Czterech jeźdźców Apokalipsy

Transkrypt

Czterech jeźdźców Apokalipsy
Andrzej Tokrczyk
CZTERECH JEŹDCÓW APOKALIPSY
SPIS TREŚCI
1. Od Autora.
1
2. Zagadka piramidy Cheopsa
6
3. Cień Saoszjanta
12
3. Sen Nabuchodonozora.
16
4. Czas naznaczony
21
5. Wokół eschatonu.
26
6. Wyspy Szczęśliwe
31
7. Sny marzycieli
35
8. Eschatologia wyzwolenia.
39
9. Przed Drugim Adwentem
44
10 W oczach Świadków
51
11. Katastrofiści roku 2000
57
12. Czekanie na Katharsis
62
13. Na cywilizacyjnym zakręcie
68
Zakończenie. .
74
Bibliografia . .
78
Uwagi końcowe
82
Tabela I - Zagadka piramidy Cheopsa i wieży Etemenanki.
Tabela II - Scenariusz "końca świata" w ujęciu eschatologii apokaliptycznych.
Tabela III - Adwentystyczna sekwencja wydarzeń związanych z "końcem świata",
Od Autora
Jak empirycznie badać, analizować i oceniać stan nastrojów, niepokojów, odczuć, oczekiwań? Nastroje są czymś trudno
uchwytnym, a przecież stanowią potężny czynnik sprawczy. Od nich w końcu zależy swiatoobraz i światopogląd współczesnego
człowieka. Nastroje to główne tworzywo, główny "materiał" tej książki. I chociaż pozostają one czymś ulotnym, czymś zawsze
dyskusyjnym, zawsze budzącym kontrowersje, to nie da się jednak zaprzeczyć wielorakości ich form wyrazu. Nastroje artykułują
się i w słowie żywym, i w słowie pisanym, w myśli i w obrazie, w muzyce i w literaturze pięknej, w wywodach futurologów i w
wizjach proroków oraz współczesnych jasnowidzów. Można je obserwować zwłaszcza na obszarach "stycznych" filozofii i
teologii, eschatologii i antropologii kulturowej, aksjologii i ekologii. Gdy zaś są to nastroje o charakterze religijnym lub parareligijnym i gdy towarzyszy im niepokój oraz obawa o los świata oraz spekulacje na temat bliskiego już jego końca, bardzo przydatne
może okazać się uwzględnienie dorobku akonfesyjnego religioznawstwa, zwłaszcza zaś wykorzystanie osiągnięć komparatystyki
religioznawczej. Można tu już dysponować wcale pokaźnym materiałem, jeżeli spróbuje się spojrzeć na ów problem historycznie.
Świadomości religijnej nie da się przecież oddzielić od innych form świadomości społecznej. Nie ma zresztą potrzeby
analizowania jej woderwaniu od przemian zachodzących w świadomości naukowej i w świadomości potocznej. Nastroje
poprzedzające rok 2000 warto też zestawić z nastrojami towarzyszącymi schyłkowi pierwszego tysiąclecia naszej ery. I wówczas
bowiem przeważało przekonanie, że kończy się pewna epoka historyczna.
Powstała więc książka, która powinna zainteresować Czytelników, zwłaszcza tych, którzy nie chcą widzieć wszystkiego
"oddzielnie", którym obrzydł już naiwny scjentyzm (albo raczej "popłuczyny" po dziewiętńastowiecznym scjentyzmie!) i którzy
ciekawi są genezy współczesnego katastrofizmu, jego obiektywnej oceny i takiej również oceny "apokaliptyczno-eschatologicznego zwrotu" we współczesnej myśli religijnej.
Jeden z najsłynniejszych drzeworytów Durera przedstawia czterech jeźdźców Apokalipsy.Tratują oni przed sobą wszystko, nie czyniąc żadnej różnicy pomiędzy panem i chłopem, cesarzem i żebrakiem. Z przeraźliwym świstem przecina powietrze
miecz drugiego jeźdźca. Czwartym, ostatnim jeźdźcem jest średniowieczna Śmierć z ogromnymi widłami w ręku. Zgarnia
1
nimi obfity łup i krwawe żniwo. Nawet pysk i łeb czwartego rumaka jest kościotrupio siny, podobny do oblicza swej pani. Trzy
pierwsze konie cwałują zgodnym rytmem z rozwianymi grzywami i z podniesionymi wysoko kopytami.
Najbardziej tajemniczy ze wszystkich jeździec pierwszy napina spokojnie cięciwę wielkiego łuku. Drugi jeździec razi
swym mieczem, a trzeci ciągnie za sobą olbrzymią wagę czy szalę.
W biblijnej księdze Objawienia, ostatniej księdze Nowego Testamentu, Apokalipsie, znajdujemy opis tego proroctwa, mającego poprzedzić Sąd Ostateczny i koniec świata. "Potem ujrzałem, jak Baranek otworzył pierwszą z siedmiu pieczęci. I usłyszałem, jak jedna z żywych istot zawołała niby głosem gromu: «Przyjdź i patrz!» Spojrzałem, a oto koń biały, a na nim jeździec
trzymający łuk; i dano mu koronę. A on wyruszył jako zwycięzca, aby odnosić dalsze zwycięstwa. Gdy otworzył drugą, pieczęć,
usłyszałem drugą istotę mówiącą: «Przyjdź i patrz!» Wtedy ukazał się inny koń, ryży. Siedzącemu na nim jeźdźcowi dano
władzę zabrania pokoju z ziemi, tak żeby ludzie wzajemnie się wymordowali. I dano mu wielki miecz. Gdy otworzył trzecią
pieczęć, usłyszałem trzecią istotę mówiącą: «Przyjdź i patrz!» Spojrzałem, a oto koń kary. A siedzący na nim jeździec miał w
swym ręku szalę. I usłyszałem jakby głos wołający z pośrodka owych czterech istot: «Miara pszenicy za denara i trzy ,. miary
jęczmienia za denara. Lecz nie niszcz oliwy i wina». Gdy otworzył czwartą pieczęć, usłyszałem czwartą istotę wołającą: «Przyjdź
i patrz!» Spojrzałem, a oto koń siny. Jeźdźcowi, który siedział na nim, było na imię Śmierć, a w orszaku jej kroczyła kraina
zmarłych. Dano im władzę nad czwartą częścią ziemi; mogli zabijać mieczem i głodem, przez zarazę i za pomocą dzikich
zwierząt ziemi"
W latach 1497-14198, w przededniu historycznego wystąpienia Marcina Lutra, które otworzyło epokę Reformacji
protestanckiej, Albrecht Durer wykonał swój cykl "Apokalipsa w obrazach", składający się z czternastu drzeworytów, wielkich
rozmiarami plansz-rycin. "Święty Michał walczący ze smokiem", "Otwarcie piątej i szóstej pieczęci", "Anioł z kluczem
czeluści", "Babilońska ladacznica" i wreszcie "Czterech jeźdźców Apokalipsy" - wszystkie te arcydzieła sztuki drzeworytniczej
trafić miały już wkrótce do wyobraźni książąt i biskupów, teologów i kaznodziejów ludowych, bankierów i mieszczan, rzemieślników i chłopów, zwłaszcza tych, którzy pod wodzą Tomasza Munzera utworzyli w latach trzydziestych szestnastego wieku
słynną komunę monasterską.
Te wielkie drzeworyty Durera musiały wydawać się jeszcze większe, gdy z małych okienek izb mieszczańskich i rzemieślniczych spływało na nie słabe światło dzienne lub gdy wieczorami oświetlał je migotliwy blask kaganków i świec. Były wszak
one pierwszym właściwie filmem o Biblii, i to w epoce, kiedy głód oraz ciekawość wiedzy biblijnej zaprzątały całkowicie ludzkie
umysły. Przez długie stulecia Biblia pozostawała bowiem lekturą przez Kościół właściwie zakazaną. Dostęp do tekstu był ściśle
reglamentowany, tłumaczenia zaś i przekłady - zabronione. Obawiano się skutków herezji, walk i wojen religijnych, jak również
tłumaczenia Biblii "na język pospólstwa".
Wszystko to potęgowało i tak już wielką ciekawość Biblii, skłaniało do potajemnych poszukiwań oryginału i porównywania go z wersją łacińskiej Wulgaty. Erazm z Rotterdamu, jeden z najwybitniejszych humanistów nie tylko swej epoki (i
zarysowującego się coraz wyraźniej przełomu renesansowego), ale wszystkich czasów, a ponadto tłumacz Biblii z oryginału
greckiego, podziwiał drzeworyty Durera: ich jednobarwność, operowanie czarną linią, umiejętność przedstawienia dosłownie
wszystkiego, a więc światła, dźwięku, blasku, wypukłości, wklęsłości, ognia, piorunów, promieni światła, chmur, błyskawic,
nieuchwytnych wrażeń i uczuć, głosu nawet - i w prawidłowych proporcjach.
Istotnie, w "Apokalipsie" słyszy się głos trąb i przeżywa grozę scenerii Sądu Ostatecznego. Aniołowie-mściciele, jeźdźcy
piekielni spadają niczym szarańcza i grom na pogrążoną w występkach ludzkość. Ciche, pogrążone we śnie średniowieczne masta
niemieckie zdają się nie znać dnia ani godziny Dnia Pańskiego, który przychodzi na nie "niby złodziej w nocy". Artysta akcentuje
wyraźnie tę nagłość i nieoczekiwaność końca świata, dzieląc planszę drzeworytu na .spokojny "dół" i rozszalałe "górne" niebiosa:
kara spada wszak z nieba na ziemię.
Przypominające technikę miedziorytniczą drzeworyty Durera budzą jakiś egzystencjalny niepokój o wymiarze zgoła
uniwersalnym, zwiastując bliski już "finis omnium" i "finis mundi", nadciągający kataklizm. Z punktu widzenia człowieka
współczesnego można je określić mianem"-pierwszego filmu o Biblii, o Apokalipsie, o Wielkiej Zagładzie., Jest to rzeczywiście
pierwsza Biblia w obrazach, Biblia dla ludu, bo choć to Wiklef i Luter dali pierwsi ludowi "Biblię, to jednak twórcą Pierwszeelkiej Apokalipsy w obrazach był nie kto inny jak Albrecht Durer . Apokalipsa w obrazac ti) "Apocalipsiś cum figuris" to arcydzieło durerowskie podziałać miało na wyobraźnię genialnego kompozytora Adriana Leverkuhna, bohatera powieści
"Doktor Faustus" Tomasza Manna. I jego arcydzieło muzyczne nosi ten sam tytuł: "Apocalipsis cum figuris".
"Długie, wibrujące smugi cienkich linii, oscylujące między lśnieniem bieli i aksamitną czarnością, żywa, giętka linia,
doskonała adaptacja formy plastycznej do potrzeb treści i do funkcji ryciny - wszystko to pozwoliło Durerowi na stworzenie
w drzeworycie arcydzieła, jakim jest Apokalipsa w obrazach" - pisze Jan Białostocki. Pomiędzy wrażliwością estetyczną
współczesnego odbiorcy a wrażliwością ludzi Durerowi współczesnych musiała jednak zachodzić jakaś różnica Człowiek ówczesny nie tyle zachwycał się subtelnością linii czy barwy,. ile reagował przerażeniem na treść i formę działa.Jakże go musiała
przerazac własnie Apokalipsa. Nam, widzom współczesnym i współczesnym czytelnikom Biblii, w ogóle wyobrazić sobie
bezmiar tego przerażenia, tego potwornego strachu, spotęgowanego kolejnymi wizjami Księgi Objawienia:
2
Wtedy zostali zwolnieni z pęt czterej aniołowie, którzy stali w pogotowiu na godzinę, dzień, miesiąc i rok, by porazić
śmiercią trzecią część ludzi A liczba konnego wojska wynosiła dwadzieścia tysięcy razy dziesięć tysięcy.Tę liczbę słyszałem.Tak
oto przedstawiały się w widzeniu moim konie i jeźdźcy na nich siedzący: mieli pancerze ognisto-czerwone, dymno-niebieskie
i siarkowo-żółte. Głowy koni były niby lwie głowy, a z pysków ich wybuchał ogień, dym i siarka. Od tych trzech plag: ognia,
dymu i siarki, które wybuchały z ich pysków, zginęła jedna trzecia ludzkości. Bo moc koni jest w ich pyskach i w ogonach ich.
Ogony ich podobne są do wężów, mają głowy i nimi wyrządzają wiele złego. A jednak reszta ludzi, którzy nie zostali zabici przez
te plagi, nie czyniła pokuty i nie odwróciła się od dzieł rąk swoich ( ... ) ani od rozpusty i kradzieży". Wszystko to rozgrywa się
w scenerii zgoła apokaliptycznej: siedmiu aniołów dmie kolejno w siedem trąb. Pierwsze cztery oznajmiają, apokaliptyczne
wstrząsy w całym wszechświecie. Drży w swych posadach ziemia, burzą się wody i morza, zaczynają spadać gwiazdy. Rozlega
się trzykrotne wołanie: "Biada!"
Po rozbrzmieniu głosu piątej trąby wyruszają na ziemię roje szarańczy wywiedzione z piekielnych czeluści przez anioła
ciemności. Jedynie ci, którzy mają wyciśniętą na swych czołach pieczęć Bożą, nie są dręczeni przez szarańczę, to znaczy kłuci
boleśnie i kaleczeni. Po drugim "Biada!", zapowiedzianym przez głos szóstej trąby, piekło-wysyła swych konnych jeźdźców na
przerażoną ludzkość, aby wytracić jej trzecią część. Nie kładzie to - jak widzimy - kresu szerzącemu się bezprawiu.Tymczasem
jednak tłumy diabelskich jeźdźców pędzą wciąż od brzegów Eufratu ... Podobne przerażenie wzbudzą w kolejnych wizjach Gog
i Magog. Są to imiona niszczycielskiego, najeźdźczego ludu, przybyłego z Dalekiej Północy, i jego księcia. Ma to nastąpić po
uwolnieniu szatana z tysiącletniej niewoli.To on bowiem, sam szatan, "wyruszy, by zwodzić narody na czterech krańcach ziemi,
Goga i Magoga, i aby zebrać je do walki. A liczba ich jak piasek morski..."
A więc strach i przerażenie, przerażenie i strach - owładnęły bez reszty wyobraźnią tych wszystkich, którzy wieścili bliski
już koniec świata i oczekiwali go w takiej właśnie scenerii, jaką zapowiadała Apokalipsa - księga prorocza chrześcijańskiego
Objawienia. "Apokalypsis" znaczy bowiem po grecku "objawienie", od "apokalyptein" - "odkrywać", "odsłaniać", "wyjawiać",
"objawiać". Pełny tytuł tej księgi, zamykającej całą Biblię chrześcijańską, brzmi następująco( "Objawienie Jezusa Chrystusa,
które dał Mu Bóg, aby ukazać swym sługom co musi,stać się niebawem, i wysłuchawszy swojego anioła oznajmić przezeń
znakami słudze swemu Janowi". Wedle bowiem tradycji starochrześcijańskiej, autorem Apokalipsy był Jan Ewangelista,naj
młodszy uczeń chystusa a miejscem powstania utworu - wyspa Patmos, położona na zachód od Azji Mniejszej.
Kiedy powstała Apokalipsa? Żyjący w drugim wieku n.e. Ireneusz twierdzi, że chyba w roku 96, a więc pod koniec rządów
Domicjana, krwawego prześladowcy chrześcijan. Piszący zaś w trzecim wieku n.e. Dionizy Aleksandryjski kwestionuje w ogóle
autorstwo św. Jana Ewangelisty i przyjmuje jedynie podobieństwo imion. Zdaniem Dionizego w takich np. wersetach jak 18,
20 i 21, 14 autor Apokalipsy mówi o apostołach, nie zaliczając do nich samego siebie, co może być jednak swoistą "licentia poetica". W ujęciach bowiem doktrynalnych, w posługiwaniu się takimi terminami jak "woda żywa", "Baranek Boży" czy "Dobry
Pasterz" podobieństwo pomiędzy Ewangelią wg Jana a przypisywaną temuż Janowi Księgą Objawienia (Apokalipsą), będzie
bardzo znaczne. Z badań. współczesnych (w tym również badań będących dziełem Zygmunta Poniatowskiego i innych religioznawców marksistowskich w Polsce) wynika w sposób oczywisty, że czwarta Ewangelia, tj. Ewangelia Janowa, różni się pod
wieloma względami od trzech pozostałych Ewangelii tzw. synoptycznych (por. "Prolog do Ewangelii Jana" i "Wprowadzenie
w Ewangelie").
Jeszcze w połowie IX wieku w "Stychometńi Nikefora" Apokalipsa nie figurowała w wykazie ksiąg kanonicznych. (Rzecz
ciekawa, że i Ewangelia Jana stosunkowo najpóźniej została włączona do kanonu. Stąd jest też czwarta w kolejności, co
niekoniecznie musi świadczyć o tym, iż powstała najpóźniej!). Skoro Ewangelia Mateusza pisana była dla Żydów, Marka - dla
Rzymian, Łukasza - dla Greków, a Jana -dla chrześcijan, to nasuwa się pytanie, do kogo adresowano głównie ostatnią księgę
Nowego Testamentu, Księgę Objawienia, czyli Janową Apokalipsę? Jest to wszak księga z nazwy i z treści ... apokaliptyczna.
Apokaliptyka - zdaniem Z. Poniatowskiego - "stanowiła wyraz protestu ideologicznego, przybranego w szatę utworów religijnych, przeciwko utracie niepodległości oraz naciskowi procesów hellenizacji, zagrażających tradycyjnej religii i zwyczajom żydowskim. Ńic dziwnego przeto, że treścią apokalips było malowanie uczuć nienawiści do zwycięzców, jako też obrazów
przyszłego triumfu nad nimi, który odniosą prześladowani - przy pomocy sił niebieskich - przy końcu świata, podczas nieubłaganego Sądu Ostatecznego". Autor "Wprowadzenia w Ewangelie" podkreśla też silnie, że apokaliptyka powstała i rozwijała się
od II wieku p.n.e. do II wieku n,e., a przyczyną jej powstania i rozwoju była sytuacja społeczno-narodowa Żydów, którzy w tym
czasie dostali się( pod władzę Seleucydów, potem zaś Rzymian. Jak wiadomo, do kanonu chrześcijańskiego Nowego Testamentu
spośród wielu apokalips weszła tylko ta jedna: Objawienie św. Jana. Inne apokalipsy, takie jak przykładowo: Apokalipsa Piotra,
Apokalipsa Pawła, Apokalipsa Szczepana czy Apokalipsa Marii (dwie zresztą różne), uznane zostały za utwory pozakanoniczne,
apokryficzne.
Dodajmy, że już starotestamentowa Księga Daniela powstała grubo wcześniej, bo w okresie niewoli babilońskiej Żydów,
zdradza znamiona mesjańsko-apokaliptyczne. (W Apokalipsie Janowej nie brak zresztą nawiązań i rozwinięć tej księgi). Ponadto
apokaliptyka chrześcijańska (wczesnochrześcijańska) różniła się pod pewnymi względami od apokaliptyki żydowskiej. I wreszcie
- obok celów doraźnych, aktualnych, dostrzec w niej można pewne treści oraz dążenia - czy choćby ambicje - uniwersalne.
3
Stąd niekoniecznie musimy się dziś zgadzać z Oscarem Cullmannem, który sądzi, że autor Janowej Apokalipsy myśli konkretnie
o rzymskim cesarstwie swoich czasów, tzn. o prześladowaniu Kościoła przez Domicjana, który spowodował szczególne
rozprzestrzenienie się boskiego kultu cesarza. Cullmann powtarza jednak za M. Rissim, że w odróżnieniu od apokalips żydowskich Apokalipsa Janowa przyjmuje chrześcijańskie pojęcie czasu , wedle którego "centralny punkt Bożych dziejów został już
osiągnięty przez antycypację w Jezusie Chrystusie" Uwaga ta stawia na porządku dziennym problem czasu, jakiego Apokalipsa
dotyczy. Czy jest to czas przeszły, teraźniejszy czy też czas przyszły? Czas dokonany czy niedokonany?.
Problem ten wolno uznać za kluczowy:Cullmlmn,ttolog protestancki; związany swym warsztatem naukowym z egzegezą
raczej liberalną, ale w jej nurcie "umiarkowanym", pisze, że w ciągu wieków Apokalipsa była "nadużywana", co należy rozumieć
chyba w ten sposób, iż "stale aktualizowano" treść jej proroctw. Cullmann pisze Z niechęcią o tych wyznaniach i kierunkach w
chrześcijaństwie, w których Apokalipsa służy do "obliczania daty końca świata", Zdaniem Cullmanna, spekulacje historyczne
i historiozoficzne związane z Apokalipsą są "całkowicie błędne. Mimo to Cullmann uważa, iż Apokalipsa "przypomina nam
cel całej hisłorii zbawienia, stanowiącej treść Starego i Nowego Testamentu. Umieszczając cały pośredni okres, zawarty między
przyjściem Chrystusa a końcem świata, w chrześcijańskiej perspektywie czasu, w której czas obecny przedstawia się jako czas
końcowy, określony dziełem Chrystusa, zachowuje ona szczególną cechę aktualności. Nie pozwala wprawdzie na obliczanie
dat końcowych, ale prowadzi nas do rozumienia teraźniejszości w świetle Chrystusowym" Oscar Cullmann, "Zarys historii
ksiąg Nowego Testamentu", Pax 1968, s. 123). )
Stanowisko Cullmanna można uznać za dość reprezentatywne dla kierunku protestanckiej, tzw. urzeczywistnionej eschatologii. Cullmann krytykuje bowiem eschatologię apokaliptyczną (najstarszą w chrześcijaństwie), wedle której należy proroctwa, wizje i poszczególne wypowiedzi Nowego Testamentu rozumieć i interpretować dosłownie. Kierunek urzeczywistnionej
eschatologii jest kierunkiem chrystologicznym i zarazem chrystocentrycznym: zakłada on, że na skutek pierwszego przyjścia
Chrystusa na ziemię wieczność jak gdyby zstąpiła do doczesności oraz że Ewangelie mówią o wydarzeniach mających sens eschatologiczny. Nie to jest ważne, kiedy to się stanie. Ważniejsze jest to, jaki sens mają te wydarzenia w konkretnym czasie, w
konkretnej rzeczywistości.
Kierunek urzeczywistnionej eschatologii nie jest jednak tak· niechętny tradyćyjnej apokaliptyce jak pogląd Ericha Schicka,
zdaniem którego apokaliptyczna eschatologia jest po prostu : pseudoeschatologią. Interesujący przyczynek do sporu o umiejsco
wienie apokaliptycznych proroctw w określonym czasie stanowią losy dwóch interpretacji sformułowanych w dobie kontrreformacji przez jezuitów:tzw. futuryzmu.i tzw. pretrysmuTwórcy tych interpretacji - Bellarmm i Riberti zwalczali reformacyjną
wykładnię protestancką, wedle której część proroctw apokaliptycznych (i tych, które zawiera księga Daniela, uważana za
"Apokalipsę Starego Testamentu") już się spełniła, o czym miałyby świadczyć konkretne wydarzenia historyczne, inne zaś mają
się wkrótce spełnić i dokonać. Futuryści i preteryści pragnęli uchronić przed protestanckimi atakami instytucję papiestwa (por.
"Babilon", "Antychryst", "Mały Róg" i inne symbole), wobec czego albo przenosili sekwencję opisanych wydarzeń w odległą
przyszłość (futuryzm), albo w odległą przeszłość, w czasy wczesnochrześcijańskie (preteryzm). Było to zatem opowiedzenie się
bądź za czasem przyszłym niedokonanym, bądź też za czasem przeszłym dokonanym. Krytycy futuryzmu i preteryzmu zarzucali
im jednak złośliwie, że jedno wyklucza drugie i że obie te interpretacje nie mogą być jednocześnie słuszne. Godzi się wszakże
zauważyć, że jezuici nie kwestionowali naczelnej zasady tradycyjnej apokaliptyki, zasadu głoszącej, iż treść Apokalipsy daje się
odnieść do historii ludzkiej jako całości.
Spójrzmy na treść Apokalipsy oczami Durera i jego rówieśników!
W części wstępnej autor przedstawia się jako Jan, sługa Chrystusa, któremu objawiono w widzeniach ciąg dramatycznych,
przyszłych wydarzeń, jako że "czas jest bliski". "Oto nadchodzi wśród obłoków. Wszelkie oko ujrzy go, także ci, którzy go przebili" - czytamy zapowiedź drugiego przyjścia Chrystusa w roli sędziego i zwycięzcy. Potem następuje szereg barwnych obrazów,
wizji, w trakcie których odsłania się przed oczyma słuchaczy wielki dramat ludzkości ze scenerią Sądu Ostatecznego, końca
świata i towarzyszących im kataklizmów. W wizji wstępnej Jan "popada w zachwycenie" i słyszy jak gdyby głos trąby wołający
ku niemu: "To, co widzisz, zapisz w księdze i poślij je do siedmiu gmin znajdujących się w prowincji Azji: do Efezu, do Smyrny,
Pergamonu, Tiatyry, Sardes, Filadelfii i do Laodycei". Treść listów i ich adresaci mają znaczenie symboliczne. Wielu interpretatorów uważa, że każda z tych pierwszych gmin chrześcijańskich symbolizuje jakiś okres w życiu Kościoła. Przykładowo:
zarzut, że się nie jest ani gorącym, ani zimnym, a tylko letnim (gmina w Laodycei), za co Pan zacznie ów Kościół "wypluwać
z ust swoich", starano się odnosić do wieku racjonalizmu i oświecenia, a więc w trzy stulecia po Durerze ...
W kolejnej wizji Jan widzi księgę zapieczętowaną siedmioma pieczęciami. Księgę tę przynoszą siedzącemu na tronie
Barankowi. Po złamaniu pierwszych czterech pieczęci ukazują się kolejno czterej jeźdźcy apokaliptyczni. Otwarcie piątej pieczęci
sprawia, że stają pod samym ołtarzem i tronem "dusze tych, którzy byli pomordowani z powodu słowa Bożego oraz z powodu
świadectwa, które zachowali". Po otwariu szóstej pieczęci oczom Jana ukazuje się wieikie trzęsienie ziemi: słońce staje się czarne
niby wór włosienny, a księżyc jako krew, gwiazdy zaczynają spadać na ziemię na podobieństwo niedojrzałych owoców drzewa
figowego wstrząsanego huraganem ... Zaczyna się uroczyste pieczętowanie wybranych. Na czołach 144 tysięcy (po 12000 ze
wszystkich pokoleń synów Izraela) anioł wyciska znak pieczęci chroniącej ich przed gniewem Bożym. Zbawieni, wybrani przez
4
Boga, stają przed tronem Baranka w białych szatach, z palmami w ręku. Po otwarciu przez Baranka siódmej pieczęci nastaje
półgodzinne milczenie w niebie.
W trzeciej wizji Jan widzi siedmiu aniołów, którym rozdano siedem trąb. Po ich rozbrzmieniu spadają na ziemię kolejno
grad i ogień, zmieszane z krwią, kataklizm w postaci zalania lądów przez rozszalałe tonie morskie, z nieba sypią się gwiazdy i
ciała podobne do gwiazd, wreszcie zaś następuje zaćmienie Słońca i Księżyca. Plaga szarańczy spada na ludzkość po rozbrzmieniu głosu piątej trąby. "W owych dniach ludzie będą szukali śmierci, lecz nie znajdą jej; zapragną umrzeć, lecz śmierć ucieka od
nich".
Rozlega się głos szóstej trąby. Bóg rozkazuje aniołowi rozwiązać czterech aniołów spętanych nad wielką rzeką Eufratem.
Zastępy piekielnych jeźdźców rażą śmiercią trzecią część ludzkości. Mimo to pozostali przy życiu grzeszą dalej, oddając cześć
demonom i uprawiając jawną rozpustę. W trakcie tego widzenia pojawia się anioł z otwartą książeczką i Jan ogląda naród
przyszłych zwycięzców. (Ma to charakter wstawki). Jan widzi święte miasto Boga oraz dwóch świadków. Lecz oto rozlega się
głos siódmej trąby, zwiastującej sąd Boży.
Jan doznaje olśnienia po raz czwarty i w czwartej wizji ogląda niewiastę obleczoną w słońce. Niewiasta ta jest brzemienna,
ma wkrótce urodzić syna, ale oto czyha na nich oboje ogromny siedmiogłowy smok. Na każdej z jego głów widnieje korona, a
ponadto ma on dziesięć rogów. Smok zmiata swym ogromnym ogonem trzecią część gwiazd z nieba i zrzuca je na ziemię. Bóg
chroni noworodka przed smokiem, niewieście zaś każe ukrywać się na pustyni przez 1260 dni. (Zwolennicy literalnej, czyli
dosłownej egzegezy tekstu biblijnego traktują tę liczbę jako odpowiednik 1260 lat, w myśl zasady "jeden proroczy dzień za
rok"). Na oczach niebian wywiązuje się teraz walka Michała Archanioła ze smokiem. Smok zostaje pokonany. Oznacza to
strącenię szatana na ziemię wraz ze wszystkimi wspierającymi go aniołami zła. Smok prześladuje niewiastę i walczy z resztą jej
potomstwa, ponieważ potomstwo to zachowuje przykazania Boże. Niewiasta symbolizuje oczywiście wierny, "nie. zepsuty"
Kościół Boży.
Z kolei Jan widzi dwie bestie: jedną wyłaniającą się z morza, która każe ludziom kłaniać się i darzyć ją uwielbieniem
(mimo że jest śmiertelnie ranna w jedną ze swych siedmiu głów, na których ma dziesięć rogów), a następnie drugą, wychodzącą
z ziemi. Ta druga bestia "miała dwa rogi jak baranek, a mówiła jak smok" ... To ona właśnie sprawia, że wyleczona zostaje
"śmiertelna rana" zadana bestii morskiej. I tu pada jedna ze słynnych liczb apokaliptycznych: imię tej bestii to liczba 666. (W
epoce reformacyjnej antypapiesko usposobieni protestanci interpretowali tę liczbę jako tytuł przysługujący papieżowi: Vicarius
Filii Dei). Ale oto na górze Syjon pojawia się sam Baranek w orszaku swych 144 tysięcy wybranych. Słychać śpiewy i okrzyki
uwielbienia. Trzej aniołowie przepowiadają rychłe zwycięstwo oraz pomstę Bożą· Jest to tzw. poselstwo trój anielskie. Słychać
wezwanie do oddania czci temu, który ~ "stworzył niebo i ziemię oraz morza i źródła wód", oraz zapowiedź upadku potężnego
Babilonu, który "poił wszystkie narody ognistym winem swej rozpusty". (Babilon ma symbolizować zepsuty Kościół na ziemi
albo też wszelkie inne moce przeciwne Bogu i Barankowi). Trzej aniołowie-żniwiarze zapuszczają swe sierpy i przystępują do
pracy.
W piątej wizji Jan ogląda scenę z siedmioma aniołami niosącymi czasze, upadek Babilonu oraz wykonanie trzeciego
"Biada!" Są to czasze z siedmioma plagami. Ciała występnych pokrywają się wrzodami, woda zamienia się w krew, słońce zaczyna niecić potworny żar, a błyskawice, grzmoty, pioruny i wielkie trzęsienie ziemi dopełniają reszty apokaliptycznej katastrofy.
Wielka Nierządnica-Babilon, nad której upadkiem "biadają królowie ziemscy i wszyscy, którzy z nią nierząd uprawiali", musi
ostatecznie zginąć po to, aby mogła teraz nastąpić paruzja Jezusa Chrystusa. Jest to temat szóstej, przedostatniej już wizji.
Zwycięzca pojawia się na białym koniu. Odziany jest w szatę zanurzoną we krwi. A imię jego "Słowo Boga". (W ten
sposób Jan z Patmos nawiązuje do słynnego początku Prologu do Ewangelii wg Jana Ewangelisty: "Na początku było Słowo").
Odbywa się sąd nad bestią i nad fałszywym prorokiem, który jej służy. Oboje zostają schwytani i wrzuceni do jeziora ognistego.
Pochwycony zaś przez anioła "smok, wąż stary, którym jest diabeł i szatan", związany zostaje na okres tysiąca lat (tu jest już mowa
o latach, nie o dniach!) i wrzucony do przepaści, aby nie zwodził dalej narodów. Nie jest to jeszcze koniec dramatu, tylko
początek końca. Jan widzi tysiącletnie państwo sprawiedliwych: żyją oni i królują wraz z Chrystusem przez zapowiedziane
tysiąc lat.
Potem jednak szatan zostaje spuszczony z łańcucha i wyrusza na czele ludu Goga pod wodzą Magoga, aby zebrać do walki
przeciwko świętemu państwu wszystkich jego przeciwników. "A liczba ich jak piasek morski..." Lecz oto spada z nieba ogień,
który niszczy wraże zastępy oblegające stolicę Bożej sprawiedliwości. Rozpoczyna się Sąd Ostateczny.
Jan ogląda teraz wielki tron i siedzącego na nim Sędziego. Otwarte zostają księgi, w tym i księga żywota, a morze i
ziemia wydają swych zmarłych. Widzi też Jan "nowe niebo i nową ziemię". Słyszy potężny głos wołający ku niemu; "Jam jest
Alfa i Omega, Początek i Koniec. Pragnącemu dam pić darmo ze źródła wody żywota ... Lecz udziałem tchórzów, niewiernych,
nieczystych, morderców, nierządników, czarowników, bałwochwalców i kłamców wszystkich będzie gorejące jezioro ognia i
siarki. To jest śmierć druga".
I oto w ostatniej, siódmej wizji pojawia się Nowe Jeruzalem, miasto Boże na ziemi, siedziba wszystkich szczęśliwych i.
wybawionych. W samym jego środku rośnie drzewo żywota. to samo, które Adam i Ewa mieli do swego użytku w ogrodach
5
rajskich. Oznacza to unieśmiertelnienie wszystkich zbawionych. Mają oni odtąd "królować na wieki wieków". W zakończeniu
swej księgi Jan słyszy jeszcze przestrogę: "Nie pieczętuj proroczych słów tej księgi, czas bowiem bliski jest"! Kończy przeto jej
zapis modlitwą: "Przyjdź, Panie Jezul::..J
Tak chyba mniej więcej musiał widzieć treść Apokalipsy i Albrecht Durer,gdy kończył swój drzeworytniczy cykl
,;Apokalipsa w obrazach" i gdy nadawał postaciom swych czterech jeźdźców określone oblicza. Wzorując się na swym poprzedniku Schongauerze, Durer zrewolucjonizował sztukę drzeworytniczą swoich czasów. Te jego subtelne cięcia, bogato zróżnicowana faktura i imaginatywność każdego niemal ruchu ręki natrafiły na podatną glebę w przedreformacyjnym świecie lęku i
wrzenia, w świecie Wielkiego Niepokoju, kiedy to kończyły się już średniowieczne porządki, i kiedy dawna sztuka ustąpić miała
nowej. Dynamika i ekspresja poszczególnych "figur" Apokalipsy są czymś bezprecedensowym, nie mówiąc już o samym
wyborze" tematu, o jego aktualności i o spełnieniu przez artystę niepisanego "zamówienia społecznego".
Wydaje się jednak, że i w innych epokach, nie tylko w dobie reformacyjnej, nie tylko w czasach durerowskich, apokaliptyka
spełniała dość" doniosłą rolę. Apokaliptyka, ta najstarsza futurologia ludzkości, udzielała ludziom odpowiedzi na pytania dotyczące ich losu, jak również kreśliła wizję "nowego nieba i nowej ziemi, gdzie sprawiedliwość zamieszka". W każdym razie
odnosi się to do apokaliptyki chrześcijańskiej, nie będącej zresztą ani jedyną, ani nawet najstarszą apokaliptyką ludzkości
Apokaliptyka chrześcijańska operowała zawsze dwiema wizjami: wizją "raju utraconego" i wizją "raju odzyskanego". Była przy
tym nieustannym wołaniem o sprawiedliwość społeczną, o wyzszą moralność, o doskonalszy stan stosunków międzyludzkich.
To w niej znajdował natchnienie rewolucjonista Tomasz Munzer i bezimienni dziś kaznodzieje ludowi, którzy wzywali do
walki z feudalnym uciskiem, z wszechwładzą książąt i panów, z bezprawiem, wyzyskiem, z niesprawiedliwością społeczną. Pod
pewnymi względami apokaliptyka starochrześcijańska uchodzić więc może za "starszą siostrę" socjalizmu utopijnego i
naukowego. Zawsze bardziej niż zewnętrzna oprawa i bardziej niż "skorupa" liczy się to, co się pod tą "skorupą" ukrywa. Nie
sposób wszak pominąć Apokalipsy i apokaliptyki chrześcijańskiej, gdy usiłuje się odtworzyć proces stopniowego kształtowania
się walki o sprawiedliwość społeczną i programu tej walki. Rozumiał to dobrze Fryderyk Engels, czemu dał wyraz w "Wojnie
chłopskiej w Niemczech".
Można doszukać się w apokaliptyce chrześcijańskiej wielu podobieństw, a nawet składników apokaliptyki żydowskiej,
irańskiej, zaratusztriańskiej ... Ale daleko istotniejszy jest wpływ, jaki Apokalipsa wywarła z kolei na losy kultury europejskiej i
ogólnoludzkiej. Na umysłowość takich ludzi jak Albrecht Durer,Tomasz Munzer, Marcin Luter,Tomasz Mann i jak współcześni
prorocy, wieszczący w zbliżający się szybko "koniec świata". Oczekiwania te spotęgowały się wokół takich dat jak rok 1000 czy
... bliska już perspektywa roku 2000.
A tymczasem czterej jeźdźcy Apokalipsy z drzeworytu Durera cwałują wciąż na swych koniach w potwornej galopadzie,
pozostawiając za sobą wszędzie krew, zniszczenie i śmierć.
Rozdział I
ZAGADKA PIRAMIDY CHEOPSA
Od dawna już w niezwykłych kształtach i proporcjach piramidy Cheopsa w Gizie dopatrywano się jakiegoś historycznego,
proroczego przesłania. Budowniczowie królewskich piramid zakodowali ponoć przyszłość, ukrywając ją w określonych stosunkach liczbowych. Zdaniem Davida Davidsona, inżyniera budowlanego z Leeds, który dokonał na miejscu bardzo dokładnych
pomiarów, koło zarysowane wokół tej piramidy liczyłoby 36542 stopy,.czyli sto razy tyle, ile mamy dni w roku (365,42). Drugą
magiczną liczbą występującą w architekturze tej budowli jest liczba 286,1 stopy. Naniesione na skalę czasu krotności i ułamki
krotności tej liczby (miary) pozwalają wypunktować takie znaczące ",wydarzenia jak: zburzenie Jerozolimy (31 sierpnia 70 roku
n.e.), wybuch pierwszej wojny światowej (sierpień 1914 r.), wybuch drugiej wojny światowej (wrzesień 1939 r.) i dalsze, trudne
do rozszyfrowania ...
Davidsonowi zarzuca się, że w swych spekulacjach numerologicznych przypisuje budowniczym piramidy Cheopsa znajomość miar anglosaskich i nawet pewną skłonność do posługiwania się nimi. Np. odkryty we wnętrz grobowca kamień ma
dokładnie wysokość jednej stopy angielskiej, a objętość kamienia odpowiada miarce jednej "pinty" (w temperaturze pokojowej
jeden "pint", tj. jedno półkwarcie czystej wody, waży tyle, ile wynosi jeden funt angielski). Inni badacze obliczają, że odnaleziony
w grobowcu pojemnik mieści w sobie dokładnie cztery angielskie miarki, zwane "quarter". Przypomina on swym wyglądem
trumnę bez pokrywy. Ale w miernictwie może się zdarzyć, że proporcje wyrażają się w różny sposób w różnych miarach.
Zastanawiające jest raczej to, co miało się wydarzyć, i nie wiadomo - czy się wydarzyło - w dniu 20 sierpnia 1953 roku. Z
wyliczeń zapisanych w "skali czasu" we wnętrzu piramidy Cheopsa wynikało bowiem, że będzie to jakiś przerażający kataklizm.
Piramida Cheopsa nie jest żadnym wyjątkiem ani jedynym tworzywem dla różnego rodzaju spekulacji numerologicznych.
Wiara w to, że korytarze i sklepienoai sklepienia niektórych sakralnych budowli zostały w taki sposób zbudowane, iż dają podstawę do wyznaczania etapów i określania periodyzacji całej ogólnoludzkiej historii, jest tak stara jak numerologia.
Gdzie można szukać początków numerologii, wiary w magiczną moc liczb i w możliwość przewidywania przyszłości na
podstawie różnych~kombinacji cyfrowo-liczbowych?
6
We wszystkich kulturach i religiach świata liczby oraz kombinacje liczbowe odgrywały zazwyczaj daleko większą rolę,
niż o tym sądzili i sądzą różni "osobiści wrogowie" numerologii. Numerologia, zaliczana do teologii i praktyk typu magicznego,
jest oczywiście pseudonauką, dziełem tzw. wiedzy tajemnej, ale materiał przez numerologów zgromadzony okazuje się przydatny
dla każdego badacza prawzorów i prasymboli i wyobraźni ludzkiej, dla antropologów kultury, polihistoryków, badaczy symboli,
religioznawców i innych specjalistów.
Sir Thomas Browne, autor "Ogrodu Cyrusa", stwierdził, że "piątka" (cyfra 5) nie tylko przenika wszystko, co znajduje
się na ziemi i w niebie, pod wodą, w wodzie i w powietrzu, ale zewsząd otaczają nas pięciokąty, pięcioboki i że my sami jesteśmy
quincunxami, "piątkowiczami". Faktem jest, że Samojedzi juraccy podczas wielkich dorocznych uroczystości ofiarnych poświęcali
pięć renów Niebu, pięć Ziemi. Na poparcie teorii Browne a można też przytoczyć Pięcioksiąg Mojżeszowy, pięciótonową skalę
muzyczną i wiele innych przykładów.
Ale "piątka" odegrała w spekulacjach i fantazjach liczbowych różnych kultur i systemów magiczno~religijnych świata rolę
bez porównania mniejszą niż np. "trójka" i "siódemka" u Irańczyków, Hindusów, w mitologii greckiej i rzymskiej, "dziewiątka"
u Ariów, "czwórka" w wierzeniach dżinistów, nie mówiąc już o "feralnej trzynastce".
Dlaczego tak właśnie było? Wydaje się, że pochodzenie wiary w magiczny charakter "piątki" da się wytłumaczyć bardzo
prosto. Jest to jeden z najstarszych, najbardziej prymitywnych sposobów liczenia przez porównanie obiektu z ... własną dłonią,
a raczej z jej pięcioma palcami. I nawet już u ludów uralskich, ałtajskich, u Mongołów,Tatarów, Buriatów, Samojedów pradawną
"piątkę" wyparła w mitach kosmogonicznych bardziej odpowiadająca cywilizacyjnemu zaawansowaniu ludzkości "siódemka".
Symbolika północnoazjatyckich bóstw wiąże się z siedmioma niebami, siedmioma poziomami niebios, siedmioma głowami
posągu bóstwa itp. Warto tutaj przypomnieć i naszą ludową bajkę, która zaczyna się od słów: "Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami mieszkała sobie ... : Można się oczywiście domyślać rozległej, intensywnej penetracji kultur południowoazjatyckich do ludów i kultur Azji Północnej; w wyniku tego procesu "siódemka" przeniknęła z Południa na Północ. Jakie jest
jednak pochodzenie "siódemki"?
Bez wątpienia orientalne! Przy czym symbolikę "siódemki" łączono z obserwacjami nieba, z rozwojem wiedzy astronomiczno-astrologicznej, ze starożytnym "światem siedmiu planet", znanych ówczesnym uczonym. Można bez przesady
powiedzieć, że "siódemka" zrobiła zawrotną wprost karierę w Azji i Europie. Wywodząca się ze Środkowego Wschodu gra w
karty "tarok", stosowana również w celach wróżbiarskich, jest jej symbolem. Świadczy o tym znak septenera. Septener to syntetyczny obraz siódmego arkanu "taroka", figura geometryczna w formie gwiazdy siedmioramiennej ze znakiem siedmiu planet
po rogach.
Według wierzeń buddyjskich, każdy nowo narodzony bodhisattwa, kandydat na przyszłego Buddę, musi zrobić 7 kroków,
od których zależy cała jego przyszłość. Jest także w życiu ludzkim 7 postępków, które pociągają za sobą dalekosiężne skutki w
"obecnym wcieleniu" i w "przyszłych wcieleniach", Warto tu wspomnieć o kombinacjach liczb 7 i 9 - 9 jest wielokrotnością
"trójki" - w przesądach współczesnego społeczeństwa angielskiego, które uważa 63 rok życia (7 x 9 = 63) za najbardziej krytyczny
w życiu.
Drabina Buddy składa się oczywiście z 7 szczebli, a w świecie Sukhavati znajduje się 7 tarasów: W filozoficznej refleksji
buddyzmu wyodrębnia się 7 klas umysłu człowieka, w spekulacjach zaś teozoficznych, opartych m. in. na buddyjskiej mahajanie,
istota ludzka składa się z 7 części składowych. Nawet Buddów jest siedmiu!
W mniejszym stopniu "siódemka" przenika święte księgi hinduizmu - Wedy. Panuje tam "trójka" i jej wielokrotność. Ale
jest i w Rygweozie wzmianka o 7 ważnych regionach i miejscach na ziemi, pojawia się też "siódemka" w księdze formuł czarodziejskich Atharwawedzie. Dopiero jednak w poematach filozoficznych, powstałych później, w Upaniszadach indyjskich,
będzie mowa o 7 światach.
Zanim pożegnamy "siódemkę", której zawdzięczamy tygodniowy cykl czasu, wspomnijmy jeszcze o jej roli w pitagorejskim systemie liczb, w spekulacjach gnostyków, a nawet św. Augustyna. Siódemka miała tam wyrażać ideę nieskończoności,
stanowić wizerunek Boga itp. W Biblii hebrajskiej czytamy, - że Bóg stworzył świat w ciągu 6 dni, a siódmego dnia odpoczywał.
Dla Filonagnostyka - sześciodniowy mojżeszowy cykl stworzenia świata stanowi wyraz skończoności rachunku, w którym
"dwójka" kojarzy się z "trójką", zasada "męska" z "żeńską". A ponieważ Bóg "siódmego dnia odpoczywał" - Bóg Biblii chrześcijańskiej oczywiście - wobec tego można było uznać "siódemkę" za symbol boskiej wręcz doskonałości. Bóg bowiem musi
posiadać cyfrę wykraczającą poza cykl 6 dni, w ciągu których stworzył świat. Jest nią właśnie siódemka.
"Planetarne" pochodzenie "siódemki", "pięciopalczasta" geneza "piątki" to przypadki łatwe, narzucające same odpowiedź,
można by rzec - oczywiste. Gorzej jest z "trójką" - prastarą, rytualną cyfrą magiczną, której zawdzięczamy m. in. liczne triady,
wielokrotności, a także "trójce" starożytnych bóstw, nie wyłączając Trójcy chrześcijańskiej. Jaka jest jej geneza, nie bardzo
wiadomo. Wiadomo jednak, że w większości kultur religijnych świata trzykrotnie wywołuje się imiona zmarłych. Że rytuał
wymawiania czarodziejskiego zaklęcia wymaga trzykrotnego powtórzenia magicznej formuły. Że chrzest z wody wymaga
trzykrotnego zanurzenia. Że "trójca" bogów (np. Zeus, Atena, Apollo) występują nie tylko w basenie Morza Śródziemnego, ale
i pod innymi szerokościami geograficznymi.
7
Najwcześniejszy - wedyjski jeszcze - podział światów na świat nieba, powietrza i ziemi - jest podziałem troistym. Panteon
bogów indyjskich nie jest wprawdzie stały, ale często np. mówi się o 33 bogach Rygwedy podzielonych na 3 grupy: po 11 bogów
w każdej. Wszystkie te bóstwa "przypisane" zostały niebu, ziemi i wodom. Kompozycje liczby 33 znajdujemy w hinduskich traktatach teologicznych - Brahmanach, a pojawiająca się w Rygwedzie cyfra 9 prawdziwą karierę zrobiła w dżiniz mie, systemie
religijnym konkurencyjnym w stosunku do buddyzmu u Ariów, i w mitologii zwłaszcza greckiej (9 muz jest zwykłą wielokrotnością "trójki"; 3 x3 = 9). Bogów indyjskich mielibyśmy w rzeczywistości niezliczone mnóstwo, ale widoczna jest chęć uporządkowania panteonu, zredukowania ogromnej ich liczby do trzech głównych postaci: Agni, Waju i Suria mają być synami
Pradżapatiego, Starodawnego. W hinduistycznej triadzie: Brahma-Wisznu-Siwa - pierwszy z bogów jest stwórcą, drugi podtrzymuje istnienie świata, a trzeci go niszczy. (Świadczą o tym m. in. utwory literatury hinduistycznej - Purany). Ważną rolę
odgrywa wreszcie w magii wedyjskiej liczba 21, iloczyn "trójki" i "siódemki". (Nasuwa się tu skojarzenie z popularną u nas "grą
w 21 "). Niejasne jest natomiast pochodzenie i znaczenie w kulturze wedyjskiej liczb 11,22, 33,44,55,66,77, 88 i 99.
Byłażby "trójka" symbolem aktu zapłodnienia, a może narodzin: 1 + 1 = 3?
"Trójca" bogów występuje również w mazdaizmie - religii Zaratusztry. Niektóre źródła irańskie komponują taką trójcę
z Ahura Mazdy (Ormazda), Asy i Vohu Manaka. Obalony demon Dahaka był oczywiście demonem trzygłowym, podobnie jak
wąż Srobar. Przez 90 dni (znowu wielokrotność "trójki"!) zmagały się moce niebieskie z Arymanem. A po śmierci Keresaspy
aż 99 999 strażników-demonów frawaszich strzegło jego ciała... Kobieta, aby "oczyścić się" po porodzie, powinna trzykrotnie,
sześciokrotnie· lub dziewięciokrotnie łyknąć porcję specjalnego napoju ...
Niektóre źródła irańskie komponują taką trójcę z Ahura Mazdy (Ormazda). Dżina - zwycięzca jest symbolem nie tyle
"wschodu" i "zachódu" słońca, co stosunku człowieka do świata. Cztery ramiona symbolu dżinizmu - swastyki - przedstawiają
cztery stopnie istnienia: świat bogów (na górze), świat piekielny (na dole), świat ludzki (na lewo) oraz świat zwierząt (na prawo).
Nad swastyką umieszczone są trzy punkty, symbole trzech szlachetnych kamieni:
1) właściwej wiedzy, 2) właściwej wiary, i 3) właściwego postępowania. Na samej zaś górze widnieje półksiężyc z jednym
wewnętrznym punktem docelowym. Oznacza on cel życia, zbawienia, punkt "eschatologicznego odniesienia" wierzeń religijnych
dżinisty, wyznawcy nauki Mahawiry. Znak swastyki przywłaszczyli (nieudolnię go zresztą kopiując) germańscy naziści, czyniąc
zeń symbol hitleryzmu.
Przenieśmy się teraz z Indii do Chin. Symbolem uniwersalizmu chińskiego jest znak "taiczi", czyli "pierwszy początek".
Oto stan pierwotny wszechświata: dwie działające na samym początku siły - jasna "jang" i ciemna "in"- już się od siebie oddzieliły. Ale punkt biały w niebieskim półkolu i punkt ciemny w półkolu białym (czasem czerwonym) przypominają, że obie
te siły zawsze obok siebie występują. "Jang" jest męskie, "in" - żeńskie. W 8 trigramach okalających centrum figury linie "mocne"
(ciągłe) przeplatają się w różnych kombinacjach z liniami "słabymi" (przerywanymi). W prastarej "Księdze Przemian" odczytujemy "dwójkę", jej krotność, jak również "jedynkę" i "trójkę".
W religij Sikhów, wojowników zamieszkujących subkontynent indyjski, której założycielem był Nanak (1469-1538),
wybitną rolę zdaje się odgrywać "dziesiątka". Sikhizm skupia w Indiach około 7 mln zwolenników, jest systemem synkretycznym,
próbą przerzucenia "pomostu" pomiędzy islamem a hinduizmem na podstawie monoteizmu. Sikhowie czczą jako swoją "świętą
księgę" Adi Granth, której kult pozostaje w ścisłym związku z historią 10 guru - przewodników duchowych sikhizmu. Dziesiątym guru miał być Gowind Singh (1675-1708), który nie wyznaczył już po sobie następcy. lecz zniósł kasty, wydał "Księgę
dziesiątego króla", położył przed księgą Adi Granth orzech kokosowy i 5 miedzianych monet, po czym nakazał Sikhom oddawać tej księdze cześć jako ich wiecznemu od tej chwili guru. Nietrudno zauważyc, że "dziesiątka" jest dwukrotnością "piątki".
A jaka jest geneza feralnej "trzynastki"? Otrzymujemy tę liczbę przez dodanie "jedynki" do liczby 12. Tyle właśnie
starożytni wymieniali znaków zodiakalnych, taki też stosowali podział czasu Babilończycy. I my również dzielimy dobę na 2
razy po 12 godzin, rok na 12 miesięcy.
Nie darmo w ciągu wieków ludzie łamali sobie głowy nad wykryciem "tajemnicy wiedzy" zawartej w liczbach i
łamigłówkach liczbowych. W Biblii chrześcijańskiej czwarta księga Mojżeszowego Pięcioksięgu nazywa się Księgą Liczb, ostatnia zaś księga kanoniczna Nowego Testamentu - Apokalipsa _ zawiera liczne "ciemne" miejsca, zaznaczone symbolami
liczbowymi; nad rozszyfrowaniem ich znaczenia łamali i łamią sobie głowy egzegeci (i zwyczajni amatorzy łamigłówek). Oto
np. w rozdziale 13 Apokalipsy (Księgi Objawienia) znajduje się opis "bestii z morza", która miała 7 głów i 10 rogów, oraz
drugiej bestii, "bestii z ziemi", która zwodziła wiernych, kazała im się sobie kłaniać, czyniła różne cuda i uleczyła swą "śmiertelną
ranę" . .,Tu jest mądrość - czytamy w Apokalipsie. - Kto ma rozum, niech zrachuje liczbę onej bestii, albowiem jest to liczba
człowieka; A to jest liczba jej: sześćset sześćdziesiąt sześć".
Liczba człowieka - imię człowieka? A więc pod kryptonimem 666 miałby się ukrywać człowiek? Ale jaki człowiek? Jaki
ciemięzca i prześladowca "prawdziwych chrześcijan"?
.
W okresie reformacji protestanckiej, w XVI wieku, powstał następujący rachunek "imienia owej bestii".
- Jaki jest podstawowy tytuł papieża, jak on brzmi, w pełnym brzmieniu - zapytywali protestanccy "antypapieżnicy". I
odpowiadali z miejsca:
8
Vicarius Filii Dei, czyli Namiestnik Syna Bożego. Zobaczymy teraz, co to
znaczy:
V=
5 (łaciński. rzymski zapis “piątki”)
F - opuścić
I=
1
I =
1
C= 100
L =
50
A - nic nie znaczy, można opuścić
I =
1
Rj.w.
I =
1
I=
1
D = 500
U - ( V 5)
E - opuścić
S - nic nie znaczy
I =
1
-------------666
A więc wiemy już, kto podszywa się pod tytuł Vicarius Filii Dei (Namiestnik Syna Bożego), kto jest właściwym antychrystem i prześladowcą wiernych chrześcijan! - triumfowali antypapieżnicy. Sam papież! Jeżeli jednak zestawić inaczej składniki
liczby 666, okaże się, że może to być również inny prześladowca chrześcijan: Neron albo jeszcze ktoś inny.
Można byłoby oczywiście rozmaite "numerologiczne" spekulacje rozważać na przykładzie i innych kultur (także pozaazjatyckich), ale czas już na kilka wniosków, do których uprawniają przykłady dotychczasowe. Przede wszystkim rola "trójki"
wydaje się w rozwoju cywilizacyjnym ludzkości największa: cały antyczny "pionowy" obraz świata - niebo, ziemia, piekło - jest
"trójpiętrawy" . Odziedziczyliśmy go po antyku, nie tylko jednak grecko-rzymskim. Np. w szintoizmie świat też dzieli się na
trzy rejony położone jeden nad drugim (wysokie rejony nieba, ziemia i świat podziemny), a w religiach kultur amerykańskich
"trójka" również jest obecna. Np. w wierzeniach Tolteków pod ziemią otoczoną morzem pierwotnym znajdować się miało 9
światów podziemnych, nad nią zaś 9 lub 13 nieb (9 = wielokrotność 3). Co do "dziesiątki", to jako dwukrotność "piątki" odegrała
ona poważną rolę w rozwoju cywilizacji. Świadczy o tym przyjęcie przez większość krajów systemu dziesiętnego. Przełomowym
wydarzeniem był tu wynalazek zera (O). A 10 cnót mnichów spod znaku Mahawiry: cierpliwość, ubóstwo, uczciwość, pokora,
niewinność. prawdomówność, panowanie nad sobą, asceza, wstrzemięźliwość, czystość? A dziesięcioro przykazań - biblijny
Dekalog? Sir Thomas Browne oczywiście przesadził z rolą "piątki", mimo że "dziesiątka" - to po prostu dziesięcioro palców
człowieka, dwie jego dłonie razem złożone. I wreszcię "siódemka": siedem planet, pierwszy krok człowieka w chmurach, pierwszy wzlot nauki w niebo ...
Kultura ludów śródziemnomorskich opiera się niewątpliwie na mitologii sumeryjsko-babilońsko-egipsko-żydowskogrecko- rzymskiej... Bliski Wschód i cały rozległy basen Morza Śródziemnego były kolebką Europy, o której pisze Herodot,
że wedle podań perskich Europa - córa królewska - porwana została przez kilku Hellenów, którzy wylądowali w fenickim
Tyrze. "Byli to zapewne Kreteńczycy" ("Dzieje", t. I , Księga pierwsza).
Spróbujmy zagłębić się w najdawniejsze początki Europy, europejskiej mitologii i tak silnie związanej z nią numerologii.
Wyznaczają one bowiem horyzont poznawczy proroctw i oczekiwań odnoszących się do "końca świata" czy może raczej do
końca kolejnych ;,światów": starożytnych, średniowiecznych i nowożytnych, do licznych "końców" świata przewidywanych na
rok 1000 i 2000 naszej ery, albo na rok 1400 ery muzułmańskiej, będący odpowiednikiem naszego roku 1980. Nie ma przecież
katastroficznych wizji, apokalips ani futurologii bez liczb; bez łamigłówek i bez kombinacji liczbowych. Każdy, kto chce wniknąć
w tajniki egipskich piramid, musi przedtem próbować zgłębić wiedzę babilońskich magów, bez zrozumienia której staro- egipskie symbole i wierzenia zdają się wisieć w próżni. Podobnie trudno byłoby mówić o starożytnych Rzymianach bez uprzedniego
dostrzeżenia starożytnych Greków - ich nauczycieli i duchowych protoplastów. Nawet wówczas gdy jako niewolnicy byli oni
nauczycielami swych panów.
.
Tak więc droga do egipskich piramid prowadzi przez ogrody Semiramidy i starobabilońską wieżę Etemenank}. O wieży
tej pisał Herodot, iż była ona prototypem biblijnej wieży BabeL Wieża Etemenanki -to świątynia starożytnej numerologii,
być może naj starsza świątynia numerologii. To, co o niej wiemy, pozwala w każdym razie wysnuć jakieś wnioski co do jej generalnych założeń. Gdzie leżała wieża Etemenanki? Być może budowla ta znajdowała się w pobliżu samego Babilonu, w mieście
Borsippu (Birs Nimrud), a więc w odległości kilkunastu zaledwie kilometrów od stolicy państwa. Badania zagadkowego wnętrza
legendarnej wieży prowadzono od wielu lat. Frensel i płk Rawlison w XIX wieku postanowili rozszczepić prastare ruiny budowli
na dwoje ładunkiem dynamitu (!) w celu zaoszczędzenia czasu i kosztów. Na szczęście. szalony i bardzo "wojskowy" pomysł
nie doszedł nigdy do skutku.
Co nam dziś mówi symbolika babilońskiej wieży Etemenanki, zwanej "świątynią utwierdzenia nieba i ziemi"? Miała ona
wznosić się obok wielkiej świątyni Marduka, który w starobabilońskim poemacie o cierpiącym sprawiedliwym człowieku okazał
się bogiem litościwym, mającym moc dawania życia nawet w grobie, podczas gdy Sarpanitu, małżonka Marduka, zdołała ocalić
człowieka nawet z otchłani śmierci ... Babiloński ów Hiob cierpi bez żadnej przyczyny różne choroby i niedole, a ponieważ czuje
9
się niewinnym, dochodzi do wniosku, że może to, co człowiek uważa za dobro, bogowie mają za zło.
Marduk jest nie tylko łaskawy, jest również potężniejszy od wszystkich bogów sumeryjsko-babilońsko-asyryjskiego panteonu. W poemacie o stworzeniu świata tnie na dwoje ciało potwornej Tiamat (Chaosu), tworząc z jednej jego połowy firmament, z drugiej ziemię. Wielkość jego sławy oddaje pieśń religijna o innych bogach:
Nergal jest Mardukiem bitwy,
Zababa jest Mardukiem rzezi,
Enlil jest Mardukiem zwierzchnictwa i rady,
Szamasz jest Mardukiem sprawiedliwości.
Widok wieży Etemenanki przywodzi na myśl legendę o drapięznym człowieku - ptaku Zu, który porwał bogu Enlilowi
"tabliczki przeznaczenia", przywłaszczając sobie tym samym jego władzę. Przerażeni bogowie kryją się przed Zu, próbują go
wspólnie ścigać, w końcu uciekają się do podstępu. Jeden z bogów zaprasza Zu na ucztę, upija go i pozbawia wolności. Według
wersji późniejszej Marduk był tym, który osądził niecny czyn człowieka - ptaka Zu i strzaskał mu czaszkę.
Ten, którego zwłoki porzucono na równinie,
Ten, kto nie ma grobu,
Kobieta, co umarła jako dziewica,
Kobieta umarła w połogu,
Ta, której umarło dziecko przy piersi,
Ten, kto spadł z palmy,
Ten, kto się utopił
- oto nieszczęśliwcy, których duchy przemieniały się w upiory, "edimmu" stając się mścicielami "utukku", aby prześladować żywych i zabobonnych mieszkańców starożytnej Mezopotamii.
Europa sporo ma. do zawdzięczenia mieszkańcom tych starożytnych miejsc i miast Międzyrzecza, mieszkańcom okolic
Tygrysu i Eufratu. Może więcej nawet niż starożytnemu Egiptowi... Mezopotamczycy byli mądrzy, ale posępni i do uśmiechu
raczej nieskorzy, jakby to wynikało z prób odtworzenia ich sposobu myślenia oraz odczuwania na podstawie znalezisk. O ich
skrytości świadczy najlepiej fakt, że arcytrudne pismo klinowe starali się uczynić jeszcze bardziej niezrozumiałym dla nie wtajemniczonych i w tym celu wymyślili pismo kryptograficzne. Symbolika geometryczno-liczbowa ich świątyń przewyższa zapewne tajemniczością tajemnice egipskich piramid. Magowie babilońscy nie tylko zajmowali się hepatoskopią, onejrologią, nie
tylko wróżyli z wątroby i układali senniki, nie tylko stawiali horoskopy astrologiczne, ale byli także ... niezłymi matematykami.
Znali równania drugiego stopnia zdwiema niewiadomymi, posługiwali się ułamkami. Prawdopodobnie stosowali też system misteriów-wtajemniczeń podobnych do pitagorejskich. Nie bez przyczny najwyższy sumeryjski Bóg Anu określany był za pomocą
liczby 60 jako mającej najwięcej podzielników i "najdoskonalszej z liczb". Drugi bóg z wielkiej Triady - Ea (sumeryjski Enki)
ma już liczbę 40, stąd nazywany bywa "w dwóch trzecich Anu". Podobnie Gilgamesz, bohater epopei staro mezopotamskiej,
określony został jako "dwie trzecie boga i jedna trzecia człowieka". Mezopotamczycy wynaleźli izopsefię, za pomocą której
zapis liczbowy może zastąpić pismo; treść zdania.
A oto jeszcze jedna ciekawostka: gdy Neron dowiedział się, że suma liter jego imienia równa się sumie liter wyrazu
"matkobójca", wyzbył się wszelkich wahań. Chrześcijańscy gnostycy obliczyli, że wartość liczbowa liter alfa i omega wynosi 801,
wobec czego stwierdzenie "Jam jest Alfa i Omega" traktować należy jako dowód na rzecz trynitaryzmu (istnienia Trójcy św.),
ponieważ Duch Święty, trzecia jej osoba ukazał się podczas chrztu Jezusa pod postacią gołębicy, greckiej "peristera", a suma
liczbowa liter "peristera" wynosi właśnie 801... Biblijne imię Rebeka ma być symbolem Kościoła powszechnego, ponieważ jej
psefia wynosi 153, a tyle gatunków ryb utkwiło w sieci podczas "cudownego połowu" (Teofaniusz Kerameus, Homilia XXXVI).
Więdza i sztuka rabinów-kabalistów żydowskich nawiązywała do metody staromezopotamskiej izopsefii.
Jakież więc symbole kryła w sobie wieża Etemenanki?
Przylegała do świątyni Esagila, której wymiary zawierały w sobie tajemnicę związków mających łączyć niebo z ziemią.
Tylko wtajemniczeni mogli w tym układzie cyfr dostrzec symbolikę "mocy niebieskich"; dla profanów były to po prostu wymiary, nic więcej. Herodot obliczył, że wieża Etemenanki miała osiem teras. Współcześni jednak archeolodzy ustalili, że było ich
siedem (tzw. ósma terasa była,po prostu wałem, na którym postawiono wieżę, co zmyliło oko Herodota). Cyfra 7 jest cyfrą
szczególną i dlatego ustalenie to traktować trzeba jako istotne dla dalszych prób rozszyfrowania symboliki wieży. Ponieważ z
rozkazu Kserksesa wieża została zburzona w 479 roku p.n.e., więc i opis Herodota pochodzi niejako "z drugiej ręki". E. Unger
próbował odtworzyć następujący opis wieży Eiemenanki: zbudowana na planie kwadratu, wieża miała schody, po których
wchodziło się do kaplicy bez posągu boskiego. Stał w niej stół ze złota oraz ozdobne łoże, w którym na przybycie boga czekała
specjalnie przez niego wybierana kobieta pochodząca z tych okolic. Poza jednak przeznaczeniem Etemertanki na hierogamię
boga wieża spełniała funkcję wielu innych symboli. Jako babilońska zikkurat stanowiła kamień węgielny między niebem a
ziemią, podczas gdy wieże innych świątyń nazywano jedynie "więzami" łączącymi to, co na dole, z tym, co na górze. Byłby to
więc symbol więzi duchowej zespalającej w jedną całość dwie zorgąnizowane części wszechświata?
10
"Srebro jest księżycem, złoto słońcem, miedź to Ea, ołów - Ninmah" .- stwierdza tekst staroasyryjski. Jakie zatem
znaczenie mogły mieć materiały użyte do budowy wieży? Boga Urasza symbolizowała kadzielnica, pochodnia była symbolem
Gibila, a gips - Ninurty.Tego samego Ninurty, syna jednego z największych bóstw mezopotamskiej triady Enlila, który w prastarym roicie toczy walkę z kamieniami. Jedne z nich przeciwstawiają mu się, innego wspierają· Ninurta nadaje kamieniom
nazwy, dzięki czemu zyskuje nad nimi władzę· Ze swych stronników czyni kamienie szlachetne - marmury, alabastry i kryształy
górskie - przeciwnikom zaś wyznacza rolę kamieni polnych i brukowych. Tamaryszek sprzyja modlitwom o deszcz, krzew zaś
laurowy chroni przed piorunami... Jest to świat tajemniczy, pełen rzeczy domyślnych i napawający świętym uczuciem grozy.
Lśniący swą okrągłą tarczą księżyc - mezopotamski Sin - oznaczany jest liczbą 30. Tyle dni liczy miesiąc. Jest to "podwojona
liczba" imienia bogini Isztar.
Ale wróćmy do zagadki piramid.
Największą zagadką jest sam fakt ich ... zbudowania. Zwolennicy kosmonautycznej hipotezy pochodzenia wierzeń religijnych: W. Zajcew., P. Colossimo, G. Mammajola i inni, oraz jej popularyzatorzy z Erichem Danikenem na czele, zwracją m.
in. uwagę na nie dające się wciąż wytłumaczyć trudności techniczne transportu olbrzymich głazów i wznoszenia z nich na
pustyni budowli, których rozmiary przekraczały możliwości ówczesnej cywilizacji technicznej! Czyżby wznieśli je więc jacyś
przybysze z kosmosu albo wtajemniczeni w ich sztukę budowlaną kapłani? Może ktoś strzegł przez wieki tych i innych zazdrośnie ukrywanych tajemnic? Może to stanowiło właśnie tło sporu pomiędzy kapłanami świątyni Amona a Echnatonem i jego
następcą Tutanchamonem? Są to wszystko tylko przypuszczenia i hipotezy, wyostrzone zresztą do nieprawdopodobnych granic
przez Danikena, ale fakt pozostaje faktem. Oto odkryty w 1922 roku grobowiec faraona Tutanchamona, następcy wielkiego i
tajemniczego reformatora religijnego, który rozwinął kult jedynego boga Atona jako uniwersalnej siły, dającej początek
wszelkiemu życiu, fascynuje po dziś dzień wyobraźnię uczonych i hobbystów egiptologii ... Już samo przecież imię Tutanchamon
świadczy o ponownym zwycięstwie staroegipskiego politeizmu nad krótkotrwałym monoteizmem: pierwotnie bowiem imię to
brzmiało: Tutanchaton ... Monoteizm Echnatona wyrażał się w kulcie tarczy słonecznej Atona .. W grobowcu Tutanchamona
wszystkie zgromadzone przedmioty służyć mają przyszłemu zmartwychwstaniu władcy, który ukaże się kiedyś ludziom po swej
długiej podróży pod postacią wschodzącego słońca, którego kult głosił. Jest to znany motyw soteriologiczny: zmartwychwstanie,
zbawienie - a także eschatologiczny: osiągnięcie ostatecznego celu, jakim jest "koniec świata" starego i narodziny nowego,
triumf prawdy i dobra nad kłamstwem, nad krzywdą oraz niesprawiedliwością.
Piramidy, sfinksy, grobowce, wszystkie w ogóle budowle staroegipskie skierowane są myślą przewodnią ku śmierci i ku
temu, co po niej ma nastąpić. Jest to architektonika Wielkiej Nekropolis. I taka zarazem musi być jej symbolika, także symbolika
liczbowa. Bez dostrzeżenia tego właśnie aspektu starożytnej numerologii i towarzyszących jej spekulacji cyfrowych oraz
liczbowych nie można w pełni zrozumieć ani jej kulturowego przesłania, ani historycznej genezy. I to wszystko trzeba mieć
również na względzie, gdy bada się proporcje kształtów piramidy Cheopsa. A także innych piramid. Bo niemal każda z nich
kryje jakąś tajemnicę. Jedną z nich będzie z pewnością tajemnica staroegipskiego boga Thota, bóstwa księżycowego uważanego
za patrona Wielkiej Magii i nazywanego przez Greków Hermesem Trismegistosem ...
Motywu przewodniego tajemnicy piramid szukać by trzeba w Tekstftch Piramid, w Tekstach Sarkofagów oraz w Księdze
Umarłych. Wszak są to najważniejsze świadectwa pisane związane z ideą Wielkiej Nekropolis! Mitem soteriologicznym tych
świadectw jest mit o Ozyrysie, zmartwychwstającym wciąż na nowo bogu, małżonku boskiej Izydy i władcy królestwa umarłych.
Jego przeciwnik Set pokawałkował ciało Ozyrysa na 14 kawałków (14 = 2x7), ale Izyda złączyła je na nowo, a ponadto ojciec
żyje w swym synu Horusie, ukrytym przez Izydę w zaroślach nad Nilem ... Jaki może być związek pomiędzy sceną ukrycia Horusa w delcie rzeki a podobną sceną ukrycia małego Mojżesza? Albo pomiędzy genezą mozaizmu a krótkotrwałym okresem
monoteizmu egipskiego wprowadzonego przez Echnatona? Być może, wizerunki przedstawiające Horusa jako dziecko siedzące
na dwóch krokodylach zawierają jakiś klucz do pierwszej zagadki. Horus jest bogiem nieba, wrogiem ciemności oraz wszelkich
złych mocy. Horus - to zwycięzca nad siłami mroku. Atrybut wszechwidzenia, tj. widzenia wszystkiego, a to dzięki licznym,
rozsianym po całym ciele oczom (poliftalia) jest atrybutem bóstw niebiańskich. Tak w każdym razie sądzi Raffaele Pettazzoni
i przedstawia na potwierdzenie tej hipotezy imponującą wręcz dokumentację ("Wszechwiedza bogów" i inne prace). Horus to
sokół o niezmierzonych skrzydłach wypełniających kopułę niebios, bóg "z oczyma na czole", czyli bóg świetlistego nieba. Przeciwstawia on się bezokiemu bogu ciemności i mroku. A Mojżesz?
Mojżesz nie jest bogiem, lecz prawodawcą, patriarchą i prorokiem żydowskim.To od .jego imienia religia starotestamentowa, religia żydowska zwie się "mojżeszową", Ale Mojżesz urodził się przecież i działał w starożytnym Egipcie. To on
wyprowadził Izraelitów z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Stąd cały Pięcioksiąg stanowią księgi Mojżeszowe: od pierwszej do
piątej. Matka, urodziwszy go, ukrywała go przed gniewem okrutnego faraona przez trzy miesiące, ponieważ każdy noworodek
żydowski płci męskiej miał być na mocy jego rozkazu wrzucany do Nilu i w ten sposób pozbawiany życia. Nie mogąc już dłużej
ukrywać syna, matka wzięła plecionkę z sitowia, obmalowała ją klejem i smołą, po czym włożyła w nie dziecię i ukryła w
nadrzecznych zaroślach. Los zrządził, że kąpała się w rzece księżniczka egipska, córka faraona, która ujrzawszy chłopca, ulitowała
się nad nim i kazała wezwać do siebie jego matkę· W ten sposób uratowano Mojżeszowi życie, a gdy dorósł, dostał się na dwór
11
faraona. Podobieństwo pomiędzy legendą o Ozyrysie a biblijną opowieścią o uratowaniu Mojżesza jest znaczne. Jeżeli zaś idzie
o analogie pomiędzy genezą mozaizmu a monoteizmu, to być może nie ma go wcale, ale trudno je również całkowicie wykluczyć.
Pozostaje ono w sferze domysłów, hipotez roboczych. Staroegipskie królestwo Umarłych, podległe Ozyrysowi, jest najstarszym,
znanym nam prototypem rozwiązania eschatologicznego, ku któremu prowadzą m. in. grobowce królów, spekulacje liczbowocyfrowe, przewidywania biegu przyszłych wydarzeń, futurologiczne oczekiwania i ... tajemnice piramid.
Rozdział 2
CIEŃ SAOSZJANTA
Trudno nie dostrzec z perspektywy stuleci wyraźnego wpływu, jaki na ukształtowanie się zrębów apokaliptyki żydowskiej,
chrześcijańskiej, a w pewnej mierze i muzułmańskiej wywarły idee Zaratusztry, staroirańskiego reformatora religijnego, żyjącego
gdzieś między 1000 a 600 r. p. n. e. W zaratusztriańskich koncepcjach dualizmu dobra i zła, odwiecznej walki pomiędzy Ahuamazdą (Ormazdem) a Angramainju (Arymanem), znalazło po raz pierwszy wyraz dojrzałe już myślenie w kategoriach eschatologii, czyli wiary w pomyślne rozstrzygnięcie tejże walki, w spełnienie ostatecznego celu bosko-ludzkiego, oraz soteriologii,
tj. dokonania dzieła zbawczego przez sotera (zbawiciela), a w irańskiej terminologii przez Saoszjanta. Cień tego Saoszjanta
unosi się nie tylko nad dzisiejszą ojczyzną Zaratusztry, gdzie wyznawcy jego religii stanowią już niewielką mniejszośó, ponieważ
Iran został zislamizowany, zszyityzowany, a ostatnio również i schomeizowany, ale także nad dziejami wszystkich niemal religii
bliskowschodnich, a tym samym i nad naszą współczesną cywilizacją, w obrębie której tak żywe były, zawsze i są nadal spekulacje
oraz oczekiwania "końca świata".
W staroirańskim świętym mieście Sziz oczekiwano co roku z napięciem narodzin Saoszjanta. Przewodzili tym zgromadzeniom magowie, a odbywały się one na wysokiej górze. Wedle podań i wierzeń Medów oraz Partów Saoszjant miał się
narodzić w jakiejś grocie, do której drogę wskazywałaby widoczna dla wszystkich gwiazda. W rozdziale drugim Ewangelii Mateusza, w opowieści o mędrcach przybywających ze Wschodu, pojawia się w oryginale termin "magoi" (magowie). Ale w ukształtowanych później koncepcjach eschatologii zaratusztriańskiej Saoszjant jest zbawicielem wciąż oczekiwanym i wyglądanym,
zwłaszcza przy "końcu §wiata". Ma nim być samZaratusztra, chociaż koncepcje jego przyszłego pojawiania się jako zbawiciela
ulegają w ciągu wieków różnym modyfikacjom. Być może, że nie kto inny jak on sam widział już siebie w roli Saoszjanta, tj.
wybawiciela ludzi od wszelkiego zła i ucisku oraz niesprawiedliwości, jakkolwiek imię Zaratusztra, którego pochodną jest
Zoroaster, niewiele nam wciąż mówi. W języku szczepów wschodnioirańskich "zaotar" - pierwowzór tego imienia - oznacza
po prostu "kapłana". Byłby to więc jeden z kapłanów religii perskiej przed jej wielką reformą? Mamy tu do czynienia zatem nie
z imieniem, lecz z przydomkiem, podobnie zresztą jak w przypadku Saoszjanta (zbawiciela). Zaratusztra dość obrazowo wykłada
swoją eschatologiczną wizję zapisaną w "Aweście": oto w trakcie Sądu Bożego ludzie źli i niegodziwi spłoną w roztopionym
metalu, natomiast dobrzy i szlachetni przejdą nietknięci przez próbę oczyszczającego ognia, odczują ją niby "smak mleka
pochodzącego wprost od krowy" i w końcu "splendor na własność posiędą" ( Jasna 31,20). Ale "Zaratusztra i po swej śmierci
ma pozostawać ukryty pod postacią spermy na dnie nieznanego jeziora. Sperma ta przedostanie się kiedyś do ciała kąpiącej się
w jeziorze czystej dziewicy i tak oto narodzi się nowy prorok, dzięki któremu nastąpi ponowna poprawa sytuacji na świecie (!).
W ukształtowanej już późnej dotrynie eschatologicznej zaratusztrianizmu ów nowy wybawiciel ma nosić imię Huszetar.
Po tysiącu lat narodzi się w analogiczny sposób Huszetarmach, ostatecznym zaś zbawicielem ludzkości będzie Saoszjant, kiedy
to zmarli powstaną ze swych grobów. Znajdujemy tu jak gdyby pierwszą zapowiedź tak silnej w wierzeniach judeochrześcijańskich wiary w sąd ostateczny, w zwycięstwo dobra nad złem i w zmartwychwstanie oraz unieśmiertelnienie sprawiedliwych.
Świat saoszjański ma być światem wolnym od śmierci i przemijania. Angramainju (Aryman) zostanie zniszczony, a dzięki
oczyszczającemu działaniu ognia wszystko wokół ulegnie uszlachetnieniu.
"Na końcu świata zwolennikom kłamstwa (Drug) dostanie się na wieki istnienie najgorsze i potępione, natomiast wyznawca Prawdy (Asza) otrzyma na tamtym świecie najlepsze miejsce pobytu, to znaczy Raj Niebieski - głosi święta księga
zoroastryzmu, "Awesta" ( Jasna 30, 3-5). Ustęp ten" świadczy o współobecności w eschatologii zaratusztrianizmu dwu głównych
motywów: , motywu wiecznej kary i motywu wiecznej nagrody. Ponadto w eschatonie Zaratusitry współwystępują dwa
rozstrzygnięcia: rozstrzygnięcie natychmiastowe (po śmierci człowieka) oraz rozstrzygnięcie perspektywiczne, "przy końcu
świata". Nie inaczej jest zresztą i w eschatologii chrześcijańskiej, przy czym w różnych jej wersjach (nie istnieje bowiem dziś
coś takiego jak wspólna wszystkim: chrześcijanom jednolita i konsekwentna eschatologia chrześcijańska!) kładzie się nacisk bądź
na pierwsze, bądź na drugie rozstrzygnięcie.
Zaratusztra wyobraża sobie bowiem, że dusze sprawiedliwych przechodzą zaraz po śmierci przez most Czinwat do Garodemany lub Wohumany, miejsc wiecznej szczęśliwości, dusze zaś złych wydane zostają na zatracenie. Most Czinwat jest tak
wąski jak cienkie ostrze, toteż niesprawiedliwi, nie mogąc utrzymać równowagi, zsuwają się zeń i spadają do otchłani. Jedynie
sprawiedliwym udaje się przejść bezpiecznie na drugi brzeg.
Zauważmy daleko idącą zbieżność tych wyobrażeń z koranicznym opisem doktryny islamu: w eschatologii muzułmańskiej most ów nazywa się Ssirath, jest wąski niby ostrze miecza wykutego z damasceńskiej stali i biegnie nad sadzawką
12
Haudh. Niesprawiedliwi nie mają żadnych szans, aby przejść po nim bezpiecznie do muzułmańskiego raju, stanowiącego prototyp rozkosznego ogrodu, w którym płyną cztery rajskie rzeki i pośrodku którego rośnie rajskie drzewo szczęścia "tuba" i
gdzie oczekują na sprawiedliwych czarnookie, nie starzejące się nigdy, wieczne dziewice - hurysy.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż most Ssirath, odpowiednik irańskiego mostu Czinwat, jest zbyt wąski, aby móc go pokonać,
węższy od stalowego ostrza damasceńskiego mieczal Poza tym nikt nie broni niesprawiedliwych przed złymi duchami-dręczycielami, które czyhają tylko na odpowiedni moment, aby ściągnąć niewiernego do przepaści. Duchom tym przewodzi Thabel.
I niesprawiedliwi trafiają do jednego z siedmiu przedziałów muzułmańskiego piekła. Natomiast sprawiedliwym podaje pomocną
rękę sam Prorok. Dzięki Mahometowi mogą oni przejść bezpiecznie ponad sadzawką Haudh. Ale i w wyobrażeniach muzułmańskich ma nastąpić ogólne zmartwychwstanie: zmarli powstaną z grobów na dźwięk trąby anioła Israfila.
Zapożyczenia - bezpośrednie i pośrednie - z eschatologii zaratusztriańskiej (zoroastryzmu) są tu oczywiste. Ale eschaton
Zaratusztry i modyfikatorów jego pierwotnych spekulacji zawiera również wizję kołobiegu czasowego, jest wykładem o Czasie,
jest kultem nie tylko Świętego OczYS7;czającego Ognia, ale i Wiecznego Czasu - Zerwana. Czas trwania świata wynosi 12000
lat i dzieli się na cztery epoki, po 3000 lat każda. Niektórzy religioznawcy, jak np. He1muth von Glasenapp, dopatrują się
związku owej "dwunastki" z liczbą 12 miesięcy i 12 znaków zodiakalnych. Przed rozpoczęciem się owego okresu 12000 lat
obydwa pierwiastki: Dobra i Zła- były od siebie oddzielone. Potem Aryman rzucił się na Ormazda i tak walczą już obaj z sobą
przez okrągłe 10000 lat. W pierwszej epoce Ormazd (Ahura Mazda, Biały Pan) powołał do życia świat duchowy, w drugiej zmaterializował go, w trzeciej- Aryman (Angramainju) doprowadził podstępnie do pomieszania Dobra ze Złem, wówczas to
bowiem z nasienia Praczłowieka powstała pierwsza para ludzi, w czwartej zaś, czyli w tej, w której wciąż żyjemy, Biały Pan zesłał
ludziom na pomoc Zaratusztrę, który odrodzi się po tysiącu lat i po kolejnym tysiącu, aby wreszcie· przyjść po raz ostatni jako
Saoszjant (zbawiciel) i spowodować zmartwychwstanie wszystkich zmarłych.
Helmer Ringgren zwraca uwagę na podobieństwo irańskich spekulacji na temat czasu z koncepcjami indyjskimi, co
wynika z istnienia kiedyś wspólnego panteonu indoeuropejskiego. Plemiona irańskie oddzieliły się od plemion indyjskich nie
później niż ok. 1500 lat p.n.e. Ludy irańskie obejmują Scytów, Osetyńców, Irańczyków wschodnich, wśród których działał
Zaratusztra, oraz Irańczyków zachodnich, a więc Medów i Persów (od nazwy miasta Fars, czyli Persis w dawnym Elamie). Persowie stworzyli potęgę Iranu dzięki władcom z dynastii Achemenidów, Arsakidów (pochodzących z plemienia Partów) oraz
Sasanidów. Ci ostatni wywodzili się z miasta Fars. Ciekawe, że Ringgren zalicza i Sarmatów do Irańczyków północnych, choć
zastrzega się, że rodowód ich jest niepewny i mało znany (por. Helmer Ringgren i Ake V. Strom, "Religie w przeszłości i w dobie
współczesnej", KiW 1975). Jeżeli najstarszy panteon irański różnił się niewiele od panteonu indoirańskiego, irański zaś Ahuramazda był po prostu odpowiednikiem indyjskiego boga Waruny, to po reformie religijnej Zaratusztry pojawił się tak charakterystyczny dla tej religii dualizm oraz wyraźna skłonność do monoteizacji bóstw. W starych spekulacjach zerwańskich (Zerwan
- bóg czasu, Czas) zarówno Ahuramazda, jak i Angramainju jemu, tj. Zerwanowi, zawdzięczają swe rozdzielenie, a zatem i istnienie. Dzisiejsi parsowie - wyznawcy religii Zaratusztry - podkreślają jednak z naciskiem, że Angramainju, przeciwnik został
stworzony przez Ahuramazdę, Dobrego Pana gathy. I że po zniszęzeniu go przy końcu świata przez Saoszjanta Ahuramazda
sam będzie odtąd panował nad przemienionym ~ (fraszokereti, fraszkart) i uszlachetnionym światem oraz nad jego mieszkańcami.
Wróćmy jednak do wczesnych form religii Zaratusztry i jego eschatologicznych spekulacji. Właściwie trwają wciąż
poszukiwania zależności i związków pomiędzy myślą Zaratusztry a miejscem jego urodzin, biografią utrwaloną w legendzie
i ... samym brzmieniem imienia. Imię to jest wprawdzie przydomkiem, ale nie brak hipotez i domysłów zakładających raczej
wiejskie niż miejskie pochodzenie reformatora. Wiadomo, że greckim zniekształceniem irańskiego imienia Zaratusztra jest
Zoroaster ,natomiast w słowie Zaratusztra zwraca się uwagę na końcówkę "usztra", co znaczy "posiadacz". I stąd właśnie domniemanie, że Zaratusztra był synem właściciela ziemskiego, może właściciela trzody wielbłądziej, albo kogoś, kto uprawiał pole
przy pomocy wielbłądów. (Zaratµsztra = zara + usztra = posiadacz wielbłądów).
Daty jego urodzin nie da się dziś nawet w przybliżeniu ustalić. Mógł to być równie dobrze X jak i VI wiek p.n.e., chociaż
perska tradycja obstaje przy roku 660 p.n.e. Gdzie głosił on swoje poselstwo, początkowo zresztą całkowicie bez rezultatów?
Na obszarze odpowiadającym dzisiaj irańskiej prowincji Choramszar, zachodniej części dzisiejszego Afganistanu oraz Turkmenii
(ZSRR). Zaratusztra miał ponoć w wieku 20 lat porzucić ojca i matkę, a także żonę i udać się na wędrówkę, w trakcie której
pościł, medytował i kontemplował. Przypomina to opowieść o życiu Buddy. Źródła greckie utrzymują, że na pustyni spędził
pełnych dwadzieścia lat, żywiąc się wyłącznie ... serem.
Głównego objawienia doznać miał Zaratusztra w wieku lat trzydziestu - w krytycznym okresie życia wielkich proroków
i reformatorów religijnych. Ukazał mu się wówczas archanioł "dziewięciokrotnie większy od człowieka", który go zawiódł przed
oblicze Ahuramazdy, uwolniwszy przedtem duszę Zaratusztry z więzów materialno-cielesnych. Stojąc przed Bożym oblczem,
"Zaratusztra zauważył, że postać jego nie rzuca już żadnego cienia. Biały i Mądry Pan, Aharamazda, w otoczeniu orszaku
archanielskiego udzielił mu stosownych instrukcji, po czym Zaratusztra miał powrócić na ziemię i rozpocząć swą misję.Tradycja
głosi, ze w ciągu kolejnych ośmiu lat Zaratusztra spotykał się z każdym z sześciu głównych archaniołów, doznając dalszych wizji.
13
Dopiero jednak w dziesięć lat po rozpoczęciu działalności publicznej udało mu się nawrócić swego kuzyna imieniem Maidhynimaonha. Potem, po wielu trudach i wytężonej walce toczonej z kapłanami "starego porządku" udało się Zaratustrze
pozyskać dla swej reformy księcia Wisztaspę, który dał mu swą córkę za żonę i zaczął sam propagować nową religię. Zaratusztra
miał polec w walce z najeźdźcą kraju, Ardżataspą, w wieku 77 lat. Parsowie wierzą, że ów Wisztaspa, protektor i przyjaciel Zaratusztry, to Hystaspes, ojciec Dariusza, panującego nad olbrzymim imperium perskim w latach 521-485 p.n.e. Nie ma na to jednak żadnych dowodów, podobnie jak nie ma dowodów na to, co twierdzi E. Herzfeld, iż Zaratusztra żył na 250 lat przed
Aleksandrem Wielkim. Jedno tylko zdaje się nie ulegać wątpliwości: iż jest to postać historyczna.
Szczegółowy zarys zoroastriańskiej doktryny przyszłego życia przedstawił w książce pod takim właśnie tytułem ("The
Zoroastrian Doctrine of a Future Life") Jal Dastur Cursetji Pavry. Książka ta ukazała się w latach dwudziestych naszego wieku
(1926 i 1929, Columbia University Press), kiedy to zainteresowanie dualizmem etycznym zaratusztrianizmu i praktykami kultowymi "czcicieli ognia", jak nazywano parsów, było rzeczywiście ogromne. Przyczynił się do tego znacznie wcześniej Fryderyk
Nietzsche, a właściwie jego głośny utwór pt. .,Tako rzecze Zaratusztra ... ". (Przypomnijmy także znaną nowelę Stefana
Żeromskiego "Aryman mści się" oraz twórczość Stefana Grabińskiego, zwłaszcza cykl nowel "Księga ognia" i powieść fantastyczną "Salamandra".
Dualizm etyczny - to jeden z najbardziej charakterystycznych rysów religii Zaratusztry, której wpływu na demonologię,
angelologię i pneumatologię żydowską oraz chrześcijańską zdajemy się wciąż nie doceniać (nie mówiąc już o eschatologii i soteriologii). To w czasach "nietzscheańskich" A. V. W. Jackson wydał swe fundamentalne dzieło pt. "Zoroaster, the Prophet of
Ancient Iran" (The Macmillan Company 1898), do dziś jeszcze w wielu spornych kwestiach zachowujące aktualność. Podobnie
nie zdezaktualizowały się hipotezy Jamesa Hope Moultona o istocie wczesnego zoroastryzmu (zaratusztrianizmu). Książkę tę
wydano w Londynie na rok przed wybuchem pierwszej wojny światowej (1913), a wydawcą był Hibbert Trust.
Moulton stara się dowieść, że w ujęciu wczesnozoroastriańskim imiona bóstw, archaniołów i demonów nie były imionami
własnymi, lecz atrybutami czy hipostazami bóstwa. Świadczyłoby to o oryginalności i wysokiej abstrakcyjności koncepcji religijnych Zaratusztry. Rzecz o tyle zaskakująca, że - jak twierdzi John B. Noss, autor "Man s Religions" (The Macmillan Company, London 1969, wydanie czwarte) - "gleba w Persji była jałowa, trudna do uprawiania, klimat zaś suchy", w związku z czym
mieszkańcy tych mniej dla człowieka łaskawych okolic mieli skłonność do "szorstkości, agresywności, i realizmu" mając "mniej
czasu na myślenie niż w Indiach". (Noss ma tu zapewne na myśli myślenie spekulatywne, medytacyjne i poszukiwanie wysokich
szczebli abstrakcji). "Na równinie irańskiej sytuacja była całkowicie odmienna - stwierdza Noss. - Życie i myśl wszelka koncentrowały się głównie na sprawach światowych, tak zawsze trudnych i podniecających, jak trudna i podniecająca była sama
egzystencja. Jednym z głównych obszarów zainteresowań ze strony religii stał się więc obszar moralności" (dz. cyt., s. 343).
Tymczasem Moulton zagłębia się w analizę lingwistyczną, starając się "odpersonalizować" tak liczne w zoroastryzmie postacie
archaniołów, demonów i duchów. Dostrzega nawet coś w rodzaju tryilitaryzmu, wiary w Trójcę św. "in statu nascendi" w
wierzeniach zaratusztriańskich! Wydaje się, że najcenniejsze w dociekaniach Moultona jest dostrzeżenie we wczesnej religii
Zaratusztry potencjalnych możliwości interpretacyjnych, jakie tkwią w nim ... nie dostrzeżone po dziś dzień.
Najgorzej jest chyba z eschatologią. Czyżby tak charakterystyczna dla myśli indyjskiej koncepcja" vivarthy", tj. wirowego
jak gdyby przejawiania się Absolutu we wszechświecie, była całkowicie obca religii Zaratusztry z jej kołobiegiem dziejowym,
walką pierwiastków Dobra i Zła, dualizmem etycznym i oczekiwaniem Saoszjanta? Zależność od warunków klimatycznych i
ogólnie: środowiskowych - nie musi być aż tak wielka ... Wierzenia staroirańskie wyrosły z tych samych źródeł co Wedy i
wedyzm. Stąd podobieństwo pierwotnego panteonu, ale nie tylko chyba panteonu. To prawda, że w Indiach "było więcej czasu
na myślenie", ale eschatologia zaratusztriańska - i ta wczesna, i ta późniejsza, zmodyfikowana - zajmuje całkiem wyjątkowe
miejsce w dziejach religii i w kulturze ogólnoświatowej, w związku z czym trudno ją uzależniać od ... gleby i klimatu. Natomiast
Noss ma zapewne rację, gdy stwierdza, że gdyby nie doszło z jakichkolwiek przyczyn do rozdzielenia się wspólnego indoirańskiego pnia na dwie odrębne odnogi, wówczas różnice pomiędzy hinduizmem a zoroastryzmem (czy jego odpowiednikiem) byłyby - zapewne mniejsze, choć trudno powiedzieć, jakie.
Zaratusztra zreformował dawny politeizm staroirański i stworzył zręby eschatologii oraz soteriologii, bez której trudno
sobie dziś wyobrazić rozwój kultury europejskiej. Oczywiście, eschatologia ta uległa różnego rodzaju modyfikacjom, ale jej jądro
pozostało w ciągu stuleci i tysiącleci niezmienne.
Podobno pierwotna "Awesta", w skład której weszło wiele tekstów dziś nie znanych, zaginęła w czasach Aleksandra
Wielkiego, natomiast to, czym dziś dysponujemy, składa się z dawnych "resztek". "Jasna" - to Księga Obrzędów z hymnami
modlitewnymi (gathy), "Vispered" jest liturgicznym utworem służącym do recytacji, "Jaszty" stanowią pieśni pochwalne na
cześć bóstw (trudno przecież uważać Zaratusztrę za konsekwentnego monoteistę!), "Ven-didad" - to "Prawo przeciw złym
duchom", Księga Oczyszczenia wreszcie, czyli "Khorda" - to krótki modlitewnik. Pełny zachowany tekst "Awesty" , podzielonej
na pięć wymienionych części, wydano w Oksfordzie w 1880 roku ("Sacred Books of the East", Vol. V, The Pahlavi Texts,
Part I).
"Rozpoznałem cię jako świętego, Mądry Panie ~ modli się do Ahuramazdy Zaratusztra - gdy patrzałem na ciebie przy
14
stwarzaniu,życia, nagrodzisz bowiem czyny i słowa: zły los złym, dobry - dobrym". I dodaje "Wtedy to ukażesz się w tym świętym duchu, z Kszatrą (państwem) i Wohu Mano (Dobrą myślą 1), przez których dzieła ludzie służący asza (słusznemu prawu)
będą wspomagani.
Warto tu raz jeszcze powołać się na I.H. Moultona, który "Aszę" i "Wohu Mano" uważa za atrybuty bóstwa, nie z za postacie archaniolów czy
osoby realne. "Armaiti" - to dla Moultona tyle co Pobożność (Piety). Właśnie Wohu Mano miał być tym legendarnym archaniołem (wlaśnie: czy archa
niolem?), który "odcieleśniał" zaratusztrę i poprowadził go przed oblicze Ahura Mazdy.
Tym (dobrym ludziom) zwiastuje Armaiti (bogini ziemi) twe postanowienia, którym nikt nie ujdzie (przy sądzie ostatecznym)". ( Jasna 43, 5-6) .
Koncepcja "sądu ostatecznego" jest organicznie wpleciona w eschatologię i apokaliptykę zaratusztrianizmu. Istotną
i niezupełnie nawet ukrytą - treścią tego sądu ma być rozstrzygnięcie walki dobra ze złem, prawdy z fałszem, sprawiedliwości
z niesprawiedliwością, światła z ciemnością, ognia z dymem itd. Jest to więc koncepcja walki moralnej, poszczególne zaś jej symbole mają za cel jedynie przemówienie do wyobraźni ludzi Wschodu, tak złaknionej metaforyki i obrazowania. Stąd to
nieustanne wzywanie do mówienia zawsze prawdy i tylko prawdy. Tylko ci, którzy mówią prawdę i tylko prawdę, nigdy zaś nie
są kłamcami, uzyskują prawo wstępu do siedziby Wohu Mano (Wohumany), czyli do Królestwa Dobrej Myśli. "Gdzie pobożny
człowiek wznosi dom z trzodą, żoną, synem i dobrymi stadami, tam kwitnie pobożność, tam kwitną łąki, rozkwita szczęście,
tam rozkwita całe dobre życie" - głosi pochwałę stanu rolniczego "Widewdat". Wiara i moralność współtworzą tu jeden stop.
To przecież w człowieku osiąga swój punkt kulminacyjny walka dobra ze złem, przenikająca cały byt, wszystkie jestestwa.
Eschatologia zaratusztriańska ma zatem rys antropocentryczny. Człowiek powinien być w pełnej zgodzie z zasadami
moralnymi głoszonymi przez Zaratusztrę. Gdy nadejdzie dzień sądu ostatecznego - Bahmanjaszt - dozna on, podobnie jak świat
cały, "fraszkartu", czyli przemienienia. Wszechświat bowiem jako ciało Boga podlega również procesowi starzenia się i wymaga
odmłodzenia, odrodzenia, powrotu do stanu pierwotnego. "Wtenczas świat wróci do dawnej postaci i ród człowieczy będzie
rodem braci" - jak głosił wiersz polskiego poety doby oświecenia ... Poszczególni soterzy (zbawiciele) symbolizują określone stany
i atrybuty bóstwa. Saoszjant jest ostatnim spośród Mesjaszy, jest Mesjaszem przychodzącym na świat "przy końcu świata".
Przyjście Saoszjanta - to zarazem nadejście "dni ostatecznych". Są to "dies irae" w rozumieniu apokaliptyki chrześcijańskiej, ale i tutaj brak jest jednolitej eschatologii zaratusztrianizmu. W różnych jej ujęciach ów "koniec świata" ma swój własny
scenariusz. Oto zmartwychwstać mają wszyscy zmarli: sprawiedliwi i niesprawiedliwi, piekło zaś zmuszone będzie wydać swoich
mieszkańców, aby mógł się odbyć ogólny sąd nad duszami ludzkimi. Wówczas to sprawiedliwi zostaną oddzieleni od niespra
wiedliwych i grzeszników, a potok rozżarzonego metalu i ognia zaleje całą ziemię. Przy odgłosie piekielnego grzmotu .ogień .
oczyści świat z wszelkiego zła i nieprawości. Każda dusza poddana zostanie ogniowej próbie: będzie musiała przejść przez
rzekę ognia, w której albo spłonie, albo - na podobieństwo szlachetnego kruszcu - oczyści się z wszelkich przywar i naleciałości.
Próba ta nie będzie dla sprawiedliwych zabiegiem nieprzyjemnym: wręcz przeciwnie, należy ją przyrównać do kąpieli w ciepłym
mleku krowim. Natomiast grzesznicy, którzy dźwigają ciężkie brzemię występków, odczują ją tak, jak odczuwa się agonię· Na
samym końcu Ahuramazda wtrąci w ogień Arymana. Wówczas to nastanie nowe niebo i nowa ziemia, królestwo wiecznej
szczęśliwości. Nagrodą dla sprawiedliwych stanie się ich unieśmiertelnienie.
Cień Saoszjanta - staroirańskiego sotera, zbawiciela - kładzie się tu wyraźnie na przyszłych epokach naszej cywilizacji,
na dalszym rozwoju myśli religijnej judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Wszak już ok. 650 roku n.e. rozpoczęła się islamizacja
Persji, co spowodowało masowy exodus zwólenników nauk Zaratusztry bądź też rezygnację z jego nauki. Pojawił się także
pewien typ eklektyzmu religijnego, a z kolei sam islam -dominujący w Persji- okazał się pod wpływem zaratusztrianizmu
"innym islamem". Pomiędzy szyityzmem Irańczyków a religią Zaratusztry, pomiędzy dzisiejszymi meczetami a starodawnymi
"wieżami milczenia" jest coś, co wszystko to jakoś łączy, zestraja, "iranizuje". "Nasz islam jest inny" - podkreślają z naciskiem
zwolennicy ajatollahów szyickich, kierując świadomie lub podświadomie wzrok w milczeniu ku ... "wieżom milczenia".
Niewielu już wyznawców zaratusztrianizmu pozostało w dzisiejszej Persji. Większość z nich wywędrowała na półwysep
Kathiawar w Indiach. Znaleźli tam oni azyl do czasu zdobycia przez muzułmanów również Gudżaratu w roku 1490. Potem
parsowie - jak ich nazywano w Indiach - przenieśli się w okolice Bombaju i do Surat. Parsowie indyjscy rozbili się na dwa
odłamy: "szahinszai" i "kadmi" - ale obydwa kierunki cechuje silny tradycjonalizm.
Pod rządami Wielkich Mogołów wiodło im się nieźle. Dara Szikoh i Sarmad skłaniali się wyraźnie ku zaratusztrianizmowi, a dekret tolerancyjny Akbara Wielkiego z 1594 roku głosił: "Gdyby jakiś niewierny chciał zbudować kościół albo sy
nagogę, albo świątynię dla jakiegoś bóstwa, albo parsyjską wieżę milczenia, nikt nie może mu w tym przeszkodzić" (por. Waldemar Hansen, "Pawi tron - dramat Indii Wielkich Mogołów", PIW 1980, s. 350-351). Upadek zaratusztriańskiego kościoła
państwowego nie był więc równoznaczny z kresem zaratusztrianizmu jako religii. Upadło wprawdzie państwo Sasanidów, ale
religia Zaratusztry trwa po dziś dzień.
W dzisiejszym zislamizowanym Iranie dominującą i przeżywającą swój ponowny rozkwit religią narodową stał się muzułmański szyityzm. Szyityzm jest produktem pierwszego wielkiego rozłamu w islamie, rezultatem Sporu o sukcesję po Mahomecie. Jest wreszcie "partią Alego" (od "szi a" - "partia"), tzn. tą odnogą islamu, która opowiedziała się za "linią Alego" w żywotnej
kwestii następstwa przywódcy religijno-państwowego po Proroku. W dniu 10 miesiąca muharram w 60 roku po hidżrze, tj. w
15
680 roku n.e., w krwawej bitwie pod Kerbelą zginął młodszy syn Alego - Husajn. Dla szyitów data ta ma znaczenie przełomowe.
Obchodzą oni co roku uroczyście rocznicę męczeńskiej śmierci Husajna, godząc się dobrowolnie na cierpienia wobronie wiary.
Ale najciekawszą i wymagającą jeszcze zbadania kwestią pozostaje wpływ religii staroperskiej (zreformowanej przez Zaratusztrę)
na kształt irańskiego szyityzmu. Czy idea Saoszjanta wiedzie w jakiś sposób ku Mahdiemu, oczekiwanemu Mesjaszowi szyitów?
Mahdi ma się pojawić na ziemi również "w czasach ostatecznych", aby poprowadzić wiernych wyznawców Allacha do
zwycięskiego boju o panowanie nad światem. Istotą szyityzmu jest koncepcja imamatu, mesjanistyczna wiara w duchowe przywództwo prawowitych następców Mahometa. Imam to "pan czasu", ktoś znacznie ważniejszy niż zwykły człowiek. Imam to
namiestnik samego Boga na ziemi! Nie znika on nigdy całkowicie, lecz ukrywa się do czasu, jest bowiem, nieśmiertelny (por.
J. Bielawski, "Islam" w: "Zarys dziejów religii", Iskry, 1968, wyd. II). Ponieważ szyici dzielą się na tych, którzy uznają siedmiu
kolejnych imamów, i na zwolenników dwunastu imamów, sporna jest kwestia ostatniego imama. U "siedmiowców" (ismailitów,
fatymidów) miał nim być zmarły w 765 roku n.e. Dżafar as-Sadik. "Dwunastowcy" uważają za ostatniego imama Muhamada
al-Hasana as-Askariego, który zmarł w 874 roku ... i gdzieś się urywa.To "ukrywanie się" imama stanowi właśnie najważniejszą
tajemnicę szyitów. Ukrywający się imami mają bowiem działać dalej na świecie za pośrednictwem swych chwilowych namiestników. Nadejdzie jednak i taki czas, kiedy osobiście pojawią się, aby zaprowadzić ład oraz sprawiedliwość.
Otóż ów Muhammad al-Hasan as-Askari miał zniknąć jako chłopiec około 874 roku, ale pojawi się ponownie jako
Mahdi. Kto będzie tym Mahdim? I kiedy ma się on pojawić? W XIX wieku Muhammad Ahmed stanął na czele zbuntowanych
Sudańczyków, zdobył Chartum i stał się w latach osiemdziesiątych faktycznym panem arabskiego Sudanu. Silna wówczas i
doskonale uzbrojona Anglia przegrała tę walkę z fanatycznymi "synami pustyni", ponieważ Ahmed ogłosił się Mahdim ... i
zwyciężył. Przypomina to scenariusz dojścia do władzy ajatollaha Chomeiniego W Iranie oraz upokorzenie przez Iran Stanów
Zjednoczonych.To prawda, że Chomeini nie ogłosił się Mahdim, ale wielu Iranczyków za takiego kogoś Chomeiniego uważa.
Nawet w wojnie irańsko-irackiej nie omieszkano wytknąć Irakijczykom, że to właśnie ich przodkowie zamordowali pod Kerbelą
Husajna w dniu 10 miesiąca muharran w 60 lat po hidżrze. A poniewaz nic tak nie działa na wyobraźnię jak okrągłe rocznice
i daty, podkreśla się, że islam wkroczył właśnie w piętnaste stulecie swej działalności. Rok 1981 - to rok 1400 ery muzułmańskiej
(co prawda w kalendarzu sunnickim, ale różnice między kalendarzami sunnickim i szyickim nie są znowu tak wielkie!). Słowem,
nie brak wśród wyznawców islamu oczekiwań i nadziei - a jest to religia o zasięgu ogólnoświatowym - że Mahdi przyjdzie już
wkrótce. Kiedy? Może właśnie w roku 2000, jak wierzy wielu chrześcijan? Szyici nie sugerują się tu bynajmniej opiniami takich
ludzi jąk żyjący w XVII wieku nadworny teolog Ludwika XIII Charpy de Sainte-Croix i o sto lat od niego późniejszy luterański
teolog Bengel, którzy doszli do wniosku, że "koniec świata" nastąpi dokładnie w roku 2000. Zapewne nazwisk tych nawet nie
słyszeli nigdy, bo i skądże? (Ajatollah Chomeini przyznał się kiedyś w wywiadzie prasowym, że nie słyszał nigdy o Beethovenie,
więc nie wie, czy jego muzyka jest "właściwa" i czy powinna być nadawana przez radio irańskie!). Skąd niby szyiccy interpretatorzy przyszłych wydarzeń eschatologicznych mieliby czerpać swą wiedzę o dociekaniach chrześcijan? Z "L an mil" i "L an
2000", owego "archiwum roku 2000" Georges a Dyby ego i Andre-Clementa Decoufle z paryskiego Laboratorium Perspektywy
Stosowanej i Stowarzyszenia do Badań nad Rokiem 2000? Wszak są to opracowania w gruncie rzeczy świeckie ... A może z
literatury teologicznej?
Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle prosta: z Korami. Teologowie muzułmańscy dość często wypowiadają się na
temat eschatologii i numerologii chrześcijańskiej, a na Koran powołują się nieustannie. Rok temu wpływowa grupa teologów
muzułmańskich orzekła wprost, powołując się na Koran, że tym, którego przyjścia na świat należy wkrótce się spodziewać,
będzie nie Mahdi, lecz Isa ( Jezus). W Koranie jest bowiem mowa i o założycielu religii chrześcijańskiej. W ogóle Mahdi - to
po arabsku Dobry Przewodnik, jak gdyby odpowiednik żydowskiego i chrześcijańskiego Mesjasza. Mahomet układał przecież
Koran nie bez pewnej znajomości treści Biblii hebrajskiej i Nowego Testamentu. Wprowadził też do swej doktryny żydowskich
patriarchów, proroków oraz świętych, nie mówiąc już o archaniołach i o założycielach obu tych religii. Sam też ogłosił się
"Pieczęcią Proroków", czyli kimś, po kim nie przyjdzie już żaden nowy prorok. Chyba, że będzie nim Mahdi ... Ale to już dodatek szyitów, wyznawców "prawdziwego islamu".
Rzucają się w oczy pewne uchwytne podobieństwa pomiędzy zaratusztriańskim Saoszjantem a szyickim Mahdim.Tako
rzecze i Zaratusztra, choć sprawa ... wymagałaby dokładniejszego jeszcze zbadania.
Rozdział 3
SEN NABUCHODONOZORA
Stało się, iż Nabuchodonozor miał tej nocy niezmiernie dziwny sen. Władcy starożytnego Babilonu przyśniły się sceny,
których nie mógł sobie wprawdzie przypomnieć nazajutrz po przebudzeniu, ale których proroczy charakter nie budził u niego
najmniejszych wątpliwości. Żaden współczesny nam futurolog (tego oczywiście Nabuchodonozor nie wiedział!) nie wpadł
jeszcze na coś takiego. Nie wybiegł tak daleko myślą, intuicją ani wyobraźnią poza "horyzont czasu", jaki go ograniczał. Nie
zdobył się na równie gigantyczny pomysł ani na równie dalekosiężną historiozofię· Żaden też starożytny onejrolog czy onejrokrytyk, tłumacz snów (a miał ich władca Babilonu legion na każde wezwanie l) nie mógł zinterpretować snu królewskiego,
16
pod wrażeniem którego pozostawał wciąż Nabuchodonozor.
Owszem, mędrcy królewscy gotowi byli spełnić żądanie władcy i rozwikłać jakoś sens zagadkowego snu, ale żądali
przedtem ujawnienia im jego treści. Dyskwalifikowało ich to całkowicie w oczach Nabuchodonozora, który - jak twierdzi Biblia
- naprawdę zapomniał, co mu się śniło, a jak utrzymują ludzie podejrzliwi i sceptyczni, których nie brakuje nigdy, chciał może
po prostu wybadać kwalifikacje usłużnych mu interpretatorów i dlatego treść snu przed nimi zataił? Na tym tle oceniać można
dopiero sukces biblijnego Daniela, który treść snu najpierw królowi przypomniał ("Śniło ci się, o Królu!. .. to i to" itd., aż
monarcha to potwierdził i "cały dwór klasnął", mówiąc językiem Mickiewiczowskiej ballady tureckiej "Renegat"), potem zaś
dopiero podał jego przekonujące wyjaśnienie. Zgubiło to profesjonalnych niefortunnych interpretatorów snu królewskiego,
których Nabuchodonozor rozkazał po prostu zgładzić. Nieszczęśni czuli się prawdopodobnie niewinnymi, gdy ich tracono!
Nie za wadliwą interpretację snu przecież, lecz za niedostarczenie im jakiegokolwiek... materiału (mówiąc językiem współczesnego dziennikarstwa).
Dramat mędrców nie jest jednak - może i słusznie - najważniejszym tematem związanym z treścią, interpretacją i
skutkatni snu Nabuchodozora. Biblijna Księga Daniela podaje zwięzły opis tego, co śniło się potężnemu, okrutnemu, dla młodziutkiego Daniela jednak łaskawemu monarsze. Był to klasyczny sen historiozoficzny (albo jak byśmy dziś go określili: futurologiczny), dramat w dwóch aktach lub jeszcze lepiej: w dwóch odsłonach.-Król ujrzał jak gdyby film, sekwencję i następstwo
dwóch gigantycznych metalowych posągów, przy czym pierwszy posąg przedstawiał ogromną postać męża z głową ze szczerego
złota, z piersiami i ramionami ze srebra, z tułowiem i lędźwiami z brązu, natomiast stopy i palce u nóg były - rzecz dziwnaz gliny i z żelaza. Nagle pojawił się bezręki Kamień-Skała, który przeistoczył się w wysoką górę, rozbiwszy przedtem ów metalowy posąg na kawałki, i zaczął wypełniać swym kamiennym jestestwem całą ziemię···
Nabuchodonozor, którego rządy trwały do 562 roku p.n.e., tj. do czasu gdy zastąpił go na tronie jego syn Merodach
(prowadzący niezwykle rozwiązły tryb życia), aby przekazać wkrótce tron Nergilikarowi, swemu przyrodniemu bratu, który nie
pozostawił jednak żadnego po sobie nastepcy, tak iż rządy objął w 556 roku .p.n.e. syn drugiej żony Nabuchodonozora Nabonidus (Labyretus), ojciec Baltazara, zamordowanego przez Medów i Persów, zdobywców Babilonu, otóż Nabuchodonozor
dał się przekonać Danielowi, że sen jego wybiega swą treścią w przyszłość oszałamiająco odległą. nie tylko najbliższą. I że _
mówiąc najkrócej - przedstawia symbolicznie charakter oraz kolejność pojawienia się wszystkich wielkich państw, wszystkich
imperiów, jakie po nim, po imperium Nabuchodonozora, powstaną - aż do samego końca dziejów. Przyznajmy, że musiało to
mocno pochlebić dumie potężnego czy najpotężniejszego władcy, za jakiego uważał się wówczas monarcha Babilonu, iż to
właśnie jemu, a nie innemu królowi, objawia się taką wielką tajemnicę- największą chyba tajemnicę dziejów - aby tylko zaspokoić
jego ciekawość! Każdy władca każdego imperium czy "państwa światowego" ma zapewne dość szczególny stosunek do tej
właśnie zagadki, dającej się zamknąć w najprostszym pytaniu: "Kto i kiedy po mnie?"
Ale mniejsza o próżność charakteru władcy!. Daniel nie musiał mu właściwie schlebiać ani obiecywać "długich lat
szczęśliwego panowania", nie było bowiem czegoś takiego, czego by Nabuchodonozorowi brakowało.
Ograniczył się więc w swej interpretacji snu do wyjaśnienia, że głowa ze złota owego posągu wyobraża. właśnie państwo
babilońskie i jego władcę - Nabuchodonozora. Danielowa interpretacja snu Nabuchodonozora stała się jednak potem własnością
ogólnokulturową· Dziś wiemy już. że Daniel "wiedział", iż po panowaniu "głowy", czyli "złota", przyjdzie kolej na panowanie
,ramion i piersi ze srebra", a więc Medów i Persów. Brzuch i lędźwie z brązu wyobrażają potęgę Greków i Macedończyków z
Aleksandrem Wielkim, twórcą trzeciego "światowego państwa" na czele, żelazo nóg i stóp zaś - rządy twardych, bezwzględnych
i kochających żelazo Rzymian. Wreszcie "pomieszanie" gliny z żelazem w palcach u nóg - to symbol państw Europy średniowiecznej i nowożytnej, powstałych w wyniku rozpadnięcia się Imperium Romanum na oddzielne organizmy państwowe.
Scalenie ich w jedno państwo okazuje się tak samo trudne jak złączenie "gliny" z "żelazem ... "
W chrześcijańskiej (nie judaistycznej!) interpretacji Kamienne Królestwo to finalne Królestwo Chrystusowe. "Kamień"
jest tu symbolem trwałości przewyższającej trwałość złota, srebra, brązu i żelaza.
Szalenie trudno (w ogóle chyba nie sposób!) byłoby w przypadku snu Nabuchodonozora i jego biblijnej interpretącji od
dzielić, odłączyć od siebie to, co jest już naszym widzeniem biegu dziejów ex post, widzeniem późniejszym, a co stanowi element
"futurologiczny" w chwili faktycznego zapisu albo zapisu "skorygowanego" o znajomość pewnych wydarzeń, tak czy inaczej jednak zapisu bardzo starożytnego. Mit futurologiczny niepostrzeżenie przeistacza się przecież w rzeczywistość i nikt już dziś nie
będzie miał co do tego wątpliwości, że właśnie Rzymian najtrafniej symbolizuje żelazo, Greków - brąz, a Persów - srebro ... Symbole "metalowe" ulegają zresztą dalszemu wzmocnieniu w kolejnej scenerii "zwierzęcej". Tym razem jest to już sen własny
Daniela z Dan 7, 17-22 a nie - jak w Dan 2, 26-45 - sen Nabuchodonozora. Danielowi śni się film nie w dwu, lecz w czterech
odsłonach, a pojawiające się kolejno symbole potęg światowych - to lewo skrzydłach orła (symbol Babilonu), niedźwiedź
polujący wszędzie i zabijający dla samej tylko przyjemności zabijania (Medowie i Persowie), lampart albo pantera z czterema
skrzydłami przypiętymi do ramion (ma to być aluzja do szybkich przemarszów wojsk Aleksandra Wielkiego) oraz "straszliwa
i groźna, nadzwyczaj wielka, uzbrojona po zęby żelazna bestia czwarta" (Dan 7,7), a więc symbolizująca Rzym Żelazna Wilczyca.
Dochodzi do tego jeszcze w wizji Daniela "mały róg", wynurzający się spośród dziesięciu innych rogów, który to "róg" w in-
17
terpretacji chrześcijańskiej (protestanckiej) służyć będzie za symbol antychrysta jako odpowiednik "bestii wychodzącej z morza"
z Apokalipsy (Obj 13,1). W niektórych skrajnych ujęciach antychrystem tym ma być sama instytucja papiestwa.
Natomiast symbolika Kamienia (Skały) i Kamiennego Królestwa Chrystusowego, zawarta w biblijno-chrześcijańskiej interpretacji snu Nabuchodonozora symbolika, którą analizował w swym "Kazaniu dla książąt" rewolucjonista Tomasz Munzer
- budzi pewne skojarzenia ze starożytnym miastem o nazwie Petra (Skała, Kamień), dawną stolicą Edomitów, potomków biblijnego Ezawa. Było to jedyne w swoim rodzaju dzieło rąk ludzkich, całe wykute w kamieniu, położone na skalistym klifie u
wybrzeży Morza Martwego. Z lądu właściwie niedostępne, zostało ono zniszczone przez Rzymian wkrótce po zdobyciu przez
Tytusa Jerozolimy w 70 roku n.e. Sela, czyli Petra, jeden z cudów starożytnego świata, stało się milczącym miastem zapomnianej
przeszłości. Inaczej ma stać się - według biblijnych proroctw - z Kamiennym Królestwem; ale w każdym razie "kamień" symbolizuje trwałość i potęgę, przed którą ustąpić muszą: złoto, srebro, brąz i żelazo.
Wróćmy jednak do snu Nabuchodonozora i do zawartych w nim wątków futurologicznych. Uderzająca jest ta pesymistyczna w zasadzie i cyrkumfleksowa (opadająca), nie akutowa (wznosząca się w górę) sekwencja czy intonacja filmu! Złoto, srebro,
brąz, żelazo i glina - bo kamień należałoby tu wyodrębnić _ to przecież metale, stopy metali i niemetali coraz mniej szlachetnych
Historia ludzkości przedstawiałby się więc jako proces stopniowego pogarszania się stanu rzeczy - aż do przesilenia i kryzysu,
w wyniku którego posąg zostaje zdruzgotany (potłuczony na kawałki) i zastąpiony czymś jakościowo nowym, odmiennym.
Nabuchodonozor uzyskuje wprawdzie wyjaśnienie, które mu pochlebia, że jest "primus", ale jednak "primus inter pares", choć
ci inni, następni, kolejni władcy są coraz mniej "szlachetni" ... Łączy ich ze złotem Babilonu jedno uwarunkowanie czasowe:
konieczność przemijania!
Podobnie jest i we śnie Daniela: lew ze skrzydłami orła to połączenie dwu królewskich symboli, a mianowicie władcy
zwierząt i władcy ptaków. Niedźwiedź czy lampart stoją już niżej w ogólnie przyjętej hierarchii bytów, co nie znaczy, że Lew,
Orzeł i Złoto Babilonu trwać mogą wiecznie ... Prawda o przemijaniu, przeplatając się z pochlebstwami, dyskretnie nam tu przez
cały czas oglądania filmu -również tego filmu w czterech odsłonach -towarzyszy. Towarzyszy niczym prawda o umieraniu, z
którą musiał pogodzić się sumeryjski Gilgamesz, gdy uświadomił sobie śmierć swego przyjaciela Enkiddu. Nawet Nabuchodonozor czy którykolwiek z jego następców - oby żyli wiecznie! nie będzie żył ani rządził wiecznie. Taka jest prawda.
A przecież Chaldejczycy pod wodzą Nabuchodonozora dokonali czynów naprawdę uwagi godnych! To prawda, że wszy
stkie podboje Aleksandra Wielkiego nastąpiły w ciągu lat bodajże trzynastu (był to władca, który umarł młodo) i że ich raptowność, szybkość, z jaką następowały jedne po drugich, oraz rozmach przypominały rzeczywiście polowania pantery czy lamparta. Ale państwo babilońskie Nabuchodonozora było istotnie wielką potęgą światową i jej stolica Babilon błyszczała nie
tylko z powodu "wiszących ogrodów" królowej Semiramidy. W pewnym sensie "złoto Babilonu" przestaje być symbolem
pochlebstwa czy komplementem należnym panującemu monarsze; tak się to miało naprawdę do późniejszych imperiów
starożytnego świata ... Gdyby więc ktoś próbował futurologię zawartą we śnie Nabuchodonozora oceniał z punktu widzenia
jej "sprawiedliwości" czy trafności przewidywań, to musiałby zażądać od futurologów współczesnych wybiegania myślą, wiedzą
i intuicją nie o 20, o 50 czy najwyżej 100 lat, ale o równie odległe epoki, stulecia i tysiąclecia nawet. Zobaczylibyśmy wówczas,
co by z tego wyszło! Oczywiście futurolodzy współcześni mają na swoją obronę 1001 argumentów, niekoniecznie będących
bajkami z 1001 nocy. Pierwszy, koronny, brzmi zapewne tak: "Świat zmieniał się kiedyś wolniej, teraz zaś przyśpieszenie rozwoju
cywilizacyjnego spotęgowało się do tego stopnia, że nie sposób wybiec myślą i wyobraźnią poza bardzo niewielkie jednostki
czasu. Nawet komputer na nic się tu nie zda!" Argument ostatni mógłby zaś brzmieć mniej więcej tak: "Przewidujemy to; czego
się spodziewamy w krótszych jednostkach czasu, powiedzmy: w latach najbliższych, ale za to przewidujemy trafniej, z mniejszym
ryzykiem błędu, a to dzięki stosowaniu naukowych, empirycznych metod badania wszelkiej rzeczywistości".
Obydwie te "apologetyczne" argumentacje budzą jednak wątpliwości. Trudno mieć pewność, że futurolodzy "naukowi"
mylą się rzeczywiście mniej i rzadziej niż futurolodzy "przednaukowi" (z różnych tabel, wykazów i statystycznych analiz zdaje
się wynikać wniosek raczej przeciwny!) A ponadto w którejż to epoce nie narzekano na wielkość i raptowność "przyśpieszenia
przemian", jakim "stary", rzekomo wolno zmieniający się świat zaczął właśnie teraz, hic et nunc, podlegać? Chyba w żadnej!
Subiektywność takiej oceny, a właściwie samooceny, wydaje się bezsporna.
Księga Daniela wprowadza nas w świat biblijnej futurologii, eschatologii i apokaliptyki. Studiując ją, łatwiej rozumiemy
związki zachodzące pomiędzy tradycjami: starohebrajską, żydowską, babilońską, esseńską (Qumran) i chrześcijańską. Próbuje
się zwłaszcza - i słusznie - ustalać pokrewieństwa i podobieństwa pomiędzy eschatologią starożytnego judaizmu a eschatologią
wczesno- i późnochrześcijańską. Do najnowszych, wyjątkowo interesujących odkryć należy np. rękopis tekstu odnalezionego
w 11 grocie w Qumran, w gminie esseńczyków. Manuskrypt ów zawiera fragmenty eschatologicznego midraszu i oznaczony
został jako "Malkicedek 11 Q Melch". Jest to zapis jednego ze zwojów pergaminowych, odkrytych w 1956 roku na pustyni przez
Beduinów. Zakupiła je Królewska Holenderska Akademia Nauk. Otóż w manuskrypcie tym pojawia się starobiblijne imię
Malkicedek (Melchizedek), znane czytelnikowi Biblii z Księgi Rodzaju (1 Rodz 14, 18) oraz z Psalmu 110. Sensacyjność odkrycia wynika m.in. i stąd, że imię Malkicedek pojawia się tak rzadko w kanonie biblijnym, tu zaś poświęcono mu cały utwór!
A.S. ven der Woude opublikował "Malkicedek 11 Q Melch" po raz pierwszy w roku 1966, opatrując tekst komentarzem.
18
Imię "Malkicedek" wymienia również w literaturze pozabiblijnej apokryficzna aramejska Księga Rodzaju (1 Q Genesis, Apocryphon XXII). Wiemy także z lektury Nowego Testamentu, że i tam pojawia się to imię, ale w jednym tylko utworze, a mianowicie w Liście Pawła do Hebrajczyków.
Imię Malkicedek stanowi dość tajemniczy symbol, trudny wciąż do rozszyfrowania. W Liście do Hebrajczyków przywołuje się je po to, aby przypomnieć, iż Jezus stał się wiekuistym arcykapłanem "wedle porządku Melchicedekowego" (Hebr.
6, 11-20). Odnaleziony tekst qumrański, stanowiący własność gminy esseńczyków, wysuwa natomiast Malkicedeka
(Melchizedeka) na plan pierwszy, i to w perspektywie eschatologicznej. Malkicedek z M 11 Q Melch - to zbawiciel, soter,
sprawca ostatecznego wyzwolenia sprawiedliwych. To boski Mesjasz, który "w dniach ostatecznych" pojedna ludzi z Bogiem.
Autorzy manuskryptu widzą w Malkicedeku najwyższego arcykapłana, sędziego oraz wykonawcę wyroków Bożych w czasie
Sądu Ostatecznego. On to ma właśnie rozgromić złe duchy, oddzielić dobro od zła, wprowadzić sprawiedliwość etc. To nie kto
inny jak właśnie Malkicedek stać ma się pogromcą Beliala i jego pomocników. (W kręgach gnostyckich rozwinięto później
charakterystykę Malkicedeka, czyniąc zeń odkupiciela ludzkości; powstała nawet sekta "melchizedeków" we wczesnym chrześcijaństwie).
I tu wyłania się najbardziej zagadkowa sprawa: w biblijnej Księdze Daniela, w rozdziale dwunastym, czytamy: "Tego czasu
powstanie Michał, książę wielki, który się zastawia za synami ludu swego. A będzie czas uciśnienia, jakiego nie było, jako narody
zaczęły być, aż do tego czasu; tego, mówię, czasu wyswobodzony będzie lud twój, ktokolwiek znaleziony będzie napisany w księgach" (Dan 12, 1). W rozdziale dziesiątym tejże księgi jest również mowa o Michale, "jednym z przedniejszych książąt". Wreszcie w eschatologii i w apokaliptyce chrześcijańskiej pojawia się archanioł Michał z mieczem w ręku. Oczywiście w scenerii
Sądu Ostatecznego.
O jakiego Michała tu idzie? Co może oznaczać i do kogo się odnosić to imię? Dodajmy, żę imię to występuje w różnych
pismach żydowskich i chrześcijańskich. Otóż dopuszcza się hipotezę, że Malkicedek i Michał - to jedna i ta sama osoba.
Rękopis qumrański stanowi produkt późnego judaizmu i należy do "ksiąg świętych" esseńczyków. Nie zmienia to faktu, że
znalazła w nim wyraz prastara tradycja biblijna, i dlatego rzuca on nowe światło na zręby najstarszej eschatologii judaistycznej,
pośrednio zaś i chrześcijańskiej.
Wróćmy więc ponownie do Księgi Daniela, zwanej "Apokalipsą Starego Testamentu". "Roku trzeciego królowania
Joakima, króla Judzkiego - czytamy w pierwszym jej wersecie - przyciągnął Nabuchodonozor, król babiloński, do Jeruzalem i
obległ je". Po zdobyciu miasta i obrabowaniu świątyni rozkazał władca Aspenasowi, sprawującemu funkcję przełożonego nad
komornikami królewskimi, aby "przyprowadził z synów Izraelskich, i z nasienia królewskiego, i z książąt młodzieńców, na
których by nie było żadnej zmazy, a pięknych na wejrzeniu i dowcipnych do wszelakiej mądrości, i sposobnych do umiejętności
i dostąpienia jej, i którzy by byli sposobni, aby stali w pałacu królewskim, a uczyli się pisma i języka chaldejskiego". W ten
sposób Daniel, Ananiasz, Misael i Azariasz znaleźli się na dworze Nabuchodonozora.
Dalej czytamy o postanowieniu Daniela: wychowany w surowych regułach religii żydowskiej młodzieniec odmówił zgody
na spożywanie resztek potraw i napojów ze stołu królewskiego, ponieważ znajdowało się wśród nich mięso wieprzowe oraz wino
- potrawy i napoje dla Żydów zakazane. Pozyskał też dla siebie samego i dla swych współtowarzyszy sympatię Aspenasa.
Jednakże przełożony nad komornikami nie śmiał o tym zuchwałym postanowieniu wspomnieć Nabuchodonozorowi
choćby słowem, bojąc się słusznie, że przypłaci to własną głową. Daniel prosił go tedy o dyskrecję, obiecując, że odżywiając się
wodą i jarzynami wszyscy czterej będą mieli lepszy wygląd i ładniejsze oblicza niż ci, którzy jadają mięso.Tak też się stało. Król
uznał ich wkrótce za bieglejszych i mądrzejszych "od wszystkich mędrców i praktykarzy, jacy byli w całym jego królestwie". W
jakiś czas potem miał właśnie swój słynny sen, kiedy to zawezwano Daniela, aby go objaśnił władcy.
Księga Daniela składa się z i 2 rozdziałów i kończy błogosławieństwem dla tego, "kto doczeka a dojdzie do tysiąc trzechset
trzydziestu i pięciu dni". Pełno w niej w ogóle tajemniczych liczb, imion, symboli i zagadkowych miejsc. Tekst jest miejscami
narracyjny, w niektórych partiach jest to księga prorocza (Daniela zalicza się do proroków "większych", w odróżnieniu od proroków "mniejszych", takich jak Ageusz, Sofoniasz czy Malachiasz), w całości zaś apokaliptyczna, silnie zorientowana na eschatologizm biblijny.Tak więc "gatunkowo" należałoby Księgę Daniela zaliczyć do ksiąg proroków "większych": Izajasza, Jeremiasza
i Ezechiela. Wśród egzegetów i biblistów przeważa opinia, że zachowany tekst nie mógł powstać w okresie niewoli babilońskiej
Żydów i nie mógł być pisany przez samego Daniela. Przypuszcza się, że powstał on ok. roku 165 p.n.e. Nie jest to jednak do
końca pewne.
Po przypomnieniu Nabuchodonozorowi (Nabukedanozorowi) jego snu i zinterpretowaniu go król miał "znacznie
wywyższyć Daniela", obdarować go hojnie oraz "uczynić panem nad wszystką krainą babilońską i książęciem nad przełożonymi
i nad wszystkimi mędrcami babilońskimi". Daniel prosił jednakże władcę, ażby okazał przede wszystkim swą łaskę Sadrachowi,
Mesachowi i Abednemu, tj. jego współtowarzyszom dotychczasowej niedoli. Takie bowiem imiona nadał im Aspenas,
przełożony nad komornikami królewskimi, obdarzywszy Daniela imieniem Baltazar.
W kolejnej scenie widzimy, jak to Sadrach, Mesach i Abedny mężnie wstępują do pieca ognistego, a ogień pozostawia
ich nietkniętych. Jest to widoczny cud. Młodzieńcy wtrąceni zostali do tego pieca, ponieważ nie chcieli wykonać rozkazu Nabu-
19
chodonozora i kłaniać się złotemu cielcowi postawionemu na równinie Dura. Na widok cudu Nabuchodonozor korzy się przed
Bogiem Sadracha, Mesacha, Abednego i rozkazuje "wywyższyć" współtowarzyszy Daniela. .
W kolejnym śnie Nabuchodonozor widzi swój upadek. Daniel objaśnia mu znaczenie drugiego snu: "Bo cię wyrzucą od
ludzi, a ze zwierzem polnym będzie mieszkanie twoje, a trawę jako wół jeść będziesz" (Dan 4,25). I rzeczywiście "wszystko to
przyszło na króla Nabuchodonozora (w. 28). Król dostał nagle pomieszania zmysłów, po czym wyrzucono go z pałacu na okres
siedmiu lat. Potem odzyskał rozum i władzę królewską i zaczął wielbić Boga Danielowego" .
.
W wiele lat potem syn Nabuchodonozora imieniem Baltazar wydał ucztę, w trakcie której dopuścił się aktu świętokradztwa. Pił bowiem z naczyń srebrnych i złotych zabranych ze świątyni w Jerozolimie. Czynił to w towarzystwie książąt,
żon i nałożnic królewskich. "A pijąc wino chwalili bogi złote i srebrne, miedziane, żelazne, drewniane i kamienne" (Dan 5,4).
Wówczas to na murze pałacowym czyjaś niewidzialna ręka zaczęła kreślić pismem, którego nikt nie potrafił zrozumieć, tajemnicze wyrazy: "Mane, Tekel, Fares". Zawezwano Daniela, który przetłumaczył ich treść: "Mane - zliczył Bóg królestwo twoje
i do końca je przywiódł, Tekel - zważonyś na wadze i znalezionyś lekkim, Fares (od "upharsim") - rozdzielone jest królestwo
twoje, a dane Medom i Persom" (w. 26-28). Mimo tak złowróżbnej interpretacji król kazał ubrać Daniela w szkarłaty, włożyć
na jego szyję złoty łańcuch i ogłosić trzecim panem w całym królestwie. Ale jeszcze tej nocy nieprzyjaciel wdarł się do ·miasta.
Był nim 62-letni Dariusz, władca Medów i Persów. Chaldejski władca Baltazar został zamordowany.
Lecz i Dariusz nie skąpił swych łask Danielowi, obdarzając go różnymi przywilejami i godnościami. Zawistni ludzie
uknuli więc spisek przeciwko faworytowi króla. Najpierw namówili Dariusza, aby wydał dekret nakazujący wrzucenie do dołu
z lwami każdego, kto by się ośmielił modlić o cokolwiek do innego niż Dariusz boga lub człowieka, a potem oskarżyli o to
Daniela. Dariusz zgodził się niechętnie na poddanie swego ulubieńca "lwiej próbie", ale nie mógł nie dotrzymać słowa i naruszyć
własnego dekretu. I tę próbę przeszedł jednak Daniel zwycięsko, nie odniósłszy najmniejszego szwanku. Ukarano więc w ten
sam sposób spiskowców. Wygłodniałe lwy rozszarpały w okamgnieniu ich ciała na strzępy.
W siódmym rozdziale Księgi Daniela znajdujemy opis snu "zwierzęcego . "Roku pierwszego Baltazara, króla babilońskiego, miał Daniel sen" brzmi pierwszy werset tego rozdziału. Lew, lampart, niedźwiedź i wilk żelazny symbolizują w
nim sekwencję kolejnych czterech imperiów światowych: Babilonu, Persji, Grecji Aleksandra Wielkiego oraz Rzymu. (Rozdział
7 cofa jak gdyby narrację w czasie). Kolejny, ósmy rozdział rozpoczyna się od relacji samego Daniela pisanej w pierwszej osobie:
"Roku trzeciego królowania Baltazara króla okazało mi się widzenie, mnie, Danielowi" (Dan 8,1). W mieście Susan, położonym
w krainie Elam przy potoku Ulaj, widzi prorok we śnie dwurożnego barana "trykającego na zachód, na północ i na południe ",
przy czym jeden z baranich rogów rośnie na jego oczach szybciej niż drugi. Nikt nie jest w stanie pokonać barana; czyni to
dopiero "kozioł przychodzący z zachodu" i wyposażony w "róg między oczyma swemi". Tenże kozioł łamie baranowi obydwa
jego rogi. "A gdy się zmocnił, złamał się róg wielki, a wyrosły cztery rogi znaczne zamiast niego na cztery strony świata. A z
jednego z nich wyszedł róg jeden mały, a ten wielce urósł ku południowi i ku wschodowi, i ku ziemi ozdobnej" (Dan 8,9). Sen
ten symbolizować ma dalsze losy ziemskich królestw. Wezwany na interpretatora Gabriel objaśnia Danielowi, co znaczą
poszczególne symbole. I co znaczą zwłaszcza tajemnicze słowa: "Aż do dwóch tysięcy i trzechset wieczorów i poranków; tedy
przyjdą do odnowienia swego usługi święte (Dan 8,14). Dwurożny baran - to królowie medo-perscy, kosmaty kozioł - to wielki
król grecki (Aleksander Wielki?), cztery rogi powstałe z rozbicia wielkiego rogu - to cztery nowe państwa, jakie powstaną po
jego śmierci.
W kolejnym rozdziale Daniel prorokuje przyjście Mesjasza, interpretując zarazem "liczbę lat, o których było słowo
Pańskie do Jeremiasza proroka, że się wypełnić miało spustoszenie jeruzalemskie w siedemdziesiąt lat" (w. 2). Daniel doświadcza
tego widzenia "roku pierwszego Danusza, syna Aswerusowego, z nasienia Medów, który był postanowiony królem nad królestwem Chaldejskim" (w. 1). Można więc obliczyć dokładną datę proroctwa. "Przetoż wiedz, a zrozumiej - konkluduje prorok że od wyjścia słowa o przywróceniu i zbudowaniu Jeruzalemu aż do Mesjasza wodza będzie tygodni siedem, potem tygodni
sześćdziesiąt dwa, gdy znowu zbudowana będzie ulica i przekopanie, a będą to czasy trudne. A po owych sześćdziesięciu tygodniach zabity będzie Mesjasz; wszakże mu to nic nie zaszkodzi" (Dan 9,25,26). Oczywiście, dni i tygodnie należy tu przeliczyć
na lata, w myśl zasady biblijnego rachunku: jeden dzień równa się jednemu roku. Podobnie jak z liczbą 1260 "wieczorów i poranków", tj. nie dni, lecz lat.
Pod koniec Księgi Bóg pociesza Daniela, że wkrótce już skończy się ucisk Żydów pozostających w niewoli babilońskiej.
Proroctwo o czterech królach perskich, o wojnach władców syryjskich z egipskimi i o spustoszeniu Judy przez Antyjocha
stanowią treść rozdziału przedostatniego. I wreszcie krótki, jakby urwany rozdział dwunasty opowiada, jak to w dalekiej
przyszłości "powstanie Michał, książę wielki" i wstawi się za sprawiedliwymi oraz uciśnionymi, wyrwie ich z rąk prześladowców.
Nastąpi zmartwychwstanie zmarłych. "Ale ty, Danielu - czytamy - zamknij te słowa i zapieczętuj tę księgę aż do czasu zazna
czonego" (w. 4). "Błogosławiony, kto doczeka, a dojdzie do tysiąca trzechset trzydziestu i pięciu dni" (w. 12).
Księga Daniela jest więc księgą mesjańską. Mesjanizm żydowski ukształtował się w czasie niewoli babilońskiej i wycisnął
niezatarte piętno na, doktrynie judaizmu. Daniel nie jest tu wyjątkiem. Zapowiedź przyjścia Mesjasza znajdziemy również w
Księdze Izajasza i u innych proroków żydowskich.
20
Dość spłyconą prezentację (i analizę) treści Księgi Daniela daje w swych "Opowieściach biblijnych" Zenon Kosidowski.
Żąda on od autoni (autorów?) tej księgi "znajomości historii Babilonii i Persji", warsztatu historycznego i wielu 1nnych rzeczy.
"Dlaczego król Baltazar uczynił Daniela trzecią osobą w mieście. Dlaczego właśnie trzecią, a nie drugą?" - pyta surowo Kosidowski autora Księgi. A ponieważ autora "Opowieści biblijnych" interesuje głównie fabuła Biblii i jej zgodność z prawdą historyczną, więc "cuda, apokaliptyczne proroctwa i bałamutne realia historyczne" zbywa dość pogardliwie i lekceważąco. Zdaniem
Z. Kosidowskiego, księga dzieli się wyraźnie na dwie części, a każdą z nich napisał inny autor. (I to jeszcze w innym czasie).
Kosidowski pisze również: "Podobnie jak Księga Hioba, również i Księga Daniela czerpała soki z podłoża mitologii obcej. W
wykopaliskach Ugarit odkryto poemat pochodzący z XIV wieku p.n.e. Opiewa on losy niejakiego Daniela i jego syna Achata.
Bohater był mądrym i sprawiedliwym sędzią, występującym w obronie wdów i sierot. Dość powiedzieć, że pisarze żydowscy
wedle wszelkiego prawdopodobieństwa z niej właśnie wzięli pomysł do swej opowieści o Danielu".
Zenon Kosidowski orzeka również stanowczo, że Księga Daniela" w swej ostatecznej redakcji musiała powstać w późnej
epoce hellenistycznej". Dowodzą tego liczne wyrazy greckie rozsiane w tekście aramejsko-hebrajskim oraz "wyraźne aluzje do
profanacji świątyni jerozolimskiej, która miała miejsce za panowania Antiocha Epifanesa w r. 167 p.n.e.". Doprawdy Aleksander
Wielki stoczył bitwę pod Issos w 333 roku, początki starożytnego Rzymu też dadzą się w przybliżeniu określić, a nikt nie
będzie przecież na podstawie takich czy innych "aluzji" orzekał o dacie powstania ... biblijnej w końcu księgi!
Dobrze, że autor "Opowieści biblijnych" uznaje chociaż, znaczenie mesjanizmu dla późniejszej ewolucji judaizmu i
chrześcijaństwa ... Niektóre współczesne wyznania chrześcijańskie (np. adwentyści) akcentują w swej doktrynie eschatologicznej
związki zachodzące pomiędzy Księgą Daniela a Księgą Objawienia. W takim ujęciu liczby, symbole"i postacie z Apokalipsy
Nowego testamentu zyskują sobie poprzedników i poprzedniczki w Księdze Daniela - tej Apokalipsie Starego Testamentu.
Zostaje przerzucony tym samym "pomost" pomiędzy czterema zwierzętami zensnu interpretowanego przez Daniela a czterema
jeźdźcami Apokalipsy. Księga Daniela nie jest oczywiście jedynym utworem mesjańsko-proroczo-apokaliptycznym w kanonie
starotestamentowym. Proroctwa i zapowiedzi tego typu pojawiają się choćby w Księdze Izajasza. Cały rozdział 53 tej księgi
opisuje pojawienie się Mesjasza, jego urodziny, życie, mękę, śmierć i zmartwychwstanie. "I przyjdzie ten czas - głosi inny werset
Izajaszowego proroctwa - iż zgromadzę wszystkie narody i języki. I przyjdą a oglądać będą chwałę moją" (Iza 65,18).
Podobnie jest u proroków " mniejszych". Księga Daniela to księga snu Nabuchodonozora i zarazem księga kilku pieczęci.
"Zapieczętuj księgę aż do czasu końca" - brzmi jeden z jej końcowych wersetów. "Do czasu końca," albo "do czasu nazna
czonego" - w zależności od przekładu, choć oba wyrażenia są poprawne ... Co to takiego "czas końca", "czas naznaczony"? Jak
on się ma - i czy ma się jakoś w ogóle do czasu "zegarowego" ("kalendarzowego") żydów, muzułmanów i chrześcijan?
Rozdział 4
CZAS NAZNACZONY
Rok 1986 po narodzeniu Chrystusa, czyli rok 1986 nasz,ej ery, jest rokiem 1406 w kalendarzu muzułmańskim, Punktem
wyjścia jest w tym rachunku "hidżra", czyli wędrówka, a właściwie ucieczka Mahometa z Mekki do Medyny (622 rok n.e.).
Muzułmańscy szyici biorą w swojej rachubie czasu za punkt wyjścia rok 680 n.e., tj. rok bitwy pod Kerbelą, w czasie której
zamordowany został Al-Husain. ( Jest to więc dla nich rok nieco wcześniejszy: 1365, a rok 2000 będzie dla nich "zaledwie
rokiem ... 1379). Żydzi liczą swój czas od początku świata w wersji biblijnej, czyli na 4000 lat przed naszą erą .
Z ich rachunku wynika, że rok 1986 - to rok 5746 od stworzenia świata. Czas kalendarzowy, czas "zegarowy" wyłonił
się z czasu cyklicznego, z kołobiegu i przypomina półprostą albo strzałę zmierzającą do jakiegoś punktu docelowego. Półprosta
ta zdąża w nieznane, natomiast punktem docelowym strzały jest "czas naznaczony", "czas końca czasu", "koniec świata". Mnisi
qumrańscy spodziewali się końca świata lada dzień. Podobni esseńczykom byli pod tym względem pierwsi chrześcijanie. Hipolit
Rzymski ogłosił rok 500 po Chrystusie rokiem końca świata. W roku 1000 spodziewano się go już z wszelką pewnością, a
ponieważ był to sam środek średniowiecza chrześcijańskiego, więc towarzyszyła temu niesamowita wręcz panika. Potem odetchnięto na jakiś czas z ulgą, ale wkrótce data została "przesunięta" na rok 1260. Wiklef spodziewał się końca świata w roku 1400
(znowu okrągła data!), św. Wincenty z Femiry w roku 1412 (to już pierwsza data nieokrągła!), Leovitius w roku 1584, Brannbon
w roku 1711, Wintson - w 1714, Mikołaj z Kuzy (Kuzańczyk) gdzieś między rokiem 1700 a 1734, Jakub Nachlontus w roku
1800. Zwolennicy Irvinga (irvingianie) twierdzili, że koniec świata nastąpi w roku 1835, William Miller zaś - że w 1843 lub
1844. Russe1 wymieniałrok 1914 (choć w innym trochę kontekście), Krementz -rok 1930.
Świadkowie Jehowy głosili niedawno, że "koniec ludzkości" nastąpi już w roku 1975, ale później wycofali się z tej
przepowiedni. (Przed kilkudziesięciu laty wymieniali oni datę o 50 lat wcześniejszą, tj. rok 1925; mówili też o roku 1985). Pico
della Mirandola ogłosił przepowiednię, z której wynikało, że koniec świata nastąpi w roku 1994. W bardzo odległej perspektywie
czasowej widzi go Bongel, bo az w roku 7777. (Cztery siódemki albo "cztery siekiery", jakby rzekł imć pan Onufry Zagłoba
herbu Wczele). Alę do najbardzie j znanych przepowiedni należy proroctwo św. Malachiasza, biskupa katolickiego w Armagh,
w Irlandii, który zmarł w 1184 roku. Otóż Malachiasz twierdzi, że koniec świata nastąpi wówczas, gdy na stolicy papieskiej zasiądzie papież Piotr Rzymianin II.
21
W zasadzie istnieją dwa chrześcijańskie millennia i dwa dwutysiąclecia: 1000 i 1033 oraz 2000 i 2033. (Do okrągłej daty
dodaje się liczbę lat pobytu Chrystusa na ziemi). Znana jest wreszcie słynna przepowiednia z Fatimy (1917 r.), dotycząca
bliskich nam wydarzeń i dramatu, jaki się rozegra jeszcze przed rokiem 2000, przepowiednia George a Orwella (1984).
Kronikarze i historycy opisują grozę sceny towarzyszącej zbliżaniu się roku tysięcznego w średniowiecznej Europie. W
Burgundii doszło wręcz do kanibalizmu i to samo powtórzyło się również przed rokiem 1033. Masowe pielgrzymki do miejsc
świętych, potęgujący się z miesiąca na miesiąc kult relikwii, fanatyczne prześladowania heretyków i palenie czarownic na stosach,
"czarne msze", satanizm, morowe zarazy, głód, epidemie, wojny, katastrofy - wszystko to działało silnie na wyobraźnię ówczesnego człowieka, budząc niesamowity wręcz strach i popłoch, obłęd i przerażenie. Nie zdajemy sobie dziś sprawy z tego, jak silnym motorem ludzkiej działalności lub bezczynności był przez całe stulecia strach przed nieznanym. A potęgował się jeszcze
ów strach z siłą zgoła niebywałą w przededniu zapowiadanych przełomowych wydarzeń. Był to więc czas Wielkiego Czekania.
Wróćmy na chwilę do piramidy Cheopsa i do numerologicznych spekulacji, związanych z jej dziwnym kształtem oraz
jeszcze dziwniejszymi proporcjami. Otóż w Nowym Testamencie znajdziemy taki nakaz: "Wstań i zmierz świątynię!" Konkretnie, w rozdziale 11 Apokalipsy (Księgi Objawienia) czytamy: "Podano mi laskę podobną do trzciny mierniczej i powiedziano:
Powstań i zmierz świątynię Bożą!" (Obj 11,1). Niektórzy egzegeci i inni badacze tajemnic Biblii dopatrzyli się pewnego związku
pomiędzy tym nakazem a budową piramidy dokładną datę końca świata: ma on nastąpić w dniu 17 września 2001 roku.
Rozumowanie było następujące: piramida Cheopsa to jak gdyby boski zapis przyszłych wydarzeń, testament tego wszystkiego, o czym mówi Apokalipsa i inne księgi Nowego Testamentu. Trzeba tylko znać "klucz" do szyfru w niej ukrytego, a
szyfrem tym są właśnie stosunki liczbowe, proporcje architektoniczne. Całość zapisu piramidy odpowiadać ma 6000 lat,
6 dniom stworzenia i całej dotychczasowej oraz przyszłej historii ludzkości w ujęciu biblijnym. Dzień siódmy - to dzień wymiaru
sprawiedliwości, odpoczynku Pańskiego, wreszcie dzień Wielkiej Katastrofy. Z tych założeń wysnuto wniosek o apokaliptycznym wydarzeniu mającym nastąpić właśnie w dniu 17 września 2001 roku. Tak przynajmniej u waża większość interpretatorów. Inni zwracają natomiast uwagę na niepokojącą "otoczkę" takich dat jak: lipiec 1985 roku, sierpień 1986 roku oraz
grudzień 1998 roku. To już wówczas bowiem może nastąpić Wielki Huk, Wielka Katastrofa, Wielki Apokaliptyczny Koniec
Świata. Nieznane Wielkie Niebezpieczeństwo czai się więc przed ludzkością!
Czy przewidywania tego rodzaju napełniają współczesnego człowieka takim samym dreszczem grozy jak średniowieczne
proroctwa odnoszące się do roku tysięcznego? Z pewnością jest to lęk czy niepokój nieproporcjonalnie dziś mniejszy. Natura .
ludzka ma to do siebie, że· jej stosunek do niebezpieczeństwa, do Wielkiej Przygody pozostaje w zasadzie ambiwalentny. W
miarę jednak zbliżania się keńcowej daty drugiego tysiąclecia niepokój nasz będzie w jakiś sposób dawał o sobie znać, ponieważ
i we współczesnejcywilizacji wyobraźnia ludzka jest bardzo podatna na symbolikę liczb, dat i "przełomów".
Głęboko wryła się w wyobraźnię ukształtowaną przez wieki i tysiąclecia kultury chrześcijańskiej biblijna wizja czasu
oraz jego przesileń. Czas został w niej obrazowo przyrównany do zwoju pergaminowej księgi, którą zwinie się kiedyś i nie
będzie już "czasu". Kiedyś - to znaczy w czasie naznaczonym, kiedy nastanie koniec wszelkiego czasu "zegarowego". Powróci
wówczas ów prastary, przedistnieniowy stan, kiedy to "nie było jeszcze czasu". Pojawienie się czasu jako takiego pozostaje
bowiem w ścisłym związku z dramatem dziejowym, w którym uczestniczy ludzkość aż do samego końca. Można przyjąć, że w
Biblii czaswywiedziony zostaje z przedczasu i że ma się rozpłynąć w czymś, co będzie zarazem "przedczasem" i "poczasem".
Odczucie czasu jako "czasu zegarowego" - z kalendarzem, datami i jednostkami mierzonymi za pomocą wskazówek zegara stanowi tylko pewien stan, kondycję ludzką, nie jest natomiast obiektywną koniecznością - w wymiarze "eternalnym". Centralnym motywem wszystkich tych "rozstrzygnięć eschatolgicznych" ma stać się ponowne przyjście na świat Chrystusa. W 27
księgach Nowego Testamentu doliczyć się można aż 318 wzmianek o tym wydarzeniu.
Zgoła innymi odczuciami zaznaczona została myśl hinduska i ogólniej: wschodnia. Operuje ona od dawien dawna olbrzymimi jednostkami czasowymi, umiejscawiając je w kołobiegu i odnosząc do czasu cyklicznego. Idea kołobiegu została w
myśli staroindyjskiej przyporządkowana rachubie czasu, w której operuje się od początku wielkimi epokami historycznymi.
Tak np. żywot Brahmy, najbardziej długowiecznego z bogów, trwać ma aż 311 040 000 000 000 lat. W momencie jego śmierci
ginie również dany świat, wracając do stanu pramaterii, aby po odpowiednio długim "spoczynku" narodzić się na nowo. Ale życie
Brahmy dzieli się - tak jak życie ludzkie - na dni i noce. Częściowe dzieło tworzenia rozpoczyna się wraz ze światem. Jeden
dzień życia Brahmy nazywają hinduiści "kalpą", każda "kalpa" dzieli się na "jugi", przy czym tysiąc epok (mahajuga) odpowiada
jednej "kalpie". Łatwo o zawrót głowy w tym rachunku, gdy dodamy, że jedńa "juga" liczy aż cztery miliony 320 000 lat! Skoro
więc "kalpa" składa się z tysiąca wielkich epok, to warto wiedzieć jeszcze, z czego składają się poszczególne epoki. Otóż każda
z epok dzieli się na cztery części: "krita", "treta", "dwapara" oraz "kali". Jeden "rok" Brahmy odpowiada 360 latom ludzkim.
Poszczególne "jugi" znamionują rozkwit i schyłek cywilizacyjny. Pierwsza z nich trwa najdłużej i jest jak gdyby "aurea
aetas", "wiekiem złotym". Panują w niej sprawiedliwość, pokój oraz prawda. W każdej kolejnej "judze" wszystko to - ulega
jednak coraz wyraźniejszemu pogorszeniu, aby dojść w końcu do stanu katastrofalnego w "kali-judze", kiedy to stan moralny
ludzkości wóła już właściwie o pomstę do nieba ... Właśnie obecnie mamy znajdować się w "kali-judze", która rozpoczęła się
w czwartym tysiącleciu p.n.e.; dokładnie zaś w dniu 17 lutego 3102 roku p.n.e. (według naszego kalendarza).
22
Z rachunku tego wynika, że jedna "juga" trwa aż 4 320 000 lat ludzkich (12 000 lat życia Brahmy), z czego na "kritę"
przypada 1 728 000 lat (4 800), na "kali" zaś ... tylko 432 000 (1200), a więc czterokrotnie mniej. Nie zapominajmy jednak, że
dopiero tysiąc takich "kalp", czyli "mahajuga" ~ tworzy jeden dzień życia Brahmy! A Brahma żyje... sto lat, tj. 311 040 000 000
000 lat ludzkich; I na jego śmierci sprawa się nie kończy. Okresy "życia" i "spoczynku" materii przeplatają się w nieskończoność.
A gdy tak trwa życie i zróżnicowanie materii, "z kalpy na kalpę przenoszą się dzieje ... "
W buddyzmie, w myśli np. Nagardżuny, cały świat - to nieustanne stawanie się, którym steruje ciąg przyczyn i skutków.
Należy ten stan przyczyn i skutków wyłączyć ze świadomości własnej, jeżeli pragnie się osiągnąć nirwanę. W tekstach Wozu
Diamentowego (wadżrajany) grzechy ludzkie gromadzą się "z kalpy na kalpę" i one to decydują o rodzaju kolejnego wcielenia.
Wiara w reinkarnację, tj. w ciąg kolejnych wcieleń, stanowi rdzeń antropologii filozoficznej buddyzmu i hinduizmu. Antropologii
i soteriologii zarazem, z tym jednak, że nie indywidualizacja istnienia, ale jej przezwyciężenie i rozpłynięcie się indywidualnej
jaźni w Absolucie stanowić ma cel ostateczny, eschatologiczno-soteriologiczny. Idzie o to, aby zdobyć doskonałość duchową i.
.. przestać się kiedyś wcielać. Ale do tego trzeba zostać bodhisattwą, czyli kandydatem na buddę (oświeconego), a następnie
buddą, czyli kimś takim jak sam Budda. Niełatwa to sprawa, wymagająca niejednego wcielenia (traktowanego jako kara) i wielu
wyrzeczeń. Wyższość niebytu nad bytem jest jednak dla spekulacji buddyjsko-hinduistycznych niewątpliwa.
Stanowi to wyzwanie rzucone europejskiemu aktywizmowi, indywidualizmowi i przywiązaniu do istnienia za wszelką
cenę. "Lepszy żywy pies niż umarły lew" - głosi Poe. Hinduiści i buddyści opowiadają się - wbrew Poemuza lwem choćby i
martwym. W szczególności zaś za lwem z rodu Siakja, jak brzmi jeden z najbardziej znanych przydomków samego Buddy.
W "Fantazji przyszłości" - jednej ze swych dziwnych nowel - Stefan Grabiński, oryginalny nowelista, opisuje bieg pociągu
o nazwie "Piekielny Śródziemnomorski" dookoła basenu Morza Śródziemnego pędzącego z szybkością 300 km/godz. Rzecz
dzieje się w roku bodajże 2035, wśród pasażerów toczą się dyskusje na temat wielkości i małości współczesnej cywilizacji, a
uśmiechający się zagadkowo mahatma indyjski wyjaśnia Polakowi nazwiskiem Leszczyc zasady dziejowego kołobiegu czasoweg...
Nie, tym razem nowela nie kończy się katastrofą pociągu! "Piekielny Śródziemnomorski" znika po prostu ... w czasie.
Pociąg zatrzymuje się na jakiejś małej stacyjce, skąd promieniuje fioletowe światło, pasażerów ogarnia stopniowo coraz większa
senność i wszyscy zasypiają, kładąc się gdzie kto zdąży - na peronie, na torach, na ławkach - zauroczeni tym piekielnym fioletem.
Tylko trzech spośród nich opuszcza to miejsce, wiedząc, że nazajutrz gazety doniosą, iż pociąg wraz z obsługą i pasażerami
zniknął po prostu bez śladu. Jest wśród nich Leszczyc i jest oczywiście mahatma.
Przypuszczam, że Grabiński zaczerpnął główne elementy hinduistyczno-buddyjskiej wykładni zasad kołobiegu
dziejowego z tak modnych w okresie międzywojennym interpretacji eklektycznych, bliskich teozofii. A ponieważ teozofia w ujęciu Bławatskiej opierała się bardziej na mahajanie niż na hinajanie, więc i argumentacja mahatmy, wedle której my, ludzie
współcześni, żyjemy w czwartym jak gdyby podokresie (epizodzie czasowym) kolejnej erupcji (istnienia), w związku z czym faza
niebytu nastąpi "już" za kilkanaście tysięcy lat, więcej ma wspólnego z "hinduizującą" refleksją o czasie niż z oryginalną myślą
indyjską. Tak czy inaczej w oczach bohatera noweli Stefana Grabińskiego ludzkość wkroczyła w swój okres schyłkowy, kiedy
to wyczerpują się źródła energii psychicznej i woli, i kiedy wszystko, co pogrążone jest"po uszy" w bycie, będzie musiało pogrążyć
się w niebycie. Oczywiście, po trwającej setki tysięcy lat epoce niebytu nadejdzie kolejne odrodzenie istnienia. Mahatma
wprowadza jednakże pewien dreszczyk grozy: będą i tacy, choć nieliczni, którzy do tego stopnia przejęli się "materialnością"
bytu i "cielesnością" istnienia, że za karę nie przejdą już nigdy z niebytu do bytu!
Ale właśnie ten ostrzegawczy sygnał każe mi powątpiewać w oryginalność i autentyzm wypowiedzi mahatmy. Wszak
myśl staroindyjska zawsze przenosiła niebyt nad byt, nieistnienie nad istnienie - przynajmniej w rozumieniu indywidualnego
"trwania". Byłażby więc niemożność "indywidualizacji" karą, a nie nagrodą? Wszak hinajanistyczny buddyzm zaleca wręcz
wyzbycie się żądzy indywidualnego istnienia po to, aby własna jaźń mogła rozpłynąć się w Absolucie, jako że "wszelkie istnienie,
świadome bądź nieświadome, jest emanacją Bytu Jedynego"! Wszak hinduizm (a wcześniej: braminizm) każe wierzyć w prawo
karmy i w reinkarnację, a więc w ciąg kolejnych wcieleń, których. najgodniejszym uwieńczeniem będzie ... niewcielanie się już
wcale. W buddyzmie trzeba sobie na to "niewcielanie się" solidnie zasłużyć.Trzeba przede wszystkim zwalczyć egoistyczną żądzę
indywidualnego (a więc pomniejszającego Absolut) istnienia. Trzeba zapragnąć niebytu, nadbytu, nadistnienia, nirwany.
Koronnym argumentem w "Fantazji przyszłości", argumentem na rzecz wyczerpywania się "energii wieków" - jest gwałtowne i powszechne przyśpieszeóie rozwoju techniki, technologii i w ogóle rozwoju ekonomiczno-cywilizacyjnego w ostatnich
dziesięcioleciach. Właśnie to wydaje się rozmówcom w pociągu o nazwie "Piekielny Śródziemnomorski" najbardziej zagadkowe
i podejrzane. Skąd i po co ten "wybuch" w zestawieniu ze "ślimaczym tempem" poprzednich stuleci? Jeden z rozmówców,
fizyk, zastanawia się nad zasadą entropii; ktoś inny twierdzi, że fakt ów dowodzi "żywotności w stadium agonalnym"; ktoś inny
jeszcze (Leszczyc i Włoch) niepokoi się jednostronnością rozwoju cywilizacyjnego. Mahatma nie bierze wprawdzie udziału w
rozmowie, ale i tak wie, o czym mówią pasażerowie należący do europejskiej elity intelektualnej. Uśmiecha się tylko wyrozumiale
i uchyla rąbka tajemnicy Leszczycowi. Bo Leszczyc, "przyjaciel z Lechistanu", broni cywilizacji europejskiej przed nazbyt
surowym osądem indyjskiego mędrca, mając zapewne na myśli głównie Polskę i Włochy
23
Tak czy inaczej teozofia chętnie zagłębiała się w wiedzę tajemną babilońskich magów, staroegipskich kapłanów ze świątyni Amona, tybetańskich mędrców, i pełnymi garściami czerpała z doświadczeń mahajany. Nie natknąłem się w twórczości Grabińskiego na ślad głębszych zainteresowań teozofią i teozoficznymi spekulacjami. Natomiast zasada dziejowego kołobiegu nie
stanowi monopolu myśli indyjskiej, choć w Indiach utrwaliła się ona może najsilniej i doczekała się wyraźnego usystematyzowania. Cała właściwie kultura ludów pierwotnych (niepiśmiennych), cała wielka tradycja blisko-wschodnia: irańska, grecka, platońska - przeniknięta jest "cyklicznością". W czasie najazdu Mogołów na Indie w XVI wieku wyszło na jaw, że czas "zegarowy"
muzułmańskich najeźdźców nie wytrzymywał konkurencji z indyjską ideą kołobiegu. Hindusi z filozoficznym spokojem przyjęli
ów najazd i przyglądali się "krzątaninie" wojowniczych przybyszów w taki sposób, w jaki patrzy się na kogoś, kto nie pojmuje,
że kilkanaście tysięcy lat w dziejach - to naprawdę jedna krótka chwila ... Idea kołobiegu ożyła również w nowożytnej Europie.
Jej szermierzem w czasach odrodzenia był Giambattista Vico, a w XIX wieku w Polsce Kazimierz Kelles-Krauz.
Dla buddysty, a zwłaszcza dla zwolennika buddyjskiej hinajany, nie ma żadnego "wczoraj" ani żadnego "jutro", ponieważ
zawsze jest "dzisiaj". Wynika to z przyjęcia zasady, iż stała pozostaje jedynie ... wieczna zmienność. A ponieważ zawsze jest
"dzisiaj", więc niewiele go obchodzą europejskie, chrześcijańskie czy muzułmańskie spekulacje na temat "czasu naznaczonego",
wynikające z posługiwania się kalendarzem i czasem "zegarowym".
Ale idea kołobiegu, idea czasu cyklicznego i teoria "wiecznych powrotów" pojawiają się nie tylko w myśli indyjskiej.
Można się ich także dopatrywać "in statu nascendi" w twierdzeniu Anaksymandra, że z chaosu (apeiron) wyłaniają się dwa
sprzeczne z sobą żywioły: zimno-wilgotny i ciepło-suchy. Z różnych ich kombinacji powstają różne fenomeny, po czym wszystko
znów wraca do stanu chaosu. Heraklit z Efezu jest także orędownikiem teorii walki żywiołów: ognia i ,wody. "Heraklit utrzymuje, że Wielki Rok składa się z 10 808 lat słonecznych. Według Arystarcha rok ten składa się z 2 484 lat słonecznych ( ... ),
a według Heraklita i Linusa - z 10 800" (Aet., Plac., III 3,9. Diels 22 A 14). Również Empedokles zdaje się( uznawać pewien
dualizm rzeczywistości, choć mówi o czterech elementach i o tzw. "shiros". Jedną z sił mających owe elementy jednoczyć bądź
zespalać w określone całości jest Miłość, Filia, Filotes, Harmonia, Afrodite, Storge, Kypris, Gethosyne (różne nazwy jednego i
tego samego spoiwa). Sile tej przeciwstawia się Nienawiść, czyli Neikos, Kotos, Deris albo Ares. Zdaniem Kazimierza KellesKrauza, również i stoicy greccy są kontynuatorami jońskiej teorii cyklicznej. Podczas gdy jednak jońscy filozofowie przyrody
głosili, że świat wynurza się z chaosu i do chaosu powraca, to stoicy wystąpili ze zmodyfikowaną koncepcją cyklicznych "pożarów
świata".Takie "pożary" wybuchają w regularnych odstępach czasu. Sam Kelles-Krauz był twórcą oryginalnego prawa socjologicznej retrospekcji.
I w uniwersalizmie chińskim nietrudno dopatrzyć się także znamion myślenia: kołobiegowego. "Ta o rodzi Jedność, Jedność rodżi Dwoistość, a Dwoistość rodzi Troistość, która rodzi wszystkie stworzenia" - czytamy w 42 rozdziale księgi Tao-teKing napisanej przez Lao. Współwystępowanie dwóch stałych pierwiastków: męskiego "jang" i żeńskiego "in", których rozmaite
kombinacje decydują o obliczu makro- i mikrokosmosu, świadczy również o przywiązaniu do tej samej zasady. Nawet w chińskiej
medycynie ludowej znalazło to praktyczne zastosowanie. Świadczy o tym cała filozofia akupunktury (por. dr J.c. de Tymowski,
"Massage chinois", Paris 1965, posłowie Cyryla J.M. Krasińskiego OSB).
Jeden z naj wybitniejszych współczesnych antropologów kultury i religioznawców Mircea Eliade powołuje się na rezultaty
badań F. Cumonta i H.S. Nyberga poświęconych tajnikom eschatologii irańskiej i jej wpływowi na apokalipsę judeochrześcijańską. Obaj ci badacze stwierdzili, że Iran - podobnie jak staroźytna Grecja i Indie - znał mit czterech wieków kosmicznych.
Zaginiony tekst mazdejski "Sudkarnask" mówił o czterech wiekach: złotym, srebrnym, stalowym oraz "zmieszanym z żelazem".
(Tekst ten zachował się w "Dinkart", IX, 8). Otóż te właśnie metale pojawiają się w tekście "Bahman-jaszt" (1,3). Dalej jest
mowa o "drzewie kosmicznym" z siedmioma konarami: ze złota, srebra, brązu, miedzi, cyny, stali i "stopu żelaza". Ma ono symbolizować poszczególne okresy dziejów perskich. Eliade, niezmordowany tropiciel mitów i ich archetypów, pasjonujący się czasem cyklicznym i "czasem naznaczonym", twierdzi, że ów cykl kosmiczny spod znaku siódemki zrodził się niewątpliwie w
związku z chaldejskimi doktrynami astrologicznymi, wedle których każda planeta "dominowała" nad jakimś tysiącleciem. Doktrynamazdeistów głosiła, że okres trwania świata wynosi 9000 lat (3 fazy 3000), zerwanizm natomiast "podwyższył" tę górną
granicę trwania świata do 12 000 lat (H.S. Nyberg, "Questions de cosmologie", s. 41 i nast.). M. Eliade przytacza słowa FirmikusaMaternusa (III, 1) o tym, iż świat, "jak zresztą we wszystkich doktrynach cykli kosmicznych", zakończy się "per pyrosim
et cataclismum", tj. za sprawą ognia i wody. (Przypomina to starą koncepcję heraklitejską, o której była już mowa, oraz "pożary
świata"). Zdaniem Eliadego, w systemie zerwanickim czas nieograniczony, czyli tzw. zerwan akarana, "wyprzedza i przekracza
12000 lat czasu ograniczonego stworzonego przez Ormuzda" (powinno być poprawnie: Ormazda).Tak więc Eliade obstaje przy
interpretacji mitu irańskiego, wedle której "in illo tempore" nastąpi kataklizm eschatologiczny. Dodaje też, że orientalny i
judeochrześcijański symbolizm przejścia prZez ogień był przedmiotem dociekań C.M. Edsmana. Pisze, że "ostatnio" ... Ładne
"ostatnio" - praca Edsmana pt. "Le Bapteme de feu" ukazała się w Uppsali w 1940 roku!
Mircea Eliade pisze też, że znaczenie tych koncepcji mazdejskich dla chrześcijańskiego apologety Laktancjusza ukazał
Windisch i że stąd właśnie bierze swój początek symbolika aktu stworzenia świata. Bóg stwarza świat w ciągu sześciu dni,
siódmego zaś dnia odpoczywa. Świat trwać ma przez sześć eonów, podczas których zło panoszyć się będzie i zwyciężać na
24
ziemi itd. "Oczywiście podział historii na trzy akty i na osiem tysiącleci znany byłtakże chiliastom chrześcijańskim - stwierdza
Eliade, powołując się na F. Cumonta- ale nie można podawać w wątpliwość irańskiej struktury tej koncepcji, nawet jeśli podobna
eschatologiczna wizja historii była upowszechniona na całym Wschodzie śródziemnomorskim i w Cesarstwie Rzymskim przez
gnozy grecko-orientalne" (por. Mircea Eliade, "Sacrum-mit-historia", PIW 1970, s.279).
Do uwag Eliadego i Nyberga na temat czterech wieków: złotego, srebrnego, stalowego i "zmieszanego z żelazem" warto dodać tylko wizję posągu ze snu Nabuchodonozora z biblijnej Księgi Daniela.Tam również znajdujemy znajome symbole
z tekstu "Sudkarnask", którego oryginał jednak zaginął. Znamy ten tekst - jak już była o tym mowa - z "Dinkart" JX, 8. Eliade
odsyła również do prac iranologów niemieckich i do opracowanych przez nich tekstów (Scheftelowitz: "Die Zeit ais Schicksalsgottheit", R.c. Zaehner: < "Zervanica", H.H. Schaeder: "Der iranische Zeitgott"). Raffaele Pettazzoni, autor" Wszechwiedzy
bogów" (KiW 1967), wymienia prace takich iranologów, jak L.H. Mills, Lommel, autor "Die Religion Zarathustras", Hertel i
inni. Franciszek Machalski w "Religiach Persji" zwraca uwagę na popularne ujęcie zoroastryzmu pióra Marii Składankowej
("Zoroaster i magowie", Warszawa 1963), na klasyczne wydania tekstów przez Maxa Miillera ("The Sacred Books of the East",
Oxford 1887, t. XXXI) oraz na klasyczne już również dzieło E.G. Browne a "A Literary History of Persia" (London 1909).
Zostawmy jednak na razie kalendarze irańskie, hinduskie i chińskie rachuby czasu, kołobieg i czas cykliczny ... Wróćmy
też do naszego "czasu zegarowego", nie szukając żadnych pokrewieństw ani zależności z "zerwan akarana". Zastanówmy się
może nad tym, jak idea czasu, czasu" w ogóle", rysowała się w umysłach filozofów i myślicieli różnych epok oraz kultur i jaki
jest stan naszej współczesnej wiedzy o czasie. Bo choć czas jest czymś wyjątkowo nieuchwytnym, poświęcono mu i poświęca
się nadal tyle uwagi, że godzi się choć pokrótce o tym napomknąć.
Zacząć wypada od refleksji starożytnych naszego kręgu kulturowego, od eleatów. Zdaniem Parmenidesa, czołowego
przedstawiciela ·szkoły eleackiej, "myśl i rzecz, której myśl ta dotyczy, jest jednym i tym samym". Skoro byt jest, niebytu zaś nie
ma, więc musi być ów byt wieczny, ciągły, niezmienny i niepodzielny. A co sądzić o czasie? Czas zawiera w sobie całą przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość. Czas nie może też być bytem, skoro byt jest niepodzielny. Nie może również czas być bytem, gdyż
byt jest wieczny, a czas ma swój początek i koniec, jest nim "naznaczony". Parmenides zauważa, że mając swój początek, musiał
powstać z czegoś, co nie mogło być bytem. Nie mogło, ponieważ wieczny i niepodzielny byt nie miał nigdy żadnego początku.
Czas mógł zatem powstać jedynie z niebytu. Ale niebytu przecież nie ma! Krótko mówiąc, nie ma zatem i czasu.
Jest to rozwiązanie problemu czasu nieobce także niektórym monistycznym ujęciom współczesnym. Z jednej strony ude
rza zbieżność argumentacji Parmenidesa na temat nieistnienia czasu ze znanymi dowodami innego wybitnego filozofa eleac
kiego, Zenona z Elei, na temat nieistnienia ruchu czy niemożności dogonienia żółwia przez zająca. Z drugiej zaś strony wyziera
z tych wywodów tak bliska Biblii myśl o czasie, w który,m nie ma już czasu, o czasie Raju! Utraconego i Raju Odzyskanego.
Warto to mieć na względzie.
Berkeley dojdzie później do wniosku, że czas stanowi jak gdyby następstwo pewnej idei - idei czasu - w umyśle ludzkim
(idealizm subiektywny skłaniający się ku solipsyzmowi), jest więc nie tyle nawet ułudą - jak u eleatów - co wyobrażeniem. Kant
natomiast przyjmie rozwiązanie równie subiektywne. Czas to "forma zmysłu wewnętrznego", to "formalny warunek wszelkich
zjawisk w ogóle, warunek a priori" (por. "Krytyka czystego rozumu", cz. I, przekład Romana Ingardena, Warszawa 1957). W
ogóle "świadomościowo patrzyli na czas tacy filozofowie jak Schelling, Fichte i Hegel, przy zachowaniu oczywiście tych różnic,
jakie występują pomiędzy idealizmem subiektywnym a obiektywnym, pomiędzy solipsizmem a Chęcią uniknięcia go, pomiędzy
agnostycyzmem a idealizmem w ogóle (por. Sylwester Zalewski, "Czas i istnienie", PAX 1971, s. 12).
Równie jednak żywa w europejskiej tradycji kulturowej była i jest realistyczna koncepcja czasu. Należy tu odróżnić realizm
skrajny Gassendiego i Newtona od realizmu umiarkowanego Arystotelesa i Ak:winaty. Gassendi widział w czasie byt absolutny
i bezcielesny, istniejący niezależnie od rzeczy materialnych, jako byt nie mający ani początku, ani końca. Newton sformułował
koncepcję czasu absolutnego, zgodnie z którą czas to coś w rodzaju ruchomych schodów. Czas i przestrzeń to, zdaniem Newtona,
atrybuty Boga. Odrzucili i skrytykowali newtonowską koncepcję czasu absolutnego tacy myśliciele i uczeni jak Mach, Bohr i
Einstein. W ujęciu realistów tzw. umiarkowanych, arystotelików, czas jako taki nie istnieje sam w sobie i niezależnie od bytów
materialnych, przysługuje natomiast czasowi istnienie tzw. przypadłościowe. Czas nie jest więc żadną substancją, lecz przypadłością substancji, jest przypadłością przypadłości. Nie mając żadnego odpowiednika realnie istniejącego w świecie idei, jest
czas jedynie pojęciowym, a więc abstrakcyjnym ujęciem konkretnych bytów już to w ilości przysługującego im ruchu, już to w
aspekcie trwania tegoż ruchu (por. S. Zalewski, dz. czyt.s.34).
Ciekawe ujęcie czasu prezentuje H. Bergson, który w swej "Ewolucji twórczej" (1907) przeciwstawia czasowi "zegarowemu", uprzestrzenionemu i zintelektualizowanemu, pojęcie czasu czystego, biernego, tzw. trwania realnego (duree reelle).
Stanowisko Bergsona da się określić jako intuicjonistyczne. Krytykuje je m. in. B. Russell, stwierdzając, że Bergson miesza
pamięć zdarzeń przeszłych z samymi zdarzeniami przeszłymi, a myśl z tym, czego owa myśl dotyczy. Zwróćmy jednak uwag~
na wartość rozróżnienia pomiędzy czasem fizycznym a czasem psychologicznym. Czas tzw. fizyczny, owa "cecha materii" (sformułowanie Fryderyka Engelsa) można mierzyć, badać i analizować tak, jak to np. czyni w Polsce od szeregu lat w swoich
ciekawych pracach filozof-marksista Z. Augustynek, autor "Własności czasu" i innych książek oraz rozpraw. Natomiast czasem
25
psychologicznym warto się zająć w kontekście tego choćby doświadczenia, które głosi, że życie życiu nierówne i że w ciągu
kilkudziesięciu lat życia można przeżyć albo kilkadziesiąt lat, albo ... kilkadziesiąt razy kilkadziesiąt. Wszystko zależy bowiem
od intensywności naszego myślenia i odczuwania, od umiejętności "podróżowania w czasie", nie mniej przecież pasjonującej niż
podróże przestrzenne i loty w kosmos. Wszak to dzięk( gromadzeniu materiałów archiwalnych, rozwojowi bibliotek i stosowaniu
czytników oraz usprawnień technicznych my, ludzie współcześni, mamy dziś pełniejszą wiedzę o czasach starożytnych - w
miarę upływu czasu - niż nasi przodkowie, a może nawet niż sami starożytni.
Na tym dopiero tle rysuje się wartość kulturowa idei "czasu naznaczonego" ... Tej nie tylko obsesji wszelkich spekulacji
eschatologicznych, ale i odwiecznej propozycji, mającej wprowadzić ład moralny i przywrócić zachwianą równowagę w stosunkach społecznych. Czas "naznaczony" to czas eschatonu. Od eschatonu zaś bierze właściwie swój początek proces humanizacji całego gatunku homo sapiens.
Rozdział 5
WOKÓŁ ESCHATONU
Szekspir umarł 25 kwietnia 1616 roku w dniu swoich urodzin, przeżywszy lat 52. Władysław Tatarkiewicz przeżył zaledwie jeden dzień po swych 94 urodzinach: zmarł w dniu 4. kwietnia 1980 roku. Kartezjusz urodził się w marcu, umarł zaś w
lutym. Natomiast Husserl jest filozofem "kwietniowym": data jego zgonu - to dzień 26 kwietnia 1938 roku. W sierpniu umarł
św. Augustyn, w listopadzie Mickiewicz i Leibniz, w październiku Locke, w lutym Kant, we wrześniu Schopenhauer. Fryderyk
Nietzsche dożył dokładnie niemal końca XIX wieku, którego był jednym z głównych luminarzy intelektualnych. Młodszy od
niego zaledwie o 15 lat Henri Bergson zmarł natomiast w 1941 roku, a więc w połowie wieku XX:
Los każdego z nas żyjących rozstrzyga się właściwie w stosunku 1 :365, jeżeli przyjąć, że człowiek musi któregoś dnia,
któregoś miesiąca i w którymś tygodniu któregoś roku umrzeć. Rok nasz trwa od 1 stycznia do 31 grudnia i wyraża na swój
sposób ideę kołobiegu; Wprawdzie dzień 15 lipca roku X niewiele ma wspólnego z dniem 15 lipca roku Y, ale jest to jednak
zawsze dzień 15 lipca. Można to więc potraktować jak swego rodzaju "zakład" , w stosunku 1:365 (w przybliżeniu). Liczba
niewiadomych w tym "zakładzie" nie jest znów taka wielka.
Przyjmując, że dzień ów ma dla zainteresowanego znaczenie decydujące i wymiar... zgoła eschatologiczny (!), warto zastanowić się przez chwilę nad samym pojęciem eschatonu. Grecki termin "eschata" oznacza po prostu! "rzeczy ostateczne",
natomiast "logos" tłumaczyć można jąko "słowo", "naukę", "wiedzę". Stąd i eschatologia - wiedza o "rzeczach ostatecznych", o
ostatecznym celu człowieka. Jako dział teologii (wszystko jedno jakiej) eschatologia zajmuje się "rzeczami ostatecznymi" oraz
"celami ostatecznymi" Boga i człowieka. Centralne problemy eschatologii chrześcijańskiej to problem końca świata, życia pozagrobowego, losu człowieka po śmierci, zmartwychwstania na Sąd Ostateczny, ponownego przyjścia na świat Chrystusa (paruzji,
adwentu), scenerii tegoż Sądu, a także zbawienia i potępienia.
Nie istnieje jednak współcześnie nic takiego jak jedna spójna eschatologia chrześcijańska.Trudno nawet mówić o czymś
takim, jak jedna eschatologia, np. protestancka. W starszej teologii protestanckiej, związanej zwłaszcza z tradycją luterską, zdaje
się dominować kierunek eschatologii zwanej indywidualistyczną· Sam Luter zwykł traktować śmierć i koniec swiata jako coś,
co jest w oczach umierającego jednym i tym samym. Nadając momentowi zgonu wymiar chrystocentryczny, twórca reformacji
widzi w postaci Chrystusa jedyny "pomost", przeprowadzający umierającego przez moment zgonu. Krzyż i zmartwychwstanie
Chrystusa to dla Lutra wiązadło zespalające w jedną całość życie, śmierć i wieczność człowieka. W tym ujęciu eschatologia zaj
muje się więc właściwie problemem kontynuowania życia jednostki w sensie nieśmiertelności duszy bądź oczekiwanego
cielesnego zmartwychwstania całego człowieka. Na dalszy plan schodzi tu natomiast zagadnienie kosmologii. Ścisły jest natomiast i wyraźny związek eschatologii indwidualistycznej z chrystologią i z soteriologią, tj. z koncepcją zbawienia.
Kierunkowi eschatologii indywidualistycznej w protestantyzmie odpowiada w katolicyzmie (a częściowo i w prawosławiu)
inny kierunek czy pogląd: można go nazwać kierunkiem eklezjologiczno-sakramentalnym. Zwolennicy tego kierunku głoszą,
że wcielenie Chrystusa znosi wszelkie napięcie pomiędzy doczesnością a wiecznością, ponieważ "wieczność zstąpiła do doczesności". Jest to zatem cud, ale cud bynajmniej nie jednorazowy, lecz powtarzający się za każdym razem w życiu sakramentalnym
Kościoła i wiernych! Tym samym "centrum eschatonu" sytuuje się tu w obrzędach religijnych, takich jak msza, liturgia, eucharystia, przeistoczenie, ikony i in. W postaci Kościoła urzeczywistnia się też fakt nastania Królestwa Bożego na ziemi.Towarzyszy
temu akcentowanie potrzeby "metanoi", tj. przeobrażenia, przeistoczenia, przebóstwienia człowieka i całej "communio viatorum"
(społeczności wiernych).
Ideowo pokrewny kierunkowi eschatologii eklezjologiczno-sakramentalne j jest kierunek tzw. urzeczywistnionej eschatologii. Wychodzi on z chrystologii i głosi, że wieczność zstąpiła już do doczesności wraz z pierwszym przyjściem Chrystusa
na ziemię (Pierwszym Adwentem). Mają o tym wyraźnie mówić Ewangelie. Bóg zaś kieruje losami świata aż do zwycięskiego
finału. I choć nikt nie wie, kiedy ów finał nastąpi, ważniejsze od niego są teraźniejsze konkretyzacje "wymiaru eschatologi
cznego", jakim tchną wszystkie pisma Nowego Testamentu. Kierunek urzeczywistnionej eschatologii ma oblicze ponadkonfesyjne, ale jest on zwłaszcza żywy w dzisiejszym protestantyzmie .. Cechuje go programowy prezentyzm, położenie nacisku
26
na teraźniejszość.Teraźniejszość. "wszystko jest teraz" - to jak gdyby kumulacja i zarazem kulminacja eschatonu, jego "urzeczywistnienie w teraźniejszości".
Teologii urzeczywistnionej eschatologii nie należy mylić z teologią eschatologii urzeczywistnionej teologii (!). Pod tą dość
skomplikowaną nazwą kryje się szereg interpretacji pietystycznych oraz pod wpływem pietyzmu uformowanych idei
amerykańskiego ruchu tzw. Ewangelii Społecznej, czyli Social Gospel. W Europie natomiast twórcami eschatologii urzeczywistnionej teologii byli na początku obecnego stulecia Blumhardt, Kutter iRagaz. Najogólniej biorąc zwolennicy tego kierunku
głoszą możliwość i potrzebę ustanowienia Ęrólestwa Bożego na ziemi w sensie eschatologicznym, przeciwni są natomiast ujmowaniu go w sposób mniej czy bardziej spirytualistyczny, tj. nierzeczywisty, pozamaterialny i pozaspołeczny. (Zwolennikami
"spirytualizacji" eschatologii chrześcijańskiej byli w XIX wieku na gruncie protestantyzmu Schleiermacher oraz jego późniejsi
epigoni). W protestanckiej teologii liberalnej (Ritschl, Harnack). która propagowała wiarę w postęp i domagała się sojuszu z
nauką, godząc się na demitologizację przekazu biblijnego oraz wydobywając z niego przede wszystkim treści moralne i kerygmatyczne (nauczające), zarysowały się pierwociny tego, co można dziś, z perspektywy czasu, nazwać "eschatologią progresistowską": na poły religijną, na poły świecką, w jakimś też stopniu pokrewną dzisiejszej eschatologii urzeczywistnionej teologii
i tak żywemu - zwłaszcza w okresie międzywojennym - ruchowi Social Gospel w USA.
Z programową ideą "eschatologizacji" całej teologii chrześcijańskiej wystąpił w głośnym "Liście do Rzymia{l" ("Romerbrief", Munchen 1922) Karol Barth, najwybitniejszy od czasów Kalwina teolog protestancki (jeżeli.. uznamy Rudolfa Bultmanna za teologa najwybitniejszego od czasów Lutra). Zdaniem Bartha, chrześcijaństwo nie będące całkowicie i bez reszty
eschatologią, nie jest chrześcijaństwem sensu stricto, nie ma bowiem nic wspólnego z Jezusem Chrystusem. W stwierdzeniu
tym wyraża się teocentryzm i zarazem chrystocentryzm teologii Bartha, którą nazywa się różnie: teologią dialektyczną, teologią
neoortodoksji kalwińskiej itp. Podobne stanowisko zajmuje też Emil Brunner. W każdym bądź razie można tu mówić o jeszcze
jednym współczesnym kierunku w eschatologii. Jest to kierunek eschatologii chrystologicznej. Zakłada on, że struktura eschatologiczna zwiastowania nowotestamentowego wywiera wciąż dalekosiężny i nie słabnący wpływ na teraźniejszość. Wszystko,
co ponadczasowe i ponadświatowe, jest w rozumieniu Bartha eschatologią. Wyjątkowe znaczenie Chrystusa polega zaś na tym,
że chrześcijanie powinni podporządkowywać się Chrystusowi na każdym kroku, dziś i teraz, a także wzywać do tego samego
wszystkich ludzi zamiast oczekiwać tylko nadejścia Królestwa Bożego.
Teolog luterański Rudolf Bultmann zapoczątkował z kolei w dziedzinie eschatologii zwrot antropologiczno-egzystencjalny. Był to zapewne rezultat potrójnej niejako genezy bultmannizmu. Złożyły się na nią bowiem i teologia liberalna, i "dialektyka" barthowska, i w jakimś stopniu egzystencjalizm filozoficzny, zwłaszcza wnikliwa lektura poglądów Martina Heideggera
(aczkolwiek trudno się bez zastrzeżeń zgodzić z opinią Sartre a, że Heidegger był egzystencjalistą). Bultmann zrewolucjonizował
współczesną myśl teologiczną - nie tylko zresztą protestancką-zapoczątkowując proces"demitologizacji" ksiąg Nowego Testamentu. Odrzucił on z antyku pogańskiego przejęty "trójpiętrowy", dantejski zarazem podział świata na niebo, ziemię i piekło.
Doszedł do wniosku, że obrazy zawarte w opisach ksiąg biblijnych są tylko przybliżeniami słownymi, wyrazowymi formami
ówczesnych pojęć, i że należy z nich wyłuskać istotne dziś treści, tj. oddzielić Jezusa historycznego od Chrystusa wiary. Zdaniem
Bultmanna, nie o przyszłość wcale w nich idzie, lecz o aktualizację, o teraźniejszość. Tak też należy rozumieć najgłębszy sens
przekazu o zmartwychwstaniu Chrystusa, o czekającym człowieka Sądzie Ostatecznym i o Królestwie Bożym. Człowiek przejmuje nowe życie eschatologiczne bezpośrednio z rąk Boga w momencie dla siebie krytycznym. Każda podjęta wówczas decyzja
nabiera sensu eschatologicznego, lecz jest to jego decyzja indywidualna, własna. Bultmann wyeliminował więc niejako z eschatologii treść eschatyczną przyszłości i związane z nią oczekiwania. Ogłosił swoje "desinteressement" dla dalszych wydarzeń, dla
perspektyw tzw. końca świata w znaczeniu ogólnym itd. Można to określić jako radykalną subiektywizację, indwidualizację eschatologii. Było to ze strony Bultmanna świadome przeciwstawienie się "obiektywizmowi" Bartha, z którym łączyła go w
młodości wspólna wiara w potrzebę uprawiania teologii nieortodoksyjnej. Bultmanizm jest jednak zerwaniem z dotychczasową
tradycją eschatologiczną i położeniem nacisku na tzw. moment ostatecznej decyzji. Duchowymi synami Bultmanna stali się
rzecznicy tzw. ateistycznego chrześcijaństwa oraz teologowie spod znaku "teologii śmierci Boga" (Death of God Theology), tacy
jak Altizer, Cox, wcześniej zaś Dietrich, Bonhoeffer, którego credo zaczyna się od słów: etsi Deus non daretur...!
Ideowo pokrewny kierunkowi eschatologii chrystologicznej Bartha eschatologii antropologicznej Bultmanna stał się
kierunek eschatologii I. "Gdyby Boga nie było". "Nałeży tak żyć. etsi Deus non daretur .. ." (,.Notatki z więzienia"). dialektycznego napięcia". W teologii niemieckiej reprezentują go przede wszystkim Althaus i Heim, w teologii zaś amerykańskiej
głównie Reinhold Niebuhr. Zwolennicy tego kierunku (a w jakiejś mierze należałoby zaliczyć do nich również Szwedów:
Aulena i Nygrena) poszµkują jak gdyby "kompromisu" pomiędzy tradycyjną wykładnią eschatologii jako ciągu wydarzeń
przyszłych, mających dopiero nastąpić (i to w sposób mniej lub bardziej spektakularny), a ujawnianiem się ich w doczesności,
w życiu każdego chrześcijanina. Ich zdaniem pomiędzy teraźniejszością a "przyszłym eonem" występuje stan "dialektycznego
napięcia". Czym jest tzw. rzeczywistość eschatologiczna? Z jednej strony jest ona stałą nadzieją chrześcijanina, z drugiej zaś mocą
obiektywnie zmieniającą i przeobrażającą cały świat. Wprawdzie chrześcijaninowi nie uda się nigdy doprowadzić do urzeczywistnienia idei Królestwa Bożego na ziemi, ale też nie wolno mu nigdy ustawać w takich wysiłkach, w przeciwnym bowiem razie
27
świat ulegnie władzy sił zła.
Jeszcze inną koncepcję eschatologiczną stwarza tzw. teologia nadziei J. Moltmanna. W teologii nadziei wiara zostaje
właściwie wchłonięta przez nadzieję, nadzieja zaś szuka wszelkich odniesień (ex definitione) właśnie w przyszłości. Zdaniem
Moltmanna eschatologia jest przede wszystkim nauką o chrześcijańskiej nadziei, ta zaś mówi o Jezusie Chrystusie i o jego
przyszłości. A zatem eschatologia nadziei (bo tak chyba należałoby nazwać eschatologię Moltmanna?) rewiduje tradycyjną
definicję eschatologii jako "wiedzy o rzeczach ostatecznych": nie wiedzy, lecz nadziei.
O poglądach R. Bultmanna była już mowa. Dodajmy tylko, że "demitologizując" wytrwale Nowy Testament, utorował
on drogę tzw. teologom "śmierci Boga" i reprezentowanej przez niektórych zwolenników tego radykalnego kierunku teologii
protestanckiej eschatologii agnostycznej. Zdaniem jej zwolenników tzw. egzystencja pośmiertna czy "życie wieczne" to przestarzały pogląd z okresu starożytności chrześcijańskiej i średniowiecza. Należy wziąć dziś rozbrat z tym "balastem" chrześcijańskiego dziedzictwa eschatologicznego i śmiało spojrzeć ... prawdzie w oczy. Na tym stanowisku stoją m. in. Harvey Cox i
Dorothee Solle (por. H. Zahrnt, "Gott kann nicht sterben" , Miunchen 1970).
Zadajmy sobie teraz pytanie, co łączy z sobą wszystkie te, tak przecież różne, współczesne kierunki eschatologii chrześcijańskiej? Odpowiedź mogłaby brzmieć: negacja i jawnie niechętny, w zasadzie nawet wrogi stosunek do naj starszej eschatologii
chrześcijańskiej, tj. do apokaliptyki. Niektórzy autorzy posuwają się w swej krytyce apokaliptyki tak daleko, że odmawiają jej
wręcz prawa do nazywania się eschatologią. I tak np. Erich Schick nazywa apokaliptykę "pseudoeschatologią". Głównym
zarzutem adresowanym do zwolenników eschatologii apokaliptycznej jest zarzut uprawiania w jakiś sposób chiliazmu (wiary
w tysiącletnie Królestwo Chrystusowe na ziemi), a także zarzut "wyrywania" z kontekstu Biblii niektórych tylko wypowiedzi
i interpretowania ich w taki sposób, ażeby można było na ich podstawie "obliczyć" czas ponownego przyjścia na świat Chrystusa
(Drugiego Adwentu), "końca świata" czy "końca ludzkości".
Ten mniej lub bardziej "zjednoczony front" przeciwko najstarszej eschatologii chrześcijańskiej, jaką jest apokaliptyka,
musi bezstronnego obserwatora przynajmniej cokolwiek zdziwić. No bo z punktu widzenia tradycjonalistów na miano "pseudoeschatologii" zasługiwałyby bardziej wszystkie te mniej lub bardziej "radykalne" i "awangardowe" eschatologie, zrywające z
Biblią i z biblizmem niemal w stu procentach ... Zarzut "wyrywania" z biblijnego kontekstu takich czy innych stwierdzeń łatwo
zbić przypomnieniem, że to właśnie "apokaliptycy" starają się w swych interpretacjach stosować zasadę hermeneutyki biblijnej
i kontekstu tematycznego. Cała właściwie teologia reformacyjna rozwijała się pod kątem "rzeczy eschatologicznych", miała
wewnętrzne ukierunkowanie eschatologiczne, co stwierdza chociażby E. Schlink w swej pracy pt. "Theologie der lutherischen
Bekenntnis-schriften" (Berlin 1954) i co potwierdza również H. Fagerberg, autor książki pl. "Die Theologie der lutherischen
Bekenntnisschriften von 1529-1537", wydanej w Getyndze w roku 1965. Co się zaś tyczy chiliazmu, to we wczesnym ruchu
reformacyjnym był on stale obecny, przyjmując przy tym radykalne zabarwienie społeczne (por.T. Miinzer, "Kazanie do książąt")
i nadając swoisty kształt teologii anabaptystów; w późniejszym zaś kalwinizmie i w pietyzmie chiliazm ponownie odżył. Silne
napięcie apokaliptyczne, towarzyszące początkom reformacji protestanckiej, to słabło, to odradzało się ponownie, ale nigdy nie
przestało tkwić "in statu nascendi" w tym, co składa się na samą istotę protestantyzmu. Pisałem o tym w "Protestantyzmie" (Iskry
1980).
Zwraca również na to uwagę E. Hirsch, autor "Das Wesen des reformationischen Christenstums" (Berlin 1963).
Jeden z najwybitniejszych teologów protestanckich Oscar Cullmann zbliża się nieco bardziej do "tradycji" w kluczowej
dla chrześcijaństwa kwestii wiary w zmartwychwstanie ciał, choć i on nie ukrywa daleko posuniętej rezerwy wobec apokaliptyki
chrześcijańskiej. Powszechne zmartwychwstanie ciał ma wypływać, zdaniem Cułlmanna, z faktu zmartwychwstania Chrystusa.
Pamiętajmy, że to właśnie na gruncie protestantyzmu pojawiła się ta alternatywa "albo-albo". Albo wiara w nieśmiertelność duszy
- i tym! samym możliwość jej egzystencji poza ciałem z chwilą śmierci człowieka- albo wiara w zmartwychwstanie "całego
człowieka", tj. w zmartwychwstanie ciała w dosłownym tego słowa znaczeniu.Tertium non datur. Zdaniem jednak wielu protestanckich teologów wiara w nieśmiertelność duszy przedostała się do myśli chrześcijańskiej z neoplatonizmu jako "ciało obce"
(tzw. thnetopsychityzm). Objawienie chrześcijańskie zna bowiem wyłącznie ideę zmartwychwstania ciał.Tak twierdzą również
"apokaliptycy", przeciwnicy włączania do chrystianizmu zapożyczeń "pogańskich". Spór o zmartwychwstanie jest więc sporem
pomiędzy teologami "ortodoksyjnymi" a "nieortodoksyjnymi" , ponieważ idzie tu o podstawowy dogmat chrześcijaństwa.
Zwolennicy tego dogmatu powołują się na znane słowa św. Pawła, że "bez zmartwychwstania nie masz wiary naszej". Neointejpretatorzy próbują doszukać się w tym stwierdzeniu nowego, głębszego, ukrytego znaczenia. Jednakże Cullmąnn podkreśla
z naciskiem, że śmierć i zmartwychwstanie człowieka jest głęboko "zakotwiczona" w "tajemnicy Chrystusa" i że stanowi "nie
naruszalną część składową przepowiadania chrześcijańskiego".
Zdaniem P. Schutza, centralnym punktem zarówno eschatologii, jak i teologii chrześcijańskiej w całości jest kwestia
paruzji, tj. ponownego przyjścia Chrystusa. Paruzja ma być "przyszłością w teraźniejszości" i wiązać się najściślej z ideą
zmartwychwstania. Schutz, protestancki teolog, uważa, że wszelkie rozważania eschatologiczne należy rozpocząć właśnie od
postawienia kwestii paruzji. Paruzja bowiem stanowi jego zdaniem "umożliwienie tego, co niemożliwe", a to samo przecież da
się powiedzieć o możliwości zmartwychwstania ciała.
28
Protestanccy obrońcy starochrześcijańskiego dogmatu o zmartwychwstaniu posuwają się nawet do krytyki idei
nieśmiertelności duszy, widząc w niej swego rodzaju "konkurencyjny" wariant interpretacyjny w stosunku do wiary w przyszłe
zmartwychwstanie ciała. Zwracają np. uwagę na fakt, iż nieśmiertelność przynależy jedynie Bogu, że Biblia uznaje swego rodzaju
monizm psychofizyczny ludzkiego jestestwa i że nie głosi żadnej dychotomii ani trychgtomii człowieka. Gdy więc człowiek
"przywłaszcza" sobie atrybut należny Bogu, atrybut nieśmiertelności, posuwa się do granic buntu i zawłaszczenia, redukuje
"totalność" życia ludzkiego do jednej tylko jego strony, do strony duchowej. podobnie odrzucają oni materialistyczno-naturali
styczną "redukcję" tejże totalności do problematyki przemian białka i reakcji fizykalno-chemicznych). Ich zdaniem Biblia jako
taka nie głosi dualizmu, ale rozróżnia możliwość życia "wedle ducha" i "wedle ciała", pozostając na stanowisku monistycznym.
Tylko Bóg ma być nieśmiertelny (1 Tym 6,16; 1 Kor. 15,53).Tak, jak cały człowiek umiera, tak i cały też zmartwychwstaje. Zapoczątkowane przez Chrystusa dzieło zmartwychwstania nie jest czymś "bardziej niemożliwym" niż np. stworzenie świata "z
niczego", ex nihilo.
Zmartwychwstanie wiedzie jednych ku zbawieniu,innych zaś ku potępieniu. Ale w nowszej teologii protestanckiej ożywa
stary pogląd, któremu na imię apokatastaza. Głosi on, że w najdalszej perspektywie "całe stworzenie pojedna się ze Stwórcą i
że nawet szatan zostanie kiedyś zbawiony". Jest to jednak pogląd nieortodoksyjny, zwalczany w przeszłości jako herezja. (I
oczywiście we współczesnej myśli protestanckiej pojawia się on jedynie marginesowo, silniej natomiast w prawosławiu).
W odróżnieniu od bardziej rozumowej, bardziej zintelektualizowanej, poszukującej ujęć bardziej abstrakcyjnych i na
swój sposób bardziej też autorytatywnej teologii Zachodu - tak katolickiej, jak i protestanckiej - myśl teologiczna Wschodu
opiera się na tradycji eschatologicznej pierwszych wieków eksponującej centralne znaczenie zmartwychwstania i głoszącej, że
"nasiona dobra i zła posiane podczas ziemskiego bytu człowieka przynoszą plon jeszcze długo po śmierci" (por. N. Zernov,
"Wschodnie chrześcijaństwo", Warszawa 1967). Stąd obowiązek modlitwy zarówno za zmarłych świętych, jak i za zmarłych
grzeszników. Prawosławie odrzuca wiarę w istnienie czyśćca i głosi, że nawet zbawieni nie dostępują od razu po śmierci pełni
należnej im chwały. Fizyczna śmierć człowieka kończy bowiem tylko jak gdyby jeden okres jego "wznoszenia się ku Bogu" i
otwiera drugi. Wielkanoc święto Zmartwychwstania - jest dla prawosławia największym świętem roku liturgicznego:
Eschaton w teologii katolickiej ma nader zróżnicowane oblicze: od ujęć tradycjonalistycznych po mniej lub bardziej
umiarkowany progresizm. Ladislaus Boros w "Mysterium mortis" (Warszawa 1974) pisze, że "zeschatologicznej ambiwalencji
ludzkiej śmierci (uwarunkowanej utratą donum immortalitatis) można próbować wyprowadzić eschatologiczną ambiwalencję,
utraty innych pozanaturalnych darów". Zdaniem L. Borosa "śmierć jako odłączenie stała się ontologicznie możliwa przez
pożądliwość (uwarunkowaną utratą donum integritatis), przez niezdolność człowieka do osobowego dorównania swej naturze.
Pożądliwość tedy można uznać za trwałą obecność »śmierci jako odłączenia« w całym życiu człowieka. Dlatego uczestniczy ona
jako warunek możliwości procesu śmierci w eschatologicznej ambiwalencji tego procesu ... By śmierć jako Odłączenie była
możliwa, ludzkość musi się znaleźć w stanie pożądliwości, co z istoty swej pociąga również egzystencjalną niewiedzę i zdolność
do znoszenia cierpień. Eschatologiczna ambiwalencja śmierci rozciąga się więc na całą dziedzinę stanu zagubienia ludzkości,
spowodowanego utratą pozanaturalnych darów". .
Dla Borosa pojęcie śmierci jako "odłączenia duszy od ciała" oddaje bardzo niedokładnie istotę procesu śmierci. Uznaje
on ostateczność stanu osiągniętego przez śmierć (w tym sensie, że kończy ona ludzki czas próby), głosi doktrynę zbawienia jako
osobistej wspólnoty z Jezusem Chrystusem, dalej: proklamuje powszechność zbawienia (wszechobejmującą sytuację zbawczą
dla wszystkich ludzi dzięki czynowi Chrystusa), twierdzi, że śmierć jest nie tylko karą za grzech pierworodny, ale także oznaką
"pierwszej miłosiernej przychylności Boga wobec grzesznika", formułuje pogląd głoszący, iż tzw. końcowa decyzja umierającego
umożliwia mu "oczyszczające spotkanie z Chrystusem", wreszcie opowiada się za racjami chrystologicznymi zarysowanej w taki
sposób perspektywy eschatologicznej.
Claude Tresnlontant, kontynuator niektórych poglądów o. Pierre a Teilharda de Chardin, autor "Problemu istnienia
Boga" i niewielkiej książeczki ,,0 duszy", stara się zastąpić tradycyjne wyobrażenia o duszy czymś, co dałoby się zweryfikować
przez współczesne myślenie naukowe. Stąd np. stwierdzenie, że dusza to nie rozciągła świadomość, podczas gdy ciało to
nieświadoma rozciągłość. Stąd rozważania Tresmontanta na temat uorganizowujących oraz biologicznych funkcji duszy. Stąd
jego argumentacja, że "gdy nie ma struktu- ry, nie ma już duszy, nie ma też i ciała, pozostaje tylko proch". "Mam prawo orzec,
że jestem żywym ciałem, i to jest wypowiedź poprawna - czytamy w »Problemie istnienia Boga«. - Mogę również orzec, że
jestem żywą duszą, i to też jest wypowiedź poprawna. Nie mogę natomiast orzekać, że mam ciałb, mówiąc tak bowiem, ciało,
którym sam jestem, biorę za coś odtębnego ode mnie. Tak samo, jeśli mówię, że mam duszę, uważam duszę za coś odrębnego
ode mnie. W samej rzeczy bowiem i ów żywy organizm, którym jestem, i owa żywa dusza, którą jestem, to nie dwie rzeczy, ale
jedna. ( ... ) Można więc orzec, że dusza jest samą istotą uorganizowanego ciała" (tamże, s. 316). Zdaniem Tresmontanta
współczesne wyobrażenia o duszy mają wciąż wiele wspólnego z antropologią orficką i jej pochodnymi u Platona oraz u
pitagorejczyków. Wedle tej antropologii żywy i konkretny człowiek ma się składać jak gdyby z dwu substancji: z duszy (psyche)
oraz z ciała (soma). Filozofia orficka głosi ponadto, że boska substancja, jaką jest dusza, stoczyła się w swym upadku w liche,
nędzne i całkowicie wyobcowujące ją ciało. Przeciwstawił się tej antropologii już Arystoteles, który stwierdził, że w każdej
29
istocie żywej, nie wyłączając człowieka, należy wyróżnić materię jako taką oraz kształtującą ją "zasadę"· Dopiero ta materia i
"zasada" razem wzięte składają się na uorganizowane ciało, które stanowi jedność. Dla Tresmontanta są to odpowiedniki pojęć
"duszy" i "ciała".
Warto chyba teraz sięgnąć po dziełko nienowe, ale polskiemu czytelnikowi udostępnione po raz pierwszy staraniem Państwowego Wydawnictwa Naukowego w 1980 roku: po rozprawę ,,0 nieśmiertelności duszy" (Traetatus de immortalitate animae)
napisaną przez jednego z najbardziej oryginalnych filozofów włoskiego renesansu Pietro Pomponazziego (1462-1525).
Przekładu z języka łacińskiego dokonała Maria Cytowska, książkę zaś opracował, wstępem poprzedził i przypisami opatrzył
Lech Szczucki. Ukazała się ona w ramach Biblioteki Klasyków Filozofii PWN. Otóż Pomponazzi, "arystotelik wątpiący", jak
go określa autor Wstępu, ogłosił swój traktat w roku 1516, a w poszczególnych jego rozdziałach dokonał arcyciekawego
przeglądu stanowisk przemawiających ,za" i "przeciw" jednemu z podstawowych dogmatów teologicznych. Zaczął od
stwierdzenia, że człowiek ma naturę dwoistą (anceps), zajmuje miejsce jakby pośrednie pomiędzy rzeczami śmiertelnymi i
nieśmiertelnymi, co stawia go w sytuacji "niewiele mniejszego od aniołów" (Psalm 8,6). Następnie podjął rozważania nad tymi
stanowiskami, które ową złożoność natury ludzkiej pozwalają zrozumieć, jeżeli "śmiertelne" i "nieśmiertelne" - to pojęcia przeciwstawne. Z kolei przedstawił pogląd, wedle którego dusza nieśmiertelna miałaby być jednostkowa pod względem liczby,
śmiertelna zaś - zwielokrotniona. ( Jest to teza podtrzymywana przez Temistiusza i Awerroesa). Rozdział kolejny to próba
zbicia powyższego poglądu Awerroesa. Następnie Pomponazzi przedstawia twierdzenie drugie, zgodnie z którym tzw. dusza
intelektualna ma się realnie różnić od duszy zmysłowej, chociaż istnieje tyle samo dusz intelektualnych, ile zmysłowych. W kolej
nym rozdziale obala jednak Pomponazzi powyższą opinię, powołując się zresztą na pierwszą część "Summy" św.Tomasza z Akwinu. Dalej prezentuje twierdzenie, zgodnie z którym to, co śmiertelne i to, co nieśmiertelne, jest w człowieku realnie tym
samym, ale owa istota jest po prostu nieśmiertelna, pod pewnym zaś względem śmiertelna. W dalszym jednak rozdziale wysuwa
wątpliwości wobec powyższego twierdzenia.
Wyłożywszy swe obiekcje wobec poglądów Akwinaty przedstawia Pomponazzi z kolei czytelnikom piąte twierdzenie.
Głosi ono, że ta sama istota duszy jest śmiertelna i nieśmiertelna zarazem. Atoli jest ona śmiertelna "po prostu", nieśmiertelna
zaś ... "pod pewnym względem". Wywód jest pyszny, lecz bynajmniej nie końcowy! Oto bowiem w kolejnym jedenastym
rozdziale wysuwa autor traktatu ... trzy wątpliwości na temat tego, co zostało właśnie powiedziane. Rozdział dwunasty zawiera
odpowiedź na te wątpliwości, ale już rozdział trzynasty "wysuwa wiele poważnych obiekcji" przeciwko poprzedniej argumentacji,
natomiast rozdział czternasty traktatu zawiera odpowiedź na te obiekcje. Trzymając tak nieustannie czytelnika w szachu i
zmuszając go do wnikliwych rozważań, do myślenia, do namysłu, zamyka Pomponazzi swój traktat "O nieśmiertelności duszy"
rozdziałem piętnastym i ostatnim, "w którym podaje się ostateczny wniosek w tej kwestii", zdaniem autora "już .. nie do obalenia". Jakiż to wniosek?
Otóż Pomponazzi twierdzi, że zagadnienia nieśmiertelności duszy ludzkiej, podobnie zresztą jak i wieczności świata, nie
da się rozstrzygnąć jednoznacznie, gdyż wszelkie argumenty "pro" i "contra", "za" i "przeciw" -wzajemnie się tu równoważą.
(Stąd i układ poszczególnych rozdziałów traktatu).
Ten "agnostycyzujący" czy agnostyczny wręcz punkt widzenia renesansowego filozofa przyrody i wybitnego pedagoga każe
mu uznać problem nieśmiertelności duszy za tzw. neutrum problema w świetle filozofii naturalnej. Oddzielając świadomie filozofię od teologii, proponuje Pomponazzi zdać się po prostu na wyrok Boży i na nakazy wiary chrześcijańskiej. ( Jest to zapewne
próba asekurowania się filozofa na wypadek ataków ze strony zwolenników filozofii tomistycznej i pomówień o herezję, których
mu rzeczywiście za ów traktat nie poskąpiono!). W każdym razie w świetle wywodów Pomponazziego można by dziś postawić
Claude'owi Tresmontantowi.zarzut już nie herezji, lecz nawet bluźnierstwa, skoro pisze on w swym .. "Problemie istnienia
Boga", że z punktu widzenia hierarchii ważności spraw problem nieśmiertelności duszy ludzkiej jest ważniejszy i bardziej
dręczący niż ... problem istnienia Boga (!).
Dziełko Pomponazziego czyta się z przyjemnością i zaciekawieniem również dlatego, że wierząc w nieśmiertelność duszy
jako chrześcijanin, a nie wierząc w nią jako filozof, autor tego traktatu bynajmniej nie opowiada się za dwulicowością czy za
ambiwalencją poznawczą: idzie mu raczej o wykazanie, jakie są bariery i następstwa usiłowań zmierzających do zracjonalizowania wiary, rozumowego przetrawienia poszczególnych jej dogmatów. Zwraca także uwagę na wrodzoną człowiekowi skłonność do widzenia spraw świata z własnej tylko perspektywy. Stąd znakomity, genialny wręcz kalambur Pomponazziego: świat
wedle filozofów nie mógłby być ani mniejszy, ani większy, ponieważ musi on pozostawać w proporcji do ... wymiarów człowieka.
Nie jest to zresztą tylko kalambur, ale komentarz do pism Awerroesa: "Modo, si mundus esset maior, homo non posset vivere; nam si haberetis thalamum maximum, non possetis vivere, quia ibi est nimis frigus ( ... ) Similiter, simundus esset maior,
sol esset nimis parvus, et sic non possit calefacere, et sic corrumperetur homo. Similiter, si esset minor, nimis sol calefaceret, et
ita non possent esse plures coeli. Mundus ergo non potest esse maior neque minor" etc.
Chrześcijański eschaton w ujęciu niektórych teologów i myślicieli religijnych przypomina również czasem ową "pierś
skrojoną na miarę krawca, nie Fidiasza".
30
Rozdział 6
WYSPY SZCZĘŚLIWE
Strudzony długą podróżą Odyseusz przybywa na Wyspy Szczęśliwe dumnych Feaków, gdzie "drzewa zielenią się bujne,
wiecznorozkwitłe, smukłe grusze, granaty, jabłonki krasoowocne, tamże i figi ulepne, i gęsto-gałęźne oliwki, wszystkie zawżdy
zielone i zawżdy pełne owoców, zimą i latem, bo Zefir ożywczy, wciąż powiewając, jedne wykluwa w zawiązkach, a inne wzrosłe
rumieni" (Rapsod VII, przekład Stanisława Mleczki, Warszawa 1925).Tę feacką wyspę z "Odysei" Pindar zdaje się utożsamiać
z Krainą Wiecznego Szczęścia, z Elizjum, o czym wspomina także Hezjod. Jeżeli pierwotną-religią mieszkańców Krety były
misteria orfickie, to miejscem pobytu zbawionych dusz ludzkich musiały być Wyspy Szczęśliwe, siedziba bogów nieśmiertelnych.
Tych samych, o których pisał Homer, jak to "z prześwietnego Tytona łożnicy ranna jutrzenka zeszła, światło wynosząc i ludziom,
i bogom w niebiosach; władcy Olimpu na radę zasiedli, a w środku ich usiadł Zeus rozgłośnopiorunny - najwyższa bo jego
potęga" (Rapsod V).
Idea Elizjum jest przeciwieństwem obrazu Krainy Zmarłych, Hadesu. Hebrajskim jej odpowiednikiem może być w
jakimś stopniu Szeoł. Ale wolno też na gruncie wyobrażeń greckich i greckiej mitologii przeciwstawić Elizjum Tartarowi jako
miejscu wiecznej kary i męki. Można również przyjąć, że augustyńska koncepcja ciała jako "więzienia duszy" ma swą genezę
w platońskim jego nazwaniu "złowrogim grobem duszy" i w wyobrażeniach neoplatończyków (również chrześcijańskich) ..
Natomiast istotę wierzeń hebrajskich zawartych w pismach eschatologicznych Starego Testamentu, w Biblii hebrajskiej, wydają
się oddawać wizje Ezechiela i Hioba o ożywieniu kości i o zmartwychwstaniu ciał:
Do ciała kleją się kości,
broda bez włosów jak zęby ...
Któż zdoła utrwalić me słowa ...
Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje,
na ziemi wystąpi jako ostatni.
Księga Hioba jest być. może najstarszą księgą Biblii, mimo że Zenon Kosidowski w "Opowieściach biblijnych"
określazczas powstania obecnej jej wersji na trzecie stulecie p.n.e., tj. na tzw. epokę hellenistyczną, uzależniając ją przy tym
bezapelacyjnie od prastarego sumeryjskiego "pierwowzoru". Bardzo stara jest również wizja proroka Ezechiela (VI wiek p.n.e.).
Ezechiel widzi dolinę pełną kości, gdy wtem Bóg każe mu nad nimi prorokować. Ezechiel zaś woła: "Wyschłe kości, słuchajcie
słowa Jahwe! Tak mówi Pan: Ja wam daję ducha po to, abyście się stały żywe. Chcę was otoczyć ścięgnami i sprawić, byście
obrosły ciałem, i przybrać was w skórę, i dam wam ducha, abyście ożyły". Rozlega się szum i trzask, poszczególne kości zaczynają
łączyć się, aż dolina wypełnia się żywymi ludźmi i wizja proroka zdaje się w pełni urzeczywistniać ...
Hebrajskie słowo "qum " oznacza "podnosić się", w tym przypadku zaś"podnosić się z martwych". Greckim jego
odpowiednikiem jest "anhistemi", skąd i wyrażenie "anastasis", czyli "zmartwychwstanie". W koncepcjach antropologicznych
Hebrajczyków człowiek ma być "nefesz haiia", czyli "duszą żyjącą", a także "basar", tj. ciałem, ale w takim rozumieniu tego
słowa, iż jest to dająca się doświadczyć psychosomatyczna całość. Jest to więc koncepcja monistyczna, różna od dualizmu platońskiego. Platon bowiem wyróżnia jak gdyby dwa byty, dwie substancje, dwa ciągi, dwa porządki rzeczy, a mianowicie "psyche"
i "soma". Wyspy Szczęśliwe - w ujęciu biblijnym - to wiara w zmartwychwstanie, w to, że człowiek żyć będzie po śmierci.
Również w najstarszych chrześcijańskich wyznaniach wiary, takich jak Symbol Konstantynopolitański, znajduje dobitny wyraz
wiara w "anastasin nekron" (zmartwychwstanie umarłych), później dopiero "sarkos anastasin" (czy po łacinie: "carnis resurrectio"), tj. w zmartwychwstanie ciał jako ciał właśnie.
Nieco innego zdania jest jednak Marie-Emilie Boismard, który uważa, że "tradycja żydowska oferuje nam dwie rozbieżne
koncepcje - pierwsza związana jest ze środowiskiem apokaliptycznym, druga z sapiencjalnym" ("Nieśmiertelność czy
zmartwychwstanie?", "Novum", nr 11, 1979). Według tej drugiej koncepcji"w śmierci samo ciało ulega rozkładowi, podczas gdy
dusza uwolniona od ciała odnajduje pokój i szczęście obok Boga. W pewnym sensie człowiek nie umiera, ponieważ w żadnym
momencie nie ulega przerwaniu jego życie duchowe, świadome. Przeciwnie, koniec życia ziemskiego jest rozkwitem w Bogu
wszystkich sił intelektualnych. Nie należy więc mówić o zmartwychwstaniu, lecz o nieśmiertelności" (tamże, s. 53). Co jednak
Boismard ma na myśli, gdy mówi o literaturze sapiencjalnej? Oczywiście, tzw. księgi pseudoepigraficzne, które nie weszły do
starotestamentowego kanonu protestanckiego, znalazły się natomiast w kanonie katolickim. Są to np: Księgi Machabejskie,
Księga Mądrości i inne. Boismard przytacza oczywiście z ksiąg sapiencjalnych stosowne przykłady, które świadczą na korzyść
jego tezy. Można by jednak i z tego źródła wybrać stwierdzenia świadczące na korzyść wiary autorów ksiąg sapiencjalnych w
zmartwychwstanie, a więc na korzyść pierwszej koncepcji, czego już Boismard nie czyni. Np. w 2 Księdze Machabejskiej
czytamy słowo: ho de tou kosmou basileus ... eis aionion anabiosin dzoes hemas anastesei (2 Mch 7,9) etc., o tym jak to "Król
świata wskrzesi nas, którzy umieramy za jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego". A poza tym księgi sapiencjalne są
przez wielu chrześcijan uważane za pseudoepigrafy, czyli za apokryfy Starego Testamentu.
Opinia Boismarda o koncepcjach eschatologicznych Nowego Testamentu podobna jest do poglądów poprzednio zaprezentowanych. Dostrzega on zbieżność wizji św. Pawła z I listu do Tesaloniczan z wizją Daniela. Dalej jednak twierdzi, że
31
w I Liście do Koryntian św; Paweł "ukazuje już zupełnie inną perspektywę". Czyżby? Należałoby tutaj raczej przyznać rację
Hansowi Urs von Balthasarowi, który doszedł do wniosku, że w "ostatecznym losowym sensie eschatologia żydowska i chrześcijańska przynależą do siebie, jakkolwiek tak tragicznie zdają się sobie przeciwstawiać w sferze konkretnej historii". Nie ma aż
takiej "przeciwstawności" w dziedzinie eschatologii pomiędzy Starym a Nowym Testamentem czy pomiędzy Pawłem jako autorem I Listu do Tesaloniczan a Pawłem jako autorem I Listu do Koryntian, co właśnie sugeruje Boismard.Tacy liczni autorzy
jak: Buber, Achad Haam, Baeck i Rosenzweig - twierdzą, że w eschatologii żydowskiej znalazł wyraz swego rodzaju społeczny
mesjanizm ziemsko-religijny i że łączyła ona "prorokowanie", przynależność do Boga jedynie z pragnieniem reformy życia
społecznego, co dało najsilniejszy jak dotąd impuls utopiom i projektom przebudowy społeczno-ustrojowej. Dynamika zawarta
w tej eschatologii stanowić ma jak gdyby centrum, środek, może kompromis (?) pomiędzy kulturową immanencją i transcendencją chrześcijańską. W wizjach tych bowiem świat jawi się nam jako świat zasadniczo pęknięty i otwarty na sferę nadświatową,
choć broniący się przed tą "nadświatowością" wszelkimi możliwym i środkami. "Nie jesteście z tego świata" - przestrzega
Ewangelista. - "Bo dla Pana jeden dzień jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień" - głosi Biblia hebrajska.
Katolicka filozofia śmierci, zarysowana w "Das Nichts und der Tod" Rudolfa Berlingera, w studium Riesenfelda "La Descente dans la mort", licznych esejach oraz publikacjach książkowych, nie wydaje się potwierdzać opinii Troeltscha, czołowego
rzecznika dziewiętnastowiecznej teologii liberalnej, który twierdził wówczas z pewną nutą ironii, że "biuro eschatologiczne
bywa najczęściej zamknięte". Hans Urs von Balthasar twierdzi nie bez racji, że "biuro" to pracuje dziś nawet... w godzinach
nadliczbowych! Balthasar dodaje jednak, iż "katolickie myślenie ... nie posuwa się naprzód tak gwałtownymi skokami jak protestanckie". I zastrzegając się, że byłoby "zuchwalstwem" usiłować na kilku stronach "streścić" stan podejmowanych obecnie badań
nad stanem teologii (eschatologii?) katolickiej, odsyła czytelnika głównie do dzieła M. Schmausa "Von den Letzten Dingen"
(Miinster 1948) oraz do "Kirchliche Dogmatik IV" Karola Bartha (Miinchen 1953). Oczywiście szkic Balthasara, udostępniony
w wyjątkach czytelnikowi polskiemu przez Jerzego Prokopiuka dzięki inicjatywie redakcji "Novum", ukazał się po raz pierwszy
w roku 1960 w języku niemieckim, nie mógł więc uwzględniać dwudziestoletniej blisko produkcji wydawniczej na tematy nazwijmy je tak - eschatologiczne, przypadającej na lata 1960-1979. Ale można w pełni zgodzić się z jego autorem, że literatura
poświęcona eschatologii jest rzeczywiście ogromna, nawet gdy zawęzi się ją do obszaru jedynie katolickiego.
O autorach katolickich da się powiedzieć jedno: niezależnie od różnicy stanowisk w takich czy innych szczegółowych
kwestiach są oni na ogół mało "apokaliptyczni". Wolą też eschatologię sakramentalną - liturgiczną czy eklezjalną - od scenerii
z czterema jeźdźcami Apokalipsy, z Sądem Ostatecznym i z wrzuceniem grzeszników do "jeziora ognistego" po ich zmartwychwstaniu. Wolą paruzję indywidualną od zbiorowej. Ks. prof. dr Czesław Bartnik twierdzi nawet, że i protestanci od czasów
Lutra "niemal w całości odrzucają paruzję na końcu świata", co właśnie budzić musi wątpliwość (chyba, że autor opowiada się
za hasłem: "Protestant to luteranin lub kalwinista i nikt inny").
W paruzji indywidualnej wyróżnia Czesław Bartnik dwa zasadnicze elementy: chrystofanię, tj. "jakieś szczególne uobecnianie się Chrystusa wobec jednostki, która zakończyła życie" oraz sąd szczegółowy, tj. swego rodzaju "wartościowanie życia
tej jednostki". Natomiast źródeł (genezy) wiary w paruzję zbiorową dopatruje się. on w chiliazmie (milenaryzmie), traktując go
jako "rozpowszechnioną w drugim wieku" herezję chrześcijańską, jako że skłaniało się ku niej tylu."prawowiernych teologów"
... Zwolennikami chiliazmu - wiary w tysiącletnie Królestwo Chrystusa na ziemi, w tysiącletnie Wyspy Szczęśliwe - byli bowiem
Papiasz, Justyn, Ireneusz, Tertulian, Laktancjusz, a przez pewien czas także św. Augustyn. Stąd też paruzja zbiorowa. to wiara
w "doczesne Królestwo Boże na ziemi" (tamże s. 76). Dlaczego na ziemi? Co w takim razie począć z tymi współczesnymi milenarystami chrześcijańskimi, którzy głoszą "przeniesienie świętych", "porwanie ich na obłokach niebieskich" i urzeczywistnienie
"królestwa" poza ziemią? Odżegnują się oni wprawdzie od chiliazmu tradycyjnego, mówią, iż są milenarystami, nie chiliastami,
bo sytuują Królestwo Tysiącletnie nie na ziemi, tylko poza ziemią, ale jaka jest w końcu różnica pomiędzy "chilioi" a "mille"? I
to "tysiąc", i to tysiąc.
Tak więc w ujęciu ks. Bartnika paruzja zbiorowa to paruzja inaczej kościelna. Zachowała się ona najsilniej na chrześcijańskim Wschodzie. Z tymi wszakze modyfikacjami, które każą łączyć ideę paruzji z ideą apokatastazy, czyli powrotu rzeczy
do stanu pierwotnego, do "status quo ante", a także z ideą cykliczności czasu. Chrystus ma powtarzać swe posłannictwo eschatologiczne aż do czasu zbawienia ostatniej istoty rozumnej, w tym i szatana. Po paruzji finalnej mają jeszcze nastąpić paruzje
tzw. niebiańskie. Ale żywa jest w prawosławiu i szerzej: w chrześcijaństwie wschodnim - również nie zmodyfikowana idea
paruzji zbiorowej (kościelnej) z wyłączeniem paruzji jednostkowej, jeżeli użyjemy terminologii ks. Bartnika. Natomiast Kościół
rzymskokatolicki stara się w jakiś sposób łączyć wiarę w paruzję eklezjalną (kościelną, zbiorową). Jednakże II Sobór Lyoński z
1274 roku wyraźnie podkreślił, że "los człowieka nie jest odkładany aż do dnia Sądu Ostatecznego", lecz, że rozstrzyga się zaraz
po jego śmierci. W tym ujęciu . Sąd Ostateczny byłby zatem czymś w rodzaju "dopełnienia" ludzkiego losu. Po Soborze
Watykańskim Drugim w Credo papieskim wyraźnie również podkreślono wiarę Kościoła w zmartwychwstanie zmarłych jako
zmartwychwstanie odnoszące się do całego człowieka oraz wiarę w "dalsze istnienie i życie po śmierci elementu duchowego obdarzoneg świadomością i wolą w taki sposób, że »ja« ludzkie trwa nadal" (por. List Kongregacji Doktryny Wiary z 17 maja 1979
r.).
32
Sergiusz Bułgakow, jeden z najwybitniejszych teologów prawosławnych (1871-1944" dał wyraz swej wierze w życie
pozagrobowe jako stan, który nie jest sprzeczny z perspektywą zmartwychwstania. Postawa Bułgakowa pozostaje więc jak gdyby
prawosławno-katolicka, jeżeli idzie o sferę eschatologii. Rozumuje on następująco: stanu pozagrobowego nie należy nigdy rozpatrywać jako niezmiennego i raz na zawsze danego, życie pozagrobowe stanowi część składową drogi prowadzącej ku
zmartwychwstaniu ("część szczególną"), zmarli uczestniczą nadal w życiu świata, w ofierze eucharystycznej zaś jednoczą się i
żywi, i zmarli. Ci ostatni potrzebują ponadto modlitwy żywych. P. Evdokimov, czołowy współczesny teolog prawosławny, autor
głośnej książki "Lamour fou de Dieu", trzyma się chronologii bardziej tradycyjnej: śmierć, koniec świata, paruzja, zmartwychwstanie. Evdokimov odrzuca wiarę( w nieśmiertelność naturalną jako niebiblijną i nie znajdującą podstaw w Biblii oraz preferuje
kierunek myślenia eschatologicznego podporządkowany sekwencji wydarzeń bliższych apokaliptyce niż paruzji jednostkowej.
Powołując się na dociekania św. Ireneusza, pisze wprawdzie, że okres pomiędzy śmiercią a Sądem nie jest "pusty", ale z naciskiem
podkreśla, iż śmierć to "zaśnięcie", "ukrycie" (hebr. "alam") i że nie uda się nikomu wyjaśnić zagadki, rozwikłać Bożego sekretu.
"Bóg otacza cienmością los pozostających w grobach" ...
Oczywiście, Evdokimov powołuje się na mistyczne wyznania ojców duchowych prawosławia, ale tylko po to, aby ukazać
ich symboliczną wieloznaczność, misteryjność. Cóż bowiem daje przytoczenie słów św. Grzegorza z Nyssy, który mówi o
duszach zmarłych jako o duszach zbliżających się do świata duchowego, do "miasta mocy niebiańskich"? Chyba tylko tyle, że
"miasto" to znajdujące się "gdzieś ponad niebem" oznacza położenie czasoprzestrzenne "ponad dostępnym dla nas wymiarem
czasu i przestrzeni" ... Równie dobrze można by je nazwać "łonem Abrahama" albo Wyspami Szczęśliwymi ... O "końcu świata"
mówi Evdokimov, że nastąpi on w Dniu Ostatecznym, który to "Dzień" nie mieści się jednak w naszym kalendarzu i dlatego
nie może być przedmiotem przepowiedni. Jak to rozumieć? "Ręka Boga pochwyci zamknięte koło czasu i podniesie do wyższego
wymiaru" ...A więc mamy tu ponowne odwołanie się do biblijnej metafory kołobiegu, do czasu cyklicznego, przypominającego
zwój pergaminowy. który można całkowicie zwinąć, i do idei wyrażonej w słowach: "Czasu więcej nie będzie". Evdokimov nie
podkreśla jednak, że ów "Dzień" ma nadejść niespodzianie, "niby złodziej w nocy" (l Tes 5,2). Zmartwychwstanie jest w ujęciu
Evdokimova "ostatecznym podniesieniem człowieka". Cytując słowa św. Pawła z I Listu do Koryntian o "przemienieniu" i
"zachwyceniu" sprawiedliwych zmartwychwstałych, tj. o nadaniu im nowej, przemienionej form"cielesno-duchowej i o ich porwaniu, uniesieniu w powietrze i "na obłoki niebieskie", Evdokimov zdaje się wahać co do ich dosłowności bądź też przenośnego
znaczenia. Natomiast stanowczo opowiada się za pojmowaniem paruzji jako "przyjścia Chrystusa w chwale", jako triumfalnego
pojawienia się Zbawiciela, z tym że przyjście to ma być "postrzegalne poza historią, nie w historii". Jak to pogodzić z zapewnieniami Nowego Testamentu, iż "wszelkie oko ujrzy go" ("kai opsetai auton pas ofthalmos" - Obj 1,7)? W tej kwestii
Evdokimov zachowuje milczenie.
Wydaje się, że u wielu współczesnych interpretatorów wydarzeń eschatologicznych - zarówno prawosławnych, katolickich, jak i protestanckich - silnie daje o sobie znać tzw. redukcjonizm, a więc pragnienie ratowania z eschatologii chrześcijańskiej
jakiegoś jej racjonalnego czy może kerygmatycznego, moralnego jądra. Stąd to krzywienie się na ludzi średniowiecza, że nie mieli
właściwego dystansu do stosunków czasoprzestrzennych, stąd też przytakiwanie Rudolfowi Bultmannowi, gdy krytykuje on fakt
"dziedziczenia" przez chrześcijaństwo antycznych, pogańskich jeszcze wyobrażeń o "trójpiętrowym" obrazie czy ksztalcie świata
- z podziałem na niebo, ziemię i piekło. "Redukcjonistą" jest także Pierre Teilhard de Chardin. Jest nim również Claude Tresmontant, który w swej książeczce "O duszy" pisze:
"Teologia, myśl ortodoksyjna przypomina wielkie drzewo, które rozwija się, które z biegiem wieków stopniowo i
stosownie do potrzeb wyjaśnia informację zawartą w swoim zarodku. Ten rozwój myśli ortodoksyjnej dokonuje się w różnych
dziedzinach doktryny nierównomiernie. Chrystologia, teologia trynitarna rozwinęły się najpierw, i to intensywnie, doprowadzając do ważnych sformułowań soborów w Nicei, Efezie, Chalcedonie. Ale trzeba przyznać, że w odniesieniu do tego, co nazywa
się w podrcznikach teologii "czasami ostatecznymi", teologia nie bardzo się rozwinęła od czasu, kiedy św. Hieronim i uczniowie
Orygencsa prowadzili spory na temat zmartwychwstania "ciał" (dz. cyt. s. 252)."
No właśnie! Z niektórymi stwierdzeniami Tresmontanta pozwoliłem sobie wdać się już w polemikę w poprzednim
rozdziale. Nie chciałbym więc do nich powracać. Ale i w cytowanych słowach jest kilka stwierdzeń co najmniej wątpliwych. Czy
rzeczywiście istnieje coś takiego jak postęp w teologii? Wszak wątpliwa wydaje się( np. idea postępu w sztuce i wystarczy
przeczytać Ingardena, ażeby utwierdzić się w tej wątpliwości. Dlaczego więc autor książeczki ,,0 duszy" każe czytelnikowi
wierzyć w to, że wszystko idzie w teologii "ku lepszemu", tyle tylko, że "nierównomiernie"? Sam wprawdzie czyni w swych
wywodach pewien wyjątek - właśnie dla eschatologii, której rozwój ponoć "nie nadąża" za innymi dziedzinami teologii chrześcijańskiej, ale czyż eschatologia jest tylko jednym z działów teologii, czy też czymś więcej? A może należałoby raczej przyznać
rację tym myślicielom chrześcijańskim, którzy jak Karol Barth i Emil Brunner dostrzegają wszechobecność i centralne miejsce
myślenia eschatologicznego w myśleniu chrześcijańskim?
Z Tresmontantem można się właściwie nie zgadzać bez końca. Wyzwala on stały sprzeciw! Ale dajmy mu spokój ...
Wyspy Szczęśliwe, Raj Odzyskany, Elizjum, Nadzieja Chrześcijańska - wszystkie te terminy i przybliżenia słowne
wyrażają uparte dążenie do wytyczenia jakiegoś celu, jakiejś recepty na szczęścię absolutne, ku któremu zdążać powinna ludzkość
33
poszukująca zbawienia i wyzwolenia.
W ostatnich latach w dziedzinie teologii i filozofii chrześcijańskiej pojawiły się koncepcje "nadziei" jako generalnego drogowskazu: mam tu na myśli "teologię nadziei" Jurgena Moltmanna oraz "filozofię nadziei" Otto Friedricha BolInova. Obaj ci
myśliciele reprezentują, jak się wydaje, zbliżony punkt widzenia na te sprawy, przynajmniej w podejściu do niektórych ich aspektów. Pierwszy czyni to na gruncie teologii, drugi - na gruncie filozofii. Moltmann odwraca słynną maksymę Anzelma:
"Fides quaerens intellectum" ("wiara poszukująca rozumu") albo ją przeinacza. Anzelm mówi, że to wiara poszukuje rozumu,
natomiast Moltmann zamiast "fides quaerens intellectum " proponuje formułę: "Spes quaerens intellectum" ("nadzieja poszukująca rozumu"). Nadzieja (spes), Nadzieja Chrześcijańska - jest dla Moltmanna centralnym motywem eschatologii, tak jak eschatologia pozostaje centralnym punktem wiary chrześcijańskiej, a nie tylko jej cząstką. "Charakter eschatologiczny nosi całe
zwiastowanie chrześcijańskie, każda egzystencja chrześcijańska i cały kościół" - dowodzi Moltmann na łamach swej "Teologii
nadziei", opublikowanej po raz pierwszy w roku 1964. W rozumieniu Moltmanna Ewangelia to także "epangelia", czyli "obietnica". Stąd radykalny zwrot ku przyszłości, ku myśleniu o niej, stale i wciąż - z próbą jednakże jakiegoś jej racjonalizowania (w
ramach oczywiście teologii). Zbliżone stanowisko reprezentuje w dziedzinie filozofii chrześcijańskiej Otto Friedrich Bollnov.
Polemizuje on z egzystencjalizmem, irracjonalizmem i innymi kierunkami filozofii współczesnej, próbując racjonalizować "fiIozoficzną nadzieję", ale i czyniąc z niej zarazem centralną kategorię pojęciową oraz swego rodzaju wartość nadrzędną·
Wydaje się, że warto przynajmniej w największym skrócie skonfrontować stanowisko Moltmanna i BolInova z jednej
strony ze stanowiskiem Martina Heideggera, jednego z najwybitniejszych myślicieli współczesnych z drugiej. Otóż Heidegger
nie uważa się sam - wbrew Sartre owi za egzystencjalistę, trudno go również uważać za myśliciela chrześcijańskiego. Krzysztof
Michalski twierdzi nawet, że nie istnieje coś takiego jak "filozofia Heideggera", a więc jakiś zespół poglądów, który należałoby
w całości przyjąć lub odrzucić. Jednakże myśl Heideggera jest czymś zgoła niezwykłym we współczesnym życiu umysłowym
Europy i przenika ona stopniowo wszystkie dziedziny życia, nie wyłączając problematyki bliskiej zainteresowaniom eschatologa,
teologa czy. religioznawcy. Martin Heidegger (1889-1976), autor Sein und Zeit", "Kant und das Problem der Metaphysik", "Was
ist Metaphyik?", "Nietzsche" i innych głównych książek, z wykształcenia teolog i filozof, następca Edmunda Husserla w katedrze
filozofii we Fryburgu, sformułował szereg podejść badawczych do problemu zajmującego centralne miejsce w myśleniu nie tyle
może nawet teologicznym co teleologicznym, docelowym. W dzisiejszej biedzie świata - pisze on w jednym ze swych esejów trzeba mniej filozofii, a więcej dbałości o myślenie, mniej literatury, a więcej troski o literę" (List o "humanizmie" w: "Budować,
mieszkać, myśleć", Warszawa 1977, s. 126). Jeżeli problem teologii jest jednocześnie problemem felicystyki albo felicytologii,
a teorii szczęścia ludzkiego, to Wyspy Szczęśliwe w ujęciu Heideggera nie jawią się w płaszczyźnie definitywnego rozstrzygnięcia
odwiecznego sporu: religia czy ateizm? -lecz zgoła gdzieś indziej. Heidegger uważa bowiem, że egzystencjalne określenie istoty
człowieka nie rozstrzyga ani kwestii istnienia, ani też kwestii nieistnienia Boga czy bogów, co wcale jeszcze nie oznacza, że zamuje on stanowisko indyferentne w kwestii swego stosunku do religii. "Jakże człowiek naszych czasów - pyta Heidegger może pytać szczerze i rygorystycznie, czy Bóg przybliża się, czy oddala, jeśli zaniedbuje wmyślenie się w wymiar, w którym jedynie pytanie to może być postawione? Ten zaś wymiar jest wymiarem świętości" (tamże, s. 114). Heidegger zdaje się ostrzegać
rzeczników dawnych i nowych koncepcji szczęścia przed ich może nawet nie zamierzoną "jednowymiarowością". W eseju - zatytułowanym "Przezwyciężenie metafizyki" twierdzi, że "jakieśczłowieczeństwo jest wygrywane zwykle przeciwko innemu
człowieczeństwu" i że tak natrętnie wciskająca się do myśli nowożytnej od czasów Kartezjusza antropologia przekształca się
po prostu w ideologię (tamże s. 302). Gdy to, co słuszne, zaczyna panować nad tym, co prawdziwe - rozumuje Heidegger usuwa w cień prawdę. A jak należałoby rozumieć prawdę, stan szczęścia, stan "bycia szczęśliwym"?
Na to ważkie pytanie Heidegger nie udziela właściwie żadnej odpowiedzi. Ale przecież - zauważmy - nie czuje się on
uprawniony do odpowiadania na jakiekolwiek pytanie! Dlaczego niby miałby odpowiadać na pytanie, co to znaczy "być szczęśliwym", skoro za najtrudniejsze pytanie filozofii wszystkich czasów uważa pytanie: "Co to w ogóle znaczy być"? Dla ontologa i
fenomenologa, jakim jest z pewnością Martin Heidegger, nie tylko nie ma i nie może być ważniejszego i trudniejszego zarazem
pytania, ale stoi on w ogóle na stanowisku, iż tylko na pozór łatwiej jest zadawać pytania niż na nie odpowiadać. Właśnie ta
utrata zdolności "dziwienia się wszystkiemu" i zadawania wnikliwych pytań przez umysłowość współczesną każe mu ją postawić
w swego rodzaju stan oskarżenia. Nie zatraciła tej zdolności "filozofia pierwsza" ludzi starożytnych i dlatego ona właśnie
zrodziła myśl o szczęściu, zbudowała mit Wysp Szczęśliwych. Natomiast człowiek współczesny potrafi jedynie "odmitologizować" i "antropologizować". Nie odróżnia nawet historii (Historie) od dziejów (Geschichte), zaciera między tymi pojęciami
wszelkie różnice, a przecież nie wszystko, co zasługuje na miano historii, zasługuje również na miano dziejów ("Nauka i namysł",
tamże,s. 276). Dzieje niekoniecznie muszą, choć oczywiście mogą, być historyczne.
Heidegger opowiada się zatem za uznaniem czegoś, czego "już nie da się obejść", nie definiując jednak tego bliżej. Rzuca
to błysk światła na istotę heideggerowskiego podejścia do problemu określonego tu umownie mianem Wysp Szczęśliwych. Bo
choć trudno tu o jakąkolwiek odpowiedź ze strony Heideggera, można przecież, odwołując się do jego metody dociekań, zadać
sobie przynajmniej to jedno pytanie, które tak rzadko stawia sobie współczesna eschatologia i teologia, a mianowicie można i
warto zapytać, czy pytanie o Wyspy Szczęśliwe zostało aby prawidłowo zadane. "Grek znał i odczuwał straszliwość i zgrozę ist-
34
nienia: by mógł w ogóle żyć, musiał je przesłonić wspaniałym snem o Olimpijczykach" - pisał Fryderyk Nietzsche. A człowiek
współczesny? - zdaje się dziś pytać Heidegger.
Heidegger poszukuje własnej symboliki, w obrębie której sytuują się człowiek, czas i przestrzeń, a także tworzenie, myślenie, budowanie i zamieszkiwanie. Oto kierunek jego myśli: "Gdy my, my wszyscy pisze myślimy teraz i tu o starym moście w
Heidelbergu, myślenie skierowane ku tamtemu miejscu nie jest wyłącznie przeżyciem zawartym w obecnych tu osobach. Do
istoty naszego myślenia o wspomnianym moście należy raczej to, że samo to myślenie stoi już przy tym dalekim miejscu. Będąc
tu jesteśmy tam przy moście, a nie przy treści przedstawieniowej w naszej świadomości. Możemy nawet być tu o wiele bliżej
tamtego mostu i przestrzeni, którą on przyznaje, niż ktoś, kto używa go co dzień jako obojętnego przejścia przez rzekę ( ... )
Idziemy ciągle przez przestrzenie raczej tak, że zarazem przy nich stoimy, przebywając stale przy bliskich i dalekich miejscach
i rzeczach" (tamże, s. 329).
Heidegger żąda od współczesnego umysłu arcytrudnej umiejętności: umiejętności namysłu. Namysł musi bowiem
poprzedzać myślenie. Dotyczy to wszystkich bez wyjątku problemów, nie wyłączając problemu chrześcijańskiej nadziei, o której
tyle piszą i Moltmann, i Bullnov.
Rozdział 7
SNY MARZYCIELI
W historycznym " Kazaniu do książąt" (Fuirstenpredigt), wygłoszonym na zamku książęcym w Allstedt zapewne w dniu
13 lipca 1524 roku,a ogłoszonym po raz pierwszy drukiem nie później niż w dniu 20 sierpnia tegoż roku,a więc gdy rozgorzała
już Wielka Wojna Chłopska w Niemczech, Tomasz Munzer, przywódca duchowy zbuntowanych, zawarł główne tezy interpretacji biblijnej "marzycieli". "Marzycielami" nazywano anabaptystów, najbardziej radykalny odłam reformacji XVI wieku.
Przeniknietego duchem rewolucyjnego profetyzmu i osnutego na tle biblijnej Księgi Daniela kazania Miunzera wysłuchali
wówczas: książe Jan Wettin, jego syn książę Jan.Fryderyk Wettin, burmistrz i rajcy miasta Allstedt oraz kilku wyższych urzędników dworu elektorskiego. Przed wygłoszeniem swego głośnego kazania Munzer odczytał po łacinie tekst drugiego rozdziału
Księgi Daniela i przetłumaczył go na język niemiecki.
Jest to rozdział, w którym opowiada się, jak to Nabuchodonozor miał proroczy sen i jak zaniepokojony dziwnymi wi dziadłami sennymi kazał po przebudzeniu wezwać wszystkich magów, wróżbitów i przepowiadaczy snów, aby przypomnieli mu
i zinterpretowali jego treść. Wezwani odbyli naradę, po czym oznajmili królowi po syryjsku, że uczynią zadość żądaniu władcy,
jeżeli powie im uprzednio, co mu się śniło. Rozgniewany król, któremu ponoć "rzecz ta wypadła już całkiem z pamięci", kazał
wszystkich mędrców babilońskich wytracić , po czym wezwał do siebie Daniela, Daniel zaś poznał tajemnicę snu królewskiego
w widzeniu nocnym i objawił królowi zarówno jego treść, jak i znaczenie, za co władca "zacznie wywyższył Daniela ( ... ) i
uczynił go panem nad wszystką krainą babilońską i książęciem nad przełożonymi i nad wszystkimi mędrcami babilońskimi".
Sen Nabuchodonozora miał sens proroczy: przedstawione w nim zostały losy kolejnych królestw o zasięgu światowym z "piątą
monarchią" przed samym końcem dziejów, kiedy to "Bóg wzbudzi królestwo, które już nigdy zepsute nie będzie". Symbolizuje
je Kamień. A wszystko to ukazać się miało Nabuchodonozorowi we śnie pod postacią ogromnego posągu męża, którego głowa
była ze złota, piersi i ramiona ze srebra, brzuch i biodra z miedzi, golenie z żelaza, a nogi częściowo z żelaza, częściowo zaś z
gliny. (Stąd właśnie wzięło się wyrażenie "posąg na glinianych nogach"). Każdy z tych gatunków metali symbolizuje państwo
światowe: głowa ze złota jest oczywiście symbolem rozkwitu imperium babilońskiego pod rządami Nabuchodonozora.
"Trzeba wiedzieć - zaczął swe kazanie Tomasz Munzer, identyfikujący się wyraźnie z »drugim Danielem« i ostrzegają cy książąt oraz możnych współczesnego świata przed zepsuciem, zdzierstwem i chciwością, co powoduje wyzysk ludu i jego
potęgujący się gniew - trzeba wiedzieć, że biednemu, nędznemu i rozpadającemu się chrześcijaństwu nie można lepiej doradzić i pomóc, jak w ten sposób, aby pilni i niestrudzeni słudzy boży krzewili Biblię śpiewaniem, czytaniem i kazaniem". Czyniąc
aluzję do "Dictatus Papae"Grzegorza VII, zawierającego napomnienie i przestrogę, że "quod Romana ecclesia numquam erravit
nec in perpetuum, Scriptura testamente, errabit", Munzer stwierdza: "To wszystko sprawia udawana świętość i obłudne uniewinnianie się bezbożnych wrogów Boga, którzy twierdzą, że kościół chrześcijański nie może błądzić, podczas gdy właśnie dla
uniknięcia błędu powinien on być nieustannie budowany słowem bożym i zachowany przed błędem, a nawet powinien on
uznać grzech płynący z ignorancji" (cytuję tekst "kazania" wg wyboru "Myśl filozoficzno-religijna reformacji XVI wieku",
dokonanego przez Lecha Szczuckiego, PWN 1972). Munzer powołuje się na stwierdzenia zawarte w różnych księgach Starego
Testamentu, w których jest mowa o powinnościach kościoła, a więc na Kapł 4,13-14; 4,6; MaI 2,1 i Iza 1,10. Podpiera zatem
swój punkt widzenia autorytetem Izajasza, Ozeasza, Malachiasza i Mojżesza.
Przechodząc do interpretacji proroctw Danielowych, kaznodzieja przywołuje przed oczy słuchaczy obraz "kamienia
węgielnego" wymienionego w Dan 2,34-35; 44-45 i w Księdze Izajasza (łza 28,16-20). Wówczas przekonuje swych słuchaczy
Munzer - był to jeszcze kamień mały, ale niebawem wypełni on całkowicie świat, wypełni go do końca.
Rewolucyjny ton pojawia się w wywodzie kaznodziei, gdy stwierdza z całym naciskiem, że ów kamień węgielny "założony
przez budowniczych na początku nowego chrześcijaństwa został odrzucony przez dzisiejszych budowniczych, czyli przez wład-
35
ców" (!). Odtąd będzie on już oskarżał istniejący establishment książęco-feudalny, przekształcając kazanie w rewolucyjny mani
fest anabaptyzmu plebejskiego. Allabaptyści, nazywani również marzycielami lub spirytuałami, uważali, że "czwarta monarchia"
z proroctwa Danielowego ziściła się właśnie w ówczesnym status quo. Feudalny ustrój społeczno-polityczny zbliża się już jednak
do swego kresu. Zniszczy go i obali zbrojna walka "wybrańców bożych", którzy zdecydowanie wystąpią przeciwko "bezbożnym
władcom". Ale Munzer walczy tu niejako na dwa fronty: przeciwko papiestwu i przeciwko Lutrowi, który jego zdaniem głosi
zbyt pasywne, zbyt pojednawcze chrześcijaństwo, a co najgorsze, nie chce uznać prymatu bezpośrednich działań Ducha Swiętego
w sercach ludzkich. Luter zbywał te ciągłe napomknienia "spirytuałów" o bezpośrednim wpływie Ducha pogardliwym wzruszeniem ramion: "Geist hin Geist her" (Duch tu - Duch tam), co oczywiście jeszcze nie oznaczało, że był jako reformator pasywny.
Protestował jednak przeciwko "dzikim i rozbójniczym bandom chłopskim", nadając taki właśnie tytuł jednej ze swych
polemicznych broszur. Natomiast Tomasz Munzer został wezwany w dniu 1 sierpnia 1524 roku do Weimaru przez księcia
Jana Wettina, który zakazał mu prowadzenia jakiejkolwiek dalszej działalności publicznej. Toteż w nocy z dnia 7 na 8 sierpnia
tegoż roku autor "Kazania do książąt" opuścił potajemnie Allstedt i przyłączył się do buntu chłopskiego, nie wierzył już bowiem
w możliwość dogadania się z "władcami". ,
Wróćmy jednak do dalszej części "Furstenpredigt". W kazaniu adresowanym do książąt Munzer z każdym kolejnym
zdaniem coraz silniej napina strunę gniewu, wzburzenia i protestu. Powołując się na Hegezypa i Euzebiusza, autora "Historii
Kościoła", "stara się dowieść, że gmina chrześcijańska pozostała dziewicą tylko do chwili zgonu uczniów apostołów, a wkrótce
potem stała się cudzołożnicą", co też znalazło wyraz w przepowiedniach. Takie widzenie sprawy jest charakterystyczne i wręcz
typowe dla "apokaliptyków" ~ wszystkich czasów, widzą oni bowiem i wieszczą stale pogarszający się stan rzeczy, przede wszystkim w dziedzinie moralnej. Koniec świata, przesilenie czasu czy rewolucję społeczną musi poprzedzić moralna degrengolada
społeczeństw i towarzyszące jej symptomy porzucenia pierwotnych ideałów oraz wzorców moralnych.
Tutaj przechodzi już Munzer do wykładu, w którym "kamieniem węgielnym" z pism proroków ma być sam Chrystus, a
Kaennym Królestwem, które nie ulegnie już żadnemu zepsuciu, Chrystusowe Królestwo. Czas nadejścia tego królestwa wydaje
mu się bardzo bliski. Przyrównując opis dzieciństwa Jezusowego i stajenki betlejemskiej z obecnym, stale pogarszającym się
stanem rzeczy, Munzer odwołuje się do przestróg proroka Ozeasza i woła: "Porzucili oni wewnętrzną wiedzę o Bogu, a na jej
miejsce wprowadzili wdzięcznego, zgrabnego, złotego Pana Boga, przed którym cmokają biedni chłopi".Ta "wewnętrzna wiedza
o Bogu", tak silnie zakorzeniona w tradycjach mistyki niemieckiej (Tauler!), to jeden z podstawowych i specyficznych zarazem
rysów doktryny "spirytuałów" - czy - jak kto woli "marzycieli". Munzer widzi w niej czynnik weryfikujący poziom pobożności
i przeciwstawia ją świadomie zewnętrznej, instytucjonalnej i tym samym powierzchownej "wiedzy" (Kunst) Kościoła oficjalnego.
Nie przebierając zbytnio w słowach kaznodzieja przyznaje rację nawet Turkom, którzy nie bez słuszności dziwią się tym chrześcijanom, którzy nie znają "ducha" wyznawanej przez się wiary.
Lech Szczucki zwraca uwagę na silny aktywizm tkwiący w wizjonerskim chiliazmie Munzera. W chiliazmie, ponieważ
Królestwo Kamienne ma być królestwem tysiącletnim, Munzer zaleca aktywne włączenie się w bieg najbliższych wypadków,
nie zaś przyglądanie się temu wszystkiemu, co dziać się będzie i co już się dziać zaczęło ... z założonymi rękami. "Jeremiasz o
strzegał biedny, zaślepiony lud przed udręką niewoli babilońskiej, podobnie jak pobożny Lot swych zięciów" - woła do słuchaczy.
Pochwala też nawrócenie Nabuchodonozora - okrutnego władcy, ukorzenie się jego przed Bogiem. Podobnej też postawy
oczekuje od dzisiejszych władców świeckich. Nabuchodonozor, zdaniem Munzera, doznał niebywałego wręcz zaszczytu i
wyróżnienia, ponieważ ujrzał we śnie ciąg przyszłych zdarzeń aż do kresu dziejów.
Zamiast współczuć straconym przez Nabuchodonozora mędrcom i magom, kaznodzieja nie szczędzi im słów pogardy
i gniewu, ponieważ uważa ich za bałwochwalców, obłudników i szarlatanów, za ludzi udających, że znają się na wszystkim, a
więc za pyszałków i za mądrali. Jest w tym niewątpliwie aluzja do współczesności, do "konkurentów" wrogo nastawionych do
"proroków z Zwickau". Ale i Nabuchodonozor - jak mówią o tym następne rozdziały Księgi Daniela - "zapomniał bardzo
prędko o napomnieniu bożym". Munzer widzi w tym rękę i knowania szatańskie. Potem opowiada o zgubnym wpływie żądz
cielesnych, o udrękach Jakuba i Abrahama, o snach pobożnego Józefa i wreszcie o znaczeniu widzeń opisanych tak wyraziście
w Księdze Dziejów Apostolskich. "Oczekiwać widzeń i doznawać ich wśród bolesnych udręk świadczy o prawdziwie apostolskim, patriarchalnym i proroczym duchu konkluduje Munzer - nie ma się tedy co dziwić, że Brat Wieprz Tuczony woli łagodne
życie i odrzuca widzenie". Te zjadliwe przydomki odnoszą się oczywiście do osoby Marcina Lutra.
"Czy potrzeba jeszcze podawać wiele świadectw z Pisma? zapytuje Munzer. - Byłoby chyba rzeczą wręcz niemożliwą,
aby w sprawach tak rozległych i niebezpiecznych książęta i władcy potrafili się zawsze ustrzec i pewnie, i nienagannie
postępowali, gdyby nie mieli odpowiednich kaznodziejów". Jest to punkt kazania jak gdyby zwrotny.Tylko kaznodzieja bowiem
oczywiście kaznodzieja z prawdziwego zdarzenia! -potrafi dobrze uprzytomnić władcom, że oto nastał końcowy okres dziejów
świata, o którym mówi proroczo Księga Daniela (Dan 2,41). Okres ten symbolizują nogi posągu, jaki przyśnił się Nabuchodonozorowi, posągu stojącego na nogach "częściowo z żelaza, a częściowo z gliny". Ma to być epoka dwuwładzy panów
świeckich i duchownych. Dziś już nie tylko nieliczni "wybrańcy" wiedzą o tym przyszłym okresie dziejów, zwanym "piątą
monarchią", o Kamieniu - Chrystusie - tak jak w czasach “czwartej monarchii" - Rzymu. Ale "Kamień oderwany od góry bez
36
pomocy rąk stał się już wielki. Biedni prości ludzie z miast i chłopi widzą to o wiele dokładniej niż wy"! - woła z zapałem
Munzer. I zwracając się bezpośrednio do władców ponawia swój gorący apel: “Władcy saksońscy, stańcie śmiało na tym kamieniu węgielnym, jak to uczynił święty Piotr!" Przypominając poszczególne fazy snu Nabuchodonozora, kaznodzieja wyjaśnia,
że pierwszym królestwem, którego symbolem była złota głowa, pozostawał Babilon, drugim (srebrne piersi i ramiona) stało się
królestwo Medów i Persów, trzecim (wyobrażonym przez miedź) starożytna Grecja, czwartym zaś, zdobytym przez miecz i
utrzymywanym przez przemoc, a symbolizowanym przez żelazo, starożytny Rzym. Widząc się wciąż w roli "drugiego Daniela",
Tomasz Munzer wzywa książąt, aby szukali jedynie sprawiedliwości bożej i podejmowali "dzielnie" sprawę Ewangelii. "Dlatego
musi powstać nowy Daniel- argumentuje Munzer - i wam wasze widzenie wyłożyć, i prorok ten musi iść na czele wojska, jak
uczy Mojżesz". Grozi, że - jak mówi Chrystus - każde drzewo, które nie wydaje owocu dobrego, będzie wycięte i w ogień wrzucone (Mt 7,19; J 15, 2.6). Czyniąc wielce wymowną aluzję do sceny wypędzenia przez Chrystusa kupczących ze świątyni i
opowiadając się po stronie tzw. ikonoklastów, tj. niszczycieli obrazów jako przeciwników współczesnego bałwochwalstwa
(ikonoklaści - radykalny odłam reformacji niemieckiej), Munzer stawia książąt przed dylematem wyboru: powinni albo wyrzec
się zupełnie wiary chrześcijańskiej, albo "porzucić bałwany". Mówiąc, że "i miecz jest potrzebny do wytępienia bezbożników",
opowiada się sam po stronie rewolucyjnej, radykalnej i w swych społecznych odniesieniach zdecydowanie plebejskiej reformacji.
Munzer żywi wprawdzie wciąż jeszcze nadzieję, że uda mu się pozyskać do swej sprawy książąt, skoro woła: ,,O, kochani
panowie, jak pięknie Pan uderzy w te stare garnki! ; (kaznodzieja ma tu na myśli "państwa szatańskie, które błotem się oblepiły").
"A przeto najdrożsi, najukochańsi władcy, uczcie się właściwego rozeznania z ust bożych i nie dajcie się zwieść waszym obłudnym klechom za pomocą zmyślonej cierpliwości i dobroci". Równocześnie zaś ostrzega, że "należy wytrzebić chwasty z winnicy
bożej w czasie żniwa". Kazanie kończy wezwaniem: "Radujcie się, prawdziwi przyjaciele Boga, że wrogom krzyża dusza w pięty
uciekła! Muszą postępować jak należy, choć im się to nigdy nie śniło! Jeśli się więc Boga boimy, dlaczego miałoby nas ogarniać
przerażenie przed słabymi, bezsilnymi ludźmi (4 Mojż 14,8-9; Joz 11,6)? Bądźcie mężni! Zechce nad nami panować, komu dana
jest wszelka władza na niebie i na ziemi (Mt 28,18); niech was, najmilsi, zachowa na wieki. Amen".
Wprawdzie głośne wystąpienie publiczne Munzera zakończyło się całkowitym fiaskiem i autor kazania musiał potajemnie w nocy uciekać z Allstedt, aby móc się przyłączyć do buntu chłopskiego, którego był ideowym przywódcą, ale
"nowokrzczeńcy" - bo tak należałoby po polsku nazywać anabaptystów - stali się wkrótce" widmem" krążącym po całej Europie,
jeżeli posłużymy się określeniem z "Manifestu komunistycznego". Już około 1520 roku pierwsze ich grupki zaczęły wyłaniać
się z grona owych "spirytuałów", "marzycieli" czy "proroków z Zwickau". Do ich grona należeli, poza Munzerem: tkacz Mikołaj
Storch, krytyk Melanchtona i inni - najczęściej wędrowni kaznodzieje, a przede wszystkim bliski był im rzecznik milenaryzmu
- Karlstadt, autor dziełka o chrześcijańskiej sobocie. W latach 1524-25 Niemcy spłynęły krwią. Napadano na dwory i zamki
biskupie. Plebs miejski i wiejski szedł do walki z możnowładcami, pokładając bezgraniczną ufność w swych przywódcach. Zagrzewali go oni do boju cytatami z Biblii. W latach 1533-34 anabaptyści zdobyli biskupie miasto Munster (Monaster) i u
stanowili tam rządy teokratyczno-republikańskie. Republika munsterska stanowiła pierwszy w nowożytnej Europie eksperyment
komunistyczny: wprowadzono w niej wspólnotę majątkową połączoną z surową dyscypliną religijną oraz wojskową. Na czele
władz miejskich stanęli: burmistrz Knipperdoling, piekarz Matys oraz krawiec Jan Bockelson. Połączone wojska luterańskie księcia Filipa Heskiego oraz rzymskokatolickiego biskupa Monasteru zdobyły po długotrwałym oblężeniu "Nowy Syjon", jak
nazwali swą republikę anabaptyści i położyły kres temu najniebezpieczniejszemu do czasów Komuny Paryskiej eksperymentowi.
Anabaptyzm szerzył się głównie w krajach niemieckich i w całych Niderlandach, a także na Śląsku (Kaspar Schwenkfeld).
W owym czasie Tomasz Munzer już nie żył. Zginął w roku 1525 jako uczestnik Wielkiej Wojny Chłopskiej w Niemczech. Munzer reprezentował lewe, radykalne i rewolucyjne skrzydło reformacji, toteż jemu właśnie i jego poglądom poświęcił
szczególne miejsce Fryderyk Engels w książce poświconej wojnie chłopskiej w Niemczech. Munzer - to reformator-rewolucjo
nista, zwolennik apokaliptyki starochrześcijańskiej, kontynuowanej w średniowieczu przez Joachima da Fiore i przez innych
nieortodoksów (a może właśnie ortodoksów) chrześcijańskich.To jeden z czołowych "marzycieli", doznających "słów", "widzeń
proroczych" i głoszących wszechobecność Ducha Świętego we wszystkich poczynaniach ludzkich. Munzer należał do grona
zwolenników "prawdziwie patriarchalnego i apostolskiego Kościoła", Kościoła przenikniętego inspiracją Ducha. Ducha, który
"tchnie kędy chce" (Spiritus fiat, ubi vult).
Nic dziwnego, że warstwy posiadające bały się jak ognia "dzikiej reformacji" i za żadną cenę nie chciały do niej dopuścić,
woląc dogadywać się z luteranami i z kalwinistami. Niebezpieczna i łatwo zapalna była dla nich już sama wykładnia apokaliptyki
chrześcijańskiej, zawarta w "snach" marzycieli. Zwłaszcza, że "marzyciele" chcieli ją realizować ... na jawie. I tak też czynili.
Widmo krążyło zatem po szesnastowiecznej Europie, widmo ... anabaptyzmu. Sprzysięgli się przeciwko niemu królowie
i książęta, biskupi i panowie świeccy. Lękali się jego rewolucyjno-religijnego profetyzmu i złowróżbnej dla panujących apokali
ptyki. Przerażała ich anabaptystyczna wizja Królestwa Kamiennego, utożsamionego z Królestwem Chrystusowym. Niepokoił
mir, jakim predykanci i kaznodzieje wędrowni cieszyli się wśród plebsu. Co prawda nie wszystkie odłamy anabaptyzmu wykazywały jednakowy radykalizm w kwestiach społecznych. Mennonici (od Menno Simmonsa) byli bardziej umiarkowani i tolerancyjni, a terenem ich działalności stały się głównie Niderlandy. Mimo to edykt króla Karola V ustanawiał karę śmierci dla
37
wszystkich anabaptystów oraz dla ich sympatyków: A sympatykiem - i tu. niewątpliwym - anabaptystów stał się m. in. Sebastian
Franck (1499-1542), autor "Listu do Jana Campanusa", zwolennik" heterodoksji wyznaniowej i twórca wizji "kościoła niewi
dzialnego" w protestantyzmie, jeden z najwybitniejszych myślicieli owej gorącej epoki. Po klęsce Wielkiej Wojny Chłopskiej
w 1525 roku osiadł na Morawach czołowy przedstawiciel anabaptyzmu "umiatkowanego" - Baltazar Hubmaier, autor dziełka
"O mieczu". W 1527 roku w Mikułowie doszło do dysputy publicznej pomiędzy Hubmaierem a Janem Hutterem, rzecznikiem
lewicy anabaptystycznej, który uzyskał jednak większość głosów.
Obradujący w Schleitheim (Szwajcaria) synod anabaptystów opowiedział się przeciwko instytucji państwa, rozlewowi
krwi oraz władaniu mieczem, przyznając niejako prymat poglądom Francka i Hubmaiera, nie zaś Munzera i Huttera. Część
mennonitów wywędrowała z Holandii do krajów Europy Srodkowej, niektórzy z nich osiedlili się w Polsce, głównie na Pomorzu
Gdańskim, w okolicach Żuław. Jeszcze przed 1939 rokiem żyło w naszym kraju około półtora tysiąca mennonitów. Wielu
zwolenników Menno Simmonsa wywędrowało aż do Ameryki, gdzie założyło własną kolonię w Filadelfii. Osobny rozdział
stanowią burzliwe dzieje anabaptyzmu (szwenkfeldianizmu) na Śląsku.
Do tradycji anabaptystycznej nawiązał w jakimś stopniu baptyzm, którego ścisła geneza pozostaje wciąż przedmiotem
kontrowersji i dociekań oraz poszukiwań, choć nie ulega oczywiście wątpliwości, że wyrósł on głównie z "ducha" reformacji
kalwińskiej, czerpiąc równocześnie soki z gleby angielsko-holenderskiej. Pierwszy zbór baptystyczny powstał w Londynie w
1612 roku i przyjął oblicze nonkonformistyczne, jako że tworzyli go tzw. independenci ("niezależni"). Pierwsi baptyści to John
Smyth (Smith?),Thomas Helwys, w jakimś zapewne stopniu i Baltazar Hubmaier, którego spalono na stosie w 1528 roku i który
wzniósł jeszcze przed śmiercią okrzyk: "Prawdy zabić się nie da!" Ponadto należał do nich Edward Wightman i wielu żołnierzy
rewolucyjnej armii Cromwella.
Baptyści z dumą podkreślali zawsze, że siłę napędową ich ruchu tworzyli z reguły ludzie świeccy, nie duchowni, i że
zróżnicowanie społeczne baptyzmu było zawsze wielkie. Mówią o tym nazwiska kotlarza Bunyana, szewca Careya, dziennikarza
Lorentza i kaznodziei szwedzkiego Spurgeona. Baptystą jest najwybitniejszy współczesny kaznodzieja protestancki, który
odwiedził dwukrotnie już Polskę, Billy Graham. Polski Kościół Chrześcijan Baptystów liczy obecnie kilka tysięcy członków,
stosuje chrzest dorosłych przez zanurzenie w wodzie, nawiązuje do tradycji zarówno anabaptystycznych, nonkonformistycznych,
jak i ariańskich, opowiada się w swym statucie za ideą "wolności chrześcijańskiej", za pełną decentralizacją i autonomią
poszczególnych zborów.Baptyści akcentują swą przynależność do ruchu kościołów "wolnych", tj. nie związanych instytucjonalnie
z państwem, twierdzą wreszcie, że "wolność religijna to wolność od przymusu państwowego, kościelnego, rodzicielskiego" (E.J.
Mullins). "Baptyzm rósł zawsze nie dzięki wybitnym jednostkom, lecz przez to, że ludzie prości czytali Biblię" - twierdzi H.
Luckey. To Biblia i misjonarstwo biblijne stało się siłą napędową tego ogólnoświatowego ruchu, skupiającego obecnie kilkadziesiąt milionów osób, ruchu podzielonego jednak na szereg odłamów, takich jak: Seventh-day Baptist, Six Priniciples Baptists,
Primitive Baptists czy Free WilI Baptists. Baptyści polscy święcą niedzielę, są więc First-day Baptists, jak zresztą większość baptystów.
W łonie baptyzmu, a także w łonie kongregacjonalizmu i prezbiterianizmu amerykańskiego pojawił się z początkiem
obecnego stlllecia kierunek fundamentalistyczny, w którym doszła do głosu z nową siłą eschatologia apokaliptyczna. W 1910
roku ukazała się w USA książka o "fundamentalnych prawdach" i ich "świadectwie" zatytułowana" The Fundamentals: A Testimony to the Truth". Książka ta stała się szybko bestsellerem, ponieważ przypominała to, co stanowiło jak gdyby trzon "oldfashioned faith", czyli "staromodnej wiary". Właśnie ta "staromodna" wiara stała się w percepcji fundamentalizmu czymś
niesłychanie modnym, popularnym, wręcz agresywnym. Punkt czwarty zasad wyłożonych w książce podnosił kwestię wiary w
fizyczne, a więc w cielesne zmartwychwstanie Chrystusa, punkt zaś piąty - w niezawodność jego drugiego przyjścia na świat.
Autorzy książki potępiali jako zasadniczo "antybiblijne" takie "odchylenia" instytucjonalne od Biblii jak: katolicyzm rzymski,
mormonizm, ruch Świadków Jehowy, ruch Christian Science (Nauki Chrześcijańskiej) oraz spirytualizm. Przywrócona została
natomiast cała reformacyjno-protestancka sceneria Sądu Ostatecznego, zmartwychwstania grzeszników i świętych, tysiącletnich
rządów Chrystusa i Nowego Jeruzalem. Fundamentalizm rozpowszechnił się zwłaszcza na amerykańskim Południu, gdzie
niepośrednią rolę odgrywał i odgrywa nadal w popularyzacji jego zasad Związek Baptystów Południowych (Southern Baptist
Convention).
Pionierami "przebudzenia fundamentalistycznego" byli: Gresham Machen, Robert Dick Wilson, J. Oliver Bushwell i
Carl·McIntire. Zwłaszcza McIntire działał aktywnie na wszystkich możliwych frontach, stając się w końcu liderem "separatystów fundamentalistycznych". Fundamentalistom amerykańskim udało się zorganizować imponująco rozległą sieć szkół biblij
nych, utworzyć zrzeszenie radiostacji religijnych (National Religious Broadcasters), ft spopularyzować audycję zwaną "Godziną
biblijną" i wprowadzić do programów telewizyjnych stałe słuchowisko pt. "Old-Fashioned Revival Hour". Dzieje fundamentalizmu amerykańskiego omawia książka Louisa Gaspera "The Fundamentalist Movement" (New York 1963).
Rewolucyjne ostrze apokaliptyki szesnastowiecznych "marzycieli" dostrzegł i docenił w swej "Wojnie chłopskiej w Niemczech" (1850) Fryderyk Engels. Engels zwrócił uwagę na fakt, iż reformacja protestancka, a zwłaszcza jej lewe, radykalne skrzydło, stanowiła jak gdyby "pierwszy rzut" tego postępującego przez wieki zwrotu, który stał się udziałem klas wyzyskiwanych,
38
marzących o odzyskaniu "Utraconego Raju". Od utopii szlak ten wiódł do nauki, od socjalizmu utopijnego do socjalizmu
naukowego. Klasycy marksizmu widzieli samych siebie jako "drugi rzut" myśli reformacyjnej. Ambicją ich było wyłuskanie
spod zewnętrznej warstwy wyobrażeń religijnych klasowo-plebejskiego ich jądra - tym sensie apokaliptyka jawiła im się jako
szyfr, przesłanie, jako zdeformowany obraz głębszej rzeczywistości ludzkiej. Odwieczna tęsknota człowieka do sprawiedliwych
stosunków społecznych przyoblekła się w eschatologii apokaliptycznej w formę co prawda fantastyczną, ale w głębszym swym
wyrazie prawdziwą i godną uwagi. Był to przecież jak gdyby zapis programu walki o wyzwolenie społeczne, o zniesienie stanu
wyzysku.
Istotnie, apokaliptykę reformacyjną (i nie tylko reformacyjną) można by dziś nazwać "eschatologią wyzwolenia". Eschatologia wyzwolenia, podobnie jak głośna obecnie teologia wyzwolenia, stanowi program o charakterze rewolucyjnym, program
będący ponadto programem odnowy moralnej. Redukowanie jej sensu do sekwencji fantastycznych obrazów to karykaturyzowanie i zubożanie najgłębszych treści apokaliptyki. Engels, dokonując w swej "Wojnie chłopskiej w Niemczech" szczegółowej
analizy głównych herezji średniowiecznych, wyróżnił dwie podstawowe tendencje: burżuazyjno-umiarkowaną oraz plebejskorewolucyjną. Podczas gdy mieszczaństwo atakowało tryb życia duchowieństwa, zakonników i papieży, widząc w nim zaprzeczenie ideałów chrześcijaństwa ewangelicznego i kierując się pragnieniem stworzenia "taniego kościoła" oraz republikańskiej formy
rządów, plebs, a więc chłopstwo i warstwy rzemieślnicze, odwoływał się do pierwowzoru ewangelicznego z odmiennych zgoła
powodów. Oto bowiem ci uciskani i wyzyskiwani plebejusze miejscy i wiejscy wysnuwali z równości "dzieci Bożych" rewolucyjny
wniosek o niezbędności równości społecznej hic et nunc, tutaj i teraz. Tak właśnie postępował Monzer i inni "marzyciele".
Engels dochodzi więc do wniosku, że w religijnej i apokaliptyczno-eschatologicznej otoczce czy formie tych chłopsko-plebej
skich "herezji" kryły się niekiedy - obok widocznych na pierwszy rzut oka treści antyfeudalnych - także treści antyburżuazyjne.
Nic dziwnego przeto, iż zwalczał je kościół panujący (katolicki albo też protestancki), skoro obowiązywała zasada "cuius regio,
eius religio". Nic dziwnego też, że atakowały je konkurencyjne "herezje" mieszczańskie. Sojusz z "dziką" reformacją, z
radykalnym jej skrzydłem - narzucał się sam.
Dochodząc do znanego tedy wniosku, iż walki międzyreligijne stawały się zmistyfikowaną formą walk klasowych, obaj
klasycy marksizmu torowali drogę do głębszego, poważniejszego, bardziej wnikliwego spojrzenia na rolę eschatologii w myśli
ludzkiej, eschatologii zaś apokaliptycznej w szczególności.To w apokaliptyce przecież uzewnętrznia się silniej niż gdziekolwiek
społeczna funkcja religii jako "opium" i jako "protestu " jednocześnie (protestu przeciwko niesprawiedliwości społecznej).
Istotny staje się tu moment wyzwolenia, rozstrzygnięcia walki pomiędzy dobrem a złem, triumfu dobra wreszcie. I choć wszystko
to obraca się w sferze krytyki głównie nieba, nie można nie dostrzec tu również elementów tak zalecanej przez Marksa i Engelsa
"krytyki ziemi". Tej "nowej ziemi", którą zapowiada Biblia chrześcijańska, dodając, że "sprawiedliwość na niej zamieszka".
Rozdział.8
ESCHATOLOGIA WYZWOLENIA
Malownicze dzieje wędrówki mormonów na Zachód dostarczają niejednej paraleli do starotestamentowego opisu
przedzierania się Izraelitów przez pustynię. Założony przez Josepha Smitha Kościół Jezusa Chrystusa Świętych Ostatnich Dni
(mormoni) ukształtował się w latach czterdziestych ubiegłego wieku w Ameryce jako wspólnota "świętych", żyjących w czasach
eschatologicznych. Zyć w czasach eschatologicznych, tj. w "dniach ostatecznych", to oczekiwać "końca czasu", ewentualnie jego
przesilenia, a więc w jakiejś mierze również i "końca świata". W jakiej? Zanim na to pytanie odpowiemy, przypomnijmy pokrótce
genezę mormonizmu.
Mormonizm, podobnie. jak milleryzm, z którego wyłonił się później adwentyzm, odzwierciedlał ów charakterystyczny
niepokój i "gorączkę", jaka w przededniu europejskiej Wiosny Ludów i w okresie wstrząsów społecznych oraz poszukiwań
"świadectwa tożsamości" przez młody naród amerykański ogarnęła zarówno Stary, jak i Nowy Świat. Na fali nieco spóźnionego
romantyzmu pojawiły się w ówczesnej myśli amerykańskiej poszukiwania historiozoficzne, "rodowodowe": zaczęto wczytywać
się w Biblię i odnajdywać w okresie "pionierskim" oraz "pielgrzymim" własnego kraju paralel biblijne oraz zapowiedzi rychłych
zmian poprzedzanych "znakami czasu". Odżyła pod postacią "rachunku biblijnego" dawna numerologia, eschatologia i koncepcja
"piątej monarchii". Powstanie Nowego Świata uznano bowiem za fakt przełomowy w dziejach ludzkości i chrześcijaństwa. Aby
jednak taka właśnie, a nie inna mogła być ta refleksja czy autorefleksja lat czterdziestych, musiały uprzednio dojść w społeczeństwie amerykańskim do głosu siły zwiastujące nadciągający kryzys. Kryzys przede wszystkim miast i nowych form cywilizacyjnych,
kryzys moralny i społeczny zarazem, kryzys uzewnętrzniający ścieranie się interesów klas, narodów, mniejszości etnicznych, ras
i środowisk społecznych. I tak właśnie było w przededniu wydarzeń poprzedzających ukazanie we śnie J. Smithowi przez anioła
Moroni miejsca ukrycia tajemniczej Księgi Mormona.
Wszak od chwili przybicia w 1620 roku do brzegów Nowej Anglii pionierskiego statku "Mayflower" i wylądowaniu pierwszych "pielgrzymów" (The Pilgrims) nie rozstających się nigdy z Biblią aż po rok 1889, kiedy to rozpoczęto oficjalną kolonizację Oklahomy - ostatniego stanu metropolitalnego, historia Ameryki była epopeją "granicy" (frontier), granicy przesuwania
się osadnictwa ze wschodu na zachód, a więc w stronę Appalachów, równin dorzecza Missisipi (Wielkiej.Rzeki), a wreszcie i
39
Wielkiej Wyżyny Zachodniej.Ten historyczny motyw dziejów amerykańskich sprawdził się od Daniela Boone a aż do Andrew
Jacksona. Epopeja "granicy" i stałego jej przesuwania na Zachód była zarazem przeciwdziąłaniem okrążeniu, zepchnięciu na
Wschód, nie mówiąc już o "głodzie ziemi" i pożądaniu dziewiczych terenów, które należało zdobywać z Biblią w ręku. I na tym
tle oceniać dopiero można fenomen wędrówki mormonów na Dziki Zachód.
A wszystko zaczęło się w roku 1830, kiedy to w Palmyrze, w stanie Nowy Jork, wydrukowano po raz pierwszy Księgę Mormona (Book of Mormon) podstawowy dokument doktrynalny ruchu. Wedle samego Smitha już w roku 1823 tajemniczy anioł
Moroni miał go nawiedzić we śnie i wskazać miejsce ukrycia księgi, ale sporo czasu minęło, zanim przy pomocy dwu istot
niebiańskich - Urim i Tumim - udało mu się tekst dzieła przełożyć z dziwnego języka,zwanego "reformed Egyptian", na an
gielski i wydać drukiem. Księga Mormona zapisana być bowiem miała na "złotych płytkach" i zawierać dzieje prastarego ludu,
który po zawaleniu się biblijnej wieży Babel przybył przed wiekami na kontynent amerykański i zdegenerował się dopiero w
V wieku przed Chrystusem. Lud ów - to Jaredyci; po których pojawić się mieli na kontynencie amerykańskim Lamanici (trzej
z nich zawarli związki małżeńskie z czerwonoskórymi Indiankami) oraz Nefici, potomkowie małżeństw mieszanych. Krwawe
wojny domowe pomiędzy Nefitami i Lamanitami zakończyć się miały ukryciem przez Nefitów owych płytek koło wzgórza Cumorah, gdzie toczyla się wielka, przegrana przez nich bitwa. Płytki te zakopał własnoręcznie Nefita imieniem Mormon, skąd
nazwa dzieła i ruchu mormońskiego.
Oto jak barwna legenda, chętnie przyjęta przez traperów i pionierów amerykańskiego "way of life", poszukujących· usilnie
jakiegoś własnego rodowodu i własnycb "korzeni" cywilizacyjno-kulturowych wypełniła w ich świadomości pewną dotkliwie
o sobie znać dającą lukę. Lukę przede wszystkim historyczną, bo ci przybysze z różnych krajów Starego Świata, niejednokrotnie
awanturnicy i obieżyświaty, w sumie jednak ludzie dzielni, przedsiębiorczy i odważni, zaprawieni do trudów codziennego,
ciężkiego życia, prawdziwi pionierzy , zmagający się nieustannie z dziką, nie zawsze człowiekowi przyjazną przyrodą i narażeni
na ataki ze strony Indian, niczego tak pożądliwie nie pragnęli jak właśnie potwierdzenia "historyczności" swej misji. Ba, nawet
więcej: jej ścisłego związku z przekazem biblijnym! Z natury rzeczy zabobonni, przesądni i nieufni, słuchali z zapartym tchem
każdej fantastycznej, każdej tchnącej egzotyką i nieprawdopodobnością opowieści.
Dzieje wielkiej wędrówki mormonów na Zachód - to epos jedyny w swoim rodzaju. W 1838 roku wybuchło niemal ogólne
powstanie przeciwko mormonom ze strony ich białych współbraci. Spowodowane było ono głównie oburzeniem i protestem
przeciwko wprowadzeniu przez Smitha i Younga, przywódcy ruchu, zasad prastarej biblijnej poligamii (wielożeństwa). Pierwsze
bowiem gminy mormońskie powstały w Nowym Jorku, w Ohio, w Nowej Anglii oraz wzdłuż granicy kanadyjskiej. W miej
scowości Kirtland, w stanie Ohio, założył Smith centrum ruchu, mormońską Nową Jerozolimę. (Widać tu podobieństwa do
symboliki, jaką posługiwali się w XVI wieku w Europie anabaptyści; w Nowym Syjonie - anabaptystycznej republice teokratycznej - również obowiązywała poligamia). Uciekając przed prześladowaniami, mormoni przekroczyli w 1840 roku rzekę Mi
ssisipi, wkroczyli do stanu Illinois i założyli tam nowe osady w Nauvoo ("Piękne Miejsce"). Ale i tutaj nie mieli zaznać długo
spokoju, toteż w 1844 roku kilkunastotysięczna ich rzesza wyruszyła dalej na Zachód i po dwu latach wyczerpującej wędrówki,
nawiązującej do biblijnego opisu wędrówki Izraelitów przez pustynię, dotarła aż do okolic Słonego Jeziora w stanie Utah, gdzie
założyła nowoczesne jak na owe czasy - miasto Salt Lake City. Miasto to miało szerokie arterie przelotowe, urządzenia sanitarne, było też nad podziw czyste i nie miało przysłowiowych "dzielnic nędzy". Jest to po dziś dzień centralny ośrodek Kościoła
Jezusa Chrystusa Świętych Ostatnich Dni (mormonów).
W eschatologii mormońskiej ta wędrówka na Zachód, w trakcie której połowa mormonów padła po drodze ż wyczerpania
i niedostatku, znalazła wyjątkowe silne odbicie. Biblia, Księga Mormona oraz wskazówki J. Smitha, określające warunki
"przymierza", stanowią podstawę doktrynalną ruchu i na nich też opiera się wykładnia mormońskiej eschatologii. Specyficznym
jej rysem pozostaje wiara w niezbędność tzw. chrztu mormońskiego, który może stać się również chrztem "zastępczym" albo
chrztem “umarłych" (niezbędność w tym, co zwykło się określać mianem "ekonomii zbawienia"). Idea chrztu "zastępczego" pozostaje w ścisłym, bezpośrednim związku z ideą "tysiącletniego" Królestwa, stanowiącą trzon wszystkich chrześcijańskich eschatologii apokaliptycznych. W ogóle doktryna mormonizmu zakorzeniona jest silnie w Biblii, o czym świadczy np. zakaz
ponownego wstępowania w związki małżeńskie w przypadku śmierci współmałżonka. Idzie tu o zachowanie "jednego łańcucha"
pokoleniowego bez żadnych przerw i odstępstw - od biblijnego Adama, praojca rodu ludzkiego poczynając. Mormoni uznają
też zasadę tzw. podwójnego kapłaństwa: wedle porządku Aaronowego bądź wedle porządku Mełchizedekowego. Wprowadzili
aż 8 stopni kapłańskich. Jako "Kościół żyjący w czasach eschatologicznych" wierzą oni w to, że tylko ten człowiek może uzyskać
zbawienie, który przyjął ważny chrzest, a ważnym chrztem jest jedynie chrzest mormoński. W soteriologii mormońskiej podkreśla się z naciskiem, że chrzest ów to warunek konieczny zbawienia, mimo że sprawcą zbawienia pozostaje jedynie Bóg. Role
są tu jednak podzielone: Bóg udziela zbawienia zgodnie ze swą wolą, natomiast obowiązkiem "Ziemi" jest udzielenie chrztu.
Jak to rozumieć w praktyce? Chrzest mormoński - to warunek niezbędny, lecz niewystarczający do uzyskania zbawienia.
Czy wynika z tego, że poza mormonami nikt nie może zbawienia uzyskać? W pewnym sensie tak. Ale tutaj właśnie pojawia
się idea chrztu "zastępczego" jako chrztu "umarłych". Oryginalnością sakramentologii isoteriologii mormońskiej jest właśnie
możliwość przyjęcia chrztu "za kogoś", w czyimś imieniu, po zasięgnięciu opinii, że ten ktoś (członek rodziny, nieżyjący przyjaciel
40
czy nawet ktoś nieznajomy) spełniał w życiu wszystkie moralne warunki, jakie powinien spełniać pełnoprawny członek Kościoła
Jezusa Chrystusa Świętych Ostatnich Dni. (Oczywiście, wszystko to muszą zatwierdzić przedtem władze kościelne). Dopiero
wówczas ten, kto się tego podjął, wstępuje w wody jeziora i w imieniu nieżyjącego już człowieka przyjmuje chrzest mormoński
przez zanurzenie w wodzie. W ten oto sposób można zostać mormonem w wiele lat po śmierci, być może nawt wbrew swej
własnej woli (!).
Przyjęcie takiej koncepcji - i praktyki działania - poszerza co prawda krąg "uprawnionych do zbawienia", ale nie czyni
jeszcze zadość oczekiwaniom tych wszystkich, którzy sądzą, że liczba zbawionych powinna być jednak znacznie większa. Na
to mormoni zwykli odpowiadać następująco: "To prawda, że najbardziej nawet wytężona działalność Kościoła Jezusa Chrystusa
Świętych Ostatnich Dni, Kościoła żyjącego w czasach eschatologicznych, nie sprosta rosnącemu zapotrzebowaniu. Nie zdołamy
ochrzcić wszystkich ludzi przed końcem świata. Ale dzieło to będziemy kontynuowali po zmartwychwstaniu świętych, tj. po
pierwszym zmartwychwstaniu; będzie bowiem i drugie zmartwychwstanie - zmartwychwstanie grzeszników. Ponieważ po
zmartwychwstaniu świętych rozpocznie się tysiącletni okres rządów Chrystusa na ziemi, tysiącletnie Królestwo, więc będzie
wówczas dość czasu, aby dopełnić dzieła ochrzczenia wszystkich ludzi. Wszyscy sprawiedliwi, którzy wówczas zmartwychwstaną, będą brali chrzest zastępczy, jedni za drugich. I w ten sposób w ciągu owego tysiąca lat, poprzedzającego zmartwych
wstanie grzeszników na Sąd Ostateczny, wszyscy ludzie zostaną ochrzczeni, przyjmą chrzest mormoński" .
Mormoni są zatem chiliastami, zwolennikami starochrześcijańskiej wiary w "piąte królestwo", w tysiącletnie rządy Chrystusa
na ziemi. Jest to chiliazm czy millenaryzm w tradycyjnym ujęciu, zakładający obecność "świętych" na ziemi, nie zaś przeniesienie
ich na obłokach niebieskich poza wymiar ziemi na czas "oczyszczania" naszej planety. Co więcej, określa się nawet podstawową
czynność "świętych" po "pierwszym zmartwychwstaniu", mianowicie udzielanie chrztu "zastępczego" wszystkich zmarłych!
Scenariusz zaś wydarzeń "ostatecznych" nosi znamię apokaliptyczne, różniąc się oczywiście w szczegółach od ujęcia np. adwentystycznego czy "badackiego", ale zachowując sekwencję kolejnych rozstrzygnięć: pierwszego zmartwychwstania, tysiąclecia,
drugiego zmartwychwstania, sądu, zbawienia i potępienia.
Również w latach czterdziestych ubiegłego wieku pojawił się w Ameryce inny ruch silnie zorientowany eschatologicznie,
a mianowicie milleryzm, z którego wyrósł później współczesny adwentyzm. Jego założycielem był kaznodzieja baptystyczny
William Miller (1782-1849), syn farmera ze stanu Massachusetts, samouk w dziedzinie lektur biblijnych i literatury teologicznej,
ponadto zaś wojskowy, później bibliotekarz. Tzw. rachunek millerowski zapowiadał ponowne widzialne przyjście na świat
Chrystusa na przełomie roku· 1843/44, po ostatecznych zaś korektach i modyfikacjach - w dniu 22 października 1844 roku.
Za punkt wyjścia swoich wyliczeń przyjmował Miller rok 457 p.n.e., kiedy to Artakserkses ogłosił dekret zezwalający na odbudowę zniszczonej świątyni jerozolimskiej i tym samym przywrócił życie oraz prawa Jerozolimie, "świętemu miastu". Dlaczego
właśnie ów rok miał stać się punktem wyjścia w rachunku millerowskim? Wynikało to z nader prostej przyczyny: otóż Miller
chciał wyliczyć dokładnie, kiedy zaczęła niejako "obowiązywać" biblijna przepowiednia zawarta w Księdze Daniela o 2300
"wieczorach i porankach", pojmowana jako 2300 lat ("dzień za rok"). Brzmi ona następująco: ,;Aż do dwóch tysięcy i trzechset
wieczorów i poranków; wtedy przyjdą do odnowienia swego usługi święte" (Dan 8,14). Rozumiejąc tę zapowiedź odnowienia
"usług świętych" jako zapowiedź wyzwolenia, a więcDrugiego Adwentu, końca świata i zwycięstwa sprawiedliwości, Miller
doszedł do wniosku, że czas Danielowego proroctwa należy zacząć liczyć właśnie od roku 457 p.n.e., upamiętnionego w biblijnej
Księdze Ezdrasza (1 Ezdr 5,13). Natomiast w Księdze Daniela jest również mowa o okresie "siedemdziesięciu tygodni", jakie
upłynąć muszą do owego momentu, jakim będzie kolejne odnowienie "usług świętych". Notabene mówi się tam całkiem
wyraźnie o odnowieniu "sprawiedliwości wiecznej" i o przyjściu Mesjasza: "Przetoż wiedz a zrozumiej, że od wyjścia słowa o
przywróceniu i zbudowaniu Jeruzalem aż do Mesjasza wodza będzie tygodni siedem, potem tygodni sześćdziesiąti dwa, gdy
znowu zbudowana będzie ulica i przekopanie, a te czasy będą bardzo trudne" (Dan 9,25). Daje to w sumie 70 "tygodni" i
wyraźnie już określa, o jakie wydarzenie chodzi. (Ponadto jest to ten sam punkt wyjścia rachuby czasu: data wydania dekretu
Artakserksesa, czyli rok 457 p.n.e.). Otóż Miller postanowił sprawdzić, czy obydwa te proroctwa są z sobą zgodne. Okazało się,
ze proroctwo z rozdziału dziewiątego Księgi Daniela odnieść da się wyraźnie do Pierwszego 1 Adwentu ("A po owych
sześćdziesięciu i dwóch tygodniach zabity będzie Mesjasz, wszakże mu to nic nie zaszkodzi" - Dan 9,26), natomiast proroctwo
z rozdziału ósmego wybiega dalej jeszcze w przyszłość i zapowiada ... Drugi Adwenent 2, drugie przyjście Chrystusa na świat,
a więc i "koniec świata". Jezus został ukrzyzowany w wieku 33 lat .
Wyliczenie było proste: pierwszy jak gdyby etap sięgał do "środka" ostatniego z tych "tygodni", czyli do okresu wypadającego
w trzy i pół roku po ukrzyżowaniu Chrystusa, następny zaś - do roku 1844. Należało bowiem dodać tylko 1810 lat do końca
ostatniego z 70 "tygodni". Wynikało z tego, że obie przepowiednie są ze sobą zgodne. Z tym, że przepowiednia o 2300 "wie
czorach i porankach" sięga roku 184 4, a więc, że w dniu 22 października tegoż roku Mesjasz powróci ponownie na ziemię, aby
sądzić żywych i umarłych, jako król królów, pan panów, jako zwycięzca przybywający na białym koniu.
Na wieść o zbliżaniu się tego wydarzenia ("a imię jego czterdzieści i cztery") wokół Millera zaczęli skupiać się zwolennicy
jego interpretacji wydarzeń zapowiedzianych w Biblii. Było ich z miesiąca na miesiąc coraz więcej. W przededniu zapowiedzianego spektakularnego "przełomu czasów" dziesiątki tysięcy millerystów ubranych w białe szaty, z palmami w
41
ręku,oczekiwało trwożnie tego, co miało lada moment nastąpić. Napięcie było olbrzymie! Równie wielkie nastąpiło jednak
rozczarowanie, gdy dzień ten minął spokojnie. I odtąd też szeregi ruchu millerowskiego zaczęły szybko topnieć.
1 7x70 = 490· 490-457 = 33·
2 2300-457 = 1843 (po"pop;awkach" = 1844).
Dopiero w 1863 roku z rozbitego na szereg grup i odłamów ruchu mollerowskiego wyłonił się zorganizowany Kościół
Adwentystów Dnia Siódmego, główny kontynuator milleryzmu. Jego założycielką i teoretyczką oraz prorokinią została Ellen
G. White (Harmon ), autorka wielu książek i artykułów, po dziś dzień nazywana przez adwentystów "Duchem Proroctwa"
(Spirit of Prophecy). White żyła w latach 1827-1915 i jej też ruch adwentystyczny zawdzięczać musi wybrnięcie z kłopotliwego
pytania: Skoro Miller pomylił się w swym rachunku, to po cóż go się dalej trzymać? Nie, Miller nie pomylił się w swym rachunku
- twierdzą adwentyści tylko odniósł go do ... innego wydarzenia. Rachunek millerowski pozostaje prawidłowy, natomiast
wydarzeniem, ku któremu prowadzi, nie jest (jak mylnie sądził Miller) Drugi Adwent, a więc ponowne widzialne przyjście na
świat Chrystusa i związany z tym "koniec świata", lecz dopiero początek fazy. poprzedzającej bezpośrednio "dni ostateczne", a
mianowicie początek odnowienia "usług świętych", czyli oczyszczenia "świątyni niebieskiej". Ziemska bowiem świątynia, świątynia jerozolimska, świątynia Dawida, Salomona oraz "druga świątynia" Nehemiasza - stanowiła jedynie kopię albo symbol prototypu świątyni Boga, znajdującej się w niebie. I do tej to właśnie świątyni niebieskiej zstąpić miał w 1844 roku Chrystus, aby
odnowić w niej "usługi święte". Oczyszczenie tej właśnie świątyni i odnowienie "usług świętych" przez najwyższego Arcykapłana
jest bowiem konieczne, aby mogło nastąpić po zmartwychwstaniu sprawiedliwych "przeniesienie" ich czy "porwanie na "obłoki
niebieskie", w wymiar pozaziemski, na okres tysiąca lat. Ma to być związane z Drugim Adwentem "rapture of saints" ("porwaniem świętych") oraz ich "translation" (przeniesieniem). Natomiast ścisłej daty drugiego przyjścia na świat Chrystusa, tj.
Drugiego Adwentu, adwentyści wolą nie wyliczać, ponieważ milczy o niej Biblia. Wiadomo, że jest to już "czas bliski". I że tym
samym rok 1844 był "początkiem końca".
.
Sanktuaryzm albo templumizm, tj. wiara w istnienie ponadziemskiej świątyni niebieskiej, do której w 1844 roku miał
zstąpić Chrystus, aby oczyścić ją z wielowiekowych zaniedbań, odnowić w niej "usługi święte" i przystąpić do wstępnej fazy przygotowań do zbliżającego się Sądu Ostatecznego to oryginalny, w innych konfesjach nie spotykany rys doktryny adwentyzmu.
(Oczywiście mam tu na myśli jedynie Kościół Adwentystów Dnia Siódmego, działający również w Polsce; inne jednak odłamy
współczesnego adwentyzmu, wywodzące się z dawnego milleryzmu, nie wchodzą praktycznie w rachubę ze względu na znikomy
zasięg ich działalności, podczas gdy Kościół ADS skupia obecnie około 4 milionów wyznawców na całym świecie, prowadzi
swą działalność w przeszło stu krajach, rozwija się dynamicznie, ma własne radiostacje, wydawnictwa, szpitale oraz szkoły i
uniwersytety).
Nie tylko jednak Ameryka stała się w połowie XIX wieku, ściślej zaś: w jego latach czterdziestych - kolebką wielu po dziś
dzień działających ruchów religijnych, zorientowanych silnie na "eschatologię ,wyzwolenia". Również i Europa dała początek
licznym ruchom o podobnym charakterze, takim choćby jak darbyzm czy irwingianizm. Edward Irving (1792-1834), kaznodzieja prezbiteriański, prowadził swą działalność w Szkocji i w Anglii nawet nieco wcześniej niż William Miller, głosząc m.
in. bliskie ponowne przyjście na świat Chrystusa. Skupiło się wokół niego dość wpływowe grono arystokracji angielskiej, potem
zaś irwingianizm zaczął zyskiwać zwolenników również w Europie kontynentalnej. "Przedłużeniem" instytucjonalnym założonego w 1832 roku i kierowanego przez 12 apostołów Kościoła Katolicko-Apostolskiego Edwarda Irvinga. stał się powstały
w 1866 roku w Niemczech Kościół Nowoapostolski (Neue Apostdlische Kirche) Johanna Gotfrieda Bischofa.
Odtąd z Hamburga, Frankfurtu i Dortmundu idee "nowoapostolskie" docierały do wielu krajów, nie omijając i terenu
Polski. Po dziś dzień działają w naszym kraju zbory Kościoła Nowoapostolskiego, głównie na Mazurach.
W ujęciu irwingiańskim i neoirwingiańskim (nowoapostolskim) kolejność wydarzeń eschatologicznych ma się przedstawiać
następująco:
1. Już wkrótce przyjdzie na ziemię po raz drugi, ale w postaci niewidzialnej, Jezus Chrystus, Pan Drugiego Adwentu.
2. Przychodząc ponownie na świat Jezus ożywi wszystkich sprawiedliwych zmarłych. Nastąpi wówczas zmartwychwstanie
świętych Pańskich.
3. Po zmartwychwstaniu Jezus przeniesie wszystkich sprawiedliwych zarówno żywych, jak i zmartwychwstałych - na swą
Ucztę Weselną. Będzie to jakieś odosobnione miejsce, a sam moment "przeniesienia świętych" będzie widzialny.
4. Wraz z orszakiem uczestników Uczty Weselnej Jezus powróci następnie -na ziemię (będzie to moment również
widzialny).
5. Po powrocie na ziemię Jezus rozpocznie swe tysiącletnie na niej rządy. Rządy te nie będą jednak miały charakteru politycznego, lecz wyłącznie religijny.
6. Więziony przez tysiąc lat szatan podejmie pod koniec Wielkiego Milennium walkę z Jezusem i z jego świętymi.
7. Po upływie tysiąca lat Jezus ożywi zmarłych grzeszników. Nastąpi wówczas "drugie zmartwychwstanie", zmartwychwstanie niesprawiedliwych. Po obezwładnieniu szatana Jezus rozpocznie swój Sąd Ostateczny.
8. Finalizując Arcydramat Wieków Jezus raz na zawsze unicestwi szatana oraz wszystkich grzeszników (niesprawiedliwych).
42
Będzie to akt jednorazowej anihilacji (unicestwienia).
Chrystus zniszczy śmierć jako taką, ustanowi też "nowe niebo i nową ziemię, gdzie sprawiedliwość zamieszka". Jest to jak widać - scenariusz o rysie wyraźnie apokaliptycznym i zarazem milenarystycznym (chiliastycznym). Co prawda, mówi się
tu o przeniesieniu świętych poza ziemię i o ich późniejszym triumfalnym powrocie. Irwingianie - inaczej niż adwentyści wierzą też w niewidzialne drugie przyjście Chrystusa. Zbliża to ich "eschatologię wyzwolenia" do apokaliptyki russellistów
oraz Świadków Jehowy. (Charles Taze Russell doszedł nawet do wniosku, że Chrystus przyszedł już po raz drugi na świat
niewidzialnie i że stało się to w roku 1874).
Ojczyzną darbyzmu była również Anglia. John N. Darby (1800-1882), pastor, tłumacz Biblii tzw. elberfeldzkiej, reformator
życia religijnego w łonie , anglikanizmu, zorganizował wśród "braci plymuckich" (Plymouth Brethren), ruchu aktywnego w la
tach trzydziestych ubiegłego wieku, radykalne jego skrzydło pod nazwą Excłusive Brethren, czyli "bracia zamknięci". Darbyzm
stał się szybko ruchem ogólnoeuropejskim. Współczesną jego kontynuacją są dziś zbory Chrześcijan z Osobliwego Wyznania,
działające również w Polsce. Doktryna religijna darbyzmu kładzie silny nacisk na problematykę eschatologiczną. Głoszą , że
nie ziemia, lecz niebo jest prawdziwą ojczyzną ludzi, członkowie zborów Chrześcijan bez Osobliwego Wyznania oczekują
rychłego, ponownego przyjścia na świat Chrystusa jako centralnego wydarzenia eschatologicznego.
Kiedy to ma nastąpić? Równie dobrze jeszcze dzisiejszej nocy, jak i za milion lat - twierdzą darbyści. Z tym wszakże, że
ludzkość żyje obecnie w "czasach eschatologicznych" i z napięciem oczekuje zapowiedzianej paruzji Pana. Po ponownym przyjściu Chrystusa na świat i po zakończeniu jego tysiącletnich rządów na ziemi wszyscy sprawiedliwi, czyli święci, mają zostać
"przeniesieni" w jakieś bezpieczne miejsce, do Domu Ojcowskiego. (Zauważmy, że jest to kolejność odwrotna niż u irwingian,
gdzie przeniesienie świętych następuje na samym początku, a nie pod koniec tysiąclecia. Wówcżas to, po "przeniesieniu świętych", ziemia ma zostać wydana na łup kataklizmom, poddana walce żywiołów. Gdy minie tysiąc lat, szatan zostanie zwolniony
z krępujących go więzów i wtedy powstanie przeciwko Bogu. Jednakie nie ,wyrządzi on krzywdy "świętym", ponieważ przebywać w tym czasie będą całkowicie bezpiecznie w Domu Ojcowskim. W ostatniej już walce, kończącej Arcydramat Wieków,
Chrystus pokona szatana i wraz ze wspierającymi go aniołami zła wtrąci go do Jeziora Ognistego, gdzie czekać ich będzie
"śmierć wtóra", tj. całkowite unicestwienie. (Wyznawcy darbyzmu - w odróżnieniu od adwentystów - uznają dualizm psychofizyczny człowieka i wierzą w nieśmiertelność duszy ludzkiej, tj. w możliwość jej egzystencji poza ciałem; zbliża to ich
trochę do katolików i pozwala traktować scenariusz "apokaliptyczny" jako główny, ale nie jedyny plan zbawienia).
Zestawiając z sobą poszczególne scenariusze "wydarzeń ostatecznych", porównując kolejność apokaliptycznych aktów dramatu dziejowego, ich następstwa i towarzyszącą im historiozofię w objętych tą analizą porównawczą kierunkach i ruchach
współczesnego chrześcijaństwa, warto zawsze pamiętać o zasadniczo wspólnej ich podstawie. Jest nią przekonanie, że tym,
czego należy naprawdę się obawiać, nie jest zwykła śmierć, lecz "śmierć wtóra" - po zmartwychwstaniu grzeszników.Tym chyba
należy tłumaczyć powtarzanie się w zasadzie tych samych motywów centralnych oraz przewagę tego, co identyczne, nad tym,
co rozbieżne. Podstawą tą są listy Pawłowe (tzw. Paulina), starotestamentowa Księga proroka Daniela oraz nowotestamentowa
Apokalipsa wg św. Jana, czyli Księga Objawienia. Wreszcie i List Pawła do Tesaloniczan zawiera szczegółowy opis tego, co ma
nastąpić w "dniach ostatecznych"! Czytamy w nim, jak to "sąm Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z
nieba", jak to "najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie" i jak "potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z
nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze na spotkanie Pana" (1 Tes. 4,16.17). Podobnych zapewnień, szczegółowych
wizji i opisów nie brak także w Ewangeliach. "I wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłoku z mocą i chwąłą
wielką" - czytamy w Ewangelii Łukasza (Łk 21,27). "Gdyż jak błyskawica pojawia się od wschodu i jaśnieje aż na zachód, tak
będzie z przyjściem Syna Człowieczego" - napomina Ewangelia Mateusza (Mt 24,27). "I wezmę was do siebie, abyście gdzie
ja jestem i wy byli" - obiecuje Ewangelia Jana ( Jn 14,3).
Tabela II (patrz s. 188, 189) ilustruje podobieóstwa i różnice występujące pomiędzy różnymi współczesnymi wyznaniami
o orientacji eschatologiczno-apokaliptycznej w sposobie interpretowania poszczególnych faz "końca świata" oraz ich przebiegu.
Na pierwszy rzut oka różnice te wydać się mogą nieznaczne, dotyczące "szczegółów" scenariusza, nie zaś jego generalnego kształtu, idei czy ukierunkowania. Pamiętać jednak trzeba, że pomiędzy interpretatorami toczy się tu zawzięta walka o każde
niemal słowo. Dla nich jest to kwestia "bycia" albo "niebycia". I tak np. Adwentyści Dnia Siódmego zarzucają Chrześcijanom
Dnia Sobotniego swoisty "katastrofizm": idzie o to, czy "święci" zostaną przeniesieni poza ziemię, gdy potężne kataklizmy będą
jeden po drugim "oczyszczać" zdegenerowaną planetę, czy też Tysiąc letnie Królestwo Chrystusowe założone zostanie na ziemi.
Natomiast Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego (russelliści) zarzuca adwentystom, że nazbyt dosłownie pojmują sprowadzenie z nieba na ziemię "miasta świętego", Nowego Jeruzalem. Ma to być stolica Nowej Ziemi. Powołując się na opinię Charlesa
Taze Russella, piszą oni, że w tym wypadku interpretacja dosłowna (literalna) ustąpić musi interpretacji symbolicznej: "Mocarz
(szatan), będąc związany, starać się będzie wszelkimi sposobami utrzymać swą władzę. Obecny zaś porządek społeczny, istniejący
do roku 1914-17 i obecne rządy przeminą, ale nie fizyczne niebo i fizyczna ziemia. Obecne niebiosa (duchowe władze) muszą
ustąpić miejsca Nowym Niebiosom - duchowej władzy Chrystusa. Obecna "ziemia" (społeczeństwo w obecnym jego ustroju,
znajdujące się pod władzą zła) musi symbolicznie "stopić się" i rozprząść na początku "Dnia Pańskiego", który "palić ma jako
43
piec" (Malachiasza 4,1). Będzie ona zastąpiona przez "Nową Ziemię", czyli nowe zorganizowane społeczeństwo w harmonii z
nowym Władcą Ziemi - Chrystusem. Sprawiedliwość, pokój i miłość będą panowały między ludźmi, a obecny układ społeczny
(stary porządek do roku 1914) ustąpi miejsca nowemu i lepszemu Królestwu Bożemu, którego fundamentem będzie najściślejsza
sprawiedliwość ... Nowe Jeruzalem i Nowe Niebiosa są synonimami (wyrażeniami bliskoznacznymi), nowej duchowej władzy
rządzącej" (por. "Świt Królestwa Bożego i Wtórej Obecności Jezusa Chrystusa", dwumiesięcznik Stowarzyszenia Badaczy
Pisma Świętego w Polsce, luty 1981, s. 24).
Oto klasyczny wywód z dziedziny eschatologii wyzwolenia czy nawet apokaliptyki wyzwolenia (1) w wersji i interpretacji
symbolicznej (symbolicznej, nie literalnej!). Ale wśród samych "badaczy", tj. russellistów, toczą się spory o "literalne" lub "symboliczne" interpretowanie apokaliptycznych proroctw. Najdalej w uprawianiu interpretacji "symbolicznej" idą Świadkowie Jehowy, ale i oni stosują interpretację "mieszaną", chociaż liczbę 144 000 "na zawsze zbawionych", tj. unieśmiertelnionych, traktują
dosłownie (literalnie), nie zaś symbolicznie, przenośnie lub jako iloczyn powstały z pomnożenia liczby ... 12 000 przez liczbę
12 pokoleń Izraela.
Eschatologia wyzwolenia (czy apokaliptyka wyzwolenia) miała więc wielu prominentnych teoretyków zarówno w wiekach
średnich, jak i w czasach współczesnych. Zarówno w epoce renesansu i reformacji, jak i w czasach romantyzmu europejskiego
oraz amerykańskiego. Należeli do nich Joachim da Fiore (1130-1202), Arnold z Villanuova (1235-1313), Piotr Waldo. (XII
wiek), Mikołaj Kuzańczyk (1400-1464),Tomasz Mjunzer (1488-1525), William Miller, Edward Irving, John N. Darby, ,Charles
TazeRussell i wielu innych, Głównym odbiorcą jej ideologii społecznej były środowiska plebejskie, naczelnym tematem - sprawiedliwość, podstawowym "surowcem" Biblia (zwłaszcza zaś Księga Daniela i Apokalipsa), głównymi zaś ruchami religijnymi: anabaptyzm, mormonizm,
milleryzm, adwentyzm, irwingianizm, darbyzm oraz russellizm. Warto jednak dodać, że i pentekostlizm - ten najmłodszy ruch
reformatorski wchrześcijaństwie zachodnim (ruch zielono- świątkowy) akcentuje w swej doktrynie silnie tradycyjnie już protestancki scenariusz "końca świata" - z Drugim Adwentem, zmartwychwstaniem, okresem Tysiąclecia i Sądem Ostatecznym.
Nieodparcie nasuwa się wniosek, że tradycja "apokaliptyczna" nigdy właściwie w chrześcijaństwie nie zanikła, natomiast co
pewien czas odżywa i jawi się w nowej postaci. Tkwi w niej bowiem wielki ładunek treści moralno-społecznych, oddziaływujących potężnie na wyobraźnię. Jeżeli Biblia jest bestsellerem, to niemała w tym zasługa czterech jeźdźców Apokalipsy. Być może,
o stopniu popularności Biblii zadecydował głównie właśnie jej rozdział ostatni.
Rozdział 9
PRZED DRUGIM ADWENTEM
“I będą znaki na słońcu, księżycu i na gwiazdach, a na ziemi lęk bezradnych narodów, gdy zahuczy morze i fale przestrzega Ewangelia wg Łukasza. - Ludzie omdlewać będą z trwogi w oczekiwaniu tych rzeczy, które przyjdą na
świat, bo moce niebios poruszą je. I wówczas ujrzą syna Człowieczego, przychodzącego w obłoku z mocą i z wielką
chwałą. A gdy się to zacznie dziać, wyprostujcie się i podnieście głowy swoje, gdyż zbliża się odkupienie wasze!" (Łk
21, 25-28). J
W 1863 roku powstał w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej Kościół Adwentystów Dnia Siódmego,
kontynuator milleryzmu i jeden z najaktywniejszych obecnie uczestników ogólnoświatowego ruchu "przebudzenia adwentowego". Adwentyści położyli nacisk na potrzebę święcenia soboty jako biblijnego siódmego dnia tygodnia, co
znalazło zresztą wyraz w oficjalnej nazwie ich kościoła, wprowadzili statutowy (i tym samym doktrynalny) obowiązek
przestrzegania pewnych praktyk dietetyczno: higienicznych, takich jak zakaz picia alkoholu, palenia tytoniu, spożywania wieprzowiny etc., rozwinęli w swej doktrynie koncepcję sanktuarystyczną, zakładającą istnienie poza ziemią
Świątyni Niebieskiej, do której miał zstąpić w 1844 roku Chrystus i rozpocząć tam dzieło "odnowy świata", wreszcie
ukierunkowali całą swoją działalność w ten sposób, że naczelnym jej drogowskazem stało się oczekiwanie widzialnego
Drugiego Adwentu, tj. ponownego przyjścia na świat Chrystusa.
Idee adwentystyczne dały impuls i początek wielu konkurencyjnym ruchom "odnowy" oraz "przebudzenia adwentowego", wszak i Charles Taze Russell był z początku adwentystą, zanim podjął próbę modyfikacji - rachunku mającego określić czas Drugiego Adwentu oraz dalsze koleje świata i ludzkości! Z russellizmu wyłoniły się różne odłamy
ruchu Badaczy Pisma Świętego, w tym i Świadkowie Jehowy. Adwentyzm trzymał się natomiast proroctw i interpretacji biblijnych Ellen G. White , nie określając dokładnie daty Drugiego Adwentu i kładąc jedynie nacisk na potrzebę
wiary w to, że ma to być przyjście "bliskie", rychłe", "pożądane" oraz "konieczne dla ratowania coraz bardziej degenerującej się ludzkości", ponieważ żyjemy "w czasach ostatecznych", eschatologicznych, oraz, że będzie to przyjście
"widzialne" tak, iż "każde oko ujrzy go" (Obj 1,7).
Przyjście to poprzedzić mają liczne "znaki czasu", a więc kataklizmy, klęski żywiołowe, trzęsienia ziemi, pogarsza-
44
jący się stan moralny świata. Adwentyści szczegółowo analizują pod tym kątem Biblię, uważając się za biblijnych fundamentalistów 1 i poszukują we wszystkich jej księgach uzasadnień oraz zapowiedzi, czyli "znaków czasu" zbliżania
się końca świata.
Ponowne przyjście na świat Jezusa poprzedzić ma, zgodnie z ich egzegezą,dwanaście takich "znaków czasu". Jak
wynika z trzech pierwszych wersetów siódmego rozdziału Apokalipsy (Księgi Objawienia), wśród państw ginącego
świata zaczną następować - jeden za drugim - wielkie kryzysy polityczne. Gdy nie pomoże ostatni apel wystosowany
do upadającej ludzkości przez ,,moc Bożą", wzrośnie gwałtownie liczba klęsk żywiołowych. Głód, choroby, epidemie
i trzęsienia ziemi zdziesiątkują występną ludzkość (Mt 24,7). Towarzyszyć temu będzie postępująca szybko naprzód
degrengolada moralna. Liczne zboczenia seksualne, neohedonizm, rozwody, rozbicie rodzin i inne wykroczenia przeciwko tradycyjnym obyczajom oraz normom moralnym świadczyć mają o dokonaniu się głębokiego przewrotu w
postawach etycznych ludzi (Łk 17, 26-30 i 2 Tym 3, 1-5). W chrześcijaństwie "końca czasów" wzmoże się zamieszanie
religijne przez współczesny Babilon, utożsamiany przez adwentystów z instytucją papiestwa; świadczyć o tym mają
m.in. teksty Obj 17, 1-5; 18, 1-3 oraz Łk 18,8. Da się przy tym zauważyć masowe odchodzenie chrześcijan od Biblii
i jawne wobec niej nieposłuszeństwo. Z odstępczym chrześcijaństwem zawrze sojusz modny już dziś spirytyzm:
wszyscy zaczną z jakąś chorobliwą ciekawością oczekiwać niezwykłych zgoła zjawisk, fenomenów, znaków i cudów
(Obj 16, 13.14; 19.20; 2 Tes 2,8.9). Zapanuje powszechny niepokój, dojdzie też do prawdziwego wrzenia wśród narodów "pogańskich", co zapowiadali prorocy Starego Testamentu (Psalm 46,7; Joel 3,9.10). Zaczną się pojawiać coraz
częściej zwodziciele: fałszywi mesjasze, fałszywi prorocy i tacyż przywódcy religijni oraz polityczni. Będą oni posługiwali się cudami i znakami (Mt 24,24). Pomiędzy autorytetami politycznymi i religijnymi zbliżenie okaże się tym
większe, im "czas końca" stawać się zacznie bliższy. Spowoduje to drastyczne ograniczenie swobód religijnych oraz
prześladowania tych wszystkich, którzy dotrzymają wierności Bogu. Rozpocznie się wielki ucisk "ostatków" (Obj
17,1.2; 18,2.3; 19,19; Mt 24,8.9).
1 Szczegółowo omawiam zasady fundamentalizmu, jego genezę i zasięg w książce pt ... Protestantyzm" (Iskry 1980) w rozdziale zatytułowanym
"Fundamentalizm protestancki".
W tym powszechnym stanie niepokoju, niepewności i udręki (Łk 21,25.26) zwracać będzie uwagę niebywałe
gromadzenie bogactw, skupienie ich w rękach garstki ludzi (Łk 5,1-3)(,l..właśnie wówczas rozlegnie się głośne wołanie
o powrót do wiary w Jezusa oraz przestrzegania zarzuconych przykazań Dekalogu. Uczynią to wierni, nie bacząc na
prześladowania (Obj 14,6-14; 12,17). Wołanie to dotrze do uszu każdego, ale rzadko kto go usłucha. Nastąpi koniec
"czasu łaski" okazywanej ludziom przez Boga w szczytowym okresie panoszenia się apokaliptycznej "bestii". Wylanych
zostanie siedem straszliwych plag na zbuntowaną planetę (Obj 14,9.10; 15; 16,1-21:k~);
"Nasz wiek dwudziesty - konkluduje Frank Holbrook - przeżył dwie niszczycielskie wojny światowe, a od 1945
roku ludzkość żyje pod stałym strachem wybuchu wojny nuklearnej, o niespotykanym zasięgu. Człowiek dwudziestego
wieku zmaga się z takimi gigantycznymi problemami, jakich nigdy nie było w wiekach poprzednich. Problemy finansowe i inflacyjne są powszednie. Niepewność w gospodarce narodów budzi powszechny niepokój i nastroje rewolucyjne. Przywódcy narodów stają w obliczu poważnych problemów zanieczyszczenia środowiska naturalnego,
nierówności rasowych i ochrony praw człowieka, wzrostu liczby ludności, wyniszczających susz i trzęsień ziemi,
powodujących z kolei głód, choroby i śmierć wielu ludzi, nie mówiąc już o tym, że mają do rozwiązania trudności energetyczne, i to związane z wyścigiem zbroje6, choć rządy zabiegają o znalezienie rozwiązań" _ ("Znaki Czasu" nr 12,
1980).
Tym "aktualizacjom" proroctw i przepowiedni biblijnych towarzyszą wykazy, tabele i zestawienia liczbowe, mające
ilustrować pogarszanie się "stanu rzeczy". "Krzywa" wzrastającej eksplozji demograficznej wygląda wprost przerażająco: ok. 7 miliardów ludzi w roku 2000, przy czym od 1850 roku (ok. półtora miliarda) do 1980 roku (ok. 4,5 mld),
a więc w ciągu 130 ostatnich lat przybyło trzy miliardy ludzi, w ciągu zaś 20 ostatnich lat naszego stulecia przybędzie
ich jeszcze ... dwa i pół miliarda! "Krzywa" wzrostu rozwodów i "krzywa" nasilania się aktów terroryzmu przemawiają
jeszcze silniej do wyobraźni: ta ostatnia wspina się od 1972 do 1978 roku stosunkowó łagodnie w górę, aby z
początkiem 1978 roku zmienić niemal kierunek i wzbić się pionowo na podobieństwo strzały wycelowanej w stronę
niebios.
Można tym wszystkim wyliczeniom, a właściwie ich autorom, postawić jeden generalny zarzut: oto "szum informacyjny" i stan rzeczywistej wiedzy o świecie jest dziś wielokrotnie większy i głośniejszy niż kiedykolwiek w
przeszłości, stąd praktyczna niemożność jakiegokolwiek się z nią porównywania. Z faktu, że "krzywa rośnie", nie
45
wynika jeszcze w sposób konieczny, że "prosta opada" albo maleje. Np. narzekania na pogarszający się "stan moralny"
świata nie są czymś nowym, choć niewątpliwie rozlegają się tym glośniej, im więcej budzących uczucie grozy faktów
dociera do uszu i oczu ludzi (zwłaszcza dzięki telewizji). Rozpowszechniony w przededniu narodzin europejskiego
romantyzmu mit "dobrego dzikusa" okazał się w świetle późniejszych badań etnologicznych nader wątpliwy, jeżeli nie
fałszywy. Rousseau był z pewnością głębokim myślicielem i mądrym człowiekiem, ale czyż i mądrzy ludzie nie miewają
czasami złudzeń? A przecież to właśnie mądry pan Jan Jakub ów mit stworzył i upowszechnił w swej dosadnej krytyce
cywilizacji! ("Z pałaców sterczących dumnie zejdź, luba, do mojej chatki!"). Słowem, dzikus nie był ani dobry, ani zły
- we współczesnym przynajmniej tego słowa rozumieniu - a nawet i "wyuzdana" współczesna cywilizacja zdaje się
mieć obok swych niewątpliwie ciemnych stron i strony jaśniejsze ... Nie należy idealizować zbytnio przeszłości ani
uważać za stosunkowo "sielankowe" dawnych chłopskich sporów o miedzę! Działanie współczesnych broni jest
straszne, ale równie straszne bywały ongiś rany zadawane dzidami, włóczniami i toporami. A także szablą i szpadą,
choć to broń podobno stosunkowo "niewinna" ... Nie wiadomo nawet, czy współcześni chirurdzy wojskowi potrafiliby
te rany skutecznie opatrywać i leczyć.
Mimo tych zastrzeżeń - głównie przecież metodologicznych - nie da się zaprzeczyć, że jest jakieś racjonalne jądro
w ponawianych wciąż przez różne ośrodki myśli współczesnej (nie tylko religijne!) ostrzeżeniach, że ludzkości grozi
nadciągający kataklizm, I że takie czynniki, jak: eksplozja demograficzna, terroryzm, zagrożenie środowiska -naturalnego, kryzys energetyczny i żywnościowy, gwałtowne obniżanie się standardu moralności, upadek obyczajów
i rozkład życia rodzinnego oraz zanikanie więzi rodzinnych oraz społecznych- są tego symptomami. W ujęciu adwentystycznym mają to być "znaki czasu" zapowiadające nadejście "siedmiu ostatnich plag". A więc plagi przemieniającej
wody mórz, oceanów, rzek i źródeł wód w krew, tak "iżby wszelkie stworzenie wymarło". Plagi złośliwych wrzodów
i odrażających schorzeń. Plagi straszliwych upałów i bijącego z nieba żaru. Plagi powszechnych ciemności, "ciemności
egipskich", tj. zaćmienia Słońca i Księżyca. Plagi suszy, poprzedzającej bezpośrednio Armagedon. I wreszcie ostatniej
plagi, plagi huraganu, burzy, błyskawic i wielkiego trzęsienia ziemi, w wyniku której zawalą się mury miast i runą urągające swą wysokością niebu współczesne "drapacze chmur".
"Gdyby świat miał trwać wystarczająco długo - stwierdza z wyraźną tendencyjnością William G. Johnson - gdyby
miał trwać tak długo, aby móc, zapisać historię dwudziestego wieku; to mogłaby ona być znana jako historia wieku
beznadziei". Adwentyści nie opowiadają się jednak za jakąś "teologią beznadziei" czy może "teologią antynadziei" (?),
lecz czas przed Drugim Adwentem zdecydowani są uważać za czas "przyszłej nadziei" i stąd każą " swym wyznawcom
"z ufnością patrzeć w przyszłość". "Chrześcijańska nadzieja - to nie ślepy optymizm, że w jakiś sposób sprawy się
rozwiążą, że coś się odkręci - stwierdza William G. Johnson. - Nadzieja chrześcijańska łączy w sobie zarówno przekonanie, jak i pewność. Ma ona korzenie poza możliwościami człowieka, tak więc trwa nawet wtedy, kiedy uczucia
słabną. Tak więc, choć »nadzieja« świata zawodzi, chrześcijańska nadzieja trwa nadal i nawet wzrasta - spodziewa się
wbrew nadziei, kiedy rozum powiada, że to bez sensu mieć nadzieję, kiedy oczy widzą jedynie rozpacz .. Pozostają trzy
moce, poucza ap. Paweł: wiara, nadzieja i miłość (1 Kor 13,13). Choć wszystko inne zniknie, nadzieja przecież przetrwa
wśród swych towarzyszek wieczności" ("Nadzieja na lata beznadziei", "Znaki Czasu", nr 12, 1980).
W adwentystycznej "eschatologii nadziei" wiele wydarzeń, które poprzedziły upadek Jerozolimy w 70 roku n.e.,
ma się jakby "powtórzyć" pod koniec historii naszej planety. Podobnie rozumieją epifaniści (Świecki Ruch Misyjny
"Epifania" - jeden z odłamów Badaczy Pisma św.), zwolennicy "aktualizowania" tych zapowiedzi na bieżąco, w stosunkowo wąskim przedziale czasowym.
W ujęciu adwentystycznym dokładny czas Drugiego Adwentu nie jest nikomu znany, toteż nie wszystkie paralele
dotyczące takich spraw jak "czasy pogan" czy "czas ucisku" dadzą się dokładnie umiejscowić. Polemizując np. z tymi,
którzy w fakcie powstania Izraela w 1948 roku i w tzw. wojnie sześciodniowej w 1967 roku widzą "wypełnianie się
pewnych proroctw", adwentyści stwierdzają, że są to relikty systemu interpretacji proroczej zwanego futurystycznym,
a właściwie szkoły myślenia w kategoriach futurystyczno-dyspensacjonalistycznych. Szkoła ta ma, ich zdaniem,
bezpośrednio aktualizować liczne proroctwa i obietnice poczynione Żydom w starożytności (w okresie niewoli babilońskiej) i odnosić je do współczesności, ignorując przy tym warunkowy charakter tych obietnic. Właśnie z powodu
warunkowego charakteru niektóre obietnice starego Testamentu dotyczące "rzeczywistego Izraela" (pod tym terminem
wszyscy fundamentaliści protestanccy rozumieją współczesne; nieskażone chrześcijaństwo) nigdy nie zostaną
spełnione. W XIX wieku szkoła futurystyczna rozpowszechniła w wielu pismach, broszurach i ulotkach ów pogląd,
który odżył w latach ostatniej zwłaszcza dekady.
46
Natomiast adwentyści, jako reprezentujący "ostatki" (remnants) i Kośeiół "późnego deszczu", zwracają uwagę na
"wtórny" charakter takich wydarzeń jak "czarny piątek", niezwykłe w skutkach zaćmienie Słońca i Księżyca w dniu
19 maja 1680 roku w Nowej Anglii, na terenie Ameryki. Ciemność przeciągnęła się wówczas aż do nocy, obejmując
i Księżyc. W wielu rejonach Nowej Anglii w południe było wówczas tak samo ciemno jak o północy. Zaliczają do nich
także istny "deszcz metorytów", jaki spadł na rozległy obszar rozciągający się od Kanady do Meksyku i od Pacyfiku
do Atlantyku środkowego w dniu 13 listopada 1833 roku. Widzą w tym spełnienie się przepowiedni biblijnej z
Apokalipsy (Obj 6,13). Znakami "czasu końca" mają być również: duchowe przebudzenie misyjne w XIX wieku,
udostępnienie wszystkim niemal narodom tłumaczonej na wiele języków Biblii, zainteresowanie proroctwami biblijnymi oraz perspektywą Drugiego Adwentu itp. W tym sensie powołują się oni na słowa z Ewangelii Łukasza, iż
"ludzie omdlewać będą z trwogi w oczekiwaniu tych rzeczy, które przyjdą na świat, bo moce niebios poruszą się" (Łk
21,25.26). Mają to być wydarzenia "wtórne", odwzorowujące i "powtarzające" niejako ciąg wydarzeń sprzed 70 roku
n.e. Poczynając od Babilonu i Persji na wschodzie - rozumują adwentyści - spełnianie się proroctw biblijnych "przesuwało się" jak gdyby na zachód, w stronę Grecji, Rzymu i Europy, aż doszło do półkuli zachodniej.
Czas Drugiego Adwentu jest jednak w ujęciu adwentystycznym również czasem niepewności i różnego rodzaju
fałszywych alarmów. Oto bowiem powrót Chrystusa usiłuje podrobić ... szatan (antychryst) i wkrótce już ukazać się
mają na niebie "straszne, nadnaturalne zjawiska jako znak mocy demonów czyniących cuda". Wierni, czujni wyznawcy
nie powinni dać się zwieść Księciu Ciemności, który kusić będzie władców i poddanych, żądając dla siebie czci należnej
tylko Chrystusowi. W końcu bowiem sam szatan ukaże się ludziom jak Chrystus i tylko dokładna znajomość Biblii
uchroni wybranych przed złożeniem mu bałwochwalczego hołdu.
Jak ma wyglądać to pojawienie się szatana w roli Chrystusa? Oto Wielki Oszust przybywa upozorowując drugie
przyjście Pana ... Majestatyczna istota o oślepiającej jasności ukazuje się ludziom w różnych częściach świata. Rozlegają się okrzyki: "Oto Chrystus! Oto Chrystus przyszedł!" Szatan ma przemówić, mieszając prawdę z nieprawdą, i
zmieniając obowiązek święcenia siódmego dnia tygodnia (soboty) na obowiązek święcenia pierwszego dnia (niedzieli).
Jedynie wybrani, "ostatki wiernych", nie dadzą się zwieść Wielkiemu Zwodzicielowi i oprą się jego namowom. Adwentyści przytaczają liczne cytaty z Biblii mające świadczyć o prawidłowości rozumowania: "Powstaną bowiem
fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych ... Gdyby
wam więc powiedzieli: oto jest na pustyni - nie wychodźcie; oto jest w kryjówce - !"Nie wierzcie. Gdyż jak błyskawica
pojawia się od wschodu i jaśnieje aż na zachód, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego" (Mt 24,24-27; Mt 24,31;
25,31; Obj 1,7; Tes 4,6.17). Powołując się na Biblię i na "Wielki bój" prorokini Ellen G. White, adwentyści napomi
nają swych członków - jako członków "ludu ostatków" święcących sobotę, czyli siódmy dzień tygodnia - aby nie dali
się zaskoczyć, ponieważ Dzień Pański "przyjdzie jako złodziej w nocy".
Analizując szczegółowo czas poprzedzający Drugi Adwent, czas w ich mniemaniu już "bardzo bliski", choć nie
dający się wyliczyć z dokładnością kalendarza ani wskazówek zegara, adwentyści wypowiadają się na temat
przepowiedni o Armagedonie. Ma to być wielka bitwa stoczona "przy końcu świata", podczas trwania szóstej z siedmiu
ostatnich plagt Armagedon- to nazwa miejsca, gdzie toczyć się będzie Wielka Bitwa Narodów o zwycięstwo Dobra
lub Zła. Sama nazwa jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza "górę" ("Ar" = "Har" - "góra"). Drugi człon nazwy, tj.
"magedon", zwykło się łączyć z nazwą miasta Megiddo, dzisiejszym Tel el-Mutesellim. O Armagedonie, miejscu tej
Wielkiej Bitwy, mówi tekst Apokalipsy, tj. Księgi Objawienia, w rozdziale szesnastym, w wersetach od dwunastego
do szesnastego. Adwentyści opowiadają się za symbolicznym, nie literalnym rozumieniem tego miejsca bitwy, choć
stwierdzają, że "liczba ofiar tej wojny przekroczy liczbę " poległych w jakiejkolwiek z dotychczasowych wojen na
ziemi". Zwycięzcą Armagedonu zostanie Jezus Chrystus.
Zdaniem adwentystów powrót Jezusa na ziemię jako Pana i Króla (tym właśnie różnić ma się drugie przyjście od
pierwszego) będzie "najpotężniejszym wydarzeniem w całej historii planety Ziemi". Są trzy powody, dla których
Chrystus chce powrócić na ziemię jako Zwycięzca. Pierwszym jest jego pragnienie położenia kresu wszelkim cierpie
niom, drugim - wprowadzenie swych przyjaciół i tych wszystkich, którzy mu zaufali, do "szczęśliwego domu", trzecim
wreszcie - chęć stania się jednym z nich, jednym ze zbawionych i unieśmiertelnionych. "Niebo jest puste bez nas stwierdza Marvin Moore.- Jezus, któremu bardziej zależy na przyjaźni z nami niż na wszystkich złotych ulicach i bramach z pereł, tęskni za dniem, w którym będzie mógł wrócić do swych przyjaciół". Jest to więc eschatologia wyzwolenia, eschatologia nadziei i zarazem próba dowartościowania w Bogu atrybutu zwykłego człowieczeństwa.
Przechodząc do wizji pierwszego zmartwychwstania, tj. zmartwychwstania sprawiedliwych, adwentyści zapew-
47
niają, że odkupieni, kiedy tylko powstaną z grobów, natychmiast spotkają swych przyjaciół, rodziców i dzieci. Zapanuje
niewysłowiona radość, ponieważ pokonany zostanie w skali masowej odwieczny wróg człowieka zwany Śmiercią.
"Bóg nie pozwoli, aby zło istniało wiecznie, ponieważ jest ono obce jego naturze - twierdzi Lavonne Neff. - Gdy
czas dojrzeje, Bóg usunie wszelkie zło na wieki". Ta absolutyzacja dobra, szczęścia i wieczności stanowi rys charakterystyczny doktryny adwentyzmu, określa wyraziście adwentystyczną felicytologię, tj. teorię szczęścia. Adwentyści patrzą na zapowiedź powtórnego przyjścia na świat Chrystusa jako na spełnienie się biblijnej obietnicy połączenia się
Oblubienicy (Kościoła) z Oblubieńcem (Chrystusem). Powołują się też na słowa św. Pawła z l Listu do Koryntian,
wedle których rezygnacja z wiary w zmartwychwstanie czyniłaby całą wiarę i nadzieję chrześcijanina "czymś daremnym" (1 Kor 15,19). Opisując akt paruzji i Drugiego Adwentu, zwracają ponadto uwagę na zawarte w Nowym Testamencie "znaki towarzyszące", a więc na głos archanioła rozlegający się z nieba oraz na brzmienie trąby (1 Tes
4,16.17), na widoczność aktu przyjścia (Obj 1,7), na soteriologiczny, czyli zbawczy charakter Drugiego Adwentu
(Hebr 9,28), na "rychłe przyjście", i to "w chwale wielkiej" (Obj 22,20; Łk 21, 27), wreszcie na "porwanie. świętych"
( Jn 14,1-3), ich "przemienienie" i "upodobanie" do Chrystusa (1 Jn 3,2). Tak więc kolejnym aktem po zmartwychwstaniu sprawiedliwych ma być ich "porwanie", "przeniesienie na obłokach niebieskich" poza ziemię.
"Czy Biblia uzasadnia pogląd, że Chrystus powróci na ziemię nie zapowiedziany i zabierze z niej swych wybranych
bez ich wiedzy?" - zapytuje Edwin Zackrison. - I odpowiada na to pytanie przecząco.Termin "porwanie" odczytywany
bywa wieloznacznie: ang. "rapture" tłumaczy się jako pochwycenie, uniesienie do nieba, a także jako zachwycenie czy
stan ekstazy. Nawet jednak w wyrażeniu "zachwycenie" zachował się fizykalny, literalny, dosłowny, nie przenośny jego
sens, który adwentyści (i nie tylko zresztą oni) uważają za pierwotny w stosunku do łacińskiego "raptus" czy angielskiego, "rapture" . "Zachwycenie" - to także "za - chwycenie", a więc po prostu "chwycenie", "porwanie". W ujęciu adwentystycznym tzw. popularna doktryna aktu porwania świętych pozostaje w sprzeczności ze skrypturyzmem,
natomiast biblijna jej wykładnia orzeka, iż: będzie to wydarzenie nagłe, nastąpi w momencie zgoła nieoczekiwanym,
nie będąc jedynie zaskoczeniem dla wiernych, ponieważ ci "stale czuwają". Jezus zstąpi z nieba cieleśnie (ang. "bodily")
i osobiście, a także w sposób dosłowny, widzialny i spektakularny, "tak jak do nieba wstępował na oczach swych
uczniów". Jezus ma się pojawić "ze swymi aniołami", "z mocą i chwałą wielką", "przy odgłosie trąb archanielskich",
"przy wtórze okrzyków powitalnych", "w blasku i majestacie" "w ogniu płomienistym", "tak jak błyskawica". Wszystko
to są określenia zawarte w opisach biblijnych, takich jak l List do Tesaloniczan, l List do Koryntian, Ewangelia Mateusza, Ewangelia Łukasza, Ewangelia Marka, 2 List do Tesaloniczan, 2 List Piotra oraz Księga Objawienia
(Apokalipsa).
Stanowisko adwentystów w kwestii poszczególnych aktów paruzji można określić jako premilenistyczne (premilenizm). W odróżnieniu od postmilenistów (postmilenizm) premileniści wierzą, że ponowne przyjście Chrystusa
na świat nastąpi najpierw przed ustanowieniem Tysiącletniego Królestwa, nie zaś pod koniec tysiącletniego okresu,
jak twierdzą postmileniści.
Po "porwaniu świętych" i przeniesieniu ich w wymiar pnzaziemski rozpocząć ma się okres Tysiąclecia (mille
nnium). Adwentyści kwestionują jako "niebiblijne" te opisy millennium, w których przedstawia się ów okres jako
czas tysiącletniego panowania Chrystusa na ziemi (tzw. chiliazm). Polemizują także z Pachomiuszem (IV wiek n.e.)
i ze św. Augustynem: im to bowiem należy zawdzięczać rozpowszechnienie się poglądu o millennium jako okresie
duchowej odnowy i powszechnego nawrócenia się świata pod rządami Chrystusa. Millennium, zdaniem adwentystów,
będzie czasem sądzenia grzeszników, okresem ciemności i śmierci na ziemi, okresem jej całkowitego wyludnienia,
okresem przebywania sprawiedliwych (świętych) w niebie oraz bezczynności szatana. Nie będzie natomiast "jeszcze
jedną szansą zbawienia", "złotym wiekiem pomyślności narodów", czasem nawrócenia się świata, wiekiem rozwoju i
odnowy ani czasem powszechnego rozbrojenia i pokoju, jak głoszą liczni egzegeci oraz interpretatorzy Biblii. Po zakończeniu okresu millenialnego Jezus (Baranek) zstąpić ma, tj. powrócić wraz ze wszystkimi zbawionymi ("porwanymi
świętymi") na ziemię i wraz ze wspaniałym miastem - Nowym Jeruzalem.Towarzyszący mu "święci" składać się będą
z żywych (przemienionych i porwanych), których zastał przy życiu moment Drugiego Adwentu oraz ze zmartwychwstałych (również porwanych) sprawiedliwych. Nie będzie już wtedy między nimi żadnej różnicy.
Warto zwrócić uwagę na ów finał, ponieważ ostatni akt Wielkiego Dramatu składać ma się jeszcze z kilku dramatycznych, wstrząsających scen. Oto uwolniony z pęt szatan na czele zmartwychwstałych grzeszników (następuje
bowiem teraz moment " drugiego zmartwychwstania", tj. zmartwychwstania grzeszników na "śmierć wtórą") rusza
na Miasto Świętych, oblega je i usiłuje zniszczyć. "I ruszyli na ziemię jak długa i szeroka,. i otoczyli obóz świętych i
48
miasto umiłowane" - cytują adwentyści słowa z Obj 20,9. Walka jest zacięta, ale oto pojawia się wielki Biały Tron.
Na widok tego, kto na nim zasiada, pierzchają ziemia i niebo. Przed tronem gromadzą się umarli, wielcy i mali. Otwarte zostają księgi, w tym i Księga Żywota, rozpoczyna się Sąd Ostateczny. Każdy, kto nie figuruje z imienia i
nazwiska w Księdze Żywota, dzieli los "kozłów", tj. zostaje wrzucony do wielkiego Ognistego Jeziora Obj 20,11.13.15).
"Nikt nie broni ich sprawy, nie ma dla nich żadnego usprawiedliwienia"- przytaczają też adwentyści słowa
Ellen G. White z "wielkiego boju" (Great Controversy). Również i "diabeł, który ich zwodził", wrzucony zostaje do
jeziora ognia i siarki, gdzie przebywa już Bestia z Apokalipsy oraz Fałszywy Prorok. "Wtedy niebiosa z trzaskiem
przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną - cytuje się budzący grozę opis tych,
finalnych już, scenn z 2 Listu Piotra . Ale my oczekujemy według obietnicy nowych niebios i nowej ziemi, gdzie
sprawiedliwość zamieszka" (2 P 3,7.10.13).
Tak więc adwentyści głoszą pogląd, że Bóg spali ten świat i w jego miejsce utworzy "nowe niebo" oraz "nową
ziemię". Piekło - to wieczna śmierć i unicestwienie wszelkiego zła oraz grzechu, niebo natomiast to nieśmierteność
i obcowanie świętych z Jezusem. Innego piekła ani innego nieba, ich zdaniem, nie ma, a takie wyrażenie jak np.
"ogień wieczny" nie oznacza niczego więcej niż unicestwienie w oka mgnieniu, bez żadnych tortur i udręczeń. Życie
w owym, nowym "niebie na ziemi" ma być wolne od wszelkiej udręki.
Ta Niebo-Ziemia - to ideał sprawiedliwości społecznej.Z tabeli III (patrz s. 190) wynika, że "koniec świata" w
ujęciu adwentystycznym - to koniec świata niesprawiedliwego, zżartego przez zło i grzech, a zarazem początek
"nowego nieba" i "nowej ziemi", urzeczywistniającej ideały społecznej sprawiedliwości, sprawiedliwych stosunków
społecznych - ze społeczeństwem bezklasowym włącznie. Chociaż jednak "scenariusz" mających nastąpić wydarzeń
i mających rozegrać się aktów dramatu jest tu tak szczegółowy i tak daleko w przyszłość wybiegający, to jednak "aktualizacje" faktów bieżących i traktowanie ich jako dowodów spełniania się "na naszych oczach" biblijnych proroctw
należą w adwentyzmie do rzadkości. Pod tym względem niektóre odłamy Badaczy Pisma św., np. epifaniści,
członkowie Świeckiego Ruchu Misyjnego "Epifania", idą dalej i odczytują poszczególne daty oraz zdarzenia
współczesne jako dawno już zapowiedziane realizacje i aktualizacje aktów Wielkiego Dramatu.
,
Ruch epifaniczny zawdzięcza swe powstanie Paulowi S.L. Johnsonowi, który w 1921 roku zaczął wydawać w
Filadelfii (USA) periodyk "Teraźniejsza Prawda i Zwiastun Chrystusowej Epifanii". Samo słowo "epifania" (gr.
epiphaneia) jest terminem nowotestamentowym i oznacza "objawienie się", w szczególności zaś objawienie się czy pojawienie się bóstwa. "Epiphaneia", "parousia", "apokalypsis", "Basileia" - wszystkie te terminy wiążą się z wizją
Drugiego Adwentu. Następcą Johnsona został Raymond G. Jolly, wydawca licznych broszur, książek i periodyków,
popularyzujących idee epifaniczne. Epifaniści opierają swe spekulacje na "Wykładach Pisma św." (The Divine Plan
of Ages) Ch. T. Russella, który doszedł w swych wyliczeniach do wniosku, że Chrystus już przyszedł na świat
niewidzialnie i że stało się to w roku 1874, oraz na 21 tomach pism Paula S.L. Johnsona ("Atonement between God
and Man - a helping hand for BibIe students"). Zdaniem epifanistów przyjście Chrystusa na świat w postaci
niewidzialnej w 1874 roku dało początek jego "paruzji", natomiast "epifania" - to jak gdyby "paruzja w szerszym zajaśnieniu" (obecność Chrystusa "w szerszym zajaśnieniu").
Paruzja (parousia) rozpocząć się miała właśnie w roku 1874. Trwała ona równe 40 lat, tj. do momentu wybuchu
Wielkiej Wojny (pierwszej wojny światowej), a więc do roku 1914. W 1914 roku rozpoczęła się epifania(epiphaneia),
która trwała do roku 1954, tj. przez kolejne 40 lat. W 1954 roku rozpoczęła się "bazylea" (basileia), tj. zapowiadane
w Biblii Królestwo Boże. Jego rysem charakterystycznym ma być "restytucja" (restitutio), czyli stopniowe odtwarzanie
pierwotnych doskonałości: idealnego stanu duchowego oraz fizycznego zjednoczonej ludzkości.Takiej, jaką cechować
miała ludzkość w stanie pierwotnym, rajskim, zanim uległa zdegenerowaniu z powodu grzechów (grzech pierworodny
rodzi bowiem kolejne grzechy). "Aurea aetas" - pierwotny wiek złoty ludzkości - ma więc wkrótce powrócić.
W okresie "bazylei", a więc poczynając od roku 1954, wszystkie narody świata będą stopniowo się jednoczyć. W
ten sposób spełni się przepowiednia biblijna proroka Izajasza(Iza 2,1-4). Restytucja potrwa aż tysiąc lat. Ludzie
dostąpią w tym czasie wielu błogosławieństw, doznają licznych ulg i korzyści.
Światem rządzić będzie w tym czasie Chrystus, ale czynić to ma niewidzialnie. Biblia zapowiada też zdaniem
epifanistów upadek kapitalizmu, o czym świadczy List Jakuba (cały jego rozdział piąty). Rządząc niewidzialnie
ludzkością w okresie "bazylei" Chrystus stać będzie na czele widzialnego światowego rządu. Rząd ten został już ponoć
"całkowicie skompletowany" i składa się ze 144 000 osób. Ostatnim jego członkiem miał zostć właśnie główny teoretyk
ruchu - Paul S.L. Johnson.
49
W okresie trwania "bazylei" każdy jej członek otrzyma jeszcze "sto lat próby" (czy będzie tego chciał, czy nie),
w czasie której będzie mógł wybrać "wieczne unicestwienie" albo “wieczny żywot". Jest to chyba najbardziej optymistyczna z prognoz w dziedzinie "ekonomii zbawienia"! Dalszy scenariusz wydarzeń wiąże się już z dziejami i
przeznaczeniem szatana, który jest od 1878 roku aż do chwili obecnej "wiązany prawdą" przez Jezusa. Nie wywiera
zatem żadnego już wpływu na swych upadłych aniołów. Szatan utracił wszelki wpływ na postępowanie królów, prezydentów i innych władców świeckich.
Nikt go nie słucha. Nie wywiera też wpływu na kapitalistów, wyzyskiwaczy ani na współczesnych wodzów religijnych. Traci wreszcie wpływ na społeczeństwo, coraz mniej bowiem ludzi wierzy jeszcze w istnienie piekła, czyśćca
lub inne, "przez szatana wymyślone", rzeczy ... Tak więc wpływy szatańskie maleją i maleć będą nadal, szatana czeka
bowiem "dalsze obezwładnienie". Gdy dojdzie do uwięzienia szatana na okres tysiąca lat, jak to zapowiada Biblia, znajdzie się on w całkowitej izolacji i odosobnieniu, ponieważ więzić się go będzie "gdzieś poza naszą planetą". Jest to
kwestia nie długiego już czasu, natomiast wciąż utrzymująca się ludzka skłonność do zabójstw, morderstw i oszustw
nie da się niczym innym wytłumaczyć jak właśnie tym, że ... jeszcze to "odosobnienie szatana" nie nastąpiło i że nie
został on ... deportowany. Tak w grubszym zarysie przedstawiałby się epifaniczny punkt widzenia na problem zła
moralnego i jego źródeł we współczesnym świecie.
Po upływie tysiąca lat (millennium) szatan zostanie raz jeszcze poddany krótkiemu "doświadczeniu", po czym
unicestwi się go, ale tym razem już na zawsze. Wówczas to dopiero ludzkość podźwignie się ze stanu upadku moralnego, zasłuży bowiem na nieśmiertelność i wszyscy, którzy przejdą pomyślnie przez czas dodatkowej "stuletniej próby",
dostąpią wreszcie całkowitej nieśmiertelności.
W "rachunku epifanicznym" funkcję klucza liczbowego pełni liczba 18451at. To co w okresie 1845 lat wiąże lub
przedziela wydarzenia biblijne, ma się ponoć z taką samą dokładnością powtarzać w czasach nam współczesnych. Jest
to koncepcja futurystyczna i rozumowanie "per analogiam". Stosując zasadę paralelizmu liczbowego, podobieństw
czy też analogii numerologicznych, epifaniści doszli właśnie do zaprezentowanych przed chwilą wyliczeń.
I na tej też podstawie aktualizują wiele bieżących wydarzeń. Jest zatem doktryna epifaniczna typową doktryną
kołobiegu dziejowego. Nosi ona piętno historiozoficzne i pozostaje bardziej polityko-religią niż religią w sensie, do
jakiego przywykliśmy w naszym kręgu kulturowym. Ale jest to także cecha doktrynalna wszystkich bez wyjątku
ruchów "badackich" - ze Świadkami Jehowy włącznie. Epifaniści, poszukując odpowiedników starożytności biblijnych
z czasami współczesnymi, zwracają uwagę np. na "odpowiedniość , momentu zburzenia Jerozolimy w roku 69-70 n.e.
oraz wybuchu ... pierwszej wojny światowej w roku 1914. (Wszystko, co wydarzyło się w Wieku ? Żydowskim, powtarzać ma się w Wieku Ewangelii i później, Wiek Ewangelii . bowiem zakończyć miał się w roku 1874). Tak jak w
40 lat po zakończeniu Wieku Żydowskiego doszło do zburzenia Jerozolimy, tak w 40 lat po zakończeniu Wieku
Ewangelii "dojść musiało" do wybuchu pierwszej wojny światowej, kiedy to narody z nazwy tylko" "chrześcijańskie"
skoczyły sobie nawzajem do gardła i zaczęły się wzajemnie wyniszczać. Tak więc wybuch Wielkiej Wojny w 1914
roku można było, zdaniem epifanistów, przewidzieć. I tak też się stało: przewidział to w swych pismach Charles Taze
Ruissell na : długo przed rokiem 1914. Na tej również podstawie epifaniści wyliczyli, że w 40 lat po roku 1914
rozpocznie się okres "bazylei" oraz twierdzą, że rok 1954 był jej początkiem. Rachunek russellowski przedstawia się
natomiast następująco: 3522 lata od stworzenia pra ojca rodu ludzkiego - Adama do tragedii Sedekiasza (2 Krn 36),
plus dalszych 70 lat do czasu uwolnienia Żydów z Babilonu, plus dalszych 536 lat do wydania dekretu Cyrusa zezwalającego na odbudowę Jerozolimy, czyli razem 4128 lat. Dodać do nich jeszcze trzeba 1872 lata po narodzeniu Chrystusa,
aby otrzymać pełne 6000 lat. Rok 1874 jest więc pierwszym rokiem siódmego tysiąclecia ludzkości. I w tym właśnie
pierwszym roku siódmego tysiąclecia ludzkości, czyli w roku 1874, Chrystus przyszedł na świat niewidzialnie jako
istota duchowa.
We wszystkich tych spekulacjach i wykresach liczbowych uderza jedno: przekonanie o nieuchronności jakiegoś
kataklizmu, mniej lub bardziej totalnego" katastrofy czy apokalipsy w potocznym tego słowa znaczeniu, która miałaby
charakter "oczyszczający". Po oczyszczeniu świata i ludzkości z deprawacji moralnych, po ustanowieniu w pełni spranb
wiedliwych stosunków społecznych nastąpić ma jednak radykalna poprawa sytuacji Współczesne eschatologie
apokaliptyczne stoją więc na gruncie mitu i utopii traktowanej bynajmniej np. przez ruchy socjalistyczne i robotnicze
jako tylko mit i utopia! Wyrażają one w swoisty sposób odwieczne marzenie człowieka o sprawiedliwszym życiu, o
ładzie moralnym i społecznym w wymiarze aktualnym i eternalnym, ziemskim i uniwersalnym.
50
Rozdział 10
W OCZACH ŚWIADKÓW
W oczach Świadków Jehowy droga, którą kroczy ludzkość, wiedzie od utraconego raju biblijnego do Raju
Odzyskanego. Obecnie zbliża się finał czy meta tej wielowiekowej marszruty, kiedy to ustać ma śmierć, stanowiąca
rezultat grzechu popełnionego przez Adama w raju. Żyjemy bowiem, zdaniem Świadków, "w dniach ostatecznych",
a Chrystus już zmartwychwstał do nieśmiertelnego życia duchowego i jest obecny" w duchu" ( J n 14,19; Mt 24,3; 2
Kor 5,16; Ps 110,1.2). Oczekiwane Królestwo Chrystusowe ma wkrótce stać się ziemskim królestwem prawdy, sprawiedliwości i pokoju, państwem zapewniającym każdemu idealne warunki życiowe. Sama ziemia nigdy nie zostanie
zniszczona ani wyludniona, obecny zaś - zły - stan rzeczy ulegnie radykalnej zmianie na lepsze w rezultacie Armagedonu(Har-Magedonu). Bitwa ta, o której mówią księgi Starego i Nowego Przymierza (Obj 16,14; 16; Sof 3,8; Dan
2,44; Iza 34,2), rozstrzygnie losy świata, przesądzi o jego przyszłym obliczu. Wszyscy źli zostaną raz na zawsze
wytraceni, dobrzy zaś żyć będą wiecznie. Do nieba jednak uda się tylko tzw. Mała Trzódka w liczbie 144000 osób, która
będzie tam "panować" wraz z Chrystusem. Członkowie tej Małej Trzódki - to duchowi synowie Boży, "najlepsi
spośród najlepszych", czyli "best of the best". Nikt jednak nie może mieć absolutnej pewności co do tego, czy zasłużył
sobie na przynależność do 144000 wybrańców Bożych.
Świadkowie Jehowy wierzą, że dusza ludzka umiera po śmierci ciała, że piekło to wspólny grób ludzkości oraz
że umarli zmartwychwstaną· Twierdzą również, że niewidzialnym władcą świata jest wciąż szatan, że doustne lub
dożylne przyjmowanie krwi stanowi pogwałcenie Prawa Bożego, nie obowiązuje natomiast chrześcijan święcenie
soboty jako dnia biblijnego szabatu. Człowiek - w ich oczach - nie jest tworem ewolucji, lecz został stworzony przez
Boga i powinien wystrzegać się m. in. uczestnictwa we wszelkich praktykach spirytystycznych. Chrześcijanin przyjmuje chrzest przez całkowite zanurzenie w wodzie. Uczestnictwo w ruchach o charakterze ekumenicznym jest zakazane.
Ogólną liczbę Świadków Jehowy szacuje się obecnie w skali światowej na kilka milionów osób. Prowadzą oni aktywną, niekiedy wręcz fanatuyczną " działalność w ponad 200 krajach. Centrala ruchu znajduje się w Brooklynie; w
Stanach Zjednoczonych, skąd płyną dyspozycje oraz literatura, czasopisma i broszury polemiczne do wszystkich
miejsc, gdzie tylko działają Świadkowie. Formalnie Świadkowie Jehowy przyjęli tę nazwę w 1931 roku, ale genetycznie
wywodzą się; z ruchu russeilowskiego (od nazwiska Charlesa Taze Russela). Pierwszym prezydentem "Jehova s Wittness" (Świadków Jehowy) był zmarły w 1942 roku Joseph F. Rutherford, po nim zaś Nathan H. Knorr (zm. i w 1977
r.). Przed śmiercią ustanowił on 18-osobowe ciało kierownicze centrali , w Brooklynie, któremu podlega cały międzynarodowy ten ruch o ustroju " teokratycznym. Świadkowie Jehowy uważają się bowiem za "świadków" albo za "ambasadorów" Wszechmocnego Boga - Jehowy, Stworzyciela nieba i ziemi, nazwę zaś swego ruchu wywodzą z tekstu
Księgi Izajasza 43,10-12. ; (Na marginesie warto zauważyć, że hebrajski tetragram JHWH był na ogół odczytywany
jako Jahwe, nie zaś jako Jehowa). <.
Kładąc nacisk, jak wszyscy pozostali russelliści, na wyjątkowe i przełomowe znaczenie roku 1914 - początku
Wielkiej Wojny, wybuchu pierwszej wojny światowej - Świadkowie są przekonani, źe niepokój, jaki się wówczas
rozpoczął, nie tylko nigdy naprawdę nie ustał i nie ustanie, ale że będzie się wciąż nasilał, aż doprowadzi to do finali
zacji dziejów i do "przesilenia czasów". Przepowiadają nie "koniec świata", lecz "koniec ludzkości", podkreślając, że
świat będzie trwał nadal i że stanie się jeszcze piękniejszy, gdy zniknie z niego wszelkie zło. Nie stronią jednak od prób
operowania dokładnymi datami, kiedy to ma nastąpić: w roku 1925, 1975 czy może 1985 ... Podawanie tak bliskich
terminów zyskuje im wielu zwolenników, zwłaszcza wśród ludzi starych, chorych i podatnych na silne sugestie. A
szczególnie wówczas, kiedy obiecuje im się, że być może niektórzy z nich nigdy nie umrą, ponieważ przezwyciężenie
śmierci jako takiej przez Chrystusa nastąpi jeszcze za ich życia. Mogą zatem dożyć ... początku tysiącletnich rządów
Chrystusa na ziemi.
Perspektywa, że "może nigdy nie umrą", może wydać się wielu ludziom nęcąca, aczkolwiek łączą się z tym pewne
warunki. Kandydat na Świadka Jehowy musi dać np. wyraz swemu przekonaniu, że Chrystus nie umarł na krzyżu. lecz
na palu, (To ostatnie przekonanie opierają Świadkowie na wątłej, podstawie "literalnej egzegezy" Gal 3,13 i Dz Ap
5,30). Droga do Małej Trzódki też nie jest usłana różami: po prostu nikt nie wie na pewno, czy dane mu będzie
"panowanie", czy tylko udział w Królestwie Tysiącletnim. (Ale być móże i tysiąc lat wielu ludzi usatysfakcjonuje?).Tak
czy inaczej Świadkowie zapewniają, że już wkrótce nastaną "trudne chwile", lecz, że "zbliża się wyzwolenie". Jak to
wyzwolenia ma wyglądać?
51
W oczach Świadków Jehowy "dni ostateczne" znamionować ma m.in. wybuch żywiołowej nienawiści do tych
wszystkich, którzy trzymają się zasad "prawdziwej" wiary.Tzw. nominalne chrześcijaństwo, które od dawna już popadło
w stan apostazji, tj. odstępstwa, odszczepieństwa, nie tylko z pogardą odwróci się od "prawdziwych" chrześcijan (czytaj
w domyśle: od Świadków Jehowy), ale wzmoże swe prześladowania i ucisk "wiernych". Jest to typowa wizja "Kościoła
ostatków", nieobca również adwentystom i innym denominacjom mniejszościowym, demonizującym ów fakt "mniej
szościowości". Ponadto szerzyć ma się w czasach "eschatologicznego przesilenia" wszelkie bezprawie, pojawią się
liczni zwodziciele i fałszywi nauczyciele religijni, a życie codzienne milionów ludzi urągać będzie zasadom sprawiedliwości i moralności chrześcijańskiej. W krytycznym jednak momencie zabłyśnie "światło nadziei". Już bowiem w 1914
roku skończyły się Czasy Pogan i rozpoczął się okres przejściowy, po którym nastąpi Tysiąclecie (Millennium). W ten
sposób. ludzkość przejdzie spod panowania człowieka pod panowanie Chrystusa.
Całkowity kres wszelkiemu uciskowi i niesprawiedliwości położy bitwa Har-Magedonu (Armagedonu), po zakończeniu której rozpoczną się właśnie tysiącletnie pokojowe rządy Chrystusa na ziemi. Wszystko zdaje się wskazywać na to, że czas wyzwolenia jest już bardzo blisko ... Świadkowie Jehowy "czuwają" więc i gromadzą skrzętnie
opinie historyków, polityków oraz mężów stanu i zwykłych ludzi, z których wynikać ma niezbicie, że okres rozpoczęty
wybuchem Wielkiej Wojny (od roku 1914) i trwający po dziś dzień był i pozostaje okresem szczególnym, że nie miał
on w historii globu ziemskiego żadnego precedensu oraz że mimo wszystko ludzkość nie zaznała od 1914 roku nigdy
trwałego spokoju ani pokoju, wypadki zaś następują szybko jeden po drugim i proces trwa dalej, prowadząc ku
wiadomemu końcowi: .. Świadkowie Jehowy przytaczają również liczne "znaki czasu", mające świadczyć o wzrastającym gniewie Jehowy, który nie dopuści, aby "przeznaczona ludziom na mieszkanie ziemia" została przez jej "niszczycieli" całkowicie "zanieczyszczona", tak iżby się na nic już nie nadawała. Eksponują też fakt prześladowania Świadków
Jehowy za prowadzenie działalności religijnej, ich nielegalnego statusu w niektórych krajach itp., widząc w tym również
jeden ze "znaków czasu"
“Eschatologia wyzwolenia" w ujęciu Świadków zakłada, że "do nieba pójdzie jedynie ograniczone grono ludzi, niezliczona natomiast ich rzesza żyć będzie w pełni szczęścia ... na ziemi. Wniosek taki wyprowadzają Świadkowie!
głównie z literalnej egzegezy tekstów Obj 14,1-5; 7,9; Ps 31 ;11.29. W ruselizmie zwykło się na ogół operować takimi
terminami jak Wielkie Grono i Małe Stadko (albo Mała Trzódka). W myśl tej terminologii Małe Stadko (Mała
Trzódka) stanowić ma społeczność złożoną ze 144 000 "najlepszych j spośród najlepszych", chociaż nikt nie wie na
pewno, czy takim się okaże. .,.~
"Za dni tych królów Bóg niebios stworzy królestwo, które na wieki nie będzie zniszczone, a królestwo to nie przej
dzie na inny lud-cytują Świadkowie Jehowy znany ustęp z biblijnej Księgi Daniela (Dan 2,34.35.44). Zniszczy ono
i usunie wszystkie królestwa, lecz samo ostoi się na wieki", Świadkowie wierzą, że w tym chiliastycznym Królestwie
"setki tysięcy ludzi obecnie żyjących, jak również niezliczone miliony przebywających w grobach otrzymają możność
zamieszkiwania po wieczne czasy" (por. "Świadkowie Jehowy w dwudziestym wieku", Wyd. "Strażnica" 1979, s. 17
i dalsze). "Pod tysiącletnim panowaniem Jezusa Chrystusa urzeczywistni się pierwotne zamierzenie Jehowy, dla
którego stworzył On ziemię i osadził na niej pierwszą parę ludzką. Zycie w tym ziemskim raju nigdy się nie znudzi
ani nie uprzykrzy Podobnie jak Adam miał przydzieloną pracę w ogrodzie Edeńskim, tak i cała ludzkość będzie realizowała wspaniałe projekty związane z zagospodarowaniem ziemi oraz opieką nad życiem roślinnym i zwierzęcym"
(tamże).!(
A Mała Trzódka czy też Małe Stadko? O niej mówi się tylko krótko, że ma pójść do nieba, aby panować wraz z
Chrystusem. Ta "elita elity" zostanie zrodzona w taki sposób, jaki przystało "synom Bożym". Państwo Świadków Jehowy jest bowiem państwem teokratycznym, rządzonym przez przywódców wyposażonych w wysokie uprawnienia,
Stąd też dyscyplina, rygoryzm i surowe egzekwowanie posłuszeństwa. Stąd również centralizm i elitaryzm, jakkolwiek
nie mówi się tego wprost, że 144000 "usynowionych" stanowić będą głównie , przywódcy i aktywiści ruchu. Komu
się to nie podoba, zostaje wyproszony z "Sali Królestwa", tj. usunięty z organizacji i traci wówczas prawo uczestniczenia
w zebraniach religijnych "Jehova s Wittness".
Zebrania takie - podobnie jak akcja misyjna - odbywają się regularnie. W jednym tylko 1978 roku Świadkowie
Jehowy prowadzili na całym świecie 1 250000 studiów biblijnych! Raz w tygodniu członkowie ruchu zbierają się w
tzw. Sali Królestwa, aby wysłuchać wykładu na aktualny temat, następnie dokonać wspólnej egzegezy wybranego
tekstu biblijnego i wreszcie, aby się odpowiednio szkolić w zakresie propagandy własnej doktryny. Doktryna ta podlega
stałym modyfikacjom, w związku z czym trudno jest zabierać głos w licznych polemikach z pokrewnymi denomina
52
cjami wyznaniowymi, jeżeli nie ma się pod ręką odpowiednich broszur, instrukcji, wyjaśnień i innych niezbędnych pomocy. Gdy mija np. kolejny termin zapowiadanego "końca świata", "końca ludzkości" lub "końca panowania
człowieka", trzeba się gęsto tłumaczyć z ... czterdziestu na przykład powodów, dla których to jeszcze nie nastąpiło,
ale wkrótce (lub w konkretnym terminie) "niechybnie nastąpi"! (Tak było np. z przepowiednią roku 1925, podobnie
też z przepowiednią roku 1975).
W broszurze zatytułowanej "Bezpieczna przyszłość - jak ją sobie zapewnić?", rozpowszechnianej przed kilku laty
w Polsce, Świadkowie Jehowy powolywali się na Biblię, aby wykazać, że odzyskanie utraconego raju jest już całkowicie
realne i bliskie. Świadczyć ma o tym stan ogólnego zepsucia, degrengolada moralna,przekonanie, że "gorzej już być
nie może". "Od czasu buntu w Edenie ludzie już przez blisko sześćtysięcy lat muszą spożywać gorzkie owoce panowania Człowieka - czytamy we wspomnianej broszurze na stronie 15. Jest to nieszczęściem! Biblia słusznie wskazuje,
że właśnie za życia obecnego"pokolenia Bóg wykona swoje wyroki. Co to będzie oznaczać dla największego wroga
ludzkości, szatana? On sam i jego demony zostaną całkowicie pozbawieni możliwości dalszego działania. Zostaną
"wrzuceni do otchłani, ażeby już nie mogli dłużej zwodzić ludzkości" (Obj 20,1-3). "Jak się odbije wykonanie wyroków
Bożych na rządach ludzkich?" Odpowiadając na to pytanie oraz na pytanie, co to będzie oznaczało dla kłamców,
złodziei i tych, którzy stosują przemoc, Świadkowie Jehowy odwołują się do wybranych tekstów biblijnych, takich
jak Księga Daniela, Psalm 37 i Ewangelia Mateusza, jeżli idzie o Nowy Testament. I wyciągają stąd wniosek, że ludzie
ci "podzielą los diabła", tzn. zostaną zmieceni z powierzchni ziemi przez gniew Jehowy. Natomiast jehowitów czeka
"świetlana przyszłość".
Nie można powiedzieć, ażeby tchnęło to wszystko nadzwyczajną tolerancyjnością i obiektywizmem ... Jest to
raczej obsesja. Obsesja przed prawdziwymi i wyimaginowanymi, wyolbrzymianymi, prowokowanymi wręcz prześladowaniami “ambasadorów Jehowy". Oni jedni mają bowiem monopol na prawdę, zbawienie i sprawiedliwość: kto nie z
nami, ten przeciw nam. Jeszcze dobitniej wyraża tę obsesję tytul artykułu zamieszczonego na pierwszej stronie jeho
wickiej "Strażnicy" (daty i numeru brak): "Przeżycie niewdzięcznego świata", Artykuł zaczyna się od słów: "Jehowa
Bóg przewidział, że w obecnych krytycznych ostatnich dniach przed Armagedonem będzie się na ziemi szerzyć
śmiertelna plaga niewdzięczności. 1900 lat temu natchnął On apostoła Pawła, aby przed nią ostrzegł po to, iżby ludzie
posiadający zdolność doceniania mogli przeżyć koniec niewdzięcznego świata".
I tu następuje cytat z 2 Listu do Tymoteusza: "Wiedz - pisał Paweł że w ostatnich dniach nastaną czasy krytyczne,
trudne de zniesienia. Bo ludzie, miłować będą samych siebie, będą miłować pieniądze, staną się zuchwali, wyniośli,
bluźnierczy, rodzicom nieposłuszni, niewdzięczni, pozbawieni miłującej dobroci i naturalnych uczuć. Staną się
nieprzystępni dla jakiegokolwiek, porozumienia, oszczerczy, nie panujący nad sobą, gwałtowni, nie miłujący dobra,
zdradzieccy, uparci, nadęci poczuciem własnej ważności, miłujący bardziej przyjemności i rozrywki niż Boga, mający
formę zbożnego oddania ale okazujący się fałszywymi względem mocy. I od tych się odwróć"! (2 Tym,3,1-5).
"Zwalczaj plagę niewdzięczności przez zwalczanie nieznajomości Słowa Bożego - zachęca w dalszym ciągu
autor artykułu. - Staraj się dowiedzieć, co Bóg uważa za cenne, a co u Niego jest bezwartościowe. Świadkowie Jehwy
prowadzą wiele tysięcy bezpłatnych studiów biblijnych w mieszkaniach świadomych swego niedostatku duchowego.
Uświadom sobie swoje braki i zaproś tych świadków Bożych, aby z tobą studiowali" itp. itp.
Co więc, zdaniem Świadków Jehowy, należy czynić? "Wydostać się odpowiadają - z tego zlego systemu rzeczy,
dopóki bitwa Armagedonu i związane z nią utrapienia jeszcze są powstrzymywane". Pomijając już najlepszy styl i język
wykładu, warto zauważyć, że w istocie rzeczy nie rysuje się tu dla nikogo żadne inne wyjście, jak tylko pójście razem
ze Świadkami Jehowy lub przeciw nim.Tertium non datur. Jest to typowa eschatologia"jedynoznawcza", swego rodzaju
imperializm czy triumfalizm doktrynalny mimo iż Swiadkowie uważają się za konsekwentnych obrońców wolności"
i rzeczników praw mniejszości. Na dowód pierwszego przpominają swe zasługi w obronie swobód obywatelskich w
latach trzydziestych i czterdziestych naszego stulecia, kiedy to dość często zdarzały się przypadki aresztowania ich
członków. (Notabene, sam Rutherford był oskarżony i osądzony za działalność na rzecz Niemiec w latach pierwszej
wojny światowej). Mimo to udało się Świadkom Jehowy wygrać 43 sprawy na forum federalnego SąduNajwyższego,
będące odwołaniem się od decyzji trybunałów stanowych lub sądów niższej instancji (rzecz dotyczyła wolności słowa,
prasy, zgromadzen, oraz praktyk religijnych). Stąd w książce C.S. Bradena "These Also Believe" (Ci także wierzą)
znalazły się tak pochlebne o Świadkach słowa: "Wyświadczyli oni wielką przysługę demokracji, walcząc bowiem o
należne im prawa w zakresie swobód obywatelskich, przyczynili się w poważnej mierze do zapewnienia tych praw
każdej innej grupie mniejszościowej w Ameryce".
53
Jehowicki periodyk "Złoty Wiek" (obecnie "Przebudźcie się!"), uzupełniający "Strażnicę", ukazuje się dziś w blisko
9 milionach egzemplarzy w przekładzie na 34 języki świata. Od 1943 roku prowadzi swą działalność, specjalny ośrodek
szkolenia misjonarzy zwany Biblijną Szkołą Strażnicy - Gilead, skąd wysłano już absolwentów do wielu krajów.
Wysłannicy misyjni ruchu chodzą zazwyczaj dwójkami "od drzwi do drzwi", starając się nakłonić mieszkańców miast,
wsi i masteczek do odbywania "domowego studium" Biblii - oczywiście, w interpretacji rutherfordowskiej. Centrum
poligraficzne oraz drukarnia korporacji Watchtower Bibie and Tract Society of New York zajmuje w Brooklynie sześć
rozległych budynków i zatrudnia ponad 2000 pracowników. Co roku z Brooklynu udają się specjalni wysłannicy do
15głównych "stref", na jakie Świadkowie podzielili cały obszar swej działalności.
Ogólna liczba zborów sięga obecnie ok. 45 000. Roczny dopływ nowych członków szacuje się na ok. 100 000. Zbór
liczy od kilku osób do dwustu. Kierują nim starsi zboru, w tym sługa zboru oraz jego zastępca. (Analogicznie: sługa
obwodu - zastępca sługi obwodu, sługa kraju - zastępca sługi kraju itd.). Ważną rolę w każdym zborze odgrywa tzw.
głosiciel Dobrej Nowiny, a więc misjonarz. Kraj dzieli się na okręgi, te zaś na obwody, przy czym w każdym obwodzie
znajduje się ok. 20 zborów. W Polsce działalność b. zrzeszenia Świadków Jehowy została w 1950 roku zdelegalizowana
z powodów politycznych, nie religijnych. Prowadzi się jednak od dłuższego czasu rozmowy na temat możliwości jej
legalizacji. Wyłania się tu wszakże szereg trudności: odmowa wpisywania przez Świadków do rubryki "obywatelstwo"
formuły "obywatelstwo polskie" (zamiast niej wpisują formułę "Królestwo Niebieskie"), odmowa odbywania służby
w wojsku i noszenia broni, wreszcie odmowa transfuzji krwi w nagłych przypadkach, kiedy to życiu chorego zagraża
poważne niebezpieczeństwo. (Ten ostatni casus podyktowany jest wiarą, iż w krwi człowieka i zwierzęcia zlokalizowana jest jak gdyby jego dusza; tak też sobie tłumaczą biblijny zakaz Świadkowie Jehowy). Wreszcie Świadkowie
odnoszą się wrogo do działalności Organizacji Narodów Zjednoczonych; z faktu, że ONZ nie chce ich uznać za "ambasadorów Jehowy", wyciągają wniosek, że musi być ona "narzędziem szatana", ponieważ wszystkie organizacje o zasięgu światowym są albo narzędziem Boga-Jehowy, albo narzędziem samego szatana. Albo - albo.
Oryginalną cechą doktryny russellizmu (i jehowityzmu) jest wiara w to, że zmartwychwstanie zmarłych, które
nastąpić ma przed Tysiącleciem, a nie po Tysiącleciu, co z naciskiem podkreślają, być może już się rozpoczęło albo że
rozpocznie się wkrótce. Pierwsi mają powstać z grobów patriarchowie i prorocy biblijni (starotestamentowi), potem
królowie, książęta, ich poddani i tal dalej, według stanu i statusu społecznego, aż do najniższej klasy ludzi. Ludzi ci
będą pojawiać się całkiem nieoczekiwanie: w domach, na ulicach, w parkach i ogrodach. Będą wydawać się nam dziwnie znajomi aż do momentu, gdy stanie;, się to dla wszystkich oczywiste, że okres "przejściowy" już się zakończył,
zaczął się natomiast okres "tysiącletni"
Mówiąc "russellizm", mam na myśli rozmaite wersje interpretacyjne poglądów Ch.T. Russella, który w latach
siedemdziesiątych ubiegłego stulecia i rozpoczął samodzielne, amatorskie studia nad Biblią. W lipcu 1879 roku Russell
zaczął wydawać w Pensylwanii periodyk w języku angielskim, którego tytuł w przekładzie na język polski brzmiał
niecodziennie: "Strażnica Syjońska i Zwiastun Chrystusowej Obecności". W dwa lata później powstało towarzystwo
wydawnicze pod nazwą "Zion s Watch Tower Tract Society", które w roku 1884 uzyskało osobowość prawną. Nazwę
stowarzyszenia zmieniono i później na "Watch Tower Bibie and Tract Society"("Watch Tower" -to po polsku
"Strażnica"). c
Na łamach swego periodyku Ch.T. Russell ogłaszał wyniki własnych dociekań i obliczeń, do których doszedł
sam, bądź wspólnie ze swymi zwolennikami i współpracownikami. Podstawą ich było przeświadczenie, że·
"niewidzialna obecność"(Chrystusa na ziemi rozpoczęła się już w roku 1874.
Od tego to czasu - wierzą badacze Pisma św., bo takim mianem określa się russellistów - zaczęła wśród narodów
ziemi "rozbrzmiewać siódma trąba: archanielska, głos wolności i Bożej prawdy". Rozpoczął się dla chrześcijaństwa
okres "laodycejski". Pastor Russell dążył tymczasem do "umiędzynarodowienia" swego ruchu, co mu się do roku 1909
udało osiągnąć. Na rok przed wybuchem pierwszej wojny światowej, którą Russell podobno przewidział (ale na litość
boską? nie on jeden: przecież o wiele wcześniej, głębiej i trafniej uczynił to choćby Józef Piłsudski, nie odwołując się
do Biblii, tylko do zwykłego poczucia realizmu!), kazania Russella w czterech językach przedrukowywało regularnie
ok. 3000 gazet ukazujących się w USA, w Kanadzie i w krajach europejskich. Rozpowszechniono również setki milionów egzemplarzy książek, ulotek i broszur.
Russelliści z dumą przytaczają opinię czy przepowiednię Ch.T. Russella z roku 1876, która brzmi: "Siedem czasów
skończy się w roku Pańskim 1914" ("Bible Examiner", Brooklyn, s. 27).Traktują to jako zapowiedź wybuchu Wielkiej
Wojny i jako moment zakończenia tzw. Czasow Pogan. Ch.T. Russella wspiera również nieoczekiwanie znany pacy-
54
fista Bertrand Russell. który w 1953 r. pisał, że "ostatnim normalnym całkiem rokiem w historii był rok 1914, rok
poprzedzający wybuch pierwszej wojny światowej" ("Times tvlagazine", New York, 27.IX.1953). Od tego czasu
bowiem cały świat stracił równowagę", nie odzyskał jej do tej pory i "nie wiadomo nawet, dlaczego tak się stało".
Jak więc doktrynalnie bliscy Świadkom Jehowy, ale tworzący własną odrębną denominację Badacze Pisma św .
(całkowity rozłam nastąpił w 1931 r., kiedy to Joseph F. Rutherford zmienił nazwę stowarzyszenia na "Jehova s Wittness") wyobrażają sobie przebieg wydarzeń eschatologicznych? Dzielą je oni na: wydarzenia rozpoczynające millennium, wydarzenia w okresie millennium, wydarzenia przy końcu millennium oraz wydarzenia postmillennialne. Do
wydarzeń rozpoczynających millennium, czyli Tysiącletnie Królestwo Chrystusowe, należeć ma: pierwsze zmartwychwstanie, tj. zmartwychwstanie sprawiedliwych (Obj 20,6), zgromadzenie wybrańców Bożych ze wszystkich zakątków
ziemi (1 Tes 4,16; Mt 24,30-31), przemienienie ciał świętych, tak iż staną się oni niezniszczalni i nieśmiertelni (1 Kor
15,51-53) oraz związanie szatana i wrzucenie go w otchłań, w bezdenną przepaść (1 Mojż 1,2). Do wydarzeń, jakie
mają się rozegrać w okresie millennium zaliczyć należy: fakt, że przez tysiąc lat szatan nie będzie już mógł zwodzić
narodów (Obj 20,3), fakt pozostawania przez cały ten czas grzeszników w ich grobach (Obj 20,5) oraz fakt przebywania świętych, czyli sprawiedliwych w niebie. Będą oni uczestniczyli w fazie przygotowawczej Sądu Ostatecznego
(1 Kor 6,1-3). Sąd nad narodami rozpoczął się bowiem, zdaniem Badaczy Pisma św., już w latach 1914-1917.
Wydarzenia, jakie nastąpić mają przy końcu millennium, to zstąpienie z nieba na ziemię wraz z Jezusem i zba
wionymi Nowego Jeruzalem (przy czym dla "badaczy", w odróżnieniu np. od adwentystów, Nowe Jeruzalem nie jest
miastem w dosłownym tego słowa znaczeniu, lecz jedynie symbolem Królestwa Bożego na ziemi), drugie zmartwychwstanie, tj. zmartwychwstanie niesprawiedliwych, oraz wypuszczenie szatana z tysiącletniego więzienia (Obj 20,5.7.8),
przypuszczenie przez buntowników pod wodzą szatana ostatniego ataku na "miasto Boże" w znaczeniu Królestwa
Bożego (w. 9) i wreszcie ostateczne zniszczenie grzeszników. Ma to być ich "śmierć wtóra", z której nie ma już
zmartwychwstania (Obj 20,14). I wówczas dopiero rozpoczyna się okres postmillennialny.
Badacze Pisma św. objaśniają szczegółowo znaczenie takich terminów spotykanych w egzegezie biblijnej, jak np.
termin "restytucja". Ma to być "przywrócenie utraconego stanu rzeczy, odnowa, powrót do utraconej doskonałości".
"Słowa te w ścisłym znaczeniu odnoszą się do człowieka, kiedy zostanie ustanowione Królestwo Chrystusa na globie
ziemskim - czytamy na łamach »Świtu«, dwumiesięcznika Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego w Polsce. - W
szerszym znaczeniu Restytucja trwa już od roku 1874 z chwilą"- nastania Dnia Pańskiego - Dnia Chrystusowego.
Wierzymy, że z tą datą nastąpiła niewidzialna wtóra obecność Pana w działalności spraw ziemskich? Pierwszą, jaką
Pan rozpoczął wykonywać, było załatwianie spraw z Kościołem - ze swą Oblubienicą. Działalność tę realizował w latach 1874-1916. Obecnie od października 1914 roku Pan wdaje się w sprawy narodów zorganizowanych w stare systemy, które przeznaczone są na »spalenie«, na likwidację ( Jer 1,10). Gdy zakończy się Wielki Ucisk dla narodów,
nazywany, w Biblii Armagedonem, Pan rozpocznie indywidualną Restytucję, aby przez proces naprawiania, karania,
błogosławienia doprowadzić ludzkość do zgody i pojednania ze Stwórcą, do stanu, w jakim znajdował się Adam przed
zgrzeszeniem" ("Świt Królestwa Bożego i Wtórnej Obecności Jezusa Chrystusa", nr 1, styczeń-luty 1981).
Nader szczegółowo analizują "badacze" takie terminy egzegezy biblijnej i jak Wielkie Grono, Małe Stadko, Wielki
Ucisk czy tzw. pozafiguralna klasa Gersona. Na Wielkie Grono składać się bowiem mają, ich zdaniem, aż cztery podklasy: wszyscy spłodzeni z ducha i uznani za synów Bożych, czyli właśnie Małe Stadko, następnie wszyscy spłodzeni
z Ducha Świętego, następnie prorocy i "inni zwycięzcy" Starego Testamentu oraz "międzywiekowa", "pozafiguralna"
klasa Gersona. Klasa ta miała "rozwijać się" w latach 1881-1914 oraz od roku 1914 "do końca Wielkiego Ucisku na
rodów ziemi".Powołując się na pisma Ch.T. Russella, Badacze Pisma św. stwierdzają, że .. "oprócz tych, którzy odpadając ze stanowiska wybranych idą na wtórą śmierć jest jeszcze inna klasa, na którą. Pismo Święte zwraca nam uwagę,
jako na tych którzy zaniedbali zapewnić sobie powołanie i wybranie, ale nie pójdą na wtórą śmierć, ponieważ nie
zgrzeszyli dobrowolnie wielką niemoralnością ani też zaparciem się Jezusa" (tamże, s. 19). Mimo iż jest to styl
wyjątkowo pokrętny, cudaczny i zawiły, a język przekładu nieporadny, można się domyślić, że idzie tu o wyodrębnienie
jeszcze jednej klasy. Russell nazywa ją Wielką Kompanią. Ma ona "wyjść" z Wielkiego Ucisku i "wybielić swe szaty
we krwi Barankowej". Są to bowiem "panny", "towarzyszki Oblubienicy" (Kościoła).
Zdaniem Russella, Wielkie Grono, albo inaczej Lud Wielki, którego liczby "nikt nie zna", podlegać będzie
Wielkiemu Uciskowi, ale go przetrwa. Natomiast 144 000 członków Małego Stadka zasiądzie wraz z Chrystusem na
tronie. Oznacza to, że zachowana zostanie pewna istotna różnica pomiędzy "zbawionymi" a "super-zbawionymi" .
"Wielkie będzie ich błogosławieństwo, pisze Russell - bo Pan poprowadzi ich do wód żywota; lecz nie dostąpią oni
55
tego, co dostąpi klasa Obiubienicy. Nie dostąpią nieśmiertelności, którą Pan określił jako wodę żywą, wytryskującą z
łona Jego ludu ( Jn 4,14; 7, 37-39). Wodą żywota, której Jezus udzieli tej drugiej klasie, będzie żywot wieczny na
poziomie duchowym, podobny do żywota aniołów, ale nie na poziomie natury nieśmiertelności Boskiej". I dalej: "A
jednocześnie zdaje egzamin dojrzałości klasa nie spłodzona z ducha, zwana »Gersonitami«".
Ch.T. Russella "teoria klas" zasługuje na baczną uwagę już z tego choćby względu, że wymaga rozszyfrowania ów
często powtarzający się w jego pismach zwrot: "figura", "figuralny", "pozafiguralny" . Każdej "klasie" odpowiada jakaś
biblijna "figura". I tak np. wspomniane przez Pawła "srebrne naczynia" w "wielkim domu" (2 Tym 2,20) symbolizować
mają jako "figura" właśnie Wielkie Grono. W Starym Testamencie symbolem jej jest także Beniamin. Nowe Jeruzalem
i Nowe Niebiosa - to synonimy nowej duchowej władzy rządzącej. "Morze" oznacza niespokojne, niezadowolone,
wzburzone czymś masy ludzkie, "ogień" - zniszczenie, "kąkol" - niesprawne, utworzone przez ludzkość organizacje
itp. W ujęciu badackim również antychryst albo Człowiek Grzechu, który ma się pojawić przy końcu świata, nie jest
jedną tylko osobą, lecz "całym systemem", "całą klasą ludzi oszukującą i zwodzącą poddanych sobie wiernych".
W swych obliczeniach Badacze Pisma św. dochodzą np. do wniosku, że tzw. "pozafiguralnych" Lewitów ma być
w czasach ostatecznych ni mniej, ni więcej tylko 411 840 000 i odejmują od tej liczby liczbę 144 000 Lewitów "figuralnych". Słowem, chcą nie tylko dokładnie określić, kto zostanie zbawiony i ilu będzie zbawionych, ale także jak
zostanie zbawiony. Łatwo bowiem zauważyć, że liczba "pozostałych", którą równieź wymieniają w swoich spekulacjach
liczbowych, stanowi różnicę liczb poprzednio wymienionych ...
Badacze "stowarzyszeni" głoszą, że ludzie żyjący po roku 1980 będą mogli już na własne oczy oglądać "pierwszych
zmartwychwstałych świętych" Starego Testamentu. Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego w Polsce prowadzi swą
działalność legalnie, podobnie jak Zrzeszenie Wolnych Badaczy Pisma Świętego oraz Świecki Ruch Misyjny "Epifania". W pierwszym noworocznym numerze "Świtu" - dwumiesięcznika badaczy "stowarzyszonych" (1, 1981) - znaj
dziemy wiersz o "bestii" z Apokalipsy, którego początek brzmi:
Ów wielki system, co to z bestii roga
Wyrósł na świecie, aby z woli "boga"
Prawdę tamować, gnębić Pańskie dzieci,
Z woli Stwórcy wkrótce się rozleci.
Słowu Bożemu wierzcie, bracia mili,
A chociaż bestia nadal się sili,
By świat zagarnąć w swe łapy skrwawione,
Dni jej triumfu już są policzone.
Różnica pomiędzy spekulacjami "badackimi" a "jehowickimi" dotyczącymi "końca świata", "końca ludzkości"
oraz "pogromu apokaliptycznej bestii" nie jest może na pierwszy rzut oka tak całkiem wyraźna, ale przy wnikliwszej
analizie porównawczej daje się przecież dostrzec. Spory pomiędzy "russellistami" a "rutherfordystami" dotyczą m. in.
grzechu pierworodnego popełnionego przez biblijnego Adama i różnicy stanowisk, czy i Adam ma zostać zbawiony
(Świadkowie Jehowy osądzają praojca rodu ludzkiego jak najsurowiej, odmawiając mu udziału w zbawieniu!), problemu
transfuzji krwi ludzkiej (w odróżnieniu od Świadków Badacze opowiadają się za zakazem dokonywania transfuzji i
spożywania krwi zwierzęcej) i wielu innych kwestii szczegółowych. Każdemu, kto zgodzi się na zabieg transfuzji
krwi, grożą Świadkowie "wtórą śmiercią" podczas Armagedonu, ponieważ nie wolno sobie nikomu przywłaszczać
"cudzej duszy", a ta przenika wraz z krwią ... Ogólnoświatowe "państwo" Świadków Jehowy jest więc państwem
teokratycznym, hierarchiczno-elitarnym (również w wymiarze eschatologicznej perspektywy!) oraz kosmopolitycznym.
Mimo to we wspomnianej już broszurze pt. "Bezpieczna przyszłość" Świadkowie Jehowy zapewniają, że przyszły
raj będzie czymś w rodzaju błogostanu, pisząc: "Jakież wspaniałe błogosławieństwa czekają wszystkich, którzy rzeczywiście uznają miłościwe postanowienia Jehowy powzięte dla dobra ludzkości! Obstają zdecydowanie przy jego
panowaniu, korzystają z Jego ochrony i mogą ufnie spoglądać w przyszłość. Dzięki serdecznej życzliwości i prawdomówności Jehowy będą mogli wspólnie korzystać z pełnego bezpieczeństwa, jakie zapewni ludzkości Królestwo
Boże pod rządami Jego Syna, Jezusa Chrystusa".
Jakież wspaniałe błogosławieństwo. Dodać by jeszcze należało: "pod rządami Świadków Jehowy".
56
"Pod rządami Jego Syna ... " Ruchy badacko-jehowickie stoją na stanowisko antytrynitarnym. tj. odrzucają dogmat o Trójcy św. podobnie jak to czynili dawniej antytrynitarze.
Rozdział 11
KATASTROFIŚCI ROKU 2000
Współczesna myśl katastroficzna przekracza obręb spekulacji historiozoficznych, powstałych w chrześcijaństwie.
Sięga ona korzeniami do początków obecnego stulecia. W roku 1900 umarł Nietzsche, największy spośród krytyków
zachodniej cywilizacji burzyciel i najokrutniejszy zarazem szyderca tego systemu wartości, który złożył się na
mieszczańskie "morale" współczesnej mu wykształconej klasy średniej. "Bóg umarł!" - orzekł autor "Pochodzenia
moralności", "Poza dobrem i złem" oraz "Tako rzecze Zaratusztra". Inni rozwijają to głośne zdanie Nietzschego.
Skłoniło to w wiele lat później C.G. Junga do następującej refleksji:
"Czy Bóg umarł dlatego, że według oświadczenia Nietzschego od dawna nie było o Nim słychać ? Czy nie może
powrócić w przebraniu nadczłowieka? ... Ognie zamrażają powietrze, a powietrze przechodzi w wielki wiatr Zaratusztry i powoduje inflację świadomości, która, jak się wydaje, może być złagodzona jedynie przez najstraszniejszą
katastrofę cywilizacji, drugi potop spuszczony przez bogów na niegościnną ludzkość ... Nikt nie rozumie, że Europej
czyk został opętany przez coś, co pozbawiło go jakiejkolwiek ludzkiej woli".
W tym samym 1900 roku, w którym umarł najbardziej może "dwudziestowieczny" myśliciel, formalnie nie dożywszy narodzin dwudziestego wieku (!), ukazały się "Badania logiczne" twórcy fenomenologii współczesnej Edmunda
Husserla. Planck ogłosił w 1900 r. teorię kwantów, będący zaś już u szczytu powodzenia Bergson zaczął wykładać w
College de France. W 1900r. Freud opublikował "Traumdeutung" ... Powie ktoś: jeden wyjątkowy, jeden przedziwnie
urodzajny rok ... Ale w roku 1901 ukazuje się tom drugi "Badań" ... HusserIa, a w 1902 "Nauka i hipoteza" Poincarego,
"Estetyka" Crocego, "Doświadczenie religijne" Jamesa oraz "Logika czystego poznania" Cohena, stanowiąca jakby filozoficzny fundament "szkoły marburskiej". W 1903 wychodzą "Principia ethica" G.E. Moore a, a w 1905 ogłasza swą
teorię względności ... Einstein. Tak rozpoczyna się w dziedzinie myśli ludzkiej nasz wiek dwudziesty.
Idźmy jednak dalej. Rok 1906 przynosi "Ewolucję twórczą" Bergsona , oraz "Pragmatyzm" Jamesa, 1910 "Materializm i empiriokrytycyzm Lenina oraz "Principia mathematica" Russella i Whiteheadą, w roku zaś 1914, a więc
w okresie nadzwyczajnego rozkwitu europejskiej myśli filozoficznej, wybucha nagle Wielka Wojna, pierwsza wojna
światowa, i ...
"Uczucie, że kończy się jakaś epoka - oznajmi w trzy dziesięciolecia później Serenus Zeitblom, bohater» Doktora
Faustusa« Tomasza Manna - nie pojawiło się z chwilą zakończenia wojny. Przeciwnie, istniało już w chwili jej
wybuchu, w czternaście lat po nastaniu nowego stulecia, i stanowiło przyczynę wstrząsu i grozy". Miarą siły tego
wstrząsu i grozy stała się wkrótce głośna książka Oswalda Spenglera "Der Untergang des Abendlandes" ("Zmierzch
Zachodu"), opublikowana w latach dwudziestych. Obwieszczono w niej zmierzch cywilizacji zachodnioeuropejskiej,
schyłek od dziewięciu wieków żywotnego europocentryzmu. Spengler doszedł do wniosku, że cywilizacja jako taka
jest "metą " kultury (co równocześnie, lub nawet przed nim, zauważył także polski myśliciel Florian Znaniecki).
W świadomości Polaków pierwsza wojna światowa utrwaliła się jednak całkiem inaczej niż w przerażonych nią
do głębi społeczeństwach "cywilizowanego" Zachodu. Stąd m.in .. różnice w sposobie traktowania pacyfizmu i katastrofizmu. Polska odzyskała swą niepodległość po 123 latach niewoli w wyniku Wielkiej Wojny i dzięki Wielkiej Woj
nie. Nie mogło to nie zaważyć na psychice kilku pokoleń i na jej późniejszym obrazie. Cała polska tradycja powstanio
wa kazała czekać na ów przełom, gardzić śmiercią i oswajać się z niebezpieczeństwem.Toteż odrętwiałe pod zaborami
społeczeństwo polskie wszystkich trzech dzielnic szybko wydobywało się ze stanu odrętwienia. Ziścił się oto sen
pokoleń, świtała nadzieja wyzwolenia! Natomiast cały "syty" i zażywający spokoju zachodni świat mieszczański
dosłownie zdrętwiał z przerażenia, widząc w Wielkiej Wojnie jedynie Wielką Katastrofę. Skutki tego wstrząsu
pogłębiła rewolucja w Rosji, wybuch drugiej wojny światowej oraz ewentualność wybuchu trzeciej - z katastrofą
jądrową i zagładą świata włącznie.
Jedni - jak de Lubac - wyciągnęli stąd wniosek, że katastrofa jest nieunikniona i że myśl religijna powinna odtąd
intensywnie poszukiwać "perspektywy eschatologicznej". Inni stanęli na stanowisku obrony za wszelką cenę "ostatniej
reduty" dziewiętnastowiecznego, optymistycznego scjentyzmu, który z uporem głosił, że "nową religią" ludzkości
stać ma się Nauka. Ale wiara w postęp załamała się w obliczu dramatycznych wydarzeń, które następowały odtąd w
regularnych odstępach czasu. Kto wie, czy nie dobił jej ogłoszony w roku 1969 raport ówczesnego sekretarza ONZ
U Thanta, z którego wynikała jedna z dwu alternatyw: albo kontynuowanie przez ludzkość dotychczasowej drogi ży-
57
wiołowego rozwoju i brutalnej interwencji w środowisko przyrodnicze poprzez dalsze zaawansowanie procesów industrializacyjnych, urbanizacyjnych i eksploatacyjnych, co doprowadzi w niedługim czasie do totalnej samozagłady,
albo próba zahamowania tego wyścigu i ustanowienia proporcji pomiędzy respektowaniem praw przyrody i stopniem
zaspokajania rosnących potrzeb społecznych, a więc postawienie człowiekowi jednak jakiejś bariery ... Skoro ludzkość
przekroczyła już granicę samoodradzania się przyrody i stanęła nad przepaścią jak to wynika z tego raportu oraz z serii
głośnych raportów Klubu Rzymskiego, ogłoszonych również w latach siedemdziesiątych - skoro odwiecznie działające
ekosystemy naturalne nie są już w stanie regenerować się i przystosowywać do niczym nie ograniczonego "postępu",
to należy ogłosić stan alarmowy i powiedzieć "stop" naiwnej wierze w postęp.Tak to zrozumiano w wielu środowiskach
naukowych, twórczych i tak to też zaczęła stopniowo przyjmować opinia publiczna.
Wspierała (i wspiera) te obawy, lęki i niepokoje, niczym straszliwy sen na jawie, nie będący niestety, tylko snem,
Złym Snem Dwudziestego Wieku, obsesja i obawa przed Katastrofą Nuklearną oraz jej rezultatami, tj. przed samozagładą ludzkości. Gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych i w całej dekadzie lat siedemdziesiątych doszło do wyraźnego
przełomu w świadomości nie tylko religijnej. Nastąpił nie tylko renesans myślenia religijnego (niekoniecznie w sensie
wyznaniowym!), ale i jego "ukatastroficznienie". W myśli chrześcijańskiej znalazło to wyraz w tendencji do jej "eschatologizacji",,przyczym Eschaton - widziany zarówno"optymistyczne jak i pesymistyczne - poprzedzała zawsze
Wielka Katastrofa. Nie mogło być inaczej. Jak pisał przed kilkunastu laty Jung, "dezintegracja i osłabienie zbawiennej
instytucji Kościoła chrześcijańskiego odbywa się w tempie alarmującym, a utrata jakiejś formy autorytetu doprowadza
stopniowo do intelektualnej, politycznej i społecznej anarcnii, która budzi odrazę w duszy Europejczyka, przywykłego
do porządku patriarchalnego" (por. Antonio Moreno, "Jung, bogowie i człowiek współczesny", Pax, 1973,}. 257,
przypis; por. także wynurzenia Christophera Dawsona). "Eschatologizacja" teologii chrześcijańskiej wszystkich wyznań, prądów i kierunków stawała się - w perspektywie roku 2000 - jedynym liczącym się wyjściem z pogłębiającego
się impasu. "Teologia nadziei" torowała zawsze drogę "eschatologii nadziei", Nadzieja zaś, horribile dictu, musiała
szukać punktu odbicia czy odniesienia w ... Wielkiej Katastrofie. Był to?, oczywisty paradoks, a więc mówiąc językiem
Kierkegaarda, najbardziej. "ludzka" sytuacja życiowa.
Wielki Lęk, Katastrofa Nuklearna, Zły Sen Dwudziestego Wieku wszystko to ma swe bezpośrednie podglebie,
swój rodowód, swe "korzenie" w klimacie intelektualnym lat dwudziestych i trzydziestych naszego stulecia. Katastrofizm nie był wówczas co prawda leitmotivem twórczości literackiej, myśli filozoficznej ani świadomości religijnej,
ale dawał już o sobie znać w znamiennych artykulacjach, sygnałach, zapowiedziach, w rodzących się dopiero wówczas
koncepcjach. Ówczesny eklektyzm, gorączkowe poszukiwania inspiracji "z zewnątrz" (w tym i pozaeuropejskich),
zwrot ku irracjonalizmowi, ezoteryzmowi, teozofii, ówczesna moda na neokantyzm, woluntaryzm (jakże karykaturalny
w zestawieniu z woluntaryzmem schopenhauerowskim!), wykłady Krishnamurtiego i książki Bławatskiej, a także
wytężona próba obrony "Wiary oświeconych" (Władysław Witwicki) - wszystko to były tylko symptomy końca
pewnej epoki, epoki zależności od "niewiary oświeconych", od racjonalizmu oświeceniowego i scjentyzmu pozytywistycznego, od bezkrytycznej" wiary w postęp".
Na lata dwudzieste i trzydzieste przypada szczytowy okres twórczości literackiej Stefana Grabińskiego, pisarza
niesłusznie zapomnianego i zaliczanego w okresie międzywojennym do przedstawicieli literatury "trzeciorzędnej".
Grabiński, autor wielu nowel, a także takich powieści jak "Salamandra", "Cień Bafometa" czy "Wyspa Itongo " , jest
swego rodzaju syntetyzatorem motywu katastrofy (czy Wielkiej Katastrofy), któremu nadaje znaczenie głębsze, niż
by się to mogło wydawać przy nazbyt pobieżnej lekturze jego nowel "kolejowych" czy nowel "strażackich", w konstruowaniu których pozostaje mistrzem niezrównanym. Światopogląd katastroficzny Stefana Grabińskiego - to temat
sam w sobie, ale Grabiński czy "casus Grabiński" nie jest tu jedynym sygnałem przemian w świadomości! O Grabińskim zwykło się także mówić "polski Poe", co jest zawężeniem i spłyceniem, jeżeli nie rezygnacją z poważnej
dyskusji na temat jego twórczości. Nie wdając się jednak w ocenę twórczości Grabińskiego, twórczości wciąż mało
znanej, warto dostrzec jedno: już wtedy zbliżająca się perspektywa "końca wieku" i zarazem "końca dwutysiąclecia"
nastrajała wielu myślących ludzi "katastroficznie", choć katastrofizm ów przybierał różne formy i niekoniecznie musiał
posiłkować się motywem Wielkiej Kamstrofy.
Aurelio Peccei i Aleksander King, autorzy opublikowanego w lipcu 1974 roku Drugiego Raportu Klubu Rzymskiego, przenoszą wprawdzie oczekiwany moment krytyczny poza rok 2000, tzn. przesuwają go na rok 2025, ale w
powszechnym odczuciu "okrągła" data roku 2000 określa granicę "granic wzrostu", co zgodne jest także z ogólnąwymową książki Mihajla Mesarovicia i Eduarda Pestela "Ludzkość w punkcie zwrotnym" (Państwowe Wydawnic-
58
two Ekonomiczne 1977). Jest w tej książce mowa o wielu katastrofalnych opóźnieniach, o granicach niezależności, o
istocie kryzysów światowych i o wyjątkowości obecnego kryzysu. W zaciekłej walce o zasoby deficytowe ludzkość staje
w obliczu bezprecedensowych zagrożeń, a przetarg o "cudowne rozwiązanie" ze strony techniki i technologii ma
wszystkie cechy przetargu "faustowskiego". Wystarczy tu jeden czynnik samozagłady: brak żywności. Coraz większy,
coraz dotkliwszy ...
Już w 1873 roku niemiecki biolog i filozof orientacji materialistycznej Ernst Haeckel, któremu zawdzięczać należy
termin "ekologia" oraz sformułowanie związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy rozwojem osobniczym a rozwojem gatunkowym, zbudował przesłankę do wyciągniętego później wniosku, iż ludzkość stanowi potencjalnie naj
niebezpieczniejszy może organizm, jaki gościła kiedykolwiek Ziemia (por. Andrzej Wieluński, "Człowiek w przyrodzie", MA W 1977). Faktem jest, że żywność, surowce i energia - to trzy podstawowe czynniki limitujące granice
wzrostu, rozwoju, postępu i dalszego "zawłaszczenia" naszej planety, jakkolwiek by je rozumieć. Jak pisze J. McHale,
sprawą nawet nie "na jutro"; nawet nie "na dzisiaj", lecz "na wczoraj" stało się zapewnienie dwóm trzecim mieszkańcom kuli ziemskiej jakiej takiej możliwości przeżycia "zaczarowanego" 2000 roku, nie mówiąc już o niezbędności ustabilizowania do tego czasu liczby ludności świata, zrewaloryzowania środowiska naturalnego oraz zrównoważenia
rozwoju społecznego w skali makro ... Niestety, nic nie wskazuje na razie na to, aby ktokolwiek zareagował na tego
rodzaju apele w sposób czynny, choć nikt ich przecież nie kwestionuje. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji szerzą się
nastroje katastroficzne. "Stan adaptacji do świata dnia dzisiejszego może bowiem uniemożliwić nam życie w świecie
jutrzejszym" - stwierdza R. Dubos. W głośnej zaś książce G. Myrdala "Przeciw nędzy w świecie", która w przekładzie
na język polski ukazała się nakładem PIW w 1975 roku, znajdujemy wstrząsający zapis obecnej i pogłębiającej się "geografii nędzy", której rozmiary trudno zresztą przecenić.
"Klęska rozpocznie się we wczesnych latach osiemdziesiątych - piszą w swej książce M. Mesarović i E. Pestel. Punkt szczytowy osiągnie ona około roku 2010. Liczba zgonów związanych z deficytem żywności będzie równa
dwukrotnemu normalnemu współczynnikowi" (op.cit., s.143).Jest to wprawdzie tylko hipoteza robocza, ale warto ją
przytoczyć, aby uzmysłowić sobie bezmiar cierpień, jaki czeka ludzkość, jeżeli nie skoryguje ona kierunku swego dalszego rozwoju. W 2025 roku umrze wówczas z głodu około pół miliarda dzieci!
W głośnym już studium prognostycznym Lestera R. Browna "The Twenty Ninth Day: Accomodating Human
Needs and Numbers to the Earth s Resources", opublikowanym w Waszyngtonie w 1980 roku przez Worldwatch Institute, Norton, czytamy o "dwudziestym dziewiątym" dniu ludzkości. Dlaczego właśnie dwudziestym dziewiątym?
Otóż lilie wodne rosną na powierzchni sadzawki i codziennie podwaja się liczba ich liści: 2,4,8 etc. Wiadomo też, że
trzydziestego dnia pokryją całą sadzawkę, zarosną ją całkowicie. A jaka część sadzawki będzie zarośnięta w dwudziestym dziewiątym dniu? Obliczyć łatwo: połowa! Lester R. Brown dochodzi do wniosku, że "sadzawka" naszej ziemskiej planety wchodzi właśnie w swój dzień ... dwudziesty dziewiąty. Stąd i tytuł studium: "Dwudziesty dziewiąty
dzień: przystosowanie potrzeb ludzkich i liczebności do zasobów Ziemi".
Studiu", Browna, wybitnego specjalisty w dziedzinie rolnictwa, wyżywienia i ekologii, jest sygnałem ostrzegawczo-alarmowym, podobnie jak wcześniejsze Raporty Klubu Rzymskiego. Autor zauważa"z sarkazmem, iż grozi nam
to, że "zjemy przed nadejściem wiosny nawet ziarno przeznaczone na siew". Domaga się też ustawicznego, kompetentnego informowania ludzkości o postępującym załamywaniu się dotychczasowych układów biologicznych i o potrzebie natychmiastowego przeciwstawienia się temu procesowi. W przeciwnym razie nastąpi katastrofa, żyjemy już
bowiem w przedostatnim dniu świata".
Po raz pierwszy w dziejach ludzkości powstaje kryzys o wymiarze światowym, obejmujący zarówno kraje
rozwinięte, jak i kraje na drodze rozwoju: kryzys otoczenia człowieka - głosi raport U Thanta z 1969 roku. Elementy
tego kryzysu były widoczne już od dawna: w eksplozji zaludnienia, w słabym zintegrowaniu potężnej i wydajnej technologii z potrzebami otoczenia naturalnego, w pogarszaniu się jakości terenów uprawnych, w bezplanowym wzroście
obszarów miejskich, w zmniejszaniu się przestrzeni, jaką, dysponujemy, w rosnącym niebezpieczeństwie zagłady wielu
form życia zwierzęcego i roślinnego. Staje się oczywiste, że jeżeli ten stan rzeczy będzie się utrzymywał, zagrozi to
przyszłości życia na Ziemi.
Jeżeli nie podejmie się natychmiast radykalnych środków zaradczych oświadczył w 1974 roku Jacques Piccard to do końca bieżącego stulecia zlikwidowane zostanie życie biologiczne wgłębi mórz". Z wyliczeń zaś biologa Paula
Ehrlicha zdaje się wynikać, że ok. roku 1985 miało ustać życie na dwóch trzecich obszaru globu ziemskiego l (Należy
jednak pamiętać, że pustynie i nieużytki zajmują wciąż sporą część powierzchni naszej planety; Ehrlich ma tu zapewne
59
na myśli również zanik form życia w akwenach, w morzach i rzekach?). Profesor Julian Aleksandrowicz pisał na łamach "Służby Zdrowia" w roku 1972, że "ludzie jako gatunek rozwijający się pod wpływem środowiska psychospołecznego i biofizycznego znaleźli się w fazie, w której ekologiczna rzeczywistość manifestuje się często
cierpieniami, chorobami, przedwczesnym zgonem. Nie dorośliśmy bowiem jeszcze do takiego szczebla ewolucji kulturowej, w którym człowiek związany gatunkową solidarnością i szacunkiem dla życia pomagałby drugiemu
człowiekowi żyć" .
W artykule pod wymownym tytułem "The Apocalypse of Our Time Is Over", zamieszczonym na łamach
amerykańskiego periodyku "The Roliing Stone" w lutym 1971, Howard Junker uogólnił to stwierdzeniem: "Przechodzimy przez straszne czasy, gdy każdy chciałby znaleźć się pod pewną opieką, ale nikt właściwie nie wie, jak się nią
rządzić" (cytuję za Rajmundem Ł. Dąbrowskim, "Przy końcu świata", Znaki Czasu, 1976, s. 83).
W nurcie futurologi cznego katastrofizmu (i antykatastrofizmu) znalazła się również głośna książka Alvina Tofflera
"Szok przyszłości". W 1976 roku Toffler oświadczył senackiej Podkomisji do Spraw Zanieczyszczania Środowiska,
że "gdy jedni planują, inni są planowani". Przyszłość amerykańska jest okradana, przecieka powoli i jest rozmieniana
na drobne przez rząd, który nie planuje na zapas, nie wie, jak planować, boi się omawiać potrzeby długoterminowych
planów i wobec takiego stanu rzeczy jest na każdym kroku wyprzedzany w pomowaniu przez wielkie korporacje,
które odkładają środki na przyszłość dla siebie, jak również przez inne kraje, które czynią to samo, ale w skali ogólnoświatowej ( ... ). Dlatego też należy połączyć długoterminowe strategie na jutro z zaangażowaniem milionów ludzi
na określenie celów, aby zagwarantować Ameryce rok dwutysięczny" ("The Washington Post", Parade, 8.11.1976).
Katastrofiści roku 2000 biją w szczególności na alarm z powodu postępującej dehumanizacji życia społecznego,
upadku jego morale. Stąd nieustanne porównania z opisami biblijnymi starożytnej Sodomy i Gomory, szukanie
analogii z symptomami charakteryzującymi schyłek pewnej epoki. Nawet współczesna moda na astrologię, renesans
okultyzmu i spirytyzmu, a także rewolucja big-beatowa dowodzić mają zbliżania się ... końca świata. W USA wielką
popularność zdobyła sobie "Biblia szatana", której autorem jest Anton La Vey. Znajduje ona podobno więcej nabywców
niż Biblia chrześcijańska!. Faktem jest, że ponad 400 kościołów spirytystycznych w Stanach Zjednoczonych zrzesza
ok. 150 tysięcy członków, a ogólną liczbę amerykańskich profesjonalnych astrologów szacuje się na przeszło 10 000
osób.O popularności horoskopów świadczy lektura czasopism zachodnich, zwłaszcza niemieckich, francuskich i
amerykańskich.
"W każdym człowieku siedzi demon - stwierdza La VeY. - Powinien on być praktykowany, nie wypędzany. Należy
go wprawiać w rytualną nienawiść".
Moda na futurologię, na mniej lub bardziej naukowe przepowiadanie przyszłości, której datą docelową byłby z
reguły rok 2000, sprawiła, że od pewnego czasu można już nawet mówić o zinstytucjonalizowaniu się działalności futurologicznej. W Ameryce powstało (w latach siedemdziesiątych) Światowe Stowarzyszenie do Spraw Przyszłości
(World Future Society) albo Stowarzyszenie do Spraw Przyszłości Świata, co na jedno właściwie wychodzi. Skupia
ono ok. 20 tysięcy członków, wydaje swój periodyk "The Futurist", organizuje wiele konferencji międzynarodowych
i ma inny jednak nieco charakter, niż np. nasz Komitet Prognoz "Polska 2000" przy Polskiej Akademii Nauk ... Futuryzm, futurologia - to jeden z cieszących się największą wciąż popularnością przedmiotów wykładanych w kilkuset
college ach i we wszystkich niemal uniwersytetach USA. Zdaniem Amitai Etzioni, socjologa z Columbia University,
człowiek współczesny błąka się między "ślepą wiarą" , i a cyniczną wzgardą dla futurologów i futurologii. Uczucie
niepewności sprawia, że chciałoby się w pewnej chwili zawołać: "Zatrzymajcie świat! Ja chcę z niego wysiąść!" Istotą
pogłębiającego się chaosu i kryzysu ogólnego wydaje się świadomość, iż nikt właściwie nie ma "czystej kuli", z której
mógłby wróżyć prognozy, ale wszyscy to bezustannie czynią. Zdaniem Adama Jarmolinsky ego, wykładowcy Massachusetts University, pytanie: "Co dalej robić?" nigdy nie było tak naglące jak w chwili obecnej, w przededniu roku 2000.
Nie brak oczywiście i prognoz zaskakująco antykatastroficznych, choć te są zdecydowanym wyjątkiem. Herman
Kahn kierujący Instytutem Hudsona nie ustaje w wysiłkach, aby podtrzymać wiarygodność opracowanego przez
siebie scenariusza najbliższych 200 lat jako krzywej wzrostu dobrobytu, pokoju i szczęścia. Pisze o tym w swojej
książce zatytułowanej" The Next 200 Years" ("Najbliższych dwieście lat"). Może czyni to jednak przez zwykłą
przekorę, bo z Kahnem polemizują właściwie wszyscy i nazwisko jego nie schodzi nigdy z łamów prasy? A zresztą
wyjątki potwierdzają jedynie regułę.
Katastroficzna obsesja, drążąc współczesną świadomość religijną, widoczna jest także w myśleniu naukowym, w
literaturze, w sztuce, w filmie, nie mówiąc już o szeroko rozumianej świadomości potocznej. Głośny przed kilkunastu
60
laty film "Przed potopem", w którym ukazano straszliwe skutki powolnego konania po wybuchu termojądrowym,
należy niewątpliwie do tego nurtu twórczości. Apokalipsa przyszłej wojny totalnej wplata się w scenariusz Wielkiej
Katastrofy, a zbliżający się rok 2000 nadaje jej swoiste piętno. "Arsenały gigantów nuklearnych mają już dość mocy
niszczycielskiej, stanowiącej równowartość ponad stu ton trójnitrotoluenolu na każdego mieszkańca globu ziemskiego.
Jedna uncja (28,35 grama) trójnitrotoluenolu, eksplodująca tuż przy człowieku, może go zabić" -pisał amerykański
fizyk David Eglis na początku lat siedemdziesiątych, kiedy to wyścig zbrojeń nie osiągnął jeszcze obecnego
przyspieszenia.
Wszystkie te ostrzeżenia, przestrogi i wyznania kojarzy się w myśleniu religijnym (oraz parareligijnym) z proroctwami i ostrzeżeniami biblijnymi, widząc w nich spełnianie się dawnych przepowiedni. Przypomina się więc np. zapowiedź z Apokalipsy (Księgi Objawienia), iż "w dniach ostatecznych" wzmoże swą aktywność szatan, co sprawi
wzrost zainteresowania spirytyzmem, egzorcyzmami, okultyzmem, wiedzą tajemną i satanizmem. "Biada ziemi i biada
morzu - woła autor Apokalipsy - bo zstąpił do nas diabeł, pałając wielkim gniewem, świadom, że mało ma czasu" (Obj
12,12). Motyw Wielkiej Katastrofy, jaka spotkać ma świat w perspektywie roku 2000, dostrzega się w słowach proroka
Izajasza: "Bo oto Pan wyjdzie ze swojego miejsca, aby ukarać mieszkańców ziemi za ich winę" (Iza 26,21). Do słów
Roberta Kocha: "Nadejdzie dzień, kiedy człowiek będzie musiał walczyć?: bardzo groźnym wrogiem swego zdrowia
- hałasem - tak samo jak kiedyś walczył z dżumą" - dodaje się biblijne "uzupełnienie" o Jahwe, który nie był ani w
wichrze, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu, kiedy to po apokalipsie hałasu dał się odczuć "szmer łagodnego powiewu"
(1 Król 19,11.12) itd.
W latach trzydziestych naszego burzliwego stulecia Edmund Husserl pisał, że "dwa są tylko wyjścia z kryzysu europejskiego istnienia: rozkład Europy. W wyobcowaniu przeciwstawionym racjonalnemu sensowi jej życia, pogrążenie
się w barbarzyństwie i nienawiść wobec ducha - albo odrodzenie Europy z ducha filozofii dzięki heroizmowi rozumu.
Największym niebezpieczeństwem, jakie grozi Europie, jest znużenie. Jeśli walczyć będziemy przeciwko temu niebezpieczeństwu z odwagą nie strwożoną nawet zmaganiem bez końca - wówczas z niszczących płomieni zniechęcenia,
z popiołów owego wielkiego znużenia powstanie Feniks nowej wewnętrzności i nowej duchowości życia, rękojmia trwałej i wielkiej przyszłości dla człowieka" ("Kryzys nauk europejskich i fenomenologia transcendentalna"). Ta optymistyczna w gruncie rzeczy wizja nie przetrwała, jak się wydaje, końca lat sześćdziesiątych, kiedy to załamał się
ostatecznie mit nauki jako ostatecznego sposobu wyjaśnienia świata, obalenia bezsensowności istnienia i uchronienia
się przed Wielką Katastrofą. Husserl już tych czasów nie dożył; dożył ich natomiast Heidegger. Ernst Cassirer, który
zarzucił Martinowi Heideggerowi, że "wyrzeka się wszelkiego aktywnego udziału w konstrukcji i rekonstrukcji
ludzkiego życia kulturalnego", budując filozofię, która "zapiera się swych własnych ideałów teoretycznych i etycznych",
co czyni ją podatną na manipulacje polityków, nie zrozumiał jednego: tego mianowicie, iż Heidegger wyprzedził niejako czasy, w których żył i tworzył. Któż bowiem ostrzej od Heideggera napiętnował całą współczesną naukę za jej
rozkazodawczy ton, za pretendowanie do miana "nowej religii ludzkości", za usiłowanie postawienia całej przyrody
"do raportu" i wreszcie za programowaną niechęć do "filozofii pierwszej", za ucieczkę od autologii! Myśl Heideggera
nie była ani katastroficzna, ani antykatastroficzna, lecz trudniej ją było odczytać w okresie mody na mniej lub bardziej
optymistyczny prometeizm czy husserlowski "heroizm rozumu" niż dzisiaj, kiedy to "szok przyszłości" i szok
przyszłych zagrożeń zdają się kłaść cieniem na perspektywy końca stulecia.
Wytworzył się więc pewien klimat intelektualny, w którym nośnikami modnych obecnie treści stały się takie terminy, słowa i pojęcia, jak: apokalipsa XX wieku, kres scjentystycznych utopii, renesans religijności, frustracje, zagrożenia, katastrofizm etc. Ekstremizm rodzi ekstermizm i jest to zapewne skrajność będąca rezultatem przeciwstawnej
skrajności ... Takie np. zjawisko jak współczesny terroryzm dało się łatwo wkomponować w scenariusz samozagłady
gatunku ludzkiego i zbliżającego się "końca świata". Jak pisał w wydanym w 1978 roku zbiorku "Bez alibi" Kallimach
( Jacek Syski), "w świecie zachodnim i rozdzierających go sprzeczności gwałt osiąga już nawet uświadamiane apogeum,
którego konsekwencje dla kształtowania społecznych osobowości jednostek i zbiorowości są zgoła nieobliczalne.
Spektakularnej ekspansji cywilizacji materialnej i potęgi technologicznej towarzyszy wyraźny niedowład w sposobach
organizowania i rozwiązywania problemów społecznego współzycia i rozwoju, siłom gatunku ludzkiego skierowanym
na zewnątrz nie odpowiada wiedza, samowiedza i umiejętności rozstrzygania jego wewnętrznych problemów. Towarzyszy temu już nie sporadyczne, ale sięgające całych grup społecznych i zbiorowości poczucie zagrożenia i frustracji" (s. 120).
W czasopiśmie "Świt" - organie Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego w Polsce - czytamy również: "W
61
ubiegłym roku (mowa tu o roku 1980 A.T.) mieliśmy możność zauważyć wzrost działalności sił terrorystycznych,
których atakiem stała się oprócz osobistości politycznych i wojskowych ludność cywilna. Podłożem wszelkich ruchów
terrorystycznych jest duch anarchii, duch wielkiego niezadowolenia i wygórowanych żądań" (nr 1, 1981). Natomiast
Świadkowie Jehowy tłumaczą to tym, że Jehowa godzi się na istnienie zła, ponieważ przyjął wyzwanie szatana, który
orzekł, iż żaden człowiek nie dochowa mu wierności w próbie (Hiob 1,6-12; 1-10). Jehowa zachował szatana przy
życiu, aby dać mu szansę poddania ludzi takiej próbie (2 Mojż 9,16). I dlatego właśnie szatan sprowadza na ludzi coraz
to nowe nieszczęścia, pragnąc podburzyć ich przeciwko Stwórcy (Obj 12,12). Wynik tej próby jest jednak przesądzony.
Jeżeli więc współczesny terroryzm stanowi swego rodzaju apokalipsę, należy oceniać go przez pryzmat... Apokalipsy
(i jej "czterech jcźdźców").
Co oni zrobili naszej Ziemi?
Co oni zrobili naszej pięknej siostrze?
Spustoszyli, złupili, zgwałcili i pobili,
Wepchnęli w nią noże na boku świtu,
Powiązali ją płotami i powalili ją
- skarży się amerykański poeta w wierszu zatytułowanym "The Doors-When the Music Is Over". I natychmiast
sięga się tu do analogii biblijnej, cytując słowa z Apokalipsy: ,,I rozgniewały się narody, a nadszedł Twój gniew ( ... ),
aby zniszczyć tych, którzy niszczą ziemię" (Obj 11,18). Podobnie ocenia się w czasopismach różnych wyznań obecny
zalew narkomanii, lekomanii, wzrost różnego rodzaju stresów cywilizacyjnych, nałogów i obciążeń psychicznych
współczesnego człowieka.
A tymczasem czterej jeźdźcy Apokalipsy cwałują przez nasze zwariowane stulecie... Czwartym i ostatnim
jeźdźcem jest średniowieczna Śmierć z ogromnymi widłami w ręku. Koń, na którym siedzi, jest tak samo kościotrupio siny jak jego pani. Wszystko to odbywa się przy dźwiękach symfonii żałobnej, zatytułowanej "Wielka Katastrofa".
Jej tło stanowić może "Tren pamięci ofiar Hiroszimy" Krzysztofa Pendereckiego albo słynny obraz el Greca "Wizja
św. Jana" z Metropolitan Museum, ukazujący otwarcie "piątej pieczęci" .
Rozdział 12
CZEKANIE NA KATHARSIS
Z wyznań Czesława Miłosza, z całej jego twórczości wyłania się ów katastroficzny wątek, który przybiera kształt
czekania na katharsis, na oczyszczenie moralne. Wielka Katastrofa jest żywo obecna w życiu i w twórczości Witkacego,
gdy w latach trzydziestych naszego stulecia oznajmia on kres twórczych możliwości sztuki europejskiej. Podobnie
widzi ówczesną rzeczywistość europejską Żuławski. A jeżeli cofniemy się do lat "niemowlęcych" i "dziecięcych" XX
wieku, to w trylogii: "Na srebrnym globie", "Stara ziemia" i "Marek zwycięzca" dostrzeżemy ten sam motyw katastrofy
sprzężony z motywem katharsis, tyle tylko, że stylizowany wedle reguł scicnce fiction.
Katastrofa jako kategoria etyczno-moralna zajmuje centralne miejsce w twórczości Stefana Grabińskiego (18871936), najbardziej chyba utalentowanego reprezentanta nurtu polskiej noweli fantastycznej, a także autora kilku
powieści: "Salamandra", "Cień Bafometa" i "Wyspa Itongo". Przeczucie katastrofy kolejowej pojawia się i potęguje
stopniowo w takich nowelach Grabińskiego jak np. "Ślepy tor", gdzie coraz to więcej pasażerów, a nawet pracowników
obsługi - wysiada w popłochu na kolejnych stacjach i stacyjkach z dziwnego pociągu, który wjechawszy na "ślepy
tor", przewiezie garstkę pozostałych w ... wymiar rzeczywistości wyższego rzędu. "Kształty nasze dane nam są jeszcze
tylko na krótki czas, za chwil parę może je przyjdzie porzucić" oznajmia ze wzruszeniem zgromadzonym w jednym
przedziale podróżnym pędzącego na oślep pociągu tajemniczo uśmiechnięty zakonnik. Po czym odczytuje komunikat
o tajemniczej katastrofie sprzed dni dziesięciu ("jeżeli będzie się liczyć czas ziemskim trybem"). Dobrowolny udział
w katastrofie pociągu jest dla bohaterów Grabińskiego wyzwoleniem i oczyszczeniem zarazem, podobnie jak motyw
oczyszczenia przez ogień pojawia się w "Zemście żywiołaków" i w innych licznych nowelach "strażackich". Jest to
zresztą wiadome przez Grabińskiego nawiązanie do perskiego zoroastryzmu religii Zaratusztry.
W swej pierwszej powieści zatytułowanej "Salamandra", którą ukończył w 1924 roku, wplótł Grabiński motyw
katastrofy życiowej w odwieczną (ale w dualizmie zoroastryzmu szczególnie widoczną!) grę i walkę sił Dobra z Siłami
62
Zła. Walka ta toczy się jednocześnie na kilku planach: na planie rzeczywistości realnej (opisywanej w sposób wręcz
werystyczny), w czymś, co można by nazwać w przybliżeniu snem, i wreszcie w "czwartym wymiarze" ~ jako że elementy fantastyki przeplatają się w "Salamandrze" z elementami realizmu i pisarz przerzuca się z jednego planu na
drugi z większą jeszcze chyba łatwością niż twórcy znanego powojennego filmu "Cud w Neapolu". Doskonale zorie
ntowany i oczytany w dziedzinie magii, demonologii oraz parapsychologii autor "Salamandry" wzrusza czytelnika
opisem swojej niezwykłej miłości do "jaszczurzycy" przemienioncj w namiętną kobietę, czyli do salamandry, a jednoczcśnie skierowuje naszą uwagę na prawo gigantycznej "Vivarthy", tj. wirowego przejawiania się Boga we
wszechświecie.
"Ewolucja odbywa się w linii hektoidalnej - zwierza się Jerzemu Andrzej. - Odbywa się ruchem olbrzymiej śruby,
wwiercającej się bez końca w coraz to wyższe regiony bytu. Prawem cyklicznym okresów powrotnych panuje we
wszechświecie bezkresna kolejność przemian: po okresie twórczym, pełnym elementów porywających świat naprzód,
następuje okres stagnacji i ruchów wstecznych; lecz punkt szczytowy w danym okresie rozwojowym jest wyższy od
punktu szczytowego w cyklu poprzednim ( ... ). Szanse zła wprawdzie maleją, lecz prawdopodobnie nigdy nie spadną
do zera. Byłoby to chyba możliwe w jednym, jedynym przypadku: gdyby Przedwieczny, zniechęcony walką, wchłonął
z powrotem w Siebie objawiony świat i zamknął się w Sobie na zawsze".
.
W "Cieniu Bafometa", który ukazał się w dwa lata później, rzeczywistość przedstawiana przez Grabińskiego jest
już całkowicie wielostrefowa i wybór danej strefy w danym momencie zależy wyłącznie od stanu napięcia sił "jasnych"
bądź "ciemnych" w człowieku. "Rzeczywiście, wśród snów moich, które mam zwyczaj spisywać, zwrócił moją uwagę
jeden dość dziwny - mówi w zamyśleniu ksiądz Sowiński. - Śniło mi się może półtora roklu temu, że brałem udział
w jakiejś ponurej procesji... Pamiętam tłum wielki ludzi gdzieś poza miastem, na polach, i olbrzymi, czarny, dębowy
krzyż na barkach pokutników". Ten "sen" ks. Sowińskiego, zakończony niesamowitą sceną burzy, błyskawic i towarzyszących im szyderstw szatana (Bafometa), a wreszcie ucieczką tłumu depczącego w popłochu relikwie, golgotowe
krzyże i akcesoria kościelne, jest jednak w powieści tak samo rzeczywisty jak wyznanie księdza. Katastrofizm podporządkowany tu zostaje w całości funkcji oczyszczającej, Wielkiemu Katharsis.
Światopogląd katastroficzny Stefana Grabińskiego nie jest więc zwykłą konwencją literacką, jedną z wielu możliwych, ale ma spójny podkład filozoficzny. Łatwo w nim rozpoznać elementy bergsonowskie, ową fascynację . "siłą
witalną", jaka cechuje poglądy Bergsona. Kiedyś Kierkegaard postawił Lutrowi zarzut, że błędem było ogłoszenie aż
95 chrześcijańskich tez w Wittenberdze, ponieważ "chrześcijaństwa Nowego Testamentu w ogóle nie ma". A czy w
ogóle istnieje coś, co jest stale nie uporządkowane, co znajduje się w ciągłym ruchu? Na obrazie przedstawiającym filozofię Bergsona, namalowanym przez Emmanuela Gennaro, twórcę "malarstwa filozoficznego", widać jedynie ognistą
materię podległą ewolucji twórczej i ożywioną przez "elan vital" (pęd życiowy, siłę życiową). Raz za razem wybucha
z niej snop iskier, wytryskują płazy, gady, rośliny, ryby i ptaki. Oto słoń; koza, małpa, stadko żyraf. A oto pociąg,
samolot, okręt i inne dzieła rąk ludzkich. E. Gennaro rozpoczął malować swój cykl w roku 1955. Dostrzegł on w filozofii Bergsona ów "konieczny" motyw katastrofy, podobnie jak dostrzegł go tam polski kompozytor Bogusław Schaffer, któremu zawdzięczamy "Bergsonianę". Oczywiście, wpływ na ukształtowanie się światopoglądu katastroficznego
Stefana Grabińskiego wywarł nie tylko sam Bergson, ale wydaje się, że to on właśnie wpłynął pozytywnie na rozmach
twórczy autora "Cienia Bafometa" i na takie właśnie ukierunkowanie jego "wirującej" fantazji. "Moralny etos katastrofizmu" - tak może dałoby się najlapidarniej określić to stanowisko. A więc jak gdyby wyjście naprzeciw zakodowanej
w naszym charakterze narodowym chęci zmierzenia się z niebezpieczeństwem, otwarcia się na Wielką Przygodę i ...
wysublimowanie tej motywacji.
Prekursorem katastrofizmu w myśli europejskiej czasów nowożytnych nie był jednak ani Stefan Grabiński, ani Jose
Ortega y Gasset, ani nawet sam George Orwell. Wydaje się, że początków tego nurtu, kojarzącego Wielką Katastrofę
z Wielkim Katharsis, szukać by należało już w starożytności, u tragików greckich, w nowożytności zaś u anonimowych
w większości autorów ponad tysiąca książek, broszur i druków ulotnych, jakie ukazały się w ciągu jednego tylko roku
... 1756/57. Wszystkie one w jakiejś mierze były pochodną jednego tylko tragicznego wydarzenia: katastrofalnego w
skutkach trzęsienia ziemi, jakie 1 listopada 1755 roku zniszczyło całkowicie Lizbonę.
Trudno dziś sobie nawet wyobrazić jakiej miary był to wstrząs dla ludzi owej epoki, wychowanych w duchu
oświeceniowego racjonalizmu, z optymistycznie ukształtowaną świadomością! Od katastrofy lizbońskiej zaczyna się
już agonia oświecenia, trwająca wprawdzie jeszcze kilkadziesiąt lat, ale jednak agonia. "Oto jakże okrutna fizyka!" zawoła na wieść o tej tragedii w liście do przyjaciela Wolter i doda jeszcze: "Cóż teraz powiedzą kaznodzieje, zwłaszcza
63
jeżeli ocalał pałac Inkwizycji? Tuszę sobie, że przynajmniej wieloletni ojcowie inkwizytorzy zostali również zmia
żdżeni!" Ale mimo całej zjadliwości i mimo silenia się na szyderstwo jest to list głęboko pesymistyczny. Oto bowiem
na świecie mającym być "jednym z najlepszych światów" całe wielkie miasto przestaje w ciągu paru godzin istnieć!
Czyż nie jest to zakwestionowanie całej "religii oświecenia", tej mianowicie, która wyklucza możliwość cudu, usuwa
grozę z faktu śmierci, czyni z diabła mistrza logiki, widzi w człowieku wspaniale działający mechanizm, a w przyrodzie
ład, harmonię i kombinacje atomów? I która każe ludziom "oświeconym ~ uprawiać deizm, darzyć respektem rozsądek,
godzić wiarę w Newtona z wiarą w Ewangelie i tegoż Newtona "sadzać w niebie po prawicy Bożej", jak pisał w
jednym ze swych, listów anonimowy "mieszkaniec Genewy"?
Tragedia Lizbony - było to przysłowiowe podzwonne dla wielu oświeceniowych utopii. Z deizmem włącznie. I
był to zarazem impuls dla budzącego się irracjonalizmu, katastrofizmu, wreszcie pesymizmu historiozoficznego, który
tak bujnie rozkwitł w myśli europejskiej pod rządami Wielkiego Romantyzmu. Oświęcenie dotarło do swych własnych
granic w systemie filozoficznym Emmanuela Kanta. To Kant bowiem zachwiał bezkrytyczną wiarę we wszechmoc
Rozumu, tak jak Rousseau dostrzegł, iż kulturę rodzi nie postęp, lecz raczej dekadencja, człowiek bowiem rodzi się
wolny i dobry, a społeczeństwo deprawuje go i zakuwa w kajdany. Był to już wyraźny sygnał budzenia się do życia romantyzmu, świt i brzask nowej epoki. Świat okazał się "nudny, jałowy i obojętny", jak stwierdził nieoczekiwanie
markiz de Sade, "ojciec duchowy" jednego z najbardziej "antyoświeceniowych" nurtów w literaturze - sadyzmu.
Warto prześledzić rozwój dziewiętnastowiecznej filozofii niemieckiej, jej stosunek do idei katastrofy jako kathal
sis - od Hegla i Stirnera poprzez Feuerbacha aż do Schopenhauera, Hartmanna i Mainlandera włącznie. Katastrofa
jest dla Hegla elementem koniecznym Wielkiej Całości, która stanowi jak gdyby "innobyt" Absolutnego Ducha. Nie
należy uważać jej za dramat, lecz po prostu za jeden z epizodów pogodnej w sumie, ludzkiej i zarazem boskiej komedii.
Feuerbach, autor "Istoty chrześcijaństwa" (1841), dostrzega wprawdzie coś takiego jak cierpienie, ale tłumaczy je
teorią alienacji: on to właśnie, jeszcze przed Marksem, określa ludzką wolność mianem "zrozumianej konieczności"
(w przeciwnym wypadku wolność przeistoczy się w cierpienie). Stirner (Kasper Schmidt) doprowadza myśl Feuerbacha do skrajności: odrzuca wszystkie hasła społeczne epoki oświecenia - z wolnością, równością i braterstwem
włącznie - i opowiada się jedynie za wolnością "od wszystkiego", obojętnością na wszystko (a więc i na katastrofy!),
za ekstremalnie pojmowanym "ego", za indywidualizmem. "lch habe meine Sache auf Nichts gestellt" ("Oparłetn
moją sprawę na nicości") - powie w końcu z uczuciem rezygnacji, na sto lat przed Heideggerem, który także zalecał
"namysł" i "nicościowanie nicości", ponieważ uważa, że Nic jest mimo wszystko łatwiejsze niż Coś i który nie mógł
się nadziwić temu, co to w ogóle znaczy być.
Głębsze wyczucie moralnych następstw katastrofy znajdziemy u Kierkegaarda, ojca egzystencjalizmu europejskiego. Autor "Bojaźni i drżenia" dochodzi do wniosku, że każdy człowiek pogrążony jest w cichej lub głośnej, rozpaczy, przy czym rozpacz cicha jest w gruncie rzeczy głośniejsza od rozpaczy głośnej ... Kierkegaardowski "heroizm
chrześcijański" każe mu mężnie stawić czoło wszelkim życiowym paradoksom, ponieważ i Bóg, i człowiek pozostają
w jego ujęciu "zawieszeni" pomiędzy wiecznością i czasem. Katastrofa, "koniec świata" i wynikające zeń katharsis
(oczyszczenie moralne) pozostają dla Kierke~aarda czymś stałym, codziennym, wszechobecnym, czymś egzysten cjalnym.
Schopenhauer widzi już świat inaczej: jako przejaw naszej woli, jako wyraz naszych wyobrażeń. Świat ów wisi
właściwie stale na włosku, grozi mu w każdej chwili katastrofa, ponieważ rządzi nim ślepy przypadek. "Przypomina
on pod pewnym przynajmniej względem sen; co więcej, świat i sen należą do tej samej klasy" (A. Schopenhauer,
"Świat jako wola i wyobrażenie", 1819). Potęga woli w woluntarystycznym "systemie Schopenhauera jest tak ogromna,
że "w jednym jej, jedynym przejawie cały świat mógłby ulec zniszczeniu". Schopenhauer odwraca formułę Leibniza
i encyklopedystów francuskich. Stwierdza, że "świat nasz jest najgorszym z możliwych światów".
Pisząc o ślepej woli i przypadku, ma na myśli tragedię Lizbony i Pompei, obecność żywiołów "ukrytych pod
powierzchnią ziemi". Nie oznacza to jednak, że światu grozi koniecznie Katastrofa Totalna. Gdyby bowiem tak było
- rozumuje Schopenhauer - to świat już dawno by nie istniał. Człowiek zaś, mieszkaniec tego świata, to egoista, który
zawsze wybierze z dwojga złego: zniknięcia świata lub zniknięcia jedynie siebie- swe własne istnienie. Cóż więc nas
w gruncie rzeczy obchodzić może koniec świata? Myślimy jedynie o własnym końcu ...
Tak jak dla Hegla właściwą ontologią stawała się logika, tak dla Schopenhauera był nią ślepy przypadek, ślepa woła,
pchająca świat i ludzkość na krawędź katastrofy. Znamienne jest to przejście od filozofii optymizmu do filozofii
niemieckiego pesymizmu! Edward von Hartmann nazwie bieg dziejów "nierozumnym" czy też szalonym "karnawałem
64
bytu". Jego książka "Philosophie des Unbewussten" ("Filozofia Nieświadomego") stała się bestsellerem, miała kilkanaście wydań, powodowała nawet wypadki samobójstw. Wprawdzie autor dożył w zdrowiu późnego wieku, ale
wstrząsnął wyobraźnią kilku pokoleń, rozprawiając się z wszelkimi iluzjami, do których zaliczył przede wszystkim religię, moralność i wiarę w morale Boga. - Hartmanna można by uznać za prekursora współczesnego "ateizmu moralnego", gdyby nie fakt, że jego moralność jest moralnością nihilistyczną. Hartmann dostrzega pewną naiwność
oświeceniowej wiary w postęp, zauważa, że pojęcia "postępu" i "rozwoju" nie są wcale tożsame, ale jednocześnie absolutyzuje pesymistyczny bieg dziejów, pisząc, że na człowieka czeka w przyszłości nie "aurea aetas", nie żaden "wiek
złoty", lecz "wiek żelazny". Znamienne wyrażenie Por. Księgę Daniela. Wiek ów stanie się dlań katorgą, katastrofą przede wszystkim katastrofą moralną. Oto bowiem prysła nadzieja szczęścia, obumarły wszelkie iluzje, a śmiertelnie
znużona ludzkość wlecze resztkami sił swe ziemskie, zwiotczałe ciało. I tak mija, w coraz większym mozole, dzień za
dniem ... Katastrofą, wręcz katorgą jest życie, jest istnienie .. Uwolnić się od istnienia - oto optimum tego, co można
jeszcze uczynić. Schopenhauera i Hartmanna zafascynowała filozofia buddyzmu, głosząca wyższość nieistnienia nad
istnieniem a Nihilistą konsekwentnym okazał się Mainlander (Filip Batz), który w wieku 34 lat popełnił "programowo" samobójstwo. Nie było ono dlań "katastrofą", lecz "wyzwoleniem", "zbawieniem" - jak głosił tytuł jego
głośnej książki "Die Philosophie der Erlosung" ("Filozofia zbawienia"), wydanej w 1876 roku. Mainlander na długo
jeszcze przed Jaspersem - określił cały bieg świata przyrody, dziejów i bytu jednostkowego jako jawne bądź ukryte
"dążenie do śmierci". W ujęciu Mainlandera Bóg mógł istnieć przez trzy czwarte wieczności jako przedświatowa
Prajedność i pozostawać w stanie bezruchu, po czym zdecydował się na wybór swego dalszego istnienia lub nieistnienia
(innego wyboru nie miał). Ponieważ zdecydował się wybrać nieistnienie, Więc i cały wszechświat rozpada się obecnie
i zmierza w kierunku nicości. Prajedność przeobraziła się w Wielość, Wielość zaś zdąża z konieczności ku Niebytowi.
"Gott ist gestorben und sein Tod war das Leben der Welt ("Bóg umarł i śmierć jego stała się życiem świata") - te słowa
wypowiedział Mainlander jeszcze przed Nietzschem. Nic więc nikomu nie pomoże obrona przed śmiercią, siła śmierci
przewyższa bowiem siłę życia. Koronnym tego dowodem było samobójstwo autora "Filozofii zbawienia". Przed śmiercią widział on wyludnioną kulę ziemską i przestrzenie wypełnione grobową ciszą.Ta bezludna kula ziemska też miała
wkrótce się rozpaść w wyniku Wielkiej Katastrofy.
Wróćmy jeszcze na moment do katastrofizmu Stefana Grabińskiego, w jakiejś mierze uwzględniającego niektóre
przemyślenia dziewiętnastowiecznej fildzofii niemieckiej - z jej pesymistycznymi nurtami i odcieniami. W "Salamandrze" i w "Śnie Bafopeta" Grabiński daje często wyraz swym zainteresowaniom spekulacjami, myśli hinduskiej,
filozofii buddyjskiej, "vivarthą", tj. ideą kołobiegu dziejowego i historiozofią w szczególności. Frapuje go także zjawisko
entropii, któremu właśnie i Mainlander poświęca sporo uwagi. Zdaniem Mainlandera istotą przemian energii jest
wzrost ogólnego chaosu we wszechświecie, miarą zaś jego stopnia wartość zwana entropią. Świat rozpada się po
prostu, jego układy zorganizowane rozsypują się i wszystko ulega destabilizacji, destrukcji. Wszystko też musi zastygnąć w końcu w bezruchu śmierci. Mainlander nie dostrzega jednak siły przeciwstawnej "pędowi ku śmierci", a mianowicie siły twórczości życia, która przejawia się wszędzie, co zaświadczają zgodnie współczesna fizyka i biologia.
Grabiński wie natomiast o jej istnieniu, a ponadto ma na podorędziu ideę Kołobiegu Dziejowego - cykliczne
następstwo Konstrukcji i Destrukcji, Narodzin i Śmierci. Chroni go to przed nihilizmem, zwłaszcza przed nihilizmem
skrajnym. I dlatego powieść Grabińskiego pt. "Wyspa Itongo" kończy się wprawdzie katastrofą, tj. zapadnięciem się
wyspy w głąb morza i śmiercią pary kochanków, ale jest to zarazem moralne zwycięstwo człowieka nad jego przeznaczeniem, nad nieubłaganym Fatum, zwycięstwo Dnia nad Nocą. Katastrofizm Grabińskiego jest katastrofizmem
polskim, a więc bardziej heroicznym, tak jak cały polski okres Wielkiego Romantyzmu. Towarzyszy mu bowiem
przekonanie, że świat nie jest czymś "gotowym" i "zastanym", że stanowi on raciej obszar obowiązku, rzeczywistości
moralnej, sferę zadań i prac do wykonania, domenę twórczości. Znaczenie światu nadaje dopiero swą twórczością
człowiek. I nadając je, przetwarza samego siebie.
Taka była przecież naczelna dewiza romantyzmu polskiego, który nawet , katastrofę polityczną, jaką stanowiły bez
wątpienia rozbiory, wkomponowywał w plan Opatrzności, w historiozofię ludzkich dziejów. Już w okresie oświecenia
"literatura i filozofia miały w Polsce zadania takie, jakich nie miały gdzie indziej: zadania obywatelskie" (por. Bohdan
Urbankowski, "Myśl " romantyczna" , KAW, 1979, s. 88). Maurycy Mochnacki dostrzegał optymistyczny finał Katastrofy Rozbiorowej, konfederaci barscy podkreślali czynem znaczenie czynnika ofiary i poświęcenia w gorejącym tyglu
dziejowym. Adam Mickiewicz dostrzegał zaś w owej epoce klęsk, wojen i apokalipsy polskiej jasną perspektywę
nadziei: "O wojnę powszechną ludów, błagamy Cię, Panie!... obroń i orły narodowe, błagamy Cię, Panie!" Zaczynała
65
się oto ostatnia z wojen, europejska Wiosna Ludów, po której nastąpić miało Zmartwychwstanie Polski i Sąd Ostateczny narodów. Walka toczyła się o to, aby Wielka Katastrofa stała się jednocześnie Wielkim Katharsis. Legiony
Dąbrowskiego i spisek Łukasińskiego, Noc Podchorążych i powstańczy ethos, filozofia Cieszkowskiego i idee HoeneWrońskiego, cały polski mesjanizm wszystko służyło temu jednemu wielkiemu celowi.
U podstaw romantyzmu polskiego i jego późniejszych kontynuacji (aż po dzień dzisiejszy) legła filozoficzna teoria
twórczości, kreacjonizm. Warto chyba pokusić się o odszukanie precedensów i wczesnych rodowodów wielu
dzisiejszych haseł obiegowych rozpowszechnianych w kulturze "katastrofizmu europejskiego". Takich chociażby jak:
"zmierzch Zachodu", "Nowy Izrael", "Armagedon", "Święte Przymierze Ludów", "Nowy Świat" czy "Apokalipsa".
Jeszcze na sto lat przed Oswaldem Spenglerem zwiastuje "zmierzch Zachodu" w swych wczesnych, wolteriańskich
poematach Adam Mickiewicz. Z rządzonej przez tyranów Europy - czytamy w "Kartofli" - nie pozostanie kamień
na kamieniu, a jej gruzy zarosną trawą ... Jednakże wiek XX ma stać się Wiekiem Sprawiedliwości, a Nowy Świat prawdziwie Nowym Światem. Podobnie wyprzedza też Spenglera w swych wizjach Cyprian Kamil Norwid. Na sto
lat przed Ch.T. Russellem Polak, Tadeusz Grabianka, zakłada swój złożony z mistyków litewskich Nowy Izrael, a
dzieje się to w roku 1786 ... "Ballady i romanse" (1822) głoszą surową etykę sprawiedliwości ludowej, gdzie katastrofa
służy moralnemu katharsis i przestrodze dla żyjących. W "Konradzie Wallenrodzie" moment śmierci bohatera jest jednocześnie momentem dokonania się aktu sprawiedliwości. Podobnie ginie "poseł śmierci" w oblężonej Grenadzie. Polska - Mesjaszem czy Polska - Winkelriedem Narodów, jak u Słowackiego, to wizja godna Księgi Objawienia,
Apokalipsy. W wizji "ostatniej wojny", jaką dałoby się zrekonstruować z zachowanych fragmentów pism Mickiewicza,
dostrzec można takie poprzedzające jej wybuch wydarzenia, jak wzrost niesprawiedliwości i bogactw, zmaterializowanie Europy, upadek jej ducha i religijności, wreszcie duchową i fizyczną klęskę· Jedynie narody słowiańskie zrywają się do walki z wszechwładną biurokracją, technokracją i despotyzmem oraz z "wulgarnym materializmem".
Despotyzm ponosi ostateczną klęskę w bitwie pod Berlinem (Armagedon). Najazd Chin nie przekreśla możliwości
europejskiego odrodzenia, ponieważ następuje teraz wymieszanie ras i kultur.Tak to widział Adam Mickiewicz, który
zdaniem Zygmunta Krasińskiego "chciał stworzyć taką świętość, która by mogła od razu tonem swej potęgi wziąć górę
nad tonem mongolskim i zburzyć budowę złego" (z listów do Delfiny Potockiej, 1848).
Mickiewiczowski socjalizm to także socjalizm rewolucyjny (nie reformistyczny!), zakładający nieuchronność
Katastrofy, Rewolucji i Oczyszczającego Katharsis. Rewolucja ta nie może być jedynie regionalna, musi być ogólnoeuropejska. Jej celem jest bowiem walka o Nowy Świat, "o nowe niebo i nową ziemię, gdzie sprawiedliwość zamieszka". Program ten współbrzmi dobrze z tym, co pisał Karol Marks na łamach "Gazety Reńskiej" i czemu dał
wyraz wraz z Fryderykiem Engelsem w "Manifeście komunistycznym" (1848), potem w "Kapitale", a przedtem jeszcze
w swych "Rękopisach ... ", którym było również "na imię" .... czterdzieści i cztery (!), pochodzą bowiem z roku 1844.
Weźmy z kolei za przykład rozważania Józefa Hoene-Wrońskiego o "trzeciej erze celów absolutnych", erze reali
zacji Królestwa Bożego na ziemi. Ma to być era uzyskania przez narody nieśmiertelności - podporządkowania sobie
przez człowieka całej przyrody. Poprzedzi jej nastanie seria katastrof i stworzenie - głównie dzięki Słowiańszczyźnie
- zjednoczonej Federacji Europejskiej. Zjednoczą się wówczas z sobą dwie oddzielne dotychczas dyscypliny, a mianowicie religia i filozofia. Nastąpi też zjednoczenie "objawień cząstkowych", rozsypanych po religiach Wschodu i Zachodu.
Zwróćmy tu od razu uwagę na widoczną dobrze różnicę pomiędzy polską a niemiecką filozofią romantyczną: z
jednej strony mamy programowy optymizm, prometeizm, heroizm, z drugiej - pogłębiający się irracjonalizm i nihilizm.
Hoene-Wroński nie jest żadnym wyjątkiem: podobnie dzieje się z poglądem Libelta,Trentowskiego i Cieszkowskiego.
Wzniósłszy się na najwyższy w swych dziejach szczyt, filozofia polska lat czterdziestych ubiegłego stulecia głosiła
kreacjonizm i aktywizm w dobie powszechnego "romantycznego zwątpienia". Maurycy Mochnacki każe widzieć w
każdej rzeczy, czy będzie nią widok nocnego nieba, czy też gotyckiej wieży, "kolebkę" zarazem i "grób". W jego ujęciu
romantyzm jest bowiem czymś więcej niż jedną z literackich mód: to przede wszystkim sam sposób obcowania
człowieka z tym, co idealne, co ponadczasowe. Widząc w "człowieku heroicznym" właściwego twórcę czasu, bo czas
należy podporządkować człowiekowi, a nie odwrotnie, jest Mochnacki jak najdalszy od uprawiania "katastrofizmu
pesymistycznego", natomiast wyznaje - "katastrofizm rewolucyjny" i zarazem "moralny". "Nie my jesteśmy dziećmi
czasu -pisze - ale przeciwnie, czas rodzi się z naszej woli i w naszej jest władzy kierować jego kołami".
Dla Augusta Cieszkowskiego nadchodzące Królestwo Boże ma królestwem wprawdzie "nie z tego świata", ale
królestwem, które nastanie jednak po zakończeniu "epoki chrześcijańskiej", drugiej po dziejach starożytnych epoki his-
66
torii ludzkiej. Zwróćmy uwagę na analogie i różnice chronologiczne: Świadkowie Jehowy i inni russelliści wprowadzają
terminologię "czasów pogan" i "czasów chrześcijan" - w innej co prawda kolejności! Interesujące i płodne jest też w
systemie filozoficznym Cieszkowskiego nawiązanie do teorii kołobiegu dziejowego, zarówno w ujęciu Giambattisty
Vico (corso e ricorso), jak i w ujęciu heglowskim. Cieszkowski mówi o "rozwoju po spirali", kiedy to pozorny "powrót
historii" nie jest jej prostym powtórzeniem, lecz czymś, co dokonuje się jakby ,,0 skok spirali wyżej". I tu znowu refleksja: definicja "vivarthy" podana przez Stefana Grabińskiego brzmi tak samo i świadczyć może o świadomym nawiązaniu przezeń do dorobku filozofii również polskiej: "vivartha" - ów wirowy ruch wszechświata - rządzi się tymi
samymi prawami, co "spirala" Cieszkowskiego.
Braki przeszłości - zdaniem Cieszkowskiego - stać się powinny zaletą przyszłości, a obraz niedoskonałości minio
nych czasów okaże się afirmacją czasów przyszłych, czyli Królestwa Bożego na ziemi. Jest to więc utopia idealnego
rozstrzygnięcia, rodzaj mesjańskiego proroctwa, wizja "raju na ziemi", przy czym "końcem świata" byłby tu koniec
"epoki chrześcijańskiej" jako "drugiego" szczebla w "drabinie dziejów". Z pewnymi zastrzeżeniami można to uznać
za sui generis katastrofę, której towarzyszy Wielkie Katharsis. "Ustał czas łaski, nastał czas zasługi" - powie
Cieszkowski. Obecny chaos jest tylko powtórzeniem "o skok spirali wyżej" tego chaosu, jaki panował przy narodzinach
"epoki chrześcijańskiej". Cieszkowski wierzy jednak, że teraz już ludzkość, będąc pozostawiona sama sobie, musi też
sama rozstrzygnąć o swojej dalszej przyszłości. Powtórzeniem średniowiecznej Wędrówki Ludów stanie się nowa
Wędrówka Ludów, "najazd" cywilizacji, oświaty, pokoju i postępu we wszystkich dziedzinach.
Oczywiście, wizja Kościoła - Spółjedni, utożsamionego przez Cieszkowskiego z przyszłym Królestwem Bożym
na ziemi, nosi wszelkie znamiona parareligijnych spekulacji o charakterze historiozoficznym. I na tym polega jej
"bliskość" w stosunku do "eschatologicznych" trendów myśli religijnej naszych czasów. Jeżeli jednak pod hasłami religijnymi kryją się z reguły treśći przede wszystkim społeczne, to możemy dziś, z perspektywy czasu i w perspektywie schyłku dwudziestego stulecia, dojrzeć całą oryginalność twórczego profetyzmu największego naszego filozofa
"narodowego", jakim w dziewiętnastym wieku był niewątpliwie August Cieszkowski, prekursor teorii panenteizmu,
palingenezy ("przeradzania się" form niższych w wyższe) i ewolucji; duchowej ludzkości. Dla Cieszkowskiego bowiem
"nieśmiertelność" człowieka to nic innego jak "życie w łonie żyjącej ludzkości", jedyny zaś sens historii to sens
wyłącznie etyczny.Takie spojrzenie na Wielką Katastrofę ma chyba więcej wspólnego z orientacją prolaicką niż proreligijną, choć jest to filozofia formalnie idealistyczna. Autor "Boga i palingenezy", a przede wszystkim "Prolegomenów"
wierzy - bowiem głęboko w ... Wielkie Katharsis. Gdy konało powstanie styczniowe (1863), we wszystkich dworach
i dworkach patriotyczna polska młodzież śpiewała dziwną pieśń, do której słowa ułożył, wówczas młody malarz Leon
Kapliński:
Zgasły dla nas nadziei promienie.
Zanim zorza zaświeci nam blada,
Stańmy jako upiorów gromada,
We krwi wrogów nasyćmy pragnienie.
Wzgardźmy życiem tym marnie pędzonym,
Nam pioruny niech grają i gromy,
A na niebie od łuny czerwonym·
Anioł śmierci przeleci widomy.
Cóż my winni, że kochać nie możem?
Gdy się wszystko tak płaszczy i karli,
My dla ziemskich rozkoszy umarli,
Żyjmy zemstą i święćmy ją nożem.
W noc spokojną do domów wpadniemy,
Gdzie szczęśliwi cichymi śpią snami,
Naszą pieśnią ich spokój skłócimy,
Niech się zbudzą, niech idą za nami.
Więc gdy zgasły nadziei promienie,
Zanim zorza zaświeci nam blada,
Stańmy jako upiorów gromada,
We krwi wrogów nasyćmy pragnienie.
67
U schyłku lat trzydziestych XX wieku "czekanie na katharsis" dało o sobie silnie znać w książkach Witkacego i
Żuławskiego, Miłosza i Grabińskiego, Znanieckiego i Kucharzewskiego, a zwłaszcza w eseistyce Mariana
Zdziechowskiego. W całym zresztą szerokim nurcie poezji i prozy, dramatu, beletrystyki i publicystyki polskiej,
"przeczuwającej" zbliżający się dramat drugiej wojny światowej i jej katastrofalne następstwa dla Europy. U schyłku
lat siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych naszego odchodzącego wieku (i zarazem dwutysiąclecia!)
niepokoje moralne i cywilizacyjne przybrały jeszcze na sile, spotęgowały się do niebywałych granic, wyszły na
spotkanie "eschatologicznemu przełomowi" w teologii i we współczesnej myśli chrześcijańskiej, irracjonalizmowi w
filozofii i katastrofizmowi w nauce, zwłaszcza zaś w ekologii i sozologii.
Rozdział 13
NA CYWILIZACYJNYM ZAKRĘCIE
Na cywilizacyjnym zakręcie naszych czasów wszelkim kasandrycznym głosom ekologów i sozologów, filozofów
i antropologów kultury towarzyszą z reguły liczne obiegowe, potoczne wróżby i przepowiednie o zbliżającym się
"końcu świata". Galopujący przez nasze końcowe ćwierćwiecze czterej jeźdźcy Apokalipsy mają na swych tarczach
wypisane słowa: "alarmy - ostrzeżenia - zagrożenia - kataklizm - śmierć". Głośna w latach siedemdziesiątych książka
Richty i jego współpracowników nosiła wymowny tytuł: .. Cywilizacja na rozdrożu". Najbardziej zaś surrealistyczna
z wizji o "końcu świata" głosi, że świat już dawno się skończył, nam tylko wciąż się wydaje, że trwa on jeszcze, ponieważ
nie żyjemy, lecz ... śnimy (!).
Z jednej strony suche wyliczenia, fakty, raporty, liczby, wskaźniki, cyfry, tabele . Z drugiej - horoskopy i kalendarze,
proroctwa i wróżby, współczesne" moralitety i wypowiedzi modnych jasnowidzów. U Thant i Madame Soleil. Raport
Rzymski i zapowiedź "upadku Rzymu" (Roma locuta? Roma finita?). Gdyby tak św. Paweł pisał dzisiaj swój 1 List
do Koryntian, powtórzyłby zapewne bez wahania, że "po części tylko znamy i wiemy, a po części prorokujemy ... "
Gdyby nawet świat miał potrwać jeszcze tylko sto dni - sto dni Napoleona, w obrębie których zmieniono by Waterloo na Armagedon! - to jego upadek poprzedziłyby setki, a może i tysiące znaków, wróżb, proroctw i przepowiedni.
Śmierć Klimuszki, znanego jasnowidza, oddziałuje dziś daleko silniej na naszą wyobraźnię (a już z pewnością ich
wpływ na podświadomość jest głębszy!) niż doniesienia o nowych, śmiercionośnych broniach czy alarmy ekologiczne.
Coraz więcej ludzi zaczyna wierzyć w to, że zakończenie chińskiego Roku Małpy i rozpoczęcie w roku 1981 Roku
Koguta może mieć jakiś wpływ na dalsze dzieje świata. I wiara ta będzie z pewnością wzrastała w miarę zbliżania się
roku 2000. Nawet Paracelsus miałby dziś pełne ręce roboty, a Ochorowicz i Ossowiecki - najwybitniejsi polscy jasnowidzowie dwudziestolecia międzywojennego - nie tylko cieszyliby się dziś wzmożoną popularnością, ale mogliby
z satysfakcją stwierdzić, że niejedno trafnie już przepowiedzieli. (I przepowiedzą!). Przepowiednie mają bowiem to
do siebie, że mogą się rzeczywiście sprawdzać. Nie ma powodu wątpić w to a priori, że zarówno Stefan Ossowiecki,
jak i Clive Harris przepowiedzieli dokładnie datę i okoliczności własnej śmierci. Byłby to już bowiem fideizm a rebours, świecki fideizm, wiara zawarta w niewierze.
Szczegółowe studium katastrofy i poprzedzających ją "znaków szczególnych" przeprowadza w swych nowelach i
powieściach fantastycznych Stefan Grabiński. Katastrofą taką może być wszystko, ale najlepszy jej symbol stanowi z
reguły wykolejenie się pociągu ewentualnie niespodziewane przezeń wjechanie na "ślepy tor". Czy możliwe byłoby
jednak wypadnięcie Ziemi z orbity, Wszechświata z "vivarthy", Materii z Czasu? W czasach, gdy rozważa się wszelkie
dopuszczalne przez wyobraźnię konsekwencje odkryć Einsteina, Bohra i Heisenberga oraz poglądów "szkoły kopenhaskiej", gdy indeterminizm w fizyce, subiektywność pojęcia czasu i współczesna rewolucja biologiczna atakują coraz
silniej świadomość potoczną, wszystko staje się możliwe, a nawet prawdopodobne. Probabilizm - ta religia katastrofistów ostatniego ćwierćwiecza XX wieku i dwutysiąclecia ery chrześcijańskiej, zwanej "naszą erą", zrywa nas wciąż
ze snu. A jednak ...
A jednak świat trwa wciąż, rozwija się i... stawia przed ludzkością nowe, coraz trudniejsze zadania, nowe problemy
do rozwiązania. Wbrew kasandrystom! "Zielona rewolucja" nie przyniosła wprawdzie dotychczas spodziewanych
rezultatów w wielu głodujących krajach trzeciego świata (tam chyba nawet nie dotarła!), ale nie sposób jej się wyrzec.
Krytyka "europejskich" i "amerykańskich" metod modernizowania rolnictwa, jego struktur i gospodarki rolnej w krajach zapóźnionych w rozwoju, w wyniku których niszczy się tradycyjne kultury agrarne, nie dając właśnie nic w
zamian, jest zapewne słuszna, ale czyż można oczekiwać z założonymi rękami na bezlitosny bieg czasu? Dla wielu
68
ludzi, ludów, narodów i plemion Apokalipsa dawno już się zaczęła i trwa. Wcale nie trzeba jej dopiero wyglądać!...
Musimy natomiast próbować, mimo wszystko stawić jej czoło, jeżeli jest się choć trochę wiernym rzymskiej, a więc i
europejskiej zasadzie: "Malo periculosam libertatem quam tutum servitium" ("Wolę wolność pełną niebezpieczeństw
niźli bezpieczną niewolę").
Nie sama katastrofa jest dla ludzkości czymś najstraszniejszym, lecz raczej paraliżujący ludzką wolę strach przed
nią i towarzysząca mu bierność, która rodzi coraz to większe upokorzenia, głód, nędzę i terror. Zdają sobie z tego
powoli sprawę wszyscy myślący ludzie - bez względu na rasę, kolor skóry, wyznawaną religię, narodowość, ideologię
i głoszoną filozofię życiową.
Hoimar von Ditfurth, autor "Dzieci Wszechświata" (1970) i innych cieszących się ogromną popularnością książek,
poważnie wątpi w to, czy nasza rzeczywistość ma wiele wspólnego z rzeczywistym światem, i czy my, ludzie
współcześni, jesteśmy identyczni z owym homo sapiens, jaki marzył się filozofom epoki oświecenia. Człowiek nie jest
wcale istotą racjonalną - rozumuje Oitfurth - a w ogóle to ludzkość degeneruje się szybko i tym, co ją czeka wkrótce,
będzie zmierzch ludzkości. Zmierzch ludzkości nie naruszy jednak ewolucji kosmosu. Nie uda się też człowiekowi
zniszczyć całkowicie przyrody ani środowiska naturalnego.
Zdaniem Ditfurtha, autora książek, kórych tytuły same już mówią za siebie. ("Na początku był wodór", 1972;
"Duch nie spadł z nieba", 1976), jeszcze dzisiaj dla większości ludzi duchowym centrum Wszechświata pozostaje
Ziemia. I szalenie trudno jest nam wyrzec się traktowania siebie jako głównego ośrodka kosmosu! Ten nasz atawistyczny geocentryzm w myśleniu i widzeniu wszelkiej rzeczywistości utrudnia zrozumienie obiektywnie przebiegających
procesów, wszystko wydaje się zmierzać ku kataklizmowi: będzie nim albo sama zagłada ludzkości z powodu przeludnienia, albo totalne wyniszczenie się rasy ludzkiej w wyniku wojny. Nie należy jednak zapominać, że i bez zdegenerowanej rasy ludzkiej przyroda doskonale sobie poradzi. Chyba że ... ludzkość opamięta się w porę, póki nie będzie
za późno, jako że za 30 lat podwoi się liczba mieszkańców Ziemi.
Ditfurth utrzymuje, że nauki przyrodnicze, których jest niezrównanym popularyzatorem, są i być muszą cząstką
filozofii. Jego racjonalizm jest ostrożny i inspirujący, można by nawet w przypadku Ditfurtha mówić o "racjonalizmie
katastroficznym". Nie będąc sam pesymistą, ascetą ani abnegatem życiowym, autor "Dzieci Wszechświata" zadaje
sobie często pytanie, czy gdy spogląda z balkonu swego domu w małym miasteczku Staufen w Bryzgowii (RFN) na
jakąś gwiazdę, to czy nie jest w tym samym czasie bacznie obserwowany przez kogoś innego "z góry" ...
W dniu 14 lipca 1826 roku o godzinie 19.00 zawaliła się we Lwowie zabytkowa wieża ratusza miejskiego, wzniesiona przez architekta Andrzeja Blechera z Wrocławia w 1491 r. Widząc "znaki czasu" i pęknięcia oraz pogłębiające
się rysy na murach wieży, budowniczy, nazwiskiem Kawka, kilkakrotnie ostrzegał władze austriackie przed zbliżającą
się katastrofą. Te jednak nie pragnęły widocznie wzniecania popłochu i najbardziej obawiały się kojarzenia sobie
upadku wieży z ... upadkiem Austrii. Nie tylko nie zarządzono natychmiastowego rozebrania budowli, ale oświadczono
wręcz Kawce, że urzędnicy rządowi będą tej nocy nocowali na wieży - i to wraz z dziećmi! Kawka, widząc, co się święci,
przylepił na rysie pękającego muru ostrzeżenie dla przechodniów, wkrótce jednak i ów papier uległ przedarciu.Trębacz
na wieży zaczął trąbić i ostrzegać wszystkich przed zbliżaniem się do budowli, która w kilka minut później rzeczywiście runęła, niczym starożytna wieża Etemenanki, grzebiąc pod sobą kilkunastu zabitych i uduszonych w gruzach
oraz raniąc większą jeszcze liczbę ofiar (sam trębacz wprawdzie ocalał, ale postradał po wypadku mowę i został na całe
życie garbusem). Pył i gruz utrudniały przez dłuższy czas prowadzenie jakiejkolwiek akcji ratowniczej.
Co się później okazało? Wieża była zbudowana najzupełniej prawidłowo. Przetrwała nawet kilkakrotne słabe
trzęsienia ziemi. Jednakże miała ona specyficzną konstrukcję: traciła mianowicie statyczność, gdy tylko usuwano z niej
pojedyncze kamienie, środek bowiem budowli zbudowany był z cegieł i drobnych kamyków utrwardzonych wapnem,
dzięki czemu wieża nie upadła na bok, lecz zawaliła się do środka. Otóż przed przyłączeniem Galicji do Austrii nad
lewym wierzchołkiem ratuszowej wieży unosił się wizerunek Białego Orła. Chcąc zastąpić go rzeźbą dwugłowego orła
austriackiego, trzeba było naruszyć konstrukcję wieży, czego finał już znamy.
Wrażenie zawalenia się wieży było niezwykle silne: widziano w nim zapowiedź zbliżających się katastrofalnych
wydarzeń - z "końcem świata" włącznie. Austria zawaliła się istotnie w sto lat później (co świadczy zresztą o wykazaniu
przezorności przez austriackich urzędników i policjantów), natomiast trudno dziś jeszcze powiedzieć, co nastąpi w
dalszej przyszłości ... W każdym razie ilekroć ogląda się znany posąg Marka Aureliusza na koniu, stojący pod rzymskim Kapitolem w Wiecznym Mieście, tylekroć trudno oddalić od siebie legendę głoszącą, że postępująca z upływem
69
czasu zmiana barwy rumaka i jeźdźca nie jest bez znaczenia. Gdy zachodzące słońce nie natrafia już w grzywie
końskiej na złoto, lecz jedynie na śniedź, której jest coraz więcej, wówczas nastąpi właśnie "koniec świata". Niewiele
już złotych kosmyków zostało w grzywie cesarskiego rumaka na rzymskim Kapitolu ... Kto nie wierzy, niech sprawdzi!
Bezpośrednio po wybuchu pierwszej wojny światowej wyraźnie wzrosło w Europie zainteresowanie treścią tzw.
ksiąg sybilińskich i zawartymi w nich przepowiedniami "końca świata". Sybille - nazwa grecko-łacińska kapłanek
Apollina - zajmowały się profesjonalnie wróżeniem przyszłości, im więc nasza współczesna futurologia zawdzięczać
musi swe prapoczątki. Sybilla babilońska rywalizowała z Sybillą egipską, ta znów z frygijską, największą zaś sławe
zdobyły Sybille: delfijska i erytrejska. Starożytna legenda głosi, że Sybilla erytrejska, żyjąca setki lat w Herofilach,
przeniosła się później do Cumae pod Neapolem. Ona to właśnie ofiarować miała Eneaszowi złotą różdżkę, gdy
wyruszał na zwiedzanie krainy zmarłych w Hadesie - przed Dantem.
Przepowiednie sybillińskie (Oracula sybillina) - zbiór przepowiedni w języku greckim - uzupełniali aż do V wieku
n.e. pisarze żydowscy i autorzy chrześcijańscy. W III części "Dziadów" Adama Mickiewicza zawarte jest znamienne
zdanie: "Tam księga sybillińska przyszłych losów świata". O jakie losy tu idzie? Otóż jedno z rzymskich podań głosi,
że Sybilla kumańska zaproponowała królowi Tarkwiniuszowi II nabycie tajemniczych ksiąg z przepowiedniami za
ogromną co prawda sumę pieniędzy. Gdy król się targował, kapłanka wrzuciła trzy pierwsze księgi do ognia, aż
spłonęły. Podobnie postąpiła z trzema dalszymi księgami i dopiero ostatnie trzy znalazły w królu nabywcę. Ale i one
podzieliły los swych poprzedniczek w 83 roku p.n.e podczas pożaru świątyni Jowisza, w której były przechowywane.
Otóż w folklorze polskim w podaniach ludowych obszaru małopolsklego sięga się często do tych zaginionych ksiąg
sybillińskich, mających zapowiadać" szybki "koniec świata". Pisze o tym m.in. K. Kaczmarczyk w swych "Podaniach
ludowych z Wiśnicza i okolicy" (1904). Sybilla jest w nich przedstawiana jako czarownica, matka antychrysta ( Jancykrysta), który pojawić ma się na ziemi bezpośrednio przed "końcem świata". podobnie zyskała sobie Sybilla popu
larność w tzw. sortilegiach, tj. utworach wróżebnych znanych w całym piśmiennictwie europejskim (Danielowe sny,
Fortuna, 12 Sybilli in.).
Do fenomenów naszej epoki, epoki "cywilizacjina rozdrożu" i "cywilizacyjnego zakrętu"" należy m. in. stały wzrost
zainteresowania dawnymi futurologiami, wróżbami, przepowiedniami. Zwłaszcza zaś tymi, które wskazywać miały
na rychły "koniec świata". Wernyhora - postać zapewne historyczna doczekał się ogromnej liczby opracowań, wszedł
też do podstawowego kanonu naszej literatury i jest wciąż nazwiskiem-kluczem, nazwiskiem-zagadką· Ten lirnik
ukraiński z czasów konfederacji barskiej przepowiadał wszak i rozbiory Polski, i zwycięstwa Napoleona; dlaczegóż by
więc nie dać wiary jego dalszym przepowiedniom? Kłopot jedynie w tym, że nie wiadomo, skąd je brać ... Jak zwykle,
każdy tu coś dodaje, uaktualnia, podrabia ... Proroctwa Wernyhory, uwiecznione już przez Słowackiego i Wyspia
ńskiego, omawiali m.in. na, łamach "Przeglądu współczesnego", "Pamiętnika Literackiego" oraz "Ruchu Literackiego"
W. Klinger, P.A. Kostruba i St. Pigoń (przed wojną i zaraz po wojnie). Uwiecznił go także na swym sławnym obrazie
Jan Matejko.
W dwa lat dziesiątki nastaną te pory,
Gdy z nieba ogień wytryśnie.
Spełnią się wtedy pieśni Wernyhory,
Świat cały krwią się zachłyśnie
powtarzano w 1939 roku i w latach okupacji głośną przepowiednię z roku 1894, w której była mowa i o
zmartwychwstaniu państwa polskiego po latach niewoli, i o rozbiciu "dwóch orłów", i o trzydziestoletnich "cierpie
niach ludu", i o splugawieniu "znaku krzyża" przez "orła czarnego", i o wybuchu kolejnej woiny, po której Gdańsk i
Mazury wrócą do Polski, zaborcom zaś "nic nie zostanie". "Trzy świata rzeki dadzą trzy korony Pomazańcowi z
Krakowa" głosi dalej przepowiednia, co tłumaczyć można jako zapowiedź pierwszego w dziejach Polaka papieża.
( Jeszcze wcześniej zapowiedź tego znaleźć można w znanym wierszu Juliusza Słowackiego, zaczynającym się od słów:
"Pośród niesnasek Pan Bóg uderza"). Przepowiednia kończy się wizją triumfu Polski, pokoju i sprawiedliwości, nie
jest więc bynajmniej katastroficzna.
Daleko bardziej katastroficzny obraz niedalekiej już przyszłości, przyszłości roku 2000, znaleźć można w raportach
wielu uczonych, w alarmujących prognozach niektórych instytutów naukowych. Kenneth Boulding doszedł do szokującego wniosku, że dla człowieka urodzonego w roku 1900 życie współczesne tak bardzo różni się od czasów jego
młodości jak życie jego rodziców od czasów ... Juliusza Cezara! Jerzy Chłopecki uważa tę obserwację Bouldinga za
70
trafną (por. "I ty możesz zostać wróżką", KAW 1980, s. 22), ja natomiast za jednostronną i poniekąd absurdalną, ale
niech już każdy pozostanie przy własnym zdaniu. Zaalarmowani raportami Klubu Rzymskiego specjaliści od wyliczeń
doszli już w swym rachunku do szacunków, przy których łatwo o zawrót głowy. Oto utrzymanie dotychczasowego
tempa przyrostu ludności świata grozi nam perspektywą, iż za kilka tysięcy lat (ale już po roku 2000!) masa ludzi
żyjących na Ziemi będzie większa od masy naszej planety. Wszyscy więc - wraz ze starcami i niemowlętami - zostaną
w niedalekiej przyszłości naukowcami, jeżeli nie zwolni się dotychczasowego tempa przyrostu liczby pracowników
nauki itd. Słowem: "zwolnić tempo, bo katastrofal" taki wydaje się morał wszystkich tych prognoz i wyliczeń.
D. Price, b. prezes Amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego, doszedł niedawno do wniosku, że w zestawieniu
z nadchodzącą rewolucją biologiczną nie będzie liczyło się wszystko to, czym chlubią się obecnie fizyka atomowa i
kosmonautyka. Z typowo amerykańską skłonnością do przesady Price zapowiada całkowity przewrót we wszystkich
bez wyjątku dziedzinach życia sławiąc inżynierię genetyczną sorzężoną z informatyką, elektroniką. bioniką i mechaniką
precyzyjną. Bliska już możliwość konstruowania biorobotów półludzi i półzwierząt, zdolnych do wykonywania różnych
czynności, skłania go do wniosków podobnych do wniosku Bouldinga. Theo Loebseck, autor książki: pt. "Człowiek
- chybiona próba natury", dochodzi nawet do wniosku, że planeta, która zrodziła ludzi, nie będzie już dłużej ludzi
tolerować. Jego zdaniem już za lat dwieście rozpocznie się pierwszy etap Wielkiej Śmiertelności, po nim zaś przyjdą
następne.
"Świat cierpi na raka, a rakiem tym jest człowiek!" twierdzi A. Gregg na, łamach periodyku "A Medical Aspect
of the Population Problem". Demografowie wyliczyli już, że jeżeli utrzyma się tylko obecne tempo przyrostu ludności
świata, to już w połowie przyszłego stulecia (a więc jednak po roku 2000!) w ciągu jednego tylko roku więcej będzie
przybywać ludzi niż w ciągu piętnastu wieków po narodzeniu Chrystusa. W przemówieniu wygłoszonym na forum
ONZ w 1973 roku Willy Brandt powiedział nawet, że "z moralnego punktu, widzenia nie ma różnicy, czy człowiek
zostaje zabity na wojnie, czy skazany na śmierć głodową przez obojętność innych". Otóż jest różnica! Być może,
mieszczuchowi jest wszystko jedno, czy zginie na wojnie rażony kulą, czy też przez przypadek ... pod wózkiem z
jabłkami. No, ale nie wszyscy tak rozumują·
Faktem jest jednak, że nie brakuje powodów do niepokoju i że uczeni biją na alarm. Rok 2000 miałaby bowiem
witać w głodzie, chłodzie, niedostatku, tłoku i braku perspektyw aż 6-miliardowa ludzkość! Jeżeli nawet szacunki te
okażą się nieco zawyżone, to i tak łatwo sobie wyobrazić nierozwiązalność większości problemów, które już dzisiaj
wydają się nierozwiązalne. Chyba że ...
Chyba że geniusz ludzkiego umysłu i surowe prawa rządzące naturą znajdą z kryzysowej sytuacji jakieś wyjście.
Czyż można się jednak dziwić, że; na dzisiejszym "cywilizacyjnym zakręcie", kiedy to przestano wierzyć w technikę,
która uzdrawia wszelkie bóle świata, wzmogły się oczekiwania rychłego już jego "końca"?
Porównując z sobą dwa pierwsze raporty Klubu Rzymskiego Kazimierz Secomski pisał: "Treść obu raportów
przemawia do wyobraźni dzięki zastosowanym w nich metodom polegającym na ukazaniu, jak absurdalnie rozwijały
by się w dalszej przyszłości niektóre procesy, gdyby się utrzymały obecne trendy rozwojowe.Typowe przykłady zawarte
w obu raportach ukazują, że niemożliwe jest utrzymanie stopy wzrostu ludności czy stopy industrializacji i zażywania
w tym celu rosnącej masy niezbędnych surowców bez głębokiego, naruszania czy załamania ekosystemu". Autorzy
drugiego raportu w rozdziale omawiającym istotę kryzysów światowych bardzo ostro poddają krytyce stereotyp
postępu, pisząc: "Ciągle pogłębiająca się przepaść między człowiekiem a przyrodą i jego fizyczna izolacja od przyrody
oraz zanik psychicznej więzi z nią jest logicznym następstwem tradycyjnej koncepcji postępu. Postęp w rozwoju świata
prowadził bowiem w coraz większym- stopniu do niezróżnicowanego wzrostu, gdyż był oparty na błędnym założeniu,
głoszącym, że podtrzymujący go system przyrody jest pod każdym względem niewyczerpany. Współczesne kryzysy
są rzeczywiście dziełem człowieka i różnią się od wielu poprzednich tym, że można się z nim uporać. Stojące do
wyboru metody rozwiązania problemu są skomplikowane, ale istnieją·
Biblijne opisy nowych "egipskich plag", apokaliptyczne wizje straszliwych chorób i epidemii znajdują oparcie w
alarmujących doniesieniach o zagrożeniu zdrowia ludzkiego. W latach siedemdziesiątych grupa mikrobiologów zaapelowała o zaniechanie dalszych doświadczeń, w których wszczepia się bakteriom geny odporne na antybiotyki lub
geny wirusów. Niebezpieczeństwo polega tu na tym, że bakterie stosowane w doświadczeniach naukowych należą do
flory ludzkich jelit. Możliwe staje się więc wymknięcie tak odpornych dotąd bakterii, zarażenia ludzkości i rozpętania
nowych, potwornych w skutkach epidemii. Czyż można się dziwić, że dla badaczy Biblii, jej tajemnic i zagadek, dla
badaczy i obserwatorów "znaków czasu", jest to jeden z wymownych znaków ilustrujących "koniec świata"?
71
Świadomość potoczna, świadomość religijna i świadomość naukowa pozostają z sobą w dialektycznym związku.
Trudno je w ogóle od siebie rozdzielić. Jedna wywiera wpływ na drugą, sama nie będąc wolna od innych wpływów.
Procesy te zachodzą nieraz w sposób niewidoczny dla niewprawnego oka; mówi się z reguły o "modach". Każda
jednak moda ma swój rodowód. Określa ją i byt, i świadomość.
Współczesna Kasandra, galopująca na sinym koniu czwartego jeźdźca z Apokalipsy, przypomina pod pewnymi
względami Sybillę lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych naszego niespokojnego stulecia. Nie wręcza wprawdzie
"złotej różdżki" współczesnemu Eneaszowi, udającemu się do piekieł, nie chce być nawet jego Beatrycze, ale sama
wjeżdża tam w pełnym galopie. Oblicze jej jest zmienne tak, jak twarze współczesnych astrologów i jasnowidzów.
Można na nim dostrzec rysy Margaret Hone i Szwajcara Hansa Ebertina, Allana Leo i Williama Lilly. Kiedy indziej
jąwi się ona jako Ptolemeusz lub jako Regiomontanus.
W 1968 roku zmarł niemiecki dziennikarz nazwiskiem Bischoff, który miał przepowiedzieć znanym politykom
ich przyszłe losy z dokładnością zgoła zdumiewającą (jak na dziennikarza rzecz raczej niecodzienna!). W 1961 roku
zmarł w Genewie astrolog węgierski de Wohl, doradca astrologiczny przy sztabie brytyjskim podczas drugiej wojny
światowej. Pozostawił po sobie pamiętniki zatytułowane "Idę śladem mych gwiazd". W 1920 roku astronom niemiecki
Karol Brandler-Pracht przepowiedział z rocznym wyprzedzeniem w czasie zabójstwo ministra Erzbergera. W 1925
roku pani Esbertin ostrzegła Mussoliniego przed gwałtownym zakończeniem życia. Polscy astrologowie
przepowiedzieli zamach na Hitlera już w czerwcu 1939 roku, o czym donosił popularny "Ilustrowany Kurier Polski".
W marcu 1963 roku ostrzeżono też z Polski prezydenta Kennedy ego przed grożącym mu zamachem.
Jak widzimy, w przepowiedniach astrologicznych poczesne miejsce zajmują przewroty polityczne, zamachy stanu,
śmierć (zwłaszcza gwałtowna śmierć) wybitnych polityków itp. Zestawiając zaś poszczególne przepowiednie pomija
się na ogół milczeniem te, które się nie sprawdziły. Niestety, nie wszystkie przepowiednie i horoskopy okazują się
prawdziwe.To samo można chyba powiedzieć o aktualnych przepowiedniach dotyczących najbliższych lat, losu wybitnych osobistości czy perspektywy roku 2000.
Istnieje pewien zestaw pytań, na które zwykli odpowiadać jasnowidze i przepowiadacze przyszłości. Należą do nich
takie problemy, jak kwestia pokoju czy wojny, perspektywa poprawy czy pogorszenia sytuacji ogólnej (ale i więc: dobrobyt czy katastrofa?), zagadnienie losu poszczególnych państw i narodów, wreszcie problem długości życia przywódców i pojawienia się ich następców.
Hans Memling, twórca tryptyku "Sąd Ostateczny", oparł schemat kompozycyjny swego dzieła na konstrukcji
rzutu stereograficznego przy stawianiu ... szczegółowych horoskopów astrologicznych ! Odkrył to Witold Krassowski,
polski historyk sztuki, pracownik naukowy Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Jest coś symbolicznego
w tym zestawieniu astrologii z ... eschatologią. Podobnie szokujące mogłoby się wydać np. zestawianie pozytywizmu
z ... religią. A jednak w ostatnim ćwierćwieczu powstało coś takiego jak "religia pozytywistyczna". Ba, w 1876 roku
utworzono nawet w Brazylii Kościół Pozytywistyczny, na czele którego stanął Miguel Lemos! Zmarł on w roku
wybuchu Rewolucji Październikowej (1917).Twórcą "religii pozytywistycznej" był jednak August Comte, który przejął
się alternatywą sformułowaną przez Josepha de Maistre a (1753-1821): albo odmłodzi się chrześcijaństwo, albo zastąpi
je jakaś nowa religia ... Kościół Pozytywistyczny nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Alternatywa de Maistre a nie
straciła natomiast na aktualności w przededniu roku 2000.
Końcowe dwudziestolecie XIX wieku upływało pod znakiem optymizmu, natomiast dwudziestolecie kończące
nasz wiek dwudziesty zdaje się hołdować pesymizmowi i katastrofizmowi. Wszak to nie kto inny jak Martin Fontes,
hagiograf Augusta Comte a, twórcy "religii pozytywistycznej" , w poemacie zatytułowanym "Prometeusz"
przepowiada, że "wszyscy bogowie poumierają, a miejsce ich zajmie Człowiek" ("Prognostico, adivinho: os Deuses
morrenio, e o Homem ascendera"). Tej gorącej pewności siebie brazylijskiego poety nie podzieliłby zapewne dziś
żaden ze współczesnych jego następców ... W "Fikcjach" Jorge Louisa Borgesa znajdziemy raczej fascynację postaciami
Judasza Iszkarioty, Jakuba Boehmego i próbami odmienienia przeszłości niż przyszłości świata. Eric Lionel Mascałl
uważa sekularyzację współczesnego chrześcijaństwa za fakt w sumie pozytywny (choć nie pozytywistyczny) i budzący
nadzieję na przyszłość, ale pisał on swą książkę pt. "Sekularyzacja chrześcijaństwa" jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych, kiedy to panował "umiarkowany optymizm".
Kto wie, czy nawet Władysław Witwicki, gdyby danym mu było dożyć lat osiemdziesiątych, zdecydowałby się dziś
72
wydać swą "Wiarę oświeconych" w kształcie sprzed drugiej wojny światowej ... Jest to dokument epoki już minionej,
pełnej scjentystycznego uniesienia dla możliwości poznawczych rozumu i "oświecenia" ludzkiego, ciskającej gromy na
irracjonalizm, alogiczność i na Ciemnogród religijny, słabo jednak dostrzegającej fakt, iż za treściami religijnymi kryją
się głównie stany świadomości społecznej oraz że bardzo łatwo jest zastąpić Ciemnogród tradycyjny drugim, często
nawet groźniejszym.
Uświadomienie sobie przez współczesnych intelektualistów istoty zagrożeń i kryzysów trapiących obecnie
ludzkość i stawiających pod wielkim znakiem zapytania perspektywę roku 2000 pogłębia jeszcze te różnice pomiędzy jednym i drugim dwudziestoleciem. Istotą tych wszystkich kryzysów: ekologicznego, surowcowego, żywnościowego, demograficznego i energetycznego - wydaje się kryzys moralny o nie spotykanym dotąd natężeniu.
Jest to eskapistyczny kryzys milczenia, niekiedy ucieczki. Kryzys moralnej dwuznaczności. Cóż z tego, że cały
tzw. cywilizowany świat potępił zbrodnicze eksperymenty medyczne popełniane przez hitlerowców na więźniach w
obozach koncentracyjnych? Cóż z tego, że kilku ich sprawców zawisło nawet na szubienicy, skoro wyniki tych badań
i eksperymentów nie tylko zachowano, ale zaczęto nawet - przy wstydliwym milczeniu moralistów wykorzystywać w
praktyce! Albert Schweitzer, teolog, lekarz i społecznik w jednej osobie, zamknął się w swojej samotni, w kolonii dla
trędowatych w Lambarene na znak protestu przeciwko dehumanizacji współczesnej kultury współczesnego świata.
(Była to akurat nie ucieczka, lecz powrót do prawdziwych źródeł człowieczeństwa - jakże jednak wyjątkowy w naszym
stuleciu!). Burzliwa dyskusja wokół możliwości transplantacji różnych organów ciała ludzkiego, w przyszłości może
nawet mózgu (!), uświadomiła nam stopień zagrożenia moralnego ludzkości. W 1980 roku w redakcji "Etyki" - organu
Polskiej Akademii Nauk - dyskutowano o tych właśnie sprawach i wszyscy uczestnicy dyskusji, z wyjątkiem profesora
Leona Manteuffla, orzekli, że lepiej jest (z moralnego punktu widzenia!) żyć z przeszczepionym sercem niż nie żyć
w ogóle. Jedyny oponent wyraził wówczas następującą obiekcję: "Myśl o przeszczepianiu serca budzi we mnie odrazę.
Nie wiem, czy uczucie odrazy mieści się w zasięgu pojęć etycznych; odczuwam po prostu w tej metodzie poniżenie
godności ludzkiej. Czy naprawdę trzeba żyć za wszelką cenę?"
Tak, współczesne niepokoje moralne różnią się pod wieloma względami od niepokojów tradycyjnych, historycznych, związanych z kondycją ludzkiej egzystencji. Dają temu wyraz liczni uczeni, myśliciele, humaniści. "Bezduszny świat maszyn - doszedł do wniosku profesor Julian Aleksandrowicz uwarunkował współczesną sytuację
ekonomiczno-gospodarczą, którą wyraża sentencja: czas to pieniądz, a pośpieszne dążenie do zaspokojenia własnych
potrzeb i pragnień, których pułapu nie potrafimy sobie zakreślić, nadaje piętno naszemu życiu. Nawet w najintymniejszych ludzkich sprawach dominuje pragnienie zaspokojenia tylko własnych interesów. Postawa taka wynika z
niedosytu informacji graniczącego wręcz z ignorancją w zakresie nauk humanistycznych z etyką na czele".
Bałwochwalczy do niedawna jeszcze kult techniki, uleganie wizjom świata cyborgów i Wielkiej Technokracji
zderzyły się silnie z protestami nie tylko jednostek, ale całych społeczności. Wystarczy przytoczyć przykład zataczającego coraz szerszy krąg ruchu społecznego czy obywatelskiego protestu przeciwko budowie siłowni i elektrowni
jądrowych. W końcu i ludzie techniki zaczęli publicznie domagać się humanizacji życia oraz... samych siebie. Dowodzi
tego choćby lektura niektórych roczników "Przeglądu Technicznego". Ale trudno już odbudować łatwy optymizm z
lat pięćdziesiątych czy z początku lat sześćdziesiątych. Okazuje się to nawet niemożliwe. W krajach najbardziej nawet
zaawansowanych cywilizacyjnie, takich jak np. Stany Zjednoczone, zaczęto dawać wyraz narastającym niepokojom i
obawom z powodu aktualnych zagrożeń moralnych, a poczynając od połowy lat siedemdziesiątych aż po dzień
dzisiejszy przetacza się przez masowe środki informacji, prasę, radio, telewizję i wydawnictwa książkowe istna lawina
publikacji utrzymanych w tonie wręcz alarmistycznym, co zresztą nie świadczy wcale o braku rzeczowości zawartych
w nich dowodów, przykładów czy argumentów.
"Le Monde" z grudnia 1980 roku wyraża obawę, że we Francji "kohorta groźnie wyglądających osiemdziesięcio
latków pojawiła się już na horyzoncie roku 2000". I że w 1968 roku panował wszędzie strach przed młodymi, teraz
zaś boimy się starych, ponieważ nie będzie kto miał na nich pracować ani ich wyżywić. Z wyliczeń demografa Paula
Paillata wynika, że jeżeli utrzymają się obecne wskaźniki, to ludność Francji skurczy się w roku 2050 do 38 milionów
mieszkańców, z czego aż 28 procent mieć będzie ponad 65 lat. Ale jest to czysto hipotetyczny rachunek, ponieważ
gdyby tak miało być, to Francja zniknęłaby z mapy świata już w roku 2100. A jeszcze wcześniej, gdzieś około roku
2000, trzeba byłoby uciec się do rozpaczliwych środków zaradczych.Szkopuł w tym, że nikt nie wie, jakich. Ta wizja
"pomarszczonej Francji" spędza sen z oczu nie tylko Francuzom. Podobnie rysuje się w oczach demografów przyszłość
większości krajów europejskich. Oblicza się, że już w 2010 roku zabraknie w Europie ludzi zawodowo czynnych,
73
zdolnych wyżywić resztę osób w wieku poprodukcyjnym i zapewnić im ludzkie warunki bytowania.
Oczywiście, demografowie mogą się mylić. Należą oni zresztą do tych, którzy mylą się najczęściej. Cała przecież
tzw. futurologia przyrównywana bywa niejednokrotnie nie bez racji do sztuki wróżenia z ... fusów! Coś jednak w tych
wyliczeniach, obawach i niepokojach musi być takiego, co skłania do niewesołych refleksji. Największą wartość
czarnowidztwa upatrywałbym w tym, że zmusza ono naiwnych optymistów do zdjęcia choć na chwilę różowych okularów. Zasługą zaś tych ostatnich jest to, iż na cywilizacyjnym zakręcie naszej epoki skłaniają ludzi, którzy nie rozstają
się z czarnymi okularami, do odłożenia ich choć na moment na bok i do spojrzenia prawdzie w oczy. Bez szkieł po
większających i pomniejszających.
Zakończenie
Zakończenie do książki o "końcu świata"? Na dobrą sprawę można by mu dać tytuł: "Po końcu świata" ... I co
wówczas? Miejmy jednak nadzieję, że "zakończenia" nie będzie. Że ludzkość nie tylko upora się w końcu z większością
tych zagrożeń, których nie wolno oczywiście nikomu bagatelizować, ale że wkroczy również z jako tako podniesionym
czołem w tak bliski już wiek XXI. Załóżmy hipotetycznie, że tak wszechobecna dziś świadomość nadciągającej katastrofy stanowi swego rodzaju reakcję na racjonalistyczno-scjentystyczny triumfalizm i że stąd grzeszy ona pewną jednostronnością, żeby nie rzec: ekstremizmem. Gdyby taka właśnie była jego praprzyczyna, to w trudnym do określenia
czasie, ale po wstępnym choćby uporaniu się z tym i z owym, powinna odrodzić się w jakiejś formie dawna wiara w
postęp i w oświecenie, wiara oświeconych". Zapewne nie wystarczyłyby tu tradycyjne formuły w rodzaju "fides
quaerens intllectum" czy "ratio fide illustrata" ...
Rok 2000 wprawdzie coraz bliżej, ale data ta wywiera głównie wpływ na świadomość europejską, działa na
wyobraźnię Europejczyków oraz Amerykanów, związana jest z chrześcijańską rachubą czasu, jest też w pewnym sensie
uwarunkowana i obciążona "europejskim" czy "europocentrycznym" rodowodem historycznym. A tymczasem trudno
jeszcze dzisiaj przewidzieć, czy rola Europy i "europejskości" będzie w najbliższych dekadach wzrastała, czy też może
rączej malała w zestawieniu np. ze wzrastającą rolą krajów trzeciego świata.
Historia rozwija się w rytmie pokoleń, świadomość zaś historyczna kształtuje nastroje i oczekiwania, co znajduje
m.in. odbicie w mitach, przesądach, wierzeniach, spekulacjach liczbowych, w proroctwach, wróżbach i scenariuszach
mających nastąpić przyszłych wydarzeń, w popularnych historiozofiach i futurologiach, w różnych przewidywaniach
"końca świata". Optymizm i pesymizm dziejotwórczy przeplatają się tu z sobą, a zmiana pokoleń to coś więcej niż
"zmiana warty".
Skoro "ludzie sami tworzą swoją historię", jak stwierdza Marks w znanej polemice z Heglem, to należy również
dodać, że nie tworzą jej w sposób całkowicie dowolny, będąc uwarunkowani czynnikami natury obiektywnej. Człowiek
jako "całokształt stosunków społecznych", jest oczywiście podmiotem, nie zadnym epifenomenem procesu historycznego. VI Tezy o Feuerhachu nie powinno się wyrywać z kontekstu pozostałych Tez Marksowskich! W "Smutku
tropików" C. Levi-Strauss poddał analizie świadomość istnienia progu percepcji: pojawia się tam ona w postaci udramatyzowanej. Wiele istniejących już dziś zjawisk przestanie wkrótce występować, co zdecydowanie utrudni
przyszłemu badaczowi ich wiarygodną ocenę. Niełatwo przyjdzie analitykowi społeczności i kultur prymitywnych
ustalić wówczas obiektywną relację pomiędzy cywilizacją a tym, co ją poprzedza. Np. Włodzimierz Zonn upatruje
przyszłość astronomii w obserwacjach dokonywanych w warunkach pozaziemskich, ponieważ świadomość badacza
obciążona bywa obecnie tym, do czego "przyzwyczaił się zbytnio", przebywając na Ziemi - w miejscu, z perspektywy
którego obserwuje się pozostały kosmos.
Tak zatem w wizjach roku 2000 - zarówno tych naukowych, jak i atakujących z innych stron świadomość potoczną
- występuje niewidoczny "próg percepcji", coś, co zamyka czarodziejski krąg i nieuchronnie skazuje wszystkie wizje
futurologiczne na dość nużącą jednostronność. Nie obserwujemy przecież roku 2000 ani w warunkach pozaziemskich,
ani z takiej perspektywy czasowej, kiedy to odczucie "czasu cyklicznego" było nie mniej silne i głębokie niż odczucie
"czasu linearnego” ! Pozostajemy, czy chcemy tego czy nie, nieodłącznymi dziećmi swego miejsca, czasu i przestrzeni.
Już Engels zwracał uwagę w swej "Dialektyce przyrody" na odczuwalną współzależność pomiędzy usytuowaniem
przestrzennym a ... geocentrycznym charakterem naszej dotychczasowej wiedzy. Trzeba być Lapończykiem, a nie
mieszkańcem południowej Europy, aby mieć w swym języku ponad 20 różnych słów na oznaczenie lodu, 11 - zimna,
a 41 - różnych rodzajów śniegu. Trzeba też wyssać z mlekiem matki zasady układu kalendarza chrześcijańskiego, aby
wiązać ideę "końca świata" z perspektywą końca danego tysiąclecia czy dwutysiąclecia.
74
Powinno się wyraźnie rozgraniczyć pojęcie "końca świata" w znaczeniu geofizycznym czy astronomicznym, a więc
śmierci cieplnej Wszechświata czy "śmierci galaktyki", od której dzielić nas mogą jeszcze miliardy lat (jeżeli nie nastąpi
wcześniej jakaś nieoczekiwana katastrofa, np. w Układzie Słonecznym lub w którejś z jego części), i zbitkę pojęciową
"końca świata" w znaczeniu biblijnym lub też postbiblijnym, zawsze jednak odnoszącym się do losów tylko naszej lub
głównie naszej planety. Apokaliptyka biblijna i towarzyszące jej eschatologie rzadko kiedy ... odrywają się od Ziemi.
I tutaj można zauważyć nie do końca przezwyciężony geocentryzm w myśleniu. Wprawdzie już Husserl ostrzegał epistemologów (teoretyków poznania), aby nie przyjmowali a priori, w punkcie wyjścia, żadnych wyników poznawczych:
ani z zakresu nauk tzw. szczegółowych, ani z dziedziny innych dyscyplin, np. filozoficznych, grozi to bowiem popadnięciem w "błędne koło", ale tzw. czysta fenomenologia jest raczej idealną dyrektywą metodologiczną niż czymś dającym się zastosować praktycznie.To trochę tak jak próba "całkowitego oddzielenia" opisu od wartościowania zjawisk.
Całkowicie "czysty" opis w rzeczywistości nie istnieje.
W interesującej tu nas kwestii czasu historycznego oraz wartości przeczuwania tego, co zwykło się nazywać
metahistorią (albo co Heidegger rozróżnia jako "historię" i "dzieje"), kapitalne znaczenie miało wypracowanie przez
współczesną fizykę teorii czasoprzestrzeni. Czasoprzestrzeń jako kategoria pojęciowa łączy bowiem w sobie dane
odnoszące się do natury i właściwości zarówno przestrzeni, jak i czasu. Gdy więc zestawia się np. dramatyzm oczekiwań na "koniec świata" w średniowiecznym roku 1000 z tym, co nas czeka w przededniu "cywilizacyjnego" roku 2000,
nie zapominajmy o tak znamiennej różnicy jak ta choćby, że umysłom ludzi europejskiego średniowiecza idea czasoprzestrzeni musiała być całkowicie nie znana, że była im ona po prostu obca. Miało to poważne konsekwencje w interpretowaniu m. in. proroctw i "wydarzeń eschatologicznych".
We wczesnym chrześcijaństwie zakodowana została jak gdyby świadomość całkowitej odrębności historii i eschatologii. Historia i eschatologia to dwa zupełnie odrębne sposoby istnienia "bytów stworzonych". Znalazło to wyraz
w malarstwie, zwłaszcza ikonograficznym, ponieważ zachodnie chrześcijaństwo szybciej utraciło perspektywę czasoprzestrzeni. Wielka ikona przedstawiająca scenę Sądu Ostatecznego pragnie jak gdyby wypowiedzieć całą prawdę o
całej historii świata i całej ekonomii zbawienia, ale czyni to niejako parami, dzieląc rzeczywistość czasoprzestrzennie
na dobro i zło.Tematycznym zwornikiem całej koncepcji pozostaje Deesis lub inne jakieś tajemnicze przedstawienie.
U dołu, pomiędzy Nową Jerozolimą (niebem) a piekłem, przywiązany do samotnej kolumny nagi człowiek nie może
być zbawiony, ponieważ był rozpustnikiem, ani potępiony, ponieważ okazał się miłosiernym. Tak głosi napis. Przypomina to żywo słowa Lutra: "Simul justus, simul peccator" (Sprawiedliwy i jednocześnie grzesznik).
Sąd Ostateczny Signorelego,Memlinga czy Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej unaocznia natomiast całkowity
dystans, kontrast i separację pomiędzy zbawieniem a potępieniem. Jest to schemat "albo-albo", schemat czarno-bialy.
W mniejszym stopniu widać to w "ezoterycznym" malarstwie Boscha, ale generalnie rzecz biorąc zachodnie chrześcijaństwo średniowieczne, renesansowe i barokowe nie proponuje takiego rozgraniczenia czasu i eschatologii, w którym
Bóg byłby "panem czasoprzestrzeni". Obca jest mu także koncepcja "apokatastasis", czyli ostatecznego zbawienia
nawet potępionych. Sergiusz Bułgakow w swych studiach teologicznych poświęconych Apokalipsie Janowej zwraca
natomiast uwagę na tę podwójną niejako perspektywę ostatniej z ksiąg Nowego Testamentu. Opowiada się i za milenaryzmem, tj. wiarą w tysiącletnie urzeczywistnione Królestwo Chrystusowe, i za metahistorią, ale metahistorię rozumie w sposób zgoła specyficzny. Dla Bułgakowa metahistoria stanowi jak gdyby nadbudowę empirii, tego co
doświadczalne. Jest to sfera, w której empiryczne doświadczenia nabierają pełnej mocy, uzyskując metafizyczny sens
i wymiary. Są to więc jak gdyby dwa niezależne od siebie porządki, które spina z jednej strony Bóg, będący poza
czasem i przestrzenią, z drugiej zaś dramat ludzkiej egzystencji. Można to sobie wyobrazić jako "świętą czasoprzestrzeń" z ... mapy wydarzeń czasowych. Ale przestrzeń ta pozostaje zarazem miejscem tych rzeczywistości, które
nie mieszczą się w empirycznym doświadczeniu historii. Takim jak choćby "doświadcienie" Raju Ziemskiego albo
Tysiącletniego Królestwa z Apokalipsy. Metahistoria - to jakby "rzeczywistość nadrzędna" w stosunku do zwykłej
chronologii. Umożliwia ona żywy kontakt z eschatologią, jest pomostem łączącym to, co oczywiste, z tym, co nadoczywiste. Wszystkie bowiem rzeczy. tzw. ostateczne mają podwójną perspektywę: perspektywę czasową oraz perspektywę
ontologiczną. W każdej z nich rządzą inne zupełnie prawa, ale całość jest jak gdyby czasoprzestrzenna.
Tym poglądom Bułgakowa postawić można jeden generalny zarzut: zarzut filozoficznego dualizmu. Z pewnością
na całe chrześcijaństwo wschodnie w odróżnieniu od zachodniego - Platon wywarł wpływ głębszy i bez porównania
trwalszy niż Arystoteles. Ale nie idzie mi tutaj o polemikę z jawnym czy ukrytym dualizmem z punktu widzenia
jakiegokolwiek monizmu: materialistycznego czy idealistycznego, lecz raczej o zwrócenie uwagi na różnicę w percepcji
75
"końca świata" w zachodnim i wschodnim chrześcijaństwie. Uchwycenie tej różnicy ułatwi bowiem zrozumienie dość
istotnych różnic pomiędzy sytuacją "europejskiego oczekiwania" na przełom roku 1000 i 2000. Dziś już kategoria pojęciowa czasoprzestrzeni - dziecko fizyki XX wieku funkcjonuje w świadomości potocznej Euro-Amerykanów, podobnie jak pojęcia metanauki, metahistorii, nie mówiąc już o historiozofii, o potrzebie odróżniania historii od dziejów itd.
W wydrukowanym w 1954 roku eseju pt. "Nauka i namysł" Martin Heidegger rozgranicza, a nawet przeciwstawia
sobie dwa synonimicznie traktowane dotychczas pojęcia, a mianowicie "to, co historyczne" i " to, co dziejowe". Historia
(Historie) jest zdaniem Heideggera zwykłym "rozeznawaniem się w dziejach", w "Geschichte". Jednakże sama
"obróbka historyczna" nie stwarza jeszcze dziejów (czy Dziejów) jako takich. Dzieje jako dzieje nie zawsze muszą być
historyczne. Podobnie to, co historyczne, nie zawsze zasługuje na miano "dziejowego". Bywa i tak, że właśnie historyczne uprzedmiotowienie przesłania nam po prostu dzieje. Godna uwagi jest obserwacja Heideggera odnosząca się
do samej historii jako nauki. Będąc dyscypliną naukową, historia jest uwikłana w dzieje, w coś takiego, co nie daje się
"obejść". Uwikłanie to nie jest zresztą właściwe tylko historii; podobnie przecież filologia uwikłana jest w mowę jako
w coś, co nie daje się również obejść.
I człowiek, i przyroda, i mowa, i dzieje pozostają więc dla przyrodoznawstwa, dla fizyki, dla historii oraz dla
filologii "czymś, co nie daje się obejść". Heidegger czyni uwagę, że "pozostają one czymś, co zawsze już rządzi w
obrębie ich podmiotowości, do czego są zawsze odsyłane, czego jednak nigdy nie mogą »obstawić« swym sposobem
przedstawiania w pełni jego istoty. Tak więc sposób przedstawienia pretendujący do miana naukowego "nigdy nie
może rozstrzygnąć, ciy przez swą przedmiotowość przyroda nie wymyka się nam raczej niż odsłania ukrytą pełnię swej
istoty".To samo stwierdzenie można odnieść - zamiast do przyrody - do historii. Heidegger sądzi bowiem, że historia
nie może nawet zadać takiego pytania, gdyż jako teoria usytuowała się na stałe właśnie w obszarze, którego granice
wyznacza przedmiotowość. Słowem, nie pytajmy historii o ... dzieje!
Marksiści myślący twórczo mogliby z obserwacji i rozważań Heideggera wyciągnąć interesujący wniosek: nauka
jako taka (a więc i historia jako dyscyplina naukowa) nie musi być wcale ostatnią, optymalną, finalną formą świadomości społecznej, boć tak dogmatyczne i arbitralne przeświadczenie urągałoby zasadom dialektyki: oto świadomość
ludzka nie rozwija się i stoi w miejscu, a wykształcone historyczne jej formy pozostają niezmienne i stałe ... Co zatem
w nie dającej się przewidzieć przyszłości przewyższy naukę jako formę świadomości społecznej? Heidegger proponuje
termin "namysł". Znamy i inne propozycje: parapsychologia - "nadświadomość" ,logika formalna "nad naukowość" ,
Heidegger pragnie, aby namysł poprzedzał myślenie (w tym i myślenie naukowe), a więc w odniesieniu do historii
jako dyscypliny naukowej ów namysł powinien zerwać z synonimizacją "historii" i "dziejów", wyrzec się traktowania
procesów dziejowych jako "pola własnej obserwacji", starać się obejść to, co nie daje się obejść itp. Należy wyrzec się
zwłaszcza tego rozkazodawczego tonu, z jakim współczesna nauka wyrokuje ofenomenach ludzkiego myślenia i
ludzkiej. ... bezmyślności.
Osobiście wolę heideggerowski termin "namysł" od obciążonych skłonnością do psychologizowania terminów
"nadświadomość" czy "nadnauka". Stanisław Rainko w jednej ze swych książek "Świadomość i historia" (Czytelnik.1978) pisze, że "człowiek wkracza w historię obciążony swym przedludzkim dziedzictwem biologicznym, którego
zakres i charakter ukryty jest pod maską społecznych i historycznych nawarstwień. Być może, nadzieja na odzielenie
tych dwu warstw i dotarcie do biologicznej natury człowieka niejako w stanie czystym, żywiona przez niektórych
badaczy, okaże się ostatecznie płonna. Nie można już dziś jednak zlekceważyć ( ... ) pewnych. ustaleń i punktów
widzenia wnoszonych np. przez współczesną »etologię« (s. 312)". Dotąd zgoda! Ale w zakończeniu książki St. Rainko
prześlizguje się dosłownie paroma zdaniami nad fenomenem religii, widząc w niej jedynie błąd poznawczy, określoną
strukturę ideologiczną oraz rodzaj iluzji gatunkowej, która czerpie swe soki żywotne z ontologicznej sytuacji człowieka,
jego skończoności, śmiertelności, podatności na cierpienia itp." (s. 328). Otóż wydaje się, że ten redukcjonistyczny zabieg Rainki, redukujący religię do funkcji "opium ludu", a gubiący z pola widzenia drugi człon znanej formuły Engelsa
("religia jako sztandar rewolucyjnych haseł i dążeń społecznych"), prowadzić może do deformacji myśli Marksowskiej.
St. Rainko pisze, że "religia nie zaniknie dopóty, dopóki człowiek jako zbiorowość nie uzna, że karmienie się iluzjami
jest rzeczą w żadnej sytuacji niegodną człowieka. Komunizm przygotowuje warunki takiego rozwiązania" (tamże, s.
328). Brzmi to niemal jak dekret o obumieraniu religii, zwłaszcza że Rainko domaga się od intelektualistów marksistowskich "bardziej ofensywnego działania". Czy nie należałoby raczej domagać się przysłowiowego zejścia z nieba
na ziemię i "dowartościowania praktyki"? Jeden Ciemnogród nie powinien zastępować drugiego, zanim nasze "laickie
niebo" nie stanie całkowicie w płomieniach ...
76
Spróbujmy spojrzeć na "postulat" czy może na "dezyderat" eschatologii chrześcijańskiej w różnych jej apokaliptycznych ujęciach przez pryzmat walki ze złem: wszelkim złem, ze złem społecznym w szczególności, a okaże się, że
pragnąc "końca świata", pragnie się w gruncie rzeczy końca złego i niesprawiedliwego świata. Że czterej jeźdźcy
Apokalipsy - to czterej mściciele, czterej rycerze sprawiedliwości. W ten sposób ulega rozszerzeniu i uplastycznieniu
Engelsowska formuła religii jako "sztandaru". "Królestwo wolności - stwierdza Marks w » Kapitale« - zaczyna się faktycznie dopiero tam, gdzie kończy się praca, którą dyktuje nędza i celowość zewnętrzna; leży więc ono z natury rzeczy
poza sferą właściwej produkcji materialnej". "Któż by myślał, widząc jak składamy wszystkie rzeczy z ducha i ciała pisał Pascal o głównym dziele św. Augustyna - że ta mieszanina jest dla nas bardzo łatwa do pojęcia? Jest to wszelako
rzecz, którą pojmujemy najmniej. Człowiek jest dla siebie samego najbardziej zadziwiającym przedmiotem w naturze:
nie może bowiem pojąć, co to jest ciało, a jeszcze mniej, co to jest duch, najmniej zaś, w jaki sposób ciało może być
spojone z duchem.To jest dlań szczyt trudności, a wszelako to jego własna istota". Do tego zdziwienia Pascala dołącza
się zdziwienie Heideggera, który dziwi się najpierw ludziom, którzy przestali się czemukolwiek dziwić (i w tym upatruje istotę słabości oraz upadku współczesnej myśli filozoficznej l), a następnie stwierdza, że Nic jest mimo wszystko
łatwiejsze niż coś, chociaż człowiek współczesny nie zadaje sobie na ogół fundamentalnego pytania: "Co to w ogóle
znaczy być"? Heidegger pyta dalej: "Dlaczego jest raczej byt niż Nic?" - i pozostawia również to drugie fundamentalne
pytanie jak gdyby w zawieszeniu.
Dlaczego fundamentalne? Dlatego, że lekceważenie owego Nic (das Nichts) stanowi jego zdaniem swoisty skandal
filozoficzny. Nic jest nam niezbędne niczym zero (O) w matematyce. Nie da się przecież określić bytu bez zaznaczenia
"istnienia Nic". Ale samo to wyrażenie: "istnienie Nic" ilustruje dobrze całkowitą naszą bezradność wobec problemu.
To tak samo jak powiedzieć: "istnienie końca świata". Albo: istnienie czegoś, co istnieje po "końcu świata". Heidegger
pamięta oczywiście o definicji, która nikogo nie zadowala, ponieważ jest tautologią: Nic to Nic. "Nicość jest warunkiem
umożliwiającym ujawnienie się wobec ludzkiej przytomności bytu jako takiego" twierdzi Heidegger, podkreślając, że
koniec końców to Nic jest łatwiejsze do zrozumienia niż Coś. "W bycie bytu - powiada - dokonuje się bowiem nicościowanie nicości".
Ta"mistrzowska analiza fenomenologiczna autora "Sein und Zeit" może być pomocna przy próbie obronienia
poglądu o nieuchronności dojścia przez myśl ludzką (niekoniecznie w teologii!) do czegoś takiego jak wizja "końca
świata". "Koniec świata" spełnia tu funkcję kosmicznego Nic, stanowi odpowiednik Zera, jest wielkim Ex Nihilo, ku
któremu wszystko zmierza, ponieważ z niego też wyszło. "Kiedy chce się komuś wykazać, że się myli, trzeba dojść, z
której strony patrzy on na daną rzecz- radzi Heidegger-zazwyczaj bowiem z tej strony jest prawdziwa, i przyznać mu
tę prawdziwość, ale równocześnie wykazać, z której strony jest fałszywa".
Apokaliptyka chrześcijańska stanowi swego rodzaju wyzwanie rzucone złemu światu oraz złym, niesprawiedliwym,
nieludzkim stosunkom społecznym. Jest odwiecznym protestem przeciwko moralnemu złu. I na tym chyba polega naj
większa jej wartość. Odkąd ludzie myślący, czujący, wrażliwi zagłębiali się w medytacje nad światem, odtąd zawsze dochodzili do wniosku, że świat, jaki jest, jaki istnieje, świat obecny, świat teraźniejszy, świat, krótko mówiąc, istniejący,
hic et nunc, jest właściwie nie do przyjęcia. "Takiż to świat? Niedobry świat. Czemuż innego nie ma świata?" - skarżył
się w "Panu Blyszczyńskim" Bolesław Leśmian. Nie tyle więc główną cechą katastroficznych opisów i przepowiedni
związanych z prorokowanym "końcem świata" byłby sadyzm, co pragnienie znalezienia jakiegoś ideału, jakiegoś
przyszłego punktu odniesienia. Gdy bowiem zginie stary, bły świat, narodzi się świat lepszy, świat nowy, świat idealny
... Myśl ta nie tylko nie jest obca autorom "Manifestu komunistycznego" i twórcom "Międzynarodówki", ale przeciwnie, przepaja ją do głębi: "Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata. Przed ciosem niechaj tyran drży. Ruszamy z posad bryłę
świata ... Bój to będzie ostatni". I dalej jeszcze: "I z własnej woli sam się zbaw!"
Przerażający w swej scenerii i w plastyce grozy "Sąd Ostateczny" el Greca pochodzi z lat 1608-1614. Obraz ten
znajduje się obecnie w Metropolitan Museum of Art (Fundacja Rogersa, 1956). Ukazuje on apokaliptyczną scenę otwarcia "piątej pieczęci". "A gdy otworzył piątą pieczęć, widziałem przed ołtarzem dusze pobitych dla słowa Bożego
i dla Świadectwa, które wydali. I wołali głosem wielkim, mówiąc: Dokądże, Panie święty i prawdziwy, nie sądzisz i
nie mścisz się krwi naszej nad tymi, którzy mieszkają na ziemi?" Dzieło el Greca wstrząsa do głębi wyobraźnią: nagie,
stłoczone postacie, wyciągnięte w niemym geście ręce, domagające się pomsty Bożej ... Jest to niemal jak wezwanie:
"Dziś niczym - jutro wszystkim my!" Ale w odpowiedzi sprawiedliwi, którzy zmartwychwstali, otrzymują białe. szaty
i polecenia cierpliwego czekania na "bój ostatni", bój, który rozpocznie się już niebawem, i którego finał jest znany:
triumf Sprawiedliwości i Prawdy.
77
Obraz el Greca jest poniekąd ciągiem dalszym Durrerowskiej scenerii, obejmującej czterech jeźdźców Apokalipsy.
Jeźdźcy tratują przez sobą wszystko, nie czyniąc żadnej różnicy pomiędzy panem i chłopem, cesarzem i żebrakiem.
Koń pierwszego jeźdźca jest biały, drugiego - ryży, trzeciego - kary, czwartego - siny. Jeźdźcem siedzącym na czwartym
koniu jest Śmierć. Z ogromnymi widłami w ręku zgarnia ona swe krwawe żniwo i obfity łup.
Dies irae, dies illa" - zdają się wołać niebo i ziemia.
Bibliografia
Trudno w ogóle zaprezentować Czytelnikowi coś takiego, jak bibliografię publikacji na temat ... "końca świata"
(!). Powoływałem się wprawdzie w każdym niemal rozdziale na wiele tytułów, odsyłając zainteresowanych do różnych
autorów (przeważnie obcojęzycznych!), ale samo wyliczenie tych pozycji w porządku alfabetycznym na końcu książki
byłoby przysłowiowym pójściem przez autora po najmniejszej linii oporu. Bibliografia powinna spełniać bowiem rolę
przewodniczki, ułatwić poszerzenie lektur i pogłębienie wiedzy w danej dziedzinie. nie zaś jedynie kwitować obowiązki
autora w stosunku do autorów innych prac. rozpraw, artykułów czy książek. Spróbuję więc jakoś poklasyfikować tytuły,
wyodrębnić niektóre obszary tematyczne, nadać temu wszystkiemu pewną dramaturgię wewnętrzną. Nie będzie to jednak żadna całość bibliograficzna, bo czegoś takiego po prostu nie ma. (I chyba nawet do roku 2000 nie będzie).
1. A - jak Apokalipsa
Apokalipsa, czyli Księga Objawienia - ostatnia z 27 ksiąg Nowego Testamenlu - stanowi podstawowy tekst, bez
przeczytania którego trudno w ogóle rozpoczynać lekturę tej książki.
Można ją łatwo odnaleźć w każdym z dostępnych wydań Biblii (Biblia Święta .... Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, Warszawa, 1959, Pismo Święte Nowego Testamentu w przekładzie z greki ks. prof. dra Seweryna
Kowalskiego, Warszawa. 1957, Biblia Tysiąclecia. Nowy Przekład - protestancki - lub jakakolwiek inna edycja).
Warto również sięgnąć do l2-tomowego komentarza do ksiąg Nowego Testamentu ks. E. Dąbrowskiego,
wydanego przez poznańskie "Pallotinum" oraz do "Podręcznej encyklopedii biblijnej" tegoż autora (Poznań, 1960).
W 1963 r. ukazały się w Poznaniu "Prolegomena do Nowego Testamentu" (ks. E. Dąbrowskiego), w których ocenia
on Apokalipsę z katolickiego punktu widzenia. Z ujęć protestanckich w Polsce dostępnych na uwagę zasługują: "Zarys
historii ksiąg Nowego Testamentu" Oscara Cullmanna (P AX 1968) oraz rozdziały poświęcone Apokalipsie i
apokaliptyce w książce Zachariasz Łyki pl. "Adwentyzm" (Warszawa, 1970). Z ujęć prawosławnych wyróżniają się nie
przełożone, niestety, dotychczas na język polski wykłady Sergiusza Bułgakowa poświęcone Apokalipsie i zawartym
w niej treściom profetycznym. W 1969 roku ukazała się w Monachium cenna praca Schreinera o Apokalipsie żydowskiej (Altestamentlisch-judische Apokalyplik).
Dobrze jest studiując Apokalipsę i zagłębiając się w apokaliptykę zwrócić uwagę na cykl drzeworytów Albrechta
Durera "Apocalypsis cum figuris" ("Apokalipsa w obrazach"), na tryptyk Hansa Memlinga "Sąd Ostateczny" oraz na
pozostałą bogatą ikonografię z tego zakresu, z freskami w Kaplicy Sykstyńskiej, wykonanymi przez Michała Anioła.
2. B - jak Biblia
"Ewangelie i Dzieje Apostolskie" ks. E. Dąbrowskiego (przekład z Wulgaty oraz komentarz) ukazały się w Poznaniu w latach 1946--1966, miały ok. 20 wydań. "Nowy Testament" (nowy przekład z greki) ukazał się kilkakrotnie
w latach 1961-1966. Jezuici polscy wydali w Krakowie kilkakrotnie Biblię w przekładzie ks. Wujka. W 1947 r. ks. F.
Gryglewicz przełożył z greki Ewangelię" oraz "Dzieje Apostolskie", zaś "Nowy Testament" w przekładzie ks. Seweryna Kowalskiego miał trzy wydania tylko w latach 1957-1965. W 1965 roku benedyktyni tynieccy wydali w Poznaniu "Biblię Tysiąclecia", w 1969 roku - sam Nowy Testament. W 1966 roku Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo
Biblijne wydało Nowy Przekład Biblii (protestanckiej), tłumaczenie z greki. Warto także sięgnąć do "The New English
Bibie" (Oxford 1961), do podręcznej Encyklopedii Biblijnej (Poznań 1959) oraz do Podręcznej Konkordancji Biblijnej
Poznań 1967) i do "Analytical Concordance to the Bibie" R. Younga (W.M.B. Eedermans Publishing Comp., Grand
Rapids, wyd. 22, Mich. 1955, USA).
"Biblia - księga zamknięta?" E. Galbiatiego i A. Piazzy (PAX 1971) nie jest może książką o Biblii nazbyt oryginalną, ale znaleźć w niej łatwo sporo uwag o mesjanizmie i apokaliptyce oraz o eschalologii chrześcijańskiej w ujęciu
staro- i nowotestamentowym. Z ujęć laickich na uwagę zasługuje "Wprowadzenie w Ewangelie" Zygmunta Poniatowskiego (KiW 1971). Znajdziemy tam m. in. zestawienie różnych apokalips apokryficznych z Apokalipsą Janową,
która jako jedyna weszla w skład kanonu ksiąg Nowego Testamentu.
3. Chrześcijańskie eschatologie
78
O eschalologiach chrześcijańskich ( nie ma bowiem czegoś takiego jak jedna eschatologia chrześcijańska) piszą
różni autorzy, jednakże jest to materiał dość rozproszony: Balthasar H.U. Jmrisse der Eschatologie, w: "Verbum Caro",
Einsiedeln 1950,276-300.
Barth., Romerbrief (List do Rzymian), Munchen 1922.
Boros L., Mysterium mortis (Warszawa 1974).
Boismard M.E., Nieśmiertelność czy zmartwychwstanie? ("Novum" 11,1979).
Bultmann R., Das Verthaltnis der nichlristlicher Christusbotschaft zun historischen Jesus, Heidel"erg 1960.
Bultmann R., Marburgen Prediglen. 1956.
Collmann Oscar: Kónigsherrschaft Christi und Kirche in Neuen Testament, 1941 r.
Daniel-Rops H., Co to jest Pismo Święle?, Poznań 1959.
Dumont C., Des lrois dimenstions retrouvees en theologie: eschatologie - orthopraxie hermeneulique, "Nouvelłe Revue Theologique" 92 (1970), 561-591.
Hirsch E., Das Wesen des reformalionischen Christenstuns. Berlin 1963.
Keller J., Katolicyzm, Iskry 1978.
Kraft R, Christliche Eschatologie.
Michałko J., Eschatologia w zwiastowaniu Kościoła, w: Kościół i teologia (praca zbiorowa dla uczczenia
sześćdziesięciolecia urodzin ks. biskupa dr. A. Wantuły, "Zwiastun". 1965) s.103-112.
Moltmann J., Theologie der Haffnung, Munchen 1966.
Nossol A., Śmierć człowieka we współczesnej eschatologii protestanckiej, w: "Aleneum Kapłańskie", Zeszyt I
(429), 1989, s. 51-61.
Ot. H., Ontologie der Wiederkunft Christi, w: Was heistl "Wieder-hunft Christi"?, Freiburg 1962.
Prenter H., Eschatologie, Zollikon 1958
Prenter R., Eschatologie (dogmengeschichtlich).
Schlinck E., Teologie der lutherischen Bekenntnisschriften, Berlin 1954 .
Tazbir J., Arianie i katolicy, KiW, 1971.
Tokarczyk A., Trzydzieści wyznań, KiW, 1971.
Tokarczyk A., Protestantyzm, Iskry, 1980.
Vancourt Raymond, Myśl współczesna a filozofia chrześcijańska, Pax, 1968.
Zahrnt R, Golt kann nicht sterben, Munchen, 1970.
4. Daniela Księga Proroctw
Księgę proroka Daniela, zwaną Apokalipsą Starego Testamentu, łatwo odszukać w Biblii, w księgach Starego
Testamentu (patrz: B - jak Biblia). Warto przy tej okazji zapoznać się z "Kazaniem do książąt" Tomasza Munzera
(Lech Szczucki, Myśl filozoficzno-religijną reformacji XVI wieku, PWN 1972, wybór tekstów). W literaturze adwentystycznej Księga Daniela zajmuje poczesne miejsce. Zajmują się nią także wszystkie pozostałe ruchy eschatologi
czno-apokaliptyczne (Badacze Pisma Świętego, Świadkowie Jehowy, mormoni, irwingianie i inni.).
5. Eschatologie niechrześcijańskie
Eliade M., Sacrum - mil - hisloria, PIW, 1970
Eliade M., Traktat o historii religii, KiW, 1966
Eliade M., LeMythe de I Eternel Retour (o waloryzacji historii przez judaizm, szczególnie przez
proroków Starego Testamenlu), Gallimard 1949, Paris.
Jackson A. V. W., Zoroaster, the Prophel of Ancient Iran, The Macmillan Comp 1898.
Moreno A., Jung,Bogowie i człowiek współczesny, Pax, 1973.
Noss J.B., Man s Religions, The Macmillan Comp., London, 1969, wyd. IV.
Pavry Jal Dastur Cursetji, The Zoroastrian Doctrine of a Future Life, Columbia University Press
1926 i 1929.
Ringgren H., i Strom A.V, Religie w przeszłości i w dobie współczesnej, KiW, 1975.
Religie Azji, Afryki, Ameryki, Australii i Oceanii. Zarys dziejów. Praca zbiorowa ze wstępem
Józefa Kellera, Iskry, 1980.
79
Tokarczyk A., Religie współczesnego świata, K A W, 1978.
Zarys dziejów religii, wyd. II, praca zbiorowa, Warszawa 1968. (jest to pozycja kilkakrotnie już
wznawiana przez "Iskry"; por. także wyd. III).
6. Filozofia czasu i przemijania
Ajdukiewicz K., Czas względny i bezwzględny, "Przegląd Filozoficzny", 23 (1920) 1-18.
Augustynek Z., Własności czasu, Warszawa 1970.
Boas G., The Acceptance of Time, Berkeley 1950.
Cieszkowski A., Prolegomena do historiozofii, Bóg i palingeneza oraz mniejsze pisma filozoficzne
z lat 1838-1842, Warszawa, 1972.
Ditfurth H., Dzieci Wszechświata (1970);
Engels F., Dialektyka przyrody, Warszawa 1979.
Engels F., Wojna chłopska w Niemczech.
Feuerbach L., O istocie chrześcijaństwa, Warszawa, 1959.
Gulian C.I., Hegel-czyli filozofia kryzysu, PWN, 1974.
Hegel G., Fenomenologia ducha, t. 1-2, przekład A. Landman, Bibl. Klasyków Filozofii.
Warszawa, 1963 - 65
Heidegger M., Sein und Zeit, Halle, 1927.
Kierkegaard S., Bojaźń i drżenie, Choroba na śmierć, Warszawa 1969.
Kierkegaard, Die Tagebucher, Innsbruck 1923. .
Leśniak K., Materialiści greccy w epoce przedsokratejskiej, Wiedza Powszechna, 1972
Mainlander (Filip Batz): Die Philosophie der Erlósung, 1876
Markiewicz St" Socjologiczne prawo retrospekcji Kazimierza Kelles-Krauza, KiW, 1964
Marks K., Nędza filozofii.
Rousseau J.J., Wyznania, t. 1-3, przekład Tadeusza Boya-Żeleńskiego, PIW 1956.
Rainko St., Świadomość i historia (Studia nad społeczną rolą świadomości), Czytelnik, 1971
Stirner Max (Kasper Schmidt), Jedyny i jego własność, 1849.
Schopenhauer, Świat jako wola i wyobrażenie, 1819.
Szumilewicz 1.O kierunku upływu czasu, Warszawa, 1965.
Tokarczyk A, Marcin Luter i Martin Heidegger, "Miesięcznik Literacki", l, 1981.
Urbankowski B., Myśl romantyczna, K A W, 1979
Zalewski S., Czas i istnienie, PAX 1971
Zawirski Z., Rozwój pojęcia czasu, "Kwartalnik Filozoficzny", t. 12, 1936.
7. K - jak katastrofa
Brown L.R., The Twenty Ninth Day: Accomodating Human Needs and Numbers to the Earth s
Resources, Washington, Worldwatch Institute, Norton, 1981.
Chovin P., Roussel A, Czym oddychamy, Wiedza Powszechna, 1975
Dubos R., Człowiek, środowisko, adaptacja, PZWL, 1972
Dziewanowski K., Nowa Sybilla AD. 1967, "Świat", listopad 1967.
Kochański I., Kuźmian J., Powstaje kryzys o wymiarze światowym, "Dziennik Zachodni", 25-26
lipca 1971.
Łaszewski A., Czy śmierć nam się kłania? "Kierunki", 11 marca 1973.
Myrdal G., Przeciw nędzy na świecie. Zarys światowego programu walki z nędzą, PIW, 1975.
Mejsarovic M., Pestel E., Ludzkość w punkcie zwrotnym, Państwowe Wyd. Ekonomiczne 1977
(wstęp Kazimierza Secomskiego).
Troffler A, Szok przyszłości, PIW 1975.
Wieluński A., Człowiek w przyrodzie, MAW 1977.
8. K - jak "koniec świata"
80
Boguszewski A, Kiedy będzie koniec świata? "Znaki Czasu", 1973.
Bulli K., Księga Daniela, s. 512, "Znaki Czasu" 1966.
Dąbrowski R. L., Przy końcu świata, "Znaki Czasu", 1976.
Cohn N., The Pursuit of the Millennium, London 1970 /o średniowiecznych milenarystach.
Grzegorczyk A., Zagrożenie istnienia. "Znak", 11, 1970.
Gaspar L., The Fundamentalist Movement, New York 1963.
Harold J., Can Fundamentalism Win America?, "The Moody Student", 27. VI. 1947, USA
Muelder W. G., The Second Coming of Jesus, "Christian Advocate" 25. VIII. 1955, USA.
Świat Królestwa Bożego ... " Pismo Stow. Badaczy Pisma Świętego nr 1, 1981 (artykuł pt. "Nowy
Rok Pański 1981").
Tatford F. A., The Second Company of Cbrist, "Our Hope", VII. 1951, USA
"Znaki Czasu" nr 11/l2 - 1980: Ostatnie wydarzenia na planecie Ziemia (numer specjalnymonotematyczny).
9. Literatura "filozofująca" i sztuka
Alfaro J., Teologia poslępu ludzkiego, Warszawa 1971.
Apokalipsa Bamberska (ok. 1020 r.), postać anioła, Biblioteka Państwowa w Monachium, zbiory
sztuki romańskiej.
Apocalypsis cum figuris - cykl drzeworytów Albrechta Durera z lat 1497-98.
Bach J. S., Pasja wg św. Jana i inne dzieła oratoryjne.
Bednarski F., Wstęp do teologii kultury, Rzym 1973.
Bradziński K., Dzieła, Wilno 1843.
Dembowski E., Pisma, Warszawa, 1955, t. I-V.
Durrenmatt F., Anabaptyści, dramat.
Durrer A., Czterech jeźdźców Apokałipsy, drzeworyt 1497-98, Metropolitan Museum of Art,
New York (dar Juniusa S. Morgana 1919).
Erazm z Rotterdamu, Podręcznik żołnierza Chrystusowego nauk zbawiennych pełny, Warszawa,
1965.
El Greco, Wizja św. Jana ukazująca tajemnice Apokalipsy (otwarcie "piątej pieczęci") - dzieło
pochodzi z lat 1608-14, zbiory Metropolitan Museum of Art (Fundacja Rogersa, 1956).
Fichte J. S., Powołanie człowieka, Warszawa 1965 (Bibl. Klasyków Filozofii PIW).
Grabiński S., Salamandra. Cień Bafometa, Kraków 1980.
Marek Aureliusz, Rozmyslania, Warszawa 1958.
Mickiewicz A., Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego, Dzieła poetyckie, Warszawa
1955.
Munzer T., Kazanie do książąt, w: Myśl filozoficzno-religijna reformacji XVI wieku, wybór
i oprac. Cecha Szczuckiego, PWN 1972.
Nietzsche N., Antychryst.
Nietzsche N., Tako rzecze Zaratustra (Also sprach Zarathustra 1885), 1908 (przedmowa
Wacława Berenta). Pod takim samym tytułem skomponował w 1896 roku swój utwór
muzyczny poświęcony Nietzschemu Ryszard Strauss.
Norwid C., Promethidion. Rzecz w dwóch dialogach z epilogiem 1850, pisma wybrane w oprac.
Juliusza W. Gomulickiego, t. 2, rok
.
- Poematy, PIW, 1968.
Osiatyński W., W kręgu mitu amerykańskiego, PIW, 1971 (warto zapoznać się również
z dwutomową książką Vernona L. Parringtona
Główne nurty myśli amerykańskiej", PIW 1968 wraz z "Kulturą amerykańską", J. Chałasińskiego).
Portal gotycki przedstawiający scenę Sądu Ostatecznego w katedrze w Reims (transept północny).
Sąd Ostateczny: Pietro-Cavallini ok. 1295, kaplica św. Cecylii w Translevere, Rzym.
81
Lorenzo Maitani - ok. 1320, fasada katedry w Orvieto, zwanej "lilią wszystkich katedr świata",
Włochy.
Michał Anioł - sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej, renesans Watykan, fresk.
Memling Hans, tryptyk, Muzeum Narodowe w Gdańsku.
Autun - kościół św. Łazarza, fresk romański z początku XII w.
Słowacki J., Anhelli oraz inne dramaty.
Trentowski B., Podstawy filozofii uniwersalnej, Wstęp do nauki o naturze, Warszawa. 1978.
Vico G., Nauka nowa, Warszawa, 1966.
Wagner R., Parsifal (misterium religijne powstałe w latach 1877-1882); Zmierzch bogów (1874).
Witkiewicz St., Gynbal Wahazar czyli na przełęczach bezsensu (Teatr Ateneum 1972/73). Anatol
Stern zatytułował swe słowo wstępne do programu przedstawienia tealralnego: "Apokalipsa".
Uwaga: Klimatu oddającego nastroje oczekiwania "końca świata" szukać trzeba również w literaturze, malarstwie
i muzyce oraz w dramacie pozaeuropejskim. Pomocnym przewodnikiem noże tu okazać się dzieło zbiorowe "Kultura
a religia" (Iskry 1977), omawiające relacje z kulturą religii prahistorycznych, religii Japonii, Chin, Indii, Bliskiego
Wschodu, a także islamu i chrześcijaństwa. Również na łamach kwartalnika "Kultura i Społeczeństwo" omawiano
wiele spraw z interesującego nas tutaj zakresu (por. np. E. Szymański, Wielcy reformatorzy Uniwersytetu al Azhar K.
i S. 3, 1977). Podobnie kwartalnik "Przegląd Orientalistyczny" - organ Polskiego Towarzystwa Orientalistycznego zamieszcza liczne teksty, utwory poetyckie i prozę (np. Maciej Popko). Opisy marzeń sennych w piśmiennictwie hety
ckim, P. O. 3, 1980 - warto zestawić z analizą snów proroczych opisanych w biblijnej Księdze Daniela). W 1974 roku
ukazały się w New Delhi: "Christian und Orientał Philosofy of Art", której autorem jest Ananda K. Coomaraswamy
oraz zbiór esejów N. K. Devaraji pl. "Filozofia, religia i kultura" (Philosophy, Religion and Culture).
10. Raporty, sprawozdania, statystyki
Aleksandrowicz J. Sumienie ekologiczne, Wiedza Powszechna, 1979.
Bonnot G., Medytacje nad przyszłością, "Le Nouvel Observateur", XII. 1979.
Davis D., Co dalej?, Newsweek, 5. III. 1979.
Meadows D. H. i inni, Granice wzrostu, Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne, 1973.
Mesarowić M. i Peslel E., Ludzkość w punkcie zwrotnym, Państwowe Wyd. Ekonomiczne, 1977.
Toynbee A., Moloch, czyli megalopolis. Universitas, Warszawa 1975.
Uwaga: Na szczególną uwagę zasługują w tym dziale kolejne Raporty Klubu Rzymskiego. Klub ten powstał w
kwietniu 1968 r., początkowo jako organizacja osób prywatnych, następnie zaś został zarejestrowany w Genewie jako
organizacja międzynarodowa skupiająca ok. 80 uczonych, polityków, działaczy gospodarczych oraz przemysłowców",.
Pierwszy Raport, opracowany na zamówienie Klubu, był jak gdyby globalną prognozą gospodarki światowej o charakterze ostrzegawczym i przewidywał jej całkowity krach około roku 2050 )por.Meadows D.H Meadows D. L, Randers
J., Behrens W. W. i in. The Limits to Growth, New York 1972, tłum. pol. Granice wzrostu, Warszawa 1973). Drugi
Raport - to właśnie książka M: Mesarovicia i E. Pestela "Mankind at the Turning Point" (New York 1974), czyli
"Ludzkość w punkcie zwrotnym", w której wprowadza się pewne kotekty i unika skrajnego katastrofizmu. Posłowie
do książki napisali w imieniu Kierownictwa Klubu Aurelio Peccei i Alexander King, wstęp zaś do polskiego wydania
- Kazimierz Secomski.
"W świetle wielu przeprowadzonych ostatnio badań, perspektywy, przed którymi stoi ludzkość, są raczej ponure
- piszą we wstępie do swej książki Mihajlo Mesarović i Edward Pestel.Toteż wyniki owych badań rychło skwitowano
określeniem przepowiedni końca świata. Jednakże szybko po sobie następujące kryzysy, które dziś ogarniają cały świat,
świadczą najwyraźniej o tym, że ludzkość istotnie znalazła się w zwrotnym punkcie swego historycznego rozwoju. A
ignorowanie stających przed nami i dających już znać o sobie niebezpieczeństw oraz poleganie wyłącznie na własnych
»pobożnych życzeniach« - to najlepszy sposób na to, żeby się te przepowiednie końca świata spełniły".
Uwagi końcowe
Na szczególną uwagę zasługują periodyki i książki tych wyznań chrześcijańskich, które mają silną orientację eschatologiczno-apokaliptyczną (adwentyści, Badacze Pisma św., mormoni, irwingianie, darbyści, Świadkowie Jehowy,
zielonoświątkowcy i inni.).
Świadkowie Jehowy wydają od wielu lat swą "Strażnicę"; ukazały się też takie ich pozycje, jak: "Od raju utraconego
82
do raju odzyskanego", "Bezpieczna przyszłość", "Świadkowie Jehowy w dwudziestym wieku" i inne. Adwentystyczne
"Znaki Czasu", "Lekcje biblijne" i "Sługa Zboru", organ Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego "Chrześcijanin",
badacki "Świt" i "Na Straży" oraz "Zwiastun Chrystusowej Epifanii" - to od dawna wydawane w Polsce periodyki
(przeważnie miesięczniki) innych wyznań. O doktrynie, zwłaszcza eschatologii tych wyznań, pisałem bardziej
szczegółowo w swej książce pt. "Trzydzieści wyznań" (KiW, 1971), częściowo zaś i w "Protestantyzmie" (Iskry, 1980),
natomiast bibliografię publikacji o mniejszościach wyznaniowych w Polsce (1918-1968) z uwzględnieniem właśnie
prasy tych wyznań zamieściłem na łamach "Euhemera - Przeglądu Religioznawczego" w numerze 3, 1969. (por. także
moje opracowanie pt. "Mniejszości wyznaniowe w PRL": "Euhemer - Przegląd Religioznawczy" nr 3-4, 1968).
Tabela I
Zagadka piramidy Cheopsa i wieży Etemenanki
Piramida Cheopsa
1. Koło obrysowane wokół piramidy wynosi 36 542 stopy, co odpowiada liczbie dni w roku (365,42) pomnożonej
przez 100.
2. Liczbą "pierwiastkową" występującą w architekturze budowli jest 286,1. Krotności i ułamki tej liczby pozwalają
określić odłegłości czasowe.
Wydarzenia historyczne wg "skali" architektury piramidy Cheopsa: 31 sierpnia 70r. n.e. (zburzenie Jerozolimy)
sierpień 1914 (wybuch pierwszej wojny światowej) wrzesień 1939 (wybuch drugiej wojny światowej) 20 sierpnia 1953
(nieznany kataklizm)
17 września 2001 roku (prawdopodobny "koniec świata")
Wieża Etemenanki
Wg Herodota wieża miała 8 teras, wg współ- czesnych archeologów - 7. Tzw. ósma terasa była tylko wałem, na
którym postawiono wieżę, co zmyłila oko Herodota.
Symbole babilońskie i sumeryjskie:
Anu - najwyższy bóg sumeryjski = 60 (liczba 60 - to "najdoskonalsza z liczb")
Ea (En ki) = 40 (określa go się również jako"w dwóch trzecich Anu")
Giłgamesz = "dwie trzecie boga i jedna trzecia człowieka".
Sin - mezopotamski księżyc = 30. Tyleż dni liczy miesiąc. Jest to podwojona "liczba imienia" bogini Isztar.
Uwaga: Wieża Etemenanki - jedna z najstar- szych świątyń starożytnej numerologii nazywana była "świątynią
utwierdzenia nieba i ziemi". Dla rozszyfrowania tajemniczej symboliki tej wieży kluczowe znaczenie będzie miała
cyfra 7. .
Tabela II
Scenariusz “końca świata” w ujęciu eschatologii apokaliptycznych
Tabela III
Adwentystyczna sekwencja wydarzeń związanych z "końcem świata".
1. Zstąpienie w 1844 roku Chrystusa z nieba do Świątyni Niebieskiej usytuowanej ponad ziemią. "Oczyszczanie
Świątyni", odnowienie w niej "usług świętych", rozpoczęcie "śledczej" fazy sądu.
2. Mnożenie się "znaków czasu" zapowiadających rychły, bliski i widzialny, ale nie dający się obliczyć w czasie
powrót Chrystusa na ziemię (Drugi Adwent).
3. Nagle, majestatyczne, w blasku błyskawic i przy wtórze trąb archanielskich widzialne ponowne przyjście Chrystusa na ziemię - centralne wydarzenie wszechdziejów.
4. Zmartwychwstanie sprawiedliwych.
5. Przemienienie i "porwanie" zarówno pozostałych przy życiu "świętych" (grzeszników porazi bowiem blask
chwały Barankowej), jak i zmartwychwstałych sprawiedliwych, wyniesienie ich w wymiar pozaziemski, na obłokach,
ku Tysiącletniemu Królestwu Chrystusowemu.
83
6. Tysiącletnie Królestwo z miastem świętym - Nowym Jeruzalem, które to miasto zostaje spuszczone z nieba na
ziemię.
7. Okres ciemności, śmierci i wyludnienia ziemi. Czas bezczynności więzionego szatana.
8. Koniec okresu millennialnego. Powrót Chrystusa na ziemię wraz ze "świętymi" i z Nowym Jeruzalem. Osadzenie świętego miasta na powierzchni naszej planety.
9. Drugie zmartwychwstanie - tym razem grzeszników - na "śmierć wtórą". Uwolnienie z pęt więzionego szatana.
Armagedon. Obleganie świętego miasta przez rzesze grzeszników pod wodzą szatana.
10. Ukazanie się bialego Tronu z Sędzią-Jezusem. Sąd Ostateczny. Otwarcie Księgi Żywota.
Wrzucenie grzeszników do Jeziora Ognistego. Unicestwienie w ten sam sposób szatana - sprawcy wszelkiego zła
i grzechu.
11. Przeminięcie "z trzaskiem" niebios i ziemi.
12. "Nowe niebo" i "nowa ziemia", "gdzie sprawiedliwość zamieszka". Nie będzie tam już więcej chciwości,
egoizmu, wyzysku, zazdrości, nienawiści. Jest to wizja restytucji Raju Utraconego.
Wyznania
Mormoni
1
2
3
4
5
6
Ponowne przyjście na
Zmarwychwstanie
Objęcie chrztem morKoniec millenium i
Armagedon, pokonanie Potępienie grzeszników i
świat Chrystusa
wszystkich sprawiedli- mońskim, jako chrztem
zmartwychwstanie
szatana i jego wojsk zbawienie sprawiedliwych
(oczekiwany Drugi Ad- wych i ustanowienie
zastęczym przez
grzeszników (niesprawwent)
Tysiącletniego Królestwa zmartwychwstanie wszys- iedliwych) na sąd ostatena Ziemi
tkich ludzi w okresie 1000
czny
Adwen- W 1844 Chrystus rozpo- Drugi adwent, zmarwych- Tysiącletnie rządy Chrys- Tryumfalny powrót Jezusa Zmartwychwstanie
Śmierć “wtóra”tj. unicesttyści Dnia czął oczyszczanie Świą- wstanie wszystkich spra tusa poza ziemią ( w tym wraz ze swiętymi na grzeszników, rozwiązanie wienie grzeszników oraz
Sidmego
tyni Niebiańskiej. po
wiedliwych (świętych)
czasie trwać ma
ziemię i przeniesienie tam z pęt szatana, Armagedon odnowienie Ziemi, Zbawodnowieniu ma przyjść
przeniesienie ich na
oczyszczenie, wyludznie- z nieba Nowego Jerusalem zwycięstwo nad zbunto- ienie “Raj odnowiony”
na Ziemię widzialne
obłokach na ziemię.
nie planety)
wanymi. Sąd Ostateczny.
Irwingianie
Zbory
Nowoapostolskie
Zmarwychwstanie
Widzielne przeniesienie
wszystkich sprawiedli- sprawiedliwych - żywych i
wych (świętych)
zmarłych – na ucztę
weselną Jezusa
Mileniu czyli t
ysiącletnie rządy
Chrystusa na Ziemi
Wypuszcznie szatana,
Unicestwienie przez
drugie zmartwychwstanie Jezusa szatana i wszystgrzeszników) obezwład- kich grzeszników “ Nowe
nienie zła. Sąd Ostate- Niebo” i “Nowea Ziemia”.
czny.
Darbyści
Ponowne przyjście na
Zmarwychwstanie
Przeniesienie przez Jezusa
Zbory
Świat Chrystusa na gło świętych i rozpoczęcie
“świętyc” w bezpieczne
Chrześcian trąb i okrzyk Archanioła okresu Tysiącletniego
miejsce do Domu
bez wyzna- (paruzja i Drugi Adwent) Królestwa Chrystusowego
Ojcowskiego
nia
Wydanie Ziemi na
łup żywiołom i
kataklizmom
Uwolnienie szatana z
Wtrącenie szatana i
więzów pod koniec mile- gerzeszników do jeziora
nium. Armagedon, czyli ognistego” śmierć wtóra”,
walka z Chrystusem
unicestwienie zła i jego
(świętym nic nie zagrozi) sprawców. Zwycięstwo
Chrześcijanie dnia
Sobotniego/adwentyści
Drugi Adwent tj.
ponowne niewidzialne
przyjście na Świat
Chrystusa
Ponowne
przyjście na Świat
Chrystusa
(Drugi Adwent)
Russelici Chrystus już przyszedł na
(różne
świat w postaci
odłamy)
niewidzialnej w
roku 1874
Walka z szatanem pod
Katastroficzna wizja
Zwycięstwo Chrystusa
koniec tysiąclecia
zniszczenia naszej planety
nad szatanem
(w sensie fizycznomaterialnym)
Zmarwychwstanie sprawiedliwych; część pozostaje
na Ziemi na okres 1000
lat inni otrzymują naturę
duchową
Zniszczenie samego
szatana i zbawienie
świetych.
Wypuszczenie szatana z Zakończenie Armage- Roztrzygnięcie Dramatu Unieśmiertelnienie 144
tysiącletniej niewoli i os- donu, restytuowanie stanu Dziejów (zwycięstwo nad 000 wybranych (świadtateczna walka Jezusa z pierwotnej doskonałości
szatanem)
kowie Jehoey) lub
(bazylea)
wszystkich sprawiedliszatanem (Armagedon)
wych.
84

Podobne dokumenty