Integrator Kulturalny

Transkrypt

Integrator Kulturalny
Integrator Kulturalny
Kwartalnik dla osób niepełnosprawnych
Rok 1 nr 1/2015 (1) – kwiecień-czerwiec 2015 r.
Wydawca:
Fundacja Wspierania Rozwoju Osób Niepełnosprawnych „Radius”
e-mail: [email protected]
www.fundacjaradius.qinfo.pl
Redakcja:
Mateusz Ciborowski – redaktor naczelny
Agnieszka Orzech – redaktor
Joanna Pępko – redaktor
Adres redakcji:
Al. 3-go Maja 37A lok. 19, 76-200 Słupsk
Tel.: 696-190-310
e-mail: [email protected]
WWW.integratorkulturalny.qinfo.pl
Słupsk 2015 r.
Strona 1 z 24
Spis treści
✖Od redakcji ....................................................................................................................................2
✖Chłopiec z zapałkami – świat bajek głuchoniewidomego Witolda Orzecha .......................................4
✖ „Miasto ślepców” nie o niewidomych .............................................................................................7
✖Dotyk geniuszu................................................................................................................................9
✖Chodź, opowiedz mi świat ............................................................................................................. 11
✖Nie ma jak książka pod palcami ..................................................................................................... 20
✖ „Tam gdzie spadają anioły” – metafizyczna powieść o chorej na białaczkę Ewie. .......................... 22
✖Od redakcji
„Czymże bez ciebie bylibyśmy nie tylko my, ale czym byłoby w ogóle ludzkie
życie?
Tyś pozakładała miasta, ty rozproszonych ludzi powołałaś do życia społecznego,
ty zespoliłaś ich między sobą najpierw przez wspólne osiedla, później przez
małżeństwa, a wreszcie przez wspólnotę mowy i pisma. Tyś wynalazczynią praw,
nauczycielką dobrych obyczajów i ładu.”
Cyceron
Słowa te poświadczają, że nie można żyć w oderwaniu od kultury. Stanowi ona
podstawę funkcjonowania społecznego. Każdy jest jej mniej lub bardziej
świadomym odbiorcą. Nie każdy jednak ma taki sam dostęp do tego co
kulturowo wartościowe, umożliwiające własny rozwój.
Dlatego
też
oddajemy
w
Państwa
ręce
pierwszy
numer
kwartalnika
poświęconego sprawom kultury osób z różnorodnymi niepełnosprawnościami.
”integrator” powstał z myślą o jednostkach, które z powodu ograniczeń
sensorycznych, fizycznych, intelektualnych lub umysłowych mają utrudniony
dostęp do informacji, komunikacji i wiedzy.
Pragniemy pomóc docierać do kultury zarówno tym, dla których uczestnictwo w
niej stanowi nieodłączny element aktywności, jak i tym, którzy dopiero co
Strona 2 z 24
zaczynają interesować się jej sprawami, w sposób świadomy rozpoczynają swoją
przygodę z kulturą.
„Integrator”
to czasopismo wielowymiarowe, poruszające całe spektrum
zagadnień skoncentrowanych wokół postrzegania, rozumienia i tworzenia kultury
przez osoby niepełnosprawne. Na łamach czasopisma znajdziecie państwo
artykuły prezentujące twórczość tej grupy osób. Będziecie mogli zapoznać się z
miejscami i obiektami dostępnymi dla niepełnosprawnych odbiorców kultury, a
także z wydarzeniami o charakterze kulturalnym istotnymi dla rozwoju
społeczności lokalnej, krajowej i ponadnarodowej.
Za pośrednictwem „Integratora” chcemy rozmawiać na temat znaczenia kultury
w życiu osób niepełnosprawnych, jej wpływu na radzenie sobie z własną
„odmiennością”. Wśród zagadnień jakie będziemy poruszać znajdą się tematy
niełatwe i być może kontrowersyjne, zmuszające czytelnika do refleksji nad
pytaniem czym dla nas jest kultura?, gwarantem zapewniającym rozwój
człowieka? narzędziem kształtującym
naszą tożsamość czy też rozrywką
pojmowaną jako wartość sama w sobie.
Chcielibyśmy, aby nasze czasopismo stało się płaszczyzną polemik na temat
zjawiska heterogeniczności kulturowej, przenikania się kultur oraz korzyści i
zagrożeń z tym związanych zwłaszcza w kontekście współczesnych problemów
dotykających Europę i Świat takich jak choćby problem uchodźctwa, migracji
zarobkowej, kosmopolityzmu, nacjonalizmu, globalizacji i utraty tożsamości
narodowej. Jesteśmy przekonani, że osoby niepełnosprawne mają również prawo
do zdefiniowania własnych poglądów w tym zakresie.
Kwartalnik powstał z inicjatywy grupy osób pełnosprawnych i niepełnosprawnych
skupionych wokół Fundacji Radius”, żywo zainteresowanych problematyką
popularyzowania
kultury
wśród
osób,
które
z
powodu
ograniczeń
psychofizycznych niejednokrotnie są wykluczane z tej dziedziny ludzkiej
aktywności.
Naszym zamysłem było stworzenie czasopisma o charakterze integracyjnym,
które
poprzez prowadzenie dyskursu, wymianę poglądów, zachęcanie do
wspólnego uczestnictwa w kulturze oraz podejmowanie wspólnych działań na jej
rzecz będzie integrowało osoby niepełnosprawne i pełnosprawne.
Mamy nadzieję, że „Integrator” stanie się punktem stycznym dla obu tych
środowisk, płaszczyzną porozumienia znoszącą bariery mentalne, pozwalającą
Strona 3 z 24
lepiej się poznać i wzajemnie zaakceptować. Integracyjny charakter kwartalnika
polega również na tym, że każdy może zostać jego twórcą. Zapraszamy do
współpracy zarówno samych niepełnosprawnych jak i osoby pełnosprawne –
każdego kto pragnie przybliżać kulturę jednostkom mającym utrudniony dostęp
do jej zasobów.
Obecnie czasopismo wydawane jest bez nakładów finansowych. Osoby piszące
artykuły oraz zajmujące się redagowaniem treści, korektą i kolportażem nie
otrzymują żadnego wynagrodzenia.
Osoby niepełnosprawne w świecie kultury
✖Chłopiec z zapałkami – świat bajek głuchoniewidomego Witolda
Orzecha
Joanna Pępko
Szacuje się, że na świecie żyje prawie 300 milionów osób z niepełnosprawnością
wzroku
(wg raportów Światowej Organizacji Zdrowia z 2011 r.), w tym ok. 39 mln osób
niewidomych.
W krajach Unii Europejskiej na 1000 mieszkańców przypadają cztery osoby
niewidomelub słabowidzące. W Polsce mamy ok. 1,5 mln osób z wadami wzroku,
z czego około 8 tysięcy to osoby głuchoniewidome, które żyją wśród nas, uczą się,
rozwijają swoje pasje, pracują, przeżywają smutki i radości.
Przykładem osoby niepełnosprawnej w bardzo aktywny sposób funkcjonującej w
świecie kultury jest 52-letni Witold Orzech z Kobylnicy (woj. pomorskie), który od
13. Roku życia nie widzi. Jak sam mówi – dłonie to jego oczy. Zaczął się „bawić”
zapałkami ponad 28 lat temu. Na początku układał proste figury, z biegiem lat
twórczość stawała się coraz bardziej skomplikowana.
W
chwili
obecnej
są
to
prace
kilkunastocentymetrowa
Strona 4 z 24
przestrzenne:
najmniejsza
to
szkatułka, jedna z większych to
Pasibrzuch, który ma ok.
2 metrów wysokości, a na
jej wykonanie trzeba było kilku
miesięcy i kilkudziesięciu
tysięcy zapałek.
Gdy ktoś spotyka Witolda po raz pierwszy i widzi jego prace, nie dowierza, że
możliwe
jest,
aby
osoba
głuchoniewidoma była w stanie zrobić
coś
takiego. Inspiracje do swojej twórczości
autor czerpie z literatury dziecięcej i
młodzieżowej.
„Dzieci
Kapitana
Granta”, „20 tysięcy mil podmorskiej
żeglugi”,
„Harry
Potter”,
„Niebieski
Ptak”, „Kopciuszek”, „Pinokio”, „Gdzie diabeł mówi… do usług!” – to niektóre z
nich. Każda z prac wymaga cierpliwości, zaangażowania i czasu. A im bardziej
pracochłonna, tym większa satysfakcja w sercu twórcy, że została ukończona, że
się udało, a pomysł na jej realizację okazał się trafiony.
Dzieła Witolda były już wystawiane kilkakrotnie: na Krajowej Wystawie Przeglądu
Twórczości Niewidomych w Kielcach, w zasobach Muzeum Tyflologicznego
Biblioteki Centralnej Polskiego Związku Niewidomych w Warszawie, w Miejskiej
Bibliotece Publicznej w Słupsku (na początku lat 90. – po raz pierwszy, a ostatnio
5 lat temu), w Gminnym Ośrodku Kultury w Potęgowie, w Pomorskiej Jednostce
Towarzystwa Pomocy Głucho-niewidomym w Gdańsku. Artysta jest też laureatem
VII
edycji słupskiego konkursu „Zobacz mój świat”, a w roku 2012 uzyskał
stypendium Starosty Słupskiego.
Dzięki wsparciu i pomocy pracowników Miejskiej Biblioteki Publicznej w Słupsku,
która utrzymuje kontakt z Witoldem od wielu lat, w 2014 roku zorganizowana
została wystawa bajkowych prac artysty.
Przybyło na nią wielu zaproszonych gości. Mogli oni obejrzeć kilkanaście
Wykonanych
z
zapałek dzieł, głównie bajkowe postaci i
przedmioty.
Największym zainteresowaniem zwiedzających
cieszyły się: smoki,
słusznych rozmiarów diabeł oraz przepięknie
wykonana
baśni. Gratulacjom i ciepłym słowom nie było
księga
Strona 5 z 24
końca.
Witold Orzech otrzymał kolejne propozycje, ale przede wszystkim upewnił się, że
to,
co robi, jest potrzebne, ma sens i daje radość nie tylko jemu
samemu, lecz także
innym. W trakcie wernisażu obecnych było wiele osób
niepełnosprawnych, w tym ze schorzeniami wzroku i słuchu.
Miały one okazję zobaczyć eksponaty i przekonać się, że to, co
wydaje się czasem niemożliwe, jest w zasięgu ręki, wystarczą chęci w połączeniu z
motywacją i samozaparciem.
Wystawa była otwarta dla zwiedzających do końca kwietnia 2014 roku i odbiła się
szerokim
echem.
zorganizowane:
Obejrzało
uczniowie
ją
kilkaset
słupskich
osób,
szkół
były
to
podstawowych
głownie
i
grupy
przedszkoli,
uczestnicy Warsztatów Terapii Zajęciowej w Słupsku.
Dla dzieci zorganizowano również spotkania z autorem. O wydarzeniu pisała
lokalna
prasa oraz mówiła telewizja. Po
zakończeniu
wystawy
Bibliotece,
przewiezione
do
Śledczego
prace
w
zostały
Słupsku.
Tam
w
Aresztu
Witold Orzech spotkał się z
osadzonymi. A że
pytaniom nie było końca i zainteresowanie było ogromne, odwiedził również
osadzonych
w Oddziale Zewnętrznym w Ustce.
Grupy
zorganizowane spotykały się z autorem i miały możliwość
wysłuchania
jego historii.
Witold chętnie przybliżał problemy osób niepełnosprawnych z dysfunkcją wzroku
i słuchu, pokazywał i
opowiadał, jak wykonuje swoje prace,
ale też jak korzysta z
maszyny brajlowskiej, czego używa do
zrobienia herbaty, skąd
wie, która jest godzina. Krótko mówiąc
odpowiadał
na wszystkie pytania nurtujące zainteresowanych.
Strona 6 z 24
Wciąż powstają nowe prace, które mamy nadzieję niedługo oglądać na kolejnej
wystawie.
Filmoteka niepełnosprawnego człowieka
✖ „Miasto ślepców” nie o niewidomych
Mateusz Ciborowski
W
ostatnich
latach
w
polskim
i
światowym
kinie
stopniowo
wzrasta
zainteresowanie tematem niepełnosprawności. Obok dokumentów i filmów
krótkometrażowych
poświęconych
prezentowanych
niepełnosprawnym
w
ramach
pojawiają
się
festiwali
niszowych
także
produkcje
średniobudżetowe, ogólnodostępne dla klientów Multikin i tak zwanych
sieciówek.
Dobrym przykładem potwierdzającym ową tendencję jest film „Miasto ślepców”
powstały na podstawie książki Jose Saramago, portugalskiego laureata literackiej
nagrody Nobla. Powieść zatytułowana „Blindness” (Ślepota) nie wzbudziła jednak
takiego zainteresowania co obraz Fernando Meirelles’a. No cóż, takie „signum
temporis” - znak czasów, że ludzie więcej oglądają filmów, niż czytają książek.
Zapewne dlatego o „Mieście ślepców” zaczęto szeroko mówić dopiero po
przeniesieniu powieści na ekrany.
„Miasto ślepców” to historia współczesnego miasteczka, którego mieszkańcy
padają ofiarą nieznanego wirusa prowadzącego do utraty wzroku. Epidemia
osiąga takie rozmiary, że ludzie dotknięci ślepotą zamknięci zostają w szpitalu
psychiatrycznym, przypominającym obóz koncentracyjny. Główną bohaterką jest
żona lekarza, którą w filmie gra Julianne Moore. Kobieta, mimo, że nie została
dotknięta ślepotą, udając osobę niewidomą, decyduje się na towarzyszenie
mężowi (w tę rolę wcielił się Mark Ruffalo) w „kwarantannie” będącej, jak się
okazuje piekłem. Bohaterka pomaga nie tylko współmałżonkowi, ale także innym
osobom poddanym przymusowej izolacji. Widzi, więc jest silniejsza od tych,
którzy stracili wzrok. Swoją siłę przekuwa na pomoc ludziom słabszym,
wymagającym
opieki.
Strona 7 z 24
Mamy jednak w „Mieście ślepców” i inne, mniej pozytywne postawy.
Obserwujemy całą gamę postaci – silniejszych, chcących za wszelką cenę
przetrwać ślepców, jak i tych nieporadnych, niepotrafiących odnaleźć się w nowej
rzeczywistości. Ci pierwsi przejmują władzę, a ich przywódcą jest osoba od dawna
niewidoma, przywykła do życia w ciemności. Językiem tyflologicznym
powiedzielibyśmy, że dobrze zrehabilitowana. Gra ją Gael Garcia Bernal.
W warunkach ekstremalnych niewidomi muszą walczyć niemal o wszystko nawet o jedzenie. W zamian za pożywienie kobiety są zbiorowo gwałcone.
Przełomowa i straszna zarazem scena zbiorowego gwałtu boleśnie i symbolicznie
pokazuje ludzi bestie – bez skrupułów wykorzystujących swoją władzę i siłę.
O czym zatem jest „Miasto ślepców”?
Na pewno nie o ludziach niewidomych. Ślepota jest tutaj wyłącznie pretekstem,
metaforą. Film i książka opowiadają o ludziach w ogólności, o naszych
społeczeństwach, o nas samych. Nie wiemy, kim możemy się stać w
niecodziennych, odrealnionych okolicznościach, w których zawodzą ustalone
normy i zasady społecznej koegzystencji. Nie wiemy, Kiedy „narodzi się w nas
zdolna do okrucieństwa bestia”, ale też z drugiej strony nie potrafimy
przewidzieć, kiedy zdolni będziemy do nadludzkiego wysiłku, by pomóc innym,
mniej wytrzymałym od nas. Epidemia ślepoty jest jedynie narzędziem do
pokazania postaw i zachowań społecznych jakie mogą ujawnić się w człowieku w
skrajnie niebezpiecznych sytuacjach.
„Miasto ślepców” to film z kategorii science-fiction, nie pretendujący do miana
historii opowiadających o prawdziwym życiu niewidomych. Ekranizacja ma budzić
strach, wywoływać lęk w obliczu nieznanego zagrożenia, a nie pokazywać jak
funkcjonują na co dzień ci, którzy tracą wzrok.
Mimo to film został ostro skrytykowany, a wręcz oprotestowany przez
amerykańską organizację zrzeszającą niewidomych – National Federation of The
Blind uznającą, że film w negatywnym świetle przedstawia całą społeczność
niewidomych.
Przedstawiciele NFB uważają, że film przedstawia ludzi z dysfunkcją wzroku jako
pozbawione uczuć „potwory”. Przewodniczący zrzeszenia Marc Maurer twierdzi,
że film jest krzywdzący dla niewidomych w USA i na świecie. Jego zdaniem osoby
pozbawione wzroku przedstawione są w nim jako nieudolne, brudne, wstrętne i
zdeprawowane, a przy tym Niezdolne do wykonywania najprostszych czynności
życiowych. Pan przewodniczący zapomniał najwyraźniej, że tytułowa ślepota jest
jedynie metaforą ukazującą pewne zachowania społeczne ludzi, którzy nagle
pozbawieni zostali podstawowego zmysłu i znaleźli się w ekstremalnej sytuacji.
Strona 8 z 24
„Miasto ślepców” opowiada właśnie o tych zachowaniach, a nie o niewidomych.
Gdy historia dobiega końca, nikt z bohaterów nie ma wątpliwości, że już nic nie
będzie takie samo. Ślepota zmieniła ludzi, przeobraziła społeczność miasteczka,
obnażyła najmroczniejsze zakątki ludzkiej natury. Czy będzie to dla nas lekcja
socjologii? Nie rezygnujmy z refleksji o sobie tuż po obejrzeniu filmu.
A na koniec jeszcze dwa spostrzeżenia. Film jest godny uwagi nie tylko ze
względu na swą fabułę, ale także na wartość artystyczną takich elementów jak
zdjęcia i muzyka. Zdjęcia prezentujące bohaterów poddawanych procesowi
utraty wzroku są prześwietlone, jest w nich dużo bieli, czasem są zamazane.
Sceny nocne są bardzo ciemne, zbyt ciemne na to, aby nawet osoba dobrze
widząca mogła dostrzec wszystkie szczegóły. To nie jest błąd, te doskonałe
zdjęcia
César Charlone próbują
widzowi
pokazać
świat
oczami
osoby
słabowidzącej. Dla wielu ludzi może to być niezwykle ciekawe doświadczenie
poznawcze. A co do muzyki to śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że jest
wręcz urzekająca. Zapada w pamięć i jeszcze długo po obejrzeniu filmu
rozbrzmiewa w głowie widza.
✖Dotyk geniuszu
Mateusz Ciborowski
Są znaczki pocztowe i monety z jego podobizną, są ulice i szkoły jego imienia, a
nade wszystko, są miliony ludzi korzystających od niespełna 200 lat z jego
wynalazku. Skromny, schorowany człowiek, doceniony bardziej po śmierci niż za
życia; urodzony w tym samym roku, co Abraham Lincoln i Charles Darwin. Czy
mniej od nich sławny, mniej ważny dla historii i ludzkości? Dla tysięcy
niewidomych na całym świecie na pewno nie. Louis Braille, bo o nim właśnie
mowa - wynalazca pisma punktowego dla niewidomych wpisuje się w życie wielu,
wpisuje
się
w
moje
życie.
Pierwsze książki czytałem właśnie pismem punktowym, zeszyty miałem
brajlowskie, a i maturę „stukałem” na sześciopunktowej maszynie, podczas gdy
moi
rówieśnicy
pisali
ją
długopisem.
Kilka lat temu przypadła 200 rocznica urodzin Louisa Braille’a obchodzona na
całym świecie przez organizacje działające na rzecz osób z dysfunkcją wzroku, a
przede wszystkim przez samych niewidomych. Rok brajlowski był ogromną
szansą popularyzacji naszych spraw, naszego życia w społeczeństwie ludzi
pełnosprawnych. Setki odwiedzających wystawę brajlowską zorganizowaną w
Strona 9 z 24
Muzeum Tyflologicznym Biblioteki Centralnej PZN oraz salon Ludwika Braille’a w
Bibliotece Narodowej, miały możliwość przekonać się, że dzięki pismu
punktowemu i użyciu nowoczesnych technologii osoby niewidome mogą być tak
samo wydajne i użyteczne dla społeczeństwa jak pełnosprawni.
Co wiemy o Luisie Braille’u? Gdzie się urodził? Czy był widzący, czy niewidomy?
Jak to się stało, że został twórcą pisma punktowego? W specjalistycznej
literaturze polskiej znaleźć możemy artykuły biograficzne traktujące o naszym
bohaterze. Brak jest jednak całościowej monografii w sposób wyczerpujący
przedstawiającej
losy
twórcy
pisma
punktowego.
Właśnie z tego powodu ważne jest, że dzięki staraniom fundacji „Szansa dla
Niewidomych” w 200 rocznicę urodzin Louisa Braille’a pojawiła się na polskim
rynku wydawniczym publikacja Michaela Mellora „Louis Braille. Dotyk geniuszu”.
Wydana po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych w 2006 roku, na język polski
została przetłumaczona przez Eryka Zielińskiego. Redaktorem wydania polskiego
jest Magdalena Kornetka a korekty merytorycznej tłumaczenia polskiego dokonał
Marek
Kalbarczyk.
Nowoczesna, utrzymana jednak trochę w amerykańskim stylu książka, ciekawie
wprowadza w sytuację życiową niewidomych europejczyków końca XVIII i XIX
wieku. W interesujący i ubarwiony listami z epoki sposób autor przedstawia
historię założenia przez Valentina Hauy pierwszej francuskiej szkoły dla
niewidomych, pierwsze próby kształcenia uczniów, sposoby ich edukacji a
zwłaszcza próby dostosowania do ich percepcji dotykowej słowa pisanego. Sporo
miejsca poświęca autor pismu Charlesa Barbiera, które stało się wzorem dla
Louisa Braille’a. Sam system pisma wynaleziony przez Braille’a opisany jest w
książce szczegółowo wraz z dokonywanymi w nim zmianami, co pozwala
czytelnikowi zapoznać się z ewolucją sześciopunktu. Postać Ludwika Braille’a
pokazana jest bardzo ciekawie na tle epoki, historii Francji, sytuacji niewidomych
w XIX wieku. Interesująco przedstawiona jest rodzina Braille’ów, miejscowość, z
której pochodził Louis, jej niepowtarzalny klimat i oddana w listach nieustanna
tęsknota za najbliższymi oraz rodzinnym Coupvray. Wraz z twórcą pisma
punktowego dla niewidomych przeżywamy jego radość z wynalezienia systemu,
ale i zmagania, by przy aprobacie niewidomych, uznane ono zostało za oficjalnie
obowiązujące. Razem z Braille’em szarpią nami rozterki, czy zmienić pracę, czy
porzucić paryski instytut dla niewidomej młodzieży i zdecydować się na pełen
etat organisty. Ciekawa monografia biograficzna, choć nie powieść, pozwala też
czytelnikowi wczuć się w sytuację zdrowotną tracącego wzrok dziecka, a w końcu
chorującego całe niemal dorosłe życie na gruźlicę osłabiającą jego zdrowie
człowieka, którego ostatecznie „zabiera” ta nieuleczalna wówczas choroba.
Książka nie kończy się wraz z rokiem 1852 - datą śmierci Braille'a. Autor pokazuje
zmagania zwolenników i przeciwników pisma wypukłego w drugiej połowie XIX
wieku i pierwszej połowie XX wieku. Plastycznie przedstawia „klimat stuku białych
lasek” na bruku paryskim, kiedy to w 1952 roku ciało wybitnego niewidomego
Strona 10 z 24
Louisa Braille’a zostało przeniesione do Panteonu, gdzie spoczywają prochy
najwybitniejszych
francuzów.
Dziś, gdy obchodzimy 201 rocznicę urodzin Braille’a mamy nie tylko sześciopunkt,
ale ośmiopunkt - brajla elektronicznego, dzięki czemu połączenie pisma
wynalezionego prawie 200 lat temu wiąże się z nowoczesną technologią, która
nam,
niewidomym
pozwala
widzieć
więcej.
C.
Michael
Mellor
„Louis
Braille.
Dotyk
Geniuszu”
Wydawca Fundacja „Szansa dla Niewidomych” Warszawa, 2009 r. Publikacja
dostępna jest bezpłatnie w wersji brajlowskiej, czarnodrukowej i w postaci
audiobooku, w którym lektorem jest pani Joanna Jędryka, znana niewidomym
czytelnikom z wielu nagrań Polskiego Związku Niewidomych oraz z radiowych
słuchowisk.
✖Chodź, opowiedz mi świat
Mateusz Ciborowski
Pełny dostęp do kultury, możliwość samodzielnego, nieskrępowanego wyjścia do
kina, teatru czy muzeum – ile osób z różną niepełnosprawnością marzy o tym i
wie od razu, że w tej chwili jest to niemożliwe. Marzy o tym, bo czuje, że kultura
jest tak samo potrzebna do życia, jak chleb i woda, choć z powodu jej braku
akurat się nie umiera, a przynajmniej nie z punktu widzenia fizjologii. Gdy nie ma
jednak stałej pożywki dla „ducha”, czegoś naprawdę brakuje, myślowe horyzonty
się zawężają, gotowość na przeżycie przygody intelektualnej czy estetycznej
zmniejsza się gwałtownie i człowiek spala się w zwykłych codziennych sprawach.
A
wystarczyłaby
odrobina
kultury...
Osoby niewidome i słabowidzące bez najmniejszych kłopotów mogą słuchać
muzyki, stosunkowo łatwy jest też dla nich dostęp do książek. Wystarczy, że wyda
się je w brajlu, pojawią się w formie audiobooka czy zostaną zeskanowane, co
wiele osób z dysfunkcją wzroku robi samodzielnie i problem rozwiązany.
Literacka oferta jest w miarę bogata i, mimo różnych trudności, stale i
systematycznie
się
powiększa.
Największe kłopoty pojawiają się w sytuacji, gdy osoba z niepełnosprawnością
wzroku zapragnie obejrzeć film, przedstawienie teatralne czy pójść na wystawę.
Tu potrzeba już specjalnego opisu przybliżającego kolory, kształty, ruch. Kto
jednak pomaluje świat słowami, zastępując to, czego nie można zobaczyć? Czy
warto opisywać świat tym, którzy go nie poznają oczami? Czy greccy tragicy
Sofokles, Perykles i Eurypides, pisząc wystawiane do dziś w teatrach tragedie,
myśleli o ich dostępności dla niewidomych? Czy Leonardo da Vinci, malując w
Kaplicy Sykstyńskiej „Ostatnią wieczerzę”, myślał o pozbawionych wzroku
Strona 11 z 24
odbiorcach kultury? Czy bracia Lumière, uwieczniając wyjście robotników z
fabryki lub wjazd pociągu na stację, myśleli o osobach z dysfunkcją widzenia?
Pytania są oczywiście retoryczne. Wspomniani twórcy z pewnością nie zaprzątali
sobie głowy tym, w jaki sposób ich dzieła będą percypowane przez niewidomych.
Dlaczego więc podaję te przykłady? Otóż od 30 lat w teatrach, kinach, muzeach,
programach telewizyjnych wprowadza się dodatkowe komentarze, opisujące to,
czego osoby z dysfunkcją wzroku nie mogą zobaczyć. Przekaz taki nazywany jest
audiodeskrypcją.
Zaczęło
się
przed
wiekami
Określenie „audiodeskrypcja” powstało dopiero w 1981 roku, ale w rzeczywistości
tysiącom niewidomych od tysięcy lat tysiące audiodeskryberów opowiadało
piękno zachodu słońca nad brzegiem morza, urok lekko zamglonych szczytów
górskich, czy magię falujących na wietrze długich blond włosów młodej
dziewczyny. Opis taki nigdy nie był i wciąż nie jest jedynie suchym komentarzem.
Niesie ze sobą przekaz, który staje się sztuką samą w sobie.
Początki profesjonalnej audiodeskrypcji związane są z teatrem. W 1981 roku w
Stanach Zjednoczonych w Arena Stage Theatre w Waszyngtonie wystawiono
pierwsze sformalizowane przedstawienia z przygotowanymi specjalnie dla
niewidomych komentarzami tego, co dzieje się na scenie. Pokazy te doszły do
skutku dzięki zaangażowaniu niewidomych Margarety i Cody’ego Pfanstiehlów,
którzy założyli organizację „Audio Description Service”. Miała ona jeden cel:
popularyzację audiodeskrypcji w teatrach na terenie Ameryki Północnej. Gdy swą
prezydenturę zaczynał Bill Clinton w 1992 roku, ponad 60 teatrów na terenie
Stanów Zjednoczonych grało przedstawienia dostępne dla osób z dysfunkcją
wzroku.
Idea upowszechniania kultury wizualnej dla niewidomych szybko przeniosła się
do
Kanady
oraz
do
Wielkiej
Brytanii.
Jeszcze w latach 80. w Stanach, a w latach 90. w Wielkiej Brytanii audiodeskrypcja
weszła do telewizji. W ramach projektu „Audetel” na kanałach ITV i BBC
nadawano tygodniowo po kilka programów z dodatkową ścieżką dźwiękową.
Pierwsze kinowe seanse z komentarzami dla niewidomych pojawiły się w latach
90. w Walii, a wprowadził je ośrodek kulturalny Chapter Arts Centre w Cardiff.
Połowa lat dziewięćdziesiątych przyniosła też pierwsze filmy z audiodeskrypcją
wydawane na kasetach VHS a następnie w wersji cyfrowej na płytach DVD. Dziś
filmy tego typu dostępne są dla niewidomych w wielu bibliotekach i księgarniach
w USA, Kanadzie i krajach „starego” kontynentu. Na przykład w kanadyjskiej
bibliotece dla niewidomych jest ponad 500 filmów z audiodeskrypcją.
Wielka Brytania w ramach projektu „Audetel” wpisała do swej ustawy o radiofonii
i telewizji z 1996 roku przepisy o wykorzystywaniu audiodeskrypcji w naziemnej
telewizji cyfrowej (DTT). Brytyjska telewizja weszła w XXI wiek, mając opatrzone
audiodeskrypcją 2 procent emitowanego programu. Czas ten jest systematycznie
Strona 12 z 24
wydłużany
do
10
procent.
Pierwszy publiczny pokaz polskiej audiodeskrypcji miał miejsce w roku 1999 w
Muszynie, na konferencji zorganizowanej przez Bibliotekę Centralną Polskiego
Związku Niewidomych – największej organizacji pozarządowej zrzeszającej osoby
z problemami widzenia. Był to pokaz filmu nagranego na kasecie VHS. – Robiono
to w ten sposób, że na 1/4 wysokości taśmy nagrywano tekst audiodeskrypcji, co
pozwalało na jednoczesne odtwarzaniu filmu i stworzonego do niego
komentarza – opowiada Andrzej Woch, twórca pierwszych polskich tyflofilmów.
Metodą tą przygotowano 20 filmów z audiodeskrypcją. Andrzej Woch, jako
pierwsza osoba w Polsce, zainteresował się robieniem opisów dla osób
niewidomych w 1998 roku. Wtedy, na określenie takich produkcji, używano
terminu tyflofilmy. Ojciec polskiej audiodeskrypcji stworzył też specjalny program
modułowy składający się z trzech narzędzi: do tworzenia tekstu, nagrywania
dodatkowych ścieżek z opisami i do jednoczesnego odtwarzania filmu i
audiodeskrypcji. Program ten wykorzystywany był do tworzenia filmów dla
niewidomych, już w wersji cyfrowej, jeszcze na początku lat dwutysięcznych.
Żeby
było
normalnie
Dodatkowy opis dla osób z dysfunkcją wzroku umieszcza się w Polsce głównie
przy filmach fabularnych i przy serialach. Coraz częściej można go także spotkać
„na żywo” w kinach i teatrach, np. w Teatrze Narodowym w ramach akcji „Poza
Ciszą i Ciemnością”. Audiodeskrypcja wykorzystywana jest także w niektórych
muzeach, np. w słupskim muzeum w Zamku Książąt Pomorskich, gdzie słowne
opisy przybliżają niewidomym dzieła Witkacego, w oddziale muzeum
narodowego we Wrocławiu, gdzie możemy podziwiać słynną Panoramę
Racławicką czy w gdańskim Centrum Solidarności.
Na świecie oprócz filmów, audiodeskrybuje się również przedstawienia operowe,
taniec,
pokazy
mody,
a
nawet
mecze
piłkarskie.
- Czy audiodeskrypcja jest potrzebna?
– dr Agnieszka Szarkowska z Instytutu Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu
Warszawskiego, zajmująca się układaniem opisów dla osób niewidomych,
uśmiecha się słysząc to pytanie. – To trochę tak, jakby pytać, czy w polskich
kinach potrzebne są napisy do filmów obcojęzycznych. Oczywiście, że są i tak jak
Polacy potrzebują tłumaczenia, tak niewidomi potrzebują audiodeskrypcji –
podkreśla. Nie pamięta, kiedy zainteresowała się tworzeniem opisów dla osób z
dysfunkcją wzroku. Być może stało się to podczas pobytu w Londynie w 2006
roku. – Po powrocie postanowiłam zgłębić temat. Pochodzę z Białegostoku, więc
dość wcześnie usłyszałam też o pokazach z audiodeskrypcją „na żywo”
organizowanych przez Tomka Strzymińskiego i Krzyśka Szubzdę. W styczniu 2008
r. organizowaliśmy na wydziale konferencję o przekładzie audiowizualnym bez
barier, na którą zaprosiliśmy m.in. przedstawicieli PZN i Fundacji
Strona 13 z 24
„Audiodeskrypcja”. Tak się wszystko zaczęło – dodaje dr Szarkowska.
Audiodeskrypcja stała się jej pasją, jeździ więc po świecie, uczestniczy w
konferencjach naukowych i zbiera informacje o tym, jak robić dobre opisy dla
osób niewidomych i słabowidzących. – Przyjęło się, że audiodeskrypcja nie
powinna zawierać interpretacji, tylko suchy opis tego, co pojawia się na ekranie.
Badania pokazują jednak, że opis całkowicie obiektywny jest niemożliwy. Każda
osoba zwraca uwagę na coś innego i inaczej postrzega otaczającą ją
rzeczywistość. Dlatego ważna jest współpraca z twórcami filmów, np. w Kanadzie
opracowano opis do serialu, w którym główny bohater sam był
audiodeskryberem i opowiadał o tym, co robi i co się dzieje – mówi dr Agnieszka
Szarkowska.
Innym eksperymentem była audiodeskrypcja do teatralnego „Hamleta” napisana
pentametrem jambicznym, mówiona z perspektywy Horacja. – Takie
eksperymenty cieszą się powodzeniem niewidomych widzów za granicą i
świadczą o tym, że jeszcze wiele mamy do zrobienia, szczególnie tu, w Polsce –
uśmiecha
się
młoda
pracownica
UW.
– Na Zachodzie audiodeskrypcja jest dużo, dużo powszechniejsza – Mariola
Kowalska z wydawnictwa MTJ wie o czym mówi, przez kilka lat żyła poza
granicami Polski. Gdy wróciła do kraju, od razu zauważyła, że niewidomi nad
Wisłą nie uczestniczą w życiu kulturalnym tak powszechnie, jak to się dzieje na
zachodzie. – A przecież oglądając filmy, sztuki teatralne czy też wystawy
muzealne osoby z dysfunkcją wzroku mogą rozwijać się, poznawać głębiej
otaczający nas świat, mogą, jak wszyscy inni, zapewnić sobie rozrywkę, spotkać
się ze znajomymi... – wylicza Mariola Kowalska. Wie, że aby było to możliwe,
potrzebna jest powszechna audiodeskrypcja. Jej firma, z jej inicjatywy, wydała w
ostatnim czasie kilka filmów z dodatkową ścieżką dźwiękową w ramach projektu
„Klasyka polskiego kina wojennego”. – Reszta zależy od dobrej woli innych
twórców kultury, wydawców, sponsorów. Takie przedsięwzięcia to szansa dla
osób z wadą wzroku na bogatsze życie duchowe – podkreśla Mariola Kowalska.
Nie kryje, że chciałaby wydawać kolejne filmy DVD z audiodeskrypcją, trzeba
jednak
znaleźć
na
to
pieniądze.
Audiodeskrypcja.pl
Na stronie www.audiodeskrypcja.pl znaleźć można podstawowe informacje o
historii
i
tworzeniu
audiodeskrypcji.
Stronę
prowadzi
Fundacja
„Audiodeskrypcja”. To za sprawą jej twórcy, Tomasza Strzymińskiego, odbył się
pierwszy w Polsce kinowy seans z dodatkową ścieżką dźwiękową. Stało się to w
białostockim kinie „Pokój” w roku 2006. Opis dla niewidomych i słabowidzących
przygotowano wówczas do filmu „Statyści” Michała Kwiecińskiego. Skrypt
audiodeskrypcji sporządził na podstawie informacji zbieranych z całego świata
Krzysztof Szubzda. Przed premierą przeprowadzono specjalne konsultacje, by
wyeliminować ewentualne niezręczności. Na premierę zostali zaproszeni wszyscy
Strona 14 z 24
mieszkańcy Białegostoku. Było to oczywiście zgodne z ideą audiodeskrypcji, w
której chodzi o to, by w trakcie wydarzeń kulturalnych łączyć osoby z dysfunkcją
wzroku z widzącymi, by integrować społeczeństwo. Podczas owego pierwszego
pokazu nie było specjalnych słuchawek i odbiorników dla niewidomych i
słabowidzących, audiodeskrypcję słyszeli wszyscy. Każdy widzący mógł więc
wczuć się w sytuację osób z dysfunkcją wzroku i obejrzeć film „po
niewidomemu”. Dla tych, którzy chcieli, przygotowano nawet gogle, które w
każdej chwili można było założyć i dodatkowo zabezpieczyć się przed pokusą
otwarcia
oczu.
Na sali kinowej pojawiła się m.in. Izabela Kunstler z TVP. Pokaz zrobił na niej na
tyle duże wrażenie, że doszło do nawiązania współpracy między telewizją i
Krzysztofem Szubzdą. Jej efektem było pojawienie się w roku 2007 na stronie
internetowej telewizji interaktywnej pierwszego serialu z audiodeskrypcją –
„Ranczo”. Fundacja nie ograniczała się natomiast jedynie do opisywania filmów.
Na koncie ma już przygotowanie komentarzy do meczu piłki nożnej, do
teatralnego spektaklu, do wystawy prac plastycznych oraz w przewodnikach
przyrody. Nie doszło jednak do całkowitego zerwania kontaktu ze sztuką filmową.
Efekty pracy grupy z Białegostoku można było obserwować m.in. na największym
w Polsce festiwalu filmów fabularnych w Gdyni. Twórcy Fundacji
„Audiodeskrypcja” doprowadzili również do stworzenia dodatkowej ścieżki
dźwiękowej do filmu „Katyń”. Opis dla osób niewidomych znalazł się na wydanej
w 2008 roku płycie DVD z dziełem Andrzeja Wajdy. – Fundacja pomogła nam też
przygotowywać audiodeskrypcję do opracowanej przez nas „Kolekcji kina
wojennego”. Pracy było naprawdę dużo – wspomina Mariola Kowalska z
wydawnictwa MTJ. Białostocka fundacja angażuje się także w promocję idei
dostosowywania filmów do potrzeb osób z dysfunkcją wzroku. W tym celu
zorganizowała m.in. specjalne warsztaty ucząc, w jaki sposób powinny być
tworzone
opisy
dla
osób
niewidomych
i
słabowidzących
Kino
„Poza
Ciszą
i
Ciemnością”
Pierwsze w Polsce publiczne pokazy filmów z audiodeskrypcją miały miejsce w
listopadzie 2006 roku w białostockim kinie „Pokój”. Warszawa musiała czekać na
takie wydarzenie do października 2008 roku. Wtedy w stolicy pojawiło się kino
„Poza Ciszą i Ciemnością”. Jego twórcą nie była osoba niewidoma czy
słabowidząca, lecz młoda, pełnosprawna studentka Anna Żórawska związana z
Fundacją Dzieciom „Zdążyć z pomocą”. Społeczną działalność zaczęła w fundacji
„Mam marzenie”. Tam w kręgu jej zainteresowań były dzieci, potem ich miejsce
zajęły osoby niewidome i niesłyszące. – Moim największym marzeniem zawsze
było pomagać. I dziękuję za to, że mogę to robić – mówi zdecydowanie twórczyni
kina „Poza Ciszą i Ciemnością”. Dlaczego zajęła się kulturą? Anna Żórawska
uśmiecha się, mówi, że to przez ludzi, których spotykała i stale spotyka, ludzi
zakochanych w kulturze. Pierwszy seans kina „Poza Ciszą i Ciemnością” miał
Strona 15 z 24
miejsce w warszawskim kinie Muranów w październiku 2008 roku. Kasia
Woźniakowska, 35-letnia niewidoma absolwentka pedagogiki specjalnej nie kryje,
że przez wiele lat w ogóle nie interesowała się filmem, kinem, telewizją, sztuki
wizualne dla niej w zasadzie nie istniały. – Przed pokazami w kinie „Poza Ciszą i
Ciemnością” nigdy nie byłam wcześniej w kinie. O tych pokazach przeczytałam na
liście dyskusyjnej dla niewidomych, postanowiłam zaryzykować i... było świetnie.
Wspaniałe wolontariuszki, doskonała atmosfera i ta świadomość, że
samodzielnie „oglądam” film, że wiem, co robią bohaterowie, nie tracę nic z akcji.
Od tego pierwszego razu nie opuściłam żadnego filmu, niektóre oglądałam po
kilka razy. Nie wszystkie mnie bardzo interesowały, ale muszę nadrabiać
zaległości – śmieje się Kasia. – Jak dziewczyna po trzydziestce idzie pierwszy raz
do kina, to musi się nacieszyć różnymi gatunkami filmu, na razie jeszcze bez
dokonywania selekcji – dodaje. Pokazy, organizowane przez Annę Żórawską, z
czasem przeniosły się do kina „Alchemia” na warszawskiej starówce. Tam też
zaczęli napływać niewidomi i słabowidzący widzowie. – Gdy dobrze widziałem,
chodziłem do kina dość często. Jednak gdy niemal całkowicie straciłem wzrok i
rozstałem się z żoną, kino się dla mnie skończyło. Kiedyś spróbowałem, ale nie
dosyć, że zabłądziłem, to na dodatek musiałem jeszcze przed seansem
wysłuchiwać rozmów młodych dziewczyn, które niespecjalnie się z tym kryjąc,
dzieliły się uwagami w stylu „po co ten niewidomy tu przyszedł, przecież on nic
nie zobaczy” – opowiada Ryszard Lipski. Przyznaje, że po tym wydarzeniu
odechciało mu się kina na długie lata. W fotelu na sali zasiadł znowu dopiero w
kinie „Poza Ciszą i Ciemnością”. O specjalnych pokazach dla niewidomych
dowiedział się w Bibliotece Centralnej PZN, gdy przyszedł wypożyczyć książki. –
Te seanse to świetny pomysł. Wiem wszystko, co dzieje się na ekranie. A co
najważniejsze: nikt nie dziwi się, że tu przyszedłem – podkreśla. W „Alchemii”
można zresztą spotkać nie tylko osoby z niepełnosprawnością. Rafał Piaseczny
widzi bardzo dobrze, ma trochę ponad 30 lat i przed kolejnym pokazem filmu z
dodatkową ścieżką dźwiękową zmierza pewnym krokiem po słuchawki i
odbiornik, by słuchać audiodeskrypcji. Po co mu one? – Chcę posłuchać, jak to się
robi profesjonalnie – tłumaczy Rafał. Sztuka opisywania tego, co widać na ekranie
nie jest mu zupełnie obca. W klasie, w liceum, miał słabowidzącego kolegę i
kiedyś opisywał mu filmy. – Zaczęło się zupełnie przypadkowo, od
niezobowiązującego opowiadania o tym, co widać w telewizji. Gdy okazało się, że
taki opis jest niezwykle pomocny, sprawy potoczyły się dalej, opowiadania były
coraz częstsze – wspomina Rafał Piaseczny. Czy pamięta, jaki film opisał jako
pierwszy w całości? – pytam. – Oczywiście – odpowiada – to był „Nóż w wodzie”
Romana Polańskiego, a potem było wiele innych. Audiodeskrypcją w kinie „Poza
Ciszą i Ciemnością” jest zauroczony. – Profesjonalizm w każdym calu – ocenia.
Ciepłe, pełne podekscytowania, spontanicznie radosne słowa padają w kinie dla
niewidomych i słabowidzących często. Niektórzy widzowie zwracają się wprost do
twórców, mówią i piszą, że są wdzięczni, że dziękują. – Niektóre maile wywołują u
Strona 16 z 24
mnie wzruszenie i poczucie spełnienia. Nie spotkałam się z nieprzyjemnymi
komentarzami – opowiada Anna Żórawska i dodaje, że naprawdę widzi sens
takich przedsięwzięć. – Tworzenie audiodeskrypcji nie jest wyłącznie pracą.
Zaangażowałam się w projekt całym sercem i duszą – wtóruje jej Mariola
Kowalska i dorzuca: - W taki sposób będziemy otwierać drzwi do kultury osobom
niewidomym. Gdyby nie było sposobu na otwieranie tych drzwi, powiedziałabym
– trudno. Ale skoro jest – trzeba robić wszystko, aby osoby niewidzące, tak jak i
pełnosprawne, mogły przez nie przejść i na równych prawach korzystać z dóbr
kultury.
Zmagania
teatralne
Projekt „Poza Ciszą i Ciemnością” to nie tylko kino, to także teatr. To było moje
marzenie, które mogę już teraz spełniać poprzez współpracę z Teatrem
Narodowym i Teatrem Rampa. Mam też nadzieję, że w przyszłości dołączą do
tego grona inne sceny – mówi Anna Żórawska. – Największą satysfakcję mam,
gdy nasi odbiorcy piszą, że dziękują za możliwość uczestniczenia w spektaklach,
za możliwość powrotu do teatru. A już najbardziej cieszy mnie fakt nawiązywania
przyjacielskich relacji z osobami, dla których robimy adaptację. Mam kilkoro
takich przyjaciół. To oni podnoszą mnie na duchu, gdy ja nie mam siły – dodaje.
Audiodeskrypcja w warszawskich teatrach, podobnie zresztą jak w kinie
„Alchemia”, odbywa się na żywo. Za każdym razem, na spektaklu dla osób
niewidomych pojawia się lektor, który na bieżąco czyta przygotowany wcześniej
opis. W teatrze nie może zresztą ograniczyć się wyłącznie do odczytywania
tekstu. Musi też uważnie obserwować to, co dzieje się na scenie. Wiadomo, sztuki
teatralne różnią się od siebie i nie zawsze tekst audiodeskrypcji pasuje idealnie
do tego, co danego dnia postanowili zrobić aktorzy. Inną technikę
udźwiękowienia
zastosowano podczas pokazów
w Krakowie. Tam
audiodeskrypcja była nagrywana wcześniej, a następnie odtwarzana w
odpowiednich momentach. Autorskie oprogramowanie do tego celu stworzył
polski pionier dodatkowych opisów, Andrzej Woch. – Trzeba pamiętać, że
audiodeskrypcja nie może być zbyt długa, by nie stała się ważniejsza od tekstu
samej
sztuki
–
przestrzega.
Co trudniej udźwiękowić dodatkowo: kino czy teatr? – pytam. Zdaniem Anny
Żórawskiej nie ma znaczących różnic, skala jest podobna. – Może nieco trudniej
jest z kinem, gdy dystrybutor nie chce, czy opóźnia wydanie nam materiałów do
opracowania. Największe jednak kłopoty wynikają z braku pieniędzy. Gdy jest
budżet, tak naprawdę wszystko jest możliwe – dodaje twórczyni teatru „Poza
Ciszą
i
Ciemnością”.
Projekty „Poza Ciszą i Ciemnością” to nie tylko wdzięczność widzów, słowa
uznania i chwile wzruszeń, to także tygodnie mozolnej pracy i godziny
przygotowań. – Najtrudniejsze jest uświadomienie osób, od których wszystko
zależy, a więc twórców sztuki filmowej, teatralnej, dysponentów pieniędzy, że
Strona 17 z 24
warto to robić, że audiodeskrypcja jest potrzebna – opowiada Anna Żórawska.
Pół żartem, pół serio dodaje przy tym, że ma naturę wojownika, że nie lubi
odpuszczać i jeśli na czymś, na kimś jej zależy, to bardzo trudno ją zniechęcić.
Projekt „Poza Ciszą i Ciemnością” będzie więc kontynuowany i będzie się
rozszerzał.
Organizowane dla osób z dysfunkcją wzroku pokazy filmów i spektakli
teatralnych otrzymywały zawsze zgodę autorów oryginalnego dzieła. Twórcy
audiodeskrypcji uważają bowiem, że zdobycie takiej zgody jest niezbędne,
przynajmniej etycznie. – W Polsce nie ma jednoznacznych uregulowań prawnych
dotyczących audiodeskrypcji, ale wydaje mi się, że obowiązujące prawo nakazuje
uzyskać zgodę właściciela praw autorskich – mówi dr Agnieszka Szarkowska.
Audiodeskrypcja
na
poziomie
Tysiące wskazówek, tysiące interpretacji i stałe poszukiwanie najlepszych
rozwiązań – tak wygląda sytuacja światowej audiodeskrypcji. Choć pierwsze
standardy zostały już opracowane, zarówno merytoryczna, jak i techniczna
strona tworzenia opisów dla osób niewidomych i słabowidzących, poddawane są
wciąż pod dyskusję. Polacy biorą oczywiście czynny udział w tych spotkaniach. –
Najważniejsze jest, by odpowiednio wpleść narrację między dialogi, by stworzyć
ciekawe widowisko, a nie tylko opowiadać, co robi bohater – mówi dr Agnieszka
Szarkowska. Jej zdaniem, błędem jest ograniczanie się wyłącznie do swoistej
„gimnastyki”, do relacji typu „wstał, usiadł, zrobił dwa kroki, podniósł rękę”. –
Widza trzeba wciągnąć w opowiadaną historię, zostawiając mu jednocześnie
możliwość własnej interpretacji. Trzeba też oczywiście pozostać w zgodzie z ideą,
jaka przyświecała twórcom filmu czy spektaklu – podkreśla. Dodatkowe opisy
dedykowane osobom z dysfunkcją wzroku są najczęściej odczytywane przez
lektorów. To jednak pociąga za sobą dodatkowe koszty. I nie chodzi wyłącznie o
gaże lektorskie, do tego trzeba także dodać pieniądze, jakie wydawane są na
opłacenie montażystów i na wynajęcie studia realizacji dźwięku. Aby
minimalizować te koszty pojawił się pomysł wykorzystania mowy syntetycznej.
Idea została już przetestowana i zyskała uznanie osób niewidomych, które
uczestniczyły w pokazie zorganizowanym m.in. w Tyflogalerii Biblioteki Centralnej
Polskiego Związku Niewidomych. – Istnieje jednak jedno ograniczenie: syntezator
mowy można wykorzystywać, jeśli ogląda się filmy odtwarzane z komputera –
mówi dr Agnieszka Szarkowska, która ma już za sobą, pierwsze nie tylko w
Polsce, ale i na świecie, eksperymenty z mową syntetyczną. Podkreśla przy tym,
że pomysł wykorzystania mowy syntetycznej nie został wprowadzony w życie po
to, by wyeliminować lektora-człowieka, ale by stworzyć szansę na szybkie
zwiększanie liczby filmów z dodatkową ścieżką dźwiękową. To rozwiązanie
wywołuje zresztą wciąż żywe dyskusje. Dla niektórych osób mowa syntetyczna
jest zbyt sztuczna i często nie pasuje do akcji filmu, do jego tempa i nastroju.
Strona 18 z 24
Wielu woli audiodeskrybera-człowieka, bo w jego relacji czuć emocje, a przez to
łatwiej jest „zapomnieć się” w filmie. W dyskusjach osób tworzących opisy dla
niewidomych przyznaje się natomiast, że mowa syntetyczna może być bardzo
pomocna w trakcie prac nad stworzeniem audiodeskrypcji. Może się też przydać
w sytuacjach awaryjnych, gdy np. lektor nie będzie w stanie dotrzeć na pokaz, a
informacja
o
tym
wyjdzie
na
jaw
w
ostatniej
chwili.
Agnieszka Szarkowska eksperymentów z syntezatorem mowy stosowanym
powszechnie nie zamierza jednak zaniechać. Do tworzenia opisów dla osób
niewidomych doktor z Uniwersytetu Warszawskiego wciąga też swoich
studentów. Chętnych jest wielu, a audiodeskrypcja tworzona jest także do filmów
obcojęzycznych. – To, co udźwiękowimy, przekazujemy Bibliotece Centralnej PZN,
by niewidomi mogli korzystać z tych filmów – mówi dr Agnieszka Szarkowska. We
współpracę z warszawską uczelnią włączył się również Uniwersytet Jagielloński,
istnieje więc szansa, że audiodeskrypcja będzie coraz bardziej powszechna.
Dać
telewizję
niewidomym
Mimo iż dyrektywa Unii Europejskiej z grudnia 2007 roku nakłada na kraje
członkowskie obowiązek dostosowywania do potrzeb osób niewidzących i
niesłyszących do 10 procent programów telewizyjnych nadawców publicznych, to
w wielu krajach przepis ten jest martwy. W naszym kraju pojawiają się
sporadycznie dodatkowe ścieżki dźwiękowe, którymi opatruje się wybrane filmy i
seriale, ale do 10 procent jest jeszcze bardzo, bardzo daleko. Polska telewizja
publiczna pozostaje w tym zakresie w tyle za innymi europejskimi nadawcami.
Udało
się
za
to
stworzyć
interaktywną
stronę
internetową
www.itvp.pl/dostępnosc, na której umieszczane są filmy i seriale z
audiodeskrypcją. Można je oglądać jedynie on-line i trzeba mieć do tego
specjalne kody. Te można dostać za pośrednictwem Biblioteki Centralnej PZN.
Pośród filmów i seriali udostępnianych przez telewizję publiczną warto wymienić
choćby: „Jutro idziemy do kina”, „Królowa chmur”, „Londyńczycy”, „Tajemnica
twierdzy szyfrów”, „Determinator”, „Boża podszewka”, „Magiczne drzewo”,
„Ranczo”. Filmów i seriali dostępnych dla osób niewidomych nie jest aż tak wiele,
mogłoby być więcej, ale na przeszkodzie jak zawsze stoi brak funduszy.
Od roku 2007 współpraca pomiędzy PZN i TVP układała się bardzo dobrze. - PZN
nie ma wątpliwości, że oferta telewizji daje osobom niewidomym i
słabowidzącym nowe możliwości dostępu do kultury. Taki dostęp, swobodny i
niezależny od pomocy innych osób, jest dla nas, niewidomych i tracących wzrok,
czymś bardzo ważnym – podkreśla Małgorzata Pacholec, dyrektor Polskiego
Związku Niewidomych.
Nowe technologie, a dostępność kultury dla niepełnosprawnych
Strona 19 z 24
✖Nie ma jak książka pod palcami
Mateusz Ciborowski
Istnieje już ponad 200 lat i właśnie przeżywa renesans, a wszystko dzięki
rozwojowi najnowszych technologii. O co chodzi? O pismo punktowe, o system
brajla, który coraz częściej jest wykorzystywany w najnowszych urządzeniach
informatycznych.
Przełom w dostępie do informacji i kultury słowa pisanego nastąpił dla
niewidomych w XIX wieku poprzez upowszechnienie pisma wynalezionego przez
Louisa Braille.a. Sześciopunktem zaczęto wydawać książki i podręczniki,
niewidomi stawali się coraz bardziej niezależni, coraz powszechniej zaczęli
kształcić się, zdobywać wiedzę. Niestety, sytuacja nie była doskonała, a to za
sprawą dużej objętości zapisu brajlowskiego. Sienkiewiczowski "Potop" liczy
sobie na ten przykład 22 tomy, a "Krzyżacy" mają skromną objętość dwunastu
tomów. Na to nakładała się dodatkowo wysoka cena adaptacji i druku książki
brajlowskiej. To sprawiło, że niewidomi nie mięli szans na stworzenie własnej
biblioteki w domu. Nie mogli sięgnąć na półkę po ulubioną książkę w dowolnej
chwili.
Szybki rozwój informatyki, a zwłaszcza tyfloinformatyki, pod koniec ubiegłego
stulecia sprawił, że najnowsze technologie zaczęto wykorzystywać także w służbie
niewidomym i słabowidzącym. Coraz lepsze komputerowe programy odczytu
ekranu i współpracujące z nimi syntezatory mowy, dały środowisku osób z
dysfunkcją wzroku możliwości szybkiego dostępu do informacji. Czytanie jedynie
za pomocą syntezy mowy sprawiło jednak, że wielu niewidomych zatraciło tak
ważną
umiejętność
pisania
bez
błędów
ortograficznych.
Dobrze więc się stało, że równolegle z rozwojem syntezy mowy, pracowano nad
stworzeniem linijek brajlowskich, czyli urządzeń posiadających od 8-12 do 80
znaków i wyświetlających w systemie brajla tekst znajdujący się na ekranie
komputera. Podstawowym mankamentem tych urządzeń jest z kolei to, że są
one bardzo drogie. Mało kogo jest na nie stać bez dofinansowania. Na szczęście
porównując ich cenę z kosztem zakupu sprzed kilku lat, można zauważyć, że
urządzenia te stopniowo tanieją. Te z najmniejszą ilością znaków, Najtańsze
można
kupić
już
za
bagatela
10-12
tysięcy
złotych.
Z linijką podłączoną do komputera trudno jest jednak wybrać się w podróż.
Ostatnio i ten problem zaczyna znikać. Na rynku coraz powszechniej pojawiają
się przenośne urządzenia wyposażone w mowę syntetyczną i monitory
brajlowskie. Są to tak zwane Notatniki przenośne pracujące z reguły na systemie
Strona 20 z 24
Windows C. Tego typu notatnik, aby mógł być podręczny nie może mieć zbyt
długiej linijki brajlowskiej. Zazwyczaj jej maksymalna długość osiąga od 32 do 40
znaków.
Śmiało można uznać, że nastały w końcu czasy przychylne dla niewidomych.
Wreszcie w pamięci notatnika, w komputerze czy na pendrive można mieć setki
książek, które można w dowolnej chwili czytać już nie tylko za pomocą syntezy
mowy, ale także palcami. Używając brajla można surfować po internecie, czytać
maile
czy
wysyłać
faksy.
Notatniki pozwalają także na łatwy kontakt z osobami widzącymi, poprzez
możliwość przesłania czy przeniesienia danych. Niektóre, jak Braillesense Plus
posiadają malutki wyświetlacz LCD, z którego mogą korzystać osoby
pełnosprawne.
Pamiętam, jak uczęszczając do liceum masowego, maturę pisałem na maszynie
brajlowskiej, a następnie odczytywałem moje zapiski nauczycielom nieznającym
pisma punktowego. Dzisiaj mógłbym notować na przykład na Braillesensie i
drukować przelane na papier słowa na drukarce czarnodrukowej lub zapisać na
karcie pamięci czy pendrive. Braillesense może ponadto służyć jako monitor
brajlowski podłączony do komputera czy mówiącego telefonu komórkowego. Jest
wyposażony w 32-znakową linijkę brajlowską oraz udźwiękowienie.
Notatnik ma wbudowany stereofoniczny odtwarzacz standardu Daisy oraz mp3,
przeglądarkę internetową oraz pocztę elektroniczną (kompatybilną z MS
Outlook). Oprócz tego ma złącze USB master umożliwiające podłączenie stacji
dysków lub zewnętrznej klawiatury Qwerty oraz dwa gniazda do obsługi kart
pamięci. Jedno typu Compact Flash, a drugie SD. Jego zaletą jest zwarta i solidna
obudowa
umożliwiająca
bezpieczny
transport
urządzenia.
Notatnik posiada ponadto: rozbudowany edytor tekstów umożliwiający edycję
dokumentów Worda, dostęp do poczty i Internetu, również poprzez łącze
bluetooth i telefon komórkowy. Wśród funkcji notatnika można także znaleźć
m.in. komunikator MSN Messenger, terminarz, kalkulator naukowy, stoper,
budzik
i
radio
FM.
Będąc brajlistą i użytkownikiem nowoczesnych technologii, bardzo się cieszę, że
dzięki nowoczesnym urządzeniom wyposażonym w linijki brajlowskie następuje
renesans sześciopunktu. Jako miłośnik literatury z doświadczenia wiem, że nic
nie jest w stanie zastąpić kontaktu z żywą książką.
Dobra czytelnia
Strona 21 z 24
✖ „Tam gdzie spadają anioły” – metafizyczna powieść o chorej na
białaczkę Ewie.
Agnieszka Orzech
Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój. Nie bez powodu była to
pierwsza modlitwa, jakiej babcia nauczyła małą Ewę. I choć dziewczynka klękając
co wieczór przy łóżeczku pewnie nie do końca pojmuje sens wypowiadanych
słów, to jednak podświadomie wyczuwa ich wagę i krzepiącą moc.
Dziecięca intuicja podpowiada Ewie, że gdzieś tam, w przestrzeni kosmicznej jest
ktoś, kto trzyma nad nią pieczę, pełni wartę, chroni od złego ludzką istotę. Czy tak
będzie już zawsze? A co jeśli uwikłany w szereg niefortunnych wydarzeń
pozaziemski
opiekun
utraci
swoją moc
i przestanie być
gwarantem
bezpieczeństwa.
„Tam, gdzie spadają anioły” Doroty Terakowskiej to niezwykle ciepła i mądra
powieść, w której autorka podejmuje próbę uporządkowania relacji między
dobrem, a złem, między wiarą i wiedzą, między człowieczeństwem, a boskością.
Główna bohaterka Ewa bardzo szybko przekonuje się, że dobro i zło stanowią
awers i rewers tej samej monety, i że obok białych, świetlistych aniołów istnieją
również te czarne. Zrozumienie przychodzi w dniu, gdy dziewczynka obserwuje
podniebną walkę przelatujących nad jej domem aniołów. Widzi, jak jedna z
białych, skrzydlatych postaci zostaje pokonana i spada w gąszcz pobliskiego lasu.
Na nieszczęście małej Ewy jest to jej anioł stróż. W raz z jego upadkiem
pięcioletnią bohaterkę zaczyna prześladować nieustanny pech. Zwichnięcia,
złamania, choroby i będące ich konsekwencją pobyty w szpitalu stają się
codziennością dziewczynki. Z czasem nawet jej do bólu racjonalni, twardo
stąpający po ziemi rodzice nie mogą pozostać obojętni wobec ogromu nieszczęść
dotykających ich córkę. Jednakże jedynie babcia, postrzegająca świat bardziej
sercem niż rozumem, dopatruje się nadnaturalnej przyczyny leżącej u podłoża
licznych wypadków ukochanej wnuczki. Po ośmiu latach przychodzi najgorsze –
dorastająca już Ewa zapada na wyjątkowo źle rokującą odmianę białaczki.
Lekarze nie dają jej większych szans i nastolatka z dnia na dzień niknie w oczach.
Bohaterka ocaleje tylko wówczas, gdy odnajdzie swego anioła stróża i sprawi by
znalezione dawno temu przez babcię świetliste pióro ponownie nabrało
anielskiej mocy.
Strona 22 z 24
Jej niebiański opiekun nie umarł. Okaleczony, bezskrzydły anioł stróż Ewy - Ave po upadku na ziemię przemienił się w półczłowieka, istotę pozbawioną
nadnaturalnych umiejętności, odległą jednak ludzkim sprawą. Jako bezdomny
niemowa Ave zamieszkał w opuszczonej ruderze, niedaleko domu zamożnych
rodziców Ewy. W raz z nim siedzibę dzieli jego brat Vea –mroczny demon
przybierający różne formy: pająka, grzyba, ale najczęściej czarnego kruka.
Reprezentant dobra i zła prowadzą odwieczny pojedynek będący próbą
udowodnienia przewagi jednego pierwiastka nad drugim. Jak się jednak okazuje
pojedynek ten nie kończy się zwycięstwem żadnego z nich. Anielskie dysputy
stopniowo udowadniają nierozerwalny charakter współwystępowania dobra i zła.
Strącony z nieba Ave broni się przed akceptacją czarnego brata – aż do
momentu, kiedy pojmuje, że musi istnieć mrok, by można było czerpać radość z
jasności.
Terakowska odwołuje się w powieści do nienowej już Manichejskiej koncepcji
postrzegania rzeczywistości, zgodnie z którą to biel i czerń budują harmonię
świata – dobro warunkuje istnienie zła i odwrotnie.
Autorka w jasny, przekonujący sposób udowadnia słuszność prezentowanych
poglądów. Czytając książkę nie odnosi się jednak wrażenia, że nakazuje ona
kategorycznie podzielać jej własny punkt widzenia. Pisarka pragnie, by czytelnik
wraz z nią podjął próbę znalezienia odpowiedzi
na najtrudniejsze pytania.
Bezcenne dialogi Avego i Vei każą człowiekowi zastanowić się nad motywami
czynienia dobra i zła, zmuszają do namysłu nad kruchością i jakże często
małostkowością ziemskiej egzystencji. Trudno się nie zgodzić, że to ów anielski –
głęboko refleksyjny wymiar powieści stanowi jej największą wartość. „Tam, gdzie
spadają anioły” ma jednak również nieco bardziej przyziemny – ludzki wydźwięk.
Jest to opowieść o dotkniętej nieszczęściem rodzinie, o zrodzonej z rozpaczy sile i
nadziei, o potrzebie kierowania się w życiu w równym stopniu wiarą i wiedzą. Jest
to także opowieść o potędze miłości i znaczeniu poświęcenia.
Ave tak bardzo kocha Ewę, że postanawia zdradzić jej anielskie tajemnice –
narażając się tym samym na boski gniew. Wyjawione sekrety pozwolą
dziewczynce wygrać z chorobą pod warunkiem, że zrozumie ona na czym polega
prawdziwa moc anielskich uczynków. Jeśli Ewa odmieni na lepsze los
otaczających ją ludzi to uratuje siebie, a może nawet wyzwoli z ziemskiej powłoki
swego niebiańskiego opiekuna.
Strona 23 z 24
Powieść Terakowskiej, choć dotyka trudnych spraw napisana jest w przystępny
sposób. Ciekawe dialogi, jasne przesłanie, klarowna symbolika sprawiają, że
książkę czyta się nie tyle szybko, co łatwo i przyjemnie. Atuty utworu stanowią
niebanalna fabuła i wyrazistość postaci, zarówno tych pierwszo, jak i
drugoplanowych. Oprócz Avego i Vei Ewie przez całą powieść towarzyszą jej
najbliżsi: matka Anna – wiecznie poszukująca weny rzeźbiarka, ojciec Jan –
wierzący tylko w to co namacalne pragmatyk oraz babcia Maria – pokładająca
niemalże dziecięcą ufność w działanie nadprzyrodzonych sił. Na drugim planie
pojawiają się równie barwne i interesujące postaci: dentysta jeżdżący jaguarem,
Pani Sama i pan Sam, salowa z domu opieki i jeszcze kilka innych nietuzinkowych
osób.
Bohaterowie Terakowskiej odkrywają przed czytelnikiem prawdę o tym, jak
bardzo splątana potrafi być sieć ludzkich losów. Uświadamiają, że nawet
drugoplanowe postaci mogą odegrać w naszym życiu ważną rolę.
Niepowtarzalny klimat powieści
tworzą
dwa
przenikające się światy
–
efemeryczny, świat aniołów i racjonalny, świat ludzi. Odmienność owych światów
powoduje, że czytelnik z jednej strony pragnie przystanąć, by rozważyć niełatwe
kwestie poruszane przez autorkę, z drugiej strony zaś chce iść dalej, by
przekonać się jaki będzie finał niebiańsko-ziemskiej historii.
Po książkę Terakowskiej może sięgnąć każdy. I każdy znajdzie w niej coś dla
siebie – wartką akcję, chwile głębokich wzruszeń, refleksji, rodzinnego ciepła.
Powieść przeznaczona jest zarówno dla patrzących sercem wrażliwców, jak i dla
wyznawców szkiełka i oka.
Polecam ją jednak przede wszystkim tym, którzy stoją gdzieś po środku i wciąż na
nowo przeżywają konflikt wiedzy i wiary.
Książka dostępna jest w formacie daisy, czytak, txt w Bibliotece Centralnej
Polskiego Związku Niewidomych, można ją również pobrać z serwisu wypożyczeń
on-line biblioteki centralnej PZN.
Strona 24 z 24