Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
albo przesunąć ciężar polityki kulturalnej na wspólnoty, państwu pozostawiając jedynie kulturowo neutralne zadanie obrony przed krzywdą z zewnątrz i od wewnątrz. Simpson wybiera to drugie rozwiązanie, argumentując jednocześnie, że państwo liberalne nie musi negatywnie wpływać na stojące u jego podstaw wspólnoty, o ile samo będzie na nich oparte (za empiryczną ilustrację swojej tezy uważa on m.in. społeczeństwo holenderskie). Simpson odrzuca zatem indywidualistyczny Hobbesowski model uzasadnienia liberalizmu, jako model generujący patologie opisywane m.in. przez Legutkę, i przedstawia własne, alternatywne rozwiązanie4. Twierdzi przy tym, że podobne rozwiązanie miał na myśli Arystoteles wprowadzając rozróżnienie na miasto (wspólnotę) i sojusz (państwo)5. Spór pomiędzy Legutką a Simpsonem ma zatem charakter zasadniczy i interpretacyjny. Trudno się zgodzić z Simpsonem, że Arystoteles pisząc o sojuszu wojskowym mógł mieć na myśli współczesne państwo, czy choćby rozważał możliwość tego rodzaju rozszerzenia swojego argumentu. Jest to raczej autorski pomysł Simpsona i tak powinien być traktowany. Mnie ten pomysł nie przekonuje. Optuję raczej za argumentem, który pierwotnie wyłożył Platon, a który przypomina Legutko. Wszelkie wspólnoty, które stanowią wspólnoty polityczne, a nie jedynie luźne porozumienia, uosabiają i wcielają pewien dominujący sposób życia. Jeśli dominującym politycznie światopoglądem będzie libertarianizm (co zaleca Simpson), w taki też sposób kształtowane będą wspólnoty na niższym poziomie, czego wyraźnym dowodem jest postępująca erozja tradycyjnej kultury polskiej, atakowanej w imię wolności i tolerancji przez rozmaite postępowe media, autorytety i polityków. 140 Przypisy: 1. R. Legutko, Społeczeństwo jako dom towarowy [w:] tenże, Etyka absolutna i społeczeństwo otwarte, Arcana, Kraków 1998, s. 35-56. 2. Arystoteles, Polityka, III, 9. 3. R. Sokolowski, Human Person and Political Life, „The Thomist” 2001, nr 65, s. 505-527. 4. P. Simpson, Making the Citizens Good: Aristotle’s City and its Contemporary Relevance, „Philosophical Forum” 1990, nr 22, s. 149-166. 5. Arystoteles, Polityka, III, 9; II, 2. Por. P. Simpson, Vices, Virtues, and Consequences: Essays in Moral and Political Philosophy, The Catholic University of America Press, Washingotn 2001, s. 196. Co dalej? Polemika Ryszarda Legutki i Petera Simpsona zamieszczona jest tuż obok. LIBERTARIANIZM PRZECIWKO WSPÓLNOCIE POLEMIKA Z PETEREM SIMPSONEM1 Ryszard Legutko P eter Simpson, podobnie jak wielu myślicieli libertariańskich, zakłada, że państwo minimalne jest kulturowo neutralne. Jest to fałsz. Libertarianizm sprzeciwia się hierarchii na poziomie państwa. Jako taki, kwestionuje też podstawy hierarchii na poziomie wspólnot. Ponieważ wspólnoty wymagają jakiejś formy hierarchii nie tylko po to, by istnieć, lecz także po to, by generować wartościową kulturę, libertarianizm z istoty nie może być neutralny wobec kultury. Wynika z tego, że sformułowana przez Simpsona idea minimalnego państwa, nadzorującego rozmaite nieliberalne wspólnoty, nie może zostać zrealizowana w ramach struktury libertariańskiej. Zamiast niej bronię republikanizmu, który nie pretenduje do neutralności kulturowej. Rozróżnienie na państwo i wspólnotę posiada zasadnicze znaczenie, choć często jest ignorowane zarówno przez etatystów jak i antyetatystów, komunitarian i antykomunitarian. Z całą pewnością zasługą Petera Simpsona jest to, że zwrócił na nie uwagę2. Niemniej jednak można się zastanawiać, do jakiego stopnia rozstrzyga ono – jak tu się twierdzi – debatę na temat projektu libertariańskiego. Dostrzegam wiele rozsądnych i atrakcyjnych elementów w idei Simpsona, która – krótko mówiąc – sprowadza się do wizji państwa minimalnego ustanowionego przez nieliberalne wspólnoty, głównie jako związek obronny (ma on rację wskazując, że większość wspólnot jest z natury do pewnego stopnia nieliberalna). Nie jest to, dodam, idea całkowicie hipotetyczna. Sam Simpson Pragnę podkreślić swoją sympatię wobec idei Simpsona. W pewnej mierze traktuje on swój esej jako odpowiedź na wcześniejszy tekst mojego autorstwa. wyraźnie odwołuje się do przykładów Holandii i Szwajcarii. Szczególnie interesujący wydaje się przykład holenderski, ponieważ zainspirował on powstanie często komentowanego modelu teoretycznego, znanego w naukach politycznych jako „demokracja konsocjonalna”. Arend Lijphart uogólnił doświadczenie holenderskie i przedstawił społeczeństwo w którym panuje segmentowy Teka Legutki 141 pluralizm − różne grupy (zwane blokami lub filarami) są wzajemnie oddzielone, lecz dzięki minimalnemu konsensowi można utrzymać wysoki stopień stabilizacji i skuteczności politycznej3. Kluczem do funkcjonowania takiego systemu jest polityka kompromisu, nieco podobna do systemu relacji międzynarodowych, w którym suwerenne państwa, Jak długo tradycja wspólnotowa utrzyma swą spajającą moc w środowisku libertariańskim? 142 mające różne ustroje polityczne i ideologiczne, ustanawiają reguły współżycia, sojusze i koalicje, w ramach których żadne państwo nie może dominować nad innymi. Model demokracji konsocjonalnej był elitystyczny: zakładał on hierarchiczną dyscyplinę opartą na silnych uczuciach wspólnotowych i dużą uległość mas wobec swoich przywódców. Jedynie w takich warunkach liderzy mogą liczyć na to, że sprawdzi się polityka kompromisu, a wynegocjowane z przywódcami innych grup rozwiązania zostaną zaakceptowane. Książka Lijpharta wywołała duże poruszenie. Niektórzy entuzjastyczni zwolennicy modelu konsocjonalnego wierzyli, że mógłby on rozwiązać dużą część konfliktów nowoczesnego świata, szczególnie w przypadku głęboko podzielonych społeczeństw, takich jak społeczeństwa Republiki Południowej Afryki czy Irlandii Północnej. Pisząc o tym wszystkim pragnę podkreślić swoją sympatię wobec idei Simpsona. W pewnej mierze traktuje on swój esej jako odpowiedź na wcześniejszy tekst mojego autorstwa, w którym zadawałem pytanie logicznie wcześniejsze w stosunku do pytania Simpsona: czy struktura libertariańska (państwo minimalne) jest − jak obiecują to jej teoretycy − otwarta, przejrzysta i neutralna kulturowo, czy też jest kulturowo zdeterminowana? Argumentowałem, czy raczej zwracałem uwagę na stary argument, że model libertariański zakłada pewną kulturę oraz pewną koncepcję człowieka, co sprawia, że jego zasadnicza przesłanka jest nieosiągalna4. Poprzez delegitymizowanie wszelkiej formy hierarchii na poziomie ogólnej struktury społecznej (którą Simpson nazwałby państwem), libertarianizm kwestionuje podstawy hierarchii na poziomie wspólnoty, kwestionując tym samym samą wspólnotę. Jeśli żyjemy w państwie, w którym rządzącą ideologią jest multikulturalizm lub relatywizm kulturowy, to jest bardzo prawdopodobne, że nasze tożsamości będą kształtowane w coraz większym stopniu przez tę ideologię, a nie przez tradycje wspólnotowe. Ktoś mógłby zatem spytać, jak długo tradycja wspólnotowa utrzyma swą spajającą moc w środowisku libertariańskim? Czy potrzeba dużej wyobraźni, by przewidzieć stopniowy upadek absolutystycznych czy hierarchicznych kultur, które w obliczu egalitarno-libertariańskich nawyków i sposobów myślenia, wprawiających w ruch strukturę egalitarno-libertariańską, muszą wydawać się coraz bardziej opresyjne, nietolerancyjne i dyskryminacyjne? Argumentowałem również za tym, że nie powinniśmy być całkowicie zadowoleni z tego rozwoju. Można się bowiem obawiać, że projekt libertariański doprowadzi do zjawiska, któremu pozornie się przeciwstawia, to znaczy do kulturowej homogenizacji. Słowo „kultura” posiada tu oczywiście dość niezwykłe znaczenie, ponieważ w rzeczy samej oznacza stan amorficzności, zarówno psychologicznej, jak i społecznej. Rzeczywista kultura zawsze zbudowana jest na pewnego rodzaju hierarchii. Kiedy tej nie ma, istnieje mniej podstaw dla różnic światopoglądowych, a więc w gruncie rzeczy mniej różnorodności, niezależnie od tego, jak głośna jest ideologia pluralizmu i różnorodności. Nie wiem, czy posunąłbym się tak daleko, by postawić tezę, że współczesny świat jest mniej zróżnicowany niż średniowiecze, uważane za wieki ciemne i zuniformizowane; z całą pewnością trzymałbym jednak stronę tych, którzy twierdzą, że w filozofii scholastycznej panuje większa różnorodność idei i większe zrozumienie pojęcia różnicy, niż we współczesnej myśli liberalnej. Niełatwo jest mi również odrzucić karykaturalny obraz libertariańskiego świata zaludnionego przez ludzi o niezróżnicowanych tożsamościach, chętnie maszerujących w jednym szeregu i wykrzykujących unisono slogany na temat różnorodności. Ich różnorodność jest różnorodnością turystów, którzy – niezależnie od tego, jak wiele i jak różnych miejsc odwiedzili – należą do tego samego plemienia, a więc nie różnią się między sobą pod ważnymi względami. Właśnie z tego powodu bronię tradycji republikańskiej, która − jak sądzę − nie prowadzi do tych konsekwencji. Republikanizm zachowuje rozróżnienie na państwo i wspólnotę, lecz uznaje, że państwo nie może być neutralne kulturowo i musi do pewnego stopnia odzwierciedlać wspólną kulturę żyjących w nim wspólnot. Pytanie o to, jaka jest to kultura, pozostaje oczywiście otwarte, a odpowiedź na nie zależy od wielu czynników. Niemniej jednak sam fakt, że wspólna kultura jest systemem rządzących idei, a nie czystą bezkształtnością oraz to, że jest ona procesem, a nie gotową formułą czy ideologią, sprawia, że pojęcie to jest bliższe rzeczywistości. Jest tutaj miejsce na racjonalną debatę, jak również na poprawianie, dostosowywanie oraz utrzymywanie tradycji; jest miejsce na kulturowe ograniczenia i możliwość porażki − bądź co bądź, nie wszystkie ludzkie wysiłki są uwieńczone sukcesem, a funkcjonowanie systemów politycznych nie powinno być wyjątkiem od tej reguły. Jest to opcja, która uznaje, że istnieją pewne nieznane i niemożliwe do przewidzenia parametry budowy systemu politycznego, co sprawia, że jest ona interesująca w teorii i wymagają- ca w praktyce. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o libertarianizmie, którego zwolennicy sprawiają wrażenie, że znaleźli kamień filozoficzny. Ta szczególna forma kulturowej homogeniczności, o której mowa, jest zjawiskiem nowoczesnym, niemniej jednak − jak wskazywałem − to starożytni Grecy pierwsi odkryli jej istnienie. Co przyczyniło się do tego, że Niełatwo jest mi odrzucić karykaturalny obraz libertariańskiego świata zaludnionego przez ludzi o niezróżnicowanych tożsamościach, chętnie maszerujących w jednym szeregu i wykrzykujących unisono slogany na temat różnorodności. stała się ona dominującą formą, to oczywiście skomplikowane zagadnienie i żadna prosta odpowiedź nie jest przekonująca. Nie chcę sugerować, że libertarianizm jest odpowiedzialny za rozpowszechnienie mentalności turysty. Twierdzę jedynie, że bardzo dobrze wpisuje się w dominującą tendencję do powstrzymywania się od sądów na temat głównych kwestii wspólnej kultury, do traktowania samej idei wspólnej kultury jako czegoś niebezpiecznego i potencjalnie opresyjnego. Twierdzę również, że próba uczynienia państwa moralnie i kulturowo neutralnym jest ryzykowna, ponieważ w obliczu braku rzeczywistych wspólnot rosnąć będzie rola rządu centralnego, maskowana rosnącą wagą politycznej ideologii różnorodności. Odrzucając wspólną kulturę, na której ufundowana jest republika, tworzymy próżnię, a natura − jak znowu wiemy od Greków − nie znosi próżni. To, co rozpoczęło się z godną pochwały intencją dostarczenia wszystkim równej wolności, może skutkować zwiększe- Teka Legutki 143 niem popytu na Lewiatana. Przeczucie tego zagrożenia powracało we współczesnej myśli politycznej od Alexisa de Tocqueville’a do Jamesa Buchanana. Można jednak kontrargumentować – co z doświadczeniem holenderskim? Może rzeczywiście turystyczna homogeniczność jest czymś nieuniknionym? Muszę stwierdzić, że nie mam na ten temat zdania, a wszystkie przewidywania w tej kwestii są tylko spekulacjami. Jedno można powiedzieć z całą pewnością: doświadczenie holenderskie nie jest pocieszające, ponieważ model, który z niego powstał, należy już do przeszłości. Demokracja konso- 144 cjonalna, jak to ujął jeden z krytyków, „stała się w holenderskim życiu zjawiskiem historycznym”5. Przyznaje to nawet sam Lijphart, który w nowym wydaniu przepisał swoją książkę, zmieniając czas teraźniejszy na czas przeszły6. Oczywiście upadek modelu sprawił, że idea przeniesienia go do społeczeństw naznaczonych konfliktami stała się jeszcze mniej atrakcyjna, niż gdy zaproponowano ją po raz pierwszy, a wszelkie pretensje demokracji konsocjonalnej do uniwersalnej ważności muszą wydawać się bardzo podejrzane. WSPÓLNOTA W NOWYM LIBERTARIANIZMIE ODPOWIEDŹ RYSZARDOWI LEGUTCE Przełożył Marek Przychodzeń Przypisy: 1. R. Legutko, Libertarianism vs. Community: Reply to Simpson, „Critical Review” 1995, nr 9, s. 421-425. Publikacja za uprzejmą zgodą autora i redakcji „Critical Review”. 2. P. Simpson, Liberalism, State, and Community, „Critical Review” 1994, nr 8, s. 159-173. 3. A. Lijphart, The Politics of Accomodation: Pluralism and Democracy in the Netherlands, University of California Press, Berkeley 1968; por. R. Dahl, Polyarchy: Participation and Opposition, Yale University Press, New Haven 1971, H. Daalder, On the Origins of the Consociational Democracy Model, „Acta Politica” 1984, nr 19, s. 97-116. 4. R. Legutko, Społeczeństwo jako dom towarowy [w:] tenże, Etyka absolutna i społeczeństwo otwarte, Arcana, Kraków 1998, s. 35-56; tenże, The Free Market in a Republic, „Critical Review” 1991, nr 5, s. 37-52. 5. M. P. C. M. Van Schandelen, The Views of Arend Lijphart and Collected Criticism, „Acta Politica” 1984, nr 19, s. 25, zob. także tenże, Consociationalism, Pillarization and Conflict-Management in the Low Countries, Boom, Meppel 1984. 6. M. P. C. M. Van Schandelen, The Views of Arend Lijphart…, dz. cyt., s. 24-25; H. J. G. A. Van Mierlo, Depillarisation and the Decline of Consociationalism in the Netherlands: 1970-85, „West European Politics” 1986, nr 9, s. 95-119. Co dalej? Przeczytaj od razu odpowiedź Petera Simpsona, zamieszczoną tuż obok. Peter Simpson W łaściwa krytyka wymaga właściwego określenia celu. Ryszard Legutko argumentuje, że libertarianizm niszczy wspólnoty, a zatem moja teoria, która łączy libertarianizm z komunitaryzmem, musi być błędna. Libertarianizm, za którym argumentuję, nie jest jednak tym samym libertarianizmem, który krytykuje Legutko. Nie uczynił on zatem niczego, by pokazać, że moje połączenie libertarianizmu i komunitaryzmu jest niemożliwe, zarówno w teorii, jak i w praktyce. Ryszard Legutko2 i ja3 ewidentnie zgadzamy się co do wielu rzeczy. Dokładniej, obaj argumentujemy za doniosłością wspólnot i potrzebą politycznych regulacji, które chronią je i wspierają. Niemniej jednak nie zgadzamy się co do tego, czym mają być taki polityczne regulacje. Ja argumentuję za połączeniem komunitaryzmu na poziomie lokalnym z libertarianizmem na poziomie państwowym. Dodatkowo argumentuję, że państwo powinno być postrzegane wyłącznie jako obronne przymierze wspólnot. Według Legutki państwo libertariańskie nie jest − wbrew temu, co sądzą jego zwolennicy − neutralne, lecz wyraża określoną wizję kulturową i teorię człowieka. Wizja ta jest tego rodzaju, że niszczy wspólnoty. W związku z tym wszelkie teorie polityczne bądź systemy, które mają zachowywać i wspierać wspólnoty, nie mogą sprzyjać czy zawierać libertariańskiej teorii państwa. Biorąc to wszystko pod uwagę, moja teoria musi być fałszywa. Zgadzam się, że pytanie, czy libertarianizm podważa wspólnoty, jest pierwotne w stosunku do pytania, jak łączyć libertarianizm z komunitaryzmem, ponieważ jeśli libertarianizm Nie można poważnie pytać, czy libertarianizm niszczy wspólnoty, jeśli nie wie się, czym jest libertarianizm. rzeczywiście podważa wspólnoty, to nie ma sensu pytać, jak łączyć go z komunitaryzmem. Niemniej jednak istnieje jeszcze inne pytanie, wcześniejsze w stosunku do obu tych pytań, a mianowicie − czym jest libertarianizm? Nie można poważnie pytać, czy libertarianizm niszczy wspólnoty, jeśli nie wie się, czym jest libertarianizm. Mój esej był w rzeczywistości głównie poświęcony kwestii natury libertarianizmu (choć w świetle mojej odpowiedzi Teka Legutki 145