ZDRO WA, AU DIO FIL SKA PA SJA
Transkrypt
ZDRO WA, AU DIO FIL SKA PA SJA
WYWIAD Tomasz Zeliszewski i jego system high-end Zabawa z kopiowaniem winyli zaczęła się dosyć niedawno ZDROWA, AUDIOFILSKA PASJA Pasjonuje go analog. Zbiera winyle, a od niedawna także taśmy szpulowe. Wiele eksperymentuje z akustyką pokoju, opracowując własne projekty ustrojów akustycznych. Słowem, zapalony audiofil – w najlepszym tego słowa znaczeniu. Zaś na co dzień perkusista i menedżer Budki Suflera Z tej taśmy Studio Master słuchaliśmy jednego z albumów Arethy Franklin. Było fajnie, choć nieidalnie... 58 AUDIO VIDEO Te kolumny poznają chyba wszyscy. Niedługo stuknie im dziesięć lat. Kto je odkupi od pana Tomasza (jeśli sprzeda?), zrobi niezły interes. Wyglądają jak z salonu. Właściciel jest bardzo pedantyczny o było moje drugie spotkanie z Tomaszem Zeliszewskim w jego dźwiękowej enklawie, jaką jest specjalnie urządzony pokój odsłuchowy. Na przestrzeni sześciu lat widać jego pozytywną ewolucję. Zniknęły duże panele z kolorowej gąbki (patrz AV 4/2003). Przednia część pokoju jest mniej wytłumiona, po bokach i przede wszystkim z tyłu pojawiły się drewniane dyfuzory własnego projektu. Wykonuje je z pietyzmem pan Waldek, starszy pan modelarz, na co dzień opiekujący się ogrodem. Musiał poświęcić dziesiątki, może nawet setki godzin na poskładanie tych wszystkich deseczek i listewek w misterne dyfuzory. Te znajdujące się z tyłu, za fotelami odsłuchowymi, można stroić poprzez wciskanie w szczeliny idealnie dopasowanych klocków rozporowych. Działają? O tak, zmieniają subtelnie brzmienie, wprawdzie dość nieznacznie, ale to słychać. Żeby to sprawdzić, musiałby pan tutaj pobyć ze dwa dni – rzuca pan Tomek. Żałuję, ale obaj nie możemy sobie na to pozwolić. Jednak pobyć tutaj, choćby kil- T ka godzin, zdecydowanie warto. To ogromna frajda, nawet dla otrzaskanego audiofila. Mało kto może sobie pozwolić na taki system, zwłaszcza w tak perfekcyjnym pomieszczeniu. Dom znajduje się na podlubelskiej wsi. Jest tu całkowicie cicho, nawet w ciągu dnia. Odsłuchownia, którą muzyk – jak sam przyznaje – opuszcza nieraz o trzeciej nad ranem, znajduje się na najniższej kondygnacji, w piwnicy. Ściany są wyłożone płytami dźwiękochłonnymi Ecophon. To w głównej mierze one odpowiadają za bardzo krótki czas pogłosu. Źródło inspiracji do eksperymentów z akustyką pokoju dostrzegam na podłodze, obok fotela odsłuchowego. To wartościowa książka „Podręcznik akustyki” F. Altona Everesta. Także stolik i platformy pod wzmacniacz oraz kolumny są własnego wykonania. Blat tego pierwszego, o grubości kilkunastu centymetrów, to drewno przekładane „czymś tam”. Konstrukcja waży około 100 kilogramów. To piekielnie ważne, bo stoi na niej znakomity gramofon legenda: SME 30 z ramieniem V i wkładką Micro Benz LP. W podstawie Również sufit nie oparł się adaptacji akustycznej Funkcję Revoxa B77 MkII wkrótce przejmie Studer A707. Jest już w drodze... SME Model 30 z firmowym ramieniem SME V i wkładką Benz Micro LP w nie pasuje ta s ze y rn o b y w . •Ten u analogowego m te s y s u p ty ch• do arche ono są high-te olu Wzmacniacz, k m ny i p h pod końcówką mocy Halcro dm38 znajduje się ołów… CYFRA W ODSTAWKĘ Będziemy słuchać tylko analogu. I to nie tylko z winylu. Z lewej strony środkowego fotela stoi czerwony metalowy stojak na kółkach – także własnego projektu – a na nim Revox B77 MkII z załadowaną szpulą Emtec Studio Master. Za jakieś dwa tygodnie w systemie ma się pojawić coś lepszego – studyjny Studer 807. A co mamy na taśmie? Nie, nie żadne mastery rodem zza oceanu (może przyjdzie na nie czas...), lecz własne kopie niektórych winyli. Nagrywane z najmniejszą prędkością – 19 cm/s. Dlaczego nie szybciej? Brzmienia winylu i tak poprawić się nie da. Ale przynajmniej można uniknąć konieczności odwracania płyty i podnoszenia ramienia. Jak mówi sam właściciel: Przegrywanie winyli na taśmę daje mi ogromnie dużo przyjemności. Nie ukrywam też, że czasem zdarza mi się przysnąć i wtedy po prostu szkoda sprzętu… Jak brzmią kopie? Bezpośrednich porównań nie robiliśmy, ale – jak pokazał wcześniejszy odsłuch gramofonu SME – kopia z Revoxa nie brzmi tak przejrzyście. Dźwięk staje się lekko zaokrąglony, złagodzony. Nie traci jednak swej podstawowej zalety, atrakcyjności: jest niezwykle płynny i fizjologiczny. Kilka taśm leży i się „wietrzy”. To dobrze im robi – brzmią wtedy lepiej. Reszta systemu nie ma wiele wspólnego z funkcjonującym archetypem systemu analogowego, jaki często widuje się na wystawach: amplifikacją lampową i wysokoskutecznymi kolumnami. O perfekcję korekcji RIAA i wzmocnie- nia mikrowoltowych sygnałów z wkładki Micro Benz LP dba referencyjny phonostage firmy ASR, wyposażony w zasilanie bateryjne. Dalej sygnał trafia do przedwzmacniacza Accuphase C-280, później do końcówki mocy Halcro dm38. Przed nią rządził dzielony wzmacniacz Jeffa Rowlanda. Bardzo mile go wspominam – był znakomity. Trochę żałuję, że się go pozbyłem – przyznaje. Tylko jeden element systemu, który osobiście (FK) pamiętam z roku 2003, oparł się kolejnym upgrade’om zestawu – wciąż świetne kolumny JMlab Utopia. Źródłem cyfrowym jest, od paru lat, 4-elementowy odtwarzacz CD/SACD dCS-a (Elgar/Delius/Verdi). Właściciel zestawu nie ukrywa, że myśli o wymianie tej kolubryny na coś nowszego. Choćby na zintegrowanego Pucciniego, o którym pozwa- lam sobie napomknąć. Jednak w tej chwili odtwarzacze cyfrowe nie zaprzątają głowy pana Tomka. Okablowanie? Przewody głośnikowe to Furutechy μ-Ti, interkonekty również tej firmy. O czystość prądu dba Hydra firmy Shunyata Research. Ważniejszy jednak wydaje się fakt poprowadzenia niezależnego obwodu zasilania. Kable sieciowe? I tu niespodzianka – zwykłe, „komputerowe”. W szafce leżą raz używane Anacondy wyżej wymienionej firmy. Nie sprawdziły się. Tomasz Zeliszewski nie jest wyznawcą żadnej z radykalnych teorii faworyzujących rolę tego czy innego elementu systemu. Jak sam mówi: Byłem kiedyś na odsłuchu bardzo drogich „klocków” Kondo. Muzyka leciała z odtwarzacza za 230 złotych. Spytałem delikatnie przemiłego właściciela, czy nie widzi AUDIO VIDEO 59 REPORTAŻ Tomasz Zeliszewski i jego system high-end Ścianka za fotelami oddziela część odsłuchową od użytkowej (kolekcja Staxa, płyty winylowe). Jej adaptacja akustyczna budzi szczery podziw. Wszystkie dyfuzory wykonał modelarz, pan Waldek. Można je stroić tutaj dysproporcji w klasie urządzeń. Swierdził, że źródło jest tak naprawdę nieistotne, że reszta się liczy. To pogląd radykalny. Osobiście uważam, że każdy element ma znaczenie, na zasilaniu kończąc. Dziwię się jednak, gdy ktoś szuka problemu w gniazdku, mając koślawy przedwzmacniacz albo głośniki, które nie przenoszą niczego. Czy są urządzenia, o których posiadacz tak wyrafinowanego systemu marzy? Niewątpliwie tak. Kiedyś chciałby mieć wzmacniacz FM Acoustics. Niegdyś w systemie gościły kable Kondo. Grały ponoć cudownie. Niestety, nie byłem przygotowany na taki wydatek. Musiałem je oddać. Nie ukrywa także, że popełnił błędy. Swego czasu był posiadaczem przetwornika firmy dpa – SX256 – wraz z dedykowanym napędem CD. Jak sam wspomina: Wykonanie tego sprzętu było katastrofalne, ale jak to pięknie grało! Że też się tego pozbyłem – to był chyba mój największy błąd w audio – stwierdza. Pan Tomasz ma słabość do japońskiego Staxa. Kupiłem kiedyś słuchawki tej firmy i muszę powiedzieć, że pomimo tego, iż nie lubię słuchawek, dźwięk, który z nich popłynął, mnie obalił – wyjaśnia. Za chwilę na zapleczu pokoju odsłuchowego pokazuje mi małą kolekcję urządzeń tej firmy: podłużne monobloki, których symbolu nie zanotowałem, odtwarzacz Quattro. Przetwornik DAC Talent, który kupiłem w Kanadzie – jako nowy – pożyczyłem redaktorowi Piotrowi Mecowi, integra 60 AUDIO VIDEO też jest u kogoś. Odtwarzacza nie pożyczam, bo za delikatny – wyznaje. W innym pokoju, na górze, widzę wspomniane co najmniej kilkunastoletnie „earspeakery”, czyli po naszemu słuchawki, a w pokoju, gdzie ćwiczy grę na perkusji (tak zwanych plackach, by nie robić zbyt dużo hałasu), stoi prawdziwy rarytas kolekcjonerski – podłogowe elektrostaty. Oczywiście Staxy. Nawet nie wiedziałem, że takie produkował. Niestety nie da się na nich słuchać muzyki. Są bardzo ciche – z żalem przyznaje właściciel. DŹWIĘK Słuchaliśmy kilku płyt analogowych, wyłącznie wydań oryginalnych, m.in. Jamesa Browna, Joni Mitchell, Steely Dana, na końcu zaś albumu Dave Matthews Band. Było to brzmienie niezwykle muzykalne i naturalne. Bardzo masywne, ale wybitnie realistyczne. Nawet współczesna produkcja („Before the crowded streets”) zagrała w kompletnie innej estetyce niż ta, jaką znamy z nośnika cyfrowego i obojętnie jak dobrego dyskofonu. Nie znaczy to, że pod każdym względem było to wydanie lepsze. Natomiast starsze nagrania przyciągały uwagę niczym magnes. Najbardziej zadziwił mnie zupełny brak czegoś, co nazwałbym technicznością, klinicznością dźwięku – cech, o które można podejrzewać każdy system high-tech najwyższej klasy. Gramofon oraz nagrania na czarnym krążku odmieniły dosłownie wszystko. ■ F.K.: Proszę pokrótce opowiedzieć o swoich doświadczeniach z czarną płytą. T.Z.: Niedługo po zachwycie nowym odkryciem, jakim był dźwięk analogowy z winylu, okazało się, że na dobrze mi znanych nagraniach występują jeszcze jakieś nowe instrumenty, o których wcześniej nie wiedziałem. […] Włączam coś z innej epoki i okazuje się, że scena dźwiękowa miała nieco inne dekoracje, instrumenty były inaczej porozstawiane. To zupełnie inny rodzaj estetyki. F.K.:Trzeba jednak zauważyć, że negatywny wpływ na brzmienie muzyki wydawanej na nośnikach cyfrowych miały same studia nagraniowe, które przez wiele lat, nieumiejętnie obchodząc się z techniką cyfrową, „wyprodukowały” mnóstwo źle brzmiących nagrań zarejestrowanych pierwotnie na analogu. T.Z.: Z pewnością tak, nie da się jednak zmienić prostego faktu, że na nośniku analogowym jest szerzej i bardziej bogato. A czy atrakcyjniej – to już kwestia indywidualnego gustu. Ostateczny wyraz nagrania zawsze zależy od talentu producenta: czy to będzie Trevor Horn, czy Zenon Wiśniewski. Rodziny Wiśniewskich chcę z góry przeprosić – to nazwisko przykładowe. W Polsce muzycy dopiero niedawno zaczęli rozumieć, kim naprawdę jest producent. Do tej pory osoba taka kojarzyła się z inwestycją, kosztami – kimś, kto produkuje, wydaje pieniądze, słowem: przedsiębiorcą. Tymczasem producent to wizjoner, artysta, kreator, który dopóki nagrania jeszcze nie ma, ustawia dekoracje, instrumenty na scenie, określa brzmienie, aranżację. To jak malowanie obrazu lub pisanie poezji. Przedsiębiorcą producent oczywiście jest także, ale dopiero w dalszej kolejności. F.K.: Jak audiofilska pasja wpływa na postrzeganie brzmienia Waszej muzyki? Pomaga czy przeszkadza? T.Z.: Oczywiście, pomaga. Na pewno uwrażliwia. Zauważyłem u siebie, że rozmawiając z bębniarzami, np. Krzy- siem Patowskim z zespołu Bracia, pytam o strojenie poszczególnych bębnów, wymieniam doświadczenia. Ostatnio spróbowałem zmienić strojenie bębna basowego – metodą, jaką normalnie stosuje się do profesjonalnej adaptacji akustycznej pomieszczeń. Wyobraziłem sobie, że taki bęben jest szczególnym miniaturowym pomieszczeniem… Pewnie brnę w ślepy zaułek, ale wnioski są ciekawe. Audiofilia jest wędrówką do coraz bardziej wiarygodnej sceny dźwiękowej. Mnie interesuje właśnie ta droga, to dochodzenie do celu. Czasem obieramy metody błędne, ale jest to fascynujące. F.K.: Inaczej mówiąc, nie interesuje Pana komfortowa sytuacja majętnego audiofana, który mówi: zróbcie mi idealny pokój do słuchania muzyki i wstawcie „najlepszy” sprzęt high-end? To nie moja droga. Mógłbym zlecić projekt akustyczny jakiejś firmie z Polski lub zagranicy, nie jest to problemem. Wielu znajomych (z rynku audiofilskiego) mnie do tego namawiało. Ludzie ci z pewnością wykonaliby swą pracę profesjonalnie, od strony technicznej nie byłoby się do czego przyczepić. Mnie jednak wykresy nie interesują. Tu przecież nie chodzi o puszenie piór, demonstrowanie swojej klasy czy czegoś takiego. Ważne jest, czy mnie ten dźwięk się podoba, nic innego. Swoją drogą znam przypadek ekstrawaganckiego posła z Lubelszczyzny. Poznał on swego czasu pierwszego lepszego dilera sprzętu audio z Warszawy, który zademonstrował mu swój towar w wersji referencyjnej… i tyle. Nie ukrywam, że poszczególne elementy są bardzo wysokiej klasy i na pewno bym nimi nie pogardził. W szczególności dwuczęściowym odtwarzaczem Sonic Frontiers z okiem pośrodku [Transport 3 – przyp. F.K.]. Słuchając swojego systemu na przestrzeni lat, nieraz zauważałem, że jakaś częstotliwość mnie drażni, że jest jakieś podkolorowanie. Wtedy, choć nie jestem inżynierem i nie mam tak naprawdę pojęcia o elektronice czy elektroakustyce, starałem się zrobić coś, by problem zniwelować. I właśnie wykonywanie tych drobnych kroczków mnie kręci – o to w tej zabawie chodzi! F.K.: Czy, używając terminologii audiofilskiej, pokusiłby się Pan o zhierarchizowanie poszczególnych aspektów brzmienia? Co jest dla Pana najważniejsze w systemie audio? T.Z.: Przejrzystość całego pasma i dynamika. Mówiąc: przejrzystość, mam na myśli szerokość pasma, przezroczystość sceny, brak kurtyny pomiędzy mną a muzyką, choćby cienkiego muślinu. Nagranie nie powinno łoić, jak to się mawia. Inaczej mówiąc, żaden z zakresów nie powinien zdominować reszty. W dalszej kolejności umieściłbym stereofonię, choć tutaj większe znaczenie ma jakość realizacji niż sam sprzęt odtwarzający. F.K.: Obecnie w systemie pracuje gramofon Pan SME30. Co było przed nim? T.Z.: „Przerobiłem” kolejne modele SME, zaczynając od dziesiątki (SME10 – przyp. F.K.). To znakomity producent, który robi tylko gramofony. Pomiędzy 10-ką a 20-ką miałem jeszcze przez krótki czas bardzo niezwykły gramofon C.E.C., jedyny, jaki ta firma produkowała. Byłem bliski płaczu, ale nie mogłem sobie pozwolić na zatrzymanie go. Została więc dokonana zamiana na SME20. Proces wymiany trwał ładnych parę lat. F.K.: Na czym polegają główne różnice pomiędzy kolejnymi modelami SME? T.Z.: Na tym, o czym wspomniałem wcześniej: przejrzystości i dynamice. Dziesiątka mnie olśniła, to jest znakomity gramofon. Dla wielu może być sprzętem docelowym. Posłuchałem go, w bezpośrednim porównaniu, z SME Modelem 20. Wtedy okazało się, że jakaś kotara się odsunęła, dźwięk się rozświetlił. Jeszcze większa różnica jest pomiędzy modelami 30 a 20. Model 30 dla mnie jest już gramofonem wybitnym. Jeśli ktoś oczekuje od brzmienia szybkości, świeżości, perlistości, braku zmatowienia – to wszystko ten gramofon dostarcza w 100%. Z SME współpracuje wcale nie najdroższa wkładka Micro Benz LP. Bardzo ją polubiłem, a dodam, że miałem możliwość posłuchania różnych przetworników, włącznie z Koetsu i Kondo. Jeśli będę sobie mógł na to pozwolić, dokupię jeszcze jedną wkładkę. F.K.: Jedną z płyt częściowo nagraliście w Ameryce, w słynnym studiu nagraniowym Village Studios. Jakie to było doświadczenie? T.Z.: Doprawdy wspaniałe. Wydaliśmy naprawdę duże pieniądze, ale warto było. Ludzie się dziwili: czy im odbiło? To wcale nie tak. Te pieniądze wróciły do nas z nawiązką… W Stanach praca nad albumem wygląda zupełnie inaczej niż u nas. Zostaliśmy potraktowani nie jak zespół z Mongolii (czego się spodziewaliśmy), lecz na równi z czołowymi artystami światowej sceny muzycznej. W korytarzu mijaliśmy Mariah Carey, Erica Claptona i innych. Przed nami Red Hot Chilli Peppers nagrywali swój album „Californication”. Na naszej sesji grał Marcus Miller. Powtarzał ten sam numer wielokrotnie, Raz za razem – ile było trzeba, bez najmniejszego grymasu na twarzy. Steve Lucather pojawił się na sesji TOMASZ ZELISZEWSKI O ANALOGU, AUDIOFILSKIEJ PASJI, MUZYCE I JEJ KULISACH z pięcioma gotowymi propozycjami. On również powtarzał tyle razy, ile zażyczył sobie Greg Philiganes, producent. To się nazywa pełen profesjonalizm. Pomiędzy Polską a Stanami w tej kwestii istnieje przepaść. Gdyby mnie pan spytał, dlaczego tak jest, z czego to wynika, odpowiedziałbym, że głównie z jednego: pracowitości i poświęcenia wykonywanej pracy. Godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata ciężkiej pracy. My jesteśmy przy nich leniuszkami. Typowa sytuacja: nagrania zrobione, ktoś coś chce poprawić. Ale po co, przecież jest wspaniale! Przykład z życia wzięty: został tydzień do naszego jubileuszowego koncertu w Sopocie, który wyemituje TVP. Jest pan świadkiem, jak wciąż jeszcze negocjuję szczegóły kontraktu… W zasadzie mógłbym dziś powiedzieć, że się rozmyśliliśmy, i nikt by nam nic nie zrobił… Tam tak nie ma. Red Hot Chili Peppers robili miksy przez pół roku. Album w odsłonie bluesowej Fleetwood Mac powstawał dwa lata (wiem to od Phila). Dzień w dzień. To zupełnie inne podejście niż u nas. Odbiorcy tego niestety nie widzą – otrzymują tylko gotową płytę. Nie zastanawiają się, jak doszło do jej powstania. W studiu Village był chłopak dwa lata po studiach w szkole muzycznej Berkeley College, na wydziale realizacji dźwięku. U nas mógłby uchodzić za autorytet w swojej dziedzinie. W Village Studio w porze lunchu zbierał zamówienia i przynosił jedzenie. Przyznał mi się, że marzy o tym, by zostać znanym realizatorem, zająć miejsce wielkich. Oczywiście wykonywał też pewne prace techniczne, jak zgranie z analogu na cyfrę itp. Tak, tak, tam wciąż używają starego sprzętu analogowego. Nowoczesna technika cyfrowa, jak mawiają, to marketing [śmiech]. Dawniej dziwiliśmy się: po co nam producent? Nagraliśmy wiele płyt, podczas robienia których każdy mówił, co jego zdaniem jak powinno wyglądać. I każdy miał, na swój sposób, rację. Co z tego, skoro wszystkich tych żądań realizator nie jest w stanie spełnić jednocześnie. Wychodzi nagranie, które po prostu nie jest dobre. Miks jest sztuką kompromisu. Jeśli mamy zapełnione 16, 52, a czasem nawet 96 śladów, to musimy dokonywać wyborów. Czym się kierujemy? Barwą, częstotliwościami, długościami dźwięków? Tu właśnie powinien wkroczyć producent i dokonać wyborów. Czasem są one niezrozumiałe dla muzyków: to po co ja się męczyłem, skoro i tak mnie nie słychać? Teraz, po latach, z pokorą przyznajemy, że produkcję muzyczną Amerykanie przećwiczyli i doprowadzili do perfekcji. Producent ma olbrzymią rolę do wypełnienia. Jeśli go nie ma, panuje anarchia. Proszę sobie wyobrazić, że Miles Davis zaufał młodziutkiemu wówczas Marcusowi Millerowi, który był producentem jego płyty „Siesta”! Inny niezwykły przykład to najlepszy moim zdaniem album Madonny „Ray of Light” – jego producentem również był młody chłopak. Na szczęście u nas sytuacja stopniowo się poprawia… F.K.: Dziękuję bardzo za rozmowę i za okazję do posłuchania niezwykłego systemu. ■ AUDIO VIDEO 61