Gosc numeru 5_2009
Transkrypt
Gosc numeru 5_2009
GOŚĆ NUMERU Dr n. med. Maria Kowalska – dermatolog ze szkoły profesor Stefanii Jabłońskiej, przez ponad 20 lat pracowała z chorymi na trąd. Żyłam wśród trędowatych Interesuję się trądem blisko 30 lat. Wiele razy pytano mnie, dlaczego? Trąd jest dla mnie szczególną chorobą, wyzwaniem dla lekarza. Jest chorobą zakaźną, której przebieg jest różnorodny. Zależy nie tylko od warun‑ ków środowiskowych, ale i od czynników immunologicznych i genetycznych. Pomimo postępu wiedzy trąd pozostaje nadal zagadką. Trędowaci są chorymi najbardziej potrze‑ bującymi pomocy i wsparcia. Stygmaty trądu stale wzbudzają niechęć, a nawet odrazę. Mówi się o takich chorych „niedotykalni”. Pierwszy raz spotkałam chorych na trąd ponad 50 lat temu w Korei Północnej. Trafi‑ łam do leprozorium koło Phenianu. Chorzy żyli tam w całkowitym odosobnieniu. Od reszty świata odgradzał ich wysoki mur. Jedzenie przerzucano im w workach. Które‑ goś dnia zobaczyłam trędowatą kobietę w zaawansowanej ciąży, która zanosiła się od płaczu, jej rozpacz była przerażająca. Zapyta‑ łam dyrektora tego ośrodka co złego się z nią dzieje. Wzruszył lekceważąco ramionami: u nas kontakty seksualne są zabronione. Wyja‑ śnił mi, że za chwilę będzie wykonana dekapi‑ tacja płodu. Mówił to bez żadnego współczu‑ cia. Ten ogrom bezduszności poraził mnie. W kolcach opuncji Codzienna praca w przychodni. Na zdjęciu dr Maria Kowalska ze swoim pacjentem chorym na trąd. 58 MEDYCYNA I PASJE GRUDZIEŃ 2009 Wiele lat później, w 1980 roku, wyjechałam na 10 lat do pracy w Libii. Nieoczekiwanie trafił do mnie pierwszy pacjent z trądem. Ci ludzie byli źle traktowani. Do lekarza dostawali się zawsze na końcu. Nikt się nimi nie przejmował, opuszczeni i zapomniani przez lekarzy i władzę. Przekonałam szefa Czerwonego Półksiężyca – Soleymana Eleghmary, aby pozwolił mi zająć się trędowatymi. Moja ówczesna wiedza o tej chorobie była niewystarczająca, by leczyć cho‑ rych. Skontaktowałam się z międzynarodo‑ wym ośrodkiem All African Leprosy and Reha‑ bilitation Training Center w Etiopii w Addis Ababie i wyjechałam na dwumiesięczne szko‑ lenie. I tak zaczęła się moja przygoda z trądem. Początkowo libijscy trędowaci podchodzili do mnie dość nieufnie. Nie chcieli żadnych zmian w leczeniu. Udało mi się jednak przekonać wła‑ dze do utworzenia samodzielnego ambulato‑ rium dla trędowatych. Wywalczyłam wypłatę zaległych od lat pieniędzy dla chorych. Jeździ‑ łam na wizyty do ich domów w sąsiednich mia‑ stach i wsiach. Dzięki temu wykryłam nowe przypadki czynnego trądu wśród dzieci i mło‑ dzieży. Miejscowe władze medyczne były tym zaskoczone. Zostałam powołana do akcji zwal‑ czania trądu w skali państwowej. Z tego okresu pamiętam dość niezwykłą dla mnie przygodę. Do domu trędowatych szło się aleją porośniętą z obu stron ogrom‑ nymi opuncjami. Zagapiłam się i wpadłam w kolący krzak. Setki igieł opuncji wbiły mi się w udo. Poczułam pieczenie i ból. Nie wiedzia‑ łam jak się pozbyć igieł. Natychmiast pomogła mi moja pacjentka, która nie mając czucia w palcach, potrafiła w ciągu kilku minut powy‑ ciągać utkwione w skórze igły. Aurikuloterapia w Ruandzie W czasie pobytu w Libii podróżowałam po Czarnej Afryce. Byłam w Ruandzie w Cen‑ trum Medycznym Gikondo. Niezwykłym przeżyciem było dla mnie spotkanie z Pallo‑ tynem ks. Henrykiem Hoserem, lekarzem (obecnie arcybiskupem). Stosowana przez niego aurikuloterapia dawała doskonałe Z PASJĄ O ŻYCIU Osada Tichileşti. Z kierownikiem dr. Razvanem Vasiliu i jedną z pacjentek. Życie upływa tam spokojnie, a sąsiedzi odnoszą się życzliwie do trędowatych. wyniki. Metodę tą poznał w Szpitalu Claud Bernarda w Paryżu, jakże cenna okazała się w warunkach afrykańskich. Zdjęcia Ojca Henryka wkłuwającego drobne wtręty do małżowiny usznej są umieszczone w trzecim numerze „Medycyny z pasją”. Niezwykłą rolę w walce z trądem odegrała dr Wanda Błeńska. Utworzyła ośrodek leczniczo‑dydaktyczny, w Bulubie (Uganda), gdzie działała blisko 40 lat. Pokochała trędo‑ watych i swoją pracę. Porównuję ją w swoich myślach z Matką Teresą z Kalkuty. Osada trędowatych w delcie Dunaju Z Libii wróciłam do Polski z przekonaniem, że chcę i będę zajmować się trądem. W Polsce nie było to możliwe. Dość nieoczekiwanie okazało się, że nie muszę daleko szukać. Któregoś dnia obejrzałam w TV krótki materiał o trędowa‑ tych w Rumunii. Postanowiłam tam pojechać. Jednak nie było to proste. Oficjalnie nikt nie słyszał o trądzie w kraju rządzonym ongiś przez Słońce Karpat, bowiem Ceausescu nakazał wymazać osadę trędowatych z mapy Rumunii. W dotarciu do rumuńskich trędowatych pomógł mi Michaił Mitu, profesor slawistyki oraz jego student Sergiusz, (którego dziadek był Polakiem). Udało się nam ustalić z wielkim trudem, że osada Tichileşti leży gdzieś w delcie Dunaju, ok. 200 km od Bukaresztu. Pacjenci z osady w Tichileşti z wygasłym trądem i nieodwracalnym kalectwem. Nie wiedzieliśmy jak do niej dotrzeć. W końcu wpadłam na pomysł, aby zagrać va banque i poprosić o pomoc miejscowego wojewodę w Tulczy. Przedstawiłam się, że jestem lekarką z Polski zajmującą się trą‑ dem. Potraktował mnie bardzo poważnie, dał mi do dyspozycji samochód z kierowcą. I tak oto czarną wołgą zostałam dowieziona do Tichileşti. W osadzie było wówczas 53 chorych. Spędziłam z nimi 3 tygodnie, kon‑ sultując pacjentów, przyglądając się ich życiu. Z władzami Tulczy ustalono szkolenie perso‑ nelu medycznego w Niemczech. Osada Tichi‑ leşti istnieje do dziś, ale żyje w niej zaledwie kilkunastu trędowatych. Czarodziejski dotyk Ciekawą historię przeżyłam w Grecji. Będąc na Kongresie Dermatologicznym w Atenach dowiedziałam się o istnieniu oddziałów szpi‑ MEDYCYNA I PASJE GRUDZIEŃ 2009 59 GOŚĆ NUMERU Swymi Odwiedzam filmamirodzinę potrafi trędowatych wzruszyć jak żaden w pobliskiej inny polski wsi.reżyser. W tle piękne, Jerzy Hoffman rozrośnięte przed opuncje. restauracją „Mozaika”, kultowym miejscem polskich filmowców. GOŚĆ NUMERU Szpital Agija Santa Barbara w Atenach. Pogodzone ze mną pacjentki. Z Ojcem Marianem Żelazkiem, w jego aszramie pełnym zieleni i kwiatów. talnych dla chorych na trąd. I w tym przy‑ padku ustalenie adresu było trudne. Pomo‑ gła mi przypadkowo spotkana dziennikarka, zainteresowana nieznanym jej tematem. W 20 minut dotarłam taksówką do szpitala Agia Santa Barbara. Zwiedziłam oddział szpi‑ talny i hotelowy. Poprosiłam dyrektora o zgodę na rozmowę i robienie zdjęć. W jednej z sal siedziało kilka kobiet. Bardzo się zdener‑ wowały, kiedy je fotografowałam. Ze złością krzyczały na mnie, ale ja spokojnie podeszłam do jednej z nich, objęłam za ramiona, coś powiedziałam po polsku. Od razu zamilkły zaskoczone. Dziwiły się, że nie bałam się dotknąć chorej. Taki zwykły, ludzki gest otworzył ich serca. Mogłam wielokrotnie On, zakochany w żonie, oddawał jej połowę leków, które były mu niezbędne w leczeniu reakcji trądowej, a jej niepotrzebne. Z powodu braku poprawy stanu zdrowia odwiedziłam to małżeństwo w kolonii trędowatych i poznałam tajemnicę. 60 MEDYCYNA I PASJE GRUDZIEŃ 2009 Odwiedzamy społeczności w tzw. koloniach dla trędowatych. Rozdajemy leki, badamy dzieci i młodzież, często wykrywane są świeże przypadki trądu. przekonać się o tym w kontakcie z trędowa‑ tymi. W ubiegłym roku byłam ponownie na kongresie w Atenach. Dowiedziałam się, że oddział trędowatych już nie istnieje. Starsi zmarli, a nowe przypadki wykrywa się bardzo rzadko. Podobny ośrodek dla trędowatych ze świetnym zapleczem socjalnym widziałam w La Valetta na Malcie. Indie W 1990 roku trafiłam pierwszy raz do Indii do ośrodka dla trędowatych w Jeevodaya, założo‑ nego przez polskiego misjonarza, doktora medycyny Adama Wiśniewskiego (1913 ‑1987). Po jego śmierci ośrodkiem kieruje dr Helena Pyz. W Indiach przebywałam wiele Serdeczne pożegnanie z dziećmi, obiecuję im przyjazd w przyszłym roku. razy, pracując jako wolontariusz. Poznałam tam wspaniałych ludzi, którzy oddali swoje serce i życie trędowatym. Nad Zatoką Bengalską Wielkim przeżyciem była dla mnie znajo‑ mość z Werbistą – Ojcem Marianem Żelaz‑ kiem (1918‑2006), nominowanym do Poko‑ jowej Nagrody Nobla, który przez wiele lat opiekował się kolonią trędowatych w Puri, nad Zatoką Bengalską. Do mojego pierw‑ szego spotkania z Ojcem Marianem doszło na przełomie 1992 i 1993 roku. Prowadziłam wówczas pamiętnik i tak opisałam swoje wrażenie: „Co za osobowość! Wspaniałość tego człowieka polega na tym, że ma serce otwarte dla każdego, potrafi znaleźć rozwią‑ zanie najbardziej zawiłych konf liktów, o które w Indiach nietrudno. Potrafi pocie‑ szyć, zażartować. To wielki Guru. Jest nie‑ zwykle tolerancyjny – nie dzieli ludzi zależ‑ nie od wyznania, tylko na dobrych i złych”. Ojciec Marian wspaniale odnosił się do trę‑ dowatych. W kolonii było ich ok. 600. W tym wiele osób starszych z różnego typu znie‑ kształceniami. Często kulawi, ślepi. Były też osoby młode z czynnym trądem. Ojciec Marian otaczał swoich podopiecznych miło‑ ścią, której właśnie potrzebowali więcej niż ktokolwiek. Zapewniał im leczenie i przygo‑ towanie do zawodów, chroniąc ich przed Z PASJĄ O ŻYCIU Pasja pozostała Ostatnio badam życiorysy ludzi, którzy wal‑ czyli z trądem. Charles Boglioli (1814‑1882), Damien de Vesteur (1840‑1889) (obaj wymie‑ nieni zmarli na trąd wśród swoich chorych), jezuita Jan Beyzym (1850‑1912), pallotyn Adam Wiśniewski (1913‑1987) brat France‑ sco Galliani (1925‑1997)… Ale to inna historia, do której warto wró‑ cić... Trąd jest schorzeniem przewlekłym wywołanym przez Mycobacterium leprae o powolnie postępującym przebiegu. Cechuje się małą zakaźnością, niską patogennością, brakiem wirulencji, wydłużonym okresem inkubacji. Nie uzyskano hodowli pomimo upływu długiego okresu od momentu odkrycia prątka przez G.A. Hansena (1873 r.). Głównym powikłaniem są powtarzające się epizody zaburzeń immunologicznych w postaci reakcji trądowych prowadzących do uszkodzenia nerwów i zwiększonej zakaźności. We współczesnym świecie zakażenia sięgały kilkunastu milionów w latach 80. XX wieku. Ostatnio dzięki wprowadzeniu leczenia skojarzonego, w skali światowej wynoszą około pół miliona z przewagą w krajach rozwijających się w Azji, Ameryce Południowej i Afryce. Problemem jest stale utrzymujące się wykrywanie świeżych przypadków trądu, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży. Trąd byłby chorobą mało szkodliwą, gdyby nie zajęcie układu nerwowego z wtórną niesprawnością, a niekiedy nieodwracalnym kalectwem. Dr Maria Kowalska Dr n. med. Maria Kowalska – dermatolog ze szkoły profesor Stefanii Jabłońskiej, asystent Kliniki Dermatologicznej w Warszawie. Samodzielny pracownik w Kielcach, jako ordynator, dyrektor Wojewódzkiej Przychodni Dermatologicznej, konsultant wojewódzki. Ponad 20 lat pracowała z chorymi na trąd, w tym 10 lat w El Beida w Libii oraz kilkanaście w polskich misjach w Indiach, przy współpracy naukowej z Institute of Tropical Medicine w Kalkucie. Autorka kilkudziesięciu prac naukowych, oraz rozdziałów w podręcznikach. Żołnierz AK, porucznik, pseudonim Sławka, uczestnik Powstania Warszawskiego, więzień obozu Zeithain w Saksonii. Członek Towarzystwa Przyjaciół Trędowatych im. Jana Beyzyma w Krakowie, International Leprosy Association i in. MEDYCYNA I PASJE GRUDZIEŃ 2009 61 GOŚĆ NUMERU Siostra Stefania z Ramgarh odwiedziła mnie w Kielcach. Zdjęcie z roku ubiegłego w towarzystwie Braci Kapucynów, gdzie opowiedziała o swojej misji w Indiach. żebraniem. Na pożegnanie dostałam od Ojca Mariana książkę „Practical Dermato‑ logy in Pigmented Skin” z dedykacją: „Dla Dr Marii na pamiątkę jej pobytu w Puri, że się dotykała naszych trędowatych, jak doktor i matka. 3 stycznia 1993 r.” Bardzo mnie wzruszyła ta dedykacja. Ojciec Marian, jak nikt inny, potrafił dostrzec rzeczy i sprawy dla innych niedostrzegalne. W czasie następ‑ nych wizyt w Puri postanowiłam nakręcić film o tej niezwykłej osobie. Z naszych licz‑ nych rozmów jasno wynikał stosunek Ojca Mariana do Niemców. Ten były więzień hitlerowskich obozów m.in. w Gusen, Mau‑ thausen i Dachau dawno wybaczył swoim oprawcom. Nie zapomniał ciężkich obozo‑ wych chwil, ale nie czuł nienawiści do Niem‑ ców. Ojciec Marian sceptycznie podchodził do mojego filmu, dlatego sprawił mi ogromną radość swoim ostatnim listem: „Muszę przy‑ znać, że Twój film o Puri i Naszej Kolonii podchwycił to, co na ogół słowo i pióro nie może wyrazić.”. W Biharze (Ramgarh) pracowałam ze wspaniałą siostrą Stefanią Gębalczyk, Fran‑ ciszkanką Szpitalną, która wraz ze swoimi hinduskimi Franciszkankami prowadzi szkołę dla 400 dzieci oraz ośrodek zdrowia dla trędowatych. Do Indii wyjeżdżałam przez kilkanaście lat, potem zdrowie nie pozwalało mi na kontynu‑ owanie tej działalności. Było wiele innych miejsc na świecie, z którymi spotykałam się z problemami trądu: w Nepalu, Bhutanie, Ama‑ zonii, wyspie Molokai, Islandii, Norwegii.