Liść Sangowy

Transkrypt

Liść Sangowy
Liść Sangowy
List_2009_05
sierpień 2009
www.kannon.pl
[email protected]
„Bądźmy jak deszcz. On po prostu pada.
Nie pyta: „Czy ładnie pluszczę tam w dole?
Czy rośliny ucieszą się na mój widok? Będą mi wdzięczne?”.
Deszcz po prostu pada, kropla za kroplą.
Miliony, miliardy kropli nic nie robią, tylko padają.
Oto jawna tajemnica zen.”
Jakusho Kwong Roshi
Bez Początku, Bez Końca
AKTUALNOŚCI
sesshin jesienne w Kazimierzu Dolnym
od 14.09. do 20.09.2009.
Świętość świata zjawisk
Jakusho Kwong Roshi
Mowa Dharmy wygłoszona na Górze Sonoma 11 kwietnia 2009 roku z okazji
Urodzin Buddy.
(mowa po Ceremonii Urodzin, kiedy ustrajamy kapliczkę kwiatami i oblewamy słodką
herbatą figurkę Małego Buddy wskazującego dłońmi niebo i ziemię1.)
Gdy wchodzę do zendo i widzę kapliczkę Małego Buddy, zawsze doznaję wzruszenia. Myślę, że to jest
jedno z najważniejszych buddyjskich świąt w ciągu całego roku. Mały Budda oświadcza: „Ja jestem
tym, którego czci cały świat.” „Ja” to nie ty ani ja, „ja” zawiera wszystko. W tym sensie „ja” nie jest
małym ja, lecz znacznie większym, które znajduje się za małym ja. I am the world-honored one. Głosi
Mały Budda wskazując jednym palcem w stronę nieba, drugim w stronę ziemi. Jego proklamacja jest
rykiem lwa.
„Czczony przez cały świat” oznacza również tobie z urodzenia przysługujące prawo. Mimo że urodziłeś
się z matki i ojca, masz również inne, większe dziedzictwo i inne pochodzenie. Mały Budda oznajmia,
że właśnie ty jesteś czczony przez świat. Ponad królami i królowymi, prezydentami, niebiańskimi
istotami, dewami, demonami, tytanami – czczony przez świat. Dobrze jest to wiedzieć. Jednak
największym i najbardziej twórczym, co możesz zrobić w ciągu całego życia jest prawdziwe poznanie
i urzeczywistnienie tego. To nie jest tylko historyjka o kimś innym niż ty sam. Dogen napisał poemat
o tych narodzinach. To bardzo ciekawe. W Dziełach Zebranych, Eihei Koroku, Tom Pierwszy,
Przypadek 75:
„Niebo rozjaśnia się przez długi okres czasu. Dzisiejszego dnia, w niebiosach i na ziemi, blask jest
przejrzysty, głęboki i piękny. Zatoczywszy koło i wykonawszy siedem kroków, Mały Budda zmęczył się
bardzo. I Zgromadzeni nie mogli powstrzymać się od uśmiechu i od śmiechu”.
Naprawdę miło, że Dogen to napisał. Miał poczucie humoru – żartował z Małego Buddy. Wskazuje
również na szczególną perspektywę Zen. Zrobiwszy siedem kroków i wygłosiwszy oświadczenie,
wydawszy ryk lwa, Mały Budda był po prostu bardzo zmęczony.
Z powodu uszkodzenia mojego dobrego stawu skokowego, tego, który pięćdziesiąt dwa lata temu ocalił
mi życie, gdy miałem wypadek samochodowy, robię swego rodzaju odosobnienie. Pozostali utrzymują
1
Wyjaśnienie od tłumacza
strona
1
stały rozkład dnia, co bardzo doceniam. Czasami słyszę dzwony, bęben, Kon-Ro-Mon2 wczorajszej
nocy... Opowiem trochę o tym, co robię. Napisałem wiersz o słońcu: „Wschodzące wschodnie słońce
dotyka szczytów gór i sosen. Zachodzące zachodnie słońce powraca do szczytów gór i sosen”. Właśnie
to widzę z okna mojej sypialni. Nigdy wcześniej nie myślałem o tym w ten sposób. Patrzyłem na ścianę
sypialni, na której wisi obraz Bodhidharmy Beum-yu, zdjęcia nowego Karmapy, zdjęcie Roshiego
Maezumiego, Dae Soen Sa Nima i moje w Korei oraz zdjęcie Jego Świątobliwości Dalajlamy
zwiedzającego Warszawskie Getto. Wiele zdjęć. Intensywność tej całej ściany nagle wzrosła, jakbym
siedział naprzeciw Kanzeon. Nigdy wcześniej nie widziałem tego w ten sposób, w końcu to tylko moja
sypialnia.
To samo na zewnątrz - wiosenna jaskrawość pełna kolorów, błyszcząca zieleń trawy, młody dąb
z delikatnymi, jasnozielono żółtawymi listkami, leniwie budzące się sarny i jelonki, wychodzące z lasu
na chyboczących się nóżkach i skubiące młodziutkie liście. Są tam sekwoje i sosny. Mówi się, że jedno
drzewo o wysokości 50 - 60 stóp produkuje tlen w dla 10 ludzi. A przecież tutaj w górach jesteśmy
otoczeni przez cały las. Są madrony3, wawrzyny i wiele innych gatunków drzew. Nie wspominając
o owadach. Z mojego okna mogę naliczyć osiemdziesiąt pszczół na minutę przelatujących w prawą
stronę. A każdy ul ma sto tysięcy pszczół. Wyobraźcie sobie – „pracowity jak pszczoła”. I one wiedzą,
kiedy wyfrunąć, kiedy powrócić. Nietoperze wieczorem robią to samo. Jakże piękne jest to miejsce,
w którym żyjemy. Niesamowite. Jestem tak wdzięczny.
Wnętrze sypialni i świat zewnętrzny to niemal ta sama rzeczywistość. Zdumiewające jest, że króliki,
ptaki, indyki i pszczoły współżyją w jednym środowisku. Mój najstarszy wnuk mówi: zobacz, sarna!
A ja: wiesz, one tu mieszkają. Cała orkiestra zdarzeń. Goniące się króliki, większe niż zwykłe. Któregoś
dnia pomyślałem: teraz wiem, dlaczego królik ma długie uszy a indyk długą szyję, dlatego że trawa
jest wysoka. Później, gdy trawa urosła, okazało się, że to nieprawda. Indyki pojawiają się wiosną i są
po prostu zdumiewające. Ogniście czerwone podgardla, niebieska twarz pokryta jakby białym pudrem,
trochę jak w teatrze Kabuki. Pióra nastroszone, chodzą w koło jak w teatrze No. Bardzo powoli, krok po
kroku, kinhin, robią swoje. Wewnątrz i na zewnątrz wibruje to samo życie.
Może znacie filmy Edwarda Nortona? To jeden z moich ulubionych aktorów. Zainteresował się ekologią.
Próbuje pomóc planecie. Nam chodzi o coś więcej niż pomaganie planecie – ty jesteś planetą.
Pomagamy planecie i wszystko jest teraz „zielone”. Ale rzecz „tam” jest rzeczą „tutaj”. To ta sama
rzecz. Zasługuje na taki sam szacunek. To jesteś ty. To nie ja i ty, lecz to wszystko ty. Właśnie takie
oświadczenie wygłasza Budda. To wszystko „Ja jestem tym, którego czci cały świat”. Utraciliśmy ducha
życia w takim sensie, że próbujemy coś zrobić dla rzeczy poza nami, co jest dobrym początkiem,
przynajmniej jest jakiś początek. Jednak rzeczy poza nami istnieją bardzo intymnie wewnątrz nas
samych. Wyłączamy światło nie po to, by zaoszczędzić na rachunkach. Nie mówimy o pieniądzach, lecz
o szacunku dla życia światła. Szacunek dla światła naszego życia – jak długo będzie świeciło? Gdy
schylasz się, by podnieść drobinkę kurzu, podnosisz cały wszechświat. To nie jest drobinka kurzu, to
nie jest tylko nazwa.
Nasze wnuki w pewnej chwili zaczynają identyfikować obiekty. Krok po kroku identyfikując, pozbawiają
je świętości, którą miały wcześniej. Mój wnuk Ejo, choć nikt go nie uczył, umie powiedzieć: to jest nos.
Czasem więc pytamy: Ejo, gdzie jest twój nos? A on... Już nie chce więcej tego robić.
Czytałem ostatnią publikację Mistrza Sheng Yena z tradycji Chan, który zmarł w lutym, kiedy my
praktykowaliśmy ango4. Dotyczyła transmisji. Japonia leży na wyspie, a Korea i Chiny są krajami
lądowymi, co jest źródłem wielu różnic . My tutaj również musimy znaleźć własną drogę. Sheng Yen
mówił o przekazie w otwarty sposób i pomyślałem, że może to bardzo postępowe, ale teraz sądzę
inaczej. On pochodzi z wnętrza lądu. Japończycy – wyspiarze - mają skłonność do sekretów, zasłaniają
usta. W tym czasopiśmie Sheng Yen wypowiada się bardzo otwarcie. Twierdzi, że osoba otrzymująca
przekaz musi mieć trzy jakości. Nie ma znaczenia, czy ta osoba jest oświecona. To bardzo ważne.
Przez pierwsze dziesięć lat praktyki Zen czułem, że nic nie mogę zrobić, bo nie jestem oświecony.
Mogłem robić zwykłe rzeczy, ale nie umiałem podejmować decyzji w sprawach grupy Zen, bo nie byłem
oświecony. Utrzymywałem to przekonanie bardzo długo.
Sheng Yen pisze, że najczęściej zadawanym mu pytaniem jest: czy jesteś oświecony? Bardzo ciekawe
pytanie. On odpowiada: tak naprawdę nie ma znaczenia, czy jestem oświecony, mogę jednakże
poprowadzić cię do twojego oświecenia. Nie mówimy o nim, lecz cały czas mówimy o nas samych, to
jest ważne. Palec zawsze wskazuje na ciebie, nie na kogoś innego. Pomyślałem, że to dobrze. Odwrócił
pytanie. A potem dał przykłady.
Spotkał Jet Lee. Jet Lee, zanim został hollywoodzkim aktorem, był mistrzem sztuk walki. I to nie tylko
przez jeden sezon. Był pięć razy mistrzem całych Chin. To naprawdę coś. Sheng Yen zapytał: kto był
twoim nauczycielem? Czy twój nauczyciel również był mistrzem? Nie. Więc to jeden przykład.
2
Przyp. tłumacza: ceremonia dla głodnych duchów
przyp. red. w Europie nazywane drzewami poziomkowymi
4
przyp. red. Mistrz buddyzmu czan Shifu Sheng Yen zmarł 3 lutego 2009 w swoim klasztorze Dharma Drum
Mountain na Tajwanie, miał 78 lat.
3
Strona 2 / 11
Sympatyczny, prawda? Jak w NBA. Czy Phil Jackson i trenerzy potrafią grać? Nie. Sheng Yen chyba
miał kontakt z Daidoo Loori. Maezumi Roshi polecił Daido, by założył ośrodek Zen. Daidoo Loori
odparł, że nie jest oświecony. Po prostu załóż ośrodek – powiedział Roshi. Po prostu zrób to. To
ciekawe. Po prostu kontynuuj. Bo nie utkwiłeś na słowie, nie jesteś przywiązany do słowa oświecenie.
To przeceniane słowo. Wszyscy na nim utknęli. Prawdziwe zdanie brzmi: Mogę cię pokierować, byś sam
osiągnął oświecenie. Oto parę ciekawych przykładów.
Na ostatnią mowę Mistrza Sheng Yena przybyło 30 uczniów z całego świata. A on dał przekaz
bezpośrednio tam w pokoju. Trzy jakości. Po pierwsze, musisz mieć chociaż trochę zrozumienia
Buddadharmy. Nie tylko trochę, to musi być dobre zrozumienie. Po drugie, musisz być społecznie, to
znaczy psychologicznie i mentalnie stabilny. Twój styl życia, tutaj i na Górze Sonoma, i poza nią
pozostaje bez zmian. Jest stabilny w swojej prawdzie, że pierwotnie jesteś Buddą. Niezależnie od tego,
co myślisz. Po trzecie, współczucie – by dzielić się tą mądrością i wiedzą z innymi ludźmi. Bo pragniesz
się dzielić. Masz coś dobrego do jedzenia, codziennie gotujesz i jesz, wspaniale, nie mogę się doczekać
kolacji, bo już nie pijesz i nie palisz, więc jesz, ale później chcesz, by ktoś jadł razem z tobą, żebyś
mógł się podzielić. Z tym jest tak samo. Trzy jakości, trzy wymagania.
Jest jeszcze trochę cytatów potwierdzających to, na co wskazuję. Ta część o tym, że Mały Budda był
„po prostu tak zmęczony”. To koreańskie powiedzenie. Just so. Po prostu tak. To może być zwykłe
powiedzenie, lecz jest to również powiedzenie Zen. Po prostu tak. Tak jak jest. Bez projekcji.
Japończycy z reguły nic nie wyjaśniają. Ale nawet wyjaśnione, to wciąż jest tylko wyjaśnienie. Nadal
musisz to urzeczywistnić. Mimo że to już jest wyjaśnione, wciąż musisz to urzeczywistnić. Myślę, że
mogę coś o tym stwierdzeniu powiedzieć. Czy to nie jest intrygujące? Czy Dogen tylko żartuje z Małego
Buddy? Mówi coś bardzo ważnego.
Teraz cytaty z Chinula. Chinul mówi o samadhi i prajni. Mówi, że te dwa elementy we wszystkich
tysiącach różnych praktyk medytacyjnych są nie do uniknięcia, muszą się pojawić. Samadhi to twój
pierwotny spokój. Czy zdajesz sobie z tego sprawę czy nie, on zawsze jest. By go zrównoważyć, musi
pojawić się prajna. Ona jest funkcją samadhi, aktywnością samadhi, jasnością, przejrzystością umysłu.
Przejawia się w sposobie, w jaki pracujesz z ludźmi, w jaki przebywasz z nimi w codziennym życiu.
„Podstawa umysłu to Natura Buddy”. Inaczej, twoja pierwotna natura – to tylko różne słowa opisujące
jeden fakt, jeden stary fakt – że jesteś Buddą. „Podstawa umysłu, która jest bez rozproszenia, to
samadhi. Podstawa umysłu, która jest bez iluzji, to prajna.” Twoja mądrość, twoja funkcja. Chinul
pisze dalej –(kiedyś zmieniałem słowa sugerujące rodzaj męski na żeńskie, a potem na „osoba”, teraz
po prostu przeczytam tekst, który mówi „mężczyzna”, ale nie przywiązujcie się do słów) - „Dla
urzeczywistnionego mężczyzny utrzymywanie samadhi i prajni w tym samym natężeniu nie wymaga
wysiłku. Ponieważ on nigdy nie troszczy się o czas ani miejsce. Podczas widzenia form i słyszenia
dźwięków, on jest po prostu tak. Podczas noszenia ubrań i spożywania jedzenia, on jest po prostu tak.
Podczas oddawania kału i moczu, on jest po prostu tak. Podczas mówienia z ludźmi, on jest po prostu
tak. W każdym czasie, czy mówiąc czy milcząc, czy radosny czy zagniewany, on jest po prostu tak. Jak
pusta łódź płynąca na falach podąża za wzniesieniami i zboczami. Lub jak potok przecinający góry
podąża za szczytami i równinami. W jego umyśle nie pojawia się intelektualizacja. Dzisiaj, spoczywa
w spokoju, naturalnie w każdych warunkach, bez rozproszeń i przeszkód. Jutro, w każdej sytuacji,
spoczywa naturalnie w spokoju. Podąża za wszelkimi uwarunkowaniami bez rozproszenia i bez
przeszkód. Ani nie eliminuje niechwalebnych czynów, ani nie kultywuje chwalebnych.”
To cudowne. Postępować dobrze, nie postępować źle – nie chodzi nawet o to. To jest uwalniające. Stan
umysłu, wyłaniający się z pierwotnego dziedzictwa, stanowi ostateczne współczucie. Nie musimy być
dobrzy, bo już jesteśmy dobrzy. Ale odkrycie, czym jest pierwotne dziedzictwo, wymaga wiele
praktyki.
„Jego charakter cechuje bezpośredniość, bez krętactwa. Jego widzenie i słyszenie powracają do
normalności i nie ma już obiektów zmysłów, z którymi można wejść w kontakt, co spowodowałoby
więcej splamień. Dlaczego miałby on się trudzić próbami unikania, skoro nie ma ani jednej myśli
stwarzającej iluzje. Nie musi robić wysiłku, by porzucić wszelkie uwarunkowania.” To jest po prostu
tak. Mały Budda był po prostu tak zmęczony. To oznacza, że wszystko, co robicie, jest wzniosłym
funkcjonowaniem esencji umysłu. Jednakże nie odkrywamy, że tak jest, nie urzeczywistniamy. Nie
chodzi nawet o stanie prosto. Chodzi o bycie przekrzywionym. Wędrujący umysł pełen rozpraszających
myśli. To jest funkcja wzniosłej esencji umysłu.
Przeczytam coś jeszcze. Te notatki zachowałem z Polski, dostałem je od shuso może 20 lat temu,
raczej 15. Zaintrygowały mnie, więc poprosiłem o kopię. To jest o twoim umyśle. Słowa Bodhidharmy,
który siedział 9 lat przed ścianą. Żelazny człowiek triatlonu to przy nim nic, bo większość ludzi siedząc
tak prawdopodobnie by zwariowała. On siedział w jaskini w Chinach. Wybraliśmy się do tej jaskini
w 1988 roku. Nie jest zbyt duża i znajduje się na górze. W tamtych czasach ludzie mieszkali w
jaskiniach. Jego najważniejszą nauką było, że Zen wskazuje wprost na umysł i przez to odkrywasz
swoje wyzwolenie. Za wami znajduje się obraz Bodhidharmy Beum-Yu, przed nim piękna gałąź sosny.
Znacie historię o tym, dlaczego oczy Bodhidharmy wyglądają tak śmiesznie? Ponieważ w przeciągu
tych dziewięciu lat czasami zapadał w sen, odciął sobie powieki. Opowieść głosi, że gdy jego powieki
upadły na ziemię, wyrosły z nich liście herbaty. Dlatego tak wygląda. Cisza jest jak grzmot. Bycie
Strona 3 / 11
cicho, nawet nie chodzi o to, że ty jesteś cicho. To coś więcej, coś więcej niż grzmot, to źródło
grzmotu, znacznie więcej niż grzmot, czy światło czy cokolwiek, co możemy o tym powiedzieć. Obraz
Beum-Yu.
Pamiętacie, Eko, który był jego pierwszym sukcesorem., Ogromnie wzburzył się. Nie wiadomo skąd,
ale przewędrował w Chinach tyle mil. W tamtych czasach to nie było zwykłe podjechanie pod górę
samochodem, ale piesza wędrówka, spotkania z tygrysami, bandytami, złodziejami. Ryzykując życie
wyruszasz w podróż w górę, by spotkać Bodhidharmę. Eko wyznał, że był bardzo wzburzony, ponieważ
jego umysł był zmącony. Odbył tak długą podróż i chciał zaprezentować się w dobry sposób, ale jego
umysł był pełen myśli i konfliktów. Bodhidharma powiedział: „Proszę, daj mi swój zmącony umysł.” I to
był koniec ich rozmowy. Eko odszedł i próbował znaleźć swój umysł, a gdy wrócił powiedział: „Nie
mogę znaleźć mojego zmąconego umysłu”. „Zatem uspokoiłem twój umysł” – odrzekł Bodhidharma.
Piękny dialog, dopiero zaczynam go rozumieć.
Te dwa akapity traktują o umyśle. „Prawdziwe ciało to twój umysł.” Nie chodzi tu o fizyczne ciało. „Ten
umysł nigdy nie zmienił się poprzez kalpy i eony, bez końca i początku. Nigdy nie żył ani nie umarł.
Nigdy nie pojawił się ani nie zniknął. Nigdy nie wzrósł ani nie zmalał. Nie jest ani czysty ani splamiony,
dobry ani zły, przyszły ani przeszły. Nie jest prawdziwy, nie jest fałszywy. Nie jest męski, nie jest
żeński. Nie pojawia się ani jako mnich ani jako osoba świecka. Ani jako zaawansowany ani jako
początkujący. Ani mędrzec ani głupiec, Budda ani śmiertelnik. Nie szuka oświecenia ani nie doświadcza
karmy. Nie ma mocy ani formy. Jest jak przestrzeń. Nie możesz go posiąść ani stracić. Jego ruchy nie
mogą być powstrzymane przez żadną górę, rzekę, skałę, ściany. Jego niedosiężna siła przenika na
wskroś pięć skandh (elementów świadomości). Przekracza góry i rzeki samsary. To ciało nie może być
ograniczone przez naszą karmę. Jest to subtelny umysł. Codziennie wszyscy chcieliby go widzieć, a ci,
których dłonie i stopy są przez niego poruszane, są niezliczeni jak piaski Gangesu. Lecz gdy ich
zapytasz, oni nie wiedzą, nie umieją dać odpowiedzi, kto porusza tymi dłońmi i stopami. Budda
powiedział, że ludzie żyją w iluzji. Dlatego wpadają do rzeki samsary. A gdy starają się z niej
wydostać, ta rzeka wciąga ich głębiej i głębiej. Dzieje się tak, ponieważ nie widzą swojej natury. Gdyby
nie byli tak pogrążeni w iluzji, czy pytaliby o to, co jest tuż na wprost nich? Nikt nie rozumie ruchów
własnych dłoni i stóp. Budda się nie mylił, ludzie pogrążeni w iluzji nie wiedzą, kim są. Tak trudna do
przejrzenia rzecz, może zostać rozpoznana tylko przez Buddę. Tylko mędrzec zna umysł. Umysł zwany
naturą ja, podstawą umysłu, nie może być ograniczony ani przez życie ani śmierć ani przez nic. Jest
zwany również Tathagatą, niedoścignionym. Nazwy, imiona mogą się różnić, lecz esencja jest zawsze
ta sama. Podobnie odmiany buddyzmu są różne, ale żadna nie pomija umysłu.”
To są różnice między czującymi istotami a Buddą i bodhisattwami. Buddowie wiedzą, jak chronić
umysł.
Jeszcze dwa cytaty. „Od rana do wieczora, przez dwanaście godzin dnia, w trakcie wszystkich swoich
działań, widzenia, słyszenia, śmiechu, rozmawiania, bycia zagniewanym lub szczęśliwym, czynienia
dobra lub zła, ostatecznie, kto to jest, kto jest w stanie wykonywać wszystkie te czynności? Przemów.
Jeśli powiesz, że działa fizyczne ciało, jak to możliwe, że w momencie śmierci człowieka, mimo iż ciało
nie uległo jeszcze rozpadowi, oczy nie widzą, uszy nie słyszą, nos nie czuje zapachów, język nie mówi,
ciało się nie rusza, ręce nie chwytają, nogi nie biegną. Jak to możliwe? Powinieneś wiedzieć, że to, co
jest w stanie wykonywać wszystkie te czynności, to pierwotny umysł. To nie jest mózg. To esencja
umysłu wykonuje wszystkie te rzeczy. „To nie fizyczne ciało. Co więcej, cztery elementy, z których
składa się fizyczne ciało, są ze swojej natury puste. Są jak obrazy w lustrze lub odbicia księżyca
w wodzie. Jak mogłyby one być przejrzyste i nieustannie świadome, zawsze jasne i nigdy nie
przesłonięte i jak mogłyby wprawiać w ruch wzniosłe funkcje niezliczone jak piaski Gangesu. Z tego
powodu jest powiedziane: Czerpanie wody i rąbanie drewna to duchowe moce i wzniosłe funkcje.”
W czasach bitników zdanie - „noszenie wody i rąbanie drewna na opał” przykuwało moją uwagę , nie
wiedziałem dlaczego. To są wzniosłe funkcje. Nie tylko czerpanie wody i rąbanie drewna, lecz wszystkie
funkcje przynależne rodzajowi ludzkiemu są funkcjami najwznioślejszej esencji umysłu. Wszystkie
cytaty są po to, by potwierdzić, co już zostało potwierdzone.
Mnich zapytał Chinula: „Jeśli mówisz, że Natura Buddy istnieje teraz, dlaczego nie mogę jej zobaczyć?”
Chinul: „Jest w twoim ciele, ale oczywiście, że jej nie widzisz. Ostatecznie, czym jest ta rzecz, która
w przeciągu dwunastu okresów dnia zna głód i pragnienie, zimno i gorąco, gniew i radość? To fizyczne
ciało stanowi syntezę czterech warunków: ziemi, wody, ognia, wiatru. Ponieważ materia jest pasywna
i nie czuje, jak mogłaby widzieć, słyszeć, czuć i wiedzieć? To, co jest w stanie widzieć, słyszeć, czuć
i wiedzieć, to siłą rzeczy twoja Natura Buddy. Twoja podstawa umysłu, pierwotna natura, natura ja.
Z tego powodu Rinzai powiedział: „Cztery wielkie elementy nie wiedzą jak wykładać Dharmę lub
słuchać Dharmy. Pusta przestrzeń nie wie, jak wykładać Dharmę lub słuchać tego ja, które wie, jak
wykładać Dharmę lub słuchać Dharmy. Ta bezforemna rzecz jest Pieczęcią Dharmy wszystkich
Buddów, twoim pierwotnym umysłem. Ponieważ natura Buddy istnieje w twoim ciele właśnie teraz,
dlaczego szukasz jej na zewnątrz? Dlaczego szukasz jej gdzie indziej? Jeżeli nie umiesz tego przyjąć,
przypomnę parę przykładów ze starożytnych czasów. Miał wtedy miejsce dialog między Czcigodnym
Marati i królem. Król zapytał: ‘Czym jest Budda?’. Czcigodny: ‘Widzenie natury to Budda’. ‘Czy Mistrz
widział już tę naturę Buddy?’ ‘Tak, widziałem naturę Buddy.’ ‘Zatem gdzie jest natura Buddy?’ ‘Natura
Strona 4 / 11
Buddy jest obecna w wykonywanych czynnościach.’ ‘W trakcie wykonywania czynności, nie jestem
w stanie jej zobaczyć.’ ‘Przejawia się w bieżących czynnościach, Wasza Wysokość po prostu jej nie
widzi.” To było dość odważne stwierdzenie z jego strony, bo król mógł go skrócić o głowę. W tamtych
czasach nie mówiło się tak do króla. „’Ale czy ja również ją mam czy nie?’ ‘Jeśli Wasza Wysokość
wykonuje czynności, nie ma żadnej, w której byłaby ona nieobecna. Gdyby Wasza Wysokość nie
działał, jej esencję trudno byłoby dostrzec.’ ‘Ale gdy człowiek działa, w ilu miejscach ona się pojawia?’
‘Pojawia się w ośmiu różnych miejscach.’ ‘Czy mógłbyś opisać te osiem miejsc?’” - niesamowite,
prawda? – „’W łonie, nazywamy ją płodem. Narodzona, zwana jest dzieckiem. W oczach nazywamy ją
widzeniem. W uszach nazywamy ją słyszeniem. W nosie czuje zapachy. W języku mówi. W dłoniach
chwyta. W stopach biegnie. Rozwinięta, zawiera całe światy niezliczone jak piaski Gangesu. Zwinięta,
istnieje w najmniejszej drobinie kurzu. Ci, którzy ją rozpoznali, wiedzą, że jest to natura Buddy. Ci,
którzy nie rozpoznali, nazywają ją duszą albo duchem.’” Ciekawe, prawda? Kiedy król słuchał, jego
umysł otworzył się ku przebudzeniu.
Jeszcze jeden krótki cytat. „Mnich zapytał innego nauczyciela, Hui-Tsanga: ‘Czym jest Budda?’
Nauczyciel odrzekł: ‘Odpowiem ci, ale obawiam się, że mi nie uwierzysz.’ ‘Jakże bym ośmielił się nie
wierzyć w szczere słowa wielkiego mistrza?’ Mistrz odpowiedział: ‘To ty.’ ‘Jak możesz tego dowieść?’
‘Jeśli choć jedna rzęsa pojawi się w twoim oku, z całego nieba zaczną spadać kwiaty.’” Jeśli masz choć
jedną rzęsę w oku, wystarczy jedna mała rzecz, żeby całkowicie wpłynąć na twoje postrzeganie. Kwiaty
spadną z nieba. Jest taka historia o kwiatach na niebie, które oznaczają iluzję. Ich spadanie to
podtrzymywanie tej iluzji. Innymi słowy, jeśli istnieje chociaż jedna zakłócająca myśl lub iluzja
w umyśle, nie będziesz w stanie tego zobaczyć. Mnich usłyszał i zrozumiał.
Tłumaczenie z nagrania: Agata Sobiecka
Współpraca: Jurek Kuun
Relacja ze ślubu Michała
Wojtek Dmitriew
6 czerwca w Badowie Górnym odbył się ślub Karoliny Szczęsnej i Michała Czernuszczyka.
Ceremonia i przyjęcie weselne miały miejsce w bardzo pięknym i okazałym wiejskim siedlisku, znanym
wtajemniczonym z gościnności i działalności kulturalnej. O 15.00 na dziedzińcu zgromadziło się wielu
gości, rodziny nowożeńców, przyjaciele oraz siostry i bracia Michała w dharmie (część z osobami
towarzyszącymi). Wkrótce pojawił się Mikołaj w szacie mnicha, który przeprowadził z kilkorgiem z nas
ostatnie konsultacje co do przebiegu ceremonii. Ślub rozpoczął się w salonie jednego z budynków,
gdzie młodzi przy pomocy dwóch osobnych świec, w jednej chwili zapalili dużą święcę na ołtarzu. Po
krótkim wstępie i odśpiewaniu Sutry Serca, Mikołaj dał znak do wyruszenia dwóm procesjom do
drugiego ołtarza, który znajdował się w plenerze. Zgodnie ze zwyczajem tradycji w jednej procesji szli
mężczyźni z młodym, a w drugiej kobiety z młodą. W otoczeniu przyrody zgromadziliśmy się wokół
ołtarza, aby towarzyszyć Karolinie i Michałowi w tej pięknej i wzruszającej ceremonii.
Mikołaj bardzo dobrze wywiązał się z powierzonego mu zadania, tj. udzielenia pierwszego w życiu
buddyjskiego ślubu. Skupiony i zaangażowany, prowadził ceremonie i od czasu do czasu objaśniał
zgromadzonym ich znaczenie. Szczególnie podobały mi się momenty, w których zwracał się
bezpośrednio do nowożeńców. W chwili oczyszczania wodą przy pomocy wierzbowych gałązek zaczął
padać deszcz. W tej sytuacji na pozostałą część ceremonii wróciliśmy do salonu.
Na końcu były życzenia i zgodnie ze zwyczajem obsypanie młodej pary kwiatami. A później rozpoczęło
się wspaniałe przyjęcie z doskonałym jedzeniem, piciem, tańcami i wszelkimi uciechami. Mój pięcioletni
syn był zachwycony, ponieważ Piotrek Boruta wystąpił z Czocherem.
Karolino i Michale dzięki za zaproszenie nas do współudziału w Waszej chwili szczęścia!
Pozdrawiam,
Wojtek Dmitriew.
(„...i ja tam byłem, wodę i soczek piłem, bo samochód wracając do domu z rodzinką prowadziłem...”)
Z pobytu Roshiego w Warszawie
W dniu 21 czerwca 2009r. kilkaset osób uczciło 5. rocznicę śmierci Jacka Kuronia, wśród nich Roshi
Kwong i wiele osób z naszej sanghi. Roshi odprawił ceremonie buddyjską.
Strona 5 / 11
Więcej info:
http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34889,6741834,Znicze_i_kwiaty_na_grobie_Kuronia.html
Z Lubinia
W tym roku, podobnie jak w latach poprzednich, Roshi Kwong odwiedził Klasztor Benedyktynów
w Lubiniu. Odbyła się tam wspólna praktyka zarówno w kościele, jak i w zendo. Poza tym Bracia
Benedyktyni przygotowali wspaniale posiłki, przy których toczyły się ciekawe rozmowy. Poniżej relacja
Jarka Chybickiego:
Lubiń
Ango 2009 to straszliwe nudy, o czym wszyscy
dobrze wiemy, choć czasem udajemy, że jest
inaczej.
Gdzieś
słyszałem
rozszyfrowanie
skrótu: „Zen”, otóż jest Związek Entuzjastów
Nudy. Więc, żeby się nieco rozerwać podczas
Ango, kilka słów z ostatnich wydarzeń.
A mianowicie z wizyty w Lubiniu, w której
miałem niekwestionowany zaszczyt uczestniczyć. Sam pomysł był dość szalony. 400
kilometrów w jedną stronę z Trójmiasta po
zatłoczonych polskich drogach. Parę godzin
w Lubiniu,
a
potem
powrót
niemniej
egzotyczny. Ale możliwość spotkania Roshiego,
odwiedzenia
klasztoru
Benedyktynów
wynagrodziły, lekko licząc, 12 godzin za
kierownicą.
Po pierwsze – ekumenizm
Podczas pobytu w Lubiniu oddychaliśmy pełną
piersią ekumenizmem. Kilka przykładów.
W Lubiniu, na strychu domu jest sala do
medytacji. Siedliśmy tam na dwie rundy. I tak
siedziało tam dwóch mnichów benedyktyńskich,
Mistrz Zen, dwóch mnichów buddyjskich oraz
dwójka
uczniów
Roshiego
Kwong’a.
W siedzeniu w jakimś sensie uczestniczyli
robotnicy tłukący się po dachu i rzucający
obficie mięsem, co dodawało szerszego
oddechu (oddechu ekumenicznego) naszej
medytacji. Po podwórku wałęsały się koty,
które wyszły na chwilę ze swojego schronienia,
czyli KOTłowni (choć nazwa tego miejsca raczej
kojarzy
się
z
terenem
łowieckim
niż
mieszkalnym). Wśród kotów jeden z nich
zwracał szczególną uwagę, piękny, wypłowiałorudy (o ile taki kolor występuje w przyrodzie,
choć w tym wypadku taki właśnie był). Kot ten
nosił dumne imię zaczynające się na R.,
a będące nazwiskiem jednego z księży, szeroko
znanych w Polsce, przewodnika milionów ludzi,
właściciela stacji radiowej. No, w ogóle znanej
osoby. Zatem byli tam wszyscy. Lub niemal
wszyscy buddowie poprzez czas i przestrzeń.
Co więcej, wszyscy Ci Buddowie w przedziwny
sposób ze sobą współpracowali, podtrzymywali
ducha praktyki, wymieniali się doświadczeniami
i wspierali. Znaczy im bliżej środka, tym mniej
różnic, albo niemal w ogóle brak różnic.
Odbyła się też uczta nazwana „Braterską
kolacją”.
Czytając
informację
o
tym
wydarzeniu,
niemal
popłakałem
się
ze
wzruszenia. Oto, w sercu chrześcijaństwa, ktoś
nazywa mnie „bratem”, a nie jak zwykle
dziwolągiem,
odszczepieńcem,
sekciarzem.
Zasiedliśmy razem z rodziną benedyktyńską do
uczty. Mnisi z Lubinia są rzeczywiście rodziną.
Jedyne, co jest nieco odmienne od innych
rodzin, to fakt, że w rodzinie benedyktyńskiej
przeważają (i to zdecydowanie) ojcowie. Reszta
to bracia. Z naszej strony też był Nasz Ojciec,
jego pierworodny, dwie siostry i jeden brat
w Dharmie (piszący te słowa).
W czasie kolacji udało się ostatecznie
rozstrzygnąć kwestię wyższości jednej religii
nad drugą. Wygrali Benedyktyni wynikiem 111
do 108. Otóż okazało się, że różaniec, jaki
noszą Benedyktyni zwiera 111 (lub nieco
więcej) paciorków, podczas gdy mala Roshiego
ma ich tylko 108, o czym donosi nieutulony
w żalu Wasz Reporter sportowy KAI IN. Cóż,
czasem się przegrywa. Na pocieszenie okazało
się, że zajęliśmy zaszczytne drugie miejsce.
Strona 6 / 11
Wzięliśmy też udział w Nieszporach. Ponieważ
nabożeństwo odbywało się po łacinie, nic
z niego nie zrozumiałem. Za to dźwięk
skrzypiących ław, na jakich siedzieli mnisi,
zapadnie mi na zawsze w pamięć. To
skrzypienie pochodziło sprzed kilkuset lat, jak
niemal wszystko w kościele. Tak mi się objawił
duch świętego Benedykta, który zakładał swój
zakon mniej więcej wtedy, kiedy Dogen
kombinował z Zen w Japonii. Obydwaj wpadli
do nas na chwilkę. Podali sobie ręce, ale nic nie
mówili, nic nie kazali przekazać. A może coś
mówili, ale nie zrozumiałem?
Foto: O. Jan Bereza
Po drugie – Mistrz
Jak wszyscy wiedzą Słowacki wielkim poetą był.
Zaś Roshi Kwong jest Wielkim Mistrzem.
Podczas kolacji bracia odbywający nowicjat
zadawali Roshiemu bardzo, bardzo wiele pytań.
I to pytań ciekawych. Jest to być może objaw
wagi
instytucji
nauczyciela
duchowego.
Zwłaszcza na początku drogi. Z drugiej była to
fenomenalna okazja posłuchania odpowiedzi
Roshiego. Z bogactwa dyskusji tylko dwa
przykłady.
W jakimś momencie jeden z braci, nowicjusz,
zapytał czy laska, jaką podpiera się Roshi jest
symbolem władzy, prestiżu czy też funkcji.
Przez chwilę pomyślmy, co każdy z nas by
odpowiedział na to pytanie. Dodam, że rzecz
jasna laska, jakiej używał Roshi, służyła mu
tylko w związku z kontuzją kostki. Otóż, jak
sądzę większość z nas odpowiedziałaby krótko
i węzłowato, że nie jest to symbol znaczenia
w hierarchii
religijnej.
Jednak
Roshi,
upewniwszy się, że to nie żart, odrzekł: „Patrz
na człowieka, nie na laskę”, po czym dodał:
„Oczywiście nie jest to żaden symbol,
podpieram się nią żeby chronić kostkę.” Aż
mnie zatkało, kiedy pomyślałem ile w tej
odpowiedzi było treści! Roshi wyczuł, że mnisi
na początku drogi mogą przywiązywać spore
znaczenie do oznak statusu, kierować się nimi
w swoim myśleniu i postępowaniu. Być może
jest to charakterystyczne zwłaszcza dla religii
chrześcijańskiej, z jej wyraźną hierarchią, aż do
papieża. Roshi pokazał, żeby nie szukać oznak
prestiżu i władzy, ale prawdy w ludziach,
rozpoznawać Mistrza nie po wyglądzie, ale
zachowaniu. Wskazał, jako drogę rozwoju nie
awans
i
zdobywanie
kolejnych
szczebli
hierarchii,
ale
wewnętrzną
przemianę.
Jednocześnie odpowiedział na pytanie, a przy
okazji zrobił malutkie przedstawienie, śmiejąc
się i dopytując czy to nie żart. Każdy znalazł
coś dla siebie. Na tym przykładzie, Roshi
pokazał,
moim
zdaniem,
niezwykłą
umiejętność, trafiania dokładnie w punkt. Ale
takiego trafiania, że każdy dostaje to, na co
jest gotowy: od zabawy, przez informacje, aż
po pokierowanie duchową drogą. Pięknie. Ale
żeby to umieć trzeba być lustrem. I widzieć
umysł pytającego jak na dłoni. I Roshi to
z pewnością ma.
Druga sytuacja. Jeden z braci opowiadał
o swojej wizycie w pewnym klasztorze.
Powiedział, że ta wizyta zrobiła na nim wielkie
wrażenie. Roshi zadał chyba tylko jedno
pytanie: „Co takiego, zrobiło na Tobie
wrażenie?”. Po odpowiedzi: „Cisza”, Roshi rzecz
jasna milczał dłuższy czas. Co się, moim
zdaniem zdarzyło. Po pierwsze precyzyjnie, jak
laser, jednym zdaniem Roshi przeszedł do
sedna. Pamiętam ile sam czasu spędziłem
ucząc się zadawania pytań, aby dochodzić do
tego, co najważniejsze. Właśnie między innymi
poprzez tego typu pytania. A Roshi robi to sam
z siebie. Dzięki temu z powierzchni zjawisk,
„opowieści krajoznawczych” lądujemy prosto
w sercu
Rzeczywistości.
Ponadto
Roshi
natychmiast pokazuje, że Cisza nie przynależy
tylko do miejsca, ale i do człowieka. Jego Cisza
wypełniła salkę. Krótkie zdanie i znowu wielka
nauka.
Żałujcie, że Was tam nie było. Za to będzie
okazja Go posłuchać podczas sesshin. Z czego
już się cieszę.
KAI IN
Strona 7 / 11
Relacja z Sonomy
Naszego Sangowego Wysłannika
Drodzy Bracia i Drogie Siostry w Dharmie!
Minął miesiąc odkąd tu przyjechałam i pomyślałam, że warto byłoby coś do Was napisać. Kiedy to piszę
Roshiego tutaj nie ma, bo jest z Wami. Ale kiedy Wy będziecie to czytać, prawdopodobnie Roshi będzie
już z nami, a nie z Wami, choć wiadomo, że i tak Roshi nigdy nie wyjeżdża i nigdy nie przyjeżdża ;)
Nie widziałam Roshiego już ponad rok i przyznam, że to długo i już się nie mogę doczekać, kiedy
przyjedzie. Ale też trochę się cieszę, że nie było Go tutaj przez te pierwsze tygodnie mojego
„podłączania się” do zencenterowego rytmu, bo obecność Roshiego choć lecząca, to jednak też nieco
stresująca. Tak że upadek łyżki na podłogę podczas Oryoki zdaje się być upadkiem tonowej skały z
wysokości 2 tysięcy metrów.
Powoli zaczynam czuć się „osadzona” i nie oznacza to, że wszystko wiem i nic nie jest w stanie mnie
zaskoczyć, gdyż codziennie mnie coś zaskakuje, ale że powoli zaczynam czuć się bezpiecznie, nie
szukając powystawianych na każdym rogu pułapek, czyhających bym się dała w nie złapać (każdy ma
swoje jazdy, czyż nie?). Przyznam, że nieco męczące jest dla mnie przebywanie z tak liczną ilością
ludzi. Męczące są dla mnie 3 dni z kimś, a co dopiero miesiące z wieloma ktosiami. Cały czas czuję się
„wystawiona”, „exposed”. I widzę jak się spinam, gdy tylko kogoś spotykam. Kroję banana w kuchni,
wchodzi ktoś i ja od razu „spinam pośladki”. I pytam siebie „Ale o co chodzi?”. Najwidoczniej próbuję
utrzymać odpowiedni wizerunek, w czym ma mi pomóc tzw. „napinanie pośladków”. No ale powoli się
rozluźniam i odkrywam uroki bycia sobą.
Pełnię funkcję Shiki, czyli osoby od gości. I jest to fajna funkcja. Jej fajność polega na tym, że jestem
niezależna – ba! nawet mam swoje biurko, które wierzcie czy nie, bywa obiektem zazdrości niektórych
rezydentów (Hahaha! Ileż to się człowiek o ludziach uczy), ale ja jakoś nie roszczę sobie do niego
szczególnych praw. W końcu to biurko Shiki, nie moje. Ale się przydaje, przyznam. Dodatkowo
wymieniam się mailami z ludźmi planującymi przyjazd do Sonomy, a czasem nawet rozmawiam z nimi
przez telefon, co jest jak na razie mega stresujące jako że tzw. „listening” na angielskim w Liceum, był
najbardziej znienawidzonym ćwiczeniem. Wyjścia nie ma. Każą gadać przez telefon, to gadam. Też w
sumie jakoś bardzo się na to nie gniewam, bo jest to świetna okazja, by szkolić język. I na szczęście to
miejsce daje przestrzeń do tego, aby popełniać błędy. Święte błędy, w których można się przejrzeć
niczym w lustrze. Czasem to patrzenie w lustro przychodzi z łatwością, a czasem z wielką trudnością.
Tak więc szlifuję język oraz zdolności interpersonalne oraz wciąż rozwijam swe „cleanerskie” zdolności
(bo kto nie wie, to spieszę poinformować, że 4 miesiące pracowałam jako sprzątacz na brytyjskiej
wysepce Isle of Man, czego nie wspominam najlepiej – w ogóle o tym wyjeździe to bym całą, opasłą
książkę mogła napisać), gdyż zajmuję się także „housekeepingiem”.
Szperam tu sobie w bibliotece oraz w sonomskich archiwach i czuję się jak w kopalni złota. Mam w
planie już z 10 tłumaczeń, żebyście też mogli zasmakować tej dharmicznej ambrozji. Ale wolno jak na
razie mi to idzie. Dziś przez 2 godziny przetłumaczyłam może ze dwa akapity. Gorąco strasznie. Ponad
30 stopni. Moje ciało nie za dobrze sobie radzi z upałem. Śpiąco i ciężko i śpiąco. Mrożona kawa
pomaga. Wiatrak też.
Jakoś tak mało kontemplacyjnie mi tym razem wyszło. Ale to dobrze, bo pomiędzy kontemplacyjny a
„nadymany” granica niewielka, a ja się jeszcze nie czuję zbyt kontemplacyjna. Albo zmęczona albo
nakręcona. Może następnym razem porwę się na nieco więcej głębi. Ruszam na zazen. Do następnego
Liścia!
Małgosia Sieradzka
Lipiec 2009
Wspomnienia z Ango 2009 w Wildze
Ponieważ parę osób mówiło mi, że jakkolwiek to, co piszę, może i jest do czytania, to jednak jest
zdecydowanie za długie. Postanowiłem, zatem, że tym razem, po pierwsze, znacznie skrócę
wspomnienia oraz, po drugie, zaproponuję dwie wersje.
Wersja pierwsza. (Dla dzieci popkultury, dla tych, co nie lubią czytać tekstów dłuższych od artykułów
z prasy kobiecej, bogato zdobionych zdjęciami. Czyli, w przybliżeniu najwyżej jednej strony A4.)
Otóż tak. Pierwszy tydzień Ango upłynął pod znakiem ostrej krzątaniny, pucowania, przygotowywania,
czyszczenia domków do białości i połysku. Biegaliśmy tam i sam przenosząc sprzęty z jednego miejsca
na drugie. Jak mróweczki. Nieco gorączkowo.
Potem przyszło sesshin. I cisza, i zwykłość, i spokój, i zupełnie, ale to zupełnie nic niezwykłego. Wtedy
wpadło mi do głowy, że ten cały Zen to naprawdę NIC SPECJALNEGO. I po co ta cała krzątanina,
przygotowania, bieganie? Nic się nie dzieje tak czy siak. Wygląda na to, że Roshi rzeczywiście
sprzedaje wodę na brzegu rzeki. Sam nawet tak mówił i widać, że nie żartował.
Strona 8 / 11
To koniec wspominania. Ci, co nie lubią długo czytać nie powinni iść w tym czytaniu dalej. Mają zakaz.
Już oni wiedzą, o kogo chodzi! Koniec. Nie wolno dalej! Wracać przed ścianę! Siedzieć!
Wersja druga.
Z miliarda wątków wybiorę dwa: związki praktyki z życiem w ich dramatycznej odsłonie oraz tracenie,
umieranie.
Po powrocie do zwykłego świata.
Powrót z Ango do zwykłego życia był bolesny. Jak zwykle zresztą, powinienem się, zatem
przyzwyczaić. Jednak tym razem było wyjątkowo barwnie.
Pierwszy tydzień to widmo bankructwa firmy. Kryzys się zaostrzył, znaczący spadek sprzedaży,
konieczność radykalnych cięć, co rodzi konflikty i niezadowolenie. A roboty tyle, że myślę o sobie jak
o chomiku, który zaiwania w karuzeli cały dzień, ale nic z tego zaiwaniania nie wynika, bo zapomniano
podłączyć prądnicę. Do tego remont w domu, który miał się zakończyć wraz z moim powrotem, ledwo
się rozkręca. Widać gołym okiem, że będzie trwał znacznie dłużej niż miał i kosztował także ze dwa
razy więcej. Jakoś ten tydzień zmęczyłem.
Drugi tydzień zaczął się od bólu pochodzącego od malutkiego ziarenka piasku w nerce. Ból, podobno
porównywalny z bólami porodowymi, trwał dwa dni, z czego jeden dzień ostro. Poszedłem na USG,
żeby sprawdzić, co i jak. Pani doktor uspokoiła mnie w kwestii nerek, jednak zauważyła, że mam raka
wątroby. Szukała przerzutów na trzustkę i prostatę. Nie znalazła, co z pewnym smutkiem mi oznajmiła.
Zacząłem serię badań: krew, tomografia komputerowa. Na wyniki TK wciąż czekam. Wieczorem tego
samego dnia, po powrocie do domu krew mnie zalała jak zobaczyłem syf zostawiony przez stolarzy
montujących kuchnię. Wezwałem ich „na dywanik” i zrobiłem solidną aferę, w efekcie, której Pan
stolarz obrażony, ze słowami: „Nie jestem sprzątaczką” spakował swoje zabawki i odszedł z placu
budowy. Zostałem w domu z rozbabraną kuchnią, brakiem zlewu, kuchenki, słowem bez możliwości
zrobienia choćby herbaty, z rakiem wątroby. Ogólnie nie był to najmilszy tydzień w moim życiu.
Trzeci tydzień: przyszło jednoznaczne przekonanie: „Już nigdy nie pojadę siedzieć!” Bo zwariuję.
Potem jakiś spokój nastąpił. No, więc czas zastanowić się, o co w tym wszystkim chodzi. Sens znaleźć.
Pierwszy pomysł: w zasadzie nie ma wielkiej różnicy pomiędzy Ango i jego ścisłym planem dnia,
a życiem zapchanym różnymi wydarzeniami. W obydwu wypadkach dochodzi do „przeciążenia układu”,
tak, że biedny student Zen znajduje się na prostej drodze do „odpadnięcia ciała i umysłu”. Zgodnie ze
słowami Roshiego Kwonga, Budda hojnie obdarza nas cierpieniem i Budda wie, co robi. Atak ze
wszystkich stron powoduje, że jedyne, co można zrobić to skupić się na bieżącej chwili
i zagospodarowywać najbliższą chwilę, a w zasadzie tę, która się aktualnie dzieje. W ten sposób „ciało
i umysł” odpadają, bo nie ma możliwości sensownej obróbki zarówno emocjonalnej jak i umysłowej
tego całego zamętu. Zamęt sobie trwa, życie sobie trwa, Ango sobie trwa, a chwila po chwili robi się
małe kroczki, jakoś stawiając czoła temu wszystkiemu. Bez emocji, bez ocen. Bo nie ma szans na
oceny i zrozumienie. Życie płynie. A płynie wartko. I coś dziwnego się dzieje. Mianowicie niemal
absolutny spokój i zgoda się dzieje. Się dzieje.
Pomysł drugi: rzeczywistość za każdym razem, jak gracz pokerowy, po powrocie z Ango woła:
„Sprawdzam”. I choćby nie wiem jak dobre zdanie mieć o sobie i swojej praktyce, moment
sprawdzenia zawsze nadejdzie. Lepiej nie mieć zdania o sobie i praktyce.
Pomysł trzeci: wszystko to nie żadnego znaczenia. Wszystko to przypadek. Jest tylko dzień i jego
rozkład. Rano o szóstej trzydzieści zapalam kadzidełko, siadam, jem śniadanie w barze na stacji
benzynowej, idę do pracy, pracuję, jem obiad na mieście, wracam, zapalam kadzidełko, siadam, idę
spać. I wszystko jest pięknie i w porządku. Reszta to przypadek, więc nie ma się, czym przejmować.
W gruncie rzeczy: milutko i przejrzyście.
Droga do domku nr 18
Podczas jednej z rund, przed mową Roshiego, serce nagle zaczęło mi bić bardzo szybko. Poczułem
niemal całkowitą pewność, że oto umieram. Jakiś rodzaj paniki przyszedł. Potem odszedł. Przyszło
uczucie niezręczności całej sytuacji. Czułem się niezręcznie, że zrobię kłopot siostrom i braciom
w Dharmie, którzy będą musieli poradzić sobie z ciałem. Nie chcąc robić takiego zamieszania, jakoś
tam uciszyłem się. Oto przeżyłem własną śmierć i nic specjalnego się nie stało. Drzewa jak były tak są.
Ptaki śpiewają. Wszystko pozostało nieporuszone. Nawet ja.
Droga z mojego domku do Zendo zabierała mi, wolnym krokiem, około trzy minuty. Wyliczyłem to
dokładnie. Każde przejście tą drogą było zarazem pierwszą i ostatnią wyprawą. Najpierw było
dojmujące uczucie smutku i tracenia. Oto, bowiem ostatni raz w życiu idę tą drogą, już nigdy ta chwila,
ten spacer się nie zdarzy. Każde przejście jest moim ostatnim przejściem. Przejściem Hadesu. Każdy
krok, to ostatni taki krok. Nawet jak go powtórzę, to przecież nie powtórzę, bo powtórek w życiu nie
ma. Każda sekunda jest ostatnia. Nawet jak się zaczęło Ango, to się już skończyło. Odkryłem, że życie
jest ciągłym umieraniem. Być może przygotowywaniem się do ostatniej chwili, do ostatniego oddechu.
Zen pokazał mi swoją twarz śmierci.
Potem przyszło odkrycie, że drogą idę za każdym razem po raz pierwszy w życiu. Że szkoda czasu na
myślenie, planowanie, zastanawianie się. Że to wszystko okrada mnie z życia, jak wiele razy mówił
Strona 9 / 11
Shuso. Że droga jest piękna i ożywcza, niesamowita i urokliwa. Że jak się nią idzie z szeroko otwartymi
oczami, to nie jest blisko, to nie jest daleko. TO JEST. I to wszystko. Jest.
A potem jeszcze szedłem drogą trzy minuty. I tyle. Więcej nic.
KAI IN
PS.
Jeśliby kto pytał, niedawno okazało się, że raka wątroby nie mam. Natomiast coś w rodzaju guza
mózgu ma lekarka, która mi taką diagnozę postawiła. Okazuje się, że ta Pani ma wiele niecodziennych
zachowań, np. kobietom po mammografii mówi: „Jeszcze nie ma Pani raka”. Uspokoiłem się już
znacznie bardziej, kiedy przeczytałem artykuł, że Armia USA wysłała jakoś tak 1840 zawiadomień do
żołnierzy, że są nieuleczalnie chorzy. Co nie zmienia faktu, że kryzys w życiu jest nieustanny. I nie
znamy dnia ani godziny.
Pożegnanie Oskara
Z przykrością przekazujemy tę wiadomość. Oskar Inglolfsson, filar islandzkiej sanghi, zmarł
nieoczekiwanie w niedzielę 9 sierpnia na wylew krwi do mózgu.
Zdanie z email-a od Roshiego: „The suddeness of THIS
makes it a shock, because it could also happen to anyone
of us. The question surges forward: "HOW LONG CAN YOU
LIVE?"
(„To jak niespodziewane było to zdarzenie, jest szokujące,
ponieważ mogło to przytrafić się każdemu z nas.
Nabrzmiewa to pytanie: ‘JAK DŁUGO MOŻESZ ŻYĆ?’”)
Oskar gościł u nas w 2003 roku na Ango w Reczu, oraz w
2005 roku w Wildze (vide fotka obok otrzymana od
Jacoba). Jego syn – Michael – był w Wildze w 2007 roku.
Roshi udał się na Islandię poprowadzić ceremonię
pogrzebową, która odbyła się 20 sierpnia. Warszawiacy
poświęcili Oskarowi swoje śpiewy w niedzielę 23 sierpnia.
Grupa Trójmiejska poświęciła Oskarowi praktykę i śpiewy w dniu ceremonii pogrzebowych na Islandii.
Będziemy również dedykować Mu wrześniowe sesshin w Kazimierzu.
Poniżej wspomnienia Ewy Aksamitowskiej.
Poznałam Oskara 10 lat temu w Ośrodku Roshiego na Górze Sonoma.
Był to dzień poprzedzający rozpoczęcie Ango. Wszyscy się krzątali i byli zajęci przygotowaniami,
minęłam go w drzwiach do Sangha House, ukłonił mi się głęboko a ja pomyślałam sobie – cóż to za
nieziemska postać…Później dowiedziałam się, że pochodzi z Islandii, co potwierdziło moje
przypuszczenia, że to chyba duży skrzat…
Był Tenzo podczas seshin a ja jego asystentką. Uprzejmy, radosny, uroczy, i wiecznie z czerwonym
noskiem. Była to wspaniała podróż na drodze mojej praktyki.
Później miałam szczęście spotkać go jeszcze kilkakrotnie, co spowodowało, że stał się bliższy memu
sercu. W Reczu podczas letniego Ango siedzieliśmy tangario obok siebie. Trzeciego dnia położył na
mojej macie eukaliptusowego cukierka i powróciłam do żywych.
Przyleciał do Polski na 8 dni a Roshi posadził Oskara na 5 dni w tangario. Powiedział mi później, że to
jego pierwsze tangario i pierwszy pobyt w Polsce. Na dworcu kolejowym w Gnieździe, przed jego
podróżą powrotną do domu, opowiadał wspaniale o swoim kraju ojczystym i po raz kolejny zaprosił
mnie na Islandię.
W październiku 2007 roku poleciałam na dwa tygodnie.
Było słonecznie, chociaż temperatura schodziła często poniżej zera i prószył śnieg. Później
dowiedziałam się, że był to bardzo ciężki czas dla Oskara. Jego żona ciężko chorowała, wymagała stałej
opieki, ponieważ pogrążona była w głębokiej depresji. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam twarz Oskara
pozbawioną uśmiechu, ale świetlistość jego oczu i jasność aury pozostały takie same. Mimo napiętego
planu i obowiązków zabrał mnie na wycieczkę. Pokazał mi gorące źródła i wysoki na 35 metrów o
niesamowitej sile wodospad Gullfoss, zwany złotym wodospadem. Staliśmy tam bez słowa dłuższą
chwilę i nagle nad wodospadem pojawiła się tęcza. Powiedział do mnie: dla takich chwil warto żyć.
Poprosiłam go w tej samej chwili, żeby zagrał na pożegnanie Roshiego, uśmiechnął się, co znaczyło, że
się zgadza. Oskar był wspaniałym muzykiem, grał na klarnecie w Filharmonii w Reykjaviku. Studiował
w Londynie i tam też poznał swoja żonę, grając w Londyńskiej Orkiestrze. Był również znakomitym
nauczycielem muzyki, młodzież go uwielbiała. Komponował i jeden ze swoich utworów zagrał dla
Roshiego i nas wszystkich. Pamiętam, że nie było pulpitu, więc trzymałam jego nuty stojąc blisko
Strona 10 / 11
niego. Nostalgiczny, pełen współczucia i miłości dźwięk przeszywał mnie na wskroś. Było to również
bardzo cenne, ponieważ okazało się, że, Roshi nie słyszał nigdy jak Oskar gra.
Tego roku odeszła jego żona, więc był dla swoich synów ojcem i matką.
Ostatni raz spotkałam Oskara w ubiegłym roku tym razem na zimowym Ango na Górze Sonoma. Dużo
rozmawialiśmy, nawet sobie żartowaliśmy. Parzył kawę dla Roshiego, obserwowałam go. Mawiał, że
amerykanie nie potrafią zaparzyć dobrej kawy. Kawa musi być świeża i aromatyczna. Najpierw mielił
ziarna, potem podgrzewał mleko, lekko ubijając na puszystą piankę, następnie wolno wlewał do
zaparzonej kawy. Z takim samym zaangażowaniem robił wszystko, pomagał i cieszył się szczęściem
innych.
Przyjął szaty mnisie w październiku 2008 roku, ale to tylko szaty dla mnie był nim od zawsze…
Tak bardzo cieszę się, ze mogłam spotkać na mojej drodze życia tak wspaniałego człowieka,
skromnego i współczującego o wielkim sercu Bodhisatwy.
I chociaż opuścił swoje ciało, jest wśród nas dopóki będzie wiał islandzki wiatr…
głębokie gashho
siostra w dharmie Ewa Anso Aksamitowska
Sesshin jesienne w Kazimierzu Dolnym
Kolejne sesshin w Kazimierzu organizujemy w terminie 14-20 września 2009.
Zjeżdżamy się w poniedziałek 14.09. i wieczorem zaczynamy sesshin.
Kończymy w niedzielę 20.09. około południa i się rozjeżdżamy.
Prowadzi Mikołaj Uji Markiewicz.
Ceny sesshin wyniosą: 370 zł (Aktywni), 380 (Wspierający), 400 (nie-członkowie).
Zapisy u Sławka [email protected] lub [email protected] tel. 601 240 457
Przypominam adres: Kazimierz Dolny, ul.Góry II 3D.
Z Warszawy
W zendo na Tureckiej wakacyjnie, ale praktykujemy w niedziele, wtorki i środy rano. Na razie nie ma
funkcyjnych do prowadzenia w czwartki.
Po raz nie wiem który odbierałem transport rzeczy z Ango, poszło sprawnie z jednym wyjątkiem.
W Wildze zostały klucze i śruby do ołtarza. Więc przy okazji chcę powiedzieć wszystkim (bo każdemu
może się kiedyś zdarzyć pakować ołtarz). Klucze i śruby po rozebraniu ołtarza wsadza się w jakąś
foliową torebkę a tę torebkę przykleja taśmą wewnątrz jednej z szuflad do ołtarza.
Mam też prośbę o pozostawianie otwartych okien w zendo.
Sławek
Z Poznania
W dn. 11-13 IX w Poznaniu będą wystawiane relikwie wielkich nauczycieli i mistrzów buddyjskich. O
szczegółach można przeczytać na stronie: http://www.mahajana.net/node/114
Organizatorem całości jest Misja Buddyjska Trzy Schronienia. Są to ludzie praktykujący z nami w
naszym poznańskim zendo.
„Zwracamy się do Was z prośbą o finansowe wsparcie, bo jako organizatorzy ze strony polskiej
ponosimy wszystkie koszty wystawy (wynajem sali, przygotowanie materiałów informacyjnych,
utrzymanie osób, które przyjeżdżają z relikwiami ). Te koszty są wysokie jak na możliwości
finansowe naszej niezbyt dużej grupy.
Wszystkie wpływy z darowizn otrzymanych w trakcie wystawy zostaną przeznaczone na rzecz Projektu
Maitreja: http://www.maitreyaproject.org/
z podziękowaniami i najlepszymi życzeniami,
Witosław Janaszek w imieniu Misji Buddyjskiej Poznań”
Jest okazja, żeby popraktykować Dana Paramitę. Każda kwota ma znaczenie. Wpłat można dokonywać
na konto Misjii Buddyjskiej:
34 1440 1130 0000 0000 0538 0828
z dopiskiem: DAROWIZNA NA WYSTAWĘ RELIKWII
Gassio,
Sylwek Dąbek
Ciekawostki
Kto jeszcze nie czytał listów otwartych Roshiego Kwonga do prezydentów Chin i USA może je znaleźć
tutaj:
http://nowy.ratujtybet.org/content/news/49/listy_mistrza_zen_do_prezydentow_hu_jintao_i_baracka_
obamy.htm
Gassio
i do następnego Liścia
Ewa Kochanowska
Strona 11 / 11

Podobne dokumenty