Podkopywanie Kościoła Katolickiego

Transkrypt

Podkopywanie Kościoła Katolickiego
The UNDERMINING of the CATHOLIC CHURCH
Podkopywanie Kościoła Katolickiego
MARY BALL MARTÍNEZ [1998]
tłumaczenie Ola Gordon [wyłącznie dla celów edukacyjnych, a nie komercyjnych]
SPIS TREŚCI
ROZDZIAŁ I
METAMORFOZA
ROZDZIAŁ II KRONIKA: 1903-1963
2. 1 Zawiązanie sojuszu
2. 2 Porażka
2. 3 Jeszcze raz od początku
2. 4 Oszukanie Francuzów
2. 5 Oszukanie Meksykańczyków
2. 6 Ku wojnie
2. 7 Wnikliwsze badanie
2. 8 Ochrona marksistów
2. 9 Kasacja umysłu
2.10 Atak na tradycje
2.11 Przygotowani do odstrzału
2.12 Zbieranie podpisów
ROZDZIAŁ III LUDZIE NA SZCZYCIE
3.1 Jan XXIII
3.2 Pius XII
3.3 Paweł VI
3.4 Jan Paweł I
3.5 Jan Paweł II
ROZDZIAŁ IV RZECZYWISTOŚĆ 1990
4.1 Kontrola
4.2 Klątwa
4.3 Diaspora
4.4 Nowy katolik, stary katolik
Postscript
Tradycjonalistom, tym rzymskim katolikom rozproszonym po całym świecie, którzy sprzeciwiają
się każdej próbie odebrania im wiary ojców
ROZDZIAŁ I - METAMORFOZA
W Rzymie nawet latem godziny przed świtem nigdy nie są naprawdę ciepłe. Był przeddzień Zielonych
Świąt i faktycznie już było lato (w 1971 roku wielkie ruchome święta wypadły później), kiedy około 4.000
mężczyzn i kobiet z różnych części świata klęczeli nocą na chłodnych płytach chodnikowych przed
schodami Bazyliki św. Piotra. Na ogromnym kręgu placu, słabo oświetlonym tylko przez niepewny księżyc
i kilka żarówek elektrycznych ukrytych wysoko wśród wielkich kolumn Berniniego, nawet w takiej liczbie
wyglądali jak małe skulone cienie.
Przed nimi, jakby była obiektem ich modlitw, wielka fasada, bezpieczna na szczycie swoich trzydziestu
ośmiu stopni, niezmienna od czterystu lat, jej wspaniałe kamienie następcami mniejszych kamieni, o
których się mówi, że pokrywają kości galilejskiego rybaka, Szymona zwanego Piotrem. To tu był rdzeń
chrześcijaństwa, skała i namacalny znak chrześcijańskiej stałości. Dla klęczących pielgrzymów sama
ciemność dodawała wymiar i podziw ścianie Bazyliki, ścianie zatrzymującej nie tylko świt, który wkrótce
wyjdzie ze wschodu, ale ścianie powstrzymującej wszystkie fałszywe doktryny na ziemi. Ledwie garstce w
tłumie było wiadomo, że już za dzielną fasadą elewacji proces drążenia, pożerający jej siłę i substancję,
toczył się już od ponad pół wieku, że Kościół Katolicki był osłabiany.
Wszyscy wiedzieli, że coś było źle; inaczej nie przyjechaliby z pielgrzymką. We Francji, w Niemczech,
Anglii, Argentynie, Ameryce, Australii, i każdy we własnej parafii, dotknięty przez nagłą zmianę, otrzymał
nakaz by modlił się w dziwny nowy sposób. Prawie połowę pielgrzymów stanowili Francuzi, przybyli
wynajętymi pociągami z Paryża, i wszyscy przyjechali by prosić Ojca Świętego o przywrócenie Mszy
świętej, sakramentów i katechizmu dla ich dzieci.
Gdyby któryś z nich spojrzał poza kolumny i wysoko na prawo, zauważyłby zasłonięte okna papieskiego
apartamentu. Czy papież jeszcze spał?
Czy mógł spać, wiedząc, że oni są tutaj? W miejscu gdzie leżał, mruczando Zdrowasiek i Ojcze nasz[ek]
piętnastu dziesiątków różańca nie brzmiałoby głośniej niż szum wody w starożytnej fontannie na placu.
Pewien francuski ksiądz po łacinie prowadził jeden dziesiątek, prawnik z Kanady drugi, rolnik z Bawarii
trzeci. O północy wszyscy podnieśli się by odbyć "drogę krzyżową".
Trzymając zapalone świece, rzucali długie cienie przechodząc w długiej procesji między ogromnymi
kolumnami.
Nie mając żadnych obrazów przypominających im o męce Chrystusa, słuchali jak młody człowiek z jednej,
potem z innej, z głównych języków grupy, czytał opis każdej "stacji".
Kiedy powietrze stało się chłodniejsze, pojawiły się dzbanki z gorącą kawą. Ktoś zaniósł kubki carabinieri
siedzącym w dyskretnej odległości w swoim Fiacie. Zauważono, że okiennice za którymi spał lub nie spał
Paweł VI, nadal były zasłonięte.
Po upływie miesięcy dowiedziano się, że biskup który dałby zdecydowany głos błaganiu tych pielgrzymów,
spał spokojnie tej czerwcowej nocy w skromnej klasztornej celi gdzieś w labiryncie średniowiecznych ulic
po drugiej stronie Tybru. Latem 1971 roku, prałat Marcel Lefebvre, biskup misyjny z Afryki północnej, już
klerykalny dysydent, nie był gotowy by zadeklarować się publicznie.
Nie było takiego wahania ze strony papieża Pawła VI. Jego nieugięta odmowa przyjęcia
"tradycjonalistycznych" pielgrzymów, mając czas na udzielanie, jak zwykle w tym tygodniu, serii
prywatnych audiencji, była deklaracją, której nikt nie mógł pomylić.
To pięć czy sześć lat wcześniej około 700 milionów katolików porozrzucanych po całym świecie
doświadczyło pierwszego szoku zmiany. Pewnej niedzieli pod koniec lat 1960 (data różniła się od kraju do
kraju) poszli do kościoła i zobaczyli, że ołtarz, liturgia, język i rytuał przeszły całkowitą metamorfozę.
Dochodziły do nich pogłoski, i praktycznie każdy katolik od parafian na Long Island, do wyznawców w
zadaszonych trawą kaplicach w Kongo, wiedział, że w Rzymie odbywały się spotkania na wysokim
szczeblu. Ale żadna z informacji którą słyszeli, czy nawet nic co widzieli w druku, nie przygotowała ich na
to co zobaczyli w kościele tego niedzielnego poranka.
W kolejnych miesiącach zdumienie przechodziło w rezygnację, bardzo sporadycznie w satysfakcję. Ale co
jakiś czas miało miejsce ostre oburzenie, jak kiedy włoski pisarz, Tito Casini, skrytykował swojego
biskupa, kard. Lercaro z Bolonii, który był także sekretarzem Komisji Papieskiej ds. Liturgii: "Zrobiłeś to na
co nigdy nie odważyli się żołnierze rzymscy u stóp Krzyża. Rozdarłeś bezszwową tunikę, ogniwo jedności
między wyznawcami Chrystusa w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, by zostawić ją w strzępach".
List otwarty Casiniego rozszedł się po świecie w dziesiątkach przekładów.
W Niemczech historyk Reinhardt Raffalt napisał:
"Ci z innych wyznań patrzą z przerażeniem, jak Kościół Katolicki odrzuca te starożytne rytuały, które
okrywały tajemnice chrześcijaństwa ponadczasowym pięknem".
Z Anglii przyszło gorące, niemal urażone błaganie do papieża Pawła by "przywrócił Mszę, którą tak
wspaniale wyrażano po łacinie, Mszę która inspirowała niezliczone dzieła mistycyzmu, sztuki, poezji,
rzeźby i muzyki, Mszy która należy nie tylko do Kościoła Katolickiego i jego wyznawców, ale do kultury
całego świata". Petycję podpisali londyńscy pisarze, artyści, filozofowie i muzycy, w tym Yehudi Menuhin,
Agata Christie, Andres Segovia, Robert Graves, Jorge Luis Borges, Robert Lowell, Iris Murdoch i Wladimir
Aszkenazy.
Wśród wiernych rozpoczęło się niezadowolenie, jak oczekiwano, z francuskich kręgów intelektualnych.
Jean Madiran, wydawca skutecznego przeglądu Itineraires, już zauważał odchodzenie od ortodoksji w
czasie wczesnych sesji soboru.
Pisząc w przeglądzie Madirna, ekonomista polityczny Louis Salleron zapytał czy Kościół zmieniał się w
ariański, nawiązując do wielkiej fali herezji w IV wieku.
Zauważył ciągłe degradowanie Chrystusa ukryte w dopiero co opublikowanym francuskim przekładzie
soborowej wersji Credo. I wtedy filozofowie Etienne Gilson i Gustav Thibon dołaczyli do powieściopisarza
François Mauriaca by zadać pytanie w liście otwartym do francuskich biskupów.
A zatem jeszcze zanim zakończył się II Sobór, znaczna część opinii publicznej we Francji dowiedziała się
o zasięgu transformacji. Młody ksiądz Georges de Nantes rozpoczął publikację biuletynu odważnie
zatytułowanego La Contre-Reforme Catholique [Kontrreforma katolicka]. Wydano Heresy of the Twentieth
Century [Herezje XX wieku] Madirana i Subversion in the Liturgy [Przewrót w liturgii] Sallerona, obok
istotnego dzieła belgijskiego filozofa Marcela de Corte.
Określając nowe orientacje jako "degradację duchową głębszą niż wszystko przez co Kościół przechodził
w swojej historii, chorobę nowotworową, w której komórki pomnażają się żeby zniszczyć to co jest zdrowe
w Kościele Katolickim, nazwał je "próbą przekształcenia królestwa Bożego w królestwo człowieka,
zastąpieniem Kościoła wyświęconego dla wielbienia Boga, Kościołem poświęconym kultowi ludzkości.
Jest to najstraszniejsza ze wszystkich herezji".
Tymczasem wiejski wikariusz w Burgundii, Louis Coache, posiadacz dyplomu z Prawa Kanonicznego,
wydał bardzo krytyczny biuletyn, który nazwał Letters of a Country Priest [Listy wiejskiego księdza] i
przywrócił lokalny, od dawna nieużywany zwyczaj procesji Bożego Ciała. Ludzie zaczęli przybywać
setkami z całej Francji do małego miasteczka Monjavoult w Burgundii, żeby przejść w uroczystej procesji
za Najświętszą Hostią w lśniącej monstrancji, ze śpiewem i modlitwami, kiedy diakoni machali
kadzielnicami, a dziewczynki rozrzucały kwiatki na drodze procesji. Po trzeciej procesji Bożego Ciała,
biskup o. Coache (jak w przypadku Joanny d'Arc, był to biskup Beauvais) miał dosyć krytycznego
dziennikarstwa przestarzałych nabożeństw. Nakazał zakończenie tych uroczystości i zawiesił opata “a
divinis“. Zgodnie z tym zakazem księżom zakazuje się sprawowanie obowiązków duchownych.
Niepokorny o. Coache nadal odprawiał Mszę, zorganizował sobie kryjówkę w pobliskim mieście Flavigny.
Francuska pielgrzymka do Rzymu w roku 1971 była głównie z inicjatywy o. Coache, i to on, pięć lat
później, namówił starszego wiekiem prałata Ducand-Bourgeta i jego owczarnię do zorganizowania
dramatycznej okupacji paryskiego kościoła St. Nicolas-du-Chardonnet.
Pod koniec lat 1960 już trwała rewolucja na etapie osłabiania Kościoła. Była to stosunkowo sprawna
akcja, z uwagi na to, że dokonali jej nie zdeklarowani wrogowie Kościoła, ale jego zdeklarowani
wyznawcy. W przeciwieństwie do niemal przejęcia go w XVI wieku gwałtownym domaganiem się
podziału, przewrotu w XX wieku dokonano w milczeniu, metodą uporządkowanych kombinacji ułożonych
dokumentów, raportów sytuacyjnych, programów konferencji, projektów programowych, z których każdy
przeszedł przez komitety, komisje, grupy robocze, sesje studyjne, dyskusje i dialogi. Kiedy otwarto II
Sobór Watykański, przewrót wytrwale promowano w artykułach, na konferencjach prasowych, w
wywiadach, ekshortacjach, encyklikach, wszystko w atmosferze kościelnej rozwagi i dyskrecji.
Sobór się zakończył, nadszedł czas dla komentatorów.
W krótkim odstępie czasu w Europie i Ameryce, pojawiał się artykuł po artykule, książka po książce,
próbujące wyjaśnić co się stało. Wspaniale szczegółowe rozliczenie każdej sesji soboru miało wskazać
precyzyjny moment, w którym dokonano każdej z tych zmian. Były liczne prace liberalnych teologów i
świeckich, którzy chwalili to co nazywali "wielkim dziełem otwarcia Kościoła na świat".
Jeszcze więcej pisali konserwatyści, którzy, ogólnie przyjmując zasadność II Soboru, próbowali pokazać,
jak zniekształcono jego szlachetne intencje.
Ci autorzy byli szczególnie krytyczni wobec nazywanej przez nich "grupy reńskiej", grupy liberalnych
kardynałów, biskupów i ich periti [eksperci teologiczni] pochodzących głównie z północnej Europy, którzy,
jak twierdzono, zdominowali debaty, zmonopolizowali zainteresowanie mediów, by skończyć wpływaniem
na cichą większość ojców soboru na przegłosowanie ich "postępowej" drogi.
Komentatorzy których nazywano "tradycjonalistami" byli skłonni odrzucić sobór w całości, bo dostrzegali w
nim próbę zniszczenia Kościoła.
Bohaterem wszystkich prac był II Sobór Watykański II (nazywali go "soborem papieża Jana"). Historią było
to co wydarzyło się w Bazylice św. Piotra w okresie od października 1962 do grudnia 1965 roku.
Sam Watykan sprzyjał tej idei i nadal sprzyja jej dzisiaj, dokonując osądu o praktycznie każdym problemie,
który pojawia się "zgodnie z soborem", nawet mówiąc czasem o "kościele soborowym". W bardzo
prawdziwym sensie dokumenty II Soboru stały się nowym Pismem Świętym.
To przez to wymyślone zwiększanie znaczenia II Soboru, niniejsza książka rozstaje się z pisarzami na
prawicy, jak i tymi na lewicy i udawaniem Watykanu, ponieważ, jak napisał w l'Osservatore Romano dobry
przyjaciel papieża Pawła, francuski pisarz Jean Guitton: "To na długo przed soborem zaproponowano
nowe formy duchowości, misję, katechizm, język liturgiczny, studia biblijne i ekumenizm. Na długo przed
soborem w Kościele urodził się nowy duch".
Faktycznie było to bardzo długo. Bo cała ta niespodziewana sytuacja, widok i dźwięk nowych rodzajów
kultu, tak zaskakujące dla katolików i niekatolików pod koniec lat 1960, były tylko dalekimi odgłosami
wybuchu zdetonowanego ćwierć wieku wcześniej.
Jezuiccy teolodzy o 29 czerwca 1943 roku mówią jako o "big bang" [ang. wielki wybuch]. Ks. Virgilio
Rotondi, jezuita i redaktor Civiltá Cattólica, półoficjalnego głosu Watykanu, był dumny: "Wszyscy uczciwi
ludzie, i wszyscy inteligentni ludzie, którzy są uczciwi, uznają, że miała miejsce rewolucja poprzez
encyklikę Piusa XII, Mystici Corporis.
Wtedy było to fundamentem położonym dla 'nowego czasu', z którego wyłoni się II Sobór Watykański".
Jako jezuita nowego czasu, w latach 1970 o. Rotondi oczywiście z dumą wskazywał na wydarzenie
historyczne, które on i jego koledzy postrzegali jako udaną kulminację agitacji wewnątrz Firmy przez pół
wieku, rozpoczynając od anglikańskiego konwertyty George'a Tyrella, i kontynuując, coraz bardziej
otwarcie, oszłamiające fantazje Pierre'a Teilhard de Chardina.
Jezuita Avery Dulles wyjaśnia charakter tego wybuchu. "Do czerwca 1943 roku istniał prawny i społeczny
model Kościoła, ale wtedy nagle zastąpiony został pojęciem mistycznego ciała".
Określenie to nie było niczym nowym. Przedstawiono je ojcom I Soboru Watykańskiego 70 lat wcześniej.
Odrzucili je od razu ponieważ było "mylące, niejednoznaczne, nieprecyzyjne i niewłaściwie biologiczne".
Rzeczywiście wzrastało szerzenie całego zestawu mglistych pojęć teologicznych, które w pierwszej
kolejności poskutkowały zwołaniem soboru przez Piusa IX. Po sesji, biskupi z 1870 roku przedstawili
swoje poglądy na temat natury Kościoła w sposób nie budzący wątpliwości. "Nauczamy i oświadczamy, że
Kościół ma wszelkie znamiona prawdziwego społeczeństwa. Chrystus nie pozostawił tego społeczeństwa
bez ustanowionej formy. On sam powołał je do istnienia i Jego wola określiła jego konstytucję. Kościół nie
jest częścią czy członkiem żadnego społeczeństwa. Jest tak idealny w sobie, że wyróżnia się spośród
wszystkich społeczeństw i stoi wysoko nad nimi".
Człowiek zarządzający Kościołem w roku 1943 mówił innym językiem. Powiedział, że nie mógł "znaleźć
żadnego bardziej szlachetnego i wyniosłego wyrażenia, niż fraza "mistyczne ciało Chrystusa". Katolicy z
tym się zgodzili. Frazę tę wykorzystaną w sensie pastoralnym, nie prawnym, można znaleźć u św. Pawła.
Uważana przez współczesnych postępowych teologów za beznadziejnie staromodną, jest nadal droga dla
konserwatywnych katolików. To że już nie jest przydatne dla posoborowego Watykanu, staje się wyraźne
czytając ostatnią encyklikę Jana Pawła II, Ut Unum Sint. Odnosząc się do Kościoła jeden raz lub częściej
na każdej ze 114 stron tekstu, nigdy nie używa określenia "ciało mistyczne".
Choć w rzeczywistości list papieski z lat 1940 skłaniał się ku zdegradowaniu Boga, mimo że wynosił Jego
stworzenia, obecna koncepcja, że określenie jest "ekskluzywne", uczyniłoby je nieprzydatnymi w
promowaniu meritum Ut unum sint, zarzut, że katolicy dołączają do niekatolików w tym, co nazywa
"poszukiwaniem prawdy", zupełnie tak, jakby Objawienie nigdy nie miało miejsca, albo przynajmniej, że
ani papież, ani Rzym, ani setki milionów wyznawców nigdy o nim nie słyszeli.
Rzadko występujące w katolickich pismach przed 1943 rokiem, a już w ogóle jako obraz Kościoła w
liturgii, wyrażenie "ciało Chrystusa" dla św. Pawła oznaczało tylko współczesnych mu chrześcijan. Trzy
wieki później, św. Augustyn użył terminu Pawłowego, dodając do "ciała" wszystko co słuszne od Abla. Dla
św. Tomasza Akwińczyka słowa oznaczały "katolików żyjących w stanie łaski".
Najwidoczniej tym co zainspirowało Piusa XII do nadania quasi-kanonicznego statusu temu wyrażeniu,
wynoszącego je do "mistycznego", były pisma żyjącego wtedy Emile Merscha. Obchodząc sprzeciw
wyrażany na I Soborze Watykańskim, ten belgijski jezuita przedstawił nową koncepcję utożsamiając
Kościół z ciałem ludzkim, dodając do niego, jak w encyklice, dwie Osoby Trójcy Przenajświętszej.
Analogicznie, nasz Pan występuje jako głowa, papieże i biskupi jako kości i wiązadła, a Duch Święty jako
siła życia.
Choć dzisiaj trudno je zdobyć w druku, znaczna liczba teologów w 1943 roku wtórowała protestom wobec
I Soboru Watykańskiego, wskazując na odejście Kościoła od rzeczywistości i niedostosowanie odniesień
biologicznych.
Jeśli pochwała neo-jezuitów w Civilta Cattolica tego, że encyklika Pacellego otworzyła drogę dla II Soboru
Watykańskiego wygląda naciągana, to weźmy pod uwagę fakt, że do tej pory Magisterium twierdziło, że
Bóg był Bogiem, a my jesteśmy Jego stworzeniami, i chrześcijanie wśród nas grupą lub ciałem Chrystusa.
Pius XII uważał, że ciało musi być aktywowane i wyniesione do stanu mistycznego, bo zadeklarował, że
ono zawierało Boga Syna i Boga Ducha Świętego.
Dlaczego jeszcze wtedy ortodoksyjni ojcowie soboru z 1870 roku odrzucili ten arbitralny nowy układ
między Bogiem i człowiekiem? Ponieważ to zredukowało transcendentnego Boga do immanentnego,
starodawnej herezji. Bez tej redukcji jako fundamentu nowych postaw, akceptacja radykalnej zmiany
dwadzieścia lat później byłaby nie do pomyślenia. Pojęcie mistycznego ciała czyni bóstwem człowieka,
zgodnie z zawsze przedstawianą przez masonerię fałszywą obietnicą. Masońskie pisma są pełne
odniesień do "iskry Bożej, która jest w każdym z nas". Jak ujęła to masońska satanistka, Elena Blawacky:
"im bardziej wypolerowane lustro, tym bardziej widoczny jest boski wizerunek". I Paweł VI na Boże
Narodzenie 1960 roku powiedział: "Szukasz Boga? Znajdziesz Go w człowieku!"
Everyman’s Encyclopedia (1958) cytuje dokładne definicje Piusa X z Pascendi: "Immanentyzm jest
filozoficznym terminem używanym do określenia pojęcia, że Bóstwo przenika wszechświat, że Jego
istnienie wyraża się jedynie przez pokazanie naturalnego kosmosu. Jest w opozycji do
transcendentalizmu, który naucza, że Bóstwo istnieje poza wszechświatem, który jest tylko subsydiarnym
wyrazem Jego działalności".
Grzebanie przy transcendencji Wszechmogącego Boga, choć "w szlachetny i wzniosły sposób",
doprowadziło do tego że zakonnice w Chicago tańczyły wokół czarnego kotła czcząc "matkę ziemię", a
kard. Ratzinger, prefekt Doktryny Wiary, przyjmowanie Najświętszego Sakramentu nazwał
"bezsensownym".
Można wykluczyć to, że przeciętny ksiądz czy osoba świecka w latach 1940 zauważyli iż po publikacji
Mystici Corporis dzieje się coś ważnego w Kościele. W normalnych czasach papieskie encykliki są
badane przez teologów, czytane przez ograniczoną liczbę biskupów i księży i przeglądane przez
subskrybentów religijnych czasopism. Ale rok 1943 nie był normalnym rokiem. Oznaczał go straszny okres
II wojny światowej.
W każdym razie papieskie podkreślenie jakiejś frazy przeciętnemu katolikowi który przeczytał ten
dokument, wydawałoby się zgodne z takimi czczonymi określeniami jak "Baranek Boży", "Najświętsze
Serce" czy innymi na długiej liście wyniosłych tytułów przyznanych Maryi Dziewicy w Jej litanii. Na pewno
nigdy nie dotarłoby do nich to, że te dwa słowa będą mogły zatrząść łodzią, starą Barką Piotrową.
Ale dla poważnego studenta teologii było jasne, że to wyrażenie "mistyczne ciało" w umyśle papieża
Piusa XII było czymś dużo większym niż tylko pobożnym nazewnictwem. Zastosowane w ten sposób w
encyklice, wyrażenie to oderwało Kościół od jego instytucjonalnego charakteru jaki miał przez blisko 2.000
lat, odkładając tym samym jego starą tożsamość by rzucić się w przyszłość.
Niemal natychmiast encyklika papieża Pacellego dała początek nowej dyscyplinie intelektualnej –
eklezjologii. Wyraz "eklezjologia", który do roku 1943 oznaczał badanie kościelnej architektury i
archeologii, teraz przyjęto by oznaczał badanie sposobu w jaki Kościół patrzy na siebie. Przez ponad
1.900 lat nie było nazwy dla takiego badania, bo nie było takich badań. Kościół Rzymsko Katolicki wiedział
co to było, tak jak hierarchia, kler i wierni. Nagle, skonfrontowani z nowym wizerunkiem pokazanym w
encyklice, wydawało się pilne by kwestionować co naprawdę Kościół myślał o sobie. W ciągu nocy
musiano wymyślić i zainstalować nowy typ teologa, eklezjologa, w seminariach, na uniwersytetach i w
redakcjach katolickich publikacji.
Bardzo szybko ci naukowcy dowiedzieli się, że mieli dużo więcej pracy. Nagłe przejście z Idealnej
Społeczności na Mistyczne Ciało okazało się być tylko początkiem. Nie upłynęło dużo czasu zanim ta
pierwsza zmiana paradygmatu, stosując żargon eklezjologów, zapoczątkowała następną. "Bardzo szybko"
– pisze ks. Dulles – eklezjolodzy stawiali sobie pytanie: 'czy Mistyczne Ciało jest czystą komunią łaski, czy
jest widoczne? Czy może określenie Lud Boży nie będzie bardziej odpowiedni?"
Dulles wyjaśnia, że jak tylko przyjęto termin Lud Boży (ulubione określenie na II SW), to wpływowy
francuski dominikanin Yves Congar wskazał na jego słabość: "Czy to nie brzmi egoistyczne,
monopolistycznie? Dlaczego nie nazwać Kościoła Tajemnicą? "
Potem jezuita ks. (później kardynał) De Lubac z Uniwersytetu Gregoriańskiego zdecydował się na
określenie Kościoła jako Sakrament. Jakie było jego rozumowanie? "Jeśli Chrystus jest Sakramentem
Boga, to Kościół jest Sakramentem Chrystusa". Nieważne, że katolików uczono od niepamiętnych
czasów, że istnieje zaledwie siedem sakramentów i że ani Kościół, ani Chrystus nie jest jednym z nich.
Nie-katolicy zaczęli grać w paradygmaty. Karl Barth, szwajcarski kalwinista, którego Pius XII kiedyś
uważał za swojego ulubionego teologa, zasugerował, że katolicy nazywają swój Kościół Heroldem Słowa,
podczas gdy protestanccy radykałowie, Harvey Cox i Dietrich Bonhbffer, zalecili by Kościół Rzymski
nazywać Sługą.
Zwykle niewzruszeni jezuici uderzyli na alarm. Ich eklezjolodzy nie mogli znaleźć precedensu dla
wizerunku Sługi w Piśmie Świętym. Poza tym, sprzeciwiali się, czy konotacja służalczości nie przedstawia
pewnych niejasności?
Rzeczywiście, od Doskonałego Społeczeństwa "daleko-powyżej-wszystkich-innych" do
Kościoła-jako-Sługi, teolodzy odbyli długą drogę, i w tym procesie, tak jak przepowiedzieli Ojcowie I
Soboru Watykańskiego, mieli zniszczyć tożsamość Kościoła Rzymsko-Katolickiego.
Avery Dulles przyznaje, "współczesny Kościół jest trawiony zmianami paradygmatu i zauważamy
zjawiska polaryzacji, wzajemnego niezrozumienia i niezdolności komunikowania, frustracji i zniechęcenia.
Kiedy zmienia się paradygmat, ludzie nagle odczuwają, że tracą grunt pod nogami. Nie mogą zacząć
mówić nowym językiem bez oddania się całemu zestawowi wartości, które mogą im nie opowiadać. I
wtedy czują poważne zagrożenie dla ich spokoju duchowego".
Dulles jest księdzem i zwraca się do księży. Choć szczegóły dotyczące dziwnych zmian nie docierają do
mężczyzny i kobiety w kościelnej ławce, a przynajmniej nie aż ktoś następny przyjdzie na ich miejsce,
wierni są tylko zbyt boleśnie świadomi tego, co może się wydarzyć z duchowym spokojem ich
duszpasterzy, kiedy obserwują ogólną dezercję duchownych. Szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych
swoje powołanie porzuciło około 10.000 księży i do 50.000 zakonników i zakonnic. Zamknięto mniej
więcej połowę z 500 seminariów, a średnia wieku kleru wynosi ponad 60 lat.
Dezercje duchownych trwają nadal na całym świecie i dochodzą do około 4.000 rocznie. We Francji, gdzie
wcześniej było średnio 1.000 święceń rocznie, teraz jest ich mniej niż sto. Jak z kapłaństwa znikał spokój,
tak wierni znikali z kościołów. W Paryżu frekwencja regularnie na Mszy spadła do 12% populacji. Nawet w
tak katolickiej Hiszpanii, tylko 20% obywateli uczestniczy w niedzielnej Mszy , a tylko 3% księży jest w
wieku poniżej 40 lat. Według chicagowskiego Narodowego Centrum Badania Opinii, odejście
praktykujących katolików w latach 1972 i 1973 stanowiło najbardziej dramatyczny upadek kultu religijnego
w całej historii chrześcijaństwa.
Współczesna popularna publicystyka głosi, że księża uciekali z powodu nalegań Watykanu w sprawie
celibatu, a świeccy z powodu zakazu Watykanu w kwestii stosowania sztucznej kontroli urodzeń.
Zmuszony przyznać, że ograniczenia te stanowiły część katolickiego sposobu życia na przestrzeni
wieków, pisarze sprzeciwiają się tezie, że współczesny człowiek, nawet katolik, osiągnął taki poziom
"samoświadomości", że nie może, nie wolno mu tolerować żadnej kontroli jego wolności.
Ta teoria jest fałszywa i całkowicie oderwana od rzeczywistości.
Prawdziwi wierzący zgadzają się z każdą dyscypliną. Historia pokazuje, że mogą przetrwać brak
kościołów, księży i sakramentów, ciężkie prześladowania, a nawet zmierzyć się z męczeństwem. Ale tym
czego nie mogą przetrwać to usunięcie pewników duchowych. Te drwiny z zewnątrz mogą uczynić ich
wiarę silniejszą, ale gdy kpiny i wątpliwości pochodzą z wewnątrz, to ich wiara, a tym samym ich
wytrzymałość, ulega zachwianiu. Przy pierwszej sugestii wątpliwości ze strony swoich nauczycieli, który
młody człowiek nie zacznie się zastanawiać, czy on ma taką wiarę potrzebną do wsparcia kapłańskiego
życia? Próby celibatu nagle wydają się zbyt trudne.
Co dla katolików zrobiło majstrowanie przy tradycji, to pozbawienie ich Kościoła-Instutucji, tych solidnych i
starodawnych ram, na których wsparcie liczyli w delikatnym zadaniu wiary i trudnym zadaniu prowadzenia
katolickiego życia. Są ich pozbawieni nie z powodu narzuconych ograniczeń, ale z powodu ich braku.
W 1971 roku do Rzymu przybyli mężczyźni i kobiety, by w nocy przed Bazyliką Św. Piotra modlić się,
żeby te ramy trzymały się razem i żeby uchylić te wyniszczające dekrety II SW. Podobnie jak autorzy,
którzy wtedy wyciągali książki i artykuły, uważali iż wszystkie kłopoty leżały w soborze. Zupełnie
niewiarygodny wydawał im się pomysł, żeby encyklika wydana 28 lat wcześniej mogła wstrząsnąć
duchowym spokojem na całym świecie, że jej autor mógł być papieżem, którego szanowali bardziej niż
wszystkich innych.
Z nadzieją uczynienia pozornie niesamowitego nie tylko wiarygodnym, ale oczywistym, niniejsza praca
zignoruje II SW jako przyczynę i potraktuje go jako efekt, nieunikniony efekt specjalnych, prostolinijnych
działań, rozpoczętych dziesiątki lat wcześniej, zanim Jan XXIII zwołał zgromadzenie biskupów świata.
Ono będzie postrzegane nie tyle jako wezwanie do konsultacji, ale jako żądanie złożenia przez nich
podpisów. Wprowadziwszy już wiele przemian i mając wypracowane na papierze wiele innych, powitanie
przez Jana długiej, powolnej procesji w wysokich mitrach prałatów tego październikowego ranka w 1962
roku, będzie postrzegane jako spełnienie rozległego, trwałego przedsięwzięcia.
Z perspektywy sobór wydaje się być sprowadzeniem hierarchów do Rzymu, by pokazać im to co już się
wydarzyło, żeby dać im satysfakcję bardzo ograniczonego ich udziału, a następnie wywrzeć na nich silną
presję moralną by umieścili swoje nazwiska pod każdym pojawiającym się dokumentem ze sprytnie
zorganizowanych obrad. Podpisy miały największe znaczenie, dodawały wiarygodności przemianom,
ułatwiając tym samym biskupom zmierzenie się z ich owieczkami kiedy wrócą do nich z torbą pełną
nowinek.
Dla wielu komentatorów jest zrozumiałe to, że II SW jest punktem wyjścia.
Choć spojrzenie na wydarzenia z lat wcześniejszych nie ułatwia im pozbierać nici tej zmiany, to również
oznacza konieczność konfrontacji z osobą Eugenio Pacellego, papieżem Piusem XII, niewygodną
perspektywę zarówno dla liberalnych jak i konserwatywnych. Dla lewicy, z upływem lat, jeśli nie za jego
życia, Pacelli jest arcykonserwatywny, niestety, nieoświecony i prawdopodobnie antysemicki. Dla prawicy,
z tego dystansu, jest świętym. W obu przypadkach jego życie i pracę zacznie się pokrywać mitem
pobożności i bezbożności.
Prawdopodobnie żaden papież w historii nie był tak niezrozumiany. Czczono go i lekceważono, kochano i
nienawidzono za wszystko czego nigdy nie zrobił i kim nigdy nie był. Żaden papież w historii nie zrobił tak
dużo by zmienić Kościół; a jeszcze konserwatyści katoliccy postrzegają go jako ostatni mocny filar
ortodoksji. Żaden papież w historii nigdy nie zrobił tak dużo dla żydów; a jeszcze żydowscy pisarze nadal
oskarżają go o obojętność wobec ich losu. Żaden papież nie zrobił tyle by przysłużyć się marksistom; a
jeszcze Zachód uważa go za antykomunistycznego bohatera zimnej wojny.
Dzięki wieloletniej pracy jako watykański dyplomata, kiedy był pionierem tego, co później nazwano
Ostpolitik, dekadzie jako sekretarz stanu za Piusa XI, prawie 20 lat jako papież, którego postępowanie
przedłużył pontyfikat jego protegowanego i wybranego spadkobiercy, Giovanni Battisty Montiniego, dzieło
Piusa XII trwało prawie sto lat.
Jeśli chce się uczciwie rozliczyć okoliczności przekształcenia Kościoła, to faktyczny wkład w nie Pacellego
będzie musiał stanowić jego część. Dostępne są obszerne materiały. Z dawno zakończoną II wojną
światową otwarto amerykańskie i niemieckie archiwa i opublikowano dzienniki ważnych osobistości.
Ale tajemniczość Watykanu może być i często jest wieczna. Dopiero oskarżenie Piusa XII o jego rzekomą
obojętność wobec żydów, spowodowało otwarcie pewnej części Watykańskiego Archiwum dla czterech
uczonych jezuickich w 1970 roku. Jednak z lub bez współpracy Watykanu, wciąż jest dostępne bogactwo
materiału o Pacellim, wystarczy tylko odstawić szaleńczą chęć do dalszego podtrzymywania starych
mitów.
Zakładając, że Eugenio Pacelli był gigantem wśród papieży, i okres jego działalności był niezwykle długi,
można zapytać, co papież miał wspólnego z rewolucją. W przypadku KK, wszystko. Choć trudno byłoby
znaleźć ruch partyzancki, czy to włoskie Czerwone Brygady czy peruwiański Świetlisty Szlak, które nie
były inspirowane i kierowane przez studentów i profesorów uniwersytetów, w Kościele z jego
nienaruszalną hierarchiczną strukturą, najwyższy poziom intelektualny w którym poruszają się teologowie,
nie jest wystarczająco wysoki. Każda mutacja w doktrynie lub praktyce musi pochodzić od samej góry, od
samego papiestwa. Innego sposobu nie ma.
Chociaż Eugenio Pacelli było postacią dominującą w procesie osłabiania, to nie był sam. W
przedsięwzięciu tym brali udział czterej inni Włosi: Giacomo Della Chiesa, Angelo Roncalli i Giovanni
Battista Montini byli papieżami, podczas gdy Pietro Gasparri, sekretarz stanu, przeprowadzał swoją fazę
operacji tak jakby nim był.
To czego ta piątka dokonała nie było drobną rzeczą, przekształcili jedno największe na świecie ciało
religijne, ciało które praktycznie było niezmienne przez niemal 2.000 lat. Niezmienne przetrwało wielką
ucieczkę 400 lat wcześniej, nawet zyskując tym uderzeniem pewną siłę poprzez wymuszoną redefinicję
własnej tożsamości.
Protestancki szok był odcięciem się od niego. To co wydarzyło się w naszych czasach, nie było żadnym
oderwaniem, a raczej przewrotem wewnętrznym, czymś zupełnie bardziej drastycznym. Mierzone tym co
uważano za katolicką tożsamość przez 19 stuleci, osłabiony Kościół dzisiaj jest czymś zupełnie nowym.
Choć zewnętrzne struktury jego zmniejszonej masy stały się bardziej sztywne niż kiedykolwiek, doszło do
wydrążenia prawie wszystkich starych prawd, które były jego życiem.
Osłabianie, mówi Słownik, odnosi się do "usunięcia podstawy / fundamentu / podbudowy tajnymi
metodami". Jeśli chodzi o przeciętnego katolika, to co odebrano Kościołowi było faktycznie tajne, chociaż
nie cała tajność była celowa.
Zachodzącymi pod papieskim nadzorem zmianami wśród duchownych insajderów po prostu nie dzielono
się czy nie publikowano, podczas gdy wierni, systematycznie pozbawiani nauczania teologicznego, raczej
bardziej skłaniali się ku własnej pobożności, czemu transformatorzy starali się nie przeszkadzać. W
rezultacie, do czasu pierwszych doniesień medialnych o sesjach soboru, przeciętny katolik pozostał
nieświadomy, że miała miejsce rewolucja. Jego naturalną reakcją, gdy narzucono Nową Mszę, było
założenie, że to sobór wszystko zmienił.
Przedstawione poniżej 12 epizody w chronologii sześciu dekad spróbują po raz pierwszy połączyć razem
łańcuch watykańskich posunięć, niektórych tajnych, niektórych głoszonych otwarcie, które sfabrykowały
ten dziwny Nowy Kościół Katolicki.
ROZDZIAŁ II - KRONIKA 1903-1963
2.1. Zawiązanie sojuszu
Skoro rewolucja katolicka nie narodziła się na sesjach II SW, to nie można również powiedzieć, że
pochodzi, według ks. Rotondi, od Mystici Corporis z roku 1943. Chociaż Kościół w realnym sensie był w
stanie oblężenia od rewolucji francuskiej, pierwsze impulsy jakie miały zmusić papieża Piusa XII do
ogłoszenia swojego wielkiego paradygmatu można prześledzić do przełomu wieku.
Był to okres kiedy świat wydawał się być przesadnie dumny z siebie. Relatywny pokój i dobrobyt trwały
dużo dłużej niż wielu pamiętało. Ogromne imperia sięgały na cały świat i funkcjonowały mniej lub bardziej
zadowalająco, a ludzie nauki układali w sterty obietnice o przyszłości. Prawdą jest, było kilka wyraźnych
sygnałów o nadchodzącej tragedii w wyniku zamordowania amerykańskiego prezydenta, austriackiej
cesarzowej i włoskiego króla, a Włodzimierz Lenin wciąż rozmyślał nad popołudniowymi gazetami w
kawiarni w Zurychu, pogrążony w żałobie cesarz wciąż klęczał na Mszy każdego ranka w wiedeńskim
Hofburgu, a oddani mu wiedeńczycy wciąż wirowali do walców Johanna Straussa.
Wczesne lata 1900 były stosunkowo korzystne dla Kościoła Katolickiego, pomimo trudnych dawek
antyklerykalizmu ze strony rządów Włoch i Francji.
Choć praca misyjna francuskich i belgijskich zakonów ledwo rozpoczęła się w Afryce, członkostwo
Kościoła w pozostałej części świata było rozłożone prawie tak jak obecnie. Chociaż papież Leon XIII, tak
jak jego poprzednik Pius IX upierał się, że był "więźniem Watykanu" w proteście przeciwko powstańczemu
przejęciu przez Włochy Państw Kościelnych, on osiągnął wiek 90 lat po szczególnie produktywnym
panowaniu, trochę sfrustrowany statusem niewoli. Zdecydowanie kontynuował program reformy
seminarium, otworzył dla uczonych Bibliotekę Watykańską, zorganizował komisję studiów biblijnych i
wydał 50 encyklik, z których najistotniejsza jest Humanum Genus, otwarta krytyka masonerii i Rerum
novarum, w której opisał stanowisko Kościoła w sprawie stosunków pracy.
Na początku stulecia żyła i dobrze się miała piątka Włochów, którzy w nadchodzących dekadach mieli
podjąć się zadania przekształcenia Kościoła Katolickiego. Najstarszym z nich był Pietro Gasparri, 48,
neapolitańczyk, później piastował stanowisko sekretarza stanu za Benedykta XV i Piusa XI. Giacomo
Della Chiesa, genueńczyk który zostanie Benedyktem w wieku 46 lat, Eugenio Pacelli, 24, dopiero
wyświęcony rzymianin, przyszły Pius XII. Byli dwaj lombardyści, Angello Roncalli, przyszły papież Jan
XXIII, i 3-letni Giovanni Battista Montini, przyszły Paweł VI.
Już wtedy życie czterech mężczyzn, a także, dzięki rodzicom, dziecka, były ze sobą powiązane. Z
upływem lat ich kariery splatały się w co można postrzegać jako rodzaj pracy zespołowej, która będzie
wielką praktyczną pomocą w ich niezwykłym przedsięwzięciu. Jakiś 'spisek'? Określenie to jest zbyt
płytkie, z melodramatycznymi podtekstami, i zbyt uproszczone w niemożności wzięcia pod uwagę tego,
że każdy z tych mężczyzn, pochodząc ze szczególnych rodzin z których wyszli, otrzymując szczególną
edukację jaką otrzymali, i poddani szczególnym wpływom jakim ich poddano, nie mogliby, gdyby nie pię
dużych cudów, postępowa
inaczej, niż postępowali.
Powiedzmy że mieli tę samą wizję i ta wizja była o nowym rodzaju Kościoła Katolickiego. Nie byli jedynymi
ludźmi swoich czasów, który mieli taką wizję, ale ze względu na władzę jaką każdy z nich będzie
sprawował, mieli stać się jej realizatorami. Jeden po drugim w ścisłej sekwencji mieli zobaczyć, najpierw
powoli, jak ich wizja nabiera kształtu. Jej przyspieszający rozwój utrzyma ich przez pół wieku i dłużej, aż
do ostatnich lat ostatniego z tej piątki, kiedy statystyki zaczęły pokazywać, że sen zamienia się w
koszmar, a papież Montini, źle dostosowany do znoszenia takiego ciężaru, zalał się łzami.
Na Montiniego, najsłabszego z tej piątki, i na Pacellego, najsilniejszego, nacisk był największy. Materiał
biograficzny pokazuje zdumiewające podobieństwo wczesnych lat życia tych pięciu mężczyzn. Każdy
został wybrany i promowany przez swoich rodziców i potężnych przyjaciół rodziców wewnątrz Watykanu,
by zostali papieżami, z taką samą pewnością jak następca tronu przygotowywany jest do zostania królem.
Obie rodziny – Pacellich i Montinich od dawna były związane ze sprawami Waykanu. Dziadek Eugenio,
Marcantonio, przybył do Rzymu wcześniej w tym stuleciu z prowincji Viterbo, kiedy jego brat Ernesto,
członek firmy bankowej Rotszylda, podjął się zorganizować znaczną pożyczkę państwom papieskim za
papieża Grzegorza XIV. Ernesto został by założyć pierwsze biura Banco di Roma, a Marcantonio stał się
zaufanym doradcą prawnym Grzegorza i jego następcy Piusa IX, w końcu towarzysząc temu drugiemu na
uchodźstwie do nadmorskiego miasta Gaeto, kiedy niepokoje polityczne w Rzymie wydawały się stwarzać
zagrożenie.
Powiązania z Rotszyldem szybko doprowadziły do niemal pewności, że rodzina bankowa Pacellich, jak i
rodzina Montinich były pochodzenia żydowskiego.
Podżeganie do niepokojów w państwach kościelnych, słusznie, czy nie, musi być przypisane do szefów
włoskiej masonerii. Nawet kiedy protestanci z XVI wieku byli ex-katolikami, którzy byli pewni, że znaleźli
lepszy sposób czczenia, tak masoni którzy dręczyli kraje katolickie antyklerykalnymi ruchami i rządami w
całym XIX wieku, byli ex-katolikami, pewnymi tego, że znaleźli lepszy sposób na życie i zarządzanie
społeczeństwem.
W krajach katolickich, zwłaszcza we Włoszech i we Francji, nie zawsze były jasno wytyczone linie.
Wiadomo jest, że podczas rewolucji francuskiej setki Francuzów do swoich ślubów duchownych dodali
przysięgę masońską, i jak mówią liczne źródła masońskie, ks. Mastai-Ferrett, przyszły papież Pius IX,
został przyjęty do loży Eterna Catena w Palermo w roku 1837 w wieku 46 lat. Dziesięć lat później papież
ogłosił powszechną amnestię dla większości rewolucjinostów z bractwa, Carbonari, i zatrzymał działania
jezuity Jacques Cretineau-Joli, któremu Grzegorz XVI nakazał zbadać działalność masońską w
państwach papieskich. Monarchia Austriacka, świadoma orientacji Mastai-Ferretti, próbowała
uniemożliwić jego wybór, kiedy niespodziewanie głosowanie przyspieszono.
Cokolwiek przytrafiło się sposobowi myślenia Piusa IX w czasie ostatnich dwóch lat wygnania,
wystarczało by zmusić go do powrotu do Watykanu jako odmieniony człowiek. Odtąd miał się poświęcić
obronie Kościoła przed jego wrogami i jego państw przed subwersją. Ks. Cretineau-Joly został
przywrócony. Piono Nono, jak z miłością nazywali go Włosi, dożył zwołania Soboru Watykańskiego w
1870 roku, który teraz nazywany jest "Pierwszym".
Po powrocie z Gaeta Marcantonio Pacelli opuścił papieża by dołączyć do założycieli watykańskiej gazety
I'Osservatore Romano. Tak jak w przypadku dziecka Montinich, rok później, Eugenio, wnukowi
Marcantonio, nie wolno było chodzić do szkoły. Mówiono że był zbyt słaby (jak mówiono także o małym
Montinim), wychowywano go w domu aż do ostatnich lat szkoły średniej, kiedy otrzymał dyplom z Liceo
Visconti, dobrze znanego wśród Rzymian państwowego ośrodka edukacyjnego bardziej wrogo
nastawionego do Kościoła, niż jakiekolwiek inne w mieście.
Eugenio Pacelli miał tylko 2 lata kiedy ojciec przyprowadził go do łoża umierającego Piusa IX, który
rzekomo powiedział: "Dobrze ucz tego synka, żeby pewnego dnia służył Stolicy Apostolskiej". Następca
Piusa IX, Leon XIII, kontynuował tradycję, że Pacelli byli "rodziną watykańską", oddając maturzystę
Eugenio pod specjalną opiekę swojego sekretarza stanu, kard. Rampolla. "Zrób z niego dobrego
dyplomatę" – brzmiała prośba papieża. I znowu młodzieniec nie prowadził normalnego życia szkolnego.
Kształcenie na księdza odbywało się prywatnie do ostatnich 2 lat studiów, kiedy kardynał przekonał
rektora Istituto Capranica by przyjął go na studia dzienne.
Jeśli wybór Liceo Visconti przez rodzinę Pacellego był dziwny, to wybór kardynała Capranica był
zdumiewający. W 1890 roku to seminarium było znane w całych Włoszech jako siedziba rodzaju
teologicznego radykalizmu, wkrótce nazwanego "modernizmem". Tę reputację szkoła podtrzymała do
naszych czasów, fetując "Czerwonego Opata" Franzoni po jego zawieszeniu a divinis w roku 1970 i Iwana
Illicza z CIDOC, a sąsiedzi nadal skarżą się na całonocne świętowania wylewające się na ciemne uliczki z
okazji każdego głównego triumfu lewicy; od zwycięstwa aborcji we włoskim parlamencie do wyników
referendum w Chile. Chociaż wszystko było o wiele bardziej stateczne pod koniec ubiegłego wieku, to
niekonwencjonalne nauczanie mogłoby być bardziej poważne.
Nigdy możemy nie poznać zaproponowanego prywatnego programu nauczania przyszłego Piusa XII, to
jednak jego skąpa nauka w izolacji i rewolucyjne poglądy szkół w których się uczył, dodawały do dziwnego
przygotowania do kariery w hierarchii katolickiej. Jako papież pozostał wierny Capranica, wybrał się na
jedną z bardzo rzadkich wycieczek poza Watykan w 1957 roku, by skontrolować nakazane przez niego
prace renowacyjne w głównych budynkach.
Kiedy dochodzimy do imienia człowieka któremu papież Leon powierzył przewodzenie chłopcu Pacelli,
jest trudniej uniknąc określenia "spisek", jeśli tylko dlatego, że sycylijski arystokrata był jednym z
najbardziej kontrowersyjnych postaci w historii Kościoła Katolickiego. Sprawując drugą z najważniejszych
funkcji w Watykanie przez 16 z 22 lat pontyfikatu Leona XIII, uważano za pewnik, że kard. Rampolla
zostanie następnym papieżem. Kiedy Leon XIII w końcu zmarł w 1903 roku i zwołano konklawe, liczba
głosów na Rampolla zwiększała się we wczesnych głosowaniach, do chwili kiedy ku zdumieniu elektorów,
kardynał metropolita Krakowa [kard. Jan Kniaź z Kozielskich Puzyna – OG] podniósł się by zatrzymać
proces deklaracją, która rozejdzie się w depeszach na cały świat. Wypowiadając się w imieniu Jego
Cesarskiej Mości Austro-Węgier, Franciszka Józefa, polski prymas zawetował wybór kard. Rampolla.
Zdenerwowani ojcowie wkrótce dowiedzieli się, że dawno zapomniana klauzula w traktacie zawartym
między Wiedniem i Watykanem uczyniła tę interwencję legalnie wiążącą.
[więcej tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Konklawe_1903#Weto_cesarza_Austrii – OG]
Nie podano powodu weta, choć sugerowano, iż był on polityczny. Przypuszczano, że Austria była
niezadowolona ze względu na pewne poglądy Rampolla.
Ale w późniejszych latach ujawniono, że prałat Jouin, francuski ksiądz zajmujący się śledzeniem
masonów z gorliwością Szymona Wizentala w ściganiu nazistów, natknął się na coś co było niezbitym
dowodem na to, że kardynał był nie tylko członkiem Bractwa, ale także wielkim mistrzem szczególnej
sekty okultystycznej znanej pod nazwą Ordo Templi Orientis, do której został zainicjowany w Szwajcarii
kilka lat wcześniej. Wysiłki Jouina by dostarczyć tę informację papieżowi Leonowi oczywiście udaremnił
Rampolla, jak i jego zwolennicy i przyjaciele w urzędach stanu. Zaniepokojony tym, że fakty powinno się
ujawnić przed zbliżającym się konklawe, Jouin skontaktował się z austriackim dworem i został tam
wysłuchany.
W niedawno wydanej książce włoski historyk Giovanni Vannoni podaje szczegóły o Ordo Templi Orientis,
znanej jako OTO. Nazywa ją "jednym z najbardziej niepokojących tajnych stowarzyszeń istniejących
obecnie". Założył je kilka lat przed tym papieskim konklawe bogaty wiedeńczyk, którego częste podróże
na Daleki Wschód uczyniły adeptem "technik seksualnej magii", nauczanej przez pewnych yoga w
Indiach. Współzałożycielami OTO byli dwaj Niemcy: Teodor Reuss, członek okultu angielskiego rytu z
Memphis, oraz Franz Hartmann, lekarz który wiele lat spędził w Ameryce w siedzibie Towarzystwa
Teozoficznego Madame Blawacky. Później zwolennikiem OTO będzie Rudolf Steiner, którego nauki
odegrają ważną rolę w życiu Angelo Roncallego, powodując jego dymisję z seminarium laterańskiego.
Najbardziej notorycznym członkiem OTO był prawdopodobnie Aleister Crowley, uwieczniony w pierwszej
powieści Somerseta Maughama, która okazała się sukcesem, "Magik" [The Magician]. Wybrany na
wielkiego mistrza w 1912 roku Crowley ogłosił, że "kieruje nim Wyższa Inteligencja", i to ona doradziła mu
by "otworzył drzwi dla New Age, który miał zastąpić już wtedy w stanie agonalnym erę chrześcijańską".
Równie dobrze mógł to być alarm po mocnym oskarżeniu masonerii przez Leona w encyklice Humanum
Genus, co doprowadziło do siłowego wdarcia się bractwa w realną władzę Watykanu. Zajęło 3 lata zanim
Rampolla został sekretarzem stanu. Kiedyś tak odważny, papież, po spędzeniu kilkudziesięciu lat z
szefem OTO u jego boku, odnosił się dyskretnie do "amerykanistów", dysydentów zgromadzonych wokół
kard. Gibbonsa, a Civiltà Cattólica nazwała ich rzymski ośrodek lożą masońską.
Szczególnie interesujące jest zbadanie relacji Rampolla z pięciu mężczyznami, którzy wkrótce wprowadzili
Kościół Katolicki w "nową erę". Giacomo Della Chiesa, przyszły Benedykt XV, był absolwentem Capranica
wybranym przez Rampolla na prywatnego sekretarza Nuncjatury w Madrycie. Był to związek trwający 20
lat. Jako sekretarz stanu, kard. Rampolla sprowadził Pietro Gasparrego z paryskiego Instytutu
Katolickiego do Rzymu, by został jego głównym asystentem. Gasparri stanie się władzą za tronem Piusa
XI. Tymczasem młody ks. Pacelli, długo pod bezpośrednią kuratelą Rampolla, stał się jego osobistym
sekretarzem i stałym towarzyszem podróży na ważnych misjach dyplomatycznych. Razem uczestniczyli w
pogrzebie królowej Wiktorii. Następnie, i nadal w połowie lat 1920, ks. Pacelli, pracując jako minutante w
urzędach państwa, uzyskał dostęp do wysokiego szczebla watykańskich spotkań.
Częstym gościem biura sekretarza Rampolla w tamtych czasach był dziennikarz-polityk, ojciec przyszłego
papieża Pawła VI, Giorgio Montini, którego idea Kościoła jako sponsorowanej partii politycznej zwróciła
uwagę Rampolla. Ale papież Leon nie był przekonany. Co do przyszłego papieża Jana, jego kariera
związana była z kard. Rampolla przez dobrego przyjaciela i powiernika Rampolla, ks. Radini-Tedeschi,
wieloletniego współpracownika Della Chiesa w urzędach państwa. Angelo Roncalli, pochodzący z biednej
rodziny chłopskiej, wykształcenie i awans do episkopatu w całości zawdzięczał Radini-Tedeschi, stając się
jego prywatnym sekretarzem i pisząc biografię biskupa po jego śmierci.
Biorąc pod uwagę moc osobistej charyzmy sycylijskiego kardynała i rzekomy kierunek jego
zaangażowania, tradycyjni katolicy szybko wskazują na "klikę Rampolla", a nawet na "mafię Rampolla".
Sojusz już na pewno istniał. Watykański l'Osservatore Romano przyznał to w artykule wstępnym
świętującym wybór kard. Roncallego na papieża w 1958 roku, "To Benedykt XV (Giacomo Della Chiesa),
który, jak to zrobił z Achille Ratti (Pius XI) i Eugenio Pacelli (Pius XII), postawił stopę Angelo Roncallego,
którego obecnie znamy jako Jan XXIII, na pierwszym szczeblu drabiny, która prowadziła do Stolicy
Piotrowej".
2.2. – Porażka
Giorgio i Giuditta Montini, rodzice przyszłego Pawła VI, mogli mieć tak duży udział jak każdy inny w
pospiesznym zastąpieniu Giuseppe Sarto, patriarchy Wenecji, na sekretarza Rampolla, po skandalicznym
przerwaniu konklawe w roku 1903. Podczas częstych wizyt w Watykanie, Montini mógł równie dobrze
wyrazić swoje preferencje wobec Sarto, przekazane przez Rampolla przerażonym i sfrustrowanym
elektorom. Kierowana przez Montiniego grupa z Brescii, działająca na rzecz utworzenia katolickiej partii
politycznej, była w kontakcie z patriarchą kiedy ten organizował kluby dla pracujących w ciągu dnia
robotników w Wenecji.
"Jest to człowiek po naszej myśli" – miał powiedzieć Montini. To że był człowiekiem szczerej pokory i
prostoty może również zarekomendowało go jako substytut za Rampolla. Rzeczywiście, kiedy konklawe
zostało wznowione i jego wybór wydawał się bliski, dało się słyszeć kiedy protestował do kard. Gibbonsa:
"Ale ja nic nie wiem o sprawach światowych", na co Amerykanin odpowiedział: "Tym lepiej!"
Lepiej rzeczywiście dla tego czym miał być Watykan Rampollego, obecnością na Tronie Piotrowym
człowieka, którego można prowadzić, a nawet manipulować. Biografowie Giuseppe Sarto, św. Piusa X,
zazwyczaj pomijają to, że ten dzielny bohater, dla tradycjonalistów mianował Mariano Rampolla na
stanowisko, które w teologicznie wymieszanym klimacie 1903 roku było najwrażliwszym stanowiskiem w
Kurii, na prefekta Doktryny Wiary, Świętego Oficjum.
Jeśli ten ruch wydaje się absurdalny, to niech będzie on jeszcze silniejszym poparciem dla tezy tej książki:
osłabienia nie dokonano na II SW. Oczywiście, 16 lat z szefem OTO jako sekretarzem stanu ustanowiło
masoński chwyt na Watykanie tak nieustępliwy, by na na konklawe w 1903 roku zawrzeć "pakt",
doprowadzić do kompromisu. Chociaż informacji Jouina nie upubliczniono, Watykan wiedział, że to
postawi papiestwo w trudnej sytuacji. Prawda o Rampollim wydawałaby się absurdalna, gdyby papież dał
mu Święte Oficjum.
Pontyfikat Sarto uratowało zdumiewające mianowanie Rafaela Merry del Val na sekretarza stanu.
W wieku 38 lat, ten urodzony i wykształcony w Anglii, pół-irlandzki syn hiszpańskiego dyplomaty, dużo
wiedział o sprawach światowych. On pomógł patriarsze zorganizować kluby robotnicze i musiał także
pomóc mu w nabraniu intensywnej świadomości co do celów lóż. Jako wróg masonerii, Merry del Val miał
kilku apologetów i tych, którzy dobrze pisali o jego pobożności, pokorze i "mieście chłopca" w rzymskiej
dzielnicy slumsów, ignorując to, co musiało być trwającą 11 lat walką o wiarę. Rampolla stał na czele
Świętego Oficjum, podczas gdy Della Chiesa był podsekretarzem stanu. Mimo to pierwsze 4 lata Sarto
były spokojne, kiedy Pius X był najwyraźniej całkowicie zaangażowany w ożywienie chorału
gregoriańskiego i nawoływanie do wczesnej i częstej Komunii Świętej.
Do roku konklawe, 1903, już istniała i działała zadziwiająca liczba tych którzy mieli przekształcić Kościół w
ciągu następnych 60 lat, odchodzący od ortodoksyjnej doktryny tak starej jak chrześcijaństwo, i tak
dalekie na przyszłość, jak papież Jan Paweł II. Głównie we Francji, ale również w Anglii, Włoszech i Belgii,
w seminariach, na uniwersytetach, na mównicach wykładowych, w książkach i recenzjach, zaczęła
pojawiać się alternatywna postawa wobec religii.
Rozwijało się to co zostanie nazwane modernizmem. Ten ruch nie miał ani założyciela, ani programu.
Chwalił się jedynie kompletem wspólnych postaw, obejmujących odrzucenie nauk św. Tomasza z Akwinu
jako "średniowieczne", i poczucie, że religia musi pochodzić z osobistego doświadczenia, w którym
"dogmaty mogą być ich wyrazem, a nie duszącą gwarancją". Spośród częstych zjazdów wielbicieli tego
innego sposobu bycia katolikiem, ten w Subiaco we Włoszech zgromadził delegatów z Francji, Szwajcarii i
Włoch, których wezwano do "rozerwania więzów, które wyniszczają i duszą Kościół". W chwili
niepohamowanej egzaltacji zadeklarowano, że wszyscy obecni poczuli "Chrystusa przygotowującego
ogromną przemianę religijną poprzez proroków i świętych".
W przeciwieństwie do dysydentów z XVI wieku, innowatorzy nie chcieli wychodzić z Kościoła. Raczej mieli
nadzieję przerobić go od wewnątrz. Euforia z nadejścia nowego wieku, a także podniecenie z powodu
niezwykłych inicjatyw w dziedzinie badań historycznych i naukowych, najwyraźniej przyczyniły się do
wzrastającego pędu do wymyślania nowych sposobów wiary.
Papież Leon, mając ponad 90 lat, z kard. Rampolla u boku, nie był tym, który próbował powstrzymać falę
spekulacji teologicznych. Ale nie zrobił też najmniejszej rzeczy by do tego zachęcać. Gdyby w 1900 roku
nowinkom religijnym dano takie wsparcie Watykanu dla innowacji teologicznych jakiego udzielono w 1950,
to wielka transformacja z pewnością nastąpiłaby przed II wojną światową. Trzeba zakładać, że takiego
wsparcia oczekiwano przez wybór Mariano Rampolla na papieża.
Czy Mery del Val wywierał czy nie presję na papieża by usunął dwóch długoletnich współpracowników
kard. Rampolla z jego biura, to dopiero w 1907 roku, kiedy Radini-Tedeschi został konsekrowany na
biskupa Bergamo, a Della Chiesa na biskupa Bolonii, Pius X wykonał jakiś znaczący ruch przeciwko
rosnącemu chaosowi w katolickich kręgach intelektualnych.
Następnie, powołując się na 65 oddzielnych aberracji od tradycyjnej doktryny znajdujących się w
aktualnych czasopismach religijnych, nazwał to "modernizmem" i wydał dwie oficjalne krytyki, list pasterski
rozpoczynający się słowem Lamentabili i encyklikę zaczynającą się od Pascendi . . . Po tych dwu
dokumentach sformułował długą "Przysięgę przeciwko modernizmowi", którą mieli składać przełożeni
wszystkich zakonów, kierownicy seminariów i wydziałów teologicznych, a także każdy ksiądz w momencie
święceń.
Przysięga zadziałała jak pokrzepiający tonik na niespokojne, niezdecydowane duchowieństwo. W około
500 zwięzłych słowach określił to w co powinni wierzyć katolicy. Począwszy od samego Boga: "Którego
można poznać z pewnością przez naturalne światło rozumu" i "rzeczy, które są stworzone", przechodzi do
określenia Kościoła jako ustanowionego przez "historycznego Chrystusa kiedy przebywał na ziemi".
Uderzając w powszechny egzystencjalizm wśród marzycieli o nowej religii, Przysięga brzmi: "wyznaję, że
wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym wychodzącym z zakamarków podświadomości. . . ale
prawdziwym uznaniem przez rozum otrzymanej prawdy. . . " i "odrzucam heretycki wynalazek ewolucji
dogmatu przechodzący od jednego znaczenia do drugiego".
Przysięga obowiązywała do połowy lat 1960, kiedy spekulacja teologiczna doszła tak daleko, że uznała iż
będzie kwestionowała sam II SW.
Ale w roku 1907 zdecydowane działanie Piusa X okazało się natychmiast skuteczne. Tak długo jak był
ruchem, modernizm się rozpadł. Jego gwałtowny spadek widać z dystansu, że nastąpił ze względu na
fakt, że promowane przez niego teorie nie miały żadnego przekazu Watykanu dla wiernych. Dlatego
modernizm pozostał wyłącznie zjawiskiem naukowym.
Przeciętny świecki miał niewiele pojęcia, że błędy doktrynalne, nie mówiąc już o 65 ich odmianach, były w
obiegu. Ale gdyby nadal papież nie zareagował, to wychodzący z seminariów młodzi księża daliby nowym
pojęciom ograniczony wyraz, a głoszone wśród parafian teorie musiałyby przejść przez biskupów i
oznaczałyby zaangażowanie Watykanu.
W przypadku Leona XIII i Piusa X o takim zaangażowaniu nie było mowy. Choć grupa Rampolla wewnątrz
Watykanu musiała czuć się zachęcana gdy kwitł modernizm, i teraz nieszczęśliwa, że został stłumiony,
wykazała się wytrawną mądrością w odmowie udzielenia mu najmniejszego publicznego wsparcia.
Świadoma tego, że nowe doktryny mogą być wchłonięte przez Kościół poprzez akceptację i sterowanie
papiestwem, czekała na swój czas. Po publikacji Lamentabili, Pascendi i Przysięgi, mieli czekać tylko
siedem lat.
2.3. - Jeszcze raz od początku
Śmierć papieża Piusa X miała miejsce tylko 18 dni po rozpoczęciu I wojny światowej. Jedenaście lat jego
intensywnego i wyjątkowo uczciwego pontyfikatu pozostawiły w KK odnowione poczucie tożsamości, a
zdecydowane potwierdzenie starych pewników rozbudziło żarliwość i oddanie. Jednocześnie późniejsze
lata Sarto zadały duży cios marzycielom o nowym sposobie bycia katolikiem.
Nawet odzyskanie obietnicy początku jaki przedstawiał XX wiek, zabierze wiele lat, może dziesięciolecia.
Chociaż odrodzenie było zapewnione, gdyby przeszedł oczekiwany wybór Giacomo Della Chiesa,
długoletniego sekretarza kard. Rampolla, to siłą rzeczy byłby to powolny proces. Biorąc pod uwagę nową
czujnoś
ze strony wiernych na odchodzenie od dawnych nauk, każdy ruch w kierunku "Kościoła przyszłości"
będzie musiał być wykonany z zachowaniem ostrożności i sformułowany w najbardziej pobożnej
terminologii.
Abp Della Chiesa z Bolonii został papieżem w 1914 roku, wybierając imię Benedykt XV, podczas gdy inny
protegowany Rampolla, Pietro Garparri przeszedł na stanowisko Merry del Vala – sekretarza stanu.
Można się zastanawiać czy bardzo stary cesarz Austro-Węgier, przybity tragedią po tragedii, wiedział, 2
lata przed śmiercią, że sycylijski kardynał, którego wybór zawetował, w końcu wszedł na papieski tron w
osobie jego dwóch najbliższych asystentów.
Ryzykując zajmowaniem się ogólnikami, długie spojrzenie na Kościół Katolicki wydaje się czynić pewne
sytuacje prawdopodobnymi. Historycznie rzecz biorąc, czy w ogóle byli misjonarze dorównujący
Hiszpanom, męczennicy dorównujący Anglikom, lub myśliciele o świętych rzeczach, lepsi czy gorsi, tak
utalentowani jak Francuzi? Jeżeli nowy papież miał nadzieję na obudzenie liberalizmu, musiałby zacząć
od Francuzów. Szczególnym celem Benedykta, logicznie, była grupa nazywająca się Sodalitium Pianein,
stowarzyszenie świeckich i kilku księży poświęcone zachowaniu czujności na wyrażanie herezji w
nauczaniu, głoszeniu i publikacjach, zgodnie z normami określonymi przez Piusa X. Mimo że projekt
powstał w umysłach Merry del Vala i jego sekretarza ks. Benigniego, z zawodu dziennikarza, to we Francji
ta idea rozkwitała i nie wykazywała żadnych oznak słabnięcia po śmierci Piusa X. Dzięki zaproszeniu do
zgłaszania aberracji doktrynalnych bezpośrednio do Rzymu, Sodalitium było bardzo nieprzyjemne dla
papieża Benedykta i jego sekretarza stanu. Wiele lat później, kiedy toczył się proces beatyfikacji Giuseppe
Sarto, kard. Gasparri wyraził niewymuszoną gorycz, oskarżając Piusa X o "aprobatę, błogosławieństwo i
zachęcanie tajnego stowarzyszenia ponad hierarchią, które miało zajmować się szpiegostwem na rzecz
monitorowania nawet najbardziej wybitnych kardynałów. "Krótko mówiąc" – stwierdził – "papież
pobłogosławił rodzaj masonerii w Kościele".
Kanonizacja Sarto za czasów panowania Pacellego może wydawać się sprzeczna z tezą, że Pacelli był
motorem tych zmian. Ale ponieważ w tym czasie papież pracował z ks. Bugninim nad nową mszą i walczył
z nadal konserwatywną Kurią o wprowadzenie w życie jego planów w Wielkim Tygodniu, mógł to być
kompromis, wzajemne ustępstwa.
Papież Benedykt uderzył w Sodalitium w pierwszej encyklice, ale zrobił to w zawoalowany sposób, raczej
jak Pacelli później uderzył w teorie ewolucji promowane przez Pierre Teilhard de Chardina. Nie
wymienono nazwisk. Ad beatissimi była ostentacyjnie prośbą o pokój na świecie w gwałtownie szerzącej
się wielkiej wojnie. Nalegała na "zakończenie sporów i niezgody na korzyść nowego poczucia braterstwa".
Choć niewielu świeckich, poza liderami Sodalitium, przeczytało encyklikę, ona dała nauczycielom i
kaznodziejom wszędzie do zrozumienia, że wojna pomiędzy Watykanem i modernistami się zakończyła.
Lider dawno rozwiązanego Sillon, głównego celu Lamentabili, Marc Sangnier, otrzymał już dobrą nowinę
w ciepłym osobistym liście od nowego papieża, w którym Benedykt wyraził wobec niego "wielki
szacunek". Czytając dziś pracę francuskiego dysydenta, trudno jest uwierzyć, że nie pisał tego do
kapłańskiej junty w Nikaragui - Daniela Ortegi: "Idee rewolucji mają 1.900 lat i pochodzą wprost z
Ewangelii. Dlatego Kościół musi otworzyć się na nowy trend i wejść w ruch, który buduje nowoczesny
świat".
Jak później wykazał kard. Gasparri, śledztwa prowadzone przez kłopotliwych francuskich świeckich, coraz
bardziej niewygodnie zbliżały się do "wybitnych kardynałów". We Francji już mieli antyklerykalny rząd, tak
że w 1921 roku, ostatnim panowania Benedykta, nacisk z Quai d’Orsay, połączony z nieustannymi
skargami Gasparri, doprowadziło do nakazu rozwiązania Sodalitium.
Zakładając, że ludzie uformowani przez kard. Rampolla byli na tyle zakorzenieni w strukturze władzy
Watykanu, by móc kontrolować kierunek obrany przez wyborcze konklawe, można przypuszczać, że
śmierć papieża Della Chiesa w wieku 68 lat postawiła ich przed dylematem. Gdyby dożył zwykłych długich
lat religijnego człowieka, jego śmierć 10 lat później, zastałaby Eugenio Pacellego w odpowiednim wieku,
aby wstąpić na tron Piotrowy. Gdyby miał 48 lat, wierni uważaliby go za zbyt młodego. Ale, oczywiście, był
Gasparri. Jednak wydawało się, że wolał pozostać na swoim stanowisku sekretarza stanu. W każdym
razie on poparł wybór arcybiskupa Mediolanu, Achille Rattiego, niezwykle mało prawdopodobnego
kandydata.
Ksiądz-bibliotekarz do wieku 62 lat, tylko 3 lata jako biskup, z czego 2 spędził jako dyplomata w odległej
od mediów zdewastowanej wojną Polsce, Ratti był kardynałem-biskupem we Włoszech tylkoo przez 7
miesięcy.
Przybywający z poza Włoch elektorzy raczej nie słyszeli o nim, a ci na włoskich stanowiskach bardzo
niewiele. Konieczne były ogromne manewry ze strony jego sponsorów, którzy, zakładamy, stanowili grupę
Rampolla wokół Gasparrego, by zapewnić czcigodnych kardynałów, wielu z nich o wieloletnim
doświadczeniu biskupim, że mało znany Ratti był ich człowiekiem. W każdym razie wysiłek się udał i po
17 latach jego zwolennicy znajdą powód by tego żałować.
Achille Ratti, który wybrał sobie imię Piusa XI, był najlepiej wykształconym z nowoczesnych papiezy. W
przeciwieństwie do zupełnie pobieżnej, żeby nie powiedzieć osobliwej edukacji, której poddano Eugenio
Pacellego, ta Piusa XI szła zwykłym kursem syna z północnej włoskiej rodziny wyższej klasy średniej pod
koniec ubiegłego wieku.
Po ukończeniu seminarium w Mediolanie zrobił trzy doktoraty na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie,
i w ciągu kilku lat po święceniach został dyrektorem wielkiej Biblioteki Ambrozjańskiej w Mediolanie.
Jeśli nie do końca był członkiem wewnętrznego watykańskiego kręgu, to też nie był zupełnie poza nim. Był
uczniem ks. Radini-Tedeschi i podobnie jak papież Della Chiesa, pomógł w karierze młodego sekretarza
Radini-Tedeschi, Angelo Roncallego. Jako mediolańczyk był także w przyjaznych stosunkach z Montinimi
z pobliskiej Brescii.
Natomiast jego wybór imienia - Pius - jak powiedział, był z szacunku do papieża Sarto, który przeniósł go
z Biblioteki Ambrozjańskiej do Watykańskiej i z którym, teraz i wtedy, odbywał rozmowy i pił herbatę w
Pałacu Biskupów w Wenecji. Jak bliskie były jego poglądy z tymi Piusa X staje się widoczne w kilku jego
encyklikach, podczas gdy taka sama liczba jego oficjalnych działań stanowiła najważniejsze kroki w
kierunku stworzenia nowego rodzaju Kościoła. Ten paradoks stawia dręczące pytanie, na które można
odpowiedzieć tylko w jeden z dwóch sposobów: albo Pius XI cierpiał na sporadyczną schizofrenię, albo
przez 17 lat jego pontyfikatu prowadził walkę ze swoimi kolejnymi sekretarzami stanu, Gasparrim i
Pacellim.
Rok jego wyboru, 1922, był jedną ogromną zapowiedzią dla świata. Jest świadkiem narodzin
Socjalistycznych Republik Radzieckich, prawie zagłodzenia milionów Niemców, zgromadzenia w Rzymie
czarnych koszul Mussoliniego, kontynuacji dwudziestu niewielkich wojen i przyznania Nagrody Nobla w
dziedzinie Nauki szwedzkiemu fizykowi za zauważalny przełom w zakresie rozszczepienia jądrowego.
Nowy papież okiem tradycjonalisty spojrzał na gruzy tego odwiecznego bastionu katolicyzmu, imperium
Hapsburgów (rządząca dynastia w Austrii, 1282-1918), i zastąpienie jej wysypką rozproszonych republik
zadekretowane przez Traktat z Saint-Germain. W swojej pierwszej encyklice, Orbi Arcani, potępił nowy
egalitaryzm, "z Bogiem wykluczonym z życia politycznego, z władzą na podstawie nie posiadania
upoważnienia od Boga, ale od człowieka, odebraną podstawą władzy, ponieważ usunięto główny powód
rozróżnienia między władcą i poddanym". Dwa lata później zdefiniował swoje zasady dotyczące relacji
państwo-Kościół jako "Królestwo Chrystusa" w encyklice Primas Quas. Każda z tych encyklik mogła być
napisana przez Piusa X.
Potem, jakby zmierzając w przeciwnym kierunku, pod koniec pierwszego roku urzędowania, Pius zwołał
Kongres Eucharystyczny w Rzymie. Wypracowane przez kard. Gasparri szczegóły zawierały Pasterkę w
Wigilię przy głównym ołtarzu w Bazylice Św. Piotra, z bezprecedensowym śpiewaniem przez papieża
liturgii. Kongregacja śpiewała odpowiedzi. Gasparri wyjaśnił tłumom, że "papież gorąco pragnie by w
liturgii uczestniczyli wierni".
Pius XI był pierwszym papieżem, który uruchomił to co obecnie nazywamy ekumenizmem. Podobnie jak
słowu "eklezjologia", słowu "ekumenizm" nadano znaczenie jakiego nigdy nie miało wcześniej.
Od oznaczającego "ogólne, odnoszące się do całego świata", stąd sobór powszechny, teraz ma oznacza
wspólne spotkania światowych religii. W 1920 roku Rzym jeszcze nie zaczął wspierać tego, co dla
papieża Jana Pawła II wydaje się być czasochłonną pasją, zaangażowaniem w religię globalną. Kiedy na
początku lat 1920 podjęto pierwsze kroki, nikt nie nazwał tego "ekumenizmem" ani nawet "dialogiem",
delikatnym określeniem były "rozmowy".
"Rozmowy Malines" [Malines Conversations], projekt bardzo nagłośnionego "Pragnienia" [Desiré] kard.
Merciera z Malines - Brukseli i jego awangardowego teologa Lambera Beauduina, doprowadził
Brytyjczyka lorda Halifaxa do przyjazdu do Belgii w celu omówienia z pewnymi członkami Uniwersytetu
Louvain wykonalności zbliżenia anglikańsko-katolickiego. Późniejsze "rozmowy", kontynuowane z
przerwami w latach 1924 i 1925, wywołały ostry protest hierarchów katolickich w Anglii, którzy powołali się
na dekret Leona XIII uznający anglikańskie święcenia za "absolutnie nieważne". Chociaż te rozmowy nie
wydały się przynieś
nic ważnego, to nie zostały zapomniane. Pięćdziesiąt lat później, w liście otwartym do następcy i
protegowanego kard. Merciera, kard. Leona Suenensa, papież Paweł przypomniał "Rozmowy Malines",
nazywając je "owocem odzyskanej miłości".
Kard. Mercier i ks. Beauduin przystąpili do pokazania swoich talentów w przekształcaniu do utworzenia
jezuickiego Louvain w centrum zaawansowanych spekulacji teologicznych, podczas gdy paradoksalny
papież Pius, jakby za pokutę za to, że zgodził się na "Rozmowy Malines", zasiadł do pisania, co okazało
się być ostatnim uroczystym oświadczeniem Watykanu w kwestii wyjątkowości katolicyzmu jako jednej,
prawdziwej wiary. Mortalium Animos była wyraźnym potępieniem promowanych przez "Rozmowy" tez.
"Niech te oddzielone dzieci wrócą do Stolicy Apostolskiej ustanowionej w tym mieście przez książąt
apostołów Piotra i Pawła, który poświęcili swoją krwią ten korzeń i macierz Kościoła Katolickiego; nie z
pomysłem czy nadzieją na to, że Kościół porzuci integralnoś
wiary i zniesie ich błędy, ale z poddaniem się jego nauczaniu i władzy. . . Nigdy Stolica Apostolska nie
pozwoliła swoim poddanym na udział w niekatolickich zgromadzeniach. Jest tylko jeden sposób w jaki
można rozwijać jedność Kościołów, jest nim to by powrót do prawdziwego Kościoła Chrystusowego
popierali ci, którzy od niego odeszli".
2.4 – Oszukanie Francuzów
Prawie jak tylko stało się znane potępienie Sodalitium przez Benedykta XV, francuscy antymoderniści
przegrupowali się w kilka organizacji, zwłaszcza w już kwitnącą l'Action Française. Założona przez dwóch
wybitnych literatów, parlamentarzystę i eseistę Leona Daudet i publicystę Charles Maurrasa, Action
odrzuciła liberalny dogmat o separacji Kościoła od państwa, propagując zamiast tego stworzenie
katolickiego państwa, monarchię, z korporacyjną strukturą gospodarczą.
Tak jak wcześniejsza Sodalitium, l’Action Française miała paść pod papieskim toporem.
Ta sprawa potępienia jest dziwna. Jak, można zapytać, mógł Pius XI, który tak niedawno oparł swoją
encyklikę Quas Primas, na tych samych tradycyjnych wartościach jakie promowała l’Action, obrócić się
przeciwko ruchowi, który był tak zgodny z jego poglądami? Jak mógł umieścić na "Indeksie zakazanych
książek" prace Charlesa Maurrasa, którego publicznie chwalił jako "najwspanialszego obrońcę wiary"?
W kilku opublikowanych ostatnio wspomnieniach z tamtych czasów znajdujemy dowód tej podłej intrygi.
Już w roku 1950 Maurras napisał z więzienia: "Teraz mamy dowód na to, że wiele egzemplarzy moich
prac sfałszowano zanim dotarły do papieża. Jak inaczej mógł czytać miesiącami moje prace by zakończyć
na nieprzyjemnym materiale, którego nigdy nie widzieli najbardziej obiektywni czytelnicy, praktycznie
potwornościami przeciwko nam?"
Pełne brudy tej historii wyszły na jaw dopiero po śmierci Maurrasa w wieku 84 lat, po spędzeniu ostatnich
9 lat życia w odosobnieniu, ofiary powojennej czystki politycznej gen. de Gaulle'a. W 1974 roku syn
prawdziwego "inspektora Maigret" z lat 1920, inspektora Bony'ego, opublikował biografię ojca. W recenzji
książki w rzymskim dzienniku Il Tempo, Aldo de Quarto stwierdził: "W Rzymie w 1925 roku, ci
spadkobiercy kard. Rampolla i Sillon, pod przywództwem watykańskiego sekretarza stanu Pietro
Gasparrego, od dawna naciskali na papieża Piusa XI by potępił Charlesa Maurrasa, którego publikacje nie
dawały spokoju masonerii. Presji Watykanu wtórowała presja francuskiego rządu".
W tym momencie na scenie pojawia się kard. Mercier z "Rozmów Malines". Na początku 1926 roku, w
ramach programu restrukturyzacji Uniwersytetu Louvain, zaprosił do Brukseli socjologów o poglądach
liberalnych z całej Europy, by sformułować, jak to nazywał, "Kodeks społeczny Malines", rodzaj konstytucji
dla swojego nowo zorganizowanego Instytutu Filozofii, organu który miał stać się światowym ośrodkiem
radykalnej myśli katolickiej.
Korzystając z obecności tak wielu uczonych, Mercier puścił w obieg wśród frankojęzycznych członków
Stowarzyszenia Młodzieży Belgijskiej rok wcześniej opracowaną ankietę. Kluczowe pytanie: kogo
uważasz za największego żyjącego katolickiego nauczyciela? Przeważającą odpowiedzią było: "Charlesa
Maurrasa".
To zaalarmowało filozofów. Wiedząc jaki wybitny wpływ ma Maurras na młodzież, czy ten francuski super
patriota nie miałby przewodzić udanej rewolucji, takiej jak już miała miejsce we Włoszech? Wrogowie
Maurrasa w Kościele i państwie zwarli szyki. Żeby zatrzymać tę sprawę we Francji, sekretarz Gasparri
nakazał nuncjuszowi papieskiemu w Paryżu znaleźć francuskiego biskupa, który chciałby działać jako
front w akcji represyjnej. Kard. Charest z Rennes oburzył się kiedy zwrócono się do niego: "Uderzyć w
Maurrasa, największego antybolszewika w kraju?" Arcybiskup Paryża kard. Dubois: "Na mnie nie liczcie.
Jestem jednym z dyrektorów l’Action Française”.
Tracąc cierpliwość wobec wysiłków Watykanu, francuski premier Poincaré postanowił działać sam. Miał
swojego człowieka, kard. Andrieu, arcybiskupa Bordeaux, którego ludzie inspektora Bony'ego złapali na
gorącym uczynku w operacji przemytu diamentów. Sprawę uciszono i wyznaczono wysoką karę, ale kiedy
Andrieu dostał słowo o ataku na Maurrasa, szybko postanowił wykonać to zadanie. Dokładnie w 16
rocznicę potępienia Sillon przez papieża Piusa X, 25 kwietnia 1926 roku, arcybiskup Bordeaux wydał
szeroko publikowany list otwarty z oskarżeniami wobec Charlesa Maurrasa i l’Action Française. De Quarto
napisał: "Członków oskarżono o to że są wyjątkowo upolitycznionymi raczej, a nie uduchowionymi
katolikami, profanami cnoty, sprzymierzeńcami niewolnictwa, pogaństwa i ateizmu".
To zdumiało całą Francję. Choć prawdziwi ateiści, poganie i marksiści pękali ze śmiechu czytając list pijąc
na bulwarach kawę, uczciwi pisarze religijni, nawet zagorzali postępowcy jak dominikańscy redaktorzy
Temps Prisént mocno sprzeciwili się temu co nazywali "szkalującym listem zawierającym najpoważniejsze
błędy".
Nie mogąc uwierzyć w oskarżenia Andrieu, papież Pius nakazał Gasparriemu codzienne dostarczanie mu
dziennika Maurrasa. Ale dostarczono mu codzienne słuchanie, a nie czytanie gazety. Niedostępne było
dla niego to co De Quarto pisał w roku 1974. Teraz wiemy, że papież, z całkowitą ufnością, pozwolił
swojemu prywatnemu sekretarzowi, ks. (później kard.) Confalonieri czytać mu poranne dzienniki, o czym
opowiadał kardynał w wywiadzie dla włoskiej prasy w późniejszych latach. Po 3 miesiącach słuchania
wersji ks. Confalonieri artykułów Maurrasa, Pius XI miał dosyć. W dniu 20 grudnia wydał dekret
nakazujący katolikom, pod groźbą ekskomuniki, porzucenie l’Action Française.
Cztery dni później, w Wigilię Bożego Narodzenia, potępiony przez papieża dziennik ukazał się z wielkim
tytułem na pierwszej stronie "NON POSSUMUS!" L’Action Française nie mogła ani porzucić wiary, ani
Francji. Maurras napisał: "W obecnej sytuacji Francji, zniszczenie L’Action Française jest działaniem
politycznym a nie religijnym. Gdybyśmy się poddali, nasza ojczyzna stałaby się bezbronna. Chociaż jest to
trudne, to żeby nie zdradzić naszego kraju, jedyną naszą odpowiedzią musi być NIE MOŻEMY TEGO
ZROBIĆ!"
W niepewnych politycznie latach 1930, młodzi zwolennicy Maurrasa walczyli z młodzieżą komunistyczną
na ulicach Paryża, co jakiś czas widziano dziwny kondukt pogrzebowy ze świeckimi mającymi podlegać
ekskomunice, niosącymi krzyż i odmawiającymi modlitwy zbliżając się do zamkniętych przed nimi drzwi
kościoła.
Korespondent Aldo de Quarto pisał recenzję biografii Bony'ego w okresie szczytu poruszenia
międzynarodowych mediów z powodu "buntu" abpa Marcela Lefebvre, i artykuł zakończył przyznając się
do silnego poczucia niemocy: "Wczoraj i dziś, kim jest człowiek po drugiej stronie rzymskiego Tybru, komu
udaje się manewrować przeciwko wszystkiemu co ma zapach czy dźwięk tradycji, wszystkiemu co dzisiaj
można nazwać 'prawicą'? Wczoraj przeciwko Charlesowi Maurrasowi, dziaiaj przeciwko Marcelowi
Lefebvre. Jakie są tajemnice tego Watykanu?"
2.5 – Oszukanie Meksykańczyków
Kiedy rozgrywał się dramat katolickiej transformacji, z powodu tajemnic Watykanu mogła tylko pogłębiać
się dezorientacja wśród tych, którzy postrzegają jako oddzielne każde ważne wydarzenie w historii
Kościoła XX wieku. Widziane jako trwały wysiłek oznaczający przeforsowanie nowego rodzaju religii,
ważne wydarzenia mogą występować w spójnej kolejności.
Widziane w ten sposób, zniszczenie l'Action Française było logicznym gestem. Jeśli idealne
społeczeństwo miało zostać zastąpione przez nowy rodzaj chrześcijaństwa, to musiałby zniknąć zapał do
starych prawd. Największy niepokój dla postępowców stwarzało poparcie katolickiego państwa przez
l'Action.
Z niesmakiem pamiętali twierdzenie Piusa X: "Absolutnie fałszywą tezą i wyjątkowo niebezpiecznym
błędem jest pomysł oddzielenia Kościoła od państwa. Taka teza jest w oczywistej sprzeczności z
nadprzyrodzonym porządkiem. On ogranicza działanie państwa w jedynym celu dobrobytu publicznego w
tym życiu i w żaden sposób nie zajmuje się ich wewnętrznym dobrobytem, którym jest wieczna
szczęśliwość, przygotowywaną dla nich po tym tak krótkim życiu".
Jeszcze zanim rozwiązano francuskie kłopoty, Watykan znalazł się w konfrontacji z kolejnym gwałtownym
przypływem uczuć wobec starej wiary, tym razem 2.700 km od Rzymu. Niespodziewane wsprowadzenie
drastycznych praw antyreligijnych w Meksyku, rzekomo zawartych w Konstytucji z 1917 roku,
eksplodowało w wojnę domową na pełną skalę.
W ciągu następnych 3 lat dziesiątki tysięcy wieśniaków, robotników, mieszczan i studentów stawało
naprzeciw wojsk federalnych by walczyć z okrzykiem “Viva Cristo Rey!” na ustach. W punkcie
szczytowym tego konfliktu buntownicy, przez rząd pogardliwie nazwani “Cristeros”, liczyli już 40.000 ludzi
z odpowiednią liczbą oficerów. Nie było mundurów, nie było żołdu, często brakowało żywności, a w wyniku
ostrego embargo na sprzedaż broni w Ameryce, niewiele było sztuk broni do walki. Była to wojna religijna
świeckich. Wiadomo, że w niej aktywnie uczestniczyło nie więcej niż siedmiu duchownych.
Świeccy walczyli w obronie swoich biskupów, choć biskupi zamknęli kościoły i prawie wszyscy uciekli z
kraju. Przekonani, że uchwalenie tzw. Praw Callesa [ustawa o reformie kodeksu karnego] oznaczałoby
zduszenie katolicyzmu, hierarchowie zadepeszowali do kard. Gasparri w Rzymie o zgodę na zamknięcie
kościołów. Zgodę otrzymano, i nagle nie było żadnych mszy ani żadnych sakramentów.
Reakcja narodu była natychmiastowa. Biedni farmerzy odeszli od pól by zostać ochotnikami, służące
zebrały się razem by przeciwstawić się działkom wodnym policji Mexico City i modlić się, a kobiety z
każdej klasy społecznej w całym kraju utworzyły podziemną ligę poświęconą Joannie d'Arc, wzmacniając
się niezwykłym ślubem tajności by zebrać pieniądze, prowadzić wywiad, zbierać i rozdawać żywność dla
walczących mężczyzn, a studenci prawa, niekiedy ledwie wyrostki, stawali przed rządowymi szwadronami
śmierci. Była to spontaniczna współpraca na krajową skalę, nieznana ani wcześniej, ani później w
Ameryce Łacińskiej.
Od samego początku meksykańskich kłopotów, z Watykanu przychodziły dwa sprzeczne ze sobą sygnały.
Była przychylna emocjonalna reakcja Piusa XI. Po wysłuchaniu na prywatnej audiencji o dramatycznych
wydarzeniach biskupów Durango, Leona i Tamaulipasa, usiadł by napisać encyklikę Iniquis Afflictisquae.
Wyraźnie poruszony tym co usłyszał o zabijaniu przez szwadrony śmierci, napisał: "Z różańcem w ręku i
okrzykiem ‘Viva Cristo Rey!’ na ustach, ci młodzi studenci idą na ochotnika na śmierć. Co za pokaz
świętości dla całego świata!"
To uczucie było bardziej powściągliwe w biurze watykańskiego sekretarza stanu. Po obszernym
przedstawieniu sytuacji w Meksyku, prałat Gonzalez Valencia z Durango, jeden z niewielu meksykańskich
biskupów który otwarcie opowiedział się za Cristeros, był zdumiony kiedy usłyszał sceptycyzm z ust kard.
Gasparriego na temat powagi buntowniczego ruchu. Meksykańczyk mógł tylko odpowiedzieć: "Eminencjo,
pewni ludzie odmawiają udzielenia nam pomocy bo wątpią w powagę naszej sprawy, a inni mówią, że
nasz ruch nie jest istotny bo nie mamy żadnej pomocy. To jest błędne koło, które należy przerwać" –
daremnie błagał.
Francuski Charge d’Affaires w Mexico City napisał tajny list do ministra spraw zagranicznych Brianda przy
Quai d’Orsay: "Gasparri jest wykończony orszakiem meksykańskich prałatów z ich pobożnością i
piorunującymi klątwami. Nadal chce by doszli do jakiegoś porozumienia z rządem, kompromisu z
prezydentem Callesem".
Rzeczywiście, przeciwstawiając włoską subtelność hiszpańskiej bezkompromisowości, kard. Gasparri
pracował wytrwale nad zgaszeniem ognia Cristero. Członkom meksykańskiej hierarchii poradził by nie
zachęcali bojowników.
Zaalarmował biskupów w Stanach Zjednoczonych żeby odrzucali wszystkie apele o pomoc gospodarczą.
Przywódca studentów, René Capistrán Garza, odczuł żałosne potraktowanie jego prób pozyskania
funduszy wśród katolików w Stanach Zjednoczonych.
W środku zimy używanym kabrioletem Studebaker, razem z dwujęzycznym towarzyszem jechali do
Teksasu zaopatrzeni w listy polecające do biskupów i regionalnych dowódców Rycerzy Kolumba.
Zatrzymując się najpierw w Corpus Christi, stali czekając kiedy biskup czytał ich listy polecające.
Następnie opowiedzieli swoją historię.
Kiedy skończyli, nie mogli uwierzyć w to co usłyszeli: "Przykro mi, nie mogę nic zrobić". W Galveston
biskup wyciągnął z kieszeni i wręczył im banknot $10. W Houston, Dallas, Little Rock, ledwie zebrali na
paliwo po cenach z 1926 roku na powrót. Następnie w bogatej niemieckiej diecezji w St Louis biskup dał
im $100 z własnych pieniędzy. Ale wtedy zepsuł im się Studebaker i żeby go naprawić młodzieńcy musieli
zastawić spadkowy złoty zegarek i nowy pistolet.
Spotykając się z odmową, jechali przez śnieg i błoto do Indianopolis, Dayton i Pittsburg, i w końcu dotarli
do wielkiej diecezji w Bostonie, już znanej z liczby mieszkających tam irlandzko-katolickich milionerów.
Kard. O'Connell przyjął ich listy i wysłuchał opowieści. Potem dał im swój wkład w postaci rady: "Wzywam
was i waszych ludzi byście cierpliwie poddali się zesłanym wam przez Boga próbom". Dodał, że jeśli
któryś z nich zechce porzucić ten projekt, żeby poszukać pracy w Bostonie, będzie szczęśliwy by dać im
listy polecające.
Kiedy 2 miesiące później René i jego przyjaciel José byli już w Meksyku, dostali ostatni promyk nadziei.
Teksański naftowiec William F. Buckley poinformował ich, że namówił przyjaciela Nicholasa Brady'ego,
Rycerza św. Grzegorza i księcia papieskiego dworu, do przekazania miliona dolarów ich sprawie. Po
przybyciu do Nowego Jorku, po długiej podróży pociągiem, Capistran dowiedział się, że non placet
Watykanu dotarł do Brady'ego przed nimi. Można jedynie stwierdzić, że by spowodować odwrócenie się
osób takich jak Brady i O'Connell od udzielenia pomocy tak katolickiej sprawie jak Cristeros, wiadomość z
Watykanu musiała być nie tylko stanowcza, ale i szkodliwa.
Ale pomimo niewyobrażalnej nędzy, ofiary i cierpienia, po trochu, bitwa po bitwie fortuny Cristeros rosły i
powszechne wsparcie wzrosło do tego stopnia, że do wiosny 1929 zwycięstwo było w zasięgu wzroku.
Historycy zgadzają się, że wtedy i rząd Plutarco Eliasa Callesa, stojąc w obliczu ogromnego poparcia dla
sprawy rebeliantów, uznał za celowe pogodzenie się z Cristeros. To był moment kiedy meksykańscy
biskupi, wracając z dobrowolnego wygnania, mogli powoływać się na prawa za które zginęło tak wielu
ludzi.
Ale to nie meksykańscy biskupi przejęli inicjatywę, a kard. Gasparri. Zaalarmowany groźbą zwycięstwa
Cristeros, watykański sekretarz stanu zaczął pociągać od dawna trzymane przez niego sznurki.
Znalazłszy dwóch biskupów chętnych do kompromisu, Ruiza Floresa z Morelia i Diaza Barreto z Tabasco,
skontaktował ich z delegatem apostolskim i Krajową Konferencją Katolickiej Pomocy Społecznej w
Waszyngtonie. Wkrótce zaaranżowano by Dwight Morrow, protestant i ambasador USA w Meksyku,
zadziałał jako sponsor watykańskiego planu pokojowego.
Zapraszając obu biskupów by przyjechali w jego własnym przedziale pociągu do Mexico City, Morrow
załatwił również by opuścili pociąg na nieplanowanym przystanku z jego rozkazu kilka kilometrów przed
Mexico City. Ważne było żeby nie myślano o negocjacjach jako amerykańskim przedsięwzięciu. Kiedy
znaleźli się w mieście Ruiza Floresa i Diaza Barreto, umieszczono ich w wielkim domu bankiera Agustina
Legoretta, gdzie mieli pozostać praktycznie incommunicado przez 12 dni. W międzyczasie kilku innych
biskupów wróciło do Mexico i bardzo byli spragnieni wiadomości o tym co się szykuje, ale ich wysiłki
rozmowy z obu w domu Legoretta okazały się próżne.
W końcu 11 października 1929 roku podpisano dokumenty, które nie były niczym innym jak
bezwarunkową kapitulacją zwycięskiej armii. Według słów biskupa z Huehuetla na wydziale Uniwesytetu
Louvain miesiąc później: Naród meksykański, zachowując czystą, integralną wiarę swoich ojców, patrzy
na papieża jak na wikariusza Chrystusa na ziemi. Wiedząc o tym, wrogowie Chrystusa okazali się bardzo
przebiegli by udać się do Rzymu żeby przerwać mocny mur zbrojnego oporu. Bardzo szybko mieli
satysfakcję widząc ludzi oddających broń na pierwszy sygnał od papieża. Ci w rządzie którzy zgodzili się
na ugodę, oferowali każdy rodzaj słownych obietnic, ale nigdy potem nie usunęli nawet jednego przecinka
z potwornego prawa, które zraniło Kościół Święty w Meksyku i zdusiło najświętsze prawa ludzi i
społeczeństwa".
Prawdą jest, że z wielką pompą, przy bijących dzwonach i ku ogólnej radości otworzono kościoły. Ale
przede wszystkim to nie rząd zamknął kościoły.
Pozornie nic się nie zmieniło. Nadal nie było nauczania religii w szkołach, a klasztory, zakony i seminaria
miały pozostać zamknięte. Zagraniczni księża nadal mieli zakaz sprawowania posługi w kraju, i żaden
ksiądz nie mógł nosić stroju duchownego, ani cieszyć się zwykłym stanem cywilnym, łącznie z prawem
wyborczym. Wygnani na całe życie zostali dwaj lub trzej biskupi, którzy popierali Cristeros, a ogólna
amnestia obiecana rebeliantom okazała się być systematyczną likwidacją przywódców ruchu przez
pociski morderców w ciągu najbliższych lat.
Porównując jego kanoniczne sankcje wobec członków l'Action Française, Watykan Gasparriego zagroził
zawieszeniem każdego księdza udzielającego sakramenty katolikowi, który wciąż stawiał opór. "W
związku z tym" - mówiąc słowami ks. Gonzaleza Valencia - "tradycyjny szacunek Meksykańczyków dla ich
biskupów został całkowicie zniszczony, kiedy wierni zobaczyli niewytłumaczalną wyrozumiałość daną
przez biskupów prześladowcom i ich niemniej niewytłumaczalnej srogości, a nawet okrucieństwu, wobec
szczerych obrońców wiary. I ostrzegam cię, Eminencjo" – zwrócił się do nowego sekretarza stanu
Eugenio Pacellego – "że te zarzuty przeciwko biskupom teraz zaczęły dotykać Stolicy Apostolskiej!"
Rola Achille Ratti, papieża Piusa XI, w meksykańskiej tragedii, była najwidoczniej podobna do jego roli w
sprawie francuskiej. Prałat Manriquez, nowy biskup Durango próbował ją wyjaśnić następująco: "O czym
my Meksykańczycy musimy pamiętać o Jego Świątobliwości, jest to, że powodem jego błędnych działań
jest ogromny nacisk na niego ze strony jednostek zdecydowanych realizowac swoje cele. W końcu te
intrygi pozwoliły mu zrozumieć, że te "arreglos" [hiszp. ustalenia – OG] które jak wiemy nic nie rozwiązały,
były tylko metodą zdobycia wolności dla meksykańskiego kościoła".
Do chwili obecnej ten traktat nigdy nie otrzymał bardziej szacownej nazwy niż "los arreglos" – ustalenia.
Istnieje raport w tej kwestii kard. Baggianiego mówiący, że kiedy papież Pius poznał te ustalenia, rozpłakał
się.
2. 6 Ku wojnie
W roku 1930 z pięciu głównych reformatorów Kościoła Katolickiego skutecznych pozostało trzech,
Giacomo Della Chiesa zmarł 8 lat wcześniej, a Pietro Gasparri przeszedł na emeryturę po 16 latach
służby jako watykański sekretarz stanu.
Na scenie pojawił się Eugenio Pacelli (53) z nuncjatury w Niemczech, i wkrótce dołączył do niego
Giovanni Battista Montini (33). Jeśli chodzi o Angelo Roncallego, wtedy 49, jego rutynowe raporty
dyplomatyczne dochodziły do Rzymu z nuncjatury w Istambule, dokąd, jak się mówiło, został wysłany na
uchodźstwo przez papieża Piusa XI za włączenie do wykładów teologicznych na Uniwersytecie
Laterańskim teorii antropozofisty Rudolfa Steinera.
Wróciwszy do Rzymu w styczniu 1930 roku by otrzymać kardynalski kapelusz i mianowanie na sekretarza
stanu, Pacelli zobaczył Watykan mający nowy status.
Wewnątrz pałaców odbywał się biznes jak zwykle, ale ziemia na której stały pałace, kościoły, ogrody i
kaplice, od wczesnych lat 1920 stały się suwerennym i oddzielnym państwem.
Pokazały się listy pochodzące z początku lat 1920 mówiące o Charlesie Maurras nalegającym na
premiera Włoch, Benito Mussoliniego, by "w historycznym geście ustanowił pokój". Maurras mówił o
stanie zimnej wojny między spadkobiercami włoskiego powstania przeciw władzy w ubiegłym stuleciu i
"więźniem Watykanu", Piusem XI.
Następnie obie strony wystawiły kilka ostrożnych macek, a następnie miało miejsce bezprecedensowe
zdarzenie, ponieważ wojska Cardona przebiły się przez Porta Pia w Rzymie, wchłoniętą przez I Sobór
Watykański: kard. Merry del Val, nadal we wczesnych latach sześćdziesiątych, ale długo poza głównym
nurtem watykańskiej władzy, został zaproszony do udziału w oficjalnych uroczystościach faszystowskiego
rządu upamiętniających 600 rocznicę śmierci św. Franciszka z Asyżu, patrona Włoch. Może był to
entuzjazm kardynała do pojednania, co w końcu doprowadziło Piusa XI do rozpoczęcia negocjacji. W
każdym razie 11 lutego 1929 roku kard. Gasparri i Benito Mussolini podpisali Traktat Laterański i
Konkordat między nowym Państwem Watykańskim i Królestwem Włoch.
Porozumienie dawało Kościołowi suwerenność na 108 akrach terenu w sercu Rzymu, tworząc w ten
sposób miasto-państwo.
Katolicyzm stał się religią państwową Włoch. Na ścianach budynków publicznych pokazały się krzyże, od
szkół do posterunków policji w całym kraju, i rozpoczęła się obowiązkowa nauka religii w państwowych
szkołach.
Księża i hierarchia otrzymali pewne przywileje w kwestiach prawnych. W Rzymie zniszczono slumsy by
zrobić szerszy dostęp do Bazyliki św. Piotra, oraz państwo włoskie przyznało Stolicy Apostolskiej hojne
odszkodowanie za straty materialne poniesione w roku 1870.
Pokojowy gest Mussoliniego, choć ogólnie wtedy chwalony, zdobył mu krótkotrwałą wdzięczność.
"Pomyśleć co mój mąż zrobił dla Kościoła!" – powie wdowa po Mussolinim do francuskiego dziennikarza
wiele lat później, a kard. z Filadelfii wezwany do Rzymu w 1981 roku by pomóc rozwiązać alarmującą
sytuację finansową Stolicy Apostolskiej, oświadczył: "Jedyne co trzyma na wodzie (watykański finansowy)
statek to patrimonium [fundacja kościelna] Stolicy Apostolskiej, to odszkodowanie uczynione przez Włochy
przez podpisanie Traktatu Laterańskiego. Ale to nie jest niewyczerpane źródło".
Ledwie wysechł tusz na konkordacie, kiedy młodemu księdzu Gianbattista Montiniemu, kapelanowi
rzymskiego sektora Federacji Studentów Katolickich Uniwersytetów (FUCI) , udało się ją zdestabilizować.
Od wczesnego dzieciństwa żył emocjami politycznymi, jego matka była taką aktywistką jak jego ojciec.
Obserwując nabierającą kształtu Partię Ludową (później nazwaną Chrześcijańską Demokracją)
praktycznie w rodzinnym salonie, śledził każde kolejne wybory swojego ojca na deputowanego Brescii do
krajowego parlamentu do roku 1924, kiedy Włochy stały się państwem jednopartyjnym.
W następnym roku, jak przodkowie Eugenio Pacellego, Montini weszli w bankowość. W czasie kiedy
bardzo nieliczni Włosi sprzeciwiali się faszyzmowi, Montini stanowili zauważalny wyjątek, i do czasu kiedy
podpisano konkordat, doświadczyli 5 lat politycznej frustracji. Nie nieoczekiwanie, ks. Montini postrzegał
swoją pracę w FUCI jako szansę na wyrażenie swoich poglądów: postanowił odmówić posłuszeństwa
wobec nakazu rządu aby jego studenci dołączyli do krajowej organizacji młodzieżowej.
Ponieważ władze, w ścisłej zgodzie z warunkami konkordatu, zapewniali katolickich kapelanów we
wszystkich sekcjach formacji Balilla, stanowisko rzymskiej grupy Montiniego postrzegali jako nie tylko
niepotrzebne, ale i dzielące. Nakazany dołączyć albo się rozwiązać, Montini powiedział o
prześladowaniach, i prasa zagraniczna, zgodnie ze zwyczajem, podjęła ten temat. W punkcie
kulminacyjnym tej awantury, Watykan wydał encyklikę antyrządową, którą szybko udostępniono prasie,
nie jak zwykle po łacinie, ale po włosku. Non Abbiamo Bisogno, jak mówi były członek FUCI, mąż stanu
Giulio Andreotti, napisał nie papież Pius XI, ale jego nowy sekretarz stanu, Eugenio Pacelli. Zachwiano
długą tęsknotę za religijnym spokojem. Żeby ratować to co się dało z nadziei z roku 1929, i w obliczu
oskarżeń z całego świata, rząd Mussoliniego pozwolił funkcjonować FUCI, pod warunkiem, że ograniczy
się do działalności religijnej.
Tylko na 6 tygodni przed pojawieniem się Non Abbiamo Bisogno, sam papież wydał, co będzie
postrzegane jako profaszystowska encyklika - Quadragesimo Anno.
Zamierzona jako hołd dla papieża Leona XIII w 40 rocznicę jego wybitnej encykliki o stosunkach pracy,
Rerum Novarum, nowe oświadczenie przedstawiło to, że katolicka doktryna społeczna jest bardziej w
zgodzie z rozwijającym się wtedy we Włoszech korporacyjnym systemem przemysłowym, niż z tym co jest
zasadniczo strukturą walki klasowej konwencjonalnego kapitalizmu.
Według sekretarza Pacellego zwycięstwo ks. Montiniego nad włoskim rządem zdobyło mu ostrogi.
Wkrótce po furorze światowych mediów, Pacelli kupił Montiniego do swojego biura by rozpocząć bliską
współpracę, która miała trwać 23 lata. Z pięciu Włochów kierujących zmianami w Kościele Katolickim dwaj
okażą się najskuteczniejszym zespołem. Choć dzieliło ich pokolenie, mieli takie same poglądy na
wszystko. Obaj pochodzili z rodzin o watykańskich ambicjach, obaj spędzili dzieciństwo w wymuszonej
izolacji ze skromnymi możliwościami zarówno normalnej współpracy z rówieśnikami jak i nauki w klasie.
Ich kariery były szczególnie z myślą o Watykanie.
Sam papież Leon oddał młodego Pacellego w ręce kard. Rompolla, a inny papież, Benedykt XV, wyświęcił
go na biskupa podczas prywatnej ceremonii w Kaplicy Sykstyńskiej. Jeśli chodzi o Giovanni Montiniego,
natychmiast po ordynacji przyjął go Pius XI i mianował na nuncjusza w Warszawie słowami: "Jesteś
najbardziej obiecującym młodym księdzem w Rzymie" i to pomimo faktu, że upłynie 17 lat zanim Montini
uzyska stopień naukowy w Prawie Kanonicznym. Faktycznie nie otrzymał wcześniej ani tytułu ani
ordynacji na biskupa kiedy Pius mianował go na sekretarza stanu w 1954 roku.
Kiedy w latach 1930 zwiększało się napięcie polityczne, sekretarz Pacelli i ks. Montini coraz bardziej
stawali po tej samej stronie. Jak mówi Andreotti, dziełem Paceli była nie tylko Non Abbiamo Bisogno, ale
także spontaniczna Mit Brennender Sorge, kolejna encyklika w języku narodowym, ta wycelowana
przeciwko niemieckiemu rządowi. Nieżyjący już kard. Siri z Genui zauważył, że oryginalny szkic tego
dokumentu pokazuje liczne poprawki naniesione ręką Pacellego. Fakt, że antymarksistowska encyklika
Piusa XI Divini Redemptoris pojawiła się 5 dni po antyniemieckiej Mit Brennender Sorge, robi wrażenie, że
jeszcze raz papież i sekretarz toczyli dwie rózne walki nie zgadzające się ze sobą. Divini Redemptoris z
najbardziej cytowanym wyrażeniem "komunizm jest nierozerwalnie zły", miało stwarzać poważne
problemy dla papieża Pacellego w jego relacjach amerykańskimi katolikami kiedy Rosja zaangażowała się
w II wojnę światową.
Kiedy Achille Ratti wkroczył w wiek 80 lat, było wiadomo, że kard. Pacelli przejął praktycznie zarządzanie
Watykanem.
Zdając sobie sprawę z tego, że Pius chciał przyjąć Adolfa Hitlera na audiencji podczas jego nadchodzącej
wizyty we Włoszech, zabrał starzejącego się papieża do Castel Gandolfo. Następnie, wiedząc, że
niemiecki kanclerz szczególnie chce zobaczyć najwspanialsze freski Michała Anioła, zamknął Kaplicę
Sykstyńską. Było ostre zażenowanie ze strony władz włoskich, gdy, bez ostrzeżenia, eskorta stanęła
przed znakiem "zamknięte z powodu naprawy".
W marcu 1938 roku, kiedy wojska niemieckie wkroczyły do Austrii, kard. Innitzer z Wiednia zaplątał się w
nocne świętowanie wzdłuż Ringstrasse i skończył udzielając błogosławieństwa podekscytowanym
tłumom. Jak tylko dowiedział się o tym Watykan, kard. Pacelli wyraził "prawdziwe rozgoryczenie". Szybko
przywołał Innitzera do Rzymu i nakazał mu publicznie przeprosić, i mimo że nakaz nie przyszedł od
papieża a tylko od sekretarza stanu, Austriak okazał posłuszeństwo. W tym roku 1938, niezauważenie
przez wszystkich poza elitą intelektualną, Civiltá Cattólica, jezuicki przegląd uważany za półoficjalny głos
Watykanu, nagle porzucił ostrzeżenia o niebezpieczeństwie dla Kościoła ze strony masonerii, zwłaszcza
w ogłoszonym programie tego co nazywa się "nowy porządek świata" (NWO).
Według Giulio Andreotti, całkowicie z własnej inicjatywy, a nie papieża, kard. Pacelli odbył dwie długie
podróże międzynarodowe. Jako sekretarz stanu uczestniczył w Kongresie Eucharystycznym w 1936 roku
w Buenos Aires, i w tym samym roku był w USA, gdzie odwiedził 23 prowincje kościelne, odbył
konsultacje z 79 biskupami, odwiedził liczne instytucje religijne, seminaria i szpitale, kończąc podróz jako
gość prezydenta Roosevelta w Hyde Parku. Pisano, że "wspaniale się dogadywali", a później Roosevelt w
korespondncji wyrażał się o papieżu jako "moim starym i dobrym przyjacielu".
W Nowym Jorku przyszły Pius XII był gościem Myrona C Taylora, który, pomimo że powszechnie
wiedziano iż jest masonem 33-go stopnia, w latach wojennych był serdecznie witany w Watykanie jako
specjalny wysłannik Waszyngtonu. Spektakularna podróż Pacellego po Ameryce w 1936 roku była
zorganizowana przez abpa Spellmana z Bostonu, i miała zrobić z sekretarza stanu postać dużo
ważniejszą dla opinii publicznej niż piilny i raczej powściągliwy panujący wtedy papież.
Na froncie religijnym w połowie lat 1930 partnerstwo Pacelli-Montini mogło z pewnymi obawami spojrzeć
wstecz na dwa główne wydarzenia dekady, przed poskromieniami we Francji i Meksyku. Jeśli nowy
wspaniały Kościół nie mógł pochwalić się niczym poza negacją, to będzie wydawał się tak sztywny i
nietolerancyjny jak stary. Wraz ze zniszczeniem musi nadejść odbudowa. Teraz potrzebne było nowe
podekscytowanie duchowe.
Największe emocje w kręgach naukowych wywoływała wtedy prywatnie wydrukowana praca zatytułowana
"Ludzki zmysł" [Le Sens Humain] francuskiego paleontologa-jezuity, Pierre Teilhard de Chardina.
Zwiastując jego "Fenomen Człowieka" [Phenomenon of Man], praca ta stanowiła dziki skok w
eschatologię opartą na ewolucji, do której przyjęcia i dostosowania mogli równie dobrze być kuszeni
twórcy nowego rodzaju chrześcijaństwa. Pod wieloma względami dorównywała bardziej kolorowym
dewiacjom modernizmu sprzed Piusa X. Wprawdzie sami byli pod urokiemTeilharda, reformatorzy
zdecydowali nie zaprasza
katolickich mas do dzielenia się fantazjami francuskiego jezuity. Doświadczenie pokazało im, że
przeciętny wierzący obok pobożności oczekuje dawki realizmu.
Chociaż spekulacje Teilharda zostały odrzucone, to nie ściągnął na siebie potępienia Watykanu. To
później zakładano, że niektóre fragmenty w encyklice Pacellego Humani Generis oznaczały naganę
ewolucjonizmu jezuitów, to papieski dokument nie wymienił nazwisk, i przemawiając w stulecie urodzin
Teilharda w 1970 roku, kard. Casaroli pochwalił "niesamowity wpływ jego badań, blask jego osobowości,
bogactwo jego myśli, jego potężne poetyckie spojrzenie, jego ostre postrzeganie dynamiki stworzenia,
jego zdecydowaną wizję ewolucji świata".
W latach 1930 to nie Watykan ale jego własny zakon, Towarzystwo Jezusowe, zakazało Teilhardowi de
Chardin publikacji prac religijnych do końca życia, i przez wiele lat Towarzystwo zakazało mu głoszenia
wykładów. Ale zaraz po zostaniu papieżem, Eugenio Pacelli przekonał jezuitów by znieśli zakaz, żeby
mógł wygłosić serię wykładów w okupowanym przez Niemców Paryżu w późnych latach wojny.
Mimo że teorie Teilharda de Chardina stały się modne w ograniczonym świecie akademickim, to myśli
innego Francuza, świeckiego, który, kiedy doszły do Watykanu, stały się duchową strawą jakiej szukali
reformatorzy.
Jacques Maritain, profesor filozofii w Katolickim Instytucie w Paryżu, pochodził z protestanckiej rodziny. W
latach studenckich na Sorbonie przeszedł na katolicyzm i został członkiem l’Action Française.
W 1926 roku, zdumiony nagłą nagonką na tę organizację, udał się do Rzymu, gdzie dzięki prestiżowemu
tomistycznemu badaczowi mógł rozmawiać prywatnie z papieżem i sekretarzem stanu.
Chociaż celem jego wizyty było zapytanie jak możliwe było potępienie Maurrasa, musiał podkręcić
objaśniający zestaw idei teologicznych, które od jakiegoś czasu chodziły mu po w głowie. Opuścił Rzym z
zadaniem, czy od Piusa XI, czy, jak to jest bardziej prawdopodobne, od sekretarza Gasparrego, aby
zebrać w książkę swoje teorie na temat tego, co nazwał "integralny humanizm".
Dziesięć lat później opublikowano dzieło Maritaina wstrząsające Kościołem. Niemal jednocześnie było
pierwsze wydanie francuskie, włoskie wyszło z promiennym wprowadzeniem autorstwa jego tłumacza,
Giovanni Battisty Montiniego.
Teza Maritaina wymagała zasadniczej zmiany w eklezjologii, czyli w sposobie jaki Kościół patrzy na siebie,
na jego funkcję i tożsamość. Jego książka przygotowała drogę do wielkiej zmiany paradygmatu jaka
znalazła się w encyklice Mystici Corporis Piusa XII. Ale ponieważ to papież, a nie teologowie wprowadzają
akceptację nowych przekonań, przekaz Maritaina, już krążący swobodnie w kręgach akademickich,
musiał czekać na papieską encyklikę zanim mógł stać się częścią życia wiernych. W 1936 roku papieżem
był jeszcze Achille Ratti.
Integralny humanizm, w przeciwieństwie do teorii Teilharda de Chardin, widzi wszelkiego rodzaju religie
podążające w kierunku jednego ideału ludzkiego w światowej cywilizacji, w którym wszyscy ludzie
pojednają się w sprawiedliwości, miłości i pokoju. Przyjaźń między ludźmi poprowadzi wszelkie życie ku
tajemniczej realizacji Ewangelii. Jak wyjaśnia francuski teolog Henri Le Caron: "humanizm integralny jest
uniwersalnym braterstwem ludzi dobrej woli, należących do różnych religii albo żadnej, nawet tych które
odrzucają ideę stwórcy. To w tym zakresie Kościół powinien wywierać zasadniczy wpływ bez narzucania
się i nie żądania uznawania go za jeden prawdziwy Kościół. Cement tego braterstwa jest dwojaki: cnota
czynienia dobrze i zrozumienie zakorzenione w poszanowaniu ludzkiej godności.
"Ta idea powszechnego braterstwa" - kontynuuje Le Caron - "nie jest ani nowa, ani oryginalna. To
podnosili już filozofowie XVIII wieku i francuscy rewolucjoniści w 1789 roku. Jest to również braterstwo
ukochane przez masonów i marksistów. Co wyróżnia humanizm Maritaina to rola jaką przypisuje
Kościołowi. W tym uniwersalnym braterstwie Kościół ma być inspiracją i starszą siostrą, i jest oczywiste,
że jeśli ma zdobyć sympatię swoich małych braci, musi być ani nieprzejednana, ani autorytarna. Ona musi
nauczyć się jak uczynić religię akceptowalną. Musi być praktyczna, a nie dogmatyczna".
To że entuzjazm ks. Montiniego dla Maritaina przetrwał w nim przez całe życie, opisuje pisarz i były jezuita
Malachi Martin: "Humanizmu integralny Pawła VI występował w całej polityce jego pontyfikatu. Ta filozofia
ma do powiedzenia to, że wszyscy ludzie są z natury dobrzy, że będą reagować na dobro i odrzucać zło,
jeśli pokaże im się różnicę. Funkcją Kościoła jest jedynie dawanie świadectwa służbą dla ludzi w
dzisiejszym świecie, w którym rodzi się nowe społeczeństwo".
Wprowadzenie doktryny Maritaina jest widoczne w kolejnych dokumentach wychodzących z II SW i w
większości późniejszych oficjalnych eksportacjach i encyklikach, mimo że kiedy pojawiła się książka
Maritaina, sobór miał się odbyć za 25 lat. Teza ta jest postrzegana jako rodzaj podstawy aż do naszych
czasów. To było widoczne w ciepłym powitaniu Maritaina przez Piusa XII kiedy przybył do Rzymu jako
pierwszy powojenny ambasador Francji przy Stolicy Apostolskiej, w bardzo częstym hołdzie publicznym
Pawła VI, w stałych spotkaniach studyjnych i na sympozjach poświęconych jego pracom, które mnożyły
się w całym katolickim świecie akademickim i w promiennym hołdzie Jana Pawła II dla Maritaina na
stulecie urodzin filozofa. Pod koniec burzliwych lat 1930 przyjęcie przez Watykan integralnego humanizmu
stawiało tylko pytanie, jak przekazać go wiernym kiedy umrze stary papież.
W trzecim miesiącu ostatniego roku tej dekady na papieża wybrano Eugenio Pacellego, a w dziewiątym
miesiącu rozpoczęła się II wojna światowa.
2. 7 Wnikliwsze badanie
Wojna czy nie wojna, rewolucja katolicka w wyniku nowo znalezionego impulsu teologicznego, miała
wykonać skok do przodu we wczesnych latach 1940. W pierwszej encyklice Summi Pontificatus, nowy
papież przedstawił korektę do Quas Primas swojego poprzednika, wołając o powrót do tradycyjnych relacji
Kościół-państwo. Zamiast szukania władzy z góry, od "Chrystusa Króla" jak ujął to papież Ratti, Pacelli
twierdził, że podstawą rządu powinna być ludzka solidarność. Brytyjski historyk W A Purdy komentuje:
"Summi Pontificatus zapowiadała to zainteresowanie idealną społecznością światową, która będzie coraz
częściej obecna w wypowiedziach papieża w ciągu następnych 20 lat". Choć wyciszona w ramach
tradycyjnej frazeologii, była widoczna w tezach Maritaina, wzywających do pojednania religii świata.
Summi Pontificatus była zapowiedzią Dnia Pokoju w Asyżu Jana Pawła II.
W drodze do praktycznego zastosowania tezy, którą nieśmiało promowano jako "rozmowy" pomiędzy
anglikanami i katolikami dwie dekady wcześniej, ekumenizm teraz przeniósł się na pełnoprawne
sympozja. Pod auspicjami Stolicy Apostolskiej w Rzymie odbyło się zgromadzenie pod hasłem "Miłość i
miłosierdzie" [Love and Charity]. Przewodniczący mu kard. Lovatelli wezwał do "zakończenia
bezużytecznej i dzielącej polemiki na rzecz miłości do naszych braci w Chrystusie". Faktycznie było to
wezwanie do zastąpienia umysłu sercem, a rozsądku uczuciem. Dlatego dyskusje nad takimi sprawami
jak rzeczywista obecnoś
Chrystusa w Eucharystii ustąpiła sprawie: czy protestanci i katolicy żywili do siebie sympatię. Tymczasem
jezuici weszli na nowe forum publiczne sponsorując wykłady entuzjasty globalnego Kościoła, ks. Charlesa
Boyera na ich Uniwersytecie Gregoriańskim. Na podstawie 36 lat jego wykładów, szacuje się, że ks. Boyer
ze swoją pasją do ekumenizmu miał wpływ na około 5.000 elitarnych kandydatów do kapłaństwa.
Podczas gdy wojna szalała z większą furią niż wcześniej, szerząc się teraz na Pacyfik, okupowany Paryż
stanowił oazę dziwnego spokoju. Projektant mody Christian Dior, dzięki hojnym zezwoleniom na tkaniny
danym mu przez władze niemieckie, prezentował swój powiewny "nowy wygląd", a Pierre Teilhard de
Chardin, dzięki sympatii Piusa XII, wyjaśniał swój miękki i powiewny nowy sposób bycia katolikiem.
Z radością powiedział przyjacielowi: "Mam teraz tak wielu przyjaciół na dobrych, strategicznych
stanowiskach, że absolutnie nie mam żadnych obaw o przyszłość". W tym samym czasie dotarła do niego
wiadomość z okupowanej Brukseli, że jeden z jego uczniów, ks. Jean Monteuil, wygłosił referat na
konwencji filozofów i teologów na Uniwersytecie Louvain na temat pewnych bardziej wymyślnych teorii
Teilharda. "Rewolucja" - oświadczył Monteuil - "wymaga nowych technik, ale to nie wystarczy. Co musi się
wydarzyć to przekwalifikowanie. Trzeba zakwestionować wszystkie koncepcje ludzkości".
Wycofywanie się z Francji armii niemieckiej postawiło Kościół w niezręcznej sytuacji. De Gaulle oskarżał
stu biskupów o kolaborację z Niemcami i z tzw. rządem "Vichy" Marèchala Pétaina. Wracając do Francji
by stanąć na czele rządu, De Gaulle był zbulwersowany nie mogąc znaleźć w całym Paryżu nawet
jednego księdza, którego uważałby na tyle "antyfaszystowskiego", by odprawił Mszę w Pałacu Elizejskim
dla niego i jego pracowników. W końcu jego sekretarz, Claude Mauriac, syn pisarza, znalazł ks. (później
kardynała) Jeana Danièlou, zaangażowanego wtedy w tworzenie stowarzyszenia "Lewicowi Katolicy". De
Gaulle był usatysfakcjonowany.
Kiedy tysiące zwykłych francuskich katolików więziła lub zabijała, często w zbiorowej egzekucji,
triumfująca "opozycja", gładka dyplomacja prowadzona przez prałata Roncallego, nowego nuncjusza
apostolskiego Piusa XII, odniosła sukces w uratowaniu przed jakąkolwiek karą dwóch członków
francuskiej hierarchii. Przekaz przyszłego papieża Jana do gen. de Gaulla był tak niezwykły jak pomyślny:
"Zaczekaj! Zostaw ich. My w Watykanie pracujemy nad stworzeniem całkowicie nowego rodzaju Kościoła,
takiego który będzie ci się podobał, i dopilnujemy by francuscy biskupi do nas dołączyli. Cierpliwości!"
Generał był nie tylko cierpliwy, ale również chętnie współpracował wysyłając prof. Jacquesa Maritaina do
Stolicy Apostolskiej na francuskiego ambasadora. Twórca Integralnego humanizmu [Integral Humanism]
lata wojenne spędził w Kanadzie, uchodźca z Francji Vichy, z powodu żydowskiego pochodzenia jego
żony Raisy. Wykładał głównie w Toronto, ale również głosił gościnne wykłady na kilku uniwersytetach w
USA.
Rzym był wtedy świadkiem ustanowienia Ruchu Focolare, poprzednika "Charyzmatycznych Katolików" i
tzw. "wspólnot podstawowych", organizacji parafialnych, które okażą się tak skuteczne w szerzeniu
marksistowskiej "teologii wyzwolenia" w Ameryce Łacińskiej. Teraz już obecna na całym świecie, wczesne
zaangażowanie Focolare w "nowe kapłaństwo" i "nową ludzkość", uczyniło ją znakomitym frontem dla
progresywizmu. Wczesną entuzjastką Focolare była księżna Pacelli, siostra papieża Piusa XII.
Tymczasem wyluzowaniu ulegała dyscyplina sakramentalna. Jednym z pierwszych działań papieża
Pacellego była relaksacja zasad sakramentu pokuty, przywracając zgodę udzieloną w czasie I wojny
światowej w kwestii rozgrzeszenia ogólnego versus osobistego dla umierających żołnierzy.
Później poszerzył ten indult obejmujący cywilów w niebezpieczeństwie bombardowań i wreszcie jeńców
wojennych mających problemy językowe.
Liturgia nadal była po łacinie, ale dialogi w czasie Mszy lub Missa Recitata, w której odpowiedzi
kongregacji należały raczej do ministranta, stały się tak popularne w wojennych Niemczech, że biskup
Gröber z Freiburg-im-Breisgau wyraził niepokój, że "naciski neoliturgistów na udział świeckich stanowią
początek usuwania ofiarniczej roli księdza".
Takie zarzuty poskutkowały papieską odpowiedzią w encyklice Mediator Dei na temat liturgii. Didier
Bonneterre w swojej znakomitej pracy Ruch Liturgiczny [Le Mouvement Liturgique] ma wysokie uznanie
dla dokumentu, który wzywa do ostrożności i rozwagi w zakresie reformy liturgicznej. Potem rozpacza:
"Ale żałuję i nadal będę żałował, że tej pięknej pracy nie towarzyszyły żadne konkretne działania, żadne
sankcje. Piusa X nie zadowoliło napisanie Lamentabili, ale zakazał Sillon i ekskomunikował Tyrella i
Loisy". Poprzez wybór ze św. Pawła takich zwrotów jak "Próbuj wszystkiego, zachowaj to co dobre",
Mediator Dei w rzeczywistości neoliturgiści uznali za zielone światło dla eksperymentów.
Tymczasem Watykan zatwierdził aktualizację liturgii nowym przekładem łacińskim Godzin kanonicznych z
Psalmów. Ks. Bonneterre zauważa: "Tej wersji, bardzo wiernej tekstowi hebrajskiemu, brakuje całego
poczucia poezji. Jest pełna słów trudnych do wymówienia i niemożliwych do śpiewania do melodii
gregoriańskich. Jest świadectwem braku wrażliwości liturgicznej ze strony Augustina Bea i jego kolegów
jezuitów w Biblicum".
Papieski Instytut Biblijny, w Rzymie znany jako "Biblicum", został założony przez papieża Piusa X jako
ośrodek ustanowienia norm ortodoksyjnych w badaniach biblijnych i interpretacji w czasie kiedy
protestanccy i modernistyczni katoliccy egzegezi atakowali przekład Vulgaty Piśma Świętego. Pod koniec
lat 1930 Biblicum zaczęło przechodzić gwałtowną zmianę, kiedy sekretarz stanu Pacelli sprowadził do
Rzymu starego przyjaciela z czasów Berlina i Monachium, ks. Bea, prowincjała Towarzystwa Jezusowego
w Niemczech, prosząc Piusa XI by mianował go na szefa tej instytucji. W końcu papież zgodził się
również by Bea został jego spowiednikiem.
2. 8 Ochrona marksistów
Kościół Katolicki wielokrotnie w swojej długiej historii spontanicznie reagował na ostre naciski zewnętrzne.
Podczas każdego ataku zwoływał sobór, żeby poprzez zgromadzenie biskupów mógł zredefiniować, a tym
samym potwierdzić swoją tożsamość.
Taką akcję podejmowano 26 razy w ciągu 1.900 lat. Następnie, w połowie lat 1940, w czasie
najostrzejszego ataku protestanckiego buntu, marszu przez Europę ateistycznego komunizmu, który
obejmował podporządkowanie 65 milionów katolików, Watykan w ogóle nie zareagował. Rzeczywiście
Rzym będzie czekał 17 lat zanim zwoła sobór i podczas sesji tego soboru nie tylko nie dyskutowano o
marksizmie, ale wszelkich dyskusji o nim ściśle zakazano.
Wynik II wojny światowej był dla Kościoła jednym z najbardziej brutalnych doświadczeń w jego historii.
Każda firma w obliczu powodzi czy pożaru podjęłaby natychmiastowe działania, wzywając jej zarząd do
oceny szkód i wypracowania przyszłej strategii. Jeśli kiedykolwiek był czas dla papieża na zgromadzenie
wokół siebie swoich wodzów, był to rok 1946.
Ale w gęstej serii publicznych wystąpień w trakcie tego roku, Pius XII unikał wszelkich wzmianek o
marksizmie. W przemówieniu w czerwcu do Kolegium Kardynalskiego, choć "odrzucił rywalizacje i
ugrupowania wynikające wyłącznie z interesów politycznych i ekonomicznych", wyraził przekonanie, że
"według Kościoła można by uniknąć zagrożenia na prawicy i na lewicy". Następnie przeszedł do obrony
niezwykle jednostronnego stanowiska jakie zajmował przez całą wojnę, mówiąc: "My, jako głowa Kościoła,
odmówiliśmy wezwania chrześcijan do krucjaty". Był ostrożny, powiedział, mimo nacisków, "aby
zagwarantować, że nie pozwoli się ani na jedno słowo aprobaty wojny przeciwko Rosji". Kiedy węgierscy
katolicy wciągnięci do obozu sowieckiego błagali go o pomoc, Pacelli wzywał do "cierpliwości i
wytrwałości", ponieważ, jak powiedział, "stary dąb można powalić, ale nie można go wyrwać z
korzeniami". W Acta Apostolica, oficjalnym katalogu papieskich przemówień i przepisów, nie można było
znaleźć ani słowa "komunizm", ani słowa "socjalizm" przez 12 długich kluczowych lat, czyli od 1937, po
rozmowach Pacelli z prezydentem Rooseveltem, do 1949, kiedy w nadchodzących wyborach nieuniknione
wydawało się pokonanie włoskiej Partii Chrześcijańskich Demokratów przez Partię Komunistyczną.
Jeśli chodzi o wspomnianą przez papieża krucjatę, w 1941 roku do Rzymu przybył kard. Boudrillat by
prosić o błogosławieństwo papieskie dla ochotniczych batalionów Francuzów, Hiszpanów, Włochów,
Chorwatów, Węgrów i Słowaków, prawie każdy z nich katolik, którzy przygotowywali się do dołączenia do
armii niemieckiej w podboju sowieckiej Rosji, albo, jak wyraził to papieżowi kardynał, "do wyzwolenia
rosyjskiego narodu".
Wraz z ochotnikami-"krzyżowcami" poszedł spory kontyngent rosyjsko- i ukraińsko-języcznych księży,
młodych absolwentów Russicum, seminarium rosyjskiego w Rzymie, którzy mieli nadzieję na otwieranie
po drodze od dawna zamkniętych kościołów. Oczekiwania kard. Boudrillata zostały szybko przerwane
przez Piusa XII, który nakazał natychmiastowe wycofanie prośby o błogosławieństwo. Ponadto
kardynałowi zabroniono zupełnie kontaktu z prasą.
Gdy wojna się przedłużała, były jeszcze silniejsze naciski na Piusa XII by wykorzystał wagę swojego
urzędu w oporze wobec postępującego marksizmu. W maju 1943 nuncjusz Roncalli pisał z Istambułu
wyrażając "panikę" z powodu nowej ofensywy radzieckiej. Próbował na próżno, chciał się dowiedzieć od
swojego niedawnego gościa, kard. Spellmana z Nowego Jorku, jak dużo Roosevelt obiecał Stalinowi.
Prałat Bernardini, nuncjusz papieski w szwajcarskim Bernie, napisał do papieża, że prasa szwajcarska
"dotąd zajmowała się niemiecką hegemonią w Europie, a nagle zaczęła pisać o dużo większym,
naprawdę śmiertelnym zagrożeniu, że Niemcy wpadają w ręce Sowietów". Wstawiając się za katolickimi
mniejszościami w Polsce i na Węgrzech, prosił papieża by wspierał każdą rozsądną pokojową inicjatywę
sojuszników i potępił nieprzejednany upór Roosevelta i amerykańskiego sekretarza stanu, Morgenthau, że
Niemcy muszą poddać się bezwarunkowej kapitulacji.
W marcu watykański sekretarz stanu kard. Maglione, należy zakładać, że bez wiedzy papieża, naciskał na
brytyjskiego ambasadora przy Stolicy Apostolskiej by spróbował przekonać premiera Churchilla, że w
stabilnej Europie Imperium Brytyjskiemu potrzebne są niekomunistyczne Niemcy.
W końcu w kwietniu premier Węgier Kallay przybył do Watykanu z rozpaczliwą prośbą do papieża by ten
stanął na czele inicjatywy pokojowej zdolnej do powstrzymania Sowietów, którzy wchłoną chrześcijańskie
narody Europy.
Pius XII, jak sam pochwalił się w 1946 roku w swoim przemówieniu do Kolegium Kardynalskiego, odpierał
wszelkie naciski i odmawiał wszelkim prośbom. I jako powód tego podał: " Narodowy socjalizm miał
bardziej złowieszczy wpływ na naród niemiecki niż marksizm ma na Rosjan. Tylko całkowita zmiana
polityki niemieckiej, zwłaszcza w odniesieniu do Żydów, może umożliwić jakieś posunięcie ze strony
Stolicy Apostolskiej".
Było to dziwne porównanie, skoro w przeciwieństwie do sowieckiej izolacji poprzez agresywny ateizm,
Niemcy i Watykan nadal miały pełne relacje dyplomatyczne, kiedy kościoły nie tylko były otwarte, ale tak
jak katolickie szkoły i uniwersytety, były sponsorowane przez państwo niemieckie. Adolfa Hitlera nigdy nie
ekskomunikowano, ani na Indeksie nie umieszczono jego biografii Mein Kampf.
Ciekawa legenda o tym, że Eugenio Pacelli był obojętny na los europejskich Żydów miała swój początek
w opinii "milczenie Piusa XII", wymysłu niemieckiego dramaturga protestanckiego, Rudolf Hochhutha, i
niemieckiego dziennikarza żydowskiego, Saula Friedlandera, piszących w latach 1960. To że było
tragiczne milczenie, potwierdzają 12 tomów Acta Apostolica, ale milczenie to nie dotyczyło Żydów. Wręcz
przeciwnie, jak twierdzi jezuicki historyk Robert Graham: "Pius XII był największym dobroczyńcą Żydów w
czasach współczesnych".
Adolf Hitler był kanclerzem Niemiec krócej niż pół roku, kiedy sekretarz Pacelli naciskał na papieża Piusa
XI o udzielenie gościnności w Watykanie prominentnym żydom, którzy o to poprosili. W 1937 roku
przypływając do portu w Nowym Jorku na Conte di Savoia, kard. Pacelli poprosił kapitana by wywiesił
improwizowaną flagę z 6-ramienną gwiazdą przyszłego państwa Izrael, powiedział, dla uhonorowania 600
niemieckich żydów na pokładzie. Rok później, monachijscy katolicy byli zdumieni widząc Torę i inne
przedmioty rytualne zabierane z głównej synagogi miasta limuzyną arcybiskupa w celu bezpiecznego
przetrzymania ich w pałacu biskupim, i dowiadując się, że nakazał to watykański sekretarz stanu, kard.
Pacelli w Rzymie. Jednym z ostatnich działań zanim został papieżem było powiadomienie amerykańskich
i kanadyjskich biskupów o swoim niezadowoleniu z powodu niechęci ze strony katolickich uniwersytetów i
kolegiów w ich krajach do zatrudniania większej liczby europejskich profesorów żydowskich, naukowców i
badaczy, i oczekuje, że biskupi zaradzą tej sytuacji.
Jako Pius XII, Pacelli wcześnie zrozumiał znaczenie Palestyny w żydowskim myśleniu. Kiedy tylko do
Rzymu dotarła wiadomość o wkroczeniu Niemców do Polski, zadepeszował do Pacciniego, nuncjusza w
Warszawie, żeby "spróbował zorganizować dla polskich Żydów transport do Palestyny". Tymczasem w
Istambule, prałat Roncalli poproszony o wydawanie żydom świadectw chrztu, z nadzieją iż Brytyjczycy ich
przepuszczą, wystosował natychmiastowy protest. "Na pewno" – napisał do Piusa XII – "próba ożywienia
starożytnego Królestwa Judei i Izraela jest utopijna. Czy to nie umożliwi oskarżania Watykanu o
wspieranie syjonizmu?" Sekretarz stanu kard. Maglione był również w nie mniejszym stopniu zakłopotany.
"Jak" – zapytał papieża – "możesz uzasadnić historycznie, kryterium sprowadzenia z powrotem narodu do
Palestyny, terytorium, które zostawili 19 wieków temu? Na pewno istnieją bardziej odpowiednie miejsca
dla osadnictwa Żydów".
W późniejszych latach, sprowokowany oskarżeniami Hochhutha, papież Paweł VI zezwolił na otwarcie
pewnej sekcji Watykańskich Archiwów pod opieką czterech jezuickich uczonych. Amerykanin wśród nich,
Robert Graham, powiedział Washington Post: "Byłem zdumiony tym co czytałem. Jak można wyjaśnić
działanie tak sprzeczne z zasadą neutralności?" Dowiedział się, że w pierwszych miesiącach wojny nowy
papież sam pisał mocno antyniemieckie teksty emitowane na cały świat przez Radio Watykańskie. Mimo
że jego osobiste zaangażowanie nie zostało odkryte w czasie, rewelacyjny charakter dokumentów był tak
silny, że wywołał zdecydowany protest niemieckiego ambasadora przy Stolicy Apostolskiej, a nawet
samych polskich biskupów. Audycje zawieszono ku rozczarowaniu Londynu, który stracił, jak ks. Graham
nazywa "fantastyczne źródło propagandy".
Następnie Pius XII zajął się zorganizowaniem w Rzymie Katolickiego Komitetu ds. Uchodźców, oddając
go pod zarząd swojego sekretarza, jezuity ks. Leibera, a także własnej gospodyni, siostry Pasqualiny.
Prałat Georges Roche w książce Pie XII Avant I’Histoire pisze, że ten komitet utorował drogę tysiącom
europejskich Żydów do przedostania się do Ameryki jako "katolicy", zapewniając im porządne i skuteczne
usługi dokumentacyjne, metryki chrztu, pomoc finansową i warunki pobytu zagranicą. Francuski historyk
szacuje, że do roku 1942 w europejskich zakonach i klasztorach, zgodnie z watykańskimi dyrektywami,
przebywało ponad milion Żydów. Według brytyjskiego historyka Dereka Holmesa, Żydzi, a także
partyzanci z podziemnych ruchów, ubierani byli jako mnisi i zakonnice i uczeni śpiewu choralnego. Sam
papież dał przykład opiekując się około 15.000 żydami i antyrządowymi Włochami w Castel Gandolfo, a
także 1.000 w mieście Watykan, wśród nich włoskim liderem socjalistycznym Pietro Nenni.
Małe miasteczko św. Franciszka – Asyż – stało się główną drukarnią metryk chrztu, a Pius XII ustanowił
kompleks budynków znany pod nazwą Cytadela, rodzaj "think tank" dla nowych kościelnych projektów,
który pewnego dnia zorganizuje "Dzień Pokoju" papieża Jana Pawła II.
W czasie II wojny światowej papież pozwolił na nabożeństwa synagogalne sprawowane na niższym
poziomie Bazyliki św. Franciszka. To tutaj, w Cytadeli, prałat Bugnini wykonał większość pracy nad "nową
mszą'.
Nawet kiedy nuncjusz Roncalli, pomimo jego protestu, zakasywał rękawy by drukowa
fałszywe metryki chrztu, kard. Tisserant i jego Joint Distribution Committee ułatwiali emigrację żydowską
pod nosem rządu Vichy. Ks. Roche, który był wtedy sekretarzem kardynała, opisuje podziemną drukarnię
w Nicei, chronioną przez burmistrza miasta i arcybiskupa, gdzie znaleziono 1.895 fałszywych dowodów
tożsamości, 136 fałszywych zezwoleń na pracę, 1.230 fałszywych metryk urodzenia, 480 fałszywych kart
demobilizacyjnych i 950 fałszywych metryk chrztu, wydrukowanych zanim operacja została wykryta.
W spektakularnym geście Pius nakazał wygrawerować pieczęć papieską na froncie głównej synagogi
rzymskiej, przed przybyciem wojsk niemieckich, a na Węgrzech ks. Montini pracował nad ochroną
800.000 Żydów, pod warunkiem, że poddadzą się masowemu ochrzczeniu. W sąsiedniej Czechosłowacji,
rodziny żydowskie takie jak Madeleine Albright korzystają z takiego samego przywileju, było to coś, co
amerykańska sekretarz stanu powiedziała prasie, sprawiło jej "wielki ból".
Ku dalszemu zdumieniu jezuickich uczonych, natknęli się na archiwum dokumentacji osobistego
zaangażowania Piusa XII w spisku mającym na celu obalenie Hitlera. W styczniu 1940 do papieża
podszedł emisariusz pewnej kliki niemieckich generałów, którzy poprosili go, by powiedział rządowi
brytyjskiemu, że to oni podejmą się "usunięcia" Hitlera, jeśli będą pewni że Brytania pogodzi się z
umiarkowanym rządem niemieckim. Pius niezwłocznie wysłał z misją sir Francisa D'Arcy Osborne'a,
londyńskiego wysłannika przy Stolicy Apostolskiej. Oferta została odrzucona. Trzy miesiące później, 6
maja 1940 roku, dzięki przyjacielowi Josefowi Muellerowi, niemieckiemu podwójnemu agentowi, papież
był w stanie podać szczegóły Osborne'owi o nadchodzącym postępie Niemców na Zachód, tzw. Blitzkrieg,
nalegając by powiadomił o tym rządy Holandii, Belgii i Francji. Później okazało się, że wszystkie trzy
uznały to za niewiarygodne.
Papieskie preferencje dla jednej strony w czasie wojny stworzyły poważny szkopuł, kiedy strona aliancka
stała się stroną radziecką. Do tego czasu tzw. Europejska Twierdza Hitlera stała się w przeważającej
mierze katolicka. Poprzez włączenie Niemców z katolickiej Austrii, Alzacji i Lotaryngii, w Kraju Saary,
Sudetów i okupowanej przez Niemców Polski, Trzecia Rzesza miała ogromną katolicką większość,
podczas gdy jej sojusznicy - Włochy, Słowacja, Słowenia i Chorwacja były całkowicie katolickie, a Węgry
w przeważającej części. Współpracowała okupowana Francja, a katolickie Hiszpania i Portugalia czuły
sympatię. Ksiądz katolicki został wybrany na prezydenta stworzonej przez Niemcy Republiki Słowacji, a
w wyniku "rozszerzonego zakazu masonerii" przez oś, na ścianach wszystkich budynków publicznych we
Francji pokazały się krzyże, tak jak we Włoszech w czasie konkordatu watykańsko-faszystowskiego
konkordatu, a stare motto rewolucji francuskiej – "wolność, równość, braterstwo" – zastąpiono na
francuskich monetach hasłem – "praca, rodzina, ojczyzna".
Z "twierdzą" praktycznie katolicką, Pius XII znalazł się w niezręcznej sytuacji stania się obrońcą
ateistycznej Rosji i przytłaczająco protestanckiej Brytanii, jej ogromnego głównie nie-chrześcijańskiego
imperium, i głównie protestanckich Stanów Zjednoczonych. Jego problem osiągnął apogeum z Pearl
Harbor i wejściem Ameryki do wojny. Jak 40 milionów amerykańskich katolików zmierzy się z tą sytuacją?
Już większość tych włoskiego, niemieckiego irlandzkiego, węgierskiego, słoweńskiego i słowackiego
pochodzenia nazywali siebie "izolacjonistami". Świeże w ich umysłach były komunistyczne zbrodnie
dokonane na księżach i zakonnicach podczas niedawnej wojny domowej w Hiszpanii.
Będąc wprawnym dyplomatą, Pius XII sprostał temu wyzwaniu. Mianując dynamicznego młodego
Michaela J Ready, biskupa pomocniczego z Cleveland, na szefa kampanii "reinterpretacji"
antymarksistowskiej encykliki Piusa XI - Divini Redemptoris – poinformowano, że Józef Stalin otwierał
drogę dla swobody religijnej w Związku Sowieckim.
To musiało być niezwykłą żonglerką ze strony bpa Ready i jego asystentów, gdy weźmie się pod uwagę,
że stary papież, Achille Ratti, mógł wyprzedzić tę samą kampanię dezinformacji, gdy pisał encyklikę dwa
lata przed wybuchem wojny. Divini Redemptoris: "Są nawet tacy, którzy odnoszą się do pewnych zmian
niedawno wprowadzonych do sowieckiego ustawodawstwa jako dowód, że komunizm zamierza porzucić
swój program wojny z Bogiem. Ale nie łudźcie się!"
Wzburzenie Piusa XII jako głowy Kościoła Katolickiego, zmierzenie się z tak wielu milionami europejskich
katolików, jako zafascynowanego zwolennika ich wrogów, widać w przejmującym liście napisanym przez
papieża do swego starego przyjaciela w Nowym Jorku, Myrona C Taylora, wysłannika prezydenta
Roosevelta w Watykanie w czasie długich lat wojny w Rosją.
Z listu: "Na prośbę prezydenta Roosevelta, Watykan przestał w ogóle wspominać o reżimie
komunistycznym. Ale tego milczenia, które ciąży na naszym sumieniu, nie rozumieją sowieccy przywódcy,
którzy kontynuują prześladowania kościołów i wiernych. Da Bóg, że pewnego dnia wolny świat nie będzie
żałował mojego milczenia".
Wysiłki papieża Pacellego na rzecz marksizmu trwały nadal. W lipcu 1944 roku wyraził zgodę na
spotkanie ks. Montiniego z niekwestionowanym liderem włoskich komunistów, Palmiro Togliattim, który
właśnie wrócił do Włoch, po 18 latach wygnania w Sowieckiej Rosji.
Według dokumentu JR1022 wydanego przez Waszyngtoński Urząd Usług Strategicznych (OSS) w 1974
roku, "dyskusja pomiędzy ks. Montinim i Togliattim była pierwszym bezpośrednim kontaktem między
prałatem z Watykanu i komunistycznym liderem. Po zbadaniu sytuacji uznali potencjalne możliwości
warunkowego sojuszu między katolikami i komunistami we Włoszech, który mógłby dać trzem partiom
(chadecy, socjaliści i komuniści) bezwzględną większość głosów, tym samym umożliwiając im
zdominować każdą sytuację polityczną. Opracowali wstępny plan stworzenia podstaw, na których można
będzie osiągnąć porozumienie między tymi trzema stronami. Przygotowali również plan podstawowych
linii
wzdłuż których można stworzyć praktyczne porozumienie między Stolicą Apostolską i Rosją".
OSS niechlujnie wykonał pracę domową mówiąc o tym jako pierwszym spotkaniu watykańsko-sowieckim.
Jean Madiran i ja pytaliśmy prałata Roche o jego wzmiance o spotkaniu Montiniego i Stalina w czasach
wojny. Otrzymaliśmy identyczne nie-odpowiedzi: "Tak, zgadzam się z tobą, że spotkanie Montini-Stalin w
1942 miało największe znaczenie".
Szokującym wydarzeniem wkrótce po tym była publikacja przez Vatican Poliglot Press książki Matka Boża
Fatimska [Madonna di Fatima], w której słowa Matki Bożej przekręcono tak, by wrogom Niemiec dać
najlepszą propagandę. Usunięto nazwę "Rosja", żeby implikować winę Niemiec.
Kto, można się zastanawiać, sporządził Raport JR-1022? W książce OSS, tajna historia pierwszej
amerykańskiej agencji wywiadu [OSS, the Secret History of America’s First Intelligence Agency]
opublikowana przez California University Press w 1971 roku, są wskazówki, że był to sam Montini.
Jej autor, R Harris Smith, pisze, że przyszły papież Paweł był kluczowym człowiekiem Watykanu w sieci
alianckich szpiegów, szczególnie odpowiedzialnym za zbieranie informacji na temat strategicznych celów
bombardowań w Japonii. Co do kluczowego wtedy człowieka Watykanu w Japonii, to był nim nikt inny jak
jezuita Pedro Arrupe, przyszły generał Towarzystwa Jezusowego i ocalały z bombardowania Hiroszimy.
W chwili jego oficjalnego spotkania z Togliattim, Giovanni Montini miał 47 lat i nie miał jeszcze dyplomu z
Prawa Kanonicznego, a co dopiero biskupiej mitry. Ale to jemu powierzono prowadzenie negocjacji na
najwyższym szczeblu w imieniu Kościoła. On rzeczywiście przeszedł długą drogę wzdłuż ścieżki jaką
wymarzyli ci pierwsi działacze polityczni, którymi byli jego rodzice.
2. 7 Kasacja umysłu
Pytanie:
Odpowiedź:
Pytanie:
Odpowiedź:
Skąd się wziąłeś? Kto cię stworzył?
Bóg mnie stworzył
Dlaczego On cię stworzył?
Żebym Go poznał, miłował i służył Mu w tym życiu i był szczęśliwy z Nim na zawsze w
przyszłym.
Taki był spokojny początek nauczania religii katolickiej sześciolatków na całym świecie, zanim podważył to
II Sobór Watykański. To była formuła prostego pytania i odpowiedzi znana jako Katechizm. Misjonarze od
dawna stosowali tę metodę. W XVI wieku w Meksyku hiszpańscy augustianie i franciszkanie mogli
chrystianizować Indian w niezwykle krótkim czasie, zadając takie pytania, jak: "Czy istnieje wielu bogów,
czy tylko jeden?" Odpowiedzi nauczano na pamięć, żeby pozostały w pamięci na całe życie. Powtarzanie
pytań i odpowiedzi z katechizmu pozostawione im przez hiszpańskich misjonarzy było wszystkim co mieli
japońscy katolicy by pomóc im przeżyć 200 lat bez księży i sakramentów, często w czasach intensywnych
prześladowań.
Katechizm był rodzajem naturalnej, podstawowej formacji, która z pewnością ustawiała niespokojne
umysły nowoczesnych jezuitów na kursie szalonego wynalazku. Już w 1929 jezuita A J Jungmann, młody
profesor na Uniwersytecie w Innsbrucku, złożył petycję do Rzymu o pozwolenie na przedstawienie
kompleksowej rewizji całego systemu katechetycznego. Nie dostał żadnej zachęty od Piusa XI. Dopiero
długo po Piusie XII i zakończeniu II wojny światowej coś zrobiono, i to ze zdwojoną siłą. W 1946 roku
brukselscy jezuici już mieli, jak to nazywali, ośrodek katechetyczny.
Faktycznie Lumen Vitae był siedzibą frontalnego ataku na wiarę katolicką nie mającego sobie równych w
historii. Był to jezuicki projekt i dokonywany przez jezuitów. Niemożliwe było jego powstanie czy
funkcjonowanie bez papieskiej aprobaty. Papieże są bardzo dobrze poinformowani o zamierzeniach
głównych zakonów i Pius XII był w codziennym kontakcie z jednym z najwyższych członków Towarzystwa
Jezusowego, Augustinem Bea.
W wywiadzie tuz po śmierci papieża, szef Biblicum powiedział: "Jako jego spowiednik, mogę, oczywiście
nie powiedzieć nic. Ale byłem w ciągłym kontakcie z Jego Świątobliwością w kwestiach, które nie miały nic
wspólnego ze spowiedzią".
Ośrodek Lumen Vitae przy 186 Rue Washington w Brukseli zorganizowano ostentacyjnie w celu tworzenia
i upowszechniania publikacji katechetycznych. Pisząc w The Wanderer, Farley Clinton rozważał
znaczenie tej organizacji: "To była w całości jezuicka organizacja poświęcona mniej lub więcej odrzuceniu
wszystkich przyjętych idei i usunięcia z nauk religijnych wszelkiej tradycyjnej treści.
Od samego początku Lumen Vitae była bardzo dobrze finansowana i miała funkcjonować jako ruch
światowy. Trudno jest opisać słowami jak stała się wyjątkowo wielką organizacją, nawet po 10 latach od jej
ustanowienia, czyli w 1956 roku. Kiedy ogłoszono II SW, mogła działać skutecznie na ogromną skalę,
gdyż założyli ją ludzie z bardzo wielkimi pomysłami i nadzwyczajną cierpliwością".
Zabrało ponad ćwierć wieku pionierowi ruchu, austriackiemu jezuicie, dr A Jungmannowi, by zrealizować
swój projekt wymazania Katechizmu. Oschły uczony kapłan, Jungmann był wczesnym i żarliwym
uczestnikiem ruchu neoliturgicznego i mógłby kierować opracowaniem projektu Konstytucji Liturgicznej
Soboru. Zdaniem Jungmanna - "żeby nauczanie religii było skuteczne, musi ono odejść od sterylnego
przekazywania wiedzy teologicznej, a zamiast tego głosić dobrą nowinę o Królestwie Bożym". Taki był
precyzyjny przekaz kard. Karola Wojtyły na Międzynarodowym Synodzie Biskupów w 1977 roku, gdy
swoją wypowiedź zakończył słowami: "Liczy się osobista akceptacja, a nie zgoda psychiczna. Najlepszym
katechetą jest ten, kto żyje katechezą".
Już w 1943 roku uważni obserwatorzy monitorujący częste dyskursy papieża Piusa XII mogli
przypuszczać, że na horyzoncie było już nowe podejście do nauki religii. Wśród nowych możliwości dla
kandydatów do kapłaństwa zaproponował, by zbadali dziedzinę, którą dotąd zajmowali się tylko dorywczo,
a mianowicie religię porównawczą.
I wtedy pojawiła się Menti Nostrae, encyklika która stworzy fundament do obalenia dużej części nauki
seminaryjnej. Według kard. Garrone, członka Kurii zajmującego się edukacją za pontyfikatu Pawła VI:
"Menti Nostrae była nie tylko w zgodzie z czasem, była prorocza, jedna z najodważniejszych prac
śmiałego panowania Piusa XII. Dokument soborowy o seminariach byłby nie do pomyślenia gdyby Menti
Nostrae nie ustanowiła precedensu. W pięknych soborowych tekstach widzimy wszystko o co prosił Pius
XII z taką odwagą w swojej encyklice".
To jak zuchwałe były jego myśli na temat procesu uczenia się stało się jasne w przemówieniu
wygłoszonym do Braci ze Szkół Chrześcijańskich w Rzymie:
"Sztuka edukacji" – powiedział papież – "w wielu aspektach jest sztuką adaptacji, adaptacji do wieku,
adaptacji do temperamentu, do charakteru, do potrzeb wszystkich słusznych aspiracji, adaptacji do czasu
i miejsca i adaptacji do rytmów ogólnego postępu ludzkości".
To była krótka, szybka droga od Menti Nostrae do życia w dzisiejszych seminariach. Ustawiając tempo,
szkoła Ignacego Loyoli założyła w Rzymie w roku 1551 Papieski Uniwersytet Gregoriański jako
intelektualną cytadelę do zwalczania protestanckiego buntu. Do końca 1960 roku w "Gregu" zniknęła
łacina, razem z tradycyjną klasztorną rutyną i wszystkimi ograniczeniami poza kampusem. Na scenie
pojawiły się kobiety, około 200 uczestniczyło w lekcjach, powołano protestanckich i żydowskich
profesorów, kursy o kinie miały nieocenzurowane filmy Bufluela [Buduela? OG], Bergmana i Dreyera i w
uczelnianym barze dostępne było piwo.
Reinhardt Raffalt wspomina kiedy w roku 1940 wpadł do Germanicum, rzymskiego Kolegium
Niemiecko-Węgierskiego, i zobaczył studentów ubranych w sutanny w kolorze czerwonych wozów
strażackich, w milczeniu spożywających posiłek słuchając nabożnego czytania.
Podczas drugiej wizyty w roku 1970 powitał go babel ubranych w dżinsy młodzieńców krzyczących do
siebie od jednego stołu do drugiego.
W późnych latach 1940 innych młodych Niemców poddano dziwnemu eksperymentowi, kiedy nuncjusz
Roncalli i sekretarz Montini wymarzyli korespondencyjny kurs dla jeńców wojennych, nazywając go
"seminariami za kolczastym drutem". Program ogłoszono jako dzieło prałata Montiniego, ale biorąc pod
uwagę ogrom jego zajęć, praktycznie kierowanie Watykanem, biorąc pod uwagę upodobanie do pisania
Piusa XX, można słusznie założyć, że lekcje planował i uszczegółowiał papież w swoim wspaniałym
niemieckim.
To co działo się w latach 1960 i 1970 w "Gregu" i Germanicum miało także miejsce na całym świecie.
Wierni z Newark, New Jersey, wysupływali skromne oszczędności w czasie depresji, żeby zbudować to co
wkrótce rozkwitło w główne seminarium w pobliskim Darlingtonie. Teraz członkowie wydziału przyznają: "w
Newark jest tak mało powołań, że przyjmujemy wszystkich studentów, w tym świeckich, kobiety i
mężczyzn, zakonnice, protestantów". Rzymsko katolicką doktrynę zastąpiono niemal zupełnie tym co
nazwano "współczesną myślą katolicką", i nieliczni studenci aspirujący do kapłaństwa mogą wchodzić i
wychodzić jak wszyscy inni, każdy w 2-osobowym mieszkaniu z łazienką, telewizorem, stereo, lodówką, i
jeśli sobie życzy, przenośnym barem.
Skrajny przypadek, być może, ale w zgodzie z konsekwencjami na całym świecie zniszczenia Katechizmu
i zaproszenia do swobód zainicjowanych na szczycie poprzez papieską encyklikę. Kenneth Baker, jeden z
niewielu jezuitów nie chcących podążać z tłumem Lumen Vitae, mówi teraz, że seminarium po
seminarium zostało zmuszone do zamknięcia z powodu braku studentów, i w przyszłości przygotowanie
do kapłaństwa będzie najlepiej zrobione prywatnie przez posiadających wiedzę, nadal oddanych
pastorów. Oczywiście czas na znalezienie tych pastorów ucieka.
Entuzjazmowi wyrażonemu przez kard. Garrone dla Menti Nostrae dorównała tylko jego radość z powodu
kolejnej encykliki Pacellego w latach 1940, Divino Afflante Spiritu, którą nazwał "potężnym oddechem
świeżego powietrza".
Poświęcony kwestii nauce biblijnej, ten dokument zajmuje się precyzyjnym tematem, który wywołał
modernistyczny ruch na przełomie wieków. Była nim publikacja badania zatytułowana Istota
chrześcijaństwa [The Essence of Christianity] niemieckiego teologa luterańskiego Adolf Harnacka,
żądająca radykalnej oceny Pisma Świętego, i wynikłej korzystnej reakcji na tę książkę ze strony wybitnych
katolickich pedagogów, którzy przygotowali grunt.
Amerykański egzegeta, Raymond Brown, szczerze zgodził się z z aplauzem Garrone'a dla Divino
Afflante Spiritu, mówiąc, że encyklika ta "oznacza kompletny półobrót postaw wobec nauki biblijnej" i
wyraził zadowolenie, że dzięki temu otwarciu możliwe jest obecnie w katolickich seminariach "myślenie,
że wczesne rozdziały Księgi Rodzaju nie były historyczne, że Księga Izajasza nie była jedną księgą, że
Mateusz nie był dziełem naocznego świadka, że cztery Ewangelie nie były czterema harmonijnymi
biografiami i czasami były niedokładne w szczegółach".
Innym znanym duchownym dobrze wyrażającym się o Divino Afflante Spiritu był zazwyczaj dysydencki ks.
Hans Küng. "To pokazuje" – napisał - "jak daleko Kościół jest gotów iść by zaakceptować nowoczesne
postawy wobec nowoczesnych metod egzegezy, jak również pokazuje milczącą dezaprobatę
antymodernistycznych dekretów papieża Piusa X. Ponadto dokument zawiera wyraźne uznanie przewagi
oryginalnych tekstów nad każdym tłumaczeniem, starożytnym lub nowoczesnym. Tym sposobem
zdecydowane pomniejsza znaczenie Wulgaty".
Kiedy na początku lat 1950 Pius XII pokazał zielone światło Bea i jego pracownikom w Biblicum na
rozpoczęcie pracy nad nowym przekładem Psalmów, jak również modlitw biblijnych odmawianych w
codziennym biurze księdza, miały one zastąpić te zawarte w Wulgacie, oficjalnie przyjętym przekładzie
Biblii od czasów jego autora, św. Hieronima. Powstały tekst, jak zauważa Bonneterre, był nie tylko
niemożliwy do śpiewania w prostym chorale, ale miał zadać jeszcze jeden cios starym, często
odmawianym frazom z Wulgaty.
2. 8 – Dziczenie tradycji
Savaging Tradition
W porównaniu z występującym po nim chaosie, długie panowanie Piusa XII starszym współczesnym
konserwatywnym katolikom wydaje się, że wtedy Kościół miał się dobrze. Poza sporadycznymi
pogłoskami o eksperymentowaniu liturgicznym w Belgii i we Francji, stara instytucja wydawała się być
zjednoczona w doktrynie i obrzędach, bezpieczna w swoim Magisterium i że Magisterium było bezpieczne
w ascetycznej, raczej zdystansowanej osobie papieża Pacellego. Niczym widmo w bieli, z niezrównaną
godnością ubogacał swoje częste wypowiedzi melodyjnym językiem włoskim. To był czas, gdy 80%
amerykańskich katolików regularnie uczęszczało na niedzielną Mszę, kiedy atmosfera absolutnej
pewności przynosiła konwersje, i nie tylko na polach misyjnych w Afryce. W 1950 roku kard. Spellman
mógł powiedzieć: "Jeśli obecne tempo konwersji będzie trwało, to w innym stuleciu Stany Zjednoczone
staną się krajem katolickim".
I właśnie w tych kwitnących czasach, papież który będzie nazwany "Anielskim Pasterzem", razem z ks.
Montinim, jego prawą ręką w tandemie, przepychał mutacje w doktrynie i praktyce, które miały wprawić w
drżenie cały gmach. Krok po kroku, ta dwójka szła w kierunku soboru, który dla tych mutacji stanie się
rodzajem ostatecznego rozwiązania.
Chociaż niszczenie Katechizmu było najbardziej wymownym ciosem o zniesienie którego zostaną
poproszeni wierni, to przewrócenie liturgii wpłynęło na nich emocjonalnie w znacznie większym stopniu.
Już w 1947 roku papież Pacelli, w porozumieniu z naukowcami z Uniwersytetu Louvain i z grupą
postępowych neoliturgistów z siedzibą w Paryżu, organizował komisję w celu przeprowadzenia
kompletnego wyremontowania świętej liturgii. Na jej sekretarza wybrał 35-letniego ks. Bugniniego, o
sugestywnym pierwszym iminiu Annibale [Hannibal], urodzonego w mieście nad brzegiem jeziora
Trasimeno, gdzie Hannibal ze swoimi słoniami sromotnie pokonał Rzymian. Wypędzenie Romanness
[łacina?] z Mszału, starożytnego Mszału, stało się głównym celem ks. Bugniniego i jego grupy periti. To że
papież nadał wielkie znaczenie tej komisji i jej dziełom jest widoczne we fragmentach autobiografii, którą
Bugnini napisał wiele lat po soborze, kiedy awansował na arcybiskupa.
"Mieliśmy pełne zaufanie Piusa XII, którego o naszej pracy informował ks. Montini, a nawet bardziej ks.
Bea, jego spowiednik. Dzięki tym pośrednikom mogliśmy osiągnąć znakomite wyniki, nawet w okresach
kiedy choroba papieża uniemożliwiała widzenie się z nim wszystkim innym".
Gdyby nie to entuzjastyczne poparcie papieża, prawdopodobnie komisja nie próbowałaby dokonywać tej
głównej zmiany w liturgii, ponieważ członkowie Kurii, Kongregacji ds. Obrzędów, niemal wszyscy ostro
sprzeciwiali się Bugniniemu. Nawet wprowadzenie radykalnych, wymaganych przez papieża zmian w
obrzędzie Wielkanocy, zabrało 6 lat, ale to Pacelli był papieżem i chciał być zwycięzcą. W końcu w 1955
roku wszedł w życie papieski dekret Maxima Redemptionis, przenoszący obchody Wielkiej Soboty z rana
do późnej nocy, i wzywający do serii wariantów, czyniąc je rodzajem próby scenicznej dla Nowej Mszy,
trwającej jeszcze przez kolejnych 10 lat. W wielu zaplanowanych przez Pacellego ceremoniach
Wielkanocy ksiądz stał przodem do wiernych, początkowe modlitwy odbywały się u stóp ołtarza, i
zniesiono ostatnie czytanie Ewangelii, jak również tradycyjne nabożeństwa w Wielkim Tygodniu – Trzech
Godzin w Wielki Piątek, i bardzo poruszającą uroczystość Tenebrae.
Na początku lat 1950 Pius XII wydał dyrektywę skierowaną do przełożonej każdego zakonu żeńskiego na
świecie. Jak mówi dobrze ją pamiętająca kanadyjska zakonnica, dyrektywa brzmiała: "modernizujcie się,
albo. . ." Dyrektywa odnosiła się do postaw duchowych, zamkniętego życia, ubioru itd. W większości
przeszła niezauważona. Najwyraźniej przerażony, papież nakazał przełożonym przybyć do Rzymu żeby
wszczepić im powagę zamiaru zaktualizowania zakonnic. Kiedy wspomniał w inicjującym przemówieniu
do grupy, że sprowadzenie ich było kosztowne, natychmiast podarowano mu czek pokrywający wszelkie
związane z tym wydatki. Zwrócił go mówiąc, że lepszym sposobem wykorzystania tych pieniędzy będzie
przekazanie ich na fundusz założeniowy uczelni w Rzymie, gdzie pewne kobiety z zakonów całego świata
będą mogły odbyć specjalne kursy i seminaria. Taki był początek żeńskiego College of Regina Mundi.
W latach 1944-1954 powstał francuski ruch księży-robotników, który miał swoje wzloty i upadki. W
ostatnim roku wojny trzej najbardziej liberalni francuscy kardynałowie: Lienart, Suhard i Feltin, otrzymali
od Piusa XII pozwolenie na projekt, zgodnie z którym pewni księża mieli zostać zwolnieni ze zwykłych
obowiązków by pracować w fabrykach i jak określili na "miejskich misjach". Mówiono, że celem tego
pomysłu była ewangelizacja pracowników, których coraz bardziej poddawano marksistowskim naciskom.
Mniej więcej w ciągu roku było około 100 księży-robotników, połowa z nich pochodziła z zakonów.
Nie trwało długo zanim ci zakonnicy stali się w jakiś sposób marksistowską kadrą. Zamiast nawracać, dali
się nawrócić. Mimo tego, wydaje się, że nie było żadnego konfliktu w Watykanie do wiosny 1949 roku,
kiedy Pius XII wykonał nagły ruch, wywołujący polityczny półobrót. Polityka była włoska, a nie francuska.
Od wojny spadkobiercy Partii Ludowej Giorgio Mintiniego, Chrześcijańscy Demokraci, byli siłą wiodącą we
włoskim Parlamencie. Ale w 1949 roku rosnąca Partia Komunistyczna zagrażała pokonaniem ich w
nadchodzących wyborach. To wtedy Pius XII pomógł pragmatycznym gestem, który zdobył mu mistyczny
status "antymarksisty". Zadzwonił do Świętego Oficjum i nakazał im opublikować dekret zakazujący
włoskim katolikom wstępowania do Partii Komunistycznej.
W rezultacie wygrali Chrześcijańscy Demokraci i papież, po dziesięciu latach na Tronie Piotrowym,
wygłosił pierwsze wyraźnie antymarksistowskie przemówienie swojego pontyfikatu.
Watykańskie Radio natychmiast, emitując program na cały świat, zaskoczyło świat bogactwem zebranej
przez siebie informacji, których do tej pory nie mogli przekazać.
Nagle okazało się, że było prawdą iż około 65 milionom europejskich katolików na Wschodzie trudno było
lub niemożliwe praktykowanie swojej wiary, mordowano księży, faktycznie około 6.000, w większości z
Ukrainy, ale także w krajach bałtyckich i w Bułgarii. 4.500 księży zniknęło, deportowano na Syberię, albo
uwięziono w Czechosłowacji, na Węgrzech i w Polsce.
Ale ani wiadomości, ani papieskie przemówienie, ani nawet dekret Świętego Oficjum nie zatrzymał ruchu
księży-robotników we Francji. Działali jeszcze przez 4 lata, w większości niezwykle kontrowersyjnie z
księżmi rannymi, a nawet aresztowanymi w walkach ulicznych. Z Watykanu przychodziły okazjonalne
przypomnienia o złu jakie stanowiły walki klasowe, ale dopiero w 1953 roku Pius XII wycofał pozwolenie
dla ruchu księży-robotników. Jak skuteczne było to wycofanie można ocenić na podstawie artykułu w
paryskim dzienniku Le Monde z 1987 roku mówiącego o co najmniej 800 księżach-robotnikach
działających na terenie kraju.
Tymczasem, jakby dla zrównoważenia w bardzo małym stopniu swojego stanowiska przeciwko skrajnej
lewicy, Pius XII skierował swoją uwagę na katolików na drugim końcu skali społecznej. Przez trzy kolejne
lata, pod takim pretekstem czy innym, odkładał zwyczajowe doroczne przyjęcie dla rzymskich
arystokratów, członków Czarnej Szlachty, mężczyzn i kobiet ze starożytnych rodów, którzy zamknęli drzwi
swoich pałaców w 1870 roku, gdy Państwa Kościelne wpadły w ręce powstańców. Odmawiając
wszystkich przysług ze strony nowo zainstalowanej królewskiej dynastii sabaudzkiej, opowiedzieli się za
solidarnością z "więźniem Watykanu".
Ostatecznie decydując się na przyjęcie ich w roku 1956, Pius faktycznie ich odrzucił. Jego wyjaśnienie:
"Porywczy wiatr nowej ery zdmuchuje wiele tradycji z przeszłości. Niesie ze sobą wiele z tego co
stworzyła przeszłość. Nowa po-faszystowska konstytucja Włoch nie uznaje żadnej szczególnej misji
żadnej klasy społecznej, ani atrybutu, ani przywileju. Kartka w historii została odwrócona, rozdział
zamknięty. Otworzył się nowy rozdział. Myślcie co chcecie, ale takie są fakty". Powtarzał słowa Franklina
Roosevelta do Winstona Churchilla, gdy ten skarżył się na fakt, że Ameryka wydawała się obojętna
na losy Imperium Brytyjskiego. Prezydent powiedział: "W historii świata otworzył się nowy okres i
będziecie musieli dostosować się do niego".
Początek lat 1950 przyniósł Kościołowi większe rozluźnienie dyscypliny sakramentalnej. Pius XII wydał
pozwolenie na wieczorne Msze i zredukował okres postu od północy w dniu przyjmowania Komunii
Świętej do zaledwie trzech godzin, a w Stanach Zjednoczonych zrobiono wielki krok w zmianie
liturgicznej, Bractwo Chrześcijańskiej Doktryny poprosiło i otrzymało pozwolenie Watykanu na obchody,
co nazywa się "amerykańskim rytuałem", w którym przez dużą część Mszy mówiono w języku angielskim.
Kształtu zaczęły nabierać struktury, które staną się ważne w Nowym Kościele. Na sugestię radykalnego
Brazylijczyka, ks. Heldera Camara, papież wysłał bpa Antonio Samorda, w asyście młodego ks. Agostino
Casaroli do Kolumbii, by połaczyli poszczególne konferencje episkopatów na rozległych regionach
Ameryki Łacińskiej w spójną, łatwiejszą do zarządzania, super-konferencję episkopatu, która powstanie
po soborze jako CELAM. Jednocześnie papież zachęcał Hiszpanów do zorganizowania ruchu Cursillo, jak
Focolare i Wspólnoty Podstawowe, przydatne do ewentualnego głoszenia "teologii wyzwolenia" w
Ameryce Środkowej i Południowej. Pewien Latyno-Amerykanin, zdecydowany by stać się marksistowskim
męczennikiem, młody Kolumbijczyk i jezuita Camilo Torres, pojawił się w Rzymie w 1953 roku, aby
otrzymać błogosławieństwo nie tylko od jezuity-generała, ale i papieża Piusa, który pochwalił go za
wybranie sobie za cel stworzenie "nowego porządku światowego dla Ameryki Łacińskiej".
Wkrótce Pius XII dołączył do wrzawy zorganizowanej przez Międzynarodówkę Socjalistyczną by ratować
od krzesła elektrycznego sowieckich szpiegów, Ethel i Juliusa Rosenbergów.
Gest był zgodny z jego interwencją 10 lat wcześniej, gdy jego przyjaciel, brytyjski ambasador przy Stolicy
Apostolskiej, uzbrojony w podpisy 40 pro-marksistowskich londyńskich intelektualistów, błagał go by
ratował życie jednego z włoskich liderów komunistycznych, Luigi Longo, podobno przeznaczonego do
egzekucji. Ku ostremu zakłopotaniu Watykanu, faszystowski minister spraw zagranicznych, hrabia
Galeazzo Ciano, odpowiedział chłodno, że "Chociaż wojujący komunista Longo jest przetrzymywany w
areszcie, to nigdy nie było zamiaru dokonania na nim egzekucji".
Najlepszą spośród encyklik Pacellego w 1950 roku była Humani Generis, która zajmowała się
pochodzeniem człowieka.
W październiku 1996 roku Jan Paweł II odniósł się do niej następującymi słowami: "Humani Generis
uważała ewolucję za poważną hipotezę zasługującą na bardziej wnikliwe badanie naukowe".
W tamtych czasach, zwłaszcza we Francji, intelektualiści, zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy
ewolucjonizmu Teilharda de Chardina, sięgali po pierwsze egzemplarze z zaciekawieniem, by odkryć, jak
wyjaśnił “Xavier Rynne”: "Co było natychmiast dostrzegalne w encyklice to jej duszpasterski duch. Nie
wymieniła nikogo do potępienia, ani nie było kościelnej cenzury po publikacji, choć ostatecznie dwóch
prowincjałów, dominikanina i jezuitę, przesunięto do innych zadań. Mimo że zakazywała pewnych
tendencji i idei, encyklika nie próbowała stłumić inicjatyw teologicznych. Raczej zachęcała do istotnego i
egzystencjalistycznego badania problemów bieżących".
To była dobra wiadomość, jaką dostał ks.Teilhard wchodząc na pokład liniowca w Southampton na rejs do
Buenos Aires. Po niedawnym zaproszeniu dołączenia do dysydenckich starych katolików w Utrechcie,
odmówił mówiąc, że choć ogólnie zgadzał się z ich stanowiskiem, to zamierza pozostać w Kościele w
celu, jak to ujął, "przekształcenia go". Jego list do Holandii mówił po części: "Myślę, że w istocie, Kościół
doszedł do punktu, w którym przemiana, to jest niezbędna reforma, musi wystąpić. Po 2.000 lat nie ma na
to rady. Ludzkość sama w sobie jest w ferworze transformacji; więc jak może katolicyzm przed nią uciec?
Mówiąc konkretnie, uważam że ta reformacja, dużo bardziej radykalna sprawa niż w XVI wieku, jest nie
tylko sprawą instytucji i moralności, ale samej wiary. Jakoś nasza koncepcja Boga jest podzielona. Oprócz
tradycyjnego transcendentnego Boga, w ciągu ostatniego stulecia powstał dla nas jakby Bóg przyszłości".
Właśnie wtedy we Francji katoliccy akademicy bawili się pomysłem rehabilitacji byłego augustianina
Marcina Lutra. Młody ksiądz który się temu sprzeciwił, Georges de Nantes , został zwolniony ze
stanowiska wykładowcy. Prawie tak poważne dla księdza jak utrata pracy, było pojawienie się pierwszej
ważnej pracy dominikanina, Yvesa Congara. To był szok od czytania Prawdziwych i fałszywych reform w
Kościele [True and False Reform in the Church] jak i sprawa osobista, które przywiodły go do Rzymu w
1953 roku. "Chciałem ostrzec osoby odpowiedzialne przed poważnym niebezpieczeństwem
proponowanych przez Congara reform. Widziałem jak prowadzą do wypaczenia całego Kościoła,
podobnych do tych jakich już doświadczyliśmy we Francji. Chociaż dobrze mnie przyjęt i wysłuchano,
dowiedziałem się że Rzymianie nie potraktowali naszych francuskich kłótnie poważnie i byli zbyt pewni
swojej władzy nad resztą świata".
Tymczasem w Rzymie ks. Bugnini i jego Papieska Komisja energicznie zajmowali się organizacją
międzynarodowych kongresów liturgicznych. Kolejne spotkania w niemieckim sanktuarium Maria Laach, w
Lugano w Szwajcarii i Louvain w Belgii były poświęcone stopniowej redukcji tego co od wieków było
Najświętszą Ofiarą Mszy. Ciągłe przerabianie jej w celu, jak twierdzono, uczynienia jej "bardziej istotną dla
współczesnego człowieka", była jego realizacja dekadę później, gdy przedstawiciel Konferencji
Augsburgsko-Luterańskiej mógł oświadczyć, że "znikają przeszkody utrudniające protestantom
uczestnictwo w (katolickiej) Eucharystii. Dziś powinno być możliwe dla protestanta rozpoznanie w
katolickiej celebracji eucharystycznej ustanowionej przez Pana Wieczerzy".
Po Louvain przyszedł największy z liturgicznych kongresów, ten w Asyżu. Tysiąc dwustu delegatów,
wśród nich sześciu kardynałów i osiemdziesięciu biskupów, zebranych w małym umbryjskim mieście św.
Franciszka. Był rok 1956. W książce Czy Kościół Katolicki oszalał? [Has the Catholic Church Gone Mad?]
brytyjski uczony John Eppstein uważa ten zespół jako przygotowawczy do drastycznych liturgicznych
dekretów poprzedzających sobór.
Pisze: "Oto grupa entuzjastów gotowych do wdrożenia przedsoborowej organizacji którą powoła kard.
Cicognani. Jej członkowie pochodzili głównie z Francji, Niemiec, Belgii, Holandii i Stanów Zjednoczonych.
Nie zabrało im długo wypracowanie schema do Konstytucji Liturgicznej, która była gotowa kiedy
zgromadził się sobór. Wielu z tej samej grupy pracowało razem w czasie soboru i znalazło drogę do
posoborowej komisji utworzonej w celu realizacji zasad przyjętych przez II Sobór Watykański. W trakcie
całego procesu dominującą postacią był prałat Bugnini, który stał na czele każdego z etapów pracy w
organach reformujących. . . Bugnini był w takim samym stopniu architektem Nowej Mszy, jak Cranmer
Modlitewnika [Book of Common Prayer]".
To że Pius XII był zadowolony z Kongresu w Asyżu i z przewodnictwa wskazanego przez niego
Bugniniego, było widoczne w komunikacie końcowym skierowanym do zespołu. W części, "ruch
liturgiczny pojawił się jako znak opatrznościowego daru Boga dla naszych czasów, jak zejście Ducha
Świętego na Kościół, aby pokazać wiernym tajemnice wiary i bogactwa łaski, które pochodzą z aktywnego
uczestnictwa w liturgii".
Wśród wydarzeń czerpiących inspirację z Kongresu w Asyżu w tamtym roku, było kanadyjskie sympozjum
pod hasłem "Wielkie Dzieło Chrześcijańskiego Kościoła" [The Great Action of the Christian Church],
zorganizowanego przez Konferencję Liturgiczną Ameryki Północnej oraz komitet kierowany przez biskupa
(później kardynała) Johna Wrighta z Worcester, Massachusetts. Sympozjum przedstawiło główny rytuał
niespotykany w tamtym czasie. Zastępując Introibo, początkowe słowa które weszły do Mszy w czasach
Karola Wielkiego: "Wnijdę do ołtarza Bożego, do Boga, który młodość moją uwesela"* słowami "Witamy
nam przewodniczącego" śpiewanymi unisono, ceremonia przebiegała w zgodzie z melodią porywających
luterańskich pieśni, kazanie, w którym wyjaśniono, że Eucharystia była posiłkiem społeczności zamiast
ofiary i dodatkiem do poranka było papieskie błogosławieństwo od Piusa XII w Rzymie.
Inną wyspą pobożności, którą już dobrze zaktualizowano długo przed soborem była Downside Abbey w
Anglii. Pisarz Evelyn Waugh, spędzając zwyczajowo Wielki Tydzień na rekolekcjach w zaciszu Downside,
zanotował w swoim dzienniku: "Raczej nudno, ponieważ nowy rytuał, wprowadzony po raz pierwszy w
tym roku, pozostawia dużo wolnego czasu. Jest zdolny młody filozof, ks. Illtyd Trethowan, który
organizował świetne konferencje. Nie zgadzałem się z niczym co powiedział i oburzała mnie nowa
liturgia".
*Książka Misyjna oo. Redemptorystów, wyd. 23, Wrocław 1948 - OG
2. 9 – Przygotowania do odstrzału
W 1954 roku ksiądz, o którym kilku ważnych obserwatorów mówiło, że praktycznie rządzi Watykanem, ks.
Montini, [57] otrzymał konsekrację na biskupa i mianowanie na drugie najważniejsze włoskie
arcybiskupstwo północnego miasta przemysłowego Mediolanu. Nie może być żadnych wątpliwości, że to
musiało drogo kosztować papieża, teraz w wieku 78 lat, by wysłać swojego najbliższego współpracownika
od ponad dwóch dekad. Gdy coraz bardziej pochłaniało go pisanie encyklik, i jak teraz dowiadujemy się,
planowanie soboru, Montini musiał być dla niego praktycznie niezbędny.
Wśród niekończących się polemik o tym powołaniu do Mediolanu bez nadania kapelusza kardynalskiego,
były co najmniej trzy zupełnie różne historie. Sugeruje się, ale tylko we Włoszech, że ks. Montini był w
jakiś sposób zaangażowany w brudny skandal Montesiego, który w tym czasie nie schodził z pierwszych
stron międzynarodowych gazet.
Inna wersja mówi, że zirytowany Montini zrezygnował z powodu planu budżetowego Watykanu, który
odrzucił. Ale najczęściej uważano, szczególnie poza granicami Włoch, że kiedy papież odkrył iż jego
zaufany asystent prowadził tajne rozmowy z komunistycznymi przywódcami, nie chciał go widzieć i ze
smutkiem go się pozbył.
Do tej pory nie wyszły na jaw żadne poważne dowody jakiejkolwiek historii. Najbardziej prawdopodobna
ze wszystkich i najbardziej popularna jest trzecia, biorąc pod uwagę to, że sam nuncjusz Pacelli uprawiał
Ostpolitik już w 1918 roku, kiedy przeprowadzał prywatne negocjacje w imieniu papieża Benedykta XVI z
najwyższego szczebla przywódcami sowieckimi.
Hansjakob Stehle, watykański korespondent hamburskiego Die Welt i autor obszernej pracy Wschodnia
polityka Watykanu 1917-1875 [Die Ostpolitik des Vatikans 1917-1975], w ostatnio otworzonych
niemieckich archiwach państwowych znalazł szczegóły na temat przedłużających się rozmów
prowadzonych między bp Pacellim i sowieckim komisarzem Cicerinem. Stehle mówi, że zdumiały go
zaproponowane przez nuncjusza koncesje. Miało nie być wysyłek polskich księży do Rosji, i Moskwa nie
zaakceptuje żadnego księdza, niezależnie od jego narodowości. Przed zakończeniem rozmów sowiecka
postawa uległa usztywnieniu i w końcu nic nie zrobiono.
Jeśli chodzi o rendezvous Montini-Togliatti, miało ono miejsce dobrych 10 lat przed mediolańskim
mianowaniem, i mimo że była to tajemnica do chwili kiedy ujawnił ją w 1974 roku amerykański
Departament Stanu, spotkanie nie było żadną tajemnicą dla Watykanu. Prałat Montini spotkał się z
Togliattim, tak jak spotkał się ze Stalinem w 1942 roku jako zastępca sekretarza stanu, uznany za
papieskiego rzecznika. Ponadto, jak mówi Stehle, Pius XII odesłał Montiniego do Mediolanu w 1954 roku,
dopiero kiedy sam wznowił negocjacje z Sowietami wysyłając na tajną misję do Moskwy wiedeńskiego
teologa prałata Rödinga.
Prawdą jest, że Pius nie mianował Montiniego na kardynała i że Arcybiskupstwem Mediolanu zwykle
kieruje kardynał. Wyjaśnienie to pokazały kolejne wydarzenia, a mianowicie papież nie chciał by Montini
mógł kandydować w wyborach na papiestwo w konklawe, które, jak wiedział, nie było odległe. Montiniemu
należy oszczędzić ciężaru tego co miało stanowić ostry szok dla wiernych, a mianowicie planowany przez
niego sobór. Tymczasem wysłana nowemu arcybiskupowi wiadomość z okazji jego mianowania była
pełna ciepła, wdzięczności i pochwał.
W Mediolanie ks. Montini wydaje się z zapałem prowadzić nowe, bardziej samodzielne życie.
Rozpoczynając, co stanie się 8-letnim pobytem w stolicy Lombardii, dramatycznym gestem, dotychczas
nieznanym wśród katolickich prałatów, od ucałowania ziemi w dniu przybycia, zajął się goszczeniem
kolejnych ludzi, których wpływ będzie ciążyć na przyszłości Kościoła. Były kolejne delegacje
nie-katolickich teologów przebywających w pałacu biskupim, większość członkowie wspólnoty
anglikańskiej.
Był tam Jacques Maritain, którego "integralny humanizm" Montini i Pacelli promowali przez ostatnie 20
lat. W połowie 1950 roku praca Maritaina żyła ukrytym życiem Kościoła, tylko czekającego na sobór, by
przedostać się w życie wiernych. Po wojennych latach jako uchodźca w Kanadzie, ten francuski filozof
spędził 3 lata w Rzymie jako ambasador przy Stolicy Apostolskiej i teraz wrócił do Francji by poświęcić
cały swój czas pisaniu.
Pewnego lata Maritain przyprowadził do rezydencji Montiniego Amerykanina, którego, jak mówił, uważał
za "jednego z trzech rewolucjonistów zasługujących na to określenie, faktycznie, jednego z niewielu
wielkich ludzi tego stulecia". Był nim Saul David Alinsky. Samozwańczy "zawodowy radykał" miał spędzić
cały tydzień z abpem Montinim na dyskusjach o relacjach Kościoła z potężnymi lokalnymi
komunistycznymi związkami zawodowymi. "Było to ciekawe doświadczenie" – powiedział później Alinsky
swojemu biografowi M K Sandersowi – "Byłem tam, siedząc między arcybiskupem i piękną szarooką
blondynką, oficjelem mediolańskich komunistycznych związków zawodowych, omawiając wspólne
interesy łączące komunizm i kapitalizm".
Na temat religii, kilka lat później Saul Alinsky wyjaśnił swoją postawę czasopismu Playboy. Powiedział, że
odwrócił się od swojej ściśle żydowskiej rodziny i dołączył do Międzynarodowej Brygady w hiszpańskiej
wojnie domowej. Rozwijając swoją teorię "władzy ludowej", powiedział, że po spotkaniu z Jacquesem
Maritainem zaczął dostrzegać w jaki sposób rewolucja mogła stać się częścią Kościoła Katolickiego. Ale
wolał to nazywać "Kościołem dzisiaj i jutro" i był to Kościół, który, jak czuł, musi stać się dość wolnym od
dogmatów. "Nie znoszę i boję się dogmatów. Nikt nie posiada prawdy i dogmatów, niezależnie od tego
jaką mają formę, są największym wrogiem ludzkiej wolności". Alinsky, Montini i Maritain wyrazili jasną
zgodę, że Wojujący Kościół musi ustąpić Kościołowi Miłującemu".
Pod koniec lat 1950 dni Eugenio Pacellego dobiegały końca i zbliżał się czas soboru. Niezwykłe światło
na gorączkowe działania w tamtym czasie rzuca Elizabeth Gerstner, asystentka niemieckiego szefa
bońskiego biura Świeckiego Apostolatu, nowo utworzonej organizacji watykańskiej. W wyniku choroby jej
szefa p. Gerstner przeszła do głównego biura, 20 pomieszczeń w kompleksie starych budynków przy
rzymskim Placu de San Calisto. Celem prac wykonywanych z wytężoną skutecznością przez liczący 25
osób personel była koordynacja i promowanie głównych zgromadzeń na całym świecie. Szefem biura była
Rosemary Goldie, córka żydowskiego gazetowca w Australii.
Od początku p. Gestner zdumiewała zażyłość z jaką p. Goldie i inni członkowie personelu traktowali
kardynałów i biskupów z Kurii. Nie było żadnych trudności w komunikowaniu się z nimi o każdej porze
dnia. Stopniowo pojmowała jak ważny był ten komitet, funkcjonujący jako rodzaj ośrodka
przetwarzającego każdy etap relacji hierarchia-świeccy na całym świecie.
Ale z perspektywy czasu, ten ośrodek nabierał coraz większego znaczenia jako przedsionek do II SW. Na
długo przed ogłoszeniem soboru, rodzaj duchownych, którzy przebywali w biurach przy San Calisto
zapowiadał nadchodzące zmiany.
Był tam stary wesoły jezuita Augustin Bea [78], na którego czekały jeszcze ordynacja biskupia, negocjacje
z liderami żydowskimi i funkcja przewodniczącego Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan. Był tam
protegowany przez [nieżyjącego] pioniera zmian, kard. Merciera z Malines-Bruksela, Leo Suenens, teraz
biskup pomocniczy tej samej diecezji, jeszcze "nienarodzony od nowa" ani nie nawrócony na
pentekostalizm. Byli tam młodsi awangardowi jezuici: Jean Danièlou, Malachi Martin i Roberto Tucci,
którzy będą szefami Radia Watykańskiego, i byli tam nawet jeszcze bardziej awangardowi teolodzy tacy
jak Yves Congar, Josef Ratzinger i Bernard Häring. Członkami Komitetu Świeckich byli dziennikarz i
notoryczny komunista François Dubois-Dumée, jak również prałat Achille Glorieux, który będzie
przewodniczył operacji polowania, w wyniku której zaginie antymarksistowska rezolucja podpisana przez
450 ojców soboru. W książce Ren wpływa do Tybru [The Rhine Flows into the Tiber] ks. Wiltgen napisał:
"Z czterech różnych źródeł dowiedziałem się, że człowiekiem który ukrył ten dokument był francuski prałat
Glorieux z Lille, a który wtedy zajmował sześć różnych watykańskich stanowisk".
Stała obecność takich ludzi, nieuchronnie zrodziła atmosferę zupełnie nową dla młodej przedstawicielki z
Niemiec. Ani jej częste podróże, ani szerokie kontakty międzynarodowe nie przygotowały jej na rodzaj
języka jaki słyszała przy San Calisto. Nie była w stanie pogodzić go z niczym co uważała za katolickie.
Kiedy pokazała się informacja o zwołaniu soboru, dla niej nagle stało się jasne, że ci ludzie nie tylko
pracowali na rzecz II SW, ale przekraczali go, planując sytuacje i wymyślając struktury dla całego nowego
rodzaju Kościoła, w którym małe znaczenie będą miały kapłaństwo, liturgia, sakramenty i sama Msza.
Pod koniec 1962 roku, żegnając się po trzech latach w San Calisto, p. Gerstner zatrzymała się, by
zobaczyć się z jednym z ludzi, którego słowa rozsądku uspokoiły ją po niezrozumiałych wydarzeniach w
biurze Apostolatu Świeckich, starszego Hiszpana, kard. Arcadio Larraona. Powiedziała mu o
odczuwanych przez siebie obawach o przyszłoś
Kościoła. Nie dał jej żadnego komfortu.
"Oni chcą zmienić wszystko" – powiedział – "liturgię, wszystko. Zupełnie usuną łacinę". Powiedziała mu
jak bardzo lubi łacinę i jak uczyła gregoriańskiego chorału Murzynki w domu w Nowym Jorku, i jak była
zachwycona kiedy pod koniec lata potrafiły zaśpiewać całą Mszę. Kardynał tylko skomentował: "Oni chcą
się pozbyć tego wszystkiego".
Ciekawe jest to, że jako wtajemniczony, przynajmniej rok przed rozpoczęciem soboru Larraona wiedział,
że w wysokich kręgach watykańskich powstał plan wycofywania łaciny, to już postanowiono i oczekiwano
na ratyfikację podpisów biskupów. W ten sposób ta opinia p. Gerstner czyni bezcelową stertę
posoborowych analiz tego jak i kiedy wydarzenia podczas soboru zadecydowały o zmianach. To co
przydarzyło się liturgii rozpoczęło się w 1947 roku, kiedy papież Pius XII zorganizował komisję liturgiczną,
a na jej przewodniczącego wybrał młodego ks. Bugniniego.
2.10 Zbieranie podpisów
Papież Pius XII zmarł cztery lata zanim zebrał się wymyślony przez niego sobór. Dla większości katolików
trudno jest pojąć, że w rzeczywistości to Pacelli, "Anielski Pasterz", był tym który chciał by to wydarzenie
było rzekomo odpowiedzialne za stworzenie Kościoła, którego sam prawie by nie rozpoznał. Dla
konserwatystów, to co postrzegali jako twardą pobożność czcigodnego papieża, uczyniłoby niemożliwym
usankcjonowanie kłopotliwych dokumentów soborowych, a postępowcy niechętnie przyznaliby taką
"wielką" zasługę za zmiany papieżowi.
Jednak Propositor beatyfikacji Eugenio Pacellego, jezuita ks. Paul Molinari, wypowiadając się w Radio
Watykańskim, nazwał "ignorantami" tych którzy zakładają, że Kościół dokonał obrotu po śmierci Piusa XII.
"Nie było żadnej przerwy. Wręcz przeciwnie, trzeba tylko spojrzeć na dokumenty soboru, w których
nauczanie Piusa wymienione jest ponad 200 razy, faktycznie znacznie częściej niż jakiekolwiek źródło z
wyjątkiem Pisma Świętego. Przez lata Jego Świątobliwość pracował nad przygotowaniem soboru. Pracę
tę zawiesił dopiero gdy przekonał się, że katolicy nie są przygotowani na tyle by przetrzymać soborowy
szok".
Z ks. Molinarim zgadza się francuski dziennikarz Marcel Clement: "Ten wielki papież nie tylko umożliwił II
SW, ale przygotował mu drogę. Osobiście mogłem obserwować, śledząc dzień w dzień sobór jako
reporter, jak wiele pomysłów i aspiracji, które dopiero co pojawiły się pod kopułą Bazyliki Św. Piotra, a
które rzeczywiście przewidziano za jego pontyfikatu. Był pierwszym który złagodził dyscyplinę postu
eucharystycznego. Zmodyfikował liturgię trydencką i wielkanocne obrzędy. To on autoryzował czytanie w
języku ojczystym. Był pierwszym który przyznał masmediom to samo znaczenie jakie przyznałby im sobór.
Krótko mówiąc, rozpoczął cały proces, który miał trwać w czasie i po soborze".
W jezuickim Roczniku [Year Book] ks. Giovanni Caprile, redaktor Civiltà Cattólica, ujął to w ten sposób:
"Wystarczy pomyśleć o aprobacie papieża Piusa instytutów świeckich, jego ekshortację do zakonów
kobiecych Sponsa Christi, jego rozprawy z 1950 roku i z lat późniejszych".
Powszechnie znany dysydent Hans Küng pochlebnie napisał o postępowych krokach podjętych przez
Piusa XII.
Błędnie uważając go za inicjatora Mszy Dialogu, która wyprzedziła panowanie Pacellego, a nawet jego
kadencję sekretarza stanu, Küng cieszył się, że "ona pomogła odzyskać wyraźnie wspólnotowy charakter
Mszy". Dalej chwali papieża za wydanie pozwolenia już w 1949 roku na korzystanie z hebrajskiego i
chińskiego w całej Mszy, z wyjątkiem Canona. Potem była odnowa "pełnej obietnicy "w liturgii Wielkiego
Tygodnia, jego zniechęcanie do subiektywnych nabożeństw na rzecz wspólnej modlitwy, jego
umiędzynarodowienia Kolegium Kardynalskiego z 32 nowymi nominacjami, i wreszcie jego zgody by
niemieccy pastorzy luterańscy, którzy zostali katolickimi księżmi pozostali żonaci i w pełni korzystali z
małżeństwa.
Rok przed śmiercią Pius XII otworzył seminaria, klasztory i zakony na śmiertelne pranie mózgów znane
jako psychoanaliza, udzielając błogosławieństwa z okazji założenia Marsalin Institute w bostońskiej
diecezji, centrum dedykowanemu wczesnemu wykryciu choroby umysłowej wśród najwyraźniej
normalnych kandydatów na życie zakonne.
Jak wyjaśnił dużej grupie ojców soborowych ks. Jerome Maynard, OB., na zaproszenie belgijskiego kard.
Suenensa: "Jeśli młodego katolika na początku analizy uważa się za wierzącego, a wychodzi z niej
niewierzący, to może oznaczać tylko to, że jego wcześniejsza religijność była produktem chorego umysłu".
Wiele lat później, skruszony psychoterapeuta William Coulson, przyznał się dr Marra w Łacińskiej Mszy
[The Latin Mass] że on i znany terapeuta Carl Rogers dosłownie zniszczyli całe wspólnoty Franciszkanów,
Sióstr Miłosierdzia i tuzin więcej zakonów w Stanach Zjednoczonych. Oni nawet pomagali w zrujnowaniu
Jezuitów, którzy nagrodzili ich dwoma tytułami honoris causa. Powiedział Coulson: "Wszędzie gdzie
rozmawialiśmy staraliśmy się pokazać tym ludziom jak poznać siebie, swoje prawdziwe, wewnętrzne ja".
Aby pomóc im zobaczyć, że chrześcijańska asceza, oddawanie samego siebie Bogu, to chory i dziecinny
absurd, niesprawiedliwy wobec ich cennych samych siebie w naszym useksualnionym społeczeństwie
konsumpcyjnym.
Gdyby żył kilka lat dłużej, czy Pius XII odwołałby pozwolenie na freudowskie zło, tak jak zmuszono go do
odwołania sankcji wobec ruchu księży-robotników?
Był późny roku 1958 i śmierć Eugenio Pacellego wywołała wznowioną aktywność biur przy Placu San
Calisto, kiedy widząc płaczącą Elizabeth Gerstner, panna Goldie zapytała o powód jej niepokoju.
Odpowiedź wydawała się oczywista, więc Niemka odpowiedziała własnym pytaniem: "Powiedz mi,
Rosemary, kto według ciebie zostanie następnym papieżem?" "Co ty, nie wiesz? Angelo Roncalli,
oczywiście". "Kto? Och, czy to patriarcha Wenecji? Ale dlaczego?" "Och, Elizabeth, ty nic nie wiesz, tak?
Roncalli będzie papieżem przez kilka lat, a po nim Gianbattista Montini, oczywiście".
Kard. Heenan z Westminsteru, który uczestniczył w konklawe w 1958 roku, potwierdza plan
Roncalli-Montini. W swojej biografii Cierniowa korona [Crown of Thorns] pisze: "Nie było żadnej wielkiej
tajemnicy co do wyboru papieża Jana. Wybrano jego bo był bardzo stary. Jego głównym obowiązkiem
było mianowanie prałata Montiniego (arcybiskupa Mediolanu) na kardynała, żeby ten mógł zostać
wybrany na następnym konklawe. Taki był plan i został precyzyjnie zrealizowany".
Jeden z wtajemniczonych, ks. Bruno Heim, sekretarz Roncallego w czasach jego nuncjatury w Paryżu, nie
miał żadnych wątpliwości o tym kto pojawi się jako papież po zbliżającym się konklawe. Jego hobby była
heraldyka i w tygodniach poprzedzających spotkania pracował nad papieskim herbem dla byłego szefa.
Wypowiadając się na temat swojego wyboru, nowy papież, 78, najwyraźniej czerpał pewną satysfakcję z
tego stanu przejściowego, wyrażając ją w kategoriach dość niezwykłych: "Wybiorę imię Jan, imię dla nas
drogie, bo przypomina prekursora naszego Pana, który sam nie był Światłem, ale miał dać świadectwo
Światła". Czy był to, można się zastanawiać, przyszły pontyfikat Montiniego, czy jeszcze
niezapowiedziany sobór, który porównał do przyjścia Chrystusa? Ale papież Jan nie był sam w kreowaniu
proponowanego przez siebie następcy na Tronie Piotrowym. Pani Gerstner mówi, że członkom i
pracownikom Apostolatu Świeckich przy Piazza di San Calisto nakazano utworzyć klikę do oklaskiwania
każdego publicznego wystąpienia ks. Montiniego.
Papież Jan musiał być dziwnie pewny siebie, że spośród kilkuset osób zaangażowanych przez wiele
miesięcy w organizacji soboru, żadna z nich nie wspomni o tym słowa. Czy może była to tylko miarka jak
mało wiedzieli wierni o tym co działo się wewnątrz Watykanu, że sposób w jaki opisał jak doszło do
zwołania soboru nie uderzył ich jako absurdalny. "Impuls przyszedł" – powiedział – "zupełnie
niespodziewany, jak błysk niebiańskiego światła, rozlewając słodycz w oczy i serca".
Całe cztery dni przed wypowiedzeniem tych eterycznych słów, "wtajemniczony" Hans Küng okazał się być
tak dobrze zaznajomionym z podstawowymi tematami przyszłego soboru, że przedstawił je zdumionym
słuchaczom na wykładzie w Hofkirche w Lucernie. W książce Sobór, reforma i zjazd [Council, Reform and
Reunion], opublikowanej w przeddzień II Soboru Watykańskiego, Küng pokazuje, że wiedział nawet
trochę lepiej niż papież co się szykuje, bo był obecny na ostatnim spotkaniu wysokiego szczebla w
Monachium, pod przewodnictwem abpa Montiniego, na którym gruntownie rozważano plany Pacellego.
Wzięli w tym udział, oprócz ks. Künga, tacy szczególnie postępowi biskupi jak Dópfner, Suenens i König,
jak i rozwijający się protegowany papieża Jana - Albino Luciani, przyszły Jan Paweł I, jeden z bardzo
niewielu Włochów dopuszczonych do wewnętrznego kręgu Montiniego. Wraz z prałatami byli ich
niezastąpieni periti, wśród nich Niemcy Bernard Häring i Josef Ratzinger.
Jedynym księdzem który opuścił monachijską konferencję ze względu na poważny obowiązek był
Augustin Bea. To jemu powierzono misję poinformowania papieża Jana o podjętej decyzji ustanowienia
specjalnego biura watykańskiego zajmującego się ekumenizmem. Mówi się, że Jan był zachwycony tym
pomysłem. Kilka miesięcy później, w dniu Zielonych Świątek, utworzono Sekretariat Promowania Jedności
Chrześcijańskiej. Tego dnia, 5 czerwca 1959 roku, jakby zbiegiem okoliczności, jej pierwszy
przewodniczący, ks. Bea, był w Nowym Jorku; to w ten sposób zainicjowano watykański ekumenizm,
któremu najbardziej przysłużyły się media. Ks. Lefebvre, wypowiadając się w Turynie w 1974 roku,
powiedział, że ojcowie soboru wiedzieli, iż celem podróży Bea do Manhattanu było zdobycie aprobaty dla
nowego sekretariatu od głównej loży żydowskiej B'nai B'rith.
Wśród pierwszych osób mianowanych do sekretariatu był ks. Gregory Baum, konwertyta z judaizmu, który
później opuścił kapłaństwo. "Bea" – powiedział Baum – "powiedział nam w jaki sposób mamy promować
ekumenizm. Mieliśmy starać się wpływać na biskupów w naszych krajach, poprzez wpływanie na opinię
publiczną. Mieliśmy pisać tak dużo jak możliwe i często wypowiadać się w radio i telewizji".
W międzyczasie Angelo Roncalli, przejściowy papież, robił co mógł żeby zorganizować rodzaj dramatis
personae, na których można by liczyć w przegłosowaniu planów Pacelli-Montini, a później wprowadzać je
w życie. Na zorganizowanych pięciu konsystorzach mianował 52 kardynałów, wśród nich liberalnych
Niemców, którzy będą dominować nad debatami: Döpfnera i Alfrinka, protegowanego kard. Merciera - Leo
Suenensa i Confalonieri, tak ważnych w czasie kłopotów Action Française, kiedy działał jako prywatny
sekretarz papieża Rattiego, z Ameryki Południowej takich którzy okażą się nieocenionymi we wdrożeniu
"teologii wyzwolenia": Silva Henríquez z Chile i Landazurri Ricketts z Peru. Na sekretarza stanu papież
Jan wybrał człowieka tylko o rok od siebie młodszego, Amleto Cicognani, który jako apostolski delegat
Piusa XII sprawował kontrolę nad wyborem 200 spośród 250 biskupów, którzy utworzą amerykański
kontyngent na nadchodzący sobór.
Między wypadami do Niemiec arcybiskup Mediolanu także jeździł tam i z powrotem do Rzymu. Zaglądając
pewnego dnia do biura oficjalnej watykańskiej Soborowej Komisji Przygotowawczej, został zatrzymany
słowami: "Spójrz, Monsignor, to nie jest katolickie. Będziemy musieli to potępić".
Odpowiedź Montiniego była ostra: "Dla ciebie, Monsignor Lefebvre, wszystko jest 'potępić, potępić'.
Możesz równie dobrze zrozumieć teraz, że w przyszłości nie będzie już żadnych potępień. Koniec z
potępieniami".
Można się zastanawiać, czy te słowa odbiły się echem w głowie czcigodnego Francuza 28 lat później,
kiedy czytał wyrok własnej ekskomuniki. Czy może przypomniał sobie nowszą deklarację ks. Tomko, szefa
Stałego Synodu Biskupów, w ten sposób, że "ekskomunika jest tak przestarzała jak krzesło elektryczne
albo komora gazowa"? Jeśli chodzi o obecność Marcela Lefebvre'a w Komisji Przygotowawczej, była
obowiązkowa na mocy obowiązującego protokołu, ponieważ był przełożonym generalnym największego
na świecie zakonu misyjnego Ojców Ducha Świętego. Kiedy rozpoczęły się sesje soboru, zalecenia jego i
innych myślących tak jak on odrzucano jako nieistotne. Rzeczywiście ledwie sobór się rozpoczął,
odrzucono całe dwa lat pracy oficjalnej Komisji Przygotowawczej, by zrobić miejsce dla dobrze
opracowanego programu wcześniej przygotowanego przez wtajemniczonych.
Przygotowania wtajemniczonych do soboru prowadzono w dalekim Delhi. Watykański wysałannik
negocjował z patriarchą Nikodemem z sowieckiej filii Kościoła Prawosławnego, który uczestniczył w
Światowej Konferencji Kościołów w indyjskim mieście. Uzgodniono, że patriarcha spotka się z kard.
Tisserantem we francuskim mieście Metz w celu wypracowania planów udziału prawosławnych
obserwatorów w soborze, pod warunkiem, że nie pozwoli się na żadne obraźliwe wypowiedzi o
marksizmie podczas trwania soboru. [http://marucha.wordpress.com/2012/12/05/pakt-z-metz/]
W październiku 1962, tuż przed rozpoczęciem pierwszej sesji soboru, papież Jan i abp Montini byli bardzo
pewni siebie. Time o wyborze Pawła VI tak napisał, i o ich nastroju: "Papież Jan wiele uwagi poświęcał
Montiniemu, który, jak się mówiło, przyłożył rękę do przygotowania kluczowego przemówienia
inaugurującego II SW".
Chociaż Jan i przyszły Paweł optymistycznie podchodzili do soboru, to pewni wtajemniczeni wyrażali
obawy. Ks. Hans Küng pisał, że zastanawiał się, czy to zgromadzenie nie odbywa się zbyt późno. Zdawał
sobie sprawę z tego, że "w pewnych kręgach duchownych są tacy, którzy w najmniejszym stopniu nie
interesują się soborem i nie potrzebują reform". W jaki sposób, zastanawiał się, będzie możliwe uzyskanie
większości opowiadającej się za daleko idącymi zmianami? I sam odpowiedział sobie na to pytanie:
"Wszystko co wydarzy się przed soborem będzie musiało być przecedzone przez starannie wybrane
komisje, a następnie postępować nie tak bardzo zgodnie z wolą biskupów, jak z wolą papieża".
I tak się stało. Wspominając wiele lat później, abp Lefebvre przyzna, że dał się nabrać na tę strategię: "Ja
także dałem się przekonać i byłem pod wrażeniem tego, że papież chciał by dokumenty podpisano takie
jak je przedstawiono. Podpisałem wszystkie oprócz dwu".
Wielokrotnie w ciągu tych 3-letnich spotkań, mistrzowska kombinacja papieskiej charyzmy ze
zdecydowanymi działaniami mianowanych przez papieża, w pełni liberalne komisje mogły przepchnąć tę
rewolucję. To dobro i ufność tych, którzy pozwolili się prowadzić, a nie ich obojętność, działała na pewne
zwycięstwo insajderów, którzy od dawna planowali zmienić Kościół. Jeśli ojciec soboru nie mógł znaleźć
się w tej wewnętrznej grupie, to nie miał pojęcia jak dobrze zorganizowali się rebelianci przeciwko tradycji,
i jak długo i cierpliwie pracowali. Na pewno nigdy żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy, a już najmniej
ks. Lefebvre, że siłą napędową za tym wszystkim czego żałowal,i byli czterej papieże i watykański
sekretarz stanu.
ROZDZIAŁ III - LUDZIE NA SZCZYCIE
"Papieżowi Janowi oszczędzono agonii zobaczenia upadku Kościoła Katolickiego" – napisał arcybiskup
Westminsteru kard. John Heenan, niedługo po zakończeniu II SW. "Kiedy umierał, nie było żadnego
symptomu zbliżającego się rozpadu. Jan rozpłakałby się nad Rzymem tak jak Jezus płakał nad
Jerozolimą, gdyby wiedział co zrobiono na soborze".
Tak mogło wydawać się wtedy. Ale z perspektywy czasu, pomysł płaczącego Angelo Roncallego z powodu
rewolucji, którą pomógł wywołać, wydawałby się nie tylko nierozsądny, ale i dosyć niezgodny z jego
charakterem. On nie był postacią tragiczną.
Niewątpliwie w ostatnich latach zarówno jego poprzednika jak i następcy na Stolicę Piotrową był lęk, i to
właśnie w ostatnich latach, że zasadnicze różnice w osobowości między Piusem i Pawłem, jak również
Janem stały się rażąco widoczne. Do tego czasu ich życie i praca były tak blisko powiązane, by zatrzeć
swoje indywidualne role w procesie zmiany. Ta trójka dożyła do wieku 80 lat, i umierała w innych etapach
rewolucji, Pius i Paweł rozgoryczeni wyrzutami sumienia. Ale Roncalli, który został Janem, wcale nie był
człowiekiem niespokojnym. Przeciwnie, był spokojny. Gotów przyjąć imię innego – wcześniejszego Jana
XXIII ogłoszonego "anty-papieżem" - gotów zmierzyć się z soborem wymyślonym i opracowanym przez
byłego papieża i nazwać go własnym, gotów ogłosić jako swoją encyklikę napisaną przez swojego
poprzednika, a kolejną przez swojego następcę, i gotów postępować zgodnie z wytycznymi człowieka,
który zostanie papieżem po nim, Angelo Roncalli był idealnym wyborem "tymczasowym".
Kontakty z modernistami i ich dążenie do stworzenia nowego rodzaju Kościoła już wcześniej stało się
częścią jego życia. Dorastając na mężczyznę w czasie wymagających lat pontyfikatu Sarto, szybko
wciągnął się w opozycję, dzięki ks. Radini-Tedeschi, który prakycznie adoptował biednego wiejskiego
chłopca, obserwował kiedy przechodził przez lokalne seminarium, potem kiedy został wyświęcony w
Rzymie, po czym zatrudnił go jako swojego sekretarza.
To były czasy przed mianowaniem Radini-Tedeschi na biskupa, kiedy nadal był częścią grupy Rampolla
razem z Gasparrim, Della Chiesa i młodym Pacellim, z których każdy zajmował ważne stanowisko w
Watykanie pod czujnym okiem sekretarza stanu Piusa X, kard. Rafaela Merry del Vala.
Kiedy Radini-Tedeschi został biskupem Bergamo, Roncalli udał się z nim na północ, a ponieważ Bergamo
i Brescia nie są daleko od siebie, młody ksiądz wkrótce zaangażował się w walkę polityczną rodziny
Montinich. Giuditta Montini, matka-działaczka przyszłego papieża Pawła, mianowała go kapelanem
związku zawodowego pracujących w fabryce kobiet, który zorganizowała i długo zanim Roncalli
uczestniczył w akcji strajkowej. Kiedy wybuchła wielka wojna został kapelanem wojskowym w Bergamo, i
na początku lat 1920 wykładał na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie.
Jeśli rozważy się wpływy otaczające Angelo Roncallego od wczesnych lat, obecność w jego życiu mocno
zaangażowanych osób takich jak Radini-Tedeschi, Della Chiesa i Gasparri, nie należy się dziwić temu, że
młodego prof. Roncallego olśniły prace Rudolfa Steinera, działacza syjonistycznego i byłego adepta
Ordine Templi Orientis kard. Rampolla, który w latach 1920 promował swoją "antropozofię", czy temu że
Roncalli swoje wykłady teologiczne zaczął przyprawiać teoriami Steinera. Jak mocna była reakcja papieża
Rattiego, Piusa XI, kiedy dotarła do niego ta informacja, można tylko się domyślać. Ale jest jasne, że
"szara eminencja" w Watykanie, sekretarz Gasparri, musiał wkroczyć by ratować Roncallego przed karą,
albo przynajmniej karą ostrzejszą niż wejście do episkopatu i wypędzenie go do nuncjatur na Bałkanach.
Wypędzenie to miało trwać 19 lat. Koniec pierwszych dziesięciu zastał nuncjusza w Istambule, gdzie, jak
mówi włoski dzienikarz Pier Capri, który twierdzi, że ma absolutny dowód na to, że przeszedł inicjację do
masonerii, dochodząc, jak papież Pius IX, do 18-go stopnia Różokrzyżowców.
Ale przeciwnie do Pio Nono [Pius IX], Roncalli podobno nigdy tego nie żałował. We Francji obecnie
emerytowani członkowie wspaniale usadowieni w prezydenckiej Garde Republicaine, poświadczają fakt,
że ze swoich stanowisk w Paryżu w połowie lat 1940 mogli obserwować nuncjusza w cywilnym ubraniu
wychodzącego ze swojej rezydencji by uczestniczyć w wieczornych spotkaniach czwartkowych
francuskiego Wielkiego Wschodu. Chociaż ujawnienie takiego dramatycznego konfliktu lojalności mogłoby
rozgniewać przeciętnego człowieka, czy to katolika czy masona, wydaje się, że Angelo Roncalli
podchodził do tego ze spokojem.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Turcja okazała się być istotnym miejscem, z którego można
wprowadzać plan Piusa XII przemycania polskich Żydów przez brytyjskie punkty kontrolne jako
"katolików" do Palestyny. Pokonawszy początkowy sprzeciw wobec wypędzenia rodowitych Arabów by
zrobić miejsce dla europejskich Żydów, Roncalli wkrótce pracował posłusznie w produkcji tysięcy
wymaganych przez papieża dokumentów. Miał wykazać się taką samą ustępliwością w roku 1945 kiedy
jego pilna prośba do tego samego papieża o błaganie o pokój w obliczu rosyjskiego postępu nie
poskutkowała żadną odpowiedzią. I to wtedy jego wygnanie dobiegło końca i nakazano mu się spakować
i jechać do Paryża, gdzie, jak od papieskiego nuncjusza oczekiwano, będzie mógł przerobić polityczne
myślenie setki francuskich biskupów oskarżonych o współpracę z Niemcami w czasie okupacji.
Biografowie zaprzeczają jakoby znaczną tuszę Roncallego mógł spowodować jego epikurianizm, choć
przyznają, że jego częste przyjęcia i wyszukane kolacje, przygotowywane przez utalentowanego szefa
kuchni, Rogera, uczyniły paryską nuncjaturę ulubionym miejscem spotkań francuskich polityków i literatów
oraz pionierskich planistów Europejskiego Wspólnego Rynku. Ta gościnność trwała nadal, gdy w wieku 73
lat, objął swoją ostatnią placówkę dyplomatyczną, wysłannika Watykanu do paryskiej UNESCO. Dwa lata
później, w wieku gdy biskupów prosi się o przejście na emeryturę, otrzymał swoje pierwsze prawdziwe
biskupie zadanie jako arcybiskupa-patriarchy, albo kardynała Wenecji.
Wtedy, w połowie lat 1950, główne postacie przyszłego II SW przygotowywały się do zajęcia swoich
stanowisk.
Montini został biskupem i zamieszkał w Mediolanie. W następnych 5 latach będzie w stałym kontakcie z
Roncallim, kiedy przygotowywali wdrożenie planów Piusa XII na soborze.
Chociaż wybór Angelo Roncallego na papieża nie przeszedł w sposób niekwestionowany, jego aspekt
jako środka tymczasowego był oczywisty. Mimo to, 78-letni papież spełniał swoje nowe obowiązki z
młodzieńczą energią, organizując nie mniej niż pięć konsystorzy w celu doprowadzenia do pełni sił długo
zaniedbanego Kolegium Kardynałów. Częsta obecność abpa Montiniego na międzynarodowych
sympozjach liberalnych biskupów i teologów pomogła mu dostarczyć nowemu papieżowi krótkiej listy
kandydatów na czerwony kapelusz, ludzi którzy na pewno naciskaliby na sobór w kierunku certyfikacji
rewolucji.
Papież Jan XXIII zmarł zanim podpisano certyfikaty, dokumenty II SW. Ale poza jego ciężką chorobą nie
ma dowodów na to żeby ostatnie lata coś mu zamąciło. Nawet gdyby mógł zobaczyć przyszłość, mógłby
wytłumaczyć się ze swojego udziału w tej klęsce. On zrobił tylko to o co go poproszono.
Odpowiedzialność była Pacellego i Montiniego. On tylko próbował zadowolić, nigdy nie twierdził że jest
"Światłem", a tylko "heroldem Światła".
Pius XII
Natomiast ostatnie lata zarówno Eugenio Pacellego jak i Giovanni Montiniego były obciążone tragedią.
Pacelli był w stanie to wytrzymać, Montini wyraźnie nie mógł. Z Pacellim nie chodziło o to, że nękało go to
co zrobił Kościołowi; niewiele z tego stało się jasne za jego zycia. To było raczej to co jego ciągłe
zaangażowanie w lewicową politykę pomogło zrobić światu.
Malachi Martin, którego liczne prace o Kościele skłaniają się być raczej fikcją niż faktem, może dobrze
przedstawił bardzo przekonujące fakty w książce Niemoc i upadek Kościoła Rzymskiego [Decline and Fall
of the Roman Church], kiedy opisał rozmowy między w podeszłym wieku papieżem i jeszcze starszym
kard. Bea. Martin był młodym peritusem asystującym Bea na pierwszej sesji soboru, i możliwe jest, że
Niemcowi zebrało się na wspomnienia z jego pracownikami na koniec dnia.
Według Martina, Pius XII nalegał by Bea odpowiedział na jedno powtarzane i straszne pytanie: czy Bea
uważał, że on, wojenny papież, popełnił błąd uważając Hitlera za większe zagrożenie dla świata niż
Stalin? Czy w wojnie stanął po złej stronie? Czy popełnił straszny błąd? Bea usiłował pocieszać go: "Ale
skąd mogliśmy wiedzieć, że Anglosasi pozwolą Rosji dojść tak daleko?" Pius był nadal niepocieszony.
Tylko powtarzał: "Powinniśmy to wiedzieć, powinniśmy to wiedzieć!"
Dodatkową przyczyną konsternacji w jego ostatnich latach była utrata człowieka, który najbliżej z nim
współpracował od ponad 20 lat. Ale on wiedział, że jeśli Montini ma nieść na swoich ramionach Kościół w
trudnych posoborowych czasach, będzie musiał zdobyć doświadczenie duszpasterskie i móc pracować na
własną rękę. Kolejnym przemyśleniem musiała być mobilność przyznana Montiniemu przez jego
separację od Rzymu. W decydującej serii międzynarodowych konferencji z udziałem insajderów, prałatów
i teologów pracujących na rzecz soboru, mógł brać udział tylko jako włoski biskup, a nie jako prawa ręka
papieża.
W latach 1950, sam i zadręczany, Pius XII zamknął się w sobie. Nie organizował już konsystorzy, chociaż
Kolegium Kardynałów zmniejszyło się do liczby poniżej 57. Jeśli chodzi o sekretariat stanu, nie miał
prawdziwego szefa od lat, od śmierci ks. Maglione.
Pius wziął na siebie niektóre prace, pozwalając Tardiniemu i Montiniemu wykonywać resztę. Po
przeniesieniu Montiniego do Mediolanu, Tardini zachorował i przez większość czasu rzadko pojawiał się w
biurze. Zawieszone zostały tzw intabella audiencje, przez które papież stał się dostępny w stałych
godzinach w określonych dniach dla kardynałów, biskupów, szefów zgromadzeń kurialnych i zakonów
religijnych, tak że stał się praktycznie niedostępny. Watykański obserwator Corrado Pallenberg powiedział
wtedy, że było trudniej dla człowieka takiego jak kard. Tisserant uzyskać audiencję niż, powiedzmy,
dyplomacie Clare Booth Luce, czy nawet aktorowi Gary'emu Cooperowi.
Dziwną sprawą tamtych lat papieskiego wycofania się było zainteresowanie Piusa XII odmładzaniem,
praktykowanym przez jego dobrego przyjaciela Paula Niehausa, szwajcarskiego protestanta, 33-go
stopnia masona i "komórkowego terapeuty". Metoda Niehausa polegała na wstrzykiwaniu żywych
komórek płodów zwierząt. Twierdził, że jednym zastrzykiem może powstrzymać falę chorób
zwyrodnieniowych. Papież wziął ich trzy i brałby je nadal, gdyby nie zabronił mu jego osobisty lekarz.
Nekrolog w New York Times z 5 lutego 1972 roku pisze o dr Tito Ceccherini, lekarzu rodzinnym Pacellich,
jako suwerennym wielkim komandorze Najwyższej Rady Wolnych Masonów Rytu Szkockiego w 1950
roku, później wielkim mistrzu wszystkich rytów masońskich 4 lata przed śmiercią. Ktoś w rodzaju
masońskiego papieża?
W porównaniu z dwu następcami, Pius XII był olbrzymem wśród papieży. Chociaż on by nie płakał, bez
względu na odczuwany przez siebie niepokój, to jest dowód na to że był wielki. W końcowych zdaniach
serii artykułów napisanych dla upamiętnienia 100-lecia urodzin "Anielskiego Pasterza", ks. Virgilio
Rotondi, członek zespołu redakcyjnego jezuickiego czasopisma Civiltà Cattólica, pisząc o tym że w
pewnym momencie codziennie kontaktował się z Piusem XII z powodu zainteresowania papieża Ruchem
na rzecz Lepszego Świata, przyznał, że oniemiał słysząc pewnego dnia od papieża: "Módl się za mnie,
ojcze, módl się żebym nie poszedł do piekła!"
Rotondi, który przyznał, że uważał Piusa XII za świętego, mógł pocieszyć starego Pacellego uwagą, że
wszystko co robił przez całe życie było uwarunkowane od niemowlęctwa. Nie miał wyboru. Od
dzieciństwa, od tego dnia kiedy 2-letniego Eugenio zabrano do łoża umierającego Pio Nono [Pius IX] i
usłyszał papieża mówiącego ojcu, że wyrośnie na wielką wartość dla Watykanu, ojciec postanowił uczynić
go papieżem. Kształcony w domu, chłopiec nie miał żadnych kontaktów z dziećmi w klasie. Potem, jak
gdyby cały Watykan wyczuwał to przygotowanie następcy tronu, Eugenio przekazano kard. Rampolla,
który wybrał modernistyczny Program Capranica, żeby znowu pozbawić go normalnego życia szkolnego.
Po święceniach ks. Pacelli stał się nieodłącznym towarzyszem Rampolla jako jego osobisty sekretarz.
Kiedy nie podróżowali, jego bliskimi współpracownikami wewnątrz Watykanu były osoby z "grupy"
Rampolla: Della Chiesa, Gasparri, Radini-Tedeschi i młody Roncalli.
W ten sposób miał wszczepiony cały sposób myślenia i wiary, dużo wcześniej zanim spotkał bardzo
upolitycznionego Giovanni Montiniego. Od wyznawania rewolucji mógł wyrwać go jedynie wielki cud
jakiego doświadczył św. Paweł w drodze do Damaszku, albo cesarz Konstantyn na moście Milvio.
W 1958 roku, gdy skutki jego wojennego wyboru politycznego na całym świecie nadal go przerażały,
Eugenio Pacelli umrze z nienaruszoną nadzieją nowego rodzaju Kościoła Katolickiego. Giovanni Battista
Montini, jego długoletni wspólnik w transformacji, będzie mógł dopilnować jej realizacji.
Czytelnicy których w osłupienie wprawia informacja, że Pius XII był głównym protagonistą zmiany, niech
jeszcze raz przeczytają ostatnią stronę. Wyrażenie "nie miał wyboru" jest apologią dla Pacellego –
człowieka. Ale Pacelli - papież to już zupełnie inna sprawa.
Rodzina przybyła do Rzymu na początku lat 1800 pod dyktando Domu Rotszyldów. Czy rozsądne jest
przypuszczenie, że przebiegli frankfurccy bankierzy "Gojowi" powierzą kluczową część ich uderzenia w
Europę, wprowadzenia Państw Papieskich mocno pod ich kontrolę? Dla żydów praktykujących katolicyzm
– tak.
Uznanie żydowskich sukcesów w sprawach pieniędzy, polityce i kulturze to jedno, a potem odmowa
uwierzenia w ich penetrację Watykanu. Ale wszyscy widzieliśmy zdjęcia Pawła VI ubranego w Efod
wysokiego jerozolimskiego kapłana. W wykazie włoskiej arystokracji w rzymskiej siedzibie Rycerzy
Maltańskich, pod nazwiskiem Montini znajdujemy jego mutację, kilka pokoleń wcześniej, od żydowskiego
imienia Benedetti. Współczesnych Benedetti z Banco di Roma, Olivetti itd. można nazwać włoskimi
Rockefellerami.
Nie ma żadnego powodu, co udowodniła Teresa z Avila, żeby żyd nie mógł zostać wielkim katolickim
świętym, jeśli nie podlegał wczesnemu uwarunkowaniu. Żydom Piotrowi i Pawłowi zawdzięczamy początki
chrześcijaństwa. Ale dorosłe życie Pacellego-dziecka, jak również Montiniego-dziecka, wskazują na takie
szkolenie, które wyposaży je w wszechogarniającą lojalność, która nie była katolicka. Gdyby tak nie było,
to dlaczego izolowano ich od równieśników, wszystkich katolików we Włoszech?
Stan zdrowia? Mało prawdopodobne. Izolacja ta w przypadku Eugenio miała trwać jeszcze w czasach
studiów kapłańskich. Następnie, natychmiast po wyświęceniu zaczął żyć pracowitym życiem Mariano,
kard. Rampolla, który dorabiał pracą jako sekretarz stanu do obowiązku wielkiego mistrza okultu Ordo
Templi Orientis. W podobny sposób, prywatnie kształcony, rzekomo delikatny Giovanni Montini,
natychmiast po wyświęceniu został wysłany by zmierzyć się z trudami zdewastowanej wojną do Polski.
Bliskie i wieloletnie partnerstwo Pacellego i Montiniego musiało trwać dzięki wspólnemu pochodzeniu,
stąd ich silne przekonania polityczne. Nawet jako sekretarz stanu, Pacelli stworzył dwie encykliki w języku
ojczystym przypisane Piusowi XI: Non Abbiamo Bisogno i Mit Brennender Sorge, tę drugą
przeszmuglowano do Niemiec żeby ją prywatnie wydrukować, co nie jest papieskim sposobem działania.
Będąc już sekretarzem, zakazał nadawania popularnych programów w Ameryce ks. Charlesa Coughlina,
który ujawniał międzynarodową żydowską siłę finansową.
Ledwie rozpoczęła się II wojna światowa, kiedy Pacelli, teraz Pius XII, pisał materiały propagandowe
przeciwko Niemcom dla kierowanego przez jezuitów Radia Watykańskiego. W 1940 roku absorbował i
ujawniał rewelacje podwójnego agenta o nadchodzącym Blitzkrieg.
Najwyraźniej ta silna stronniczość polityczna, wszczepiana mu od dzieciństwa, pozwoliła papieżowi
Piusowi XII dla każdego katolika spełnić rolę neutralnego, wrażliwego Ojca Świętego.
Podczas gdy wierni nadal byli nieświadomi tych inicjatyw politycznych, informacja o jego stanowczej
represji wobec krucjaty ochotników gotowych zwalczać ateistyczną Rosję, musiała przetoczyć się wśród
młodzieży z kontynentalnej Europy jako gwałtowny wstrząs. Przyznanie setek tysięcy fałszywych
świadectw chrztu żeby oszukać urzędników imigracyjnych w brytyjskiej Palestynie była degradacją
świętości, podczas gdy prośby 65 milionów katolików w Europie Wschodniej by zabrał papieski głos, by
podjął wysiłki ratowania ich przed nadchodzącymi sowieckimi hordami, spotkały się z nieugiętą odmową. .
.", dotąd aż Niemcy całkowicie zmienią swoją politykę wobec Żydów".
Dla niego priorytetem byli żydzi, a nie katolicy.
Mimo że jest wiele dowodów na to, że Sanhedryn nie rozluźnił swojego uścisku na Tron Piotrowy po
papiestwach Pacellego i Montiniego, to będzie musiało być tematem kolejnej książki i jeszcze jednego
roku żeby przetworzyć materiały na dowód.
Jeśli chodzi o Montiniego, najważniejszym momentem w jego życiu był ten, kiedy tego mroźnego południa
w grudniu 1965 roku, wyszedł z Bazyliki św. Piotra w orszaku biskupów z całego świata, wiedząc, że
rewolucja została podpisana, i zobaczył 83-letniego Jacquesa Maritaina czekającego na stopniach
kościoła by go objąć. Od tej chwili pozostałe 12 lat życia były jakby schodzeniem w dół po zboczu
wzgórza.
Dla opinii publicznej Montiniemu brakowało zarówno eterycznej charyzmy Pacellego, jak i przyziemnego
uroku Roncallego. Kiedy w sobór zaczęły uderzać ciosy reakcji, skrzydła społeczeństwa naciskały na
niego z obu stron tak, że stopniowo jego raczej elegancka północno-włoska skuteczność zaczęła
wykazywać nerwowe potknięcia. Nawet kiedy mniejszość na prawicy modliła się pod jego oknem o
przywrócenie Mszy, mniejszość na lewicy protestowała przeciwko encyklice Humanae Vitae. Nieżyjący już
szkocki katolicki komentator, Hamish Fraser (były komunista), zauważył związek między tymi dwoma
przyczynami, co sugeruje, że powodem opublikowania tego w zasadzie zbędnego dokumentu - (nie
trzeba było informować katolików o tym, że sztuczna kontrola urodzeń była tabu) - było wprowadzenie
konserwatywnych katolików w pro-watykański nastrój, kiedy chwilę potem narzucono im Nową Mszę.
Jakby chcąc uciec przed rosnącym sprzeciwem, papież Paweł rozpoczął serię podróży, takich jak jeszcze
nie podjął żaden inny rzymski papież. Udał się do Jerozolimy, do Manili, Sidney, Hongkongu i do Bogoty
na kongres CELAM. W Nowym Jorku powiedział zgromadzeniu Narodów Zjednoczonych, że oni byli
"ostatnią nadzieją człowieka" i błagał świat o uznanie nowego humanizmu Kościoła. "My również, bardziej
niż inni, czcimy Człowieka". Lądujący na księżycu człowiek wziął go jeszcze dalej:
"Szanujmy ludzką odwagę! Szanujmy syntezę naukowej i organizacyjnej działalności Człowieka, króla
ziemi i teraz księcia niebios!"
Będąc na tej wysokiej nocie Paweł VI wywyższył Światową Radę Kościołów zgromadzoną wtedy w Kenii.
Do tłumu na środowej audiencji powiedział: "Och, gdybym miał skrzydła, poleciałbym do Nairobi, na to
zgromadzenie 271 kościołów. Tylko pomyśleć, 271 kościołów chrześcijańskich!" Rok Święty 1975
przyniósł niezwykłe obchody zaplanowane przez spadkobiercę Augustina Bea, kard. Jana Willebranda,
upartego Holendra, który został wysłany przez papieża Jana do Moskwy, aby zaprosić prawosławnych
obserwatorów do udziału w soborze. Willebrands przypomniał Pawłowi, że jego wielki nauczyciel, Pius XII,
przepowiedział, że "nowa i radosna [laetificante] Pięćdziesiątnica" przyjdzie na Kościół, i ta przyszła, w
formie około 10.000 "nowo narodzonych" katolików z całego świata, członków Katolickiej Odnowy
Charyzmatycznej.
Paweł VI zaczął przebywać w dziwnym towarzystwie. Do Watykanu przychodził Rodman Williams z
Melodyland School of Theology w Anaheim, Kalifornia, dr David du Plessis z Afryki Południowej, znany
jako "Mr Pentecost", szef Światowej Rady Zielonoświątkowców, anglikański lider Zielonoświątkowców
Michael Harper i Niemiec Arthur Bittlinger. Witając ich na prywatnej audiencji, zapewnił ich, że "zajmują
się źródłami duchowymi, pilną potrzebą którą odczuwa cała rodzina ludzka. Chodźmy razem, z uwagą i
troską słuchajmy co dzisiaj mówi Duch i bądźmy gotowi do przejścia do przyszłości z radością i ufnością".
I w Zielone Świątki tysiące katolików, którzy wpadli w "Odnowę Charyzmatyczną" wlali się do Bazyliki św.
Piotra.
W większości ze Stanów Zjednoczonych, ale również z Irlandii, Kanady, Indii, Meksyku i dziesiątków
innych krajów, przeszli przez dziwaczny poranek i dużo bardziej bredzący niż ekstrawagancja Jana Pawła
II dziesięć lat później w Asyżu. Charyzmatycy, głównie w średnim wieku, stali przed wielkimi skręconymi
kolumnami Berniniego w głównym ołtarzu, jedną ręką machając, a drugą trzymając wysoko japońskie
tranzystory, a na całej marmurowej posadzce siedziały skulone w kółka inni, ze splecionymi rękami. Nagle
z mikrofonu rozległ się głośny męski głos. Nawet z akcentem z Michigan jego przesłanie było złowieszcze:
"Wiedz, że Ja, wasz Bóg, sprowadziłem Piotra i Pawła do Rzymu, by byli świadkami mojej chwały. Teraz
ja, wasz Bóg, postanowiłem sprowadzić was do Rzymu. Słuchaj, ludu mój. Mówię do was o świcie
nowego wieku! Mój Kościół będzie inny. Moi lud będzie inny. Przygotujcie się. Otwórzcie oczy! Otwórzcie
oczy! "
Siedmiuset katolickich księży, w większości amerykańskich i nowo nawróconych na ten kult,
koncelebrowali przy papieskim ołtarzu obok kardynała o błyszczących oczach Suenensa z
Milines-Brukseli. Księża przechodzili do środkowego przejścia rozdając komunijne opłatki garściami, do
przekazywania ich z ręki do ręki, wiele z nich upadło na podłogę. I wtedy, z małego bocznego ołtarza
przyszedł głos papieża. Po kilkuminutowym peanie pochwalnym dla ruchu charyzmatycznego, wyrzucił w
górę ręce krzycząc "Jezus jest Panem! Alleluja!"
Euforia Pawła trwała krótko. W ciągu kilku minut jeszcze raz wpadł w osowiałość, pytając przerażonych
słuchaczy: "Czy obraziliśmy tych, którzy się buntują i dezerterują? Chcemy ich zapewnić, że to nie było
naszym zamiarem i chcemy być pierwsi proszący ich o przebaczenie". Te słowa, tak niepasujące do jego
stanowiska, wymówiono tylko 10 lat po wielkiej chwili przyjęcia Maritaina na zakończenie soboru. Program
integralnego humanizmu Maritaina osiągnął swoje logiczne zakończenie.
Kościół który o nic nie prosi niczego nie otrzymuje, i Paweł VI, tak jak sympatyczny Kościół który
pokazywał on i Saul Alinsky, zaczął się rozpadać. Tak uwarunkowany jak Pacelli przez rodziców,
szkolenie, znajomości, a przede wszystkim przez długotrwałe watykańskie partnerstwo z Pacellim,
Giovamni Montini pokazywał wyraźnie, że nie mógł znieść tego co powstało.
Podczas gdy nadal tracił odwagę, jego wypowiedzi stawały się coraz bardziej dramatyczne. ucieczkę
księży nazwał swoją "cierniową koroną". Więcej niż raz zastanawiał się nad rezygnacją, jak mówi
pośmiertny raport jego spowiednika, jezuity Paolo Dezza. W swoich homiliach zaczął nawiązywać do
postaci, której odważny nowy Kościół już dawno się pozbył, szatana. "Przez jakąś szczelinę dym szatana
przedostał się do świątyni Boga" – powiedział – "była interwencja wrogiej siły, obcego agenta, tajemniczej
istoty, szatana".
New York Times donosząc o niesamowitym wykładzie dla stłoczonego zgromadzenia turystów u św. Jana
na Lateranie, napisał o "słabo wyglądającym 76-letnim papieżu mówiącym drżącym głosem, bliskim łez:
'Kto do was mówi? Biedny człowiek, fenomen małości. Drżę, moi bracia i dzieci. Drżę, bo czuję rzeczy, że
tak powiem, które są dużo większe ode mnie. . . Ale jestem następcą św. Piotra. Akceptujcie mnie. Nie
pogardzajcie mną. Jestem wikariuszem Chrystusa".
Nawiązując do dawnych dni jako kapelan FUCI kiedy wzywał rzymskich studentów do przeciwstawienia
się rządowi Mussoliniego, w końcu odłożył swoją tożsamość papieża, składając publicznie ofertę
Czerwonym Brygadom w osobie Gianbattisty Montiniego w zamian za ich zakładnika, Aldo Moro,
wcześniejszego lidera FUCI i kilkukrotnego premiera Włoch. Ofertę zignorowano. Morderstwo Moro i
śmierć Montiniego nastąpiły niedługo potem. Był rok 1978.
Jan Paweł I
Będąc członkiem watykańskiego korpusu prasowego, autorka z bliska widziała odejście Pawła VI,
pojawienie się i zniknięcie Jana Pawła I, i pojawienie się Jana Pawła II. Wiele z zamieszczonych poniżej
tekstów pochodzi z tamtego okresu.
Śmierć dwóch papieży w ciągu 54 dni uczyniła drugą połowę 1978 roku jedną z najtragiczniejszych
okresów w nowoczesnej historii Kościoła.
Chociaż Paweł VI miał ponad 80 lat i od dawna mówiło się, że cierpi na różne choroby, jego zgon, jak
każdy, przyszedł jako szok. Vaticanisti, dziennikarze specjalizujący się w sprawach Watykanu, szybko
przybywali do Rzymu z sierpniowych urlopów na plaży i w górach. Kardynałowie, królowie, królowe i głowy
pańśtw przybyli by wziąć udział w, jak okazało się, dziwnie skromnych uroczystościach pogrzebowych. Na
dywanie położonym na płytach chodnikowych na Placu św. Piotra leżała trumna bez krzyża, bez
świecznika czy kwiatów, w towarzystwie jedynie wielkiej otwartej księgi, której kartki trzepotały
niepocieszenie na lekkim wietrze.
Konklawe, pierwsze z którego wykluczono 80-letnich kardynałów, głosowało w nowo narzuconej
tajemniczości z zaskakującą prędkością.
W wywiadzie dla mediolańskiego dziennika abp Lefebvre powiedział: "Konklawe na którym osiągnięto
idealną zgodę w tak krótkim czasie musiało być dobrze zorganizowane, jeszcze zanim opieczętowano
drzwi".
Albino Luciani, patriarcha Wenecji, nijaki i uległy funkcjonariusz zmieniającego się Kościoła, mógł wywołać
poruszenie w ciągu miesiąca na stanowisku papieża nawet tylko dlatego, że był nową i uśmiechniętą
twarzą w Watykanie. Wydawało się że wszędzie zapanowało poczucie ulgi, a nawet nadziei. Chociaż kilka
tradycjonalistycznych głosów twierdziło, że nie było papieża, ponieważ członkowie niepełnego konklawe
prowadzeni przez ich najbardziej postępowe jednostki wybrali spośród siebie jednego i takiego, który
odmówił koronacji, pewny tradycjonalistyczny głos, ten zwykle spostrzegawczego Abbe Georgesa de
Nantes, ogłosił nowego papieża, tylko nieba wiedziały na jakiej podstawie, jako drugiego Piusa X. To był
czas dzikich rozmów i niedokładnych wiadomości.
Albino Luciani był protegowanym Angelo Roncallego. Spotkali się w 1953 roku kiedy Roncalli opuścił
UNESCO w Paryżu by zająć stanowisko patriarchy Wenecji. Praca młodszego polegająca na
organizowaniu kongresów i konferencji dla Bisupa z Belluno często sprowadzała go do pobliskiej Wenecji.
To że przyszły papież Jan dostrzegł obiecujący talent w zmienianiu Kościoła jest widoczne w tym, że jego
pierwszym aktem jako papieża była konsekracja własnymi rękami ks. Lucianiego na biskupa w Bazylice
św. Piotra. Wkrótce potem kiedy ogłosił sobór, ustanowił dwie komisje przygotowawcze, ogólną grupę
której dwuletnia praca skończy w koszu do śmieci, i wewnętrzną grupę "ekspertów", wśród których znalazł
się prałat Luciani.
Sposób w jaki nowy biskup otrzymał status peritus wyszedł w wywiadzie udzielonym przez włoskiego
pisarza Alfonso Sterpellone rzymskiemu Il Messaggero w chwili śmierci Lucianiego. Powiedział, że
patriarcha powiedział mu pewnego dnia podczas soboru, że przeszedł to, co nazwał "ciężkim kryzysem
duchowym", który, na szczęście, mógł pokonać". Powiedział mi, że jeszcze do niedawna akceptował i
popierał koncepcję uznawaną przez Święte Oficjum, że w Kościele tylko prawda miała prawa. Potem, jak
zwierzał się znajomym, przekonał się, że był w błędzie, po czym zgodził się, nie bez pewnej męki i
wahania, wziąć aktywny udział w formułowaniu dokumentu o wolności religijnej, jednym z podstawowych
tekstów II SW. "To jest dekret który wiarę religijną czyni kwestią wyboru, lub, jak twierdzi, kwestią
sumienia, dekret którego podpisania odmówili konserwatywni ojcowie soboru.
Tekst dekretu redagowano pod kierunkiem Augustina (później kardynała) Bea i po jego akceptacji na
soborze powstała lawina międzywyznaniowych paneli w różnych częściach świata, najważniejsza ich
seria odbywała się w Wenecji w ciągu dekady. Pochodzący z Ameryki Środkowej pastor Phillip Potter, szef
Światowej Rady Kościołów w czasie wyboru Lucianiego, pamiętał długą współpracę: "O tak" - powiedział
prasie - "znam nowego papieża. Od 1965 roku mieliśmy Wspólny Komitet Roboczy (o ekumenizmie).
Kard. Willebrands i ja byliśmy gośćmi w Wenecji, kiedy on był patriarchą i pamiętam bardzo dobrze
przemówienie, które wygłosił dla grupy w 1974 roku na temat jego przekonania o pozytywnej wartości
ekumenizmu. Oczywiście był bardzo otwarty w swojej postawie. Jest też sprawa jego odmowy korony i
tronu. To pokazuje wyraźnie ewolucję odbywającą się w KK i to pokazuje osobowość nowego papieża".
Nagły zgon Albino Lucianiego pozostaje owiany tajemnicą. Z dwóch młodych sekretarzy papieskich,
Irlandczyk ks. John Magee, o którym mówiono, że znalazł ciało, nie chciał rozmawiać z dziennikarzami,
podczas gdy drugi, Włoch Diego Lorenzi, powitał ich słowami: "Czy wy też przyszliście by zapytać jak
został otruty?" Był drugi pogrzeb bez krzyża, świec i kwiatów, tym razem w strugach deszczu, następne
konklawe i następny papież Jan Paweł.
Biorąc pod uwagę to, że większość danych na temat życia, działalności i śmierci papieża Lucianiego była
dostępna jedynie w języku włoskim i francuskim, i że dziennikarze przybywający z zagranicy na papieskie
pogrzeby i wybory zwykle nie byli biegli w żadnym z tych języków, to wciąż było zaskakujące to, jak
bardzo chybione były ich artykuły. Laureatce Nagrody Pulitzera i weterance-korespondentce Washington
Star, Mary McCrory, udało się dopchać nie mniej niż siedem rażących błędów w krótkim artykule.
Dla ścisłości:
(1) “Jedną z zalet Lucianiego był jego brak powiązań z Kurią". Błąd. Sam przez długi czas był członkiem
jednego z najważniejszych organów Kurii, Kongregacji ds. Sakramentów i Kultu Bożego.
(2) “Rzadko widziano go w Rzymie". Błąd. Pracował w Rzymie jako peritus w czasie całego soboru i
nieustannie przebywał w Rzymie w ciągu 3 lat jako wice-przewodniczący Włoskiej Konferencji Biskupów.
(3) “W czasach studiów na 'Gregu'. . . Nigdy nie był studentem Uniwersytetu Gregoriańskiego, miał
pozwolenie na studia w Belluno, gdzie asystował biskupowi.
(4) “Zastąpił papieża Jana na stanowisku patriarchy Wenecji". Błąd. Roncalli opuścił Wenecję w 1958 by
zostać papieżem, a Luciani został patriarchą w 1971 roku.
(5) “Mówi się, że był otwarty na pigułkę antykoncepcyjną do czasu Humanae Vitae". Było odwrotnie.
Zmienił swój pogląd po opublikowaniu dokumentu, a później wystosował prośbę do papieża Pawła by
rozważył legalne jej stosowanie.
(6) “Wydaje się, że Luciani nigdy nie podróżował poza granice Włoch". Jako biskup dużo podróżował po
Europie, był jednym z nielicznych Włochów zapraszanych do udziału w spotkaniach z niemieckimi
awangardowymi biskupami i teologami pracującymi nad przygotowaniami do soboru. Podróżował także
kilka razy do Brazylii i raz do Południowej Afryki.
(7) W końcu artykuł mówi o wczesnych latach przyszłego papieża spędzonych w "całkowitym zanurzeniu"
w nędzy. Ten temat skrajnej nędzy ("ubogi" jak nazwał to rabin Tannenbaum) pochodził z kilku słów notatki
biograficznej rozdawanej w Watykanie i powtarzało je każde pióro. W końcu brat papieża, Edouardo,
stracił z tym cierpliwość. "Nie było nam gorzej niż innym" – powiedział Il Tempo. W latach 1920 nikt nie
miał łatwego życia w północnym regionie Veneto, który należał do Austrii, a który nie mieścił się w
kiepskiej włoskiej gospodarce w pierwszych latach po wielkiej wojnie.
Mussolini podjął się częściowego rozwiązania osuszając bagna Pontyjskie na południu od Rzymu i
zapraszając Wenecjan do osiedlania się na tych terenach. Do chwili obecnej wśród starych ludzi można
usłyszeć śpiewający akcent regionu Veneto. Jeśli chodzi o gospodarstwo rodziny Luciani gdzie papież się
urodził, fotografia pokazuje, że jest to duży 2-piętrowy dom. Brat Edouardo przez wiele lat był
przewodniczącym lokalnej Izby Handlowej.
Mimo że zagraniczne artykuły o życiu Jana Pawła I splatały się z fantazją, to zagraniczne raporty o jego
śmierci były pozornie pozbawione nawet ciekawości. Było niezwykłe to jak mało spośród 800 dziennikarzy
drążyło wtedy watykańskie pomieszczenia prasowe, wydawało się że nie obchodziła ich sprawa nagłego
zgonu papieża. Wśród zwykłych Włochów, ludzi na targu, taksówkarzy itd., było mnóstwo rozmów. Było
również szukanie rozgłosu, pozostawiona bez odpowiedzi prośba o autopsję przez pseudotradycjonalistyczną grupę w Rzymie.
Ale dla zagranicznych dziennikarzy, widocznie wystarczało to, że Watykan przemówił. Problemem było to,
że Watykan nie przemówił definitywnie.
Kiedy zmarł papież Paweł, wydano biuletyn prasowy, który składał się z prostego poinformowania o tym
wydarzeniu. Zgon nastąpił w pewnej chwili pewnego dnia, i jedno zdanie wyjaśniające jego powód w
sposób ogólny. Następnego dnia wydano kolejny biuletyn, podający przyczynę zgonu w dokładnej
terminologii medycznej. Po kilku godzinach od znalezienia ciała papieża Jana Pawła I, biuro prasowe
wydało biuletyn pierwszego typu, ale nigdy nie wydano drugiego, medycznego raportu. Na postawione
przeze mnie pytanie dotyczące brakującego biuletynu, szef biura prasowego, ks. Romero Panciroli,
odpowiedział, że ponieważ wydano biuletyn prasowy, wydanie drugiego nie wydawało się konieczne.
Włoskie prawo wymagałoby autopsji, ale od podpisania Traktatu Luterańskiego w roku 1929 przez kard.
Gasparrego i premiera Mussoliniego, Watykan był odrębnym i suwerennym państwem.
Albino Luciani był jeszcze po sześćdziesiątce w chwili śmierci, i był Włochem mającym przyjaciół i
krewnych dostępnych dla wywiadów. Lokalni reporterzy nie tracili czasu. Znaleźli siostrę, która podkreśliła,
że niedawne rutynowe badania lekarskie dały jej bratu doskonale normalny kardiograf. Powiedziała, że nie
tylko nigdy nie cierpiał na słabe serce, ale też nie miał nikogo takiego w rodzinie. Ksiądz, który działał jako
prywatny sekretarz Lucianiego w czasie kiedy był patriarchą Wenecji, potwierdził fakt, że każdego
sobotniego południa aż do papieskich wyborów obaj wyjeżdżali w góry, aby spędzić czas na trudnych
wędrówkach. Kard. Colombo z Mediolanu był zdumiony nagłym zgonem przyjaciela, twierdząc, że
otrzymał telefon od papieża tylko 5 godzin zanim znaleziono ciało, i że wydawał się być w jak najlepszym
zdrowiu i duchu - "Powiedział mi, że pierwsze tygodnie zamieszania na pewno się skończyły, i w końcu
poczuł, że naprawdę daje sobie radę".
Były sprzeczne doniesienia w kwestii kto znalazł ciało.
Czy był to ks. Magee, czy któraś z zajmujących się domem zakonnic? Były sprzeczne doniesienia o tym
co papież czytał zanim zmarł. Nie było żadnych plotek, a tylko sprzeczne ze sobą i jeden po drugim
watykańskie raporty prasowe. Ale najbardziej wymownym faktem była przygnębiająca opuchlizna
wystawionego ciała przed głównym ołtarzem Bazyliki św. Piotra, która spowodowała wcześniejsze
zamknięcie trumny niż planowano. Przepytywani przez rzymską prasę w wywiadach kardiolodzy wtedy
zgadzali się, że takie zjawisko nie występuje w przypadkach zwykłego ataku serca.
Jeśli faktycznie wszystkie dowody wskazują na nieczyste zagranie, to dlaczego miało ono miejsce? Jak
takie wydarzenie pasuje w tezę tej książki? Na pewno Albino Luciani, kiedy już pokonał "kryzys duchowy",
stał się entuzjastycznym uczestnikiem watykańskiej rewolucji. Jego wenecka rezydencja i inny budynek
kościelny wzdłuż kanałów stał się centrum dialogu protestancko-katolickiego, konsultacji żydowskich,
niezwykłych spekulacji jezuickich na temat "rozpoznawania duchów", a przede wszystkim wysiłków
Watykanu i kard. Willebrandsa by doprowadzić do połączenia Katolickich Charyzmatyków z Protestanckim
Zgromadzeniem Boga.
Przewodniczącym wielu z tych wydarzeń była energiczna Rosemary Goldie, która kierowała sprawami
przy San Calisto przed soborem, i która później awansowała do Kurii.
Dlaczego papież, tak wierny głównym dążeniom obecnego Watykanu miałby być usunięty ze sceny?
Wymyślanie przyczyn jest nadal ulubionym zajęciem lewicy i prawicy. Nawet Watykan wszedł w tę grę
sponsorując wersję dziennikarza Johna Cornwella, według której Luciani był praktycznie w momencie
śmierci, gdy został wybrany, jest to fikcja.
[brakuje tekstu] w sprzeczności ze wszystkimi dowodami w tamtym czasie.
Cornwell gryzie rękę która go karmiła, oskarżając Watykan o pozwolenie biednemu człowiekowi umierać z
zaniedbania. Biorąc pod uwagę to co prof. Jean Meyer nazwał watykańskim kompleksem samo
prześladowania, oskarżenie to musi dawać satysfakcję.
W 1978 roku krążą szalone teorie: nowy Ojciec Święty zamierza przywrócić starą Mszę, kiedy każdy
Wenecjanin wiedział, że pracował aby zapobiec odprawianiu tej Mszy przez księży Lefebvre'a w San
Simeone Piccolo. Ojciec Święty zamierza oczyścić matactwo w Banku Watykańskim.Ostatnia fantazja,
przedstawiona kilka lat później przez pisarza Davida Yallopa, z jego W imię Boga [In God's Name] stała
się międzynarodowym bestsellerem. To że ten cichy, pokorny ksiądz bez znanej historii zainteresowania
ekonomią, zaskoczony wyborem na papieża, w swoich pierwszych niepewnych tygodniach na tym
stanowisku, postanawia podjąć się walki z całym watykańskim establiszmentem finansowym jest tak
oczywiście absurdalne, jak teza Cornwella jest fałszywa.
Nagła śmierć, najwyraźniej poprzez otrucie, papieża Lucianiego, może również pozostać tajemnicą.
Niektórzy Vaticanisti spekulowali, że wśród elektorów z 1978 roku, pewni wtajemniczeni z frakcji Königa,
przerażeni słabym wyborem, przeforsowanym przez frakcję Benellego, byli zdeterminowani poprawić
sytuację i to za wszelką cenę.
Jako epitafium dla zasadniczo żałosnej postaci Jana Pawła I jest ciekawe zdanie na końcu jednego z tych
małych esejów jakie lubił pisać dla Il Gazzettino di Venezia. Można uważać je zarówno za hołd dla jego
mentorów, Roncallego i Willebrandsa, i jako przeprosiny za życie które sam wybrał "jeśli nie bez
pewnych mąk i wahania": "Lepiej być powiernikiem wielkich pomysłów niż wynalazcą miernych; a kto
wszedł na plecy innego widzi dalej niż inny, mimo że sam jest niższy".
Jan Paweł II
Drugi papież Jan Paweł pojawił się na scenie z rozmachem i pokrzepiającym okrzykiem “Laudatur Jesus
Christus!”
To nie był żaden funkcjonariusz, a protagonista. Wkrótce pogoda ducha i entuzjazm "zagranicznego"
papieża sprowadzały do Rzymu bezprecedensowe tłumy, i w kolejnych miesiącach niezliczone rzesze do
parków i na place w Polsce, Irlandii, Stanach Zjednoczonych, Meksyku i Brazylii. Jego urokowi ulegli
nawet niektórzy tradycyjni katolicy. Długo pozbawieni go, widzieli miraże w jego słowach i czynach, które
uznawali za pozytywne i odwracali się od patrzenia na resztę.
Jak w przypadku Albio Lucianiego, przekształconego przez wizerunkowców z chętnego ekumenisty i
duchowego syna liberalnego Jana XXIII, na odważnego bojownika o reformę finansową i tradycję
liturgiczną, proces przetwarzania biografii Karola Wojtyły rozpoczął się nawet zanim opuścił balkon św.
Piotra w wieczór kiedy został wybrany. Kiedy ogłoszono jego nazwisko, był szalony exodus reporterów z
placu do sąsiednich pomieszczeń prasowych, żeby przez telefon czy teleks przekazać tę wiadomość, a
pozostali zebrali się wokół monitora w sali prasowej.
Tuż przed zakończeniem przez nowego papieża swojego pozdrowienia do tłumów z wysokości nad
głównym portalem Bazyliki, efektywne biuro prasowe ks. Panciroli wyprodukowało na powielaczu
dwustronicową biografię w języku włoskim, a kilka minut później w czterech innych językach, łącznie z
polskim.
Jednocześnie kamerzysta TV skupił się na pewnym dziennikarzu w średnim wieku, kiedy wychodził z
długiej linii budek telefonicznych. Był to Jerzy Turowicz, naczelny związanej z polskim rządem grupy prasy
katolickiej – Znak. Jeszcze kiedy czytaliśmy we wręczonej nam biografii, że ojciec Karola Wojtyły był
robotnikiem, Turowicz mówił z ekranu: "Nie, nie robotnikiem, oficerem. Nie wysokiej rangi, ale tak,
oficerem. Jak długo znam nowego papieża? Och, wiele, wiele lat, na długo przed soborem".
Czy ważne jest jak na życie zarabiał ojciec papieża? Nieważne dla Kościoła. Stanowisko pochodzi z
wyboru, a nie jest dziedziczone. Kard. Ottaviani, dwukrotny kandydat na papieża, w swoim długim życiu
był symbolem prawicowego konserwatyzmu, był synem rzeźnika z biednej dzielnicy rzymskiej Trastevere.
Ale popełniony błąd w odniesieniu do nowego papieża, nigdy nie skorygowany, wskazuje na próbę
tworzenia wizerunku politycznego.
Prawdą jest, że nie jest łatwe zdobycie materiału biograficznego z kraju komunistycznego, ale kiedy w
sposób uczciwy połączy się dostępne dane, można dojść daleko w kierunku nakreślania charakteru
wybranego przez swoich człowieka by dokonał transformacji Kościoła Katolickiego.
Jak powiedział Turowicz, ojciec Karola Wojtyły nie był robotnikiem ani chłopem, a żołnierzem. Niewiele
czego możemy się dowiedzieć o Józefie Wojtyle rzuca dużo światła na przyszłe poglądy jego syna. Ale
gdyby nie szczególne dążenia i samodyscyplina ojca, wątpliwe jest, czy Karol osiągnąłby połowę tego co
osiągnął.
Na początku 1979 roku pewien przedsiębiorczy dziennikarz środkowo-europejski odkrył rejestr lejtnanta
Wojtyły w archiwum wojskowym cesarskiego Wiednia. Galicja, prowincja Polski z której pochodziła
rodzina, była częścią Cesarstwa Habsburskiego w latach 1772-1918. Rejestr pokazuje, że ojciec
przyszłego Jana Pawła urodził się w wiosce Lipnik, jako syn krawca. Z tego, że do armii wstąpił jako
szeregowy piechoty można wywnioskować, że miał niewielką edukację. To że został żołnierzem w wieku
21 lat wskazuje na to, że dorastał terminując u ojca, i że kiedy postanowił rozpocząć karierę wojskową,
chociaż musiałby zacząć od samego dna, było to spowodowane tym, że była to ucieczka od życia
spędzonego na krojeniu czarnych odświętnych garniturów dla gospodarzy z okolic Lipnika.
Józefowi Wojtyle dobrze szło w armii, z kaprala awansował na podoficera. Dokument mówi, że biegle znał
polski i niemiecki i szybko pisał na maszynie.
Opisany jako 165 cm wzrostu z kasztanowymi włosami i blond wąsem, na zdjęciach widać że ma wąskie i
ostre rysy twarzy, w przeciwieństwie do drugiego syna, Karola, który urodził się kiedy miał 41 lat. Emilia
Kacz-Orowska [Katz-Orowska ?], jego żona, miała szeroką, przyjazną twarz przyszłego papieża i jego
silną budowę ciała.
W końcu 1914 roku Wojtyła opuścił stanowisko maszynisty na rzecz pola bitewnego. W tym czasie siły
austriackie zaangażowane były w powstrzymywanie rosyjskiego postępu do czasu kiedy mogli przybyć
Niemcy pod dowództwem Von Mackensona żeby pomóc wypchnąć ich na wschód.
W 1916 roku Wojtyła otrzymał Krzyż Militarny I Stopnia z rąk samego kajzera Franciszka Józefa. Trzy lata
później powojenna Republika Polska odznaczyła go stopniem lejtnanta i wiosną następnego roku, kiedy
urodził się Karol, rodzina mieszkała w części przyjemnego domu w większym mieście Wadowice.
Lejtnant Wojtyła, który zostawił wiejski warsztat krawiecki na jeden z niewielu sposobów możliwych dla
młodzieży nie posiadającej pieniędzy czy edukacji w bardzo osiadłym społeczeństwie cesarstwa, dla
swoich dzieci musiał chcieć zapewnić korzyści, których jemu brakowało. Jego pierwszy syn Edward,
urodzony 10 lat przed Karolem, zrobił doktorat z medycyny na Uniwersytecie w Krakowie, gdzie w wieku
tylko 24 lat zmarł po wzięciu udziału w eksperymencie klinicznym dotyczącym laseczek szkarlatyny.
W latach 1930 Karol, uczeń szkoły średniej, po śmierci matki, brata i małej siostry mieszkał sam z ojcem.
Mówi o tym wywiad opublikowany w rzymskiej Il Tempo. Jerzy Kluger, inżynier i od wielu lat mieszkaniec
Rzymu, był kolegą Karola Wojtyły od wczesnego dzieciństwa, przez szkołę średnią, i stały bywalec w
dwupokojowym mieszkaniu na parterze przy ul. Kalnin. Daje dokładny opis ojca swojego przyjaciela:
"Człowiek o wielkiej godności i kulturze. Wcześnie odszedł z wojska by poświęcić się nauce. Prawdę
powiedziawszy pisał historię Kościoła Katolickiego w Polsce. Nie wiem czy kiedykolwiek ją opublikowano
czy nie. Ale pamiętam, że był w nim spokój i pogoda ducha. . ."
Jeśli chodzi o Wadowice, mówi Kluger, miasto miało około 10.000 mieszkańców, z których 2.000 stanowili
Żydzi.
Jego ojciec był liderem społeczności żydowskiej, liberałem i działaczem politycznym. "W okresie
międzywojennym w Polskiej Republice nie mieliśmy łatwego życia, kiedy każdy był gotowy obrażać Żydów
i atakować naszą wrażliwość. Ale Wojtyłowie nie byli tacy jak inni".
Rzymskiemu reporterowi Kluger pokazał zdjęcie maturalne z czerwca 1938 roku. Karol, stojący w
pierwszym rzędzie, był, jak mówi Kluger, "zawsze pierwszy w klasie. Nie żeby więcej się uczył; ale był
geniuszem".
Liceum nie było katolickie. W rzędzie profesorów nie ma księży, ale wybór umieszczenia syna w świeckiej
szkole nie był prawdopodobnie umyślny, jak w przypadku ojca Piusa XII. W pobliżu Wadowic
prawdopodobnie nie było katolickich szkół. Cesarstwo Habsburskie było tak przesiąknięte katolicyzmem,
że specyficznie wyznaniowe szkoły nie były konieczne, ani wtedy, ani po odzyskaniu niepodległości. To że
wadowicka szkoła przyciągała chłopców z rodzin należących do wyższej klasy widać jest na innym zdjęciu
Klugera, ze zjazdu absolwentów 10 lat później.
Mamy tu jednego księdza, Wojtyłę, stojącego w grupie prosperujących młodych mężczyzn i ich modnie
ubranych małżonek.
Tyle o micie, którym rozpoczynał się watykański biuletyn prasowy: "syn robotnika", później "zubożały
robotnik pochodzenia chłopskiego", do hołdu Kinga, gubernatora Massachusetts, dla przybyłego papieża,
który, jak powiedział, "pochodził z kopalń węgla swojej ukochanej Polski".
Materiały z lat uniwersyteckich, są tak godne uwagi ze względu na sprzeczności jak pierwszy etap, i też
naładowane celowymi wymysłami. Po uzyskaniu wiosną matury, ojciec i syn przenieśli się do pięknego
starego uniwersyteckiego miasta Krakowa, oddalonego o 45 km. Już jesienią Karol uczęszczał na wydział
filologii, specjalizujący się w językach i literaturze.
Następny rok, 1939, musiał być jednym z najbardziej traumatycznych w jego życiu. Zmarł ojciec i właśnie
w Polsce rozpoczęła się II wojna światowa. Po 3-tygodniowej zwycięskiej kampanii, Kraków stał się
siedzibą niemieckiej Gubernii Generalnej, i Karol, w wieku poborowym, mógł być wezwany do obozów
pracy w Niemczech. Żeby nie opuścić Krakowa i studiów, razem z kolegą-studentem, Juliuszem
Kydryńskim, z którym dzielił pokój po śmierci ojca, udało się znaleźć pracę w niepełnym wymiarze godzin
w lokalnym kamieniołomie wapna. Według Kydryńskiego, obecnie dobrze znanego polskiego pisarza,
robotnicy w kamieniołomie rozpieszczali obu delikatnie wychowanych studentów, tylko w pewnym stopniu
pozwalali im zajmować się rozbijaniem twardych skał, i, jak mówi, wkrótce Karolowi udało się awansować
na stanowisko w biurze, skąd rodzajem prymitywnego systemu kierowano całą operacją.
Według pobożnych panegiryków wieczornego biuletynu o watykańskich wyborach, Karol wtedy "był
zaangażowany w formację religijną i kulturalną robotników". Ale najbliższy mu wtedy człowiek, który dzielił
z nim pokój, powiedział australijskiemu reporterowi, Jamesowi Oram: "Karol był praktykującym katolikiem.
Mam tu na myśli to, że w niedziele chodził do kościoła. Ale jego sposób myślenia nazwałbym liberalnym.
W tamtych czasach z pewnością religia nie była jego głównym zainteresowaniem".
Kilku przyjaciół z lat wojennych potwierdzają fakt, że jego główną pasją był teatr. Juliusza spotkał na sesji
czytania poezji na uniwersytecie, i w wyniku tych spotkań, z kilkoma innymi studentami, razem z
bezrobotnym profesjonalnym aktorem czy dwu, powstała mała pół-profesjonalna firma teatralna
wystawiająca w większych salonach prywatnych domów, a młody Karol zwykle grał główną rolę.
Repertuar grupy stanowiło kilka sztuk, i przeciwnie do wielu opowiadanych historii, nie wybierano sztuk
promujących religię, gloryfikujących Polskę, czy potępiających Niemcy. Były to po prostu dobre sztuki,
solidne współczesne dramaty, teatr dla teatru.
Typową była "Przepiórka", napisana przez znanego wtedy polskiego dramaturga, w której Karol grał rolę
nieokrzesanego wieśniaka, którego żona odwzajemniała miłość przyjemniejszego, bardziej wrażliwego
mężczyzny.
Następnie, razem z kilku aktorami w grupie, która nazywała się Studio Dramatyczne 39, przeorganizowali
się w spółkę recytującą poezję epicką z literatury polskiej, zarówno klasyczną jak i z XIX wieku.
Występowali na nagiej i surowej scenie, którą w okresie przed Hitlerem w dniach Republiki Weimarskiej w
Niemczech uznawano za awangardową. Lata później, jako biskup, nadal żywo interesując się teatrem,
teoretyzował na korzyść zredukowania teatru do słowa mówionego, w celu pobudzenia wyobraźni widza.
Być może ta skłonność weimarskiej surowości odpowiada za preferencję Jana Pawła okrojenia rytuałów w
Kościele soborowym.
Ze wszystkich wymyślonych historii o latach studenckich Wojtyły, ta o jego udziale w podziemnej
działalności politycznej jest najbardziej nieprawdopodobna, zważywszy, iż prowadził życie wymagające
obecności publicznej od rana do północy. Dzień rozpoczynał od nauki, szedł do pracy najpierw w
kamieniołomie, potem w zakładach chemicznych, a później na próby teatralne lub występy do późnej
nocy.
Z uwagi na fakt, że jako biskup i kardynał, katolickie doktryny Wojtyła interpretował zgodnie z niemieckim
egzystencjalizmem, należy wywnioskować, że zamiast prób sabotażowania sił okupacyjnych,
prawdopodobnie od nich się uczył. Pogodzenie się z klęską jego kraju musiało być trudne dla syna
oficera, jego niezwykła żywotność i ciekawość skłaniałyby go do skorzystania z kontaktów jakie sytuacja
oferowała. W czasie obcej okupacji jest dużo więcej sytuacji czegoś za coś, kompromisu, zwłaszcza na
szczeblu młodzieżowym, niż mówią tytuły gazet. Wiadomo ze źródeł historycznych, że wśród członków
jednostek SS stacjonujących we Francji podczas II wojny światowej, 80% nie stanowili Niemcy, ale młodzi
Francuzi. Prawdą jest również to, że z wymiany kulturalnej z tych lat - sympozja, wykłady itp., - młodzi
Francuzi z intelektualnym zacięciem absorbowali od okupujących Niemców entuzjazm dla mglistych pojęć
filozoficznych ich mentora, Martina Heideggera, i że te koncepcje zdominują nie tylko literaturę powojenną
Francji, przez Jean Paul Sartre'a i Alberta Camus, ale wypaczą katolicką ortodoksję wpływowymi pracami
całej grupy teologów pod przewodnictwem Karla Rahnera SJ, ucznia Martina Heideggera.
Placówki naukowe, nawet w czasie pokoju, mogą być ośrodkami agitacji politycznej. Całkiem naturalnie
Uniwersytet Krakowski nie mógł funkcjonować normalnie. Został zamknięty na czas trwania wojny, wraz z
innymi polskimi uczelniami i seminariami. Studia odbywały się w trybie prywatnym, ale nie w ukryciu.
To kiedy Karol Wojtyła postanowił zostać księdzem nie jest jasne. Artykuły i książki wspominają o małej
grupie studentów regularnie spotykającej się z pewnym Janem Tyranowskim. Tak jak w przypadku
dziadka Karola, był z zawodu krawcem. Malachi Martin pisze: "ten nie mający wykształcenia krawiec
wywarł największy wpływ na życie Wojtyły".
Niektórzy mówią, że na spotkaniach tych czytano Pisma, ale J Maliński w książce "Mój przyjaciel Karol
Wojtyła" twierdzi, że ich treść nie była religijna, przynajmniej w sensie katolickim. Promowały one raczej
rodzaj teozoficznej filozofii "poznania siebie", najwyraźniej wzdłuż linii Rudolfa Steinera, żydowskiego
myśliciela, który tak zafascynował młodego Angelo Roncallego [późniejszy papież Jan XXIII – OG].
W każdym razie prawdopodobnie w 1943 roku Karol oddał się pod kuratelę arcybiskupa i metropolity
Krakowa, księcia Sapiehy, który przydzielił go specjaliście w dziedzinie tomizmu na prywatne studia
teologiczne połączone z okresowymi egzaminami.
Jeśli chodzi o historię o "tajnym seminarium", jest to jedna więcej romantyczna fałszywka. 7 sierpnia 1944
roku, abp Sapieha, zaniepokojony wiadomością o rosyjskich sukcesach na wschodzie i nieuchronnym
wycofywaniu się niemieckich sił okupacyjnych, zaprosił rozproszonych w swojej diecezji kandydatów na
księży do przeczekania sowieckiego postępu we względnym bezpieczeństwie Pałacu Arcybiskupa, który
zamienił w tymczasową szkołę z internatem. A zatem nie "prześladowanie przez nazistów", a raczej
zagrażające mu zniknięcie, odpowiadało za zaimprowizowane seminarium w Krakowie.
Kiedy Niemcy wycofywali się by zostawić całą Polskę na łasce sowieckiej armii, przemieszczały się całe
społeczności. Seminarium pałacowe nie zostało zajęte, ale Kraków był miejscem strasznych niepokojów
sześć miesięcy po ustanowieniu nowej okupacji. Przed wojną Żydzi stanowili 25% mieszkańców miasta,
niezbyt dużo dla Polski, gdzie, jak pisze Encyklopedia Żydowska, liczba ta sięgała 30% w Warszawie i
44% w Lublinie.
W roku 1945 wracały tysiące krakowskich Żydów, którzy uciekli do strefy rosyjskiej na początku
niemieckiej inwazji, wielu z nich zostało sowieckimi komisarzami i policjantami. To wywołało gorzkie
uczucie między Polakami i wybuchło 11 sierpnia, kiedy 353 Żydów zginęło w Krakowie z rąk mieszkańców
na skutek pogromu.
W wieczór swojego wyboru na papieża, Jan Paweł II opisał się jako "człowiek z daleka". Faktycznie od
dawna uważał Rzym za swój drugi dom, udając się tam na długie wizyty już od roku 1946.
W tamtym roku 1945 metropolita Sapieha okazał się tak zręczny w kontaktach z Rosjanami, jak z
Niemcami. W tych strasznych miesiącach, zwanych "rokiem zero" przez pokonanych, kiedy w wyniku
pogromu na Kraków nałożono praktycznie kaftan bezpieczeństwa, i kraj mogli opuszczać tylko Żydzi,
Karol Wojtyła, właśnie wyświęcony, jakoś otrzymał pozwolenie na wyjazd na zachód.
Niebezpiecznie połatanymi torami kolejowymi przybył do Wiecznego Miasta w czasie na rozpoczęcie roku
akademickiego. Mimo, że politycznie wstrząśnięty do samych fundamentów, Rzym przetrwał wojnę
niezniszczony, poza ulicami nieopodal stacji kolejowej Tiburtina, gdzie Amerykanie zrzucili bomby. W
starym "Angelicum", Uniwersytecie Dominikańskim należącym do zakonu wielkiego św. Tomasza z
Akwinu, na stromym wzgórzu prowadzącym do Rynku Trajana, młody ksiądz z Polski studiował przez dwa
lata. Półgodzinnym spacerem przez zatłoczone ulice dochodził do mostów nad Tybrem i do Placu św.
Piotra, gdzie słuchał słów papieża Piusa XII.
Żeby czytać dzieła św. Jana od Krzyża, temat jego pracy, rozpoczął naukę hiszpańskiego, i mówi się że
by poprawić francuski, zdecydował się zamieszkać w Kolegium Belgijskim. Chociaż taki jest możliwy
powód, należy również pamiętać, że od czasów kard. Merciera, Belgia z Uniwersytetem Louvain i Lumen
Vitae była wiodącym ośrodkiem radykalnego fermentu teologicznego. Atmosfera w Kolegium Belgijskim, z
częstymi odwiedzinami z Belgii, musiała mieć duży wpływ na młodego Wojtyłę. Latem jeździł autostopem
do Belgii i na zjazdy Międzynarodówki Młodych Chrześcijańskich Robotników [JCC). W Paryżu często
bywał w Mission de France, ośrodku ruchu dla księży-robotników. Opisując te letnie wyprawy, J Maliński o
Misji mówi jako ośrodku "dla młodych księży świadków Chrystusa na służbie ludzi, chcących przywrócić
liturgię do jej pierwotnej formy i zaangażowanej w tworzeniu nowych struktur dla wspólnych modlitw". W
1974 roku ks. Wojtyła był polskim delegatem na Kongres JCC w Genewie.
W 1948 roku w Polsce władze komunistyczne więziły 700 księży i jeszcze więcej osób konsekrowanych.
Ale wracający w tym roku ks. Wojtyła otrzymał parafię w wiosce Niegowici. Rok później przeniesiono go
do Krakowa, gdzie łączył pracę w parafii z aprobowaną przez rząd pracą kapelana na swoim starym
Uniwersytecie. Każdego lata, z własnej inicjatywy, organizował weekendowe wyprawy ze studentami. W
tym samym czasie zaproponował do publikacji swoje pierwsze wiersze, pod pseudonimem, naczelnemu
Tygodnika Powszechnego, Jerzemu Turowiczowi, temu samemu, który udzielał wywiadu dziennikarzowi
Watykańskiej TV w wieczór zakończony jego wyborem na papieża. Tygodnik ten wkrótce został
wchłonięty przez prorządowy ruch Pax, pod przywództwem Bolesława Piaseckiego, i wkrótce Turowicz
współpracował z Jerzym Zabłockim w powiązanej z Paxem katolickiej sieci prasowej pod nazwą Znak.
Później Zabłocki otrzymał stanowisko w rządzie od komunistycznego szefa Gierka.
To że Karol Wojtyła pozostał zwolennikiem Znaku i jego naczelnego, Turowicza, potwierdza dr George
Hunston Williams z Harvardu, który tłumaczy, że nawet kiedy Paweł VI uważał, iż artykuły Znaku zbyt
ostro pisały o Kościele Ukraińskim, kard. Wojtyła wyjaśnił papieżowi, że relatywizowanie Kościoła
Ukraińskiego przez Znak na rzecz Sowieckiego Kościoła Prawosławnego, było w idealnej zgodzie
ostpolitik kard. Casaroliego, i jest to sprawa którą powinien popierać Ojciec Święty. [pamiętacie 'pakt z
Metz'?]
Chociaż wydaje się, iż Angelicum akceptowała pracę o św. Janie od Krzyża, to nie ma nic o
przedwstępnym stopniu akademickim. W celu uzyskania możliwości nauczania w Polsce, konieczne było
by ks. Wojtyła spędził 2 kolejne lata przygotowując drugą pracę na temat koncentrującej się wokół
człowieka filozofii Maksa Schelera, niemieckiego Żyda, który, po kilku latach życia jako katolik, przeszedł
na ostry ateizm. W 1953 roku został wykładowcą teologii moralnej na Uniwersytecie Lubelskim, i w
następnym dodał podobny kurs w Krakowie, co wymagało nocnych podróży między tymi instytucjami.
Pod koniec 1953 roku warszawski rząd zlikwidował wszystkie studia teologiczne w Krakowie,
pozostawiając Lublin jako jedyny "katolicki" uniwersytet za żelazną kurtyną. Ciekawa jest historia tej
instytucji. W pewnym sensie, swoje istnienie zawdzięcza Leninowi. Do roku 1918 wschodnia Polska
należała do Rosji, i w prawosławnym państwie carów, seminaria katolickie uważano za ogniska kłopotów,
szczególnie szkołę w Wilnie, której nakazano przenieść się do Petersburga, gdzie miała połączyć się z już
istniejącą tam małą akademią teologiczną. Oczekiwano, że w ten sposób łatwiej będzie monitorować
katolickich seminarzystów. Tuż po rosyjskiej rewolucji, jej rektor, ks. Idzi Radziszewski, został przyjęty
przez Lenina, któremu podobała się propozycja księdza by tę połączoną szkołę przenieść do Polski.
W tamtych czasach nowa Republika Polska chwaliła nuncjusza papieskiego, który na pewno musiał mieć
udział w organizacji tego transferu. Był nim Achille Ratti, przyszły Pius XI. Znacznych funduszy wymagało
przeniesienie dużej biblioteki, mebli i sprzętu, nie mówiąc o zakupie nowego miejsca w polskim mieście
Lublin. W zniszczonej wojną Polsce niemal natychmiast znalazły się pieniądze od dwóch polskich
milionerów, o których, o dziwo, powszechnie wiedziano, iż są prominentnymi masonami.
Kolejnym przyszłym papieżem, który miał przelotne kontakty z Uniwersytetem Lubelskim był młody o.
Montini [Paweł VI]. Pracujący w Polsce w roku 1922, później powiedział przyjaciołom w Rzymie, że
bardziej swojsko czuł się wśród radykalnych młodych intelektualistów na Uniwersytecie Lubelskim, niż
wśród dyplomatów i arystokratów w stolicy.
Jeśli chodzi o pracę w Lublinie późniejszego Jana Pawła, jego wykłady trwały przez ponad dekadę, nawet
w latach kiedy został biskupem.
Faktycznie wygłosił tam kilka wykładów po wyborze go na papieża. Już w roku 1953 jego wykłady
ściągały tłumy zarówno w Krakowie, jak i w Lublinie, pomimo że te lata charakteryzowały ostre
prześladowania Kościoła w Polsce. Kard. Wyszyński przebywał w areszcie domowym, nauka religii w
szkołach była zakazana, księży aresztowano pod wymyślonymi zarzutami, a szpitale i inne organizacje
charytatywne odebrano Kościołowi.
Trzy lata później, kiedy do władzy doszedł Gomułka, nastąpiło pewne rozluźnienie. Zwolniono kardynała i
Kościołowi dano pewną swobodę. W roku 1956 ks. Wojtyła został wyświęcony na biskupa. Dwa lata
później Pius XII mianował go na pomocniczego w Krakowie z prawem sukcesji.
Zbliżało się konklawe i przygotowywano się do soboru. Opublikowano dwie książki Wojtyły, pracę na
temat Maksa Schelera i książkę o małżeństwie "Miłość i odpowiedzialność".
Błyskawiczne pojawienie się tych prac w kilku przekładach mogło promować wzrastające zainteresowanie
Rzymu młodym polskim biskupem, z wynikiem takim, że został zaproszony do wzięcia udziału w pracach
przygotowawczych; należy zakładać, "insajderów" soboru, skoro zaproszenie przyszło od bpa Garrone z
Tuluzy, który pewnego dnia stał się głównym inkwizytorem abpa Lefebvre.
Krótkie resumé biograficzne przekazane przez watykańskie biuro prasowe w wieczór wyborczy w 1978
roku mówiło o wkładzie Wojtyły w dokument soborowy Gaudium et Spes, jako "decydującym". W języku
angielskim znany pod nazwą "Kościół w nowoczesnym świecie" [Church in the Modern World], Gaudium
et Spes okazał się być jednym długim elaboratem o tym jak osłabić tradycję. Typowe jak również
wstrząsające, "decydujący" wkład abpa Wojtyły, wśród nich "Nie jest rolą Kościoła moralizowanie
niewierzących. Angażujmy się w poszukiwania razem z bliźnimi. . . unikajmy moralizowania czy sugestii,
że mamy monopol na prawdę. . ." – słowa powtórzone przez niego w późniejszych latach w Ut Unam Sint.
Politycznie, jego interwencje podczas soboru były szczególnie defensywne wobec status quo w Europie
Wschodniej, zwłaszcza kiedy doszło do sprzeciwu wobec zarzutów konserwatystów, by [w dokumencie]
umieścić potępienie marksizmu, lub, jeśli to się nie uda, potępienie ateizmu. W swoich Listach z
Watykanu, grupa nazywająca się "Xavier Rynne" doniosła, że "arcybiskup Wojtyła odrzucił oskarżenia
podekscytowanego czeskiego biskupa Hnilicy podczas końcowej debaty nad Gaudium et spes, że
mówienie tylko o tym, co ten dokument mówi o ateizmie, jest równoznaczne z niepowiedzeniem niczego w
ogóle", z odpowiedzią, że ateizm może być przyjęty przez sobór tylko z wielkim trudem, bo pytanie jest tak
skomplikowane".
Dla "Xavier Rynne” sprzeciw Wojtyły był rozsądny i praktyczny, bo "rosyjscy prawosławni obserwatorzy
zwracali uwagę na każde słowo, bo ich obecność na soborze była uwarunkowana tym, że nie będzie
żadnego otwartego potępienia".
Papież Paweł VI nagrodził udział Wojtyły w II Soborze kapeluszem kardynalskim w roku 1967, czyniąc go
jednocześnie członkiem organów kurii i doradcą Rosemary Goldie z Rady ds. Świeckich. W ten sposób
przez 11 lat zanim został papieżem brał udział w szczytowych rozmowach i podejmowaniu decyzji w
czterech głównych obszarach zmieniającego się Kościoła, mając znaczny udział w przyspieszeniu
transformacji. Chyba już nie "człowiek z daleka".
Osobliwy zaszczyt spadł na niego w 1971 roku, w postaci wyboru przez Synod Biskupów Świata,
spotykający się tego roku w Rzymie, do ich nowo założonego stałego 12-osobowego komitetu
centralnego. Tylko trzech europejskich biskupów uczestniczy w tej elitarnej instytucji, która wyznacza
papieżowi inicjatywy teologiczne i rozwój całego Kościoła przez jego kontrolę Konferencji Episkopatów na
całym świecie.
Na synodzie w 1974 roku, wezwaniem do "ewangelizacji miłości" w stylu Alinsky'ego, kard. Wojtyła
postąpił jak oficjalny teolog, tak jak w następnym roku na pierwszej międzynarodowej konferencji
biskupów europejskich pod kierownictwem liberalnego abpa (teraz kard.) Etchegaraya z Marsylii. Jego
wstępna interwencja, "Biskupi jako słudzy wiary" [Bishops as Servants of the Faith] tchnęła integralnym
humanizmem Maritaina.
Na kolejnym synodzie, trzy lata później, w zgodzie z innymi mówcami na temat "katechezy", wrócił do
austriackiego jezuity Jungmanna, który w roku 1929 nalegał by "odrzucić sterylne przekazywanie wiedzy
teologicznej".
Jeszcze w wieku 50 lat Wojtyła był w watykańskich kręgach wtajemniczonych. Wiosną 1977 roku, na
prośbę Pawła VI, prowadził rekolekcje Wielkopostne dla pracowników papieskich, a także zakończył
9-letni program transformacji we własnej krakowskiej diecezji, program który, jak sam powiedział,
oznaczał doprowadzenie do pełnego uczestnictwa świeckich w życiu Kościoła.
I w 1978 roku, wieczorem 16 października, Karol Wojtyła, metropolita Krakowa, ksiądz z 35-letnim
stażem, zdobył sam szczyt, został wybrany na tron św. Piotra.
ROZDZIAŁ IV – RZECZYWISTOŚĆ LAT 1990
4.1 Kontrola
Katolicy z piętnem tradycjonalizmu są skłonni powiedzieć, że bez interwencji szatana rewolucja nie
mogłaby mieć miejsca. Mniej apokaliptycznie można powiedzieć, że bez interwencji cudu to musiało się
wydarzyć. Wszystkie karty ułożono w ten sposób. Był strukturalny fakt absolutnej władzy papieskiej z jej
niezbędnym dopełnieniem bezwzględnego posłuszeństwa. Była niezwykła korelacja w życiu pięciu
mężczyzn, którzy wykorzystali tę władzę, i w końcu, była powszechna alienacja wierzących katolików ze
wspólnot w których żyli. W ten sposób, kiedy już zdecydowano się na podważenie fundamentów, to
okazało się być czymś mniejszym niż herkulesowe zadanie.
Ze względu na hierarchiczną strukturę Kościoła Katolickiego, gładkie sprawowanie władzy, jak w armii,
jest niezbędne. Na dobre i na złe, to papież rzymski rządzi Kościołem; dlatego tylko papież może zmienić
doktrynę albo praktykę. Pomimo zamieszania wywołanego przez polujących na wiadomości dziennikarzy,
teolodzy pozostają na uboczu. Zgodnie z ustalonym przez tzw. modernistów wzorem na przełomie wieku,
debatują między sobą na przyjemnych corocznych akademickich zjazdach. Jeżeli, jak to się niekiedy
dzieje, jedno z ich przemyśleń znajdzie oddźwięk w Watykanie, pomysł może w końcu przedostać się od
papieża do biskupów i w dół do proboszczów i ich stad. Jeżeli papież nie wykazuje zainteresowania,
teoria w najlepszym przypadku będzie krążyć po czasopismach teologicznych, aż w końcu zniknie.
"Integralny humanizm" Jacquesa Maritaina dostał ocenę, "punktowi omega" Pierre'a Teilharda de Chardin
nie udało się tego zrobić.
[brakuje tekstu] wzrastający protest, ale wewnątrz organizacji którą kieruje, jego władza pozostaje
nienaruszona. To jego ręka kontroluje każdym mianowaniem na biskupa, każdego z członków Kurii
Rzymskiej, każdego kardynała, każdego szefa poszczególnych sekretariatów i każdego z głównych
zakonów, członków komisji teologicznych, a także mianowaniem nuncjuszy lub delegatów apostolskich do
ponad stu placówek dyplomatycznych na całym świecie.
Jego rękę widać nawet w sporach, na tyle jeśli ta ręka powstrzymuje się od besztania. Pod względem
wpływu na Kościół jako całość, prawo papieża w kwestii wyboru którzy księża mają awansować do
episkopatu jest bez wątpienia najbardziej decydujące. Wykorzystując to prawo tak jak wykorzystywali je
niedawni papieże, ta władza może gwarantować poparcie dla papieskich decyzji w całej kierowniczej sieci
Kościoła.
Mówi się, że współczesne 'kreowanie' biskupów byłoby dobre dla tajnego stowarzyszenia. Pierwszy
impuls niezmiennie wynika z zainteresowania wykazywanego przez danego biskupa księdzem w swojej
diecezji. Przez pewien okres biskup dyskretnie obserwuje postawę tego księdza, jego skłonności i
preferencje zanim zbada opinie o nim zarówno wśród duchowieństwa jak i świeckich, chcąc sprawdzić
swoją wstępną ocenę. W zmieniającym się Kościele należy przyjąć, że zmieniło się kryterium oceny
przydatności kandydatów do episkopatu. Zdolności administracyjne, dawniej główne kryterium, ustąpiły
entuzjazmowi księdza dla zmian i jego gotowości wykonywania decyzji innych. Młody człowiek o
wybitnych zdolnościach intelektualnych, i chęci ich wykorzystania, może w końcu znaleźć swoje miejsce w
przypadku jezuitów, ale jego szanse wejścia do episkopatu są praktycznie zerowe.
Papież wkracza w proces wyboru tuż po tym kiedy teczka 'biskupia' znajdzie się w rękach jego
wysłannika, wyznaczonego na dany kraj nuncjusza czy delegata apostolskiego. Rozpoznawalnie
elegancka postać na przyjęciach dyplomatycznych na całym świecie, nuncjusz jest prawie nieznaną
osobistością dla przeciętnego katolika, który byłby zdumiony, gdyby wiedział jak bardzo kluczowa rola
tego człowieka w 'kreowaniu' biskupa, może mieć wpływ na jego własne życie religijne.
To nuncjusz po otrzymaniu raportu miejscowego biskupa o jednym lub kilku kandydatach, prowadzi drugą
część dochodzenia, wykorzystując starannie dobrane źródła, zawsze w atmosferze tajemnicy, aby
ostatecznie przedstawić Watykanowi krótką listę potencjalnych biskupów, z własnymi dodatkowymi
rekomendacjami. W końcu to papież, na podstawie otrzymanego materiału podejmie decyzję, kto ma być
awansowany do episkopatu.
O znaczeniu roli nuncjusza w kształtowaniu organów rządzących papieża pisze Clifford Langley,
korespondent londyńskiego Timesa: "Bruno Heimowi, wysłannikowi Watykanu, można przypisać
skuteczność w stosunkowo krótkim okresie 1973-1985 przeprowadzenia głębokiej rewolucji w brytyjskim
Kościele Katolickim". Czytelnicy pamiętają inną głęboką zmianę jaką szwajcarski prałat pomagał
wprowadzić. Jako prywatny sekretarz nuncjusza Angelo Roncallego w Paryżu w 1944 roku był partnerem
w recyklingu opinii o stu francuskich biskupach oskarżonych przez gen. de Gaulle'a o współpracę z
Niemcami w czasie okupacji.
W Stanach Zjednoczonych każdy kapłan wyniesiony do episkopatu w latach 1933-1958 zawdzięczał
swoją mitrę przejściu przez sito prałata Amleto Cicognaniego, postępowego dyplomaty, któremu Pius XII
powierzył delikatne zadanie takiej "reinterpretacji" antymarksistowskiej encykliki Piusa XI Divini
Redemptoris, żeby amerykańscy katolicy w latach 1940, wciąż osłupieni doniesieniami o
komunistycznych zbrodniach w hiszpańskiej wojnie domowej, mogli się przekonać do wojny po stronie
Związku Sowieckiego.
Dwadzieścia lat później, Cicognani, teraz w wieku około 80 lat sekretarz stanu Jana XXIII, zapytany przez
włoskiego dziennikarza co myśli o odbywającym się II SW, wykrzyknął: "Dzieją się wielkie rzeczy!"
Chociaż dzięki niemal niezawodnemu systemowi selekcji biskupi stali się uległym chórem aprobującym
każdą papieską inicjatywę, urząd miał być wielkim samodzielnym organem. To oznaczało "pełnię władzy
kapłańskiej", wyrażenie wyeliminowane z nowego obrzędu ordynacji biskupich. Sam papież jest
biskupem, biskupem Rzymu.
Pełnia władzy jest, oczywiście, ostatnią rzeczą jakiej nowy Kościół sprzyja, chyba że jest to pełnia władzy
papieskiej. Biskup który się wyłamał, co pokazuje Marcel Lefebvre, może być poważną przeszkodą na
drodze do zmian. Pius XII przewidział ten problem w połowie lat 1930, kiedy, choć wciąż był tylko
sekretarzem stanu, zaczął eksperymentować z ideą grupowania biskupów w zespoły narodowe. Najpierw
pracował z Niemcami. Wszystko w planach z lat 1940, co zaczęto nazywać "Konferencjami Episkopatów"
miało być kontynuowane tak, że w chwili obecnej praktycznie każdy kraj w którym są biskupi ma swój
'klub" episkopalny, a na niektórych dużych obszarach geograficznych są super-konferencje takie jak
Latynoamerykański CELAM.
Gdy ważny członek Kurii, Josef Ratzinger, udzielił zaskakującego wywiadu włoskiemu dziennikarzowi w
sierpniu 1984 roku, żadna część jego ostrego komentarza o tym co nazwał "kryzysem w Kościele" nie
była silniejsza niż to, co miał do powiedzenia na temat systemu konferencji Episkopatu. Oceniając go jako
"pozbawiony teologicznej podstawy" powiedział, że on "pozbawia poszczególnych biskupów ich właściwej
władzy". Badacz zjawiska podminowywania może tylko przypuszczać, że to właśnie zamierzał zrobić.
Od czasów starożytnych biskup był odpowiedzialny wyłącznie przed papieżem i mógł liczyć na możliwość
przedstawienia swoich problemów i próśb bezpośrednio do Stolicy Apostolskiej. W ramach systemu
konferencji każda jego inicjatywa musi zostać złożona do rozpatrzenia przez jego kolegów biskupów, a
jego los zależy od uzyskania, albo nie, zatwierdzenia przez głosowanie.
"Ta biurokratyczna struktura" – mówi Ratzinger – "jest zasadniczo anonimowa, bo członkowie konferencji
przechodzą przez niekończące się plany przygotowawcze, aż dojdą do jednakowej decyzji. W ten sposób
Magisterium staje się sparaliżowane, czyniąc je zależnym od labiryntu organizatorów, łatwych do infiltracji
i nacisków. Zgromadzenie Magisterium może być manipulowane żeby wprowadzić wątpliwości w każdą
kwestię wiary". Prefekt mówi, że na wielu konferencjach przenikające wszystko naciski "ducha grupy" u
biskupów wywołują niechęć do zakłócania spokoju i "wywołany nastrój konformizmu sprawia, że
większość przechodzi biernie w kierunku wyznaczonym przez przedsiębiorczą mniejszość".
W późnych latach 1940, z rozkazu Piusa XII, Marcel Lefebvre, wtedy biskup Dakaru i delegat apostolski w
Afryce, podróżował w kapeluszu safari i sutannie z Kongo do Madagaskaru, z Kamerunu do Francuskiej
Afryki Zachodniej, w celu organizowania konferencji episkopalnych. Wiele lat później zdał sobie sprawę
jak dużą krzywdę ten etap jego pracy uczynił francuskiej Afryce. Jak Ratzinger, mówi o "zgromadzeniu
Magisterium" jako odebraniu prawdziwej władzy biskupa. "To robi go więźniem kolegialności. Teoretycznie
biskup może postępować sprzecznie z decyzją grupy, ale to okazuje się niemożliwe, bo tak szybko jak
kończy się sesja, większość decyzji zostaje opublikowana i podana do wiadomości księżom i wiernym.
Sprzeciwiając się decyzjom, różniący się w decyzjach biskup wywołuje sprzeciw wobec siebie ze strony
swojego zgromadzenia".
Co do "przedsiębiorczej mniejszości", o której mówił kardynał, to są ludzie wybrani do przewodniczenia
każdej z konferencji i którzy, z innym prałatem z tego samego kraju, spotykają się w Rzymie co dwa lata,
aby wziąć udział w tym, co nazywa się Światowy Synod Biskupów. Na przestrzeni miesiąca ich codzienne
prace śledzą setki członków międzynarodowej prasy, którzy są w stanie napisać komentarz, że mogli
powiedzieć to wszystko bez wychodzenia ze swoich biur. Po spotkaniu w 1971 roku Time już narzekał:
"Te synody ujawniają zbyt wyraźnie wysoką cenę braku władzy biskupów. Świat zaczął ziewać. W tym
czekającym świecie bezruch hierarchii jest niewytłumaczalny".
Niewytłumaczalny może dla Time, ale nie dla studenta dywersji w Kościele. Znaczenie absolutnej władzy
papieskiej w rodzaju bezruchu episkopatu, który sprawia ziewanie prasy można mierzyć ciekawymi
danymi statystycznymi. Na I Soborze Watykańskim było około 550 biskupów, prawie całkowita ich liczba
na świecie w 1870 roku. Chociaż liczba katolików wzrosła w ciągu najbliższych 90 lat, zwłaszcza w Afryce,
ten wzrost nie wynosił nawet blisko 100 procent, to liczba biskupów zwiększyła się prawie 500 procent, tak
że dla II SW dostępnych było 2.500 prałatów. W ciągu 25 lat od tego wydarzenia liczba praktykujących
katolików spadła o połowę, podczas gdy liczba biskupów, ponad 4.000, praktycznie się podwoiła.
Żeby utrzymać pod kontrolą tak dużą grupę ludzi, niezależnie od tego jak starannie dobranych i
konformistów z uwagi na charakter i szkolenie, na początku lat 1970 podjęto niezwykłe kroki. Żeby
lawinowe zmiany nie poskutkowały tym, by nawet najbardziej wiarygodni spośród nich się nie wycofali,
nosiciele pektorału, pierścienia i mitry oraz pracownicy zostali wysłani z powrotem do szkoły. Na biskupów
z każdej części świata naciskano by spędzali miesiąc w ciągu lata w Rzymie na intensywnych kursach
aktualizacji teologicznej. Prawie stu amerykańskich biskupów co roku chodziło na lekcje w Kolegium
Północno-Amerykańskim pod kierunkiem bajeranckiego krytyka biblijnego, Raymonda Browna, oraz lidera
anglojęzycznych charyzmatyków rzymskich, jezuity Francisa Sullivana.
Tylko od czasu do czasu gładkie funkcjonowanie tego co określa się kolegialnością episkopatu spotyka
niepowodzenie. W 1980 roku w Salwadorze ks. Riva y Damas, sam spośród czterech biskupów tego
burzliwego małego kraju, uczestniczył w pogrzebie zamordowanego bpa Oscara Romero. Dla innych,
szczere zaangażowanie Romero w marksizm wydawało się niezgodne z jego urzędem. Z wyborami na
prezydenta miejscowej konferencji Episkopatu na horyzoncie.
Papież Jan Paweł wyprzedził pewny wybór konserwatysty mianując Riva y Damasa na delegata
apostolskiego, dając mu w ten sposób pierwszeństwo przed innymi.
Rok wcześniej ten sam papież interweniował we wręcz odwrotny rodzaj episkopalnego problemu. Prałat
Johannes Gijsen z Roermond, najmłodszy z 9 holenderskich biskupów, stał się niecierpliwy z powodu
posoborowej proliferacji tego co uważał za marnujące czas organizacje świeckie w jego diecezji. Oprócz
zwykłych kilkunastu parafii, stowarzyszeń dominujących w większości krajów, Holender wymyślił trzy lub
cztery własne.
Przekonując te ostatnie do rozwiązania się lokalnie, bp Gijsen przystąpił do pracy nad bardziej istotnym
problemem. Na Konferencji Episkopatu postanwiono, że ze względu na przerażający spadek rejestracji,
wszystkie seminaria w kraju należy zamknąć, pozostawiając garstkę kandydatów do kapłaństwa by
swobodnie studiowali na świeckich uniwersytetach "z dodatkową korzyścią", sugerowano, "że poszerzą
się ich poglądy". Osłupiony bp Gijsen dokonał gwałtownego posunięcia. Założył małe własne seminarium
w Roermond.
Papież Jan Paweł podjął natychmiastową akcję. Wzywając 9 członków holenderskiej hierarchii do Rzymu,
zorganizował dla nich 17-dniowe rozmowy pod kierunkiem najbardziej postępowych periti z Uniwersytetu
Louvain, sam uczestniczył w każdej z nich, a nawet kilka razy zabierał głos.
Informacja o nakazanym przez Watykan synodzie wywołała pełne nadziei podniecenie w
konserwatywnych kręgach w wielu krajach. Przynajmniej Ojciec Święty miał zamiar zrobić coś z tymi
radykalnymi holenderskimi biskupami. Martwiła się lewica i w rezultacie do Rzymu zbiegli się dziennikarze
i autorzy religijni, tylko po to by poddać się ścisłej cenzurze, co było czystą torturą. Chociaż biuro prasowe
Watykanu regularnie wydawało biuletyny, to nie zawierały w ogóle żadnych nazwisk. Czytanie o tym, że
powiedziano to czy tamto, nie dowiadując się kto to był, kto to powiedział, uczyniło całą tę operację
bezsensowną. W rezultacie zmartwieni postępowcy i pełni nadziei konserwatyści opuścili Rzym z
niczym więcej, niż co wiedzieli na początku, czyli przypuszczeniem, że papież wezwał holenderskich
hierarchów do Watykanu by zganić ich za radykalizm.
Prawda była zupełnie odwrotna. Po 17 dniach młodego bpa Gijsena całkowicie stłumiono, a pozostali
ośmiu holenderskich biskupów, razem z papieżem Janem Pawłem, w dokumencie końcowym szczęśliwi
ogłosili, że osiągnęli pełne communio.
Rzym przemówił. Sprawa, razem z seminarium Gijsena, została zamknięta.
Klątwa
W ładnej górskiej miejscowości Brixen, przez Włochów zwanej Bressanone, którą otrzymali wraz z resztą
Południowego Tyrolu jako łup wojenny w 1919 roku, prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, kard. Josef
Ratzinger, spędzał wakacje w 1984 roku, w ogromnym, teraz prawie pustym barokowym klasztorze, gdzie
ze zdumiewającym naruszeniem rezerwy Kurii i całkowitym odwróceniem procedury Świętego Oficjum,
udzielił wywiadu mediolańskiemu dziennikarzowi Vittorio Messori.
To nie był zwykły wywiad. Przez sześć godzin dziennie przez okres trzech dni, sympatyczny Bawarczyk z
białowłosą czupryną odpowiadał na pytania, Wielki Inkwizytor w odwrotnej roli.
Dwadzieścia lat wcześniej zakończył się II Sobór i kardynał był gotów przyznać, że w międzyczasie
Kościół znalazł się w kryzysie. Czy on, na wysokim stanowisku w hierarchii, zapytał Messori, zamierzał
coś z tym zrobić?
Ratzinger uśmiechnął się, "Pan wie, że w naszym tzw. byłym Świętym Oficjum jest nas tylko dziesięciu,
zbyt mało by zorganizować coup d’etat. Nawet gdybyśmy chcieli, nie moglibyśmy ustanowić dyktatury".
W tych długich sesjach w Brixen pojawił się rodzaj lamentu z powodu zniknięcia Kościoła jako instytucji.
Od początku do końca panował nastrój żałoby. Kardynał posunął się nawet tak daleko, że użył
dramatycznego wyrażenia Pawła VI o "samozniszczeniu". Podczas gdy papież Paweł uważał, że Kościół
osłabiał jakiś rodzaj siły okultystycznej, Ratzinger mówił bardziej o faktach. Wina, powiedział, była po
stronie tych, których naprzemiennie nazywał "pewnymi teologami", "pewnymi intelektualistami" i "więcej
niż jeden peritus". Nie wymienił żadnych nazwisk.
Dziennikarz bardzo dobrze wiedział, że 31-letni Joseph Ratzinger sam był jednym z najbardziej
prominentnych młodych teologicznych periti II Soboru. Miał pracować nad tym, żeby poglądy 77-letniego
kard. Fringsa z Kolonii były zgodne z linią nowego sposobu myślenia. Przekazując spekulacje swojego
nauczyciela, Karla Rahnera, ucznia austriackiego egzystencjalisty Martina Heideggera, młody ksiądz ze
starego kardynała mógł zrobić lidera ultrapostępowej grupy ojców soboru zwanej "grupą reńską". W 1964
roku, kiedy śmierć papieża Jana spowodowała kilkumiesięczną przerwę między sesjami soboru, Ratzinger
razem z innymi awangardowymi teologami zorganizował radykalne czasopismo Consilium. Wiedząc o tym
wszystkim, Messori nie mógł odmówić sobie zapytania "Eminencjo, czy na Consilium patrzysz teraz jako
na grzech młodości?"
"Wręcz przeciwnie" odpowiedział uprzejmie. "Od początku nalegałem, by Consilium mieściło się w
granicach soboru, nigdy go nie wyprzedzało".
Faktycznie kiedy czasopismo w szokujący sposób zaproponowało, między innymi, by papież używał
metra jak wszyscy, wraz z innymi radykalnymi teologami Rahnerem, Congarem i Von Balthasarem,
Ratzinger utworzył stateczniejsze czasopismo pod tytułem Communio.
Mówiąc o obecnym kryzysie, kardynał był zaskakująco szczery: "Katolicy stracili przekonanie, że istnieje
jedna prawda, i ta prawda jest zdefiniowana w precyzyjny sposób". Wyraził żal, że ta utrata przekonania
musiała wyraźnie odbić się na głoszeniu Ewangelii Chrystusa. W pewnym momencie rozmowy nawet
wyobraził sobie upadek całego wysiłku misyjnego Kościoła. "Pewni teolodzy kładą nacisk na znaczenie
niechrześcijańskich religii, nie jako nadzwyczajną a zwykłą drogę do zbawienia, że nasi misjonarze mówią
'dlaczego mamy przeszkadzać niechrześcijanom poprzez namawianie ich do przyjęcia chrztu i wiary w
Chrystusa, widząc, że ich religia stanowi właściwą drogę do zbawienia w ich własnej kulturze i włąsnej
części świata?'"
Pewni teolodzy? Ludzie tak odważni jak młody Joseph Ratzinger, którzy napisali: "Dla młodych sumień
pewność tego, że miłosierdzie Boże przekracza prawnie ustanowiony Kościół czyni bardziej wątpliwym
ten Kościół, który przez ponad 1.500 lat nie tylko tolerował własną opinię, że jest unikalnym sposobem na
zbawienie, ale wyniósł ją do zasadniczego elementu swojego samozrozumienia, części swojej wiary"?
Jakkolwiek wątpliwe mogło to być dla Ratzingera, można postawić pytanie, czy wiara o mniejszym
roszczeniu mogłaby się rozprzestrzenić od Palestyny do Rzymu, a następnie na cały świat zachodni. Jak
rzeczywiście islam mógł przetoczyć się przez Afrykę Północną, Hiszpanię i Bliski Wschód bez unikalnego
twierdzenia Koranu o zbawieniu ze swoimi złowieszczymi poglądami, że "ci, którzy twierdzą, że Allah jest
jednym z trzech, będą próbowa
wydostać się z piekła, ale ich kara będzie stała"? Czy gdyby Żydzi utracili swoje przekonanie, iż byli
"wybrańcami Boga", to judaizm przetrwałby do dnia dzisiejszego?
Widząc obecny chaos, Messori zastanawia się nad tym co poszło źle. Czy początek lat 1960 był
odpowiednim czasem na zwołanie soboru?
"Och, tak! Właśnie wtedy było duże pragnienie". Pragnienie? Niewątpliwie była chęć ze strony młodych
księży intelektualistów, którzy często przychodzili do biura panny Goldie przy Piazza del Calisto, by
wypróbować swoją dopiero nabytą ekspertyzę teologiczną. Ale bezpiecznie można powiedzieć, że
ostatnią rzeczą na ziemi, której pragnęli zwykli duchowni, zakonnicy i zakonnice i parafianie, była
wprowadzona przez elitę redefinicja, która zakłóci wszystkie wyuczone zasady ich wiary. Można nawet
przypuszczać, że gdyby wielu z nich wiedziało o tym co działo się w biurze panny Goldie, przyszłoby tam
by zaprotestować.
Dla zwykłego katolika w latach 1960, skoncentrowanego na bezpieczeństwie, na stałym wspieraniu i
ochronie solidnej starej instytucji ze wszystkimi ukochanymi dekoracjami, pragnienie mogło mu pomagać
w trudnym zadaniu wiary. W tamtych czasach konwertyci ciągle napływali, i jeden z nich, brytyjska
powieściopisarka, Muriel Spark, zapytana przez dziennikarzy, dlaczego opuściła judaizm na rzecz
katolicyzmu, odpowiedziała fertycznie: "Żeby mieć pewność! Człowiek musi mieć pewność".
W tamtych czasach niewielu wiernych słyszało o liturgiach eksperymentalnych, występujących w kilku
ośrodkach europejskich, ale już zaczęli mieć złe przeczucia. Było nigdy niewyjaśnione poluzowanie prawa
postu i abstynencji, zmiany w liturgii, mimo że niewielkie, oprócz faktu, że ich dzieci nie wydawały się już
odczuwać potrzeby w pomocy w zapamiętywaniu odpowiedzi na pytania z Katechizmu. Faktycznie,
Katechizm zniknął, a z tym zniknięciem dzieci jakby straciły wiedzę na temat swojej wiary.
To papież Jan wprowadził Ratzingera do wewnętrznego kręgu II Soboru, papież Paweł mianował go do
ekskluzywnej i otwarcie radykalnej Papieskiej Komisji Teologicznej, a papież Jan Paweł II uczynił z niego
kardynała i wprowadził go do Kurii.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że jest to człowiek papieża, oddany papieskiej rewolucji. Jak więc mogło
dojść do tego wywiadu, opublikowanego w formie książki i w kilku przekładach?
Z tej perspektywy czasowej, odpowiedź wydaje się być oczywista. Dwadzieścia lat po soborze ogólna
niemoc faktycznie osiągnęła kryzysowe proporcje. Naturalne było to, że papież i jego najważniejsi
doradcy odczuwali potrzebę oczyszczenia atmosfery. Przez to zastosowali taktykę od dawna uważaną za
skuteczną przez doświadczonych polityków, żeby sprowokować opozycję do zadeklarowania się. Zgodnie
z nią miał być wykonany prowokacyjny gest i to od samej góry. Nikt mniej ważny niż prefekt Kongregacji
Nauki Wiary, mógł wyrazić protest wiernych, nawet jeśli oznaczało to złamanie tysiącletniej
powściągliwości kurii. W końcu otworzono Archiwum Watykańskie w celu obrony Piusa XII.
Jaki był jeszcze jeden odważniejszy precedens? Skargi muszą się pojawić by krytycznie je zbadać,
potraktować z godnością i opłakiwać. Kiedy pojawiła się nieunikniona kwestia winy, musiała być
potraktowana z najwyższą ostrożnością. Nie można wymienić żadnych nazwisk, a już najmniej imienia
papieża. Winę należy uznać, ale przypisać ją anonimowym, zapomnianym lub zmarłym teologom.
The Ratzinger Report [Raport Ratzingera], jak w końcu nazwano dzieło Messori, wywołał tak wielki strach
wśród postępowców, jak nadzieję wśród konserwatystów, i zapanowało wielkie podniecenie kiedy papież
Jan Paweł zwołał w Rzymie Synod Nadzwyczajny, na koniec 1985 roku.
Podniecenie było miarą ignorancji przeważającej wśród katolików i niekatolików, na temat tego co stanowi
rzeczywistą linię władzy w Kościele. Nie wymagałoby miesiąca sesji synodalnych, by pokazać, że biskupi,
którzy przybyli do Rzymu, byli nie tylko starannie wybrani, dokładnie przeszkoleni, "przytakiwacze"
papiestwa, ale śmietanką tych ludzi. Prefekt Ratzinger nazwał ich "przedsiębiorczą mniejszością", tych,
którym udało się wygrać wybory na przewodniczącego każdego z mniej więcej dwustu konferencji
episkopatów na świecie. Rezultatem było wielkie hurra dla II Soboru. Irlandzki prymas, O'Fiach, II Sobór
nazwał "z łaski Bożej najważniejszym wydarzeniem stulecia", a kard. Kouaric z Jugosławii bezwstydnie
ogłosił, że było to "dobre drzewo dające dobre owoce". Dzięki jednomyślnej afirmacji reprezentowanego
episkopatu całego świata, kwestia sprzeciwu została doprowadzona do końca. Została wypowiedziana,
wysłuchana, ustawiona na swoim miejscu i odłożona do szafy. Nie trzeba już o tym mówić.
Jeśli, oddając pełną sprawiedliwość kard. Ratzingerowi, ktoś chciał założyć, że jego koncepcja stosunków
międzywyznaniowych naprawdę uległa zmianie w ostatnich latach, to tylko można się zastanawiać, co
sądził o "Dniu Pokoju" Jana Pawła II w Asyżu. Rankiem 27 października 1986 roku było przenikliwe zimno
z drobnymi opadami śniegu. Ulice były puste, poza sporadyczną gospodynią domową idącą na targ i
trzema grupami licealistów przywiezionymi autobusami na imprezę z miasteczek w pobliżu małego miasta
na wzgórzu św. Franciszka.
Watykańskie biuro prasowe w Rzymie, spodziewając się tłumu dziennikarzy jakby na spotkanie
Reagan-Gorbaczew, wydawało przepustki na różne imprezy. Ale stosunkowo nieliczni przybyli
dziennikarze chcieli przebywać w cieple Cytadeli, tego kompleksu budynków, sal wykładowych i drukarni
zorganizowanych przez Piusa XII w 1939 roku jako rodzaj głównej siedziby zmian.
To tutaj trwały prace takie jak wymysł Annibale Bugniniego nad Nową Mszą, jako przygotowanie do
Konferencji Liturgicznej w Asyżu w 1956 roku. Dziennikarzom obecnym na Dniu Pokoju w 1986 roku
pokazano najnowsze wysiłki Cytadeli, książkę po książce, napisaną przez "teologów wyzwolenia", od
Leonardo Boffa do Gustavo Gutierreza.
Niezbyt liczna liczba dziennikarzy mogła przerażać organizatorów Dnia Pokoju, ale nie brak widzów.
Świeckich nie zaproszono. Planowany raczej jako spektakularny program telewizyjny niż impreza
publiczna, produkcja wykazała profesjonalizm wcześniejszego człowieka teatru, który na ten dzień
przygotował ciężką serię próby stroju. Był ciepły hołd pamięci Marcina Lutra w Niemczech; w Maroku
przeprosiny islamu za katolicką rekonkwistę w Hiszpanii; w Rzymie papież głośno czytał Psalmy Dawida
głównemu rabinowi w Wielkiej Synagodze, uczestniczył w obrzędach Wielkiego Lasu w Tongo i poddał
papieskie czoło oznakowaniu rytualnemu przez kapłanki hinduskie w Indiach.
Jako o produkcji teatralnej, można powiedzieć, że Asyż był wielkim sukcesem. Jednym ruchem
telewizyjnej gałki można by pomyśleć, że ogląda się ostatni akt Aidy Verdiego, z wielkimi ciemnymi łukami
Bazyliki św. Franciszka tworzącymi uderzające tło dla czystej białej szaty gwiazdy, człowieka nazywanego
"Ojcem Świętym" i "Wikariuszem Chrystusa na ziemi" na czele kręgu barwnie przebranych statystów, od
buddystów, których wiara w Boga jest opcjonalna, do muzułmanów i żydów których Bóg nie ma żadnego
syna, do szintuistów których Bóg jest głową państwa, do animistów których bogami są węże.
Nawet poważny New York Times był zaskoczony, gdy "Bóg-Król", Dalajlama, przekształcił ołtarz Kościoła
św. Piotra w Asyżu na swój kult, umieszczając posąg Buddy na szczycie tabernaculum i ustawiając wokół
niego kadzidła i zwoje. Protestancki fundamentalista, Carl McIntyre, papieski Dzień Pokoju nazwał
"największą ohydą w historii Kościoła". Dla arcybiskupa Marcela Lefebvre'a było to "szczytem obrazy
naszego Pana".
Takie wyrazy oburzenia są zrozumiałe jeśli przypomni się głębokie poczucie świętości, która przeważała w
katolickich domach modlitwy przed podkopywaniem fundamentów Kościoła.
W dawnych czasach każdy kościół i kaplica miały swoje serce, najświętsze z najświętszych,
tabernakulum, skrzynkę wyłożoną od wewnątrz jedwabiem, niekiedy pozłacaną, którą umieszczano
pośrodku głównego ołtarza. W nim zamknięte na klucz w pięknie wymodelowanych, często
przyozdobionych drogimi kamieniami kielichach, przechowywano pozostałe po Mszy poświęcone
komunikanty. Należy pamiętać, że dla wierzących katolików te komunikanty to ciało i krew Jezusa
Chrystusa.
Prawdziwą Obecność w tabernakulum na ołtarzu pokazywała świątynna paląca się stłumionym
czerwonym blaskiem lampka. To ta Obecność powodowała, że kobiety i mężczyźni klękali przed wejściem
do ław kościelnych. To z powodu tej Obecności przyjmujący komunię pościli od północy do Mszy, podczas
której przyjmowali najświętszy opłatek. Katolicy którzy mieli dzieci w latach 1940 -1950 pamiętają, że
musieli dopilnować by myły zęby przed północą, i żeby przez nieuwagę nie połknęły wtedy wody. Później
w roku 1953 Pius XII zadecydował, że wystarczy 3-godzinny post przed komunią. Cztery lata później
przyszło mu do głowy, że wystarczy jedna godzina postu. Ale prześcignął go własny asystent, który został
Pawłem VI, dekretując, że wystarczy śmieszne 15 minut.
Ta Prawdziwa Obecność w tabernakulum wymagała ciszy i pokazywała w zaciemnionym kościele o
każdej porze dnia sporadyczne klęczące i modlące się postacie. Ci ludzie byli "z wizytą", przychodzili z
ulicy na kilka minut medytacji w obecności Boga. Im wszystkim to przynosiło spokój, innym posmak, choć
niewielki, tego co znają mistycy. "Adoracje Najświętszego Sakramentu" były prywatnymi nabożeństwami,
a w nowym Kościele wspólnotowym zanurzonym w communio, odradza się prywatne nabożeństwo. Już w
1943 roku, w encyklice Mystici Corporis, Pius XII negatywnie podszedł do kwestii prywatnej pobożności, a
dla postępowych teologów widok modlącej się osoby był faktycznie odrażający. Jednym z nich był ks.
Ratzinger.
W pracy Die Sacramentale Begründung Christliche Existent ks. Ratzinger wyjaśnia: "O nabożeństwie
eucharystycznym takim jak cicha wizyta pobożnego człowieka w kościele, nie należy mysleć jako o
rozmowie z Bogiem. To mogłoby zakładać, że Bóg był obecny w tym miejscu i w ograniczony sposób.
Uzasadnienie takiego twierdzenia pokazuje brak zrozumienia chrystologicznych tajemnic samego
pojęcia Boga. Jest to odrażające dla poważnie myślącego człowieka, który wie o wszechobecności Boga.
Wchodzenie do kościoła dlatego, że można odwiedzić obecnego tam Boga jest działaniem
bezsensownym, które nowoczesny człowiek słusznie odrzuca".
Tutaj Ratzinger spektakularnie uderza w istotę KK, w jego najświętsze ze świętych, w tą Obecność w
Tabernakulum, co odróżnia go przez wszystkie wieki, nie tylko od wszystkich niechrześcijańskich religii,
ale także od 7.000 lub więc sekt, które zachowały nazwę chrześcijańskich.
Die Sacramentale Begründung jest obecnie dostępna w księgarniach w Niemczech. Jej tez nigdy ani nie
odrzucono, ani nie ocenzurowano. Ale mimo że od dawna zaniedbane, jakby zapomniane, Dekrety
Soboru Trydenckiego nie zostały unieważnione, i Kanon IV, napisany w połowie XVI wieku dla odparcia
ataków na Prawdziwą Obecność przez Marcina Lutra i Jeana Calvina, brzmi następująco: "Jeśli ktoś
twierdzi, że po dokonaniu ofiarowania, ciało i krew naszego Pana Jezusa Chrystusa nie są obecne w
sakramencie Eucharystii. . . i że poświęcone komunikanty czy ich cząsteczki, które przechowywane (w
tabernakulum) nie zawierają prawdziwych ciała i krwi naszego Pana, niech będzie wyklęty". [polski tekst:
"Jeśli ktoś twierdzi, że ofiara Mszy św. jest bluźnierstwem przeciw najświętszej ofierze Chrystusa
dokonanej na krzyżu albo że jej uwłacza" - http://tradycja.koc.pl/CcT_Ofiara_Mszy_sw.html#kan4]
Anathema, grecki wyraz określający tylko "to co jest oddzielone". Anathema skierowana do Świętego
Oficjum zatacza pełne koło watykańskiej rewolucji.
Diaspora
Jak w przypadku żydów, wszyscy katolicy na świecie żyją w diasporze. Chociaż żydzi mogą, jeśli chcą,
zamieszkać w Izraelu, to katolicy nie mają swojej ojczyzny. Żadnego spośród setek krajów w których
mieszkają nie można nazwać "katolickim".
Sto lat temu, kard. Manning z Anglii wyjaśnił co to oznaczało: "Przez 300 lat wierni byli w kontakcie z
zepsutą cywilizacją starych, tzw. katolickich krajów, i z cywilizacją antykatolicką krajów o otwartej
schizmie. Intelektualne tendencje pierwszej stopniowo odchodziły od jedności wiary i Kościoła. Dzięki
słabnącej prawdzie katolicki instynkt stawał się słaby i umysły katolików były pod znacznym wpływem
atmosfery, w której żyją ."
Początek tej niemocy kard. Manning widzi w rozpadzie średniowiecznych państw chrześcijańskich, kiedy
słowami Milana Kundera: "Bóg powoli oddalał się od miejsca z którego kontrolował wszechświat i jego
porządek moralny, mówił co dobre a co złe i każdej rzeczy nadawał sens".
W Quas Primas Pius XI napisał o tym jak kilka krajów odmawiając Kościołowi prawa do ustanawiania
praw doprowadziły do "redukcji katolicyzmu do poziomu fałszywych religii", i przywołał subsekwentną
dominację państw świeckich, w których "religia była tolerowana mniej lub bardziej zależnie od kaprysów
rządzących".
To dzięki rewolucji francuskiej 200 lat temu, katolicyzm, nawet w krajach demokratycznych, stał się
przedmiotem zaledwie tolerancji. Z wyjątkiem Państwa Kościelnego w środkowych Włoszech i wielkiego
rozrostu imperium Habsburgów w środku Europy, w większości krajów, w których żyli katolicy
występowały napięcia w ciągu całego XIX wieku. Nigdzie te tarcia nie były większe niż w dwóch krajach
obszernie przedstawione wcześniej w tej pracy, we Francji i Meksyku. Szybko zmieniające się rządy
chlubiące się oddaniem dla "wolności, równości i braterstwa" sprawiły, że była to niepewna sytuacja czy
zakony, klasztory, seminaria, a nawet kościoły pozostaną otwarte, czy zostaną przekształcone w urzędy
pocztowe lub koszary. W obu krajach zasada rewolucyjna rozdziału Kościoła od państwa pozbawiła
prawie całe populacje obu krajów wszelkiego rodzaju katolickich wpływów.
Achille Ratti jako Pius XI był ostatnim, który opowiedział się przeciwko tej separacji. W Quas Primas
powtórzył nawet mocniejsze potwierdzenie Piusa X: "Jest to absolutnie fałszywa teza i wyjątkowo
niebezpieczna, żeby nawet myśleć iż Kościół i państwo powinny być rozdzielone. Taka teza jest oczywistą
negacją nadprzyrodzonego ładu".
W ostatnich czasach autorytaryzm lewicy nie miał mniejszej chęci odrzucenia zasady separacji niż
ortodoksja prawicy. Po wizycie abpa Casaroli w Czechosłowacji w 1975 roku, bratysławska Prawda w
artykule redakcyjnym napisała: "Socjalistyczne państwo nie może zadowalać się tylko przyznaniem
wolności religijnej tym, którzy są wierzący, ani też tylko dać wolność słowa tym, którzy są ateistami. Ma
obowiązek kształtowania świadomości ludzi, w celu doprowadzenia ich do harmonii z socjalizmem, tak,
żeby mogli postrzegać świat i siebie na świecie jako pełnych, aktywnych uczestników wielkiego
przedsięwzięcia historycznego, jakim jest tworzenie społeczeństwa komunistycznego".
Za walkami na początku XX wieku zarówno l'Française Action jak i Cristeros była próba przywrócenia do
wiernym ochrony przez katolickie państwo.
Dlaczego, uważali ich przywódcy w krajach w przeważającej mierze katolickich, że państwo nie powinno
być katolickie? Oczywiście dlatego, że jedyną rzeczą której rewolucja nie może znieść jest państwo
katolickie. Fakt, że sprawujący władzę w Watykanie w czasie kryzysów francuskiego i meksykańskiego
upierali się przy swoim, pokazał stanowisko sekretarzy Gasparrego i Pacellego. Opowiadając się
początkowo po stronie premiera Poincaré, a później prezydenta Callesa, nie pozostawili wątpliwości co do
tego gdzie były ich interesy.
Zarówno francuskie jak i meksykańskie ruchy wyrosły z dziesiątków lat frustracji wywołanej przez tzw.
antyklerykalne, a w rzeczywistości antychrześcijańskie rządy. Bez tej długiej nieznośnej próby, wątpliwe
jest to, by Francuzi czy Meksykanie znaleźli siłę do obrony wiary gdy pokazało się przywództwo. Z drugiej
strony, gdyby Rzym nie tłumił mocno obu tych ruchów, to możliwe jest, że Francja, i prawdopodobnie
Meksyk mogłyby ostatecznie odzyskać swoją katolicką tożsamość.
W latach 1920 wierzący w obu krajach patrzyli na antyklerykalizm jak na znajomego wroga. Nauczyli się z
nim żyć, i w połowie tej dekady we Francji, nadzieja na sukces gwałtownie wzrosła, i pod jej koniec w
Meksyku zwycięstwo było w zasięgu wzroku. Potem, bez żadnego ostrzeżenia w obu krajach scenariusz
nagle wywrócił się do góry nogami. Nagle to nie były przeciwne im stare rządy masońskie, ale Rzym,
Watykan, sam Ojciec Święty, które starały się je obalić.
Byli gotowi umrzeć za Rzym, za Ojca Świętego (i tysiące Meksykanów już zmarły), a wszystko co dostali
za swój ból był mocny policzek od papieża.
To Pius XI w Primas Quas ze swoim nakazem zainicjowania święta na cześć "Chrystusa Króla", dał
meksykańskim rebeliantom ich okrzyk bojowy, "Viva Cristo Rey!" Ta encyklika powiedziała im, że to
"nieśmiałość dobrych ludzi niechętnych angażowaniu się w konflikt" sprawiła, że wrogowie Kościoła stali
się nawet odważniejsi i nakazała wiernym "odważnie walczyć pod sztandarem Chrystusa Króla".
Meksykańscy studenci pożerali każde słowo papieskiego przesłania, żeby przekazywać je chłopom na
polu bitwy, a pod koniec 1928 roku kilkudziesięciu najbardziej obiecujących młodych mężczyzn w kraju
stanęło przed rządowymi plutonami egzekucyjnymi, a jeszcze więcej zginęło od kul snajperów, kiedy
posłuchano nakazu Watykanu złożenia broni.
Poprzez ten nakaz coś pękło w umysłach najwierniejszych z wiernych. Jak wyjaśnił w Rzymie bp
Gonzalez Valencia nowemu sekretarzowi stanu Eugenio Pacellemu: "Na zawsze przepadł tradycyjny
szacunek Meksykańczyków do biskupa. Widzę to i powiem księdzu z wielkim smutkiem, że szok z
powodu tego skandalu, z oczywistym udziałem w nim Watykanu, dotyka samej Stolicy Apostolskiej i jest
tak poważny, że mogę przewidzieć wielką utratę wiary".
Tymczasem szok z powodu wywołanego przez Watykan skandalu we Francji wpędził przynajmniej
jednego obrońcę katolickiego państwa do przeciwnego obozie. Profesor filozofii Jacques Maritain,
wróciwszy z Rzymu do Paryża przystąpił do pracy rozwijając swój "integralny humanizm", który opowie się
za wykastrowanym Kościołem", proszącym o nic więcej niż dawanie świadectwa poprzez oddanie się
służbie ludzkości w rodzącym się nowym społeczeństwie".
Teraz, 60 lat później, pojawiło się Nowe Społeczeństwo i świadczący Kościół proszący o nic, nic nie
otrzymał, poza kontynuowaną agresją mocno upolitycznionych świeckich państw. Chociaż Idealne
Społeczeństwo pozwoliło się rozpuścić w Kościele-Słudze, atmosfera w której żyją katolicy osiągnęła
stopień alienacji na Zachodzie i represje na Wschodzie, o jakich nie marzył kard. Manning. Tymczasem
wśród sponsorowanych przez kleryków grup wojowników w Ameryce Łacińskiej, Kościół-Sługa stał się
Kościołem-Ofiarą. W dniu kiedy Daniel Ortega z Nikaragui został przyjęty na prywatnej audiencji przez
Jana Pawła II, Radio Watykan nadawał ulubiony "hymn" sandinistów, coś o "Jezusie który haruje na
ulicach i dostaje wypłatę jak reszta z nas".
Bogobojni zacofani katolicy, którzy twierdzą, iż rozpad chrześcijaństwa nie nastąpiłby bez interwencji
szatana, są pełni otuchy wynikającej z obietnicy Chrystusa, że On będzie z nimi "aż do końca świata".
Choć nie ma wątpliwości co do tego że stara Wiara jakoś przetrwa, czy powróci jako uznawane ciało
rozwijające się przez wieki teraz zlilipuciałego ruchu tradycjonalistów, czy przez zaskakujący przebłysk
natchnienia, a'la Gorbaczow, od wewnątrz Watykanu, jest niemożliwe do przewidzenia. Gdyby jednak
jakiś przyszły papież obudził się na fakt, że Kościół stoi w obliczu zagłady, i gdyby chciał coś z tym zrobić,
dobrze by zrobił gdyby zbadał metody tych weteranów przetrwania, liderów narodu żydowskiego.
Przeniesienia wiary przez 6.000 lat wobec strasznych przeciwieństw nie osiągnięto poprzez poddanie się,
kompromis, wstydzenie się przeszłości, zmniejszenie świętych obrzędów i prośbę by "tylko dawać
świadectwo". Nawet tak jak żydzi nigdy nie zrzekli się prawa do bycia "narodem wybranym" Boga, tak
katolicy nastawieni na przetrwanie będą musieli odzyskać swoją tożsamość jako Kościół Wojujący. Te dwa
słowa same w sobie mogłyby zachęcić jego członków do wyprostowania się, mimo że to wyrażenie nigdy
nie odnosiło się do potęgi militarnej, a raczej do walki w jaką zaangażowani są wierni na ziemi, kiedy
dokonują ważnego wyboru między dobrem i złem na ich drodze do zbawienia.
Odrażające jak są dla wyznawców Miłującego Kościoła Montiniego-Alinskyego, termin "wojujący" i jego
sekwencja "triumfalny", odnosząc się do tych, którym udało się dotrzeć do nieba, musiałyby zostać
przywrócone, jeśli tylko w interesie realizmu. Żydowskim doradcom trudno byłoby się sprzeciwić; czy
sama nazwa "Izrael" nie przekłada się na "wojownik Boga"? Żydzi nie wstydzą się walczyć o to co uznają
za święte, swoją ojczyznę swoimi wspierającymi ich prawami, swoich odwiecznych Świętych Pism, swojej
liturgii i swoich świętych przybytków dla ich świętości. Natomiast katolicy, utraciwszy chrześcijaństwo,
które było ich ojczyzną, w tym stuleciu doszli do tego by dać się pozbawić swojej liturgii, świętego języka,
świętej nauki dogmatycznej i w setkach tysięcy kościołów, nawet swoich tabernakulów, swojej świętości.
Ponad pół wieku temu, syjonistyczni liderzy, spodziewając się, że ich tworzący się kraj przyciągnie
osadników mówiących tuzinem różnych języków, w największej mądrości zdecydowali, że wspólnym i
oficjalnym językiem powinien być hebrajski. Była to odważna decyzja. Tu był język, którego użycie zanikło
setki lat zanim urodził się Chrystus. On mówił po aramejsku. Hebrajski przetrwał jedynie w pismach
rabinicznych badaczy. Biorąc pod uwagę to, że był to język zupełnie nie mający nic wspólnego z jidysh,
hiszpańskim, niemieckim, francuskim, angielskim, polskim, rosyjskim czy węgierskim, jakimi imigranci
będą mówić po przybyciu, i fakt, że pismo które będzie większości z nich jawiło się tak egzotyczne jak
chińskie piktogramy, udane zainstalowanie hebrajskiego jako oficjalnego języka Izraela było jednym z
najbardziej zaskakujących osiągnięć całego ruchu syjonistycznego.
Jak dużo łatwiej byłoby gdyby wybrali Esperanto, międzynarodowy język wymyślony przez żydowskiego
naukowca i oparty o łacinę, przez tak długo język całej Europy i występujący dzisiaj w większości słów w
językach francuskim, włoskim, hiszpańskim i portugalskim, w połowie języka angielskiego i w większości
niemieckiego. Ale syjonistyczni pionierzy odrzucili to proste rozwiązanie na korzyść tego świętego.
Zarówno łatwa jak i święta dla chrześcijan łacina jest skarbem wyrzuconym przez papieską rewolucję.
Naleganiem na stosowanie wspólnego języka i nadzorowaniem jego rozpowszechniania musi być
zainteresowane państwo. Żydzi roszcząc sobie prawo do posiadania własnego państwa byli w stanie to
zrobić. Katolicy, rezygnując z tego prawa, nie mieli żadnego sposobu, ale ten fakt nie jest
usprawiedliwieniem dla wieków zaniedbania przez Kościół łaciny.
Gdyby Watykan dopilnował tego, żeby każdy katolickie dziecko nauczyło się przynajmniej wymawiać
łatwych do wymówienia łacińskich słów Mszy, benedykcji, chrztu i trzech lub czterech wspólnych modlitw,
to dałby każdemu przez całe życie osobiste bogactwa, co postawiłoby go na dobrej pozycji kiedy nadeszła
rewolucja.
Jak się okazało, kiedy zadano cios i w połowie lat 1960 narzucono nową Mszę, wierni mieli tylko niejasną
świadomość tego co im odebrano. Faktycznie, wykalkulowana prowokacja ze strony Rzymu wielu z nich
dała poczucie ulgi kiedy zniknęła łacina. To podczas soboru zgromadzenia otrzymały niespodziewany
nakaz korzystania z dawno odrzuconej Mszy Dialogowej, Missa Recitata, całość nadal po łacinie. Kolejne
przerażenie milionów świeckich można sobie wyobrazić.
Po tej krótkiej traumie, Nowa Msza odprawiana w języku ojczystym napotkała się z rodzajem wyzwolenia.
Dla Kościoła łacina oznaczała stabilność. Będąc jak się nazywa martwym językiem, nie zmieniła się w
codziennym stosowaniu; dlatego liturgii można było ufać by pozostała zawsze i w każdym miejscu taka
sama. Łacina oznaczała solidarność. Szkot uczestniczący we Mszy w Boliwii, czy Boliwijczyk w Szkocji,
mógł czuć się jak w domu w każdym kościele na każdej obcej ziemi. Może największe znaczenie miała
świętość jego brzmienia. Syjoniści dobrze wiedzieli, że liturgia powinna brzmieć święcie.
Oni wiedzieli również jak ważni dla wiary są jej męczennicy.
Żydzi nie tylko honorują tych swoich zmarłych, którzy zginęli w obozach koncentracyjnych, oni nalegają
żeby reszta świata honorowała ich także.
Globalną siedzibą tego żądania jest Centrum Badań Holokaustu Ligi Przeciwko Zniesławieniu w Nowym
Jorku. Produkując ciągłe tomy literatury perswazji, Centrum oferuje katalog materiałów opisywanych jako
"odpowiednie dla użycia w kościołach, szkołach, grupach obywatelskich i bibliotekach" z przedmową
pisaną przez laureata Pokojowej Nagrody Nobla, Elie Wiesela. Jest 3-tomowy Przewodnik po
nieoblikowanych materiałach holokaustycznych [Guide to Unpublished Holocaust Material], każdy tom
liczący po 400 stron, 26 audio-wizulanych produkcji w kolorze, przeznaczone dla TV, obok serii
godzinnych wykładów na taśmach przez głównych intelektualistów żydowskich. Są dziesiątki książek o
takich tytułach jak Ludobójstwo i Anna Frank, Anatomia nazizmu, Płonące getto, Noc kryształowa i Pociąg
śmierci [Genocide and Anne Franck, The Anatomy of Nazism, Ghetto in Flames, Crystal Night, Death
Train].
W dewastującym przeciwieństwie do hołdu dla męczeństwa prowadzonego przez żydowską Ligę
Przeciwko Zniesławianiu, eksperci od komunikacji w Watykanie zasługują na tytuł "Ligi Samozniesławiania
[się]". Nawet kiedy młodzi meksykańscy studenci stanęli przed śmiercią z rąk grupy egzekucyjnej,
klasycznym sposobem w jakim rzymska młodzież stanęła przed lwami, zamiast wyprzeć się
chrześcijaństwa, Watykan czynił nadzwyczajne starania by ukryć tę historię przed światem.
Nie należy się dziwić, że kilka lat temu, profesor teksańskiego uniwersytetu, zapytana jak postrzegała
Ruch Cristero, wyznała, że nigdy o tym nie słyszała. Ona była katoliczką i pisała dla konserwatywnych
publikacji katolickich, a nawet nie słyszała o wojnie domowej na pełną skalę szalejącej na granicy jej
własnego stanu, jeśli nie w jej życiu, to w życiu jej matki i ojca. Trzeba uznać za pewnik to, że słyszała o
tym, że Hitler zamordował 6 milionów Żydów.
W Dalekich sąsiadach [Distant Nighbours], 536-stron wszechstronnej analizy nt. Meksyku przeszłego i
współczesnego, Alan Riding przeznacza 37 wyrazów dla opisu katolickiego powstania: "Fanatyczni
wieśniacy prowadzeni przez konserwatywnych księży, którzy rozpoczęli wojnę partyzancką przy okrzyku
'Viva Cristo Rey!', co dało im nazwę 'Cristeros' i w imię Chrystusa dokonywali mordów, podpaleń i
sabotażu".
Ten wstrętny kawałek mógł być wszystkim co Riding, anglo-brazylijski dziennikarz New York Timesa
znalazł na temat meksykańskiego "holokaustu" w ciągu wielu lat jakie spędził w Meksyku.
Niewiarygodne jak może się wydawać, Watykan uznał wojnę Cristero za ściśle tajną. Ale to nie wszystko.
Nawet pamięć o walce należy wymazać z historii. Jean Meyer, młody profesor z Uniwersytetu Perpignan
w południowej Francji, odwiedzając Meksyk pewnego lata w latach 1970, i napotykając na ten
zdumiewający fakt, przyjeżdżał tam każdego lata przez 6 kolejnych żeby zbadać tę walkę, i napisał
3-tomową pracę zatytułowaną La Christiade.
Całkowita cenzura zwyciężyła nawet w czasie walk. Brytyjski dziennikarz Francis McCullough, spotkał się
z łatwą akceptacją publikacji jego opowieści z miejsca wydarzeń ze strony nowojorskich redaktorów, ale
wydawcy rozkazali: "Tego nie dotykaj!"
"Dlaczego?" - zapytał McCullough w 1929 roku. "Dlaczego zawsze było takie podniecenie o pogromach
żydowskich w carskiej Rosji, i dlaczego nie wspomina się o pogromie chrześcijan w Meksyku, gdzie od
sierpnia 1926 roku zamordowano 4.047 osób, wśród nich 16 kobiet?"
Fragment przedmowy Jean Meyera do La Christiade: "Od 1929 roku Rzym zakazał wszelkiego pisania,
mówienia, a nawet myślenia o Cristeros, zabraniając zajmowanie się tym tematem w katolickich
seminariach, kolegiach i szkołach. Jeszcze gorzej, po roku 1968, kiedy kościół dostał kompleksu
samo-oskarżania, gdyby nauczyciel czy pastor musiał wspominać o Cristeros, musi mówić o nich jako
fanatykach lub rewolucjonistach".
Przejmując obowiązki sekretarza stanu wkrótce po podpisaniu tzw. "porozumień", kard. Pacelli nakazał
wszystkim meksykańskim biskupom by nie udostępniali teczek i archiwów zajmujących się okresem
Cristero pod groźbą najostrzejszych kar. Posłuszne władze kościelne w Guadalajara spaliły wszystkie
dokumenty odnoszące się do powstania w tej diecezji, w Mexico City, wszystkie notatki o Brygadach
Joanny Arc i organizacjach studenckich. Na szczęście, mówi Meyer, ważna dokumentacja zgromadzona
przez biskupa najbardziej przychylnego ruchowi, Gonzaleza Valencia, jest (lub była w czasie pisania)
bezpieczna w Katedrze w Durango zamknięta na przysłowiowych siedem zamków i kluczy.
Tak niewytłumaczalnym dla Meyera jak zakaz Kościoła było to, co okazało się być podobną cenzurą
nałożoną przez meksykańskie państwo. Nawet w latach 1970 odkrył, że rząd był tak niechętny jak
Watykan w ujawnieniu informacji dotyczących tłumienia tego buntu. To że taka idealna zgoda mogła
istnieć między dwoma organami znanymi z antypatii wobec siebie, zachęciły go do spróbowania poznania
prawdy o tym, co uznał za szafę pełną szkieletów.
Wracając co roku do Meksyku, prof. Meyer w końcu nawiązał kontakt z właścicielami prywatnych zbiorów
dokumentów, pism i memorabiliów, a także cennego materiału w kilku jezuickich bibliotekach. W
Waszyngtonie mógł przeglądać dokumenty wywiadu wojskowego, które po 50 latach odtajniono dla opinii
publicznej.
Pomocne były Yale i Amhurst; ale najbardziej fascynującym doświadczeniem w ciągu tych frapujących lat
pracy, było odnalezienie starych i rozproszonych weteranów wojny i wysłuchanie takiej ilości ich
opowiadań, że sporządził ponad 100 godzin nagrań dźwiękowych.
Dla Jean Meyera, watykański nakaz tajności jest niewiarygodnie dziwny i całkowicie nienaturalny. Jeśli
oczekuje się, że do końca tego wieku Ameryka Łacińska będzie stanowić połowę katolików na świecie, to
uniemożliwienie im poznania tych rodowitych wojowników i męczenników jest ogromną deprawacją.
Meyer daje słabe wyjaśnienie, sugerując, że Watykan może czuć się zażenowany tym, że świadomie
wydał pobożnych i odważnych katolików w ręce otwarcie wrogiego rządu.
To że "porozumienia" były zadowalające dla tamtego rządu jest oczywiste. Ówczesny prezydent, Emilio
Portes Gil, celebrował wymyśloną przez Watykan kapitulację w przemówieniu do kolegów-członków loży
zgromadzonych na dorocznym bankiecie z okazji letniego przesilenia: "Drodzy bracia, teraz możemy
potwierdzić fakt, że kler ma w pełni uzna
prawo. W Meksyku od wielu lat państwo i masoneria stanowiły jedność, oba maszerowały krok w krok.
Walka nie jest nowa. Zaczęła się 20 lat temu i będzie trwała aż do końca czasów".
Nowy katolik, stary katolik
Rewolucja w KK, podobnie jak rewolucja w carskiej Rosji, w wajmarskich Niemczech, a nawet w Nikaragui
Somosy, najpierw rozpaliła się w umysłach kilku zdolnych osób siedzących przy biurkach, z piórem w
ręku. Ci ludzie byli marzycielami, planistami tego co według nich było lepsze. Ich projekty pozostały im w
głowach i na papierze, z wyjątkiem faktu, iż władza absolutna albo była już blisko, albo wkrótce będzie.
W przypadku Kościoła, była już władza absolutna, ale ponieważ była to władza psychologiczna i duchowa,
a nie polityczna czy militarna, będzie wymagać pół wieku by stać się skuteczną w zyciu setek milionów
wiernych. Nowy sposób bycia katolikiem zaistnieje tylko kiedy wiernych pozbawi się wiary, tradycji i
praktyk wszczepionych na przestrzeni 2.000 lat. To że proces podkopywania trwający zaledwie 50 czy 60
lat mógł wykonać takie zadanie, jest jednym z najbardziej zdumiewających faktów naszego
zdumiewającego stulecia.
Czy temu procesowi można było zapobiec? Biorąc pod uwagę okoliczności, o których już mówiono jako
"ułożonych kartach" sprzyjających zmianom, pytanie można prawie anulować. Aby ją utrudnić, a nawet
odłożyć, przemiana wymagałaby niezwykłej świadomości ze strony katolików wszędzie o świętości tego
co im dano. Gdyby tak było, a nie było, jak zeznał kard. Manning - "osłabł katolicki instynkt", to następnie
jasne nauczanie i ciepłe oddanie mogło wspierać ten rodzaj czujności, do jakiej nawoływał Rafael Merry
del Val, czujności szorstko odradzanej przez Watykan. Ale tak jak to było, prawie żaden laik, ksiądz, a
nawet biskup nie zdawał sobie sprawy, że był jakiś powód do alarmu. Dopiero w 1963 roku, kiedy II Sobór
Watykański znalazł się w pełnym blasku międzynarodowych mediów, światu pozwolono by dowiedział się
co działo się tak długo za kulisami. Ale wtedy było już za późno.
A to było dopiero kiedy biskupie podpisy zostały złożone pod dokumentami soborowymi przez posłuszną
hierarchię światową, czego konsekwencje, nieuniknione i wstrząsające, zaczęły występować jedna po
drugiej. Chodzi o to, że były to konsekwencje, wyniki, a nie przyczyny. Wszystko co się stało od czasu II
SW można prześledzić do rzeczy uruchomionych lata, a nawet dekady wcześniej. Zdumiewający Dzień
Pokoju papieża Jana Pawła w Asyżu nawiązywał do Rozmów Malines kard. Merciera. Naiwne otwarcie się
Amerylki Łacińskiej na "teologię wyzwolenia" nie mogłoby mieć miejsca, gdyby meksykańskim Cristeros
pozwolono rościć sobie ich z trudem zdobyte zwycięstwo, natomiast pozwolenie na zorganizowanie
5-tysięcznej imprezy rock+marihuana w katedrze, gdzie koronowano królów Francji, stosując się do
logicznego założenia Ratzingera, że idea Boga obecnego w zamkniętej przestrzeni tabernakulum była
nonsensem. Każde z tych zjawisk jest konsekwencją, a nie przyczyną.
Ponieważ takie konsekwencje spotkały się z małym, jeśli w ogóle sprzeciwem, muszą być kontynuowane.
Wobec postępującego trendu spadkowego, oponentów jest niewielu. Mogło ich być wielu. Był czas, z
perspektywy pozornie magicznego momentu, kiedy nagle świadomość zdawała się dochodzić do
wiernych w szeroko rozrzuconych częściach świata, że oni sami, mężczyźni i kobiety w ławkach - jak w
przypadku Cristeros zaangażowało się bardzo niewielu księży - że oni sami mogli zorganizowa
kontrrewolucję. Ona rozpoczęła się krótko po narzuceniu Mszy Bugniniego.
Znaczna liczba oszołomionych katolików zaczęła się buntować. Były protesty, artykuły, książki, listy
otwarte, i były trzy międzynarodowe pielgrzymki na Plac św. Piotra w Rzymie. Na początku lat 1970 był
krótki okres podniecenia, kwestionowania i oczekiwania. Ale dopiero pod koniec roku 1974 jeden z
nielicznych biskupów, który stanął w obronie ortodoksji na soborze, Marcel Lefebvre, pojawił się by
rozprzestrzeniającemu się buntowi dać jakąś spójność.
Pochodzący z dalekiego północno-wschodniego regionu Francji i mający 30 lat doświadczenia misyjnego
w Czarnej Afryce, abp Lefebvre, nie mógł uzyskać wejścia do żadnej z diecezji kolegów-francuskich
biskupów z projektem ustanowienia seminarium oddanemu tradycyjnej nauce, w 1970 roku otrzymał
zgodę we francuskiej Szwajcarii. Prałat Nestor Adam, biskup Sion, zgodził się na zorganizowanie klas w
starym wiejskim pensjonacie zwanym Ecône, do tej pory domu emerytów dla opiekunów pobliskiej
Przełęczy św. Bernarda.
Ostatecznie Watykan zainteresował się i w 1974 roku papież Paweł wysłał do Ecône inspektorów, dwóch
najlepszych teologów z najbardziej postępowego Uniwersytetu w Louvain, by sporządzili dla Rzymu
raport. To ta inspekcja wywołała niechętne przejście ks. Lefebvre'a na pozycję lidera. Kiedy dwaj Belgowie
weszli do sal wykładowych seminarium, usiłowali unieważni
pojęcia, które były zaakceptowanymi dogmatami w całej historii chrześcijaństwa.
Zwierzając się młodzieży, że żonate katolickie kapłaństwo było nieuniknione w przyszłości, oświadczyli, że
fizyczne zmartwychwstanie Chrystusa nie było pewne, i że prawdą nie jest "coś co można włoży
do szuflady wieczorem i oczekiwać, że będzie takie samo kiedy otworzy się szufladę rano".
Studenci byli zaskoczeni, a arcybiskup oburzony. Niezwłocznie odniósł się do tego, co nazwał
"deklaracją wiary" w formie otwartego listu do Watykanu. List rozpoczynał się słowami: "Całym sercem i
całą duszą jesteśmy przywiązani do katolickiego Rzymu, Pani Mądrości i Prawdy. Natomiast odrzucamy i
zawsze odrzucaliśmy tendencje modernistyczne i neo-protestanckie Rzymu, które wyraźnie pokazały się
na II Soborze Watykańskim i po Soborze we wszystkich reformach, które z niego wyszły". Wkrótce
deklaracja ta krążyła wszędzie tam, gdzie byli katolicy. Kontrrewolucja była w toku.
Nazwa Uniwersytetu w Louvain często występuje w tej książce i w związku z takimi kluczowymi
wydarzeniami, żeby sprawiało wrażenie, że stał się on teologicznym Watykanem, pozostawiając Rzymowi
zarządzanie Kościołem.
W kompleksowym badaniu zakonu, do którego wcześniej należał, Malachi Martin twierdzi, że
Towarzystwo Jezusowe i Watykan są, a przynajmniej były w roku 1987 kiedy ukazała się książka, w stanie
wojny. Według mnie jest to fałszywa wojna, zorganizowana umyślnie żeby pozwolić jezuitom nurzać się
dalej w rewolucji, chociaż Watykan zapewnia wiernych, że wszystko jest pod kontrolą. Podział
obowiązków, a nie wojna.
Zwróćmy uwagę na fakt, że Radio Watykańskie, światowy apologeta za każde działanie papiestwa, jest
organizacją jezuicką, podobnie jak trzy instytuty papieskie w Rzymie: Gregoriański, Orientalny [Wschodni]
i Biblijny. Jego liczebność spadła od maksymalnej liczby 36.000 na koniec soboru do około 19.000 teraz,
towarzystwo nadal działa i kieruje setkami szkół jezuickich, i posiada jezuickie "ośrodki refleksji" w Paryżu,
Madrycie, Mediolanie, w całej Ameryce Łacińskiej, w Waszyngtonie, New Delhi, Chicago, St Louis i
Manilli, a teolodzy jezuiccy działają jako planiści i doradcy w każdej większej grupie, takiej jak
międzynarodowe synody i konferencje episkopatu.
W 1975 roku, kiedy XXXII Jezuicka Kongregacja lub zgromadzenie światowe spotkały się w Rzymie, my
Vaticanisti mieliśmy dwie konferencje prasowe dziennie przez cały miesiąc. To tam słyszeliśmy ojca
generała Arrupe, tak jak Ignacy Loyola a Basque wziął słowa założyciela: "walka pod sztandarem Krzyża,
aby ratować każdego człowieka" i zamienił je na "walkę pod sztandarem Krzyża by uczynić bardziej ludzki
i boski świat", ponieważ, jak podkreślił, "to jest świat, który stanie się królestwem Bożym!" Można się
zastanawiać, co to jest, co daje ziemskim utopistom takim jak ks. Arrupe (nieżyjący już) pewność, że
dożyją by cieszyć się takim królestwem.
Malachi Martin wskazuje na początek akcji wywrotowej w Towarzystwie na przełomie wieku, kiedy mała
grupa młodych księży zgromadziła się wokół anglo-irlandzkiego konwertyty, jezuity George'a Tyrella w
mniej lub więcej tajny sposób. Z niej wyszło pokolenie dysydentów, zachwycających się wymysłami jezuity
Pierre Teilharda de Chardina, chociaż ostrożnie, podczas gdy ich następcy oklaskiwali egzystencjalizm
jezuity Karla Rahnera, którego Martin nazywa "niszczycielem wiary od samych korzeni". Paweł VI
mianował ks. Rahnera do Papieskiej Komisji Teologicznej.
Louvain był kolebką aberracji zwanej "teologią wyzwolenia". To stamtąd Roger Weckemann i kilku
kolegów-jezuitów wyruszyli do Chile, gdzie można im dać kredyt za doprowadzenie do władzy marksisty
Salvadora Allende i pogrążenie tego spokojnego kraju w chaosie.
Odrzuciwszy wywołaną przez Louvain lewicowoś
, Gwatemala zajęła się protestantyzmem, a Nikaragua wojną domową.
Michel Algrin z Paryskiego Uniwersytetu ujawnił we włoskim czasopiśmie 30 Giorni, że biuro Louvain –
CIDSE, domaga się zbiórek na niedzielnych mszach we Francji i w Niemczech "dla biednych Trzeciego
Świata".
Mając fundusze większe od UNESCO, CIDSE wysyła franki dla sponsorowania subwersji w byłych
francuskich koloniach w Afryce, marki do Ameryki Łacińskiej, głównie do Meksyku, gdzie "czerwony"
biskup Samuel Ruiz w południowym stanie Chiapas funduje partyzantom (nazywającym się "zapatistas")
drogą broń. Odmawiający dołączenia do terrorystów, około 50.000 Indian i chłopów zmuszono do
opuszczenia ich gospodarstw indywidualnych lub zbiorowych, chronieni i karmieni przez wojsko i
Czerwony Krzyż, zostawili uprawy na zgnicie i wypuścili bydło.
Rząd pozwolił na kontynuację tej sytuacji przez cztery lata, najwyraźniej zastraszony wiadomością, że
prawie każde miasto w Europie ma swoją małą gromadę pro-zapatista "organizacji pozarządowych".
Międzynarodówka Socjalistyczna żyje!
Kilka dni po wręczeniu raportów na temat Ecône sporządznych przez tych inspektorów z Louvain w
Świętym Roku 1975, Paweł VI przywołał abp Lefebvre do Rzymu, aby zmierzyć się z trzema kardynałamiinkwizytorami: Garronem, Tabera i Wrightem.
Od tego momentu międzynarodowe media opisują tę historię krok po kroku. Ecône prosperowało i
obudzeni wierni wynajmowali gigantyczny stadion sportowy jeden po drugim, aby dopingować
"biskupa-rebelianta" z wdzięcznością, kiedy odprawiał Mszę dla nich po staremu. Po Genewie był
Besangon, Lille, Friedrichshafen, za każdym razem tłumy, a międzynarodowa telewizja głosiła przekaz
Lefebvre'a na cały świat.
I wtedy, pod koniec lata 1976, zamiast prześcigać Friedrichshafen jeszcze liczniejszym tłumem, Lefebvre
zmienił kurs i przyjął zaproszenie kard. Benellego, sekretarza stanu, by przybyć do Castel Gandolfo na
prywatną audiencję z Pawłem VI. Podczas długiej rozmowy był obecny tylko Benelli, nie wpuszczono
mediów. W rezultacie, w prasie pojawiły się wyimaginowane relacje z audiencji, a nawet sfałszowane
zdjęcia. Cokolwiek powiedziano, konfrontacja ustała. Nie było więcej "zjazdowych Mszy", papież przestał
karcić, media straciły zainteresowanie, a zwolennicy Lefebvre'a zostali bardzo oszukani.
Arcybiskup kontynuował kształcenie seminarzystów oraz wyświęcanie ich do kapłaństwa, choć Watykan
mu tego zakazał. Podobnie jak krnąbrny Abbé de Nantes i Coache, został zawieszony a divinis. Niemniej
jednak, w ciągu następnej dekady jego Kapłańskie Stowarzyszenie Świętego Piusa mogło pochwalić się
zakonami, klasztorami, seminariami i kaplicami w 20 krajach i kadrą ponad 200 nowo wyświęconych
kapłanów. W tych latach starzejący się Lefebvre podróżował po 5 kontynentach i Australii, doglądał liczne
domy i udzielił Sakramentu Bierzmowania tysiącom młodych ludzi. Wreszcie w 1988 roku, w wieku 82 lat,
zrobił duży krok konsekracji 4 biskupów, żeby wyświęcanie kapłanów w starej wierze mogło być
kontynuowane po jego śmierci.
A zatem w kwestii zobowiązań duchownych, można powiedzieć, że "ruch Lefebvre'a" osiągnął swój cel. W
kwestii świeckich wyznawców, mężczyzn i kobiet, których nazwano "tradycjonalistami", wahanie
Lefebvre'a dokładnie w momencie, gdy wydawało się, że ich szeregi mogą zwiększyć się by obją
jedną czwartą lub nawet trzecią ówczesnych 800 milionów katolików, miało pozostawić ich
zdezorientowanych.
Po Friedrichshafen miały miejsce pewne odejścia i pewien stosunkowo niski wzrost. Niemniej jednak, w
wielu krajach rebelianci przystąpili do działania z energią i dewocją żeby zorganizować ośrodki Mszy w
salach balowych hoteli, opuszczonych stodołach i porzuconych kościołach protestanckich. W Paryżu zajęli
i nadal zajmują główny kościół na lewym brzegu – św. Mikołaja du Chardonnet. Obecnie we Francji jest
około 1.000 ołtarzy przy których odprawia się tradycyjną Mszę, i chyba połowa tego w Stanach
Zjednoczonych, gdzie z wielkim poświęceniem założono również małe szkoły. Teraz podróżujący może
poszukać starej Mszy w Tokio, w całej Ameryce Łacińskiej, wśród wysp na Pacyfiku w Nowej Kaledonii i
wśród Zulu w Południowej Afryce. Nie wszyscy księża są księżmi Lefebvre'a, a ponieważ arcybiskup
swoją włądzę ograniczył do własnego stowarzyszenia, wywołało to niezadowolenie nie z powodu doktryny
czy praktyki, ale niemal wszystkiego innego. Bez podjęcia się przez niego przywództwa, kontrrewolucja
uległaby rozdrobnieniu.
Dlaczego Marcel Lefebvre czekał prawie 10 lat od soboru zanim zajął stanowisko publicznie? Dlaczego
wycofał się z tego stanowiska w czasie szczytowego zapotrzebowania na to czego ono dotyczyło?
Prawdopodobnie z tych samych powodów, które pchały Eugenio Pacellego i Giovanni Battista Montiniego
do poświęcenia życia zmianie Kościoła, a mianowicie nacisków wynikających z rodzinnego wychowania,
wczesnego szkolenia i w konsekwencji potężnej perswazji ze strony współtowarzyszy. Ale wczesny
współpracownik arcybiskupa o nazwisku Jean Madiran jako wielki nakłaniacz, mogłoby się wydawać, że
zatrzymało go to, że pochodził z rodu Lefebvre [oryg. zdanie niezrozumiałe s. 200 – OG]. W XIX wieku ród
ten dał francuskiemu Kościołowi kardynała, biskupa, licznych księży, zakonników i zakonnice.
Kościół-jako-instytucja stanowiły życie tej rodziny, czymś co w przypadku Marcela zadziałało na sprzeczne
sposoby.
Obserwowanie jak rewolucja burzy ten gmach doprowadziło go do buntu w jego obronie, natomiast
zerwanie wiecznych ślubów posłuszeństwa wobec władzy kościelnej było nie do pomyślenia. Kiedy
pozwolił na to by pierwsze przemyślenie wyprzedziło drugie, minął magiczny czas wielkiego
spontanicznego powrotu na całym świecie do ortodoksji. Rewolucja zatrzymała się w miejscu.
W latach przed śmiercią, Papież Paweł, jak wiadomo, rozpłakał się gdy spojrzał na rezultaty zmian jakim
on, Gasparri, Benedykt, Pius XII i Jan poświęcili swoje życie. Kiedy rozważał dezercję zakonnic, księży i
świeckich, to co osiągnęli nazwał "samozniszczeniem".
Natomiast nie-katolikom trudno było zrozumieć do jakiego stopnia udało się to trwające pół wieku
podkopywanie. Widzą w telewizji tłumy oklaskujące starego papieża, i wiedzą, że nadal tysiące
uczęszczają w niedziele do kościoła. Faktycznie, jeśli okoła miliona katolików nadal trwa w swej wierze,
obrzędach i rytuałach funkcjonujących w Kościele od 2.000 lat, to liczba tradycjonalistów jest mała w
porównaniu z liczbą uczęszczających do kościołów parafialnych by wysłuchać Novus Ordo Missae,
powszechnie znanej jako "Msza Pawła VI".
Ale to co widzi niewtajemniczony, to skorupa, ramy podparte rozpowszechniającym się systemem
diecezji, zarządzanych przez posłusznych Watykanowi biskupów, którzy proponują owieczkom
różnorodność ziemskich zobowiązań czających się w pocieszającym żargonie socjologa. Typowo, cele
wyrażone przez Konferencję Episkopatu Chile w ich Nowej ewangelizacji-1990: "Solidarność z ubogimi w
całej Ameryce Łacińskiej, nacisk na prawa człowieka" i poświęcenie dla promocji tego co nazywają "Nową
kulturą", które opisują jako "nowy sposób widzenia, odczuwania, rozumowania i miłowania na skalę
planetarną, wybitnie techniczne, naukowe i bogate w znaki nadziei". Program nie zawiera nic z religii.
Jeśli, jak oszacowano, narody Ameryki Łacińskiej będą tworzyć 50% katolików na początku nowego
stulecia, to liczba pozostała do podzielenia na pół może być naprawdę niewielka. Narody Ameryki
Łacińskiej, czy pochodzenia europejskiego, hinduskiego czy z ras mieszanych są realistami, zdają sobie
sprawę z faktu, że są śmiertelni. Choć duchowni intelektualiści z osłabioną wiarą mogą mieć komfort w
bogatej nadziei na skalę planetarną, przeciętny Latynos zwraca się ku religii, aby zapytać jak poradzić
sobie z własną śmiertelnością, a jeśli biskupi z Chile i wszyscy inni biskupi z CELAM zapomnieli
odpowiedzi, on pójdzie do protestantów, nawet jeśli oznacza to rezygnację z Mszy Świętej, jego
ukochanych sakramentów i jego nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. W Brazylii mamy dziś więcej
pastorów ewangelickich niż katolickich księży, a 33% Gwatemalczyków przystąpiło do
fundamentalistycznej sekty. Zastępując wizje hipotetycznego lepszego świata z niebem, piekłem,
grzechem i zbawieniem, każdy głosiciel Ewangelii na południu od granicy może pochwalić się planami
przyszłej ekspansji tak optymistycznej, jak w przypadku sprzedawcy samochodów w nowo zjednoczonych
Niemczech.
Ale poza Ameryką Łacińską, Nowi Katolicy, tacy jak biskupi chilijscy, pogodzili się z odważnym nowym
Kościołem, który ośmiela się pomijać trudne stare prawdy. Pozbawiony doktryny i większości praktyk,
które oznaczały wiarę, Nowy Katolik wyobraża sobie, że chcąc nie chcąc jest na drodze do stanu
szczęśliwości. On nie może nic na to poradzić, on tam idzie, nawet dlatego że tylko kocha i pozostaje z
tłumem. Tę podróż odbywa się wspólnie. Ścieżkę nazywa się "historią", a czas nazywa się "zmianą".
Zarówno historia jak i zmiany są nieuniknione. One przydarzają się człowiekowi. Papież Paweł zwykł
mówić: "Wielka nadzieja jakiej szukamy dla ludzkiego rozwoju leży w kolejnych zmianach tkwiących w
historii", a dla byłego generała jezuitów, Pedro Arrupe, ważna była "zachodząca zmiana, ten
oszałamiający proces transformacji, której poddaje się wszystko".
Poddany w taki sposób, Nowy Katolik rozwija się zgodnie z tym co mówi mu się jest "planem Bożym",
stając się przez to "jeszcze bardziej ludzkim". Jest przekonany, że trudności, nawet chaos w miastach,
można rozwiązać miłością. Jeśli chodzi o stan szczęśliwości, sygnały są mylące. To może być ten lepszy
świat, który Jan Paweł II nazywa "cywilizacją miłości". To może być klasyczne żydowskie "nadejście
Mesjasza", ulubione wielu postępowych teologów, albo może nawet być staromodne Niebo. Nowego
Katolika cechuje męczący optymizm i niezwykła ustępliwość.
Ale nie to cechuje zwolenników tradycji. Będąc częścią innego świata, oni uważają się za członków
Wojującego Kościoła. Dla nich życie jest prawdziwe, życie jest ważne, a każde życie jest oddzielną
sprawą. Zaangażowana nie jest Ludzkość, ale Każdy Człowiek, a tempo określa średniowieczny dramat.
Każdy człowiek jest bohaterem, wolnym by czynić dobro, i wolnym by czynić zło. To on powoduje zmianę,
on tworzy historię i on wie, że zostanie rozliczony ze wszystkiego co robi.
Te dwa pojęcia są diametralnie różne, więc Nowi i Starzy Katolicy stali się sobie praktycznie obcy.
Przepaść jest ogromna i obecne polemiki na temat obrzędów, języka, edukacji kapłańskiej, a nawet
władzy papieskiej są rezultatami, a nie przyczynami różnicy, która jest o czymś wrodzonym i znacznie
bardziej poważnym. Trwające sześć dekad podkopywanie otworzyło drogę czterem dekadom kryzysu, ale
historia sięga znacznie dalej. Z uderzającym błyskiem historycznej intuicji meksykański prezydent, Emilio
Portes Gil, powiedział do swoich towarzyszy, na tym bankiecie latem 1929 roku: "Ta walka nie jest nowa.
Ona trwa już od dwudziestu wieków i będzie trwać aż do końca czasów".
Postscript
Pomimo że to napisałam do 3-ej edycji tej książki, to odnosi się równie dobrze do 4-ej.
To trzecie i ostateczne wydanie książki, które ukazało się 7 lat temu przychodzi raczej jako uzupełnienie, a
nie aktualizacja.
Nic tak naprawdę się nie zmieniło, tylko poszło dalej. Wszystko z 2-ej edycji jest tutaj, a tysiące nowych
wyrazów popierają oryginalne tezy.
Jako badacz, autor, projektant i wydawca, wysłałam angielską wersję dla czytelników w 26 krajach. Anton
Schmid Verlag z Bawarii wyprodukował ładne niemieckie wydanie, a główny meksykański wydawca
Edamex, sponsorował prezentację galową tłumaczenia na język hiszpański, z telewizją, gronem
reporterów, szampanem i kawiorem, tylko po to by ich produkt stłumił 120-osobowy Episkopat Meksyku.
Wciąż czekają edycje włoska i francuska, ta druga załatwiona w Paryżu w 1992 roku z profesorem
Sorbony, którego projekt został uchylony przez Stowarzyszenie Piusa X, dzielni okupanci św
Mikołaja-du-Chardonnet, najwyraźniej dlatego, że ks. Lefebvre nie wyłonił się z tych stron jako całkowicie
udany ratownik Kościoła.
Choć niewiele słyszę od niemieckich wydawców, ciężka praca wydawcy przynosi wielką nagrodę
bezpośredniego kontaktu z czytelnikami.
Z wielu setek otrzymanych listów i notatek widać wyraźnie, że nikt na książkę nie reaguje spokojnie.
Komentarze są od Malachi Martina: "w porównaniu z nią, publikowana dzisiaj reszta jest daleka od
rzeczywistości" do Michaela Daviesa: "to głównie złośliwe plotki".
Ale prawie wszyscy którzy napisali wyrażają wdzięczność za wyjaśnienie tragedii, która zaskakiwała ich
od lat.
Co zaś do protestu, to zazwyczaj pochodzi od laika na jakiejś pozycji lidera, który jest znany ze swojej
publicznie wygłoszonej analizy na podstawie informacji dostępnej 25 lat temu.
Zamiast mile widzianych dalszych badań, widzą tę książkę jako wyzwanie dla ich tezy, zwykle mitu o
soborze-papieża-Jana, który z upływem lat stał się rodzajem dogmatu. Nie mając argumentów przeciwko
faktom których nigdy nie znali, schronienia szukają w okrzyku: "żadnych przypisów!"
To prawda. Żaden redaktor setek artykułów w gazetach i czasopismach nigdy nie prosiłł mnie o przypis.
Nie jestem pewna, czy wiem, jak go napisać. Kolega Davies to wie, ale w końcu był wychowywany na
nauczyciela w szkole, a ja z wykształcenia jestem pianistką. Kiedy zaczęłam pisać, dowiedziałam się, że
reporter musi być bardziej ostrożny niż uczony o swoich faktach, bo redaktor którego zrani nieścisłość,
wyrzuci reportera.
Jakieś 20 lat temu skonfrontowałam dzielnego założyciela Si, Si, No, No, ks. Francesco Putti, z obiekcją:
"Ale ojcze, ty nie mówisz skąd masz swoje informacje. Nie podajesz źródeł". I pamiętam jego
natychmiastową odpowiedź: "Tak, nie podaję. Ale powiem ci, że wszystko co publikuję jest
udokumentowane. Weźmy przypadek kard. Garrone, którego uważam za największego niszczyciela
Kościoła dzisiaj. On zrujnował całą dziedzinę edukacji katolickiej, unieważnił Katechizm, opróżnił
seminaria. Piszę te rzeczy, ale nie nazywam go masonem. Jeśli jutro przyniesiesz mi dowód na to że jest
masonem, opublikuję to, ale nie wcześniej".
W ponumerowanym drobnym druku na dole strony autor przyznaje, że miał informacje od innego pisarza.
W długim artykule opublikowanym niedawno w Mediolanie, mój syn cytuje odniesienie po prawie każdym
zdaniu.Temat? Jerozolima. Michael nigdy nie był w Jerozolimie.
Ale ja żyłam tą książką! Niezapomniane te pielgrzymki do św. Piotra, setki konferencji prasowych, kiedyś
siedziałam obok Henri Fesqueta z parysskiego Le Monde, który powiedział mi, że człowiekiem który
skierował uwagę Rzymu na Karola Wojtyłę i sponsorował go do papiestwa był kard. Garrone. W ciągu 15
lat były synody, sympozja, konklawe i papieskie pogrzeby. Były codzienne biuletyny watykańskiego biura
prasowego i Radio Watykan z takimi tragicznymi perełkami jak okrzyk "pomyślmy tylko, 271 kościołów
chrześcijańskich!" Były bardzo barwne, bardzo świadome Kościoła włoskie dzienniki, i przez telefon
mogłam kontaktować się z tradycjonalistami z całej Europy.
Obecność w Rzymie tego ranka kiedy znaleziono martwego Jana Pawła I, daje tej książce autentyczność
większą od najlepiej sprzedających się Yallopa i Caldwella, którzy napisali 6 i 10 lat po tym wydarzeniu.
Zaniepokojona telefonem od Gary'ego Giuffrè z Teksasu tylko godzinę po znalezieniu ciała, biegłam do
pokoju prasowego Watykanu, gdzie zgromadziły się już dziesiątki reporterów. Dzień po dniu byłam blisko
sceny na konferencjach prasowych, po komunikaty prasowe, na pogrzebie w deszczu, tych wywiadach w
lokalnej prasie, a także, już jako mieszkanka Rzymu od 10 lat, byłam w ciągłym kontakcie telefonicznym z
ważnymi ludźmi. Gdyby laureatka nagrody Mary McCrory zadała kilka wnikliwych pytań, kiedy szłyśmy Via
della Conciliazone tego popołudnia, mogłaby uniknąć okropnych błędów jakie jej zarzucam na stronach
140 i 141.
"Pachnie plotkami" - ktoś napisał, odnośnie zdań o nuncjuszu Roncallim na stronie 125. Nie plotki, ale
prawda otrzymana od majora René Rouchette, członka straży prezydenckiej, obecnie redaktora
doskonałego przeglądu Sous la bannière. Wyszedł po mnie na pociąg z Rzymu na stacji w Lyon, i kiedy
jechaliśmy do Raveau na ordynację ks. Roberta McKenna na biskupa, powiedział mi o szoku
odczuwanym przez młodych oficerów, kiedy chodzili za nuncjuszem w te czwartkowe wieczory.
Pachnąc jeszcze bardziej plotkami, ale tak samo prawdziwe jak to doświadczenie z Rouchette, są trzy
rzeczy nie wspomniane w książce, ale warte przekazania:
(1)Kard. Ottaviani nie miał nic wspólnego z napisaniem tzw. "interwencji"; jej autorem była piękna
Włoszka. (2) Ojciec Kolbe nie był Polakiem, ale jak naziści okreslali Reichsdeutscherem (100% Niemiec) i
aresztowano go za działalność podziemną w Polsce. (3) John Wright był sierotą, adoptowany,
wykształcony i awansowany do hierarchii przez pewną pensylwańską lożę masońską. "Przypisy" tylko
przez telefon! (52 5 535.4941)
Pewni czytelnicy pytają, dlaczego, skoro jestem sedewakantystką, używam określenia "papież" przy
imionach tych ostatnio panujących. Odpowiadam: idea, że Stolica Piotrowa jest nieobsadzona jest
konceptem teologicznym, a jako historyk, mam obowiązek nazywać człowieka mocno ustanowionego w
Watykanie w sposób jaki nazywa go świat. W każdym razie powinno być jasne, że od wielu dziesięcioleci
znałam Kościół pod Okupacją Wroga (tzn. judeo-masońską). To w 1940 roku nasz profesor klasyki i gość
na rodzinnej kolacji, który właśnie wrócił latem ze zrujnowanego Rzymu, powiedział nam o konsternacji
włoskich władz z powodu wyboru Eugenio Pacellego, jedynego papabile pochodzącego z żydowskiej
rodziny.
Jak daleko najwyższy szczebel akceptował judaizację katolicyzmu pod koniec lat 1970, dowiedziałam się
dość niespodziewanie pewnego popołudnia w Rzymie. Przeglądając listę nowych książek w bibliotece
SIDIC, ośrodka informacyjnego sposnorowanego wspólnie przez Amerykański Komitet Żydowski i
watykański Sekretariat ds. Jedności Chrześcijan, usłyszałam odbywający się w sąsiedniej sali wykład.
Wślizgnęłam się przez otwarte drzwi, usiadłam w grupie około 40 młodych mężczyzn, seminarzystów z
papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego. Ten wykład, jak się okazało, był częścią ich normalnego
programu. Już wcześniej spotkałam przemawiającego, Corneliusa Rijka, holenderskiego Żyda, który
został katolickim księdzem i szefem SIDIC. Zanotowałam jego powoli wymawiane po angielsku, z
mocnym akcentem, słowa:
"Niektórzy żydzi uznali Jezusa za Mesjasza. Ale większość nie, nie mogli. Ci którzy nie mogli, nie byli już
Ludem Bożym. Chrześcijanie są Nowym Ludem Bożym. Jezus jest spełnieniem proroctw, Kościół nim nie
jest. Dlatego nadal żyjemy w czasach niespełnienia.
"Żydzi i chrześcijanie (nigdy nie użył słowa "katolicki" ani "Chrystus") mają wspólną przeszłość i wspólną
przyszłość, ale teraz istnieje pewne napięcie między nimi, ponieważ żydzi wiedzą, że jeszcze nie ma
Mesjasza, a chrześcijanie mówią, że Mesjasz już przyszedł".
Niesamowite, pod tym gradem bluźnierstw, nikt z elitarnych kandydatów na kapłaństwo, i prawdopodobnie
nikt z hierarchów, nawet nie zamruczał. I kontynuował ten bezbożny wykład:
"Ale czy my, chrześcijanie, nie zawężamy się zbytnio w naszej interpretacji słowa "Mesjasz"? W końcu co
ono oznacza? Namaszczonego, króla, jak król Dawid. Żydowskie pojęcie Mesjasz jest dużo bardziej
realistyczne. Tak jak idea Odkupienia. Czy nie uduchowiamy tego zbytnio? Wyzwolenie jest Odkupieniem;
Żydzi wyzwoleni spod nazistów, to jest Odkupienie. My chrześcijanie potrzebujemy więcej dialogu z
żydami, żeby pomogli nam nabrać więcej realizmu. . ."
Jezuicki Gregoriański produkuje chrysto-żydów, jezuicki Louvain chrysto-marksistów, a w Indiii
chrysto-hinduistów. Czytelnik z New Delhi pisze: "W lokalnym seminarium jezuickim studenci siedzą i
medytują przed dużym obrazem wieogłowego węża zwanego Ananthasyanam, na którym leży bóg
Wisznu".
Wroga Okupacja. W przeciwnym wypadku, jak może Rzym, kiedy nadchodzi Anno Domini 2000,
gromadzić fałszywe oskarżenia jedno na drugim, przeciwko 20 stuleciom katolicyzmu? Co poza głęboko
zakorzenionym antagonizmem wroga może prosić nas o błaganie wybaczenia islamu za krucjaty i
rekonkwistę Hiszpanii, protestantów za kontrreformację, międzynarodówkę socjalistyczną za uratowanie
od bolszewizmu Hiszpanii, Żydów za shoah, a kobiety kto wie za co? I stosownie do tego, Okupanci
ustanawiają jubileusz Starego Testamentu – ten "hejnał do pokuty!"
Pokuta – tak, za każdy nasz grzech. Ale to zbiorowe błaganie o wybaczenie nie ma nic wspólnego z
naszymi grzechami. Raczej fabrykuje niekatolicki program historyczny, a następnie wali w Kościół za
nieprzestrzeganie go.
Istnieje inne tłumaczenie wyrazu jubilare – "krzyczeć z radości". Dlatego my, trzymający się Wiary,
wykrzykujmy chwałę, honor i podziękowania, kiedy spojrzymy wstecz na to co było chrześcijańską
cywilizacją.
Wykrzykujmy nasz hołd jej świętym, jej męczennikom, jej mnóstwu świętych księży, mnichów i zakonnic,
jej misjonarzom, dobrym papieżom, królom i królowym, jej nauczycielom, rycerzom, badaczom, artystom i
budowniczym. Żeby w zgiełku i deprawacji naszych czasów, pamięta
świat przeniknięty łaską uświęcającą, a prawdziwa Msza i Sakramenty zmuszą nas do przeciwdziałania
oskarżeniom!
Co przed nami? Chociaż lata bliskiej obserwacji nie dają żadnej władzy, dają perspektywę, i w oparciu o
nią wychodzę z prośbą, żeby Tradycyjni Katolicy zmienili swoje postępowanie. Zostawmy Bogu wybór
prawdziwego papieża. Kilka żałosnych prób organizowania konklawe nic nie dało. Ale mamy ogromnie
pilne zadanie kiedy zbliża się ciemność Jednego Świata - Nowego Wieku, żebyśmy zrozumieli i mocno
trzymali się Prawdy.
Kiedy już każdy z nas, kto poznał Wiarę przed zmianami, odejdzie (ku uciesze Okupantów!), kiedy
kontrolowane przez wroga media dzień po dniu będą zwiększać swoją skuteczność, Wiara którą Pius X
nazwał "prawdziwym rozumowym uznaniem prawdy"*, może stać się bardzo trudna i tak daleka od
globalnej normy, że nawet niebezpieczna. Ale to będzie brzemieniem prawdziwych katolików.
Taka będzie przyszła walka.
[*http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/140]
Mary Ball Martínez
Mexico City, sierpień 1998
ŹRÓDŁA
Konferencje prasowe
Papież Jan Paweł I; Kardynałowie: Wojtyła, Casaroli, K6nig, Bea, Benelli, Hume, Kral, Tomko, Bernardin,
Wright, Suenens, Hoffner, Pignedoli, Etchegaray, Willebrands; Księża: Arrupe, Greely, Gutierrez. . .
W czym autorka uczestniczyła
Rzymskie pielgrzymki 1971, 1972, Rok Święty. . . ordynacje w Econe 1976, 1978, 1981. . .
"charyzmatycy" w Bazylice św. Piotra. . . papieskie pogrzeby. . . Dzień Pokoju w Asyżu. . . CELAM Puebla, Meksyk. . . światowe synody biskupów (pięć w latach 1974-1985). . . Zgromadzenie Jezuitów. . .
Wywiady, prywatne rozmowy
Abp Lefebvre (6 długich wywiadów); biskupi: S Ruiz, R Williamson, G des Couriers; księża: J Saenz y
Arriago, G Putti, M Adler, R Graham, K Baker, P Arrupe, G de Nantes, J Ducaud-Bourget, D Bonneterre, V
Miceli, F Sullivan, N Barbara, R Tucci, G Caprile, A Caruso, świeccy: H Frazer, J Navarro-Valls, E
Gerstner, W Siebel, M de Corte, J Madiran, A Gomez Robledo, R Anderson, G Thibon, A Rius Facius, M
Davies, D James, G Rospigliosi, R Goldie, J Meyer, R Coomaraswamy, M Tedeschi, S Borrego, H
Stehle. . .
Szczególne informacje
 Codzienne watykańskie biuletyny prasowe 1973-1987
 Codzienne biuletyny Vatican Radio
 Włoskie dzienniki: Il Messagero, Il Tempo, L’Osservatore Romano, Corriere dells Sera
 Powrotne podróże do Rzymu w latach 1992 i 1996 na konsultacje.
BIBLIOGRAFIA
Abbot A
Documents of Vatican II, Guild Press, Nowy Jork
Alementi, D Il Caso Lefebvre, Cartia, Rome
Anderson, R St. Pius X, St. Michael, Rome
Andreotti, G Ore 13 Rizzoli, Mediolan
Arcand, A.
A Bas la Haine! Verne, Montreal
Ayala Ponce, J. Introduction a la Masoneria Gomez, Mexico City
Belloc, H.
The Great Heresies Shoed & Ward. London
Bonneterre, D. Le Movement Liturgique Fideliter, Paris
Borrego, S. Derrota Mundial Mexico City
Borrego, S. Metas Politicas Mexico City
Buehle, M.
Rafael Merry Del Val Lumen Christi, Houston
Carpi, P.
Le Profesie di Giovanni XXIII Milan
Carile, S.
Movimiento Modernists Italiano Gerione, Milan
Caruso, A.
Dio Contestato Liver, Naples
Casini,
The Torn Tunic Fideliter, Rome
Cianfarra , C. The Vatican and the War Dutton, New York
Crano, G.
Diaries
Coulombe, C. Everyman Call Rome Charlemagne, Calif
Congar, Y.
Challenge to the Church Collins, London
Coomaraswamy, R Destruction of Christian Tradition Perennial, London
Cotter, J.,
A Study in Syncretism Flesherton, Canada
Curver, A.
Le Pape Outragé Laffont, Paris
Davies, M.
Pope John's Council Augustine, England
Davies, M.
Cranmer's Godly Order Augustine, England
Davies, M.
Apologia pro Msgr. Lefebvre Angeles Press
De Corte, M. La Grande Heresia Volpe, Rome
Dulles, A.
Models of the Church Doubleday, New York
Elliot, L.
I Will Be Called John Dutton. New York
Eppstein, J. Has the Catholic Church Gone Mad? Arlington, N. Rochelle
Fabre-Luce, M. Processo a De Gaulle Borghese, Rome
Fahey, D.
The Mystical Body of Christ Omni, California
Falconi, C.11 Silenzio di Pio XII Sugar, Milan
Felici, L.
St. Pio X Courier de Roma, Paris
Figueras, A. Msgr. Ducaud-Bourget Chiré, Parish
Floridi, U.
Moscu e it Vaticano Matriona, Milan
“Fra Ignoto” La Preghiera dei Massone Nazionale, Milan
Fry, L.
Waters Flowing Eastward Briton's, England
Gambra, J. Mons. Lefebvre Mumbert, Madrid
Gautier, R.
Monseigneur Lefebvre Albatros, Never
Gerstner, E. Die Traditionalisten Benziger, Zurich
Gibson, H.
Paul VI's Legacy Panakal, India
Gomez Robledo, M. El Caso Lefebvre Mexico City
Helecki, O.
Eugenio Pacelli Farrar, Toronto
Hann, J.
Non Stock, Paris
Hatch, A.
A Man Named John
Heenan, J.
Crown of Thorns Hawthorne, New York
Hertz, S.
The Star-Spangled Heresy Veritas, California
Hitchcock, J. Decline of Radical Catholicism Herder
Hutin, S.
La Massonerfa Mondatori, Milan
Isaac, J.
L'Enseignement du Mdpris Fasquelle, Paris
lsorni, J.
Uomini di Dio e del Diablo Volpe, Rome
James, D.
Red Tactics in the Americas Day, New York
Jouin, J.
Christian Books
Jurjevic, R. Contemporary Faces of Satan ICHTC, Colorado
Kaiser. R. Pope, Council and World MacMillan, New York
Katz, R.
Black Sabbath Barker, London
Kramer-Badoni Roma and Lefebvre Herbig, Berlin
Kümhelt-Leddilin, E. Leftism Arlington, N. Rochelle
Küng, Hans Council, Reform, Renewal Image, New York
Lapide, P.
The Last 3 Popes & the Jews London
Lefebvre, M. Un Eveque Parle St. Martin, Switzerland
Lefebvre, M. J'Accuse le Concile St. Gabriel, Switzerland
Lemur, J.B. Catechisms sur Modernisme PERC,Rome
Le Roux, D. Pierre, M'Aimes Tu? Fideliter, Paris
Levy, G.
Catholic Church & Nazi Germany McGraw-Hill, New York
“Lo Svizzero” La Chiesa Dopo Giovanni 11 Borghese, Rome
Madiran, J.
Le Sainte Office et Msgr. Lefebvre Itineraires, Paris
Malinsky, M. Mon Ami, Karol Wojtyla Centurian, Paris
Manifold, D. Fatima & The Great Conspiracy Firenne, Ireland
Magafia, M. Puebla, 1979 Alfa, Mexico
Maritain, J.
True Humanism Sheed, Ward, London
Maritain. J.
Twilight of Civilization Sheed, Ward, London
Martin, M.
La Dificile Scelta Feltrinelli, Milan
Martin, M.
The Final Conclave Putnam, New York
Martin, M.
Decline & Fall of the Roman Church Putnam, New York
Martin, M.
Los Jesuitas Laser, Mexico City
Marziac, 1.
Soleil Levant ou Couchant? Riddes, Switzerland
Mauriac C.
The Other De Gaulle Angus, London
McCullagh, F. Red Mexico Camer, Montreal
Meyer, J.
Apocalypse au Mexique Gallinard, Paris
Miceli, V.
The Anti-Christ Arlington, N. Rochelle
Miceli, V.
The Gods of Atheism Arlington, N. Rochelle
Murphy, McEuin Synod '67 Bruce, Milwaukee
Normandin, Y. Un Curd dans la Rue Heritage, Montreal
O'Connor, J. The People vs Rome Random House
O'Carroll, M. Greatness Dishonored Franciscan, Chicago
Oram, J.
Pope John Paul II Australia
Orolowsky, V. By Way of Deception St. Martin, New York
Pallenburg, C. Inside the Vatican Hawthorne, New York
Parrot-Panakal Veni Sancti Spiritu Panakal, India
Peyrefitte, R. Le Cavaliers di Malta Longhesi, Milan
Peyrefitte, R. Les Juifs Flamarion, Paris
Pinay, M.
The Plot Against the Church St. Anthony, California
Poradowsky, M. Marxismo Invade la Iglesia Univ. Valparaiso, Chile
Ploeg, van der, M. Sacrifice & Priesthood Augustine, England
P omp i e r ,C. La Massoneria Primitive Progreso, Mexico City
Purdy, W.A. Church on the Move Hollis, London
Raffalt, R.
Wohin Steuert die Vatikan? Piper, Munich
Rahner-Von Galli La Reforma que Viene de Roma Guarda, Barcelona
Roche, G.
Pie XII Avant I'Histoire Paris
Rothkranz, J . Der Vertrag von Maastricht Anton Schmid, Germany
Rius Facius, A. Mexico Cristero! Patna, Mexico City
Salleron, L. Soversione nella Liturgic Volpe, Rome
Sóront, P.
Les Vaincus de la Liberaci6n Document, Paris
S t e h l e , H. Die Ostpolitik des Vatikans Piper, Munich
Steichen, D. Ungodly Rage San Francisco, Cal.
Svidercoschi, C. La Storia del Concilio Milan
Tanferne, M. L'Essenza delta Massoneria Parva, Rome
Tedeschi, M. Il Pericolo del Concilio 1l Borghese, Rome
Teilhard du C., P. Letters of a Traveler Collins, London
Vannoni, G. Le So c ie t6 S eg re t e Sunsone, Florence
Vida Elmer, J. Smoke of the Anti-Christ Albany, N.Y.
Villani, K.
Italian Foreign Policy Adair, New York
Wathen, J.
The Great Sacrilege Hawthorne, New York
Wathen, J.
Who Shall Ascend?
Wiltgen, R.
The Rhine Flows Into the Tiber
“Xavier Rynne” Vatican Council II Farrar Strauss, N. York
Nazwiska i daty wyboru papieży omawianych w tej książce:
Grzegorz XVI
Pius IX
Leo XIII
Pius X
Benedict XV
Pius XI
Pius XII
John XIII
Paul VI
John Paul I
John Paul II
Bartolomeo Cappellari
Giovanni Mastai-Ferreti
Giocchino Pecci
Giuseppe Sarto
Giacomo Della Chiesa
Achille Ratti
Eugenio Pacelli
Angelo Roncalli
Giovanni Battista Montini
Albino Luciani
Karol Wojtyla
1831
1846
1878
1903
1914
1922
1939
1958
1963
1978
1978

Podobne dokumenty