Teatr Promocji Poezji

Transkrypt

Teatr Promocji Poezji
Teatr Promocji Poezji
Rozmawiajmy wierszami II
2
Wybór i opracowanie:
Barbara i Szczęsny Wrońscy
Projekt okładki:
Andrzej M. Hrabiec, Anna Stępień
Grafiki:
Andrzej M. Hrabiec
Wydano przy pomocy finansowej
MIASTA KRAKOWA
Copyright by
Teatr Promocji Poezji w Krakowie
tel./fax: +48 (12) 637-60-26
kom: +48 601 958 637
[email protected]
www.pro.art.pl/poezja
Przygotowanie do druku:
FALL, tel. (12) 413-35-00
[email protected]
Druk:
Włodzimierz Skleniarz
tel. (12) 637 32 70
ISBN 83-86505-85-0
3
Uczestnicy rozmowy:
Agnieszka Bubka
Janusz Czerniak
Zygmunt Ficek
Joanna Grodzka
Andrzej M. Hrabiec
Anna Hrehorowicz-Nowak
Alicja „Mysza” Janusz
Julian Kawalec
Wiesław Kot
Katarzyna Kubowicz
Rafał Kucharski
Jolanta Leroch
Mateusz Lewandowski
Ismena Ładecka
Krzysztof Łojek
Julia Łosiak
Łukasz Mańczyk
Anna Mazela
Katarzyna Miarczyńska
Stanisław Nyczaj
Alicja Pochylczuk
Dawid Prokop
Elżbieta Rafa
Ryszard Rodzik
Jarosław Roman
Joanna Rzodkiewicz
Klaudia Słowik
Katka Sikorska
Rafał Staniszewski
Marcin Gabriel Stefański
Ula Struzikowska
Agnieszka Szul
Mateusz Wabik
Agnieszka Wierzbicka
Irena Włodarczyk
Ewa Wolska
Agnieszka Wrońska
Barbara Wrońska
Krystyna Wrońska
Szczęsny Wroński
Joanna Wróbel
Małgorzata Zemła
Andrzej Ziobrowski
4
Rozmawiajmy wierszami
Kolejny almanach Teatru Promocji Poezji – i jak zawsze pojawia się pytanie, czy aby nie ostatni. Czas pędzi
nieubłaganie i gdyby nie poezja, trudno byłoby uzasadnić sens ludzkiego, tak z pozoru przypadkowego i
fragmentarycznego życia. Cóż może ocalić, nas niewiedzących, jeśli nie sztuka, próba wniknięcia w istotę
rzeczywistości, która ukrywa się pomiędzy znaczeniami słów. Inaczej bylibyśmy, jak w wierszu Tuwima,
strasznymi mieszczanami w strasznych mieszkaniach, dla których stół to stół, a drzewo to drzewo. Tak
naprawdę słowa są jedynie zapowiedzią świata, który w nas istnieje i posiada sprawczy sens. To zaproszenie do
rozmowy, do poszukiwania źródeł naszej tożsamości. Dlatego wierzę w to, że poezja będąca ojczyzną
prawdziwych słów może ocalić nas przed nicością.
Piszemy wiersze, lepsze lub gorsze, lecz pisząc, odczuwamy jakiś rodzaj potęgi, która przecież nie bierze się
znikąd. Pod wpływem poezji wszystko powraca do dynamicznego życia: ludzie, ptaki, ryby, trawa, kamienie
tworzą pulsująca tkankę świata, domagają się zaistnienia i godnego współistnienia.
Teksty zaprezentowane w kolejnym, piątym już almanachu czytali poeci – dzięki wspaniałomyślnej
gościnności Politechniki Krakowskiej, która przyjęła nas pod swe piwniczne sklepienie, na scenie Teatru
Zależnego przy ulicy Kanoniczej 1 – oraz na spotkaniu: „Dżuma – Zagrożenia cywilizacji – Drogi wyjścia”
transmitowanym przez Radio Alfa, które odbyło się na Scenie Molier 6 października 2002. Do książki
włączyliśmy również wartościowe teksty przesłane nam drogą internetową i pocztą.
Nasz almanach jest miejscem spotkania poetów wielu pokoleń, zarówno tych uznanych, zrzeszonych w
związkach twórczych, jak i tych „wschodzących”, i debiutantów. Obok Alicji Pochylczuk, Krystyny Wrońskiej,
Zygmunta Ficka, Andrzeja M. Hrabca, Juliana Kawalca, Wiesława Kota, Stanisława Nyczaja w rozmowie biorą
udział młodzi poeci o wyrazistym obliczu, m.in: Agnieszka Bubka, Łukasz Mańczyk, Rafał Kucharski. Tych
ostatnich wymieniłem również dlatego, że ich pasją jest nie tylko pisanie wierszy, ale również promowanie
poezji. W „Strefie 22”, międzypokoleniowej i ponadwyznaniowej” przystani poetyckiej usytuowanej w pubie o
tej samej nazwie przy Rynku Gł. 22, wykreowanej w okresie ostatniego roku przez Mańczyka i Kucharskiego,
odbyło się wiele znaczących poetyckich wydarzeń. Spotkać tam można było poetów i pisarzy zarówno ze
Stowarzyszenia, jak i ze Związku.
W tegorocznym cyklu naszych rozmów wierszami, w którym wspomagał mnie jak zwykle niezmordowany
Rysio Rodzik, nie obyło się bez epizodu konkursowego. W czasie jednego ze spotkań publiczność i zgromadzeni
poeci wybrali swoich laureatów. Zostali nimi w kolejności: debiutująca w spotkaniach Ula Struzikowska, Rafał
Kucharski i Kasia Miarczyńska.
Jako novum znajdziemy tutaj „Suplement prozą”, a w nim esej przyrodniczy Jarosława Romana, laureata
Grand Prix Turniejów Czytania Własnego Wiersza.
Dziękuję serdecznie tym wszystkim, dzięki którym nasza działalność jest możliwa, a w szczególności Miastu
Kraków za pomoc finansową oraz Radiu Alfa za nagłośnienie medialne.
Kończę dzieląc się z Wami nadzieją, że spotkamy się jeszcze i pozwolimy zabrzmieć naszym słowom,
z wiarą, że ma to jakiś głębszy sens.
Szczęsny Wroński
5
***
napisałem kilkaset wierszy
no, może kilkadziesiąt
gdy jeszcze trochę się posrożę
to będzie ich może kilkanaście
A jak jeszcze bardziej
to może kilka, trzy, dwa
zgoła jeden
A jak nie napisałem żadnego
który przetrwałby to zniechęcenie
tę niewiarę w słowo pisane psia go mać
to czy warto żyć
bez jednego chociażby wiersza za pazuchą?
Szczęsny Wroński
6
Agnieszka BUBKA
Moje serce
czarna śliwka
wśród gałęzi
żeber
dojrzewa
Zamiast kwiatów
Czasami
do snu
zanosisz
naręcze
mojego ciała
Jesień
furia liści
furia
Ciebie.
spada na mnie
Krystian
ziarenko piasku.
poczęte.
w półśnie.
Białka
a moje życie
niczym ten kamień Białką rzeźbiony
trwa
cierpliwie
trwa
nienaruszalnie
I tylko czasami zabija
Zawinione pstrągi
Co pędzą na oślep
W samo południe
świerszcze pod kosą
chylą głowy
i zmawiają
wieczny odpoczynek
7
Sezon
cmentarz
ogródkowych pubów
coraz bardziej smuci
Krakowie,
Ojcze nasz...
8
Janusz CZERNIAK
Ja
Dotknęło mnie
i stałem się
działem się długo i bezcelowo
aż przypomniało sobie
i wyrżnęło mnie w gębę
jak nieuważnego przechodnia
i drugi raz,
bo nic nie umiałem.
lecz ciągle patrzę na korony drzew,
ciągle wypatruję ptaka,
który gdzieś tam śpiewa
tylko dla mnie.
Bojaźń
Co będzie z nami?
Przegapiliśmy już zapach bzu,
nie budziły nas poranne ptaki
i zachody działy się same.
Tę wiosnę zmarnowaliśmy.
Boję się o nas.
Kasztan
Zadziwia mnie metamorfoza kasztana:
grona kwitnące ku niebu,
trzymane szerokimi paluchami liści,
upór niebny przygina jędrne gałęzie,
kleisty pąk rozkwita w koronkową kiść
aż do formy wrogiej, niedotykalnej,
do tańca kasztanowego ludzika.
Rozrzewnia wiosnę,
wypełnia lato,
barwi jesień,
kontrastuje zimę.
Jest taki pewny.
9
Zbytek
Za szybko powtarzają się poranki
śliczne, ptasie, świergotliwe,
słoneczne, ciepłe.
Są zbyt krótkie,
żeby się nacieszyć,
zbyt samotne,
żeby oddać tej radości choć połowę,
zbyt samotne,
żeby nacieszyć się do końca,
zbyt samotne,
zbyt samotne.
10
Zygmunt FICEK
Schyłek
Przechodzimy przez zbyt
ruchliwą ulicę w twardy jeszcze wiosenny
sen o sobie zapatrzeni
a tu już mróz
i nogi nie trzymają się
drogi.
Ptak
W bezlistnie jesienny dzień
na krzaku pełnym czerwonych owoców
usiadł śliczny ptak dzwoniec, nie było
jednak słońca, aby się zabarwił.
Potrzeba miłości, aby zadzwonił,
trzeba powietrza bez granic, aby
poczuł, że jest ptakiem, wody
aby miał czego pragnąć, burzy
i wiatru, aby potrafił się im przeciwstawić,
ognia, by poczuł lęk, drapieżcy, by
poznał, co to jest życie, trzeba ziarna, bo
trzeba jakoś żyć, wiary i nadziei, gdyż
idzie zima, więc
trzeba mu snu, w którym
przytuli się do białego puchu na piersi
pod skrzydłem swego anioła.
Pozwól mi
Pozwól mi iść do
samego końca błękitu niech
zejdę z oczu
zapodzieję się górnym płajom
Niech stanie się
za daleko od domu od żywego
bólu za promieniująco
od miłości za niemiłosiernie
za jaskrawo od nasilającego
się mroku
A jeśli nie jestem godzien
wesela błękitu poślij mi za
próg okruszek kołacza mały
jak moja iskierka nadziei
Jeśli i to za wiele
pozwól choć zaczekać pod Twym
progiem na nicość która
gdy w niebie wszyscy
weselem zajęci zerwała się
z łańcucha i nieodwołalnie
11
rozewrze się przede mną
w jamochłonu formie doskonałej
***
Kiedy światło obojętnieje
krajobraz zwłaszcza
zimowy traci barwę błękitną
W takim stanie nie możesz
go zostawić
Przemierzaj go
***
Ani
Co ja mogę ci dać?
Jedyne co mam to ziarenko
tęsknoty.
Muszę ci jednak powiedzieć,
że jeśli weźmiesz sobie je do
serca, ono zacznie rosnąć.
Gdy rośnie najwięcej boli.
Chcesz je?
12
Joanna GRODZKA
***
Tyle słów
przesypuję między palcami
rozgarniam uważnie,
na jakim słowie oprzeć,
powiesić jak na haku
to, co poważne.
los jak płaszcz?
wiarę – palto?
koszulę – wiersz?
***
Pajęczyna
ludzkich gestów
Łapię się w nią – mucha
zdziwiona –
na śmierć
13
Andrzej M. HRABIEC
***
Pod gzymsem mojego życia
uwiłaś gniazdko jaskółeczko
uczuć tuż przy oknie
wychodzącym
na słoneczną stronę świata
w którego blasku kąpiesz się
rano i piórka moczysz
w mrocznej kawie
dla polotu
Twój
świrgot
słychać dzień
cały w bliskości.
***
Liście śpiewają
w mrocznej tonacji
drzew mrowia i zapachów
a ścieżka świeżo wydeptana
na kurhan wiekowy ku prawdzie
i tylko naga panna jak prawda przemyka się
między pniami krętą ścieżką życia.
14
***
Wchodzisz odważnie
w rajski ogród mego umysłu
przez uchyloną furtę alejką krętą
bosymi stopami stąpasz ostrożnie
za każdym następnym krokiem tracisz
ubranie i nadzieję że uda się wyjść z tego
roślinnego labiryntu że otaczający Cię świat
nie jest tylko złudzeniem piszącego w końcu naga
bezbronna biegniesz przez polanę a trawy smagają Twe
nogi coraz bardziej boleśnie znosisz razy które niesie Ci życie.
***
Szedłem
już od wielu dni
aleja cyprysowa zbiegała się w horyzontalnym
punkcie mety przyciągając wzrok bezmiarem odległości
dni przeistaczały się w bieli chmur – byłem sam
Idę
już od wielu tygodni
aleja już dawno temu skończyła się a mimo to podążam
wokół mnie pełno kamieni różnej wielkości spadają
z nieba
strącane kopytem błyskawic duże i małe czarne i białe
a wśród nich wąska ścieżka – jestem sam
Będę biec
jeszcze wiele miesięcy
ścieżka już dawno temu skończy się wokół mnie pełno
będzie piachu
miałki wdzierać się będzie wszędzie utrudniając mój
konsekwentny bieg
tędy chyba jeszcze nikt nigdy nie szedł – będę sam
Podążam tak
już od wielu lat
mając nadzieję że
godnie dojdę w końcu
na brzeg siódmego morza
tam gdzie wpada do niego Styks.
***
Chodnik mego życia
epatuje regularnością szachownicy
której reguły są takie skomplikowane
czemu to moje bierki są ciągle zbijane
potykam się o emanujące spokojem budki
dewastacją ogłuchłe budki telefoniczne
ironicznie podkładają kolejny rebus
regularnie odwiedzam je by w ich
niemym towarzystwie śpiewać
kuplety o wyjątkowości
istnienia struktury
białka.
15
Anna HREHOROWIC-NOWAK
***
Zanurzam po kryjomu usta
w różane policzki dziecka
chłonę spokój tańczących aniołów
oddech córeczki w obłoku pościeli
Sen dziecka jest jak różowa galaretka
z której nie da się uwolnić
dlatego wieczorem całuję Twoje rączki
rozsypane w srebrnej pościeli
uśpione jedwabne warkoczyki
ocienione rzęsami policzki
Dobranoc mała dziwna istoto
***
Tajemne sploty rąk
głębia wilgotnych nocy
jak mam zaglądać do Twojej studni
kiedy niedojrzała męskość
zbyt ciasno zwinęła się w Tobie
przynosząc mi sprzedajne pocałunki
będę stała ubrana w ciepły habit płomieni dla Ciebie
a rano rozbiorę się z miłości wchodząc w jesienny
dzień naga.
***
Przywarłam ciasno do opasłego pieca
wyjąc z braku miłości
palcami przemierzam gorące ściany
oceniając nienaganny kształt
mojego brązowego ideału mężczyzny
stojącego samotnie w ciemnym pokoju.
Jesteś moją świątynią litanią codzienności
szeptaną nad kromką dnia
wiedzą o tym moje piersi zazdrosne o siebie
modlą się moje usta głodne Twojego smaku
pragną łaski zmarznięte dłonie
ofiarę składa moje wnętrze
wyłożone różowym aksamitem
16
***
Pająkiem rąk mnie oplatasz i pajęczyną światła
radują się z Twoich objęć łukowate cienie moich bioder
oddaję za zasłoną nocy pocałunki ustom spragnionym
odsłaniam znużone ciało topiąc się w Twoich
ramionach
Pochyl się nade mną raz jeszcze
przeczesz palcami pamięć myśli
przylgnij szczelnie do wspomnień
i spłyń prosto do ust smakiem ciemno palonej kawy.
17
Alicja „Mysza” JANUSZ
***
Zapach jesiennego sadu
I szarlotki czuła
Dzisiaj rosół – krew gołębia w trawie
Pomyślała – zawsze dzieckiem być
A włosy jej lśniły złotem
Zapach kredy, brudnych zębów czuła
Twarde głosy, fałszywe zwierzenia
Pomyślała – jeszcze dzieckiem być
A włosy jej pokrył cień
Zapach ciała, wina, życia
I miłości czuła
Łykała krew zdrady i bólu
Pomyślała – znowu dzieckiem być
A włosy jej ciemniały i rosły
Zapach śmierci, deszczu
I pogardy czuła
Krzepnącej krwi skrzypem uszy zatykała
Pomyślała – nie ma dzieci
A włosy jej były czarne
Szumy i szepty płynącej energii słyszy
Iluminacje przemyśleń
Pomyślała – już nie myślę, a jestem myślą
A włosy jej sznurkami pamięci żywych
Ektoplazmą wiązane
***
W górnej części lasu
umiera każdy – mówił
tam drzewa na zwłokach rosną
gwizd wichru w skrzypiących konarach
grzmoty pięści boga w bezsilność
trupy martwych drzew nie pochowanych
nikt nie stawia im krzyża z człowieka
nawet trawy zżółkłe
ni mokradło modlitwy nie zna
a w dolnej? Pytam
a w środkowej? Milczy
a w jakiejkolwiek?
nie ma innej;
ta jest najpiękniejsza – ręką zatacza łuk
w oddali grzmot
18
(Justitia Mortuis)
wiszę na drzewie
liściastym latawcem rzucona
człowiek – nie człowiek
wśród ludzi zdrowa dusza
żywą gałęzią w ognisku skwierczę;
ZDRADA!
To samo bursztynem w pierścieniu
Trawą spacernika
Turniejowym mieczem świszczę;
ZDRADA!
i... jestem
19
Julian KAWALEC
Zaimki
Tamci głodni prowadzą
Wojnę z sąsiadami
Więc ci, którzy im sprzedają broń
Mają co jeść
Trzy razy dziennie zasiadają do stołu
I spożywają smaczne posiłki
Tamci gdzieś daleko
Mordują się nawzajem
Więc ci gdzieś tu blisko
Budują sobie pałace w cieniu drzew
Każdy członek rodziny
Ma własny pokój
Tamci pół nadzy
Polują na siebie jak na zające
Więc ci kupują sobie białe koszule
I smokingi
Pełnią służbę dyplomatyczną
Lub działają w organizacjach
Charytatywnych
Piją wino i rozprawiają
O miłości bliźniego
Do końca życia wierni
Tym zaimkom wskazującym –
Tamci, ci
Tym zaimkom wskazującym
I skazującym
20
Cyfry z pobojowisk
W czasie wojny najłatwiej obliczyć straty w ludziach
Nie ma z tym większego kłopotu
Dane zbierają dowódcy mniejszych oddziałów
I przesyłają je do wyższych rangą dowódców
A ci z kolei do wyższych
W końcu te cyfry zgarnięte z pobojowisk
Wędrują do ludzi w eleganckich cywilnych ubraniach
Siedzących w miejscach, w których nie słychać
wystrzałów i świstów
A stamtąd do zachłannych na takie coś jak straty
w ludziach
Środków masowego przekazu
Straty w ludziach, cyfra obok cyfry
Znajdziesz tam wszystkie
Od 1 do 9, no i oczywiście 0
W różnych ilościach, różnie uszeregowane
Jedynka, ostry grot z urwanym prawym zadziorem
Zaczepił chyba o kość w drodze do serca i urwał się
Dwójka, zgięty kornie w uklęku skazaniec
Na próżno, tuż przed rozstrzelaniem
Błagający o darowanie życia
Trójka, górny rąbek serca odcięty odłamkiem pocisku
Czwórka, to nagie kości połamane i porzucone
Ale ręką losu ułożone dokładnie w prostokątnym
porządku
Piątka, dwa łuki różnej wielkości z odciętymi
cięciwami
Wypuszczone z martwych rąk
Szóstka, duża łza spływająca po mokrym łuku oczodołu
Ofiarowana matce, żonie, siostrze
Siódemka, to bez wątpienia szubienica
Na której wiesza się tych, którzy zdradzili tajemnicę
Ósemka, dwie główki bliźniąt równiutko odrąbane
I splecione nitką zakrzepłej krwi
W czasie szturmu na miasto chlubiące się
Najwyższą wieżą kościoła
Dziewiątka, kropla krwi na zerwanej gałązce
No i to zero, zero potęga nicości
Dużo zer w danych o stratach w ludziach
Dużo zer wielbiących płodność śmierci
21
Wiesław KOT
Kraków o szóstej rano zimą
to miasto – gdzie Krak
nie chciał Niemca
a Wanda
ze strachu przed ojcem
wpadła do wody
miasto – gdzie szare łabędzie
pożerają szary
od szarej wody chleb
a potem długo płaczą
miasto obżarte szalejem
lecz nie oszalałe
miasto pełne aniołów
o szklistych oczach
prostujących nad ranem
wymięte skrzydła
miasto które nie pyta
i nie błądzi
gdzie śmierć we śnie
nie ma twarzy
lecz tylko czarną
zakonną suknię
tu zielony smok
codziennie
wytacza się z beczki
po piwie
a potem rozwala łeb
o mury Wawelu –
***
chłopcy się nie bawią
chłopcy poszli spać
by wyrosnąć na żołnierzy
chłopcy się nie bawią
chłopcy poszli jeść
by wyrosnąć na żołnierzy
chłopcy się nie bawią
chłopcy poszli
oddać miarę na mundur
już wyrośli na żołnierzy
Niedziela
teraz jest niedziela
ojcowie prowadzą swoje dzieci
na huśtawkę
by wytrząsnąć z ich głów
żal do tandetnego świata –
22
Katarzyna KUBOWICZ
Czerwień
W moim życiu
zamiast ognia jest czerwień;
zamieniłam też wolność
na suchy błękit kredki;
na kredyt kupiłam garść czasu
i zamieszkałam w przeźroczystej próżni,
w której stałam się niewidzialna.
***
Sztuczna egzystencja białej myszki
I jej mogiła w popiołach ludzkiej moralności
Oddech to tylko czerwona przekątna
A krzyk już dawno rzeczywistość zrodził,
Bo poziom troficzny decyduje o losie
Pokolenie zero
Ten stół bez blatu
Ten ptak bez skrzydeł
Ten dom bez okien
Ten kwiat bez nazwy
Ten człowiek bez myśli –
pokolenie zero.
23
Rafał KUCHARSKI
Powrót
nic już tu nie pamiętam
nazwy ulic ani imion
wszystkie twarze rozmazane
poza tamtą jedną – niewinną
nikt już nie kłuje
szpilką w serce
dzięki niej pośród tłumu
na powrót
stałem się powietrzem
choć niemy to powrót
z mocnym mocny
jestem w gębie
w wierszu
jak zwykle przeciętny
w życiu raz nieugięty
to znowu pogięty
bo nic już nie pamiętam
tu i tam
prócz drżenia zmęczonych ciał
prócz tomiku w dłoni
nieziemskiego ziemianina
i znajomego gołębia
co z mariackiej skoczył wieży
wybaczcie mu
to nie jego wina
O czwartej nad ranem
jak zwykle:
otwieram drzwi
i schodzę po cichu
na najniższe piętro
by uspokoić niepokój
z małym ostrym
liściem na szyi
który za nic
nie chce przeciąć
gardła snu
przed czwartą nad ranem.
Kwestia otoczenia
Szczęsnemu Wrońskiemu
to już dawno nie moja wina...
rośnie mi serce zamiast mózgu
a serce się złości chodząc do tyłu –
24
tak czy inaczej co dwa serca to nie jedno.
myślę o matce jakby umarła
o ojcu i siostrze martwych zazwyczaj
i marzy mi się praca w prosektorium.
w płucach wzrastają mi wiersze białe
w wątrobie rymowane, piszę więc i patrzę
jak podrzynają sobie gardła nawzajem.
a gdyby, proszę pana, ani jednego wiersza nie było
za pazuchą, to, proszę pana, znowu byśmy byli jak te
drzewa,
które zapomniały zakwitnąć
i znowu by powiedzieli w radiu, że umarł
ktoś nieśmiertelny lub ktoś
kto nigdy przecież nie żył.
marzy mi się flaszka z zamkniętym w środku dżinem,
trzy życzenia, wciąż mam tylko jedno,
niech się skończy, nie wiem, wiersz, świat czy życie,
ale niech się skończy póki jeszcze odróżniam
i rozumiem.
jakkolwiek będzie, to już nie moja wina, z pozorów
rzeczywistość wyciąga rękę, przepraszam panią bardzo,
ja się tylko wychowywałem wśród psychopatów
na pustych dla pani stronach,
to już dawno nie moja wina...
Taki stan (rzeczy)
(II miejsce w konkursie publiczności)
Świat który przegląda się w lustrze
Nie wygląda
Na zaskoczony (?)
Nie obliczamy konsekwencji
Co pozbawia go dowodów
Zbrodni (?)
To wszystko staje się zbyt monotonne
Ile orgazmów tyle spełnień, ile braków
paradoksów tyle wierszy (?)
byłem na księżycu i gwiazdy
jak życzenie upychałem dla niej
po kieszeniach...
... ale nie wierzę w to (?)
25
Jolanta LEROCH
Medea
Obca jestem. Obca w obcym kraju.
Mam krew na rękach.
Nie ma dla mnie miejsca wśród ludzi.
Bogowie, wspomóżcie mnie.
Noc mnie spowija. I gwiazdy w niej nie świecą. Morze jest przeciwko mnie. Wszystko się miesza. Przeszłość
Przyszłość i Teraźniejszość są teraz. Zabiłam czy zabiję? Ile można poświęcić dla miłości?
Noc jest we mnie.
Bogowie, nie zrobiłam nic przeciw wam. Nie przekroczyłam żadnego z zakazów. Znam prawa boskie,
jestem kapłanką.
Jestem kapłanką obcych bogów.
Jestem kapłanką bogów Kolchidy.
Jestem obcą kapłanką w obcej ziemi.
Oczy, czyjeś oczy... Czyje to oczy? Matki... ojca... moje? Brata? Skąd w nich tyle przerażenia, skąd w nich cień
śmierci nadchodzącej, skąd w nich błysk wznoszonego noża? Bogowie, przyjmijcie ofiarę złożoną na ołtarzu
miłości.
Mam krew na rękach.
Czy to krew zwierząt złożonych bogom na ołtarzu, czy to krew ludzka. Tak trudno rozróżnić. Czyja to krew?
Co może zrobić kobieta zakochana. Ile poświęcić można dla miłości?
Co może zrobić kobieta porzucona. Ile poświęcić można dla nienawiści?
Życie.
Noc jest we mnie i wokół mnie. Ja – wnuczka Słońca – ginę w mroku nocy. Nie odróżniam w niej twarzy ni
kształtów. Nie wiem, gdzie jestem. Pośrodku morza czy dżungli. Na ziemi na Olimpie czy w Hadesie. Pomiędzy
ludźmi czy bogami. Czy sama. Tamte oczy – czyje były? Ciemność mnie pochłania. Kochanek? Kobieta?
Dziecko? Noc spowiła moje myśli. Niczego nie wiem, niczego nie pamiętam. Boję się. Boję się. Boję się.
Heliosie!
Heliosie!
Blask słońca. Nowy dzień. Zły miałam sen. Heliosie, odpędź jego okruchy z moich oczu, z moich myśli, z mego
serca. Odpędź czarny strach.
Zły sen minął. Jesteś kapłanką. Złóż bogom ofiary, Medeo.
A potem idź do sali tronowej. Jesteś córką króla tej krainy. Przywitaj załogę statku z obcych ziem, który dziś
zawinął do kolchidzkiego portu.
26
Mateusz LEWANDOWSKI
Głowa zatruta myśleniem
mężczyzna zatruty kobietą
kobieta zatruta mężczyzną
przyszłość zatruta przeszłością
przeznaczenie zatrute niepewnością
Anioł zatruty Bogiem
Róża zatruta kolcami
Człowiek zatruty człowiekiem
Trucizna zatruta odtrutką
Świat do dołu rękami
Jest zima, ale jest wiosna
Jest śnieg, ale kwitną kwiaty
Jest północ, ale świeci słońce
Jest zimno, ale jest ciepło
Pada deszcz, ale jest sucho
Nic nie gra, ale jest muzyka
Jutro egzamin, ale są wakacje
Jest koncentracja, ale zdekoncentrowana
Nie ma czasu, ale go jest mnóstwo
Jest długopis, ale pisze wiersz
Jest cierpliwość, ale zniecierpliwiona
Nie ma kogoś, ale ktoś jest
27
Ismena ŁADECKA
***
tutaj przed tobą
siedzi w autobusie
zobacz
za oknem lekkim krokiem
na ostatniej imprezie
ten co mówił że
nie ma nic przeciw miłości
lesbijskiej poezji śpiewanej
te nie ważne
tematy nieistotne
uśmiechy stwierdzenia
faktów byle jakich
a ty tylko patrzysz
na te usta
nie zmięte dotykiem
rozniecierpliwionym
ręce smukłe
toporne
puste
gdy w lustrze
twoje biodra pełniejące księżycem
i piersi ostre gorące
jak dobra wódka
nie ma czasu
zabiegane pragnienia
telefony chwilowe
miłość solidna lepka
pajęczo drobiazgowa
‘spotkajmy się kochanie
zrobię załatwię
nie, idź sama
pojutrze’
ja też zajęta
zaabsorbowana sobą
wplataniem się w dzień
wszystko to jest
tak jak miało nie być
bez żalu
w konwencji trwałej i kolorowej
jak plastik naszych czasów i butików
jak związek zaspokojony
zobowiązujący
pewnie dlatego wciąż
patrzysz im na paznokcie
i w oczy
przytakujesz jakimś uwagom
uśmiechasz się w sobie
28
gorzko
a biodra nie ukołysane
ty wiesz
idealnie pasują
wypełnić mogą
te toporne
obce
dłonie
***
nie będzie z tego wiersza
nie martw się że nie umiesz
zamykać myśli na klucze
śnieg już spadł
wiosna rozjaśni
twoje słowa
to nie boli tak bardzo
umierają ludzie i stokrotki
miłość także umiera
w wąskich zaułkach krakowa
zamknij oczy
noc spłynie ci do gardła
światłem i chłodem
szukaj domu w ciemnych
alejach zwątpienia
29
Krzysztof ŁOJEK
***
Uciec przed jesienią.
Zapaść gdzieś w głąb siebie.
W labiryncie myśli
mieszać puzzle słów.
By wyrazić w wierszu
ten jesienny smutek,
co mokry od deszczu
i przewiany wiatrem,
w szyderczym uśmiechu
szczerzy do mnie kły
Ślad życia
Kartka papieru,
biała jak śnieg.
Nieprzyzwoicie czysta.
Nie naznaczona żadną myślą.
Była jak przestrzeń
bez śladu życia
zanim pojawił się wiersz.
08.11.2002 r.
30
Julia ŁOSIAK
Las II
Głośny i niebezpieczny
Zły i fałszywy i podstępny.
Przyjaciel
Las
Obłudne i tajemnicze
miejsce schronienia, azyl.
Las
Szorstkie kwiaty,
Przytulne mokradła
Śmiercionośne grzyby,
Wściekłe zwierzęta.
Jak miło?
Las
Spadające kleszcze,
Kąsające pszczoły
Gryzące owady.
Brzydoty nie pilnuje
nawet
Czerwony Kapturek
ani
Lekarz przyrody
Pukający dzięcioł.
***
Skrada się
Chcąc zawładnąć mą duszą
Puka
Choć pozornie nie chcę jej zaprosić
Drzwi są otwarte
Już jest
Rozgaszcza się na dobre
Już nie da się jej wyrzucić
Zna każdy zakątek mego wnętrza
Jakby mieszkała tu zawsze
Zazdrość znalazła
Nowy dom i nową ofiarę
31
Łukasz MAŃCZYK
W noc
w krzyku ostrego dźwięku
zjednoczony zbudzony z gniazd
głos rzuca się w noc
tchnięty na przestrzeń
jest tylko on
daj zimna boś cała zrodzona z drzew
świerku synu pospolity
daj mi przejść przez siebie przez las
gdzie marząc mogłem być raz w życiu
żałosny czas – ubiór miejsc
więcej mniej dla kogoś szat
z paru miesięcy sprawę zdziej – znowu inna i nie ta
kiedy byłeś?
wejść w ten mrok jak w świt pewnie
w powietrze ciepłych smolnych drzazg
co wygasły z naszą legendą, nasz krystaliczny chłód
gruda ziemi czarnej z mchem, widzisz?
to kocha dłoń, namaść nią czoło-pień
przeżegnaj się. Pamiętasz?
świeci jak czerwonawe światło chociaż coraz bielsze,
i czarne
i spalają się żarząc głownie przepowiadaczy
wielkie jak maczugi Świętokrzyskich Gór
teraz w ogniu oparte o obręcz światła cieplejsze
kamienie
dotykasz z ziemią świetlików, soli i grobów
wyrysuj krzyż w sobie, jak na polu
wszystek ziąb ku nam – spadnie
tak. I odczytamy sny
daj lnu czystego, wyrzuć obrzmiały szum
już został chłód dla snu, gdy słania się od zmęczenia
rzucony w poprzek, na wznak
padający kosz rąk
***
poszedłem do wróżki i ona mi wywróżyła dziwne rzeczy
że będę zajmować się polityką
trafię do rządu
a pod koniec życia wyjadę na placówkę dyplomatyczną*
nie poszedłem do wróżki bo nikogo nie znam kto by chodził na wróżki
w ogóle znam za mało ludzi i wszystko muszę robić
sam
sam chodzić do kina i przymierzać buty
dlatego wiele rzeczy robię prawie dobrze
chyba zawczasu opłacę swój pogrzeb
i obejrzę próbę generalną żeby czegoś nie spieprzyli
bo potem nic się nie da poprawić chyba nie
sam kupowałem pierwszą kasetę audio, to była
Ira „Mój dom”, był jedenasty marca
sam chodziłem oglądać wywieszki egzaminów
32
na schodach zawsze byłem sam a potem
nie miałem z kim oblać
a to co mogłem dać światu zostawiłem na rolce
obrotowej myszy optycznej
czasem budzę się jestem na fotelu dentystycznym
mam opowiadać historię wariata którego
znam dwadzieścia cztery lata ale i tak
niewystarczająco i mniej niż inni
tak proszę plombę będzie mniej boleć i proszę
o ładne kolorowe proszki bym z rzadka się
budził
kiedy wstanę następnym razem może już urodzą się tacy z którymi mógłbym się
zaprzyjaźnić
wcale nie wiedziałem że boli mnie szóstka myślałem że to trójka i wybiłem ją sobie w nocy
dziadkiem do orzechów
mam złotą koronkę implant o kolorze naturalnym
i aparat korekcyjny proszę powiedzieć
dlaczego nikt mnie nie lubi
chociaż przesiaduję tu tak często że nie poznaję swojego oddechu i prawie nie mogę jeść
wychodzę boli budzę się w nocy boli mówię do chuja z takim leczeniem, i próbuję liczyć gołe
baby a one nie chcą pokazać tego co naprawdę
istotne
w głowie mam dwa cd-romy od Pawła fantomy znam je na pamięć nie muszę włączać
komputera
a nuż by mnie naszły obce myśli i musiałbym rozegrać setny w tym roku mecz o mistrzostwo
Europy
strzeliłem więcej goli w Champions League niż Rivaldo
wciąż na tym samym poziomie Semi Professional
to tak jak z moim życiem ani drgnie
pół zawodowstwo pół amatorstwo
mógłbym zacząć wielki bieg ale nie ma królewny która by czekała na końcu
dlatego tylko kręcę rolką na rolki jestem za stary
w wyścigu na starcie stanąłem ostatni
i nie poszedłem do wróżki
czasem nawet boję się wychodzić z domu.
*
cytat pochodzi z filmu „Zawód posłanka” w reżyserii
Konrada Szołajskiego
***
prowadź mnie
(zamykam oczy, czuję tylko rękę
która mnie prowadzi
wyprowadź mnie
nie będę miał żalu
w pole
wyprowadź mnie na ścieżki którymi chadza tylko Bóg
i aniołowie
33
prowadź mnie – bądź moim drogowskazem,
w ciemności pochodnią
bo choćbym szedł ciemną doliną...
opowiem ci takie rzeczy których nie dało się
opowiedzieć
dopiero potem okazywały się prawdą
wyprowadź mnie bym bardzo tego żałował
na ścieżki z których nie można zawrócić
bym nikomu nie mógł spojrzeć w oczy
prowadź mnie
do wszystkich dni i miesięcy
zobaczyć je podwójnie, jakbym dłużej żył
albo tylko żył
tyle że naprawdę
wyprowadź mnie
z labiryntu małych ulic
gdzie w czwartym wymiarze dzieje się spełnienie
a nie ma nic dla mnie
spraw
– by pies był psem tylko
– telewizor dawał się czasami wyłączyć
bym nie bał się podróży windą w dół
bo gdy zamykam oczy jesteś przy mnie
zawsze)
34
Anna MAZELA
***
Słucham Nirvany
i w nirvanie
już nic nie słucham.
Radio milczy,
A ja...
Mnie nie ma.
A jednak wiem,
słyszę jak uderzają
promienie słoneczne
o szyby.
Podchodzę
i otwieram okno
jak błonotęcze
skrzydło motyla.
Lecz zamiast ulecieć w błękit
opadam w obłęd kół
po szarej ulicy.
Bełkot miasta
uderza mnie w twarz.
Przerywa mi serce.
Rozdarta w pół
między przyzwyczajeniem do dźwięku,
a ciągłym pragnieniem ciszy.
Między wczoraj, a dziś.
Między nimi, a sobą.
Tam ja
i tu ja,
a mnie nigdzie.
Nie wiem co powiedzieć,
Rozsypały mi się usta.
Sms.
Sos.
35
Piękno
Cieniutka firanka
w bieli swej naga,
pozbywszy się wstydu
tańczy leciutko,
nadyma się wiatrem,
opada ciszą,
faluje.
Najpierw jakby nabierała powietrza,
potem krzyczała bezgłośnie
coś jakby o słońcu,
a może o wiośnie...
nieświadoma siebie,
nie domyśla się
obserwujących ją oczu.
Nie zna tęsknoty
wzbudza tęsknotę.
Czyste piękno
między pobazgraną tablicą
i odrapaną ścianą.
36
Katarzyna MIARCZYŃSKA
Po wizycie w pracowni rzeźbiarza Gustawa Chadyny
(III miejsce w konkursie publiczności)
już wie że kamień
urodzi mu córkę
na razie dotyka kanciaste krawędzie
głaszcze czule
i oswaja dłutem
wystukuje zaklęcia
szuka pięty
i ucha
jego ręce
tuliły nie jedną bryłę
ale tej wykuł już serce
Ballada o łóżku
Fridzie
tutaj zaczęłam żyć
farby serca
malowany ból
tekillą przepijałam samotność
a namiętność dzieliłam
z wielkim brzuchaczem
tutaj straciłam dziecko
i urodziłam się malarką
przeklinałam ciało
I przyjmowałam gości
Noc z Harrisonem Fordem
Podróż nie zapowiadała się
sentymentalnie
rozbity samolot
jak stracona szansa
runął w morze
tęsknoty wybuchły
gorący piasek zasypał nas
namiętność spadła
gwiazd napięte mięśnie
przez sześć dni i siedem
nocy bolały
księżyce ciał zaszły za siebie
37
Tancerka
Czuję się naga
bez obrączki obojętności
na nodze
niewidzialny krąg
pobrzękiwał w tańcu
nie pozwalał nieznajomym
odwrócić wzroku
teraz kiedy wyginam się
w kolejnej figurze
wszyscy mężczyźni
mają twoje oczy
38
Z kobietą
Z kobietą
nie można jak ze szklanką
przestawić,
rozbić,
zdeptać okruchy,
rozstrzelać marzenia
zbudować drogę
do wymarzonego domu
i zamknąć drzwi.
nie można
a jednak
wyrzucasz wczorajszy świt
sztyletem słowa
rozcinasz serce
Filozofia
dzieci bawią się
chłopcy obiecują
dziewczyny kochają
noszą ciężar
przyszłych
dzieci
rysują patykiem
chłopcy
strzelają z procy
obiecują samochody
dziewczyny
gotują obiad
do końca świata
39
Stanisław NYCZAJ
***
Odsunęliśmy się od pól
odgrodzili od drzew murami
szybami odpornymi
na szum i śpiew
Wszystko z krajobrazu słonecznych zjaw
zostało już wszak opisane
(naga prawda wyłania się
z szelestu kartek)
Wystarczy przymknąć oczy
by na ekranie wspomnień
rozpoznać kształty emocji
Ze stromych klatek schodowych
spadamy
w kabiny aut
Rozpędzone taśmociągi jezdni
przewożą nieskażone tlenem mózgi nasze
w zacisza laboratoriów
w gabinety
wszechwładnego
Intelektu
Zdalnie sterowany
Józefowi Koseckiemu, autorowi
„Cybemetyki społecznej”
Budzę się z lękiem
podłączony wszystkimi zmysłami naraz
do rzeczywistości
Iskrzą receptory
trzeszczą zwoje pamięci
Zdalnie sterowany
zrywam się pod wysokim napięciem wrażeń
i ruszam… w ściśle oznaczonym kierunku
Co parę kroków
drogę przebiega mi czarny kod
nowej informacji
do respektowania
Niezły
No, muszę być niezły…
skoro milkną przede mną żywioły
i przydepnięta Ziemia gorączkuje,
aż rzednie jej lód na biegunach.
W lunetach teleskopów
niczym w starym kinie
wciąż ten sam zabawny popłoch:
40
ucieczka galaktyk.
Z wyrozumieniem kiwam głową,
rękę unoszę na pożegnanie,
lecz nie wiem, czemu i ten gest jest brany
za moje nowe pogróżki.
Przemógł naturę
przeszedł samego siebie
Tylko patrzeć
jak sprosta
wszelkim oczekiwaniom
Mój Manhattan
Odległy Manhattan
a tak bardzo mój
Przy klawiaturze komputera
próbuję ze wszystkich sił zapobiec
porwaniu zdobnych w błękit wież
wpół
do śmiertelnego tańca
A jednak
z nagła
sam się zapisał
huk
ognia błysk
i dym.
Biorę skaczących z pięter na swą pierś
Z upartą nadzieją
wchodzę pomiędzy rumowiska
nasłuchuję wołania o ratunek
Głucho tam
i tu wokół mnie
Już dawno cisza nie ważyła
tyle megaton
Runął świat
Pękło serce
Opadły ramiona drogowskazów
Kielce 12 września 2001
41
Alicja POCHYLCZUK
***
Wiosennie na plantach
wiosennie –
Dymek pyka z fajeczki,
trawka się sypie sennie,
wspomnienia obsiadły
ławeczki.
Zrzucają koszulki pąki
nim rozwiną się liście
na oczach staruszek i dzieci
bezwstydny strip-tease –
iście.
Gdy halny rozsunie kurtynę
obnaży błękit radosny –
zdejmijcie buty za progiem,
by nie podeptać tej wiosny.
***
Piszesz – u nas w Europie
to tamto i owo
może tutaj nieco inaczej
ale drzewa i łąki zielone
śmiech brzmi tak samo
łzy tak samo słone
Mariackich wież strzelistość
podbija niebo jak Notre Dame
i myśl dojrzewa w słowach
jak szlachetne wino
To dzięki nam Europo
możesz być tak czysta
nie doświadczył komunizm
nie podbił cię islam
i choć rzewną głupotę
los dał nam w naturze
zmądrzał Polak po szkodzie
nie chce być przedmurzem
42
Panta Rhei
Tak niedawno było tu kino
już teraz – brzmi to
nostalgicznie
minie salon gier w bingo
możesz w fantomacie odbyć
podróż na marsa
w świat podwodny
lub na pustynię
A kiedy cię ogarnie
przemożna potrzeba
liryzmu
zaprosisz ukochaną na
jakąś wspólną
wirtualną rzeczywistość
43
Dawid PROKOP
***
Kobieta przepiękną jest
Gdy dwa serca w niej biją,
Wtedy uśmiecha się naprawdę,
Kocha mocniej niż kiedykolwiek.
W oczach ma diamenty,
A przez żyły płynie lawina szczęścia.
Kobieta cały swój wdzięk posiada,
W te dni gdy pod pępkiem ktoś czeka na
Łyk nowego życia, przesypia piękne noce,
I nie płacze z braku miłości.
Wtedy ma dotyk dłoni aksamitny,
Szept jakiego nikt nie słyszał,
Pocałunek w świecie najpiękniejszy.
A mężczyzna?
Tylko wtedy jest mężczyzną,
gdy to wszystko na swych dłoniach dźwiga.
A w przyszłe noce zasypia w ramionach jego,
Ten ktoś dzięki komu,
To szare życie ma jakiś sens
I dumny powinien być z tego
Że ma takie piękno jakiego nawet Bóg
Nie zdoła mieć
Niebiańskie lata
Aniołowie płaczą,
Przegrali świat w karty;
Księżyc przykryty brudną pierzyną
Dawno śpi
O niczym nie wiedzą też
Ogrzewane ciemną nocą ptaki,
Tylko ojciec życia
Rzuca błyskawicami w idiotów
Uciekają bezmyślni hazardziści,
Teraz nikt im nie pomoże
Znużona ludzkość niczego nie
Jest świadoma
Aniołowie płaczą, przegrali świat w karty
Jeden uciekając pozrywał dachy z domów
Łzy drugiego zalały parę miast
Trzeci zaś w kosmos pobiegł
Została po nim jakaś dziura
Jednak za wszystkie szkody
Wsadzili narratora
44
Elżbieta RAFA
***
Powiał wiatr
rozwiał niepotrzebne
słowa niepotrzebne
myśli
niepotrzebnych ludzi
niepotrzebne cienie
rozprysły się jak szkło
zostały tylko drzewa
szumiąc
odwieczną pieśń
o istnieniu
***
chodzą mi po głowie wiersze
wielkimi krokami
ale żaden
nie chce
przez siatkę obłędu
przecisnąć się
na lodową pustynię
białej kartki.
45
Joanna RZODKIEWICZ
Umieranie słońca
W środku gwiazdy
czerwony olbrzym
– pestka brzoskwini
Kiedy słońce
dostanie spazmów
jądro helu
ognistym oddechem
dosięgnie Ziemi
W przestworzach
garstka rozbitków
obejrzy spektakl
ognia i śmierci
historię
Błękitnej Planety
***
Niepokorne skrzypce
zrywają struny sosen
chwieją się
zęby gór
klawisze fortepianu
Ziemia ma
zachrypnięty głos
Orkiestra
od wieków
zmienia muzyków
stroi instrumenty
– a dyrygent
cierpliwie
czeka
Uśpienie
Trzęsienia ziemi
powodzie
przepowiednie Cayce’a
dziura ozonowa
płacz zwierząt
poszukuje równowagi
na koncertach
Wystawia twarz do słońca
zajada hot dogi
czy przebudzi się
w piekle?
46
Klaudia SŁOWIK
Książka z bajkami
Życie jest jak książka z bajkami
Gdzie okrutny smok
Zostaje pokonany przez dzielnego rycerza
Gdzie Jaś i Małgosia
Przechytrzyli straszną czarownicę
A śliczna królewna
Poślubiła przystojnego księcia
Ale o tym
Że rycerz dostał dożywocie
Za zabójstwo z premedytacją
Że Jaś i Małgosia zeszli na złą drogę
I plączą się po ulicach z kieszeniami pełnymi igieł
A przystojny książę znęcał się
Nad śliczną księżniczką
Wszyscy jakoś zapomnieli...
Monolog Ofelii
Czemu znowu rozpaczasz
Nadwrażliwy Hamlecie?
Dlaczego nie chwycisz za miecz
I nie dopełnisz zemsty?
No tak, rzeczywiście
Boisz się
Wyciągasz znaną czaszkę
Robisz wysublimowaną minę
I zastanawiasz się nad bytem
Ale to już jest przereklamowane
To Ci nie pomoże
Skończ z tym wahaniem
Skończ z konfliktem wewnętrznym
Zakończ sprawę po męsku
Bo inaczej napiszą o Tobie dramat
I w ostatnim akcie będzie stos zwłok
Dziecięca patologia
Znowu misie w dobranocce się pokłóciły
A Ken uderzył Barbie w twarz
Znowu ktoś zburzył zamki w piaskownicy
Połamał łopatki i zniszczył foremki
Znowu miasteczko z klocków Lego
Rozbiło się na milion części
Znowu maskotki leżą na ziemi
Z poodrywanymi główkami
Znowu nie mogę zasnąć
Bo tatuś i mamusia krzyczą...
47
Bezsens
Marcinowi, żeby nie zatracił sensu
Słońce dopiero co się przeciągało
Drzwi trzasnęły z hukiem
A dom szeleścił pustkami
Wtedy zrozumiałam, że straciłam sens
Woda burzyła się w kranie
Szuflady powydzierane z otchłani komód
Samochód zniknął z garażu
Wówczas pojęłam, że nie mam sensu
Kawa jeszcze ciepła w ekspresie
Telewizor włączony na programie o miłości
Niedojedzona kanapka z kuchennego blatu
To wszystko mówiło: Brakuje Ci sensu
W końcu harmonijny pisk opon
Skrzypienie otwieranych drzwi
Donośne: Cześć kochanie
I nagle sens wrócił
48
Katka SIKORSKA
***
w przejrzystości mgieł dostrzegasz
zastraszone błyskiem nocy
świerszcze...
Mrówka
mrówka –
najmniejszej nacji
Przedstawicielka –
dla niej –
Rzecz wielka – Kropelka.
Po świecie się tuła
Ocierając pot
Na ziarnku piaskowym
jak gdyby odkryła
Ląd nowy.
jej świat kończy się
na jednej tylko łące
a Wróg –
na Koniku
i Biedronce.
49
Rafał STANISZEWSKI
Róża
zapomnij kolejności
pochylony nad stu-dniom
gdy nieprzeliczone rozchyla
płatki nagości
ta jedna łza
przeciekająca obrazy
tak rzeczywiste
że aż krwawiące
***
nim zniknie powidok
twojego uśmiechu
chciałbym jeszcze
przyłożyć dłoń do śladu ciepła
oszronić palce wilgocią oddechu
jak płatek śniegu
opadające skrzydła motyla
uciszony odejdę w pagodę snu
kropla wody na zerwanej pajęczynie
igrający promyk
Koncert skrzypcowy
ach, cóż za radość
zgłupieć ze świerszczami
***
jakim językiem przemówisz
jaką muzyką
jakie słowa
miękkie płynne puszyste
w jakiej skali
jakie nuty dzierżysz
w słowiku
***
jeśli ją objąć
ta skała przemówi
była kiedyś wodą powietrzem
zwietrzałe legendy pra-czasów
zwietrzałe legendy pra-czasów
zaklęte w genach minerałów
budzą się jak pod puknięciem magicznej różdżki
na monolicie twojej czaszki
50
pamiętasz szept stóp
stąpających po miękkim cieniu wody?
dotyk pocałunków
ledwie-muśnięcia
przemknęła w pamięci
jak wspomnienie przedstuletniego wiatru
puszyste kroki powabnego małpiana
gdy ledwie-istniała
odeszła do mgły
Słowa
pamięci Jimma Morrisona
jak puste formy
natchnięte krzykiem
bosymi stopami przez łąki snów
bieg z podpalonym zdaniem
do kresu znaczenia
u bram olśnienia
zwalnia napięcie
fontanna
jak deszcz ofiarny
Erotryk
zabłąkany w dżungli semantycznej
nie wiem jak Cię dotknąć
czysta kartko papieru
51
Marcin Gabriel STEFAŃSKI
Cała Ty
Dominice
Widziałem Cię dzisiaj,
Zjawiłaś się jak błyskawica,
Poczułem zapach Twoich włosów
Taki... nieprzenikniony.
Twoje oczy były takie radosne jak dawniej
A usta rozwinęły się w uśmiechu
Jak orzeł rozpościerający skrzydła.
Magia gwiazd
Dominice
Gdy staniesz kiedyś przy oknie
I spojrzysz w gwiazdy
Pomyśl sobie, że jedna z nich
To moje oczy a druga to
Dłonie ciepłe i delikatne
Które dążą na spotkanie z Tobą.
Gdy kiedyś poczujesz się samotna –
Sięgnij do gwiazd...
52
Ula STRUZIKOWSKA
Wiadomość od anioła
(I miejsce w konkursie publiczności)
nie ma łez
tam
gdzie drzewa śpią
tylko z pozoru
krople rosy
odbijają światła
spadających gwiazd
troszczyć się można
o to co na ziemi
nie ma też bólu
samotność mu nie dokucza
uśmiecha się
w błogim półśnie
do gwiazd
aniołowie gubią pióra
we włosach
głowy marzyciela
śpiącego księcia
z prawdziwej bajki
słońce świeci
światłem księżyca
w kuli
z kryształów sumienia
widzi matczyny świat
kocha
zmartwychwstałą
dzięki żywej miłości
duszą
i wierzyć potrzeba
że czasem schodzi
stamtąd
między nas
53
Agnieszka SZUL
Melancholia
(Wiersz poświęcony ogólnopolskiej akcji „Walcz z depresją”)
Więzień w czterech ścianach
Czynszowego budynku
Otwiera oczy na papierowy pejzaż
Koloru zakurzonej zasłony
Próbuje odsunąć z powiek cień
I przypomnieć sobie zapach wiatru
Lęk to pas, który próbujesz przegryźć
Oplata twoje biodra
Obowiązkiem cierpienia
I kunsztownym wzorem plotek
Lęk bywa trwalszy od śmierci
Po niej zostaje nic lub wszystko
On pochłania ruch
Jak gąbka
Wokół świat stoi
Zamiera klatka po klatce
Tonie
Wyciągnij rękę
Poczuj miękkość liścia i opór ściany
Uśmiechnij się do lecącego ptaka
Powstrzymaj
Smutek
54
Mateusz WABIK
Kasjerka
Ćwiczymy się w podbojach nie przekraczając granic powrotu. Żmudna praca, prawie rzemiosło jak stawianie
nocnego na tyłach z kasjerką na przemian w srebrze i złocie. I z piany byłbyś zdolny zrobić gorset dla anioła,
albo dla świstaka. Na przykład widziałem dzisiaj cienie na tyłach, przez które przechodziły kule światła.
Kasjerka tasowała rachunki mając chwilową przerwę w ruchu. Z nudów przeglądała się główce zapałki.
Musieliśmy przenieść się na koniec roku, który suszył się w kalendarzu obok wisiorka z łuską naboju. Łuk ognia
oparł się na ścięgnach okopów. Zwinęliśmy cmentarz jak rulon i przynieśliśmy kasjerce wraz z kserokopią linii
frontu. Z kieszeni wypadł mi odcinek serialu zamówień od konwoju upiorów. A ona mówi, że widziała to przez
dziurę w hełmofonie jak tamci dobrali się nam do pierwszej linii i czołgi fruwające jak motyle. Teraz prosimy o
uśmiech lata bo wojna wychodzi nam z ust. I tak wszystkim stawia kasjerka.
55
Agnieszka WIERZBICKA
Biologiczne zaplecze
Kolejny dzień
Zatopiony w formalinie,
Niedościgniony czas
Przelany do zlewki
Tej samej wieczności.
W próbówkach
Niepowodzeń zawiesina
Powoli parująca w zapomnienie.
Wypreparowane marzenia,
Wypchane wspomnienia
Na półce przy
Słoiczku z uśmiechniętym
Głowonogiem,
Który pragnie pojąć
Sens ludzkiego życia
Kiedyś trzeba
Kiedyś trzeba zamknąć oczy,
By w samotnej ciszy
Dogonić sen,
Zapłakać nad pająkiem
Pozbawionym nóżki.
Kiedyś trzeba zanucić
Ulubioną melodię pod nosem,
Odnaleźć dawną słodycz
W cukrowej wacie na patyku.
Kiedyś trzeba wtulić się
W pluszowego misia,
W gąbkę dziecięcych rozczarowań.
Kiedyś trzeba
Na nowo poczuć się dzieckiem –
By nie zatracić szczęścia.
56
Irena WŁODARCZYK
Po uroki jesieni
Gdy nie wraca radość poranka
a nogi gubią rytm
pędzę – tam
gdzie błękitne niebo
i niebieskie oczy
witają radośnie
Gdzie cichy zmierzch
łagodnych Beskidów
snuje się mgielną ciszą
gdzie wilczyca z koziołkiem
kroku dotrzymują w parze
a zapach suszonych jabłek
wonią zwabia do środka chaty
i siadam przy kaflowym piecu
zastawionym garnkami
słodkiego aroniowego soku
by nadsłuchiwać skarg jesiennych wiatrów
W potrzebie serca
Listopadowe wzgórze
rozjaśniało słońce południa
z tego miejsca panorama Olkusza
zakreślała daleką widoczność
zauroczone chwilą – patrzyły
jak niebo dotyka ziemi
a zeschnięte trawy pod ich nogami
jakby czekały tylko
na okrycie mroźnym puchem
w koło toczyło się wartkie życie ich miasta
a one –
słyszały tylko siebie
dwie kobiety
miały sobie tak wiele do powiedzenia
i jeszcze więcej do ofiarowania
ludzką życzliwość
wzajemne zrozumienie
i ogromny szacunek
człowieka do człowieka
Żal
Tak mi żal minionego lata
nie zdążyłam
słońcu spojrzeć w oczy
posłuchać o czym dzięcioł stuka
ani z motylami
odfrunąć w zapomnienie
było wciąż tyle do zrobienia
a nawet nikt tego nie zauważył
tylko nocą zmęczone myśli
błądziły wśród gwiazd
w poszukiwaniu
nie zapisanych wierszy
57
Jak w pociągu
Siedzę jak w pociągu
tylko obrazy za oknem
nie umykają sprzed oczu
pędzą wskazówki zegara
spadają kartki kalendarza
drzewa już dawno przerosły latarnie
i coraz bardziej sięgają do nieba
włosy moje bardziej posrebrzały
a okno wciąż to samo
wysłuchuje moich skarg
a kiedy pęka od nadmiaru
biorę głęboki oddech
zmywam szyby resztkami nadziei
wymieniam firankę
i siadam od nowa
– jak w pociągu –
58
Ewa WOLSKA
***
Czasem
jak drzewo szemrzące
mówię wiatrem
nie swoim
niesionym
przez innych z daleka
a płatki jaśminu niesione przez wiatr
kradną me myśli by przesłać je ku Tobie
czekając na odpowiedź wypatruję goździków na
Twej łące
Wyzwalając tak mocne uczucia
nie wyrażę sensu myśli
nie dowiem się prawdy
wciąż domyślając się.
***
Piękny świecie
pełen czystych barw
przymknij oczy odetchnij wiatrem
spokojnie czekaj na promienie słońca
które przyniosę w miseczce
mych dłoni
Oczekując wzajemności
dopisuję wzajemne uczucia
Jestem jak nocny wiatr
cicho szemrzący wśród listowia
tłumaczę Światu jego myśli
chcąc pozbawić go niezrozumienia
zanurzam dłonie w rwącej rzece idei
wyławiam z niej tylko kryształ wód
Zapatrzona w martwy punkt
żywię go własnymi marzeniami.
59
Daimonion wiary
Co dzień
stwarzając szaleńczo
projekty sprzeciwu
poskramia nieudolność wyrazu
Architekt życiorysów
Co dzień
obezwładniony poczuciem
własnego niepokoju
rozdaje kojące premie
Anioł nadziei
Co dzień
borykając się z kataklizmem
ludzkich dusz
wypełnia je twórczymi ideami
Wojownik ciszy
Co dzień
próbuję przypomnieć mu o jego uśmiechu
pieszcząc dotykiem jego ciężkie skronie
tuląc myślami jego skołatane serce
60
Agnieszka WROŃSKA
***
Wietrze, gdzie wiejesz? – wiesz
Chyba wybiorę się z tobą na spacer
ale taki króciutki – dobrze?
Co robisz?! – nie szarp mnie tak
mocno – czy znowu chcesz mi
odebrać duszę?
***
Codziennie patrzę jak pada
jeden
drugi
trzeci... gołąb
Codziennie widzę jak padają
setki
tysiące
miliony... gołębi
ktoś szepcze – to zaraza
czyha za rogiem ulicy
A z otchłani słychać głos:
to nie zaraza
to CYWILIZACJA
***
Dzisiaj rano zgasło słońce
schowało się niebo
z nicości spadały martwe
ptaki, chciałam wyjść lecz
nie mogłam
przed drzwiami leżał Chrystus
z odciętą głową
61
Barbara WROŃSKA
***
To nie ty zamknąłeś mnie w klatce
Ogłupiała przestrzenią, bezpieczna
Zaplatałam się w wyimaginowane pręty
wyobraziłam sobie, że to ty mnie
dotykasz
że twoje ramiona oplatają mnie
Dziś
czują chłód żelaza
kanciastość mojej klatki
nie podchodzisz już, patrzysz przez okno
bo najpiękniejsze ptaki
są na wolności
Powtórka z Hioba
Dałeś mi
Dobroć
Miłość
Piękno
Byłeś
na wyciągnięcie ręki
Czuły na każdy gest
prośbę
otworzyłeś mi drzwi
I czekasz
Ale ja
stoję nieruchoma
A za mną wali się mój świat
Zabrałeś mi
wszystko co miałam
Jestem nikim
Chcesz sprawdzić
jak wielbi cię ktoś
kogo NIE MA
***
Jestem spokojna
Monolit
którego nie można
zranić.
Nie ma łez
Nie ma rozpaczy –
twarz pokerzysty
tylko przez oczy
prześwitują zgliszcza
62
A oni po prostu szli
(sen z roku 1997)
A oni po prostu szli
wypłynęli z chmury
jak tornado
A oni po prostu szli
Zostawili po sobie
spękaną ziemię
bez śladu ziarna
A oni po prostu szli
Słońce
utonęło w oceanie szarości
Księżyc
nie przebił się
aby wyostrzyć kontury ich zmęczenia
A oni po prostu szli
Krucjata
głodu nieszczęścia przegranej
bez marzeń, bez myślenia
A oni po prostu szli
Wypijając barwy
przywracając szare obrazy
jak w zdezelowanym telewizorze
A oni po prostu szli
63
Krystyna WROŃSKA
***
Wprost nie do wiary
jak to się na tym świecie plecie
takie gniazdo na przykład
to był kiedyś całkiem udany dom
wywiał wiatr kłaczki puchu
źdźbła miękkie, plecionki z włosów
i cieniutkich ramionek mchu
zostawił cierniową koronę
albo kobieta
chodziła kiedyś jak sama Isadora
oczy rwała
teraz gdzie nie stanie
opuszczają się w dół powieki
a tak gwałtownie
że aż rzęsy skórę policzków łaskoczą
***
Jesteśmy
więc dni i noce są nasze
nasze są śniegi i kwiaty i płacze
zanim się niebo z ziemią nie dogada
zdążymy kilka razy poupadać
nie niespodzianie mimo wielkiej fali
i tych, co krzyże już dla nas strugali
takim się pionom zanieść razy kilka
jakim o morzu śniące jodły tylko
Jesteśmy, więc świat i świty z wróblami
Można powiedzieć, że w garściach trzymamy
Pytania retoryczne sieroty
Co myślała
tracąca grunt pod nogami
co widziała
wleczona ku niebieskiej bramie
czy ojciec czekał z prezentami
a Bóg... jakie
zrobił wrażenie na mamie?
64
Przed grafiką
Stanisława Kluczkowskiego
Jak ty spadasz
człowieku
plecami pruć powietrze
to bezsens
to zwłaszcza
z prawami fizyki
rozbrat
chyba że
chyba żeś już nie ty
znaczy nie ten sprzed
chwili
spotkania
z świetlistym mordercą
Dziecko z ciebie
Ikarze
Gdyby twój lot
przytrafił się Dedalowi
na pewno
nie wyciągałbym rąk ku niebiosom
jego dusza upadałaby posłusznie
twarzą ku Hadesowi
ani w głowie by jej było
do piór
do krainy palących zenitów
zagadywać
65
Joanna WRÓBEL
Gignesthai
Na początku było słowo...
Pełzło szlakiem języka
Brudne od kurzu.
Kurz
miesza się z wilgocią
niedopowiedzeń i ukrytych znaczeń.
Z naszą śliną.
Na początku było błoto...
Twarze ludzi zrodzonych są piękne
Ci stworzeni;
mają gładkie twarze.
Z trzecim muśnięciem warg
dziwnie
pęka i łuszczy się
farba.
Jeszcze wilgotną od codzienności ręką,
precyzyjnie
ściągasz jej lśniące kawałki –
z mojej twarzy. Wyłania się szkielet
muru
Kamienie
kipią błotnistą zaprawą
bezradności.
Ty wciąż błądzisz po mnie ustami
Palcami wykrzywionymi w grymasie
uparcie
szukając dalej
nie wierząc że tym właśnie jestem.
Twarze ludzi zrodzonych są piękne
Ci stworzeni;
Nie mają twarzy!
66
Żebrzący o...
nie poecie
ZA...śmierci
PO...życia
Nie byt
Zbudził głód
Już
Jedną cegłą
w grobie
odgryzł lewą dłoń
za suchy kawałek
rymu.
Pomijając inne dowody
Cierpka struna
języka
zbadała krawężnik chłonąc resztkę
nie – gwiezdnego pyłu.
Wbrew paragrafom
żołądek
wciąż trawił
gorzkie słowa
a
kropla żółci zwilżyła
buty przechodnia
dnia.
W bruk wbijając
pożółkłe od codzienności
zęby. Wyszarpywał
składnię i sens
dla wersów nadgnitych.
Teraz
przeżywa w ustach
żylastą metaforę.
Jutro wstanie nowy...
wiersz.
67
Małgorzata ZEMŁA
Kamień
proszę, dotknij kamienia
on opowiada ciszę
pochyl się nad nim
i zrozum –
w swojej stałości
on jest dopełnieniem
wiatru
posłuchaj jego faktury –
tylko z bliska
możesz odnaleźć jej składnię
kosmiczny porządek
zamknięty w ziarnku piasku
proszę, nie przechodź obok
nieczuły na jego piękno
przyklęknij przy nim
w pyle polnej drogi
i popatrz
Płaszczyzny nie-poznania
nigdy się nie spotkamy
na równinie stworzenia
dłonią w dłoń przymierzając
zakrzywienia czułości
nie rozjaśnisz mej nocy
światłem swoich uniesień
nie określę kierunków
twoich myśli niezłomnych
nigdy nie zatańczymy
współtworzenia melodii
każdym krokiem stawiając
obietnice radości
nie pokażesz mym stopom
ścieżek spójnią rozległych
nie pokażę twym dłoniom
wzorów słońcem kreślonych
nie odrzucisz nic dla mnie
nic dla ciebie nie zmienię
tylko myśli przekorne
mamią raju obrazem
lecz zabije go stałość
twego nieporuszenia
na płaszczyźnie dopełnień
nie ma dla nas nadziei
68
Andrzej ZIOBROWSKI
Traktat o przywarach – pycha
Budowniczych łodzi ogarniało szaleństwo
Ich panów
Wiatr historii ścigał pychę równinami Antiochii
Morzami wioseł gonił barbarzyńców
Aż pod mury samolubnej Troi
W słonych morzach pamięć wieków
Zapisana w białych pokładach soli
Odczytuję ją kryształ po krysztale
Z białej księgi świata
Każdym nerwem, każdym uderzeniem wioseł
Oddaję cześć bogom światła i żywiołów
Zwyczajem pierwotnych Słowian
Gdy wycofują się spłoszone fale odpływu
I cichną wasze nierozważne pieśni
Morza są pełne harmonii wód i ładu
Gdy tak uderzają spienioną płetwą fal
W ciche zamknięte i strwożone zatoki
Gdzie ruiny Kartaginy bieleją w oszalałym słońcu
Jak kości porzuconych morskich stworzeń
W wietrze czasu
Imiona zdobywców i pokonanych
Płyną do mnie zachłannych obłokiem
Przemijania
Mgła
stoję na górze
na wysokiej górze
nakryty ponadczasową alegorią światła
w brązowo-złotej liturgii traw
i małym wydaje mi się świat
w swym motylim delikatnym locie
gdzie w pałacach bez nazw i czułości
a w świątyniach bez świętości
zatrzymany czas łuszczy się i paruje
jak jesienna wieczorna mgła
Przystanek poezja
I znowu poeci, poeci...
I znowu wiersze, wiersze...
Kanonicza to czarodziejskie miejsce, gdzie schodzą się najróżniejsi poeci ze swoimi wierszami różnodobrymi,
ale zawsze dobrymi na tyle, by się podobać. I aż proszą się, by je wydać. I zawsze są wydawane dzięki
zapobiegliwości i uporowi Szczęsnego Wrońskiego.
I tym razem jest tak samo. Mamy znowu książkę pełną interesujących wierszy wybranych w czasie naszych
ostatnich spotkań poetyckich, spotkań które przypominają mi przystanek tramwajowy w czasie deszczu.
Pod niewielkim zadaszeniem gromadzi się spory tłumek ludzi stojących blisko siebie, by schronić się przed
deszczem. I ci ludzie zachowują się podobnie, mówią tym samym językiem.
Podobnie jak poeci na ulicy Kanoniczej w Krakowie.
69
Ryszard Rodzik
***
wieczorem
pod bramą krakowską
przemykają zmarznięte uczucia
przewiane
lodowatym wiatrem obojętności
marzą
by jak najszybciej
znaleźć się
pod ciepłą kołdrą
zrozumienia
Ryszard Rodzik
70
Suplement prozą
Jarosław ROMAN
Opowieści bronowickie
Część pierwsza
Na miodowych wzgórzach
Historyczna część Bronowic jest polem bitwy piękna z cywilizacją współczesną. Kilka domów w centrum
wsi zostało opuszczonych przez człowieka i dlatego przyroda może je zająć, rekompensując sobie
w ten sposób utratę wielu naturalnych siedlisk.
Obiektem najintensywniejszych zmagań stała się ostatnio niska, pokryta strzechą chatynka przeniesiona do
współczesności wprost z czasów świetności przyrody. Naturze nie są znane jej przyszłe losy. Bez względu
jednak na to, czy człowiek zechce ją rozebrać, czy może przeznaczyć na skansen, podejmuje szybką decyzję.
Nic to, że teren okazał się wyjątkowo dla niej niekorzystny – ona po prostu musiała człowiekowi coś udowodnić.
Po przeprowadzeniu wstępnego rekonesansu przez jej zawodowych zwiadowców – porosty – dziury w dachu
chatki załatała pędzlikiem dachowym. Ciemnozielone darnie tego mchu zdążyły już przejść pełny cykl
rozwojowy do sporogonów z puszkami włącznie. Ucięta w połowie metalowa rynna wypełniła się naniesionym
przez wiatr piaskiem, w którym zakorzeniła się gwiazdnica i od razu spuściła swe łodygi w kierunku okien, by w
imieniu dzikiej przyrody powitać ewentualnych domowników. Także polne maki, uciekając z od dawna już
niegościnnych pól, znalazły tu ocalenie. Jak tak dalej pójdzie, dach zmieni się w łąkę…
Tylko trznadel żyjący między lasem a domami nie wierzy, by podziałało to na ludzką wyobraźnię.
Pozbawiony wszelkich złudzeń postanawia zająć się wyłącznie własnymi sprawami. Siada więc na czubku
drzewa i korzystając z pomocy słońca wypatruje miejsca na gniazdo. Gdy już poszukiwania zostaną uwieńczone
sukcesem, rozpocznie swą „filozoficzną” pieśń, która jest podwójną informacją:
– „Oto moje terytorium” – dla leśnej zwierzyny.
– „Spotkajmy się w leśnej gospodzie, by omówić strategię budowy gniazda” – dla swej wybranki.
A owa gospoda, zwana przeze mnie „Gospodą pod Samotnym Dębem”, leży w obrębie wielogatunkowego
lasu liściasto-modrzewiowego. Stołują się tu nagie ślimaki i białe motyle, rozczarowane smakiem pożywienia na
„oswojonych” grządkach rabatowych. Specjalnością gospody są przyrządzane na bagienno-mszysto-tojeściowej
bazie kwiaty i owoce poziomki wysokiej. Ponieważ mają one zapach olejku różanego, ślimaki wprost przepadają
za nimi i wyjadają do ostatniego kawałka miąższu.
W tym ptasim eldorado rodzina trznadli bywa przy każdej okazji. Przecież miła atmosfera gospody powinna
ułatwić rozwiązywanie trudnych spraw. A właśnie budowa gniazda wśród kolczastych jeżyn do takich spraw
należy.
Różany zapach dolatujący z wnętrza kuchni zmobilizował trznadle do działania i teraz szukają one budulca w
liściasto-modrzewiowym lesie. Ze swoją robotą uporają się bez trudu, albowiem las ten składa się z drzew, które
normalnie dzielą głębokie konflikty i nie życzą sobie wzajemnych kontaktów. Niektóre (modrzewie i lipy) różni
jedynie nastawienie do życia. Lipa dość późno zieleni się, by tym dłużej zrzucać liście jesienią. Modrzew
przeciwnie – wychodzi przed szereg, by w pełnym „uigleniu” pokazać się pozostałym, bezlistnym jeszcze
drzewom. Pod tą pozorną zarozumiałością kryją się niestety uzasadnione obawy przed mszycami
modrzewiowymi, które mogą w krótkim czasie całkowicie wyssać z niego soki.
Olcha, topola i brzoza zaciekle walczą o wpływy na wilgotnej glebie. Pokonana brzoza z reguły chroni się
między drzewami o łagodniejszym usposobieniu. Topola zaś zazwyczaj w ogóle nie jest akceptowana przez
żadne drzewo, gdyż osiąga najwyższą wysokość, co odczytują one jako brak woli współpracy lub nadmierną
pewność siebie. Nie przeszkadza jej to jednak w odniesieniu sukcesu.
Natura wie, że drzewa te łączy pragnienie dostatku wilgoci, a to już wystarczający powód, by rosły obok
siebie. Musi tylko wypracować jakiś modus vivendi między nimi. Zaczęła więc rzeźbić coś na piasku i w ten
prosty sposób stworzyła strumień pojednania, który początkowo zadowolił tylko dominujące w całym
ekosystemie lipy. Przepływając przez sam środek lasu, podzielił się na wiele odnóg, które wyżłobiły
w ziemi głębokie koleiny.
Z takim środowiskiem poradzą sobie nie tylko lipy, ale również olchy i topole. Co jednak począć z
modrzewiami i brzozami? Jako drzewa najsłabsze, a zarazem jakże ambitne i kreatywne, zasługują przecież na
specjalną troskę. To nie ich wina, że przeraża je krajobraz pozbawiony runa wśród drzew, do których nie mają
zaufania! I że bez pomocy z zewnątrz obniży się reprezentowany przez nie wysoki poziom leśnej kultury.
Natura funduje im więc wysokie trawy, pod osłoną których oddadzą się spokojnej, twórczej pracy.
I każde zwierzę znajdzie tu coś dla siebie. Będzie je teraz bardziej cieszył wspaniały stąd widok na Dolinę
Rudawy i na ekstensywnie użytkowane pola uprawne, gdzie mocno już wyniszczone chabry i maki znalazły
wreszcie warunki do rozwoju.
71
Nad polami tymi każdej wiosny unoszą się skowronki. Tylko one potrafią wypatrzyć z góry łąkowy karabin
maszynowy – derkacza – którego stanowisko doskonale maskują zarośla głogów. Derkacz nie lubi się nudzić i
często zmienia swój adres, ale gdy widzi wokół siebie długie kolumny marszowe młodych głogów z
połyskującymi w słońcu bagnetami kolców, ocenia zapewne, że już nie warto latem tułać się po innych łąkach.
Ciekawe, że dopiero szybko rosnąca robinia zapewniła łąkowym ptakom tak potrzebną stabilizację. Choć
sprowadzono ją zza oceanu, umiała dla dobra całej przyrody zapomnieć o rodzinnych stronach. Mając za sobą
protekcję człowieka, sprowadziła na nagie dotąd wzgórza całą plejadę krzewów – od czarnych porzeczek
poprzez czerniec gronkowy aż do malin, jeżyn i dzikich śliw. Z typowo amerykańską wiarą
w sukces i pewnością siebie przekonała dzikie wino i jeżyny, by razem z nią przekształciły bezleśny szczyt w
małą sawannę. Robinii udało się podporządkować sobie prawie całą „łęgową” czołówkę polskich drzew
i krzewów z wyjątkiem najbardziej patriotycznie usposobionych wierzb, które wolą być oplecione przez rodzime
gwiazdnice.
Proces przekształceń pejzażu nie jest jednak jeszcze zakończony. Zdarza się, że odbywa się on kosztem
stworzonych przez człowieka łąk, które wymknęły się spod jego kontroli i całkowicie zespoliły z przyrodą lasu.
Tam gdzie do niedawna przechadzała się dumnie cykoria podróżnik, a liczne białe i żółte kwiaty kibicowały
walce krzewów z drzewami, rżą teraz konie z pobliskiej stadniny. Wiele krzewów ponownie zniknęło z
krajobrazu na rzecz równej, angielskiej, „golfowatej” trawy.
Na szczęście straty te rekompensuje z nawiązką dojrzałe i niepodważalne dzieło robinii – miodowa góra.
Człowiek sprowadził na nią pszczoły. Postawił ule w środku Bronowickiego Lasu, a reszty dokonały brzozy
brodawkowate. Imitując na swych pniach naturalne barcie, przypomniały obecnym podopiecznym człowieka
beztroskie życie ich przodkiń w leśnym królestwie.
W maju nad „miodowymi wzgórzami” unosi się pędzona wiatrem rzeka płatków mirabelek, malin
i
jeżyn.
Podczas
tego
niezapomnianego
miesiąca
padają wszelkie bariery między „ucywilizowanymi” pszczołami a pierwotną przyrodą. Tylko teraz, gdy pszczele
uczty są tak wystawne, że aż stają się elementem widnokręgu, miodowe góry przeżywają swój miodowy
miesiąc.
Choć przyroda pozwala człowiekowi obejrzeć to zjawisko z bliska, broni przed nim z całych sił dostępu do
firletki. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Firletka – przyrodnicza poezja tego regionu – czerpie chęć do życia
właśnie dzięki doskonale zamaskowanym przez mchy zastoinom wody. Pomaga to jej skutecznie radzić sobie z
dominującymi nad łąką czerwonymi kwiatami szczawiu. Zmagania te przypominają partię szachów, gdy gracz
mający materialną przewagę musi przegrać, straciwszy kluczowe pola szachownicy. Przyczyną tego
oszałamiającego sukcesu jest niezwykła budowa kwiatu firletki. Płatki korony sprawiają wrażenie
roztargnionych i roztrzepanych, co zwiększa ich pozorną powierzchnię. Jeśli jeszcze dodamy do tego
jaskraworóżowy kolor, staje się zupełnie jasne, że goździk ten inspiruje do walki o swe prawa te rośliny, które
czują się pokrzywdzone.
Toteż wszystkie łąki okolic Krakowa z niewielką choćby domieszką firletki urzekają niezwykłym bogactwem
gatunków.
Część druga
Na obrzeżach lasu
Przez obrzeża Bronowickiego Lasu wiodą motylowe ścieżki. Jedną z nich przemierza właśnie mieniak
tęczowiec. Tylko ta ścieżka mu odpowiada, inaczej bowiem mieniak przestałby być najlepszą reklamą tych
lasów. Całkowicie ignoruje pobliskie, pełne nektaru kwiaty, bo właśnie dolatuje do jednej z wielu, nigdy tu nie
wysychających kałuż, w której znajdzie wszystko, czego zapragnie. Powinno to budzić zawiść jego licznych
rusałkowatych kuzynów ciężko pracujących w poszukiwaniu nektaru. Ale…
Mieniak swoje mienienie się kolorami tęczy zawdzięcza łaskawości słońca. W pochmurne dni traci ten w
istocie jedyny atut. Inne motyle posiadają wprawdzie bardziej matowe, lecz trwałe ubarwienie, dlatego
oszczędzona jest im radykalna zmienność nastrojów od euforii do rozpaczy. Nie sprzyja to ani utrzymywaniu
dobrych „międzymotylowych” stosunków, ani, co gorsza, podejmowaniu wspólnych akcji na rzecz
potrzebujących pomocy. A właśnie teraz takie działanie wydaje się niezbędne. Oto bowiem leśnicy całkowicie
wycięli wiele dorodnych osik. Rosły one w symbiozie z dziwacznymi jeżynami gruczołowatymi. Jeżyny te
bardzo
bały
się
pryszczarków
i
galasówek,
toteż
walczyły
z
nimi
bezpardonowo.
W swej walce posłużyły się metodami udoskonalonymi później przez ludzi. Na liściach i pędach wytworzyły
coś, co na pierwszy rzut oka przypominało chemiczny oprysk, dlatego nie podejrzewające podstępu pasożyty
trzymały się od tych jeżyn z daleka.
Ale i na nie nadszedł koniec, choć do ostatniej chwili kusiły człowieka niezwykłym wyglądem i smakiem
swoich owoców. Teraz resztki osikowych siewek, które gościły na swych listkach rynnice topolowe,
pozbawione jeżynowej osłony wystawione są na niszczące działanie promieni słonecznych i tylko skrajnie
72
wilgotna gleba utrzymuje je jeszcze przy życiu.
W tej sytuacji jeden z bardziej matowych motyli – karlątek leśny – sam spieszy z pomocą leśnej stonce.
Widząc nieszczęsnego owada bezradnie uczepionego ostatnich osikowych listków, lata nisko nad ziemią,
wytrzeszczając swe ogromne wyłupiaste oczy. Ten widok ożywia rynnicę. Znalazła wreszcie wesołego
przyjaciela, który pomoże jej przetrwać pierwsze krytyczne lata przymusowej bezdomności.
Odtąd
rynnica
z
ufnością
i
optymizmem
patrzy
w przyszłość, tym bardziej że osika odrasta bardzo szybko. Także zdrewniałe krzewy borówki dadzą jej
schronienie zarówno przed deszczem jak i upałem. To na nie przerzuciła większość swych nadziei w okresie
przejściowym przed powrotem do poprzedniego stanu.
Czy
jednak
pozostałe
drobne
zwierzęta
mogą
z równym spokojem przetrwać gorsze czasy? Przecież wraz z osikami i jeżynami gruczołowatymi zniknęła część
jeżyn czarnych wystawionych na bezpośrednie działanie słońca. A tylko słońce wie, jak zmienić krzewy jeżyn z
bezproduktywnych wewnątrzleśnych zawalidróg w bogate naturalne plantacje.
Szczególnie dla potomstwa zawijaka żółtawego (pająka) brak takich jeżyn jest klęską. O zachowaniu więzi z
rodzicami może ono bowiem marzyć tylko wtedy, gdy ci wybudują mu dom ze zwiniętych w trąbkę jeżynowych
liści.
W nie mniejsze tarapaty popada kistnik malinowiec. Dotąd chrząszcz ten żerował na samotnym krzewie
malin, który jednak ostatnio mimo zajmowania eksponowanego miejsca owocuje coraz słabiej. Nie ma jednak
tego złego… By krzew odzyskał chęć do pracy, należało więc przeprowadzić operację chirurgiczną na otwartej
przyrodzie – wyciąć wszystkie górujące nad krzewem drzewka i część jego pędów płonnych. Potem pozostanie
już tylko zdać się na łaskę i niełaskę czasu. Na ten trudny okres kistnik musi zejść do malinowego podziemia
ukrytego w gęstych trawach lub poszukać sobie innego krzewu.
Jeśli kistnik wybierze tę drugą możliwość, będzie świadkiem niecodziennego wydarzenia – uroczystego
odsłonięcia przez las czeremchowej polany, przy wydatnej pomocy leśników. Wydarzenie jest tym większe, że
niewielu podejrzewało jej istnienie. A przecież od dawna wiadomo było, że zarastające ją niegdyś osiki
zachowaniem swych liści na wietrze zdradzały obawy o możliwość wydania się ich tajemnic. Czy to miały być
piękne i rzadkie kwiaty, czy może…
Patrzę uważnie i nie wierzę własnym oczom. Ten krajobraz tworzy własną, przyrodniczą mitologię! Pocięty
wąwozami przypomina zastygłe w ruchu morskie fale. Między falami ukrywają się ogrody pełne osobliwych
roślin, które budują ze swych rozległych kęp domy dla prawdziwych władców tej krainy – pająków – małych
przyrodniczych Minotaurów. Gdyby tego nie zrobiły, pająki nie mogłyby rozwinąć swej przysłowiowej
pomysłowości i podczas mglistych dni nie powstałaby skomplikowana sieć ich labiryntów. Nie wszystkie
zresztą są dla owadów śmiertelnymi pułapkami. Mgła bowiem, przegrywając ze słońcem
w otwartej walce, ucieka się do partyzanckiej taktyki, chowając się w niedostępnych dla słońca niskich
roślinach. Wtedy, choć wygląda identycznie jak pajęcza sieć, staje się nicią Ariadny. To właśnie czas, gdy
owady wlatujące do wnętrza czeremchowej polany rozpoczynają grę o życie, próbując rozdzielić pułapki od
przyrody nieożywionej. W tych śmiertelnych zmaganiach liczy się zapewne ten sam zmysł, który pozwala
ekspertowi odróżnić oryginalne dzieło sztuki od falsyfikatu. A gra jest warta świeczki! Owad, który przejdzie
cało labirynt, ma do dyspozycji wszystkie rozkosze podniebienia.
Ponieważ wygląda to dziwnie znajomo, czeremchowa polana zaczęła fascynować człowieka, który jednak
przed podjęciem wyprawy do wnętrza baśni powinien naładować się pozytywną energią w pobliskim
brzozowym lesie. Będzie to jego talizman na pochmurne i deszczowe dni, gdy w czeremchowym raju robi się
naprawdę nieprzyjemnie. Wtedy powietrze przesyca tam zapach rozkładających się dębowych gałązek oraz
gnijących osikowych pniaków. Pasożyty atakują młode liście dębów. Nawet pajęczyny rwą się pod naciskiem
grubych kropel, przybierając kształty z sennych widzeń. Nieliczne okazałe kwiaty zwijają swe płatki korony pod
parasole kielichów.
Jednakże słońce często odwiedza to miejsce. Istnienie czeremchowej polany jest przecież doskonałą okazją
do rozszerzenia jego wpływów w terenie. Przebiwszy się przez chmury, skrzy się z zadowolenia. Iskierki te
zamieniają się w diamenty, które opadając na polanę, wywabiają ukryte przed deszczem życie. Teraz pająki
wracają do swych zajęć. Lejkowiec labiryntowy szybko odtwarza na wrotyczu zniszczone sieci. Darownik
przedziwny udaje się ponownie na łowy. A jest w czym wybierać po deszczu, toteż wkrótce wraca do swej
partnerki z owadem szczelnie owiniętym wydzieliną własnych kądziołków przędnych. Nie próżnują również
motyle osikowe, zwłaszcza te, które bezpośrednio konkurują z rynnicą topolową, a nie, tak jak karlątek, chcące
ją pocieszyć. Za to dla samej czeremchy pogoda nie stanowi problemu. Musi przecież stale czuwać, by człowiek
nie naruszył w żaden sposób całego ekosystemu, ale pragnie też, by człowiek zdobył o nim jak największą
wiedzę. Dokonuje tego wieloma sposobami. Przede wszystkim jednak dba o swój wygląd, korzystając z pomocy
szczególnego, powulkanicznego ukształtowania terenu. Taki teren zmusza młodziutkie krzewy do utworzenia
czegoś
na
kształt
plantacji,
lecz
z
drugiej
strony
sprawia,
że
czeremcha
posiada
doskonale
wypielęgnowane
liście
o
opływowym
kształcie,
które
na
dodatek
73
nie
mają
wielkiej
ochoty
do
żółknięcia
i
opadania
jesienią.
W otoczeniu rojącym się od wszelkich pasożytów znajduje z każdym z nich wspólny język, tak że te zawsze
ją omijają. Umie zaopiekować się odrzuconymi, którzy przegrali walkę o byt, lecz są wzruszająco piękni.
Dlatego przyjmuje pod swe opiekuńcze liście przetacznika leśnego ze względu na jego modre kwiaty i
oryginalny kolumnowy pokrój.
Cały ekosystem czeremchowego raju jest bardzo poruszony losem, który pobliskiemu środowisku
półleśnemu zgotował człowiek. Toteż w pięknej scenerii wczesnego słonecznego przedpołudnia w miejscu tym
ożywają bolesne wspomnienia czasów, gdy jeżyny gruczołowate, osiki oraz brzozy zasiadały w loży honorowej,
by na pobliskiej łące śledzić mecz o puchar przestrzeni między drużynami czerwonych, niebieskich i białych
kwiatów.
Inna rzecz, że przestrzeń umie przecież coś więcej niż tylko rozdawać puchary zwycięzcom. Nie mając
pojęcia o ludzkiej nauce, uzupełnia natychmiast brak drzew geometrycznym rzutem. Dzięki tej mistyfikacji z
wnętrza czeremchowego raju nadal widać morze lasów.
We wnętrzu lasu
Cztery strumienie wiążą nierozerwalnymi więzami czeremchową polanę z mrokiem zwartego drzewostanu.
Każdy posiada urwiste i ostro odcinające się od otoczenia brzegi zarośnięte niskimi roślinami.
Płynne przejście miodowych gór w czeremchową polanę, a potem w gęsty brzozowy las to zasługa
strumienia najmniej dostępnego, porośniętego gdzieniegdzie przetacznikiem leśnym. Widzą go kwiaty pobliskiej
łąki, ten zaś, korzystając z tego, zaprasza je w głąb lasu. Drugi, niżej położony strumień, który zaczyna zarastać
gęsta trawa, niecierpliwie oczekuje ratunku z tej strony. I gdy już wszystko wydaje się zmierzać w dobrym
kierunku, barwne kwiaty uznają, że nie mogą zamieszkać na jego brzegach. Nic nie pomaga identyczny skład
chemiczny gleby łąki i brzegów strumienia. Dopiero słońce pomogło wypracować kompromis. To dzięki niemu
brzegi nie porosły całkowicie trawą, lecz pokrzywy i jasnoty, które przywędrowały z miodowych gór, zrzuciły
kwiaty i przekształciły się w karbieńce – wodne pokrzywy.
Strumienie nie są jednak wszechmocne i nie mogą rozwiązać wszystkich problemów, robią jednak
maksimum tego, na co je stać. Gdy w żaden sposób nie są w stanie przebić się przez zręby tektoniczne, potrafią
rozdzielić się na mniejsze odnogi albo stworzyć małe, śródleśne oczka wodne. Tam właśnie zagęszczenie roślin
jest największe. Niektóre z nich patrzą z góry na barwne kwiaty łąk nie tylko dlatego, że są wielokrotnie wyższe
(nerecznice i skrzypy bagienne), ale także dlatego, że oryginalność ich liści przewyższa piękno kwiatów.
Wszelkie różnice pomiędzy poszczególnymi strumieniami próbują zniwelować olchy. Zaraz potem jednak
wchodzą pomiędzy nie brzozy pałające żądzą rewanżu za utraconą przestrzeń. Ale z braku odpowiedniej gleby
zaczynają chorować i butwieć. Proces ten przebiega tak szybko, że spróchniałe wewnątrz drzewa nie
wytrzymują silniejszych podmuchów wiatru i z głośnym trzaskiem zwalają się na ziemię. W takich warunkach
spędzają syte i beztroskie dzieciństwo komary, ochotki oraz mustyki. Nietrudno im się za to odwdzięczyć. Mając
wybitne zdolności muzyczne, próbują szczęścia w sztuce. Komary „piłują” i choć nie bardzo przypomina to
szemranie strumyka, jednak jest peanem na cześć beztroskiego dzieciństwa spędzonego w krainie czterech
strumieni. Mustyki mają zaś balet we krwi, dlatego choć przeszkadzają im garby na odwłokach, to w swoim
mistrzowskim tańcu ich przezroczyste skrzydła są nie do odróżnienia od przeglądających się w lustrze wody
słonecznych promieni. Wszystkie trzy wyżej wymienione gatunki raz wzbijają się poziomo w górę, to znów
opadają w dół. Nie ma w tym, niestety, nic pogodnego! Jakże trudno rozstać się z wodną ojczyzną i odlecieć w
niebezpieczny świat, gdzie na każdym kroku czyhają drapieżniki.
Najboleśniej rozstanie z wodnym środowiskiem przeżywa ochotka. Podczas gdy komary łatwo dostosowują
się do nowej sytuacji i szybko opanowują cały las, ona wciąż nie może pogodzić się z dokonanymi zmianami. Z
tego buntu rodzi się najwspanialsza sztuka. Choć chmary komarów wciąż tłoczą się bezładnie wokół wilgotnej
gleby, oblepiając nawet pnie drzew, ona cierpliwie wyczekuje chwili, gdy swą roztańczoną poezją sprawi, że
cały las wstrzyma oddech.
I
oto
słońce
rozpoczyna
zwycięską
bitwę
z
mgłą,
a jego promienie zaczynają penetrację krainy czterech strumieni. „Teraz albo nigdy!” – pomyślała. Poprawiwszy
ułożenie swych pióropuszy na puszce głowowej, ruchem wirowym wznieciła w powietrzu maleńkie tornado,
które wsysa w głąb cząsteczki światła. Jej ciało wchodzi we właściwym momencie w reakcję ze światłem
słonecznym i nabiera zielononiebieskiego połysku. Kształty owada, porwane powietrznym wirem, zaczynają się
zamazywać. Nie na długo – ochotka raz jeszcze przywołuje wspomnienia swych niedawnych przygód w mulistej
wodzie, zatrzymując się w locie i opadając wolniutko w dół. Teraz trudno odróżnić ją od brązowych nasion
brzóz zaplątujących się czasem w pajęczych sieciach. Ochotce zależy na tym, aby jej taniec czymś się różnił od
chaotycznego lotu komarów, dlatego często tańczy samotnie. Wówczas niechcący zaplątuje się w cieniutką nić
plądraków jesiennych. Srebrne skrzydła naszej bohaterki zespalają się wtedy ze srebrem pajęczej, nici dzięki
czemu, przy dodatkowym współudziale słońca, powstaje obraz, o namalowaniu którego człowiek bezskutecznie
marzy od początku istnienia sztuki. Taka wystawa malarstwa rozwieszona na pajęczej sieci jest bardzo
74
niebezpieczna dla jej „organizatora”. Podobne przypadki są zresztą bardzo częste, wszystko trwa nieraz parę
chwil, kończy się fatalnie i szybko zostaje zapomniane. Dlatego w przyrodzie ponadczasowe dzieła tworzy się
inaczej niż w ludzkim świecie. Na przykład muchówki żerujące codziennie w lepiężnikach pozostają
anonimowe, ale ich dzieła – skomplikowane „esy-floresy” zbiegające się przy ogonkach baldachimowatych liści
pozostaną na zawsze własnością całej przyrody terenów wilgotnych.
Najbardziej ponadczasowym twórcą jest krajobraz. Wspaniała kraina czterech strumieni przeplata się
cudownie
z
terenami
wybitnie
suchymi,
a
komary
i ochotki są jedynymi łączniczkami pomiędzy tymi światami (bo umieją latać). Cała reszta przyrody zachowuje
się tak, jak gdyby strumienie stanowiły granice państwowe. Nawet żaby i ropuchy czekają posłusznie w kolejce
na przekroczenie przejść granicznych. Inni trzymają się ściśle określonych rewirów. Lite drzewostany brzozowe
z domieszką świerka rosną na wypalonych słońcem gliniastych glebach. Strumienie nawet nie próbują przebić
się
przez
tę
bezrunną
pustkę,
mimo
iż
ruchy
tektoniczne
wyrzeźbiły
w niej iście księżycowe kratery. Zamiast wodą wypełniają się one opadłym igliwiem, a czasem bielistką siwą –
mchem znanym z suchych borów sosnowych. Tam zaś, gdzie opadłe liście brzóz mieszają się z wypaloną gliną,
las ma kolor pustyni.
W takim środowisku próchniczek czarniawy (chrząszcz) czuje się doskonale. Nocą ma tu swój warsztat
pracy,
w
dzień
zaś
oddaje
się
błogiej
sjeście.
Z obnażonym torsem kładzie się na żółtej ziemi i w tej pozycji czeka, aż zapadnie noc. Zwierząt bardziej
systematycznych – na przykład robotnic mrówek rudnic – nie obchodzi jakiś tam kusak. Zresztą i tak nie mają
szans dostrzec go nocą, gdy stanie się niebezpieczny. Cały czas wypełnia im teraz troska o świeżo wyklute
potomstwo, dla którego muszą zbudować dom.
Robotnice w swym zapale zachowują na szczęście odrobinę rozsądku. Poszukiwanie świerkowego igliwia
zaczynają od budowy autostrad, na których potem nigdy się nie zagubią. Problem w tym, że takie pracoholiczki
nigdy nie zdobędą się na przyznanie, że są zmęczone.
Ale
od
czego
niezawodna
królowa?
Ona
wie,
że
w takich sytuacjach trzeba uciec się do podstępu. Dlatego wzywa do siebie chwilowo bezrobotne mrówki,
mianując je nadzorczyniami. Te nie opuszczą już swych podopiecznych. Od razu wychwycą moment ich
słabości. Wtedy popchną je leciutko od tyłu lub stając naprzeciw pomogą zanieść ciężar do mrowiska. I robią to
tak sprytnie, że słabsze mrówki nawet nie wiedzą o swojej słabości…
Królowa sama nie może zaopiekować się swoim potomstwem, bo jest go zbyt dużo. Dlatego obowiązkami
wychowawczymi obciążone są robotnice. Królowa nie może zostawić opiekunek własnemu losowi.
Niebezpieczeństwo czyha przecież nawet ze strony innych gatunków mrówek, które potrafią niepostrzeżenie
wyjść spod grubej warstwy nadrzewnych mchów. Poprzez troskę o los robotnic królowa wyraża więc pośrednio
swoją miłość do potomstwa.
Las Bronowicki może poszczycić się przed światem zewnętrznym czterema równolegle i równo płynącymi
strumieniami, czeremchowym rajem, zmiennymi kolorami gleby. Tyle ciekawych rzeczy na tak małej
powierzchni… Co z tego – niewielu potrafi to dostrzec. Las nie umie się z tym pogodzić. By wreszcie zwrócić
na siebie uwagę, odsłonił skałkę jurajską zatopioną w gęstych mchach i porostach. Dopiero teraz, gdy ludzkie
oczy zwróciły się w kierunku kudłatej skały, przyroda wita się z człowiekiem na dobre. Udzieli mu lekcji, jakiej
ten nigdy nie zapomni, obalając wszelkie stereotypy nagromadzone wskutek załamania się jego kontaktów z nią.
Skałkę strzeże głóg, wokół którego lata imik czerwononogi. Ta typowo głogowa muchówka, czarując swoimi
czerwonymi odnóżami i przezroczystymi skrzydłami, wciąga człowieka w bezładną gmatwaninę cierni głogów i
jeżyn. Po takim doświadczeniu nietrudno uwierzyć w marynarskie opowieści o syrenach zwabiających
człowieka w głębiny. Jednak gdy z wielkim trudem uda nam się już uwolnić z kolczastej obręczy, cała seria
przygód dopiero się zaczyna. Odtąd usiłujemy znaleźć ukojenie w pięknych kwiatach rosnących nieopodal.
Nasze zdumienie wzrasta jednak jeszcze bardziej, gdy zauważamy jaskry, które zamiast próbować olśnić nas
złotym
kwieciem,
biją
w oczy swoimi czarnymi plamami znajdującymi się na dnie kwiatowym. Obiecujący na pierwszy rzut oka
szczwół plamisty w miarę podnoszenia się temperatury powietrza coraz bardziej drażni zmysł węchu niemiłym
odorem, a fiołki nie stanowią żadnej przeciwwagi, bo są błotne i bez zapachu. Prawdziwe zaś klejnoty, po które
tu przybyliśmy, zakrywa swoimi parzącymi i słoniowatymi liśćmi barszcz zwyczajny.
Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek. Teraz bowiem nasze uszy zaczyna rozsadzać muzyka wilgotnej
ciszy. Orszak tysięcy komarów i komarniczków wydaje szklany dźwięk, gdy gra na skrzypcach swych skrzydeł.
Potem wodosówki odprawiają milczące gody swym zwinnym lotem. W takiej sytuacji nawet zwykły kos
szukający larw w zbutwiałych liściach robi sporo hałasu.
A gdy już człowiek pozna do końca groźny majestat przyrody, niespodziewanie dostaje od niej chwilę
radości i odprężenia. Jego nastój poprawiają nie kwiaty, lecz niepozorne mchy. Zwłaszcza mokradłosz
kończysty urzeka elegancją. Pnie się ponad inne mchy ku niebu po drabince swoich cieniutkich łodyżek. Nie
znajdując żadnego punktu zaczepienia choćby w postaci krzewinek, sterczy ponad resztę runa, jakby wyciągał
ręce z prośbą o pomoc.
75
Każdy kto przeżyje w Bronowickim Lesie podobną przygodę, chciałby ją przeżyć raz jeszcze.
Część trzecia
Nad cichymi wodami
Okrężną drogą poprzez Bronowice, miodowe wzgórza i Las Bronowicki turysta dociera wreszcie do głównej
atrakcji całego rejonu – jeziora niespodzianek. Maleńkie to jeziorko ma wspaniałą oprawę
w postaci brzozy omszonej. Kilka pokoleń tych oryginalnych drzew – od siewek po stuletnie giganty – roztacza
w jesieni tajemniczą, złotą poświatę ponad wodną tonią. Brzozy omszone wyróżniają się spośród pozostałych
drzew umiejętnością zharmonizowania swych kolorów z porami dnia, roku i położeniem słońca na nieboskłonie.
Bieli ich kory nie zakłócają żadne brodawki czy narośla, przez co działanie promieni słonecznych ulega
spotęgowaniu. Niewykluczone, że słońce odwdzięcza się za to w jesieni, obdarzając liście brzóz tą niespotykaną,
złotożółtą aureolą.
Maleńkie jeziorko nadrabia braki swej powierzchni poprzez upodobnienie się do okazałej rezydencji. Na
samym jego środku leży wyspa porośnięta brzozą omszoną. Wyspę często otacza diamentowa poświata, którą
wydobywa słońce z dna jeziora. Ta prywatna kopalnia diamentów działa najprężniej w godzinach południowych
niezależnie od pory roku, gdy słońcu nie przeszkadza w pracy konkurencja w postaci deszczu. Wtedy bowiem z
dna jeziora wydobywane są inne skarby, a para wodna szczelnie zasnuwa romantyczną wyspę.
Mnie jednak najbardziej zainteresowało otoczenie jeziora, a zwłaszcza rów niezapominajek. Jest on
prawdopodobnie przedłużeniem jednego ze śródleśnych strumieni. Tu po przeżyciu przygód w leśnych ostępach
czeka człowieka żywa lekcja historii. Nad czystą, mulistą wodą rosną rośliny przeniesione żywcem z końca
epoki lodowcowej – przyrodniczego średniowiecza. Niektóre wciąż chyba nie mogą o tym zapomnieć, bo
zakładają gęste futro na swe zielone części (turzyca owłosiona), na kwiaty (turzyca sztywna), albo też zbijają się
w gęste kępy jakby w obawie przed nawrotem wielkiego chłodu (turzyca tunikowa). Nawet niezapominajka
błotna nie jest zupełnie wolna od tych obaw.
O reprezentacyjnym charakterze tego miejsca świadczą natomiast dwa dzikie gatunki róż rozpięte na
przyjeziornym płocie na wzór wiszących ogrodów Semiramidy – róża dzika i róża rdzawa. To już jest wyraźny
ukłon w stronę człowieka, żeby pamiętał, co było źródłem jego trwającej do dziś pasji hodowli róż.
Wokół rowu niezapominajek rosną trzciny, w których ukrywa się osobliwy pająk zwany kwadratnikiem
trzcinowym. Tak bardzo uzależnił się od trzcin, że musi dostosować budowę własnego ciała do szerokości ich
źdźbła. Jest łowcą motyli trzcinowych i zarazem ofiarą żab moczarowych.
Żaby moczarowe to chyba jedyne w Polsce nielatające zwierzęta, których samce w okresie godowym dla
pozyskania partnerki drastycznie zmieniają ubarwienie (z brunatnego na niebieskie). W razie niebezpieczeństwa
z głośnym łoskotem, ale zarazem komputerową precyzją wskakują równocześnie do wody z zarośniętego
trawami i turzycami brzegu. Potem długo zastygają w bezruchu na środku rowu niezapominajek, nawet nie
próbując się kryć. Gdyby nie hermetycznie zamknięte środowisko ich życia, takie zachowanie rokowałoby
żabom moczarowym o wiele krótszy żywot.
Nie ma takiej możliwości, aby turystę choćby przez moment znużyła opowieść przyrody o swej historii
i jej duma z obecnych osiągnięć, wszystko to bowiem jest gęsto przeplatane dowcipami. Jakże tu się nie
roześmiać na widok wierzby uszatej, tego bagiennego długouchego karła z czerwonymi gałązkami, którego
wygląd odstrasza każde zwierzę? Albo z wilgi, tego Tarzana umiarkowanego klimatu, którą można obserwować
wyłącznie w momencie przeskakiwania z jednej olchy na drugą? Przecież nawet słowik uważający się za
najlepszego śpiewaka terenów podmokłych aż zachrypł ze śmiechu na ten widok!
Mnie jednak najbardziej zainteresowały te zwierzęta, dla których wspaniały krajobraz i aktywna działalność
słońca są jedynie punktem wyjścia do nadania całej okolicy piętna prawdziwej wyjątkowości, właściwej jedynie
dla bronowickich terenów wilgotnych. Diamentowa poświata jeziornej toni to sygnał dla pienika ślinianki, że
czas zapalić świeczki na gałązkach wierzby łoziny. To najdziwniejsze świeczki świata, wykonane ze śliny tego
pluskwiaka. W ich wnętrzu kryje się jego potomstwo. Drapieżnik nigdy nie uwierzyłby, że sztuka może służyć
takiemu celowi!
Drugie zwierzę to ważka zwana łątką dzieweczką. Przemieszcza się ona powoli wzdłuż rowu niezapominajek
w postawie pionowej, składając jaja do wody. Gdy słońce wydobywa swe diamenty z dna jeziora,
w tym samym czasie z dna rowu niezapominajek strzelają w górę równe, niebieskie płomyki, co jest widomym
znakiem masowych polowań tych ważek na drobną potokową zwierzynę. Tak powstaje harmonijna kompozycja
dwóch
przeciwstawnych
kolorów:
niebieskiego
i
żółtego,
które
są
nieustannie
w ruchu i wreszcie, gdzieś między jeziorem a rowem niezapominajek, stapiają się w kolor zielony. Cudowny
widok!
Bronowickie tereny podmokłe to ostatnia na terenie Krakowa ostoja pierwotnej przyrody. Tu odbywają się
zwierzęce spotkania na szczycie, których rezultatem jest niezapomniana feeria barw. Tu także uczymy się
własnej historii, którą przyroda zna, lecz interpretuje po swojemu. Niech więc te podmokłe tereny służą
następnym pokoleniom w zrozumieniu świata, w którym przyszło nam żyć.
76
Kraków, kwiecień 2002 r.
Teatr Promocji Poezji
założony z inicjatywy Szczęsnego Wrońskiego, działa w Krakowie od 1996 roku, od roku 1998 korzystając z gościnnej
sceny Teatru Zależnego Politechniki Krakowskiej przy ul. Kanoniczej 1 w Krakowie. Odbywają się tutaj regularne spotkania
i warsztaty aktorskie i teatralne z poetami i sympatykami poezji.
W latach 1998–2001 odbywały się Turnieje Czytania Własnego Wiersza podsumowane almanachem „Nie pozwól
milczeć sercu”.
Od lutego 2002 roku na scenie Teatru Zależnego Politechniki Krakowskiej rozpoczęła się nowa edycja poetyckich
spotkań o charakterze otwartego forum dyskusyjnego pn. „Rozmawiajmy wierszami”. Spotkania odbywają się raz w
miesiącu. Ich intencją jest stworzenie teatralnej przestrzeni poetyckiej, a wydany właśnie almanach jest tego materialnym
dowodem. W najbliższych planach Teatru jest uruchomienie poetyckiego forum dyskusyjnego w internecie.
DOTYCHCZASOWE REALIZACJE
ZESPOŁU TO M.IN.:
„Tanateros” (maj 1996) – spektakl rytualny, scenariusz i reżyseria: Szczęsny Wroński, scenografia: Iza Fajto
(w scenariuszu wykorzystano teksty Izy Fajto i Kingi Olewicz)
„Ktokolwiek płacze” (maj 1996) – wieczór poezji Rainera Marii Rilkego, reżyseria: Jacek Sypniewski, opieka artystyczna:
Szczęsny Wroński
„Nie Święty Mikołaj” (styczeń 1998) – scenariusz i reżyseria: Piotr Wroński, Łukasz Ropka, opieka artystyczna: Szczęsny
Wroński
„Saul z Tarsu” wg Miklosa Meszőly (1999) – monodram Jacka Sypniewskiego, reżyseria: Szczęsny Wroński
„Pieśni Jawnogrzesznicy” (kwiecień 2000) – autorski recital Jolanty Łady, z udziałem Jolanty Leroch i Szczęsnego
Wrońskiego
„Na skale stoi dziewczyna” – spektakl autorski Jolanty Leroch, opieka artystyczna: Szczęsny Wroński
WYDAWNICTWA:
„Wieczór autorski teatru poezji – Odsłona Pierwsza” – Wybór i opracowanie: Barbara Wrońska, Szczęsny Wroński,
Rysunki: Izabela Fajto-Leśniowska, Wojewódzki Ośrodek Kultury, Kraków 1997
„Teatr
Promocji
Poezji”
–
Odsłona
Druga
–
wybór
i opracowanie: Barbara i Szczęsny Wrońscy, Oficyna Wydawnicza STON – 2, Kielce 2000
„Na skale stoi dziewczyna” – proza poetycka Jolanty Leroch, redakcja i słowo wstępne: Barbara i Szczęsny Wrońscy,
Małopolski Ośrodek Kultury, Kraków 2000
„Nie pozwól milczeć sercu – Odsłona Trzecia” – Wybór i opracowanie: Barbara i Szczęsny Wrońscy, Wydawnictwo
MCDN, Kraków 2001
„Wołanie do genu” – Jarosław Roman, wybór, opracowanie, posłowie: Barbara i Szczęsny Wrońscy, seria Salonu
Literackiego Jana Poprawy, Kraków 2001
„Rozmawiajmy wierszami” (1) – wybór i opracowanie: Barbara i Szczęsny Wrońscy, Wydawnictwo FALL, Kraków 2002
O TEATRZE PROMOCJI POEZJI PISANO M.IN.:
„Trafiłam na warsztaty przez przypadek. Pewna życzliwa osoba powiedziała mi o nich. Na początku wszystko wydało mi się
trochę dziwne. Nie umiałam odnaleźć siebie. Na co dzień jesteśmy jacy jesteśmy. Mniej więcej wiemy, jakie mamy zalety,
wady, upodobania... Jednak w każdym z nas istnieją potrzeby i bariery, których nie znamy. Zwykle jestem osobą śmiałą, ale
na warsztatach okazało się, że gdy czytam wiersz, pojawia się we mnie nieśmiałość dziecka, które chowa się za spódnicą
mamy.
(...)
Ekspresja
była
kiedyś
dla
mnie
zupełnie
obcym
doświadczeniem,
jakby
z innej planety, a jest ona wspaniałym przeżyciem, przygodą, w której głównymi bohaterami są: moja dusza, ciało
i wyobraźnia”.
Monika Brandys
Po lekcjach nr 18
„Wroński prowadzi warsztaty aktorskie i teatralne od dwóch lat. Sam swą tytaniczną pracę z młodzieżą nazywa zwykłą
pomocą w teatralizacji spotkań autorskich. Aktorzy tego teatru improwizują spektakle oparte o poezję członków grupy. (...)
Wroński promuje młodych poetów, gdyż, jak sam twierdzi, zapotrzebowanie na poezję nie słabnie. Młodzi ludzie odczuwają
wręcz głód piękna. Szef Teatru Promocji Poezji uważa, że z rozbudzonej wrażliwości już się nie wyrasta. Mówi także, że
jeśli nawet jego wychowankowie będą zmuszeni brać udział w «wyścigu szczurów», to nigdy nie zapomną o pracy w tym
zespole”
Beata Salamon-Satałowa
Gazeta Krakowska, 5.10.1998
„Teatr Promocji Poezji wymyślony przez krakowskiego poetę i animatora kultury Szczęsnego Wrońskiego (wydał
77
ostatnio interesujący tom dzienników) – działa od 1966 roku pod skrzydłami WOK-u. Organizuje m.in. cykliczne Turnieje
Czytania Własnego Wiersza dla początkujących poetów. Odbywają się one w piwnicy teatralnej Galerii Sztuki przy ul.
Kanoniczej 1. Jury złożone z profesjonalistów bierze pod uwagę zarówno poziom utworów, jak i recytacji. Turniej jest trochę
zabawą, a trochę okazją do sprawdzenia się i publicznego zaistnienia na scenie. Wywołuje spore zainteresowanie, o czym
świadczy ilość uczestników. (...) Nagrody na turniejach przy ul. Kanoniczej są, niestety, li tylko książkowe. Szkoda, że
organizatorom nie udało się dotąd znaleźć dobrodzieja (czyli jak się to nieładnie mówi – sponsora), który nie poskąpiłby
grosza na szczytny w końcu cel wspomagania talentów”.
Józef Baran
Dziennik Polski, 20–21.11.1999
„Zaczęło się dwa lata temu. Wtedy to, Szczęsny Wroński, niezwykle ciekawa i pełna ciepła postać, postanowił założyć
Teatr Promocji Poezji. Mieści się on przy ulicy Kanoniczej i działa w myśl zasady: «poezja rodzi teatr, a teatr – poezję».
Scena Teatru znajduje się w piwnicach starej kamienicy, gdzie lekki półmrok nastraja do lirycznych przemyśleń. (...)
Wystarczy przyjść o wyznaczonej porze, przynieść ze sobą teksty (oczywiście własnego autorstwa)
i przedstawić je szanownemu jury. Często zasiadają w nim uznani poeci. W zeszłym miesiącu gościem Turnieju był Józef
Baran, a w grudniu ma nim być Adam Ziemianin. Zostać wyróżnionym przez tak szacowne grono to niewątpliwie zaszczyt.
Ale nie wygrana jest tu najważniejsza. Przede wszystkim liczy się samo uczestnictwo, podzielenie się swoją wrażliwością z
innymi. Na Turniej przybywają ludzie w różnym wieku i różnych zawodów. Przeważają studenci, ale nikogo nie dziwi
również
widok
osoby
w podeszłym wieku. Atmosfera jest niesamowicie przyjazna, wszyscy są obficie nagradzani brawami, nawet jeśli to, co
przedstawili, nie jest arcydziełem. Jednym słowem, pozytywna energia unosi się w powietrzu. Nagrody nie są specjalnie
cenne w sensie materialnym (z reguły stanowią je książki), ale najważniejszy jest ten magiczny moment, gdy poezja
wypełnia piwnicę. Jeśli nie wierzysz, sprawdź to na własnej skórze”.
Paulina Bogusz
Pismo Studentów WUJ, grudzień 1999
„Od 1996 r. przy ul. Kanoniczej 1 działa (w ramach Małopolskiego Ośrodka Kultury w Krakowie) Teatr Promocji Poezji.
Te swoiste poetyckie warsztaty są kontynuacją prowadzonego od początku lat 90 przez Szczęsnego Wrońskiego „A Studio”.
Poznawanie Samego Siebie. – Celem studia była praca z emocjami. Uczniowie szkół średnich, studenci i emeryci
przychodzili ze swymi lękami, których gdzie indziej nie potrafili wyrazić i rozładować. Terapeutyczny sens naszych spotkań
polegał na tym, że uczestnicy otwierali się, nawiązywali kontakty – mówi Szczęsny Wroński. Przed dwoma laty z Teatru
Promocji wyłonił się Turniej Czytania Własnego Wiersza. (...) To rodzaj wspólnego bycia, dialogu, szukanie tajemnicy.
Tajemnicy swego losu. Tajemnicy bycia z innym człowiekiem, ale i z sobą samym. Uświadomienie sobie, że najważniejsze
jest to, aby tworzyć, być kreatywnym. Czy powstanie z tego dzieło sztuki, czy nie – to jest w tym momencie nieważne –
mówi Wroński.
Maria Ziemianin
Gazeta Krakowska, 21.06.2000
78

Podobne dokumenty