Integrator Kulturalny
Transkrypt
Integrator Kulturalny
Integrator Kulturalny Kwartalnik dla osób niepełnosprawnych Rok 1 nr 1/2015 (1) – kwiecień-czerwiec 2015 r. Wydawca: Fundacja Wspierania Rozwoju Osób Niepełnosprawnych „Radius” e-mail: [email protected] www.fundacjaradius.qinfo.pl Redakcja: Mateusz Ciborowski – redaktor naczelny Agnieszka Orzech – redaktor Joanna Pępko – redaktor Adres redakcji: Al. 3-go Maja 37A lok. 19, 76-200 Słupsk Tel.: 696-190-310 e-mail: [email protected] WWW.integratorkulturalny.qinfo.pl Słupsk 2015 r. Strona 1 z 24 Spis treści ✖Od redakcji ....................................................................................................................................2 ✖Chłopiec z zapałkami – świat bajek głuchoniewidomego Witolda Orzecha .......................................4 ✖ „Miasto ślepców” nie o niewidomych .............................................................................................7 ✖Dotyk geniuszu................................................................................................................................9 ✖Chodź, opowiedz mi świat ............................................................................................................. 11 ✖Nie ma jak książka pod palcami ..................................................................................................... 20 ✖ „Tam gdzie spadają anioły” – metafizyczna powieść o chorej na białaczkę Ewie. .......................... 22 ✖Od redakcji „Czymże bez ciebie bylibyśmy nie tylko my, ale czym byłoby w ogóle ludzkie życie? Tyś pozakładała miasta, ty rozproszonych ludzi powołałaś do życia społecznego, ty zespoliłaś ich między sobą najpierw przez wspólne osiedla, później przez małżeństwa, a wreszcie przez wspólnotę mowy i pisma. Tyś wynalazczynią praw, nauczycielką dobrych obyczajów i ładu.” Cyceron Słowa te poświadczają, że nie można żyć w oderwaniu od kultury. Stanowi ona podstawę funkcjonowania społecznego. Każdy jest jej mniej lub bardziej świadomym odbiorcą. Nie każdy jednak ma taki sam dostęp do tego co kulturowo wartościowe, umożliwiające własny rozwój. Dlatego też oddajemy w Państwa ręce pierwszy numer kwartalnika poświęconego sprawom kultury osób z różnorodnymi niepełnosprawnościami. ”integrator” powstał z myślą o jednostkach, które z powodu ograniczeń sensorycznych, fizycznych, intelektualnych lub umysłowych mają utrudniony dostęp do informacji, komunikacji i wiedzy. Pragniemy pomóc docierać do kultury zarówno tym, dla których uczestnictwo w niej stanowi nieodłączny element aktywności, jak i tym, którzy dopiero co Strona 2 z 24 zaczynają interesować się jej sprawami, w sposób świadomy rozpoczynają swoją przygodę z kulturą. „Integrator” to czasopismo wielowymiarowe, poruszające całe spektrum zagadnień skoncentrowanych wokół postrzegania, rozumienia i tworzenia kultury przez osoby niepełnosprawne. Na łamach czasopisma znajdziecie państwo artykuły prezentujące twórczość tej grupy osób. Będziecie mogli zapoznać się z miejscami i obiektami dostępnymi dla niepełnosprawnych odbiorców kultury, a także z wydarzeniami o charakterze kulturalnym istotnymi dla rozwoju społeczności lokalnej, krajowej i ponadnarodowej. Za pośrednictwem „Integratora” chcemy rozmawiać na temat znaczenia kultury w życiu osób niepełnosprawnych, jej wpływu na radzenie sobie z własną „odmiennością”. Wśród zagadnień jakie będziemy poruszać znajdą się tematy niełatwe i być może kontrowersyjne, zmuszające czytelnika do refleksji nad pytaniem czym dla nas jest kultura?, gwarantem zapewniającym rozwój człowieka? narzędziem kształtującym naszą tożsamość czy też rozrywką pojmowaną jako wartość sama w sobie. Chcielibyśmy, aby nasze czasopismo stało się płaszczyzną polemik na temat zjawiska heterogeniczności kulturowej, przenikania się kultur oraz korzyści i zagrożeń z tym związanych zwłaszcza w kontekście współczesnych problemów dotykających Europę i Świat takich jak choćby problem uchodźctwa, migracji zarobkowej, kosmopolityzmu, nacjonalizmu, globalizacji i utraty tożsamości narodowej. Jesteśmy przekonani, że osoby niepełnosprawne mają również prawo do zdefiniowania własnych poglądów w tym zakresie. Kwartalnik powstał z inicjatywy grupy osób pełnosprawnych i niepełnosprawnych skupionych wokół Fundacji Radius”, żywo zainteresowanych problematyką popularyzowania kultury wśród osób, które z powodu ograniczeń psychofizycznych niejednokrotnie są wykluczane z tej dziedziny ludzkiej aktywności. Naszym zamysłem było stworzenie czasopisma o charakterze integracyjnym, które poprzez prowadzenie dyskursu, wymianę poglądów, zachęcanie do wspólnego uczestnictwa w kulturze oraz podejmowanie wspólnych działań na jej rzecz będzie integrowało osoby niepełnosprawne i pełnosprawne. Mamy nadzieję, że „Integrator” stanie się punktem stycznym dla obu tych środowisk, płaszczyzną porozumienia znoszącą bariery mentalne, pozwalającą Strona 3 z 24 lepiej się poznać i wzajemnie zaakceptować. Integracyjny charakter kwartalnika polega również na tym, że każdy może zostać jego twórcą. Zapraszamy do współpracy zarówno samych niepełnosprawnych jak i osoby pełnosprawne – każdego kto pragnie przybliżać kulturę jednostkom mającym utrudniony dostęp do jej zasobów. Obecnie czasopismo wydawane jest bez nakładów finansowych. Osoby piszące artykuły oraz zajmujące się redagowaniem treści, korektą i kolportażem nie otrzymują żadnego wynagrodzenia. Osoby niepełnosprawne w świecie kultury ✖Chłopiec z zapałkami – świat bajek głuchoniewidomego Witolda Orzecha Joanna Pępko Szacuje się, że na świecie żyje prawie 300 milionów osób z niepełnosprawnością wzroku (wg raportów Światowej Organizacji Zdrowia z 2011 r.), w tym ok. 39 mln osób niewidomych. W krajach Unii Europejskiej na 1000 mieszkańców przypadają cztery osoby niewidomelub słabowidzące. W Polsce mamy ok. 1,5 mln osób z wadami wzroku, z czego około 8 tysięcy to osoby głuchoniewidome, które żyją wśród nas, uczą się, rozwijają swoje pasje, pracują, przeżywają smutki i radości. Przykładem osoby niepełnosprawnej w bardzo aktywny sposób funkcjonującej w świecie kultury jest 52-letni Witold Orzech z Kobylnicy (woj. pomorskie), który od 13. Roku życia nie widzi. Jak sam mówi – dłonie to jego oczy. Zaczął się „bawić” zapałkami ponad 28 lat temu. Na początku układał proste figury, z biegiem lat twórczość stawała się coraz bardziej skomplikowana. W chwili obecnej są to prace kilkunastocentymetrowa Strona 4 z 24 przestrzenne: najmniejsza to szkatułka, jedna z większych to Pasibrzuch, który ma ok. 2 metrów wysokości, a na jej wykonanie trzeba było kilku miesięcy i kilkudziesięciu tysięcy zapałek. Gdy ktoś spotyka Witolda po raz pierwszy i widzi jego prace, nie dowierza, że możliwe jest, aby osoba głuchoniewidoma była w stanie zrobić coś takiego. Inspiracje do swojej twórczości autor czerpie z literatury dziecięcej i młodzieżowej. „Dzieci Kapitana Granta”, „20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi”, „Harry Potter”, „Niebieski Ptak”, „Kopciuszek”, „Pinokio”, „Gdzie diabeł mówi… do usług!” – to niektóre z nich. Każda z prac wymaga cierpliwości, zaangażowania i czasu. A im bardziej pracochłonna, tym większa satysfakcja w sercu twórcy, że została ukończona, że się udało, a pomysł na jej realizację okazał się trafiony. Dzieła Witolda były już wystawiane kilkakrotnie: na Krajowej Wystawie Przeglądu Twórczości Niewidomych w Kielcach, w zasobach Muzeum Tyflologicznego Biblioteki Centralnej Polskiego Związku Niewidomych w Warszawie, w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Słupsku (na początku lat 90. – po raz pierwszy, a ostatnio 5 lat temu), w Gminnym Ośrodku Kultury w Potęgowie, w Pomorskiej Jednostce Towarzystwa Pomocy Głucho-niewidomym w Gdańsku. Artysta jest też laureatem VII edycji słupskiego konkursu „Zobacz mój świat”, a w roku 2012 uzyskał stypendium Starosty Słupskiego. Dzięki wsparciu i pomocy pracowników Miejskiej Biblioteki Publicznej w Słupsku, która utrzymuje kontakt z Witoldem od wielu lat, w 2014 roku zorganizowana została wystawa bajkowych prac artysty. Przybyło na nią wielu zaproszonych gości. Mogli oni obejrzeć kilkanaście Wykonanych z zapałek dzieł, głównie bajkowe postaci i przedmioty. Największym zainteresowaniem zwiedzających cieszyły się: smoki, słusznych rozmiarów diabeł oraz przepięknie wykonana baśni. Gratulacjom i ciepłym słowom nie było księga Strona 5 z 24 końca. Witold Orzech otrzymał kolejne propozycje, ale przede wszystkim upewnił się, że to, co robi, jest potrzebne, ma sens i daje radość nie tylko jemu samemu, lecz także innym. W trakcie wernisażu obecnych było wiele osób niepełnosprawnych, w tym ze schorzeniami wzroku i słuchu. Miały one okazję zobaczyć eksponaty i przekonać się, że to, co wydaje się czasem niemożliwe, jest w zasięgu ręki, wystarczą chęci w połączeniu z motywacją i samozaparciem. Wystawa była otwarta dla zwiedzających do końca kwietnia 2014 roku i odbiła się szerokim echem. zorganizowane: Obejrzało uczniowie ją kilkaset słupskich osób, szkół były to podstawowych głownie i grupy przedszkoli, uczestnicy Warsztatów Terapii Zajęciowej w Słupsku. Dla dzieci zorganizowano również spotkania z autorem. O wydarzeniu pisała lokalna prasa oraz mówiła telewizja. Po zakończeniu wystawy Bibliotece, przewiezione do Śledczego prace w zostały Słupsku. Tam w Aresztu Witold Orzech spotkał się z osadzonymi. A że pytaniom nie było końca i zainteresowanie było ogromne, odwiedził również osadzonych w Oddziale Zewnętrznym w Ustce. Grupy zorganizowane spotykały się z autorem i miały możliwość wysłuchania jego historii. Witold chętnie przybliżał problemy osób niepełnosprawnych z dysfunkcją wzroku i słuchu, pokazywał i opowiadał, jak wykonuje swoje prace, ale też jak korzysta z maszyny brajlowskiej, czego używa do zrobienia herbaty, skąd wie, która jest godzina. Krótko mówiąc odpowiadał na wszystkie pytania nurtujące zainteresowanych. Strona 6 z 24 Wciąż powstają nowe prace, które mamy nadzieję niedługo oglądać na kolejnej wystawie. Filmoteka niepełnosprawnego człowieka ✖ „Miasto ślepców” nie o niewidomych Mateusz Ciborowski W ostatnich latach w polskim i światowym kinie stopniowo wzrasta zainteresowanie tematem niepełnosprawności. Obok dokumentów i filmów krótkometrażowych poświęconych prezentowanych niepełnosprawnym w ramach pojawiają się festiwali niszowych także produkcje średniobudżetowe, ogólnodostępne dla klientów Multikin i tak zwanych sieciówek. Dobrym przykładem potwierdzającym ową tendencję jest film „Miasto ślepców” powstały na podstawie książki Jose Saramago, portugalskiego laureata literackiej nagrody Nobla. Powieść zatytułowana „Blindness” (Ślepota) nie wzbudziła jednak takiego zainteresowania co obraz Fernando Meirelles’a. No cóż, takie „signum temporis” - znak czasów, że ludzie więcej oglądają filmów, niż czytają książek. Zapewne dlatego o „Mieście ślepców” zaczęto szeroko mówić dopiero po przeniesieniu powieści na ekrany. „Miasto ślepców” to historia współczesnego miasteczka, którego mieszkańcy padają ofiarą nieznanego wirusa prowadzącego do utraty wzroku. Epidemia osiąga takie rozmiary, że ludzie dotknięci ślepotą zamknięci zostają w szpitalu psychiatrycznym, przypominającym obóz koncentracyjny. Główną bohaterką jest żona lekarza, którą w filmie gra Julianne Moore. Kobieta, mimo, że nie została dotknięta ślepotą, udając osobę niewidomą, decyduje się na towarzyszenie mężowi (w tę rolę wcielił się Mark Ruffalo) w „kwarantannie” będącej, jak się okazuje piekłem. Bohaterka pomaga nie tylko współmałżonkowi, ale także innym osobom poddanym przymusowej izolacji. Widzi, więc jest silniejsza od tych, którzy stracili wzrok. Swoją siłę przekuwa na pomoc ludziom słabszym, wymagającym opieki. Strona 7 z 24 Mamy jednak w „Mieście ślepców” i inne, mniej pozytywne postawy. Obserwujemy całą gamę postaci – silniejszych, chcących za wszelką cenę przetrwać ślepców, jak i tych nieporadnych, niepotrafiących odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Ci pierwsi przejmują władzę, a ich przywódcą jest osoba od dawna niewidoma, przywykła do życia w ciemności. Językiem tyflologicznym powiedzielibyśmy, że dobrze zrehabilitowana. Gra ją Gael Garcia Bernal. W warunkach ekstremalnych niewidomi muszą walczyć niemal o wszystko nawet o jedzenie. W zamian za pożywienie kobiety są zbiorowo gwałcone. Przełomowa i straszna zarazem scena zbiorowego gwałtu boleśnie i symbolicznie pokazuje ludzi bestie – bez skrupułów wykorzystujących swoją władzę i siłę. O czym zatem jest „Miasto ślepców”? Na pewno nie o ludziach niewidomych. Ślepota jest tutaj wyłącznie pretekstem, metaforą. Film i książka opowiadają o ludziach w ogólności, o naszych społeczeństwach, o nas samych. Nie wiemy, kim możemy się stać w niecodziennych, odrealnionych okolicznościach, w których zawodzą ustalone normy i zasady społecznej koegzystencji. Nie wiemy, Kiedy „narodzi się w nas zdolna do okrucieństwa bestia”, ale też z drugiej strony nie potrafimy przewidzieć, kiedy zdolni będziemy do nadludzkiego wysiłku, by pomóc innym, mniej wytrzymałym od nas. Epidemia ślepoty jest jedynie narzędziem do pokazania postaw i zachowań społecznych jakie mogą ujawnić się w człowieku w skrajnie niebezpiecznych sytuacjach. „Miasto ślepców” to film z kategorii science-fiction, nie pretendujący do miana historii opowiadających o prawdziwym życiu niewidomych. Ekranizacja ma budzić strach, wywoływać lęk w obliczu nieznanego zagrożenia, a nie pokazywać jak funkcjonują na co dzień ci, którzy tracą wzrok. Mimo to film został ostro skrytykowany, a wręcz oprotestowany przez amerykańską organizację zrzeszającą niewidomych – National Federation of The Blind uznającą, że film w negatywnym świetle przedstawia całą społeczność niewidomych. Przedstawiciele NFB uważają, że film przedstawia ludzi z dysfunkcją wzroku jako pozbawione uczuć „potwory”. Przewodniczący zrzeszenia Marc Maurer twierdzi, że film jest krzywdzący dla niewidomych w USA i na świecie. Jego zdaniem osoby pozbawione wzroku przedstawione są w nim jako nieudolne, brudne, wstrętne i zdeprawowane, a przy tym Niezdolne do wykonywania najprostszych czynności życiowych. Pan przewodniczący zapomniał najwyraźniej, że tytułowa ślepota jest jedynie metaforą ukazującą pewne zachowania społeczne ludzi, którzy nagle pozbawieni zostali podstawowego zmysłu i znaleźli się w ekstremalnej sytuacji. Strona 8 z 24 „Miasto ślepców” opowiada właśnie o tych zachowaniach, a nie o niewidomych. Gdy historia dobiega końca, nikt z bohaterów nie ma wątpliwości, że już nic nie będzie takie samo. Ślepota zmieniła ludzi, przeobraziła społeczność miasteczka, obnażyła najmroczniejsze zakątki ludzkiej natury. Czy będzie to dla nas lekcja socjologii? Nie rezygnujmy z refleksji o sobie tuż po obejrzeniu filmu. A na koniec jeszcze dwa spostrzeżenia. Film jest godny uwagi nie tylko ze względu na swą fabułę, ale także na wartość artystyczną takich elementów jak zdjęcia i muzyka. Zdjęcia prezentujące bohaterów poddawanych procesowi utraty wzroku są prześwietlone, jest w nich dużo bieli, czasem są zamazane. Sceny nocne są bardzo ciemne, zbyt ciemne na to, aby nawet osoba dobrze widząca mogła dostrzec wszystkie szczegóły. To nie jest błąd, te doskonałe zdjęcia César Charlone próbują widzowi pokazać świat oczami osoby słabowidzącej. Dla wielu ludzi może to być niezwykle ciekawe doświadczenie poznawcze. A co do muzyki to śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że jest wręcz urzekająca. Zapada w pamięć i jeszcze długo po obejrzeniu filmu rozbrzmiewa w głowie widza. ✖Dotyk geniuszu Mateusz Ciborowski Są znaczki pocztowe i monety z jego podobizną, są ulice i szkoły jego imienia, a nade wszystko, są miliony ludzi korzystających od niespełna 200 lat z jego wynalazku. Skromny, schorowany człowiek, doceniony bardziej po śmierci niż za życia; urodzony w tym samym roku, co Abraham Lincoln i Charles Darwin. Czy mniej od nich sławny, mniej ważny dla historii i ludzkości? Dla tysięcy niewidomych na całym świecie na pewno nie. Louis Braille, bo o nim właśnie mowa - wynalazca pisma punktowego dla niewidomych wpisuje się w życie wielu, wpisuje się w moje życie. Pierwsze książki czytałem właśnie pismem punktowym, zeszyty miałem brajlowskie, a i maturę „stukałem” na sześciopunktowej maszynie, podczas gdy moi rówieśnicy pisali ją długopisem. Kilka lat temu przypadła 200 rocznica urodzin Louisa Braille’a obchodzona na całym świecie przez organizacje działające na rzecz osób z dysfunkcją wzroku, a przede wszystkim przez samych niewidomych. Rok brajlowski był ogromną szansą popularyzacji naszych spraw, naszego życia w społeczeństwie ludzi pełnosprawnych. Setki odwiedzających wystawę brajlowską zorganizowaną w Strona 9 z 24 Muzeum Tyflologicznym Biblioteki Centralnej PZN oraz salon Ludwika Braille’a w Bibliotece Narodowej, miały możliwość przekonać się, że dzięki pismu punktowemu i użyciu nowoczesnych technologii osoby niewidome mogą być tak samo wydajne i użyteczne dla społeczeństwa jak pełnosprawni. Co wiemy o Luisie Braille’u? Gdzie się urodził? Czy był widzący, czy niewidomy? Jak to się stało, że został twórcą pisma punktowego? W specjalistycznej literaturze polskiej znaleźć możemy artykuły biograficzne traktujące o naszym bohaterze. Brak jest jednak całościowej monografii w sposób wyczerpujący przedstawiającej losy twórcy pisma punktowego. Właśnie z tego powodu ważne jest, że dzięki staraniom fundacji „Szansa dla Niewidomych” w 200 rocznicę urodzin Louisa Braille’a pojawiła się na polskim rynku wydawniczym publikacja Michaela Mellora „Louis Braille. Dotyk geniuszu”. Wydana po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych w 2006 roku, na język polski została przetłumaczona przez Eryka Zielińskiego. Redaktorem wydania polskiego jest Magdalena Kornetka a korekty merytorycznej tłumaczenia polskiego dokonał Marek Kalbarczyk. Nowoczesna, utrzymana jednak trochę w amerykańskim stylu książka, ciekawie wprowadza w sytuację życiową niewidomych europejczyków końca XVIII i XIX wieku. W interesujący i ubarwiony listami z epoki sposób autor przedstawia historię założenia przez Valentina Hauy pierwszej francuskiej szkoły dla niewidomych, pierwsze próby kształcenia uczniów, sposoby ich edukacji a zwłaszcza próby dostosowania do ich percepcji dotykowej słowa pisanego. Sporo miejsca poświęca autor pismu Charlesa Barbiera, które stało się wzorem dla Louisa Braille’a. Sam system pisma wynaleziony przez Braille’a opisany jest w książce szczegółowo wraz z dokonywanymi w nim zmianami, co pozwala czytelnikowi zapoznać się z ewolucją sześciopunktu. Postać Ludwika Braille’a pokazana jest bardzo ciekawie na tle epoki, historii Francji, sytuacji niewidomych w XIX wieku. Interesująco przedstawiona jest rodzina Braille’ów, miejscowość, z której pochodził Louis, jej niepowtarzalny klimat i oddana w listach nieustanna tęsknota za najbliższymi oraz rodzinnym Coupvray. Wraz z twórcą pisma punktowego dla niewidomych przeżywamy jego radość z wynalezienia systemu, ale i zmagania, by przy aprobacie niewidomych, uznane ono zostało za oficjalnie obowiązujące. Razem z Braille’em szarpią nami rozterki, czy zmienić pracę, czy porzucić paryski instytut dla niewidomej młodzieży i zdecydować się na pełen etat organisty. Ciekawa monografia biograficzna, choć nie powieść, pozwala też czytelnikowi wczuć się w sytuację zdrowotną tracącego wzrok dziecka, a w końcu chorującego całe niemal dorosłe życie na gruźlicę osłabiającą jego zdrowie człowieka, którego ostatecznie „zabiera” ta nieuleczalna wówczas choroba. Książka nie kończy się wraz z rokiem 1852 - datą śmierci Braille'a. Autor pokazuje zmagania zwolenników i przeciwników pisma wypukłego w drugiej połowie XIX wieku i pierwszej połowie XX wieku. Plastycznie przedstawia „klimat stuku białych lasek” na bruku paryskim, kiedy to w 1952 roku ciało wybitnego niewidomego Strona 10 z 24 Louisa Braille’a zostało przeniesione do Panteonu, gdzie spoczywają prochy najwybitniejszych francuzów. Dziś, gdy obchodzimy 201 rocznicę urodzin Braille’a mamy nie tylko sześciopunkt, ale ośmiopunkt - brajla elektronicznego, dzięki czemu połączenie pisma wynalezionego prawie 200 lat temu wiąże się z nowoczesną technologią, która nam, niewidomym pozwala widzieć więcej. C. Michael Mellor „Louis Braille. Dotyk Geniuszu” Wydawca Fundacja „Szansa dla Niewidomych” Warszawa, 2009 r. Publikacja dostępna jest bezpłatnie w wersji brajlowskiej, czarnodrukowej i w postaci audiobooku, w którym lektorem jest pani Joanna Jędryka, znana niewidomym czytelnikom z wielu nagrań Polskiego Związku Niewidomych oraz z radiowych słuchowisk. ✖Chodź, opowiedz mi świat Mateusz Ciborowski Pełny dostęp do kultury, możliwość samodzielnego, nieskrępowanego wyjścia do kina, teatru czy muzeum – ile osób z różną niepełnosprawnością marzy o tym i wie od razu, że w tej chwili jest to niemożliwe. Marzy o tym, bo czuje, że kultura jest tak samo potrzebna do życia, jak chleb i woda, choć z powodu jej braku akurat się nie umiera, a przynajmniej nie z punktu widzenia fizjologii. Gdy nie ma jednak stałej pożywki dla „ducha”, czegoś naprawdę brakuje, myślowe horyzonty się zawężają, gotowość na przeżycie przygody intelektualnej czy estetycznej zmniejsza się gwałtownie i człowiek spala się w zwykłych codziennych sprawach. A wystarczyłaby odrobina kultury... Osoby niewidome i słabowidzące bez najmniejszych kłopotów mogą słuchać muzyki, stosunkowo łatwy jest też dla nich dostęp do książek. Wystarczy, że wyda się je w brajlu, pojawią się w formie audiobooka czy zostaną zeskanowane, co wiele osób z dysfunkcją wzroku robi samodzielnie i problem rozwiązany. Literacka oferta jest w miarę bogata i, mimo różnych trudności, stale i systematycznie się powiększa. Największe kłopoty pojawiają się w sytuacji, gdy osoba z niepełnosprawnością wzroku zapragnie obejrzeć film, przedstawienie teatralne czy pójść na wystawę. Tu potrzeba już specjalnego opisu przybliżającego kolory, kształty, ruch. Kto jednak pomaluje świat słowami, zastępując to, czego nie można zobaczyć? Czy warto opisywać świat tym, którzy go nie poznają oczami? Czy greccy tragicy Sofokles, Perykles i Eurypides, pisząc wystawiane do dziś w teatrach tragedie, myśleli o ich dostępności dla niewidomych? Czy Leonardo da Vinci, malując w Kaplicy Sykstyńskiej „Ostatnią wieczerzę”, myślał o pozbawionych wzroku Strona 11 z 24 odbiorcach kultury? Czy bracia Lumière, uwieczniając wyjście robotników z fabryki lub wjazd pociągu na stację, myśleli o osobach z dysfunkcją widzenia? Pytania są oczywiście retoryczne. Wspomniani twórcy z pewnością nie zaprzątali sobie głowy tym, w jaki sposób ich dzieła będą percypowane przez niewidomych. Dlaczego więc podaję te przykłady? Otóż od 30 lat w teatrach, kinach, muzeach, programach telewizyjnych wprowadza się dodatkowe komentarze, opisujące to, czego osoby z dysfunkcją wzroku nie mogą zobaczyć. Przekaz taki nazywany jest audiodeskrypcją. Zaczęło się przed wiekami Określenie „audiodeskrypcja” powstało dopiero w 1981 roku, ale w rzeczywistości tysiącom niewidomych od tysięcy lat tysiące audiodeskryberów opowiadało piękno zachodu słońca nad brzegiem morza, urok lekko zamglonych szczytów górskich, czy magię falujących na wietrze długich blond włosów młodej dziewczyny. Opis taki nigdy nie był i wciąż nie jest jedynie suchym komentarzem. Niesie ze sobą przekaz, który staje się sztuką samą w sobie. Początki profesjonalnej audiodeskrypcji związane są z teatrem. W 1981 roku w Stanach Zjednoczonych w Arena Stage Theatre w Waszyngtonie wystawiono pierwsze sformalizowane przedstawienia z przygotowanymi specjalnie dla niewidomych komentarzami tego, co dzieje się na scenie. Pokazy te doszły do skutku dzięki zaangażowaniu niewidomych Margarety i Cody’ego Pfanstiehlów, którzy założyli organizację „Audio Description Service”. Miała ona jeden cel: popularyzację audiodeskrypcji w teatrach na terenie Ameryki Północnej. Gdy swą prezydenturę zaczynał Bill Clinton w 1992 roku, ponad 60 teatrów na terenie Stanów Zjednoczonych grało przedstawienia dostępne dla osób z dysfunkcją wzroku. Idea upowszechniania kultury wizualnej dla niewidomych szybko przeniosła się do Kanady oraz do Wielkiej Brytanii. Jeszcze w latach 80. w Stanach, a w latach 90. w Wielkiej Brytanii audiodeskrypcja weszła do telewizji. W ramach projektu „Audetel” na kanałach ITV i BBC nadawano tygodniowo po kilka programów z dodatkową ścieżką dźwiękową. Pierwsze kinowe seanse z komentarzami dla niewidomych pojawiły się w latach 90. w Walii, a wprowadził je ośrodek kulturalny Chapter Arts Centre w Cardiff. Połowa lat dziewięćdziesiątych przyniosła też pierwsze filmy z audiodeskrypcją wydawane na kasetach VHS a następnie w wersji cyfrowej na płytach DVD. Dziś filmy tego typu dostępne są dla niewidomych w wielu bibliotekach i księgarniach w USA, Kanadzie i krajach „starego” kontynentu. Na przykład w kanadyjskiej bibliotece dla niewidomych jest ponad 500 filmów z audiodeskrypcją. Wielka Brytania w ramach projektu „Audetel” wpisała do swej ustawy o radiofonii i telewizji z 1996 roku przepisy o wykorzystywaniu audiodeskrypcji w naziemnej telewizji cyfrowej (DTT). Brytyjska telewizja weszła w XXI wiek, mając opatrzone audiodeskrypcją 2 procent emitowanego programu. Czas ten jest systematycznie Strona 12 z 24 wydłużany do 10 procent. Pierwszy publiczny pokaz polskiej audiodeskrypcji miał miejsce w roku 1999 w Muszynie, na konferencji zorganizowanej przez Bibliotekę Centralną Polskiego Związku Niewidomych – największej organizacji pozarządowej zrzeszającej osoby z problemami widzenia. Był to pokaz filmu nagranego na kasecie VHS. – Robiono to w ten sposób, że na 1/4 wysokości taśmy nagrywano tekst audiodeskrypcji, co pozwalało na jednoczesne odtwarzaniu filmu i stworzonego do niego komentarza – opowiada Andrzej Woch, twórca pierwszych polskich tyflofilmów. Metodą tą przygotowano 20 filmów z audiodeskrypcją. Andrzej Woch, jako pierwsza osoba w Polsce, zainteresował się robieniem opisów dla osób niewidomych w 1998 roku. Wtedy, na określenie takich produkcji, używano terminu tyflofilmy. Ojciec polskiej audiodeskrypcji stworzył też specjalny program modułowy składający się z trzech narzędzi: do tworzenia tekstu, nagrywania dodatkowych ścieżek z opisami i do jednoczesnego odtwarzania filmu i audiodeskrypcji. Program ten wykorzystywany był do tworzenia filmów dla niewidomych, już w wersji cyfrowej, jeszcze na początku lat dwutysięcznych. Żeby było normalnie Dodatkowy opis dla osób z dysfunkcją wzroku umieszcza się w Polsce głównie przy filmach fabularnych i przy serialach. Coraz częściej można go także spotkać „na żywo” w kinach i teatrach, np. w Teatrze Narodowym w ramach akcji „Poza Ciszą i Ciemnością”. Audiodeskrypcja wykorzystywana jest także w niektórych muzeach, np. w słupskim muzeum w Zamku Książąt Pomorskich, gdzie słowne opisy przybliżają niewidomym dzieła Witkacego, w oddziale muzeum narodowego we Wrocławiu, gdzie możemy podziwiać słynną Panoramę Racławicką czy w gdańskim Centrum Solidarności. Na świecie oprócz filmów, audiodeskrybuje się również przedstawienia operowe, taniec, pokazy mody, a nawet mecze piłkarskie. - Czy audiodeskrypcja jest potrzebna? – dr Agnieszka Szarkowska z Instytutu Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego, zajmująca się układaniem opisów dla osób niewidomych, uśmiecha się słysząc to pytanie. – To trochę tak, jakby pytać, czy w polskich kinach potrzebne są napisy do filmów obcojęzycznych. Oczywiście, że są i tak jak Polacy potrzebują tłumaczenia, tak niewidomi potrzebują audiodeskrypcji – podkreśla. Nie pamięta, kiedy zainteresowała się tworzeniem opisów dla osób z dysfunkcją wzroku. Być może stało się to podczas pobytu w Londynie w 2006 roku. – Po powrocie postanowiłam zgłębić temat. Pochodzę z Białegostoku, więc dość wcześnie usłyszałam też o pokazach z audiodeskrypcją „na żywo” organizowanych przez Tomka Strzymińskiego i Krzyśka Szubzdę. W styczniu 2008 r. organizowaliśmy na wydziale konferencję o przekładzie audiowizualnym bez barier, na którą zaprosiliśmy m.in. przedstawicieli PZN i Fundacji Strona 13 z 24 „Audiodeskrypcja”. Tak się wszystko zaczęło – dodaje dr Szarkowska. Audiodeskrypcja stała się jej pasją, jeździ więc po świecie, uczestniczy w konferencjach naukowych i zbiera informacje o tym, jak robić dobre opisy dla osób niewidomych i słabowidzących. – Przyjęło się, że audiodeskrypcja nie powinna zawierać interpretacji, tylko suchy opis tego, co pojawia się na ekranie. Badania pokazują jednak, że opis całkowicie obiektywny jest niemożliwy. Każda osoba zwraca uwagę na coś innego i inaczej postrzega otaczającą ją rzeczywistość. Dlatego ważna jest współpraca z twórcami filmów, np. w Kanadzie opracowano opis do serialu, w którym główny bohater sam był audiodeskryberem i opowiadał o tym, co robi i co się dzieje – mówi dr Agnieszka Szarkowska. Innym eksperymentem była audiodeskrypcja do teatralnego „Hamleta” napisana pentametrem jambicznym, mówiona z perspektywy Horacja. – Takie eksperymenty cieszą się powodzeniem niewidomych widzów za granicą i świadczą o tym, że jeszcze wiele mamy do zrobienia, szczególnie tu, w Polsce – uśmiecha się młoda pracownica UW. – Na Zachodzie audiodeskrypcja jest dużo, dużo powszechniejsza – Mariola Kowalska z wydawnictwa MTJ wie o czym mówi, przez kilka lat żyła poza granicami Polski. Gdy wróciła do kraju, od razu zauważyła, że niewidomi nad Wisłą nie uczestniczą w życiu kulturalnym tak powszechnie, jak to się dzieje na zachodzie. – A przecież oglądając filmy, sztuki teatralne czy też wystawy muzealne osoby z dysfunkcją wzroku mogą rozwijać się, poznawać głębiej otaczający nas świat, mogą, jak wszyscy inni, zapewnić sobie rozrywkę, spotkać się ze znajomymi... – wylicza Mariola Kowalska. Wie, że aby było to możliwe, potrzebna jest powszechna audiodeskrypcja. Jej firma, z jej inicjatywy, wydała w ostatnim czasie kilka filmów z dodatkową ścieżką dźwiękową w ramach projektu „Klasyka polskiego kina wojennego”. – Reszta zależy od dobrej woli innych twórców kultury, wydawców, sponsorów. Takie przedsięwzięcia to szansa dla osób z wadą wzroku na bogatsze życie duchowe – podkreśla Mariola Kowalska. Nie kryje, że chciałaby wydawać kolejne filmy DVD z audiodeskrypcją, trzeba jednak znaleźć na to pieniądze. Audiodeskrypcja.pl Na stronie www.audiodeskrypcja.pl znaleźć można podstawowe informacje o historii i tworzeniu audiodeskrypcji. Stronę prowadzi Fundacja „Audiodeskrypcja”. To za sprawą jej twórcy, Tomasza Strzymińskiego, odbył się pierwszy w Polsce kinowy seans z dodatkową ścieżką dźwiękową. Stało się to w białostockim kinie „Pokój” w roku 2006. Opis dla niewidomych i słabowidzących przygotowano wówczas do filmu „Statyści” Michała Kwiecińskiego. Skrypt audiodeskrypcji sporządził na podstawie informacji zbieranych z całego świata Krzysztof Szubzda. Przed premierą przeprowadzono specjalne konsultacje, by wyeliminować ewentualne niezręczności. Na premierę zostali zaproszeni wszyscy Strona 14 z 24 mieszkańcy Białegostoku. Było to oczywiście zgodne z ideą audiodeskrypcji, w której chodzi o to, by w trakcie wydarzeń kulturalnych łączyć osoby z dysfunkcją wzroku z widzącymi, by integrować społeczeństwo. Podczas owego pierwszego pokazu nie było specjalnych słuchawek i odbiorników dla niewidomych i słabowidzących, audiodeskrypcję słyszeli wszyscy. Każdy widzący mógł więc wczuć się w sytuację osób z dysfunkcją wzroku i obejrzeć film „po niewidomemu”. Dla tych, którzy chcieli, przygotowano nawet gogle, które w każdej chwili można było założyć i dodatkowo zabezpieczyć się przed pokusą otwarcia oczu. Na sali kinowej pojawiła się m.in. Izabela Kunstler z TVP. Pokaz zrobił na niej na tyle duże wrażenie, że doszło do nawiązania współpracy między telewizją i Krzysztofem Szubzdą. Jej efektem było pojawienie się w roku 2007 na stronie internetowej telewizji interaktywnej pierwszego serialu z audiodeskrypcją – „Ranczo”. Fundacja nie ograniczała się natomiast jedynie do opisywania filmów. Na koncie ma już przygotowanie komentarzy do meczu piłki nożnej, do teatralnego spektaklu, do wystawy prac plastycznych oraz w przewodnikach przyrody. Nie doszło jednak do całkowitego zerwania kontaktu ze sztuką filmową. Efekty pracy grupy z Białegostoku można było obserwować m.in. na największym w Polsce festiwalu filmów fabularnych w Gdyni. Twórcy Fundacji „Audiodeskrypcja” doprowadzili również do stworzenia dodatkowej ścieżki dźwiękowej do filmu „Katyń”. Opis dla osób niewidomych znalazł się na wydanej w 2008 roku płycie DVD z dziełem Andrzeja Wajdy. – Fundacja pomogła nam też przygotowywać audiodeskrypcję do opracowanej przez nas „Kolekcji kina wojennego”. Pracy było naprawdę dużo – wspomina Mariola Kowalska z wydawnictwa MTJ. Białostocka fundacja angażuje się także w promocję idei dostosowywania filmów do potrzeb osób z dysfunkcją wzroku. W tym celu zorganizowała m.in. specjalne warsztaty ucząc, w jaki sposób powinny być tworzone opisy dla osób niewidomych i słabowidzących Kino „Poza Ciszą i Ciemnością” Pierwsze w Polsce publiczne pokazy filmów z audiodeskrypcją miały miejsce w listopadzie 2006 roku w białostockim kinie „Pokój”. Warszawa musiała czekać na takie wydarzenie do października 2008 roku. Wtedy w stolicy pojawiło się kino „Poza Ciszą i Ciemnością”. Jego twórcą nie była osoba niewidoma czy słabowidząca, lecz młoda, pełnosprawna studentka Anna Żórawska związana z Fundacją Dzieciom „Zdążyć z pomocą”. Społeczną działalność zaczęła w fundacji „Mam marzenie”. Tam w kręgu jej zainteresowań były dzieci, potem ich miejsce zajęły osoby niewidome i niesłyszące. – Moim największym marzeniem zawsze było pomagać. I dziękuję za to, że mogę to robić – mówi zdecydowanie twórczyni kina „Poza Ciszą i Ciemnością”. Dlaczego zajęła się kulturą? Anna Żórawska uśmiecha się, mówi, że to przez ludzi, których spotykała i stale spotyka, ludzi zakochanych w kulturze. Pierwszy seans kina „Poza Ciszą i Ciemnością” miał Strona 15 z 24 miejsce w warszawskim kinie Muranów w październiku 2008 roku. Kasia Woźniakowska, 35-letnia niewidoma absolwentka pedagogiki specjalnej nie kryje, że przez wiele lat w ogóle nie interesowała się filmem, kinem, telewizją, sztuki wizualne dla niej w zasadzie nie istniały. – Przed pokazami w kinie „Poza Ciszą i Ciemnością” nigdy nie byłam wcześniej w kinie. O tych pokazach przeczytałam na liście dyskusyjnej dla niewidomych, postanowiłam zaryzykować i... było świetnie. Wspaniałe wolontariuszki, doskonała atmosfera i ta świadomość, że samodzielnie „oglądam” film, że wiem, co robią bohaterowie, nie tracę nic z akcji. Od tego pierwszego razu nie opuściłam żadnego filmu, niektóre oglądałam po kilka razy. Nie wszystkie mnie bardzo interesowały, ale muszę nadrabiać zaległości – śmieje się Kasia. – Jak dziewczyna po trzydziestce idzie pierwszy raz do kina, to musi się nacieszyć różnymi gatunkami filmu, na razie jeszcze bez dokonywania selekcji – dodaje. Pokazy, organizowane przez Annę Żórawską, z czasem przeniosły się do kina „Alchemia” na warszawskiej starówce. Tam też zaczęli napływać niewidomi i słabowidzący widzowie. – Gdy dobrze widziałem, chodziłem do kina dość często. Jednak gdy niemal całkowicie straciłem wzrok i rozstałem się z żoną, kino się dla mnie skończyło. Kiedyś spróbowałem, ale nie dosyć, że zabłądziłem, to na dodatek musiałem jeszcze przed seansem wysłuchiwać rozmów młodych dziewczyn, które niespecjalnie się z tym kryjąc, dzieliły się uwagami w stylu „po co ten niewidomy tu przyszedł, przecież on nic nie zobaczy” – opowiada Ryszard Lipski. Przyznaje, że po tym wydarzeniu odechciało mu się kina na długie lata. W fotelu na sali zasiadł znowu dopiero w kinie „Poza Ciszą i Ciemnością”. O specjalnych pokazach dla niewidomych dowiedział się w Bibliotece Centralnej PZN, gdy przyszedł wypożyczyć książki. – Te seanse to świetny pomysł. Wiem wszystko, co dzieje się na ekranie. A co najważniejsze: nikt nie dziwi się, że tu przyszedłem – podkreśla. W „Alchemii” można zresztą spotkać nie tylko osoby z niepełnosprawnością. Rafał Piaseczny widzi bardzo dobrze, ma trochę ponad 30 lat i przed kolejnym pokazem filmu z dodatkową ścieżką dźwiękową zmierza pewnym krokiem po słuchawki i odbiornik, by słuchać audiodeskrypcji. Po co mu one? – Chcę posłuchać, jak to się robi profesjonalnie – tłumaczy Rafał. Sztuka opisywania tego, co widać na ekranie nie jest mu zupełnie obca. W klasie, w liceum, miał słabowidzącego kolegę i kiedyś opisywał mu filmy. – Zaczęło się zupełnie przypadkowo, od niezobowiązującego opowiadania o tym, co widać w telewizji. Gdy okazało się, że taki opis jest niezwykle pomocny, sprawy potoczyły się dalej, opowiadania były coraz częstsze – wspomina Rafał Piaseczny. Czy pamięta, jaki film opisał jako pierwszy w całości? – pytam. – Oczywiście – odpowiada – to był „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego, a potem było wiele innych. Audiodeskrypcją w kinie „Poza Ciszą i Ciemnością” jest zauroczony. – Profesjonalizm w każdym calu – ocenia. Ciepłe, pełne podekscytowania, spontanicznie radosne słowa padają w kinie dla niewidomych i słabowidzących często. Niektórzy widzowie zwracają się wprost do twórców, mówią i piszą, że są wdzięczni, że dziękują. – Niektóre maile wywołują u Strona 16 z 24 mnie wzruszenie i poczucie spełnienia. Nie spotkałam się z nieprzyjemnymi komentarzami – opowiada Anna Żórawska i dodaje, że naprawdę widzi sens takich przedsięwzięć. – Tworzenie audiodeskrypcji nie jest wyłącznie pracą. Zaangażowałam się w projekt całym sercem i duszą – wtóruje jej Mariola Kowalska i dorzuca: - W taki sposób będziemy otwierać drzwi do kultury osobom niewidomym. Gdyby nie było sposobu na otwieranie tych drzwi, powiedziałabym – trudno. Ale skoro jest – trzeba robić wszystko, aby osoby niewidzące, tak jak i pełnosprawne, mogły przez nie przejść i na równych prawach korzystać z dóbr kultury. Zmagania teatralne Projekt „Poza Ciszą i Ciemnością” to nie tylko kino, to także teatr. To było moje marzenie, które mogę już teraz spełniać poprzez współpracę z Teatrem Narodowym i Teatrem Rampa. Mam też nadzieję, że w przyszłości dołączą do tego grona inne sceny – mówi Anna Żórawska. – Największą satysfakcję mam, gdy nasi odbiorcy piszą, że dziękują za możliwość uczestniczenia w spektaklach, za możliwość powrotu do teatru. A już najbardziej cieszy mnie fakt nawiązywania przyjacielskich relacji z osobami, dla których robimy adaptację. Mam kilkoro takich przyjaciół. To oni podnoszą mnie na duchu, gdy ja nie mam siły – dodaje. Audiodeskrypcja w warszawskich teatrach, podobnie zresztą jak w kinie „Alchemia”, odbywa się na żywo. Za każdym razem, na spektaklu dla osób niewidomych pojawia się lektor, który na bieżąco czyta przygotowany wcześniej opis. W teatrze nie może zresztą ograniczyć się wyłącznie do odczytywania tekstu. Musi też uważnie obserwować to, co dzieje się na scenie. Wiadomo, sztuki teatralne różnią się od siebie i nie zawsze tekst audiodeskrypcji pasuje idealnie do tego, co danego dnia postanowili zrobić aktorzy. Inną technikę udźwiękowienia zastosowano podczas pokazów w Krakowie. Tam audiodeskrypcja była nagrywana wcześniej, a następnie odtwarzana w odpowiednich momentach. Autorskie oprogramowanie do tego celu stworzył polski pionier dodatkowych opisów, Andrzej Woch. – Trzeba pamiętać, że audiodeskrypcja nie może być zbyt długa, by nie stała się ważniejsza od tekstu samej sztuki – przestrzega. Co trudniej udźwiękowić dodatkowo: kino czy teatr? – pytam. Zdaniem Anny Żórawskiej nie ma znaczących różnic, skala jest podobna. – Może nieco trudniej jest z kinem, gdy dystrybutor nie chce, czy opóźnia wydanie nam materiałów do opracowania. Największe jednak kłopoty wynikają z braku pieniędzy. Gdy jest budżet, tak naprawdę wszystko jest możliwe – dodaje twórczyni teatru „Poza Ciszą i Ciemnością”. Projekty „Poza Ciszą i Ciemnością” to nie tylko wdzięczność widzów, słowa uznania i chwile wzruszeń, to także tygodnie mozolnej pracy i godziny przygotowań. – Najtrudniejsze jest uświadomienie osób, od których wszystko zależy, a więc twórców sztuki filmowej, teatralnej, dysponentów pieniędzy, że Strona 17 z 24 warto to robić, że audiodeskrypcja jest potrzebna – opowiada Anna Żórawska. Pół żartem, pół serio dodaje przy tym, że ma naturę wojownika, że nie lubi odpuszczać i jeśli na czymś, na kimś jej zależy, to bardzo trudno ją zniechęcić. Projekt „Poza Ciszą i Ciemnością” będzie więc kontynuowany i będzie się rozszerzał. Organizowane dla osób z dysfunkcją wzroku pokazy filmów i spektakli teatralnych otrzymywały zawsze zgodę autorów oryginalnego dzieła. Twórcy audiodeskrypcji uważają bowiem, że zdobycie takiej zgody jest niezbędne, przynajmniej etycznie. – W Polsce nie ma jednoznacznych uregulowań prawnych dotyczących audiodeskrypcji, ale wydaje mi się, że obowiązujące prawo nakazuje uzyskać zgodę właściciela praw autorskich – mówi dr Agnieszka Szarkowska. Audiodeskrypcja na poziomie Tysiące wskazówek, tysiące interpretacji i stałe poszukiwanie najlepszych rozwiązań – tak wygląda sytuacja światowej audiodeskrypcji. Choć pierwsze standardy zostały już opracowane, zarówno merytoryczna, jak i techniczna strona tworzenia opisów dla osób niewidomych i słabowidzących, poddawane są wciąż pod dyskusję. Polacy biorą oczywiście czynny udział w tych spotkaniach. – Najważniejsze jest, by odpowiednio wpleść narrację między dialogi, by stworzyć ciekawe widowisko, a nie tylko opowiadać, co robi bohater – mówi dr Agnieszka Szarkowska. Jej zdaniem, błędem jest ograniczanie się wyłącznie do swoistej „gimnastyki”, do relacji typu „wstał, usiadł, zrobił dwa kroki, podniósł rękę”. – Widza trzeba wciągnąć w opowiadaną historię, zostawiając mu jednocześnie możliwość własnej interpretacji. Trzeba też oczywiście pozostać w zgodzie z ideą, jaka przyświecała twórcom filmu czy spektaklu – podkreśla. Dodatkowe opisy dedykowane osobom z dysfunkcją wzroku są najczęściej odczytywane przez lektorów. To jednak pociąga za sobą dodatkowe koszty. I nie chodzi wyłącznie o gaże lektorskie, do tego trzeba także dodać pieniądze, jakie wydawane są na opłacenie montażystów i na wynajęcie studia realizacji dźwięku. Aby minimalizować te koszty pojawił się pomysł wykorzystania mowy syntetycznej. Idea została już przetestowana i zyskała uznanie osób niewidomych, które uczestniczyły w pokazie zorganizowanym m.in. w Tyflogalerii Biblioteki Centralnej Polskiego Związku Niewidomych. – Istnieje jednak jedno ograniczenie: syntezator mowy można wykorzystywać, jeśli ogląda się filmy odtwarzane z komputera – mówi dr Agnieszka Szarkowska, która ma już za sobą, pierwsze nie tylko w Polsce, ale i na świecie, eksperymenty z mową syntetyczną. Podkreśla przy tym, że pomysł wykorzystania mowy syntetycznej nie został wprowadzony w życie po to, by wyeliminować lektora-człowieka, ale by stworzyć szansę na szybkie zwiększanie liczby filmów z dodatkową ścieżką dźwiękową. To rozwiązanie wywołuje zresztą wciąż żywe dyskusje. Dla niektórych osób mowa syntetyczna jest zbyt sztuczna i często nie pasuje do akcji filmu, do jego tempa i nastroju. Strona 18 z 24 Wielu woli audiodeskrybera-człowieka, bo w jego relacji czuć emocje, a przez to łatwiej jest „zapomnieć się” w filmie. W dyskusjach osób tworzących opisy dla niewidomych przyznaje się natomiast, że mowa syntetyczna może być bardzo pomocna w trakcie prac nad stworzeniem audiodeskrypcji. Może się też przydać w sytuacjach awaryjnych, gdy np. lektor nie będzie w stanie dotrzeć na pokaz, a informacja o tym wyjdzie na jaw w ostatniej chwili. Agnieszka Szarkowska eksperymentów z syntezatorem mowy stosowanym powszechnie nie zamierza jednak zaniechać. Do tworzenia opisów dla osób niewidomych doktor z Uniwersytetu Warszawskiego wciąga też swoich studentów. Chętnych jest wielu, a audiodeskrypcja tworzona jest także do filmów obcojęzycznych. – To, co udźwiękowimy, przekazujemy Bibliotece Centralnej PZN, by niewidomi mogli korzystać z tych filmów – mówi dr Agnieszka Szarkowska. We współpracę z warszawską uczelnią włączył się również Uniwersytet Jagielloński, istnieje więc szansa, że audiodeskrypcja będzie coraz bardziej powszechna. Dać telewizję niewidomym Mimo iż dyrektywa Unii Europejskiej z grudnia 2007 roku nakłada na kraje członkowskie obowiązek dostosowywania do potrzeb osób niewidzących i niesłyszących do 10 procent programów telewizyjnych nadawców publicznych, to w wielu krajach przepis ten jest martwy. W naszym kraju pojawiają się sporadycznie dodatkowe ścieżki dźwiękowe, którymi opatruje się wybrane filmy i seriale, ale do 10 procent jest jeszcze bardzo, bardzo daleko. Polska telewizja publiczna pozostaje w tym zakresie w tyle za innymi europejskimi nadawcami. Udało się za to stworzyć interaktywną stronę internetową www.itvp.pl/dostępnosc, na której umieszczane są filmy i seriale z audiodeskrypcją. Można je oglądać jedynie on-line i trzeba mieć do tego specjalne kody. Te można dostać za pośrednictwem Biblioteki Centralnej PZN. Pośród filmów i seriali udostępnianych przez telewizję publiczną warto wymienić choćby: „Jutro idziemy do kina”, „Królowa chmur”, „Londyńczycy”, „Tajemnica twierdzy szyfrów”, „Determinator”, „Boża podszewka”, „Magiczne drzewo”, „Ranczo”. Filmów i seriali dostępnych dla osób niewidomych nie jest aż tak wiele, mogłoby być więcej, ale na przeszkodzie jak zawsze stoi brak funduszy. Od roku 2007 współpraca pomiędzy PZN i TVP układała się bardzo dobrze. - PZN nie ma wątpliwości, że oferta telewizji daje osobom niewidomym i słabowidzącym nowe możliwości dostępu do kultury. Taki dostęp, swobodny i niezależny od pomocy innych osób, jest dla nas, niewidomych i tracących wzrok, czymś bardzo ważnym – podkreśla Małgorzata Pacholec, dyrektor Polskiego Związku Niewidomych. Nowe technologie, a dostępność kultury dla niepełnosprawnych Strona 19 z 24 ✖Nie ma jak książka pod palcami Mateusz Ciborowski Istnieje już ponad 200 lat i właśnie przeżywa renesans, a wszystko dzięki rozwojowi najnowszych technologii. O co chodzi? O pismo punktowe, o system brajla, który coraz częściej jest wykorzystywany w najnowszych urządzeniach informatycznych. Przełom w dostępie do informacji i kultury słowa pisanego nastąpił dla niewidomych w XIX wieku poprzez upowszechnienie pisma wynalezionego przez Louisa Braille.a. Sześciopunktem zaczęto wydawać książki i podręczniki, niewidomi stawali się coraz bardziej niezależni, coraz powszechniej zaczęli kształcić się, zdobywać wiedzę. Niestety, sytuacja nie była doskonała, a to za sprawą dużej objętości zapisu brajlowskiego. Sienkiewiczowski "Potop" liczy sobie na ten przykład 22 tomy, a "Krzyżacy" mają skromną objętość dwunastu tomów. Na to nakładała się dodatkowo wysoka cena adaptacji i druku książki brajlowskiej. To sprawiło, że niewidomi nie mięli szans na stworzenie własnej biblioteki w domu. Nie mogli sięgnąć na półkę po ulubioną książkę w dowolnej chwili. Szybki rozwój informatyki, a zwłaszcza tyfloinformatyki, pod koniec ubiegłego stulecia sprawił, że najnowsze technologie zaczęto wykorzystywać także w służbie niewidomym i słabowidzącym. Coraz lepsze komputerowe programy odczytu ekranu i współpracujące z nimi syntezatory mowy, dały środowisku osób z dysfunkcją wzroku możliwości szybkiego dostępu do informacji. Czytanie jedynie za pomocą syntezy mowy sprawiło jednak, że wielu niewidomych zatraciło tak ważną umiejętność pisania bez błędów ortograficznych. Dobrze więc się stało, że równolegle z rozwojem syntezy mowy, pracowano nad stworzeniem linijek brajlowskich, czyli urządzeń posiadających od 8-12 do 80 znaków i wyświetlających w systemie brajla tekst znajdujący się na ekranie komputera. Podstawowym mankamentem tych urządzeń jest z kolei to, że są one bardzo drogie. Mało kogo jest na nie stać bez dofinansowania. Na szczęście porównując ich cenę z kosztem zakupu sprzed kilku lat, można zauważyć, że urządzenia te stopniowo tanieją. Te z najmniejszą ilością znaków, Najtańsze można kupić już za bagatela 10-12 tysięcy złotych. Z linijką podłączoną do komputera trudno jest jednak wybrać się w podróż. Ostatnio i ten problem zaczyna znikać. Na rynku coraz powszechniej pojawiają się przenośne urządzenia wyposażone w mowę syntetyczną i monitory brajlowskie. Są to tak zwane Notatniki przenośne pracujące z reguły na systemie Strona 20 z 24 Windows C. Tego typu notatnik, aby mógł być podręczny nie może mieć zbyt długiej linijki brajlowskiej. Zazwyczaj jej maksymalna długość osiąga od 32 do 40 znaków. Śmiało można uznać, że nastały w końcu czasy przychylne dla niewidomych. Wreszcie w pamięci notatnika, w komputerze czy na pendrive można mieć setki książek, które można w dowolnej chwili czytać już nie tylko za pomocą syntezy mowy, ale także palcami. Używając brajla można surfować po internecie, czytać maile czy wysyłać faksy. Notatniki pozwalają także na łatwy kontakt z osobami widzącymi, poprzez możliwość przesłania czy przeniesienia danych. Niektóre, jak Braillesense Plus posiadają malutki wyświetlacz LCD, z którego mogą korzystać osoby pełnosprawne. Pamiętam, jak uczęszczając do liceum masowego, maturę pisałem na maszynie brajlowskiej, a następnie odczytywałem moje zapiski nauczycielom nieznającym pisma punktowego. Dzisiaj mógłbym notować na przykład na Braillesensie i drukować przelane na papier słowa na drukarce czarnodrukowej lub zapisać na karcie pamięci czy pendrive. Braillesense może ponadto służyć jako monitor brajlowski podłączony do komputera czy mówiącego telefonu komórkowego. Jest wyposażony w 32-znakową linijkę brajlowską oraz udźwiękowienie. Notatnik ma wbudowany stereofoniczny odtwarzacz standardu Daisy oraz mp3, przeglądarkę internetową oraz pocztę elektroniczną (kompatybilną z MS Outlook). Oprócz tego ma złącze USB master umożliwiające podłączenie stacji dysków lub zewnętrznej klawiatury Qwerty oraz dwa gniazda do obsługi kart pamięci. Jedno typu Compact Flash, a drugie SD. Jego zaletą jest zwarta i solidna obudowa umożliwiająca bezpieczny transport urządzenia. Notatnik posiada ponadto: rozbudowany edytor tekstów umożliwiający edycję dokumentów Worda, dostęp do poczty i Internetu, również poprzez łącze bluetooth i telefon komórkowy. Wśród funkcji notatnika można także znaleźć m.in. komunikator MSN Messenger, terminarz, kalkulator naukowy, stoper, budzik i radio FM. Będąc brajlistą i użytkownikiem nowoczesnych technologii, bardzo się cieszę, że dzięki nowoczesnym urządzeniom wyposażonym w linijki brajlowskie następuje renesans sześciopunktu. Jako miłośnik literatury z doświadczenia wiem, że nic nie jest w stanie zastąpić kontaktu z żywą książką. Dobra czytelnia Strona 21 z 24 ✖ „Tam gdzie spadają anioły” – metafizyczna powieść o chorej na białaczkę Ewie. Agnieszka Orzech Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój. Nie bez powodu była to pierwsza modlitwa, jakiej babcia nauczyła małą Ewę. I choć dziewczynka klękając co wieczór przy łóżeczku pewnie nie do końca pojmuje sens wypowiadanych słów, to jednak podświadomie wyczuwa ich wagę i krzepiącą moc. Dziecięca intuicja podpowiada Ewie, że gdzieś tam, w przestrzeni kosmicznej jest ktoś, kto trzyma nad nią pieczę, pełni wartę, chroni od złego ludzką istotę. Czy tak będzie już zawsze? A co jeśli uwikłany w szereg niefortunnych wydarzeń pozaziemski opiekun utraci swoją moc i przestanie być gwarantem bezpieczeństwa. „Tam, gdzie spadają anioły” Doroty Terakowskiej to niezwykle ciepła i mądra powieść, w której autorka podejmuje próbę uporządkowania relacji między dobrem, a złem, między wiarą i wiedzą, między człowieczeństwem, a boskością. Główna bohaterka Ewa bardzo szybko przekonuje się, że dobro i zło stanowią awers i rewers tej samej monety, i że obok białych, świetlistych aniołów istnieją również te czarne. Zrozumienie przychodzi w dniu, gdy dziewczynka obserwuje podniebną walkę przelatujących nad jej domem aniołów. Widzi, jak jedna z białych, skrzydlatych postaci zostaje pokonana i spada w gąszcz pobliskiego lasu. Na nieszczęście małej Ewy jest to jej anioł stróż. W raz z jego upadkiem pięcioletnią bohaterkę zaczyna prześladować nieustanny pech. Zwichnięcia, złamania, choroby i będące ich konsekwencją pobyty w szpitalu stają się codziennością dziewczynki. Z czasem nawet jej do bólu racjonalni, twardo stąpający po ziemi rodzice nie mogą pozostać obojętni wobec ogromu nieszczęść dotykających ich córkę. Jednakże jedynie babcia, postrzegająca świat bardziej sercem niż rozumem, dopatruje się nadnaturalnej przyczyny leżącej u podłoża licznych wypadków ukochanej wnuczki. Po ośmiu latach przychodzi najgorsze – dorastająca już Ewa zapada na wyjątkowo źle rokującą odmianę białaczki. Lekarze nie dają jej większych szans i nastolatka z dnia na dzień niknie w oczach. Bohaterka ocaleje tylko wówczas, gdy odnajdzie swego anioła stróża i sprawi by znalezione dawno temu przez babcię świetliste pióro ponownie nabrało anielskiej mocy. Strona 22 z 24 Jej niebiański opiekun nie umarł. Okaleczony, bezskrzydły anioł stróż Ewy - Ave po upadku na ziemię przemienił się w półczłowieka, istotę pozbawioną nadnaturalnych umiejętności, odległą jednak ludzkim sprawą. Jako bezdomny niemowa Ave zamieszkał w opuszczonej ruderze, niedaleko domu zamożnych rodziców Ewy. W raz z nim siedzibę dzieli jego brat Vea –mroczny demon przybierający różne formy: pająka, grzyba, ale najczęściej czarnego kruka. Reprezentant dobra i zła prowadzą odwieczny pojedynek będący próbą udowodnienia przewagi jednego pierwiastka nad drugim. Jak się jednak okazuje pojedynek ten nie kończy się zwycięstwem żadnego z nich. Anielskie dysputy stopniowo udowadniają nierozerwalny charakter współwystępowania dobra i zła. Strącony z nieba Ave broni się przed akceptacją czarnego brata – aż do momentu, kiedy pojmuje, że musi istnieć mrok, by można było czerpać radość z jasności. Terakowska odwołuje się w powieści do nienowej już Manichejskiej koncepcji postrzegania rzeczywistości, zgodnie z którą to biel i czerń budują harmonię świata – dobro warunkuje istnienie zła i odwrotnie. Autorka w jasny, przekonujący sposób udowadnia słuszność prezentowanych poglądów. Czytając książkę nie odnosi się jednak wrażenia, że nakazuje ona kategorycznie podzielać jej własny punkt widzenia. Pisarka pragnie, by czytelnik wraz z nią podjął próbę znalezienia odpowiedzi na najtrudniejsze pytania. Bezcenne dialogi Avego i Vei każą człowiekowi zastanowić się nad motywami czynienia dobra i zła, zmuszają do namysłu nad kruchością i jakże często małostkowością ziemskiej egzystencji. Trudno się nie zgodzić, że to ów anielski – głęboko refleksyjny wymiar powieści stanowi jej największą wartość. „Tam, gdzie spadają anioły” ma jednak również nieco bardziej przyziemny – ludzki wydźwięk. Jest to opowieść o dotkniętej nieszczęściem rodzinie, o zrodzonej z rozpaczy sile i nadziei, o potrzebie kierowania się w życiu w równym stopniu wiarą i wiedzą. Jest to także opowieść o potędze miłości i znaczeniu poświęcenia. Ave tak bardzo kocha Ewę, że postanawia zdradzić jej anielskie tajemnice – narażając się tym samym na boski gniew. Wyjawione sekrety pozwolą dziewczynce wygrać z chorobą pod warunkiem, że zrozumie ona na czym polega prawdziwa moc anielskich uczynków. Jeśli Ewa odmieni na lepsze los otaczających ją ludzi to uratuje siebie, a może nawet wyzwoli z ziemskiej powłoki swego niebiańskiego opiekuna. Strona 23 z 24 Powieść Terakowskiej, choć dotyka trudnych spraw napisana jest w przystępny sposób. Ciekawe dialogi, jasne przesłanie, klarowna symbolika sprawiają, że książkę czyta się nie tyle szybko, co łatwo i przyjemnie. Atuty utworu stanowią niebanalna fabuła i wyrazistość postaci, zarówno tych pierwszo, jak i drugoplanowych. Oprócz Avego i Vei Ewie przez całą powieść towarzyszą jej najbliżsi: matka Anna – wiecznie poszukująca weny rzeźbiarka, ojciec Jan – wierzący tylko w to co namacalne pragmatyk oraz babcia Maria – pokładająca niemalże dziecięcą ufność w działanie nadprzyrodzonych sił. Na drugim planie pojawiają się równie barwne i interesujące postaci: dentysta jeżdżący jaguarem, Pani Sama i pan Sam, salowa z domu opieki i jeszcze kilka innych nietuzinkowych osób. Bohaterowie Terakowskiej odkrywają przed czytelnikiem prawdę o tym, jak bardzo splątana potrafi być sieć ludzkich losów. Uświadamiają, że nawet drugoplanowe postaci mogą odegrać w naszym życiu ważną rolę. Niepowtarzalny klimat powieści tworzą dwa przenikające się światy – efemeryczny, świat aniołów i racjonalny, świat ludzi. Odmienność owych światów powoduje, że czytelnik z jednej strony pragnie przystanąć, by rozważyć niełatwe kwestie poruszane przez autorkę, z drugiej strony zaś chce iść dalej, by przekonać się jaki będzie finał niebiańsko-ziemskiej historii. Po książkę Terakowskiej może sięgnąć każdy. I każdy znajdzie w niej coś dla siebie – wartką akcję, chwile głębokich wzruszeń, refleksji, rodzinnego ciepła. Powieść przeznaczona jest zarówno dla patrzących sercem wrażliwców, jak i dla wyznawców szkiełka i oka. Polecam ją jednak przede wszystkim tym, którzy stoją gdzieś po środku i wciąż na nowo przeżywają konflikt wiedzy i wiary. Książka dostępna jest w formacie daisy, czytak, txt w Bibliotece Centralnej Polskiego Związku Niewidomych, można ją również pobrać z serwisu wypożyczeń on-line biblioteki centralnej PZN. Strona 24 z 24