jak słuchać wskazówek zegara

Transkrypt

jak słuchać wskazówek zegara
JAK SŁUCHAĆ WSKAZÓWEK ZEGARA
Maria Król – Fijewska, Piotr Fijewski
Czas to nasze życie. Radko o tym pamiętamy.
Zamiast siłować się z czasem, słuchajmy tykania zegara i uczmy się
akceptować mijające sekundy.
DOROTA KRZEMIONKA: - „Gdybyśmy byli w dobrych stosunkach z Czasem, zrobiłby z
naszym zegarem wszystko co byśmy chcieli” – mówi Kapelusznik do Alicji, bohaterki baśni
Carrolla Lewisa. Nie jesteśmy w dobrych stosunkach z czasem?
MARIA KRÓL - FIJEWSKA: - Nie. Na różne sposoby jesteśmy dziś na bakier z czasem. Jedni mają go
za dużo, inni wręcz przeciwnie – za mało.
Od czego to zależy?
M.K.F.: - Za dużo mają go ci, którzy wypadają z systemu społecznego, na przykład tracą pracę. Nie
wiedzą, co ze sobą zrobić, nadmiar czasu przygniata ich. Często dotyczy to młodych ludzi, którzy od
dziecka siedzą przed telewizorem albo komputerem i nudzą się, bo czują się opuszczeni. Inni zaś
niemal od przedszkola cierpią na brak czasu, bo ganiają na kolejne zajęcia, na które zapisali ich
rodzice.
PIOTR FIJEWSKI: - Myślę, że granicę tych światów wyznaczają rogatki dużych miast. Wystarczy
porównać młodzież z naszej Paprotni i tę, z którą nasza córka prowadzi zajęcia na warszawskiej
Ochocie. Czasu nie ma przede wszystkim klasa średnia.
Dlaczego?
P.F.: - Bo ma wiele zadań, dużo pracy - i to takiej na pograniczu rzeczywistości. Na przykład pani w
banku mówi, że przelewa pieniądze z konta na konto, atak naprawdę godzinami klika w klawiaturę wykonuje ten sam ruch w wirtualnym świecie. Czas zwalnia, gdy mamy kontakt z procesami
naturalnymi, takimi jak: ogień, deszcz, spacer na wietrze, gapienie się w niebo. A klasa średnia ma z
tym średni kontakt. Dodatkowo zalewani jesteśmy informacjami, na które musimy zareagować. W
pracy mamy zadania, w domu coś się dzieje, w mediach mówią o kolejnych dramatach, w sklepie
stajemy przed półką pełną towarów, mnóstwo znaczeń pozawieszanych jest w komputerze. Aby się
do tego wszystkiego odnieść, trzeba poświęcić jakiś czas.
M.K.F.: - Wszystkie te sprawy walczą o naszą uwagę. Ostatnio wybrałam się z koleżanką do pani,
która szyje ładne ubrania. Miała ich na wieszaku zaledwie kilkanaście, mogłyśmy spokojnie je
przymierzać, spędziłyśmy tak miłą godzinę. A jeśli wejdziemy do galerii handlowej, to godzina za
godziną mijają niepostrzeżenie, bo tyle rzeczy do nas mówi, tyle trzeba ogarnąć, by dokonać wyboru.
Najlepiej perfekcyjnego.
M.K.F.: - Skoro mamy taki wybór, przestępstwem byłoby wybrać źle. Jeśli weźmiemy pod uwagę te
rozszerzające się drzewka wyboru, drogi, którymi możemy pójść, rzeczy, które możemy kupić i zrobić,
to o naszą uwagę walczy taki legion obiektów, że nic już nie zostaje dla nas. W zależności od tego, co
się dzieje z naszą uwagą, czas płynie szybciej lub wolniej - tak wiele może się stać w kilka minut i tak
zupełnie nic w ciągu miesięcy.
Jedni zabijają czas, inni czują się z niego okradani. Co kradnie nam czas?
P.F.: - Myślę, że za poczuciem okradania z czasu kryje się przekaz kulturowy, że trzeba się spieszyć.
Już dzieci są popędzane, ich naturalny rytm jest pogwałcony. Im dalej, tym gorzej. Z czasem ten lęk,
że nie zdążymy, uwewnętrznia się i nabywamy w sobie poganiacza, który próbuje powstrzymać
wskazówki, by w każdą sekundę wepchnąć więcej.
M.K.F.: - Właściwie wszystko, co odsuwa nas od doświadczenia, kradnie czas. Telewizory, komputery,
centra handlowe, pełna lodówka działają podobnie. Częste popijanie wina wieczorem... Nawet
bieganie lub inne ćwiczenia fizyczne mogą odsuwać nas od siebie, bo biegnąc, słuchamy czegoś,
zamiast doświadczać. Mamy wiele możliwości, by zająć uwagę czymś innym. Takim zagłuszaczem są
portale społecznościowe. Byłam wstrząśnięta, gdy dowiedziałam się, że dzieci w niektórych szkołach
w ogóle już nie rozmawiają ze sobą podczas przerwy, bo siedzą na Facebooku, gdzie mają kontakt bez
kontaktu. Usypiamy się wciąż tą samą bajką, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę „komedia
romantyczna” czy „thriller historyczny”, a dostaniemy kolejną wersję tej samej fabuły, na przykład
opowieść o kimś, kto zbawia świat w 24 godziny. To też kradnie czas, bo kolejny raz robimy to samo.
Jak zauważył ojciec Tomasz Merton: „Ramujemy nasz czas na robienie rzeczy, które,
gdybyśmy tylko zatrzymali się, żeby się nad nimi zastanowić, byłyby dokładnym
przeciwieństwem tego, do czego zostaliśmy stworzeni”. Ale nie mamy czasu, by się
zatrzymać.
P.F.: - Czas przyspiesza, gdy realizujemy zadania, cele, nastawieni jesteśmy na osiągnięcia - one zastępują nam sens. Już kilkuletnie dzieci pytamy: „Jaki masz cel?”. Nawet gdy odpoczywamy, to wciąż
traktujemy czas zadaniowo: chcemy jak najszybciej się zregenerować, zobaczyć jak najwięcej. M.K.F.:
- Po talach zadaniowych wakacjach zgłaszają się do nas osoby przerażone perspektywą powrotu do
pracy. Myślały, że odnajdą coś, co da im sens życia, a tu przeciwnie - narasta panika.
Lew Tołstoj napisał: „Czas się nie spieszy, nie biegnie szybko, to my nie nadążamy”.
M.K.F.: - Można się zastanowić, na czym polega to doświadczenie, które mówi, że przestrzeń między
świętami Bożego Narodzenia a Wielkanocą jest dziś tak zaskakująco krótka. Tak szybko przeleciało,
były święta, znów są święta. Dlaczego? Jakby nam czegoś zabrakło.
Czego?
M.K.F.: - A co takiego jest, gdy czujemy, że dobrze przeżyliśmy ten czas? Myślę, że czas przelatuje
nam i kurczy się, gdy brakuje odniesienia do siebie.
P.F.: - Nasza kultura oddala nas od doświadczania życia poprzez wartość, jaką przypisuje
osiągnięciom. Myślimy: mamy jedno życie, więc trzeba się najeść na zapas - zdążyć tu i tam,
spróbować wszystkiego, bo później już tylko ciemność. Pozornie wydaje się, że jest to kultura
doświadczania. Ale tak naprawdę rodzi lęk, że nie zdążymy, że czegoś nie zaznamy. Rodzice zapisują
dzieci na dziesiątki zajęć, by miały różne umiejętności i by nic ich w życiu nie ominęło.
M.K.F.: - Pamiętam wakacje, gdy też chcieliśmy, by nic nas nie ominęło. W szale zaprosiliśmy do wynajętego na zapadłej wsi domu wiele zupełnie różnych osób - przyjaciół, rodzinę. Jedni wyjeżdżali,
inni przybywali. Organizowałam im różne zajęcia, urządziłam nawet konkurs strzelania z łuku. A pod
koniec lata padałam ze zmęczenia. Wakacje, podczas których tyle się działo, zamiast wypoczynku
przyniosły wyczerpanie. Zachłanność, by nic nas nie ominęło, jest takim wychyleniem na zewnątrz. Co
jeszcze możemy zrobić, żeby było tak, jak byśmy chcieli, by było? Próbujemy przyłączyć coś z
zewnątrz do siebie. A w doświadczeniu z definicji są dwie strony: coś, czego doświadczamy, i ktoś, kto
tego doświadcza. Jak to, czego doświadczamy, odbija się w nas? Musi być na to miejsce. Gdyby nas
zamknięto w pustym pokoju, mało będzie do doświadczania, ale jeśli wyrzekniemy się świadomości
doświadczenia, tego oddźwięku w nas - to właściwie jesteśmy w takiej samej sytuacji, jakby ktoś
zamknął nas w pustym pokoju. Bo z tego równania, gdzie jest ten, kto doświadcza i to, co jest
doświadczane - jedna strona zostaje wykreślona. Nie ma w nim nas.
P.F.: - Czas to nasze życie. Nie pamiętamy o tym na co dzień. Siłujemy się ze wskazówkami.
Próbujemy je przytrzymać, by czas zwolnił, albo je popychamy. Jedno i drugie jest nadużyciem wobec
własnego życia. Powinniśmy słuchać tykania zegara i uczyć się akceptować mijające sekundy. Ta
gotowość przyjęcia, że czas upływa właśnie tak, w tym tempie, oznacza bycie blisko przy sobie.
Problem w tym, że słyszymy łykanie zegara. I ten dźwięk często przeraża nas. Myślimy
zatem: szybciej, już jest za późno...
P.F.: - To właśnie jest próba powstrzymania wskazówek. Mówimy chwili: nie upływaj. A z drugiej
strony ktoś, kto czeka na dworcu, popycha wskazówki. Myśli: niech już minie ten Wad ran s. Ktoś inny
tkwi w pracy, marząc o weekendzie. Wciąż czekamy na coś - na wakacje, na miłość, na zmianę...
Popychamy wskazówki albo je powstrzymujemy. Jedno i drugie jest przejawem molestowania
własnego życia.
M.K.F.: - I zawsze kończy się tak samo. Gdy za-trzymujemy wskazówki, to czas leci szybciej, a jeśli je
popychamy - wolniej.
Mówicie: zaakceptować mijające sekundy. Łatwo powiedzieć.
M.K.F.: - Zaakceptować to za mało. Musimy przywrócić równowagę między zewnętrzem a wnętrzem,
tak by była harmonia między tą częścią nas, która jest aktywna, i tą, która jest refleksyjna.
Obawiam się, że ci, którzy chcą więcej - wrażeń, spotkań, osiągnięć - dawno utracili
kontakt ze swym wnętrzem. Tym bardziej więc wychylają się na zewnątrz, by nie spotkać
się z pustką w sobie. Jak mogą wrócić do równowagi?
M.K.F.: - Czasami dobre jest doświadczenie wstrząsowe. Mieliśmy takie podczas ostatniego
Sylwestra. Pojechaliśmy do domku w górach, gdzie nie ma prądu, a woda leci z górnej studni.
Myśleliśmy: napalimy w piecu i będzie fajnie. Ale był mróz 20 stopni i woda zamarzła. Chałupa przez
trzy dni odmarzała. Wodę pozyskiwaliśmy ze śniegu. Nie mogłam umyć głowy. Zabrałam odświętne
ubranko, ale nie włożyłam go, bo siedzieliśmy w paltach. Przywieźliśmy płyty, ale zapomnieliśmy
zabrać baterie. Nie mogliśmy się ruszyć samochodem, bo było za ślisko. To było niesłychanie miłe
przeżycie.
Jak rozumiem, miłe było doświadczanie w pełni tej chwili, tu i teraz?
P.F.: - Tak, bo kiedy przestajemy się kontaktować z wielką ilością rzeczy i zadań, pozostają sprawy
podstawowe, takie jak śnieg, chleb, gaz, ubranie...
M.K.F.: - I komórka, ale ta z drewnem. Okazało się, że tyle obiektów jestem w stanie obsłużyć, nie
tracąc kontaktu ze sobą. Jeszcze trochę byłabym w stanie, ale jest granica i jeśli ją przekroczę, to
znikam i już tylko obsługuję świat.
P.F.: - Można by to porównać do komputera. Jak zaczynamy klikać wszystkimi klawiszami naraz, to
sprzęt się zawiesza. Często funkcjonujemy na takiej zawieszce. Odcinamy uczucia, przeżywanie,
kontakt ze sobą i zostajemy wychyleni na zewnątrz w działaniach zaspokajających.
M.K.F.: - Wróciliśmy do domu z poczuciem, że tak długo nas nie było. A córka: jakie długo? Kilka dni.
Czas nam się wydłużył, bo mieliśmy kontakt z procesami naturalnymi: czasem było ciemno, czasem
padało, czekaliśmy, aż ogień się zapali. Nie zaplanowaliśmy tego, ale okazuje się, że takie wstrząsowe
doświadczenia coś dobrego nam dają.
Obawiam się, że dla niektórych taki wstrząs byłby nie do zniesienia. Szarpaliby się,
przestępowali z nogi na nogę, organizowali ratunek...
P.F.: - Pożarłby ich niepokój - to stan ducha, który powoduje, że odcinamy się od tu i teraz. Myślimy o
tym, co się stanie i że na pewno będzie to coś strasznego. Ktoś pełen niepokoju nawet zatrzymany nadal przebiera nogami. Czuje gonitwę myśli, ścisk żołądka, dusi go w klatce piersiowej.
Jak sobie z tym radzić?
P.F.: - Ludziom mocno obciążonym, pracującym w korporacjach, proponujemy skupianie się na swym
niepokoju. On ma to do siebie, że wypycha nas z doświadczania, ale jak się na nim skupimy i doznamy
go, to już jest jakieś doświadczenie.
M.K.F.: - Jeśli zaś nie skupimy się na niepokoju, to on dyktuje nam skupienie na przyszłości.
P.F.: - Albo na czymś na zewnątrz. I zawsze znajduje sobie jakąś treść. Ktoś pełen niepokoju wraca po
pracy do domu i zaczyna prześladować rodzinę: to niekupione, tu nieposprzątane, o czymś
zapomnieliśmy... Proponujemy ludziom, by dostrzegli swój niepokój, rozpoznali go, ale za nim nie szli.
Można to porównać do folderu w komputerze: widzimy, że jest, ale nie klikamy myszką, nie
otwieramy. Bo jeśli rozpakujemy swój niepokój, to szybko znajdziemy dla niego uzasadnienie.
Pojawiają się myśli katastroficzne, czujemy, że zdarzy się coś strasznego, zaczynamy martwić się o
dzieci, o rodzinę, choć nic złego się nie dzieje. Z trudem zasypiamy, wybudzamy się przed budzikiem.
Niektórzy próbują okiełznać niepokój, dokładnie planując czas, z wyprzedzeniem. Zapisują
się na warsztaty z zarządzania czasem....
P.F.: - Gdy słyszę o planowaniu czasu, to się burzę. Planowanie jest dobre, gdy realizujemy zadania,
pozwala zwiększyć efektywność działań. Ale skutecznie przekierowuje uwagę z siebie na świat. I
odcina od doświadczenia, co nie pomaga radzić sobie z niepokojem.
M.K.F.: - Gdybyśmy jednak nic nie planowali, to niedaleko byśmy doszli. Organizacja jest potrzebna,
bo różne rzeczy mamy do zrobienia i trzeba mieć na to czas.
P.F.: - Ale ważna jest motywacja. Pójście na szkolenie z organizacji czasu zwykle oznacza, że chcemy
więcej upchnąć w jednostce czasu, więcej dać światu z siebie, cokolwiek by to było.
M.K.F.: - Ważne, by organizując dzień, zadbać też i zaplanować taki czas, którego nie planujemy.
P.F.: - Dobrze powiedziane. Planując czas, trzeba pamiętać, by nie dotykać wskazówek zegara. Nie
pchać ich w żadną stronę. Musimy realizować plany, cele, zadania. Ale chodzi o to, by wskazówka nie
wychylała się na czerwone pole. By nie manipulować tempem upływu czasu, chronić swój rytm.
Niektórzy mówią: ja działam w takim rytmie, szybciej nie będę pracować...
Łatwo powiedzieć, ale co zrobić, gdy szef naciska, korekta już czeka na mój tekst, a studio
graficzne się złości, że jeszcze go nie ma?
P.F.: - Pani i tak tego nie zrobi inaczej niż w swoim tempie.
M.K.F.: - Bardzo kojące jest poczucie, że mamy dość czasu na to, co chcemy zrobić. Tak czuliśmy w
naszym domku podczas wspomnianego Sylwestra. Nie musieliśmy myśleć, że jeśli Piotrek pobiegnie
po drewno, a ja w tym czasie załaduję śnieg do kotła, to wszystko pójdzie szybciej. Dzięki temu czas
płynął w naturalnym rytmie.
Jak wrócić w ten naturalny rytm? Kardynał Stefan Wyszyński powiedział, że zagadnienia
braku czasu nie rozwiąże się przez pośpiech, lecz przez spokój. Gdzie go szukać?
M.K.F.: - Trzeba dać sobie czas, zaplanować dzień, w którym nic nie będziemy planować. A gdy pod
koniec dnia ktoś spyta: „Co dziś robiłaś?” i będę mogła powiedzieć: „Nic”, to znaczy, że się udało. Im
mniej zrobimy, tym lepiej.
P.F.: - Spróbujmy doświadczyć, co się stanie, gdy zostaniemy przez godziny sami, bez celów i
gadżetów. Na początku poczujemy się zagubieni, bo przyzwyczajeni jesteśmy do wypełniania sobie
czasu. Pojawiają się trudne pytania o sens, ukryte dotąd w codziennym pośpiechu. I chęć, by uciec.
Jeśli za tym nie pójdziemy, to jest szansa, że poczujemy swoją obecność, a ona spowalnia czas i karmi
emocjonalnie. Chwila, gdy nie wybiegamy do przodu ani nie oglądamy się za siebie, po prostu
jesteśmy i czujemy to. Możemy jej doświadczyć w kontakcie z dziećmi. Zamiast ze strachu wysyłać je
na szereg dodatkowych zajęć, nastawmy się na kontakt z nimi i nie ustępujmy, gdy na pytanie: „Co u
ciebie?” usłyszymy zdawkowe „W porzo” Celebrujmy wzajemną obecność. To może być wspólne
picie herbaty, słuchanie muzyki, patrzenie w niebo... Proste rzeczy, które nie wymagają nic więcej
poza przekonaniem, że nic się nie stanie, jeśli poświęcimy czas i uwagę sobie.
Wiele osób stwierdzi, że to strata czasu.
P.F.: - Szczególnie ci bardzo młodzi. Im często wcale nie zależy, by mieć więcej czasu. Przeciwnie,
próbują jakoś zagłuszyć swoje życie, ponieważ wiedzą już, że pozostawanie sam na sam ze swoim
czasem może przynieść cierpienie, poczucie samotności i opuszczenia. A nasza kultura nie akceptuje
cierpienia. Zaleca, by wziąć na nie od razu jakiś proszek. A przecież kontakt z cierpieniem to ludzkie
doświadczenie, jeśli będziemy od niego uciekać, to skracamy sobie drogę przez życie.
M.K.F.: - Ludzie myślą: jeśli pozwolę sobie na stan refleksji, to ominie mnie coś ważnego. Nie zrobię
kawałka roboty, który popycha naprzód moją karierę, czegoś się nie nauczę. Ci, którzy mają mało
czasu, mogą zrobić miejsce na refleksję tylko kosztem czegoś innego. Z czego mamy zrezygnować?
Coś nas wtedy ominie. Przypomina mi się, co nasz przyjaciel Krzysztof Jedliński powiedział kiedyś, gdy
denerwowaliśmy się, że na podjęcie jakiegoś wyzwania mamy za mało sil i czasu, a jeśli tego nie
zrobimy, stracimy szansę i coś nas ominie. A on na to: „Tyle rzeczy mnie już w życiu omijało i nic się
nie stało”. Rzeczywiście, gdy myślę o moim własnym życiu, też mogę powiedzieć, że tyle mnie
ominęło spraw, o których myślałam: Boże, jak w to nie wejdę, to stracę taką szansę. Straciłam... i nic
się nie stało.
Wywiad został opublikowany w miesięczniku „Charaktery” nr 3, 2015 r.

Podobne dokumenty