Marcin Szymkowski

Transkrypt

Marcin Szymkowski
Marcin Szymkowski
„Naznaczony”
-PrologCzy wyobrażasz sobie świat, którego tak naprawdę nie możesz zobaczyć? Czy umiesz
zrozumieć pieśń, będąc głuchym? Czy piękno, którym obdarzył Nas Bóg, może nagle
zniknąć? Nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że życie,
które trwa obecnie, nie ma już sensu. Świat zamarł w jednej chwili, życie stało się
koszmarem. Jesteśmy marionetkami samego Szatana! Jednak to ci, którzy są najbardziej
upośledzeni, mają powód do tego, aby być równocześnie szczęśliwym. To ja jestem Żywą
Śmiercią! Bo tylko ja widzę i słyszę to, co dla innych jest nieosiągalne...
-Część 1Rzekł Pan do szatana: „Oto cały majątek jego
W Twej mocy. Tylko na Niego Samego nie wyciągaj ręki”.
I odszedł Szatan sprzed oblicza Pańskiego…
Ks. Hioba,Rdz.1, 12-13
Na dworze panuje wichura. Usłyszałem pierwsze grzmoty, deszcz zaczął bębnić w
okna. Jak ja dawno nie poczułem mocnego wiatru we włosach. Smutno mi za tym uczuciem.
Wątpię też, że ktoś go jeszcze poczuje. Już 20 lat temu wszystko „nad nami” zostało utracone.
Cywilizacja zabrała człowiekowi to, bez czego nie potrafi być szczęśliwy.
Najpierw były bunty, strajki oraz liczne powstania. Istniały wtedy nadzieje na
polepszenie środowiska, jednak kiedy w 2203 r. policja oraz reszta innych urzędów zostały
sprywatyzowane, zgasła ostatnia iskierka nadziei. Ostrzegano - ale nikt już nie słuchał. Teraz
mamy tego skutki. Musimy żyć pod ziemią jak krety! Ludzie byli tak zajęci pracą, że nie
zwracali już uwagi na krytyczny stan planety. Kiedy pojawiły się pierwsze poparzenia od
słońca, zdałem sobie sprawę, że szczęście zostało utracone. Zbudowano betonowe bunkry,
wstawiono małe, kwadratowe okienka, a o tym, co znajduje się nad nami, powoli
zapomniano. Teraz już niczego tam nie ma. Rośliny, zwierzęta i wszelkie życie umarło. Są
same pustynie oświetlone przez czerwone słońce, które wszystko spaliło. Niektórzy uważają,
że jest to dzieło samego szatana! Tak naprawdę sami wszystko zniszczyliśmy. Być może
nadejdzie jeszcze dzień, kiedy będziemy mogli wciągnąć w nasze zduszone płuca czyste
powietrze…
Moje przemyślenia przerwało trzaśnięcie drzwi. Do pokoju weszła Alex, kobieta,
którą kochałem najbardziej na świecie. Była tak piękna, że byłem o nią zazdrosny nawet
wtedy, kiedy byliśmy tylko we dwoje. Dziś ubrana była w czarną, obcisłą sukienkę. Mój
wzrok spoczął na chwilę na jej piersiach; zauważyła to.
- Czasem mam wrażenie, że jestem jakimś eksponatem w muzeum- uśmiechnęła się John, opanuj się trochę!
To teraz ja musiałem przystąpić do akcji:
- Wiesz, ciężko oprzeć się takiej kobiecie jak ty!
Podszedłem do niej. Chciałem ją pocałować, ale w tym samym momencie położyła
dłoń na moich ustach.
- Nie nakręcaj się tak!
„To już nawet własnej żony nie można pocałować?” – pomyślałem z rozbawieniem.
- Jeśli przyniesiesz mi z podziemnej szklarni parę pomidorów, to może pomyślę o
jakieś nagrodzie dla Ciebie- dodała.
„A jednak!”
- Dobra, wracam za 5 minut! – od razu poprawił mi się humor.
- To czekam! Twój misiaczek jest dziś bardzo głodny…
Za trzy sekundy byłem już w holu głównym. Jest to pomieszczenie, które spełnia
funkcje dawnego salonu rozrywki. Tu spotykają się ludzie z całego naszego bunkra, aby
podyskutować o różnych tematach, napić się piwa ( które jest wyjątkowo mdłe poprzez to, że
wyprodukowane jest ze sztucznego chmielu), albo po prostu posiedzieć na wygodnych
kanapach.
Poprzez hol główny przeszedłem do Żelaznego Pokoju, naszego „centrum
dowodzenia” składającego się z paru starych, ledwie działających komputerów, pieca, oraz
pompy wodnej, dzięki której mamy światło w niektórych pomieszczeniach. Dlatego nazywa
się to pomieszczenie Żelaznym. Przeszedłem jeszcze przez parę korytarzy i znalazłem się na
klatce schodowej. O ile można było nazwać to schodami. W rzeczywistości były to stare,
ledwo trzymające się drabinki. Zszedłem na dół i znalazłem się przed wielkim, oszklonym
pomieszczeniem. Było to jedyne miejsce pod ziemią, które przypominało naszą pierwotną
planetę. Tylko tu można było znaleźć rośliny i warzywa, które utrzymywały się przy naszym
sztucznym słońcu, składającym się z paru lamp wodorowych. Wszelkie plony (o ile to można
nazwać plonami) były wyjątkowo obrzydliwe, w niczym nie przypominały starych, dobrych
warzyw. Były suche, zawierały mało miąższu, a jedząc je czasem miałem wrażenie, że żuję
gumę. Podszedłem do metrowych krzaczków i urwałem parę „dorodnych”, czerwonych
pomidorów, o które poprosiła mnie Alex. Gdy miałem już wracać, zauważyłem przy jakimś
drzewku małą, czerwoną różyczkę. Skąd ona się tu wzięła? Od lat nikt nie widział kwiatów, a
Alex wręcz je kochała. Pomyślałem, że zrobię jej wspaniałą niespodziankę. Zerwałem szybko
kwiatka i pobiegłem w stronę drabinek. Gdy byłem już w połowie drogi, usłyszałem krzyk.
Na pewno nie była to Alex, jednak coś musiało się stać - od góry donosił dźwięk biegnących
ludzi. Przyśpieszyłem kroku. Gdy byłem już w holu głównym, zauważyłem tłum. Jednak to
nie on zrobił na mnie największe wrażenie, tylko to, co ujrzałem nad nim.
Przez małe, kwadratowe okienko wpadało jaskrawe, niebieskie światło. Czy to Ziemia
ożyła? Gdzie się pojawiło stare, czerwone słońce, palące wszystko na swej drodze?
Ku mnie biegła już Alex. Rzuciła się na mnie i objęła za szyję. Pomidory i różę
odruchowo wrzuciłem do kieszeni. Teraz to było najmniej ważne. Liczyła się radość! Jednak
czy to tak można nazwać to uczucie? Czy ta uśmiechnięta kobieta była pewna, że utracone
szczęście powróciło po tylu latach? A jeśli to kolejny blef od strony Boga? Bałem się.
Naokoło siebie słyszałem podniecone głosy. Serce zaczęło bić mi szybciej. Ale nie ze
szczęścia. Byłem dziwnie zdenerwowany. Coś było nie tak. Moje przeczucia były jakoś
dziwnie realne.
Nagle odepchnąłem od siebie Alex. Sam nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem.
Popatrzyła na mnie z wielkim zdziwieniem.
- Co się stało?- w jej głosie wyczułem przerażenie.
- Nie wiem – dalej się bałem – jeśli to następna kara za to, jacy jesteśmy?
- Ale John, dlaczego od razu uważasz…
Ale ja już jej nie słuchałem. Byłem myślami całkiem gdzieś indziej. Coś jest nie tak.
Przez tyle lat Ziemia była skażona, a tak nagle, w jednej sekundzie, ożyła. Serce waliło mi
coraz szybciej. Tak, byłem ciekaw, co to za niebieskie światło, ale jednocześnie wolałem nie
ryzykować. Choć właściwie kto mówił tu o ryzyku? A może…
-John!!!
Otrząsnąłem się. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że w pokoju panuje chaos.
Dźwięki podnieconych głosów łączyły się z moimi zbłąkanymi myślami. Miałem ochotę
zniknąć, pojawić się w jakiejś czarnej dziurze, która byłaby dostępna tylko dla mnie!
Samotność była moim marzeniem, ciemność i cisza- azylem.
Usłyszałem dziwne pukanie w szybę. Głos nie dochodził z wewnątrz. Okrzyk radości,
triumfalny śmiech i moje zmieszane już myśli - na zewnątrz był jakiś mężczyzna . Życie
powróciło, a wiara w Boga wraz z nim.
Z jednej strony zdziwiłem się, że szatańskie słońce umarło. Cieszył mnie fakt, że
ludzie z pozostałych bunkrów przeżyli. Bo przez ten cały czas nic o nich nie wiedzieliśmy.
Liczyło się tylko to, że my jesteśmy bezpieczni. Nim się otrząsnąłem, walono już w szybę
stalową belką. Szkło było grube, trudne do stłuczenia. Jedna ryska, dwie i głośny dźwięk
spadania tysięcy małych odłamków. W nasze nozdrza wdarło się chłodne powietrze. Tlen,
prawdziwy tlen! Orzeźwienie dla naszych płuc. Zapadła chwila ciszy. Alex ponownie rzuciła
mi się na szyję. Coś mówiła, ale nie słuchałem. Spostrzegłem mężczyznę biegnącego z
drabiną. Ludzie zaczęli wychodzić na Ziemię! Wszystko to wydarzyło się tak szybko; miałem
wrażenie, że czas przyśpieszył.
Alex pociągnęła mnie za rękę w stronę drabiny. Położyłem nogę na pierwszym
szczeblu. Bałem się… Ale czego? Rozczarowania? Nicości? Bo tam nic nie było! Ziemia
sama w sobie nie istniała. Owszem, była to planeta, ale nic tam nie było.
Zacząłem się powoli wspinać. Gdy moja głowa znalazła się już na takim poziomie, że
mogłem ujrzeć, co znajduje się poza bunkrem, świat wokół mnie zamarł.
Nie tak to sobie wyobrażałem. Wiedziałem, że nic już nie będzie, ale takiego widoku
się nie spodziewałem. Wszędzie był tylko piasek, sięgał aż do granicy widoczności. Niebo
było dziwnie granatowe. Przedzierały się przez nie jakieś lekkie poświaty. Nad ziemią
wznosiła się niebieska mgła. Było jak w bajce. Wszędzie naokoło schodzili się ludzie.
Niektórzy płakali, inni krzyczeli z radości, a jeszcze inni po prostu patrzyli. Ciężko opisać ten
widok słowami. To tak jakby stało się pośrodku wielkiej, niebieskiej zorzy. Albo w głębinach
oceanu. Nie myślałem już o niczym. Usiadłem na ziemi, przesypując piasek z dłoni do dłoni.
Wpatrywałem się w wielki, ciemnozielony głaz.
To Bóg się nad Nami zlitował, czy była to przegrana Szatana?
Gdzieś przede mną rozległ się głośny, przerażający krzyk…
-Część 2Wtem powiał szalony wicher z pustyni,
Poruszył czterema wegłami domu, zawalił go na dzieci tak,
iż „poumierały”. Ja sam usiadłem, by Ci o tym donieść…
Ks. Hioba, Rdz.1, 19-20
- Proszę, pomóżcie Mi! Nic nie widzę! – krzyczała przerażona kobieta.
Wstałem szybko, aby zobaczyć dokładniej, co się stało. Wszyscy zaczęli się zbiegać. Ale
gdzie jest Alex? Próbowałem ją wypatrzeć gdzieś w tłumie. Z oddali dobiegł mnie następny
krzyk.
-Boże, co się stało? Nic nie widzę!- krzyknęła następna kobieta.
Zaczęło się.
Wiedziałem.
Oto kara za ludzką naiwność. Bóg po raz kolejny Nas ukarał. Co się jeszcze stanie w
ciągu tego przeklętego dnia!?
Głośne, donośne krzyki i płacze tysiąca kobiet doszły do moich uszu jak jakaś
przerażająca fala. Dlaczego właśnie one? „Muszę poszukać Alex!”- pomyślałem.
Wyskoczyłem z większego tłumu. Jednak nie wiedziałem, w którą stronę się udać. Miałem
nadzieję, że z nią jeszcze jest wszystko w porządku. Zobaczyłem Alex daleko przed sobą.
Zacząłem biec w jej stronę, ale już wiedziałem, że los nie oszczędził także i jej. Patrzyła
wprost na mnie, ale mnie nie widziała. Dlaczego i ona? Dlaczego ten los spotkał tylko
kobiety?
I ten krzyk pomieszany z płaczem. Chaos, który tu panował był nie do zniesienia.
-Alex! – krzyknąłem. W przeciwieństwie do innych była spokojna.
-John, Boże, gdzie jesteś? – zaczęła przed siebie wymachiwać rękami.
Podbiegłem do niej i objąłem z całych sił. Wiedziałem, że również była przerażona; że
strachu mało co nie wbiła mi palców w plecy. Na swojej szyi poczułem jej zimną twarz.
-Dlaczego?- szepnęła mi do ucha.
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Po raz pierwszy nie wiedziałem, co powiedzieć własnej
żonie. Miałem ochotę zniknąć, być sam tylko z Alex. Pojawić się w miejscu, gdzie moje uszy
miałyby możliwość odpoczynku od tego potwornego chaosu. Pociągnąłem kobietę ku ziemi.
Usiedliśmy na chłodnym piasku. Na jej smutną twarz nadal padało to przeklęte, niebieskie
światło. Była taka niewinna. Wszyscy byli niewinni. I znów miałem to dziwne przeczucieprzeczucie zła. Bóg nie obłaskawi mężczyzn…
- Boję się… - nigdy nie słyszałem, aby ze strachu tak jej drgał głos- nie widzę nic. A
jeśli ty jesteś kimś innym, jeśli nie jesteś Johnem?
- Jestem – po chwili dodałem – kocham Cię…! I zawsze będę.
Uśmiechnęła się.
Najgorsze było to, że w tej sytuacji nic nie mogłem zrobić. Denerwowało mnie to.
Ktoś mnie pchnął, ale nie zwróciłem na to uwagi. Przypomniałem sobie o tym, co miałem w
kieszeni. Podniosłem dłoń Alex. Położyłem na niej znalezioną wcześniej różyczkę. Drgnęła.
-Czy to jest kwiat? – zapytała.
-Tak, dla Ciebie. Znalazłem w szklarni. Miałem Ci go dać wcześniej. Ale nie wyszłoznów drgnęła.
-John, jak on wygląda?- płakać mi się chciało.
-Jest cała czerwona. Ma trochę zwiędnięte końcówki, ale i tak jest piękna. Niestety,
nie taka jak ty…
W oczach Alex pojawiły się łzy. Znów nie wiedziałem, jak zareagować. Koniuszkami
palców dotykała dokładnie wszystkie części kwiatka. Jak matka, która po raz pierwszy
wyprawia swoje dziecko do szkoły. Dbała o to, aby wychwycić w nim każdy najmniejszy
szczegół. Po policzkach spłynęły jej pierwsze łzy. Spadły na piasek. Ile dziś takich plam
znajduję się na tej przeklętej pustyni?
-Dwadzieścia lat nie widziałam żadnego kwiatka – mówiła przez łzy – gdy wreszcie
nadarzyła się okazja, nie mogę go zobaczyć!
-Alex… - ale przerwała mi.
-Miałeś rację. W bunkrach toczyliśmy życie jak jakieś robaki. Teraz to życie się
skończyło!
Ostatnie jej słowa utkwiły mi głębiej w głowie. Czy faktycznie życie się skończyło?
Miała rację! Ona cierpi, a ja na to patrzę i nic nie mogę zrobić. Najgorszy z koszmarów stał
się właśnie prawdą.
-Boże, czego ty od nas chcesz?!- krzyknąłem w stronę małej, błękitnej poświaty na
ciemnym, niebieskim niebie. Sam nie wiedziałem, czemu akurat w tym kierunku. W tym
samym momencie usłyszałem coś, czego usłyszeć na pewno nie chciałem.
Trwało to wieczność. Długi, przeraźliwy dźwięk, zdolny przywołać diabła na Ziemię.
Czułem jak drgają mi bębenki. Krzyk był niemiłosierny. Kurczowo złapałem się za uszy.
Alex zrobiła to samo. Była to zapowiedź kolejnej „apokalipsy”. Był to krzyk męski. Tylko oni
nie zakrywali uszu. Bo tylko oni przestali słyszeć…
Ale dlaczego nie ja? Dlaczego ja dostałem taki dar? A może to stanie się zaraz. Może
to jest ostatnia szansa, aby porozumieć się z Alex? Potem już nam nic nie pozostanie.
-Kocham Cię!- krzyknąłem jej do ucha. Ledwo dosłyszała poprzez hałas, jaki robili
inni.
„Trzeba stąd uciec”- pomyślałem. Jak najdalej od tego chaosu! Ale gdzie?
Pociągnąłem Alex za rękę i zaczęliśmy biec. Szukałem schronienia. Tak należy bowiem
nazwać miejsce, które było obecnie moim marzeniem. Musiałem jednak zwolnić ze względu
na Alex. Było jej trudniej biec, gdyż nic nie widziała. Przez chwilę zastanawiałem się, czy
znajdziemy w ogóle jakieś zacisze. Nie wiadomo, ile ludzi przeżyło z innych bunkrów.
Gdy tak biegłem z Alex, przed oczyma narastały mi najbardziej przerażające obrazy,
jakie widziałem w ciągu całej mojej podziemnej egzystencji - obrazy bólu i cierpienia, strachu
i przerażenia. Widziałem płacz i tęsknotę, zwątpienie i pogodzenie się z własnym losem.
Ludzie nagle poczuli potrzebę bycia blisko siebie. Niektórzy stali w objęciach, aby się nie
zgubić, inni siedzieli na zimnym piasku bezradni wobec nieszczęścia, jakie ich spotkało. Na
swej drodze spotkałem łzy, ale spotkałem także krew; byli i tacy, którzy sami zakończyli swą
mękę.
Nie wiem, jak długo biegliśmy, trzymając się mocno za ręce. Bałem się. Uciekałem
przed strachem. Dlaczego ja jestem normalny? Choć określenie to, nie było do końca dobre w
zaistniałej sytuacji.
-John, John!- krzyknęła Alex.
Zatrzymałem się. Dopiero teraz zobaczyłem, że jesteśmy już sami. Wśród nas był
tylko piasek. Na niebie nadal znajdowała się jasna poświata. W oddali było słychać krzyki,
ale nie były one już tak dokuczliwe. Robiło się coraz ciemniej.
-Już dobrze - powiedziałem.
Trochę się uspokoiłem. Jednak gdy pomyślałem o przyszłość, znów ogarnął mnie
strach. Jak będzie wyglądało nasze życie? Moje? Ja jeden i miliony upośledzonych. A może
jest więcej takich jak ja?
-John, o co chodzi? Dlaczego nas to spotkało?- zaczęła płakać – Co my takiego
zrobiliśmy do jasnej cholery?!- w jej głosie wyczułem złość.
-Sami spieprzyliśmy sobie życie, Bóg nas tylko ukarał…
-O czym ty mówisz?
Nie chciałem jej jeszcze bardziej dołować. Bałem się, że wybuchnie gniewem. Ale
musiałem; nie potrafiłem przed nią nic ukryć. Nie wiadomo, co się jeszcze stanie, być może
to będzie nasza ostatnia rozmowa.
-To my zmarnowaliśmy szansę – zacząłem niepewnie – odrzuciliśmy wszystko, co dał
Nam Bóg. Staliśmy się grzesznikami, mordercami własnych dusz. Zapomnieliśmy o Bogu, a
skupiliśmy się tylko na rozkoszach i forsie. Ta kara…
-Przestań!- krzyknęła. Znowu się rozpłakała. Upadła na ziemię- Przestań. Ty nic nie
rozumiesz…Boję się … Bądź przy mnie!
Uniosła ręce do góry. Szukała mnie. Podałem jej dłoń i usiadłem obok niej. Coś się
zmieniło w mojej psychice… Dopiero teraz to dostrzegłem. Popatrzyłem na ową poświatę;
miałem wrażenie, że mnie obserwuje. To tak, jakbym patrzył we własne wspomnienia. Nie!
Mglisty punkt na pewno nie potrafi zmienić człowieka. Jednak coś powodował. To tak,
jakbym oglądał własne życie- w moim mózgu wyświetlił się obraz życia sprzed lat, było to
naprawdę kolorowe życie. Potem przypomniałem sobie poparzenia od słońca i te przeklęte
bunkry. Rozmyślanie przerwała mi Alex:
-John, jak to wszystko teraz wygląda. Proszę… opowiedz mi co widzisz.
I co ja jej miałem opowiedzieć? Prawda czy blef? Zawsze starałem się być z nią
szczery, ale nie ma co ukrywać, że w tym momencie było pięknie. Bałem się, że Alex całkiem
się załamie. Chciałem skłamać, ale ona zawsze wiedziała, kiedy ją oszukuję. Znała mnie na
pamięć.
-John, proszę…
-Przed sobą widzę tylko piasek. Jednak gdy podnoszę głowę, widzę niebieskie niebo.
Nie takie, które było nad nami dwadzieścia lat temu. Znacznie ciemniejsze, ale piękniejsze. –
jednak wybrałem prawdę – To tak jakby być na samym dnie oceanu albo w środku
niebieskiego kryształu. – na ramieniu poczułem jej ciepłą łzę – Nad nami unosi się jasna
poświata. Sprawia wrażenie takiej jaskrawe fali, która chce coś powiedzieć. Ale przecież nie
może…
-Chciałabym móc zobaczyć…
Wierzyłem jej. Wierzyłem wszystkim ludziom, którzy dostali taką karę. Ale
jednocześnie dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że to ja jestem najbardziej
upośledzony. Bo tylko ja widziałem i słyszałem to, co dla innych było nieosiągalne…
-Mi też nie jest wcale łatwo… - odpowiedziałem.
A było coraz gorzej. Miałem ochotę gdzieś uciec, ale sam, bez Alex. Miałem dość
ciągłego pocieszania i pomocy. Wiem, że to jest moja żona, ale chciałem żyć własnym
życiem. Nigdy wcześniej nie pomyślałem, że kiedykolwiek będę miał ochotę uciec od
kobiety, którą najbardziej kochałem. Zawsze wyobrażałem sobie, jak się starzejemy, całymi
dniami nic nie robimy, a nasze dzieci opiekują się nami. Bo po to są właśnie dzieci.
Wychowujemy je z myślą o ich przeszłości, skacząc za nimi w ogień, aby po kilkunastu
latach dostać nagrodę wdzięczności. Ze łzami w oczach umierać, wiedząc, że twoje dziecko
ma przed sobą jeszcze pół życia. Wiedząc, że coś zostawiłeś na tym świecie. Do tej pory nie
wyszło nam jeszcze z Alex. I nie wiem, czy będzie jeszcze okazja… Może się jeszcze wiele
stać. A może my wszyscy dziś poumieramy? Być może Bóg rzucił na Nas tą plagę, aby
umierać w bólach zarówno psychicznych, jak i fizycznych. Choć tak właściwie zasłużyliśmy
sobie na to!
-O czym myślisz? - zapytała Alex.
-O niczym. – odpowiedziałem szybko.
-Nie okłamuj mnie John… Co się stało?
-Nic.
-John, proszę…
-Czy możesz już skończyć do jasnej cholery!?- krzyknąłem ze złością.
I wcale nie żałuję tego, że tak wybuchnąłem. Nie dawałem już rady. Życie to nie jest
teatrzyk dla mnie. Gdy zobaczyłem, jak Alex zaczyna płakać, wcale nie zrobiło mi się jej żal.
Wręcz przeciwnie - wkurzyłem się jeszcze bardziej! Czy ta kobieta musi mieć takie słabe
nerwy? Zawsze musi wyć?
-Boże, za jakie grzechy! – gdy to powiedziałem, miałem wrażenie, że owa poświata
nad naszymi głowami poruszyła się. Nie! To niemożliwe. To tylko złudzenie.
-John, proszę…- zaczęła przez łzy.
-Skończ! Weź się w garść kobieto! – I kolejny wybuch…
To wszystko wydawało mi się jakimś błędnym kołem. Z jednej strony byłem
naprawdę wkurzony i zły na los, ale z drugiej ciężko było mi uwierzyć, że z moich ust wyszły
takie słowa. Dlaczego? To jedno, króciutkie pytanie było idealne, aby określić ostatnie
godziny naszego życia. A może to wszystko dłużej się działo?
Alex zaczęła płakać coraz głośniej. Łzy spływały na piasek niczym groch. W tej
chwili wszystko przeradzało się w niej w histerię.
-John, proszę.. Dlaczego? – I dalej to samo – John…Proszę, boję się… Ja nie…
Nie! Musiałem stąd uciec. I wcale to nie było trudne! Po prostu wstałem, odwróciłem
się i poszedłem przed siebie. Z tyłu nadal słyszałem krzyki Alex.
-John, gdzie jesteś? Słyszysz mnie?
Odwróciłem się odruchowo. Stała i wymachiwała rękami na wszystkie strony.
-John, gdzie jesteś… Proszę…
Ale ona już mnie nie interesowała. Ostatni raz popatrzyłem na swoją żonę.
-John, nie opuszczaj mnie!
Ale ja już biegłem przed siebie. Popatrzyłem jeszcze na jasną poświatę na niebie i
krzyknąłem z całych sił:
-SUKA!
Z oddali było słychać jeszcze lamenty Alex…
-Część 3Posłuchaj, proszę. Pozwól mi mówić!
Chcę spytać. Racz odpowiedzieć!
Dotąd Cię znałem ze słyszenia,
Teraz ujrzało Cię moje oko,
Dlatego odwołuję, co powiedziałem,
Krajam się w prochu i popiele.
Ks. Hioba, Rdz.42, 4-7
Nie wiem, jak długo tak biegłem. Im szybciej gnałem, tym poświata była coraz niżej
nad moją głową. A może mi się tylko wydawało. Może to wszystko jest jednym, wielkim
koszmarem? Być może w rzeczywistości żadnej fali na niebie nie było. Ludzka wyobraźnia w
ekstremalnych warunkach różnie pracuje.
Płakałem. Był to płacz przez złość. Było mi żal Alex. Ona umrze tam! Jest tysiące
metrów od ludzi. Może liczyć tylko na swój instynkt oraz słuch. Pewnie siedzi na chłodnym
piasku i ryczy- przeklina mnie na wszystkich świętych. Na pewno się boi.
Ale z drugiej strony, to zasłużyła sobie. Ciągle wyła i użalała się nad sobą. „Może
jestem egoistą?”- pomyślałem w pewnej chwili. „Nie!” Każdy w podobnej sytuacji zrobiłby
to samo.
Przystanąłem dopiero wtedy, gdy w oddali zobaczyłem jakiś ciemny punkcik.
Podbiegłem, aby zobaczyć, co to dokładniej jest. Była to mała chatka. Nie wierzyłem! Jak to
jest możliwe, przecież słońce wszystko spaliło. Czy tu toczyło się normalne życie?
Gdy byłem już blisko dostrzegłem, że chatka nie ma drzwi tylko wielką dziurę.
Podobne było wnętrze; właściwie nic tam nie było… Po prostu ciemność. Jednak w oddali
coś zaświeciło. Jakiś metal. Z ciekawości podszedłem do owego błysku. Jak się okazało, był
to nóż. Czemu w tak wielkim pomieszczeniu znajduje się tylko ten jeden, jedyny przedmiot,
nie mający żadnego sensu znalezienia się tutaj…
Wziąłem nóż do reki. Był ciężki. Spojrzałem się swojemu odbiciu na jego ostrzu.
Zamarłem.
Zobaczyłem tam twarz – twarz pełną okrucieństwa, zła i bólu. Ja jestem człowiekiem!
Ale człowiek tak nie postępuje… Nagle zrobiło mi się cholernie smutno. Alex… Co ja
zrobiłem? I dlaczego? Moja głowa to był jeden, wielki mętlik. Dopiero teraz zdałem sobie
sprawę z tego, że każdy ruch tego dnia był jasnym błędem- wyjście na zewnątrz, oddalenie się
od się od innych, zostawienie Alex na pastwę losu. „Boże, co ja zrobiłem?” No właśnie, Bóg!
On to zrobił. Zawsze w niego wierzyłem- On mnie nie ukarał, On dał mi szanse. Poddał mnie
próbie własnej surowości. Jakim będę człowiekiem w chwili cierpienia…
Nie wiedziałem, co robić. Stałem na środku wielkiej izby z nożem w ręku jak jakiś
szaleniec. Wyszedłem na zewnątrz. Chciałem uciec. Ale przed czym? Własną głupotą?
Naiwnością? Egoizmem? Nie było żadnej drogi ucieczki. To była skrwawiona dusza chorego
człowieka. Jest tylko jedna ścieżka!
Ścieżka ta nie była dobra. Nie tak wyobrażałem sobie to wszystko…
Upadłem na kolana. Popatrzyłem przed siebie. W tej chwili już o niczym nie
myślałem. Jeszcze raz spojrzałem na ostrze noża, gdzie malowało się moje parszywe odbicie.
-Głupek z Ciebie! – powiedziałem sam do siebie.
Ostatnia możliwość, jak mi została. Trudno… To życiem zwana gra… W egzystencji
każdego człowieka są odpływy i przypływy. Jest czas smutku, ale jest także czas budowania
własnego szczęścia. Są sny, które mogą się spełnić, ale też są takie, które pozostają
koszmarami. Jest życie i jest śmierć. Niezależnie od tego, jaką wybierzemy drogę, wkrótce
Ona nadejdzie. Dokonałem wyboru…
Zamknąłem oczy i przyłożyłem nóż do szyi. Przycisnąłem go lekko. Teraz wystarczy
tylko małe szarpnięcie. Wykonałem ostatni ruch! Przede mną rozlał się wodospad krwi.
Upadłem na plecy. Poczułem na sobie morze krwi. Nie bolało już. O niczym już nie
myślałem. Życie… Śmierć… Bóg… Ból.. Ostatnia łza i ostatni uśmiech… I sen…
* * *
Grzesznik leżał cały w wielkiej, czerwonej rzece. Ostatnia łza spłynęła po policzku.
Już nie żył. Teraz John był już na drugim świecie. Przed Bogiem, albo przed Szatanem.
Jasna poświata nad mężczyzną właśnie przygasała.
W oddali rozległ się krzyk.
-EpilogBył to krzyk szczęścia. Alex także przeżyła to szczęście. Kobieta wstała i zobaczyła niebo.
Widziała! Tysiące istot na Ziemi trwało w zachwycie. Zza góry wstało słońce. Oświetliło
twarz kobiety. W dłoni nadal ściskała różyczkę. Wstała i ostatni raz pomyślała o swoim mężu.
Najważniejsze, że nie będzie sama. Dotknęła brzucha. Żałowała, że nie zdążyła mu o tym
powiedzieć.
Wyrzuciła kwiatka i stanowczym krokiem szła w stronę wschodzącego słońca.
Wstawał nowy dzień, a wraz z nim nowy Świat…
Dane Autora:
Marcin Szymkowski
57-100 Strzelin
Kuropatnik 77
Woj. dolnoślaskie
Email: [email protected]
Gg: 705311

Podobne dokumenty