Przemówienie konfirmacyjny 2004 „To przykazanie bowiem, które ja

Transkrypt

Przemówienie konfirmacyjny 2004 „To przykazanie bowiem, które ja
Przemówienie konfirmacyjny 2004
„To przykazanie bowiem, które ja dziś nadaję, nie
jest dla ciebie ani za trudne ani za dalekie”
Mż 30, 11
Drodzy konfirmandzi
Pytano konfirmantów w dużych naszych parafiach – co
dla nich znaczy konfirmacja. Oprócz odpowiedzi tradycyjnych
nie odbiegających od młodszych rówieśników przystępujących
do Komunii Św. w kościele katolickim typu _ myślałem co dostanę na konfirmację, a liczyłem na komputer, lub odpowiedź
w stylu - bałem się czy się nie pomylę – padały bardzo poważne odpowiedzi: Myślałem jak będzie wyglądało moje życie
po konfirmacji, czy jestem gotowa przyjąć ciało i krew Pana
Jezusa, wzruszyło mnie, gdy otrzymałem błogosławieństwo od
rodziców, podobał mi się uroczysty przebieg wręczania świadectw, kiedy duszpasterz udzielał błogosławieństwa.
Nie jest więc prawdą, że dzisiejsza młodzież nie ceni
autorytetów, a w pogoni za nowościami za nic ma dawne formy i zwyczaje. Moc błogosławieństwa rodziców czy błogosławieństwa duszpasterza jest dla niej czymś cennym jak samo
wyznanie wiary i przyznanie się do Chrystusa.
Wszyscy, tutaj zgromadzeni, proszą dzisiaj Boga, aby
ta chwila była taką znaczącą chwilą, którą zapamiętacie na
całe życie, abyście mogli docenić swe wyznanie wiary i udzielone błogosławieństwo.
Po latach przygotowań będziecie właśnie dzisiaj przyrzekać Bogu i Kościołowi wierność, staniecie się pełnoprawnymi członkami naszej parafialnej społeczności, wybierzecie
drogę z Chrystusem, czyli stanie się to, o czym mówi prorok
„złożę mój zakon w ich wnętrze i wypiszę go na ich sercu, ja
będę ich Bogiem, a ono będą moim ludem”. Jest więc to ta
chwila w życiu, kiedy Bóg kładzie przed nami życie i śmierć, a
my wybieramy, jak on każe, życie. To słowo o wyborze drogi
na przyszłość położył przed swym ludem kiedyś Mojżesz kiedy lud sprzeniewierzył się swemu Bogu w drodze do swej
ziemi obieranej. Dzisiaj kładzie go przed wami. Bóg chce ponownie zawrzeć z wami przymierze, które zawarł w Chrzcie
Świętym i obdarzyć nowym błogosławieństwem. Dzisiaj u
progu waszego dorosłego życia, Bóg pragnie zawrzeć nowe
przymierze i wy pragniecie na jego „tak” odpowiedzieć swoim
„tak”.
Opowiadając się po stronie Boga przyjmujecie jego
obietnice błogosławieństwa, ale też i obowiązki, jego dary
łaski i zbawienia, ale i wąską drogę kroczenia za nim. Ten, kto
mówi Bogu „tak” wybiera drogę jednoznacznego posłuszeństwa woli Bożej, w której nie ma połowiczności, letności, nie
ma równocześnie „tak” i „nie”, nie ma służenia dwom Panom.
Nie ma wyznania – wierzę, ale nie praktykuję, wierzę, ale nie
chodzę do kościoła Jest tylko wierność Bożemu przykazaniu,
droga niesienia nieraz ciężkiego krzyża, ale równocześnie
droga obietnicy życia wiecznego. Konfirmacja to nie kościelny
zwyczaj, to świadome opowiedzenie się po stronie Boga, które
zobowiązuje.
Droga wyrzeczeń w przekazywaniu prawdy , tak
trudna w tym skorumpowanym świecie i wąska droga
prowadząca do zbawienia nie jest jednak ani za trudna,
ani za daleka. To jest wielkie dla nas pocieszenie. Bóg nigdy
nie daje nam więcej niż unieść możemy. Jego doświadczenia
znosimy, aby wzmocnić swą wiarę lub ją wypróbować. To
świat i grzeszny człowiek doświadcza nas ponad miarę, ale
nie Bóg.
To co Bóg dzisiaj przed nami kładzie nie jest za
trudne. Czasami wydaje się nam, że to tylko powołani słudzy
Boga mogą mu służyć, a więc ci, którzy w specjalny sposób
są predestynowani do obcowania z Bogiem. To nie prawda.
Bóg w chrzcie świętym powołał nas wszystkich, abyśmy szli
przynosili owoce. Chrześcijaństwo jest silne siłą Kościoła, czyli
wszystkich wiernych, od dzisiaj i was. Do dzieła Chrystusa
powołuje nas wszystkich, tych, którzy są powołani i ustanowieni w urzędzie duchownym, i tych, którzy służą Boga i są
świadectwem dla innych wszędzie tam, gdzie Bóg nas postawi. To, co Bóg przez nami stawia, nie jest za daleko. Strawy Boże nie są od nas oddalone, gdzieś w przestworzach, ale
są małymi sprawami codzienności, które trzeba rozstrzygać
według woli Boże, są po prostu miłością, którą udzielać trzeba
każdemu.
Wybierzcie dzisiaj życie, wybierając Boga w Jezusie Chrystusie. Niech On wam błogosławi, a wy z ufnością wstępujcie na
jego drogi, czasami wymagające ale szczęśliwe, bo prowadzące do ostatecznego celu. Wypełniajcie Jego wolę aby mógł
was nazwać swymi sługami, którzy otrzymają Królestwo Boże,
a wy rodzice,, rodzino, i cały zborze, módlcie się, aby byli
wiernymi słowom dzisiejszej przysięgi przez całe życie. Amen.
9 Niedziela po Trójcy Świętej – 8 sierpnia 2004
Rozważanie w radiu Katowice – Filip 3, 7-11
Saul, późniejszy ap. Paweł, zanim spotkał się z Chrystusem
pod Damaszkiem, należał do tych ludzi, o których można by
powiedzieć – „człowiek bez nagany”. Był Żydem i Rzymianinem. Jako członek narodu wybranego pochodził z rodu Beniamina, który zajmował szczególne miejsce wśród arystokracji Izraela, był również faryzeuszem – nauczycielem judaizmu
a do tego uczniem samego Gamaliela.
Te osiągnięcia, i ta pozycja mogły napawać go dumą i
utrzymywać w przeświadczeniu, że godnie spełnia swe życiowe zadania. Niejeden mu zazdrościł, niejeden marzył tylko o
takiej drodze życia. A oto dowiadujemy się, że ten człowiek
potrafi napisać – wszystko, co mi było zyskiem, uznałem za
szkodę. Zysk stał się stratą, a strata zyskiem. To całkowita
zmiana życia! Cóż spowodowało tę zmianę? Czy można żałować życia pełnego sukcesów? Czy dobrze jest wyrzec się
przynależności narodowej, pozycji społecznej, poważania,
obiecującej przyszłości?
Okazuje się, że tak. Świadczą o tym również zapisy biblijne o bogatym młodzieńcu, Samarytance, Zacheuszu, Nikodemie. W wypadku Pawła sprawcą tej wielkiej przemiany
sprawiedliwego, był Jezusa Chrystus. To pod Damaszkiem
uznał On doniosłość poznania Jezusa Chrystusa. Od tego
czasu, wszystko to, co uważał za powód do chwały, co było
ważne w jego życiu uznał wręcz za szkodę.
I nie było to przeżycie i postanowienie jednorazowe i
krótkotrwałe. Od czasu przeżyć pod Damaszkiem do daty napisania listu do Filipian minęło wiele lat. Przeczytane słowa
ap. Paweł wypowiedział u schyłku życia, są więc są podsumowaniem, swoistym wyznaniem wiary. Mają tedy szczególną
moc dla chrześcijan, gdyż mówią o wierności, stabilności w
poglądach a wiara polega na wytrwałości, nie może być jedynie uniesieniem serca, sentymentalnym przeżyciem, ale codziennym dźwiganiem krzyża i naśladowaniem Chrystusa, aż
do końca.
Jakiego typu jest to zmiana, która zysk tego świata nazywa stratą, a stratę ziemską za niebiański zysk? Bywają nawrócenia grzeszników jak w podobieństwie o synu marnotrawnym i są nawrócenia tak zwanych sprawiedliwych. Takie
wydarzyło się pod Damaszkiem. Obydwa, choć się różnią,
mają jeden wspólny mianownik. Nie dokonują się przez ludzkie starania i wysiłki na drodze uczynkowej, ale na drodze Bożego zmiłowania, opierającego się nie na własnej sprawiedliwości, ale na sprawiedliwości Chrystusa, na wierze w Jego
zbawcze dzieło pojednania. Są też i różnice w nawróceniu.
Odczuwający swój grzech grzesznik łatwiej odkrywa swą niemoc i potrzebę odnowy swego życia w Chrystusie, niż ów
sprawiedliwy, który nie widzi potrzeby nawrócenia. Ten, kto z
poczuciem swej wielkości i sprawiedliwości idzie przez życie
szybciej może dojść do nikąd niż grzesznik, który wola: Boże,
bądź miłościw mnie grzesznemu. Nie na darmo wszak powiedział Jezus: większa będzie w niebie radość z jednego
grzesznika, który się upamięta, niż z 99 sprawiedliwych, którzy
upamiętania nie potrzebują.
Takie nowe życie pragnie Chrystus dać i nam. Bóg nie pragnie
śmierci grzesznika, ale pragnie aby wszyscy przyszli do poznania prawdy. Oby Bóg sprawił, by w twoim i moim życiu
rozpoczął się proces, w którym wszystko co było mi zyskiem
uznałbym ze względu na Chrystusa na szkodę, aby to wszystko wpłynęło na zmianę życia, myślenia i postępowania i obdarowało mnie prawdziwym sensem życia. Amen
19 Niedziela po Trójcy Świętej – 17.10.2004
Jan 5,1-16
Dzisiejsza ewangelia rozpoczyna się smutnie – owym
jakże częstym wołaniem z głębokości ludzkiej nędzy czy choroby – nie mam człowieka, który by mi pomógł, ale kończy się
szczęśliwie – po 38 latach choroby sparaliżowany, wstał, wziął
łoże i chodził. Zmianę tę sprawił Chrystus, który chorego
uwolnił z grzechu i przywrócił mu zdrowie czyli uzdrowił go
duchowo o cieleśnie.
Od tamtego czasu wszyscy uczniowie Chrystusa wezwani są do służby miłosierdzia, czyli do „diakonii”. Nasz Kościół szczególne znaczenie i prawdę słów „zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście” (Mt 25,40), odkrył w
okresie rodzącego się XIX kapitalizmu, który rodził wielkie niesprawiedliwości społeczne. Połączenie wszystkich działań na
rzecz ludzi słabych, bezbronnych, starych i dzieci, niepełnosprawnych, potrzebujących w instytucjonalne działanie ewangelickiej „Diakonii” opatrzone jest na całym świecie specjalnym godłem, znakiem – „krzyżem z koroną”, co oznacza, że
Boże miłosierdzie w Jezusie Chrystusie, darowuje wszystkim,
który do tej trudnej służby stają, nadzieję otrzymania „korony
żywota” (obj. 2,10).
Nie ma dzisiaj pilniejszej służby chrześcijańskiej w naszym kraju nad „diakonię”. Na nią czekają nasi wierni, całe
społeczeństwo, które pragnie dostrzegać w Kościele przede
wszystkim prawdziwą miłość.
Miejsce na którym się spotykamy jest miejscem błogosławionego dzieła Matki Ewy, która właśnie w sytuacji tragicznego
życia tysięcy Górnoślązaków w XIX wieku założyła jedno z
największych dzieł miłosierdzia w Europie zwane „Ostoja Po-
koju”. W powojennych warunkach dzieło to chciano zupełnie
zniszczyć. Bóg pozwolił zachować maleńką trzódkę i to dzieło
na miarę możliwości prowadzić do dzisiaj.
Wśród
tych, który to dzieło uratowali jest i nasza Jubilatka, za którą
chcemy Bogu podziękować. Niech mi siostra wybaczy, że poświęcę jej kilka słów, bo choć sama zawsze była skromna, i
nie pozwoliłaby mi na to, to jest to moja potrzeba serca i
przekonanie, że zasługuje na kilka skromnych, ciepłych słów
naszego docenienia. Jest strażniczką „Ostoi pokoju” i jej wierną cząstką do dzisiaj.
Przyjechała tutaj w 1952 roku, a potem po służbie w
Tabicie i Zachełmiu od 1959 roku służyła tutaj wraz z innymi
ośmioma siostrami. To Tydzień Ewangelizacyjny na terenie
tych zakładów przyczynił się do jej spotkania z żywym Bogiem
i podjęcia decyzji o służbie dla ludzi. Dzisiaj, jak przyznaje,
tutaj w domku Matki Ewy jest na właściwym miejscu a przyjeżdżający z różnych stron świata wychowankowie domu
dziecka, często powiadali, że spędzili tutaj najpiękniejsze lata
swojego życia. To jest najpiękniejsza nagroda.
Potrzeby te z początku XX czy XIX wieku są te same.
Spełniają się słowa Chrystusa: Ubogich zawsze mieć będziecie”. W tym względzie nie potrzeba tylko większych środków
finansowych, trzeba więcej miłości i serca.
Było już to widoczne przy Sadzawce Betesda. Samo
pojawienie się wody jeszcze choremu nic nie dawało. Jeśli nie
znalazł się ktoś, kto pomógłby wejść do wody, chory musiał
czekać dalej, bez nadziei na poprawę. Czy ten smutny opis
nie jest i dzisiejszą rzeczywistością. Samolubstwo samych
chorych, bezduszność pielęgniarzy, bezradność chorych z
powodu bezduszności ludzi, którzy powołani są do pomocy i
ratowania, brak środków, wyjazdy specjalistów – oto tylko kilka przykładów naszej rzeczywistości, która zaczyna nas na-
prawdę przerażać. Podobnie jak u sadzawki może być w domu, gdzie nie ma miłości, na sali szpitalnej, w hospicjum. Cóż
pomogą mówiąc słowami dzisiejszego tekstu wody lecznicze,
jeśli nikt nić bezinteresownie nie zrobi, jeśli nie będzie miłosierdzia? Można czekać, jak w ewangelii 38 lat i nie znaleźć
nikogo, kto by w odpowiednim momencie pomógł. Nie wszystko można zrzucić na źle funkcjonującą służbę zdrowia, choć
nikt jej nie zwolni z podstawowej odpowiedzialności za zdrowie nas wszystkich. Aby pomagać i kochać nie trzeba i nie
można wszystkiego przeliczać na pieniądze. Nic, nawet wiele
pieniędzy nie zastąpi miłości i serca, które trzeba okazywać
chorym i potrzebującym, a do takiego życia zachęcał nas
Chrystus. Więcej On sam pokazał jak można kochać i pomagać bezinteresownie, gdyż ukochał nas aż do końca, był zdolny poświęcić za nas swe życie. Dlatego On nakazał też nam
wstępować w Jego ślady.
Jezus przychodząc na modlitwę do świętego miasta Jerozolimy, zajrzał przede wszystkim tam, gdzie byli potrzebujący. Odwiedził sadzawkę Betesda. To tam było mnóstwo chorych, niewidomych, chromych i wycieńczonych. Nie pozostawił
nigdy bez pomocy takich. Pomagał nawet w sabat, ale nigdy
nie narzucał się ze swą pomocą. Dla niego liczył się zawsze
człowiek we wszystkich zakresach życia ten fizyczny i duchowy, ale ewangelii nie zwiastował głodnym. Gdy słyszymy wołanie – nie mam człowieka, pojawia się drugie trudne pytanie –
kto zawinił, dlaczego Bóg pozwala na cierpienie. Nasze ciało
jest słabe, narażone na chorobę i śmierć. To jest konsekwencja grzechu i dla tego jest wrogiem nie tylko człowieka ale i
Boga. Chrystus walczył zarówno grzechem jak i z chorobami,
gdyż pragnie nas obdarować zdrowiem cielesnym i duchowym. Na tę pomoc może chory liczyć nawet wtedy, gdy
wszystko inne już zawodzi. Stąd Chrystus pytając: „czy
chcesz być zdrowy?” uzdrawia go, ale potem też odpuszcza
zapewnia go o odpuszczeniu grzechów. Oto to co było niemożliwe stało się możliwe.
Ten przykład Jezusa jest wielkim wyzwaniem dla nas.
Tam gdzie pojawia się miłość do bliźniego, tam staje się nieraz niemożliwe możliwym. Oto alkoholik staje się dobrym ojcem rodziny, złodziej jest uczciwym, biedny staje się bogatym.
To współczesne objawy duchowego i cielesnego uzdrowienia
w mocy Chrystusa. Kto to przeżył potwierdza to, gdyż Chrystus pragnie naszego dobra. Popatrzmy ile jest grup A-A, ileż
nowoczesnych ośrodków leczących współczesny izmy, alkoholizm, pracoholizm, seksoholizm, itp. Uzależnienia. Trzeba
tylko zawierzyć. Podjąć ryzyko. Chory przy sadzawce, tak długo czekał, jego nadzieja wystawiona była na długą próbę, a
jednak kiedy Chrystus kazał mu wstać i iść, uczynił ten wielki
krok wiary wbrew logice i doświadczeniu 38 lat.
Ewangeliczna opowieść uzdrowieniu chorego jest pisana każdego dnia, więcej jest pisana dla każdego dnia. Może
potrzebujemy pomocy i bliźniego, który opatrzy nasze rany –
cielesne i duchowe, może jako uczniowie Chrystusa jesteśmy
już gotowi do służby, do miłości względem potrzebującego.
Troska o drugiego człowieka, starzejącego się społeczeństwa
wymaga przemodelowania naszych poglądów w tym względzie. Po okresie wstydliwego ukrywania niepełnosprawnych i
chorych, bo przecież budowaliśmy społeczeństwo pozornie
szczęśliwe i zdrowe, przychodzi czas, aby przenikała do nas
świadomość, że co 8 Polak jest chory albo niepełnosprawny i
potrzebuje pomocy drugiego, a potem i budowanie społeczeństwa tolerancyjnego względem niepełnosprawnych, aby czuli
się ludźmi pełnowartościowymi i szczęśliwymi, gdyż mają do
tego prawo. W miniony piątek byłem na uroczystościach 5lecia istnienia Cekironu – wielkiego centrum dla niepełno-
sprawnych prowadzonego przez diakonię wrocławską. Z byłego ośrodka państwowego, w którym dzieci były ciężarem i
czekały tylko, jak to bywa w tradycyjnych domach bez pomysłu, na posiłki, ewangelicy – młodzi ludzie, wykształceni, kochający dzieci i niepełnosprawnych na bazie poewangelickich
zabudowań, prowadzą dzisiaj 6 szkół dla niepełnosprawnych i
wiele innych placówek jakby przy okazji dom seniora, przedszkola i inne. Dzieci młodzież była uśmiechnięta, na rocznicowej akademii po raz pierwszy widziałem jak zdrowa młodzież
np. wspaniale tańczy z młodzieżą na wózkach inwalidzkich,
jak zintegrowane są klasy uczniów zdrowych z chorymi. A
młoda dziewczyna z dosyć dużą niepełnosprawnością złożyła
najwspanialsze świadectwo: jak tutaj przed trzema laty przyszłam, byłam tak bezradna, że nie umiałam sobie zaparzyć
herbaty, dzisiaj jestem przygotowana do tego, że mogę zamieszkać sama i dam sobie radę.
Wstępujmy w ślady Chrystusa. Żniwo jest wielkie, świat
i bliźni czeka na nasza miłość i serce. Amen.
Rozważanie radiowe – 7 listopada 2004 r.
3.Niedziela przed Końcem Roku Kościelnego
„Nikt z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera, bo jeśli żyjemy dla Pana żyjemy, jeśli umieramy dla Pana
umieramy, przeto czy żyjemy czy umieramy, Pańscy jesteśmy”. Rz 14,7-8
Trzy ostatnie niedziele roku kościelnego nakierowują
nasze myśli w stronę wieczności i ku rzeczom ostatecznym –
eschatologicznym. Wielu uważa, że w obliczu wieczności nic
nie jesteśmy w stanie uczynić, jesteśmy dotknięci przeznaczeniem, jesteśmy na pozycji przegranej. Wielu powiada jak
Konfucjusz, życie kryje zbyt wiele tajemnic, abyśmy mieli zastanawiać się nad tym, co będzie po śmierci.
To nie jest biblijna nauka. Warto więc poznać biblijną.
Skoro każdy dzień przybliża nas do śmierci, a my nie chcemy
być dziećmi beztrosko żyjącymi z dnia na dzień, to chcemy się
zastanowić dokąd dążymy, co będzie z naszymi bliskimi. Gdy
o tym pomyślimy być może i w nas zrodzi się pytanie, które w
Biblii postawiło wielu ludzi: „co mam czynić, abym był zbawiony?”
Według Biblii nie jesteśmy marionetkami w rękach Boga, on położył przed nami życie i śmierć i kazał wybrać życie.
To człowiek w dziele odkupienia Chrystusa dzięki wierze ma
szansę na życie. Pod tymi pojęciami nie kryją się jednak nasze ziemskie odkreślenia życia i śmierci. Na ziemi nasze życie
kończy się doczesną śmiercią, której wszyscy podlegamy. W
Bożym Królestwie ziemska śmierć przemienia się w życie
wieczne i ziemskie życie może doprowadzić do śmierci duchowej, wiecznej. Stąd to Chrystus życie porównuje do ziarnka, które rzucone w ziemię musi obumrzeć, aby kłos wydal
owoc wielokrotnego życia.
Aby mówić o wieczności, trzeba najpierw poznać prawdę o śmierci. A że nikt z tamtąd oprócz Chrystusa nie wrócił,
zdani jesteśmy na Jego słowo i jego prawdę. Chrystus powiada, że na ziemi nie mamy miejsca stałego. Mimo tej oczywistej prawdy człowiek na ziemi tak żyje, jakby miał tu żyć
wiecznie. Ten logiczny człowiek, obdarzony rozumem w tej
najważniejszej sprawie zachowuje się wbrew logice. Kocha to,
co szczęścia dać mu nie może, zabiega o to, co obróci się w
nicość. Zbiera, gromadzi, urządza się na ziemi, jakby na
wieczność, a przecież powinien dbać o duszę i o niebo, bo
gdy Bóg nas powoła, wszystko pozostawimy, a zabierzemy
tylko to co było miłością, dobrym słowem i czynem. Nie w dobra doczesne , ale bogactwo w Bogu będzie się liczyć. Ci, którzy są Chrystusie będą doświadczać nowego stworzenia, które zaczęło się wraz ze śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa.
Nie możemy z naszego życia doczesnego śmierci wykluczyć, ona jest składową naszego życia, tak jak czytamy w
księdze Hioba: Człowiek urodzony z niewiasty żyje krótko i
jest pełen niepokoju. Wyrasta jak kwiat i więdnie, ucieka jak
cień i nie ostaje się”. Ale śmierć jednak może przyjść pod różnymi postaciami; jako nieporządany ostatni wróg, i jako
oczekiwany przyjaciel. Ap. Paweł w obliczu rozstania z tym
światem mógł powiedzieć: „dla mnie życiem jest Chrystus, a
śmierć jest mi zyskiem”.
Jest śmierć przyjacielem, jeśli Bóg, który jest miłością,
nawet w obliczu śmierci może daje nam pocieszenie i nadzieję. Jak powiada ap. Paweł w liście do Rzymian: Nikt z nas dla
siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera a to oznacza, że życie człowieka przez wiarę w Chrystusa jest czymś więcej niż
doczesną egzystencją. Może być też wrogiem. Tak się dzieje:
„Jeśli, jak powiada Chrystus, w tym życiu pokładamy nadzieję.
Wtedy jesteśmy z wszystkich ludzi najbardziej pożałowania
godni”. Prawdą jest maksyma mówiąca, że życie doczesne
jest preludium do życia wiecznego, oraz Boża prawda powiadająca wprost: „jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy, jeśli umieramy
dla Pana umieramy, czy żyjemy czy umieramy, Pańscy jesteśmy”.
Zatem nasze życie jest w Bogu, to zarówno to doczesne jak i to wieczne. Śmierć i życie należą do siebie, są jednością, są dwoma stronami tej samej kartki. Chrystus, który na
to umarł i ożył, aby nad umarłymi i nad żywymi panować, jest
gwarantem, że kto wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. On pojednawszy nas z Bogiem daje nam pewność, że nic, ani życie
ani śmierć, ani żadne inne stworzenie, nie mogą nas odłączyć
od miłości Chrystusowej.
Ta wspaniała uniwersalna myśl, pełna nadziei, skoro
dla jednych jest wrogiem a dla drugich szczęściem, musi być
odczytywana razem z ewangelicznym opisem sądu, gdyż on
stanowi integralną część eschatologii. Nie jest to inne zwiastowanie, jest to ten sam obraz miłości tylko wzmocniony nauką o Bożej sprawiedliwości. Ewangelia podaje ją w słowach o
sądzie, pełnym świętej powagi. Oto przed obliczem sędziego
zgromadzone zostaną wszystkie narody. I wtedy nastąpi wielki
podział: odłączy jednych od drugich, jak pasterz odłącza owce
od kozłów.
W tym momencie należy spojrzeć na swoje życie. Jaka
jest wola Pana względem nas, jak powinniśmy ukształtować
swoje życie, byśmy mogli ostać się na sądzie? Dzieło pojednania i zbawienia jest wprawdzie dla nas już dokonane i czeka
na nas – ale dopóki żyjemy na tym świecie jesteśmy równocześnie usprawiedliwieni i grzesznicy. Ktoś powiedział: „Jeśli
zachwycisz się drugim człowiekiem i pomyślisz, że jego dusza
to bezkresne morze, to po jakimś czasie uderzysz goleśnie o
drugi brzeg i stwierdzisz, że przypomina najwyżej jezioro”.
Każda próba znalezienia nieba na ziemi skazana jest na przegraną. Dlatego póki żyjemy w tym świecie, z jednej strony
jeszcze trwa dla nas czas łaski i powrotu do Boga, co jest radosnym zwiastowaniem, a z drugiej nigdy powiedzieć nam nie
wolno, że już osiągnęliśmy cel i nie trzeba codziennej pokuty i
nawrócenia, co stanowi dla nas źródło ciągłej troski o wieczność. Jak pisze ewangelista Jan: „musimy wykonywać dzieła
Tego, który mnie posłał, póki jest dzień, nadchodzi noc, gdy
nikt nie będzie mógł działać”. A Jego dzieła streszczają się w
przykazaniu miłości – cokolwiek uczyniliście jednemu z tych
najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście. Stendhal powiedział: „Najważniejsze wyprawy w życiu to wychodzenie ludziom naprzeciw”. Nie czynimy tego, aby zyskać sobie wieczność, ale dlatego, że w Bożej miłość, i zostaliśmy zbawieni,
przynosimy owoce swej wiary, abyśmy mogli za ap. Pawłem
powiedzieć: „Jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy, jeśli umieramy,
dla Pana umieramy, przeto czy żyjemy czy umieramy, Pańscy
jesteśmy. Mówiąc, że Bóg jest Bogiem żywych, Chrystus
przynosi obietnicę” nieskończonego się pocieszenia i dobrej
nadziei”.Jesteś na ziemi przechodniem, ale Twój dom jest w
niebie. Amen
Sylwester 2004 Iż.30, 8-15
Stary Rok, ostatni dzień mijającego 2004 roku. Tak
szybko przeminął, bo szybko przemija dzień, tydzień, miesiąc,
rok całe życie. Już nie powtórzy się nigdy żadna z minionych
godzin, nie zatrzymamy się nad rwącym potokiem czasu. Pozostawiamy może za sobą przeżyte chwile szczęścia, bo pojawiła się miłość, zapukało do drzwi nowe życie, pojawił się
awans, coś nowego w domu. Bywało zapewne i odwrotnie.
Może było też trzeba stanąć mężnie naprzeciwko nieszczęściu choroby, śmierci, niejednego pożegnać, nad innym zapłakać, przyznać się do przegranej.
Zarówno, jeśli nam było dobrze lub jeśli spotkało nieszczęście, na tym nabożeństwie chcemy Bogu za wszystko
podziękować. Jeśli zaś targają nami zwątpienia i towarzyszy
nam przeświadczenie o braku Bożego błogosławieństwa zanurzmy się w Jego Słowie. A ono w przemijającym świecie
wskazuje na mocną skałę, której zawsze można się
uchwycić i na niej przerwać oraz daje busolę, aby odnaleźć właściwy kierunek w stronę miejsca stałego. Tragedia
utonięcia tysięcy ludzi w Azji uświadomiła nam, jak niewiele
trzeba, aby nieszczęście nas pochłonęło. Raj słonecznych
plaż zamienił się w kilka sekund w piekło śmierci. A z drugiej
strony tak niewiele było trzeba, aby wszyscy się uratowali.
Wystarczała informacja podana kilka chwil wcześniej i ucieczka kilkaset metrów w wyższe partie plaży lub uchwycenie się
czegoś mocnego i stałego, aby przetrwać, być uratowanym.
Świat znikomy znowu uświadomił sobie, że nie wszystko jest
wstanie przewidzieć, mało tego, że nie jest wstanie przewidzieć, rzeczy tak oczywistej, tak prostej – posiadanie stacji
sejsmograficznej i wydanie komunikatu, bo przecież było dwie
godziny czasu. Takie też jest nasze życie.
Dzisiejszy tekst mówi o naszej przemijającej ziemskiej
rzeczywistości ale i daje nam wskazówki jak znaleźć skałę,
która nas przeprowadzi w Nowy Rok i będzie ostają na wieczność. Wśród największych zagrożeń znikomego człowieka,
które burzą ową ostoję i skałę, jest – niestałość. Niestałość
poglądów, zasad, ciągłe dostosowanie się do wymogów
grzesznego świata. To zagrożenie szczególnie niebezpieczne
jest dla życia duchowego, moralnego. Świat podpowiada, iż
należy tak żyć, aby zawsze korzystać w pełni z życia i zaspakajać wszystkie potrzeby swego grzesznego ciała. Nie zawsze liczy się prawda i zasady Bożego prawa, liczy się przyjemność. Lud izraelski powiada do swych proroków: nie
wieszczcie nam prawdy, mówcie nam słowa przyjemne, dajcie
nam spokój z Świętym Izraelskim. To jest jeden z słabych
ogniw duchowego życia i dzisiaj. Nie wyrzeczenia, nie trudna
wąska droga o której mówi Jezus w Kazaniu na Górze, ale
hedonizm, szukanie tylko własnego dobra, jest naszym najważniejszym dążeniem. Można tak żyć, ale opuszczenie domu postawionego na skale, na rzecz pięknych budowli stojących jednak na piasku, okazuje się zgubne. Bogaty gospodarz, gromadzący wiele dóbr na wiele lat, musiał usłyszeć
słowa – głupcze, taj nocy upomnę się o duszę twoją, a wtedy
cóż pozostanie? Podobne przeżycie miał bogaty młodzieniec,
który przestrzegał wszystkiego, co nakazuje zakon, ale myślał
tylko egoistycznie o sobie. Słowo Boże jednoznacznie powiada, że trzeba stawiać dom na skale, że trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi, że do Królestwa Bożego prowadzi wąska
droga. Kto odrzuca Boże Słowo, jak Izrael, który jako lud
przekorny nie chciał słuchać zakonu Pana, ten w znikomości
ziemskiej nie może z nadzieją patrzeć w przyszłość. Tylko
Chrystus, który staje się fundamentem naszej wiary i naszego
praktycznego życia, może być skałą, której można się uchwy-
cić, która pozwala przetrwać burze życia, przezwyciężyć kryzys. Kto z nim idzie przez życie, ten dzisiaj dziękuje za każdą
z przeżytych dróg, za dobrą, bo jest dowodem błogosławieństwa, i za złą, bo jest dowodem wzmacniającego doświadczenia wiary.
Jak znaleźć Chrystusa, który był skałą, oparciem, ratunkiem w ubiegłym roku i może być nadzieją na lepsze jutro
w Nowym Roku? Pewien człowiek dzielił się spostrzeżeniami
z zwiedzania wytwórni kompasów. Oto wprowadzono go do
pomieszczenia, w którym pokazano mu już gotowe kompasy
ułożone w pięknych futerałach. Pozornie wszystkie wyglądały
jednakowo. Gdy jednak poruszono pudełka, okazało się, że
między nimi występuje znaczna różnica. Jedne kompasy po
krótkim wahaniu nieodmiennie zatrzymywały się w tym samym
miejscu, ciemna część wskazywała kierunek północny, jasna
południowy, u innych igły poruszały się swobodnie i zatrzymywały się gdziekolwiek. Kompasy były jednakowe, igły te
same, a jednak taka różnica w zachowaniu. Tajemnica polegała po prostu na tym, że jedne igły zetknęły się już z magnesem i były namagnesowane i wskazywały określony kierunek,
a inne jeszcze nie. Pozornie wszyscy wyglądamy jednakowo.
Gdy się jednak przyjrzeć ludziom, można dostrzec wyraźną
różnicę w postępowaniu i zachowaniu. Jedni biegają i poruszają się w różnych kierunkach, ich działania, zabiegi, dążenia
są chwiejne, nie skoordynowane, zatrzymują się to tu, to tam,
brak im celu i określonego kierunku. Drudzy też się wprawdzie
śpieszą, ale wszystko w ich życiu odbywa się według pewnej
ustalonej linii. Ich myśli, uczucia, działania nastawione są na
coś stałego, niewzruszonego, jedynego, choć przychodzi im
iść różnymi drogami. Ten kierunek ustala i wskazuje dla nich
Bóg. Dlaczego? Gdyż na drodze swego życia zetknęli się z
potężnym magnesem – Jezusem Chrystusem. Jego dotknię-
cie sprawiło, że nastąpiła taka przemiana ich życia, że odtąd
wskazują ten sam kierunek i stają się wędrowcami do jednego
celu, niezależnie gdzie jest ich dom. Z ludzi chwiejnych, zabłąkanych – stali się spokojnymi wędrowcami
zdążającymi stale i wytrwale w jednym kierunku. Iskra Boża
zapaliła w nich światło, które odtąd przyświeca ich drodze. Jezus mówi: „Jestem światłością świata. Kto idzie za mną, nie
będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość żywota”.
Przed wiekami do ludu izraelskiego prorok Izajasz powiedział:
skoro zboczyliście z drogi Bożej, nawróćcie się, zachowajcie
pokój, gdyż rozbitym dzbanem glinianym nie można zaczerpnąć wody. Jest to chyba wskazanie dla całego naszego również narodu. Chcemy słuchać nie prawdy, ale słów przyjemnych, odczuwamy nieodpartą chęć nawet pouczania innych a
sami mamy rozbite naczynia prawdy. Ślepy ślepego nie poprowadzi, mówi Jezus, gdyż obaj wpadną do studni. Trzeba
nam się nawrócić. Biblia wskazuje nam na ostoję, na skałę,
którą jest Chrystus. Mamy też kompas wskazujący nam na ten
grunt stały – jest nim Boże Słowo. To są dwa filary ewangelickiej pobożności, które potrzebne są całemu chrześcijaństwu.
Odkąd Biblia została zastąpiona mądrością ludzkiego rozumu,
a Jezus Chrystus zastąpiony tradycją ludzką w Kościele lub
życiem bez Boga, zaczynamy dryfować na morzu tego świata.
A gdy nie ma właściwego kompasu skała nie jest punktem ratunku, tylko miejscem katastrofy i zniszczenia. Nie ma nas kto
ostrzec przed zbliżającym się kataklizmem, nie ma nas, kto
uratować, nie ma nam kto wskazać na wartości ponad czasowe wszystko jest dobre i złe zarazem. Chciejmy iść z Chrystusem przez życie, gdy jeden etap kończymy a drugi zaczynamy. Taki chwile przełomu są ważnymi chwilami refleksji. Boże
słowo wzywa do nawrócenia, aby każdy z nas, aby całe społeczeństwo poprzez Boże Sowo odkryło stałość Jezusa Chry-
stusa, który był, jest i będzie na wiek i zawsze ten sam – zawsze miłujący, zawsze czekający, zawsze z wyciągniętą ręku
ku naszej przyszłości, której na imię wieczność. Amen.

Podobne dokumenty