Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie
-Dante, Piekło
Rozdział 1.
Słońce powoli ustępowało miejsca księżycowi. Z kominów małych domów toczyły się kłęby
szarego dymu. Z minuty na minutę robiło się coraz ciemnej, a na polach pojawiła się lekka jesienna
mgiełka. Co jakiś czas szarą, polną drogą przejeżdżał samochód i przewijało się stare pijaczysko
z siatką pełną taniego wina. Zapewne wino to było wzięte „na krechę”, bo i skąd taki ktoś miałby
mieć pieniądze?
Obok drogi stał pewien dom. Niby nic dziwnego, bo małe wsie mają to do siebie, że często
przy szarych drogach stoją pewne domy. Ten jednak był trochę inny. Miał zaniedbane podwórko
i wybite szyby. Z przodu była malutka tabliczka z napisem „Rybkowscy”. Na podwórku, prócz
metrowej trawy i chwastów, znajdowały się dwie małe szopy, piwnica i budynek, w którym kiedyś
przyrządzano jedzenie dla zwierząt. Gospodarstwo stoi opuszczone. Sami gospodarze już dawno
umarli, a ich dzieci założyły własne rodziny i wyjechały z tej zapomnianej przez kartografów
wioski. Podobno było to najbardziej zadbane obejście w całej wsi.
Gdy zapadła całkowita ciemność, z krzaczorów po drugiej stronie wyskoczył Wojciech. Był
niski i chudy, przez co prawie nie było widać, jak zwinnie podbiegł do opus zczonego domostwa.
Dodatkowo był przyodziany w zielonkawe ubranie, dzięki czemu wtopił się w gęstą trawę. Na
plecach miał średniej wielkości plecak przypominający wyglądem wojskowy. Na niego założył
siatkę maskującą w kamuflażu Marpat Woodland 1. Wydawać się mogło, że był przygotowany na
każdą ewentualność.
Gdy już stanął pod ścianą, zaczął przetrząsać plecak w poszukiwaniu swojego notatnika,
w którym miał rozpisane informacje na temat tego gospodarstwa. Po około dwóch minutach
przeklął tak, że niejeden szewc mógłby pozazdrościć i kopnął w ścianę. Cisza momentalnie
zamieniła się w ujadanie psa. Chłopak odwrócił się i ujrzał jak kudłata, szara bestia,
przypominająca mopa, próbuje szczekać i wyglądać groźnie, ale zdecydowanie osiąga odwrotny
efekt.
- Ooo. Jaki fajny piesek. No chodź tu - powiedział słodkim głosem do psa i przykucnął - no
podejdź no.
Pies stał jak wryty i przechylił głowę na bok. Stał tak jeszcze chwilkę, po czym uciekł.
„Dziwne zwierzę, ale przynajmniej słodkie” - pomyślał, wstając - „Zajrzę do piwnicy”.
Jak pomyślał, tak uczynił. Wyważył drzwi, które początkowo protestowały i wpadł do
cuchnącej zgnilizną piwnicy. Wyjął w kieszeni małą latarkę i rozświetlił sobie mroczne odmęty tego
budynku2. Natychmiast lekko pozieleniał i złapał się za nos, co nie pomogło za bardzo, bo musiał
jakoś oddychać. Po krótkim czasie znalazł przyczynę. W kącie znajdowały się stare butelki trunku
wysokoprocentowego domowej roboty i resztki powideł. Obok latała chmara much.
Zobaczywszy to wszystko, Wojciech cofnął się gwałtownie i wpadł na ścianę, która po
chwili zniknęła, a on sam wpadł do tunelu, który był tak ciemny, że nawet latarka nie mogła go
rozświetlić. Leciał dłuższy czas, ale w końcu zobaczył przed sobą światło. „Umarłem, wpadając na
ścianę?” - zapytał sam siebie. Pojawił się mocny rozbłysk i zobaczył przed sobą bitwę pod
Chocimiem. Kolejny rozbłysk i znalazł się w centrum kosmicznej batalii. Przetarł oczy ze
zdziwienia, ale nie zdążył nawet czegoś powiedzieć i kolejny rozbłysk przeniósł go do małej wioski
z drewnianymi chatami pośród drzew. Można było powiedzieć, że była to standardowa
średniowieczna wiocha. Co dziwniejsze, całe gospodarstwo państwa Rybkowskich przeniosło się
razem ze świeżo upieczonym podróżnikiem w czasie i wymiarach.
Co tu się wyprawia? - powiedział, rozdziawiając usta w nieukrywanym zaskoczeniu - przecież to
jest niemożliwe! Jak ja wrócę?!
Nagle zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i podbiegł do drzwi piwnicy, która była winna całemu
1
Maskowanie używane przez Korpus Morskiej Piechoty Stanów Zjednoczonych. Wzór tworzy wiele
małych
pikseli. Teoretycznie nie przeznaczony do produkcji cywilnej, ale wiele film go produkuje. Różnica jest taka, że
w tym Na Kamionce ludzie budowali piwnice oddzielnie, ponieważ tamtejsze tereny są bardzo podmokłe.
2
wojskowym Marpacie są namalowane małe godła UMSC.
zajściu. Zdziwił się jednak, kiedy okazało się, że są one szczelnie zamknięte i naprawione. Na
drzwiach widniały jakieś dziwne znaki. Próbował je przyrównać do jakiegoś jemu współczesnemu
alfabetu, ale na myśl nie przychodziło nic innego jak cyrylica, której akurat on nie umiał.
Zasmucony odszedł od drzwi i poszedł w losowo obranym kierunku, żeby cokolwiek poznać.
Pomimo chaotycznego rozstawienia domów, wioska nieco przypominała układem tę, w której stał
dom na Ziemi. Dzięki temu faktowi Wojtek mógł wyznaczyć punkty orientacyjne, które pokrywały
się z tymi „prawdziwymi” i bez problemu się odnaleźć. Oczywiście kierunek mimo swojej
losowości zahaczał o karczmę.
Karczma „Dobrogostowy antałek” chociaż na zewnątrz wyglądała dość niechlujnie,
w środku była czysta i było tam wesoło. Ludzie (głównie mężczyźni, ale kobiety też się zdarzały)
pili miód pitny, tańczyli i rozmawiali. Wszyscy zastygli, gdy przybysz otworzył drzwi. Przez
dłuższą chwilę sondowali go od góry do dołu wzrokiem, a potem wrócili do swoich zajęć, co jakiś
czas pokazując palcem na nowego.
- Dzień dobry - powiedział nieśmiało i podszedł do lady, za którą stała kobieta wyglądająca na
około 45 lat - poproszę coś do picia.
- A co dokładniej? Woda, miód pitny, wódka... i w sumie to tyle.
- Eee... no to poproszę może zwykłą wodę - odparł zmieszany.
A taki dobry ten miód pitny. Mój mąż, Dobrogost, robi najlepsze miody w całej okolicy powiedziała wyraźnie zasmucona.
- Co się stało? - Zapytał, popijając wodę przesiąkniętą aromatem beczki.
- Dobrogost tydzień temu wyruszył do sąsiedniej wioski i do teraz go nie ma. Co tragiczniejsze,
krążą plotki, że... - przerwała, bo z sali odezwał się zapijaczony głos, krzyczący „Miodu,
szynkarzu3, mioodu!” - dokończymy później. Przyjezdny klecha znowu się upił...
„Przyjezdny klecha? Gdzie ja trafiłem?” - pomyślał Wojtek, dopijając półkwartek wody.
Owo „później”, w którym karczmarka obiecała dokończyć historię o mężu nadeszło dopiero
po około pięciu godzinach. Przez ten czas musiała ciągle zajmować się karczmą.
- Zapraszam cię na zaplecze - powiedziała, kończąc czyścić ostatnią ławę.
- Chętnie - odpowiedział chłopak szczęśliwy, że może wysłuchać tego do końca. Lubił bowiem
słuchać różnych opowieści.
Masywne drzwi, umiejscowione na ścianie za ladą, otworzyły się z przeciągłym
skrzypnięciem, gorszym nawet od skrobania paznokciami po tablicy szkolnej i krzywo osiadły na
zawiasach. Oczom Wojciecha ukazała się sterta beczek, skrzyń i drewniany kufer. Kufer zamk nięty
był na kłódkę i przepasany mocnym łańcuchem.
- Usiądź - kobiecina podała mu krzesło.
Dziękuję, pani... - zawiesił się, zdawszy sobie sprawę z tego, że nie wie nawet, jak karczmarka
ma
na imię.
- Oh! Zapomniałam się przedstawić! Gdzież ja dzisiaj zapodziałam swoją głowę. Jestem
Cieszysława Dobrogostówna - wykonała skromny pokłon - A ciebie jak zwą, pątniku?
- Ja? Wojtek Kobżyraj - również schylił delikatnie czoło.
- Tyś nietutejszy, prawda? - zadała pytanie podejrzliwym tonem.
- No w sumie to tak jakby to ująć to nie. Znaczy tak, ale nie stąd. W sumie to tak. Jestem z Krzów,
ale to nie ten wymiar - odpowiadał coraz to bardziej chaotycznie.
- To znaczy?
- Długa historia - odparł wymijająco.
- Chcę ją usłyszeć - wyciągnęła szyję, chcąc tym samym pokazać swoje zainteresowanie.
- No dobrze... - zaczeipnął głęboki wdech i zaczął opowiadać o tym, że wszedł do piwnicy i nagle
trafił tutaj, mijając po kolei dwa inne wymiary.
- Interesujące. Nie ty pierwszy tak miałeś. Ten klecha też tutaj tak trafił. Jednak nie przez piwnicę
starego domu, ale przez wieżę swojej świątyni - przerwała zamyślona - w tym kufrze jest podarek
od niego.
- Aha. A co z pani mężem?
3
Szynkarz - dawniej o karcz
- Luby wyruszył do sąsiedniej wioski po miód. Nie pitny, ale ten drzewny. Problem w tym, że
wyruszył tydzień temu i przepadł.
Nagle posmutniała.
- Jak już wspominałam, krążą plotki, że w okolicy jest strzyga.
- Strzyga? Chwila... A kto jest bogiem bogactwa? - spytał Cieszysławę, poruszony jej wyznaniem.
- No jak to kto? Oczywiście, że Strzybóg - powiedziała tonem takim, jakby to było coś
oczywistego. Jasne, że było to oczywiste, ale nie dla Wojtka.
Strzybóg? U nas, to znaczy w Polsce, kiedyś żyli ludzie, którzy wierzyli w to samo. Różnica była
taka, że u nas nigdy nie biegały strzygi, domowniki, południce, północnice, Leszy i reszta zgrai podniósł wzrok na kobietę - Jak to możliwe? Przecież to niedorzeczne. To, co u nas było tysiąc lat
temu zwykłą bajką... u was jest prawdą! Widział ktoś w ogóle tę strzygę? - zapytał, uświadomiony
tym, że oczywiście mogła to być zwykła plotka powstała w wyniku silnej wiary.
- Stąd? Nikt. Ale u mnie w domu jest domownik. Straszył kiedyś moje dzieci i ciągnie mi kota za
ogon - zaśmiała się.
- A utopce? Są utopce? - zapytał z miną godną samego Herkulesa Poirota.
- Jeśli chcesz, mogę ci pokazać - odparła ze śmiertelna powagą. W jej oczach zabłysła iskierka
triumfu, która zaraz ustąpiła miejsce lękowi. Starała się to zamaskować, ale średnio jej to wyszło.
Wojtek natomiast udał, że nie zauważył tej próby zamaskowania emocji.
Niecałe dwadzieścia minut później znaleźli się obok stawu. Wokół nich było słychać
straszne głosy. Jakby topiących się ludzi wołających o pomoc. Wojciech zbliżył się do tafli wody.
Natychmiast zauważył w niej twarz. Nie było to jego odbicie. Przed nim zjawiła się zielonkawa
twarz pokryta glonami i wodorostami. Na niej malował się straszliwy ból i chęć zemsty.
- C-co to jest! - zakrzyczał, a raczej zaskrzeczał i odbiegł szybko od wody.
- Właśnie zobaczyłeś topielicę - odpowiedziała Cieszysława, udając eksperta.
- Wracajmy. Wracajmy jak najszybciej to możliwe. Już ci wierzę, że to prawda - mówił szybko
i dziarskim krokiem ruszył do gospody.
Znowu zasiedli na krzesłach zaplecza „Dobrogostowego antałka”.
- Skoro już się przekonałeś, proszę cię o pomoc.
„O nie. Bylebym nie musiał iść po jej męża” - pomyślał i zaraz w myślach się spoliczkował.
Zgodził się na to, żeby po niego iść.
- Byłabym zapomniała - wstała z krzesła i skierowała się w stronę tajemniczego kufra.
Otworzyła go i wyciągnęła z niego składaną kuszę z zębatkami oraz sztylet. Nacisnęła jeden guzik
na kuszy, a zębatki zaraz zaczęły cicho chodzić. Broń była gotowa do strzału. Sztylet był za to
normalny. Wyglądał minimalistycznie.
- Chciałabym ci to podarować. Mam nadzieję, że umiesz się tym posługiwać? - zapytała,
szczęśliwa, że w końcu odzyska męża.
W sumie to tak. Kiedyś mama zapisała mnie na parę turnusów z utensyliami niekoniecznie
kuchennymi w roli głównej. Poza tym strzelałem do wiew... - popatrzył na nią. Zrobiła dziwną minę
- puszek z wiatrówki - szybko skorygował swój błąd.
- Nie wiem czym są te „wiatrówki”, ale skoro twierdzisz, że umiesz, to umiesz - wręczyła mu do
rąk broń - Jutro przybądź tutaj o zachodzie Słońca. Dam ci wtedy prowiant oraz niespodziankę powiedziała konspiracyjnym tonem. - A! Przecież nie masz gdzie spać! Cóż... ugości cię jedna ze
starszych, mieszkająca obok mojego szynku. Do jutra.
- Bywaj - odpowiedział, próbując nieudolnie sparodiować Geralta z Rivii.
Rozdział 2.
O zmroku przyszedł do pustej już karczmy.
- Witaj, Wojciechu - powiedziała wesoła Cieszysława - Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
- Mogłaby pani opowiedzieć mi o kulturze pani plemienia. Jest niezwykle podobna do tej, którą
teraz próbują poznać badacze z mojego świata. - Odpowiedział również szczęśliwy, że wpadł na tak
błyskotliwy pomysł - Powiedziałbym nawet, że to ta sama.
- Dobrze. Jak wiesz... mam dla ciebie coś. Może to nie jest szczególnie duży podarek, ale
z pewnością ci się przyda - podała mu malutki pakunek - Nie otwieraj tego dopóki nie wrócisz
z wyprawy - ostrzegła z udawaną srogością.
- Zanotuję to sobie w pamięci.
- Cóż... Czuję się zobowiązana, żeby udzielić ci wszelkich informacji na temat strzyg. Są to bardzo
niebezpieczne istoty - oznajmiła ostrzegawczym tonem.
„Super. I jeszcze pewnie zginę.”
- Tak więc... - otworzyła jakąś starą księgę, która była cała zapisana tymi dziwnymi znakami,
znajdującymi się na drzwiach piwnicy.
- Co to za znaki? Widziałem je już wcześniej, ale nie umiem ich odczytać.
- To jest głagolica. Dostaliśmy ją od niejakiego Chryzanta. Niestety za bardzo nabroił i nabito go
na
pal. - Powiedziała tak, jakby to było u nich normalne.
- Nabito?
- Tak, ale nie u nas. Stało się to zaraz za Krasym Poselokem - westchnęła - wracając jednak do
strzyg... „Dziecko urodzone z dwiema duszami i dwiema parami uzębienia. Po wykryciu strzygi,
złapać i zakopać. Uważać jednak, by nie przedostała się z Nawii do Jawy. Grozi to
prześladowaniem tako miejscowych, jako podróżnych. Strzyga ma dwie odmiany. Żeńska i męska.
Istoty te wyglądają niczym ludzie, ale mają ogromne szpony oraz przerośnięte kły. Ręce porośnięte
włosiem, sięgają aż do stóp. Wydają przeraźliwy krzyk. Jakby zarzynana Świnia. Powstałą do Jawy
strzygę należy zabić poprzez wbicie kołka w pierś. Odczarować można przez położenie się obok
niej i przespanie do pierwszego piania koguta.” Sadzę, że tyle starczy. Wątpię, żebyś miał ochotę na
upojną noc z szponiastym bękartem. - Wybuchła ironicznym śmiechem. - Kołek wykonasz sobie
sam po drodze. Kieruj się mchem na drzewach. Niech będzie zawsze na północy pnia.
Najprawdopodobniej spotkasz ją we wiosce o nazwie Piątnica. Nie przejmuj się miejscowymi i od
razu jej szukaj. Mój mąż pewnie jest właśnie tam. Kiedy tylko wyruszysz, złożę ofiarę
Swarożycowi. Dam ci również gniadą klacz.
- Dziękuję. Natychmiast wyruszam - powiedział i skierował się do drzwi.
Wieczorem rozbił mały obóz przy lesie. Zjadł podpłomyki z warzywami, popił piwem
i zaczął strugać kołki. Wystrugał ich aż trzy. Na wypadek, gdyby strzyga je połamała. Dwa z nich
nie były zwykłe. Zostały wykonane z przeznaczeniem do strzelania. Były cienkie i miały opływowy
kształt. Po godzinie zasnął. Obudziło go jednak rżenie przerażonego konia. Otworzył gwałtownie
oczy, wsunął na siebie pas ze sztyletem i wziął kuszę. Rozejrzał się za zagrożeniem. Zauważył
starszego mężczyznę z siwą brodą do pasa i jelenimi rogami na głowie. Szedł powoli w jego
kierunku.
- Staruszku! Czego ode mnie chcesz? - zawołał niczego nieświadomy chłopak.
- Jo ci dam! Mój las rozkradasz! Nie doruję ci tego! - pdparł z zaskakującą energią.
- Ktoś ty?! - zapytał Wojciech.
- Jo żech jest Leszi! Pan i obrońca tego lasu.
- Ups... No to czas chyba się zmywać - powiedział do Bistrej, tak nazywała się klacz, którą dostał
od Cieszysławy.
Złożył szybko swój plecak i ruszył konno przez ciemny las. Wydawało mu się, że cały gaj
stawił się przeciwko jemu. Drzewa specjalnie podkładały korzenie klaczy, sowy uważnie go
śledziły, a inne zwierzęta próbowały go dogonić. Zatrzymał się na skraju, gdzie spłoszone leśne
nimfy błyskawicznie schowały się za wystającymi korzeniami drzew. Z lasu dobiegł głos starca.
- Jo cię jeszcze dopodnę!
- No tak, tak. Dopadaj sobie - powiedział i stuknął lekko łydkami klacz, żeby ruszyła przed siebie.
O brzasku dotarł do Piątnicy. Była to schludna, ale lekko wyludniona wieś. Układem
przypominała dzisiejszą Zboiską 4 . Odległość była trochę inna. Trochę, czyli większa o jakieś
8 kilometrów.
Wojtek rozglądał się uważnie po wsi. Nagle ktoś pociągnął Bistrą za uprząż.
4
Wieś położona niedaleko Kamionki.
Łoo paniee, dobrze żeś pan przybył. Pan do strzygi? Godnie pana wynagrodzimy. Jakiś facet
chciał ją zatłuc, ale do teraz nie wyszedł - powiedział piekielnie szybko.
- No tak. Ktoś ty? - zapytał lekko zniesmaczony, wyrywając uprząż niskiej, beczułkowatej postaci.
- Jestem Bogumił. Przepraszam za gwałtowne najście, ale sprawa jest poważna. Człowiek imieniem
Dobrogost siedzi ze strzygą już dwa dni. Rozumiesz pan? Dwa dni! - Po jego twarzy było widać, że
dopiero rozkręcał się z opowieścią.
Bogumile, znam tę opowieść. Jego żona mnie poprosiła o pomoc. A tak przy okazji... Wojtek
jestem - zmienił ton na łagodniejszy i zsiadł z konia - to gdzie ta strzyga wasza?
- Ale jak to tak od razu? Bez żadnej strawy? Panie, proszę za mną do karczmy - Bogumił
wypowiedział to bardzo służebnym tonem, przez co Kobżyraj poczuł się nieswojo.
W karczmie opowiedział całą swoją historię od momentu wpadnięcia do tunelu
czasoprzestrzennego i posilił się smaczną zupą warzywną i udem ze świni.
Odczekał do zmroku, bo wtedy, jak wynika z relacji miejscowych, strzyga się budzi i rozpoczyna
łowy.
Słońce skłaniało się ku zachodowi. Wybiegł z karczmy i ruszył dziarskim krokiem w stronę
domostwa, w którym bestia przebywała. Budynek był zdezelowany i w dodatku śmierdział
zgnilizną. Rzucił do środka pochodnię, ponieważ w tamtym świecie ludzie nie znali jeszcze innych
sposobów na oświetlenie sobie domów.
W środku panował niewyobrażalny smród zgnilizny. Ściany były podrapane. Sama strzyga
siedziała na środku i bawiła się kośćmi. Była obrzydliwa. Prócz tego, co opisała Cieszysława,
dysponowała jeszcze potężnym wzrostem i nadmiernym owłosieniem ciała. Pod schodami siedział
Dobrogost z połamanym mieczem. Był tak wystraszony, że bał się głośniej odetchnąć, żeby tylko
go nie usłyszała.
Wojciech wyjął zza pleców kuszę, włożył kołek i strzelił. Potwór okazał się szybszy, bo
wyczuł to i wykonał unik. Kusza, pomimo tego, że była z innego wymiaru, przeładowywała się
nadal dość długo, bo aż trzydzieści sekund, więc po strzale ją wyrzucił i wyjął sztylet. Strzyga
stanęła szybko na nogi i zaszarżowała na prowokatora bitki.
Wyprowadził cięcie swoja bronią. Ostrze zsunęło się po skórze i ostawiło za sobą rubinową
smugę. Maszkara wykonała szybki obrót i skoczyła na wroga. Wykonał szybki odskok w kierunku
pochodni, którą wcześniej rzucił bezładnie na podłogę. Wziął ją do ręki i zaczął przed sobą machać,
żeby odstraszyć okrutnicę. Ona jednak wzięła potężny zamach swoją długą ręką i wytrąciła mu
pochodnię. Złapała go za ramiona i szykowała się do ostatecznego wgryzienia się w krtań. Coś
jednak uderzyło ją w plecy. Rzuciła Wojtkiem i runęła w stronę Dobrogosta.
Po spostrzeżeniu, że jeszcze ma wszystkie kości na swoim miejscu, dobył jednego z dwóch
kołków i wykonał skok. Trafił prosto w jej plecy, zaraz obok rdzenia kręgowego. Samego rdzenia
nie uszkodził, niestety. Wbił lekko kołek i zjechał na nim jak po tafli szkła. Strzyga miała teraz
rozpruty grzbiet. Zawyła straszliwie i rzuciła się w szale berserka na Wojciecha Rozpruwacza.
Była osłabiona. Teraz była jedyna szansa, żeby ją zabić. Rzucił ostatni kołek Dobrogostowi,
a sam zajął się odwracaniem jej uwagi. Maz karczmarki zrozumiał o co chodzi i przeszedł na lewą
flankę. Wyczekał odpowiedniego momentu i cisnął kołkiem niczym oszczepem. Trafił prosto
w płuco. Poczwara wydała gardłowy okrzyk i padła na kolana. Rozpruwacz bez wahania przeszył
jej gardło sztyletem.
- Odsyłam cię więc do Nawii, dziewicza duszo. Requiescat in pace - powiedział, ważąc każde
słowo i zamknął strzydze oczy patrzące w nicość - Czas wracać do domu - odwrócił się w stronę
drzwi i wyszedł. Nie miał ochoty rozmawiać. Było mu niedobrze.
Rozdział 3
Wszyscy siedzieli w szynku u Dobrogosta, który zdążył dojść do siebie. W nagrodę za
pomoc, Wojciech otrzymał ciemno-bursztynowy napój zamknięty szczelnie w malutkiej beczułce.
Był to półtorak, czyli najlepszy jakościowo miód pitny. Cieszysława podeszła do miejscowego
bohatera.
- Zechcesz może odebrać moje zobowiązanie? - powiedziała radośnie - Miałam ci opowiedzieć, co
nieco o nas - Siadła i zaczęła mówić o panteonie bogów, spośród których najpotężniejszy był
Swaróg. Opowiedziała także o Prawi - sile nadającej życie i ruch, Jawie - rzeczywistości oraz
o Nawii, czyli o miejscu, gdzie trafiają dusze po śmierci. O tym, że przybysza muszą ugościć
zgodnie z tradycją, czyli nie mogą odmówić, a w przypadku, gdy ktoś inny źle go potraktował,
mieli prawo do wytoczenia takiej osobie pojedynku na śmierć i życie. Na końcu wspomniała
o przepaskach na czole kobiet, których wcześniej Wojtek zwyczajnie nie zauważył w całym tym
chaosie. Przepaski były ozdobione metalowymi kółkami na skroniach. Oznaczały niezamężne
kobiety. Po przepaskach opowiedziała jeszcze o świętach i zakończyła.
- To wszystko? - zapytał zaskoczony.
- Nie. Opowiadanie wszystkiego byłoby niesamowicie czasochłonne - odparła. - Nie sądzisz
chyba,
że mamy tak niebogatą kulturę?
- Oczywiście, że tak nie uważam - nagle zaczął się kręcić, jakby przypomniał sobie o tym, że
zostawił żelazko włączone na gazie.
- Co się dzieje? - zapytało parę osób.
- Chyba muszę wracać do siebie, ale nie wiem, jak - odpowiedział zasmucony.
- Nic prostszego! - klasnęła w ręce Cieszysława.
Cała wioska zebrała się, żeby pożegnać Wojtka, który stał się dla nich herosem. Wszyscy
stali przed drzwiami domu, który przybył tutaj razem z przybyszem. Dobrogost zastukał parę razy
w drzwi. Otworzyła jakaś starsza pani. Obok niej stanęła piękna kobieta w białym suknie i wianku
z żonkili.
- Taa? - warknęła ta starsza.
- Kolega chciał powrócić do siebie - powiedział ktoś z tłumu.
- A paczkę ma? - odparła tonem znudzonej urzędniczki.
- Mam - podał jej paczkę, którą dostał wcześniej od Cieszysławy.
- Dobre - trzasnęła drzwiami - stanie obok drzwi od piwnicy! - krzyknęła już zza nich.
Z ludźmi została ta młodsza. Podeszła razem z Wojciechem do piwnicy i wypowiedziała coś
w nieznanym mu języku. Drzwi otworzyły się same. Rzucił okiem na dom. Z okien było widać
jakieś rozbłyski w środku.
Wszedł do piwnicy i otworzył usta, żeby coś wypowiedzieć, ale za bardzo go zatkało.
Widział przed sobą wejścia do różnych wymiarów.
- Skąd jesteś? - zapytała
- Z Ziemi.
- Dobrze. Na trzy skaczemy do tego fioletowego - wskazała palcem na wejście, w którym coś
błyskało w ciemności na fioletowo - Raz, dwa... - spojrzała na niego - Trzy! - wbiegli razem do
portalu.
Znowu rozbłyski ukazywały różne wydarzenia. Po dziesięciu minutach oglądania rożnych
bitew, debat i biesiad, dotarli do miejsca, z którego wyruszył.
Siedzieli w ciemnej, wilgotnej piwnicy. Kobieta wystawiła rękę, która niemal natychmiast
zapłonęła białym ogniem.
- Zapomniałem o czymś.
- O czym? - Podniosła brew do góry.
- Nie pożegnałem się z nimi - powiedział smutno.
- Pożegnam ich za ciebie - powiedziała i zniknęła.
- Ej! Zaraz! Czekaj! Jak ty się w ogóle nazywasz?! - krzyczał już sam do siebie - Czyli się nie
dowiem dopóki tam nie wrócę. Cudownie - powiedział cicho i wyszedł z ciemnej piwnicy.
Po oczach uderzyło go przeraźliwie jasne światło słońca.
„Tam słońce nie świeciło aż tak mocno” - pomyślał i odwrócił się w stronę piwnicy.
Wszystko wróciło do swojego dawnego wyglądu. Piwnica znowu miała wyłamane drzwi,
dom wybite szyby, a drogą szedł stary kloszard.

Podobne dokumenty