Śniadanie na trawie

Transkrypt

Śniadanie na trawie
Wacław Horoszkiewicz
Czesław Magnowski
ŚNIADANIE NA TRAWIE
Piękny słoneczny dzień. Droga łagodnymi zakosami przebiega przez
lesistą okolicę. Pustą jasną, rozsłonecznioną szosą mknie jedno auto. Przy
kierownicy kabrioletu przystojny starszy pan. Ma wyraźne kłopoty z
prowadzeniem auta, co chwilę spogląda na kolana atrakcyjnej pasażerki,
zadbanej „ryczącej czterdziestki”, z którą wiatr figluje, rozwiewając luźną
bluzeczkę, spod której ukazują się ponętne krągłości.
- Już wiem, Józiu, dlaczego koniecznie chciałeś kupić kabriolet.
- A co, nie miałem racji, he he? Mamy ładny widok poza autem i ładny w
aucie, he he...
- Ciągle jesteś młody, a to auto pewnie będzie dłużej na chodzie niż ja. Co
wtedy...
- Oszalałaś, Zuziu, będziesz mi się podobać do końca życia. Teraz też mi
się podobasz i proponuję śniadanie i coś jeszcze, he he. Gdzie stajemy?
- Skręć w najbliższą dróżkę do lasu.
Auto skręca w pierwszą napotkaną dróżkę, zagłębia się w las, po chwili
dojeżdża do jakiejś polanki. Cicha, urocza, obszerna polanka, otoczona lasem i
niskimi krzewami. W dali połyskuje jezioro. Stanęli. W uszy uderzył łagodny
szum drzew i intensywny świergot ptaków. Józio wysiada z auta, odmyka
1
bagażnik i wyjmuje wiktuały. Z tylnego siedzenia zdejmuje koc, otwiera
drzwiczki samochodu, z dworskim ukłonem podaje kobiecie rękę.
Zapraszam na lunch.
Chyba na śniadanie na trawie.
No właśnie, no właśnie.
Uśmiecha się uwodzicielsko i wziąwszy kobietę pod rękę prowadzi ją w
kierunku jeziora. Odeszli spory kawałek od samochodu, ale jeszcze znajdowali
się na polanie, kiedy kobieta zatrzymała się.
Nie chcę dalej, nie chcę, zostańmy tutaj.
Dobra.
We dwójkę zaczęli krzątać się, przygotowywać posiłek. Po chwili na
rozłożonym kocu, przykrytym częściowo obrusem, poukładane zostały
smakowite potrawy. Smakowite wędzone kurczaki, szynka, świeży chleb,
owoce. Kobieta jeszcze chwilę zajmowała się termosem, a mężczyzna już leżał
wyciągnięty wygodnie na kocu i wąchał wędzone udko, nagle zmienił pozycję,
usadowił się w pozie z obrazu Maneta.
Moja kochana, chciałaś śniadanie na trawie, no to teraz ty rozłóż się jak
kobieta z tego obrazu, he, he, pamiętasz, była naga, he, he...
Skoro tak, proszę bardzo.
Kobieta ze śmiechem odrzuciła napoczęte udko kurczaka i zaczęła
rozpinać bluzeczkę, nagle znieruchomiała.
Zdaje się, że nie tylko ty masz ochotę na delicje, popatrz, mamy
towarzysza.
Mężczyzna, z niesmakiem na twarzy, odwrócił się i zobaczył dużego
wychudzonego psa, który wylazł z krzaków i łapczywie się w nich wpatrywał.
Chwila znieruchomienia zwierzęcia i ludzi, potem jakiś szelest, mężczyzna i
kobieta oglądają się. Na polanę wychodzi drugi pies, trzeci, to już jest
nieprzyjemne. Psy zaczynają się zbliżać, obnażają kły, warczą. Mężczyzna
chwycił w rękę nóż, zasłonił sobą kobietę, złapał ją pod pachę, co chwila,
2
oglądając się, zaczął cofać się do auta. Sytuacja o tyle dramatyczna, że psy
podchodzą do ludzi z trzech stron, jakby otaczają ich. Zrobiło się naprawdę
groźnie.
I wtedy, nie wiadomo skąd, pojawił się na polanie wysoki mężczyzna.
Zobaczyli go równocześnie, otoczona para i psy. Wszyscy znieruchomieli. Tylko
przybysz zdecydowanym krokiem wszedł między ludzi i zwierzęta, stanął w
pozycji jak do walki, zawył: Uuuu...!
Psy podwinęły ogony i znikły w lesie.
Przybysz odwrócił się do przerażonej pary, uśmiechnął, ukazując lśniące
zęby kontrastujące z czarną brodą.
Wszystko w porządku, proszę państwa, to są bardzo niebezpieczne
zwierzęta. Chłopi nie karmią tych psów, wypuszczają, one polują w lesie, ludzi
też mogą zaatakować, no, ale poszły.
O Boże, bardzo panu dziękujemy, uratował nas pan.
Mężczyzna był wyraźnie zdegustowany. Podszedł do nowo przybyłego,
uścisnął mu rękę, ale próbował bagatelizować.
No, chyba nie takie niebezpieczne, skoro od razu uciekły, jak pan
krzyknął. Wziąłem w rękę nóż, żeby je odstraszyć, i jakoś dostałbym się do
auta, a tu wystarczyło krzyknąć. Zapraszamy pana, może razem dokończymy
śniadanie.
Przybysz uśmiechnął się pod wąsem.
Jest pan bardzo odważny, ale nie radziłbym państwu kończyć tego
śniadania beze mnie, a ja niestety nie mogę, bo mam na tym terenie bez liku
spraw do załatwienia, tak że dziękuję za zaproszenie, ale... ale dzisiaj już się
pożegnamy... Zostawię państwu wizytówkę, może się jeszcze kiedyś przyda.
Młody człowiek wręczył Zuzi wizytówkę, ucałował jej rękę. Kobieta
uśmiechnęła się zalotnie, schowała kartonik za stanik.
Od wybawiciela na sercu. Jeszcze raz dziękujemy, do zobaczenia.
3
Do widzenia, żegnam pana – Józio oschle pożegnał wybawiciela, który
skłonił się i lekkim krokiem wszedł między drzewa.
Przez chwilę panowało kłopotliwe milczenie . Razem zaczęli zbierać
prowiant, zwijać koc i obrus. Mężczyzna wziął to wszystko i skierował się w
stronę auta. Szli chwilę w milczeniu. Już usiłował włożyć tobół do bagażnika,
kiedy kobieta, rozpinając bluzkę, z przewrotnym uśmieszkiem zwróciła się do
niego.
A jednak śniadania na trawie nie będzie, mimo że chciałam, ale widocznie
przestraszyłeś się piesków.
Będzie, będzie.
Józio syczał ze złości, zaczął ponownie rozkładać koc, obrus, na nim
wiktuały. Po chwili przyjęcie znowu było gotowe. Mężczyzna rozwalił się na
kocu, wziął udko, powąchał, podał kobiecie, sytuacja stała się identyczna.
Rozbieraj się tak jak ta z obrazu, przecież tak miało być.
Oczywiście.
Zuzia znowu odrzuciła udko i wężowym ruchem bajadery teraz zaczęła
zdejmować spódnicę. Nagle znieruchomiała.
Patrz, psy.
Józio poderwał się. Rzeczywiście, jak przed kwadransem, z krzaków
wyszedł jeden, potem drugi i wreszcie trzeci pies. Zaczęły się zbliżać.
Mężczyzna mimowolnie przybrał tę samą postawę co przybysz.
Teraz sobie poradzimy: - Uuuuu...
Tym razem psy nie uciekły, nie przestraszyły się. Z dzikim charkotem
ruszyły na nich. Nikt nie zbierał już wiktuałów. Wskoczyli do auta, ruszyli
pełnym gazem. Leśną dróżką, potem rozsłonecznioną szosą. Długie milczenie.
Słońce, wokół lasy, jasna szosa, po prostu sielska wycieczka, a dwoje ludzi
wyraźnie skonfundowanych.
Przepraszam cię za moją głupotę.
O co ci chodzi?
4
Przepraszam, że cię podpuszczałam, byśmy zostali, podpuszczałam do
kozaczenia, przecież to było coś niesamowitego.
Ale dlaczego przedtem uciekły?
Nerwowo wyszarpnęła zza stanika wizytówkę, przez chwilę patrzyła na
nią baranim wzrokiem.
Wiesz, ja chyba jestem głupia. Zobacz, co tu napisane?
Milczący, wściekły Józio spojrzał na nią, na jej zmieszaną twarz,
zmniejszył szybkość, wziął do ręki wizytówkę, przeczytał, zahamował
gwałtownie. Na białej karteczce z czerpanego papieru napisane było czarnymi
literami: WILK LESZEK
5