Pobierz fragmenty książki

Transkrypt

Pobierz fragmenty książki
[…]
***
Ja – powa˝na, zrównowa˝ona, odpowiedzialna,
matka synom – zg∏up∏am na amen.
D∏onie mi si´ pocà, wzrok mam rozbiegany, a raczej biegnàcy w stron´ mojego telefonu. Nie mog´
si´ skupiç. Nie wiem co si´ ze mnà dzieje. Jeszcze
taka jazda mi si´ nie zdarzy∏a.
Mojej mamie zrelacjonowa∏am oczywiÊcie ca∏à histori´ jako pierwszej. Stwierdzi∏a tylko:
- No, wreszcie ci´ wzi´∏o, bo ju˝ si´ ba∏am, ˝e b´d´
musia∏a ci sama kogoÊ poszukaç.
- I chyba sama byÊ z nim na randki chodzi∏a…
- Czemu nie?
Ca∏a moja mama. […]
Nadal nie zadzwoni∏. I pewnie ju˝ nie zadzwoni.
Szkoda.
***
[…] Wczoraj po po∏udniu pojecha∏am do szpitala,
do Artura. Szwankowa∏ mu jego komp i nie bardzo
wiedzia∏ co z tym zrobiç. Kolegom powiedzia∏, ˝e
przyjedzie informatyk Jarema. Taki mam nick. Artur
odebra∏ mnie z Izby Przyj´ç i zaprowadzi∏ na oddzia∏ do kantorka lekarzy. Wzi´∏am si´ za robot´,
a Artur wróci∏ do pacjentów. Tak sobie grzeba∏am
w komputerze niczym si´ nie przejmujàc, a˝ tu
nagle:
1
- A pani co tu robi?
- Komputer naprawiam.
- Zostaw to kobieto, dziÊ przyjdzie tu PRAWDZIWY informatyk, ty tylko popsujesz jeszcze bardziej.
Poza tym, kto pani pozwoli∏ tu wejÊç?
- Doktor Artur Potocki mi pozwoli∏.
- No zostaw ten komputer, kobieto!
O˝e˝ ty, /cenzura/! B´dzie mnie tu od kobiet wyzywa∏! Poniewa˝ zrobi∏ si´, delikatnie mówiàc,
ha∏as, Artur przygalopowa∏ do kantorka.
- Mówi∏em ci przecie˝, ˝e przyjdzie informatyk Jarema komputer naprawiç.
- No mówi∏eÊ, ale to JAKAÂ KOBIETA jest, a nie
Jarema.
- Przedstawiam: Jarema – doktor Marcin Matylski.
- Aha - powiedzia∏ Matylski.
- Wrrrrr, /cenzura/, wrrrr! (powiedziane
w duchu)
- Wiesz Julia, ciebie nie mo˝na nawet na chwil´
z oka spuÊciç, bo od razu do bicia si´ zabierasz…
Fakt, r´kawy koszuli mia∏am podwini´te, krawat
poluzowany, marynarkę na krzeÊle, ale biç nikogo
nie chcia∏am. Naprawd´.
Naprawia∏am dalej ten nieszcz´sny komputer,
a Matylski wda∏ si´ w opowiadanie o Arturze, jaki to
on Superman jest. Jakbym sama nie wiedzia∏a… […]
***
[…] Artek wszed∏, ca∏us w czo∏o, prysznic, podgrzana przeze mnie kolacja i kimono. Zasnà∏ tak szyb2
ko, ˝e nie zdà˝y∏am mu nawet powiedzieç «dobranoc», a ju˝ chrapa∏. Stare, dobre ma∏˝eƒstwo? Chyba
troch´ za pr´dko na to…? No dobra, przecie˝ nie
b´d´ go budziç. AntoÊ to zrobi.
Tolek ma zwyczaj przychodziç w nocy do mnie,
do ∏ó˝ka i tam ju˝ spaç do rana. Tej nocy nie by∏o
wyjàtku. Przyszed∏, popatrzy∏, stwierdzi∏, ˝e ktoÊ
le˝y na jego miejscu:
- Suƒ si´…
Artur, jakby robi∏ to od zawsze, za∏adowa∏ Antosia mi´dzy nas, przytulili si´ do siebie i spali dalej.
A ja nie mog∏am zasnàç. Takie normalne, zwyk∏e odruchy, a wytràci∏y mnie z równowagi. Normalnie
beczeç mi si´ chcia∏o. Zawsze o tym marzy∏am,
chcia∏am takiej normalnoÊci, a teraz, kiedy to mam,
zachowuj´ si´ jak wariatka.
Jasno ju˝ by∏o na dworze, jak uda∏o mi si´ zasnàç.
Obudzi∏ mnie zapach jajek sma˝onych na bekonie
i kawy. […]
***
[…] Nagle us∏ysza∏am przeraêliwy pisk mojego
syna. Wystartowa∏am z tarasu jak pocisk. Z ˝àdzà
mordu w oczach. Serce wali∏o mi jak oszala∏e. Wyobraênia podsuwa∏a drastyczne sceny. Antek nie
przestawa∏ piszczeç. Gotowa do ataku, zdyszana,
z wypiekami na twarzy i zaciÊni´tymi pi´Êciami
wparowa∏am na gór´.
A tam … sielanka… AntoÊ z maleƒkim kotkiem
w ramionach piszcza∏ jak op´tany.
- Kobieto, bo zejdziesz na zawa∏!
3
- A to jeszcze nie zesz∏am…?
- Mamusiu, mamusieƒko, mamuluÊ… mog´ go
zatrzymaç? Mog´? Mog´? Mog´?
Mamusieƒko – sralusieƒko! To by∏a zmowa. Ja si´
z nimi wykoƒcz´. Albo ich wykoƒcz´. Nie mog∏am
odmówiç ma∏emu. Nie potrafi´.
Teraz kicham, smarkam, ∏zy ocieram, a SierÊciuch
je, Êpi i mruczy.
***
Jak zwykle póênym wieczorem, gdy normalni ludzie ju˝ dawno Êpià, zadzwoni∏ Artur, ˝eby odgoniç
mnie od komputera i powiedzieç dobranoc.
Wspomnienia wróci∏y ze zdwojonà si∏à. Nerwy mi
puÊci∏y. Pobecza∏am si´ i mówi∏am tak chaotycznie,
˝e sama nie rozumia∏am swoich s∏ów. Artek od∏o˝y∏
s∏uchawk´. No tak, pomyÊla∏ sobie pewnie, ˝e jestem
pijana albo zwariowa∏am i wi´cej si´ do mnie nie
odezwie. Tylko tego mi by∏o trzeba. Tamy puÊci∏y
i wy∏am jak kretynka.
DwadzieÊcia minut póêniej Artur by∏ ju˝ pod
moim domem. Przeskoczy∏ przez bram´ i zaczà∏
waliç do moich drzwi. Dobrze, ˝e sypialnie dzieci sà
na górze. Otwar∏am drzwi, zosta∏am przytulona,
wyca∏owana, zaniesiona w g∏àb domu.
Co on, wÊciek∏ si´ z tym noszeniem na r´kach?
MyÊla∏, ˝e ktoÊ mnie co najmniej napad∏ albo sta∏o
si´ coÊ Antosiowi. A mnie si´ tylko na wspominanki
zebra∏o… Oj wstyd, Julia, wstyd… […]
4
***
Czo∏g umar∏. I ju˝ nie zmartwychwstanie. Ubezpieczyciel przys∏a∏ mi wykaz uszkodzeƒ. Wykaz by∏
d∏ugi jak list mojego m∏odszego syna do Gwiazdora,
ze spisem oczekiwanych podarków.
No có˝… Przyjdzie teraz Julii, przynajmniej przez
pewien czas, pomykaç autobusami i tramwajami.
Nie wiedzieç dlaczego, jakoÊ tak weso∏o mi si´
zrobi∏o na t´ myÊl. Przypomnia∏y mi si´ czasy szkolne, kiedy tylko komunikacja miejska wchodzi∏a
w gr´, gdy chcia∏o si´ dojechaç dokàdkolwiek.
Autobusy by∏y tak zat∏oczone, ˝e sta∏o si´ na
schodkach Ikarusa, b´dàc przyciÊni´tà do drzwi.
KiedyÊ uda∏o mi si´ nawet na zakr´cie wylecieç
razem z drzwiami z autobusu. Pami´tam jak ludzie
podnosili mnie z ziemi, a w zasadzie z tych drzwi,
na których ∏adny kawa∏ek uda∏o mi si´ przejechaç
Êlizgiem po trawie. Ludzie byli w szoku, a mnie
papa si´ Êmia∏a. èdêb∏a trawy wystawa∏y mi
spomi´dzy z´bów. Nawet jednego marnego siniaka
nie mia∏am. No dobra, jeden by∏. Na ∏okciu. Fioletowo-czarny.
Samochodem dotarcie do biura zajmuje mi przeci´tnie dwadzieÊcia minut. Ile czasu pr´dzej powinnam wyjÊç, polegajàc na komunikacji miejskiej? Nie
mia∏am poj´cia.
Wsta∏am bladym Êwitem. Wyrwa∏am ze snu
moich synów. W ∏azience oczywiÊcie zator si´ zrobi∏.
Dobrze, ˝e tych przybytków mam wi´cej w cha∏upie.
Poniewa˝ spieszy∏am si´ niepomiernie, pomyli∏am
plecaki moich synów.
5
- MamuÊ… Mam prze˝yç na paczce gumisiów
i jednym jab∏ku ca∏y dzieƒ? Przecie˝ ja to w drodze
do szko∏y zjem…
Ach…, to dlatego nie mog∏am dopiàç plecaka Antosia… ¸ukasz zabiera ze sobà na Êniadanie pó∏
wo∏u. Dwie lekcje w-fu, dwie godziny treningu
si∏owego i godzina basenu robià swoje. Oprócz tego
normalne lekcje. Nie wiem, jak te dzieciaki to wytrzymujà. Ale za to mogà si´ ob˝eraç czym chcà
i kiedy chcà.
Tolek jada normalne posi∏ki u opiekunki, wi´c
jemu nie musz´ szykowaç kanapek.
Wyszykowa∏am ferajn´ i w drog´. Idàc na przystanek autobusowy stwierdzi∏am, ˝e mam za ma∏o
ràk. Aktówka, telefon, laptop, dwa segregatory. Do
tego marudzàcy AntoÊ, którego wlok∏am za sobà. Bo
go bolà nó˝ki, bo plecaczek za ci´˝ki, bo mu wiatr
wieje, bo on nie chce czapeczki, bo jego buciki majà
nie taki kolor, bo on chcia∏ wziàç innego misia,
a w ogóle to on chce siusiu. Jeszcze nie doszliÊmy do
przystanku, a ja ju˝ modli∏am si´ na g∏os:
- Panie, daj mi si∏y! Daj mi si∏y i cierpliwoÊç,
˝ebym nie dokona∏a mordu na w∏asnych dzieciach.
Ma∏y wysiusia∏ si´ pod p∏otem sàsiadów. Pewnie
us∏ysz´ od sàsiadki, jaka to niewychowana jestem.
Mam to centralnie. Jak jej Êmierdzàca mena˝eria
za∏atwia si´ pod moim p∏otem, to jest dobrze? Rozebranie i ponowne ubranie Antka zaj´∏o mi troch´
czasu.
Kàtem oka zobaczy∏am, jak do przystanku
doje˝d˝a nasz autobus. Pozbiera∏am swoje rzeczy,
¸ukasz wzià∏ Tolka pod pach´ i biegiem. Mia∏am na
nogach szpilki, a na sobie d∏ugi prochowiec. Wy6
glàda∏am jak wÊciek∏y Batman dopadajàc do ostatnich drzwi autobusu, które ju˝ si´ zamyka∏y. Kierowca na szcz´Êcie si´ ulitowa∏ i otworzy∏ je ponownie.
Pad∏am na fotel ko∏o jakiejÊ staruszki, sapiàcej
z niesmakiem coÊ o braku og∏ady. Jak jej nie pasi towarzystwo, to niech jeêdzi taksówkami. ˚a∏uj´, ˝e
nie mia∏am gumy do ˝ucia w ustach, bo bym zrobi∏a
balona. Na z∏oÊç j´dzy.
¸ukasz pomknà∏ do szko∏y, AntoÊ i ja do opiekunki. Ma∏y dziÊ rano by∏ wybitnie nie w sosie, ale jak
zobaczy∏ swojà kole˝ank´ Kasi´ w sali zabaw, to
humor wyraênie mu si´ poprawi∏. Och, ci faceci…
Uca∏owa∏am go, zapewni∏am, ˝e po podwieczorku przyjd´ po niego i ruszy∏am w dalszà drog´. Pozbawiona s∏odkiego ci´˝aru, wystartowa∏am jak
z procy. Wykorzysta∏am ju˝ 75% czasu, który wyznaczy∏am sobie na dojazd. Umówiony klient zapluje mi ze z∏oÊci ca∏y dywan, jak si´ spóêni´.
Dopad∏am tramwaju. Wysiadajàcy staruszek tak
si´ promiennie do mnie uÊmiechnà∏, ˝e mog∏oby si´
wydawaç, ˝e s∏onko zaÊwieci∏o. Przekaza∏ mi w niewiadomy sposób tyle pozytywnej energii, ˝e jak
wsiad∏am do tramwaju, powiedzia∏am «dzieƒ
dobry» wszystkim pasa˝erom. Popatrzyli na mnie
jak na wariatk´. By∏o wolne miejsce, wi´c usiad∏am.
Z przyzwyczajenia chcia∏am zapiàç pasy… Teraz
chyba ju˝ wszyscy si´ na mnie gapili. Ale mi by∏o
wstyd.
Wsadzi∏am nos w gazet´, którà kupi∏am po drodze i udawa∏am, ˝e nic si´ nie sta∏o. Tak w zasadzie,
to co si´ takiego sta∏o? Nic. Trafi∏am na fajny artyku∏.
Zaczyta∏am si´.
7
Tramwaj przystanà∏, wi´c podnios∏am g∏ow´,
˝eby zobaczyç gdzie jesteÊmy. W∏aÊnie przecinaliÊmy rondo. Tramwaj sta∏ tak niefortunnie, ˝e blokowa∏ przejazd. Mój fotel by∏ na wysokoÊci ulicy, którà
przeje˝d˝aliÊmy. Do mojego okna podjecha∏ radiowóz. W pierwszym, dzikim odruchu, z desperacjà
w oczach, znowu si´gn´∏am po pasy. Policjant siedzàcy za kierownicà radiowozu a˝ si´ posmarka∏ ze
Êmiechu. A ja chcia∏am zapaÊç si´ pod ziemi´.
W∏adowa∏am sobie s∏uchawki od telefonu w uszy
i w∏àczy∏am muzyk´, co by uspokoiç sko∏atane
nerwy. W∏aÊnie lecia∏o I have a dream z filmu Mamma
Mia! Po chwili zorientowa∏am si´, ˝e teraz pasa˝erowie nie tylko si´ na mnie gapià, ale pokazujà mnie
sobie palcami.
ÂPIEWA¸AM RAZEM Z PIOSENKARKÑ! W samochodzie zawsze wyj´ i si´ zapomnia∏am.
Wysiad∏am na pierwszym przystanku. Reszt´
trasy pokona∏am taksówkà. Milczàc.
Rozumiem, ˝e blondynka. Rozumiem, ˝e dawno
tramwajem nie jeêdzi∏am. Rozumiem, ˝e blady Êwit.
Rozumiem, ˝e dopiero jednà kaw´ od rana wypi∏am.
Ale takiej poruty, to ju˝ nie zrobi∏am sobie od lat.
Chyba zacznà obklejaç tramwaje i autobusy na
mojej trasie plakatami z napisem GoÊcinne wyst´py
Julii Nowaczyk. CoÊ w stylu Kobieta z brodà.
***
[…]
8

Podobne dokumenty