fragment 1 - Sprawa Niny Frank

Transkrypt

fragment 1 - Sprawa Niny Frank
Rozdział 9
Listonosz znajduje trupa
Wiedz, kiedy należy się odezwać
M
łody listonosz wyprężył dumnie pierś, kiedy zbliżał palec do domofonu. Poprawił blond grzywkę, otarł rękawem nos. Chwycił go
dwoma palcami, ścisnął i smarknął na zaspę śniegu. Chrząknął i powtórzył
kwestię, zanim zadzwoni: – Poczta polska. Polecony.
Wydawało mu się, że jest w tym uwodzicielski, choć gdyby zobaczył
go ktoś z boku, roześmiałby się w głos. Ale listonosz był święcie przekonany o swoim uroku osobistym i wierzył, że to jego polisa na życie.
Bo z fizjonomią już gorzej – chuchro, niedojda, tchórzliwy zdechlak
– śmieli się z niego w szkole i dawali łomot. A on nie chciał się bić. Bał
się rozkwaszenia dziewczęcej niemal twarzyczki. Długo cierpiał, że nie
rośnie mu zarost i nie umie grać w piłkę. Na bramce potrafił puścić
nawet siedem goli.
Z czasem jednak przekonał się, że niektóre kobiety, a zwłaszcza starsze – mężatki, wolą takich aniołkowatych chłopców od brutali, których
mają w domu. I po wysłuchaniu kilku banalnych komplementów chętnie
się nim opiekują. Wtedy odkrył w sobie talent godny mistrza Kalibabki. Słodkimi słówkami zdobywał zaufanie, wyglądem wzbudzał litość,
a sprzedając fikcyjne historyjki, osiągał cel. Obdarowywały go prezentami
i wpuszczały do łóżka, kiedy mąż był akurat w pracy. Listonosz potrafił
w ciągu zaledwie godziny trzykrotnie je zniewolić, a one nie mogły wyjść
z podziwu nad jego sprawnością seksualną. – Twój Mały to prawdziwy
skarb – mówiły, a on uśmiechał się obleśnie i szybko naciągał slipy, zanim
Rozdział 9
•
Listonosz znajduje trupa
65
nakryje go wściekły rogacz-mąż. – Nie bez powodu nazywali mnie już
w szkole Bystry Lopez – odpowiadał.
Ksywka wzięła się stąd, że całkowicie panował nad swoim Małym
Przyjacielem i był w stanie go pobudzić w każdych okolicznościach
i w każdym miejscu. Odkąd odkrył w sobie taki talent, koledzy przestali
go gnębić, a urósł w ich oczach na prawdziwego bohatera mielnickiej
podstawówki. Chłopcy z klasy robili nawet zakłady, ile razy podczas
dużej przerwy Bystry Lopez zmarszczy gruchę. Jego rekord to siedem
zmarszczeń w ciągu dwudziestu jeden minut. Pół szkoły spóźniło się po
tym widowisku na lekcje. A Król Marszczenia Gruchy, bogatszy o czterdzieści trzy złote, które wygrał z zakładów, przespał resztę zajęć w szatni
przed salą gimnastyczną.
W dorosłym życiu zdolności Bystrego Lopeza, zamiast osłabnąć, jeszcze
się wzmogły. I choć wygląd tego nie obiecywał, Lopez z powodzeniem kursował pomiędzy łóżkami, krzakami, toaletami, nawet biurkami w urzędzie
pocztowym. Na koncie miał też incydent, kiedy to na tylnym siedzeniu
Autosanu, na torbie w czerwono-białą kratę, dogodził atrakcyjnej Białorusince, która jechała na bazar. Nie byłby to wielki wyczyn, gdyby nie
to, że autobus z Mielnika do Siemiatycz jedzie zaledwie dziewiętnaście
minut. W tak krótkim czasie Lopez zdołał poznać Tatianę, porozmawiać
z nią, spenetrować i okraść rozanieloną z portfela, plastikowego budzika
i klipsów, które niestety okazały się z tombaku, a nie z białego złota.
Białorusinka nie zgłosiła kradzieży na policję, tak jak i inne nie zgłaszały, że po intymnym kontakcie z blond-tulipanem, zniknęło trochę
gotówki czy jakaś biżuteria. O straconych fantach sentymentalnych typu
majtki czy biustonosz, które Lopez brał jak trofeum zwycięzcy, w ogóle
nie napomykały.
Przed furtką aktorki zawsze czuł jednak tremę. Nie był zadowolony
z tembru swojego głosu, więc powtórzył raz jeszcze: – Dzień dobry, poczta.
Mam dla pani list polecony… – przesadnie przeciągał sylaby.
Już lepiej, choć wolałby czuć się pewniej. O, tak na przykład, z jaką
pewnością wręcza renty starej Jóźwiakowej albo przekazy temperamentnej
Kowalczewskiej, której mąż siedzi w Belgii, jak ponad połowa mieszkańców Siemiatycz. Choć przekazy przynosił nieduże, zawsze odpalą te dziesięć
66
Katarzyna Bonda
•
Sprawa Niny Frank
złotych. A gdy polecone przynosi, to po piątaku. Przed nimi udaje sierotę,
a oni łapią to, jak małpa kit. Wtedy czuje się spełniony – bo nawet nie
chodzi o pieniądze, ale o satysfakcję, że jego bajer skutkuje. No tak, ale
jak się czuć pewnie, gdy się odwiedza gwiazdę filmową w stroju zwykłego
listonosza? Żeby chociaż w skórzanych spodniach, na motocyklu. Albo
jako dziennikarz, z mikrofonem w ręku. I na motorze… O! Właśnie!
– nagle go oświeciło. Zygi wciąż remontuje starego harleya. Można by
pożyczyć, nie musi być nawet sprawny. Liczy się efekt! No tak, ale tutaj
taka zawieja, a podjechać by trzeba było w podartym podkoszulku, z wiatrem we włosach. Uwieść, zachwycić, zakręcić i …ogolić – a tu pewnie
dużo jest do wyniesienia.
Aktorka nawet nie zauważy. Takie jak ona kasy mają jak lodu. Tak,
tak, ale na razie sytuacja niesprzyjająca. Trzeba czekać do lata, kiedy skończy się okres próby. Bo jak działać, kiedy cały czas po piętach depce ten
grubas Kula! Wydaje mu się, że jest szeryfem i kocha władzę. To dlatego
listonosz, po ostatniej wpadce, gdy w lekarskim kitlu, zbadał narzeczoną
przewodniczącego związków zawodowych mielnickiej kopalni kredy i na
jaw wyszło, że wcale nie jest ginekologiem, ani nawet studentem medycyny, na razie woli się nie wychylać.
Kula dał mu wybór. Sprawa sądowa albo druga szansa. Stanowisko
zaufania publicznego – doręczyciel. Bez wahania zgodził się pracować
za pół darmo i obiecał solennie, że taka akcja więcej się nie powtórzy,
choć w głębi duszy wierzył, że dzięki uniformowi listonosza uda mu się
poznać jeszcze więcej babek. A potem los sprawił mu niespodziankę.
Okazało się, że w jego rejonie mieszka gwiazda filmowa. I od czasu do
czasu – przy doręczaniu listów – ma szansę na kontakt z nią. Choćby
tylko przez furtkę.
Listonosz jak zwykle przygotował sobie notesik i długopis, na którym
aktorka miała mu złożyć autograf, który zeskanuje i skopiuje na płytę
DVD z filmem, a potem sprzeda na Allegro za 400 złotych.
Drrr – nacisnął pstryczek. Cisza. Drrr, drrr. Nikogo nie ma? Samochód stoi, drzwi wejściowe uchylone. Drrr – spróbował jeszcze raz. Nie
odpowiedziało mu zwykłe szczekanie psa, który wcześniej zawsze rzucał
się na jego nogawki i z tego powodu doręczanie korespondencji odbywało
się przez furtkę.
Rozdział 9
•
Listonosz znajduje trupa
67
Wzruszył ramionami, spojrzał na zegarek – dochodzi trzynasta. – Nie
chce się jaśnie pannie wstawać. Pewnie ma kaca… Nici z transakcji – zmartwił się. Już zaczął wypisywać awizo, kiedy wpadł na pewien pomysł.
– Skoro drzwi wejściowe są uchylone, psa nie ma, a Frank śpi, to można
wejść i rozejrzeć się. Nigdy jeszcze nie byłem w środku.
I nie zastanawiając się dłużej, popchnął furtkę. Znalazł się na posesji
okolonej ze wszystkich stron oszronionym żywopłotem odgradzającym
posiadłość od świata. Alejka była wyłożona kamienną kostką, wzdłuż
której rosły tuje, a między nimi powtykano lampy z ręcznie kutego
metalu. Czuł się trochę jak złodziej, za którego przecież wcale się nie
uważał, ale było tu tak uroczo, że nie mógł się powstrzymać i pragnął jak
najszybciej znaleźć się w środku. Na werandzie mimo ostatnich mrozów
stały wiklinowe fotele i stolik. Tuż obok domu rosło stare drzewo, które
łysymi teraz gałęziami, jak pozbawionym materiału, zepsutym parasolem,
osłaniało posiadłość. W lecie dawało zaś piękny cień. Zapukał do drzwi
tak cicho, że sam ledwie usłyszał. I kiedy, tak jak się spodziewał, nikt mu
nie otworzył, nacisnął klamkę. Ku jego zdziwieniu ustąpiła za pierwszym
razem i bezszelestnie dostał się do środka. Wewnątrz poczuł dziwny zapach,
jakby zgnilizny, pomieszany z intensywną wonią sosnowego odświeżacza
powietrza, który aż zatykał mu nozdrza. Rozejrzał się i odprężył – tak
było pięknie. Urządzony ekskluzywnie – jak mu się wydawało – salon
miał trzy razy więcej metrów niż całe mieszkanie jego rodziców, a z niego
wychodziło jeszcze kilka drzwi do innych pomieszczeń i kręcone schody,
którymi wchodziło się na górę. Dokładnie wytarł buty i ostrożnie stąpając
po podłodze z jaśniutkiego drewna ruszył w kierunku kuchni.
– Dzień dobry – krzyknął radośnie. – Poczta, mam dla pani list polecony – powtórzył śpiewnie. Nikt mu nie odpowiedział. Dyskretnie
zajrzał do kilku pokoi. Przepych i bogactwo tego wnętrza oszołomił go
tak bardzo, że nie wiedział, co zrobić. Usiadł na białej skórzanej kanapie,
a torbę listonosza położył sobie na kolanach. Wtedy dopiero zauważył
na podłodze brązowawe smugi, a także, że drzwi od łazienki są otwarte
i świeci się w niej światło.
– Co za marnotrawstwo – pomyślał. – Przecież jest dzień.
Chciał je zgasić, ale zatrzymał się w połowie drogi. Zobaczył, że na
progu białej marmurowej łazienki, w wodzie, leżą byle jak rzucone szpilki
68
Katarzyna Bonda
•
Sprawa Niny Frank
z czarnego zamszu na niebotycznie wysokim obcasie. Jedyną ich ozdobą
była mała cyrkonia, w której odbijało się słońce. „Widocznie łazienka jest
z oknem” – pomyślał i zawrócił. Jeszcze raz krzyknął, żeby sprawdzić,
czy w domu naprawdę nikogo nie ma. Wtedy już pewniejszym krokiem
zaczął zwiedzać pomieszczenia.
Poszedł do kuchni i zauważył stertę brudnych naczyń. W stalowym
zlewozmywaku pływały niedbale wrzucone winogrona, kryształowe kieliszki, niedopałki, deska z niedojedzonymi serami i wielki nóż kuchenny.
Obok karafka z płynem w kolorze wrzosowego miodu. Odkorkował
i powąchał. – Uhm… – wydał pomruk zadowolenia. Chwycił stojącą
w pobliżu szklankę, do połowy wypełnioną whisky. Otarł usta rękawem
i upił łyczek. Napój igiełkami rozszedł się po podniebieniu i błyskawicznie rozgrzał mu gardło, więc chciwie wziął kolejnego łyka. W końcu
szklanka była niemal całkowicie opróżniona. Nalał sobie jeszcze jedną
do pełna i trzymając ją w dłoni, już pewniejszym krokiem kontynuował
zwiedzanie. Z kuchni wszedł do pokoju, niemal całkowicie wypełnionego
książkami i płytami. Panował tu okropny bałagan. Rzeczy były poprzewracane, zdjęcia na stoliku podarte, a na sofie leżały jakieś ubrania i wilgotny ręcznik. Na jednej ze ścian wisiał plakat przedstawiający gwiazdę
w otoczeniu fotoreporterów. Rozdawała uśmiechy i wypinała kształtny
biust. Jedna ręka była wyciągnięta zachęcająco, jakby zapraszała oglądającego fotografię do tańca. Listonosz przesunął ręcznik i ubrania, pod
którymi znalazł fiolkę z tabletkami do połowy opróżnioną i pustą butelkę
po winie. Rozsiadł się na kanapie i poszukał pilota. Ale powstrzymał się
przed włączeniem telewizora. Nie, nie róbmy hałasu. Uśmiechnął się,
zachwycając się swoim wyćwiczonym zmysłem oszusta-podglądacza.
Posiedział chwilę i popijał drinka. Czuł, że alkohol i otoczenie świetnie
na niego wpływa i zatopił się w kontemplacji, co zrobiłby z taką dupą,
gdyby znalazła się w jego łóżku. Pogładził się po rozporku i patrząc na
wyciągniętą dłoń Niny Frank ze zdjęcia, rozpoczął masturbację. Kiedy
w końcu sperma trysnęła na skórzaną sofę i dywan, opadł bezwładnie
bez sił. Po chwili jednak poderwał się, by zetrzeć ślady białawej mazi.
Na samą myśl, że jeszcze niedawno tym samym ręcznikiem wycierała
swe ciało gwiazda filmowa, znów poczuł podniecenie. Ale tym razem
zdołał się powstrzymać.
Rozdział 9
•
Listonosz znajduje trupa
69
– Dość tego lenistwa, śpij Mały – szepnął i ruszył dalej. Wtedy na
dywanie, obok stolika, zauważył porzuconą czarną pończochę i koszulkę
w kolorze malinowym. Błyszcząca materia aż się prosiła, by jej dotknąć.
Kiedy wziął ją do ręki, zauważył, że jest rozdarta i zaplamiona. Powąchał
zdobycz i odruchowo zwinął ją w mały kłębek. Zdziwił się, bo była tak
cieniutka, że mieściła się w jednej dłoni. Schował ją do kieszonki w torbie.
– Będzie się czym pochwalić Zygiemu! – ucieszył się.
Już kierował się do wyjścia, kiedy ciszę przeciął dzwonek telefonu.
Zamarł. Sygnał nie ustawał. Listonosz w zastygłej pozie czekał sparaliżowany, aż znów zapadnie bezpieczna cisza. Bał się, że aktorka obudzi się
i nakryje go, jak myszkuje w jej mieszkaniu. Jeszcze oskarży o kradzież
albo gwałt… W końcu telefon ucichł.
– Aha, czyli jej nie ma – uśmiechnął się perfidnie. – W takim razie
poszukamy sypialni. Zobaczył przymknięte drzwi i ruszył w tamtą stronę.
W jego nozdrza dostał się smród zestarzałego papierosowego dymu wymieszanego z zapachem mocnych perfum. Przymknął powieki i wyobraził
sobie śpiącą gwiazdę. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy w niższe
partie ciała. Twardniejący członek dodał mu odwagi.
Nawet nie naciskał klamki, po prostu popchnął delikatnie skrzydło
drzwi. Pusta szklanka wypadła mu z ręki. Nie stłukła się. Potoczyła
w głąb pokoju.
Kobieta leżała na łóżku naga, nieznacznie przykryta białym prześcieradłem. Jakby ktoś rzucił je nie na ciało, tylko na przedmiot. Dekolt i piersi
przypominały czerwoną miazgę. Na rękach i nogach krwawe wybroczyny.
Nogi kobiety były rozłożone, a pomiędzy nimi listonosz dostrzegł coś dziwnego, jakby denko od butelki. Czuł, jak miękną mu nogi, i momentalnie
znika wzwód. Twarzy ofiary nie widział. Była przykryta jakąś szmatą, całą
uwalaną we krwi, która zasklepiła się i zbrunatniała. Dłonie denatki były
poranione i podrapane aż do przedramion, jakby walczyła przed śmiercią
z monstrualnym kocurem. Na jednym z przegubów dostrzegł kawałek
pończochy. Skojarzył, że taką samą widział w bibliotece. Na szyi kobiety
widniała sina pręga.
Jasny dywan od wejścia aż do łóżka przecinała droga z zaschniętej krwi.
Skojarzył brunatne smugi na podłodze w salonie. To też była krew, tylko
ktoś ją nieudolnie i w pośpiechu zmywał. Poczuł dreszcz przerażenia na
70
Katarzyna Bonda
•
Sprawa Niny Frank
plecach i tyłem wycofywał się z pomieszczenia. Przed ucieczką zarejestrował jeszcze, że góra cienkich niedopałków wypełniała popielniczkę, które
sterczały jak igły na grzbiecie jeża. Kilka białych kapsułek po lekach walało
się obok łóżka, razem z podartymi fotosami z planu i nadpaloną kartką.
Na stoliku nocnym, przy łóżku, stały rozsypane pudełka po lekach, obok
przewrócona butelka po winie i inna, do połowy opróżniona, z jakimś
ekskluzywnym, nieznanym listonoszowi trunkiem. Chciał jak najszybciej
opuścić ten dom!
Włączona, mimo wczesnej pory dnia, lampka nocna nadawała zmasakrowanemu ciału aktorki nieco żółtawy odcień. – Może morderca jeszcze
tu jest – pomyślał nagle listonosz i wybiegł z mieszkania jak oparzony.
Zatrzasnął furtkę. Dopiero dotarło do niego, że przecież ta kobieta nie
żyje. Ktoś ją w bestialski sposób zabił! A on zostawił w jej mieszkaniu
mnóstwo śladów. Otworzył kieszeń torby, do której schował koszulkę.
Malinowa satyna była jak wyrzut sumienia. W panice chwycił za klamkę,
by wejść i odnieść fant, ale zamek zatrzasnął się. Listonosz omal się nie
rozpłakał – właśnie zostawił kolejny ślad.
– Posada doręczyciela miała mnie resocjalizować. Kula nie uwierzy, że
nie mam nic wspólnego ze śmiercią tej baby. Kurde, to jeszcze aktorka. Nie
wywinę się z tej sprawy – myślał. Pognał do domu, ale nie mógł usiedzieć
w miejscu. Cztery godziny później przyszedł na posterunek policji.
– Chcę rozmawiać z panem Kulą – oznajmił oficerowi dyżurnemu.
– To pilne.
– Ma odprawę, potrwa około godziny – drętwo odpowiedział Alojzy
Trembowiecki. Podejrzliwie zmierzył rozdygotanego listonosza od stóp
do głów. Leniwie pomieszał herbatę i wyjął z niej nasiąkniętą torebkę.
Precyzyjnym ruchem, podtrzymując łyżeczką kapiący kawałek „szczura”
z herbaty, przeniósł go do śmietnika. Kiedy wrócił, listonosz nadal sterczał
przed okienkiem.
– Proszę wrócić za godzinę – powtórzył.
– Nie mogę czekać – listonosz rozejrzał się, choć oprócz nich na posterunku nie było nikogo. – Mamy do czynienia ze zbrodnią. Znalazłem ciało.
Posterunkowy zerwał się tak gwałtownie, że aż przewrócił krzesło, na
którym siedział. Łyżeczka w szklance zadźwięczała jak dzwonek.
Rozdział 9
•
Listonosz znajduje trupa
71
– Co? Gdzie?
– W domu tej aktorki… Muszę natychmiast mówić z kierownikiem
Kulą – zapiszczał listonosz.
– Niech pan się stąd nie rusza – rozkazał Trembowiecki. Zaczesał do góry
włosy i nałożył czapkę. Pędem, po dwa stopnie naraz, ruszył na górę.
W gabinecie Eugeniusza Kuli właśnie trwała narada, jak wzmocnić
działania prewencyjne. Oprócz dwóch posterunkowych: Czerwieńskiego
i Cetnarka, przy stole siedział wójt i kilku przedstawicieli ochotniczych
patroli, które Kula powołał rok temu. Jeden z dzielnych ochotników
przysypiał oparty o ścianę, co jakiś czas pochrapując cicho. Reszta ziewała.
Kula niestrudzenie cytował statystyki.
– W ubiegłym roku spadła liczba kradzieży trzody chlewnej o 30 procent. Na dwunastu sprawców zatrzymano dziewięciu. Mamy tu do czynienia ze wzrostem bezpieczeństwa. Niestety mimo wzmożenia wysiłków,
nie udało się całkowicie wyeliminować złodziei trakcji elektrycznych…
– Chrrr – rozległo się w gabinecie. Ktoś szturchnął śpiącego. Ten
wzdrygnął się i spojrzał przepraszająco na Eugeniusza Kulę. Dyskretnie
otarł strużkę śliny, która spłynęła mu z kącika ust. Ale po chwili znów
pogrążył się w letargu.
– Na trzynaście zanotowanych w ciągu roku zdarzeń, dzięki czujności
ochotniczych patroli, udało się zatrzymać na gorącym uczynku zaledwie
trzech – ciągnął Kula. – Reszta nadal jest na wolności. Podejrzewamy,
że szajka werbuje coraz to nowych ludzi. A być może dysponują oni
sprzętem transportowym i przemieszczają się z miejsca na miejsce po
kraju. Tym bardziej powinniśmy być czujni, by stać na straży bezpieczeństwa obywateli. Chciałbym przypomnieć, że ci ludzie powodują
straty na kwoty rzędu kilku, nawet kilkunastu tysięcy złotych, podczas gdy skradziony przez nich drut wart jest na skupie złomu jakieś
300–500 złotych. Trzeba przedsięwziąć akcję prewencyjno-oświatową
wśród mieszkańców. Uczulić ich, wydrukować ulotki… – podkomisarz
Kula był w swoim żywiole.
Pukanie ożywiło wszystkich uczestników odprawy. Tylko szef posterunku zmarszczył brew i poczochrał wąsa. Nie lubił, gdy ktoś przerywa
mu wykłady.