Na Powiślu

Transkrypt

Na Powiślu
Na Powiślu
Kwartalnik Towarzystwa Przyjaciół Warszawy Oddziału Powiśle
NR 30
marzec 2014
ISSN 1689-9091
Fot. Grzegorz Kuraszkiewicz
Koncert chóru
Allegrezza del Canto
Na wspólne kolędowe śpiewanie zaprosiliśmy Chór Allegrezza del Canto dn.30 stycznia do Szkoły
Podstawowej Nr 43. Chór wykonał kilka utworów z czasów od epoki baroku do współczesności, a następnie
zaprosił słuchaczy do wspólnego kolędowania. Oprócz znanych polskich kolęd, na zakończenie koncertu
mieliśmy możliwość usłyszeć także oryginalną kolędę afrykańską pt. Halleluya pelotsa rona. Publiczność była
zachwycona włączeniem jej do wspólnego śpiewania.
Historię chóru, w dużym skrócie przedstawiamy na następnej stronie.
______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
Allegrezza
del Canto znaczy w języku włoskim „Radość
śpiewania”. Wszystko zaczęło się
w 2003 roku, kiedy to w piwnicy
jednej z warszawskich kamienic
zebrało się kilka osób, dla których
inspiracją był artykuł zamieszczony w Gazecie Wyborczej na
temat
„wysypu”
amatorskich
chórów w Szwecji. Warszawscy
zapaleńcy, na wzór zamorskich
kolegów, postanowili stworzyć
zespół, w którym mogliby śpiewać
wszyscy, niezależnie od wykształcenia i umiejętności.
Początkowo na własną rękę,
nieco po omacku, szukali własnej
drogi artystycznej. Na szczęście
w odpowiednim momencie znalazł
się
utalentowany
dyrygent,
chórmistrz Szymon Wyrzykowski,
który zapanował nad zespołem,
nadał mu kształt, dobrał repertuar
i wprowadził w świat muzyki przez
duże M.
Dziś repertuar chóru jest
obszerny, bardzo zróżnicowany i
stale
wzbogacany.
Obejmuje
klasykę chóralną polską i obcą,
muzykę sakralną i świecką, utwory
patriotyczne, ludowe i etniczne
z całego świata. Ważne miejsce
w repertuarze zajmują utwory
współczesne, niektóre napisane
specjalnie dla nich z uwzględnieniem
specyfiki i składu
zespołu.
Śpiewają
podczas znaczących dla
stolicy
uroczystości
upamiętniających kolejne rocznice Powstania Warszawskiego
i Dni Niepodległości,
kolędują
w
wielu
znakomitych miejscach
m.in.
w
Kościele
Środowisk Twórczych,
Św. Anny, a ostatnio
również wyszli z kolędą
do
podróżujących
warszawskim metrem
i
podróżnych
na
Członkowie Chóru: Pan Piotr Mikołajewski (tenor) i Pani Danuta Jeute (sopran)
Dworcu Centralnym oraz w Złotych Tarasach. Uświetniali wiele
charytatywnych imprez m.in. na
Uniwersytecie
Warszawskim
podczas
wręczania
Orderu
Zacności, we Lwowie wystąpili dla
tamtejszej Polonii. Zaśpiewali,
w oryginale, przed Ambasadorem
Argentyny i innymi znakomitymi
Gośćmi, kolędy „Navidad Nuestra”
A. Ramireza. Zaistnieli także na
deskach Filharmonii Narodowej,
bowiem do zaśpiewania jednego
z utworów zaprosił ich znakomity
Chór Akademicki Politechniki
Szczecińskiej. Po tych dokonaniach uznali, że mogą już nie
określać
się
jako
„chór
nieumiejących śpiewać”.
Koncertowali w Katedrze Płoc-
kiej, na deskach Teatru na Woli
w kościołach: w Żdżarach, Łomiankach i Magdalence, Świątyni
Opatrzności Bożej w Wilanowie,
kościele św. Jakuba na Pl. Narutowicza, kościele Św. Trójcy na
warszawskim Powiślu i w wielu
innych świątyniach oraz miejscach
np. Domach Pomocy Społecznej
i Domach Spokojnej Starości.
Przy realizacji dużych dzieł
współpracują z dwoma innymi
zaprzyjaźnionymi
chórami Bel
Canto,
Cantare
i
Chórem
Świątecznym Medicover.
Głównym
dyrygentem,
dojeżdżającym na próby i koncerty
chóru aż ze Szczecina, jest maestro
Szymon Wyrzykowski, który
ma u swego boku znakomite
i bardzo zdolne
asystentki
Małgorzatę
Krynicką
i Olgę
Wądołowską.
Tekst przygotował
jeden z członków
Chóru (nazwisko
znane redakcji)
Fot. Grzegorz
Kuraszkiewicz
Pani Małgorzata (Bela) Krynicka i solistka Anna Brzezińska
2
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Spojrzenie na Warszawę znanego architekta – Pana Jerzego Bogusławskiego – cz. 2 a
PRZEWODNIK SUBIEKTYWNY
STARA WARSZAWA
PO WOJNIE
T R A K T K R Ó L E W S K I – część pierwsza
KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bernardo_Bellotto
Kościół Św. Anny jest częściowo gotycki,
z fasadą i dzwonnicą z XIX wieku. Boczna
kaplica, przy ołtarzu poświęcona została
wojsku, z upamiętnieniem lotników alianckich
poległych w lotach nad Warszawę w czasie
Powstania 1944 roku. Ten kościół akademicki
znany był w czasie wojny i za czasów komuny
z odważnych, politycznych grobów budowanych na Wielkanoc.
Za kościołem jest dróżka pod murami na
skarpie, gdzie wmurowano tablicę, która mówi,
że w tym miejscu Imć Pan Onufry Zagłoba,
herbu Wczele pojedynkował się z małpami
w czasie walk ze Szwedami o Warszawę,
co opisał Sienkiewicz w „Potopie”.
Obok jest okazały budynek Resursy Obywatelskiej, instytucji towarzysko-społecznej, która
Krakowskie Przedmieście od strony Nowego Światu
od Powstania Styczniowego 1863 roku, do
- Bernardo Bellotto (Canaletto) – 1778 r.
wybuchu wojny w roku 1939 koncentrowała
życie towarzyskie Stolicy. Znane były wspaniałe bale
Naprzeciwko – rokokowy pałac Wessla (XVIII wiek),
dawniej siedziba Poczty Saskiej, dziś biura Prokuratury
w Resursie Obywatelskiej.
Generalnej.
Dalej – malownicza, bardzo stroma ulica Bednarska,
a u jej wylotu na Krakowskie Przedmieście XVII wieczna
figura Matki Boskiej, votum za zwycięstwo pod
Wiedniem.
Przed pomnikiem – zdjęcie obrazu Canaletto, z perspektywą w kierunku Zamku.
Mój ulubiony budynek – Dziekanka, służył ongiś za
zajazd. Po wojnie, odbudowany ze składek krakowiaków,
był żeńskim akademikiem. Teraz, na wewnętrznym
dziedzińcu, pod krużgankiem, odbywają się tu w letnim
sezonie koncerty kameralne.
Obok – Kościół Karmelitów, gdzie mieści się seminarium
duchowne. Zdjęcie na szkle pokazuje obraz Canaletto –
widok na ten kościół. Tak było!
U zbiegu ulicy Koziej i Krakowskiego Przedmieścia stoi
wąska kamieniczka, która w czasie wojny miała słomiany
daszek nad wejściem do restauracji „Zur Hütte” - nur für
Deutsche, uczęszczanej przez oficerów niemieckich
wracających z frontu wschodniego. W tej restauracji
kelnerką była Krysia Górecka, koleżanka szkolna mojej
siostry Haliny. (Obaj jej bracia – oficerowie walczyli na
Zachodzie. Jeden z nich zginął.) Pewnego dnia rano, cały
personel został zwołany, zawiadomiono ich, że restauracja
zostaje zamknięta i wypłacono 3 miesięczne odszkodowanie. Wieczorem przyjechało Gestapo. Okazało się, że
była tam komórka angielskiego wywiadu. Pod stolikami
były mikrofony, a na zapleczu agenci angielscy podsłuchiwali rozmowy oficerów i zbierali informacje o froncie
wschodnim.
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
3
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
Na malowniczej uliczce Koziej jest Muzeum Karykatury, z ciekawymi na ogół wystawami.
Hotel Bristol, neobarokowy, o secesyjnych wnętrzach
zepsutych kilka lat temu przez Anglików – nowych właścicieli, na początku należał do Ignacego Paderewskiego.
Przy ulicy Karowej mieści się Dom Spotkań z Historią,
gdzie eksponowane są bardzo ciekawe wystawy takie, jak
„Dwa totalitaryzmy”, czy „W obiektywie wroga – Warszawa 1939-1945.” Dalej – „ślimak” – zjazd ze skarpy,
miejsce rajdów samochodowych przed wojną i dzisiaj.
Naprzeciwko Bristolu jest Hotel Europejski wybudowany
w XIX wieku, gdzie, w narożnej kawiarni odbywają się
„piernikalia”, to jest, cotygodniowe spotkania architektów
po osiemdziesiątce. Czasami tam chodzę, choć wolę
towarzystwo młodszych ludzi.
Przy Placu Saskim, który złośliwi warszawiacy proponowali obdarzyć historycznym zlepkiem nazw:
Plac
Saskiego Zwycięstwa Adolfa Piłsudskiego, jest należący
do wojska „Dom Bez Kantów”. Podobno, przy
zatwierdzaniu projektu Marszałek Piłsudski powiedział:
„Żeby mi tylko było bez kantów” i tak też ten budynek
zaprojektowano. W czasie okupacji była tu niemiecka
komenda miasta. Codziennie od Belwederu nową wartę do
zmiany prowadziła mała orkiestra wojskowa, z „tamburmajorem”, który dyrygował buńczukiem z niemiecką
„gapą” umieszczoną między dwoma końskimi ogonami.
Warta stała przed wejściem do Domu Bez Kantów.
Przed wojną i dziś, polscy żołnierze trzymają wartę przed
Grobem Nieznanego Żołnierza, gdzie pochowano zwłoki
nierozpoznanego obrońcy Lwowa. Okaleczona kolumnada
jest symbolicznym reliktem wojny i budzi teraz spory, na
temat wkomponowania tego miejsca w projektowaną
odbudowę pałacu Saskiego.
Nie wiem skąd Wacek Eytner wiedział, że Niemcy, burząc
metodycznie Warszawę po Powstaniu i wysadzając
w powietrze pałac Saski – przedwojenną siedzibę Sztabu
Generalnego – postanowili ocalić Grób Nieznanego Żołnierza, gdyż „Soldat ist Soldat!”. Myślę, że kierowali się
względami politycznymi, a nie sentymentem do poległych
żołnierzy. W Grobie spoczywają zwłoki obrońcy Lwowa,
który zginął w walkach z Ukraińcami, a na tablicach
wymienione były głównie bitwy z wojny bolszewickiej
1919/1920 roku. Nota bene z wojny ocalał również
pomnik Sapera (na skrzyżowaniu Alei Niepodległości
i 6 Sierpnia-Nowowiejskiej). Pomnik ten poświęcony był
saperom poległym w walce z bolszewikami, a zniszczony
został dopiero przez władze komunistyczne w czasach
PRL tak, jak i przedwojenne tablice z napisami na Grobie
Nieznanego Żołnierza.
Pałac Brühla, obok pałacu Saskiego był siedzibą Józefa
Becka, ministra spraw zagranicznych. W czasie oblężenia
Warszawy, w 1939 roku była tu kwatera IV zmotoryzowanej Baterii Haubic kpt. Todta, który ewakuował swoją
baterię po bitwie nad Bzurą. Zastępcą dowódcy do spraw
technicznych został w Warszawie mój ojciec, którego odwiedzałem w pałacu, a na dziedzińcu zasłanym odłamkami
4
artyleryjskimi uczyłem się jazdy na motocyklu Sokół 125.
Bateria miała stanowiska ogniowe przy straży pożarnej, na
Potockiej. Miałem być łącznikiem baterii, ale w ostatnich
dniach września, pod nawałą artyleryjskiego ognia, ojciec
mnie „zdemilitaryzował” i kazał mamie zamknąć w piwnicy, (miałem wtedy 14 lat).
Po Powstaniu Warszawskim Niemcy wysadzili w powietrze pałac, którego żelbetowy dach spoczął na ziemi.
Przewidziana jest odbudowa pałacu Brühla.
Pomiędzy Hotelem Europejskim, a Domem Bez Kantów,
przed postojem samochodów, ustawiono w roku 1995
pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego, który warszawiacy
nazwali Dziadkiem Parkingowym. Autor - Tadeusz
Łodziana, z którym Ewa i Michał współpracowali przy
kilku konkursach rzeźbiarskich, bezskutecznie protestował
przeciwko tej lokalizacji.
Plac Saski ograniczony jest od południa hotelem Victoria,
który powstał na miejscu pięknego, pseudobarokowego
pałacu Kronenberga, ongiś warszawskiego potentata
finansowego. Cała, wspaniała elewacja, która organizowała narożnik placu ocalała z Powstania. Ambasada
Francuska zaproponowała odbudowę pałacu na siedzibę
ambasady. Wówczas generał Witecki - „Gazrurka”, szef
Głównego Zarządu Politycznego LWP, który zajmował
Dom Bez Kantów stwierdził, że z tego miejsca zachodni
szpiedzy będą mogli kontrolować (podglądać i podsłuchiwać), GZP. Polecił jednej nocy ściągnąć czołg
i zburzyć mury pałacu. W ten sposób rozwiązano problem
odbudowy pałacu Kronenberga.
Od północy plac Saski jest ograniczony budynkiem zaprojektowanym, przez światowej sławy architekta Fostera.
Ten projekt wzbudzał dyskusje wśród zazdrosnych
architektów polskich, którzy usiłowali go dostosować do
własnych gustów. Teraz przewiduje się budowę dwóch
kondycji podziemnego parkingu pod placem Saskim.
Za skwerem przy Karowej stoi późnobarokowy kościół
Wizytek, miejsce ślubów eleganckiej i snobistycznej
społeczności Warszawy. Przed kościołem – pomnik
kardynała Wyszyńskiego, dyplomowa praca rzeźbiarza
Renesa, wykonana pod kierunkiem promotora, profesora
Jerzego Jarnuszkiewicza.
Za Królewską jest „Kopnięty Dom”, zaprojektowany po
wojnie przez profesora Bohdana Pniewskiego. Przy
wytyczaniu budynku okazało się, że narożnik ulic nie ma
kąta prostego. Żeby nie przerabiać gotowego projektu,
Pniewski dał słowo, że będzie dobrze. Uwierzono mu, ale
wcale nie jest dobrze.
Dalej – Pałac Radziwiłłowski, obecnie siedziba prezydenta RP, z pomnikiem księcia Józefa Poniatowskiego,
dłuta Thorvaldsena. Pomnik ten został przeniesiony
z Placu Saskiego, sprzed Grobu Nieznanego Żołnierza,
gdzie ustawiono go przed wojną, a po wojnie przez pewien
czas stał w Łazienkach, przed Pomarańczarnią.
Zniszczony w czasie Powstania, został odtworzony
z modelu znajdującego się w muzeum w Kopenhadze
i ofiarowany przez rząd Danii Warszawie.
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Rozległy kompleks Uniwersytetu Warszawskiego był
wznoszony od początków XIX wieku – obecnie
rozbudowa prowadzona jest nad Wisłą
(Biblioteka
Uniwersytecka w płaszczu z zieleni, z ogrodem na dachu).
Naprzeciwko – Pałac Czapskich, z XIX wieczną kopią
pomnika sławnego, weneckiego kondotiera Colleoniego
(oryginał jest z XVI wieku, dłuta Verocchio). Ten
pomnik, to dar Włochów dla odbudowującej się
Warszawy. Ustawiono go na dziedzińcu, przed siedzibą
Akademii Sztuk Pięknych. Komunistyczne władze
Warszawy nie chciały, ze względów ideologicznych
stawiać tego pomnika w bardziej eksponowanym miejscu.
Wobec przywrócenia prawa własności spadkobiercom
Czapskich, nieznana jest przyszła lokalizacja Akademii.
Kościół Św. Krzyża z figurą Chrystusa pod krzyżem.
Pierwotnie była to figura z piaskowca, którą X. Lubomirski zastąpił odlewem z brązu, zabierając oryginał do kościoła przy swoim pałacu w Kruszynie, pod Częstochową.
Figura z brązu została zwalona w czasie Powstania i po
restauracji ustawiona na nowo. W podziemiach, w tak
zwanym dolnym kościele, urządzane są różne wystawy.
W nawie głównej wmurowana jest w jeden z filarów urna
z sercem Chopina. Historię tej urny udostępnił mi mój
szkolny kolega, który w czasie Powstania walczył
w batalionie „Gustaw” i został tu ranny.
SERCE CHOPINA (wg relacji Kazika Radwańskiego,
autoryzowanej przez ks. A. Niedzielę)
W 1943 roku syn powstańca śląskiego Alojzy Niedziela
otrzymał w Krakowie święcenia i został skierowany do
kościoła Świętego Krzyża w Warszawie. Na skutek
donosu do Gestapo wszyscy księża i bracia misjonarze
z tego kościoła zostali aresztowani. W wyniku interwencji
arcybiskupa warszawskiego bezpośrednio w Berlinie,
miano zwolnić Ślązaków i tych, o niemieckich nazwiskach, a reszta miała być wywieziona do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. W czasie kąpieli w więziennej
łaźni, pewien Żyd, wiedząc, że zostanie nazajutrz
rozstrzelany, poprosił księdza, żeby go ochrzcił. Ksiądz
Niedziela zaczerpnął ręką wodę z prysznica i ukradkiem
dokonał aktu chrztu. Więzienny szpicel doniósł o tym.
W rezultacie – ksiądz został skazany na śmierć. Prowadzony na rozstrzelanie, powiedział oficerowi, że trzech jego
braci służyło w Wehrmachcie, z których jeden zginął pod
Charkowem. Egzekucja została wstrzymana, a po przesłuchaniu w Gestapo, na Schucha, ksiądz został zwolniony.
(NB obaj żyjący bracia zdezerterowali i dołączyli do
Wojska Polskiego na Zachodzie).
W dzień wybuchu Powstania Warszawskiego ksiądz
Niedziela został zaprzysiężony, jako kapelan Armii
Krajowej i otrzymał pseudonim ks. „Alek”. Po kilku
dniach pojawił się na plebanii oficer niemiecki i przedstawił się, jako kapelan Wehrmachtu nazwiskiem Schultze.
Mówił, że jest miłośnikiem muzyki Chopina i wie, że
w filarze nawy głównej kościoła jest wmurowana urna
z sercem Fryderyka Chopina. Przestrzegał, że w rejonie
kościoła dojdzie niewątpliwie do walk i ta relikwia
Polaków może ulec zniszczeniu. Spytał, czy może wyjąć
urnę. Zobowiązał się przekazać ją arcybiskupowi
warszawskiemu księdzu Antoniemu Szlagowskiemu,
przebywającemu w Milanówku. Po kilku dniach Schultze
przybył z kilkoma żołnierzami, a wyjętą urnę zabrał do
sztabu niemieckiego w „Domu Bez Kantów”, gdzie Niemcy przekazali ją arcybiskupowi Szlagowskiemu, którego
z Milanówka przywieźli do Warszawy samochodem.
Schultze, wykorzystując swój status oficera niemieckiego,
pomagał również mieszkańcom Warszawy. Zginął w czasie sowieckiej ofensywy zimowej. (Odmienne wersje
uratowania urny z sercem Chopina były preparowane po
wojnie, kiedy niepotrzebny był przyzwoity Niemiec).
Ks. „Alek”, ranny w czasie walk o kościół, po upadku
Powstania organizował ewakuację do obozu w Pruszkowie
grupy ok. 100 osób, w tym sióstr zakonnych, kilku księży
i 40 dziewcząt z zakładu na Ordynackiej, zapewniając im,
nawet czasem pod przymusem z udziałem miejscowego
AK, rozlokowanie w okolicznych wsiach i miejscowościach. Później udał się do Domu Księży Misjonarzy
w Krakowie, który musiał wkrótce opuścić, gdyż
przełożony bał się obecności w Domu ludzi z Warszawy.
Przypadkowo trafił do Domu Szarytek w Przytkowicach.
Już w lutym 1945 powrócił do Warszawy i pracował przy
odbudowie kościoła Św. Krzyża, gdzie wygłaszał mocne
kazania, skrzętnie nagrywane przez UB. W 1953 roku
został aresztowany, oskarżony o szpiegostwo i włączony
do montowanego przeciw Prymasowi procesu, opartemu
na prowokacyjnych informacjach jednego z zaufanych
sekretarzy Prymasa. Ksiądz Niedziela odmówił udziału
w tej prowokacji i został skazany na 10 lat więzienia.
W 1955 roku został warunkowo zwolniony, ze względu na
zły stan zdrowia. Później został objęty amnestią.
W kościele Św. Krzyża byłem chrzczony i tu otrzymałem,
w bocznej kaplicy, komunię wraz z moją klasą szkoły
powszechnej Jadwigi Puchaczewskiej.
Pomnik Kopernika. Już na początku okupacji, Niemcy
umieścili na cokole brązową tablicę z napisem: „Nicolaus
Copernicus - der grosser Deutsche Astronom”, zasłaniając
polski napis: „Mikołajowi Kopernikowi – rodacy”.
Harcerze Małego Sabotażu zdjęli i ukryli tę tablicę.
Niemcy musieli powiesić nową. Usunięcie tablicy było
szczególnie trudne i niebezpieczne, bo działo się to bezpośrednio przed komendą podporządkowanej Niemcom
policji granatowej (Krakowskie Przedmieście nr 1).
Pałac Towarzystwa Przyjaciół Nauk, zwany Pałacem
Staszica, (na jego tle stoi pomnik Kopernika), otrzymał
w czasach zaborów ohydną, ruską, przeładowaną elewację.
Po odzyskaniu niepodległości, przywrócono mu dawną,
klasycystyczną architekturę, z początku XIX wieku.
Jerzy Bogusławski
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
5
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
Patroni naszych ulic
Cecylia
Śniegocka
Są wśród patronów stołecznych ulic i tacy, których życiorysy
i dokonania okrył już mrok historii. Wiele nazwisk ludzi ongiś
znanych, zasłużonych – dziś kojarzymy właściwie wyłącznie z tego
właśnie, że patronują ulicy lub któremuś z warszawskich placów.
Nie pamiętamy kim byli, nie łączymy ich nazwisk z żadną konkretną
epoką historyczną.
Do tego grona należy także Cecylia Śniegocka. Warto więc
przypomnieć dokonania tej jakże zasłużonej warszawianki.
Ulica imienia naszej bohaterki położona jest
w południowej części Powiśla. Łączy ulicę Rozbrat, od
której odchodzi jako przecznica pomiędzy ulicami Szarą
i Dmochowskiego, z ulicą Czerniakowską do której
dochodzi na wysokości Parku im. Zgrupowania AK
Kryska. Nie jest długa, można ją wręcz określić jako jedną
z krótszych ulic w Warszawie.
Widok ulicy Cecylii Śniegockiej od strony ul. Rozbrat
Jej patronka, Cecylia Śniegocka była nauczycielką.
Urodziła się w Warszawie w 1862 roku, dokładnej daty
urodzin współczesne źródła historyczne nie podają.
W tamtych czasach uprawianie zawodu nauczycielki
wyglądało zupełnie inaczej, niż dziś i oznaczało ciężką
pracę wśród dzieci rodziców nie umiejących czytać ani
pisać, ponadto w warunkach konspiracji, w ukryciu przed
funkcjonariuszami państw zaborczych. Taką właśnie
ciężką pracę wykonywała Cecylia Śniegocka. Była
6
działaczką Kobiecego Koła Oświaty Ludowej, zaś w 1894
roku założyła Towarzystwo Tajnego Nauczania, które
objęło swoją działalnością Stare Miasto oraz ówczesne
dzielnice robotnicze, takie jak Wola i Powiśle. To właśnie
ta działalność na terenie naszej dzielnicy sprawiła, że
Śniegocka doczekała się ulicy swojego imienia właśnie
tutaj. Zwłaszcza, że działalność Towarzystwa była
nielegalna, gdyż nauczano w nim zakazanego przez
Rosjan języka polskiego, oraz historii Polski. Z nauki
prowadzonej
pod
kierownictwem
Cecylii
Śniegockiej skorzystało około dwóch tysięcy
dzieci. Prowadzone przez nią lekcje odbywały się
w placówkach usytuowanych w prywatnych
mieszkaniach. Założone przez Śniegocką szkoły
zostały w 1906 przejęte przez Polską Macierz
Szkolną. Była to organizacja kulturalnooświatowa założona na terenie Królestwa
Polskiego na mocy reskryptu carskiego z 14
października 1905 r. zezwalającego na zakładanie
prywatnych szkół z polskim językiem wykładowym, działająca przez cały okres Drugiej Rzeczypospolitej, zlikwidowana decyzją hitlerowskich
władz okupacyjnych 1 sierpnia 1940 roku. Poza
Polską Macierzą Szkolną współpracowała
Śniegocka także z Towarzystwem Wychowania
Przedszkolnego i innymi instytucjami oświatowymi.
Choć zasługi Cecylii Śniegockiej dla edukacji są
niepodważalne, mało kto dziś wie, kim była patronka
niewielkiej ulicy na Powiślu. Cecylia Śniegocka zmarła
w Warszawie, 12 listopada 1934 roku. Pochowana została
w rodzinnym grobowcu na Powązkach.
Rafał Dajbor
Fot.. autora
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Z historii Oddziału Powiśle TPW
Jak Oddział Powiśle TPW włączył się w akcję
odbudowy Zamku Królewskiego
W tym roku mija 115
rocznica urodzin prof.
Stanisława Lorentza –
historyka sztuki, muzeologa wielce zasłużonego
w akcji ratowania dóbr
kultury polskiej w okresie
okupacji
niemieckiej,
i głównego założyciela
Towarzystwa Przyjaciół
Warszawy.
Oprócz wielu zasług dla
kultury polskiej był on
szczególnie zaangażowany
w
sprawę
odbudowy
Zamku
Królewskiego
w Warszawie i z jego
inicjatywy pojawiła się
akcja zbierania pieniędzy
na ten cel.
Członkowie
Towarzystwa Przyjaciół Warszawy zbierali datki do
specjalnie
przygotowanych puszek. Pani
Zofia Wóycicka - Prezes
Oddziału Powiśle włączyła się w tę akcję osobiście,
zbierając pieniądze w holu
Muzeum Narodowego.
Jedną z takich puszek być może tę do której
zbierali
członkowie
Oddziału
Powiśle
–
otrzymaliśmy na pamiątkę od ZG TPW z okazji
naszego
Jubileuszu
(pisaliśmy o tym w poprzednim
numerze
kwartalnika).
Dziś, dla przypomnienia tamtych czasów, zamieszczamy pismo okolicznościowe, zredagowane przez
ówczesną Prezes Oddziału Powiśle Panią Zofię Wóycicką, które było rozsyłane do różnych instytucji.
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
7
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
=================================================================
Wspomnienia o Zofii Wóycickiej ==============================
=================================================================
Panią Zofie Wóycicką poznałam w 1968 r. tuż
przed wypadkami marcowymi. Przeżywałyśmy
tamten okres w podobnym nastroju, traktując owe
zajścia jako bunt przeciwko istniejącej władzy - co
przyjmowałyśmy z pewnym zadowoleniem i nadzieją. Ja podjęłam już wtedy pierwszą pracę po
skończeniu studiów i moje kontakty z uczelnią
były niewielkie. Natomiast Pani Zofia przeżywała to
bardziej osobiście, gdyż Jej wnuk był wtedy studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Ten rok był
bardzo ważny w życiu Pani Zofii także z innego
powodu - otóż jesienią 1968 r. Jej starania o utworzenie Oddziału Powiśle Towarzystwa Przyjaciół
Warszawy zostały uwieńczone powodzeniem.
Pani Zofia była niewątpliwie bardzo
interesującą osobą i wspaniałym człowiekiem.
Pochodząca z zacnej rodziny - przed wojną żona profesora
Politechniki Warszawskiej prof. Kazimierza Wóycickiego
– znalazła się po 1945 r. w zupełnie innej rzeczywistości.
Nigdy jednak nie słyszałam z Jej ust słowa skargi i użalania się nad sobą, pomimo, że straciła bardzo wiele.
Nową sytuację polityczną przyjęła z godnością i próbowała się do niej przystosować.
W niedużym mieszkaniu, które zajmowała na
Powiślu panował specyficzny klimat i można było znaleźć
ślady dawnej świetności. Na ścianach wisiały liczne
obrazy, głównie z okresu międzywojennego oraz malowane już po wojnie obrazy malarzy związanych z Kazimierzem Dolnym, gdzie często jeździła. W dużym pokoju,
w centralnym miejscu wisiał portret męża Pani Zofii –
prof. Kazimierza Wóycickiego, pędzla zaprzyjaźnionego
z nią od dzieciństwa malarza Jana Zamoyskiego, a na
sąsiedniej ścianie - obraz przedstawiający Panią Zofię
w ciemnoczerwonej sukni. Zapamiętałam także obrazy
Morycińskiego, Kmity, a także rysunek tuszem Uniechowskiego, przedstawiający pary tańczące na balu. W jednej,
częściowo oszklonej szafie było wiele ciekawych książek
oraz różne „skarby” i dokumenty. Wśród nich była
niewielka książeczka, wydana na początku lat 30-tych XX
wieku, zawierająca nowelkę napisaną przez Jej małoletniego syna. Była bardzo dumna z tego, że twórczość jego
została doceniona. W serwantce, stojącej przy przeciwległej ścianie znajdowało się trochę zabytkowej porcelany,
m.in. kilka stylowych filiżanek – Pani Zofia najbardziej
lubiła filiżankę jasnozieloną ze złotym, wypukłym
obramowaniem w kształcie palmowych liści. Niestety, gdy
była już w bardzo podeszłym wieku została okradziona,
zarówno z pięknej porcelany, jak też ze sreber, które udało
Jej się ocalić przed zniszczeniem w czasie wojny. Z innych, ciekawych rzeczy zapamiętałam zachowane przez
Nią gazety z końca
sierpnia 1939 r. z tytułami
artykułów „Wojny nie będzie”.
8
Fot: archiwum Oddziału Powiśle TPW
Powiślańska Dama
Pani Zofia Wóycicka z psem Atosem – ok. 1980 r.
Pani Zofia Wóycicka lubiła literaturę, ale miała też
zainteresowania historyczne, głównie dotyczące Polski.
Szczególną atencją darzyła okres Powstania Styczniowego, ponieważ jeden z Jej braci był historykiem, specjalistą od tego okresu. Była częstym bywalcem spotkań
i prelekcji prowadzonych w Towarzystwie Historycznym.
Opowiadała później z wielkim zaangażowaniem o dyskusjach i sporach historyków, jakie się tam toczyły,
o motywacjach ich wypowiedzi i poglądach na niektóre
sprawy, przedstawiane często w dość zawoalowany (ze
względu na sytuację polityczną w tamtym okresie) sposób.
Ciekawe były m.in. wypowiedzi historyków toczące się po
każdym polskim filmie historycznym. Duże wrażenie
wywarła na niej dyskusja historyków po wyemitowanym
filmie „Lotna”, gdy wytknięto twórcom szereg błędów
i nieścisłości, którym nadawano nawet miano
antypatriotycznych.
Wyjeżdżała często do Kazimierza nad Wisłą, gdzie
w pensjonacie „Arkadia”, który przed wojną był własnością Jej rodziny, miała mały pokoik. Z tą miejscowością
związana była uczuciowo już od dzieciństwa. Znała każdy
kamień, każdą kamieniczkę, różne historie i życiorysy
mieszkańców.
W dniu imienin w domu Pani Zofii bywały
zaprzyjaźnione z Nią osoby, głównie związane z kulturą.
Ja miałam przyjemność poznać m.in. malarza Jana
Zamoyskiego (na którego wernisażu byłam też w tamtym
czasie w Zachęcie),
Władysława
Bartoszewicza
(malarza i autora książki „Buda na Powiślu”), a także
aktora Mieczysława Mileckiego, znanego Pani Zofii
z obozu jenieckiego, w którym znalazła się po Powstaniu
Warszawskim. Tego dnia goście pili herbatę z zabytkowych, porcelanowych filiżanek,
a
Jej
pokój
dosłownie tonął w kwiatach. W domu Pani Zofii
poznałam też śpiewaka Stanisława Kliczkowskiego,
mojego późniejszego męża.
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Pani Zofia była osobą energiczną, nie znosiła
bezczynności i obdarzona była dużym poczuciem humoru.
Często barwnie opowiadała ciekawe historie ze swojego
życia lub przekazane Jej przez inne osoby. Potrafiła
przedstawić je zawsze w dowcipny i pełen humoru sposób,
wykorzystując przy tym swoje zdolności aktorskie, które
posiadała. Bardzo też dbała o czystość języka polskiego
i zdarzało się często, że w delikatny sposób poprawiała
swoich rozmówców. Nie zawsze jednak osiągała cel.
Pamiętam jak opowiadała, że kiedyś, będąc na spacerze
z psem, wysłuchiwała skarg spotkanej przypadkowo osoby, która skarżyła się, że na jej prośby urzędnik „zupełnie
nie regałował”. Ach tak nie reagował – poprawiła ją, lecz
ona mówiła dalej: „tak, tak nie regałował”.
Na ulicach Powiśla pojawiała się często prowadząc
na smyczy psa. Pierwszy – Gapcio - był mieszańcem
biało-rudym z czarnym grzbietem. Drugi – Atos – przybłąkał się tuż po stracie pierwszego, był nieco większy,
ciemniejszy i miał „wilkowaty” wygląd. Oba psy były do
Niej bardzo przywiązane uczuciowo, a Ona rozmawiała
z nimi w dość charakterystyczny, żartobliwy sposób.
Bardzo łatwo nawiązywała kontakt z ludźmi.
Poznawała w ten sposób wiele spraw mieszkańców,
zarówno osobistych jak też i tych, które związane były ze
środowiskiem. Wielu ludziom doradzała jak mają rozwiązać swoje problemy, a bywało też, że - w miarę swoich
możliwości - pomagała. Zdarzały się też dość zabawne
sytuacje. Odwiedziła np. kiedyś ramiarza, człowieka
w bardzo podeszłym wieku, mającego swój zakład przy
ul. Solec. Zapytała troskliwie jak mu się wiedzie w tych
niewątpliwie trudnych czasach i czy dzieci mu pomagają
finansowo. Usłyszała zadziwiającą odpowiedź – „ależ
skąd, moje dzieci są na emeryturze i to ja im pomagam”.
Działała też w Zarządzie Spółdzielni Mieszkaniowej, dbając zawsze o estetykę otoczenia. To ona później,
jako Prezes Oddziału Powiśle TPW, wprowadziła
konkursy na najpiękniej ukwiecone balkony i skwery oraz
najładniej udekorowane wystawy sklepowe na Powiślu.
Gdy w 1968 roku postanowiła założyć na Powiślu
Oddział Towarzystwa Przyjaciół Warszawy dość szybko
znalazła osoby chętne do pomocy. Oddział powstał
w listopadzie i prawie od początku rozpoczął działalność.
Początki zawsze bywają trudne, ale Pani Zofia, używając
swojego niebywałego wdzięku oraz wykorzystując swoje
zdolności aktorskie, potrafiła namówić zarówno prelegentów jak i artystów do honorowych lub symbolicznie
płatnych imprez słowno-muzycznych. Takie koncerty lub
prelekcje odbywały się niemal każdego miesiąca w różnych salach na terenie Powiśla. Kilka razy w roku także
Towarzystwo im. F Chopina, mieszczące się w Zamku
Ostrogskich, udostępniało, za symboliczna opłatą swoją
salę. Stało się to po rozmowie Pani Zofii z prezesem
Towarzystwa Panem Wiktorem Weinbaumem. Jakiego
czaru musiała użyć, aby przekonać Pana Weinbauma,
niechętnego zazwyczaj do wypożyczania sali innym
instytucjom na imprezy – nie wiemy. Znając jednak Panią
Zofię, Jej niespotykany wdzięk i dar przekonywania, nie
byliśmy tym bardzo zdziwieni. Patrząc jednak wstecz
trzeba przyznać, że były to zdecydowanie inne czasy,
nastawione mniej komercyjnie niż obecne i inne były
możliwości działania.
Zespół ludzi chętnych do pomocy Pani Zofii – czyli
Zarząd Oddziału - nieco zmieniał się po kolejnych wyborach. Prezesem pozostawała jednak nadal Pani Zofia
Wóycicka. Zapamiętałam z tamtych wczesnych lat
skarbnika i sekretarza technicznego w jednej osobie –
Panią Bocheńską, która cały czas mówiła nam, że nie
podoła obowiązkom i już rezygnuje z pracy - jednakże
przepracowała wiele lat. Zapamiętałam Panią Skoczyńską,
wielkiej klasy osobę, która była sędzią w okresie międzywojennym i tuż po wojnie – nam natomiast pomagała
zredagować pisma urzędowe. Pamiętam też energiczną
Panią Szczygielską, wielce pomocną przy załatwianiu
różnych spraw. W Zarządzie była także wicedyrektor
Szkoły Muzycznej, mieszczącej się przy ul Bednarskiej –
Pani Halina Dzierżanowska, która pomagała przy organizacji imprez. Wśród działających osób pojawił się też
pan - wyglądający jak francuski aktor Jean Gabin – chętny
do prowadzenia Komisji Historycznej. Wkrótce „pocztą
pantoflową” dowiedzieliśmy się o jego niechlubnej
przeszłości jako prokuratora w powojennych procesach
polskich patriotów. Do dziś jednak nie wiemy czy działał
w naszym Towarzystwie z własnej chęci, czy był
informatorem. Należy też wymienić Pana Jerzego
Janiszowskiego, który przez wiele lat z pedantyczną
wręcz dokładnością zajmował się „Konkursem Warszawa
w kwiatach”.
Zebrania Zarządu odbywały się początkowo w biurze, a później w mieszkaniu Pani Zofii. Mieszkanie to
każdej jesieni zamieniało się w mały magazyn – duży
pokój zastawiony był licznymi, często pięknie wydanymi
książkami, które stanowiły nagrody w konkursie
„Warszawa w kwiatach”. Nagród takich rozdawano ok.
200. Do każdej książki dołączony był dyplom – pięknie,
kaligraficznie wypisany przez Pana Bohdana Wasilewskiego albo przez członka Zarządu, a w niektórych
kadencjach wiceprezesa – Pana Stanisława Kozieła.
Czasy tamte jednak już minęły. Weszliśmy w erę
komputerów i praca obecnie wygląda nieco inaczej.
Zawsze jednak potrzebni są ludzie tacy jak Pani Zofia
Wóycicka, którzy są spirytus movens jakiejś doniosłej
sprawy.
Pani Zofia Wóycicka była niewątpliwie fenomenem.
Energii życiowej starczyło jej niemal do końca życia –
a przeżyła blisko 100 lat. Prawie do ostatnich swoich dni
była działającym Prezesem Oddziału Powiśle TPW.
W ostatnich latach zebrania Zarządu Oddziału odbywały
się w Jej mieszkaniu. Miała już wtedy kłopoty ze wzrokiem i nie czytała dokumentów, ale wszystkie je znała na
pamięć. Byłam świadkiem, jak wymieniała z pamięci daty
wszystkich imprez wraz z nazwiskami występujących
artystów, które były organizowane przez Oddział Powiśle
TPW na przestrzeni ostatnich lat, a nadmienić trzeba, że
rocznie tych imprez było ok. 10.
Odeszła od nas w grudniu 1999 r. Została
pochowana w grobie rodzinnym na Cmentarzu
Powązkowskim.
Anna Kliczkowska
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
9
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
W y w i a d y
Warszawianka z Łucka
Danuta Nagórna
Urodzona 17 stycznia 1932 roku w Łucku. Aktorka,
absolwentka warszawskiej PWST. Członek Towarzystwa
Przyjaciół Warszawy Oddział Powiśle od początku jego
istnienia. Laureatka wielu odznaczeń za działalność dla
w każdą rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej recytuje
poezję poświęconą obronie Warszawy przy symbolicznym
grobie Stefana Starzyńskiego.
Z Danutą Nagórną rozmawia Rafał Dajbor
Tytuł naszej rozmowy, czyli „Warszawianka z Łucka”
został mi zaproponowany przez Panią. To wciąż bliskie
Pani, rodzinne miasto?
Bardzo bliskie, tam się przecież urodziłam. Na tę stronę
Bugu przejechałam wraz z rodziną w 1945 roku.
Osiedliliśmy się wówczas w Lublinie, gdzie mieszkałam
do matury.
Kim byli Pani rodzice?
Mój ojciec był z zawodu był inżynierem, po Politechnice
Lwowskiej. Brał udział w obronie Lwowa jako tzw.
„Lwowskie Orlę”. Był pochodzenia żydowskiego, co
sprawiło, że żydowska kultura jest mi bardzo bliska aż do
dziś. Mama natomiast była po prostu panią inżynierową,
wtedy to się mówiło, że była „przy mężu”.
Czy od samego początku, od dziecka, marzyła Pani, by
zostać aktorką?
Moim pierwszym marzeniem była architektura na
politechnice, ale wskutek wielu różnych spraw nie
zostałam dopuszczona do egzaminu, co zresztą ogromnie
przeżyłam. Zapisałam się wówczas na KUL, gdzie
skończyłam pierwszy stopień polonistyki i równocześnie
dwa lata studiowałam historię sztuki. Czułam jednak, że to
10
wszystko nie jest moje powołanie. Szukając swojego
miejsca postanowiłam w 1953 roku zdawać do szkoły
teatralnej w Warszawie. Nakłamałam rodzicom, że jadę na
obóz harcerski i w PWST zjawiłam się w trampkach,
harcerskiej spódnicy i bluzce, podczas gdy wszystkie inne
kandydatki na aktorki były od stóp do głów wystrojone.
Egzaminujący mnie – m.in. Aleksander Bardini i
Kazimierz Rudzki – pękali ze śmiechu na ten widok.
Początkowo chciałam zdawać na reżyserię, uważając, że
jako ta „mała i brzydka” nie mam w aktorstwie szans.
Bardini kazał mi jednak coś powiedzieć, coś zaśpiewać i
zapisał mnie na kurs przygotowawczy… I tak za
pierwszym podejściem zdałam na wydział aktorski
warszawskiej szkoły teatralnej.
W końcu trzeba się było przyznać rodzicom…
Mama, gdy dowiedziała się gdzie będę studiować,
podeszła małymi kroczkami do brzegu tapczanu, padła na
niego na plecy i wyszeptała: „moja córka zostanie
prostytutką!”. Obecna przy tym ciotka powiedziała tylko
„zabiłaś swoją matkę”. Ojciec zmartwił się raczej ze
względów – nazwijmy to – praktycznych: „taż zobacz jak
ty wyglądasz, mała, piegowata, z okropnym biustem, co ty
by robiła w teatrze?” – zapytał mnie ze swoim lwowskim
akcentem. Nie zmieniło to jednak moich planów i wyjechałam do Warszawy.
_________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________ ____________
Fot: Rafał Dajbor
Warszawy. Angażuje się w liczne działania społeczne, m.in.
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Z kim Pani była na roku?
Nie chcę o tym mówić, te informacje są przecież w Internecie, wiszą na tablicy w szkole teatralnej… Wielu moich
kolegów z roku już nie żyje, a wielu innych nie utrzymało
się na scenie i zmieniło zawód. Powiem tylko, że strasznie
przeżyłam dwa samobójstwa moich koleżanek z roku –
Teresy Iżewskiej i Jadzi Wejcman. Obie były przepiękne,
bardzo zdolne i bardzo nieszczęśliwe.
Gdzie zaangażowała się Pani po dyplomie?
Dodam tylko, że był to dyplom z wyróżnieniem.
Zaangażowałam się do Teatru Polskiego, gdzie profesor
Bohdan Korzeniewski dał mi rolę Elwiry w Don Juanie,
oczywiście w dublurze. Don Juanów było aż trzech: mój
przyszły dyrektor Mariusz Dmochowski, Stanisław
Jasiukiewicz i Czesław Wołłejko. Był to mój duży sukces,
ale już wkrótce okazało się, że nowe szefostwo teatru nie
zamierza pozwalać, by taka debiutantka jak ja robiła tu
„za gwiazdę”. Gdy zeszłam do bufetu i pożaliłam się na to,
podszedł do mnie przystojny brunet i powiedział, że
nazywa się Jerzy Torończyk, jest dyrektorem Teatru im.
Osterwy w Lublinie i chciałby mnie w takim razie
zaangażować. Ponieważ miałam wówczas męża pracującego w Lublinie na KUL-u, propozycja Torończyka
bardzo mi odpowiadała. Do 1962 roku, do chwili
przedwczesnej śmierci mojego męża byłam więc aktorką
lubelską.
Czy to właśnie rodzinna tragedia, jaką była śmierć
małżonka sprawiła, że wróciła Pani do Warszawy?
Tak. Nie byłam po tym wszystkim w stanie wytrzymać
w Lublinie. Propozycję złożył mi wówczas Jerzy
Rakowiecki kierujący Praskim Teatrem Ludowym na
Szwedzkiej. Zagrałam u niego Marię Stuart w dramacie
Słowackiego. Potem grałam w Teatrze Ludowym przy
Puławskiej, który w 1974 roku zmienił nazwę na Teatr
Nowy. A potem przyszedł rok 1978, kiedy to do mojego
dyrektora Mariusza Dmochowskiego zatelefonował
Tadeusz Łomnicki i powiedział, że Stasia Celińska
odmówiła mu grania roli Michasiowej w Pannie
Maliczewskiej Zapolskiej, twierdząc, że jest do niej za
młoda i zwrócił się do Mariusza, by ten „odstąpił” mnie do
tej roli do Teatru Na Woli. Zagrałam Michasiową i już
zostałam w Teatrze Na Woli i Teatrze Narodowym, do
którego z czasem Teatr Na Woli został przyłączony.
Grałam tam do 1991 roku.
Rok 1991 nie przerwał jednak Pani pracy aktorskiej.
Zajęłam się wówczas swoim własnym projektem
teatralnym o nazwie Teatr Niewielki, który stworzyłam
z moimi przyjaciółmi – Małgosią Kaczmarską i Andrzejem Ferencem oraz z flecistką, Kasią Dudek-Kostrzewą,
która umiała zawsze doskonale łagodzić mój raptowny,
wybuchowy charakter. Graliśmy utwory z polskiej klasyki
– Fredrę, Słowackiego, Norwida – po całej Europie.
Byliśmy w Wilnie, we Lwowie, w Paryżu, w Mediolanie,
w Turynie, w Genui, w Budapeszcie – a w wielu z tych
miast graliśmy więcej niż jeden raz.
Zagrała Pani dużą rolę w filmie Huberta Drapelli
Historia jednego myśliwca z 1958 roku i na tym
właściwie Pani kontakt z filmem się urwał. Dlaczego?
Z powodu choroby i śmierci mojego męża oraz ciąży
i narodzin mojej córki Kasi odrzucałam wówczas
wszystkie przychodzące do mnie propozycje filmowe.
Wydzwaniał do mnie Drapella, raz nawet zatelefonował
mój partner z Historii jednego myśliwca, czyli Bogusz
Bilewski i krzyczał, co ja, do cholery, robię, że odrzucam
role, ale wówczas czułam, że tak właśnie powinnam.
Ostatecznie faktycznie kariery w filmie nie zrobiłam.
Nigdy tego jednak nie odbierałam jako jakąś moją
rezygnację, nie patrzę na to w kategoriach jakiejkolwiek
straty. To się tak ułożyło w naturalny sposób.
Kiedy zamieszkała Pani na Powiślu?
Zameldowanie w Warszawie załatwił na niedługo przed
swoją śmiercią mój mąż. Gdy to załatwialiśmy, mówiłam
mu, że ja muszę mieszkać nad rzeką, bo wciąż żyje w mojej pamięci Łuck i Styr. I tak w 1962 roku, zamieszkałam
w budynku na rogu Tamki i Dobrej.
W jaki sposób poznała Pani wtedy Zofię Wóycicką?
W mieszkaniu na Powiślu zamieszkałam już po śmierci
mojego męża, z córeczką Kasią i dużym psem rasy collie.
Zofia Wóycicka także miała psa i tak poznałyśmy się, po
prostu jako sąsiadki wspólnie wyprowadzające swoje
pieski. Ja nie wiedziałam wówczas, że ona jest tak znaną
działaczką społeczną, a ona nie znała mnie jako aktorki.
Dużo jednak rozmawialiśmy na tematy kulturalne i literackie, bo ja od zawsze wręcz połykałam książki,
kochałam je. Od dziecka uwielbiałam się uczyć. Gdy dziś
słucham, jakie to dzieci są biedne, że chce się je posłać do
szkół w wieku sześciu lat, to śmiać mi się chce. Jako
matka trojga dzieci, babka sześciorga wnucząt i prababka
dwojga prawnuków uważam, że dzieci powinny iść do
szkół jako sześciolatki. Ale to dygresja.
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
11
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
A więc wspólna miłość do literatury i – szerzej
– kultury sprawiła, że miała Pani o czym
z Wóycicką porozmawiać na tych spacerach
z pieskami?
W końcu pani Zofia zapytała mnie, kim jestem,
czym się zajmuję. Gdy już wiedziała, że jestem
aktorką, niebawem zwróciła się do mnie z prośbą,
czy mogłabym nauczyć się wiersza i powiedzieć go
na koncercie. Wymawiałam się, zasłaniałam
brakiem czasu z powodu prób, ale pani Wóycicka
umiała postawić na swoim. Pierwszy mój występ
odbył się w Domu Nauczyciela na Smulikowskiego, która wtedy nazywała się Spasowskiego.
Pani Danuta Nagórna w 2013 r. otrzymała Medal „Pro Memoria”
I choć jak mówiłam, na początku, próbowałam się
z tego wykręcić, to z czasem niezwykle polubiłam
Do kiedy była Pani mieszkanką Powiśla?
te koncerty. Zwłaszcza na Zamku Ostrogskich, który jako
Trudno to wszystko zapamiętać, konkretne daty zacierają
miejsce koncertów powiślańskiego oddziału TPW
się. Mieszkanie na Kinowej załatwiła mi zresztą pani
załatwiła osobiście pani Wóycicka. To wspaniale, że gdy
Wóycicka. To musiał być rok 1975. Z tym, że nigdy
możliwość koncertowania na Zamku skończyła się, pani
w moich myślach i uczuciach nie porzuciłam Powiśla,
Krystyna
Sawicka,
ówczesna
dyrektor
Szkoły
a fakt, że mieszkam na Grochowie nic w tym nie zmienia.
Podstawowej przy Kruczkowskiego przyjęła nas tak
Zawsze czuję się członkiem Oddziału Powiśle –
chętnie. Dodam jeszcze, że często w tych występach brał
najbardziej aktywnego i prężnego oddziału w całej
udział świetny aktor Ryszard Baciarelli, zresztą mój
Warszawie, prowadzonego dziś przez pełną energii panią
sceniczny partner z Marii Stuart.
Elżbietę Wolffgram. Dopowiem, że wyprowadziłam się
Zaprzyjaźniła się pani z Zofią Wóycicką?
z Powiśla tylko ze względu na metraż mieszkania.
Mieszkanie na rogu Tamki i Dobrej miało jedynie dwa
Nie wiem, czy użyłabym słowa przyjaźń, ale z biegiem lat
pokoje, a tymczasem wkrótce pojawili się na świecie moi
często bywałam u niej w domu. Muszę powiedzieć, że
dwaj hiszpańscy synowie (mój drugi mąż, też już
nasze spotkania nigdy nie były czymś, co określa się jako
nieżyjący, był Hiszpanem) – Manuel i Miguel. Wtedy
plotki, czy pogaduszki. Zawsze rozmawiałyśmy na temat
zresztą hiszpański stał się drugim „ojczystym” językiem
kultury, na temat Warszawy, na temat planów kolejnych
w naszej całej rodzinie.
koncertów. Zofia Wóycicka była osobą bez reszty
pochłoniętą ideą, której z całych sił służyła. Bardzo to
A jak z perspektywy lat patrzy Pani na dzisiejsze
w niej ceniłam i podziwiałam. Imponowała mi jej
Powiśle?
dyscyplina umysłowa. Bardzo też dbała o to, jak wyglądać
W porównaniu z moimi czasami na Powiślu jest dziś
będzie wystrój koncertu, a nawet sprawdzała, co zamieolbrzymi ruch. Pełno tam samochodów i ludzi. Tamką
rzam na siebie założyć na występ. Uważała, że koncert ma
pędzą ciężarówki, aż domy się trzęsą. Bardzo mi też brak
być nie tylko sztuką słowa, ale i sztuką obrazu.
przepięknych nadwiślańskich bulwarów. Szerokich,
Chciałabym, by podkreślić, że moja znajomość z Zofią
znakomitych do spacerowania. Mam nadzieję, że te
Wóycicką miała podłoże intelektualno-artystyczne. Tak
bulwary zostaną odnowione i znów będzie nad Wisłą tak,
było akurat ze mną, bo wiem, że z innymi kobietami pani
jak kiedyś.
Zofia potrafiła umawiać się także na klasyczne „babskie”
pogaduszki. Po odejściu pani Zofii Wóycickiej moją
Proszę opowiedzieć, co obecnie Pani robi? Wciąż jest
przewodniczką została natomiast pani Marzena GrochowPani przecież czynną zawodowo aktorką. W Pani
ska, całym życiem oddana Warszawie i warszawskiej
filmografii, obok Historii jednego myśliwca i przedmłodzieży. Gdyby chciało się zrealizować choćby połowę
stawień Teatru Telewizji pojawiło się ostatnio kilka
filmów studenckich.
jej pomysłów i inicjatyw – i tak nie starczyłoby czasu.
12
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Wciąż też gra Pani w teatrze.
Przedstawienie to stworzyli moi dawni przyjaciele
z Teatru Niewielkiego, czyli Andrzej Ferenc i Małgosia
Kaczmarska, której udział w tym przedstawieniu wiąże się
z otwarciem jej przewodu doktorskiego. Gdy Małgosia
przyniosła mi tekst – zachwyciłam się wręcz, bo tekst tej
sztuki poruszył mnie do głębi. Dotyka ona tematów,
których prezentowanie na scenie uważam za sens mojego
bycia aktorką. Byłam tylko przerażona rozmiarem tekstu –
kwestie granej przeze mnie postaci zajmują 32 minuty!
Było to dla mnie ogromne przedsięwzięcie, bo nawet
największe role, które w życiu grałam, nie miały aż tyle
tekstu do pamięciowego opanowania. Na szczęście jakoś
mi się udaje skupić na tekście na tyle, by suflerka, która
nam stale towarzyszy, nie była mi specjalnie potrzebna.
Łuck, Lublin, Warszawa… Aktorka trzech miast?
Każdy ma swoje miasto. Miłosz zawsze był poetą z Wilna.
Herbert – poetą ze Lwowa. Ja jestem z Łucka. Byłam
niedawno w tym mieście. Graliśmy tam Aporię. Bardzo się
zmieniło. Nie byłam w stanie poznać dawnych kątów.
I choć bliski jest mi Lublin, choć kocham z całego serca
Warszawę, zwłaszcza Powiśle, to byłam, jestem i będę
człowiekiem z Łucka i aktorką z Łucka.
Dziękuję za rozmowę
Pamiątkowe zdjęcie ofiarowane Danucie Nagórnej
przez Aleksandra Zelwerowicza
Ogromnie cenię sobie współpracę z Teatrem In Vitro
z Lublina – jak widać Lublin wciąż pojawia się w moim
życiu – który założył Łukasz Witt-Michałowski.
Pierwszym moim przedstawieniem na tej scenie było Pool
(No water) Marka Ravenhilla wystawione w 2008 roku.
W październiku 2012 roku odbyła się natomiast na scenie
Teatru In Vitro premiera sztuki Artura Pałygi Aporia
43/47 z moim udziałem. W Warszawie zaś związana
jestem z Teatrem Laboratorium Dramatu Tadeusza
Słobodzianka, którego ogromnie cenię za Naszą klasę,
i którego uważam za najwybitniejszego żyjącego
polskiego dramaturga. W jego teatrze gram w sztuce Sex
Machine, gdzie jestem w chórze i występuję w sukni
ślubnej, co mnie cieszy, bo choć wzięłam w życiu dwa
śluby, to podczas żadnego z nich nie byłam w prawdziwej,
ślubnej sukni.
A Cyjanek o piątej Pavla Kohouta, Pani najnowsza
premiera? Ta sztuka grana jest jako przedstawienie
impresaryjne.
– wraz z dedykacją na odwrocie
Lubię współpracę z młodzieżą i nigdy nie odmawiam
zagrania w takich filmach, jeśli tylko mam siły i czas
i jeśli mam poczucie, że to jest rola zgodna z moim
wiekiem, bo ja nie mam w zwyczaju się odmładzać;
uważam, że na ekranie powinno być widać moje życie,
a nie kwotę, którą zostawiłam u kosmetyczki. Te występy
dają wiele satysfakcji, bo przecież nie pieniędzy. U takich
młodych ludzi grywa się albo za darmo, albo za stawkę,
którą ja – jako wciąż jeżdżący kierowca – nazywam „na
parkometr”. Jestem też cały czas w agencji aktorskiej JMC
Studio i… czekam na propozycje.
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
13
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
Dla Ani – trochę rodzinnych wspomnień
Jest rok 1939… Na drugim
piętrze kamienicy przy ulicy Solec 20
mieszka dwupokoleniowa rodzina. To
moi pradziadkowie i dziadkowie.
Aleksander i Jadwiga Ostrowscy
dzielą lokal ze swoją córką Cecylią
i zięciem Zygmuntem Gniewosz.
We wrześniu roku 1940 do mojej
rodziny uśmiecha się szczęście,
przychodzi na świat Jadwiga
Gniewosz, moja mama.
Jadwiga Ostrowska – prababka autorki
Wojna wpisuje się pomiędzy
karty historii naszej rodziny. Na
początku maja roku 1944 zabiera
syna moich pradziadków, a brata
mojej babci, Zbigniewa. Ginie on
śmiertelnie postrzelony podczas akcji
wywożenia
broni
z
gazowni.
Samochód ze Zbyszkiem na platformie nie zatrzymuje się do kontroli na
bramie. Niemcy otwierają ogień…
Śmierć Zbigniewa opłakuje żona
Marysia i dziewięcioletni syn Heniuś
mieszkający przy ulicy Topiel.
Rodzinę Ostrowskich w niedługim
czasie spotyka kolejna tragedia.
Marysia zostaje wywieziona na roboty do Niemiec. Heniuś zostaje sam…
Jego wychowaniem zajmuje się moja
prababcia Jadwiga i babcia Cecylia.
Tuż przed powstaniem dziadek
Zygmunt postanawia, wraz z sąsiadem, wyruszyć na wieś w poszukiwaniu prowiantu. 1 sierpnia 1944 r.
wybucha Powstanie. Pewnego dnia
14
Niemcy wkraczają do kamienicy na
Solcu, wyprowadzają mieszkańców
i prowadzą wszystkich na most
Poniatowskiego. Życie Polaków jest
w rękach spierających się ze sobą
Niemców. Pierwszy z nich chce bez
skrupułów rozstrzelać ludzi, a ciała
wrzucić do Wisły. Na szczęście
drugi, wyższy rangą, przeciwstawił
się tej brutalności… Mieszkańcy
kamienicy zostają przeprowadzani na
praską stronę, na Dworzec praski do
pociągów, które wywożą ich do
Niemiec. Ciężko określić czy to
odwaga, chęć życia… a może cud
sprawił, że mojej rodzinie udaje się
zbiec z transportu na Rondzie
Waszyngtona. Niemcy strzelają do
uciekinierów, ale zdeterminowana
rodzina Ostrowskich nie poddaje się.
Akcja kończy się powodzeniem,
Niemcy rezygnują z pościgu. Moim
bliskim udaje się znaleźć schronienie
gdzieś w okolicy ulicy Francuskiej.
Znajduje się tam piwnica, a właściwie
fundamenty budującej się willi.
Przerażeni spędzają tam dwa dni…
nie mają nic do jedzenia i picia. Mała
Jadzia i Heniuś liżą kamienie, by
zaspokoić pragnienie… Nie potrafię
odnaleźć słów opisujących uczucia
wypełniające moje serce w chwili,
kiedy próbuje wyobrazić sobie ten
moment…
Po trzech dniach ukrywania się,
udaje im się przedostać na ulicę
Krybską, do rodziny pradziadka
Aleksandra. Niestety miejsce okazuje
się zbyt małe by mogło pomieścić tak
dużo osób… Jedyne rozwiązanie
stanowi piwnica. Staje się ona upragnionym, choć uwłaczającym człowieczeństwu schronieniem. Spędzają tu
długie dni zdani jedynie na siebie
i spleśniałe suchary. W tym czasie
Rosjanie wkraczają na Pragę. Babcia
przez przypadek dowiaduje się, że
przy ulicy Otwockiej są wolne
mieszkania. Postanawiają wykorzystać szansę daną przez los i przenieść
się tam.
Heniuś Ostrowski i Jadzia Gniewosz
(wujek i matka autorki)
Jest zima roku 1944, bardzo mroźna zima. Wykorzystując zamarzniętą
Wisłę babcia z Heniusiem postanawiają przedostać się na Solec.
Nadzieja i tęsknota prowadzą ich do
domu. Niestety okazuje się, że kamienica została spalona. Babcia i Henio
nie poddają się jednak i próbują
odgruzować rzeczy ukryte w piwnicy.
Wyprawa kończy się sukcesem,
Cecylia Gniewosz – babka autorki
(1937 r.)
____________________________________________________________________________________________________________________________________________ _________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
babcia wraca na Otwocką ciągnąc za
sobą sanki, na których znajdują się
odzyskane z piwnicy ubrania dla całej
rodziny w tym piękne futerko dla
mojej mamy.
Marysia Ostrowska (żona Zbigniewa)
z matką autorki (1943 r.)
Dziadkowi Zygmuntowi udaje się
odnaleźć rodzinę na Pradze. Wojna
kończy się pojawieniem się na
świecie kolejnego członka rodziny,
w kwietniu 1945 roku moja babcia
rodzi kolejną córkę Jolę.
Wojenne losy rodziny Gniewosz
i Ostrowskich są dramatyczne.
Wszyscy, którzy przeżyli cieszyli się
jednak z tego, że udało im się
przeżyć, odnaleźć, a ich miłość
przetrwała wbrew wszystkiemu.
W roku 1960 przyszłam na
świat ja… Bardzo żałuję, że tylko
dwa lata było mi dane cieszyć się
miłością mojej prababci Jadwigi.
Kiedy zamykam oczy widzę jednak
jej szlafrok, długie włosy upięte
szpilkami w kok. Być może nie
pamiętam Jej głosu, a Jej życie
znam
tylko
dzięki,
pełnym
szacunku i przywiązania do
tradycji, słowom mojej mamy…
Potrafię jednak w swoim sercu
odnaleźć uczucie przekonujące
mnie do tego, że była to kobieta
nie tylko dzielna i odważna, ale
przede wszystkim najukochańsza na
ziemi. Pomimo tylu smutnych i tragicznych doświadczeń potrafiła
wyrozumiale patrzeć na świat,
obdarowywać go dobrocią i emanować ciepłem. Wiem, że bardzo
mnie kochała. Pradziadka Aleksandra
nie poznałam, zmarł przed moimi narodzinami zaraz po wojnie w 1946 r.
Kiedy miałam 14 lat odszedł mój
dziadek Zygmunt… Z babcią Cecylią
dane mi było spędzić 35 lat mojego
życia. Bardzo kochałam rodziców
mojej mamy… byłam z Nimi
niezwykle związana. Często Ich
wspominam… myślę o Nich…
oglądam stare zdjęcia i ścieram łzy
spływające po moich policzkach.
Każdy dzień mojego życia uzmysławia mi tę miłość coraz bardziej
i bardziej… Nabiera ona jednak nowego znaczenia, staje się dojrzalsza
a jej wartość stanowi podstawę do
budowania w moim sercu szacunku
do historii,
którą
chciałabym
przekazać dalej… bo historia
zatoczyła koło.
Teraz ja mieszkam na Powiślu
i sama jestem mamą wspaniałej,
wyjątkowej córki Ani i babcią. Patrzę
na uśmiechniętą buzię mojej wnusi
Oliwki i z radością myślę o szczęściu
odbijającym się w Jej oczach.
Czekam jednak na moment, w którym
będę mogła zabrać Ją na niezwykły
spacer po ukochanym Powiślu w poszukiwaniu cienia historii naszej
rodziny…
historii
niezwykłej…
pięknej i co najważniejsze, dzięki
moim przodkom, wciąż podążającej
ku przyszłości…
Joanna Bogdańska
Cecylia i Zygmunt z córką Jadzią (1943 r.) (u góry);
Zbyszek Ostrowski z Marysią na Nowym
Świecie przy kiosku z papierosami (1932 r.
– przed ślubem) – (po lewej) oraz
Zbyszek Ostrowski na zdjęciu wykonanym
w 1937 r. w Zakładzie Fotograficznym przy
ul. Tamka 46
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
15
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
Dobra współpraca na warszawskim Powiślu
W dniu 03.01.2014r. w parafii pod wezwaniem „ Matki
Boskiej Częstochowskiej” przy ul. Zagórnej – na Powiślu
odbyło się spotkanie Zarządu SBM „Torwar” – Prezesa
Ryszarda Mikołajczyka, V-ce Prezes Barbary Molendy,
przedstawicieli Rady Nadzorczej – Anny Jankowskiej
i Czesławy Olszewskiej wraz z zaproszonymi osobami.
W tym roku gościliśmy panią Elżbietę Wolffgram –
Prezesa Towarzystwa Przyjaciół Warszawy Oddział Powiśle,
a także naszego wieloletniego przyjaciela – radnego Dzielnicy
Warszawa Śródmieście pana Daniela Łagę i członków naszej
Spółdzielni tj. osoby starsze, samotne, opuszczone i schorowane zaproszone indywidualnie.
Spotkania takie, stały się już w Spółdzielni wieloletnią tradycją, a odbywają się dwukrotnie w ciągu roku – tzn. z okazji
Świąt Bożego Narodzenia i Świąt Wielkanocnych, dzieje się to
dzięki przychylności i dobrego serca naszego Proboszcza –
księdza Włodzimierza Artyszuka.
Uroczystość tegoroczna rozpoczęła się jak zwykle
o godz. 1100 Mszą Św. celebrowaną przez ks. Proboszcza,
w intencji Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej „Torwar” –
Zarządu, pracowników, Rady Nadzorczej oraz jej wszystkich
członków i parafian.
Mowę intencyjną wygłosił członek – senior pan Henryk
Łapiński, a Julia Karlova z klubu „Panorama” swoim
cudownym śpiewem w czasie Mszy Św. dostarczyła wszystkim
wielu wzruszających chwil.
Następnie zebrani udali się na dalszą część uroczystości
do dolnego kościoła, gdzie czekał poczęstunek dla ponad 120
osób przygotowany przez członkinie Komisji Społeczno –
Kulturalnej – panie: Danielę Wiśniewską, Teresę Mędrzycką,
Janinę Zielke, Alicję Krysiak, Annę Rodzyń, Julię Karlovą,
Cecylię Melnik i Czesławę Olszewską.
II część spotkania otworzył ks. Proboszcz błogosławiąc
obecnych i składając wszystkim życzenia świąteczno –
noworoczne, następnie Prezes Ryszard Mikołajczyk przekazał życzenia od Zarządu i pracowników Spółdzielni, w imieniu
Rady Nadzorczej życzenia złożyła Anna Jankowska, radny
Dzielnicy – Daniel Łaga, a także Elżbieta Wolffgram
16
- wskazując na istniejące więzy przyjaźni pomiędzy Parafią
a Spółdzielnią, po czym życzenia i dzielenie się opłatkiem było
już indywidualne i mniej oficjalne.
Dla uświetnienia uroczystości zaproszono grupę wokalną
„Nowogródzkie Orły” z Warszawy, która śpiewając kolędy
i pieśni patriotyczne skutecznie zachęciła członków do
wspólnego śpiewu.
W czasie trwania tego spotkania panowała serdeczna,
bezpośrednia atmosfera, podczas rozmów odnawiały się
kontakty sąsiedzkie i towarzyskie, na koniec każdy otrzymał
słodki upominek, a wszystko sprawiła perfekcyjna w działaniu
i podejmowaniu decyzji kierownik klubu „Panorama” – Cecylia
Melnik, za co należą się wielkie słowa uznania, tym bardziej,
że przygotowanie i przeprowadzenie takiego przedsięwzięcia,
dla tak wielu osób jest niesłychanie trudne.
W imieniu członków SBM „Torwar” składam serdeczne
podziękowania wszystkim osobom, które sprawiły, że długo
będziemy mieć w pamięci ten niezwykły, radosny dzień.
Fot. Julia Karlova
Czesława Olszewska
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Wernisaż Pani Basi
10 lutego w Klubie osiedlowym „Panorama” przy ul. Górnośląskiej 1
odbyło się otwarcie wystawy pt. Malarstwo i kompozycje roślinne
- autorstwa Barbary Jaszczyńskiej.
Szczególnym zainteresowaniem
cieszyły się
prace
wykonane
z suszonych kwiatów i roślin. Ich kompozycje były ciekawie dobrane
i misternie ułożone co stwarzało interesujące obrazy.
Gratulujemy naszej koleżance tej wystawy.
Wystawę otworzyła i przywitała przybyłych gości Pani Cecylia Melnik – kierownik Klubu Panorama
(po lewej) – przedstawiła też (stojącą obok niej) autorkę wystawy – Panią Barbarę Jaszczyńską
Fot.Julia Karlova
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
17
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
Co słychać w Aninie?
Codziennik Oddziału Anin Towarzystwa Przyjaciół Warszawy
sobota, 23 listopada 2013
Laurka dla Powiśla
To była uroczystość starannie przygotowana przez ludzi, którzy cenią tradycję, pielęgnują korzenie.
6 listopada 2013 roku Oddział Powiśle Towarzystwa Przyjaciół Warszawy świętował jubileusz 45-lecia
swojej działalności.
Zaproszenia do Anina zostały wysłane trzy tygodnie przed imprezą tak w formie elektronicznej, jak
papierowej. Szczegółowe informacje dotyczące miejsca i scenariusza uroczystości ozdobiono fotografią
Syreny Warszawskiej z twarzą Krystyny Krahelskiej w klimatycznym nadwiślańskim krajobrazie. To
zdjęcie wykonane przez Elżbietę Wolffgram - prezes Oddziału Powiśle umieszczono również na okładce
publikacji Pod znakiem Syreny (str. 137) stanowiącej kompendium bogatej działalności Oddziału w okresie
1968-2013. Autorkami monografii są pani prezes Wolffgram oraz Anna Kliczkowska, które na co dzień
współpracują przy redagowaniu kwartalnika Na Powiślu wydawanego regularnie od 2008 roku.
Jubileuszowa monografia stanowi rzeczowe źródło informacji o bardzo szerokim gronie ludzi kultury
i sztuki mieszkających tak w Warszawie jak poza nią, angażujących się w powiślańskie imprezy: koncerty,
wystawy, festiwale uliczne, spotkania w terenie Pod chmurką z udziałem licencjonowanych przewodnikówochotników i mieszkańców.
Nadano szereg nazw placom, skwerom i ulicom upamiętniając m.in. Bohdana Grzymałę-Siedleckiego,
Janinę Porazińską oraz Zofię Wójcicką, założycielkę Oddziału Powiśle, która kierowała z sukcesem jego
pracami ponad 30 lat. Nawiązując do idei prezydenta Stefana Starzyńskiego zainicjowała konkurs Warszawa
w kwiatach na Powiślu już w 1971 roku. Tej ciekawej postaci nazwanej przez varsavianistę
J.W.Gomulickiego Królową Powiśla poświęcono drugą publikację wydaną z racji jubileuszu. Nosi ona tytuł:
Zofia Wójcicka. Szkic do portretu. Autorką tekstu jest Barbara Petrozolin-Skowrońska. Ta praca została
wydana jako ósmy zeszyt w serii O Powiślu trochę więcej.
W jubileuszowej uroczystości 45- lecia Oddziału brało udział tak wiele osób, że trudno mieściliśmy się
w sali gimnastycznej szkoły im. Stanisława Dubois.
Zebranych powitała Elżbieta Wolffgram i sprawnie poprowadziła imprezę zgodnie ze scenariuszem. Jako
prezes Oddziału od 2004 roku niejednokrotnie uczestniczyła w naszych anińskich wydarzeniach. Jej
zaangażowanie i pracowitość budzą szacunek, poszanowanie powiślańskich tradycji - podziw.
Wśród zabierających głos gości było wielu animatorów kultury, przedstawiciele Zarządu Głównego TPW,
prezesi Oddziałów Towarzystwa, przyjaciele. Była obecna młodzież, dyrekcje szkół i przedszkoli
współpracujących z Powiślem, Poczty sztandarowe szkoły-gospodarza (im. S.Dubois) oraz liceum im. Marii
Skłodowskiej-Curie (Praga Południe). Były podziękowania, przemówienia, odznaczenia, dyplomy
i jubileuszowy tort.
Zarząd Oddziału Anin reprezentowały: Jadwiga Wołoszka, Barbara Mildner i Maria Chodorek.
Maria Chodorek
18
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Do Pani Prezes Oddziału Powiśle
TPW
Bardzo dziękuję za przesłanie mi Waszych ciekawych Powiślańskich wydawnictw, które są
m.in. swego rodzaju
KORONĄ PRACY ODDZIAŁU.
Pozwala mi to być na bieżąco i wiedzieć co aktualnie dzieje się w mojej Organizacji, której
członkiem jestem trzydzieści kilka lat.
Założyłam sobie nawet osobną teczkę w której gromadzę to co otrzymuję – żałując
ogromnie, że nie na wszystkich spotkaniach mogę być osobiście.
Zaproszenie na 45-lecie Oddziału Powiśle bardzo ciekawe graficznie – brawo dla autorki !
Organizacja i przebieg Waszej tak ważnej uroczystości – JEDNOGŁOŚNIE oceniona została
przez uczestników – jako ZNAKOMITA !
Znając Pani perfekcjonizm ani przez chwilę nie wątpiłam by mogło być inaczej.
Z przyjemnością przeczytałam esej biograficzny o pani Zofii Wóycickiej – napisany przez
Barbarę Petrozolin Skowrońską z wielką sympatią do Założycielki i długoletniej Prezeski
Oddziału Powiśle.
Z wielką uwagą prześledziłam prezentacje i wyczerpujące omówienia wielorakich,
ciekawych form pracy Oddziału i jego kontaktów z innymi organizacjami i instytucjami.
Moja opinia jest jednoznaczna – Oddział Powiśle zyskał w osobie Pani Prezes Elżbiety
Wolffgram – znakomitą i godną kontynuatorkę tradycji Oddziału.
Cechuje ją wielkie oddanie sprawom ODDZIAŁU i DZIELNICY POWIŚLE, energia i niebywała
umiejętność różnorodnego merytorycznie doboru programu. Prowadzony przez Nią
Oddział wyróżnia się w Towarzystwie Przyjaciół Warszawy wysokim poziomem zarówno
merytorycznym jak i organizacyjnym.
Pani Elżuniu – najszczersze gratulacje za CAŁOKSZTAŁT i życzenia aby trwało tak bardzo
długo! Aby w nadchodzącym czasie raczyła nas Pani następnymi, równie wspaniałymi
dokonaniami!
Teresa Doryna Wawerowa
Honorowy Członek TPW
Warszawa grudzień 2013 r.
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
19
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
List od Pani
Prezydent
Warszawy
Z dużą przyjemnością
i satysfakcją
przeczytaliśmy list od
Pani Prezydent
Warszawy Hanny
Gronkiewicz-Waltz,
skierowany na ręce
Pani Elżbiety
Wolffgram, Prezes
Oddziału Powiśle TPW
Cieszy nas ,że nasza
praca dla Warszawy
została zauważona
i doceniona.
20
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Z życia TPW
Z życia TPW
Z życia TPW
Biblioteka
Towarzystwa
Przyjaciół Warszawy wzbogaciła się o dwie publikacje.
Pani Wacława Borkowska –
wieloletni skarbnik Zarządu
Głównego TPW - na podstawie dawnych dokumentów
odtworzyła historię konkursu
„Warszawa
w
kwiatach”,
natomiast
dzięki
Prezes
Oddziału Białołęka – Pani
Marioli Rabczon – mamy
możliwość poznać historię
okolic o bogatej przeszłości,
które dopiero od niedawna
nabrały charakteru dużego
miasta.
Czytelnicy piszą ...
Szanowna Pani Prezes,
Chciałam złożyć na Pani ręce serdeczne podziękowanie za przyznanie mi Honorowej Złotej
Odznaki za pracę społeczną i zasługi dla Warszawy. Uhonorowanie mnie tym odznaczeniem
jest wielkim wyróżnieniem, ale i zobowiązaniem do sprostania wysokiej ocenie mojej osoby
przez tak zasłużoną instytucję dla m. st. Warszawy jaką jest Towarzystwo Przyjaciół Warszawy.
Otrzymanie tej odznaki jest nobilitacją, jednakże w moim odczuciu niezasłużoną w odniesieniu
do naprawdę skromnych dokonań.
Jednocześnie chciałam przekazać iż jest mi niezmiernie przykro, że ze względu na obowiązki
służbowe nie mogłam osobiście odebrać nadanego mi odznaczenia.
Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będzie mi dane wykazać się postawą godną osoby
wyróżnionej w tak szczególny sposób.
Z wyrazami szacunku
Karolina Adamczyk
Zbliża się wiosna. Miś Mioduś zaczął się już kręcić w swoim łóżeczku - chyba
usłyszał przez sen brzęczenie pierwszych wiosennych pszczółek. Pora go
obudzić! Żeby to zrobić, spotkajmy się w niedzielę
6. IV. 2014 o godz. 12.00 w Parku Janiny Porazińskiej u zbiegu alei Psotki
i Śmieszki z alejką Ele-Mele. Ciekawe, jaką niespodziankę Miś nam
przygotuje? Co nam ciekawego opowie o Warszawie? Przecież jest tu tyle
pięknych miejsc! A może wyruszymy razem na poszukiwanie skarbów?
Przyjdźcie koniecznie!
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
21
NR 30 • marzec 2014 ______________________________________________________________________________________
Pozostaną w naszej pamięci
Z wielkim żalem pożegnaliśmy, zmarłego 13 lutego 2014 r.
Mieszkańca Powiśla
ZBIGNIEWA ROMASZEWSKIEGO
Działacza opozycji w okresie PRL, wicemarszałka Senatu
i wieloletniego Senatora
Pozostanie w naszej pamięci jako legenda i autorytet
polskiej opozycji demokratycznej
Pokój Jego duszy
Zarząd i Członkowie Towarzystwa Przyjaciół Warszawy Oddziału
Powiśle
Siostra Blanka
„Staram się uwrażliwić dzieci na dobrą literaturę, poezję, muzykę; …
uwrażliwić je na piękno, rozsmakować w działaniach wymagających
wysiłku… Dzieci pokochały ten trud”.
Siostra Paweł Blanka od Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża
odeszła od nas dn. 7 lutego 2014 r. w wieku 92 lat.
Całe swoje długie życie poświeciła ludziom, muzyce, pracy i służbie Bożej.
Przed wstąpieniem do Zgromadzenia – jako Hanna Wąsalanka – ukończyła studia muzyczne
i prowadziła wszechstronną działalność pedagogiczną, artystyczną i publicystyczną. Była
asystentką w konserwatorium, gdzie prowadziła ćwiczenia, wykłady i seminaria, współpracowała z Polskim Radiem, jako
prelegent i śpiewaczka jeździła z audycjami umuzykalniającymi do szkół oraz pisywała recenzje i artykuły do wydawnictw
muzycznych.
Swoją wiedzę w zakresie muzyki i kultury kościelnej oraz bogate doświadczenie połączone z pasją tworzenia wykorzystała
w pracy wychowawczo - dydaktycznej z młodymi wychowankami Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych
im. Róży Czackiej w Laskach, gdzie zamieszkała po wstąpieniu do Zgromadzenia. Była tam organizatorką życia kulturalnego.
Dzięki Niej utworzono szkolę muzyczną. Przygotowywała uzdolnioną młodzież do studiów muzycznych, m.in. Janusza
Kowalskiego i Jolantę Kaufman – śpiewaków, którzy występowali na naszych powiślańskich koncertach. Utworzyła i prowadziła
chóry Cantus Gaudi, a później Leśne Ptaki, z którymi koncertowała w Polsce, a także w Austrii, Wielkiej Brytanii, na zamku
u Księżnej Lichtensteinu, w Australii oraz wielokrotnie w Niemczech. Ostatni wyjazd chóru był w 2004 r. do Włoch, gdzie
śpiewano Papieżowi Janowi Pawłowi II.
Także komponowała i aranżowała utwory chóralne oraz muzykę do obrazów scenicznych wykonywanych przez wychowanków
z Lasek. Często wraz z młodzieżą występowali tam też znani aktorzy muzycy, pisarze i uczeni.
Współpracowała też ze Szkołą Muzyczną przy ul. Bednarskiej – orkiestra szkolna występowała w Laskach dla wychowanków
oraz wraz z nimi, a zawiązane tam przyjaźnie między muzykami i wychowankami Ośrodka trwają nadal.
Siostra Blanka została pochowana na cmentarzu w Laskach.
22
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________ NA POWIŚLU • Kwartalnik TPW Oddział Powiśle
Zabudowa powiślańskich skwerów
Oddział Powiśle Towarzystwa
Przyjaciół Warszawy, który powstał 45 lat temu, zawsze prowadził
działalność dla dobra Warszawy
i jej mieszkańców. Jedną ze sfer tej
działalności było dbanie o estetykę
i zieleń Powiśla. To tutaj został
wznowiony przedwojenny konkurs
„Warszawa w kwiatach" - trwa on
od 1971 r. na Powiślu, a dopiero
dziesięć lat później ogarnął całą
Warszawę. Tutaj też były prowadzone konkursy na najlepszego
gospodarza domu i na najładniej
udekorowaną wystawę sklepową.
Z inicjatywy Oddziału Powiśle
utworzony został, z myślą o dzieciach, Park Janiny Porazińskiej.
W trosce o dbałość i zieleń wysyłaliśmy szereg interwencji do
władz miasta np. w sprawie
wycinania drzew, zagospodarowania i ukwiecenia ulic i skwerów
(m.in. Pl. Zofii Wóycickiej).
Naszym zdaniem Powiśle jest
szczególną częścią Warszawy ze
względu na swoje położenie i sąsiedztwo Wisły, co stwarza
niepowtarzalny charakter tego
miejsca. Atut ten należy wykorzystać i dążyć do tego, aby
Powiśle mogło być miejscem
spacerowym,
reprezentacyjnym
i stanowiło zieloną oazę wśród
murów miasta.
Niestety spotykamy się coraz
częściej z sytuacją, w której kolejne części skwerów i posesji zostają
zabudowywane. Powiśle zatraca
swoisty klimat. Powoli zielone
jeszcze do niedawna "płuca
miasta" stają się kamienną pustynią na której dominują betonowe
monumenty.
Zdajemy sobie sprawę z atrakcyjności tych terenów dla developerów i korzyści dla miasta ze
sprzedaży gruntów. Zwracamy
jednak uwagę, że sprzedać można
tylko raz, a pozbycie się tych
miejsc grozi tym, że przez dziesiątki czy setki lat będziemy
przebywać w miejscu zatłoczonym, o zwartej zabudowie, bez
swoistego charakteru.
Jedną z takich inwestycji przeprowadzono w samym centrum Powiśla na skwerze przy skrzyżowaniu ulic Tamki i Kruczkowskiego.
Wycinkę drzew i krzewów na skwerze rozpoczęto w sobotę, bardzo wczesnym
rankiem.
Po kilku godzinach plac był uprzątnięty i jeszcze w grudniu 2013 r. rozpoczęto
głębokie wykopy pod zabudowę.
Na ten temat szerzej napiszemy w kolejnym numerze naszego kwartalnika.
Fot. E. Wolffgram
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
23
_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Święty Grzegorz
Na świętego Grzegorza
idzie zima do morza
Źle Wisełce gdy zima,
Zwiastowanie
mróz w niewoli ją trzyma.
Najświętszej
Więc się modli w pokorze:
„Ratuj święty Grzegorzu!
Niech lodowe me pęta
zerwie ręka twa święta !”
Marii Panny
Na zwiastowanie
przybywaj bocianie
I marcowa raz nocą
przyszedł święty z pomocą.
Z gwiaździstego tonu
„Na wiosenkę już pora.
słychać już wołanie:
Zimo, fora ze dwora!”
„Na me Zwiastowanie
Wnet wiślaną głębiną
przybywaj bocianie!
niby tratwy kry płyną.
Jak mnie anioł Gabriel
Zbiera zima manatki,
zwiastował nowinę,
śniegu, lodu ostatki,
że Bóg ześle wkrótce
i dosiada kry dużej,
na świat Swego Syna:
i – szczęśliwej podróży!
tak ty zwiastuj ludziom,
Odpłynęła do morza
że się ziemia budzi,
w dzień świętego
że się chleb urodzi –
Grzegorza.
zapomną o głodzie!”
Fot. Anna Kliczkowska
Hej, już leci bociek:
„Śpieszę na Twe słowo,
Królowo aniołów
i ptaków Królowo!”
Wiosenne wierszyki pochodzą ze zbiorku „Święty roczek w przysłowiach” autorstwa Hanny Kadzińskiej i Wandy
Kaczyńskiej, wydanego w 1947 r. przez Wydawnictwo S. Arcta w Warszawie.
Redakcja: Elżbieta Wolffgram, Anna Kliczkowska
Współpracują: Mariola Bujak, Wiesława Dłubak-Bełdycka, Jadwiga Kowejsza,
Rafał Dajbor, Małgorzata Krakowiak-Owczarek, Karolina Adamczyk,
Karolina Półtorak
Korespondencję należy kierować na adresy: [email protected]
lub TPW Oddział Powiśle, ul. Św. Franciszka Salezego 4 m. 20 00-392 Warszawa
Poprzednie numery umieszczone są pod adresem: www.srodmiescie.warszawa.pl/cms/prt/view/glos-powisla.html
Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania selekcji oraz niewielkich zmian w nadesłanych materiałach
Wydrukowano w: Copy Right ul. Okólnik 2, 00-368 Warszawa tel. 22/8277241 w. 293; www.crdruk.pl
23

Podobne dokumenty