pobierz pdf - Fronda LUX

Transkrypt

pobierz pdf - Fronda LUX
FRONDA
PISMO POŚWIĘCONE
Nr 27/28
Rok 2002 od narodzenia Chrystusa
FRONDA
PISMO POŚWIĉ&ON(
Nr 27/28
ZESPÓŁ
Waldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska,
Marek Jan Chodakiewicz, Paweł Filipiak, Piotr Frączyk-Smoczyński, Mariusz Gajda,
Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy, Robert Jankowski,
Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,
Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński
PROJEKT OKŁADKI
Paweł Saramowicz
OPRACOWANIE GRAFICZNE
Jan Zieliński
Zamieszczone w tym numerze zdjęcia Pawia Kuli i wiersze Wojciecha Wencla
pochodzą z przygotowywanego do druku albumu „W Matami",
który ukaże się jesienią 2002 roku nakładem Wydawnictwa Bernardinum.
ADRES REDAKCJI
00-355 Warszawa
ul. Tamka 45
tel. (022) 828-13-79
fax (022) 826-34-92
www.fronda.pl
[email protected]
© Fronda Sp. z o.o.
DRUK
Apostolicum, 05-091 Ząbki, ul. Wilcza 8
SPRZEDAŻ HURTOWA
Grupa MATRAS, tel.: (022) 631 94 3 1 , 631 94 32, 631 94 33
PODZIĘKOWANIA
Piotr Cywiński, Adrian Fijewski, Tadeusz Grzesik, ks. Zenon Hanas SAC,
Jarosław Mytych. Marek Różycki, Sławomir Sokołowski, Artur Zawisza
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.
Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.
ISSN 1231-6474
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
ANDRIEJ TARKOWSKI
Modlitwa Stalkera
7
ESTERA LOBKOWICZ
Kto umrze za demoliberalizm?
8
SONIA SZOSTAKIEWICZ
Żołnierze przyszłości
11
MAJER KRASZAN KRASZEWSKI
sms-y
13
STEPHAN OLSCHOVSKY
Rękopis znaleziony w meczecie
czyli drugie odczytanie Koranu
16
ERNST WEISSKOPF
Jezus w tradycji sufickiej
(Mała antologia tekstów sufickich o Jezusie)
36
CU LAM MASI NAAMAN
Stary Culam umarł
47
RAZAAK VARAKAT ULLA
Moje przebudzenie
52
AS LAN CHAN
Odnalezione źródło
59
Tl EMIR MACHMIEDOW
Co słyszał Armstrong na Księżycu,
czyli apologetyka dla maluczkich
JESIEN-2002
63
Niemcy w Matami
Korzenne państwo rosło pod powierzchnią
którą nam przyszło mozolnie odkrywać
ostrzami szpadli - szumiały nade mną
cysterskie lipy i wiatr przysypywał
ściany okopu lecz wbrew jego woli
wkrótce pod ziemią się cicho rozdzwonił
pierwszy eksponat z metalu: dwie części
rdzawej i mocno zniszczonej uprzęży
patrz jak kołyszą się szyjki butelek
0 kształtach prawie już dzisiaj nie znanych
marmur z wyrytym nazwiskiem Max Roemer
rękojeść noża do ryb zapomniany
medal z profilem cesarza Wilhelma
kiedy nareszcie zaczyna się ściemniać
przerywam pracę i łupem się karmię
jakbym chciał wskrzesić podziemną Matarnię
1 myślę o tych co ciągle mieszkają
w odciskach palców na skutych zastawach
w węglu którego nie sposób ogarnąć
płomieniem - myślę o wszystkich tych śladach
przy domu czując jak gorzkie są walki
na szpadle z niemym zastępem osiadłych
głęboko cieni: bez słów i bez ognia
niosą zwycięzcom świadectwo ich końca
Matarnia 2001
zdjęcie: Paweł Kula
wiersz: Wojciech Wencel
Wieczór
Gorzkie słońce skrywa się za mur kościoła
nad ceglaną wieżą już gęstnieje karmin
ciepły blask zalega na surowych polach
biednej ziemi niebo powierza swe barwy
w drzewnych kolumnadach słychać dźwięk potyczki
pną się łuki walcząc z potężnym ciężarem
zaraz runą stropy by zakryć nas wszystkich
mrokiem i szemrzącym w jego gruzach wiatrem
co przed chwilą było ci ofiarowane
o ziemio - purpura z domieszką fioletu uśnie pod powłoką z ciemności aż ranek
bez żalu to zwróci spragnionemu niebu
wschody i zachody wpisane w kołowrót
który się przetacza z nieustannym blichtrem
wszechświat romansuje ze światem dość dziwnie:
jak para wciąż sobie śląca ten sam list
Matarnia 2001
zdjęcie: Paweł Kula
wiersz: Wojciech Wencel
* * *
Łuszczy się dawne metrum pękają rymy
nad czarną strugą płaczu pod drzewem żywota
lecz wszystko ma swój czas i swoją porę
w kruchym ciemieniu śpiewa anioł harmonii
Ty Panie podnosisz mnie kiedy upadam
i żywą wodą struchlałe oczy obmywasz
bardziej cierpliwy niż światło w zamkniętej celi
jesteś ze mną gdy wstaję i kładę się do snu
i nie ma nic ponad Tobą na świecie nic nie ma
i nie ma większej miłości niż Twoje kochanie
doprawdy nie ma nic nad to i nic się nie zmienia:
ta sama ścieżka za grobem i taki sam kamień
Matarnia 2001
zdjęcie: Paweł Kula
wiersz: Wojciech Wencel
Nowy Rok
Co się stało powiedz co się z nami stało
w styczniu nad torami podmiejskiej kolejki
w szpitalu pełnym głośnych oddechów
wiatr narzędzia wiatru pod siermiężnym niebem
jak żagle rozdarte w koleinach światła
nie w i e m : nie pojmuję skąd wziął się ów cień
cień albo światło - ciosy wiatru - nie w i e m
tyle mdłych obietnic godziny spędzone
na żmudnym różańcu w kuchni pod wieszakiem
wspólny los: Golgota która nie ma końca
lecz czy ma początek w naszych trzewiach - powiedz
co się z nami stało tego dnia pod wieczór
gdy na szybach gasły niewyraźne smugi
i od okna niósł się płacz po stracie dziecka
pokłon żywych rzeczy dla umarłych ciał
lament piasku w skrzynce zagadka istnienia
wróć: kto nas prowadził na to miejsce kaźni
gdzie pomiędzy dwoje raźno wkracza trzecie
by się ofiarować samotnemu Bogu
więc skosił nas wiatr i miecz przeniknął nasze twarze
o Panie jak wielka jest Twoja miłość
nie daje się pojąć udręczonym sercem
1997/98
Matarnia 2001
zdjęcie: Paweł Kula
wiersz: Wojciech Wencel
Dzwony nad Matarnia
Ks.
Władysławowi Szulistowi
Cisza zmierzch się kładzie na koronach drzew
szumi ogród pną się wieżyce kościoła
łaski Twojej Boże nie uniesie szept
wobec Twego blasku bezradne są słowa
niczym ptaki żerdzią krzyża porażone
samoloty schodzą nisko jest październik
płonie cmentarz i wrze niebo rozognione
nad głowami wiernych
Matarnia 2001
zdjęcie: Paweł Kula
wiersz: Wojciech Wencel
* * *
Na skraju lasu ruchome kontury
ślad twojej głowy na moim ramieniu
życie którego nie sposób powtórzyć
modli się za nas w Ogrójcu pod ziemią
ludzie z kwiatami wychodzą do krzyża
bocian na starą dzwonnicę powraca
to co się w lichych szkieletach odzywa
będzie nas niosło aż zniesie ze świata
zwietrzeją wonie wygasną adresy
znikną gdzieś wielkie elegie i listy
śmierć swoją miarę zagubi na wieki
w hierarchii zdarzeń i prawd oczywistych
spłowieją noty w paszportach i księgach
nic nie zostanie prócz naszej marności
ciało się z piaskiem i w o d ą wymiesza:
lekka zaprawa na mur z naszych kości
Matarnia 2001
zdjęcie: P a w e ł Kula
wiersz: Wojciech W e n c e l
Corpus Christi
Zatoki potu zimne wonie perfum
bujne dekolty w sukniach atłasowych
zmięte koszule przetkane bawełną
pstre marynarki i nakrycia głowy
flauszowe płaszcze kurtki bez podszewki
spinki do włosów i srebrne łańcuszki
w małej kaplicy która ledwo mieści
stłoczone ciała aniołów i ludzi
kości śpiewają i słyszy je Pan Bóg
choć oddzielone są rzeczy tej ziemi
od rzeczy wiecznych - stukanie różańców
chowanych w ciszy do torby z pieniędzmi
grzebieniem kluczem rachunkiem z piekarni
i zapomnianym biletem na pociąg
zaraz wikary i trzej ministranci
zmęczone Ciało do grobu zaniosą
na planie krzyża wzniesiono świątynię
więc tam tkwi głowa gdzie jest prezbiterium
ławki to żebra - przez drzwi w ścianie tylnej
przechodzą stopy - ramiona się mieszczą
w bocznych ołtarzach - stoimy tu wszyscy
z wielkopiątkową modlitwą na ustach
wdychając zapach zatęchłej kostnicy
jak chrząstki w Ciele zmarłego Chrystusa
Matarnia 2 0 0 1
zdjęcie: P a w e ł Kula
wiersz: Wojciech W e n c e l
W Matami
W porze chłonnego po zimie powietrza
wieczorem stoisz na schodach wysokich
przed tobą kościół a nad nim obłoki
wędrują sycąc rysunek przedmieścia
grą czasu z prawej plebania i drzewa
już wykrzywione historią w szkle okien
czerwone światło po lewej na drodze
mała się postać powoli przemieszcza
w stronę zburzonej cegielni któż zliczy
wszystkich co tutaj mieszkali wciąż milczy
o nich powietrze i ziemia sprzed lat
więc kto opisze ich życie a żyli
zachłannie barwni jak przestrzeń tej chwili
która w ogromny składała się świat
Matarnia 2001
zdjęcie: Paweł Kula
wiersz: Wojciech Wencel
Verbum Crucis
Płynęła krew płynęła woda
w i e m : nie wyrażę tego w słowach
przemówcie za mnie słodkie gwoździe
czułym językiem długim postem
który pochyla nasze tchnienie
nad Bożą męką nad cierpieniem
niewysłowione chleb i wino
ciało zbrukane ziemską śliną
z którego zamiast mdłej goryczy
rodzi się źródło wszelkich przyczyn
w otwartych ranach więzy blasku
śpiew wiekuistych onomastów
w y p ł y w a świat z przebitych dłoni:
przystań nad rzeką dom obłoki
bryły kościołów śmiech i uczta
sen przed podróżą noc poślubna
sączy się oddech z rannych stóp
pamięć zawodna wsiąka w muł
ofiarowany czas dojrzewa
pod skórą świata w grzesznych trzewiach
w o d a i krew od boku płynie
Bóg nas ożywia swoim Synem
Matarnia 2001
zdjęcie: P a w e ł Kula
wiersz: Wojciech W e n c e l
*
*
*
Liście przyklejone do szyb
w tę deszczową niedzielę gdzieś na końcu świata
w domu czerpiącym siły
z przestawionego pieca
o dziewiątej byliśmy na mszy
a teraz czekam na was w opuszczonym pokoju
wpatrzony w pusty ekran
godzinę przed kolacją
modlitwa bez słów: dzień święty
litania mrozu za oknem w kolorze "ble ble"
z dziecięcego słownika - więc jednak
dajesz mi znaki miłości
o Panie mój i Boże
miłosierny Baranku Boży na wilgotnej ziemi
skąd to poczucie mocy
w sercu - niezasłużone
chwała Panu
On kocha moją chorą duszę:
jeszcze byłem ścierwem lecz już
mnie napełnił miłością
Matarnia 2 0 0 1
zdjęcie: P a w e ł Kula
wiersz: Wojciech W e n c e l
*
*
*
Z domu do kaplicy a potem na cmentarz
jest nas troje: astry grzęzną w twoich dłoniach
spacerowy wózek dźwiga słodki ciężar
przy studni gromadzą się dawne imiona
więc czas nas doścignął - nie ma szans by przeżyć
tę lekcję wieczności inaczej niż z nimi
rząd pustych słoików nad przepaścią brzęczy
małe oratorium dla świętej Cecylii
mały tren - modlitwa wykuta na pamięć
wiatr splata nas z sobą jak kostki różańca
wieczny odpoczynek racz nam dać Panie
a światłość wiekuista niechaj w nas wzrasta
Matarnia 2 0 0 1
zdjęcie: P a w e ł Kula
wiersz: Wojciech W e n c e l
Psalm
Wielki Boże łąki chłoną Twoje światło
rok po roku wiosną wzbiera marmur trawy
deszcz ozdabia witraż rzeki i nie gasną
w prezbiterium atmosfery jasne gwiazdy
wirydarze miast dźwigają ludzkie stopy
chłód o zmierzchu się układa w leśnych nawach
biją dzwony namiętności i zgryzoty
psalm osiada na ranliwych kruchych wargach
cichym świstem hołd oddaje Ci powietrze
ledwie słychać przepływ krwi w aortach stworzeń
nie śmiem pytać Cię bo wiem już czym jest szczęście:
w prochu korzyć się przed Tobą dobry Boże
Matarnia 2 0 0 1
zdjęcie: P a w e ł Kula
wiersz: Wojciech W e n c e l
Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne
ENCYKLOPEDIA „BIAŁYCH PLAM"
Jest to pierwsza tego typu encyklopedia w Polsce. Dzięki niej w j e d n y m
miejscu znajdą Państwo wiedzę z wielu dziedzin.
M ó w i m y o faktach, o których inni wolą m i l c z e ć . Informujemy o wyda­
rzeniach nieobecnych w świadomości społecznej. Każdy tom zawiera autor­
skie hasła dotyczące spraw nieznanych, przemilczanych, świadomie lub przy­
padkowo zafałszowanych.
Ceny tomów I i II po 36 zł; tom III, IV, Vpo 38 zł; tom VI, VII po 39 zł; VIII tom-40 zł
W przypadku przedpłaty na encyklopedię udzielamy 1 5 % rabatu.
Do września 2002 ukazało się osiem z kilkunastu zaplanowanych tomów. Rocznie wydawane są trzy cztery tomy, każdy po 320 stron, szyty, w twardej skóropodobnej oprawie.
A oto niektóre z haseł Encyklopedii „Białych Plam"
aborcja, agitatorzy stalinowscy w Polsce, agresja Z S R R na Polskę, A I D S , Akcja Wisła,
alchemia, anarchizm, aniołowie, antychryst, antyklerykalizm, antykoncepcja, antykościół,
antypolonizm, antysemityzm, antysowieckie powstania, Auschwitz, „autorytety",
awangarda, Balcerowicza plan, Bank Światowy, Bastylia, Batorego Fundacja, B e r m a n Jakub,
Belzebub, bezpieka, biblia szatana, biurokracja, bolszewizm, Całun Turyński, cenzura, cnota,
cuda, cywilizacje p o z a z i e m s k i e , c z a r o w n i c e , czary, C z e K a , c z e r w o n y terror, czystki
stalinowskie, demony, deportacje, dogmat, dyktatura proletariatu, eutanazja, fakt prasowy,
feminizm, F r a n c o Francisco, globalizm, g r u b a k r e s k a , H a l l o w e e n , H a r r y Potter, herezja,
h o l o c a u s t , inkwizycja, i n ż y n i e r i a s p o ł e c z n a , J e d w a b n e , K L - W a r s c h a u , k o m u n i z m ,
koncentracyjne obozy, K O R , krucjaty, lewica, liberalizm, m a s o n e r i a , n a r ó d , n a z i z m ,
neoliberalizm, N e w Age, nihilizm, N K W D , okultyzm, oświecenie, pacyfizm, P i n o c h e t
Augusto Ugarte, podatki, pornografia, postmodernizm, prawda, prawo naturalne,
psychologia tłumu, rasizm, rewolucja francuska, rock, satanizm, scjentolodzy, sekty, Sobór
Watykański II, socjalizm, syjonizm, średniowiecze, Świadkowie Jehowy, terroryzm, tradycja,
trockizm, U n i a Europejska, U P A , utopia, z i m n a wojna, Żeleński-Boy Tadeusz
Polecamy również inne ciekawe pozycje:
Demokracja
Jacek Bartyzel
Cena 14 zł
Obóz zagłady w cen­
trum Warszawy.
KL-Warschau.
Maria Trzcińska
cena 23 zł
Fenomen Europy
Ks. Czesław
Stanisław Bartnik
cena 25 zł
Nauka
w kulturze
Piotr Jaroszyński
cena 25 zł
Idea Polskości
Ks. Czesław
Stanisław Bartnik
cena 19 zł
Personalizm
czy Socjalizm?
Henryk Kiereś
cena 16 zł
Adres i konto wydawnictwa: Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne s.c,
26-606 Radom, ul. Wiejska 2 1 , teL/fax (0 48) 366 56 2 3 , 3 8 4 66 66
e-mail: pQtwen@PP>wen.pl, www. poIwen.pl
Numer konta: P K O B P J 7 0 w Radomiu, nr rachunku 4 5 - 1 0 2 0 4 3 1 7 - 1 2 2 2 8 1 0 6 0
MARIUSZ WODZICKI
Obrazki z podróży
70
E.L.
Euroislam
75
SAMUEL BRACŁAWSKI
Islamski dżihad przeciw krzyżowcom
77
MOHAMMED ATTA
Testament
92
CHRISTIAN DE CHRECE
Testament
94
BLAISE PASCAL
Różnica między Chrystusem a Mahometem
96
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
Wyznawcy Czarnego Allaha
98
STANISŁAW CHYCZYŃSKI
Cedry nad Cedronem
Usta Weroniki
Wieloimiennemu
Bajka (Markowi Skwarnickiemu)
Lub ból
114
114
115
115
116
TADEUSZ DĄBROWSKI
Epitafium dla Tomka Sztajnborna
Trójkąt
* * * (Jestem ograniczony do siebie...)
117
118
119
MIŁOSZ KAMIŃSKI
List pierwszy do Prozerpiny
Iluminacja
* * * (Miesiąc po wyborach...)
Modus moriendi
120
121
122
123
JANUSZ KOTAŃSKI
Paradisus borealis
* * * (piłem wodę Lethe...)
4
124
125
FRONDA
27/28
Zdjęcie Lwów czerwiec 1941
* * * (na kim...)
* * * (jak to będzie)
125
126
126
WOJCIECH KU DY BA
Miasta
„On będzie miasto"
Studnia
Źródło
127
128
129
130
MICHAŁ KL1ZMA
Z pamiętniczka czeladnika podejrzeń
132
JAROSŁAW MOSER
Paradoksy wiary
138
NATALIA BUDZYŃSKA
Łaska depresji
150
NELSON RODRICO PEREIRA
Lenin Guevara I, papież resentymentu
158
MARCIN BĄK
Rycerz, szatan i śmierć
168
MAGDA SOBOLEWSKA
Harry, grabarz smoków
176
JOSEPH PEARCE
Prawdziwy mit. Katolicyzm „Władcy Pierścieni"
190
• IMPRIMATUR
FILIP MEMCHES
I ty zostaniesz talibem
202
PIOTR M. KOSMALA
Historiozofia pod sztandarem Proroka
213
ALEKSANDER KOPIŃSKI
Przeciw pokusie abstrakcji
JESIEŃ-2002
218
5
WOJCIECH WENCEL
Niby okręty
228
TADEUSZ DĄBROWSKI
Czternaście pytań do Czesława Miłosza
234
ADAM LUBICZ
Miłosz, Stendhal i małpy
238
MAREK KONOPKO
Ucieczka z Ziemi Ulro
250
TADEUSZ DĄBROWSKI
Moment mizoginiczny
256
MICHAŁ DYLEWSKI
Seks analny i klopsiki
266
KASZA 1 ŚRUBOKRĘT
290
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
Teologiczne usprawiedliwienie samobójstwa
u Ignacego Sołowieckiego
302
MICHAŁ KURKIEWICZ
Nie tak miało być, przyjaciele
312
DIABEŁ
List otwarty do Wojciecha Wencla
332
ANDRIEJ TARKOWSKI
6
Modlitwa Aleksandra
334
Poczta
Noty o autorach
Fundusz Frondy
335
344
347
FRONDA
27/28
ANDRIEJ TARKOWSKI
Modlitwa Stalkera
Niech się spełni to, co jest sądzone.
Niech oni uwierzą.
1 niech się pośmieją ze swoich namiętności.
Bo przecież to, co oni nazywają namiętnościami,
to w rzeczy samej nie jest energią duchową,
lecz tylko konfliktem
między duszą a światem zewnętrznym.
A przede wszystkim niech uwierzą w siebie.
I staną się bezradni jak dzieci,
ponieważ słabość jest wielkością, a siła marnością...
Rodząc się ludzie są słabi i wątli,
Twardymi i sztywnymi czyni ich śmierć.
Rodząc się trawy i drzewa są miękkie i łamliwe,
Uschniętymi i mizernymi czyni je śmierć.
Twarde i sztywne prowadzi do śmierci,
Giętkie i słabe wiedzie do życia.
Silna armia nie zwycięży,
Wielkie drzewo ugnie się.
Twardość i sztywność są niższe.
Giętkość i słabość są wyższe
JESIEŃ-2002
7
KTO UMRZE ZA
DEM2L
IBER
ALIZM
ESTERA
LOBKOWICZ
Atak terrorystyczny 11 w r z e ś n i a 2 0 0 1 roku na W o r l d Trade C e n t e r został
przez wielu n a z w a n y p o c z ą t k i e m nowej fazy w konflikcie d w ó c h cywilizacji.
Abstrahując od prawdziwości t e g o twierdzenia, w a r t o zapytać się: o jakie cy­
wilizacje tu chodzi? Historycy raczej są zgodni, że w c e n t r u m każdej cywili­
zacji znajduje się religia. Z jednej s t r o n y mielibyśmy więc do czynienia z cy­
wilizacją islamską, z drugiej zaś... no w ł a ś n i e , czy rzeczywiście z cywilizacją
chrześcijańską?
Gdyby terroryści islamscy jako swego g ł ó w n e g o w r o g a traktowali chrze­
ścijaństwo, to bardziej p r a w d o p o d o b n e jest, że k i e r o w a n e p r z e z n i c h s a m o ­
loty uderzyłyby w Bazylikę św. Piotra. Tymczasem wieżowce W T C w N o w y m
Jorku były raczej symbolami k u l t u r y demoliberalnej niż chrześcijańskiej.
Islam, w k t ó r y m nie ma rozdziału m i ę d z y sferą sacrum i profanum, m i ę d z y
tym, co religijne, a tym, co polityczne, p r z e s t a ł t r a k t o w a ć chrześcijaństwo ja­
ko swego g ł ó w n e g o k o n k u r e n t a , p o n i e w a ż Kościół w XX wieku, zwłaszcza
8
FRONDA
27/28
po Soborze Watykańskim II, zaczął przejawiać coraz mniejsze zainteresowa­
nie funkcjonowaniem w świecie polityki. Na czołowego przeciwnika wyrósł
n a t o m i a s t s y s t e m demoliberalny, który coraz częściej przestaje ograniczać
się tylko do sfery politycznej, a zaczyna wkraczać w rejony religii i etyki,
przejawiając uroszczenia teologiczne. P r z y k ł a d e m takiej działalności m o ż e
być legalizowanie w coraz większej liczbie p a ń s t w z a c h o d n i c h aborcji, e u t a ­
nazji czy związków h o m o s e k s u a l n y c h .
Jan Paweł II często m ó w i w t y m kontekście, że w świecie toczy się wojna
między cywilizacją śmierci i cywilizacją miłości. Podczas pielgrzymki do Pol­
ski papież powiedział: „naród, który zabija w ł a s n e dzieci, jest n a r o d e m bez
przyszłości, a p a ń s t w o , k t ó r e u z u r p u j e sobie p r a w o do zabijania dzieci w ło­
nie matek, staje się p a ń s t w e m b a r b a r z y ń s k i m . " Jeśli słowa J a n a Pawła II p o ­
traktować poważnie, to okazuje się, że przyszłość należy do p a ń s t w islam­
skich,
a
krajami
barbarzyńskimi
są z a c h o d n i e
demokracje.
Nie jest
przypadkiem, że na różnych konferencjach m i ę d z y n a r o d o w y c h organizowa­
nych p o d p a t r o n a t e m O N Z z jednej s t r o n y w o b r o n i e n i e n a r u s z a l n o ś c i życia
od m o m e n t u poczęcia aż do n a t u r a l n e j śmierci stawały tylko wszystkie kra­
je m u z u ł m a ń s k i e i Watykan, a z drugiej reszta świata. Konflikt m i ę d z y cywi­
lizacją śmierci a cywilizacją miłości nie jest więc r ó w n o z n a c z n y ze s t a r c i e m
cywilizacji islamskiej z chrześcijańską.
Czy zresztą m o ż n a dzisiaj m ó w i ć w ogóle o cywilizacji chrześcijańskiej?
O w s z e m , cywilizacja z a c h o d n i a u f u n d o w a n a została na Dekalogu i Kazaniu
na Górze, ale wydaje się, że od d a w n a zatraca j u ż ś w i a d o m o ś ć w ł a s n y c h ko­
rzeni i coraz bardziej oddala się od swojego p i e r w o t n e g o wzorca. Dziś m a m y
raczej do czynienia z cywilizacją postchrześcijańską, w której wszystkie pod­
stawowe wartości chrześcijańskie uległy sekularyzacji i doczekały się swoich
laickich podróbek, n p . m i ł o ś ć zastąpiona została przez tolerancję.
O żywotności danej cywilizacji decyduje to, czy znajdą się ludzie, którzy
są gotowi o d d a ć za nią życie. Starożytny Rzym u p a d ł nie dlatego, że skruszy­
ła się jego potęga polityczna czy militarna, ale dlatego, że u p a d ł a motywacja
do o b r o n y jego mieszkańców. Dzisiaj widać, że w krajach m u z u ł m a ń s k i c h są
miliony ludzi, którzy deklarują, iż są w stanie o d d a ć życie za Allaha. Za co
gotowi są o d d a ć życie ludzie w krajach zachodnich?
Oriana Fallaci napisała, że s t a w k ą w wojnie cywilizacji m i ę d z y ś w i a t e m
z a c h o d n i m a islamskim jest to, by m o g ł a się pieprzyć z k i m chce i kiedy chce.
JESIEŃ-2002
9
Czy znajdą się ludzie gotowi u m i e r a ć za to? Kto o d d a życie za w o l n y r y n e k
i liberalizm?
Pytanie to wcale nie jest takie b e z z a s a d n e . Wojna w W i e t n a m i e z o s t a ł a
p r z e g r a n a przez A m e r y k ę n i e na polach bitew, lecz p r z e d e k r a n a m i telewizo­
rów. W p e w n y m m o m e n c i e większość obywateli USA d o s z ł a b o w i e m do
wniosku, że nie w a r t o o d d a w a ć życia american boys w i m i ę takiej abstrakcji j a k
wolność. D o s z ł o więc do kapitulacji p r z e d t o t a l i t a r n y m r e ż i m e m . W 1993
roku a m e r y k a ń s k i k o n t y n g e n t zbrojny wycofał się z Somalii po tym, jak tele­
wizja C N N p o k a z a ł a miejscowych M u r z y n ó w masakrujących ciało j e d n e g o
z zabitych marines. W s t r z ą ś n i ę t a tymi o b r a z a m i a m e r y k a ń s k a o p i n i a publicz­
na zaczęła d o m a g a ć się e w a k u o w a n i a wszystkich swoich wojsk z Somalii.
Waszyngton, n a u c z o n y t y m d o ś w i a d c z e n i e m , p r z e p r o w a d z a ł akcje zbroj­
ne w Afganistanie przy użyciu w y s o k o rozwiniętych t e c h n i k wojskowych, ko­
losalnie ograniczających m o ż l i w o ś ć u t r a t y życia p r z e z żołnierzy, zaś t a m ,
gdzie p o t r z e b a było „ m i ę s a a r m a t n i e g o " , z a ł a t w i a n o t o r ę k o m a t u b y l c ó w
z Sojuszu P ó ł n o c n e g o .
Co się jednak stanie, gdy z czasem terroryści (niekoniecznie Al-Kaida i nie­
koniecznie w t y m pokoleniu) użyją chemicznej, biologicznej, a n a w e t nuklear­
nej, a ostrze swych ataków wymierzą nie w wojskowych, lecz w m a s y niewin­
nych cywili? Czy przyzwyczajeni do wygody, luksusu i komfortu, ludzie
Zachodu zgodzą się na znoszenie wyrzeczeń, na „pot, k r e w i łzy", czy też ra­
czej w imię „świętego spokoju" w y m u s z ą na swych przywódcach ustąpienie,
byle nie narażać się na o d w e t fanatyków?
Być m o ż e od o d p o w i e d z i na to p y t a n i e zależy w dużej m i e r z e los zachod­
niej cywilizacji. Reakcje po 11 w r z e ś n i a pozwalają przypuszczać, że w więk­
szym s t o p n i u g o t o w a jest dziś do p o ś w i ę c e ń A m e r y k a niż E u r o p a .
ESTERA LOBKOWICZ
10
FRONDA
27/28
ŻOŁNIERZE
PRZYSZŁOŚCI
SONIA
SZ O S T A K I EW I CZ
General Reinhard, były szef kontyngentu NATO w Bośni, powiedział w ubiegłym
roku w wywiadzie dla tygodnika Der Spiegel, że współczesne konflikty wymuszają
zmianę profilu działań wojennych i w przyszłości typ żołnierza-wojownika będzie
musiał ustąpić miejsca żołnierzowi-negocjatorowi, administratorowi, planiście...
Żołnierzy nowego typu ujrzał świat właśnie w Bośni - w lipcu 1995 roku
w Srebrenicy. Tej muzułmańskiej enklawie, otoczonej przez wojska serbskie,
gwarancji bezpieczeństwa udzieliła O N Z , a z jej ramienia opiekę chroniącym się
w Srebrenicy Bośniakom zapewnić mieli żołnierze holenderscy. Kiedy do granic
enklawy zbliżyła się armia generała Mladicia, Holendrzy nie stanęli w obronie
powierzonych sobie cywili (jak postąpiliby żołnierze starego typu - wojownicy),
lecz rozpoczęli z Serbami negocjacje (jak przystało na nowy typ żołnierza). Wy­
negocjowali, że nic złego im się nie stanie - sami natomiast przekazali Serbom
wszystkich bezbronnych bośniackich cywili (których sami wcześniej rozbroili)
i asystowali przy dokonanej na nich czystce etnicznej. Holendrzy osobiście zała­
dowali m u z u ł m a n ó w do podstawionych przez żołnierzy serbskich ciężarówek,
które zawiozły ich na miejsce zbiorowej kaźni. Siepacze generała Mladicia wy­
mordowali tego dnia 7000 osób. Holendrzy oddali Serbom wszystką broń, za­
równo swoją, jak i bośniacką. Następnie udali się do Zagrzebia i całą noc spędzi­
li w tamtejszej dyskotece. Nakręcony przez BBC film dokumentalny pokazuje,
jak świetnie się bawią do samego rana, bez śladu jakichkolwiek dylematów m o ­
ralnych, nie zaprzątając sobie głowy jakimiś ludźmi ze Srebrenicy.
Często w ostatnich latach pisze się o „modelu holenderskim", dopuszczają­
cym legalność nie tylko aborcji, lecz również eutanazji, narkotyków czy tzw. mał­
żeństw homoseksualnych. Były premier Holandii Ruud Lubbers jest przekonany,
że wkrótce cała Europa pójdzie drogą wytyczoną przez jego kraj.
Owi żołnierze ze Srebrenicy są modelowym wręcz przykładem „holender­
skiego eksperymentu" - przedstawicielami pierwszego pokolenia wychowanego
JESIEŃ-2002
11
na totalnym przyzwoleniu na w s p o m n i a n e wyżej praktyki. Wynikiem tego jest
brak szacunku dla ludzkiego życia i dla zaciąganych wobec innych zobowiązań,
zanik głębszej refleksji nad skutkami swych wyborów oraz nad d o b r e m i złem.
Pamiętam jak w szkole podstawowej opowiadano n a m o niemieckich żoł­
nierzach, obsługujących za dnia komory gazowe w obozach koncentracyjnych,
a wieczorami wzruszających się przy słuchaniu muzyki Wagnera czy Liszta. Czy
ktoś kiedyś będzie opowiadał o Holendrach, którzy zamiast bronić powierzo­
nych im bezbronnych cywili, pomogli w ich ludobójstwie, by p o t e m bez opamię­
tania bawić się tańcząc przy muzyce Britney Spears i Kylie Minogue?
Jeżeli sprawdzą się prognozy generała Reinharda i Ruuda Lubbersa, być m o ­
ż e już wkrótce naszego bezpieczeństwa będą strzec właśnie o n i - żołnierze
przyszłości.
SONIA SZOSTAKIEWICZ
MAJER KRASZAN KRASZEWSKI
sms-y
@
zakochani powariowali
zaroili powietrze sms-ami
duszno mi love!
@
cierpisz
ale nie wiesz, dlaczego
harry potter i władca pierścieni już zaliczeni
jest lepiej
ale nadal nie wiesz, dlaczego.
@
kryzys męskiej tożsamości?
i bardzo dobrze!
ja też mam prawo
ogolić sobie nogi.
@
czy kiedy rozum zasypia
podchodzi do Ciebie kolejny spec od reklamy?
raczej odwrotnie
gdy on podchodzi, rozum zapada w sen.
@
korupcja w polityce?
jest OK!
teraz wreszcie nie musimy uczestniczyć w wyborach
każdy może sobie kupić radnego, posła, senatora
@
przedstawiciele narodu wybranego
przestraszeni antysemickimi napisami na murach?
i bardzo dobrze!
wreszcie ktoś dostrzega zdanie
polskiej dzieciarni
JESIEŃ-2002
13
@
liczne zarzuty stawiane Bogu?
jasne! wielu w Niego wierzy
niewielu Mu uwierzyło
@
pupa dziecka uwolniona od klapsa?
i bardzo dobrze!
wreszcie zwyrodniali rodzice pod czujnym okiem
obywateli tego kraju
@
konsumeryzm jako najpopularniejsza forma miłosierdzia?
logiczne!
jesz, pijesz, palisz, jedziesz daleko a przy okazji dajesz ludziom
nowe miejsca pracy
@
dzieci oddawane homoseksualistom na wychowanie?
i bardzo dobrze!
niewinne stworzenia ofiarowane bogom obywatelskiej demokracji
odpowiednia cena za uspokojenie naszego sumienia
@
nadzieja oparta na postępie technicznym?
oczywiste!
smaczna woda do kupienia w nocnym sklepie
lub do pobrania za darmochę z miejskiej studni
pradziadek nie uwierzy, gdy mu opowiem
@
astrologia jako jedna z dziedzin nauki?
w końcu!
konstelacja gwiazd i planet powie
wszystko o Twoich grzechach
prokuratorowi
@
medal chwali dwiema stronami
miecz razi dwoma ostrzami
oczywiste!
jednak Twoja tele-wizja ma płaski ekran
14
FRONDA
27/28
@
człowiek - to brzmi dumnie
banalne!
ale kto ukradł jabłka
z proboszczowego sadu?
@
jutro zostanie wywalczone prawo
do aborcji i eutanazji
i bardzo dobrze!
wreszcie poczuję się jak pionier
na Dzikim Zachodzie
@
pies najlepszym przyjacielem człowieka?
oczywiste!
pies nie patrzy wilkiem
@
kapitalizm i socjalizm
pogodzone w murach unii europejskiej?
i bardzo dobrze!
jagnię zamieszkało obok wilka a żona nie zna swego męża
JESIEŃ-2002
15
Jeśli rolę Koranu w islamie przyrównać do roli Chrystu­
sa w chrześcijaństwie, to odkrycia z Sanaa mogą wy­
wołać w świecie muzułmańskim trzęsienie podobne do
tego, jakie powstałoby w świecie chrześcijańskim, gdy­
by odkryto grób Jezusa z Jego ciałem w środku.
RĘKOPIS
ZNALEZIONY
W MECZECIE
czyli drugie
odczytanie
Koranu
STEPHAN
OLSCHOVSKY
W 1972 roku podczas r e m o n t u Wielkiego M e c z e t u w stolicy J e m e n u - Sanaa
- robotnicy b u d o w l a n i n a t k n ę l i się na p o d d a s z u na z a m u r o w a n e p o m i e s z ­
czenie, w k t ó r y m o d n a l e z i o n o wielką ilość starych m a n u s k r y p t ó w . Powiąza­
ne w węzełki
rękopisy z a p a k o w a n o do
d w u d z i e s t u parcianych w o r k ó w
i u p c h a n o p o d wiodącymi na górę s c h o d a m i m i n a r e t ó w . Na znalezisko z w r ó ­
ci! uwagę d o p i e r o po d ł u ż s z y m czasie Q a d h i Ismail al-Akwa, szef j e m e ń s k i e ­
go u r z ę d u do spraw zabytków. W 1973 roku z a i n t e r e s o w a ł t y m o d k r y c i e m
niemieckich naukowców, którzy po pierwszych oględzinach stwierdzili, że
m a n u s k r y p t y są najprawdopodobniej wczesnymi kodyfikacjami Koranu, po­
chodzącymi z IX, VIII, a n a w e t VII wieku - a więc z tych kluczowych stule­
ci, w których formował się islam.
G ł ó w n y m p r o b l e m e m badaczy religii m u z u ł m a ń s k i e j jest brak źródeł p o ­
chodzących w ł a ś n i e z VII-VIII stulecia. W swojej pisanej p r z e d d w u d z i e s t u
laty biografii M a h o m e t a j e d e n z najwybitniejszych z n a w c ó w i s l a m u na świe­
cie, prof. Michael C o o k wzdychał: „Wspaniale byłoby odnaleźć jaskinię p e ł n ą
Ig
FRONDA
27/28
d o k u m e n t ó w lub zapisków w s p ó ł c z e s n y c h M a h o m e t o w i , lecz czegoś takiego
nie m a m y i p e w n i e nigdy nie b ę d z i e m y m i e l i " . Kreśląc te słowa C o o k nie
przypuszczał zapewne, że jego w e s t c h n i e n i a z o s t a n ą tak szybko w y s ł u c h a n e ,
zaś doniosłość znaleziska w s a n a a ń s k i m meczecie p o r ó w n a ć będzie m o ż n a
z najważniejszymi XX-wiecznymi odkryciami r ę k o p i s ó w - gnostyckich papi­
r u s ó w w N a g H a m m a d i (w Egipcie) i e s s e ń s k i c h zwojów z Q u m r a n (w Izra­
elu) . Być m o ż e n a w e t znaczenie m a n u s k r y p t ó w o d n a l e z i o n y c h w J e m e n i e
będzie jeszcze większe - p o n i e w a ż to, co się w nich znajduje, p o d w a ż a o r t o ­
doksyjną tradycję na t e m a t p o c h o d z e n i a Koranu obowiązującą w całym świe­
cie islamu.
Naukowcy czy bluźniercy?
W 1981 roku jako pierwszy badacz do r ę k o p i s ó w z Sanaa d o p u s z c z o n y zo­
stał niemiecki profesor Gerd Riidiger P u i n z U n i w e r s y t e t u Kraju Saary w Sa­
arbrucken, wybitny specjalista w dziedzinie kaligrafii arabskiej i paleografii
Koranu. Już po w s t ę p n e j analizie stwierdził on, że ma do czynienia z bezcen­
n y m zjawiskiem. Zwrócił u w a g ę m.in. na pojawiające się w m a n u s k r y p t a c h
niekonwencjonalne iluminacje wersetów, częste o d m i e n n o ś c i od kanonicz­
nego tekstu, rzadko występujący wczesny typ p i s m a arabskiego - tzw. hijazi
czy też niespotykane często o d m i a n y ortografii. Wiele z r ę k o p i s ó w o k a z a ł o
się też p a l i m p s e s t a m i , t z n . zawierały wersje ajatów koranicznych n a p i s a n e na
wersjach wcześniejszych, częściowo u s u n i ę t y c h lub wyblakłych. Po tych ba­
daniach profesor P u i n nie ma wątpliwości, że tekst Koranu e w o l u o w a ł w cza­
sie, nie p o w s t a ł zaś w całości za j e d n y m r a z e m . J u ż s a m o to s t w i e r d z e n i e jest
w islamie z a m a c h e m na świętość, p o n i e w a ż m u z u ł m a n i e wierzą, że Koran
jest s ł o w e m w całości objawionym przez Boga M a h o m e t o w i i nigdy nie p o d ­
legał ż a d n y m z m i a n o m czy ewolucjom.
W swoich dyskusjach z chrześcijanami przedstawiciele islamu z jednej
strony nie pozwalają na ż a d n ą krytyczną l e k t u r ę Koranu, z drugiej zaś zachę­
cają do jak najbardziej krytycznych s t u d i ó w n a d Biblią, k t ó r a - jak u t r z y m u ­
ją - została zafałszowana przez żydów i chrześcijan.
Wróćmy j e d n a k do odkryć. Na początku lat 80-tych t r w a ł o w Sanaa sorto­
wanie, czyszczenie i r e s t a u r o w a n i e odnalezionych fragmentów p i s m . Wła­
d z o m j e m e ń s k i m nie zależało j e d n a k - jak twierdzi prof. Puin - na dogłębnej
JESIEŃ-2002
17
analizie krytycznej oraz interpretacji owych wersetów, lecz raczej na zbadaniu
o r n a m e n t y k i zapisów i estetyki pisma. Tylko d w ó c h n a u k o w c ó w - oprócz
w s p o m n i a n e g o już P u i n a także profesor Hans-Caspar Graf von Bothmer, rów­
nież z uniwersytetu w Saarsbriicken - o t r z y m a ł o zezwolenie na bliższe zazna­
jomienie się ze znaleziskami. O wynikach swoich b a d a ń informowali jedynie
na łamach specjalistycznych czasopism naukowych, bojąc się, że upublicznie­
nie efektów ich pracy w wysokonakładowych m e d i a c h s p o w o d o w a ł o b y cof­
nięcie zezwolenia ze strony władz j e m e ń s k i c h .
W 1997 roku profesor von B o t h m e r zakończył d o k u m e n t o w a n i e odkry­
tych zbiorów i wywiózł do N i e m i e c 35.000 mikrofilmów. Od tej p o r y w In­
stytucie Badań Koranicznych na Uniwersytecie w Saarsbriicken rozpoczęły
się p o w a ż n e prace n a u k o w e n a d znalezionymi t e k s t a m i .
Profesor A n d r e w Rippin z U n i w e r s y t e t u w Calgary uważa, że m a n u ­
skrypty z Sanaa s t a n ą się p r z e ł o m e m w b a d a n i a c h n a d i s l a m e m . J e g o zda­
niem, odnaleziony m a t e r i a ł jest na tyle duży i reprezentatywny, że teza, iż
Koran p o w s t a w a ł w d ł u ż s z y m okresie c z a s o w y m i e w o l u o w a ł p o d w p ł y w e m
różnych źródeł, stanie się nie do obalenia. Kłopot polega na tym, że dla mi­
liarda m u z u ł m a n ó w na całym świecie takie t w i e r d z e n i e jest b l u ź n i e r s t w e m .
O t y m zaś, jak traktuje islam traktuje bluźnierców, p r z e k o n a ł się chociażby
Salman Rushdie, ukrywający się od 1989 r o k u p r z e d w y d a n y m na n i e g o wy­
r o k i e m śmierci.
Żeby p r z e k o n a ć się, dlaczego odkrycia z Sanaa m o g ą m i e ć dalekosiężne
implikacje dla s a m e g o islamu, m u s i m y najpierw p o z n a ć jego n a u k ę n a t e m a t
Koranu.
Koran jak Chrystus
Koran jest uważany przez m u z u ł m a n ó w nie za dzieło M a h o m e t a , lecz obja­
wienie Allaha przekazane l u d z i o m za p o ś r e d n i c t w e m Proroka. O w o s a m o objawiające się Słowo Boga jest jedyne, d o s k o n a ł e , n i e z m i e n n e , o s t a t e c z n i e
skończone. Wyznawcy islamu wierzą, że ich święta księga nigdy nie była p o ­
prawiana i nie e w o l u o w a ł a w czasie.
Profesor S t e p h e n H u m p h r e y s z U n i w e r s y t e t u w S a n t a Barbara uważa, że
historyzacja Koranu spowoduje delegalizację całego w s p ó l n e g o doświadcze­
nia społeczności islamskiej, k t ó r ą p o w o ł a ł do i s t n i e n i a i k s z t a ł t o w a ł w ł a ś n i e
18
FRONDA
27/28
Koran. W e d ł u g niego, jeśli okaże się, że
święta księga m u z u ł m a n ó w nie jest nie­
z m i e n n y m S ł o w e m Boga, lecz tylko pod­
legającym ewolucji historycznym świa­
dectwem
wieków
epoki,
islamskiej
wówczas
historii
czternaście
okaże
się
bezsensowne.
Wydana w 1981 roku „Encyklopedia
i s l a m u " stwierdza, że roli Koranu w m a h o m e t a n i z m i e nie da się p o r ó w n a ć do roli Biblii w chrześcijaństwie. J e s t o n a
znacznie donioślejsza i jeśli na miejscu byłyby jakieś p o r ó w n a n i a , to należa­
łoby powiedzieć, że Koran dla islamu jest t y m s a m y m , k i m C h r y s t u s dla
chrześcijaństwa. Tak jak C h r y s t u s był Słowem, k t ó r e s t a ł o się ciałem, t a k Ko­
ran jest S ł o w e m Boga, k t ó r e s t a ł o się t e k s t e m . Analfabetyzm M a h o m e t a peł­
ni tą s a m ą rolę, co dziewictwo Maryi - p o d k r e ś l a objawiony c h a r a k t e r Sło­
wa. F o r m a i treść Koranu są jakby o d p o w i e d n i k i e m ciała C h r y s t u s a . D l a t e g o
też największym grzechem dla m u z u ł m a n ó w jest w ł a ś n i e p o d w a ż a n i e a u t o ­
rytetu Koranu, o czym p r z e k o n a ł się nie tylko S a l m a n Rushdie, lecz r ó w n i e ż
N a d ż i b Mahfouz, egipski pisarz, laureat literackiej N a g r o d y Nobla, k t ó r y
w 1994 roku został p c h n i ę t y n o ż e m , gdyż napisał powieść, której kompozy­
cja p r z y p o m i n a ł a Koran, lecz treść została u z n a n a za heretycką.
Za bluźnierców u w a ż a n i są także ci naukowcy, którzy p r ó b u j ą badać Ko­
ran, wykorzystując osiągnięcia h e r m e n e u t y k i , m e t o d y krytycznej czy h i s t o ­
rycznej interpretacji tekstów. Takie podejście do świętej księgi jest w świecie
islamskim r ó w n o z n a c z n e z profanacją i ś w i ę t o k r a d z t w e m , p o n i e w a ż n i e d o ­
puszczalne jest zgłębianie myśli Boga przez h i s t o r y c z n ą i s p e k u l a t y w n ą myśl
człowieka.
O ile N o w y T e s t a m e n t , zwłaszcza od początku XX wieku, stał się obiek­
t e m intensywnych b a d a ń m e t o d a m i historyczno-krytycznymi, w ś r ó d k t ó ­
rych wymienić m o ż n a Formgeschichte (historię form), Redaktionsgeschichte (hi­
storię redakcji) czy Wirkungsgeschichte (historię efektów) - i wyszedł z t e g o
e g z a m i n u zwycięsko, t z n . jego historyczna wiarygodność nie z o s t a ł a p o d w a ­
żona, a przesłanie chrześcijańskie nie uległo na s k u t e k tych b a d a ń reinterpretacji, o tyle Koran nie został jeszcze p o w a ż n i e p o d d a n y takiej p r ó b i e .
T r u d n o powiedzieć zresztą, czy by ją wytrzymał, biorąc p o d u w a g ę zwłaszcza
JESIEŃ-2002
19
obowiązujące w islamie podejście do tej księgi (notabene przypominające sto­
sunek c z ł o n k ó w fundamentalistycznych sekt p r o t e s t a n c k i c h do Biblii).
Nie bezzasadnie pyta więc Vittorio Messori: „Co stanie się z Koranem,
kiedy w tym zbiorze wzniosłej poezji i głębokiego uczucia religijnego, a tak­
że przepisów higienicznych do użytku n o m a d ó w na pustyni, oraz różnych
niepokonalnych sprzeczności zanurzy się lancet krytyki? Kiedy - p o d o b n i e
jak to się dzieje od wieków i z o g r o m n y m z a a n g a ż o w a n i e m z P i s m a m i chrze­
ścijan - także wobec Pism m u z u ł m a ń s k i c h d o k o n a się krytyczny egzamin?
Od s a m e g o początku, od pierwszej sury. C h o d z i o pierwszy rozdział, ten,
0 którym wierzący zapewniają, że objawił się p ł o n ą c y m i literami na p o s ł a n i u
wobec M a h o m e t a p r z e r a ż o n e g o g ł o s e m i spojrzeniem biblijnego a r c h a n i o ł a
Gabriela.
Co się stanie, kiedy m u z u ł m a n i n z l u d u - a nie tylko specjalista - d o w i e
się,
ilu
cytatom,
nawarstwieniom,
wtrąceniom
z
t e k s t ó w żydowskich
1 z ewangelii apokryficznych został p o d d a n y Koran, k t ó r y - jak s t w i e r d z a
wiara - był ' s ł o w o w s ł o w o ' p o d y k t o w a n y przez s a m e g o Boga?"
Zdaniem niektórych specjalistów, jeśli rolę Koranu w islamie przyrównać do
roli Chrystusa w chrześcijaństwie, to odkrycia z Sanaa m o g ą wywołać w świe­
cie m u z u ł m a ń s k i m trzęsienie p o d o b n e do tego, jakie powstałoby w świecie
chrześcijańskim, gdyby odkryto grób Jezusa z Jego ciałem w środku.
Twarda skała czy lotny piasek?
Jak już zostało powiedziane, poważne badania nad islamem są bardzo utrudnio­
ne ze względu na skąpą liczbę źródeł z pierwszego okresu tej religii. Najstarsze
pisane źródła na t e m a t życia Mahometa, który zmarł w roku 632, pochodzą z II
połowy VIII i początków IX wieku.
Do najbardziej znanych należą dzie­
ła Al-Wakidiego (zm. 823) czy Ibn
Hiszama (zm. 833), który powołuje
się na zaginione pisma Ibn Ishaka
(zm. 767). Podobnie zaginęła bio­
grafia Proroka napisana przez Mamara Ibn Raszida (zm. 770), cyto­
wana przez a u t o r ó w późniejszych.
Tak więc najstarsze p i s m a dotyczące ży­
cia M a h o m e t a , jakimi dysponujemy, zo­
stały n a p i s a n e około 2 0 0 lat po jego
śmierci, a powołują się o n e na dzieła p o ­
w s t a ł e 150 lat po zgonie Proroka. O b o ­
wiązująca w świecie i s l a m s k i m h i s t o r i a
życia M a h o m e t a i objawienia Koranu wy­
wodzi się więc ze źródeł od p o ł o w y VIII
do polowy X wieku.
W p o r ó w n a n i u z N o w y m T e s t a m e n t e m jest to kolosalna różnica - o p o ­
wieści o życiu C h r y s t u s a czyli Ewangelie spisane zostały przez a p o s t o ł ó w lub
ich u c z n i ó w s t o s u n k o w o n i e d ł u g o po śmierci Jezusa. Egzegeci przyjmują, że
najstarsze p i s m a chrześcijańskie - listy Św. Pawła i ewangelia św. M a r k a powstały już o k o ł o 20 lat po u k r z y ż o w a n i u C h r y s t u s a .
Wiedza o M a h o m e c i e przez p o n a d stulecie przekazywana była więc ust­
nie i istnieje d u ż e p r a w d o p o d o b i e ń s t w o , że m o g ł a ulec w t y m czasie poważ­
n y m z m i a n o m . Tym bardziej, że jeśli p o r ó w n a się relacje na t e n s a m t e m a t
(np. okoliczności śmierci ojca P r o r o k a - Abd Allaha), to w i d o c z n a jest wy­
raźna ewolucja - od n i e p e w n o ś c i do obfitości szczegółów - i tak biografowie
w IX wieku wykazują się znacznie większą znajomością różnych detali niż
ich poprzednicy pół wieku wcześniej.
M a x i m e Rodinson, w s p ó ł c z e s n y biograf Proroka, pisze, że „nie istnieje
nic, co pozwalałoby n a m chociażby na stwierdzenie: to i to p o c h o d z i bez
wątpienia z czasów M a h o m e t a " . Badacze tacy, jak G a u d e f r o y - D e m o m b y n e s
czy Noldeke, uważają, że p o w s t a ł e d w a wieki po śmierci M a h o m e t a hadisy
(mowy Proroka) i sira (żywot Proroka) nie s t a n o w i ą wystarczającego d o w o ­
du h i s t o r y c z n e g o ,
ale ich o d r z u c e n i e
spowodowałoby znalezienie
się
w punkcie zerowym. P o d o b n i e sądzi w s p o m n i a n y j u ż Michael Cook, k t ó r y
pisze wprost, że gdyby odrzucić wszelkie źródła historyczne na t e m a t isla­
m u , których nie j e s t e ś m y b e z w a r u n k o w o p e w n i , to w ó w c z a s z a m i a s t skalnej
opoki p o z o s t a n i e n a m tylko lotny piasek.
Profesor Stephen H u m p h r e y s twierdzi, że ze źródeł m u z u ł m a ń s k i c h da się
zrekonstruować sposób, w jaki wyznawcy Allaha na przełomie VIII i IX stulecia
rozumieli narodziny swojej społeczności, nie da się jednak odtworzyć, jak te na­
rodziny wyglądały rzeczywiście w VII wieku. Co ciekawe, badania egipskiego
JESIEŃ-2002
21
profesora Tahy Husseina, który w latach międzywojennych analizował przedislamską poezję arabską, doprowadziły go do wniosku, że większość tej lite­
r a t u r y została w rzeczywistości sfabrykowana j u ż po pojawieniu się islamu
po to, by uwiarygodnić koraniczną mitologię.
Mekki nie ma na mapie
Nie istnieje także zbyt wiele z a c h o w a n y c h ź r ó d e ł n i e m u z u ł m a ń s k i c h z cza­
sów współczesnych M a h o m e t o w i . Najstarszy zapis o jego życiu pojawia się
w ormiańskiej kronice z lat 60-tych VII wieku. Poza tym n a u k o w c y d y s p o n u ­
ją niewielką liczbą m a t e r i a ł ó w w języku greckim i syryjskim, pochodzących
również z VII stulecia. Ze źródeł tych wynika, że pierwsi m u z u ł m a n i e m o ­
dlili się zwróceni t w a r z ą nie w k i e r u n k u Mekki, lecz jakiegoś miejsca p o ł o ­
ż o n e g o znacznie dalej na północy, co wskazywałoby, że ich s a n k t u a r i u m pier­
w o t n i e znajdowało się gdzie indziej. Co zastanawiające zresztą, nie ma
żadnych historycznych d o w o d ó w na istnienie Mekki w VII wieku. Wybitny
kartograf Vidal de la Blanche, specjalista w dziedzinie wielkich szlaków h a n ­
dlowych starożytności, opierając się na p r z e d i s l a m s k i c h m a p a c h świata, wy­
kazał, że w VII stuleciu M e k k a nie istniała. A przecież w tym mieście i w tym
czasie - w e d ł u g m u z u ł m a ń s k i e j ortodoksji - miały się dziać najważniejsze
rzeczy w życiu Proroka...
Współczesny M a h o m e t o w i VII-wieczny k r o n i k a r z o r m i a ń s k i opisuje j e g o
działalność z u p e ł n i e inaczej niż podaje to tradycja m u z u ł m a ń s k a , co ma
zresztą dla islamu p o w a ż n e implikacje d o k t r y n a l n e . O t ó ż pisze on, że pier­
w o t n i e Prorok założył społeczność obejmującą dziedziców A b r a h a m a - p o ­
t o m k ó w Izmaela czyli A r a b ó w oraz p o t o m k ó w Izaaka czyli Izraelitów - k t ó ­
rzy r a z e m ruszyli na podbój Palestyny (zerwanie I z m a e l i t ó w z Ż y d a m i
nastąpić m i a ł o d o p i e r o p o a r a b s k i m podboju J e r o z o l i m y ) . P o d o b n e w i a d o ­
mości podaje ź r ó d ł o greckie, w k t ó r y m wyczytać m o ż e m y o a r a b s k i m Proro­
ku głoszącym żydowskiego Mesjasza i o „Żydach, którzy mieszają się z Saracenami
[czyli A r a b a m i ] " .
O
sojuszu arabsko-żydowskim w s p o m i n a też
hebrajska apokalipsa z VII stulecia.
W świetle źródeł n i e m u z u ł m a ń s k i c h to Jerozolima, a nie Mekka, odgrywa
dla wyznawców islamu p i e r w s z o p l a n o w ą rolę. M u z u ł m a ń s k i e biografie Ma­
h o m e t a podają, że planował on wysłanie ekspedycji na rzymskie t e r y t o r i u m
22
FRONDA
27/28
w Palestynie, ale śmierć Proroka p r z e r w a ł a
te plany. Zdobycie Jerozolimy przez m u z u ł ­
m a n ó w nastąpiło d o p i e r o p o zgonie M a h o ­
meta, za p a n o w a n i a kalifa O m a r a . Podbój
ten, w e d ł u g źródeł n i e m u z u ł m a ń s k i c h , miał
charakter religijny. Z d a n i e m o r m i a ń s k i e g o
kronikarza, Prorok uzasadniał p r a w o Ara­
b ó w do Palestyny tym, że jako p o t o m k o w i e
Izmaela mają również p r a w o do ziemi, k t ó r ą
Bóg obiecał A b r a h a m o w i i jego p o t o m s t w u .
Mekki nie ma w Koranie
Jeszcze więcej niepewności rodzi się przy s t u d i o w a n i u Koranu w jego orygi­
nalnym języku - arabskim. Jest to tekst b a r d z o t r u d n y n a w e t dla ludzi wy­
kształconych, p e ł e n niekonsekwencji i sprzeczności - miejscami z w e r s u na
w e r s zmienia się z a r ó w n o treść historii, jak i jej styl; w t y m s a m y m z d a n i u
Bóg występuje raz w pierwszej, raz w trzeciej osobie; te s a m e z d a r z e n i a o p o ­
wiedziane są w różnych wersjach; Boskie r o z p o r z ą d z e n i a są s p r z e c z n e ze so­
bą; pojawiają się opuszczenia, czyniące całe partie t e k s t u n i e z r o z u m i a ł y m i ;
p e w n e zwroty wyglądają na zwyczajne błędy gramatyczne.
Teologowie islamscy zdają sobie sprawę z tych t r u d n o ś c i i t ł u m a c z ą je niewspółmiernością między Boskim p o s ł a n n i c t w e m a ludzkim odbiorcą. W e d ł u g
Seyyeda Hosseina Nasra, niespójność tekstu koranicznego jest tylko p o z o r n a
i wskazuje raczej na niespójność ludzkiego w n ę t r z a . Kiedy D e n i s e Masson,
tłumaczka księgi na język francuski, p r ó b o w a ł a zasugerować, że „niektóre
wersy Koranu są niejasne", została u p o m n i a n a przez Najwyższą Radę Islamu
we Francji, która to Rada zabroniła jej głoszenia p o d o b n y c h opinii.
Co charakterystyczne, Koran nie m o ż e być t r a k t o w a n y jako ź r ó d ł o wie­
dzy na t e m a t M a h o m e t a , p o n i e w a ż ledwie w s p o m i n a o n i e k t ó r y c h wydarze­
niach z jego życia. Prorok w y m i e n i o n y jest w księdze zaledwie cztery razy lub pięć, jeśli przyjąć, że A h m a d i M a h o m e t to ta s a m a osoba. Nie pojawia
się n a t o m i a s t w całym Koranie ani razu s ł o w o Mekka. Zaledwie raz wymie­
n i o n a jest Bakka, o której tradycja (spisana ok. 2 0 0 lat po M a h o m e c i e ) m ó ­
wi, że to wcześniejsza n a z w a Mekki.
JESIEŃ-2002
23
W ogóle w p o r ó w n a n i u z Biblią, która p e ł n a jest zawsze konkretów, Koran
operuje raczej ogólnikami. O ile w Biblii Żydzi zawsze walczą z k o n k r e t n y m i
przeciwnikami - Filistynami, Jebusytami czy Amalekitami - o tyle w Koranie
naprzeciw wiernych stają zazwyczaj „niewierni", „hipokryci", „wrogowie Bo­
ga" lub „przyjaciele Szatana". Islamska księga ucieka od p o d a w a n i a konkret­
nych n a z w geograficznych, grup etnicznych czy religijnych lub i m i o n wła­
snych. Jak twierdzi Michael Cook - „identyfikacja tego, o czym m ó w i Koran
w kontekście mu współczesnym, jest zwykle niemożliwa bez interpretacji, któ­
ra (...) zależy głównie od Tradycji". Bez tej Tradycji, polegając jedynie na Kora­
nie, nie m o ż n a n a w e t stwierdzić, że M a h o m e t pochodził z Mekki, i że w mie­
ście tym znajdowało się główne s a n k t u a r i u m . Rozwój zaś owej Tradycji,
zwłaszcza jej pierwsze stulecie, giną dla badaczy w m r o k u dziejów.
Dlatego tak wielkiego znaczenia nabierają odkrycia z Sanaa. Zawierają
o n e b o w i e m najstarsze zapisy Koranu, z jakimi nie zetknęli się d o t ą d ż a d n i
badacze na świecie - i podważają całkowicie obowiązującą w islamie tezę
o p o c h o d z e n i u Koranu.
Czy Mahomet byt mesjaszem?
Z a n i m przejdziemy do o m ó w i e n i a wyników b a d a ń profesora Puina, zatrzy­
majmy się przez chwilę na pracach innych naukowców, którzy - nie dysponu­
jąc tak obfitym m a t e r i a ł e m badawczym starali się już wcześniej przedstawić inte­
resujące nas kwestie w i n n y m świetle niż
ortodoksja m u z u ł m a ń s k a .
Kiedy na początku XX wieku Jerozolim­
ska Szkoła Biblijna rozpoczynała krytycz­
ne s t u d i a n a d Starym i N o w y m Testamen­
t e m , kilku uczonych p o s t a n o w i ł o podjąć
p o d o b n e b a d a n i a n a d tradycją islamu. D o
najbardziej
znanych
należał jezuita
o.
H e n r i Lamers, k t ó r y w 1910 roku w swej
pracy „Koran a Tradycja" pisał: „Twierdze­
n i a zawarte w świętych p i s m a c h m u z u ł ­
mańskiej tradycji ani nie t w o r z ą prawa,
24
FRONDA
27/28
ani też nie są ź r ó d ł e m dalszych informacji, jak u w a ż a n o do tej pory; są n a t o ­
miast p r z e d m i o t e m fantastycznej ewolucji. Na bazie koranicznego t e k s t u hadisy tworzą legendy, z z a d o w o l e n i e m wymyślają i m i o n a b o h a t e r ó w wydarzeń
i w ten s p o s ó b wypełniają treścią koraniczne schematy."
Jako pierwszy s t u d i a m i islamistycznymi wstrząsnął j e d n a k nie katolicki
d u c h o w n y ( m o ż n a go było podejrzewać o s t r o n n i c z o ś ć ) , lecz świecki n a u k o ­
wiec, brytyjski profesor J o h n W a n s b r o u g h , który byt j e d n y m z p r e k u r s o r ó w
zastosowania wobec Koranu i n s t r u m e n t ó w krytyki biblijnej. Jego z d a n i e m ,
Koran ewoluował s t o p n i o w o od VII do VIII wieku - w okresie, kiedy żydow­
skie i chrześcijańskie sekty toczyły na Półwyspie A r a b s k i m zażarte spory t e o ­
logiczne - i zawierał w sobie ślady owych kontrowersji. W a n s b r o u g h uważał,
że m u z u ł m a ń s k a księga składa się z nakładających się na siebie logii, nazna­
czonych p i ę t n e m m o z a i z m u i przystosowujących obraz biblijnego p r o r o k a do
realiów arabskich. Twierdził też, że opowieść o początkach K o r a n u oraz isla­
mu p o w s t a ł a znacznie później, a n a s t ę p n i e r z u t o w a n a była na przeszłość.
W 1994 roku w czasopiśmie Jerusalem Studies in Arabie and Islam ukazał się
p o ś m i e r t n y tekst profesora Yehudy D. N e v o z U n i w e r s y t e t u Hebrajskiego
w Jerozolimie, który zbadał pochodzące z VII i VIII wieku arabskie napisy na
kamiennych tablicach na Pustyni N e g e v i doszedł do wniosku, że cytaty ko­
raniczne na tych inskrypcjach różnią się od t e k s t u k a n o n i c z n e g o . P o d o b n e
rozbieżności pojawiają się też na arabskich m o n e t a c h z VII stulecia.
Profesor Patricia C r o n e ,
historyk wczesnego islamu z U n i w e r s y t e t u
w Princeton, uważa, że w y t ł u m a c z e n i e owych r ó ż n i c w n a p i s a c h p r z e s t a n i e
stanowić problem, jeżeli tylko odrzuci się tradycyjny pogląd m u z u ł m a ń s k i na
p o w s t a n i e Koranu. To w ł a ś n i e Patricia C r o n e wspólnie z M i c h a e l e m Co­
okiem opublikowała w 1977 roku książkę, k t ó r a całkowicie z a n e g o w a ł a ka­
noniczną interpretację dziejów wczesnego islamu. Jej tytuł „Hagaryzm. Po­
wstanie
świata islamskiego"
nawiązywał
do biblijnej
postaci
niewolnicy
Hagar, od p o t o m s t w a której z A b r a h a m e m wywodzili swój r ó d Izmaelici czy­
li Arabowie.
Dwójka n a u k o w c ó w p o s t a n o w i ł a odrzucić jako niemiarodajne źródła m u ­
zułmańskie, powstałe d w a wieki po M a h o m e c i e - i s k o n c e n t r o w a ć się na źró­
dłach n i e m u z u ł m a ń s k i c h , lecz współczesnych Prorokowi. Po przeanalizowa­
niu tego materiału doszli oni do wniosku, że tekst Koranu powstał później niż
się powszechnie uważa, Mekka nie była od początku g ł ó w n y m s a n k t u a r i u m
JESIEŃ2002
25
islamu, wyznawcy Allaha nie nazywali
siebie „ m u z u ł m a n a m i "
(termin ten
nie był w ogóle używany we w c z e s n y m
okresie i s l a m u ) , m i t hidżry (czyli emi­
gracji M a h o m e t a z Mekki do Medyny)
pojawił się d o p i e r o po śmierci Proro­
ka, zaś arabskie podboje poprzedzały
instytucjonalizację islamu.
Najciekawszy w „ H a g a r y z m i e "
jest j e d n a k w ą t e k p i e r w o t n y c h zało­
żeń d o k t r y n y M a h o m e t a . O t ó ż zda­
n i e m a u t o r ó w misja P r o r o k a m i a ł a
swoje ź r ó d ł o nie w p r a g n i e n i u zapew­
nienia sobie o c h r o n y p r z e d p l e m i e n i e m Kurajszytów przez sojusz z miesz­
kańcami Medyny - jak utrzymuje tradycja islamska - ale w głoszeniu przez
niego idei o d k u p i e n i a dla Żydów. Wiele wskazuje na to, że M a h o m e t uważał
się za oczekiwanego przez nich odkupiciela. Z VII-wiecznych źródeł n i e m u ­
z u ł m a ń s k i c h wynika, że z o s t a ł z a a k c e p t o w a n y przez Żydów, k t ó r z y zawarli
sojusz z m a h o m e t a n a m i . Rozejście się A r a b ó w z Izraelitami n a s t ą p i ł o dopie­
ro po zdobyciu Jerozolimy.
„ H a g a r y z m " spotkał się na całym świecie nie tylko z a t a k i e m t e o l o g ó w
m u z u ł m a ń s k i c h , co jest w p e ł n i z r o z u m i a ł e ( n i e d o p u s z c z a l n e było dla n i c h
zwłaszcza opieranie się na świadectwach „ n i e w i e r n y c h " czyli ź r ó d ł a c h or­
miańskich, greckich, syryjskich i hebrajskich), spotkał się j e d n a k r ó w n i e ż
z krytyką wielu zachodnich uczonych. Debata, jaka rozgorzała w o k ó ł książ­
ki, pokazała stopień uzależnienia z a c h o d n i c h n a u k o w c ó w od islamskich
wpływów interpretacyjnych.
Z d a n i e m niektórych publicystów, wpływy te wynikają nie tyle z nieod­
partej siły a r g u m e n t ó w , co raczej z bardziej prozaicznego uzależnienia. O t ó ż
wiele instytucji badawczych na Zachodzie, zajmujących się i s l a m e m , powsta­
ło i rozwija się dzięki p o m o c y krajów m u z u ł m a ń s k i c h (np. I n s t y t u t S t u d i ó w
Islamskich na Uniwersytecie w Berkeley został w y b u d o w a n y za pieniądze
Arabii Saudyjskiej). Większość specjalistów m o ż e prowadzić swoje b a d a n i a
dzięki stypendiom, dotacjom czy g r a n t o m z p a ń s t w arabskich. Publiczne
p o d w a ż e n i e przez n a u k o w c a m u z u ł m a ń s k i e j ortodoksji - n a w e t z p o w o ł a 26
FRONDA
27/28
n i e m się na źródła historyczne - oznacza n a r a ż e n i e się ze s t r o n y owych kra­
j ó w na o d m o w ę wizy wjazdowej, zamknięcie archiwów, wycofanie się z d o ­
tychczasowych u m ó w itd. Grozi to paraliżem całej działalności n a u k o w e j ta­
kiego śmiałka.
„zbrodnia przeciw samym sobie"
W jeszcze gorszej sytuacji są n a u k o w c y z p a ń s t w m u z u ł m a ń s k i c h , których
prace s t a n o w i ą wyzwanie dla tradycyjnych p o g l ą d ó w islamskich. Na przy­
kład egipski teolog Abu Zaid został w 1995 r o k u u z n a n y za a p o s t a t ę , gdyż
ośmielił
się
zaprezentować
i n n ą od
obowiązującej
wykładnię
Koranu.
W 1996 roku Sąd Najwyższy Egiptu p o d t r z y m a ł to orzeczenie i na tej pod­
stawie w y m u s i ł r o z w ó d Abu Zaida z jego żoną, gdyż m u z u ł m a ń s k i m kobie­
t o m nie w o l n o przebywać w związku m a ł ż e ń s k i m z „ n i e w i e r n y m i " . Teolog
utrzymywał, ż e jest p o b o ż n y m m u z u ł m a n i n e m , ale r o z u m i e p o s ł a n i e M a h o ­
m e t a w s p o s ó b bardziej mistyczny niż islamska ortodoksja, k t ó r a - jego zda­
n i e m - z r e d u k o w a ł a p r z e s ł a n i e Proroka. N ę k a n y i zastraszany A b u Zaid,
w obawie o w ł a s n e życie, wyemigrował do Holandii.
Za swojego p a t r o n a u w a ż a on XIX-wiecznego myśliciela M u h a m m a d a
Abduha, który dążył do w s k r z e s z e n i a w islamskiej teologii tradycji m u t a z y lizmu. Była to znacząca w świecie m u z u ł m a ń s k i m szkoła interpretacji Kora­
nu, która zanikła j e d n a k o s t a t e c z n i e w X wieku i jest u w a ż a n a dziś za h e r e ­
tycką. Kładła o n a nacisk na metaforyczne a nie literalne r o z u m i e n i e t e k s t u .
W 1936 roku egipski pisarz A h m a d A m i n napisał, że „ o d r z u c e n i e mutazyliz m u było największym nieszczęściem, jakie d o t k n ę ł o m u z u ł m a n ó w ; p o p e ł ­
nili oni z b r o d n i ę przeciw s a m y m sobie". W t y m k i e r u n k u z m i e r z a ł a też re­
fleksja kilku wybitnych t e o l o g ó w XX-wiecznych (m.in. Pakistańczyka Fazlura
R a h m a n a czy Irańczyka Ali D a s h t i e g o ) , byli o n i j e d n a k wyjątkami. Profesor
M o h a m m a d A r k o u n , Algierczyk wykładający na p a r y s k i m uniwersytecie,
uważa, że odejście od literalnego r o z u m i e n i a Koranu z jednej s t r o n y m o ż e co
p r a w d a zdemistyfikować tekst, lecz z drugiej przez p o d k r e ś l e n i e p r a w d z i w o ­
ści ogólniejszych intuicji islamu d o p o m o ż e jego d u c h o w e m u p o g ł ę b i e n i u .
M u z u ł m a ń s c y teologowie odrzucają j e d n a k wszelkie rewizjonistyczne
teorie na t e m a t p o w s t a n i a i s l a m u oraz Koranu, uważając, że są o n e m o t y w o ­
w a n e ideologicznie i nie mają nic w s p ó l n e g o z p r a w d z i w ą n a u k ą . Islamski
JESIEŃ-2002
27
apologeta Parvez M a n z u r pisze w p r o s t o „wybu­
c h u psychopatycznego w a n d a l i z m u " i „dyskur­
sie nagiej siły".
Trzeba przyznać, że m u z u ł m a n i e mają j u ż d o ­
świadczenie
obcowania
ze
zideologizowaną
p s e u d o - n a u k ą w y m i e r z o n ą w islam. Wystarczy
w s p o m n i e ć prace sowieckich orientalistów, n p .
Tołstowa czy M o r o z o w a , który potrafił utrzymy­
wać, że M a h o m e t i pierwsi kalifowie n i e istnieli
realnie, lecz byli tylko figurami symbolicznymi.
N i e s p o s ó b j e d n a k n a p o d o b n e j płaszczyźnie
traktować dociekań z a c h o d n i c h naukowców, którzy odkryli, że Koran ma
swoją historię, tak jak wszystkie i n n e p i s m a . Patricia C r o n e m ó w i , że n i e za­
mierza n i k o m u odbierać jego wiary. P r o b l e m polega tylko na tym, że to, co
ona przedstawia jako n a u k o w o u d o w o d n i o n e , kłóci się z i s l a m s k i m wyzna­
n i e m wiary.
Wszystko wskazuje na to, że jeszcze większe z a m i e s z a n i e m o ż e wywołać
wkrótce ogłoszenie przez profesora P u i n a w y n i k ó w jego b a d a ń . Ż e b y lepiej
zrozumieć ich znaczenie, w a r t o zatrzymać się chwilę przy islamskiej tradycji
dotyczącej p o w s t a n i a (a właściwie - jak u t r z y m u j ą m u z u ł m a n i e - objawie­
nia) Koranu.
cocktail różnych tekstów'
Zgodnie z islamską tradycją M a h o m e t otrzymywał od Allaha, za pośrednic­
t w e m Archanioła Gabriela, objawienia, które słowo w słowo zachowywał w pa­
mięci. Przekazywał je swoim towarzyszom, a ci przechowywali je w stanie nie­
n a r u s z o n y m „ n a liściach palmowych, płaskich kamieniach i w sercach
ludzkich". Wkrótce po śmierci Proroka (zmarłego, przypomnijmy, w 632 roku),
za panowania trzeciego kalifa U s m a n a (644-656) Koran został spisany i od te­
go czasu obowiązuje jedyna i niezmienna kanoniczna formuła świętej księgi.
Trzy najstarsze egzemplarze Koranu, jakie istnieją dziś na świecie, znaj­
dują się w M u z e u m Topkapi w S t a m b u l e , w Bibliotece w Taszkiencie oraz
w British Library w Londynie. Tymczasem w meczecie w Sanaa o d n a l e z i o n o
wiele m a n u s k r y p t ó w Koranu starszych od najstarszych znanych do tej pory.
28
FRONDA
27/28
Te najbardziej u n i k a l n e p o c h o d z ą z VII wieku. N a p i s a n e zostały rzadką od­
m i a n ą arabskiego p i s m a z Hijaz, a więc z okolic, z których p o c h o d z i ć m i a ł
Mahomet.
Do tej pory n i e m a l wszyscy badacze i s l a m u przyjmowali jako oczywistość
m u z u ł m a ń s k ą wersję p o w s t a n i a i p o c h o d z e n i a Koranu - również dlatego, że
zbyt m a ł o było źródeł historycznych, na których m o ż n a się było oprzeć.
Wszystko wskazuje na to, że j e m e ń s k i e odkrycia, z n a n e na razie w ą s k i e m u
gronu fachowców, z m i e n i ą t o p o w s z e c h n e n a s t a w i e n i e .
O c e n a profesora Puina, który najlepiej p o z n a ł m a n u s k r y p t y z Sanaa, jest
druzgocąca dla obowiązującej w islamie tradycji. O t ó ż z jego b a d a ń wynika,
że Koran stanowi swego rodzaju cocktail różnych tekstów, z których najstar­
sze powstały n a w e t sto lat przed M a h o m e t e m . J e m e ń s k i e odkrycia przeczą
też m u z u ł m a ń s k i e j tezie, że od czasu kodyfikacji d o k o n a n e j za czasów kalifa
U s m a n a treść Koranu nie podlegała z m i a n o m . W t y m kontekście P u i n cytu­
je zdanie Hajjaja bin Jusufa, panującego w Iraku w latach 694-714, k t ó r y był
d u m n y z tego, że dodał do Koranu p o n a d tysiąc alifów (alif to pierwsza lite­
ra arabskiego alfabetu). Profesor Allen J o n e s z U n i w e r s y t e t u w Oxfordzie
uważa, że Hajjaj miał znacznie większy wpływ na o s t a t e c z n y kształt Koranu
niż kolegium redaktorskie p o w o ł a n e wcześniej przez kalifa U s m a n a .
Co ciekawe, w 1991 roku profesor J a m e s Bellamy z Uniwersytetu Michi­
gan na łamach Journal oj the American Oriental Society - nie znając odkryć z Sa­
naa, lecz opierając się innych źródłach - zamieścił wykaz tych fragmentów Ko­
ranu, które jego zdaniem uległy zmianie, co przez m u z u ł m a n ó w nie m o ż e być
odbierane inaczej niż jak poprawianie Pana Boga.
O tym, że do Koranu wkradły się tek­
sty przedislamskie,
pisał
również profesor Cook,
wcześniej
podając
przykład zamieszczonej w Surze
12 opowieści o Józefie i żonie
Putyfara. O t ó ż jest o n a zupeł­
nie n i e z r o z u m i a ł a bez znajo­
mości
tradycji
żydowskiej.
W Koranie jest opis jak ż o n a Pu­
tyfara zaprasza na ucztę swoje przy­
jaciółki, każdej z nich daje nóż, a kiedy
JES1EŃ-2002
29
zjawia się Józef, wszystkie o n e kaleczą sobie ręce. Ten dziwny opis n a b i e r a
s e n s u d o p i e r o po zaznajomieniu się z postbiblijną l e g e n d ą żydowską, k t ó r a
opowiada, że kobiety kroiły o w o c e i plotkowały, a kiedy w s z e d ł Józef, zapa­
t r z o n e w niego, nie przestawały kroić o w o c ó w i niechcący się pokaleczyły.
Z d a n i e m profesora C o o k a n a materiale koranicznym b a r d z o m o c n o odci­
snęło się p i ę t n o tradycji judaistycznej. Koresponduje to z o p i n i a m i wielu t e o ­
logów żydowskich, którzy na p r z e s t r z e n i w i e k ó w uważali islam za juda­
istyczną herezję, czy też z sądami niektórych religioznawców określających
islam jako „judaizm dla gojów".
Podróż z Raju do Piekła
R ó w n i e s p e k t a k u l a r n e i w wielu p u n k t a c h z b i e ż n e z d o c i e k a n i a m i Patricii
C r o n e i Michaela Cooka są wyniki b a d a ń francuskiego m n i c h a br. B r u n o
Bonnet-Eymarda, teologa specjalizującego się w s t u d i a c h p o r ó w n a w c z y c h
chrześcijaństwa, j u d a i z m u i islamu, a z a r a z e m językoznawcy biegle władają­
cego hebrajskim, aramejskim, greką, łaciną i arabskim. Rozpoczął on m o n u ­
m e n t a l n e dzieło p r z e k ł a d u Koranu na język francuski wraz z d o k ł a d n y m
o p r a c o w a n i e m krytycznym. Do tej p o r y p r z e t ł u m a c z y ł i opatrzył k o m e n t a ­
rzami pierwszych pięć sur Koranu, co zajęło o k o ł o 1000 s t r o n w t r z e c h t o ­
m a c h . P r z e p r o w a d z o n a przez niego egzegeza dowodzi, że „alfabet zastoso­
wany
w
Koranie
jest
czystym
i
prostym
przekształceniem
alfabetu
hebrajskiego w arabski". M o d l i t w ę otwierającą świętą księgę m u z u ł m a n ó w
br. Bonnet-Eymard identyfikuje jako s t a r ą m o d l i t w ę ż y d o w s k ą o s u b t e l n y m
zabarwieniu a n t y t r y n i t a r n y m .
30
FRONDA
27/28
W świetle b a d a ń francuskiego egzegety, początki i s l a m u jawią się zupeł­
nie inaczej niż w m u z u ł m a ń s k i e j teologii. W VII stuleciu Półwysep Arabski
był miejscem teologicznych konfliktów p o m i ę d z y chrześcijanami a wyznaw­
cami j u d a i z m u , z a r ó w n o w ich ortodoksyjnych n u r t a c h , jak też heretyckich.
W o d r ó ż n i e n i u od w s p ó ł c z e s n e g o j u d a i z m u ówcześni Żydzi aktywnie p o s z u ­
kiwali k o n w e r t y t ó w w ś r ó d innych n a r o d ó w . Z A r a b a m i umieli znaleźć
wspólny język, gdyż łączyło ich w s p ó l n e p o c h o d z e n i e od A b r a h a m a i zawar­
te przez tego patriarchę przymierze z Bogiem. Z n a k i e m o w e g o p r z y m i e r z a
było obrzezanie, k t ó r e m u jako pierwszy z p o t o m k ó w „ojca w i a r y " p o d d a ł się
nie Izaak, lecz Izmael - syn A b r a h a m a i niewolnicy Hagar. A b r a h a m i jego
syn Izmael nie byli ani Żydami, ani chrześcijanami, lecz p i e r w s z y m i „ d o s k o ­
n a ł y m i " (po hebrajsku: slm, po arabsku: aslim - w e d ł u g br. B o n n e t - E y m a r d a
od tego właśnie słowa, a nie od „ p o d d a n i a się" wywodzi się n a z w a i s l a m ) .
Autor Koranu, zgorszony starciami między chrześcijanami a Żydami, zaczął
wzywać do „doskonałości", jaka była udziałem A b r a h a m a i Izmaela. Według
niego interpretacja Tory przez Żydów oraz Ewangelii przez chrześcijan były
błędne i wprowadzały tylko podziały między Narody Księgi. Br. Bonnet-Eymard
pisze: „Zamiarem autora Koranu nie było stworzenie trzeciej religii, lecz obale­
nie dwóch poprzednich - żydowskiej i chrześcijańskiej - poprzez przywrócenie
tego, co w jego m n i e m a n i u było jedyną 'tradycją' (giblat), czyli prawdziwym
dziedzictwem Abrahama".
O d b u d o w a ć prawdziwą religię A b r a h a m a m o ż n a przez p o w r ó t do Jerozo­
limy czyli miejsca, w k t ó r y m stoi d o m owego patriarchy. W ł a ś n i e w kontekście
p o w r o t u do d o m u A b r a h a m a (który, jak m ó w i tradycja, znajdował się w ru­
inach Świątyni Jerozolimskiej) pojawia się słowo Bakka. Tą właśnie nazwę, jak
pamiętamy, m u z u ł m a n i e uważają za stare określenie Mekki, która w Koranie
nie występuje. Z d a n i e m br. Bonnet-Eymarda, s ł o w o to odnosi się raczej do
„doliny Baka", znajdującej się na zachód od Jerozolimy. W ogóle lektura Kora­
nu nie daje n a m żadnego pojęcia o położeniu i układzie Mekki, n a t o m i a s t do­
starcza wiele szczegółowych informacji o Jerozolimie jako kolebce przymierza
zawartego przez Boga z A b r a h a m e m i Izmaelem. Na przykład w Surze 2 wy­
stępuje słowo as-safa (po hebrajsku: ha-sophim, po grecku: skopos) oznaczające
„wartownię" - tak nazywało się wzgórze połączone z Górą Oliwną.
Sura 4, gdy m ó w i o „wejściu do ogrodów", gdzie „płyną p o d z i e m n e rzeki",
nie używa figur literackich, lecz wiernie opisuje system nawadniania ówczesnej
JESIEŃ-2002
31
Jerozolimy. O t ó ż obszar położony na północny za­
chód od m u r ó w miasta był nazywany Ogrodami. Po
aramejsku m ó w i o n o na nie: Pordesaya, po grecku:
Phordesa, po hebrajsku: Pordesaya. Wszystkie te słowa
oznaczały „raj". W tym właśnie miejscu z b u d o w a n o
podziemny ciąg zbiorników, które pełniły rolę syste­
mu irygacyjnego. W tej samej Surze 4 aż siedem razy
pojawia się słowo jahannam, na określenie „doliny
gniewu", w której płonie ogień wiecznego potępie­
nia. O t ó ż słowo to po hebrajsku brzmi gehenna i jest
nazwą doliny położonej na południe od Jerozolimy
i graniczącej na zachodzie z doliną Baka. G e h e n n a
pełniła rolę jerozolimskiego wysypiska śmieci - było
to opustoszałe miejsce, w którym n i e u s t a n n i e płonął
ogień spalający nieczystości wywożone z miasta. Br.
Bonnet-Eymard zauważa, że podróżując przez miej­
sca opisane w Surze 4 - z O g r o d ó w Pordesaya do D o ­
liny G e h e n n a - nie odbywamy wcale zaświatowej podróży z „raju" do „piekła",
lecz poruszamy się w okolicach Jerozolimy.
Francuski egzegeta pisze też o k a m i e n n e j świątyni zwanej Kaba. W e d ł u g
m u z u ł m a n ó w chodzi o ich g ł ó w n e s a n k t u a r i u m znajdujące się w Mekce. Sa­
mo s ł o w o Kaba jest t ł u m a c z o n e na d w a sposoby: albo jako sześcienna świą­
tynia (w formie kostki - po grecku: kubos), albo jako dziewica. Brat B r u n o zi­
dentyfikował dwa istniejące w VII wieku s a n k t u a r i a w kształcie sześcianu pierwsze znajdowało się w Petrze, drugie zaś u w r ó t Jerozolimy i poświęco­
ne było Najświętszej Maryi Pannie.
Br. Bonnet-Eymard ma p r z e d sobą jeszcze wiele pracy - z o s t a ł o mu
do p r z e t ł u m a c z e n i a i s k o m e n t o w a n i a jeszcze p o n a d sto sur, ale wyniki
jego dotychczasowych b a d a ń j u ż teraz s t a n o w i ą p r z e ł o m w n a u k a c h islamistycznych.
Kanon czy stenogram?
Na podstawie analizy sanaańskich m a n u s k r y p t ó w profesor Puin tłumaczy, dla­
czego Koran pełen jest niekonsekwencji i sprzeczności. O t ó ż w swej pierwotnej
32
FRONDA
27/28
wersji zapis koraniczny w języku arabskim, w k t ó r y m brakuje s a m o g ł o s e k
i znaków diakrytycznych, m ó g ł być r o z u m i a n y w p e ł n i jedynie przez tych,
którzy d o b r z e rozumieli tradycję u s t n ą . P o w s t a ł w i ę c nie tyle jako t e k s t ka­
noniczny, lecz raczej jako p o m o c czy p r z e w o d n i k dla tych, którzy znali tekst
na pamięć. Był więc czymś w rodzaju s t e n o g r a m u . To tłumaczyłoby, dlacze­
go tak wiele sur zaczyna się od tajemniczych kombinacji arabskich liter, nie­
zrozumiałych z u p e ł n i e dla współczesnych k o m e n t a t o r ó w . Z c z a s e m j e d n a k
odczytanie K o r a n u s t a ł o się niejasne, gdyż - w m i a r ę u p ł y w u c z a s u i r o z p r z e ­
strzeniania się islamu - m a l a ł a liczba o s ó b znających tradycję oralną. N a s t ę ­
p o w a ł a więc standaryzacja tekstu, k t ó r a - z d a n i e m P u i n a - zakończyła się
ostatecznie w IX a nie w VII stuleciu.
I n n a teza niemieckiego profesora, nie do przyję­
cia dla m u z u ł m a n ó w , k w e s t i o n u j e panujące p o ­
w s z e c h n i e p r z e k o n a n i e , że Koran n a p i s a n y został
w najczystszym języku a r a b s k i m . Jego b a d a n i a
wykazały, że w księdze znalazło się wiele wyrażeń
obcego p o c h o d z e n i a . S a m o s ł o w o Koran P u i n wy­
w o d z i nie tak, jak w obowiązującej wersji m u z u ł ­
mańskiej od arabskiego o k r e ś l e n i a oznaczającego
„recytację", lecz od aramejskiego o d p o w i e d n i k a
słowa „lekcjonarz". Uściślając, że lekcjonarz był
z b i o r e m f r a g m e n t ó w P i s m a Świętego, p r z e z n a ­
czonych do czytania p o d c z a s liturgii i p r z e d s t a ­
wiających w skróconej
wersji h i s t o r i ę biblijną,
P u i n zwraca uwagę, że Koran w dużej m i e r z e sta­
nowi również skrót biblijnych dziejów A d a m a i Ewy, N o e g o , A b r a h a m a ,
Mojżesza, Dawida, S a l o m o n a i Jezusa.
Co ciekawe, p o d o b n a t e z a pojawiła się j u ż w b a d a n i a c h n a d i s l a m e m .
W swej pracy „ O c e n a i s l a m u " z 1957 r o k u d o m i n i k a n i n o. Thery, publikują­
c y p o d p s e u d o n i m e m H a n n a Zakarias, p o p o r ó w n a n i u świętej księgi m u z u ł ­
m a n ó w z hebrajską Biblią i rabinackimi m i d r a s z a m i , d o s z e d ł do wniosku, że
Koran t o „Biblia d o s t o s o w a n a d o m e n t a l n o ś c i A r a b ó w " oraz u z u p e ł n i o n a
o p i s m a n a z w a n e przez n i e g o „ A k t a m i i s l a m u " .
Konkluzja profesora P u i n a p o z b a d a n i u s a n a a ń s k i c h m a n u s k r y p t ó w jest
jednoznaczna: „Prawie j e d n a piąta Koranu m u s i zostać odczytana n a n o w o ! "
JESIEŃ-2002
33
Enerdowski zecer jako islamski teolog
Niemiecki n a u k o w i e c obawia się, że jego bluźniercza teza o tym, że Koran
byi zmieniany i rewidowany, ściągnie na n i e g o akty p r z e m o c y ze s t r o n y m u ­
z u ł m a ń s k i c h aktywistów. O b e c n i e pracuje on n a d książką, w której opubli­
kuje wyniki swoich b a d a ń . Boi się j e d n a k , że publikacja m o ż e r o z p ę t a ć pie­
kło. Ze w s t ę p n y c h sondaży wynika, że kilka p r e s t i ż o w y c h w y d a w n i c t w
uniwersyteckich o d m ó w i ł o d r u k u p o d o b n y c h treści, bojąc się z a m a c h ó w is­
lamskich fundamentalistów.
Jako ostrzeżenie m o ż n a t r a k t o w a ć list niejakiego Abula Kasima do Yemen
Times z listopada 2 0 0 0 roku, z a t y t u ł o w a n y „Konspiracja przeciw i s l a m o w i " .
Autor nie m a wątpliwości, ż e działalność profesora P u i n a nie m a c h a r a k t e r u
naukowego, lecz chodzi mu o zniszczenie islamu. Abul Kasim apeluje do je­
m e ń s k i c h władz, aby nie u d o s t ę p n i a ł y znalezisk ż a d n y m n a u k o w c o m , a jeśli
rękopisy z Wielkiego M e c z e t u okażą się n i e k a n o n i c z n e , to należy je nie­
zwłocznie spalić. W ł a d z e J e m e n u zakazały j u ż n a u k o w c o m d o s t ę p u d o m a ­
nuskryptów. Badań j e d n a k nie da się z a h a m o w a ć , gdyż istnieją mikrofilmy.
Jeśli odkrycia profesora P u i n a z o s t a n ą przez m u z u ł m a n ó w p o t r a k t o w a n e
jako wypowiedzenie wojny religijnej, będzie to zasługą r ó w n i e ż n i e k t ó r y c h
polityków zachodnich, takich jak n p .
przewodniczący
destagu
niemieckiego
Wolfgang T h i e r s e
z
Bun­
SPD,
k t ó r y w g r u d n i u 2 0 0 1 roku p o w i e ­
dział, że Europejczycy p o w i n n i zająć
się ucywilizowaniem islamu zgodnie
z tradycją o ś w i e c e n i o w ą i stworzyć
n a swoich u n i w e r s y t e t a c h n o w ą is­
l a m s k ą teologię, i n n ą od obowiązują­
cej w Arabii Saudyjskiej, Iranie czy
Sudanie, o p a r t ą z a t o n a tolerancji
i
p l u r a l i z m i e . Jak zauważył j e d e n
z k o m e n t a t o r ó w : „Trudno sobie wy­
obrazić, żeby wyznawcy islamu (...)
przyjęli z e n t u z j a z m e m ideę, aby były zecer, a p o t e m historyk literatury N R D
Wolfgang T h i e r s e i n t e r p r e t o w a ł dla nich na n o w o K o r a n . "
34
FRONDA
27/28
Być m o ż e do u s z u działacza SPD doszły wieści o b a d a n i a c h profesora Pu­
ina i od razu w jego głowie p o w s t a ł śmiały plan p r z e o r i e n t o w a n i a całej my­
śli m u z u ł m a ń s k i e j . J e d n a k z a a n g a ż o w a n i e się polityki po s t r o n i e teologii i to
w z góry o k r e ś l o n y m celu m o ż e s p o w o d o w a ć tylko t o , że wyniki b a d a ń n a d
K o r a n e m nie z o s t a n ą w świecie i s l a m s k i m o d e b r a n e jako r e z u l t a t rzeczywi­
stych dociekań naukowych, lecz jako i n s t r u m e n t ideologicznego nacisku.
STEPHAN OLSCHOVSKY
(TŁUMACZYŁ: NORBERT JANKOWSKI)
RS.
Chętni, którzy chcą zaznajomić się z wynikami badań profesora Puina, m o g ą je znaleźć na stro­
nach internetowych Uniwersytetu w Saarsbriicken:
http://idw-online.de/public/pmid-16522/zeige_pm.html
http://www.uni-saarland.de/verwalt/presse/campus/1999/3/20-UdS_neues_zentrum.html
http://www.uni-saarland.de/verwalt/presse/campus/!
JESIEŃ-2002
999/4/10-Koran.html
35
Ortodoksyjna eschatologia muzułmańska przewiduje
dla Jezusa kluczową rolę pod koniec dziejów. Wówczas
to pojawi się Antychryst (Ad-Dadżdżał), który udawał
będzie mesjasza, ale pokonany zostanie właśnie przez
Chrystusa.
JEZUS
W TRADYCJI
SUFICKIEJ
ERNST
WEISSKOPF
Od s a m e g o początku islam t r a k t o w a n y był przez chrześcijan jako herezja.
Świadczą o tym chociażby m o w y św. J a n a D a m a s c e ń s k i e g o , k t ó r y wychowy­
wał się w środowisku m u z u ł m a ń s k i m i służył n a w e t na d w o r z e kalifów abbasydzkich w D a m a s z k u . Z c z a s e m j e d n a k m a h o m e t a n i z m , na skutek s w e g o
bujnego i t r w a ł e g o rozwoju, u r ó s ł w oczach chrześcijan do rangi wielkiej re­
ligii m o n o t e i s t y c z n e j .
W świętej księdze m u z u ł m a n ó w - Koranie - pojawiają się postaci z n a n e
także z Biblii - Adam, A b r a h a m , N o e , Józef, Mojżesz, Dawid, S a l o m o n . Po­
jawia się także J e z u s syn Maryi (ha Ibn Marjam). N i e jest on t r a k t o w a n y
w islamie jako Syn Boży i D r u g a O s o b a Trójcy Świętej, ale ja­
ko j e d e n z największych proroków, o s t a t n i p r z e d M a h o m e ­
t e m w y s ł a n n i k Boga. Jego rola, w e d ł u g m u z u ł m a n ó w ,
polegała nie na tym, że przyniósł n o w e p r a w o , lecz na
tym, że pokazał l u d z i o m d u c h o w ą d r o g ę (tanka).
Koran podkreśla, że n a r o d z i n y J e z u s a odbyły się w spo­
sób n a d p r z y r o d z o n y z dziewicy Maryi i „ d u c h a Bożego" (ruh
36
FRONDA
27/28
Allah) - co ciekawe, w tym p u n k c i e islam jest
bliższy ortodoksji katolickiej niż n i e k t ó r e n u r t y
p r o t e s t a n t y z m u (Sura 4: „Zaiste mesjasz Jezus,
syn Maryi, jest w y s ł a n n i k i e m Boga, a także sło­
wo, które wypowiedział do Maryi oraz d u c h
Jego"; Sura 2 1 : „I w nią, k t ó r a była czysta,
tchnęliśmy naszego ducha, czyniąc ją i jej
syna z n a k i e m
dla
światów").
Koran
używa też na określenie J e z u s a s ł o w a „mesjasz" (masih), a w Surze
5 opisuje d o k o n a n e przez N i e g o cuda.
Islam głosi a b s o l u t n ą t r a n s c e n d e n c j ę Boga. „Allah jest n i e d o s t ę p ­
n y " , m ó w i m u z u ł m a ń s k i e w y z n a n i e wiary. Między Bogiem a czło­
wiekiem nie m o ż e zaistnieć k o m u n i a , m o ż l i w e jest tylko p o s ł u ­
s z e ń s t w o . Wydawać by się m o g ł o , że w tak p o j m o w a n e j religii nie
ma miejsca na mistykę, a j e d n a k istnieje w islamie n u r t , który zakła­
da osiągnięcie bardziej osobistego zbliżenia do Boga. J e s t n i m sufizm.
Na niektórych e t a p a c h sufickiej ścieżki inicjacyjnej, prowadzącej do dosko­
nalszego p o z n a n i a Boga, o s o b a C h r y s t u s a odgrywa w a ż n ą rolę.
Mistrzowie suficcy wierzą, że Jezus osiągnął pełnię
człowieczeństwa - stan ludzkiej doskonałości, p o ­
przez zjednoczenie z Bóstwem. Traktują Chrystu­
sa wręcz jako teofanię Bożych atrybutów Stwo­
rzyciela i Wskrzesiciela. Podkreślają, że jego dro­
ga była drogą samowyrzeczenia i ofiary oraz za­
lecają swoim u c z n i o m naśladowa­
nie Go w ascezie, unikaniu ceremonii i zrywaniu
przywiązań do d ó b r doczesnych. Jezus osiągnął
doskonały stan d u c h o w e g o u b ó s t w a ifaąr), kiedy
mógł powiedzieć: „nie m a m nic prócz Boga".
Ortodoksyjna eschatologia m u z u ł m a ń s k a p r z e ­
widuje dla J e z u s a kluczową rolę p o d koniec dzie­
jów. Wówczas to pojawi się Antychryst (Ad-Dadżdżal), który u d a w a ł będzie mesjasza, ale p o k o ­
n a n y z o s t a n i e w ł a ś n i e przez C h r y s t u s a . W e d ł u g
JESIEŃ-2002
37
tradycji nastąpi to gdzieś na p o g r a n i c z u palestyńsko-syryjskim,
być m o ż e w pobliżu Meggido - miejscowości znanej r ó w n i e ż
pod n a z w ą A r m a g e d o n .
Chrześcijan, którzy szukają w innych religiach
„ziaren p r a w d y " u d e r z y p e w n a zbieżność e s c h a t o ­
logicznych oczekiwań trzech wielkich religii m o n o t e i s t y c z ­
nych, odwołujących się do dziedzictwa A b r a h a m a . Wyznaw­
cy C h r y s t u s a czekają na Jego p o n o w n e przyjście, Żydzi na
obiecanego Mesjasza, zaś m u z u ł m a n i e na J e z u s a . Być m o ż e
będzie tak, że gdy rzeczywiście d o k o n a się Paruzja, w ó w c z a s nastąpi n i e tyl­
ko nawrócenie Ż y d ó w - co zapowiadał św. Paweł w Liście do Rzymian - lecz
również n a w r ó c e n i e m u z u ł m a n ó w .
ERNST WEISSKOPF
Powyższy tekst oraz poniższa antologia powstały na
podstawie książki Javada Nurbakhsha „Jesus in the Eyes of the Sufis", Khaniqahi-Nimatullahi Publications,
London 1983.
MAŁA ANTOLOGIA TEKSTÓW
SUFICKICH O JEZUSIE
Jezus i Antychryst
Teraz, odkrywszy p r a w d ę o J e z u s i e i Antychry­
ście i powiedziawszy o cechujących ich p o d o ­
b i e ń s t w a c h i różnicach, należy zauważyć, że
p o d o b i e ń s t w a są p o w i e r z c h o w n e , a różnice f u n d a m e n t a l n e . Patrząc n a t o , c o z e w n ę t r z n e ,
widzimy, że obydwu nazywają mesjaszami, obydwaj posiada­
ją osły, obydwaj żyją i obydwaj wskrzeszają m a r t w y c h .
Ale Jezusa nazywają mesjaszem jako wysłańca niebios, gdyż pielgrzymuje on
w niebiosach. Antychryst zaś nazywany jest mesjaszem, ponieważ przemierza
ziemię, ze wschodu na zachód. Jezusa wydały niebiosa, Antychrysta - ziemia.
38
FRONDA
27/28
Jezus obdarzony jest d u c h o w y m wzrokiem i to, co widzi s w o i m d u c h e m ,
przekazuje innym: duchowy wzrok zawdzięcza wypowiedzianym w dzieciń­
stwie s ł o w o m : „Zaiste ja - p o d d a n y Bogu"; a przekaz owej duchowej wi­
zji odbywa się w jego przypadku za pośrednic­
t w e m właściwości uzdrawiania „ślepych i trędo­
watych",
podczas
gdy Antychryst pozostaje
ślepy i oślepia innych, gdyż przedstawia Praw­
dę jako k ł a m s t w o i k ł a m s t w o jako Prawdę.
Jezus, wskrzeszając w c u d o w n y s p o s ó b martwych, stwarza
p o d a t n ą glebę dla wiary, podczas kiedy Antychryst w s k r z e s z a
martwych, żeby z a d e m o n s t r o w a ć swoją w ł a d z ę i skłonić czło­
wieka do apostazji.
Pojawienie się na ziemi A n t y c h r y s t a s t a n o w i u g r u n t o w a ­
nie na niej ucisku i zepsucia, zaś z zejściem J e z u s a z niebios
nadchodzi k r ó l e s t w o równości i sprawiedliwości.
Wiedzcie, iż wszystko w obszarze form jest o d b i c i e m ob­
szaru ducha, i wszystko, co obecne w o b s z a r a c h formy i du­
cha, ma swoje odzwierciedlenie w człowieku.
Tak więc „jezusowość" w w a s to wasz d u c h , gdyż powie­
dziane jest o Jezusie: „Tchnęliśmy D u c h N a s z w n i e g o [w ł o ­
no M a r i i ] "
(Tachrim,
12), a o was z o s t a ł o p o w i e d z i a n e :
„Tchnąłem D u c h a M e g o w n i e g o [w A d a m a ] "
(Chidżr, 2 9 ) . J e z u s w s k r z e s z a m a r t w y c h tak sa­
m o , jak d u c h ożywia m a r t w ą b ł o n ę .
J e z u s m i a ł m a t k ę , podczas gdy jego ojcem było
Boskie Tchnienie; d o k ł a d n i e w t e n s a m s p o s ó b
d u c h (każdego człowieka) p o c h o d z i po linii m a t k i
od żywiołów natury, a po ojcowskiej - od Tchnie­
nia. J e z u s jest wywyższony, i d u c h tak s a m o , J e z u s to Słowo,
i d u c h też, na co wskazuje wyrażenie „ d u c h z rozkazu Pana m e g o "
(Ezra [Nocne w n i e b o w s t ą p i e n i e ] , 8 5 ) . J e z u s jeździł na ośle - p o ­
d o b n i e duch, który osiodła ciało.
Antychryst przejawia się w was jako w a s z e rozkazujące „ja". An­
tychryst - jednooki, p o d o b n i e i w a s z e „ja", k t ó r e p o s t r z e g a wyłącznie
to, co światowe i pozostające ślepe na to, co n a d p r z y r o d z o n e . Wszystko,
JESIEŃ-2002
39
co Antychryst ofiarowuje jako niebiosa, n a p r a w d ę okazuje się jedynie gehen­
ną, i to, co on pokazuje jako piekło, w rzeczywistości jest rajem. W d o ­
datku ego p r z e d s t a w i a przyjemności i n a m i ę t n o ś c i z m y s ł o w e jako
rajskie, chociaż w istocie są o n e piekielne, a d u c h o w e p o s ł u s z e ń ­
stwo i służbę - jako piekielne, chociaż w istocie są o n e niebiańskie.
Antychryst siedzi na ośle, i wasze ego p o s i a d a zwierzęce cechy.
Jezus, m i m o że przebywał w świecie p o d o b n i e jak Anty­
chryst, to po zakończeniu s w e g o p o b y t u został w tajemniczy
s p o s ó b wzięty do nieba, podczas gdy Antychryst w t r ą c o n y
w głąb ziemi. W p i e r w p o s ł a n y będzie Antychryst, żeby r o z n o ­
sić rozkład i obrzydliwość po całej ziemi i otwierać d r o g ę ze­
psuciu, uzurpując sobie boskość. N a s t ę p n i e p o s ł a n y z o s t a n i e Je­
zus, ogłaszając swoje o d d a n i e Bogu i j e m u będzie d a n a w ł a d z a . Przyczyniw­
szy się do strącenia Antychrysta, on przystąpi do u s t a n o w i e n i a k r ó l e s t w a
rozkwitu, sprawiedliwości i r ó w n o ś c i . Za jakiś czas opuści on t e n świat,
i wtedy będzie już bliski Dzień Sądu O s t a t e c z n e g o .
Podobnie relacje p o m i ę d z y d u c h e m a ego wyglądają
w świecie n a t u r y ludzkiej. J e d n a k d u c h wyniesiony
jest na niebiosa serca, podczas
gdy Antychryst ego uwię­
ziony zostaje w ziemi
ludzkiej
kondycji.
Człowiek potrze­
buje kilku lat, że­
by
osiągnąć
po­
z i o m p e ł n e g o roz­
woju.
chryst
Wpierw
ego
Anty­
wydostaje
się
z zapętleń dzieciństwa, d o s i a d a osła
zwierzęcych cech,
kierując
się n a p r z ó d ,
realizuje
tkwiącą w nich s k ł o n n o ś ć do tego, aby nieść światu znisz­
czenie, uzurpując dla siebie boskość w formule: „Czy nie widziałeś tego, k t ó ­
ry uczynił s w o i m b o g i e m n a m i ę t n o ś ć ? " (Dżatijach [Pokłony], 23) i d o p r o w a ­
dzając do g e h e n n y chciwości i pożądania, nadając im oblicze rajskich zdoby­
czy, a z a r a z e m rzucając k a l u m n i e na raj wierności i czci jak na coś z piekła
40
FRONDA
27/28
r o d e m . On p o n i ż a tych, którzy wierzą w g o d n e uwielbienia, anielskie cechy.
Robi to r ę k o m a o d s t ę p c ó w od wiary - szatańskich, godnych p o t ę p i e n i a wła­
ściwości, pobudzając ś m i e r c i o n o ś n e siły n a t u r y ludzkiej do tego m o m e n t u ,
aż nagle nie dająca się opisać m i ł o ś ć nie zacznie się roz­
pościerać z f i r m a m e n t u Jezusowej duchowości, p o r u s z a ­
jąc się na majestatycznych skrzydłach Gabriela Posłuszne­
go Prawu,
zaczynając lot w wyniesionych niebiosach
i zstępując w świat n a t u r y ludzkiej.
Rozsądek, który został w tyle,
spogląda na swoje unoszące się strzemię,
Podczas gdy Miłość kieruje się naprzód,
zająwszy jego miejsce
Jezus uśmierca Antychrysta ego, odrąbując mu głowę - jego n a t u r ę m a t e ­
rialną, i u s t a n a w i a w ł a d z ę sprawiedliwości i d u c h o w e j równości w świecie
człowieka, niszcząc świnię chciwości, rozbijając krzyż n a t u r y zmysłowej
i rozcinając więzy n a m i ę t n o ś c i .
Razi Marmuzat-i asadi dar mazmuzat-i daudi
Nadżmod-Din Razi (zm. 1256) - jeden z największych mistrzów sufickich,
uczeń „mistrza mistrzów" Nadżmod-Dina Kubra, w swym dziele
Mersad al-ibad opisał etapy sufickiej drogi duchowej.
Jezus i wskrzeszenie stosu kości
Głupiec spotkał Jezusa i opowiedział mu o stosie kości, k t ó r e ujrzał
w głębokim wąwozie. Poprosił, by nauczyć go Boskiego Imienia, wypowiada­
nego w trakcie wskrzeszania m a r t w y c h , „abym m ó g ł uczynić dobro, przy­
wracając życie tym k o ś c i o m " .
Jezus nakazał mu milczeć i powiedział, że nie do­
konuje się tego w t e n sposób, p o p r z e z p r o s t e wy­
p o w i a d a n i e słów, lecz za p o ś r e d n i c t w e m s a m e g o
tchnienia. G o d n o ś ć zaś tego, k t ó r y m o c e n jest uczynić p o d o b n i e , przejawia
się w tym, że „tchnienie jego p o w i n n o być czystsze niż padający deszcz,
JESIEŃ-2002
41
i zwiewniejsze niż anioł. Wiele ż y w o t ó w m u s i m i n ą ć na oczyszcze­
n i e tchnienia, by pojawił się człowiek g o d n y tego, by p o w i e r z o n o
mu skarb niebios. Czy jeśli d a n o by ci laskę Mojżesza, to prze­
m i e n i ł o b y to twoją rękę w c u d o t w ó r c z ą d ł o ń Mojżesza?"
- No dobrze, jeśli n i e m o ż l i w e jest, żebym miał t a k ą w ł a d z ę nalegał głupiec - dlaczego by s a m e m u n i e w z n i e ś ć Bożego Imie­
nia nad tymi kośćmi?
Jezus zwrócił się do Boga, poprosiwszy o odwrócenie owego
człowieka od tego, co sprawia, że bardziej troszczy się
o wskrzeszenie stosu kości niż o przygotowanie do tajem­
nicy własnej śmierci. „Zamiast tego, żeby szukać wyzwo­
lenia dla swojej cierpiącej duszy, on przejmuje się tym, co
właściwie pozostaje mu obce!" - zdumiewał się Jezus.
Pan odrzekł: „Niech będzie wiadome, że ten, k t o zasiewa
plewy w tym świecie, nie zobaczy różanego ogrodu w przyszłym.
Róże odwrócą się cierniami w ręce jego, a pomoc, którą p r o p o n u ­
je, jest p o m o c ą żmii. Złoczyńca s a m spożywa jad żmijowy, a robi
wrażenie, że podaje ci napój szlachetny. Uciekaj od niego jak od
dżumy, gdyż jego słowa i czyny nie są bardziej p ł o d n e od wierzby."
Im bardziej głupiec był uparty, tym jaśniej J e z u s u ś w i a d a m i a ł
sobie, że t a m t e n nie odstąpi od niego. Ż a d n e n a p o m i n a n i a go nie
odstraszały. Im więcej głupcowi dajesz rad, t y m z większym u p o r e m
jest on przekonany, że starają się go z zawiści sprowadzić na m a n o w ­
ce. Wreszcie Jezus ustąpił i przystał na p r o ś b ę m ł o d z i e ń c a , żeby w z n i e ś ć Bo­
że Imię n a d m a r t w y m i kośćmi.
I Wszechmogący rozkazał, żeby dla tego prostaka kości te ułożyły się z po­
w r o t e m i znów przyjęły formę owej żywej istoty, której szkieletem niegdyś były.
I stało się, że s t w o r z e n i e m t y m okazał się przerażający lew, k t ó r y błyska­
wicznie p o d n i ó s ł się i j e d n y m u d e r z e n i e m swojej potężnej łapy roztrzaskał
prostakowi głowę, tak że s t a ł się widoczny m ó z g , k t ó r y wypadł jak o r z e c h ze
skorupy, i wywaliło się to coś niedużego, co miał w głowie.
Jezus, z d u m i a w s z y się, zapytał lwa, dlaczego zabił t e g o człowieka.
Lew odpowiedział w p r o s t : „Naprzykrzał się t o b i e " .
J e z u s zapytał, c z e m u l e w nie p o ł k n ą ł swojej zdobyczy.
T a m t e n odrzekł: „ N i e moja to dola, nie mój chleb p o w s z e d n i " .
42
FRONDA
27/28
0 Władco
wszystkiego,
czego potrzebujemy na tym świecie,
uwolnij nas od krnąbrności
1 od wszystkich tych sporów i waśni.
Ty nam podajesz żywność,
lecz jako pułapkę,
Wyjaw nam wszystko,
jakie ono naprawdę jest!
Lew powiedział do Jezusa: „Ta zdobycz - nie dla mojego spożycia. Jeśli
miałbym p r a w o do wyboru doli na t y m świecie, to wciąż byłbym żywy. Jeśli
niepokoiłbym się o martwych, to u p o d o b n i ł b y m się do osła, który, dotarłszy
do czystego źródła, zamiast pić z niego, w c h o d z i d o ń i m o c z y się. Kiedy
życie wieczne staje przed tobą, tak jak to jest, kiedy spotykasz się z p r o ­
rokiem, to tylko bałwan zachowuje się równie głupio, p o d c z a s gdy wo­
da życia jest mu d o s t ę p n a .
Z a m i a s t tego, by troszczyć się o swoje m a r n e ciało, należy m o d l i ć się
o nauczenie się prawdziwego życia w rękach tego, dzięki k t ó r e m u
spełnia się Boży nakaz „Stań się!".
Rumi Masnewi
Mewlana Dżellaloddin Rumi (zm. 1273) - wielki mistrz suficki i wy­
bitny poeta, autor m.in. dzieła Diwan-i szams poświęconego duchowej
formacji adeptów sufizmu.
Jezus-biedak
Jest powiedziane, że kiedy biedacy z o s t a n ą w e z w a n i na Sąd Ostateczny,
zniweczeniu ulegnie to, co są d ł u ż n i Panu, gdyż stworzył On ich jako u b o ­
gich, i nie mogli oni J e m u należycie służyć. W t e d y zostanie w e z w a n y Jezus,
ten, który przybył na świat bez grosza i opuścił go także bez grosza, gdyż to
j e m u przyjdzie być sędzią tych ludzi.
Ansari Tafsir-i irfani...
JESIEŃ-2002
43
Hodża Abdullah Ansari (zm. 1088) - mistrz suficki a zarazem autorytet
prawa sunnickiego, autor 10-tomowego dzieła poświęconego egzegezie
Koranu oraz zbioru modlitw używanych przez wieki przez muzułmanów.
Wersety Attara
Kiedy Bóg zasłonił
ulatniającą się z J e z u s o w e g o t c h n i e n i a miłość,
świat napełnił się n a m i ę t n o ś c i a m i .
Attar Mosibat-name
Jeśli choćby na chwilę u w o l n i s z się
z tego więzienia, k t ó r e otacza ciebie to u p o d o b n i s z się do Jezusa,
nieprześcignionego w swym braku przywiązania
do świata.
Attar Diwan
Oczyść m n i e , Panie,
z tej duszy obrzydliwej,
żebym mógł dostąpić wiekuistej czystości,
p o d o b n i e jak Jezus.
Attar Diwan
Jeśliby Jezus nie był S ł o w e m Bożym,
Czy byłby u z n a n y za „ D u c h a A b s o l u t n e g o " ?
Attar llachi-name
Pod s t o p ą Jezusa w o d a stała się g r u n t e m
i konająca ziemia ożyła,
wdychając jego czyste t c h n i e n i e .
Attar Mosibat-name
Skoro m o ż e s z zaufać Jezusowi,
czemu pozostajesz w przyjaźni z o s ł e m ?
44
FRONDA
27/28
Skoro żyć jesteś zdolny
w świętej jedności z C h r y s t u s e m ,
c z e m u pozostajesz w związku z pożądliwością oślą?
Attar llachi-name
Wątpliwości zostaw Antychrystowi
I wejdź w przyjaźń z „Jezusem D u c h a " .
Attar Diwan
Faridod-Din Attar (zm. 1221) - j e d e n z najbardziej znanych i płodnych
sufickich p o e t ó w perskich, a u t o r klasycznego dzieła Mantek at-tair oraz ży­
w o t ó w b o h a t e r ó w muzułmańskich.
Inne wybrane strofy
Jezus twojego serca
jest już prawie m a r t w y z wyczerpania
a ty wciąż trwasz jeszcze w przywiązaniu
do k a r m i e n i a tej oślej cielesności.
Saadi Kasa'id
O d d e c h Jezusa - po p r o s t u s u b t e l n o ś ć
twych rubinowych warg.
Woda żywa - jedynie n a m i a s t k a
słodyczy twoich ust.
Hafiz Diwan
Wiedz, iż władze świata to Antychryst,
A w Jezusie ujrzyj miłość,
Przyłączając się do g r o m a d y Jezusa,
Będziesz mógł p o d e r ż n ą ć
władcy świata gardło.
Sanai Diwan
JESIEŃ-2002
45
Trzeba być p o d o b n y m do Jezusa, syna Marii,
i podążać ścieżką otwartości,
żeby ogarnąć znaczenie i istotę r o z d z i a ł ó w
i w e r s ó w Ewangelii.
Sanai Diwan
Popatrz,
popatrz,
wyznawco
Mahometa,
n a wyznawcę
Uwolnij
Chrystusa.
swój
umysł
od
przesądu,
od
zapalczywości,
gwałtownej
i
pustej.
W czymże się przejawia twoja wyjątkowość?
Będąc
naśladowcą
uzurpujesz
sobie
Wyznawcę
Chrystusa
gdyż
on
obaj
obaj
jeden
-
wiary,
„niewiernym"
za
na
-
Jezusem,
to,
prorocy,
pomocnicy
dla
Skądże
do
zwiesz
bacząc
iż
ta
prawdziwość
podąża
nie
i
Mahometa,
drugiego.
bierze
głupia
się
nienawiść
chrześcijan?
Nasser Hosrow (1004-1078)
TŁUMACZENIE: MICHAŁ GOLDWASER
46
FRONDA
27/28
Razem ze swoimi kompanami podpalałem wioski, cza­
sami mordowałem nieuzbrojonych ludzi albo zmusza­
łem ich do przyjęcia islamu. Pewnego razu podpalili­
śmy wioskę i zaczęliśmy podpalać także uciekających
z niej ludzi, żeby ich zabić. Nagle podbiegła do nas sta­
ra kobieta z dzieckiem na rękach. Rzuciła dziecko
u moich nóg i płacząc zawołała: „Zabijcie go! Wasza re­
ligia naucza zabijać i wasz Bóg jest zadowolony tylko
wtedy, kiedy się zabija."
STARY GULAM
UMARŁ
GULAM
MASI
NAAMAN
Urodziłem się w 1930 roku w mieście D ż a m m u na północy Indii. Byłem najmłod­
szym spośród pięciu braci w rodzinie muzułmańskiej z wyższych sfer. Mój ojciec
służył jako oficer w indyjskiej armii. Przestrzegał reguł islamu, lecz skłaniał się ku
mistyce i wewnętrznemu poznaniu Boga. Dlatego był członkiem sekty sufich.
JESIEŃ-2002
47
Kiedy m i a ł e m pięć lat, p r z e p r o w a d z i l i ś m y się
do s t a r o ż y t n e g o m i a s t a Zaffarwal w Pendżabie, n i e o p o d a l granicy s t a n u D ż a m m u i Kasz­
m i r u . D y r e k t o r szkoły, do której uczęszcza­
ł e m , też był sufi, ale niektórzy u c z n i o w i e
mojej klasy byli chrześcijanami.
W
naszym
mieście
była
wspólnota
chrześcijańska. Posługę p e ł n i ł w niej pastor,
a z a r a z e m były m u z u ł m a n i n I b r a h i m . Jeszcze
będąc dzieckiem zrobiło n a m n i e olbrzymie
w r a ż e n i e o d d a n i e w służbie p e w n e j kobiety-ewangeliczki: o n a n i e u s t a n n i e świadczyła l u d z i o m o C h r y s t u s i e i Jego m i ł o ­
ści. Z r o z u m i a ł e m , że wiara była dla niej czymś najważniejszym w życiu. Kie­
dy m i a ł e m dziewięć lat, w r ó c i ł e m do D ż a m m u , żeby k o n t y n u o w a ć n a u k ę
w szkole średniej. Tam była z u p e ł n i e i n n a atmosfera niż w Zaffarwalu, dla­
tego że nauczyciele w większości byli h i n d u s a m i . W szkole uczyłem się nie­
źle, lecz gdy m i a ł e m trzynaście lat, n a u k a mi się w k o ń c u z n u d z i ł a . U c i e k ł e m
z d o m u , żeby zasilić szeregi indyjskiej floty w o j e n n o - p o w i e t r z n e j , k t ó r a wal­
czyła na froncie b i r m a ń s k i m .
Okres p o w o j e n n y był dla m n i e b a r d z o trudny. Jeszcze będąc c h ł o p c e m ,
s y m p a t y z o w a ł e m z r u c h e m na rzecz n a r o d o w e j niepodległości. Teraz wielu
podejrzewało, że j e s t e m c z ł o n k i e m jakiejś organizacji p o w s t a ń c z e j . Moja sy­
tuacja we flocie wojenno-powietrznej stała się t r u d n a i w maju 1947 r o k u
p o d a ł e m się do dymisji. W r ó c i ł e m do m a t k i i braci - nieco wcześniej u m a r ł
ojciec. W D ż a m m u z b ó l e m stwierdziłem, że s p o r o się z m i e n i ł o . W r a z ze
zbliżaniem się ogłoszenia niepodległości cały kraj został ogarnięty niepoko­
jem. Pomiędzy m u z u ł m a n a m i z jednej strony, a h i n d u s a m i i s i k h a m i z dru­
giej wynikały p o w a ż n e konflikty. N a s t r o j e wzajemnej wrogości nasilały się
i w meczetach Pendżabu w y p o w i e d z i a n o świętą w o j n ę (dżihad). Ja także m u ­
siałem przystąpić do walki z r a m i e n i a bractwa m u z u ł m a ń s k i e g o w mieście
D ż a m m u , p o n i e w a ż b y ł e m c z ł o n k i e m r u c h u n a rzecz wyzwolenia Kaszmiru.
Ż o ł n i e r z e m o k a z a ł e m się m ę ż n y m i gorliwym. Teraz ze w s t y d e m p r z y p o m i ­
n a m sobie, jak r a z e m ze swoimi k o m p a n a m i p o d p a l a ł e m wioski, czasami
m o r d o w a ł e m nieuzbrojonych ludzi albo z m u s z a ł e m ich do przyjęcia i s l a m u .
Niekiedy m i a ł e m wyrzuty sumienia, zwłaszcza, gdy p r z y p o m i n a ł e m sobie
48
FRONDA
27/28
przypadek gwałtu żołnierza na pewnej dziewczynie-hindusce. Coraz bardziej
u p a d a ł e m na d u c h u , d l a t e g o że w y r o s ł e m w p o m y ś l n y m i d o b r y m świecie,
w k t ó r y m prości ludzie kochali się nawzajem, i w k t ó r y m m i a ł e m wszystko,
czego p o t r z e b o w a ł e m .
W pewnej wiosce s p o t k a ł e m dwójkę chrześcijan w ś r e d n i m wieku i zapy­
tałem ich: „Dlaczego nie chcecie stać się m u z u ł m a n a m i ? " . O n i nie o d p o w i e ­
dzieli, lecz d w u n a s t o l e t n i a dziewczynka, k t ó r a była z nimi, zawołała: „Nie
m o ż e m y tego uczynić!". „Dlatego zapłacicie za t o ! " - p o w i e d z i a ł e m . „Tak odpowiedziała o n a - ale Ten, w k t ó r e g o wierzymy rzekł: A o t o Ja j e s t e m
z w a m i przez wszystkie dni, aż do skończenia świata' (Mt 2 8 , 2 0 ) " . P o t e m ca­
ła trójka uklękła i o d m ó w i ł a m o d l i t w ę , przyzywając imię J e z u s a C h r y s t u s a .
Kiedy stanęli przede m n ą po zakończeniu modlitwy, p o w i e d z i a ł e m : „Wybacz­
cie mi to, co u c z y n i ł e m " . I u s ł y s z a ł e m o d p o w i e d ź : „Wybaczamy t o b i e w imię
Jezusa". Poczułem, że p o w i n i e n e m był nie tylko ich nie ruszać, lecz r ó w n i e ż
dać im część z tych rzeczy, k t ó r e o d e b r a l i ś m y i n n y m .
Pewnego razu podpaliliśmy wioskę i zaczęliśmy p o d p a l a ć także uciekają­
cych z niej ludzi, żeby ich zabić. Nagle podbiegła do nas stara kobieta z dziec­
kiem na rękach. Rzuciła dziecko u m o i c h n ó g i płacząc zawołała: „Zabijcie
go! Wasza religia n a u c z a zabijać i wasz Bóg jest z a d o w o l o n y tylko wtedy, kie­
dy się zabija. Lecz nie zapominajcie: Boga nigdy nie usatysfakcjonuje znisz­
czenie Jego s t w o r z e n i a . "
Popatrzyłem na przerażone, leżące u m o i c h stóp, płaczące dziecko. W tym
m o m e n c i e jakbym skamieniał. Nie m o g ł e m wypowiedzieć ani słowa. Poczu­
łem odrazę do tego, co do tej pory robiłem. „Proszę zabrać dziecko - rzekłem
cicho. - Przysięgam Bogu, że tymi rękoma, m o ­
imi rękoma nikogo nigdy więcej z p o w o d u re­
ligii nie zabiję." I wtedy wreszcie pojąłem, ja­
kim j e s t e m grzesznikiem. Zapytałem s a m e g o
siebie: jak Bóg m o ż e mi wybaczyć, skoro za­
m o r d o w a ł e m tylu niewinnych ludzi? Ogarnęło
m n i e wielkie przerażenie. Cała moja wiara
w islam, w jego praktykowanie została u swych
korzeni wyrwana - p o c z u ł e m się agnostykiem.
Podałem się do dymisji w wojskach r u c h u na
rzecz wyzwolenia Kaszmiru. P o z w o l o n o mi
JESIEN-2002
49
odejść, ale tylko p o d warunkiem, że odejdę nie
wywołując hałasu i d o c h o w a m tajemnicy doty­
czącej przyczyny mojej
dymisji. Ale dokąd
m i a ł e m iść i co m i a ł e m robić dalej? Chciałem
się pomodlić, lecz nagle ogarnął m n i e lęk: jak
to by było, gdybym teraz stanął przed wielkim
i sprawiedliwym Bogiem? Kiedy m ó w i ł e m m o ­
im braciom i przyjaciołom, że straciłem wiarę
w islam, oni nie mogli mi w żaden sposób p o ­
m ó c . Z niepokojem w sercu zdecydowałem się
opuścić m a t k ę i braci.
Któregoś wieczoru przyjechałem na stację kolejową Kamolia. P o c z u ł e m
w s w o i m sercu pragnienie Boga, p r a g n i e n i e nie do przezwyciężenia i nie m o ­
gące się ziścić. O północy, przebywając w dworcowej poczekalni, o d k r y ł e m
w modlitwie swoje serce: „O Boże, p o m ó ż m i : p r a g n ę p o z n a ć C i e b i e ! "
W trakcie modlitwy u s ł y s z a ł e m jakby głos: „wystarczy ci mojej ł a s k i " . Gdy
dotarły do m n i e te słowa, z mojej d u s z y spadł cały ciężar t ę s k n o t y i s m u t k u .
Kiedy p o w t ó r z y ł e m te słowa p o n o w n i e i za chwilę jeszcze raz, w s z e d ł j e d e n
z pracowników d w o r c a i usłyszał m n i e . O k a z a ł o się, że jest chrześcijaninem
i zrozumiawszy, co m ó w i ł e m , wyjaśnił mi, iż po raz pierwszy słowa te wypo­
wiedział apostoł Paweł (2 Kor 12, 9 ) .
Niedaleko s t a m t ą d znajdowała się chrześcijańska wioska. P o s t a n o w i ł e m
pojechać do niej, żeby odnaleźć p a s t o r a w s p ó l n o t y i powiedzieć m u , że pra­
gnę zostać chrześcijaninem. Pastor t e n wysłał m n i e z listem do m i a s t a Godżru. Było to m i a s t o odlegle 45 k i l o m e t r ó w od tej wioski. Był t a m p o ł o ż o n y
znany o ś r o d e k Kościoła anglikańskiego, k t ó r e g o k i e r o w n i k i e m był Anglik.
Gdy t a m przyjechałem - był piękny, s ł o n e c z n y dzień - o p o w i e d z i a ł e m mu
0 sobie, dodając, że m i a ł e m żonę, k t ó r a n i e s p o d z i e w a n i e z m a r ł a . To była nie­
prawda. Tym niemniej okazał mi on wiele ciepła i z a p r o p o n o w a ł p o z o s t a n i e
na kilka tygodni u nich w ośrodku, żebym m ó g ł o s t a t e c z n i e u t w i e r d z i ć się
w s w o i m zamiarze, a oni mogli się p r z e k o n a ć o mojej szczerości.
U l o k o w a n o m n i e w m a ł y m pokoju z łóżkiem, i zacząłem systematycznie
zgłębiać wiarę chrześcijańską. N o c n y stróż o i m i e n i u Buta Massi stał się
w t y m zgłębianiu m o i m przyjacielem i p o m o c n i k i e m . Jego wiara była żywa
1 p r o s t o d u s z n a . C o d z i e n n i e czytaliśmy r a z e m Ewangelie i m o d l i l i ś m y się.
5Q
FRONDA
27/28
Pewnego razu wieczorem, kiedy Anglik siedział p r z e d s n e m na łóżku, przy­
p o m n i a ł e m mu o mojej wcześniejszej opowieści dotyczącej śmierci ż o n y
i zdecydowanie d o d a ł e m : „To była n i e p r a w d a . A teraz, p o z n a w s z y Pana, chcę,
żebyś znał p r a w d ę . " Moje p r z y z n a n i e się p o r u s z y ł o go i r a z e m podziękowa­
liśmy Bogu za d o k o n a n ą p r z e z N i e g o p r z e m i a n ę w m o i m sercu.
N i e d ł u g o p o t e m w G o d ż r u po raz pierwszy odbył się zjazd chrześcijan.
Kazania b a r d z o mi pomogły, lecz najważniejszy był m o m e n t , kiedy w s t a ł e m
przed w i e l k i m z g r o m a d z e n i e m ludzi, d a ł e m ś w i a d e c t w o o swojej w i e r z e
w Jezusa C h r y s t u s a i przyjąłem c h r z e s t . Do tej p o r y z n a n o m n i e j a k o Gulam a Rasula, „Sługę P r o r o k a " ( M a h o m e t a ) , lecz w t e d y s t a ł e m się G u l a m e m
Masi, „Sługą C h r y s t u s a " .
W k r ó t c e p o tym przyjechali d o m n i e m o i bracia. Powiadomili m n i e
0 ciężkiej c h o r o b i e m a t k i i zawieźli do d o m u . Tak n a p r a w d ę n i e była c h o r a ,
n a t o m i a s t b a r d z o się zmartwiła, że z o s t a ł e m chrześcijaninem. Bracia zapro­
sili do naszego d o m u m u ł ł ó w , żeby przekonali m n i e , lecz nie byli w stanie
podważyć mojej wiary. Oburzając się i grożąc p o d m o i m a d r e s e m , opuścili
wreszcie d o m . W t e d y m o i braci pobili m n i e . Na kilka dni z a m k n ę l i w p o k o ­
ju, nie dając mi nic do jedzenia. Ale w i a r a m n i e p o d t r z y m a ł a . Moja wytrwa­
łość w cierpieniu z d u m i a ł a ich. Kiedy wyrazili swój p o d z i w z p o w o d u prze­
miany, jaka d o k o n a ł a się w m o i m c h a r a k t e r z e , r z e k ł e m : „Teraz j e s t e m
n o w y m człowiekiem. Stary G u l a m u m a r ł . D l a t e g o zachowuję się inaczej
1 m a m inny s t o s u n e k do życia." R o z u m i a ł e m , że znajduję się w niebezpie­
czeństwie, ale p r z y p o m n i a ł e m sobie s ł o w a S u n d a r a Singa, wielkiego chrze­
ścijanina z P e n d ż a b u : „ U m r z e ć dla C h r y s t u s a jest ł a t w o ; lecz żyć dla N i e g o
t r u d n o . Żeby u m r z e ć dla C h r y s t u s a p o t r z e b a godziny, m o ż e d w ó c h , ale żeby
żyć dla Niego, t r z e b a u m i e r a ć każdego d n i a . "
GULAM MASI NAAMAN
(PAKISTAN)
TŁUMACZYŁ: FM
JESIEŃ-2002
51
Chełpliwe opowieści moich kolegów studentów
0 atrakcjach, którymi zapełniali wolny czas, odrzucały
mnie. Cały „urok" miał polegać na tym, żeby jak
najdłużej wylegiwać się w łóżku, a potem oddawać pi­
jaństwu i rozpuście. W poniedziałek szli na uczelnię
jeszcze nie wytrzeźwiawszy. Ich samopoczucie było
wówczas gorzej niż paskudne i, rzecz jasna, o chęci do
nauki mowy być nie mogło. Śledząc ich tryb życia, my­
ślałem: to nie jest życie, to jego karykatura. A jednak
1 moje życie w ostateczności nie było lepsze. Dlatego,
że nie wiedziałem, jak mam żyć, żeby odczuwać satys­
fakcję i sens własnej egzystencji.
MOJE
PRZEBUDZENIE
RAZZAK
VA R A K AT
ULLA
Moi rodzice byli indyjskimi m u z u ł m a n a m i , którzy mieszkali na wyspie M a u ­
ritius, leżącej na Oceanie Indyjskim, i s u r o w o przestrzegali reguł islamu. Na­
uczyłem się czytać i pisać w języku u r d u i d o ś ć wcześnie zacząłem l e k t u r ę
52
FRONDA
27/28
Koranu, m i m o że niczego z niej nie r o z u m i a ł e m . Kiedy n a d s z e d ł właściwy
czas, w s t ą p i ł e m do m u z u ł m a ń s k i e j szkoły, w której szczególną w a g ę przy­
wiązywano do historii, kultury i n a u c z a n i a religii islamu. O d d a w a ł e m się
starannie r y t u a ł o m religijnym, lecz s t o p n i o w o zacząłem wątpić w ich s e n s .
N a u c z a n o m n i e , że wyłączne p r z e s t r z e g a n i e tych o b r z ę d ó w wystarczy, by d o ­
stąpić raju. Ale nigdy nie b y ł e m pewien, czy zasłużę na Bożą miłość, czy też
sprowadzę na siebie Jego gniew. Ani modlitwa, ani post, ani l e k t u r a Koranu
nie dawały tej pociechy, k t ó r ą p o s z u k i w a ł a moja dusza. P o s t a n o w i ł e m zagłę­
bić się w ukrytą za tradycjami s a m ą istotę islamu. J e d y n y m ś r o d k i e m do
osiągnięcia tego celu był Koran i zacząłem czytać jego francuski p r z e k ł a d .
Wszyscy m u z u ł m a n i e wierzą, że d o w ó d na Boże p o c h o d z e n i e Koranu za­
wiera się w jego pięknie. C z u ł e m to piękno, kiedy s ł u c h a ł e m profesjonalne­
go czytania księgi w radio albo w meczecie. Ale gdy r o z p o c z ą ł e m l e k t u r ę
francuskiego p r z e k ł a d u Koranu, jego naga treść zaskoczyła m n i e i zawiodła.
O d n i o s ł e m wrażenie, że są to s a m e p o w t ó r z e n i a i groźby. A trzydziesta trze­
cia sura jeszcze bardziej zachwiała moją wiarę. Opisuje ona, jak M a h o m e t ,
na mocy jakiegoś osobliwego objawienia, p o ś l u b i a ż o n ę swojego przybrane­
go syna Saida, mając w t y m s a m y m czasie dziewięć żon. W y d a w a ł o się, że
istnieją dla niego jakieś i n n e n o r m y m o r a l n e niż dla całej ludzkości.
Kiedy r o z m y ś l a ł e m n a d p o d o b n y m i f r a g m e n t a m i Koranu, m i a ł e m szes­
naście lat. D o p r o w a d z i ł o m n i e to do tego, że przez wiele miesięcy znajdowa­
ł e m się w stanie zwątpienia i ciężkich d u c h o w y c h u d r ę c z e ń . U z n a w a ł e m
p i ę k n o arabskiego Koranu, lecz było to za m a ł o , by u d o w o d n i ć jego Boże p o ­
chodzenie. Myślałem o triumfalnym r o z p r z e s t r z e n i a n i u się i s l a m u w n i e k t ó ­
rych krajach świata - bez wątpienia Allah był z n i m i ! Ale i n n e światopoglą­
dy i ideologie także rozprzestrzeniały się po kuli ziemskiej z nie mniejszym
s u k c e s e m i szybkością. To moje w e w n ę t r z n e rozdarcie p o g ł ę b i ł o się na tyle,
że z czasem p r z e s t a ł e m przestrzegać p o s t u i modlić się, z wyjątkiem piątko­
wych modłów, do których nakłaniał m n i e ojciec.
Kilka miesięcy później siedziałem o b o k ojca w meczecie i zastanawiałem
się nad kwestią, czy istnieje raj i piekło, i czy w ogóle istnieje życie pozagrobo­
we? Czy nasze życie skończy się tak, jak gaśnie świeczka? W t e d y p o m y ś l a ł e m
sobie, że z pewnością lepszym s p o s o b e m służby Bogu jest służba ludziom. J u ż
p r z e d t e m podjąłem decyzję, że zostanę lekarzem. Wyobrażałem sobie, że
czymś najbardziej szlachetnym jest niesienie ulgi w cierpieniu innych. Tak
JESIEŃ-2002
53
więc w t a m t y m m o m e n c i e p o s t a n o w i ł e m poświęcić t e m u swoją przyszłość.
W konsekwencji pojąłem, że taka praca wymaga o g r o m n e g o osobistego s a m o wyrzeczenia, że nie da się jej pogodzić z e g o i z m e m i chciwością, k t ó r ą dostrze­
gałem nie tylko u innych, ale i w s a m y m sobie. Myśli o przyszłości budziły
w mojej duszy trwogę: czy będę w życiu nieudacznikiem czy osiągnę sukces?
Czy będę kiedykolwiek kimś więcej niż przeciętniakiem? Poza tym cierpiałem
z p o w o d u kompleksu niższości, który nasilał się na skutek tego, że się jąkałem.
Dlatego też bardzo gorliwie przykładałem się do n a u k i - z jednej strony, żeby
zadowolić samego siebie, z drugiej zaś - żeby pokazać, iż j e s t e m lepszy od resz­
ty klasy. Myślałem, że jeśli d o s t a n ę wyższą ocenę na egzaminie, to osiągnę cel
swoich dążeń. Ale n a w e t osiągając ów cel, nie przeżywałem tej satysfakcji i en­
tuzjazmu, którego oczekiwałem. To s a m o dotyczy e g z a m i n ó w w ostatniej kla­
sie. Wówczas zacząłem myśleć, że stanę się szczęśliwy, jeśli u d a m się do dale­
kiej i bajecznej Brytanii. Wybiorę się t a m na studia na uniwersytet, zdobędę
m n ó s t w o pieniędzy i s a m sobie będę p a n e m .
W 1963 roku p o r z u c i ł e m rodzinny d o m i chociaż ciężko mi było rozsta­
wać się z rodzicami, pełen byłem oczekiwań i pragnienia czegoś n o w e g o . Jed­
nak zimna, deszczowa pogoda, t r u d n o ś c i związane z s z u k a n i e m mieszkania
i niezwykłość otoczenia doprowadziły do tego, że e n t u z j a z m s p o w o d o w a n y
pobytem w n o w y m kraju szybko minął. W tak t r u d n y c h okolicznościach nie
wiedziałem dokąd się zwrócić. R a z e m z setkami innych s t u d e n t ó w c h o d z i ł e m
na wykłady, które odbywały się w o g r o m n y c h salach. Wszystko wydawało się
takie bezosobowe. Zawsze byłem sam. C z u ł e m się p o t w o r n i e s a m o t n y w ś r ó d
hałaśliwego i zabieganego t ł u m u s t u d e n t ó w . Szukałem przyjaciół i prawdzi­
wej przyjaźni, lecz n a p o t y k a ł e m jedynie na uprzejmość. To wszystko podzia­
łało na m n i e tak przygniatająco, iż p o s t a n o w i ł e m pójść do dziekana i zakomu­
nikować m u ,
54
ż e chcę p r z e r w a ć s t u d i a . Ten p o r a d z i ł m i ,
żebym nie
FRONDA
27/28
podejmował tak pochopnej decyzji i wyjaśnił, że pierwszy rok na wydziale le­
karskim jest zawsze najtrudniejszy. Tak więc k o n t y n u o w a ł e m studia, lecz py­
tanie o to, czy znajdę jakiś w e w n ę t r z n y spokój, cały czas m n i e n u r t o w a ł o .
A m o ż e szczęście jest tylko p u s t y m m a r z e n i e m ? - z a s t a n a w i a ł e m się.
Któregoś d n i a r a n o , pozostając jeszcze w t a k i m stanie przygnębienia,
przy wejściu do a u d y t o r i u m p o z n a ł e m s t u d e n t a , który nazywał się Jim Swanny. P o t e m często się z n i m spotykałem, p r o w a d z i l i ś m y d ł u g i e dyskusje na te­
m a t y polityczne i dotyczące innych kwestii. Spokój i p e w n o ś ć siebie, k t ó r e
cechowały jego s t o s u n e k do życia, zrobiły na m n i e w r a ż e n i e . Ale najważniej­
sza była dla niego wiara w Boga. Inni s t u d e n c i zadowalali się wyłącznie cza­
s e m wolnym. Ich chełpliwe opowieści o atrakcjach, k t ó r y m i t e n czas zapeł­
niali, odrzucały m n i e . Cały „ u r o k " m i a ł polegać na tym, żeby jak najdłużej
wylegiwać się w łóżku, a p o t e m o d d a w a ć pijaństwu i rozpuście. W p o n i e ­
działek szli na uczelnię jeszcze nie wytrzeźwiawszy. Ich s a m o p o c z u c i e było
wówczas gorzej niż p a s k u d n e i, rzecz jasna, o chęci do n a u k i m o w y być nie
m o g ł o . Śledząc ich tryb życia, m y ś l a ł e m : to nie jest życie, to jego karykatu­
ra. A j e d n a k i moje życie w ostateczności nie było lepsze. Dlatego, że nie wie­
działem, jak m a m żyć, żeby o d c z u w a ć satysfakcję i s e n s w ł a s n e j egzystencji.
Pewnego razu Jim zapoznał m n i e z m ł o d y m i l u d ź m i ze swojego kościoła.
Z n ó w byłem zaskoczony, jaka p a n o w a ł a w ś r ó d nich r a d o s n a atmosfera, i na
ile wyróżniali się oni na tle reszty młodzieży. Kiedy p o w i e d z i a ł e m o tym jed­
n e m u z tych ludzi, odpowiedział mi, że różnica leży w tym, iż oni mają Jezu­
sa Chrystusa. On jest ich Zbawicielem i P a n e m . Co t e n człowiek chciał mi
przez to powiedzieć, t e g o w t e d y nie p o j m o w a ł e m . N i e p o j m o w a ł e m też cze­
goś innego, a mianowicie, że ci r o z u m n i ludzie m o g ą n a p r a w d ę wierzyć, że
sam Bóg, p o d o b n y do człowieka, ma syna - J e z u s a C h r y s t u s a . Tym niemniej
ogarniała m n i e coraz większa chęć zgłębiania wiary chrześcijańskiej. J i m p o ­
darował mi w prezencie stary angielski p r z e k ł a d N o w e g o T e s t a m e n t u , lecz
dawny język był dla m n i e t r u d n y i niezrozumiały. Tak więc, przeczytawszy
kilka rozdziałów, p r z e r w a ł e m tą lekturę.
W maju 1965 roku w y b r a ł e m się na s o b o t n i e s p o t k a n i e o r g a n i z o w a n e
przez grupę wierzących s t u d e n t ó w u n i w e r s y t e t u . C o w ó w c z a s p r o k l a m o w a ­
li, tego już nie p a m i ę t a m . Z a p a m i ę t a ł e m tylko, że t a m w p a d ł a w m o j e ręce
m a ł a b r o s z u r k a p o d t y t u ł e m „Istota chrześcijaństwa". Kiedy w r ó c i ł e m d o d o ­
m u , zacząłem ją czytać.
JESIEŃ-2002
55
Autor broszury wyjaśniał, że ludzkość sprzeciwia się Bogu i t e n sprzeciw
oddala ją od Boga do takiego stopnia, że s a m a o n a dla swojego usprawiedli­
wienia przed N i m nic nie m o ż e wskórać. Dlatego n a s z s t o s u n e k d o Boga
opiera się nie na miłości, lecz na prawie. Pojednać n a s ze sobą na siłę Bóg nie
chce. Wręcz o d w r o t n i e , pragnie O n , abyśmy nie byli m a r i o n e t k a m i , lecz sta­
li się Jego dziećmi. J e d n a k Bóg nie m o ż e lekceważyć też n a s z e g o o p o r u
i m a c h n ą ć na n a s ręką. Nie m o ż e tak uczynić, gdyż n a s kocha. Ten d y l e m a t
Bóg rozwiązał w sposób, który wydawał się czymś niewyobrażalnym, lecz za­
r a z e m był jedynym wyjściem: On s a m przybył na ziemię do ludzi p o d posta­
cią Jezusa z N a z a r e t u . On stał się zwykłym człowiekiem, lecz to co robił nie
było zwyczajne. On d o b r o w o l n i e wziął na siebie n a s z grzech i został straco­
ny przez ukrzyżowanie, tak jak p o s t ę p o w a n o w ó w c z a s ze z b r o d n i a r z a m i . Na­
s t ę p n a w a ż n a rzecz to fakt, iż o s k a r ż o n o Go b e z p o d s t a w n i e . Przez to, że zo­
stał oskarżony w ł a ś n i e On - On odkupił nasze winy i konsekwencje naszego
n i e p o s ł u s z e ń s t w a . W t e n s p o s ó b Bóg pokazał n a m - i t e g o na p r z e s t r z e n i
dziejów ludzkości nie da się z niczym p o r ó w n a ć - na ile p o t ę ż n a jest Jego mi­
łość do nas, i jaki jest Jego wyrok w o b e c grzechu. W osobie J e z u s a Bóg p r o ­
ponuje n a m przebaczenie i wzywa n a s do p o j e d n a n i a się z N i m . „Tak więc kontynuuje a u t o r broszury - jak odpowiecie na taką miłość? Z a s t a n ó w c i e się
n a d tym, jakbyście się czuli, gdyby taka w a s z a m i ł o ś ć i t r o s k a p r z y j m o w a n a
była z obojętnością?"
Zacząłem p r z y p o m i n a ć sobie o s t a t n i e lata swojego życia i pojąłem, że
Bóg kocha m n i e i p r o w a d z i . W t r u d n y c h chwilach wysłuchiwał On m o i c h
modlitw, lecz kiedy k ł o p o t y mijały, z a p o m i n a ł e m o N i m . P r z y p o m n i a ł e m so­
bie o m o i m „sprzeciwie" w o b e c J e z u s a C h r y s t u s a . P r z y p o m n i a ł e m sobie, jak
któregoś razu naigrywając się z Wieczerzy Pańskiej - byłem w t e d y niewierzą­
cy - przyjąłem eucharystyczne chleb i w i n o . Ale nie zważając na to wszyst­
ko, Bóg m i ł o w a ł m n i e nadal i troszczył się o m n i e . N i e m o g ł e m więc postą­
pić inaczej, jak upaść na kolana i modlić się do N i e g o o przebaczenie.
Po tej bezsennej nocy p o s z e d ł e m do kościoła, dlatego że była to akurat nie­
dziela. Po drodze myślałem o tym, jak rodzice odbiorą taki wstyd, jakim będzie
dla całej rodziny moje nawrócenie. Czy m o g ę im coś takiego uczynić, skoro ich
tak kocham? Co będzie z m o i m i studiami, przecież utrzymuję się z pieniędzy
rodziców? Moi wierzący przyjaciele radzili mi, abym oddał wszystkie swoje
troski Panu, a On da mi siły. Lecz nie mieli oni najmniejszego pojęcia o m o i c h
56
FRONDA
27/28
kłopotach. Stopniowo zacząłem doświadczać, co znaczy wierzyć w Boga. I do­
świadczając Jego miłości w Jezusie Chrystusie, p r z e s t a ł e m się bać m ó w i ć
o tym innym ludziom. W k r ó t c e wszyscy m o i ziomkowie mieszkający w Glas­
gow dowiedzieli się o m o i m nawróceniu na chrześcijaństwo. Sam m i a ł e m wte­
dy wiele pytań odnośnie swojej nowej wiary: o wiarygodność N o w e g o Testa­
m e n t u , o Jezusa Chrystusa jako Syna Bożego, o Jego śmierć, o Trójcę Świętą
i wiele innych. Pragnąłem znaleźć dowód, że nawrócenie na chrześcijaństwo
ma sens, że gra jest warta świeczki. To moje poszukiwanie świadczy, że wiara
w Jezusa Chrystusa w żaden sposób nie jest r ó w n o z n a c z n a z intelektualną sta­
gnacją. Starałem się ją wszechstronnie przeanalizować i stwierdzić, jak się ma
ona do codzienneji rzeczywistości.
Stałem się chrześcijaninem, dlatego że w C h r y s t u s i e odkryła się p r z e d e
m n ą Boża miłość. To, czego d o ś w i a d c z a m od t a m t e j pory, przewyższa
wszystkie moje oczekiwania i pomysły. W Bogu m a m teraz Ojca, k t ó r y m n i e
miłuje i troszczy się o m n i e . Ta m i ł o ś ć była nie tylko c e n t r a l n ą zasadą na­
uczania Chrystusa, lecz znajdowała swój wyraz w p r a k t y c z n y m s t o s u n k u do
ludzi, n a w e t tak niegodnych jak Z a c h e u s z (Łk 19) czy S a m a r y t a n k a Q 4 ) .
Chciałem jeszcze rozeznać wolę Bożą co do mojego życia i dzięki Jego mi­
łościwemu b ł o g o s ł a w i e ń s t w u starać się ją wypełnić. M o d l ę się nie tylko, że­
by prosić Boga o jakąś k o n k r e t n ą rzecz, lecz p r z e d e wszystkim, żeby do­
świadczać cudownej relacji z N i m , która m n i e odświeża, o d n a w i a i u m a c n i a .
Dzięki t e m u , że Bóg miłuje m n i e i przyjmuje takim, jaki j e s t e m , łatwiej mi
o samoakceptację. W t e n s p o s ó b doświadczyłem, na ile c u d o w n e jest odkry­
wanie s a m e g o siebie. Nie z n a ł e m wielu m o i c h t a l e n t ó w i zdolności. Teraz
stały się o n e dla m n i e czymś oczywistym i p r z y n o s z ą owoce. Po kompleksie
niższości nie zostało śladu, a i jąkanie się jest p r a w i e n i e z a u w a ż a l n e .
JESIEŃ-2002
57
N a w r ó c e n i e s t a ł o się dla m n i e a b s o l u t n y m p r z e b u d z e n i e m - i w sensie
d u c h o w y m , i emocjonalnym, i i n t e l e k t u a l n y m . Z y s k a ł e m prawdziwych,
szczerych i troskliwych przyjaciół. Wcześniej, będąc w t o w a r z y s t w i e E u r o ­
pejczyków i Afrykańczyków, w s t y d z i ł e m się swojej rasy i koloru skóry, lecz
w tej chwili przebywając z o s o b a m i wierzącymi jakiejkolwiek rasy, czuję się
p e ł n o w a r t o ś c i o w y m człowiekiem. Ten cud relacji opartej na chrześcijaństwie
wydawał mi się czymś tak niepojętym, że wciąż s z u k a ł e m , gdzie u k r y t e jest
jego ź r ó d ł o . O d p o w i e d ź z n a l a z ł e m w Liście do Efezjan: „Ale t e r a z w Chry­
stusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy p r z e z
krew C h r y s t u s a . On b o w i e m jest n a s z y m p o k o j e m " (Ef 2, 11). Za k a ż d y m ra­
zem, kiedy s p o t y k a m szczerze wierzącego człowieka, od razu czuję z n i m jed­
ność, niezależnie od rasy l u b p o z i o m u wykształcenia.
Prowadzony i kierowany przez Chrystusa, stopniowo doświadczam życia
w całym jego bogactwie. Odkryłem tajemnicę szczęścia i m a m pewność, iż wie­
kuista miłość naszego Boga wszechmogącego będzie z nami i w chwilach radości,
i w chwilach strapienia. Obecnie rozpatruję i sukces, i porażkę w świetle Jego bez­
granicznej miłości. Nie martwię się swoją przyszłością. Wręcz przeciwnie, rado­
sne oczekiwanie żyje we mnie, i to nadaje życiu cudowną bezpośredniość i urok.
RAZZAK VARAKAT ULLA
(MAURITIUS)
TŁUMACZYŁ: FM
58
FRONDA
27/28
Strach, jaki wywoływało u muzułmanów czytanie Bi­
blii, wydawał mi się dziwny. Dlatego postanowiłem
zająć się Biblią poważnie i szczerze, i poprosiłem Boga
wszechmogącego, aby mi w tym pomógł. Czytałem ją
z zaufaniem, jak dziecko, i w trakcie lektury Biblia za­
częła oddziaływać na moją duszę. Z pomocą Ducha
Świętego wszystkie moje dowody przeciwko wierze
chrześcijańskiej znikły.
ODNALEZIONE
ŹRÓDŁO
ASLAM
CHAN
U r o d z i ł e m się w mieście G u d ż a r a t w Pakistanie w s z a n o w a n e j rodzinie m u ­
z u ł m a ń s k i e j . Mój ojciec posiadał s p o r o ziemi, n a s z a r o d z i n a zajmowała wy­
soką pozycję społeczną. Byłem j e d y n y m s y n e m i dlatego ojciec d o s ł o w n i e ob­
sypał m n i e wszystkim, co jawi się p o d w z g l ę d e m m a t e r i a l n y m najlepsze. Dał
mi najlepsze - w e d ł u g swoich w y o b r a ż e ń - wykształcenie i wynajął b a r d z o
uczonego m u ł ł ę , żeby n a u c z a ł m n i e d o k t r y n y i s l a m u i i n n y c h s p o k r e w n i o ­
nych t e m a t y c z n i e dyscyplin. Był on o d d a n y m m u z u ł m a n i n e m i chciał, ż e b y m
pojął p i ę k n o jego religii i r o z p r z e s t r z e n i a ł jej zasady.
Kiedy skończyłem szkołę p o d s t a w o w ą na wsi, ojciec został u r z ę d n i k i e m
p a ń s t w o w y m w Radżastanie, w p ó ł n o c n o - z a c h o d n i c h Indiach. P o s z e d ł e m do
chrześcijańskiej szkoły średniej, gdzie n a u c z a n o Biblii nie tylko u c z n i ó w
chrześcijańskich, lecz i m u z u ł m a ń s k i c h . To było w b r e w m o j e m u dotychcza­
s o w e m u wychowaniu, dlatego n i e bacząc n a p o w a ż n e uwagi d y r e k t o r a szko­
ły, zdecydowanie u c h y l a ł e m się od n a u k i Biblii. O p r ó c z tego, szczyciłem się
b a r d z o pozycją społeczną mojej rodziny i nie m i a ł e m o c h o t y i n t e r e s o w a ć się
chrześcijanami, a ich religia nie pociągała m n i e . W t a m t y m czasie w y d a w a ł o
JESIEŃ-2002
59
mi się, że Anglicy chcą po p r o s t u z m u s i ć naszych ludzi, w t e d y
żyjących w całkowitej nędzy, do przyjęcia angielskiego stylu ży­
cia i angielskiej religii.
Zdarzyło się wówczas, że p e w i e n n i e d a w n o n a w r ó c o n y z is­
lamu chrześcijanin jeździł po m i a s t a c h R a d ż a s t a n u . Przyjechał
też do naszego miasta. Miejscowi chrześcijanie zorganizowali
kilka zgromadzeń, w trakcie których składał on ś w i a d e c t w o
swojego nawrócenia. Byliśmy z ojcem na tych s p o t k a n i a c h . Ojciec zadał te­
mu człowiekowi kilka podchwytliwych p y t a ń i w y d a w a ł o mi się, że t a m t e m u
nie u d a ł o się na nie przekonująco odpowiedzieć. To jeszcze bardziej u m o c n i ­
ło moją niechęć w o b e c chrześcijan i ich religii. Nie d a w a ł e m im spokoju i,
gdzie tylko m o g ł e m , s t a r a ł e m się urazić i upokorzyć chrześcijańskich du­
chownych i kaznodziejów.
W t a m t y m okresie p e w n a liczba c z ł o n k ó w sekty Aria S a m a d ż - h i n d u ­
skiego ruchu s a m o o b r o n n y - działała na rzecz p o w r o t u do hinduskiej wiary
grupy m a i k ó w czyli hindusów, którzy kiedyś przeszli na islam. Ich organiza­
cja nazywała się shuddhi, co oznacza oczyszczenie przez p o w r ó t do dawnej
wiary hinduskiej. U w a ż a ł e m za sprawę h o n o r u z a h a m o w a ć rozwój t e g o ru­
chu, więc od razu zgłosiłem się na o c h o t n i k a do walki przeciw Aria S a m a d ż .
Dla moich przeciwników s t a ł e m się najgorszym w r o g i e m i szkodzili mi oni,
jak tylko mogli. Zdarzyło się, że zakradli się do baraku, w k t ó r y m s p a ł e m ,
i strącili dach. Przeżyłem to ciężko i kilka dni m u s i a ł e m przeleżeć w poście­
li. Nienawiść do innych religii z a w ł a d n ę ł a m n ą jeszcze bardziej, walczyłem
przeciwko Aria S a m a d ż z całych sił.
Wszystko to uczyniło m n i e zagorzałym o b r o ń c ą islamu. S t a ł e m się zna­
ny. Z a p r o s z o n o m n i e na religijną konferencję w M e n p u r i w stanie U t t a r Pradesz w Indiach. I m p r e z ę zorganizowali członkowie Aria S a m a d ż i zaprosili
na nią czołowych przedstawicieli wszystkich religii. Konferencja zainspiro­
wała m n i e b a r d z o d o s t u d i ó w n a d i n n y m i w y z n a n i a m i . Z a o p a t r z y ł e m się w e
wszelkiego rodzaju literaturę d u c h o w ą , głównie po to, żeby podważyć te wy­
znania i u d o w o d n i ć przewagę religii, k t ó r ą odziedziczyłem. Literatura h i n d u ­
ska nie ugasiła mojego d u c h o w e g o pragnienia, lecz Biblia d o s ł o w n i e przyku­
ła moją uwagę.
Pewnego razu ojciec zastał m n i e , jak czytałem Biblię, co w y w o ł a ł o w n i m
o b u r z e n i e . Zabronił mi ją czytać. C z u ł e m , że boi się, iż l e k t u r a Biblii m o ż e
60
FRONDA
27/28
zaowocować m o i m n a w r ó c e n i e m n a chrześcijaństwo.
Nie
wierzyłem w to, lecz strach, jaki wywoływało u m u z u ł m a n ó w
czytanie Biblii, wydawał mi się dziwny. Dlatego p o s t a n o w i ł e m
zająć się Biblią p o w a ż n i e i szczerze,
i p o p r o s i ł e m Boga
wszechmogącego, aby mi w tym p o m ó g ł . C z y t a ł e m ją z zaufa­
niem, jak dziecko, i w trakcie lektury Biblia zaczęła oddziały­
wać na moją d u s z ę . Z p o m o c ą D u c h a Świętego wszystkie m o ­
je dowody przeciwko wierze chrześcijańskiej znikły.
Podczas czytania Biblii s t o p n i o w o zaczęły się p r z e d e m n ą odsłaniać ta­
j e m n i c e chrześcijańskiej wiary i d o s z e d ł e m do wniosku, że moja znajomość
chrześcijaństwa rozmija się z tym, co twierdzi ojciec. O d k r y ł e m , że Biblia to
jedyna książka, która p r o p o n u j e p r a w d z i w e zbawienie, i że w ł a ś n i e w niej za­
wiera się jedyne świadectwo miłości, jaką Bóg o b d a r z a ludzkość. Biblia jawi­
ła mi się ukrytym skarbem, który ratuje człowieka od p r z e k l e ń s t w a grzechu
i daje mu życie wieczne w Jezusie C h r y s t u s i e . „Jeżeli więc k t o ś pozostaje
w Chrystusie, jest n o w y m s t w o r z e n i e m . To, co d a w n e , m i n ę ł o , a o t o wszyst­
ko stało się n o w e " (2 Kor 5, 17).
Teraz stało się dla m n i e jasne, że zbawienie to d a r Boży. Dążenie, aby „za­
pracować" na zbawienie d o b r y m i uczynkami, jest z a d a n i e m n i e w y k o n a l n y m .
Słowa a p o s t o ł a Pawła służą jako p r z e s t r o g a przeciw t a k i e m u fałszywemu
wyobrażeniu: „Jestem b o w i e m świadom, że we m n i e , to jest w m o i m ciele,
nie mieszka d o b r o (...) Nie czynię b o w i e m dobra, k t ó r e g o chcę, ale czynię to
zło, którego nie chcę. (...) Nieszczęsny ja człowiek! Któż m n i e wyzwoli z cia­
ła, [co wiedzie ku] tej śmierci?" (Rz 7, 18a.19.24a); „wszyscy b o w i e m zgrze­
szyli i pozbawieni są chwały Bożej" (Rz 3, 2 3 ) .
D o s z e d ł e m do wniosku, że nikt nie m o ż e zbawić się o w ł a s n y c h siłach.
N a w e t Koran naucza, że cała ludzkość jest grzeszna, i że jedyny człowiek bez
grzechu - to nasz Pan J e z u s C h r y s t u s . N a s z Pan zapytał ówczesnych kryty­
ków: „Kto z was u d o w o d n i Mi grzech? Jeżeli p r a w d ę m ó w i ę , dlaczego Mi nie
wierzycie?" 0 8, 4 6 ) . Dlatego b y ł e m pewny, że tylko C h r y s t u s jest niewinny,
i Jego n i e w i n n o ś ć - to n i e w i n n o ś ć Boga.
Czytanie Koranu po t y m odkryciu nie m i a ł o dla m n i e sensu, gdyż nicze­
go istotnego nie m ó g ł b y m j u ż w n i m znaleźć. Z n a l a z ł e m Boże źródło, k t ó r e
oczyszcza grzesznika z obrzydliwości i daje mu życie wieczne. To odkrycie
u r a d o w a ł o m n i e i z a r a z e m z a s m u c i ł o . Byłem strapiony, kiedy m y ś l a ł e m
JESIEŃ-2002
gl
o tym, że m u s z ę zerwać z dziedziczoną od p r z o d k ó w wiarą, w k t ó r ą zapuści­
ł e m głębokie korzenie. Ale byłem szczęśliwy z p o w o d u tego, że z n a l a z ł e m
swojego Zbawiciela, J e z u s a C h r y s t u s a . S p ę d z a ł e m b a r d z o d u ż o czasu n a m o ­
dlitwie i czytaniu Biblii, żeby p o z n a ć Boga jeszcze bliżej.
Któregoś razu, otworzywszy Biblię, p r z e c z y t a ł e m w Ewangelii w e d ł u g
świętego M a t e u s z a słowa n a s z e g o Pana: „Przyjdźcie do M n i e wszyscy, którzy
u t r u d z e n i i obciążeni jesteście, a Ja w a s p o k r z e p i ę " (Mt 1 1 , 2 8 ) . Przez te sło­
wa s a m Pan n a p e ł n i ł m n i e pokojem i p o c i e s z e n i e m . Jakiś czas p o t e m wybra­
ł e m się do p e w n e g o d u c h o w n e g o i p o p r o s i ł e m go, żeby m n i e ochrzcił. Wy­
pytał m n i e o wszystko i w k r ó t c e p o t e m przyjąłem chrzest.
ASLAM CHAN
(PAKISTAN)
TŁUMACZYŁ: FM
62
FRONDA
27/28
„O Allah! - westchnąt Armstrong. - Znalazłem cię nie
na Ziemi, lecz na Księżycu."
Co słyszał
Armstrong
na Księżycu,
czyli
apologetyka
TIEMIR
dla
maluczkich
MACHMIEDOW
C z ę s t o zarzuca, się islamowi, że zasklepił się w s k o r u p i e
przeszłości i nie konfrontuje się z teraźniejszością. Kry­
tycy religii m u z u ł m a ń s k i e j p o d n o s z ą też fakt, że wiele
m i l i o n ó w w y z n a w c ó w Allaha jest słabo wykształconych
l u b wręcz n i e p i ś m i e n n y c h i w związku z t y m zadowala­
ją się oni najprostszym p r z e k a z e m teologicznym. Tym­
czasem w krajach Azji Środkowej, byłych r e p u b l i k a c h
sowieckich, m o ż n a w o s t a t n i c h latach n a t k n ą ć się na
wiele islamskich b r o s z u r i w y d a ń religijnych, k t ó r e za­
dają k ł a m o w y m s t e r e o t y p o w y m w y o b r a ż e n i o m . Wy­
d a w n i c t w a te r o z p o w s z e c h n i a n e są w m a s o w y c h nakła­
dach, a ich treść świadczy o tym, że religia m a h o m e t a ń ska nie pozostaje obojętna na znaki czasu.
Najciekawszym rodzajem owej l i t e r a t u r y wydaje się apologetyka - czyli
próba
udowodnienia
dzisiejszemu
człowiekowi,
poddanemu
wpływom
ateizacji i sekularyzacji, że Allah istnieje n a p r a w d ę , że M a h o m e t był jego
p r o r o k i e m , a Koran jest rzeczywiście świętą księgą. Poniżej chciałbym zapre­
zentować kilka a r g u m e n t ó w apologetycznych, używanych p r z e z naszych du­
chowych pisarzy, nie odwołujących się b e z p o ś r e d n i o do tradycji islamskiej,
JESIEŃ'2002
63
lecz raczej do b e z p o ś r e d n i c h d o ś w i a d c z e ń i faktów świata w s p ó ł c z e s n e g o
(potwierdzających m u z u ł m a ń s k i e objawienie).
Argument pierwszy - energetyka Koranu
Podczas Islamskiego Kongresu Medycznego USA, który odbył się w sierpniu
1984 roku w Missouri, mieszkający w A m e r y c e u c z o n y m u z u ł m a ń s k i A h m a d
al-Kadi przedstawił wyniki swoich b a d a ń . Postanowił on m i a n o w i c i e zbadać
wpływ Koranu na ludzką psychikę. Zebrał grupę ochotników, z których n i k t
nie znał ani Koranu, ani języka arabskiego - i przez rok urzą­
dzał im s e a n s e s ł u c h a n i a na głos K o r a n u . O k a z a ł o się, że 97
p r o c e n t badanych pozbyło się stresów, a specjalna a p a r a t u r a
rejestrowała pozytywne z m i a n y zachodzące w o r g a n i z m i e .
Argument drugi - podpis pszczół
We w r z e ś n i u 1982 roku w wiosce Karakui w Turcji pszczoły
z tamtejszej pasieki ułożyły plastry m i o d u w ulu w kształcie
arabskiego s ł o w a „Allah". Fotografia o w e g o zjawiska obiegła
cały świat m u z u ł m a ń s k i . Pszczelarz wyznał, że pszczoły za­
chowywały się tego dnia dziwnie i nie chciały go puścić do ula, tak że m u s i a ł
kilka razy okadzać je d y m e m , by w k o ń c u ustąpiły. N i e j e s t przypadkiem, że
j e d n a z sur Koranu nosi tytuł „Pszczoły".
Argument trzeci - głos serca
Przeglądając atlas a n a t o m i c z n y i przypatrując się u w a ż n i e b u d o w i e ludzkie­
go serca, m o ż e m y w górnej jego części dostrzec splot w ł ó k i e n mięśniowych,
który u k ł a d a się w s t a r a n n i e wykaligrafowany n a p i s arabski „Allah". Tak
więc ile razy u d e r z a ludzkie serce, tyle razy p o w t a r z a n e jest i m i ę Allaha.
Argument czwarty - ogon ryby
Amerykański uczony J.R N o r m a n d zwrócił u w a g ę na j e d n ą z egzotycznych
ryb wyłowionych w Zanzibarze. Miała o n a wielki w e l o n o w a t y ogon, na któ64
FRONDA
27/28
rym fantazyjne wzory układały się w coś w rodzaju p i s m a arabskiego. Przy
bliższym zbadaniu okazało się, że na o g o n i e ryby znajdują się ni mniej, ni
więcej, tylko następujące słowa: la ilaha Ula Llah (nie ma b ó s t w a prócz Allaha) i szanu Allah (chwała Allahowi).
Argument piąty - autorytet komputera
Amerykański
uczony Michael
Hart
opublikował
książkę „100 największych ludzi w historii świata".
Kolejności owej setki p o s t a n o w i ł nie ustalać s a m ar­
bitralnie, lecz posłużyć się k o m p u t e r e m . W p r o w a d z i ł
do niego d a n e o wielkich p r o r o k a c h , m ę ż a c h stanu,
politykach, założycielach religii i innych znaczących
o s o b a c h - o ich celach, przedsięwzięciach, sukcesach,
porażkach i wpływie na ludzkość. Przez kilka miesię­
cy w p r o w a d z a n o d a n e do k o m p u t e r a , aż w k o ń c u
urządzenie udzieliło o d p o w i e d z i : M a h o m e t .
Koledzy Harta, niezadowoleni z tych wyników, powtórzyli e k s p e r y m e n t
kilkakrotnie, zmieniając nieco konfigurację danych, za każdym r a z e m j e d n a k
odpowiedź była taka sama: M a h o m e t .
Argument szósty - głos na Księżycu
Amerykański k o s m o n a u t a Neil A r m s t r o n g w lutym 1983 roku przyjechał do
Egiptu, gdzie uczestniczył w konferencji prasowej. Kiedy zza o k n a dobiegł na­
wołujący wiernych do m o d ł ó w głos muezzina, siedzący za prezydialnym s t o ł e m
A r m s t r o n g pobladł, wstał i zapytał: „Co to za m u z y k a ? " Zdziwionej publicz­
ności k o s m o n a u t a oświadczył, że jest to t e n s a m głos, który słyszał, kiedy ja­
ko pierwszy człowiek w dziejach chodził po powierzchni Księżyca. „O Allah! westchnął Armstrong. - Znalazłem cię nie na Ziemi, lecz na Księżycu."
W świecie islamskim słowa, jakie usłyszał A r m s t r o n g na Księżycu, stały się
znane dzięki p e w n e m u syryjskiemu współpracownikowi NASA, który wykradł
z USA taśmy z nagraniami r o z m ó w amerykańskich k o s m o n a u t ó w - i rozpo­
wszechnił ich treść. Interesujący wydaje się dialog trzech k o s m o n a u t ó w - Edwi­
na Aldrina, Neila Armstronga i Michaela Collinsa - w dniu 20 lipca 1969 roku:
JESIEŃ-2002
65
Aldrin: „Widzimy jakiś p r z e d m i o t , p o d o b n y do
otwartej księgi..."
A r m s t r o n g : „ P o d o b n y do d w ó c h obrączek, a jesz­
cze bardziej do otwartej księgi."
Collins: „ Z m i e n i ł e m p o ł o ż e n i e sekstansa. Teraz
widać wyraźnie, że jest to forma księgi."
Glos z Ziemi: „Co wy opowiadacie? Skąd na Księ­
życu miałaby się wziąć księga?"
N a s t ę p n e g o d n i a księga znikła. W s ł u c h a w k a c h
k o s m o n a u t ó w pojawiły się za to o s t r e dźwięki przy­
pominające syreny w o z ó w strażackich.
Collins: „Ziemia! Słyszycie m n i e ? ! Wyłączcie t e n
sygnał, bo inaczej o g ł u c h n ę . . . "
Ziemia: „Ten dźwięk nie idzie z Z i e m i , ale gdzieś
z zewnątrz. Jesteście pewni, że nie ma t a m ż a d n e g o
statku oprócz w a s z e g o ? "
A r m s t r o n g : „A teraz zaczęła się jakaś m u z y k a .
Ziemia, wyłączycie tą muzykę, czy n i e ? "
Ziemia: „U n a s wszystko działa sprawnie. Dźwię­
ki muzyki idą od w a s . "
Na t a ś m i e wykradzionej przez Syryjczyka z NASA
słychać wyraźnie słowa, jakie usłyszeli k o s m o n a u c i :
la ilaha Ula Llah (nie ma b ó s t w a prócz Allaha).
Argument siódmy - odkrycia medycyny
22 i 23 listopada 1984 roku dwie kanadyjskie gazety
The Globe and Mail oraz The Gazette opublikowały wia­
d o m o ś ć , że j u ż w Koranie i hadisach o p i s a n y z o s t a ł d o ­
kładnie m e c h a n i z m życia płodowego, który ginekolo­
dzy odkryli d o p i e r o w czasach współczesnych. Dr
M o o r e z U n i w e r s y t e t u w T o r o n t o uważa, że w świę­
tej księdze islamu z VII wieku znalazły się informacje
o charakterze naukowym,
w pełni
potwierdzone
przez o s t a t n i e b a d a n i a n a u k o w e .
66
FRONDA
27/28
Sura 39 m ó w i : „On stworzył n a s w ł o n a c h naszych m a t e k , s t w o r z e n i e po
stworzeniu, w trzech stadiach c i e m n o ś c i " . W s p ó ł c z e s n a a n a t o m i a wskazuje,
że płód ludzki rozwija się p o d o c h r o n ą trzech w a r s t w : j a m ą brzuszną, ścian­
ką macicy i b ł o n ą w e w n ą t r z m a c i c z n ą .
Wersety Koranu opisują też wygląd p ł o d u , k t ó r y najpierw wygląda jak
„przyssana pijawka", a n a s t ę p n i e przekształca się w coś na kształt „nadgry­
zionego m i ę s a " . Na robionych 1400 lat po Koranie zdjęciach USG m o ż n a
zobaczyć, że na początku p ł ó d s w y m wyglądem przypominający pijawkę
trwa niczym przyssany przy ściance macicy; w późniejszym
okresie (po 28 dniach) pojawia się na n i m charakterystyczny
ślad p o d o b n y do paciorków n a n i z a n y c h na nitkę, których
układ p r z y p o m i n a odciśnięte zęby d o r o s ł e g o człowieka.
W j e d n y m z hadisów m o ż e m y przeczytać, że Allah posyła
swojego anioła, który w 42 d n i u od poczęcia o b d a r z a p ł ó d
zmysłami i pyta Najwyższego, czy ma to być chłopiec, czy
dziewczynka. Dr M o o r e zauważa, że na 42 dzień od poczęcia
pojawiają się zaczątki przyszłych oczu i uszu p ł o d u ; od t e g o
m o m e n t u m o ż n a określić też pleć n i e n a r o d z o n e g o dziecka.
Ponieważ wyniki powyższych badań mogły ujrzeć światło
dzienne jedynie dzięki najnowszym osiągnięciom nauko­
wym - a znane były już w Koranie - oznacza to, że infor­
macje zawarte w owej księdze musiały pochodzić ze źró­
dła przewyższającego swą wiedzą stan ludzkich umysłów.
Warto też dodać, że Koran m ó w i wyraźnie, iż czło­
wiek s t w o r z o n y został z gliny. O b e c n i e n a u k o w c y z Mas­
sachusetts I n s t i t u t e Technology i z u n i w e r s y t e t ó w : sta­
n o w e g o w Kalifornii oraz w Liege (Belgia) i Glasgow
(Szkocja) przychylają się do teorii, że życie p o w s t a ł o
właśnie z gliny, a właściwie z jej p o d s t a w o w e g o składni­
ka - k r z e m u .
Argument ósmy - diagram sury 112
Najlepiej będzie, jak o d d a m y głos studentowi uniwersytetu ankarskiego Jusufowi Kerkuklu: „Przeprowadziłem doświadczenie z surą 112 Koranu. Najpierw
JESIEŃ-2002
67
obliczyłem liczbę liter występujących w surze. Okazało się, że na surę składa się
47 liter, ale liczba liter pojawiających się w niej wynosi 13, gdyż niektóre się po­
wtarzają. Owe 13 liter, w zależności od ich ułożenia w surze, wypisałem na li­
nii pionowej, zaś na linii poziomej - zgodnie z Koranem: od prawej do lewej
strony - wypisałem cyfry określające, ile razy te litery się powtórzyły. Powstał
swoisty wykres. Tam, gdzie stykały się litery i odpowiadające im cyfry, powsta­
ły punkty przecięcia. Połączyłem owe p u n k t y linią i aż w e s t c h n ą ł e m z zachwy­
tu. Na u t w o r z o n y m w ten sposób diagramie widniało arabskie słowo Allah."
Argument dziewiąty - Ewangelia Barnaby
Wśród ksiąg apokryficznych N o w e g o T e s t a m e n t u znajduje się tzw. Ewange­
lia w e d ł u g Barnaby. W e d ł u g tradycji chrześcijańskiej, jej a u t o r był j e d n y m
z pierwszych w y z n a w c ó w C h r y s t u s a , u c z n i e m św. P a w ł a A p o s t o ł a . Do dziś
zachowały się tylko dwa egzemplarze Ewangelii Barnaby - j e d n a w British
M u s e u m w Londynie, druga w Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie. Jak pi­
sze M u h a m m a d Sobir, „z jakichś p o w o d ó w w o b y d w u tych miejscach Ewan­
gelia Barnaby s t r z e ż o n a była w największym sekrecie p r z e d l u d ź m i , niczym
jakaś tajemnica wojskowa. Odkryć o w ą 'tajemnicę' zdołał d o p i e r o m u z u ł ­
m a ń s k i generał. P a k i s t a ń s k i e m u generałowi A b d u r a h i m o w i , pracującemu
w Stanach Zjednoczonych jako a t t a c h e wojskowy, u d a ł o się p o t a j e m n i e sfo­
tografować całą Ewangelię na mikrofilmie i wywieźć ją do P a k i s t a n u . "
Dzieło zostało w y d a n e przez j e d n o z p a k i s t a ń s k i c h wydawnictw. J e z u s
p r z e d s t a w i o n y jest w n i m jako prorok, ale nie syn Boży. N a z y w a siebie zba­
wicielem p o s ł a n y m tylko do synów Izraela i zapowiada przyjście M a h o m e t a ,
który pojawi się na arabskich p u s t y n i a c h . N i c więc d z i w n e g o , że chrześcija­
nie uznają Księgę Barnaby za apokryf.
Argument dziesiąty - dowód Kanta
Jeden z największych nowożytnych filozofów zachodnich I m m a n u e l Kant wie­
le swoich prac napisał p o d wpływem myślicieli m u z u ł m a ń s k i c h : al-Ghazaliego
i M u h i d d i n a Arabiego. Zastanawiające jest, że na dyplomie Kanta odnaleziono
po jego śmierci zdanie, napisane ręką filozofa, w języku arabskim: Bi-ismi Allahi ar-Rahmani ar-Rahim (w imię Boga Miłosiernego, Litościwego).
68
FRONDA
27/28
Podsumowanie
W krajach Azji Środkowej ukazują się książki z ł o ż o n e tylko i wyłącznie z te­
go rodzaju ś w i a d e c t w potęgi Allaha i prawdziwości i s l a m u . R a m o A z i m o w a ,
t ł u m a c z k a z jednej z takich prac z języka uzbeckiego na rosyjski, n a p i s a ł a :
„Przystępując do przekładu, b y ł a m n a s t a w i o n a krytycznie, przypuszczając,
że jest to l i t e r a t u r a z serii m a s o w y c h w y d a ń p r o p a g a n d o w y c h , i dlatego na
p e w n o wiele w niej w y o l b r z y m i o n o lub wręcz w y m y ś l o n o . J e d n a k ż e p o d c z a s
pracy n a d nią, z m u s z o n a b y ł a m przeczytać wiele pozycji z l i t e r a t u r y n a u k o ­
wej i filozoficznej, również podręczniki, zaglądnąć do encyklopedii, słowni­
ków, p o r o z m a w i a ć ze specjalistami i - oczywiście - zaznajomić się z księgą
nad księgami czyli K o r a n e m (...) U z y s k a n a z rozlicznych źródeł informacja
p o m o g ł a mi nie tylko z r o z u m i e ć s e n s n i e k t ó r y c h zjawisk, opisanych w książ­
ce, lecz r ó w n i e ż potwierdzić ich p r a w d z i w o ś ć i w i a r y g o d n o ś ć . (...) Przeczy­
tajcie tą b r o s z u r ę i jeśli p o s t a w i w a s o n a w obliczu n o w y c h pytań, to zadu­
majcie się n a d n i m i - być m o ż e to o n e p o m o g ą w a m wybrać p r a w i d ł o w ą d r o ­
gę życia. Uczyć się nigdy nie jest za p ó ź n o . "
TIEMIR MACH Ml EDO W
TŁUMACZYŁA: ZOFIA KASPRZAK
Tytut pochodzi od redakcji. Jednocześnie „Fronda" zastrzega, że nie ponosi żadnej odpowiedzial­
ności za prawdziwość i wiarygodność informacji przytaczanych w p o w y ż s z y m tekście przez Tiemira Machmiedowa.
JESIEŃ-2002
69
W Egipcie po raz pierwszy skonstatowaliśmy, że gło­
śnik może służyć jako narzędzie tortur.
OBRAZ
KI Z PO
DROŻY
MARIUSZ
WODZICKI
Dominującym e l e m e n t e m krajobrazu w Żdejde jest m e c z e t . O p a s a n y
c z t e r e m a wysokimi m i n a r e t a m i wyglądem p r z y p o m i n a s t a d i o n . W Syrii jest
to jedyny m e c z e t o czterech m i n a r e t a c h . Tak t w i e r d z ą p r z e c h o d n i e na ulicy,
którzy, n a w i a s e m mówiąc, w większości są chrześcijanami. Żdejde jest bo
w i e m dzielnicą chrześcijańską m i a s t a Aleppo. Poznajemy t o p o kościołach,
których w Żdejde naliczyliśmy s i e d e m n a ś c i e . P o m i ę d z y p i ę c i o m a z n i c h roz­
p o s t a r ł się w s p o m n i a n y m e c z e t .
W y b u d o w a n o go n i e d a w n o , p o d o b n o za p i e n i ą d z e r z ą d u Kuwejtu. Spo­
tkany na ulicy s t u d e n t m ó w i , że przychodzi tu co piątek „ p o ł o w a " m u z u ł ­
m a ń s k i e g o Aleppo, m i m o ż e d o o k o ł a mieszkają chrześcijanie.
Z p o d o b n y m i o b r a z k a m i stykamy się w s z ę d z i e na Bliskim W s c h o d z i e .
Podczas pierwszej naszej podróży, do Egiptu, o d w i e d z a m y m i ę d z y i n n y m i
Luksor i A s u a n . W o b u tych m i a s t a c h m i e s z k a d u ż o Koptów.
W trakcie kolejnych s p a c e r ó w po koptyjskiej dzielnicy Luksoru zauważa­
my, że powietrze w okolicy n i e u s t a n n i e p r z e s z y w a n e jest jękliwymi zawodze­
n i a m i . Po j a k i m ś czasie o d k r y w a m y ich ź r ó d ł o : dźwięk o porażającym s ł u c h
n a t ę ż e n i u wydobywa się z g ł o ś n i k ó w na j e d n y m z d o m ó w mieszkalnych. D u ­
żo później d o w i a d u j e m y się, że głośniki z a i n s t a l o w a n e zostały p r z e z m u z u ł ­
manów, którzy t r a n s m i t u j ą przez nie „ n a cały r e g u l a t o r " k o r a n i c z n e zawo­
dzenia. W Egipcie po raz pierwszy skonstatowaliśmy, że głośnik m o ż e służyć
jako narzędzie tortur.'
70
FRONDA
27/28
Przypomniało mi to o p e w n y m zjawisku, z k t ó r y m z e t k n ą ł e m się w m ł o ­
dości, kiedy to w końcu lat 70-tych b y ł e m s t u d e n t e m U n i w e r s y t e t u M o ­
skiewskiego w ó w c z e s n y m ZSRS. W każdym pokoju akademika, w k t ó r y m
z o s t a ł e m zakwaterowany, z a i n s t a l o w a n e było „ r a d i o " , z k t ó r e g o n i e u s t a n n i e
wydobywał się dźwięk. Radia b o w i e m nie m o ż n a było wyłączyć. P r o g r a m
również był tylko jeden. J e d y n ą rzeczą, jaką m o ż n a było regulować, było na­
tężenie dźwięku. N a w e t tej możliwości p o z b a w i e n i są mieszkańcy dzielnicy
koptyjskiej Luksoru i innych miejscowości Egiptu. 2
W A s u a n i e z kolei natrafiamy na następujący o b r a z . Za m i a s t e m Koptowie budują katedrę. W mieście m i e s z k a ich wielu, a istniejące kościoły są
m a ł e . Kiedy wizytujemy to miejsce w g r u d n i u 1998 roku, k a t e d r a jest j u ż na
ukończeniu. Nasz w z r o k przykuwa w i d o k m e c z e t u w z n o s z o n e g o jakąś nie­
widzialną d ł o n i ą w najbliższym sąsiedztwie koptyjskiej świątyni. Sprawia on
wrażenie, jakby starał się z e p c h n ą ć i opleść bryłę kościoła. P u s t e g o t e r e n u
dokoła dużo, znajdujemy się wszakże za m i a s t e m . Potęguje to tylko dziw­
ność sytuacji. Od spotykanych w mieście K o p t ó w d o w i a d u j e m y się, że b u d o ­
wę m e c z e t u finansuje rząd, podczas gdy kościół w z n o s z o n y jest w całości
z ich własnych funduszy.
M e c z e t ó w w A s u a n i e m u z u ł m a n i e mają, t a k jak w Aleppo, b a r d z o wiele.
Dlaczego więc w t y m w ł a ś n i e miejscu, tak blisko kościoła? O d p o w i e d ź p o ­
z n a m y później, podczas kolejnych p o d r ó ż y po Syrii, Jordanii, Libanie i Turcji,
z których j e d n a zaprowadzi nas do dzielnicy Aleppo, Zdejde.
Kiedy o d w i e d z a m y Bejrut w roku 2 0 0 0 , nie m a m y j u ż takich p y t a ń wi­
dząc, jak g r u p a m u z u ł m a n ó w strzeże placu p o ł o ż o n e g o t u ż o b o k k a t e d r y
maronitów. O g r o m n e plansze n a o g r o d z e n i u informują, ż e p o w s t a n i e t u
strzelisty meczet. O d b u d o w y w a n a po zniszczeniach ostatniej wojny k a t e d r a
znajduje się w s a m y m c e n t r u m Bejrutu. Większość r u i n została j u ż u s u n i ę t a
z c e n t r u m , które było t e r e n e m zaciętych walk; potęguje to tylko w r a ż e n i e
p u s t k i dokoła. Tym bardziej więc wydaje się n i e d o r z e c z n e , że przyszły m e ­
czet m a p o w s t a ć t u ż o b o k g ł ó w n e g o kościoła m a r o n i t ó w . 3
JESIEŃ-2002
71
Czy rzeczywiście niedorzeczne?
Z a n i m spróbuję dać na to pytanie odpowiedź, p r z e n i e ś m y się jeszcze do
I s t a m b u ł u . W k r ó t c e po zdobyciu m i a s t a przez Turków w 1453 roku, patriar­
chat p r a w o s ł a w n y K o n s t a n t y n o p o l a p r z e n i e s i o n y został z Kościoła Mądrości
Bożej, z a m i e n i o n e g o przez najeźdźców na meczet, do p o ł o ż o n e j z dala od
c e n t r u m dzielnicy Fanar. N o w ą siedzibą p a t r i a r c h y został s k r o m n y kościół
św. Jerzego. Pełni tę funkcję do dziś.
Do początku lat 20-tych n i e d a w n o z a k o ń c z o n e g o stulecia był Fanar tą
dzielnicą stolicy n o w o p o w s t a ł e g o i m p e r i u m o s m a ń s k i e g o , k t ó r ą zamieszki­
wali Grecy. Po wojnie grecko-tureckiej na początku lat 20-tych, zakończonej
dla Greków katastrofą, ci o s t a t n i opuścili I s t a m b u ł . Dzisiaj Fanar zamieszka­
ły jest przez Turków s p r o w a d z o n y c h z głębi Azji Mniejszej. N i e wiem, czy
przypisać to tylko przypadkowi, lecz s p o t y k a m y t a m w y z n a w c ó w islamu gor­
liwością
przewyższających
większość
mieszkańców
wielomilionowego
Istambułu.
Turystów w tureckiej stolicy jest wielu o każdej p o r z e roku. N i e w i e m , ilu
z nich odwiedza Fanar. Podejrzewam, że b a r d z o niewielu. 4 Podczas naszych
dwóch wizyt n i e widzimy ani j e d n e g o . W i d z i m y za to co i n n e g o . Siedziba pa­
triarchy K o n s t a n t y n o p o l a o t o c z o n a jest w i e ż a m i o b w i e s z o n y m i girlandami
głośników. W i d o k d o b r z e n a m znajomy. O k n a i ściany rezydencji p a t r i a r c h y
sprawiają wrażenie jakby z r o b i o n e były z m a t e r i a ł ó w dźwiękoszczelnych. Ca­
łość wywołuje s m u t n e skojarzenie: Kościół w stanie oblężenia. Jakże o d m i e n n y
to obraz od Placu św. Piotra w Rzymie. M i m o woli n a s u w a się myśl, że tak
właśnie wygląda „dialog" islamu z chrześcijaństwem.
Powróćmy do meczetu z Bejrutu. Jeszcze go nie ma, zostanie dopiero wznie­
siony. Pewnych rzeczy m o ż e m y się wszakże domyślać: fundusze na jego budo­
wę wyłoży zapewne Arabia Saudyjska lub Kuwejt, meczet
z pewnością przewyższy katedrę maronitów, a z gło­
śników na minaretach - owych „wieżach strażni­
czych" islamu - płynąć b ę d ą nie milknące, zdefor­
m o w a n e przez swoją głośność zawodzenia.
FRONDA
27/28
W
krajach,
które
odwiedzamy
podczas naszych kilku podróży, odby­
wa się to w e d ł u g tego s a m e g o wzorca,
i dla „wiernych" wszędzie m u s i to być
n a p r a w d ę „krzepiący" widok. Dla n a s
jest to widok pouczający. Po przestu­
diowaniu wielu książek o islamie opu­
blikowanych na Zachodzie, nic m n i e
bowiem nie przygotowało na spotka­
nie z jego codziennymi przejawami
w krajach, gdzie dominuje. Podkre­
ślam to ostatnie słowo: j e d n ą z i m m a n e n t n y c h cech islamu jest to, że domi­
nuje. Ma to wpisane niejako w swe imię: islam znaczy podporządkowanie.
W tym miejscu, paradoksalnie, wypada mi przyznać rację a p o l o g e t o m is­
lamu, którzy od lat n i e u s t a n n i e skarżą się w z a c h o d n i c h m e d i a c h na niepra­
widłowy obraz islamu w oczach s p o ł e c z e ń s t w zachodnich, przypisując taki
stan rzeczy, słusznie, dezinformacji uprawianej przez te w ł a ś n i e m e d i a .
A p o l o g e t ó w ma islam w krajach z a c h o d n i c h wielu, i to bynajmniej nie
tylko m u z u ł m a n ó w . M o ż n a ich znaleźć dzisiaj najczęściej w ś r ó d p r o f e s o r ó w
u n i w e r s y t e t ó w (arabistów, „ e k s p e r t ó w " od i s l a m u i Bliskiego W s c h o d u ) , pu­
blicystów, polityków i p r o t e s t a n c k i c h pastorów. N a l e ż ą do ich g r o n a r ó w n i e ż
wpływowe postaci z k r ę g ó w katolickich. Peroncel-Hugoz w swej książce
„Tratwa M a h o m e t a " obdarza ich p o ­
gardliwym m i a n e m „ m u z u ł m a n ó w
zawodowych":
propagandowych
korzystają
większości
z
budżetów
krajów
arab­
skich z upodobaniem biorąc udział w przy­
jęciach,
tach,
stypendiach,
sympozjach
i
konferencjach,
ucz­
seminariach.
(...)
Większość z nich, tym niemniej, kiedy mó­
wi lub pisze o islamie, świecie muzułmań­
skim czy Arabach, poczuwa się do przyję­
cia postawy,
w której przerost szacunku,
świadome pominięcia lub, co gorsza, deforJl-SIEŃ-2002
73
macje albo serwilizm, zaszkodziły prawdzie, naukowości i, szczególnie, wzajemnemu
zrozumieniu miedzy muzułmanami i nie-muzułmanami.
W powyższych s ł o w a c h za najdotkliwsze o d c z u w a m w y r a ż e n i e „ ś w i a d o ­
me p o m i n i ę c i a lub, co gorsza, deformacje".
MARIUSZ WODZICKI
PRZYPISY:
1 Peroncel-Hugoz, wieloletni korespondent Le Monde w Kairze w swojej książce „Tratwa M a h o m e ­
ta" (La radeau de Mahomet, Paris 1983) podaje, że jest to zjawisko we w s p ó ł c z e s n y m Egipcie na­
gminne.
2 Pomijając drobną różnicę, że w jednym przypadku transmituje się koraniczne zawodzenia, pod­
czas gdy w drugim byt to program pierwszy Radia Moskwa, p o w y ż s z e skojarzenie wskazuje na
p e w n e p o k r e w i e ń s t w o pomiędzy „realnym" islamem (który należy odróżnić od iluzji, jakie pod­
suwają zachodniej publiczności m u z u ł m a ń s c y i rodzimi apologeci) a realnym socjalizmem.
Przed naszą pierwszą z kilku podróży na Bliski Wschód obraz islamu, jaki w sobie nosiliśmy, byl
czymś nie do końca jasnym, lecz z p e w n o ś c i ą pozytywnym. D l a t e g o na odkrycie, że w odróżnie­
niu od chrześcijaństwa islam jest rodzajem „totalitaryzmu", byliśmy zupełnie nieprzygotowani.
Na uderzające p o d o b i e ń s t w o m ł o d e g o b o l s z e w i z m u do islamu zwróci! u w a g ę w roku 1 9 2 0 Ber­
trand Russell („bolszewizm to islam bez Boga"). W jakże innych czasach żyjemy. Dziś celne po­
równania Russella informują nas o islamie, nie o b o l s z e w i z m i e !
3 Podobnie postępowali komuniści w ZSRS. Na przykład w latach 70-tych w Kijowie w z n i e s i o n o
olbrzymi tytanowy m o n u m e n t (Mat' Rodina), który umiejscowiony został na wzgórzu obok
klasztornego kompleksu Ławry Peczorskiej, a jego w y s o k o ś ć była wyższa od najwyższej z kopuł
Ławry (przyp. red.).
4 Trudno im się zresztą dziwić, skoro nawet najlepsze zachodnie przewodniki po Turcji poprze­
stają na podaniu adresu patriarchatu.
EUROISLAM
W Europie żyje obecnie ok. 25 m i n m u z u ł m a n ó w . Nie licząc Albanii (gdzie sta­
nowią 70 proc. ludności) oraz Bośni i Hercegowiny (44 p r o c ) , najwięcej jest ich
we Francji - 4 m i n (ok. 5 proc. mieszkańców), Niemczech - 2,5 m i n (2,5 proc.)
i Wielkiej Brytanii - 1 m i n (1,5 p r o c ) . Poza t y m we Włoszech mieszka 700 tys.
m a h o m e t a n , w Holandii - 450 tys., w Hiszpanii - 350 tys., w Szwecji - 300 tys.,
w Belgii - 260 tys., w Danii - 120 tys. Wielu wyznawców Allaha żyje też w USA
- ok. 5 min, w Australii - 500 tys. czy w Argentynie - 500 tys.
E u r o p ę pokrywa r ó w n i e ż gęsta sieć organizacji islamskich, n p . we Fran­
cji działa ich o k o ł o 3000, zaś w Wielkiej Brytanii - 1000. W s a m y m tylko
Londynie ukazuje się p o n a d 50 d z i e n n i k ó w w języku a r a b s k i m .
Coraz większa liczba rdzennych Europejczyków przyjmuje religię m a h o m e t a ń s k ą . Na przykład co roku w Wielkiej Brytanii przybywa 30 tys. wyznaw­
ców Allaha, zaś ubywa 23 tys. wiernych Kościoła katolickiego. We Francji już
p o n a d 50 tys. katolików odeszło od swojej wiary do islamu. W Belgii co roku
około 2 0 0 obywateli tego kraju przyjmuje religię M a h o m e t a . W Rzymie każ­
dego roku wyrzeka się katolicyzmu i przechodzi na islam około 70 osób. Do
JESIEŃ-2002
75
najbardziej znanych postaci na świecie, które stały się m u z u ł m a n a m i , należą
m.in.: amerykański bokser Casius Clay ( M u h a m m a d Ali), brytyjski piosenIćłirz Cat Stevens (Yusuf Islam), francuski filozof Roger G a r a u d y czy rosyjski
ksiądz prawosławny a zarazem d e p u t o w a n y do D u m y Państwowej Wiacze­
sław Połosin.
„Niepokoi m n i e wzrost liczby m u z u ł m a ń s k i c h i m i g r a n t ó w we Francji.
Wciąż powstają n o w e meczety, podczas gdy z braku księży milczą d z w o n y na­
szych kościołów" - za tę wypowiedź Brigitte Bardot została skazana w czerw­
cu 2000 roku na 30 tys. franków grzywny. Sąd w Paryżu uznał, że podżegała
do nienawiści rasowej.
„Bądźmy świadomi wyższości naszej cywilizacji n a d k u l t u r ą islamu. Wie­
rzę, że Zachód będzie nadal podbijał narody, tak jak podbił k o m u n i z m , choć­
by oznaczało to konfrontację z cywilizacją islamu, k t ó r a u t k n ę ł a w p u n k c i e
sprzed 1400 lat" - powiedział 25 w r z e ś n i a 2 0 0 1 roku w Berlinie p r e m i e r
W ł o c h Silvio Berlusconi i ściągnął na siebie krytykę n i e m a l wszystkich e u r o ­
pejskich m e d i ó w i większości i n t e l e k t u a l i s t ó w Starego K o n t y n e n t u . Pod ich
naciskiem szef włoskiego rządu m u s i a ł wycofać się z niefortunnej wypowie­
dzi i przeprosić publicznie w y z n a w c ó w islamu.
E.L.
76
FRONDA
27/28
W rozumieniu prawa muzułmańskiego świat dzieli się
na dwie sfery: dar af Islam (dom islamu - tereny pozo­
stające pod kontrolą muzułmańską) i dar al Harab
(dom niewiernych, czyli wszystkie pozostałe ziemie).
Jednak - jak wskazuje Tomasz Włodek - cafa ziemia
należy do Allaha, więc rejony, w których żyją niemu­
zułmanie, pozostają w ich władzy nielegalnie i tylko
czasowo. Cdy nadejdzie pora, zostaną im odebrane
(...) Wcześniej czy później tereny niewiernych zostaną
podbite i poddane władzy ich prawowitych właścicieli
czyli muzułmanów.
ISLAMSKI D Ż I H A D
PRZECIW
KRZYŻOWCOM
SAMUEL
BRACŁAWSKI
Niemuzułmanie są niniejszym uznani za kaprów (niewiernych), opierających się wysił­
kom szerzenia wiary, nawracania i krzewienia islamu w Afryce. Islam wszelako uspra­
wiedliwia walkę z ludźmi tych kategorii oraz ich zabijanie bez jakiegokolwiek wahania
- tak obowiązek walki z chrześcijanami w Afryce formułuje słynna fatwa.
ogłoszona 27 kwietnia 1993 roku przez Religijną Konferencję M u z u ł m a n ó w
w Al-Ubajd w Sudanie, 27 kwietnia 1993 roku. Jeszcze mocniej t e n obowią­
zek walki z chrześcijanami określa fatwa w y d a n a p r z e z szyickich „Partyzan­
t ó w Szariatu" - Żydzi i chrześcijanie nie mają czego szukać w Iraku i Arabii i nie ma­
ją prawa się tam rządzić. Ich obecność stanowi zagrożenie, a ich krew można przelewać
bezkarnie. Jednym słowem każdy muzułmanin musi dążyć do tego, aby ich upokorzyć
i przepędzić. I nie m o ż n a ukrywać, że wskazania te są realizowane obecnie
JESIEŃ-2002
77
przez wielu m u z u ł m a n ó w , nie tylko w Afryce, lecz również Azji (a m o ż n a się
spodziewać, że będą realizowane w E u r o p i e ) . Jest to t y m bardziej oczywiste,
że fatwa z S u d a n u zawiera również s t o s o w n e p o t ę p i e n i e tych w y z n a w c ó w is­
lamu, którzy nie przyjmują do wiadomości obowiązku walki z n i e w i e r n y m i :
Muzułmanie, którzy (...) powątpiewają w dżihad lub starają się kwestionować, że is­
lam go usprawiedliwia, są niniejszym uznani za „hipokrytów". Przestają być muzuł­
manami i stają się „apostatami" wiary islamskiej,
oni również zostaną skazani na
wieczny ogień w piekle.'
Tolerancja po sudańsku
Oficjalne d a n e są uspokajające. 73 proc. z prawie 29 m i l i o n ó w Sudańczyków
to m u z u ł m a n i e , prawie 17 proc. - animiści, a około 8 proc. - chrześcijanie róż­
nych wyznań. W państwie tym obowiązuje obecnie szariat (religijne p r a w o
m u z u ł m a ń s k i e ) , jednak „religie księgi" - czyli chrześcijaństwo i j u d a i z m - są
tolerowane i mają prawo do ograniczonej (ale jednak) działalności religijnej.
Tyle p r a w n a i statystyczna teoria. Fakty są j e d n a k i n n e . Taktyka islamskich
fundamentalistów w rządzie jest jasna.
islamizację
Sudanu przez
(...)
wykorzenienie z
Długoterminowy plan zakłada całkowitą
kraju
wszystkich
chrześcijan,
zwłaszcza
z południa, gdzie stanowią większość - ostrzegał w wywiadzie dla w ł o s k i e g o
dziennika Awenire k o m b o n i a n i n o. Efrem Tresoldi jeszcze w 1995 roku.
Aby zrealizować t e n dalekosiężny plan stosuje się r ó ż n e środki. W lipcu
1995 roku grupa islamskich bojówkarzy podpaliła kościół katolicki w C h a r t u ­
mie. Była to z e m s t a za udzielenie przez abp Gabriela Z u b e i r a Wako święceń
kapłańskich kilku Sudańczykom. W g r u d n i u 1996 roku p a ń s t w o w a policja sudańska zrównała z ziemią buldożerami o ś r o d e k parafialny w C h a r t u m i e .
W jego skład poza plebanią wchodziły również szkoła, o ś r o d e k medyczny
i p u n k t p o m o c y dla chrześcijańskich uchodźców. Oficjalnym u z a s a d n i e n i e m
zniszczenia własności kościelnej była konieczność b u d o w y właśnie w tym
miejscu nowych dróg. N i e s p e ł n a miesiąc później oficerowie sudańskiej armii
występując w imieniu rządu zdemolowali pomieszczenia katolickich szkół
podstawowych i zawodowych w C h a r t u m i e i O m d u r m a n i e . Część p e r s o n e l u
(w tym zakonnicy kombonianie) została a r e s z t o w a n a (burzenie szkół p o w t ó ­
rzyło się w maju 1999 roku - w C h a r t u m i e zniszczono kolejne szkoły). W lip­
cu 1997 roku siły rządowe zburzyły trzy świątynie Kościoła Episkopalnego
78
FRONDA
27/28
w Thoura. - Akcją dowodził kapitan policji - opowiadał agencji C W N miejsco­
wy pastor Bulus Idris Tia. N a s t ę p n y rok rozpoczął się od karabinowego i m o ź ­
dzierzowego ataku na Klub Katolicki w stolicy S u d a n u . Lipiec 1998 roku przy­
niósł
informację
o
skazaniu
na
śmierć
Mekki
Kuku
-
sudańskiego
m u z u ł m a n i n a , który zdecydował się przyjąć chrzest (za o d s t ę p s t w o od islamu
prawo Sudanu karze śmiercią). W październiku tego roku rząd w C h a r t u m i e
oskarżył dwóch księży katolickich o p o d ł o ż e n i e bomby. Po długotrwałych tor­
turach ks. Hilary Borna i ks. Lino Sebit przyznali się do winy. Groziła im kara
śmierci przez ukrzyżowanie. Jednak w grudniu 1999 roku w ł a d z e sudańskie
Zwłoki Titosa Karantzalisa, prawosławnego metropolity Nubii zamordowanego w Sudanie w 2000 r.
zdecydowały się ich ułaskawić i wypuścić na wolność. Księża odmówili, doma­
gając się uniewinnienia i oczyszczenia z bezpodstawnych zarzutów. Siedem
miesięcy wcześniej władze sudańskie wypędziły na pustynię, mieszkających
w prowizorycznych miasteczku nieopodal C h a r t u m u , chrześcijan. W m a r c u te­
go roku grupy m u z u ł m a n ó w zaczęły atakować sudańskich prawosławnych
udających się do cerkwi oraz na wystawę biblijną (zraniono 7 o s ó b ) . N i k t nie
poniósł konsekwencji. Rok 2000 rozpoczął się od z a m a c h u na pracowników
ewangelickiej organizacji „Norwegian C h u r c h Aid". W jego wyniku zginęły
dwie osoby a sześć zostało rannych. W p o ł o w i e tego roku z a m o r d o w a n o pra­
wosławnego metropolitę Nubii Titosa Karantzalisa. W e d ł u g oficjalnej wersji
JESIEŃ-2002
79
m o r d nie miał p o d ł o ż a politycznego, ale nieoficjalnie m ó w i ł o się wówczas, że
prawosławny hierarcha zginął, p o n i e w a ż wypowiadał się przeciwko traktowa­
niu przez m u z u ł m a n ó w chrześcijańskich dzieci jako niewolników.
Poza tymi spektakularnymi w y d a r z e n i a m i w S u d a n i e cały czas t r w a fi­
zyczna i m o r a l n a eksterminacja chrześcijan. Dzieci i m ł o d z i e ż (a nierzadko
również m ł o d e mężatki) z p o ł u d n i o w e j , chrześcijańskiej części S u d a n u , są
p o r y w a n e i s p r z e d a w a n e jako niewolnicy m u z u ł m a n o m z Północy. Taki los
spotkał 27-letnią kobietę, k t ó r a wraz z 4-letnią córką z o s t a ł a p o r w a n a przez
Araba, a n a s t ę p n i e przez s i e d e m d n i p r o w a d z o n a na linach do jego d o m u .
W d r o d z e została wielokrotnie zgwałcona. Jej 4-letnia córka, k t ó r a zbyt m o c ­
no związana j e c h a ł a na koniu, w efek­
cie z o s t a ł a s p a r a l i ż o w a n a . K o b i e t a
m o g ł a opowiedzieć swoją h i s t o r i ę tyl­
ko dlatego, że jej m ą ż zdobył 100 do­
larów n i e z b ę d n y c h dla jej wykupienia.
Taki los spotkał w ciągu trzech pierw­
szych miesięcy 1998 roku ponad 3 tysiące
chłopców i dziewcząt w wieku od 6 do 15
lat - a l a r m o w a ł na ł a m a c h m a g a z y n u
Fides bp M a x Gassis z diecezji El Obeid. - Dziewczęta są traktowane jako kon­
kubiny i regularnie gwałcone przez żołnie­
rzy. Chłopcy często trafiają do wojskowych
„Odpoczynek" matki i jej kilkuletniej córki porwanych przez
Arabów. Północny Sudan 1998 r.
obozów, gdzie przechodzą indoktrynację is­
lamską
i są
szkoleni dla
świętej
wojny
z chrześcijaństwem. Większość z tych dzieci nigdy nie w r a c a do d o m u . Tylko
niewielki p r o c e n t z nich, dzięki p i e n i ą d z o m przekazywanym przez zajmują­
cych się w y k u p y w a n i e m n i e w o l n i k ó w trynitarzy, m o ż e p o w r ó c i ć do d o m u .
Wiele z 12-, 13-letnich dziewczynek wraca już jednak w ciąży - o p o w i a d a b i s k u p .
Szósty filar islamu?
Sudańska wrogość do chrześcijan, podobnie jak treść obu przywołanych powy­
żej fatw, ma swoje źródła w konflikcie politycznym między światem zachodnim
(symbolizowanym przez chrześcijaństwo) a fundamentalizmem islamskim. 80
FRONDA
27/28
Religia jest tu wykorzystywana tylko jako maska dla znacznie bardziej przyziemnych in­
teresów - wyjaśnia o. Enzo Bettini, superior misji komboniańskiej w Sudanie. Te
słowa są w pewnym sensie potwierdzeniem przekonania wielu badaczy współ­
czesnego islamu (choćby Bassama Tibhiego), że konflikt między cywilizacją za­
chodnią a m u z u ł m a ń s k ą jest w istocie konfliktem politycznym, wynikającym
wyłącznie z nachalnej polityzacji pokojowego w istocie n a t u r y islamu.
Początki walczących r u c h ó w fundamentalistycznych sięgają r o k u 1928.
To wtedy H a s a n al-Banna założył Stowarzyszenie Braci M u z u ł m a ń s k i c h . Po­
czątkowo grupa ta głosiła tylko konieczność p o w r o t u do źródeł islamu: Ko­
ranu i Sunny. Z czasem j e d n a k al-Banna zaczął wypracowywać koncepcję ko­
nieczności walki ze wszystkimi n i e w i e r n y m i (nie tylko n i e - m u z u ł m a n a m i ,
ale również wszystkimi nie podzielającymi p r z e k o n a ń Braci M u z u ł m a ń ­
skich). O s t a t e c z n i e al-Banna sformułował r ó w n i e ż p o s t u l a t d ż i h a d u - świętej
wojny przeciwko cywilizacji niewiernych.2
Postulat ten rozwinął i n a d a ł mu w s p ó ł c z e s n ą formę Sajjid Kutba (egip­
ski u r z ę d n i k oświatowy). W k o m e n t a r z u do Koranu z a t y t u ł o w a n y m „Zilal"
Kutba formułuje żądanie walki o n o w y kształt islamu ( d ż i h a d ) . Rozpoczynać
się o n a p o w i n n a od walki w e w n ę t r z n e j poszczególnych m u z u ł m a n ó w ze
swoimi słabościami, j e d n a k jej z w i e ń c z e n i e m p o w i n n a być walka (również
zbrojna) w o b r o n i e wartości i s t a n u p o s i a d a n i a islamu. D ż i h a d w tej inter­
pretacji jest świętym o b o w i ą z k i e m wszystkich m u z u ł m a n ó w ( w e d ł u g nie­
których interpretacji staje się wręcz s z ó s t y m filarem i s l a m u ) . Każdy z nich
staje się „świętym w o j o w n i k i e m " - m u d ż a h e d i n e m , zdobywającym s ł o w e m
lub p r z e m o c ą nowych w y z n a w c ó w dla Allaha. 3
Kolejni k o m e n t a t o r z y Kutby wyprowadzili z jego p r z e k o n a ń obowiązek
nie tylko nawracania niewiernych, ale r ó w n i e ż t w o r z e n i a p a ń s t w a , k t ó r e
w całości kierowałoby się w życiu p r a w e m religijnym - s z a r ł a t e m . Ten cel
miał (i m a ) ich z d a n i e m uświęcać wszystkie środki, n a w e t m o r d o w a n i e nie­
wiernych (w tym chrześcijan, należących do „ z e p s u t e j " cywilizacji Z a c h o d u ) .
Stąd h a s ł e m wyznawców takich idei stało się zmodyfikowane m u z u ł m a ń s k i e
wyznanie wiary: Allah jest naszym Bogiem, Prorok jest naszym przywódcą, Koran
jest naszą Konstytucją, dżihad naszą drogą, śmierć w imię Boga naszym pragnieniem.4
Obowiązek walki z n i e w i e r n y m i stał się dla w y z n a w c ó w f u n d a m e n t a l i stycznej wersji islamu tak ważny, że p r z e s ł a n i a n a w e t f u n d a m e n t a l n e różni­
ce historyczne między s u n n i c k ą a szyicką wersją tej religii. Ajatollach C h o JESIEŃ-2002
81
meini w swoich p r z e m ó w i e n i a c h p o s t u l o w a ł n a w e t n a t y c h m i a s t o w e zjedno­
czenie obu wersji islamu. I chociaż do tego nie doszło, fundamentaliści o b u
n u r t ó w współpracują r a m i ę w r a m i ę w niszczeniu starego świata i b u d o w a ­
niu n o w e g o opartego n a Koranie.
Chrześcijanie są j e d n a k p r z e ś l a d o w a n i również w krajach, w których ofi­
cjalnie (co nie znaczy w rzeczywistości) f u n d a m e n t a l i z m jest prześladowany.
Bliskowschodni sojusznik USA
To kraj, będący na pierwszym miejscu listy najgorszych prześladowców chrześcijan tak o Arabii Saudyjskiej m ó w i Terry Madison, szef amerykańskiej organiza­
cji „Open D o o r s " zajmującej się p o m o c ą p r z e ś l a d o w a n y m chrześcijanom na
świecie. W kraju, w k t ó r y m znajdują się najświętsze miejsca islamu: M e k k a
i Medyna, chrześcijanie są m a l e ń k ą g r u p ą ( 3 , 7 % wszystkich obywateli) skła-
Dionie chłopca torturowanego w więzieniu za ..prywatny kult". Arabia Saudyjska, styczeń 2002 r.
dającą się w zasadzie wyłącznie z obcokrajowców (głównie Filipińczyków).
Jednak n a w e t tak niewielka grupka jest przez w ł a d z e bezwzględnie prześla­
dowana. Chrześcijanie nie tylko nie mają p r a w a do własnych kaplic, ale na­
wet do jakichkolwiek publicznych nabożeństw. Ścigani są n a w e t ci wierzący,
którzy uczestniczą w niewielkich n a b o ż e ń s t w a c h w m i e s z k a n i a c h prywat­
nych. Za takie p r z e s t ę p s t w o z o s t a ł o a r e s z t o w a n y c h w styczniu 2 0 0 0 roku 17
chrześcijan, w tym pięcioro dzieci (w wieku od 3 do 12 lat). Z a k a z a n e jest
82
FRONDA
27/28
również p o s i a d a n i e P i s m a Świętego, a n a w e t n o s z e n i e na szyi krzyżyka. Ja­
kakolwiek praca misyjna kończy się zawsze w y r o k i e m śmierci, p o d o b n i e jak
konwersja z islamu na i n n ą religię.
J e d n a k życie m o ż n a stracić za znacznie „ d r o b n i e j s z e " p r z e s t ę p s t w a .
D w ó c h filipińskich chrześcijan z o s t a ł o ściętych za m o d l i t w ę i czytanie Biblii
w saudyjskim więzieniu. Chrześcijanie a r e s z t o w a n i za p u b l i c z n e wyrażanie
swojej wiary są zwykle przez s t r a ż n i k ó w w i ę z i e n n y c h p o d d a w a n i o k r u t n y m
t o r t u r o m . Tak było w przypadku t r z e c h e t i o p s k i c h chrześcijan, k t ó r z y zosta­
li aresztowani przez rząd saudyjski za p r y w a t n y kult chrześcijański. Przed
ekstradycją byli d ł u g o t o r t u r o w a n i - d o n o s i list w y s t o s o w a n y przez I n t e r n a ­
tional C h r i s t i a n C o n c e r n . Byli powieszeni za ręce na łańcuchach, każdy z nich był
chłostany po 80 razy mocnym metalowym kablem, a także wielokrotnie bity i kopany
- precyzuje list. Tortury miały miejsce 28 stycznia 2 0 0 2 roku w więzieniu de­
portacyjnym w J e d d a h .
Niestety, nie był to przypadek odosobniony. W poprzednich latach wielokrot­
nie publikowaliśmy
raporty poświęcone
torturowaniu
chrześcijan
-
mówi
Steven
Snyder, twórca I n t e r n a t i o n a l C h r i s t i a n C o n c e r n . Snyder dodaje również, że
Stany Zjednoczone zbyt łagodnie traktują Arabię Saudyjską: Traktujemy Ara­
bię w szczególny sposób z powodu pieniędzy, jakie ma ona w naszych bankach, z po­
wodu ropy, oraz z powodu stabilizującej pozycji, jaką kraj ten sprawuje na Bliskim
Wschodzie, i dlatego nie robimy nic, by powstrzymać ich religijną nietolerancję. Nie
można milczeć o terroryzmie wobec tych chrześcijan, których jedyną winą był fakt, że
praktykowali swoją własną wiarę przez modlitwę w swoich własnych domach.
Wszystkie te niezwykle s u r o w e restrykcje u z a s a d n i a n e są religijnie. Pro­
rok M a h o m e t k r ó t k o p r z e d swoją śmiercią miał powiedzieć s w o i m towarzy­
szom, że na całym Półwyspie A r a b s k i m ma być tylko j e d n a religia - islam.
A r g u m e n t t e n nie znajduje p o t w i e r d z e n i a w d o k u m e n t a c h , ani t e k s t a c h spi­
sanych, jest j e d n a k szeroko wykorzystywany do u z a s a d n i e n i a prześladowa­
nia chrześcijan w Arabii Saudyjskiej.
Nieco lepsza, choć też daleka od doskonałości, jest sytuacja chrześcijan
w J e m e n i e . Chrześcijanie mają p r a w o do u c z e s t n i c t w a w n a b o ż e ń s t w a c h ,
j e d n a k jakakolwiek praca misyjna (zalicza się do niej n a w e t ś w i a d e c t w o wła­
snej wiary, j a k i m jest krzyżyk na szyi) jest s u r o w o zakazana i karana śmier­
cią. Na taki wyrok został skazany Somalijczyk, który w styczniu 2 0 0 0 r o k u
został chrześcijaninem.
JESIEŃ-2002
83
Niestety, w J e m e n i e coraz częściej zdarzają się r ó w n i e ż b r u t a l n e ataki na
ludzi wyznających C h r y s t u s a . W lipcu 1998 roku m u z u ł m a n i e z a m o r d o w a l i
trzy siostry Misjonarki Miłości.
Mieczem lub podatkiem
Te prześladowania chrześcijan w krajach oficjalnie odżegnujących się od fun­
d a m e n t a l i z m u pokazują, że islam w b r e w z a p e w n i e n i o m licznych badaczy
i wielbicieli tolerancyjnej tradycji cywilizacji muzułmańskiej wcale n i e jest wolny
od przemocy w imię religii. Pojęcie d ż i h a d u (spopularyzowane i jednocześnie
zwulgaryzowane przez Benjamina R.
Barbera w pracy „Dżihad k o n t r a
McŚwiat") - czyli religijnego wysiłku i religijnej walki o zdobywanie nowych
ziem i nowych wyznawców dla Allaha - jest przecież o b e c n e w islamie od sa­
mych początków jego istnienia w Koranie i Tradycji. A kiedy miną święte miesią­
ce, wtedy zabijajcie bałwochwalców, tam gdzie ich znajdziecie; chwytajcie ich, oblegaj­
cie i przygotowujcie dla nich wszelkie zasadzki! - precyzuje Koran (Sura IX, 5).
I nie dotyczy to tylko bałwochwalców, ale również wyznawców religii Księ­
gi (judaizmu i chrześcijaństewa), choć ci ostatni m o g ą się jakoś obronić i nie
m u s z ą być bezwarunkowo pozbawieni życia. Zwalczajcie tych, którzy nie wierzą
w Boga i w dzień ostatni, którzy nie zakazują tego, co zakazał Bóg i Jego posłaniec, i nie
poddają się religii prawdy - spośród tych, którym została dana Księga - dopóki nie zapła­
cą oni daniny własną ręką i nie zostaną upokorzeni (Sura IX, 29). Tak często przywo­
ływana przez obrońców islamu wielowiekowa tolerancja wobec chrześcijan i ży­
d ó w oparta była, jak widać, na czysto ekonomicznym rachunku zysków i strat,
a nie na zasadzie miłości do bliźniego, nawet gdy myśli on inaczej niż my. Kie­
dy kraj niewiernych jest zdobywany przez władcę muzułmańskiego, jego mieszkańcy ma­
ją do wyboru trzy możliwości: 1) przyjęcie islamu, dzięki czemu staną się pełnoprawnymi
obywatelami państwa islamskiego; 2) płacenie podatku (dżizjah), dzięki czemu uzyskają
ochronę i status obywateli drugiej kategorii (zimmis), pod warunkiem, że nie są bałwo­
chwalcami; 3) śmierć przez ścięcie dla tych, którzy nie zapłacą podatku.5 Nie m o ż n a
również zapominać, że owa ochrona dla płacących podatki wyznawców „religii
księgi" mogła być w każdej chwili wypowiedziana bez podania przyczyn.
Koraniczne uzasadnienie ma również obowiązek walki z p a ń s t w a m i nie­
wiernych. Zwalczajcie ich, aż nie będzie już buntu i religia w całości już należeć będzie
do Boga (Sura VIII, 39). Za tą walkę zaś, jak p r z y p o m i n a islamska tradycja
84
FRONDA
27/28
(sunna), czeka wszystkich wojowników wielka, nieskończona nagroda w nie­
bie. Ochrona granic islamu przez jeden dzień jest więcej warta niż cały świat i wszyst­
ko, co w nim jest... Ogień pieklą nie będzie dotykał nawet stóp tego, który pokryty jest
kurzem walki na drodze Pana... Bycie zabitym na drodze Pana zakrywa wszystkie grze­
chy, a nawet zamazuje długi... Kiedy Twój imam zakazuje Ci iść do walki - Twoim obo­
wiązkiem jest iść walczyć, a dopiero potem słuchać imama...
Oczywiście te i wiele innych c y t a t ó w m o ż e podlegać r ó ż n o r o d n y m inter­
pretacjom. M o ż n a w nich widzieć na przykład, u b r a n e w metaforykę właści­
wą dla bojowniczych l u d ó w arabskich, w e z w a n i e do ciągłej pracy n a d sobą
i do walki z w ł a s n y m i słabościami 6 , t r u d n o j e d n a k n i e przyznać również, że
takie słowa m o g ą być (i często są) r o z u m i a n e d o s ł o w n i e jako w e z w a n i e do
walki zbrojnej ze wszystkimi w r o g a m i islamu. D o d a t k o w o taką interpretację
wymienionych powyżej w e r s e t ó w w z m a c n i a typowe dla i s l a m u p o s t r z e g a n i e
Boga wyłącznie jako zwycięzcy. 7
Moluki w ogniu
Na początku 2 0 0 2 roku dobiegł końca najkrwawszy konflikt m u z u ł m a ń s k o -chrześcijański w Indonezji. Przedstawiciele z a n t a g o n i z o w a n y c h s p o ł e c z n o ­
ści z indonezyjskiego archipelagu M o l u k ó w (dawnych Wysp Korzennych)
podpisali p o r o z u m i e n i e pokojów*, mające położyć kres trwającym od t r z e c h
lat walkom.
Przed t r z e m a laty miejscowi m u z u ł m a n i e p r o k l a m o w a l i świętą wojnę is­
l a m u (dżihad) przeciwko chrześcijanom na Molukach, tworząc też liczącą
1900 ludzi A r m i ę D ż i h a d u (Laskar D ż i h a d ) , dokonującą m a s a k r na wyspach.
Indonezyjska a r m i a zapowiadała rozbrojenie tych sił, j e d n a k ż e okazały się
o n e n i e u c h w y t n e . Islamiści n o c ą podpływali do p r o t e s t a n c k i c h wsi na wy­
spach, mordując ich m i e s z k a ń c ó w i znikając bez śladu. Akcje te z kolei wy­
woływały n a t y c h m i a s t o w y o d w e t miejscowych chrześcijan.
W niepokojach na wyspach - j a k i m początek dał spór p r o t e s t a n c k i e g o
kierowcy z m u z u ł m a ń s k i m c h ł o p c e m w 1999 roku - zginęło p o n a d pięć ty­
sięcy ludzi, a p ó ł miliona miejscowych p r o t e s t a n t ó w o p u ś c i ł o archipelag.
Wojna ta była możliwa dzięki s t a ł e m u finansowaniu m u z u ł m a ń s k i c h ter­
rorystów zwalczających chrześcijan przez fundamentalistyczne organizacje is­
lamskie. Sfinansowały o n e założenie „obozu szkoleniowego" p o d B a n d u n g i e m
JESIEŃ-2002
85
na Jawie, gdzie z g r o m a d z o n o p o n a d 10 tysięcy ochotników, gotowych do pod­
jęcia akcji odwetowych wobec „niewiernych" na Wyspach Korzennych. Część
oddziałów dżihadu rozbroiła indonezyjska armia, j e d n a k wielu zbiegło z Jawy
i zaczęło szkolić się na jednej z wysp archipelagu Moluki.
Ataki na indonezyjskich chrześcijan nie były j e d n a k specyfiką tylko Moluków. W 1999 roku n p . kilkuset działaczy islamskich zaatakowało katolicki
d o m opieki w Dżakarcie. Napastnicy wrzucili ł a d u n k i zapalające na t e r e n
ośrodka Dulos we wschodniej części miasta. W m o m e n c i e ataku znajdowało
się t a m około pięciuset b e z d o m n y c h i pensjonariuszy c e n t r u m rehabilitacyj­
nego dla n a r k o m a n ó w . Ludzie uciekali w panice. Zginęła co najmniej j e d n a
osoba. Zniszczony przez islamistów b u d y n e k misji znajduje się p ó ł t o r a kilo­
m e t r a od koszar; wojsko nie i n t e r w e n i o w a ł o jednak, by p o w s t r z y m a ć napad.
Takie akcje nie są odosobnione-. W e d ł u g d a n y c h Stowarzyszenia Kościo­
ł ó w Indonezji, w ciągu tylko d w ó c h lat (1997-99) w całym kraju islamiści za­
atakowali i zniszczyli o k o ł o 4 1 5 kościołów.
A wszystko to, m i m o iż indonezyjska konstytucja gwarantuje s w o b o d ę
wyznania, a także j e d n a k o w e t r a k t o w a n i e wszystkich religii.
Po Konstantynopolu - Rzym?
Dżihad (niezależnie od tego, jak jest on pojmowany, a t r z e b a mieć świado­
mość, że jedyną grupą, k t ó r a przyznaje, że ma on być wyłącznie doskonale­
n i e m m o r a l n y m jest Ahmadijja) ma trwać wiecznie. W r o z u m i e n i u p r a w a
m u z u ł m a ń s k i e g o świat dzieli się b o w i e m na d w i e sfery: dar al Islam ( d o m is­
lamu - tereny pozostające p o d kontrolą m u z u ł m a ń s k ą ) i dar al Harab ( d o m
niewiernych, czyli wszystkie p o z o s t a ł e z i e m i e ) . Jednak - jak wskazuje Tomasz
W ł o d e k - cala ziemia należy do Allaha, więc rejony, w których żyją niemuzułmanie,
pozostają w ich władzy nielegalnie i tylko czasowo. Gdy nadejdzie pora, zostaną im
odebrane (...) Wcześniej czy później tereny niewiernych zostaną podbite i poddane wła­
dzy ich prawowitych właścicieli czyli muzułmanów."
Wojna ta ma trwać aż do końca świata, i nie m o ż n a liczyć na jakieś trwa­
łe ustalenie religijnego status quo. D o p u s z c z a l n e jest jedynie czasowe prze­
rwanie walki, ale i o n o nie m o ż e trwać dłużej niż zawieszenie b r o n i p o d p i ­
sane przez p r o r o k a z m i e s z k a ń c a m i Mekki. Pokój m o ż e więc trwać najwyżej
10 lat, 10 miesięcy i 10 dni 9 .
86
FRONDA
27/28
Być m o ż e rację mają więc ci chrześcijanie, którzy, jak arcybiskup I z m i r u
G i u s e p p e Bernardini, obawiają się podboju E u r o p y przez m u z u ł m a n ó w .
Katolicki dom opieki w Dżakarcie po ataku islamskich fundamentalistów, 1999 r.
Świat islamu zaczyna dominować w Europie dzięki pieniądzom pochodzącym ze sprze­
daży ropy naftowej. Petrodolary są wykorzystywane w celu zintegrowania społe­
czeństw muzułmańskich w krajach europejskich. To dobrze przygotowany program rekonkwisty - napisał w liście do II Synodu Biskupów E u r o p y abp Bernardini.
H i e r a r c h a przytoczył w liście także słowa j e d n e g o z p r z y w ó d c ó w m u z u ł ­
mańskich, który miał mu powiedzieć: Dzięki waszym demokratycznym przepisom
podbijemy was. Dzięki waszemu prawu do wołności rełigijnej zdominujemy was. Moż­
na wierzyć lub nie, ale dominacja już się rozpoczęła. Aby znaleźć p o d o b n e m u z u ł ­
m a ń s k i e opinie, nie trzeba się zresztą odwoływać do niezidentyfikowanych
r o z m ó w c ó w abp Bernardiniego. Wystarczy u w a ż n i e czytać p r a s ę . 14 wrze­
śnia 1998 roku szejk O m a r Bakri w wywiadzie dla włoskiej gazety La Repubblica ostrzegł: Po Konstantynopolu przyjdzie kolej na Rzym. Żaden muzułmanin nie
ma wątpliwości, że Italia ulegnie islamizacji, a sztandar islamu powiewać będzie nad
kopułą św. Piotra.'0 P o d o b n e obawy formułuje r ó w n i e ż S a m u e l H u n t i n g t o n .
Europa była w przeszłości biała i juedochrześcijańska. Przyszłość będzie jednak inna."
JESIEŃ-2002
87
Pełzająca islamizacja Europy
Ten m a r s z islamskich m u d ż a h e d i n ó w w k i e r u n k u E u r o p y m o ż n a zaobserwo­
wać już obecnie. We Francji islam już w tej chwili jest d r u g ą co do ilości wy­
znawców religią. P o d o b n i e jest w Belgii, N i e m c z e c h czy w Wielkiej Brytanii.
Na razie jest to związane tylko z imigracją, ale być m o ż e już n i e b a w e m rów­
nież zlaicyzowani biali Europejczycy zaczną w p o s z u k i w a n i u d u c h o w y c h
wrażeń zostawać m u z u ł m a n a m i . W Stanach Zjednoczonych jest to już p r o ­
ces niemal p o w s z e c h n y (trochę spowolnił go atak z 11 w r z e ś n i a ) .
M u z u ł m a n i e są (a przynajmniej byli do m o m e n t u ataku na World Trade
Center)
jedną z
najdynamiczniej
rozwijających
się
wspólnot
religijnych
w Stanach Zjednoczonych (w zależności od źródeł szacuje się ich liczbę na
5 do 7 m i l i o n ó w ) . W b r e w p o w s z e c h n y m s t e r e o t y p o m nie należą do niej tyl­
ko
emigranci
z
biednych
krajów
azjatyckich. Prawie p o ł o w a amery­
kańskich w y z n a w c ó w islamu to bo­
wiem
Afroamerykanie
urodzeni
w rodzinach od wieków osiadłych
w Stanach (przystępują oni zwykle
do tzw. Czarnych M u z u ł m a n ó w w ś r ó d których prawie 3 0 p r o c e n t
wiernych
to
ludzie
nawróceni
w więzieniach, albo do N a r o d u Isla­
mu - sekty łączącej w swoich na­
u k a c h wierzenia Świadków J e h o w y
i K o r a n u ) . J e d n a k coraz częściej na
Trudno dziś jednoznacznie wskazać autorów tragedii i i września
islam
przechodzą
Latynosi
(tylko
w oficjalnym Zrzeszeniu Latynoamerykańskich M u z u ł m a n ó w jest ich zareje­
strowanych p o n a d 30 tysięcy), a n a w e t Żydzi (przed n i e s p e ł n a r o k i e m p o ­
wstał r u c h określający się jako „Żydzi dla A l l a h a " ) .
Największe w s p ó l n o t y latynoskich m u z u ł m a n ó w znajdują się w N o w y m
Jorku, Chicago oraz w Południowej Kalifornii (są to zresztą w ogóle miejsca
zamieszkałe przez największą ilość m u z u ł m a n ó w ) . To w ł a ś n i e w tych mia­
stach znajduje się największa liczba m i n i a t u r o w y c h meczetów, szkółek piąt­
kowych oraz wyższych uczelni islamskich.
88
FRONDA
27/28
Oczywiście na razie m ł o d e wspólnoty islamskie nie próbują narzucać swo­
jego prawa innym, ale m o ż n a przypuszczać, że kiedy staną się religijną więk­
szością, bez wątpienia zaczną to robić. I nie ma co liczyć na ewolucję islamu
w religię miłości, pokoju i tolerancji, bo to nie leży w jego naturze, a wspania­
łe pokojowe i mistyczne n u r t y tej religii są zdecydowanie heretyckie.
Nowa krucjata
Konieczne jest więc podjęcie konfrontacji z d y n a m i c z n i e rozwijającym się
i coraz częściej wypierającym chrześcijan z tradycyjnie im przypisywanych
regionów świata islamem. Oczywiście m u s i to być walka opierająca się na
Pawiowym wskazaniu „zło d o b r e m zwyciężaj" (różne m o g ą być sposoby tej
walki - katechizacja, ewangelizacja, ś w i a d e c t w o i t d . ) . N i e m n i e j m u s i to być
walka, a nie tylko p o w t a r z a n e jak m a n t r a wzywanie do dialogu i z r o z u m i e -
Bazylika Sw. Piotra. Watykan. Tu wkrótce ma znajdować się meczet.
nia inności. I nie ma się co zasłaniać chrześcijańskim pacyfizmem, nie p o ­
zwalającym się bronić, a nakazującym n a d s t a w i ć drugi policzek, b o w i e m na­
uka Kościoła w tej sprawie jest precyzyjna. Jan Paweł II m ó w i j a s n o : Są
JESIEŃ-2002
89
sytuacje, w których wojna zbrojna jest złem nieuniknionym, od którego w tragicznych
okolicznościach nie mogą się uchylić również chrześcijanie. Lecz także w takich sytu­
acjach obowiązuje chrześcijański nakaz miłości wroga, miłosierdzia: Ten, kto umarł na
krzyżu za swoich oprawców, przemienia każdego wroga w brata, który ma prawo do
mojej miłości nawet wtedy, gdy bronię się przed jego atakiem.'2
Bez tej walki o Chrystusa i Jego Kościół (troskę o tolerancję, równoupraw­
nienie, demokrację czy liberalizm m o ż n a spokojnie pozostawić innym, to nie są
najważniejsze sprawy) - m o ż e się okazać, że za kilkadziesiąt lat chrześcijaństwo
zniknie z Afryki Południowej czy Europy Zachodniej, tak jak przed wiekami
zniknęło z Afryki Północnej. I będzie to, niestety, nasz grzech zaniedbania.
Konieczne jest więc t o , o czym t a k c z ę s t o m ó w i ą f u n d a m e n t a l i ś c i islam­
scy - n o w a krucjata chrześcijaństwa. Krucjata m i ł o ś c i i przebaczenia, w k t ó ­
rej c e n t r u m , jak s a m a n a z w a wskazuje, jest C h r y s t u s o w y Krzyż.
Prawdziwą krucjatę, jak zawsze, m u s i m y j e d n a k zacząć od siebie i swo­
ich rodzin. Siła islamu tkwi od d a w n a w słabości, letniości, niezdecydowa­
niu i braku miłości chrześcijan. Jak d ł u g o będzie n a m obojętny los naszych
braci z krajów m u z u ł m a ń s k i c h , jak d ł u g o z a m i a s t o J e z u s i e C h r y s t u s i e , o Je­
go miłości i Krzyżu, b ę d z i e m y m ó w i ć o tolerancji, dialogu i w a r t o ś c i a c h Za­
c h o d u - tak d ł u g o chrześcijaństwo będzie s k a z a n e na p o r a ż k ę . B o w i e m to n i e
cywilizacja Z a c h o d u , nie liberalizm, ale J e z u s C h r y s t u s jest n a s z ą siłą i to Je­
g o m u s i m y głosić m u z u ł m a n o m .
I w ł a ś n i e na t a k i m o d w a ż n y m głoszeniu, w p o r ę i n i e w p o r ę , Dobrej N o ­
winy oraz na o b r o n i e chrześcijan w krajach arabskich p o w i n n a polegać n o w a
krucjata.
SAMUEL BRACŁAWSKI
PRZYPISY:
1 Cyt. za: Yosscf Bodansky, „Osama bin Laden. Człowiek, który wypowiedział wojnę Ameryce",
tłum. M. Mastalerz, M. Mazan, Warszawa 2 0 0 1 , s. 96-97, 189.
2 H. Tibi, „Fundamentalizm religijny", tłum. J. Danecki, Warszawa 1997, s. 76.
3 J. Wronecka, „Podstawy filozoficzne fundamentalizmu Sajjida Kutba", w: „W poszukiwaniu
prawdziwej wiary. W s p ó ł c z e s n e ruchu o d n o w y religijnej w krajach pozaeuropejskich", red. A.
Mrozek-Dumanowska, Warszawa 1995, 4 3 - 4 4 .
4 J. Danecki, „Podstawowe wiadomości o islamie", t. II. Warszawa 1998, s. 129.
5 „Jihad. A Dictionary of Islam", London 1895, p.243-248.
6 Por. Seyyed Hossein Nasr, „The Spiritual Significance of Jihad", w: „Al-Serat", vo. IX, N o . 1.
7 Szerzej w: „Zdrowa konkurencja religii. Z kard. Karlem L e h m a n n e m , przewodniczącym nie­
mieckiego episkopatu rozmawia Marek Zając", „Tygodnik Powszechny", nr. 5 ( 2 7 4 3 ) , s. 1.
8 T. Włodek, „Czego nie powiedział Mufti Arabii Saudyjskiej", „W drodze" 12 ( 3 4 0 ) , s. 37.
90
FRONDA
27/28
9
J. Holówka, „Wojna święta czy sprawiedliwa", „Rzeczpospolita", 2 0 0 1 . 1 1 . 2 4
10
cyt. za: J. Moskwa, „Kościół a islam", „Rzeczpospolita", 2 0 0 1 . 0 9 . 1 9 .
11
S. R Huntington „Zderzenie cywilizacji", tłum. H. Janowska, Warszawa 2 0 0 0 , s. 3 0 3 .
12
Jan Pawet II, „Kulturalna wspólnota kontynentu nie jest zrozumiała bez chrześcijańskiego orędzia.
Nieszpory Europejskie na Heldenplatz, Wiedeń, 10 września 1983 rok", cyt. za: „Islam w oczach
Kościoła i nauczaniu Jana Pawła II (1965-1996)", opr. E. Sakowicz, Warszawa 1997, s. 108.
JESIEŃ-2002
91
TESTAMENT
MOHAMMED
ATTA
W imię Boga, najbardziej miłościwego i litościwego. W imię Boga, w moje imię
i mojej rodziny. Modlę się do Ciebie, Boże, byś odpuścił mi grzechy i pozwolił
wysławiać Cię na wszelkie sposoby.
Pamiętaj walkę Proroka... przeciw niewiernym, gdy jął budować p a ń s t w o is­
lamskie...
Pamiętaj, że tej nocy czeka cię wiele wyzwań. Musisz jednak stawić im czo­
ło i zrozumieć to w stu procentach.
Bądź posłuszny Bogu i Jego posłańcowi, nie walcz ze sobą tam, gdzie cię to
osłabi. Bądź mocny, a Bóg stanie przy tych, którzy są mocni.
Oczyść serce ze wszystkich ziemskich spraw. Czas zabawy i zepsucia mi­
nął. Nadszedł czas sądu. Musimy wykorzystać tych kilka godzin, by prosić Boga
o przebaczenie. Musisz być przeświadczony, że zostało ci tylko kilka godzin ży­
cia. Potem zacznie się życie szczęśliwe, wieczny raj. Bądź optymistyczny. Prorok
zawsze nastawiony był optymistycznie.
Każdy nienawidzi śmierci, boi się jej. Ale tylko wierni - ci, którzy wiedzą
o życiu po śmierci i o nagrodzie po śmierci - będą tymi, którzy śmierci szukają.
Sprawdź wszystkie swoje rzeczy - torbę, ubrania, noże, t e s t a m e n t , dowo­
dy tożsamości, paszport, wszystkie papiery. N i m wyjdziesz, sprawdź, czy jesteś
92
FRONDA
27/28
bezpieczny... Upewnij się, że nikt cię nie śledzi... Upewnij się, że jesteś czysty,
że masz czyste ubrania, również buty.
Poranną modlitwę spróbuj zmówić z otwartym sercem. Nie wychodź, póki
nie umyłeś się do modlitwy. Módl się bezustannie.
Kiedy wsiądziesz do samolotu: Boże otwórz przede m n ą wszystkie drzwi.
Boże, który spełniasz modlitwy i odpowiadasz tym, którzy proszą, błagam Cię
o pomoc. Proszę o przebaczenie. Proszę, byś oświedił moją drogę. Proszę, byś
uniósł brzemię, które czuję.
Boże, ufam Tobie. Oddaję się w Twoje ręce. Proszę Cię, abyś prowadził m n i e
światłem Twojej wiary, które rozjaśniło cały świat i całą ciemność na tej ziemi,
aż m n i e do siebie przyjmiesz. Gdy to się stanie, osiągnę swój ostateczny cel.
Testament M o h a m m a d a Atty zostat napisany przed p o r w a n i e m przez j e g o k o m a n d o 11 wrze­
śnia 2 0 0 1 roku boeinga 7 5 7 lecącego z B o s t o n u do Los A n g e l e s i skierowaniem s a m o l o t u na
północną w i e ż ę World Trade Center w N o w y m Jorku. Testament znajdował się w bagażach At­
ty, które na skutek pomyłki personelu lotniska pozostały w Bostonie.
JESIEŃ-2002
93
TESTAMENT
CHRISTIAN
DE
CHRECE
Gdyby m i a ł o się zdarzyć p e w n e g o d n i a - a m o g ł o to być j u ż dzisiaj - że sta­
nę się ofiarą t e r r o r y z m u , k t ó r y zdaje się zagrażać teraz w s z y s t k i m c u d z o ­
z i e m c o m Algierii, chciałbym, aby moja w s p ó l n o t a , mój Kościół, moja rodzi­
na, pamiętali że moje życie z o s t a ł o o d d a n e Bogu i t e m u krajowi, aby
wiedzieli, iż J e d y n e m u P a n u wszelkiego życia moje b r u t a l n e odejście n i e by­
ło obce. Chciałbym, aby modlili się za m n i e : bo jakże m o g ł e m zostać u z n a ­
ny za g o d n e g o złożenia takiej ofiary? Chciałbym, aby potrafili połączyć m o j ą
śmierć z w i e l o m a innymi, r ó w n i e o k r u t n y m i , k t ó r y m p o z w a l a się zapaść
w obojętność a n o n i m o w o ś c i . Moje życie n i e ma większej wartości niż jakie­
kolwiek i n n e , ani też mniejszej. W k a ż d y m razie n i e p o s i a d a n i e w i n n o ś c i
dzieciństwa. Ż y ł e m d ł u g o , aby wiedzieć, że m a m swój udział w złu, k t ó r e ,
niestety, zdaje się przeważać na świecie, i n a w e t w tym, k t ó r e u d e r z y we
m n i e na oślep. Chciałbym, gdy przyjdzie t e n czas, m i e ć na tyle jasny u m y s ł ,
aby m ó c błagać o przebaczenie Boga i bliźnich, i j e d n o c z e ś n i e przebaczyć
z całego serca t e m u , który ugodzi we m n i e .
N i e m ó g ł b y m pragnąć takiej śmierci. Wydaje mi się w a ż n e , aby to
oświadczyć. N i e w i d z ę w gruncie rzeczy, jak m ó g ł b y m się cieszyć, gdyby na­
ród, który kocham, był o s k a r ż o n y bez z a s t a n o w i e n i a o m o r d e r s t w o na m n i e .
Byłoby to zbyt wysoką ceną za t o , co być m o ż e z o s t a n i e n a z w a n e „łaską m ę ­
czeństwa", aby płacił ją Algierczyk, k i m k o l w i e k m o ż e on być, szczególnie je­
śli powie on, że działa w wierności t e m u , co s a m u w a ż a za islam. Z n a m p o ­
gardę, w jakiej m o ż e pogrążyć Algierczyków, wszystkich bez wyjątku. Z n a m
także te karykatury islamu, k t ó r e forsują p e w i e n rodzaj idealizmu. Zbyt ła­
t w o jest uspokoić swoje s u m i e n i e , stawiając znak r ó w n o ś c i m i e d z y religią
a ideologią skrajnych f u n d a m e n t a l i s t ó w . D l a m n i e , Algieria i islam to d w i e
różne rzeczy. To ciało i dusza. G ł o s i ł e m t o , jak sądzę, dość często, w świetle
tego i świadomości tego, co od i s l a m u o t r z y m a ł e m , znajdując w n i m t a k czę­
sto t e n najprawdziwszy w ą t e k Ewangelii, w ł a ś n i e tu w Algierii z s z a c u n k i e m
wierzących m u z u ł m a n ó w . Moja śmierć, oczywiście, p o z o r n i e u t w i e r d z i tych,
którzy p o s p i e s z n i e osądzili m n i e j a k o n a i w n e g o czy idealistę - „niech t e r a z
n a m powie, co o t y m myśli!", Ale m u s z ą oni wiedzieć, że moja dociekliwa
94
FRONDA
27/28
ciekawość będzie j u ż wówczas zaspokojona. O t o co b ę d ę w stanie w t e d y zro­
bić, jeśli Bóg pozwoli: z a n u r z ę swe spojrzenie w spojrzeniu Ojca, aby przy­
glądać się z N i m Jego i s l a m s k i m dzieciom, w s z y s t k i m w blasku chwały Chry­
stusa, o w o c u Jego Męki, n a p e ł n i o n y m D a r e m D u c h a , k t ó r e g o t a j e m n ą
radością będzie zawsze t w o r z e n i e wspólnoty, ukazywanie p o d o b i e ń s t w i cie­
szenie się różnicami.
Za życie o d d a n e , całkowicie moje i całkowicie ich, dziękuję Bogu, który wydaje się - pragnął go w całości ze względu na R A D O Ś Ć ze wszystkiego
i p o m i m o wszystko. W t y m P O D Z I Ę K O W A N I U , k t ó r e s k ł a d a m za całe m o ­
je życie zapewniam, że w ł ą c z a m Was, przyjaciele wczoraj i dzisiaj, i Was m o i
przyjaciele z tego miejsca; także moją m a t k ę i ojca, siostry i braci i ich rodzi­
ny - moje s t o k r o t n i e obiecywane p o d z i ę k o w a n i a ! A t a k ż e Ciebie, przyjacie­
lu mojej ostatniej chwili, który nie będziesz wiedział co czynisz, tak, r ó w n i e ż
dla Ciebie jest to DZIĘKUJĘ i to A-DIEU, k t ó r e poleca Cię t e m u Bogu,
w k t ó r e g o twarzy widzę Ciebie. By d a n e n a m było s p o t k a ć się, jak d o b r y m
ł o t r o m w raju, jeśli tak s p o d o b a się Bogu, Ojcu n a s obu...
Amen!
Testament ojca Christiana de Chrege, francuskiego trapisty, został napisany w n o c sylwestrową
z 31 grudnia 1 9 9 3 na 1 stycznia 1 9 9 4 , ponad d w a lata przed z a m o r d o w a n i e m zakonnika przez
islamskich fundamentalistów w Algierii.
JESIEŃ-2002
95
różnica między
Chrystusem
a Mahometem
BLAISE
PASCAL
M a h o m e t - nie przepowiadany;
C h r y s t u s - przepowiedziany.
Mahomet
- zabijając,
Chry­
s t u s - pozwalając zabijać swoich.
M a h o m e t - zabraniając czytać,
apostołowie - nakazując czytać.
Wreszcie sprzeczność idzie t a k
daleko, że o ile M a h o m e t obrał tę
drogę, aby po ludzku zwyciężyć,
Chrystus obrał tę drogę, aby po
ludzku zginąć. I zamiast wniosko­
wać, iż skoro M a h o m e t zwyciężył,
mógł zwyciężyć i Chrystus, trzeba
powiedzieć,
iż
skoro M a h o m e t
zwyciężył, Chrystus m u s i a ł zginąć.
Każdy człowiek m o ż e zrobić
t o , co zrobił M a h o m e t , n i e uczynił
b o w i e m cudów, nie był p r z e p o ­
wiedziany;
żaden
człowiek
m o ż e uczynić t e g o ,
nie
co uczynił
Chrystus.
Za: „Myśli" [ 4 0 2 - 4 0 3 ] , tłumaczył: Tadeusz
Żeleński (Boy), wydanie VIII, PAX Warsza­
wa 1 9 8 9 .
96
FRONDA
27/28
WYZNAWCY
CZARNEGO
ALLAHA
TOMASZ
PIOTR
TERLIKOWSKI
Ameryka i jej naród, do którego należycie i Wy, staje twarzą w twarz z boską destruk­
cją. Pytanie jest tylko jedno, czy może jej uniknąć? W Świętym Koranie, w VII Surze,
wersecie 34, jest napisane: „Każdy naród ma wyznaczony czas. Kiedy przyjdzie ich ter­
min, to oni nie potrafią go ani opóźnić, ani też przesunąć go naprzód, choćby o jedną
godzinę". Jeśli każdy naród ma swój czas, to ma go również Ameryka - t a k i m n i e ­
zwykle m o c n y m p r o r o c t w e m rozpoczynał j e d n o ze swych kazań, wygłoszo­
ne 9 czerwca 1996 roku w meczecie M a r y a m w Chicago, Louis F a r r a k h a n ,
lider najbardziej z n a n e g o a f r o a m e r y k a ń s k i e g o r u c h u m u z u ł m a ń s k i e g o
98
FRONDA 27/28
N a r ó d Islamu. Gdy p r o r o c t w o to z d a w a ł o się spełniać, po 11 w r z e ś n i a 2 0 0 1
roku, Farrakhan obwieścił: Allah posłużył się tą tragedią, mając nadzieję, że pod­
niesie ona ten wielki naród do Niego (...) Tragedia może przerodzić się w triumf, roz­
począć duchowe odrodzenie tego wielkiego narodu - t ł u m a c z y ł . To o d r o d z e n i e
oznacza zaś, w e d ł u g niego, o s t a t e c z n e przyjęcie przez wszystkich Ameryka­
n ó w (? - nie b a r d z o tylko w i a d o m o , jak mieliby to zrobić biali, którzy w myśl
doktryny Farrakhana, są jedynie potencjalnymi ludźmi) wielkiej p r a w d y islamu,
której p e ł n y m wyrazicielem i nosicielem jest N a r ó d I s l a m u - zaskakująca
sekta w łonie w s p ó ł c z e s n e g o m a h o m e t a n i z m u .
Człowiek, który nauczał, że jest Allanem
Pierwsze wspólnoty N a r o d u Islamu p o w s t a ł y w latach trzydziestych XX wie­
ku. Ich początki wiążą się z przybyciem do czarnego getta w D e t r o i t Wallace'a
D o d d a Farda. Przedstawił się on u b o g i m i często n i e p i ś m i e n n y m M u r z y n o m
jako w ę d r o w n y handlarz, który przybył do nich z okolic Mekki, aby uszczęśli­
wić ich wspaniałymi m a t e r i a ł a m i krawieckimi pochodzącymi z Arabii. W k r ó t ­
ce Fard zaczął się również przedstawiać jako nauczyciel islamu, który m o ż e
p o m ó c u b o g i m m i e s z k a ń c o m Detroit, przekazując im praw­
dę
objawioną
zawartą
w
arabskiej
wersji
Koranu
(wszystko wkazuje na to, że s a m Fard nie znał arab­
skiego, bo jego n a u k i ani z Koranem, ani t y m bar­
dziej z i s l a m e m nie miały nic w s p ó l n e g o ) . Po­
czątkowo p r a w d y te dotyczyły głównie kwestii
żywieniowych. Fard nauczał na przykład, że
ziemniaki i oczyszczony ryż to p o k a r m y nie­
czyste, k t ó r e p o w o d u j ą choroby i ostatecznie
śmierć. Z czasem j e d n a k n o w y nauczyciel
zaczął p o d w a ż a ć chrześcijańską wiarę swo­
ich słuchaczy (posługując się do t e g o celu
nagrywanymi wówczas przez świadków J e h o ­
wy audycjami radiowymi oraz rozpowszechnia­
ną przez nich literaturą). To właśnie od świadków
Wallace D. Fard przejął przekonanie, że od roku
1914 rozpoczęło się d u c h o w e z m a r t w y c h w s t a n i e
99
(inaczej j e d n a k niż oni u z n a w a ł , że dotyczy o n o tylko
Czarnych, i że oznacza zerwanie z d o m i n a c j ą białych
w Stanach Z j e d n o c z o n y c h ) .
Duchowe odrodzenie
Afroamerykanów m i a ł o d o k o n a ć się p o p r z e z przyjęcie
przez nich jedynej prawdziwej religii - i s l a m u przeka­
zywanego i i n t e r p r e t o w a n e g o przez Farda 1 .
W rzeczywistości d o k t r y n a Farda niewiele m i a ł a
w s p ó l n e g o z którymkolwiek z n u r t ó w islamu. Była o n a raczej s w o b o d n ą
kompilacją wątków gnostyckich i n a u c z a n i a świad­
ków Jehowy. Jego n a u k i przekazywane były u s t n i e ,
tylko wtajemniczonym, wyrażającym zgodę na całko­
witą tajemnicę. O s t a t e c z n i e wyznawcy nowej religii
przyjmowali n o w e i m i o n a .
Kariera Farda została p r z e r w a n a w 1932 roku, po
zagadkowej ofierze z człowieka, k t ó r ą złożyło d w ó c h
członków N a r o d u Islamu z D e t r o i t . A m e r y k a ń s k a policja a r e s z t o w a ł a w t e d y
nie tylko osoby b e z p o ś r e d n i o związane z r y t u a l n y m m o r d e m , ale r ó w n i e ż
Farda, którego podejrzewała o i n s p i r o w a n i e z b r o d n i . Podejrzenia te nie zna­
lazły p o t w i e r d z e n i a w faktach i w maju 1933 roku został on zwolniony z wię­
zienia. Wolność trwała k r ó t k o . Tym r a z e m Fard został a r e s z t o w a n y w Chica­
go. Po p o n o w n y m zwolnieniu w lipcu
1934 roku - zniknął. Z d a n i e m
wyznawców N a r o d u Islamu o w o zniknięcie s p o w o d o w a n e było w n i e b o w s t ą ­
p i e n i e m ich przywódcy i zajęciem przez n i e g o miejsca Boga. P r a w d a była
bardziej prozaiczna: znękany a r e s z t o w a n i a m i , eks-więzień San Q u e n t i n ,
Wallace D o d d Ford (bo tak w istocie nazywał się pochodzący z Nowej Zelan­
dii, p r a w d o p o d o b n i e biały założyciel n o w e g o wyznania) zdecydował się opu­
ścić swoich w y z n a w c ó w i powrócić do Nowej Zelandii (po d r o d z e odwiedza­
jąc w Portland swoją ż o n ę i dzieci) 2 .
Prorok Pana Farda
Porzucenie n o w e g o r u c h u przez założyciela nie p r z e r w a ł o j e d n a k jego dyna­
micznego rozwoju. Wszystko dzięki t e m u , że na jego czele stanął Elijah Poole
(Elijah M u h a m m a d ) , który nadał n o w e m u r u c h o w i jednoznacznie rasistow­
ski i nie mający nic w s p ó l n e g o z klasycznym i s l a m e m charakter 3 .
100
FRONDA
27/28
W przeciwieństwie do niejasnej przeszłości Farda, h i s t o r i a życia jego
„ p r o r o k a " jest dość d o b r z e znana. Elijah Poole urodził się w 1897 roku w ro­
dzinie r o b o t n i k a na jednej z plantacji na p o ł u d n i u S t a n ó w Zjednoczonych.
Jak s a m w s p o m i n a , jego dzieciństwo u p ł y n ę ł o w cieniu działalności Ku Klux
Klanu. Już w 1912 roku biali radykałowie zlinczowali kolegę Poole'a - Alber­
ta H a m i l t o n a : - To zmieniło moje życie. Wracając z jego pogrzebu cały czas płaka­
łem. Wtedy postanowiłem, że znajdę sposób, by pomścić jego i mój lud - w s p o m i n a ł
t a m t e n dzień Elijah Poole 4 .
Spory wpływ na kształtowanie się poglądów m ł o d e g o Poole'a miał jego
dziadek. To on snując opowieści o „czarnym ludzie w y b r a n y m " pochodzącym
od zaginionych p l e m i o n izraelskich i opowiadając o o s t a t n i m p r o r o k u Eliaszu,
miał wyzwolić w Elijahu (czyli właśnie Eliaszu) ś w i a d o m o ś ć jakiegoś szcze­
gólnego, związanego z jego imieniem, Bożego wybrania. Poczucie owego wy­
brania ostatecznie u g r u n t o w a ł d o p i e r o Fard, który uświadomił swojemu młode­
mu współpracownikowi, że jest on ostatnim prorokiem - ostatniego Boga Allaha.5
Z a n i m jednak doszło do odkrycia przez Elijaha Poole'a swojego szczegól­
nego powołania, poświęcił się on odkrywaniu u r o k ó w życia - ożenił się, spło­
dził dzieci i sporo pił. Zmienił się dopiero w latach 30-tych, gdy spotkał Farda.
Mistrz wprowadził go w świat tajemnej religii N a r o d u Islamu i nadał n o w e
imię - Elijah M u h a m m a d - Eliasz M a h o m e t . Po zniknięciu Farda Poole prze­
jął kierownictwo w ruchu i stale podróżując głosił Boga
w ludzkiej postaci - Pana Farda. Od tego m o m e n t u jego
życie zaczyna spowijać aura tajemniczości, skutecznie
przez niego podtrzymywana i rozwiewana jedynie dzię­
ki d o k u m e n t o m FBI i CIA 6 .
N a u k i Poole'a dotyczyły nie tylko s p r a w religij­
nych. Głosił on rychły u p a d e k Ameryki, jego początki
upatrując w II wojnie światowej, w której dobrzy Azjaci Qapończycy) zwal­
czają d e m o n i c z n y c h białych. W odpowiedzi na te „ p r o r o c t w a " - w 1942 ro­
ku FBI aresztowała Poole'a i jego syna E m m a n u e l a w r a z z i n n y m i czarnymi
separacjonistami. Na w o l n o ś ć Elijah wyszedł d o p i e r o w 1946 roku. Rok póź­
niej do r u c h u przystąpił Malcolm Little, p o d w p ł y w e m k t ó r e g o N a r ó d Isla­
mu stał się f e n o m e n e m o g ó l n o a m e r y k a ń s k i m 7 .
Malcolm Little „nawrócił się" na islam w więzieniu w Norfolk (Massac h u s s e t s ) . Przystępując do r u c h u porzucił swoje stare (niewolnicze - w e d ł u g
JESIEŃ-2002
101
N a r o d u Islamu) nazwisko i zaczął nazywać się M a l c o l m e m X (co m i a ł o sym­
bolizować n i e z n a n e p o c h o d z e n i e jego p r z o d k ó w ) . Po o p u s z c z e n i u więzienia
(gdzie wytrwale uczył się i studiował) szybko stał się j e d n y m z czołowych li­
d e r ó w N a r o d u Islamu, a z c z a s e m g ł ó w n y m rzecznikiem r u c h u w m e d i a c h .
W latach 60-tych N a r ó d Islamu, a p r z e d e w s z y s t k i m jego lider Elijah Muh a m m a d , zaczął przeżywać p o w a ż n y kryzys. W styczniu 1960 roku j e d n a
z sekretarek „proroka Eliasza" urodziła jego pierwsze n i e ś l u b n e dziecko
(ostatecznie było ich trzynaścioro) 8 . Gdy dowiedział się o t y m Malcolm X,
n a t y c h m i a s t udał się do swojego p r z e ł o ż o n e g o i zażądał wyjaśnień. O d p o ­
wiedź „ p r o r o k a " była prosta. - Jestem Dawidem. Kiedy czytałeś, jak Dawid zdo­
był kobietę innego mężczyzny - to była moja historia. Kiedy czytałeś o Noem, który się
upijał - to mowa była o mnie. Kiedy czytasz o Locie, który współżył z własnymi cór­
kami - to mowa jest o mnie. Ja jestem pełen tych rzeczy"*.
Tego typu wyjaśnienia nie zadowoliły Malcolma, który odłączył się od Naro­
du Islamu i założył własną organizację religijną (Muslim M o s ą u e Inc). Elijah
M u h a m m a d potraktował to jako zdradę. - Nie będzie on
wspominany w historii pod swoim imieniem Malcolma, ale pod
imieniem tych, którzy kiedyś w przeszłości zdradzili Mahometa
- ostrzegał Poole 1 0 . Wkrótce, po pielgrzymce Malcolma
do Mekki, n o w a organizacja islamska zerwała całkowicie
kontakty z Nation of Islam, sta­
jąc się klasyczną, ortodoksyjną
organizacją czarnych sunnickich m u z u ł m a n ó w (jako ta­
ka nie będzie ona opisywana w dalszej części tego tek­
stu). W akcie zemsty 21 lutego 1965 roku członkowie
Narodu
Islamu
zamordowali
Malcolma. Ten mord, podobnie
jak zabójstwa innych odstępców od „jedynie prawdziwej
wersji islamu", nie przeszkodziły jednak dalszemu roz­
padowi organizacji Poole'a. Przerwał go dopiero, po
śmierci „proroka", jego następca Louis Farrakhan, wiel­
ki reformator systemu wierzeń Narodu Islamu.
Farrakhan po śmierci Elijaha w 1975 roku m u s i a ł stoczyć walkę o suk­
cesję z s y n e m z m a r ł e g o - Wallacem M u h a m m a d e m . O s t a t e c z n i e t e n drugi,
wykształcony w Kairze, został ortodoksyjnym s u n n i t ą i porzucił z a ł o ż o n ą
102
FRONDA
27/28
przez ojca organizację zakładając w ł a s n ą - A m e r y k a ń s k ą Misję M u ­
z u ł m a ń s k ą . Większość w y z n a w c ó w jego ojca podążyła za n i m , j e d n a k
część w r a z z L o u i s e m F a r r a k h a n e m p o z o s t a ł a przy d a w n y c h
wierzeniach."
Uzurpator czy reformator
Louis E u g e n e Walcott (bo tak n a p r a w d ę nazywał się F a r r a k h a n )
urodził się 11 maja 1933 roku w N o w y m Jorku. Jego ojciec p o ­
rzucił r o d z i n ę jeszcze p r z e d jego u r o d z e n i e m . W k r ó t c e p o
p o r o d z i e m a t k a p r z e n i o s ł a się z n i m i jego d w o m a brać­
mi do B o s t o n u . To w ł a ś n i e w t y m mieście w 1955 r o k u
Malcolm X formalnie w p r o w a d z i ł m ł o d e g o Louisa do
N a r o d u Islamu (Walcott z m i e n i ł w t e d y n a z w i s k o n a X).
Bardzo szybko, dzięki w s t a w i e n n i c t w u Malcolma, Lo­
uis X stał się liderem Bostońskiej Świątyni i r e d a k t o r e m
islamskiej gazety Muhammad speaks, a z c z a s e m głów­
n y m rzecznikiem p r a s o w y m r u c h u . Kiedy j e d n a k
w latach 60-tych Malcolm zaczął wyraźnie odci­
nać się od Elijaha M u h a m m a d a - F a r r a k h a n
sprzeciwił się t e m u . Pisał wówczas: Tylko ci, któ­
rzy chcą iść do pieklą, mogą naśladować Malcolma
(...)
Człowiek taki jak Malcolm jest źródłem śmierci.12
Po śmierci Elijaha M u h a m m a d a i objęciu p r z y w ó d c t w a w r u c h u przez je­
go
syna Wallace'a,
Louis
początkowo
podporządkował
się
nowemu
zwierzchnictwu. J e d n a k po d w ó c h latach radykalnych z m i a n w d o g m a t y c e
r u c h u (Wallace, który zmienił imię na Warith, zaczął u p o d a b n i a ć d o k t r y n ę
swego r u c h u do ortodoksyjnego islamu) i o d c i n a n i u się od dziedzictwa Eli­
jaha - Farrakhan p o s t a n o w i ł działać i reaktywował N a r ó d I s l a m u .
Pierwsze lata działalności m i n ę ł y F a r r a k h a n o w i n a o d n o w i e n i u d a w n y c h
stref wpływu. J e d n a k j u ż w latach 80-tych zajął się p r z e d e w s z y s t k i m walką
z białymi o p r a w a czarnych. Z czasem stał się najbardziej z n a n y m „bojowni­
k i e m " czarnego r a s i z m u . Dlatego w ł a ś n i e j e m u u d a ł o się zorganizować słyn­
ny „ m a r s z miliona czarnych m ę ż c z y z n " . Ta sfera jego działalności nie jest
j e d n a k p r z e d m i o t e m niniejszego t e k s t u .
JESIEŃ-2002
-J03
Chociaż Farrakhan występował przede wszystkim jako obrońca tradycji Na­
rodu Islamu, to jednak również on wprowadził do dogmatyki organizacji liczne
zmiany. Stał się niejako reformatorem „pierwotnej doktryny N a r o d u Islamu".
Doktryna pierwotna
Doktryna Nation of Islam przeczy podstawowym naukom islamu, które zakładają kult
i uznanie Jedynego Boga - zwraca uwagę a n o n i m o w y a u t o r a r t y k u ł u The Nation
of Islam or Nation of Kufi. - Wyznawcy Narodu Islamu wierzą zaś, że Allah jest
w istocie osobą ludzką o imieniu Fard Muhammad, która pojawiła się na ziemi w łipcu 1930 roku".
Wszystkie m o d l i t w y p o w i n n y być k i e r o w a n e tylko do Pana Farda: Powin­
niśmy prosić Allaha o opiekę i wierzyć w Niego (Allaha w Osobie Pana Farda, które­
mu należy się chwała i modlitwa) i pokładać w nim nadzieję."
Z perspektywy bogactwa i s l a m u z m i a n a ta n i e jest szczególnie szokują­
ca, b o w i e m w to, że Bóg - Allah m o ż e wcielić się w człowieka, w i e r z ą na
przykład szyiccy alewici, uznający, że Bóg w p e ł n i przebywał (przebywa?)
w Alim, zięciu p r o r o k a M a h o m e t a . 1 5
Doktryna Boga wyznawana przez Nation of Islam podlegała jednak znacz­
nie głębszym p r z e m i a n o m . Elijah M u h a m m a d zaczął b o w i e m głosić, że Bóg
1Q4
FRONDA
27/28
powstał (został stworzony sam przez siebie z pojedynczego atomu) 78 trylionów
lat t e m u . Ów Bóg nie miał wszakże nic wspólnego z tym, co teiści zazwyczaj ro­
zumieją pod tym terminem. Zdaniem wyznawców Nation of Islam, ten Bóg był
po prostu Czarnym Mężczyzną. 1 6 Czarny Bóg (tak s a m o zresztą, jak wszyscy bo­
gowie) nie był jednak wieczny i w momencie, w którym powstał i stworzył świat
- umarł. Me istnieje Żyjący Bóg, który był tym Stwórcą Wszechświata, ale On wytworzył
innych Bogów i Jego moce trwają w Nich." I ci bogowie nie są wieczni czy nawet nie­
śmiertelni. Co 25 tysięcy lat odchodzą, a ich miejsce zajmują inni.
Ontycznie więc bogowie (bóg) N a t i o n of Islam n i e mają nic w s p ó l n e g o
z Bogiem Islamu. Są oni tylko bożkami, czy też d o k ł a d n i e j : są tylko ludźmi,
którzy osiągnęli jakiś s t o p i e ń doskonałości. Bóg najwyższy n a t o m i a s t - Allah
- jest tylko p e w n ą personifikacją Rasy Czarnej, będącej swoistą rasą panów.
N a d w i e l o m a b o g a m i istnieje j e d n a k J e d e n Bóg, k t ó r e m u n a t y m etapie
historii należy się szczególna cześć. Tym Bogiem przewyższającym innych
bogów jest, w e d ł u g Elijaha M u h a m m a d a , Pan Fard. Fard to imię znaczące nie­
zależne Jedno, Jedno, które jest częścią pomniejszych bogów (allahów).
To jest Imię,
które obecnie znaczy Jedynego, któremu musimy się podporządkować."*
Wyznawcy N a t i o n of Islam odrzucają r ó w n i e ż wiarę islamu w to, że Ma­
h o m e t był o s t a t n i m p r o r o k i e m . Ich z d a n i e m o s t a t n i m p r o r o k i e m jest Elijah
(Eliasz) M u h a m m a d . Stąd modyfikują oni islamskie w y z n a n i e wiary m ó w i ą c
JESIEŃ-2002
105
zamiast: „Allah jest j e d y n y m Bogiem, a M a h o m e t jego p r o r o k i e m " - „ M a s t e r
Fard jest jedynym Bogiem, a Elijah M u h a m m a d jego p r o r o k i e m " .
W o d r ó ż n i e n i u od ortodoksyjnego islamu - N a t i o n of Islam n i e uznaje
p o n a d n a r o d o w e g o i p o n a d r a s o w e g o b r a t e r s t w a m i ę d z y wszystkimi m u z u ł ­
m a n a m i . Kiedyś drzwi islamu były otwarte dła wszystkich,
którzy akceptują jego
prawdę. Jednak obecnie jest to trudne. Teraz drzwi tej religii będą zamknięte przed ra­
są białą, która nieustannie prześladowała islam (...) prześladowała i zabijała proro­
ków i wyznawców"'9 - p r z y p o m i n a s w o i m w y z n a w c o m Elijah M u h a m m a d .
Ta d o k t r y n a l n a n i e r ó w n o ś ć białych i czarnych ma swoje ź r ó d ł a w swoistej
antropologii Elijaha M u h a m m a d a . Rasa biała nie jest równa z rasą czarną, bo­
wiem rasa biała nie została stworzona przez Boga Prawości... Biali zostali skonstru­
owani przez Jakuba - czarnego człowieka, pochodzącego od Stwórcy. Jakub - ojciec
106
FRONDA
27/28
20
nieprawości skonstruował białych, rasę demonów - wrogów czarnych na Ziemi.
W i n n y m miejscu tę s a m ą tezę M u h a m m a d wyraża jeszcze krócej: Rasa biała
nie jest i nigdy nie będzie wybranym ludem Allaha. Oni są wybranym ludem ich ojca
Jakuba,
szatana.2'
Ujmując rzecz prościej - czarni są l u d e m s t w o r z o n y m przez Boga, biali
zaś są w y n i k i e m genetycznych modyfikacji, k t ó r e 6 tysięcy lat t e m u p r z e p r o ­
wadził czarny człowiek J a k u b (w efekcie stał się d e m o n e m ) . Z g r o m a d z i ł on
59 999 poddanych, których król Mekki wygnał na w y s p ę P a t m o s . Tam J a k u b
krzyżował ze sobą jasnoskórych Murzynów, a z r o d z o n e z nich dzieci albo za­
bijał, jeśli były czarne, albo pozwalał im d o r o s n ą ć , jeśli były j a s n e . W t e n
sposób po 2 0 0 latach przetrwali na P a t m o s tylko ludzie brązowi, po n a s t ę p ­
nych 200 wyspę zamieszkiwali tylko żółci i czerwoni. Po 600 latach p a n o w a ­
nia Jakub miał na P a t m o s j u ż tylko samych białych. W t e d y zdecydowali się
oni porzucić wyspę i powrócić do Mekki. J e d n a k j u ż po pół roku spory i wa­
śnie między czarnymi i białymi d o p r o w a d z i ł y do w y p ę d z e n i a tych d r u g i c h
z Mekki do Europy. W t e n s p o s ó b zaczęła się ich licząca 6 tysięcy lat histo­
ria, która dobiega obecnie końca. 2 2
Historia świata białych to, w e d ł u g Elijaha M u h a m m a d a , p r z e d e wszyst­
kim dzieje stopniowego zniewalania czarnych. G ł ó w n y m n a r z ę d z i e m zniewo­
lenia miało zaś być chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo jest fałszywe po pierwsze dla­
tego,
że jest
religią,
która
uczyniła
Was
niewolnikami -
wyjaśniał
czarnym
M u h a m m a d . - Po drugie przez swoją doktrynę nadstawiania drugiego policzka uczy­
niła was niezdolnymi do samoobrony w godzinie niebezpieczeństwa. Po trzecie zaś prze­
konała Was, że sprawiedliwości trzeba szukać dopiero na tamtym świecie, w iluzorycz­
nym niebie.13 Prawdziwe n i e b o istnieje zaś tylko na ziemi. Wszelkie nauczanie
o nieśmiertelności jest p r ó b ą zniewolenia u m y s ł u - u z u p e ł n i a ł „ p r o r o k " . Me
ma życia poza ziemią. Nie ma sprawiedliwości w słodkim bye bye! Nieśmiertelność jest
teraz, tutaj!" Niebo i piekło są kondycją życia. To nie są miejsca. Szatan (czyli biali)
czyni piekło pośród Was, a Bóg, Wcielony Allah, Pan Fard Muhammad, któremu nale­
ży się chwała i cześć na zawsze, czyni niebo między mną a Wami.25
Ostatecznie więc celem przyjęcia czarnego i s l a m u nie jest jakieś pozaświatowe zbawienie (jak to jest w ortodoksyjnych n u r t a c h tej religii), ale
uwolnienie się od k ł a m s t w a chrześcijaństwa, zniszczenie białej j u d e o c h r z e ścijańskiej cywilizacji i u s t a n o w i e n i e n o w e g o bezklasowego p a ń s t w a „tylko
dla czarnych".
JESIEŃ-2002
Czarni i ich Bóg,
który jest Stwórcą Wszechświata,
zdecydowali
107
0 usunięciu sprawców kłopotów z planety Ziemi, ponieważ nie ma innej drogi do zbu­
dowania pokoju.2b To zniszczenie białych j u ż p o w i n n o się d o k o n a ć (jego p o ­
czątki dostrzega zaś M u h a m m a d w postępującej brutalizacji życia społeczne­
go, u p a d k u edukacji, n i e z a d o w o l e n i u społecznym, wrogości w o b e c Ameryki
czy w spadku wartości dolara), ale jest odwlekane, by jak najwięcej czarnych
m o g ł o się nawrócić i przystąpić do N a r o d u Islamu. To odwlekanie - ostrze­
ga Elijah - nie będzie j e d n a k trwać wiecznie i j u ż n i e b a w e m (ani on, ani je­
go następca Louis F a r r a k h a n nie precyzują, co znaczy o w o „ n i e b a w e m " ) na
Amerykę i E u r o p ę s p a d n ą n i e s p o t y k a n e kataklizmy. Uratują się z nich zaś
tylko czarni członkowie N a r o d u Islamu, którzy wyznali wiarę w Pana Farda
1 przyjęli n o w e m u z u ł m a ń s k i e imię.
W tej chwili, m i m o że wszystkie P i s m a Elijaha M u h a m m a d a n a d a l uwa­
żane są za objawione i wiarygodne, wiele z w ą t k ó w p r z e d s t a w i o n e j powyżej
nauki zostało złagodzonych czy wręcz p o m i n i ę t y c h .
Doktryna zreformowana
Schizma grupy Malcolma X, a później syna Elijaha M u h a m m a d a oraz ich po­
wrót do w miarę ortodoksyjnych wersji sunnickiego islamu, przyczyniły się do
stopniowej zmiany dogmatyki o d n o w i o n e g o przez Farrakhana N a r o d u Islamu.
Najbardziej w i d o c z n ą z m i a n ą jest wyrzeczenie się niezwykle bluźnierczego dla ortodoksyjnych m u z u ł m a n ó w zmodyfikowanego w y z n a n i a wiary: „nie
ma Boga oprócz Pana Farda, k t ó r y jest Allahem, a czcigodny Elijah M u h a m ­
m a d jest jego p r o r o k i e m " . O b e c n i e F a r r a k h a n bez większych p r o b l e m ó w
podpisuje się p o d klasycznym w y z n a n i e m wiary i s l a m u - nie ma Boga poza Al­
lahem, a Mahomet jest jego prorokiem.
Oznacza to z a t e m s t o p n i o w ą z m i a n ę heretyckiego (z p u n k t u w i d z e n i a is­
l a m u ) u z n a w a n i a Farda za wcielonego Boga (czy n a w e t za Boga po p r o s t u ) .
Choć z niejasnych i z m i e n n y c h w czasie kazań i p i s m niewiele m o ż n a wy­
wnioskować, to j e d n a k wydaje się, że s t o p n i o w o coraz częściej F a r r a k h a n od­
rzuca tezę o boskości Farda, a koncentruje się wyłącznie na u z n a n i u go za
M a h d i e g o - powracającego, by zbawić lud m u z u ł m a ń s k i o s t a t n i e g o szyickie­
go i m a m a (nie mającego j e d n a k nic w s p ó l n e g o z Boskością) 2 7 .
Wiele wskazuje na to, że N a r ó d Islamu p o d n o w y m p r z y w ó d z t w e m zaczy­
na skłaniać się w kierunku klasycznego m o n o t e i z m u . Farrakhan zrezygnował
108
FRONDA
27/28
z m ó w i e n i a o „wielu bogach", nie czyni o d n i e s i e ń do ich śmierci i narodzin,
a czasem n a w e t określa Boga jako Stwórcę Wszechświata (trzeba pamiętać, że
Elijah M u h a m m a d uważał, iż pierwszy stwórca zmarł zaraz po s t w o r z e n i u ) .
Jedyną pozostałością d a w n e g o p s e u d o t e i z m u jest ciągłe p r z y p o m i n a n i e , że
Bóg s a m stworzył się przed wiekami z a t o m u życia.
Z n a c z n i e trudniej jest j e d n a k rozstać się F a r r a k h a n o w i z p r z e k o n a n i e m
o szczególnej, prorockiej pozycji Elijaha M u h a m m a d a . W większości swoich
kazań nowy lider N a r o d u Islamu opisuje swojego p o p r z e d n i k a jako Mesjasza
i o s t a t n i e g o z proroków, głoszącego przyjście M a h d i e g o Farda. To zaś stawia
JESIEŃ-2002
109
F a r r a k h a n a i jego grupę zdecydowanie poza granicami ortodoksyjnego isla­
m u , który za o s t a t n i e g o p r o r o k a uznaje M a h o m e t a . 2 8
Złagodzony został r ó w n i e ż s t o s u n e k do białych. C o r a z częściej Farra­
k h a n przyznaje, że biali r ó w n i e ż m o g ą dostąpić jakiejś formy zbawienia (na­
dal r o z u m i a n e jest o n o wyłącznie w kategoriach ziemskich), o ile całkowicie
podporządkują się czarnym. F a r r a k h a n pomija w s w y m n a u c z a n i u tezę, iż
biali i czarni p o c h o d z ą od różnych b o g ó w (czarni od Allaha, biali od d e m o ­
na J a k u b a ) . Z a m i a s t tego zaczął głosić, że biali są potencjalnymi ludźmi... jeszcze
nie osiągnęli stanu człowieczeństwa.19
M i m o tych z m i a n (wcale n i e m a ł y c h ) ,
i m i m o przyjmowania F a r r a k h a n a przez
licznych m u z u ł m a ń s k i c h liderów Bli­
skiego W s c h o d u , większość uczonych is­
lamskich n i e uznaje N a r o d u Islamu za
grupę m u z u ł m a ń s k ą . Każdy kto należy do
Narodu Islamu nie jest, ipso facto, muzułma­
ninem, ale niewierzącym - precyzuje fatwa
przeciw N a r o d o w i Islamu w y d a n a przez W ł o s k i e Stowarzyszenie M u z u ł m a ń ­
skie. - Każde małżeństwo między członkiem „Narodu Isłamu" a muzułmaninem jest
nieważne, a jeśli ktoś chce po wstąpieniu do tej organizacji powrócić do islamu, musi
odbyć pokutę i odbyć rekonwersję. Jeśli był żonaty, musi wziąć śłub ponownie. Podobnie
jeśłi odbył pielgrzymkę do Mekki - to powinien to zrobić jeszcze raz.30
Znacznie mniej radykalni są afroamerykasńscy m u z u ł m a n i e sunniccy. Ich
z d a n i e m należy doceniać s t a r a n i a F a r r a k h a n a i w s p i e r a ć go w jego d r o d z e do
ortodoksji. - Naród Islamu zaczął wysyłać wyraźne sygnały, że zbliża się do sunnickiego rozumienia islamu. Jego wyznawcy zaczęli obchodzić jummah
(wspólną piątko­
wą modlitwę). Przestali też głosić, że Ford Muhammad jest Ałlahem. I nie uważają
wszystkich białych za diabłów - t ł u m a c z y p o d s t a w y n o w y c h s t o s u n k ó w m i ę d z y
s u n n i t a m i a N a r o d e m Islamu szejch Abd'allah Latif Ali, starszy w s p ó l n o t y
Admirał Family Circle. 3 1 Wielu innych liderów Czarnych M u z u ł m a n ó w jest
j e d n a k sceptycznie n a s t a w i o n y c h do tej p r z e m i a n y N a r o d u Islamu. Farrakhan
zapowiada przyjęcie nauki islamu od bardzo dawna.
Odbył hadżdż (pielgrzymkę do
Mekki) w 1985 roku. Teraz mamy rok 2001, a on wciąż powtarza od 25 lat to samo
- jesteśmy na drodze do zaakceptowania islamu" - wyjaśnia i m a m Al-Hajj Talib
A b d u r Rashid, lider d u c h o w y M o s ą u e of Islamie B r o t h e r h o o d inc. 3 2
110
FRONDA
27/28
Czarni muzułmanie zdobywają świat
Ostatecznie j e d n a k wszyscy czarni m u z u ł m a n i e przyznają, że m i m o różnic
religijnych z F a r r a k h a n e m i jego g r u p ą łączy ich niechęć do białych, wspól­
n o t a doświadczeń i t r a k t o w a n i e i s l a m u jako najlepszego s p o s o b u b u d o w a n i a
czarnej tożsamości rasowej. Dla nas, czarnych, islam jest sposobem odróżniania się
od białego społeczeństwa, jest manifestacją odrębności i dumy z bycia czarnym - wy­
jaśnia szejch Abd'allah Latif Ali. Islam staje się dla nich z a t e m s p o s o b e m
walki z białym, w przeważającej części czerpiącym światopogląd z tak lub
inaczej r o z u m i a n e j tradycji judeochrześcijańskiej, s p o ł e c z e ń s t w e m . Walka
ta, m i m o iż obecnie p r o w a d z o n a i n n y m językiem niż za czasów Elijaha M u ­
h a m m a d a , nadal ma na celu s t w o r z e n i e świata bez białych i bez chrześcijań­
stwa, świata rządzonego przez o d d a n y c h „ w o d z o w i " (liderowi N a r o d u Isla­
m u ) świetnie wyszkolonych czarnych radykałów.
Z a n i m j e d n a k taki świat n a s t a n i e , konieczne jest wygranie przez N a r ó d
Islamu bitwy o d u s z e czarnych chrześcijan. I jak na razie w bitwie tej zwy­
ciężają wyznawcy Farrakhana. D y n a m i k a w z r o s t u ich w s p ó l n o t y jest b o w i e m
tak wielka, że w e d ł u g b a d a ń statystycznych, w 2 0 2 0 roku m u z u ł m a n i e s t a n ą
się dominującą g r u p ą w y z n a n i o w ą w czarnych częściach miasta. 3 3 To zaś m o JESIEŃ-2002
111
że oznaczać, biorąc p o d u w a g ę wojowniczość teologiczną N a r o d u Islamu, że
„święta w o j n a " p r z e c i w n i e w i e r n y m (a w t y m wypadku r ó w n i e ż b i a ł y m )
przeniesie się w s a m o c e n t r u m a m e r y k a ń s k i c h m i a s t . I być m o ż e w t e d y speł­
ni się sen „ p r o r o k a " Elijaha M u h a m m a d a , wieszczącego koniec A m e r y k i
i p o w s t a n i e S t a n ó w Zjednoczonych bez białych.
TOMASZ PIOTR TERLIKOWSKI
PRZYPISY:
1 E. Perment, Louis Farrakhan and the N a t i o n of Islam. Part One, „Corner s t o n e " vol. 2 6 , i s s u e
111 ( 1 9 9 1 ) , p. 10-16.
2 Tamże.
3 D. Pipes, H o w Elijah M u h a m m a d Won, „Commentary Magazine" June 2 0 0 0
4 J. Rieder, Preaching the Apocalipse, „ N e w York T i m e s " 23 January 2 0 0 0 .
5 Tamże
6 D. Pipes, dz.cyt.
7 E. Perment, dz. cyt., part one.
8 D. Pipes, dz.cyt.
9 Malcolm X, Autobiography, p. 2 9 9 .
10 Elijah Muhammad, The Fali of America, XLIX, 18-20.
11 D. Pipes, Louis Farrakhan Is N o t a Muslim, The Washington Post, July 2, 1 9 8 4 .
12 Louis X, „Boston Minister Tells of Malcolm-Muhammad's Biggest Hypocrite", M u h a m m a d speaks, Dec. 4, pp. 11-14.
13 „Nida'ul Islam", issue 2 3 , April May 1 9 9 8
14 Elijah Muhammad, M e s s a g e to t h e Black Man, VI, 7 1 ) .
15 Por. St. Guliński, A l e w i z m i bektaszyzm, Kraków 1 9 9 9 o r a z j . Shindeldecker, Turkish Alevis To­
day, www.alevibektasi.com/xalevisl.html. Ten ostatni wręcz jako jedną z prawd wiary alewickiej
podaje następujące zdanie: „Ali jest manifestacją Boga".
16 E. Muhammad, „Our Saviour Has Arrived, N e w p o r t N e w s 1 9 6 9 , p. 3 9 - 4 1 .
17 tamże, p. 97.
18 Tamie, s. 56-57.
19 Message, V, 6 1 .
20 Our Saviour, p. 90
21 Message, V, 6 2 .
112
FRONDA
27/28
22 E. Pement, Louis Farrakhan and the N a t i o n of Islam. Part Two, „Corner s t o n e " vol. 2 6 , i s s u e
112 ( 1 9 9 1 ) , p. 32-36.
23 Elijah Muhammad, The Fali of America I, 17.
24 Tamże I, 2 0 .
25 Tamże XLIV, 10.
26 Elijah Muhammad, Our Saviour, p. 13.
27 E. Pement, dz.cyt. part two.
28 Tamże.
29 Philadelphia Inąuirer, 3 / 1 8 / 2 0 0 0
30 Fatwa against Nation of Islam.
31 www.interfaithcenter.org/noiweb/latif-12.html
32 www.interfaithcenter.org/noiweb/Talib-10.html
33 D. Pipes, H o w Elijah..., „Commentary Magazine" June 2 0 0 0 .
JESIEŃ-2002
113
STANISŁAW CHYCZYŃSKI
Cedry nad Cedronem
Teraz pachnie cedr, kiedyś była mirra.
Kopia obrazu moknie w rzeki biegu,
gdzieś w tle majaczy sławy gorzki miraż może go połknie światła drugi biegun?
W wodach Cedronu moczę nogi obie jeszcze się boję wartkich głębin kultu,
ale szum cedrów wciąga wzruszeń obieg
w Jego królestwo - najpiękniejszą z kultur.
Usta Weroniki
były wilgotne rozpęknięte wpół
krój miały prosty warga obok wargi
gdy zaciśnięte to nie było szparki
choć były przecież rozpęknięte wpół
była w nich miłość do utraty tchu
skryta tęsknota co ustala Bóstwa
poszły w niepamięć Weroniki usta
muszla czerwona rozpęknięta wpół
114
FRONDA
27/28
Wieloimiennemu
żądasz miłości więc będziesz miał miłość
jak piasek drobną i jak kamień twardą z niemocy serca dobywana siłą
chropawa niczym Nazarethu hard rock
ofiary żądasz więc będziesz miał owoc
z kostkami w środku juchą nadziewany melodia grana zimną dzwonu głową
odstrasza w nocy niewiasty i panny
modlitwy czekasz będziesz miał modlitwę
zdrowaśki z drewna na drut naciągnięte pasyjki w lipie krzywo cięte brzytwą
świątki ludowe koślawe i piękne
nadzieję dajesz więc daj mi tę cnotę
bym śmiało wziął się z aniołem za bary Syn Boży zrosił krwią swoją i potem
narzędzie tortur symbol naszej wiary!
Bajka (Markowi Skwarnickiemu)
Że niby ojciec nieba je chował
na swoje znaki chmurzysk pogróżki
rychło wysyła stary Jehowa
gdy idą mali w nocy po gruszki
Lecz kiedy wielcy jadą na zbója
po ciężką forsę nie drży listowie
na zwiastun burzy Umie nas bujać
ten święty spokój - srebrny lis to wie!
IF.SIF.Ń-2002
115
Lub
ból
Żyćko ty moje losie marny
jakże cię kochać sercem wielkim?
sypiesz mi w oczy piachem czarnym
albo pod nogi rzucasz belki
Żyćko ty moje Pani Nędzo
(hubo nad korą jednej z półkul!)
jesteś jak strzyga która pędząc
smyrga na oślep: radość lub ból
STANISŁAW CHYCZYŃSKI
116
FRONDA
27/28
TADEUSZ DĄBROWSKI
Epitafium dla Tomka Sztajnborna*
Platonowi
Pewnego dnia Tomek wyszedł z domu i
wrócił po pięciu miesiącach, a już miałem
na końcu języka wiersz o jego śmierci.
Nigdy się nie dowie o mojej władzy nad
jego życiem. Odszedł, łaził gdzieś, łaził po
piekłach, by wreszcie wrócić, zupełnie jak
Łazarz. Po powrocie zapytał zwykłym głosem:
Co u Ciebie, pewnie cały czas piszesz i
drukujesz?, na co ja mu: Nie kokietuj, to Ty
zaistniałeś w wysokonakładowej prasie,
telewizji i radiu. W jednej chwili pojąłem,
że moje milczenie nieopatrznie wezwało
Tomka z wieczności do świata i wiersza.
Tak.
* Tomasz Sztajnborn wyszedł z akademika Wyższej
Szkoły Morskiej dnia 14. 06. 2001 r. i zaginął.
Pięciomiesięczne poszukiwania nie o d n i o s ł y skutku.
2. 12. 2 0 0 1 r. szczęśliwie powrócił do domu. Nadal
nie wiadomo, co się z nim działo.
JEMBŃ-2002
117
Trójkąt
Chciałem jej kupić na Boże Narodzenie
królika, żywego, miniaturowego.
Kolega ostrzegał: to ryzykowne, bo kiedy
zerwiecie, królik stanie się pustym, aczkolwiek
natrętnie żywym, znakiem, czystą - tutaj naginam
rzeczywistość do wiersza - formą. Na wszelki wypadek
kupiłem żółwia. Miałem problemy z
wyborem, i wciąż nie wiem, co zadecydowało,
że akurat Ten bez znaków szczególnych, tak
samo jak nie wiem, co zadecydowało,
że akurat Agnieszka. (Od razu mnie pokochał.)
Gdy się poznali, byli zażenowani, oboje,
Agnieszka moim asekuranctwem, żółw
- podobnie.
118
FRONDA
27/28
Jestem ograniczony do siebie, ciebie i do
tego wiersza, w którym od zawsze żyliśmy, a
teraz znajdziemy dom i pracę, spłodzimy
dzieci, które będą bawiły się w przestrzeni
wyznaczonej tym wierszem, w nim będziemy także
robić sobie różne świństewka i przyjemności,
on będzie się rozciągał i kurczył w zależności
od naszych aktualnych potrzeb i możliwości,
w nim będę pisał kolejne wiersze, a więc żadnych
specjalnych perspektyw, w końcówce tego wiersza
do nieba pójdziemy, jeżeli nie zawiedzie
przenośnia.
TADEUSZ DĄBROWSKI
JF.S!F.Ń-2002
119
MIŁOSZ KAMIŃSKI
List pierwszy do Prozerpiny
Jechaliśmy autobusem a płatki śniegu wirowały wokół,
mówiłaś że obraz w telewizorze nagle się rozmazał
I nie wiem czy to było w lutym czy już w listopadzie,
twoje rysy niepewne gdy zaczyna się przyszłość
Marce i wrześnie przychodziły po mnie, bezszelestne, zawsze
odkrywałem wtedy ile w żyłach jest księżyca, ile przemilczenia
Nazywałem po imieniu chłód, którego nie znałem, budowałem istnienie,
lipce i sierpnie, łagodność oczekiwania na sennym lotnisku
z widokiem na lśniące ławice samolotów, powrócisz Prozerpino,
nim upadnie cesarstwo, zanurzę się w prowincjach twoich znaczeń
Pijąc alkohol twego ciała, podróż do ciebie to dopiero czerwiec,
spienione fale pożądania choć to było w maju i pachniałaś
rzeką, wspominam i nawołuję, czy tak bardzo pragnę miłości,
że myślami jestem już po drugiej stronie?
List którego nie napiszę, niewiarygodny w myślach, doprawdy niewiele
zostanie po nas gdy godziny zakreślą się lekko jak wyrok
I wszystkie wieże rozdzwonią się, tak stracimy grudzień,
ale jeszcze nie teraz, wciąż jesteśmy chorzy, korytarzami lat
przechodzimy do siebie, o krok się mijamy, bez słowa, zupełnie
120
FRONDA
27/28
Iluminacja
Ciszę znad starych wierszy i ciszę tych wierszy
tobie z nocą posyłam królowo jakiej nie zna Hellada
Zamiast kwiatów słodkich i pełnych słodyczy
ściętych łodyg z pól pachnących młodym zmierzchem
Gdzie Wergiliusz prowadzał swą pieśń wysoką
często milcząc gdy nieznośne słowa paliły język
Skąd patrzyłem na okręty płynące przeciw dumnej Troi
do najdalszych granic wątpliwości a może poezji
O tak! Podziwiałem rzemiosło żeglarskie które daje pewność
obecności wielkich bóstw w pianie morskich zdarzeń
Lecz widząc konkwistadorów i klęskę wieczną jak Armada
oraz wieki niepotrzebnych chwil co tworzą żadne stulecia
Wiem że innych czasów nie będzie a w ogrodzie
już czeka róża świtu Zetnij i zobacz Rosę na palcach
IESIKŃ-2002
121
***
Miesiąc po wyborach twarze polityków
wciąż uśmiechają się z podartych plakatów
Nie pamiętam czy głosowaliśmy na tę wczesną jesień
która zanosi się deszczem w sklepieniach kości
Pewnie byliśmy daleko w górach miłosnego smutku
gdzie wszystko przychodzi bardziej niepostrzeżenie
Kiedy noc rozlewa się w pełnię lub gwiazdę nieznaną
wszystko tam jest obce jakby zgasło wczoraj
Tylko potem dziwisz się że zabrakło oddechu
i szliśmy nie wiedząc drogą umarłych
Miesiąc po wyborach zatopieni w starym mieście
spoglądamy na siebie w lustro spraw odległych
Nieważne plakaty przywołują zwycięstwa i klęski
ale nas obchodzi wojna z naszym przeznaczeniem
Które jak muszla z podróży do morskich wybrzeży
zostaje na zawsze równo odmierzając pragnienia
Widzę to wszystko ukryte na dnie twoich oczu
i wiem że ty również już dzielisz przez dwoje
Wiedząc że śnieg zaraz spadnie wróci samotność
i stanie zegar który przywoływał zimę
122
FRONDA
27/28
Modus moriendi
Dokąd mnie wiozą puste tramwaje nocy
przez miasto w którym śpisz rozlegle
Co przepowiadają zmienne linie szczęścia
i czy się sprawdzą niejasne podróże?
Jakby nożem rozcinając arterie złego snu
żegnając się z kościołem słodkich przeczuć
Wybrzeżami parków jak lasów baśniowych
w których tak łatwo i lekko stracić głowę
Po mostach niepewnie zawisłych w ciemności
nad łożem wiernej rzeki co woła po cichu
Zbliżam się do śmierci to jest pętli życia
MIŁOSZ KAMIŃSKI
JF.SIEN'2002
123
JANUSZ KOTAŃSKI
Paradisus borealis
wieloryby grenlandzkie
otwierają paszcze
uzbrojone w ogromne
fiszbinowe sita
nurkują bardzo głęboko
karmiąc się planktonem
a gdy są już syte
w płytkie zatoki płyną
by spać na mieliznach
pękają lody
wtedy czas nadchodzi
na radosne gody
skoki nad falami
podwodne koncerty
zabawy zapomnianej
trzody Posejdona
124
FRONDA
27/28
* * *
piłem wodę Lethe
we śnie
na jawie
piłem wodę Lethe
usta mam jeszcze mokre
mówię co pamiętam
krew zdradę hańbę
martwych bohaterów
na nic zabiegi
sprytnych Lotofagów
piłem wodę letejską
czystą przeźroczystą
Zdjęcie Lwów czerwiec 1941
to właśnie ja
pierwsza z lewej
w kwiecistej chustce
stoję nad
okaleczonym ciałem męża
z otwartymi ustami
gardłem zgniłym
od łez
JESIEŃ-2002
125
*
*
*
na kim
się oprzeć
na atolu umarłych
starym papieżu
zmęczonej żonie
*
*
*
jak to będzie
gdy się spotkamy
już obmyci z grzechów
czy pamięć zmartwychwstanie
cała z ciałem
czy cząstkowa
wyczyszczona
jak tafla jeziora
po burzy
JANUSZ KOTAŃSKI
126
FRONDA
27/28
WOJCIECH KUDYBA
Miasta
Nigdy ich nie ma
Kiedy są potrzebne
Mapy okazują się puste, długie pasma dróg
Biegną zupełnie obce, nie kończą się domem,
Jest noc, znaki wskazują wyłącznie na siebie,
Wciąż trzeba jechać,
Żadnego kurhanu.
Być może jednak w miejscu, gdzie wąż dotyka się zioła,
Gdzie świeci lampa Akermanu i słychać ciągnące żurawie
Na wysokie mury okryte czerwienią wstępuje późne złoto
I wieża ponawia wołanie do otwartych dolin. Być może wciąż
Wznosi się Jerozolima i można odwiedzić Neapol, być może
Uda się zobaczyć rynek.
Naprawdę trudno to wytłumaczyć: pozbawieni potrzebnych zmysłów,
Pchani jedynie niezrozumiałą potrzebą całości,
Wciąż próbujemy szukać niewidzialnych murów, przeczuwamy flanki,
Za zasłoną ciemności odgadujemy obecność logicznego planu
Ulic i placów, spodziewamy się bulwarów i parków, mamy nadzieję
Na hejnał i ruchome święta, wierzymy w istnienie świątyni.
Wciąż na zewnątrz.
Wciąż na zewnątrz.
JESIEŃ-2002
127
„On będzie miasto"
W końcu staje się miastem - cierpliwie na wzgórzu
Otoczony mgłą znaków, bezkształtem proporców
Stara się powstrzymać chaos, zmusza do rozróżnień:
Już z daleka zaznacza przewagę kierunków pionowych,
Gotyk okolic, porządek wież, przedsionków,
Proste reguły naw, nadrzecznych promenad i sklepień.
Gdyby chciał, mógłby zapewne stać się też ogrodem
Zamkniętym od strony zmierzchu, otwartym w głąb domu,
Rodzajem wieczornej rozmowy i żwirową ścieżką, gdyby chciał
Mógłby stać się rzeką lub zamkiem ze zwodzonym mostem.
Jest naszym miastem. Na dziedzińcu
Ujęty w kamienne trakty, powiązany mostkami
Strumień coś mówi, na powrót ktoś opowiada tę historię
I można stać się częścią nowiny, rodzajem przesłania,
Które powoli przesuwa się w cieniu
Pod wiatr.
Niektórzy sądzą, że tak naprawdę, jest zupełnie prosty.
Jeśli stoi się akurat na skarpie, widać, jak wyznacza drogi:
Ze wszystkich stron biegną w pośpiechu, unoszą,
Dokądkolwiek byśmy poszli, jest zawsze u kresu,
Gdziekolwiek byśmy się udali - będzie.
128
FRONDA
27/28
Studnia
Na środku rynku, pod wierzbą
Znamienny początek - cembrowina studni,
Kręgi, jeden po drugim, ku samej istocie
Długi łańcuch zakończony wiadrem,
Głębokie dzwony i czerwcowy zapach
Łagodnych łąk.
Nienaruszona.
Zbliżaliśmy się ostrożnie, kamiennymi schodami,
W poprzek skarpy, ścieżkami pełnymi winniczków,
Od strony rzeki, przesmykiem znanym tylko nam,
Wtajemniczonym.
Przez zarośla i dzikie bzy, między płotem
I rowem melioracyjnym, poza zasięgiem domów,
Zawsze twarzą do rynku,
Wciąż do niej.
Bezwiednie.
Napełniona.
Widzialne centrum - nazbyt oczywiste,
By mogło być przedmiotem zwątpienia.
Złote znaki porostów, szlachetny
Karbunkuł mchu, błyskawice
Podziemnego lustra nie mogły nie przyciągać
Naszych wypraw, mrocznych śpiewów, rytuałów;
Zwalczaliśmy wszelkie przeszkody, spiętrzone pokrzywy,
Składaliśmy ofiary, zaklinali deszcze,
Byleby trwała.
Nawet, jeśli byliśmy gdzie indziej, ona
Wciąż tam była:
Sama w sobie,
Zupełnie osobna.
JESIEŃ-2002
129
Źródło
W końcu staje się miastem - cierpliwie na wzgórzu
Otoczony mgłą znaków, bezkształtem proporców
Stara się powstrzymać chaos, zmusza do rozróżnień:
Już z daleka zaznacza przewagę kierunków pionowych,
Gotyk okolic, porządek wież, przedsionków,
Proste reguły naw, nadrzecznych promenad i sklepień.
Gdyby chciał, mógłby zapewne stać się też ogrodem
Zamkniętym od strony zmierzchu, otwartym w głąb domu,
Rodzajem wieczornej rozmowy i żwirową ścieżką, gdyby chciał
Mógłby stać się rzeką lub zamkiem ze zwodzonym mostem.
Jest naszym miastem. Na dziedzińcu
Ujęty w kamienne trakty, powiązany mostkami
Strumień coś mówi, na powrót ktoś opowiada tę historię
I można stać się częścią nowiny, rodzajem przesłania,
Które powoli przesuwa się w cieniu
Pod wiatr.
Niektórzy sądzą, że tak naprawdę, jest zupełnie prosty.
Jeśli stoi się akurat na skarpie, widać, jak wyznacza drogi:
Ze wszystkich stron biegną w pośpiechu, unoszą,
Dokądkolwiek byśmy poszli, jest zawsze u kresu,
Gdziekolwiek byśmy się udali - będzie.
130
FRONDA
27/28
www.ksiegarnia.fronda.pl
Bramkarz drużyny FC Oran - Albert Camus powie­
dział kiedyś: „Wszystko, co wiem o moralności, za­
wdzięczam futbolowi".
Z paPiętniczka
czeladnika
podejrzeń
MICHAŁ
K L 1 Z M A
Mój kochany pamiętniczku! Czy pamiętasz dzień, w którym straciłem wiarę?
Stało sic to wkrótce po tym, gdy pochwycony do „siódmego nieba" obserwo­
wałem w niemym podziwie, jak wyrzucona do przodu łysa, błyszcząca w słoń­
cu, ciemna glaca nabitego jak buldog Bena Johnsona styka sic z wirtualną
ścianą stu metrów, a błyskawicznie obracające się w dolnym rogu ekranu cy­
ferki kończą swój taniec, by zatrzymać się na magicznej liczbie 8,86.
Wkrótce p o t e m sprawę w swoje ręce przejęli mistrzowie podejrzeń, któ­
rzy odczarowali mój dziecinny świat. Za odmitologizowywanie wyobrażeń
wzięli się farmakolodzy z laboratorium a n t \ d o p i n g o w e g o , którzy ogłosili,
że J o h n s o n nafaszerowany byt sterydami anabolicznymi. Tak legia w gru­
zach moja młodzieńcza wiara. Poczułem się zdradzony jak pruski feldfebel,
który w 1918 roku na froncie w s c h o d n i m dowiedział się, że jakiś siodlarz
sprzedał go Hntencie i podpisał kapitulację w imieniu całych Niemiec.
132
FRONDA
27/28
A przecież był to n i e m a l cały mój świat. Wiedziałem, że k r ó l e m strzelców
pierwszych m i s t r z o s t w świata w 1930 roku został z 8 b r a m k a m i a r g e n t y ń s k i
n a p a s t n i k G u i l e r m o Stabile, że podczas olimpiady w Rzymie w 1960 roku sę­
dziowie skrzywdzili n a s z e g o boksera Tadeusza Walaska, k t ó r y w finałowej
walce roznosił na ringu Rosjanina, a m i m o to przegrał s t o s u n k i e m g ł o s ó w
2:3, że powtarzająca się w różnych publikacjach biała p l a m a przy z ł o t y m m e ­
dalu olimpijskim dla Polski p r z e z n a c z o n a była dla J a n u s z a Pawłowskiego,
wybranego najpierw S p o r t o w c e m XXX-Lecia PRL, a n a s t ę p n i e skazanego za
szpiegostwo na rzecz Ameryki nie tylko na dożywocie, lecz r ó w n i e ż na zapo­
m n i e n i e w historii s p o r t u . W i e d z i a ł e m o t y m wszystkim, chociaż u r o d z i ł e m
się d ł u g o po wielu z owych wydarzeń. M a ł o tego, że wszystko to w i e d z i a ł e m
- p i e l ę g n o w a ł e m to w sobie, s k r u p u l a t n i e zapamiętując składy zwycięskich
drużyn, nazwiska strzelców b r a m e k , a n a w e t minuty, w których z d o b y w a n o
gole. Potrafiliśmy, mój drogi, na p o d w ó r k u z kolegami licytować się swoją
wiedzą na t e m a t osiągnięć Pelego, Garrinchy, E u s e b i o czy di Stefano, chociaż
w życiu nie oglądaliśmy m e c z ó w z ich u d z i a ł e m .
I o t o nagle wszystko s t a ł o się n i e w a ż n e . Na ż a d e n s p o r t o w y sukces, ża­
d e n rekord świata, ż a d e n n i e p r a w d o p o d o b n y wynik nie s p o g l ą d a m j u ż od
tamtej pory bez podejrzliwości, że m o ż e się kryć za t y m jakieś koksowanie,
dawanie w żyłę, wąchanie lub i n n e t e g o typu w s p o m a g a n i e .
Moja u t r a t a wiary zbiega się z jakąś ogólną desakralizacją s p o r t u . A prze­
cież gdy pod koniec XIX wieku w m a s o ń s k i e j Francji w s k r z e s z a n o sztucznie
po p i ę t n a s t u wiekach ideę Igrzysk Olimpijskich, miały być o n e czymś w ro­
dzaju liturgii nowej religii, oddającej h o ł d l u d z k i e m u ciału, tak b a r d z o zanie­
d b a n e m u i p o g a r d z a n e m u - jak m ó w i o n o - przez chrześcijaństwo. To prze­
cież właśnie na skutek żądań Kościoła (w t y m św. A m b r o ż e g o )
cesarz
zlikwidował w 3 9 3 roku igrzyska olimpijskie. Chrześcijaństwo okazało się
j e d n a k niezdolne do zapobiegania konfliktom i u t r w a l a n i a pokoju. Sport zda­
wał się obiecywać więcej: k r w a w e wojny m i a ł y zostać w y e l i m i n o w a n e przez
szlachetne w s p ó ł z a w o d n i c t w o . Tak było przecież w d o b i e antyku, gdy na
czas igrzysk w Olimpii n a s t ę p o w a ł o zawieszenie b r o n i m i ę d z y greckimi pańs t w a m i - m i a s t a m i . Wiek XX obnażył z ł u d z e n i e owej idei. Sport nie złagodził
wcale obyczajów. Igrzyska w latach 1916, 1940 i 1944 nie odbyły się z p o w o ­
du d w ó c h największych i najbardziej krwawych wojen w dziejach ludzkości.
Także wiele dzisiejszych i m p r e z sportowych z a m i e n i ł o b y się w k r w a w ą jatkę
JESIEŃ-2002
133
między kibicami przeciwnych obozów, gdyby nie specjalne oddziały wojska
i policji, w każdej chwili g o t o w e wkroczyć - i wkraczające - do akcji. Kult cia­
ła zamienił się w jego instrumentalizację i eksploatację. Całe sztaby n a u k o w ­
ców oddały swe usługi h o d o w l i przyszłych championów, na których testuje się
najnowsze osiągnięcia chemii i biologii.
Sport miał zastąpić wojnę, a wyrodził się tak s a m o jak wojna. Tak jak nie
ma już pojedynków szlachetnych rycerzy i metafizyki rapieru, a jest bezdusz­
ny chrzęst żelaza i rozkaz bezwzględnej eksterminacji, tak s a m o nie ma już tej
krainy fair play, gdzie liczyło się „nie zwycięstwo, lecz u c z e s t n i c t w o " , a jest żą­
dza sukcesu za każdą cenę, bez oglądania się na czystość reguł i p i ę k n o gry.
Już w 1945 roku George Orwell pisał, że sport „łączy się z nienawiścią, za­
zdrością, samochwalstwem, łamaniem wszelkich prawideł gry oraz z sadystyczną
przyjemnością towarzyszącą obserwowaniu aktów przemocy: innymi słowy jest
to wojna m i n u s strzelanie". Orwell uważał, że fenomen sportu jako zjawiska ma­
sowego jest efektem powstania nowoczesnych nacjonalizmów, których wyróżni­
kiem jest „zwyczaj identyfikowania się z wielkimi strukturami siły i postrzeganie
wszystkiego w kategoriach prestiżu połączonego ze współzawodnictwem". M ó ­
wił o sporcie, że „jego cechą charakterystyczną nie jest wszakże zachowanie za­
wodników, tylko postawa widzów: idąc dalej - postawa całych narodów".
A j e d n a k j e d n o wydarzenie, mój drogi p a m i ę t n i c z k u , wraca do m n i e i m ę ­
czy m n i e nieraz niczym nostalgia za średniowiecznymi turniejami rycerskimi.
134
FRONDA
27/28
DOWÓD NA ISTNIENIE BOGA
Opowieść o cudownej wę­
M o d l i t w a pastora anglikańskiego J e r e m y ' e g o
gierskiej „ j e d e n a s t c e " Gusz-
Fletchera w dniu 20 czerwca 2 0 0 2 roku:
tava Sebesa należy b o w i e m
„Okaż swą moc Panie i spraw, by Brazylia
d o tego s a m e g o g a t u n k u ,
nie wygrała z nami... Podnieś swą rękę, o Panie,
co legendy o Królu A r t u r z e
i zneutralizuj skuteczność strzelecką Ronaldo
i Rycerzach Okrągłego Sto­
i Rivaldo... 0 Panie Wszechmogący, pozwól
łu. Przez cztery lata nie­
nam strzelić bramkę w ostatniej minucie do­
zwyciężona
grywki, aby cały świat poznał, że Ty jesteś na­
węgierska
ar­
mada roznosiła w proch
szym Bogiem i dzięki Tobie możemy zatriumfo­
i pył największe futbolowe
wać nad naszymi przeciwnikami. Pozwól nam
potęgi globu. D o a n n a ł ó w
zagrać w finale - nawet jeśli jest to niedziela
światowego
i nikt wtedy nie pójdzie do kościoła."
sportu
weszły
„mecze stulecia", podczas
których Wunderteam u p o k o ­
M o d l i t w y zostały wysłuchane - Anglia
przegrała z Brazylią 1:2.
rzył d u m n y Albion, wygry­
wając z Anglikami 6:3 na
Wembley i 7:1 na N e p s t a dionie. Niestety, w s p a n i a ł a
passa
w
przerwana
została
najważniejszym
spotka­
niu,
podczas
Mistrzostw
Świata w Szwajcarii, w fi­
nałowym meczu z RFN.
Ów finał był dla W ę g r ó w
tragedią n a r o d o w ą n a mia­
rę
Mohacza
(1526)
czy
Trianonu (1920), nic więc dziwnego, że do spisu swych największych klęsk
dopisali: Berno (1954).
A m o ż e tak uporczywie w r a c a m do t e g o wydarzenia, p o n i e w a ż to wów­
czas tak n a p r a w d ę odbył się p o g r z e b s p o r t u ? Koniec r o m a n t y c z n e j epoki p o ­
lotu i finezji; początek zapuszczania solidnej maszynerii żelaznej taktyki
i z i m n e g o wyrachowania. Rycerze króla A r t u r a na swych rączych r u m a k a c h
rozjechani stalowymi gąsienicami n i e m i e c k i c h czołgów.
A przecież nic n i e z a p o w i a d a ł o tragedii, mój kochany p a m i ę t n i c z k u . Po
9 m i n u t a c h faworyci prowadzili 2:0 z N i e m c a m i , z k t ó r y m i wcześniej w eliJESIEŃ-2002
135
minacjach gładko wygrali 8:3. A j e d n a k o s t a t e c z n i e przegrali finał 2:3. Na
Węgrzech p o w s t a ł a o b s z e r n a l i t e r a t u r a p r z e d m i o t u , t ł u m a c z ą c a przyczyny
klęski. P o d a n o j u ż kilkadziesiąt p o w o d ó w , a t e m a t jest r o z t r z ą s a n y w m e ­
diach publicznych do d n i a dzisiejszego.
K o m e n t a t o r z y zwracali uwagę, że wyrachowani N i e m c y specjalnie „pod­
łożyli się" w eliminacjach, żeby w późniejszych meczach n a t k n ą ć się na słab­
szych przeciwników, podczas gdy Węgrzy, którzy każdy mecz „ m u s i e l i " wy­
grywać, trafili na aktualnych w i c e m i s t r z ó w i m i s t r z ó w świata: Brazylijczyków
i Urugwajczyków. Stoczyli z n i m i d w a m o r d e r c z e pojedynki (w t y m j e d e n
z dogrywką), k t ó r e wygrali po 4:2. Do finału przystąpili znacznie bardziej wy­
cieńczeni od silnych kondycyjnie Niemców.
Wiele o podejściu węgierskich z a w o d n i k ó w do piłki m ó w i ą w s p o m n i e n i a
kapitana ich „ j e d e n a s t k i " Jozsefa Bozsika: „Lubiliśmy futbol. P r z y p o m i n a m
sobie, że kiedyś po p o ł u d n i u mieliśmy m i ę d z y p a ń s t w o w e s p o t k a n i e , a p r z e d
p o ł u d n i e m na wyspie Małgorzaty - mieszkaliśmy w G r a n d H o t e l u - graliśmy
sobie na trawie. To była gra na całego. L o r a n t złamał sobie palec u nogi, ja
d o s t a ł e m takie kopnięcie, że p r z y k a ż d y m stąpnięciu m y ś l a ł e m , że zemdleję
z bólu. Kiedy zobaczył to G u s z t a v Sebes, zmierzył n a s spojrzeniem od s t ó p
do głów i oświadczył: ' M n i e n i e interesuje, co wy robicie. Po p o ł u d n i u b ę d ą
grać wszyscy, no i m u s i c i e wygrać.' Grał Lorant, no i ja - i wygraliśmy.
Puskas i Kocsis byli znani z t e g o na początku lat 50-tych, że na j a k i m ś
placyku, gdzie grały dzieci, zdejmowali z siebie m a r y n a r k i i grali z nimi... Ko­
pali piłkę wszędzie t a m , gdzie się d a ł o . . . "
Węgierski d z i e n n i k a r z s p o r t o w y R o b e r t Z s o l t w s p o m i n a ł , jak kiedyś wę­
gierscy piłkarze „w nocy o k o ł o jedenastej zatrzymali w pobliżu ciężarówkę który szofer by się nie zatrzymał na słowa P u s k a s a - i przy świetle reflekto­
rów kopali na jezdni i na c h o d n i k u piłkę przez prawie półtorej godziny. M o ­
że graliby do rana, gdyby ktoś n i e zawiadomił ich k i e r o w n i c t w a . "
Za w s z y s t k i m t y m kryła się czysta radość, przypisywana zazwyczaj
pierwszej miłości. Jakże k o n t r a s t u j ą te opisy z relacjami o dzisiejszych piłka­
rzach, realizujących z żelazną dyscypliną z a ł o ż e n i a t a k t y c z n e selekcjonerów,
nastawionych wyłącznie na uzyskanie korzystnego wyniku, bez oglądania się
na styl i piękno.
Mój kochany pamiętniczku, myślę sobie, że sport przestał być religią, bo
kapłani zamieniali się w urzędników. Nie m a m już, jak w dzieciństwie, p o FRONDA
136
27/28
czucia, że uczestniczę w m i s t e r i a c h . Czuję się, jakbym o b s e r w o w a ł ludzi
przy pracy. Stadion przestał być dla m n i e świątynią, a stał się b i u r e m , warsz­
tatem, polem.
Bramkarz drużyny FC O r a n - Albert C a m u s powiedział kiedyś: „Wszyst­
ko, co w i e m o moralności, zawdzięczam futbolowi". A j e d n a k n i e p o w s t a ł o
w XX wieku ani j e d n o wielkie dzieło sztuki o sporcie. Kiepska to religia, mój
drogi pamiętniczku, k t ó r a nie znalazła sobie wielkich apologetów.
MICHAŁ KLIZMA
JESIEŃ-2002
137
Bóg w niedostrzegalny sposób wyznacza granice wpły­
wu demonów na ludzi, aby zawsze mieli oni wolność
wyboru i przezwyciężania pokus.
P A R A
DOKSY
WIARY
JAROSŁAW
MOSER
i
Byłem kiedyś buddystą. Był to ważny rozdział mojego życia. Z a n i m zaintereso­
wałem się buddyzmem, podzielałem poglądy egzystencjalistów - dostrzegałem
wszędzie absurd istnienia, całkowity relatywizm i niezdolność ludzi do tworze­
nia autentycznych więzi. Buddyzm pomógł mi otworzyć się na duchowy wymiar
rzeczywistości. Dziś jestem chrześcijaninem. Wcześniej byłem buddystą zafascy­
nowanym chrześcijaństwem;
teraz jestem chrześcijaninem szanującym bud­
dyzm. Ten wewnętrzny przełom nie dokonał się z p o w o d u odkrycia większej fi­
lozoficznej głębi w chrześcijaństwie, czy też błędów w nauce buddyjskiej. Po
prostu spotkałem Chrystusa, czy raczej On wyszedł mi na spotkanie - nie w spo­
sób fizyczny i namacalny, ale bardzo osobisty i dla m n i e wyraźny. Poczułem wte­
dy, że to On czuwał nad całym m o i m życiem, On też przyprowadził m n i e do
buddyzmu, aby w ten sposób przygotować m n i e na nasze spotkanie. Przedziw­
ne bywają drogi, którymi Bóg prowadzi człowieka do spotkania ze sobą...
Wyruszając w drogę za C h r y s t u s e m m u s i a ł e m j e d n a k u p o r a ć się z pewny­
mi buddyjskimi koncepcjami, które wydawały się nie do pogodzenia z chrze138
FRONDA
27/28
ścijaństwem.
Prawda
jest
jedna, nie m o ż e być dwóch
wykluczających
się
podobnie
jedno
jak
prawd,
jest
światło słońca. Lecz kiedy
promień słonecznego świa­
tła przepuścimy przez pry­
zmat - rozszczepi się na sie­
d e m kolorów tęczy. Myślę,
że różne religie są różnymi
kolorami tego samego światła prawdy rozszczepionego w pryzmacie ludzkiej
natury, uwarunkowanej miejscem i czasem, środowiskiem n a t u r a l n y m i trady­
cją kulturową, o d m i e n n o ś c i a m i w sferze języka, gramatyki, a n a w e t logiki.
Jedną z takich buddyjskich koncepcji, które nie dadzą się pogodzić z chrze­
ścijaństwem, jest krytyka idei Iśwary - stwórcy i władcy świata. W tradycji du­
chowości indyjskiej idea ta była dobrze z n a n a i legła u p o d s t a w tak wpływo­
wych
nurtów współczesnego
hinduizmu,
jak
wisznuizm
czy
siwaizm.
W jednym z dialogów Buddy, nie należącym co p r a w d a do Kanonu, ale utrzy­
m a n y m całkowicie w d u c h u nauki buddyjskiej, znajdujemy wyliczenie i o m ó ­
wienie pięciu logicznych paradoksów wiary w Iśwarę, czyli Boga. Warto wy­
mienić je w tym miejscu, a n a s t ę p n i e rozważyć możliwość ich odparcia.
1. Paradoks s t w o r z e n i a
Jeśli stwórcą świata jest Bóg, to stwarzając świat albo działał w j a k i m ś celu,
albo też bez celu. Jeśli działał w j a k i m ś celu, k t ó r e g o nie m ó g ł zrealizować
w inny sposób, to znaczy, że nie jest doskonały, skoro s a m sobie nie wystar­
czał i czuł p o t r z e b ę s t w o r z e n i a świata. Jeśli zaś stworzył świat bez celu, to
jest tym bardziej niedoskonały, gdyż stwarzając dla próżnej rozrywki tak wie­
le cierpiących istot, postąpił jak n i e o d p o w i e d z i a l n e dziecko albo szaleniec.
2. P a r a d o k s zła
Jeśli Bóg jest j e d y n y m stwórcą świata, to stworzył także zło i cierpienie. Je­
śli n a t o m i a s t zło i cierpienie nie jest Jego dziełem, lecz p o c h o d z i od d e m o ­
n ó w lub ludzi, to Bóg nie jest wszechmocny, a z a t e m nie ma s e n s u czczenie
Go i służenie Mu.
JESIEŃ-2002
139
3. Paradoks łaski
Jeśli Bóg jest wszechmocny, to m o ż e zsyłać swoje łaski d o w o l n i e i bez ogra­
niczeń, a więc także l u d z i o m w y s t ę p n y m , a nie zsyłać ich l u d z i o m cnotli­
wym, a to zaprzecza Jego sprawiedliwości. Jeśli zaś udziela łask jedynie szla­
c h e t n y m , to nie jest w s z e c h m o c n y - jest ograniczony l u d z k i m i grzechami
i ograniczeniami.
4. Paradoks zbawienia
Jeśli to Bóg zbawia i p o t ę p i a ludzi, a z a r a z e m jest wszechmocny, to znaczy,
że m o ż e zbawić grzesznika i p o t ę p i ć sprawiedliwego. Jeśli zaś nie m o ż e t e g o
dokonać, a zbawienie i p o t ę p i e n i e jest wyłącznie konsekwencją ludzkich czy­
nów, to Bóg nie jest wszechmocny, a l b o w i e m nie m o ż e o d e b r a ć sprawiedli­
w e m u jego nagrody, a grzesznikowi - kary.
5. Paradoks atrybutów
Jeśli zaś wszelkie przymioty Boga, jak twierdzą teiści, przekraczają ludzką wy­
obraźnię i nie powinniśmy przypisywać Mu żadnych ludzkich cech, to dlaczego
mielibyśmy przypisywać Mu atrybuty stwórcy i władcy świata, będące wszak je­
dynie przeniesieniem w zaświaty ograniczonych ziemskich wyobrażeń.
Czyż nie logiczne? Jeśli j e d n a k przyjrzymy się p o w y ż s z y m p a r a d o k s o m
w świetle n a u k i chrześcijańskiej, to znajdziemy w n i c h słabe strony.
II
O t ó ż za p a r a d o k s e m stworzenia kryją się d w a założenia. Po pierwsze, iż t w o ­
rzenie czegokolwiek jest w y r a z e m braku i nie m o ż e być w y r a z e m n a d m i a r u ,
co oczywiście nie m u s i być p r a w d ą . Po drugie, iż świat jest niedoskonały,
gdyż istnieje w n i m realne zło będące k o n i e c z n ą przyczyną cierpienia. Para­
doks t e n przestałby więc istnieć jedynie p o d w a r u n k i e m , że świat byłby d o ­
skonały, czyli wolny od cierpienia. A przecież zgodnie z p r a k t y k o w a n ą na
gruncie b u d d y z m u t a n t r y c z n e g o „wizją wszechogarniającej d o s k o n a ł o ś c i "
świat jest doskonały, jest „magicznym o r n a m e n t e m p i e r w o t n e j ś w i a d o m o ­
ści". Jedyną jego „ n i e d o s k o n a ł o ś c i ą " jest istnienie czujących istot, k t ó r e ule­
gają z ł u d z e n i o m t w o r z o n y m przez swoją n i e o ś w i e c o n ą wyobraźnię, a w kon140
FRONDA
27/28
sekwencji n i e p o t r z e b n i e cierpią. Rodzi się pytanie: dlaczego Bóg stworzył
istoty ulegające z ł u d z e n i o m i wrażliwe na cierpienie? Chrześcijańska o d p o ­
wiedź m o ż e być następująca: człowiek, aby być p e ł n y m o b r a z e m Boga, m u s i
być wolny, zaś aby nie obrócić swej wolności przeciwko sobie s a m e m u , m u ­
si posiadać wrażliwość na cierpienie. Bez człowieka posiadającego w o l n ą wo­
lę świat nie byłby d o s k o n a ł y m a u t o p o r t r e t e m Boga, gdyż s t w o r z e n i e świata
„z niczego" r o z u m i e m jako s t w o r z e n i e go z niczego, co nie byłoby wzorowa­
n e n a J e d y n y m Istniejącym. D l a t e g o n a z y w a m świat a u t o p o r t r e ­
t e m Boga - z a r ó w n o świat dla n a s niewidzialny (nazywany
n i e b e m , złożony z czystych duchów, a stanowiący mistycz­
ną świątynię Boga), jak i widzialny (nazywany ziemią,
a stanowiący dziedziniec owej mistycznej świątyni). Tak
więc bez człowieka w y p o s a ż o n e g o w w o l n ą w o l ę świat nie
byłby a u t o p o r t r e t e m Boga. Zaś wolny człowiek bez wrażli­
wości na cierpienie byłby z a g r o ż e n i e m dla siebie s a m e g o
i reszty świata. Dlatego też ludzka wrażliwość na cierpienie jest rów­
nie d o s k o n a l ą jak całe stworzenie, a jej nie mniej d o s k o n a ł y m u z u p e ł ­
n i e n i e m jest r o z u m pozwalający człowiekowi wyciągać wnioski z cierpienia
powstającego z a r ó w n o p o d w p ł y w e m nadużywania, jak i nie używania wol­
nej woli, a także p a n o w a ć n a d s w o i m i czynami, s ł o w a m i i p r a g n i e n i a m i . Je­
śli człowiek nie panuje s a m nad sobą, to zapanują n a d n i m ludzie zamykając
go w więzieniu lub w szpitalu psychiatrycznym. Jeśli zaś człowiek nie p a n u ­
jący n a d swoimi czynami, s ł o w a m i i p r a g n i e n i a m i żyje daleko od ludzi, to za­
panują n a d n i m n a m i ę t n o ś c i i nałogi, a n a d n i m i z kolei zapanują choroby,
które odbiorą m u m o c siania zniszczenia.
Dlaczego j e d n a k Bóg naraża człowieka na wieczne p o t ę p i e n i e , stwarzając
go istotą wolną, a j e d n o c z e ś n i e omylną? Na to odpowiedzieć m o ż n a tak: Je­
śli Bóg jest rzeczywiście wszechwiedzący i sprawiedliwy, to osądza życie
człowieka, mierząc jego odpowiedzialność m i a r ą jego ś w i a d o m o ś c i ; zgodnie
z tym, co człowiek m ó g ł uczynić, a czego uczynić nie m ó g ł ze względu na
swoje ludzkie ograniczenia - nie tylko brak wszechwiedzy, ale i w s z e c h m o ­
cy. Gdyby Bóg karał n a s za nie udzielenie p o m o c y bliźniemu, o k t ó r y m nigdy
w życiu nie słyszeliśmy, byłby niesprawiedliwy. Podobnie, gdyby karał n a s za
zło wyrządzone k o m u ś n i e ś w i a d o m i e , z braku wiedzy, bez intencji skrzyw­
dzenia go, a raczej z p o w o d u lekkomyślności t a m t e j osoby.
JESIEŃ-2002
|41
Czy j e d n a k Bóg nie zaciąga w o b e c n a s swo­
istego d ł u g u , polegającego na tym, że stwarza­
jąc n a s bez pytania nas, czy c h c e m y istnieć, na­
raża n a s jednocześnie na n i e b e z p i e c z e ń s t w o
wiecznego potępienia. Czyż Bóg nie p o w i n i e n w jakiś s p o s ó b spłacić tego dłu­
gu? Wydaje się, że na to pytanie są dwie możliwe odpowiedzi: albo że d ł u g
t e n spłacił wydając na m ę k ę i śmierć swojego J e d n o r o d z o n e g o Syna, który
wziął na siebie winy nas wszystkich, albo że w piekle nie ma wiecznego p o ­
tępienia, a jest o n o jedynie najcięższą formą czyśćca, z k t ó r e g o wcześniej czy
później wszystkie d u s z e p r z e c h o d z ą do nieba. Która z tych możliwości wyda­
je mi się bardziej p r a w d o p o d o b n a ? Wydaje się, że druga. Bo n a w e t odkupień­
cza ofiara C h r y s t u s a nie jest darem, który m o ż e być n a m dany w b r e w naszej
woli, a nasza wola bez wszechwiedzy, k t ó r a wszak nie jest n a m dana, nie jest
nigdy całkowicie wolna. Czy przyjmujemy, czy o d r z u c a m y d a r Odkupienia,
w obu przypadkach robimy to jako niewolnicy własnej niewiedzy. Myślę jed­
nocześnie, że Bóg w rzeczywistości ofiarowuje n a m swoją wszechwiedzę
i wszechmoc, a to w osobie z m a r t w y c h w s t a ł e g o i zawsze żywego C h r y s t u s a i na ile potrafimy p o d d a ć się Jego p r z e w o d n i c t w u , stworzyć z N i m żywą więź
p o s ł u s z e ń s t w a w miłości, na tyle w n a s z y m życiu działa Boża wszechwiedza
i wszechmoc; wtedy, kiedy jest to p o t r z e b n e i pożyteczne dla n a s lub dla na­
szych bliźnich. Nie m u s i m y mieć w s z e c h m o c y i wszechwiedzy na co dzień wystarczy, że Jezus m o ż e n a m ich użyczyć w każdej chwili, p o d o b n i e jak
uzdolnił Piotra do chodzenia po w o d a c h jeziora.
Wracając zaś do kwestii piekła u w a ż a m , że skoro n a s z a wola z p o w o d u
braku wszechwiedzy nie jest nigdy do końca wolna, t o t e ż jakiekolwiek złe
uczynki spełniamy, s p e ł n i a m y je zawsze w niewiedzy. N i e byłoby sprawiedli­
we, gdybyśmy nie ponosili żadnych konsekwencji czynionego zła. Lecz n i e
142
FRONDA
27/28
wydaje się też sprawiedliwe, abyśmy za s k o ń c z o n ą ilość zła czynionego za­
wsze w mniejszej czy większej niewiedzy, mieli p o n o s i ć n i e s k o ń c z o n ą karę
w postaci wiecznego p o t ę p i e n i a . W t y m miejscu zbliżam się w s w o i m rozu­
m o w a n i u do buddyjskiej koncepcji piekła. Czy oznacza to, że m o i m z d a n i e m
chrześcijańska n a u k a o piekle jako czymś r ó ż n y m od czyśćca n i e jest trafna
i nie zgadza się z najgłębszym pojęciem Bożej sprawiedliwości? Jeśli przyj­
rzymy się ewangelicznym n a u k o m na t e m a t cierpień piekielnych spotykają­
cych d u s z ę grzesznika po śmierci jego ciała, to znajdziemy też przypowieść
o dłużniku, który nie wyjdzie z więzienia dopóki n i e o d d a o s t a t n i e g o grosza.
Oznacza to, że kiedy wreszcie spłaci d ł u g do o s t a t n i e g o grosza - będzie wol­
ny. Przypowieść tę teologowie przeszłości uznali za opis czyśćca, ale po wie­
lu wiekach. Wydaje się, że nie ma w Ewangeliach b e z p o ś r e d n i c h p o d s t a w do
twierdzenia, iż miejsce „ciemności, płaczu i zgrzytania z ę b a m i " jest r ó ż n e od
miejsca, o k t ó r y m J e z u s mówi, że n i e wyjdzie z niego d ł u ż n i k z a n i m n i e od­
da całego d ł u g u co do grosza. A jednak, jeśli przyjrzeć się uważnie, to znaj­
dziemy j e d e n wyjątek. Bardzo ważny.
Otóż pewnego dnia Jezus powiedział,
wszystkie
grzech
grzechy
przeciwko
będą
Synowi
przebaczone,
Bożemu
że
nawet
- jedynie
grzech przeciwko D u c h o w i Ś w i ę t e m u n i e ' b ę d z i e
wybaczony. Co to oznacza? O t ó ż jeśli człowiek
jest wolny tak za życia jak i po śmierci, to stając po
śmierci przed obliczem Stwórcy, o p r o m i e n i o n y Je­
go wszechwiedzą, m o ż e zobaczyć wszystkie swoje
grzechy tak, jak widzi je Bóg. Jeśli nadal - posiada­
jąc t e n wielki wgląd - jest wolny, to m o ż e albo p o ­
prosić Boga o wybaczenie oddając się całkowicie
Jego Miłosierdziu, albo uznać, że grzechy jego są tak wielkie, iż w świetle
sprawiedliwości nie zasługują na wybaczenie. To w istocie pyszne p r z e d ł o ż e ­
nie perspektywy sprawiedliwości n a d p e r s p e k t y w ę miłosierdzia, wybaczają­
cego winy w b r e w sprawiedliwości, oznacza, m o i m z d a n i e m , grzech przeciw­
ko D u c h o w i Ś w i ę t e m u . D u s z a zdaje się w t e d y m ó w i ć : N i e w o l n o Ci, Ojcze,
wybaczyć mi tych grzechów, gdyż są o n e większe p o n a d wszystko. „ P o n a d
wszystko" oznacza w istocie „ p o n a d Twoją m i ł o ś ć " . N i e d o w i e r z a n i e m i ł o ­
sierdziu kochającego Ojca, który gotowy jest wybaczyć najcięższe n a w e t
JESIEŃ-2002
143
zbrodnie w obliczu szczerej skruchy serca swego u m i ł o w a n e g o dziecka, to
dług, którego nie s p o s ó b spłacić. W wielu mistycznych dziełach chrześcijań­
skich spotkać m o ż e m y w z m i a n k i o złości d e m o n ó w , k t ó r e podkreślały m o c
Bożej sprawiedliwości, a zaprzeczały z całych sił m o c y Bożego miłosierdzia.
W jednej z takich ksiąg, zatytułowanej „Prawdziwe życie w Bogu" i spisanej
przez Vassulę Ryden, znaleźć m o ż n a stwierdzenie, iż n a u k a o reinkarnacji
jest „doktryną d e m o n ó w " . R o z u m i e m to tak, że n a u k a o konieczności p o n o ­
szenia wszystkich konsekwencji swoich u c z y n k ó w w n a s t ę p n y m życiu z że­
lazną logiką bezwzględnej sprawiedliwości jest z a p r z e c z e n i e m p r a w d y o Bo­
żym
miłosierdziu,
które
przewyższa
Bożą
sprawiedliwość.
Tak
więc
odrzucając miłosierdzie i skazując się b e z l i t o s n y m w y r o k i e m na ogień pie­
kielny, tracimy Boga na zawsze - a to jest i s t o t a wiecznego p o t ę p i e n i a .
W „Dialogu" św. Katarzyny Sieneńskiej znajdujemy słowa Boga, który m ó ­
wi, iż w rzeczywistości dusze, przedkładając w ł a s n y osąd n a d Jego miłosier­
dzie, s a m e rzucają się w ogień wiecznego p o t ę p i e n i a .
111
W odniesieniu do p a r a d o k s u zła, kwestionującego w s z e c h m o c Boga, m o ż e m y
powiedzieć, że n a w e t istnienie d e m o n ó w nie uszczupla Bożej w s z e c h m o c y
i ma uzasadnienie nie uszczuplające doskonałości s t w o r z o n e g o świata. O t ó ż
zgodnie z tradycją i w i e l o m a chrześcijańskimi ź r ó d ł a m i mistycznymi, pierw­
szymi stworzeniami Boga byli bezcieleśni aniołowie stanowiący żywe n i e b o mistyczną świątynię, w której c h w a ł a Boża zajaśniała p e ł n i ą swego blasku.
Były to duchy jak człowiek wolne, lecz posiadające znacznie większą wiedzę
i m o c niż człowiek potrafi to sobie wyobrazić. Bóg udzielił im czterech obja­
wień. Po pierwsze, iż jest ich Stwórcą. Po drugie, iż zamierza także stworzyć
ludzi - istoty w o l n e i r o z u m n e , lecz cielesne, p r z e z n a c z o n e do życia i działa­
nia w świecie materialnym. Po trzecie, iż zamierza s a m zniżyć się do ludzkiej
postaci, aby otworzyć ludzkości drogę do wiecznego zjednoczenia z N i m sa­
m y m . Aby zaś mógł narodzić się w ciele, potrzebuje idealnie czystego naczy­
nia wypełnionego p e ł n i ą Jego łask, w k t ó r y m d o k o n a się m i s t e r i u m połącze­
nia n a t u r y boskiej z ludzką; a naczyniem tym, najdoskonalszym ze stworzeń,
zamierza uczynić kobietę i m i e n i e m Maryja, której p r z e z n a c z e n i e m będzie zo­
stać królową nieba i ziemi - wszystkich a n i o ł ó w i ludzi. Pozostawił a n i o ł o m
|44
FRONDA
27/28
wybór, czy chcą p o m a g a ć Mu w re­
alizacji t e g o planu, czy też nie.
D w i e trzecie a n i o ł ó w przyjęły z ra­
dością misję realizacji tego p l a n u .
Lecz trzecia ich część u z n a ł a za
niesprawiedliwe wywyższenie p o ­
n a d nich istoty ludzkiej, na doda­
tek kobiety, i z b u n t o w a ł y się prze­
ciwko Bogu. U p a d ł y z wysokości
nieba n a d n o otchłani, k t ó r ą stwo­
rzyła ich pycha. Zaś miejsca, które
po nich pozostały, przeznaczył Bóg
dla ludzkich dusz. U p a d ł e anioły,
k t ó r e stały się d e m o n a m i , posta­
nowiły zniweczyć plan Boga. On
j e d n a k wiedział, że tak się stanie
i wyznaczył d e m o n o m , choć o t y m
nie wiedziały, w a ż n ą funkcję w realizacji Jego planu. O n e to, p o p r z e z pokusy,
przy p o m o c y których usiłują odwodzić ludzi od świętości, aby nie zajęli ich
miejsc w niebie, w rzeczywistości hartują cnoty ludzkich dusz, albowiem lu­
dzie uświęcają się poprzez stawianie o p o r u p o k u s o m . Bóg w niedostrzegalny
sposób wyznacza granice wpływu d e m o n ó w na ludzi, aby zawsze mieli oni
wolność wyboru i przezwyciężania p o k u s . Zaś ludziom, którzy poddając się
p o k u s o m czynią wiele zła, zawsze daje szansę nawrócenia, czyniąc ich także
swoim narzędziem do doskonalenia cierpliwości, pokory i miłości w sercach
ludzi, którzy z n i m i obcują i są przez nich ranieni. „Nie bójcie się tych, któ­
rzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie m o g ą - m ó w i Jezus. - Strzeżcie się ra­
czej tych, którzy i duszę, i ciało m o g ą doprowadzić do ognia w i e c z n e g o " - za
sprawą grzechów, do których n a s skłonią. Ale przestrzega też: „Nie wyrywaj­
cie chwastów, które r o s n ą p o ś r ó d zboża, albowiem przez nieuwagę możecie
też zniszczyć zboże". A ci, którzy zachowują czystość serca, i tak nie będą zbrukani przez grzesznych, wręcz przeciwnie - obcując z n i m i udoskonalać będą
swoje cnoty, albowiem „nie to czyni człowieka nieczystym co z zewnątrz w nie­
go wchodzi, ale to co wychodzi z człowieka czyni go nieczystym". A z a t e m to,
co postrzegamy jako zło w świecie - choroby, starość, u t r a t ę najbliższych,
JESIEŃ-2002
145
majątku i znaczenia w oczach ludzi - jest w istocie sposobnością doskonale­
nia nieśmiertelnej duszy, k t ó r a przeznaczona jest do wiecznego szczęścia
w niebie. Paradoks zła jest więc p a r a d o k s e m p o z o r n y m - dotykające n a s cier­
pienia nie są same w sobie złem, a raczej b ł o g o s ł a w i e ń s t w e m . Ojciec zaś czu­
wa, aby ciężary, które na n a s nakłada, nie przekraczały nigdy naszych sił.
IV
Paradoks łaski, a jeszcze bardziej p a r a d o k s zbawienia, zawiera u k r y t e założe­
nie co do n a t u r y zbawienia. Paradoksy te sugerują mianowicie, że zbawienie,
z d a n i e m teistów, oznacza rodzaj w y m i a n y handlowej - człowiek szlachetny
za swoje d o b r e czyny „nabywa" p r a w o do korzystania przez całą wieczność
z jakichś niebiańskich dóbr. Tymczasem chrześcijańskie p o j m o w a n i e zbawie­
nia wykracza poza tą „ p r a w n o - h a n d l o w ą " p e r s p e k t y w ę . Z b a w i e n i e należy ra­
czej postrzegać w perspektywie miłości. Bóg jest miłością - w s z e c h m o c n ą ,
wszechwiedzącą, n i e s t w o r z o n ą i n i e ś m i e r t e l n ą . O k o widzi światło, u c h o sły­
szy dźwięki, skóra o d c z u w a ciepło i t w a r d o ś ć . Lecz Bóg jest niewidzialny,
niesłyszalny i niedotykalny, chociaż jest wszechobecny. M o ż e się pojawić na­
szym oczom, m o ż e p r z e m ó w i ć do naszych uszu, m o ż e d o t k n ą ć naszej skóry
- wszak jest wszechmogący, nie ma dla N i e g o rzeczy niemożliwych. Ale
w swej n a t u r z e jest p r z e d e w s z y s t k i m miłością, której nie widać, nie słychać,
ani d o t k n ą ć nie m o ż n a . Miłość b o w i e m o d c z u w a m y w naszej duszy. I co wię­
cej - o d c z u w a m y ją nie w t e d y kiedy przez kogoś j e s t e ś m y kochani, ale kiedy
sami kogoś kochamy. Miłość wypełnia n a s w ó w c z a s wielką radością. R a d o ś ć
ta w z m a g a się jeszcze, kiedy u k o c h a n a o s o b a odwzajemnia n a s z e uczucie.
N a t o m i a s t o d r z u c o n a - zamienia się w rozpacz. Jest tak w przypadku m i ł o ­
ści do człowieka. W przypadku miłości do Boga nie m u s i m y bać się odrzuce­
nia, gdyż On jest s a m ą miłością. Co więcej, Bóg nie prosi n a s o d o b r e uczyn­
ki, k t ó r e mógłby wynagrodzić, ale o n a s z ą m i ł o ś ć do N i e g o . Największe
„przykazanie" głosi: będziesz m i ł o w a ł Pana, Boga swego. Kiedy k o c h a m y i je­
s t e ś m y kochani, znika największe cierpienie, j a k i m jest poczucie s a m o t n o ś c i .
Najbardziej s a m o t n y czuje się człowiek o t o c z o n y w i e l o m a l u d ź m i , których
nie kocha i którzy jego nie kochają. C z ł o w i e k kochający i k o c h a n y nie czuje
się s a m o t n y n a w e t na środku p u s t y n i . Oczywiście im bardziej k o c h a m y Bo­
ga będąc na ziemi, t y m bardziej czujemy się s a m o t n i nie mogąc widzieć Go,
146
FRONDA
27/28
słyszeć i czuć, jak możliwe jest to w niebie. Lecz jest to błogosławiona,
uświęcająca i p e ł n a radości s a m o t n o ś ć , przypominająca oczekiwanie na uko­
c h a n ą osobę na godzinę przed u m ó w i o n y m s p o t k a n i e m . Tę godzinę o s ł a d z a
n a m obecność bliźnich i świadomość, że największą t r o s k ą naszego ukocha­
nego Ojca jest to, aby nie zgubili oni drogi i wszyscy r a z e m doszli do Jego
d o m u . Ta ś w i a d o m o ś ć powoduje, że dzieląc Jego troskę p o m a g a m y n a s z y m
braciom i s i o s t r o m odnaleźć zagubioną drogę i iść nią coraz dalej. W t e n spo­
sób kochamy bliźniego jak siebie samego, lecz nie ze względu na siebie, ale
ze względu na Ojca. Wyznam, iż k o c h a ł e m kiedyś dwie kobiety j e d n o c z e ś n i e
i nie chciałem zranić ani utracić żadnej z nich. Przez wiele dni i nocy dręczy­
ła m n i e n i e m o ż n o ś ć rozwiązania tego p r o b l e m u . Kiedy zacząłem prosić Bo­
„Chrześcijaństwo ma Ewangelie, które zawierają opowieść o po­
kłonie mędrców ze Wschodu. To bardzo tajemnicza opowieść
symboliczna. Cóż bowiem oznacza poddanie się doświadczenia
duchowego i mądrości religii Wschodu, czego upostaciowaniem
są mędrcy, Dzieciątku z groty betlejemskiej? Znaczenie tego, że
Chrystus jest jedynym kochającym człowieka - monos filantropos
- możemy dopiero zrozumieć na tle tej opowieści. Budda nie
kochał człowieka. On współczuł człowiekowi. Tylko Chrystus ko­
cha człowieka."
Jerzy Nowosielski „Moj C h r y s t u s "
ga, aby p o m ó g ł mi znaleźć wyjście z tej sytuacji, u s ł y s z a ł e m w duszy słowa:
Kochaj je dla Mnie, nie dla siebie. D ł u g o nie m o g ł e m z r o z u m i e ć , co to zna­
czy. Dzisiaj r o z u m i e m . Kochanie ludzi dla Boga, a nie dla siebie jest t r u d n e ,
dopóki miłości do Boga nie dajemy w sercu p i e r w s z e ń s t w a p r z e d miłością do
jakiegokolwiek człowieka. Jezus powiedział: „Kto kocha ojca lub m a t k ę bar­
dziej niż Mnie, nie jest M n i e godzien. I k t o kocha syna lub córkę bardziej niż
Mnie, nie jest M n i e godzien." Gdy miłości do Boga d a m y w sercu pierwszeń­
stwo przed miłością do ludzi, ł a t w o n a m będzie kochać ludzi, n a w e t naszych
JF.SIEŃ-2002
147
nieprzyjaciół, którzy sprawiają n a m wiele bólu. A l b o w i e m nie k o c h a m y ich
po to, aby cokolwiek od nich uzyskać, ale dlatego, że o n i także kochani są
przez Ojca. Zbawienie zaś oznacza o s t a t e c z n e p r z e k r o c z e n i e barier dzielą­
cych n a s od Ojca, który kocha n a s od chwili, kiedy p o s t a n o w i ł n a s stworzyć,
a Jego m i ł o ś ć jest nieograniczona i wszystko z niej pochodzi, aby o s t a t e c z n i e
do niej wrócić. Jeśli nie n a u c z y m y się miłości na ziemi, jeśli nie o t w i e r a m y
naszego serca na miłość, p o m i m o bólu, jaki bywa z t y m związany, nie będzie­
my potrafili zbliżyć się do Boga w niebie. Bo t a m zbliżamy się do N i e g o na
tyle, na ile potrafimy kochać. I nie jest to kwestia uczynków, s ł ó w i myśli. N i e
jest to kwestia sprawiedliwości. N a w e t największe grzechy m o g ą zostać
z m a z a n e przez miłość. A z drugiej s t r o n y n a w e t najszlachetniejsze czyny
spełniane bez miłości są jedynie s t r a t ą czasu, bo „gdybym n a w e t rozdał na
j a ł m u ż n ę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości b y m
nie miał, nic b y m nie zyskał".
V
Pozostaje jeszcze o s t a t n i p a r a d o k s - atrybutów. Ma on j e d n a k s e n s w t e d y
i tylko wtedy, gdy m ó w i m y o Bogu filozofów, k t ó r y s a m o sobie nic nie m ó ­
wi, którego obraz sami sobie t w o r z y m y m o c ą własnej w y o b r a ź n i skażonej
tak w i e l o m a z ł u d z e n i a m i wynikającymi z braku wszechwiedzy. H i s t o r i a na­
r o d u żydowskiego jest j e d n a k h i s t o r i ą s t o p n i o w e g o objawiania się s a m e g o
Boga - p o p r z e z wstrząsające teofanie, n i e w y t ł u m a c z a l n e w y d a r z e n i a i obiet­
nice, k t ó r e spełniały się s ł o w o po słowie. J a h w e objawił się jako Bóg Przy­
mierza - najpierw zawartego z j e d n y m człowiekiem, A b r a h a m e m ; p o t e m
z całym Wybranym N a r o d e m , obiecanym p o t o m s t w e m A b r a h a m a , u s t ó p
góry Synaj; a wreszcie, p o p r z e z J e z u s a C h r y s t u s a , z całą ludzkością i z każ­
dym człowiekiem z o s o b n a . On też s a m objawił swoje atrybuty w taki spo­
sób i w takiej kolejności, w jakiej u z n a ł za s t o s o w n e . A b r a h a m o w i powie­
dział: „Jam jest Bóg W s z e c h m o g ą c y " . Mojżeszowi powiedział: „Jestem,
Który J e s t e m " . Dawał się też p o z n a ć jako „Bóg wielki i g r o ź n y " (Pwp 7,21)
dla wrogów; „Bóg z a z d r o s n y " (Wj 34,14) o cześć o d d a w a n ą b o g o m fałszy­
wym; ale też jako „Bóg m i ł o s i e r n y i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę
i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość, niewierność, grzech" (Wj 34, 6-7). Objawiał się s t o p n i o w o , jak148
FRONDA
27/28
by przygotowywał ludzi na odkrywanie kolejnych Jego przymiotów. „Uznaj
w sercu - powiedział do Izraelitów wędrujących po pustyni - że jak wycho­
wuje człowiek swego syna, tak Pan, Bóg twój, wychowuje ciebie" (Pwp 8,5).
Dopiero Jezus Chrystus dał światu pełne objawienie jako Jednorodzony Syn
Ojca. Bóg chrześcijan nie jest Bogiem filozofów. Jest Bogiem żywym, który
sam wyciągnął rękę do człowieka.
VI
Rozważanie przedstawionych paradoksów, podobnie jak wielu innych punk­
tów nauki buddyjskiej, może być dla chrześcijanina bardzo wzbogacające.
Stojąc w obliczu naprawdę przemyślanych argumentów i koncepcji buddyj­
skich, zmuszony jest dokładnie przemyśleć własne poglądy i znaleźć właści­
wą odpowiedź. W ten sposób staje się coraz bardziej świadomym i spokoj­
nym uczniem Chrystusa. A jest to, uważam, wystarczający powód do
poznawania buddyjskich nauk i praktyk. Są one także potężną intelektualną
inspiracją - a czasem wyzwaniem - dla osób niewierzących. Właściwie każ­
dy może odnieść korzyść z poznawania i zgłębiania Dharmy Buddy, może po­
za tymi, którzy zechcą sobie z jej znajomości uczynić tytuł do chwały i za­
miast pomagać czującym istotom, wywyższać się nad nie.
JAROSŁAW MOSER
JESIEŃ'2002
149
Depresja to cierpienie totalne i nie do opisania. Cierpi
każdy skrawek duszy; dusza boli tak, że nie da się wy­
trzymać. Człowiek jest zamknięty w cierpieniu, świat na
zewnątrz jest tak oddalony, że kompletnie nierzeczywi­
sty. Jakby był tysiące kilometrów dalej, bez żadnej
wspólnej drogi. Niemożliwe jest się z nim skontaktować.
Przede wszystkim dlatego, że jest wrogi, ale też jest
straszny i obcy, całkowicie obcy. To nie jest mój świat, on
nie jest dla mnie. Dla mnie lepiej byłoby nie istnieć.
ŁASKA
DEPRESJI
NATALIA
BUDZYŃSKA
W Pierwszej Księdze Samuela czytamy, że króla Saula „opuścił d u c h Pański,
a opętał go d u c h zły, zesłany przez P a n a " . Bóg b o w i e m ma w ł a d z ę n a d de­
m o n e m i jest pierwszą przyczyną wszelkiego działania. Egzegeci m ó w i ą , że
Saul cierpiał na jakiś rodzaj c h o r o b y psychicznej, a n a w e t - k o n k r e t n i e - na
melancholię. Słudzy Saula pomyśleli, że ulżyłoby królowi, gdyby s ł u c h a ł m u ­
zyki granej przez kogoś na cytrze. W t e n s p o s ó b p r z y p r o w a d z o n o do Saula
Dawida, który już w t e d y był n a m a s z c z o n y przez S a m u e l a i działał p o d wpły­
w e m D u c h a Pańskiego. Dawid został u k o c h a n y m g i e r m k i e m króla, „a kiedy
zły d u c h zesłany przez Boga n a p a d a ł na Saula, brał Dawid cytrę i grał. W t e ­
dy Saul d o z n a w a ł ulgi, czuł się lepiej, a zły d u c h o d s t ę p o w a ł od n i e g o " ( l S m
16, 2 3 ) . Psalmy nic nie straciły ze swej mocy, t a k ż e dziś są p o t ę ż n y m i egzor150
FRONDA
27/28
cyzmami. Kiedy m o d l i m y się p s a l m a m i , zly d u c h ucieka. „Śpiew i m u z y k a
pomagają zwalczyć m e l a n c h o l i ę " - m a w i a ł rabbi N a c h m a n z Bracławia.
Cierpiałam nieludzko
Kiedy m i a ł a m 15 lat, poje­
chałam na wycieczkę szkol­
ną, całkiem fajną. Noce spę­
dzaliśmy
wcale
nie
na
paleniu papierosów ani pi­
ciu piwa czy o d d a w a n i u się
nieprzyzwoitym
zabawom.
Wywoływaliśmy duchy. Po­
czątkowo w ogóle nie wie­
rzyłam w te talerzyki i głosy
podobno
wszystkich,
słyszane
przez
dopóki w tym
niedowiarstwie nie zobaczyłam czegoś - zjawy? ducha? na p e w n o jakiejś
obecności. Do dziś na w s p o m n i e n i e tej chwili cierpnie mi skóra. Ale stało się,
otworzyłam drzwi czemuś, co c h ę t n i e przez nie w e s z ł o i już nie d a w a ł o mi
spokoju. W t e d y oczywiście nie z d a w a ł a m sobie z tego sprawy, ale teraz widzę
wyraźnie, że d e m o n czeka, wystarczą mu lekko uchylone drzwi, wślizgnie się
od razu i cierpliwie będzie czekać na o d p o w i e d n i m o m e n t , aby zaatakować.
Pan Bóg ma j e d n a k w ł a d z ę n a d n i m i dlatego m o g ę teraz o t y m pisać.
Po p a r u n i e p r z e s p a n y c h ze s t r a c h u nocach, wszystko się p o z o r n i e u s p o ­
koiło. C h o ć tak n a p r a w d ę przespanej i spokojnej nocy j u ż nie m i a ł a m , ale do
wielu rzeczy m o ż n a się przyzwyczaić.
N a d s z e d ł j e d n a k czas, że n o c e p o z o s t a ł y b e z s e n n e całkowicie i p e ł n e lę­
ku. Z a c h o r o w a ł a m na depresję.
Myśl o samobójstwie nie o p u s z c z a ł a m n i e ani na chwilę. N a w e t w okre­
sach d o b r e g o s a m o p o c z u c i a b y ł a m p e w n a , że p o p e ł n i ę s a m o b ó j s t w o . Wy­
znaczyłam sobie d a t ę i to p o m a g a ł o mi żyć. Przez p a r ę lat w z g l ę d n e g o spo­
koju d e m o n nie spał: wsączał mi do serca p r z e k o n a n i e , że j e s t e m n i k i m . Ze
nikt m n i e nie kocha, i że nigdy m n i e nie p o k o c h a . M o i m j e d y n y m m a r z e n i e m
było umrzeć, a i to p o d w a r u n k i e m , że po śmierci nic m n i e nie czeka. O b y
JESIEŃ-2002
1
51
po śmierci nie było nic, pustka, cisza, ciemność, nic. Ż a d n e g o Boga, żadne­
go światła w t u n e l u , żadnej miłości, ż a d n e g o życia po śmierci. Tylko wy­
tchnienie, nicość.
Rozmyślałam o s p o s o b a c h p o p e ł n i e n i a samobójstwa,
uwielbiałam wyobrażać sobie, jak r o z p r u w a m sobie żyły - to m n i e uspokaja­
ło. Gdy n a d c h o d z i ł a jesień, zaczynałam płakać i bać się. Bałam się wyjść na
ulicę, spotkać człowieka, jechać a u t o b u s e m i widzieć d o o k o ł a te wszystkie
twarze. Wydawało mi się, że wszyscy na m n i e p a t r z ą i co o d e m n i e chcą, no
co? Chcą m n i e zniszczyć.
Leczyłam się psychiatrycznie od 19 roku życia, d o s t a w a ł a m przeróżne leki,
ale niewiele mi pomagały. Mogę wręcz powiedzieć, że moja depresja z roku na
rok była coraz większa. J e s t e m osobą towarzyską, ale w czasie choroby izolo­
w a ł a m się od ludzi kompletnie. Wyłączałam telefon, nie wychodziłam z d o m u ,
a to wszystko ze strachu przed każdym człowiekiem. Kiedy jechałam a u t o b u ­
sem, wydawało mi się, że wszyscy tłoczą się koło m n i e specjalnie, siedziałam
wręcz skulona z zakrytą twarzą i m i a ł a m ochotę wyć ze strachu. Cierpiałam
nieludzko.
Depresja to jest cierpienie za całą ludzkość, za cały świat. To cierpienie
t o t a l n e i nie do opisania. Cierpi każdy skrawek duszy; d u s z a boli tak, że nie
da się wytrzymać. Człowiek jest z a m k n i ę t y w cierpieniu, świat na z e w n ą t r z
jest tak oddalony, że k o m p l e t n i e nierzeczywisty. Jakby był tysiące kilome­
t r ó w dalej, bez żadnej wspólnej drogi. N i e m o ż l i w e jest się z n i m s k o n t a k t o ­
wać. Przede wszystkim dlatego, że jest wrogi, ale też jest straszny i obcy, cał­
kowicie obcy. To nie jest mój świat, on nie jest dla m n i e . Dla m n i e lepiej
byłoby nie istnieć.
Z w r ó c i ł a m się przeciwko
sobie.
Czułam
straszną
do
siebie
nienawiść.
Kale­
czyłam się i nie c z u ł a m bó­
lu. C i ę ł a m żyletką d ł o n i e
i patrzyłam, jak płynie k r e w
- r o b i ł a m to nie w j a k i m ś
szale, ale całkiem spokojnie
i t r z e ź w o . Potrafiłam roz­
m a w i a ć z k i m ś na przykład
na jakiejś imprezie, a j e d n o 152
FRONDA
27/28
cześnie dźgać się w rękę s c h o w a n y m i w rękawie nożyczkami. Brałam w t e d y
d u ż o leków psychotropowych, które wieczorami zapijałam w ó d k ą i popala­
ł a m haszyszem. P r z e d a w k o w a ł a m p a r ę razy p o t o , b y p r z e s p a ć d z i e ń . P o p ł u ­
kaniu żołądka leki wydzielali mi rodzice i patrzyli, jak p o ł y k a m . Gdy tylko
z n ó w nabrali do m n i e zaufania, zaczęłam tabletki zbierać i chować, aby z n ó w
je kiedyś połknąć w wielkiej ilości. Ze złości na ojca, k t ó r y przeszukał mój
pokój i zabrał „zbiory", rzuciłam w niego n i e b e z p i e c z n y m p r z e d m i o t e m .
Przy t y m całym piekle, jakie c z u ł a m w duszy, potrafiłam ś w i e t n i e u d a w a ć .
Pewnie tylko p a r ę najbliższych o s ó b z mojego o t o c z e n i a widziało, że coś się
ze m n ą dzieje.
W tym najgorszym okresie m i a ł a m d o b r e g o psychiatrę, d o b r e g o w t y m
sensie, że się o m n i e troszczył. Myślał jednak, że kiedy ustabilizuję moje ży­
cie emocjonalne, cała depresja m i n i e . C h o d z i ł o w skrócie o t o , by s p o t k a ć
prawdziwą szczęśliwą m i ł o ś ć .
Stało się. Skończyłam studia i zakochałam się ze wzajemnością. Wyprowa­
dziłam się z Poznania i zamieszkaliśmy z m o i m chłopakiem w Warszawie. Za­
częła się jesień. Tomek wy­
chodził do studia nagrywać
płytę, a ja chwytałam za nóż
i stojąc przed lustrem naci­
n a ł a m skórę na szyi. Tomek
przychodził, a ja go nie roz­
poznawałam. Dostawałam
ataków lęku, a on tylko się
modlił. Bardzo m n i e te m o ­
dlitwy wkurzały. Nie zasta­
nawiało m n i e to, dlaczego
tak się dzieje, po prostu my­
ślałam, że jestem anarchistką i to całe mówienie o Bogu i wieszanie krzyży na
ścianach to zwykła przesada. Tomek miał znajomego zakonnika w Warszawie,
ale kiedy on do nas przychodził, ja natychmiast wychodziłam z d o m u . Ale pew­
nego dnia stało się coś dziwnego. Byłam s a m a i nagle strasznie zaczęłam się
bać, to był tak silny lęk, że naprawdę, ale to naprawdę b a ł a m się, że stracę ro­
z u m całkowicie, albo zrobię sobie krzywdę totalną. Nie było wtedy telefonów
komórkowych, nie m o g ł a m zadzwonić po Tomka. Zadzwoniłam więc do tego
JESIEŃ'2002
153
zakonnika, to był jakiś przedziwny odruch, ale wiedziałam, że on m o ż e mi p o ­
móc, że Bóg, miłość, jakieś dobro... Ale kiedy czekałam, aż ktoś go przywoła do
telefonu, zaczęłam wbrew sobie tak strasznie krzyczeć, wyć, dosłownie wyć i...
odłożyłam słuchawkę. W b r e w sobie. Kto zwyciężył, jak nie d e m o n ?
Po t y m wydarzeniu n a p r a w d ę w y s t r a s z y ł a m się i z a c z ę ł a m myśleć o Bo­
gu, że On m o ż e m n i e wyratować. I tak się stało, teraz j e s t e m o t y m przeko­
nana, choć nie o d b y ł o się to w jakiś s p e k t a k u l a r n y s p o s ó b .
Postanowiliśmy wziąć ślub kościelny. Czekało m n i e t r u d n e zadanie: po wielu
latach przystąpić do sakramentu pokuty. Mogę powiedzieć, że od tego czasu je­
stem zdrowa. Depresja nigdy
nie wróciła, nie wiem też, co
to nieprzespana noc i nie po­
trafiłabym się skaleczyć. Ni­
gdy więcej nie cierpiałam już
w taki sposób. Trzymam się
Kościoła ze wszystkich sił, bo
d e m o n wciąż usiłuje m n i e
straszyć. Nadal,
gdy tylko
spotka m n i e jakieś niepowo­
dzenie, wsącza mi w serce
pierwsze kłamstwo, że nikt
mnie nie kocha, że moje życie jest pomyłką i nigdy nie powinnam się urodzić. Na­
dal są chwile, gdy pragnę nicości po śmierci, a nawet modlę się do Boga o śmierć.
Kiedy czytam o cierpieniach i chorobie Sary Kane, czy dowiaduję się o czyimś sa­
mobójstwie, rozumiem to doskonale, ale najgorsze jest to, że jawi mi się to jako
a t r a k c y j n e . Teraz już wiem, że to jest walka duchowa. Gdybym nie miała sta­
łego kontaktu z sakramentami i Słowem Bożym, szybko znów bym w to wpadła.
J e s t e m pewna, że d e m o n b a r d z o u p o d o b a ł sobie depresję, aby zniszczyć
człowieka. Po pierwsze - wsącza w jego serce p i e r w s z ą wątpliwość: n i k t cię
nie kocha czyli Bóg cię nie kocha. Twoje życie n i e ma sensu, jesteś s a m . D e ­
m o n o w i bardzo zależy, żeby p r z e k o n a ć człowieka, że wszystko, co go w ży­
ciu s p o t k a ł o było złe, i że nic d o b r e g o j u ż go nigdy n i e spotka. Po drugie pragnie o n unicestwić człowieka jego w ł a s n y m i r ę k a m i . J a w p u ś c i ł a m d e m o ­
na do swojego życia przez praktyki okultystyczne. N i e zawsze dzieje się to
w s p o s ó b tak oczywisty.
154
FRONDA
27/28
Potrzeba przebaczenia
Współczesna psychiatria nie różnicuje depresji na e n d o g e n n ą (czyli bez przy­
czyny) i przyczynową (będącą wynikiem jakiegoś wydarzenia). Uważa się, że
nie ma depresji bez przyczyny. Najczęściej p o w ó d leży w odległym dzieciń­
stwie i jest n i m głęboka rana w e w n ę t r z n a . Najdotkliwsze zranienia, które da­
ją o sobie znać przez całe dorosłe życie, zadają rodzice. Brak przebaczenia spra­
wia, że człowiek cierpi, a zamknięcie serca na tą j e d n ą osobę powoduje, że nie
potrafi kochać nikogo, także
samego
siebie.
i
psychologia
o
potrzebie
Psychiatria
mówi
wiele
przebaczenia
w terapii, ale dla m n i e jest
pewne, że bez Boga prawdzi­
we przebaczenie największe­
mu wrogowi jest niemożli­
we.
Największym
wrogiem
nie jest ten, k t o cię prześla­
duje teraz, ale ten, k t o cię
zranił, gdy byłeś najbardziej
niewinny. Nawet, jeśli zrobił to zupełnie niechcący i nieświadomie. Dla d e m o ­
na z kolei brak przebaczenia jest doskonałą pożywką. Leki przeciwdepresyjne
są świetne, ale nigdy same z niej nie wyleczą. Mogą ją zaleczyć, ale depresja
wraca i wróci na p e w n o , jeśli będzie się polegać tylko na farmakologii. Potrzeb­
ne jest przebaczenie, a to proces długi i bez Boga niemożliwy.
Nie przebaczając n i e u s t a n n i e sądzimy, a grzech t e n s p r o w a d z a na n a s
śmierć. W rzeczywistości s ł u c h a m y d e m o n a . Dopuszczając do takich cier­
pień Bóg przewraca życie człowieka do góry n o g a m i i pyta: „I co teraz? Czy
jest Bóg?". Rabbi J o s z u a z Bełza m ó w i ł : „Kiedy dotyka n a s cierpienie, m u s i ­
cie wiedzieć, że Bóg wystawia w a s na p r ó b ę , aby zobaczyć, jak je przyjmuje­
cie. Jeśli znosicie je ze spokojem, powtarzając słowa N a c h u m a G a m z o : To też
wyjdzie na dobre, wasza słabość ustąpi. N i e będzie j u ż więcej p o w o d u , by wy­
stawiać w a s na p r ó b ę i w t e d y przekonacie się, że cierpienie było n a p r a w d ę
dla waszego d o b r a . " N a t o m i a s t rabbi z Łęcznej m a w i a ł : „Bóg chce n a m dać
n o w e życie. I w ł a ś n i e w t y m celu posyła n a m nauczycieli, aby n a s poprawiaJESIEŃ-2002
155
li, nauczali i oddziaływali na n a s . Jeśli to nie wystarcza, zsyła n a m cierpienia,
dokładnie tak, jak czyni ojciec, który poddaje swojego syna bolesnej opera­
cji, ponieważ jest to jedyny sposób, żeby go uzdrowić. C z a s a m i j e d n a k wy­
daje n a m się, że nie j e s t e ś m y w stanie znieść tych cierpień, choć m a m y świa­
d o m o ś ć tego, że są o n e jedynie w y r a z e m miłości Bożej."
Melancholia według św. Jana od Krzyża
Pan Bóg ma swoje plany w o b e c każdego człowieka i daje doświadczenie de­
presji nie bez celu. Chrześcijanin ma d o b r z e - dla n i e g o depresja m o ż e być
łaską. Niezwykle p o m o c n e są przeżycia św. J a n a od Krzyża. Psychiatra p o ­
wiedziałby, że z p u n k t u widzenia psychopatologicznego święty ów cierpiał
na depresję. Swoje m r o k i d u c h o w e nazwał „nocą c i e m n ą " i opisał w dziele
pod t a k i m w ł a ś n i e t y t u ł e m . Wyjaśnia t a m , że Pan Bóg daje d o ś w i a d c z e n i e
„nocy c i e m n e j " po to, by w t e n s p o s ó b oczyszczona d u s z a m o g ł a doskonalej
zjednoczyć się z N i m . O t ó ż t y m b o l e s n y m d o ś w i a d c z e n i o m strasznej nocy,
u m i e r a n i a duszy, z s t ę p o w a n i a za życia do czyśćca m u s i się p o d d a ć każdy, k t o
chce dojść do rozkoszy zjednoczenia z Bogiem. „ N o c c i e m n ą " św. J a n a od
Krzyża m o ż n a n a z w a ć p r z e w o d n i k i e m po depresji, ale p r z e d e w s z y s t k i m p o ­
r a d n i k i e m d u c h o w y m dla cierpiących.
Poniższe zdania b r z m i ą jak z podręcznika od psychiatrii i niczym się nie
różnią od o p i s ó w depresji profesora Kępińskiego:
„Ból i s m u t e k duszy powiększa się na skutek o s a m o t n i e n i a i o p u s z c z e n i a
jakie ogarniają ją w ś r ó d tej nocy. Nie znajduje się r ó w n i e ż pociechy ni opar­
cia w żadnej n a u c e i w ż a d n y m k i e r o w n i k u d u c h o w y m . C h o ć b y się jej bo­
w i e m u d o w a d n i a ł o dla jej pociechy, że wielkie d o b r a s p ł y n ą na n i ą z tych
udręczeń, nic jej nie przekona. Będąc głęboko z a n u r z o n a i p o g r ą ż o n a w swej
nicości i nędzy, ma przeświadczenie, że inni, nie wiedząc jaka o n a jest w rze­
czywistości, m ó w i ą jej tylko słowa te dla pociechy." „ D u s z a p o p a d a w takie
zamroczenie i w taką n i e p a m i ę ć o wszystkim, że czas upływa, a o n a nie zda­
je sobie sprawy, co czyniła, myślała, co czyni lub ma czynić. I nie m o ż e , choć­
by chciała, przywołać uwagi do tych spraw." Człowiek cierpi tak strasznie, że
„śmierć byłaby ulgą i w y z w o l e n i e m " . Ciężar u d r ę k i w t y m stanie powoduje,
że człowiek czuje się jak najdalej od jakiejkolwiek łaski i sądzi, że wszystko
jest już stracone. Czuje się o s a m o t n i o n y i w z g a r d z o n y przez wszystkich,
156
FRONDA
27/28
a szczególnie przez przyjaciół (co D a w i d wyraża w słowach: „Oddaliłeś o d e
m n i e m o i c h znajomych, uczyniłeś m n i e dla n i c h o h y d n y m " [Ps 8 8 , 9 ] ) . Naj­
gorsze cierpienie przysparza myśl n i e u s t a n n i e w m a w i a n a przez nieprzyjacie­
la, że „Bóg m n i e nie kocha", p o n i e w a ż na J e g o m i ł o ś ć n i e zasługuję. M ó w i
0 t y m p r o r o k Dawid: „Moje p o s ł a n i e jest m i ę d z y z m a r ł y m i , t a k jak zabitych,
którzy leżą w grobie, o których j u ż nie p a m i ę t a s z , którzy wypadli z Twojej rę­
ki. Umieściłeś m i ę w dole głębokim, w ciemnościach, w p r z e p a ś c i " (Ps 88,
6 - 7 ) . W e d ł u g św. J a n a d u s z a taka o d c z u w a wręcz m ę k i piekielne, k t ó r e p o ­
chodzą z przekonania, że jest p o z b a w i o n a Boga, że On ją karze i że jest p r z e z
Niego o d r z u c o n a i t a k j u ż z o s t a n i e na zawsze. T r u d n o się w t a k i m s t a n i e m o ­
dlić: „nie jest t e n czas s p o s o b n y do r o z m o w y z Bogiem", więc, jak w o ł a Je­
remiasz, trzeba „położyć p r o c h u w u s t a swe; m o ż e jest nadzieja".
D u s z a jest z a n u r z o n a w tak głębokiej i gęstej ciemności, że czuje się „cał­
kowicie z m i a ż d ż o n a i o b a l o n a na twarz. W i d o k jej własnej n ę d z y jest dla niej
jakby o k r u t n ą śmiercią d u c h o w ą " . Czuje się jak J o n a s z p o ł k n i ę t y p r z e z jakie­
goś p o t w o r a . W rzeczywistości p o t w ó r istnieje i to w każdej chwili: „Czuje
b o w i e m w sobie jakby jakiegoś nieprzyjaciela,
który chociaż u s p o k o j o n y
1 uśpiony, m o ż e w każdej chwili zbudzić się i wszcząć z nią walkę".
Ale Dawid m ó w i : „ N o c jak dzień zajaśnieje" (Ps 139, 12). C z ł o w i e k bo­
w i e m m u s i wejść w grób ciemnej śmierci, aby p o t e m m ó g ł dojść do zmar­
twychwstania. Św. Jan od Krzyża pisze: „ t o z m a g a n i e się i ta walka są b a r d z o
głębokie, albowiem i pokój, do k t ó r e g o mają d o p r o w a d z i ć , ma być r ó w n i e ż
b a r d z o głęboki. Ból duszy jest w e w n ę t r z n y i przenikliwy, gdyż miłość, k t ó r ą
ma o n a osiągnąć, ma być r ó w n i e ż najgłębsza i najczystsza." O tą m i ł o ś ć p r o ­
sił Dawid: „Stwórz, o Boże we m n i e serce czyste" (Ps 5 1 , 12).
NATALIA BUDZYŃSKA
JESIEŃ-2002
157
Saramago mówi w imieniu Saramago, broni interesów
Saramago, usprawiedliwia i podziwia Saramago, jego
idee, pretensje i frustracje. Saramago to prorok pesy­
mizmu, pogardy i resentymentu.
Lenin Guevara I,
papież
NELSON
resentymentu
RODRICO
PEREIRA
W s w o i m o p u b l i k o w a n y m w „Gazecie Wyborczej"
(2-3.03.2002) artykule
A r t u r D o m o s ł a w s k i dzieli się z n a m i d o ś w i a d c z e n i e m m i s t y c z n y m , k t ó r e
stało się jego u d z i a ł e m : o t o d z i e n n i k a r z t e n r o z p o z n a ł w p o r t u g a l s k i m pisa­
rzu Jose Saramago bliźniaczego b r a t a papieża J a n a Pawła II. D o m o s ł a w s k i
nie m a j u ż wątpliwości: S a r a m a g o jest chrześcijańskim p r o r o k i e m . S k u t k i e m
tego a u t e n t y c z n e g o „ o ś w i e c e n i a " a u t o r t e k s t u - czytając p o r t u g a l s k i e g o pi­
sarza - n i e potrafi j u ż uwolnić się od obsesyjnego wręcz uczucia, że ma o t o
do czynienia z encyklikami, listami a p o s t o l s k i m i czy h o m i l i a m i p a p i e s k i m i .
J Jg
FRONDA
27/28
Z rozbrajającą szczerością D o m o s ł a w s k i w p r o w a d z a czytelnika w przeży­
wanie z n i m w ł a s n e g o odkrycia. I dla kogoś, k t o w y t r z y m a do k o ń c a artyku­
łu, wszystko zaczyna nabierać s e n s u . Jak w transie, gotowi j e s t e ś m y ogłosić
prawdziwą t o ż s a m o ś ć Saramago: „Tak o t o z zatwardziałego k o m u c h a n a r o ­
dził się chrześcijański p r o r o k " - w o ł a m y z D o m o s ł a w s k i m .
Strzeżcie
w
się fałszywych
owczej skórze,
proroków,
którzy przychodzą
do
was
a wewnątrz są drapieżnymi wilkami.
(Mt 7,15)
Wojtyła bis
Już od d a w n a przestał dziwić chyba kogokolwiek k o m p l e t n y brak krytycy­
zmu,
który zachodni
intelektualiści
przejawiają w ocenie
komunizmu
i wszystkich jego lewicujących i lewackich p o c h o d n y c h . O d n o s i się w k o ń c u
wrażenie, że jest to po p r o s t u s y m p t o m chronicznej niedojrzałości, k t ó r a p o d o b n i e jak ma to miejsce u n a s t o l a t k ó w - ustawicznie filtruje rzeczywi­
stość i n a w e t w o b e c niepodważalnych faktów widzi to i wierzy w to, co chce
uznać jako wiarygodne - z p u n k t u w i d z e n i a w ł a s n y c h d o r a ź n y c h korzyści
i bronionych przez siebie egocentrycznych pozycji.
Niezrozumiałe jest jednak to, jak Polak m o ż e odczuwać jakikolwiek pociąg
wobec ideologii lewicy - a szczególnie tych, które r o d o w o d e m s w o i m sięgają
fundamentalistycznych pozycji m a r k s i z m u i leninizmu, totalitarnych i obciążo­
nych hipokryzją - tak, jak ma to miejsce w wypadku Saramago właśnie.
Warto zastanowić się, j a k i m krajem byłaby dzisiaj Portugalia, gdyby Sa­
r a m a g o i partii, której zawsze bronił z pozycji ideologa nr 1, u d a ł o się utrzy­
mać przy władzy.
„Rewolucja G o ź d z i k ó w " z 1974 roku była reakcją na n i e u d o l n o ś ć r e ż i m u
post-salazarystów, który nie radził sobie nie tylko z p r o b l e m a m i w e w n ę t r z ­
nymi, ale przede w s z y s t k i m nie u m i a ł s p r o s t a ć n a c i s k o m z e w n ę t r z n y m ze
strony Europy, m o c n o upojonej iluzjami mającymi swe ź r ó d ł o po lewej stro­
nie. G ł ó w n y m e l e m e n t e m tych nacisków było b e z w a r u n k o w e p o p a r c i e dla
afrykańskich r u c h ó w wyzwoleńczych. J e d n o c z e ś n i e z hipokryzją m i l c z a n o
o tym, o co rzeczywiście w tej grze chodziło: ruchy wyzwoleńcze portugalJESIEŃ-2002
159
skich kolonii w Afryce - j e d n e uzbrojone i p o p i e r a n e organizacyjnie i m a t e ­
rialnie przez Związek Sowiecki, Kubę i blok komunistyczny, i n n e przez Sta­
ny Zjednoczone - służyły po p r o s t u i n t e r e s o m o b u potęg, te zaś dążyły jedy­
nie do odsunięcia Portugalczyków od ich bogatych w diamenty, r o p ę i i n n e
surowce n a t u r a l n e zamorskich prowincji. To za te bogactwa płacić przyszło
Angolańczykom cenę prawdziwego piekła wojny, k t ó r a t r w a t a m jeszcze do
dziś od czasu tak wymarzonej niepodległości. Nie o d o b r o Afrykańczyków
chodziło, o n o nigdy nie m i a ł o znaczenia. A Portugalia toczyła w Afryce bój
ze Związkiem Sowieckim i S t a n a m i Zjednoczonymi, nie będąc w stanie
utrzymać n a d ł u ż s z ą m e t ę w ł a s n e g o projektu s p o ł e c z e ń s t w a w i e l o n a r o d o ­
wościowego i wielokulturowego, który przez wiele wieków do tego s t o p n i a
zbliżył Portugalczyków i m i e s z k a ń c ó w Afryki, że były w Portugalii głosy za
p r z e n i e s i e n i e m stolicy kraju do Luandy.
Saramago z bezgraniczną hipokryzją p r z e d s t a w i a swoją wizję Portugalii,
która uniezależnić się p o w i n n a od E u r o p y i wyjść na spotkanie l u d o m Afry­
ki i Brazylii - w k i e r u n k u „ k u l t u r o w e g o zbliżenia l u d ó w Półwyspu Iberyj­
skiego i l u d ó w z drugiego brzegu Atlantyku" (powieść „ K a m i e n n a T r a t w a " ) .
O t o jak po całych latach p r z e w r o t n e j roboty tego towarzysza i innych wasa­
li Kremla działających na rzecz zniszczenia tak ż m u d n i e wypracowywanego
na przestrzeni wieków a u t e n t y c z n i e pokojowego w s p ó ł i s t n i e n i a Portugalczy­
ków i Afrykańczyków „ p r o r o k " D o m o s ł a w s k i e g o wyśpiewuje m i ł o s n e ody ku
chwale afrykańskich tubylców... O w a miłość portugalskich k o m u n i s t ó w do
Afryki jest p o w s z e c h n i e z n a n a - wyraziła się w zdradzie i w ł a s n e g o kraju,
i Czarnego Lądu, w zadawanych cierpieniach, w nienawiści i śmierci. Taki był
p o p r o s t u owoc upojenia towarzyszącego k a ż d e m u p o c a ł u n k o w i s k ł a d a n e m u
na ustach sowieckich dygnitarzy.
160
FRONDA
27/28
Tekst D o m o s ł a w s k i e g o p e ł n y jest uczuć - to z r o z u m i a ł e : s e n t y m e n t a l i z m
jest przecież j e d n y m z charakterystycznych rysów myśli lewicy...
S e n t y m e n t a l i z m e m tym ociekają wręcz d ł u g i e wiersze wielostronicowe­
go artykułu. W p e w n y m m o m e n c i e D o m o s ł a w s k i w s p o m i n a okres, kiedy to
Saramago był w i c e d y r e k t o r e m d z i e n n i k a Didrio de Noticias. I w z r u s z a m y się
czytając o tym, jak to s k u t k i e m o d r z u c e n i a przez rewolucję p o r t u g a l s k ą ra­
dykalizmu k o m u n i s t ó w Saramago stracił swoją p o s a d ę w d z i e n n i k u - na
szczęście dla siebie, m ó g ł b o w i e m o d d a ć się w k o ń c u p i s a n i u książek. Nic
poza tym. Pięknie. Czytający nie potrzebuje wiedzieć, że wcześniej - w k r ó t ­
ce po objęciu p o s a d y w dzienniku - S a r a m a g o wyrzucił s t a m t ą d większość
pracowników. Była to czystka p r z e p r o w a d z o n a z d e t e r m i n a c j ą g o d n ą m e t o d
sowieckich. Saramago był w tym bezlitosny: prześladował, upokarzał, elimi­
nował i u s u w a ł sprzed oczu tych wszystkich, którzy w jakikolwiek s p o s ó b
przeszkadzali w realizacji rewolucyjnego projektu (właśnie trwał w Portuga­
lii okres nazywany dzisiaj „ P R E C " - Processo Revolucionario Em C u r s o , tj.
Proces Rewolucyjny Trwa, h a s ł o r z u c o n e przez k o m u n i s t ó w ) . N i e ma co
oczekiwać także, żeby D o m o s ł a w s k i p a m i ę t a ł , iż portugalscy k o m u n i ś c i
JESIEŃ-2002
161
z rządu Vasco Goncalvesa otwarcie głosili, że - p o ­
d o b n i e jak w b o h a t e r s k i c h czasach Rewolucji Paź­
dziernikowej,
mimo
stanowionej
przez
siebie
mniejszości - przyjdzie im p r z e p r o w a d z i ć w Por­
tugalii d r u g ą rewolucję. C h o d z i ł o im o założenie
na ojczystej ziemi k o m u n i s t y c z n e g o raju i m n i e j ­
sza o to, jeśli większość r o d a k ó w nie r o z u m i a ł a na
czym polegało o w o szczęście, k t ó r e S a r a m a g o i t o ­
warzysze
pragnęli
ofiarować
narodowi. Jednak
w t e d y milcząca d o t ą d większość - m i a s t odkrywać
korzyści t e g o i m p o r t o w a n e g o od S o w i e t ó w raju ruszyła do dzieła: w całym kraju grupy c h ł o p s k i e
rozpoczęły ataki na siedziby partii k o m u n i s t y c z ­
nej. I do d n i a dzisiejszego „ p r o r o k " nie m o ż e wy­
baczyć Portugalii, że o d r z u c i ł a k o m u n i s t y c z n e
szczęście - żyje na wulkanicznej, p o d o b n e j do pu­
styni, wyspie Lanzarote, pozbawionej żywej ro­
ślinności z p o w o d u ciągłej podwyższonej t e m p e ­
r a t u r y ziemi. Skazany na wygnanie z własnej woli,
na ziemi niczym jego w ł a s n y obraz i p o d o b i e ń ­
s t w o : w y s p a p r a w i e niezamieszkana, gdzie panuje
b e z u s t a n n e lato, miejsce spędzania u r l o p ó w i fe­
rii,
o jałowej
glebie pochodzącej
z wymiotów
czynnego w u l k a n u .
Dla D o m o s ł a w s k i e g o
„prorok"
Saramago jest
bliźniaczym b r a t e m J a n a Pawła II. P o r ó w n a n i e nie
jest p o z b a w i o n e s e n s u . Ale jako negatyw. Podczas
gdy Karol Wojtyła przebywa w Rzymie, aby zbliżyć się do p r o b l e m ó w każde­
go człowieka zamieszkującego n a s z świat i głosić orędzie przebaczenia, od­
powiedzialności i miłosierdzia, „ p r o r o k " z Lanzarote z a t r u w a d u s z ę każde­
go, k t o zechce go słuchać, s w o i m p e s y m i z m e m i p o g a r d ą przelewającymi się
z tego p e ł n e g o r e s e n t y m e n t ó w serca egocentryka. Saramago m ó w i w imie­
niu Saramago, b r o n i i n t e r e s ó w Saramago, usprawiedliwia i podziwia Sara­
mago, jego idee, pretensje i frustracje. S a r a m a g o to p r o r o k p e s y m i z m u , p o ­
gardy i r e s e n t y m e n t u . Wojtyła to p r o r o k nadziei.
162
FRONDA
27/28
I cóż z tego, że nie lubi on M c D o n a l d s ' a i Co­
ca Coli? Saramago to wieczny n a s t o l a t e k - nadąsany, nieposłuszny, z b u n t o w a n y - m o t y w o w a n y
jedynie nienawiścią i pogardą. N a s t o l a t e k jak cała
lewica, pyszałkowaty jak ona, rozwiedziony z ży­
ciem, z ludźmi, ze słabościami, radościami, s m u t ­
kami bliźnich - jak lewica. Tak, on p r z e m a w i a do
ludów. Ale postrzega je jako masy, m a t e r i ę do m o ­
delowania i pouczania, n i e z b ę d n e n a r z ę d z i a rewo­
lucji. Saramago wie jak oskarżać i dzielić, Jan Pa­
weł II buduje m o s t y p o m i ę d z y ludźmi, otwiera
drzwi dla nadziei i przeciera szlaki dialogu.
Ramallah to Auschwitz
I Jan Paweł II, i Saramago udali się n i e d a w n o do
Izraela. Papież Wojtyła pozostawił po sobie ślady
szacunku i miłości - w o b e c wszystkich mieszkań­
ców tej ziemi. Przerwał celebrowanie Eucharystii
podczas śpiewu muezzina. Jego o b e c n o ś ć była we­
z w a n i e m do pojednania, do pokojowego współist­
nienia. A cóż uczynił Saramago podczas wizyty
w Ziemi Świętej p o d koniec m a r c a bieżącego ro­
ku? Dolał oliwy do ognia p ł o n ą c e g o w Palestynie.
Jak to m o ż n a było przewidzieć, „bliźniaczy b r a t
Jana Pawła I I " okazał się raczej bliźniaczym bra­
t e m Lenina, Stalina, Fidela i Guevary. B r a t e m t o ­
warzyszy z Organizacji Wyzwolenia Palestyny, ideologiem rewolucji antyamerykańskiej i antysyjonistycznej, k t ó r a zjednoczyła w XX wieku OWP,
grupy Baader-Meinhof, IRA, ETA, C z e r w o n e Brygady, Carlosa, Abu Nidala,
Związek Sowiecki, Koreę Północną, Kubę i cały blok k o m u n i s t y c z n y - p r o r o ­
ków pokoju...
Saramago p o r ó w n a ł blokadę Izraelitów założoną na palestyńskie m i a s t o
Ramallah do Auschwitz i Buchenwaldu. „To, co dzieje się w Palestynie, jest
zbrodnią, którą porównać m o ż n a tylko z Auschwitz i z Buchenwaldem. N a w e t
JESIEŃ-2002
163
biorąc pod uwagę różnice w przestrzeni i w czasie, to ta s a m a sprawa", powie­
dział Saramago po swojej wizycie na Cisjordanii.
„Z p u n k t u widzenia armii izraelskiej całe R a m a l l a h to więzienie, a wy,
Palestyńczycy jesteście skazani, jesteście w i ę ź n i a m i " , oświadczył po spotka­
niu z Arafatem.
W odpowiedzi na uwagę p e w n e g o dziennikarza, że nie ma tu przecież ko­
m ó r gazowych, odpowiedział: „Nie ma ich jeszcze, ale to nie znaczy, że ni­
gdy nie będzie k o m ó r gazowych".
Oświadczenia te były p o w o d e m ostrej reakcji niechęci ze s t r o n y wszyst­
kich u g r u p o w a ń izraelskich. Ocaleni z h o l o k a u s t u , intelektualiści, środowi­
ska opozycyjne w o b e c rządu izraelskiego, a n a w e t ci, którzy krytykowali
o s t r o politykę S h a r o n a w o b e c Palestyńczyków - wszyscy potępili wystąpie­
nia Saramago, uznając je za wyraz złej woli i a n t y s e m i t y z m u .
Dyrektor O ś r o d k a S i m o n a Wiesenthala, Efraim Zuroff, określił oświad­
czenia Saramago jako „ p o r ó w n a n i a a b s u r d a l n e , będące j a s n y m d o w o d e m , iż
świetność w dziedzinie literatury nie s t a n o w i żadnej gwarancji dla k o m p e ­
tencji historycznej".
Avner Shalev, przewodniczący Yad Vashem w Izraelu, stwierdził, iż wy­
powiedzi Saramago są „ j e d n o w y m i a r o w e , p e ł n e fałszu i u p r o s z c z e ń " . Także
pisarze izraelscy, w większości krytyczni w o b e c polityki Ariela S h a r o n a w o ­
bec Palestyńczyków, byli o b u r z e n i o ś w i a d c z e n i a m i Saramago.
A m o s Oz, j e d e n z najwybitniejszych w s p ó ł c z e s n y c h pisarzy izraelskich,
obruszył się na a u t o r a „Eseju o ślepocie": „Jose S a r a m a g o daje d o w ó d strasz­
liwej ślepoty m o r a l n e j . Kto nie jest w s t a n i e o d r ó ż n i ć różnych s t o p n i zła, pra­
cuje na jego rzecz" - oskarżył noblistę Oz w wypowiedzi dla izraelskiego
dziennika Yediot Ahronot.
Także s p o ł e c z e ń s t w o izraelskie n i e p o z o s t a w i ł o bez k o m e n t a r z a deklara­
cji Saramago: już nazajutrz ludzie zaczęli zwracać książki jego a u t o r s t w a ,
a księgarze usuwali je z wystaw. P r z e d t e m p o w i e ś ć „Wszystkie i m i o n a " (po
hebrajsku Kol HaShemot) stała na czele listy najlepiej s p r z e d a w a n y c h w tym
kraju.
Ź r ó d ł a M i n i s t e r s t w a Spraw Zagranicznych Izraela stwierdzają, że „po­
r ó w n a n i e kondycji Palestyńczyków do warunków, w jakich żyli w i ę ź n i o w i e
żydowscy w o b o z a c h śmierci typu Auschwitz, j e s t a b s u r d a l n e i d o w o d z i
ignorancji i g ł u p o t y " .
164
FRONDA
27/28
„Sześć m i l i o n ó w Ż y d ó w uśmier­
conych przez n a z i s t ó w podczas dru­
giej wojny światowej n i e w y s t ę p o w a ­
ł o p r z e d t e m przeciw h i t l e r o w s k i m
N i e m c o m ; zostali oni wysłani do ko­
m ó r gazowych tylko dlatego, że byli
Ż y d a m i " - powiedział rzecznik p r a s o ­
wy MSZ, E m a n u e l Najshon.
Naczelny Rabin Ż y d ó w Aszkenazyjskich, Israel Meir Lau, dał wyraz
swojemu o b u r z e n i u na fakt, iż Sara­
m a g o mógł p o r ó w n a ć sytuację w Ra­
mallah do o b o z ó w koncentracyjnych
i ubolewał, że pisarz i laureat N a g r o d y Nobla, który - jak się wyraził - dźwi­
ga brzemię odpowiedzialności za f o r m o w a n i e przyszłych p o k o l e ń czytelni­
ków, mógł wypowiedzieć „tak bezczelne k ł a m s t w o " i ujawnić tak g ł ę b o k ą
nieznajomość tego, czym były hitlerowskie obozy śmierci.
Meir Lau, który przeżył o b ó z w Auschwitz, zaliczył S a r a m a g o w poczet
„ i g n o r a n t ó w " i zwrócił się do K o m i t e t u N a g r o d y Nobla, by uczynił to s a m o .
Tak to popis głupoty „ p r o r o k a " z m u s i ł Portugalczyków do połknięcia
jeszcze jednej gorzkiej pigułki wstydu. N o , za wyjątkiem g r o n a pseudo-elity
intelektualistów i dziennikarzy lewicy - grupy tych, którzy wzdychają za
dawnymi, d o b r y m i czasami, kiedy to z M o s k w y świeciła im gwiazda rewolu­
cji, oraz stadka pożytecznych idiotów, usatysfakcjonowanych p o w i e r z c h o w ­
ną oceną rzeczywistości, k t ó r ą zaoferować są w stanie ideologie lewicy, choć­
by podczas k a r n a w a ł u w P o r t o Alegre. W katolickim d z i e n n i k u Didrio do
Minho redaktor S i M o C o u t o oskarżył Saramago o p o d j u d z a n i e jednych lu­
d ó w przeciw d r u g i m za p o m o c ą akcji „ t e r r o r y z m u s ł o w n e g o " , przy p o p a r c i u
lobby m a r k s i s t o w s k i e g o w Akademii Szwedzkiej. W s w o i m k o m e n t a r z u do
wydarzenia C o u t o zwraca się do pisarza portugalskiego z prośbą, by m i a ł od­
wagę zamilknąć i nie ruszać się wreszcie z Lanzarote, gdyż „im dalej będzie
on od nas, tym mieć b ę d z i e m y więcej pokoju i dobrej l i t e r a t u r y " .
Może bogowie usłyszą S i M o C o u t o i wyspa Lanzarote z a p a d n i e się ni­
czym Atlantyda lub odpłynie w dal w o d a m i z a p o m n i e n i a , jak w powieści
„ K a m i e n n a Tratwa".
JESIEŃ-2002
165
Modny i płaski
Kiedy Komitet N o b l o w s k i ogłosił Saramago s w o i m l a u r e a t e m w 1998 roku,
L'Osservatore Romano u z n a ł o tę n o m i n a c j ę za „ideologicznie s t r o n n i c z ą " . We­
d ł u g watykańskiego dziennika, S a r a m a g o „z ideologicznego p u n k t u w i d z e n i a
pozostaje nieuleczalnym k o m u n i s t ą " . Jest to j e d n a z trafniejszych ocen pisa­
rza, który nadal gra g ł ó w n e skrzypce w ś r ó d „ b e t o n u " portugalskiej partii ko­
munistycznej, nie przestającej krytykować pierestrojkę,
G o r b a c z o w a i tych
wszystkich, którzy mają czelność sugerować konieczność jakichkolwiek re­
form w partii. Podczas k o n g r e s u w 2 0 0 0 roku p a r t i a ta - gdzie r a m i ę w ra­
m i ę obok a u t o r y t a r n e g o i niebywale z a r o z u m i a ł e g o przywódcy Alvaro C u n hala maszeruje zawsze Jose S a r a m a g o - b r o n i ł a stalinowskich d o k t r y n
i potwierdzała a k t u a l n o ś ć klasycznych zasad m a r k s i z m u - l e n i n i z m u . W doku­
m e n c i e streszczającym tezy k o n g r e s u czytamy na przykład, iż „życie nie p o ­
twierdziło ani 'śmierci k o m u n i z m u ' ani ' n i e u n i k n i o n e g o schyłku' partii ko­
m u n i s t y c z n y c h " . Zaiste k o m i c z n a wydaje się także definicja k o m u n i z m u
przyjęta przez kongres. W e d ł u g niej jest t o : „ s y s t e m otwarty, będący o d w r o t ­
nością z a r ó w n o dogmatyzacji, jak i o p o r t u n i s t y c z n e j rewizji zasad i idei".
Wydawnictwo Caminho (Droga), gdzie ukazywały się zawsze kolejne dzieła
Saramago oraz wszystkie oficjalne publikacje partii, o d m ó w i ł o n i e d a w n o wy­
dania książki swojego dysydenta Carlosa Brito, w której zawarta była po p r o ­
stu sugestia, by zacząć d y s k u t o w a ć w k o ń c u n a d t y m i wszystkimi kwestiami,
które partia uparcie przemilcza. Szef wydawnictwa, Zeferino Coelho, przy­
znał, że decyzję podjęto z „przyczyn politycznych", razoes politicas.
Czesław Miłosz powiedział o dziele Saramago tak: „ Z n a m jego twór­
czość, ale b a r d z o jej nie lubię, wręcz nie znoszę. To pisanie jest m o d n e i dow­
cipne, ale dowcipy są p ł a s k i e " . W ł a ś n i e - płaskie.
„Papież" Lenin Guevara I jest m o d n y jak prezerwatywy o s m a k u owoco­
w y m i piersi z silikonu, jak (naga) sztuka Katarzyny Kozyry, jak cynizm i ego­
centryzm, jak nieodpowiedzialność... i jak M c D o n a l d ' s i Coca Cola.
Jan Paweł II odciśnie wieczny ślad w historii dziejów. Będzie o n a p a m i ę ­
tała jego czas - jego wigor i odwagę, b r o n i e n i e p r a w d y n a w e t gdy jest niewy­
godna, u p ó r w p r z y p o m i n a n i u b e z w a r u n k o w e j konieczności przebaczania,
miłosierdzia i pojednania w życiu każdego człowieka, o b r o n ę życia oraz p r a w
najsłabszych i najbardziej b e z b r o n n y c h . P o z o s t a n i e o n i m p a m i ę ć jako o m ę 166
FRONDA
27/28
drcu i a u t e n t y c z n y m mistyku, który głęboko wpłynął na n a s z ą epokę. H i s t o ­
ria będzie m ó w i ł a o czasie „przed i p o " Papieżu Polaku. A po Saramago nie
pozostanie żaden ślad w dziejach ludzkości. Aby go sobie p r z y p o m n i e ć , trze­
ba będzie m ó w i ć o k o m u n i s t y c z n y m pisarzu, który w okresie pontyfikatu Ja­
na Pawła II otrzymał N a g r o d ę N o b l a za swoje płaskie dowcipy.
NELSON RODRICO PEREIRA
JESIEŃ-2002
167
Podczas Powstania Bokserów w Chinach dziesiątki tysię­
cy ludzi szczerze wierzyło, że dzięki ćwiczeniu kung fu
osiągnęli niezwykłą perfekcję w opanowaniu własnego
ciała. Sądzili, że są odporni na kule „białych diabłów".
Okazało się, że nie tylko kule, ale także bagnety pruskich
grenadierów i pałasze brytyjskich dragonów robią z ich
ciałami dokładnie to samo co z resztą śmiertelników.
Rycerz, s z a t a n
i śmierć
MARCIN
BĄK
We „ F r o n d z i e " (25/26) p o r u s z o n a została w d w ó c h t e k s t a c h p r o b l e m a t y k a
zagrożeń, jakie niesie dla duszy u p r a w i a n i e d a l e k o w s c h o d n i c h s z t u k walki.
O b a artykuły zawierały c e n n e s p o s t r z e ż e n i a i b a r d z o o s o b i s t e relacje dotyjgg
FRONDA
27/28
czące d e m o n i c z n e g o dręczenia, j a k i e m u m o ż e być p o d d a w a n y a d e p t podąża­
jący „drogą wojownika". W o b u przypadkach z a b r a k ł o mi j e d n a k jeszcze jed­
nego e l e m e n t u , który p r a g n ą ł b y m u z u p e ł n i ć , aby czytelnicy otrzymali m o ż ­
liwie p e ł n y obraz p r e z e n t o w a n e j p r o b l e m a t y k i .
Bóstwa i duchy walki
Nawoływania do ostrożności przy t r e n o w a n i u s z t u k walki daje się słyszeć ze
strony Kościoła j u ż od dość d a w n a . Tyczy się to j e d n a k głównie a d e p t ó w tych
walk, k t ó r e w y w o d z ą się z Dalekiego W s c h o d u , względnie Indii (kalari payat). Bardzo słabo z n a n y jest laikowi p r o b l e m s z t u k walki z n a s z e g o konty­
n e n t u oraz duchowej atmosfery, w jakiej były p r a k t y k o w a n e . W a r t o wiedzieć,
że określenie, j a k i m w literaturze zachodniej określa się p o t o c z n i e walki
azjatyckie czyli martial arts, p o c h o d z i z łaciny i oznaczało kiedyś wszystkie
umiejętności bojowe, których wynalazcą i p i e r w s z y m m i s t r z e m był rzymski
bóg wojny - Mars. Grecy i Rzymianie, k t ó r z y traktowali swoje wyszkolenie
bojowe jak najbardziej serio, poświęcali siebie i w o j e n n e ćwiczenia b ó s t w o m
związanym z walką. Ćwicząc zapasy i pankration oddawali się - Herkulesowi,
boks - Polideukesowi, strzelectwo - Apollonowi, strategię - b o g i n i o m m ą ­
drości: Atenie i M i n e r w i e . Do t e g o dochodziły jeszcze b ó s t w a tajemne, za­
pewniające p a n o w a n i e n a d z w i e r z ę t a m i i żywiołami przyrody, k t ó r y c h przy­
chylność starały się zjednać s e k r e t n e b r a c t w a wojowników, takie jak choćby
prawdziwi k o m a n d o s i a n t y c z n e g o świata, członkowie spartańskiej kryptei,
oddający cześć w i l k o p o d o b n y m b ó s t w o m . Barbarzyńskie k r ó l e s t w a C e l t ó w
i G e r m a n ó w miały swoich wojowników, szkolonych do t e g o by w p a d a l i
w szał bojowy. W i e r z o n o , że w berserkera w s t ę p o w a ł d e m o n dający siłę bestii.
Chrześcijaństwo jako religia p a ń s t w o w a s t a n ę ł o p r z e d nie lada proble­
m e m . Jak przygotowywać chrześcijan, którzy p o w i n n i zajmować się wojacz­
ką? Pod z e w n ę t r z n y m sztafażem chrześcijańskim p o z o s t a ł y dość silne relikty
dawnego przygotowywania pogańskich wojowników. Sam zajmuję się trady­
cyjnym europejskim fechtunkiem i co jakiś czas natrafiam na takie p o z o s t a ł o ­
ści. Pierwsza sprawa to oczywiście e l e m e n t y magii w heraldyce. Zwierzęta
herbowe występujące na tarczach i klejnotach ruszających do boju rycerzy
przywoływały na myśl ich pogańskich przodków, berserkerów, którzy p r z e d bi­
twą przywoływali d u c h y walki związane z drapieżnikami. Niedźwiedź, wilk,
JESIEŃ-2002
169
lew, orzeł, sokół i wiele innych e w i d e n t n i e od­
wołują się do świata pierwotnej magii. Jeszcze
bardziej widoczne związki z m a g i ą daje się do­
strzec, jeśli przeanalizujemy d a w n e techniki
wojenne i ich nazwy. Część z nich będzie na­
wiązywać do n a z w zwierząt. I tak dla przykła­
du - w średniowiecznej włoskiej szkole fechtunku
długim
mieczem
istniała
postawa
z w a n a posta di falcone, p o s t a w a sokoła. Szer­
mierz staje frontem do przeciwnika i u n o s i
oburącz miecz n a d głowę,
sztych kierując
w niebo. Postawa ta e w i d e n t n i e nawiązuje do
sokoła, groźnego drapieżcy, który znienacka
i błyskawicznie atakuje swoją ofiarę z góry.
Była to p o s t a w a mająca na celu z a p a n o w a n i e
psychiczne n a d przeciwnikiem. Podniesienie
miecza odsłania n a s na atak, lecz w z r o k wbity
w przeciwnika ma go z d o m i n o w a ć i uczynić
niezdolnym do prawidłowej reakcji. Albo za­
atakuje chaotycznie, albo spanikowany nie od­
powie p r a w i d ł o w o na nasz atak. Wszystko
j e d n o jak się zachowa - ważne, że u d a ł o n a m
się zdobyć n a d n i m przewagę n a t u r y d u c h o ­
wej. Pytanie tylko: j a k i e m u d u c h o w i to za­
wdzięczamy?
Hiszpańska metafizyka walki
Najbardziej n i e s a m o w i t a była p o d względem
przygotowywania do walki szkoła hiszpańska.
Najstarszy t r a k t a t pochodzący z
Półwyspu
Iberyjskiego to podręcznik szermierki Ponsa
de Perpignan i Pedra de Torre. Wiek XVI to
czasy
intensywnego
rozwoju
hiszpańskiego
stylu walki i jego rozprzestrzeniania się w in170
FRONDA
27/28
nych częściach Europy. Nauczycieli
fechtunku z Hiszpanii m o ż n a było
spotkać w Niderlandach, Niemczech,
Skandynawii, a n a w e t w Rzeczpospo­
litej. Oczywiście, nie każdy mógł ła­
two dostąpić zaszczytu otrzymania
lekcji
od
znanych
mistrzów.
Po
pierwsze, w grę wchodziła kwestia
ceny - za n a u k ę trzeba było płacić
i to sporo. Po drugie, sztuka walki
była u w a ż a n a za sztukę
sekretną,
w większym n a w e t s t o p n i u niż i n n e
kunszty zawodowe, takie jak złotnict w o czy m u r a r s t w o . Jej p o p r a w n e
o p a n o w a n i e było par excelance sprawą
życia i śmierci. Za przykład m o ż e po­
służyć prolog do t r a k t a t u Fiore dei
Liberi Flos Duellatorum z 1410 roku,
którego a u t o r wyraża nadzieję, że
sztuka opisana przez niego nie zo­
stanie nigdy r o z p o w s z e c h n i o n a p o ­
między ludźmi „których Bóg stwo­
rzył jak b e z r o z u m n e bydlęta, do dźwigania ciężarów". J e d n a k m i s t r z o w i e
hiszpańscy przywiązywali do swojego k u n s z t u jeszcze większą wagę. Były to
czasy renesansu, okres o d c h o d z e n i a w a r s t w wykształconych od chrześcijań­
stwa i intensywnych p o s z u k i w a ń w sferze n a u k ezoterycznych. Szukano in­
spiracji w m o d n y c h w owym czasie prądach myślowych. Z jednej s t r o n y mie­
liśmy fascynację n a u k a m i ścisłymi, co p r z e k ł a d a ł o się na próby wykorzystania
do walki wiedzy z dziedziny m e c h a n i k i i m a t e m a t y k i , a p r z e d e wszystkim
geometrii. W związku z tym hiszpański styl fechtunku wyróżniał się spośród
innych wyjątkowymi p o s t a w a m i oraz
s p o s o b e m poruszania.
Pozycje rąk
i nóg, położenie całego ciała oraz przemieszczanie się po planszy były ściśle
p o d p o r z ą d k o w a n e z a s a d o m geometrii. Nie był to j e d n a k jedyny wpływ rene­
sansowego postrzegania rzeczywistości. Od starożytności liczbom, figurom
geometrycznym oraz ich wzajemnym s t o s u n k o m przypisywano właściwości
JESIEŃ-2002
171
magiczne (boskie lub demoniczne). Poczesne miejsce zajmowała numerologia
w systemie pitagorejczyków - zajmowały się nią w tej czy innej postaci liczne
szkoły gnostyków. M o d n e w XVI wieku prądy ezoteryczne nie ominęły też hisz­
pańskich szkół fechtunku. Poszczególnym p o s t a w o m i r u c h o m szermierczym
starano się nadać głębszy sens, opierając się na przesłankach filozoficznych
i ezoterycznych. A wszystko to, podobnie jak w orientalnych systemach trenin­
gowych, miało jeden cel. Zapanować w stopniu nieosiągalnym dla zwykłego
śmiertelnika nad własnym ciałem i umysłem, a także zdobyć panowanie nad
przeciwnikiem. Bo taki jest w gruncie rzeczy ostateczny cel, dla jakiego powsta­
ły wszelkie sztuki walki. Możemy je podziwiać, m o ż e m y ćwiczyć (sam trenuję
tradycyjny fechtunek), ale nie m o ż e m y zapominać do czego zostały stworzone.
Japońska katana czy hiszpański rapier to dzieło geniuszu technologicznego
dawnych mieczników a zarazem przedmiot dostarczający silnych wrażeń este­
tycznych. Ale jego p o d s t a w o w a funkcja nie polegała na cieszeniu oka, lecz na
przecinaniu ciała i kości, rozrywaniu tkanek, dziurawieniu zbroi i przebijaniu
płuc. Broń biała służyła do walki, do obrony swojego i odbierania cudzego ży­
cia. Dla potencjalnego klienta warsztatu mieczniczego i m e t r a szermierki naj­
ważniejszym kryterium była skuteczność. I właśnie długofalowa weryfikacja na
polach bitew i pojedynków doprowadziła w końcu do zaniku szkoły hiszpań­
skiej. Okazało się, że mistrzowie francuscy, nauczający przede wszystkim szyb­
kości, refleksu i skutecznych technik byli lepsi od Hiszpanów, z całą ich metafi­
zyką walki. Dzisiejsza szermierka sportowa wywodzi się właśnie z francuskiego
stylu władania bronią, który okazał się najskuteczniejszy.
Klęska ezoteryków walki
Podobnie w nauczaniu walki wręcz, czy to będzie kungfu, czy jujitsu, czy pankration, chodzi o łamanie kości, duszenie i zabijanie. Cała otoczka filozoficzna
nie ukryje tego prostego faktu. Podstawowym kryterium przydatności konkret­
nych systemów bojowych jest ich skuteczność w walce. Przez długi czas w świe­
cie martial arts p a n o w a ł o przekonanie, że zwycięża nie styl, ale człowiek. Krąży­
ły powtarzane z ust do u s t legendy o dawnych mistrzach, ascetycznych
mnichach, którzy żywiąc się korzonkami i w o d ą jeszcze w wieku stu lat byli
w stanie pokonać młodych i tryskających energią przeciwników. Przełom nastą­
pił kilkanaście lat t e m u podczas pierwszych turniejów Vale Tudo. To pochodzą172
FRONDA
27/28
ce z języka portugalskiego wyrażenie ozna­
cza dosłownie „bez ograniczeń". W turnie­
jach Vale Tudo, zainicjowanych przez zawod­
ników
nowoczesnego
systemu
walki
zwanego brazylijskim ju jitsu, mogli się kon­
frontować przedstawiciele wszystkich istnie­
jących sztuk i sportów walki. Dla reprezen­
tantów szkół tradycyjnego karate, czy kung fu
konfrontacja ta okazała się bardzo bolesna.
Legły w gruzach wszystkie mity o niezwycię­
żonych mistrzach zdolnych skupić tajemniczą
energię Ki w małym palcu i zabić przeciwni­
ka samym
spojrzeniem.
Najskuteczniejsze
okazały się systemy kładące nacisk na poko­
nanie przeciwnika, a nie na rozwijanie „mi­
stycznej" otoczki sztuki walki. Zdecydowane
pierwszeństwo osiągnęli
mnianego
systemu
zawodnicy wspo­
brazylijskiego ju jitsu,
którzy wzbogacili pierwotną sztukę z Japonii
0 m n ó s t w o elementów zachodnich zapasów
1 boksu, a także własnych pomysłów. W wal­
ce zawodników stosujących głównie chwyty
z „uderzaczami" górą byli ci pierwsi. W sys­
temach uderzających boks zachodni okazał
się skuteczniejszy od tradycyjnego karate. Na
licznych filmach z gatunku kung fu często
m o ż n a obejrzeć konfrontację pomiędzy dwo­
ma zawodnikami. Pierwszy reprezentuje no­
woczesny system walki, n p . kickboxing, tre­
nujące na sali z przyrządami i walczy ze
sparingpartnerami; drugi jako adept trady­
cyjnego systemu pod okiem starego mistrza
poznaje
prawa
rządzące
wszechświatem,
medytuje w pozycji zen o wschodzie słońca,
wykonuje skomplikowane, magiczne wręcz
JESIEŃ-2002
173
formy walki z cieniem i pali trociczki przed posążkiem Buddy (trociczki są nie­
zbędnym e l e m e n t e m ! ) . W pojedynku zwycięsko walczy rzecz jasna t e n „trady­
cyjny" adept, z łatwością prezentując wyższość siły d u c h a n a d materią. Turnie­
je Vale Tudo cokolwiek brutalnie udowodniły,
że w rzeczywistości jest
dokładnie odwrotnie. Ż a d n e trociczki nie zastąpią worka treningowego.
Ciekawie na t e m a t „ m i s t y c y z m u " w sztukach walki wypowiada się Karol
Matuszczak, IV dan w Aikido, j e d e n z pierwszych Polaków, którzy uprawiali
tą sztukę, a od kilku lat m i s t r z brazylijskiego jujitsu i gorący p r o p a g a t o r n o ­
woczesnych form walki wręcz. W e d ł u g n i e g o wszystkie m i s t y c z n e s y s t e m y
nie n i o s ą tego, co obiecują s w o i m a d e p t o m . Na początku uczniowi m ó w i się
dość mgliście o wielkiej doskonałości d u c h o w e j , jaką będzie m ó g ł osiągnąć
kiedyś w przyszłości. N a s t ę p n i e t r e n i n g techniczny p r z e p l a t a n y jest m a ł o
zrozumiałymi dla Europejczyków ćwiczeniami o d d e c h o w y m i i medytacjami.
Co jakiś czas z, dajmy na to, Japonii przyjeżdża wielki sensej, który p o z a p o ­
kazaniem kilku sztuczek technicznych udziela w y k ł a d u o „ k a n a ł a c h energe­
tycznych", „płatkach śniegu na wirującej kuli", „trzcinie poddającej się wi­
chrowi", „energii kosmicznej przenikającej cały W s z e c h ś w i a t " (użyj Mocy,
Lukę!). Może i b r z m i to interesująco, ale spróbujcie „użyć M o c y " , gdy stanie
przed w a m i s t u k i l o g r a m o w y z a w o d n i k drużyny rugby. W e d ł u g m i s t r z a Matuszczaka tajemnicza otoczka towarzysząca n a u c z a n i u n i e k t ó r y c h s z t u k wal­
ki jest w większej części lipą. Służy o n a p r z e d e w s z y s t k i m celom komercyj­
nym, by towar, j a k i m są lekcje walki wręcz, d a ł o się sprzedać poszukującym
l u d z i o m za korzystniejszą cenę.
Podsumowanie
Nie j e s t e m d e m o n o l o g i e m , nie czuję się na siłach, by oceniać, jak wiele za­
grożeń ze s t r o n y szatana niesie ze sobą u p r a w i a n i e s z t u k walki. W t e k s t a c h
zamieszczonych we „ F r o n d z i e " ukazały się wyznania ludzi, którzy p o d wpły­
w e m u p r a w i a n i a sztuk walki zostali zniewoleni przez m o c e d e m o n i c z n e .
Z drugiej s t r o n y b a r d z o wiele czynności m o ż e u ł a t w i a ć takie zniewolenie.
Piłka nożna, kręgle, praca po 16 godzin na dobę, łowienie ryb. Wszystko co
zaczyna zakłócać nasz k o n t a k t z Bogiem. Sądzę, że specyfiką s z t u k walki jest
to, iż takie zagrożenie m o ż e zrodzić się przy s a m y m podjęciu decyzji o ćwi­
czeniu martial arts. W końcu walka to p r z e m o c , chęć z a p a n o w a n i a n a d dru174
FRONDA
27/28
gim człowiekiem, a C h r y s t u s uczył m i ł o w a ć bliźniego. Przedstawiciele nie­
których religii, jak kwakrzy czy świadkowie Jehowy, k o n s e k w e n t n i e odrzuca­
ją wszelkie formy walki, n a w e t s p o r t o w e j . J a k pogodzić j e d n a k ich p o s t a w ę
ze słowami św. Pawła z D r u g i e g o Listu do Tymoteusza, który jako pozytyw­
ny przykład p o d a w a ł uczciwie walczącego zapaśnika?
Z u m i e j ę t n o ś c i ą walki jest p o d o b n i e jak z n a r z ę d z i e m - m ł o t e k to poży­
teczny przyrząd domowy, ale m o ż n a przy jego p o m o c y zabić. Od naszej de­
cyzji zależy, jak użyjemy naszych pięści. Sądzę, że jeśli d e m o n zwodzi ludzi
uprawiających martial arts, to o s z u s t w o polega w dużej m i e r z e na tym, że nie
daje wcale takich mocy, jakie adepci chcieliby osiągnąć. Tragicznym przykła­
d e m k o m p l e t n e g o zwiedzenia było tzw. P o w s t a n i e B o k s e r ó w w C h i n a c h .
Dziesiątki tysięcy ludzi szczerze wierzyło, że dzięki ćwiczeniu kung fu osią­
gnęli niezwykłą perfekcję w o p a n o w a n i u w ł a s n e g o ciała. Sądzili, że są o d p o r ­
ni na kule „białych d i a b ł ó w " . O k a z a ł o się, że n i e tylko kule, ale także bagne­
ty p r u s k i c h g r e n a d i e r ó w i p a ł a s z e brytyjskich d r a g o n ó w r o b i ą z ich ciałami
d o k ł a d n i e to s a m o co z r e s z t ą śmiertelników. To jest chyba najlepsze kryte­
rium, by ocenić ile „ M o c y " jest w tajemnych s z t u k a c h walki.
MARCIN BĄK
JESIEŃ-2002
175
W świecie czarodziejów, choć może się to wydać absur­
dalne, brak transcendencji. Nawet duchy są tak bezna­
dziejnie materialne, że mogą zostać spłukane wodą
z klozetu do pobliskiego jeziora.
H
A
R
R
grabarz
MAGDA
Smok
Y
smoków
SOBOLEWSKA
Beowulfa, jeśli poddać go
uczciwej
nie za to, że jest smokiem w ogóle,
krytyce,
ale raczej,
stopniu smokiem - niewątpliwym,
rasowym
powinien
być obwiniany
że jest w niewystarczającym
smokiem z
baśni rodem.
J.R.R. Tolkien'
Owa
„wewnętrzna
do osiągnięcia,
materiału
tego
Dlatego
wykorzystanie
im
rodzaju
kształtu
łatwiej jest
nazbyt
bywa
rzeczywistości" jest
mniej podobne są
do faktycznego
aż
spójność
obrazy
Świata
stworzyć z
często fantastyka
lekkomyślne,
dekoracji
-
na
nie
trudniejsza
i przekształcenia pierwotnego
Pierwotnego.
bardziej
nie zostaje
wpół
tym
„Rzeczywistość"
„trzeźwego"
budulca.
w pełni rozwinięta; jej
żartobliwe
albo
wykracza poza poziom
służące jedynie
„fantazyjności."
J.R.R. Tolkien 2
176
FRONDA
27/28
Do ukrytych słabości lepiej przyznać się od razu. O t ó ż j e s t e m wielbicielką
baśni, m i t ó w i fantastycznych opowieści, zagorzałą czytelniczką Tolkiena
i C S . Lewisa (to coś jak przyznanie się do n a ł o g u ) . Dlatego też z radością za­
bierałam się do czytania „ H a r r y ' e g o P o t t e r a " . Nareszcie k t o ś z n ó w pisze
książki, które lubię! Przeczytałam pierwszy t o m i stwierdziłam, że to całkiem
niezła zabawa, p o t e m p o c h ł o n ę ł a m drugi (rzeczywiście wciąga), a o s t a t n i o
trochę z obowiązku p r z e b r n ę ł a m przez t o m trzeci i czwarty. I co? Z a b a w a
rzeczywiście jest, ale po l e k t u r z e został p e w i e n n i e s m a k . Byłam na „Harr y ' e g o " po p r o s t u - zła. Zła, że d a ł a m się n a b r a ć . Zła, że „ P o t t e r " jest tylko
tym, czym jest. A czym jest? Raczej nie okultystyczno-ezoterycznym p o d ­
ręcznikiem magii i N e w Age, jak chcą przeciwnicy, chociaż niebezpieczeń­
stwo r o z b u d z e n i a takich z a i n t e r e s o w a ń oczywiście istnieje, ale też nie spad­
kobiercą najlepszych tradycji baśni (w t y m Tolkiena i Lewisa), jak trąbią
wielbiciele. Jest na p e w n o d z i e ł e m b a r d z o zdolnej, a n a w e t błyskotliwej pi­
sarki, czyli w a r s z t a t o w o świetnie n a p i s a n ą książką. Jest też niebywałym suk­
cesem komercyjnym i m a r k e t i n g o w y m . Skąd więc t e n n i e s m a k ?
Tu leży smok pogrzebany
Czy ktokolwiek p a m i ę t a jeszcze scenę z „ H o b b i t a " , w której Bilbo Baggins
po raz pierwszy spotyka smoka? Przypomnijmy sobie t e g o spoczywającego
na górze skarbów p o t w o r a , p o k r y t e g o łuską, zionącego o g n i e m , tak straszli­
wego, że jego obecność paraliżowała b i e d n e g o Bilba n a w e t wtedy, gdy s m o k
spał. Powspominajmy: „ O t o leży tu olbrzymi, czerwonozłocisty smok, pogrą­
żony w głębokim śnie; z paszczy i z nozdrzy dobywa się p o m r u k i kłęby dy­
m u , lecz podczas snu ogień p o t w o r a ledwie tli się w jego w n ę t r z n o ś c i a c h " 3 .
Kiedy Bilbo, oczarowany w i d o k i e m złota i ogarnięty pożądliwością, chwycił
złoty puchar, „Smaug poruszył j e d n y m s k r z y d ł e m i wysunął j e d e n pazur,
a chrapliwy p o m r u k zabrzmiał i n n y m t o n e m " 4 . Ten, k t o czytał, j u ż wie,
o czym m ó w i ę , k t o nie czytał, m u s i uwierzyć na słowo, że scena to niezwy­
kle przekonująca i - m i m o lekkiego, prawie ironicznego stylu „ H o b b i t a " mająca swój „ciężar g a t u n k o w y " . Spotykamy się w niej b o w i e m nie tylko ze
Smaugiem, ale także ze s m o k i e m jako takim, o w y m mitycznym, legendar­
nym stworzeniem, k t ó r e - by użyć słów Tolkiena - „ d ł u g o g o t o w a ł o się w ko­
tle opowieści" 5 . Wraz z n i m docierają do n a s echa dawnych legend - o FafniJF.SIF.Ń-2002
177
rze, o s m o k u Beowulfa - i znajdujemy się od razu w p e ł n y m cieni i zamglo­
nych świateł świecie m i t u , n a w e t jeśli p r z e d t e m nigdy nie mieliśmy do czy­
nienia ze s m o k a m i . To wszystko, co składa się na „ s m o k o w a t o ś ć " s m o k a jego odwieczność, pożądanie bogactw, niegodziwość, siła, przebiegłość - bi­
je z tego opisu z taką siłą, że nie tylko nie wątpimy, iż s m o k Bilba jest praw­
dziwy, ale wręcz m a m y p e w n o ś ć , że ż a d n e i n n e s t w o r z e n i e nie m o g ł o b y go
zastąpić.
A teraz Harry. On też spotyka się ze s m o k i e m , a n a w e t z c z t e r e m a naraz.
„Za o g r o d z e n i e m z grubych bali m i o t a ł y się, stając dęba, cztery d o r o s ł e , ol­
brzymie, przerażające s m o k i . Ryczały, parskały i ziały s t r u m i e n i a m i ognia
z szeroko rozwartych, groźnie u z ę b i o n y c h paszczy, kołyszących się na k o ń c u
długich szyj jakieś 50 s t ó p n a d ziemią" 6 . Z a p o w i a d a się nieźle, ale zaraz d o ­
wiadujemy się, że „Co najmniej trzydziestu czarodziejów - z s i e d m i u l u b
o ś m i u na j e d n e g o s m o k a - p r ó b o w a ł o o p a n o w a ć rozwścieczone bestie, cią­
gnąc za łańcuchy p r z y m o c o w a n e do grubych skórzanych obroży zaciśniętych
wokół szyj i n ó g g a d ó w " 7 . Smoki są tu po p r o s t u czymś w rodzaju byków
przywiezionych na korridę; uczestnicy Turnieju Trójmagicznego mają się
z nimi zmierzyć n a s t ę p n e g o dnia. P o w i e d z m y s o b i e szczerze - s m o k i H a r ry'ego pod w z g l ę d e m m a r k e t i n g o w y m biją b i e d n e g o S m a u g a na głowę. Pre­
zentują się lepiej, mają przewagę liczebną, a m o ż e i siłową. A jednak... Sko­
jarzenie z korridą albo z grą k o m p u t e r o w ą n a s u w a się n i e u b ł a g a n i e . Cztery
s m o k i miotające się za o g r o d z e n i e m jakoś niewiele mają w s p ó l n e g o z tą od­
wieczną złośliwością, z i m n ą chciwością, p ł o m i e n i e m grozy i m i t y c z n ą siłą,
jaką spotykamy w osobie Smauga. Są zaledwie z w i e r z ę t a m i cyrkowymi, prze­
szkodą na wyższym poziomie gry.
I tu właśnie leży s m o k pogrzebany. Pogrzebany w p r z e n o ś n i - bo sprawa
s m o k ó w wydaje mi się s y m p t o m a t y c z n a dla całej twórczości J. K. Rowling,
a także d o s ł o w n i e - bo s m o k p o z b a w i o n y mitycznej wielkości to m a r t w y
smok.
Cadżeciarstwo
Chyba nie ma człowieka, który nie zetknął się jeszcze z g a d ż e t a m i związany­
mi z książkami i filmem o H a r r y m P o t t e r z e . Oczywiście, to zjawisko towa­
rzyszy wszystkim „ h i t o m dla dzieci" - p r z e m i n ę ł y dinozaury, n a d s z e d ł czas
178
FRONDA
27/28
Gdzieś na ziemi niczyjej przyjdzie ci stoczyć bój o przyszłość świata.
G ł ó d , zmęczenie, hordy goblinów, a l b o wściekłe wilkołaki to wszystko stanie się
dla ciebie przyjemnym wspomnieniem, kiedy wreszcie pojawi się...
a ty musisz go kropnąć
G r a łqczy w sobie elementy gier typu Role Playing, Horror i klasycznej strzelanki
„Niezły odjazd" - SUICIDAL TIME (03/2002)
„Smok to gra dla koneserów, bestseller pierwszej połowy marca" - DIABOLIC GAMER (03/2002)
na latające miotły. W powieściach o Potterze jest j e d n a k coś, co tę gadżeciarską m a n i ę usprawiedliwia. I to w ł a ś n i e m i ę d z y i n n y m i wyjaśnił n a m przy­
kład ze s m o k a m i . Świat czarodziejów J.K. Rowling jest ś w i a t e m g a d ż e t ó w fantastycznych przedmiotów, zwierząt i stworów, k t ó r e nie żyją w ł a s n y m ży­
ciem, a są jedynie czymś w rodzaju „efektów specjalnych". Co nie znaczy, że
p o m y s ł o m p a n i Rowling brak p o l o t u czy oryginalności. Ale fantastyka w jej
wydaniu jest zaledwie dekoracją p o d n o s z ą c ą p o z i o m a d r e n a l i n y u czytelnika,
wywołującą rozbawienie lub strach. Autorka raz po raz sięga do „kotła o p o ­
wieści" i wyciąga z niego a to jakiegoś s m o k a (czemu by nie cztery na raz?),
a to jednorożca (przywiązanego do d r z e w a i niepokojąco p o d o b n e g o do za­
bawki „My Little P o n y " ) , a to trolla (w d o d a t k u u s m a r k a n e g o ) , niczym ko­
lejny egzotyczny kwiatek do kożucha.
Temu pomniejszeniu, strywializowaniu podlega r ó w n i e ż s a m a m a g i a będąca przecież naczelną cechą świata czarodziejów - w baśniach t r a k t o w a ­
na zawsze z powagą a n a w e t z obawą. Z a m i a n a jeża w p o d u s z e c z k ę do szpi­
lek czy wyczarowanie k o m u ś c z t e r o t o n o w e g o języka to d o b r e dowcipy
i w nich rzeczywiście pani Rowling jest świetna. Ale tak p o t r a k t o w a n a m a ­
gia traci m o c i staje się tylko b r o n i ą w grze k o m p u t e r o w e j , kolejnym gadże­
t e m , m o ż e dość t r u d n y m w o b s ł u d z e , ale b a r d z o p r z y d a t n y m w życiu. Bo tyl­
ko taka magia pociąga w s p ó ł c z e s n e g o człowieka.
Bohater na miarę naszych czasów
Wszyscy powtarzają zgodnie, że Harry P o t t e r nareszcie spełnił m a r z e n i a
dzieci i dorosłych o w s p ó ł c z e s n y m b o h a t e r z e baśni, bo jest „taki jak każdy
zwykły, dzisiejszy c h ł o p i e c " w przeciwieństwie choćby do przestarzałych bo180
FRONDA
27/28
h a t e r ó w Lewisa. P o m i ń m y kwestię bycia czarodziejem, bo to w oczywisty
sposób odróżnia H a r r y ' e g o od każdego w s p ó ł c z e s n e g o dziecka. Ale czy rze­
czywiście poza tym Harry jest taki jak wszyscy? H a r r y jest szlachetny do
szpiku kości (drobne pokusy tylko to potwierdzają), jest w s p a n i a ł y m , lojal­
n y m przyjacielem, ma w r o d z o n y t a l e n t do ąuidditcha (taki A d a m Małysz na
miotle), posiada niezwykłą jak na swój wiek m o c (raz po raz pokonuje złego
Voldemorta), cieszy się sympatią i s z a c u n k i e m wszystkich pozytywnych bo­
h a t e r ó w (na czele z super-dobrym czarodziejem A l b u s e m D u m b l e d o r e m ) , za
nic ma sławę i majątek i w ogóle - uwaga, to najważniejsza cecha H a r r y ' e g o
- jest COOV. Jest z a t e m kimś, z k i m niezwykle ł a t w o u t o ż s a m i ć nie się tylko
p r z e c i ę t n e m u nastolatkowi, ale także jego r o d z i c o m . I to nie ze w z g l ę d u na
uderzające p o d o b i e ń s t w o , ale wręcz przeciwnie - dlatego, że Harry jest p o ­
zbawiony b r a k ó w i niedoskonałości, jakie widzimy u siebie. Kto z n a s nie
marzy o tym, by być w y b i t n y m w jakiejś dziedzinie, cieszyć s z a c u n k i e m naj­
bardziej szanowanej osoby w s w o i m otoczeniu, okazać się (choćby z p o z o r u )
człowiekiem, dla k t ó r e g o nie istnieją niskie p o b u d k i ? I wreszcie - a to z n ó w
najważniejsze - k t o z n a s nie chciałby być COOL? H a r r y P o t t e r nie jest jed­
n y m z nas - jest po p r o s t u u c i e l e ś n i e n i e m w s p ó ł c z e s n y c h m a r z e ń . I jeszcze
jedno:
Harry jest pokrzywdzony przez
los
i n i e w i n n i e prześladowany,
a z kimś t a k i m b a r d z o ł a t w o n a m się u t o ż s a m i ć . We w ł a s n y m m n i e m a n i u je­
steśmy b o w i e m najczęściej tak s a m o n i e w i n n i jak P o t t e r i wciąż dzieje się
n a m n i e z a s ł u ż o n a krzywda.
Niewinni czarodzieje
I tu dochodzimy do kolejnego p r o b l e m u - w y r z u t ó w s u m i e n i a . To, że nie ma
ich Harry, jest zrozumiałe - on po p r o s t u nie ma się czego wstydzić. Ale w ca­
łej historii nie spotykamy nikogo dręczonego p o w a ż n y m i w y r z u t a m i s u m i e ­
nia. Źli są już tak przeżarci złem (i to od najmłodszych lat, jak szkolny kole­
ga Pottera, Draco Malfoy), że nigdy niczego nie żałują, a wręcz upajają się
złem. To kolejne z n a m i ę współczesności „ P o t t e r a " : dawniej ludzie stawali po
stronie zła z różnych p o w o d ó w - chciwości, chęci zemsty, doznanej krzywdy
- dziś m a m y „urodzonych m o r d e r c ó w " i nikt się im nie dziwi. Jedynym „na­
w r ó c o n y m " zwolennikiem złego Voldemorta jest Snape, ale t e n antypatyczny
nauczyciel zachował tyle złośliwości i sadyzmu, że p o d o b n i e jak Harry często
JESIFN-2002
181
wątpimy w prawdziwość jego nawrócenia. W każdym razie o jego wyrzutach
sumienia nic nie wiemy. Ale zaraz - jest przecież Barty Crouch, u r z ę d n i k Mi­
nisterstwa Magii, który wiele g ł u p o t w życiu narobił. Tak, dręczą go wyrzuty
sumienia, tylko że niewiele z nich wynika, bo p o d d a n o go tak silnym czarom,
a właściwie t o r t u r o m , że m o ż n a go właściwie uznać za wariata.
A z a t e m o p o w i e d z e n i e się po s t r o n i e zła nie w y m a g a ż a d n e g o u z a s a d n i e ­
nia. T r u d n o o bardziej p a p i e r o w ą p o s t a ć niż D r a c o Malfoy, d e m o n i c z n y c h ł o ­
piec, który nie z m i e n i a się ani na j o t ę przez całe cztery t o m y powieści: cały
czas tak s a m o złośliwy, pyszny, głupi, tchórzliwy i co t a m jeszcze chcecie aha, lizus, chciwy i n a p e w n o nie COOLl Tak jak H a r r y j e s t u o s o b i e n i e m na­
szych m a r z e ń , tak Malfoy jest ich p r z e c i w i e ń s t w e m . A u t o r k a chyba celowo
pozbawiła go wszelkich cech „ l u d z k i c h " (w r o m a n t y c z n o - w z n i o s ł y m znacze­
niu tego s ł o w a ) , żeby k o m u ś nie przyszło do głowy identyfikować się z t y m
odrażającym typem. Prawda j e d n a k jest taka, że w rzeczywistości c z a s e m za­
chowujemy się j a k D r a c o Malfoy, m a m y p o t e m o k r o p n e w y r z u t y s u m i e n i a
i... no właśnie, z książek pani Rowling nie d o w i e m y się, co dalej. J e s t e ś m y
straceni, nie ma dla n a s żadnej nadziei o d k u p i e n i a (a przecież n a w e t odraża­
jący G o l l u m z „Władcy Pierścieni" nie był jej p o z b a w i o n y ! ) , bo źli są źli i ty­
le, a ze Snape'a nikt chyba nie chciałby brać p r z y k ł a d u .
Rany znikają, odrastają kości
Z ł o w powieściach o H a r r y m P o t t e r z e w ogóle jest d o ś ć dziwnie przedsta­
wione; ulega, p o d o b n i e jak magia, osłabieniu i strywializowaniu. Jest jak zło
w grze k o m p u t e r o w e j , od k t ó r e g o m o ż n a się u w o l n i ć j e d n y m kliknięciem.
Widać to doskonale na przykładzie przemocy. Przemoc? W „ H a r r y m P o t t e ­
r z e ? " - o d e z w ą się o b u r z o n e głosy. O w s z e m , jest prawie niezauważalna, a to
dzięki pani Pomphrey, pielęgniarce, k t ó r a skutecznie u s u w a zranienia, zła­
mania, a także skutki n i e u m i e j ę t n i e r z u c o n y c h czarów. Jak m o ż n a się przej­
mować, że k t o ś został p o b i t y czy n a w e t spetryfikowany ( z a m i e n i o n y w głaz),
skoro na wszystko m a m y o d p o w i e d n i e eliksiry i zaklęcia? Ale to tylko naj­
lżejszy przejaw owej „słabości" zła. O t ó ż zło nie ma możliwości zranić na­
szych dobrych b o h a t e r ó w nie tylko fizycznie, ale i psychicznie czy d u c h o w o .
Oczywiście, o poważnej pokusie przejścia na s t r o n ę zła m o w y być nie m o ż e ,
bo role są, jak się j u ż przekonaliśmy, przydzielone raz na zawsze. Ale n a w e t
182
FRONDA
27/28
W y d a w a ł o ci się że juz po wszystkim, a l e w nie dość dokładnie rozrąbanym
smoku pozostawiłeś początek p r a w d z i w e g o koszmaru
- musisz posprzgtać...
„Okazuje się, że nie wszystkie smoczki sq dla dzieci..." - SUICIDAL TIME (05/2002)
„Na poczgtku pomyślałem, że SMOK odcina kupony, ale to rzeczywiście flaki.
Walka z wielkg tłustą bestig, która nie uznaje żadnych zasad " - MORTAL LIFE (05/2002)
jeśli ktoś doświadczy! zła na własnej skórze, pozostaje n i e t k n i ę t y (jedynym
wyjątkiem jest blizna H a r r y ' e g o i związane z nią w s p o m n i e n i a , ale przecież
bez nich nie byłoby opowieści). Czy p o w i n n i ś m y się spodziewać, że d ł u g o ­
trwałe o p ę t a n i e zmieni w jakiś s p o s ó b życie czy psychikę dziewczynki, k t ó ­
ra była mu p o d d a n a ? Że jej rodzice b ę d ą t e n fakt przeżywać? Nic p o d o b n e ­
go! A czy fakt, że u k o c h a n e zwierzątko okazuje się złym czarodziejem,
zdrajcą i w ogóle o h y d n y m typem, spowoduje szok u jego właściciela? Oczy­
wiście nie! Ron n a d s p o d z i e w a n i e szybko otrząśnie się po stracie szczurka
(teraz rodzice m o ż e kupią mu sowę) i nie będzie zbyt zaszokowany faktem,
że przez wiele lat on i jego bracia h o d o w a l i „ o b c e g o " . D w u k r o t n i e zdrajcami
okazują się nauczyciele, k t ó r y m wraz z H a r r y m , H e r m i o n ą i R o n e m ufaliśmy
bez zastrzeżeń, ale nie p o w o d u j e to żadnych u r a z ó w w ich - ani naszych młodzieńczych sercach. B o h a t e r o w i e nie stają się z p o w o d u takich doświad­
czeń ani o d r o b i n ę bardziej nieufni, podejrzliwi czy n i e p e w n i . Bo w świecie
czarodziejów wszystko się m o ż e zdarzyć i nic nie p o w i n n o n a s dziwić.
Deus ex machina
To ostatnie ostrzeżenie kierujemy do tych czytelników, którzy, wychowani na
dobrej powieści detektywistycznej, próbują o własnych siłach rozwiązać za­
gadki, jakie piętrzy przed n i m i autorka. N i e k t ó r e są rzeczywiście dziecinnie
proste (dlaczego gburowaty K r u m przesiaduje w bibliotece, k t ó r a jest żywio­
ł e m Hermiony? Kto zaprosił H e r m i o n ę na bal? Kim okaże się piękność w błę184
FRONDA
27/28
kitnej sukni pojawiająca się na balu w towarzystwie Kruma?) i ich rozwiąza­
nia nie są żadnym zaskoczeniem. Za to głównej zagadki nie s p o s ó b rozwią­
zać, i to nie dlatego, że brak n a m inteligencji, ale dlatego, że rozwiązanie m o ­
że kryć się d o s ł o w n i e wszędzie. Magia b o w i e m jest użytecznym n a r z ę d z i e m
nie tylko dla czarodziejów, ale i dla samej autorki. O t ó ż w świecie „ P o t t e r a "
ktoś, kogo nie sposób zobaczyć (bo jest niewidzialny), rozpoznać (bo nazywa
się tak s a m o jak k t o ś inny), ani podejrzewać o cokolwiek (bo p o d o b n o nie ży­
je), m o ż e być równocześnie sprawcą całego zła i s o b o w t ó r e m bohatera, co do
którego przez całą książkę nie mieliśmy żadnych podejrzeń. To niezwykle pro­
ste rozwiązanie posiada j e d n a k zasadniczą w a d ę : czytelnik (w każdym razie
myślący czytelnik) czuje się zwyczajnie zrobiony w konia. Tyle śladów, podej­
rzeń, sugestii, tyle starań, żeby wyśledzić zamysł rządzący światem, i wszyst­
ko na p r ó ż n o : stwórca wolał objawić się n a m jako Deus ex machina.
„Twój ojciec żyje w tobie"
8
To zdanie usłyszał Harry od Albusa D u m b l e d o r e ' a , największego d o b r e g o cza­
rodzieja naszych czasów, kiedy rozmawiał z n i m o s w o i m z m a r ł y m ojcu. Nie
łudź się, Harry, że twój ojciec żyje gdzieś w zaświatach. Możesz go zobaczyć
w zaczarowanym lustrze, na r u c h o m e j fotografii lub w postaci cienia (a raczej
„echa") wyłaniającego się z różdżki tego, k t o go zabił, ale po śmierci raczej się
nie spotkacie. Bo w świecie czarodziejów, choć m o ż e się to wydać absurdal­
ne, brak transcendencji. N a w e t d u c h y są tak beznadziejnie materialne, że m o ­
gą zostać s p ł u k a n e w o d ą z klozetu do pobliskiego jeziora. N i e ma też t r a n s ­
c e n d e n t n e g o (wobec powieściowego świata) d o b r a i zła. Siła Voldemorta jest
uzależniona od siły jego cielesnej powłoki, a choć potrafi on zawładnąć, jak
szatan, ciałami innych stworzeń i czerpać z nich siły do życia, to śmierć fizycz­
na zniszczyłaby go całkowicie - przecież i on jest tylko zwyrodniałym c h ł o p ­
cem, d a w n y m uczniem H o g w a r t u . W świecie „ H a r r y ' e g o P o t t e r a " nie czeka
nas też spotkanie z d o b r e m „ i n n y m " , „obcym", większym i wspanialszym od
nas. Bo w świecie Pottera obowiązują wartości w s p ó ł c z e s n e g o świata: na
pierwszym miejscu przyjaźń (między czarodziejami - Harrym, H e r m i o n ą
i Ronem, między n a r o d a m i - Anglikami, Bułgarami i Francuzami, ale też mię­
dzy przedstawicielami różnych ras a m o ż e g a t u n k ó w - ludzi, pół-olbrzymów
i wilkołaków), p o t e m bycie COOL (tak jak Bill z kucykiem i kolczykami,
JESIEŃ-2002
185
a przeciwnie niż Percy, Naczelny Prefekt i n u d z i a r z ) , n a s t ę p n i e tolerancja
(wobec mugoli - ale tylko tych, którzy są COOL), dalej miłość rodzicielska (w
świecie pozbawionym transcendencji wartość, obok przyjaźni, najwznioślej­
sza: bo cóż m o ż e być bardziej wzniosłego niż m a t k a oddająca życie, żeby oca­
lić dziecko?), p o t e m patriotyzm (jest COOL, bo przydaje się w rywalizacji o Pu­
char Domów, tak jak na naszej Olimpiadzie), n a s t ę p n i e wygląd i sprawność
fizyczna (lepiej być szczupłym, uroczo rozczochranym m i s t r z e m ąuidditcha niż
opasłym, ulizanym wielbicielem telewizora i frytek), wreszcie uczciwość (ale
nie w drobiazgach, bo to nie pozwala być COOL) a na końcu zapobiegliwość,
czyli umiejętność zarządzania, cecha tak lubiana przez Anglików już w cza­
sach p a n a Defoe. W świecie czarodziejów nie istnieje też najwyższe d o b r o
w postaci najwyższej sprawiedliwości; nie ma wyższej władzy niż Minister­
stwo Magii, tak s a m o p o d a t n e na korupcję, n i e k o m p e t e n c j ę i biurokrację jak
nasze mugolskie m i n i s t e r s t w a . Bo nie oszukujmy się - i tu wreszcie dociera­
my do grobu s m o k a - świat Pottera to nie świat baśni, w k t ó r y m rządzą spra­
wiedliwość i miłosierdzie, ale nasz kochany współczesny świat, t r o c h ę „do­
p r a w i o n y " efektami gier k o m p u t e r o w y c h . I jeżeli tak wspaniale trafia w g u s t a
czytelników, to właśnie dlatego, że dzisiejszy człowiek tak n a p r a w d ę fascynu­
je się tylko t y m co, zna najlepiej, czyli sobą, i nie lubi tracić czasu na coś in­
nego, n i e z n a n e g o (np. s m o k i ) . Jeśli nie przegląda się akurat w krzywym
zwierciadle (choć i w H a r r y m Potterze znajdziemy satyry co n i e m i a r a ) , to
chętnie przeczyta o tym, jaki chciałby być. A chciałby być mieć wiecznie „na­
ście lat", siedzieć w szkole i być p o z b a w i o n y m choć części odpowiedzialności
za swoje życie (przecież nauczyciele, zwłaszcza tak świetni jak D u b l e d o r e ,
i tak wiedzą lepiej). Kiedyś uczniowie marzyli o i n n y m świecie, gdzie ich m ł o ­
dociany wiek nie przeszkadzał im p o n o s i ć konsekwencji swojego (często
186
FRONDA
27/28
Wtaśnie o p o w i a d a ł e ś swojemu dziecku o d a w n y c h bojach, gdy podstarzały już
giermek przyniósł ci wiadomość o innym potomstwie.
Nadpalony pergamin mówił o pożarach i masakrach, jakich dokonuje potomstwo
Booldoka. Deszcze raz spojrzałeś na syna i wyszedłeś szepcząc...
„Jedynym defektem gry jest to, że postacie w drużynie
majq średniowieczne preferencje seksualne"
-SUICIDAL TIME (07/2002)
„Zarówno grafika, jak i dźwięk na najwyższym poziomie,
kilka razy sprawdzałem, czy nie poplamiło mi koszulki"
- DIABOLIC GAMER (07/2002)
błędnego) p o s t ę p o w a n i a (jak choćby w „Srebrnym krześle" Lewisa), dziś m a ­
rzą już tylko o fajniejszej, czarodziejskiej szkole. I, wstyd powiedzieć, o t y m
s a m y m m a r z ą ich rodzice. Nie oszukujmy się zatem, Harry Potter to tylko
Bridget Jones w przebraniu (a jeśli napiła się eliksiru wielosokowego, to na­
prawdę t r u d n o będzie ją r o z p o z n a ć ) .
Radość utracona
Na koniec wróćmy jeszcze raz do Tolkiena. W eseju „O b a ś n i " napisał o n : „tra­
gedia jest o d p o w i e d n i ą formą d r a m a t u , jego najwyższą funkcją, n a t o m i a s t
z baśnią jest wręcz przeciwnie. Ponieważ wydaje się, że nie posiadamy słowa
na wyrażenie tego przeciwnego bieguna, n a z w ę go eukatastrophe.... Z n a m i e ­
n i e m dobrej baśni, jej wyższej czy też pełniejszej odmiany, jest to, że bez
względu na to, jak fantastyczne zawiera wydarzenia, jak dzikie czy przerażają­
ce opisuje przygody, potrafi w chwili niespodziewanego „zwrotu", wywołać za­
r ó w n o u dziecka, jak i u dorosłego słuchacza wstrzymanie o d d e c h u , silniejsze
uderzenie serca, podniesienie na d u c h u bliskie (lub w istocie nie pozbawione)
ł e z " 9 . 1 tak wreszcie, na grobie smoka, odkrywamy to, co w „Harrym P o t t e r z e "
sprawia n a m największy zawód. N a w e t jeśli książki J. K. Rowling są miejsca­
mi wzruszające, nawet jeśli kończą się dobrze (choć nie m o ż n a tego w pełni
powiedzieć o żadnej, a zwłaszcza o czwartej części sagi), to nie znajdziemy
w nich największej wartości baśni, o której pisał Tolkien: tego pocieszenia, eu­
katastrophe, „przelotnego mgnienia Radości, Radości poza m u r a m i świata,
188
FRONDA
27/28
10
przeszywającej jak s m u t e k " . Tego, co sprawia, że chcemy czytać z n a n ą sobie
historię wiele razy, bo za każdym razem znajdujemy w niej odblask prawdy, do
której najbardziej tęskni serce człowieka: śmierć została zwyciężona, istnieje
radość i szczęście, którego nic nie zdoła zaćmić ani zniszczyć! Tego właśnie
brak w świecie czarodziejów, nad k t ó r y m niepodzielnie panuje śmierć. Po­
w t ó r z m y raz jeszcze: świat „Harry'ego P o t t e r a " jest tylko przekształconym,
przyozdobionym obrazem otaczającego nas świata i nie niesie w sobie tego, co
najważniejsze: „dalekiego odblasku czy też echa evangelium w realnym świe­
cie", „nagłego przebłysku ukrytej rzeczywistości czyli p r a w d y " . "
MAGDA SOBOLEWSKA
Przypisy:
1
J.R.R. Tolkien,
„Monsters and Critics", przet.
Magda Sobolewska.
( N i e wykorzystałam
istniejących przekładów esejów Tolkiena wydanych przez Wyd. Zysk i S-ka ze w z g l ę d u na ich
dużą rozbieżność z oryginałem).
2
J.R.R. Tolkien, „On Fairy Stories", tamże, przeł. Magda Sobolewska
3
J.R.R. Tolkien „Hobbit, czyli tam i z powrotem", przeł. Maria Skibniewska, Warszawa „Iskry"
4
Tamże, s. 2 6 5
1960, s. 2 6 3
5
J.R.R. Tolkien „On Fairy Stories", przeł. Magda Sobolewska
6
J.K. Rowling „Harry Potter i czara ognia", przeł. Andrzej Polkowski, Media Rodzina, s. 3 4 3
7
Tamże, s. 3 4 4
8
J.K. Rowling „Harry Potter i więzień Azkabanu", przeł. Andrzej Polkowski, Media Rodzina, s. 4 4 3
9
J.R.R. Tolkien, „On Fairy Stories", przeł. Magda Sobolewska
10
Tamże
11
Tamże
JESIEŃ-2002
189
Tolkien przekonywał, że mity są najlepszym sposobem
na przenoszenie prawd, które w przeciwnym wypad­
ku nie mogłyby być wyrażone. Pochodzimy od Boga
i jest pewnym, że mity opowiadane przez nas, choć za­
wierają błędy, odbijają cząstkę prawdziwego światła,
wiecznej bożej prawdy. Mity mogą zwodzić, z drugiej
strony może niepewnie, ale prowadzą do prawdziwe­
go portu, podczas gdy materialistyczny „postęp" wie­
dzie jedynie w kierunku otchłani i panowania zła.
PRAWDZIWY
MIT
Katolicyzm
„Władcy
JOSEPH
Pierścieni"
PEARCE
„Władca Pierścieni" Tolkiena został o k r e ś l o n y jako „największa książka XX
w i e k u " w kilku ważniejszych a n k i e t a c h p r z e p r o w a d z o n y c h w o s t a t n i c h la­
tach. W ankiecie zorganizowanej w s p ó l n i e p r z e z d u ż ą księgarską sieć dystry­
bucyjną oraz publiczną telewizję w ś r ó d p o n a d 25 tysięcy brytyjskich czytel­
ników m i t stworzony przez Tokiena triumfował n a d konkurencją. J e d n a piąta
ludzi biorących udział w ankiecie stawiała „Władcę Pierścieni" na p i e r w s z y m
miejscu. Ten n i e k w e s t i o n o w a n y zwycięzca zdobył 1200 g ł o s ó w więcej od na­
stępnej książki - „ 1 9 8 4 " Orwella. P o d o b n a a n k i e t a p r z e p r o w a d z o n a przez
londyński
190
Daily
Telegraph
p o t w i e r d z i ł a dominację Tolkiena,
który
został
FRONDA
27/28
okrzyknięty największym a u t o r e m XX wieku wyprzedzając George'a Orwel­
la i Evelyn Waugh - o d p o w i e d n i o na d r u g i m i trzecim miejscu. Wyniki an­
kiety 50 tysięcy c z ł o n k ó w Folio Society dały jeszcze bardziej oszałamiający
d o w ó d literackiej pozycji „Władcy Pierścieni". Folio Society p o p r o s i ł o swych
członków o p o d a n i e n a z w u l u b i o n y c h książek wszechczasów. Tolkienowski
m i t zatriumfował po raz wtóry. O t r z y m a ł 3 2 7 0 głosów. „ D u m a i u p r z e d z e ­
n i e " J a n e Austen była druga z w y n i k i e m 3 2 1 2 głosów, a trzecie miejsce przy­
p a d ł o „Davidowi Copperfieldowi" Karola Dickensa (3070 g ł o s ó w ) .
Sukces Tolkiena przez wielu literackich „ e k s p e r t ó w " został p o w i t a n y
z g n i e w e m i pogardą. Pisarz H o w a r d J a c o b s o n zareagował pogardliwą nie­
chęcią zbywając Tolkiena o k r e ś l e n i e m „dla dzieci... l u b dla o p ó ź n i o n y c h
w rozwoju". Jego z d a n i e m a n k i e t a p o k a z a ł a jedynie „ b e z s e n s n a u k i czytania.
(...) Kolejny czarny dzień dla brytyjskiej k u l t u r y " . S u s a n Jeffreys, pisząca
w Sunday Times, określiła „Władcę Pierścieni" jako „straszny w y t w ó r " (a horrible artifact) oraz d o d a ł a : „to przygnębiające (...), że głosy o d d a n e na najlep­
szą książkę XX wieku p o c h o d z ą od ludzi szukających ucieczki w nieistnieją­
cym świecie". P o d o b n i e dla Griff Rhys J o n e s , k t ó r a wystąpiła w p r o g r a m i e
BBC Bookworm (Mól książkowy), literatura Tolkiena nie jest głębsza niż „po­
ciechy i zwyczaje dzieciństwa". Literacki d o d a t e k do The Times określił wyni­
ki ankiety jako „przerażające", a a u t o r w The Guardian narzekał, że „Władca
Pierścieni" to, „pod każdym względem, j e d n a z najgorszych książek kiedy­
kolwiek n a p i s a n y c h " .
P r a w d o p o d o b n i e najbardziej gorzką reakcję na sukces Tolkiena wyraziła
feministyczna pisarka G e r m a i n e Greer, z n a n a jako a u t o r k a bestsellera - p o ­
radnika „wyzwolenia" kobiet - „Kobieta E u n u c h " (The Female Eunuch). Greer
narzeka, że sukces „Władcy Pierścieni" jest k o s z m a r e m , który stał się rzeczy­
wistością: „Jako 57-letnia oraz d ł u g o l e t n i a nauczycielka języka angielskiego
s p o d z i e w a ł a m się, że ta w ł a ś n i e lista książek XX wieku zaszokuje m n i e . Tak
też się stało. Odkąd pojawiłam się na uniwersytecie w C a m b r i d g e jako stu­
d e n t k a w 1964 roku i n a p o t k a ł a m t a m s t a d k o d o r o s ł y c h kobiet u b r a n y c h
w puszyste sweterki, ściskających p l u s z o w e misie i paplających w p o d n i e c e ­
niu o hobbitach, zawsze było dla m n i e k o s z m a r e m , że Tolkien m ó g ł b y stać
się najbardziej w p ł y w o w y m p i s a r z e m XX wieku. Ten zły sen stał się rzeczy­
wistością. Na początku listy, w chwale bycia książką stulecia, znajdujemy
' W ł a d c ę Pierścieni'."
JESIEŃ-2002
191
Rzadko k t ó r a książka była przyczyną takich kontrowersji, r z a d k o kiedy
jad krytyków u w y d a t n i ł w takich r o z m i a r a c h k u l t u r o w ą s c h i z m ę m i ę d z y lite­
rackimi i l u m i n a t a m i a poglądami czytelników.
Mistrzowie dekonstrukcji
Jest g o d n y m uwagi, że większość s a m o z w a ń c z y c h „ e k s p e r t ó w " w ś r ó d znaw­
ców literatury, którzy ustawili się w kolejce aby szydzić pogardliwie z „Wład­
cy Pierścieni", to otwarci adwokaci k u l t u r o w e j dekonstrukcji i m o r a l n e g o re­
latywizmu.
Większość
z
nich
potraktowałaby
oświadczenia
Kościoła
Cała atrakcyjność „Władcy Pierścieni" kryje się w t y m . że jest
to dzieło z gruntu rasistowskie. Świat Tolkiena jest zaludniony
istotami różniącymi się od siebie jaskrawo językiem,
wyglądem, zachowaniem. Jest to wizja, której
nie powstydziłby się Hitler.
The Sydney Morniiuj
He/a/d
katolickiego z tą s a m ą pogardą, z jaką o d n o s z ą się do Tolkiena. W k a ż d y m
razie, jeśli sekularystyczne u p r z e d z e n i a krytyków Tolkiena miałyby s p o w o ­
dować u chrześcijan b r a k refleksji, nie p o w i n n y im zasłaniać z a s ł u g dzieł Tol­
kiena. M i m o wszystko w r ó g n a s z e g o w r o g a niekoniecznie m u s i być n a s z y m
przyjacielem.
Niektórzy chrześcijanie pozostają podejrzliwi wobec „Władcy Pierścieni".
Widzą wewnątrz jego mitologicznego świata wątki neopogańskie czy wręcz sa­
tanistyczne. Czy m o ż n a ufać czemukolwiek traktującemu o czarownikach, el­
fach, czarach i magii? Oczywiście, w czasie światowego sukcesu książek o Har­
rym Potterze wielu chrześcijan obawia się wpływu, jaki m o ż e wywierać
\g2
FRONDA
27/28
literatura fantasy na ich dzieci. Czy te lęki są usprawiedliwione? Czy chrześci­
jańscy rodzice powinni zabraniać swoim dzieciom czytania tych książek?
W przypadku „Władcy Pierścieni" odpowiedź brzmi zdecydowanie - nie.
Wręcz przeciwnie, utwory Tolkiena p o w i n n y być n a w e t wskazane do czytania
w każdej chrześcijańskiej rodzinie. Powinny znaleźć swoje miejsce obok „Opo­
wieści z N a m i " C S . Lewisa (wielkiego przyjaciela Tolkiena) czy też bajek George'a Macdonalda jako n i e o d z o w n a część chrześcijańskiego dzieciństwa.
Jest zastanawiające, że ci sami chrześcijanie, którzy wyrażają swoje p o ­
dejrzenia w o b e c Tolkiena, nie mają nic przeciwko, gdy ich dzieci stykają się
z w i e d ź m a m i i m a g i ą w opowieściach C S . Lewisa. Wyraźnie, ci z n a t u r y
ostrożni rodzice, są n i e ś w i a d o m i głębokiego c h r y s t i a n i z m u , k t ó r y m podszy­
te są tolkienowskie mity. Prawdę m ó w i ą c (a „ p r a w d a " jest tutaj najbardziej
a d e k w a t n y m s ł o w e m ) , m o c C h r y s t u s a p r z e m a w i a potężniej a z drugiej stro­
ny subtelniej w t o l k i e n o w s k i m Sródziemiu niż w N a r n i Lewisa.
Głęboko chrześcijański świat przyrodzony i nadprzyrodzony w dziełach Tol­
kiena może być wyjaśniony przez użycie trzystopniowego podejścia. Po pierw­
sze, oglądając Tolkiena jako człowieka, powinniśmy odkryć duszę chrześcijań­
skiego mistyka. Po drugie, studiując tolkienowską filozofię mitu, powinniśmy
zrozumieć teologiczną bazę jego własnego mitologicznego świata. I po trzecie,
patrząc na s a m mit opisany w „Silmarillion" i „Władcy Pierścieni", p o w i n n i ś m y
dojrzeć, że pisanie Tolkiena wykracza poza zwykłe fantasy w najwyższe rejony
metafizyki. Jak najdalszy od eskapistycznej fantastyki, „Władca Pierścieni" m o ­
że być przedstawiony jako teologiczny thriller.
Tolkien jako człowiek
Aby zrozumieć Tolkiena jako człowieka, albo lepiej - Tolkiena jako człowie­
ka na tle m i t u zawartego we „Władcy Pierścieni" należałoby zacząć od tego,
jak on s a m widział siebie. Szczególnie p o m o c n y m wydaje się s p o s ó b , w jaki
on s a m siebie odbierał w powiązaniu ze s w o i m i dziełami. W liście napisa­
n y m krótko po opublikowaniu „Władcy Pierścieni" Tolkien pisze, że „tylko
Anioł Stróż lub z a p r a w d ę s a m Bóg m ó g ł b y rozwikłać p r a w d z i w y związek
między życiem a dziełem a u t o r a " . P o m i m o to (i odrzuciwszy pseudo-freudowskie bajdurzenia tzw. psychologów) Tolkien wyznał, że istnieją r ó ż n e „ska­
le znaczenia" w biograficznych faktach z życia a u t o r a . N a s t ę p n i e podzielił te
JESIEŃ-2002
193
okoliczności w ł a s n e g o życia na trzy o d r ę b n e kategorie, a mianowicie na: nieznaczące, bardziej znaczące oraz szczególnie znaczące.
„Istnieją nieznaczące fakty (szczególnie bliskie biografom i piszącym
o pisarzach) takie jak: pijaństwo, bicie ż o n czy p o d o b n e skrzywienia. Na
szczęście nie zdarza mi się być w i n n y m tych w ł a ś n i e grzechów. A n a w e t je­
śliby tak było, to nie p o w i n i e n e m zakładać, że artystyczne d z i e ł o p o c h o d z i
ze słabości, która te grzechy stworzyła, ale z całkowicie innych i nie skażo­
nych rejonów mojej istoty. Dzisiejsi 'badacze' informują m n i e , że Beethoven
oszukiwał swych wydawców i w obrzydliwy s p o s ó b t r a k t o w a ł swojego sio­
strzeńca, ale nie sądzę, żeby m i a ł o to jakikolwiek związek z jego m u z y k ą . "
Tolkien wierzył, że oprócz powyższych istnieją bardziej znaczące fakty,
które mają pewien związek z dziełami a u t o r a . W tej kategorii umieszczał
swój zawód filologa na uniwersytecie oxfordzkim. To w p ł y n ę ł o na j e g o „za­
m i ł o w a n i e do języków", k t ó r e s t a n o w i ł o „niezaprzeczalnie wielki s k ł a d n i k
'Władcy Pierścieni'". J e d n a k n a w e t to było wciąż p o d l e g ł e bardziej w a ż k i m
czynnikom:
„A jest kilka faktów, k t ó r e choć ujęte dosyć lakonicznie, są szczególnie
w a ż n e . Na przykład to, że u r o d z i ł e m się w 1892 roku i żyłem przez pierw­
sze lata w 'Shire', w erze p r z e d m e c h a n i c z n e j . Lub, co jeszcze bardziej zna­
czące, to że j e s t e m chrześcijaninem (co m o ż n a odczytać z m o i c h opowieści)
a ściślej r z y m s k i m katolikiem".
W ten sposób, powołując się na w ł a s n ą „skalę ważności" Tolkiena, jego ka­
tolicka wiara miała najważniejszy lub najbardziej znaczący wpływ na pisanie
„Władcy Pierścieni". Jest z a t e m czymś nie tylko fałszywym, ale wręcz szczegól­
nie p r z e w r o t n y m patrzenie na p i s a r s t w o Tolkiena inaczej niż na specyficznie
194
FRONDA
27/28
chrześcijański mit. Dlatego też wiedząc, jak s a m o słowo „ m i t " jest źle rozu­
miane, powinniśmy przejść do o m ó w i e n i a tolkienowskiego pojęcia m i t u .
Filozofia mitu
Rozwój p o j m o w a n i a m i t u przez Tolkiena p o c h o d z i b e z p o ś r e d n i o z jego
chrześcijańskiej wiary. Tak n a p r a w d ę n i e z r o z u m i e n i e Tolkiena wypływa wła­
śnie z n i e z r o z u m i e n i a jego podejścia do mitów, których i s t o t a i znaczenie nie
zostały uchwycone przez jego krytyków. W ł a ś n i e to n i e z r o z u m i e n i e przez lit e r a t u r o z n a w c ó w leży u p o d s t a w ich braku d o c e n i e n i a p r a c Tolkiena. Dla
większości dzisiejszych krytyków m i t jest p o p r o s t u i n n y m o k r e ś l e n i e m
k ł a m s t w a lub fałszu, czymś co jest z g r u n t u n i e p r a w d z i w e . Dla Tolkiena m i t
m a w p r o s t przeciwne znaczenie. Jest j e d y n y m s p o s o b e m , aby p e w n e t r a n s ­
c e n d e n t a l n e prawdy m o g ł y być w y r a ż o n e w zrozumiałej formie. Ten para­
doksalny p u n k t widzenia miał głęboki i decydujący w p ł y w na C S . Lewisa,
ułatwiając mu konwersję na chrześcijaństwo.
Kiedy Lewis i Tolkien spotkali się po raz pierwszy, Lewis zaczynał d o ­
strzegać niewystarczalność agnostycyzmu, w który z c z a s e m p o p a d ł o d r z u ­
ciwszy p r z e d t e m wszelkie pozostałości chrześcijaństwa z dzieciństwa. L a t e m
1929 roku wyrzekł się agnostycyzmu i zaczął przyznawać się do bycia teistą,
wierząc w istnienie Boga, lecz odrzucając p r a w d y chrześcijaństwa. Takie by­
ło jego stanowisko, kiedy we w r z e ś n i u 1931 roku p r o w a d z i ł dyskusję z Tol­
k i e n e m i ich w s p ó l n y m znajomym - H u g o D y s o n e m . Miała o n a wywrzeć re­
wolucyjny wpływ na jego życie. Po kolacji trzej p a n o w i e udali się na spacer
i dyskutowali o n a t u r z e i funkcji mitów. Lewis wyjaśnił, że czuje m o c mitów,
ale w końcu są o n e n i e p r a w d ą . Jak wyraził to d o k ł a d n i e , m i t y są „ k ł a m s t w a ­
mi a z a t e m są bezwartościowe, n a w e t jeśli są p o s r e b r z a n e " .
„Nie - odparł Tolkien. - Nie są k ł a m s t w a m i " .
Tolkien przekonywał, że wręcz o d w r o t n i e , m i t y są najlepszym s p o s o b e m
na p r z e n o s z e n i e prawd, k t ó r e w p r z e c i w n y m wypadku nie mogłyby być wy­
rażone. Pochodzimy od Boga i jest p e w n y m , że m i t y o p o w i a d a n e przez nas,
choć zawierają błędy, odbijają cząstkę p r a w d z i w e g o światła, wiecznej bożej
prawdy. Mity m o g ą zwodzić, z drugiej s t r o n y m o ż e n i e p e w n i e , ale p r o w a d z ą
do prawdziwego p o r t u , podczas gdy materialistyczny „ p o s t ę p " wiedzie jedy­
nie w kierunku o t c h ł a n i i p a n o w a n i a zła.
JESIEŃ'2002
195
Pojmując m i t w t e n s p o s ó b Tolkien i Dyson wyrazili swoje p r z e k o n a n i e ,
że historia C h r y s t u s a była po p r o s t u p r a w d z i w y m m i t e m - m i t e m , k t ó r y jest
p o d o b n y do innych, lecz który n a p r a w d ę się zdarzył. Podczas gdy p o g a ń s k i e
mity ukazywały fragmenty wiecznej prawdy s ł o w a m i poetów, prawdziwy Mit
chrześcijaństwa ukazał całą p r a w d ę przez s a m o Słowo. Poeci pogańskiej sta­
rożytności opowiadali swe legendy za p o m o c ą słów, lecz Bóg, w s z e c h m o c n y
Poeta, opowiedział p r a w d z i w ą legendę za p o m o c ą faktów - wplatając w s w ą
opowieść czyny prawdziwych ludzi działających w historii.
A r g u m e n t y Tolkiena wywarły niezatarty w p ł y w na Lewisa. Budowla nie­
wiary legła w gruzach i p o ł o ż o n e zostały f u n d a m e n t y jego chrześcijaństwa.
Dwanaście dni później Lewis pisał do przyjaciela, że „właśnie przeszedł od
wiary w Boga do wiary w C h r y s t u s a - w chrześcijaństwo... Mój długi wie­
czorny spacer z D y s o n e m i Tolkienem miał z t y m wiele w s p ó l n e g o . " To i n t e ­
resujące, wręcz zdumiewające, że bez J.R.R. Tolkiena m o g ł o b y nie być C S .
Lewisa, przynajmniej nie takiego C S . Lewisa, który jest znany i k o c h a n y na
całym świecie jako wielki chrześcijański apologeta i a u t o r wzniosłych chrze­
ścijańskich mitów, takich jak „Lew, Czarownica i stara szafa".
Integralną wobec tolkienowskiego p o j m o w a n i a m i t u była wiara w twór­
czość jako symbol bożego obrazu w człowieku. Bóg, jako Stwórca, przekazał
dar tworzenia ludziom, s t w o r z e n i o m s t w o r z o n y m na Jego w ł a s n y obraz. Tyl­
ko Bóg m ó g ł stworzyć w p i e r w o t n y m sensie, t z n . t w o r z ą c coś z niczego.
Człowiek n a t o m i a s t m o ż e tworzyć poprzez przekształcanie m a t e r i i Stworze­
nia w dzieła piękna. Muzyka, sztuki plastyczne i l i t e r a t u r a są a k t a m i tworze­
nia wyrażającymi b o s k ą n a t u r ę w człowieku. W t e n s p o s ó b człowiek uczest­
niczy w stwórczej mocy Boga. Ta w z n i o s ł a wizja znalazła swój wyraz na
s t r o n a c h otwierających „Silmarillion", zagadkowe i n i e u k o ń c z o n e dzieło bu­
dujące teologiczne i filozoficzne podstawy, na których o p a r t a jest mitologicz­
na s t r u k t u r a „Władcy Pierścieni".
Mit w „Silmarillion"
„Silmarillion" odkrywa głęboką przeszłość Sródziemia, świata s t w o r z o n e g o
przez Tolkiena, a cały szereg legend opowiedzianych na jego stronicach przy­
czynił się do u k s z t a ł t o w a n i a rozległego źródła mitów, z k t ó r e g o p o w s t a ł
„Władca Pierścieni". W rzeczy samej, opus magnum Tolkiena nie m o g ł o b y na|Qg
FRONDA
27/28
rodzić się, gdyby nie świat s t w o r z o n y po raz pierwszy w „Silmarillionie".
Najważniejszą częścią „Silmarillionu" jest obraz S t w o r z e n i a Sródziemia
przez Jedynego. Ten m i t Stworzenia jest p r a w d o p o d o b n i e najbardziej znaczą­
cym i najpiękniejszym ze wszystkich dzieł Tolkiena. Sięga on do samych źró­
deł twórczej wizji Tolkiena, jak też wiele m ó w i o n i m s a m y m . Gdzieś na
pierwszych stronicach „Silmarillionu" m o ż n a znaleźć z a r ó w n o człowieka
stojącego za m i t e m , jak też m i t stojący za człowiekiem.
M i t e m stojącym za Tolkienem był oczywiście katolicyzm, „prawdziwy
m i t " . Dlatego jest m a ł o zaskakujące, że wersja s t w o r z e n i a u Tolkiena w „Silmarillion" wykazuje znaczące p o d o b i e ń s t w o do historii s t w o r z e n i a świata
w Księdze Rodzaju. Na początku był Eru, Jedyny, k t ó r y „ p o w o ł a ł do życia
Ainurów, Istoty Święte, z r o d z o n e z Jego myśli. Ci byli z N i m wcześniej, niż
p o w s t a ł o wszystko i n n e . " Bóg, Jedyny „ r o z m a w i a ł z n i m i i p o d d a w a ł im te­
m a t y m u z y c z n e " . P o t e m pozwolił Świętym I s t o t o m lub A r c h a n i o ł o m wziąć
udział w Jego stwórczych darach, objawiając ich rolę w akcie Stworzenia:
„Chcę, abyście z tego t e m a t u , który w a m objawiłem, rozwinęli Wielką M u ­
zykę, a p o n i e w a ż n a t c h n ą ł e m w a s Niezniszczalnym P ł o m i e n i e m , możecie,
jeśli chcecie, wzbogacić t e m a t w ł a s n y m i myślami i p o m y s ł a m i " . W t e n spo­
sób Archaniołowie rozwinęli Boże Stworzenie jako Symfonię Jego Chwały:
„...z przeplatających się i n i e u s t a n n i e z m i e n n y c h melodii wzbiły się h a r m o ­
nijne dźwięki i popłynęły p o z a zasięg s ł u c h u w głębie i wysokości (...) M u ­
zyka i echa Muzyki rozległy się w Pustce, aż p r z e s t a ł a być p u s t k ą . "
Do kosmicznej symfonii stworzenia w k r a d ł się d y s o n a n s , gdy j e d e n z Ar­
c h a n i o ł ó w zdecydował się odgrywać w ł a s n e wątki melodii na przekór woli
Kompozytora. Z a m i a s t być i n s t r u m e n t e m w Wielkiej Muzyce, Z b u n t o w a n y
Archanioł s k o m p o n o w a ł swoje w ł a s n e t e m a t y wprowadzając d y s o n a n s . Ta
d y s h a r m o n i a była początkiem zła. Jeszcze raz m i t Tolkiena p o w t a r z a „praw­
dziwy m i t " chrześcijaństwa z alegoryczną precyzją. Z b u n t o w a n y Archanioł
został n a z w a n y Melkorem, później z n a n y m jako M o r g o t h , i jest oczywistym
JESIEŃ-2002
197
o d p o w i e d n i k i e m Lucyfera, z n a n e g o również jako Szatan. Melkor jest opisa­
ny przez Tolkiena jako „największy z A i n u r ó w " , tak jak Lucyfer był najwięk­
szym z archaniołów. P o d o b n i e jak Lucyfer, Melkor jest p o d s t a w o w y m źró­
d ł e m grzechu pychy, z d e t e r m i n o w a n y m aby poniżyć ludzkość dla swych
własnych złośliwych celów. Melkor pragnął „nagiąć do swojej woli elfów i lu­
dzi", zazdrosny o dary, k t ó r e Bóg im obiecał; i „chciał mieć p o d d a n y c h i słu­
gi, być czczony jako władca i p a n o w a ć n a d w o l ą innych i s t o t " .
Alegoria staje się jeszcze bardziej przejrzysta, kiedy Tolkien opisuje wal­
kę między M e l k o r e m i M a n w e , k t ó r y jest wyraźnie o d p o w i e d n i k i e m Archa­
nioła Michała. „Rozgorzał spór i sprzymierzeni z M a n w e m Valarowie t y m ra­
z e m zmusili Melkora do o d w r o t u ; wycofał się w ó w c z a s w i n n e strefy Świata,
gdzie mógł robić, co zechciał."
P o r ó w n a n i e Melkora z Lucyferem jest jeszcze bardziej widoczne, kiedy
Tolkien wyjaśnia, że imię Melkor znaczy „Ten, Co Powstaje z M o c ą " . „Lecz
utracił to imię: N o l d o r o w i e , którzy p o ś r ó d elfów najwięcej ucierpieli od jego
złości, nie chcieli go wymawiać i mówili o n i m M o r g o t h , czyli C z a r n y Nie­
przyjaciel Świata." P o d o b n i e Lucyfer, najjaśniejszy ze wszystkich aniołów,
znaczy „Przynoszący Światło", podczas gdy Szatan, tak jak M o r g o t h znaczy
„Nieprzyjaciel". Z a m i a r Tolkiena, jako chrześcijanina i filologa, aby utożsa­
mić Melkora z Lucyferem, jest więc dosyć jasny.
Biorąc inspirację, bez wątpienia, z Księgi Izajasza (14,11-12: „ D o Szeolu
strącony twój przepych i dźwięk t w o i c h harf. R o b a c t w o jest t w o i m posła­
niem, r o b a c t w o też t w o i m przykryciem. Jakże to spadłeś z niebios, Jaśnieją­
cy, Synu J u t r z e n k i ? " ) Tolkien m ó w i o Melkorze:
198
FRONDA
27/28
„Był wielki, lecz przez pychę zaczął gardzić w s z y s t k i m p o z a sobą, aż stał
się d u c h e m niszczycielskim i bezlitosnym. R o z u m p r z e m i e n i ł w przebie­
głość, aby znieprawić i naginać do własnej woli każdego, k t o m ó g ł mu być
użyteczny, aż stał się b e z w s t y d n y m kłamcą. Początkowo łaknął Światła, ale
że nie m ó g ł go posiąść na swoją wyłączną w ł a s n o ś ć , zstąpił przez ogień
i gniew w straszny żar i niżej jeszcze w C i e m n o ś ć . C i e m n o ś c i też używał naj­
częściej do szerzenia na Ziemi zła i grozy, tak że wszystkie żywe s t w o r z e n i e
m u s i a ł o drżeć z lęku."
Pomijając wpływy z P i s m a Świętego, w i d o c z n e są również zapożyczenia
z teologii św. Augustyna. Z ł o , symbolizowane przez c i e m n o ś ć , nie ma war­
tości samej w sobie, a jest jedynie negacją dobra, s y m b o l i z o w a n e g o przez
światłość.
Krótko po opisie Melkora, Tolkien p r z e d s t a w i a S a u r o n a - C z a r n e g o N i e ­
przyjaciela z „Władcy Pierścieni". S a u r o n jest opisany jako „ d u c h " o „naj­
większej m o c y " w ś r ó d sług Melkora: „Z biegiem w i e k ó w stał się wszakże jak
gdyby cieniem M o r g o t h a i w i d m e m jego p r z e w r o t n o ś c i , idąc w ślad za n i m
tą s a m ą z g u b n ą ścieżką ku P u s t c e . "
Z ł e m o c e w e „Władcy Pierścieni" s ą z a t e m b e z p o ś r e d n i m i p o t o m k a m i tolkienowskiego Szatana, co czyni m a ł o p r a w d o p o d o b n ą lub wręcz niemożliwą
każdą, oprócz chrześcijańskiej, interpretację tej książki. Katolicka teologia,
otwarcie obecna w „Silmarillionie" a p o d s k ó r n i e we „Władcy Pierścieni", jest
wszechobecna w obu, ożywiając opowieści w s p o s ó b niewidzialny, ale pewny.
Odtworzenie jedności
Okazałość mitologicznej wizji Tolkiena wyklucza wyczerpującą o c e n ę jej
chrześcijańskiej mistyki i teologii w tak k r ó t k i m eseju. W n i e p r z e n i k n i o n y m
m r o k u Czarnego Władcy i jego o k r u t n y c h sług, u p i o r ó w pierścienia, czuje­
my obiektywną o b e c n o ś ć Zła. S a u r o n i jego słudzy stawiają n a s w o b e c gor­
szącego, odpychającego realnego braku dobra. W swojej koncepcji potęgi zła
Tolkien odkrywa p r z e d czytelnikiem tą metafizyczną czarną d z i u r ą w o wie­
le bardziej niepokojących obrazach niż M i l t o n w słynnej wizji Szatana jako
„widzialnej c i e m n o ś c i " .
Z drugiej s t r o n y Tolkien r ó w n i e m o c n o p r z e d s t a w i a d o b r o . W dobrotli­
wości i łagodności h o b b i t ó w widzimy uwielbienie pokory. W ich niechęci do
JESIEŃ'2002
199
b o h a t e r s t w a widzimy o d w a g ę u s z l a c h e t n i o n ą przez s k r o m n o ś ć . W nieśmier­
telności elfów i wywołanych przez n i ą s m u t k u i melancholijnej m ą d r o ś c i m o ­
żemy odnaleźć myśl, że ś m i e r t e l n o ś ć człowieka jest d a r e m bożym. D a r e m ,
który kończy jego wygnanie w tej ziemskiej „dolinie ł e z " i p o p r z e z ś m i e r ć
umożliwia mu osiągnięcie mistycznej k o m u n i i z Bogiem p o z a c z a s e m .
Gandalf to archetypiczna prefiguracja potężnego proroka lub patriarchy, wi­
zjonera, który zachowuje wizję Królestwa p o n a d zwykłym ludzkim rozumie­
niem. Czasami jest wręcz p o d o b n y do Chrystusa. Oddaje swoje życie za przyja­
ciół, a wynikiem jego tajemniczego „zmartwychwstania" jest przemienienie.
Przed ofiarną „śmiercią" jest on Gandalfem Szarym. Po „zmartwychwstaniu"
pojawia się jako Gandalf Biały, wyposażony w większe moce i głębszą mądrość.
Aragorn jako p r a w o w i t y król, chociaż banita, przywołuje iskierki nadziei
na o d t w o r z e n i e sprawiedliwie n a d a n e j , t z n . katolickiej władzy. O s o b a Aragorna ucieleśnia a r t u r i a ń s k i e czy jakobickie t ę s k n o t y : r o m a n t y c z n e pragnie­
„Władca Pierścieni" to oczywiście dzieło
fundamentalnie religijne i katolickie.
/ / / S / I / folkicnn do !<•>. Roberta Murrayn (2 grudnia 1953 r.)
nie o „Powrocie Króla" po wiekach wygnania. „Pęknięty miecz", symbol królewskości Aragorna, jest p r z e k u t y w n a m a s z c z o n y m czasie. Silna p a m i ą t k a
po legendzie Excalibura i jego związku z chrześcijaństwem.
Należy podkreślić, że rola ludzi we „Władcy Pierścieni" jest o d b i c i e m ich
boskiej, choć upadłej natury. M o ż n a znaleźć ich w ś r ó d sług Nieprzyjaciela,
zwykle zwabionych p o d s t ę p e m na ścieżki zła, lecz zawsze zdolnych do skru­
chy, a t y m s a m y m do o d p o k u t o w a n i a . Boromir, k t ó r y r e p r e z e n t u j e człowie­
ka w D r u ż y n i e Pierścienia, ulega p o k u s i e użycia Pierścienia, czyli sil zła,
w naiwnej wierze, że m o ż n a go wykorzystać jako p o t ę ż n ą b r o ń przeciwko
Sauronowi. W k o ń c u uznaje błąd użycia zła przeciwko złu. U m i e r a b o h a t e r ­
sko oddając swe życie za przyjaciół w d u c h u skruchy.
200
FRONDA
27/28
„Władca Pierścienia" jest w z n i o s ł ą m i s t y c z n ą D r o g ą Pasyjną. N i e s i e n i e
Pierścienia, symbolu grzechu, jest jak niesienie Krzyża. Mitologiczna Wypra­
wa to istna Via Dolowsa. Przeciwnicy twórczości Tolkiena, jak r ó w n i e ż wielu
z jego wielbicieli, nie uchwyciło tej ostatecznej p r a w d y tkwiącej w sercu je­
go m i t u . Niestety, ślepi na teologię p o z o s t a n ą ślepymi na t o , co najpiękniej­
sze we „Władcy Pierścieni". W a r t o p r z y p o m n i e ć zdanie C h e s t e r t o n a , że jak
b a r d z o by się nie starał o u w y p u k l e n i e s e d n a o p o w i a d a n i a , i tak znajdą się
tacy, którzy znajdą coś i n n e g o . C z ę s t o okazuje się, że powołując się na C S .
Lewisa, s u m i e n n y ateista, letni n e o p o g a n i n l u b a g n o s t y k nie czytają go zbyt
d o k ł a d n i e . Wędrując uważniej przez świat Tolkiena z a n u r z ą się w świat
prawd, których wcześniej nie zauważali. Jeśli dojdą w r a z z D r u ż y n ą Pierście­
nia aż do głębi M o r d o r u i dalej, m o g ą n a w e t dostrzec, że o w e pasjonujące
prawdy wskazują na tę najbardziej pasjonującą ze wszystkich. W k o ń c u m o ­
gą n a w e t zrozumieć, że Wyprawa jest w rzeczywistości Pielgrzymką.
JOSEPH PEARCE
PRZEDRUK ZA: „CATHOLIC WORLD REPORT" 12/2001
TŁUMACZYŁ: HUBERT CZAPLICKI
WSZYSTKIE CYTATY Z „SILMARILLIONU" POCHODZĄ Z POLSKIEGO WYDANIA
CZYTELNIKA Z 1990 ROKU W TŁUMACZENIU MARII SKIBNIEWSKIEJ
JESIEŃ-2002
201
(Post)modernistyczne wychowanie mo­
że spowodować, że wizerunek wielo­
wiekowej tradycji napotka na jajogło­
wą, bierną agresję. Agresja ta wyraża się
najczęściej w ironicznych, szyderczych a przede wszystkim chamskich - uwagach i komenta­
rzach. Do akcji mogą też wkroczyć szerokie masy,
i wtedy wszystko zostanie zagłuszone przez gromki re­
chot obżerającego się popcornem, pospolitego, swoj­
skiego ćwoka.
I ty z o s t a n i e s z
talibem
FILIP
Nie sądźcie,
MEMCHES
że przyszedłem znieść Prawo
Nie przyszedłem
albo
znieść,
Proroków.
ale
wypełnić.
Ewangelia w e d ł u g św. M a t e u s z a 5, 17-18
Me bójcie się tych, którzy zabijają ciało,
się raczej Tego,
lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie
który duszę i ciało może zatracić w piekle.
Ewangelia w e d t u g św. M a t e u s z a 10, 28
Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków,
a Grecy szukają mądrości,
Chrystusa
zgorszeniem
ukrzyżowanego,
który jest
dla
Żydów,
my głosimy
a głupstwem
dla pogan,
(...).
Pierwszy list do Koryntian 1, 22-23
Kto nie miłuje, nie zna Boga,
bo Bóg jest miłością.
Pierwszy list Św. J a n a A p o s t o l a 4, 8
202
FRONDA
27/28
1. Karierę zrobili na przestrzeni o s t a t n i c h kilku lat. Zasłynęli jako w a n d a l e za­
bytków klasy zerowej - gigantycznych posągów Buddy w dolinie Bamjanu.
Szczególnie głośno zrobiło się o nich po z a m a c h a c h na W T C i Pentagon.
W efekcie, wraz z U s a m ą ibn Ladinem, stali się g ł ó w n y m o b i e k t e m ataku pro­
pagandowego polityków i m e d i ó w „wolnego świata". Nie tylko zresztą propa­
gandowego. Prezydent USA wypowiedział im po p r o s t u wojnę. Urośli do ran­
gi symbolu. Z a w r o t n ą karierę robi używanie ich nazwy jako e p i t e t u w o b e c
ludzi, których poglądy i postawy wydają się być obciążone fanatyzmem,
zwłaszcza takim, który karmi się treściami religiancko-moralizatorskimi.
2. Talibowie są też czarnymi c h a r a k t e r a m i kolejnego filmu irańskiego reży­
sera, M o h s e n a Makhmalbafa. O b r a z n a k r ę c o n y został jeszcze p r z e d a t a k a m i
na N o w y Jork i Waszyngton, j e d n a k na Z a c h o d z i e „ p o 11 w r z e ś n i a " odbiera­
ny jest w a d e k w a t n y m do zaistniałej sytuacji m i ę d z y n a r o d o w e j kontekście.
Nafas, m ł o d a Afganka mieszka od dziecka w Kanadzie. Z z a w o d u jest dzien­
nikarką zajmującą się zjawiskiem „dyskryminacji k o b i e t " . W ł a ś n i e d o s t a ł a
list z ojczystego kraju od swojej - okaleczonej p r z e d laty w rezultacie wybu­
chu m i n y - pogrążonej w rozpaczy siostry. Zbliża się o s t a t n i w d r u g i m ty­
siącleciu dzień całkowitego zaćmienia Słońca. Nafas dowiaduje się, iż siostra
zamierza w t y m d n i u p o p e ł n i ć s a m o b ó j s t w o . D z i e n n i k a r k a rusza więc w ro­
d z i n n e strony, aby nie dopuścić do tragedii. Przygody zaczynają się od irańsko-afgańskiego pogranicza, skąd g ł ó w n a b o h a t e r k a udaje się w k i e r u n k u ty­
t u ł o w e g o K a n d a h a r u . Sytuacje, jakich od tej p o r y doświadcza, stanowiły
z a p e w n e dla reżysera p r e t e k s t do tego, aby filmowi n a d a ć c h a r a k t e r p a r a d o k u m e n t u . M a k h m a l b a f pokazuje więc k r w a w e ż n i w o ciągnącej się latami
wojny oraz m a r n ą kondycję s p o ł e c z e ń s t w a r z ą d z o n e g o przez bezwzględnych
teokratów. I coś jeszcze, z czym ty, zachodni widzu, m a s z j u ż k ł o p o t . Roz­
wiejmy wszelkie wątpliwości, w i d z e m t y m j e s t e m r ó w n i e ż i ja.
3. Owszem, głód, nędza, choroby, p r z e m o c , śmierć b u d z ą w człowieku Za­
chodu - u k s z t a ł t o w a n e na przestrzeni d w ó c h tysiącleci, obce m e n t a l n o ś c i
azjatyckiej - autentyczne współczucie dla cierpienia bliźniego. I OK. Inaczej
sprawa się ma ze z r o z u m i e n i e m przez Amerykanina, Francuza czy Polaka
afgańskiej specyfiki kulturowo-obyczajowej. Tutaj wrażliwość zachodnia zda­
je się na nic. Nie p o m o ż e n a w e t snobistyczna - a więc skłaniająca do t e m a t u
JESIEŃ-2002
203
podchodzić z demonstracyjnym n a m a s z c z e n i e m - fascynacja irańską kinema­
tografią. (Post) m o d e r n i s t y c z n e wychowanie m o ż e n a t o m i a s t spowodować, że
wizerunek wielowiekowej tradycji n a p o t k a na jajogłową, bierną agresję. Agre­
sja ta wyraża się najczęściej w ironicznych, szyderczych - a p r z e d e wszystkim
chamskich - uwagach i k o m e n t a r z a c h . Do akcji m o g ą też wkroczyć szerokie
masy, i wtedy wszystko zostanie zagłuszone przez gromki r e c h o t obżerające­
go się popcornem, pospolitego, swojskiego ćwoka. Trzeba jeszcze wziąć p o d
uwagę fakt, że reżyser zaangażował do filmu naturszczyków. A ci grają suge­
stywnie i przekonująco. Po p r o s t u są prawdziwi. Jak więc zareagujesz, przed­
stawicielu zachodniej, czyli „wyższej", cywilizacji, na widok rozmaitych egzo­
tycznych
sekwencji?
Co
sobie
pomyślisz,
kiedy na
ekranie
pojawi
się
mężczyzna, stanowczo oznajmiający, że przez to, iż którakolwiek z jego żon
będzie miała o d s ł o n i ę t ą publicznie twarz, on m o ż e utracić swój h o n o r ?
4. Irański t w ó r c a nie kryje w ł a s n e g o s t o s u n k u do zasad
i zachowań, jakie z n a m i o n u j ą o d d a n e tradycji społe­
c z e ń s t w o . P r z e d m i o t e m wyrażającym w obrazie kwin­
tesencję zła jest b u r k a - zasłona, na n o s z e n i e której
skazane są afgańskie kobiety. Nafas - imię to w rodzi­
m y m języku b o h a t e r k i oznacza „ o d d e c h " - r ó w n i e ż
poddaje się s u r o w y m d y r e k t y w o m talibów. „Pamiętaj­
my - p o d k r e ś l a w jednej ze swych wypowiedzi reżyser
- że burka, k t ó r a całkowicie pokrywa ciało afgańskiej
kobiety, nie pozwala oddychać i jest s y m b o l e m zniewolenia". P r o b l e m t e n
ma j e d n a k wymiar nie tylko lokalny. Ograniczenie kobiecego o d d e c h u przez
burkę jest w istocie konfliktem „ r ó w n o u p r a w n i e n i a p ł c i " z „przeżytkami pa­
t r i a r c h a t u " , starciem p r a g n i e n i a wolności z s y s t e m e m , k t ó r y ją t ł a m s i . Ale
chodzi tu zarazem o coś więcej - o konfrontację „życia" ze „śmiercią".
5. W latach 20-tych m i n i o n e g o wieku jurysta o zmyśle obserwacji i przenikli­
wości umysłu antropologa, Carl Schmitt przestrzegał, aby politycznego rozróż­
nienia „przyjaciel-wróg" nie mylić z m o r a l n y m rozróżnieniem „dobro-zło", bo­
wiem w polityce nie każdy przyjaciel m u s i być moralnie dobry, i nie każdy
wróg - moralnie zły. Zlaicyzowana zachodnia percepcja rzeczywistości skażo­
na jest wieloma bajkami, w których występują dobrzy „ m y " i źli „ o n i " . J e d n ą
204
FRONDA
27/28
z takich bajek pozostaje uproszczona wersja krótkiej pracy Ericha F r o m m a
„Wojna w człowieku". F r o m m wskazuje na dwie, wzajemnie zwalczające się,
tendencje, które charakteryzują n a t u r ę ludzką: „nekrofilię" (w tym wypadku
termin ten oznacza coś d u ż o więcej aniżeli perwersję seksualną) oraz „biofilię". W skrócie - czyli tak, jak życzą sobie propagandziści „społeczeństwa
otwartego", a m o ż e n a w e t jego wrogowie, tyle że prawdziwi - „nekrofilia" jest
uwielbieniem porządku i dyscypliny oraz a u t o r y t a r n y m przywiązaniem do te­
go, co minione, „biofilia" zaś - samorealizacją, spontanicznością, d e m o k r a ­
tycznym wybieraniem przyszłości. Talibowie, czyli „ o n i " są więc „nekrofilami".
Buntująca się przeciwko noszeniu burki Nafas, a wraz z nią „ m y " , to oczywi­
ście „biofile". Proces medialnej stygmatyzacji - obsadzania pozycji w międzycywilizacyjnej wojnie, dobiega końca. Lecz przecież rzeczywistość pozostaje
wielce złożona - wczorajszy śmiertelny wróg Iran to dzisiaj sojusznik w ra­
mach „koalicji antyterrorystycznej" - a bajkopisarze po obu stronach barykady
są wobec niej bezradni. Czy potrafisz udowodnić, że jest inaczej?
6. M a k h m a l b a f demaskuje słabość talibańskiej cywili­
zacji. To cywilizacja religijnego regresu, wyrażającego
się w n i e u s t a n n y m , faryzejskim p o w r a c a n i u do Prawa,
k t ó r e r z e k o m o ma zbawić u p a d ł ą ludzkość. W obrębie
tak pesymistycznej - lecz nie depresyjnej (społeczeń­
s t w u tradycyjnemu n o w o c z e s n e przypadłości pozostają
n i e z n a n e ) - cywilizacji - w filmie n a w e t p i ę k n a p i e ś ń
orszaku w e s e l n e g o b r z m i żałobnie - głęboko tkwi prze­
k o n a n i e o s k ł o n n o ś c i człowieka do grzechu, do sprzeciwiania się Porządkowi u s t a n o w i o n e m u przez Stwórcę. Grzech m o ż e się też
przejawiać w niezgodzie na w ł a s n ą n a t u r ę , na konsekwencje społeczne, jakie
wynikają z bycia kobietą lub mężczyzną. Z tej p e r s p e k t y w y widać p o t r z e b ę
odgórnej, nakazowej rytualizacji tego, k i m się jest - konieczność egzorcyz m o w a n i a wszystkich o b s z a r ó w życia. I to być m o ż e głównie dlatego męż­
czyźni m u s z ą nosić długie brody, a kobiety - burki, co w t y m d r u g i m przy­
padku
służy
również
zasłanianiu
kobiecej
twarzy
przed
pożądliwym
spojrzeniem obcego mężczyzny. Prawo staje się j e d n a k a b s u r d e m . Nafas p o ­
znaje czarnoskórego Amerykanina, który niegdyś przybył do Afganistanu
w poszukiwaniu Boga. Wziął udział w wojnie z Sowietami. Sowieci po latach
JESIEŃ-2002
205
zostali przegnani, lecz wojna t r w a nadal, t y m r a z e m wszystkich ze wszystki­
mi. Krew leje się s t r u m i e n i a m i . A m e r y k a n i n odkrył więc Boga w pochylaniu
się n a d cierpieniem bliźniego. Wykorzystuje p o d s t a w o w ą w i e d z ę m e d y c z n ą
niosąc - na tyle, na ile potrafi - p o m o c c h o r y m i r a n n y m . J e d n a k to nie wy­
starczy. A m e r y k a n i n poszukuje Boga dalej. Przestrzega także talibańskich
nakazów, choć nie jest ich z w o l e n n i k i e m . Brodę, czyli - jak s a m ją określa „burkę dla mężczyzny"... codziennie sobie przykleja. Prawo m o ż n a o m i n ą ć
i oszukać. Dla człowieka Z a c h o d u to k o r o n n y a r g u m e n t przeciwko P r a w u .
Ale czy to s a m o m o ż e s z uczynić z Bogiem?
7. W 1996 roku, na ł a m a c h j e d n e g o z francuskich cza­
sopism, M a k h m a l b a f wyraził taką o t o nadzieję: „Myślę,
że r e n e s a n s , który kilka w i e k ó w t e m u p r z e o r a ł E u r o p ę ,
d o t r z e w końcu do nas, na W s c h ó d " . Ale E u r o p a zdąży­
ła j u ż o d c z u ć skutki działania, antycypującej r e n e s a n s
i późniejsze rewolucje, O c k h a m o w s k i e j brzytwy. Skoro
nie m o ż n a „ m n o ż y ć b y t ó w p o n a d m i a r ę " , t o przez
o s t a t n i e pięć stuleci w y r u g o w y w a n o ze zbiorowej świa­
d o m o ś c i kolejno: Kościół, religię, Boga. Świadczą o t y m
p e w n e miejsca: Wandea, Kołyma, Auschwitz, kliniki aborcyjne. Kiedy nie­
d a w n o wojska afgańskiego Sojuszu P ó ł n o c n e g o zdobyły Kabul, stacje telewi­
zyjne na całym świecie pokazywały, jak do m i a s t a t e g o d o t a r ł a zachodnia,
„ r e n e s a n s o w a " rewolucja przeciwko w s c h o d n i e m u , t a l i b a ń s k i e m u „średnio­
wieczu": mężczyźni golili sobie brody, a kobiety zrzucały swoje b u r k i . A więc
t a m się akurat m a r z e n i e irańskiego reżysera ziściło. N i e w i a d o m o tylko jesz­
cze, czy d u c h rewolucji obejmie cały Afganistan.
8. Z a c h o d n i „biofile" złożą n i e b a w e m Afgańczykom oferty (po) n o w o c z e ­
snych rozwiązań społecznych. Jeśli Afgańczycy jakieś z tych wynalazków
przyjmą, to a u t o r y t e t s t a r c ó w m o ż e się okazać zbytecznym a n a c h r o n i z m e m ,
a międzypokoleniowe więzi z o s t a n ą z e r w a n e . Tymczasem garstka zawist­
nych zachodnich „nekrofilów" j u ż coś przebąkuje o inwazji „cywilizacji
śmierci" n a Afganistan (straszą p r z e d e w s z y s t k i m rozbiciem r o d z i n y ) . D o
Kandaharu zaś przyjadą zadowoleni z siebie h o l e n d e r s c y inżynierowie dusz,
aby zareklamować swoje osiągnięcia w dziedzinie kulturowo-obyczajowych
206
FRONDA
27/28
innowacji, na przykład - to n i e d o w c i p - u s t a w o w e , m o r a l n e i psychologicz­
ne z r ó w n a n i e „profesji" k u r w y z i n n y m i profesjami, c h o c i a ż b y z profesją pie­
lęgniarki. Sytuacja p o ł o ż e n i a afgańskich k o b i e t m o ż e się w t e d y n a p r a w d ę
zmienić. M a m d o ciebie, d u m n y c z ł o n k u z a c h o d n i e j w s p ó l n o t y cywilizacyj­
nej, jeszcze tylko j e d n o p y t a n i e : czy b ę d ą t o z m i a n y n a lepsze?
FILIP MEMCHES
P.S. Filmu pod tytułem „Amsterdam", M o h s e n Makhmalbaf na razie nie nakręcił.
„KANDAHAR", REŻ. MOHSEN MAKHMALBAF, IRAN-FRANCJA, 2001
APPENDIX:
I
Nasza cywilizacja:
Dwie stalowo szklane wieże, migające cyferki, migające ekraniki, M i c k j a g g e r - artysta,
Petelicki - generał, Pieńkowska - dziennikarka, B-52, A-130, Kwaśniewski - prezydent,
G l e m p - prymas, ... - Polak, otyłość - 30 %, rak - 40 %, alergia - 50 %, p r o d u k t krajo­
wy b r u t t o , rozwój, technologie, integracja, strategia na rzecz integracji, stały z r ó w n o ­
ważony wzrost, krawaty, garnitury, samochody, klimatyzacja, z m i a n y klimatyczne, po­
m o c h u m a n i t a r n a , analitycy badający zdjęcia i zegarek bin Ladena na zdjęciach.
JESIEŃ'2002
207
Ich cywilizacja:
Wojownik wśród skal, rada badająca święte księgi, proroctwa, starszyzna plemienna, na­
miot, proste prawdy, wiara, broń, krew, honor, zlo, nienawiść, ofiara, dobro, śmierć, życie.
„Kronika Kontrasa'', „Obywatel", nr 1
(5) 2002 r.
II
Talleyrand zauważył kiedyś, że ludzie o b d a r z e n i zostali m o w ą , aby m ó c u k r y ć swoje
myśli. Hipokryzja, d o d a ł , z m i e n i a tylko z p o k o l e n i a na p o k o l e n i e s p o s o b y s w e g o prze­
jawiania się: p o z o s t a ł a j e d n a k tą s a m ą hipokryzją - przed 1789 r o k i e m i po roku 1815
roku, w czasach Świętego Przymierza.
To, z czym m a m y o b e c n i e d o czynienia, t o w a h a n i e W a s z y n g t o n u , L o n d y n u , e t c ,
aby n a z w a ć z a i s t n i a ł ą sytuację wojną, być m o ż e p o p r o s t u trzecią w o j n ą ś w i a t o w ą . Za­
wsze, począwszy od 1945 roku, A m e r y k a p r z y g o t o w y w a ł a i f o r m o w a ł a i m p e r i u m ja­
ko n i e m a l a u t o m a t y c z n e d o p e ł n i e n i e tych p o d b o j ó w gospodarczych, k t ó r e n i o s ł y ze
sobą w konsekwencji p e w n ą ideologię: czy n a z w i e m y ją l i b e r a l i z m e m , o t w a r t y m spo­
ł e c z e ń s t w e m , w o l n y m rynkiem, k o ń c e m h i s t o r i i czy - w istocie - g l o b a l i z m e m . Ta
ideologia, tak jak każda i n n a ideologia, wywołuje obawy, wrogość, ruchy s p r z e c i w u .
N i e ma w t y m nic zaskakującego, p o z a t y m , iż A m e r y k a - inaczej niż na przykład
C e s a r s t w o Rzymskie - n i e chce przyznać się do swych i m p e r i a l n y c h apetytów, ale
uporczywie twierdzi, że wszelkie jej d z i a ł a n i a p o d e j m o w a n e są w i n t e r e s i e ludzkości,
p o n i e w a ż jest d e m o k r a t y c z n a , stoi na straży „ p r a w c z ł o w i e k a " (jeszcze j e d e n slogan
o w y m i e n n y m z n a c z e n i u ) oraz walczy z „ t e r r o r y z m e m " . K l u c z o w y m s ł o w e m j e s t tu­
taj t e r r o r y z m , b o w i e m W a s z y n g t o n n i e p o z w a l a n i g d y n a z w a ć swojej p o l i t y k i
t e r r o r y z m e m , n a t o m i a s t d z i e l i (divida et impera) ś w i a t na d w a o b o z y : a n i e l s k i ,
k t ó r y n i e s i e w o l n o ś ć w s z y s t k i m l u d o m , a z drugiej s t r o n y - d i a b e l s k i , k t ó r y
w c i ą ż p r o w o k u j e p r z y w ó d c ó w dobrej, h u m a n i t a r n e j p o ł o w y l u d z k o ś c i . W t e n
sposób obecnie prowadzone działania nie są nazwane wojną (nawet gdy chodzi
o regularną p r z e c i e ż w o j n ę w A f g a n i s t a n i e ) , ale stają s i ę „operacją p o l i c y j n ą " ,
208
FRONDA
27/28
„ o c z y s z c z a n i e m " , w k o ń c u n a w e t k r u c j a t ą . D r u g a s t r o n a t e g o konfliktu t w i e r d z i
z kolei, że przez p o n a d sto lat cierpiała z p o w o d u imperialistycznej polityki Z a c h o d u
i że ów „ i m p e r i a l i z m " d o p r o w a d z i ł o s t a t n i o (w Afryce, A m e r y c e Łacińskiej, na Bliskim
Wschodzie, a w szczególności w s t o s u n k a c h m i ę d z y Izraelem a Palestyńczykami) do
ekscesów, których dłużej t o l e r o w a ć nie s p o s ó b . N a d s z e d ł już czas, aby n a u c z y ć w r e s z ­
cie „ i m p e r i a l i s t ó w " r o z u m u . . .
O t o są dwie, r ó w n i e fałszywie zdefiniowane pozycje, k t ó r e ukrywają n a d e r zróż­
n i c o w a n e h i s t o r y c z n e „ z a s z ł o ś c i " i a k t u a l n e interesy. O b i e s t r o n y p o w s t r z y m u j ą się od
n a z w a n i a zaistniałej sytuacji wojną, a t y m c z a s e m ataki z o b u s t r o n się zaostrzają: 11
w r z e ś n i a w N o w y m J o r k u , p o t e m n a l o t y d y w a n o w e n a Afganistan. N i e wypowiedzia­
na wojna globalna jest j e d n a k faktem i byłoby n a i w n o ś c i ą oczekiwać, że z o s t a n i e o n a
z r e d u k o w a n a w k r ó t c e do „klasycznej w o j n y " i w k o ń c u „klasycznego p o k o j u " .
Thomas Molnar, „Los imperium", „Arcana", nr 6 (42) 2001 r.
III
Globalnej k u l t u r y jeszcze więc n i e m a , w k a ż d y m razie do Afganistanu n i e d o t a r ł a .
„ C i e m n y " Afgan w niej n i e uczestniczy. Ale c h o ć n i e k t ó r y m „ ś w i a t ł y m " A m e r y k a n o m
czy Europejczykom w głowie to się n i e mieści, n i e jest c z ł o w i e k i e m a k u l t u r a l n y m .
Uczestniczy w k u l t u r z e innej, islamskiej. I w swej c i e m n o c i e chce w tej islamskiej kul­
t u r z e p o z o s t a ć . Czy m o ż e m y mu my - k u l t u r a l n i ludzie Z a c h o d u - na taki prymity­
w i z m pozwolić?
Cóż, zwycięskie wojny albo pokojowe sojusze i pakty wieczystej przyjaźni często­
kroć przynosiły r o z m a i t e rewolucje k u l t u r a l n e i i m p l a n t a c j e k u l t u r n o w y c h na g r u z a c h
starych, zakazywanych, niszczonych czy co najmniej w y d r w i w a n y c h . P a m i ę t a c i e b u d o ­
wę proletariackiej N o w e j H u t y opodal klerykalnego Krakowa? Wiecie coś o u r z ą d z e ­
niu ślicznego skweru i alejek spacerowych na n a d d n i e p r z a ń s k i m w z g ó r z u w Kijowie,
gdzie do lat sześćdziesiątych stała tysiącletnia c e r k i e w D z i e s i a t y n n a ? (...)
P o r ó w n a n i e A m e r y k a n ó w z S o w i e t a m i uważacie za zbyt zjadliwe? Rzecz w tym, że
tak bywało w historii, jeśli nie zawsze, to przynajmniej najczęściej. Implantacja k u l t u r
JESIEŃ-2002
209
nowych t r w a d ł u g o i rozwija się w rytmie pokoleń. Niszczenie k u l t u r starych idzie szyb­
ciej - to załatwia się rozkazem, groźbą lub r o z d a w n i c t w e m żywności czy leków. (...)
W p r o w a d z e n i e nowej wiary w y m a g a najpierw o d e b r a n i a religii starej, więc zaczy­
na się od ateizacji, w p r o w a d z e n i e nowej k u l t u r y w y m a g a p r z e k r e ś l e n i a k u l t u r y starej,
czyli po p r o s t u - s c h a m i e n i a . (...)
To brzydkie pojęcie stanowi niestety kontekst dla malowniczo opisywanych scen od­
rzucania przez niektóre Afganki „chusty islamskiej", jak za przykładem nieznającej zupeł­
nie obyczaju islamskiego prasy zachodniej piszą nasi niektórzy publicyści. Warto m o ż e
przypomnieć, że Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz i paru innych pisarzy polskich używa­
ło w tym miejscu słowa „czarczaf", będącego starodawnym, bodaj szesnastowiecznym, za­
pożyczeniem od Tatarów... Otóż czarczaf jest zakrywającym część twarzy i szyję strojem,
zalecanym islamskiej kobiecie, gdy wychodzi na ulicę czy pokazuje się publicznie.
Zdjęcie czarczafu jest w tej
k u l t u r z e daleko p o s u n i ę t y m negliżem, jeśli n i e
wręcz o b n a ż e n i e m się. Przyjmuję do w i a d o m o ś c i , że bez czarczafu c h c ą po ulicach Ka­
b u l u chodzić o d w a ż n e e m a n c y p a n t k i . Sądzę, że mają takie p r a w o . F a k t e m jest j e d n a k ,
że przed n i m i tak po tych ulicach chodziły tylko dziwki. P r z e c h o d z i e ń n i e w i e więc,
z k i m ma do czynienia - e w i d e n t n y jest tylko fakt o d r z u c e n i a k u l t u r o w e g o n a k a z u
przyzwoitości stroju. W o s t a t n i c h t y g o d n i a c h dezorientacja jest jeszcze g ł ę b s z a - o b o k
e m a n c y p a n t e k i dziwek c h o d z ą po ulicach w negliżu jeszcze i n n e kobiety: te, k t ó r e
chcą zaznaczyć s w ą p r o a m e r y k a ń s k o ś ć . G o ł a t w a r z kobiety t o z n a m i ę a p r o b a t y poli­
tycznego p r z e ł o m u , jaki m i a ł miejsce, to c z e r w o n y k r a w a t w W a r s z a w i e s p r z e d lat
pięćdziesięciu... I t a k t w o r z y się okropny, b a r d z o szkodliwy dla przyszłości Afganista­
nu zlepek pojęć: e m a n c y p a n t k a - k o l a b o r a n t k a - dziwka. Biedne te p r a w d z i w e e m a n ­
cypantki...
Z a c h o d n i a i polska prasa m ó w i o o d r z u c e n i u czarczafu wyłącznie w kategoriach
wyzwolenia. Gdyby wyzwolicielami byli na przykład H o t e n t o c i , wyzwalaliby n a s z e ko­
biety z b i u s t o n o s z y i z majtek... C i u c h inny, ale s e n s k u l t u r o w y t e n s a m . S c h a m i e n i e
jest zawsze w y z w o l e n i e m - z kultury.
Czy o to w Afganistanie chodzi przybyszom zza o c e a n u ? Deklarują, że nie, że idzie
tylko o t e r r o r y z m , akceptują n a w e t Talibów, którzy w y r a ż ą p o p a r c i e dla n o w y c h w ł a d z
(od razu przypominają się nasi „księża p a t r i o c i " ) . Atmosfera, k t ó r a rodzi się w Afga­
n i s t a n i e i wokół niego, zaprzecza t y m a m e r y k a ń s k i m deklaracjom. M o g ę n i b y być m u ­
z u ł m a n i n e m , nie m o g ę być f u n d a m e n t a l i s t ą . Od k t ó r e g o miejsca zaczyna się funda­
m e n t a l i z m , decydować będzie nierozumiejący mojej wiary A m e r y k a n i n albo mój r o d a k
- amerykański k o l a b o r a n t . N i e m o g ę t e m u wierzyć.
210
FRONDA
27/28
N i e jest to sytuacja z d r o w a . Afgański m u z u ł m a n i n n i e zaufa tak określającemu
warunki
„swobód
religijnych" A m e r y k a n i n o w i .
Więcej:
odkryje, j u ż odkrywa,
że
ostrzegający go przed A m e r y k ą Talibowie mieli b a r d z o d u ż o racji. A m e r y k a , k t ó r a p o ­
jawiła się w Afganistanie, okazuje się dla i s l a m u nieprzyjazna. To w r ó g afgańskiej toż­
samości religijnej, w tym regionie świata bez p o r ó w n a n i a ważniejszej niż t o ż s a m o ś ć
e t n i c z n a czy n a r o d o w a . Trzy miesiące t e m u deklaracje, że w r o g i e m A m e r y k i n i e są
m u z u ł m a n i e , a tylko wyrosły w ś r ó d nich t e r r o r y z m , m o g ł y jeszcze w y d a w a ć się tu
i ówdzie w i a r y g o d n e . Dziś jest to z n a c z n i e t r u d n i e j s z e . Jeszcze t r o c h ę , a bin Laden
u r o ś n i e do r o z m i a r u w o d z a islamu. M o ż e u d a się go zabić, ale nie rozwiąże to j e d n a k
kwestii do końca: s t a n i e się m ę c z e n n i k i e m d ż i h a d u .
Bohdan Cywiński, „Dżihad mocny jak gwóźdź", „Rzeczpospolita", 28 grudnia 2001 r.
IV
Dla wielkich cywilizacji z a g r o ż e n i e p ł y n i e od w e w n ą t r z , z a g r o ż e n i a z z e w n ą t r z są
w t ó r n e . Dla n a s zagrożenie z e w n ę t r z n e przyjdzie z Azji. R z y m i a n i e m a w i a l i : chcesz
pokoju, szykuj się do wojny. Fakt, że j e s t e ś m y dziś m o r a l n i e słabi, m u s i zachęcać in­
nych do ekspansji. U d e r z a się na słabego i t r u d n o się t e m u n a w e t dziwić. (...)
Sołżenicyn powiedział, że w świecie Z a c h o d u w i d a ć z m i e r z c h odwagi. Z a c h ó d stał
się tchórzliwy - to j e d n a z przyczyn kryzysu. D r u g ą jest d o m i n u j ą c y dziś pogląd na n a ­
t u r ę ludzką. O d e s z ł o się od wielkiej p r a w d y chrześcijańskiej, że n a t u r a ta jest s k a ż o n a
g r z e c h e m p i e r w o r o d n y m , a więc że tkwi w niej p i e r w i a s t k o w a s k ł o n n o ś ć do zła.
„Zmierzch
odwagi
Zachodu!",
Bogusław
w rozmowie z Pawłem Toboła-Pertkiewiczem, „Najwyższy Czas!", 4-11
Wolniewicz
maja 2002 r.
V
Jest pani c h y b a j e d y n ą k o b i e c ą g w i a z d ą lat 60-tych, która n i e t y l k o p r z e t r w a ł a
n a f i r m a m e n c i e , ale ciągle m a c o ś n o w e g o d o p o w i e d z e n i a w m u z y c e . C z e m u
ż a d n e j i n n e j t o się n i e u d a ł o ?
M o ż e powychodziły za m ą ż i w i o d ą spokojne, szczęśliwe życie? Ja też m o g ł a b y m
m i e ć m ę ż a , sześcioro dzieci i n i k t j u ż by o m n i e n i e słyszał. Nigdy j e d n a k n i e pojawi­
ło się to jako coś realnego, po p r o s t u m u s i a ł a m robić to, co r o b i ł a m . J e d n y m z osiąJESIEŃ-2002
21
1
gnieć lat 60-tych jest, że m ł o d e kobiety są dziś z u p e ł n i e i n n e , n i e m u s z ą cierpieć z p o ­
w o d u idiotyzmów, k t ó r e n a s ograniczały. Tragiczna h i s t o r i a N i c o [sławnej w latach 60tych aktorki i wokalistki, której M a r i a n n ę p o ś w i ę c i ł a p i o s e n k ę na swej najnowszej pły­
cie] teraz by się z p e w n o ś c i ą nie wydarzyła. Po pierwsze, n i e ś l u b n e dziecko n i e jest j u ż
niczym wyjątkowym, a w owych czasach jeszcze b y ł o . N i c o była d z i e c k i e m p o z a m a ł ż e ń s k i m i s a m a m i a ł a n i e ś l u b n e dziecko. Krzywda, jaką jej w y r z ą d z o n o , zainspirowa­
ła m n i e do n a p i s a n i a „Song for N i c o " .
„Wierna muzyce",
Mariannę Faithfull w rozmowie z Markiem
Garzteckim,
(„TeleRzeczpospolita"),
„Rzeczpospolita"
15 marca 2002 r.
VI
Ewa była k u s z o n a dlatego, że to o n a r e p r e z e n t o w a ł a religijną z a s a d ę ludzkiej n a t u r y
i cios zadany tej w ł a ś n i e zasadzie zranił i z a t r u ł całego człowieka. Kiedy o r g a n najbar­
dziej wyczulony, najwrażliwszy na k o m u n i ę z Bogiem jest u człowieka uszkodzony, ca­
ła reszta psuje się a u t o m a t y c z n i e . (...) To, co najbardziej decydujące o l u d z k i m prze­
znaczeniu, realizuje się w czynniku z istoty swej religijnym - i to w ł a ś n i e w kobiecie
ludzkość d o s t ę p u j e eucharystycznej k o m u n i i ze z ł e m i w niej r ó w n i e ż - p s z e n i c z n y m
kłosie - ziszcza się o b i e t n i c a zbawienia: „Kobieta z e t r z e ci g ł o w ę " (Rdz 3, 15). Kobie­
ta zrodzi Zbawiciela. (...)
Kobieta k t ó r a zajmuje miejsce mężczyzny, n i e w n o s i żadnej n o w e j wartości, p r z e ­
ciwnie, zatraca zmysł własnej kobiecości i intuicję s w e g o p o w o ł a n i a .
Paul Evdokimov, „Kobieta i zbawienie świata", „W drodze" Poznań
212
1991
FRONDA
r.
27/28
Nowi władcy po pewnym czasie ulegają
słabościom, przynależnym stronnictwu
tronu. Tworząc nowy system, stają się jego
ofiarą. Ich wzajemne relacje, oparte dotąd
na autorytecie, honorze i religii, zmieniają się
w finansowe układy. System staje się coraz słabszy, a po­
stępująca erozja przenosi się z kręgów władzy na lud,
gotów już do rewolucji. Próby reform systemowych od­
dalają tylko nieuchronny upadek. Podczas gdy filozofo­
wie Zachodu widzą ratunek w rozumie czy tradycji, Ibn
Chaldun nie ma wątpliwości: „Ten świat jest zbyt płytki
i bałamutny. Jego koniec to śmierć i zniszczenie."
Historiozofia
pod sztandarem
Proroka
PIOTR
M .
KOSMALA
Nawiązując do współczesnych im czasów, wielcy myśliciele polityczni opisa­
li u n i w e r s a l n e procesy, k t ó r y m i - w ich m n i e m a n i u - rządzi się świat i ludz­
kość. Dzięki t e m u m o ż n a czytać p i s m a Arystotelesa l u b H o b b e s a n i e tylko
jako dzieła p o n a d c z a s o w e , ale t a k ż e jako h i s t o r y c z n e objaśnienie zasad rzą­
dzących czy to polityką greckich m i a s t , czy to s p o ł e c z e ń s t w e m europejskim,
n ę k a n y m przez wojny religijne.
JESIEŃ-2002
213
Specyficzny c h a r a k t e r kultury europejskiej z d o m i n o w a ł n i e m a l całkowi­
cie o g ó l n o ś w i a t o w ą myśl polityczną i filozofię. Najoryginalniejsze o s o b o w o ­
ści spoza Europy, m i m o wybitnego potencjału twórczego, p o z o s t a ł y z n a n e
nielicznym zaledwie specjalistom a k a d e m i c k i m .
Tak w ł a ś n i e s t a ł o się z a r a b s k i m filozofem Ibn C h a l d u n e m (a właściwie
W l i m a d - D i n e m Abd a r - R a h m a n e m ibn M u h a m m a d e m ibn M u h a m m a d e m
ibn B r a h i m e m ibn a b d - R a h m a n e ibn C h a l d u n e m ) . Europejski czytelnik od­
krył jego twórczość d o p i e r o p o d koniec XIX stulecia - „ o d k r y t y " n i e m a l
przypadkiem arabski pisarz szybko trafił do k a n o n ó w myśli politycznej, a je­
go historiozoficzne teorie ś m i a ł o u p l a s o w a ł y go o b o k tak wybitnych twór­
ców jak Oswald Spengler czy Francis Parker Yockey.
Jest to tym ciekawsze, iż Ibn C h a l d u n żył na p r z e ł o m i e . . . XIV i XV stule­
cia (w latach 1332-1406). Był politykiem i h i s t o r y k i e m arabskim, piastują­
cym wysokie godności przy władcach afrykańskich krajów arabskich i przy
emirze Grenady.
Wychowywał się na t u n i s k i m dworze, gdzie o t r z y m a ł g r u n t o w n e wy­
kształcenie m u z u ł m a ń s k i e . Szybko wstąpił do administracji p a ń s t w o w e j , zo­
stając s e k r e t a r z e m s u ł t a n a - gdy j e d n a k okazało się, iż rządząca w Tunisie dy­
nastia jest słaba, c h ę t n i e ofiarował swe usługi w ł a d c o m Maroka, którzy
tymczasem zajęli stolicę s u ł t a n a t u . Dzięki t e m u p o s u n i ę c i u m ó g ł znaleźć się
- m i m o s t o s u n k o w o m ł o d e g o wieku (22 lata!) - w radzie uczonych (ulemów).
Kolejne spiski, w których czynny udział brał także Ibn C h a l d u n , przynio­
sły z m i a n ę władzy. Ponieważ n o w y u k ł a d nie do k o ń c a mu o d p o w i a d a ł , zde­
cydował się na p r z e p r o w a d z k ę do k r ó l e s t w a Grenady, k t ó r e g o w ł a d c a był je­
go
214
przyjacielem.
Na
miejscu
powierzono
mu
odpowiedzialne
zadania
FRONDA
27/28
polityczne, prowadził między i n n y m i u k ł a d y z P i o t r e m II Sprawiedliwym,
królem kastylijskim. D y p l o m a t y c z n e sukcesy stały się dla Ibn C h a l d u n a źró­
d ł e m zaszczytów, lecz choć o b d a r z o n o go w G r e n a d z i e o l b r z y m i m mająt­
kiem, po k r ó t k i m okresie zdecydował się na kolejną p r z e p r o w a d z k ę .
Wrócił do Tunisu, gdzie rozpoczął... n o w e intrygi. Początkowo został
na dworze szambelanem, ale wkrótce m u s i a ł salwować się ucieczką, podburza­
jąc w międzyczasie plemiona berberyjskie. N a s t ę p n i e - z rozkazu n o w e g o do­
broczyńcy, wezyra Maroka - m u s i a ł pacyfikować tych samych koczowników...
Praktyczne doświadczenie polityczne i d u ż a w i e d z a historyczna skłoniły
Ibn C h a l d u n a ku pracy n a u k o w e j . D o b r z e znał świat d w o r s k i c h spisków i dy­
plomacji, bliski był mu również świat koczowniczych p l e m i o n arabskich wszystko to dostarczało bogatych m a t e r i a ł ó w do studiów. Ibn C h a l d u n p o ­
stanowił uporządkować swe doświadczenia i obserwacje w u s y s t e m a t y z o w a ­
ne poglądy, ustalając p e w n e p r a w i d ł o w o ś c i zjawisk społecznych i politycz­
nych. W t e n s p o s ó b p o w s t a ł o j e g o m o n u m e n t a l n e d z i e ł o „ H i s t o r i a
p o w s z e c h n a " (Kitab al-Ibar), stanowiące opis dziejów A r a b ó w i Persów. Od
tej pory Ibn C h a l d u n zyskał sławę nie tylko zręcznego polityka, ale p r z e d e
wszystkim wybitnego n a u k o w c a . I choć jego dalsze życie p o z o s t a ł o niespo­
kojne (to on p e r t r a k t o w a ł z m o n g o l s k i m w o d z e m T i m u r e m Wielkim, gdy
ten oblegał D a m a s z e k ) , to j e d n a k do historii przeszedł jako pisarz a nie dy­
plomata.
Ibn C h a l d u n był t w ó r c ą teorii cyklów historycznych, tłumaczącej w a r u n ­
ki p o w s t a w a n i a i u p a d k u p a ń s t w oraz wskazującej na determinację p r z e m i a n
społecznych przez czynniki n a t u r a l n e . W d o t y c h c z a s o w y m d o r o b k u myśli
JESIEŃ-2002
215
arabskiej
i
europejskiej
brakowało
systematyzacji
zjawisk zachodzących
w społeczeństwie, która wyjaśniałaby kolejne wydarzenia historyczne. Po­
przedzający Ibn C h a l d u n a historycy popełniali błąd przyjmując, iż relacje
między n a r o d a m i i r a s a m i zależą od e p o k i historycznej i zmieniają się w r a z
z u p ł y w e m czasu. Tymczasem dla niego „przyszłość p r z y p o m i n a ł a przeszłość
bardziej niż j e d n a kropla w o d y p r z y p o m i n a d r u g ą " . H i s t o r i a stawała się zro­
zumiała s t o p n i o w o . Powtarzały się jej poszczególne elementy, p o r u s z a n e
przez te s a m e bodźce - ludzką żądzę i agresję, p o t r z e b ę w s p ó ł d z i a ł a n i a i so­
lidarność grupową, a u t o r y t e t władzy i korupcję. Dla myśli Ibn C h a l d u n a na­
der charakterystyczny był nacisk na poczucie owej grupowej solidarności,
którą nazywał asabija (od arabskiego określenia p o w i n o w a c t w a ) i k t ó r ą sta­
wiał wyżej niż r o d z i n n e więzi. O d p o w i e d n i a asabija u m o ż l i w i a ł a wielkie re­
formy społeczne, rewolucje religijne i z m i a n y dynastyczne - paradoksalnie,
sukces współdziałania prowadził do rozbicia solidarności grupowej. Począt­
ki owej solidarności Ibn C h a l d u n umiejscawiał w najmniejszych w s p ó l n o ­
tach, we wsiach i na p u s t y n i . Częściowa izolacja tamtejszych ludzi gwaran­
t o w a ł a ich czystość i szlachetność, a p r z y w ó d z t w o osiągało się t a m dzięki
odwadze, pomysłowości i r e a l n e m u a u t o r y t e t o w i . Trudności życia z m u s z a ł y
w pewnej chwili do walki o największą stawkę. O t o c z e n i e przybysza z pro­
wincji tworzyło grupę, k t ó r a zdolna była atakować pozycje dynastii panują­
cej, a n a w e t u s u n ą ć ją, gdy ta s t a w a ł a się słabsza.
W teorii Ibn C h a l d u n a d u ż ą rolę odgrywała religia, oczywiście m u z u ł ­
m a ń s k a . Islam znajdował się w c e n t r u m jego przemyśleń, a on s a m we
wszystkich działaniach ludzkich dostrzegał ś w i a d o m ą boską sprawczość.
216
FRONDA
27/28
W d o d a t k u religia p o z w a l a ł a na t r w a l s z e z b u d o w a n i e wspólnoty, k t ó r a kie­
dyś m o g ł a podjąć s t a r a n i a o najwyższe ziemskie cele: „Zapał religijny zacie­
ra w s p ó ł z a w o d n i c t w o i w z a j e m n ą n i e n a w i ś ć w ś r ó d ludzi, którzy są solidar­
ni, koncentrując ich na prawdzie. A kiedy j u ż raz oczy ich skupią się na
słusznej sprawie, nic ich nie m o ż e p o w s t r z y m a ć . A l b o w i e m j e d n o ś ć spojrze­
nia i j e d n o ś ć p r z e d m i o t u są u n i c h j e d n a k o w e . I są oni gotowi za to u m r z e ć . "
A p r z e d e w s z y s t k i m zwyciężyć.
W opisie Ibn C h a l d u n a n o w i władcy także oczywiście po p e w n y m czasie
ulegali słabościom, p r z y n a l e ż n y m s t r o n n i c t w u t r o n u . Tworząc n o w y system,
stawali się jego ofiarą. N a w e t ich w z a j e m n e relacje, d o t ą d opierające się na
autorytecie, h o n o r z e i religii, z m i e n i a ł y się w finansowe układy. System sta­
wał się coraz słabszy, a postępująca erozja p r z e n o s i ł a się z k r ę g ó w władzy na
lud, g o t ó w j u ż do rewolucji. Próby reform s y s t e m o w y c h zaledwie oddalały
n i e u c h r o n n y u p a d e k . Podczas gdy filozofowie Z a c h o d u widzieli r a t u n e k
w r o z u m i e czy też tradycji, Ibn C h a l d u n nie miał wątpliwości: „Ten świat jest
zbyt płytki i b a ł a m u t n y . Jego koniec to ś m i e r ć i z n i s z c z e n i e . " Cywilizacja
i k u l t u r a powstają, p o n i e w a ż dążą do ekspansji i dominacji. Kiedy osiągną
swój cel, giną. I nic tego n i e m o ż e z m i e n i ć .
PIOTR M. KOSMALA
JÓZEF BIELAWSKI „IBN CHALDUN", WIEDZA POWSZECHNA
(SERIA „MYŚLI & LUDZIE"), WARSZAWA 2000.
HASSAN ALI JAMSHEER
„IBN CHALDUN. MUCjADDIMA' - HISTORIA - HISTORIOZOFIA",
WYDAWNICTWO IBIDEM (SERIA „ŚWIAT ARABSKI - ŚWIAT ISLAMU"), ŁÓDŹ 1998
JESIEŃ-2002
217
Cóż jednak ma zrobić młody warszawiak
dzisiaj, kiedy jedyną pamiątką po trze­
ciej części przedwojennej ludności jego
miasta jest chwiejna, wznosząca się i opa­
dająca linia ulicy Jana Pawła II, odtwarzają­
ca kształt nieusuniętego gruzu po zabudowaniach get­
ta, na którym zbudowano nowe północno-zachodnie
śródmieście?
Przeciw
pokusie abstrakcji
ALEKSANDER
KOPIŃSKI
Lata 90-te były w naszym kraju czasem wielkiej pokusy a n t y s e m i t y z m u , tak
dla politycznej i intelektualnej prawicy, jak i dla o g ó ł u zwykłych ludzi.
I w b r e w potocznej opinii, mówiącej, że m ł o d z i Polacy od tradycyjnych n a r o ­
dowych fobii są już uwolnieni, p o k u s a ta w ł a ś n i e ich p r z e d e wszystkim do­
tknęła. Działał tutaj z a p e w n e szczególnego rodzaju m e c h a n i z m obronny, ja218
FRONDA
27/28
k i e m u sprzyja młodzieńcza s k ł o n n o ś ć do przekory i prowokacji, a k t ó r y w od­
powiedzi na natarczywe insynuacje każe przyznawać: - O w s z e m , tak, j e s t e m
wielbłądem. J e d n a k chyba istotniejsze n a w e t od (jakże licznych w minionej
dekadzie) p r ó b zastępowania w zbiorowej pamięci o b r a z u „Polski bohater­
skiej" - „historią narodowej h a ń b y " okazywały się s a m e osoby p r o p a g a t o r ó w
owego tzw. „ a n t y p o l o n i z m u " . Dla pokolenia pierwszego NZS-u, R u c h u M ł o ­
dej Polski oraz ich młodszych kolegów, którzy ś w i a d o m i e przeżyli d o p i e r o
p r z e ł o m 1989 roku, dość szokująca była obserwacja, że o t o dawni opozycjo­
niści, a dziś „neo-ugodowcy", obrońcy „grubej k r e s k i " i przeciwnicy d e k o m u ­
nizacji ogłaszają „ludźmi h o n o r u " przywódców d o p i e r o co obalonego r e ż i m u
i wspólnie z jego dyspozycyjnymi literatami wysuwają p o d a d r e s e m reszty na­
rodu oskarżenia o „zoologiczny a n t y s e m i t y z m " , lansują retorykę bicia się
w piersi i wyznawania (rzeczywistych bądź też urojonych) win z odległej
przeszłości. O ile mi w i a d o m o - choć jako osoba niegustująca w prasie okre­
ślającej się jako „nasza", nie j e s t e m tu w pełni k o m p e t e n t n y - w publicznym
dyskursie nie pojawiło się określenie „żydoliberalizm" na wzór przedwojen­
nej „ ż y d o k o m u n y " . A j e d n a k g r u n t p o d nie został solidnie przygotowany,
a skojarzenie dawnej „lewicy laickiej" z „ m i ę d z y n a r o d o w y m lobby żydow­
skim" utrwalone, i to - jak sądzę - nie przez publicystów skrajnej prawicy,
lecz właśnie przez środowiska p o s t ę p o w e , podejrzliwie zaglądające w sumie­
nia „biednych Polaków", bezradnie
„patrzących na g e t t o " , i ich antyko­
munistycznych wnuków.
W tej nowej konstelacji „histo­
rycznego k o m p r o m i s u "
antysemi­
tyzm stawał się dla ludzi młodych
pokusą mocniejszej niż pryncypial­
ny a n t y k o m u n i z m odpowiedzi na
rozmywanie granic dzielących ofiary
i ich katów z UB i SB, na niwelowa­
nie moralnych, „solidarnościowych" f u n d a m e n t ó w Trzeciej Rzeczypospolitej
przez polityków - „cyników" na lewicy i „nieudolnych a g e n t o m a n ó w " na pra­
wicy. Wśród pikietujących 1-majowe pochody ci, co zamiast h a p p e n i n g ó w Li­
gi Republikańskiej, parodiujących p a t o s minionej epoki, i skandowania haseł
w rodzaju: „SLD-KGB", wybierali prosty okrzyk: „Żydzi, cała Polska was się
JESIEŃ-2002
219
wstydzi!" - robili n i e p o r ó w n a n i e większe wrażenie na demonstrującym swą
b u t ę Millerowskim betonie, który dopiero w takich m o m e n t a c h zaczynał czuć
się trochę nieswojo. Pokusa antysemityzmu bywała więc pokusą populizmu,
utylitarnego potraktowania wznoszonych haseł politycznych, zaś pragnienie
siły - odreagowaniem bezsilności prawicy (był to więc splot iście Nietzscheański, jeśli ideę Wille zur Macht traktować jako echo wątłości i choroby a u t o r a ) .
Nie sposób nie w s p o m n i e ć o jeszcze j e d n y m zjawisku, które niewątpliwie
wpłynęło na powstanie owej pokusy antysemityzmu. M a m tu na myśli przy­
wracanie dobrego imienia przedwojennej endecji i narodowo-katolickiemu
wątkowi polskiej tradycji intelektualnej po latach propagandowych i szkalują­
cych ujęć pseudo-historycznych. Powrót do „szkoły D m o w s k i e g o " m u s i a ł być
dla ludzi młodych doświadczeniem szczególnym, łączył się b o w i e m nierzadko
z p o w r o t e m do własnych korzeni, p o z n a w a n i e m dziejów rodziny, wielogodzin­
nymi r o z m o w a m i z dziadkiem czy też jego przyjaciółmi z lat 30-tych i 40-tych.
Ten osobisty wymiar odkrywania szczątków Atlantydy, zatopionej przez XXwieczne totalizmy, naturalnie sprzyjał rodzeniu się poczucia wspólnoty i iden­
tyfikacji ze s t r o n n i c t w e m przodków. W m ł o d y c h oczach endecki wątek naszej
historii nabierał tym bardziej „prawdziwie polskiego" charakteru, że w czasach
stalinizmu został on potępiony d u ż o bardziej jednoznacznie niż choćby trady­
cja PPS-owska, z której retoryki komuniści czerpali pełnymi garściami. Zerwa­
nie pokoleniowej ciągłości „ruchu n a r o d o w e g o " w wyniku wojennej i p o w o ­
jennej hekatomby latami utrwalała PRL-owska historiografia, k o n s e k w e n t n i e
220
FRONDA
27/28
prezentując ten obóz polityczny jako prekursorski względem hitleryzmu bądź
też nieudolnie go naśladujący - a więc w jakiś s p o s ó b współodpowiedzialny za
Zagładę. Recepcja tradycji przedwojennego nacjonalizmu - z a r ó w n o w jego de­
mokratycznym, jak i radykalnym wydaniu - nie miała w latach 90-tych charak­
teru fascynacji otwarcie głoszonym antysemityzmem, nie sądzę też by zawie­
rała takie ukryte przesłanie (ze względów oczywistych pomijam tutaj niszowe
pisemka różnych kryminalnych subkultur, animowanych zresztą często przez
byłych działaczy „ n u r t u patriotycznego" P Z P R ) . Z n o w u b o w i e m to ideowe
i środowiskowe powiązania (post) komunistycznych i liberalnych p o g r o m c ó w
endecji prowokowały powstawanie skrajnych wizji „trzech pokoleń «Gazety
Wyborczej»", na które składać się miała nieliczna i społecznie wyalienowana
sowiecka agentura czasów II RE powojenna ekipa Bieruta i Bermana oraz wy­
wodząca się z KOR-u redakcja najpopularniejszego w kraju dziennika.
T r u d n o przypuszczać, by w s p ó ł c z e s n e pokolenie niepodległej Polski mia­
ło jakąś szczególną s k ł o n n o ś ć do ulegania pokusie a n t y s e m i t y z m u . W przeci­
wieństwie do swoich ojców nie m i a ł o o n o j e d n a k zbyt wielu okazji zetknięcia
się z żywą społecznością polskich Żydów (jeśli uznać, że przed r o k i e m '68 by­
ło to łatwiejsze niż dzisiaj, czyli że nie z m u s z a n o wówczas do emigracji jedy­
nie beneficjentów „epoki b ł ę d ó w i wypaczeń") ani z w o l n ą od takiej czy innej
ideologii informacją na ich t e m a t . I być m o ż e właśnie t e n brak realnego do­
świadczenia spotkania z drugim, tak b a r d z o od nas różnym, człowiekiem sta­
nowi najbardziej p o d a t n y grunt dla przedziwnego zjawiska, j a k i m jest antyse­
mityzm w kraju, w k t ó r y m Żydów prawie nie m a . Pokusa a n t y s e m i t y z m u
byłaby więc p o k u s ą teoretycznej abstrakcji w czasach, gdy - jak głoszą prze­
brani w n a u k o w e szaty prorocy ponowoczesnej demokracji - „wiek ideologii"
i odyseja historii Z a c h o d u dobiegły już końca. Pokusa a n t y s e m i t y z m u - jako
pokusa utopii, która na n i e z n a n ą osobiście i m o c n o zmitologizowaną społecz­
ność przenosi bezsilny sprzeciw w o b e c opcji politycznej triumfującej po 1989
roku w walce ekonomicznej i wyborczej, a także w walce o ludzką pamięć?
Antysemityzm - jako relikt zamierzchłego języka walki politycznej; t r u p , któ­
ry wypłynął na wierzch niby szczątki jakiegoś zatopionego d a w n o wraku...
JESIEŃ-2002
221
Abstrakcja, zgodnie ze swym p ó ź n o ł a c i ń s k i m ź r ó d ł o s ł o w e m (abstractio =
uprowadzenie), porywa ludzki umysł. Widać to wyraźnie we fragmencie oku­
pacyjnego Pamiętnika Andrzeja Trzebińskiego: „dziwna była ta niedziela, jerzy
z.fagórski] opowiadał o podszewce s p r a w świata: o m a s o n e r i a c h , o białych
i czarnych magiach, o jezuitach, świat nabywał jakiegoś wspaniałego, m o c n e ­
go sensu, sprawa getta przybierała charakter sakralny, charakter krwawej, ob­
rzędowej ofiary, składanej b o g o m s t a r o g e r m a ń s k i m , W o t a n o m . . . " N a m i ę t ­
n y m czytelnikom Ezoterycznych źródeł nazizmu Marka Tabora dobrze z n a n a jest
ta fascynacja, z jaką intelektualiści „otwarci na wymiar metafizyczny" udają
się na poszukiwania „głębokich", „ d u c h o w y c h " korzeni XX-wiecznych zbrod­
ni. Z a r a z e m przytoczony powyżej zapis, pochodzący z 19 sierpnia 1942 roku,
gdy w Warszawie od blisko miesiąca t r w a ł a już „wielka akcja przesiedleńcza",
w trakcie której 300 tysięcy Żydów wywieziono do obozu w Treblince i t a m
zagazowano - jest d o w o d e m , że p o d o b n e abstrakcyjne wywody w gruncie rze­
czy raczej niszczą nasz k o n t a k t z rzeczywistością niż pomagają ją lepiej zrozu­
mieć. Uwodząca gnosis okazuje się przyprawioną szczyptą sensacji fantastyką.
Najskuteczniejszym lekarstwem na abstrakcję m u s i więc być - konkret.
Dla Wacława Bojarskiego, przyjaciela Trzebińskiego, z k t ó r y m r a z e m tworzyli
„Sztukę i N a r ó d " , konspiracyjne p i s m o literackie, po dziś dzień odsądzane od
czci i wiary przez rozmaitych tropicieli „świadomości zmistyfikowanej" - ta­
kim oczyszczającym k o n k r e t e m był widok getta płonącego w trakcie Powsta­
nia 1943 roku. D o m y „dzielnicy z a m k n i ę t e j " oglądane z placu Krasińskich
„wyglądały jak wyludnione. [...] Na k t ó r y m ś z wyższych pięter, złamany przez
pół, z długimi ciemnymi w ł o s a m i omiatającymi m u r d o m u , przewieszony
przez parapet okienny widniał t r u p kobiety. Śmierć m u s i a ł a ją dopaść wyglą­
dającą, a m o ż e strzelającą z tego właśnie okna. Spojrzałam b o k i e m na Wacka.
222
FRONDA
27/28
Twarz miał ściągniętą w t r u d n y m do określenia grymasie. [...] Tuż o b o k m u ­
rów walczącego skrawka Miasta szeroko rozłożyło się «wesołe miasteczko*. Ki­
piał tu i przelewał się t ł u m e k warszawskiego l u m p e n p r o l e t a r i a t u . Wacek wo­
dził oczami po otaczających nas obrazach i coś syczał. «Bydło... bydło...
bydło...»". W świetle zacytowanego w s p o m n i e n i a żony redaktora „SiN-u",
Natalii Bojarskiej (które o tyle d o m a g a się ostrożności, że p o w s t a ł o na zamó­
wienie środowiska paxowskiego, pragnącego m o ż e choć trochę zrehabilitować
się po moczarowskich flirtach, w trzy dekady po wojnie, a więc i po słynnym,
pisanym na gorąco, Campo di Fiori Miłosza, gdzie h a n i e b n a karuzela się kręci i -
jak pisał Artur Sandauer - nic na to nie p o m o ż e określanie zebranego wokół
niej t ł u m u jako „ m ę t ó w " ) , namacalne doświadczenie ludzkiej tragedii m o g ł o
być dla n a r o d o w c ó w pokolenia wojennego nie mniej silnym niż katolicyzm an­
t i d o t u m na młodzieńcze ciągoty abstrakcyjnego radykalizmu.
Cóż j e d n a k ma zrobić m ł o d y warszawiak dzisiaj, kiedy j e d y n ą p a m i ą t k ą
po trzeciej części przedwojennej ludności jego m i a s t a jest chwiejna, w z n o ­
sząca się i opadająca linia ulicy J a n a Pawła II, odtwarzająca kształt n i e u s u n i ę tego gruzu p o z a b u d o w a n i a c h getta, n a k t ó r y m z b u d o w a n o n o w e p ó ł n o c n o -zachodnie śródmieście?
O naszej duchowej formacji, to znaczy odporności na niektóre pokusy
i większej skłonności ku dobru, decyduje niejednokrotnie to, jakie książki ma­
my w d o m u . Ten niby banalny, najzwyczajniejszy w świecie fakt ma wpływ na
to, jakie treści i obrazy karmią nasz umysł i wyobraźnię wtedy, gdy są o n e naj­
bardziej chłonne, a gdy z bibliotek się jeszcze nie korzysta. I właśnie z tego „wy­
chowawczego" względu wielka (w każdym sensie) i niestety droga praca Barba­
ry Engelking i Jacka Leociaka Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym
mieście powinna znaleźć się w naszym d o m o w y m księgozbiorze. Jest to b o w i e m
JESIEŃ-2002
223
książka prezentująca wojenne losy Żydów ich własnym głosem (poprzez niezli­
czone cytaty i odwołania do najrozmaitszych d o k u m e n t ó w i świadectw) i z ich
p u n k t u widzenia, zarazem jednak niemająca żadnego innego celu poza rzetelną
i rzeczową relacją. Napisano ją n a p r a w d ę w poetyce przewodnika, stylem „prze­
źroczystym", sprawozdawczym, ukrywającym stosunek a u t o r ó w do omawia­
nych osób i zdarzeń, dzięki czemu akt lektury - na tyle, na ile to w ogóle moż­
liwe - staje się naszym osobistym spotkaniem ze społecznością, k t ó r a przed
60 laty stopniowo znikała z ulic stolicy. Unikając egzaltacji i patosu, nie narzu­
cając własnych ocen, autorzy dążą do możliwie wiernego ukazania stanu świa­
domości ludzi skazanych na Zagładę i oczekujących na nią, którzy zarazem
przez długi czas nie mogli i chyba również nie chcieli uwierzyć w przerażającą
konsekwencję nazistów, w nieuchronnie zbliżający się cel ich działań. W „osta­
teczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" - bo po takiej lekturze nie sposób wąt­
pić w faktyczność Endlósung, a zachodnioeuropejski rewizjonizm holocaustu
t r u d n o uznać za cokolwiek innego niż kolejną fantastyczną konstrukcję miłośni­
ków abstrakcji.
To dążenie do obiektywizmu w p r z e d s t a w i a n i u spraw, o jakich przecież
nie s p o s ó b m ó w i ć b e z n a m i ę t n i e , potęguje wrażenie, k t ó r e m o ż e nieco p r e t e n ­
sjonalnie - bo inaczej nie u m i e m - n a z w a ł b y m s ł u c h a n i e m n i e m e g o krzyku.
Słuchanie w całkowitym milczeniu. Nic więcej.
I p o d o b n i e o s a m y m Przewodniku m ó w i ć wiele t e ż jest właściwie t r u d n o .
(A m o ż e się nie powinno?) G r o n o historyków z a p e w n e z p o ż y t k i e m dyskuto­
wać będzie szczegóły faktografii i trafność ujęć syntetycznych. Z a p e w n e pod224
FRONDA
27/28
kreśli odwagę autorów, którzy nie zawahali się napisać o ciemnych kartach
getta - takich jak działalność osławionej „Trzynastki", przez PRL-owskich
„ p o p u l a r y z a t o r ó w " historii, z właściwym im wyczuciem proporcji, ochrzczo­
nej m i a n e m „żydowskiego G e s t a p o " , czy też d w u z n a c z n a rola J u d e n r a t u , do
ostatniej
chwili
współpracującego
z
Niemcami w organizowaniu
życia
i śmierci warszawskich Żydów. W poczet a u t o r s k i c h zasług trzeba też będzie
zaliczyć przywrócenie a u t e n t y c z n e g o o b r a z u sceny politycznej getta, której
nie organizowały ani kategorie d e m o k r a t y c z n e , takie jak „prawica", „lewica"
i „ c e n t r u m " , ani też rewolucyjne z m a g a n i a „ o b o z u p o s t ę p u " z „reakcją" - ja­
ko że najistotniejszym wyznacznikiem jej p o d z i a ł ó w była kwestia o wiele
mniej ideologiczna, za to wręcz zasadnicza dla żydowskiej t o ż s a m o ś c i : sto­
s u n e k do p a ń s t w a polskiego. Po jednej s t r o n i e sytuował się więc socjalistycz­
ny Bund, którego działacze r a z e m z PPS walczyli w fabrykach i na forum
p r z e d w o j e n n e g o p a r l a m e n t u o p r a w a r o b o t n i k ó w i mniejszości n a r o d o w y c h
i który uważał się za integralną część Polski P o d z i e m n e j ; po drugiej zaś optujące za emigracją do Palestyny i b u d o w ą s a m o d z i e l n e g o Erec łsrael orga­
nizacje syjonistyczne o najrozmaitszych odcieniach. N a t o m i a s t wpływy PPR
były niewielkie, choć przyznać trzeba, że była to j e d y n a p a r t i a konspiracyjna
działająca i po żydowskiej, i po „aryjskiej" s t r o n i e m u r ó w . Wreszcie, w a r t o
zwrócić uwagę na wciąż nie dość z n a n ą historię KL Warschau, k t ó r e g o więź­
niowie (obcojęzyczni Żydzi z krajów E u r o p y Zachodniej) porządkowali t e r e n
byłej „dzielnicy z a m k n i ę t e j " , opustoszałej j u ż i zburzonej w czasie t ł u m i e n i a
Powstania w getcie - p o d z a p l a n o w a n y w t y m miejscu przez N i e m c ó w
o g r o m n y park. Do rangi symbolu, podkreślającego p o k r e w i e ń s t w o XX-wiecznych t o t a l i z m ó w i ciągłość ich t e r r o r u w Polsce, urastają j e d n a k dalsze losy
m u r a n o w s k i e g o obozu, p o p u l a r n i e z w a n e g o „Gęsiówką": wyzwolony n a p o ­
czątku sierpnia 1944 roku przez żołnierzy p o w s t a ń c z e g o b a t a l i o n u „ Z o ś k a " ,
został on po wojnie r e s t y t u o w a n y i istniał aż do roku 1958, a n o w a w ł a d z a
wykorzystywała jego więźniów (kryminalnych i politycznych) m.in. do b u d o ­
wy placu Defilad p r z e d Pałacem Kultury.
J e d n a k dzisiaj, gdy p a m i ę ć o kaźni m i l i o n ó w ludzi jest coraz częściej m o ­
delowana zgodnie z a k t u a l n y m i z a p o t r z e b o w a n i a m i wielkiej (czy m o ż e wła­
śnie małej?) polityki, Przewodnik zyskuje i n n ą jeszcze niż historiograficzna
wartość. Ta książka, przedstawiająca - nazwijmy to - koszmar, jest dla m n i e
j a s n ą odpowiedzią na pytanie, jak przedrzeć się przez gąszcz z a d a w n i o n y c h
JESIEŃ2002
225
krzywd i urazów, których my, współcześni, nie j e s t e ś m y winni, a k t ó r e wciąż
dzielą Ż y d ó w i Polaków. Jest o n a także p r z y k ł a d e m , jak m ó w i ą c całą p r a w d ę
o Shoah i najróżniejszych ludzkich p o s t a w a c h w o b e c owych wydarzeń, unik­
nąć t w o r z e n i a nowych u p r z e d z e ń między naszymi n a r o d a m i - a przecież
właśnie taki jest (pewnie niezamierzony, ale najtrwalszy) efekt nachalnej,
świeckiej moralistyki, uprawianej przez tych intelektualistów, którzy c h ę t n i e
oddają s w e p i ó r a na s ł u ż b ę chwilowych ideologii. Przewodnik po nieistniejącym
mieście pozwala t e m u m i a s t u i jego m i e s z k a ń c o m zaistnieć, choćby w chwili
zaczytania, w n a s z y m umyśle i wyobraźni. O r a z sercu.
Czytając s k r u p u l a t n e opisy sytuacji w poszczególnych „dziedzinach" życia
społecznego, gospodarczego i kulturalnego warszawskiej „dzielnicy zamknię­
tej", po raz pierwszy w sposób zupełnie oczywisty u ś w i a d o m i ł e m sobie choć­
by to, że wobec o g r o m u p o t r z e b i codziennych ofiar mieszkańcy getta, całko­
wicie odcięci od - i tak obojętnego na ich los - świata, rzeczywiście mieli
prawo uznawać polskie wsparcie za śladowe albo wręcz skąpe. „W o s t a t n i c h
tygodniach zużyliśmy d u ż o amunicji - pisał w m a r c u 1943 roku w dramatycz­
nym liście do Komendy Głównej Armii Krajowej Mordechaj Anielewicz, ko­
m e n d a n t Żydowskiej Organizacji Bojowej i rówieśnik „pokolenia K o l u m b ó w " ,
po otrzymaniu od AK t r a n s p o r t u broni. - Teraz na 1 m a s z y n ę przypada 10 na­
bojów. Jest to stan katastrofalny. Przydzielenie maszyn bez amunicji robi wra­
żenie cynicznego naigrawania się z naszego losu i potwierdza przypuszczenie,
że jad antysemityzmu trawi nadal koła rządzące Polską." To nic, że p o d a n e
przez niego liczby do złudzenia przypominają stan uzbrojenia p o w s t a ń c ó w
warszawskich w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku. Oskarżenie zawarte
w tym wzywaniu czy raczej kategorycznym żądaniu p o m o c y zapewne nie jest
sprawiedliwe
wobec
niedysponujących
przecież
wielkimi
możliwościami
władz Polski Podziemnej, dobrze j e d n a k oddaje tragizm sytuacji, w jakiej w la­
tach wojny znaleźli się Żydzi, i poczucie o s a m o t n i e n i a ofiar Shoah. P o d o b n a
świadomość obojętności świata - a" zwłaszcza angielskich i amerykańskich
aliantów Rzeczypospolitej - wobec Zagłady p o p c h n ę ł a przebywającego w Lon­
dynie Szmula Zygielbojma, przedstawiciela Bundu w emigracyjnej Radzie Na­
rodowej, do desperackiego kroku, jakim było jego s a m o b ó j s t w o w maju 1943
roku. To s a m o wreszcie o s a m o t n i e n i e s t a ł o się n a t c h n i e n i e m dla p o e t ó w war­
szawskiego getta; z niego wyrosły d u m a i p a t o s wiersza Władysława Szlengla,
„kronikarza tonących", o śmierci Janusza Korczaka:
226
FRONDA
27/28
Czy słyszycie sąsiedzi zza murka,
Co na śmierć naszą patrzycie przez kratę?
Janusz Korczak umarł, abyśmy
Mieli także swe Westerpłatte.
Czy słyszymy? M u s i m y usłyszeć, by ocalić p a m i ę ć i p r a w d ę o naszych
niedawnych w końcu sąsiadach p r z e d zgiełkiem ideologii i e k o n o m i c z n y m i
interesami, k t ó r e zamieniają tragedię w p r e t e k s t do s z a n t a ż u i odbierają n a m
szansę oraz p r a w o do spoglądania w t w a r z e u m a r ł y c h , wpychając m i ę d z y
szeregi „biernych u c z e s t n i k ó w " z b r o d n i .
Książka jako lekarstwo n a abstrakcję: n a p o k u s ę a n t y s e m i t y z m u , n a poli­
tyczną „religię h o l o c a u s t u " i na jej l u s t r z a n e odbicie - rewizjonistyczny n e gacjonizm? Jeśli tylko p o m a g a n a m usłyszeć t e n krzyk z przeszłości i o d p o ­
wiadać n a ń s ł o w a m i Mickiewiczowskiego Składu zasad:
„Izraelowi, b r a t u
starszemu, u s z a n o w a n i e , b r a t e r s t w o , p o m o c n a d r o d z e k u jego d o b r u wiecz­
n e m u i d o c z e s n e m u . R ó w n e we w s z y s t k i m p r a w o " . . .
ALEKSANDER KOPIŃSKI
BARBARA ENCELKINC, JACEK LEOCIAK,
„GETTO WARSZAWSKIE. PRZEWODNIK PO NIEISTNIEJĄCYM MIEŚCIE",
WYD. IFIS PAN, WARSZAWA 2001
JESIEŃ-2002
227
Z kilku wersów daje się wyłowić tylko
jeden obraz poetycki, dobrze zresztą
znany z historii literatury. Porównanie
„niby okręty" zaspokoić ma roszczenia
wyobraźni. Sęk w tym, że Miłosz odarty
ze zmysłowego oglądu rzeczy jest płytki jak staw. Po
stawie zaś okręty pływać nie mogą.
NIBY
OKRĘTY
WOJCIECH
WENCEL
Kiedy poezja stara się być j e d n o c z e ś n i e filozofią, teologią, logiką czy hi­
storiografią, gubi cały swój majestat i przestaje podlegać k r y t e r i o m sztuki.
Może oczywiście rywalizować z p r a c a m i n a u k o w y m i , a n a w e t osiągać na t y m
polu p e w n e sukcesy, ale nie jest już poezją. Wszystko zależy od języka i środ­
ków, k t ó r y m i posługuje się twórca. Z d a n i e : „W XX w i e k u l u d z i e odwrócili
się od sacrum i stali się m a t e r i a l i s t a m i , p r z e z co utracili p i e r w o t n y k o n t a k t
z rzeczywistością" m o ż n a zapisać albo d o s ł o w n i e , albo p o p r z e z o b r a z p o ­
etycki, jak choćby w Ziemi jałowej T h o m a s a S t e a r n s a Eliota: „Nierzeczywiste
Miasto,/ Pod m g ł ą b r u n a t n ą z i m o w e g o ś w i t u / T ł u m płynął M o s t e m Londyń228
FRONDA
27/28
skim, tak wielu -/ Nie przypuszczałem, śmierć wzięła tak w i e l u " . A u t o r
pierwszego rozwiązania p o w t a r z a jedynie u s t a l e n i a socjologów i h i s t o r y k ó w
religii; a u t o r drugiego odwołuje się do wyobraźni, nadaje swojej wypowiedzi
wyszukany r y t m i dzięki nawiązaniu do Boskiej Komedii konfrontuje w ł a s n ą
wizję współczesności ze ś r e d n i o w i e c z n ą eschatologią. J e g o p o e m a t jest d o ­
skonałym m a t e r i a ł e m do analiz. Adepci różnych dziedzin wiedzy poświęcili
mu już dziesiątki o p r a c o w a ń i wciąż piszą n a s t ę p n e . J e d n a k przekaz t e g o tek­
stu daje się odczytać jedynie p o ś r e d n i o - p o p r z e z ciągi obrazów, metafory,
niespokojny rytm. To w ł a ś n i e czyni Ziemię jałową d z i e ł e m sztuki.
Nowej książki poetyckiej Czesława Miłosza i n t e r p r e t o w a ć w t e n s p o s ó b
nie trzeba. Jej przekaz - sformułowany językiem wykładu - leży na srebrnej
tacy niczym o b r a n e i wyczyszczone z pestek jabłko. Zdumiewające, że Druga
przestrzeń ukazała się b e z p o ś r e d n i o po nasyconym z m y s ł o w y m k o n k r e t e m
zbiorze To. Zaledwie d w a lata dzielą z a t e m najwybitniejszy t o m w powojen­
nej twórczości poety od książki żenująco słabej, fałszywej, płytkiej m y ś l o w o
i nieudanej artystycznie. Wydaje się, że Miłosz uwierzył, iż jego p r y w a t n e d o ­
znania i przemyślenia mają wartość samoistną; dlatego zdecydował się opu­
blikować je w formie zapisków, które z wierszami łączy jedynie m e c h a n i c z n y
podział na wersy. Z a m i a s t kolejnej porcji poezji otrzymaliśmy dzieło grote­
skowe, s m u t n ą karykaturę autora, kwintesencję jego poetyckich słabości.
Nowy język
„Nie m o ż e j e d n a k m o w a być o b r a z e m / 1 niczym więcej. Wabi ją
od wieków/ Rozkołysanie rymu, sen, m e l o d i a . / B e z b r o n n ą mi­
ja suchy, ostry świat" - pisał przyszły n o b l i s t a w o g ł o s z o n y m
w 1957 roku Traktacie poetyckim, k t ó r y w b r e w tej sugestii p e ł e n
jest k u n s z t o w n y c h iluminacji, metafor i rymów. Po l e k t u r z e Drugiej przestrze­
ni ciśnie się na u s t a parafraza cytowanego fragmentu: „Nie m o ż e j e d n a k m o ­
wa być w y k ł a d e m / 1 niczym więcej. Kusi ją od w i e k ó w / p o z ó r mądrości, dys­
kurs, filozofia./ N a d ę t ą mija suchy, ostry świat"
Gdybyż chodziło tylko o uchybienia w sztuce poetyckiej, jak erotyczny
banał w tekście Piękna nieznajoma: „ R ó ż o w o b r u n a t n e tarcze twoich piersi",
albo o błędy gramatyczne, jak t e n z pierwszej części u t w o r u Ksiądz Seweryn:
„Są dni, kiedy ludzie jak bal m a r i o n e t e k / Wydają się tańczyć na skraju nicoJESIEŃ-2002
229
ści" (bal raczej nie tańczy, to m a r i o n e t k i tańczą na b a l u ) . N ę d z a nowej książ­
ki Miłosza wynika j e d n a k n i e z pojedynczych p o t k n i ę ć , lecz z obranej p r z e z
a u t o r a m e t o d y twórczej, k t ó r a ma zrewolucjonizować styl refleksji religijnej
w Polsce. Poeta - jak pisze Marian Stalą - „dąży do s t w o r z e n i a języka, któ­
rym - w przeciwieństwie do »wydrążonego« języka oficjalnej teologii, jak
również dekadencji, w jakiej pogrążył się język poezji - m o ż n a byłoby m ó w i ć
0 »sprawach pierwszych«". W miejsce formuł k a t e c h i z m u i świętego Toma­
sza, owych „misternych pałaców, k t ó r e wznieśli teologowie", Miłosz p r o p o ­
nuje przeraźliwie ogólne terminy, jak t y t u ł o w a „ d r u g a p r z e s t r z e ń " , b a n a l n e
pytania retoryczne: „A my, czy wiemy, do czego j e s t e ś m y p r z e z n a c z e n i ? "
1 myśli z najczystszego t o m b a k u : „ C z ł o w i e c z e ń s t w o oznacza z u p e ł n ą obcość
poś r ód galaktyk". „»Wydrążonemu« językowi oficjalnej teologii" przeciwsta­
wia świadomość „wydrążonych ludzi": „Nieszczęście było w e d ł u g m n i e karą
za moje i s t n i e n i e " .
Już w d r u g i m tekście t o m u a u t o r daje u p u s t s w e m u egotyzmowi: „Nie­
prędko, b o d o p i e r o p o d dziewięćdziesiątkę, otworzyły się/ drzwi w e m n i e
i wszedłem w klarowność
p o r a n k a . / / C z u ł e m , jak od­
dalają się o d e m n i e , je de n po
d r u g i m , / niby okręty, moje wcze­
śniejsze żywoty r a z e m z ich u d r ę k ą " .
Z kilku w e r s ó w daje się wyłowić tylko j e d e n
obraz poetycki, d o b r z e zresztą z n a n y z historii literatury. P o r ó w n a n i e „niby
o k r ę t y " zaspokoić ma roszczenia wyobraźni. Sęk w tym, że Miłosz odarty ze
zmysłowego oglądu rzeczy jest płytki jak staw. Po stawie zaś okręty pływać
nie mogą.
Podstawowy błąd p o e t y polega na przyjęciu p o s t a w y retora, wykładowcy,
który wdzięczy się do a u d y t o r i u m . „Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być
pierwsze.// A tym jest pojęcie prawdy. [...]" - wyjaśnia swoje motywacje na
początku Traktatu teologicznego. O t ó ż t o : nie prawda, lecz „pojęcie p r a w d y "
jest prawdziwym p r z e d m i o t e m jego zainteresowania. Stąd w s z e c h o b e c n y
w książce styl m ę d r k o w a n i a , t e o r e t y z o w a n i a - s u b s t y t u t ó w szukania m ą d r o ­
ści. Tak jakby rzeczywistość miała wrócić do naszej m o w y dzięki abstrakcyj­
n y m pojęciom, a nie ilustracjom trwałej obecności Boga w świecie, do któ­
rych przyzwyczaili n a s wielcy poeci przeszłości.
230
FRONDA
27/28
Skąd zło?
W swoich pseudoteologicznych wędrówkach Miłosz wykazuje
naiwność godną mistrzów gatunku: Swedenborga, Jakuba Boehme i Oskara Miłosza. „Całe życie p r ó b o w a ł e m odpowiedzieć na
pytanie: skąd zło?/ Niemożliwe, żeby ludzie tak cierpieli, kiedy
Bóg jest na niebie i koło m n i e " - o t o jego główny problem, który jak echo po­
wraca w kolejnych tekstach. Z ł o jest dla niego nie - jak w klasycznej filozofii
chrześcijańskiej - brakiem dobra, ale - podobnie jak dla Mariana Zdziechowskiego - obiektywnym bytem, który nie pozwala przyjąć perspektywy Bożej
Opatrzności. Myśl, że Stwórca dopuszcza działanie zła dla dobra wspólnego,
Miłosz kwituje zdaniem: „Jeżeli Bóg jest wszechmocny, m o ż e na to pozwalać,/
tylko jeżeli założymy, że dobry nie jest" (interpunkcja oryginalna). Obca jest mu
mądrość krzyża nadająca wyższy sens ziemskiemu cierpieniu. „Ktokolwiek
uważa za normalny porządek rzeczy,/ w którym silni triumfują, słabi giną, a ży­
cie kończy się śmiercią,/ godzi się na diabelskie p a n o w a n i e " - przekonuje, od­
suwając w cień postać zbawiającego Chrystusa. Jest j e d n y m z tych mieszkań­
ców współczesnej „ziemi jałowej", o których Paweł Lisicki pisze: „Jeśli wydarza
się nieszczęście - trzęsienie ziemi, wybuch epidemii, katastrofa lotnicza - nie
widzimy w n i m wezwania do pokuty. Raczej krzyczymy: Panie, jak m o g ł e ś ! " .
Podobnie naiwnie traktuje Miłosz rzeczywistość wiary. Jedyną alternatywą
dla „spokoju wiary", czyli „samozadowolenia", jest dla niego „wędrowanie po
obrzeżach herezji", choć między tymi postawami rozciąga się przepaść żywej du­
chowości. Wyrażona obok pogarda dla „szczebiotania o słodkim dzieciątku Jezus
na sianku", które w katolicyzmie zastępuje rzekomo refleksję dogmatyczną,
wskazuje jednak, że poeta rozumie „samozadowolenie" jako szacunek dla tajem­
nicy i pokładanie ufności w Bogu. Biada średniowiecznym i renesansowym ma­
larzom Narodzin, którzy dostrzegli w stajence mistyczne c e n t r u m świata!
Bal maskowy
Najwięcej miejsca w Drugiej przestrzeni zajmują o s o b i s t e wyzna­
nia. D o w i a d u j e m y się z nich, że Miłosz natrafił na t r u d n o ś c i
w p r a k t y k o w a n i u wiary z p o w o d u swoich współwyznawców, że
nie jest i nie chce być p o s i a d a c z e m prawdy, że nigdy nie sprzyJESIEŃ-2002
231
mierzał się z tymi w r o g a m i Oświecenia, którzy słyszą diabła przemawiające­
go językiem liberalizmu i tolerancji dla wszelkich innowierców, że wyśmie­
wali go za Swedenborgi i i n n e ambaje, p o n i e w a ż wykraczał p o z a przepisy li­
terackiej mody, wreszcie że religia p r z e s t a ł a być dla niego n a r o d o w y m
obrzędem, a kryzys religijny w szkole pozbawił go b e z p i e c z e ń s t w a wiary
„Polaków-katolików". U m ó w m y się: nie s ą t o „rzeczy n a p r a w d ę p o w a ż n e " ,
o których p o e t a chciałby r o z m a w i a ć „ani za świętobliwie, ani z a n a d t o świec­
k o " . Być m o ż e przejmują się n i m i krakowscy d w o r z a n i e Miłosza, ale chyba
tylko oni. Uporczywe powracanie do tych w ą t k ó w w poezji i publicystyce jest
raczej d o w o d e m nazbyt w y g ó r o w a n e g o m n i e m a n i a o sobie. Jak w t y m kon­
tekście r o z u m i e ć słowa poety: „Pomyślał, że kiedyś m u s i napisać t r a k t a t /
teologiczny, żeby okupić swój grzech/ s a m o l u b n e j pychy"?
Jeśli ma rację ksiądz A d a m Boniecki, sugerujący na skrzydełku książki, że
„Traktat teologiczny należy do nielicznych w y z n a ń wiary-niewiary oczyszczo­
nych z o b ł u d y " , to wyłącznie w t y m sensie, że Miłosz swojej o b ł u d y nie
ukrywa. Precyzja, z k t ó r ą opisuje swe kolejne maski, jest j e d y n y m z jaśniej­
szych p u n k t ó w t o m u : „ N i e k t ó r y m w y d a w a ł o się, że j e s t e m z n i m i , / Dawali
więc wiarę m o i m p r z e b r a n i o m " ; „Tak n a p r a w d ę to c h c i a ł e m siły i sławy, i ko­
biet./ Więc zacząłem fabrykować w sobie uczucia miłości i poświęcenia";
„Błyskotki przesłaniały także moją n ę d z ę . / Źle z n o s i ł e m zliszajone ściany,
brud, śmietniska,/ Brzydotę, która jakby w o ł a o nieszczęście./ Ale to było
d a n e . [•••]" (ostatni cytat p o c h o d z i z wiersza a d r e s o w a n e g o do Z b i g n i e w a
Herberta; w wydaniu książkowym a u t o r zamienił imię „Patryk" - p s e u d o n i m
H e r b e r t a - na bardziej e n i g m a t y c z n e „ P a t r i c e " ) .
Przyszli barbarzyńcy
Bodaj przez przypadek znalazły się w Drugiej przestrzeni utwory Ko­
leżanka, Wiek nowy, Oczy i ostatnie frazy „Ja". Są to b o w i e m wier­
sze, a tych w książce Miłosza p r o g r a m o w o brakuje. Z a p e w n e po­
wstały zbyt późno, by zmieścić się w zbiorze To, do którego
formalnie i treściowo należą. W n o w y m otoczeniu stanowią jaskrawy kontrast
dla rozpisanych na wersy fragmentów prozy, z których najważniejsze to Traktat
teologiczny, esej Czeladnik (z niezrozumiałych względów nazwany przez a u t o r a
w przypisach „ p o e m a t e m " ) , napisany w poetyce A d a m a Michnika (jedno zda232
FRONDA
27/28
nie własne, dwa długie cytaty) szkic o Iwaszkiewiczu i u t r z y m a n a w stylu Mi­
kołaja Gogola nowela Lokator. W tej ostatniej czytamy: „Pewna starsza pani,
w trudnościach finansowych, bo państwo, które wypłacało jej dotychczas eme­
ryturę, upadło, odnajęła pokój oficerowi, w randze, zdaje się, kapitana./ Był to
duży Rosjanin, bardzo grzeczny, ale najzupełniej m a ł o m ó w n y " . Fabuła rozwija
się interesująco. Niestety, narrator szybko przechodzi do rekonstrukcji życia
wewnętrznego bohatera: „Jest p r a w d o p o d o b n e , że rozpamiętywał zło, to zna­
czy cierpienie zadawane ludziom przez ludzi./ Jak też zło, za które jest się
współodpowiedzialnym, i jaki jest wtedy obowiązek człowieka, skoro wie, że ta­
ki, nie inny, jest porządek świata./ Jeżeli powiedzieć »nie«, znaczy to samo, co
przekląć dzień swego narodzenia". I z n o w u jesteśmy w kręgu pseudoteologii.
Niby nic nowego, proza jak proza, choć m u s i nas zastanowić, ilu słów i w e r s ó w
potrzebuje Miłosz do wyrażenia swej banalnej refleksji.
Ale brak redakcji tekstu, który spowodował tę dłużyznę, jest niczym wobec
minoderii Traktatu teologicznego: „Takiego traktatu m ł o d y człowiek nie napisze./
Nie myślę jednak, że dyktuje go strach śmierci./ Jest to, po wielu próbach, po
prostu dziękczynienie,/ a także pożegnanie dekadencji,/ w jaką popadł poetyc­
ki język mego wieku". Pożegnanie dekadencji? Gdyby t a k i m językiem miała po­
sługiwać się poezja XXI wieku, osobiście o p o w i a d a m się za dekadencją. Od n o ­
wych u t w o r ó w Miłosza zdecydowanie wolę wiersze Rafała Wojaczka i Marcina
Świetlickiego. Któż obroni nas przed wieszczem, kiedy ich zabraknie?
WOJCIECH WENCEL
CZESŁAW MIŁOSZ, DRUGA PRZESTRZEŃ,
WYDAWNICTWO ZNAK, KRAKÓW 2002
JESIEŃ.2002
233
CZTERNAŚCIE PYTAŃ
DO
CZESŁAWA MIŁOSZA
(na marginesach Traktatu teologicznego)
TADEUSZ
DĄBROWSKI
Z d a n i e m M a r i a n a Stali, Traktat teologiczny z m u s z a do z a d a n i a kluczowych
teologicznych pytań w e w ł a s n y m imieniu, jak t o m a czynić b o h a t e r Miłosza.
W kilku j e d n a k miejscach, w d o d a t k u dość istotnych, pojawia się w Traktacie
liczba m n o g a - „ m y " - co oznacza, że w o l n o nam (równie w i r t u a l n y m , d o ­
m n i e m a n y m , aczkolwiek i n n y m z u p e ł n i e nam) zapytywać o wiarę n i e tylko
samych siebie, ale r ó w n i e ż Twórcę, k t ó r y w s t r u k t u r ę swojego t e k s t u ze­
chciał nas wpisać, nie troszcząc się o t o , czy taki profil „ w s p ó ł w y z n a w c y " ko­
mukolwiek z nas o d p o w i a d a .
Bohater wiersza jest zawsze „człowiekiem t e k s t o w y m " , fikcyjną postacią
w służbie k o n k r e t n e j wypowiedzi lirycznej - zauważy k t o ś - i n i e w o l n o
obarczać p o e t y o d p o w i e d z i a l n o ś c i ą za jego słowa. To s t w i e r d z e n i e bliskie
jest prawdy,
chociaż p o t r a k t o w a n e jako
n a c z e l n a zasada p o s t ę p o w a n i a
z d z i e ł e m literackim m o ż e d o p r o w a d z i ć do a b s u r d u , który polegałby na tym,
że nie poddaje się osądowi treści przez u t w ó r p r z e n o s z o n y c h , traktując je ja­
k o p o d r z ę d n e w z g l ę d e m p r y m a r n y c h „ p a r a m e t r ó w " estetycznych. A u t o n o ­
m i a p o d m i o t u m ó w i ą c e g o jest w przypadku Traktatu dalece wątpliwa; zdarza­
ło mi się b o w i e m słyszeć p o d o b n e tezy z u s t s a m e g o Autora.
Czytając poświęcone Mu recenzje i eseje z o s t a t n i c h kilku lat, o d n o s z ę wra­
żenie, że powstał w Polsce literackiej kościół Czesława Miłosza, lansujący t a k
zwany intelektualny katolicyzm ufundowany na zwątpieniu. Na skrzydełku
obwoluty Drugiej przestrzeni ks. A d a m Boniecki tak definiuje „prawdziwość" li­
rycznych wyznań Miłosza: „Miłosz nie dba o to, jak go osądzą bliźni, czy go
zrozumieją, czy się zbudują, czy zgorszą" - t r u d n o zrozumieć stwierdzenie
księdza, zwłaszcza że odnosi się o n o do poety występującego w roli teologa.
To, co dla ks. Bonieckiego jest a u t e n t y z m e m , m n i e jawi się jako o b ł u d a . Rzu­
cam zatem w przestrzeń czternaście pytań, tak do Czesława Miłosza skierowa234
FRONDA
27/28
nych, jak do każdego, k t o obcuje z Jego wierszem, czternaście pytań dwudziestodwulatka do Dziewięćdziesięciolatka i „ o " Dziewięćdziesięciolatku.
1. Co p o d y k t o w a ł o n a p i s a n i e Trakta­
Takiego traktatu młody człowiek
nie napisze.
tu teologicznego?
Nie sądzę jednak, że dyktuje go strach
śmierci.
2. Skoro pomysł i potrzeba napisania
Raz, wjeżdżając na obwodnicę,
skąd jedno pasmo
prowadzi do San Francisco, drugie
Traktatu narodziły się już dawno, na
zmetaforyzowanym
rozstaju
dróg,
do Sacramento,
z których jedna prowadziła do San
Pomyślał, że kiedyś musi napisać traktat
Francisco, a druga do Sacramento, dla­
teologiczny, żeby odkupić swój grzech
czego Poeta zwlekał z owym zadość­
samolubnej
uczynieniem za grzech samolubnej py­
pychy.
chy? Czy z wyrachowania, typowego
dla późno nawracających się członków
Kościoła (tych, co wpisują „odejścia"
swoje i „powroty", bunty i pojednania
w ramy ziemskiego porządku czasowe­
go, w egotyczny plan własnego życia)?
3. Skąd przeświadczenie, że poezja
m o ż e być s u b s t y t u t e m modlitwy, że
m o ż e posiadać walor przebłagalny?
Zwłaszcza, gdy przybiera formę trak­
t a t u i ma być z założenia w pierw­
szym rzędzie poezją.
Nie jestem i nie chcę być posiadaczem
prawdy.
4. Nie kłóci się aby to stwierdzenie
z
następującą
dalej
identyfikacją
spokoju wiary z samozadowoleniem:
„W sam raz dla m n i e wędrowanie po
obrzeżach herezji/ Żeby uniknąć tego,
co nazywają spokojem wiary,/ A co jest
JESIEŃ-2002
235
po prostu samozadowoleniem"? Wy­
daje się przecież, że znalazł Pan Praw­
dę i jest nią negacja spokoju wiary stanu ducha, któremu jest Pan daleki.
Miotam się i przewracam w łożu mojego
stylu,
5. Czy o s o b i s t a wygoda jest najważ­
niejszym
atrybutem
wypowiadania
się o rzeczach najistotniejszych?
szukając kiedy będzie mi wygodnie,
ani za świętobliwie, ani zanadto świecko.
Choć i dla siwych teologów to trochę za
dużo,
więc zamykają księgę, powołując się
na
niewystarczalność
6 . N i e jest p r a w d z i w ą s z t u k ą m ó w i ć
o s ł o d k i m dzieciątku J e z u s na sianku
bez szczebiotu?
ludzkiego języka.
Nie jest to jednak dostateczny powód,
żeby szczebiotać o słodkim dzieciątku
Jezus na sianku.
I katolicyzm, czyż nie lepiej zostawić go
w spokoju?
Żeby zachowany był rytuał kropienia
święconą wodą
7. Rytuał k r o p i e n i a w o d ą ś w i ę c o n ą
m o ż e być żywy, p o d o b n i e jak o d p r o ­
wadzanie umarłych na szanowane
c m e n t a r z e , czy nie?
i obchodzenia świąt, i odprowadzania
umarłych
na szanowane cmentarze.
Wszystko co biega, pełza, lata i umiera,
8 . N a czym b y polegała wyższość
jest argumentem
człowieka n a d r e s z t ą istot, gdyby ża­
przeciwko
ba potrafiła wybaczyć bocianowi?
boskości człowieka.
Aż zrozumiałem, że pisał szyfrem i że ta­
9. W wierszu jest się lepszym czy
ka jest zasada poezji,
gorszym niż w życiu? A jeśli gorszym,
dystans między tym, co się wie
to czy p o e t a nie p o w i n i e n się czuć od­
i tym, co się wyjawia.
powiedzialny za czytelnika?
236
FRONDA
27/28
Tak czy inaczej, anioł wielkiej piękności
i siły zwrócił się przeciwko
niepojętej Jedności,
10. Na jakiej zasadzie dochodzi do
u t o ż s a m i e n i a indywidualizmu z grze­
ponieważ powiedział
c h e m ? Wszak zlo nie jest skazą na
„Ja",
dziele Boga; n o w y A d a m nie po to
co oznaczało odłączenie.
u m a r ł , by naprawić błąd Ojca, ale
(...) Nie ma większej skazy na dziele rąk
błąd w o l n e g o człowieka.
Boga, który powiedział „Tak",
niż śmierć, czyli „Nie", cień rzucony
przez wolę oddzielnego istnienia.
Chrześcijaństwo niech nie udaje, że jest
przyjazne
światu,
skoro widzi w nim grzech pożądania,
1 1 . W jaki
s p o s ó b chrześcijaństwo
m o ż e być nieprzyjazne światu, z k t ó ­
rego uczy się i Boga, i siebie?
czyli uniwersalnej Woli (...)
Człowieczeństwo oznacza zupełną obcość
12. Czyż galaktyki nie czułyby się sa­
pośród galaktyk.
m o t n i e bez ciekawych oczu człowieka?
Ja też jednego dnia wierzę, drugiego
nie wierzę.
1 3 . Widoczna jest w Traktacie niechęć
do d o g m a t y z m u teologicznego. Ale
czy nie jest tak, iż pisząc poezję o reli­
gii, tworzy się, chcąc nie chcąc, teolo­
gię z n o w ą aksjomatyką? R o z u m i e m chodzi o inny język, ale cóż po pro­
stym języku, skoro dogmat d o g m a t e m
pozostaje, nawet jeżeli się uprywatnia.
1 4 . Traktat teologiczny to t r o c h ę taka
Wielka improwizacja z subtelniej zary­
sowanym
punktem
kulminacyjnym
i mniej j e d n o z n a c z n ą p o i n t ą . Ile jest
kokieterii a ile n i e ś w i a d o m o ś c i w po­
kazywaniu, jak d o s k o n a l e religia na­
daje się do pisania wierszy?
TADEUSZ DĄBROWSKI
JES1EŃ 2 0 0 2
237
Czesław Miłosz wiele razy podejmował pró­
bę opisania kondycji duchowej „człowieka
współczesnego", zawsze jednak portret ten
do złudzenia przypominał... jego samego na
aktualnym etapie swej niepowstrzymanej ewolucji.
Miłosz, Stendhal
i małpy
ADAM
LUBICZ
-
Czy ktoś zna pana Pounda
- Ja znam
-
Czy poezja
którą Pan
czytał
- Myślę że to co czytałem
-
była
dobra
było w porządku
Czy fakt że miał manię wielkości
i dobre zdanie o sobie
jest
czymś
szczególnie
- Nie w
-A
on jest jednym
z
nienormałnym?
wypadku poety
najwybitniejszych
poetów
-
Tak
Tadeusz Różewicz, Jestem nikt
Nie należy mieć litości -
trzeba
być brutalnym
w prawdomówności
Stanisław Brzozowski, Pamiętnik ( 1 2 1 1911)
„Wszyscy n a r a z m ó w i ą o S t e n d h a l u " - t a k l a t e m 1943 r o k u 21-letni Andrzej
Trzebiński pisał w s w o i m Pamiętniku o literackich fascynacjach okupacyjnej
Warszawy. I zaraz p o t e m m ł o d y r e d a k t o r „Sztuki i N a r o d u " s k r u p u l a t n i e od­
notowuje, że jego starszy kolega z organizacji p o d z i e m n e j i krytyk literacki,
W ł o d z i m i e r z Pietrzak, nosi przy sobie francuski oryginał Czerwonego i czarne238
FRONDA
27/28
go, a Zofia N a ł k o w s k a i Alfred Łaszowski w s p o m i n a j ą p o w i e ś ć H e n r i Beyle'a
w r o z m o w a c h . N a t o m i a s t Czesław Miłosz „w j a k i m ś liście czy dedykacji
uważa Sorela za swojego s o b o w t ó r a " - zapisuje Trzebiński informację wyraź­
nie pochodzącą z drugiej ręki. Z górą trzydzieści lat później Miłosz t ł u m a ­
czyć będzie z n a j o m e m u badaczowi w p r y w a t n y m liście ( o g ł o s z o n y m dru­
kiem jako esej Strefa chroniona), że r e d a k t o r „ S i N - u " nie miał na myśli twórcy
syndykalizmu, z n a n e g o filozofa i socjologa, Georgesa Sorela, lecz c h o d z i ł o
mu o b o h a t e r a najsłynniejszej książki Stendhala, J u l i a n a Sorela. „Wcale go
nie chwaliłem, przeciwnie, p r z e d s t a w i a ł e m jako p i e r w o w z ó r N a d c z ł o w i e k a "
- podkreśla przy tym Miłosz w y m o w ę swego w o j e n n e g o szkicu Legenda woli,
p r e z e n t o w a n e g o w trakcie konspiracyjnych odczytów, zwanych „koncerta­
m i " . Także r e d a k t o r ubiegłorocznej, najpełniejszej d o t ą d edycji d z i e n n i k a
Trzebińskiego, Paweł Rodak, w przypisie do c y t o w a n e g o f r a g m e n t u stwier­
dza, że „jest m a ł o p r a w d o p o d o b n e , aby C z e s ł a w Miłosz u w a ż a ł w t e d y Julia­
na Sorela [...] za swojego s o b o w t ó r a " . U w a d z e i Miłosza, i Rodaka zdaje się
j e d n a k umykać fakt, że m ł o d y krytyk cytował jedynie o b i e g o w ą o p i n i ę krążą­
cą z a p e w n e w ś r ó d słuchaczy „ k o n c e r t ó w " , p r z e w a ż n i e studiujących na tajJESIEŃ
2002
239
nych kompletach, którzy tak w ł a ś n i e wystąpienie Miłosza odczytywali. Czy
była to więc jedynie k o m e d i a pomyłek, czy też w istocie coś j e d n a k jest na
rzeczy, a s t o s u n e k a u t o r a Legendy woli do S t e n d h a l a i jego powieściowego porte-parole wyglądał inaczej niż po latach sugeruje to n a m poeta? I dlaczego ta
n i e w i n n a przecież i z u p e ł n i e m a r g i n e s o w a u w a g a prowokuje do k o m e n t a r z y
nie tylko, co zrozumiałe, s a m e g o jej b o h a t e r a , ale i p o s t r o n n y c h badaczy?
Odpowiedź na to ostatnie pytanie wydaje się s t o s u n k o w o najprostsza: Ju­
lian Sorel, ów d o m n i e m a n y sobowtór Miłosza, jest bowiem postacią odrażają­
cą. Jeszcze jako młodzieniec z żądzy awansu społecznego postanawia udawać
pobożnisia, żeby wkupić się w łaski proboszcza i z jego p o m o c ą wystartować do
kariery duchownej, jedynej dostępnej plebejuszom za czasów burbońskiej re­
stauracji. Ten nadzwyczajnie zdolny, lecz „źle u r o d z o n y " chłopski syn jest - jak
pisze autor Legendy woli - „wypełniony całkowicie ambicją", która „zastępuje mu
wszystkie uczucia". Dlatego też całą akcję tej na wskroś indywidualistycznej po­
wieści, jaką jest Czerwone i czarne, wypełnia „walka Sorela ze społeczeństwem,
a raczej [...] z obrazem tego społeczeństwa". Epoka porewolucyjna i ponapoleońska to we Francji m o m e n t triumfu pierwotnego, drapieżnego kapitalizmu,
a najsłynniejszy Stendhalowski bohater jest według Miłosza ucieleśnieniem
pewnego typu ludzkiego, charakterystycznego właśnie dla takich m o m e n t ó w
transformacji gospodarczej czy wręcz cywilizacyjnej. Julian Sorel to „mocny
człowiek, pełen głuchej urazy do społeczeństwa za d o z n a n e krzywdy, owładnię­
ty pragnieniem potęgi i władzy, wolą odegrania się za wszelką cenę przy p o m o ­
cy prawych i nieprawych środków". To Schelerowski „człowiek r e s e n t y m e n t u " ,
dla którego fundamentalnym doświadczeniem jest „porównywanie własnych
zalet, nie mających zastosowania, z zaletami, często mniejszymi, możnych tego
świata". Ta frustracja, w ustrojach kastowych s t ł u m i o n a albo ograniczona do
członków własnej warstwy, staje się szczególnie niebezpieczna tam, gdzie „pa­
nuje zasada równości wobec najwyższej władzy, władzy pieniądza", wówczas
bowiem „głucha uraza rozlewa się na ogół społeczeństwa".
240
FRONDA
27/28
Tymczasem m i m o że oblicze Juliana Sorela na pierwszy rzut oka wydaje się
dosyć ponure, Miłosz słusznie zauważa, że „cała sympatia Stendhala i cała
sympatia czytelnika są jednak po stronie b o h a t e r a " , ponieważ reprezentuje on
„typ wyższy, bogatszy, doskonalszy" od społeczeństwa, w k t ó r y m żyje i na któ­
rego szczycie pragnie się znaleźć. Świadomie uprawiając dewocję i w s p o s ó b
wyrachowany naśladując powszechnie przyjęte kanony zachowania (a więc
uprawiając jakąś meta-hipokryzję), Sorel nie tylko wynosi siebie p o n a d ogół,
pozornie działający tak samo, lecz - co tutaj najistotniejsze - nieświadomie
i mechanicznie. On stawia swoje nagie „ja" p o n a d wszelkimi możliwymi jego
stanami i właściwościami, które okazują się jedynie przypadłościami, nie się­
gającymi jego najgłębszej istoty. Człowiek godny tego m i a n a jest b o w i e m
w pojęciu Sorela „ p o d m i o t e m , który przybiera kolejno r ó ż n e własności, ale
trwa niezależnie, obok n i c h " - m ó w i a u t o r Legendy woli. „Jest poza d o b r e m
i ziem, poza prawdą i k ł a m s t w e m . Jedyna m o ż e rzecz godna i c e n n a to patrzeć
jasno na siebie i na innych, nie łudzić się." Wartością pozostaje tu s a m o życie
jedynie i własna (tytułowa) wola, dzięki której w i n n i ś m y tak kierować wyda­
rzeniami i manipulować otoczeniem, by zapewnić sobie m a k s i m u m szczęścia.
„Julian Sorel jest alter ego S t e n d h a l a i jest w y p o s a ż o n y w zalety, k t ó r e za­
decydowały o życiowym n i e p o w o d z e n i u a u t o r a " - s t w i e r d z a wreszcie Mi­
łosz. Dzieląc ze swym b o h a t e r e m to s a m o m o r d e r c z o krytyczne spojrzenie
na społeczne realia „arcykatolickiej" m o n a r c h i i , a u t o r Czerwonego i czarnego
nie mógł zakończyć swej powieści „happy end'em" - jak robił to w s p ó ł c z e s n y
mu Balzac w Komedii ludzkiej, dystansując się od „zimnych d r a n i " Rastignaca
i Vautrina i pozwalając im osiągać najwyższe zaszczyty. „Julian w walce ze
s p o ł e c z e ń s t w e m ginie, bo nie u m i e u t r z y m a ć się w roli c h ł o d n e g o i wyracho­
w a n e g o gracza." Tą porażką, o d r z u c e n i e m na z i m n o zaplanowanej i k o n s e ­
k w e n t n i e realizowanej kościelnej kariery Sorel - n i e m a l biblijnie „gorący" jeszcze raz, już ostatecznie u d o w a d n i a swoją m o r a l n ą p r z e w a g ę n a d bier­
nym, konformistycznym, „ l e t n i m " t ł u m e m .
JESIEŃ-2002
241
Jak wynika z okupacyjnego eseju Miłosza, H e n r i Beyle'a łączyła z Sorelem przede w s z y s t k i m p o g a r d a dla sytego i b e z m y ś l n e g o burgeois, i dodajmy
od razu, że było to uczucie o d w z a j e m n i o n e , a jego dzieła p o d p i s y w a n e pseu­
d o n i m e m Stendhal nie zostały d o c e n i o n e przez w s p ó ł c z e s n y c h . „Jeden
z d r u g o r z ę d n y c h krytyków francuskich, oceniając Balzaca, Stendhala, Flau­
berta z p u n k t u widzenia dydaktyczno-moralnego, doszedł do wniosku, że są
to «źli nauczyciele»" - czytamy w Legendzie woli. I choć Miłosz zaznacza swój
dystans do tak upraszczającego u j m o w a n i a z a d a ń literatury, to z a r a z e m
stwierdza, że „sąd maluczkich, przeciętnych - k t ó r y m tak gardził z n a k o m i t y
pisarz - trafia często w s e d n o przez swoją krzywdzącą l a p i d a r n o ś ć " . Ten s a m
krytyk pisze mianowicie, że S t e n d h a l „uczynił ze swojego «ja» c e n t r u m świa­
ta. Jego m e g a l o m a n i a przybierała formę nienawiści, bo ludzie n a t u r a l n i e nie
dorastali do tego, aby mierzyć go w ł a s n ą m i a r ą " . Z d a n i e m polskiego p o e t y
poczucie własnej wyjątkowości nie było j e d n a k w przypadku a u t o r a Pustelni
parmeńskiej li tylko z ł u d z e n i e m : „był rzeczywiście człowiekiem wyższym.
Rzadka przenikliwość sądu, brak jakiegokolwiek podlegania m o d o m literac­
kim, w s t r ę t do szarlatanerii współczesnych mu romantyków, chłodny, anali­
tyczny u m y s ł " . W e d ł u g Miłosza z n a m i e n n a jest r ó w n i e ż „ s p r a w a o d s t ę p s t w a
n a r o d o w e g o S t e n d h a l a " , który „uważał siebie za Mediolańczyka z d u c h a , nie
Francuza", i to zacieranie śladów własnej t o ż s a m o ś c i „dowodzi, ile wysiłku
wkładał w wyłączenie siebie spod kompetencji opinii, jak troskliwie wybie­
rał uprzywilejowane miejsce, miejsce na b o k u " . To w ł a ś n i e niechęć do rodzi­
m e g o k o ł t u ń s t w a kierowała więc życzliwość H e n r i Beyle'a ku W ł o c h o m ,
gdzie spędził wiele lat, m.in. służąc w dyplomacji.
„Być c u d z o z i e m c e m we w ł a s n y m kraju, być, m i m o wszystko, c u d z o z i e m ­
cem w przybranej ojczyźnie - to m ó c w każdej chwili powiedzieć, że trybu­
nał tutejszej opinii nie jest właściwy, to wywinąć się przy p o m o c y formalne­
go wybiegu, nie mówiąc s ę d z i o m w oczy, że u w a ż a się ich za zbyt m a ł y c h
i zbyt nieinteligentnych." W tej u w a d z e Miłosza t r u d n o nie d o s t r z e c sarkaFRONDA
27/28
z m u . I właśnie dlatego zdanie to j a s k r a w o k o n t r a s t u j e z resztą p o r t r e t u Sten­
dhala, który bez wielkiego ryzyka n a z w a ć m o ż n a szkicem do a u t o p o r t r e t u
s a m e g o Miłosza. Racjonalista, z d u c h a oświeceniowiec, w poezji p r z e d k ł a d a ­
jący dyskurs n a d n e o r o m a n t y c z n e u n i e s i e n i e „ d w u d z i e s t o l e t n i c h p o e t ó w
Warszawy" - Baczyńskiego, Gajcego i wielu mniej zdolnych przedstawicieli
„pokolenia K o l u m b ó w " , którzy szczelnie zapełniali sale w trakcie jego odczy­
tów. Miłosz niezrozumiany, przez r o d a k ó w - „ L e c h i t ó w " - tak w kraju, jak i na
emigracji - oceniany fałszywymi, „nacjonalistycznymi" kryteriami, więc nie­
jako z m u s z o n y mnożyć niezliczone eseistyczne a u t o k o m e n t a r z e d o w ł a s n y c h
wierszy i p o e m a t ó w oraz światopoglądowych wolt - o t o p u n k t dojścia tej
twórczości, który dzisiaj k o n s t a t u j e m y śledząc półki każdej p o w a ż n e j księ­
garni w Polsce, a który przyszły profesor w Berkeley dla siebie zaprojektował
(czy m o ż e wyprorokował) p r z e d blisko sześćdziesięciu laty.
O tym, że do ważnych rysów charakteru - i twórczości - Miłosza należy
dążenie do posiadania w każdej kwestii oryginalnego, za wszelką cenę osob­
nego stanowiska i poglądu - sugerował przyjacielowi Jerzy Andrzejewski
w ich korespondencyjnej dyskusji, jaką prowadzili latem roku 1942 (opubli­
kowanej, p o d o b n i e jak szkic o Stendhalu, w Legendach nowoczesności). „Twój intelektualizm, czy jak Ty to nazywasz p o s t a w a o b s e r w a t o r a - robi na m n i e nie­
raz wrażenie niepokoju człowieka, który biegając po z a t ł o c z o n y m m e b l a m i
pokoju nie m o ż e sobie znaleźć miejsca do siedzenia, rozumując, że ż a d n e nie
zasługuje na zaufanie" - pisał Andrzejewski w swym o s t a t n i m liście-eseju,
wcześniej zaś przestrzegał przyjaciela przed n i e b e z p i e c z e ń s t w e m „zatarcia
obrazu prawdy obiektywnej" i postawienia na jej miejscu „poszukującego
i nienasyconego w ł a s n e g o ja". Swoją drogą, nie byłoby chyba rzeczą zbyt t r u d ­
ną przedstawić całą drogę twórczą Miłosza, z jej wszystkimi zakrętami i zapętleniami, właśnie jako n i e p o w s t r z y m a n y pęd ku s t a n o w i s k o m co raz to n o ­
wym,
lecz n i e o d m i e n n i e o s o b n y m
i
za wszelką cenę konfrontacyjnym
względem d o m n i e m a n e g o status quo w życiu i n t e l e k t u a l n y m Polski, Europy,
JESIEŃ-2002
243
a od p e w n e g o m o m e n t u - świata. Poczynając od Legend nowoczesności, przyszły
noblista wiele razy podejmował p r ó b ę opisania kondycji duchowej „człowie­
ka współczesnego", zawsze jednak p o r t r e t ten do złudzenia p r z y p o m i n a ł . . . je­
go samego na a k t u a l n y m etapie swej n i e p o w s t r z y m a n e j ewolucji. Miłoszowy
everyman kultury Z a c h o d u , raz skazany na marksizm, to z n o w u ż w b r e w ma­
sowej laicyzacji wstępujący na drogi D u c h a ; środkowoeuropejski pojałtański
rozbitek czy polski e m i g r a n t - m i m o tak wielu p o z o r n i e r ó ż n o r o d n y c h wcie­
leń, bohater tej eseistyki bez wątpienia szkicowany jest na własny obraz i po­
d o b i e ń s t w o a u t o r a w Zniewolonym umyśle i w Rodzinnej Europie, w Ziemi Ulro
i w Roku myśliwego, a wreszcie w Życiu na wyspach, Zaraz po wojnie i w Wyprawie
w dwudziestolecie. I d o p r a w d y t r u d n o o d m ó w i ć celności Zbigniewowi Herber­
towi, kiedy w wierszu Chodasiewicz, piekielnie złośliwej i „po b r z o z o w s k u "
okrutnej satyrze na Miłosza (cokolwiek by dziś o t y m u t w o r z e n i e m ó w i ł a
W d o w a po poecie), pisze: „Na początku i na końcu jego sztuki jest zdziwie­
nie / że urodził się że zaistniał Chodasiewicz p o d gwiazdami".
Jeśli już poruszyliśmy tę zakazaną w d o b r y m towarzystwie s t r u n ę , w a r t o
zauważyć, że zjadliwa uwaga Miłosza o wygodnej sytuacji S t e n d h a l a jako emi­
granta jako żywo p r z y p o m i n a inny fragment zacytowanego w i e r s z o w a n e g o
pamfletu Herberta: „Emigracja jako forma egzystencji rzecz ciekawa / bez
przyjaciół i bez krewnych pod n a m i o t e m / żyć bez sankcji obowiązków każdy
244
FRONDA
27/28
przyzna / że na barkach ciąży n a m ojczyzna / m r o c z n e dzieje atawizmy roz­
pacz / znacznie lepiej w lustrach żyć bez trwogi". Byłby więc Miłosz, deklaru­
jący niejednokrotnie, że tak n a p r a w d ę to jest Litwinem, jedynie piszącym po
polsku, a wszelkie wątpliwości emigracji p o d w ł a s n y m a d r e s e m (dawali im
wyraz m.in. Zofia Hertz, Melchior Wańkowicz, Sergiusz Piasecki i Wiktor
Trościanko) kwitujący formułą uniwersyteckiego kolegi i zagorzałego stalinisty, Henryka Dembińskiego, o polskiej anima naturaliter endeciana - byłby więc
ten Miłosz (jak s a m się po wielekroć przyznaje, skrajny egotysta, umykając od
pospolitych ocen gotów n a w e t się „wynarodowić") n o w y m Stendhalem, k t ó ­
r e m u w przeciwieństwie j e d n a k do Henri Beyle'a u d a ł o się wieloletnim gła­
skaniem pod włos zdobyć u z n a n i e i szacunek rodaków, zostać bez m a l a n o ­
wym wieszczem, zestawianym dziś nierzadko z Mickiewiczem?...
Skoro j e d n a k Julian Sorel jest porte-parole a u t o r a Czerwonego i czarnego,
a oblicze Stendhala wyłaniające się z Legendy woli p r z y p o m i n a s a m e g o Miło­
sza, to czy - jak każą p r a w a algebry - istnieją jakieś silne więzi łączące pol­
skiego p o e t ę z literackim alter ego H e n r i Beyle'a? Mówiąc najprościej: czy
Stendhal, Sorel i Miłosz - to j e d n o ?
„Różne okoliczności złożyły się na to, że jako uczniowie wyższych klas za­
miast do kaplicy szkolnej chodziliśmy w niektórych miesiącach do kościoła
św. Jerzego. Był to kościół uczęszczany przez tak zwane dobre towarzystwo. Po
wyjściu z niego odbywała się defilada na deptaku. Oficerowie salutowali, m e ­
cenasowie i doktorzy rozdzielali ukłony, kobiety pokazywa­
ły swoje uśmiechy, futra i kapelusze. Posuwając się w tym
t ł u m i e albo stojąc na skwerku, byłem n a ł a d o w a n y nienawi­
ścią aż do pęknięcia. Człowiek, m o i m zdaniem, coś znaczył
tylko przez swoją n a m i ę t n o ś ć - do przyrody, myślistwa czy
literatury, byle wkładał w to całego siebie. Ale to były m a ł ­
py. Jakiż ich sens? Po co istnieją? Wzbijałem się na jakąś boską wysokość
i trwałem nad nimi jak nad p r e p a r a t e m . [...] Czyli t r a k t o w a ł e m ich jak rzeczy.
[...] Udział w obrzędach razem z m a ł p a m i poniżał m n i e . Religia jest rzeczą
świętą, jak to m o ż e być, żeby ich Bóg był jednocześnie m o i m Bogiem?"
Szlachetne oburzenie płytkością k o n w e n a n s u , który niweczy świętość
chrześcijańskich obrzędów, a transcendencją posługuje się do u m a c n i a n i a
hierarchii i społecznego prestiżu - to początek samodzielnej drogi m ł o d e g o
buntownika, ateisty, burzyciela zastanego ładu. Nienawiść d o „ m a ł p " t o
JESIEŃ-2002
245
także początek p o d s t ę p n y c h zmagań Juliusza Sorela z z a k ł a m a n y m społeczeń­
s t w e m francuskiej prowincji. Przytoczony fragment to j e d n a k n i e jego rozmy­
ślania, lecz... w s p o m n i e n i e Czesława Miłosza z o k r e s u n a u k i w wileńskim
gimnazjum (pochodzące z t o m u Rodzinna Europa). Czyżby więc rzeczywiście
pisząc Legendę woli i przedstawiając t e n esej na konspiracyjnym „koncercie",
Czesław Miłosz „uważał Sorela za swojego s o b o w t ó r a " ? „ Z u p e ł n i e możliwe,
ale w sensie głęboko a u t o i r o n i c z n y m " - odpowiadał na pytanie o s ł u s z n o ś ć
supozycji Andrzeja Trzebińskiego s a m zainteresowany (w cytowanym już na
wstępie liście-szkicu Strefa chroniona). M ó w i e n i e o ironii wydaje się tu j e d n a k
raczej rodzajem zasłony dymnej i przywodzi na myśl aforystyczną uwagę Je­
rzego N a r b u t t a z jego Dywagacji gombrowiczowskich: „ironia n i e daje d y s t a n s u
- o n a go prymitywnie m a ł p u j e " . To o s t a t n i e s ł o w o przestaje być zresztą wy­
łącznie obelgą, sugeruje raczej jakieś dość bliskie związki z owymi „małpa­
m i " , wobec których w m ł o d o ś c i Miłosz (i Sorel), jak s a m pisze, n i e ś w i a d o m ,
że ulega żelaznej logice d i a m a t u , zapałał „nienawiścią klasową".
D r o g a b o h a t e r a Stendhalowskiej powieści n i e tylko w t y m j e d n a k przy­
p o m i n a drogę a u t o r a Legendy woli. W wojennych listach-esejach wymienia­
nych przez Miłosza z A n d r z e j e w s k i m odnajdujemy t r o p innej jeszcze sprawy,
mogącej skłaniać p o e t ę do u t o ż s a m i a n i a się z J u l i a n e m Sorelem. A u t o r Le­
gend nowoczesności, wywołany przez przyjaciela do tablicy, p o r u s z a t a m w bar­
d z o osobisty s p o s ó b zagadnienie wiary w Boga. Miłosz odwołuje się do po­
znanych w trakcie solidnej szkolnej katechezy p i s m wielkich m i s t y k ó w
i nauczycieli d u c h o w o ś c i chrześcijańskiej, którzy od schyłku średniowiecza
często podejmowali zagadnienie acedii, „nocy d u c h a " czy wreszcie m e l a n c h o ­
lii, wskazując jak wierni w i n n i radzić sobie z d o ś w i a d c z e n i e m oschłości
uczuć religijnych. „Kościół nakazuje w p o d o b n y m wypadku p r a k t y k o w a ć
i modlić się o ś w i a t ł o wiary, nauczając, że za czynnością przychodzi utrwale­
nie się p r z e k o n a n i a i ów stan, w k t ó r y m rzeczy początkowo t r u d n e do ogar­
nięcia stają się p r o s t e i oczywiste. [...] Tak uczy Kościół i gdybym czynić
246
FRONDA
27/28
mógł, tak jak r o z u m i e m , p o d d a ł b y m się t e m u ry­
gorowi. Wyznaję, że były okresy w m o i m życiu,
gdy tak p o s t ę p o w a ł e m . W tej chwili nie z d o b y ł b y m
się z a p e w n e na t o . Dlaczego! Jest to wstydliwość
i ostrożność, k t ó r ą analizować m o ż n a tylko w d r o d z e
wyznań i samoobserwacji. O t ó ż o d c z u w a m lęk z a r ó w n o
przed sztucznością n a r z u c a n i a sobie p o d o b n y c h stanów,
jak i przed s a m y m s t a n e m , tak t r u d n y m do określenia i na­
zwania. Lęk p r z e d sztucznością r ó w n a się obawie p o p a d n i ę c i a
w fałsz. Widziałem ludzi, którzy walczyli heroicznie ze s w o i m
sceptycyzmem [...] M ó w i ę : z n a ł e m ludzi; chociaż m ó g ł b y m p o ­
wiedzieć: z n a ł e m siebie. Ale ta walka z p y c h ą była n a z n a c z o n a wszystkimi
a t r y b u t a m i pychy. Coś faryzejskiego przeglądało p o p r z e z te wysiłki, aby pod­
czas gdy miliony żyją w c i e m n o c i e niewiary, okazać się dość p o k o r n y m
i przez to dość g o d n y m uzyskania prawdy. Z a u w a ż y ł e m w tym obolałość a m ­
bicji, chęć wyniesienia się przez p o s i a d a n i e wiedzy."
Miłosz opisuje więc swoje doświadczenie n i e u d a n e j
próby dojścia do wiary „ m e t o d ą liturgiczną", datujące się
z a p e w n e na d r u g ą p o ł o w ę lat 30-tych, kiedy to utrzymy­
wał k o n t a k t y ze ś r o d o w i s k a m i inteligencji katolickiej, by­
wał na rekolekcjach w p o d w a r s z a w s k i c h Laskach (któ­
rych ascetyczna atmosfera, jak w s p o m i n a , wywoływała
w n i m „dziką żądzę wódki i befsztyków") i p o z n a w a ł w s p ó ł c z e s n ą myśl n e o tomistyczną. T r u d n o nie dostrzec, że na a n t y p o d a c h tej katolickiej „ m e t o d o ­
logii" wiary, która zawiodła a u t o r a Legendy woli, sytuuje się jej skrajne wypa­
czenie czy wręcz karykatura, jaką jest w y r a c h o w a n a bigoteria n i e d o s z ł e g o
księdza, Juliana Sorela. W o b u przypadkach m a m y do czynienia z z e w n ę t r z ­
n y m p o d p o r z ą d k o w a n i e m się n o r m o m m o r a l n y m i r y t u a ł o m s p e ł n i a n y m
przez ludzi wierzących; różnica jest n i e d o s t r z e g a l n a i polega wyłącznie na in­
tencji - pokorze bądź chytrości - z jaką s p e ł n i a n e są uczynki. I p o d o b n i e jak
w przypadku b o h a t e r a Czerwonego i czarnego, k t ó r y p o r z u c a walkę o dotarcie
na szczyty hierarchii społecznej, poddając swą n i e n a w i s t n ą pasję - n a m i ę t ­
ności zmysłów, tak również Miłosz przyznaje się do porażki z w ł a s n ą bujną
naturą, której nie zdołał przeanielić. Wyznanie to do w i a d o m o ś c i publicznej
p o d a n e zostało j e d n a k d o p i e r o w roku 1996, kiedy pisarz o p u b l i k o w a ł t o m
JESIEŃ-2002
247
Legendy nowoczesności, o p a t r z o n y p o d t y t u ł e m : Eseje okupacyjne; Listy-eseje Jerze­
go Andrzejewskiego i Czesława Miłosza. Z górą pół wieku u p ł y n ę ł o więc od ko­
respondencyjnej dyskusji z przyjacielem i tyle s a m o j u ż czasu Miłosz prowa­
dził literacką grę - by posłużyć się jego w ł a s n y m s f o r m u ł o w a n i e m „przypływów i o d p ł y w ó w " swojego katolicyzmu.
Stendhalowski porte-parołe wyposażony był w zalety k t ó r e zadecydowały
o życiowym n i e p o w o d z e n i u a u t o r a Pustelni parmeńskiej - czytaliśmy w Legen­
dzie wołi. Czyżby więc s a m Czesław Miłosz - w przeciwieństwie do o b u swo­
ich eseistycznych alter ego: H e n r i Beyle'a i głównej postaci jego najsłynniejszej
powieści - zdołał „utrzymać się w roli c h ł o d n e g o i w y r a c h o w a n e g o gracza"?
Wiele nieszczęść wynikło z mojej wiary w Boga,
Która była częścią moich wyobrażeń o wspaniałości człowieka. [...]
A ja? Czy miałem być gorszy? Czy musiałem patrzeć na siebie
jak na istotę podrzędną?
Niestety, znajdowałem w sobie tylko apetyty
dominującego samca,
energicznego płemnika.
Tak naprawdę to chciałem siły i sławy, i kobiet. [...]
W każdym razie w sam raz dla mnie byłaby filozofia sceptyczna.
Nie przypisująca żadnych wyższych zalet człowiekowi
Ani stworzonemu przez
ludzkość Bogu.
Wtedy byłbym w zgodzie z moją naturą.
A ja powtarzam: „Wierzę w Boga" i wiem,
że nie ma na to żadnych usprawiedliwień.
Kiedy rozmyślam dzisiaj nad okupacyjnym esejem, gdzie w figurze utożsa­
mienia narratora ze Stendhalem i Julianem Sorelem zapowiedziana została du­
ża część późniejszej twórczości Miłosza, a zaraz p o t e m czytam (cytowany po­
wyżej) wiersz Wbrew naturze, jeden z wielu, którymi zasłużona oficyna Z n a k z u p o r e m i konsekwencją publikująca wszystko, co napisze noblista, jak sardo­
nicznie podśmiewał się Herbert - zapowiada w prasie literackiej jego nowy to­
mik (Druga przestrzeń), to doprawdy t r u d n o mi uwierzyć w o w ą ironię, za po­
mocą której uczeni egzegeci będą z pewnością ten u t w ó r tłumaczyć. Trudno mi
też zapomnieć rzadkiej trzeźwości słowa Kisiela o Miłoszowych „pociechach",
„podporach religijnych, mistycyzmach": „To poetycko-językowy kostium, ma248
FRONDA
27/28
ska duszy - trzeba przecież coś robić na tym świecie, «pan się religijnie bałamu­
ci, pan to przecież j u t r o zrzuci»". I t r u d n o mi wreszcie wyjść z podziwu dla wiel­
kiego pisarza, który swą wytrwałą pracą sprawił, że dziś te znienawidzone wi­
leńskie „ m a ł p y " (przez Historię przemienione w międzyczasie z oficerów
i dziedziczek w te wszystkie „ciotki kulturalne" i takichże wujków, zaludniają­
cych intelektualne salony III RP) prześcigają się w zachwytach nad każdym je­
go słowem. Ponowoczesny kołtun na kolanach czyta Traktat teologiczny, rozwo­
dząc się i rozpływając nad głębią myśli i bogactwem odniesień, tak jak gdyby nie
zauważał, że jest to tylko żenująca i bezładna sterta różnych nieukończonych
i niedomyślanych ścinków, jakich każdy pisarz (i krawiec) ma p e ł n e szufla­
dy, a wpisywanie jej p r z e z a u t o r a w k o n t e k s t swych największych dzieł Traktatu moralnego i Traktatu poetyckiego - to szczyt t u p e t u . I w ł a ś n i e o w o co­
raz bardziej drażniące t u p e c i a r s t w o p o z w a l a m i e ć nadzieję, że w k r ó t c e cała
ta poetycko-religijna hucpa znajdzie swój kres, a na dźwięk słów „nasz noblista"
na ustach nowego pokolenia badaczy i krytyków literatury zacznie się wreszcie
pojawiać kąśliwy uśmieszek rodem z Herbertowych strof Do Czesława Miłosza:
Aniołowie schodzą z nieba
Alleluja
kiedy stawia
swoje pochyle
rozrzedzone w błękicie
litery
ADAM LUBICZ
JESIEŃ-2002
249
Swedenborg opisywał, że podczas teologicz­
nej dyskusji, która miała miejsce w niebie,
nawrócił na swoją wiarę Lutra, ale już Kalwi­
na nie udało mu się przekonać do zrezygnowa­
nia z tezy o predestynacji.
UCIECZKA
Z ZIEMI
ULRO
MAREK
KONOPKO
Najbardziej z n a n y m u t w o r e m Czesława Miłosza o c h a r a k t e r z e teologicznym
nie jest bynajmniej o p u b l i k o w a n y n i e d a w n o traktat, o p a t r z o n y t a k i m wła­
śnie p r z y m i o t n i k i e m , lecz w y d a n a w 1977 roku Ziemia Ulro. Tytułowe okre­
ślenie o d n o s i się do współczesnej cywilizacji n a u k o w o - t e c h n i c z n e j , opartej
na paradygmacie k a r t e z j a ń s k o - n e w t o n o w s k i m . W mitologii Williama Bla250
FRONDA
27/28
ke'a, od którego Miłosz zapożyczył o w ą nazwę, Ulro oznacza krainę d u c h o ­
wych cierpień, d o m i n i u m s z a t a n a i m i e n i e m Urizen, j e d n y m s ł o w e m : p i e k ł o .
M i e s z k a ń c o m Ziemi Ulro świat jawi się jako t w ó r absurdalny, wynik ślepego
przypadku, w k t ó r y m człowiek jest tylko czymś na p o d o b i e ń s t w o „bańki my­
dlanej, istoty, w której wszystko poza s t a n a m i przyjemności fizycznej albo
bólu jest z ł u d z e n i e m " . W owej krainie metafizycznej nieważności o d w o ł a n i e
się do kategorii prawdy, d o b r a czy p i ę k n a w z b u d z i ć m o ż e jedynie kpinę lub
szyderstwo. Dla polskiego noblisty Z i e m i a Ulro jest metaforycznym o p i s e m
kondycji duchowej dzisiejszego świata.
Podobna krytyka współczesnej cywilizacji nie była obca wielu XX-wiecznym
myślicielom, reprezentującym zresztą r ó ż n e k i e r u n k i ideowe, t a k i m jak n p .
Mikołaj Bierdiajew, T h o m a s S. Eliot, Julius Evola, R e n e G u e n o n , Bela Hamvas czy Fritjof Capra. Różnica m i ę d z y n i m i polegała na tym, jakie r e m e ­
d i u m p r o p o n o w a l i pogrążonej w d u c h o w y m kryzysie ludzkości. O t ó ż Cze­
sław Miłosz zachęca,
by pójść d r o g ą t a k i c h myślicieli, jak
Emanuel
Swedenborg, William Blake i O s k a r W. Miłosz.
Przyjrzyjmy się bliżej pierwszej z tych postaci - s z w e d z k i e m u wizjonero­
wi, którego twórczością fascynowali się m.in. I m m a n u e l Kant, J o h a n n Wol­
fgang G o e t h e , H o n o r e Balzak, Charles Baudelaire, Ralph W a l d o E m e r s o n ,
Allan Edgar Poe, August Strindberg, H e n r y J a m e s , a t a k ż e w s p o m n i a n i j u ż
Blake i Oskar Miłosz. Ponieważ o s t a t n i dwaj, s p o r t r e t o w a n i przez Miłosza,
wiele zawdzięczali Swedenborgowi, wydaje się, że to w ł a ś n i e jego myśl ma
p o d s t a w o w e znaczenie dla z r o z u m i e n i a p r z e s ł a n i a Ziemi Ulro.
Droga d u c h o w a E m a n u e l a Swedenborga (1688-1772) jest idealnym wzor­
cem dla przesyconego racjonalizmem i m a t e r i a l i z m e m człowieka Zachodu,
który nagle odkrywa nieznany mu świat nadprzyrodzony. Był on typowym
XVIII-wiecznym intelektualistą, władającym biegle wieloma językami, wybit­
nym uczonym i wynalazcą, a u t o r e m około 150 prac naukowych (m.in. cztero­
t o m o w e g o traktatu anatomicznego pt. Mózg, znacznie wyprzedzającego swoją
epokę), osobą aktywną w życiu publicznym jako senator i nadzorca przemysłu
górniczego w Szwecji. Nagle w wieku lat 56 zafascynował się istnieniem świa­
ta niewidzialnego i przez ostatnie ćwierćwiecze swego życia napisał o g r o m n ą
liczbę prac religijnych, opartych na swych osobistych doznaniach.
Początki owych doznań mają swoje źródło w pewnej formie medytacji, jaką
Swedenborg praktykował od dzieciństwa. Zawierała o n a elementy odprężenia
JESIEŃ-2002
251
i silnej koncentracji. Zaczęła przynosić jednak niespodziewane efekty po tym,
jak szwedzki uczony już w wieku średnim zainteresował się m e d i u m i z m e m
i zaczął przeprowadzać seanse spirytystyczne. Jego sukcesy w wywoływaniu du­
chów sprawiły, że Artur C o n a n Doyle nazwał go „pierwszym i największym ze
współczesnych m e d i ó w " .
Historię swoich k o n t a k t ó w z d u c h a m i wizjoner opisał szczegółowo
w swoim w i e l o t o m o w y m Dzienniku snów oraz w liczącym 2 3 0 0 s t r o n Dzienni­
ku duchowym. Pierwsze s p o t k a n i e m i a ł o miejsce w Londynie. Pewnej nocy, po
przejedzeniu się, S w e d e n b o r g a ogarnął nagle m r o k , ujrzał gady pełzające po
podłodze, a n a s t ę p n i e zobaczył siedzącego w kącie pokoju człowieczka, k t ó ­
ry powiedział mu tylko - „Nie jedz za d u ż o " - i rozpłynął się w ciemnościach.
Początkowo uczony przestraszył się owej zjawy, ale uwierzył, że r e p r e z e n t o ­
wała o n a d o b r o , p o n i e w a ż udzieliła mu rady m o r a l n i e słusznej. „Tej samej
nocy - pisze dalej - t e n s a m człowiek ukazał mi się z n o w u , ale teraz n i e p r z e ­
straszyłem się. N a s t ę p n i e powiedział mi, że jest P a n e m Bogiem, Stworzycie­
lem świata i Odkupicielem, i że m n i e wybrał, aby wyjaśnić l u d z i o m d u c h o ­
wy s e n s P i s m a Świętego, i że on s a m p o u c z y m n i e , co m a m pisać na t e n
t e m a t ; tej samej nocy otworzyły się dla m n i e - tak że m o g ł e m u ś w i a d o m i ć
sobie d o k ł a d n i e ich rzeczywistość - światy duchów, n i e b a i p i e k ł a . . . N a s t ę p ­
nie Pan otwierał, b a r d z o często codziennie, moje cielesne oczy, tak że
w środku d n i a m o g ł e m mieć wgląd w t a m t e n świat i w stanie p e ł n e g o czu­
wania rozmawiać z a n i o ł a m i i d u c h a m i . "
Swedenborg opisywał swoje k o n t a k t y z C h r y s t u s e m , aniołami, d i a b ł a m i
oraz d u s z a m i takich zmarłych, jak m.in. Mojżesz, św. Piotr, papieże czy kró­
lowie. Podczas teologicznej dyskusji, k t ó r a - jak opisywał - m i a ł a miejsce
w niebie, nawrócił na swoją wiarę Lutra, ale j u ż Kalwina nie u d a ł o mu się
przekonać do zrezygnowania z tezy o predestynacji. Ów „Stworzyciel świata
i Odkupiciel" zabrał r ó w n i e ż S w e d e n b o r g a na wszystkie pięć p o z o s t a ł y c h
planet U k ł a d u Słonecznego.
Dlaczego na pięć, a nie na o s i e m ? O t ó ż w XVIII wieku a s t r o n o m o w i e nie
odkryli jeszcze U r a n u , N e p t u n a i P l u t o n a , tak więc S w e d e n b o r g m u s i a ł za­
dowolić się wizytami jedynie na M e r k u r y m , W e n u s , Marsie, J o w i s z u i Satur­
nie. Pozostawił n a m za to w swoich opasłych dziełach szczegółowy opis
owych planet, których mieszkańcy są w większości c z ł e k o p o d o b n i i czczą Je­
zusa Chrystusa, który od czasu do czasu ich odwiedza.
252
FRONDA
27/28
Na Merkurym kobiety są b a r d z o
piękne, ale za to niskie. Rekompen­
sują to sobie więc n o s z e n i e m czep­
ków z lnu. Mężczyźni n a t o m i a s t cho­
dzą w obcisłych, błękitnych szatach. Wenusjanie dzieją się na dwie rasy:
łagodnych karłów i o k r u t n y c h olbrzymów. Marsjanie z kolei żywią się owoca­
mi, a u b r a n i a robią z kory drzew. Aha - byłbym z a p o m n i a ł : d o l n ą część twa­
rzy mają ciemniejszą od górnej. Naj sympatyczniej jest na Jowiszu: nie ma t a m
wojen, jest ciepło, ludzie mają jedynie przepaski na biodrach. Jest tylko j e d n a
niedogodność: nie chodzą na nogach, lecz czołgają się na rękach. Na Saturnie
n a t o m i a s t mieszkańcy, którzy żywią się tylko o w o c a m i i n a s i o n a m i , osiągają
wzrost siedmioletnich dzieci ziemskich i m ó w i ą nie u s t a m i , lecz b r z u c h e m .
Swedenborg pozostawił po sobie r ó w n i e ż opisy sfer niewidzialnych, do
których człowiek trafia po śmierci. Są o n e zadziwiająco ziemskie - są t a m
miasta, ogrody, parki, dziedzińce, d o m y i sypialnie dla „ a n i o ł ó w " z w i e l o m a
z m i a n a m i odzieży dla nich. Są rządy, p r a w a i sądy; są kościoły, w których od­
prawia się n a b o ż e ń s t w a , a d u c h o w n i głoszą kazania i wpadają w p o p ł o c h ,
gdy któryś z wiernych nie zgadza się z ich n a u k a m i . Są m a ł ż e ń s t w a , szkoły
i dzieci, które r o s n ą i uczą się różnych umiejętności. Krótko mówiąc, jest t a m
to samo, co na ziemi, tylko bardziej „ u d u c h o w i o n e " .
Swedenborg był przekonany, że Bóg wybrał go na jedynego i n i e o m y l n e g o
k o m e n t a t o r a Pisma Świętego. Wyznaczył n a w e t d a t ę p o w t ó r n e g o przyjścia
JESIEŃ-2002
253
Jezusa na ziemię na rok 1757, co m i a i o mu zostać objawione podczas wizji
Sądu Ostatecznego. Kiedy p r z e p o w i e d n i a nie sprawdziła się, szwedzki wizjo­
ner ogłosił, że spełniła się o n a właśnie w postaci prawdy zesłanej w jego pi­
smach. Zebrał wokół siebie g r o n o wyznawców, którzy po jego śmierci założy­
li w Anglii Kościół N o w e g o Jeruzalem, opierający swą d o k t r y n ę na wizjach
myśliciela. Do dziś w Londynie działa Towarzystwo Swedenborga, propagują­
ce jego idee.
Miłosz narzeka, że tak niewielu p o s z ł o drogą wytyczoną przez skandy­
nawskiego proroka. Nie tak z n o w u niewielu... Są przecież: L. Ron H u b b a r d
- twórca Kościoła Scjentologicznego, S u n M y u n g M o o n - koreański założy­
ciel globalnej sekty, Jurij K r i w o n o g o w i M a r y n a C w i g u n - przywódcy Wiel­
kiego Białego Bractwa czy też n a s z r o d a k E d w a r d Mielnik - lider ufologiczn e g o „ A n t r o v i s u " . N a z w i s k m o ż n a mnożyć, ich wizje i recepty na szczęście
ludzkości nie odbiegają wiele od p o m y s ł ó w Swedenborga. Nie różni się tak­
że postrzeganie przez nich własnej osoby - jako jedynych p r a w o w i t y c h inter­
p r e t a t o r ó w jedynych prawdziwych objawień.
Dla Miłosza ucieczka z Ziemi Ulro nie odbywa się drogą Prawdy (tą zare­
zerwowała sobie „zimna prawda n a u k o w a " - strażniczka cywilizacji technokra­
tycznej), ratunku szuka więc on w Wyobraźni. Czy jest to jednak dobra droga
i czy przewodnikami na niej m o g ą być gnostycy ze Swedenborgiem na czele?
Abstrahując od n a u k o w y c h odkryć, k t ó r e ukazały n i e p r a w d z i w o ś ć obja­
wień szwedzkiego wizjonera, oraz od teologicznych analiz o. Seraphina Ro­
s ę ^ , który wykazał, iż wyobraźnia Swedenborga, p o d d a w a n a p r a k t y k o m
okultystycznym, p a d ł a ofiarą zwiedzenia d e m o n i c z n e g o - zatrzymajmy się,
jak chce Miłosz, nie na kategorii prawdy, lecz Wyobraźni. O t ó ż rację ma Mar­
tin Gardner, gdy pisze, że „wizje S w e d e n b o r g a znacznie u s t ę p u j ą dzisiejszej
trzeciorzędnej
literaturze science-fiction, p r z e d e w s z y s t k i m ze względu na
swoją m o n o t o n i ę " . Lektura p i s m s k a n d y n a w s k i e g o gnostyka jest n i e u s t a n n ą
walką z n u d ą i nie ma w sobie nic z porywającej wizji poetyckiej. Być m o ż e
stanowiła jakiś u r o k dla ludzi XVIII i XIX wieku, nieprzywykłych do o p i s ó w
h u m a n o i d a l n y c h k o s m i t ó w czy p o d r ó ż y w plan astralny, ale w czasach, kie­
dy Miłosz pisał swą książkę, regały księgarń ezoterycznych i fantastyczno-naukowych uginały się pod ciężarem r ó w n i e t a n d e t n e j produkcji literackiej.
Oddajmy jednak sprawiedliwość Swedenborgowi - nie ścigał on się w tej
samej kategorii co Philip K. Dick czy Ursula Le Guin, on startował w tej samej
254
FRONDA
27/28
konkurencji, co Mojżesz czy M a h o m e t . A że nie odniósł w niej sukcesu - trud­
no, za Miłoszem, nad tym rozpaczać.
Być m o ż e zasługą Swedenborga, jak sugeruje polski noblista, było otwar­
cie wyobraźni n a n o w e przestrzenie, ale o z n a c z a ł o o n o z a r a z e m k o m p l e t n e
jej o d e r w a n i e od r o z u m n o ś c i i od rzeczywistości. M o ż n a więc p o w t ó r z y ć re­
toryczne pytanie Krzysztofa D o r o s z a ( a u t o r a chyba najbardziej wnikliwej
analizy Ziemi Ulro):
„czy ąuasi-manichejski d u a l i z m jest właściwą formą
o c h r o n y przed d u c h o w ą p u s t k ą n a u k o w e g o ś w i a t o p o g l ą d u ? " Ucieczka jest
gdzie indziej.
MAREK KONOPKO
JESIEŃ-2002
255
Jeżeli „psycholog" uwłacza psycholożce,
„pedagog" pedagożce, ednokrynolog „endokrynolożce" a „ginekolog" ginekolożce,
powinienem histeryzować z powodu bycia
poetą, co tam poetą - mężczyzną! Od dziś chcę być poetem, od dziś się mianuję mężczyznem! Mężczyźni!
któż z Was zdawał sobie dotąd sprawę, że Wasza koń­
cówka wcale nie jest taka męska, jak mniemaliście,
więcej powiem - jest żeńska, zwyczajnie babska!
Moment
mizoginiczny
TADEUSZ
DĄBROWSKI
S i e d e m n a s t o l e t n i ą Agnieszkę Graff zdziwiło s ł o w o na „i". Jak w s p o m i n a po
latach - „nie p a s o w a ł o do niej. S u g e r o w a ł o pretensje do całego świata,
zwłaszcza do mężczyzn, a o n a c h ł o p c ó w lubiła, i to b a r d z o " . W nieświado­
mości żyła nasza b o h a t e r k a do m o m e n t u , gdy d a n e jej było wyjechać na stu­
dia do Stanów; amerykańskie wzory, d y s k u t o w a n e później n a m i ę t n i e w gro­
nie
studentów,
przepraszam
-
studentek,
polskich
z
Ośrodka
Studiów
Amerykańskich, G e n d e r Studies i anglistyki, ściślej z Sabiną, Kasią, D o m i n i ­
ką, Ewą, Gośką, Agnieszką, J o a n n ą , Iwoną, Miską i w i e l o m a innymi, k t ó r y m
a u t o r k a dedykuje swoją publikację, spowodowały, że s ł o w o na „i" nie tylko
przestało być wstydliwe, ale wręcz zaczęło brzmieć d u m n i e , z obelgi prze256
FRONDA 27/28
kształciło się w oręż do r o z p r u w a n i a tych wszystkich, co s ł o w o na „f", czyli
- rozwiążmy już tę zagadkę - feminizm, jako obelgę w ł a ś n i e postrzegać na­
kazali.
M i a ł e m d u ż o dobrej woli, sięgając po tę książkę, n a p r a w d ę chciałem d o ­
szukać się w niej tez, p o d którymi m ó g ł b y m się ze spokojnym s u m i e n i e m
podpisać, i n a w e t jeżeli natrafiałem na fragmenty, gdzie mniej m n i e Graff
drażniła a bardziej przekonywała, to dalsza część w y w o d u z jego wysiloną,
nadzwyczaj p o w t a r z a l n ą argumentacją, p o w i e d z i a ł b y m t y p o w ą dla amery­
kańskiej szkoły s a m o d z i e l n e g o myślenia, i n a d e wszystko tejże argumentacji
język potwierdziły mój pogląd, że feminizm, przynajmniej w jego dzisiejszej
postaci (cały czas wierzę, że m o ż n a u p r a w i a ć feminizm, k t ó r e g o celem jest
dialog), nie jest b a s t i o n e m myśli wolnej, niezależnej a przez to „społecznie
p r o d u k t y w n e j " , ale formacją żerującą na c e l o w o spłaszczonej i zobrzydzonej
wirtualnej „męskości", konstytuującą się tylko p o p r z e z negację wszystkiego,
co męskie, której kartą p r z e t a r g o w ą czy przysłowiowym a s e m z rękawa zda­
je się być pochwa, choć lepiej by tu dżoker pasował, bo w zależności od dys­
kutowanej kwestii m o ż e on być albo p o c h w ą albo p o c h w y b r a k i e m . Powie fe­
m i n i s t k a - g ł o d n e m u c h l e b na myśli, a z a t e m wszyscy m o i znajomi, w t y m
także kobiety, k t ó r y m „Świat bez k o b i e t " w p a d ł w ręce, m u s z ą być głodni,
nikt b o w i e m nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ma do czynienia z p a m i ę t n i ­
kiem kiepsko maskującej się e r o t o m a n k i .
N a p r a w d ę m i a ł e m d u ż o dobrej woli rozpoczynając lekturę, rozczarowa­
ł e m się jednak. N i e chcę przez to powiedzieć, że czas s p ę d z o n y z Graff uwa­
żam za stracony, przeciwnie - w i e m teraz, jakich a r g u m e n t ó w m o g ę się ze
strony wojujących kobiet spodziewać, jaka jest ich taktyka d e m a s k o w a n i a
moich m ę s k i c h u p r z e d z e ń , d e k o n s t r u o w a n i a mojego szowinistycznego języ­
ka. Żeby nie szukać za daleko - cofnijmy się o d w a zdania i spróbujmy przyj­
rzeć się z wnikliwej feministycznej perspektywy s t w i e r d z e n i u : „ M i a ł e m du­
żo dobrej woli, sięgając po tę książkę.". F e m i n i s t k a odczyta to zdanie jako
jawną dyskryminację niewiast, bo po książkę mężczyzny mężczyzna po pro­
stu sięga lub nie, inaczej jest n a t o m i a s t z książkami n a p i s a n y m i przez kobie­
ty. Tutaj p o t r z e b a dobrej woli, p o n i e w a ż r o z m o w a z kobietą oznacza dla
większości mężczyzn tyle, co r o z m o w a z odkurzaczem, pralką czy zmywarką.
O t ó ż nic biedniejszego - do lektury takich pozycji jak „Świat bez k o b i e t "
nie zniechęciły m n i e płciowe, lecz ideologiczne siostry Agnieszki Graff, owe
JESIEŃ-2002
257
z n i e s m a c z o n e p a t r i a r c h a t e m przyjaciółki z i n t e l e k t u a l n e g o getta z w a n e g o fe­
m i n i z m e m , dla których głoszenie zwietrzałych j u ż na Zachodzie, a w Polsce
nadal pachnących świeżością, p o s t u l a t ó w wyzwolenia kobiety s p o d ucisku
faceta-tyrana, jest nadzwyczaj
często j e d y n y m
sposobem
uczestniczenia
w kulturze. I nie jest to, pamiętajmy, byle jakie u c z e s t n i c t w o , to jest misja
mająca zbawić ród kobiecy. Z b a w i e n i e nastąpi wówczas, gdy kobieta odzyska
swoją tożsamość, m o ż n a by rzec, że feministka ma budzić w kobiecie świa­
d o m o ś ć kobiety.
Więc raz jeszcze p o w t ó r z ę : „ M i a ł e m d u ż o dobrej woli..." po kilku femi­
nistycznych sesjach naukowych, po zajęciach z teorii literatury, na których
wszystko kręciło się wokół kobiecej krzywdy, wreszcie po fakultecie „Litera­
t u r a i kobiety", gdzie jako jedyny mężczyzna z u p e ł n i e niechcący u t r u d n i a ł e m
dyskusję pani wykładowczyni ze s t u d e n t k a m i , wyraźnie n a k i e r o w a n ą na
kwestie n i e r ó w n o ś c i płci i galopującą ku konkluzjom, iż kobiety, jeśli czują
się dobrze, m u s z ą mieć z a m k n i ę t e oczy. F e m i n i z m p r a g n i e oczy k o b i e t o m
otworzyć, również i tym, co je, słuchając o tyranii mężczyzn (na m o i c h m ę ­
skich oczach), do granic możliwości otwierały. Skoro brak poczucia krzywdy
u zdecydowanej większości kobiet jest s k u t k i e m n i e ś w i a d o m o ś c i - feminizm
uzyskuje s t a t u s łaski poznawczej. Słuchając opowieści a u t o r k i o jej D r o d z e
do Kobiecości o d n o s i się wrażenie, że feministką zostaje się p o d w p ł y w e m
tajemniczej iluminacji, że m o ż n a przez p ó ł życia godzić się na rolę „ścierki
do podłogi", być d u m n ą ze swojej pozycji żony i m a t k i , ba - wyrazić n a w e t
od czasu do czasu pogląd z f e m i n i z m e m zbieżny, by k t ó r e g o ś p i ę k n e g o d n i a
najzwyczajniej doznać. Ten m e n t a l n o - d u c h o w y p r z e ł o m p o s i a d a n a w e t spe­
cjalną n a z w ę - uwaga - „ m o m e n t u feministycznego", w y r z u ć m y cztery liter­
ki i m a m y „ m o m e n t m i s t y c z n y " .
Graff rzetelnie o d p o w i a d a na pytanie, jak zostaje się feministką. C z y t a m
i nie m o g ę się nadziwić. Relacja członka sekty M o o n a ? W najlepszym razie
urywek uwspółcześnionej baśni: „Każda opowieść jest inna, a moja nie ma
wyraźnego początku. N i k t m n i e nie indoktrynował, nie o d c z u ł a m też t e r r o r u
politycznej poprawności, o k t ó r y m tyle się w Polsce słyszy. [...] Być m o ż e fe­
m i n i z m d o p a d ł m n i e podczas jakiejś studenckiej imprezy, gdy zagalopowa­
łam się w dyskusji i nikt nie miał mi t e g o za złe. M o g ł o się to stać podczas
zajęć, kiedy zdziwiło m n i e moje w ł a s n e zdziwienie, że jest coś takiego jak hi­
storia kobiet. Bo moment feministyczny to często s p o t k a n i e z w ł a s n y m i u p r z e 258
FRONDA
27/28
dzeniami. [...] S t o p n i o w e zarażanie t r w a ł o niecały rok - w k w i e t n i u 1989 ro­
ku znalazłam się w Waszyngtonie, w p ó ł m i l i o n o w y m t ł u m i e kobiet i męż­
czyzn, protestującym przeciw p r ó b o m ograniczenia p r a w a do aborcji."
Zaiste w t ł u m i e jest łatwiej, bezpieczniej, zwłaszcza, gdy jest to t ł u m po­
stępowy, amerykański. Nie omieszkała a u t o r k a zaznaczyć, że w słusznej spra­
wie pikietowali również mężczyźni, tak jakby większości z nich zależało na
prawach kobiet, nie zaś na s w o b o d n y m , nieograniczonym prawie do kobiety.
W „Świecie bez kobiet", jak zresztą w całym feministycznym dyskursie,
wyczuwa się wyraźną skłonność do ukazywania prawdy o rzeczywistości przez
demaskację języka. M o ż n a by rzec, że n a s t a w i o n a na, mówiąc w uproszczeniu,
tropienie męskich końcówek, m e t o d a badawcza, o w e dekonstrukcjonistyczne
popłuczyny, są j e d n y m z głównych „ n a u k o w y c h " f u n d a m e n t ó w feminizmu,
mającym cały ruch uwiarygadniać, z a r ó w n o przed s a m y m i jego członkiniami,
jak też przed mężczyzną spragnionym argumentów, d o w o d ó w zaczepionych
w analitycznej m e t o d z i e . Łyżka dekonstrucji plus szklanka psychoanalizy
JESIEŃ-2002
259
i naukowe podstawy feminizmu gotowe. Tak, język nas zdradza, w tym kon­
tekście zalecam autorce zastanowić się nad s ł o w e m „zarażenie" z przytoczone­
go przed chwilą cytatu. Problem języka nasyconego „patriarchalizmami" prze­
wija się kilkakrotnie na kartach „Świata bez kobiet" i m n o ż o n e przykłady mają
zilustrować upokorzenie kobiety, bo na przykład p o d i m i e n i e m i nazwiskiem:
Ewa Sikorska-Trela pojawia się na ekranie napis „ p o s e ł " a nie „posłanka". Ja
bym się pewnie wyraził „posłanka", ale patrząc na Ewę Sikorską-Trelę - posła,
wcale nie odnoszę wrażenia (zapewne w przeciwieństwie do Graff), że babka
nie ma nic do powiedzenia i znalazła się w tym parlamencie przypadkiem.
Jeżeli „psycholog" uwłacza psycholożce, „pedagog" pedagożce, ednokrynolog
„endokrynolożce" a „ginekolog" ginekolożce, p o w i n i e n e m histeryzować z po­
wodu bycia poetą, co t a m poetą - mężczyzną! Od dziś chcę być p o e t e m , od dziś
się mianuję mężczyznem! Mężczyźni! któż z Was zdawał sobie dotąd sprawę,
że Wasza końcówka wcale nie jest taka męska, jak mniemaliście, więcej po­
wiem - jest żeńska, zwyczajnie babska! N a w e t poloniści, choć wiedzą, na ogól
nie chcą wierzyć. Żyliśmy, moi drodzy, setki lat w nieświadomości, nasze
260
FRONDA
27/28
wspólne imię - „mężczyzna", słowo, które n a s stwarza i ustanawia, nosi w so­
bie znamię żeńskiej dominacji, najprościej - z a n i m przyszliście na świat, j u ż
byliście pantoflarzami.
Ale żarty na bok; pani Agnieszko, proszę powiedzieć kobietom, że język ich
nie krzywdzi, że harmonijne, na p o r o z u m i e n i u i szacunku o p a r t e życie z męż­
czyzną jest możliwe: ten rząd, ale ta władza, t e n ustrój, ale ta państwowość,
ten pieniądz, ale ta fortuna, ten żart, ale ta zabawa, t e n kibel, ale ta toaleta;
m n i e się „kobiece" słowa n a w e t bardziej podobają, są jakby szlachetniejsze,
pełniejsze, godniejsze, bezinteresowniejsze. O s o b n a uwaga należy się prezen­
towanej przez Graff filozofii politycznej i społecznej, z n o w u silnie osadzonej
we freudyzmie. Tę część książki przeczytałem od początku do końca jako farsę,
wyłączywszy „funkcję" lektury polemicznej, o d d a ł e m się zabawie i tym sposo­
bem ani się obejrzałem a dojechałem do upragnionej stacji. Nie m o g ę się jed­
nak powstrzymać przed króciutkim streszczeniem feministycznego spojrzenia
na kilka ostatnich dziesięcioleci polskiej historii. W paru zdaniach i bez zbęd­
nego komentarza: k o m u n i z m wykastrował mężczyzn, mężczyzna był n i e m ę ski, ponieważ nie miał szans na ujawnienie swojej męskości w systemie ufun­
d o w a n y m na terrorze,
sytuacja z m i e n i ł a się wraz z
solidarnościowym
przełomem, kiedy to mężczyzna miał swoje pięć m i n u t , by wcielić się w mi­
tycznego powstańca, co z n o w u cierpi za miliony (tym razem śpiąc przez ty­
dzień na styropianie), tęskniąc za kobietą, która w tym czasie siedzi w d o m u
i także tęskni za swoim b o h a t e r e m . Mężczyzna przelewa krew za wolność
i wolność tę w końcu zdobywa, ale po co?, dla samej wolności tylko?, nie - by
zanieść ją swej kobiecie i otrzymać w zamian „białej róży kwiat". Odzyskaw­
szy płeć, mężczyzna p o n o w n i e zaczyna rządzić kobietą - ale to już synteza socjo-historyczna Agnieszki Graff okresu od Okrągłego Stołu po dzień dzisiejszy.
Stosunkowo dużo miejsca poświęca się w „Świecie bez kobiet" problemowi
aborcji i t r u d n o się t e m u dziwić, wszak feminizm bez aborcji byłby jak n o w a
Europa bez euro. Myślenie proaborcyjne zahacza w j e d n y m miejscu o przywo­
łane myślenie historyczne i wówczas autorka wyraża zdziwienie, jak m o ż n a by­
ło zaraz po upadku k o m u n y tak żarliwie rozprawiać o aborcji, skoro wiele waż­
nych spraw d o m a g a ł o się rozstrzygnięcia. Zdziwienie to należy uznać za
naturalne w przypadku osoby, która losu dziecka poczętego nie rozpatruje
w kategoriach etycznych. Co i rusz pojawiają się konstatacje typu: ciąża jest sta­
n e m fizjologicznym kobiety. Mając za p u n k t wyjścia takie przeświadczenie nie
JESIEŃ-2002
261
sposób nie dojść do wniosku, że
usunąć ciążę, choć wolę trzymać
Cały błąd zwolenników usuwania cią­
ży, myślał, od początku polegał na
tym, że arbitralnie ustalili granicę. Do
embriona nie stosują się prawa Ame­
rykańskiej Konstytucji i może być le­
galnie zabity przez lekarza. Ale star­
szy płód był „osobą ludzką" i miał
prawa, przynajmniej przez jakiś czas.
A potem zwolennicy aborcji zadecy­
dowali, że nawet siedmiomiesięczny
płód nie jest „człowiekiem" i może
być zabity przez dyplomowanego le­
karza. A potem nowo narodzone
dziecko... to właściwie jarzyna, nie
potrafi skoncentrować wzroku, nic nie
rozumie, nie mówi - argumentowało
proaborcyjne lobby w sądzie i wygra­
ło dzięki tezie, że noworodek jest tyl­
ko płodem na skutek przypadkowego
procesu usuniętym z organizmu. Ale,
nawet wtedy, gdzie należało przepro­
wadzić ostateczną granicę? Kiedy
dziecko po raz pierwszy się uśmiech­
nie? Kiedy wypowie pierwsze słowo,
czy kiedy po raz pierwszy sięgnie po
upatrzoną zabawkę? Legalna granica
była bezlitośnie odpychana coraz da­
lej i dalej. I wreszcie teraz najbardziej
okrutna i arbitralna definicja: zdol­
ność do rozwiązywania zadań alge­
braicznych.
się własnej terminologii - zabić
nienarodzone dziecko, znaczy tyle
samo, co obciąć sobie paznokcie.
Inny feministyczny aksjomat: kil­
kutygodniowy plód to nie czło­
wiek a zespół komórek; zatem wi­
zyta u ginekologa-mordercy jest
równie naganna moralnie, co...
wizyta u fryzjera.
Moja argumentacja jest tylko
pozornie karkołomna; Graff na
kilkunastu stronach przestrzega
. przed
utożsamianiem
płodu
z człowiekiem, ja pokazuję do
czego prowadzi sposób myślenia
Graff, dla której człowiek jest za­
ledwie zbiorem żywych komórek.
Rozdział zatytułowany „Znikają­
ca kobieta - czyli polskie rozmoi wy o prawie do aborcji" rozpo­
czyna
się
cytatem
z
jednej
z idolek Graff - Betty Friedan:
„Nie m o ż e być m o w y ani o wol­
ności, ani o równości, ani o peł­
nej ludzkiej godności dla kobiet
tam, gdzie nie ma prawa do decy­
dowania o własnym ciele". A ja
zawsze myślałem, że decydowa­
n i e o w ł a s n y m ciele
(będące
przejawem wolności) zaczyna się
Philip K. Dick „Przedludzie"
na długo przed łyżeczkowaniem!
O t o , co m ó w i inna prawdzi­
wa amerykańska kobieta: „Za-
262
FRONDA
27/28
p ł o d n i o n e jajo, zagnieżdżająca się grupa k o m ó r e k jest tyleż człowiekiem, co
żołądź d ę b e m " . „Trudno mi się z tym nie zgodzić" - pisze dalej Graff i w d o ­
datku zdaje sobie sprawę, że to stwierdzenie m o ż e kogoś ranić.
Paniczna p o t r z e b a wnikliwej lub przynajmniej łudzącej wnikliwością ar­
gumentacji zapędza a u t o r k ę w kozi róg, kiedy próbuje u d o w o d n i ć , że iden­
tyfikacja p ł o d u z człowiekiem jest efektem szeroko zakrojonej k a m p a n i i p r o ­
pagandowej; o t ó ż na przykład fotografie p ł o d ó w preparuje się tak, „by
odpowiadały religijnym w y o b r a ż e n i o m o tajemnicy życia. [...] Kilkumiesięcz­
ne płody sprawiają wrażenie głęboko zamyślonych, niewinnych, wrażliwych
i jakby nieziemskich istot, symboli życia. M a ł o k t o wie, iż wiele z tych ujęć
to w rzeczywistości zdjęcia m a r t w y c h p ł o d ó w " .
Przytoczony fragment m ó g ł b y być p i ę k n y m w i e r s z e m antyaborcyjnym
Tadeusza Różewicza; jak m o ż n a strzelić sobie takiego samobója? N i e widzie­
liśmy nigdy „zamyślonych o c z u " m a r t w e g o Żyda z o b o z u koncentracyjnego,
czy - żeby do Różewicza raz jeszcze nawiązać - pięknych oczu m a r t w e j , a jak­
że żywej, Żydówki z 2-3 s t r o n y najnowszego zbioru p o e t y „nożyk profeso­
ra". Czy „zamyślone oczy" m a r t w y c h ludzi miałyby być a r g u m e n t e m prze­
ciwko człowieczeństwu? P ł ó d n i e p o s i a d a o s o b o w o ś c i - czytamy w t y m
s a m y m „eseju" - dlaczego z a t e m nie m o r d o w a ć także noworodków, przecież
o s o b o w o ś ć ich r ó w n i e wątpliwa. Płód nie czuje bólu - chwyta się brzytwy
Graff, n o w o r o d k a też dałoby się przy o d r o b i n i e sprytu bezboleśnie „ u s u n ą ć " ,
choćby z zaskoczenia.
Na chwilę p r z e r y w a m lekturę, o d w r a c a m książkę, raz jeszcze s p o g l ą d a m
w oczy autorce, by znaleźć w nich diabła. Patrzę, p a t r z ę i co sobie myślę? Ko­
c h a m Panią, szczerze, jak każde życie, ale gdybyśmy mieli m i e ć dzidzię, na­
w e t nie do końca z a p l a n o w a n ą - za nic nie d a ł b y m jej Pani u s u n ą ć . Zdaję so­
bie sprawę, że w y c h o w a n i e nie byłoby łatwe, skoro obraz macierzyństwa,
jaki próbuje Pani przedstawić, p r z y p o m i n a sceny z thrillera sensacyjnego. Pa­
ni w tym opisie kojarzy mi się z k o m a n d o s e m , p r z e p r a s z a m - k o m a n d o s k ą ,
której z a d a n i e m jest wyprowadzić z a k ł a d n i k ó w - m a t k ę z dziećmi (i p s e m )
- bezpiecznie na p o w i e r z c h n i ę : „ C z a s e m s p o t y k a m osobę z dzieckiem w m e ­
trze. O s o b a ma wózek, a dzieci jest często dwoje lub n a w e t troje. Do t e g o
ciężkie zakupy, a bywa, że również i pies. Dzieci albo nie potrafią jeszcze cho­
dzić po schodach, [...] albo rozłażą się na wszystkie strony. Proszę nie zbliżać
się do krawędzi peronu - ostrzega osobę z dzieckiem metaliczny głos gdzieś z góJESIEŃ-2002
263
ry. Inne osoby - te bez wózków, dzieci, z a k u p ó w i p s a - dziarsko m k n ą w gó­
rę, n a t o m i a s t o s o b a z wózkiem, dziećmi, z a k u p a m i i p s e m nie jest w stanie
wydostać się z m e t r a . [...] P o m a g a m osobie w y d o s t a ć się z p o d z i e m i " .
I m ó g ł b y m tak jeszcze d ł u g o cytować a b s u r d a l n e tezy o p r a w a c h rodzi­
cielskich dla gejów i lesbijek, o racji bytu dla pornografii p o d w a r u n k i e m , że
służyłaby ona „ r o z k o s z y " nie tylko mężczyzn, ale i kobiet, czy n a w e t polemi­
zować z ujawnioną przez Graff w o s o b n y m rozdziale fascynacją serialem „ Ally McBeal" i „ M c b e a l i z m e m " jako p o s t f e m i n i z m e m , zderzać swoją prawicowość z jej lewackością, swoje „ t a k " dla życia z jej „ t a k " dla śmierci. Ale nie
miałoby to najmniejszego sensu, p o n i e w a ż i tak byśmy się nie dogadali. Na
koniec z a t e m jeszcze garść spostrzeżeń, chciałbym powiedzieć - rad, ale czy
mężczyzna ma p r a w o cokolwiek k o b i e t o m radzić?
Do rzeczy: nie z r o z u m i e m prądu, j a k i m jest feminizm, p o n i e w a ż swoje
istnienie zawdzięcza on b e z u s t a n n e j negacji, krytycznej, czy lepiej - krytykanckiej rewizji wszystkiego, co m ę s k i e . Dialog z f e m i n i z m e m nie zaistnie­
je, dopóki takie kwestie jak pornografia czy aborcja b ę d ą z a g a d n i e n i a m i dla
„sprawy kobiet" kluczowymi, a to dlatego, że kwestii moralno-światopoglądowych nie s p o s ó b upolitycznić ani „upłciowić", aż ciśnie mi się na u s t a - bo
d o b r a nie m o ż n a k o m u ś w m ó w i ć , jak m o ż n a w m ó w i ć feminizm. Gdyby sku­
pić się na realnych przejawach nierówności, takich jak dysproporcje w zarob­
kach - o w o c n e p o r o z u m i e n i e dałoby się nawiązać, ale przecież istnieje groź­
ba,
że
wówczas
f e m i n i z m jako
„wyrazisty
i
bezkompromisowy
ruch
i n t e l e k t u a l n y " najzwyczajniej by u m a r ł .
Kolejna sprawa to schematyzacja męskości. Czytając Wasze książki, arty­
kuły, słuchając Waszych wypowiedzi, m a m wrażenie, że każdy mężczyzna to
uzależniony od pornografii despota, k t ó r e g o u l u b i o n ą formą towarzyskiej
aktywności jest sypanie d o w c i p a m i o b l o n d y n k a c h . Dalej: p o m i e s z a n i e war­
tości prowadzące do rozmaitych z a p ę t l e ń i p ę k n i ę ć w obrębie Waszej wizji
świata; przykład pierwszy z brzegu - narzeka feministka, że z niej głupią la­
lę robią, dajmy na to, w prasie kobiecej. Najcelniejszym p r z y k ł a d e m będzie
tu miesięcznik „ C o s m o p o l i t a n " , gdzie kobieta p r z e d s t a w i a n a jest już n a w e t
nie jako seksowny kociak, ale m a s z y n k a do seksu, k t ó r y m o ż n a uprawiać za­
wsze, wszędzie i ze wszystkimi. Nie p o d o b a się W a m taki p o r t r e t kobiety?
Więc zabierzcie szermierki Waszych idei z tych szmaciarskich łamów. Ale
p r o b l e m tkwi głębiej - pozwolę sobie na konstatację, że walczycie z w ł a s n y m
264
FRONDA
27/28
niechcianym dzieckiem, k t ó r e n i e wiedzieć kiedy przyszło na świat, b o w i e m
Wasz lewacki światopogląd, Wasze skrajnie liberalne h a s ł a p r o w a d z ą w p r o ­
stej linii do takiego m o d e l u kobiecości, jaki lansuje b o g a t o i l u s t r o w a n a pra­
s a brukowa. D o p r a w d y t r u d n o jest czasami o d r ó ż n i ć n u m e r „ C o s m o " o d n u ­
m e r u „Wysokich o b c a s ó w " . I kwestia bodaj najważniejsza - język. N i e
krzyczcie! Na Boga, n i e c h Wasz język n i e będzie językiem ż o n spiskujących
przeciwko z n i e n a w i d z o n y m m ę ż o m . „Patriarchat, k t ó r e g o p a z u r y s ą głęboko
wbite w podłogę, a m o ż e i w glebę p a r l a m e n t u . . . " - z a p e w n i a m , że taki
idiom w najnormalniejszym, najtolerancyjniejszym i najbardziej
spolegli­
w y m mężczyźnie o b u d z i szowinistę. W s z y s t k i m f e m i n i s t k o m życzę, by przy­
najmniej od czasu do czasu pomyślały o słowie na „f" tak, jak s i e d e m n a s t o ­
letnia Agnieszka Graff.
TADEUSZ DĄBROWSKI
AGNIESZKA GRAFF, „ŚWIAT BEZ KOBIET", W.A.B., WARSZAWA 2001
JESIEŃ.2002
265
Podczas telewizyjnej debaty Gabriela, 17-letnia uczen­
nica, powiedziała zwracając się do szwedzkiej minister
kultury Marity Ulvskog: „Seks analny jest dziś w me­
diach równie powszechny jak jedzenie klopsików, i to
Ty ponosisz za to winę!"
Seks analny
i
klopsiki
MICHAŁ
DYLEWSKI
Pornografia nie jest dziś wytwórczością p o k ą t n ą , m a r g i n e s e m życia społecz­
nego. Stała się i s t o t n y m e l e m e n t e m globalnej gospodarki i działa w e d ł u g jej
reguł. N i e ogranicza się do zaspokajania p o t r z e b , do d a w a n i a t o w a r u spra­
g n i o n y m - p o r n o p r z e m y s ł , t a k jak p r o d u c e n c i odzieży, k o s m e t y k ó w l u b żyw­
ności, s a m kreuje rynek k o n s u m e n t ó w . „Ciało we w s p ó ł c z e s n y m świecie re­
d u k o w a n e jest do roli p r z e d m i o t u
użycia,
płciowość zostaje p o n i ż o n a
w osobie, a o s o b a zostaje p o n i ż o n a w sferze p ł c i " (ks. Bajda).
2
,
FRONDA
27/28
P O R N O PO POLSKU
N i e d a w n o zakończony III M i ę d z y n a r o d o w y Festiwal i Targi Erotyczne Dla
Dorosłych Eroticon 2002 przeszedł prawie bez echa. Nie było pikiet słucha­
czy Radia Maryja, p o w t ó r k i skandalu obyczajowego sprzed t r z e c h lat, nie by­
ło n a w e t specjalnie widać na warszawskich ulicach billboardów reklamujących
imprezę. Targi p o r n o stały się zwykłymi t a r g a m i . M o ż n a na nich było kupić
filmy, bieliznę, r ó ż n e akcesoria oraz p o r o z b i e r a ć w rękawicach m o d e l k i lub
pozlizywać z ich ciał bitą ś m i e t a n ę . M o ż n a też było p o m ó c nowej polskiej
pornogwiazdce w biciu kolejnego seksualnego r e k o r d u .
Polska pornografia filmowa to produkcje w większości a m a t o r s k i e , by nie
powiedzieć chałupnicze. Ich jakość odbiega od p o z i o m u produkcji zza Oce­
anu czy Niemiec. Branża p o r n o nie ma w Polsce j e d n a k p o w o d ó w do narze­
kań: przynosi rocznie p o n a d 6 m i l i o n ó w d o l a r ó w zysku. U n a s sprzedają się
wszystkie m a t e r i a ł y pornograficzne, n a w e t te, w których występują niezbyt
atrakcyjne p a n i e n k i z w i d o c z n y m cellulitis oraz z m ę c z e n i życiem p a n o w i e
o obwisłych b r z u c h a c h . Widocznie bardziej lubimy podglądać sąsiadów w sy­
pialni (vide: p o p u l a r n o ś ć p r o g r a m ó w typu reality show) niż śledzić życie sek­
sualne gwiazd p o r n o . N a w e t spece z b r a n ż y potwierdzają, iż d o b r z e n a k r ę c o ­
ne
zagraniczne
hity
-
z
obsadą
składającą
się
z
przystojniaczków
o o d p o w i e d n i m wyposażeniu i s e k s b o m b o biuście n a f a s z e r o w a n y m solidną
porcją silikonu - cieszą się obecnie znacznie mniejszą p o p u l a r n o ś c i ą . Polski
e r o t o m a n w trzecim tysiącleciu szuka nowych p o d n i e t w filmach z b o h a t e r ­
kami przypominającymi bardziej koleżanki z pracy lub znajome żony niż Pa­
melę A n d e r s o n czy Angelinę Jolie!
Polskę o d r ó ż n i a jeszcze j e d n a rzecz: t r a k t o w a n i e u d z i a ł u w filmie przez
występujących jako przygody oraz g ł o d o w e stawki. Na Z a c h o d z i e w „poważ­
nych" w y t w ó r n i a c h m o ż n a nieźle zarobić, u n a s początkująca dziewczyna d o ­
staje 300 zł miesięcznie i 600 zł p r e m i i za każdy film. Do b r a n ż y trafiają czę­
sto przypadkowo. J e d n a z p o p u l a r n y c h obecnie polskich p o r n o g w i a z d e k
przyszła d w a lata t e m u na targi erotyczne, aby kupić s e k s o w n ą bieliznę. Tam
wypatrzył ją fotograf, który po sesji zdjęciowej stwierdził, iż dziewczyna jest
„wystarczająco o t w a r t a " i m o ż e zacząć pracę w branży. Pornogwiazdki albo
znacząco milczą p y t a n e o d o m i rodziców, albo s t a n o w c z o podkreślają, że p o ­
chodzą z „ n o r m a l n y c h d o m ó w " . Większość p r a g n ę ł a przecież tylko zrobić
JESIEŃ-2002
267
„coś wyjątkowego", a przy tym zarobić, choć przeszkadza im w t y m „prude­
ryjna i o k r o p n a Polska".
DUŃSKI
EKSPERYMENT
W j e d n y m z d o m ó w starców w central­
nej dzielnicy Kopenhagi w sobotnie wie­
czory
serwowano
m i e s z k a ń c o m filmy
pornograficzne. Początkowo puszczano
je przez w e w n ę t r z n ą sieć telewizyjną,
później także na indywidualne zamówie­
nie z kaset z wypożyczalni video. Kie­
rownictwo placówki skłoniły do takiego
posunięcia kłopoty, jakie personelowi (w
większości kobiecemu) sprawiali pensjo­
nariusze dotknięci demencją. Filmy p o r n o łagodziły rzekomo agresywność za­
chowań u pacjentów, a po p e w n y m czasie powodowały obniżenie zużycia leków
uspokajających i przeciwbólowych. „Niedawno mieliśmy do czynienia z bardzo
niespokojnym, wręcz agresywnym pensjonariuszem, który atakował pielęgniar­
ki. Długo musieliśmy przekonywać odwiedzającą go żonę, aby zaspokajała po­
trzeby męża przy pomocy intymnego masażu. Kiedy kobieta ta dała się n a m ó ­
wić, problemy się skończyły" - przekonuje kierowniczka d o m u
starców
Thorupgaarden, Maj-Britt Auning. Co jednak z tymi pacjentami, których żony
nie chciały się zgodzić na takie pieszczoty albo z tymi, którzy są już wdowcami?
Dania już d a w n o zliberalizowała u s t a w o d a w s t w o w dziedzinie p o r n o g r a ­
fii, ale raz po raz pojawiają się n o w e organizacje przeciwników ekspansji m a ­
teriałów obscenicznych. J e d n a z nich, D a n i a W o l n a od Porno, zaktywizowa­
ła się w ł a ś n i e po ujawnieniu nowej techniki terapeutycznej w k o p e n h a s k i m
d o m u starców. W oświadczeniu organizacji m o ż n a było znaleźć wątpliwości
dotyczące skuteczności takich praktyk: „Czy m ł o d y m agresywnym l u d z i o m
także należy pokazywać filmy pornograficzne, aby się wyciszyli? Uważamy,
że pod względem etycznym nie do o b r o n i e n i a jest fakt, że instytucja p o w o ­
łana do opieki n a d o s o b a m i starszymi n a m a w i a ł a je do oglądania filmów por­
nograficznych lub przyjmowania p r o s t y t u t e k - często bez wiedzy swoich naj­
bliższych, w t y m m a ł ż o n k ó w . "
268
FRONDA
27/28
Organizacja wskazuje na znacznie bardziej o d p o w i e d n i e m e t o d y przeciw­
działania agresywnym z a c h o w a n i o m pensjonariuszy, takie jak m o c z e n i e n ó g
w ciepłej wodzie, serdeczna r o z m o w a i częstsze wizyty bliskich. K o p e n h a s k ą
placówkę krytykują również liberałowie i feministki, szczególnie za dążenie
do zaspokojenia p o t r z e b seksualnych wyłącznie m ę s k i c h pensjonariuszy. Py­
tają, czy cierpiącym na demencję k o b i e t o m z a p e w n i się takie s a m e usługi jak
mężczyznom.
W d o m u starców Thorupgaarden zawiązują się od jakiegoś czasu - jak in­
formuje kierowniczka d o m u starców - „nowe przyjaźnie" i do pojedynczych po­
koi wstawiane są dodatkowe łóżka. Ciekawe, co na to rodziny pensjonariuszy?
P R O B L E M Y Z DEFINICJĄ?
Dyskusja na t e m a t pornografii t r w a od lat. D w a obozy
przerzucają się statystykami, definicjami (lub ich bra­
kiem) i różnymi a r g u m e n t a m i . Wiele a t r a m e n t u przela­
no, pisząc o zjawisku pornografii, o jego korzeniach, for­
m a c h i konsekwencjach.
W Nowej Zelandii do n i e d a w n a o tym, czy w i z e r u n e k
kobiety u z n a w a n o za pornograficzny, decydował m i ę d z y
innymi fakt, czy d a ł o się na jej łonie o d r ó ż n i ć poszczegól­
ne włosy.
We Włoszech działa - p o d dyrekcją p e w n e g o księdza - organizacja hackerska. Śledzi o n a witryny pornograficzne i p o r ó w n u j e zamieszczane t a m zdję­
cia z fotografiami zaginionych dzieci i kobiet. Z d o b y t e informacje przesyła
do o d p o w i e d n i c h służb, a s t r o n y niszczy.
Na zlecenie stacji C a n a l + p o w s t a ł a - w r a m a c h francuskiej k a m p a n i i
przeciwko AIDS - seria uświadamiających filmów pornograficznych. Przed­
sięwzięcie było w s p ó ł f i n a n s o w a n e przez rząd. Filmy są krótkie, ale p i k a n t n e .
Do ich produkcji Canal-t zaprosił pięciu m ł o d y c h reżyserów, k t ó r y m na kil­
ku kartkach papieru wręczył opis tego, co p o w i n n i przekazać t e l e w i d z o m .
I tak Lucile Hadzihalilović, k t ó r a nigdy p r z e d t e m nie kręciła p o r n o s a , m i a ł a
zobrazować konieczność z m i a n y prezerwatywy w trakcie s t o s u n k u seksual­
nego z kilkoma p a r t n e r k a m i naraz. Hadzihalilović wywiązała się z zadania,
angażując zawodowe aktorki i aktorów p o r n o . „Gazeta Wyborcza" z satysfakcją
JESIEŃ-2002
269
donosiła, ż e u m o w ę m i ę d z y m i n i s t e r ­
s t w e m zdrowia a C a n a l + p o d p i s a n o
za kadencji p r a w i c o w e g o rządu Alaina J u p p e !
P o d o b n o pornografia (a także p r o ­
stytucja)
ogranicza
przestępczość
seksualną, p o n i e w a ż możliwość ku­
pienia czegoś zmniejsza p o k u s ę kra­
dzieży. D w ó c h mężczyzn z Aleksan­
drii (Virginia) nie m i a ł o o c h o t y robić takich zakupów. Zostali a r e s z t o w a n i
w 1989 roku, gdyż planowali p o r w a n i e c h ł o p c a w wieku 12-14 lat, aby wy­
korzystać go seksualnie, m o l e s t o w a ć , a w końcu zabić p o d c z a s kręcenia tak
zwanego filmu snuff - b a r d z o b r u t a l n e g o g a t u n k u pornografii, k t ó r a przed­
stawia m o r d e r s t w o w celu osiągnięcia przez widza przyjemności seksualnej.
W k o n s e r w a t y w n y m prawie australijskim obowiązywał do n i e d a w n a t e s t
reakcji seksualnych. Za pornograficzne u z n a w a n o te publikacje, k t ó r e wzbu­
dziły p o d n i e c e n i e płciowe u co najmniej s i e d m i u z d w u n a s t u mężczyzn, któ­
rym p r z e d s t a w i o n o o d p o w i e d n i e materiały.
J e d n ą z pierwszych n o w o ż y t n y c h p r ó b zdefiniowania pornografii podjął
J o h a n n e s D a w i d Schreber z Miśni. W pracy doktorskiej De libris obscenis (O
księgach nieprzyzwoitych), k t ó r ą przedłożył w 1688 roku na Uniwersytecie
w Lipsku, stwierdził, że za pornograficzne uznane winny być wszelkie pisma, któ­
rych twórca ku wyraźnie nierządnej mowie zmierza [...] lub akty wstydliwe lubież­
nych ludzi opisuje tak, że niewinne i delikatne uszy odstrasza.
We wszelkich dyskusjach w Polsce zadziwia p e w i e n szczegół. K o r o n n y m
a r g u m e n t e m przeciwników penalizacji pornografii jest wskazywanie na nie­
ostrość wszelkich definicji, bo jeśli czegoś nie m o ż n a zdefiniować, to znaczy,
że to coś nie istnieje, a więc n i e m o ż n a r ó w n i e ż t e g o zakazać. Przy czym
wskazywanie na brak definicji pornografii p o ł ą c z o n e jest z p o w o ł y w a n i e m
się na u s t a w o d a w s t w o w krajach z a c h o d n i c h . Jak to się j e d n a k dzieje, że par­
l a m e n t y wielu europejskich krajów ( n p . Danii, Szwecji, N i e m i e c , Austrii),
p o w s z e c h n i e u w a ż a n y c h za w z o r c e w s p ó ł c z e s n e j
demokracji,
uczyniły
p r z e d m i o t e m u s t a w o d a w s t w a coś, co n i e istnieje? W każdym z tych wypad­
ków liberalizowano - w ciągu o s t a t n i c h dziesięcioleci - p r a w o dotyczące por­
nografii. Aby liberalizować p r a w o dotyczące X, nie t r z e b a określać X, bo X
270
FRONDA
27/28
był
od
dawna
zidentyfikowany
i
p o d d a n y regulacji.
W czym więc p r o b l e m ?
Sądy wielu p a ń s t w nie mają k ł o p o t u z o d r ó ż n i e ­
n i e m m a g a z y n u pornograficznego od a l b u m u z fotografią
artystyczną lub podręcznika a n a t o m i i . Z w r ó ć m y też uwa­
gę na to, że ustawodawcy, ograniczając d o s t ę p m ł o d z i e ż y
do pornografii, uznali t y m s a m y m szkodliwość tych tre­
ści dla m ł o d e g o odbiorcy. Ciekawe, że ludzie mający pro­
blemy z r o z p o z n a n i e m pornografii zazwyczaj d o s k o n a l e
wiedzą, czym jest pornografia dziecięca.
Z reguły ci, którzy twierdzą, iż nie ma przekonywających d o w o d ó w na
szkodliwość pornografii i konieczność jej zwalczania, bez k ł o p o t u potrafią
rozpoznać zło w nazistowskich filmach antyżydowskich. Karykatura pejsatego, odrażającego Żyda źle wpływa na odbiorcę, ale w i d o k s t o s u n k u a n a l n e g o
już nie. Organizacje h o m o s e k s u a l n e t o c h l u b a d e m o k r a t y c z n e g o społeczeń­
stwa, ale organizacje narodowosocjalistyczne to n o w o t w ó r i d e m o n y obu­
dzone ze snu.
Inny a r g u m e n t z w o l e n n i k ó w „prawa do pornografii" głosi, że jest o n a tak
stara jak ludzkość. Faktycznie, archeolodzy znajdują w jaskiniach rysunki
o treściach erotycznych, z n a n e są obsceniczne i w u l g a r n e napisy odkryte na
pompejańskich m u r a c h . W późniejszych epokach także nie brak przykładów.
Zdaje się, że pornografia rzeczywiście towarzyszy ludzkości od wieków, jed­
nak nigdy nie była tak p o w s z e c h n a , agresywna, d r a s t y c z n a i tak ł a t w o do­
s t ę p n a dla wszystkich, także nieletnich.
Zwolennicy p r a w a do pornografii, b a r d z o często p o w o ł u j ą się na wyniki
badań, które r z e k o m o wykazują, że legalizacja pornografii s p o w o d o w a ł a
zmniejszenie liczby p r z e s t ę p s t w seksualnych. Pornografia jest tu t r a k t o w a n a
jako czynnik rozładowujący napięcia i stymulujący pożycie par. Jako klasycz­
nym przykład takich z m i a n przywoływana jest D a n i a i o k r e s po zalegalizo­
waniu w tym kraju pornografii. U s t a w ą z 9 czerwca 1967 roku D a n i a zmie­
niła swój kodeks karny, wyłączając druki pornograficzne ze sfery karalności,
zachowując r ó w n o c z e ś n i e kary za r o z p o w s z e c h n i a n i e pornografii w ś r ó d
młodzieży do lat 16. Czy rzeczywiście spadła w t y m kraju przestępczość na
tle seksualnym, jak twierdzi do dziś wielu badaczy i publicystów? W n i o s e k ,
że nie ma związku między ekspansją pornografii a w z r o s t e m przestępczości,
JESIEŃ-2002
271
był iluzoryczny. U d o w o d n i ł to m i ę d z y i n n y m i J . H . C o u r t w swej pracy z 1977
roku pt. Pornography & Sex Cńmes. Wykazał, że r z e k o m e b a d a n i a ograniczyły
się do pobieżnego p o r ó w n a n i a policyjnych statystyk, tylko że niewiele o s ó b
zadało sobie trud, aby d o k ł a d n i e te d a n e p r z e s t u d i o w a ć . C o u r t , a także inny
badacz - Kutschinsky - wskazali na p e w n ą tendencję: równolegle z zalegali­
z o w a n i e m pornografii nastąpiła w Danii z m i a n a w sposobie t r a k t o w a n i a
przez policję niektórych wykroczeń, k t ó r e n a d a l w świetle p r a w a pozostawa­
ły p r z e s t ę p s t w a m i seksualnymi.
Do tych „przekwalifikowanych w d ó ł "
i traktowanych nieoficjalnie łagodniej p r z e s t ę p s t w należały: prostytucja h o ­
moseksualna, kazirodztwo d o k o n y w a n e przez bliskich krewnych, podgląda­
nie, n a p a s t o w a n i e , nieprzyzwoitość w o b e c kobiet i froteryzm (ocieractwo).
To była g ł ó w n a przyczyna r z e k o m e g o spadku liczby p r z e s t ę p s t w na tle sek­
sualnym w Danii. Po p r o s t u inaczej zaczęto n o t o w a ć je w policyjnych rapor­
tach i zestawieniach. W z m a c n i a ł o to iluzję o zmniejszeniu się p r z e s t ę p c z o ­
ści seksualnej, m i m o iż liczba samych g w a ł t ó w na kobietach drastycznie
w Danii wzrosła.
Pornografia - z d a n i e m z w o l e n n i k ó w jej legalizacji - nie p o z o s t a w i a śladu
w psychice k o n s u m e n t a i jest tylko n i e w i n n ą rozrywka, k t ó r ą nie „ u c z y " żad­
nych nowych zachowań. Jeśli jest rzeczywiście tak, że to, co ludzie czytają
i oglądają, nie ma na nich wpływu, to jak wytłumaczyć wielopokoleniowy re­
z o n a n s wielkich dzieł literatury i sztuki, k t ó r e budziły sumienia, organizo­
wały zbiorową ś w i a d o m o ś ć i utrwalały t o ż s a m o ś ć j e d n o s t k o w ą i zbiorową?
Dlaczego również p o t ę ż n e k o n c e r n y wydają corocznie miliardy d o l a r ó w na
reklamę, skoro zgodnie z t y m t o k i e m r o z u m o w a n i a i o n a p o w i n n a być wol­
na od oddziaływania na ludzi? Teza o braku w p ł y w u pornografii na l u d z k ą
272
FRONDA
27/28
świadomość i zachowania jest kuriozalna, zwłaszcza w wieku m a s o w e j ko­
munikacji. Gdyby obrazy i dźwięki nie s t y m u l o w a ł y ludzi do określonych za­
chowań nie s t o s o w a n o by pewnych postaci pornografii w terapii impotencji,
a u t o e r o t y z m u , oziębłości seksualnej (frigiditas) nabytej w s k u t e k szoku. Sek­
suologia zakłada bowiem, że m a t e r i a ł y pornograficzne m o g ą mieć korzystny
wpływ na osoby dorosłe, n i e p e w n e co do swojego s t a t u s u seksualnego.
Czego się boją przeciwnicy przeciwników pornografii? P r a w d o p o d o b n i e
tego, że znajdą się pod rządami s t r a ż n i k ó w m o r a l n o ś c i albo że z o s t a n ą
okrzyknięci cenzorami, a przecież dziś w cenie jest p r a g m a t y z m i przyzwole­
nie na permisywizm. Obawiają się także tego, że zabraniając s w o b o d y wypo­
wiedzi w jednej kwestii, uczyni się p r e c e d e n s do jej dalszego ograniczania,
na przykład w sferze politycznej. W t e n s p o s ó b j e d n a k ł a t w o zostać sługą lub
zakładnikiem p o r n o b i z n e s u .
KRZYŻOWIEC OD REAGANA
H.
Robert
Showers
-
w
latach
1987-88 główny p r o k u r a t o r d o s p r a w
pornografii za p r e z y d e n t u r y Ronalda
Reagana - p r z y p o m i n a uzasadnienia,
wyroki
w
i
precedensy
amerykańskim
Twierdzi,
stosowane
ustawodawstwie.
że bardzo łatwo m o ż n a
wskazać, co jest pornografią: nielegal­
ną (pornografia dziecięca, m a t e r i a ł y
obsceniczne, materiały szkodliwe dla nieletnich), a co legalną (erotyka, półnagość). Obsceniczność, czyli pornografia twarda, uzyskała p r a w n ą definicję
w sprawach U.S. vs Roth oraz Miller vs California w roku 1973. Głosi ona, że
coś jest obsceniczne, gdy: 1) obejmuje zachowania seksualne (ostateczne ak­
ty seksualne, masturbacja, zniewolenie, sadyzm, zoofilia, defekacja, ekshibi­
cjonizm genitaliów) p r z e d s t a w i o n e w jawnie obraźliwy s p o s ó b tak, że: 2) jest
to u k i e r u n k o w a n e na niezdrowe, a n o r m a l n e , chorobliwe, wstydliwe zaintere­
sowanie seksem; oraz 3) jako całość nie prezentuje poważnej wartości.
Showers podaje też i n n ą definicję: „Pornografia to wykorzystywanie, pro­
stytucja, gwałt p r z e d s t a w i a n e na zdjęciach lub oglądane w rzeczywistości.
JESIEŃ2002
273
świadomość i zachowania jest kuriozalna, zwłaszcza w wieku m a s o w e j ko­
munikacji. Gdyby obrazy i dźwięki nie s t y m u l o w a ł y ludzi do określonych za­
chowań nie s t o s o w a n o by pewnych postaci pornografii w terapii impotencji,
a u t o e r o t y z m u , oziębłości seksualnej (frigiditas) nabytej w s k u t e k szoku. Sek­
suologia zakłada bowiem, że m a t e r i a ł y pornograficzne m o g ą mieć korzystny
wpływ na osoby dorosłe, n i e p e w n e co do swojego s t a t u s u seksualnego.
Czego się boją przeciwnicy przeciwników pornografii? P r a w d o p o d o b n i e
tego, że znajdą się pod rządami s t r a ż n i k ó w m o r a l n o ś c i albo że z o s t a n ą
okrzyknięci cenzorami, a przecież dziś w cenie jest p r a g m a t y z m i przyzwole­
nie na permisywizm. Obawiają się także tego, że zabraniając s w o b o d y wypo­
wiedzi w jednej kwestii, uczyni się p r e c e d e n s do jej dalszego ograniczania,
na przykład w sferze politycznej. W t e n s p o s ó b j e d n a k ł a t w o zostać sługą lub
zakładnikiem p o r n o b i z n e s u .
KRZYŻOWIEC OD REAGANA
H.
Robert
Showers
-
w
latach
1987-88 główny p r o k u r a t o r d o s p r a w
pornografii za p r e z y d e n t u r y Ronalda
Reagana - p r z y p o m i n a uzasadnienia,
wyroki
w
i
precedensy
amerykańskim
Twierdzi,
stosowane
ustawodawstwie.
że bardzo łatwo m o ż n a
wskazać, co jest pornografią: nielegal­
ną (pornografia dziecięca, m a t e r i a ł y
obsceniczne, materiały szkodliwe dla nieletnich), a co legalną (erotyka, półnagość). Obsceniczność, czyli pornografia twarda, uzyskała p r a w n ą definicję
w sprawach U.S. vs Roth oraz Miller vs California w roku 1973. Głosi ona, że
coś jest obsceniczne, gdy: 1) obejmuje zachowania seksualne (ostateczne ak­
ty seksualne, masturbacja, zniewolenie, sadyzm, zoofilia, defekacja, ekshibi­
cjonizm genitaliów) p r z e d s t a w i o n e w jawnie obraźliwy s p o s ó b tak, że: 2) jest
to u k i e r u n k o w a n e na niezdrowe, a n o r m a l n e , chorobliwe, wstydliwe zaintere­
sowanie seksem; oraz 3) jako całość nie prezentuje poważnej wartości.
Showers podaje też i n n ą definicję: „Pornografia to wykorzystywanie, pro­
stytucja, gwałt p r z e d s t a w i a n e na zdjęciach lub oglądane w rzeczywistości.
JESIEŃ2002
273
lów,
służąc jako usprawiedliwienie
dla ich z a c h o w a ń ,
towarzysząc
im
w u w i e d z e n i u ofiary oraz stanowiąc m a t e r i a ł do s z a n t a ż o w a n i a dziecka, aby
zachowało milczenie.
Mit 5: Na pornografię nic nie m o ż e m y poradzić. S h o w e r s : W Ameryce ca­
ły stan U t a h i p o n a d 25 dużych miast, takich jak: Fort Lauderdale (Floryda),
M o d e s t o (Kalifornia), Covington (Kentucky), B i r m i n g h a m (Alabama), Co­
lumbia (Południowa Karolina), C i n c i n n a t i ( O h i o ) , O k l a h o m a City ( O k l a h o ­
m a ) , C h a r l o t t e (Północna Karolina) czy Port Wayne (Indiana) zlikwidowało
ośrodki
upowszechniające
pornografię
„twardą",
egzekwując p r a w o l u b
wprowadzając d o d a t k o w e przepisy. Pozbycie się pornografii było często skut­
kiem zorganizowania się grup obywateli (np. C i n c i n n a t i ) . Na przykład w ro­
ku 1984 w O k l a h o m a City z a m k n i ę t o p o n a d
150 „ o ś r o d k ó w " upowszechniających p o r n o ­
grafię (kluby peep show, księgarnie p o r n o g r a ­
ficzne dla
dorosłych,
kina
pornograficzne).
W t y m czasie liczba g w a ł t ó w z m a l a ł a w m i e ­
ście o 26 p r o c , p o d c z a s gdy w całym stanie
liczba g w a ł t ó w w z r o s ł a o 21 proc.
PRAWDA, KTÓRA W S T R Z Ą S N Ę Ł A SZWECJĄ
D w a lata t e m u w Szwecji toczyła się burzliwa dyskusja
społeczna (także w Riksdagu - szwedzkim parlamencie)
dotycząca pornografii. Wywołał ją w y e m i t o w a n y w t a m ­
tejszej telewizji film Shocking Truth ukazujący kulisy pornobiznesu.
Film jest fabularyzowanym d o k u m e n t e m
o studentce, Lisie, deklarującej się jako feministka, któ­
ra pisze esej poświęcony zagadnieniu pornografii. Po­
czątkowo - zgodnie ze wskazówkami wykładowcy - pra­
gnie zachować c h ł o d n e i n a u k o w e spojrzenie, j e d n a k po
kolejnych spotkaniach z przedstawicielami branży p o r n o i wywiadach, jakie
z nimi przeprowadza, staje się radykalną przeciwniczką pornografii.
Podczas gdy inni studenci, nie m ó w i ą c o całym s z w e d z k i m społeczeń­
stwie, są obojętni w o b e c zjawiska pornografii, Lisa chce n a p i s a ć o tym, jak
funkcjonuje t e n biznes, kim są z a a n g a ż o w a n i w e ń ludzie i dlaczego to robią.
JESIEŃ-2002
275
W tym celu przenika do tego środowiska, r o z m a w i a z a k t o r k a m i i a k t o r a m i ,
p r o d u c e n t a m i filmów. G ł ó w n ą jej informatorką zostaje dziewczyna o i m i e n i u
Cookie, która - p o d o b n i e jak wiele innych dziewczyn - ma za sobą t r a u m a ­
tyczne doświadczenia. Jej rany nie p r ę d k o się zagoją.
Cookie była m o l e s t o w a n a psychicznie i fizycznie, a później gwałcona,
także zbiorowo. Było z nią coraz gorzej, coraz bardziej o b n i ż a ł o się u niej p o ­
czucie własnej wartości. Czuła, że jest w r a k i e m człowieka. Ludzie, k t ó r y m
ufała, zdradzili ją. Trafiła do p o r n o b i z n e s u . Do u d z i a ł u w filmach n a m ó w i ł ją
fotograf, który p o t e m u m y ł ręce, m i m o iż wiedział, że dziewczyny są poniża­
ne i o s z u k i w a n e finansowo.
Lisa razem ze s w o i m c h ł o p a k i e m ogląda pornograficzne filmy hard core
usiłując znaleźć p o t w i e r d z e n i e słów, k t ó r e usłyszała od byłych a k t o r e k fil­
m ó w p o r n o . Po kilku scenach Lisa nie wytrzymuje: „Kobieta tak nie wyglą­
da, gdy jest zadowolona. O n a jest n i e p r z y t o m n a ! Odjechała! P r z e m o n t o w a l i
t o ! O n a n a w e t nie m o ż e w s t a ć ! " . Badawczy s t o s u n e k Lisy ustępuje e m o c j o m .
Pisząc kolejne strony eseju, ma coraz większe k ł o p o t y z powściąganiem e m o ­
cji, przeklina i artykułuje w p r o s t nienawiść w o b e c b r a n ż y p o r n o . Wędrując
ulicami S z t o k h o l m u , m ó w i do n a s : „Przygnębia m n i e pornografia w telewi­
zji. Mówią, że jest nieszkodliwa i że nic nie m o ż e m y na n i ą poradzić, ale o n a
rzeczywiście na n a s wpływa i rani ludzi."
27g
FRONDA
27/28
N I E CHCĘ Z O S T A Ć S A M O T N Ą N I C O Ś C I Ą !
G ł ó w n y m m a t e r i a ł e m do analizy były filmy ukazujące się w Szwecji na p ł a t ­
nych kodowanych kanałach telewizji kablowej, szczególnie Canal-t i TV
1000. Lisa zajęła się p r z e d e w s z y s t k i m p e w n y m cyklem filmów pornograficz­
nych. Aktorzy i aktorki p o r n o opowiadali w nich o s w o i m dzieciństwie, „ka­
rierze w b r a n ż y " i życiu p r y w a t n y m . Wszystko to było p r z e p l a t a n e s c e n a m i
z filmów z ich udziałem, a s a m e „wywiady" były często p r z e p r o w a d z a n e na
planie filmowym: aktorki udzielały ich ze s p e r m ą na twarzy lub b r z u c h u
i często m a s o w a ł y swoje krocza. Modelka, nazwijmy ją roboczo „ n r 1",
stwierdziła: „Ojczyma to podnieca, a m n i e p o d n i e c a to, że on się podnieca,
oglądając m n i e w filmie". Modelka nr 2 na pytanie: „Co by powiedział Pani
ojciec, gdyby żył? Jak zareagowałby na to, że występuje Pani w filmach?" wyznała z u ś m i e c h e m : „ M h m m . . . myślę, że by m n i e z e r ż n ą ł " . Z kolei m o d e l ­
ka nr 3 w s p o m i n a ł a r a d o ś n i e swój pierwszy raz: „Myślę, że to był p r a w n i k
mojego ojca. Ja m i a ł a m 12, a on 3 9 - 4 0 lat." Modelka nr 4 wyznała szczerze:
„Wielka sprawa! Uwielbiam s p e r m ę ! Lubię też k u t a s a . " Nie zabrakło też m o ­
dela: „Podglądałem z kolegami m a t k ę , jak się pierdoliła z n a r z e c z o n y m i ,
a później s a m a u m a w i a ł a m n i e ze s w o i m i k o l e ż a n k a m i i r ó ż n y m i dziewczy­
n a m i " . Były j e d n a k m i ę d z y w i e r s z a m i i takie wypowiedzi, k t ó r e mogłyby
spokojnie paść z u s t osób, k t ó r e dostrzegają swe p o n i ż e n i e i szukają r a t u n ­
ku. Być m o ż e sami p r o d u c e n c i nie zorientowali się, że ich dziewczyny zacho­
wały się „nieprofesjonalnie". Bo czyż zdania: „Nie lubię się oglądać w filmie
pornograficznym" czy „Najbardziej boję się zostać s a m o t n ą nicością" nie
brzmią wymownie?
Ś W I A D E C T W A Z E B R A N E P R Z E Z LISĘ
Lisa składa częste wizyty s w e m u przyjacielowi, nie­
gdyś męskiej p r o s t y t u t c e i a k t o r o w i p o r n o . On
również miał przykre i bolesne doświadczenia,
a dziś towarzyszy mu ś w i a d o m o ś ć , że coś mu daw­
n o t e m u s k r a d z i o n o : „Dosyć w c z e ś n i e n a u c z o n o
m n i e zawsze ulegać, słuchać innych, nigdy nie m ó ­
wić 'nie!', uprawiać seks na r ó ż n e sposoby. Dziecko
JESIEŃ-2002
277
łatwo wychować w t e n s p o s ó b . [...] Gdy m i a ł e m cztery lata, p o z n a ł e m star­
szego pana, który k u p o w a ł mi p r e z e n t y i pozwalał p r o w a d z i ć a u t o . Wykorzy­
stywał m n i e później przez wiele lat. C z u ł e m się otępiały. Gdy dawał mi for­
sę, śmiał się i m ó w i ł : 'Chłopcy w t w o i m wieku p o t r z e b u j ą t e g o " .
Inny rozmówca także potwierdza wszystkie tezy i wyniki b a d a ń przywoły­
wane przez przeciwników pornografii i badaczy dewiacji seksualnych. Najbar­
dziej przygnębiająca jest powtarzalność i schematyzm takich biografii. Droga
wchodzenia w sidła zła okazuje się często banalna: „Kiedy m i a ł e m 18 lat, p o ­
siadałem już własne mieszkanie. Z a n i m jednak skończyłem 19 lat, spakowa­
łem się i uciekłem od tego wszystkiego. Stałem się bardzo autodestrukcyjny
i często się ciąłem. Poznałem dziewczynę z klubu i w mniej niż d w a tygodnie
przeszedłem pranie mózgu. Przyzwyczaiłem się do oglądania filmów p o r n o ,
kobiet na wysokich obcasach i bez bielizny itp. Coś zupełnie n i e n o r m a l n e g o
stało się dla m n i e n o r m a l n e . Nie t r w a ł o to długo. Poszedłem dalej - zacząłem
się sprzedawać. Pracowałem jako prostytutka na ulicach Sztokholmu, w klu­
bach, hotelach. To było moje życie. Nie b a ł e m się niczego. Ciągle m i a ł e m
śmierć za sobą albo obok siebie". Lisa wielu takich swoich r o z m ó w c ó w pozna­
ła w Stowarzyszeniu Molestowanych Seksualnie Mężczyzn i Chłopców.
TO TYLKO S T U P R O C E N T O W I EKSHIBICJONIŚCI...
Chęć z a p o z n a n i a się ze s t a n o w i s k i e m p r o d u c e n t ó w filmów p o r n o zaprowadziła Lisę do Svena-Erika O l s e n a - przedsiębiorcy
działającego na d u ż ą skalę w tej branży. Sven p o w i t a ł
ekipę w s w o i m niewielkim b i u r z e z rozbrajającym
u ś m i e c h e m . Na ścianach i regałach miał d u ż o m a s k o ­
tek, a w p o m i e s z c z e n i u p a n o w a ł a przyjemna atmosfe­
ra. Lisa od razu z r o z u m i a ł a , na co t e n p r o d u c e n t „ła­
p i e " m ł o d e dziewczyny. Podczas r o z m o w y Sven zaczął
żartować. Proponując szklaneczkę napoju, pokazał, że
butelka jest fabrycznie zakorkowana, więc nie ma
w niej narkotyków, o których używanie p o d c z a s pornocastingu m ó g ł b y być p o ­
dejrzewany. Po chwili, wrzucając do szklanki kostki lodu, stwierdził, że t e r a z
Lisa nie m o ż e j u ż mieć pewności co do zawartości drinka. Rozbawiony d o ­
dał, że pracował n a d tą m i k s t u r ą całą noc, a przepis d o s t a ł od mamy.
278
FRONDA
27/28
Lisa, nie podzielając radości swego rozmówcy, rozpoczęła wywiad: „ C o
Pan myśli na t e m a t w y o b r a ż e ń gwiazd p o r n o o sobie samych? Czy skłoniły
je do tej pracy t r a u m a t y c z n e przeżycia? Czy n o r m a l n e osoby zrobiłyby to dla
pieniędzy albo dla przyjemności?". O l s e n zaczął nieco obok, koncentrując się
na mężczyznach wrażliwych, potrzebujących poczucia, że kobiety ich lubią.
Podkreślał, że tacy faceci nie m o g ą wykonywać tej pracy: „Myślę, że trzeba
być jak m a s z y n a " . Pytany o p o r n o a k t o r k i odpowiedział bardziej k o n k r e t n i e :
„ N i e k t ó r e dziewczyny rzeczywiście przeszły przez t r a u m a t y c z n e doświad­
czenia. To nie jest d o b r e i to wywołuje n a s z e o p o r y etyczne [sic!]. Ale z dru­
giej s t r o n y dlatego w ł a ś n i e przyszły do n a s . I d o b r z e , że przyszły do nas, a nie
do innych [ p r o d u c e n t ó w ] , bo my rzeczywiście o nie dbamy."
Niedowierzając Lisa szuka odpowiedzi na swe pytania u kolejnego producen­
ta. To już inna klasa. Rozmówca nie siedzi w ciasnym biurze, ale pokłada się na
ławce w olbrzymim ogrodzie z basenem. Przemawia do nas zza czarnych okula­
rów, ubrany w gustowne, ale dosyć ekstrawaganckie ciuchy. Zapytany o to samo
co Olsen, odpowiada z lekceważeniem: „To stuprocentowi ekshibicjoniści! To n i e
biedni ludzie, którym matki odmawiały miłości, a ojcowie byli furiatami. Dlatego
nie wydaje mi się to takie niezwykle. [...] Widziałem taki obrazek: pięciu facetów
siedzi w jadalni po trzech godzinach pieprzenia. Jedzą lunch, ale zaraz wrócą da­
lej się pieprzyć [śmiech]. Konserwatywne media okazują teraz największe zainte­
resowanie biznesem porno. Zazwyczaj m u s z ę błagać, żeby puścili trzydziestosekundową reklamę takiego filmu jak Przełamując fale. Teraz dostajemy trzydzieści
minut bez problemu w czasie największej oglądalności, bo wiadomości TV kon­
centrują się na pornografii. Więc kto, do kurwy nędzy, jest największą kurwą?!"
Przed chwilą m ó w i ł do n a s Peter Aalbaek J e n s e n - p r o d u c e n t tzw. k i n a
JESIEŃ-2002
279
a m b i t n e g o , właściciel duńskiej w y t w ó r n i Z e n t r o p a , ale także p r o d u c e n t por­
nosów. Ten sam, który w y p r o d u k o w a ł większość filmów Larsa von Triera, ta­
kich jak Europa, Idioci czy w s p o m n i a n y Przełamując fale. Sam Trier w j e d n y m
z wywiadów powiedział, że gdy J e n s e n ma na głowie zbyt d u ż o produkcji
kulturalnych, wysyła swego synalka, aby doglądał produkcji filmów p o r n o ­
graficznych. Wszak biznes jest biznes.
COOKIE O D K R Y W A S W O J Ą P R A W D Z I W Ą T W A R Z
Lisa p o n o w n i e bierze na warsztat filmy. Złości, podczas kolejnego seansu, to­
warzyszą łzy: „Ona [pornoaktorka - przyp. a u t o r ] jest tak s a m o wartościowa,
jak każdy inny człowiek. Nie w o l n o tak podle traktować człowieka. Nikt nie
zasługuje na takie traktowanie. [...] Ta biedna dziewczyna jest całkiem nie­
obecna. Nie z n a m jej, ale wydaje mi się, że jest emocjonalnie znieczulona. Mu­
siała występować w wielu filmach i m o g ą ją tak traktować, bo zbyt wiele z sie­
bie straciła. Teraz nikt jej nie chce, jest skończona..." Lisa milknie, po chwili
przeraźliwe s m u t n a i wściekła wykrztusza: „Czuję się jak d w a lata temu... na
łące. Traktowali mnie, kurwa, tak jak ją! Krzyczeli: 'Zamknij m o r d ę ! Hamujesz
produkcję, a m u s i m y zrobić d o b r ą
scenę! Chłopaki są profesjonalista­
mi i nie będzie bolało. Uśmiechaj
się do kamery. Nie czujesz się źle,
przecież lubisz mieć t a m k u t a s a ! ' "
Po
chwili
dodaje,
wszelkie wątpliwości:
rozwiewając
„To ja je­
s t e m Cookie. N a w e t bliscy mi lu­
dzie nie mieli pojęcia o tym, co ro­
biłam. Nikt. N a w e t wtedy, gdy o tym starałam się mówić, nieważne zresztą,
w jaki sposób. [...] Pisanie pracy d a ł o mi n o w ą perspektywę. O s m u t k u wyni­
kającym z tego, co się stało, chcę opowiedzieć innym. To przytrafiło się prze­
cież nie tylko m n i e . [...] To tacy mężczyźni i kobiety jak ja płacą cenę, aby za­
spokoić jakichś półgłówków siedzących przed telewizorem lub przeglądających
magazyn. Nie wydaje mi się, aby ludzie mieli świadomość kosztów psychicz­
nych, jakie musisz ponieść w czasie kręcenia filmu czy podczas sesji zdjęcio­
wej. Jak ludzie mogliby to pojąć? N a w e t fotograficy mówią: 'Mogę stwierdzić,
280
FRONDA
27/28
czy dana osoba jest nieszczęśliwa czy ma p r o b l e m y itp. Nie chcę takich ludzi
w studiu.' N o n s e n s ! Wiedzą o tym wszystkim, ale zaprzeczają. Potrzebują tych
ludzi, bo w przeciwnym razie nie mieliby czego sprzedawać."
Niewiele o s ó b m o g ł o spodziewać się tak zaskakującego zakończenia fil­
m u . Pisanie eseju było jedynie p r e t e k s t e m do o p r o w a d z e n i a po świecie peł­
n y m hipokryzji i przemocy, a u k a z a n y w n i m s c h e m a t w c h o d z e n i a w świat
p o r n o b i z n e s u okazał się częścią biografii Lisy vel Cookie, s t u d e n t k i jednej ze
sztokholmskich uczelni.
SZWEDZKIE
FEMINISTKI
IDĄ
NA WOJNĘ...
O s t a t n i ą wizytę Lisa złożyła p a n i m i n i s t e r kultury Maricie Ulvskog. Podczas
spotkania p a n i m i n i s t e r lawirowała i nie chciała zająć j e d n o z n a c z n e g o s t a n o ­
wiska w o b e c pornografii: „Będąc politykiem, nie m o ż n a wpływać na poje­
dyncze p r o g r a m y w telewizji. I tak p o w i n n o być. Wiemy, że polityczne od­
działywanie na m e d i a ma n e g a t y w n e konsekwencje. [...] Nie twierdzę, że
obecne p r a w o jest d o s k o n a ł e . Sami wszystkiego nie ogarniemy."
Napisy końcowe filmu informowały, że Lisa złożyła doniesienie do instytu­
cji zajmującej się ł a d e m medial­
n y m w Szwecji, dotyczące konkret­
nych filmów p o r n o emitowanych
w telewizji kablowej. Komisja nie
stwierdziła występowania w nich
przemocy seksualnej i stosowania
przymusu
wobec
występujących
w filmie osób. W n i o s e k Lisy został
odrzucony. Podczas publicznej de­
baty, jaka rozpętała się po n a d a n i u filmu d o k u m e n t a l n e g o Shocking Truth Alexy
Wolf, politykom zarzucano, że latami przymykali oczy na d e p r a w o w a n i e spo­
łeczeństwa. Gabriela, 17-letnia uczennica, powiedziała podczas telewizyjnej
dyskusji, zwracając się do pani minister: „Seks analny jest dziś w mediach rów­
nie powszechny jak jedzenie klopsików, i to Ty ponosisz za to w i n ę ! "
Pod w p ł y w e m burzy, jaką wywołał film, M a r i t a Ulvskog wyraziła goto­
wość działania na rzecz z m i a n w konstytucji ograniczających s w o b o d ę publi­
kacji w celu przeciwdziałania pornografii.
JESIEŃ2002
281
Najbardziej zaskakujący - jak na polskie w a r u n k i , ale nie tylko - jest fakt,
że film t e n p o w s t a ł w środowisku feministek związanych z socjaldemokra­
cją. To właśnie szwedzka socjaldemokracja rozpoczęła n o w y e t a p dyskusji
n a d d o s t ę p n o ś c i ą pornografii i m ó w i s t a n o w c z o : N i e ! Shocking Truth to film,
który jak brzytwa u c i n a niekończącą się dyskusję o wolnościach konstytucyj­
nych, postępie społecznym, w o l n y m wyborze czy „prawie do pornografii".
Pokazuje tragiczną p r a w d ę i w p r o w a d z a do dyskusji w E u r o p i e Zachodniej
a r g u m e n t y n a t u r y nie tylko obyczajowej, ale h u m a n i t a r n e j . Skoro b o w i e m
tak c h ę t n i e E u r o p a o b n o s i się ze swą wrażliwością na biedę w Trzecim Świe­
cie, dyskryminację rasową, p r z e s t r z e g a n i e p r a w człowieka, a także zwierząt,
walczy z AIDS, społecznymi n i e r ó w n o ś c i a m i , wyzwala mniejszości, w d r a ż a
m u l t i k u l t u r o w e projekty, to co robi dla bitych i p o n i ż a n y c h kobiet? Co r o b i ą
i n n e feministki?
DLA KOGO PORNOGRAFIA KOBIECA?
S t o s u n e k feministek do pornografii nie jest jednolity. Intuicja p o d p o w i a d a
n a m , że feministki p o w i n n y być przeciw pornografii, a jeśli są jakieś jej zwo­
lenniczki, to kieruje n i m i p r z e k o r a - chcą mieć o d m i e n n e z d a n i e od o s ó b
prezentujących k o n s e r w a t y w n y s y s t e m wartości. Rzeczywiście, gdy p o s ł u ­
chamy, co oświadczyła A n d r e a D w o r k i n p r z e d a m e r y k a ń s k ą Krajową Komi­
sją ds. Pornografii, to odczujemy zadowolenie, że zgadliśmy. Pani D w o r k i n
powiedziała: „Jeśli p r z e m o c seksualna jest dla kogoś rozrywką, to j e s t on cał­
kowicie p o z b a w i o n y jakichkolwiek wartości", k t ó r ą t o myśl k o n t y n u o w a ł a
w 1992 roku na ł a m a c h New York Timesa: „Producenci pornografii erotyzują
n i e r ó w n o ś ć płci, promując gwałt, bicie, okaleczanie i zniewolenie. Świado­
m i e t w o r z ą oni p r o d u k t , k t ó r y bazuje na degradacji, p o n i ż a n i u i wykorzysty­
waniu kobiet. Przy produkcji pornografii okaleczają je, a n a s t ę p n i e odbiorcy
używają tego m a t e r i a ł u pornograficznego jako wzoru, dopuszczając się słow­
nej, jak i fizycznej agresji."
Z a p e w n e d u ż o p o d o b n y c h opinii m o ż n a usłyszeć z u s t „zwykłych" pol­
skich feministek. J e d n a k gdy wnikliwe poszperamy, to natrafimy na wypo­
wiedzi zaskakujące: „ F e m i n i z m jest r u c h e m w o l n o ś c i o w y m i łącząc się ze
skrajną prawicą, po to by cenzurować, zdradza w ł a s n e i d e a ł y " - twierdzi Bar­
bara L i m a n o w s k a z jednej z organizacji kobiecych, a Kinga D u n i n dodaje:
282
FRONDA
27/28
„Nie m i a ł a b y m nic przeciwko t e m u , żeby pornografia w jej o b e c n y m kształ­
cie znikła, ale nie chcę likwidacji wszelkiej pornografii. Bo chcę, żeby m i a ł a
szansę zaistnieć i n n a jej wersja - t w o r z o n a przez k o b i e t y " .
Pornografia kierowana do kobiet - choć to m a r g i n e s produkcji - pokazuje
z reguły męskie akty, a także zaczerpnięte z gry wstępnej przytulanki z deli­
katnie zasygnalizowanym s t o s u n k i e m oraz m i ł o ś ć lesbijską. To j e d n a k femi­
n i s t k o m nie wystarcza, bo i tę pornografię robią w s t r ę t n e zmaskulinizowane
wytwórnie.
Feministki, czerpiąc obfitymi garściami z m a r k s i z m u i psychoanalizy,
chcą dokonać przełożenia p e r s p e k t y w i wyzwolenia p r o l e t a r i a t u (kobiet)
spod ucisku wyzyskiwaczy (mężczyzn uzbrojonych d o d a t k o w o w instytucję
rodziny czy też stałego związku). Plącząc się m i ę d z y d o w a r t o ś c i o w a n i e m płci
żeńskiej a d o m a g a n i e m się równości, feministki wprowadzają pojęcie „płci
społecznej" (gender), składającej się ze społecznie s k o n s t r u o w a n y c h ról, bę­
dącej p r z e c i w i e ń s t w e m płci biologicznej (sex). O s k a r ż e n i a p o d a d r e s e m m ę ż ­
czyzn, z d o m i n o w a n e g o przez nich świata i p r o c e s ó w kulturotwórczych,
a także p o s z u k i w a n i e wolności oraz chęć zrzucenia p i ę t n a k u l t u r y i tradycji
patriarchalnego s p o ł e c z e ń s t w a zbiega się niekiedy z i n t e n s y w n y m zaintere­
s o w a n i e m feministek h o m o s e k s u a l i z m e m !
Z d r o w o r o z s ą d k o w y sprzeciw r u c h ó w kobiecych w o b e c pornografii powi­
nien opierać się raczej na w s k a z a n i u patologii w stałych związkach będących
JESIEŃ-2002
283
jej wynikiem. Korzystanie przez mężczyzn z pornografii sprzyja n i e z a d o w o ­
leniu z fizycznego wyglądu i seksualnego życia p a r t n e r e k (żon) oraz oczeki­
waniu od nich, aby zachowywały się tak, jak p o r n o m o d e l k i w filmach, choć
kobiety wcale nie chcą być takie. Powoduje to brak satysfakcji seksualnej
u obojga partnerów. Ale przecież stały związek nie jest dziś ż a d n y m m o d e ­
lem czy stylem życia, więc nie jest to dla feministek ż a d e n a r g u m e n t . Wy­
starczy zajrzeć do kolorowych magazynów, n a w e t do tych p o s t r z e g a n y c h ja­
ko e l i t a r n e ,
p e ł n i ą c y c h rolę p r a k t y c z n y c h p o r a d n i k ó w i n i e u s t a n n i e
indoktrynujących kobiety. P i s m a te zachęcają je do antykoncepcji farmakolo­
gicznej, perwersyjnych z a c h o w a ń w sypialni i p o z a nią, zdrad m a ł ż e ń s k i c h ,
podwójnego życia, nieufności w o b e c s p r a w d z o n y c h i u s a n k c j o n o w a n y c h m o ­
cą tradycji czy wiary instytucji i form organizacji społecznej. Siłą tych p i s m
jest po pierwsze to, iż a r g u m e n t u j ą w p r z e w r o t n y s p o s ó b , odwołując się do
s n o b i z m u i salonowych ambicji czytelniczek, po drugie zaś, że robią to, uda­
jąc „najlepsze przyjaciółki", powierniczki najskrytszych tajemnic, k t ó r e chcą
jedynie d o d a ć o t u c h y i w e s p r z e ć w t y m niesprzyjającym świecie. K u r i o z u m
o s t a t n i c h miesięcy był miesięcznik Cosmopolitan, k t ó r y s w y m czytelniczkom
p r o p o n o w a ł w y p r ó b o w a n i e m o n o g a m i i jako coś ekstrawaganckiego i egzo­
tycznego (!), coś, co m o ż e okazać się n i e z n a n y m d o t ą d afrodyzjakiem.
Poszukajmy dalej.
W klasycznym
kinie
aktorzy nigdy nie
spoglądali
w obiektyw kamery. Z ł a m a n i e tej zasady wywołałoby wrażenie, że to tylko
przedstawienie dla widza i zburzyłoby iluzję celuloidowych zdarzeń. Film por­
nograficzny, czy takaż fotografia, zmierza j e d n a k w przeciwnym kierunku. Na
zdjęciach pokazujących stosunki płciowe modelki patrzą w obiektyw: wzdy­
chają, uśmiechają się, puszczają całusy (nawet wtedy, gdy m u s z ą odwrócić się
od p a r t n e r ó w ) . Mężczyźni zaś z reguły patrzą wyłącznie na partnerki i unikają
spojrzeń w kierunku kamery. Tym, co rzeczywiście istotne w treści tego typu
przekazu, jest gra spojrzeń między e k r a n o w ą bądź papierową kobietą a żywym
mężczyzną - widzem. Kobieta ma podniecić widza i nawiązać z n i m kontakt:
„Robię to, bo wiem, że t a m jesteś", a jeszcze prościej: „Robię to dla Ciebie",
ewentualnie „Robię to z Tobą" (stymulowanie fantazjowania). Jest jasne, że
t e n typ pornografii jest tworzony przez mężczyzn dla mężczyzn. Ciekawe czy
pornografia p o s t u l o w a n a przez Kingę D u n i n odwróciłaby role i to p o r n o m o d e l
uwodziłby wzrokiem kobietę, udając, że robi „ t o " z nią. A m o ż e - ze względu
na zainteresowanie „ u w o l n i e n i e m " - będzie to pornografia bez mężczyzn? M o 284
FRONDA
27/28
że też z chęci wzięcia o d w e t u na facetach w obiegu będzie d o s t ę p n a wyłącznie
pornografia kobieca, w której poniżany i gwałcony będzie mężczyzna?
Oczywiste jest, że pornografia fałszuje p r a w d ę na t e m a t ludzkiej seksu­
alności, szczególnie kobiecej n a t u r y seksualnej, że deprecjonuje „kobiecość",
u p o w s z e c h n i a i u t r w a l a nieprawdziwy w i z e r u n e k kobiety w społeczeństwie,
że jest obrzydliwa i obsceniczna. Feministki j e d n a k starają się sięgać głębiej:
„Trudno nie dostrzec - pisze s z t o k h o l m s k a p o p o ł u d n i ó w k a Expressen - że
t w a r d a pornografia jest r e w a n ż y s t o w s k ą o d p o w i e d z i ą na r o s n ą c ą w ł a d z ę ko­
biet w s p o ł e c z e ń s t w i e . "
Mylą się j e d n a k szwedzkie feministki, gdy traktują ekspansję pornografii
jako odpowiedź mężczyzn, rządzących p r z e m y s ł e m pornograficznym, na wy­
zwolenie kobiet. Powinny raczej widzieć w niej zagrożenie dla r ó w n o u p r a w ­
nienia, ale nie z e m s t ę . S t a t u s społeczny mężczyzny (i wynikające z niego
przywileje oraz s p o s ó b ich e g z e k w o w a n i a ) , z k t ó r y m feministki tak zaciekle
walczą, jest o wiele starszy niż dzieje p r z e m y s ł u pornograficznego.
Pisarka i p r o d u c e n t k a filmowa L e n a E i n h o r n dostrzega w o b r a z a c h hard
core pewien szablon: „Seks oralny, p o t e m seks waginalny, wreszcie analny,
który kończy się wytryskiem nasienia na t w a r z kobiety. Symboliczne znacze­
nie tej sceny jest j e d n o z n a c z n e : kobieta została p o n i ż o n a . " I to wystarczy, jej
zdaniem, żeby pornografia została zakazana.
FREUD, TY SZELMO!
P r z e m o c w o b e c kobiet wypływa z perwersyjnej przyjemności,
często z tradycji, ale p o m n i e j s z a n i e przez mężczyzn znaczenia
kobiet wynika tak n a p r a w d ę z ich... k o m p l e k s ó w - t w i e r d z ą
czołowe myślicielki, zajmujące się t o ż s a m o ś c i ą płci. Mężczyź­
ni rozwijają n a d a k t y w n o ś ć w różnych dziedzinach życia, aby
się dowartościować. Są to - z d a n i e m feministek - działania
kompensacyjne, akty s a m o p o t w i e r d z e n i a i p r ó b y pozbycia się
poczucia niższości, do k t ó r e g o mężczyźni nie chcą się przy­
znać. Kobiety wcale n i e mają k o m p l e k s u braku penisa, to ra­
czej mężczyźni nie są p e w n i swojej m ę s k o ś c i !
Feministki rewidują freudowską tezę o a n a t o m i c z n y m braku w ciele kobie­
ty. Ich zdaniem, to mężczyzna m u s i wierzyć, że kobieta zazdrości mu penisa.
JESIEŃ.2002
285
Ta wiara jest mu niezbędna, bo dzięki niej ma pewność, że n a p r a w d ę posiada
fallusa. Poprzez wmawiany kobiecie brak penisa, mężczyzna m o ż e u p r z e d m i o ­
towić kobietę, żeby nią dysponować albo w kategoriach k o m p l e m e n t a r n o ś c i
(zaspokojenia) albo wrogości (odrzucenia na rzecz kulturalizacji).
J e d n a z ideolożek feministycznych, Jessica Benjamin, w książce Die Fesseln
der Liebe (Kajdany miłości) z 1988 roku tak opisuje rozwój dziewczynki - m a ­
lej kobiety poszukującej wolności: „Dziewczynka nie rozwija swojej tożsa­
mości ze względu na brak penisa, ale ze względu na brak różnicy w o b e c m a t ­
ki. Matka, poza p o d o b i e ń s t w e m , jest u c i e l e ś n i e n i e m absolutnej władzy,
wobec której w procesie indywiduacji dziecko się dystansuje. M o d e l e m wol­
ności od tej władzy staje się w oczach dziewczynki ojciec, dlatego identyfika­
cja z n i m - nie jako p o s i a d a c z e m fallusa, ale jako u c i e l e ś n i e n i e m wolności (a
także władzy niezależnej od matki) - jest n a t u r a l n y m z a c h o w a n i e m u dziew­
czynki. Ojciec j e d n a k z p o w o d u k u l t u r o w o pielęgnowanej różnicy o d s u w a
dziewczynkę od siebie, albo traktuje ją w e d ł u g k u l t u r o w y c h w z o r c ó w kobie­
cości jako podległą. Dziewczynka nie osiąga z a t e m swego celu - u w o l n i e n i a
się od m a t k i - a jedynie uczy się p o n i ż e n i a kobiecości, k t ó r ą p i e r w o t n i e poj­
muje aseksualnie. Ponieważ nosi w sobie odseksualizowany obraz m a t k i , nie
m o ż e także w niej widzieć o b i e k t u swoich p r a g n i e ń . Tym o b i e k t e m staje się
ojciec, który poprzez o d s u n i ę c i e prowokuje w niej przyciąganie i walkę
o u z n a n i e . W tym m o m e n c i e pojawia się p a r a d o k s : uzależnienie sprzęga się
z o d r z u c e n i e m . " Uff... Co jeszcze p r o p o n u j ą feministki? Na przykład „sym­
boliczne d o w a r t o ś c i o w a n i e kobiecych genitaliów", k t ó r e n i e polega j e d n a k
n a prostackim zastąpieniu fallocentryzmu w a g i n o c e n t r y z m e m . Z a i n t e r e s o ­
wanych odsyłam do publikacji H e l e n ę Cixous i Luce Irigaray.
HUMANITARYZM
I IDEOLOGIA
Znaczna część niezideologizowanej (humanitarnej) refleksji skan­
dynawskich feministek jest jednak
zbieżna w wielu p u n k t a c h ze sta­
nowiskiem przeciwników p o r n o ­
grafii, chociaż nie zawiera najważ286
FRONDA
27/28
niejszych a r g u m e n t ó w środowisk katolickich, które zwracają uwagę na brak ja­
kichkolwiek związków emocjonalnych w pornografii, na pozbawienie relacji
międzyludzkich miłości i odpowiedzialności, nieistnienie p r o b l e m u m a ł ż e ń ­
stwa, prokreacji, rodziny i wielu innych wartości. W pornografii cały bogaty
świat ludzkich uczuć, pragnień, p r o b l e m ó w „drugiego" blednie i schodzi na
dalszy plan. Pornografia jest p r ó b ą odarcia człowieka z jego intymności. Jest to
seks „publiczny", zimny i urzeczowiony. O groźnych skutkach pornografii m ó ­
wi d o k u m e n t Papieskiej Komisji ds. Środków Społecznego Przekazu: „Porno­
grafia stopniowo dławi wyczucie m o r a l n e jednostki do tego stopnia, iż czyni ją
osobowo i moralnie niewrażliwą na prawa i godność innych. Podobnie jak nar­
kotyki, pornografia powoduje uzależnienie i popycha osobę do szukania 'pro­
d u k t ó w ' coraz bardziej ekscytujących i perwersyjnych. Na skutek tego procesu
wzrasta p r a w d o p o d o b i e ń s t w o antyspołecznych zachowań jednostki."
Współczesna pornografia t w a r d a zawiera oprócz s t o s u n k ó w h e t e r o - i h o ­
moseksualnych, także: zniewolenie, pedofilię, zoofilię, tortury, o d d a w a n i e
m o c z u i defekację. Kreuje o n a n i e z d r o w e albo n a w e t a n t y s p o ł e c z n e rodzaje
aktywności seksualnej, takie jak: podglądanie, ekshibicjonizm, m o l e s t o w a n i e
JESIEŃ-2002
287
seksualne, kazirodztwo, seks grupowy, gwałty, s a d o m a s o c h i z m , itp. U p o ­
w s z e c h n i a n e za p o m o c ą pornografii w z o r y z a c h o w a ń h a m u j ą s a m o k o n t r o l ę ,
poczucie winy i wstydu, sprzyjają także p r z e m o c y w s t o s u n k a c h międzyludz­
kich, k o n s u m p c y j n e m u t r a k t o w a n i u ludzi oraz rozwojowi p o s t a w egoistycz­
nych i egocentrycznych, a także r o z p o w s z e c h n i a n i u patologii społecznych
(aborcje, rozwody, itd.) i c h o r ó b wenerycznych oraz w z r o s t o w i tolerancji
wobec zachowań uznawanych za dewiacyjne. W z o r y te sprzyjają r ó w n i e ż for­
m o w a n i u się wadliwego, n i e p e ł n e g o o b r a z u człowieka jedynie w w y m i a r z e
seksualnym (homo eroticus), a także wywołują w e w n ę t r z n e napięcia i konflik­
ty oraz wprowadzają człowieka w s t a n d y s o n a n s u p o z n a w c z e g o .
Feministki nie tylko zaczynają zgadzać się z taką oceną zjawiska, ale także
mówią o tym, że upowszechnienie oglądalności filmów pornograficznych spo­
wodowało zmiany w zachowaniach seksualnych m ł o d e g o pokolenia i wzrost,
zwłaszcza wśród uczniów szkół średnich i studentów, zachowań mających zna­
miona seksualnej przemocy. To kolejny wielki krok szwedzkiej socjaldemokra­
cji i feministek w kierunku przeprowadzenia antypornograficznej krucjaty.
Kontakt z pornografią w m ł o d y m wieku s t a n o w i drogę do dewiacji sek­
sualnych. Borje Svensson z organizacji „Ratujmy dzieci" twierdzi, że w o s t a t ­
nich d w ó c h latach wzrosła w Szwecji liczba uczniów, którzy z użyciem prze­
mocy
napastują
seksualnie
swoich
rówieśników.
Inicjacja
seksualna
połączona jest często z d o m a g a n i e m się specjalnych zachowań, u w a ż a n y c h p o d w p ł y w e m oglądanych filmów - za w p e ł n i n o r m a l n e , jak s t o s u n k i anal­
ne, które u niedoświadczonych dziewcząt wywołują często t r w a ł e aberracje
psychiczne i szkody fizyczne. W s p ó l n e oglądanie filmów pornograficznych
na zakończenie prywatki staje się s t a ł y m e l e m e n t e m życia młodzieży. Czy
j e d n a k o tych diagnozach i o s t r z e ż e n i a c h wiedzą polskie feministki?
„...ABY ZŁO Z A T R I U M F O W A Ł O . . . "
Rzeczywistymi p o w o d a m i t a k gorliwej i fanatycznej w s p ó ł c z e ś n i e o b r o n y
pornografii są pieniądze, całkowite m o r a l n e o g ł u s z e n i e albo zwykła g ł u p o t a .
W s p o m n i a n e pieniądze są z a r o b i o n e na m a s o w y m niszczeniu - psychicznym
i fizycznym - ludzi bardzo młodych, często n a w e t dzieci. N i e ma takiego ro­
dzaju wolności i swobód, k t ó r y uzasadniałby b e z k a r n o ś ć tego, co pokazał
między innymi film Alexy Wolf. Dlatego nie p o w i n n o być miejsca w życiu
288
FRONDA
27/28
społecznym dla o s ó b broniących pornografii, zwłaszcza w ś r ó d elit, k t ó r e p o ­
w i n n y wytyczać kierunki s p o ł e c z n e g o rozwoju.
Entuzjaści pornografii mają swoich p o t ę ż n y c h o b r o ń c ó w w ś r ó d ludzi p o ­
lityki, biznesu, a n a w e t kultury na całym świecie. Każdy, k t o z ł a t w o ś c i ą p o ­
wtarza a r g u m e n t y o n i e i s t n i e n i u pornografii, o b r a k u jej definicji, o jej nie­
szkodliwości, p o w i n i e n obejrzeć film szwedzkiej feministki. Pokazuje on t o ,
co faktycznie kryje się za frazesami, płynącymi z u s t opłacanych p r z e z pornobiznes
seksuologów,
p i e w c ó w liberalizmu
i przedstawicieli high life'u.
Obojętność w o b e c pornografii oznacza wzięcie o d p o w i e d z i a l n o ś c i za wiele
tragedii, rozgrywających się niekoniecznie na naszych oczach, ale c z ę s t o t u ż
obok. E d m u n d Burkę powiedział kiedyś: „Tylko j e d n o jest n i e z b ę d n e , aby z ł o
z a t r i u m f o w a ł o - są to d o b r z y ludzie, którzy nic nie robią."
MICHAŁ DYLEWSKI
RS. W tekście zostały z a p r e z e n t o w a n e o b s z e r n e fragmenty filmu Alexy Wolff
Shocking Truth ze względu na jego n i e o b e c n o ś ć w p u b l i c z n y m obiegu. W Pol­
sce odbyła się j e d n a prezentacja filmu. Była to z a m k n i ę t a projekcja (na za­
proszenie Komisji Rodziny Sejmu RP) dla p a r l a m e n t a r z y s t ó w w p r z e d d z i e ń
głosowania w Sejmie n a d p r a w e m antypornograficznym w 2 0 0 0 roku. Od te­
go czasu redakcja filmów d o k u m e n t a l n y c h T V P nie wyraziła z a i n t e r e s o w a n i a
jego emisją.
JESIEŃ-2002
289
KASZA I ŚRUBOKRĘT
I S L A M I Z M JAK
BOLSZEWIZM
Na pierwszy rzut oka n o w y p u n k t w i d z e n i a i s l a m i s t ó w różni się zasadniczo
od dawnego, n a s t a w i o n e g o na zniszczenie Europy: nie t r z e b a jej rzucać na
kolana, ani tym bardziej niszczyć - wystarczy ją sobie p o d p o r z ą d k o w a ć .
Islamiści naśladują k o m u n i s t ó w .
P r o w a d z ą t a k ą s a m ą infiltrację, ale
znacznie skuteczniej - jak widać na przykładzie wielu instytucji, k t ó r e u t w o ­
rzyli w Europie. Opisując reguły ich funkcjonowania, p e w i e n p r a c o w n i k wy­
m i a r u sprawiedliwości doszedł do wniosku, że islamiści są potencjalnie bar­
dziej niebezpieczni od dawnych k o m u n i s t ó w .
Sowieci tworzyli instytucje fikcyjne, więc s t o s u n k o w o ł a t w o było je wy­
kryć. Agendy i s l a m i z m u są n a t o m i a s t zwykle na poły fikcyjne, na poły praw­
dziwe. Prawdziwa część sprawia, że t r u d n o wykryć tę drugą, fikcyjną. N p . is­
lamski o ś r o d e k w Akwizgranie nie zajmuje się wyłącznie k o o r d y n o w a n i e m
działalności e k s t r e m i s t ó w i p r z e k a z y w a n i e m pieniędzy a g e n t o m . J e s t także
c e n t r u m edukacji, a tę funkcję t r u d n o z a k w e s t i o n o w a ć . W o r g a n i z o w a n y c h
t a m konferencjach uczestniczą s z a n o w a n i europejscy profesorowie i przed­
stawiciele Kościoła, którzy bez w a h a n i a zaświadczą, że o ś r o d e k p r o w a d z ą
osoby o u m i a r k o w a n y c h poglądach, n i e s ł u s z n i e p o d e j r z e w a n e o e k s t r e m i ­
styczne skłonności lub złowrogi zamiar w s p i e r a n i a t e r r o r y z m u .
Jak niegdyś Sowieci, islamiści m u s z ą dziś coraz bardziej polegać na in­
s t r u m e n t a c h wojny ekonomicznej i dezinformacji. Przedsiębiorstwa, jakie
t w o r z ą w Europie, są w większości całkowicie legalne. P r o w a d z ą także ope­
racje nielegalne, ale r ó ż n e obszary ich działalności są zwykle s t a r a n n i e odse­
p a r o w a n e , pracują w nich różni ludzie.
Główny k ł o p o t , z j a k i m borykają się islamiści w Europie, to podział ru­
chu na dwie rywalizujące orientacje. Istnieje w s p o m n i a n y n u r t intelektualny,
ludzie, którzy nauczyli się cenić europejską cywilizację, p r a g n ą ją chronić,
a n a w e t wzbogacać, bo wierzą, że E u r o p a to najlepsze miejsce, gdzie m o g ą
rozwijać się i ostatecznie zyskać szansę przejęcia kontroli.
Drugi, d e s t r u k t y w n y n u r t w coraz większym s t o p n i u odwołuje się do ter­
roryzmu. Coraz więcej i s l a m i s t ó w żyjących i osiedlających się w E u r o p i e
zwraca się przeciwko goszczącym ich krajom. Inni, mieszkający p o z a E u r o ­
pą, marzą, by tu przyjechać i ją zniszczyć. N i e należy oczekiwać, że ich licz290
FRONDA
27/28
ba zmaleje. Wielu i s l a m i s t ó w wierzy, że Europejczycy s a m i kopią sobie grób,
kiedy raz po raz obrażają m u z u ł m a ń s k i e narody.
Państwa r z ą d z o n e przez islamistów, jak Iran i Sudan, uwzględniają obie
opcje: jeśli nie u d a się przejąć kontroli, na p e w n o poskutkuje m e t o d a de­
strukcji. Reżim w Teheranie miał prawie 20 lat na z b u d o w a n i e p o t ę ż n e j or­
ganizacji terrorystycznej - wszystko wskazuje na to, że największej w h i s t o ­
rii. C h o ć t r w a zwykle w stanie uśpienia,
raz o b u d z o n a m o ż e okazać
niszczycielską m o c i rzucić E u r o p ę na kolana. J e s t silna w USA i wielu innych
częściach świata, ale najsilniejsza jest w E u r o p i e stanowiącej najłatwiejszy
i najbardziej atrakcyjny cel.
Prędzej czy później przywódcy i s l a m i z m u z m u s z e n i b ę d ą wybrać j e d n ą
z tych strategii. Ale tak czy inaczej E u r o p a jest w ich oczach ł a t w ą ofiarą.
Wierzą w k o m u n i s t y c z n e m o t t o : „Kapitaliści s a m i s p r z e d a d z ą n a m sznur, na
k t ó r y m ich p o w i e s i m y " . U p a d e k k o m u n i z m u jest bez znaczenia. Islamiści
mają esprit d'escalier i wierzą, że p o r a d z ą sobie lepiej.
Redaktor kwartalnika kulturalno-politycznego „Trans Islam",
lider Towarzystwa im. Ibn Chalduna, Chalid Duran, „Islam i islamiści",
„Gazeta Wyborcza" 5 - 6 . 0 9 . 1 9 9 8 .
MIŁOSIERNY
MAHOMET
I
KRWIOŻERCZY
CHRYSTUS
T e m a t e m n u m e r j e d e n jest oczywiście islam. Islam jako religia niosąca pokój,
miłość i wszystko, co najlepsze. W z a c h o d n i c h księgarniach m o ż n a nabyć
m n ó s t w o książek gloryfikujących islam i r ó w n i e wiele krytykujących chrze­
ścijaństwo. Na M i ę d z y n a r o d o w y c h Targach Książki we Frankfurcie n a d Me­
n e m p r a w d z i w y m b e s t s e l l e r e m był Koran. Gdyby sądzić po m a s o w e j propa­
gandzie, jaką czyni
się
na
Zachodzie
islamowi,
wkrótce
Europejczycy
p o r z u c ą C h r y s t u s a na rzecz M a h o m e t a , a d a m y z kół i n t e l e k t u a l n y c h przy­
wdzieją czarczafy i p o s ł u s z n i e d a d z ą się z a m k n ą ć w d o m u , poddając się w o ­
li i rozkazom swych mężów.
Islam został z r e i n t e r p r e t o w a n y jako religia miłości i pokoju, a jego najciem­
niejszym, analfabetycznym w y z n a w c o m przypisano cechy u z n a w a n e za cno­
ty na u n i w e r s y t e t a c h Francji i Z a c h o d n i e g o Wybrzeża USA. Przeciwnicy
n o r m religijnych nagle pokochali skrajnie n o r m a t y w n y islam. Wygląda na t o ,
że dla wielu r e p r e z e n t a n t ó w tego n u r t u spalenie na stosie G i o r d a n a B r u n a
JESIEŃ-2002
291
przez inkwizycję cztery wieki t e m u jest wciąż znacznie większą i aktualniejszą z b r o d n i ą od ataku na Twin Towers w N o w y m Jorku.
G u e n t e r Grass, a u t o r "Blaszanego b ę b e n k a " , wraz z g r o n e m p r o m i n e n t n y c h
pisarzy niemieckich skupionych wokół berlińskiej Akademii Sztuki niecały
miesiąc po z a m a c h u na World Trade C e n t e r rzucił h a s ł o : czas wyjść z wieży
z kości słoniowej. O s t r o skrytykował p r e z y d e n t a Busha, m ó w i ą c m.in.: " N i e
tylko skrajna interpretacja islamu, także kategorie d o b r a lub zła amerykań­
skiego p r e z y d e n t a mają fanatyczne p o d ł o ż e religijne". I n n y pisarz niemiecki
- Botho Strauss, nazwał amerykański atak na Talibów walką zła ze z ł e m .
W p o d o b n y m d u c h u wypowiadają się intelektualiści francuscy. Filozof Jacąues Derrida u z n a ł "określoną, od d a w n a p r o w a d z o n ą politykę a m e r y k a ń s k ą
i europejską" za w s p ó ł o d p o w i e d z i a l n ą za z a m a c h y terrorystyczne.
Niemiecki kompozytor Karlheinz Stockhausen powiedział dosłownie: "To, co
się stało, jest - i teraz musicie wszyscy wyprać sobie mózgi - największym dzie­
łem sztuki, jakie kiedykolwiek powstało. To, że d u c h w j e d n y m akcie m o ż e d o ­
konać czegoś takiego, o czym my w muzyce nie m o ż e m y nawet marzyć, że lu­
dzie ćwiczą dziesięć lat jak oszaleli całkiem fanatycznie dla jednego koncertu
i p o t e m umierają. To jest największe dzieło sztuki, jakie jest w ogóle możliwe
w kosmosie. To są ludzie niezwykle skoncentrowani na spektaklu i p o t e m pięć
tysięcy ludzi odsyłają do zmartwychwstania w jednej sekundzie. Ja tego nie po­
trafię. Wobec takiej wielkości jesteśmy niczym". Zabrzmiało sędziwym Marinettim, ale Christina Weiss, hamburski senator ds. kultury, wyraziła pełne zro­
zumienie dla kompozytora. Według niej potraktował nowojorską katastrofę
z p u n k t u widzenia estetyki, czego publiczność prawdopodobnie nie zrozumie.
Notabene jej szef, burmistrz miasta, został sfilmowany podczas uroczystości ku
czci ofiar z Nowego Jorku i Waszyngtonu, gdy zanosił się od śmiechu.
Niemcy mają szczęście do polityków kulturalnych. S e n a t o r d s . kultury Berli­
na A d r i e n n e G o e h l e r wyraziła radość ze z b u r z e n i a wież World Trade Center,
ponieważ były dla niej s y m b o l e m fallicznym i uosabiały zniewolenie kobiety
w społeczeństwie patriarchalnym, to znaczy w s p o ł e c z e ń s t w i e z a c h o d n i m .
Ani s p o ł e c z e ń s t w o islamskie nie j e s t p a t r i a r c h a l n e dla tych myślicieli, ani
m i n a r e t y nie kojarzą im się z s y m b o l a m i fallicznymi.
Krystyna Grzybowska „Amerykańska t a n d e t a przeciw światłości islamu",
„Rzeczpospolita" 2 7 - 2 8 . 1 0 . 2 0 0 1 .
292
FRONDA
27/28
REWOLUCJA DZIECI-KWIATÓW
Jak po 20 latach ocenia Pan rewolucję irańską, w której Pan uczestniczył?
Uczestniczyłem w rewolucji, w której kwiaty zwyciężyły karabiny. Była to re­
wolucja pokojowa. Jej celem była wolność, niepodległość, p o s t ę p i islam ja­
ko otwarcie d u c h a . (...) dla m ł o d y c h ludzi, dzieci t a m t e j rewolucji, te zasady
nadal są i d e a ł e m i doświadczenie rewolucji dla nich trwa.
Prezydent Iranu w latach 1 9 7 9 - 8 1 , o b e c n i e uchodźca we Francji,
Abolhasan Bani Sadr w rozmowie z M o n i k ą Słowakiewicz
„Reżim po kwiatach", „Gazeta Wyborcza" 12.1 1.1999.
W KANDAHARZE Z N Ó W TĘCZOWO
Po u p a d k u talibów do K a n d a h a r u powróciły nie tylko telewizory, brzytwy
i latawce. Na ulicach pojawili się z n o w u m ł o d z i chłopcy na sprzedaż. Kandah a r ma długie tradycje h o m o s e k s u a l n e j prostytucji, z w a n y był niegdyś h o ­
m o s e k s u a l n ą stolicą p o ł u d n i o w e j Azji. Miejscowi mówią, że p t a k i przelatu­
jąc n a d m i a s t e m machają tylko j e d n y m skrzydłem, bo d r u g i m zasłaniają
kuper.
Krwawe walki, jakie wynikły w 1994, kiedy d w ó c h w a t a ż k ó w p o ż a r ł o się
0 pięknego kochanka, przyczyniły się do w z r o s t u p o p u l a r n o ś c i talibów. Kie­
dy w końcu nastali, wprowadzili d r a k o ń s k i e kary za s o d o m i ę : w i n n i stawali
pod ceglanym m u r e m , który był n a s t ę p n i e b u r z o n y tak, by zginęli p o d r u m o ­
wiskiem. Teraz wszystko jest po s t a r e m u , w i d o k starszego b r o d a t e g o m ę ż ­
czyzny spacerującego z gładko o g o l o n y m m ł o d z i e ń c e m staje się z p o w r o t e m
e l e m e n t e m lokalnego pejzażu.
„Forum" 2 1 . 0 1 . 2 0 0 2 . za: „The Times"
POSTTALIBAN
Amerykańska interwencja zniszczyła bazy terrorystyczne al-Qaidy, ale jedno­
cześnie spowodowała upadek całej s t r u k t u r y władzy w Afganistanie. Wojna
1 chaos przyniosły anarchię, a wraz z nią rozkwit narkotykowego biznesu. Moż­
na było oszacować rozmiary nieszczęścia ludzkiego, jakie spowodowały zama­
chy al-Qaidy 11 września w USA, obliczyć straty b a n k ó w i towarzystw ubez­
pieczeniowych, ale nikt nie obliczy strat fizycznych, zdrowotnych i moralnych,
JESIEŃ-2002
293
jakie ludzkość poniesie z p o w o d u napływu afgańskich narkotyków. Narkotyki
to gorszy terroryzm, bo działa skrycie i trudniej go zwalczyć.
- N o w e władze t ł u m a c z ą Afgańczykom, że talibowie cofnęli kraj do ś r e d n i o ­
wiecza. Z a p o m n i a n o jednak, że z a n i m objęli władzę, Afganistan leżał j u ż
w gruzach, nie było widać końca wojny d o m o w e j , a 95 p r o c e n t dziewcząt i 80
p r o c e n t c h ł o p c ó w nie uczęszczało do szkół. To prawda, że talibowie w p r o w a ­
dzili s u r o w e p r a w o i obyczaje, ale położyli kres bratobójczym w a l k o m i anar­
chii, rozprawili się z p r z e s t ę p c a m i . Teraz m a m y obywatelską wolność, kobie­
ty m o g ą zrzucać burki, ale wraz z w o l n o ś c i ą powracają m i ę d z y e t n i c z n e
waśnie, na n o w o kwitnie korupcja i szerzy się bandytyzm, p o w r a c a wielki
biznes narkotykowy - powiedział R a h m a n i , u r z ę d n i k afgańskiego Towarzy­
stwa C z e r w o n e g o Półksiężyca, o d p o w i e d n i k a C z e r w o n e g o Krzyża.
Stanisław Crzymski, Francesco Ziziola „Opium zwycięstwa",
„Rzeczpospolita", 2 2 . 0 3 . 2 0 0 2
BARDZIEJ
MAHOMETAŃSCY
OD
MAHOMETA
Czy w Koranie istnieje zapis pozwalający ukamieniować kobietę za cudzołóstwo?
Nie, takiego zapisu nie m a . Za grzech c u d z o ł ó s t w a Koran przewiduje karę
chłosty, z a r ó w n o dla kobiet, jak i dla mężczyzn.
Jednak sąd szariacki skazał Safiyę Hussaini na ukamieniowanie. Jak tłumaczyć tę roz­
bieżność?
To proste. Szkoły p r a w a m u z u ł m a ń s k i e g o j u ż w IX wieku stwierdziły, że Bóg
nie m i a ł na myśli tego, co z a p i s a n o w Koranie. Teraz skazując Safiyę, sąd nie
skorzystał z nowoczesnej interpretacji p r a w a koranicznego, lecz w ł a ś n i e
z klasycznej, IX-wiecznej.
Kierownik Zakładu Arabistyki i Islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego,
prof. Janusz Danecki w rozmowie z Michałem Poręckim
„Śmierć zamiast chłosty, czyli sędzia wie lepiej",
„Życie" 1 6 - 1 7 . 0 3 . 2 0 0 2 .
294
FRONDA
27/28
Z D E R Z E N I E CYWILIZACJI
Warszawski arabista zwrócił uwagę na i s t o t n ą różnicę w postrzeganiu świata
między ludźmi Z a c h o d u i Arabami, która m o ż e być przyczyną nieporozu­
mień, a wręcz braku e l e m e n t a r n e g o z r o z u m i e n i a drugiej strony. Z a c h ó d uzna­
je za fakt to, co zostało dowiedzione, Arabowie zaś to, co zostało powiedzia­
ne. Słowo jest w świecie arabskim ważniejsze niż empiryczne dowody, stąd
już prosta droga do konfliktu. Ocenę Daneckiego p o t w i e r d z a każdy dzień p o ­
bytu w którymkolwiek kraju arabskim. Byle sprzedawca czy kierowca potrafi
kłamać w żywe oczy, choć we w ł a s n y m p r z e k o n a n i u jest p r a w d o m ó w n y .
Andrzej Talaga w recenzji książki „Arabowie" Janusza Daneckiego",
„Wyznawcy słowa", „ N o w e Państwo" 5/2002
KOŃ
TROJAŃSKI
W ZIEMI
ŚWIĘTEJ
To nie „bracia arabscy", lecz Izrael, Rabin i Peres dali w 1993 r. szansę Pale­
styńczykom. Z g o d a na A u t o n o m i ę , p o w r ó t Arafata i jego bojowców z Tunisu
miał j e d n a k swą cenę: rozbrojenie i likwidacja wszelkich organizacji terrory­
stycznych, zlikwidowanie prywatnych milicji. Arafat o t r z y m a ł w t y m celu
b r o ń od Izraela. Wszelkie rozszerzanie u p r a w n i e ń A u t o n o m i i , p r o b l e m y
i spory miały być rozstrzygane za p o m o c ą r o k o w a ń i negocjacji. Arafat wy­
rzekł się uroczyście nie tylko chęci zniszczenia Izraela, ale stosowania,
wspierania i tolerowania wszelkiej przemocy. N a z w a n o to u m o w ą „pokój za
ziemię". Arafat nie tylko nic nie zlikwidował, ale n a t y c h m i a s t po p o w r o c i e
do Gazy zajął się t w o r z e n i e m własnej siatki terrorystycznej.
Już w tym samym 1993 r., w którym podpisano u m o w ę tworzącą Autonomię
Palestyńską w zamian m.in. za rezygnację O W P z likwidacji Izraela, J. Arafat
w tajnym przemówieniu do południowoafrykańskich m u z u ł m a n ó w wyjaśnił, że
jest to porozumienie podobne temu, jakie zawarł M a h o m e t z mieszkańcami
Mekki w r. 628 - obowiązuje tylko do czasu, gdy sytuacja nie obróci się na jego
korzyść. Wyraźnie wskazał, że chodzi o krok czysto taktyczny, celu strategiczne­
go (zniszczenia Izraela) nie przekreślający. Że jego, Arafata, u m o w a z Oslo by­
najmniej do niczego nie zobowiązuje i rąk w niczym nie wiąże. Jeszcze jawniej,
wyjaśnił to publicznie w wywiadzie dla egipskiego pisma, w r. 2001, powszech­
nie uznawany na Zachodzie za palestyńskiego działacza „umiarkowanego"
n u m e r 1 Faisal al-Husseini (niedługo p o t e m zmarł na serce, ale nie zmienia to
JESIEŃ-2002
295
w niczym nastawienia „umiarkowanych")- Porozumienie z Oslo - czyli „proces
pokojowy", „pokój za ziemię" i całą resztę nazwał dosłownie - „koniem trojań­
skim", posunięciem czasowym, wstępnym krokiem ku n i e z m i e n n e m u celowi:
„wyzwolenia" Palestyny od rzeki Jordan do Morza Śródziemnego, czyli powsta­
nia państwa arabskiego na miejsce Izraela. - Musieliśmy, z konieczności, zgodzić
się na to taktyczne posunięcie, ale posłuży o n o wyłącznie do kolejnych faz zmie­
rzających do wielkiego celu ostatecznego [likwidacji Izraela] - oświadczył.
Jacek Kwieciński „Nigdy nie założę arafatki", „Gazeta Polska" 1 2 . 0 6 . 2 0 0 2 .
CU1 B O N O ?
Proszę wybaczyć, ale nie potrafię w sobie w z b u d z i ć e n t u z j a z m u dla prezy­
d e n t a Putina. Skoro przywołujemy d a t ę 11 w r z e ś n i a 2 0 0 1 r. - jak przypusz­
czam, służby specjalne niektórych krajów coś wcześniej wiedziały. I nie p o ­
dzieliły się tą wiedzą z A m e r y k a n a m i . Wywiad rosyjski z n a d o s k o n a l e region
środkowej Azji. Dlatego za z n a m i e n n e u w a ż a m , że pierwszy telefon od m o ż ­
nych tego świata, jaki o d e b r a ł George W. B u s h po ataku na N o w y Jork i Wa­
szyngton, był w ł a ś n i e z Kremla. Oczywiście m o ż n a to i n t e r p r e t o w a ć inaczej.
Ale m n i e się nie p o d o b a rodzaj nowej koalicji z Rosją, k t ó r ą niektórzy A m e ­
rykanie uznają za ważniejszą niż sojusz z E u r o p ą .
Czy oznacza to, że po 11 września najwięcej zyskała Rosja?
Tak. Rosjanie z n o w u m o g ą kontrolować Afganistan, i to na amerykański koszt.
Stany Zjednoczone płacą swoimi pieniędzmi za stary sowiecki sprzęt przejmo­
wany przez tzw. Sojusz Północny. N a w e t za byłe bazy Armii Czerwonej w re­
publikach azjatyckich. Rosja, w imię walki z terroryzmem, m o ż e bezkarnie m a ­
sakrować Czeczenów. Wywierać naciski na "bliską zagranicę": już nie tylko na
Białoruś, lecz i na Ukrainę, A r m e n i ę czy Azerbejdżan. Zyski Moskwy po 11
września są tak znaczne, że u p r a w n i o n e wydaje mi się pytanie, czy to nie po
jej stronie należałoby szukać przyczyn tej rzekomej cezury w dziejach świata.
Francuski politolog, specjalista w zakresie sowietologii, Alain Besancon
w rozmowie z Grzegorzem Dobieckim „ Z a d r a p a n i e na grzbiecie wieloryba",
„Rzeczpospolita" 3 0 . 0 3 . - 1 . 0 4 . 2 0 0 2 .
296
FRONDA
27/28
T E R Y T O R I U M ŁOWIECKIE ROSJI
Rosja jest obecnie o wiele silniejszym u c z e s t n i k i e m m i ę d z y n a r o d o w e j roz­
grywki, niż była. A m e r y k a n i e stali się g w a r a n t e m rosyjskiej obecności na Za­
kaukaziu, Rosja wróciła do Afganistanu, a U k r a i n a z o s t a ł a u z n a n a za teryto­
r i u m łowieckie Rosji.
(...) Problem polega także na tym, że wciąż m ó w i m y im [ U k r a i ń c o m ] , że
są w Europie, a t y m c z a s e m p o w i n n i ś m y im m ó w i ć , że jeżeli chcą być w Eu­
ropie, to p o w i n n i coś w tym k i e r u n k u robić. I, niestety, m a m wrażenie, że
przez o s t a t n i e dziesięć lat m y ś m y odegrali nie najlepszą rolę. M y ś m y ich usy­
piali kołysankami, że są kochani, a p r a w d a jest taka, że n i k t ich nie kocha,
poza n a m i . Prawda, bezwzględna p r a w d a jest taka, że nikogo, oprócz nas, oni
nie obchodzą.
Zdzisław Najder w dyskusji redakcyjnej na t e m a t stosunków
polsko-rosyjskich, prowadzonej przez Radosława Rybińskiego
„Oswajanie niedźwiedzia", „ N o w e Państwo" 2/2002
NALOT CIASTKOWY
Amerykańskie samoloty zrzuciły w niedzielę na Afganistan tysiące ciastek,
by umilić Afgańczykom o b c h o d y Aid al Fitr, święta kończącego r a m a d a n poinformował major R a y m o n d Cordell z bazy lotniczej Bargam k o ł o Kabulu.
- Pomyśleliśmy, że mieszkańcy Afganistanu w końcu d u ż o się nacierpieli i to
m o ż e być s p o s ó b na okazanie im naszego szacunku - powiedział Cordell.
„Gazeta Wyborcza" 1 7 . 1 2 . 2 0 0 1
TRZECI T O T A L I T A R Y Z M
Myślę, że to, co uczynił p r e z y d e n t George B u s h było o p a t r z n o ś c i o w e . Gdy
tylko doszedł do władzy, n a t y c h m i a s t zmienił politykę swojego p o p r z e d n i k a
i wstrzymał dotacje m i ę d z y n a r o d o w y m organizacjom finansującym aborcję.
Wydaje mi się także, że wyraził się przeciwko s t o s o w a n y m w Meksyku i Bra­
zylii p r a k t y k o m obowiązkowej
sterylizacji kobiet po u r o d z e n i u j e d n e g o
dziecka. Zdecydował też o p o m o c y finansowej dla dzieł charytatywnych pro­
wadzonych przez Kościoły chrześcijańskie. Także p r z e m ó w i e n i e n o w e g o a m ­
basadora USA przy O N Z było o b r o n ą rodziny w tradycyjnym jej znaczeniu.
JESIEŃ.2002
297
Jako wyraz zemsty, kilka d n i t e m u USA nie zostały (...) p o n o w n i e w y b r a n e
na członka Komisji Praw Człowieka przy O N Z .
Z tego wszystkiego wynika, że walka t r w a i że jest to walka coraz bardziej
zaciekła, a my, chrześcijanie, znajdujemy się w s a m y m jej c e n t r u m . N i e p o ­
w i n n i ś m y j e d n a k się bać, p o n i e w a ż wiemy, że Kościół w tej walce o d n i e s i e
o s t a t e c z n e zwycięstwo - tak było w przypadku każdego i n n e g o totalitary­
z m u , który go prześladował. N a z i z m j u ż nie istnieje, a Kościół t r w a dalej.
K o m u n i z m prześladował Kościół jak n i k t nigdy nie czynił t e g o w całej h i s t o ­
rii chrześcijaństwa, a dziś t e n k o m u n i z m się rozpada. P o d o b n i e Kościół bez
wątpienia zwycięży wszelkie n o w e totalitaryzmy w postaci z a c h o d n i e g o libe­
ralizmu itd.
Francuski mnich i duszpasterz, o. Daniel Ange w rozmowie
z o. Mariuszem Bigielem SJ „W o b r o n i e rodziny", „Szum z N i e b a " 2/2002
ZRZUTKA NA ABORTERA
Podczas 2 4 2 9 . spotkania Rady Unii Europejskiej (30 maja 2 0 0 2 r.) podjęto
również kwestię finansowania F u n d u s z u L u d n o ś c i o w e g o O N Z ( U N F P A ) ,
który - jak w s p o m n i a n o lakonicznie w t y m d o k u m e n c i e - przeżywa aktual­
nie „finansowe p r o b l e m y " . P r z y p o m n ę , że przyczyną tych „finansowych p r o ­
b l e m ó w " F u n d u s z u Ludnościowego O N Z jest zablokowanie przez prezyden­
ta
Busha
amerykańskich
dotacji
na
tę
organizację
z
powodu
jej
zaangażowania w p o p i e r a n i e tzw. aborcji. Okazuje się, że w Radzie Unii Eu­
ropejskiej to zaangażowanie a b s o l u t n i e nie przeszkadza, a n a w e t u w a ż a je za
godne uznania. (...) Oprócz t e g o m i n i s t r o w i e Rady Unii Europejskiej „we­
zwali wszystkie państwa, aby k o n t y n u o w a ł y swoje poparcie dla UNFPA"
(...) Pamiętać j e d n a k należy, że s a m e białe koszule owych „ m i n i s t r ó w "
Rady Unii Europejskiej, wykładających dla F u n d u s z u L u d n o ś c i o w e g o O N Z
worek z e u r o na zabijanie n i e n a r o d z o n y c h , nie p o w i n n y p r z e s ł o n i ć e l e m e n ­
t a r n e g o faktu, że owa unijna z r z u t k a niczym się w swej istocie nie różni od
wynajęcia zwykłego gangstera na tzw. k r w a w ą r o b o t ę . USA to w i d z ą i nic
dziwnego, że nie chcą na taką z b r o d n i ę dawać pieniędzy. Czyżby polscy zwo­
lennicy UE gotowi byli tę stratę finansową F u n d u s z u L u d n o ś c i o w e g o u z u ­
pełnić? Przecież po wstąpieniu do Unii b ę d z i e m y realizować tę decyzję Ra298
FRONDA
27/28
dy M i n i s t r ó w UE i Komisji Europejskiej. Pora sobie z a t e m p o s t a w i ć pytanie:
czy jesteś gotowy dać chociażby z ł o t ó w k ę na tę zbrodnię?
Marek Czachorowski „Aborcyjna aktywność Unii Europejskiej",
„Nasz Dziennik" 2 6 . 0 6 . 2 0 0 2 .
PREZERWATYWY Z A M I A S T KOŁCHOZÓW
Kiedy za G o m u ł k i przyjeżdżali do Polski towarzysze radzieccy lub bułgarscy,
n i e u c h r o n n i e stawiali pytania, k t ó r e nieco a m b a r a s o w a ł y gospodarzy. Dla­
czego wieś nieskolektywizowana? Dlaczego d o z w o l o n e abstrakcyjne malar­
stwo? Jak m o ż e w socjalistycznym kraju istnieć katolicki u n i w e r s y t e t ? Go­
ście byli z a p r o g r a m o w a n i jak roboty; n a w e t jeśli p r z e d " w y m i a n ą p o g l ą d ó w "
zdążyli się upić, jakiś w e w n ę t r z n y nakaz skłaniał ich do b e ł k o t a n i a o kołcho­
zach i malarstwie. W dalszej fazie upojenia przyznawali cichcem, że im oso­
biście "wiszą" te obrazy i spółdzielnie, ale u nich, " n a g ó r z e " przywiązuje się
do tego d u ż ą wagę; w s z a k j e s t e ś m y j e d n ą wielką rodziną.
Wszystko to p r z y p o m n i a ł o mi się, kiedy o g l ą d a ł e m n i e d a w n o kanał TV
Planetę, który jest o s t a t n i m r a t u n k i e m p r z e d a m e r y k a ń s k i m i filmami w pol­
skich telewizjach (recenzenci określają je s k r ó t o w o : " ł u b u - d u " , " z a pięć gro­
szy", "nie w a r t o " , " s t r a t a czasu" itd.) Co i n n e g o Planetę, dają tu przyzwoite
p r o g r a m y d o k u m e n t a l n e . I w ł a ś n i e na j e d e n z nich trafiłem.
O t ó ż przyjechał do Polski a u t o b u s z m ł o d z i e ż ą z zachodniej Europy,
z którą teraz b ę d z i e m y stanowić j e d n ą wielką r o d z i n ę . Mieli reżysera i ope­
ratora, zespół muzyczny i wielu sympatycznych m ł o d y c h ludzi płci obojga.
Przywieźli też niezły zapasik p y t a ń do młodzieży polskiej. Trzeba przyznać,
że goście byli życzliwie n a s t a w i e n i . Już w pierwszych sekwencjach filmu wy­
rażali zachwyt z p o w o d u Warszawy tonącej w światłach, wypełnionej p u b a ­
mi, dyskotekami, restauracjami itd., zachwyt t y m większy, iż przypuszczali,
że będzie tu "jak w krajach rosyjskich". Panowie r a ź n o zabrali się do rzeczy
wymieniając p o t e m uwagi, kogo " d a ł o się przelecieć", a kogo nie. Trzeba
przyznać, że nie p o s z ł o im najlepiej.
Ale o co pytali? Z p e w n o ś c i ą nie o kołchozy i abstrakcję. I n t e r e s o w a ł a ich
- w ujęciu reżysera filmu - głównie kwestia p r e z e r w a t y w i p r o b l e m wszech­
władzy Kościoła. Te kwestie stale łączyły się ze sobą: czy Kościół zakazuje
JESIEŃ-2002
299
prezerwatyw? Czy p o t ę p i a seks? Dlaczego instytucja ta wtrąca się do najmil­
szych ludzkich przyjemności? R o z m ó w c y polscy i t ł u m a c z e starali się udzie­
lić odpowiedzi. Prowadzili gości do kiosków, gdzie prezerwatywy były w róż­
nych kolorach i rozmiarach. Wyszukali jakiegoś t r o c h ę p r z e r a ż o n e g o księdza
niezbyt obytego z t e m a t y k ą seksualną, pytali go, dlaczego Kościół nie zajmu­
je się chorymi na AIDS, skoro ta c h o r o b a jest j e d n y m z głównych polskich
problemów, dlaczego odrzuca ich s p o ł e c z e ń s t w o . No i z n o w u o prezerwaty­
wach, które w p r a w d z i e d o s t ę p n e , ale wciąż p o t ę p i o n e . Pewien znany piosen­
karz tłumaczył zło d ą ż e n i e m Kościoła do w ł a d z y i kontroli n a d społeczeń­
s t w e m . Nie był to żaden d o n o s , bo śpiewał już o t y m w swoich p i o s e n k a c h .
Z tego ujarzmionego kraju (jednak w y p e ł n i o n e g o p u b a m i , d y s k o t e k a m i
i p a n i e n k a m i " d o przelecenia") goście wyjeżdżali m i m o wszystko w dobrych
nastrojach. A ja oglądając n a p i s " F i n " z a d a w a ł e m sobie pytanie: czyżby
w dziedzinie "wymiany d o ś w i a d c z e ń " prezerwatywy zastąpiły kołchozy? N o ,
niezupełnie; o n e są, a k o ł c h o z ó w już nie było.
Michał Radgowski „W niewoli p y t a ń " , „Rzeczpospolita" 2 . 0 3 . 2 0 0 2 .
W KRAJU TRICOLORES
We Francji rodziny chcące a d o p t o w a ć dziecko czekają latami, wystając po pa­
pierki w koncesjonowanych urzędach, zbierając opinie etc. Z g o d n i e z „poli­
tyczną poprawnością", pierwsze dziecko do adopcji m u s i być Kolorowe. Stąd
m.in. wyprawy F r a n c u z ó w n a w e t na Syberię, do R u m u n i i i w i n n e miejsca,
gdzie znajdują się jeszcze Białe sieroty.
Bogdan Dobosz „Wątpliwości bez wątpliwości",
„Najwyższy Czas!", 2 9 . 0 6 . 2 0 0 2
POST KOMUNISTYCZNY
Jan Paweł II ogłosił 14 grudnia - gdy m u z u ł m a n i e kończą r a m a d a n , a katoli­
cy wciąż o b c h o d z ą a d w e n t - d n i e m p o s t u i m o d l i t w y w intencji t r w a ł e g o
i sprawiedliwego pokoju na świecie. T r u d n o stwierdzić, czy wszyscy katolicy
wzięli sobie do serca apel papieża. Z u z n a n i e m przyjęły go n a t o m i a s t środo­
wiska, które t r u d n o u t o ż s a m i a ć z jakąkolwiek religią.
300
FRONDA
27/28
Na w e z w a n i e Ojca Świętego n i e m a l n a t y c h m i a s t odpowiedzieli t w a r d o głowi komuniści włoscy z O d b u d o w y Komunistycznej. "Zachowując p e ł n ą
a u t o n o m i ę , dołączamy do tej uniwersalnej inicjatywy; my również 14 grud­
nia będziemy pościć" - obiecali. O ś w i a d c z e n i e podpisali przewodniczący Od­
b u d o w y Fausto Bertinotti oraz członkowie k i e r o w n i c t w a partii, i to oni tego
dnia mają nie ulegać przyjemnościom s t o ł u . - Będzie to p o s t w takiej formie,
jaką z a p r o p o n o w a ł papież. Będą pościć tak jak katolicy - wyjaśnia Vittorio
Mucci z biura p r a s o w e g o O d b u d o w y Komunistycznej. N i e potrafił j e d n a k
powiedzieć, od spożycia jakich p r o d u k t ó w powstrzymają się poszczący. M o ­
dlić się nie będą.
Beata Zubowicz „Komuniści będą pościć tak jak katolicy",
„Rzeczpospolita" 12.12.2001.
POST MASOŃSKI?
Jako wielki m i s t r z Wielkiej Loży Regularnej W ł o c h , jedynej loży masońskiej
na terenie p a ń s t w a włoskiego u z n a n e j przez m a s o ń s k ą tradycję anglosaską,
i jako socjolog (taki zawód wykonuję) u w a ż a m , że inicjatywy papieża podję­
te w związku z o s t a t n i m i wydarzeniami na świecie są a b s o l u t n i e n i e z b ę d n e
i s t o s o w n e w obecnej chwili głębokiego kryzysu. Dialog międzyreligijny pro­
wadzony przez papieża p o t w i e r d z a tylko jego działania, k t ó r y m przyświeca
cel - wzajemna tolerancja między wyznawcami różnych religii. Tolerancja
jest zresztą zasadą, na której opiera się myśl m a s o ń s k a .
Wielki mistrz Wielkiej Loży Regularnej Włoch,
Fabio Venzi w liście do redakcji „Rzeczpospolitej" 10.01.2002.
JESIEŃ-2002
301
Upadek świata jest, zdaniem Ignacego Sołowieckiego,
tak głęboki, że niemożliwe staje się prowadzenie
w nim życia prawdziwie chrześcijańskiego, f z powodu
tej bezbożności nie można zachować w niezanieczyszczonej czystości: ani mnisi - życia zakonnego, ani dzie­
wice - życia dziewiczego. Jedyną dostępną zatem jesz­
cze staroobrzędowcom drogą zbawienia staje się
męczeństwo za wiarę.
Teologiczne
usprawiedliwienie
samobójstwa
u Ignacego
Sołowieckiego
TOMASZ
PIOTR
TERLIKOWSKI
Nie m o ż n a z r o z u m i e ć duszy rosyjskiej bez u w a ż n e g o p r z e s t u d i o w a n i a h i s t o ­
rii i teologii s t a r o o b r z ę d o w c ó w - u w a ż a Mikołaj Bierdiajew. Znaczenie lewego
skrzydła raskołu (...) polegało na tym, że uczyniło ono myśl rosyjską wolną i odważną,
1
niezależną i zwróconą ku rzeczom ostatecznym
- zauważa Bierdiajew. Ta, tak wy­
sławiana przez wielu rosyjskich myślicieli w o l n o ś ć b a r d z o ł a t w o m o ż e się
przerodzić w s a m o w o l ę i fanatyzm (bolszewicki, eurazjatycki czy n a r o d o w o -prawosławny). I niestety, tu t r z e b a się zgodzić z Bierdiajewem, źródła takie­
go nadużycia idei wolności i niezależności znaleźć m o ż e m y j u ż u samych
XVII-wiecznych staroobrzędowców. To o n i (a dokładniej niektórzy z nich)
302
FRONDA
27/28
w imię wierności tradycji, ale i duchowej niezależności, przyjęli s a m o b ó j s t w o
jako jedną z podstawowych dróg do zbawienia. Od o d r z u c e n i a w ł a s n e g o ży­
cia w imię wyższej prawdy jest zaś j u ż tylko k r o k do o d r z u c e n i a p r a w a do ży­
cia innych w imię wyższej prawdy. Stąd być m o ż e tak wielkie zainteresowanie
staroobrzędowcami w ś r ó d XIX- i XX-wiecznych rosyjskich bolszewików.
Wszystkie chrześcijańskie w y z n a n i a z g o d n y m g ł o s e m odrzucają s a m o ­
bójstwo, n a w e t jako m e t o d ę walki z niesprawiedliwymi p r z e ś l a d o w a n i a m i
chrześcijan. Katechizm Kościoła Katolickiego wyraźnie potępiając s a m o b ó j ­
stwo p r z y p o m i n a , że poważna obawa przed próbą, cierpieniem lub torturami może
zmniejszyć odpowiedzialność samobójcy2. N i e oznacza to jednak, że ś m i e r ć s a m o ­
bójcza m o ż e być p o p i e r a n a jako forma walki z p r z e ś l a d o w a n i a m i . O d e b r a n i e
sobie życia nie m o ż e być więc n a w e t w szczególnych p r z y p a d k a c h p r o t e s t u
przeciw p r z e ś l a d o w a n i o m z r ó w n y w a n e z przyjętym d o b r o w o l n i e (ale z rąk
innych) m ę c z e ń s t w e m - jak to ma miejsce na przykład w b u d d y z m i e . Istnie­
ją j e d n a k chrześcijańskie wspólnoty, dla których t e n o s t a t e c z n y w y r o k Ko­
ścioła katolickiego (a także p r a w o s ł a w n e g o ) jest dyskusyjny. Rosyjscy staro­
obrzędowcy na przykład w XVII wieku burzliwie dyskutowali n a d t y m
p r o b l e m e m , próbując n a w e t znaleźć teologiczne u z a s a d n i e n i a dla g r u p o ­
wych i publicznych s a m o b ó j s t w (ich u z a s a d n i e n i e m p r a k t y c z n y m była za­
wsze obawa przed a t a k i e m sił carskich zwalczających s t a r o o b r z ę d o w c ó w
i torturujących ich po p o j m a n i u ) . W efekcie p o w s t a ł y n a w e t całe g r u p y (sek­
ty) propagujące s a m o s p a l e n i e lub wieszanie się jako drogę do zbawienia. D u ­
siciele uważali wręcz, że s a m o b ó j s t w o za wiarę jest m i ł e Bogu, a zbawiony
m o ż e być tylko ten, k t o zginął za wiarę 3 . N i e c o i n n e u z a s a d n i e n i e p r a w a (czy
wręcz obowiązku)
s a m o z a g ł a d y przedstawili s a m o s p a l e ń c y (samozżigatiele),
którzy postulowali zbiorowe s a m o b ó j s t w o całej gminy, gdy osiągnie o n a d u ­
c h o w ą i m o r a l n ą d o s k o n a ł o ś ć 4 . Ojcem d u c h o w y m i teologicznym wszystkich
tych staroobrzędowych koncepcji m o r a l n e g o i d u c h o w e g o u s p r a w i e d l i w i e n i a
samobójstwa był diakon Ignacy Sołowiecki (znany w ś r ó d s t a r o o b r z ę d o w c ó w
również jako Ignacy P o m o r z a n i n ) .
Celem niniejszego artykułu jest p r z e d s t a w i e n i e jego p o g l ą d ó w na religij­
ne usprawiedliwienie s a m o b ó j s t w a oraz polemik, jakie wywołały te poglądy.
Prezentacja ta oraz analiza ignacjańskich p o g l ą d ó w m o g ą być r ó w n i e ż rozu­
m i a n e jako p r ó b a w p r o w a d z e n i a w r o z u m i e n i e „rosyjskiej d u s z y " rozdartej
między fanatyczną wiarą a n i h i l i z m e m .
JESIEŃ-2002
303
Żywot diakona Ignacego
O życiu ojca doktryny s a m o s p a l e n i a jako drogi do Boga w i e m y niewiele. Na
p e w n o był on m n i c h e m słynnego m o n a s t y r u sołowieckiego. W 1661 roku
przyjął t a m święcenia d i a k o n a t u . D w a lata później był j e d n y m z k i e r o w n i k ó w
klasztornych zakładów solnych. J u ż wtedy, jak wszyscy sołowieccy m n i s i
w tym czasie, był zaangażowany w o b r o n ę starego rytu liturgicznego i kalen­
darzowego. Jego p o d p i s widnieje p o d t r z e m a p i e r w s z y m i sołowieckimi apelami do cara o o b r o n ę s t a t r o o b r z ę d o w c ó w
i o d r z u c e n i e reform nikoniańskich. J e d n o c z e ś n i e j e d n a k
diakon Ignacy związał się z k l a s z t o r n ą o p o ­
zycją
wobec
klasztor
pragnącego
podporządkować
moskiewskim władzom
państwo­
w y m i kościelnym a r c h i m a n d r y t y Bartłomieja.
Konflikt t e n d o p r o w a d z i ł o s t a t e c z n i e do p o r z u c e n i a
przez Ignacego klasztoru i p o z b a w i e n i a go przez a r c h i m a n drytę święceń (tym z u p e ł n i e się b u n t o w n i c z y m n i c h nie
przejął i do końca życia przedstawiał się jako d i a k o n ) 5 .
Bezpośrednią przyczyną wyrzucenia Ignacego z m o n a s t y r u była jego na­
uka o napisie, jaki p o w i n i e n znajdować się na Krzyżu C h r y s t u s a (tzw. title).
Pierwotnie na wszystkich ruskich krzyżach znajdował się n a p i s : „Isus Hristos C a r ' Slavy" (IHCS), j e d n a k p a t r i a r c h a N i k o n nakazał jego z m i a n ę n a
„Isus Nazariejanin Car Iudejskij" ( I N O ) . Z d a n i e m większości staroobrzę­
d o w c ó w było to heretyckim i bluźnierczym z a p r z e c z e n i e m w i e c z n e m u kró­
lowaniu C h r y s t u s a w chwale 6 . On żyje zawsze a nie w Nazarecie, ale siedzi napeł­
niony chwałą po prawicy Ojca w niebiesiech. A taką titlą (belką ze z r e f o r m o w a n y m
n a p i s e m - przyp. aut.) swoją nazywacie, bogobójcy, Zbawcę Świata, zwykłym czło­
wiekiem.
(...) Ipod taką titlą, my wierni chrześcijanie podpisać się nie możemy7 - wy­
jaśnia s t a n o w i s k o s t a r o o b r z ę d o w e diakon Ignacy. U z n a n i e n o w e g o n a p i s u
(nowej titły) oznacza również, w e d ł u g diakona, o d e r w a n i e się od prawdziwe­
go Kościoła i przyłączenie się do Kościoła Antychrysta. Pisząc b o w i e m
o Chrystusie „król żydowski" zwolennicy n o w e g o krzyża uznają, że jest on
królem Żydów, ale nie chrześcijan. Kto jest zatem waszym królem? Przed kim się
korzycie? Czyż nie przed Antychrystem?" - pyta retorycznie Ignacy. Na tak rady­
kalne s t a n o w i s k o nie chciał się zgodzić n o w y przywódca z w o l e n n i k ó w stare304
FRONDA
27/28
go rytu w m o n a s t y r z e o. Gieroncjusz - i to za jego przyczyną Ignacy wyru­
szył na 12-letnią tułaczkę po Rosji.
Czas wędrówki to dla Ignacego okres ukrywania się p r z e d poszukującymi
go władzami oraz n i e u s t a n n e g o , w ciągle nowych miejscach, głoszenia w a r t o ­
ści starego rytu i znaczenia p r a w i d ł o w e g o n a p i s u na krzyżu. To dlatego nie­
mal w każdym miejscu, w k t ó r y m przebywał diakon, pojawiały się n o w e
wspólnoty staroobrzędowców (szczególnie wiele p o w s t a ł o ich na P o m o r z u ,
stąd często określa się Ignacego m i a n e m P o m o r z a n i n a ) . W czasie w ę d r ó w k i
starał się on także nawiązywać kontakty z innymi liderami r u c h u staroobrzędowego, m.in. z p r o t o p o p e m A w w a k u m e m czy m n i c h e m Korniłem 9 .
Spokój (relatywny - oczywiście) Ignacego p r z e r w a ł o d o p i e r o spalenie
m o n a s t y r u sołowieckiego przez żołnierzy p o s ł u s z n y c h patriar­
sze m o s k i e w s k i e m u oraz w y m o r d o w a n i e wiernych s t a r e m u ob­
rządkowi m n i c h ó w . Dla Ignacego s t a ł o się to s y m b o l e m u p a d k u
o s t a t n i e g o b a s t i o n u prawdziwej wiary i rozpoczęcia cza­
sów Antychrysta 1 0 . A wszystko dlatego, że dia­
kon przyjmował za swoją ideę świętego Zosimy,
założyciela klasztoru sołowieckiego, który wska­
zywał na m o n a s t y r jako na o s t a t n i e miejsce, w k t ó r y m
c h r o n i o n e są p r a w d z i w e chrześcijańskie zwyczaje oraz ob­
rzędy, i k t ó r e z t e g o p o w o d u znajduje się p o d specjalną opieką
Boga. M o n a s t y r Sołowiecki stał się więc s w o i s t y m C z w a r t y m
R z y m e m - c h r o n i o n y m p r z e d wszelką herezją - oraz Z i e m i ą
Świętą c h r o n i o n ą przed atakami Złego. U p a d e k t e g o miejsca dla wielu staro­
o b r z ę d o w c ó w stał się z n a k i e m początku końca świata 1 1 .
Tak było i dla diakona Ignacego. Od m o m e n t u zniszczenia klasztoru radykalizuje on swoją naukę, starając się wskazywać, jak wierni chrześcijanie
mają zachowywać się w obliczu zbliżającego się końca świata. Ignacy zabra­
nia im p r z e d e w s z y s t k i m u c z e s t n i c t w a w jakichkolwiek m o d l i t w a c h w r a z
z n i k o n i a n a m i . Jego z d a n i e m b o w i e m oficjalna C e r k i e w jest z a p o w i e d z i a n y m
Antychrystem. Pełny wyraz n a u k a ta znalazła w o s t a t n i m dziele diakona „Wyznaniu", które u k a z a ł o się w 1682 roku. Ignacy d o c h o d z i w n i m do w n i o ­
sku, że prawdziwy chrześcijanin nie m o ż e zachować pełnej czystości w świe­
cie całkowicie o p a n o w a n y m przez siły zła. Wyjściem nie jest j u ż n a w e t
ucieczka na pustynię i p r o w a d z e n i e t a m życia m n i s z e g o . J e d y n y m wyjściem
JESIEŃ-2002
305
z tej sytuacji m o ż e stać się, z d a n i e m Ignacego,
zbiorowa śmierć dla zbawienia duszy. Bez t a k rady­
kalnego p o w i e r z e n i a się C h r y s t u s o w i zbawienie
n i e jest j u ż m o ż l i w e . D i a k o n Ignacy wybrał t a k ą
śmierć z własnej ręki, w o t o c z o n y m przez carskie
wojska M o n a s t y r z e P a l e o s t r o w s k i m n a d M o r z e m
Białym, 4 m a r c a 1687 roku 1 2 .
Czas
Antychrysta
Diakon Ignacy przyjmował, p o d o b n i e jak niemal
wszyscy pisarze staroobrzędowi XVII wieku,
iż
wraz z u p a d k i e m (popadnięciem w herezję) ostat­
niego prawosławnego p a ń s t w a na ziemi rozpoczę­
ły się czasy ostateczne, okres p a n o w a n i a na całej
ziemi Antychrysta. Już w 1654 roku Iwan Nieron o w w liście do cara wyrażał przekonanie, że wpro­
w a d z o n e przez patriarchę Nikona reformy przygo­
towują rozpoczęcie królowania Antychrysta. Z d a n i e m Spirydiona Potiomkina
ostateczne zwycięstwo Antychrysta m i a ł o nastąpić w 1666 roku (związane to
było rzecz jasna ze zbiegiem ostatnich trzech liczb w roku). W tym właśnie ro­
ku starzec Efrem Potiemkin ogłosił, że przepowiadanym Antychrystem jest pa­
triarcha Nikon. Przeciw tej koncepcji wystąpił Awwakum, który przypomniał,
że zapowiadany Antychryst miał pochodzić z żydowskiego plemienia Dana,
a żydowskiego pochodzenia nie m o ż n a było patriarsze m o s k i e w s k i e m u przy­
pisać. Ostatecznie wielu pisarzy staroobrzędowych przyjęło, że zapowiadanym
Antychrystem jest (lub ma być) car (ewentualnie car wraz z patriarchą) 1 3 .
Diakon Ignacy głosił z u p e ł n i e i n n ą koncepcję. Jego z d a n i e m zapowiada­
nym A n t y c h r y s t e m jest z r e f o r m o w a n a przez patriarchę N i k o n a rosyjska Cer­
kiew p r a w o s ł a w n a . Wyrzekła się o n o b o w i e m prawdziwej wiary apostolskiej
wyrażonej w p e ł n i przez Ojców pierwszych s i e d m i u s o b o r ó w p o w s z e c h n y c h
w liturgii oraz zwyczajach religijnych Rusi. Ignacy zarzucił zreformowanej
przez N i k o n a Cerkwi uleganie n o w i n k o m ł a c i ń s k i m i latynizowanie (co
oznaczało dla niego spychanie w o t c h ł a ń herezji) zwyczajów i wiary p r a w o ­
sławnej. Wasza wiara nie jest już prawosławną i chrześcijańską, ale jest łacińską,
306
FRONDA
27/28
rzymską herezją.
Toteż (...) dla nas wasz Kościół nie jest prawdziwym Kościołem".
Latynizacja ta miaia się p o s u n ą ć tak daleko, że z d a n i e m diakona Ignacego,
w rosyjskiej Cerkwii prawosławnej nie są j u ż s p r a w o w a n e w a ż n e s a k r a m e n ­
ty (nawet dokonywany przez n i k o n i a n chrzest Ignacy nazywa tylko żydowskim
obrzezaniem), a jego k a p ł a ń s t w o u t r a c i ł o jakiekolwiek znaczenie. O d p o w i e ­
dzialni za taki s t a n Cerkwi mają być dwaj słudzy szatana - p a t r i a r c h a N i k o n
i car Aleksiej 1 5 .
Z n a k i e m tego o d s t ę p s t w a Cerkwi rosyjskiej ma być, z d a n i e m Ignacego
Sołowieckiego (jak to j u ż zostało zasygnalizowane), z m i a n a n a p i s u na krzy­
żu Chrystusa. Powrót do inskrypcji, jaka znajduje się w P i ś m i e Świętym,
oznacza b o w i e m dla diakona o d r z u c e n i e Boskiej n a t u r y J e z u s a C h r y s t u s a
i u z n a n i e Go wyłącznie za człowieka. Jeśli Jezus nie jest Chrystusem, jeśli dla
wszelkiego stworzenia nie jest Królem chwały, ale królem żydowskim - to jest on an­
tychrystem'6 - wyjaśnia Ignacy. N a p i s a n i e „król ż y d o w s k i " świadczyć ma rów­
nież o o d r z u c e n i u przez oficjalną C e r k i e w zwierzchnictwa i opieki C h r y s t u ­
sa: król żydowski, a nie wasz'7.
U z n a n i e oficjalnej Cerkwi prawosławnej za Antychrysta (obecne nie tyl­
ko u Ignacego Sołowieckiego) oraz o d r z u c e n i e wartości jej s a k r a m e n t ó w d o ­
prowadziło ostatecznie d o o d r z u c e n i a wartości k a p ł a ń s t w a oraz d o uznania,
że w czasach ostatecznych Bóg o d e b r a ł p r a w o s ł a w n y m p r a w o do s a k r a m e n ­
tów, w tym do s a k r a m e n t u najważniejszego - Eucharystii 1 8 .
O b r a z świata, jaki wyłania się z tych
p r z e k o n a ń , jest jasny i prosty. Cały
świat r o z p a d a się na dwie części. Po
jednej s t r o n i e są w i e r n e C h r y s t u s o w i
ostatki prawosławnych staroobrzędowców, po drugiej z r e f o r m o w a n a Cer­
kiew nikoniańska, Kościół łaciński i p o g a n i e będący s ł u g a m i A n t y c h r y s t a " .
Prześladowania o s t a t n i c h wiernych C h r y s t u s o w i są z a p l a n o w a n y m od zaJESIEN-2002
307
wsze s p o s o b e m wyłonienia wybranych, którzy przez m ę c z e ń s t w o mają za­
świadczyć o swej przynależności do p r a w d z i w e g o Kościoła 2 0 .
Chrzest przez o g i e ń
U p a d e k świata jest, z d a n i e m Ignacego Sołowieckiego, tak głęboki, że nie­
możliwe staje się p r o w a d z e n i e w n i m życia prawdziwie chrześcijańskiego.
I z powodu tej bezbożności nie można zachować w niezanieczyszczonej czystości: ani
mnisi - życia zakonnego, ani dziewice - życia dziewiczego". J e d y n ą d o s t ę p n ą z a t e m
jeszcze s t a r o o b r z ę d o w c o m drogą zbawienia staje się m ę c z e ń s t w o za wiarę.
Ignacy prosi więc oficjalną C e r k i e w o szybką śmierć: Me pragniemy przy wa­
szej władzy życia dla siebie, ale śmierci, lepszej niż pokusa heretyckiego żywota22.
Z c z a s e m początkowe p r a g n i e n i e rychłego m ę c z e ń s t w a z m i e n i a się u n i e g o
w przekonanie, że śmierć w p ł o m i e n i a c h jest j e d y n ą drogą zbawienia. Oczy­
ścić się z b r u d u , jaki przylega do chrześcijan w o p a n o w a n y m przez Antychry­
sta świecie, m o ż n a jedynie przez samospalenie, przez p r ó b ę ognia. Sam Igna­
cy, jak to już zostało w s p o m n i a n e , wraz z 2 7 0 0 i n n y m i s t a r o o b r z ę d o w c a m i
podjął taką p r ó b ę 4 m a r c a 1687 roku.
Samospalenie d o k o n y w a ł o się zwykle, jak informują starcy pomorscy,
grupowo. Wszyscy oni (...) samowolnie zbierają się w grupę, i razem mężczyźni, ko3Qg
FRONDA
27/28
biety wraz z dziećmi, i zbiorowo zamykają się w świątyni, którą otaczają słomą, tro­
cinami i suchym chrustem, a potem własnoręcznie ją podpalają13. Poza l u d ź m i pali
się również w świątyni c u d o w n e ikony, stare księgi liturgiczne, P i s m o Świę­
te, dzieła teologiczne, szaty liturgiczne itd. - wszystko w obawie, by nie do­
stały się o n e w ręce wyznawców oficjalnej Cerkwi i nie zostały przez nich
sprofanowane (już przez s a m o ich używanie).
Początkowo taką d r o g ę zbawienia a k c e p t o w a ł a większość l i d e r ó w staroo b r z ę d o w s t w a . P r o t o p o p A w w a k u m w „Księdze H o m i l i i " sugeruje wręcz, że
d o b r o w o l n e spalenie się wraz z r o d z i n ą i dziećmi, by u n i k n ą ć skalania z ł e m
świata, jest dobrym wyborem w Panu. Odpowiadając na pytanie s t a r o o b r z ę d o w ­
c ó w syberyjskich A w w a k u m jeszcze w z m a c n i a to s t a n o w i s k o i
twierdzi
wręcz, że d o b r o w o l n e spalenie się jest j e d y n y m p e w n y m s p o s o b e m ucieczki
przed Antychrystem 2 4 . J e d n a k już dziesięć lat później w ś r ó d s t a r c ó w p o m o r ­
skich pojawia się zdecydowany sprzeciw w o b e c takiej formy oczyszczenia
i zbawienia.
Starcy Pomorscy (Andrzej, Galagtion, M i n a i Irinarch) p o z a o d w o ł a n i e m
się do Ewangelii i Tradycji Kościoła, odrzucającej zdecydowanie s a m o b ó j ­
stwo i uważającej je za p r o s t ą d r o g ę do p o t ę p i e n i a , skupili się raczej na
przedstawieniu o k r u t n y c h e l e m e n t ó w s a m o s p a l e n i a oraz na s p o ł e c z n y m wy­
miarze tego czynu. Krytycy koncepcji diakona Ignacego zwracali uwagę
przede wszystkim na fakt, iż samooczyszczenie przez s a m o s p a l e n i e jest p r ó ­
bą uzyskania łatwego zbawienia. W t a k i m przypadku nie j e s t j u ż p o t r z e b n e ,
t r u d n e w czasach ostatecznych, uczciwe, bogobojne życie. Wystarczy tylko
w o d p o w i e d n i m m o m e n c i e wejść do cerkwi i dać się spalić. Wyrzekają się do­
broczynnej pokuty, i odrzucają wysiłki i post (...) gęgają jedni do drugich: Jedzmy
i pijmy, jutro zaś ogniem oczyścimy grzechy nasze! I słabnie cnota a pomnaża się bez­
prawie25. S a m o s p a l e n i a p o m n a ż a j ą również ból i s m u t e k w tym i tak j u ż złym
i ogarniętym przez d e m o n a świecie.
***
Ostatecznie zwycięstwo w t y m sporze odnieśli przeciwnicy s a m o s p a l e n i a .
Tylko nieliczne grupy b e z p o p o w c ó w zachowały w swojej d o k t r y n i e przyzwo­
lenie dla tak radykalnego ś r o d k a zbawienia się i o d r z u c e n i a świata. Jak za­
uważa Aleksander D u g i n (współczesny rosyjski filozof, nacjonalista i euraJESIEŃ2002
309
zjata) - e l e m e n t y radykalnego „ r u s k i e g o b u n t u " eschatologicznego, k t ó r e g o
przejawem bez w ą t p i e n i a była d o k t r y n a Ignacego Sołowieckiego, p r z e t r w a ł y
w p o d ś w i a d o m o ś c i i w m y ś l e n i u Rosjan do d n i a dzisiejszego. Z o s t a ł y o n e co
p r a w d a s k i e r o w a n e (przez b o l s z e w i k ó w i r e w o l u c j o n i s t ó w wszelkiej maści)
raczej w k i e r u n k u spalania i n n y c h n i ż siebie s a m e g o - w imię o d r z u c e n i a sta­
rego świata 2 6 . Ale t e n b u n t p r z e c i w k o s t a r e m u ś w i a t u m o ż e jeszcze, z d a n i e m
Dugina, z u p e ł n i e n i e o c z e k i w a n i e powrócić 2 7 .
TOMASZ PIOTR TERLIKOWSKI
PRZYPISY:
1
M. Bierdiajew, „Rosyjska idea", tłum. J.C.-S.W, Warszawa 1 9 9 9 , s. 19.
2
KKK 2 2 8 2
3
J. Gondowicz, „Najkrótszy s ł o w n i k sekt i herezji Kościoła Wschodniego", „Literatura na świe­
4
Tamże, s. 157.
cie" 4 (213) 1989, s. 1 4 3 .
5
N.Ju. Bubnow, O.W. Czumiczewa, „Diakon Ignatij: żizn i soczinienija", w: „Pamiatniki staroobriadczeskoj pis'miennosti", Santk-Peterburg 2 0 0 0 , s. 11-15.
6
E. Przybył, „Symbolika krzyża w polemikach staroobrzędowych 1 6 5 3 - 1 6 8 2 i jej źródła", „Ze­
szyty N a u k o w e Uniwersytetu Jagielońskiego. MCCXXXVII, Studia religiologica" z. 3 2 , 1999,
s. 2 1 0 .
7
„Kniga o title na kreste Hristove", w: „Pamiatniki staroobriadczeskoj pis'miennosti", Santk-Peterburg 2 0 0 0 , s. 47. Tekst knigi napisany został już po porzuceniu przez Ignacego klaszto­
ru. Jednak poglądy w nim zawarte są wcześniejsze.
8
310
Tamże, s. 5 1 .
FRONDA 27/28
9
N J u . Bubnow, O.W. Czumiczewa, „Diakon Ignatij: żizn i soczinienija", s. 16.
10
Tamże, s. 17.
11
E. Przybył, „W cieniu Antychrysta. Idee staroobrzędowców w XVII wieku", Kraków 1 9 9 9 , s.
73.
12
N J u . Bubnow, O.W. Czumiczewa, „Diakon Ignatij: żizn i soczinienija", s. 36-37.
13
E. Przybył, „W cieniu Antychrysta", s. 83-95.
14
„lspoviedanije Ignatija Soloveckogo", w: N . S . Demkova, „Soczinienija A w a k u m a i publisticze-
15
Tamże, s. 135-136.
skaja literatura rannego staroobriadczestwa", Sankt-Peterburg 1 9 9 8 , s. 135.
16
„Kniga o titlie na krestie Christovie", s. 4 9 .
17
Tamże, s. 5 0 - 5 1 .
18
F.E. Mel'nikov, „Kratkaja istorija drevnieprawoslawnoj (staroobriadczeskoj) Cerkvii", Barnaul
19
„Ispoviedanije", s. 137.
1999, s. 126.
20
E. Przybył, „W cieniu Antychrysta", s. 137.
21
„Ispoviedanije", s. 137.
22
Tamże, s. 139.
23
Żalobnica, w: „Pamiatniki staroobriadczeskoj pis'miennosti", s. 154.
24
E. Przybył, „W cieniu Antychrysta", s. 154.
25
„Żałobnica", s. 1 6 0 - 1 6 1 .
26
A. Dugin, „Katechon i revolucija", „Elementy", nr 8.
27
Szerzej w: T.R Terlikowski, „Eurazjatycka alternatywa", „Emaus" 5 ( 2 0 0 2 ) 4 3 , s. 14-15.
JESIEŃ-2002
311
Rosja lat 90-tych, a także i obecna, nie jest krajem ma­
rzeń tych pisarzy rosyjskich, którzy wcześniej rzucili rę­
kawicę sowieckiemu totalitaryzmowi i zostali zmusze­
ni do emigracji. Są wśród nich m.in.: Aleksander
Sołżenicyn, Aleksander Zinowiew, Władimir Maksimów
i Władimir Bukowski.
NIE TAK
MIAŁO BYĆ,
PRZYJACIELE
MICHAŁ
KURKIEWICZ
Gdy w sierpniu 1998 roku p r z e b y w a ł e m w Moskwie, kolega, u k t ó r e g o się
zatrzymałem, uprzedzał m n i e : „Tylko nie wymieniaj od razu wszystkich d o ­
larów, bo je stracisz". Przez p a r ę d n i nic się nie działo. Aż tu nagle słyszę
z radiowego głośnika na ścianie jakiejś kafejki na Arbacie, że z d a n i e m George'a Sorosa rosyjski rubel „stoi za w y s o k o " . Od t e g o się zaczęło: r u b e l spa­
dał na łeb, na szyję, rosyjskie firmy przestały za cokolwiek płacić, b u d ż e t nie
312
FRONDA
27/28
miał na wypłaty emerytur, na świecie przestali h o n o r o w a ć karty p ł a t n i c z e ro­
syjskich banków, a nielicznych polskich i m p o r t e r ó w rolnych wyparła z Rosji
tania, d o t o w a n a żywność z Unii Europejskiej.
Najwyraźniej w Moskwie wiele o s ó b wiedziało, że kryzys finansowy jest
n i e u c h r o n n y i bliski (mój przyjaciel nie zalicza się do sfer r z ą d o w y c h ) . Naj­
wyraźniej też wypowiedź Sorosa była katalizatorem, a nie przyczyną wybu­
chu. O ile w i a d o m o , rosyjski rząd i b a n k centralny przez p e w i e n czas nie p o ­
dejmowały
żadnych
środków
zaradczych,
biernie
czekając
na
rozwój
wydarzeń. Może chodziło o to, by p a r u s p e c ó w od kręcenia bicza z piasku
m o g ł o zarobić na przewidywanych z m i a n a c h kursów... W k a ż d y m razie o ro­
syjskich władzach nie świadczy to d o b r z e .
Z n a w c a Jelcynowskiej Rosji W ł o d z i m i e r z Marciniak określa jej s y s t e m
polityczny jako powierzchowną demokratyzację przy
braku demokratycznej
kontro­
li... Współczesna Rosja przypomina raczej latynoamerykańskie systemy korporacyjne,
w których kluczową rolę odgrywają nie instytucje demokratyczne, lecz klany i korup­
cja.' Podobnie rzecz się ma w gospodarce; nie było r ó w n e g o s t a r t u do kapi­
talizmu, a górą są ci, którzy - z b ł o g o s ł a w i e ń s t w e m partii i rządu - zaczęli
robić interesy j u ż w drugiej p o ł o w i e lat 80-tych. Tak się składa, że byli to
głównie wysocy funkcjonariusze K o m s o m o ł u , z których „ p r a c y " wyrosły p o ­
t e m d u ż e firmy, n p . rozrywkowe i r e k l a m o w e . 2 Inny p o w ó d przewagi n o m e n ­
klatury w biznesie, to fakt, że oficjalnie w ZSRS właścicielem n i e r u c h o m o ś c i
m o g ł o być tylko p a ń s t w o lub partia. Tak więc w okresie powstawania pierwszych
struktur komercyjnych najlepsze obiekty sprzedawane były wyłącznie tym firmom,
któ­
re powstawały przy udziale nomenklatury.3 Kolejną ścieżką uwłaszczenia n o m e n ­
klatury było przekształcanie m i n i s t e r s t w w koncerny, najpierw p a ń s t w o w e ,
p o t e m - przynajmniej w części - p r y w a t y z o w a n e . M o d e l o w y przykład takiej
metamorfozy t o przekształcanie M i n i s t e r s t w a Przemysłu G a z o w e g o ZSRS.
W 1989 roku na jego miejsce u t w o r z o n o P a ń s t w o w y Koncern Gazowy „Gazp r o m " , a w 1992 Rosyjską Spółkę Akcyjną „ G a z p r o m " . Wokół niej p o w s t a ł a
silna grupa kapitałowa, obejmująca szereg spółek-córek, banki, infrastruktu­
rę do t r a n s p o r t u paliwa w Rosji i poza jej granicami. W efekcie k o n c e r n prze­
jął całkowitą k o n t r o l ę n a d d o c h o d a m i z e k s p o r t u gazu. 4 D o d a m tylko, że jak
się z Rosjanami rozmawia, to nie t r z e b a im t ł u m a c z y ć co to jest „prywatyza­
cja n o m e n k l a t u r o w a " - oni w p r a w d z i e m ó w i ą „prywatyzacja dyrektorska",
ale chodzi o to s a m o .
JESIEŃ-2002
313
Inna
specyficzna
cecha
rosyjskiego
s y s t e m u politycznego to wysoka pozy­
cja s ł u ż b specjalnych. A u t o r monografii
zagadnienia Andrzej
Grajewski p o d k r e -
śla, że Federalna Służba Bezpieczeństwa
jest jednym z nielicznych organów władzy fe­
deralnej,
we
który zachował pionowe struktury
wszystkich
podmiotach
Federacji
Rosyj­
skiej, a jednocześnie posiada scentralizowa­
ne zarządzanie.5 Rosyjskie w ł a d z e dbają
o służby i, m i m o początkowych w a h a ń ,
wyraźnie dają do z r o z u m i e n i a , że n i e
m o ż e być m o w y o zerwaniu ciągłości historycznej. Widać to w M o s k w i e na
Placu Łubiańskim, czyli t a m , gdzie mieści się siedziba organów. Istotnie, sto­
jący niegdyś w c e n t r a l n y m miejscu placu p o m n i k twórcy Czeki Feliksa Edm u n d o w i c z a Dzierżyńskiego r o z w a l o n o , ale widać, że t a m kiedyś stał. Na
ł a d n y m skwerku jest m a l e ń k i pagórek, wokół k t ó r e g o są d o b r z e u t r z y m a n e
klomby z kwiatami, a w jego s t r o n ę p r o w a d z ą ż w i r o w a n e alejki. Tymczasem
symboliczny, n a p r a w d ę niewielki, głaz ku czci represjonowanych stoi na
uboczu placu i trzeba wiedzieć, że t a m jest jeśli k t o ś chce go zobaczyć. To
trochę tak, jak warszawska, prawie n i e w i d o c z n a tablica ku czci ofiar z Mini­
s t e r s t w a Bezpieczeństwa Publicznego, k t ó r ą n i e d a w n o o d s ł o n i ę t o n a ścianie
M i n i s t e r s t w a Sprawiedliwości przy Placu na Rozdrożu...
Kolejna s p r a w a to udział rosyjskich s ł u ż b specjalnych w gospodarce. Gra­
jewski pisze, że pieniądze zainwestowane na Zachodzie przez wywiad KGB w koń­
cu lat 80-tych, powracają obecnie do Rosji, a także do innych krajów WNP bądź Eu­
ropy
Środkowej
w postaci
kontrolowane przez
rzekomo zachodnich
rosyjskie grupy
kapitałowe...
inwestycji,
chociaż
Uwzględniając fakt,
w
że
całości są
w
latach
1995-1996 wśród zachodnich inwestorów, działających w Rosji, szczegółnie aktywne
były takie „potęgi finansowe", jak Cypr, Lichtenstein, Belize,
Wyspy Dziewicze, czy
Wyspy Bahama można sądzić, że wielu z tych rzekomo zachodnich inwestorów miało
rodzimy rodowód i zaczynało swe kariery w I Zarządzie Głównym KGB.6
Te oceny dotyczą wprawdzie Rosji Jelcynowskiej, nic j e d n a k nie wskazuje
na to, by pod rządami W ł a d i m i r a P u t i n a rzeczy miały iść w i n n y m kierunku.
Wypada się zgodzić z Grzegorzem Przebindą, z d a n i e m k t ó r e g o Putin chce być
314
FRONDA
27/28
co prawda Europejczykiem, ale w kilku bardzo istotnych dla Rosji i świata sferach dzia­
ła zdecydowanie po azjatycku... Rosja potrzebuje dziś rozwoju instytucji demokratycz­
nych, niezawisłych sądów, wolnej prasy oraz inicjatywy niezastraszonych obywateli.7
J e d n o wszakże wydaje się oczywiste: z różnych p o w o d ó w Rosja lat 90tych, a także i obecna, n i e jest krajem m a r z e ń tych pisarzy rosyjskich, k t ó r z y
wcześniej rzucili rękawicę s o w i e c k i e m u t o t a l i t a r y z m o w i i zostali z m u s z e n i
do emigracji. Myślę o pisarzach najbardziej u n a s znanych, przynajmniej jesz­
cze n i e d a w n o . Są t o : Aleksander Sołżenicyn, Aleksander Zinowiew, W ł a d i ­
mir M a k s i m ó w i W ł a d i m i r Bukowski. W każdym razie ich publicystyka z lat
9Q-tych pokazuje obraz Matuszki Rossiji z u p e ł n i e o d m i e n n y od tego, jaki d o ­
minuje w mediach, t a k ż e polskich, k t ó r e zazwyczaj pokazują Rosję z per­
spektywy rozgrywek na Kremlu.
Z i n o w i e w , czyli jak s o b i e m a ł y A l o s z a w y o b r a ż a A m e r y k ę
Aleksander Z i n o w i e w (1922), filozof i logik, przebywający w latach 19781999 na emigracji, jest najbardziej z n a n y jako p o p u l a r y z a t o r t e r m i n u homo
sovieticus, który zresztą o d n o s i ł także i do siebie. S a m o zjawisko o p i s y w a n o
już znacznie wcześniej, choć n i e p o d t ą nazwą. N a przykład w e d ł u g Mikoła­
ja Bierdiajewa pojawił się nowy typ antropologiczny, w którym nie było już cech do­
broci, łagodności, pewnej nieokreśloności, charakterystycznych rysów twarzy rosyj­
skich. Teraz były to oblicza gładko wygolone,
twarde,
zaczepne,
agresywne.
Bez najmniej­
szego podobieństwa do dawnej rosyjskiej inte­
ligencji, która przygotowywała rewolucję. No­
wy typ wywodził się z wojny, która wydała
kadry bolszewickie, był militarny w tym sa­
mym stopniu,
co typ faszystowski.8
Zinowiew,
i n t e l i g e n t n y krytyk
Rosji
Stalina, Breżniewa czy Gorbaczowa, różni
się od innych pisarzy tym, że uważa, iż
w Rosji zwyciężył k o m u n i z m , bo trafił t a m
na p o d a t n y grunt. W 1980 r. tak definio­
wał charakterystyczne cechy rosyjskiego c h a r a k t e r u n a r o d o w e g o : Jest to na
przykład przez wieki opracowana umiejętność poniżania się i poniżania innych, pokora
JESIEŃ-2002
315
wobec władzy, zdolność do życia w trudnych warunkach, umiejętność przystosowania
się do cudzych poglądów, skłonność do służalczości i żądania jej od innych, łatwość prze­
chodzenia ze stanu sentymentalnej płaczliwości w stan okrucieństwa i gniewu, skłon­
ność do chałtury i łenistwa... Ta „szeroka" i „tajemnicza" dusza rosyjska, dostatecznie
dobrze opisana jeszcze w przedrewolucyjnej literaturze, okazała się nad podziw wygod­
na dla eksperymentu komunistycznego. Jest to jedna z przyczyn, dla których komunizm
przerwał przede wszystkim w Rosji linię obronną cywilizacji.9 T e m u poglądowi pi­
sarz był wierny i później. W g r u d n i u 1993 roku na s p o t k a n i u z czytelnikami
w Warszawie m ó w i ł : rewolucja w Rosji tak naprawdę niczego nie zmieniła. Ustrój
szlachecki w Rosji był inny niż na Zachodzie. Szlachta rosyjska to byli urzędnicy, któ­
rym płacono - z braku czego innego - ludźmi, duszami. To była klasa rządząca. Po re­
wolucji w jej miejsce przyszła druga klasa rządząca, partyjnych biurokratów. Na miej­
sce jednego systemu powstał drugi, ale działo się wciąż to samo.'" W t e d y Z i n o w i e w
był już związany z, p r z e c i w n y m partii władzy, n a r o d o w y m k i e r u n k i e m polity­
ki rosyjskiej i publikował na ł a m a c h miesięcznika Nasz Sowremiennik.
W swej pracy Zapad. Fenomen zapadnizma ( 1 9 9 3 ) " Z i n o w i e w p r z e d s t a w i ł
miażdżącą ocenę rosyjskiej transformacji politycznej i gospodarczej. Przede
wszystkim polityczny i gospodarczy krach ZSRS to - w ocenie pisarza - efekt
globalnej polityki Z a c h o d u , a ściśle westernizacji (zapadnizacji) całej planety.
Ten ostatni proces - dowodził - nie wyklucza dobrowolności ze strony kraju podda­
wanego westernizacji, nawet jest pożądane, by to się właśnie tak odbyło. Zachód dąży
do tego, by ofiara sama polazła mu w paszczę i jeszcze czuła wdzięczność.
Aby to osiągnąć należy, dyskredytować wszystkie ważne atrybuty struktury
społecznej kraju. Destabilizować ją. Przyczyniać się do kryzysu gospodarki, aparatu
państwowego i ideologii. Dzielić społeczeństwo na wrogie grupy, atomizować je, popie­
rać dowolne ruchy opozycyjne, kupować elitę intelektualną... Jednocześnie propagować
obraz życia na Zachodzie... Okazywać pomoc gospodarczą westernizującemu się kra­
jowi do tego stopnia, by przyczynić się do zniszczenia jego własnej ekonomii.
Wedle Zinowiewa, sowieccy reformatorzy nie mieli o t y m pojęcia. Ich idee
fixe była gospodarka rynkowa, której też nie rozumieli. Przywódcy nowej Ro­
sji wyobrażali ją sobie na d w a sposoby. Pierwszy to przedpotopowa forma kapita­
lizmu i to jeszcze w przedpotopowej formie jego marksistowskiego opisu. Jeśli nawet dla
imitacji kapitalizmu przedpotopowego mogli przygotować dowolną liczbę kapitalistów,
to dla wprowadzenia współczesnego kapitalizmu potrzebny jest cały proces historyczny,
na który w Rosji nie ma warunków. Inne ich wyobrażenie o nowoczesnej gospo316
FRONDA 27/28
darce to jej propagandowy obraz zaczerpnięty z zachodniej ideologii. Tymczasem podkreśla a u t o r - trzeba odróżniać ideologiczny obraz gospodarki rynkowej i jej real­
ność, tzn. skomplikowane struktury, zwłaszcza systemu finansowego, spory
udział państwa w gospodarce itd. Efekt tych, narzuconych z zewnątrz i prze­
prowadzonych bez pojęcia, reform nie mógł być dobry i oznaczał przekształce­
nie rosyjskiej gospodarki w dodatek do gospodarki światowej, przy czym dokładnie w ta­
kiej
roli, jaką jej wskażą faktyczni gospodarze
światowego społeczeństwa.
Podobnie - d o w o d z i Z i n o w i e w - rzecz
się miała w dziedzinie reform politycznych.
Gdy
sowieccy
reformatorzy
burzyli
system
pań­
stwowości sowieckiej z zamiarem wprowadzenia
na jego miejsce demokracji typu zachodniego, my­
śleli o niej nie to, czym ona faktycznie jest, ale
mieli przed oczyma jej wyidealizowane wyobraże­
nie, jakie stworzyła dla nich zachodnia ideologia.
Abstrahując od innych elementów systemu władzy
zachodniego społeczeństwa, wybrali takie jego ce­
chy, jak wielopartyjność, podział władzy, wybie­
ralność i wymienialność jej organów.
Tę sumę jej
oznak nazwali demokracją... i oświadczyli, że jest
ona kośćcem systemu państwowego... W rzeczywi­
stości demokracja nie wyczerpuje systemu pań­
stwowego zapadnizmu. Co więcej, ona w ogóle nie jest jego najważniejszym elemen­
tem... jest jedynie na powierzchni realnego systemu władzy. A u t o r dodaje, że na
Zachodzie poza s t r u k t u r a m i p a r l a m e n t a r n y m i istnieje cała „ k u c h n i a wła­
dzy", k t ó r ą s t a n o w i ą nieformalne wpływy biurokracji, wojska, biznesu, in­
nych lobbistów, fundacji i organizacji pozarządowych oraz niezależnych od
rządu mediów. Oczywiście w Rosji też nie brakuje niejawnych powiązań wła­
dzy z biznesem, ale m e d i a nie są wolne, a organizacje p o z a r z ą d o w e nie ma­
ją zbyt wiele do powiedzenia. Tu różnica jest zasadnicza.
Interesujące jest, jak Z i n o w i e w definiuje g ł ó w n ą przyczynę fiaska rosyj­
skich reform politycznych i gospodarczych. O t ó ż jest nią materiał ludzki, nieprzystawalny do takich reform. Materiał ludzki a d e k w a t n y dla zapadnizmu na­
zywa
zapadoidami,
JESIEŃ-2002
dla
komunizmu
-
komunoidami.
Charakterystyczna
dla
317
komunoidów jest dominacja „My" nad „Ja" i nawet hipertrofia „My". Przejawia się to
w skłonności do psychologicznego kołektywizmu i kolektywistycznego obrazu życia. Dla
zapadoidów charakterystyczna jest przewaga „Ja" nad „My" i nawet hipertrofia „Ja".
Przejawia się w skłonności do indywidualizmu, osobistej niezależności od innych ludzi,
rozwoju środków indywidualnej samoobrony, a nawet samoizolacji - pisze Zinowiew.
Jako przykład cywilizacji zapadoidalnej podaje USA, komunoidalnej - Rosję. To
chyba najsłabsza część jego wywodu.
Co do Zinowiewowskiej wizji recepcji z a c h o d n i e g o s y s t e m u polityczne­
go i gospodarczego w Rosji lat 90-tych, to m o ż n a się zgodzić, że wiele rze­
czy r o b i o n o na zasadzie „jak sobie m a ł y Alosza wyobraża A m e r y k ę " . Jakkol­
wiek istnieje coś takiego, jak c h a r a k t e r narodowy, to j e d n a k t e n arbitralny,
deterministyczny wręcz podział s p o ł e c z e ń s t w ludzkich na komunoidów i zapa­
doidów jest po p r o s t u z d u c h a sowiecki.
Z i n o w i e w jest k o n s e k w e n t n y ; w 1999 roku, po atakach NATO na Serbię,
zdecydował się na p o w r ó t do Rosji, argumentując, że nie chce żyć j u ż w Eu­
ropie, która zagubiła swoje wartości i stała się kolonią amerykańską.
M a k s i m ó w , czyli kleptokraci w s z y s t k i c h krajów ł ą c z c i e się!
W ł a d i m i r M a k s i m ó w (1930-1995) t o pisarz, dla k t ó r e g o g ł ó w n y m p u n k t e m
odniesienia była Biblia i tradycja chrześcijańska. Widać to choćby w powie­
ści „Spojrzenie w o t c h ł a ń " 1 2 , której główny bohater, j e d e n z w o d z ó w białej
Rosji, admirał Kołczak jest p r z e d s t a w i o n y na p o d o b i e ń s t w o s a m o t n e g o ryce­
rza, który wie, że czeka go klęska, ale h o n o r nie pozwala mu uciec. Maksi­
m ó w m u s i a ł opuścić ZSRS w 1974 roku. W Paryżu założył i przez 18 lat p r o ­
wadził
pismo
Kontynent,
przez
wielu
porównywany
z
paryską
Kulturą
(współpracownikami Kontynentu byli m.in. Jerzy Giedroyc i G u s t a w Herling-Grudziński) W p i e r w s z y m n u m e r z e p i s m a redakcja deklarowała: Mówimy
w imieniu całego kontynentu kultury krajów Europy Wschodniej. Za naszymi plecami
rozpostarł się ogromny kontynent, gdzie panuje totalitaryzm z bezkresnym archipela­
giem okrucieństwa i przemocy na całej swojej przestrzeni. I wreszcie, staramy się stwo­
rzyć wokół siebie zjednoczony kontynent wszystkich sił antytotalitaryzmu w duchowej
walce o wolność i godność Człowieka..."
Warto dodać, że w 1980 roku M a k s i m ó w opublikował w s w y m p i ś m i e
apel „Potrzebna s k r u c h a " . Najważniejsi działacze rosyjskiej emigracji poli318
FRONDA
27/28
tycznej, którzy go podpisali, uznali w i m i e n i u rosyjskiej inteligencji w i n ę so­
wieckiego r e ż i m u za z b r o d n i ę katyńską.
Znawczyni twórczości Maksimowa Katarzyna Duda 1 4 podkreśla, że miarą
krytycyzmu pisarza wobec nowej Rosji byl tytuł jego książki - Samoistreblenije15"
(Samounicestwienie). Maksimów nastę­
pująco definiuje grzech pierworodny no­
wej Rosji - ona po prostu nie jest nowa,
tylko neobolszewicka. Bo jak m o ż e być
inaczej, skoro prorokami demokracji są byli
kandydaci na członków Politbiura,
cjonalni
wykładowcy
prowin­
marksizmu-leninizmu,
szefowie wydziałów politycznych w wojsku,
niedawni obwodowi gauleiterzy,
komsomolscy
zapiewajłowie i breżniewowskie downy tele­
wizyjne. Autor dowodzi, że Rosja jeszcze
nigdy nie była w tak złym stanie, jak na
początku lat 90-tych, zaś Rosjanie zatraci­
li poczucie tożsamości narodowej i stali
się stadnym zwierzęciem socjalnym. We wszystkich sferach życia zapanował re­
latywizm i nihilizm. Maksimów pisze: straszny jest człowiek epoki totalitarnej, służą­
cy jako nosiciel radioaktywnego wirusa niszczycielskiej ideologii, ale jestem pewien, że czło­
wiek świata posttotalitarnego, pozbawiony jakichkolwiek pojęć na temat Dobra i Zła,
gotów - dla zaspokojenia swoich życiowych instynktów - popełnić dowolne przestępstwo
i świętokradztwo, może być jeszcze straszniejszy dla cywilizacji judeo-chrześcijańskiej...
Z d a n i e m pisarza p o w s z e c h n a demoralizacja, wręcz e p i d e m i a kradzieży
i rozpasanie biurokracji sprawia, że z a s a d n e staje się h a s ł o : „kleptokraci
wszystkich krajów łączcie się!"
W e d ł u g Katarzyny Dudy, M a k s i m ó w przywiązywał o g r o m n ą wagę do
zbrojnej rozprawy Jelcyna z p a r l a m e n t e m w roku 1 9 9 3 . Dlatego, że w t e d y ru­
n ę ł a hierarchia wartości, k t ó r a p r z e d t e m zaczynała się jako t a k o p r a w i d ł o w o
układać. Pisarz, jako z w o l e n n i k demokracji personalistycznej, nie m ó g ł zaak­
ceptować przemocy - n a w e t w imię r z e k o m o „wyższych" celów.
Trzeba przyznać, że w pierwszej połowie lat 90-tych pisarz prawidłowo od­
czytywał zmiany zachodzące w rosyjskich mediach. Teraz, po faktycznym przeję­
ciu przez rząd telewizji N T W i zamknięciu TV-6, wiele osób wie, jak się rzeczy
JESIEŃ-2002
319
mają naprawdę - wtedy nie było to takie oczywiste. Według Maksimowa, w Jelcynowskiej Rosji nie było wolności życia społecznego, bo jej warunkiem jest fak­
tyczna wolność mediów. Tymczasem nie może być o niej mowy skoro stacje te­
lewizyjne, radio, a częściowo i prasa są d o t o w a n e
przez państwo, więc - n o r m a l n ą koleją rzeczy prezentują pozycje prorządowe. A jeśli tak, to nic
dziwnego, że łamy gazet - jak je Maksimów na­
zywał - „pluralistyczno-demokratycznych" były dla
niego zamknięte i chcąc mieć kontakt z czytelni­
kami musiał publikować w obcej mu ideowo
Prawdzie (co wyciągnęły pisarzowi dwie lustratorki - Anna Bikont i Joanna Szczęsna - w wywia­
dzie z Herlingiem-Grudzińskim).
W rosyjskich m e d i a c h Autora gniewała jeszcze
inna rzecz; faktycznie istniejąca w t e d y tendencja
do zmiany wszystkiego, co się dzieje w Rosji, rozbu­
dzanie nienawiści do ojczyzny, zawarte w twier­
dzeniach, że armia rosyjska to zaścianek, szkoła
- rozsadnik obskurantyzmu, rodzina - kłoaka, a cały kraj - Czarnobyl Podobnie iry­
towały go twierdzenia o Rosji r z e k o m o powracającej na ł o n o cywilizacji. Na­
zwiska wielkich t w ó r c ó w - a r g u m e n t o w a ł M a k s i m ó w - świadczą, że Rosja za­
wsze do tej cywilizacji należała, a ciągłość jej tradycji i kultury nie została
przerwana nawet w czasie czystek i wielkiego terroru. Pustka ideowa przyszła
dopiero teraz.
Pisarz był też zwolennikiem m a k s y m a l n e g o ograniczania inwestycji zagra­
nicznych w gospodarce kraju i obawiał się zagranicznego zadłużenia, k t ó r e
m o ż e spowodować, że w Rosji p o w s t a n i e swego rodzaju demokracja kolonialna.
M a k s i m ó w podejrzewał, że Z a c h ó d (osobliwie USA) dążył do obalenia
k o m u n i z m u tylko po to, by d o p r o w a d z i ć do osłabienia Rosji, p o t e m jej roz­
bioru, a w konsekwencji anihilacji. Temu m i a ł a służyć k r e o w a n a w zachod­
nich m e d i a c h psychologia rusofobii. W przeszłości Maksimów, jak wielu
zresztą Rosjan, uznawał Amerykę za e n k l a w ę demokracji w jej najdoskonal­
szej formie i wierzył, że w o l n o ś ć przyjdzie w ł a ś n i e z N o w e g o Świata. Ta per­
spektywa zaczęła się zmieniać, gdy wyjechał na Z a c h ó d i p o z n a ł tamtejsze
realia. Postawa optymistyczna ustąpiła miejsca krytycznej.
320
FRONDA
27/28
S o ł ż e n i c y n , czyli nadzieja tylko w Opatrzności
Aleksander Sołżenicyn (1918), a u t o r „Ar­
chipelagu G u ł a g "
(literacka N a g r o d a N o b l a
1970) pokazał światu czym był system so­
wieckich łagrów. Andrzej Drawicz pisał nie­
gdyś, że znaczenie Sołżenicyna polegało na
uświadomieniu
wszystkim,
a
przede
wszystkim
mieszkańcom świata wolnego, czym jest w prakty­
ce współczesny komunizm i jakie śmiertelne niebez­
pieczeństwo niesie to, co określamy jako wyzwanie
totalitarne.'6 W swojej publicystyce Sołżeni­
cyn od dawna szukał dróg wyjścia Rosji z to­
talitaryzmu. Jego o s t a t n i ą emigracyjną p r o p o ­
zycją dla kraju była praca „Jak o d b u d o w a ć
Rosję?" (1990) 1 7 Autor przewidywał, że ZSRS
i tak się szybko rozsypie, więc nie ma sen­
su trzymać w n i m na siłę Mołdawii, republik bałtyckich, zakaukaskich i środkowoazjatyckich. Co się tyczy Kazachstanu, to - nie bez racji - podkreślał et­
nicznie słowiański charakter jego północnej części. Większości Ukraińców,
Białorusinom i k a z a c h s t a ń s k i m Słowianom p r o p o n o w a ł w s p ó l n e p a ń s t w o Związek Rosyjski. Te pomysły zakładały n i e p r a w o m o c n o ś ć granic republikań­
skich w ZSRS i jako takie niejednokrotnie budziły sprzeciw elit oraz w ł a d z
ukraińskich i kazachskich. Wedle Sołżenicyna Związek Rosyjski p o w i n i e n na­
tychmiast zaprzestać wspierania zaprzyjaźnionych r e ż i m ó w (takich jak Kuba,
Wietnam, Etiopia, Angola, Korea Północna czy Afganistan) i europejskich
krajów bloku sowieckiego. Z wolności krajów Europy Wschodniej cieszmy się; niech
sobie swobodnie żyją i kwitną, a za wszystko niech płacą według cen światowych. Da­
lej sugerował nacjonalizację majątku KPZS, likwidację „CzKGB" i rozgonienie
lwiej części biurokracji związkowej. Radził dać c h ł o p o m ziemię na w ł a s n o ś ć
i stworzyć przestrzeń dla prywatnej przedsiębiorczości w ogóle, pamiętając
wszakże, by kapitał zagraniczny wpuszczać ściśle wytyczonym korytem, tak aby spra­
wianego przezeń gospodarczego ożywienia nie przewyższał ani odprowadzany za gra­
nicę zysk, ani zniszczenie naszego środowiska naturalnego. Pisał, że dla kraju decy­
dujący jest nie rozwój stolicy, lecz prowincji. Ten zaś p o w i n n y g w a r a n t o w a ć
JESIEN-2002
321
samorządy - z i e m s t w a na szczeblu lokalnym, p o w i a t o w y m , o b w o d o w y m
i ogólnorosyjskim. Z w i e ń c z e n i e m s y s t e m u państw owo-ziemskiego, zakładające­
go współdziałanie administracji rządowej z samorządami, m i a ł a być silna pre­
zydentura. W pracy tej Sołżenicyn po części powtórzył, a po części rozwinął
swe tezy zawarte w „Liście do przywódców Związku Sowieckiego" 1 8 .
W 1994 roku, po 20 latach emigracji, n o b l i s t a wrócił do kraju. Najpierw
odprawił swój triumf; w kraju w y d a n o jego wszystkie dzieła, co było w a r u n ­
kiem p o w r o t u . Wracając jechał z Syberii do M o s k w y pociągiem. Na kolej­
nych stacjach w i t a n o go chyba nie gorzej niż w carskich czasach podróżują­
cego i m p e r a t o r a . W Moskwie Sołżenicyn d o s t a ł c o t y g o d n i o w ą audycję w TV
O s t a n k i n o , k t ó r ą j e d n a k rychło zdjęto z a n t e n y z p o w o d u słabej oglądalno­
ści. Nie wiem, czy istniały jakieś p o d t e k s t y polityczne tej decyzji, ale rzeczy­
wiście były to dość n u d n e pogadanki, więc nie przypuszczam, by twierdze­
nie o słabej oglądalności było wyssane z palca.
Rosja lat 90-tych rozczarowała Sołżenicyna. Najlepiej widać to w jego p u ­
blicystycznej książce pt. „Rosja w zapaści" ( 1 9 9 8 ) " Praprzyczyna zła to z d a n i e m a u t o r a - niewykorzystanie okazji, jaką był n i e u d a n y p u c z n o m e n ­
klaturowy z sierpnia 1991 roku. Należało momentalnie rozwiązać i rozpuścić całą
partię komunistyczną; otworzyć drogę dla zakazanej przez 60 lat drobnej i bardzo
drobnej przedsiębiorczości... nadać realne prawa samo­
rządowi terytorialnemu. Dlaczego t e g o nie zrobiono?
Bo przywódcy za pierwszy i najważniejszy krok uznali
rozchwytywanie pomieszczeń i gabinetów na Kremlu... Co
więcej, orły nowej demokracji przefrunęły po prostu górą
z „Prawdy", czasopisma „Kommunist"
(to aluzja do
szefa rządu Jegora Gajdara - przyp. MK), z komuni­
stycznych akademii, czy zgoła z KC KPZS. Z wczoraj­
szych politruków mamy nie to, że demokratów, ale naj­
bardziej
radykalnych
demokratów.
Reformę
gospodarczą zastąpiła - z d a n i e m pisarza - złodziejska prywatyzacja. Nieliczni
cwaniacy, dysponujący małym nawet wyjściowym kapitałem, skupywali za bezcen od
zdezorientowanych osób duże partie voucherów
(czyli b o n ó w prywatyzacyjnych -
przyp. MK), a następnie nabywali za nie upatrzone kęsy majątku państwowego.
P o m i m o swoich wcześniejszych deklaracji - w 1998 roku Sołżenicyn
wcale nie był zachwycony tym, że G o r b a c z o w wypuścił E u r o p ę Środkową
322
FRONDA
27/28
z U k ł a d u Warszawskiego, Jelcyn w 1993 roku wypuścił Polskę do NATO, zaś
Rosja wbrew słowiańskim, a także i własnym, rosyjskim interesom wysiała kontyn­
gent wojskowy w r a m a c h sił m i ę d z y n a r o d o w y c h do Bośni. To linia kapitulacji
wobec Z a c h o d u , a zwłaszcza odgrywającego szczególnie złowrogą rolę Wa­
szyngtonu, który od początku popierał niepodległość Ukrainy. O A m e r y c e
Sołżenicyn pisze: To, co w ogromnej mierze wybacza Ukrainie (a jeszcze łatwiej re­
publikom azjatyckim) - i wszelkie tłumienie odmiennych poglądów, i wszelkie matac­
twa wyborcze - tego nawet w małym stopniu nie wybacza Białorusi, gwałtownie ata­
kując nawet nieśmiałe próby jej zjednoczenia z Rosją.
Zachodowi
zależy na m a k s y m a l n y m
Konkluzja jest oczywista:
osłabieniu,
i tak już słabej i okrojonej, Rosji.
Kolejna kwestia budząca niepokój Sołżenicyna to
polityka Rosji na obszarze d a w n e g o ZSRS. Pisarz po
raz kolejny zarzuca Moskwie u z n a n i e granic leninowsko-stalinowsko-chruszczowowskich.
Przede
wszystkim
dlatego, że ich efekt to pozostawienie za granicami nowej
Rosji prawie tyle samo rosyjskiej ludności, ile utracił cały
Związek Sowiecki podczas II wojny światowej.
W świetle tego, co się s t a ł o w byłej Jugosławii,
zwłaszcza w Bośni, niechęć Sołżenicyna do sowiec­
kich granic m i ę d z y r e p u b l i k a m i wydaje się nieco irracjonalna. Z dru­
giej j e d n a k s t r o n y możliwe, że taka operacja byłaby pożyteczna w p r z y p a d k u
Czeczenii. Sołżenicyn po wielokroć mówił, że najlepsze, co m o ż n a zrobić z tą
republiką, to przyłączyć do Kraju Stawropolskiego d a w n e kozackie t e r e n y na
p ó ł n o c od rzeki Terek, a z reszty Czeczenii faktycznie i formalnie się wyco­
fać. M i m o wyraźnej niechęci do nowych granic Rosji Sołżenicyn w ż a d n y m
razie nie p r o p o n u j e o d t w o r z e n i a ZSRS, bo oznaczałoby to utopienie narodu ro­
syjskiego w pęczniejącym świecie azjatyckim. W nas samych zaś hasło to tylko tłumi
naszą własną świadomość narodową. N o b l i s t a krytykuje funkcjonowanie Wspól­
noty Niepodległych P a ń s t w dlatego, że obciąża o n a Rosję finansowo i mili­
tarnie. Trzeźwo zauważa, że Rosja s ł o n o płaci za stabilizację w swojej strefie
odpowiedzialności. N a t o m i a s t kraje WNP, które się już od niej oddzieliły psycho­
logicznie i historycznie zwlekają z odejściem tylko dlatego, że liczą na korzyści ekono­
miczne ze strony Rosji... Dlatego trzeba budować nie WNP, lecz silną państwowość ro­
syjską - konkluduje pisarz.
JESIEŃ-2002
323
Sołżenicyn m o c n o p o d k r e ś l a też, że idea eurazjatycka (którą definiuje ja­
ko pogląd, że Rosja organicznie przynależy do Azji i p o w i n n a b u d o w a ć swo­
ją przyszłość w łączności i jedności z Azją) nie jest ż a d n y m p r o j e k t e m poli­
tycznym dla współczesnej Rosji - z tych samych powodów, co restauracja
ZSRS. U jednych jest to zanik
odwagi,
zanik wiary w siły
narodu rosyjskiego, u innych
ukryta
chęć restytucji
ZSRS.
Ale byłoby to wyrzeczenie się
trwającej od tysiąca lat rosyj­
skiej
tożsamości
kulturowej
i spowodowałoby utonięcie top­
niejącego narodu rosyjskiego
w gwałtownie rosnącej masie
muzułmańskiej.
Jeśli
grozi
nam narodowa zguba, to nie
tutaj należy szukać ratunku. Jeśli wytrwamy,
samoistności,
to jedynie na kamienistej drodze naszej
całej długiej tradycji naszej państwowości,
kultury i wiary prawosław­
nej - a r g u m e n t u j e .
Interesujący jest s t o s u n e k Sołżenicyna w o b e c partii władzy. Oligarchizacja systemu rządów p o s t ę p o w a ł a w Rosji przez całe m i n i o n e dziesięciolecie,
ale milowym krokiem na tej d r o d z e były wybory prezydenckie w 1996 roku,
których sens formalnie sprowadzał się do alternatywy: komuniści czy niekomuniści? Z d a n i e m a u t o r a „Archipelagu G u ł a g " była to j e d n a k alternatywa
pozorna, b o w i e m już w trakcie kampanii wyborczej wyraźnie widoczna była niepew­
ność Ziuganowa, lęk komunistycznej góry przed własnym zwycięstwem. Skoro zaś opo­
zycja ułegła samounicestwieniu, to rząd u m i a ł to docenić; k o m u n i s t ó w zaczęto
wciągać w tajne negocjacje i transakcje z o b o z e m władzy, a p o t e m przyszła na­
groda symboliczna, istotnie nieco w stylu przypominającym o s t a t n i ą scenę
z „Folwarku zwierzęcego". D o s z ł o b o w i e m do zgody i pojednania k o m u n i s t ó w
i (wtedy) niekomunistów. Szczyt pojednania osiągnięty został w dzień osiemdziesią­
tej rocznicy przewrotu bolszewickiego. W jubileuszowej odezwie prezydenta nawet nie
zostały wspomniane kazamaty Czeki-GPU i łagry Gułagu, ale za to znałazlo się miej­
sce na to, by okazać „zrozumienie i przebaczenie tym, którzy popełnili tragiczną dzie­
jową pomyłkę", próbując realizować na ciele Rosji swoją Wielką Doktrynę.
324
FRONDA
27/28
W tej farsie Sołżenicyn dostrzega p r z e d e w s z y s t k i m wielką n i e m o r a l n o ś ć .
Na brak moralności w życiu społecznym i politycznym był zaś pisarz zawsze
wyczulony. W słynnym p r z e m ó w i e n i u , jakie wygłosił w 1978 roku w Harwar­
dzie 2 0 zarzucił Zachodowi, że jego polityka w o b e c k o m u n i z m u abstrahuje od
moralności: Takie właśnie pomieszanie dobra ze złem, słusznego prawa z niesłusznym,
znakomicie przygotowuje teren pod absolutny triumf absolutnego zła na świecie! Prze­
ciw dobrze przemyślanej światowej strategii komunizmu, na pomoc Zachodowi mogą
przyjść jedynie czynniki moralne,
innych nie ma; polityka kierowania się jakimikolwiek
względami koniunkturalnymi nigdy nie zdoła stawić czoła tej tragedii.
Najgorszy w dzisiejszej Rosji, z d a n i e m pisarza, jest nie wadliwy s y s t e m
polityczny czy gospodarczy, ale wszechogarniający kryzys duchowy, bo jeśli
pozwolimy nadwyrężyć duszę narodu,
będzie to oznaczać jego zagładę.
Sołżenicyn
ma nadzieję, że n a d Rosją czuwa O p a t r z n o ś ć ; kto w ciągu swojego życia miał już
możność przekonać się o racji i potędze Najwyższej Mocy nad nami, uwierzy, że na­
wet po tym stuleciu, które się po nas przetoczyło, Rosjanie nadal mogą mieć nadzieję.
Nie została im odebrana.
Bukowski, czyli rewolucja, której nie b y ł o
W ł a d i m i r Bukowski (1942), to j e d e n z najbardziej z n a n y c h dysydentów, kil­
kakrotnie więziony i przetrzymywany w szpitalach psychiatrycznych. Na
emigracji przebywa od 1976 roku, kiedy to został w y m i e n i o n y na w o d z a ko­
m u n i s t ó w chilijskich Luisa Corvalana. Nie wrócił do Rosji i m i e s z k a w An­
glii. W książce „I p o w r a c a w i a t r " (1978) d o k ł a d n i e opisał, jak wyglądał so­
wiecki system dręczenia d y s y d e n t ó w w szpitalach psychiatrycznych. W 1982
roku wydał „Pacyfiści k o n t r a p o k ó j " - pamflet na z a c h o d n i ą lewicę i z a w o d o ­
wych bojowników o pokój, m a n i p u l o w a n y c h przez Kreml. Ten p r o b l e m to
także j e d e n z w ą t k ó w d o b r z e u d o k u m e n t o w a n e j książki „Moskiewski p r o ­
ces" (1995) 2 1 Ta o s t a t n i a cieszyła się s p o r y m z a i n t e r e s o w a n i e m w Polsce ze
względu na tematykę - działalność sowieckich s ł u ż b specjalnych, inwazja na
Afganistan, KGB-owskie źródła pierestrojki i p l a n u politycznego zakładają­
cego, k o n t r o l o w a n ą przez Kreml, transformację europejskich krajów Ostbloku. D y s k u t o w a n o zwłaszcza, p o p a r t ą d o k u m e n t a m i , tezę Bukowskiego, że to
generał Wojciech Jaruzelski prosił w 1981 roku Kreml o wsparcie zbrojne,
c z e m u sprzeciwiał się Breżniew.
JESIEŃ-2002
325
W „ M o s k i e w s k i m p r o c e s i e " Bukowski pisze, jak to w k w i e t n i u 1991 ro­
ku usiłował przekonać p r o d e m o k r a t y c z n y c h d e p u t o w a n y c h do Rady Najwyż­
szej RFSRS, by brali sprawy w swoje ręce, przejmowali w ł a d z ę i organizowa­
li d e m o k r a t y c z n e struktury. Po prawdzie na tym polegał cały problem: kraj gotów
był obalić reżim,
ale
niegotowa
oka­
zała się nowa „eli­
ta",
w
nowi
czasie
wyrośli
pierestrojki
„demokraci".
na
Ludzie
ogół przypadkowi,
którzy
wypłynęli
w czasie i w ramach
pseudowyborów,
kie­
dy każda nowa twarz
wydawała się lepsza od
starych... Im w ogóle
nie
zależało
na
zmianach, które mogły ich całkowicie odsunąć na bok, pozbawiając przypadko­
wo nabytej pozycji „liderów". Autor uważa, że b ł ę d e m było swego rodzaju za­
p a t r z e n i e rosyjskich sił p r o d e m o k r a t y c z n y c h na Polskę, tak jak i b ł ę d e m pol­
skiej opozycji był „Okrągły S t ó ł " w n a s z y m kraju (do której to tezy Bukowski
wielokrotnie powracał w wywiadach p o d c z a s promocji polskiego wydania
„Moskiewskiego p r o c e s u " w 1998 roku - przyp. M K ) . jak i pozostali rosyjscy
„liderzy" marzyli tylko o „pokoju obywatelskim",
o „pertraktacjach przy okrągłym
stole" z komunistycznym reżimem. (...) wyjaśniałem, że nawet w Polsce (gdzie za ple­
cami liderów „Solidarności" stały miliony członków ich organizacji, mających za sobą
doświadczenie stanu wojennego) „okrągły stół" był jednak błędem i tylko przyhamo­
wał ruch polskiego społeczeństwa ku demokracji, że w ich warunkach „okrągły stół"
tym bardziej nie będzie okrągły.
Podobnie jak Sołżenicyn i Maksimów, Bukowski ocenia, że n o w a Rosja
przespała swoje pięć m i n u t w historii, tę wielką okazję, jaką było fiasko p u c z u
n o m e n k l a t u r o w e g o w sierpniu 1991 roku i kompromitacja jego organizatorów.
Nawet w centrum, gdzie osobista władza Jelcyna na samym początku nie była kwestio­
nowana,
326
nie zdołano opieczętować „obkomów" i „rajkomów" partii i skonfiskować jej
FRONDA
27/28
majątku. Bezwzględnie należało jak najszybciej unieszkodliwić pozostałe części składo­
we totalitarnego systemu, w tym również KGB z jego całą splątaną siecią agenturalną,
potwornie rozrośniętą armię z jej najpotężniejszą bazą przemysłową... trzeba było raz
na zawsze publicznie zdyskredytować i zdemaskować socjalistyczny reżim, zrzucić go
z piedestału, pokazać i udowodnić jego przestępstwa... Na samym początku można by­
ło i należało przeprowadzić najboleśniejsze, ale nieuniknione reformy: przede wszystkim
szeroką prywatyzację własności pań­
stwowej - mieszkań, zakładów, insty­
tucji handlu detalicznego i hurtowego.
Ten jeden krok rozszerzyłby społeczną
bazę
władzy
Jelcyna,
jednocześnie
wprowadzając w życie podstawową za­
sadę własności prywatnej, bez której
niemożliwe są żadne dalsze reformy
rynkowe. Dlaczego wówczas tak się
nie stało? Bo w t e d y Jelcyn m u s i a ł ­
by zerwać swój sojusz z „liberalną"
częścią n o m e n k l a t u r y i szybko
rozpisać n o w e wybory. On tym­
czasem tasował, przekładał i znów
przetasowywał
starą,
biurokratyczną
talię kart.
N o w a Rosja przystąpiła do re­
form gospodarczych w 1992 roku,
a przeprowadzić je miał Jegor Gajdar - odrośl usychającego drzewa
starej nomenklatury ( w n u k Arkadija, a u t o r a „Timura i jego d r u ż y n y " ) . Jego
ekipa to były m ł o d e , energiczne, liberalnie myślące dzieci n o m e n k l a t u r y . Ale
- jak zauważa Bukowski - k ł o p o t z n i m i polegał na t y m , że ich wiedza w za­
kresie ekonomii była wyłącznie książkowa, ponieważ nie zdarzyło im się żyć tak, jak
żyją zwykli ludzie, czy to w socjalizmie, czy w kapitalizmie. Poza t y m z a w i n i ł o też
swoiste z a p a t r z e n i e na Polskę; Rosji „terapię s z o k o w ą " (tj. u w o l n i e n i e cen)
zaaplikowano w z u p e ł n i e innych niż n a d W i s ł ą w a r u n k a c h . Jej e f e k t e m było
z u b o ż e n i e s p o ł e c z e ń s t w a i p u s t y b u d ż e t . Prywatyzacja k u p o n o w a r ó w n i e ż
przyniosła fiasko; b o n y ( n o m i n a l n i e w a r t e 10 tysięcy rubli) szybko stały się
JESIEN-2002
327
zwykłym, ale za to inflacjogennym, ś r o d k i e m p ł a t n i c z y m - kilka miesięcy po
emisji p ł a c o n o za nie pięć razy mniej.
Poza fiaskiem gospodarczym efekt polityczny Gajdarowskich e k s p e r y m e n ­
t ó w był fatalny; tego rodzaju reforma była bardzo na rękę komunistom: oto mimo, że
nie wprowadzono ani demokracji, ani gospodarki rynkowej, obie te idee zostały dosta­
tecznie zdyskredytowane.
Co
do Jełcyna, to dla niego ten
krach oznaczał początek dłu­
giego cofania się. O ile wiosną
1992 roku musiał się wy­
przeć swoich przekonań poli­
tycznych,
jesienią
przyszło
mu poświęcić całą swoją ekipę
(w
tym
również
Gajdara),
a wiosną 1993 roku już wal­
czył o polityczne przetrwanie.
Nawet szturm na Biały Dom
i rozpędzenie przy użyciu siły
starej
Rady Najwyższej
nie
wzmocniło jego pozycji. Nowy parlament (Duma) okazał się niewiele lepszy od po­
przedniego i od tego czasu Jelcyn stał się w istocie zakładnikiem „struktur władzy" (ar­
mii, ministerstwa spraw wewnętrznych i nowego KGB: FSK) To w a ż n a konstatacja,
bo taki był właśnie p o w ó d bajecznej kariery politycznej przedstawiciela „or­
g a n ó w " W ł a d i m i r a Putina. W e d ł u g Bukowskiego, s t r u k t u r y siłowe popierały
Jelcyna do końca i nieuniknione wydawało się, że wcześniej czy później struktury si­
łowe przejmą pełną władzę. W styczniu 2 0 0 0 r. pisarz m ó w i ł o ó w c z e s n y m p . o .
prezydenta Putinie: stoi za nim system KGB.22
Bukowski, p o d o b n i e jak Sołżenicyn, kwestionuje celowość zaangażowa­
nia Rosji na o b s z a r z e W N P j a k o spadkobierczyni ZSRS. W rezultacie bowiem
nie tylko okazało się, że odpowiedzialność za zbrodnie komunizmu spoczywa tylko na
narodzie rosyjskim, który sam był ofiarą tych zbrodni w stopniu wyższym niż inne na­
rody; ale niemożliwe stało się przeprowadzenie jakiejkolwiek poważniejszej reformy
ogromnych sowieckich sił zbrojnych, rozrzuconych obecnie na wielkiej przestrzeni by­
łego Związku i bardzo często wciąganych w lokalne konflikty etniczne. Czas zwery­
fikował ten pogląd o tyle, że a r m i a rosyjska p o d l e g a s p o r y m redukcjom, jed328
FRONDA 27/28
nak faktem jest, że w pierwszej polowie lat 90-tych często odgrywała w a ż n ą
rolę - także polityczną - w krwawych nieraz w a ś n i a c h n a r o d o w o ś c i o w y c h na
terenie byłego ZSRS.
W j e d n y m Bukowski różni się zasadniczo od Sołżenicyna, Zinowiewa,
czy Maksimowa: nie pisze o z a c h o d n i m spisku przeciwko Rosji i nie wierzy
w t e n spisek, częściej raczej w s p o m i n a , jak to k r e m l o w s k a wierchuszka robi­
ła w konia różnych „użytecznych i d i o t ó w " na Z a c h o d z i e . I raczej ma p r e t e n ­
sję do polityków zachodnich za g o r b a z m i j e l c y n o m a n i ę .
Polak, M o s k a l - d w a bratanki
Tak właśnie n o w ą Rosję widzą rosyjscy pisarze, czytani u n a s niegdyś przez
generację, k t ó r ą u k s z t a ł t o w a ł s t a n wojenny. Wszyscy ci autorzy, oprócz Bu­
kowskiego, odczuwają wyraźny - c z a s e m aż n a d t o wyraźny - żal za utraco­
n y m i m p e r i u m . To m o ż n a z r o z u m i e ć . Żywią p r z e k o n a n i e o wyjątkowości
swojego kraju. To też nie jest w k u l t u r z e europejskiej rzadkością - d o w o d z i
a u t o r „Megalomanii n a r o d o w e j " Jan Stanisław Bystroń. Wszyscy, p o z a Bu­
kowskim, sądzą, że Związek Sowiecki - ich, chcąc nie chcąc, ojczyzna - roz­
padł się na skutek intryg Z a c h o d u , p r z e d e w s z y s t k i m Ameryki. Przy czym
tylko Z i n o w i e w chwilami d o p r o w a d z a swój w y w ó d na t e n t e m a t ad absurdum.
Są to j e d n a k p r o b l e m y właściwe Rosji - tak s a m o jak na przykład kwestia
p o j m o w a n i a roli politycznej p a ń s t w a jako funkcji jego t e r y t o r i u m . Jeśliby
a b s t r a h o w a ć j e d n a k od w ą t k ó w specyficznie rosyjskich, to okaże się, że prze­
bieg a zwłaszcza m e c h a n i z m y rosyjskiej transformacji są niepokojąco bliskie
t e m u , co przeżyliśmy w m i n i o n y m dziesięcioleciu n a d Wisłą. Tu też na p o ­
czątku opozycja ułożyła się z n o m e n k l a t u r ą , nikt nie niepokoił d a w n e g o apa­
ratu władzy, zaś jeśli chodzi o start do nowej rzeczywistości gospodarczej, to
aparat był w s p o s ó b oczywisty uprzywilejowany. Też mieliśmy, z d a w a ł o się,
silnego przywódcę, który przegapił p a r ę okazji do zrobienia czegoś sensow­
nego. Służby specjalne w p r a w d z i e u n a s nie rządzą, jak w Rosji, ale wiele
wskazuje, że ich rola jest zbyt duża, podczas gdy w y m i a r u sprawiedliwości zbyt słaba. Również s p o r o było afer gospodarczych, a n a m i a s t k a powszech­
nej prywatyzacji, czyli p r o g r a m N F I p o n i ó s ł p e ł n e fiasko. Pasożytnicza biu­
rokracja pączkuje. Z wolnością mediów, osobliwie publicznych, też b y m nie
przesadzał...
JFSIEŃ-2002
329
Przykłady m o ż n a by mnożyć. Co z tego wynika? A n o to, że my, Polacy nie
p o w i n n i ś m y się n a d y m a ć i puszyć patrząc na Rosjan. Opisując nasze życie
polityczne, często s t a r a m y się b o w i e m p u n k t e m o d n i e s i e n i a dla naszych ana­
liz uczynić to, co dzieje się w dojrzałych demokracjach z a c h o d n i c h . Tymcza-
330
FRONDA
27/28
sem, aby lepiej z r o z u m i e ć z a c h o d z ą c e w Polsce procesy, p o w i n n i ś m y raczej
u w a ż n i e przyglądać się t e m u , co odbywa się w krajach takich, jak U k r a i n a
czy właśnie Rosja.
MICHAŁ KURKIEWICZ
PRZYPISY:
1
Włodzimierz Marciniak „Rozgrabione imperium. Upadek Związku S o w i e c k i e g o i p o w s t a n i e
Federacji Rosyjskiej", ARCANA, Kraków 2 0 0 1 , s . 5 6 4
2
ibid. S.326
3
ibid. S.335
4
ibid. S.353
5
Andrzej Grajewski „Tarcza i miecz. Rosyjskie służby specjalne 1 9 9 1 - 1 9 9 8 " , Biblioteka „Wię­
zi", Warszawa 1 9 9 8 , s. 3 2 7
6
ibid. s.319
7
„Rzeczpospolita" 2 2 . 0 1 . 2 0 0 2 .
8
Tadeusz Klimowicz „Przewodnik po w s p ó ł c z e s n e j literaturze rosyjskiej i jej okolicach ( 1 9 1 7 -
9
Aleksander Z i n o w i e w „Rosja i Zachód", KRĄG, Warszawa 1 9 8 4 , s.26
1 9 9 6 ) , Towarzystwo Przyjaciół Polonistyki Wrocławskiej, Wrocław 1996, s.77
10
„Rzeczpospolita" 1 1 . 1 2 . 1 9 9 3 .
11
Aleksandr Z i n o w i e w „Zapad. F e n o m e n zapadnizma", „Centrpoligraf" M o s k w a 1 9 9 5
12
Władimir M a k s i m ó w „Spojrzenie w otchłań", GRYF Warszawa 1 9 9 3
13
Klimowicz, op.cit. s . 1 0 6
14
Katarzyna Duda „Wizja Rosji postkomunistycznej. Publicystyka Władimira Maksimowa",w:
„Wizja człowieka i świata w myśli rosyjskiej" red. Lucjan Suchanek, Wydawnictwo UJ, Kraków
1998
15
Władimir M a k s i m ó w „Samoistreblenije", „ G o ł o s " M o s k w a 1 9 9 5
16
Andrzej Drawicz „Spór o Rosję', KRĄG Warszawa 1987, s. 155
17
Aleksander Sołżenicyn „Jak o d b u d o w a ć Rosję? Refleksje na miarę m o i c h sil", ARKA, Kraków
18
Lucjan Suchanek „Aleksander Sołżenicyn, pisarz i publicysta" UJ Kraków 1 9 9 4
1991
19
Aleksander Sołżenicyn „Rosja w zapaści" Bertelsmann Media, Warszawa 1 9 9 9
20
Aleksander Sołżenicyn „Zmierzch odwagi", Oficyna Liberałów, Warszawa 1 9 8 0
21
Władimir Bukowski „Moskiewski proces. D y s y d e n t w archiwach Kremla", V O L U M E N War­
22
„Rzeczpospolita" 2 9 . 0 1 . 2 0 0 0
szawa 1 9 9 8
JESIEŃ'2002
331
List otwarty do Wojciecha Wencla
Kolonia - Berlin, 13 maja
Drogi Panie!
Z niezmierną radością przyjąłem na pozór m a ł o znaczący fragment Pańskie­
go artykułu zamieszczonego w n u m e r z e 3/2002 Nowego Państwa pt. „Zycie jest
gdzie indziej". To prawda, w Polsce bywam coraz rzadziej, bowiem co najmniej
od 10 lat sprawy idą t a m dla m n i e n a d podziw dobrze. Co za tym idzie, rzadko
trafiają do m n i e niepokojące głosy, na t e m a t wydarzeń, które umacniałyby
w Narodzie Polskim przesłanie Tego, którego imienia nie chcę tutaj wymieniać.
Kiedy jednak takie głosy pojawiają się, wszystkie skrupulatnie analizuję. Z tym
większym zdziwieniem w Pana wybitnej, aczkolwiek niestety konserwatywnej
publicystyce, odnalazłem myśli diabelsko genialne, które zamierzałem wprowa­
dzić w życie dopiero za kilka lat. Bo jakże nie cieszyć się, kiedy tak opiniotwór­
czy eseista jak Pan pisze: (...)Dlatego tak nieprzekonująco brzmią formułowane przez
część środowisk chrześcijańskich wezwania do nasycania kultury masowej treściami ewan­
gelicznymi. - Popkultura jest tylko środkiem ekspresji - przekonują zwolennicy tej koncep­
cji - i w zależności od ludzi, którzy ją tworzą, może służyć dobru albo zlu. Otóż dzisiej­
sza kultura masowa wcale takim neutralnym środkiem nie jest, bo w całości -jako tkanka
- stanowi wcielenie religijnego konsumpcjonizmu. Oczywiście można przemycać za jej po­
średnictwem słowa Chrystusa, problemem pozostaje jednak forma, w jakiej się to robi.
I nie chodzi tu o służące dobrej sprawie, melodyjne utwory Arki Noego, które stanowią za­
zwyczaj koronny przykład masowej ewangelizacji. Nie należą one do popkultury, ale do
dużo starszego nurtu pieśni dziecięcej, co wyda się oczywiste, kiedy przypomnimy sobie
choćby przedwojenną piosenkę „Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje" z dynamicznym na
miarę dzisiejszej wrażłiwości refrenem „Hejże ha!".
Hejże h a ! W ł a ś n i e taki nastrój towarzyszy mi od przeczytania t e g o arcyciekawego tekstu. Błyskotliwy wywód erudyty! Nic genialniejszego nie wy­
myśliłbym ja sam, a przecież n a w e t Pańska k u l t u r a wysoka nie o d m a w i a mi
przebiegłości. Dzisiaj istnieje j u ż tylko i wyłącznie k u l t u r a m a s o w a ! Oczywi­
ście bardzo j e s t e m z t e g o rad, bo słabizna to rzadkiej wody, a i pracy włoży­
ł e m w nią n i e m a ł o ! Miewa j e d n a k swoje wzloty p o n a d p r z e c i ę t n ą i tutaj by­
wa niebezpieczna.
332
Istnieje przecież tzw. masowa kultura wysoka i ma się
FRONDA
27/28
niestety coraz lepiej. W ł a ś n i e o n a spędza mi sen z powiek, jeżeli w m o i m
przypadku m o ż n a m ó w i ć o śnie. J a d ę teraz pociągiem szybkobieżnym na li­
nii Kolonia - Berlin. R ó w n i e ż w tych m i a s t a c h powstają co ciekawsze jej
dzieła, zwłaszcza w zakresie królowej s z t u k - m u z y k i . Z e s p ó ł To Rococo Rot
nagrał n p . płytę i n s p i r o w a n ą zwyczajnym, p r o s t y m b u d y n k i e m o klockowatej bryle. Wszystkie t r z y m i n u t o w e u t w o r y odpowiadają j e d n a k o w y m p o ­
m i e s z c z e n i o m b u d y n k u . D o s k o n a ł a rzecz. Albo Jeff Mills - t e n c z a r n o s k ó r y
Berlińczyk nagrał kolejną wersję m u z y k i do futurologicznego dzieła Fritza
Langa „ M e t r o p o l i s " . Majstersztyk! Podziwiam ich w y b i t n e osiągnięcia i jed­
nocześnie cieszę się, że nie t w o r z ą dzieł i n s p i r o w a n y c h gotyckimi k a t e d r a m i
czy „Boską k o m e d i ą " . Taka s z t u k a m o g ł a b y mi b a r d z o zaszkodzić. A tak,
oczywiście - b a r d z o ł a t w o przypisać jej Piękno, r ó w n i e ż o P r a w d ę ociera się
aż n a d t o często. Najgorzej jest z D o b r e m . . . Ale tutaj na p o m o c pospieszył mi
Pan, wskazując, że nie ma co p r ó b o w a ć z m i e n i a ć t k a n k i p o p - k u l t u r y wtłacza­
jąc w nią D o b r o i Miłość. Cieszę się niezwykle, bo wysoka kultura masowa, ja­
ko awangarda pop-kultury, w y z u t a z d o b r a i miłości zacznie powoli dryfować
w kierunku czystego e s t e t y z m u . P r a w d a p r z e s t a n i e ją po p r o s t u obchodzić,
bo ile m o ż n a tarzać się w m i s t e r n i e s t w o r z o n y m przeze m n i e świecie rozpu­
sty, zbrodni i k ł a m s t w a . Artyści są przecież zbyt delikatni!
Moja radość jest t y m większa, że k u l t u r a m a s o w a to r ó w n i e ż komputery,
telewizja (z k t ó r ą bodaj miał Pan niegdyś coś w s p ó l n e g o ) , radio, p r a s a kolo­
rowa. Idąc za Pana w y b o r n ą d i a g n o z ą w i d z ę j u ż oczami w y o b r a ź n i niewiel­
kie g e t t o kultury wysokiej, k t ó r e k o m p l e t n i e u t r a c i ł o k o n t a k t z rzeczywisto­
ścią oraz m a s o w ą Wieżę Babel s k a z a n ą na zżeranie w ł a s n e g o o g o n a . I nici
wtedy z w e z w a ń tego starego safanduły J a n a Pawła II o jakiejś nowej ewange­
lizacji czy - o zgrozo - wyjątkowo błyskotliwej idei inkulturacji w o b r ę b i e kul­
tury m a s o w e j . Na myśl o tej ostatniej aż p r z e c h o d z i m n i e dreszcz, gdyż przy­
p o m i n a m sobie ciężkie czasy zatęchłej kontrreformacji. Brrr!
Tak, g e t t o elitarne, w k t ó r y m być m o ż e i ja się znajdę. Jako obserwator.
Będę mógł wtedy, nie zawracając j u ż sobie głowy niczym i n n y m , do końca
świata odgrywać wyjątkowo przyjemną rolę w y s u b l i m o w a n e g o estety.
Zawsze znajdzie Pan we m n i e w i e r n e g o czytelnika.
Sługa u n i ż o n y
DIABEŁ
JESIEŃ-2002
333
MODLITWA
ALEKSANDRA
ANDRIEJ
TARKOWSKI
Boże! Uratuj nas w tę straszliwą godzinę... N i e p o z w ó l zginąć m o i m dzie­
ciom, przyjaciołom, mojej żonie, W i k t o r o w i i w s z y s t k i m tym, którzy Cię ko­
chają i wierzą w Ciebie. Uratuj i tych, k t ó r z y n i e wierzą w Ciebie, bo są śle­
pi i nie myślą o Tobie, bo jeszcze n i e wiedzą, co to znaczy być tak n a p r a w d ę
nieszczęśliwym; wszystkich, którzy w tej o t o chwili utracili nadzieję, w i a r ę
w przyszłość, w życie, w t o , że m o g ą u Ciebie szukać p o m o c y ; uratuj każde­
go, k t o p r z e p e ł n i o n y jest s t r a c h e m i p o c z u c i e m zbliżającego się końca, k i m
m i o t a strach o siebie i swych najbliższych; uratuj tych, k t ó r y m nic p r ó c z Cie­
bie nie p o z o s t a ł o i dla których jesteś j e d y n ą ucieczką, dlatego że jest to ostat­
nia, najstraszliwsza wojna, po której j u ż nic n i e p o z o s t a n i e i nie będzie ani
zwyciężonych, ani zwycięzców, ani miast, ani wsi, ani trawy, ani drzew, ani
w o d y w potokach, ani p t a k ó w na niebie... O d d a m Ci wszystko, w s z y s t k o co
m a m , p o r z u c ę swą rodzinę, k t ó r ą k o c h a m , spalę swój d o m , w y r z e k n ę się
Malca, s t a n ę się niemy, do nikogo j u ż nigdy nie o d e z w ę się s ł o w e m , wyrzek­
nę się wszystkiego, co wiąże m n i e z życiem, tylko spraw, by w s z y s t k o było
tak jak p r z e d t e m , tak jak dziś r a n o , tak jak wczoraj, żeby nie było wojny i te­
go śmiertelnego, przyprawiającego o m d ł o ś c i , zwierzęcego strachu, niczego
takiego! P o m ó ż Panie, a ja uczynię wszystko, co Ci o b i e c a ł e m ! . . .
CYTAT Z FILMU „OFIAROWANIE"
334
FRONDA
27/28
POCZTA
Triumfalny pochód
„holenderskiej tożsamości"?
mi przeżytkami nietolerancyjnego i auto­
W ostatniej „Frondzie" zamieszczony zo­
go". Zobojętniały na wszelkie zasady
sta! bardzo ciekawy tekst Tomasza Jawo­
i wartości, ponowoczesny motłoch obiet­
rowskiego „Brunatno-różowi", traktujący
nice te kupuje. Niebawem Front wprowa­
o
rytarnego społeczeństwa patriarchalne-
subkulturowych,
dza rządy dyktatorskie, ewoluujące ku to­
a w konsekwencji także i politycznych ko­
talitaryzmowi, i przekształca się w Nową
neksjach łączących nazizm z homoseksu­
Społeczną Gejowską Partię Aryjczyków
alizmem. Tymczasem
był już
(angielski skrót NSGAP chyba nie przy­
w przeszłości na łamach naszej prasy po­
padkowo przypomina skróconą nazwę
dejmowany, między innymi w konwencji
pewnego ugrupowania, które w latach
mitologicznych,
temat
potitical fiction. W czwartym numerze (z
1933-45 rządziło w Niemczech). Zaczyna
7 stycznia 2000 roku) nie ukazującego się
się prawdziwa rewolucja kulturalna.
już niestety „Tygodnika Postnowożytne-
Płomień prezentuje całą historię
go" (dodatku do tygodnika „Nowe Pań­
w formie fragmentów niedokończonej
stwo"), znalazła się antyutopia Macieja
autobiografii „Nadzieja i wstyd" autor­
Płomienia pod znamiennym tytułem
stwa
„Triumfalny pochód różowej swastyki".
Skautingu, legendarnego Waltera, który
„byłego
harcmistrza
Różowego
Autor kreśli mroczną wizję Europy
naraził się bardziej wpływowej frakcji
XXI stulecia, kiedy to państwa Starego
NSGAP i przeszedł do podziemia". Wal­
Kontynentu wraz z USA i Kanadą zawią­
ter wspomina między innymi: „Postano­
zują Unię Północnoatlantycką. W 2015
wiono przede wszystkim wyplenić pozo­
roku w wyniku wyborów, władzę w Unii
stałości
obejmuje Front Wyzwolenia Gejów. Swo­
Chodziło o judaizm, chrześcijaństwo, is­
je zwycięstwo organizacja ta zawdzięcza
lam, czyli religie oferujące swoim wy­
obietnicom „rozprawienia się z wszelki­
znawcom represyjną moralność, obcą
JESIEŃ-2002
semickiej
okupacji
Europy.
335
przecież p l u r a l i s t y c z n e m u d u c h o w i po-
który, gdyby n i e z o s t a ł w 1934 roku za­
nowoczesności. (...) Z g o d n i e z t a k i m po­
mordowany
przez
hetero-hitlerowców,
s t a w i e n i e m sprawy, w Unii z a g w a r a n t o ­
prawdopodobnie
w a n o miejsce dla różnych n a r o d o w o ś c i ,
wielkie m ę s k i e b r a c t w o o h o m o e r o t y c z -
religii i kultur. Z j e d n y m wszakże wyjąt­
n y m c h a r a k t e r z e . Ale co się odwlecze, to
kiem. M o n o t e i s t y c z n i czciciele psychopa­
n i e uciecze. Pod g i g a n t y c z n y m p o m n i ­
tycznego,
kiem
bezwzględnego,
a
przede
uczyniłby
z
R o e h m a koło b u d y n k u
NSDAP
dawnego
wszystkim z a z d r o s n e g o , tyrana - J a h w e
Reichstagu w Berlinie corocznie pod ko­
nie potrafili się d o s t o s o w a ć do standar­
niec czerwca o b c h o d z i się orgiastyczne
d ó w p ó l n o c n o - a t l a n t y c k i e g o społeczeń­
D n i D u m y Gejowskiej. P r y m w i o d ą t u ca­
stwa o t w a r t e g o . D o z n u d z e n i a p o w t a r z a ­
le rzesze ogolonych, u b r a n y c h w c z a r n e
li
swoje
grzechu
teorie
spiskowe
pierworodnym
i
o
szatanie,
skóry l u b kurtki
wojskowe
oraz
glany,
podobnych
w y p o s a ż o n y c h w kije bejsbolowe i ł a ń c u ­
bzdurach, i pozostawali o d p o r n i na naj­
chy, agresywnie zachowujących się m ł o ­
większe osiągnięcia psychologii oraz na­
dych nazi-gejów. To z t e g o ś r o d o w i s k a re­
uk społecznych.
krutowali
(...) Żydzi i A r a b o w i e
otrzymali więc p o z w o l e n i e na p o z o s t a n i e
się
pracownicy
specjalnej
k o m ó r k i policyjnej d o zwalczania a n t y h o -
w Unii pod w a r u n k i e m wyrzeczenia się
moseksualnych,
swojej
Tyle „ l e g e n d a r n y " Walter, a ściślej Maciej
tożsamości
etniczno-religijnej,
zmiany i m i o n i nazwisk oraz p o d d a n i a
się
sterylizacji.
Kościoły chrześcijańskie
uległy p o d z i a ł o m . Większość ich człon­
semickich z a b o b o n ó w . "
Płomień.
Wielokrotnie
słyszymy
dzisiaj,
że
świat „ p o 11 w r z e ś n i a " jest j u ż z u p e ł n i e
ków u z n a ł a N o w y Aryjsko-Gejowski Ład
inny niż p r z e d z a m a c h a m i na World Tra­
i d o k o n a ł a p o s t m o d e r n i s t y c z n e j reinter-
de C e n t e r i P e n t a g o n . Strasząc O s a m ą bin
pretacji P i s m a Świętego tak, by n i e ranić
L a d e n e m i Al-Khaidą m o ż n a przy okazji
uczuć h o m o s e k s u a l i s t ó w i innych grup
znacznie
sprzymierzonych
partią.
nie, liberalne s p o ł e c z e ń s t w a p r z e d zagro­
Mniejsza część, między i n n y m i papież Le­
ż e n i a m i , jakie niesie rzeczywisty czy też
on XIV z garstką o d d a n y c h mu w i e r n y c h
urojony fanatyzm religijny. Politycy mają
przeszli d o k a t a k u m b . "
tego świadomość
z
rządzącą
Dzień 3 0 czerwca u s t a n o w i o n o jako
skuteczniej
ostrzegać z a c h o d ­
( p o tragedii w USA,
w d u c h u walki z religijnym f u n d a m e n t a ­
najważniejsze święto p a ń s t w o w e . „Kolej­
lizmem
ne rocznice Nocy Długich N o ż y przypomi­
m e n t a r z e p r o m i n e n t n y c h działaczy S L D ) .
nały b o w i e m o męczeńskiej śmierci Ern­
W a r t o też zwrócić u w a g ę n a z m i a n y zało­
sta
ż e ń polityki imigracyjnej
336
Roehma,
nazisty-homoseksualisty,
u t r z y m a n e były chociażby ko­
państw,
FRONDA
które
27/28
dotąd promowały „wielokułturowość".
Ale w tekście Falickiego na szczegól­
Wydarzenia w Nowym Jorku i Waszyng­
ną uwagę zasługują następujące fragmen­
tonie stały się dla wielu polityków pre­
ty: „(...) odnosi się wrażenie, że nowe
tekstem, aby zrewidować swe stanowisko
ugrupowanie chce ujednolicić społeczeń­
wobec swobodnego napływu do krajów
stwo holenderskie poprzez zaostrzenie
zachodnich ludności arabskiej i muzuł­
procedur wpuszczania obcokrajowców do
mańskiej.
Holandii oraz zwiększenie kontroli gra­
W szóstym numerze (z 9 lutego 2002
nicznej. Sam Pim Fortuyn jest znany ze
roku) tygodnika „Najwyższy Czas!" opu­
swoich - w stosunku do imigrantów -
blikowany został interesujący artykuł Bo­
'nietolerancyjnych' poglądów, które opu­
nawentury Falickiego „Brunatno-różowe
blikował w książce pod tytułem 'Przeciw
chmury?". Autor donosi o powstaniu
islamizacji naszej kultury: Holenderska
w Kraju Tulipanów nowej partii politycz­
tożsamość jako fundament'. Jak dotąd,
nej - Leefbaar Nederland (Nadająca się do
wypowiedzi na temat imigrantów ucho­
Życia Holandia - cóż za postmoderni­
dzą Fortuynowi na sucho, co jest zadzi­
stycznie brzmiąca, zapewne w wolnym
wiające
tłumaczeniu, nazwa). Na jej czele stoi
Prawdopodobnie Holendrzy mają kłopot
niejaki Pim Fortuyn. W kolejnych sonda­
z pojęciem takiej 'sprzeczności', że Pim
żach elektorat tej partii systematycznie
Fortuyn jako afiszujący się swoim homo­
się powiększa. Program LN przewiduje
seksualizmem polityk też może być nie-
w wielokulturowej
Holandii.
radykalne rozszerzenie kontroli państwa
tolerancyjny. Inną ciekawostką jest pro­
nad gospodarką i innymi obszarami życia
pozycja LN podwyższenia kar nie tylko za
społecznego, taki subtelny zamordyzm.
zanieczyszczenie środowiska, ale także za
Chodzi tu między innymi o propozycję
dyskryminację. (...) Pim zachowuje się
cofnięcia prywatyzacji sektora państwo­
wręcz przeciwnie niż jego polityczni kon­
wego, ponadto prawny obowiązek nosze­
kurenci: w programach publicystycznych
nia przy sobie dowodu osobistego (do tej
ostentacyjnie zapala drogie cygara oraz
pory nikt tego nie przestrzegał) i umożli­
wtrąca się do rozmowy z innymi gośćmi
wienie policji „prewencyjnego" przeszu­
typowymi zwrotami i tonem homoseksu­
kiwania obywateli, a także utworzenie no­
alisty. W takim kraju jak Holandia jest to
wej państwowej (czytaj: rządowej) stacji
więcej niż dobry chwyt marketingowy."
telewizyjnej, która miałaby nadawać co
Czyżby więc ponura antyutopia Ma­
godzinę wiadomości (cel propagandowy
cieja Płomienia stawała się rzeczywisto­
tego ostatniego projektu wydaje się auto­
ścią? Na początek pójdzie Kraj Tulipa­
rowi artykułu - i słusznie - ewidentny).
nów, w którym już zdążono wdrożyć
JESIEŃ-2002
337
w życie wiele „ p o s t ę p o w y c h " idei (cho­
Na pierwszy ogień pójdą więc - t a k
ciażby legalizacja eutanazji i „ m a ł ż e ń s t w "
jak sobie tego życzy P i m F o r t u y n - Arabo­
homoseksualnych). Nie przypadkiem do
wie i m u z u ł m a n i e . Gdy z nimi będzie już
obiegu p u b l i c z n e g o trafił t e r m i n „ h o l e n ­
spokój, przyjdzie p o r a na... No w ł a ś n i e ,
derska rewolucja k u l t u r a l n a " . Jakiś n a s z
na kogo? Kto będzie n a s t ę p n y w kolejce?
rodzimy n a u k o w i e c oznajmił z rok t e m u
na ł a m a c h tygodnika „Wprost", że Polska
P o z d r o w i e n i a dla całej redakcji:
nie ma wyjścia i - p o d o b n i e jak i n n e kra­
Jacek Wasyluk
je w Europie - będzie m u s i a ł a się tej re­
Przemyśl
[list nadesłany do redakcji przed zabój­
wolucji p o d d a ć .
stwem Pima Fortuyna]
Tymczasem w nowej sytuacji ruch ge­
jowski
dojrzewa
do
zrzucenia
obrońcy „praw człowieka"
i
maski
rzecznika
„uciskanych mniejszości". Wracają klima­
ty a la Ernst R o e h m . I tak, n a d s z e d ł m o ­
Ekologia doprowadzona
do ostateczności
m e n t , aby u p r z e d z e n i o m na tle r a s o w y m
S z a n o w n a Redakcjo, n a w s t ę p i e chciał­
i religijnym n a d a ć wyraźnie „ p o s t ę p o w e " ,
b y m poczynić p e w n ą u w a g ę . Tutaj,
to
„cywilizowane", „ r ó ż o w e " , j e d n y m sło­
znaczy do Galicji W s c h o d n i e j , „polityczna
w e m „ h o l e n d e r s k i e " oblicze. W świecie
p o p r a w n o ś ć " n a razie n i e d o t a r ł a . Miej­
„ p o 11
w r z e ś n i a " zabieg t e n p o w i n i e n
scowa l u d n o ś ć nie lubi szwuli. Para mig­
pójść ł a t w o . Większość m i e s z k a ń c ó w Za­
dalących się o s o b n i k ó w tej samej płci na
c h o d u wysoko sobie ceni zdobycze laic­
którejś z ulic D r o h o b y c z a czy S t a n i s ł a w o ­
kiej demokracji i nie ma zbytniej o c h o t y
wa,
przejmować się losem „czcicieli psycho­
konsternację przechodniów,
patycznego,
się bez p r z e s z k ó d p r z e r o d z i ć z ich s t r o n y
bezwzględnego,
a
przede
wywołałaby
najprawdopodobniej
i
mogłaby
wszystkim z a z d r o s n e g o t y r a n a - J a h w e " .
w jakąś f o r m ę agresji. N i e dziwię się. Tu
O s t a t e c z n e rozwiązanie pewnej drażliwej
p r o b l e m ó w j e s t m n ó s t w o , ale A m s t e r d a ­
kwestii zacznie się chyba od tych, którzy
m u , dzięki Bogu, jeszcze n i e m a .
skupiają na sobie najwięcej p o g a r d y i lę­
A teraz do rzeczy. Słowa te piszę w kil­
ku, od jawnych wrogów, „wzbogaconej"
ka dni po tym, jak w Holandii zginął z n a n y
osiągnięciami n o w o c z e s n o ś c i i p o n o w o -
tamtejszy polityk Pim Fortuyn. Zastrzelił
czesności, „cywilizacji białego człowieka".
go działacz jakiejś organizacji ekologicznej
Szczególnie, że m n o ż ą się oni w t e m p i e ,
(przynajmniej takie o t r z y m a ł e m dotych­
które zeświecczone i wysoko r o z w i n i ę t e
czas informacje). O p i n i a publiczna na Za­
narody aryjskie przeraża.
chodzie
338
zastanawia
się
nad
motywami
FRONDA
27/28
zbrodni. Ponoć Fortuyn byt zwolennikiem
W j u d a i z m i e h o m o s e k s u a l i z m okre­
hodowli zwierząt futerkowych. Czyżby tyl­
ślany jest b a r d z o m o c n y m s ł o w e m toeyah
ko to stanowiło przyczynę zabójstwa?
Fortuyn nie byl żadnym prawicowym
ekstremistą.
z
Po prostu jego konkurenci
establiszmentu
przypięli
mu
etykietę
(„obrzydliwość").
dowskiej
W
przynależy
świetle
więc
do
religii
ży­
kategorii
najcięższych w y k r o c z e ń przeciwko Bogu.
Skoro tak, t o h o m o s e k s u a l i z m b r u t a l n i e
groźnego ksenofoba-populisty, by go skom­
gwałci p r a w a przyrody, k t ó r a przecież sta­
promitować w oczach liberalnej opinii spo­
n o w i dzieło Stwórcy. K o n s e k w e n t n y eko­
łecznej. Tymczasem był on zwykłym szwu-
log
lem.
Postulował wzmocnienie struktur
w n i o s e k : s t o s u n k i h o m o s e k s u a l n e strasz­
państwa w celu obrony przed imigrantami
liwie zanieczyszczają ś r o d o w i s k o n a t u r a l ­
zdobyczy, jakie stały się ł u p e m holender­
n e . D l a t e g o r o z m a i t e „fronty wyzwolenia
skich degeneratów
gejów" są w swej istocie antyekologiczne
(zwłaszcza legalizacja
homo-związków). Może i Fortuynowi cho­
z
tego
faktu
wyciągnąć
i t r z e b a się im przeciwstawiać.
dziło o walkę z przestępczością i nieuc­
twem, a więc z plagami, których roznosicie-
powinien
Przyszły m o r d e r c a F o r t u y n a wykazał
się
więc
konsekwencją,
choć
zapewne
lami w znaczącym stopniu są p o d o b n o
t r u d n o pochwalać akty t e r r o r u jako takie.
przybysze z krajów arabskich i m u z u ł m a ń ­
Tym niemniej dla d o b r a przyrody została
skich. Zasadniczy konflikt miał jednak pod­
w t y m przypadku wypowiedziana wojna
łoże nie polityczne, lecz cywilizacyjne.
s z w u l s k i e m u lobby. I być m o ż e , gdy za­
Kampania Fortuyna wymierzona była
c h o d n i e partie k o n s e r w a t y w n e i chadeckie
przeciwko imigrantom, z których spora -
sięgną już dna, to jedyna nadzieja pozosta­
jak na Holandię - część, hołduje zdrowe­
nie w nieugiętej p o s t a w i e Zielonych.
m u , a więc tradycyjnemu stylowi życia,
chociażby modelowi wielodzietnej rodziny.
M a t e u s z Żar
Dla kogoś, kto głośno i ostentacyjnie dekla­
Lwów
ruje swój homoseksualizm, widok rodzi­
żających do meczetu, może budzić poczucie
Zdekonstruować
Harrego Pottera
obcości i wrogości. M a m y tu do czynienia
W o s t a t n i m n u m e r z e „ F r o n d y " blok p o ­
ców z pięciorgiem dzieci, w dodatku podą­
ze starciem dwóch całkiem odmiennych cy­
święcony p o p - s a t a n i z m o w i zawierał d w a
wilizacji. Fortuyn, jak wiadomo, ze swoim
artykuły
homoseksualizmem
się
demonerkę
dla
wręcz
dzieci z a w a r t ą w bajkach o P o k e m o n a c h
prowokująco. To jednak nie był jeszcze po­
i Harrym Potterze. Oba pisane z kazno­
wód zbrodni.
dziejską pasją wpisywały się w o g ó l n o -
JESIEŃ-2002
afiszował
demaskujące
339
światową dyskusję o b r o ń c ó w i przeciwni­
liczanie, ile razy H a r r y P o t t e r czaruje i ko­
ków m ł o d e g o czarodzieja i m a ł y c h p o ­
go przyzywa, d e m a s k o w a n i e czarodziej­
tworków. Całą sprawę rozpoczęli amery­
skiej dzieciny jako skąpca i s a m o l u b a , al­
kańscy protestanci,
bo
którzy jako pierwsi
piętnowanie
tego,
że
Pokemony
zaniepokoili się d z i w n ą twórczością dla
nawiązują d o j a p o ń s k i e g o folkloru. P a n o ­
dzieci. P r z e d s t a w i o n a we „ F r o n d z i e " linia
wie, litości, ł a t w o wykazać, że p r z e z takie
krytyki Pottera i P o k e m o n ó w p o w t a r z a
sito n i e p r z e s z e d ł b y ani Tolkien, ani Le­
a r g u m e n t y p r o t e s t a n c k i e . Niestety, jest t o
wis, ani t o p i e n i e m a r z a n n y . Idąc t y m t r o ­
argumentacja całkowicie chybiona. I nic
p e m o s a d z o n y w pogańskiej d e m o n o l o g i i
dziwnego, skoro p r o w a d z o n a przez i n n o ­
D z i e ń Z a d u s z n y p o w i n i e n z o s t a ć zakaza­
wierców
współczesnej
ny, a inkulturacja katolickiej działalności
jest merytorycznie niezwykle słaba. An­
misyjnej p o t ę p i o n a . B ł ę d n y m r o z u m o w a ­
glosascy kaznodzieje
szybko wychwytują
n i e m stajemy się n i e tylko ł a t w y m ł u p e m
niepokojące zjawiska i potrafią zręcznie
dla przeciwników, ale r ó w n i e ż w i ą ż e m y
nagłośnić sprawę, ale ich diagnozy są nie­
sobie s a m i p ę t l ę na szyi.
krytyka
kultury
zwykle p o w i e r z c h o w n e i zazwyczaj
nie
Z r e s z t ą o p o w i e r z c h o w n o ś c i krytyki
sięgają sedna p r o b l e m u . Słabość intelek­
dziecięcego
t u a l n a wynika tu z a p e w n e z braku zaple­
świadczy fakt, że t a m gdzie on się na­
cza, jakim dla n a s jest tradycja kościelna.
p r a w d ę pleni na m a s o w ą skalę i przybiera
Pozbawiając siebie 2 0 0 0 lat doświadcze­
formy n i e a k c e p t o w a l n e n a w e t dla urny-
pop-satanizmu
najlepiej
nia wiary i intelektu, p r o t e s t a n c i skazali
słowości laickiej, pozostaje nie z a u w a ż o ­
się na błądzenie.
ny. C h o d z i mi o a m e r y k a ń s k i e serie ko­
D l a t e g o innowiercy m o g ą n a m p o ­
m ó c odkryć p e w n e kwestie, ale n i e u ł a ­
miksowe
adresowane
do
czytelnika
od
7 do 14 lat (nie tylko wiekowo, też u m y ­
twią n a m ich z r o z u m i e n i a . N a przykład,
słowo),
choć zainicjowali oni teologiczną analizę
w k a ż d y m kiosku z c o d z i e n n ą prasą. Zain­
które
m o ż n a kupić w
Polsce
p r o b l e m u U F O , t o właściwego z n a c z e n i a
t e r e s o w a n y m p o l e c a m moją u l u b i o n ą se­
p r o b l e m n a b r a ł d o p i e r o w rękach p r a w o ­
rię o s t w o r z e n i u i m i e n i e m Lobo.
sławnych. Z a n i m d a m y się u w i e ś ć ich au­
W r ó ć m y j e d n a k do H a r r e g o i Poke­
torytetowi, p o w i n n i ś m y także p a m i ę t a ć ,
m o n ó w . Co z n i m i jest n i e tak? M o i m
że dysydenci z r ó w n ą pasją co N e w Age,
z d a n i e m w s z y s t k o jest w p o r z ą d k u , p o ­
magię i zabobon, piętnują „ p a p i z m " .
d o b n i e jak w p o r z ą d k u jest z dzieciarnią,
Bicie na a l a r m w sprawie najnow­
która, jak to zwykle bywa, ma swoje ulu­
szych produkcji dla dzieciarni, było m o ż e
b i o n e bajki. P r o b l e m leży gdzie indziej.
i s ł u s z n e , ale p o z i o m dyskusji niski - wy-
Ź r ó d ł e m p o p - d e m o n e r k i , fali b a ś n i o w e j
340
FRONDA
27/28
p r z e m o c y i innych n i e a k c e p t o w a l n y c h
jakichkolwiek p r a w d , aby „nie ograniczać
przez rodziców form dziecięcej rozrywki
jego w o l n o ś c i " . „Jak b ę d z i e dorosły, to
B a n a l n y m jest
s a m w y b i e r z e " s t a ł o się m a n t r ą wyzwolo­
s p o s t r z e ż e n i e , że w głowach r o d z i c ó w in­
nej pedagogiki. W istocie n i e jest to żad­
t e l e k t u a l n y kogiel-mogiel jest niejedno­
n a m e t o d a w y c h o w a w c z a , tylko rezygna­
k r o t n i e większy niż w u m y s ł a c h ich po­
cja
ciech. Z m o i c h obserwacji wynika,
że
Z r e s z t ą dziecko nigdy n i e b ę d z i e m o g ł o
ma
nic wybrać, bo bez w y c h o w a n i a , bez prze­
w wielu przypadkach większą w i e d z ę re­
kazania w z o r ó w ś w i a t o p o g l ą d o w y c h ni­
ligijną niż jego rodzice. Z r e s z t ą n i e c h o ­
gdy n i e s t a n i e się d o r o s ł e . N i e k t ó r z y
dzi tu tylko o religię. Światopogląd rodzi­
uważają, że ź r ó d ł e m wyzwolonej p e d a g o ­
jest
kultura dorosłych.
idący do
Komunii
świętej
9-latek
z
jakiegokolwiek
wychowywania.
uboższy niż
giki jest liberalizm, k t ó r y k a ż e rezygno­
światopogląd dziecka. Jak to m o ż l i w e ?
wać z presji wychowawczej w i m i ę wol­
Świat dzieci
instytucja
ności j e d n o s t k i . Być m o ż e , ale m a s o w y
edukacyjna, świat r o d z i c ó w b u d u j e tele­
s u k c e s t a k i e g o podejścia bierze się stąd,
ców jest w skali m a s o w e j
buduje
szkoła,
wizja, instytucja rozrywkowa. Tworzenie
że d o s k o n a l e maskuje fakt, iż rodzice n i e
wizji świata czerpiącej ze ź r ó d e ł rozrywki
mają dziecku nic w a r t o ś c i o w e g o do prze­
jest tak s a m o s e n s o w n e jak b u d o w a filo­
kazania. Synek n i e m a z r e s z t ą czego wy­
zofii życia w oparciu o d o ś w i a d c z e n i e wi­
bierać, b o t a t u ś m o ż e w y t ł u m a c z y m u ,
d o w i s k a cyrkowego.
jak funkcjonować w świecie, ale n i e uka­
Współczesny t a t u ś wielbicieli Poke­
ż e m u ż a d n y c h sensów.
m o n ó w p r z y p o m i n a postacie grane przez
F e n o m e n P o k e m o n ó w jest świetną ilu­
Woody Allena, zagubiony w świecie, beł­
stracją tego problemu. O t o m a m y bajkę,
koczący do siebie, nie rozumiejący rzeczy­
którą przedszkolaki zaczynają darzyć mie­
wistości i innych ludzi, p o p y c h a n y przez
szaniną kultu i fascynacji. Zjawisko przy­
sprzeczne prądy, metafizyczny rozbitek.
biera m a s o w ą skalę i odciska się z taką siłą,
Ogólna dezorientacja m a s k o w a n a jest n a
że przykuwa uwagę społeczną. I tu docho­
wiele sposobów. O d kultu m ł o d o ś c i p o
dzimy do sedna sprawy. Okazuje się, że Po­
kult techniki znajdziemy cały wachlarz
kemony są dla dorosłych prawie zupełnie
rozmaitych m e t o d kamuflażu, a ostatecz­
niezrozumiale. Nie za bardzo w i a d o m o
nie bezład m o ż n a utopić w rozrywce.
o co chodzi, a co ważniejsze - nie w i a d o m o ,
U p a d e k „ d o r o s ł y c h " w z o r c ó w świa­
dlaczego dzieciarnia polubiła potworki. Po­
topoglądowych p r o w a d z i d o u p a d k u stra­
stawa rodziców była ambiwalentna. Jedni
tegii wychowania. C o r a z częściej rodzice
uznali prawo pociech do „wolnego wybo­
w s t r z y m u j ą się od p r z e k a z a n i a dziecku
ru",
JESIEŃ-2002
inni woleli
prewencyjnie
zakazać.
341
W o b u przypadkach t r u d n o byłoby wska­
z d e z o r i e n t o w a n y m bachorku, z kolejnych
zać jakąś głębszą strategię pedagogiczną.
gagów rozbijających d a w n e bajki, p o w i n n i
Pierwsi w istocie nie wiedzieli na co po­
się najpierw zastanowić, co mu przekazu­
zwalają, drudzy nie wiedzieli czego zabra­
ją. Czy dekonstrukcja m i t u nie jest w isto­
niają. Tymczasem należy zapytać, w jaki
cie p o w i e d z e n i e m : „śmiejmy się ze świa­
sposób niezrozumiała dla dorosłego Euro­
ta, bo jest bez s e n s u " ?
pejczyka japońska bajka została dopusz­
P r o s z ę n i e z r o z u m i e ć m n i e źle, n i e
czona do m a s o w e g o rozpowszechniania.
m a m z a m i a r u d e m o n i z o w a ć ani P o k e m o ­
Wydaje mi się, że telewizyjni decydenci
nów, ani H a r r e g o Pottera, ani t y m bar­
i marketingowi stratedzy nie zrozumieli
dziej Shreka. U w a ż a m , że rację mają ci,
z Pokemonów więcej niż przeciętny zja­
którzy n i e w i d z ą w tych bajkach n i c złe­
dacz chleba. Jednak to, że brakowało sen­
go. P r o b l e m tkwi gdzie indziej. W kon­
su, nie było żadną przeszkodą w p r o m o w a ­
tekście, w j a k i m p e w n e treści się pojawia­
niu filmu. Jak d o p u s z c z o n o do prezentacji
ją. P o k e m o n y s a m e w sobie są n i e g r o ź n e ,
czegoś w gruncie rzeczy bezsensownego?
ale jeżeli stają się dla dzieci ź r ó d ł e m sen­
To proste. Bezsensowny świat dorosłych
sów, to j u ż jest p r o b l e m . H a r r y P o t t e r też
oferuje dziecku chaos.
n i k o g o n i e u w o d z i , ale jeżeli s p o t k a n i e
Pokemony są ś w i e t n y m p r z y k ł a d e m
z n i m będzie j e d y n ą s z a n s ą d o t k n i ę c i a
tego, że dając dzieciom coś, czego sami
metafizyki, to n i e najlepiej. W s p ó ł c z e s n e
nie rozumieją, dorośli oferują dzieciom
bajki stają się g r o ź n e d o p i e r o wtedy, gdy
bezsens, ale gdyby s p r a w ą zająć się bar­
w b e z s e n s o w n y m świecie stają się jedy­
dziej g r u n t o w n i e , znacznie większe ob­
n y m ź r ó d ł e m sensów.
szary
twórczości
dla
dzieci
ujawniłyby
swoją n ę d z ę . Narastające w latach 90-tych
zjawisko erozji
tradycyjnych baśniowych
dr K r z y s z t o f K ó c
wątków narracyjnych p o z o s t a ł o n i e bez
Jaś, Małgosia i Harry Potter
wpływu na dziecko. P o p u l a r n o ś ć antyba-
Wejście na ekrany
jek (np. Shreka) czy a n t y k o m i k s u (wspo­
H a r r y ' e g o Pottera s p o w o d o w a ł o p o n o w n e
filmu
o przygodach
m n i a n y Lobo), a d r e s o w a n y c h n i t o d o do­
zainteresowanie
rosłych, ni to do dzieci, ma tu szczególnie
W „Przekroju"
ponure
P o t t e r e m " ujmuje się s a m wielki U m b e r t o
oblicze.
W e ź m y Shreka,
który
małym
(10.02.br.)
czarodziejem.
za
„Harrym
spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem
Eco.
średnioklasowej
„Wprost" (24.02.br.), który p i ó r e m Toma­
(kiedyś
powiedzieliby­
W podobnym
tonie
zabiera głos
śmy mieszczańskiej) publiczności. Rodzi­
sza Raczka o d p i e r a zarzuty o szkodliwym
ce, którzy radośnie rechoczą, przy n i e c o
wpływie „ H a r r y ' e g o Pottera n a wyobraź-
342
FRONDA
27/28
nię jego młodych czytelników.
Z kolei
w „Gazecie Wyborczej" (31.01.br.) Halina
ofiar, paląc je wcześniej w piecach krematoryjnych?
Bortnowska współczuje H a r r y ' e m u , ze po­
Pytanie o rolę, jaką być m o ż e odegra­
sądzany jest o szerzenie kultu szatana. Na­
ła b a ś ń „Jaś i M a ł g o s i a " w p r o c e s i e wy­
t o m i a s t „Super Express" (29.01.br.) pisze
c h o w a w c z y m sporej części n i e m i e c k i e g o
o uczącej k a t e c h i z m u siostrze zakonnej
n a r o d u , zadaję po to, aby d o w i e d z i e ć się,
z Wrocławia, która wspierana przez miej­
jaka jest siła m o r a l n e g o z n a c z e n i a i od­
scowego księdza uznała, że treść „Har-
działywania m i t u .
ry'ego
Pottera"
jest
antychrześcijańska.
Wracając d o H a r r y ' e g o P o t t e r a , n i e
„SE" równocześnie zamieszcza odnoszącą
chcę
się do tego incydentu wypowiedź j e d n e g o
chłopca, k t ó r y p r a g n i e za w s z e l k ą c e n ę
z biskupów. Jak się wydaje, gazeta przyta­
zniszczyć p a n o s z ą c e się w o k ó ł n i e g o zło,
cza ją dlatego, aby dać do z r o z u m i e n i a -
p o d e j r z e w a ć od razu o w s z y s t k o co naj­
chociaż a u t o r tego nie m ó w i - że katechet­
gorsze. P o m i m o t o i n t e r e s u j e m n i e , czy
ka nie ma racji. A jak jest naprawdę?
m o ż e o n sprawić, i ż j e g o m a ł y m z w o l e n ­
Pozostawię na chwilę „ H a r r y ' e g o Pot­
tego
sympatycznego
skądinąd
n i k o m b ę d z i e t r u d n o kiedyś z r o z u m i e ć ,
t e r a " i p r z y p o m n ę i n n ą baśń, j e d n ą z tych,
iż cel n i e u ś w i ę c a ś r o d k ó w ? H a r r y P o t t e r
które
znikały
b r o n i ą c d o b r a , stosuje b o w i e m m e t o d y
z księgarskich półek. W związku z b a ś n i ą
nie odbiegające od tych, k t ó r y m i p o s ł u ­
„Jaś i Małgosia", bo o nią mi chodzi, chcę
gują się jego krzewiący zło a d w e r s a r z e .
w
swoim
czasie
szybko
Najważniejsze j e d n a k jest co i n n e g o .
zadać takie o to pytania:
opowieść
O t ó ż n i k t do tej p o r y n i e p r z e k o n a ł , że
dwóch wybitnych profesorów z Getyngi,
dobiegający z kart sagi o H a r r y m P o t t e r z e
Czy
dziewiętnastowieczna
Jakuba i Wilhelma G r i m m , o zamierzającej
n i e w y o b r a ż a l n y h a r m i d e r , k t ó r y wznieca­
spalić m a ł e g o chłopca Czarownicy, która
ją o b e c n e t a m gusła, n i e zagłuszy - m o ż e
w końcu s a m a zostaje żywcem spalona
jak nigdy d o t ą d p o t r z e b n e j m ł o d y m lu­
przez jego siostrzyczkę, m o g ł a przyczynić
d z i o m - Dobrej Nowiny.
się do zaniku w n i e m i e c k i m społeczeń­
Myślę więc, że w a r t o jeszcze raz p o ­
stwie wrażliwości na ludzkie cierpienie?
r o z m a w i a ć o „ H a r r y m P o t t e r z e " - bo
Czy baśń o dzieciach, k t ó r e po z a m o r d o ­
p r z e p o j o n e o k r u c i e ń s t w e m b a ś n i e braci
waniu starej kobiety rabują należące do
G r i m m , n a szczęście, m a ł o k t o p a m i ę t a .
niej kosztowności, m o g ł a inspirować na­
rodziny nazistowskiej ideologii, której wy­
Z poważaniem:
Andrzej Przybysz
znawcy, p o d o b n i e jak b a ś n i o w e postacie
Jaś i Małgosia, rabowali d o r o b e k swych
JESIEŃ-2002
343
NOTY O AUTORACH
M O H A M M E D ATTA ( 1 9 6 8 - 2 0 0 1 ) j o r d a ń s k i terrorysta, b o j o w n i k islamskiej o r g a n i ­
zacji Al-Kaida, d o w ó d c a k o m a n d a , k t ó r e 11 w r z e ś n i a 2 0 0 1 r o k u u p r o w a d z i ł o i rozbi­
ło w N o w y m Jorku s a m o l o t pasażerski boeing 757.
S A M U E L BRACŁAWSKI ( 1 9 7 6 ) publicysta. M i e s z k a w Z i e l o n c e .
NATALIA B U D Z Y Ń S K A ( 1 9 6 8 ) k u l t u r o z n a w c a . M i e s z k a w P o z n a n i u .
C H R I S T I A N DE C H R E G E ( z m . 1 9 9 6 ) francuski trapista, z a k o n n i k k l a s z t o r u w Tib e h i r i n e w Algierii, p o r w a n y i z a m o r d o w a n y przez I s l a m s k ą G r u p ę Z b r o j n ą .
STANISŁAW CHYCZYŃSKI ( 1 9 5 9 ) poeta, prozaik, a b s o l w e n t filozofii U n i w e r s y t e t u
Jagiellońskiego. W latach 1994-1997 redagował miesięcznik kulturalno-literacki Nihil
Novi. Opublikował pięć książek, o s t a t n i o Caharia Mon Amour. Mieszka w Lanckoronie.
T A D E U S Z D Ą B R O W S K I ( 1 9 7 9 ) p o e t a , s t u d e n t f i l o l o g i i polskiej n a U n i w e r s y t e c i e
G d a ń s k i m , r e d a k t o r d w u m i e s i ę c z n i k a literackiego Topos, s t y p e n d y s t a Fundacji i m . Sta­
nisławy Fleszarowej-Muskat. O p u b l i k o w a ł książki poetyckie: Wypieki, e-mail i mazurek.
Mieszka w G d a ń s k u . A d r e s s t r o n y i n t e r n e t o w e j : www.tdabrowski.prv.pl
DIABEŁ zły duch, u p a d ł y anioł, odwieczny w r ó g Boga i człowieka, m i e s z k a tu i ówdzie.
344
FRONDA
27/28
MICHAŁ DYLEWSKI ( 1 9 7 3 ) a n t r o p o l o g w s p ó ł c z e s n o ś c i . M i e s z k a n a warszawskiej
Pradze.
M I Ł O S Z KAMIŃSKI ( 1 9 7 8 ) p o e t a , s t u d e n t p r a w a n a U n i w e r s y t e c i e W r o c ł a w s k i m .
Publikował m . i n . w Tytule, Odrze i Zeszytach Literackich. M i e s z k a w Jeleniej G ó r z e .
M I C H A Ł KLIZMA ( 1 9 6 9 ) p o l o n i s t a . M i e s z k a w W a r s z a w i e .
ALEKSANDER KOPIŃSKI ( 1 9 7 4 ) h u m a n i s t a . Mieszka w Warszawie.
PIOTR M. KOSMALA ( 1 9 7 5 ) politolog i publicysta, r e d a k t o r naczelny m i e s i ę c z n i k a
Nasze Młociny. Mieszka w W a r s z a w i e .
J A N U S Z KOTANSKI ( 1 9 5 7 ) poeta, historyk, a u t o r scenariuszy filmowych, stały współ­
pracownik Miejsc Świętych i Christianitas. Wydał trzy t o m y wierszy. Mieszka w Warszawie.
MAJER K R A S Z A N K R A S Z E W S K I
(1972)
a b s o l w e n t U K S W w Warszawie, a u t o r
książki Żal ( 1 9 9 7 ) . C e n i ciszę i n a l e ś n i k i . M i e s z k a w L e g i o n o w i e .
WOJCIECH K U D Y B A
(1965)
poeta, n o r w i d o l o g , d o k t o r n a u k h u m a n i s t y c z n y c h
KUL. Publikuje na ł a m a c h W drodze i Homo Dei. M i e s z k a w N o w y m Sączu.
PAWEŁ KULA ( 1 9 6 9 ) artysta-fotografik, fotoreporter Polskiej Agencji Prasowej, a u t o r
szaty graficznej kwartalnika Christianitas. Mieszka w Zalesiu G ó r n y m koło Warszawy.
MICHAŁ K U R K I E W I C Z ( 1 9 6 4 ) historyk, epizodycznie d y p l o m a t a , o b e c n i e d z i e n n i ­
karz. Mieszka w s t o ł e c z n y m Ś r ó d m i e ś c i u , na XI piętrze, z w i d o k i e m na Pałac Stalina.
A D A M LUBICZ ( 1 9 4 7 ) antykwariusz, warszawiak, dyletant. Mieszka na Starej Pradze.
TIEMIR M A C H M I E D O W ( 1 9 7 0 ) działacz religijny. M i e s z k a w Taszkiencie.
FILIP M E M C H E S ( 1 9 6 9 ) niegdyś psycholog, o b e c n i e p r a c o w n i k firmy k o m p u t e r o ­
wej, wciąż publicysta. R e d a k t o r m i e s i ę c z n i k a Telewizja Niepokalanów II. M i e s z k a na
warszawskim Żoliborzu.
JESIEŃ-2002
345
S T E P H A N O L S C H O V S K Y ( 1 9 6 9 ) p u b l i c y s t a specjalizujący się orientalistyce i te­
m a t y c e bliskowschodniej. M i e s z k a w Berlinie.
BLAISE PASCAL ( 1 6 2 3 - 1 6 6 2 ) francuski filozof i matematyk, autor Prowincjonałek i Myśli.
JOSEPH PEARCE
(1954)
kanadyjski powieściopisarz, biograf m . i n . Soiżenicyna,
C h e s t e r t o n a i Tolkiena. Publikuje m . i n . w Catholic Herald. M i e s z k a w Norfolk.
N E L S O N R O D R I G O PEREIRA ( 1 9 6 4 ) stały k o r e s p o n d e n t w Polsce p o r t u g a l s k i e g o
Radia Renascenca. Mieszka na w a r s z a w s k i c h Bielanach.
M A G D A S O B O L E W S K A ( 1 9 6 8 ) anglistka, t ł u m a c z k a . M i e s z k a w W a r s z a w i e .
SONIA SZOSTAKIEWICZ ( 1 9 7 1 ) redaktor „Frondy". Mieszka pod Warszawą.
ANDRIEJ TARKOWSKI ( 1 9 3 2 - 1 9 8 6 ) rosyjski reżyser, realizator takich filmów jak
m.in. Andriej Rublow, Zwierciadło, Stalker, Nostalgia czy Ofiarowanie, l a u r e a t wielu n a g r ó d
na m i ę d z y n a r o d o w y c h festiwalach filmowych.
T O M A S Z P. TERLIKOWSKI ( 1 9 7 4 ) filozof, d z i e n n i k a r z . M i e s z k a w W a r s z a w i e .
E R N S T W E I S S K O P F ( 1 9 6 7 ) krytyk literacki. M i e s z k a w Berlinie.
WOJCIECH W E N C E L ( 1 9 7 2 ) p o e t a , eseista, l a u r e a t N a g r o d y i m . Kościelskich. Wy­
dał cztery t o m y wierszy, o s t a t n i o Ziemię Świętą. Po p r z e i s t o c z e n i u się t y g o d n i k a Nowe
Państwo w miesięcznik i z a k o ń c z e n i u kadencji Rady P r o g r a m o w e j T V P S.A. p r z e s t a ł
p o d r ó ż o w a ć na trasie G d a ń s k - W a r s z a w a - G d a ń s k i zaszył się w r o d z i n n e j M a t a m i .
M A R I U S Z W O D Z I C K I ( 1 9 5 6 ) m a t e m a t y k . O d 1988 r o k u profesor U n i w e r s y t e t u
Kalifornijskiego w Berkeley. W 1995 roku w y k ł a d a ł w College de F r a n c e . S t u d i o w a ł
arabski, egipski i wiedzę o cywilizacjach Bliskiego W s c h o d u . M i e s z k a w Berkeley.
346
FRONDA
27/28
FUNDUSZ WYDAWNICZY
Dla osób zainteresowanych wsparciem Funduszu Wydawniczego FRONDY
podajemy n u m e r konta:
Stowarzyszenie Kulturalne F R O N D A
BPH PBK S.A. III O/W-wa 11101053-401050021825
Serdecznie dziękujemy
p. Bogusławowi Piwko
który wsparł Fundusz.
Jednocześnie informujemy, że Stowarzyszenie Kulturalne F R O N D A
każdorazowo przesyła swoim dobroczyńcom podziękowania za wsparcie,
które stanowią dowód, uprawniający do odliczenia od podatku
s u m y równej przekazanej na F u n d u s z darowiźnie.
JESIEŃ-2002
347
Marian Zdziechowski
W obliczu końca
W y d . III (pierwsze powojenne).
Rok w y d . 1999
230 s.
16.00 PLN
Analiza cywilizacji, która "posadziła Boga na ławie oskarżonych".
Książka przedwojennego filozofa, profesora Uniwersytetu Stefana
Batorego w Wilnie, ukazuje "czerwony terror" bolszewickiej Rosji
w perspektywie religijnej. Przerażająca rzeczywistość Związku So­
wieckiego zmusza autora do zastanowienia się nad pierwiastkami sa­
tanistycznymi w historii europejskiej kultury. Ku przestrodze.
Marian Zdziechowski
Widmo przyszłości
Wydanie II (pierwsze powojenne)
Rok w y d . 1999
228 s.
18.00 PLN
Oderwanie współczesnej polityki i kultury od wskazań moralnych
popycha cywilizację Zachodu ku coraz głębszemu upadkowi. Jedy­
nym ratunkiem jest - według Zdziechowskiego - rechrystianizacja
Europy. Tę misję może podjąć Polska, jeśli stworzy uniwersalną ideę,
którą przyjmą inne narody. "Mesjanistyczną" wizję autora W obliczu
końca realizuje na naszych oczach Jan Paweł II, głosząc wiarę
w Chrystusa na wszystkich kontynentach.
Marian Zdziechowski
Węgry i dookoła Węgier
Rok w y d . 2001
248 s.
18.00 PLN
Marian Zdziechowski, najwybitniejszy w dwudziestowiecznej Polsce
znawca Rosji, tym razem, nie mniej kompetentnie podejmuje zagad­
nienia związane z historią Węgier. Książka zawiera błyskotliwe, a za­
razem rzetelne eseje na temat historii, kultury oraz charakteru naro­
dowego Węgrów. Ponadto Zdziechowski dostrzega duchowe powi­
nowactwo, wspólny etos cywilizacyjny, a także zbieżność celów
w polityce międzynarodowej Polaków i Węgrów. Idąc tym tropem,
proponuje oryginalną ideę strategicznego sojuszu obu narodów.
348
FRONDA
27/28
Jerzy Braun
Kultura jutra
Rok w y d . 2001
360 s.
25.00 P L N
Po raz pierwszy publikowany wybór publicystyki Jerzego Brauna polityka, filozofa, dramaturga, poety, redaktora "Gazety Literackiej",
pisma "Zet". "Kultury Jutra" oraz "Tygodnika Warszawskiego". Książ­
ka zawiera prace z zakresu krytyki kulturalnej, teologii i filozofii pu­
blikowane w latach 1932 -1948. Godna podziwu jest wszechstron­
ność i erudycja autora, który będąc być może ostatnim mesjanistą
w polskiej kulturze XX wieku, odważnie podejmował takie zagadnie­
nia jak obrona romantyzmu, kryzys współczesnej kultury czy misja
dziejowa Polski.
Mikołaj Bierdiajew
Rosyjska idea
W y d . II poprawione
Rok w y d . 1999
280 s.
18.00 PLN
Portret duszy rosyjskiej pióra prawosławnego filozofa XX wieku, au­
tora Nowego średniowiecza. Cel tych rozważań był bardzo ambitny:
opisać nie to, co Rosjanie sami myślą o sobie, lecz to, co zamyślił
o Rosji Stwórca. W rzeczywistości poznajemy jednak nie wolę Bożą,
lecz koncepcje samego Bierdiajewa, który przy okazji kreśli porywa­
jący obraz zmagań rosyjskiego ducha kilku ostatnich stuleci.
Paweł Lisicki
Punkt oparcia
Rok w y d . 2000
350 s.
25.00 PLN
Nowy zbiór esejów autora książki „Nie-ludzki Bóg", w którym pole­
mizuje on z wpływowymi myślicielami (po?)nowoczesności. Autor
twórczo czerpie z filozofii starożytnej, Ojców Kościoła, a także teolo­
gów i filozofów katolickich ostatnich dwóch stuleci - kardynała Hen­
ry Newmana, Karla Adama, Romano Guardiniego, Dietricha von
Hildebranda i Etienne Gilsona. Autor książki to - zdaniem Czesława
Miłosza - pierwszy od wielu lat fascynujący eseista religijny w Polsce.
JESIEŃ-2002
349
Paweł Lisicki
Jazon
Rok w y d . 1999
78 s.
12.00 PLN
Dramaturgiczny debiut wybitnego eseisty. Tło akcji - opowiedzianej
językiem klasycznej tragedii - stanowią teologiczne spory między
Żydami pobożnymi i zhellenizowanymi. Miłość, intryga i zbrodnia
skrywają "drugie dno" dramatu - fundamentalne pytanie o miejsce
religii w życiu człowieka oraz wyraźne aluzje do współczesnej kon­
dycji Zachodu.
John Henry Newman
O rozwoju doktryny chrześcijańskiej
Tłumaczenie: Jolanta W. Zielińska
402 s.
18.00 PLN
Dzieje doktryny chrześcijańskiej w pierwszych wiekach po Chrystu­
sie. Spory, polemiki, pasjonujące starcia świętych i heretyków. Przy­
szły kardynał rozpoczął pisanie tej monumentalnej pracy jako anglikanin. a skończył jako katolik. Jego książka wyzwoliła myśl katolicką
ze statycznego pojmowania dziejów i otworzyła bramę Kościoła dla
wielu poszukiwaczy „pierwotnego chrześcijaństwa".
J u a n Luis Lorda
Moralność - sztuka życia
Tłumaczenie: Piotr Rak
Rok w y d . 1999
284 s.
18.00 PLN
Krótki, ale kompletny i uporządkowany kurs chrześcijańskiej etyki.
Książka ukazuje zarazem roztropność i piękno życia moralnego,
a przez to stanowi znakomitą zachętę do osobistej poprawy. Owoc
szczególnie żywej i bogatej refleksji chrześcijańskiej ostatnich lat, któ­
ra została ukoronowana encykliką „Veritatis Splendor" Jana Pawła II.
350
FRONDA
27/28
Karl Adam
Natura Katolicyzmu
Tłumaczenie: Paweł Lisicki
Rok w y d . 1999
212$.
16.00 PLN
Niemiecki filozof i teolog, jeden z najbardziej wpływowych myślicie­
li pierwszej połowy XX wieku, dowodzi, że zarówno doktryna, jak
i obrzędy katolickie wyrastają organicznie z żywego kontaktu z Chry­
stusem. Dogmat o obcowaniu świętych sprawia, że chrześcijanie nie
są samotni, należą bowiem do ponadczasowej rodziny odkupionych
przez Chrystusa. Ta prawda to znakomite lekarstwo na dzisiejszą cho­
robę wykorzenienia.
Dietrich von Hildebrand
Koń Trojański w Mieście Boga
Tłumaczenie: Jerzy Wocial
Rok w y d . 2000
212s.
18.00 PLN
Doświadczony fenomenolog i jeden z największych współczesnych
etyków, opierając się o właściwie interpretowane teksty II Soboru
Watykańskiego, wskazuje nadużycia, jakich dopuszczają się moder­
nistyczni teologowie. Ta książka, napisana już w dwa lata po zakoń­
czeniu Vaticanum II, jest kluczem do zrozumienia posoborowego
kryzysu w Kościele, czyli jego postępującej sekularyzacji.
Dietrich von Hildebrand
Spustoszona winnica
Tłumaczenie: Tomasz C. Pszczółkowski
Rok w y d . 2000
132s.
16.00 PLN
Ostatnie dzieło Dietricha von Hildebranda to jego intelektualny testa­
ment. Pisana z proroczym gniewem, żarem i bólem, książka ta jest
gwałtownym protestem przeciw postępowaniu niektórych teologów
i hierarchów, którzy - zdaniem autora - niweczą nadprzyrodzony cha­
rakter nauki katolickiej. Autor, uważany przez Piusa XII za Doktora Ko­
ścioła XX wieku, pisze wręcz o "piątej kolumnie" niszczącej Kościół.
JESIEŃ-2002
351
Romano Cuardini
Bóg. Nasz Pan Jezus Chrystus - osoba i życie
Tłumaczenie: Juliusz Zychowicz
Rok w y d . 1999
538 s.
38.00 PLN
Jedna z najważniejszych książek katolickich XX wieku: w niespiesznej
medytacji nad Ewangelią, niemiecki teolog szczegółowo rozważa ży­
cie Jezusa z Nazaretu. Autor zajmował się krytycznie protestanckimi
badaniami nad życiem Chrystusa, znał więc także możliwe manow­
ce tej gałęzi wiedzy i potrafił się ich strzec. Także niekatolicy podkre­
ślali ogromną przysługę, jaką Guardini oddał swoją książką.
Jacques Maritain
Łaska i człowieczeństwo Jezusa
Tłumaczenie: Arkadiusz Ziernicki
Rok w y d . 2001
132s.
16.00 PLN
Czy Jezus wiedział, że jest Bogiem? Jeden z najbardziej znanych to­
ni istów XX wieku docieka, jak Bóg-człowiek „wzrastał w mądrości,
w latach i w lasce" i jak Jego Boska „nadświadomość" coraz pełniej
docierała do Jego ludzkiego umysłu. Przykład Jezusa-jak uczy Ma­
ritain - dowodzi, że pełnię wiedzy o sobie człowiek uzyskuje przyj­
mując swój krzyż i niosąc go aż do końca...
UFO w perspektywie chrześcijańskiej
Rok w y d . 2001
96 s.
7 PLN
Niewielka książka, na którą składają się cztery teksty: ojca Serafina
Rose - prawosławnego mnicha, Chryzostoma z Etny - greckiego ar­
cybiskupa, Grzegorza Kiwki i Bohdana Koroluka. Prezentują oni je­
den z wielu tropów, które, być może, doprowadzą do rozwikłania ta­
jemnicy Niezidentyfikowanych Obiektów Latających. Według auto­
rów w Układzie Słonecznym jedynymi istotami rozumnymi są ludzie,
a więc owe tajemnicze latające krążki pochodzić muszą z Ziemi. Nie
są to jednak obiekty materialne. Zatem jakie?
352
FRONDA
27/28
Karl Stern
Słup ognia
Tłumaczenie: Magda Sobolewska
Rok w y d . 1999
366s.
18.00 PLN
Świadectwo amerykańskiego teologa pochodzenia żydowskiego,
który nawrócił się na katolicyzm. Obszerny opis zmagań duchowych
i intelektualnych ze stereotypami na temat chrześcijaństwa, głęboko
zakorzenionymi w pedagogice i doktrynie judaizmu. Książka adreso­
wana do wszystkich, którzy pragną poznać bliżej świat naszych "star­
szych braci w wierze".
Gerard van den Aardweg
Homoseksualizm i nadzieja
Tłumaczenie: Marek Sobieszczański
Rok w y d , 1998
172 s.
12.00 PLN
Holenderski psycholog ukazuje możliwości radzenia sobie z homo­
seksualizmem. W oparciu o doświadczenia uzyskane w trakcie wie­
loletnich badań klinicznych van den Aardweg stawia tezę że "od­
mienne orientacje seksualne" nic są uwarunkowane genetycznie
i można je leczyć. W terapii i powracaniu do normalnych relacji
z otoczeniem bardzo ważną rolę odgrywa budzenie w pacjencie na­
dziei na lepsze życie - podstawowe przesłanie chrześcijaństwa.
Nikodem Bończa - Tomaszewski
Demokratyczna geneza nacjonalizmu
Rok w y d . 2001
252 s.
25.00 PLN
Czy słusznie nacjonalizm identyfikowany jest jako ruch prawicowy
o nachyleniu katolickim? Historyk młodego pokolenia odkrywa de­
mokratyczne źródła polskiego nacjonalizmu. Ukazuje postępowe, le­
wicowe i antyklerykalne oblicze ruchu narodowego przełomu
XIX/XX wieku. Autor prezentuje ostrą krytykę mitów naszej narodo­
wej i antynarodowej historiografii oraz rekonstruuje ideologię anty-liberalnego demokratyzmu. Książka stanowi totalną rewizję intelek­
tualnej historii Polski czasów najnowszych.
JESIEŃ-2002
353
Eugenio Zoili
Przed Świtem (Naczelny rabin Rzymu: dlaczego zostałem katolikiem?)
Tłumaczenie: Jerzy Podgórski. Magda Sobolewska
240 s.
16.00 PLN
Duchowy pamiętnik naczelnego rabina Rzymu z okresu II wojny
światowej. W roku 1945 Israel Zoili przyjął chrzest w Kościele kato­
lickim. Przybrał imię Eugenio - na cześć swego przyjaciela, papieża
Piusa XII, którego miłosierdzie i zasługi dla ratowania Żydów przed
ludobójstwem opisuje również w tej książce.
Marek J a n Chodakiewicz
Narodowe Siły Zbrojne. "Ząb" przeciw dwu wrogom
W y d . II, rok w y d . 1999
498 s.
38.00 PLN
Drugie, poszerzone wydanie biografii pułkownika Leonarda Zub-Zdanowicza. Rewizja mitów PRL-owskiej historiografii na temat posta­
wy NSZ wobec nazistów i bolszewików. Pięćset stron rzetelnie
i obiektywnie opracowanych relacji z działalności bohaterskiego
przywódcy partyzanckich oddziałów NSZ działających na Lubelszczyźnie i Kielecczyźnie.
Marek J a n Chodakiewicz
Żydzi i Polacy 1918-1955 Współistnienie - zagłada - komunizm
Rok w y d . 2000
732 s.
42.00 PLN
Pierwsza praca historyczna wyczerpująco i obiektywnie opisująca
wspólne dzieje Żydów i Polaków w XX wieku. Autor - polski historyk
od lat pracujący w Stanach Zjednoczonych - szczególną uwagę po­
świecą wpływowi stereotypów "polskiego antysemityzmu" i "żydoko­
muny" na stosunki miedzy tymi społecznościami. Książka została bar­
dzo dobrze przyjęta przez recenzentów największych polskich gazet.
354
FRONDA
27/28
Marek Wierzbicki
Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim. Stosunki polsko - żydowskie
na ziemiach północno - wschodnich II Rzeczypospolitej (Zachodnia
Białoruś) pod okupacja sowiecką (1939-1941)
Rok w y d . 2001
360 s.
25.00 PLN
Historyk młodego pokolenia Marek Wierzbicki porusza temat stano­
wiący tabu w peerelowskiej histriografii. Wydarzenia przedstawione
w niniejszej książce przyczyniły się do wzmocnienia stereotypów „ży­
dokomuny" i „polskiego antysemityzmu". Autor docierając do nie­
publikowanych dotąd źródeł, rekonstruuje obraz ówczesnych zda­
rzeń i stara się odpowiedzieć na pytanie o prawdziwość powyższych
stereotypów.
Bogdan Musiał
Roztsrzelać elementy kontrewolucyjne!
Brutalizacja wojny niemiecko-sowieckiej latem 1941 roku.
Rok w y d . 2002
352 s.
25.00 PLN
Wpływ brutalizacji wojny niemiecko-sowieckiej na pogromy w Je­
dwabnem, Lwowie i Kownie. Przywykliśmy skupiać się na ideologicz­
nych uwarunkowaniach mordów na ludności cywilnej; zakładać, że
wynikały one głównie z dalekosiężnych planów Hitlera i Stalina. Tym­
czasem na brutalizację konfliktu wpłynęły też inne sprawy, włącznie ze
stosunkami między rozmaitymi grupami etnicznymi na Kresach
Wschodnich. Książka zainteresuje wszystkich, którzy chcieliby zrozu­
mieć jak doszło do pogromów w Jedwabnem, Lwowie i Kownie.
Jacques Maritain
Sztuka i mądrość
Rok w y d . 2001
166 s.
16.00 PLN
Czy w erze happeningów, instalacji interaktywnych i prowokacji ar­
tystycznych można jeszcze odnaleźć sens sztuki? Czy takie pojęcia jak
piękno, dobro i prawda w odniesieniu do współczesnego malarstwa
czy rzeźby są jeszcze zrozumiałe dla piewców Warhola i Duchampa?
Najwybitniejszy filozof chrześcijański XX wieku, współtwórca perso­
nalizmu chrześcijańskiego odpowiada na te pytania twierdząco,
a ponadto przedstawia własną, oryginalną koncepcję sztuki, opartą
na klasycznych zasadach.
J E S I E Ń 2002
355
Wojciech Wencel
Zamieszkać w katedrze. Szkice o kulturze i literaturze
Rok w y d . 1999
248 s.
18.00 PLN
Zbiór esejów najbardziej wyrazistego poety młodego pokolenia. Ma­
nifesty literackie, interpretacje twórczości Eliota, Koehlera, Macheja
i Podsiadły, a także głośne kąśliwe polemiki. Obrona przedoświeceniowych ideałów życia i sztuki. Według Macieja Urbanowskiego kontynuacja tradycji "Sztuki i Narodu". Zdaniem krytyka "Gazety
Wyborczej" - klasycystyczna inkwizycja.
Andrzej Trzebiński
Aby podnieść różę. Szkice literackie i dramat.
Rok w y d . 1999
200 s.
18.00 PLN
Po raz pierwszy bez cenzury prezentujemy komplet szkiców literac­
kich i filozoficznych oraz znakomity dramat-groteskę Andrzeja Trze­
bińskiego. Redaktor i główny teoretyk "Sztuki Narodu", najważniej­
szego pisma okupacyjnej Warszawy, był najzdolniejszym pisarzem
pokolenia "kolumbów". Gdyby przeżył wojnę, jego myśl wyznaczy­
łaby inny bieg polskiej kulturze XX wieku...
Angelika Korszyńska-Górny
Anioł Ognisty
Płyta CD
35 minut
24.00 PLN
Mistyczne wiersze Juliusza Słowackiego w etnicznej aranżacji na
fujary i cymbały. Atmosfera tajemnicy, prastarej baśni, niejasnych
przeczuć i wizji... W zespole Angeliki Korszyńskiej-Górny występują
m.in. Marcin Pospieszalski, Piotr Żyżelewicz i Joszko Broda.
356
FRONDA
27/28
Przemoc a media
Kaseta Video
52 minuty
25.00 PLN
Dokument mówiący o wpływie, jaki wywierają na dzieci oraz mło­
dzież sceny agresji i przemocy zawarte w filmach fabularnych i grach
komputerowych. Wybitni specjaliści z Polski i USA opisują mechani­
zmy psychiczne u młodych osób, które stykają się z przekazem peł­
nym brutalnych treści. Sprawdzona pomoc w pracy dydaktycznej
i katechetycznej.
Porno
Kaseta Video
52 minuty
25.00 PLN
Bohaterami filmu dokumentalnego są byłe aktorki i aktorzy amery­
kańskich filmów pornograficznych, oraz osoby związane z pornobiznesem. Przedstawiają oni relacje o wpływie seksbiznesu na kształto­
wanie ich świadomości, osobowości i charakteru. Sprawdzona po­
moc w pracy dydaktycznej i katechetycznej.
Ponadto w sprzedaży:
Fronda
Fronda
Fronda
Fronda
Fronda
Fronda
13/14
17/18
19/20
21/22
23/24
25/26
-
18.00
22.00
22.00
22.00
22.00
22.00
PLN
PLN
PLN
PLN
PLN
PLN
Poezje:
Maria Cyranowicz, Neutralizacje- 6.00 PLN
Jarosław Zalesński, Wiersze i ślady - 6.00 PLN
Artur Grabowski, Pojedynek (1990 - 1992) - 6.00 PLN
Krzysztof Koehler, Na krańcu długiego pola i inne wiersze z lat 1988 - 1998 - 8.00 PLN
T-shirt Fronda rozmiary M, L, XL, XXL - 25 PLN
JESIEŃ-2002
357
FRONDA
z
najdalszych zakątków świata przybywają goście
by w Księgarni Poświęconej
zdobyć to czego zawsze szukali
W najbliższym czasie w
BIBLIOTECE FRONDY
ukażą się :
• Vittorio Messori „Śledztwo w sprawie Opus Dei"
(wydanie drugie)
• „Entuzjazm" - antologia publicystyki „Prosto z mostu"
1935-1939
• „Jedwabne - spór historyków wokół książki Jana T.
Grossa" (praca zbiorowa)
• „Ejszyszki - kulisy mordu" (praca zbiorowa)
• Piotr Contarczyk „Polska Partia Robotnicza. Droga do
władzy 1942-1945"
• Imre Molnar „Janos Esterhazy" (biografia)
• Karolina Kaczmarek „Prymas Węgier Józef
Mindszenty. Prawda i kłamstwo"
• Święty Stefan, król Węgier „Testament. List do
świętego Emeryka"
• Włodzimierz Sołowjow „Rosyjska idea"
• Jean-Didier Lacaillon „Rodzina źródłem dobrobytu"
• Keith Gilbert Chesterton „Heretycy"
• Szymon Babuchowski „Sprawy życia. Sprawy śmierci"
(poezje)
• Jan A. Biela „Po słowie" (poezje)
• Krzysztof Czacharowski „Papierówka" (poezje)
• o. Seraphin Rose „Dusza po śmierci"
• Jerzy Braun „Nowy świat kultury"
JESIEŃ-2002
359
Islam a chrześcijaństwo. Konfrontacja czy dialog
Vittorio Messori, J a n Paweł II, Eugeniusz Sakowicz
Wydawnictwo „ M " 2001
tel. (22) 828 13 79
9.90 PLN
Książka jest próbą połączenia dwóch odmiennych spojrzeń na kontakty świata muzuł­
mańskiego z chrześcijaństwem. Jej zasadniczą część stanowią felietony Vittoria Messoriego o islamie zamieszczone w czasopiśmie „Awenire", którym towarzyszy wybór wy­
powiedzi Jana Pawła II poświęconych islamowi, i popularnonaukowy artykuł pt. „Islam
- dzieje, doktryna, fundamentalizm", autorstwa dra hab. Eugeniusza Sakowicza - teo­
loga i religioznawcy z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Islam. M a ł y słownik
Monika i Udo Tworuschka
W y d a w n i c t w o Verbinum 1995
6 PLN
Autorzy „Słownika" od ponad dziesięciu lat zajmują się dialogiem chrześcijan i muzułma­
nów i wiedzą dokładnie, jakie klisze, fałszywe sądy i uprzedzenia stoją na przeszkodzie
ich autentycznemu spotkaniu. W niniejszym słowniku dzielą sie z Czytelnikami swoimi
bogatymi doświadczeniami.
360
FRONDA
26/27
Księgarnia P o ś w i ę c o n a ul.Tamka 4 5 ; 00-355 W a r s z a w a
www.ksiegarnia.fronda.pl
Etyka wielkich religii. Mały słownik
Michael Klocker, Monika i Udo Tworuschka
Wydawnictwo Verbinum 2002
23 PLN
Przegląd najważniejszych różnic i zbieżności w etycznej postawie wielkich religii (juda­
izmu, chrześcijaństwa, islamu, buddyzmu, hinduizmu) wobec istotnych i aktualnych kwe­
stii współczesnego świata, zebranych oraz omówionych w następujących hasłach: euta­
nazja, gospodarka, homoseksualizm, kara śmierci, kremacja, małżeństwo/rodzina, męż­
czyzna/kobieta, obcy/obce religie, planowanie rodziny, pokój/wojna, poltyka, pożywie­
nie, praca/czas wolny, sekcja zwłok, seksualność, sztuczne zapłodnienie, środowiska natu­
ralne, transplantacja narządów/transfuzja krwi, wina/grzech, dobro/zło, własność/ubó­
stwo, zdrowie/choroba, zwierzęta.
Za ostatnim niebem. Palestyńczycy
Edward W. Said, fotografie - J e a n Mohr
Fundacja Aletheia 2002
48 PLN
W tej niezwykłej i poruszającej książce Edward W. Said wraz z fotografikiem Jeanem Moh­
rem starają się ustalić, co dzisiaj znaczy być Palestyńczykiem. Nie ma dnia bez wzmianek
o Palestyńczykach. Jednak przy wszystkim co o nich napisano, pozostają w rzeczywisto­
ści nieznani. Przedstawieni jako okrutni terroryści, albo wzbudzający litość uchodźcy,
Palestyńczycy stali się więźniami tych obrazów.
361
JESIEŃ-2002
[email protected]
Talibowie
Ahmed Rashid
Wydawnictwo ZNAK 2002
tel. (22) 828 13 79
39 PLN
Ahmed Rashid, dziennikarz, z pasją zajmujący się tematyką afgańską i środkowoazjatycką
od ponad dwudziestu lat, przedstawia historię reżimu talibów na tle politycznych,
społecznych, religijnych i gospodarczych realiów regionu. Rysuje sylwetki tajemniczych
talibańskich przywódców, krok po kroku śledzi ich militarne podboje, komentuje politykę
wewnętrzną i zagraniczną, tłumaczy specyfikę ich interpretacji islamu - wyczerpująco, a
zarazem przystępnie przybliżając groźny fenomen fanatycznych bojowników.
J a k kochać po ślubie?
Alice von Hildebrand
Wydawnictwo W drodze 2000
16 PLN
Alice von Hildebrand, doktor filozofii, zajmuje się problematyką miłości małżeńskiej. Jest
propagatorką pogłębionej refleksji nad rolą kobiety we współczesnym świecie, refleksji
zakorzenionej w jej religijności i doświadczeniu długoletniego małżeństwa z wybitnym
filozofem Dietrichem von Hildebrandem.
362
FRONDA
26/27
Księgarnia Poświęcona ul.Tamka 45; 00-355 Warszawa
www.ksiegarnia.fronda.pl
Akt małżeński
Ksawery Knotz OFMCap
Wydawnictwo „ M "
22 PLN
Niniejsza publikacja posiada szczególną wartość: osadzona jest w sposób poważny
w dorobku myślowym Kościoła współczesnego, który - nie negując słabości i grzeszno­
ści człowieka - równocześnie dystansuje się od negatywnego spojrzenia na seksualność
człowieka. Autor sięga do natchnionych tekstów biblijnych, zwłaszcza do koncepcji mał­
żeństwa jako obrazu przymierza Chrystusa z Kościołem.
Od nałogu do miłości.
Jak wyzwolić się od uzależnienia od seksu
i odnaleźć prawdziwe uczucie
Patrick Carnes
Wydawnictwo Media Rodzina 2001
37 PLN
Współtworzący książkę erotomani (autor skorzystał z ankiet blisko tysiąca respondentów)
wywodzą się często ze środowisk o wysokim prestiżu społecznym - są wśród nich leka­
rze, duchowni, terapeuci, politycy, ludzie biznesu, nierzadko owładnięci innymi nałoga­
mi, takimi jak alkoholizm czy hazard. Ich determinacja i szczerość oraz przenikliwość au­
tora, lekarza i praktykującego terapeuty, sprawiły, że książka stała się wydarzeniem i od­
kryciem nie tylko w pracy nad uzależnieniem od seksu, lecz także nad innymi nałogami.
363
J E S I E Ń 2002
[email protected]
Tolkien. Człowiek i mit
Joseph Pearce
Wydawnictwo Zysk i S-ka 2001
tel. (22) 828 13 79
25 PLN
Studium biograficzne Tolkien. Człowiek i mit stanowi próbę zmierzenia sie z tajemnicą
i fenomenem pisarza, prezentując najistotniejsze zdarzenia z jego życia oraz osiągnięcia
twórcze. Joseph Pearce omawia szczegółowo świat śródziemia i analizuje znaczenie mitu
w Tolkienowskiej filozofii. Książka ta z pewnością przybliży czytelnikom sylwetkę mitotwórcy i genialnego pisarza - Johna Ronalda Reuela Tolkiena.
Rozgrabione imperium. Upadek Związku
Sowieckiego i powstanie Federacji Rosyjskiej.
Włodzimierz Marciniak
Wydawnictwo Arcana 2001
Rozgrabione imperium. Upadek Związku Sowieckiego i powstanie Federacji Rosyjskiej
podejmuje nie opracowaną dotychczas w polskiej politologii niezwykle istotna proble­
matykę upadku imperium sowieckiego i powstania nowego systemu w Rosji. Jest to
pierwsza całościowa synteza tego zagadnienia, która odwołuje się do obszernej litera­
tury źródłowej, a zwłaszcza mało znanego w Polsce piśmiennictwa rosyjskiego. Książka
stanowi sumę wiedzy o skomplikowanych procesach dezintegracji imperium komuni­
stycznego w Rosji.
364
FRONDA
26/27
Księgarnia Poświęcona ul.Tamka 45; 00-355 Warszawa
www.ksiegarnia.fronda.pl
lak wyjść z depresji?
A/unibald Muller
Wydawnictwo W A M 2002
11.50 PLN
Co to jest depresja? Jakie są jej przyczyny? Jak radzić sobie z własną depresją? Jak poma
gać osobie cierpiącej na depresję i jej najbliższemu otoczeniu? Gdzie szukać wskazówel
duchowych i psychologicznych? Czy bolesne doświadczenie depresji może otwożyć dro
gę do integralnego uzdrowienia osoby?
O sumieniu
John Henry Newman
Wydawnictwo Homini 2002
9 PLN
List do księcia Norfolk autorstwa kardynała Johna H. Newmana należy do najważniej­
szych wypowiedzi polemicznych w dyskusji nad kwestią sumienia. Napisany został jako
głos w sporze wokół ogłoszenia w roku 1870 dogmatu o niemylności papieża. Kontro­
wersje wokół tego tematu, zajmowały zarówno teologów, wiernych Kościoła, jak i osoby
postronne. Ważne pytania teologiczne sformułowane w trakcie dyskusji sprzed ponad stu
lat w niczym nie straciły na aktualności i nadal wymagają poważnej refleksji. List New­
mana jest w tej refleksji ważną pomocą.
JESIEŃ-2002
365
[email protected]
Rewolucja francuska
Pierre Caxotte
Wydawnictwo Arche 2001
tel. (22) 828 13 79
59 PLN
Co zadecydowało o niespotykanej popularności pracy Caxotte'a? Wbrew obowiązującym
kanonom Gaxotte zaatakował rewolucję. Z pasją odmalował małostkowość i głupotę jej
przywódców, ukazał destrukcyjny wpływ, który rewolucja wywarła na wszystkie sfery ży­
cia społecznego, w efekcie krępując - a nie rozszerzając - wolność jednostki. Dodajmy do
tego czysto literackie walory książki: przejrzystość z jaką Gaxotte przedstawił skompliko­
wany łańcuch przyczyn i skutków, plastyczność opisu dramatycznych wydarzeń, pełen
emocji ton, który pozwala nie tylko zrozumieć, ale również poczuć siłę argumentów
głównych bohaterów wielkiego przewrotu.
Postkomunizm
Jadwiga Staniszkis
Wydawnictwo słowo / obraz terytoria 2001
48 PLN
Książka „Postkomunizm" jest pierwszą poważną próbą opisu różnorodnych mechani­
zmów upadku komunizmu w Polsce. Autorka nie ogranicza się jednak tylko do analizy
czysto historycznej. Z równą łatwością posługuje się aparatem socjologicznym oraz eko­
nomicznym. Szczególnie dużo uwagi poświęca Staniszkis specyficznej dla państw bloku
wschodniego grupie nomenklaturowej, która zawładnęła życiem poltyczno-gospodarczym Europy Środkowej i Wschodniej.
366
FRONDA
26/27
Księgarnia Poświęcona ul.Tamka 45; 00-355 Warszawa
www.ksiegarnia.fronda.pl
Sens historii
Mikołaj Bierdiajew
Wydawnictwo Antyk 2002
37 PLN
Według Bierdiajewa proces historyczny polega na walce dobra z irracjonalną wolnością.
Los przemienia osobę ludzką w arenę irracjonalnych sił historii. W określonych epokach
swojej historii narody w szczególny sposób poddają się władzy losu i dążą do zrealizowa­
nia jakichś określonych celów. Jednak rezultaty ich działalności są całkowicie inne od za­
mierzonych.
Księga Inkwizycji
Bernard Cui
Wydawnictwo W A M 2002
48 PLN
Autorem podręcznika jest Bernard Gui, opisany przez Umberto Eco w „Imieniu Róży". Ten
dominikański inkwizytor, historyk i biskup żył w latach ok. 1261-1331, działając w połu­
dniowej Francji. Lektura tego podręcznika to okazja, by poznać fascynującą mentalność
ludzi średniowiecza - tak różną od naszej w pojmowaniu wolności i sprawiedliwości. To
także możliwość przyjrzenia się rozmaitym sektom tego okresu, ich wierzeniom i obycza­
jom oraz sposobom postępowania przeciw zarazie herezji w procesie inkwizycyjnym.
367
JESIEŃ-2002
[email protected]

Podobne dokumenty