Ludzie bezdomni Tom I

Transkrypt

Ludzie bezdomni Tom I
Ludzie bezdomni – Tom I
Ludzie bezdomni - Rozdział I – Wenus z Milo
Pola Elizejskie, piękne miejsce w Paryżu, gdzie zawsze pełno było spacerujących. To właśnie tamtędy
Tomasz Judym wracał z Lasku Bulońskiego, przyglądając się tłumowi wokół. Nie chciało mu się iść do
swojego pustego pokoju, w którym ostatnio egzystował, a tym bardziej do kliniki. Postanowił
odwiedzić ten słynny Luwr. Gdy tam się znalazł owionął go tak pożądany chłód. Nie interesował się
zbytnio eksponatami tam się znajdującymi. Nade wszystko pragnął odpoczynku z dala od gorącej,
paryskiej ulicy. Znalazł sobie ławeczkę w sali poświęconej Wenus z Milo. W zakątku, tworzącym
niewielkie pomieszczenie stał posąg białej Afrodyty. Nigdy nie przyglądał się jej dokładnie, ale teraz
dla zabicia czasu wpatrzył się w jej wizerunek. Zaczął przypominać sobie mit opowiadający o jej
narodzinach i przygodach, nie zwracając uwagi na przechodzących obok. Ocknął się dopiero gdy
usłyszał polską mowę. Jego oczom ukazała się grupka czterech kobiet. Dwie z nich były jeszcze
podlotkami, trzecia dwudziestokilkuletnia, piękna i zgrabna, a czwartą była gruba matrona. Uskarżała
się bardzo na zmęczenie i napomknęła o ławeczce, na której siedział Judym. Ten wstał z niej i
podszedł do posągu, niby to dla oglądnięcia z bliska biustu. Zdziwiło to panie i sprawiło, że przyciszyły
zaraz głos, jednak najstarsza skwapliwie skorzystała z opuszczonego miejsca i rozsiadła się wygodnie.
Nakazała pozostałym oglądnąć dokładnie ten posąg aby później na salonach mogły powiedzieć o nim
cokolwiek. Młodsze znudzone były wszystkimi tymi muzeami, obrazami i rzeźbami. Pragnęły
natomiast zwiedzać ulice Paryża, na których działo się tyle ciekawych rzeczy. Starsza jednak z
zainteresowaniem oglądała wszystko i czytała odpowiednie akapity z Bädecker’a. W końcu ruszyły
dalej na poszukiwanie posągu Amora i Psyche, choć starsza pani nie była pewna, czy powinny go
oglądać młodsze panny. Tomasz przysłuchiwał się cały czas ich rozmowie nie mogąc sobie odmówić
tej przyjemności. Gdy jednak odchodząc panie zastanawiały się gdzie znajdą ten posąg, zaoferował
swoją pomoc, odzywając się po polsku. Spowodowało to chwilową konsternację, ale nie trwała ona
długo. Przedstawili się sobie nawzajem. Starsza pani nazywała się Niewadzka, dwie najmłodsze były
jej wnuczkami i nazywały się Orszeńskie, a starsza była ich przyjaciółką, panną Joanną Podborską. Od
doktora dowiedziały się, że jego ojciec był szewcem w Warszawie, skąd on pochodzi ale częściej robił
pijackie awantury niż buty. Rozmowa ustała gdy dotarli do sali z poszukiwanym posągiem. Doktor
Judym będąc człowiekiem z gminu nie śmiał szukać towarzystwa tych panien i zastanawiał się właśnie
w jaki sposób się pożegnać, gdy z opresji wybawiła go pani Niewadzka. Panie chciałyby bardzo dostać
się do Wersalu i w ogóle pozwiedzać okolice Paryża, ale nie mają pojęcia jakiego środka lokomocji
powinny użyć. Tomasz zadowolony zaoferował swoją pomoc stwierdzając, że właśnie spod Luwru
odjeżdża tramwaj, który zmierza wprost do Wersalu. Zaraz dowie się wszystkiego na stacji. Po chwili
wracał już z niezbędnymi informacjami i przekazał je swoim nowym znajomym. Najmłodsza z nich,
Wanda, była zachwycona. Krzyczała, że jadą do Wersalu a pan Judym z nimi, ponieważ babcia mimo
wszystko, zgodziła się na to. Babcia zarumieniła się z zakłopotania, a Judym już polubił tą niesforną
Wandę. Umówili się na jutro na dziesiątą, po czym rozstali. Tomasz był więcej niż zadowolony. Oto
zdarzyło się coś o czym marzył od zawsze. Zbliżył się do kobiet, które do tej pory tylko oglądał z
daleka na ulicy.
Następnego dnia był na miejscu spotkania dużo wcześniej. Czas oczekiwania zajęło mu rozmyślanie o
swoim pochodzeniu, o ulicy Cichej w Warszawie, skąd się wywodził i im dłużej o tym myślał był coraz
bardziej pewny, że poznanie wczoraj panie nie zjawią się. Z tej zadumy wyrwał go głos młodej Wandy,
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 1
która tuż za nim mówiła, że była pewna iż doktorek będzie już na nie czekał. Odwrócił się i zobaczył
wszystkie poznane wczoraj panie. Ucieszył się i wsiadł zaraz za nimi do tramwaju. Ruszyli przez Paryż
oglądając widoki i rozmawiając o urokach tego miasta. Gdy minęli Sevres nadciągnęła ciemna
chmura, która przyniosła ulewny deszcz, a wiatr który się zerwał powodował że woda dostawała się
pod daszek tramwaju. Panny stłoczyły się w najbardziej osłoniętym miejscu a Tomasz po rycersku
osłaniał je swoim ciałem. Podczas walki z deszczem, pośród skupionych sukien dostrzegł odsłoniętą
dość wysoko nogę w czarnych pończochach. Nóżka należała do panny Natalii, starszej wnuczki pani
Niewadzkiej. Długo pozostawała ona na widoku, a doktor śmiało chłonął ten obraz. Gdy dotarli do
Wersalu deszcz siekł nadal. Wszyscy stłoczyli się w małej budce na stacji tramwajowej. Judym miał
przed swoimi oczami twarz panny Natalii, która stała bardzo blisko niego. W pewnej chwili ich oczy
spotkały się a ona prze chwilę nie spuszczała wzroku. Później w wyniku jakiegoś poruszenia ich ciała
dotknęły się i oboje trwali w takiej pozie o wiele dłużej niż było to konieczne. Deszcz przestał w końcu
padać i można było rozpocząć zwiedzanie pałacu. Judyma niewiele to obchodziło, był już tutaj dwa
razy. Skupił się natomiast na pannach, a szczególnie na Joannie, która wydawała się jakby nieobecna.
W pewnym momencie zatrzymała się przy oknie, z którego widać było bramę główną i zamyśliła
głęboko. Na pytanie Tomasza o powód tej zadumy odpowiedziała, że myśli o Marii Antoninie, która
przez to okno widziała wdzierający się tutaj pijany motłoch i aż przestraszyła się tej wizji.
W drodze powrotnej zatrzymali się w Saint-Cloud, skąd podziwiali panoramę Paryża, a doktor
wpatrywał się w pannę Joannę rozmyślając czy przypadkiem nie widział jej już wcześniej. Na dworcu
Saint-Lazare rozstał się ze swoimi towarzyszkami, a od pani Niewadzkiej dowiedział się że nazajutrz
wyjeżdżają one do Trouville, a stamtąd do Anglii.
Ludzie bezdomni - Rozdział II – W pocie czoła
Rok później doktor był już w Warszawie po długiej i szybkiej podróży koleją. Z przyjemnością zaglądał
w znane sobie miejsca sprawdzając, czy dużo się zmieniło. A nie zmieniło się prawie nic. Przechodził
obok tych samych żydowskich sklepików i kupców, których zostawił tutaj przed odjazdem i
spacerował tymi samymi ulicami, w wielu miejscach ze zniszczonym brukiem i chodnikami. Tak idąc
udał się do rodzinnej kamienicy wchodząc tam z niejakim wstydem. Zmierzając na najwyższą
kondygnację przypominał sobie czasy swojego dzieciństwa. Nie zastał jednak nikogo, a od dziewczyny
która pojawiła się w sąsiednich drzwiach dowiedział się że ciotka jest zapewne na podwórzu z
dziećmi. I faktycznie tam ją zastał. Podchodził do niej powoli, mocując się z sobą, ponieważ nie w
smak mu było witanie się z nią przy wszystkich. Zrobił to jednak wdając się z nią w krótką rozmowę.
Dowiedział się z niej, że jego bratowa i brat pracują w fabrykach, a ona zajmuje się dziećmi i domem.
Wokół nich biegała czereda rozwrzeszczanych i umorusanych dzieci, wśród których rozpoznał Franka i
Karolinę, swojego siostrzeńca i siostrzenicę. Rozmowa z ciotką nie kleiła się jednak, więc poprosił ją o
adres fabryki, w której pracowała bratowa i tam skierował swoje kroki. Po drodze mijał już nie
kamienice, ale drewniane i brudne budy, które w tej części miasta były głównymi budowlami. Gdy
dotarł na miejsce i przekonał stróża aby wpuścił go do środka, zobaczył kilkaset osób stłoczonych w
niskich pomieszczeniach i wykonujących powtarzalną i monotonną pracę. Wewnątrz unosił się
zapach starego tytoniu, którego wdychanie powodowało przyspieszenie oddechu. Żeby dotrzeć do
bratowej musiał przejść kilka pomieszczeń, w których wykonywano różne czynności. Judymowa
pracowała przy pakowaniu tytoniu w papierowe torebki, którą to czynność wykonywała wraz z
trzema innymi osobami. Pracowali szybko i rytmicznie jak automaty. Ta doskonałość została
zachwiana gdy Judymowa zobaczyła szwagra. Dwie wielkie łzy spłynęły jej po policzkach i przerwała
swoją pracę. Doktor przekazał jej, że będzie na nią czekał na dziedzińcu za kwadrans, kiedy to będzie
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 2
miała przerwę obiadową. Gdy to się stało wybiegła pierwsza witając się z nim i z przyzwyczajenia
puściła się pędem do domu wypytując Tomasza o różne sprawy. Gdy dotarli na ich poddasze okazało
się, że brata nie będzie ponieważ jada on obiady gdzie indziej, więc Judym po krótkim pobycie uciekł
szybko i udał się do Ogrodu Saskiego tam szukając chłodu przed skwarem. Odpoczywając oddał się
marzeniom, które w jego głowie tkwiły już od czasów szkolnych. Dokonywał rewolucyjnych odkryć w
terapii nieuleczalnych chorób, usuwał nieczystości z miast i wynajdywał nowy środek lokomocji,
pozwalający na pozbycie się fabryk z miast i rozmieszczenie ich po całym kraju. Tak rozmyślając ani
się spostrzegł gdy zrobił się wieczór. Nie miał jednak ochoty spotykać się z bratem, chociaż obiecał, że
odwiedzi go jeszcze dzisiaj. Perspektywa wmieszania się znowu w ten motłoch, który kręcił się po
tamtej dzielnicy napawała go odrazą. Dzień zakończył w restauracji, a do brata udał się rankiem.
Spotkali się w drzwiach gdy tamten wychodził do pracy. Przywitali się dość chłodno a Tomasz
zaproponował, że go odprowadzi. Ruszyli w drogę podczas której rozmowa nie kleiła się im zbytnio. A
gdy doktor zaczął wyrzucać bratu że zmienia pracę zmuszając żonę do zarobkowania w tak ciężkich
warunkach, ten zarzucił mu że nic mu do tego i nigdy tego nie zrozumie, ponieważ on teraz pan i
zawsze żył w cieplarnianych warunkach u ciotki, która zabrała go za młodu. Tomasz oburzył się na
takie stwierdzenie, ponieważ ciotka ich była pierwszą grandą Warszawy i zawsze pełno było u niej
gości. Wprawdzie zabrała go do siebie, ale ile musiał się nacierpieć to tylko on najlepiej wie. Nigdy nie
miał swojego miejsca przeganiany z kąta w kąt a od każdego dostawał baty lub choćby kuksańca.
Jedyną korzyścią była szkoła, do której mógł uczęszczać. Ale dość już o tym. Tomasz i Wiktor szli dalej
w milczeniu i tak doszli do dzielnicy fabrycznej, którą oglądać mogli ze wzgórza. Tam dołączył do nich
młody pomocnik inżyniera więc dalszą drogę odbyli z nim razem. Brat wyprosił u nowego towarzysza,
żeby doktor mógł zwiedzić fabrykę. Młodzieniec zgodził się i Tomasz razem z nim zapuścił się w
wielkie pomieszczenia huty. Obserwował tam z nieudawanym zainteresowaniem maszyny, które z
łatwością radziły sobie z grubymi sztabami metalowymi, ludzi z zadziwiająca siłą i precyzją
posługujących się młotami oraz proces produkcji stali w wielkiej gruszce, z której buchał początkowo
czarny dym, a który stopniowo zmieniał się w coraz jaśniejszy ogień. Tam ponownie zobaczył swojego
brata.
Ludzie bezdomni - Rozdział II – Mrzonki
Doktor Judym po powrocie do kraju złożył swoje uszanowanie innemu lekarzowi Antoniemu
Czerniszowi, który był szanowany za swoje osiągnięcia w kraju, a jeszcze bardziej za granicą. Zbierali
się u niego koledzy po fachu prowadząc dyskusje na tematy zawodowe i Tomasz został zaproszony do
koła. W następną lekarską środę, w ten bowiem dzień spotykali się lekarze w mieszkaniu doktora
Czernisza, Tomasz udał się pod wskazany adres. Miał odczytać swój rękopis napisany jeszcze w
Paryżu i gdy zbliżał się do mieszkania doktora jego gardło coraz bardziej zaciskało się. Był nawet
moment pełnej paniki, ale w ostateczności dotarł na miejsce. W środku zobaczył wielu lekarzy,
których znał lub nie co sprawiało, że stawał się coraz bardziej sztywniejszy. Jego pewność podniosła
piękna pani Czerniszowa, która widząc jego tremę starała się go rozluźnić jak tylko mogła. Gdy jednak
przyszedł czas odczytu uspokoił się znacznie. Zaczął czytać. Jego referat w pierwszej fazie dotyczył
zastosowania nowych środków w procesie dezynfekcji szpitali i mieszkań prywatnych. Opisywał
wszystko co udało mu się na ten temat dowiedzieć w Paryżu. Później przeszedł do opisywania
warunków w jakich egzystuje tamtejsza biedota, czytał o przytułkach które odwiedził oraz o
dzielnicach przez nich zamieszkałych, zwanych Cité. W Polsce również jest wiele takich miejsc,
kontynuował dalej doktor. Podobnie wyglądają dzielnice żydowskie i podobnie żyją ludzie na wsiach,
ściśnięci w małych izbach i pozbawieni odpowiedniego pożywienia. A co lekarze robią w sprawie
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 3
poprawy warunków, w których oni żyją? Co robią żeby poprawić higienę ich otoczenia? Nic! A
przecież obowiązkiem lekarzy jest zapobieganie chorobom i dbanie o ich zdrowie. To lekarze powinni
szerzyć wiedzę o zachowaniu higieny właśnie w tych miejscach, w których jej nie ma. Takie
stwierdzenia spowodowały, że w sali powstał szmer a im dalej Tomasz brnął wyłuszczając swoje tezy
tym protesty stawały się coraz głośniejsze. Gdy Judym skończył odczyt rozpoczęło się jego omawianie
przez zebranych. Pierwszy głos zabrał dr Kalecki, który stwierdził, że rolą lekarza nie jest dbanie o
higienę wśród biedoty. Lekarz ma leczyć i oświecać i na tym się jego rola kończy. Wielu jest lekarzy,
którzy narażając zdrowie i nieraz życie niosą pomoc tym biednym ludziom i robią o wiele więcej niż
nakazuje to zawód lekarza. Dlatego nie można powiedzieć, że ludzie ci są zostawieni sami sobie. Drugi
mówca zarzucił Judymowi, że oskarża lekarzy o bycie doktorami bogaczy i chęci stania się bogaczami.
A dlaczego mieliby wyrzekać się dostatków świata doczesnego? Są przecież ludźmi, mają do
wykarmienia rodziny i gdy prelegent znajdzie się w takim stanie może zmieni swoje przekonania.
Tomasz poczuł się w obowiązku zareagować na takie stwierdzenia. Powiedział, ze nie było jego celem
obrażanie stanu lekarskiego ale spowodowanie żeby jego członków uczulić na to co jest ważne dla
społeczeństwa. Żeby nie tylko bogacz miał dostęp do środków higieny ale także ten biedak. Zapewnić
mu to powinni pracodawcy a lekarze powinni naciskać na to aby tak się stało. Co do bogactwa to nie
ma nic przeciwko pieniądzom, każdy lekarz ma prawo je mieć. To wywołało nową falę protestów.
Doktor Judym tracił pewność siebie i zaczynał się pocić. Sytuację uratował dr Czernisz, który dał
dyskretnie znać żonie, że czas prosić wszystkich na kolację. Tomasz został zaproszony również.
Podczas kolacji pani domu starała się go zabawić rozmową, ale nie był on do niej skory. Po
skończonym jedzeniu, wymknął się jak kilku innych i wyszedł na ulicę. W jego stronę podążał gruby
jegomość, który okazał się być Żydem lekarzem o nazwisku Chmielnicki. Mówił Tomaszowi, że żal mu
go było, ale też podziwia jego odwagę. Jednak zawód lekarza nie jest stworzony do filantropii. A w
ogóle dlaczego lekarz ma nim być a nie np. poeta, stolarz itp. Zawód lekarza to interes jak każdy inny i
on tego się trzyma. Judym odpowiedział mu na to, że w przyszłości wszystko to o czym mówił będzie
faktem i lekarze będą mieli właśnie takie miejsce w społeczeństwie. Niech sobie pan lekarz Żyd
pomyśli gdzie byłby sto lat temu i na czym polegał wtedy zawód lekarza. Rozmowa zakończyła gdy
dotarli na ulicę Długą gdzie mieszkał Judym. Dr Chmielnicki pożegnał się, wgramolił do zatrzymanej
dorożki i ruszył w swoją stronę.
Ludzie bezdomni - Rozdział III – Smutek
Piątego października doktor wybrał się na spacer w Aleje Ujazdowskie. Idąc ulicą przyglądał się
drzewom tam rosnącym, które przywoływały tyle wspomnień. Była już późna jesień, więc pokryte
one były różnymi kolorami a ich refleksy odbijały się w zalegających ulicę kałużach. Doktor rozmyślał
o swoich marzeniach i celach i dochodził do przekonania, że mimo swojego wysiłku stanie się tylko
jednym z wielu na tym padole. Bardzo ciężko będzie mu podążać ścieżkami, którymi nikt albo bardzo
niewielu chodzi. I jeżeli nimi pójdzie to będzie to dla niego męka. Ogarnął go smutek. Ale nagle, gdy
próbował przejść na drugą stronę ulicy zobaczył coś co poprawiło jego humor. W przejeżdżającym
wolancie zobaczył trzy panny, z którymi w Paryżu jeździł do Wersalu. Siedziały tam panna Natalia,
która go spostrzegła i której skinął kapeluszem, oraz Joanna i Wanda. Trwało to chwilę ponieważ
wolant zniknął zaraz za drzewami a Tomasz ruszył dalej znowu pogrążony w marzeniach.
Ludzie bezdomni - Rozdział IV – Praktyka
Judym uruchomił swoją praktykę na ulicy Długiej w wynajętym mieszkaniu. Tabliczki informacyjne
głosiły, że przyjmuje on w godzinach od siedemnastej do dziewiętnastej i skrupulatnie przestrzegał on
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 4
tego czasu, chociaż przez pierwsze kilka miesięcy nie zjawił się tam żaden pacjent. Obowiązki
gospodyni zgodziła się pełnić niejaka Walentowa, a pomagała jej w tym piętnastoletnia córka. Obie
zagnieździły się w tym mieszkaniu tak, że nie sposób było zrezygnować z ich usług choćby Judym
chciał. Chociaż znikały wszystkie zapasy jakie kupował a kobiety po pewnym czasie bez ogródek
wylegiwały się na sofie i oficjalnie pożerały co tylko się dało, to przy próbie wydalenia podnosiły taki
lament, że doktor musiał ustąpić. Oddał w ich władanie cale mieszkanie oprócz gabinetu, w którym
zamykał się zaraz gdy tam wchodził. Gdzieś około marca zjawiła się u niego wychudła kobieta, która
jak doktor miał nadzieję, miała być pierwszym pacjentem. Okazała się jednak przedstawicielką
stowarzyszenia nawracającego dziewczyny źle prowadzące się na dobrą drogę a przyszła z prośbą o
wsparcie finansowe. Tak wyglądała jego praktyka i nie zanosiło się, że w najbliższym czasie coś się
zmieni. Jego pieniądze skończyły się i przyszłość nie rysowała się najlepiej. Doktor rozumiał, że aby to
zmienić musiałby wejść w bliższą zażyłość z jego wybitnymi i znanymi kolegami, co spowodowało by
że pojawiła by się klientela, ale postanowił iść swoją drogą i nie zbaczać z niej.
Pod koniec marca zjawiła się u niego Wiktorowa z informacją o bracie, który uległ śmiertelnemu
wypadkowi. Tomasz czuł się teraz w obowiązku zająć jego rodziną. Zjawił się w ich mieszkaniu
niedługo potem i przesiedział całe popołudnie rozmyślając nad tym, że powinien zatroszczyć się o
edukację ich dzieci. Wracając natknął się na doktora Chmielnickiego. Zasiedli razem w kawiarni gdzie
po serii kawałów, które opowiadał gruby lekarz zaproponował on Judymowi wyjazd do Cisów. Jego
bowiem kolega, Węglichowski, poszukuje tam asystenta. Początkowo Tomasz odmówił oburzony na
taką propozycję, ale gdy dowiedział się że wiąże się z tym sześćset rubli zarobku i pełne utrzymanie,
zmienił zdanie. Zgodził się spotkać z tym Węglichowskim. Nastąpiło to kolejnego dnia. Około
kwadrans po siedemnastej zjawił się u niego ów doktor i zaczął go wypytywać o przyczyny chęci
wyjazdu z Warszawy. Judym odpowiedział, że po pierwsze nie ma z czego żyć a po drugie nie ma
nadziei na poprawę tej sytuacji po swoim odczycie, który nie spodobał się ogółowi tutejszych lekarzy.
Po dłuższej rozmowie, podczas której przybyły dyrektor badał usposobienie i kwalifikację Judyma
okazało się, że zakład Cisy znajduje się w majątku pani Niewadzkiej. Była to dla Tomasza miła
niespodzianka, którą podzielił się z przybyłym. Na koniec doktor Węglichowski wręczył mu
sprawozdanie z rocznej działalności i powiedział, ze czeka na jego odpowiedź. Judym odparł, że da ją
jutro, choć tak naprawdę decyzję o wyjeździe już podjął. Gdy został sam przed oczyma stanęły mu
obrazy twarzy, które prawie już zapomniał. Zaczynał nowy etap życia.
Ludzie bezdomni - Rozdział V – Swawolny Dyzio
Pod koniec kwietnia, uregulowawszy wszystkie zobowiązania za zaliczkę otrzymaną na poczet
zarobków w Cisach, dr Judym był gotowy do odjazdu. Po kupieniu biletu w wagonie drugiej klasy
zostało mu w kieszeni niewiele kopiejek. W przedziale, w którym było jego miejsce siedziało już kilka
osób, a mianowicie dwie panie i oficer, a po chwili wgramoliła się jeszcze chuda dama ze swoim
synem o imieniu Dyzio. Było to niesforne dziecko i gdy tylko zjawił się w przedziale nie dawał nikomu
spokoju. Zaczepiał oficera i Judyma, deptał im po nogach oraz wychylał się przez okno tak że
wszystkim dech zapierało. Jego matka reagowała na to niemrawo, a syn w ogóle nie zwracał uwagi na
to co ona mówi. Dopiero znużenie spowodowało koniec męki pasażerów, ponieważ chłopiec usnął. W
Iwanogrodzie Judym przeniósł się do innego wagonu zadowolony że pozbył się tego urwisa. Cieszył
się jednak tylko chwilę, ponieważ zaraz za nim pojawiła się chuda dama z nim właśnie. Dyzio używał
tam co się zowie, ponieważ był to przedział wspólny dla wielu pasażerów. Około trzeciej Tomasz
uszczęśliwiony wysiadł na swojej stacji, Dalszą drogę, tj. ok. pięć mil, miał odbyć powozem. Czekał on
już na niego ale gdy po powrocie z bufetu gdzie kupował papierosy zobaczył ich ładujących się
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 5
właśnie do jego landary, załamał ręce. W pierwszej chwili zamierzał zrezygnować z jazdy, ale po
przeliczeniu funduszy nie miał wyjścia. Całą drogę chudej damie nie zamykała się buzia. Jedyną
pociechą dla Judyma były widoki i zapachy jakie go zaczęły otaczać. Porównywał je z norą w jakiej
mieszkali w mieście gdy był malcem i zastanawiał się co oni tam robili. Z tej zadumy wyrwał go Dyzio,
który obudził się jakby z letargu, w którym się znajdował od początku podróży. Zaczęło się od
łechtania słomą po nodze, do której sam się chłopak dostał. Judym początkowo nie reagował na to,
ale gdy malec zaczął mu pchać do kamasza błoto, które zbierał z pojazdu nie wytrzymał, złapał go i
powiedział że zerżnie mu skórę jeżeli nie przestanie. Oczywiście nie przestał. Judym zatrzymał powóz,
wyciągnął go z niego przełożył przez kolano i zaczął lać. Wokół niego biegała z krzykiem chuda dama
drapiąc go pazurami. Ale nie przestał aż zabolała go ręka. Później oświadczył, że dalszą drogę
odbędzie piechotą a woźnica może jechać. Ten nie chciał się na to zgodzić, ponieważ wysłany był po
niego, ale nie miał wyjścia. Doktor ruszył piechotą do najbliższej wsi, gdzie udało mu się wynająć
wasąg. Powoził nim młody gospodarz, który bocznymi drogami od razu ruszył do celu. Jednak jazda
zaczęła się dopiero gdy chłop potężnie łyknął gorzałki, kupionej dla niego w karczmie, i równie szybko
się skończyła. Gdy w oddali widać było wieże kościoła w pobliskim miasteczku, pędzący wóz zahaczył
o coś i Judym wylądował w zagonach. Chłop leżał nieopodal a obok niego wóz, który nie nadawał się
do jazdy. Po chwili woźnica wgramolił się na niego i tam zasnął, znużony ciężką drogą a w
szczególności napitkiem. Tomasz nie miał wyjścia i znowu musiał ruszyć na piechotę. Po chwili
dogoniły go dwie pary jeźdźców. Z radością rozpoznał pannę Natalię, ale ta radość szybko minęła
ponieważ nie zwróciła ona na niego uwagi, choć ich oczy spotkały się. Dotarł do miasteczka i zakładu
gdy było jeszcze jasno. Tam został zaprowadzony przez zdziwionego portiera do swojego nowego
mieszkania, za którego oknami rozciągał się widok na piękną aleje obrośniętą drzewami. Judym
poczuł, że to jest jego miejsce. Będzie tu harował i odda to co dostał od świata!
Ludzie bezdomni - Rozdział VI – Cisy
Cisy był to urokliwy zakątek położony pomiędzy dwoma wzniesieniami. Od pierwszego dnia Judym
zaczął poznawać swoje obowiązki i historię tego miejsca. Założył je stary pan Niewadzki, który sam
będąc schorowany, postanowił zrobić coś dla chorych. Wciągnął do spółki swoich znajomych i dzięki
temu powstał ten zakład. Początkowo był źle zarządzany. Ówczesny bowiem dyrektor chciał z Cisów
zrobić kurort europejski. Więcej tu było zabawy niż leczenia. Okazało się również, że nie przynosi on
dochodów, a wręcz przeciwnie. Dopiero gdy do spółki wszedł kupiec z Konstantynopola,
Leszczykowski, a dyrektorem został Węglichowski, sprawy zaczęły się toczyć właściwymi torami. Od
tego czasu Cisy stały się zakładem renomowanym i uczęszczanym. Judym zaraz na początku dostał
list od starego kupca, w którym pisał on że liczy na owocną współpracę i zaangażowanie młodego
doktora. Oprócz Węglichowskiego, który zajmował się leczeniem, ale odmówił zajmowania się
gospodarstwem, administratorem zakładu był Krzywosąd Chobrzański. Zjeździł on całą Europę wszerz
i wzdłuż i miał coś do powiedzenia na każdy temat. Zajmował się dosłownie wszystkim. Od gotowania
zupy na wigilię, poprzez wspólną prace z mularzami czy ogrodnikami, aż do renowacji starych mebli.
W Europie najwięcej czasu spędził w Monachium, gdzie z czasem dochrapał się swojego własnego
antykwariatu, w którym prezentował i sprzedawał sklecone przez siebie dzieła. Utrzymywał on
kontakt listowny z Leszczykowskim, który kupował od niego jego antyki i gdy któregoś dnia napisał, że
chce wracać znalazł się w Cisach. Pierwsze spotkanie z nim Tomasza potwierdziło jego reputację. Gdy
Judym udał się do niego z wizyta, przed jego mieszkaniem kłębiło się mnóstwo dzieci, a na poręczy
schodów siedział sokół, którego przez zimę kurował on. Chciał pokazać dzieciarni jakich sztuczek go
nauczył, ale skończyło się na tym że ptak walnął go dziobem w łysinę i uciekł do mieszkania ścigany
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 6
przez Krzywosąda. Po tym wszystkim przyjął swojego gościa serdecznie i prowadził z nim miłą
rozmowę. Kasjerem w Cisach był pan Listwa, mąż chudej damy z pociągu i ojczym niesfornego Dyzia.
W domu czuł się jak w kieracie, ponieważ Dyzio ćwiczył na nim swoje dowcipy, a matka nie pozwalała
na żaden jego opór. Odżywał w pracy, gdzie wśród ksiąg, rachunków i innych papierów czuł się
dobrze.
Ludzie bezdomni - Rozdział VII – Kwiat Tuberozy
Po obejrzeniu zakładu i poznaniu jego pracowników, przyszedł czas na odwiedzenie szpitalika, który
miał być pod opieką Judyma. Ponieważ jego zwierzchnikowi ciągle brakowało czasu żeby mu go
pokazać, któregoś dnia wybrał się tam samotnie. Droga do niego wiodła przez miasto i Tomasz
przechodząc obok prawie już wykończonego, nowego kościoła postanowił zajrzeć do środka. Tam
odprawiała się właśnie msza, na której obecne były znane mu panny: Natalia, Joanna i Wanda.
Przywitali się lekkim skinieniem głowy, a po mszy doktor udając że ogląda budowlę z zewnątrz czekał
na ich wyjście. Pojawiły się razem z księdzem, który okazał się wesołym przedstawicielem kleru i który
zaprosił wszystkich na śniadanie. W jego trakcie na plebani zjawił się pan Karbowski, o którym ksiądz
nie miał najlepszego zdania. Pochodził on z bogatej rodziny, jednak przehulał cały majątek. Teraz
utrzymywał się z gry w karty i pożyczek od kogo się dało. Gdy wszedł na plebanię od razu usiadł
naprzeciw panny Natalii, rozmawiając ze wszystkimi, ale wpatrując się w nią zakochanym wzrokiem.
To samo czyniła ona i gdy tak siedzieli wpatrzeni w siebie wszystko wokół stawało się dla nich
nieważne. Gdy wizyta dobiegła końca panny odjechały swoim wolantem. Karbowski stojąc na ganku
spoglądał za nimi tęsknym wzrokiem, a twarz jego wyrażała cierpienie. Dla Judyma wszystko o czym
myślał do tej pory, jego plany i zapał z jakim tu przyjechał przestało być ważne. Zazdrościł temu
elegantowi miłości jaką był obdarzony przez pannę Orszeńską, a wszystko co czynił ten młodzieniec,
jego podejście do życia stało się dla doktora logiczne i właściwe.
Ludzie bezdomni - Rozdział VIII – Przyjdź
Nad Cisami przeszła burza. Jeszcze słychać było dalekie grzmoty, a wokół zakładu zieleń wybujała po
obfitych opadach. Judym siedział w oknie rozmarzony, wpatrując się w koniec alei. Na coś czekał.
Czekał na czyjeś przyjście …
Ludzie bezdomni - Rozdział IX – Zwierzenia
17 października
W rocznicę swojego wyjazdu do Warszawy Joasia wspomina dzień, w którym to się stało. Dzień kiedy
opuściła Kielce i swoją ciotkę, a później kleją dotarła do stolicy i zamieszkała u pani Predygierowej.
Dostała tam swój własny pokój oraz pensję piętnastu rubli za obowiązek edukowania Wandy. Nie
zaznała w tym domu ani przyjaźni a tym bardziej miłości, choć przywiązała się do nich. Była to jednak
lodownia, a w takich miejscach ciężko jest o gorące uczucia. Przez rok, który tam spędziła wchłonęła
za to mnóstwo książek i poznała Warszawę, będąc po raz pierwszy w teatrze i spotykając sławnych
ludzi.
18 października
Cóż to się stało z Wacławem. Ukończył gimnazjum ze srebrnym paskiem, a skończył tak
bezużytecznie. Henryk natomiast został wyrzucony z szóstej klasy, a teraz studiuje sobie filozofię w
Zurychu. Ciotka Ludwika powiedziałaby zapewne, że tak się dzieje gdy jest się za mało religijnym.
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 7
24 października
Joanna była w teatrze. Grano Nauczycielkę. Nie odebrała tego przedstawienia dobrze i nie utożsamiła
się z bohaterką. Sama jest guwernantką i wie, że jest się cały czas na cenzurowanym. Jedna plotka
potrafi zaprzepaścić cały dotychczasowy dorobek.
26 października
Czytając Ludwikę Ackermann, która stwierdza że kobieta pisząca poezję jest śmieszna, Joanna doszła
do wniosku, że tak jest faktycznie. Poetki bowiem nie umieją wyrazić własnych uczuć pisząc tak jak to
czują. Żeby zaistnieć muszą uciekać się do pisania w sposób jaki to robią mężczyźni. Chronią oni
bowiem porządek jaki panuje w ich świecie i nie dopuszczają do żadnych zmian. Głos kobiet słyszany
jest jakby z za czwartej ściany. A przecież istnieje krzyk kobiety oszukanej, sprzedanej mężowi którego
nie kocha, tęskniącej za ukochanym. Tego nie usłyszymy w poezji.
27 października
Joanna zastanawia się jak przełożyć swoje myśli na papier. Chciałaby pisać prawdę i szczerze, ale
nigdy nie udaje jej się dosłownie napisać tego o czym pomyślała. No i co jest prawdziwe, czy to o
czym myśli, czy to co powstaje z tego po przelaniu na papier?
30 października
Przykład Maryni, przyjaciółki Joanny, ukazuje niewinność kobiety, która jednak byłaby potępiona
przez ogół. Zajęta ona była kilkoma mężczyznami naraz, choć jest ona z gruntu niewinna i bardzo
prostego serca. Nie rozumie natomiast dlaczego by nie można zadowalać się kilkoma mężczyznami.
Podtekst erotyczny gra tu niewielką rolę. Przecież w torcie jego warstwy, każda osobna smakują
dobrze gdy weźmiemy je razem.
4 listopada
Ciężki to był dzień. Joanna dowiedziała się od pani Laury, w której domu od trzech lat daje lekcje
dziewczętom, że Henryś nie robi doktoratu. Wszczyna natomiast burdy, skandale i awantury. Siedział
w policyjnej kozie i ma mnóstwo długów. Jej natomiast pisze co innego. Nie potępiłaby go przecież,
ale dowiadywanie się wszystkiego z boku, powoduje jej fatalne samopoczucie.
5 listopada
Joanna po nieprzespanej nocy postanawia nie opuścić Henryka. Weźmie dodatkowe lekcje i dalej mu
będzie pomagać. Niech ma choćby jakąś szansę.
6 listopada
Żeby oszczędzić Joanna bierze do siebie pannę Guêpe, która doda jej co miesiąc osiem rubli. Dzięki
temu będzie mogła kupić Wacławowi kożuch i inne ubrania.
13 listopada
Joanna bierze dodatkowe lekcje, które polegają na przygotowaniu Heni L. do klasy wstępnej. Stamtąd
pędzi na Powiśle do Blumów i tak cały dzień, który stał się wypchany jak żydowska torba. Nawet w
niedzielę nachodzą ją chwile, kiedy zrywa się i chciałaby gdzieś pędzić. Kto by pomyślał, że ona
nędzna osóbka z Kielc, zarabiać kiedyś będzie 62 ruble na miesiąc.
Guêpe już się sprowadziła i teraz zamiast się wysypiać Joanna rozmawia z nią do późnej nocy, a rano
wstaje niewyspana.
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 8
15 listopada
W niedziele Joanna dużo czyta. Doszła do wniosku, że istnieje jakieś dziwne braterstwo pomiędzy
tymi, których już nie ma i którzy wiele przeżyli. Po takich lekturach rozczula się ona bardzo i wtedy
najlepszym lekarstwem jest zagłębienie się w lekturę typu: „Sprawozdanie z siódmego okresu
czynności Banku Handlowego” lub „Jedenaste zgromadzenie ogólne, zwyczajne, akcjonariuszów Drogi
Żelaznej Warszawsko – Terespolskiej”. Zagłębienie się w te dzieła sprawia, że wszystkie troski i żale
odchodzą w niepamięć. Jednak gdy cierpienie jest srogie to same one z rąk wylatują.
17 listopada
Joanna nie jest pewna czy będzie w stanie pisać ten pamiętnik tak jakby chciała. Ciągle nachodzą ją
myśli, które sprawiają, że jej radość znika. Ciągłe bieganie, zamartwianie się sprawami, które
osobiście jej nie dotyczą sprawia, ze czuje się zmęczona. Zazdrości paniom, które wolnym krokiem
spacerują po trotuarach i zauważyła że nie jest już osobą, którą była w Kielcach. Dawniej była otwarta
na ludzi i z empatią podchodziła do ich cierpienia. Teraz stała się na nie obojętna w dużym stopniu. Z
dystansem podchodzi również do swoich cierpień. Zapewne to dlatego, że w przeszłości otoczona
była przez życzliwych ludzi a teraz wokół niej kręcą się typy takie jak ten kuzyn u Blumów. Zawsze
otwiera jej drzwi, pomaga ściągnąć okrycie, ale jego wzrok mówi wszystko. Zerka na nią tak lubieżnie,
że nie pozostawia to wątpliwości co do jego intencji. Mogłaby spoglądać na niego obojętnie, jak
dajmy na to na barana, ale nie może.
18 listopada
Już trzeci raz jadąc tramwajem spotkała tego pięknego pana. Kim on był, co myślał, jak mówił? Te
pytania kołatały się w jej głowie przez cały dzień. Dobrze, że wysiadł na Cichej, ponieważ zakochała by
się w nim.
19 listopada
To słowa bez sensu tłumaczą co to jest uczucie, tak jak ściśle potrafi to zrobić algebra.
20 listopada
Joanna zwierza się ze swoich uczuć, choć każde napisane słowo powoduje, ze pali się ze wstydu.
22 listopada
Znowu naprzykrzał się jej kuzyn u Blumów. Spoglądał na nią swoim lubieżnym wzrokiem a ona
czerwieniła się cała nie mogąc nad tym zapanować. Zła była za to na siebie. Później gdy zatrzymała ją
pani B. wślizgnął się do salonu i raczył ją swoimi mądrościami, akcentując niektóre słowa. Przez niego
stroni od towarzystwa, obawiając się podobnych typów. Pomimo że jest nauczycielką nie będzie tego
znosić. Nie ma jednak siły by walczyć o siebie. Jedyne co jej pozostaje to lekceważenie jego i całej
sytuacji.
23 listopada
Joanna zamierza zrezygnować z lekcji u Blumów. Nie może przecież wszczynać awantur w
przedpokoju, a coraz większa nienawiść i chęć zemsty ogarnia ją, gdy widzi tego kuzyna.
26 listopada
Panna L. umarła sobie cichuteńko, zapewne nie pozostawiając w niczyim sercu żalu. Była ideałem
nauczycielki z entuzjazmem podchodząc do tej pracy. Choć nie zawsze Joanna zgadzała się ze
wszystkimi jej poglądami to traktowała ją jako wzór do naśladowania. Przy jej trumnie postanowiła,
że będzie ją naśladować. Należała ona do ludzi, którzy nie bali się śmierci i przez to nie rozsiewali
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 9
wokół siebie ohydnego uroku. Ważną jej rolą było też wychowanie wielu pokoleń młodzieży. Nie
uczyniłaby tego gdyby została żoną i matką. Większość matek nie zrobiłoby tego za nią, ponieważ
macierzyństwo nie jest równoznaczne z wiedzą na temat wychowania.
28 listopada
Joanna zrobiła obrachunek swoich wydatków i dochodów. Okazało się, ze więcej wydaje niż zarabia.
Większość pieniędzy przekazała wprawdzie dla W. i H. i spłaciła stare długi, ale później znowu
zaciągnęła pożyczkę na ponad 100 rubli u Marynki. Postanowiła oszczędzać, ale pierwsze co zrobiła to
zakup biletu do teatru na Chorego z urojenia Moliera. Oglądając sztukę zauważyła jak świat poszedł
do przodu, w porównaniu z okresem tam opisywanym. Sztuka sprawiła jej przyjemność i rozweseliła,
chociaż powinna być przygnębiona śmiercią panny L. i ostatnimi wydarzeniami. Doszła do wniosku, że
taka jest już jej natura i bez śmiechu nie mogłaby egzystować.
30 listopada
Doktor Judym.
1 grudnia
Joannie śniło się, że zaprowadzono ją do sądu w Zurych, gdzie nigdy przecież nie była i oznajmiono, że
Henryk sądzony będzie za morderstwo. Przeraził ją ten sen. W jego trakcie próbowała krzyczeć, ale
nie mogła wydobyć głosu. Obudziła ją współlokatorka i chwilę przychodziła do siebie. Uświadomiła
sobie jak bardzo kocha swojego brata. Obawiała się tylko czy nie był to sen proroczy.
2 grudnia
Henia miała odrę więc Joanna siedziała w swojej stancyjce i spoglądała przez okno na zamglone
miasto. Na dole chłopiec od zduna mieszał glinę, a odgłosy tej pracy przeszkadzały jej w czytaniu.
Wyobraziła sobie postać swojego dawnego nauczyciela Mariana Bohusza, za którym podążała
myślami przez jakieś bezdroża.
4 grudnia
Wczoraj Joanna odwiedziła pannę Helenę, która bezinteresownie pomogła jej na początku jej pobytu
w Warszawie. Nie czuła się jednak dobrze u niej, ponieważ zbierało się tam wielu literatów, akurat w
tym czasie modnych, w większości mężczyzn. Joanna nie była gotowa na przebywanie w takim
towarzystwie. Chociaż uczucie, że jest się w centrum czyjegoś zainteresowania mile łechtało jej ego.
Dlatego też, mimo wszystko, tam się udawała. Każdy mężczyzna interesował się kobietami i jeżeli ona
mogła wzbudzać takie zainteresowanie to nie mogła sobie tego odmówić. Czuła jednak wielką tremę,
wynikającą z przekonania o swoim nieodpowiednim zachowaniu się w takich sytuacjach. Wejście
Joanny nie zostało zauważone. Roztrząsano bowiem kwestię wolności kobiet i ich emancypacji.
Zastanawiano się, czy nie wykorzystają one tego na swoją niekorzyść. Joanna ośmieliła się zabrać głos
i wypowiedzieć swoje zdanie. Uważała, że ta wolność może kobiecie przynieść tylko korzyści, a
mężczyźni jeszcze długo nie muszą obawiać się, że stanie się ona od nich mądrzejsza i nie będzie
miała o co się ich pytać. Chociaż tak naprawdę nie potrzebuje ona ich opieki, a widać to najdobitniej
gdy jej zabraknie. Wracając do domu zastanawiała się czy faktycznie istnieje niebezpieczeństwo, że
kobiety źle wykorzystają swoją wolność, tak jak to robią mężczyźni. Doszła jednak do wniosku, że tak
samo jak oni muszą one z niej korzystać a jeżeli zajdzie taka konieczność, dźwigać się z brudu tak jak
to czynią wolni mężczyźni.
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 10
5 grudnia
Joanna czytała Owidiusza. Sama nie wiedząc dlaczego po niego sięgnęła, zachwyca się kunsztem w
jaki wyraża on swoje myśli, uciekając od rzeczy nieprzyjemnych a skupiając się na miłych.
7 grudnia
Zmęczenie ogarnęło pannę nauczycielkę. W nocy nie może spać i budzi się rano ociężała. Na lekcje
chodziła z przymusem, a podczas nich tylko chwilę była obecna duchem. Rozwiązując jakieś zadanie z
uczniem skupia się tylko na początku, później jest jakby nieobecna. Najgorsze są powroty do domu w
długiej sukni, która przemoczona i obłocona zmienia się w wiszącą szmatę oraz nasiąkniętych wodą
pantofelkach. Jedyną pociechą tego dnia była muzyka, którą usłyszała biegnąc na lekcję po
kamiennych schodach. Zatrzymała się na chwilę, ponieważ jej tony przypomniały jej pewną wiosnę
radosną spędzoną razem z rodzicami w Głogach.
9 grudnia
Przez lata podróżowania Joanna odkryła w sobie łatwość zagadywania i nawiązywania kontaktów z
ludźmi. Nauczyła się też oceniać spotykane persony i wyciągać z nich prawdę. Stało się to bardzo
pomocne w otaczającym świecie, w którym jest wiele obłudy i kłamstwa. Oto na przykład Maniusia
Lipecka ma niekwestionowany talent do gromadzenia pieniędzy. Każdego przychodzącego z rodziny
prosi o czterdziestówkę na pieczątki. Nie kupuje ich jednak, tylko skrzętnie gromadzi je w skarbonce.
Jej matka nie widzi w tym nic złego. Wręcz uważa, że jest to przejaw zaradności i sprytu. W ogóle w
Joannie budzi się wielka awersja do moralności mieszczańskiej, wszechobecnej na piętrach ich
kamienic.
10 grudnia
Przyszedł list od Wacka. Opisuje w nim swoją podróż po Syberii. Podróżuje zaprzęgiem ciągniętym
przez renifery. Jazda nim jest przyjemniejszą częścią. Gorzej gdy zatrzymują się na noc, którą spędzają
zwykle w powarni, czyli drewnianej, zamarzniętej budzie, w której znajduje się miejsce do warzenia
strawy i rozpalenia ognia, lub w jurcie, gdzie z kolei gnieździ się wiele osób wraz ze zwierzętami. Nie
należy to do przyjemności.
15 grudnia
Od jakiegoś czasu Joanna poszukuje ludzi wesołych. Sama czyta wesołe książki, chcąc stać się taka.
24 grudnia
Joanna wróciła właśnie z pasterki. Po drodze podziwiała zamarznięty krajobraz i rozmyślała o tym,
który w tym czasie leżał w żłobie w miejscu gorszym niż niemowlę ubogiego parobka.
26 grudnia
W święta Joanna leniuchuje. Chodzi na wizyty i zamierza zanurzyć się w książkach. W jej pokoju stoi
choinka, której zapach wzbudza w niej marzenia o przejażdżce saniami pośród lasu.
7 stycznia
Umarł Wacław …
23 marca
Przetrząsając swoje rzeczy dziewczyna znalazła swój sekretnik. Nie zaglądała do niego długo i nic nie
pisała, ponieważ jej uczucia były jak zjedzone przez śniedź ziarna pszenicy. Na zewnątrz wyglądają
normalnie, ale po dotknięciu wysypuje się z nich czarny pył.
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 11
25 marca
Osobiste szczęście Joanny zostało złamane. Chciałaby ona rozbudzić w sobie radość życia. W tym celu
chwyta się najcięższych zadań, ale ani to ani pocieszenia znajomych nie pomagają jej.
26 marca
Straciła zdolność odróżniania co jest dobre a co złe. Nic nie jest już dla niej pewne.
27 marca
Cierpienie nie jest potrzebne nikomu. Krąży jednak nad człowiekiem jak czarny kruk niedoli.
29 marca
Wizja błotnistego krajobrazu wprowadziła Joannę w nieprzyjemny stan.
2 kwietnia
Tęsknota przejmuje ją nieopisanym smutkiem. Zima był to zły okres pełen znoju i niedoli.
Przypomniało się jej gdy kiedyś Henryk, popisując się strzelił z rewolweru do brzozy. Zaczął się z niej
wylewać sok i lał się bardzo długo. Musiała stamtąd czym prędzej uciekać.
3 kwietnia
Joanna tęskni i sama nie wie czego chce. Jest w rozpaczy.
5 kwietnia
Może muzyka pomogłaby w jej cierpieniu. Sama nie wie. Nie umie sobie z tym wszystkim porazić.
6 kwietnia
Chodzi na lekcje ale zajęcie to wydaje jej się bezsensowne. Na nic nie ma ochoty.
7 kwietnia
Razem z Antosią L. przerabiały właśnie literaturę grecką. Zdziwiła się, że może tam znaleźć
odzwierciedlenie swojego bólu. Okazuje się, że już wtedy siostry chowały swoich braci.
11 kwietnia
Święta są przygnębiające. Postanawia nigdzie się nie ruszać i spędzić je sama.
20 kwietnia
Podczas spaceru Alejami Jerozolimskimi znowu naszła ją chęć płaczu. Starała się go powstrzymać,
ponieważ zawsze gdy płacze w dzień nie śpi w nocy, a później nachodzą ją koszmary.
13 maja
Joanna spogląda na podwórze, które oświetla jasny, ciepły wieczór i choć ten widok powinien
podnosić ją na duchu, tak się nie dzieje.
4 czerwca
Wczoraj zerwała wszystkie lekcje, zostawiła swoje tobołki Giepce, a sama ruszyła do Kielc. Te słowa
pisze właśnie z pokoju hotelowego. Niech się z nią dzieje co chce, nie zależy jej na tym. Nie wie co
dalej ze sobą zrobi i gdzie się uda. W Kielcach nie miała żadnej osoby, z którą mogłaby porozmawiać o
swoim nieszczęściu. Odrzuciła propozycję wyjazdu na lato do Lipeckich i pani Niewadzkiej i jest tu w
swoich Kielcach z widokiem na okoliczne wzgórza.
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 12
Wieczorem dotarła do wujostwa w Mękarzycach. Tam każdy kąt, każdy sprzęt czy litografia wisząca
na ścianach przypominały jej dzieciństwo. Wyruszyła tutaj przed południem, wynajmując dorożkę za
cztery ruble. Widoki jakie rozpościerały się wokół sprawiały, że była coraz szczęśliwsza. Poznała je,
gdy jako mała, przestraszona dziewczynka jechała w drugą stronę do szkół. Teraz wracała i to ją
cieszyło. Wieczorem była na miejscu, ale tutaj nie czuła się już tak dobrze. Przez ponad dziesięć lat nie
utrzymywała z nimi kontaktu i zdawała się być tu obca.
5 czerwca
Joanna ze zdziwieniem zauważyła, że chociaż przez tyle lat niewiele się tu zmieniło to dla niej wszyscy
są jacyś inni. Lata życia w mieście zmieniły ją a nie tutejszych ludzi. To ona stała się inna i jakby dla
nich obca. Zewnętrznie są dla niej mili, kobiety razem z nią płaczą, ale czuje że nie ma w tym
współczucia. Cały czas myślą o sobie i patrzą na nią ze zdziwieniem. Wujaszek zastanawia się
zapewne kiedy Joanna poprosi go o jakąś pożyczkę i drży przed tą chwilą. Gdyby wiedział że
przyjechała ona tylko w poszukiwaniu spokoju, zobaczyć lasy, wzgórza, wody pewnie odetchnął by z
ulgą. Życie na wsi płynęło całkiem inaczej niż w mieście. Słuchała opowieści rodzinnych o tym jak
Felcia wyszła za mąż i wyjechała aż pod Ufę. O tym jak Tecia, jej siostra, nie może znaleźć adoratora i
musi siedzieć razem z rodzicami i innych opowieści, których Joanna wysłuchiwała, ponieważ nic
innego nie miała do roboty. Nie zazdrościła Teci. Sama nie wybrała by takiego życia. Nauczona była
już czego innego. W mieście otaczał ją świat nowoczesny i działo się wokół wiele. Miała czasami tylko
suchy chleb do zjedzenia, ale była to jej własna kromka, sama na nią zapracowała. Była sobie panią.
6 czerwca
Tego dnia Joanna wybrała się na grób rodziców. Cmentarz w Krawczyskach rozrósł się znacznie.
Przybyło świeżych mogił a stara część została zamknięta na głucho. Większość miejsc pochówku
zarosła trawą i krzakami, tak że zniknęły po nich prawie wszystkie ślady. Tak było z mogiłami jej
rodziców. Obeszła cały cmentarz poszukując ich, ale nie była w stanie znaleźć tych miejsc.
7 czerwca
Joanna postanowiła odejść. Nie może patrzeć na to jak traktowani są chłopi na folwarku. W
przeciwieństwie do nich może się ona udać gdzie chce. Tak mogli zrobić również oni w czasach
Księstwa Warszawskiego, kiedy to stali się wolni i równi wobec prawa, ale pozbawieni ziemi. Czas
ruszyć do Głogów.
10 czerwca
Joanna była spowrotem w Kielcach. Z Mękarzyc wyjechała dzień wcześniej furmanką chłopską,
mówiąc wujostwu że jedzie prosto do Kielc. Gdy bowiem któregoś dnia wspomniała, że pojedzie do
Głogów, wszyscy okazali wielkie zdziwienie. W dworze mieszkał bowiem Żyd. Rankiem pożegnała się
ze wszystkimi a kiedy chłop dojeżdżał do szosy, kazała mu najpierw jechać do Głogów. Dojechali tam
niedługo. Joanna kazała chłopu czekać w karczmie przy gościńcu, a sama ruszyła przez łąki ku
widocznemu w oddali domowi. Po drodze upajała się wonią rozkwitłych kwiatów i wspominała swoje
dzieciństwo. Dom ich rodzinny był w opłakanym stanie. Gdy weszła na podwórze zaraz obskoczyło ją
około dziesięcioro Żydów, a jeden stary dopytywał się kim jest i czego chce. Uciekła stamtąd czym
prędzej. Nic nie zostało z jej rodzinnego domu, gdzie swoje żywoty zakończyli jej rodzice. Gdzie oni
teraz są, gdzie jest Wacław? Joanna odczuła, ze również pragnie udać się tam gdzie oni, ale wtedy
pojawiła się jakby dusza jej matki i odwiodła ją od tego, a śmierć od niej odeszła.
KONIEC TOMU I
Copyright 2014 - streszczenie.com.pl
Strona 13

Podobne dokumenty