Osada, Kacper Całka

Transkrypt

Osada, Kacper Całka
Osada, Kacper Całka
Osada „Nebula” naprawdę istniała. Mogą wam wmawiać, że to tylko bajka, legenda, ale ja
wiem swoje. Istniała i była piękna. Do czasu.
Położona gdzieś pośród cudownych słowiańskich wyżyn. Otaczały ją najrozleglejsze łąki
i pola w tamtej okolicy. Ogromne lasy dostarczały drewna i stanowiły schronienie dla wielu
gatunków zwierząt. W srebrzystych strumieniach roiło się od różnorakich ryb. Niebo nad samą
osadą było bardziej błękitne niż gdziekolwiek indziej.
„Nebula” została założona przez Witosława, który przybył ze wschodu wraz z pół
tysiącem osób. Ludzie od razu zakochali się w tym pięknym miejscu i zaczęli przekonywać
Witosława, aby tu zostać. On jednak nie potrzebował żadnej namowy, postanowił to kiedy po raz
pierwszy zobaczył te tereny, gdy wyłoniły się z mgły w porannym świetle - stąd też nazwa
osady.
Kolonia została powołana do życia niezwykle szybko. Mężczyźni pracowali ciężko, dzień i
noc, aby zbudować schronienie dla swoich kobiet i dzieci. Nie było to trudne, ponieważ
wszystkie najpotrzebniejsze materiały mogli znaleźć w pobliżu. Drewno, trzcina, kamień –
znajdowały się w zasięgu ręki. Minęły wszystkie miesiące wiosny i lata i budowa została
ukończona. Stało się to niewiarygodnie szybko, sami osadnicy byli zaskoczeni, ale uradowani, że
udało im się skończyć przed zimą. I tak oto stała, wielka i majestatyczna „Nebula”. Otoczona
palami wysokimi na paręnaście metrów, z lśniącego i pachnącego drewna. Mieściła w sobie
kilkanaście wyłożonych słomą domów, rozmieszczonych wokół wielkiego dziedzińca na którym
znajdowało się ogromne ognisko. To właśnie tam Witosław zebrał wszystkich mieszkańców tuz
po skończeniu budowy. Pogratulował i podziękował im, za wykonaną pracę. Następnie odbyła
się uczta. Polała się krew trzynastu świniaków, które upieczono i którymi zajadano sie do
białego świtu. Ludzie biesiadowali, cieszyli się i tańczyli wokół ogniska. Nie wiedzieli jednak, że
podejmując decyzję o osiedleniu się w tym miejscu, przesądzili swój los.

To był spokojny jesienny dzień. Dzieci biegały za drobiem, śmiały się i bawiły. Matki
siedziały przed domami, przędły i rozmawiały o życiu. Młode dziewki znosiły kwiaty i plotły
sobie warkocze, chichocząc na widok młodzieńców, a babki uprawiały rośliny w ogrodzie. To był
zwykły, sielankowy dzień w osadzie, codziennie taki sam. Witosław siedział przed domem
obserwując swoich starszych synów, walczących drewnianymi mieczami. Siedząca u jego boku
żona kołysała noworodka. Wtem osadę rozdarł krzyk. Nie jeden z tych mrożący krew w żyłach,
po prostu nawoływanie.
- Witosławiy, Witosławiy! Choć ży tutaj. Do naszyj osady zbliżają siy jakiyś osoby!
Witosław poderwał się. Nikt nie spodziewał się zobaczyć kogokolwiek o tej porze roku. Wszyscy
wędrowni kupcy dawno wrócili do swoich osad, zapasy na zimę zostały juz zrobione, nikt nie
mógł teraz podróżować.
- Kogo widziciy?
- Jakiyś kobiyty, w powiywny szaty ubrany, idą drogą do naszyj osady. Trzy idą, za ręcy się
trzymają, jydnak twarzy niy widzę.
Nagle zerwał się wiatr, zupełnie z nikąd. Pogoda jednak sie nie zmieniła, nie nadeszły
czarne chmury, nie było słychać grzmotów. Wręcz przeciwnie słońce zaczęło świecić jakby
jaśniej, rośliny nabrały soczystszych kolorów.
1
Brama osady otworzyła się gwałtownie, pchnięta jakąś niewidzialną siłą, nie wydając
żadnego dźwięku, nawet najcichszego skrzypnięcia. Weszły przez nią trzy przepiękne kobiety.
Były prawie identyczne, jednak każda z nich miała coś co ja wyróżniało, nie wiadomo było
jednak co. Dopiero po chwili uświadamiałeś sobie, że każda z nich miała inna aurę, niewidoczną
dla oka, jednak doskonale wyczuwalną. Docierała do ciebie w postaci wibrujących fal, które nie
pozwalały ci odwrócić wzroku. Każda miała na sobie długą, zwiewną suknię złożoną z wielu
warstw. Materiał był niebieski i mienił się różnymi odcieniami tego koloru. Przez chwilę był
błękitny, aby moment później przejść w połyskujący turkus aż do morskiego granatu. Suknie
były zwężone w pasie za pomocą złotej szarfy i miały szerokie rękawy.
Głowy kobiet zdobiły pukle włosów koloru słomy lśniącej w słońcu oraz wplecione w nie
polne kwiaty. Ich twarze były nie do opisania. Ciężko je było nawet zobaczyć, ponieważ bił od
nich tak oślepiający blask. Nie było wątpliwości, że były najpiękniejszymi stworzeniami na tej
planecie. W końcu otworzyły usta i przemówiły, zaczynając od kobiety po lewej.
- Nie obawiajcie się, przybywamy… - głos kobiety był piękniejszy i bardziej melodyjny od
jakiegokolwiek istniejącego instrumentu.
- … w porządku i spokoju. Harmonii i ładzie. Równowadze i… - głos drugiej z kobiet był podobny
do głosu pierwszej, ale znowu miał w sobie coś co go wyróżniało, nie dało się tego jednak
wyłapać, czy nazwać. Po prostu się to wiedziało.
- … jedności. Przybywamy aby was ostrzec. Jesteśmy… - Z głosem trzeciej kobiety było podobnie.
Niby brzmiący tak samo ale nie do końca.
- …Matkami Zorzami. Panujemy nad losami ludzi poprzez nasze córki, Zorze. Pojawiłyśmy się… Pierwsza z Matek znów przemówiła.
- …tutaj, ponieważ grozi wam śmiertelne niebezpieczeństwo. Zasiedliliście ziemie, które nigdy…
- …nie powinny zostać zasiedlone. Zostawcie jak najprędzej tę osadę i oddalcie się jak najdalej
możecie. Inaczej…
- …spotka was straszliwa śmierć. – Całą wypowiedź zakończyła znów pierwsza dama. Gdy
wymówiła ostatnie słowa, niebo nieco pociemniało.
- Aly… aly jak ży to? Dlaczygo miylibyśmy opuszczać naszą osadę, nad którą pracowaliśmy tak
długo i mozolniy. – Witosław odważył się odezwać, przerażonym i drżącym głosem.
- Ta okolica jest tak piękna, nie bez powodu, gdyż… - Matki Zorze zaczęły swoją wypowiedź w
taki sam sposób jak poprzednio, zaczynając od stojącej z lewej.
- …to właśnie tutaj zbiera się zło całego świata, co roku…
- …pojawiają się tutaj największe, niegodziwe siły i uwalniają swą moc…
- …pozostawiając to miejsce idealnym, ponieważ nikczemne siły je pomijają.
- Niy ma siły która przygnałaby nas stąd. Będziymy bronić naszyj osady do upadłygo! –
Wykrzyknął Witosław.
- Pomnicie nasze słowa gdyż…
- …za trzy dni i trzy noce zjawią się tutaj najgorsze mary tego świata i…
- …przez te trzy noce wykorzystają wszystkie swoje siły…
- …aby was wypędzić. Dnia trzeciego zjawią się i jeśli nadal tu będziecie – unicestwią was.
Po wypowiedzeniu tych słów kobiety jeszcze bardziej się do siebie zbliżyły i zaczęły
mówić w tym samych czasie:
Ostrzeżeni zostaliście
Wasz dalszy los nie w nas
Świat wam wdzięczny, ze żyliście
Lecz kresu nadszedł czas
2
Gdy tylko wypowiedziały ostatnie słowa pojawił się oślepiający blask, jeszcze jaśniejszy
niż ten bijący od nich, który jednak zniknął juz po sekundzie, wraz z Matkami Zorzami.

Kilka godzin później odbyło się zebranie ludności przy ognisku. Wielu osadników miało
na sobie wiele warstw ubrań, oraz przyniosło wszystkie swoje kosztowności. Każda z tych osób
była przerażona i nie miała zamiaru wracać do chat, chcieli stąd jak najszybciej uciec. Z tłumu
wystąpił Zbygniew, który również miał na sobie większość swoich ubrań.
- Witosławiy! Ludziy są przyrażyni, niy chcą więcyj oglądać już osady. Ja, będący tygo samygo
stanu, niy godzę się na to co się tu dziyjy. Wyruszam w poszukiwaniu miyjsca spokoju. Kto o
zdrowym umyśly, niych rusza zy mną.
- Zbygniywiy, toż to niy daciy rady znalyźć byzpiycznygo miyjsca przyd zimą! Zginiyciy tam na
zywnątrz. Niy słuchaj się przypowiydni jakiś szalonych kobiyt!
- Komplytnygo ślypca mam przyd sobą! Niy rozumiysz tygo, ży ludizy obawiaja się, o życiy!
Zabiyram wszystkich co im życiy warty i uciykam z tygo szatańskiygo padołu!
- A idź ży w czorty, ty i ty twojy Zorzy!
I tak właśnie zrobił Zbygniew, jeszcze tego wieczoru zebrał ludzi i wyruszył, pozostawiając w
„Nebuli” tylko dwusetkę osadników.
Wzburzony Witosław zarządził przygotowanie strawy, jednak sam zamknął się w domu.
Nie miał ochoty słuchać biesiadników. Bał się, ale nie chciał tego przyznać. Nie może pozwolić
aby odebrano mu tę osadę, to miejsce jest zbyt dobre, zbyt wartościowe. Wiedział, że jeśli je
opuści, nic nie zastąpi uczucia które towarzyszyło mu tutaj. Żadne inne miejsce nie miało takich
zasobów, takiego potencjału, aby stać się potężne. Nie zamierzał słuchać gadania jakiś niewiast,
nie zamierzał sie bać się i przede wszystkim nie zamierzał opuszczać osady.
Podczas gdy mężczyzna rozmyślał szykując się do snu ludzie bawili się w najlepsze. Na
początku byli zdenerwowani dzisiejszym zajściem, jednak z każdą kolejną beczką wina to
uczucie przechodziło. Trunek lał się na prawo i lewo, podczas gdy ludzie zajadali się mięsem i
chlebem. Jednak wszystko co dobre musi się skończyć, kiedy księżyc był doskonale widoczny na
niebie osadnicy postanowili zakończyć biesiadę. Matki zabrały dzieci aby utulić je do snu, a
młode dziewczyny zostały, aby sprzątnąć po posiłku. Przy ognisku zostało jednak wielu
mężczyzn, którzy nadal raczyli się alkoholem i rozmawiali podniesionymi głosami.
Mgła pojawiła się znikąd i sprawiła że wszyscy ucichli. Niby nie była niczym
nadzwyczajnym, jednak ta mgła miała w sobie coś innego. Połyskiwała zielonym światłem i była
wyjątkowo gęsta. Niosła też ze sobą pewien niepokój, którego nie można było określić. Strach,
który dezorientował i przyprawiał o dreszcze. Zimno, które powodowało że włosy stawały dęba,
przenikało do szpiku kości. Wszyscy ludzie zwrócili sie w jej kierunku.
Z dymu wyłoniło się trzynaście pięknych kobiet. Każda z nich była naga i miała idealną
figurę. Delikatna, biała skóra odbijała zielonkawe światło mgły. Smukłe ręce i nogi nieustannie
poruszały się w rytm oddechu, powoli i spokojnie. Dłonie delikatnie muskały całe ciało,
zahaczając opuszkami palców o biodra, brzuchy czy piersi. Twarze kobiet miały idealny kształt i
wielkie niebieskie oczy, a mokre włosy spadały im kaskadą fal na ramiona. Rusałki poruszały się
z niezwykłą gracją w perfekcyjnej synchronizacji. Tuż zza kobiet wyłoniło sie trzynaście
ogników, bezkształtnych kulek ognia, które wesoło latały miedzy ich nogami wydając przy tym
cichutkie dźwięki, jakie wydaje płonące drewno. Osadnicy patrzyli na to z zapartym tchem, na
ten teatr kolorów, blasków i ciał. Patrzyli jak rusałki zbliżają się do nich, otaczają kręgiem i
zaczynają biegać w koło nucąc jakąś pieśń. Ogniki w tym czasie rozbiegły się po „Nebuli”,
3
wpadały do domów i zaczepiały ludzi. Poszczególne osoby, zaczęły wychodzić na plac, aż zebrała
się na nim prawie cała osada. Brakowało jedynie Witosława i jego rodziny.
Koloniści patrzyli jak rusałki zaczynają bawić sie z ognikami, biegają prawie nie
dotykając ziemi i przerzucają się lśniącymi stworzeniami. Wielu mężczyzn dało się zaciągnąć do
zabawy, chwytali piękne przybyszki za dłonie, dawali się ponieść zabawie. Wielu z nich zaczęło
je całować, błądzić dłońmi po ich smukłych ciałach.
W pewnym momencie jednak wszyscy zamarli. Rusałki odepchnęły od siebie mężczyzn i
zebrały się na środku dziedzińca. Chwilę potem dołączyły do nich ogniki. I wtedy rozpętało sie
piekło. Kobiety poczęły się zmieniać, ich piękna skóra zaczęła się marszczyć, włosy wypadać a
twarze wykrzywiać. Z wysokich i szczupłych dam zamieniły się w niskie i grube poczwary.
Paznokcie zamieniły się w szpony a skóra zrobiła się zielona i pokryła śluzem. Wtedy ciszę
rozdarł przeraźliwy krzyk. Każda z istot zaczęła krzyczeć wysokim i skrzeczącym głosem. Był on
tak przeszywający i przeraźliwy, ze nie sposób było ustać na nogach. Dorośli padali i zakrywali
sobie uszy dłońmi, dzieci zaczynały płakać i krzyczeć. Moment zamieszania wykorzystały ogniki,
które rozpierzchły się po osadzie i zaczęły podpalać domostwa. Pluły ogniem, nie patrząc czy
trafiają w ziemię, budynki czy ludzi.
Rusałki nadal krzycząc zaczęły biegać wokół ludzi i podrzynać im gardła swoimi
szponami. Wskakiwały kobietom na ramiona i wyrywały im włosy, pluły śluzem na mężczyzn. W
pewnej chwili, jak na zawołanie odwróciły się w stronę domu Witosława i tam skierowały swój
krzyk. Budynek zatrząsł sie w posadach i już po sekundzie wybiegł z niego roztrzęsiony
mężczyzna. Białka przerażonych oczu odpijały światło księżyca. Witosław cały się trząsł, nie
wiedział co się dzieje. A gdy to sobie uświadomił padł na kolana i załamał ręce.
- Co tu się dziyjy?! Zostawciy nas w spokoju, proszę! – Wykrzyknął łamiącym się głosem.
Wszystkie trzynaście rusałek zostawiło osadników i ruszyło w jego kierunku. Miały
nienawiść w oczach a pozostałości ich włosów powiewały złowrogo na wietrze.
- To pierwsze ossstrzeżenie tego co wass czeka. Wynośście ssię sstąd, a jeśśli nie… - Kobiety
właśnie podnosiły szpony na Witosława, gdy wszystko ucichło. Stało się to dokładnie z
początkiem wschodu słońca. Zniknęły rusałki i ogniki, zniknęły płomienie i krzyk. Nie zniknęły
jednak ciała kilkunastu zabitych przez nich osób.

- Witosławiy! Niy możymy tu zostać, proszę cię, uciykajmy! Widziałyś co stało się zyszłyj nocy,
niy przytrwamy kolyjnyj! – Kobieta padła na kolana i zalała się płaczem. Schowała twarz w
dłoniach.
- Dobromiło! Proszę cię wstań z kolan, niy mogę patrzyć na ciybiy taką. Wiysz ży niy możymy iść,
zima za rogiym, prędzyj zginiymy w drodzy niż tutaj. Zabyzpiyczymy naszą osadę i żadyn czort
nas tu niy dopadniy.
Kobieta odpowiedziała tylko szlochem i niezrozumiałym bełkotem. Witosław rozkazał
postawić dodatkowe pale chroniące osadę i wyznaczył straże. Polecił również, aby wszyscy
osadnicy przed zmrokiem byli już w domach i aby zabezpieczyli do nich wejścia. Myślał, że
powstrzyma to kolejny atak. Nie wiedział jednak jak bardzo się myli.

Kiedy księżyc znalazł sie w tej samej fazie co zeszłej nocy, cała osada smacznie spała.
Każdy dokładnie zaryglował wejścia i dla bezpieczeństwa pozastawiał je stołami, krzesłami czy
4
innymi meblami. Na zewnątrz krzątało się jedynie kilku strażników, którzy uważnie
obserwowali otoczenie. Mimo, że byli przerażeni, starali się o tym nie myśleć, ponieważ
wiedzieli, że od nich może zależeć życie wielu osób. Nie wiedzieli jednak, że potwory mogą
zaatakować od środka.
Z ziemi w każdym z domów zaczęły wyłaniać się zmory i mary. Półprzeźroczyste
stworzenia nieróżniące się dużo od ludzi. Właściwie, każda z nich przypominała człowieka, wiele
wyglądało jak mieszkańcy osady, którzy zginęli zeszłej nocy. Poruszały się bezgłośnie, jednak
ciągnęły za sobą pasmo chłodu, które oszraniało szyby i zamrażało wodę w kubkach. Powoli
zbliżyły się do ludzi i każda ze zmór zajęła miejsce na piersi jakiejś osoby. To było ich ulubione
zajęcie, usadawiały się na ludziach i podduszały ich we śnie. Te mary miały jednak zupełnie inne
zadanie, dlatego w tym samym momencie każda z nim wydała niewyobrażalnie głośne wycie.
Było gardłowe i głębokie, ale przede wszystkim przerażające. Prawie wszyscy osadnicy obudzili
się z krzykiem i szlochem. Zdezorientowani i przestraszeni nie wiedzieli co się dzieje. Po chwili
jednak zauważyli duchy w swoich domach i czym prędzej rzucili się do wyjść, które jednak były
zabarykadowane. W pośpiechu roztrzaskiwali meble, pchali się do drzwi, cały czas
podszczypywani i popychani przez zmory.
Kiedy w końcu udało im się wydostać z domostw, wybiegli na dziedziniec. Tym razem
znaleźli się tam wszyscy. To jednak nie był koniec, duchy wyleciały z domów i rozpoczęły swoje
wycie od początku, powoli otaczając ludzi. Przerażeni osadnicy rozglądali się w poszukiwaniu
drogi ucieczki. Niestety, jedyną była ta na zewnątrz osady. Nie bacząc na niebezpieczeństwa
które mogłyby się tam znajdować, prawie setka osób ruszyła w kierunku bramy. Kiedy tylko
wszyscy przekroczyli jej próg, zorientowali się, ze coś było nie tak. Zamiast widoku pól i lasów
otaczających „Nebulę” zobaczyli ogromne bagno. Kiedy próbowali się poruszyć, poczuli, że stoją
w gęstym, śmierdzącym błocie. Zapach ziemi i rozkładających się roślin był nie do wytrzymania.
Rozejrzeli się. Otaczały ich połacie mokradeł wypełnionych zimnym błotem z
porozrzucanymi gdzieniegdzie kępkami suchej trzciny. I to właśnie zza tych trzcin zaczął
dochodzić ten nieprzyjemny dźwięk. Rozpoczął się jak skrzek ropuchy, jednak przemienił się w
przeraźliwy rechot. Zza poruszającego się sitowia zaczęły wyłaniać się topielce. Wyglądały
jeszcze szkaradniej niż przemienione rusałki. Miały pomarszczoną i przesiąkniętą wodą skórę.
Włosy sięgały im do ziemi, czy w tym przypadku błota, były poskręcane i ociekały wodą. Każdy z
topielców owinięty był jakimiś glonami lub innymi wodnymi roślinami. Najgorsze były jednak
ich oczy, zupełnie czarne i puste.
Mieszkańcy starali się zbliżyć się do siebie, co było jednak utrudnione przez błoto.
Topielce czaiły się i obchodziły ich wokoło, zostając jednak w bezpiecznej odległości. Wydawały
dźwięki rechotania i gulgotania. Po czym, bez żadnego ostrzeżenia rzuciły się na ludzi. Łapały ich
za włosy i wciągały w błoto, w którym poruszały się jak w wodzie. Osadnicy krzyczeli, szarpali
się i bili na oślep. Potwory były jednak zwinniejsze, w końcu były na swoim terenie. Kiedy
stworzenia w końcu dotarły do Witosława, straciły zainteresowanie innymi ludźmi. Utopce
dopadły go i od razu wepchnęły w błoto. Mężczyzna zaczął się krztusić i pluć brązową mazią.
Próbował się wyrywać i krzyczeć, jednak nic nie pomagało. W końcu jedna z istot odezwała się
bulgoczącym głosem, brzmiał, jakby dochodził z głębiny.
- To drugieee ostrzeżeeenie tego co waaas czekaaa. Wynieeeście się stąd, aaa jeśli nieee… Potwór sięgnął właśnie po zaostrzoną gałąź kiedy wszystko zniknęło. Topielce, zmory oraz
bagno. Ludzie znów znaleźli się na środku osady, a w raz z nimi ciała utopionych kolonistów.
Słońce znów zaczynało wschodzić.

5
Następny dzień należał do najsmutniejszych w życiu Witosława. Nie dość, że musiał
pochować tylu dzielnych współbratymców, to również jednego ze swoich najstarszych synów,
który był ofiarą utopca. Mężczyzna przepłakał niemalże cały dzień, jednak nadal nie zdecydował
się opuścić osady. Zapłonął w nim ogień zemsty, był wściekły. Teraz nie dość, że nie chciał
opuścić „Nebuli”, chciał pomścić syna i wszystkich poległych. Wiedział, że kolejny atak będzie
najmocniejszy, dlatego zasięgnął porady u najstarszych kobiet w wiosce. Nikt nie wiedział ile
mają lat, od zawsze były i wszyscy sądzili, że zawsze będą. Poleciły one przynieść czystą wodę ze
strumienia, którą naładowały energią. Następnie kazały każdemu z mieszkańców wypić swoją
porcję, a resztę wlać do miseczek i ustawić w domach. Rozkazały również zebrać całą sól z osady
i rozsypać ją wokół granicy, tworząc barierę. Wyciągnęły również zapasy szałwii i tojadu, które
nakazały palić w domowych paleniskach, aby ich zapach cały czas roznosił się po okolicy.
Ostatnim co poleciły, było zebranie sie w domach w gronie rodziny i modlenie się o pomyślność.
Dokładnie tak się stało, osadnicy wykonali wszystkie polecenia staruszek, po czym po raz
kolejny zabarykadowali sie w domach i zaczęli modlić.

Księżyc znowu ustawił się w przeklętej pozycji, co mogło zwiastować tylko jedno, jednak
nikt tego nie zauważył. Wszyscy mieszkańcy siedzieli w domach, zebrani w kręgach i trzymając
się za ręce odmawiali modlitwy. Każdy do innego bóstwa. Nie zauważyli nawet zielonkawej
mgły, która wkradła się do domostw. O tym, że coś się dzieje uświadomiło ich dopiero głośne
wycie. Przypominało wycie wilka, jednak miało w sobie coś ludzkiego. Do wycia dołączyło
charczenie i rzężenie, które dobiegało z samego serca osady. Ludzie wiedzieli, co może się
wydarzyć i mieli jedynie nadzieję, że bariery powstrzymają potwory chociaż do rana.
Stracili jednak tę nadzieję, gdy wiatr zerwał dachy ich domów. Dopiero teraz
zorientowali się, że na zewnątrz panuje piekło. Szalała najpotężniejsza burza jaką kiedykolwiek
widzieli, pioruny uderzały co kilka sekund a deszcz lał jak z cebra. Chwilę później osadnicy
stracili też resztę domów, porwane przez wichurę. Zobaczyli również, czyja to była wina. Na
środku dziedzińca, w kole ustawionych było trzynaście latawic i trzynaście płanetników, które
panowało nad burzą. Wyglądały jak czarne chmury uformowane w kształt człowieka.
Mieszkańcy osady nie mieli jednak czasu się im przyglądać, ponieważ zewsząd zaatakowały ich
ogromne wilkołaki. Owłosione stwory miały sierść mokrą od deszczu, co sprawiało, że
wyglądały na jeszcze ciemniejsze niż normalnie. Biegały z niesamowitą szybkością, co chwilę
rzucając się na ludzi i wbijając w nich swoje kły. Krew i posoka znaczyły prawie całą ziemię
Pośród tego wszystkiego stał Witosław, przemoczony i zziębnięty, patrząc jak jego
największe marzenie i tak ważna część jego życia jest właśnie niszczona. Padł na kolana i
właśnie miał krzyknąć, kiedy wyrósł przed nim wilkołak. Zwierze otrząsnęło się z wody i
warknęło w stronę mężczyzny. Po chwili jednak usiadło i… odezwało się niezwykle głębokim,
chrapliwym głosem.
- To trzecie, woof, ostrzeżenie tego co was czeka. Wynieście się stąd, woof, a jeśli nie… - Wilkołak
właśnie zamierzał kłapnąć gębą na Witosława gdy znów wszystko zniknęło. Również tym razem
stało się to równo ze wschodem słońca.
Tym razem mężczyzna nie wytrzymał, schował twarz w dłoniach i zaczął szlochać.
- Dobrzy, dobrzy! Wyniysiymy się stąd i zapomnimy o tym miyjscu, tylko proszę, dajciy nam
spokój! Ach, dlaczygóż niy słuchałym, dlaczygóż?!
6
Wydawać by się mogło, że ta historia zakończy się tutaj, jednak tak się nie stało. Tuż po
tym jak Witosław skończył mówić, słońce które tak niedawno wzeszło znów schowało się za
horyzontem. Wszystko pociemniało tak, że ciężko było zobaczyć czubek własnego nosa. Słońce
znowu się pojawiło, jednak tym razem nie dawało żadnego światła i wędrowało po nieboskłonie
razem z księżycem. Prześcigało się z nim w niemożliwym wyścigu, raz biegnąc ze wschodu na
zachód a raz na odwrót. Z nieba padał deszcz, grad i śnieg, jednak niczego nie dało się odczuć.
Trawa na przemian więdła i nabierała soczystego koloru.
Wtem, dało się słyszeć grom tak głośny, że zatrząsł ziemią oraz dało się zobaczyć błysk
tak jasny, że mógłby konkurować z blaskiem słońca. Znów pojawiła się mgła, tym razem
mieniąca się wszystkimi odcieniami zieleni i roztaczająca smród siarki. Wyłoniły się z niej trzy
wysokie postacie, z czego środkowa była najwyższa. Ubrane były w łachmany, każda innego
koloru i z innego materiału. Natomiast wszystkie miały identyczne, skołtunione siwe włosy.
Twarze miały tak brzydkie, że sam ich widok przyprawiał o mdłości, jednak nie dało się oderwać
od nich wzroku. Tuż za nimi rozciągał się przerażający widok. Ustawionych za strzygami
potworów nie dało się ogarnąć wzrokiem. Sięgali aż po horyzont a pewnie nawet dalej.
Środkowa strzyga wyciągnęła swój pomarszczony i krzywy palec zakończony ohydnym
pazurem i wskazała na Witosława. Po czym odezwała się w tym samym czasie co dwie
pozostałe. Powodowało to upiorne echo, które niosło się po całej okolicy.
- Ostrzegałyśmy cię! Dostałeś trzy szanse na uratowanie siebie i swoich ludzi! Nie wykorzystałeś
żadnej z nich, dlatego musisz zginąć!
Wiedźmy nie dały nawet czasu na odpowiedź, uniosły jedynie ręce i zaczęły wrzeszczeć. Chaos
wzmógł się, aż do momentu, gdy nie można było już nic zobaczyć. Nastąpił niesamowity hałas,
jakby wszystkie drzewa w lesie upadły w tym samym momencie lub gdyby wszystkie wody na
świecie uniosły się i spadły z powrotem na swoje miejsce.
Po osadzie nie został najmniejszy ślad, jedynie kołysząca się na wietrze trawa i znikająca
powoli mgła.
7

Podobne dokumenty