John Kander, Joe Masteroff, Fred Ebb CABARET Musical oparty na
Transkrypt
John Kander, Joe Masteroff, Fred Ebb CABARET Musical oparty na
John Kander, Joe Masteroff, Fred Ebb CABARET Musical oparty na sztuce Johna van Drutena oraz na opowiadaniach Christophera Isherwooda - NOWY TEATR IM. WITKACEGO W SŁUPSKU. Przekład: Kazimierz PIOTROWSKI, Wojciech MŁYNARSKI, reżyseria: Andrzej Maria MARCZEWSKI, scenografia: Anna BOBROWSKA-EKIERT, muzyka: John KANDER, choreografia: Alexandr AZARKEVITCH, libretto: Joe MASTEROFF, teksty piosenek: Fred EBB, kierownictwo muzyczne: Jarosław BARÓW, reżyser światła: Alicja BROŻYNA, tancerze: Elżbieta BOŻEJKO, Katarzyna JACHEWICZ, Magdalena JEDNACHOWSKA, Marta PISZKO, Karolina WALCZAK, Marcin GRZYBOWSKI, Grzegorz KOBRYŃ. Orkiestra: JAROSŁAW BARÓW BAND. Obsada: Igor CHMIELNIK, Justyna JARY, Jerzy KARNICKI, Krzysztof KLUZIK, Marta KRAWCZYK, Zbigniew KUŁAGOWSKI, Nicola PALLADINI, Hanna PIOTROWSKA, Natalia SIKORA, Monika WĘGIEL, Marcel WIERCICHOWSKI, Przemysław ZUBOWICZ. **** Cabaret (Tytuł oryginalny: Cabaret). Cabaret, kultowy broadwayowski musical z librettem Joe Masteroffa, tekstami piosenek Freda Ebba, i muzyką Johna Kandera zaistniał na amerykańskiej scenie w 1966 roku i odniósł ogromny sukces. Ponieważ anegdotę osadzono w czasach świetności spółki Brecht-Weill, i ponieważ opowieść ma w sobie coś z dramatu epickiego, autorzy (jak również producent i reżyser w jednej osobie Harold Prince) świadomie nawiązali do muzycznego stylu, orkiestracji, techniki scenicznej, środków gry aktorskiej i plastyki przypisanych takim dziełom, jak Opera za trzy grosze czy Wielkość i upadek miasta Mahagony. Prawdziwym autorem zdarzeń, przedstawionych w Cabarecie jest po prostu historia, podpatrzona w jednym ze swych najbardziej zawikłanych i do dzisiaj budzących zdumienie momentów, jakim był schyłek Republiki Weimarskiej w Niemczech na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych naszego stulecia. Wtedy to właśnie wolny, leżący w samym sercu Europy, szczycący się przebogatą tradycją historyczną i kulturalną naród, jakim był naród niemiecki, wyrzekł się całkiem dobrowolnie swojej wolności i pogrążył najpierw w odmęcie szaleństwa, a potem w morzu zbrodni. Mechanizm ten może wyjaśnić tylko sztuka, badająca ludzkie zachowania i reakcje. Okres Republiki Weimarskiej, której kres położyło zwycięstwo hitleryzmu w Niemczech przeszedł do historii pod dwoma postaciami: jako okres głębokiego kryzysu gospodarczego i jako okres niesłychanej i nieznanej nigdy przedtem wolności; jako okres brutalności i bojówek hitlerowskich i komunistycznych, staczających na ulicach Berlina zwłaszcza, otwarte, krwawe bitwy - i okres niesłychanego rozkwitu sztuki niemieckiej, ozdobionej nazwiskami Bertolta Brechta, Kurta Tucholsky'ego, Tomasza, Heinricha, a także Klausa Mannów, Maxa Ernsta, Georga Groscha i dziesiątkami, setkami innych - którzy sprawili, że z owych źródeł weimarskich z pierwszej ćwierci naszego wieku do dzisiaj karmi się w wielkim stopniu kultura światowa, i właśnie w tej sztuce doszukiwać się możemy przynajmniej części odpowiedzi na dręczące nas pytania. A więc przypomnijmy Brechta i jego „Operę za trzy grosze". Dziwaczny, zepchnięty na dno egzystencji tłum żebraków, a na tym tle przechadzający się Mackie Majcher, zagadkowy, wszechpotężny złoczyńca, pociągający za wszystkie sznurki, którego jednak nikt nie jest w stanie złapać za rękę. Przypomnijmy Klausa Manna i jego - także zresztą w genialny sposób przeniesionego na ekran- Mefista. Samotny, zagubiony, megalomański aktor, artysta pragnący zapanować nad tłumem, któremu nagle wszechpotężny Mefisto, przywódca faszystowski, daje tę władzę, ale czyni go niewolnikiem swojej potęgi. Przypomnijmy wreszcie jeszcze jeden utwór film z 1928 roku Błękitny anioł von Sternberga z Marleną Dietrich, kręcony w czasach, o których mówimy. Czcigodny nauczyciel gimnazjalny, zakochany w dziewczynie z podejrzanej spelunki spada na dno śmieszności i wzgardy pociągając za sobą wszystkie niepodważalne dotąd świętości epoki mieszczańskiej i tradycyjnych, cesarskich Prus. W tych utworach, w tych dokumentach artystycznych zanotowana została atmosfera czasów i atmosfera miejsca, które było wówczas być może najbardziej „dekadenckim" miejscem na świecie, Berlina. Cabaret we wszystkich swoich wersjach stara się, z sukcesem, powtórzyć tę atmosferę. Powtarza ją i komentuje zarazem w dwóch niejako płaszczyznach - kabaretu i dekadencji właśnie. Obranie bowiem kabaretu jako ośrodka akcji nie jest przypadkowe. „Życie jest kabaretem", słyszymy ze sceny i jest to w najoczywistszy sposób podsuwająca się definicja, wypływająca z obserwowanego dookoła zamętu. Życie jest kabaretem, skoro zbrodnia przechadza się bezkarnie po ulicy z majchrem w kieszeni, jak u Brechta. Życie jest kabaretem, skoro kabotyn bez charakteru może opanować nastroje mas i narzucać im fałszywe emocje, jak u Klausa Manna. Życie jest kabaretem, skoro symbole cnoty tak łatwo spadają do poziomu spelunki, jak u von Sternberga. Ówczesny Berlin, Berlin schyłku republiki także na ów dziwaczny splot paradoksów reagował kabaretem i są to czasy, kiedy nie Paryż, ale Berlin właśnie, z wielką gwiazdą Kurta Tucholsky'ego, autora gorzko lirycznych tekstów piosenkarskich, był światową stolicą tej sztuki. Właściwością kabaretu zresztą jest właśnie to, iż jest on miejscem gdzie wypowiada się nie tylko śmiech, ale i gorycz. Jeśli więc kabaret jest centrum tego utworu, a także punktem widzenia spraw w istocie wcale nie kabaretowych, lecz dramatycznie poważnych, to jego bohaterem jest dekadencja, lub też to, co zwykło się nazywać dekadencją. W tym także upatrywałbym największą oryginalność i największe odkrycie Cabaretu. Jego dramaturgia oparta jest bowiem na przeciwstawieniu dwóch światów wartości: tego co jest uznawane za niemoralne, rozwiązłe, sprośne, a w najlepszym razie byle jakie w swojej postawie obyczajowej i tego, co jest szlachetne, podniosłe, „czyste" w swojej zewnętrznej przynajmniej postaci. A więc „brudnym", a przynajmniej byle jakim jest tu na pozór świat kabaretu, „brudną", a przynajmniej byle jaką jest dziewczyna, bohaterka tego widowiska, przyjmująca reguły światka, w którym żyje i mająca za nic czynione jej wymówki. „Czystość" natomiast przybiera dwie postaci: jest to „czystość" naiwnego przybysza, Amerykanina, który nie rozumie niczego z rzeczywistego dramatu i goryczy rozgrywających się dookoła niego spraw a także „czystość" przybrana jako maska ochronna nadciągającej zgrai kanalii. Znakomitość Cabaretu polega właśnie na tym, że z taką wyrazistością udało się tu pokazać, jak nadchodząca zbrodnia potrafi się przybrać w słodką, wzruszającą i „rodzimą" piosenkę, w ludowy strój, w poczciwe, stare i zrozumiałe dla każdego cnoty rodziny, wstrzemięźliwości, zdrowia moralnego i fizycznego. Tylko, że pod spodem, pod tymi łagodnymi, „czystymi" pozorami kryje się przemoc, bezwzględność, nienawiść i zbrodnia. Świat kabaretu, świat „dekadencki", mimo że szydzi i wyśmiewa lub stroi miny, nikogo w istocie nie nienawidzi. Jego wyznaniem wiary jest wyrozumiałość dla ułomności, przyzwolenie na ludzkie słabości, tolerancja. Nie zamierza nikogo naprawiać ani zbawiać, może się najwyżej w zgryźliwy sposób dziwić lub litować. Świat „czysty" natomiast głosi naprawę, ale każda tego rodzaju naprawa wymaga najpierw wypalenia ogniem zła i zepsucia. Nikt nigdy nie wyrządził tyle zła i nie dopuścił się takich zbrodni jak ci, którzy w imię „czystości" decydowali się wypalać ogniem grzechy innych ludzi. Tę myśl Cabaret przekazuje nam w sposób na pozór żartobliwy, lecz niezmiernie przekonywający, i jest to myśl, która zachowuje swoją wartość zawsze, nie tylko w tamtych dziwnych latach, w chylącym się ku swemu zmierzchowi, ale jeszcze wolnym i „dekadenckim", Berlinie. Cabaret ma jeszcze jeden, interesujący akcent, wprowadza go postać bohatera –Amerykanina, niesie on także ze sobą „czystość", ale jest to „czystość" nieco innego rodzaju, płynąca tyleż z purytańskiego ducha zwłaszcza ówczesnej, przedwojennej Ameryki, jak i naiwności. „Stracone pokolenie", to nazwa, którą określała samą siebie kto wie, czy nie najbardziej twórcza generacja pisarzy amerykańskich. Generacja Ernesta Hemingwaya, Scotta Fitzgeralda czy Johna Steinbecka, która zobaczyła z ogromną jasnością, że amerykańska legenda sukcesu, opartego na walce, prawości, upartym dążeniu do celu, pielęgnacji cnót rodzinnych i patriotycznych grzeszy jednak, w zestawieniu z kulturą i obyczajem Europy, pewną nadmierną prostotą, żeby nie powiedzieć infantylizmem. Cabaret jest w tym sensie nie tylko dialogiem z historią, ale także dialogiem dwóch kultur -tej zza Oceanu i tej zza naszej miedzy. W 1972 roku powstała genialna filmowa wersja Cabaretu oscarowego Boba Fosse`a , z oscarowymi kreacjami Lizy Minnelli i Joela Grey`a. Film połączył w sposób idealny gatunki tak odległe, jak melodramat i polityczną publicystykę, kino muzyczne i satyrę społeczną. Nie tracąc nic z wartości artystycznych, był jednocześnie atrakcyjny dla najszerszej publiczności. Dwa nowe utwory dopisano specjalnie dla Lizy Minnelli: Mein Herr i Maybe This Time. W roku 2011 powstaje najnowsza, polska realizacja tego arcydzieła w reżyserii Andrzeja Marii Marczewskiego, scenografii Anny Bobrowskiej-Ekiert, choreografii Alexandra Azarkevitcha, pod kierownictwem muzycznym Jarosława Barów, dedykowana genialnej, filmowej Sally –Lizie Minnelli. Licencję Teatr pozyskał dzięki wsparciu finansowemu Gminy Kobylnica. Serdecznie dziękujemy. (http://www.nowyteatr.pl/) **** Cabaret” to nie tylko kabaret Premiera „Cabaretu" w reżyserii Andrzeja Marii Marczewskiego była oczekiwana, jak mało która. Słupski Nowy Teatr musiał pokonać wiele trudności i barier, by zdobyć prawo do wystawienia tego legendarnego musicalu, a zainteresowanie jego realizacją przejawiały największe ośrodki kulturalne w Polsce, i wreszcie, po wielu miesiącach prób, aktorzy mogli zaprezentować się publiczności. Trudności organizacyjne - brak własnej sceny, aktorzy związani kontraktami z innymi ośrodkami - wymusiły na realizatorach podwójną obsadę niektórych ról. W spektaklu premierowym w rolę Sally Bowles wcieliła się Monika Węgiel, której partnerował jako Cliff Bradshow - Igor Chmielnik. W oglądanym przeze mnie spektaklu zagrali Natalia Sikora i Marcel Wiercichowski. Trzeba przyznać, że spektakl toczy się w dobrym tempie i od początku wprowadza widza w nastrój przeżycia czegoś wyjątkowego. Znakomicie wpisuje się w budowanie atmosfery scenografia, której ograniczenia oddają klimat pruderii, zgrzebności i szarości Niemiec schyłku epoki kajzerowskiej. Jedynym przełamaniem tych tonacji staje się czerwony neon kabaretu, który zarówno drażni jak i przyciąga. Jest też elementem ironicznie komentującym życie, które stało się udziałem bohaterów scenicznych wydarzeń. A to ma szczególny wymiar, bo splata świat wyobraźni z realizmem historii, przemiany osobowości ze społecznymi. Wszystko to musi znaleźć swoje odbicie w scenach dramatycznych i piosenkach, l nie jest to materia ani łatwa do przekazania, ani możliwa do łatwego odczytania. Tym bardziej, że liczne ograniczenia licencjodawcy nie pozwalają reżyserowi na wprowadzanie dowolnych zmian, operowanie materiałem literackim w sposób dopuszczalny w innych dramatach. l tak się stało, że jest to spektakl... ograniczeń, które nabierają waloru w wymiarze jego przyszłości. A że będzie grany jeszcze przynajmniej trzy lata, nie ma wątpliwości. Słupski „Cabaret” jest przede wszystkim popisem umiejętności aktorsko-tanecznych Nicoli Palladiniego. Jego konferansjer jest nie tylko zapowiadaczem, ale i komentatorem (niemal jak chór w tragedii greckiej), a swoboda ruchu aktora powoduje, że błyskawicznie nawiązuje on kontakt z publicznością i doskonale nad nią panuje. Przed wyjątkowo trudnym zadaniem staje Marcel Wiercichowski. Z „papierowej" postaci Cliffa Bradshowa doprawdy trudno wykrzesać życie, ale wydaje się, że w kolejnych spektaklach aktor może nawiązać lepszy kontakt tak ze swoją partnerką, jak i pozostałymi postaciami. (…)Ten „Cabaret" trzeba zobaczyć! Chociażby po to, by zmienić pokutujący schematyzm myślenia o przedwojennych Niemczech, a szczególnie Berlinie, który na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych był prawdziwą stolicą kabaretu. Pełnego gorzkiej ironii, publicystycznych niemal tekstów i parodii... kabaretu paryskiego. Warto też pójść na ten spektakl, by zobaczyć ten zespół aktorski, posłuchać doskonale brzmiącego zespołu „Jarosław Barów Band" i po wyjściu z teatru zastanowić się nad odwiecznym tragizmem, jaki rodzi się w starciu indywidualności z machiną historii i obyczajów. (Ryszard Hetnarowicz, Dwutygodnik Regionalny „Zbliżenia”, www.zblizenia.pl)