Grzegorz Dziamski
Transkrypt
Grzegorz Dziamski
Grzegorz Dziamski – profesor, kieruje Zakładem Badań nad Kulturą Artystyczną w Instytucie Kulturoznawstwa UAM. Ostatnio opublikował książki Sztuka po końcu sztuki (2009) i Przełom konceptualny (2010). GRZEGORZ DZIAMSKI SPÓR O RYNEK Głównym sporem ideologicznym naszych czasów będzie spór o rynek – napisał po upadku bloku wschodniego Fredric Jameson1. Spór będzie się toczył pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami rynku. Po jednej stronie neoliberałowie, dla których rok 1989 i upadek bloku wschodniego będzie rozstrzygającym argumentem na rzecz wyższości rynku nad wszystkimi formami gospodarki planowej i centralnie sterowanej, nie wyobrażający sobie skutecznego funkcjonowania społeczeństwa bez rynku, ponieważ 1 F. Jameson, Postmodernism, or the Cultural Logic of Late Capitalism, Duke University Press, Durham 1991, s. 263 i n.. Zob. również: G. Dziamski, Liberalizm kulturowy wobec liberalizmu gospodarczego, [w:] Liberalne wyzwania, red. Z. Drozdowicz, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 1998. Warszawa 2010 61 GR ZEGOR Z DZIA MSKI rynek jest wpisany w ludzką naturę (The market is in human nature). Po drugiej stronie przeciwnicy rynku, którzy widzą w rynku zagrożenie wszystkich wartości, sprowadzenie ich do wartości ekonomicznych, rynkowych, a więc wymiennych, a w konsekwencji powszechną relatywizację wartości i zamianę społeczeństwa w supermarket. Spór będzie miał charakter ideologiczny, twierdzi Jameson, ponieważ będące przedmiotem sporu pojęcie rynku, jak każde pojęcie ideologiczne, jest niedookreślone, niejasne, pozbawione precyzyjnego desygnatu. Zwolennicy rynku opowiadają się za jakąś postpolityczną utopią, w której polityka sprowadzona zostaje do pilnowania mechanizmów rynkowych, natomiast przeciwnicy próbują upolitycznić apolityczny z pozoru mechanizm rynkowy, by wnieść polityczność w postpolityczną rzeczywistość. Kongres Kultury Polskiej, zorganizowany w Krakowie we wrześniu 2009 roku, w pełni potwierdził diagnozę Jamesona i pokazał, że spór o rynek nie jest dziś wyłącznie sporem ekonomistów. Głównym tematem Kongresu był bowiem wpływ ekonomii na kulturę, a dokładniej, wpływ rynku na funkcjonowanie instytucji kultury. Jeżeli pierwszy, przerwany przez stan wojenny Kongres Kultury Polskiej w 1981 roku koncentrował się na obronie kultury artystycznej przed wpływami polityki i polityków, to ubiegłoroczny Kongres skupił się na relacji kultura – rynek. Krakowski Kongres pokazał też, jak zmienił się stosunek środowisk artystycznych, a przynajmniej jego części, do rynku i rynkowych regulacji w sferze kultury. Od mitologii rynku do „Znaków czasu”. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych XX wieku narodził się w Polsce wyzwolicielski mit rynku. W kulturze poddanej państwowemu, centralnemu zarządzaniu łatwo mogła się rozwinąć mitologia rynku. Nie była to zresztą wyłącznie właściwość Polski czy Europy Wschodniej. Na krytyce idei welfare state, państwa opiekuńczego, zbudowała swój pogram polityczny, do którego zgrabne hasło reklamowe – Labour isn’t working – wymyślił Charles Saatchi, Margaret Thatcher. Dodatkowym wsparciem dla mitologii rynku okazał nie niebywały rozkwit rynku sztuki w Europie i Stanach Zjednoczonych w latach osiemdziesiątych. Słynna aukcja sztuki rosyjskiej, zorganizowana przez Sotheby w Moskwie w połowie 1988 roku, a więc jeszcze w okresie Gorbaczowowskiej pierestrojki, pokazała z kolei, jak otwarci na rynek byli artyści zza żelaznej kurtyny i jak wiele się po nim spodziewali2. Następne lata nie tylko nie spełniły tych oczekiwań, ale ukazały nieoczekiwane aspekty urynkowienia kultury. Po roku 1989 rynek przestał być atrakcyjną alternatywą dla państwowego mecenatu, a przecież cała mitologia rynku w Polsce zbudowana została na tej opozycji – i m w i ę c e j r y n k u , t y m m n i e j p a ń s t w a. Neoficko żarliwym rzecznikiem i propagatorem rynku sztuki był w latach osiemdziesiątych Andrzej Bonarski. „Interesuje mnie jedno jedyne zagadnienie” – mówił w zorganizowanej przez redakcję „Sztuki” dyskusji na temat 2 62 Zob. G. Dziamski, Liberalizm kulturowy… S P ÓR O R Y NE K młodego malarstwa – „tworzyć w Polsce, z pomocą krytyków, handlarzy i gazet rynek, który by wchłonął produkty czołówki polskiego malarstwa nowoczesnego, a jednocześnie żywił tę czołówkę i rozwijał ku przyszłości”. I dodawał: „Wszystkie nasze talenty lat 80. […] wszystkie te talenty zmarnieją, jeśli nie spotkają się autentycznym podglebiem rynku”3. Można zapytać, czy stanowisko Bonarskiego było reprezentatywne dla większości polskich artystów lat osiemdziesiątych. Czy polscy artyści rzeczywiście chcieli rynku? Znamienne, że Bonarski mówił o zbudowaniu rynku sztuki d l a artystów, jakby chciał obdarować artystów rynkiem sztuki, a wsparcia dla swojego projektu szukał wśród krytyków, handlarzy sztuką i przedstawicieli mediów, pomijając najważniejszych, zdawałoby się, aktorów – polityków i artystów. W połowie lat osiemdziesiątych Marian Golka przeprowadził niewielkie pilotażowe badanie na grupie sześćdziesięciu poznańskich plastyków na temat stosunku artystów do rynku. Badania nie były reprezentatywne, ale dostarczały ciekawego materiału do przemyśleń, także dlatego, że zrealizowane zostały poza centrum artystycznym. Z przeprowadzonych przez poznańskiego badacza rozmów z artystami wynikało, że ponad połowa z nich (58%) była mniej lub bardziej niechętnie nastawiona do sprzedawania swoich prac. Mogło to być wyrazem, jak pisze Golka, artystowskiej postawy, niechętnej łączeniu sztuki z handlem, ale mogło też wynikać z tego, że znakomita większość badanych artystów (75%) miała inne źródła utrzymania (etat w szkole, posadę instruktora w domu kultury, rentę), mogła więc traktować własną twórczość „jako swoiste hobby, na którym nie tylko nie musi zarabiać, ale do którego w razie potrzeby może nawet dopłacać”4. Marian Golka zwraca uwagę na jeszcze jedno charakterystyczne wówczas zjawisko, a mianowicie na uprawianie przez część artystów „podwójnej” sztuki: część ich prac tworzona była na wystawy i dla własnej satysfakcji, a część jako „dzieła (nieraz w zupełnie innej stylistyce i tematyce) przeznaczone na sprzedaż”5. Sztuka dla sztuki i sztuka dla rynku. Ta „druga” sztuka była próbą dopasowania się artysty do wymagań rynku, a ściślej do wyobrażeń artysty na temat rynku i gustów klientów galerii. Większość artystów nie była więc entuzjastycznie nastawiona do rynku; wielu z nich widziało w nim dodatkowe, a nie główne źródło dochodów, wielu też nie było skłonnych rezygnować z hobbystycznego traktowania sztuki jako posłania, a nie profesji. Nie dziwi to, jeśli się zważy, że tylko ¼ (26%) badanych artystów mogła pochwalić się dużą (5–10 rocznie) lub bardzo dużą (20–30 rocznie) sprzedażą swoich prac (najczęściej były to obrazy, rysunki i grafiki)6. 3 4 5 6 Młoda sztuka lat 80.… skąd i dokąd?, „Sztuka” 1988 nr 3. Zob. też G. Dziamski, Ekspresja malarska lat 80., [w:] Republika Bananowa. Suplementy do sztuki polskiej lat 80., red. J. Ciesielska, Ośrodek Kultury i Sztuki, Wrocław 2009. M. Golka, Opinie artystów plastyków o rynku sztuki, „Rynek Sztuki Współczesnej” 1986 (lipiec), s. 53. Tamże, s. 55. Podział ten nie zanikł całkowicie, czego przykładem są projekty artystów nastawione na szybki zysk, chociaż dzisiaj muszą one być wsparte intensywną promocją i reklamą. Przykładem takiego projektu robionego „pod rynek” jest wakacyjny cykl koncertów „Męskie granie” Wojciecha Waglewskiego. Tamże, s. 45–46. 63 GR ZEGOR Z DZIA MSKI Tworzony w Polsce lat dziewięćdziesiątych niemal od podstaw rynek sztuki na ogół więc rozczarowywał artystów, był bowiem tworzony bez nich, bez ich aktywnego udziału, i w większości nie dla nich, co dobrze pokazuje przygotowany na krakowski Kongres Kultury Polskiej Raport o rynku dzieł sztuki Joanny Białynickiej-Biruli. Na aukcjach organizowanych w latach 1990–1998 przez nowo powstałe domy aukcyjne przeważała sztuka dawna, z lat 1850– 1950 (93%) – udział polskiej sztuki powstałej po 1950 roku wynosił zaledwie 2,4%7. Wśród najlepiej i najdrożej sprzedających się artystów dominowali malarze z przełomu XIX i XX stulecia8. Artyści współcześni byli praktycznie, poza nielicznymi wyjątkami (Jerzy Nowosielski, Henryk Stażewski, Tadeusz Kantor), wyrzuceni poza rynek aukcyjny. Podwoiła się wprawdzie liczba galerii, ze 155 w 1990 roku do 294 w 2007, ale najważniejszą rolę odgrywały nadal galerie publiczne, dawne BWA przekształcone w galerie miejskie9, a więc instytucje non-profit, niezajmujące się sprzedażą dzieł sztuki, a z powodów formalnostatutowych nie mogące promować wybranej grupy artystów. Galerie prywatne, komercyjne starały się z kolei wypośrodkować swoją ofertę, utrzymując się ze sprzedaży artystów starszych, uznanych i ostrożnie sondując popyt na artystów młodszych, mniej znanych, jak poznańska galeria ABC, która w latach dziewięćdziesiątych handlowała pracami Jerzego Tchórzewskiego, Jana Szancebacha, Kiejstuta Bereźnickiego, Kazimierza Mikulskiego, a jednocześnie pokazywała artystów młodszych: Sylwestra Ambroziaka, Andrzeja Bednarczyka czy Mariusza Kruka. W dekadzie lat dziewięćdziesiątych zatarła się też silna wcześniej różnica między galeriami publicznymi i alternatywnymi, szczególnie wśród młodszej generacji, której pamięć osobista nie sięgała lat osiemdziesiątych10. Nic zatem dziwnego, że przez całe lata dziewięćdziesiąte artyści powtarzali jak mantrę i wbrew najbardziej oczywistym faktom, że „rynek sztuki w Polsce nie istnieje”. Tymczasem, analizując dane aukcyjne, można powiedzieć, że polski rynek sztuki przeżywał swoje hossy i bessy; w 1991 7 8 J. Białynicka-Birula, Raport o rynku dzieł sztuki, online: www.kongreskultury.pl. Artyści, których najwięcej prac sprzedano na aukcjach w latach 1990–1998: Jacek Malczewski (230), Vlastimil Hofman (161), Leon Wyczółkowski (159), Stanisław Ignacy Witkiewicz (137), Jerzy Kossak (121), Wojciech Kossak (115), Julian Fałat (112), Teodor Axentowicz (111), Juliusz Kossak (74), Jan Stanisławski (68), Wojciech Weiss (65). Podaję za: M. Korzeniowska-Marciniak, Międzynarodowy rynek dzieł sztuki, Universitas, Kraków 2001, s. 257. Artyści, którzy uzyskali najwyższe ceny na aukcjach w latach 1996–1999: Alfred Wierusz-Kowalski (710 tys.), Władysław Ślewiński (630 tys.), Jacek Malczewski (510 tys.), Tadeusz Makowski (500 tys.), Piotr Michałowski (445 tys.), Artur Grottger (430 tys.), Leon Wyczółkowski (430 tys.), Józef Brandt (385 tys.), Henryk Siemiradzki (348 tys.), Józef Chełmoński (340 tys.). Tamże, s. 260. 9 Zachęta i Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski (Warszawa), Łaźnia (Gdańsk), Bunkier Sztuki (Kraków), Bielska BWA (Bielsko-Biała), Arsenał (Białystok), Arsenał (Poznań), Awangarda (Wrocław), Kronika (Bytom), BWA (Zielona Góra). J. Białynicka-Birula, Raport o rynku dzieł sztuki…. Zob. też Art Poznań 2004. Targi sztuki, red. I. Gustowska i in., Fundacja Akademii Sztuk Pięknych, Poznań 2004 i Art Poznań 2005. Targi sztuki, red. I. Gustowska i in., Fundacja Akademii Sztuk Pięknych, Poznań 2005. Na pierwsze targi zaproszono 22 galerie non-profit i 19 galerii prywatnych, komercyjnych; na drugie – 23 galerie non-profit i 20 galerii komercyjnych. 10 Rodziło się pytanie, czym mają być galerie alternatywne. Artystycznym zapleczem dla galerii komercyjnych? Zob. Art Poznań 2004... i Art Poznań 2005... 64 S P ÓR O R Y NE K roku hossa, później kilkuletnie załamanie i powolny wzrost od 1997 do 1999, znowu lekkie załamanie i kolejna hossa w roku 200411. Sytuacja zaczęła się zmieniać pod koniec lat dziewięćdziesiątych, kiedy najmłodsze pokolenie artystów (oraz związani z nimi krytycy i kuratorzy) porzuciło mit czystego, niezależnego od państwa rynku sztuki, zaczęło interesować się skomplikowanymi mechanizmami rynkowymi oraz spróbowało przełożyć sukces artystyczny lub choćby zainteresowanie medialne, jakie wzbudzała ich twórczość, na sukces rynkowy. Generacja ta uznała, że galerie prywatne nie stworzą rynku sztuki współczesnej, bo po prostu nie są tym zainteresowane. W 2004 roku ukazał się album Sztuka inwestowania w sztukę. Przewodnik po galeriach sztuki, w którym dwadzieścia pięć komercyjnych galerii rekomendowało swoją ofertę artystyczną. Wśród promowanych przez galerie artystów dominowali klasycy polskiej sztuki powojennej: Nowosielski, Stażewski, Kantor (Galeria Szarmach z Krakowa), Gierowski, Fangor (Galeria Szydłowski z Warszawy), Fijałkowski (Galeria Ego z Poznania), Tchórzewski (Galeria ABC z Poznania), Mikulski (Galeria Artemis z Warszawy), Tadeusz Dominik, Jan Tarasin (Galeria Grafiki i Plakatu z Warszawy), Eugeniusz Markowski (Galeria R z Poznania), Kajetan Sosnowski (Galeria Program z Warszawy), Teresa Pągowska (Galeria Nowicki z Warszawy), Andrzej Wróblewski (Galeria Zderzak z Krakowa), Jan Lebenstein, Henryk Waniek (Galeria Opus z Wrocławia), Zdzisław Beksiński (Galeria Lonty z Częstochowy), Jerzy Duda Gracz (Galeria SD z Warszawy), Jerzy Mierzejewski (Galeria Karowa z Warszawy). Byli to artyści urodzeni w latach dwudziestych i trzydziestych, a czasem jeszcze wcześniej (Stażewski, Markowski, Sosnowski, Kantor, Mierzejewski, Mikulski). W ofercie znalazło się kilkunastu artystów urodzonych w latach czterdziestych i pięćdziesiątych (Duda-Gracz, Waniek, Edward Dwurnik, Jan Dobkowski, Marian Czapla, Jacek Rykała, Bożena Biskupska, Jarosław Modzelewski, Leon Tarasewicz, Krzysztof Skarbek), ale w przypadku artystów najmłodszych dobór był całkowicie przypadkowy, świadczący o braku orientacji lub zainteresowania12. Ten brak orientacji stanie się jeszcze bardziej widoczny, jeśli zestawimy ofertę galerii prywatnych z cyklem wystaw „W samym centrum uwagi” (2005–2007) przygotowanym przez Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski i z prezentowanymi w ramach tego cyklu artystami13. Rozbieżność między ofertą handlową galerii komercyjnych a zorganizowaną przez CSW se11 W 1991 roku zorganizowano 54 aukcje, w następnych latach od 20 do 30; w 1999 roku 58 aukcji, w następnych latach od 40 do 50; w 2004 roku 87 aukcji, a w 2007 80 aukcji, w tym 61 w Warszawie. J. Białynicka-Birula, Raport o rynku dzieł sztuki… 12 K. Zboralska, Sztuka inwestowania w sztukę. Przewodnik po galeriach sztuki, Warszawa 2004. Książka była bardzo nieprofesjonalnie przygotowana, ponieważ wbrew tytułowi, nie zawierała żadnych informacji o rynkowej pozycji prezentowanych artystów, a więc wiedzy przydatnej osobom zainteresowanym inwestowaniem w sztukę. Dobrze natomiast oddawała artystyczną ofertę polskich galerii komercyjnych, co potwierdziły prezentacje galerii komercyjnych w ramach Art Poznań 2004 i Art Poznań 2005. 13 Nowe zjawiska w sztuce polskiej po 2000 roku, red. G. Borkowski, A. Mazur, M. Branicka, Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawa 2007. Książka ta jest podsumowaniem cyklu wystaw „W samym centrum uwagi”. 65 GR ZEGOR Z DZIA MSKI rią wystaw potwierdziła znaną już wcześniej prawdę, z którą wszyscy w latach dziewięćdziesiątych zdążyli się oswoić i pogodzić, że polski rynek sztuki nie nadąża za najbardziej aktualnymi zjawiskami artystycznymi. Ogłoszony pod koniec 2003 roku przez ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego program „Znaki czasu” pokazał jednak, że państwo może tę sytuację zmienić, może przyspieszyć rozwój rynku sztuki. Na tym oparli swoją strategię działania krytycy i kuratorzy związani z młodą sztuką. Rynek a państwo: Lewiatan w owczej skórze W połowie pierwszej dekady XXI wieku spór o rynek sztuki wszedł w Polsce w nową fazę: zniknęli przeciwnicy rynku, a spór dotyczył teraz tego, jak rynek powinien wyglądać i funkcjonować. Raport Joanny Białynickiej-Biruli o rynku sztuki w Polsce przygotowany na krakowski Kongres Kultury Polskiej kończy się adresowanymi, jak myślę, do ministra kultury, zaleceniami, jak państwo powinno w s p i e r a ć p o d a ż o w ą i p o p y t o w ą s t r o n ę r y n k u. Państwo wspierające podaż i popyt na rynku sztuki, to państwo stwarzające rynek. Daleko odeszliśmy od entuzjastów rynku z lat osiemdziesiątych, dla których rynek był alternatywą dla państwowego zarządzania sztuką. Podobny do Białynickiej-Biruli pogląd wyraża inny uczestnik krakowskiego Kongresu, Łukasz Gorczyca, który w swoim kongresowym referacie pisze, że rynek sztuki w Polsce od 1989 roku rozwijał się „całkowicie niezależnie, bez jakiegokolwiek politycznego, legislacyjnego i instytucjonalnego wsparcia ze strony Państwa lub jego instytucji”14. Najwyższy zatem czas, by Państwo (pisane przez Gorczycę wielką literą) aktywnie włączyło się w kreowanie rynku sztuki w Polsce. Upada w tym momencie mit wolnego rynku (free market); konkretny, a nie idealny rynek jest zawsze wytworem politycznych, legislacyjnych i instytucjonalnych działań państwa. Młoda generacja reprezentowana przez Łukasza Gorczycę nie ma w tym względzie złudzeń. Nie broni idei rynku, nie walczy o wolny czy czysty rynek, lecz zastanawia się nad tym, jak funkcjonować w rynkowych realiach, w zdominowanej przez rynek rzeczywistości, co nie znaczy, że nie potrafi, wtedy kiedy trzeba, sprawnie przywołać prorynkowej ideologii. Wróćmy zatem do zaleceń sformułowanych przez Joannę Białynicką-Birulę. Państwo powinno wspierać podażową stronę rynku na trzy sposoby: a) stwarzać sprzyjające warunki dla twórczości artystycznej, b) stwarzać sprzyjające warunki dla rozwoju podmiotów działających na rynku sztuki, domów aukcyjnych, galerii i antykwariatów, c) stwarzać sprzyjające warunki dla rozwoju powiązań krajowego rynku sztuki z rynkami zagranicznymi. Co to konkretnie oznacza? Państwo powinno dbać o dochody artystów, przydzielając im stypendia, wyrównując dochody w długich odcinkach czasowych (income averaging), udzielając korzystnie oprocentowanych kredytów na działalność 14 Ł. Gorczyca, Rynek sztuki współczesnej w Polsce. Raport na Kongres Kultury Polskiej, „Obieg”, 2009 nr 16 online: http://www.obieg.pl/wydarzenie/14142#9 (12 grudnia 2010). 66 S P ÓR O R Y NE K artystyczną, a jeśli artysta utraci pracę (zdolność do pracy twórczej?), zapewnić mu ubezpieczenie. Rodzi się tu od razu pytanie, jacy artyści powinni być objęci tak rozległą opieką państwa? Tym bardziej, że autorka pisze dalej, iż państwo powinno zapewnić artystom pracownie i możliwość pracy w domach pracy twórczej. A dlaczego nie wyjazdy na ważne wystawy i udział w plenerach zagranicznych? Czy wszyscy artyści powinni być objęci taką opieką? A więc wszyscy absolwenci wyższych szkół artystycznych? Wszyscy członkowie stowarzyszeń artystycznych? A może wszyscy ci, którzy zadeklarują, że są artystami i zajmują się twórczością artystyczną? Rozwiązanie takie przewyższałoby wszystkie zdobycze państwa opiekuńczego, a bycie artystą gwarantowałoby skromne, zapewne, ale spokojne życie. Być może jednak autorka ma na myśli nieco inne rozwiązanie, takie mianowicie, że artyści mogliby się o to wszystko ubiegać, aplikować, a jakaś komisja powołana przy urzędzie wojewódzkim lub sejmiku samorządowym decydowałaby, czy artysta otrzyma stypendium, pracownię, korzystnie oprocentowany kredyt itd. Wtedy pojawiłoby się oczywiście pytanie, kto powinien w takich komisjach zasiadać i jakimi kryteriami powinny się takie gremia kierować. Czy powinny nagradzać tych, którzy najlepiej sobie radzą na rynku, czy odwrotnie, tych, którzy sobie na nim nie radzą? Czy powinny wzmacniać prorynkowe postawy artystów, czy korygować wybory rynku zgodnie z zasadą public choice, a więc wypowiadać się w imieniu milczącej większości? Państwo powinno także, zdaniem Białynickiej-Biruli, wspierać podmioty działające na rynku sztuki, czyli galerie komercyjne, poprzez dotowanie konkretnych zgłaszanych przez nie projektów. Ale jakich projektów? Komercyjnych czy niekomercyjnych? Czy galerie komercyjne mogą przygotowywać wystawy niekomercyjne? Czy wydanie dotowanej przez państwo książki o artyście nie podnosi rynkowej wartości artysty i nie służy w konsekwencji komercyjnym celom galerii? Czy zorganizowanie przez galerię wystawy swojego artysty w Zachęcie lub jakimś muzeum nie wzmacnia jego rynkowej pozycji? A może państwo nie powinno się przejmować tym, kto czerpie zyski z promocji konkretnych artystów, tylko mieć własne priorytety artystyczne? Ale tu znowu pojawia się pytanie, czy powinny one być zgodne z tendencjami rynku, czy też korygować rynkowe wybory? Wspierając podażową i popytową stronę rynku, państwo de facto kreuje rynek. Czy stworzony przez państwo rynek będzie jeszcze rynkiem, czy jedynie jego symulacją? Czy mówimy tu jeszcze o rynku, czy już tylko posługujemy się rynkową retoryką? Powstaje jednak jeszcze ważniejsze pytanie: w jakim stopniu państwo powinno kreować rynek? W projekcie „Znaki czasu” było to ściśle określone – w 50%, a w rzeczywistości jeszcze mniej, bo wsparcie finansowe dotyczyło jednego projektu rynkowego. Udział państwa w tworzeniu rynku jest nieunikniony, jeśli bowiem nie będzie ono w sposób bezpośredni dotować przedsięwzięć artystycznych, to będzie to robić pośrednio, za pomocą polityki fiskalnej, z której żadne państwo nie zrezygnuje, a polityka podatkowa państwa może bardziej lub mniej sprzyjać artystom i zakupom 67 GR ZEGOR Z DZIA MSKI dzieł sztuki. Jeśli jednak państwo kształtuje rynek sztuki, to znika główny atut rynku – jego „niewidzialna ręka” (invisible hand), czyli zdolność do samoistnego regulowania jakiegoś obszaru życia społecznego, a sam rynek staje się mitem, utopią, do której możemy dążyć, ale której – jak każdej utopii – nigdy nie zrealizujemy. W takiej sytuacji, niespełnionej utopii rynkowej, argumenty zwolenników rynku, że rynek najlepiej służy dystrybucji dóbr, czyli dzieł sztuki, stają się pustymi sloganami. Promocja rynku ujawnia swój ideologiczny charakter i musi ustąpić miejsca instytucjonalnej analizie rynku, to znaczy analizie rynku w kontekście wytworzonych przez dane społeczeństwo instytucji artystycznych15. Ideologia rynku, pisze Fredric Jameson, wyrosła ze strachu. Jeżeli Hobbes chciał poskromić ludzki egoizm za pomocą państwa, to Adam Smith chciał to osiągnąć za pomocą rynku – „rynek to Lewiatan w owczej skórze, jego funkcją nie jest wzmacnianie wolności, a raczej jej poskramianie”16. Ideolodzy rynku przekonują nas, że wymyślane przez ludzi projekty lepszej organizacji życia społecznego wprowadzają jedynie zamieszanie i zamęt i, co gorsza, prowadzą zawsze do niewyobrażalnych nieszczęść, ale na nasze szczęście nie musimy niczego wymyślać, bo mamy bardzo dobry mechanizm regulujący stosunki międzyludzkie – tym mechanizmem jest rynek. Jedyne więc, co nam pozostaje, to dbać o ten mechanizm, konserwować go, usprawniać i zabiegać, by funkcjonował jeszcze lepiej: żeby było go jeszcze więcej. Co sprawia, że rynek wydaje się nam dzisiaj tak atrakcyjny, że praktycznie nie ma przeciwników? Brakuje dla niego jakiejś całościowej alternatywy – odpowiada Jameson. Po roku 1956 zachodnia lewica rozczarowała się radzieckim marksizmem, a w latach siedemdziesiątych generacja kontrkultury porzuciła wiarę w polityczne utopie. Pozostał „cyniczny rozum” Sloterdijka, konieczność odnalezienia się w rynkowej rzeczywistości17. Rynek a polityka kulturalna państwa Spór o rynek nie jest sporem cyników z idealistami, tych, którzy utracili wiarę w wyższe wartości z tymi, którzy taką wiarę zachowali18; jest to spór o rolę państwa w gospodarce rynkowej. Spór o to, w jaki sposób i za pomocą jakich instrumentów państwo ma wspierać rynek? Pytanie to w istotny sposób przemodelowuje politykę kulturalną państwa. Jeszcze do niedawna, do lat osiem15 Zob. G. Dziamski, Rynek sztuki. Analiza instytucjonalna (w druku). 16 F. Jameson, Postmodernism…, s. 273. 17 Tamże, s. 274. Zapisem tego rozczarowania jest też La condition postmoderne Jean-Francois Lyotarda (1979); wyd. pol. J.-F. Lyotard, Kondycja ponowoczesna. Raport o stanie wiedzy, przeł. M. Kowalska, J. Migasiński, Fundacja Aletheia, Warszawa 1997. 18 Georg Simmel pisze, że współczesne rozumienie cynika oznacza osobę, która to, co powszechnie wysoko cenione, sprowadza na niższy poziom, czyli poziom finansowy. Cynikiem jest osoba, która pyta, za jakie pieniądze dobry piłkarz gotów jest przejść do gorszego klubu lub za jaką cenę dobry naukowiec gotów jest przenieść się do gorszej uczelni. Zob. G. Simmel, Filozofia pieniądza, przeł. A. Przyłębski, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 1997, s. 227. 68 S P ÓR O R Y NE K dziesiątych ubiegłego stulecia, oczywistym celem polityki kulturalnej było wspieranie tzw. kultury wysokiej i obrona jej przed wpływami rynku. Teraz nie jest to już takie oczywiste. Po pierwsze dlatego, że zamazały się różnice między kulturą wysoką i niską – pojęciem, którym dzisiaj coraz częściej zastępujemy kulturę wysoką jest pojecie kultury poszukującej, eksperymentującej, awangardowej, otwierającej nas na to, co inne, na inne możliwości życia, na potencjalność życia, jakby powiedział Giorgio Agamben19. Taka kultura powinna być przedmiotem szczególnej troski i wsparcia ze strony państwa. Po drugie, ostatnie trzy dekady pokazały, że kultura wysoka nie musi być koniecznie niedochodowa, wyłączona spod mechanizmów rynkowych, o czym świadczą powstające dzisiaj na całym świecie prywatne muzea sztuki. Dorota Folga-Januszewska w przygotowanym na Kongres Kultury Raporcie o muzeach podaje, że spośród 871 istniejących w Polsce muzeów tylko 28 finansowanych lub współfinansowanych jest z budżetu centralnego, pozostałe 843 placówki muzealne to muzea samorządowe oraz muzea prowadzone przez tak różne podmioty, jak uczelnie, stowarzyszenia, związki wyznaniowe, osoby prywatne itd.20. Muzea nie muszą być koniecznie tworzone przez państwo. Niepaństwowe muzea nie podlegają państwowej ideologii, nie muszą więc ilustrować narodowej historii, lecz mogą służyć promocji miast i regionów. Mogą też wyzwalać sztukę z narodowej służby, jak to się dzieje na przykład w Turcji21. Spór o rynek, jeśli ma być sporem rzeczywistym, a nie ideologicznym, musi prowadzić do istotnej zmiany pojmowania roli państwa w kulturze. Państwo nie powinno przywdziewać owczej skóry i twierdzić, że rynek rozwiąże wszystkie problemy kultury; powinno popierać rynek, ale rynek innowacyjny, a nie stabilizujący, dostosowany do istniejącego już popytu. „Rynek to królestwo innowacji…” – pisze Alan Aldridge. – „Przedsiębiorcy podejmujący ryzyko, wprowadzający na rynek innowacyjne dobra i usługi są za ten wysiłek sowicie nagradzani. Natomiast bierne i osiadające na laurach firmy spotyka z czasem bolesna kara, ponieważ zostają one porzucone przez klientów”22. Mechanizm ten nie do końca sprawdził się w przypadku polskiego rynku sztuki lat dziewięćdziesiątych, dlatego państwo powinno wspierać te inicjatywy, które ożywiają rynek, a nie te, które dopasowują się do istniejącej już oferty rynkowej. 19 Pod bardzo podobnym hasłem „What is waiting out there?” („Co tam czeka?”) zorganizowano ostatnie Biennale w Berlinie w 2010 roku. 20 Folga-Januszewska podaje większą liczbę muzeów – 916, ponieważ uwzględnia oddziały; i tak liczba muzeów podlegających Ministerstwu Kultury wynosi, wraz z oddziałami – 46, a liczba muzeów współfinansowanych przez ministerstwo – 27. D. Folga-Januszewska, Raport o muzeach, online: www.kongreskultury.pl. 21 Zob. S. Arslan, Corporate Museums in Istanbul, [w:] The Global Art World, red. H. Belting, A. Buddensieg, Ostfildern 2009. 22 A. Aldridge, Rynek, przeł. M. Żakowski, Sic!,Warszawa 2006, s. 48. 69 GR ZEGOR Z DZIA MSKI DISPUTE ABOUT THE MARKET Under the slogan of the “dispute about the market” the author analyses the debate – activated in Poland after the Congress of Polish Culture, and lasting at least from 1989 onwards – on the relations between economy and culture in a close link to the role of the state. On the one side of this argument there are the neo-liberals for whom the fall of the Eastern block provides a decisive argument for the preponderance of market over other forms of the command and/or central economy. On the other side, there are opponents of the market who treat it as a threat of reducing all the values to the economic and exchange values, and then, in result, their common relativising and transformation of the society into a supermarket. The author claims that the state should not leave behind its tasks related to cultural politics and believe that the market shall solve all the problems of culture; instead, the state should support an innovative market and not the one which stabilises and remains suited to an already existing demand. 70