Pęckowo - Parafia pw. św. Jana Bosko w Pile
Komentarze
Transkrypt
Pęckowo - Parafia pw. św. Jana Bosko w Pile
PRZEWODNIK NIE TYLKO TURYSTYCZNY Pęckowo Dzisiaj zapraszamy Państwa do odwiedzenia miejsca, które znajduje się trochę na uboczu od głównych dróg, ale i tutaj znajdziemy swoje miejsce do rozmowy z Panem Bogiem. Do Pęckowa dojedziemy jadąc z Piły przez Czarnków i dalej kierując się na Drezdenko. W Drawskim Młynie pokieruje nas drogowskaz na Piłkę i po przejechaniu ok. 2 km trafimy na miejsce. Z oddali widać już krzyż kościoła p.w. św. Ignacego Loyoli w Pęckowie. Kościół p.w. św. Ignacego Loyoli w Pęckowie. Parafia w Pęckowie jest najmłodszą parafią w dekanacie czarnkowskim. Początkowo należała do parafii we Wieleniu, potem do Kamiennika a po przeniesieniu parafii do Piłki należała do niej aż do czasów obecnych. Z dniem l marca 1988 roku ks. abp Jerzy Stroba utworzył w Pęckowie Ośrodek Duszpasterski a z dniem l stycznia 1992 roku erygował parafię wyłączając ją z parafii Piłka. Parafia posiada relikwie swego patrona św. Ignacego z Loyoli. Z inicjatywy Katolickiego Towarzystwa Robotników Polskich, przystąpiono w roku 1908 do wybudowania Domu Katolickiego, który uroczyście poświęcono w święto Wniebowzięcia NMP w dniu 15 sierpnia 1909 roku. W przedsionku umieszczono ołtarz, który Pęckowo otrzymało z kaplicy arcybiskupiej w Poznaniu. W roku 1915 kaplica otrzymała tytuł św. Ignacego Loyoli. W roku 1930 przystosowano Dom Katolicki do służby Bożej. Rozebrano scenę i w tym miejscu podwyższono mury i zbudowano chór a ołtarz przeniesiono z przedsionka na środek kaplicy i od tego czasu dotychczasowy Dom Katolicki uzyskał charakter sakralny. W czasie II wojny światowej kościół był zamknięty i został zamieniony na magazyn. W latach powojennych przebudowano ołtarz umieszczając w nim obraz Matki Bożej Niepokalanie Poczętej a w górnej części umieszczono obraz św. Ignacego. W latach 1984-1986 kaplicę rozbudowano wg projektu architekta Henryka Helaka z Koszalina. Zbudowano nowe prezbiterium, zakrystię i kaplicę pogrzebową oraz wieżę. Przy rozbudowie kościoła bardzo ofiarnie pracowali sami parafianie bez żadnej zapłaty, ofiarowując swoją pracę kościołowi. W roku 1987 w czasie wizytacji ks. bp Stanisław Napierała wmurował kamień węgielny, który poświęcił papież Jan Paweł II. W roku 500 lecia urodzin św. Ignacego ks. abp Jerzy Stroba konsekrował kościół w Pęckowie w dniu 28 października 1991 r. Wnętrze kościoła w Pęckowie. Kościół jest zbudowany w stylu halowym z nowoczesną wieżą o wysokości 23 m. Wyposażenie wnętrza: krzyż, tabernakulum, ołtarz, ambonka, chrzcielnica, są zaprojektowane i wykonane przez artystę rzeźbiarza Józefa Berdyszaka ze Śremu. Obrazy św. Ignacego i Matki Boskiej Częstochowskiej zostały namalowane przez artystę malarza Józefa Brokę miejscowego organistę. Witrażysta Andrzej Walkowiak z Dębna k/Stęszewa wykonał do kościoła 13 witraży, które przedstawiają Matkę Boską Królową Towarzystwa Jezusowego i 12 świętych Towarzystwa Jezusowego, którego założycielem jest patron kościoła św. Ignacy. Droga krzyżowa jest autorstwa Zofii Trzcińskiej - Kamińskiej z Warszawy. Przepiękne witraże Andrzeja Walkowiaka zdobią kościół w Pęckowie. Kilka słów o św. Ignacym Loyola Wśród mistrzów życia duchowego byli tacy, którzy działali na niewielkim terenie i mieli ograniczony krąg odbiorców. Propozycje formacyjne niektórych z nich traciły swoją aktualność wraz z przemianami społecznymi i kulturalnymi. Byli jednak i tacy, którzy odcisnęli ogromne piętno na rozwoju duchowości chrześcijańskiej, a ich propozycja do dziś pozostaje niezwykle aktualna. Do takich z pewnością należy św. Ignacy Loyola. Mistrzowie życia duchowego często byli założycielami zakonów, które gromadziły naśladowców Chrystusa. W przypadku św. Ignacego ewenementem było to, że po swoim nawróceniu przez kilkanaście lat żył jako świecki i zanim założył Towarzystwo Jezusowe był mocno zaangażowanym nauczycielem modlitwy. Ignacjańska szkoła modlitwy Św. Ignacy Loyola stworzył prawdziwą szkołę modlitwy, a jej system formacyjny spisał na kartach Ćwiczeń duchownych. Z jednej strony książeczka była owocem jego osobistych doświadczeń mistycznych, z drugiej zaś wynikiem gruntownej znajomości różnych tradycji duchowości. Ignacy był genialnym eklektykiem, który wybrał z dotychczasowych form religijności to, co najlepsze, aby uczynić z tego spójną i wszechstronną propozycję formacyjną, która obejmowałaby wszystkie etapy duchowego rozwoju. Każda zaproponowana przez niego medytacja była odblaskiem jego osobistego doświadczenia duchowego. Św. Ignacy adresował swoją książeczkę do osób udzielających rekolekcji, a nie do tych, którzy je odprawiają. Swoich uczniów uczył adaptowania treści Ćwiczeń do potrzeb każdego człowieka. W ten sposób stał się nie tylko nauczycielem modlitwy, ale także nauczycielem nauczycieli modlitwy. Trzeba przy tym dodać, że modlitwę rozumiał on zarówno jako formę zwracania się do Boga, jak i jako rzeczywistość przenikającą i zmieniającą całe życie człowieka. Droga do powstania tej niewielkiej książeczki wcale nie była prosta. Narodziny pielgrzyma Do 30 roku życia późniejszy autor Ćwiczeń pozostawał szlachcicem — zawadiaką, który bardziej wykazywał się odwagą na polach bitew i szukał różnych uciech na dworach, niż zgłębiał tajniki życia wewnętrznego. Dopiero kartacz, który strzaskał mu nogę w czasie obrony Pampeluny w 1521 roku, sprawił, że Inigo — tak brzmi po baskijsku jego imię — podczas rekonwalescencji zagłębił się w lekturze duchowej. Tak naprawdę uczynił to nie z powodu jakiegoś religijnego przebudzenia, ale z... nudów. Po prostu w jego domu nie było romansów rycerskich, które zwykł czytać, a tylko Życie Chrystusa Ludolfa Kartuza i żywoty świętych. Leżąc unieruchomiony w łóżku, całe dnie spędzał albo na lekturze tych książek, albo na rozmyślaniach. To właśnie wtedy zaczął odbywać swoje pierwsze medytacje, które trwały nawet do czterech godzin. Ich tematyka jednak nie zawsze była pobożna. Jako szlachcic i rycerz nadal marzył o sukcesach wojennych i dworskich, obmyślał nawet sposób, w jaki będzie ubiegał się o względy pewnej bardzo wysoko urodzonej damy, być może nawet królewskiej córki. Myśli te sprawiały mu wielką przyjemność i czas przy nich upływał mu bardzo szybko, jednak potem stawał się oschły i niezadowolony. Z kolei po lekturach pobożnych również zatapiał się w długich rozmyślaniach. Tym razem jednak zastanawiał się nad podjęciem życia na wzór św. Franciszka czy też św. Dominika, albo planował pielgrzymkę boso do Jerozolimy. Paradoksalnie takie myśli sprawiły, że pozostawał zadowolony i radosny. Przeżycia te doprowadziły go do odkrycia, że „jedne myśli czyniły go smutnym, inne zaś radosnym. I tak powoli doszedł do poznania różnych duchów, które w nim działały — jednego szatańskiego, drugiego Bożego” . Tak więc pobożna lektura i medytacja duchowych treści stała się dla niego nie tylko sposobem formowania rozumu i odkrywania osobistych głębokich pragnień, ale również skutecznym narzędziem wewnętrznej przemiany. W rozmyślaniach tych rozsmakował się do tego stopnia, że zaczął wynotowywać sobie ważniejsze wydarzenia z życia Jezusa i świętych, a zapiski te liczyły aż 300 kartek. Wszystkie te praktyki doprowadziły go do decyzji porzucenia starego życia. Tak oto ze szlachcica Iniga narodził się pielgrzym Ignacy. Po wyzdrowieniu odebrał zaległy żołd (w części spłacił nim dawne długi, a w części przeznaczył go na odnowienie pewnego obrazu Matki Bożej), a potem wyruszył do Montserrat, gdzie wyspowiadał się w klasztorze benedyktynów i gdzie zamienił się ubraniem z napotkanym żebrakiem. W końcu trafił do Manresy. Przebywał tam od marca 1522 roku do lutego 1523 roku, spędzając czas na modlitwie i żyjąc o żebraczym chlebie. Był to czas obfitujący w doświadczenia mistyczne. Sam wspomina, że „w tym czasie Bóg obchodził się z nim jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. W Manresie też powstał zasadniczy zrąb jego Ćwiczeń. Ukoronowaniem i pieczęcią jego licznych doświadczeń duchowych było przeżycie nad rzeką Cardoner, kiedy to św. Ignacy „otrzymał (...) tak wielką jasność dla umysłu i do tego stopnia, że jeśli rozważy całe życie swoje aż do 62 roku życia, i jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga i wszystko to, czego się nauczył, i choćby to wszystko zebrał w jedno, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównało temu, co wtedy otrzymał w tym jednym przeżyciu”. Mimo takiego doświadczenia, a może — paradoksalnie — właśnie z jego powodu św. Ignacy zdecydował się na naukę. Od pielgrzyma do zakonnika Początkowo odbył kurs łaciny w Barcelonie (1524), potem studia filozoficzne w Alkali (1526), gdzie już dawał swoje Ćwiczenia i przez to miał zatargi z inkwizycją, następnie w Salamance (1527). Wreszcie trafił do Paryża (1528), gdzie przez siedem lat studiował filozofię i teologię. Uzyskał tam tytuł magistra teologii i wraz z sześcioma towarzyszami złożył pierwsze prywatne śluby czystości i ubóstwa. W 1537 roku przyjął w Wenecji święcenia kapłańskie, a dwa lata później wraz z towarzyszami zdecydował się na ślub posłuszeństwa, został obrany przełożonym generalnym i w ten sposób powstało Towarzystwo Jezusowe. W 1540 roku papież Paweł III oficjalnie zatwierdził nowy zakon, a osiem lat później potwierdził prawowierność Ćwiczeń. Studia św. Ignacego z pewnością przyniosły pewne uzupełnienia i dodatki do pierwotnego tekstu jego rekolekcji. Ostatnich retuszy dokonał w Rzymie w 1541 roku. Uzupełnienia były czymś oczywistym, zważywszy, że Ignacy, oprócz ukończenia studiów, nabierał także coraz większego doświadczenia w udzielaniu Ćwiczeń. Dawał je w formie rekolekcji zamkniętych i otwartych. W jego Autobiografii można znaleźć opisy, jak krąży od domu do domu i udziela rekolekcji. Św. Ignacy już w XVI wieku stał się autentycznym „trenerem modlitwy”, który szkolił dziesiątki zaangażowanych chrześcijan i w ten sposób stworzył zupełnie nowy styl duszpasterstwa. Jego podstawą było przede wszystkim doskonalenie praktyki modlitwy: medytacji. Medytacja ignacjańska Jako doskonały metodolog, św. Ignacy określił konkretne kroki we wdrożeniu się chrześcijanina w modlitwę medytacyjną. W odniesieniu do potrzeby gruntownego poznawania słowa Bożego zakładał osobiste przygotowanie do medytacji. Zachęcał zatem, aby wieczorem przed zaśnięciem „przez czas jednego «Zdrowaś Maryjo» (...) pomyśleć o godzinie, o której mam wstać i po co, i streścić sobie to ćwiczenie, które mam odprawić”. Celem przygotowania do medytacji jest nie tylko analiza konkretnego tekstu Pisma Świętego, ale spojrzenie przez jego pryzmat na własne życie. Od tego, jak rzetelnie zostanie ona przeprowadzona, zależy w dużym stopniu osobisty proces duchowego wzrostu. Oprócz dostrzeżenia tych fragmentów tekstu, które budzą pozytywny odbiór, szczególnie ważne jest dostrzeżenie takich, które wyzwalają negatywne uczucia i skojarzenia. Mogą one prowadzić do odkrycia własnych — do tej pory ukrytych w podświadomości — uczuć, które stoją w sprzeczności z chrześcijańską wizją życia człowieka (przywiązania, jakaś wewnętrzna niezgoda na określone wymagania chrześcijańskie, żal do Pana Boga z powodu jakichś wydarzeń itp.). Przygotowanie może być przeprowadzone bezpośrednio przed medytacją bądź przed snem, gdy medytacja ma być odprawiana rano. Samo rozważanie rozpoczyna się od przyjęcia postawy wyciszenia i koncentracji wewnętrznej oraz na rozbudzeniu w sobie ducha dyspozycyjności i hojności względem Boga. Rolę tę spełnia modlitwa wstępna, w której należy „prosić Boga, Pana naszego, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały jego Boskiego Majestatu”. Modlitwa ta rozpoczyna wszystkie rozważania i nie jest tylko powierzchowną praktyką wstępną, po której należy szybko przejść do zasadniczej medytacji. Dzięki tej modlitwie chrześcijanin ma świadomość, że wkracza w misterium działania Boga w swoim życiu i staje się wobec tego działania dyspozycyjny. Po modlitwie wstępnej następuje wprowadzenie pierwsze, czyli wyobrażenie sobie miejsca. Chodzi tu o to, by różne spontanicznie pojawiające się wyobrażenia nie odwodziły osoby medytującej od zasadniczego tematu rozważania, lecz by w miejsce tych rozproszeń w każdej chwili mogła ona wprowadzić obraz, który pomoże jej powrócić do treści rozważania. Kolejnym krokiem jest wprowadzenie drugie, czyli prośba o owoc medytacji. Chodzi tu o otwarcie się na duchowe pragnienia, wynikające z kontekstu medytowanego słowa Bożego. W przypadku medytacji o grzechu ma to być prośba o zawstydzenie, przy rozważaniu zmartwychwstania Jezusa — prośba o radość itp. Po modlitwie wstępnej i dwóch wprowadzeniach rozpoczyna się medytację, która opiera się na pracy pamięci, rozumu i woli. W swojej medytacji o grzechu św. Ignacy podkreśla potrzebę takiego przyporządkowania poszczególnych etapów rozważania tym trzem władzom duszy. Zachęca mianowicie, aby „przypomnieć sobie pierwszy grzech, to jest grzech aniołów, potem rozumem go rozważyć, a wreszcie zastosować doń i wolę...”. Praca pamięci polega na przywołaniu przeczytanego wcześniej słowa Bożego i dotarciu do jego prawdziwego sensu. Nie jest to łatwe, gdyż na ogół człowiek odruchowo przyjmuje postawę osądzania, dokonując selekcji docierających do niego informacji. Te, które są zgodne z jego poglądami czy opiniami — przyjmuje, inne zaś, które są z nimi sprzeczne — odrzuca. Trzeba pewnego wyrobienia wewnętrznego, by nie przyjąć podobnej postawy wobec słowa Bożego, które dla chrześcijanina winno być nie tyle jedną z propozycji, lecz prawdziwym punktem odniesienia dla jego życia. Po przywołaniu w pamięci danego tekstu biblijnego i po dostrzeżeniu własnej reakcji na określone treści następuje osądzanie swego życia w świetle słowa Bożego. Medytujący winien przekroczyć w sobie tendencję do buntu czy oporu wewnętrznego i otworzyć się na prawdę, którą odkrywa, bez względu na to, czy jest dla niego przyjemna, czy też bolesna i trudna do zaakceptowania. Przekroczenie własnego spontanicznego sprzeciwu otwiera człowieka na dialog z Bogiem. Ten aspekt medytacji najpełniej objawia się w rozmowie końcowej. Decydującą rolę odgrywa w niej ludzka wola. Człowiek otwiera się na działanie Boga w swoim życiu. Może z Nim rozmawiać o tym, co odkrył, może prosić Go o pomoc, a nawet się z Nim wadzić, byle tylko na koniec przyjął oferowaną mu łaskę. Choć teoretycznie w medytacji ignacjańskiej rozdziela się pracę rozumu i woli, to jednak w rzeczywistości chodzi o współgranie wspomnianych władz duszy z łaską. A zatem „nie ma wyraźnej granicy oddzielającej akty rozumu od aktów woli. (...) Nie może być tak, że wzrok rozmyślającego najpierw się odwraca od Jezusa, po to by zrobić moralne zastosowanie do siebie samego”. Taki błąd często był popełniany, gdy domagano się od medytacji, by zawsze była zwieńczona konkretnym postanowieniem moralnym. Powodowało to, że postanowienia te wypływały bardziej z rozumu niż z serca i nie miały większego związku z realnym życiem osoby medytującej. „Decyzja przemiany własnego stanu ma być podejmowana w samym akcie kontemplacji, bo dzięki niej będziemy lepiej widzieć i rozumieć. Jest to przemiana, która się rodzi ostatecznie nie z mojego spojrzenia na siebie samego, ani nawet z mojego spojrzenia na Chrystusa, lecz z Jego spojrzenia na mnie — spojrzenia, które osądza «pragnienia i myśli serca...»”. Po skończonej medytacji św. Ignacy zachęca do podjęcia refleksji nad jej przebiegiem i skutecznością. Ma ona szczególne znaczenie dla osób, które dopiero uczą się zaproponowanej metody modlitwy. W refleksji tej chodzi o rozważenie, jak powiodła się dana medytacja, jakie napotkano przeszkody, co należałoby zrobić, by następna medytacja była lepiej odprawiona. Chodzi także o to, by zauważyć, co działo się podczas modlitwy, jakie treści najbardziej poruszały osobę medytującą. Tak podjęta refleksja pomaga zarówno w ciągłym doskonaleniu własnej metody modlitwy, jak i w pogłębieniu jej skuteczności. Właściwa medytacja trwa około godziny, lecz jej czas może być dostosowany do możliwości, doświadczenia i sił osoby ją odprawiającej. Oprócz metody medytacji ważne jest również wskazanie odpowiednich treści, które należałoby sobie przyswoić. Św. Ignacy swoje Ćwiczenia podzielił na cztery tygodnie. Każdy z nich zawiera konkretne propozycje medytacji odpowiadające kolejnym etapom duchowego wzrostu. W tygodniu pierwszym, który odpowiada drodze oczyszczającej, medytacje koncentrują się głównie na problematyce związanej z grzechem człowieka oraz ze zbawczym działaniem Boga. Również tak zwany Fundament, który stanowi spojrzenie na cel życia chrześcijanina i otwiera drogę Ćwiczeń, powinien być rozważony tą metodą. W tygodniu drugim, odpowiadającym drodze oświecającej, ten sposób modlitwy obejmuje kilka rozważań, które mają na celu doprowadzenie chrześcijanina do lepszego zrozumienia misji i form działania Jezusa (Wezwanie Króla, Rozmyślanie o dwóch sztandarach), do większej dyspozycyjności względem Jego wezwania (O trzech parach ludzi, O trzech stopniach pokory) oraz do w pełni wolnego wyboru powołania. Tydzień trzeci i czwarty, zwykle łączony z drogą jednoczącą, koncentruje się na tematyce męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa, poprzez kontemplację ewangeliczną, która polega na próbie zaangażowania swoich zmysłów w modlitwie. Rekolekcje wieńczy kontemplacja Ad amorem, pomocna do uzyskania miłości, która stanowi podsumowanie całej drogi Ćwiczeń. Z jednej strony ukazuje ona rekolektantowi wszystkie dary Bożej miłości, jakie otrzymał w swoim życiu, z drugiej zaś zachęca do próby osobistej odpowiedzi na tę miłość, przy czym trzeba dodać, że ma ona mieć charakter konkretnych czynów, a nie tylko pustych deklaracji. Św. Ignacy zdawał sobie sprawę z tego, że jednorazowe rozważanie poszczególnych prawd zwykle nie wystarczy, by stały się one rzeczywistym trwałym punktem odniesienia dla życia człowieka. Dlatego tak wielką wagę przykładał do licznych powtórek. Rozwój duchowy bowiem rzadko ma charakter liniowy, częściej bardziej adekwatnym jego obrazem jest wstępująca ku górze spirala. Chrześcijanin ciągle na nowo odkrywa znane prawdy, tyle że na coraz wyższym poziomie zrozumienia. Nauczyciel nauczycieli Św. Ignacy dawał Ćwiczenia wielu osobom. Towarzysze, których zaczął gromadzić wokół siebie, również praktykowali w jego szkole modlitwy. Z czasem sami zostali przygotowani do samodzielnego udzielania rekolekcji. W ten sposób metoda św. Ignacego weszła do stałej praktyki duszpasterstwa Towarzystwa Jezusowego. Już sama książeczka Ćwiczeń zawiera wiele uwag co do sposobu adaptacji metody do potrzeb rekolektanta. Kolejne tego typu uwagi były podawane w tak zwanych dyrektoriach. Stanowiły one świadectwo nieustannego doskonalenia metody rekolekcyjnej, a pośrednio także tego, jak bardzo się ona rozszerzała, wychowując coraz to nowe rzesze świętych. Zwolennikiem Ćwiczeń w późniejszych wiekach byli na przykład św. Franciszek Salezy, św. Wincenty Paulo, a także papież Pius XI, który w 1922 roku ogłosił św. Ignacego patronem rekolekcji, zaś pięć lat później wydał nawet na temat Ćwiczeń duchownych encyklikę Mens nostra. Rekolekcje ignacjańskie odprawiała także św. Faustyna Kowalska i w jej Dzienniczku można znaleźć opis doświadczenia, które w jej przypadku miało niewątpliwie charakter mistyczny. ( Cezary Sękalski - www.opoka.org.pl) Cezary Sękalski (ur. 1967), dziennikarz, teolog duchowości, wykładowca w Karmelitańskim Instytucie Duchowości w Krakowie, autor książek Na chorych ręce kłaść będą. Modlitwa wstawiennicza we wspólnocie i Misterium przemiany wewnętrznej. Droga rozwoju duchowego chrześcijanina w Ćwiczeniach ignacjańskich. Przepiękne witraże zdobią wnętrze kościoła w Pęckowie. Kilka słów o porównywaniu się Pośród przeróżnych niebezpieczeństw życia duchowego, jakie na nas czyhają wydaje mi się, że jednym z najgroźniejszych, a przynajmniej jednym z najbardziej rozpowszechnionych, jest pokusa porównywania… W ostatnim czasie, mając piękną okazję spędzenia kilkunastu dni wakacji z młodzieżą, zauważyłem, jak często ta pokusa wkrada się w ich relacje i że niektórzy (niestety) są prawdziwymi mistrzami, jeśli chodzi o operowanie zręczną sztuką porównania… Porównywanie się z innymi może przebiegać na różnych płaszczyznach – materialnej, psychologicznej, duchowej… Ta ostatnia płaszczyzna jest w moim przekonaniu najgroźniejsza, bo dotyka najbardziej czułej cząstki nas samych. Drugą sprawą „techniczną”, jaką warto zauważyć, rozmawiając o porównywaniu, jest sprawa celu i konsekwencji, jakie niesie ze sobą ta pokusa. Bo oto możemy używać porównywania, by dowartościować siebie samych – jestem lepszy od…, mam przecież więcej od…, potrafię o wiele więcej niż…, z tylu ludzi tylko ja…, itd. Prosta stąd już droga do pychy, wynoszenia się nad innymi i samouwielbienia. Z drugiej strony porównywanie może prowadzić do wniosków zgoła przeciwnych – wszyscy to mają, tylko nie ja…, jestem gorszy nawet od…, nic mi się nie udaje i nic nie potrafię, a inni…, itd. Stąd prosta droga do uznania się za zupełnie bezwartościowego, niepotrzebnego, w konsekwencji: niekochanego i niezasługującego na miłość. Czy pamiętasz, jak Jezus „rozprawia się” z pokusą porównywania? Uczniowie zaczynają zastanawiać się nad tym, kto z nich jest największy (Łk 9, 46). W Ewangelii wg św. Marka czytamy jeszcze wyraźniej, że nie tylko się zastanawiali, ale nawet sprzeczali się ze sobą w tej sprawie (Mk 9, 34) Jezus stawia przed nimi dziecko… „Kto bowiem wśród was wszystkich jest najmniejszy, ten jest wielki” (Łk 9, 48) „Jeśli ktoś chce być pierwszy, niech będzie ostatni ze wszystkich i sługą wszystkich!” (Mk 9, 35) Jezus przewraca całe ich myślenie, ukazując jednocześnie Boże spojrzenie na każdego człowieka. W oczach Bożych każdy jest ukochanym dzieckiem: bogaty i biedny, wysoki i niski, ślepy i widzący, ten, któremu w życiu się wiedzie i ten, któremu świat się posypał… Każdy jest kochany, bo jest dzieckiem… Z drugiej strony warto również zauważyć swoją wartość i niepowtarzalność i dziękować za nią Panu. Dziękować za to, że stworzył nas tak różnymi w znaczeniu talentów, zdolności, jakie otrzymaliśmy. Równi, co do miłości, a różni, co do życiowego „startu” i zadań. Równi, co do celu wędrówki, a różni, co do drogi, jaką przychodzi nam pokonywać każdego dnia… Przypomina mi się tutaj przypowieść Jezusa o talentach, a zwłaszcza jej początek: „Będzie też podobnie, jak z człowiekiem, który wybierał się w podróż. Zawołał swoje sługi i powierzył im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, a trzeciemu jeden; każdemu według jego zdolności.” (Mt 25, 14-15) Człowiek rozdzielający pomiędzy sługi swój majątek symbolizuje Boga, który rozdziela dary, charyzmaty, zadania i misje wszystkim ludziom „według ich zdolności”. Czasem przy czytaniu tej przypowieści może pojawić się pytanie: ile właściwie ja sam otrzymałem talentów?! Czy jestem sługą pierwszym, drugim, czy tym trzecim? Ważniejsze jednak wydaje się zapytać siebie nie ile, ale jak je wykorzystuję, jak je rozwijam? Bo kiedy Pan znów przybędzie „rozliczy się ze swymi sługami”. (por. Mt 25, 19) Pokusa porównywania się z innymi zabiera niepotrzebnie czas, który możemy wykorzystać nie na roztrząsanie w którym miejscu w szeregu jesteśmy, ale jak to miejsce najlepiej wykorzystać… Przed pokusą porównywania najlepiej chyba chroni modlitwa dziękczynna! Modlitwa, w której szczerze dziękuję Panu za wszystkie dary i talenty, jakimi mnie obdarował, ale jeszcze bardziej dziękuję za moje życiowe nieudolności, porażki i beztalencie… Czy można tak się modlić?! Ja sam nie umiem jeździć na nartach i łyżwach i chwała Panu za to! Nie mam głowy do interesów i matematyki i chwała Panu za to! Nie potrafię też grac w piłkę nożną i zawsze drużyna w której gram przegrywa i chwała Panu! Wielu jeszcze innych rzeczy nie potrafię i w wielu jestem słaby, ale to czego nie potrafię oddaję Jezusowi i mówię: Chwała Ci, Jezu, za to, czego nie potrafię i za to co mi nie wychodzi… bo może gdyby to mi wychodziło, byłbym kiepski w wielu innych rzeczach… Takim stworzył mnie Bóg – wraz z moimi ograniczeniami i pewnym moim beztalenciem… I za to też powinienem go chwalić i Mu dziękować. Bóg mnie stworzył, by mnie kochać… Nie powiedział kiedyś: „Stwórzmy go, bo mi się przyda do tego, czy tamtego.” On stworzył mnie bezinteresownie i chce bardzo, bym to wiedział i w to wierzył. Dlatego właśnie nie jestem robotem do zadań specjalnych – nie posiadam wszystkich zdolności, nie znam wszystkich języków świata. Jestem słaby i wielu rzeczy nie umiem, ale to, co umiem staram się pomnażać i wykorzystywać na chwałę Pana. Możesz myśleć więc, że w swoim życiu już naprawdę do niczego się nie nadajesz… Ale wtedy przypomnij sobie, że z pewnością nadajesz się do jednego – do bycia kochanym. Bóg, który Cię stworzył, jako ukochanego, jedynego syna i najukochańszą, jedyną córkę chce Ciebie kochać – pozwól Mu na to! Może rzeczywiście nie masz takich zdolności, talentów, jak inni… Może rzeczywiście jesteś życiową fajtłapą i masz dwie lewe ręce… Może ludzie się z Ciebie śmieją i mówią, że nic dobrego z Ciebie nie będzie… Bóg i tak Cię kocha, bo jesteś JEGO dzieckiem! I tak to już pozostanie – nawet jak będziesz miał 80 lat – On zawsze będzie na Ciebie patrzał jak na małe dziecko i tak samo będzie Cię kochał… A kiedy przyjdzie na to czas, On sam wykorzysta nawet Twoje beztalencie i zamieni je w wielkie dobro! Ks. Adam Piekarzewski SDB Na ścianie kościółka w Pęckowie umieszczono tablicę pamiątkową poświęconą olimpijczykowi – Józefowi Nojemu. W 1919 r. urodził się tu Józef Noji – olimpijczyk, znany biegacz okresu międzywojennego, największy krajowy rywal Janusza Kusocińskiego. W 1936 roku wystąpił na Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie, gdzie zajął 5 miejsce na dystansie 5000 m i 10 000 m. W latach 1935-1939 zdobył tytuł mistrza Polski na dystansie 5000 m. W dniu 18 września 1940r. został aresztowany za działalność konspiracyjną. Po rocznym pobycie na Pawiaku został wywieziony do Auschwitz, tam został zamordowany 25 stycznia 1943 r. Dzisiaj odbywają się w Pęckowie biegi im. Józefa Noji. Kilka słów o zapomnianym bohaterze Jadąc do Pęckowa można przejechać przez Drawsko, a tam na cmentarzu pochowany jest zapomniany bohater – gdy tam będziemy pomódlmy się na jego mogile. Drawsko położone jest wzdłuż drogi Wieleń – Krzyż Wlkp. i ma ok. 2 km długości. Jedną z krótkich poprzecznych uliczek nazwano imieniem Maksymiliana Kosińskiego (1812-1907). Grób niezwykłego bohatera, ozdobiony okazałym głazem, znajduje się na końcu głównej alejki miejscowego cmentarza. Pamiątkowe miejsce pochówku Maksymiliana Kosińskiego na cmentarzu w Drawsku. Maksymilian Kosiński pochodził z Wielkopolski, wraz z ojcem - kapitanem z czasów napoleońskich - przebywał w Warszawie akurat wtedy, gdy wybuchło powstanie listopadowe. Obaj zaciągnęli się do wojska i walczyli pod Dubnem, Grochowem oraz Ostrołęką, a następnie odbyli kampanię litewską pod przywództwem gen. Chłapowskiego. Ojciec poległ w czasie walk, syn zaś dostał się do niewoli rosyjskiej. Z Kazania zbiegł do Petersburga, ale złapano go i karnie zesłano na Kamczatkę (podróż kibitką trwała wówczas cztery miesiące). Tablica pamiątkowa na mogile Maksymiliana Kosińskiego na cmentarzu w Drawsku. Po przeszło 20 latach pobytu na wschodzie, z pomocą marynarzy z holenderskiego statku, uciekł ze zsyłki. Przebywszy morzem 34 tys. km, dotarł do Genui. Pieszo pokonał 1,5 tys. km, by znaleźć się wśród swoich. Z fałszywymi dokumentami, aby Prusacy nie wydali go Moskalom, osiadł w Szamotułach, a w 1855 r. przeniósł się do Drawska. Tu dożył sędziwego wieku, ciesząc się sławą bohatera narodowego. Ponoć posadził dąb, rosnący do dziś na cmentarzu. Chwała bohaterom! Opracowali : Longina i Andrzej Rubikowie