GAZETKA - Nazaretanki
Transkrypt
GAZETKA - Nazaretanki
NUMER SPECJALNY GAZETKI SZKOLNEJ GIMNAZJUM NR 6 SIÓSTR NAZARETANEK W WARSZAWIE UL. CZERNIAKOWSKA 137, 00-720 WARSZAWA TEL./FAKS 841 38 54 Drodzy Czytelnicy! Kolorowy Nazaret to numer specjalny gazetki szkolnej, która pojawia się regularnie i ma nazwę Eureka. Numer ten został wydany jednorazowo i zawiera felietony powstałe na warsztatach dziennikarskich autorstwa uczennic gimnazjum i liceum, oceniane przez jednego z najlepszych felietonistów w Polsce – p. Michała Ogórka oraz relacje uczestniczek niektórych warsztatów. Zachęcamy równieŜ do przeczytania recenzji znanego krytyka teatralnego, dziennikarza „Rzeczpospolitej” pana Janusza Kowalczyka, który był gościem warsztatów teatralnych. Na początek proponujemy krótką relację z warsztatów rowerowych. Ola Paradowska ZDROWIE, SPRAWNOŚĆ, RUCH Warsztaty rozpoczynamy o godzinie 12:30 od krótkiego wstępu prowadzącej- pani Jolanty Morzyckiej (nauczycielki wychowania fizycznego). Pani Morzycka krótko przypomniała wszystkim uczestnikom (a było nas 8) zasady bezpiecznej jazdy na rowerze oraz przedstawiła program rajdów. Następnie ubrałyśmy piękne kaski oraz pomarańczowe, odblaskowe kamizelki (zgodnie z regulaminem korzystania z rowerów w naszej szkole) i ruszyłyśmy w drogę. Wycieczkę zaczynamy przy ulicy Czerniakowskiej . Niestety, by dotrzeć do ścieŜki rowerowej musiałyśmy przejechać po nieprzystosowanych do jazdy rowerem chodnikach (wzdłuŜ ulicy Czerniakowskiej) .Nie trwało to jednak długo i po kilku minutach jechałyśmy juŜ ścieŜką rowerową wzdłuŜ trasy Siekierkowskiej .Trasa rowerowa w stronę Wawra jest jedną z ciekawszych w stolicy. Biegnie obok wałów, nieczynnej strzelnicy, licznych zbiorników wodnych, wokół których miałyśmy okazję zrobić rundkę. Pierwszy przystanek zrobiłyśmy przy Sanktuarium Matki BoŜej Nauczycielki MłodzieŜy na Siekierkach. Po chwili odpoczynku na czerwonej ławce, której autorką jest jedenastoletnia Julka Piskorz, wyruszyłyśmy w dalszą drogę. Jadąc miałyśmy okazję podziwiać piękne jeziorka i lasy tak rzadko spotykane w Warszawie. Jeszcze tylko jedno spojrzenie na Elektrociepłownię Siekierki i wjeŜdŜamy na Most Siekierkowski. Fajnie by było przejechać się wzdłuŜ Wisły! Ale my obrałyśmy inną trasę. WjeŜdŜamy więc na most . Widok na miasto jest pocztówkowy. Szczególnie panorama centrum wygląda zjawiskowo. Według niektórych dziennikarzy jest to najpiękniejsze ujęcie tej części stolicy. Niestety wraz z końcem Mostu Siekierkowskiego kończy się nasz szlak i musimy wracać do szkoły. Więc tą samą drogą ruszamy z powrotem. Około godziny 15 wróciłyśmy zmęczone, ale bardzo szczęśliwe do Nazaretu. Tego dnia pokonałyśmy około 15 km, trasa naleŜy do łatwych , jak na początek idealna! Bardzo nam się podobało i serdecznie polecamy tą trasę wszystkim tym, którzy zaczynają sezon rowerowy. Asia Dębecka, Ola Paradowska 2 Młodość, wdzięk i pasja – Fredro w Nazarecie Rzadka to okazja wyjść z sali teatralnej spłakanym ze śmiechu. Zdarzyło mi się to ostatnio po pokazach warsztatów scenicznych, które w gościnnych progach Liceum Sióstr Nazaretanek w Warszawie poprowadził wybitny aktor, reŜyser i — jak się okazało — tęgi pedagog Maciej Rayzacher. Wprawdzie repertuar i poziom wykonawczy profesjonalnych scen polskich teŜ najczęściej skłania widza do płaczu, ale z zupełnie innego powodu — bywa po prostu Ŝałosny. Całkiem inaczej poczyna sobie wspomniany szkolny zespół. W jego wykonaniu miałem przyjemność oglądać fragmenty „Ślubów panieńskich” i „Zemsty” Aleksandra Fredry oraz wybór poetyckich utworów Juliusza Słowackiego, czym skutecznie przywrócił mi nadwątloną wiarę w siłę teatru i Ŝywego słowa. Bawiłem się świetnie. Głównie dlatego, Ŝe obok wdzięku młodości młode aktorki wniosły do swoich ról prawdziwą pasję. Mogą być wzorem nieskrępowanej swobody poruszania się na scenie — i to w stylowych sukniach — choć przede wszystkim sporego obycia teatralnego, co zawdzięczają — jak mam prawo się domyślać — prowadzącej teatr Siostrze Angelice. Klasyka jest najlepszym probierzem wartości zespołu teatralnego. W znanych, wielokrotnie oglądanych komediach Fredry tkwi potencjał, który naleŜy przyswoić, uczynić swoim, swojskim, własnym, jedynym. I zelektryzować nim widza. Wzruszyć, pobudzić do refleksji albo do nieskrępowanego śmiechu. Udało się na szóstkę. Bez wyjątków. Łzy radości popłynęły mi z oczu juŜ przy pierwszej z pokazywanych etiud. Zasadnicza, stonowana Klara (Agata Jędrzejewska) była tu przeciwstawiona Ŝywiołowej Anieli (Marta Wiejak). Ciekawa koncepcja, zazwyczaj akcenty emocjonalne obu tych postaci rozłoŜone są przeciwnie, dała Marcie Wiejak moŜliwość rozwinięcia jej niezwykłej vis comica. („Śluby panieńskie”, Akt 1, scena 7). Rozbudzony apetyt na dobrą zabawę podtrzymywały kolejne wybrane sceny. Wielkie brawa dla Marii Syc za odwagę przyjęcia męskiej roli i znakomite wywiązanie się z zadania. Widząc pysznego uwodziciela Gustawa w akcji, zapominało się o subtelnej powierzchowności aktorki. Wdzięcznie ripostowała Guciowi intelektualnie zadziorna Klara (Sylwia Krakowiak) dominująca nad wyciszoną i z lekka pogubioną Anielą (Blanka Stachelek). („Śluby panieńskie”, Akt 2, scena 4). Równie swobodnie Gustaw przeobraził się w Klarę (Maria Syc), mając za partnerkę Anielę (Blanka Stachelek). („Śluby panieńskie”, Akt 3, scena 5). Tony niepewności, czy trwanie w uporze przy wzajemnie złoŜonych obietnicach są bohaterkom nadal na rękę, co biegle oddała wymowna Klara (Magda Bartnicka) i wyraźnie schowana za swoimi myślami Aniela (Ewelina Bienasz). („Śluby panieńskie”, Akt 4, scena 9). Na zakończenie pokazu scen popis nieokiełznanego temperamentu dał Papkin (Lucyna Byrdy) przed świadomą swej wartości i doskonale ubawioną jego lansadami Klarą (Agnieszka Dominiak). Nutę poetyckiej refleksji wniosły piękne wykonania utworów Juliusza Słowackiego, którego 160. rocznica śmierci wypadła dokładnie w dniu pokazów warsztatu teatralnego (3 kwietnia 2009 r.). Nie będę wymieniał wszystkich tytułów wierszy, ani nazwisk wykonawczyń — choć na to zasługują — bo musiałbym znowu przepisać cały afisz. Nie o to chodzi. WaŜne jest to, co zostaje na zawsze pod powiekami, w umyśle i sercu widza. A takich aktorek, jak Marta Wiejak, Maria Syc (takŜe talent wokalny) czy Lucyna Byrdy — Ŝe ograniczę się do tych trzech nazwisk — nie powstydziłaby się, jak mniemam, (Fredro uŜyłby zwrotu „jak tuszę”), niejedna zawodowa scena. To początkujące, ale zmierzające w dobrym kierunku osobowości artystyczne, które, jak wolno mi się domyślać, wiedzą, po co wychodzą na scenę i co mają nam widzom do przekazania. Liceum Nazaretanek ma piękny teatr, mądry teatr. Trzeba zrobić wszystko, Ŝeby wciąŜ zachowywał swą siłę i świeŜość. Janusz R. Kowalczyk 3 I ty moŜesz zostać Modrzejewską .... Wiele z nas interesuje się teatrem. Jedne chodzą do teatru, inne chcą go tworzyć. Okazję do rozwijania talentów zyskałyśmy dzięki warsztatom teatralnym. Podczas tych zajęć dziewięcioosobowa grupa licealistek pracowała nad scenami ze sztuk „Śluby panieńskie” i „Zemsta” Aleksandra Fredry oraz wierszami Juliusza Słowackiego pod okiem aktora pana Macieja Rayzachera. Uczyłyśmy się pracy z tekstem, gry aktorskiej, ruchu scenicznego, mogłyśmy doświadczyć, jak bardzo zmienia się odtwórca roli po włoŜeniu kostiumu teatralnego. Nasze występy aktorskie oceniał krytyk teatralny pan Janusz Kowalczyk. W trakcie zajęć towarzyszyła nam i pomagała pani GraŜyna Mackiewicz. Warsztaty były bardzo rozwijające. Mogłyśmy poczuć się trochę jak prawdziwe aktorki teatralne. Blanka Stachelek 4 PODAJ ŁAPĘ W dniach 31 marca – 3 kwietnia w naszej szkole odbyły się Warsztaty Kynologiczne prowadzone przez panią Agatę Bindugę. A no właśnie, cóŜ to kryje się pod tą jakŜe tajemniczą nazwą? OtóŜ Warsztaty Kynologiczne to warsztaty o psach. Gościliśmy tu panią Agatę Bąk, właścicielkę DŜety i Fibry, która opowiedziała nam o... psiej edukacji! O tak, wygląda na to, Ŝe nie tylko my chodzimy do szkoły ☺ Hej, psy posyła się nawet do przedszkola, psiego ma się rozumieć. A ambitne właścicielki słodkich czworonogów mogą je na specjalnych kursach nauczyć tropić, wykonywać proste polecenia, a nawet tańczyć. Następnego dnia warsztatów pani Krystyna Śliwa z Fundacji „Emir” przedstawiła nam nieco smutniejszą stronę Ŝycia psiaków; rozmowa dotyczyła schronisk, adopcji piesków i praw psów. Brzmi kontrowersyjnie? Psy teŜ czują! Następnie gościliśmy pracowników Fundacji „Pomocna Łapa”, którzy na przykładzie Samby i Spike’a zaprezentowali nam zadania i zakres umiejętności psów asystujących osobom niepełnosprawnym. Szkolenie trwa około 1,5 roku, a czworonoŜni opiekunowie potrafią robić niesamowite rzeczy, aby pomóc swoim przyjaciołom – ludziom. Podnoszą z ziemi drobne monety, przynoszą telefon i podają okulary. Niesamowite? O tak, psy są niesamowite! Adela Kacperska Felietony CZY TO SZKOŁA, CZY TO WOJSKO? Czy jest jakiś związek z militarną jednostką, a katolicką, Ŝeńską, prywatną szkołą? Okazuje się, Ŝe jest – i do tego wielki… Jak kaŜde dziecko wie ubiorem obowiązującym w wojsku jest mundur, i do tego nie byle jaki, waŜne aby informował do jakiego oddziału naleŜy delikwent. Podobnie w naszej szkole, być mundurek obowiązkowo musi! Podobna jest takŜe hierarchia, dystans między uczniem, a nauczycielem jest wręcz identyczna jak miedzy szeregowym Ŝołnierzem, a generałem. „Generał”nauczyciel ma prawo dyrygować biednym uczniem , nie raz słyszy się; „ Odnieś dziennik”, „ Przynieś wody”. Ale kto by pomyślał, aby uczeń choćb y grzecznie zwrócił się z prośbą do nauczyciela, Aby ten przy okazji zaparzył mu herbatki – Skandal! 5 Niedopuszczalne! KaŜdy dzień w porządnej armii zaczyna się poranną musztrą o nieprzyzwoitej porze. W tedy dowódca ma okazje powrzeszczeć sobie na biednych i zaspanych Ŝołnierzy. Jak na ironię dyrekcja naszego gimnazjum uznała to za doskonały pomysł; Dziewczynki mają obowiązek przyjścia do szkoły wcześniej o cenne 15 minut, ten czas zostaje dokładnie wykorzystany przez wychowawcę. Co się dzieje podczas tych 15 minut opisywać nie będę, niech kaŜdy się domyśli. W aŜny jest efekt: krótszy czas spania uczennic i zły humor od początku dnia. Nieuchronnym elementem szkolnego Ŝycia są takŜe liczne sprawdziany; uczeń podobnie jak Ŝołnierz musi zaliczyć serie uporczywych egzaminów. Na dodatek kwestia towarzystwa. MłodzieŜ na początku roku zostaje przydzielona do klasy przez siły wyŜsze i nic temu zaradzić nie moŜe. Uczniowie muszą przebywać w narzuconym towarzystwie, aŜ do ukończenia klasy trzeciej, podczas gdy nauczyciel samotnie prowadzi lekcje. Mimo, Ŝe nie byłam w wojsku i nie wybieram się tam, uwaŜam, Ŝe szkoła ma duŜo wspólnego z armią, czasami nawet za duŜo… W eronika Lachtara NOWY GATUNEK Uwaga! Pilnie poszukiwany okaz pewnego nowego gatunku – nastolatka modna (adolescentis fashionibus). Wygląd: Osobniczki tego gatunku (gatunek, co jest w biologii fenomenem, występuje wyłącznie w postaci samic, a mimo to trwa i ma się dobrze) noszą spodnie-rurki, trampki, od zwykłych tenisówek po adidasy wielkości butów narciarskich, w neonowych kolorach, bądź zdobione komiksami oraz czarne, kuse, dwurzędowe płaszczyki (fason „trapez” znów w cenie). Do tego 6 dochodzą: góralska chusta, czapkaskarpeta niezbyt starannie wciśnięta na bujną grzywę, bądź, w wersji nieco bardziej wiosennej, eksponuje swą imponująco niechlujną fryzurę. Koafiura ta wygląd a przeróŜnie i ma jeden, charakterystyczny cel – niemal całkowite uniemoŜliwienie widzenia czegokolwiek jej właścicielce. Ostatni element to torebka. Torebka to jedno z najwaŜniejszych akcesoriów mody. Wiec, na ramionach, znajdujemy jedno z dwojga – bądź maluteńką torebeczkę wizytową o wymiarach dziesięć na pięć, bądź ogromniaste skajowe torbiszcze, wyglądające jak sklepowa, czarna torebka foliowa. Lub w neonowych kolorach, oczywiście, co by korespondowało z trampkami. Spotykane są równieŜ egzemplarze odmiany daltonistycznej, które do jaskrawozielonego topu (obcisłego tiszertu) potrafią załoŜyć upiornie komiksową bluzę (z kapturem, a jakŜe!) i na to kusa kurteczka w kratkę. Oczopląs, panie i panowie! Zachowania: Charakterystyczne dla tego gatunku jest zbijanie się w grupki od dwóch do pięciu okazów. Co ciekawe, w 90% przypadków widzi się je śmiejące się z czegoś, bądź opowiadając historię, z której zaraz będą się śmiały wraz innymi (No i wtedy ten Kamil, wiesz, ten od tego roweru, co ci mówiłam, mówię ci, on miał taką akcję z tamtym, Ŝe to normalnie szok! Mówię ci! Akcja stulecia!). Mają swoje charakterystyczne powiedzonka. Do najpopularniejszych naleŜą: „ale akcja!”, „Wyczaiłam ostatnio..., „No wiesz, takie tam, co ci mówiłam, nie, czekaj, to ona mi powiedziała...” – innymi słowy – słowotok. śerowiska: Centra handlowe, w których moŜna nabyć kolejne rurki do kolekcji/ „obczaić” fajną torbę/buty/top etc. Niestety, gatunek jest tak płytki umysłowo, Ŝe jest to praktycznie jedyne miejsce docelowe, w którym moŜna je spotkać. Rozrywki: Jest kilka zasadniczych, charakterystycznych i niezmiennych: 1. Czytanie modnej serii „Zmierzch” bądź którejś z jego kontynuacji. KsiąŜka ta, jest, przykro mi mówić, chłamem bez treści. Banalna fabuła (nastolatka zakochuje się w wampirze) oraz język. 2. Portale grono.net/ facebook/myspace i siedzenie na nich po 2-3 godziny, przyjmując swoją codzienną dawkę promieniowania odmóŜdŜającego. 3. od czasu do czasu – nauka. Nie, to nie jest błąd w tekście. Dwa razy w roku, czyli przed końcem kaŜdego semestru, by zaliczyć szkołę choć na minimalną średnią 2,0, siadają na...uwaga, 5 minut nad podręcznikiem. Problem tylko, jak długo nasze gimnazjalistki zamierzają w ten sposób Ŝyć i ile im zajmie powrót do normalnego Ŝycia... i ubioru. Natalia Głowacka 7 „Trzy paski, buty na spręŜynach, złoty łańcuch i idziemy NA miasto” Czy to wiatr? Czy to szelest liści? Nie, to chłopak w dresie. Ma groźną minę, chce wyglądać niebezpiecznie, jak ci nowojorscy gangsterzy, których widział w najnowszym teledysku 50 centa. Spogląda na płytę chodnikową i stwierdza szybko, iŜ będzie całkiem fajnie, jeŜeli na nią splunie. Faktycznie - efekt poŜądany uzyskany - wszyscy na przystanku odwrócili się z niesmakiem. Dres lubi nie tylko czuć się groźnie, sprawia mu wielką satysfakcję bycie groźnym. Podchodzi więc z rękami w kieszeni do najbliŜszej osoby (najlepiej, jeŜeli jest to osoba słabsza fizycznie, wtedy opluwacz chodników wydaje się bardziej złowrogi) i odpowiednimi ruchami stóp wywołuje szelest swoich spodni dresowych. Potem kolejny raz pluje, ale teraz robi to tak, aby 'ofiara' wiedziała z jak waŜna osobą ma do czynienia. Wybraniec czuje się zakłopotany, szczególnie wówczas gdy napastnik masuje swoje poobijane pięści. Jedynym ratunkiem jest tylko nadjeŜdŜający autobus. Codziennie wracam ze szkoły autobusem w stronę warszawskiego Okęcia. ZauwaŜyłam, Ŝe im bliŜej celu nieszczęsnego 301, tym więcej wokół mnie ogolonych głów i szeleszczących dresów. Zazwyczaj rozmawiają sobie tylko znanym językiem, wplatając co pewien czas wulgaryzmy, na które starsze panie reagują zwykle wielkim oburzeniem. Przeciętny Kowalski, moŜe wywnioskować obserwując ich gesty, Ŝe na pewno jadą kogoś pobić, i z tego właśnie faktu nie posiadają się z radości. Rzeczywiście, Ŝycie dresa moŜe być na swój sposób bardzo interesujące, biorąc pod uwagę, iŜ w wyniku licznych ciekawych sytuacji typu 'idźmy na piwo', okazyjnie udaje im się uzyskać promocję do następnej klasy. Natalia Milewska 8 KOCHAĆ EDWARDA CZY NIE? Edward. Tajemniczy przystojniak ze „Zmierzchu” pragnie Twojej krwi. Co robisz? Tysiące nastolatek uwielbiają Edwarda, w czym nie ma nic dziwnego, poniewaŜ i jest przystojny, w miarę inteligentny (choć jak na swój wiek – 100 lat – to niezbyt), i szalenie romantyczny. A jednak czy warto go kochać? Pewne jest, Ŝe faceta tak idealnego i to w dodatku z tajemniczą przeszłością kaŜda dziewczyna chciałaby mieć. Ale kochać? Czy warto kochać faceta, który ‘dla Twojego dobra’ zostawia Cię, łamie Ci serce i mówi, Ŝe Cię nie kocha, po czym po 5 miesiącach wraca, Ŝeby wyznać, Ŝe był idiotą? Na pewno jest to miłość ekstremalna. Jako, Ŝe chłopak ma 100 lat i popełnia taki błąd, nie moŜna mieć pewności, czy nie zrobi tego jeszcze raz. A serce słabszej dziewczyny moŜe juŜ tego nie wytrzymać. W związku z powyŜszym Edward jest zalecany dla osób o mocnym sercu i duŜym poczuciu własnej wartości, choć w tym wypadku nie ma pewności, czy się w Tobie zakocha – woli wraŜliwsze. Gosia Ludek CZY WIESZ, KTO ZA CIEBIE PODEJMUJE DECYZJE? Tempo dzisiejszego Ŝycia zaczyna prześcigać moŜliwości przeciętnego człowieka. Przeciętny człowiek nie jest pracoholikiem, lubi spędzać czas bawiąc się, odpoczywając na kanapie lub, zwyczajnie, spacerując po mieście. Niestety, zwykle zmuszony jest do uczestniczenia w wyścigu miejskim i często z powodu braku czasu, jego zwyczajny spacer, przeradza się w szybki marsz z zegarkiem w ręku. Jego poobiednia drzemka – w poobiednie załamanie nerwowe pod nawałem obowiązków, jego obiad – w jedzenie byle jak, byle szybko. Dzisiaj nie ma czasu na decyzje, na zastanowienie się nad formą nawet zwykłego posiłku. Pojawia się zatem pytanie: „ gdzie w takiej sytuacji znaleźć odpowiedniego doradcę od ‘szybkich decyzji’? Oczywiście w centrum miasta. Nie trzeba jednak długo i wnikliwie szukać, niektórzy tych najlepszych doradców mają tuŜ za swoim oknem. Bilbordy. Przeciętny człowiek, przebywający w centrum, moŜe jednocześnie przyswoić kilkadziesiąt informacji, i to w przeciągu kilku sekund! Reklamy, ukryte niemal wszędzie, na kaŜdym budynku, przy swych maleńkich rozmiarach idealnie wtapiają się w otoczenie. 9 Większość przekazów docierać moŜe nawet podświadomie, nie obciąŜając przy tym umysłu i nie naraŜając na jakikolwiek wysiłek. MoŜna by stwierdzić: cóŜ za szybkość i skuteczność w podejmowaniu decyzji, przy tak minimalnym wkładzie własnym! A więc – jeśli nie wiesz co, gdzie zjeść w danej chwili – plakat Ci to podpowie! Jeśli szukasz oryginalnego stylu – zasugeruj się reklamą! Jeśli szukasz ciekawych informacji, chcesz dowiedzieć się czegoś nowego – oglądaj bilbordy! Plakat jest Twoim ‘osobistym’ specjalistą od wizerunku, pomocnikiem przy wyborze hobby, dostarczycielem tematów do rozmów. Przy tym wszystkim ich olbrzymia ilość sprawia, Ŝe centrum naszego miasta wygląda kolorowo i stylowo. A więc jeśli nie wiesz jeszcze, na co masz ochotę i co będziesz robił jutro – nie przejmuj się i … głowa do góry! Wszechobecne bilbordy pomogą Ci znieść szaleńcze tempo współczesnego Ŝycia. Czy to nie wspaniałe…? Magda Łagodzińska CHOROBA ODCZUWANIA WSPÓLNEGO Wiosna nadchodzi, bura maź zwana przez ignorantów „śniegiem”, zalegająca do niedawna ulice, nareszcie stopniała, a nastrój ogólny społeczeństwa w całym kraju uległ wyraźnej zmianie na lepsze. Niestety jednak nie wszystko zmierza w tak dobrym kierunku. Nie udało się opanować epidemii, szerzącej się od dawna wśród bezbronnych uczniów na całym świecie. Mowa tu o „chorobie odczuwania wspólnego”, działającej niespodziewanie i atakującej zawsze dwie osoby równocześnie, obowiązkowo związane ze sobą głęboką więzią emocjonalną. Jakie objawy ma wspomniana wyŜej choroba? OtóŜ jakakolwiek przypadłość zaczyna dolegać jednej z osób, natychmiast objawia się ona takŜe u drugiej. Jeśli na ten przykład delikwent czuje w gardle tysiące ostrych szpileczek i musi z tego powodu udać się do szkolnej higienistki, moŜna być pewnym, Ŝe za chwilę osoba bliska delikwentowi zacznie narzekać na drapanie w gardle i równieŜ skończy u szkolnej pomocy lekarskiej. JeŜeli uczeń wychodzi ze szkoły w trakcie lekcji z powodu złośliwego kataru, niepozwalającego na jego uczestnictwo w zajęciach, najbliŜszy przyjaciel z pewnością odczuje za chwilę nagłą potrzebę uŜycia chusteczki do nosa i wkrótce równieŜ skończy w domu pod kołdrą. To samo tyczy się zmęczenia powodowanego nieprzespaną nocą jak równieŜ trupiej i niepokojącej bladości na róŜanym dotąd licu. Niestety jak dotąd nie udało się znaleźć leku na tę niewygodną chorobę. Naukowcy wciąŜ główkują a rząd prosi uczniów o nieangaŜowanie się emocjonalnie w Ŝadnego rodzaju znajomości szkolne dopóki sprawa się nie wyjaśni. Niedowiarków tudzieŜ ignorantów, poddających w wątpliwość istnienie tej strasznej przypadłości, odsyłam do lektury dzieł Arystotelesa, gdzie po raz pierwszy pojawia się wzmianka o „chorobie odczuwania wspólnego”. Nikt nie powie chyba, Ŝe nigdy nie słyszał słynnego cytatu: „Przyjaciele to jedna dusza w dwóch ciałach”, a osobiście nie słyszałam jeszcze o kimś, komu ból głowy dolegałby tylko połowicznie. Ola Trzeciak 10 ROZTERKI MŁODEGO TWÓRCY CZYLI FELIETON EGOCENTRYCZNY Wbrew temu, co sądzi wielu młodych artystów, zimowe wieczory niezbyt sprzyjają radosnej twórczości. Wręcz przeciwnie - tak zimne temperatury negatywnie wpływają na samopoczucie. Jednego pięknego grudniowego poranka obudziłam się nader zmęczona i sfrustrowana, jako Ŝe cały poprzedni wieczór spędziłam nad zeszycikiem starając się stworzyć coś, co moŜna by ochrzcić mianem pracy literackiej. PoniewaŜ jednak bębniący w okna śnieg nie działa inspirująco na młodych twórców (a przynajmniej mnie - bardzo nie lubię, kiedy coś mnie rozprasza) zatrzasnęłam zeszycik z siłą mającą swe pochodzenie w frustracji i poszłam spać. Jak juŜ wspomniałam ranek był wyjątkowo uroczy, postanowiłam zatem wybrać się na spacerek do parku, być moŜe znaleźć coś w rodzaju mickiewiczowskiej " świątyni dumania" i zabawić się w Telimenę przeŜywającą kryzys twórczy. Zamiar ten był jednak daremny, gdyŜ jestem raczej mało podobna do Telimeny, tak samo zresztą jak do innych Ŝeńskich tworów naszego narodowego wieszcza. Ha! Co mi tam! Mogę dumać nad kryzysem twórczym i bez świątyni. Myślenie o postaciach pana Mickiewicza pociągnęło za sobą niechybne myślenie o natchnieniu pana Mickiewicza. Co (poza Marylą oczywiście) sprawiło, Ŝe stworzył to, co stworzył? Z rozmyślania nad tą kwestią wyrwał mnie widok sporego stadka kaczek koczującego pod Ŝywopłotem blisko wejścia do Łazienek. Pewnie było im po prostu zimno, dlatego zbiły się w grupę tak liczną i cisną, ale mój umysł natychmiast nasunął mi na myśl teorię spiskową, w której grupa kaczek przejmuje władzę nad światem (proszę nie doszukiwać się tutaj absolutnie Ŝadnych politycznych podtekstów). Jednak nawet moja wyobraźnia nie w stanie wykreować wizerunku zwykłej kaczki siedzącej na fotelu prezesa z kubańskich cygarem i w szpanerskich okularach przeciwsłonecznych na... dziobie. Z rezygnacją zostawiłam stadko, które w międzyczasie zdąŜyło rozkwakać się z powodu jakiejś kaczej kłótni i poszłam dalej. W amfiteatrze wpadłam na ryŜego młodzieńca, który najwyraźniej przeŜywał w tej chwili kryzys podobny do mojego, bo chodził w kółko po scenie z notatnikiem i ołówkiem kreśląc coś zawzięcie. Praca nad owym dziełem pochłonęła go tak bardzo, Ŝe nie zauwaŜył nawet, Ŝe stojący niedaleko wychudzony łabędź skrada się z tyłu spoglądając tęsknie czarnymi oczętami na kanapkę wystającą z kieszeni delikwenta. Ku mojemu rozŜaleniu, ptak nie miał w sobie dość odwagi by rąbnąć rudzielcowi kanapkę, z braku rozrywki poszłam więc na scenę i zagadnęłam młodego twórcę o jego dzieło. AŜ cały pokraśniał z 11 zadowolenia i odpowiedział. - To będzie kryminał jakiego świat nie widział! "Kod Leonarda da Vinci" będzie mógł się schować, kiedy czytelnicy usłyszą o mojej powieści. - Jak zamierzasz je nazwać? Szyfr Mieszka Pierwszego! Ręce mi nieco opadły. CóŜ za oryginalność. Gdzieś tam w środku miałam nadzieję, Ŝe ów natchniony młodzieniec nieświadomie poda mi jakiś pomysł na dzieło literackie. O historii wiem za mało, Ŝeby pisać powieść historyczną, zaś moja pierwsza i jedyna próba napisania kryminału skończyła się farsą z jasełkami szkolnymi w tle. Trzeba znaleźć coś innego. Wyszczerzyłam ząbki do młodocianego pisarza uśmiechu w podziękowańczym i poszłam dalej. Jednak moje rozmyślania cofnęły się daleko, daleko aŜ do samego początku tworzenia do Pomysłu. Wszyscy wiedzą, Ŝe na początku był Pomysł. Ale niewielu potrafi z tej wiedzy skorzystać. Poza tym trzeba ów Pomysł odnaleźć, co nie jest wcale takie proste jak się wydaje. A przynajmniej dla pisarza początkującego. Pisarz doświadczony nawet ze skarpetki potrafi wycisnąć wszelkiego rodzaju uczucia. Gdyby pani Rowling pisała o skarpetce, a nie o nastoletnim czarodzieju, to cały świat niewątpliwie zakochałby się w przygodach magicznej skarpetki. Ale gdyby pani Meyer zamiast głównej bohaterki umieściłaby skarpetkę, to uznalibyśmy, Ŝe ma trochę nierówno pod sufitem. O ile ktoś by to wydał. Wtedy mój wzrok przyciągnęła wiewiórka, która zaczęła zbliŜać się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. JednakŜe wiewiórka to tak samo zły pomysł na intrygę jak Mieszko I tworzący szyfry. Chyba, Ŝe pisze się bajeczki dla dzieci. Ja jednak wolałam uderzyć w nieco ambitniejszy repertuar. MoŜe dramat? Moja wyobraźnia pomknęła jak szalona tworząc obraz Teatru Narodowego obklejonego plakatami z moim nazwiskiem. Tylko o czym by tu stworzyć prawdziwy dramat? Albo chociaŜby komedię. Dobra, wiem, Ŝe Fredrówną to ja raczej nie zostanę w wieku lat szesnastu, ale przynajmniej nie jestem w tymŜe dziale tak niedoświadczona jak w powieści. Pierwszy napisany przeze mnie spektakl został wystawiony w szacownym gronie mojej klasy podczas świętowania Dnia Babci i Dziadka. Miałam wtedy dziesięć lat. Po minucie wspominania owych cudownie beztroskich czasów powróciłam do spacerowania, zawzięcie zastanawiając się czemu nie miałam problemów ze znalezieniem pomysłu te kilka lat wcześniej. Z drugiej strony wtedy miałam konkretne zamówienie na spektakl. Punkt wyjścia, z którego mogłam zacząć. Westchnęłam głęboko, jak to zwykli romantyczni poeci do swoich bogdanek, z tą róŜnicą, Ŝe z braku bogdanki westchnęłam do wiewiórki, która najwyraźniej mnie polubiła, bo podąŜała za mną od jakiegoś czasu. Na moje westchnięcie oburzyła się jednak i dała dyla na drzewo. Całkowicie zniechęcona skierowałam się do wyjścia z parku pogrąŜona w rozterce, której mógłby mi pozazdrościć nawet Adrian Mole. Doszłam w końcu do wniosku, Ŝe juŜ nigdy nie napiszę nic, co wykracza poza szkolne prace. Po prostu nie mogę znaleźć tematu! Dokładnie dwa i pół miesiąca później napisałam ten felieton. Agata Jedrzejewska 12 ODPOWIEDNIE NADAĆ RZECZY SŁOWO? Jestem głodna jak wilk, więc dziś na obiad podamy jagnię. Lecz czy jagnię tego pragnie? OtóŜ nie wszyscy kończą tak, jakby sobie tego Ŝyczyli. Ja skończyłam na szkolnych warsztatach pisarskich. Czy mi się podoba? Chyba tak, ale kto wie, wszystko moŜe się zmienić. O, tak! To wymaga zmiany. Zrobimy to inaczej. Myślę, Ŝe w jakimś delikatnym sosie. MoŜe śmietanowym. W Ŝyciu dość mam gorzkich doświadczeń i pikantnych historii. Wszędzie kłopoty. Wczoraj, dziś, zapewne takŜe jutro. Wczoraj? Zgodnie z załoŜeniami, byliśmy w Redakcji Gazety. Widzieliśmy jak wszystko funkcjonuje od kuchni. Cudownie, wychodząc potrąciłam ramieniem notes Pana Przewodnika, który z hukiem spadł na podłogę. Notes, nie przewodnik. Nie mogło się obyć bez wypadku. Jak zwykle. Zapomniałam wstawić wodę na ziemniaki. Skleroza! A teraz, po dzisiejszym wykładzie Słynnego Felietonisty, męczę się nad moim artykułem. W sumie chyba nie jest tak źle, moŜe nawet coś z tego wyjdzie. Tak, zaraz będzie gotowe. Czy ktoś juŜ nakrył do stołu? BoŜe, co za brak jakiejkolwiek dyscypliny. Mam nadzieję, Ŝe panu Ogórkowi będzie smakować. Komuś mizerii? Agata Liepelt Warsztaty - Filozofia i literatura fantastyczna z polityką w tle- opowiadania DRZEWO „Niemy świadek rzeczywistości. Świat się zmienia, a ono trwa. Mimo wojen, mimo kataklizmów, mimo wszystko trwa. Świt za świtem trwa. Trwanie to naszymi oczyma końca nie ujrzy.” - Co za nudy… Jak moŜna dzieci takich bredni uczyć? – powiedziała z przekąsem dwudziesto-siedmio letnia dziewczyna. Nie naleŜała do urodziwych. Niska, pulchna i z krzywym nosem. Miała oczy w kolorze umbry / dębu / po prostu zielone oczy. - Ale to jest fragment mitologii słowiańskiej. Na tym drzewie są bogowie, a w korzeniach są zaświaty i… odpowiedziała pięcioletnia siostra. - Nie opowiadaj głupot! – przerwała ze zdenerwowaniem w głosie. - Ale, Alda… - Nie mam czasu. Umówiłam się. – odpowiedziała umbrooka i wybiegła z domu. Był środek dnia. Słońce przygrzewało, ale wiatr nadal przeszywał. Dziewczyna udała 13 się do kawiarni „Drzewiarnia”, gdzie miała się spotkać z przyjacielem. Kiedy usiadła przy okrągłym stoliku, dosiadł się do niej barczysty męŜczyzna. - Kochasz przyrodę? – zapytał z niemieckim akcentem. - Nie. A kim pan właściwie jest? - Otto Eduard Leopold von BismarckSchönhausen – odpowiedział dumnie. - To zabawne… - Ja kocham naturę! Szczególnie drzewa. rzekł. - Czego pan właściwie ode mnie chce? Nie mamy podobnych zainteresowań, więc sobie nie porozmawiamy. Po co pan się tutaj dosiadł? - Drzewa moŜna kochać, albo je nienawidzić . – I odszedł. Chwilę potem pojawił się smukły chłopak. Miał oczy niczym dwa węgle. - Cześć! - Dzień dobry! - Wiesz, kto teraz ze mną rozmawiał? Bismarck jakiś tam. Mówił coś o drzewach… No, po prostu wariat! Całe spotkanie nie trwało długo. Krótka wymiana spostrzeŜeń na temat ksiąŜki, którą Alda miała poŜyczyć. Dziewczyna wyszła z kawiarni i zatrzymała się. -To drzewo wygląda zupełnie, jak to sprzed domu. Wszystkie głupie drzewa są identyczne – powiedziała sama do siebie. Poszła dalej ulicą i znów przystanęła. Odwróciła się i zobaczyła to samo drzewo sprzed „Drzewiarni”. - Coś tutaj jest nie tak. To drzewo za mną łazi! Ale przecieŜ drzewa nie chodzą… MoŜe jestem przemęczona… - pomyślała. Wybrała się do parku ze względu na ładną pogodę. Usiadła na ławce pod drzewem. Wyciągnęła ksiąŜkę i zaczęła czytać. Tak ją wciągnęła fabułą, Ŝe nawet nie zauwaŜyła, jak ktoś stanął przed nią. Był to niewysoki, czarnowłosy młody męŜczyzna. - Ach… - westchnął. Wtedy dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Tak? - JeŜeli nie kochasz drzew, to nie kochasz Boga. - O czym pan opowiada? Kim pan jest? - Benedykt Spinoza. A ty? - Alda Galen. - Proszę do mnie mówić po imieniu. - Jak pan sobie Ŝyczy… - mruknęła. - Bóg to drzewa, bo wiesz, Alda, On jest tym nieśmiertelnym pierwiastkiem we wszystkim i jeśli nie kochasz drzew, w których On jest, to i Jego nie kochasz. - A po co mi to pa… po co mi to mówisz? – zapytała. Czuła się coraz bardziej rozdraŜniona. - śyczę miłego filozofowania. – I odszedł. - Kolejny wariat. Nie wydaje mi się, Ŝeby to był sen… - pomyślała. Wstała i dopiero teraz spostrzegła, Ŝe siedzi pod takim samym drzewem, jakie mijała w drodze do parku. To sprawiło, Ŝe poczuła się jeszcze bardziej poirytowana i wróciła w podłym nastroju do domu, przed którym stało identyczne drzewo. * Dziewczyna niemalŜe od razu zasnęła, jednak w nocy coś ją obudziło. Stuk!, stuk!. Stuk!, stuk!. Wstała z łóŜka i zorientowała się, Ŝe ktoś puka w okno. - NiemoŜliwe! To znowu to drzewo! Tym razem nie daje mi spać… Tak nie będziemy się bawić… Stukaj sobie dalej, jak chcesz, a ja idę spać! Wróciła pod koc, ale długo przewracała się z boku na bok. Nie było wiatru, a drzewo kołysało poruszane jakimś dziwnym tchnieniem… * Rano Alda wyszła do pracy. Minęła stojące przed domem drzewo – jej nocną zmorę. Postanowiła ją ignorować. Jednak drzewo nadal za nią lazło. Zobaczyła je przed pracą. Szybko wbiegła po schodach i nie witając się z nikim, podbiegła do okna. W końcu szarpnęła swoją współpracowniczkę i wymachując ręką w kierunku szyby zapytała: - Czy ty teŜ widzisz to drzewo? - Jakie drzewo? Widzę kilka… odpowiedziała zdezorientowana i bardzo zdziwiona zachowaniem pani architekt. - Ale nie chodzi mi o te wszystkie drzewa, ale o to! – warknęła. - Daj mi spokój. śadnego TEGO drzewa nie widzę. Weź sobie urlop, bo widzę, Ŝe jesteś bardzo zmęczona i wariujesz. - Ja wariuję?! – zaczęła krzyczeć. – Ja wariuję? To ja spotykam jakichś wariatów, którzy cały czas gadają o jakichś drzewach! A na dodatek to za mną łazi 14 jakieś drzewo, a nie ja za nim!!! Alda postanowiła zapolować na swojego prześladowcę i sama sobie udowodnić, Ŝe nie zwariowała. Wybiegła z pracowni. Zabrała puszkę farby z pracowni malarzy, aby pomalować pień. Zdjęła wieko i chlusnęła czerwoną mazią na drzewo. - Głupie drzewo!!! A masz! A masz! O! JuŜ mi się nie schowasz. Nie będziesz ze mnie robić kretynki! JuŜ nie będę zwracać uwagi na Ŝadne drzewa, a w szczególności na te czerwone. A masz! Przed budynek wyszedł męŜczyzna w szarym garniturze. Miał zmartwioną minę. - Panio Galen… Dobrze się pani czuje? - Nigdy więcej… słucham? Odwróciła się do swojego szefa. - MoŜe idź odpocznij. Pani Brzozowska weźmie pani dwa projekty, a pani sobie z tydzień albo nawet dwa odpocznie. - Ale… ale… - wybełkotała. - Ten urlop jest ode mnie, nie zostanie pani odliczony od przysługujących wolnych dni. - Dziękuję… ale… - bąknęła. - Zdrowia Ŝyczę. – I odszedł. * Alda zdruzgotana powłóczyła nogami. Głowę miała spuszczoną, a myśli bardzo posępne. Znów stanął przed nią tajemniczy Spinoza. Dopiero jak wpadła na niego, podniosła wzrok. - Witam, Ciebie. - A juŜ myślałam, Ŝe pozbyłam się wszelkich wariactw… - Pofilozofowałaś sobie trochę? Powinnaś. W Ŝyciu nie ma przypadków. - Mówisz? - A tak. Wiesz, Ŝe jeśli nie kochasz drzew, to nie kochasz siebie? - Daj mi spokój z tymi drzewami! Prze te głupie drzewo zawiesili mnie w pracy i oskarŜyli o szaleństwo! To między innymi twoja wina. Dziewczyna tupnęła nogą z wściekłości i ruszyła w kierunku domu. Szła w dziwaczny sposób. Tak nienaturalnym pochyleniem i nadmiernym odbijaniem się od ziemi przy kaŜdy kroku jeszcze bardziej zwracała na siebie uwagę przechodniów. Kiedy weszła na posesję, spostrzegła, Ŝe to samo drzewo, które pomalowała niedawno na czerwono, stało tuŜ przed domem. - NiemoŜliwe! PrzecieŜ drzewa nie chodzą! To na pewno jakiś Ŝart… Koniec z tym! – wykrzykiwała. Kiedy juŜ się trochę uspokoiła, poszła do garaŜu i stamtąd wyciągnęła piłę. Postanowiła ściąć swoją zmorę. Jednak kiedy się zamachnęła i otworzyła oczy, zniknęła. Alda przesunęła się trochę w lewo i zobaczyła, Ŝe wokół niej wyrósł cały las takich samych drzew. - Jak to… Które mam teraz ściąć… bąknęła. Upuściła urządzenie / narzędzie. Popatrzyła na swoje ręce, ale nie były juŜ one rękoma, ale gałęziami, bo i ona była drzewem… Galen Alda to znaczy Zielone Drzewo… Patrycja Woźnica CZŁOWIEK ZE SNU Psycholog cicho zamknął drzwi za pacjentem. Z dezaprobatą spojrzał na swój zagracony ksiąŜkami gabinet. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu. Uczony nie pamiętał nawet, kiedy przeszedł na emeryturę. Nigdy nie miewał wielu pacjentów, ale tak dziwny przypadek trafił mu się po raz pierwszy. Prawdę mówiąc nie wiedział, co o nim sądzić. – Aleksandrze! – zawołał, siadając w fotelu. – Aleksandrze! – do pokoju wsunął się nieśmiało praktykant. – Jesteś wreszcie. Jest pewna sprawa, ale nie mam pojęcia, jak ją rozgryźć. – Podał mu plik kartek. – Fryderyk Niecki, kawaler… – zaczął czytać uczeń monotonnym głosem. – Urodzony 15. października 1944 roku, do niedawna rolnik, teraz urzędnik bankowy – szybko przejrzał resztę danych. – Co z nim? – Niepokoją go sny. 15 – Sny, profesorze? – Owszem. Twierdzi, Ŝe od kiedy pamięta, noc w noc widzi tę samą postać. – Znajomą? – Sęk w tym, Ŝe nie – staruszek zamyślił się. – Mówi, Ŝe nie wie, z kim ma do czynienia. Zawsze jest w tym samym wieku, co on. Pacjent dopatrywał się nawet jakiegoś obrazu własnego Ŝycia, alter ego, w nieznajomej osobie, ale jej zachowanie nie miało z Ŝyciem pacjenta najmniejszego związku! Ech – westchnął cicho. – Tajemnicza osoba podobno studiowała, potem wykładała, duŜo pisała… Kiedy pół roku temu nasz Fryderyk zmienił zawód, mara zaczęła się nerwowo zachowywać, aŜ zamknęli ją w zakładzie psychiatrycznym. To podobno skłoniło Nieckiego do wizyty u mnie. – Dziwne… – student zamyślił się. – Oczywiście to mogą być tylko przypuszczenia, domysły. Nikt przecieŜ nie zapamiętuje wyraźnie, co widział nocą. –Więc moŜe – w młodzieńczym głosie znać było wahanie. – MoŜe to coś nadprzyrodzonego? – To mu właśnie zasugerowałem – przetarł okulary. – Ale on twierdzi, Ŝe mam moralność niewolnika. Według niego nie istnieje nic poza światem materialnym, tym bardziej jakieś siły nadprzyrodzone. Wspomniałem coś o proroctwach, o Bogu, ale usłyszałem, Ŝe o Bogu nie powinienem mu raczej mówić, bo Jego śmierć dawno juŜ została ogłoszona i przez świat przyjęta. Dodał coś jeszcze o otchłani, która na niego patrzy… – Nie cytował przypadkiem Nietzschego? – SkądŜe, niczego. – Pan wybaczy, nie to miałem na myśli – chłopak uśmiechnął się. – Podał się za chłopa, a cytował dzieła Nietzschego, niebywałe – praktykant przerzucił kilka stosów ksiąŜek. – O, mam! Miałem rację, pacjent wyraźnie nawiązywał do filozofa. Co więc pan myśli? – Sam nie wiem – mruknął uczony. – Badany był całkowicie poczytalny, nie mam pojęcia, co o tym sądzić. – Mam pewną teorię – Aleksander spojrzał na profesora, oczekując przyzwalającego skinienia, a następnie kontynuował. – Kiedyś interesowałem się kulturą Chazarów. W jednej z legend zawarty był opis pary ludzi złączonych osobliwą więzią. Jeden przeŜywał swój normalny dzień, podczas gdy drugi śnił go. Potem role się odwracały i tak przez cały czas jeden pozostawał przy świadomości, ją współtworzył. śaden nie widział rzeczy przeszłych ani nie ustalał przyszłości, razem kreowali teraźniejszość. Oczywiście nie mogli obaj Ŝyć bez siebie, narodzeni w jednym momencie, granicę śmierci przekraczali jednocześnie. Mogli nawet nigdy się nie spotkać i nie poznać swoich imion… Ta teoria idealnie by pasowała do naszego Fryderyka! – Ciekawe, ciekawe… – psycholog podrapał się po głowie. – Jutro postaram się ustalić więcej szczegółów, powiem mu o tej, hm… legendzie – poklepał ucznia po ramieniu. – Będą z ciebie jeszcze ludzie, dziękuję. *** – A więc, panie Fryderyk – psycholog siedział za swoim zagraconym biurkiem. – Usłyszał pan moje domysły na temat – zawahał się – pańskiej dolegliwości. W gruncie rzeczy Ŝadna powaŜna choroba panu nie grozi… – Znam swój los, panie doktorze. – Jednak nie mogę nic na to poradzić – kontynuował profesor. – Zresztą to tylko przypuszczenie, nigdy nie słyszałem o podobnym przypadku. – Co prawda pańska teoria pasowałaby do moich problemów, ale – podniósł się z krzesła. – Wolę nie traktować jej na razie zbyt powaŜnie. Dziękuję bardzo i proszę… Nie dokończył zdania. Zachwiał się i upadł na stos ksiąŜek. Staruszek rzucił się go ratować. ZauwaŜywszy, Ŝe pacjent zapadł w omdlenie, zaczął przetrząsać apteczkę, nie mogąc nigdzie znaleźć soli trzeźwiących. Z poszukiwań wyrwał go głuchy jęk. Oprzytomniały pacjent wpatrywał się w portret Nietzschego na jednej z rozrzuconych ksiąŜek. W oczach leŜącego malowały się gniew i przeraŜenie. – NiechŜe pan na siebie uwaŜa – profesor uśmiechnął się zakłopotany. – Rozumiem, Ŝe to nerwica mogła wpłynąć negatywnie na pański… – To on – przerwał. 16 – Ach tak, zauwaŜyłem, Ŝe często pan cytuje Nietzschego – psycholog nerwowo zbierał ksiąŜki. – Szukałem wczoraj rozwiązania pańskiego problemu w jego dziełach, więc zgromadziłem kilka ksiąŜek… – Jak pan mógł! – twarz pacjenta poczerwieniała. Zerwał się i podbiegł do drzwi. – Jak pan śmiał!? Wszystko pan wiedział i ukrył to przede mną? – Przepraszam najmocniej, kaŜdemu zdarzyć się moŜe potknięcie… – staruszek uśmiechnął się zdezorientowany. – Potknięcie? – Musi pan być osłabiony po bezsennych nocach… – Pan nic nie rozumie! To on. On! O nim śniłem! Pan go zna i ukrył to świadomie! – Niecki wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Psycholog przez dłuŜszą chwilę wpatrywał się w drzwi niewidzącymi oczami. Usiadł w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili jął nerwowo przerzucać rozsypane ksiąŜki. Wertował je kartka po kartce przez godzinę. Głęboka zmarszczka przecięła mu czoło. Naraz zerwał się i wybiegł z domu. Przy garaŜu dogonił go Aleksander. – Co się stało, profesorze? – praktykant uruchomił auto. – Módl się, Ŝeby nic się nie stało – wskoczył na tylne siedzenie. – Dokąd? – Niedźwiedzia 15, mieszkanie pana Nieckiego, jeśli taki jeszcze Ŝyje… – Zechce mi pan, profesorze, cokolwiek wytłumaczyć? – zapytał praktykant bez nadziei na odpowiedź. – Słuchaj uwaŜnie – ruszyli z piskiem opon. – Dwaj ludzie, śniący o sobie ludzie, nic o sobie niewiedzący. Oni sami uwięzieni w czasie i przestrzeni, złączeni snem. A snu nie moŜna przecieŜ mierzyć naszą miarą, nie naleŜy do naszej kategorii, rozumiesz? – Prawdę mówiąc, mógłby pan jaśniej – jęknął. – Nietzsche był złączony z Fryderykiem mimo dzielącej ich róŜnicy wieku. Urodził się równo sto lat przed naszym pacjentem. Powiedz, którego mamy dzisiaj? – 25 sierpnia. 2000. – A kiedy umarł Nietzsche? – Umarł – praktykant zamyślił się. – Do licha, sto lat temu, pod koniec sierpnia! – Właśnie! Wszystkie opowieści naszego pacjenta są zgodne z Ŝyciorysem filozofa. Szkoła, wykłady, pisma, poezje, wreszcie na końcu szpital psychiatryczny! Jak widać nawet myśli sprzed wieku zapamiętane zostały przez podświadomość chazarskiego bliźniaka, który choć niewykształcony, cytował dawne dzieła. – To by wiele wyjaśniało – student uśmiechnął się do własnych myśli. – Kiedy dziewiętnastowieczny Fryderyk dostrzegł w snach świat przyszłości, w którym nie było miejsca na jego filozofię, oszalał. – Nieprawdopodobne – mruknął psycholog. – Kto wie… – student zatrzymał samochód. – Jesteśmy. Obaj wyskoczyli jednocześnie i podbiegli do drzwi domu. Zaczęli dzwonić i pukać, ale nikt nie odpowiadał. Student otworzył drzwi kopniakiem. Rzucili się do środka. Pod ścianą na łóŜku leŜał Niecki. Doktor pochylił się nad nim i westchnął z ulgą. – Tylko śpi – stwierdził. – To dobrze. Nasza teoria upadła. – Odwrócił się i ujrzał pobladłą twarz młodzieńca. – Co z tobą? – To śmiertelny sen. JuŜ się z niego nie obudzi. Śni właśnie jego śmierć, ale przecieŜ on nie wyśni dalej jego Ŝycia – szepnął. – Kto znowu?! – On – Aleksander wskazał na biurko, gdzie leŜał dość wierny, naszkicowany odręcznie portret Nietzschego. – Człowiek ze snu. Agnieszka Nałęcz 17 Zrób sobie krem! Kosmetyki to coś takiego, co upiększa kobietę. Kogo więc, jeśli nie nas same, moŜe interesować ich produkcja! W maskach, płóciennych fartuchach, plastikowych okularach i oczywiście gumowych rękawiczkach wyglądałyśmy moŜe i śmiesznie, ale za to jak profesjonalistki. Dla zainteresowanych chemią warsztaty były świetną okazją do posmakowania pracy chemika. Pomogły nawet wybrać niektórym kierunki studiów – kosmetologia zapowiada się niezwykle interesująco… WdroŜone w teorię o emulgatorach i składnikach kremów, postanowiłyśmy spróbować sił w praktyce. Pod czujnymi oczami i pomocnymi dłońmi nauczycieli wzięłyśmy się do pracy. Produkcja wymagała od nas skupienia i nie lada wysiłku, jednak efekty rekompensowały trud. A co dopiero satysfakcja, Ŝe kosmetyk naprawdę działa! W dalszym ciągu z niecierpliwością oczekujemy mydła, które musi dojrzewać przez blisko miesiąc. MoŜe wkrótce otworzymy własną fabrykę? Nie miałabym nic przeciwko… Marta Byrdy II LO 18
Podobne dokumenty
Rycytyklik
nawet po śmierci… ciekawie było tak siedzieć na podłodze, - wśród nich, juŜ odeszłych, a jednak wciąŜ obecnych… no, ale trzeba było ruszyć dalej w drogę! Kolejnym punktem docelowym na mapie naszej ...
Bardziej szczegółowo