Teatr Promocji Poezji
Transkrypt
Teatr Promocji Poezji
Teatr Promocji Poezji Rozmawiajmy wierszami II 2 Wybór i opracowanie: Barbara i Szczęsny Wrońscy Projekt okładki: Andrzej M. Hrabiec, Anna Stępień Grafiki: Andrzej M. Hrabiec Wydano przy pomocy finansowej MIASTA KRAKOWA Copyright by Teatr Promocji Poezji w Krakowie tel./fax: +48 (12) 637-60-26 kom: +48 601 958 637 [email protected] www.pro.art.pl/poezja Przygotowanie do druku: FALL, tel. (12) 413-35-00 [email protected] Druk: Włodzimierz Skleniarz tel. (12) 637 32 70 ISBN 83-86505-85-0 3 Uczestnicy rozmowy: Agnieszka Bubka Janusz Czerniak Zygmunt Ficek Joanna Grodzka Andrzej M. Hrabiec Anna Hrehorowicz-Nowak Alicja „Mysza” Janusz Julian Kawalec Wiesław Kot Katarzyna Kubowicz Rafał Kucharski Jolanta Leroch Mateusz Lewandowski Ismena Ładecka Krzysztof Łojek Julia Łosiak Łukasz Mańczyk Anna Mazela Katarzyna Miarczyńska Stanisław Nyczaj Alicja Pochylczuk Dawid Prokop Elżbieta Rafa Ryszard Rodzik Jarosław Roman Joanna Rzodkiewicz Klaudia Słowik Katka Sikorska Rafał Staniszewski Marcin Gabriel Stefański Ula Struzikowska Agnieszka Szul Mateusz Wabik Agnieszka Wierzbicka Irena Włodarczyk Ewa Wolska Agnieszka Wrońska Barbara Wrońska Krystyna Wrońska Szczęsny Wroński Joanna Wróbel Małgorzata Zemła Andrzej Ziobrowski 4 Rozmawiajmy wierszami Kolejny almanach Teatru Promocji Poezji – i jak zawsze pojawia się pytanie, czy aby nie ostatni. Czas pędzi nieubłaganie i gdyby nie poezja, trudno byłoby uzasadnić sens ludzkiego, tak z pozoru przypadkowego i fragmentarycznego życia. Cóż może ocalić, nas niewiedzących, jeśli nie sztuka, próba wniknięcia w istotę rzeczywistości, która ukrywa się pomiędzy znaczeniami słów. Inaczej bylibyśmy, jak w wierszu Tuwima, strasznymi mieszczanami w strasznych mieszkaniach, dla których stół to stół, a drzewo to drzewo. Tak naprawdę słowa są jedynie zapowiedzią świata, który w nas istnieje i posiada sprawczy sens. To zaproszenie do rozmowy, do poszukiwania źródeł naszej tożsamości. Dlatego wierzę w to, że poezja będąca ojczyzną prawdziwych słów może ocalić nas przed nicością. Piszemy wiersze, lepsze lub gorsze, lecz pisząc, odczuwamy jakiś rodzaj potęgi, która przecież nie bierze się znikąd. Pod wpływem poezji wszystko powraca do dynamicznego życia: ludzie, ptaki, ryby, trawa, kamienie tworzą pulsująca tkankę świata, domagają się zaistnienia i godnego współistnienia. Teksty zaprezentowane w kolejnym, piątym już almanachu czytali poeci – dzięki wspaniałomyślnej gościnności Politechniki Krakowskiej, która przyjęła nas pod swe piwniczne sklepienie, na scenie Teatru Zależnego przy ulicy Kanoniczej 1 – oraz na spotkaniu: „Dżuma – Zagrożenia cywilizacji – Drogi wyjścia” transmitowanym przez Radio Alfa, które odbyło się na Scenie Molier 6 października 2002. Do książki włączyliśmy również wartościowe teksty przesłane nam drogą internetową i pocztą. Nasz almanach jest miejscem spotkania poetów wielu pokoleń, zarówno tych uznanych, zrzeszonych w związkach twórczych, jak i tych „wschodzących”, i debiutantów. Obok Alicji Pochylczuk, Krystyny Wrońskiej, Zygmunta Ficka, Andrzeja M. Hrabca, Juliana Kawalca, Wiesława Kota, Stanisława Nyczaja w rozmowie biorą udział młodzi poeci o wyrazistym obliczu, m.in: Agnieszka Bubka, Łukasz Mańczyk, Rafał Kucharski. Tych ostatnich wymieniłem również dlatego, że ich pasją jest nie tylko pisanie wierszy, ale również promowanie poezji. W „Strefie 22”, międzypokoleniowej i ponadwyznaniowej” przystani poetyckiej usytuowanej w pubie o tej samej nazwie przy Rynku Gł. 22, wykreowanej w okresie ostatniego roku przez Mańczyka i Kucharskiego, odbyło się wiele znaczących poetyckich wydarzeń. Spotkać tam można było poetów i pisarzy zarówno ze Stowarzyszenia, jak i ze Związku. W tegorocznym cyklu naszych rozmów wierszami, w którym wspomagał mnie jak zwykle niezmordowany Rysio Rodzik, nie obyło się bez epizodu konkursowego. W czasie jednego ze spotkań publiczność i zgromadzeni poeci wybrali swoich laureatów. Zostali nimi w kolejności: debiutująca w spotkaniach Ula Struzikowska, Rafał Kucharski i Kasia Miarczyńska. Jako novum znajdziemy tutaj „Suplement prozą”, a w nim esej przyrodniczy Jarosława Romana, laureata Grand Prix Turniejów Czytania Własnego Wiersza. Dziękuję serdecznie tym wszystkim, dzięki którym nasza działalność jest możliwa, a w szczególności Miastu Kraków za pomoc finansową oraz Radiu Alfa za nagłośnienie medialne. Kończę dzieląc się z Wami nadzieją, że spotkamy się jeszcze i pozwolimy zabrzmieć naszym słowom, z wiarą, że ma to jakiś głębszy sens. Szczęsny Wroński 5 *** napisałem kilkaset wierszy no, może kilkadziesiąt gdy jeszcze trochę się posrożę to będzie ich może kilkanaście A jak jeszcze bardziej to może kilka, trzy, dwa zgoła jeden A jak nie napisałem żadnego który przetrwałby to zniechęcenie tę niewiarę w słowo pisane psia go mać to czy warto żyć bez jednego chociażby wiersza za pazuchą? Szczęsny Wroński 6 Agnieszka BUBKA Moje serce czarna śliwka wśród gałęzi żeber dojrzewa Zamiast kwiatów Czasami do snu zanosisz naręcze mojego ciała Jesień furia liści furia Ciebie. spada na mnie Krystian ziarenko piasku. poczęte. w półśnie. Białka a moje życie niczym ten kamień Białką rzeźbiony trwa cierpliwie trwa nienaruszalnie I tylko czasami zabija Zawinione pstrągi Co pędzą na oślep W samo południe świerszcze pod kosą chylą głowy i zmawiają wieczny odpoczynek 7 Sezon cmentarz ogródkowych pubów coraz bardziej smuci Krakowie, Ojcze nasz... 8 Janusz CZERNIAK Ja Dotknęło mnie i stałem się działem się długo i bezcelowo aż przypomniało sobie i wyrżnęło mnie w gębę jak nieuważnego przechodnia i drugi raz, bo nic nie umiałem. lecz ciągle patrzę na korony drzew, ciągle wypatruję ptaka, który gdzieś tam śpiewa tylko dla mnie. Bojaźń Co będzie z nami? Przegapiliśmy już zapach bzu, nie budziły nas poranne ptaki i zachody działy się same. Tę wiosnę zmarnowaliśmy. Boję się o nas. Kasztan Zadziwia mnie metamorfoza kasztana: grona kwitnące ku niebu, trzymane szerokimi paluchami liści, upór niebny przygina jędrne gałęzie, kleisty pąk rozkwita w koronkową kiść aż do formy wrogiej, niedotykalnej, do tańca kasztanowego ludzika. Rozrzewnia wiosnę, wypełnia lato, barwi jesień, kontrastuje zimę. Jest taki pewny. 9 Zbytek Za szybko powtarzają się poranki śliczne, ptasie, świergotliwe, słoneczne, ciepłe. Są zbyt krótkie, żeby się nacieszyć, zbyt samotne, żeby oddać tej radości choć połowę, zbyt samotne, żeby nacieszyć się do końca, zbyt samotne, zbyt samotne. 10 Zygmunt FICEK Schyłek Przechodzimy przez zbyt ruchliwą ulicę w twardy jeszcze wiosenny sen o sobie zapatrzeni a tu już mróz i nogi nie trzymają się drogi. Ptak W bezlistnie jesienny dzień na krzaku pełnym czerwonych owoców usiadł śliczny ptak dzwoniec, nie było jednak słońca, aby się zabarwił. Potrzeba miłości, aby zadzwonił, trzeba powietrza bez granic, aby poczuł, że jest ptakiem, wody aby miał czego pragnąć, burzy i wiatru, aby potrafił się im przeciwstawić, ognia, by poczuł lęk, drapieżcy, by poznał, co to jest życie, trzeba ziarna, bo trzeba jakoś żyć, wiary i nadziei, gdyż idzie zima, więc trzeba mu snu, w którym przytuli się do białego puchu na piersi pod skrzydłem swego anioła. Pozwól mi Pozwól mi iść do samego końca błękitu niech zejdę z oczu zapodzieję się górnym płajom Niech stanie się za daleko od domu od żywego bólu za promieniująco od miłości za niemiłosiernie za jaskrawo od nasilającego się mroku A jeśli nie jestem godzien wesela błękitu poślij mi za próg okruszek kołacza mały jak moja iskierka nadziei Jeśli i to za wiele pozwól choć zaczekać pod Twym progiem na nicość która gdy w niebie wszyscy weselem zajęci zerwała się z łańcucha i nieodwołalnie 11 rozewrze się przede mną w jamochłonu formie doskonałej *** Kiedy światło obojętnieje krajobraz zwłaszcza zimowy traci barwę błękitną W takim stanie nie możesz go zostawić Przemierzaj go *** Ani Co ja mogę ci dać? Jedyne co mam to ziarenko tęsknoty. Muszę ci jednak powiedzieć, że jeśli weźmiesz sobie je do serca, ono zacznie rosnąć. Gdy rośnie najwięcej boli. Chcesz je? 12 Joanna GRODZKA *** Tyle słów przesypuję między palcami rozgarniam uważnie, na jakim słowie oprzeć, powiesić jak na haku to, co poważne. los jak płaszcz? wiarę – palto? koszulę – wiersz? *** Pajęczyna ludzkich gestów Łapię się w nią – mucha zdziwiona – na śmierć 13 Andrzej M. HRABIEC *** Pod gzymsem mojego życia uwiłaś gniazdko jaskółeczko uczuć tuż przy oknie wychodzącym na słoneczną stronę świata w którego blasku kąpiesz się rano i piórka moczysz w mrocznej kawie dla polotu Twój świrgot słychać dzień cały w bliskości. *** Liście śpiewają w mrocznej tonacji drzew mrowia i zapachów a ścieżka świeżo wydeptana na kurhan wiekowy ku prawdzie i tylko naga panna jak prawda przemyka się między pniami krętą ścieżką życia. 14 *** Wchodzisz odważnie w rajski ogród mego umysłu przez uchyloną furtę alejką krętą bosymi stopami stąpasz ostrożnie za każdym następnym krokiem tracisz ubranie i nadzieję że uda się wyjść z tego roślinnego labiryntu że otaczający Cię świat nie jest tylko złudzeniem piszącego w końcu naga bezbronna biegniesz przez polanę a trawy smagają Twe nogi coraz bardziej boleśnie znosisz razy które niesie Ci życie. *** Szedłem już od wielu dni aleja cyprysowa zbiegała się w horyzontalnym punkcie mety przyciągając wzrok bezmiarem odległości dni przeistaczały się w bieli chmur – byłem sam Idę już od wielu tygodni aleja już dawno temu skończyła się a mimo to podążam wokół mnie pełno kamieni różnej wielkości spadają z nieba strącane kopytem błyskawic duże i małe czarne i białe a wśród nich wąska ścieżka – jestem sam Będę biec jeszcze wiele miesięcy ścieżka już dawno temu skończy się wokół mnie pełno będzie piachu miałki wdzierać się będzie wszędzie utrudniając mój konsekwentny bieg tędy chyba jeszcze nikt nigdy nie szedł – będę sam Podążam tak już od wielu lat mając nadzieję że godnie dojdę w końcu na brzeg siódmego morza tam gdzie wpada do niego Styks. *** Chodnik mego życia epatuje regularnością szachownicy której reguły są takie skomplikowane czemu to moje bierki są ciągle zbijane potykam się o emanujące spokojem budki dewastacją ogłuchłe budki telefoniczne ironicznie podkładają kolejny rebus regularnie odwiedzam je by w ich niemym towarzystwie śpiewać kuplety o wyjątkowości istnienia struktury białka. 15 Anna HREHOROWIC-NOWAK *** Zanurzam po kryjomu usta w różane policzki dziecka chłonę spokój tańczących aniołów oddech córeczki w obłoku pościeli Sen dziecka jest jak różowa galaretka z której nie da się uwolnić dlatego wieczorem całuję Twoje rączki rozsypane w srebrnej pościeli uśpione jedwabne warkoczyki ocienione rzęsami policzki Dobranoc mała dziwna istoto *** Tajemne sploty rąk głębia wilgotnych nocy jak mam zaglądać do Twojej studni kiedy niedojrzała męskość zbyt ciasno zwinęła się w Tobie przynosząc mi sprzedajne pocałunki będę stała ubrana w ciepły habit płomieni dla Ciebie a rano rozbiorę się z miłości wchodząc w jesienny dzień naga. *** Przywarłam ciasno do opasłego pieca wyjąc z braku miłości palcami przemierzam gorące ściany oceniając nienaganny kształt mojego brązowego ideału mężczyzny stojącego samotnie w ciemnym pokoju. Jesteś moją świątynią litanią codzienności szeptaną nad kromką dnia wiedzą o tym moje piersi zazdrosne o siebie modlą się moje usta głodne Twojego smaku pragną łaski zmarznięte dłonie ofiarę składa moje wnętrze wyłożone różowym aksamitem 16 *** Pająkiem rąk mnie oplatasz i pajęczyną światła radują się z Twoich objęć łukowate cienie moich bioder oddaję za zasłoną nocy pocałunki ustom spragnionym odsłaniam znużone ciało topiąc się w Twoich ramionach Pochyl się nade mną raz jeszcze przeczesz palcami pamięć myśli przylgnij szczelnie do wspomnień i spłyń prosto do ust smakiem ciemno palonej kawy. 17 Alicja „Mysza” JANUSZ *** Zapach jesiennego sadu I szarlotki czuła Dzisiaj rosół – krew gołębia w trawie Pomyślała – zawsze dzieckiem być A włosy jej lśniły złotem Zapach kredy, brudnych zębów czuła Twarde głosy, fałszywe zwierzenia Pomyślała – jeszcze dzieckiem być A włosy jej pokrył cień Zapach ciała, wina, życia I miłości czuła Łykała krew zdrady i bólu Pomyślała – znowu dzieckiem być A włosy jej ciemniały i rosły Zapach śmierci, deszczu I pogardy czuła Krzepnącej krwi skrzypem uszy zatykała Pomyślała – nie ma dzieci A włosy jej były czarne Szumy i szepty płynącej energii słyszy Iluminacje przemyśleń Pomyślała – już nie myślę, a jestem myślą A włosy jej sznurkami pamięci żywych Ektoplazmą wiązane *** W górnej części lasu umiera każdy – mówił tam drzewa na zwłokach rosną gwizd wichru w skrzypiących konarach grzmoty pięści boga w bezsilność trupy martwych drzew nie pochowanych nikt nie stawia im krzyża z człowieka nawet trawy zżółkłe ni mokradło modlitwy nie zna a w dolnej? Pytam a w środkowej? Milczy a w jakiejkolwiek? nie ma innej; ta jest najpiękniejsza – ręką zatacza łuk w oddali grzmot 18 (Justitia Mortuis) wiszę na drzewie liściastym latawcem rzucona człowiek – nie człowiek wśród ludzi zdrowa dusza żywą gałęzią w ognisku skwierczę; ZDRADA! To samo bursztynem w pierścieniu Trawą spacernika Turniejowym mieczem świszczę; ZDRADA! i... jestem 19 Julian KAWALEC Zaimki Tamci głodni prowadzą Wojnę z sąsiadami Więc ci, którzy im sprzedają broń Mają co jeść Trzy razy dziennie zasiadają do stołu I spożywają smaczne posiłki Tamci gdzieś daleko Mordują się nawzajem Więc ci gdzieś tu blisko Budują sobie pałace w cieniu drzew Każdy członek rodziny Ma własny pokój Tamci pół nadzy Polują na siebie jak na zające Więc ci kupują sobie białe koszule I smokingi Pełnią służbę dyplomatyczną Lub działają w organizacjach Charytatywnych Piją wino i rozprawiają O miłości bliźniego Do końca życia wierni Tym zaimkom wskazującym – Tamci, ci Tym zaimkom wskazującym I skazującym 20 Cyfry z pobojowisk W czasie wojny najłatwiej obliczyć straty w ludziach Nie ma z tym większego kłopotu Dane zbierają dowódcy mniejszych oddziałów I przesyłają je do wyższych rangą dowódców A ci z kolei do wyższych W końcu te cyfry zgarnięte z pobojowisk Wędrują do ludzi w eleganckich cywilnych ubraniach Siedzących w miejscach, w których nie słychać wystrzałów i świstów A stamtąd do zachłannych na takie coś jak straty w ludziach Środków masowego przekazu Straty w ludziach, cyfra obok cyfry Znajdziesz tam wszystkie Od 1 do 9, no i oczywiście 0 W różnych ilościach, różnie uszeregowane Jedynka, ostry grot z urwanym prawym zadziorem Zaczepił chyba o kość w drodze do serca i urwał się Dwójka, zgięty kornie w uklęku skazaniec Na próżno, tuż przed rozstrzelaniem Błagający o darowanie życia Trójka, górny rąbek serca odcięty odłamkiem pocisku Czwórka, to nagie kości połamane i porzucone Ale ręką losu ułożone dokładnie w prostokątnym porządku Piątka, dwa łuki różnej wielkości z odciętymi cięciwami Wypuszczone z martwych rąk Szóstka, duża łza spływająca po mokrym łuku oczodołu Ofiarowana matce, żonie, siostrze Siódemka, to bez wątpienia szubienica Na której wiesza się tych, którzy zdradzili tajemnicę Ósemka, dwie główki bliźniąt równiutko odrąbane I splecione nitką zakrzepłej krwi W czasie szturmu na miasto chlubiące się Najwyższą wieżą kościoła Dziewiątka, kropla krwi na zerwanej gałązce No i to zero, zero potęga nicości Dużo zer w danych o stratach w ludziach Dużo zer wielbiących płodność śmierci 21 Wiesław KOT Kraków o szóstej rano zimą to miasto – gdzie Krak nie chciał Niemca a Wanda ze strachu przed ojcem wpadła do wody miasto – gdzie szare łabędzie pożerają szary od szarej wody chleb a potem długo płaczą miasto obżarte szalejem lecz nie oszalałe miasto pełne aniołów o szklistych oczach prostujących nad ranem wymięte skrzydła miasto które nie pyta i nie błądzi gdzie śmierć we śnie nie ma twarzy lecz tylko czarną zakonną suknię tu zielony smok codziennie wytacza się z beczki po piwie a potem rozwala łeb o mury Wawelu – *** chłopcy się nie bawią chłopcy poszli spać by wyrosnąć na żołnierzy chłopcy się nie bawią chłopcy poszli jeść by wyrosnąć na żołnierzy chłopcy się nie bawią chłopcy poszli oddać miarę na mundur już wyrośli na żołnierzy Niedziela teraz jest niedziela ojcowie prowadzą swoje dzieci na huśtawkę by wytrząsnąć z ich głów żal do tandetnego świata – 22 Katarzyna KUBOWICZ Czerwień W moim życiu zamiast ognia jest czerwień; zamieniłam też wolność na suchy błękit kredki; na kredyt kupiłam garść czasu i zamieszkałam w przeźroczystej próżni, w której stałam się niewidzialna. *** Sztuczna egzystencja białej myszki I jej mogiła w popiołach ludzkiej moralności Oddech to tylko czerwona przekątna A krzyk już dawno rzeczywistość zrodził, Bo poziom troficzny decyduje o losie Pokolenie zero Ten stół bez blatu Ten ptak bez skrzydeł Ten dom bez okien Ten kwiat bez nazwy Ten człowiek bez myśli – pokolenie zero. 23 Rafał KUCHARSKI Powrót nic już tu nie pamiętam nazwy ulic ani imion wszystkie twarze rozmazane poza tamtą jedną – niewinną nikt już nie kłuje szpilką w serce dzięki niej pośród tłumu na powrót stałem się powietrzem choć niemy to powrót z mocnym mocny jestem w gębie w wierszu jak zwykle przeciętny w życiu raz nieugięty to znowu pogięty bo nic już nie pamiętam tu i tam prócz drżenia zmęczonych ciał prócz tomiku w dłoni nieziemskiego ziemianina i znajomego gołębia co z mariackiej skoczył wieży wybaczcie mu to nie jego wina O czwartej nad ranem jak zwykle: otwieram drzwi i schodzę po cichu na najniższe piętro by uspokoić niepokój z małym ostrym liściem na szyi który za nic nie chce przeciąć gardła snu przed czwartą nad ranem. Kwestia otoczenia Szczęsnemu Wrońskiemu to już dawno nie moja wina... rośnie mi serce zamiast mózgu a serce się złości chodząc do tyłu – 24 tak czy inaczej co dwa serca to nie jedno. myślę o matce jakby umarła o ojcu i siostrze martwych zazwyczaj i marzy mi się praca w prosektorium. w płucach wzrastają mi wiersze białe w wątrobie rymowane, piszę więc i patrzę jak podrzynają sobie gardła nawzajem. a gdyby, proszę pana, ani jednego wiersza nie było za pazuchą, to, proszę pana, znowu byśmy byli jak te drzewa, które zapomniały zakwitnąć i znowu by powiedzieli w radiu, że umarł ktoś nieśmiertelny lub ktoś kto nigdy przecież nie żył. marzy mi się flaszka z zamkniętym w środku dżinem, trzy życzenia, wciąż mam tylko jedno, niech się skończy, nie wiem, wiersz, świat czy życie, ale niech się skończy póki jeszcze odróżniam i rozumiem. jakkolwiek będzie, to już nie moja wina, z pozorów rzeczywistość wyciąga rękę, przepraszam panią bardzo, ja się tylko wychowywałem wśród psychopatów na pustych dla pani stronach, to już dawno nie moja wina... Taki stan (rzeczy) (II miejsce w konkursie publiczności) Świat który przegląda się w lustrze Nie wygląda Na zaskoczony (?) Nie obliczamy konsekwencji Co pozbawia go dowodów Zbrodni (?) To wszystko staje się zbyt monotonne Ile orgazmów tyle spełnień, ile braków paradoksów tyle wierszy (?) byłem na księżycu i gwiazdy jak życzenie upychałem dla niej po kieszeniach... ... ale nie wierzę w to (?) 25 Jolanta LEROCH Medea Obca jestem. Obca w obcym kraju. Mam krew na rękach. Nie ma dla mnie miejsca wśród ludzi. Bogowie, wspomóżcie mnie. Noc mnie spowija. I gwiazdy w niej nie świecą. Morze jest przeciwko mnie. Wszystko się miesza. Przeszłość Przyszłość i Teraźniejszość są teraz. Zabiłam czy zabiję? Ile można poświęcić dla miłości? Noc jest we mnie. Bogowie, nie zrobiłam nic przeciw wam. Nie przekroczyłam żadnego z zakazów. Znam prawa boskie, jestem kapłanką. Jestem kapłanką obcych bogów. Jestem kapłanką bogów Kolchidy. Jestem obcą kapłanką w obcej ziemi. Oczy, czyjeś oczy... Czyje to oczy? Matki... ojca... moje? Brata? Skąd w nich tyle przerażenia, skąd w nich cień śmierci nadchodzącej, skąd w nich błysk wznoszonego noża? Bogowie, przyjmijcie ofiarę złożoną na ołtarzu miłości. Mam krew na rękach. Czy to krew zwierząt złożonych bogom na ołtarzu, czy to krew ludzka. Tak trudno rozróżnić. Czyja to krew? Co może zrobić kobieta zakochana. Ile poświęcić można dla miłości? Co może zrobić kobieta porzucona. Ile poświęcić można dla nienawiści? Życie. Noc jest we mnie i wokół mnie. Ja – wnuczka Słońca – ginę w mroku nocy. Nie odróżniam w niej twarzy ni kształtów. Nie wiem, gdzie jestem. Pośrodku morza czy dżungli. Na ziemi na Olimpie czy w Hadesie. Pomiędzy ludźmi czy bogami. Czy sama. Tamte oczy – czyje były? Ciemność mnie pochłania. Kochanek? Kobieta? Dziecko? Noc spowiła moje myśli. Niczego nie wiem, niczego nie pamiętam. Boję się. Boję się. Boję się. Heliosie! Heliosie! Blask słońca. Nowy dzień. Zły miałam sen. Heliosie, odpędź jego okruchy z moich oczu, z moich myśli, z mego serca. Odpędź czarny strach. Zły sen minął. Jesteś kapłanką. Złóż bogom ofiary, Medeo. A potem idź do sali tronowej. Jesteś córką króla tej krainy. Przywitaj załogę statku z obcych ziem, który dziś zawinął do kolchidzkiego portu. 26 Mateusz LEWANDOWSKI Głowa zatruta myśleniem mężczyzna zatruty kobietą kobieta zatruta mężczyzną przyszłość zatruta przeszłością przeznaczenie zatrute niepewnością Anioł zatruty Bogiem Róża zatruta kolcami Człowiek zatruty człowiekiem Trucizna zatruta odtrutką Świat do dołu rękami Jest zima, ale jest wiosna Jest śnieg, ale kwitną kwiaty Jest północ, ale świeci słońce Jest zimno, ale jest ciepło Pada deszcz, ale jest sucho Nic nie gra, ale jest muzyka Jutro egzamin, ale są wakacje Jest koncentracja, ale zdekoncentrowana Nie ma czasu, ale go jest mnóstwo Jest długopis, ale pisze wiersz Jest cierpliwość, ale zniecierpliwiona Nie ma kogoś, ale ktoś jest 27 Ismena ŁADECKA *** tutaj przed tobą siedzi w autobusie zobacz za oknem lekkim krokiem na ostatniej imprezie ten co mówił że nie ma nic przeciw miłości lesbijskiej poezji śpiewanej te nie ważne tematy nieistotne uśmiechy stwierdzenia faktów byle jakich a ty tylko patrzysz na te usta nie zmięte dotykiem rozniecierpliwionym ręce smukłe toporne puste gdy w lustrze twoje biodra pełniejące księżycem i piersi ostre gorące jak dobra wódka nie ma czasu zabiegane pragnienia telefony chwilowe miłość solidna lepka pajęczo drobiazgowa ‘spotkajmy się kochanie zrobię załatwię nie, idź sama pojutrze’ ja też zajęta zaabsorbowana sobą wplataniem się w dzień wszystko to jest tak jak miało nie być bez żalu w konwencji trwałej i kolorowej jak plastik naszych czasów i butików jak związek zaspokojony zobowiązujący pewnie dlatego wciąż patrzysz im na paznokcie i w oczy przytakujesz jakimś uwagom uśmiechasz się w sobie 28 gorzko a biodra nie ukołysane ty wiesz idealnie pasują wypełnić mogą te toporne obce dłonie *** nie będzie z tego wiersza nie martw się że nie umiesz zamykać myśli na klucze śnieg już spadł wiosna rozjaśni twoje słowa to nie boli tak bardzo umierają ludzie i stokrotki miłość także umiera w wąskich zaułkach krakowa zamknij oczy noc spłynie ci do gardła światłem i chłodem szukaj domu w ciemnych alejach zwątpienia 29 Krzysztof ŁOJEK *** Uciec przed jesienią. Zapaść gdzieś w głąb siebie. W labiryncie myśli mieszać puzzle słów. By wyrazić w wierszu ten jesienny smutek, co mokry od deszczu i przewiany wiatrem, w szyderczym uśmiechu szczerzy do mnie kły Ślad życia Kartka papieru, biała jak śnieg. Nieprzyzwoicie czysta. Nie naznaczona żadną myślą. Była jak przestrzeń bez śladu życia zanim pojawił się wiersz. 08.11.2002 r. 30 Julia ŁOSIAK Las II Głośny i niebezpieczny Zły i fałszywy i podstępny. Przyjaciel Las Obłudne i tajemnicze miejsce schronienia, azyl. Las Szorstkie kwiaty, Przytulne mokradła Śmiercionośne grzyby, Wściekłe zwierzęta. Jak miło? Las Spadające kleszcze, Kąsające pszczoły Gryzące owady. Brzydoty nie pilnuje nawet Czerwony Kapturek ani Lekarz przyrody Pukający dzięcioł. *** Skrada się Chcąc zawładnąć mą duszą Puka Choć pozornie nie chcę jej zaprosić Drzwi są otwarte Już jest Rozgaszcza się na dobre Już nie da się jej wyrzucić Zna każdy zakątek mego wnętrza Jakby mieszkała tu zawsze Zazdrość znalazła Nowy dom i nową ofiarę 31 Łukasz MAŃCZYK W noc w krzyku ostrego dźwięku zjednoczony zbudzony z gniazd głos rzuca się w noc tchnięty na przestrzeń jest tylko on daj zimna boś cała zrodzona z drzew świerku synu pospolity daj mi przejść przez siebie przez las gdzie marząc mogłem być raz w życiu żałosny czas – ubiór miejsc więcej mniej dla kogoś szat z paru miesięcy sprawę zdziej – znowu inna i nie ta kiedy byłeś? wejść w ten mrok jak w świt pewnie w powietrze ciepłych smolnych drzazg co wygasły z naszą legendą, nasz krystaliczny chłód gruda ziemi czarnej z mchem, widzisz? to kocha dłoń, namaść nią czoło-pień przeżegnaj się. Pamiętasz? świeci jak czerwonawe światło chociaż coraz bielsze, i czarne i spalają się żarząc głownie przepowiadaczy wielkie jak maczugi Świętokrzyskich Gór teraz w ogniu oparte o obręcz światła cieplejsze kamienie dotykasz z ziemią świetlików, soli i grobów wyrysuj krzyż w sobie, jak na polu wszystek ziąb ku nam – spadnie tak. I odczytamy sny daj lnu czystego, wyrzuć obrzmiały szum już został chłód dla snu, gdy słania się od zmęczenia rzucony w poprzek, na wznak padający kosz rąk *** poszedłem do wróżki i ona mi wywróżyła dziwne rzeczy że będę zajmować się polityką trafię do rządu a pod koniec życia wyjadę na placówkę dyplomatyczną* nie poszedłem do wróżki bo nikogo nie znam kto by chodził na wróżki w ogóle znam za mało ludzi i wszystko muszę robić sam sam chodzić do kina i przymierzać buty dlatego wiele rzeczy robię prawie dobrze chyba zawczasu opłacę swój pogrzeb i obejrzę próbę generalną żeby czegoś nie spieprzyli bo potem nic się nie da poprawić chyba nie sam kupowałem pierwszą kasetę audio, to była Ira „Mój dom”, był jedenasty marca sam chodziłem oglądać wywieszki egzaminów 32 na schodach zawsze byłem sam a potem nie miałem z kim oblać a to co mogłem dać światu zostawiłem na rolce obrotowej myszy optycznej czasem budzę się jestem na fotelu dentystycznym mam opowiadać historię wariata którego znam dwadzieścia cztery lata ale i tak niewystarczająco i mniej niż inni tak proszę plombę będzie mniej boleć i proszę o ładne kolorowe proszki bym z rzadka się budził kiedy wstanę następnym razem może już urodzą się tacy z którymi mógłbym się zaprzyjaźnić wcale nie wiedziałem że boli mnie szóstka myślałem że to trójka i wybiłem ją sobie w nocy dziadkiem do orzechów mam złotą koronkę implant o kolorze naturalnym i aparat korekcyjny proszę powiedzieć dlaczego nikt mnie nie lubi chociaż przesiaduję tu tak często że nie poznaję swojego oddechu i prawie nie mogę jeść wychodzę boli budzę się w nocy boli mówię do chuja z takim leczeniem, i próbuję liczyć gołe baby a one nie chcą pokazać tego co naprawdę istotne w głowie mam dwa cd-romy od Pawła fantomy znam je na pamięć nie muszę włączać komputera a nuż by mnie naszły obce myśli i musiałbym rozegrać setny w tym roku mecz o mistrzostwo Europy strzeliłem więcej goli w Champions League niż Rivaldo wciąż na tym samym poziomie Semi Professional to tak jak z moim życiem ani drgnie pół zawodowstwo pół amatorstwo mógłbym zacząć wielki bieg ale nie ma królewny która by czekała na końcu dlatego tylko kręcę rolką na rolki jestem za stary w wyścigu na starcie stanąłem ostatni i nie poszedłem do wróżki czasem nawet boję się wychodzić z domu. * cytat pochodzi z filmu „Zawód posłanka” w reżyserii Konrada Szołajskiego *** prowadź mnie (zamykam oczy, czuję tylko rękę która mnie prowadzi wyprowadź mnie nie będę miał żalu w pole wyprowadź mnie na ścieżki którymi chadza tylko Bóg i aniołowie 33 prowadź mnie – bądź moim drogowskazem, w ciemności pochodnią bo choćbym szedł ciemną doliną... opowiem ci takie rzeczy których nie dało się opowiedzieć dopiero potem okazywały się prawdą wyprowadź mnie bym bardzo tego żałował na ścieżki z których nie można zawrócić bym nikomu nie mógł spojrzeć w oczy prowadź mnie do wszystkich dni i miesięcy zobaczyć je podwójnie, jakbym dłużej żył albo tylko żył tyle że naprawdę wyprowadź mnie z labiryntu małych ulic gdzie w czwartym wymiarze dzieje się spełnienie a nie ma nic dla mnie spraw – by pies był psem tylko – telewizor dawał się czasami wyłączyć bym nie bał się podróży windą w dół bo gdy zamykam oczy jesteś przy mnie zawsze) 34 Anna MAZELA *** Słucham Nirvany i w nirvanie już nic nie słucham. Radio milczy, A ja... Mnie nie ma. A jednak wiem, słyszę jak uderzają promienie słoneczne o szyby. Podchodzę i otwieram okno jak błonotęcze skrzydło motyla. Lecz zamiast ulecieć w błękit opadam w obłęd kół po szarej ulicy. Bełkot miasta uderza mnie w twarz. Przerywa mi serce. Rozdarta w pół między przyzwyczajeniem do dźwięku, a ciągłym pragnieniem ciszy. Między wczoraj, a dziś. Między nimi, a sobą. Tam ja i tu ja, a mnie nigdzie. Nie wiem co powiedzieć, Rozsypały mi się usta. Sms. Sos. 35 Piękno Cieniutka firanka w bieli swej naga, pozbywszy się wstydu tańczy leciutko, nadyma się wiatrem, opada ciszą, faluje. Najpierw jakby nabierała powietrza, potem krzyczała bezgłośnie coś jakby o słońcu, a może o wiośnie... nieświadoma siebie, nie domyśla się obserwujących ją oczu. Nie zna tęsknoty wzbudza tęsknotę. Czyste piękno między pobazgraną tablicą i odrapaną ścianą. 36 Katarzyna MIARCZYŃSKA Po wizycie w pracowni rzeźbiarza Gustawa Chadyny (III miejsce w konkursie publiczności) już wie że kamień urodzi mu córkę na razie dotyka kanciaste krawędzie głaszcze czule i oswaja dłutem wystukuje zaklęcia szuka pięty i ucha jego ręce tuliły nie jedną bryłę ale tej wykuł już serce Ballada o łóżku Fridzie tutaj zaczęłam żyć farby serca malowany ból tekillą przepijałam samotność a namiętność dzieliłam z wielkim brzuchaczem tutaj straciłam dziecko i urodziłam się malarką przeklinałam ciało I przyjmowałam gości Noc z Harrisonem Fordem Podróż nie zapowiadała się sentymentalnie rozbity samolot jak stracona szansa runął w morze tęsknoty wybuchły gorący piasek zasypał nas namiętność spadła gwiazd napięte mięśnie przez sześć dni i siedem nocy bolały księżyce ciał zaszły za siebie 37 Tancerka Czuję się naga bez obrączki obojętności na nodze niewidzialny krąg pobrzękiwał w tańcu nie pozwalał nieznajomym odwrócić wzroku teraz kiedy wyginam się w kolejnej figurze wszyscy mężczyźni mają twoje oczy 38 Z kobietą Z kobietą nie można jak ze szklanką przestawić, rozbić, zdeptać okruchy, rozstrzelać marzenia zbudować drogę do wymarzonego domu i zamknąć drzwi. nie można a jednak wyrzucasz wczorajszy świt sztyletem słowa rozcinasz serce Filozofia dzieci bawią się chłopcy obiecują dziewczyny kochają noszą ciężar przyszłych dzieci rysują patykiem chłopcy strzelają z procy obiecują samochody dziewczyny gotują obiad do końca świata 39 Stanisław NYCZAJ *** Odsunęliśmy się od pól odgrodzili od drzew murami szybami odpornymi na szum i śpiew Wszystko z krajobrazu słonecznych zjaw zostało już wszak opisane (naga prawda wyłania się z szelestu kartek) Wystarczy przymknąć oczy by na ekranie wspomnień rozpoznać kształty emocji Ze stromych klatek schodowych spadamy w kabiny aut Rozpędzone taśmociągi jezdni przewożą nieskażone tlenem mózgi nasze w zacisza laboratoriów w gabinety wszechwładnego Intelektu Zdalnie sterowany Józefowi Koseckiemu, autorowi „Cybemetyki społecznej” Budzę się z lękiem podłączony wszystkimi zmysłami naraz do rzeczywistości Iskrzą receptory trzeszczą zwoje pamięci Zdalnie sterowany zrywam się pod wysokim napięciem wrażeń i ruszam… w ściśle oznaczonym kierunku Co parę kroków drogę przebiega mi czarny kod nowej informacji do respektowania Niezły No, muszę być niezły… skoro milkną przede mną żywioły i przydepnięta Ziemia gorączkuje, aż rzednie jej lód na biegunach. W lunetach teleskopów niczym w starym kinie wciąż ten sam zabawny popłoch: 40 ucieczka galaktyk. Z wyrozumieniem kiwam głową, rękę unoszę na pożegnanie, lecz nie wiem, czemu i ten gest jest brany za moje nowe pogróżki. Przemógł naturę przeszedł samego siebie Tylko patrzeć jak sprosta wszelkim oczekiwaniom Mój Manhattan Odległy Manhattan a tak bardzo mój Przy klawiaturze komputera próbuję ze wszystkich sił zapobiec porwaniu zdobnych w błękit wież wpół do śmiertelnego tańca A jednak z nagła sam się zapisał huk ognia błysk i dym. Biorę skaczących z pięter na swą pierś Z upartą nadzieją wchodzę pomiędzy rumowiska nasłuchuję wołania o ratunek Głucho tam i tu wokół mnie Już dawno cisza nie ważyła tyle megaton Runął świat Pękło serce Opadły ramiona drogowskazów Kielce 12 września 2001 41 Alicja POCHYLCZUK *** Wiosennie na plantach wiosennie – Dymek pyka z fajeczki, trawka się sypie sennie, wspomnienia obsiadły ławeczki. Zrzucają koszulki pąki nim rozwiną się liście na oczach staruszek i dzieci bezwstydny strip-tease – iście. Gdy halny rozsunie kurtynę obnaży błękit radosny – zdejmijcie buty za progiem, by nie podeptać tej wiosny. *** Piszesz – u nas w Europie to tamto i owo może tutaj nieco inaczej ale drzewa i łąki zielone śmiech brzmi tak samo łzy tak samo słone Mariackich wież strzelistość podbija niebo jak Notre Dame i myśl dojrzewa w słowach jak szlachetne wino To dzięki nam Europo możesz być tak czysta nie doświadczył komunizm nie podbił cię islam i choć rzewną głupotę los dał nam w naturze zmądrzał Polak po szkodzie nie chce być przedmurzem 42 Panta Rhei Tak niedawno było tu kino już teraz – brzmi to nostalgicznie minie salon gier w bingo możesz w fantomacie odbyć podróż na marsa w świat podwodny lub na pustynię A kiedy cię ogarnie przemożna potrzeba liryzmu zaprosisz ukochaną na jakąś wspólną wirtualną rzeczywistość 43 Dawid PROKOP *** Kobieta przepiękną jest Gdy dwa serca w niej biją, Wtedy uśmiecha się naprawdę, Kocha mocniej niż kiedykolwiek. W oczach ma diamenty, A przez żyły płynie lawina szczęścia. Kobieta cały swój wdzięk posiada, W te dni gdy pod pępkiem ktoś czeka na Łyk nowego życia, przesypia piękne noce, I nie płacze z braku miłości. Wtedy ma dotyk dłoni aksamitny, Szept jakiego nikt nie słyszał, Pocałunek w świecie najpiękniejszy. A mężczyzna? Tylko wtedy jest mężczyzną, gdy to wszystko na swych dłoniach dźwiga. A w przyszłe noce zasypia w ramionach jego, Ten ktoś dzięki komu, To szare życie ma jakiś sens I dumny powinien być z tego Że ma takie piękno jakiego nawet Bóg Nie zdoła mieć Niebiańskie lata Aniołowie płaczą, Przegrali świat w karty; Księżyc przykryty brudną pierzyną Dawno śpi O niczym nie wiedzą też Ogrzewane ciemną nocą ptaki, Tylko ojciec życia Rzuca błyskawicami w idiotów Uciekają bezmyślni hazardziści, Teraz nikt im nie pomoże Znużona ludzkość niczego nie Jest świadoma Aniołowie płaczą, przegrali świat w karty Jeden uciekając pozrywał dachy z domów Łzy drugiego zalały parę miast Trzeci zaś w kosmos pobiegł Została po nim jakaś dziura Jednak za wszystkie szkody Wsadzili narratora 44 Elżbieta RAFA *** Powiał wiatr rozwiał niepotrzebne słowa niepotrzebne myśli niepotrzebnych ludzi niepotrzebne cienie rozprysły się jak szkło zostały tylko drzewa szumiąc odwieczną pieśń o istnieniu *** chodzą mi po głowie wiersze wielkimi krokami ale żaden nie chce przez siatkę obłędu przecisnąć się na lodową pustynię białej kartki. 45 Joanna RZODKIEWICZ Umieranie słońca W środku gwiazdy czerwony olbrzym – pestka brzoskwini Kiedy słońce dostanie spazmów jądro helu ognistym oddechem dosięgnie Ziemi W przestworzach garstka rozbitków obejrzy spektakl ognia i śmierci historię Błękitnej Planety *** Niepokorne skrzypce zrywają struny sosen chwieją się zęby gór klawisze fortepianu Ziemia ma zachrypnięty głos Orkiestra od wieków zmienia muzyków stroi instrumenty – a dyrygent cierpliwie czeka Uśpienie Trzęsienia ziemi powodzie przepowiednie Cayce’a dziura ozonowa płacz zwierząt poszukuje równowagi na koncertach Wystawia twarz do słońca zajada hot dogi czy przebudzi się w piekle? 46 Klaudia SŁOWIK Książka z bajkami Życie jest jak książka z bajkami Gdzie okrutny smok Zostaje pokonany przez dzielnego rycerza Gdzie Jaś i Małgosia Przechytrzyli straszną czarownicę A śliczna królewna Poślubiła przystojnego księcia Ale o tym Że rycerz dostał dożywocie Za zabójstwo z premedytacją Że Jaś i Małgosia zeszli na złą drogę I plączą się po ulicach z kieszeniami pełnymi igieł A przystojny książę znęcał się Nad śliczną księżniczką Wszyscy jakoś zapomnieli... Monolog Ofelii Czemu znowu rozpaczasz Nadwrażliwy Hamlecie? Dlaczego nie chwycisz za miecz I nie dopełnisz zemsty? No tak, rzeczywiście Boisz się Wyciągasz znaną czaszkę Robisz wysublimowaną minę I zastanawiasz się nad bytem Ale to już jest przereklamowane To Ci nie pomoże Skończ z tym wahaniem Skończ z konfliktem wewnętrznym Zakończ sprawę po męsku Bo inaczej napiszą o Tobie dramat I w ostatnim akcie będzie stos zwłok Dziecięca patologia Znowu misie w dobranocce się pokłóciły A Ken uderzył Barbie w twarz Znowu ktoś zburzył zamki w piaskownicy Połamał łopatki i zniszczył foremki Znowu miasteczko z klocków Lego Rozbiło się na milion części Znowu maskotki leżą na ziemi Z poodrywanymi główkami Znowu nie mogę zasnąć Bo tatuś i mamusia krzyczą... 47 Bezsens Marcinowi, żeby nie zatracił sensu Słońce dopiero co się przeciągało Drzwi trzasnęły z hukiem A dom szeleścił pustkami Wtedy zrozumiałam, że straciłam sens Woda burzyła się w kranie Szuflady powydzierane z otchłani komód Samochód zniknął z garażu Wówczas pojęłam, że nie mam sensu Kawa jeszcze ciepła w ekspresie Telewizor włączony na programie o miłości Niedojedzona kanapka z kuchennego blatu To wszystko mówiło: Brakuje Ci sensu W końcu harmonijny pisk opon Skrzypienie otwieranych drzwi Donośne: Cześć kochanie I nagle sens wrócił 48 Katka SIKORSKA *** w przejrzystości mgieł dostrzegasz zastraszone błyskiem nocy świerszcze... Mrówka mrówka – najmniejszej nacji Przedstawicielka – dla niej – Rzecz wielka – Kropelka. Po świecie się tuła Ocierając pot Na ziarnku piaskowym jak gdyby odkryła Ląd nowy. jej świat kończy się na jednej tylko łące a Wróg – na Koniku i Biedronce. 49 Rafał STANISZEWSKI Róża zapomnij kolejności pochylony nad stu-dniom gdy nieprzeliczone rozchyla płatki nagości ta jedna łza przeciekająca obrazy tak rzeczywiste że aż krwawiące *** nim zniknie powidok twojego uśmiechu chciałbym jeszcze przyłożyć dłoń do śladu ciepła oszronić palce wilgocią oddechu jak płatek śniegu opadające skrzydła motyla uciszony odejdę w pagodę snu kropla wody na zerwanej pajęczynie igrający promyk Koncert skrzypcowy ach, cóż za radość zgłupieć ze świerszczami *** jakim językiem przemówisz jaką muzyką jakie słowa miękkie płynne puszyste w jakiej skali jakie nuty dzierżysz w słowiku *** jeśli ją objąć ta skała przemówi była kiedyś wodą powietrzem zwietrzałe legendy pra-czasów zwietrzałe legendy pra-czasów zaklęte w genach minerałów budzą się jak pod puknięciem magicznej różdżki na monolicie twojej czaszki 50 pamiętasz szept stóp stąpających po miękkim cieniu wody? dotyk pocałunków ledwie-muśnięcia przemknęła w pamięci jak wspomnienie przedstuletniego wiatru puszyste kroki powabnego małpiana gdy ledwie-istniała odeszła do mgły Słowa pamięci Jimma Morrisona jak puste formy natchnięte krzykiem bosymi stopami przez łąki snów bieg z podpalonym zdaniem do kresu znaczenia u bram olśnienia zwalnia napięcie fontanna jak deszcz ofiarny Erotryk zabłąkany w dżungli semantycznej nie wiem jak Cię dotknąć czysta kartko papieru 51 Marcin Gabriel STEFAŃSKI Cała Ty Dominice Widziałem Cię dzisiaj, Zjawiłaś się jak błyskawica, Poczułem zapach Twoich włosów Taki... nieprzenikniony. Twoje oczy były takie radosne jak dawniej A usta rozwinęły się w uśmiechu Jak orzeł rozpościerający skrzydła. Magia gwiazd Dominice Gdy staniesz kiedyś przy oknie I spojrzysz w gwiazdy Pomyśl sobie, że jedna z nich To moje oczy a druga to Dłonie ciepłe i delikatne Które dążą na spotkanie z Tobą. Gdy kiedyś poczujesz się samotna – Sięgnij do gwiazd... 52 Ula STRUZIKOWSKA Wiadomość od anioła (I miejsce w konkursie publiczności) nie ma łez tam gdzie drzewa śpią tylko z pozoru krople rosy odbijają światła spadających gwiazd troszczyć się można o to co na ziemi nie ma też bólu samotność mu nie dokucza uśmiecha się w błogim półśnie do gwiazd aniołowie gubią pióra we włosach głowy marzyciela śpiącego księcia z prawdziwej bajki słońce świeci światłem księżyca w kuli z kryształów sumienia widzi matczyny świat kocha zmartwychwstałą dzięki żywej miłości duszą i wierzyć potrzeba że czasem schodzi stamtąd między nas 53 Agnieszka SZUL Melancholia (Wiersz poświęcony ogólnopolskiej akcji „Walcz z depresją”) Więzień w czterech ścianach Czynszowego budynku Otwiera oczy na papierowy pejzaż Koloru zakurzonej zasłony Próbuje odsunąć z powiek cień I przypomnieć sobie zapach wiatru Lęk to pas, który próbujesz przegryźć Oplata twoje biodra Obowiązkiem cierpienia I kunsztownym wzorem plotek Lęk bywa trwalszy od śmierci Po niej zostaje nic lub wszystko On pochłania ruch Jak gąbka Wokół świat stoi Zamiera klatka po klatce Tonie Wyciągnij rękę Poczuj miękkość liścia i opór ściany Uśmiechnij się do lecącego ptaka Powstrzymaj Smutek 54 Mateusz WABIK Kasjerka Ćwiczymy się w podbojach nie przekraczając granic powrotu. Żmudna praca, prawie rzemiosło jak stawianie nocnego na tyłach z kasjerką na przemian w srebrze i złocie. I z piany byłbyś zdolny zrobić gorset dla anioła, albo dla świstaka. Na przykład widziałem dzisiaj cienie na tyłach, przez które przechodziły kule światła. Kasjerka tasowała rachunki mając chwilową przerwę w ruchu. Z nudów przeglądała się główce zapałki. Musieliśmy przenieść się na koniec roku, który suszył się w kalendarzu obok wisiorka z łuską naboju. Łuk ognia oparł się na ścięgnach okopów. Zwinęliśmy cmentarz jak rulon i przynieśliśmy kasjerce wraz z kserokopią linii frontu. Z kieszeni wypadł mi odcinek serialu zamówień od konwoju upiorów. A ona mówi, że widziała to przez dziurę w hełmofonie jak tamci dobrali się nam do pierwszej linii i czołgi fruwające jak motyle. Teraz prosimy o uśmiech lata bo wojna wychodzi nam z ust. I tak wszystkim stawia kasjerka. 55 Agnieszka WIERZBICKA Biologiczne zaplecze Kolejny dzień Zatopiony w formalinie, Niedościgniony czas Przelany do zlewki Tej samej wieczności. W próbówkach Niepowodzeń zawiesina Powoli parująca w zapomnienie. Wypreparowane marzenia, Wypchane wspomnienia Na półce przy Słoiczku z uśmiechniętym Głowonogiem, Który pragnie pojąć Sens ludzkiego życia Kiedyś trzeba Kiedyś trzeba zamknąć oczy, By w samotnej ciszy Dogonić sen, Zapłakać nad pająkiem Pozbawionym nóżki. Kiedyś trzeba zanucić Ulubioną melodię pod nosem, Odnaleźć dawną słodycz W cukrowej wacie na patyku. Kiedyś trzeba wtulić się W pluszowego misia, W gąbkę dziecięcych rozczarowań. Kiedyś trzeba Na nowo poczuć się dzieckiem – By nie zatracić szczęścia. 56 Irena WŁODARCZYK Po uroki jesieni Gdy nie wraca radość poranka a nogi gubią rytm pędzę – tam gdzie błękitne niebo i niebieskie oczy witają radośnie Gdzie cichy zmierzch łagodnych Beskidów snuje się mgielną ciszą gdzie wilczyca z koziołkiem kroku dotrzymują w parze a zapach suszonych jabłek wonią zwabia do środka chaty i siadam przy kaflowym piecu zastawionym garnkami słodkiego aroniowego soku by nadsłuchiwać skarg jesiennych wiatrów W potrzebie serca Listopadowe wzgórze rozjaśniało słońce południa z tego miejsca panorama Olkusza zakreślała daleką widoczność zauroczone chwilą – patrzyły jak niebo dotyka ziemi a zeschnięte trawy pod ich nogami jakby czekały tylko na okrycie mroźnym puchem w koło toczyło się wartkie życie ich miasta a one – słyszały tylko siebie dwie kobiety miały sobie tak wiele do powiedzenia i jeszcze więcej do ofiarowania ludzką życzliwość wzajemne zrozumienie i ogromny szacunek człowieka do człowieka Żal Tak mi żal minionego lata nie zdążyłam słońcu spojrzeć w oczy posłuchać o czym dzięcioł stuka ani z motylami odfrunąć w zapomnienie było wciąż tyle do zrobienia a nawet nikt tego nie zauważył tylko nocą zmęczone myśli błądziły wśród gwiazd w poszukiwaniu nie zapisanych wierszy 57 Jak w pociągu Siedzę jak w pociągu tylko obrazy za oknem nie umykają sprzed oczu pędzą wskazówki zegara spadają kartki kalendarza drzewa już dawno przerosły latarnie i coraz bardziej sięgają do nieba włosy moje bardziej posrebrzały a okno wciąż to samo wysłuchuje moich skarg a kiedy pęka od nadmiaru biorę głęboki oddech zmywam szyby resztkami nadziei wymieniam firankę i siadam od nowa – jak w pociągu – 58 Ewa WOLSKA *** Czasem jak drzewo szemrzące mówię wiatrem nie swoim niesionym przez innych z daleka a płatki jaśminu niesione przez wiatr kradną me myśli by przesłać je ku Tobie czekając na odpowiedź wypatruję goździków na Twej łące Wyzwalając tak mocne uczucia nie wyrażę sensu myśli nie dowiem się prawdy wciąż domyślając się. *** Piękny świecie pełen czystych barw przymknij oczy odetchnij wiatrem spokojnie czekaj na promienie słońca które przyniosę w miseczce mych dłoni Oczekując wzajemności dopisuję wzajemne uczucia Jestem jak nocny wiatr cicho szemrzący wśród listowia tłumaczę Światu jego myśli chcąc pozbawić go niezrozumienia zanurzam dłonie w rwącej rzece idei wyławiam z niej tylko kryształ wód Zapatrzona w martwy punkt żywię go własnymi marzeniami. 59 Daimonion wiary Co dzień stwarzając szaleńczo projekty sprzeciwu poskramia nieudolność wyrazu Architekt życiorysów Co dzień obezwładniony poczuciem własnego niepokoju rozdaje kojące premie Anioł nadziei Co dzień borykając się z kataklizmem ludzkich dusz wypełnia je twórczymi ideami Wojownik ciszy Co dzień próbuję przypomnieć mu o jego uśmiechu pieszcząc dotykiem jego ciężkie skronie tuląc myślami jego skołatane serce 60 Agnieszka WROŃSKA *** Wietrze, gdzie wiejesz? – wiesz Chyba wybiorę się z tobą na spacer ale taki króciutki – dobrze? Co robisz?! – nie szarp mnie tak mocno – czy znowu chcesz mi odebrać duszę? *** Codziennie patrzę jak pada jeden drugi trzeci... gołąb Codziennie widzę jak padają setki tysiące miliony... gołębi ktoś szepcze – to zaraza czyha za rogiem ulicy A z otchłani słychać głos: to nie zaraza to CYWILIZACJA *** Dzisiaj rano zgasło słońce schowało się niebo z nicości spadały martwe ptaki, chciałam wyjść lecz nie mogłam przed drzwiami leżał Chrystus z odciętą głową 61 Barbara WROŃSKA *** To nie ty zamknąłeś mnie w klatce Ogłupiała przestrzenią, bezpieczna Zaplatałam się w wyimaginowane pręty wyobraziłam sobie, że to ty mnie dotykasz że twoje ramiona oplatają mnie Dziś czują chłód żelaza kanciastość mojej klatki nie podchodzisz już, patrzysz przez okno bo najpiękniejsze ptaki są na wolności Powtórka z Hioba Dałeś mi Dobroć Miłość Piękno Byłeś na wyciągnięcie ręki Czuły na każdy gest prośbę otworzyłeś mi drzwi I czekasz Ale ja stoję nieruchoma A za mną wali się mój świat Zabrałeś mi wszystko co miałam Jestem nikim Chcesz sprawdzić jak wielbi cię ktoś kogo NIE MA *** Jestem spokojna Monolit którego nie można zranić. Nie ma łez Nie ma rozpaczy – twarz pokerzysty tylko przez oczy prześwitują zgliszcza 62 A oni po prostu szli (sen z roku 1997) A oni po prostu szli wypłynęli z chmury jak tornado A oni po prostu szli Zostawili po sobie spękaną ziemię bez śladu ziarna A oni po prostu szli Słońce utonęło w oceanie szarości Księżyc nie przebił się aby wyostrzyć kontury ich zmęczenia A oni po prostu szli Krucjata głodu nieszczęścia przegranej bez marzeń, bez myślenia A oni po prostu szli Wypijając barwy przywracając szare obrazy jak w zdezelowanym telewizorze A oni po prostu szli 63 Krystyna WROŃSKA *** Wprost nie do wiary jak to się na tym świecie plecie takie gniazdo na przykład to był kiedyś całkiem udany dom wywiał wiatr kłaczki puchu źdźbła miękkie, plecionki z włosów i cieniutkich ramionek mchu zostawił cierniową koronę albo kobieta chodziła kiedyś jak sama Isadora oczy rwała teraz gdzie nie stanie opuszczają się w dół powieki a tak gwałtownie że aż rzęsy skórę policzków łaskoczą *** Jesteśmy więc dni i noce są nasze nasze są śniegi i kwiaty i płacze zanim się niebo z ziemią nie dogada zdążymy kilka razy poupadać nie niespodzianie mimo wielkiej fali i tych, co krzyże już dla nas strugali takim się pionom zanieść razy kilka jakim o morzu śniące jodły tylko Jesteśmy, więc świat i świty z wróblami Można powiedzieć, że w garściach trzymamy Pytania retoryczne sieroty Co myślała tracąca grunt pod nogami co widziała wleczona ku niebieskiej bramie czy ojciec czekał z prezentami a Bóg... jakie zrobił wrażenie na mamie? 64 Przed grafiką Stanisława Kluczkowskiego Jak ty spadasz człowieku plecami pruć powietrze to bezsens to zwłaszcza z prawami fizyki rozbrat chyba że chyba żeś już nie ty znaczy nie ten sprzed chwili spotkania z świetlistym mordercą Dziecko z ciebie Ikarze Gdyby twój lot przytrafił się Dedalowi na pewno nie wyciągałbym rąk ku niebiosom jego dusza upadałaby posłusznie twarzą ku Hadesowi ani w głowie by jej było do piór do krainy palących zenitów zagadywać 65 Joanna WRÓBEL Gignesthai Na początku było słowo... Pełzło szlakiem języka Brudne od kurzu. Kurz miesza się z wilgocią niedopowiedzeń i ukrytych znaczeń. Z naszą śliną. Na początku było błoto... Twarze ludzi zrodzonych są piękne Ci stworzeni; mają gładkie twarze. Z trzecim muśnięciem warg dziwnie pęka i łuszczy się farba. Jeszcze wilgotną od codzienności ręką, precyzyjnie ściągasz jej lśniące kawałki – z mojej twarzy. Wyłania się szkielet muru Kamienie kipią błotnistą zaprawą bezradności. Ty wciąż błądzisz po mnie ustami Palcami wykrzywionymi w grymasie uparcie szukając dalej nie wierząc że tym właśnie jestem. Twarze ludzi zrodzonych są piękne Ci stworzeni; Nie mają twarzy! 66 Żebrzący o... nie poecie ZA...śmierci PO...życia Nie byt Zbudził głód Już Jedną cegłą w grobie odgryzł lewą dłoń za suchy kawałek rymu. Pomijając inne dowody Cierpka struna języka zbadała krawężnik chłonąc resztkę nie – gwiezdnego pyłu. Wbrew paragrafom żołądek wciąż trawił gorzkie słowa a kropla żółci zwilżyła buty przechodnia dnia. W bruk wbijając pożółkłe od codzienności zęby. Wyszarpywał składnię i sens dla wersów nadgnitych. Teraz przeżywa w ustach żylastą metaforę. Jutro wstanie nowy... wiersz. 67 Małgorzata ZEMŁA Kamień proszę, dotknij kamienia on opowiada ciszę pochyl się nad nim i zrozum – w swojej stałości on jest dopełnieniem wiatru posłuchaj jego faktury – tylko z bliska możesz odnaleźć jej składnię kosmiczny porządek zamknięty w ziarnku piasku proszę, nie przechodź obok nieczuły na jego piękno przyklęknij przy nim w pyle polnej drogi i popatrz Płaszczyzny nie-poznania nigdy się nie spotkamy na równinie stworzenia dłonią w dłoń przymierzając zakrzywienia czułości nie rozjaśnisz mej nocy światłem swoich uniesień nie określę kierunków twoich myśli niezłomnych nigdy nie zatańczymy współtworzenia melodii każdym krokiem stawiając obietnice radości nie pokażesz mym stopom ścieżek spójnią rozległych nie pokażę twym dłoniom wzorów słońcem kreślonych nie odrzucisz nic dla mnie nic dla ciebie nie zmienię tylko myśli przekorne mamią raju obrazem lecz zabije go stałość twego nieporuszenia na płaszczyźnie dopełnień nie ma dla nas nadziei 68 Andrzej ZIOBROWSKI Traktat o przywarach – pycha Budowniczych łodzi ogarniało szaleństwo Ich panów Wiatr historii ścigał pychę równinami Antiochii Morzami wioseł gonił barbarzyńców Aż pod mury samolubnej Troi W słonych morzach pamięć wieków Zapisana w białych pokładach soli Odczytuję ją kryształ po krysztale Z białej księgi świata Każdym nerwem, każdym uderzeniem wioseł Oddaję cześć bogom światła i żywiołów Zwyczajem pierwotnych Słowian Gdy wycofują się spłoszone fale odpływu I cichną wasze nierozważne pieśni Morza są pełne harmonii wód i ładu Gdy tak uderzają spienioną płetwą fal W ciche zamknięte i strwożone zatoki Gdzie ruiny Kartaginy bieleją w oszalałym słońcu Jak kości porzuconych morskich stworzeń W wietrze czasu Imiona zdobywców i pokonanych Płyną do mnie zachłannych obłokiem Przemijania Mgła stoję na górze na wysokiej górze nakryty ponadczasową alegorią światła w brązowo-złotej liturgii traw i małym wydaje mi się świat w swym motylim delikatnym locie gdzie w pałacach bez nazw i czułości a w świątyniach bez świętości zatrzymany czas łuszczy się i paruje jak jesienna wieczorna mgła Przystanek poezja I znowu poeci, poeci... I znowu wiersze, wiersze... Kanonicza to czarodziejskie miejsce, gdzie schodzą się najróżniejsi poeci ze swoimi wierszami różnodobrymi, ale zawsze dobrymi na tyle, by się podobać. I aż proszą się, by je wydać. I zawsze są wydawane dzięki zapobiegliwości i uporowi Szczęsnego Wrońskiego. I tym razem jest tak samo. Mamy znowu książkę pełną interesujących wierszy wybranych w czasie naszych ostatnich spotkań poetyckich, spotkań które przypominają mi przystanek tramwajowy w czasie deszczu. Pod niewielkim zadaszeniem gromadzi się spory tłumek ludzi stojących blisko siebie, by schronić się przed deszczem. I ci ludzie zachowują się podobnie, mówią tym samym językiem. Podobnie jak poeci na ulicy Kanoniczej w Krakowie. 69 Ryszard Rodzik *** wieczorem pod bramą krakowską przemykają zmarznięte uczucia przewiane lodowatym wiatrem obojętności marzą by jak najszybciej znaleźć się pod ciepłą kołdrą zrozumienia Ryszard Rodzik 70 Suplement prozą Jarosław ROMAN Opowieści bronowickie Część pierwsza Na miodowych wzgórzach Historyczna część Bronowic jest polem bitwy piękna z cywilizacją współczesną. Kilka domów w centrum wsi zostało opuszczonych przez człowieka i dlatego przyroda może je zająć, rekompensując sobie w ten sposób utratę wielu naturalnych siedlisk. Obiektem najintensywniejszych zmagań stała się ostatnio niska, pokryta strzechą chatynka przeniesiona do współczesności wprost z czasów świetności przyrody. Naturze nie są znane jej przyszłe losy. Bez względu jednak na to, czy człowiek zechce ją rozebrać, czy może przeznaczyć na skansen, podejmuje szybką decyzję. Nic to, że teren okazał się wyjątkowo dla niej niekorzystny – ona po prostu musiała człowiekowi coś udowodnić. Po przeprowadzeniu wstępnego rekonesansu przez jej zawodowych zwiadowców – porosty – dziury w dachu chatki załatała pędzlikiem dachowym. Ciemnozielone darnie tego mchu zdążyły już przejść pełny cykl rozwojowy do sporogonów z puszkami włącznie. Ucięta w połowie metalowa rynna wypełniła się naniesionym przez wiatr piaskiem, w którym zakorzeniła się gwiazdnica i od razu spuściła swe łodygi w kierunku okien, by w imieniu dzikiej przyrody powitać ewentualnych domowników. Także polne maki, uciekając z od dawna już niegościnnych pól, znalazły tu ocalenie. Jak tak dalej pójdzie, dach zmieni się w łąkę… Tylko trznadel żyjący między lasem a domami nie wierzy, by podziałało to na ludzką wyobraźnię. Pozbawiony wszelkich złudzeń postanawia zająć się wyłącznie własnymi sprawami. Siada więc na czubku drzewa i korzystając z pomocy słońca wypatruje miejsca na gniazdo. Gdy już poszukiwania zostaną uwieńczone sukcesem, rozpocznie swą „filozoficzną” pieśń, która jest podwójną informacją: – „Oto moje terytorium” – dla leśnej zwierzyny. – „Spotkajmy się w leśnej gospodzie, by omówić strategię budowy gniazda” – dla swej wybranki. A owa gospoda, zwana przeze mnie „Gospodą pod Samotnym Dębem”, leży w obrębie wielogatunkowego lasu liściasto-modrzewiowego. Stołują się tu nagie ślimaki i białe motyle, rozczarowane smakiem pożywienia na „oswojonych” grządkach rabatowych. Specjalnością gospody są przyrządzane na bagienno-mszysto-tojeściowej bazie kwiaty i owoce poziomki wysokiej. Ponieważ mają one zapach olejku różanego, ślimaki wprost przepadają za nimi i wyjadają do ostatniego kawałka miąższu. W tym ptasim eldorado rodzina trznadli bywa przy każdej okazji. Przecież miła atmosfera gospody powinna ułatwić rozwiązywanie trudnych spraw. A właśnie budowa gniazda wśród kolczastych jeżyn do takich spraw należy. Różany zapach dolatujący z wnętrza kuchni zmobilizował trznadle do działania i teraz szukają one budulca w liściasto-modrzewiowym lesie. Ze swoją robotą uporają się bez trudu, albowiem las ten składa się z drzew, które normalnie dzielą głębokie konflikty i nie życzą sobie wzajemnych kontaktów. Niektóre (modrzewie i lipy) różni jedynie nastawienie do życia. Lipa dość późno zieleni się, by tym dłużej zrzucać liście jesienią. Modrzew przeciwnie – wychodzi przed szereg, by w pełnym „uigleniu” pokazać się pozostałym, bezlistnym jeszcze drzewom. Pod tą pozorną zarozumiałością kryją się niestety uzasadnione obawy przed mszycami modrzewiowymi, które mogą w krótkim czasie całkowicie wyssać z niego soki. Olcha, topola i brzoza zaciekle walczą o wpływy na wilgotnej glebie. Pokonana brzoza z reguły chroni się między drzewami o łagodniejszym usposobieniu. Topola zaś zazwyczaj w ogóle nie jest akceptowana przez żadne drzewo, gdyż osiąga najwyższą wysokość, co odczytują one jako brak woli współpracy lub nadmierną pewność siebie. Nie przeszkadza jej to jednak w odniesieniu sukcesu. Natura wie, że drzewa te łączy pragnienie dostatku wilgoci, a to już wystarczający powód, by rosły obok siebie. Musi tylko wypracować jakiś modus vivendi między nimi. Zaczęła więc rzeźbić coś na piasku i w ten prosty sposób stworzyła strumień pojednania, który początkowo zadowolił tylko dominujące w całym ekosystemie lipy. Przepływając przez sam środek lasu, podzielił się na wiele odnóg, które wyżłobiły w ziemi głębokie koleiny. Z takim środowiskiem poradzą sobie nie tylko lipy, ale również olchy i topole. Co jednak począć z modrzewiami i brzozami? Jako drzewa najsłabsze, a zarazem jakże ambitne i kreatywne, zasługują przecież na specjalną troskę. To nie ich wina, że przeraża je krajobraz pozbawiony runa wśród drzew, do których nie mają zaufania! I że bez pomocy z zewnątrz obniży się reprezentowany przez nie wysoki poziom leśnej kultury. Natura funduje im więc wysokie trawy, pod osłoną których oddadzą się spokojnej, twórczej pracy. I każde zwierzę znajdzie tu coś dla siebie. Będzie je teraz bardziej cieszył wspaniały stąd widok na Dolinę Rudawy i na ekstensywnie użytkowane pola uprawne, gdzie mocno już wyniszczone chabry i maki znalazły wreszcie warunki do rozwoju. 71 Nad polami tymi każdej wiosny unoszą się skowronki. Tylko one potrafią wypatrzyć z góry łąkowy karabin maszynowy – derkacza – którego stanowisko doskonale maskują zarośla głogów. Derkacz nie lubi się nudzić i często zmienia swój adres, ale gdy widzi wokół siebie długie kolumny marszowe młodych głogów z połyskującymi w słońcu bagnetami kolców, ocenia zapewne, że już nie warto latem tułać się po innych łąkach. Ciekawe, że dopiero szybko rosnąca robinia zapewniła łąkowym ptakom tak potrzebną stabilizację. Choć sprowadzono ją zza oceanu, umiała dla dobra całej przyrody zapomnieć o rodzinnych stronach. Mając za sobą protekcję człowieka, sprowadziła na nagie dotąd wzgórza całą plejadę krzewów – od czarnych porzeczek poprzez czerniec gronkowy aż do malin, jeżyn i dzikich śliw. Z typowo amerykańską wiarą w sukces i pewnością siebie przekonała dzikie wino i jeżyny, by razem z nią przekształciły bezleśny szczyt w małą sawannę. Robinii udało się podporządkować sobie prawie całą „łęgową” czołówkę polskich drzew i krzewów z wyjątkiem najbardziej patriotycznie usposobionych wierzb, które wolą być oplecione przez rodzime gwiazdnice. Proces przekształceń pejzażu nie jest jednak jeszcze zakończony. Zdarza się, że odbywa się on kosztem stworzonych przez człowieka łąk, które wymknęły się spod jego kontroli i całkowicie zespoliły z przyrodą lasu. Tam gdzie do niedawna przechadzała się dumnie cykoria podróżnik, a liczne białe i żółte kwiaty kibicowały walce krzewów z drzewami, rżą teraz konie z pobliskiej stadniny. Wiele krzewów ponownie zniknęło z krajobrazu na rzecz równej, angielskiej, „golfowatej” trawy. Na szczęście straty te rekompensuje z nawiązką dojrzałe i niepodważalne dzieło robinii – miodowa góra. Człowiek sprowadził na nią pszczoły. Postawił ule w środku Bronowickiego Lasu, a reszty dokonały brzozy brodawkowate. Imitując na swych pniach naturalne barcie, przypomniały obecnym podopiecznym człowieka beztroskie życie ich przodkiń w leśnym królestwie. W maju nad „miodowymi wzgórzami” unosi się pędzona wiatrem rzeka płatków mirabelek, malin i jeżyn. Podczas tego niezapomnianego miesiąca padają wszelkie bariery między „ucywilizowanymi” pszczołami a pierwotną przyrodą. Tylko teraz, gdy pszczele uczty są tak wystawne, że aż stają się elementem widnokręgu, miodowe góry przeżywają swój miodowy miesiąc. Choć przyroda pozwala człowiekowi obejrzeć to zjawisko z bliska, broni przed nim z całych sił dostępu do firletki. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Firletka – przyrodnicza poezja tego regionu – czerpie chęć do życia właśnie dzięki doskonale zamaskowanym przez mchy zastoinom wody. Pomaga to jej skutecznie radzić sobie z dominującymi nad łąką czerwonymi kwiatami szczawiu. Zmagania te przypominają partię szachów, gdy gracz mający materialną przewagę musi przegrać, straciwszy kluczowe pola szachownicy. Przyczyną tego oszałamiającego sukcesu jest niezwykła budowa kwiatu firletki. Płatki korony sprawiają wrażenie roztargnionych i roztrzepanych, co zwiększa ich pozorną powierzchnię. Jeśli jeszcze dodamy do tego jaskraworóżowy kolor, staje się zupełnie jasne, że goździk ten inspiruje do walki o swe prawa te rośliny, które czują się pokrzywdzone. Toteż wszystkie łąki okolic Krakowa z niewielką choćby domieszką firletki urzekają niezwykłym bogactwem gatunków. Część druga Na obrzeżach lasu Przez obrzeża Bronowickiego Lasu wiodą motylowe ścieżki. Jedną z nich przemierza właśnie mieniak tęczowiec. Tylko ta ścieżka mu odpowiada, inaczej bowiem mieniak przestałby być najlepszą reklamą tych lasów. Całkowicie ignoruje pobliskie, pełne nektaru kwiaty, bo właśnie dolatuje do jednej z wielu, nigdy tu nie wysychających kałuż, w której znajdzie wszystko, czego zapragnie. Powinno to budzić zawiść jego licznych rusałkowatych kuzynów ciężko pracujących w poszukiwaniu nektaru. Ale… Mieniak swoje mienienie się kolorami tęczy zawdzięcza łaskawości słońca. W pochmurne dni traci ten w istocie jedyny atut. Inne motyle posiadają wprawdzie bardziej matowe, lecz trwałe ubarwienie, dlatego oszczędzona jest im radykalna zmienność nastrojów od euforii do rozpaczy. Nie sprzyja to ani utrzymywaniu dobrych „międzymotylowych” stosunków, ani, co gorsza, podejmowaniu wspólnych akcji na rzecz potrzebujących pomocy. A właśnie teraz takie działanie wydaje się niezbędne. Oto bowiem leśnicy całkowicie wycięli wiele dorodnych osik. Rosły one w symbiozie z dziwacznymi jeżynami gruczołowatymi. Jeżyny te bardzo bały się pryszczarków i galasówek, toteż walczyły z nimi bezpardonowo. W swej walce posłużyły się metodami udoskonalonymi później przez ludzi. Na liściach i pędach wytworzyły coś, co na pierwszy rzut oka przypominało chemiczny oprysk, dlatego nie podejrzewające podstępu pasożyty trzymały się od tych jeżyn z daleka. Ale i na nie nadszedł koniec, choć do ostatniej chwili kusiły człowieka niezwykłym wyglądem i smakiem swoich owoców. Teraz resztki osikowych siewek, które gościły na swych listkach rynnice topolowe, pozbawione jeżynowej osłony wystawione są na niszczące działanie promieni słonecznych i tylko skrajnie 72 wilgotna gleba utrzymuje je jeszcze przy życiu. W tej sytuacji jeden z bardziej matowych motyli – karlątek leśny – sam spieszy z pomocą leśnej stonce. Widząc nieszczęsnego owada bezradnie uczepionego ostatnich osikowych listków, lata nisko nad ziemią, wytrzeszczając swe ogromne wyłupiaste oczy. Ten widok ożywia rynnicę. Znalazła wreszcie wesołego przyjaciela, który pomoże jej przetrwać pierwsze krytyczne lata przymusowej bezdomności. Odtąd rynnica z ufnością i optymizmem patrzy w przyszłość, tym bardziej że osika odrasta bardzo szybko. Także zdrewniałe krzewy borówki dadzą jej schronienie zarówno przed deszczem jak i upałem. To na nie przerzuciła większość swych nadziei w okresie przejściowym przed powrotem do poprzedniego stanu. Czy jednak pozostałe drobne zwierzęta mogą z równym spokojem przetrwać gorsze czasy? Przecież wraz z osikami i jeżynami gruczołowatymi zniknęła część jeżyn czarnych wystawionych na bezpośrednie działanie słońca. A tylko słońce wie, jak zmienić krzewy jeżyn z bezproduktywnych wewnątrzleśnych zawalidróg w bogate naturalne plantacje. Szczególnie dla potomstwa zawijaka żółtawego (pająka) brak takich jeżyn jest klęską. O zachowaniu więzi z rodzicami może ono bowiem marzyć tylko wtedy, gdy ci wybudują mu dom ze zwiniętych w trąbkę jeżynowych liści. W nie mniejsze tarapaty popada kistnik malinowiec. Dotąd chrząszcz ten żerował na samotnym krzewie malin, który jednak ostatnio mimo zajmowania eksponowanego miejsca owocuje coraz słabiej. Nie ma jednak tego złego… By krzew odzyskał chęć do pracy, należało więc przeprowadzić operację chirurgiczną na otwartej przyrodzie – wyciąć wszystkie górujące nad krzewem drzewka i część jego pędów płonnych. Potem pozostanie już tylko zdać się na łaskę i niełaskę czasu. Na ten trudny okres kistnik musi zejść do malinowego podziemia ukrytego w gęstych trawach lub poszukać sobie innego krzewu. Jeśli kistnik wybierze tę drugą możliwość, będzie świadkiem niecodziennego wydarzenia – uroczystego odsłonięcia przez las czeremchowej polany, przy wydatnej pomocy leśników. Wydarzenie jest tym większe, że niewielu podejrzewało jej istnienie. A przecież od dawna wiadomo było, że zarastające ją niegdyś osiki zachowaniem swych liści na wietrze zdradzały obawy o możliwość wydania się ich tajemnic. Czy to miały być piękne i rzadkie kwiaty, czy może… Patrzę uważnie i nie wierzę własnym oczom. Ten krajobraz tworzy własną, przyrodniczą mitologię! Pocięty wąwozami przypomina zastygłe w ruchu morskie fale. Między falami ukrywają się ogrody pełne osobliwych roślin, które budują ze swych rozległych kęp domy dla prawdziwych władców tej krainy – pająków – małych przyrodniczych Minotaurów. Gdyby tego nie zrobiły, pająki nie mogłyby rozwinąć swej przysłowiowej pomysłowości i podczas mglistych dni nie powstałaby skomplikowana sieć ich labiryntów. Nie wszystkie zresztą są dla owadów śmiertelnymi pułapkami. Mgła bowiem, przegrywając ze słońcem w otwartej walce, ucieka się do partyzanckiej taktyki, chowając się w niedostępnych dla słońca niskich roślinach. Wtedy, choć wygląda identycznie jak pajęcza sieć, staje się nicią Ariadny. To właśnie czas, gdy owady wlatujące do wnętrza czeremchowej polany rozpoczynają grę o życie, próbując rozdzielić pułapki od przyrody nieożywionej. W tych śmiertelnych zmaganiach liczy się zapewne ten sam zmysł, który pozwala ekspertowi odróżnić oryginalne dzieło sztuki od falsyfikatu. A gra jest warta świeczki! Owad, który przejdzie cało labirynt, ma do dyspozycji wszystkie rozkosze podniebienia. Ponieważ wygląda to dziwnie znajomo, czeremchowa polana zaczęła fascynować człowieka, który jednak przed podjęciem wyprawy do wnętrza baśni powinien naładować się pozytywną energią w pobliskim brzozowym lesie. Będzie to jego talizman na pochmurne i deszczowe dni, gdy w czeremchowym raju robi się naprawdę nieprzyjemnie. Wtedy powietrze przesyca tam zapach rozkładających się dębowych gałązek oraz gnijących osikowych pniaków. Pasożyty atakują młode liście dębów. Nawet pajęczyny rwą się pod naciskiem grubych kropel, przybierając kształty z sennych widzeń. Nieliczne okazałe kwiaty zwijają swe płatki korony pod parasole kielichów. Jednakże słońce często odwiedza to miejsce. Istnienie czeremchowej polany jest przecież doskonałą okazją do rozszerzenia jego wpływów w terenie. Przebiwszy się przez chmury, skrzy się z zadowolenia. Iskierki te zamieniają się w diamenty, które opadając na polanę, wywabiają ukryte przed deszczem życie. Teraz pająki wracają do swych zajęć. Lejkowiec labiryntowy szybko odtwarza na wrotyczu zniszczone sieci. Darownik przedziwny udaje się ponownie na łowy. A jest w czym wybierać po deszczu, toteż wkrótce wraca do swej partnerki z owadem szczelnie owiniętym wydzieliną własnych kądziołków przędnych. Nie próżnują również motyle osikowe, zwłaszcza te, które bezpośrednio konkurują z rynnicą topolową, a nie, tak jak karlątek, chcące ją pocieszyć. Za to dla samej czeremchy pogoda nie stanowi problemu. Musi przecież stale czuwać, by człowiek nie naruszył w żaden sposób całego ekosystemu, ale pragnie też, by człowiek zdobył o nim jak największą wiedzę. Dokonuje tego wieloma sposobami. Przede wszystkim jednak dba o swój wygląd, korzystając z pomocy szczególnego, powulkanicznego ukształtowania terenu. Taki teren zmusza młodziutkie krzewy do utworzenia czegoś na kształt plantacji, lecz z drugiej strony sprawia, że czeremcha posiada doskonale wypielęgnowane liście o opływowym kształcie, które na dodatek 73 nie mają wielkiej ochoty do żółknięcia i opadania jesienią. W otoczeniu rojącym się od wszelkich pasożytów znajduje z każdym z nich wspólny język, tak że te zawsze ją omijają. Umie zaopiekować się odrzuconymi, którzy przegrali walkę o byt, lecz są wzruszająco piękni. Dlatego przyjmuje pod swe opiekuńcze liście przetacznika leśnego ze względu na jego modre kwiaty i oryginalny kolumnowy pokrój. Cały ekosystem czeremchowego raju jest bardzo poruszony losem, który pobliskiemu środowisku półleśnemu zgotował człowiek. Toteż w pięknej scenerii wczesnego słonecznego przedpołudnia w miejscu tym ożywają bolesne wspomnienia czasów, gdy jeżyny gruczołowate, osiki oraz brzozy zasiadały w loży honorowej, by na pobliskiej łące śledzić mecz o puchar przestrzeni między drużynami czerwonych, niebieskich i białych kwiatów. Inna rzecz, że przestrzeń umie przecież coś więcej niż tylko rozdawać puchary zwycięzcom. Nie mając pojęcia o ludzkiej nauce, uzupełnia natychmiast brak drzew geometrycznym rzutem. Dzięki tej mistyfikacji z wnętrza czeremchowego raju nadal widać morze lasów. We wnętrzu lasu Cztery strumienie wiążą nierozerwalnymi więzami czeremchową polanę z mrokiem zwartego drzewostanu. Każdy posiada urwiste i ostro odcinające się od otoczenia brzegi zarośnięte niskimi roślinami. Płynne przejście miodowych gór w czeremchową polanę, a potem w gęsty brzozowy las to zasługa strumienia najmniej dostępnego, porośniętego gdzieniegdzie przetacznikiem leśnym. Widzą go kwiaty pobliskiej łąki, ten zaś, korzystając z tego, zaprasza je w głąb lasu. Drugi, niżej położony strumień, który zaczyna zarastać gęsta trawa, niecierpliwie oczekuje ratunku z tej strony. I gdy już wszystko wydaje się zmierzać w dobrym kierunku, barwne kwiaty uznają, że nie mogą zamieszkać na jego brzegach. Nic nie pomaga identyczny skład chemiczny gleby łąki i brzegów strumienia. Dopiero słońce pomogło wypracować kompromis. To dzięki niemu brzegi nie porosły całkowicie trawą, lecz pokrzywy i jasnoty, które przywędrowały z miodowych gór, zrzuciły kwiaty i przekształciły się w karbieńce – wodne pokrzywy. Strumienie nie są jednak wszechmocne i nie mogą rozwiązać wszystkich problemów, robią jednak maksimum tego, na co je stać. Gdy w żaden sposób nie są w stanie przebić się przez zręby tektoniczne, potrafią rozdzielić się na mniejsze odnogi albo stworzyć małe, śródleśne oczka wodne. Tam właśnie zagęszczenie roślin jest największe. Niektóre z nich patrzą z góry na barwne kwiaty łąk nie tylko dlatego, że są wielokrotnie wyższe (nerecznice i skrzypy bagienne), ale także dlatego, że oryginalność ich liści przewyższa piękno kwiatów. Wszelkie różnice pomiędzy poszczególnymi strumieniami próbują zniwelować olchy. Zaraz potem jednak wchodzą pomiędzy nie brzozy pałające żądzą rewanżu za utraconą przestrzeń. Ale z braku odpowiedniej gleby zaczynają chorować i butwieć. Proces ten przebiega tak szybko, że spróchniałe wewnątrz drzewa nie wytrzymują silniejszych podmuchów wiatru i z głośnym trzaskiem zwalają się na ziemię. W takich warunkach spędzają syte i beztroskie dzieciństwo komary, ochotki oraz mustyki. Nietrudno im się za to odwdzięczyć. Mając wybitne zdolności muzyczne, próbują szczęścia w sztuce. Komary „piłują” i choć nie bardzo przypomina to szemranie strumyka, jednak jest peanem na cześć beztroskiego dzieciństwa spędzonego w krainie czterech strumieni. Mustyki mają zaś balet we krwi, dlatego choć przeszkadzają im garby na odwłokach, to w swoim mistrzowskim tańcu ich przezroczyste skrzydła są nie do odróżnienia od przeglądających się w lustrze wody słonecznych promieni. Wszystkie trzy wyżej wymienione gatunki raz wzbijają się poziomo w górę, to znów opadają w dół. Nie ma w tym, niestety, nic pogodnego! Jakże trudno rozstać się z wodną ojczyzną i odlecieć w niebezpieczny świat, gdzie na każdym kroku czyhają drapieżniki. Najboleśniej rozstanie z wodnym środowiskiem przeżywa ochotka. Podczas gdy komary łatwo dostosowują się do nowej sytuacji i szybko opanowują cały las, ona wciąż nie może pogodzić się z dokonanymi zmianami. Z tego buntu rodzi się najwspanialsza sztuka. Choć chmary komarów wciąż tłoczą się bezładnie wokół wilgotnej gleby, oblepiając nawet pnie drzew, ona cierpliwie wyczekuje chwili, gdy swą roztańczoną poezją sprawi, że cały las wstrzyma oddech. I oto słońce rozpoczyna zwycięską bitwę z mgłą, a jego promienie zaczynają penetrację krainy czterech strumieni. „Teraz albo nigdy!” – pomyślała. Poprawiwszy ułożenie swych pióropuszy na puszce głowowej, ruchem wirowym wznieciła w powietrzu maleńkie tornado, które wsysa w głąb cząsteczki światła. Jej ciało wchodzi we właściwym momencie w reakcję ze światłem słonecznym i nabiera zielononiebieskiego połysku. Kształty owada, porwane powietrznym wirem, zaczynają się zamazywać. Nie na długo – ochotka raz jeszcze przywołuje wspomnienia swych niedawnych przygód w mulistej wodzie, zatrzymując się w locie i opadając wolniutko w dół. Teraz trudno odróżnić ją od brązowych nasion brzóz zaplątujących się czasem w pajęczych sieciach. Ochotce zależy na tym, aby jej taniec czymś się różnił od chaotycznego lotu komarów, dlatego często tańczy samotnie. Wówczas niechcący zaplątuje się w cieniutką nić plądraków jesiennych. Srebrne skrzydła naszej bohaterki zespalają się wtedy ze srebrem pajęczej, nici dzięki czemu, przy dodatkowym współudziale słońca, powstaje obraz, o namalowaniu którego człowiek bezskutecznie marzy od początku istnienia sztuki. Taka wystawa malarstwa rozwieszona na pajęczej sieci jest bardzo 74 niebezpieczna dla jej „organizatora”. Podobne przypadki są zresztą bardzo częste, wszystko trwa nieraz parę chwil, kończy się fatalnie i szybko zostaje zapomniane. Dlatego w przyrodzie ponadczasowe dzieła tworzy się inaczej niż w ludzkim świecie. Na przykład muchówki żerujące codziennie w lepiężnikach pozostają anonimowe, ale ich dzieła – skomplikowane „esy-floresy” zbiegające się przy ogonkach baldachimowatych liści pozostaną na zawsze własnością całej przyrody terenów wilgotnych. Najbardziej ponadczasowym twórcą jest krajobraz. Wspaniała kraina czterech strumieni przeplata się cudownie z terenami wybitnie suchymi, a komary i ochotki są jedynymi łączniczkami pomiędzy tymi światami (bo umieją latać). Cała reszta przyrody zachowuje się tak, jak gdyby strumienie stanowiły granice państwowe. Nawet żaby i ropuchy czekają posłusznie w kolejce na przekroczenie przejść granicznych. Inni trzymają się ściśle określonych rewirów. Lite drzewostany brzozowe z domieszką świerka rosną na wypalonych słońcem gliniastych glebach. Strumienie nawet nie próbują przebić się przez tę bezrunną pustkę, mimo iż ruchy tektoniczne wyrzeźbiły w niej iście księżycowe kratery. Zamiast wodą wypełniają się one opadłym igliwiem, a czasem bielistką siwą – mchem znanym z suchych borów sosnowych. Tam zaś, gdzie opadłe liście brzóz mieszają się z wypaloną gliną, las ma kolor pustyni. W takim środowisku próchniczek czarniawy (chrząszcz) czuje się doskonale. Nocą ma tu swój warsztat pracy, w dzień zaś oddaje się błogiej sjeście. Z obnażonym torsem kładzie się na żółtej ziemi i w tej pozycji czeka, aż zapadnie noc. Zwierząt bardziej systematycznych – na przykład robotnic mrówek rudnic – nie obchodzi jakiś tam kusak. Zresztą i tak nie mają szans dostrzec go nocą, gdy stanie się niebezpieczny. Cały czas wypełnia im teraz troska o świeżo wyklute potomstwo, dla którego muszą zbudować dom. Robotnice w swym zapale zachowują na szczęście odrobinę rozsądku. Poszukiwanie świerkowego igliwia zaczynają od budowy autostrad, na których potem nigdy się nie zagubią. Problem w tym, że takie pracoholiczki nigdy nie zdobędą się na przyznanie, że są zmęczone. Ale od czego niezawodna królowa? Ona wie, że w takich sytuacjach trzeba uciec się do podstępu. Dlatego wzywa do siebie chwilowo bezrobotne mrówki, mianując je nadzorczyniami. Te nie opuszczą już swych podopiecznych. Od razu wychwycą moment ich słabości. Wtedy popchną je leciutko od tyłu lub stając naprzeciw pomogą zanieść ciężar do mrowiska. I robią to tak sprytnie, że słabsze mrówki nawet nie wiedzą o swojej słabości… Królowa sama nie może zaopiekować się swoim potomstwem, bo jest go zbyt dużo. Dlatego obowiązkami wychowawczymi obciążone są robotnice. Królowa nie może zostawić opiekunek własnemu losowi. Niebezpieczeństwo czyha przecież nawet ze strony innych gatunków mrówek, które potrafią niepostrzeżenie wyjść spod grubej warstwy nadrzewnych mchów. Poprzez troskę o los robotnic królowa wyraża więc pośrednio swoją miłość do potomstwa. Las Bronowicki może poszczycić się przed światem zewnętrznym czterema równolegle i równo płynącymi strumieniami, czeremchowym rajem, zmiennymi kolorami gleby. Tyle ciekawych rzeczy na tak małej powierzchni… Co z tego – niewielu potrafi to dostrzec. Las nie umie się z tym pogodzić. By wreszcie zwrócić na siebie uwagę, odsłonił skałkę jurajską zatopioną w gęstych mchach i porostach. Dopiero teraz, gdy ludzkie oczy zwróciły się w kierunku kudłatej skały, przyroda wita się z człowiekiem na dobre. Udzieli mu lekcji, jakiej ten nigdy nie zapomni, obalając wszelkie stereotypy nagromadzone wskutek załamania się jego kontaktów z nią. Skałkę strzeże głóg, wokół którego lata imik czerwononogi. Ta typowo głogowa muchówka, czarując swoimi czerwonymi odnóżami i przezroczystymi skrzydłami, wciąga człowieka w bezładną gmatwaninę cierni głogów i jeżyn. Po takim doświadczeniu nietrudno uwierzyć w marynarskie opowieści o syrenach zwabiających człowieka w głębiny. Jednak gdy z wielkim trudem uda nam się już uwolnić z kolczastej obręczy, cała seria przygód dopiero się zaczyna. Odtąd usiłujemy znaleźć ukojenie w pięknych kwiatach rosnących nieopodal. Nasze zdumienie wzrasta jednak jeszcze bardziej, gdy zauważamy jaskry, które zamiast próbować olśnić nas złotym kwieciem, biją w oczy swoimi czarnymi plamami znajdującymi się na dnie kwiatowym. Obiecujący na pierwszy rzut oka szczwół plamisty w miarę podnoszenia się temperatury powietrza coraz bardziej drażni zmysł węchu niemiłym odorem, a fiołki nie stanowią żadnej przeciwwagi, bo są błotne i bez zapachu. Prawdziwe zaś klejnoty, po które tu przybyliśmy, zakrywa swoimi parzącymi i słoniowatymi liśćmi barszcz zwyczajny. Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek. Teraz bowiem nasze uszy zaczyna rozsadzać muzyka wilgotnej ciszy. Orszak tysięcy komarów i komarniczków wydaje szklany dźwięk, gdy gra na skrzypcach swych skrzydeł. Potem wodosówki odprawiają milczące gody swym zwinnym lotem. W takiej sytuacji nawet zwykły kos szukający larw w zbutwiałych liściach robi sporo hałasu. A gdy już człowiek pozna do końca groźny majestat przyrody, niespodziewanie dostaje od niej chwilę radości i odprężenia. Jego nastój poprawiają nie kwiaty, lecz niepozorne mchy. Zwłaszcza mokradłosz kończysty urzeka elegancją. Pnie się ponad inne mchy ku niebu po drabince swoich cieniutkich łodyżek. Nie znajdując żadnego punktu zaczepienia choćby w postaci krzewinek, sterczy ponad resztę runa, jakby wyciągał ręce z prośbą o pomoc. 75 Każdy kto przeżyje w Bronowickim Lesie podobną przygodę, chciałby ją przeżyć raz jeszcze. Część trzecia Nad cichymi wodami Okrężną drogą poprzez Bronowice, miodowe wzgórza i Las Bronowicki turysta dociera wreszcie do głównej atrakcji całego rejonu – jeziora niespodzianek. Maleńkie to jeziorko ma wspaniałą oprawę w postaci brzozy omszonej. Kilka pokoleń tych oryginalnych drzew – od siewek po stuletnie giganty – roztacza w jesieni tajemniczą, złotą poświatę ponad wodną tonią. Brzozy omszone wyróżniają się spośród pozostałych drzew umiejętnością zharmonizowania swych kolorów z porami dnia, roku i położeniem słońca na nieboskłonie. Bieli ich kory nie zakłócają żadne brodawki czy narośla, przez co działanie promieni słonecznych ulega spotęgowaniu. Niewykluczone, że słońce odwdzięcza się za to w jesieni, obdarzając liście brzóz tą niespotykaną, złotożółtą aureolą. Maleńkie jeziorko nadrabia braki swej powierzchni poprzez upodobnienie się do okazałej rezydencji. Na samym jego środku leży wyspa porośnięta brzozą omszoną. Wyspę często otacza diamentowa poświata, którą wydobywa słońce z dna jeziora. Ta prywatna kopalnia diamentów działa najprężniej w godzinach południowych niezależnie od pory roku, gdy słońcu nie przeszkadza w pracy konkurencja w postaci deszczu. Wtedy bowiem z dna jeziora wydobywane są inne skarby, a para wodna szczelnie zasnuwa romantyczną wyspę. Mnie jednak najbardziej zainteresowało otoczenie jeziora, a zwłaszcza rów niezapominajek. Jest on prawdopodobnie przedłużeniem jednego ze śródleśnych strumieni. Tu po przeżyciu przygód w leśnych ostępach czeka człowieka żywa lekcja historii. Nad czystą, mulistą wodą rosną rośliny przeniesione żywcem z końca epoki lodowcowej – przyrodniczego średniowiecza. Niektóre wciąż chyba nie mogą o tym zapomnieć, bo zakładają gęste futro na swe zielone części (turzyca owłosiona), na kwiaty (turzyca sztywna), albo też zbijają się w gęste kępy jakby w obawie przed nawrotem wielkiego chłodu (turzyca tunikowa). Nawet niezapominajka błotna nie jest zupełnie wolna od tych obaw. O reprezentacyjnym charakterze tego miejsca świadczą natomiast dwa dzikie gatunki róż rozpięte na przyjeziornym płocie na wzór wiszących ogrodów Semiramidy – róża dzika i róża rdzawa. To już jest wyraźny ukłon w stronę człowieka, żeby pamiętał, co było źródłem jego trwającej do dziś pasji hodowli róż. Wokół rowu niezapominajek rosną trzciny, w których ukrywa się osobliwy pająk zwany kwadratnikiem trzcinowym. Tak bardzo uzależnił się od trzcin, że musi dostosować budowę własnego ciała do szerokości ich źdźbła. Jest łowcą motyli trzcinowych i zarazem ofiarą żab moczarowych. Żaby moczarowe to chyba jedyne w Polsce nielatające zwierzęta, których samce w okresie godowym dla pozyskania partnerki drastycznie zmieniają ubarwienie (z brunatnego na niebieskie). W razie niebezpieczeństwa z głośnym łoskotem, ale zarazem komputerową precyzją wskakują równocześnie do wody z zarośniętego trawami i turzycami brzegu. Potem długo zastygają w bezruchu na środku rowu niezapominajek, nawet nie próbując się kryć. Gdyby nie hermetycznie zamknięte środowisko ich życia, takie zachowanie rokowałoby żabom moczarowym o wiele krótszy żywot. Nie ma takiej możliwości, aby turystę choćby przez moment znużyła opowieść przyrody o swej historii i jej duma z obecnych osiągnięć, wszystko to bowiem jest gęsto przeplatane dowcipami. Jakże tu się nie roześmiać na widok wierzby uszatej, tego bagiennego długouchego karła z czerwonymi gałązkami, którego wygląd odstrasza każde zwierzę? Albo z wilgi, tego Tarzana umiarkowanego klimatu, którą można obserwować wyłącznie w momencie przeskakiwania z jednej olchy na drugą? Przecież nawet słowik uważający się za najlepszego śpiewaka terenów podmokłych aż zachrypł ze śmiechu na ten widok! Mnie jednak najbardziej zainteresowały te zwierzęta, dla których wspaniały krajobraz i aktywna działalność słońca są jedynie punktem wyjścia do nadania całej okolicy piętna prawdziwej wyjątkowości, właściwej jedynie dla bronowickich terenów wilgotnych. Diamentowa poświata jeziornej toni to sygnał dla pienika ślinianki, że czas zapalić świeczki na gałązkach wierzby łoziny. To najdziwniejsze świeczki świata, wykonane ze śliny tego pluskwiaka. W ich wnętrzu kryje się jego potomstwo. Drapieżnik nigdy nie uwierzyłby, że sztuka może służyć takiemu celowi! Drugie zwierzę to ważka zwana łątką dzieweczką. Przemieszcza się ona powoli wzdłuż rowu niezapominajek w postawie pionowej, składając jaja do wody. Gdy słońce wydobywa swe diamenty z dna jeziora, w tym samym czasie z dna rowu niezapominajek strzelają w górę równe, niebieskie płomyki, co jest widomym znakiem masowych polowań tych ważek na drobną potokową zwierzynę. Tak powstaje harmonijna kompozycja dwóch przeciwstawnych kolorów: niebieskiego i żółtego, które są nieustannie w ruchu i wreszcie, gdzieś między jeziorem a rowem niezapominajek, stapiają się w kolor zielony. Cudowny widok! Bronowickie tereny podmokłe to ostatnia na terenie Krakowa ostoja pierwotnej przyrody. Tu odbywają się zwierzęce spotkania na szczycie, których rezultatem jest niezapomniana feeria barw. Tu także uczymy się własnej historii, którą przyroda zna, lecz interpretuje po swojemu. Niech więc te podmokłe tereny służą następnym pokoleniom w zrozumieniu świata, w którym przyszło nam żyć. 76 Kraków, kwiecień 2002 r. Teatr Promocji Poezji założony z inicjatywy Szczęsnego Wrońskiego, działa w Krakowie od 1996 roku, od roku 1998 korzystając z gościnnej sceny Teatru Zależnego Politechniki Krakowskiej przy ul. Kanoniczej 1 w Krakowie. Odbywają się tutaj regularne spotkania i warsztaty aktorskie i teatralne z poetami i sympatykami poezji. W latach 1998–2001 odbywały się Turnieje Czytania Własnego Wiersza podsumowane almanachem „Nie pozwól milczeć sercu”. Od lutego 2002 roku na scenie Teatru Zależnego Politechniki Krakowskiej rozpoczęła się nowa edycja poetyckich spotkań o charakterze otwartego forum dyskusyjnego pn. „Rozmawiajmy wierszami”. Spotkania odbywają się raz w miesiącu. Ich intencją jest stworzenie teatralnej przestrzeni poetyckiej, a wydany właśnie almanach jest tego materialnym dowodem. W najbliższych planach Teatru jest uruchomienie poetyckiego forum dyskusyjnego w internecie. DOTYCHCZASOWE REALIZACJE ZESPOŁU TO M.IN.: „Tanateros” (maj 1996) – spektakl rytualny, scenariusz i reżyseria: Szczęsny Wroński, scenografia: Iza Fajto (w scenariuszu wykorzystano teksty Izy Fajto i Kingi Olewicz) „Ktokolwiek płacze” (maj 1996) – wieczór poezji Rainera Marii Rilkego, reżyseria: Jacek Sypniewski, opieka artystyczna: Szczęsny Wroński „Nie Święty Mikołaj” (styczeń 1998) – scenariusz i reżyseria: Piotr Wroński, Łukasz Ropka, opieka artystyczna: Szczęsny Wroński „Saul z Tarsu” wg Miklosa Meszőly (1999) – monodram Jacka Sypniewskiego, reżyseria: Szczęsny Wroński „Pieśni Jawnogrzesznicy” (kwiecień 2000) – autorski recital Jolanty Łady, z udziałem Jolanty Leroch i Szczęsnego Wrońskiego „Na skale stoi dziewczyna” – spektakl autorski Jolanty Leroch, opieka artystyczna: Szczęsny Wroński WYDAWNICTWA: „Wieczór autorski teatru poezji – Odsłona Pierwsza” – Wybór i opracowanie: Barbara Wrońska, Szczęsny Wroński, Rysunki: Izabela Fajto-Leśniowska, Wojewódzki Ośrodek Kultury, Kraków 1997 „Teatr Promocji Poezji” – Odsłona Druga – wybór i opracowanie: Barbara i Szczęsny Wrońscy, Oficyna Wydawnicza STON – 2, Kielce 2000 „Na skale stoi dziewczyna” – proza poetycka Jolanty Leroch, redakcja i słowo wstępne: Barbara i Szczęsny Wrońscy, Małopolski Ośrodek Kultury, Kraków 2000 „Nie pozwól milczeć sercu – Odsłona Trzecia” – Wybór i opracowanie: Barbara i Szczęsny Wrońscy, Wydawnictwo MCDN, Kraków 2001 „Wołanie do genu” – Jarosław Roman, wybór, opracowanie, posłowie: Barbara i Szczęsny Wrońscy, seria Salonu Literackiego Jana Poprawy, Kraków 2001 „Rozmawiajmy wierszami” (1) – wybór i opracowanie: Barbara i Szczęsny Wrońscy, Wydawnictwo FALL, Kraków 2002 O TEATRZE PROMOCJI POEZJI PISANO M.IN.: „Trafiłam na warsztaty przez przypadek. Pewna życzliwa osoba powiedziała mi o nich. Na początku wszystko wydało mi się trochę dziwne. Nie umiałam odnaleźć siebie. Na co dzień jesteśmy jacy jesteśmy. Mniej więcej wiemy, jakie mamy zalety, wady, upodobania... Jednak w każdym z nas istnieją potrzeby i bariery, których nie znamy. Zwykle jestem osobą śmiałą, ale na warsztatach okazało się, że gdy czytam wiersz, pojawia się we mnie nieśmiałość dziecka, które chowa się za spódnicą mamy. (...) Ekspresja była kiedyś dla mnie zupełnie obcym doświadczeniem, jakby z innej planety, a jest ona wspaniałym przeżyciem, przygodą, w której głównymi bohaterami są: moja dusza, ciało i wyobraźnia”. Monika Brandys Po lekcjach nr 18 „Wroński prowadzi warsztaty aktorskie i teatralne od dwóch lat. Sam swą tytaniczną pracę z młodzieżą nazywa zwykłą pomocą w teatralizacji spotkań autorskich. Aktorzy tego teatru improwizują spektakle oparte o poezję członków grupy. (...) Wroński promuje młodych poetów, gdyż, jak sam twierdzi, zapotrzebowanie na poezję nie słabnie. Młodzi ludzie odczuwają wręcz głód piękna. Szef Teatru Promocji Poezji uważa, że z rozbudzonej wrażliwości już się nie wyrasta. Mówi także, że jeśli nawet jego wychowankowie będą zmuszeni brać udział w «wyścigu szczurów», to nigdy nie zapomną o pracy w tym zespole” Beata Salamon-Satałowa Gazeta Krakowska, 5.10.1998 „Teatr Promocji Poezji wymyślony przez krakowskiego poetę i animatora kultury Szczęsnego Wrońskiego (wydał 77 ostatnio interesujący tom dzienników) – działa od 1966 roku pod skrzydłami WOK-u. Organizuje m.in. cykliczne Turnieje Czytania Własnego Wiersza dla początkujących poetów. Odbywają się one w piwnicy teatralnej Galerii Sztuki przy ul. Kanoniczej 1. Jury złożone z profesjonalistów bierze pod uwagę zarówno poziom utworów, jak i recytacji. Turniej jest trochę zabawą, a trochę okazją do sprawdzenia się i publicznego zaistnienia na scenie. Wywołuje spore zainteresowanie, o czym świadczy ilość uczestników. (...) Nagrody na turniejach przy ul. Kanoniczej są, niestety, li tylko książkowe. Szkoda, że organizatorom nie udało się dotąd znaleźć dobrodzieja (czyli jak się to nieładnie mówi – sponsora), który nie poskąpiłby grosza na szczytny w końcu cel wspomagania talentów”. Józef Baran Dziennik Polski, 20–21.11.1999 „Zaczęło się dwa lata temu. Wtedy to, Szczęsny Wroński, niezwykle ciekawa i pełna ciepła postać, postanowił założyć Teatr Promocji Poezji. Mieści się on przy ulicy Kanoniczej i działa w myśl zasady: «poezja rodzi teatr, a teatr – poezję». Scena Teatru znajduje się w piwnicach starej kamienicy, gdzie lekki półmrok nastraja do lirycznych przemyśleń. (...) Wystarczy przyjść o wyznaczonej porze, przynieść ze sobą teksty (oczywiście własnego autorstwa) i przedstawić je szanownemu jury. Często zasiadają w nim uznani poeci. W zeszłym miesiącu gościem Turnieju był Józef Baran, a w grudniu ma nim być Adam Ziemianin. Zostać wyróżnionym przez tak szacowne grono to niewątpliwie zaszczyt. Ale nie wygrana jest tu najważniejsza. Przede wszystkim liczy się samo uczestnictwo, podzielenie się swoją wrażliwością z innymi. Na Turniej przybywają ludzie w różnym wieku i różnych zawodów. Przeważają studenci, ale nikogo nie dziwi również widok osoby w podeszłym wieku. Atmosfera jest niesamowicie przyjazna, wszyscy są obficie nagradzani brawami, nawet jeśli to, co przedstawili, nie jest arcydziełem. Jednym słowem, pozytywna energia unosi się w powietrzu. Nagrody nie są specjalnie cenne w sensie materialnym (z reguły stanowią je książki), ale najważniejszy jest ten magiczny moment, gdy poezja wypełnia piwnicę. Jeśli nie wierzysz, sprawdź to na własnej skórze”. Paulina Bogusz Pismo Studentów WUJ, grudzień 1999 „Od 1996 r. przy ul. Kanoniczej 1 działa (w ramach Małopolskiego Ośrodka Kultury w Krakowie) Teatr Promocji Poezji. Te swoiste poetyckie warsztaty są kontynuacją prowadzonego od początku lat 90 przez Szczęsnego Wrońskiego „A Studio”. Poznawanie Samego Siebie. – Celem studia była praca z emocjami. Uczniowie szkół średnich, studenci i emeryci przychodzili ze swymi lękami, których gdzie indziej nie potrafili wyrazić i rozładować. Terapeutyczny sens naszych spotkań polegał na tym, że uczestnicy otwierali się, nawiązywali kontakty – mówi Szczęsny Wroński. Przed dwoma laty z Teatru Promocji wyłonił się Turniej Czytania Własnego Wiersza. (...) To rodzaj wspólnego bycia, dialogu, szukanie tajemnicy. Tajemnicy swego losu. Tajemnicy bycia z innym człowiekiem, ale i z sobą samym. Uświadomienie sobie, że najważniejsze jest to, aby tworzyć, być kreatywnym. Czy powstanie z tego dzieło sztuki, czy nie – to jest w tym momencie nieważne – mówi Wroński. Maria Ziemianin Gazeta Krakowska, 21.06.2000 78