Ancerowicz Karolina Przedmiot: Psychologia polityki METODY
Transkrypt
Ancerowicz Karolina Przedmiot: Psychologia polityki METODY
Ancerowicz Karolina Przedmiot: Psychologia polityki METODY DZIAŁANIA PRZECIW AGRESJI W POLITYCE „Polityka jest walką. Dla jednych o rząd dusz, dla drugich o stołki, i używa się w tej walce narzędzia, które potrafi być bardzo skuteczne, a więc języka”. – językoznawca prof. Irena Kamińska-Szmaj. Agresywne działania polityczne mogą być postrzegane zarówno przez pryzmat międzynarodowy w relacjach państw względem siebie, jak i w relacjach wewnątrzpaństwowych. Przyczyn agresji możemy dopatrywać się w czynnikach oddziałujących na pojedyncze jednostki, jak i sytuację, w jakiej ta jednostka funkcjonuje. Nie będziemy jednak koncentrować się na tych czynnikach, lecz na poszczególnych sytuacjach prezentujących agresję w działaniach politycznych i próby ich niwelowania. W Polsce polityka agresji nasiliła się po zabójstwie łódzkiego działacza PiS Marka Rosiaka, a także po katastrofie smoleńskiej, od kiedy to Jarosław Kaczyński zaczął traktować Donalda Tuska i Platformę Obywatelską już nie tylko jako wrogów politycznych, ale wręcz honorowych. Przejawami późniejszego działania tej partii są między innymi zorganizowani przez tą partię ludzie, a także jej działacze, którzy do tej pory przychodzą pod Pałac Prezydencki z krzyżami i nawołują do pomsty za rzekome morderstwo polskich władz przez Rosjan. Skutkiem agresywnego języka polityki był także ubiegłoroczny marsz niepodległości zorganizowany 11 listopada. Metody przeciwdziałania agresji w polityce są trudno definiowalne, gdyż polityka to walka o władzę, a językowa agresja jest po prostu przypisana do demokracji. Im bardziej scena polityczna jest podzielona, tym bardziej język ten staje się wyrazisty i zdecydowany. W związku z tym w tej walce używa się metod najbardziej skutecznych, w tym przypadku retoryki prowadzonych dyskusji. Walka natomiast wyzwala emocje negatywne, skąd bierze się właśnie agresja w rozmowach. Po morderstwie Marka Rosiaka Bronisław Komorowski zorganizował spotkanie z liderami partyjnymi w celu przeciwdziałania agresji w polityce. Pomysły metod nie weszły jednak w życie, gdyż nie były ani szczególnie innowacyjne, ani skuteczne. Spotkanie polityków nie stanowiło ponadto istotnego wydarzenia, gdyż potraktowali oni inicjatywę prezydenta w sposób negatywny, postrzegając Komorowskiego jako prezydenta który chce się jawić jako jedyny arbiter, a reszta polityków łącznie z premierem to skłócone dzieci, które ktoś musi pogodzić. Jednak i prezydent nie zaproponował swoim gościom konkretów. W czasie spotkań pytał ich o sposoby powstrzymania agresji i namawiał, by zrealizowali jego – już wcześniej przedstawiony – pomysł, czyli powołali partyjnych rzeczników kultury politycznej. W opinii większości polityków to nierealistyczne. Po pierwsze, ugrupowania nie widzą potrzeby powoływania kogoś takiego, po drugie, dotychczasowa praktyka życia partyjnego pokazuje, że rzecznicy uzyskają fikcyjne kompetencje. Wśród innych pomysłów pojawiły się m.in.: - Wzmocnienie roli Komisji Etyki Poselskiej – według Grzegorza Napieralskiego kary nakładane przez komisję powinny być bardziej „widoczne”. Dodał, że każda z partii musi odbyć w swoich środowiskach spotkania i rzetelną dyskusję na temat agresji w polityce. - Stanisław Żelichowski po spotkaniu z prezydentem powiedział, że walka z agresją w życiu publicznym będzie „procesem ewolucyjnym”. Żelichowski podkreślił, że jednym z pomysłów, które dałoby się zrealizować w celu obniżenia poziomu agresji w Polsce, mogłoby być poszerzenie zakresu działania klubowych rzeczników dyscypliny. - Tomasz Tomczykiewicz natomiast zaproponował, by klubowi rzecznicy dyscypliny stali się również rzecznikami etyki, czy dobrego słowa w polityce. Bronisław Komorowski zaproponował także Centrum Monitoringu prasy i mediów. Prezydent rozmawiał na ten temat z przedstawicielami Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Rady Etyki Mediów i stowarzyszeń dziennikarskich, jednak i ten pomysł okazał się niezwykle nieskuteczny. Jak bowiem monitorowanie mediów miałoby obniżyć poziom agresji w polityce – to przecież dwa osobne światy. Ponieważ monitorowaniem tego, co media mówią i pokazują Krajowa Rada i tak powinna się zajmować. O bezradności można mówić dlatego, że Krajowa Rada nie ma żadnych kompetencji do wpływania np. na gazety. Rada Etyki Mediów to ciało kompletnie odklejone od rzeczywistości, a do stowarzyszeń dziennikarskich nie należy chyba żaden z czynnych dziś dziennikarzy. Jeśli takie centrum by powstało, to jego pracownik brałby pieniądze za oglądanie telewizji, czytanie gazet i słuchanie radia. Jeśli usłyszałby coś nieprzyjemnego to prasa i tak jest i pozostanie wolna. Politycy PiS natomiast proponowali poddanie internetowych wypowiedzi ścisłej kontroli ABW. Postulat ten pojawił się podczas posiedzenia połączonych sejmowych komisji sprawiedliwości i praw człowieka oraz ds. służb specjalnych. Ten pomysł jednak też się okazał pomysłem nie do zrealizowania, gdyż zakrawałby o ograniczenie wolności słowa w kraju, jeśli ludzie na forach internetowych nie mogliby się swobodnie i bez konsekwencji wypowiadać. Nie tylko w Polsce widzimy przejawy agresji w polityce. Na Ukrainie w 2010 roku w parlamencie doszło do bójki między politykami. Zamach na WTC, czy reżim jaki prowadził Kaddafi także nie były wolne od agresji. Nie ma metod, które w sposób bezpośredni ograniczyłyby poziom agresji w polityce. Jest on bowiem kreowany tylko i wyłącznie przez samych polityków. Być może gdyby jedna ze stron nie reagowała na ataki drugiej – wówczas ten poziom uległby zmniejszeniu. Agresywni politycy tracą w mediach, zatem zdając sobie z tego sprawę, powinni przeprowadzać debaty na odpowiednim poziomie. Jeśli przykładowo mamy do czynienia z agresywnym przeciwnikiem politycznym, wówczas do rozmowy z nim powinniśmy wyznaczać kobietę, gdyż instynktownie odczuwa, że atakując kobietę – przegra (według europarlamentarzysty Artura Zasady). Poziom jego agresji powinien zatem ulec zmniejszeniu. Podobnie jest z retoryką – gdy rozmawiamy z przeciwnikiem politycznym, powinniśmy używać zwrotów m.in. „panie pośle”, czy „szanowny panie pośle”. Wówczas odbiorca widzi, że z jednej strony znajduje się opanowany, spokojny i kulturalny polityk, a z drugiej – furiat i oczywistym jest fakt, że przychylność zyska ten pierwszy. Agresywny polityk mając zatem do czynienia z kulturalnym przeciwnikiem, powinien zacząć zachowywać się w podobny sposób, by nie stracić w oczach odbiorców, czy potencjalnych wyborców – wówczas poziom agresji uległby zmniejszeniu. Jednak z drugiej strony jest to mało prawdopodobne, gdyż polityka jak już wcześniej wspomniałam to walka i to nie tylko o budżet, służbę zdrowia czy system emerytalny, to starcie o wizję kraju na lata, o to, czyje będzie państwo. Koniec wojny nastąpi dopiero w momencie ostatecznej klęski jednej z jej stron. Biją się dwie armie – bez możliwości remisu, bez rozejmu. Dopiero zatem gdy jedna ze stron przestanie mieć znaczenie – wówczas poziom agresji zmaleje. Politycy powinni także zrezygnować z ostrej retoryki i uczynić ją bardziej merytoryczną. Takie działania nieuchronnie obniżą poziom społecznych emocji i w nieco dłuższej perspektywie zakopią głębokie podziały w przypadku Polski jakie wywołał konflikt PO-PiS. Doraźnie można liczyć także na to, że Platforma, a zwłaszcza PiS, dojdą do wniosku, iż teraz akurat opłaca się pozorne ustąpienie. Aby lepiej wypaść, zyskać w oczach opinii publicznej. Ale wciąż po to samo – by pogrążyć przeciwnika. „Kicz pojednania”, o czym mówił Tusk, z pewnością nie grozi. Nikt go w gruncie rzeczy nie chce. To gra zbyt wciąga i jest zbyt istotna w rywalizacji o władzę. Być może skutecznymi metodami przeciwdziałającymi agresji w polityce byłby sprzeciw wobec agresywnego języka stosowanego między politykami, o czym w swojej wypowiedzi mówi jeden z senatorów obecnej kadencji parlamentu – Robert Dowhan: „W moim odczuciu reprezentanci Sejmu i Senatu ze względu na wysokie funkcje społeczne, które pełnią, powinni panować nad negatywnymi emocjami niezależnie od sytuacji. To właśnie świadczy o kulturze osobistej i dobrym wychowaniu. A Polacy przecież wybrali nas do Parlamentu nie po to, by się za nas wstydzić. Rozumiem, że w obliczu trudnych, stresujących sytuacji pojawiają się silne emocje, ale obrażanie innych ludzi, stosowanie prześmiewczych czy nawet wulgarnych epitetów, to dla mnie przede wszystkim przejaw słabości i braku umiejętności merytorycznej dyskusji. Oczywiście, niebagatelną rolę we współczesnej polityce odgrywają media, które wymagają tego, by mówić szybko i wyraziście, ponieważ zainteresowaniem ich odbiorców cieszy się bardziej dosadne słownictwo. Brutalizacja języka na każdym kroku nic dobrego jednak nie wróży. Używanie takich określeń jak, np.: „łżeelity” autorstwa Jarosława Kaczyńskiego czy „Panie pośle, pan jest zerem”, które Leszek Miller powiedział do Zbigniewa Ziobry przed komisją śledczą badającą tzw. aferę Rywina, to jaskrawe, ale nie jedyne przykłady stosowania słownego ataku w życiu publicznym. Kulminacją agresji o podłożu politycznym było w 2010 roku zabójstwo łódzkiego działacza PiS Marka Rosiaka. W tym wypadku liczy się to, że zginął człowiek, a nie to, do jakiej partii należał. Ta tragedia już dawno powinna nas wszystkich skłonić do rzeczowej i spokojnej dyskusji podczas obrad Sejmu i Senatu. Moim zdaniem najwłaściwszą metodą przeciwdziałania agresji w polityce jest właśnie głośny sprzeciw wobec niej i koalicja ponad podziałami. Obojętność, brak jakiejkolwiek reakcji, są w tym wypadku odbierane jako przyzwolenie na agresję. Mam świadomość, że umiejętność dialogu jest sztuką trudną, co nie znaczy, że nie można się jej nauczyć. Nie należy przy tym zapominać, że sprzeciw wobec agresji, znieważania i poniżania innych oraz powstrzymanie się od demagogii, to zachowania, które powinny cechować każdego obywatela naszego kraju, nie tylko polityka. Jeśli wszyscy stosowaliby się do tych zasad, to w wielu obszarach naszego życia poziom agresji by zmalał”.