, a nikt z rodziny nie
chciał mi uwierzyć. Wyciągnęłam nasiona z kwiatków żeby je później zasadzić i im udowodnić. Ostatni
tydzień spędziłam w Tasmanii (zobaczyłam diabła tasmańskiego). I tak po miesiącu wróciłam do Polski z
przystankiem na włoską pizzę. Zobaczymy, może coś jeszcze z tego nasionka wyrośnie.
KAROLINA G.
Wybrałam podróż do Australii na
wyspę Fraser Island ponieważ ta wyspa jest wyjątkowo piękna i można tam przeżyć dużo przygód. Ponieważ
mieszkam w Katowicach wybrałam się samolotem do Sydney (z przesiadką w Monachium i Dubaju), bo była to
najlepsza forma połączenia. Gdy doleciałam do Sydney postanowiłam zatrzymać się tam na kilka dni aby pozwiedzać
miasto. Byłam w muzeum Australii, oglądałam panoramę miasta z platformy widokowej. Postanowiłam zwiedzić
Góry Błękitne. Dojechałam tam autobusem. Było tam pięknie! Następnym celem wycieczki była wyspa Fraser Island,
na którą poleciałam samolotem. Na miejscu czekał na mnie kierowca jeepa którego zadaniem było bezpieczne
przetransportowanie mnie do obozowiska w Central Station. Jeep to jedyny sposób aby poruszać się po piaszczystej
plaży. Wyspa jest przepiękna, woda błękitna ale mimo to nikt się tutaj nie kąpie ponieważ wybrzeże wyspy to jedno z
miejsc występowania rekinów i płaszczek. Trzeba więc bardzo uważać. Na wyspie żyją również dzikie psy Dingo które
, na nasze szczęście , przyzwyczajone są do widoku człowieka. Central Station znajduje się w samym środku lasu
deszczowego. I jest to jedyne miejsce na świecie gdzie las tropikalny rośnie na piasku. W lesie żyje około 325
gatunków ptaków i bardzo dużo zwierząt między innymi : oposy, nietoperze, kangury i kolczatki. Prawie codziennie
odbywałam spacery po lesie. W pobliżu mojego miejsca obozowego znajdowało się jezioro McKenzie o wyjątkowo
czystej, przejrzystej wodzie, i piasku w odcieniu najbielszym jaki można spotkać na świecie. Często się w nim
kąpałam. Najbardziej podobał mi się las tropikalny, był niesamowity. Ostatniego dnia mojego pobytu przytrafiła mi
się ciekawa historia. Poszłam pospacerować na plażę, po chwili zauważyłam grupę psów Dingo. Myślałam, że mnie
nie zobaczą lecz się myliłam. Zaczęły biec w moją stronę a ja zaczęłam uciekać jak szalona. Bardzo trudno się biegło,
nogi grzęzły w piasku. Postanowiłam odwrócić ich uwagę. Wzięłam duży patyk, rzuciłam nim ile sił w rękach, a psy
pobiegły za nim jak oszalałe. Ja w tym czasie szybko wskoczyłam pomiędzy liście drzew, aby obserwować gdzie pogna
„szalona wataha”. Na całe szczęście mnie nie zauważyły tylko pobiegły dalej zauroczone wibrującym w powietrzu
patykiem. Wróciłam do Central Station bardzo wyczerpana . Zmęczenie dawało o sobie znać. Poszłam się wykąpać i
coś zjeść, ponieważ za godzinę miał się zacząć spacer po lesie. Odpoczęłam i ruszyłam dalej. Szłam ścieżką z kamieni,
wokół mnie latały kolorowe ptaki i motyle, pomiędzy liśćmi na dole coś szeleściło. Pewnie była to kolczatka. Przez
drogę dwa razy przebiegł opos. Widziałam małe nietoperze, przyglądałam się pięknym rośliną. Postanowiłam
odpocząć , zrobiłam sobie mały piknik. Było super. W drodze powrotnej zauważyłam kulawego oposa. Postanowiłam
mu pomóc. Na szczęście w pobliżu kempingu była pani weterynarz, która się nim zajęła. Bardzo żal mi było małego
oposa ale trafił pod dobrą opiekę. Ja nie miałam zamiaru marnować czasu i ruszyłam dalej przed siebie. Było bardzo
przyjemnie, cicho, przez wielkie liście palm przebijało się mocne światło słońca. Przystanęłam aby posłuchać śpiewu
ptaków. Bardzo podobało mi się na spacerze ale postanowiłam powrócić do obozowiska. Zjadłam pyszny obiad, po
czym poszłam na plażę pomimo tego co mnie wcześniej spotkało. Spacerowałam ponad trzy godziny robiąc krótkie
przerwy. Nagle trochę w oddali zauważyłam jakiś statek. Był to wrak statku , który w 1935 roku rozbił się przy wyspie.
Robiłam dużo zdjęć, w drodze powrotnej. Wróciłam do Central Station wieczorem. Od razu się wykąpałam i poszłam
spać. Następnego dnia rano zaczęłam się pakować ponieważ dziś miałam wylecieć samolotem z wyspy do Canberry.
Przyjechał po mnie jeep, i kierowca który wcześniej mnie tu przywiózł. Samolot już czekał. Wsiadłam i pomachałam
kierowcy jeepa na pożegnanie. Leciałam krótko , a przy tym podziwiałam piękne widoki wyspy z góry. Faktycznie była
wielka. Jak doleciałam do Canberry, postanowiłam wynająć pokój w hotelu na dwa dni. Cicha, wypełniona bardziej
przyrodą niż betonem Canberra w niczym nie przypomina metropolitarnych miast ani swoich znanych sąsiadów Sydney i Melbourne. Uważam że Canberra jest miejscem oryginalnym w samym środku miasta rozpościera się
sztuczne jezioro Burley-Griffin a wycieczka wokół niego to fantastyczna trasa widokowa. Bardzo przyjemna była ta
podróż ale niestety z żalem musiałam opuścić Australię i powrócić samolotem do Katowic. Pozostały mi
wspomnienia , wspomnienia przygód , miejsc , oraz wspaniałych ludzi których miałam przyjemność spotkać na tym
wyjątkowo pięknym i tajemniczym kontynencie.
EMILIA B.
Drogi pamiętniczku, w ostatnim miesiącu
towarzyszyła mi seria niespodziewanych zdarzeń, na szczęście całe to wariactwo dobiegło wreszcie końca i wróciłam
samolotem do domu, bo wiesz… wszędzie dobrze ale w domu najlepiej! Zacznę jednak od początku; moja szalona
ciotka – zakochana po uszy w jakiejś wysepce na szarym końcu świata postanowiła nas odwiedzić niespełna dwa
miesiące temu, co więcej to właśnie jej zawdzięczam tą szaloną wycieczkę o której chcę Ci opowiedzieć. Ona to
zaproponowała moim rodzicom że w wakacje chętnie przyjmie mnie w swoim australijskim domku w Canberrze –a o
oni ( o zgrozo!) zgodzili się…Klamka zapadła, a co ja będę robić bity miesiąc z ciotką Ewą którą ledwo znam, w
dodatku na jakiejś ‘wyspie’?! Byłam pewna że umrę z nudów szybciej niż się tam dostanę. Moje płacze w niczym nie
pomogły walizka została spakowana, rodzice odwieźli mnie na lotnisko w Katowicach i upewniwszy się po raz setny
że wiem jak zachować się podczas przesiadek i lotów ucałowali mnie na pożegnanie i…odjechali. Pełna złości nie
zauważyłam nawet gdy lądowaliśmy w Monachium, stamtąd lot do Dubaju (muszę Ci się przyznać, że nawet mi się
podobało bo jedzenie w samolocie…PYSZNE, a w zagłówku prawie całą podróż oglądałam kreskówki (na co tata nigdy
w życiu by się nie zgodził!)). Gdy dolatywaliśmy do celu zrozumiałam dlaczego w przewodniku nazywali centrum
Australii ‘the red centre’– ziemia zdawała się całkowicie czerwona! Przyznam Ci się –że gdy czytałam „Tomka w
krainie kangurów” zawsze pragnęłam zobaczyć ten kraj (ale przecież nie sama! I rodzice powinni o tym wiedzieć!).
Jakie było moje zaskoczenie gdy na lotnisku w Sydney tuż po 6 rano nie zobaczyłam ciotki, ba, przekazała mi list,
kilka dolarów i poradziła wsiąść najpierw do pociągu by dojechać do centrum, tam spędziłam dzień poruszając się po
mieście według wskazówek zawartych w liście potem autobusem o jakimś tam numerze, w którym jako setnemu
pasażerowi w tym dniu wręczono mi jakiś bon. Gdy wsiadłam – okazało się że jadę do Blue Mountains, z przewodnika
wiedziałam że nazwa ta pochodzi od olejków które tworzą nad nimi niebieską łunę, byłam zachwycona widząc
słynne„three sisters” o których wiedziałam do tej pory z nudnych lekcji przyrody…Robiło się ciemno a ja miałam tylko
jeden plan w głowie - dostać się do Canberry - do cioci a z stamtąd zadzwonić do domu. Puki co musiałam jednak
gdzieś przenocować – okazało się, że bon z autobusu pozwolił mi na bezpłatny nocleg w Jenolan Caves. Co to była za
noc…Jedna z najbardziej niesamowitych przygód jakie przeżyłam, duchy o których wszyscy w hotelu opowiadali w
nocy zdawały się ożywać, do tego te dźwięki… i poruszające się obrazy!… Jestem pewna że te jaskinie są naprawdę
zamieszkałe przez duchy – nigdy w życiu tak się nie bałam! Całą noc spędziłam z głową pod poduszką…Rano w
recepcji otrzymałam kolejny ‘krzepiący’ list od ciotki (zaczynałam mieć jej dosyć!) w którym to pokierowała moją
wyprawą nie do domu ale miasta Gulburn (gdzie zobaczyłam naprawdę imponujący pomnik ‘Big Merino’) tam też
wsiadłam w najdłuższą kolej jaką do tej pory widziałam by dostać się do Melbourne. Miałam tam mieć wykupiony
pokój w hotelu nad samym morzem – (marzyłam by w końcu położyć się spać…) Lecz gdy po wielu godzinach w
końcu tam dotarłam wrzawa zza okna w żadnym stopniu nie pomagała mi wypocząć. Postanowiłam sprawdzić co się
dzieje. To co zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania – moim oczom ukazały się małe pingwinki z
radością biegające po plaży! ‘Island Penguin prade’ – odnalazłam w przewodniku, nie wierząc że to dzieje się
naprawdę a kochające chłód stworzenia widzę przed sobą na piasku! Następnego dnia już nie zdziwił mnie list z
kolejnymi wskazówkami (zaczynała bawić mnie ta przygoda a pomysły szalonej ciotki wydawały się coraz bardziej
zabawne – czułam jakbym spełniała moje marzenie zakopane gdzieś głęboko pod górą rozsądku i kaprysów…). Droga
do Adelaide (nazywanej przez aborygenów ‘krainą czerwonych kangurów’) biegła przez Great Ocean Road i okazała
się przyjemna, stamtąd czekał na mnie lot do Lake Eyre, potem Alice Springs (gdzie jeździłam na wielbłądzie!!!)
potem słynne Uluru a na koniec wioska Cooper Pedy słynąca z wydobycia opali. (Kupiłam nawet jeden dla mamy –
bardzo się jej podobał gdy wróciłam). Stamtąd pociągiem udałam się do Monkey Mia podróż trwała długo ale było
warto bo tam.. nie uwierzysz! Karmiłam PRAWDZIWE delfiny! Następnym punktem mojej wyprawy był szalenie
ciekawy park narodowy Kakadu na północy Australii, lecąc tam z nie małym zainteresowaniem spoglądałam na
pustynie Gibsona i Wielką Pustynie Piaszczystą znajdujące się pode mną. Kolejny lot który zafundowała mi ciotka
miał się zakończyć na Lady Mursgave Island (nie miałam pojęcia co mnie tam czeka…) z okna samolotu mogłam
jednak zobaczyć najdłuższy płot na świecie! Gdy dotarłam na miejsce Wielka Rafa Koralowa okazała się imponująca,
uczyłam się tam nurkować a parę nocy spędziłam w miasteczku o dziwnej nazwie ‘1770’. Potem przyszedł ostatni już
list od ciotki – i statkiem udałam się do Canberry. Tam uścisków, uśmiechów i opowieści nie było końca. ‘Ciociu!’ –
krzyknęłam, ‘to była podróż moich marzeń! Dziękuje!’ I dodałam ‘przepraszam za to że przedtem tak strasznie
narzekałam’ bo poczułam się bardzo niezręcznie. A ona…nie uwierzysz! Przytuliła mnie i tylko szepnęła ‘wszystkiego
najlepszego kochanie! cieszę się że podobał Ci się prezent – dziś jest dzień Twoich urodzin!’
ZUZANNA S.
Kiedy w grudniu, po kilkunastu godzinach lotu opuściłam
samolot lecący z Frankfurtu do Sydney, nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Byłam w Australii
- kraju, o którym dużo słyszałam i czytałam. Marzyłam , że kiedyś zobaczę tę fascynującą przyrodę i
krajobrazy, spotkam ciekawych ludzi. Gdy rodzice zaproponowali, że spędzimy miesiąc w Australii-byłam
bardzo szczęśliwa. Wyjechaliśmy samochodem z Katowic do Frankfurtu i tam zostawiliśmy go na parkingu.
Lot do Sydney był bardzo długi i męczący, ale ja nie mogłam się doczekać kiedy zobaczę miasto. W
Australii było lato i piękna, słoneczna pogoda. Zatrzymaliśmy się na kilka dni w hotelu w Sydney. Z okna
widziałam setki luksusowych jachtów w blasku zachodzącego słońca, w zatoce Sydney Harbour.
Zwiedziłam słynną Sydney Opera House, która kształtem przypomina żaglowiec. W Sydney witaliśmy
Nowy Rok i oglądaliśmy wspaniałe pokazy fajerwerków. Przeżyłam niesamowitą przygodę-wspinałam się
na most Harbour Bridge, który ma 134 m wysokości. Musieliśmy ubrać specjalne kombinezony i byliśmy
zabezpieczeni pasami przed spadnięciem. Bardzo się bałam, bo mam lęk wysokości, ale przepiękny widok z
mostu wynagrodził mi wszystkie trudy. Oglądałam Wodospad Wentworth w Górach Błękitnych, które leżą
około 50 km na zachód od Sydney. Unosi się nad nimi błękitna mgiełka parującego olejku eukaliptusowego.
Prosto z Sydney polecieliśmy do Brisbane, u wybrzeży stanu Queensland, gdzie spędziliśmy kolejny
tydzień. Surfowałam na Surfers Paradise , która jest jedną z najpiękniejszych plaż na świecie. W naszej
podróży nie mogliśmy pominąć największej piaszczystej wyspy świata-Fraser Island. Dopłynęliśmy na nią
promem. Widziałam Wielką Rafę Koralową ,która jest jednym z cudów świata. Pewnego dnia, gdy
nurkowałam z butlą, podziwiałam przepiękne rafy i setki wspaniałych, kolorowych rybek. Wszystko
wyglądało jak w bajce. Nagle kątem oka zauważyłam, że dzieje się coś dziwnego. Zbliżała się do mnie jakaś
wielka ryba. To był rekin! Zaczął mnie obwąchiwać, ale na szczęście mnie nie zaatakował, widocznie nie
był głodny ;) Dziś się z tego śmieję, ale wtedy byłam naprawdę przerażona. W Brisbane wynajęliśmy
samochód z napędem na 4 koła i wyruszyliśmy w głąb Australii. Po drodze mijaliśmy płot psów dingo,
który ma 5 tys. km i jest najdłuższym płotem na świecie. Widziałam kangury i misie koala. Pojechaliśmy
zobaczyć świętą górę Aborygenów - Uluru. Na ścianach jaskiń znajduje się wiele malowideł. O wschodzie i
zachodzie słońca skała zmienia barwę od pomarańczowej do czerwonej.Wywarło to na mnie niesamowite
wrażenie. Zatrzymaliśmy się na kilka dni w Alice Springs, gdzie mieszka wielu Aborygenów. Żyją oni w
bardzo skromnych warunkach, często w biedzie, ale są niezwykli -pełni spokoju, otwartości i życzliwości.
Wracaliśmy przez Great Ocean Road. Ta malownicza droga biegnie przez miasto Geelong w stanie
Wiktoria. Na całej jej długości ciągnęły się wspaniałe plaże, klify, przeróżne formacje skalne np. kolumny
Dwunastu Apostołów. Piękno przyrody zapierało dech w piersiach. Ostatnim etapem naszej podróży było
Melbourne. W Victorian Arts Centre byłam na wspaniałym koncercie słynnej Australijki- Kylie Minoque.
Po koncercie piosenkarka otrzymała nagrodę z rąk samej Nicole Kidman, która była jeszcze ładniejsza niż w
telewizji ;) W Melbourne zrobiliśmy zakupy, kupiłam pamiątki i widokówki. Niestety nasza podróż
dobiegała końca i trzeba było wracać do domu. Z żalem żegnałam Australię. Z lotniska w Melbourne
polecieliśmy do Frankfurtu, gdzie czekał nasz samochód i wróciliśmy do Katowic. To była podróż moich
marzeń, Australia to fascynujący kraj. Z podróży przywiozłam cudowne wspomnienia i mnóstwo zdjęć. W
przyszłości bardzo chętnie tam jeszcze wrócę.
BASIA W.
Z moją rodziną wybrałam się do Australii. Zainteresował mnie ten kraj, ponieważ jest tam wiele atrakcji
turystycznych związanych z przyrodą, którą bardzo się interesuję. Chciałam również zobaczyć Sydney, w
którym znajduje się most, który widnieje na moich puzzlach.
Na początku mojej wyprawy dojechałam tramwajem do Katowic, a następnie pociągiem do Warszawy. Do
Sydney doleciałam z mojej stolicy samolotem linii lotniczej China Southern. W tym mieście zatrzymałam
się 5 dni. Nocowałam w Airport Sydney International Inn. Pierwszego dnia zobaczyłam operę w Sydney i
Most Harbour, który jest jednym z największych mostów łukowych na świecie. Drugiego i trzeciego dnia
zwiedzałam stare i nowe centrum. Zobaczyłam największy budynek w Sydney-Sydney Tower. Najbardziej
podobało mi się centrum rozrywkowe Darling Harbour. Było tam cudowne akwarium morskie. W nim
mogłam zobaczyć wspaniałe płaszczki i rekiny. Po zwiedzeniu akwarium zobaczyłam małe zoo z kangurami
i misiami koala. Następny dzień spędziłam w Taranoga Zoo. Było to niezapomniane przeżycie. W tym zoo
są wyjątkowe, endemiczne okazy flory i fauny Australii. Ostatni dzień spędziłam na zwiedzaniu Gór
Niebieskich. Są to piękne góry, nad którymi unosi się olejek eukaliptusowy, nadając im niebieską poświatę.
Bardzo podobało mi się w Sydney, ale chciałam zobaczyć inne miejsca, więc następnego dnia ruszyłam
samolotem na trzy dni do Brisbane. Tam spałam w Edmondstone Motel. W Brisbane było cudownie.
Zwiedziłam centrum kulturalne, Mt Coot-tha Park i Ścieżkę Sztuki Aborygeńskiej. Największe wrażenie
zrobiła na mnie motylarnia i sztuczna laguna. W motylarni było kilkaset australijskich motyli. Bardzo lubię
motyle więc było to dla mnie nie tylko ciekawe, ale też pouczające przeżycie. Po tych wyjątkowych dniach
spędzonych w Brisbane nadszedł czas, by wyjechać do Cairns. Leciałam tam 2 godziny samolotem. Cairns
jest miastem, z którego leci się helikopterem na wyspę Greena. Tam właśnie z lotu ptaka podziwiałam
Wielką Rafę Koralową. Rafa była piękna. Jest to najdłuższa rafa koralowa na świecie, żyje tam 1500
gatunków ryb. Na piaszczystej wyspie Greena zatrzymałam się tydzień. Spałam w luksusowym hotelu. Tam
właśnie przydarzyła mi się największa przygoda mojego życia.
Drugiego dnia mojego pobytu na wyspie bawiłam się z moim młodszym bratem w berka. Kiedy nadeszła
moja kolej, by go gonić, on uciekł bardzo daleko i nagle jego noga zagłębiła się w piasku. Podbiegłam do
niego i wtedy zobaczyłam, że w miejscu, z którego wyjął nogę jest dziura. Kiedy z bratem ją
powiększyliśmy zobaczyliśmy jaskinię, a w niej szkielet jakiegoś nieznanego zwierzęcia. Powiedziałam o
tym moim rodzicom. Razem oddaliśmy szkielet w ręce naukowców. Okazało się, że to szkielet
prehistorycznego zwierzęcia. Za to znalezisko dostałam mnóstwo pieniędzy, które przeznaczyłam na
ratowanie diabłów tasmańskich. Ludzie, którzy się tym zajmują zaproponowali mi bym w przyszłości im
pomagała. Z ochotą się zgodziłam.
Kiedy minął cudowny tydzień na wyspie, pojechaliśmy do Darwin. Jest to stolica Terytorium Północnego. Z
tego miasta autobusem nr 5 przez 15 minut jechaliśmy do Crocodylus Park, czyli najlepszego miejsca w
Australii gdzie można zobaczyć największe gady. Bardzo mi się tam podobało, bo kocham takie zwierzęta.
Z Darwin wyruszyliśmy do Turkey Creek. Tam spaliśmy w hotelu Emma Gorge Resort. Rano o 5.30
wyruszyliśmy na safari do Parku Narodowego Purnululu, gdzie można zobaczyć masyw Bungle Bungle, są
tam piękne pomarańczowe i czarne wzgórza. Powróciliśmy do Turkey Creek około 7 wieczorem. Potem
wróciliśmy do Darwin, by stamtąd pociągiem The Ghan udać się na 2 dni do Alice Springs. Tam
zobaczyłam rezerwat przyrody i farmę z wielbłądami. Następnie wcześnie rano wyjechaliśmy do Uluruwielkiej skały, która wraz z zachodem słońca zmienia barwy. Zwiedziłam też Coober Pedy-miasto, w
którym ludzie mieszkają w jaskiniach. Biegnie tam najdłuższy płot na świecie. Zafascynowało mnie też
wysychające jezioro Lake Eyre. Potem z przesiadką w Adelajdzie polecieliśmy na kilka dni do stolicy
Australii-Canberry. Spałam w Rex Hotel. Zwiedziliśmy najciekawsze miejsca w mieście, w tym Nowy
Parlament, Mauzoleum Pamięci Narodowej i Wieżę Carillon. Nadszedł niestety czas, by wracać do domu.
Samolotem polecieliśmy do Krakowa, a stamtąd pociągiem do Katowic. Nigdy nie zapomnę tego miesiąca,
był on najwspanialszy w moim życiu.
DANIEL Z.
…………………………………..
Od zawsze interesowała mnie Australia
wraz ze swoją egzotyczną fauną i florą. Zaplanowałem zwiedzanie wybrzeża zataczając pętlę od północy
przez wschód i południe do zachodu. Na kontynent dostałem się samolotem linii Lufthansa kursujący z
Katowic-Pyrzowic do portu lotniczego w Darwin (28h lotu).Wcześniej zaopatrzyłem się w wizę oraz
stosowne ubezpieczenie Medicare. Pierwsze kroki skierowałem do Parku Kakadu do jaskini, gdzie
podziwiałem malowidła Aborygenów z plemienia Gagudju zamieszkującego te tereny do dziś. Miałem
okazję zobaczyć na żywo krokodyla różańcowego oraz bajkową Agamę kołnierzastą w czasie trzy godzinnej
wycieczki łodzią. Nocowałem na Kakadu Culture Camp, po czym z przyjacielem przeleciałem helikopterem
linii Scenic Routes nad urzekający wodospad Millaa Millaa w Wielkich Górach Wododziałowych w stanie
Queensland. Następnie przelecieliśmy samolotem nad Wielką Rafą Koralową, z międzylądowaniem na
nurkowanie, do Brisbane na nocleg Swan Inn Bed & Breakfast. Rankiem czekał na nas jeep i droga na North
Stradbroke, gdzie po przeprawie promem podziwialiśmy egzotyczną panoramę i roślinność wyspy.
Następnie wieczorny przelot liniami Qantas do Hobart na Tasmanię nad Górą Kościuszki. Noclegi
wykupiliśmy Discovery Holiday Parks. Zwiedzając rezerwat przyrody na Tasmanii udało nam się zobaczyć
dziobaka, goniące się wombaty oraz sławnego z kreskówek Warner Bros. diabła tasmańskiego, który był
właśnie w trakcie obiadu. Nadszedł czas powrotu na kontynent, ale tym razem promem popłynęliśmy do
Parku Narodowego Port Campbell w stanie Wiktoria. Tam podziwialiśmy wspaniałe klifowe wybrzeże
(sławnych Dwunastu Apostołów), którego piękna nie sposób opowiedzieć, trzeba zobaczyć! Kolejny
przystanek to Wyspa Kangura w Zatoce Spencera. Jeepem przyjechaliśmy do Adelajdy, a stamtąd
30minutowy lot na wyspę, gdzie kangury i strusie zgodnie ganiają się wśród niesamowitych Remarkable
Rocks. Zadziwiły mnie, na tym poniekąd „odludziu”, przepełnione plaże… koloniami fok i
wygrzewającymi się w południowym słońcu lwami morskimi. Początkowo miałem w planie przejechać się
Indian-Pacific Railway przez Nizinę Nullarbor, jednak wspólnie podjęliśmy decyzje, pooglądamy
„bezdrzewie” i sławny odcinek o długości 479 km toru kolejowego, na którym nie ma żadnego zakrętu ani
zmiany w różnicy poziomu, z pokładu samolotu. Dotarliśmy do Hyden, gdzie nocowaliśmy w Wave Rock
Resort and Caravan Park, a stamtąd spacerkiem do Wave Rock zachwycając się urokiem 15m wysokości
granitowego klifu, który ciągnie się przez 100m. Kolejnym punktem na naszej mapie była pustynia
Pinnacles w Parku Narodowym Nambung z zaskakującymi wapiennymi formacjami, które są
pozostałościami po rosnących tam drzewach. Zostało nam jeepem pojechać na lotnisko do Perth i
samolotem linii Emirates Airlines dotrzeć po 36h do Katowic. Spośród wielu przezabawnych przygód, które
mnie spotkały w czasie miesięcznej podroży, było spotkanie z Alicją z Krainy Czarów. Lądując w Darwin
znalazłem się w centrum festiwalu sztuki aborygenów. W około etnicznie pomalowane twarze, morze
koralików i mieniących się wszystkimi kolorami tęczy kilimów, ozdob, posągów i … jeden malutki, jak mi
się wydawało, zagubiony koala. Pobiegłem za nim, ale schował się do malej norki wśród eukaliptusów.
Zaglądam do nory, czekam…Nagle staje przede mną Alicja…Mia Wasikowska! Myślałem, ze to sen albo
tak działają na mnie opary eukaliptusa, a Mia (dla mnie Alicja) parsknęła śmiechem widząc jak się jej
przyglądam. To mnie nieco wzbudziło z otumanienia, ale nadal myślałem, ze jestem w bajce. Kiedy jej o
tym powiedziałem, przybiła mi piątkę i zaprosiła na herbatkę, ale nie do Kapelusznika…, choć może
szkoda… Była to pasjonująca rozmowa, na zakończenie, której wymieniliśmy się mailami i… dostałem od
chwilowej szczecinianki pluszowego misia koala z jej (i moimi!) ulubionymi cukierkami eukaliptusowymi.
Bajki stają się rzeczywistością! Papaty! Daniel
DAWID W.
Zapadła decyzja - jedziemy do Australii!
Dlaczego właśnie tam? Od dawna marzyłem o zobaczeniu tego kraju na końcu świata, tylko tam mogłem
zobaczyć kangury w ich naturalnym środowisku oraz nurkować na cudnej Wielkiej Rafie Koralowej.
Nasza trasa miała przebiegać następująco: Katowice - Warszawa - Sydney (Australia) - Katoomba - Ayers
Rock - Park Narodowy Kata Tjuta - Uluru - Cairns - Kuranda - Hamilton Island - Cairns - Warszawa Katowice.
Nadszedł długo wyczekiwany dzień wylotu. Z Katowic samochodem dojechaliśmy do Warszawy, a
stamtąd samolotem do Sydney, z międzylądowaniami na lotniskach w Amsterdamie i Hong Kongu.
Nasz pierwszy przystanek to Sydney. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od głównej ulicy - George Street,
przy której stoją zabytkowe i nowoczesne budynki, obejrzeliśmy Królewski Ogród Botaniczny, operę,
Queen Victoria Building i portową dzielnicę The Rocks. Stamtąd promem udaliśmy się na plażę - Manly
Beach. Kolejką monorail, zawieszoną nad ulicami centrum miasta, dotarliśmy do Darling Harbour, gdzie
odwiedziliśmy akwarium z rekinami i płaszczkami, spacerowaliśmy również po Kings Cross - najbardziej
rozrywkowej dzielnicy miasta.
W Katoombie, w Górach Błękitnych zjeżdżaliśmy prawie pionową kolejką górniczą Scenic Railway na dno
doliny Jamison Valley, z punktu widokowego Echo Point oglądaliśmy lasy eukaliptusowe i skałę Trzy
Siostry. W Featherdale Wildlife Parku podziwialiśmy egotyczne ptaki i zwierzęta Australii.
Kolejnym przystankiem był Ayers Rock - osada leżąca w samym środku Australii i Park Narodowy Kata
Tjuta, gdzie mogliśmy samodzielnie usmażyć i zjeść australijskie przysmaki z grilla: krokodyla i kangura.
W Parku Narodowym Uluru obejrzeliśmy wschód słońca przy słynnej czerwonej skale Uluru, znanej jako
Ayers Rock. Stamtąd polecieliśmy do Cairns w północno-wschodniej Australii i zwiedziliśmy miasteczko
Kuranda. Następnie kolejką linową Skyrail Cableway dotarliśmy do Centrum Kultury Aborygenów
Tjapukai, gdzie podziwialiśmy ich występy, pokazy gry na trombicie didgeridoo i rzucaliśmy powracającym
bumerangiem.
Ostatni etap naszej podróży stanowiła Wielka Rafa Koralowa. Z Cairns polecieliśmy na niebiańska wyspę
Hamilton, gdzie spędziliśmy ostatni tydzień naszych wakacji. Katamaranem dopływaliśmy na różne
koralowe wysepki. Tam pływaliśmy przeszkloną łodzią podwodną i łodzią o szklanym dnie, przez które
oglądaliśmy kolorowe ryby i ciekawe fragmenty rafy koralowej. Uczyliśmy się windsurfingu, nurkowania
oraz pływaliśmy z rybkami i żółwiami wśród różnokolorowych koralowców. Podczas jednej z takich
wycieczek spotkała mnie niezwykła przygoda. Spokojnie snurkowałem i podziwiałem podwodne ogrody,
gdy w pewnej chwili w oddali zauważyłem „grubą rybę” z olbrzymią płetwą grzbietową. Przeraziłem się nie
na żarty. Zacząłem szybciej machać płetwami i płynąć do łodzi. Ostatkiem sił wszedłem na pokład.
Przerażony zacząłem rozglądać się wokoło i szukać rekina, który mnie gonił. Jakież było moje zdziwienie,
jak groźny ludojad okazał się być przyjaznym delfinkiem! Szybko wskoczyłem z powrotem do wody i
zacząłem się z nim bawić. To dopiero było niesamowite przeżycie! Na zawsze pozostanie ono w moje
pamięci!
Niestety, czas niesamowitych przeżyć nieubłaganie dobiegał końca. Ze smutkiem wracaliśmy do kraju z
najpiękniejszego na świecie wybrzeża. Z wyspy dolecieliśmy do Cairns i stamtąd samolotem z dwiema
przesiadkami wróciliśmy do Polski.
W czasie pobytu w Australii nocowaliśmy w hotelach i motelach różnych kategorii. Podróżowaliśmy
samolotem, autokarem, promem, łodziami, różnego rodzaju kolejkami i samochodem. W samej Australii
wszystko było inaczej: z samolotu wyszliśmy o innym czasie, innego dnia i o innej porze roku… Zaskoczyła
nas tam życzliwość, otwartość i swobodne podejście Australijczyków do życia. Do Polski przywieźliśmy ze
sobą niezapomniane wspomnienia, tysiące zdjęć z zapierającymi „dech w piersiach” widokami oraz
marzenia o kolejnej wyprawie … Australia czeka!
HANIA W.
W grudniu ubiegłego roku wygrałam podróż do kraju, który
od dawna mnie fascynował nie tylko z powodu klimatu i zwierząt tam żyjących, ale także dlatego, że mój
ulubiony bohater – Tomasz Wilmowski spędził tam swoje pierwsze wakacje z ojcem tropiąc dzikie
zwierzęta. Mowa oczywiście o Australii.
Do Pyrzowic przyjechałam autem, a potem poleciałam samolotem do Port Saidu z przesiadką w Kairze.
Pomimo wysokiej ceny promu, postanowiłam przepłynąć Kanał Sueski i przy okazji zobaczyć Suez. Po
kilku dniach spędzonych na kontynencie afrykańskim i zakupie biletu na samolot z Kairu do Sydney. Po
dwunastogodzinnym locie dotarłam do najsłynniejszego miasta w Australii, które często błędnie uważane
jest za jego stolicę.
Kupiłam tu trochę owoców i wyruszyłam na zwiedzanie miasta. Nie interesowały mnie budynki, ale
mieszkańcy Australii oraz zwierzęta żyjące tam na wolności. Pociągiem przejechałam do Wollemi National
Park. Różnorodność i egzotyka tego miejsca sprawiły, że zamierzałam rozbić tam obóz i przynajmniej przez
kilka dni cieszyć się każdym promieniem słońca, który oświecał to wspaniałe miejsce. Było cudownie.
Następnie pociągiem pojechałam wzdłuż wschodniego wybrzeża do miejscowości Eden. Po drodze mijałam
Górę Kościuszki, odkrytą przez Strzeleckiego. Tam zakupiłam zapas prowiantu oraz nowy środek transportu
– piękną klacz. Razem wyruszyłyśmy na podbój australijskiego stepu.
Rozbiłam namiot w pobliżu rzeczki. Udało mi się zobaczyć dziobaka ale ten szybko schował się pod wodą.
Następnego dnia tuż po wschodzie słońca obudził mnie dziwny hałas. Do mojego namiotu usiłowały dostać
się dwa młode kangury. Uciekły niestety, zanim zdążyłam im się przyjrzeć. Podczas wędrówki po okolicy
udało mi się schwytać koalę, co nie było specjalnie trudne. Wypuściłam go jednak na wolność. Potem
znalazłam legowisko kolczatek i nawet jedną z nich zobaczyłam. Po jakimś czasie spotkałam paru
Australijczyków. Byli uprzejmi i gościnni, zaprosili mnie na następny dzień.
Następnego ranka obudził mnie czyjś wrzask. Zerwałam się z polowego łóżka i jakiż było moje zdziwienie
kiedy zobaczyłam nad sobą przepiękną kakadu. Postanowiłam zatrzymać ją na pamiątkę. Zamknęłam
dobrze namiot i poszłam w odwiedziny do poznanych poprzedniego dnia krajowców. Kiedy pakowałam
swoje rzeczy po dziesięciu dniach pobytu na południowym wybrzeżu Australii, moja kakadu wyfrunęła z
klatki. Może dobrze, bo przecież to dzikie zwierzę kochające wolność. Do domu wracałam przez
Melbourne, a z Warszawy już pociągiem do Katowic. W Australii było super. Może kiedyś wygram wakacje
w Nowej Zelandii, ale na pewno pojadę jeszcze do Australii. Najbardziej cieszy mnie widok zwierząt na
wolności i piękna dzikiej przyrody.
KAROLINA P.
Przez trzy miesiące brałam udział w konkursie geograficznym
prowadzonym na antenie radia RMF FM. Odpowiadałam na pytania dotyczą ce historii, kultury i geografii
Australii. Konkurs prowadził Wojciech Cejrowski, autor programu „Boso przez świat”. Sześciu laureatów
miało wziąć udział w miesięcznej wyprawie po Australii. Znalazłam się w tej grupie. To było jak sen…
Rodzice nie byli zachwyceni moją nagrodą i nie chcieli się zgodzić na wyjazd, ale w końcu ich
przekonałam.Organizatorzy przysłali mi regulamin uczestnictwa, listę rzeczy, które muszę przygotować i
poradnik, z którym miałam się zapoznać. Trochę tego było. Musiałam też odwiedzić lekarza, który
sprawdzi, czy nie ma przeciwskazań zdrowotnych.
Z samego rana wyjechałam z rodzicami samochodem z Katowic. Gdy dotarliśmy na lotnisko w Warszawie
pan Cejrowski już na nas czekał. Byłam najmłodsza w grupie. Samolotem polecieliśmy do Melbourne.
Podróż była długa i dość męcząca. Na lotnisku czekał na nas przewodnik, który zaprowadził nas do
kolorowego busa. Przejechaliśmy przez centrum miasta i zatrzymaliśmy się przy The Spencer Hostel.
Zjedliśmy kolację i rozeszliśmy się do pokoi. Nocowałam w pokoju razem z 16- letnią Julką z Krakowa.
Wzięłam prysznic i wskoczyłam do łózka. Chyba od razu zasnęłam. Następnego dnia zwiedzaliśmy
Melbourne. Panowie z zaciekawieniem zwiedzali stadion Melbourne Cricket Ground, gdzie odbywał się
trening . Wypytywali przewodnika o zasady futbolu australijskiego. Potem z 55-ego piętra wieżowca Rialto
oglądaliśmy panoramę miasta. Zwiedziliśmy także Budynek Wystawy Królewskiej i Ogrody Carlton.
Kolejne dni minęły bardzo szybko. Niedaleko Mount Macedon zobaczyliśmy tzw. Wiszącą
Skałę, zwiedziliśmy Skansen Sovereign Hill, będący repliką Ballarat z okresu gorączki złota, mogliśmy też
podglądać skupisko pingwinów małych w Phillip Island. Największe wrażenie zrobiła na nas jednak
ciągnąca się wzdłuż oceanu Great Ocean Road.
Czas naglił. Wyruszyliśmy w dalszą podróż. Jechaliśmy przez Snowy Mountain w kierunku Canberry. W
stolicy zwiedziliśmy nowy budynek parlamentu. Spotkaliśmy się też z Aborygenami, których spotkaliśmy w
namiotach rozbitych obok starego budynku parlamentu. Chyba ucieszyli się z naszej wizyty. Pokazali nam
różne dokumenty i mapy i zrobili sobie z nami pamiątkowe zdjęcia. Przewodnik wyjaśnił nam, dlaczego
rozbili namioty w takim miejscu.
W Canberze zobaczyliśmy też sztuczne jezioro Griffina, które wypuszcza do góry słupy wody.
Kolejnym punktem naszej podróży było Sydney. Musieliśmy zobaczyć Sydney Opera House oraz jeden z
największych na świecie mostów łukowych- Harbour Bridge. Z platformy widokowej Sydney Tower
obejrzeliśmy panoramę miasta. Zapierała dech w piersiach. A w wolnym czasie razem z Julką wybrałam się
do małego zoo, gdzie można było pogłaskać kangura i koalę.
Następnego dnia wyjechaliśmy z Sydney i udaliśmy się w kierunku Brisbane. Gdy zwiedzaliśmy miasto, ze
zdziwieniem zauważyliśmy, ze organizacja ruchu w centrum zmienia się w zależności od pory dnia i są
specjalne pasy tylko dla autobusów. Przez kolejne dni zwiedzaliśmy ratusz, rezerwat przyrody Lone Pine,
Rezerwat Koala i ogród botaniczny. Wzięliśmy także udział w wycieczce Ścieżką Sztuki Aborygeńskiej,
podczas której mogliśmy zobaczyć naskalne malowidła, ryty z drewna oraz tajemniczy krąg taneczny
wykopany w ziemi.
Z Brisbane udaliśmy się busem do Townsville, gdzie zwiedzaliśmy z przewodnikiem rezerwat przyrody
Billabong Santuary oraz odwiedziliśmy plantację trzciny cukrowej.
Z niecierpliwością czekałam, kiedy dotrzemy do kolejnego celu podróży - Wielkiej Rafy Koralowej.
Chciałam zobaczyć z bliska gąbki, rozgwiazdy, meduzy i wszystkie znane z książek gatunki ryb.
Gdy dojechaliśmy, wypożyczyliśmy maski, płetwy i cienkie kombinezony i przeszliśmy krótkie szkolenie,
jak należy się zachować w wodzie. Instruktor pokazał nam zdjęcia ryb, które mogą być dla nas
niebezpieczne, i które lepiej omijać. Było cudownie. Wcale nie miałam ochoty na dalszą podróż .
Najchętniej zostałabym tu do końca wakacji. Ale był plan wyprawy i trasa, której trzeba było się trzymać.
Ruszyliśmy dalej w kierunku Parku Narodowego Kakadu. To niezwykłe miejsce. Ma się wrażenie, ze czas
się tu zatrzymał. Kangury, jaszczurki, warany, agamy, dingo na wyciągnięcie ręki.
Mieliśmy pecha, bo popsuł się bus i musieliśmy czekać trzy dni na brakujące części. Pan Cejrowski
zaproponował rejs po Yellow Water. Było super, dopóki do łodzi nie podpłynął duży krokodyl i nie porwał
jakiejś turystce torby z pieczonym kurczakiem. Mieliśmy szczęście, ze nie przewrócił łodzi. Gdy już
byliśmy na brzegu, przewodnik powiedział, że te krokodyle mogą być niebezpieczne dla ludzi. To była
najstraszniejsza przygoda w moim życiu!
W parku zachwyciły nas skalne malowidła Aborygenów. Przewodnik opowiadał nam dużo o swoich
przodkach i pokazywał niezwykłe rysunki sprzed kilku tysięcy lat. Spotkaliśmy też jego rodzinę. Na naszą
cześć przygotowano specjalną ucztę. Było ognisko, tance i śpiewy. Przez kilka kolejnych dni dzieci z wioski
uczyły nas, jak się łowi ryby, a kobiety, jak robić biżuterię z patyczków.
Z niechęcią myślałam o powrocie do domu. Jeszcze tylko miasteczko Alice Springs i kilka zdjęć niezwykłej
góry Uluru. Ze względu na awarię busa musieliśmy nieco zmienić trasę podróży i zrezygnować z
odwiedzenia fermy strusiej. Szkoda… Zbliżaliśmy się do hotelu w Melbourne, gdzie mogliśmy skorzystać z
wanny i wyspać się w wygodnym łóżku przed podróżą powrotną. Potem samolotem polecieliśmy do
Warszawy, skąd każdy do swojego domu. Na lotnisku czekali rodzice i ciocia. Bardzo się ucieszyłam, gdy
ich zobaczyłam ale już myślę o kolejnej wyprawie…
SARA I.
Moją miesięczną podróż marzeń spędziłam w
Australii. Postanowiłam wybrać się właśnie do tego kraju , gdyż zawsze chciałam zobaczyć kangury i
Wielką Rafę Koralową. Dotarłam tam lecąc samolotem z przesiadkami. Najpierw leciałam z Warszawy do
Wiednia. Następna przesiadka była w Singapurze, a stamtąd doleciałam do Sydney. Od tego miasta
zaczęłam swoją podróż po Australii. Zatrzymałam się tutaj na kilka dni i wypożyczyłam
samochód. Pierwszym punktem zwiedzania był Port Jackson i zatoka Sydney, przez którą przepłynęłam
taksówką wodną. Po drodze mijałam najdłuższy i najszerszy most świata czyli Harbour Bridge dopływając
do Fortu Denison, a później do wspaniałej Opery House, która jest symbolem miasta i całej Australii oraz
uznawana za jeden z najwspanialszych budynków XX wieku. Następnym miastem, które odwiedziłam było
Dubbo. Zwiedziłam tam Western Plain Zoo- wspaniały park dzikiej przyrody, w którym najbardziej
podobało mi się, że zwierzęta żyją tu w warunkach zbliżonych do naturalnych, a ich wybiegi otaczają fosy
zamiast ogrodzeń czy klatek. Pierwszy raz w życiu miałam możliwość karmienia dzikich zwierząt z tak
małej odległości. To była dla mnie cudowna i pełna wrażeń przygoda. Wkrótce pojechałam samochodem do
Canberry - stolicy Australii, gdzie zatrzymałam się na parę dni. Tutaj zobaczyłam słynną fontannę,
wyrzucającą wodę na 140 m w górę ,o nazwie Captain Cook Memorial Water Jet-pomnik ku czci kapitana
Cooka. Jest to jedna z najwyżej tryskających fontann na świecie. Zwiedziłam również National Capital
Exhibition (Narodowa Wystawa Stołeczna) przy Regatta Point na północnym wybrzeżu Lake Burley
Griffin, która ukazuje krótką historię Canberry poprzez kolekcję modeli, fotografii i schematów,
obrazujących jak starannie zaplanowano to miasto. Pojechałam również na południe drogą o nazwie
Kościuszko Alpine Way, gdzie wznoszą się przepiękne Góry Śnieżne – zimą jest to najlepszy w Australii
teren narciarski, a latem obszar wspaniale nadający się na widokowe wędrówki. Następnie dotarłam do
drugiego pod względem wielkości miasta w Australii czyli Melbourne, zatrzymując się tu na kilka dni. Na
początku zwiedziłam Old Melbourne Gaol (Stare Więzienie) oraz Penal Museum (Muzeum Więziennictwa).
Jest to miejsce, gdzie kiedyś powieszono osławionego rabusia Neda Kelly'ego. Także zobaczyłam jeden z
najpiękniejszych ogrodów w Australii Royal Botanic Gardens, gdzie na powierzchni 40 ha rośnie ok. 12 tys.
gatunków roślin. Jednego dnia udałam się na wschód od Melbourne, gdzie dużą atrakcją jest Puffing Billy –
wąskotorowa ciuchcia, którą jechałam z Belgrave do Emerald Lake Park. Podróż tam i z powrotem trwała 2
godziny. Innego dnia pojechałam na Phillip Island, gdzie obejrzałam paradę pingwinów. Z Melbourne
poleciałam na parę dni do Adelaide. Tu podróżowałam Adelaide Explorer – staromodnym tramwajem
oglądając zabytki i kolorowe, utrzymane w śródziemnomorskim stylu domy. Jednego dnia pojechałam
samochodem do doliny Barossa Valley, cenionego regionu produkcji wina, który jest najstarszym w
Australii rejonem uprawy winorośli. Następnie linią kolejową Indian-Pacific przyjechałam pociągiem do
Perth. To kolejne miasto na drodze mojej podróży po Australii. Tam zobaczyłam Wave Rock (Skalną Falę) granitowy klif, który ma 15 m wysokości i 100 m długości, ukształtowany przez erozję. Po dwóch dniach
poleciałam samolotem na Ayers Rock Airport, a stamtąd dotarłam samochodem do Parku Narodowego
Uluru-Kata Tjuta, gdzie zobaczyłam przepiękny piaskowiec o nazwie Uluru. Jest to największy monolit
skalny na świecie o imponującej wielkości: ma 350 m wysokości, 2,5 km długości, a jego obwód wynosi 9
km i zmieniający barwy w zależności od pory dnia i nasłonecznienia. Przez te zaskakujące przemiany
wzgórze wydaje się żywym organizmem, a nie kamiennym monolitem. Gdy oglądałam tą prastarą skałę nie
miałam wątpliwości, że przebywam w miejscu magicznym. Następnie przyleciałam do Cairns- stolicy
tropikalnej północy Queenslandu – ostatniej miejscowości, którą odwiedziłam. Tu spędziłam kilka dni.
Pewnego dnia wyruszyłam łodzią, aby zobaczyć Wielką Rafę Koralową, położoną zaledwie 15 km od
brzegu. Wypożyczyłam sprzęt do nurkowania. Podwodny świat zrobił na mnie niesamowite wrażenie.
Widziałam tutaj różne gatunki kolorowych ryb, mięczaków, koralowców oraz roślin. I tak minął miesiąc
cudownej przygody. Bardzo mi się podobało w Australii i na pewno tutaj jeszcze przyjadę. Do Warszawy
wróciłam wylatując z Cairns z przesiadką w Sydney i Londynie.
JUSTYNA S.
Do Australii wybrałam się ponieważ w Cairns mieszka moja ciocia, i to miasto wybrałam sobie jako
cel mojej podróży.
Dzień 1 -2 Wyleciałam z Katowic przez Warszawę do Melbourne.
Dzień 3-6. Zwiedzałam okolice Melbourne. Dnia 3 zwiedzałam Dolinę Yarry, ogromne wrażenie zrobiła na
mnie wycieczka do lasów deszczowych oraz winnic.
Rano wybrałam się w podróż do „Wiszącej Skały”. Następnego dnia
wróciłam do Melbourne skąd udałam się do Sydney. Spałam
w hotelu, odpoczywając przed kolejnym pełnym atrakcji dniem.
Dzień 7-8. Zwiedzałam Sydney. Wybrałam się na rejs po zatoce, zobaczyłam : Operę, Dzielnicę The
Rocks, most Harbour Bridge, słynną plażę Bonti Beach oraz zatokę Watsons Bay.
Nocleg miałam w hotelu.
Dzień 9. Z Sydney wyleciałam do Brisbane, skąd miałam prom na Fraser Island.
Dzień 10-13. Te dni spędzałam na malowniczej wyspie, podziwiając jej faunę oraz
florę. Spodobały mi się przede wszystkim krystalicznie czyste jeziora oraz bardzo
urozmaicone ptactwo. Widziałam także dzikiego psa Dingo. Nocowałam w małej
drewnianej chatce.
Dzień 14. Promem dotarłam do Brisbane skąd wyjechał mój autokar do Alice Springs.
Dzień 15-19. Zwiedzałam Alice Springs i okolice. Byłam także pod Uluru, świętą skałą Aborygenów, na
której znajdowały się ich malowidła. Spaliśmy w namiotach. A w ostatni dzień, gdy się pakowaliśmy, w
mojej torbie zauważyłam „pasażera na gapę”- małego węża. Wpadłam
w panikę i podniosłam krzyk. Podbiegł jakiś pan, który przekonał mnie, że wąż jest niejadowity. Najadłam
się strachu, ale następnym razem lepiej będę zabezpieczać torby ☺
Dzień 20. Wyjechałam autokarem do Cairns. Wreszcie byłam w wymarzonym
punkcie mojej podróży ☺ , spotkałam się z moją ciocią i wspólnie zwiedzałyśmy.
Dzień 21-27. Te dni spędziłam bardzo przyjemnie zwiedzając : Kurandę, zobaczyłam:
lasy tropikalne, ogromne fikusy, paprocie, eukaliptusy, kangury, koale, dziobaki i wiele, wiele innych
egzotycznych zwierząt i roślin, jechałam kolejką górską . Z łodzi wycieczkowej
z przeszklonym dnem, podziwiałam rafę koralową. Pływałam także w morzu, nurkowałam z butlą,
i wspaniale wypoczywałam na plaży. Miło było nocować w domu mojej cioci ☺
Dzień 28-30. Wyleciałam z lotniska w Cairns przez Sydney –Hong Kong-Londyn do Katowic. To koniec
mojej podróży. O dziwo, najbardziej podobało mi się w Alice Springs, mimo incydentu
z wężem ☺
NATALIA S.
1
Port
Wilcan
Broken
2
3
Adelaj
5
Góra
6
Melbo
Moją podróżą marzeń był wyjazd do Australii. Zainteresowałam się bardzo Australią, jej historią, przyrodą,
ludźmi po przeczytaniu książki Alfreda Szklarskiego – Tomek w krainie kangurów. Moja przygoda biegnie
podobnie trasą, którą przemierzał bohater książki Tomek Wilmowski. Swą podróż zaczęłam od przejazdu
pociągiem z Katowic przez Wiedeń do Triestu. Triest to miasto w północnych Włoszech nad Morzem
Adriatyckim. W Trieście udało mi dzięki uprzejmości pana kapitana wsiąść na statek handlowy, który zabrał
mnie w długą drogę do Australii. Najpierw popłynęliśmy do Port Saidu w Egipcie, stamtąd Kanałem
Sueskim przez Morze Czerwone aż na Ocean Indyjski. Po dwóch tygodniach ciężkiej podróży dotarłam
wreszcie do wybrzeży Australii.
Moja przygoda na tym kontynencie zaczęła się w mieście Port Augusta w Zatoce Spencera. Tutaj
zatrzymałam się na dwa dni aby odpocząć po trudnej podróży. Port Augusta to miasto niczym nie różniące
się od miast europejskich. Aby zakosztować australijskiego klimatu i australijskiej przyrody wybrałam się
autostopem na wschód do miasteczka Wilcannia. Nocowałam w małej chatce myśliwego, który postanowił
pokazać mi cuda tamtejszej przyrody: wiecznie zielone akacje i eukaliptusy, drzewa butelkowe, wzgórza i
doliny, piaszczyste pustynie. Zauważyliśmy także kangury, strusie emu i kolorowe papugi. Najbardziej
podobały mi się malutkie kangurki, które ciekawie wyciągały łebki z toreb swoich mam.
Jednak najciekawszą przygodą była nasza wizyta w osadzie rdzennych mieszkańców Australii Aborygenów, gdzie miałam okazję porozmawiać z zaprzyjaźnionym Aborygenem z Wilcanni. Aborygen
opowiedział mi o swoim ciekawym życiu w wiosce, z dala od cywilizacji, telewizji, telefonów
komórkowych i komputerów. Miałam okazję obejrzeć pokaz rzutów powracającym bumerangiem.
Dowiedziałam się, że dawniej pełnił on rolę sztućca (łyżki), instrumentu rytmicznego, kopaczki,
zabawki i oczywiście narzędzia do polowania. Z wielką radością przyjęłam na pamiątkę ręcznie zdobiony
bumerang.
Nazajutrz autobusem pojechałam do Broken Hill, a później do Adejaldy. Stamtąd pojechałam koleją
Great Southern Railway do Melbourne. Z Melbourne udałam się na wycieczkę z przewodnikiem w Alpy
Australijskie gdzie postanowiłam zobaczyć Górę Kościuszki – najwyższy szczyt Australii 2228 m.n.p.m.
Góra Kościuszki została pierwszy raz odkryta przez polskiego badacza Pawła Strzeleckiego. Polski badacz
nadał odkrytemu szczytowi nazwę naszego polskiego bohatera Tadeusza Kościuszki. Na szczycie góry
zobaczyłam pamiątkową tablicę, na której zostało napisane: „Z Doliny Rzeki Murray Polski Badacz Paweł
Edmund Strzelecki wspiął się na te Alpy Australijskie 15 lutego 1840.” Po powrocie do Melbourne
zameldowałam się w hotelu i przez kilka następnych dni zwiedzałam miasto. Piątego dnia z lotniska
wyleciałam do Warszawy.

Podobne dokumenty